14507

Szczegóły
Tytuł 14507
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14507 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14507 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14507 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Izabela Sowa:Smak świeżych malin. Jest topierwsza część trylogii:Smak świeżych malin,Cierpkość wiśni,Herbatniki z jagodami. Izabela Sowa:Smak świeżych malin. Copyrighr Izabela Sowa, 2002Wydawca:G + J Gruner + Jahr Polska Sp. -Ło02-677Warszawa, ul. Wynalazek4Dział dystrybucji:tel. (22) 607 0249-30dystrybLtcjagjpoland,com. plInformacje o serii "Literatura na obcasach":tel. (22) 640 0719(20)stronaInternetowa: www. literatura. bizz. plRedakcja: JanKoźbielKorekta: Bronistawa Dziedzic-Wesolowska,Michat ZałuskaProjekt okładki: AnnaAngermanRedakcja techniczna: Elżbieta BabińskaŁamanie:Liwia DrubkowskaISBN: 83-89221-41-1Druk i oprawa: Drukarnia PERFEKT S. A-, WarszawWszelkie prawazastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowaniew urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiekformie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznychpraw autorskich. Malinie, Jolce i Ewie za to, że dały mi klucz do swojego świata,Mamie i Tacie - że nauczyli mnie, jaksię nim posługiwać. 5.01. Teraz wszystkobędzie inaczej. Co jamówię inaczej, będzielepiej. Konkrety już wkrótce. 10.01. To miałomiejsce trzy dni temu. I wcale nie bolało, możetrochę potem. Najpierw kazali mi się rozebrać do rosołu. Leżę i czekam, cała w nerwach. Nagle widzę. Taki,jak sobiewymarzyłam: niezbyt długi i prościutki. Więc krzyczę:-Jeszcze nie! Chwilę! Kowal nachylił się nade mną. - No? Oco chodzi? Wskazałam palcem na blondyna po lewej. - Ten jest idealny. Kowaluśmiechnął się i mówi:-Wedle życzenia, chyba że mi się piła ześlizgnie. -Że teżpanu niewstyd,doktorze -odezwała siębrunetka poprawej. - Dziewczyna zielona ze strachu, a pan opiłowaniu. Przecieżto się dłutkiemkuje. Gdyby nie głupiJaś, uciekłabym zigłą wżyle. Brunetkakazała mipowoli liczyćdo dziesięciu. Zaczęłam: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć. i w tym samym momenciepoczułam dziwne odrętwienie, A kątemoka ujrzałam gipsowy dziób. Jużpowszystkim? Brunetka kazała midalej liczyć, tyleże od końca. A potem zaczęłamnie przepytywaćz tabliczki mnożenia. 5x6, 9x8 i takie taro. "Niemożeszspać. Musiszmówić, mówić, mówić". Więc mówiłam, a raczej bełkotałam, bo całagórna warga była niczym z blachy. Przedłużenie dzioba. Tego samego dnia Ewka odwiozła mniedodomu. Babcia na mójwidok zrobiła przerażoną minę, aleszybkowykrzesała uśmiech dookoła głowy. - Nie jest źle. Wyglądałam gorzej,kiedy mnie pogryzłypszczoływ czterdziestym dziewiątym. Mama zaprowadziła mnie dołazienki (bo najjaśniej)i przez minutęoglądała ze wszystkich stron. - Teraz będę inaczej patrzeć na Jacksona - zapewniła. -Hę siętenczłowieknacierpiał. Prawdziwy męczennikIrek, mój młodszy brat,tylko spojrzał, a potem zamknął się w pokoju i oświadczył, że nie jest głodny. We wtorekzerknęłam w lustrowprzedpokoju, bo tamnajciemniej. Wielki dziób z gipsu, w nozdrzach tampony, a wokół oczu fioletowekoła. Białkamocno czerwone. Czy to zniknie? 14.01. Zniknie. Tak mówi doktor Kowal. Dziś zmiana opatrunku. Ściągnęli dziób i zostawili tylkoszynę wzdłuż nosa. Wyglądamprawienormalnie, jak po zwykłym wypadku. Fioletowy ustąpił miejscażółtemu. Tylko tenzapach. Starakrew. Czy tak się będę czuław trumnie? 18,01. Za trzydni zdejmą mi opatrunek. Czy rozpoznam sięw lustrze? Czypoznają mnie inni? Czy zauważą nowy nos? Czybędzienaprawdę prosty? Czy moje życie się zmieni? CzyRafałwróci? RAFAŁMój eks. Byliśmy narzeczonymi równo przez tydzień. Pierwszegostycznia, sześć minut po północy, postanowiliśmy (Rafałpostanowił)zredukowaćnasz związek do przyjaźni. A wszystko przez mojego starego. MOI STARYZnikł tuż przed moją komunią. Mierzyłam właśnie sukienkęz kryzysowego kryształku, a on zapalił sporta i oświadczył, że wyjeżdża do Austrii. - To jedyna szansa, Żabko. Teraz jeszcze mogędostać azyl. Podamsię za politycznego. - Od kiedy to dają azyl za stanie przy budce z piwem? -Nigdy we mnie niewierzyłaś' Dlatego nie mogłem się zrealizować. Już dłużej taknie mogę, duszę się,potrzebuję przestrzeni. - Słyszycie, dzieci? Tata szuka przestrzeni idlatego od nas odlatuje. - W kosmos? -zainteresował się Irek. - Właściwie tak,boco to za różnica: Księżyc czy Wiedeń? -Mamazaczęła płakać. -1 to właśnieteraz, przed komunią. Ale ty zawsze takibyłeś. Im ważniejszaimpreza, tymlepszy występ. Naweselu się upiłi zaczął wrzeszczeć, że chce wszystko powtórzyć. "Bo wódka zaciepła! ".-Daj, Żabcia, spokój, to nie tak. -Na chrzcinachposzedł naprawiać auto -ciągnęłamama, niezważając na protesty ojca. - Ateraz ten wyjazd. Na trzy dni przedkomunią! - Nic nie poradzę, że dopiero wczoraj wydali mi paszport. -Zawsze znajdzieszdobrą wymówkę. Ty, ty,cwaniaku intelektualny! Życie mi zmarnowałeś, a teraz zostawiasz! - rozszlochała się nadobre. -Przynajmniej już więcej nie zmarnuję. - Ojciec próbowałzażartować,ale dostał ścierkąpo głowie. -Na milicję jutro pójdę i wszystko im opowiem! Nigdzie niepojedziesz, dzieci nie będą sierotami! - Jakimisierotami? Przecież chcę wam zapewnić lepszybyt! Zarobię na poloneza i wracam. - Na Księżycu mają polonezy? -zainteresował sięmój brat. - Irek, do pokoju! -wrzasnęłamama. -1 ty też! - zwróciła się domnie. Ojciec wyjechałna drugi dzień. Wysłałjedną paczkę, apotemrozpłynął się w przestrzeni. I nagle, podkoniec września, niespodziewanie telefon. -Malinka? No cześć, tatuś dzwoni! - Tata? Tata Edek? - krzyknęłam nacałe mieszkanie. -A znasz innego? - Fakt, nie znam. -Co u ciebie? Skąd dzwonisz? Dać ci mamę albo Irka? - Nie. Ztobąchciałem pogadać. -Poczułam ucisk w gardle. - A gdzieteraz jesteś? -U siebie. Toznaczy w Niemczech - uściślił - w Hamburgu. Słuchaj,Malinka, będę się streszczał, bo licznik bije. - Mów, tato. -Widzisz, kupiłem sobiewideo i. - Gratulacje - odezwała się z drugiego aparatu mama. Ojciecjeszczenie skojarzył;znajomi często myląnasze głosy. - E tam, nic wielkiego - odrzekł. -I widzisz, dziecko,instrukcjajestpo japońsku i po angielsku. Taksię te żółtki wycwanily. A ja. znamtylko niemiecki. Przed moim wyjazdem zaczęłaś chodzićnaangielski. To sobie myślę, że może byś coś pokumała. Niezdążyłam sięodezwać. Mama była pierwsza. - Słuchaj,a jak ci się tam powodzi? -Bardzo dobrze - odpowiedział trochę za szybko i trochę zbytpewnymgłosem. - Bo co? -To załatw sobietłumacza i jak najszybciej dobrego adwokata! -Ktoto? Kto to? Malinka? - Nie, głossprawiedliwości. -Żabka- wystękal tato. - Właśnie ustaliłam twój numer-skłamała mama - a jutro dzwonię doInterpolu. Niech ciprzypomną,że masz dwójkę dzieci. - Ty mnie Interpolemnie strasz! -obruszyłsię ojciec. Ja o dzieciach pamiętam. Tylkomusiałem się najpierw odkuć, zarobić. - Na poloneza,pamiętamy. Polonez, przestrzeń i wolność. Wstydu nie masz. Ani dziesięciu marek przez 15 lat! A twoja córka maw święta zaręczyny. Sierotabiedna. - Mamo, jaka sierota - zaprotestowałam. -No właśnie - podchwycił ojciec - przecież żyjęipamiętam. Kiedy te zaręczyny? - Na Szczepana. -Ty tematu nie zmieniaj - zaatakowała mama. - Jak do sobotynie przyjdzie przekaz,to w niedzielę o świcie spodziewaj się nalotupolicji. -Nie będzie żadnejpolicji. Już dzwoniędo mojego doradcy. Wyśle ci czekz samego rana. - Lepiej,żeby tak było. Bo inaczej wsobotę zadzwonię do mojego doradcy i wyśleci egzekutorów z Ukrainy. - Nie będą. Żabciu, potrzebni. To jak,Malinka, z tym tekstem? - Daj go swojemudoradcy! -krzyknęła mama i rzuciła słuchawką. Trzy dni później przyszedł czek na 1500marek, po500 dla każdego. A sam ojciec zjawił się wmoje zaręczyny. Ioczywiście namieszal. ZARĘCZYNYŚwięta. Choinka na pól pokoju, a lampki na niej migocą,jak naaucie szeryfa. Pełna gala. Białebluzki, obrus sztywny od krochmalu. Wszyscy odstawieni:mama w perłach, Rafał w muszce,jego starzyw brokatach. Kroję właśnie tort kawowy. Nagledzwonek. Coś mnietknęło, ale nic, idę do drzwi. Otwieram, a przede mną piramidaz owoców. Same południowe, nawetnie znam wszystkichnazw- Nawierzchu ananasy. Rozgarniam liście i co widzę? Japę ojca-Nic sięnie zmienił, tylko bardziej opalony, no i ta trwała. Uśmiech zawieszony na uszach,amerykański- A na szyi jedwabny szal, w kolorzeecru. Zaprosiłam ojca dośrodka. Wszedł, postawił tacę. Potem sięwrócił po skrzynię zalkoholem. Przytachal ją zdyszany i odrazuwparował dopokoju. - Witam rodziców przyszłego zięcia - podał rękę ojcu Rafała. Ana tejręce, na serdecznym paluchu, połyskiwał tombakowy sygnet zesztucznym rubinem wielkości śliwki. Ojciec lubiłtanie efekty. Usiadłza stołem imrugnął do matki. - Takie mamę wina pijecie na zaręczynach mojejdziedziczki? -Rodzice Rafała zrobili oczyjak karp na wigilijnym stole. A stary,niespeszony, zwróciłsiędo Rafała; - Czym się zajmujesz,młody człowieku? Rafał zaczął się jąkać, że kończyfinanse. - Dobrze, synu -ojciec pokiwał z uznaniem głową. -Szukamkogoś, kto byzarządzał moimi pieniędzmi. Właśnie płyniemi statkiem20 milionówdolarów w złocie. Muszę coś z tym zrobić. Jakośzainwestować. Westchnął przy tym, jakby problem pieniędzybardzo go nudził. Bogacz. Mama tylko dolewałasobie wina. A mną zatrzęsło tak, że ledwo trafiłam widelcem wkotlet. Wreszcie nie wytrzymałam i wyszłam do łazienki. Wyciągnęłam spod wanny butlę ziół szwedzkichi buch. Gorzkie! Jeszcze dwałyki. No, trochę lepiej. Wróciłam dopionu i do pokoju, gdzie ojciec konwersował w najlepsze zrodzicami Rafała. Na chwilę przestał, apotem sadzi:- Słuchajcie, dzieci. Wzdłuż granicy niemiecko-francuskiej mamw bankach konta. Coś z tym trzeba zrobić. Może bym na was przepisał? - E tam,tato. Nietrzeba. - Może ja wyprawię jakieś zaręczyny -odezwał się mój brat. -Tobie, Irus, też coś skapnie, mam fabrykę. - Pewnie na Księżycu - mruknąłpod nosem Irek. RodziceRafała nie usłyszeli, ojciec teżnie. - Czeka na ciebie,skończ tylko studia. -Ale niekoniecznie astronomię? - ciągnął mój kochany braciszek. -Irek! Zamknij się -syknęłyśmy razem z mamą. - Może być iastronomia,ale najlepiej dyplomacja. Załatwię cijakąś ciepłą posadkę na Bali albo na tej,no, Jamajce. AmbasadorPolski na Jamajce. Brzmi nieźle, co? - Wolałbym w NowejZelandii - grymasił Irek. Jakby miałjakikolwiek wybór. - Da się załatwić - odpowiedział ojciec. -Tozdrówko przyszłychpaństwa młodych. - Zdrówko - powtórzyliśmy wszyscy razem. -W takim razie wszystko jasne - ojciec wrócił do tematubanków. -Spotykamy sięna ślubie, potem podpisujemy papiery i witamy w biznesklas. W tym momencie mama nie wytrzymała i zaczęłachichotać. Wszyscy zamilkli. - Przepraszam, to zwrażenia. To szczęście dlawas, dzieci, że niebędziecie zaczynać odzera. Jeszcze raz zdrowia,za przyszłość. Stuknęliśmysię kieliszkami. Ojciec rozparłsię w fotelu i zabratdo opowieści. Ostatnio w Polscenie bywa,wyznał, bo ma ważne stanowisko w Niemczech. Był jednymz pomysłodawców zburzenia muru berlińskiego. - Obecnie rozpracowujemy belgijską mafię- dodał poufnym tonem. -Zatruwają żywność. Słyszeliście o kurczakach karmionychodpadkami ze stacjibenzynowych? To oni. Albo grzyb wnapojachgazowanych. Też ich robota. A ta afera z pedofilami? To samo. - Orany - przeraziła się moja przyszła teściowa. -Ale dlaczego? Dlaczego to robią? - Właśnie -pokiwał głowąojciec - tego nie mogę wam zdradzić. Tajemnica. Już i tak powiedziałem zbyt wiele. Przezchwilę sączyliśmywino w milczeniu. - Nie, kochani, nie możemysię pogrążać -ojciecprzerwał ciszę- w końcu to zaręczyny Malinki. Zabawamusi trwać. I trwała. 20.01. To już dziś. Jeśli nie wyjdzie prosty,rzucę się do Wisłyi rozbiję okry. A jakwyjdzie prosty, co dalej? 22.01. Nie pisałam całe dwadni. Oswajam sięz Nowym. Nowyjest na razie nieczuły. Kiedy głaskam go po grzbiecie, jakbymdotykała tektury. Najgorzej u nasady przy przegrodzie, tam gdzie założyli szew. Czuję dotykjak przez warstwę izolacji. Izolacji z opuchlizny. Nie wiem, czym Kowal się takzachwycał. "No, pięknie sięwypilowato. I chrząstki też zgrabnie wycięte". Podał mi lustro,a ja zobaczyłam tłusty (bo niemyty dwa tygodnie)kulfonmiędzydwoma pożółkłymi podkowami wokót oczu. Skorotakwyglądajązgrabnie wycięte chrząstki, jak wyglądają wycięte niezgrabnie? Kowal zobaczył przerażeniew moichoczach i zacząłmnie pocieszać;- Co to za mina? Śliczny nosek,a ty beczysz? - Ale pan doktor obiecał, że będzie jaku blondyna! -rozkleilamsię. Kowal nie wytrzymał i zacząłsię śmiać;- Dziecko,myślisz, że nos to piernik? Wychodzi z foremki igotowy? To ciało, jeszcze dwa tygodnie temu piłowane, cięte,szyte. Maprawo być opuchnięty i zdrętwiały. Odczekasz miesiąc, dwai wtedyzobaczysz efekty. A na razie przed tobą masowanie i rozcieranie. Inaczej uschnie iodpadnie - zażartował na koniec. To siedzę i rozcieram. Rozcierami masuję. Dobrze, żepadaśnieg, dobrze, że zimno. Dobrze,że nie mam zajęć. Dobrze, że Rafałmnie nie widzi8. 02. Ostatnie tygodniepoświęciłam masowaniu i pracy magisterskiej. Niedługo obrona, a ja mam tylkoczęść badawczą. Więcstukam teorię. Jak się zmęczę, to masujęzajadle- Wcieram maśćz arniką i czekam, Już jest lepiej. Po sińcach ani śladu. Najważniejsze,że rozpoznaję się wlustrze. Właściwie zmianajest niewielka,może bardziej z profilu. Przyszła wczoraj Ewka. Otwieram, a ta namój widok w krzyk. Niby takaprzerażona. - Niewygłupiaj się. Wyglądałam gorzej, kiedy mnie zabierałaśz przychodni. - To miał być okrzyk zachwytu. Myślałam,żeotworzyłami samaPamela Andersen. No pokażże się. Uśmiech. Przechyl głowę. Terazz drugiej strony. - I jak? -zapytałam. Ewka się nie bawi w owijanie, choć nigdynie kopie po siniakach. Za to właśnie ją lubię. EWKAPrawdziwaprzyjaciółka w cieleSalmyHayek. Ratowałamnie jużparę razy. Pierwszy razdwa latatemu, kiedy wpadłam w szal odchudzania. SZAŁ ODCHUDZANIAA zaczęłosię tak. Weszłam do sklepuze spodniami,Zgarnęłamkilka par i lecę do przymierzami. - Dokądz tymi eskami? -zagrodziła mi drogę ekspedientka, rozmiar XXS. -Chce pani porozrywać? - Dlaczego? -zapytałam niewinnie. - Bo pani nosi emkę, na oko co najmniej 38, a popizzy tomożei ze 40. Tegosamego dnia podjęłam decyzję o diecie. Czekałam tylkonajakąś znaczącą datę, wtedyłatwiej zacząć. Pierwszymaja, ostatnidzień roku, imieniny miesiąca. Mam: 15 grudnia. Urodziny Ewki. Wcześniej wykupiłam pół sklepuze zdrowążywnością. Płatkiz otrąb- Herbataz kory kruszyny, ser tofu, słodzik, pieczywo chrupkie. Na trudne chwile czekolada bez cukru. I dwa litry pepsi max. Matylko kilka kalorii, a zapycha i wzdyma jak bigos. Potem dokonałam pomiarów. 90 w biuście, ityle może zostać. 66w talii, docelowo- 60 cm, 94 w biodrach, ima być 89. Na początek daję sobie miesiąc, do sesji. Ustaliłam plan diety. Rano płatki namleku sojowym. Szklanka pepsi- Potem obiad: jajkoplus szklanka pepsi. Podwieczorek: tofu iszklankapepsi. Kolacja. Jaka kolacja? Przezdwa dni chodziłam dumna i blada. Pękłam trzeciego. Przyokazji wyszło, żemam uczulenie na soję. Łupało mnie w głowie pomleku. Ser tofu smakował jak gips rozrobionyz kranową. Trzeciegodnia stanęłam na wadze. Ani grama mniej. Tyle mordęgi na nic- Burczenie w żołądku. Koszmary o bitej śmietanie, ślina do ziemi na widok gorących drożdżówek. Bolesne marzeniao chrupiącej piętce razowca zmasłemi pomidorem. Trzęsącym paluchem wykręciłamnumer Telepizzy. Zamówiłamjedną dużą ze wszystkimi dodatkami. Była akurat promocjai dostałam drugą dużą, margaritęz oliwkami. Zjadłam obie. Popiłampiwem, a potemleżałam rozwalona jakjamnik. Pełna pizzy ipogardy do siebie. Kolejną próbę podjęłampo świętach. W domunie maszans, żebyschudnąć. Ajuż przyStaszku, facecie mamy? Nie ma szans najmniejszych. Wystarczy, że zostawię na talerzu niedokładnie obgryzione kości z kurczaka, a już rozpoczynakazanie o głodującymludzie Korei Północnej. Kiedy w czasie Wigiliipróbowałam sobie odpuścić karpia pożydowsku, Staszek ostentacyjnie wyciągnął kraciastą chustkę wielkości serwety i otarł niewidoczną łzę. - Jużnaprawdę nie mogę - tłumaczyłam. -Jestem napchanapokoniuszkiwłosów. Obtarł drugie oko. - Jak coś jeszcze wrzucę,zacznie mi wyciekać pępkiem. Istaniesię nieszczęście. Staszek wskazał palcem na pusty talerz, dla wędrowca- Być może On nie zapukał do naszychdrzwi, bo zabrakło mu sil,żeby tudotrzeć. - Ale to chyba nie powód,żeby opychać się za niego - ująłsię zamną Irek. -Oczywiście, że nie. Mówiłem tylko, że jedni umierają jakdziewczynka z zapałkami,a innigardzą przepysznym karpiem. Grymaszą. Poddałam się. Wzięłamtrzy głębokie oddechy i podjęłam wyzwanieStaszka. Po Nowym Roku stanęłam na wadze. Cztery kilo do przodu. Trzebajak najszybciej rozpocząć energiczne działania. Patrzę dokalendarza. Jest. Szóstystycznia. Trzech Króli. Dobra data- Znalazłamcałkiem nową dietę. Jesz co godzina, dzięki temuwięcej spalasz, no i cogodzina masz coś w ustach. Wytrzymałam tydzień. Nigdy tyle nie patrzyłam na zegarek. Ledwowchłonęłam suchara,jużliczyłam sekundydo następnego posiłku. Sałatka z trzech pomidorów i dwóch łyżekjogurtu 0-procentowego. Pomidorkiprzygotowane- Żeby zająć czymśręce, pokroiłam każdy na dwadzieścia cieniusieńkich plasterków. Jogurt stoi otwarty. Jeszcze 20minut. Zanurzyłam w nim trzonek łyżeczki. Nawet nie wiem, kiedy zjadłam wszystko. Dopiero wtym momenciepoczułamgłód. Ale jeszcze walczyłam. Zniszczyły mnie rogaliki z konfiturą. Minął tydzień diety. Postanowiłamgdzieś wyjść, byle nie patrzećnalodówkę albo na zegarek. Wpadłam do Jolki. Akurat upiekłaprzepyszne rogaliki z konfiturą. Leżałysobie przyrumienione na tacy,a ja nie mogłam oderwać od nich wzroku. Jolka chybato zauważyła, bo podsunęła mi tackę podnos. - Częstuj się,napiekłam ze dwa kilo. -Nie jestem głodna - odpowiedziałam obojętnie,a w tym samymmomencie z mojego brzucha wydobyło się rozpaczliweburczenie. - Daj, nałożę ci na talerzyk. Jaki zapach! Świeże masełko,wanilia i aromat róży. Ułamiętylkorożek. Ile może mieć kalorii taki rożek? Ze 20? Noto jeszcze z drugiej strony. Razem 40. Tak, tak, tak! Jeszcze trochę skubnę. To już? - Widzisz, jakie dobre? -Jolka położyła mi kolejnego rogalika. Znowu skubię rożek. Drugirożek, teraz bok. To już dokończę, szkodawyrzucić, kiedy w Afryceludzieumierają z głodu. W Krakowie też. Dobrze, żeprzyszedł Wiktor i musiałam zostawić zakochanych. Zdążyłam pochłonąć 4rogaliki. 800 kalorii, 80 procent mojej diety. Jakoś wytrzymałam, ale już następnegoranka zjadłam 300. Klops,przekroczyłam normęo100. Jak upadać, to do dna. Przed dziewiątąodwiedziłamcukiernię,chińską knajpkę i supermarket. Zakończyłam tabliczką czekolady. Potem wszystko podliczyłam: razem 5840kcal. Jak drwal. W następnych dniach nadziewałam kiszki wszystkim, cowpadłomi pod rękę. Mieszałam niczym alchemik. Baton popity piwem, kapusta kiszona podlana maślanką, łazanki zmajonezem. Na samowspomnienie puchnie mi wątroba. Kiedy wydałam połowę stypendium, powiedziałam sobie twardo: pora na trzecią próbę. Czas start:dziewiętnastego stycznia. Nie kojarzy się z niczym, dla odmiany. Zewzględu na żałosny stanfunduszy wybrałam dietę gruszkową. Prze. twory zgruszek to jedyne, co się ostało w kuchni po ekscesach ostatnich dni. Naszkicowałam plan diety. Rano - pół stoika przecieruzgruszek. Lunch - słoik kompotu. Obiadtalerz gruszek w syropie. Podwieczorek- znowukompot. Kolacja - mały słoiczek marmoladygruszkowejna osłodę. Bilans:1240 kalorii. Jadłam te gruszki przeztydzień- Skupiona nanauce i zaliczeniach, jakoś dawałam radę. Dwudziestego szóstego stycznia zdałam ostatni egzamin. Następnego ranka wyciągnęłam sześćdziesiąty czwarty stoik przetworu gruszkowego. Nie zdążyłam zabrać się do odkręcania. Zwymiotowałam nasamwidok żółtobrunatnej papki naszpikowanej goździkami. I to byłkoniec diety. Jeszcze przed południem wydałam wszystkie zaoszczędzone pieniądze. Łatwo się domyślić na co. Wpadłam wciąg. Właśniezaczęła sięsesja. Ponieważ zdążyłamwszystko pozaliczać, miałam wolne. Wychodziłam tylko po jedzeniei żeby wyrzucićśmieci. Pod koniec ferii zajrzała do mnie Ewka. - Rany, wyglądaszjak ofiara przemocy w rodzinie - załamała ręce na mój widok. Fakt, troszkę się zapuściłam. Tłuste włosy,poplamiony dres, sińceiżółta twarz. Otoczenie też nie wyglądało najlepiej. Stosy naczyń w zlewie. Przypalona patelnia, kuchenka pokrytatym,co mi wykipiało. A kipiało sporo, bo przez ostatnie dni smażyłam, piekłam igotowałam. -Malina, wyskakuj zdresu. Masz 15 minut, żeby się ogarnąć i zabrać najpotrzebniejszerzeczy. - Poco? -Przenosisz siędo mnie. Spięłam włosy, umyłam zęby, zgarnęłam dotorby, co tam byłopod ręką. Ewka przez tenczas notowałacoś na karteluszku. - Coskrobiesz? -Regulamin pobytu w mojej klinice. Przeczytasz po drodze. Gotowa? To daj klucze. Przecież ktoś ci musi podlewać kwiatkiKiedy siedziałyśmy w tramwaju, Ewka wręczyła mi kartkę. Kurczę. Same zakazy. Zakaz wstępu do kuchni i stołowania się na mieście. Zakazpojadania u litościwych koleżanek. Zakazmówienia odiecie i przeglądania książek kucharskich. Zakaz przeliczania wszystkiego na kalorie. Zakazjedzenia do lustra,Zakaz kupowania za ciasnych ubrań(że niby już wkrótce schudnę). Zakazstawaniana wadze do końca pobytu. Mieszkałam u Ewki ponad dwa miesiące i tylko dziękiniej nieważę dziś tony. - Nomówżewreszcie. Co z tym nosem? - wypytywałam. -Garb znikł, Jak się uśmiechniesz, toci sięzałamuje czubek z lewej stronyi przypominasz Bruce'a Willisa. -Kurdeblade,Ewa! - Naprawdę. Ale Bruce to przecież przystojny gościu, nie? Z prawej spoko. Całkiem niezły ten nos, prawie jak od linijki. Chociaż. - zastanawiałasię przezchwilę. -Co chociaż? - Myślę sobie,czynie można było sensowniej wydać tych pięciuset marek od twojego ojca? -I co? - Sama sobie odpowiedz. 11.02. Czy zrobiłabym to jeszcze raz? No pewnie. Przez 26 lat byłamjednym wielkim workiem kompleksów; przez nos. Co z tego, że mamfajne oczy i białe zęby, skoro na pierwszy plan wysuwałsię ON. Wielki,zadarty i garbaty. Zimą czerwony,jak u bociana. Latem zlany potem. Wiosnąspuchnięty odkataru i łez (bodepresja). Jesienią mokry oddeszczu i łez (bo kolejne wakacjebez miłości). A najgorzej wyglądałz profilu. Oświetlony lampką nocną rzucał denna pół ściany. Możnazrobić zbliżenie ibyłaby świetna czołówka do "Cyrana de Bergerac". "Co to jestszczęście? Toprosty nos długości 4 do 5 centymetrów,nie szerszy niż cal" - tak się zaczyna mój pamiętnik sprzed prawie10 lat. Dziś wyciągnęłam centymetrkrawiecki. Wymiary się zgadzają. A gdzieszczęście? 12. 02. Poszłam do doktora Kowala. Nie, nic się nie stało. Po prostu chciałam, żeby rzucił okiem. Poza tym ta blizna w środku, małezgrubienie wzdłuż przegrody. Czy można je jakośzmniejszyć? -Nie. Nie, to nie. Przeżyję. Zdaniem Ewkinic nie widać. Znowu się czepiam omilimetry. A przecieżuroda tokwestia milimetrów. Takie usta na przykład. Wystarczą trzymilimetry ijuż się zamieniaszw wulkan seksu. Właśnie, usta. Kiedy tak dziś stałam przedlustrem, zauważyłam, żemogłyby być większe. 13.02. Dziś impreza zokazji walentynek. Całyczas rozmyślam,co im powiem. Przyznaćsię do tego nosaczy nie? Może odwrócić odniego uwagę, na przykład obciąćwłosy albozrobić mocny makijaż? - Jabym nic nie robiła - poradziła Ewka. -Nikt nawetnie zauważy. Zobaczysz. Już się nie mogę doczekać. Mabyćkupafacetów. I Rafał- Nie widzieliśmy się od grudnia, kiedy podjął decyzję ozmianie charakteru naszego związku. ZMIANA CHARAKTERU NASZEGOZWIĄZKU- Kiedy mu powiesz? - zapytała Ewka tuż przed sylwestrem. -Co mam powiedzieć? -Żetwójojciec konfabuluje. Żenie ma konti nie niszczył muruberlińskiego. - Uważasz, że powinnam? -A jak długo chcesz to ukrywać? - Nie wiem, ile sięda. -I sądzisz,że wasze małżeństwo będzie udane? - Jeny, Ewka,każdy ma jakiś szkielet w szafie -zdenerwowałamsię. Wiem, że powinnamto wyjaśnić. Tylko. - Boisz się, że zerwie? Ty byśzerwała? - Dobra, powiemmu jutro. -Nie musisz, Malina- Nie muszę, ale powiem. - Siedziałyśmy u mnie wkuchni. -1 takby się wydało tuz po ślubie. Ojciec przecież żadnychpapierów nieprzywiezie. Chyba że żółte. Ale jak Rafał zerwie, będziesz mniemieć na sumieniu. - Jak zerwie,to znaczy, że niejest ciebie wart. Powiedziałam Rafałowi wszystko. Najpierw wypiłam całąpassispasminęi pólmałej melisany. Wyszło drożej niż dwamalibu z lodem, a efektten sam. Staliśmy na podwórku, przedmoją stancją. Nawet niezauważyłam, kiedy zapaliły się latarnie. Rafałsłuchał,rozgrzebując butem świeży śnieg. - W statek to nie uwierzyłem - odezwałsię po długiej chwili. -Kto dziśwozizłoto statkiem? - Napewno niemój ojciec. -Alez tymikontami? Skądwiesz? Siedział w Niemczech 15 lat- Ja bym nie liczyła na żadne konta, Rafal-Trudno. Świat się przez to nie zawali. - A coz nami? -Nocóż,niedoszładziedziczko. Przyjadę po ciebie w sylwestra -uśmiechnął się ciepło. Hura! Będzie dobrze. 18Sylwestra spędziliśmyw górach- Tuż po wystrzeleniu paru petardi uporaniu się z korkiem od szampanaRafał podszedł złożyć mi życzenia. - Wszystkiego najlepszego, Malinka. -Stuknęliśmy się kieliszkami. -Zęby zawszełączyła nas przyjaźń. - Za przyjaźń, Rafał,i zamiłość. -Miłość przychodzi i odchodzi, a przyjaźń trwa. - Co tyz tą przyjaźnią? -Widzisz, przemyślałem wszystko i uważam,że należynadaćnaszemu związkowinowywymiar. Byłaś wobec mnie szczera. - To źle? -Nie, absolutnie- zapewnił mnieRafał. - Jestem ci wdzięczny,że nie ukrywałaś prawdy. Długo o nasmyślałem i doszedłem downiosku, że jesteś najlepsząprzyjaciółką, jaką mam. Nasz ślubmógłby wszystko zepsuć. - Cosugerujesz? -zdenerwowałam się mimowypicia paru dosyćmocnych drinków. - Halinka, odpowiedzmi na pytanie. Co jest lepsze: prawdziwaprzyjaźń czy nieudane małżeństwo? - Nieudane małżeństwo - wybełkotałam. -Za to właśnie cię cenię. Szczerość i poczucie humoru. - Chcesz zerwać? -Dlaczego od razu zerwać? Po prostunadać inny charakter naszemu związkowi. Przemyślałem wszystko i wiem,że nie jestem gotowy do małżeństwa. Ale też nie chcę cię stracić. Niechcęstracić takiej cudownej,inteligentnej dziewczyny z poczuciem humoru. Dlatego. - ... proponujesz miprzyjaźń. - Zacisnęłam pięści, żeby się nierozryczeć. Nie poskutkowało. - Najwspanialsze uczucie łączące kobietę i mężczyznę. -Myślałam, że najwspanialsze uczucie to miłość! - Ach ci piosenkarze disco polo. "Kocham". "Nie mogę bez ciebieżyć! ". "Umieram ztęsknoty za tobą". Nie, Malinka, najpiękniejsze uczucieto przyjaźń. - A gdzie pocałunki w deszczu? Spacery po świeżymśniegu,wspólny taniec? - Nie dałaśmi skończyć. Mówiąc "przyjaźń", mam na myśli uczucie pogłębione o pierwiastek zmysłowy. Przyjaźń erotyczna. Idealnawnaszej sytuacji. Co ty na to? - Ico ty na to? - zapytałamnie rzeczowym tonem Ewka. Przybiegłazarazpo moim rozpaczliwym telefonie. - Powiedziałam, żemuszęsię zastanowić. -Ładnie. - Co ładnie, coładnie? -wrzasnęłam. -Chciałam wyjść z twarzą. - Trzeba było rzucić pierścionkiem i trzasnąć drzwiami! -I zamarznąć w górach? Musiałam dotrwać do rana. Wyjechałamz Zakopcąpierwszym pociągiem. Wszyscy zostali. Pewnie teraz plotkują, że zwiałam. Sieją domysły. - To rzeczywiście największy problem - parsknęła Ewka. -Domysły. - Nie, największyproblem to zerwaniez Rafałem. Przezciebie -zaniosłam siępłaczem. - Malina, tobył test. Odszedł,bo cięnie kocha. OczywiścieRafał, nie test. - Ale ja go kocham! Bolimnieserce, paliwżołądku, trzęsą mi sięręce'-Ile kawwypiłaś? - zapytała Ewka. -Pięć. I trzy herbaty! Będziesz mnie teraz wypytywać o jadłospis? - To nieżadnamiłość, tylko kofeina. Ewentualnie lęk przedpustką, jak by uznała Jolka. - Co mnie obchodzi, jak to się nazywa! Czuję;, że go kochami umrę, jeśli się ze mną nie ożeni'- Sama miałaś wątpliwości, czy zaniego wyjść, a teraz naglerozcz. pacz. - Możedopieroteraz domniedotarło,że to On! -Jakby to był On, nieprzeraziłby się pustym kontem twojegoojca. - Wcale się nie przeraził. Przecież kiedysię oświadczał, nie liczyłnażadne konta, bo jeszcze nie znał mojegoojca. - Pewniesię boi, że twój stary maurojenia. -A nie ma? -krzyknęłam. - Czy twój ojciec opowiada o statkachpełnych złota? -Nie,bo zna tylko5 zwrotów: "kiedy obiad? ", "kiedykolacja? ","gdzie gazeta? ", "zwolnij kibel"i "przełączna dziennik". - Przynajmniej jestprzewidywalny. Nie rujnuje ciżycia osobistego. - Mnie nie,co najwyżej mojej mamie. Malina, nie płacz. MożeRafał wróci. Może wtedy za dużo wypił. - Niepił prawie nic. 20- Alboza mało. Jeszcze nie wszystko stracone. Przecież ludzienie zrywają zaręczyn jednym cięciem. Musisz poczekać. Wytrzymałam trzy dni. Potem zadzwoniłam, że nibychcę oddaćpierścionek. - Miałem właśnie dociebie wykręcić, Malinka. Zapytać,jak sięczujesz. - W porządku - wykrztusiłam wzruszona jego dobrocią. -Toświetnie. Przemyślałaś wszystko? -A ty? - Ja? -zdziwił się. -Ja przemyślałem już wcześniej. I chciałbymdo ciebiewpaść- Dobrze, kiedy? -Porozmawiamysobie na spokojnie, może zrozumie, jaki popełnił błąd. - Jutro. Wyobraź sobie, że mogę zwrócić pierścionek i odlicząmitylko 15 procent. - Super. -Dlaczego zabrzmiało to tak żatośnie? - Prawdziwyz ciebie przyjaciel. Inna by siętargowała, może nawet mściła. - Dajspokój, Rafał, zaco tusię mścić? Za zerwaniezaręczyn, i tow samego sylwestra? - Wiesz, jakie są dziewczyny. Dlategoczłowiek się zgrywa. A z tobą nie musi. Jeszcze chwila i cośmu zrobię. - To wpadnij jutro, bopotem wyjeżdżam na trochę. Wpadł, odebrał pierścionek i wypadł. A ja postanowiłam zrobićcośze swoim życiem. Zaczęłam od nosa. Dziś pokażęgo światu i Rafałowi. Rafał. Na mój widok usłyszyanielskie dzwony. 15.02. Nie usłyszał. Przyszedł z jakąś rozłożystą babą. Baba miała kwiecistą sukienkę i wielki nochal. Ledwo bąknął mi cześć. I jaktu nie wierzyć w trzynastego? Ewka jakzwykle miałarację. Niktnie zauważyt nosa. Każdy teraz pilnuje swojego. Ludzie myślą o obronach, o pracy i pieniądzach. Ja teżpowinnamzacząć, boinaczej czeka mnie przesunięcie terminu. Wezmęsię od poniedziałku. A Rafałamamgłęboko w nosie. Boże, znowu ten nos. 2S.02. Dziwny dzień. Przestępny, ostatni w tym tysiącleciu. Dobry do rozmyślań i składania przyrzeczeń. Ale co mogę sobie obiecać, skoro nie wiem, czego chcę. Chcę być szczęśliwa. - Zamałokonkretów - oceniła Jolka, ta od rogalików z konfiturą. -Musisz dokładnieokreślić, co cię uszczęśliwia. Ekstrawa. gancja czy życie w prostocie? Kariera? Miłość? Forsa? Wszystkonaraz? Skąd mam wiedzieć? Jolka uważa, że najwyższy czas. W sierpniustuknęło mi ćwierć wieku, a licznik bijedalej. Coraz szybciej. Anisię spostrzegę,a skończę czterdziechę. Boże, czterdzieści lat! Jeszczeniedawno, wliceum, byłam pewna, że niedożyję trzydziestki. Niechktoś zatrzyma ten cholernyzegar! - Halo! Jest tam kto? - usłyszałam Jolkę. -Więc czego właściwiechcesz, kobieto dwudziestoletnia? 3.03. Imieniny miesiąca. Też niezły dzień do rozmyślań. - Każdy jest dobry,kiedy się szuka usprawiedliwienia dla własnego lenistwa. -Jakiego lenistwa? - obruszyłam się na Jolkę. -To poważne rozmyślania nad celem życia. - Ico? Doszłaś do jakichś konkretów? Wiesz już,na czym ci zależy? Czegowłaściwie chcę? W chwilach załamania - Rafała. Apozatym? Kiedy byłam siedemnastolatka, wydawało mi się, że zbawięświat. Wymyślę szczepionkę na raka, polecę naMarsa albo zostanęsławną gwiazdą. Czułam,że mogę wszystko, że mnie się uda. Naiwna panienka z głową w chmurach iskrzydłami anioła. Każde niepowodzenie pozbawiało mnie kilku piórek, a pierwsze lata studiówcałkowicie osadziły na ziemi. Najpierw zdałam na historię sztuki. "Co po tym będziesz mieć? " pytały znajome ziemniaki. Dla wyjaśnienia,ziemniak (określenieEwki)to ktoś,kto widzitylkoprozę życia. Sama przyziemność. Zamiast marzeń - plany, konkretne i kartoflaste: zarobić na telewizor,kupić większysamochód,wybrać dobre studia. A ja wybrałam historię sztuki. Założę galerię z prawdziwego zdarzenia - marzyłam. - Żadnej chałtury. Tylko Sztuka, przez duże "S". Otoczęsię artystami,odgrodzę od brudu świata. Będę palić cygarai spoglądaćzgóry na małe problemy ziemniaków. Na szczęście poznałam Ankę. Anka ukończyła malarstwo z wyróżnieniem, ateraz"robi" wojowników do gry "Fire, fire, fire! ". Wcześniej rysowała tło,potem elementyubioru, terazcałe postacie;snajperzy, zapaśnicy,mutanty. Awansuje. Kiedy ją poznałam, odmiesiąca siedziała na bezrobociu, jakwiększość kolegów zjej roku. Próbysprzedawania karykaturnaRynku zakończyły się pogróżkami ze strony konkurencji, więc Anka22postanowiła poszukać czegoś innego. Tymczasem,z brakufunduszy,żyła na sępa, wpadając do znajomych iwyjadając, co się da. Pewnego dnia zjawiła się i u mnie. - Cześć,Malina. Pamiętasz mnie z imprezyu Ewy? Przechodziłam obok i pomyślałam, że wpadnę. Ale coś pachnie. - Wchodź. Piekę szarlotkę. Spróbujesz? - Nie odmówię. -Już kroję, a ty wskakuj do pokoju. - Wiesz, wolałabym posiedzieć w kuchni. Jakoś przyjemniej. Masz może coś do picia? Posiedziałyśmy przy placku. Opowiedziałamjej oswoich studiach. Nie zdążyłam przejść do marzeń o galerii. - Chcesz za parę latklepać biedę, ciągnij to dalej -poradziłaobojętnie, rozglądając się po pólkach. -O, kremjogurtowyw proszku. Jaksmakuje? Głodne oczy Anki ijej obojętność wobec sztuki dałymi do myślenia. Ale ostateczną decyzję podjęłam w drugim semestrze. Doszedł nam nowy przedmiot: "Bibliografia". Mieliśmy dowkucia listęlektur ze wszystkich pięciu lat. Autor, tytuł, oficyna, rok wydania. Wtedy dałam sobie spokój. Nie dlatego, że to ponad możliwości moich zwojów. Po prostu, jeśli uprogu XXI wieku studenci szacownejuczelni mają wklepywać na pamięć tytuły przestarzałychksiążek,coś jestnie tak. I wybyłam. Teraz kończę zarządzanie. Też głupie. 7.03. Biorę się doroboty, bo promotor dopytuje się o następnączęść pracy. Na razie dostał tylko wstęp, streszczenie i spis treści. - Wyglądaobiecująco, ale chciałbym zobaczyćchoć z pół rozdziału. -Nie zdążyłam wydrukować, ale mam wszystko w komputerze. -Kłamstwa, znowu kłamstwa. - Każdy takmówi -uśmiechnął się promotor. -Przyszłość przednami, co? Więc piszę. Całymi dniami czytam mądre księgi i stukamw klawiaturę. Obronaw czerwcu, jakzdążę. A potem? Prawdziwa dorosłość. Znajdę pracę i cel w życiu. Nadejdzie pierwszylipca. Ja, długonoga, dyskretnie opalona,wbiałym bikini. Odpoczywam po obronie, najachcie. Obok Rafał,muskularny,wyzłocony słońcem. Podaje mi pefaiy kieliszek i odniechceniapyta: "Może jednak się pobierzemy? ". A janajpierw spokojnie wypijam łyk szampanai od niechcenia odpowiadam: "Czemunie? ".Pozornie obojętni, ale zakochani. Tydzień później ślubi. - Dalejjak w reklamie margaryny. 23. - Niemaz czego, Ewa, kpić - odezwała się Jolka. - Naprzykładny zWiktorem jużustaliliśmy, że bierzemy ślub we wrześniu, ponojej obronie i jego egzaminie radcowskim. Potem wyjeżdżamyv długą podróż poślubną. A w październiku zabieramy sięporządnielo pracy. Wiktor już mi nagrywa stażw firmie konsultingowej. Jaklobrze pójdzie, zatrzy lata kupimy mieszkanie. Potem przerwa nairodzeniedziecka. Przedtrzydziestką zaczniemy się budować zaniastem. - I co dalej? -zapytała znudzonym głosemEwka. - Jak to co? -Do czterdziestki zdobędziecie już wszystko, czego wypadasię-w tym grajdole dorobić. Więc pytam, co dalej? Jeszcze większyiom? Jeszczejedno dziecko? Jeszcze jedna bryka? - O co ci chodzi? -zaperzyła się Jolka. -Czy to źle, żeplanujęswoje życie,że chcę mieć udaną rodzinę? - Zabawne, żemówisz o rodzinie. Awans, dom, willa,kancelariaWiktora,samochód. Doskonałe słowa na określenie rodzinnego ciepła. Ty, szalona - zwróciła się domnie - też marzysz o podobnej sielance? - Nie wiem. -Za to Ewa wie, jak powinnowyglądaćszczęście. Żadnejachty,białe sukienki i szampan, bo to banalne, tylkonastępujący scenariusz. Oblewasz egzamin. Idziesz się pocieszyć na festynie. Tam poznajesz przystojnego jurnego. Pochodzicie zmiesiąc. Wpadasz. Mieszkacie kątem u jego rodziców. Teściowa krytykujecięnakażdym kroku. A to pierogi nie takie, a to makijaż za mocny. Ale jest dobrze. Żyjecie na luzie, bez planówi marzeń. Potem przystojny jurnytraci pracę i przygnębiony zalega przed telewizorem. Ale depresjanie przeszkadzamu zrobić kolejnego dziecka. Do trzydziestkibędziecie miećczwórkępociech, odrapany pokój iwłasną szafkę w kuchni. Jurny (już nieprzystojny)będzie liczyć długii stracone okazje, a tysiniakii resztki włosów, których niewydarłaś sobiez rozpaczy. - Dobrze wiecie, kobiety, o co mi chodzi. Nie musisz, Jolka, odmalowywaćtakiego dramatu. Bądź sobie szczęśliwa. Tylko pamiętaj,życie nie jest cukierkową telenowelą. - Zrobię wszystko, żeby moje takie właśnie było - odpowiedziałazaczepnie Jolka. Jolka tylko tak mówi. Stoipewniena ziemi. Żadne tam bajki,wszystko poukładane. Każdykawałek mozaiki na swoim miejscuFełnakontrola. Dlatego tak ją przestraszył mój szał odchudzaniadwa lata temu. Zapomniałamdodać, że i Jolka próbowała mi wtedypomóc. Na swój chłodny, rzeczowy sposób. 24POMOCJOLKI- Malina, martwi mnie twójapetyt - przyznałaktóregoś wieczora. Wpadła niespodziewanie na początku ferii i zastała mnie przysmażeniu placków. Woda, mąka, sól - rozbełtać i na olej. - Wszystko pod kontrolą. Tak się tylkobawię patelnią, żeby oszukać mózg. Potem wrzucam do kosza. - Chciałabym wtowierzyć - pokręciła głową. -Moim zdaniem,potrzebujesz pomocy specjalisty. - Masz na myśli siebie? -Podrzuciłam placek pod sam sufit. - Nie, jestem dopieronatrzecim roku. Poza tym nieinteresujemnie kliniczna. Ale umówię cię na spotkanie z grupą ludzi, którzymają podobne problemy. - Tylko niez grupą. Przecież wiesz, jaka jestemnieufna. Ankami mówiła, że oni to nagrywają i potemmają ubaw. - Oni,to znaczy kto? -Nie traktuj mnie jakświra. Wiesz dobrze, żeoni,to nie Obcy 3,tylko studenci na stażu. - Na staż nieprzyjmująstudentów- drążyła Jolka. -No to absolwenci, stażyści, praktykanci. Wszystko jedno. Oni.Nie spotkam się z żadną grupą. - Dlaczego? -Mówiłam. Poza tym nie uważam, żebym miała problem. - Takmówikażdy uzależniony. -Jak nie przestaniesz, to naprawdę coś mi się stanie. - Już kończę. Obiecaj tylko, że spotkasz się zespecjalistą. - Z kim? -Taki jeden, przyjaciel rodzinyl psychiatra. - Niechcę żadnych znajomych! Potem przyjdzie do was na herbatę i nagada twojej mamie, że kumpela jej córki wcinasurowy ryżi popija wodą z kibla. - Ty naprawdę jesteś nieufna - przyznała Jolka. -Poddaję się,nie będę cię z nikim umawiać. Masz pójść sama. - Gdzie? -Do psychiatry z przychodniuczelnianej. Obiecujesz? - Skinęłam głową. Westchnęła. - Tobie, Malina, strasznie trudno pomóc. Przez następny tydzień robiłam podejście do poradni. Nie,niedziś. Jeszcze trochępojem. Jutro. Nie, dam sobieradę sama. Zresztąco mu powiem? A jak ktoś mnie zobaczy? Wreszcie się odważyłam,dwa dnipo przeprowadzce do Ewki. Poszłyśmy razem. I stanęłamoko w oko z uczelnianympsychiatrą. 25. UCZELNIANYPSYCHIATRA- Dzień dobry. Proszęusiąść. - Rozejrzałam się po gabinecie. Niska ława, dwa fotele w kolorzemusztardy i kanapka. Ta sławna kanapka psychoanalityka! Tupewnie leżą pacjenci i pozwalają się patroszyć. - Muszę się kłaść? -Nie, to tylko atrapa,żeby było bardziej profesjonalnie - wyjaśnił znużonym głosem doktorGąbka. Miałkrótką, przyszarzałą brodę,druciane okularki i zmęczone oczy pięćdziesięciolatka. Typowypsychiatra. - Proszę, tujest moja książeczka. -Malina -przeczytał. - Apetyczne imię. No i z czymmamy problem, Malinko? - Waśnie z apetytem. Wchłaniamjak odkurzacz. Przez dwadzieścia czterygodziny na dobęmarzę o tym, żeby jeść, gryźć, pożerać,wsysać, wcinać. - Mhm- doktor Gąbka pokiwał głową. -Tak? I co? -I jem- głośno przełknęłam ślinę. Ciekawe. - Zdjął okulary i zaczął pocierać powieki. Potem zakrył twarz dłońmi, opierając się łokciami ostół. Zerknął na mniespomiędzy rozsuniętych palców. Zachciało mi się śmiać. Co ja tu robię? Wytłaczam się przed zmęczonym gościem, który udaje zainteresowanie. - To wcaleniejest ciekawe. Jestohydne. Wstaję w nocy i smażę,a potemżrę jak wilkołak i dyszę. Ale wystarczy, że żarcie trochę sięprzesunie,a ja znów otwieram lodówkę i pędzluję, co się da. - Kiedy rozpoczynasz to "pędzlowanie"? -Kolo ósmej wieczorem. Ranojeszczewierzę, żewytrwam. - I co wtedyjesz? -Prawie nic, bo zaczynam walkę, ale wieczorem spada mipoziom motywacji. - Może by nie spadał, gdybyś zjadłaporządne śniadanie? -Każdyporządny posiłek to u mnie wstęp do żerowania. Dlatego opóźniam jak mogę. Gdybym zaczęła od śniadania, jużdawno niemieściłabym się w ciążowych sukienkach mojejmamy. - Bardzo by ciętomartwiło? -A pana doktora nie? - Że się nie mieszczę w sukienkach ciążowych mojej matki? Dziecko,zobacz, jak ja wyglądam. Jeśli mógłbym wygrać jakiś casting, to tylkodo filmu rysunkowego, i wcale mnie to nie martwi. PrzezSO lat można się przyzwyczaić. 26- Aleja jeszczenie mam pięćdziesięciu lat' -wybuchnęłam. - Zatomamproblem i szukam pomocy. -I dobrzetrafiłaś. Dostaniesz leki, bosprawytrochę wymknęłysię spod kontroli. Tyle że sam problem tkwi głębiej. Apetyt to tylkoszczyt góry lodowej. Nie przestraszyłem cię zbytnio? - Jeszcze nie wiem. Zawsze reaguję z opóźnieniem. - I bardzo dobrze, jutro będziesz już wyhamowana. Czyty sięmartwisz? - Jeszcze jak. Od dziecka. W przedszkolu zamartwiałam się, żejużniedługo szkoła. Wpierwszej klasie rozmyślałam, co będziez moimi lalkami, jak dorosnę. Ciągle czymś się gryzę- Więcejw tym smutku czy zdenerwowania? - To zależy. Czasem jestem przygnębiona, a czasami nie mogęspać z nerwów. - I wtedy jesz. -Wtedy jem szczególnie dużo. Ale najwięcej wchłaniam, gdy mismutno. Takjak teraz. - No tomamy pewien zarys. Ispróbujemygo rozwinąć. Na początek poldoxin. - Sięgnął do szuflady biurkapo pieczątkę. -Za tydzień stawisz się u mnie. I zobaczymy, czy trafiłem. -A jeśli pannie trafi? -Może takbyć. - Doktor podrapał się od niechcenia po głowie. -W końcumamy tylko szkicprzypadku. Jak lek nie podziała, zgłosisz się pojutrze i popracujemy dalej nad pełnymobrazem. Wtedywypiszę ci coś innego. Dobra, terazrecepta, więc jak maszna imię? 9.03. Wczoraj czekałam cały dzień. Może zadzwoni, przyniesiebadyla lub zostawichociaż kartkępod wycieraczką. Ale ja już niejestem dla niego kobietą. Jestemwyblakłym wspomnieniem. A czywspomnienia mają płeć? Jak zwykle pamiętał tylko Leszek. Dlatego nienawidzęDnia Kobiet. Bo co to za święto, które przynosi tyle rozczarowań? 12.03. Już wiem. Jestem za mało seksowna. Muszę cośz tymzrobić. Kiedyś wydawało mi się, że największym problemem jest nos. "Gdybynie on, zapisałabym się na siłownię". "Zacznę kokietowaćpo operacji". "Jak goskrócę, wreszcie się wybiorę na dyskotekę". Wszystko potem. Potem wkońcu nadeszło, problem nosaznikł i nagle zobaczyłam się w całej okazałości. Bezbarwna blondynka z początkiem cellulitisu. Muszę go zniszczyć. Wymasować, rozpuścić,spalić. - To masz już cel na całe życie -podsumowała Ewka. 27. 19. 03.Cel w życiu. Każdygo szuka, maleńkiegopunktuna horyzoncie, do którego mógłbyzmierzać. Bez niego kluczysz, błądzisz,kręcisz się w miejscu. Tracisz czas, tak uważa Jolka, i ciągle nacośczekasz. Na cud. - Cel to dopiero potowasukcesu- wtrąciła, dosiadając siędomnie i do Ewki. Od godziny siedziałyśmy w knajpie, czekając nacud. - Słyszałam wasze bełkotyjuż przy wejściu. -Żadne bełkoty, poważne rozważania - sprostowałam. -Niechbędzie, rozważania - zgodziła się Jolka. - A wracając dotematu. Równie ważnyjest wybór drogi, czylisposobu dążenia dou. celu- Inaczej stylu życia? - odezwała sięEwka. -Można to tak ująć - zgodziłasię Jolka. - Ale nieo definicjemichodzi. -Nie? - zdziwiłyśmy się z Ewka. -Od kiedy? - Lubię definiowaćinie wstydzę się tego - to jest wtaśnie postawaasertywna. Wiem odJolki. - Dobra,skończ z tądrogą - ponagliła Ewka. -Chodzi mi o to,że ważnajest cała droga, a nie tylko ostatniemetry. Dlategotakmnie irytują landrynkowe pojednania w amerykańskich filmach z serii "Prawdziwe historie". Bohatergnębił żonę,maltretował potomstwo, kopałjedynego psa. Nieoczekiwanie wykrywają u niego dziesiąte stadium raka. "Zostało panu dwa tygodniei trzydni życia"precyzyjnie wyliczadoktor John Expert. - Jak tooni potrafią - wtrąciła Ewka - ci serialowi spece. Alewróćmy do głównego bohatera. - Ten,słysząc wyrok -ciągnęła Jolka - doznaje kompletnej przemiany. Przeprasza wszystkich, łącznie z ojczyzną i prezydentem. Poraz pierwszy w życiuprzybiera łagodny wyraz twarzy i snuje głębokie refleksje. A rodzina nie może go odżałować. Małżonka,jeszczesina po ostatniej "dyskusji",przebaczamu. Syn z ręką na temblakułka: "I love you". Na pogrzebie wszyscy się zachwycają, że tak pięknie odszedł. Nieważne 60 lat dennego życia, ważnete parętygodni,tylko dlatego, że wypadły na końcu. Może dopiero przed śmiercią zrozumiał,że błądził? - Ewa, jego życie nie stałosię lepsze tylko dlatego, że za pięćdwunasta padłna kolana. -Lepiejpóźnoniżwcale - osądziłam. Po paru piwach lubięwtrącić cos głębszego. - A swoją drogą ciekawe, dlaczego tak jest? -Co?- odpowiedziałapytaniem Jolka. - Dlaczego ludzie patrząna końcówkę, anie na całość? Bo wyobraźcie sobie małżeństwo. Szczęśliwe. Facet wierny jak łabędź i naf)QŁ0gleraz wżyciu skok w bok. Dostaje zawałui umiera w łóżku innej. Co robitypowa żona? Podchodzi do sprawy z przymrużeniem oka? - O, na pewno- stwierdziła z ironiąEwka. -A teraz inna para. Facet nie przespał w swoimdomu nawetdwóch nocy. Nie wyjeżdżał z żonąna wakacje. Niechodził z nią dokina ani na festyn. Znikał z innymi. Nieobecny. I tak przeżył 70 lat. Wreszcie dopadł go wylew, paraliż i wózek. Skończyły się szaleństwa. Zdany na łaskę żony spokornial. "Dobrze,że ciebie wybrałem". "Jakie mamszczęście, że zostałaśprzy ranie". A żona? Ukradkiem ocierając Izę, dochodzi downiosku, że wartobyłoczekać. Czujecie klimat? Męczyłasię pół wieku i jest szczęśliwa. - Wolałabyś, żeby niebyła? -odezwała się gdzieś zza kufla Ewka. - Jasne, żenie. Tyle żetamta, która miałanaprawdę fajne życie,rozpacza. Dlaczego ludzie patrzą tylko na końcówkę? - Jest wiele powodów. -Jolkarozparła się wygodnie na krześle. Zaraz się zaczniewykład. - Mechanizmy obronne, niedopuszczającemyśli, że nasza udręka była niepotrzebna,a trudne życie - bezsensowne. Mogły zadziałać w przypadku żony Playboya. Poza tym efektkontrastu, postawaroszczeniowalubsamospetniające się proroctwo. - Jakw przypadku pani Łabędź? -zapytałam. - Jest to możliwe, zwłaszcza w połączeniu z depresją - przytaknęłaJolka - choć, oczywiście, mogły działać inne czynniki. -A mnie się wydaje- wtrąciłasię Ewka - żeczasami końcówkajest takaważnawłaśnie dlatego, że wypadana końcu. No, cosięśmiejecie? - My, skąd? -zaprotestowałyśmy. -Mamy tylko taki wyraz twarzy zpowodu zbliżającej się wiosny. - Więcwysłuchajcie mniei poprawcie, jeśli nie mamracji. Przezcałe życie przeżywamy jakieś rozterki, chwile szczęścia, małe i dużedramaty. - Nie da się ukryć. -Jolkasięgnęła po paluszk