Izabela Sowa:Smak świeżych malin. Jest topierwsza część trylogii:Smak świeżych malin,Cierpkość wiśni,Herbatniki z jagodami. Izabela Sowa:Smak świeżych malin. Copyrighr Izabela Sowa, 2002Wydawca:G + J Gruner + Jahr Polska Sp. -Ło02-677Warszawa, ul. Wynalazek4Dział dystrybucji:tel. (22) 607 0249-30dystrybLtcjagjpoland,com. plInformacje o serii "Literatura na obcasach":tel. (22) 640 0719(20)stronaInternetowa: www. literatura. bizz. plRedakcja: JanKoźbielKorekta: Bronistawa Dziedzic-Wesolowska,Michat ZałuskaProjekt okładki: AnnaAngermanRedakcja techniczna: Elżbieta BabińskaŁamanie:Liwia DrubkowskaISBN: 83-89221-41-1Druk i oprawa: Drukarnia PERFEKT S. A-, WarszawWszelkie prawazastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowaniew urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiekformie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznychpraw autorskich. Malinie, Jolce i Ewie za to, że dały mi klucz do swojego świata,Mamie i Tacie - że nauczyli mnie, jaksię nim posługiwać. 5.01. Teraz wszystkobędzie inaczej. Co jamówię inaczej, będzielepiej. Konkrety już wkrótce. 10.01. To miałomiejsce trzy dni temu. I wcale nie bolało, możetrochę potem. Najpierw kazali mi się rozebrać do rosołu. Leżę i czekam, cała w nerwach. Nagle widzę. Taki,jak sobiewymarzyłam: niezbyt długi i prościutki. Więc krzyczę:-Jeszcze nie! Chwilę! Kowal nachylił się nade mną. - No? Oco chodzi? Wskazałam palcem na blondyna po lewej. - Ten jest idealny. Kowaluśmiechnął się i mówi:-Wedle życzenia, chyba że mi się piła ześlizgnie. -Że teżpanu niewstyd,doktorze -odezwała siębrunetka poprawej. - Dziewczyna zielona ze strachu, a pan opiłowaniu. Przecieżto się dłutkiemkuje. Gdyby nie głupiJaś, uciekłabym zigłą wżyle. Brunetkakazała mipowoli liczyćdo dziesięciu. Zaczęłam: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć. i w tym samym momenciepoczułam dziwne odrętwienie, A kątemoka ujrzałam gipsowy dziób. Jużpowszystkim? Brunetka kazała midalej liczyć, tyleże od końca. A potem zaczęłamnie przepytywaćz tabliczki mnożenia. 5x6, 9x8 i takie taro. "Niemożeszspać. Musiszmówić, mówić, mówić". Więc mówiłam, a raczej bełkotałam, bo całagórna warga była niczym z blachy. Przedłużenie dzioba. Tego samego dnia Ewka odwiozła mniedodomu. Babcia na mójwidok zrobiła przerażoną minę, aleszybkowykrzesała uśmiech dookoła głowy. - Nie jest źle. Wyglądałam gorzej,kiedy mnie pogryzłypszczoływ czterdziestym dziewiątym. Mama zaprowadziła mnie dołazienki (bo najjaśniej)i przez minutęoglądała ze wszystkich stron. - Teraz będę inaczej patrzeć na Jacksona - zapewniła. -Hę siętenczłowieknacierpiał. Prawdziwy męczennikIrek, mój młodszy brat,tylko spojrzał, a potem zamknął się w pokoju i oświadczył, że nie jest głodny. We wtorekzerknęłam w lustrowprzedpokoju, bo tamnajciemniej. Wielki dziób z gipsu, w nozdrzach tampony, a wokół oczu fioletowekoła. Białkamocno czerwone. Czy to zniknie? 14.01. Zniknie. Tak mówi doktor Kowal. Dziś zmiana opatrunku. Ściągnęli dziób i zostawili tylkoszynę wzdłuż nosa. Wyglądamprawienormalnie, jak po zwykłym wypadku. Fioletowy ustąpił miejscażółtemu. Tylko tenzapach. Starakrew. Czy tak się będę czuław trumnie? 18,01. Za trzydni zdejmą mi opatrunek. Czy rozpoznam sięw lustrze? Czypoznają mnie inni? Czy zauważą nowy nos? Czybędzienaprawdę prosty? Czy moje życie się zmieni? CzyRafałwróci? RAFAŁMój eks. Byliśmy narzeczonymi równo przez tydzień. Pierwszegostycznia, sześć minut po północy, postanowiliśmy (Rafałpostanowił)zredukowaćnasz związek do przyjaźni. A wszystko przez mojego starego. MOI STARYZnikł tuż przed moją komunią. Mierzyłam właśnie sukienkęz kryzysowego kryształku, a on zapalił sporta i oświadczył, że wyjeżdża do Austrii. - To jedyna szansa, Żabko. Teraz jeszcze mogędostać azyl. Podamsię za politycznego. - Od kiedy to dają azyl za stanie przy budce z piwem? -Nigdy we mnie niewierzyłaś' Dlatego nie mogłem się zrealizować. Już dłużej taknie mogę, duszę się,potrzebuję przestrzeni. - Słyszycie, dzieci? Tata szuka przestrzeni idlatego od nas odlatuje. - W kosmos? -zainteresował się Irek. - Właściwie tak,boco to za różnica: Księżyc czy Wiedeń? -Mamazaczęła płakać. -1 to właśnieteraz, przed komunią. Ale ty zawsze takibyłeś. Im ważniejszaimpreza, tymlepszy występ. Naweselu się upiłi zaczął wrzeszczeć, że chce wszystko powtórzyć. "Bo wódka zaciepła! ".-Daj, Żabcia, spokój, to nie tak. -Na chrzcinachposzedł naprawiać auto -ciągnęłamama, niezważając na protesty ojca. - Ateraz ten wyjazd. Na trzy dni przedkomunią! - Nic nie poradzę, że dopiero wczoraj wydali mi paszport. -Zawsze znajdzieszdobrą wymówkę. Ty, ty,cwaniaku intelektualny! Życie mi zmarnowałeś, a teraz zostawiasz! - rozszlochała się nadobre. -Przynajmniej już więcej nie zmarnuję. - Ojciec próbowałzażartować,ale dostał ścierkąpo głowie. -Na milicję jutro pójdę i wszystko im opowiem! Nigdzie niepojedziesz, dzieci nie będą sierotami! - Jakimisierotami? Przecież chcę wam zapewnić lepszybyt! Zarobię na poloneza i wracam. - Na Księżycu mają polonezy? -zainteresował sięmój brat. - Irek, do pokoju! -wrzasnęłamama. -1 ty też! - zwróciła się domnie. Ojciec wyjechałna drugi dzień. Wysłałjedną paczkę, apotemrozpłynął się w przestrzeni. I nagle, podkoniec września, niespodziewanie telefon. -Malinka? No cześć, tatuś dzwoni! - Tata? Tata Edek? - krzyknęłam nacałe mieszkanie. -A znasz innego? - Fakt, nie znam. -Co u ciebie? Skąd dzwonisz? Dać ci mamę albo Irka? - Nie. Ztobąchciałem pogadać. -Poczułam ucisk w gardle. - A gdzieteraz jesteś? -U siebie. Toznaczy w Niemczech - uściślił - w Hamburgu. Słuchaj,Malinka, będę się streszczał, bo licznik bije. - Mów, tato. -Widzisz, kupiłem sobiewideo i. - Gratulacje - odezwała się z drugiego aparatu mama. Ojciecjeszczenie skojarzył;znajomi często myląnasze głosy. - E tam, nic wielkiego - odrzekł. -I widzisz, dziecko,instrukcjajestpo japońsku i po angielsku. Taksię te żółtki wycwanily. A ja. znamtylko niemiecki. Przed moim wyjazdem zaczęłaś chodzićnaangielski. To sobie myślę, że może byś coś pokumała. Niezdążyłam sięodezwać. Mama była pierwsza. - Słuchaj,a jak ci się tam powodzi? -Bardzo dobrze - odpowiedział trochę za szybko i trochę zbytpewnymgłosem. - Bo co? -To załatw sobietłumacza i jak najszybciej dobrego adwokata! -Ktoto? Kto to? Malinka? - Nie, głossprawiedliwości. -Żabka- wystękal tato. - Właśnie ustaliłam twój numer-skłamała mama - a jutro dzwonię doInterpolu. Niech ciprzypomną,że masz dwójkę dzieci. - Ty mnie Interpolemnie strasz! -obruszyłsię ojciec. Ja o dzieciach pamiętam. Tylkomusiałem się najpierw odkuć, zarobić. - Na poloneza,pamiętamy. Polonez, przestrzeń i wolność. Wstydu nie masz. Ani dziesięciu marek przez 15 lat! A twoja córka maw święta zaręczyny. Sierotabiedna. - Mamo, jaka sierota - zaprotestowałam. -No właśnie - podchwycił ojciec - przecież żyjęipamiętam. Kiedy te zaręczyny? - Na Szczepana. -Ty tematu nie zmieniaj - zaatakowała mama. - Jak do sobotynie przyjdzie przekaz,to w niedzielę o świcie spodziewaj się nalotupolicji. -Nie będzie żadnejpolicji. Już dzwoniędo mojego doradcy. Wyśle ci czekz samego rana. - Lepiej,żeby tak było. Bo inaczej wsobotę zadzwonię do mojego doradcy i wyśleci egzekutorów z Ukrainy. - Nie będą. Żabciu, potrzebni. To jak,Malinka, z tym tekstem? - Daj go swojemudoradcy! -krzyknęła mama i rzuciła słuchawką. Trzy dni później przyszedł czek na 1500marek, po500 dla każdego. A sam ojciec zjawił się wmoje zaręczyny. Ioczywiście namieszal. ZARĘCZYNYŚwięta. Choinka na pól pokoju, a lampki na niej migocą,jak naaucie szeryfa. Pełna gala. Białebluzki, obrus sztywny od krochmalu. Wszyscy odstawieni:mama w perłach, Rafał w muszce,jego starzyw brokatach. Kroję właśnie tort kawowy. Nagledzwonek. Coś mnietknęło, ale nic, idę do drzwi. Otwieram, a przede mną piramidaz owoców. Same południowe, nawetnie znam wszystkichnazw- Nawierzchu ananasy. Rozgarniam liście i co widzę? Japę ojca-Nic sięnie zmienił, tylko bardziej opalony, no i ta trwała. Uśmiech zawieszony na uszach,amerykański- A na szyi jedwabny szal, w kolorzeecru. Zaprosiłam ojca dośrodka. Wszedł, postawił tacę. Potem sięwrócił po skrzynię zalkoholem. Przytachal ją zdyszany i odrazuwparował dopokoju. - Witam rodziców przyszłego zięcia - podał rękę ojcu Rafała. Ana tejręce, na serdecznym paluchu, połyskiwał tombakowy sygnet zesztucznym rubinem wielkości śliwki. Ojciec lubiłtanie efekty. Usiadłza stołem imrugnął do matki. - Takie mamę wina pijecie na zaręczynach mojejdziedziczki? -Rodzice Rafała zrobili oczyjak karp na wigilijnym stole. A stary,niespeszony, zwróciłsiędo Rafała; - Czym się zajmujesz,młody człowieku? Rafał zaczął się jąkać, że kończyfinanse. - Dobrze, synu -ojciec pokiwał z uznaniem głową. -Szukamkogoś, kto byzarządzał moimi pieniędzmi. Właśnie płyniemi statkiem20 milionówdolarów w złocie. Muszę coś z tym zrobić. Jakośzainwestować. Westchnął przy tym, jakby problem pieniędzybardzo go nudził. Bogacz. Mama tylko dolewałasobie wina. A mną zatrzęsło tak, że ledwo trafiłam widelcem wkotlet. Wreszcie nie wytrzymałam i wyszłam do łazienki. Wyciągnęłam spod wanny butlę ziół szwedzkichi buch. Gorzkie! Jeszcze dwałyki. No, trochę lepiej. Wróciłam dopionu i do pokoju, gdzie ojciec konwersował w najlepsze zrodzicami Rafała. Na chwilę przestał, apotem sadzi:- Słuchajcie, dzieci. Wzdłuż granicy niemiecko-francuskiej mamw bankach konta. Coś z tym trzeba zrobić. Może bym na was przepisał? - E tam,tato. Nietrzeba. - Może ja wyprawię jakieś zaręczyny -odezwał się mój brat. -Tobie, Irus, też coś skapnie, mam fabrykę. - Pewnie na Księżycu - mruknąłpod nosem Irek. RodziceRafała nie usłyszeli, ojciec teżnie. - Czeka na ciebie,skończ tylko studia. -Ale niekoniecznie astronomię? - ciągnął mój kochany braciszek. -Irek! Zamknij się -syknęłyśmy razem z mamą. - Może być iastronomia,ale najlepiej dyplomacja. Załatwię cijakąś ciepłą posadkę na Bali albo na tej,no, Jamajce. AmbasadorPolski na Jamajce. Brzmi nieźle, co? - Wolałbym w NowejZelandii - grymasił Irek. Jakby miałjakikolwiek wybór. - Da się załatwić - odpowiedział ojciec. -Tozdrówko przyszłychpaństwa młodych. - Zdrówko - powtórzyliśmy wszyscy razem. -W takim razie wszystko jasne - ojciec wrócił do tematubanków. -Spotykamy sięna ślubie, potem podpisujemy papiery i witamy w biznesklas. W tym momencie mama nie wytrzymała i zaczęłachichotać. Wszyscy zamilkli. - Przepraszam, to zwrażenia. To szczęście dlawas, dzieci, że niebędziecie zaczynać odzera. Jeszcze raz zdrowia,za przyszłość. Stuknęliśmysię kieliszkami. Ojciec rozparłsię w fotelu i zabratdo opowieści. Ostatnio w Polscenie bywa,wyznał, bo ma ważne stanowisko w Niemczech. Był jednymz pomysłodawców zburzenia muru berlińskiego. - Obecnie rozpracowujemy belgijską mafię- dodał poufnym tonem. -Zatruwają żywność. Słyszeliście o kurczakach karmionychodpadkami ze stacjibenzynowych? To oni. Albo grzyb wnapojachgazowanych. Też ich robota. A ta afera z pedofilami? To samo. - Orany - przeraziła się moja przyszła teściowa. -Ale dlaczego? Dlaczego to robią? - Właśnie -pokiwał głowąojciec - tego nie mogę wam zdradzić. Tajemnica. Już i tak powiedziałem zbyt wiele. Przezchwilę sączyliśmywino w milczeniu. - Nie, kochani, nie możemysię pogrążać -ojciecprzerwał ciszę- w końcu to zaręczyny Malinki. Zabawamusi trwać. I trwała. 20.01. To już dziś. Jeśli nie wyjdzie prosty,rzucę się do Wisłyi rozbiję okry. A jakwyjdzie prosty, co dalej? 22.01. Nie pisałam całe dwadni. Oswajam sięz Nowym. Nowyjest na razie nieczuły. Kiedy głaskam go po grzbiecie, jakbymdotykała tektury. Najgorzej u nasady przy przegrodzie, tam gdzie założyli szew. Czuję dotykjak przez warstwę izolacji. Izolacji z opuchlizny. Nie wiem, czym Kowal się takzachwycał. "No, pięknie sięwypilowato. I chrząstki też zgrabnie wycięte". Podał mi lustro,a ja zobaczyłam tłusty (bo niemyty dwa tygodnie)kulfonmiędzydwoma pożółkłymi podkowami wokót oczu. Skorotakwyglądajązgrabnie wycięte chrząstki, jak wyglądają wycięte niezgrabnie? Kowal zobaczył przerażeniew moichoczach i zacząłmnie pocieszać;- Co to za mina? Śliczny nosek,a ty beczysz? - Ale pan doktor obiecał, że będzie jaku blondyna! -rozkleilamsię. Kowal nie wytrzymał i zacząłsię śmiać;- Dziecko,myślisz, że nos to piernik? Wychodzi z foremki igotowy? To ciało, jeszcze dwa tygodnie temu piłowane, cięte,szyte. Maprawo być opuchnięty i zdrętwiały. Odczekasz miesiąc, dwai wtedyzobaczysz efekty. A na razie przed tobą masowanie i rozcieranie. Inaczej uschnie iodpadnie - zażartował na koniec. To siedzę i rozcieram. Rozcierami masuję. Dobrze, żepadaśnieg, dobrze, że zimno. Dobrze,że nie mam zajęć. Dobrze, że Rafałmnie nie widzi8. 02. Ostatnie tygodniepoświęciłam masowaniu i pracy magisterskiej. Niedługo obrona, a ja mam tylkoczęść badawczą. Więcstukam teorię. Jak się zmęczę, to masujęzajadle- Wcieram maśćz arniką i czekam, Już jest lepiej. Po sińcach ani śladu. Najważniejsze,że rozpoznaję się wlustrze. Właściwie zmianajest niewielka,może bardziej z profilu. Przyszła wczoraj Ewka. Otwieram, a ta namój widok w krzyk. Niby takaprzerażona. - Niewygłupiaj się. Wyglądałam gorzej, kiedy mnie zabierałaśz przychodni. - To miał być okrzyk zachwytu. Myślałam,żeotworzyłami samaPamela Andersen. No pokażże się. Uśmiech. Przechyl głowę. Terazz drugiej strony. - I jak? -zapytałam. Ewka się nie bawi w owijanie, choć nigdynie kopie po siniakach. Za to właśnie ją lubię. EWKAPrawdziwaprzyjaciółka w cieleSalmyHayek. Ratowałamnie jużparę razy. Pierwszy razdwa latatemu, kiedy wpadłam w szal odchudzania. SZAŁ ODCHUDZANIAA zaczęłosię tak. Weszłam do sklepuze spodniami,Zgarnęłamkilka par i lecę do przymierzami. - Dokądz tymi eskami? -zagrodziła mi drogę ekspedientka, rozmiar XXS. -Chce pani porozrywać? - Dlaczego? -zapytałam niewinnie. - Bo pani nosi emkę, na oko co najmniej 38, a popizzy tomożei ze 40. Tegosamego dnia podjęłam decyzję o diecie. Czekałam tylkonajakąś znaczącą datę, wtedyłatwiej zacząć. Pierwszymaja, ostatnidzień roku, imieniny miesiąca. Mam: 15 grudnia. Urodziny Ewki. Wcześniej wykupiłam pół sklepuze zdrowążywnością. Płatkiz otrąb- Herbataz kory kruszyny, ser tofu, słodzik, pieczywo chrupkie. Na trudne chwile czekolada bez cukru. I dwa litry pepsi max. Matylko kilka kalorii, a zapycha i wzdyma jak bigos. Potem dokonałam pomiarów. 90 w biuście, ityle może zostać. 66w talii, docelowo- 60 cm, 94 w biodrach, ima być 89. Na początek daję sobie miesiąc, do sesji. Ustaliłam plan diety. Rano płatki namleku sojowym. Szklanka pepsi- Potem obiad: jajkoplus szklanka pepsi. Podwieczorek: tofu iszklankapepsi. Kolacja. Jaka kolacja? Przezdwa dni chodziłam dumna i blada. Pękłam trzeciego. Przyokazji wyszło, żemam uczulenie na soję. Łupało mnie w głowie pomleku. Ser tofu smakował jak gips rozrobionyz kranową. Trzeciegodnia stanęłam na wadze. Ani grama mniej. Tyle mordęgi na nic- Burczenie w żołądku. Koszmary o bitej śmietanie, ślina do ziemi na widok gorących drożdżówek. Bolesne marzeniao chrupiącej piętce razowca zmasłemi pomidorem. Trzęsącym paluchem wykręciłamnumer Telepizzy. Zamówiłamjedną dużą ze wszystkimi dodatkami. Była akurat promocjai dostałam drugą dużą, margaritęz oliwkami. Zjadłam obie. Popiłampiwem, a potemleżałam rozwalona jakjamnik. Pełna pizzy ipogardy do siebie. Kolejną próbę podjęłampo świętach. W domunie maszans, żebyschudnąć. Ajuż przyStaszku, facecie mamy? Nie ma szans najmniejszych. Wystarczy, że zostawię na talerzu niedokładnie obgryzione kości z kurczaka, a już rozpoczynakazanie o głodującymludzie Korei Północnej. Kiedy w czasie Wigiliipróbowałam sobie odpuścić karpia pożydowsku, Staszek ostentacyjnie wyciągnął kraciastą chustkę wielkości serwety i otarł niewidoczną łzę. - Jużnaprawdę nie mogę - tłumaczyłam. -Jestem napchanapokoniuszkiwłosów. Obtarł drugie oko. - Jak coś jeszcze wrzucę,zacznie mi wyciekać pępkiem. Istaniesię nieszczęście. Staszek wskazał palcem na pusty talerz, dla wędrowca- Być może On nie zapukał do naszychdrzwi, bo zabrakło mu sil,żeby tudotrzeć. - Ale to chyba nie powód,żeby opychać się za niego - ująłsię zamną Irek. -Oczywiście, że nie. Mówiłem tylko, że jedni umierają jakdziewczynka z zapałkami,a innigardzą przepysznym karpiem. Grymaszą. Poddałam się. Wzięłamtrzy głębokie oddechy i podjęłam wyzwanieStaszka. Po Nowym Roku stanęłam na wadze. Cztery kilo do przodu. Trzebajak najszybciej rozpocząć energiczne działania. Patrzę dokalendarza. Jest. Szóstystycznia. Trzech Króli. Dobra data- Znalazłamcałkiem nową dietę. Jesz co godzina, dzięki temuwięcej spalasz, no i cogodzina masz coś w ustach. Wytrzymałam tydzień. Nigdy tyle nie patrzyłam na zegarek. Ledwowchłonęłam suchara,jużliczyłam sekundydo następnego posiłku. Sałatka z trzech pomidorów i dwóch łyżekjogurtu 0-procentowego. Pomidorkiprzygotowane- Żeby zająć czymśręce, pokroiłam każdy na dwadzieścia cieniusieńkich plasterków. Jogurt stoi otwarty. Jeszcze 20minut. Zanurzyłam w nim trzonek łyżeczki. Nawet nie wiem, kiedy zjadłam wszystko. Dopiero wtym momenciepoczułamgłód. Ale jeszcze walczyłam. Zniszczyły mnie rogaliki z konfiturą. Minął tydzień diety. Postanowiłamgdzieś wyjść, byle nie patrzećnalodówkę albo na zegarek. Wpadłam do Jolki. Akurat upiekłaprzepyszne rogaliki z konfiturą. Leżałysobie przyrumienione na tacy,a ja nie mogłam oderwać od nich wzroku. Jolka chybato zauważyła, bo podsunęła mi tackę podnos. - Częstuj się,napiekłam ze dwa kilo. -Nie jestem głodna - odpowiedziałam obojętnie,a w tym samymmomencie z mojego brzucha wydobyło się rozpaczliweburczenie. - Daj, nałożę ci na talerzyk. Jaki zapach! Świeże masełko,wanilia i aromat róży. Ułamiętylkorożek. Ile może mieć kalorii taki rożek? Ze 20? Noto jeszcze z drugiej strony. Razem 40. Tak, tak, tak! Jeszcze trochę skubnę. To już? - Widzisz, jakie dobre? -Jolka położyła mi kolejnego rogalika. Znowu skubię rożek. Drugirożek, teraz bok. To już dokończę, szkodawyrzucić, kiedy w Afryceludzieumierają z głodu. W Krakowie też. Dobrze, żeprzyszedł Wiktor i musiałam zostawić zakochanych. Zdążyłam pochłonąć 4rogaliki. 800 kalorii, 80 procent mojej diety. Jakoś wytrzymałam, ale już następnegoranka zjadłam 300. Klops,przekroczyłam normęo100. Jak upadać, to do dna. Przed dziewiątąodwiedziłamcukiernię,chińską knajpkę i supermarket. Zakończyłam tabliczką czekolady. Potem wszystko podliczyłam: razem 5840kcal. Jak drwal. W następnych dniach nadziewałam kiszki wszystkim, cowpadłomi pod rękę. Mieszałam niczym alchemik. Baton popity piwem, kapusta kiszona podlana maślanką, łazanki zmajonezem. Na samowspomnienie puchnie mi wątroba. Kiedy wydałam połowę stypendium, powiedziałam sobie twardo: pora na trzecią próbę. Czas start:dziewiętnastego stycznia. Nie kojarzy się z niczym, dla odmiany. Zewzględu na żałosny stanfunduszy wybrałam dietę gruszkową. Prze. twory zgruszek to jedyne, co się ostało w kuchni po ekscesach ostatnich dni. Naszkicowałam plan diety. Rano - pół stoika przecieruzgruszek. Lunch - słoik kompotu. Obiadtalerz gruszek w syropie. Podwieczorek- znowukompot. Kolacja - mały słoiczek marmoladygruszkowejna osłodę. Bilans:1240 kalorii. Jadłam te gruszki przeztydzień- Skupiona nanauce i zaliczeniach, jakoś dawałam radę. Dwudziestego szóstego stycznia zdałam ostatni egzamin. Następnego ranka wyciągnęłam sześćdziesiąty czwarty stoik przetworu gruszkowego. Nie zdążyłam zabrać się do odkręcania. Zwymiotowałam nasamwidok żółtobrunatnej papki naszpikowanej goździkami. I to byłkoniec diety. Jeszcze przed południem wydałam wszystkie zaoszczędzone pieniądze. Łatwo się domyślić na co. Wpadłam wciąg. Właśniezaczęła sięsesja. Ponieważ zdążyłamwszystko pozaliczać, miałam wolne. Wychodziłam tylko po jedzeniei żeby wyrzucićśmieci. Pod koniec ferii zajrzała do mnie Ewka. - Rany, wyglądaszjak ofiara przemocy w rodzinie - załamała ręce na mój widok. Fakt, troszkę się zapuściłam. Tłuste włosy,poplamiony dres, sińceiżółta twarz. Otoczenie też nie wyglądało najlepiej. Stosy naczyń w zlewie. Przypalona patelnia, kuchenka pokrytatym,co mi wykipiało. A kipiało sporo, bo przez ostatnie dni smażyłam, piekłam igotowałam. -Malina, wyskakuj zdresu. Masz 15 minut, żeby się ogarnąć i zabrać najpotrzebniejszerzeczy. - Poco? -Przenosisz siędo mnie. Spięłam włosy, umyłam zęby, zgarnęłam dotorby, co tam byłopod ręką. Ewka przez tenczas notowałacoś na karteluszku. - Coskrobiesz? -Regulamin pobytu w mojej klinice. Przeczytasz po drodze. Gotowa? To daj klucze. Przecież ktoś ci musi podlewać kwiatkiKiedy siedziałyśmy w tramwaju, Ewka wręczyła mi kartkę. Kurczę. Same zakazy. Zakaz wstępu do kuchni i stołowania się na mieście. Zakazpojadania u litościwych koleżanek. Zakazmówienia odiecie i przeglądania książek kucharskich. Zakaz przeliczania wszystkiego na kalorie. Zakazjedzenia do lustra,Zakaz kupowania za ciasnych ubrań(że niby już wkrótce schudnę). Zakazstawaniana wadze do końca pobytu. Mieszkałam u Ewki ponad dwa miesiące i tylko dziękiniej nieważę dziś tony. - Nomówżewreszcie. Co z tym nosem? - wypytywałam. -Garb znikł, Jak się uśmiechniesz, toci sięzałamuje czubek z lewej stronyi przypominasz Bruce'a Willisa. -Kurdeblade,Ewa! - Naprawdę. Ale Bruce to przecież przystojny gościu, nie? Z prawej spoko. Całkiem niezły ten nos, prawie jak od linijki. Chociaż. - zastanawiałasię przezchwilę. -Co chociaż? - Myślę sobie,czynie można było sensowniej wydać tych pięciuset marek od twojego ojca? -I co? - Sama sobie odpowiedz. 11.02. Czy zrobiłabym to jeszcze raz? No pewnie. Przez 26 lat byłamjednym wielkim workiem kompleksów; przez nos. Co z tego, że mamfajne oczy i białe zęby, skoro na pierwszy plan wysuwałsię ON. Wielki,zadarty i garbaty. Zimą czerwony,jak u bociana. Latem zlany potem. Wiosnąspuchnięty odkataru i łez (bodepresja). Jesienią mokry oddeszczu i łez (bo kolejne wakacjebez miłości). A najgorzej wyglądałz profilu. Oświetlony lampką nocną rzucał denna pół ściany. Możnazrobić zbliżenie ibyłaby świetna czołówka do "Cyrana de Bergerac". "Co to jestszczęście? Toprosty nos długości 4 do 5 centymetrów,nie szerszy niż cal" - tak się zaczyna mój pamiętnik sprzed prawie10 lat. Dziś wyciągnęłam centymetrkrawiecki. Wymiary się zgadzają. A gdzieszczęście? 12. 02. Poszłam do doktora Kowala. Nie, nic się nie stało. Po prostu chciałam, żeby rzucił okiem. Poza tym ta blizna w środku, małezgrubienie wzdłuż przegrody. Czy można je jakośzmniejszyć? -Nie. Nie, to nie. Przeżyję. Zdaniem Ewkinic nie widać. Znowu się czepiam omilimetry. A przecieżuroda tokwestia milimetrów. Takie usta na przykład. Wystarczą trzymilimetry ijuż się zamieniaszw wulkan seksu. Właśnie, usta. Kiedy tak dziś stałam przedlustrem, zauważyłam, żemogłyby być większe. 13.02. Dziś impreza zokazji walentynek. Całyczas rozmyślam,co im powiem. Przyznaćsię do tego nosaczy nie? Może odwrócić odniego uwagę, na przykład obciąćwłosy albozrobić mocny makijaż? - Jabym nic nie robiła - poradziła Ewka. -Nikt nawetnie zauważy. Zobaczysz. Już się nie mogę doczekać. Mabyćkupafacetów. I Rafał- Nie widzieliśmy się od grudnia, kiedy podjął decyzję ozmianie charakteru naszego związku. ZMIANA CHARAKTERU NASZEGOZWIĄZKU- Kiedy mu powiesz? - zapytała Ewka tuż przed sylwestrem. -Co mam powiedzieć? -Żetwójojciec konfabuluje. Żenie ma konti nie niszczył muruberlińskiego. - Uważasz, że powinnam? -A jak długo chcesz to ukrywać? - Nie wiem, ile sięda. -I sądzisz,że wasze małżeństwo będzie udane? - Jeny, Ewka,każdy ma jakiś szkielet w szafie -zdenerwowałamsię. Wiem, że powinnamto wyjaśnić. Tylko. - Boisz się, że zerwie? Ty byśzerwała? - Dobra, powiemmu jutro. -Nie musisz, Malina- Nie muszę, ale powiem. - Siedziałyśmy u mnie wkuchni. -1 takby się wydało tuz po ślubie. Ojciec przecież żadnychpapierów nieprzywiezie. Chyba że żółte. Ale jak Rafał zerwie, będziesz mniemieć na sumieniu. - Jak zerwie,to znaczy, że niejest ciebie wart. Powiedziałam Rafałowi wszystko. Najpierw wypiłam całąpassispasminęi pólmałej melisany. Wyszło drożej niż dwamalibu z lodem, a efektten sam. Staliśmy na podwórku, przedmoją stancją. Nawet niezauważyłam, kiedy zapaliły się latarnie. Rafałsłuchał,rozgrzebując butem świeży śnieg. - W statek to nie uwierzyłem - odezwałsię po długiej chwili. -Kto dziśwozizłoto statkiem? - Napewno niemój ojciec. -Alez tymikontami? Skądwiesz? Siedział w Niemczech 15 lat- Ja bym nie liczyła na żadne konta, Rafal-Trudno. Świat się przez to nie zawali. - A coz nami? -Nocóż,niedoszładziedziczko. Przyjadę po ciebie w sylwestra -uśmiechnął się ciepło. Hura! Będzie dobrze. 18Sylwestra spędziliśmyw górach- Tuż po wystrzeleniu paru petardi uporaniu się z korkiem od szampanaRafał podszedł złożyć mi życzenia. - Wszystkiego najlepszego, Malinka. -Stuknęliśmy się kieliszkami. -Zęby zawszełączyła nas przyjaźń. - Za przyjaźń, Rafał,i zamiłość. -Miłość przychodzi i odchodzi, a przyjaźń trwa. - Co tyz tą przyjaźnią? -Widzisz, przemyślałem wszystko i uważam,że należynadaćnaszemu związkowinowywymiar. Byłaś wobec mnie szczera. - To źle? -Nie, absolutnie- zapewnił mnieRafał. - Jestem ci wdzięczny,że nie ukrywałaś prawdy. Długo o nasmyślałem i doszedłem downiosku, że jesteś najlepsząprzyjaciółką, jaką mam. Nasz ślubmógłby wszystko zepsuć. - Cosugerujesz? -zdenerwowałam się mimowypicia paru dosyćmocnych drinków. - Halinka, odpowiedzmi na pytanie. Co jest lepsze: prawdziwaprzyjaźń czy nieudane małżeństwo? - Nieudane małżeństwo - wybełkotałam. -Za to właśnie cię cenię. Szczerość i poczucie humoru. - Chcesz zerwać? -Dlaczego od razu zerwać? Po prostunadać inny charakter naszemu związkowi. Przemyślałem wszystko i wiem,że nie jestem gotowy do małżeństwa. Ale też nie chcę cię stracić. Niechcęstracić takiej cudownej,inteligentnej dziewczyny z poczuciem humoru. Dlatego. - ... proponujesz miprzyjaźń. - Zacisnęłam pięści, żeby się nierozryczeć. Nie poskutkowało. - Najwspanialsze uczucie łączące kobietę i mężczyznę. -Myślałam, że najwspanialsze uczucie to miłość! - Ach ci piosenkarze disco polo. "Kocham". "Nie mogę bez ciebieżyć! ". "Umieram ztęsknoty za tobą". Nie, Malinka, najpiękniejsze uczucieto przyjaźń. - A gdzie pocałunki w deszczu? Spacery po świeżymśniegu,wspólny taniec? - Nie dałaśmi skończyć. Mówiąc "przyjaźń", mam na myśli uczucie pogłębione o pierwiastek zmysłowy. Przyjaźń erotyczna. Idealnawnaszej sytuacji. Co ty na to? - Ico ty na to? - zapytałamnie rzeczowym tonem Ewka. Przybiegłazarazpo moim rozpaczliwym telefonie. - Powiedziałam, żemuszęsię zastanowić. -Ładnie. - Co ładnie, coładnie? -wrzasnęłam. -Chciałam wyjść z twarzą. - Trzeba było rzucić pierścionkiem i trzasnąć drzwiami! -I zamarznąć w górach? Musiałam dotrwać do rana. Wyjechałamz Zakopcąpierwszym pociągiem. Wszyscy zostali. Pewnie teraz plotkują, że zwiałam. Sieją domysły. - To rzeczywiście największy problem - parsknęła Ewka. -Domysły. - Nie, największyproblem to zerwaniez Rafałem. Przezciebie -zaniosłam siępłaczem. - Malina, tobył test. Odszedł,bo cięnie kocha. OczywiścieRafał, nie test. - Ale ja go kocham! Bolimnieserce, paliwżołądku, trzęsą mi sięręce'-Ile kawwypiłaś? - zapytała Ewka. -Pięć. I trzy herbaty! Będziesz mnie teraz wypytywać o jadłospis? - To nieżadnamiłość, tylko kofeina. Ewentualnie lęk przedpustką, jak by uznała Jolka. - Co mnie obchodzi, jak to się nazywa! Czuję;, że go kochami umrę, jeśli się ze mną nie ożeni'- Sama miałaś wątpliwości, czy zaniego wyjść, a teraz naglerozcz. pacz. - Możedopieroteraz domniedotarło,że to On! -Jakby to był On, nieprzeraziłby się pustym kontem twojegoojca. - Wcale się nie przeraził. Przecież kiedysię oświadczał, nie liczyłnażadne konta, bo jeszcze nie znał mojegoojca. - Pewniesię boi, że twój stary maurojenia. -A nie ma? -krzyknęłam. - Czy twój ojciec opowiada o statkachpełnych złota? -Nie,bo zna tylko5 zwrotów: "kiedy obiad? ", "kiedykolacja? ","gdzie gazeta? ", "zwolnij kibel"i "przełączna dziennik". - Przynajmniej jestprzewidywalny. Nie rujnuje ciżycia osobistego. - Mnie nie,co najwyżej mojej mamie. Malina, nie płacz. MożeRafał wróci. Może wtedy za dużo wypił. - Niepił prawie nic. 20- Alboza mało. Jeszcze nie wszystko stracone. Przecież ludzienie zrywają zaręczyn jednym cięciem. Musisz poczekać. Wytrzymałam trzy dni. Potem zadzwoniłam, że nibychcę oddaćpierścionek. - Miałem właśnie dociebie wykręcić, Malinka. Zapytać,jak sięczujesz. - W porządku - wykrztusiłam wzruszona jego dobrocią. -Toświetnie. Przemyślałaś wszystko? -A ty? - Ja? -zdziwił się. -Ja przemyślałem już wcześniej. I chciałbymdo ciebiewpaść- Dobrze, kiedy? -Porozmawiamysobie na spokojnie, może zrozumie, jaki popełnił błąd. - Jutro. Wyobraź sobie, że mogę zwrócić pierścionek i odlicząmitylko 15 procent. - Super. -Dlaczego zabrzmiało to tak żatośnie? - Prawdziwyz ciebie przyjaciel. Inna by siętargowała, może nawet mściła. - Dajspokój, Rafał, zaco tusię mścić? Za zerwaniezaręczyn, i tow samego sylwestra? - Wiesz, jakie są dziewczyny. Dlategoczłowiek się zgrywa. A z tobą nie musi. Jeszcze chwila i cośmu zrobię. - To wpadnij jutro, bopotem wyjeżdżam na trochę. Wpadł, odebrał pierścionek i wypadł. A ja postanowiłam zrobićcośze swoim życiem. Zaczęłam od nosa. Dziś pokażęgo światu i Rafałowi. Rafał. Na mój widok usłyszyanielskie dzwony. 15.02. Nie usłyszał. Przyszedł z jakąś rozłożystą babą. Baba miała kwiecistą sukienkę i wielki nochal. Ledwo bąknął mi cześć. I jaktu nie wierzyć w trzynastego? Ewka jakzwykle miałarację. Niktnie zauważyt nosa. Każdy teraz pilnuje swojego. Ludzie myślą o obronach, o pracy i pieniądzach. Ja teżpowinnamzacząć, boinaczej czeka mnie przesunięcie terminu. Wezmęsię od poniedziałku. A Rafałamamgłęboko w nosie. Boże, znowu ten nos. 2S.02. Dziwny dzień. Przestępny, ostatni w tym tysiącleciu. Dobry do rozmyślań i składania przyrzeczeń. Ale co mogę sobie obiecać, skoro nie wiem, czego chcę. Chcę być szczęśliwa. - Zamałokonkretów - oceniła Jolka, ta od rogalików z konfiturą. -Musisz dokładnieokreślić, co cię uszczęśliwia. Ekstrawa. gancja czy życie w prostocie? Kariera? Miłość? Forsa? Wszystkonaraz? Skąd mam wiedzieć? Jolka uważa, że najwyższy czas. W sierpniustuknęło mi ćwierć wieku, a licznik bijedalej. Coraz szybciej. Anisię spostrzegę,a skończę czterdziechę. Boże, czterdzieści lat! Jeszczeniedawno, wliceum, byłam pewna, że niedożyję trzydziestki. Niechktoś zatrzyma ten cholernyzegar! - Halo! Jest tam kto? - usłyszałam Jolkę. -Więc czego właściwiechcesz, kobieto dwudziestoletnia? 3.03. Imieniny miesiąca. Też niezły dzień do rozmyślań. - Każdy jest dobry,kiedy się szuka usprawiedliwienia dla własnego lenistwa. -Jakiego lenistwa? - obruszyłam się na Jolkę. -To poważne rozmyślania nad celem życia. - Ico? Doszłaś do jakichś konkretów? Wiesz już,na czym ci zależy? Czegowłaściwie chcę? W chwilach załamania - Rafała. Apozatym? Kiedy byłam siedemnastolatka, wydawało mi się, że zbawięświat. Wymyślę szczepionkę na raka, polecę naMarsa albo zostanęsławną gwiazdą. Czułam,że mogę wszystko, że mnie się uda. Naiwna panienka z głową w chmurach iskrzydłami anioła. Każde niepowodzenie pozbawiało mnie kilku piórek, a pierwsze lata studiówcałkowicie osadziły na ziemi. Najpierw zdałam na historię sztuki. "Co po tym będziesz mieć? " pytały znajome ziemniaki. Dla wyjaśnienia,ziemniak (określenieEwki)to ktoś,kto widzitylkoprozę życia. Sama przyziemność. Zamiast marzeń - plany, konkretne i kartoflaste: zarobić na telewizor,kupić większysamochód,wybrać dobre studia. A ja wybrałam historię sztuki. Założę galerię z prawdziwego zdarzenia - marzyłam. - Żadnej chałtury. Tylko Sztuka, przez duże "S". Otoczęsię artystami,odgrodzę od brudu świata. Będę palić cygarai spoglądaćzgóry na małe problemy ziemniaków. Na szczęście poznałam Ankę. Anka ukończyła malarstwo z wyróżnieniem, ateraz"robi" wojowników do gry "Fire, fire, fire! ". Wcześniej rysowała tło,potem elementyubioru, terazcałe postacie;snajperzy, zapaśnicy,mutanty. Awansuje. Kiedy ją poznałam, odmiesiąca siedziała na bezrobociu, jakwiększość kolegów zjej roku. Próbysprzedawania karykaturnaRynku zakończyły się pogróżkami ze strony konkurencji, więc Anka22postanowiła poszukać czegoś innego. Tymczasem,z brakufunduszy,żyła na sępa, wpadając do znajomych iwyjadając, co się da. Pewnego dnia zjawiła się i u mnie. - Cześć,Malina. Pamiętasz mnie z imprezyu Ewy? Przechodziłam obok i pomyślałam, że wpadnę. Ale coś pachnie. - Wchodź. Piekę szarlotkę. Spróbujesz? - Nie odmówię. -Już kroję, a ty wskakuj do pokoju. - Wiesz, wolałabym posiedzieć w kuchni. Jakoś przyjemniej. Masz może coś do picia? Posiedziałyśmy przy placku. Opowiedziałamjej oswoich studiach. Nie zdążyłam przejść do marzeń o galerii. - Chcesz za parę latklepać biedę, ciągnij to dalej -poradziłaobojętnie, rozglądając się po pólkach. -O, kremjogurtowyw proszku. Jaksmakuje? Głodne oczy Anki ijej obojętność wobec sztuki dałymi do myślenia. Ale ostateczną decyzję podjęłam w drugim semestrze. Doszedł nam nowy przedmiot: "Bibliografia". Mieliśmy dowkucia listęlektur ze wszystkich pięciu lat. Autor, tytuł, oficyna, rok wydania. Wtedy dałam sobie spokój. Nie dlatego, że to ponad możliwości moich zwojów. Po prostu, jeśli uprogu XXI wieku studenci szacownejuczelni mają wklepywać na pamięć tytuły przestarzałychksiążek,coś jestnie tak. I wybyłam. Teraz kończę zarządzanie. Też głupie. 7.03. Biorę się doroboty, bo promotor dopytuje się o następnączęść pracy. Na razie dostał tylko wstęp, streszczenie i spis treści. - Wyglądaobiecująco, ale chciałbym zobaczyćchoć z pół rozdziału. -Nie zdążyłam wydrukować, ale mam wszystko w komputerze. -Kłamstwa, znowu kłamstwa. - Każdy takmówi -uśmiechnął się promotor. -Przyszłość przednami, co? Więc piszę. Całymi dniami czytam mądre księgi i stukamw klawiaturę. Obronaw czerwcu, jakzdążę. A potem? Prawdziwa dorosłość. Znajdę pracę i cel w życiu. Nadejdzie pierwszylipca. Ja, długonoga, dyskretnie opalona,wbiałym bikini. Odpoczywam po obronie, najachcie. Obok Rafał,muskularny,wyzłocony słońcem. Podaje mi pefaiy kieliszek i odniechceniapyta: "Może jednak się pobierzemy? ". A janajpierw spokojnie wypijam łyk szampanai od niechcenia odpowiadam: "Czemunie? ".Pozornie obojętni, ale zakochani. Tydzień później ślubi. - Dalejjak w reklamie margaryny. 23. - Niemaz czego, Ewa, kpić - odezwała się Jolka. - Naprzykładny zWiktorem jużustaliliśmy, że bierzemy ślub we wrześniu, ponojej obronie i jego egzaminie radcowskim. Potem wyjeżdżamyv długą podróż poślubną. A w październiku zabieramy sięporządnielo pracy. Wiktor już mi nagrywa stażw firmie konsultingowej. Jaklobrze pójdzie, zatrzy lata kupimy mieszkanie. Potem przerwa nairodzeniedziecka. Przedtrzydziestką zaczniemy się budować zaniastem. - I co dalej? -zapytała znudzonym głosemEwka. - Jak to co? -Do czterdziestki zdobędziecie już wszystko, czego wypadasię-w tym grajdole dorobić. Więc pytam, co dalej? Jeszcze większyiom? Jeszczejedno dziecko? Jeszcze jedna bryka? - O co ci chodzi? -zaperzyła się Jolka. -Czy to źle, żeplanujęswoje życie,że chcę mieć udaną rodzinę? - Zabawne, żemówisz o rodzinie. Awans, dom, willa,kancelariaWiktora,samochód. Doskonałe słowa na określenie rodzinnego ciepła. Ty, szalona - zwróciła się domnie - też marzysz o podobnej sielance? - Nie wiem. -Za to Ewa wie, jak powinnowyglądaćszczęście. Żadnejachty,białe sukienki i szampan, bo to banalne, tylkonastępujący scenariusz. Oblewasz egzamin. Idziesz się pocieszyć na festynie. Tam poznajesz przystojnego jurnego. Pochodzicie zmiesiąc. Wpadasz. Mieszkacie kątem u jego rodziców. Teściowa krytykujecięnakażdym kroku. A to pierogi nie takie, a to makijaż za mocny. Ale jest dobrze. Żyjecie na luzie, bez planówi marzeń. Potem przystojny jurnytraci pracę i przygnębiony zalega przed telewizorem. Ale depresjanie przeszkadzamu zrobić kolejnego dziecka. Do trzydziestkibędziecie miećczwórkępociech, odrapany pokój iwłasną szafkę w kuchni. Jurny (już nieprzystojny)będzie liczyć długii stracone okazje, a tysiniakii resztki włosów, których niewydarłaś sobiez rozpaczy. - Dobrze wiecie, kobiety, o co mi chodzi. Nie musisz, Jolka, odmalowywaćtakiego dramatu. Bądź sobie szczęśliwa. Tylko pamiętaj,życie nie jest cukierkową telenowelą. - Zrobię wszystko, żeby moje takie właśnie było - odpowiedziałazaczepnie Jolka. Jolka tylko tak mówi. Stoipewniena ziemi. Żadne tam bajki,wszystko poukładane. Każdykawałek mozaiki na swoim miejscuFełnakontrola. Dlatego tak ją przestraszył mój szał odchudzaniadwa lata temu. Zapomniałamdodać, że i Jolka próbowała mi wtedypomóc. Na swój chłodny, rzeczowy sposób. 24POMOCJOLKI- Malina, martwi mnie twójapetyt - przyznałaktóregoś wieczora. Wpadła niespodziewanie na początku ferii i zastała mnie przysmażeniu placków. Woda, mąka, sól - rozbełtać i na olej. - Wszystko pod kontrolą. Tak się tylkobawię patelnią, żeby oszukać mózg. Potem wrzucam do kosza. - Chciałabym wtowierzyć - pokręciła głową. -Moim zdaniem,potrzebujesz pomocy specjalisty. - Masz na myśli siebie? -Podrzuciłam placek pod sam sufit. - Nie, jestem dopieronatrzecim roku. Poza tym nieinteresujemnie kliniczna. Ale umówię cię na spotkanie z grupą ludzi, którzymają podobne problemy. - Tylko niez grupą. Przecież wiesz, jaka jestemnieufna. Ankami mówiła, że oni to nagrywają i potemmają ubaw. - Oni,to znaczy kto? -Nie traktuj mnie jakświra. Wiesz dobrze, żeoni,to nie Obcy 3,tylko studenci na stażu. - Na staż nieprzyjmująstudentów- drążyła Jolka. -No to absolwenci, stażyści, praktykanci. Wszystko jedno. Oni.Nie spotkam się z żadną grupą. - Dlaczego? -Mówiłam. Poza tym nie uważam, żebym miała problem. - Takmówikażdy uzależniony. -Jak nie przestaniesz, to naprawdę coś mi się stanie. - Już kończę. Obiecaj tylko, że spotkasz się zespecjalistą. - Z kim? -Taki jeden, przyjaciel rodzinyl psychiatra. - Niechcę żadnych znajomych! Potem przyjdzie do was na herbatę i nagada twojej mamie, że kumpela jej córki wcinasurowy ryżi popija wodą z kibla. - Ty naprawdę jesteś nieufna - przyznała Jolka. -Poddaję się,nie będę cię z nikim umawiać. Masz pójść sama. - Gdzie? -Do psychiatry z przychodniuczelnianej. Obiecujesz? - Skinęłam głową. Westchnęła. - Tobie, Malina, strasznie trudno pomóc. Przez następny tydzień robiłam podejście do poradni. Nie,niedziś. Jeszcze trochępojem. Jutro. Nie, dam sobieradę sama. Zresztąco mu powiem? A jak ktoś mnie zobaczy? Wreszcie się odważyłam,dwa dnipo przeprowadzce do Ewki. Poszłyśmy razem. I stanęłamoko w oko z uczelnianympsychiatrą. 25. UCZELNIANYPSYCHIATRA- Dzień dobry. Proszęusiąść. - Rozejrzałam się po gabinecie. Niska ława, dwa fotele w kolorzemusztardy i kanapka. Ta sławna kanapka psychoanalityka! Tupewnie leżą pacjenci i pozwalają się patroszyć. - Muszę się kłaść? -Nie, to tylko atrapa,żeby było bardziej profesjonalnie - wyjaśnił znużonym głosem doktorGąbka. Miałkrótką, przyszarzałą brodę,druciane okularki i zmęczone oczy pięćdziesięciolatka. Typowypsychiatra. - Proszę, tujest moja książeczka. -Malina -przeczytał. - Apetyczne imię. No i z czymmamy problem, Malinko? - Waśnie z apetytem. Wchłaniamjak odkurzacz. Przez dwadzieścia czterygodziny na dobęmarzę o tym, żeby jeść, gryźć, pożerać,wsysać, wcinać. - Mhm- doktor Gąbka pokiwał głową. -Tak? I co? -I jem- głośno przełknęłam ślinę. Ciekawe. - Zdjął okulary i zaczął pocierać powieki. Potem zakrył twarz dłońmi, opierając się łokciami ostół. Zerknął na mniespomiędzy rozsuniętych palców. Zachciało mi się śmiać. Co ja tu robię? Wytłaczam się przed zmęczonym gościem, który udaje zainteresowanie. - To wcaleniejest ciekawe. Jestohydne. Wstaję w nocy i smażę,a potemżrę jak wilkołak i dyszę. Ale wystarczy, że żarcie trochę sięprzesunie,a ja znów otwieram lodówkę i pędzluję, co się da. - Kiedy rozpoczynasz to "pędzlowanie"? -Kolo ósmej wieczorem. Ranojeszczewierzę, żewytrwam. - I co wtedyjesz? -Prawie nic, bo zaczynam walkę, ale wieczorem spada mipoziom motywacji. - Może by nie spadał, gdybyś zjadłaporządne śniadanie? -Każdyporządny posiłek to u mnie wstęp do żerowania. Dlatego opóźniam jak mogę. Gdybym zaczęła od śniadania, jużdawno niemieściłabym się w ciążowych sukienkach mojejmamy. - Bardzo by ciętomartwiło? -A pana doktora nie? - Że się nie mieszczę w sukienkach ciążowych mojej matki? Dziecko,zobacz, jak ja wyglądam. Jeśli mógłbym wygrać jakiś casting, to tylkodo filmu rysunkowego, i wcale mnie to nie martwi. PrzezSO lat można się przyzwyczaić. 26- Aleja jeszczenie mam pięćdziesięciu lat' -wybuchnęłam. - Zatomamproblem i szukam pomocy. -I dobrzetrafiłaś. Dostaniesz leki, bosprawytrochę wymknęłysię spod kontroli. Tyle że sam problem tkwi głębiej. Apetyt to tylkoszczyt góry lodowej. Nie przestraszyłem cię zbytnio? - Jeszcze nie wiem. Zawsze reaguję z opóźnieniem. - I bardzo dobrze, jutro będziesz już wyhamowana. Czyty sięmartwisz? - Jeszcze jak. Od dziecka. W przedszkolu zamartwiałam się, żejużniedługo szkoła. Wpierwszej klasie rozmyślałam, co będziez moimi lalkami, jak dorosnę. Ciągle czymś się gryzę- Więcejw tym smutku czy zdenerwowania? - To zależy. Czasem jestem przygnębiona, a czasami nie mogęspać z nerwów. - I wtedy jesz. -Wtedy jem szczególnie dużo. Ale najwięcej wchłaniam, gdy mismutno. Takjak teraz. - No tomamy pewien zarys. Ispróbujemygo rozwinąć. Na początek poldoxin. - Sięgnął do szuflady biurkapo pieczątkę. -Za tydzień stawisz się u mnie. I zobaczymy, czy trafiłem. -A jeśli pannie trafi? -Może takbyć. - Doktor podrapał się od niechcenia po głowie. -W końcumamy tylko szkicprzypadku. Jak lek nie podziała, zgłosisz się pojutrze i popracujemy dalej nad pełnymobrazem. Wtedywypiszę ci coś innego. Dobra, terazrecepta, więc jak maszna imię? 9.03. Wczoraj czekałam cały dzień. Może zadzwoni, przyniesiebadyla lub zostawichociaż kartkępod wycieraczką. Ale ja już niejestem dla niego kobietą. Jestemwyblakłym wspomnieniem. A czywspomnienia mają płeć? Jak zwykle pamiętał tylko Leszek. Dlatego nienawidzęDnia Kobiet. Bo co to za święto, które przynosi tyle rozczarowań? 12.03. Już wiem. Jestem za mało seksowna. Muszę cośz tymzrobić. Kiedyś wydawało mi się, że największym problemem jest nos. "Gdybynie on, zapisałabym się na siłownię". "Zacznę kokietowaćpo operacji". "Jak goskrócę, wreszcie się wybiorę na dyskotekę". Wszystko potem. Potem wkońcu nadeszło, problem nosaznikł i nagle zobaczyłam się w całej okazałości. Bezbarwna blondynka z początkiem cellulitisu. Muszę go zniszczyć. Wymasować, rozpuścić,spalić. - To masz już cel na całe życie -podsumowała Ewka. 27. 19. 03.Cel w życiu. Każdygo szuka, maleńkiegopunktuna horyzoncie, do którego mógłbyzmierzać. Bez niego kluczysz, błądzisz,kręcisz się w miejscu. Tracisz czas, tak uważa Jolka, i ciągle nacośczekasz. Na cud. - Cel to dopiero potowasukcesu- wtrąciła, dosiadając siędomnie i do Ewki. Od godziny siedziałyśmy w knajpie, czekając nacud. - Słyszałam wasze bełkotyjuż przy wejściu. -Żadne bełkoty, poważne rozważania - sprostowałam. -Niechbędzie, rozważania - zgodziła się Jolka. - A wracając dotematu. Równie ważnyjest wybór drogi, czylisposobu dążenia dou. celu- Inaczej stylu życia? - odezwała sięEwka. -Można to tak ująć - zgodziłasię Jolka. - Ale nieo definicjemichodzi. -Nie? - zdziwiłyśmy się z Ewka. -Od kiedy? - Lubię definiowaćinie wstydzę się tego - to jest wtaśnie postawaasertywna. Wiem odJolki. - Dobra,skończ z tądrogą - ponagliła Ewka. -Chodzi mi o to,że ważnajest cała droga, a nie tylko ostatniemetry. Dlategotakmnie irytują landrynkowe pojednania w amerykańskich filmach z serii "Prawdziwe historie". Bohatergnębił żonę,maltretował potomstwo, kopałjedynego psa. Nieoczekiwanie wykrywają u niego dziesiąte stadium raka. "Zostało panu dwa tygodniei trzydni życia"precyzyjnie wyliczadoktor John Expert. - Jak tooni potrafią - wtrąciła Ewka - ci serialowi spece. Alewróćmy do głównego bohatera. - Ten,słysząc wyrok -ciągnęła Jolka - doznaje kompletnej przemiany. Przeprasza wszystkich, łącznie z ojczyzną i prezydentem. Poraz pierwszy w życiuprzybiera łagodny wyraz twarzy i snuje głębokie refleksje. A rodzina nie może go odżałować. Małżonka,jeszczesina po ostatniej "dyskusji",przebaczamu. Syn z ręką na temblakułka: "I love you". Na pogrzebie wszyscy się zachwycają, że tak pięknie odszedł. Nieważne 60 lat dennego życia, ważnete parętygodni,tylko dlatego, że wypadły na końcu. Może dopiero przed śmiercią zrozumiał,że błądził? - Ewa, jego życie nie stałosię lepsze tylko dlatego, że za pięćdwunasta padłna kolana. -Lepiejpóźnoniżwcale - osądziłam. Po paru piwach lubięwtrącić cos głębszego. - A swoją drogą ciekawe, dlaczego tak jest? -Co?- odpowiedziałapytaniem Jolka. - Dlaczego ludzie patrząna końcówkę, anie na całość? Bo wyobraźcie sobie małżeństwo. Szczęśliwe. Facet wierny jak łabędź i naf)QŁ0gleraz wżyciu skok w bok. Dostaje zawałui umiera w łóżku innej. Co robitypowa żona? Podchodzi do sprawy z przymrużeniem oka? - O, na pewno- stwierdziła z ironiąEwka. -A teraz inna para. Facet nie przespał w swoimdomu nawetdwóch nocy. Nie wyjeżdżał z żonąna wakacje. Niechodził z nią dokina ani na festyn. Znikał z innymi. Nieobecny. I tak przeżył 70 lat. Wreszcie dopadł go wylew, paraliż i wózek. Skończyły się szaleństwa. Zdany na łaskę żony spokornial. "Dobrze,że ciebie wybrałem". "Jakie mamszczęście, że zostałaśprzy ranie". A żona? Ukradkiem ocierając Izę, dochodzi downiosku, że wartobyłoczekać. Czujecie klimat? Męczyłasię pół wieku i jest szczęśliwa. - Wolałabyś, żeby niebyła? -odezwała się gdzieś zza kufla Ewka. - Jasne, żenie. Tyle żetamta, która miałanaprawdę fajne życie,rozpacza. Dlaczego ludzie patrzą tylko na końcówkę? - Jest wiele powodów. -Jolkarozparła się wygodnie na krześle. Zaraz się zaczniewykład. - Mechanizmy obronne, niedopuszczającemyśli, że nasza udręka była niepotrzebna,a trudne życie - bezsensowne. Mogły zadziałać w przypadku żony Playboya. Poza tym efektkontrastu, postawaroszczeniowalubsamospetniające się proroctwo. - Jakw przypadku pani Łabędź? -zapytałam. - Jest to możliwe, zwłaszcza w połączeniu z depresją - przytaknęłaJolka - choć, oczywiście, mogły działać inne czynniki. -A mnie się wydaje- wtrąciłasię Ewka - żeczasami końcówkajest takaważnawłaśnie dlatego, że wypadana końcu. No, cosięśmiejecie? - My, skąd? -zaprotestowałyśmy. -Mamy tylko taki wyraz twarzy zpowodu zbliżającej się wiosny. - Więcwysłuchajcie mniei poprawcie, jeśli nie mamracji. Przezcałe życie przeżywamy jakieś rozterki, chwile szczęścia, małe i dużedramaty. - Nie da się ukryć. -Jolkasięgnęła po paluszka. - Załóżmy, że właśnie się zakochałaś z wzajemnością. Czujeszlekkieoszołomienie, euforięi takie tam. Nie myślisz wtedy o dawnychporażkachi nieudanych związkach. - Jamyślę. Powiedziałabym nawet, że się zamartwiam. - Ty, Malina, będzieszsięzamartwiać nawet w raju- zawyrokowała Jolka. -Moimzdaniem,cierpisz na nerwicę natręctw. Choć niemożna wykluczyć choroby dwubiegunowej. - Mogę dokończyć? -przypomniała nam o sobie Ewka. -Więckiedy cośprzeżywamy,to przeżywamy właśnieto,a nie starehistorie sprzed stu lat. Może mignie nam jakaś myśl,obawa czy nadzie29. ja, ale przeżycie pozostanie przeżyciem. "Jestem teraz nieszczęśliwa- myśli pani Łabędź - inie obchodzi mnie,co byłokiedyś". "Jestemwreszcie szczęśliwa" - myśli pani Playboy, głaszcząc męża posparaliżowane] nodze. Ewka na chwilę umilkła. - Ażwreszcie zagrzmiała - jedno z przeżyć staje się tym ostatnim. Nic więcej nas nie spotka, przynajmniej tu, na Ziemi. Możedlatego przeceniamy jego wartość. I może dlatego godzimy się, żebynasze życieprzypominałozimny, rzadki kisiel, pod warunkiem, żena samym wierzchu tej papki czeka nas maleńka wisienka w czekoladzie. Ico, radosne? Nie mam racji? - Poczęści masz, niestety -przyznała Jolka. -Dlaczego "niestety"? - Bo twoje wyjaśnienie dowodzi, jak niewielu ludzi potrafi wyznaczyćsobie w życiu cel. Żyjąod jednego wydarzenia do drugiego. Płynąniczym kłody, pozwalając,by życie ciągnęło ich za nogę. Niechcę wasprzygnębiać, ale popełniacie ten sambłąd. -A ty? - Ja, wprzeciwieństwie do was, wzięłam sprawy w swoje ręce. Wyznaczyłam sobie cel idoniegodążę. - Może tak ci siętylko wydaje, a w rzeczywistości płyniesz razemzinnymi kłodami? -Ewa, ja wiem, czego chcę - broniła się Jolka. - A wy wiecie? Jeśli nie, to właśnie zmarnowałyście kolejny dzień. 21.03. Co to właściwie znaczy zmarnować życie? Muszępogadaćz doktoremGąbką. Odwiedzam go średnio raz na miesiąc. Dalej pracujemy nad obrazemmojego przypadku. Ja opowiadam o sobie,a Gąbka poprawia szkic i przy okazjiżongluje lekami. PRACA NAD OBRAZEMPojawiłamsię dokładnie dwadni po pierwszej wizycie. Ledwodoszłam, tak mnie spacyfikowalo. Pierwszą tabletkęzażyłam wieczorem i spalam dowpół do drugiej popołudniu. Zwlokłamsię nieprzytomnado łazienki. Rzut oka w lustro. Fuj.A powiadają, że sen tonajlepszy kosmetyk. - Gąbka najwyraźniejnietrafił. -Ewkaspojrzała na mnie znadksiążki. -Ile masz jeśćtego świństwa? - Trzy tabletkidziennie. Rano przegapiłam, może wezmę naobiad dwie? - Może od razu wezwę pogotowie? 30- Bez paniki. To pewnie pierwsza reakcja. Organizm nie jestprzyzwyczajony. - Chceszpowiedzieć, nie jest uzależniony. Ja bym poszła do Gąbki po coś innego. - Pójdęjutro,a dziś jeszcze spróbuję. Tylko wcześniej, żeby niespać do drugiej. Wzięłam tabletkęi skoczyłam do sklepu. Zaczęładziałać, kiedydoszłam do kasy. Podczaspłaceniazobaczyłam, że nie mam biletusemestralnego. Wielka mi rzecz, pojadę nagapę. I trafiłona kontrolę. Zero stresu. - Trzydzieści złotych kary plus siatka zakupów zostawionaw tramwaju - dokończyłamopowieść Ewie. -Wliczę w koszty kuracji. Ateraz lulu, bo padam. Na drugi dzień pojawiłam się u Gąbki. - Dzień dobry. Proszęusiąść. - Panie doktorze, ja byłam tu przedwczoraj. -Tak? - nastawił ucha. -Na czym polega problem? - Natym,że jem,pochłaniam,żrę. -No i? -Tesame zmęczone oczy, wyglądające spomiędzypalców. - Noi dostałam poldoxin,ale ścina mnie z nóg. Jestem nieprzytomna, śpię po 14 godzin. Więc przyszłam po coś innego. Pan doktor obiecał, że będziemyeksperymentować. - Gąbka cały czas kiwałgłową i mówił, że apetyt to zaledwie szczytgóry lodowej. Zamilkłam. Gąbka zerknął do mojej karty. - Mhm. Zaburzenia jedzenia, nerwica natręctw, problemyz zasypianiem - przeczytał powoli. - Zamartwia się. To ważne. Więc czymsię tak martwisz? - Jakjuż mówiłam,wszystkim. Niepewnąprzyszłością. Przeszłością, której nie da się zmienić. Kiedyś bałam się, żenie zdam nastudia, a teraz boję się każdejsesji. Martwię się o mamę i o to, że onamartwi się o mnie. - No tomamyjakiś zarys. -Zarys? Przecież pan doktor miał zarys już dwa dni temu. - To byłfałszywy ślad. Tymrazem wypróbujemy oxazepam. Lekko cię wyciszy. - Alenie padnę? -Nie,troszkę cię wyhamuje. Poldoxin madziałanie przeciwdepresyjne, ale w niektórych przypadkach usypia. Za to oxazepamdziałabardzo łagodnie. - Wsłuchiwałam się w jego spokojny glos. Już mi lepiej. Powinien nagrywać kasety i opowiadać o lekach. -. A zatydzień pokażeszsię u mnie ibędziemy dale] szkicować. Jaksięnazywasz? Pojawiłam się tydzieńpóźniej. - Dzień dobry. Proszęusiąść. Co nas tu sprowadza? - Miałam przyjść na wizytę kontrolną. -Tak? A jak się nazywasz? Malinka, apetyczne imię. No i z czymmamy problem? "Ze sklerozą" -pomyślałam. - Znadmiernymapetytem. Pan doktor pamięta? Jem, wchłaniam,pożeram. Pozatym dużo się martwię i czasami nie sypiam ponocach. - Tak, tak. Już zerkam wkartę- Rzeczywiście- Zamartwia sięwszystkim. No i jak ten poldoxin? - Ścinałmniez nóg i teraz biorę oxazepam. -A, zapomniałem wpisać. I jak się czujesz? -Odrobinęlepiej. A szczerze, prawie nie czuję różnicy. -OK.Wypiszęci thioridazin. - Co z naszymobrazem? -Z obrazem? A!Z obrazem- odchrząknął. - No, pracujemy, pra- , uwa- -.^-. "--- - , ,cujemy. Już mamypewną koncepcję. Powiedziałbym, zarys. Wszystko idziew dobrym kierunku. Musimy tylko rozwinąć problem zamartwianiasię, ale to już za tydzień. Teraz recepta. Nie pojawiałam się przez następne dwa tygodnie. Boipo co? Sesjazaliczona, wdomu cisza, smokdiety uśpiony. Nie było powodu,żeby dodawaćGąbcepracy. Alegdzieś pod koniecmarca zaczęłamsię snuć po kątach. Nic nie ma sensu. Po co się starać? Poco wstawać z łóżka? Po co w ogóle żyję? Jednychdepresja dopada jesienią,a ja załamujęsię wiosną. -To żadna depresja - sprzeciwiła sięJolka - tylko pustka. Niemasz celu. - Zimą też nie miała- wtrąciła Ewka. -Zimą są święta, jestkarnawał i sesja. Nie ma czasu namyślenie o pustce. Wiosnato początek nowego. Człowieksię zastanawia,co zmienić, którą drogę wybrać i nagle sobie uświadamia, że nie macelu. Nie wie, czego chce. Pustka. - Ale jawiem, czego chcę. Chcęfaceta. Z ostatnim zerwałamjeszcze w listopadzie. Próbowałumówić się z Ewką. - To nie jest cel. To ucieczka od pustki. Chcesz ją zapełnić, czymślubkimś. Nie tędy droga. 32W- Więc comam zrobić? -Porozmawiajze specjalistą. Ja nie mogę ciniczego dyktować. Totwoje życie. Odwiedziłam Gąbkę zarazpo Wielkanocy. Dobił mnieświątecznypobytw domu. Mama właśnie się rozstałazkolejnym mężczyznąswego życia. - Faceci to dranie, poza tobą, Iruś - zwróciła się do mojego brata-Staszek odszedł- poinformowałmnie brat, rozwalając na ekranie kolejnego potwora. -Wyrzuciłaśgo? - zdziwiłam się. -Przecież wszystkoza ciebierobił- Sprzątał, gotował. - Żeby tylko - odezwał się Irek. -Piekł, smażył, wyszywałserwetki,malował naszkle. Zresztąwiesz, jaki był Staszek. Wiem, niesamowity okaz. STASZEK, NIESAMOWITY OKAZMama poznała gow supermarkecie. Stałyśmywłaśniew kolejcedo kasy. - Na panimiejscuodłożyłbymte lody- zaczepił nas wysoki brunet- - Nie możnawbić w nie noża, pachną nieświeżym mlekiem,a czekoladanie topisię w ustach. Mogępani pokazać, które są dobre. - Naprawdę? -zachwyciła się mama. - Chodźmy do zamrażarek-pociągnął ją lekko za ramię. -Zaraz,tupowinny być. Schowałem pod paluszkami rybnymi. Gdzie te lody? Pewniejużktoś wynykal. - Mogę wziąć inne - nieśmiało zaproponowałamama. -Nie, weźmiepani te. Tylkomuszę siędokopać, zakamuflowałem jeszcze jedno pudełko. - Zaczął przesuwać woreczki mrożonek,paczki lodów, puszki. Wszale poszukiwań o mało nie wpadł do zamrażarki- No, są. Pozwoli pani, że zanie zapłacę? - Ale tylko wtedy, jeśli da się panzaprosić na porcyjkę - spłonęłaburaczkiemmojamama. -Skoro zaprasza taka dama. No cóż, nie mamwyjścia. Pomiesiącu Staszek wprowadził się do nas. - To prawdziwy skarb. Niemogę pozwolić mu się wymknąć -tłumaczyłasięmama. Dobralisię jak wkorcu maku. Poprzedni faceci nie wytrzymywali presji. I nie chodziło ozwyczajne rodzinne pytania w stylu: "Zno33. wu skarpetkina podłodze? ","Dlaczego niespuściłeś wody? ", "Kiedy wreszcie wyrzucisz śmieci? ".W naszym domu okna myje się razna miesiąc,przestawia meble raz na pot roku, a remont trwa właściwie bez przerwy. Kończy sięw kuchni, trzeba zmienić kafelkiw łazience,apotem wykładzinę na korytarzu. I wszystkomusi pasowaćco domilimetra, zgadzać się co dosekundy. Kiedy wracałamz imprezy,mama witała mnie na proguz zegarkiem w ręce. - Obiecałaś, żeprzyjdziesz odziesiątej. Umierałam zniepokoju. - To tylkosiedem minut, mamo. -Chciałabyś umierać przez całe siedem minut? Nawet wisielecmęczysię krócej. Nie warto było dyskutować. Jato znosiłam,Irek też, ale facecimamy nie. Za to Staszek poczuł sięu nas jak rybaw wodzie. Wstawał o szóstej i od razu brał się zaśniadanie. Po trzykromki każdemu. Świeża kawa, dla mnie herbata. Potem przygotowywał mamiegarderobę ikosmetyki, wyciskał nawet pastę naszczoteczkę. Koloósmej obierał ziemniaki albo pędził na zakupy. Staszek był na rencie i dorabiałw szpitalujako salowy. Zajmowało mu to pięć,sześćgodzin dziennie, więc zawsze znalazł czas, żeby odwiedzić mamęw pracy. Wpadał doniej przynajmniej dwa razy dziennie. Przynosiłdrugie śniadanie i kwiaty kradzione z okolicznych klombów. Kiedywracała, witał ją w fartuszkuz napisem "Smacznego" i już od progukrzyczał, żeby zdejmowała buty. - Kąpiel czeka, dzisiajmiętowa, bo upał - informował, zabierającsię do czyszczenia butów. -Byłaśgdzieś podrodze? -Aco? - Bo masz przyobcasie trochę szarej gliny, a na drodze do nasjest tylkopiasek. Zdradzałaś mnie z kimś? - Odwiedziłam tylko Lidkę. Mieszka pod lasem -odpowiadałamama,zachwycona zaborczością Staszka. - Jutrosprawdzę tamtejsze gleby. Ateraz proszę do łazienki, boobiad już dymi. Najgorsze były soboty. Przyjeżdżałamna weekend, żeby odpocząći odespać zarwane noce, a tu Staszek robił pobudkę o piątej rano izaczynał sprzątać. Najpierw mycie okien, potem trzepaniechodników izmiana pościeli. - Irek odkurzy,a Malinka zabierze się do prania- rozdzielał obowiązki. -A ja? -pytała zalotniemama. - Ty masz odpoczywać i dbać o siebie. Otrzeciejzapisałem cięnawizytę u fryzjera. Tylko wróćzaraz, bo o piątej podwieczorek. Płonące lody- Ten Staszek musi mieć nierówno podkopułą - wyznał mi kiedyś Irek. - On prawie wcalenie śpi. -Skąd wiesz? -Wstałem parę razy dokibla. Było dobrze po północy, a ten siedzi przed telewizorem,pilot w ręku, i skacze pokanałach. Przez10 minut przełączył ponad 120 razy. - Liczyłeś? -Przecież wiesz, że wszystko liczę. - To jeszcze nieświadczy o chorobie. Mamna myśliStaszka,oczywiście. - Samoprzeskakiwanie nie, ale w połączeniuz innymi faktami. Ostatnio nie przyjeżdżasz, tonie wiesz, cotusię dzieje. - Proszęo konkrety - użyłam ulubionego sformułowania Jolki. -Zaczęto się we wrześniu, kiedy wróciłem z wakacji. Staszekmieszkałz nami prawie pięć miesięcyi na raziezachowywałsięwmiarę normalnie. Nie licząc tychwygłupów ze sprzątaniem o szósteji codzienną kąpielą mamy. Aleprzyszedł wrzesień, a wraz z nimjesienny wysypgruszek. Odwiedziła nas kiedyś siostraStaszka i cośtam bąknęła, że nie ma kto oberwać owoców. Narobiła już przetworów na dziesięć lat. W skupiepłacą grosze, nie warto sięmęczyćWszystko zgnije,chyba że się ktoś zlituje i zerwie. Staszek rzucił tylko jedno zdanie: "Jutro ci pozrywam". Trochę mnie tozdziwiło, bomiał iśćdo pracy na siódmą trzydzieści rano. Ponieważ robi dwunastki, wróciłby późnym wieczorem. A we wrześniu, jak wiesz, robisięciemno już około dziewiętnastejtrzydzieści. Oczywiście zależy,czy to początek miesiąca,czy koniec. Na przykład, wtedy był trzeciwrześnia. - Przejdź dofaktów, dobra? -ponagliłam. Irek lubi czasem drążyć jak kornik. - Tosą właśnie fakty. Na drugi dzieńwstaję przed siódmą, a Staszek wfartuchu kończy obierać kolejną porcjęgruszek. "Kiedyś tyzdążył tego narwać? " - pytam. "Między czwartą a szóstą rano" - odparł. "To o której tam pojechałeś? ". "Miałem pociągo trzeciej piętnaście i wróciłem osobowym szósta dwie". - Ale przecież o tej porze we wrześniujest ciemno. Jak on rwał? - Wziąłze sobąlatareczkę lekarską. Zwinął jąze szpitala, jakkilka innych rzeczy, ale o tym później. Wracając dogruszek. Tegosamego dnia zrobiłsto osiemsłoikówkompotówi innych przetworów. Podobny wyczyn powtórzył tydzień później. Tym razem nieszedł do pracy, więc obrobił się przed południem. Wynik: 124 słoiki kompotów iprzetworów z gruszek. Kolejna akcja parę dni później. I znowu124 słoiki. Wsumie 356sztuk. Skutkitej akcji odczu35. warny do dziś. Do każdegoobiadu porcja słońca w stoiku,jak mawia Staszek. - Nawet mi nie przypominaj - jęknęłam. -Dobra,słuchajdalej. Niedawno pokłócił się z matką. - Poważnie? -No. Matka nie wytrzymała bezczynności- Zaczęła krzyczeć, że dostaje szału, bo nie ma nic do roboty. Że się nudzi,że to nie życie. Staszek nic niepowiedział. Wziął rzeczy i wyszedł. To było w poniedziałekrano. Załatwił sobie czterdziestoośmiogodzinny dyżurwszpitalu. I wiesz. Malina, mógł normalnie iść spać w nocy, bo dalimu łóżko. - A poszedł? -Coś ty. Matka Piotrka, pielęgniarka, opowiadała, że Staszek zmieniłwszystkimchorym na piętrzepościel, pościągał firanki,powiesiłświeże, potem wyszorował cały hol i każdą łazienkę. Zszedł do ambulatorium i pomagał zakładać gips. Jak już nie było roboty,to prosił pielęgniarki, żeby go nauczyły robić zastrzyki. Niespalani godziny. Wrócił nadranem do domu z krzakiem róż i myślisz, żesiępołożył? - Domyślam się,że nie. -Zaczął kwękać,żekurzu jak u chłopa zapiecem. Przeleciałścierąi zabrał siędo pieczenia ciasta, na pojednanie. Poszedł spaćdopiero o północy. Mówię ci, Malina, jemu ktoś przekręcił śrubkę nawyższe obroty. - Skoro mamie to pasuje. -Najgorsze, że ciągle prowadzi dochodzenia i straszniesię rządzi. Podprowadził ze szpitala fartuchy operacyjnei każe wszystkimchodzić wtym po domu. Sama zresztązobaczysz. O, chyba przylazł. Słyszyszklucz? - Malinka? -Staszek zajrzał do kuchni. -Dobrze,że przyjechałaś. Buty wymyte? To daj, niech nie leżą. Którędyty sztaś od stacji? - odezwałsię z łazienki, przekrzykując strumień wody. -Taka czerwonaglina. - Niemówiłem? -trącił mnie Irek. -Zaczynasię śledztwo. - Zajrzałamjeszcze na Starówkę i szłamprzez lasek. -To wszystko jasne. A po co tamszłaś? Przecież zakupy porobione. - Szukałam prezentu dla koleżanki- skłamałam. -Której? Może ja bym coś wylatałtaniego? Jeszczeprzepłacisz. - To nie ja płacę, cała grupa - brnęłam dalej. -Tymbardziej. Wynalazłbym coś eleganckiego. Wiecie, że nie lubię tandety. - A te fartuchyze szpitala? -zaatakował Irek. - Właśnie przypomniał sobie Staszek. -Mam dlaciebie podomkę, Malinka. Chodził w niejsam ordynator przy porodzie. 36- Skąd wiesz? -Bosobiezaznaczyłem mazakiem. Patrz, jaki materiałsolidny. Jaka zieleń. Modna teraz. - Teraz jest modny fiolet - powiedziałam. -Zieleńteż. Widziałem wczorajwnocy nakanale z modą. Nozmierz. Idealnie. Ordynator niewysoki, twojego wzrostu, od razuwiedziałem, że będzie jak ulał. - Staszek,gdzie ja bym chodziła w takim fartuchu. Kradzionymw dodatku. - My tu wszyscy chodzimy. Wieczorem każdywskakuje. - ... iwyglądamyjak zespół z "Ostregodyżuru" - dokończył Irek. A tu nagle zerwanie. -Dlaczego go wyrzuciłaś? - zapytałamjeszcze raz. -Bo wreszcie wyszło szydło z worka. -Miał inną babę? - Gorzej -stwierdziłmój brat. -W zeszłym tygodniu Staszek zemdlał. Zabrali gona pogotowie. Kompletne wyczerpanie organizmu. Wyszło najaw, że bierze jakieś szpitalneprochy. I to go tak nakręcało. -A ja myślałam, że miłość! - rozszlochała sięznowu mama. -Dlaczego nic mi się nie układa? Nie mam przy sobie mężczyzny! - O,przepraszam bardzo - obraził się Irek. -I jeszcze tobie, Malinka, się nie wiedzie. Sama jesteś, a twojekoleżankijuż dawno mają mężów,dzieci. - Wielkie dzięki, że mio tym przypomniała. -Może ja nie chcęmęża - przerwałam jej ostro. -Mówisz tak,bo nikogonie masz. Niby taka duma. - Czy onamusi kopać po sińcach? -Lepsza taka duma niż rozpaczanie z powodu narkomana. - Jateżpotrafię kopnąć, a co! -Poniżaj matkę,poniżaj! Za to, że was w bólach rodziła. Żesamotnie wychowywała, poświęciła się dlawas. Zrezygnowała z mężczyzn. - Mamo, nie przesadzaj - przerwał Irek. -A wujek Leszek, a Staszek i inni? - Będzieszmi wypominał te nieliczne chwile szczęścia? -Nie, mówię tylko, jakbyło. Takiesą autentyczne fakty. - Nie mówi się faktautentyczny! -krzyknęłamama. -Fakt zawsze jest autentyczny. Czegooni cięuczą w tej szkole. I pomyśleć,że zamiesiąc zdajesz maturę. 37. - Dobra. Takie są fakty - zgodził się Irek, wracając do tematu samotności. - W każdym bądź razie zawszemiałaśkoło siebie jakiegośfaceta. -W każdym razie. -Irek, dajspokój, ustąp. - odezwałam się. -..."głupszemu",to chciałaś dodać? - przerwała mi. Nie chciałam, ale kto mi uwierzy? Takiej się doczekałamwdzięczności zamój trud! Pozostaje mi tylko samotna mogiła, bo tu jestem niepotrzebna. Nikomul Ale już niedługo. Już mnie serce wieczorami boli,kłuje. Aż stanie i wreszcie się ode mnie uwolnicie! Święta minęły w podobnejatmosferze. Nic dziwnego, żezapragnęłam wizyty u Gąbki. PRACA NAD OBRAZEM, CD. - Dzień dobry. Proszęusiąść- Z czym mamy problem? - Zaburzenia jedzenia, nerwica natręctw, problemy z zasypianiem, depresja wyrecytowałam obojętnie. -Zaczęło sięod wieczornej żarłoczności, ale pan doktor uznał,że to tylko wierzchołek górylodowej. Imamy eksperymentować. Do tej pory były poldoxin, oxazepam i thioridazin. Teraz chcę coś na wiosenneprzygnębienie. - Mhm,zarazsprawdzimy w karcie. Tak, zgadza się. I coto się siato, pani. -Malina. -Apetyczneimię - powiedzieliśmy jednocześnie. Gąbka sięuśmiechnął. - Problemy w rodzinie. Mamę opuściłnarzeczony, brat oddziesięciu latprzeżywa trudny okresdojrzewania. A jaznowu jem. Zdaniem koleżanki,chcę się otoczyć bezpieczną ścianą tłuszczu. To wszystko z braku oparcia. - Ciekawa koncepcja,musimy nad niąpopracować. Wprzyszłymtygodniu, bo dziś mam straszny młyn- Porozmawiamy o przyczynachtwoich zmartwień. Atymczasem coś ekstra. - Pogrzebał wśród papierów na półce. -Jest. Dostałem odprzedstawicielafirmy "CzarnyTygrys". O - przyjrzał się próbkom widaćnawet na tabletce: skaczącytygrys. Sama energia. Podobno ten lek wywoła rewolucjęnarynkufarmaceutycznym. Podnosinastrój i chęć do pracy. Coś w samraz na wiosennądepresję. To dopiątku. Wpadłam po drodze do Ewki. - Wracam do siebie. Gąbka dał mi nowy lek i jutro zaczynamkurację. 38- Jakośnieufam temuGąbce. Zajrzędo ciebiejutroprzed południem, co? Cała Ewka. A jaczasem kwękam, że nikt się o mnie nie martwi. Spakowałamtorbę i wdrogę. Wieczorempierwszadawka. Po godzinie poczułam narastającyniepokój. Nie lęk, nie smutek,tylko napięcie, trochę jak po kawie. Cośbym zrobiła. Może pościeram kurz? To odrazu umyjępodłogi i wyszoruję łazienkę. Właściwienie robiłamjeszcze wiosennych porządków. Może zacznę dziś, skoro mamtaki pater? Skończyłam myć okno w kuchni. Ale mnie nosi. Może zamiotę na klatce schodowej? Zaraz, któragodzina? Już północ, niebędę się tłukła jak zjawa. Wiem, poprzesadzam kwiatki. Nie, to zaspokojnarobota. Najchętniej urąbałabym drewna alboskopałaogródek. Mam - czyszczenie kuchenki i zapuszczonych garnków. Możnazawzięcie pucować, polerować, drzeć drucikiem. Do rana wyszorowałam wszystkie naczynia,patelnie i sztućce. Obyło się prawiebez strat: jeden talerzyk i łyżeczka do kawy. W szale czyszczeniazgięłamtrzonek. Kończyłam prasować pościel (chyba pierwszy razw życiu),kiedy przyszła Ewka. - I jak się czujesz? -rozejrzałasię po pokoju. -No, no, alewymiecione. Zatrudniłaś może ekipę krasnoludków? - Nie, użyłam magicznego eliksiru. Wystarczy jedna tabletka,a efekty sama widzisz. - Widzę. Spałaś choć z dziesięć minut? - Nie iwcalemisię nie chce. Coś bym zrobiła,poszła na siłownięalbona basen. - Może mi posprzątasz na strychu. -Pewnie. I na działce, i w garażu. Apotem wybierzemysię naten basen. Przez cztery doby miałam tyle mocy co średnich rozmiarów elektrownia atomowa. Najpierw wysprzątałam uEwki iu Jolki,potemjeszcze razu siebie. Drugi dzień - wymyłamcałą klatkę schodowąw naszejkamienicy i polazłam na strych. Trzeci dzień - zerwałamsię o piątej rano po czterech godzinach snu. Ale napięcie. Muszę cośzrobić, bo mnie rozsadzi. Jadę wysprzątać mieszkanie babci. Wreszcie wyzwanie na miaręmojej energii. BABCIADrugi mąż, Antoni,zostawił jej wspadku piękny stumetrowyapartamentw stylowej, przedwojennej kamienicy. Kiedy babciawprowadzała się tuż przedślubem,mieszkanie było właśniepo remoncie. Pachniało farbą, a głosodbijał się echem od pustych ścian. 39. Piętnaście lat później przypominałopołączenie sklepu zantykami,Cepelii, Herbapolu i hurtowniwyrobów orientalnych. - Muszę czymś zapełnićpustkę po Antonim - tłumaczyła mamie. Przeżyli razem trzy cudowne lata. Nie widziałambardziej zakochanej pary. Zapatrzeni w siebie, zazdrośni okażdy uśmiech. Światmógłby dla nichnie istnieć. Fara jesiennychnastolatków. Aż pewnego dnia serce Antoniego nie wytrzymało takiej porcji wrażeń i stanęło, wysyłającgo wysoko, hen wchmury. Babcia została sama. - Musicie się do mnieprzeprowadzić - zadzwoniła do nas parędni po pogrzebie. -Nie wytrzymamtej ciszy. - Mamo, wiesz, żeto niemożliwe. Pogryzłybyśmysięjużpo tygodniu. U mnie musi być czysto jak. -...nasalioperacyjnej - dokończyłababcia. -Miałabyś pole dopopisu. Oferuję ci stometrów podłóg, które mogłabyś szorować, płukać idezynfekować. - Wieszdobrze, że nie chodzitylko o dezynfekcję. Nie trawiętychwszystkich obrazów,kilimów, kapliczek. - Mama zawsze byłozwolenniczką oszczędnego stylu Ikei. -Nie znoszę całej tej graciarni i tysięcy dupereli. Rozmowa odbyła siędwanaście lattemu. Od tegoczasuliczbadupereli wzrosła kilkakrotnie. Nakażdej ścianie dziesiątkiobrazówizdjęć w ozdobnych ramkach. Na każdym meblu świeczniki, lampy,srebrne cukiernicei całe mnóstwo figurek świętych. Każdy bibelotz innej bajki,a wszystko jakoś pasuje. Kosz na jagodypleciony z łyka i bordowe witraże w oknie. Grecka ikona i ściany pomalowanejak w meksykańskiej hacjendzie. Secesyjna lampa obok prostej kapliczki z drewna, kupionej od górala. Bukiet sztucznych ostróżeki rybacka siećzawieszona zamiast firanki. Będzieco polerować. Jużsię nie mogę doczekać. - Malinka? -ucieszyłasię na mój widok. -Wskakuj, właśniepiekłam piegusa. Pokażę cinową kapę. Tylko uważaj na ten stoliczekpod oknem. - Ja tylko najeden dzień. Pomyślałam, że pomogę ci w wiosennych porządkach. - W czym? Coty jesteśtaka niespokojna? Problemy w domu? - W domu,wpracy i w zagrodzie. Jakzwykle - machnęłam ręką. - Mam dlaciebie rozwiązanie. Mówiłam ci o świętym Antonim? Babcia zawszetrochę wyolbrzymia. Z Tośka był dobry człowiek,ale zaraz święty? -Czasemopowiadałaś. Został beatyfikowany? - A' Tymyślisz o moim Antonim? Nie,chodzi mi o świętego. Naprawdę nazywałsię Femando, żył w Hiszpanii i teraz czynicuda. 40- To ten od sprawbeznadziejnych? -Nietylko. Pomaga we wszystkim: znaleźć pracę, zdać dobrzeegzaminy. - Szkoda,że nie wiedziałam wlutym. Trafiły mi się dwie czwórki. - Nic straconego. Maszprzecież sesję w czerwcu. No i pomagaznaleźćnarzeczonego. Idealny święty dla ciebie. - Skąd wiesz, że nie mam faceta? -Bo w taki dzieńcałowałabyś się z nim w parku zamiast straszyćbabcię porządkami. Żartuję, Malinka. Naprawdęsię cieszę, że jesteś. - To gdzie mogę zacząć? -Skoro chcesz? - Babcia rozejrzała się dookoła. -No, ja wiem? Wszędzie. - A gdzie już sprzątałaś? Żebyśmy się nie zdublowały. - Jak byto powiedzieć - zaczerwieniłasię babcia. -Jeszczenigdzie- Toznaczy miałam zamiar,ale i tak zaraz jest bajzel. Za małemieszkanie. - Powinnaś mieszkać w pałacu, możeto by cośdało- Antonimówiłto samo. Awracając do tegoświętego Fernanda. Wystarczyodmówić litanię dziennie i sprawa załatwiona. - Tobie pomógł? -Kochana. Teraz tylko do niego sięzwracam. To dzięki niemutrafiłam na tę kapę. Zaraz ci pokażę. Gdzieonajest? Zaczęła zaglądać do wszystkichszuflad. Potem poszperaławkomodzie i bieliźniarce. Wreszcie zabrałasię za kredens. - Cholerna kapa. Wszystko przez ten tłok. Gdzież ją posiałam? -W tymmomencie z górnej półki wypadł na podłogę sznurkowoszarypakunek - No widzisz? Antoni. - Rzeczywiściepiękna. Ktoś musiał ją robić zedwa lata. - Roki trzymiesiące po cztery godziny dziennie. Babkazużyłaponad siedem kilo sznurka. - Skąd to wiesz? Od niej? - Nie, odjej młodszej siostry. Zarazci wszystko opowiem. Babcezmarł mąż. Na zawał, jak mój Antoni. Czy to nie dziwne? - Babciu. WPolsce większość ludzi umiera na serce albo na wylew. - Słuchajdalej. Umarł, a ona nie mogła tego przeboleć. I najgorsze,że wogóle nie mogła płakać. Tydzień po pogrzebie obiecała sobie, że wyrazi całą swoją żałobę za pomocąkapy. Każdy kwiatuszek,każde kółeczko to jedna łza. Codziennie jedenaście łez. Tak go opłakiwała- Skończyła kapę i miesiąc późniejumarła. - Dlaczego jej siostra sprzedała kapę? -A bo jesttakasama jakwasza matka. Stół,łóżko, dwa krzesłai żadnych pamiątek. Jak na statku kosmicznym. Wprawdzie tiuma. czyła się, że nie chce patrzećna kapę, bozamiast sznurkowych kwiatów widzi 5016 łez swojej siostry, ale kto ją wie? - Dużo wzięła? -Tylkosto złotych. "Nie mogęzarabiać nażałobie siostry" - wyjaśniła, a ja dodałamczterdzieści na mszęza spokój duszy. Wiesz, żeby mnie nie straszyło. -I co? - I cisza. Myślę, że AntoniFernando też w tym maczał palce. Prosiłam go o poparcie ipewniejej wytłumaczył, żekapa trafiła w dobre ręce. Babka widziz góry, że ktoś docenił jej robotę. Wiesz, co mijeszcze powiedziała jej siostra? - No? -sięgnęłam po cukierniczkę. Wmiędzyczasiewyszorowałam mosiężnyświecznik i zestaw łyżeczekdodeserów. - Cytuję; "Pani kochana. Żeby chociaż ten jej staryto był jakiporządnychłop. Gdzie tam! Nie było soboty,żebynie wypił. Pani powie: A który chłop dziś nie pije? Ale on chlał na umór. Pólrentymu szłona bimber,a drugie pól na kiszone ogórki i kwaśne mlekona kaca. Wracał nadranem ijeszcze urządzaławantury. Wrzeszczał,że mieszka z nierobem, co ma dwie lewe ręce". Jak mi to mówiła, ażjejplamy na szyiwyszły. A potem rzuciła: "Pani, jak ja teraz popatrzę na te kapę,na każdy pojedynczy kwiatuszek i pomyśle, żetożałobaza takim ochlaptusem, coby nawet świeczki zamojo Marysienie postawił, to mam ochotęwziąć nóż i targaćna strzępy". -Całe szczęście,że wolała ją sprzedać. - Polerowałam właśniemiedziany koszyczek na jajka. -A swoją drogą to dziwne, że takiepięknerzeczy powstają na cześć jakiegoś łachudry. - No - zadumałasiębabcia -tyle pomników, rzeźb,pałaców. Potempojawia się inny łachudrai mówi, żepoprzednik nie zasłużył,dlatego trzeba zniszczyć,zburzyć,zatrzeć pamięć. Głupota. A wszystko dlatego, żeludzie nie umiejąpatrzeć na dzieło. -A jak, twoim zdaniem, należy? - Nie powinnizwracać uwagi, na czyją jest cześć. Bo cotaka kapa mówi o tympijaczku? Żebyłdobry? Przystojny? Zaradny? - No. -zawahałam się- chybanic nie mówi. - Właśnie. Mówi tylko o autorce, Marysi. Że dla niej ten pijaczekbył całym życiem. - Ciekawe, czy ja będę dla kogoś całym życiem? -rozmarzyłamsię, wycierając z kurzu kolejną ramkę. - Musisz znaleźćswoją Marysię. -Jakie to proste- powiedziałam, niekryjąc ironii- Wystarczy zwrócić siędoAntoniego. On tamtylko czekana zadania,w tym Niebie. Ale zejdźmyna ziemię. Co zjesz, Malinka? 42- Właściwie nie mam apetytu. - Kiedy zdarzyło mi się powiedzieć,że nie mam apetytu? Sto lattemu? W poprzednim życiu? -To na pewnonerwica. Musiszpić zioła szwedzkie. Pomagają nawszystko. - Cała babcia. Wzeszłym kwartale przeżywała fascynacjęmelisaną. Każdy dostał po wielkiej butli pod choinkę. - A naco konkretnie? -Nawszystko. Na nerwicę, na depresję,na zatrucia i przeziębienia. A ja sobie smaruję w uchu i lepiej słyszę. -Może to święty Antoni? -Nie,zioła szwedzkie. Świętego Antoniego zaprzęgam do czegośinnego. - A co zeświętym Juda? -Półroku temu babcia polecała gowszystkim. Na wszystko. - Jest mniej skuteczny. Chwilowo wycofałam się z jegousług. - Co zawalił? -Nie, nic. Po prostu znalazłam kogoś lepszego. I tobie, Malinka,też polecam. Nie podoba mi się, że tak nerwowo wycierasz ten kurz. Pogadałyśmyjeszczez godzinkę, a potem pobiegłamna stację. Czwartego dnia stanęłam na wadze. Sześć kilo mniej! - I sześć lat więcej - powiedziała z przekąsem Ewa. -Spójrznaswoją twarz. Oczy ci latająjak u kameleona. - Zazdrościsz, żemieszczę się w esce- odcięłamsię, przeginającprzedlustrem. Dopinam zamekdżinsów jeszcze z ogólniaka! -Małeesss jak sophisticated,sexy i. - ... stupid. Jesteś pod wpływem prochów, więcci wybaczam. Niemusisz przepraszać. - I nie będę. Zato mogę przekopać ci działkę. Na zgodęPo południuzgłosiłam się do Gąbki. Tym razem nie musiałam muprzypominać historii swojego przypadku. O dziwo od razu mnie poznał. -Malinka! - Na mój widok chwycił się za serce. -Dzień dobry, przyszłam ponastępną porcję próbek. Bo jakieśchyba zostały? - Nie mam już ani tabletki. -To nic, można wypisać receptę. - Właśnie nie. -Gąbka potarł w zakłopotaniu brodę. -Chwilaszczerości. Dałem ci złą próbkę, Malinka. Wspominałem,że mam parę sztuk od przedstawiciela firmy "Czarny Tygrys"? Przyniósł lek jakiś roktemu. Próbki przeleżały spokojnie wszufladzie. Przedwczoraj czytam, że "Czarny Tygrys" ogłosił bankructwo. Wykryto, żestraszniemajstrowaliprzy recepturze lekarstw. 43. - Wrzucali do koda, co było pod ręką? - zażartowałam,aleniebyło mido śmiechu. Ostatnią tabletkę połknęłamniecałe sześć godzin temu. - Żeby tylko. Dodawali narkotyki, jakieś tajemnicze proszkiz pogranicza czarnej magii, słowem, koszmar. A potem fałszowaliatesty. Nawet nie wiesz, jak się martwiłem. Koniec z próbkami. Przez najbliższy roknie rzucę się na żadną nowość. Dlatego dziś dostanieszpramolan. Sprawdzony-Wyciszy, rozluźni, złagodzi depresję. Pramolan okazał sięstrzałem wósemkę. Może nawet w dziewiątkę. Ale Gąbka toperfekcjonista. Dalej pracujemy nad obrazem. 25.03,Deszczowasobota. Nikt nie dzwoni, tylko deszcz o szyby. A mnie zimno. Brak cukru i miłości. Zrobię sobieokład z alg. Kupiłam wczoraj całe wiadro. Mieszasz zielony proszek z gorącą wodą, potem gumowatą mazią smarujesz strategiczne miejsca (określenieekspedientki},owijasz się ciasnofolią i spokojnie sobie czekasz, ażalgi wygrają wojnę z twoim cellulitisem. Podobno jeden zabieg to pólcentymetra mniej wudach. Po trzech cellulitiscofa się o stopień. 1.04. Guzik z pętelką. Nie cofnął się nawet o włos,a jestem popięciu zabiegach. Oczywiściemusiałam kupić całewiadro. Półtorejbańki w błoto, dosłownie i w przenośni. - Miałabyś zatopółtorej tony soli kuchennej - oceniła Ewka. Siedziałyśmy u mojej babci, podziwiając kolejny nabytek. Rzeźbione wdrewnie lampionyprosto z Syberii. I ten samefekt. Araczej brak efektów. Co mniepodkusiło? - Szukałaś celu w życiu. -Znowu jakiś problem? - odezwała się babcia z kuchni. -Naprawdę poprawił się pani słuch. Bo codziennie smaruję uszy amolem. Pomaga na wszystko. Nacellulitis, nerwicę, zatrucia. - I na cel w życiu - szepnęłam do Ewki. -- Na cel w życiu najlepsza jest święta Kinga -odpowiedziałababcia. -To ta zróżowegokryształu soli,na biurku podoknem. Wystarczy codziennie odmówić krótką modlitwę. Efekt murowany. - To lepsze niż FengShui - przyznała Ewka - nie wymaga tylunakładów. -Nieporównuj świętejKingidojakichś chińskichsztuczek. - Przepraszam. Apowróży nam pani? - W sobotęnie wychodzi-1 to w prima aprilis? Niema szans- To chociaż dlazabawy. Na przekór wszystkiemu. Niech się panizlituje nad dwiema spragnionymi miłości kobietami - prosiła Ewka. 44- Na brak powodzenia totychybanie narzekasz,co? - mruknęła babcia. -A kto powiedział, że powodzenie oznacza szczęście w miłości? Comi po tych wszystkich facetach, skoro czuję się samotna? - Nasamotność nie pomogą karty, tylko święta Kinga. -Babciazaczęła się rozglądać popokoju. -Co ja z wami mam. Gdzie tekarty? Wszystko mi ginie. - Najlepiejpoprosićo pomoc świętego Antoniego - poradziłaEwka. -Ze świętymAntonim toja nierozmawiamjuż od roku- ucięłababcia. 4.04. Życie bywa jednakcudowne. Wystarczy jedna wiadomośći świat stajesięinny. Nagle dostrzegasz pierwszeliściei zieloną trawę. I skąd na ulicachtyle samochodów w kolorach wiosny? -Opowiedzwszystko jeszcze raz. -Ale męczysz. Malina - westchnęła Jolka. - No dobra. SzłamWiślną w kierunku Plant. - Zatrzymałaśsię, żebyrozłożyć parasol. -Tak, i naglektośpowiedział micześć. - Rafał. -Mhm. Miał brązową, skórzaną kurtkę i krótko przystrzyżonewłosy. - Wcześniej powiedziałaś, że bardzo krótko. -Miał bardzo krótko przystrzyżone włosy - powiedziała zmęczonymgłosem Jolka. -1 nowe okulary- Codalej? - Zapytał, co u mnie. Powiedziałammu. - To możesz pominąć. -Dzięki. Potem zapytał o ciebie. - Naprawdę? -wciąż nie mogłam uwierzyć. - Tak. Zapytał: "Co u Maliny? Wyjechała? ".- Wrzuciłam mu kiedyś takie hasło- przypomniałam sobie. -i codalej? - Nic. Kazał cię pozdrowić i powiedział,że niedługo zadzwoni. - Czyli kiedy? Jak myślisz? - Nie wiem - wzruszyłaramionami. -Możejutro, może za tydzień. 5.U4. Na razie nie zadzwonił. - Może tak sobie powiedział - zastanawiała się Ewka. -Na odczepnego. 45. - Przecież nikt się doniego nie przyczepiał. Na pewno się odezwie,a jak nie,zadzwonię ja. - To byłby największy idiotyzm z twojej strony. Przypomnijsobie, jak zerwał. Tydzień pozaręczynach. Jeśli zadzwonisz, więcej tunieprzyjdę. No dobra, niech jej będzie, szantażystce jednej. Poczekam. Boprzecież musizadzwonić. 9.04. Niedzielnanuda. Rafał nadal nie daje znaku życia. Jolkawidziała go z rozłożystą. - Jej ojciec ma kancelarię. Wiemod Wiktora. Tylko się, Malina,nie przejmuj. - Czym? Ze mój narzeczony chodzi z bogatą laską,a mnie ledwiestarcza do pierwszego? - Musisz znaleźć pracę. -Jolkabywa bardzo odkrywcza. - Wiem, boinaczejczeka mnie śmierć głodowa. Jeszczetrochę,a zostaną mi tylko kompoty z gruszek. - Nic cistary nieodpalił ztych 20milionówwzłocie? -odezwała sięEwka. - Jeszczepłyną. 11.04. Kończyłam przepisywać bibliografię do mojej pracy, kiedy wpadłaEwka. - Ty wiesz, co się stało? Aledzień! Masz jakieśpiwo? -Mów! - I jak tu nie wierzyć w karty. Pamiętasz,comiwyszło? Problemy zbrunetem, rządowy dom, czyli uczelnia. Przez żart. - No,no i co? -denerwowałam się. Ewka studiujena Rolniczejsiódmyrok, może uznali, że wystarczy? -Wyleciałaś? - Na razie nie. Dajto piwo, bo muszę się uspokoić. - Ja też sobiewezmę;strasznie mnie zdenerwowałaś. Opowiadaj. Pamiętasz, jak w listopadzie popiłyśmy w Singerze? Szczerze mówiąc,nie bardzo -pokręciłamgłową. No, skupsię, taki babski wieczór przed Andrzejkami. Ustaliłaśjużtermin zaręczyn i poszłyśmy to oblać. Czekaj, cicho. Mam jakiś strzęp -przymknęłamoczy. - Połowalistopada. Zdałaś wreszcie ten egzamin z jogurtów. No wreszcie - ucieszyła sięEwka. -To były wprawdzie serypleśniowe, ale też nabiał. Z Singera poszłyśmy na Rynek i koło Sukiennic minął nas Rysio z "Klanu". Awiesz, jak go lubię. - Faktycznie. Teraz sobie przypominam. - No izaczepiłyśmy go. 46- Chciałaś jego autograf. -Tak, ale miałam przy sobie tylko indeks i bilet semestralny. Więc wpisał mi się doindeksu. - Kurczę! Pamiętam, jakiczad. Wpisał cisię tam. gdzie zaliczenia. - Przedmiot: "Destylaty i pochodne", nazwisko, ocena: celujący. Jedyna szóstka w indeksie. No i spoko. A tudzisiaj zaczepia mnie sekretarka: "Pani Ewo, proszę się koniecznie zgłosić do dyrektora". Jaluz, bo całkiem zapomniałam o wpisie. Wchodzę do gabinetu, a tamOtoczak, ten od destylacji, obok dyrektor. Poważni, zmarszczonebrwi. Zaczął Otoczak. "Kto pani dał zaliczenie? Przecież jeszcze nawet nie napisała pani pracy semestralnej". Próbowałam się tłumaczyć, ale Otoczak dostał szału- "To zbrodnia! Czy pani wie, czym grozi podrabianie podpisów? ".-Rany. Chyba otworzęjeszcze jedno piwo. I co zrobiłaś? -Pomyślałam, że to koniec. Ale nie będętrzęsła worem. Trochęgodności. Więc patrzę Otoczakowi prosto w oczyi walę: "Skorozbrodnia, to pewnie plutonemegzekucyjnym? ". Dyrektorsięuśmiechnął i mówi; "Panie doktorze, chciałbymporozmawiać ze studentką w cztery oczy. Zostawi nas pan na minutkę? ". Otoczak wyszedł,zabijając mniewzrokiem. Adyrektorpyta: "Pani Ewo, cotoza hece z tym podpisem? ". Wyczulam nićsympatii, więctłumaczę:"Założyłam się z koleżankami, żejeśli w ciągugodziny spotkamy jakiegoś aktora, to doniego podejdę i poproszę o wpis do indeksu. Niemoja wina,żepan Piotrwpisałmi taki przedmiot. Trudno,za odwagę trzeba płacić" -zakończyłam. - Trochę przesadziłaś ztym zakładem. -Trochę - przytaknęłaEwka. - A dyrektor? -Pyta się: "Pani Ewo, ile pani ma lat? ". Jana to: "Skończoneosiemnaście. Może się pan śmiało ze mną umówić". On tylkoobrzucił mnie wzrokiem i mówi: "Zrobimy tak. Japrzymknę oko na całąsprawę. Pani napisze podanie o zmianę grupy, bo doktor Otoczakprędzej się powiesi, niż wpisze panizaliczenie". "A jak się odwdzięczę? " -pytam. "Jeszcze się zastanowię. Jak coś wymyślę, pani dowiesię pierwsza". - Ico teraz? -Czekanie. Może wcześniej zdążę się obronić - powiedziałaEwka. Jakoś bez przekonania. - Stara, nie chcę cię martwić, aleprzypomnij sobie dalszą wróżbę. Kłopotyzbrunetem przez żart,a potem duże zmartwienie z powodu wielkiej miłości. 47. - Musisz mnie stresować? - Ewkazaczętassać kciuk. Zawszetakrobi,kiedysię zamartwia. - Przystojny ten dyrektor? -Mniej więcej jak ten twój Gąbka. - Zawsze mówiłaś,że uroda nie jest ważna. Dobra, już nie będę. Najwyżej zmienisz uczelnię. - Trzeciraz? i- Może wróżba sięnie spełni. -Na razie wszystko się spełnia. - Ewka, słuchaj - ożywiłam się - to by oznaczało, żeRafał zadzwoni! Iże sięspotkamy! "14.04. Tylko kiedy się spotkamy? I kiedy zadzwoni, do licha? 17.04. Wiosna,a u mnie jak zwykle depresja. Znowu odwiedziłam Gąbkę. - Ja tylko po receptę - zaczęłam już od progu - bo widzę,że pandoktor ma urwanie głowy. -Witam, Malinko, i cotym razem? - To samo, wiosenny spadek nastroju. Zalegam włóżku, patrzęw sufit i bez przerwy myślęosłodyczach. Słowem - depresja. Dlatego przyszłam po kilo pramolanu. - Pramolan - zamyśliłsię,oglądając sobie paznokcieu rąk - todobry lek, sprawdzony, ale może byśmy spróbowaliczegoś innego. -Mogę spróbować wzruszyłam ramionami - byle to nie był"Czarny Tygrys". - O matko, nawetnie wspominaj - chwyciłsię za głowęGąbka. -Jak pomyślę, że mogłem cię uśmiercić. - Zaraz uśmiercić. Trochępolatałam po ścianachi tyle. Przynajmniej porządnie wysprzątałam u babci. A teraz? Nawet nie chce misię podnieść ręki,a co dopiero ręki z miotłą. - Poczekaj, ażzażyjesz fluoksetynę. -Prozac? - Gąbka kiwnął głową. -Fajnie. Przyda mi się coś mocniejszego na święta. Czuję w kościach,że nie będą łatwe. 25.04. 1 nie były. Raz,zpowodu Rafała. Nie zadzwoni, bo już niema do mnie sprawy. Tyle wyciągnęłamod Jolki. Znowu go spotkała(dlaczegozawsze ona? ). Znowuo mnie pytał. Jolka przypomniałamu o telefonie: "Miałeś do niej zadzwonić". "To już nieaktualne"-odrzekł, nierozwijając tematu. Co idlaczego nieaktualne? Czy powinnamżałować, że uległamnaciskom Ewki? Może gdybym zadzwoniła,bylibyśmy znów razem? 48Myślałam o tym całe święta. Gnębiłam się,zadręczałam. Nie pomógłnawet prozac, zwłaszczaże doszedł jeszcze problem w postaci ojca. Wiedziałam, że znowu namiesza. Wiedziałam,jaktylko do nas wrócił. POWRÓT OJCA MARNOTRAWNEGO-Heniu, jatylko zadałam cipytanie - odezwałasię babcia. - Niemusiszod razu wpadaćw histerię. -Ale chcę! - wrzasnęłamama. Gdyby ojciec terazją zobaczył. Niestety, wyjechał do Niemiec po swoje rzeczy. Siedziałam w pokoju Irka. Podsłuchiwaliśmy, jak babciapróbuje rozmawiać z mamą. Jej też nie spodobał się pomysł powrotu. - No dobrze, to sobie popłacz -poddała się babcia. -Dzięki za pozwolenie! - mamasmarknęla w chusteczkę. -Babcia nie chce źle - wyjrzał z pokoju Irek. - Po prostuwszyscy sięmartwimy. Ojciec już raz zostawił cię bez grosza. - I teraz ma szansę mi to wynagrodzić! Czyty wiesz,co czuje samotna kobieta z dwójką dzieci? - Niebardzo, niemam dzieci -odpowiedział Irek. -Nie wiesz -ciągnęła mama - nawet nie potrafisz sobie wyobrazić- Walka oprzetrwanie, znikądpomocy, żadnegowsparcia. Matka,któracię nie rozumie. - To akurat mogę sobie wyobrazić -mruknął mój brat i szybkowycofał siędosypialni. Na szczęście mama przejęta tragiczną wizjąswojegosamotnego życia nie zwróciła uwagi na aluzję. - Nie miałamszczęścia do mężczyzn. Najpierw Marek, naukowiec, a w wolnych chwilach malarz. - Słowo "malarz" wypowiedziałaz pogardą. -I przede wszystkim pies na kobiety. Wystarczyło, że zobaczyłspódnicę, od razu jęzorwypadał mu z gęby. Ślinil się przytymjak bokser. Żeby się na ślinie kończyło. Wracam kiedyś do domu,a ten w kuchniz Rabatową. On w moim fartuszku, a ta gruba rozwalona na stolnicy,w samych kabaretkach, cała w mące. Obokwałek. - Czy ona musi opowiadać takie rzeczy? -odezwał sięszeptem Irek- Cicho - syknęłam -nie zakłócaj. Prawie nic nie słyszę. - Żartujesz. Kabatowa? - nie dowierzała babcia. -To zapytaj ją opierogi, które lepiła z Markiemwosiemdziesiątym siódmym. Zobaczysz, jaksię zaczerwień! Teraz to się wstydzi. A wtedy? Kabatowaod razu uciekła do siebie na górę. Ja w płaczi wrzeszczę: "Tyzboczeńcu! ".- A Marek? -Marek włożył spodnie,otrzepał się z mąki i spokojnym tonem:"Przecież ci mówiłem, że każdy artystajest zboczeńcem". "Ale nie49. każdy zboczeniec jest artystą" -odparowałam. "Musiszod razurobićprzedstawienie? Drobnomieszczanka". "Ja robię przedstawienie? Ja?" - krzyczę. A ten:"Nic na to nie poradzę, natura. Mówi cicośteoriasamolubnego genu? ". "Iod razu musiałeś się tarzać z Kabatową? Namojejstolnicy? Tego nieusprawiedliwia żadna teoria! ".Chwyciłam za wałek ijak się nie zamachnę! Ledwo zdążył wskoczyćw buty- Zostawił mnie samą, z dziećmi. Egoista. - Nie na długo, bo w 88poznałaś na wczasachLeszka-przypomniała jej babcia. -Tegoflejtucha - uniosła się mama. -Tyle razy goprosiłam, żebyzałatwiał się w pracy. "Chyba możesz już poczekać do tej siódmej,a nie smrodzisz mi całe mieszkanie" - mówię rano. A on zgębą,żenie będzie się męczył. Pól godziny nie wytrzyma. W obozach nietyle ludzie wytrzymywali. Jakby mu groziło rozstrzelanie, to by trzymał idobę. - Możenaprawdę nie mógł - odezwałasiębabcia -bo miał rozwolnieniena przykład. -Mógł żreć ryż! - krzyknęła mama. -Na wszystko jest sposób,jak się chce! Aleon nie chciał'Wolał odejść! - Po raz kolejny fizjologia wygrała z miłością -pokiwał głową Irek. -A potemJózef at- wróciła do wyliczanki mama. -Wybredny. Jamu podaję obiad, a tendziobie widelcem i zagląda w każde ziarenko. "Co to za ryż? - zaczęłaprzedrzeźniać cienki głosik Józka. -A mięso z czego? Ześwini? Nie jem. Od której strony obierałaś ogórek? Odciemnej? Dlatego gorzki. A marchewki nie dało się pokroićbardziej krzywo? ".- Ty też mu dałaś popalić. -Wielkierzeczy, razgo pacnęłam łyżką po głowie. Akurat mieszałam jajecznicę, aten: "Musisz dawać tyle masła? Wiesz,co to cholesterol? ". Nie wytrzymałam i buch gow czoło. - Pamiętam - uśmiechnął się Irek. -Został munaczole kawałekjajecznicy. Józek chodziłz tym glutem przez cały wieczór, obrażony. - Myślał, że goprzeproszę- ciągnęła mama. -Bezczelny. Jeszczenaopowiadał o mnie w pracy, że niedokładna. Ja niedokładna! - Rzeczywiście fantazjował-przyznała babcia. -Może nie widział waszej działki? - Alewidział kuchnię, łazienkę, korytarz i pokoje. Na szczęścieznajome zpracy mu nie uwierzyły. - Ale ze Staszkiem dobraliściesięidealnie. Był niczym robotwieloczynnościowy. Prawdziwa rakieta. - Napędzana prochami ze szpitala, niestety - westchnęła mama. -Widziałem go pół roku temu - krzyknął z pokoju Irek. - Patrz, jak podsłuchuje. Wykapanydziadek - mama zwróciła siędo babci. -1 co? Jak wygląda? - Wrak człowieka. Zgarbiony, oczy półprzymknięte. Przestał farbować włosy. Ani śladu po dawnym Staszku. "Jestem na odwyku -mówi. - Pierwszedwa miesiące przespałem. Teraz powoli się ożywiam. Jak wrócę doformy, zadzwonię". Powiedział, że tęskni. - Kochany! -rozczuliłasięmama. -On jeden mnie rozumiał. - Atato? -zapytałpodchwytliwie Irek. - Wasz tato mnie kocha i chce nam zapewnić komfort. -Po piętnastu latach milczenia - przypomniała babcia. - Lepiej późno niż wcale. Wprowadził siętydzień później i od razu doszło do spięcia. Mama odmalowała na jego powrótłazienkę. Szafki, wieszaki imuszlę. - Powinno wyschnąć do wieczora - powiadomiła nas przed wyjściem do sklepu. -W razieczego załatwiajcie sięnastojąco. Ojciec przyszedł o szóstej. Postawił walizkinakorytarzu i od razupobiegłdo ubikacji. Nawet nie zdążyłam go ostrzec. Prawdę powiedziawszy,całkiem zapomniałam o farbie. Minęłagodzinka, może dwie. - Co ten stary tam robi? -zainteresowałsię Irek w przerwie nareklamy. -Może zatruł się oparami? - Byłeś mały,to nie pamiętasz. Ojcieclubił sięzdrzemnąć poobiedzie. Mała sjesta. - Mamnadzieję, że kibel wysechł - przypomniał sobie Irek. Wtym momencie dobiegł nas straszliwy ryk. - Możecie mi pomóc? -odezwał sięz łazienkiojciec. - Jak? Nie mamyrozpuszczalnika! - odkrzyknęłam. -To może by mnie ktoś odciął? -Musisz poczekaćna mamę. My sięwstydzimy- wyznał Irek. Strzyżenie trwałodo północy. - Kiedyś nie byłeś taki zarośnięty -dziwiła się mama. -Rozumiem nabrzuchu,na plecach,nawet na ramionach, ale właśnie tu? I to takidywan? -Nicnie poradzę, że mam przodków z Sycylii. - I fantazję z Księżyca- dodał szeptem Irek. -Czekaj, niewierć się, bo cię potnę żyletką- Chybajuż mnie nacięłaś. Jau!- Zachwilę puszczępawia- oznajmiłmi Irek. -Siedź spokojnie, zaraz cię zdezynfekuję - odezwała się mama. - Jeszcze tylko kilka włosków. No pięknie, muszla dowyrzucenia. Dzieci, chcecie cośzobaczyć? - Ja dziękuję- Irek wycofał się do swojego pokoju. Zajrzałam do łazienki. Muszla jak muszla, gdyby nie futrogęstowbitew farbę. Szuba. - Witamy wdomu, tato. WWielką Środę ojciec zabrał nas na wycieczkę doWiednia. Fordem,rocznik 1973. Starszym ode mnie. - Ale zato jak wygląda - odgryzł się tato. -Myślisz, że sama sobiewybierałamprzodków - zaczęłam szukać chusteczki - że miałam wpływ na swój garnitur genowy? - Coś ty,Malinka,żartowałem - poklepał mniepo ramieniu. -Śliczna z ciebie dziewczyna. Aż się wierzyć nie chce. - Dlaczego? -Kiedyś mi sięwydawało, że będziesz mieć spory nos. Ale możeźle zapamiętałem-To już tyle lat. Niepowiedziałam nic. Zatrzasnęliśmy drzwi. Ojciec ruszył z piskiem. Jedziemy. Irek śpi, ja podziwiam widoki, mama nadaje. Popołudniu przejechaliśmy słowacką granicę. Pędzimy dalej. - Cholera - przypomniał sobie nagleojciec - zapomniałem zatankować. Stanęliśmy. Wokoło szczere pole, awśrodkumy i naszford. - Możezostaniemy, a ty pójdziesz nastację? -zaproponowałamama,na razie jeszcze spokojnie. - Nie mam kanistra. -To co proponujesz? - Jakby tak nalać w słoik. albo wreklamówkę. - rozważał tato. -Może wrócimy autostopem? - wysunął pomysł Irek. -Po co sięmamy kisić na pustkowiu? Zresztą i tak do Wiednia nas nie puszczą. Nie takimgratem. - Masz lepszy? -obruszył się ojciec. -Ja w twoim wieku jeździłem harleyem, a dziesięć lat później. -- .. zacząłeś pracowaćdla niemieckiego wywiadu - dokończyłIrek. - Darujsobie, tato, już to słyszeliśmy. Na zaręczynach Maliny. - Apropos zaręczyn, co sięstało z twoim narzeczonym? -Zerwał. Bal się,że to dziedziczne. - Dziecil Przestańcie, inaczej będzieciemieć matkę na sumieniu! -Ja wracam stopem - zadecydował Irek. - Źle sięczuję, chybazjadłem zadużo rodzynek. -Rodzynków - poprawiła mama. - Jak to, wracasz? -A jaz nim. Muszę być jutro na uczelni - skłamałam. - Promotor mniewzywa. -Nie macieferii? - zdziwił się tato. -Myślisz,że mojego promotoraobchodzą jakieś ferie? Dobrze,że nie kazał mi przyjeżdżać wWielkanoc. - Trudno,jak mus, to mus - westchnęła mama. Dotarliśmy popółnocy,a rodzice dopierodwa dni później. - Nie chcieli nas puścić na granicy - wyjaśnił ojciec. -Z powodutablicy rejestracyjnej. Musieliśmy jechaćna inne przejście. - Zlitowalisię dopiero wChyżnem. Ijak promotor? -zainteresowała się mama. - Jak zwykle zrobiłmnie w konia - skłamałam. -Tylko straciłamna bilet. - Ci naukowcy. Tacywłaśnie są. Pamiętacie Marka? - Mamo, niechcemy już słyszeć opierogach i Rabatowej - przerwał jej Irek, -Powiedzcie lepiej, coz tą tablicą. -Nic wielkiego - machnął rękąojciec. - Powiedz, niebądź taki - męczył go Irek. -Po prostu- zaczęła mama - źle zaparkowaliśmy w mieście. Coto było,Mikulasz? - Albo Trstena. -Mikulasz. - Możliwe, choć wyglądało na Trstenę. -A ja ci mówię,że Mikulasz, tam jest hotel Janosik. - Hotel Janosik jest pewniew każdym mieście, to ich bohaternarodowy. -Janosik? - oburzyła sięmama -przecieżgrałgo Perepeczko,Polak. -Brunera też grał Polak, Karewicz,iŻyda też Polak. -KtóregoŻyda? - drążyła mama. -Możecie dokończyć z tą tablicą? - przerwałam dyskusję. -A potem wrócicie do Brunera. - No dobra - streściłcałą sprawę tato. -Źlezaparkowaliśmy i poszliśmy na piwo. Wracamy, a przy naszymwozie policjanci. Czekają,żeby nam wlepić mandat. Zaczailiśmy się i też bierzemy na przeczekanie. Godzina, dwie, trzy. Wreszcienie wytrzymali, odkręcilinamtablicę rejestracyjną i zostawili za wycieraczką adres komendy. - Że niby zwrócą, jak zapłacimy mandat. Aojcu zostało 20 koron. -Ico? - Kupiliśmy wPriorze czarną plakatówkę i namalowałem tablicę na kawałku tektury. Dojeżdżamydogranicy. Już prawie przekroczyliśmy,a tu jeden nadgorliwy świeci latarkąi pyta co to. I nas cofnął. To pojechaliśmy do Jabłonki,wreszcie udało się wChyżnem. Noi jesteśmy. -Ale cośmy się najedli strachu, tonasze - odezwała się mama,już z kuchni. -Jakitam strach-parsknąłtato. - Strachto przeżyłem, jakmnie pierwszy raz wysłalidoKorei. Ale cóż,nikt mi nie obiecywał,że życieszpiega będzieusłane różami. 26.04. W Wielką Sobotęojciec wsiąkł. Wyszedł poświęcić jajkai nie wrócił. -Wiedziałem, że tak będzie -mruknął Irek; szeptem, żeby niedrażnić mamy. - Może coś mu się stało? Miał wypadekalbostracił pamięć, jakw telenoweli? - Prędzej uwierzę, że znowu walczy ztą belgijską mafią. Biednamama, ciekawe,jak tozniesie? Może byśmy jej wdrobilido zupy trochę twojego prozaca, co? - Poczekajmy narozwój wydarzeń. Nie było go całą sobotę. W Wielkanoczasiedliśmy do śniadaniawponurychnastrojach. Mama nie odzywała się do nikogo. Wpatrzona w talerz, bezmyślnie stukała obrączką o szklankę. - Może zjeszżurku? -zaproponowała babcia. Cisza przerywanasiorbaniem Irka. - A sałatki z pory? -nie poddawała się babcia. - Z pora - poprawiłamama. Dalej cisza. - To chociaż kawałek święconego. Na pewno cipomoże. - Wczym niby ma mi pomóc? Przecież wszystkojest w porządku. - Nie można tak przeżywać, Heniu. Nie warto. - Nie nazywaj mnie Henią' - wrzasnęła mama. -Jestem Helena. He-le-na! Nie jakaś Henia! - Dobrze,już dobrze. -Nie jestdobrze"! Jestźle! Od czterdziestu lat cię błagam, żebyśmnie nazywała "Heleną", i co? Jest jakaś reakcja? Żadnej! Zawszelekceważyłaś mojeprośby, i widzisz,jakie są tego skutki? Lekceważymnie każdy mężczyzna,z którym jestem! A to wszystkoprzez ciebie! -Przeze mnie? Heń.Helenko! - uniosła się babcia. -Tak, bo przytobie przyzwyczaiłam się do lekceważenia. Zamiastodejść, pozwalam wejść sobie na głowę. I dlatego niktmnie nie szanuje! Nawet tenkrętacz, mój mąż! Choć wychowałam mu dwoje dzieci! - Ktotu mówi o dzieciach? -usłyszeliśmy z korytarza. Atam stałtato,cały i zdrowy, z koszyczkiem w ręce. - Edek! -krzyknęła mama. -Gdzieś tysię podziewał? Dzwoniliśmy napolicję i do szpitala! - Ale po co? Wyszedłem tylko poświęcić jajka. 54- I miałeśwrócićza godzinę- odezwałam się,nakładając sobieszynkę, ćwikłę i górę grzybkóww occie. Napewno mnie wysypie. - Wiem,trochę się spóźniłem. -Trochę? Dwadzieścia trzy godziny i dziesięć minutto jest według ciebie trochę? - Jak to dwadzieścia trzy? -zdziwiłsię tato - któragodzina? - Jest Wielkanoc. Czy tycoś brałeś? Czyja zawsze muszętrafićna narkomana? - Zupełnie nie rozumiem. Po drodzezkościoła wstąpiłem do parku, żebysiętrochę dotlenić. Posiedziałem z godzinkę i jestem. - Masz na toświadków? -krzyknęłamama. - Na co? Że siedziałem w parku? Zwariowałaś? - To ty zwariowałeś, jeślimyślisz, że ciuwierzę! Poszedłsię dotlenić! Pewnie spotkałeś jakąś zdzirę! - Heniu, to znaczy Helenko, przypominam, że jest Wielkanoc. -Wy nie żartujecie- wreszcie dotarło do ojca. - Słuchajcie, jakaśdziwna sprawa. Gdzieś mi wcięło dwadzieścia. ile tobyło? - Dwadzieścia trzy - pomógł mu Irek. -Dzięki. Dwadzieścia trzy godziny życia. Ciekawe gdzie? - Też chciałabymto wiedzieć. Ilepiej, żebyśsobie przypomniał,bo będziesz musiał poszukać innego lokum. - Dalej śniadanie przebiegało bez zakłóceń. Mama uparcie milczała, tato próbował ją udobruchać. A myudawaliśmy, że wszystkow porządku -zakończyłam sprawozdanie. -Mogę dostać nową receptę, bo przez święta brałam podwójną dawkę? - Sambrałbympotrójną - pocieszył mnie Gąbka. -Już wypisuję. Ale widzisz, to nie załatwi problemu. - Zdaję sobie sprawę - mruknęłam. -Mam taki pomysł - Gąbka miętosił brodę. - Nie namówiłabyśmamy nawizytę? -Pan doktor żartuje! Ona nawet nie wie, żebiorę jakieśleki,umarłaby zewstydu. Wiepan, kto unas chodzi dopsychiatry? Alkoholicy po zwolnienie i esperal. - Czar prowincji - podsumował Gąbka. -Cóż, na raziewypiszę cireceptę, a za tydzień sięzastanowimy, jak zwabić tu twojąmamę. Proszę,icześć, pa. 28.04. Właśnieskończyłam pisać pracę! O piątej rano. Do szóstejstudziłam silniki i terazniemogę zasnąć. Może zrobię sobie odprężającąkąpiel, a potem pedikiur? 55. Przygotowałam narzędzia i chlupdowanny. Rzut oka na stopy. Ładnie się zapuściłam, piętyjak skóra rekina. Spoko,zaraz usuniemy. Ostre te żyletki, ale się ślizgają. Gdzieta stopa? Nic niewidzę. I pomyśleć, że kiedyśumiałam założyćsobie nogę za głowę. No dobra,spróbuję poskrobać na wyczucie. Cholera! Chlasnęłam się chyba dokości. Mam nadzieję, że zdążę się wyczołgać z wanny, zanim stracę całą krew. Powoli- Już jestem na podłodze. Ale mnie osłabiło. Ta gorącawoda i nieprzespana noc, nie mówiąc o widoku żyletki wpięcie. Pokuśtykałam dokuchni, zostawiając zasobą krwawy ślad. Teraz nogadozlewu. Boże,tyle krwi! Może zadzwonić na pogotowie? A jak uznają to za próbę samobójstwa i każą płacić? Albo stwierdzą,że rana mało poważna,i też każą płacić? A jeśli należy założyćszew? Gdzie mamjakiśbandaż? Puściłam strumień lodowatej wody i lałam na nogę takdługo, ażrozbolały mniekości. Sprawdzimy. Dalej cieknie. Znowuwoda. Dobra, trochę lepiej. Teraz jodyna,zgrabny opatrunek. I do łózia. Obudziło mnie silne rwanie w stopie. Prawda,robiłam pedikiur. Która to godzina? Dziewiąta wieczór. Zmarnowałam cały dzień. Comożna teraz porobić? Pooglądać telewizję? Poczytać? Poukładać pasjans? Który jużraz? Może by tak poćwiczyć nadświadomością? Tojest myśl. Nie trzeba się nigdzie ruszać, co - zważywszy stan mojejpięty - jest dosyć istotne- No to goł. Leżę wygodnie na plecach, oczyzamknięte, ciało rozluźnione. Najpierw trzeba się uwolnić od negatywnych myśli. Wyobrażasz sobie, że ulatują zkoniuszków twoichpalców. Wszystkie zawiści, żale, zmartwienia. Stopień drugi, najtrudniejszy, trzeba się wyzwolić od wszelkichmyśli, po to by wprowadzićpozytywne. Leżysz i udajesz, że nie myślisz. "Pustka,pustka,pustka" powtarzasz i naglełapieszsięnatym, że myślisz,co zrobićna kolację albo co ci powiedziała matka podczas ostatniejrozmowyprzez telefon. "Muszę kupić rajstopy. Pustka, pustka, pustka. Ciekawe, czy Rafał jeszcze chodziz tą dużą. Pustka. Wredna baba. Nie, toon jest świnia. Miesiąc po zerwaniu. Pustka,pustka. Jak mógł mi tozrobić! Zaraz, miałam o niczym niemyśleć. Odprężmy się,Nie maRafała, nie ma problemów z kasą, niemadużej. Pustka, pustka,pustka. O, chyba skończyło się prać. Właściwie po co prałam, jak jużnie grzeją kaloryfery. Będzie kisłoprzez tydzień. Nic nie myślę. Nowłaśnie- Pustka, pustka, pustka. No, wreszcie o niczym nie myślę. Jakto? Przecież myślę, że nie myślę, ale myślę". Mówiłam,że niełatwo się uwolnić. Najlepiej od razu przejść doetaputrzeciego: przywoływaniamyśli pozytywnych. "Mocą swojejnadświadomości nakazuję, rozkazuję, żądam, żeby. ". Tuwstawiasz56życzenie ipowtarzaszformułkę przynajmniej trzyrazy. Autorkaksiążki przestrzega, żeby unikać słów: "błagam,proszę! ". My, ludzie,posiadamy pierwiastek boski. Mamy prawo rozkazywać,czarować,chcieć' Mamy prawo żądać. Tak!Właśnie żądać! Więc żądam. Mocąswojej nadświadomości żądam, żeby ktoś wyzwolił mnie z tejnudy. Niech ktośmnie odwiedzi isprawi,że czas będzie płynął wartko. Niechto będzieRafał! Błagam. To znaczy, żądam, niechto będzieRafał! I nagle dzwonek. Udało się! Pokuśtykałam do drzwi. - Cześć Malina. Spałaś? - To tylko Ewka. Gdzie popełniłambłąd? Pewnie za szybko przeszłam do fazy żądań. - Ćwiczę nadświadomością. Wchodź. - Też kiedyś próbowałam, ale nigdynie udaje misię przebrnąćprzez drugą fazę. Wystarczy, że kilka razypowtórzęsłowo"pustka",ijuż zasypiam. Co ci się stało w nogę? - Robiłampedikiur- wyjaśniłam, dotykając bandaży. -Sprawna manualnieto ty nie jesteś. Widać poopatrunku. Myślałam, że się jutro wybierzemy za miasto. Ciotka dała mi klucze doswojego domku w Kasince Małej. - Mogąbyć problemy z założeniembuta. Poza tym nie wiem,czydokuśtykam do dworca. - Wiktorpożyczył od ojca busik,więc podjechalibyśmy po ciebie, pod samą bramę. -A kto jedzie? - Ja, Jolka z Wiktorem, Anka ze swoim nowym facetemi Leszekteż. -Znowu zmienił gościa? - Znasz Leszka, co dwa miesiącenowa miłość. To jak? - Dobra- Jesteśmy u ciebie o dziewiątej rano. Gonię, bo muszę jeszczezrobić zakupy. 4.05. Zapowiadało się, że będzie drętwo. Przez faceta Anki, niejakiego Piotra. Wyjechaliśmypierwszego, dziesięć, no, może piętnaście po dziewiątej. - Słuchaj, Malina. Tak masz na imię, prawda? Mówił ciktoś, żeczas to pieniądz? - Mnieteż miłocię poznać. Ipojechaliśmy. Przez całą drogęPiotr nie odezwał siędo mniesłowem. Jolkasiedziała wpatrzona w Wiktora niczym kura. Wiktorsiedziałwpatrzony w drogę, bo prowadził. Ewka podsypiała, resztatowarzystwa zatopiona we własnychmyślach. Cisza. Ile można takjechać? Pierwszy wyłamał się Leszek. 57. - Gdzie pracujesz? - zwrócił się do Piotra. -W hipermarkecie. Jestem pierwszym asystentem drugiego menedżera w dziale przetworów. - Ciekawe. -Leszek przysiadł się bliżej. -Przetwory. - I co tam robisz? Dokręcaszsłoiki? - zapytała Ewka. -Jestem pierwszym asystentem - powtórzył z naciskiem Piotr. -To odpowiedzialna praca. Niedługo awansuję na drugiego menedżera. A za rok, kto wie? Możezostanę pierwszym? - Kariera -podsumowała Ewka. -Można tak to ująć. - Piotr nie wychwycił ironii. -W ciągu pięciu lat zostanę zastępcą dyrektora. Taki mamplan. - I będziesz rządził, wydawał polecenia. Tymswoim władczymbasem - rozmarzył się Leszek. Cudowne. -Wcale nie - wtrącił sięjego chłopak, Didi. - Nienawidzęhipermarketów. Tego kosmicznego oświetlenia. - Dzięki niemu warzywa i owoce wyglądają jak z reklamy - wyjaśnił nam Piotr. -Za to ludzie wyglądają jak chore ryby. - Faktycznie - przyznałLeszek - widać każdy zaskórnik i niepotrzebny włosek. Koszmar. - A poza tym- ciągnął Didi - tachciwość w oczach kupujących. Strasznenapięcie, jakna polowaniu. Zwłaszcza przed świętami. - Rzeczywiście -odezwała się Ewka. -Pamiętasz, Jolka? Raz dałam cisię wyciągnąć. Przed Wielkanocą. Tysiące ludzi z koszykami. Agresywni, pazerni, ganiający między pólkami. Okropność. Jak można pracowaćwtakich warunkach? To nie jest zajęciedla normalnegoczłowieka. - Ja nie narzekam - powiedział Piotr. -Co wiele mówi - podsumowałam. Niezareagował. Dalszą drogę pokonaliśmy w milczeniu. Przy wysiadaniu z busaPiotr bezczelnie wepchnąłsię przede mnie. Posłałam mu spojrzeniebazyliszka. - Same chciałyście równouprawnienia - wyjaśnił z cynicznymuśmiechem i poszedł poswoje bagaże. Nawetnie zdążyłamsię odgryźć. Przez długą chwilę zastanawiałam się,czy wartow ogóle wychodzić. Może będziebezpieczniej dla wszystkich, jak zostanęw środku? Zerknęłam na Leszka, też się ociągał z wysiadaniem. - I co o nimsądzisz? -wskazałamgłową Piotra. - O nim? Niewygląda mi na heteryka. Alejak to sprawdzić? - Kombinuj, masz cały weekend. 58DŁUGI ŚWIĄTECZNYWEEKENDPoniedziałek,Święto Pracy. Leżymy na tarasie. Każdy na leżaku,przykryty pledem aż pozapuchnięte powieki. Sanatorium. - Ale miałem piękny sen -zaczął Leszek. -O lataniu? -zaniepokoiłsię Didi-Leszkowi zawsze śni się latanie, kiedy przeżywa nową fascynację. - Mhm. Nie wiem dlaczego. Śniło misię, że skaczę z gałęzi na gałąź,jakpolatucha. Kochani, co za wrażenia. A potem pomyślałem, żemoże by się tak wzbić. Iwiecie? To całkiem proste. Trzeba sięporządnierozpędzić. Biegniesz, biegniesz, potem składasz ręce jak dopływania strzałką. Odbijasz się nogami ilecisz. - Dziecinniełatwe -ziewnęła Ewka. -To który pierwszy? Niebyło chętnych. Leżymy dalej- Może się wybierzemy w góry? - zaproponowała Jolka. Aktywna jak zawsze. -To może zagramy w karty? Odpowiedziały jejgłuche pomruki- A w mafię? -Znowu w mafię? - skrzywił się Piotr. -Graliśmy wczoraj dotrzeciej rano,i przedwczoraj. - To chociaż w kości - walczyła dalejJolka. -Jeśli będziesz wpisywać wyniki- odezwała się Ewka. - Zawsze wpisuję - przypomniała nam Jolka. -I rzucać za naskostką, to chętnie. Poinformuj mnie, czy wygrałam. - A ja chętnie bym coś zjadła - oznajmiła Anka. -Zrobić komuśkromkę? - Mnie przyniosłabyś kefir - poprosiłam. -Dobra. Wyszła, a my dalej na leżakach. Dosypiamy. Nie minęło pięć minut, kiedy Anka wtoczyła się z tacą pełną kanapek. Narobiła przytym tyle huku, że o dalszej drzemcenie było mowy. - Kurczę,ile kromek -odezwał sięDidi- - A ja myślałem, że trochę tu schudnę. -Jak coś zostanie, nakarmimysarny. - Coś ty, bejbi - skrzywił się Piotr. Po raz setny. - Dlaczego? -zdziwiła sięAnka. - Kto karmisarny chlebem zbekonem? -Skoro taka krowa może jeść mączkę kostną. - Nie może. Musi-poprawiła Ewka. - Niema wyboru. Ja, jakwidzę, też nie. - Sorry. Zapomniałam, że nie jesz mięsa. 59. - Jesteś wegetarianką? - zainteresował się Piotr. -Nie wyglądasz na taką. - A jak, twoimzdaniem, wygląda wegetarianka? -Szczerze? Jak Malina. Chuda - o rany! ma u mnieplusa - bladai złośliwa. Ryb też nie jadasz? - Arybato nie zwierzę? -Ten wegetarianizm jeststrasznie nudny. - Dlaczego? -Tylko soja, soczewica i ryż - wzdrygnął się Wiktor. - Makaron przypomina żyłkę wędkarską, anamoczony papier ryżowy meduzę. -Mylisz wegetarianizm z weganizmem - odezwała się Ewka. -Co to za cholera? - znowu skrzywił się Piotr. -Wegetarianie nie jedzą mięsa żadnych zwierząt, nieważne, kręgowców czy bezkręgowców - zaczęłam mu wyjaśniać z miną mędrca. -Ale jedzą nabiał,jajka,miód. Natomiastweganie. - ... jedzą tylko owoce i warzywa - dodała Jolka. - Jakmówi sama nazwa: weganin. Je tylkoto, courosło w ziemi. Bowega to ziemia. - A "ani"oznacza aninic - dokończył Leszek. Przeleżeliśmy dowieczora. Słońce powolichowało się za góry. A od ogrodu powiało chłodem. Trzeba składać leżaki. - Kto rozpali wkominku? -zainteresował się Piotr. - Zwykle robiąto mężczyźni -poinformowałam - ale możeszspróbować. -Nie będę odbierał ci zajęcia - odgryzł się. -To komplement? - Przestaniecie oboje? -nie wytrzymałaJolka. -Przyjechaliśmytu wypocząć. Zabraliśmy się dozapalania ognia i organizowaniawieczerzy. - Chleb jest, bekon też, kiełbasaiser żółty również - wyliczałaAnka- ogórki konserwowe, co jeszcze. -Piwo iprąd -podpowiedział Didi. - Ja chcę bez prądu, nie cierpię zapachu wódki. -Od kiedy? - zaciekawiłasię Jolka. -Od sylwestra. Mamzłe wspomnienia - wyjaśniłam. - Rafalek? -domyślił się Wiktor. Jaki dyskretny. - Dlaciebie może Rafałek, dla mnie tylkoRafał - wyjaśniłamchłodnym tonem. -Rozumiem -pokiwał głową Wiktor. 60- Słyszeliście otakim drinku? - Leszek próbował zmienić temat. Biały miś"? - Może "white Russian"? -odezwał się Piotr. -Pamiętasz, bejbi? Piliśmy na imprezie u Rysiów. - Nie "Russian", tylko "bear" - sprostował Leszek. -A może raczej"teddybear". - Dlaczego niedźwiedź od razusię kojarzy zRosjaninem? -wtrąciłDidi. - Ten "biały miś" - ciągnął Leszek - daje strasznego kopa. Nicdziwnego,szampanze spirytusem,idziedo głowy jak strzała. - O, rany, wyobrażam sobie - odezwała się Anka. -Musi nieźlerzucać. - Rzuca- potwierdziłLeszek. -Wystarczą dwa driny i lecisz jakw moimśnie. Apotem zapadaszw senzimowy. - Mamygdzieś spirytus? -ożywił sięDidi. - Tylkoapteczny - odpowiedziała Ewka. -Za to szampancałkiem niezły. Robimy? - Ja nie piję - uprzedził Piotr. -Mamczwartekna szóstą rano. - Rzeczywiście, tak będzie lepiej - przyznał Didi. -Mogłoby cięniepuścić przed wtorkiem. Reszta oczywiście da się skusić? Kiwnęliśmy. Wszyscy. - Spirytus różni sięw smaku od wódki, co? -wyraziłamcichą nadzieję. - Najwyżej zwrócisz - klepnął mnie poplecachLeszek. -Jaki mamyplan na wieczór? Gramyw kościczyw makao? - Ty, Jolka, musisz mieć zawsze grafik? -Chyba nie będziemypić bezczynnie? W milczeniu. -Dlaczego zaraz w milczeniu? - zaprotestowałLeszek. -Możemykonwersować. - Na jaki temat? -drążyła Jolka. - Nie wiem, wypłynie spontanicznie. -A może by powywoływać duchy? -zaproponował Didi. - Wierzysz w takie rzeczy? -skrzywił się Piotr. - Nie, ale jakie to ma znaczenie? To co? - zwróciłsię doEwki. -Czemu nie? Ciotkanie musi o niczym wiedzieć. A umiesz wywoływać? -No.Potrzebne jest wieczko od słoika i szminka. Dzięki. - Didiwziął ode mnie szminkę. -Rysuje sięoś współrzędnych. Mogę tutaj? Pionowa oznacza tak, pozioma - nie. - Musimy czekaćdo północy? -zapytała Jolka. - Nie. Wystarczy,że jestciemno. To co, zabieramy się do wywoływania? - Ja bym najpierw coś zjadła - przyznała się Anka,s. - Ja też - odezwał się Wiktor. - Wdomuzawsze jemciepły posiłek, a tu taka prowizorka. Kanapki, ciągle kanapki. Nawet napizzęnie ma gdzie pójść. - Pójdziemy po powrocie -zaczęła pocieszaćgo Jolka, - Zamówimy największą, ze wszystkimi dodatkami. Ale teraz Wiktorek niebędzie jużnarzekał, prawda? - Jakoś wytrzymam -odezwał się głosem jeńca wojennego. -Uwaga,polewamy. - Didi zaczął krążyć z tacą. -Mnie nalej tylko trochę. Na dnie. - Już byś nie udawała. Malina -odezwał się Wiktor. - Ja udaję? Nibyprzed kim? - Co jest, stary? -Leszek wstawił sięza mną. -Dziewczyna myśli. Nie chce marnować drinka. - Właśnie- podchwyciłam. -Muszę najpierw posmakować. - Posmakować? -zdziwiła się Anka. -Gadasz jak jakiś kiper. - Dobra,wszyscy mają? -krzyknął Didi. -To do ataku! - Uuuh! -Mocne! -Fe!- Ale spiryt! -A japoproszę jeszcze odrobinę- wyciągnęłamswój kubek. - Jednak smakowało? -uśmiechnął się Piotr. - To teraz nadrugą nóżkę? -zachęcił Didi. -Szkoda trzymać, bowyparuje. - Może dasz się namówić na jednego - Leszek zwrócił się do Piotra. -Czy ja wiem? Mamwczwartek dużo roboty. Sortowanie paprykarzy. Odpowiedzialna praca. Dobra, jednego. - To rozumiem. Szybka, męska decyzja. - Uwaga! Do startu gotowi. Hop"! - Uuuuh! -Ale siekiera! - Mocne! -Fuj! Jak mogłam to łyknąć - wzdrygnęłamsię. - Trzeba byprzepłukaćjakim piwem, co? -zaproponowała Anka. -1 zabieramy się do duchów. - Właśnie, coz tymiduchami? -wtrąciłLeszek. -Chciałbym wiedzieć, kto mnie kocha. - Nie musisz pytać duchów- szepnął Didi. -Ja też chciałbym wiedzieć, kto mnie kocha - odezwał się Piotr. - Wystarczy spojrzeć w lustro -poradziła mu Anka. -Bejbi, niepoznaję cię. - Nienawidzę, jak mówisz do mnie bejbi! -Bejbi! - Piotr wybałuszył oczy. -Biały miś zbiera pierwszeżniwo-wyjaśniłLeszek, -Zapomniałem dodać, że tendrink działa jak eliksir prawdy. -O cholera- wymknęło się Wiktorowi. - Możesz wyjaśnić, comiałeś na myśli? Wiktor! - odezwała sięgroźnie Jolka. -Nienawidzę tego: bejbi i bejbi - ciągnęła Anka. - Nie jestempostacią z gry komputerowej. -Leszek, tak naprawdę chodziłem tylko z Tomeczkiem - zacząłsięzwierzaćDidi. -A te wszystkie gadkio tabunachfacetów? - Bardzo chciałem ci zaimponować. Zwrócićna siebieuwagę. Bo mizależy. - Amnie zależy na Rafale! -rozbeczałamsię. -Ale ja go nie obchodzę. - Nieobchodzisz- przyznał Wiktor. -Nic, a nic. - A mnie nie zależy na nikim - odezwała się Ewka spodkoca. -Chciałabymsię wreszcie zakochać. - Może we mnie? -zapytał Wiktor. - Bardzogłupi żart. Mamy się pobrać - przypomniała mu Jolka. - Janie żartowałem - powiedział Wiktor. Na szczęście cicho. - Aja marzę okimś silnym i władczym - odezwał się Leszek. -A jaczasemrzuciłabym towszystko w diabły - mruknęła Anka. - Ja również - dorzuciła Jolka. -O, o! - To rzućmy! Pozbądźmy sięgłupich uprzedzeń ilęków. Zacznijmywreszcie żyć i kochaćnaprawdę! - krzyknął Piotr. -Więc do dzieła! - podchwycił Leszek. Apotem naglezrobiło sięciemno. Obudziłam się z ogromną obręczą na głowiei wielkim kamieniem w okolicach wątroby. - Jest tam kto? -wyrzęziłam. - Zgłasza się Ewka - odpowiedział mi słabyszept. -Gdzie? - Koło wersalki. Nie wiesz, która godzina? - Już patrzę. -Dopiero szósta -odezwał się ktośspod stołu. Chyba Jolka. - Dziwne, nie? -skomentował inny głos, wydobywający się zzafortepianu. -Minęło dopiero osiem godzin. - Ale mnie coś przygniotło - jęknęłaEwka. -NogaWiktora. - A reszta? -przestraszyłasię Jolka. - Jest obok. Teznie miał gdziesię walnąć. Jakby brakowało wersalek. - Widocznie tammu było najwygodniej - skwitowała Anka. -Ciekawe, gdzie Piotr. - Boże, jak mi pulsuje w rondlu - jęknął Didi. -Szukasz Piotra? - odezwała się Jolka. -Jest tu. Nie wiem tylko,czy to odkryciecięucieszy. - Cosię stało? -Ankapoderwała sięna równe nogi. Ja również. Sita ciekawości. Podeszlyśmy do stołu, Tuż obok, oparci o poduchy,leżeli PiotriLeszek. Obaj bez koszul, w objęciach. Leszek trzymał wdłoniwieczko odsłoika,a na białej piersi Piotra odcinałosię ostrą czerwienią nierówne koło zosią współrzędnych. - Ciekawe, czycoś wywołali -zastanawiałasięEwka. -Zabiję gada. Uwiódłmi faceta -syknęła Anka. - A mniezniszczył najlepszą szminkę. -Cosię stało? - ocknął się Piotr. -Gdzie moja koszula? Zacząłsię rozglądać nieprzytomnym wzrokiem. Zerknął wdół,na swój tors i momentalnie skoczyłnarówne nogi. Jeszczeszybciejniż my zAnka. - Bejbi, to nie tak, jak myślisz - zaczął się jąkać. -To jakiśobrzydliwy dowcip. - Mamnadzieję, że było warto - warknęła Anka. -Przestań, bo sięporzygam. - Co się tu dzieje? -ocknął sięLeszek. -Niech ktoś ściszy perkusję. - Nie ma żadnej perkusji - wyjaśniła Ewka. -Zwykła wymianazdań międzyzakochanymi - dodałam. - Ankajest zła, bouwiodłeś jej faceta. -Tylko nie"uwiodłeś" - wkurzyłsię Piotr. -A, rozumiem, byłeś inicjatorem! A może doszłodo gwałtu? -Zaraz, kto tu kogo zgwałcił? - zainteresował sięWiktor. -Nie było żadnego gwałtu, ale zaraz dojdzie do krwawego morderstwa - huknąłPiotr -jak nie zabierzecieode mnie tejpijawy! -Mnienazywasz pijawą? - huknęłam jeszcze głośniej, aż wszyscy złapali się za uszy. -A kto sięprzyczepił pierwszy? O głupie dziesięć minut! Ty, detalisto jeden! - Słuchajcie -przerwał nam Didi. -Wiecie, że jest jużprawiesiódma? - Wiemy! -No tak, jestsiódma, ale w środę. Tego niewiedzieliśmy. Wracaliśmy do miasta w kompletnej ciszy. Biały miśzrobił swoje. 7.05. Nadalodpoczywampo Kasince Małej. Oczyszczam sięz toksyn, sporo leżakuję. Nastrój bardzo refleksyjny. Jeszczedzień,dwa i wrócę do formy. 10.05. Poprawiałam właśnie streszczenie mojej pracy, kiedyzadzwoniła Jolka. - Cześć, Malina? Wiesz, co się stało? - A jaksądzisz? -odpowiedziałam podchwytliwie. - To było pytanieretoryczne. Piotr wyrzucił Ankę! - Jakto wyrzucił? Na śmietnik? - Wiesz, że u niego mieszkała. Wczorajwracazpracy,a na klatceschodowej jejwalizki. Zgadnij, kto się wprowadził na miejsce Anki. - Leszek? -Bingo. - A co z Anka? -Przygarnęłam jądo siebie. - Bardzo płacze? -Nie. Twierdzi, że się nie zdążyła zaangażować. - Choć tyle. -Ale wiesz co? Strasznieszpera mi po szafkach z jedzeniem. Kłapie lodówką,myszkuje po kredensie. - Wszystko w porządku. Sprawdza,czymacie co jeść. To pamiątka po chudych latach. - Wiesz co,Malina? Ludziemająstraszne dziwactwa. Dobrze, żemy z Wiktorem jesteśmy tacy normalni. 13.05. Spotkałam Leszka. Nawet sięnie zaczerwienił. - Teżbędziesz udawać, że mnie nie znasz? -A kto udaje? - Jolai Anka. Didi dał się przeprosić. Powiedział, że na szczęścienie zdążył się zaangażować. - Jesteś szczęśliwy z Piotrem? -Szczerze? Na razie oszołomiony. - Musiałeś go odbierać Ance? -Myślisz, że mógłbym, gdyby on sam niezechciał? Powiem cijedno, Malina. Piotr pierwszy do mnie zadzwonił. Dwa dni po powrocie. Zaproponował spotkanie. - Bujasz. 55. - Nie. Co prawda chciał tylko wyjaśnić nieporozumienie w Kasince Małej. ale po dwóch godzinachrozmowy zrozumiał, że tomiłość. - Aty? -Jatak łatwonie składam deklaracji. Pożyjemy, zobaczymy,I to mówi człowiek, który zakochuje się średnio raz na kwartał. 18.05. Jutro impreza z okazji juwenaliów. 21.05. Niedziela. Odpoczywamy we trzy naPlantach. Kac pojuwenaliowy. Ledwo się doczolgalyśmy do ławki. Siedzimy pod parasolem i wdychamy chłodne, wilgotne powietrze. - Zostałotrochę kefiru? -Ty jesteś w stanie wziąćcoś do ust? - Muszę uzupełnić poziom płynów. Wiesz,ile zwymiotowałampotej waszejwódce? - Błagam,nie mów tego słowa,bo zaraz strzelę pawia. -Ewkazrobiłasię żółtajak małe Jasne. - Którego dokładnie? -Jolka zawsze musi byćtakadrobiazgowa. - "Zwymiotowałam" czy "wódki"? -Już nieważne. - Ewka obtarła chusteczką usta. -Chodźmy stąd,bo zaraz obsiada nas muchy. Przeczolgałyśmy się donastępnej ławki. Na szczęście wmiaręsuchej, tylko raz przetrzeć chusteczką. Cholera, dzikie bzy. Też nie mają kiedy kwitnąć. Jakpotrzeba,to ichnie ma. Siedzi człowiek z ukochanym w parku iczuje asfalt, dym papierosów, zapach frytek. A jakma kaca, nagle bzy wychodzą z ukrycia. -Nie, nie damrady -zaskrzypiałam. - To nie na moją głowę. Trzeba się przenieść. - Ale byłowczoraj nieźle, co? -odezwała się Ewka. - Tak samo jak rok temu, dwa i trzy. Rutyna - oceniła obojętnieJolka. Było świetnie. Uwielbiam atmosferę juwenaliów. Dla tych parudni szaleństwa warto iść na studia. Warto nawet cierpieć potwornego kaca. IUWENALIAZaczynają się od imprez w miasteczku, alenajważniejsze sąkoncerty na stadionie. Lepiei kupićwcześniej bilety, żebynie stać w kilometrowej kolejce. Właśnie, kolejki. Mogą trochę wkurzać. Bo tak. 66Najpierw stoisz po bilety. Potem ustawiasz się grzeczniew kolejcedo wejścia. Przechodzisz jedną bramkę - macanie w poszukiwaniualkoholui broni. Druga bramka- znowu macanie. Najdłużej męcząEwkę. Mnie zawsze puszczali. Nawet po plecach nikt nie poklepał. Ewka twierdzi, żeto zpowodu niewinnego wyglądu i spojrzeniasarny, a ja wiem swoje. Nieżadna sarna, tylko nos. O, na przykład wczoraj porządnie mnie sprawdzili. Kobieta, niestety. Jak już przejdziesz trzy bramki,od razu ustawiasz się w kolejcepożetony na piwo. Lepiejwziąć od razuwięcej, żeby już tyle nie stać. Potem z żetonami w kieszeni walczysz o piwo. A tłokstraszny. Wreszcie z piwemstajesz wkolejce do kibla. Spokojnie zdążysz wypići nazbierać coś w pęcherzu. Chłopaki mają lepiej. Oblewająstojące nauboczulipy; o jedną kolejkę mniej. Kiedy wchodzisz, zmieniasię sceneria. Woodstock. Pary na kocach. Pełny luz. Żadnych loczków,szpilek, sztucznych rzęs, torebek z satyny. Ja mam zawsze żelazny zestaw. Popierwsze, spodnie, bo w spódnicy źle się siedzinabarana. I niebezpiecznie, barankisą różne. Więc spodnie, najlepiej grubedżinsy. Ja mam takie szarogranatowe biodrówki. Podrugie, buty. Koniecznie na grubej słoninie i z twardymiczubkami. Będą chronić palce przed zmiażdżeniem, kiedy wmieszasz sięw tłum pod scenąi wraz z innymizaczniesz skakać do rytmu. Dalejkurtka,bo często pada. Moja jest zbordowej skóry i - jakmówi Ewka -przypominaczasyBee Gees. Sięga kostki biodroweji łatwonią kręcić w powietrzu, kiedy siedzisz na barana. Pod kurtką seksowna bluzka. Jamam takąze śledziami w psychodeliczne,fioletowo-bordowezygzaki, pasuje do kurtki. Pod bluzkęwkładam swójnajlepszy stanik, bordowy wonderbra. Taknawszelki wypadek. Zdarza się, że siedzącna barana,ściągamteż bluzkę. I kręcę. Całości dopełnia indiański naszyjnik z piórek, spojrzenie czarneod tuszuikonturówka na ustach- Jolka woliblyszczyk, jej zdaniem,lepiej przyciąga spojrzenia. Ja używam blyszczyku na dyskotekę,aleto inny styl. Mini, brokat, błyszczący top albo obłoczek. Trzebaumieć się ubrać stosownie do okazji. Inaczej na egzamin, inaczej naspacer po Rynku, a inaczejna juwenalia. Niby czytakupę gazet,a nic nie kuma. Za to Ewka. Ewce żadne sztuczki niepotrzebne- Wystarczy, że rozpuści włosy. Wracając dojuwenaliów. Kiedy już stoisz na stadionie ubranajak hipis, czujesz życie. Każdąkomórką ciała. Jeden warunek: musisz być z paczką, bo inaczejczujesz samotność. Każdąkomórką ciała. Byłyśmy we trzy: Ewka, Jolka i ja. Tym razem zlikwidowaliżetony. Razem z Ewka stanęłyśmy po piwo, a Jolka zajęła kolejkę do67. kibla. Ledwie zaczął się koncert "Piersi", a myjuż mogłyśmy ruszyćpod scenę. Litr wżołądku, pół litra w plastikowym kubkui pustowpęcherzu. A w żyłach prawie sześć litrów gorącej, tętniącej rytmem krwi. Idwa rzędymrówek wzdłużkręgosłupa. Wchodzimy głębiej w tłum. Ścisk. Kiwamy się i rozglądamy na boki. Musimytrochęprzystopować, bo leci "Będziemy piwo pić". A na refrenie "Ja trochękasymam, on brzuch jak młody byk, i ja,i my będziemy piwo pić"skaczemyz tłumem, a z nami nasze piwo w żołądku. Sameparki. Idziemy dalej. Są. Wprost stworzeni dla nas. Przynajmniej na tę jednąnoc. Jakiś trzeci, czwarty rok AGH. Dżinsy, adidasy, podkoszulki ze znakiem Microsoftu. Ogolenijednorazówką (tąsamą? ). Najwyższy będziedla mnie. - Najwyższy jest dla mnie. -Ewka rzucananiego okiem i udaje,że ociera łzę. Niby taki żal. Ale zarazchowa sięzboku zajakąś parką. Gdyby Wysoki jązobaczył, jestembez szans. Każdyjest przy niej bezszans,bo Ewka to polska SalmaHayek. Śniada skóra, kocieoczy z tęczówkamiw kolorze gorzkiej czekolady, nieduże, pełneusta i burzaczarnych włosów. To niesprawiedliwe,że jeden człowiek ma tyle włosów, adrugi wydaje fortunęna toniki z rzepy, i nic! Nadodatek szczęściarachrzani odchudzanie. Bezczelnie wcina wszystko, na co ma tylko ochotę. A ja? Ledwie sobie poradziłam zesmoczyskiem diety, alenadal bywamu doktora Gąbki. Kiedy idziemy razem z Ewka, staję sięniewidzialna. Ja, wysmukła blondynka o niewinnym spojrzeniu. Każdy gapi się na tę okrągłą dziewczynę z oczami Salmy. Na szczęście Ewkajest bardzolojalna i nieczarujemoich facetów-Teraz też znikłaz polawidzenia,Zbliżamsię do Wysokiego. Jakieś 190 centymetrów,powinien daćradę. Mocne ramiona, pewnie coś ćwiczy. Szatyn, niebieskie oczy. Zumalowa uroda, jak mawiaJolka. Zerknął na mnie, jeszcze raz. No to zadzierzgnęliśmy kontakt. Uśmiechnął się. Nosek działa. Tańczymy razem. Częstujemnie swoim piwem. Przerwa. Z głośnikalecą idiotyczne reklamówki. Biegniemy po piwo, bo za chwilę ostatniwykonawca. Kazik. To na niego czeka większość zebranych. WystępKazika to fundament juwenaliów, ich treść, unerwienie i tkanka łączna. Wysoki wywalczył szybko piwka i lecimy z powrotem. Jeszcze całepięćminut. Obrotnyten Wysoki. Ciągnę go na stare miejsce. Tam mają czekać Ewka i Jolka. Jużstojąi piją piwo kolegów Wysokiego. I wreszciejest! Kazik! '! Zaczyna się od baranka. DoWysokiego odrazu dotarło,że niewiele widzę. Zaproponowałmi swojebarki. Raz dwai wskoczyłam. "Nagłowie kwietny ma wianek, w ręku zielony badylek. A przed nią bieżybaranek, a nad niąlata motylek! "- śpiewamy. Jedno wielkie stado rozśpiewanych baranków z rękami w górzei ekstaząw oczach. Dałabym głowę, że wpowietrzu roi się od motylków. Bielinki, cytrynki, pazie królowej, admirały. Ktoś podaje mi zapalniczkę i świecęz innymi. Boże, dla takich chwil wartożyć! Wartopłonąć. II;' Daję Wysokiemu odetchnąć. Teraz moja ulubiona"Lewe, lewe, lewe,,,; loff, loff, loff, loff". Znów jestem na górze. Wokół mnie morze głów:^ ilas rąk. Falujemy wrytm trąb. A na scenie Kazik z blondpalmąi w czerwonej koszulceodstawia swoje kółeczka. Kazikowa rumba -jakmawia Ewka. Niech tachwilatrwa. Niechto się nigdy nie skończy. DzielnyWysoki, a ja nawet nie wiem, jak ma na imię. PewniePiotrek albo Marcin, albo Michał. Niech sobie odpocznie na "Piosencemłodych wioślarzy". Obok kilka osób zbiłosięw ciasne koło i wiruje pogo, depczącpo ludziach. Przesuwamysię trochę w bok, tużobok Ewki. Ja chyba śnię! Wysoki nie zwraca nanią uwagi! Ma' u mnie100 punktów! Ewka przykleiła się do jakiegoś silnego blondyna, w koszulcezeznaczkiem Apple. Mrugamy do siebie, fajnenam siętrafiły baranki w tym roku. Obie czekamy na "Polskę". Jest! "Poranne zorze,poranne zorze, gdy idę w Sopocie nad morze, poplaży brudnopiaskowej. Bałtyk śmierdzi ropą naftową". A kiedy ra. i.żem zKazikiemśpiewamy refren: "Polska! Mieszkam w Polsce,mieszkam w Polsce. Mieszkamtu, tu, tu! ", zapominamyo chciwości'"polityków, kolejnej chorej reformie, o czternastoprocentowym bezrobociu i braku perspektyw. Jesteśmy dumni, że mieszkamy właś, . nie tu, w tym biednym, sponiewieranym, zanieczyszczonym kraikugdzieś pomiędzy Niemcamia wielką Rosją i tym, co po niejzostało. - Nie teraz, na "Celynie", dobra? -Kiwnął głową. Jest i "Celyna". Wysokitańczy, a ja razemz nim nad pulsującym' tłumem. "Dłonie kołyysząsię. Egzoticzne kwiaty dwa, Celynanagana balecie. .Trąbią saksofony, a ja kręcękurtką, znowu mi się' zdjęła z bluzką. Po czterech piwachtrudnotrafić we właściwe guziki,ale spoko, to nie elektrownia atomowa. Wirują gwiazdy, nad sce'na migająświatełka. Niebieskie i zielone. Żółte. Czym jest szczę. ; ście? Piosenką Kazika. Morzem młodych głów. Cierpkim majowym;, powietrzem. Kręceniem kurtki ponad spoconym tłumem. : Już koniec. Wysoki jest mokry ze zmęczenia. Ja też, dobrze; przyl- najmniej nie czuję zimna. A jest chłodno,bo paruje jak z czajników. -Jeszcze nie czuję zakwasów w udach od skakania przezparę godzin. /Jutro będę mieć problemy zporuszaniemsię. Dopiero jutro. I po juwenaliach. -Rano wstałam z łóżka i zaraz upadłam na plecy -poinformowała nas Jolka. - Chyba się starzeję. Jeszczerok temu mogłamskakaćpół nocy. 69 - Ja też kończę z juwenaliami. To nie na moją wątrobę - jęknęłaEwka. - I nie na moją cerę -dorzuciłam zachrypniętymbasem. Odwczorajszychśpiewów głos nam się obniżył o oktawę. -A tyle wydałam na kosmetyczkęprzed imprezą. Popatrzcie na mojeczoło. - Jakbyś nie zmyta maseczki z poziomek - oceniła Jolka. -Wielkiedzięki. Umiesz pocieszyć. - Mniesię i tak podobasz. Zwłaszczaz lewego profilu,tenWillis. - Nic nie rozumiem- wychrypiała Jolka. -JakiWillis? - A, mamy swój szyfr. -Lepiej powiedz, jak się dostałaś do domu? - zainteresowałasięJolka. -Myślałam, że wymnie doholowatyście. Nie?Ewka pokręciłagłowa. - Znikłaś nam tuż przed wyjściem. -W takim razie nie wiem. Tajemnica. Siedziałyśmy dłuższą chwilę, wsłuchując się w szum deszczu. - Chyba mi przechodzi - powiadomiła nasJolka. -A ja nadal mam w głowie porozrzucane puzzle - zachrypiałaEwka. - Do jutra się ułożą - pocieszyłam. -Muszą, czeka mnie ważne spotkanie,- Z barankiem? - zainteresowała się Jolka. -A właśnie, ciekaweco z naszymi tragarzami. - Pewnie leczą odparzenia na szyi i otarcia naramionach. Przynajmniej mój. Wytrzymał pięć piosenek. A było codźwigać, przytyłamtrzy kilo - poklepałam się po udach. -I taknie ważysz więcej od Ewity. -Ale Ewkęsię dźwiga jakoponę. Wszędziemięciutko. A ja jestem jak parasolka ze sterczącymi drutami. Szpiczaste biodra, ostrełokcie i miejscami cellulitis. - Wysoki wydawał się całkiem zadowolony. Zostawiłaś mu namiary? - Nie, zlatamsię z tłumem. Po coniszczyć piękne wspomnienia? Spotkalibyśmysię w pełnym słońcu i wszystko by prysło. A tak zawszebędępamiętać juwenaliaspędzone z PrzystojnymNieznajomym. -Nie tłumacz się, nie tłumacz - wtrąciła Jolka. - Poprostu uciekasz od rzeczywistości. Jak pojawia się fajny facet, od razu bierzesznogi za pas. Wolisz wzdychaćz daleka, idealizować. - A nawet jeśli? -Potem nie płacz,że jesteś sama. U ciebie,Ewka, teżzastój? Dyrektor robi posunięcia? 70- Mhm. Mamsię stawićw gabinecie jutro o 11. 00. Dlatego takusilnie pracujęnad ułożeniem puzzli. - Masz byćwpończochachczy bez? -Bez, za tow obroży i zbiczem - odgryzła się Ewka. - Musiszbyćtaka obrzydliwa? -Tylko żartowałam - odpowiedziała urażonym głosem Jolka. -Chciałam cię rozruszać, zanim zrobi to dyrektor. - Jolka! -krzyknęłam. - Jezu, Malina. -Ewkazłapała się za głowę. -Aż mi zatrzeszczałow bębenkach. Nicczłowiek nie ma spokoju. Chyba pójdędo domu, ma któraś ochotęmnie zataszczyć? - Teżjesteśmyskacowane, ale mogę wam postawić taksówkę. Wiktor załatwił mi pracęna wakacje. - Ty szczęściaro. Aja nawet nie zaczęłam szukać. - Kochana, jakbym liczyła tylko na szczęście! -zachrypiała Jolka. -Po prostu wybieram właściwychludzi. - Dzięki zauznanie -odezwała się Ewka. -Miałam na myśli Wiktora i jego znajomych - sprostowała Jolka. - A codo was? Towarzystwo dwóch pasikoników jeszcze nikomunie zaszkodziło. 29.05. Sesja za pasem, więc trzeba się wyluzować. Dotlenić. Tylko gdzie? - Pochodzicie zemną po sklepach? -zaproponowała Jolka, - Pomożecie mi dobrać suknię. - Do ślubu? -zainteresowała się Ewka. -Dobra, czemu nie. - Kupujesz czywypożyczasz? -spytałam. - Pewnie, że kupuje. Cymbelinę. Mara rację? A doślubu pojedzie 30-metrowym lincolnem. -Skąd wiesz? -Twojamama powiedziała mi przeztelefon. Podobno druhnymają mieć takie same sukienki,a wizaźysta przyjedzie aż z Warszawy, z telewizji. - To u nas standard- tłumaczyła sięJolka. -Żebyświdziała, jakie weselaludzie robią. Kolega Wiktora wystąpiłw białym, jedwabnym fraku z Chin, ręcznie wyszywanym. - ... przez dziewięcioletnie dziewczynki opłacanepo dolarze zadzień - przerwała jej Ewka. - Niewnikam przez kogo. Panna młodamiała welon na dwadzieścia metrów. Jechali prawdziwąkaretązaprzężoną w czwórkę koni. A naszasąsiadka miała aż osiem druhen, każda w suknizParyża. Noco tak patrzysz? To źle, że ludzie chcą się wybić ponadprzeciętność? - Zwiększającliczbę druhen, metraż welonu i obwód krynoliny? To nazywasz wyjściemponad przeciętność? - A co według ciebie będzie oryginalne? Wórna kartofle i drewniaki? - Chcesz wiedzieć? -Chętnieposłucham. Tylko weź pod uwagę parę warunkówwstępnych. Po pierwsze, bierzesz ślub w moim miasteczku,podrugie, chcesz zrobić na ludziach odpowiednie wrażenie,a przy tymmasz ten, no. - ... odpowiedni rozmiar portfela-pomogłam Jolce. - Gdybym chciała uwiecznić ślub w szarych komórkach autochtonów z twojego miasteczka, zrobiłabym tak. -Ewka zamyśliła sięna chwilę. -Pan młody: biała peruka w styluYalmonta. Czarny frak,zamiast guzików kryształy. Spodnie zapinane pod kolanami na takiesame kryształy, a na nogachkryształowe trzewiki. - TraciKopciuszkiem. -Ludziepodobno lubią bajki. Końce fraka wydłużone na kilkametrów, a każdy koniec trzymałby krasnolud ubrany w kopię strojupana, młodego. Takiesame trzewiczki,peruka, frak z wydłużonymikońcami, które trzymałyby. na przykład. - ... jeszcze mniejsze karły - podsunęłam. - Nie wiem, czy dałobysię znaleźć mniejsze. Ale mogłybytrzymać buldożki francuskie ubrane w małe peruczki. Tyle pan młody. Natomiastpanna młodawystąpiłaby w krynolinie zezłotka z czekolady, obficie udrapowanej. Do pleców miałaby umocowane dziesiątki białych balonów,które unosiłyby ją niczym anioła. Pan młodytrzymałby ją na lince pełnej maleńkich dzwoneczków,które dzwoniłyby przy każdym ruchu. Przed ołtarzem drużbaprzebranyzaErosazestrzeliłby wszystkie balony, a panna młodaosiadlaby łagodniena dywaniku. Podczas przyrzeczenia państwo młodzi założyliby sobie obrączki na serdecznepalce u nóg. A po ślubie oddaliliby się. -...wlektyce niesionejprzez dwudziestu rosłych Pigmejów -dorzuciłam -chociaż to mogłoby mocno zawyżyćkoszty. - Dziękuję, tyle mi wystarczy - przerwała nam Jolka. -Widzę, żesobie lekceważycie ważną ceremonię. - Za toty nadałaś całej sprawie ciężar ołowiu. -Konkretyproszę. - Chcesz konkretów? Twoja mama pochwaliła mi się - choć niewiem, czy to powód do dumy -że zokazji tej ważnejceremonii wzięli kredyt na sześćdziesiąt tysięcy złotych. Będą go spłacać przezdziesięć lat. Dziesięć lat! Do tej pory możesz już być porozwodzie. - Nie będę -oświadczyłaJolka. -Skądta pewność? - Bo znam Wiktora. Wyobraź sobie, Ewka, że jesteś uczciwym,ambitnymczłowiekiem z perspektywami. Trochę trudno - uśmiechnęła się zjadliwie - ale od czego bujna wyobraźnia. - Dobra- podjęławyzwanie Ewka -jestem przyzwoitym brunetem z przyszłością. Ico?- Żeniszsię z sensowną, nieglupiądziewczyną. Wiesz, że jej rodzice wypruli z siebie flaki, żebyście mieliwesele z prawdziwegozdarzenia. Przez dziesięć lat będą zaciskać pasa. Odeszłabyś? Widzisz! - I wystarczyłoby ci, żegościu nie odchodzi tylko dlatego, że maskrupuły z powodu kredytu? -Mam nadzieję, żebędzie ze mnąi z innych powodów,ale wartosięzabezpieczyć. - Wiesz co? Jakoś mi się odechciałotego spaceru posklepach. - W porządku- odparła Jolkaurażonymtonem. -Idę sama. Miłego rozmyślania o księciu z bajki. Może kiedyś do waszapuka? Wyszła. - Musiałaś ją drażnić? -odezwałamsiępo długiej chwili. - Nie mogę patrzeć,jak brnie w gówno - mruknęła Ewka, układając wieżę z zapałek. -Zaraz brnie! Po pierwsze, wie, co robi. A po drugie,Wiktor jestchybaw porządku. -Inspektor Gadżet. Wszystko wnajwyższym gatunku,po końcenażelowanych włosów. Koszula od Armaniego, na nogachBrazylia,a na tyłku Calvin Klein. - Zadbany. -A dla mnieto chodzącagadżetownia. Iwcalenie będzie miećskrupułów. - Skąd wiesz? -Wiem. Zmieńmy temat, co? - No dobra. Co tam u dyrektora? Byłaś? - Ta, w zeszły poniedziałek. -Wymyślił? - Kiwnęła głową. -Zdradzisz mi? - Nic strasznego. Mam podciągnąć jego syna z chemii i anglika. Chłopak ledwo zdał maturęwtechnikum, a za miesiąc ma egzaminna studia. Do tejpory obijałsię, jakmógł. Uciekał z lekcji, niechodził na korepetycje. Dyrektor liczy, że do niego trafię. Mieliśmyjużpierwszą lekcję. - I jak wypadła? -Wie z chemii więcejode mnie. m. 30,05. Ewka dalej nie w sosie. Jolka pochłonięta przygotowaniami do ślubu. Rafałmilczy, mamateż. Każdy zajętysobą. Nuda. Czytak wygląda samotność? Co by tu zrobić? Odwiedzić Gąbkę? Dziś nie pracuje. Wiem, wypiszę na kartce nazwiska znajomych i pociągnę los. Kogo wylosuję,dotego zadzwonię. Jolka. Jeszcze raz. Znowu Jolka. No dobra, ciągnę ostatni raz. Jolka. - Cześć, Jola. Jesteś zajęta? - Jestem, ale kiedy nie byłam? -Kupiłaś sukienkę? - Dziś rano, i wiesz, kogo spotkałam? Właściwie niewiem, czy powinnam ci mówić. - Teraz już musisz,bo niepewnośćmnie zabije. -DziewczynęRafała. Też przymierzała suknię- Miała na palcutwój pierścionek. Taka złota obrączka z kilkoma perełkami? - Ten. Rafał miałgo oddać dojubilera, przynajmniejtak mówił. - No to klops; nagle poczułam straszliwe zmęczenie. -Chyba mi wystarczy na dziś. - Malina,nie odkładaj słuchawki. Słuchaj,podobno Rafałsięwaha. - Są zaręczeni. -Ty tez kiedyś byłaś. Rafał już razpróbował się wycofać. Tamtanaciska, jest szansa, że go wystraszy. Musisz poczekać. - Wieszco, Jola? To trwa już prawiepół roku! Najwyższy czas powiedzieć sobie:"dość". Odłożyłamsłuchawkę, nieczekając na dobre rady Jolki. A potem udałam się dokuchni, gdziewyjadłam półzawartości lodówki. Smok wrócił! 1.06. Przemyślałam wszystko. Zaczynam nowy rozdział. Koniec zpasikonikowaniem- Koniec zlenistwem. Koniecz marzeniami. Od dziśbędę prowadzić życie odpowiedzialne, świadomei zaplanowane w każdym calu. Napoczątek zrobiłam listę postanowień:- Niebędę kupować kolejnychspinek, dopóki nie zapuszczę włosów (przynajmniejdo linii brody). -Nie dam się naciąćna kolejną płytkę z programem do nauki języków obcych. Wystarczy, że mam juższeść, do nauki: węgierskiego,esperanto, szwedzkiego, łaciny, arabskiegoi japońskiego. - Koniec zkupowaniem kolejnegosprzętudo mojej domowej siłowni. Wystarczy, że rower,bieżnia, sprężyny iciężarki zarosty stuletnim kurzem- Nie będękupowała kolejnegolakieru do paznokciw kolorze"neon green". Przecież ja nie mam co malować, wszystko obgryzione. - Przestanęmarzyć oRafale. -Nie będę przesiadywać w jego ulubionychknajpach, oczekującnacud. - Koniec z kupowaniem ubrań onumer za małych,-Wykreślamze swojego słownika następujące słowa: pizza natelefon,podwójny cheeseburger, duże frytki, drożdżówki, popcorn,cola na wynos. Zaczynamstołować się w domu. Tanio, zdrowo i pożywnie. - Będęwybierać tylko właściwych ludzi(wyjątek Ewka). Na razie wystarczy. Jak sięrozkręcę, dopiszę nowe postanowienia. A tymczasem zabiorę się za porządki. Zaczniemy od lodówki. Stare zbuki do kosza. Zepsuty kefirdo zlewu. Zostałotrochę warzyw. Przywiędnięte,ale działają. Wiem, zrobię z nich wiosenny śmietniczek. Nastawiłam cały sagan i żebynie tracić czasu,zagłębiłam sięw lekturze: "Zarządzanie w organizacji". - Co tak śmierdzi? -usłyszałam nagle. Aż drgnęłam. Nakorytarzu stała Ewka. - Jak tu weszłaś? -Normalnie, drzwiami, było otwarte. Coś ci sięprzywodziło? - Wiosenny śmietniczek! -pognałam do kuchni. -Cholera! Dobrze, żewyłączyłaś gaz. - To nieja. Co tam wrzuciłaś, pochwal się. - Ewkazajrzała dogarnka. -Marchewka, pietruszka, pomidor, cebula, ziemniaki, jakiśryż. A to co, kluski? Ijeszczepęczak? Nieźle namieszane. - Postanowiłam wykorzystać resztki, żebybyło oszczędniej. Może da się zjeść chociażzwierzchu. - Jabymto pylnęlado śmietnika, tam gdzie jego miejsce. -Znowu straty. A miałam żyć gospodarnie. -Szkoda,że nie wiedziałam wcześniej, to bym ci podrzuciła poradnik, jeszcze z chudychlat osiemdziesiątych. "Ziarnko do ziarnka", taki ma tytuł. Mówię ci, rewelacja, lepsza niż "Trzechpanóww łódce". - O czym ta książka? -zapytałam bez cienia entuzjazmu. - W skrócie,o efektywnym i twórczym wykorzystaniu resztek. Jakupiec babkę ze starego razowca iplacek z samejmarchwi. Jakodświeżyć spleśniały dżem i przypalonąkapustę. Co można zrobićze zgliwiałego sera, zielonej kiełbasy i podgnitych ziemniaków. Wiesz? - Zaprzeczyłam. -Zapiekankę ułańską. Proste, co? - Sprawdzałaś w praktyce? 75. - Nie, tylko podczytuję,dla poprawy nastroju. Co toza kartka? - zainteresowała się moją listą. -A, takie tam, spisałam postanowienia. Zaczynamnowe życie,wiesz? - pochwaliłam się. -Który raz w tym roku? To ostatnie też ty? - Pokaż - złapałam za kartkę. -"Będę zamykać drzwi,przynajmniej na klamkę". - Co takpatrzysz? To nie ja. - Agaz? -Już mówiłam, że nie. - Rafał. Poznaję jegopismo. Uratował mi życie. Muszę mupodziękować. - Rozejrzałam się po pokoju. -Cholera, znowu gdzieś zginął,-Kto? - Telefon. Ewuś, duża prośba. Skoczyłabyś do budki ityrknęłado mnie,to bym zlokalizowała ten cholerny aparat. - Mogę skoczyć,pod warunkiem, żedasz sobie spokój z Rafałem. -Chcę mu tylko podziękować. - Jeśli to on,zadzwoni. Nie narzucaj się, odrobinę szacunku,Obiecujesz? 4.06. Zadzwonił wczoraj. Skończyłam właśnie układaćpasjans:"Czy się odezwie", a tu dzwonek. - Malinka? -Rafał! - Źle, za dużo entuzjazmu. Aprzecieżmężczyźni lubiąlód. Lód i wódkę. - Cześć. Teraz lepiej, powiało Syberią. - Pomyślałem,że się dowiem, co tam u ciebie? -W porządku. Oddalam pracę,czekam na poprawki. - Pięknie. -Czyżby lekka zazdrość? -Ja jeszcze muszę dopisaćjeden rozdział, ale to właściwiepikuś. - Apoza tym, jak ci się żyje? -I kimjest ta rozłożysta? - Powoli. Nie narzekam. - Spotykasz sięz kimś? -Zapytałam niby od niechcenia. Ciekawe, czy sięprzyzna? - Trudnopowiedzieć. -W jegogłosie usłyszałam wahanie. -Takie próby. - Rafał, możesz być szczery. Nie będępłakać. Przecieżjesteśmyprzyjaciółmi. - Właściwie się spotykam, choć nadal myślę otobie. -Głupieserce,czy musi takwalić? - Ja o tobie teżczasemmyślę, choć ostatniomniej. -Niechsobienie wyobraża. 76- To fajnie,że omnie myślisz. I tak się zastanawiam,że możebyśmy się spotkali. -W jakim celu? ;^\- Przyjaciele muszą sięczasem spotkać. - Szkoda, że o tym nie^"i pamiętał przez ostatnich kilka miesięcy. 4- Niech zerknę w grafik. - Stary numer. -Od kiedy to prowadzisz grafik? Czyżbym usłyszała ironię? - Od Nowego Roku. Wiesz, Rafał, bardzo się zmieniłam. - Maszczas jutro? -Nie bardzo. - Trudno, to kiedy indziej. -Mam, mam. Pomyliłam, myślałam, że jutro jest wtorek. ; - A co robisz we wtorki? Nicnie robię, ale od czego fantazja? Po tatusiu. - Chodzę na siłownięi basen. Aczasem na solarium. - Naprawdęsię zmieniłaś - przyznał, nie ukrywając zdziwienia. -Kiedyś nie można cię byłonigdzie wyciągnąć. Rozstanie ci służy. - Kiedyś nieużywałeśsłowa "rozstanie". -Chciałem, żebyś mniej przeżywała. - Rzeczywiście -skłamałam. -Spłynęło po mnie jak po kaczce. i. Może toniebyłamiłość? - Ale wsylwestra ryczałaś - przypomniał. -Ja zawsze płaczę po szampanie. Niewiedziałeś? - Nazaręczynach nie płakałaś. -Jaki cwany! ; - Oczywiście,że nie- Płaczę tylko po podróbkach. Awtedy pili' śmy prawdziwego,z Szampanii. - Ojciec siępostawił, co? Słyszałem,że wrócił. - Pól roku temu. Postanowiłnam wynagrodzić minione lata. ''-' - Ma chociaż czym? " - Pewnie: statek złota,pełne konta wzdłuż granicy i spora emer- rytura szpiega - zażartowałam. -A poważniemówiąc,dużo skruchy,dobrych chęcii parę marek. W końcu pracował tam piętnaście lat. ;Dorobił się nawet własnej firmy. Dlatego staćmnie na te wszystkiesauny. '4 - Mnie mówiłaś, że jest goły. - Zecię zawsze będę kochać, też mówiłam i wierzyłeś? "i - Mylisz pojęcia, Malina- stwierdziłtonem mędrca. Jeśli ktoś{? :mówioczymś tak ulotnym jakuczucia, trudno mu wierzyć. Co inne;^ go konkrety, sprawy materialne. "^- Czy stankonta mojego ojcama teraz jakieś znaczenie? -prze,'rwałam mu chłodno. -A skoro nie ma,to wróćmy do tematu. Chciała leś się spotkać. ^i 77. - Niewiem, czy to ma sens. Tylew twoim głosie jadu, niepotrzebnej złości. - Jakisprytny! -nie wytrzymała Jolka -najpierw proponujespotkanie, a potemsię wycofuje,żeby ci bardziej zależało- RegułaRomea i Julii. - Daj jej dokończyć -wtrąciła się Ewka - co mu powiedziałaś? -Żebyzadzwonił, jakbędzie pewien. - Doskonale. Odwróciłaś regułę Romea przeciw niemu. Teraz pozostaje czekać. - Na co czekać? -wkurzyła się Ewka. -Na to, ażłaskawie sięgniepo komorę i zadzwoni? Mamnadzieję, że rzucisz słuchawką. 6.06. Nie rzuciłam. Skoro dzwoni w imieninymiesiąca, tooznacza tylko jedno. Przeznaczenie. - Wiesz, Malinka, miałem wtedy trudny dzień. Szczerzepowiedziawszy,liczyłem, że mnie pocieszysz, jak przyjaciel. - Gdybym wiedziała. -I po coto mówię? Przecież niejesteśmyprzyjaciółmi! Głupia! Głupia! Głupia! - Może się jednak spotkamy? -Nie boiszsię ukąszenia? - Zaryzykuję. Odpowiada ci przyszła niedziela? - Zaraz zerknę w kalendarz. Tak, ale wieczorem. - Dobrze,będę po szóstej. Wtakim razie do niedzieli. Wreszciesię zobaczymy! No co jestztobą, Malina? Dlaczego sięnie cieszysz? 8.06. Siedzimyw Singerze, rozprawiając otelefonie Rafała. - Dobrze robisz - uznała Jolka. -Kobietapowinnaczasem ustąpić. Nasz sąsiad zakochał sięw jednejbizneswoman, która miałasklep rybny, Myślał naweto rozwodzie, ale nie mógł sięzdecydować. Wreszcie wrócił do domu, licząc na przebaczenie. A żona? Postanowiła sobieodbić każdą zmarnowaną chwilę. Dzień w dzień urządzała mu awantury urozmaicone soczystymi wyzwiskamii ciskaniem talerzy. Po miesiącu sąsiad złożył pozew o rozwód. Potem ożenił sięz bizneswoman, a nasza sąsiadkapije do lustra szósty rok. Gdybyokazałaodrobinę rozsądku. - Może też by ją zostawił. Nigdynie wiadomo. - W tym wypadku wiadomo - upierała sięJolka. -Facet nie byłzdecydowanyi czekał,aż życie podejmieza niego decyzję. Gdyby jegożona schowała dumę do kieszeni, mieszkalibyrazem do dziś. 78- Wieika mirozkosz! - parsknęła Ewka. -Jest ze mną, bo tak sięzłożyło. Nie dlatego, że chciał czy tęsknił. Pełny romantyzm! - A kto dziś szuka romantyzmu - skrzywiłasię Jolka. -Znacietakiego? - Właśnie przed wami siedzi idopija drinka. -To nie romantyzm, tylko głupota - zwróciła się do mnieEwka. -Masz jeszcze szansę sięwycofać,zachowując choćokrawki godności. - Niepotrzebuję godności, ale uczucia - wybełkotałam, sięgającpo chusteczkę- - Wiesz, co znaczy kochać? -Tak się składa,że wiem, od tygodnia -poinformowała nas Ewka- Zabujałaś się? W kim? Wbaranku? - Zimno- W dyrektorze? -zaryzykowała Jolka. - Nic nie powiem- Chociaż zdradź, jak ma na imię - męczyłam -albo jak wygląda! -I corobi- dodałaJolka. - Powiem wam, jak się wyklaruje -ucięła Ewka - anarazie słodka tajemnica. 10.06. Oddałampoprawionąwersję pracyi czekam. Ciągle człowiek czeka. Na mieszkanie, na miłość, na głupi telefon. Tym razemod Jolki. Miała mi przynieść wzór listu motywacyjnego. - Ty sięw ogóle nie umiesz zareklamować, Malina - oświadczyła,przeczytawszy moje podanieo pracę. -Co tojest: "Mam nadzieję,że Państwa niezanudzam"? - Chciałam zdobyć sympatię. -Chyba litość. Czy tyna pewno chcesz znaleźć pracę? Mamdziwnewrażenie, żenie. - Zgoda, nie chcę,alemuszę. Za tydzień biorę ostatnie stypendium. Babcia będzie midokładać tylko do końca wakacji. A z ojcemnigdy nie wiadomo. Pojawia się i znika. - Całe szczęście, że masz mnie. Przyniosę ci porządne podanie i CV. Czekam. Jolka nieokreśliła, kiedy przyniesie. Nie naciskam, bojest załatana jak gołąbpocztowy. Bukiety, dodatki, załatwianieformalności, kurs przedmałżeński. Czy mnieczeka to samo z Rafałem? - Mam nadzieję, że nie-odezwała się Ewka. -A jacię uważałam za najlepszą przyjaciółkę. Coty masz doRafała? - Właściwienic. Poza tym, że jest cwaniaczkiem. - Chodziłam znim ponad rok, i teraz mi to mówisz? -Zawsze mówiłam,że zasługujesz na lepszego - zaprotestowala- Tylko ty nie słuchasz. 79. - Każda, twoim zdaniem, zasługuje na lepszego! Rafał to cwaniaczek, Wiktor gadźetownia. Piotrkarierowicz, no- chrząknęłam - tusięakurat zgadzamy. Ale czy możesz miwskazać choć jednego faceta, zktórym warto chodzić? - Mogę -odpowiedziała cicho. -Zamieniam się w jedno wielkieucho. Kim jest ten książę? - Synem naszego dyrektora - wypaliła Ewka, zapalając papierosa. Trzeciego w życiu. - Żartujesz? -Nie powiedziała nic. -Nieżartujesz. Jak ma naimię? - Tomek. -Masz jego zdjęcie? - Mamtylkoto - wyciągnęłaz plecaczkapomięty papier. -Ksero jego karty kolonijnej sprzed trzech lat. Zwinąłze szkoły, a ja zwinęłam jemu, odbiłam i oddałam. - Pokaz! -Obejrzałam papier. -Znam go. Był umnie wgrupie,na kolonii. Waśnie trzylata temu. Taki blondyn w okularkach. - Niemów, serio? -ożywiła się Ewka- No. Sama zobacz. Opinia wychowawcy,moje pismo ipodpis. - Faktycznie - zaczęłaczytać. -"Tomek tochłopiec twórczy, obdarzony ogromną wyobraźnią oraz talentem aktorskim. Lubianyprzez kolegów. Życzliwy wobec osób starszych i zwierząt. Nie sprawiał większych trudności wychowawczych". Taki właśniejest. Twórczy i wrażliwy. - Chybanie wiesz, jak wygląda wypisywanie kart kolonijnych. -Jak? - U góry masz opinię wychowawcy z klasy. -Widzę, i co? - Bierzesz wszystkiekarty, tasujesz i przepisujesz opinię wychowawcy zjednej karty na drugą. Czasem dodajesz coś od siebie. Naprzykład zdanie "Niesprawiał większych trudności" oznacza, że kolonista został przyłapany na paleniu albo rozwalił drzwi. Jak ktośbył grzeczny, to wpisywałyśmy: "Nie sprawiał żadnychtrudności". - Chrzanisz. -Nie, Ewita. Nawetpamiętam, za copodpadł- Pokazał Węgromtyłek, bomu nawrzucali przezokno jabłek. Węgrzy myśleli,żew tensposóbwyzywa ich na pojedynek i przez resztępobytu czatowali, gotowido walki. - Dostał? -przejęła się Ewka. - Na szczęście nie. Kazałam mu siedzieć w budynku, alegdzietam. Powiedział, że da im radę. - Jaki dzielny- rozczuliła sięEwka. -Bez wyobraźni,nie dzielny. To byli dealerzy, tacy się nie szczypią. Nóż w brzuch i beret. Dobrze, że trafił do mojejgrupy, bo Kwiatkowska to byod razu dała znać do szkoły. - Za goły tyłek? -Niepamiętasz budy? Nie za takierzeczy ludzie podpadali. Jaomało nie oblałam matmy, bo zwróciłam psorowiuwagę,żenie maprawa robić dwóch sprawdzianów w ciągu dnia. - Powiedz micoś o nim. Jaki był. - Cotu opowiadać. Widziałaś. Gruby, przepalony, sznurekzamiast paska. Okropnie się ślinił na widok dziewczyn w moherowychsweterkach. - Pytałamo Tomka. -A, Tomek. Niewiele pamiętam, To już trzy lata. - Proszę. Przypomnij sobie. - Ewka zrobiła diabełka. Diabełeksłuży do zmiękczania znajomychi wygląda następująco: przykładaszdo głowy dłonie i zpalców wskazujących formujesz różki, zginasz je i robisz błagalną minę. Działa. - Spróbuję. Nosił granatowe dżinsy i czerwoną bluzęz napisem"Sexy boy", a na dyskotekizieloną. Miał kąpielówkiw krateczkęi śmieszne klapki na basen. Na ostatnią imprezę przebrał się za rycerza. Zrobił sobie zbrojęz agrafek. - Ojej,Malina. Chodziło mi o charakter, zainteresowania. - Aha. To tak. Miał fioła napunkcie zębów i włosów. - Dalej ma-Kiedy zjadł czekoladę, od razu biegłdo łazienki. Ciąglemniepytał,czy widzę, jak musięodkłada kamień nazębnyi przerzedzajązatoki. Co poza tym? Uważał,że jest za gruby. - Teraz też - ucieszyła się Ewka, nie wiadomo dlaczego. -Mieliśmy na piętrze lustro. Bez przerwysię przeglądał, wciągałbrzuch, poprawiał fryzurę. I ciągle mnie męczył: "Aleniech paniszczerze powie. Bez owijania. Jestem za gruby, co? ".-A ty? - Jamumówię: "Tomek, zamartwiasz się jak dziewczyna". On nato: "Czasy się zmieniają, pani Malino. My, chłopcy, odczuwamy corazwiększąpresję. Czytała paniTwistera? ".- BiednyTomek - wzruszyła się Ewka. -Trochę zakręconyna punkcieswojego wyglądu, ale wiesz co? Wcale nie miałam wrażenia, że jestpróżny czyrozkapryszony jakWiktor. - Bo nie jest - zapewniła Ewka. -Jest wrażliwy i inteligentny. Potrafiświetnie opowiadać. Ma cudowne poczucie humoru. Kochazwierzęta i też nie je mięsa. - Chodzący ideał. -Niestety,jest jedenminus. - Jaki? -Tomek ma tylko dwadzieścialat. O siedemmniej niż ja. 11.06. Dziś jest tendzień. Dzień dialogu i prawdy. - Jużnigdy nie spojrzę na żadnego faceta! -Będzie citrudno. Połowaludzkości to faceci. - Ewka podała mikolejną chusteczkę. -No tospojrzę, ale nigdy się nie zakocham! -Chciałabym w to wierzyć. - Gadasz jak Jolka - siąknętam wchusteczkę. -Może, ale przyznaj sama. Przeżyłamdwanaścietwoich zawodów miłosnych. Dlaczego mam nie przeżyćtrzynastego? - Wielkiedzięki. -Może źle to ujęłam - zreflektowała się Ewka. - Dwanaścierazysłyszałam z twoich ust:"On jest moją połówką". Dlaczego nie miałabym usłyszeć tego jeszcze raz? - Bo jużnie wierzę w połówki! -ryknęłam. -Nie wierzęw miłość! Nie wierzę wludzką bezinteresowność! - Mówiłam,żebyś tamnie szła. -A ja nie żałuję- Przynajmniej wiem, jacy sąfaceci. Wogóle ludzie. Dlatego od dzisiaj zmiana. Koniec z naiwnością. Koniecz marzeniami. Zamieniam się w maszynę sukcesu. Tylko kariera, pieniądze i władza. - Ktomówi o karierze? Malina? Niemożliwe - usłyszałam. W korytarzustała Jolka. -Pukałam - zaczęła się tłumaczyć. - Pewnienie słyszałyście. -Przez rykiMaliny. Rozpacza. - Rafał się żeni. -Nie zabrzmiało to jak pytanie. - Skądwiesz? -Od Wiktora, jegoojciec przyjaźni się z ojcem narzeczonej Rafała. Prowadzą razem jakieś interesy. No co tak patrzysz? Dowiedziałam się tydzień temu. - I przez tydzieńnic mi nie powiedziałaś? Pozwoliłaś, żebym tamposzłai robiła z siebie idiotkę. Po co te gadki o romansie sąsiadai odrobinierozsądku? - Chyba mnie niezrozumiałaś. -W głosie Jolki zabrzmiał chłód. -Tydzień temu dowiedziałam się o ich przyjaźni. O ślubieWiktor powiedział midopiero dziś, i od razu do ciebie przybiegłam- Za późno! -Wybacz,ale tonie moja wina. Rozumiem, że informacja dotar 82ła dociebiezbyt późno. Rozumiem,że przezywasz pustkę spowodowanąrozpadem związku. Ale nie możesz wyładowywać agresji namnie. Powinnaś nauczyć się kontrolować swoje emocje. W odpowiedzi zalałamsię łzami. -Kiedy się pobierają? - zapytałaEwka. -Pod koniec sierpnia. Ojciec Wiktora dostał zaproszenie. - Czylito prawda? Teraz tojuż na stówę koniec z facetami! - zawyłam. Siedziałyśmywetrzy wkuchni. Ja zużywałam kolejne chusteczki, a dziewczyny cierpliwie czekały. Wreszcie po godzinieskończyłmi sięzapas łez. - Na twoim miejscu poszłabym spać - poradziłaJolka. -Jutro poczujeszsię lepiej. - Skądwiesz? -odpowiedziałam przez zapuchniętynos. -Skądmożesz wiedzieć,co poczuję? - Przypuszczam. Ajeśli nie, przyniosę ci coś na uspokojenie. No,na mnie już czas. Porozmawiamy jutro, jak ochłoniesz. Zostałyśmy zEwka wedwie. - Może spalimy jego fotki, to ci trochę ulży? -zaproponowała. Kiwnęłam głową. Przyniosła zapałkiipudłozezdjęciami. Ewkazna moje mieszkanie lepiej niż ja. - Którepierwsze? O, na tym wyszedł jak idiota. Dawaj. - Ja zapalę - ożywiłamsię. Przytknęłamzapałkę do zdjęcia. Najpierw znikła głowa, potem szyja,został kawałek koszuli. W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Do pokoju wpadłLeszek. - Fajczycie Rafałka. Rozumiem, że doszło do ostatecznegozerwania. - Do ostatecznego zerwania doszło już w sylwestra- wyjaśniłaEwka. -Natomiast dzisiaj doszło do ostatecznego uświadomienia sobie tego ponurego faktu. - Mogę wziąćudziałwimprezie? -A masz bilet wstępu? - Tak -wyciągnął z plecaczka ogromną butlę dżinu. -Zastanawiałemsię,z kim to wypić. Didi wyjechał do Berlina na jakieś technoparty. A Piotr jest w górach naszkoleniu dla menedżerów. Niedługo awansuje. I słusznie, ma w sobie tyle charyzmy. Dobra, konieczzachwytami. Nie poto tu siedzimy. - Właśnie. Wybierz sobie zdjęcie - podsunęłam mu pudło. - To. Pamiętam go wtej fryzurce. Wtedy nas poznałaś. Mój Boże,jak on mi się podobał. I wiecie co? -Byłeś pewien, że nie jest heterykiem? - Zgadłaś, Ewuś. Odbierałem nawet pewne sygnały świadcząceo zainteresowaniu. Dziwne spojrzenia. Przyznam, że przez chwilęsercezabiło mi mocniej. Jak on odrzucał tęgrzywkę. Poczułam, że znowu się rozkleję. - A te oczy! -zachwycał się Leszek. -Te cudowne, niebieskie oczy! Takie głębokie, że możnaby w nich zanurkować i nigdy nie wypłynąć. - Jużnigdy tak na mnie niespojrzy! -rozkleilam się. -Już nigdynie będę trzymać go za rękę! Takąsilną i ciepłą. Nie będę dotykaćjego palców. - Inie będziesz ich oglądać kopiących bezustannie wnosie. -Czy tyzawsze musiszwszystkostrywializować? - przerwał Leszek. -Taka jest, niestety, rzeczywistość. Musiałam odwracać głowę, żeby nie oglądać paluchazanurzonego w nochalu aż po środkowy staw. - Ciekawe, że przyludziach potrafił się opanować. To znaczy,przepraszam, Ewita, miałem namyśli towarzystwo. nowiesz - plątał się Leszek. - Wiem. Jolka uznałaby to pewnie za pomyłkę freudowską, ale jajestemwyrozumiała- Miałem na myśli dużą grupę ludzi - ciągnął Leszek. - Dobra,zmieńmy temat. Przypiekamy? - Dawaj. Aja przyniosę piwa, żebyzalać czymśwewnętrznypłomień. Dodrugiej spaliliśmy wszystkie zdjęciai wypili w sumie osiempiw oraz wielką butlę dżinu ztonikiem. 12.06. Chorujemywe trójkę. Odbija nam się sosną. Już nigdy,przenigdy nie ruszędżinu. 13.06. Przed chwilą wyszedł Leszek. Ledwie zamknęły się za nimdrzwi, zadzwoniła babcia. - Malinka? Jesteś przeziębiona? - Nie,to znaczy trochę. -Niechciałam wtajemniczać babciwprzeżyciaz dżinem. -Ale już mi przechodzi. - Najważniejsze, żebyś się porządnie wygrzała. Imusisz zażywaćechinaceę, zwiększaodporność. Pomaga na wszystko, na przeziębienie, na grypę, na zatrucia. - Dziśjeszcze skoczę do apteki. Aco tam u ciebie? - Właśnie, Miałam dziwnytelefon. Wczoraj rano zadzwonił tentwój chłopiec. - Rafał? Ale my już nie jesteśmy razem. Pamiętasz,że zerwałam? - Pamiętam. Ikiedy powiedział: "Jestem narzeczonym Malinki",odrazu mu przerwałam. - A coon na to? -Chrząknął,jakby się zmieszał, ale zaraz powiedział, że nadalpozostajecie przyjaciółmi. - Nic mi o tym nie wiadomo - starałam się, by zabrzmiałoto obojętnie. -Czegochciał? - Właśnie. Zadzwonił w sprawie tego kawałka ziemi podKrakowem, co go odziedziczyłampo Antonim. Pytał, czy już ze mną rozmawiałaś w tej sprawie. Odpowiedziałam, że nie, a on: "Malinka obiecała, żesięwstawi. ".- I dotrzymałaś obietnicy -szepnęła Ewka. -Chodzi mu o sprzedaż działki. Bardzokorzystną ponoć. "Wiem- mówi - że rodzina Malinki potrzebuje pieniędzy i taki zastrzyk gotówki na pewno by się przydał". Potem zaczął opowiadać, że maświetnego kupca, ale decyzję trzeba podjąć już dziś. - I cozrobiłaś? -krzyknęłam. -Sprzedałaś? - Jeszcze nie. Za godzinę ma tu przyjechać, żeby spisać umowę. Próbowałamsiędo ciebie dodzwonić. - Wyłączyłam telefon. -Dobrze, że wreszcie cię złapałam. I co z tą sprzedażą? Miałamprzekazać ten kawałek tobie, ale skoro samaprosiłaśRafała. - Kłamał. Niczego nie podpisuj! Nie jesteśmy żadnymi przyjaciółmi. Próbował pokombinować za moimi plecami. - Nie rozumiem. -Zaraz dam ci Ewkę. Ona tolepiej wyjaśni. - Przekazałamsłuchawkę Ewie. -Dzień dobry pani. Tu Ewa. - Cześć, jaktam sprawymiłosne z blondynem? Kwitnąco? - Pojawiły się pierwsze pączki. -Powiedział, że kocha? - Zbiera sięna odwagę. Dojrzewa. Tak mi się przynajmniejwydaje,ale byłabym wdzięczna za rozwianie wątpliwości. Krótkomówiąc, błagam o wróżbę. - Miałaś opowiedziećo Rafale - przypomniałam. -A właśnie. Wcześniej mam opowiedzieć o Rafale. Wygląda tonastępująco. Rafał zerwał z Maliną półroku temu. - Malinka mówiła, że to ona odeszła. -Nie chciała litościze strony rodziny. Alefakty sątakie, że zerwałRafał. Przez te pół roku omijał ją dużym łukiem, nie dzwonił, nieskładał życzeń, zero kontaktu. Chybaże za kontakt uznamy jednorazowe"cześć"rzucone od niechcenia na imprezie walentynkowej oraz mglistąobietnicę rozmowy telefonicznej. Dodam też,że niemal od razu po rozstaniu zaczął sięspotykać z dawną znajomą, córką bogategoadwokata. - Ato łobuz! - zdenerwowała się babcia. -Nagle, kilka dni temu zadzwonił i zaproponowałodnowienienieistniejących więzów przyjaźni. Malina,wciąż zakochanapo końce swoich dużych uszu, nie wahała się ani chwili. Przybyła na spotkanie pełna złudnych nadziei. Na szczęście nie zdążyła się nimi podzielić z Rafałem. Pot sekundy wcześniej tenże podziękował jejzato, że nie usiłowałaożywić czegoś,co od dawna było garstką zimnego popiołu. Krótko mówiąc, jest wdzięczny Malinie, że nie błaga, bydo niej wrócił. A potem wyjawił prawdziwy powód spotkania. Chodzi o pani działkę, która przylega do działki jego kolegi. Ojciectegokolegi chciałby odkupić pani ziemię, ma zamiar zbudować taro rezydencję. Podobno już panią prosił,ale spotkał się z odmową. - Trzy latatemu jakiś buc machał mi plikiem banknotów. Przylazł dzień po pogrzebie Antoniego, sęp jeden. A kiedy kazałam muwyjść, powiedział, że nie potrafię abstrakcyjnie myśleć. Bo nieumiem sobie wyobrazić zamiany dużego kawałka ziemi na kupkębanknotów. Bezczelny typ. - To właśnie ojciec tego kolegi. Rafał bardzogo lubi, więc zaoferował swojąpomoc. Liczył, że Malina gopoprze. - Jak mógłbyć taki naiwny? Zrywaz dziewczynąza pięć dwunastai wierzy,że jedynym uczuciem, jakim ta go obdarzy, będziesympatia? - Malinasama go o tymprzekonywała. Aobie wiemy,żepotrafiukrywać swoje wewnętrzne dramaty. - Przede mną na pewno - przyznała babcia. -Sądziłam,żeRafałjejsięznudził i że wybrała karierę naukową. - Zmyliła również Rafała. Dlatego nie wahałsię prosić jąopomoc. - A co Malinka na to? -I tu,niestety, puściły jejnerwy. Zamiast dla odmiany jemu zafundować trochę złudnychnadziei, powiedziała, co o tym wszystkimmyśli. A ponieważ zdążyła wypićdwa piwa, nie przebierała wsłowach. -Wygarnęłaz grubejrury? Należało musię! - Owszem. Powinna to była zrobić pól roku wcześniej. Kiedy zerwał z nią pięć podwunastej. - Jakto, zdążyli wziąć ślub? -przeraziła siębabcia. - Na szczęście nie. Używając sformułowania "pięć po dwunastej", miałam na myśli rzeczywisty czasnazegarze, a nie tak zwanąmusztardępo obiedzie. Po prostu Rafał oznajmił jejo zerwaniu pięćminut po zakończeniu staregoroku. - Dokładnie sześć - uściśliłam. -Doskonale wyczuciechwili - skomentowała babcia. - Nie rozumiem tylko, jakmógł po tym wszystkim prosić mnie o sprzedażdziałki. -Jestinteligentny. Po wybuchu Maliny, zrozumiał,że ta bardzoprzeżywa rozstanie. Ponieważ zdążył jąpoznać, wie, jakpani wnuczka rozprawia się ze smutkami. Będę brutalnie szczera. Wypłukuje jez organizmu za pomocą piwa. - Stąd tengłos- A ja uwierzyłam, że to przeziębienie. Malinka,jesteśtam? - Trzymaj, babcia chce z tobą mówić. -Ewka podała misłuchawkę. - Tak? -bąknęłam, czerwona jak burak. - Nie ma sięczego wstydzić. Babciteżsię zdarzyło topić robaka. Raz, kiedymiałam szesnaście lat, strasznie się zaprawiłam bimbrem. Małomi zębów niewyrwało,taka fala. A ty? Aja?Szczerość za szczerość. - Ledwo zdążyłamotworzyć usta,boby mi poszło uszami i nosem. -Moja krew - podsumowałababcia. - Nadrugiraznie musiszkłamać. Wal prawdę, zamiast dusić pod przykrywką. Ja to nie Henia. - Wiem, mama dostałaby zawału. To jejsposóbokazywaniauczuć. - Wracając dokaca. Możesz brać echinaceę, szybciej się odtrujesz. Parę łyżek nalewki i. - Chyba nieprzełknę. Na dźwięk słowa "alkohol" dostaję gardlościsku. - To musisz kupić w tabletkach. Dajmi jeszcze Ewę. - Jestem i kończę opowieść. Rafał liczył na to, że Malina, leczącskutki przepicia, nie będzie miała siły do pani zadzwonić. Postanowił kuć żelazo,póki gorące. - I prawiemu się udało. Zastanawiam się tylko, dlaczego tak muzależy na tej działce. Bo chyba nie z podziwudla mecenasa Noskiewicza. - Noskiewicz? Przecież tak się nazywa rozłożysta, to znaczy narzeczona Rafała. - Zapamiętałam, bo od nosa. -Jeśli się pobiorą- podsumowała babcia- są duże szansę, że zostaniecie kiedyś sąsiadami. 14.06. Przyjemna wizja. - Gdybym nadal pławiła się w złudzeniach, mogłabym wysmażyćnastępującyscenariusz. Ja za dziesięćlat. Jeszcze atrakcyjniejszaniżobecnie. Otoczona wianuszkiem wielbicieli. Bogata izrealizowanazawodowo. Zmęczona licznymi podróżami. - ... na Księżyc - wtrąciła Ewka. - Nie, tylkona Kajmany, Baleary, Hawaje itakie tam. Zmęczonaintensywnym życiem i podróżami,postanawiam osiąść na starychśmieciach, czyli w hacjendzie, którą zbudowałam na działce babci. 87. Przyjeżdżam swoim jaguarem i spotykam jego. Jest również zrealizowanyzawodowo, ale nieszczęśliwy u boku głupiej, rozłożystej żony. Zakochuje się we mnie i błaga o jeden mały pocałunek. Wahamsię. Kurtyna, oklaski,- Naszczęście dla ciebie i przyjaciółrodziny nie pławisz się jużw złudzeniach, dlatego nie będziesz produkować podobnych marzeń. -Niebędę, bo jak obiecałam,zamieniam się w kobietę sukcesu. - Poważnie? -Wysiałam odpowiedź na dwie oferty, a zaraz dam agresywneogłoszenie do gazety. 16.06. Dałam: "Młoda, ambitna, przebojowa,postudiach szukakreatywnej pracy, dającejmożliwości rozwoju. Kontakt. ". Ukażesię w poniedziałek. Atymczasemzakuwam do obrony. Termin zatrzy tygodnie i trzy dni. 19.06. Dziś się ukazało. Czekam na reakcję. Może poćwiczę nadświadomością? O, telefon! Wystarczyło, że się wygodnie ułożyłam. Tojest moc. - Słucham? -odezwałam sięgłębokim altem. Podobno niższygłos ma większą siłę rażenia. Tak twierdzi Jolka. - Jaz ogłoszenia, aktualne? -zachrypiał ktoś po drugiej stronie. - Naturalnie. -Naturalnie tak czynaturalnie nie? - Naturalnie tak - odpowiedziałam niezrażona dociekliwością. -Ile ma panilat? - Coto za praca,skoro facet zaczyna od pytania o wiek? -Dwadzieścia sześć. -Mhm. A gdzie panipracowałaprzez ostatniedwałata? -Dlaczego przez dwa, a niecztery? O co tu chodzi? -Dlaczego akurat przezdwa? -Bo jest pani dwalata po studiach, prawda? - Nie odpowiedziałam,więc zacząłtłumaczyć. -Ma pani dwadzieścia sześć, studia kończy się wwieku dwudziestuczterech. - Kto kończy? -zapytałam poirytowana. - Jak to kto? Wszyscy. - Też się zdenerwował. -Ja nie. I większość ludzi po technikum teżnie, botechnikumtrwa pięć lat. -Pani jest po technikum? - usłyszałam w jego głosie lekkąpogardę. -Nie, ale cotoma dorzeczy? Liceum, technikum. Czy to ważne? Nieodpowiedział, więc mówiłam dalej. - Poza tym trzebawziąćpod uwagę rodzaj studiów. Taka medycyna, na przykład, trwa sześćlat. A ilu ludzi zdajepo kilka razy. No,a z kolei ekonomia trwa cztery i pól roku, za to AWF i aktorska tylko cztery. Nie można mówić, że wszyscy. A pani kiedy skończyła? -Jaki dociekliwy. Właśnie kończę, teraz. Z opóźnieniem -stwierdził złośliwie. -Nie chciało się uczyć, co? - A pan ile ma lat? -Trzydzieści siedem, boco? - Tyle lat, i jeszcze się pan nie nauczył elementarnychzasad kultury? -1 odłożyłamsłuchawkę, zanimzdążył odpowiedzieć. Wieczorem. Oblewamy moje pierwszeniepowodzenie na drodzedo sukcesu. - Dobrzemu powiedziałaś uznała Ewka. -Bardzo dobrze - kiwnęłagłową Jolka. - Tylkoże z takim nastawieniem do pracodawcy czeka cię bezrobocie. -A moimzdaniem, nie ma co wchodzićw układy zchamami -upierała się przy swoim Ewka. - Lepiej poczekać na kogoś normalnego. Na pewnozadzwoni. - Na razie nikt nie dzwonił- wyjaśniłam, sącząc piwo. -Jest zastój narynku pracy -poinformowała nas Jolka. - Nadodateknie maszdoświadczenia. -Jak to nie mam? - oburzyłamsię. -Co roku kolonie z dzieciakami, tłumaczenie tekstów, korepetycje! - Nie masz doświadczenia związanego z wykształceniem. Przypominam, że studiujesz zarządzanie, a nie pedagogikę. - To jakiś idiotyzm - warknęłam. -Kiedy niby miałam pracować,przecież jestem na studiach dziennych. - Nie wiem - Jolkarozłożyła ręce. -Zdaniemekspertów, jest tomożliwe. Sama zobacz. -Wyciągnęła z teczki "Gazetę". - Przeczytaj,bo nie bardzo widzę po piwie. Nie wiem, coto jest? Wypiję zetrzy kufle i siada mi wzrok, jak podenaturacie. - Oczywiście nie byłaśu okulisty? No cóż, to twojeżycie, Malina,i twojeoczy. Skoro chcesz je zmarnować. - Dajjej spokój- ujęła się za mną Ewka. -Tychodzisz do lekarzaz każdym drobiazgiem? Gimnastykujeszsię codziennie rano? Uczysz się co wieczór stu słówek? - Naturalnie - uniosła się Jolka. -Naturalnie tak czy naturalnie nie? - uśmiechnęłamsię złośliwie. -Głupie pytanie. - Szefowi też byś tak odburknęła? -Malina, tynic nie rozumiesz. Co innego rozmowa z szefem, a coinnego z. - ... przygłupią, naiwnąkoleżanką,która nie jest zorientowanana sukces? - Odrzuciłabym słowo "przygłupia", reszta definicji jak najbardziej trafna. -Wielkie dzięki. - Nie maza co - odpowiedziała Jolka i sięgnęła po swój kufel. Przeznastępnedziesięć minut nie odezwałyśmy się ani słowem. Ja obrażona. Jolka pewna swego, Ewka jakaś nieobecna. - No dobra -Jolka wyciągnęła rękę na zgodę. -Niepowinnambyła. Wramach przeprosin napiszę ci, jak odpowiadać na pytaniapracodawcy. - Kiedy? -Jak zadzwoni. O ile. -Kiedy mi napiszesz? - uściśliłam pytanie. -Nawet teraz. Masz jakiś zeszyt? Czekaj, jamam przecież notes. -Wydartakartkę. - Przypomnij mi tylko,co robiłaś. -Kiedy? - zapytałam niezbyt przytomnie. -Jezu, Malina - niewytrzymała Ewka. - Nie pij jużwięcej, bonaprawdę. Jakbyktości wyłączyłz kontaktu obie półkule. Chodzijej opracę. Gdzie pracowałaś. - Niewiem, czy dam radę wszystko sobie przypomnieć. Zaraz, zaraz. - potarłam czoło. -Od pięciulat kolonie wEgerze. Od dwóch- tłumaczę dlaInterworldu. Korki z anglika i. - To jużwymieniałaś. -Jolka kiwała niecierpliwie głową. -A jakieś staże, praktyki? - Praktyki? -zastanowiłam się. -W sklepie poegzaminach nastudia. Chciałam sobie zarobić na jakiś czadowy ciuch. Wiecie, jaksięubierająna historii sztuki. Przyjęli mnie na okres próbny, żeniby będę dłużej, bo skłamałam, że nie zdałam. - Chodziło mio praktyki zagraniczne -przerwała Jolka. -Stażew dużych, międzynarodowych firmach. - Rany,Jolka - nie wytrzymałam- -Kto na to jeździ? -Teraz ludziezaczynają budować ścieżki swojej kariery już napierwszych latach studiów - sięgnęła po zapomnianą gazetę. - O,miałam ci przeczytać. Tomek, dwadzieścia jeden lat:"Należę do organizacji studenckiej, a w weekendyi wakacje pracujęw dużej firmiekomputerowej. Nie mam czasu na rozrywki, ale zdobywamdoświadczenie". Asia, czwartyrokekonomii: "Dorabiam w banku. A w wolnych chwilach szlifuję angielski. Dzięki temumam szansę90w wyścigu". To samo mówi Piotrek, który poza angielskim szlifujeniemiecki i dokształca sięz informatyki. - Za charty -Ewka uniosła dogórykufel. Stuknęłyśmysię. Jolka szukała następnychprzykładów. - Ewa,jak ty:"Jeśli nie zacząłeś na czwartym roku, nie maszszans. Konkurencja jest dziś ogromna". Inny Tomek,dwadzieściapięć lat: "Nie pamiętam już,kiedy spałem więcej niż sześćgodzin. Ale od roku jestem szefem projektu. Właśnie kupiłem mieszkanie. To jestcena sukcesu". Ciludzie świadomie kształtują swoje życie zawodowe. Zaczęli już na studiach i teraz zarabiają,awansują - westchnęła Jolka. - Aż się stresuję, że niezaczęłamwcześniej. -Po co ty to czytasz? - Ewkazabrała jej gazetę, zmięła i wrzuciła do kominka. -Chcę być na bieżąco. Poznać kierunek działań konkurencji. Możliwości na rynku pracy. - Możliwości? Polowa tych ogłoszeń to kit. Wiele miejsc pracyczekana znajomych królika. - Wiem, ale dla młodych iambitnych zawsze się znajdzie. -...jakaś akwizycja - dokończyła Ewka. - Bez urazy. Malina. - Mówię o takich, jakci z "Gazety", którzypracują już na trzecimroku. -...studiów dziennych -przerwała rozsierdzona Ewka. - Zamiastczytać, rozwijać się, chodzić do teatru. Co to za ludzie i co za studia,że tak można? Jau siebie miałamtylko dwadzieścia parę godzin zajęć,alenie dałabym rady. Przecież trzeba coś przygotować nakolokwium, napisać pracę,posiedzieć w czytelni. Jak to możliwe? - Kosztem snu i życia towarzyskiego - wyjaśniła Jolka. -Co to zapraca,że może ją wykonywaćniewyspany zombie? - Amoże jadą na amfie? -podsunęłam. - Rewelacja! Powinnaś się, Jola, cieszyć. Więcej pacjentów dlaciebie. - Nie jestem psychoterapeutką. Ja chcę sięzająć HRM. - Co toza choroba? -Żadna choroba, to skrót. Zarządzanie zasobami ludzkimi. - Jezu, co za nazwa -skrzywiła się Ewka. -Jak zarządzanie mięsem armatnim. Nie człowiek, lecz zasób. Ktoto wymyśla? Roboty? - Dobra nazwa - broniłam. -Pasujedo stanowiska. Roboty zarządzają innymi robotami. - Przynajmniej dobrze sięzarabia - odezwała się Jolka. -Zapomniałam -Ewka klepnęła się w czoło. - Przecież to jestdzisiaj najważniejsze. Co prawda taki Tomek z "Gazety" mówi, że. ściga się wyłącznie dla satysfakcji, a Asi zależy przede wszystkim narozwoju, ale tak naprawdę wszystkim chodzi o kapustę. - Oczywiście - zgodziłasię Jolka. -Satysfakcjętoma artysta,anie zwykły urzędas. Taki specjalistaod HRM, na przykład. Czasemdecyduje, kogo zwolnić, kogo zredukować, komuobniżyćpensję. Myślicie, że toprzyjemne? - Nie? -uśmiechnęłam się złośliwie. Po raz drugi tegowieczoru. - Nie -Jolkanie dala się sprowokować - ale można wytrzymaćdzięki zarobkom. Na tyle dużym, że jest wielu chętnych,niestety. - Wiktorci niepomoże? -Próbuje, ale wiecie. Przy takiej konkurencji. Od drugiegorokustaże, kursy językowe za granicą. - Jolka, takich ludzimożna policzyć na palcach. -No nie wiem. - Jolkapokręciła głową. -Obejrzyj się. Większośćto nasiznajomi. Czy któryś z nich przypomina charta? - Tamci niesiedząw knajpie, siedzą w biurze. -Nie mów, że im zazdrościsz- prychnęta Ewka. - Nie zazdroszczę, tylko sięboję - szepnęła Jolka. -Bojęsię, żejaksięteraz nie załapię, za kilka lat nie będzie mnie stać napiwo. Wypadnęz obiegu. Będę nieudacznikiem,który zrozpaczą przeglądagazety wczytelni. - Tysię nie załapiesz? To co powiesz o nas; o mnie. Malinie, Leszku? Jolka niepowiedziałanic. Dyplomatka. Udaje, że się wzięła dopisania. Chyba zamówięjeszczejedno piwo. 20.06. Miałam sen. Śniło mi się, że jestem na pustym. Ostresłońce waliprosto w oczy, a język pokryłystrupy. Wody - Jęczę i rozdrapuję pazurami piasek. Właśnie wtedy,w oddali zauważyłam coś, jakby strumień. Lśni, migocze, wabi chłodem. Więc idę, gramolę sięwyczerpana, czołgam powoli przez wydmy. Doszłam. Zanurzam dłonie złożone w miseczkę, nabieram. Zaraz się napiję, wreszcie. I nagle, tuż za sobą słyszę groźne warczenie. Pies. Ogromny,czarny piespo prawej. Siedzi bokiem i warczy. Zaraz się na mnie rzuci. Wylałamwodę,żeby go ułagodzić, alegdzie tam! Dalej warczy, corazgłośnieji głośniej. Dlaczego to słońce tak świeci? I ten pies! Nie wytrzymam,jeśli nie przestanie! Nagle jakby coś mnieprzeciągnęło na drugą stronę. Gdzieja jestem? I co totak brzęczy? Telefon! Rozejrzałamsię nieprzytomniepo pokoju. Boże, prawie południe. Zapomniałam zgasić lampkę, całą noc ładowała po oczach. Ale mnie suszy, topo wczorajszym piwie. 92Wypiłam chybazecztery kufle. Telefon przestał wreszcie dzwonić. Ulga. Trzeba się ruszyć, coś zjeść, bo inaczej kacniepuści. Sięgnęłam po szlafrok,niedbale rzucony na krzesło. Zabawne. Na tle oknawygląda jak pies. Długi pysk, uszy, pasek leży ztylu niczymogon. Ale jak mogłam towidzieć przez zamknięte powieki? Hętrwałcałysen? Piętnaście minut, dwie godziny, a może parę sekund? Ten mózg- potrafinamotać. Wróciłam z kubkiem kefiru i usiadłam na brzegułóżka. "Muszę ci zrobić zdjęcie - powiedziała kiedyś Ewka. - Tyz kubkiem kefiru w dłoni. Włosyna wszystkie strony, bezmyślnespojrzeniei ta cisza w powietrzu. Zatytułuję je "Nazajutrz"i powieszę ci nad łóżkiem, może rzadziej będziesz zaglądaćdo kufla". Zdjęcie jeszcze nie powstało, za toprawdziwe Nazajutrz siedzi z kefirem w ręku i rozgląda się bezmyślnie po pokoju. Cisza, to dobrze. I naglezabrzęczał telefon. -Słucham - zacharczałam. - Dzień dobry, dzwonię w sprawieogłoszenia. Czy tojeszczeaktualne? - Naturalnie. -Zaczęłam rozpaczliwierozglądać się za kartką,którą napisałamiJolka. - Dobrze. Czy ma pani skończone studia? - Tak,termin obrony za dwa tygodnie. -Rozumiem, doskonale, Kiedymogłaby pani zgłosić siędo nasna rozmowę? - Zaraz, chwileczkę. -Dziś jestem dętka,odpada. -Jutro, ale popołudniu. - Doskonale. Podam pani adres. - A mogłabym wiedzieć, co to za praca? -Jesteśmy firmą zajmującąsiędoradztwem i poszukujemy specjalistów od sprawzarządzania. Takich jak pani. - Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia- wypaliłam. -Nie szkodzi. Zdobędzie je pani w naszej firmie. - Skoro tak,to proszę o adres. Zanotowałam teżnazwę firmy: SMG. Zaraz pomęczę się nadCV, ale najpierw dokończę kefir. 22.06. Właśnie wróciłam z rozmowy. Bite dwie godziny! Jestemwypompowana, a moje poczucie wartości mieści się pod paznokciem małego palca. Ale zacznę od początku, czyli od wczoraj. Dokończyłam kefir, potem drugi ipół butelkimineralnej. Wzięłam chłodny prysznic, wygładziłam łóżko i poskładałam rzeczy. Gdzieś kołoczwartej zabrałam się do CV. Stukałam właśnie datę urodzenia,kiedy zadzwonił telefon. 93 - Malinka? -To babcia. Co się mogło stać? - Cześć, babciu. Co się stało? - Zapalszybko telewizor. -Dobrze, żenie ma tu mamy, zaraz byśmy usłyszały: "Mówi się włącz, nie zapal". - Który program? No, mam. Na razie lecą reklamy. Babciu, co siędzieje? - Sama zobaczysz, taki wstyd- wyszeptałababcia i odłożyłasłuchawkęW napięciu siedziałam przedtelewizorem. Wreszcie reklamysięskończyły. Prowadząca "Rozmowy w toku" zapowiedziała następnego gościa: "Powitają państwo Helenę. Helena, choć atrakcyjna, niemiała szczęścia do mężczyzn". Rozległy sięoklaski i nascenę wyszłamoja mama. HELENA, NIESZCZĘŚLIWAW MIŁOŚCITego, co zobaczyłam później, nie zapomnęchyba dokońca życia. Moja mama, wymalowana po końce uszu, usiadła zgodnościąnakrześle. - Heleno, opowiedz nam, kim był twójmąż. -Technikiem budowlanym,a poza tym świnią, oszustem i nierobem - wypaliła jednymtchem moja mama. Na widownirozległy sięchichoty, mama pozostała niewzruszona,zato ja poczułam, jak paląmnie policzki. - Dlaczego świnią? -Ma pani rację. Świnia to za słabeokreślenie. Świnianiepopełnia bigamii, nie opuszcza małoletnich dzieci, nie znika w białydzień. - A Ewój mąż, Heleno, znikał -raczej odpowiedziała,niż zapytałaprowadząca. -Dosłownie i w przenośni. Pierwszy razprawie dwadzieścia lattemu, tuż przed komunią Malinki. - Boże, czy ona musi wymieniaćmoje imię? Teraz wszyscy będą wiedzieć. Z wrażenia ażsię schowałam pod kocem. -Malinki, twojejcórki? - ciągnęła prowadząca. -Tak, kończy teraz zarządzanie. Zdolna, ale nie maszczęściaw miłości. Rozstała się właśnie z narzeczonym. - Poczułam, jakbyktoś skierował na mnie ogromny reflektor. Jak ja teraz będę żyć? Robić zakupy? Chodzić do fryzjera? Ukryłamtwarz w dłoniach, alezaraz rozsunęłam palce niczym Gąbka. Muszę być dzielna. Obejrzędokońca. - A kiedy znikł po raz ostatni? 94-Dwa tygodnietemu. Akuratdostałlist z Niemiec. Przeczytałi zbladł. A na drugi dzień znikł. -Domyślaszsię, gdzie jest? -Nie tylko domyślam,wiem - poinformowała mama prowadzącą,mnie i pięć milionów innych widzów. - Jest w Niemczech u swojej drugiej żony, o ile to właściwe określenie, Bo zemną niema rozwodu. -Więc wziął z nią ślub, choć w Polsce ma żonę -podsumowałainteligentnieprowadząca. A u dołu ekranu pojawiłsię napis: "Helena, jej mąż ożenił się powtórnie". -Tak - potwierdziła moja mama. -Jaktomożliwe? - Druga żona nie wiedziała o niczym. Edek wyrobiłw Niemczechnowe dokumenty. Twierdził, żezgubił paszport, i podał nowedane. Inne nazwisko,imię,zmyślił adres. No idatę urodzenia podał inną,odmłodził się o sześć lat. - Odjął sobie sześć lat? -upewniła sięprowadząca. - Tak, tylko dzień i miesiąc zostawił te same. 30 stycznia. Wodnik- Nigdy nienależy ufaćWodnikom. - Heleno, kiedy się dowiedziałaś, że Edek ma żonę? -Dwa tygodnie temu. Z listu. -List był poniemiecku? - Co to za pytanie? -Tak, ale moja matka zna trochę niemiecki. Nauczyła się podczaswojny. - Więc wtajemniczyłaś i ją w całą tę sprawę? -Ja oraz pięć milionów innych ludzi! - Mogłamzanieść list dotłumacza, ale nie chciałam, by to wyszłopoza rodzinę. -Nie chciałaś,to cotam robisz? Mogęwiedzieć? - Ale- odezwała się prowadząca -zmieniłaś zdanie itwoją historię usłyszało pięć milionów telewidzów. Dlaczego? - Co dlaczego? -niezrozumiała mama. -Dlaczego macie takąoglądalność? - Nie. Dlaczego zmieniłaś zdanie, Heleno? - Ponieważ chcę ostrzec wszystkie kobiecy,żeby uważały. Nie tylkoprzednim, ale. - ... przed każdym oszustem - dokończyła za nią prowadząca -oszustem, który możeprzybrać wygląd sąsiada, kolegi zpracy, znajomego ze sklepu. Uważajmy, może uśmiechasię właśniedo nas? -Oklaski. Miałam już wyłączyć telewizor, pewna, że to koniec,kiedyprowadząca zwróciła się dokogoś zwidowni. - Bogusiu,powiedz nam, dlaczego kobiety trafiają na oszustów. Są naiwne? -Podstawiła mikrofon jakiemuś zmęczonemu gościowi. Zaraz, zaraz, to chyba Gąbka! A możesię mylę. Nie, całyGąbka. Bro. da, zmęczone oczy i druciane okularki, a u dołu ekranu napis: "Bogusław Gąbka. Psychiatra". Gąbka chrząknął,potarł czoło i zaczął. - Po paru minutach rozmowy mamytylko pewien zarys. Szkic,powiedziałbym. Żeby powstał pełen obraz,potrzebne są długie, wielogodzinne wywiady. - Więc nie możesz określić powodów? dopytywałasię prowadząca. - Nie możesz powiedzieć: przyczyną była naiwność? -W tym wypadku na pewno nie naiwność. - Gąbka chrząknął,potemumilkł, jakby się nad czymś zastanawiał. -Tak się składa, żeznam panią Helenęz opowieści jej córki. - A więcMalina jest pańską pacjentką? -Boże! Złapałam się zagłowę. - Boże! -jęknęłamamai też złapała się za głowę. -Czy to coś poważnego? - Niestety nie mogę zdradzić,Tajemnica lekarska. -Na pewno! - przeraziła się mama. -Gdyby to było głupstwo,zwierzyłaby się rodzonej matce. Co jejjest, doktorze? - Naprawdę nic. -Gąbka próbował ją uspokoić. -Całkowitegłupstwo. - Dlaczego nie przyszła z tym do mnie? -Mama wyciągnęła wielkąchustkęi otartaoczy, rozmazując tusz, a u dołuekranu pojawiłsię napis: "Helena, zdradzana przez mężabigamistę, właśnie się dowiedziała, że jej córka. Malina, leczy sięu psychiatry". Nie wytrzymałam i wyłączyłam telewizor. Muszę coś zjeśćnauspokojenie. Gdziemój thioridazin? Nie,najpierw obejrzę tę farsę do końca. Włączyłam telewizor. Zobaczyłam tylko napisykońcowe, w tle rozmazaną mamę, aprzy niejGąbkę. Przez pięćminut siedziałam bez ruchu,porażona. Siedziałabymtakpewnie i godzinę, gdyby nie telefon. Jego brzęczenie sprowadziło mniez otchłanina ziemię. - Malinka? -To babcia. -Dlaczego nie mówiłaś, że chodzisz dopsychiatry? - A ty mimówisz, że chodzisz do kardiologa? -Nie chodzę, alesięwybiorę. Po tym, co dziśzobaczyłam, przybyło mi ze dwieście lat. - Mnie to samo - przyznałam. -Muszęposzukaćinnej stancji,gdzieś za miastem. - A coja mam zrobić? -Przecież nie wymieniała twojego imienia. Co innegoja. Podała nawet kierunek studiów. - Biedne dziecko - wzruszyła siębabcia. -I jeszcze tenpsychiatra, taki wstyd. Nielepiej było przyjść dobabci? 96- A masz prawo wypisywanialeków? - zirytowałamsię. -Myślisz,że było mi łatwo? Że poszłam sobieot tak, dla kaprysu? Gdyby nieEwka, może wybierałabym się do dziś. - Boże, mama miała rację - wykrztusiła babcia. -To cośpoważnego. - Nie, nic poważnego, ale musiałam sięporadzić specjalisty. Odczasu doczasu bioręleki, i wszystko gra. - Taka młoda i już na prochach! -jęknęła babcia. - Nie wszystko załatwi się dobrym słowem, babciu. Czasem potrzeba trochęchemii. - Rozumiem antybiotyki,witaminy, leki na nadciśnienie, ale nagłowę? To cię ogłupi, zniszczy! - Babciu, widziałaś mnie miesiąctemu i co? Zmieniłamsię? - Teraz widzę, że tak. Kiedyśbyłaś takaenergiczna, wysprzątałaś mi cały dom,aostatnim razem nawet nie chciałoci się umyćszklanki. Westchnęłam. Nie będę jej tłumaczyć. Na drugidzień z mapą w ręcewyruszyłam naposzukiwania firmy SMG. - Witam,DominikWrotka. -Podałam mu dłoń i życiorys. - Malina-przeczytał- bardzo dobrze. To imięniesie ze sobą pozytywną energię. - Tak? -zainteresowałamsię. - Jest aromatyczne- wyjaśnił - budzi przyjemne skojarzenia. Klient, słysząc słowo "Malina", odpręża się i traci czujność, a wtedypani możezaatakowaći wygrać. - Co, na przykład? -zainteresowałam się po raz drugi. - Możliwości są ogromne-zatarł ręce - ale zacznijmyod początku. Pani Malino,czyjest pani zadowolonaz dotychczasowej kariery? - Nocóż - bąknęłam - niebardzo. -Właśnie-oblizał się- niewielu z nasjest zadowolonych ze swojej pracy. - Niewielu - przyznałam. -Ale możnatozmienić - pocieszyłmnie Wrotka. - Pani Malino,mogępowiedzieć, że zrobiła pani właściwykrok. Krok ku słonecznejprzyszłości. A towszystko dzięki naszej firmie "Sekses entManyGrup". -Tak? - nadstawiłam ucha. -Pani Malinko- znowu się oblizał - w jakim wieku ludzie przechodzą u nasna emeryturę? - Kobiety czy mężczyźni? -Naprzykładkobiety - uściślił Wrotka. - Wwieku sześćdziesięciu, alezazwyczaj, kiedy mają pięćdziesiąt pięćlat. Niestety- westchnęłam. - Niestety. Doskonale to pani podsumowała - ucieszył się - boczego może oczekiwać człowiek w wieku sześćdziesięciu łat? - No - zawahałam się. Wrotkanajwyraźniej źle zrozumiał moje"niestety". -Tyle kobiet chce pracować, czujesię młodo, ale musząodejść, bo zakład ledwo dyszy; w takiej Ameryce, na przykład, wielu emerytów bierze jeszcze ślub, chodzi na dyskoteki. - Właśnie! -przerwał, wyraźnie podekscytowany. -W Ameryce. A dlaczego tam? Odpowiedźjest prosta; dzięki funduszom emerytalnym. I zaczęło się. Wciągu następnej godziny panWrotka narysowałmi dziesiątki wykresów itabelek,pokazałmnóstwo wycinków zgazet. Przed oczami migały mi tytuły: "Koniec łańcuszkaprzegranych","Emerycie, czy cinie żal? ", "Polska -FlorydąEuropy? ","Ubezpieczsię i umrzyj". Wrotka objaśniłmikażdą możliwość. Co sięstaniez moimfunduszem, jeśli nagle umrę, a mam dzieci, nie maro dzieci,ale mam męża. Cosię stanie z moim funduszem, jeśli będę miećwypadek, ale nie umrę, jeśli zachorujęlub przestanę go opłacać przezrok. Przezsześćdziesiąt minut zadałam tylko jedno pytanie. - Załóżmy, że zdecyduję się wpłacać te150 złotych co miesiąc. -Oczywiście może pani wpłacać więcej -przerwał. - Tak, tak,ale ja chcę tylko 150. No więc załóżmy,że będę wpłacać przez dwadzieściapięć lat, żeby jeszcze zdążyć przed starością. Uzbierami się 45 tysięcy złotych. Dzisiaj miałabymza to volkswagena polo. Kto mi zagwarantuje, że za ćwierćwieku te pieniądze będącoś warte. Może będzie mnie stać tylko na pudełkozapałek? - Tak. Doskonale -nie wiadomo czemu ucieszył się Wrotka. - Coroku może pani płacić sumę powiększoną o procent inflacji. Topowinno rozwiązać problem. Przejdźmyteraz do największej rewelacji: polisy na życie. To dzięki niejna Florydzie widuje się niedołężnychstaruszków otoczonychwianuszkiem dorodnych dwudziestoletnich blondyn. Wyłączyłamsię. Co mnie obchodzącycate blondyny czyhające naspadek? Comnie obchodzi Floryda i tamtejszy raj dla staruszków? - No ico pani na to, paniMalino? Ocknęłamsię. - Cóż - zrobiłammądrą minę - brzmi rozsądnie. Pozostaje pytanie, jakie są warunki wstąpienia do tego, no. nie zdążyłam powiedzieć"raju", bo Wrotka zaczął wyjaśniać:98- Najpierw musi pani wykupić polisę, to zrozumiałe, skoro będzie panireklamować naszprodukt. -Notak, Claudia Schiffer napewno jeździ citroenem. - Wynikiprzeprowadzonychbadań pokazują jednoznacznie. Pracownik, który korzysta z produktów swojej firmy, jestjej najlepsząreklamą. A więc na początek rocznapolisa: minimum 1800 ztotych. Potem szkolenie, jedyne 230 złotych. Potemegzamin na licencję. Jest pani napoziomie pierwszym, Teraz wystarczy podpisać dziesięćkontraktów i już przechodzi pani na poziom drugi. - A wskoczenie na następny poziom? Iluwymaga kontraktów? - Stu. Co jest możliwe w ciągu dziesięciu miesięcy. Jeśli si? panispręży, jużzarok może pani szykować talerzyk. - Talerzyk? -Przepraszam, talerz. Na ogromny kawał tortu, jaki stanowią zyski firm ubezpieczeniowych. - Aha. Aile jestwszystkich etapów? - Osiem; przy czym - tu ciekawostka -gdyby coś się pani stało,ktoś z rodziny możekontynuowaćwspinanie się na kolejne ^PYMieliśmy taki przypadek w firmie. Jeden zmenedżerówzginąłw pożarze, był wtedy naetapie piątym. Żona postanowiła kontynuowaćjego dzieło. W tej chwili jest dyrektorem. Osiągnęła sam szczyt- Zarabia miliony, choćjuż nie pracuje, pracują na nią inni, z niższychpoziomów. "Typowa piramidka" - pomyślałam. - Czy wjakiejś innejpracy rodzina zmarłego możewskoczyć najego stanowisko? -No nie - przyznałam - ale czy towskakiwanie jest obowiązkowe? Naprzykład, powiedzmy,znajdęmęża, który pracujedla podobnej firmy. I nie daj Boże, ginie. Czy muszęwtedy kontynuować wspinaczkę? - Bardzo dowcipne. -Wrotka uśmiechnął się i zatarł gładkiedłonie. -Oczywiście, że nie. To jak będzie, pani Malinko? Kiedy możemy się spotkać? 21.06-W samopołudnie. - Moja ciotka dorabia sobie jako agent - odezwała się Ewka. -W ciągu rokupodpisała trzykontrakty. I działaw Oświęcimiu; gdziechcąc nie chcąc, myślisię o śmierci. -Nie wiedziałam, że teraz firmy ubezpieczeniowe stawiają tyle ^wymagań - zwierzyłasię Jolka. -Wykupienie polisy,płatneszkole-1113: - Ciotce zapłacił zakład - ciągnęła Ewka. - Jeszcze robiła łaskę,bo na sto osóbzgłosiły się dwie;ona ze średnim i jakaś Tere^kS) co99. jest gońcem i ma przyzakładówkę. Teraz ciotkażałuje, bo wydaławięcej na telefony do potencjalnych klientów, niż zarobiła. Co jakiśczas chce odejść, ale ją kuszązłotą omegą. Dostanie na etapie szóstym, za to na siódmym - szkolenie w Turcji. - A na dziewiątym wakacje naSyriuszu- dodałam. -Wszystkofajnie, tylko żeja dalejnie mam pracy. 23.06. Właśnie wróciłamze swojejtrzeciej rozmowyo pracy. Idzie micoraz lepiej. Pamiętam pierwszą z nich. Dziewięćlat temu,kiedy szukałam zajęcia nawakacje. I dostałam:w miejscowych zakładach mięsnych przy układaniukonserw. MOJA LEWA STOPA- Hęma lat? -Siedemnaście. - Chorowała na żółtaczkę albo salmonellę? -Nie - pisnęłam. - Głośniej. -Nie! "- Książeczkę zdrowia ma? -Ma!"- Dlaczego chce robić przy mięsie? -Bo tociekawa praca i pozwala na kontakt z prostym człowiekiem. I,i, tego. Chcęzgłębić tajnikiprzetwórstwa. - Jakie tajniaki? Tu zdjęć robić nie wolno. - Tajniki- przełknęłam ślinę. -Chcę zobaczyć, co sięnaprawdępcha do tychpuszek, bo kolega mi mówił, że zmielone kopyta i ogony- Kolega samjestogon. A na siódmąwstaniei dojedzie? -Wstanie i dojedzie. -To niechwstanie i dojedzie w najbliższyponiedziałek. Wcześniej obciąćpazury i spiąć włosy. Naastęępna"! Wstałam nieprzytomna o6. 00. Umyłam byle jak zęby, zaczesałam wtosy w kucyk i do roboty. Namiejscuwręczono mi gumiaki,rozmiar42, fartuch XXL oraz chustkęna głowę. A do ręki wilgotnąścierkę -- Niech usiądzie przy taśmie i wyciera wieczka odstoików. Pięćposiódmej taśma ruszyła. Ledwo nadążałam. - Dlaczego każdy słoik jest taki upaćkany? -zapytałamsąsiadkę,przysadzistą czterdziestkę o czerwonejtwarzy. - Bo jak napełniają, to im czasem wycieknie iubrudzi. O, tupasztet zasechł. A tam mielonka. 100mmmln. ,m- Nie lepiej wymyć jakimś szlauchem, zamiast rozcierać brudnąszmatą? -Ło, patrzcie jo, reformować będzie nasz zakład - odezwał sięprosty lud. - Godzinę robi ijuż jej sięnie podoba. -Podoba -zapewniłam. - Fajnie jest. -To niech robi, nie dziamie. Bo słoikibrudneschodzo. Ledwo dotrwałam do obiadu w zakładowej stołówce. Do wyboruzupa zflaków albo jarzynowa: w mięsnejzawiesinieparę plasterkówziemniaka. Wzięłam jarzynową. Przynajmniej nazwa apetyczna. O trzynastejznowu na taśmę. Wytrzymałamdwie godziny i do domu. Najpierw prysznic, bo śmierdzę starympasztetem na milę. Ciuchy do pralki ispać, chociaż na pół godzinki. Po trzechdniach zachowywałam się jak robot. Dwa ruchy ścierką i następnysłoik, dwai następny. A przed zaśnięciem miałam przed oczami sunącą taśmępełną konserw i słoików. Pod koniec tygodniazabranomnie do produkcji szynek. Zawszejakaś odmiana. Temperaturabliska zera, żeby powstrzymać psuciesię mięsa. Zaczęłam przytupywać. - Zaraz się rozgrzejesz. Tu sięrobina akord, dla Amerykana -wyjaśnił mi ktoś w rodzaju nadzorcy. - Chodź, ci pokaże. Pokazał. Najpierwpuszka. Wkładasz do środka folię. Potembierzesz ochłap z całej góryochłapów. Posypujesz żelatyną i tajemniczą mieszanką konserwującą. Zawijasz starannie folię. Kładziesz przykrywkę i do maszyny plombującej. Następna puszka,folia,ochłap, żelatyna, przykrywka i do maszyny. Wytrzymałamtrzy dni, potem poprosiłam opowrót na taśmę. Przenieśli mnie, alei tak zdążyłam odmrozić w"szynkowni" dłonie. Minęły kolejnetrzy dni i nadszedł czwarty -piątek. Coś mnie tknęło, że zamiasttenisówek założyłam sztywne jak koci ogon tureckie adidasy. Stałam właśnie przyokienku, przekładając dla odmiany konserwy nawózek widłowy. Zdążyłam ułożyć 942 puszki,kiedy jeden zpraktykantówzłożył micały ciężar na lewej stopie. Minęło parę sekund,zanim zorientowałamsię, co dźwigam na bucie. Wrzasnęłam,a spanikowanypraktykant straciłkolejne sekundy na podniesienieplatformy. Wylądowałam u lekarza. Skończyło sięna stłuczeniui wylewie podskórnym. Tylko tureckim adidasom zawdzięczamfakt, że moja lewa stopa nie zamieniła się w talerz na pizzę ośrednicy metra. Przezte dziesięć dni zarobiłam na wizytęu kosmetyczkiorazmodny strój kąpielowy z bazaru. Po pracy w zakładachzostało miparę wspomnień, wstręt do pasztetu i ręce Wokulskiego. Cozostaniemi po tej pracy, o ile wogóle coś znajdę? 101. "4. 06.Dziś noc świętojańska, a ja nadal nic nie mam. Nawet jużnie dzwonią. Chybasię przejdę do wróżki. Zaraz zadzwonię do Ewki, może sięze mną wybierze. - Ilebierze? -Jaka konkretna. - Dwadzieścia złotych zapytanie- Nie lepiej pojechaćdo twojej babci? Bilet wyjdziedwadzieściaw dwiestrony. -Do babci zawsze możemy jechać, ato jest superwróżka. Przyjmujetylkoraz w miesiącu. - Zawsze się musiszrzucać na nowości. Skąd wiesz,że jej wróżbasięsprawdza? - Niewiem. -Widzisz, a twojejbabci się sprawdza. - Ale u babci zejdzie nam cały wieczór, a ja chciałam skoczyćnawianki. Zobaczyć sztuczne ognie. - Wiesz co? -ożywiła się Ewka. -Zadzwońmy doniej. Po osiemnastej nie wyjdzie więcej jak dwadzieścia złotych. A jak się niesprawdzi, za miesiącprzetestujemy tętwoją wróżkę. To jak? - Dobra, od czego zdobyczetechniki? Kiedy przyjdziesz? " Jaktylko przestanie padać. Zgubiłam parasol. Już trzeci w tymroku. - Dobra, czekam. Ewka wpadła tuż po siódmej. Całamokra. - Alelato! Leje od rana. Daj mi jakiś ręcznik. - Myślałam już, że nie przyjdziesz. Oczywiście, napijesz się czegoś ciepłego. - Z podwójnąporcją rumu. Idzwonimy, co? Ewka dokończyła herbatę, a ja wystukałam numer. " Halinka? Ty w domu? W noc świętojańską? Co prawda wali żabami, alewtwoim wiekudeszcz niestraszny. " Już wychodzimy, babciu. Tylko, widzisz -zawahałam się - mamy prośbę. Mogę walić prosto z mostu? Nawet musisz, dziecko. Zarazprzyjedzie tu Henia z Irkiem. Powróżbę. My też w tej sprawie. - Chcecieprzyjechać? -ucieszyła się babcia. -Pokażę wamnowyświecznikz Izraela. Oryginalny. - No - zająknęłam się - nie bardzo. Chciałyśmy jeszcze skoczyćnad Wisłę,zobaczyć sztuczne ognie Słusznie. I co z tą wróżbą? Myślałyśmy, że może przez telefon. O ile się da. Co masię nie dać. Nie takie rzeczy ludzie robią przez telefon. 102O, wczorajniemogłam zasnąć, to sobie myślę, że cośobejrzę. Atamciągle reklamy i ciągle: "Zadzwoń do mnie. Przeżyjmy razem romantyczną noc". Romantyczną, dobre sobie. - Babciu, chodzi ostworzenie złudzenia. -Właśnie,złudzenia- rozsierdziła się babcia. - Wszędzie namiastki. Papieros ma stwarzać wrażenie odpoczynku, breja wpuszce udaje luksusowyposiłek. Chipsy mająsmak Ameryki, a dziękikremowi możeszpoudawaćtę, no, wysoką od szyfru. - Claudię Schiffer - podpowiedziałam. -Właśnie. Szyfer. Wszystko udaje cośinnego. - Rzeczywistośćwirtualna. -Ewka przejęła słuchawkę. -Dzieńdobry, pani. - Cześć, Ewcia. Ty przynajmniej niczego nie udajesz. Wszystkona swoim miejscu. Jak pączkimiłości? - Sama już nie wiem. Idlategodzwonimy o wróżbę. - Prawda - zreflektowała się babcia. -Ja tunadaję, a licznik bije. Jużlecę po karty. Holenderjasny, gdzie jepołożyłam? Dziewczynki, zadzwońcieza dziesięć minut, co? Ja się rozejrzę spokojnie. Przetasuję, złapię nastrój i zaczniemy, dobrze? Zadzwoniłyśmy kwadrans później. - No, właśnieznalazłam. Wiecie gdzie? - Na pralce - podsunęłam. Niewiadomodlaczego, babcia zawszeznajduje je na pralce. Albo w piekarniku. - Znowu- przytaknęłababcia. -Ale co one tam robiły? Wiecznezagadki. Dobra, tempo, bozaraz wpadnie tu Henia. Która pierwsza? - Możeja? -odezwałam się. -Nic mi sięnie wiedzie. Od miesiąca szukam pracy, i guzik. Rafał, wiadomo. Ale przy wizji bezrobociatomała pestka. - Dobra,przekładam za ciebie- O, cholera,dziewiątka trefl przyrządowymdomu. Ze szkołą coś się złego kroi. - Pięknie,jeszczena uczelni kicha. -Czekaj, czekaj. Duże kłopoty przez zawiść, ale dzięki asowi trefl. - Asto śmierć. Wszystko jasne, poprostu umrę,przywalona ścianą problemów. Dopiero wtedy mnie docenią. - Czekaj, Malinka,chwilę. Żadna tamśmierć. Król pik-Jakiśstarszy brunet, zachoruje albo umrze, i wszystko się wyjaśni. - Napewno na uczelni? Może chodzi o ojca? - Twój ojciecjest w treflu i nic się nie wyjaśni. O, kurczę, twojamama kogośmana boku. Wiedziałaś? - Babciu - zniecierpliwiłam się- wróżyszmamie czy mnie? Coz tą szkołą? - Już,już. Jeszcze raz rozłożę. Co my tu mamy. - Babciaumilkła,103. studiując karty. - Znowu kłopoty z rządowym domem. Poważnywypadek bruneta. Przełóż obronę, Malinka. - Już ustalili termin - jęknęłam - na dziesiątegolipca. -Odmówię modlitwę do świętego Antoniego. Może dasię przesunąć. - Znowu Antoni? -Jedynyniezawodny. Przed chwilą mi pokazał, gdzie leżą karty. - Co jeszczemi wyszło? Bo tu Ewka czeka i szarpie za kabel. - Jakieś pieniądze. Poznaszblondyna z daleka. Światowy typ. I jaki zakochany. -Nareszcie - odetchnęłam. - Zaraz, zaraz, ważne spotkanie. Ty, blondyn i szatynka. Weselnakarta. Tylko ten szatyn, co on tu robi? - Mówiłaś,że blondyn- przerwałam. -Inny. Cały czas przy tobie. Za pierwszym rozłożeniem też. Jużraz ci pomógł i cały czas czeka. Zakochany. I ty też będziesz. No, mojadroga - gwizdnęła - sama czerwona karta wam się ściele. Dobra,teraz Ewa. Słuchasz? - Nie mogę się doczekać -odezwała się Ewka. -Już rozkładamy. Jakczerwono! Ten pączek ma blond włosy? Przypieniądzach. Co to, uczy się jeszcze? Czyli zamożny zdomu. Tak, ojciec przy rządowej karcie. Uczony. - Widzisz? -szepnęładomnie Ewka. -Wszystko się zgadza. - Świata za tobą nie widzi - ciągnęłababcia. -Ale, zaraz, zaraz. Kłopoty. Zerwanie. - Jakie zerwanie, skoro nic się jeszcze nie zaczęło? -zdenerwowała sięEwka. - Cholera, Henia dzwonido domofonu. Dokończymyinnym razem. - Niech mnie panitak nie zostawia! -jęknęła Ewka. -Dwa słowa! - Nodobra, szybko. Trzy, cztery, pięć,sześć. Zdrada, poważna,i łzy- Ale czekaj, dlaszatynki, a ty masz czarne włosy. Zerwanie naamen. Już pukają. Dobra, kończę, cześć, pa. Odłożyła szybkosłuchawkę. Usiadłyśmy naprzeciw siebie. Siedzimy. - Mówiłam,żeby iść do wróżki? -zaczęłam. - Może się niespełni - powiedziałabez przekonaniaEwka. Siedzimy dalej. Cisza. - Co teraz robić? -odezwałamsię. - Nic, czekać. Problemy w osiemdziesięciu procentachrozwiązują się same. Nie wiedziałaś? Niewiedziałam. Nie jestem Ewka, tylko Maliną. Wiecznie uwikłaną, zamartwiającą się z powodu drobiazgów. Siedzimydalej. Może by tak włączyć telewizor? 10425. 06.Poniedziałek. Chyba coś mnie łapie po tych wiankach. Ktotowidział? Jedenaście stopni w czerwcu. Ładny mi efekt cieplarniany. A wczoraj? Może zacznę odpoczątku. Osłabione wróżbą babci,siedziałyśmy, bezmyślnie się gapiąc w wyłączony ekran telewizora. - Pożyczysz mi jakąś kurtkę? -Ewka przerwała milczeniePocztapalamdo szafy. Otworzyłam skrzypiące drzwi. Ze środkawyleciały trzy mole, spasionemoimi swetrami. Jak pech, to na każdym polu. - Chcesz ortalionową czy z dżinsu? -Nie masz czegoś grubszego? - skrzywiła sięEwka. -Jak tu jechałam, zmarzłam do kości. Wątpię,żeby się nagle ociepliło. Wyjęłam dwiepuchówki igrube, zimowe szaliki. - Czy ty nie umiesz wy po środkować? Zawsze skrajności. - Zrzędzisz, jakbyśmy były małżeństwem z dwudziestoletnimstażem - zauważyłam. -A, bo się podłamałam. - Ewkazaczęła ssać kciuk. -Wróżbą. - Myślisz, żeja nie? Uczelnia to jedyne miejsce, gdzie odnoszęjakiekolwiek sukcesy. Z pracą nędza, z miłością dno. Wszędzie porażki. A tu siędowiaduję, że będą problemy ze studiami. -Co może być? - Ewka próbowała bagatelizować. -Wszystko. Wiesz, jak kosząna obronach? Dziwnepytania, złośliwe uwagi. Paranoja. W tym roku oblali sześćosób na czterdzieści. Muszęprzełożyć - zdecydowałam. - Ciekawe, kiedyja się będę bronić - zamyśliła się Ewka. -Dobra, konieczamartwiania-Przecież mamy nocświętojańską. NOC CZARÓW I ZABAWYWybyłyśmy tuż przed dziewiątą. Akurat, żebydojechać nad Wisłę izdążyćwepchnąć się w tłum, zanim zaczną puszczać ognie. Sztuczneognie to jedna zniewielusztucznych rzeczy,które wprowadzają mniew stan euforii. Najbardziej lubię te złociste parasole,z których wyrastają następnei następne,tuż nad głową. Wszyscy wokół klaszczą i piszczą z zachwytu. Ale nietym razem. Raz, że deszcz. Wyglądaliśmy, jak wielkiestado zmokniętych kur, nie mogących siędoczekać, żeby już wrócić do kurnika. A dwa - to balonik. Białywewzorki. Niewielki, ale na tyle duży, żeby zasłoniłmi całepole widzenia. Na niebie wyrastały ogromne,złociste kwiaty,ale ja widziałamtylko białybalonik. Cholera, po co komuś taki balonik? Próbowałamprzesunąć się wbok, bezskutecznie. Ogromne stado zmokłych kurpozostało niewzruszone. Może przekręcić głowę? O, widzę kawałek. Popłuczyny po wielkim, srebrzystym talerzu, który właśnie rozprysł105. się na tle chmur. Parę smętnych iskierek. Zaraz coś zrobię, nie wytrzymam. Ale co? Niebędę krzyczeć. Tylko przeszkadzałabym innym. Zaczęłam nerwowo stukać butem o ziemię. Może facet (to napewno facet)się domyśli i weźmieten cholerny balonik pod pachę. Spróbuję przesłać mu telepatycznie taką myśl. "Ty z balonikiemzasłaniasz! Weźgopod pachę! Weź!". Nic z tego. Spróbuję jeszczebardziej przekrzywić głowę. Chyba jednak nie, facet obok obrzuciłmnie wzrokiem. Prawie usłyszałam: "Gdzie się pchasz z tągłową". Nagle wszystko zaczęło mnie drażnić:i ta listopadowapogoda,i wróżba babci, i facetze złymspojrzeniem, i ten okropny zapachzmokniętegotłumu. A najbardziejbalonik. Zaraz coś mi się stanie! - Panie, weźpan ten balonik! -usłyszałam nagle gdzieś z przodu. - Najlepiejwypuścić go nawolność! -krzyknąłktoś z boku. - Właśnie, stoitaki i wszystkim zasłania- dorzucił ktoś z lewej. Balonik odrazu znikł. Wokół siebie usłyszałam wielkiezbiorowewestchnienie. W tymmomencie na niebiewykwitl czerwonozlotyparasol. Pięknie się rozwinął. I zgasł- Koniec pokazu. -Trudno,odbijemy se, Danka, nasylwestra - odezwał się facetprzede mną. -Nie mogłeś coś powiedzieć? Niemogłeś? - zrzędziłapańciaw różowymprochowcu. -Myślałem, że tylkonam przeszkadza - tłumaczył się jej mąż. Tłum wycofywałsię znadbrzegu Wisły. Sunął w błocie, chlapałna boki, ocierał się mokrymi płaszczami, rozpychał ideptał. Ruszyłam do przodu, byle szybciej uciecod tych skrzywionych twarzy,brzuchów wypychających ortalionowekurtki, od zapachu smażonejkiełbasy. Od ostrych parasoli, Właśnie! Gdzie mój parasol? Dopieroteraz zauważyłam, że nie ma przy mnie Ewki, a wraz znią parasola. A pada corazmocniej. Gdzieta Ewka? Trzeba biec do przystanku, schronięsię pod daszkiemipoczekam na tramwaj. Dobiegłam. Nic z tego,przystanek oblepiony ludźmi. Trudno, poczekam obok. Zmoknę,dostanę zapalenia płuc, odejdę w kwiecie wieku. Jeszcze młoda,piękna i niezrealizowana. A kiedymnie zabraknie,wszyscy się dowiedzą, ileznaczyłam w ichżyciu. Nie czuję już kropel uderzającychw moją głowę. Pewnie dlatego, że zmokłam na amen. Jak parę lat temu na juwenaliach. Lałostraszliwie, alekto by się przejmował. Przypominałyśmy z Ewkądwa wodniki szuwarki: dżinsy ubłocone po pępek, w buciorach zupa,nawet ze staników można było wyżymać wodę. Ja dorobiłam się jeszcze wielkiejplamy na dżinsowej kurtce;bo zafarbował mi zamszowyplecaczek. Koszty zabawy. Teraz też będą koszty, tylko zabawa marna. Przezgłupi balonik. Dobrze, żenie pada. To znaczy pada, bo wi106dzę,jak chlupiew kałuże, alenade mną nie pada. Podniosłam głowęi zobaczyłam ogromnyparasol. - Zastanawiałem się, kiedy zauważysz - uśmiechnął się właścicielparasola. Przystojny Nieznajomy! Przełknęłam ślinę i zrobiłamwielkieoczy. - Co tu robisz? -zadałam pytanie. Jak zwykle oryginalne. - Mieszkam- znowu się uśmiechnął. -Jak tampojuwenaliach? - Powolutku. Kończę studia, szukam pracy i celu w życiu. A u ciebie? -Kończę studia, mam pracę iteż szukam celu w życiu. Tośmy sobie pokonwersowali- Stoimy. - Może się przejdziemy? -zaproponował. -W końcu mieszkasztylko cztery przystanki stąd. - Skąd wiesz? -Odwoziłem cię po juwenaliach. Zaprosiłaśmniedo środka. -I?- Posiedzieliśmychwilę przy piwie. Pogadaliśmy. - A o czym? -O celu w życiu. Mówiłaś,że szukasz. Opowiedziałaś też o jakimśpodłym facecie,który od ciebie odszedł. A teraz wrócił i udaje, że ma statek złota, czy jakoś tak. -To nieten samfacet. Było ich dwóch. - A któryodszedł? Tenod złota? - Obaj odeszli. Jedenpół roku temu. A ten odzłotaprzed wiekami. To mój ojciec. - Aha -powiedział. Szliśmy w milczeniu. - O czymjeszcze mówiłam? -Zezapasowe klucze są w jakiejś lampce. Zaraz potemzasnęłaś,ajazacząłemprzeszukiwaćwszystkie te lampki. Czułem się jak włamywacz. Wreszcie znalazłem, w latarni morskiej. - O, kurczę. Aja się kiedyś tylenaszukalam. Maszjeszcze teklucze? - Oddałem ciw Dzień Dziecka. Znów leżąw latarni. - Toty wyłączyłeś gaz i Uratowałeś mi życie, aja nawet nie wiem,jak masz naimię. Ja sięnazywam Malina. - Wiem - powiedział Przystojny Nieznajomy. -A tobiejak na imię? -Pewnie Marcinalbo Piotrek albo. Emek. Emek? - Emanuel - powiedział Przystojny, już nie nieznajomy -alewołają namnie Emek. 25.06. Nadal niemogę ochłonąć. - Odprowadziłcię i po prostu poszedł,atynic? -Jolka nie mogłaukryćoburzenia. 107. - Powiedziałam mu cześć. -Facet ratuje ci życie,osłania parasolem, odwozi taksówką- Wygląda jak sam Ryan Phillipe, i ty mówisz mutylko cześć? - A comiała powiedzieć? -ujęła się za mną Ewka. -Kochamcię? Jesteś moją połówką? - Wcale niejest - zapewniłam. -Jestemskończoną całością. Samowystarczalną. - Tak? To spróbuj zatańczyć sama rumbę - powiedziała Jolka -frajerko. Frajerko? ' Przecieżnic do niego nie czuję. Nawet o nim nie myślę. 27.06. Myślę. Od dwóch dni. Sądziłam, że zadzwoni. - Tylko nie wyobrażaj sobie, że to miłość - uprzedziłam Ewkę. -Po prostumyślę. Pracuje tylko głowa,nie serduszko. - Masz jego namiary? Jakiśtelefon, e-mail? - spytała Ewka. -On ma. Poza tym,po co mi jego namiary? Nie jestem zakochana inie szukam miłości. Nastawiam się na karierę. A propos kariery, dostałam odpowiedź na ofertę. -Ico? - Wciągnęli mnie do banku danych. -Czyli dupazbita. Ja jestem w jakichśstu bankach danych ioddwóch lat żadnej propozycji. Gdyby niekorki, jużdawno wykorkowałabym z głodu. - Jakto w stu? -zdziwiłam się. -Nigdy nieszukałaś pracy. - Nigdyo tym nie mówiłam. -Ja ci owszystkim mówię. Działałaś za moimi plecami. - Za twoimi? -zdziwiła się Ewka. - Nie mówiłaśmi nic, bo pewnie się bałaś konkurencji. -Malina, co ty wygadujesz! Szukałamofert dla technologówżywienia. Ciebie by nieprzyjęli. - Bo co? -rozsierdziłam się. -Nie jestem wystarczająco atrakcyjna? Mam za słabe oceny w indeksie? - Nie masz odpowiedniego wykształcenia. Wtakiej fabryce jogurtu nikogo nie obchodzi, że jesteś smakoszem produktówmlecznych. Liczy się papierek. - Niewierzę, że szukałaśtylko wfabrykach jogurtu. -Oczywiście,że nie. Pisałam do trzech browarów, dwóch zakładów cukierniczych i fabryki napojów gazowanych. Omijałam tylkozakłady mięsne, z wiadomych względów. - Aha - powiedziałam niepewnie. Zrobiłomi się głupioza tenatak zawiści. - Ale mogłaś powiedzieć. Ja cisię zwierzam. - Ja też,Malina. Opowiedziałam ci przecież o Tomku. Tylko tobie. - Alenie wiedziałam, że wysłałaś sto podań o pracę. -Bo to sąmichałki. Razci wspomniałam, nawet nie powiedziałaś"aha". - Niepamiętam. Kiedy? - Rok temu, podczas sesji letniej. -Widocznie byłam czymś przejęta, zmartwiona. - Ty zawsze jesteś czymś przejęta albo zmartwiona - zauważyłabez złośliwości Ewka. -Ciągle cośsię dzieje. Rafał odchodzi, ojciecwraca, matka szuka faceta. Gąbkasię myli, Irek ryczy, bo mu grozijedynka. Sama widzisz. - No,a w knajpie, przy piwku? Ewka spojrzała namnie z politowaniem. I słusznie. Kto by chciałwysłuchiwać w knajpie opowieści o listach motywacyjnych. MożeJolka. Zrobiło mi się podwójniegłupio. Ja tu lecędo Ewki z każdymdrobiazgiem, a onasamotnie pokonuje trudy życia. - Dajspokój,Malina - obruszyła się. -Więcej się przejmujeszmoimi podaniaminiż ja. - Z czegobędziesz żyć? -Narazie daję lekcje, w tym tygodniu ostatnie przed wakacjami. - Co dalej? -Może byś siędo mnie przeniosła? Zyskasz czterybańki. -A ty? - Będę płacić połowę czynszu. Zawszeto 100 złotychdo kieszeni. - Mówiszserio? -Już dawno miałam ci zaproponować. - A jak coś się rozwinie z tym twoimTomkiem? Ewka wydałami się jakaś zgaszona. Pewnie z powodu wróżby. - Jak towygląda? -Nijak -wzruszyła ramionami. - Jutro mamy ostatnie zajęcia,z chemii. Ito wszystko. - Zależy ci? -Głupie pytanie. -To walcz. - Nie mogę go podrywaćna korkach. To byłobynieetyczne. - Więc co chcesz zrobić? -Poczekamna rozwój wydarzeń. - A jak nicsię nierozwinie? -Toteż jakieś rozwiązanie. Może tak? Możenie wartoszarpać się z losem? Walczyć? Możewłaśnie o to w życiuchodzi, żeby akceptować wszystko, co namniesie. Tylko że jatak niepotrafię. 109. 28. 06.Uff, dziś udało mi się załatwić dwie sprawy. Po pierwsze,właścicielmieszkania. Powiedziałam, że wyprowadzam się za miesiąc. Skoro Ewka chce mnie przygarnąć. - Niema problemu - odparł z uśmiechem. -PannaMalina znajdzie kogośna swoje miejsce i wszystko w porządku. Ze mną jakz dzieckiem-Żeby się tylko rachunkizgadzały. Mamcałymiesiąc. Znajdę. A druga sprawa to przesunięcieterminu obrony na wrzesień. Promotor kwękał, widząc moje podanie. - Pani Malinko, na tydzień przed obrona? Aja miałem nawrzesień poważne plany. -Wiadomo: trzy tygodnie wylegiwania się naKanarach. - Ostatecznie mogę teraz, ale wróżkami odradzała. -I pani, osoba wykształcona, wierzy wewróżki? - Dlaczego mamnie wierzyć? Wróżka tonie jednorożec czykrasnoludek. - Jak mi panijeszcze powie, że wierzy w jednorożce, to się całkiem załamię. -Pozatym- ciągnęłam - to nie jakaś zwykła wróżka z ulicy, alemoja babcia. - To rzeczywiście zmienia postać rzeczy -przyznał z przekąsempromotor. Przez chwilę patrzył na moje podanie. - I co ciekawegopowiedziała tym razem ta twoja babcia-wróżka? -Żemuszę przełożyć obronę, bo ktoś umrze- skłamałam. -Ktoś z rodziny? - Nie, przy rządowym domu,znaczy zuczelni. Umrzewdalekiejpodróży. - Podała jakieś konkrety? -zainteresował się. - Tylko tyle, żema ciemne włosy iże mu grozi nagła śmierć daleko od domu. Na wyspie. Późnym latem. - Rzeczywiście, lepiej nie ryzykować -szybkodopisał "wyrażamzgodę". -O siebie sięnie martwię. Chodzi o bezpieczeństwo innych,moichkolegów, wykładowców, doktorów. - Naturalnie - przytaknęłam. -Wiedziałam,żepan profesor zrozumie. - W takim razie cóż,Malinko, koleżanko, magistrantko. Widzimysię we wrześniu. 2.07. Dziś wróciłamz kolejnej idiotycznej rozmowy o pracy. Znalazłam ogłoszenie, że poszukują tłumaczyangielskiego. Spotkaniew samo południe. Ledwie zdążyłamwydrukować CV. Zdyszanawbiegłam na salę. Zebrało się w niej kilkanaście osób. Siedzimy,110rozglądając się nieufnie na boki. Ciekawe, komu się uda? Równoo dwunastej na salę weszła wysoka blondyna. Obrzuciła nas wszystkichspojrzeniem szefowej. Chrząknęła znacząco, uciszając szepty,i zaczęła. - Witam wszystkim. Nasza oferta jest nieaktualna. Podczas wczorajszy casting wybraliszmy dwóch tłumaczy. Ale, cisza proszę,oferuje państwu prace równie, nawet bardziej atrakcyjne. Czyli sprzedażekskluzywnych wakacji dlabogategoklienta z tego miasta. - Zwykłą akwizycję? -skrzywiła się dziewczyna siedzącaprzyoknie. - Niedokładnie. Sprzedaż. Zapraszam wszystkich do tiwisali. A pani dżękujemy - zwróciła się do dziewczyny. -Naszyasystencimuszą mieć wieleklas. - Domyślam się, że tylecopani - dziewczyna uśmiechnęłasięi wyszła z sali. Razem z nią zrezygnowałyjej dwie koleżanki. - Bardzodobrze - skwitowałablondyna. -Takie nie są tupotrzebny. Czy ktosz jeszczema ochotę opuszczyć to biuro? OK.Proszęwszystkichdo tiwisali. Stłoczyliśmy się w niewielkim, ciemnym pokoju. Blondyna uruchomiła wideo i obiecała,że wróci za godzinę. Zostaliśmy sami. Naekranie pojawił się napis: "Witajcie w raju! ". W tle wielki basen,a na środku czterdziestoletni, łysawymors rozwalony naprzezroczystym materacu. Dopił drinka, siorbiącprzytym straszliwie, i rozpoczął opowieść. Zarazna wejściu został zagłuszony przez lektora. "Czy państwo marzyły -czytał lektor - oprawdziwych wakacjachw raju? O daktylowejpalmie, drinkachi wysokieseksi dziewczynyw bikini? ".Zobaczyliśmy trzyroześmianelaski kręcącepośladkami. "Czy marzyłyo relaksie w oceanie, dansing w fantastycznychnight clubs? To wszystko może być twoje. Jak długo potrzebujesz. Na pięć, osiem, a nawet dekadę lat. Tofakt! Gwarantowany tylkow FunHolidays. Tylko u nas i tylkoteraz. Jeszli zamówisz domekw raju dziś, dostaniesz 10 procent bonus". Potem na ekraniepojawiłsię topornyzłoty napis"Szczęśliweodmiany". Napisopadł i zobaczyliśmy szczęśliwców,którzy skusili sięna cudowną ofertę Fun Holidays. Każdyz nich,zanurzony w basenie, drewnianym głosem lektora opowiadał, jak bardzo zmieniło sięjego życie, od kiedy wynajął domek w raju. Najbardziej zmieniło siętym, którzy wynajęligo od razu i conajmniej na"dekadę lat". "Dżęki Fun Holidays poznałammojego trzeciego męża. On takmarzył o wyprawie na wyspy, a ja realnie mogłam muto dacz. Dżękuję ci, Fun Holidays". 111. "Wynająłem domek i na drugidzieńwygrałem10 tysięcy dolarów. Moja żona, Jenny,mówi,żeto naprawdę fantastyczne". "Ja nigdy nie wyjeżdżałem poza granicestanu. Dżęki FunHolidays mogłem odwiedżicz fantastyczne kraje południa. Terazwiem, że Maroko nie leży w Europie". "Kiedy wynajęłam domek wMeksyku, zadecydowałam wszystkozmienić. Poszłam na plastycznąchirurgię iteraz mam dwieseksipiersi. Sam zobacz! Gdyby nie Fun Holidays, byłabym płaskai nieszczęśliwa. A dżęki Clubowi jestem seksi i nie potrzebuje już dmuchane kółka. One pływajol! ".Kiedy poznaliśmywszystkichbohaterów "Szczęśliwychodmian",pojawił się kolejny napis: "I ty możesz. Jak to zrobić? ". Na ekranieujrzeliśmy biuro, a w nim stłoczone parasole plażowe. Pod każdymczłowieka w hawajskiejkoszuli i szortach, któryzachęca do kupna,żywoi obficie przy tym gestykulując. Oprowadzający po biurzesześćdziesięciolatek, z siwączapą włosów wypłukanych w farbce dobielizny,roztaczał przed nami uroki pracy w Fun Holidays. Szerokosię przy tym uśmiechał, rozciągając skórę pokrytątanim samoopalaczemi pokazując imponujący porcelanowy zgryz. Kiedy zakończyłprezentację, wskazał na naspaluchem i powiedział: "Zrób to! Teraz! Zmień swoją fortunę! ".Koniec pokazu. Przezkilka minut siedzieliśmy bez ruchu. Niewiem jak innych, ale mnie poraziło. - Ludzie, tokompletne oszustwo - odezwał się jakiśodważny. -Wczorajnie było tu żadnego castingu. Wiem, bo miałem wykład, dokładnie w tejsali. Wynajęliją na dziś, żeby złapać paru naiwnych. - Oczywiście,że tak- wtrąciła niewysoka blondynkaw siwychspodniach. -Byłam na podobnym spotkaniuprawie dwalata temu. Wtedy szukali telemarketerów, a firma nazywała się"FantasticTime". - To nic nie znaczy - przerwałaszatynka w eleganckim żakiecie- castingmoże być prowadzony gdzie indziej. Wiele firm wynajmujesale tylko na prezentacje. - Właśnie -dorzuciła jejsąsiadka,w identycznym żakieciku. -Poza tymzagranicznefirmy zmieniają nazwy, żeby nie płacić podatków. - To akurat nie najlepiejo nich świadczy -stwierdziłodważny. -A poza tymogłoszenie ukazało się dziś -wtrąciłam. -Jak casting mógł byćwczoraj? - Niebyło żadnegocastingu - wyjaśniłablondynka w siwychspodniach. -Im wcalenie zależy na tłumaczach. - Zdążyliśmyzauważyć -odezwało się kilka osób. 112- Ta wielka firmaszukająca nowych dróg rozwoju -ciągnęłablondynka - to kilku oszustów z importu. Zmieniają nazwę co półroku, żeby uciecprzed tymi,których zdążylijuż nabićwbutelkę. Moja znajoma pracowała dla nich jako telemarketerka. Przez całewakacje. - Co robiła? -zainteresowała się sąsiadka szatynki. - Wydzwaniała do różnych gości, mówiąc, że właśnie wygralitydzień wakacji pod palmami. Apotem zapraszała na rozmowę. - Kto bysię nie skusił- odezwałsię odważny. -A copotem? - Jeśliprzyszedł sam, obsługiwała go cycata pracownica w bikini. Jeśli z żoną, prezentacji dokonywałszpakowaty facet wgarniturze. W obuprzypadkach jeleń dowiadywał się, że wygraną otrzymawtedy, gdy wynajmiebambusowy domek z wyposażeniem przynajmniej naczterylata. -Ile kosztuje taka przyjemność? - zapytał odważny. -Wątpliwa, bo domek wygląda jak szopa zbudowana naprędceprzez zmęczonego Robinsona Crusoe, Wyposażenie pasuje do domku. Dwie prycze, mały zlew, stolik na jedną butelkęrumu i niewielka szafka. To wszystko - wraz z latryną ikolonią prusaków, wydzierżawione na czterylata - kosztuje tyle, co nowiutkie punto. - To nie jestdrogo- zapewniła nas szatynka. -Możnaprzecieżsiedzieć całe lato-Pytanie, ktomoże? Większość ludzi z trudem wyszarpuje dwatygodnie urlopu. - A co z tą twojąznajomą? -zwróciłsiędoblondynki odważny. - Obiecali, żeza każdązwerbowaną osobę dostanieprowizję. Więc dzwoniła dooporu. Niezwrócili jej nawet za rachunek. Powiedzieli, żenikt się nie zgłosił. - Nie mogła ich podać dosądu? -Zaraz wam powiem. Najpierw wyszukała kilkunastu gości, doktórych wcześniej dzwoniła. Napisalijej oświadczenia, że zgłosilisię do klubu "Fantastic Time". Wtedy szefowa, ta sama blondyna, conas przywitała, stwierdziła, że nie może zapłacić, bo żaden zklientów nie dokonał rezerwacji. Więc moja znajomaznowuza telefoni pytaludzi, czy któryś wynająłdomek. Znalazło się parę osób, które podpisały kolejne oświadczenia. Poszła ztym do firmy, apo firmie ani śladu. Wypłynęła pół roku później jako "Fantastic Experience". Szybko jednakzwinęła żagle, bo na pierwszym spotkaniupojawiło się sporo oszukanych. Telemarketerzy z rachunkamipo kilkaset złotych, sprzedawcy, którym nie zapłacono prowizji, i klienci. Okazało się, żewiele domków wygląda jakszopa Robinsona poprzejściutajfunu. W niektórychjuż ktośmieszkał- Słowem, wielkie113 oszustwo. Szefowa udawała, że nie rozumie, bo ten polski język takitrudny. Umówiłasię ze wszystkimi na następny dzień. - I oczywiścietyle ją widzieli? -uśmiechnął się chłopak z dredami. - Oczywiście. Firma przeniosłasię do innego miasta. Przeczekali półtoraroku, zmienili nazwę i dla zmyły dali ogłoszenie o naborzetłumaczy - powiedziała blondynka, wstając z miejsca. - Ja też wychodzę - odezwał się odważny- chociaż mam ochotęPowiedziećbabie, co myślę. -Ja idę z wami - dołączyłam. Ruszyliprawie wszyscy. Zostały tylkowłaścicielki identycznychżakiecików, zadowolone, że pozbyły się konkurencji. Nie wiem, czy się cieszyć, czy martwić. Muszę podsumować. Najpierw plusy:Nie dałamsię nabić w butelkę. Przesunęłam terminobrony. Chwilowo opanowałam smoka diety. A teraz minusy:Nie mampracy (nadal! ).Obrona ciągle przede mną (stres). Emek niedzwoni. Nibytrzydo trzech, remis. A właśnie,że będę się martwić. Zpowodu Emka. 3.07, Poobronie Jolki. Zdałana pięć. Zrobiłarodzinnąimprezę,a dziś zaprosiła nas na wino. - Musicie liznąć wielkiego świata - oznajmiła,wprowadzając nasdoImperium. Więc siedzimy i liżemy, a raczej sączymy wino. - Jak imprezaz okazji obrony? -zagaiła Ewka. - Nieźle. Ale pojawił się problem- Wiktor. Wyjęłyśmy uszy spod włosów. - Wydaje mi się, żeprzeżywa fascynację inną kobietą. -Bo?- Sama nie wiem,czy chcę o tym mówić. -Jak już zaczęłaś, dokończ, bonas zeżre ciekawość, zanim my zeżremy tę sałatkęza pół bańki - zachęciłam. - Kiedy zauważyłaś, że Wiktor cięzdradza? -Nie mówiłam, że mnie zdradza- poprawiła Ewkę Jolka- - Mówiłam, że sięfascynuje. - Nodobra, fascynuje,i kiedy to zauważyłaś? -Jakiś miesiąc temu. Na urodzinachprzyjaciela Wiktora. - Jol114kaumilkła na chwilę. -On, toznaczy tenprzyjaciel, chodzi z takązadbanąblondynką. No wiecie, stereotyp asystentki. - Mhm - podchwyciła Ewka - wysoka, nagranicy anoreksji, prostewłosy spięte w koczek,beżowatwarz pokryta równąwarstwą tynku. Kwadratowe, wyraziste okulary i żakiecik. Urzędowy uśmiechograniczony do samych ust. A w obojętnych oczach napisy: "Kawy? Herbaty? ".- Dokładnie tak. Plus brwi w niteczki i konturówka na nagichustach - dodała Jolka. - Asystentkaprezesa? To jest obiekt facynacji Wiktora? - nie dowierzałam. -Przecież ty wyglądasz lepiej! Jak superasystentka prezesa superfirmy. - Wiem, ale może Wiktora nudzi perfekcja? Może woli dziełaniedokończone. - A po czym poznałaś, że woli? Ciekawe, żeżadna z nas nie kwestionowała odkryciaJolki. BoJolkarzadko przesadza. Nie koloryzuje, zdaniem Ewki, z brakukredek. - Zaraz wam powiem, alewrócę dotych urodzin. PrzyjacielWiktora,Marcin, zaprosił również mnie. Właśnie wtedy poznałam Gosię. - Asystentkę. -Tak. Podobno jest z Marcinem od paru miesięcy, ale nie zauważyłam, żeby spalał ich płomień namiętności. - Ciebieteż niespalał -przypomniałam. -Jak mi będziesz przerywać, to nigdy nie skończę. Siedzimy natychurodzinach. To znaczy jedni siedzą, inni tańczą,jeszcze innikonwersują, sącządrinka albo. - ... puszczająpawia do szafy. Wiemy, jak wyglądają imprezy. - Na naszych imprezach - podkreśliła Jolka - każdy zachowujesię na poziomie. -Jakjuż nie może utrzymać pionu? Jolka spojrzała na nią z politowaniem. I zamilkła. -No, opowiadaj-poprosiłam. - Byliście na urodzinach u Marcina. -I siedzieliśmy w kuchni. Jaobok Wiktora,naprzeciw Marcinz Gosią. Bardzozły układ. - Dlaczego? -Po pierwsze, nie widzisz, komu przygląda się twójpartner. Podrugie, ustawienie vis-a-visprowokuje do wymiany spojrzeń, któramoże być początkiemzauroczenia - wyrecytowała Jolka. -1 właśnie. Wydawało mi się, że Gosia coś za częstoomiata Wiktora wzrokiem. - Omiataniewzrokiemto jeszczeniekoniec świata- oceniłaEwka. 115. - Dlatego uznałam, że nie będę reagować. -A nibyco byś mogła zrobić? Wyrwaćjejspinki z włosów? -prychnęła Ewka. - Bo za często zerka? -Doszłam do podobnych wniosków,ale pozostałam zwarta i czujna. Impreza sięskończyła. Minął tydzień i spotkaliśmy Marcinaz Gosią w kinie. Zaciągnęli nas do pubu. Tym razem usiadłam naprzeciw Wiktora. Niby prowadziłam konwersacjęz Gosią, ale wmiędzyczasiekontrolowałam kierunek jego spojrzeń. -I co? - W ciągu godzinyzbombardowałją wzrokiemaż 57 razy. -I o czymma to niby świadczyć? Ozdradzie? - O zainteresowaniu, które często poprzedzazdradę. Alena tymnie koniec. Zarazprzeczytam wam dane. - Sięgnęła do teczki. -Gdzie tenpalmtop? Jest. Wstukujemy hasło: "Wiktor". Zobaczciesame. Nachyliłyśmy się. Tabelka. Kilka rubryczek. - Nicz tego nie rozumiem - pokręciłam głową. -Sameskróty. - Przecież to proste jakkilo sznurka w kieszeni - zirytowała sięJolka. -Rubryczkapierwsza -data obserwacji. Druga - miejsce spotkania. W trzeciej wpisałam imię potencjalnej rywalki. -Same G- -zauważyłaEwka. -Obserwacja dotyczy Gośki. - Leć dalej- ponagliłam. -Rubryka czwarta - liczba spojrzeń naminutę. Następna- liczbauśmiechóww ciągu spotkania. Kolejna,szósta, oznacza dystansfizyczny. Znacie wzór na atrakcyjność? - Ci matematycydo wszystkiego dorobią wzór. -Niematematycy, ale psycholodzy. W tym wzorze bierzesię poduwagę liczbę spojrzeń,uśmiechów, dystans fizyczny. Im bardziejktoś ci siępodoba, tym bardziej zmniejszasz dystans. Bliżej siadasz. Nie unikasz przypadkowych dotknięć-Przechodząc, częstoocieraszsię bokiem. - Zapachniało perwersją -wyraziła swoje zdanie Ewka, -Nowiesz, zapchany autobus do Nowej Huty i czyjaś ręka na twoimudzie. Nie macie takich doświadczeń? Dobra, już słucham. - Rubryka siedem - inne oznaki zainteresowania. Np. "NG"oznaczaniższy głos. Wiktor często obniża głos, kiedy chce na kimśzrobićwrażenie, zaimponować, olśnić,oczarować. - Pamiętam - odezwałam się. -Przez pierwsze pół roku waszegochodzenia mówił jak gościu zreklamy Marlboro. - Właśnie - przytaknęła Jolka. -Wracającdoskrótów zrubrykisiedem. "BW" oznaczabłyszczący wzrok. "RŹ"- to rozszerzone źre116Knice- Wiecie,że kiedy jesteśmyprzerażeni albo oczarowani, rozszerzają nam się źrenice? Terazjużwiemy. - Jak tyto dostrzegaszw ciemnympubie? -zainteresowała sięEwka. - Mam dobry wzrok, zwłaszcza jeśli chodzi oWiktora. Biedny Wiktor. Rozłożyła go na czynniki pierwsze. - A co oznacza skrót "PS"? -Przełykanie śliny, oznaka napięcia, podobnie jak "MN" - machanie nogą czy "SK"- ssanie kciuka. I teraz zobaczcie. 23 czerwca,wspólne wyjściena basen. Liczba spojrzeń: 72 na minutę. Dziesięćuśmiechów przez dwie godziny. Dystans fizyczny tylko pół metra,a zazwyczaj173 centymetry. Patrzcie dalej. 2S czerwca, wspólnywieczórw Biickleime- Czas trwania; cztery godziny. Liczba spojrzeń:86 na minutę. 30 uśmiechów. Dystans fizyczny: półmetra. Machanienogą i przełykanie śliny na początku, co wskazuje nanapięcie. Później, po dwóch piwach, zmniejszają się oznakinapięcia,ale równieżdystans fizyczny. Za to rośnie liczba spojrzeń i uśmiechów. Niepowiedziałyśmy nic, porażoneilością danych. - Same widzicie. Na dwamiesiące przedślubem. I co ja mam teraz robić? -zmartwiła się Jolka. - Nie mogęzapytać wprost. Pozostaje czekać. - I przedewszystkim zachować spokój - dorzuciła niewinnymgłosem Ewka. 5.07. Dostałyśmy dorywcząpracę, oczywiście po znajomości. Może nie tyle pracę, co informację onaborze. Potrzebowali "kreatywnych" do pisania reklam w "Kopalni". Szef agencjito dobry znajomy Leszka. Powiedział Leszkowi,że kogośszuka, a ten od razu dałnam cynk. No i zgłosiłyśmy się zsamego ranka. - Wzasadzie potrzebujemy kogoś z doświadczeniem -przyglądał sięEwce spod przymrużonych powiek - ale dobra- Przyjacielemoich przyjaciółsą moimi przyjaciółmi. Jutro o siedemnastej maciesięzgłosić do Borysa,naszego guru. Tylkopamiętajcie o dewizie. - Pamiętamy - zapewniłyśmy - "kreatywność i kropla szaleństwa". Zostało niewiele czasu, trochę ponad trzydzieści godzin. Trzebasię przygotować,wybrać image. - Jaki znowu image? -zdziwiła się Ewka- Ty wiesz, jakie ciuchy nosząw takich agencjach? Pełny odjazd. - Myślałam, że wystarczypodkoszulekizwykłedżinsy. -To byśmy dopiero odstawiły wiochę. Totalne czerstwiactwo, jakmawia Kazik. 117. -Więc co proponujesz? -Właśnie myślę. Podstawato jakaś czadowa fryzura. Ty - przyglądałamsię Ewceokiem znawcy - koniecznie warkoczyki z piórami. - Wiesz, jaka to palcowa? Zaplatania nakilka godzin- Niech cięotogłowa nie boli - uspokoiłam ją - siądziemy przytelewizorze izleci. - Chciałamjeszcze wyjść dzisiaj wieczorkiem. -Na piwko? Ewka nie odpowiedziała. - A ty, kim będziesz? -zmieniłatemat. - Cosmic girl- Najpierw machnę srebrną piukankę,na toniebieskie pasemka. Rzęsy ipazurypod kolor,białaszminka. - A ubranie? -dopytywała sięEwka. - Ty - koniecznie coś z akcentami etnicznymi. O, moją bluzkęw zygzaki. Naszyjęindiański wisior z piórem. Do tego zamszowedzwony,tez frajdy. Domalujemy tylko psychodeliczne wzory na tyłku- Toja, to ja! - zapaliłasię Ewka. -Uwielbiam ciapać psychodeliczne wzory. - Dobra, tylko nieschrzań mi spodni. Kosztowały wprawdzie jedynedziesięć złotych, ale bardzo je lubię. - Dobra. Aty w co się ubierzesz? - Wcośkosmicznego. Połazisz ze mną po sklepach? Łaziłyśmyprawiedo szóstej. Wyszukałam w komisie rewelacyjne, srebrzystekozaczki z cieniutkiego materiału i prostą połyskującą sukienkę do kolan. Doliczająckoszt plukanki, lakierudo paznokci (miałamtylko neonową zieleń), srebrnej szminki i kosmicznegowisiorka z Saturnem, ubiór roboczy wyniósł 380 złotych. - Na początku każdy inwestuje - tłumaczyłam Ewce. -Sekretarkamusi kupić żakiet,akwizytor garnitur i kilka błękitnych koszul. - Ciekawe, kiedy nam się zwróci? -Dziewczyno, reklamato żyła złota. Kapucha rośnie w każdymkącie, tylko rwać. - No niewiem. -Niewidziałaś listy zarobków? Dobry copywriter wWarszawiezgarnia ponad sto starych baniek miesięcznie. A my jesteśmy dobre. Cojamówię, dobre. Jesteśmy najlepsze! - Inni też to wiedzą? -I nadtym właśnie musimy popracować. 6.07. Zwarte igotowe. Cosmicgirl i Indian sexbomb wyruszająna podbój świata, a przynajmniej "Kopalni". - Którą masz? -zapytała Ewka. 118m9ii- Za pięć piąta. Nierozmazałmi się tusz? - Na razie trzymasię kupy, to znaczy rzęs. Ajaktammoje pióra? - Też się trzymają, wszystkiesto sześćdziesiąt. -To co? Głęboki wdech i startujemy? -OK.Zapukałamdrżącym palcem. Usłyszałyśmy "proszę". Otworzyłam drzwi i weszłyśmy. Na środku sali stał ogromny, czarny stół, przynim siedzieli ludzie, wszyscy w marynarkach. Faceci w czerni. Zaczerwieniłam się po końce niebieskich kosmyków. Na szczęście niktniczego nie zauważył pod pokładami srebrzystego pudru. Ewkachciała się wycofać,ale zdążyłam złapać ją za ramię. - My do Borysa -wyjąkałam. -Nowe? - zapytał jakiś chłopak ścięty na jeża, w dżinsachi w zwykłym podkoszulku. Pewnie Borys. - Tak. Zpolecenia panaKarola. - Charlesa-poprawił. -Nigdy nie mówcie o nimKarol. - Nie będziemy - obiecałyśmy. -Usiądźcie tu,przy ścianie. - Borys wskazał wolne krzesła. -Omawiamy właśnie projekt reklamynoży kuchennych firmy "Blue steel". Wszyscy zebrani sięgnęli jednocześniepo pisaki ikartkipapieru. - Na początek mała rozgrzewka. Zczym wam siękojarzy słowo"stal"? Może zaczniemyod ciebie. Nazywasz się? - Malina. Więc stal kojarzy mi się z hutą. - Hutą Stalowa Wola -ktośdorzucił. Parę osób zaczęło chichotać. - No,dobra, a ty,Indianka? Jak ci na imię? - Ewka. Mnie stalkojarzysię ze świstem. - Świstem? -zdziwił się Borys. - Wydawanym przez mieczsamuraja - wyjaśnił Ewka. -Nieźle. - Zanotowałna tablicy "stal =samuraj" - Z czym jeszcze? -Z chłodem,metal jestchłodny - rzuciłchłopak po lewej. -Zbłękitem - podsunęłam, a dlaczego nie? - Z rekinem,bo szary, ostry, drapieżny. -Z chirurgiem,bo skalpel - dodała Ewka. - Dobrze. -Borys notował kolejne pomysły. -Tyle wystarczy. Najutro każdy przyniesie po trzy projekty spotówtelewizyjnych. Grupa docelowa, kobiety w średnim wieku, których pasją jest gotowanie. Reszta danych wbriefach. Przechodzimy do reklamy greckiejoliwy "Akropolis". Proszę o skojarzenia. - Do oliwy? Ogólnie, bez wchodzeniaw szczegóły? - Mhm. -Borys stanął przy tablicy. - Oliwa to słońce - rzuciła dziewczynaobok mnie. -Energia. 119. - Kropla ciężka od witamin - bąknęłam. -Lato igrecka tawerna. - Winorośl. -Amfora. - Satyr polujący na nimfy. -Szukacie skojarzeńdo oliwy czy dowina? - wtrąciłsię Borys. -Oliwa zawszesprawiedliwa. -Na wierzch wypływa - dorzucił ktoś. - Dobra, kończymy naszbrejnstorming. Na jutropo dwa pomysłyalbo kilka sloganów. Przypominamo dewizie. - Kreatywnośći kropla szaleństwa! -ryknęliśmy chóremKoniec pracy. Awłaściwie początek. Pięć pomysłów na ósmą rano. I ani słowa owynagrodzeniu. 7.07. Przyszlyśmyprzed ósmą. Tym razem w dżinsach i zwykłychpodkoszulkach. Tyle że Ewka zatrzymała warkoczyki. - Włożyłaś wto dużo pracy - wytłumaczyła. -A naprawdę? - Nie miałam siły rozplatać. Siadłyśmy tam gdzie wczoraj. I czekamy. Równo o ósmejprzyszłareszta towarzystwa. - Przepraszam,ale to moje miejsce - zwrócił się do mnie jakiśwymoczek. -A gdzie to jest napisane? - Nigdzie, ale wszyscy o tym wiedzą. -Ja nie wiem. - Pewnie jesteś nowa? Możecieusiąść koło kompa. - Ja się nie ruszam- powiedziałam twardo. -Idędo Borysa - próbował mnie nastraszyć. - Lepiej idź doczytelni i poproś o którąś zksiążekJana Kamyczka - poradziłamuEwka. -Ja nie czytam książek - pochwaliłsię wymoczek. - Szkoda czasu. -Co widać, słychać i czuć - rzuciłam. Wtymmomencie usłyszałyśmyznaczące chrząknięcie. Spojrzałyśmyna Borysa. - Koleżanki zlewej, mogę zacząć? To do nas. - Przepraszamy - bąknęłaEwka. -Wczoraj każdydostał zadanie domowe. Proszę owyciągnięcietekstówWszyscy równocześnie sięgnęli do aktówek. - Zacznijmy od oliwy. Kto pierwszy? 120- To może ja? - zgłosił się niepozorny blondasek. Odchrząknąłi zacząt czytać:"Akropolis oliwa, w niej moc witamin pływa". "Akropolis- oliwazłocista, podniebienia rozkosz to czysta". "Oliwa Akropolis -Tak! To prawdziwej energii smak". "Oliwa jak Grecja gorąca, zdrowa i słońcem pachnąca". Skończył. Ewka szturchnęłamnie łokciem. Kątem oka zobaczyłam, jak próbujestłumić śmiech. Nie wytrzymałam. Ryknęłam, a zamną Ewka. Śmiałyśmysię jakieś pięć sekund. - Dostrzegłyście cośśmiesznego? -zapytał Borys, dziwniechłodno. - W zasadzie nie - wyjaśniła Ewka. -W zasadzie nie? -powtórzyłgroźnymtonem Borys. - Chętnieusłyszałbym, co koleżanka przygotowała na dzisiejszą prezentację. Proszę o ciszę. Wysłuchamy kilku sloganów autorstwa Ewy. - Nie mam sloganów - oznajmiła mu Ewka. -Przygotowałamogólnepomysłyna spot. - Proszę, słuchamy. -Pierwszypomysł. Mała grecka chatka naurwistymbrzegu,w niej umierający staruszek. Śpieszy do niego ksiądz. Dobiegazdyszany i dopiero wtedy zauważa, żenie wziął olejów do ostatniego namaszczenia. Podchodzi młodadziewczynai podaje mu buteleczkę"Akropolis". Ksiądz przez chwilę się waha, pyta: "Dziewicza? " (czyli z pierwszego tłoczenia). Dziewczynaczerwienisię i kiwa głową. Ksiądz odprawia sakrament. Staruszek dziarsko ożywa. Ewka umilkła, czekając na jakąśreakcję. Alereakcji nie było. - Mam opowiedzieć drugi pomysł? -Nie,to nam wystarczy -stwierdził Borys. - Skupmy się na hasłach Przemka. Które podobawamsię najbardziej? - Ja myślę, że to ostatnie - zabrał głos wymoczek. -Przywodziskojarzenia z greckim latem. Klient, słysząc slogan,odpręża się, myśli o wakacjach, wypoczynku, ma ochotę. - A ja uważam -przerwałmu Borys- żenajlepsze jest pierwsze. -Słusznie - odezwał się wymoczek- proste, zrozumiale dla przeciętnej gospodyni domowej. Co ważne,wspominao wartościachodżywczycholiwy. Dzisiejszy konsument szuka zdrowych produktów. - Kto jeszcze przygotował hasła reklamowe? -Ja mam kilka- zgłosił się wymoczek - ale nie wiem, czy takiedobre, jak te Przemka. - Dobra, czytaj. Wymoczekotworzył teczkę i wyjął dwie kartki zapisane drobnym maczkiem. 121. - Wymyśliłem trochęwięcej- zaczął przepraszającym tonem -żeby było zczego wybrać. -Przeczytaj pierwsze pięć,resztęprzejrzę w domu. "Spróbuj greckiej oliwy, a będziesz naprawdę szczęśliwy". "Akropolis do sałatek - tonajlepszyjest dodatek". "Akropolis, oliwa złota, każdemu zdrowia doda". "Akropolis - słońce w butelce". "Akropolis, z pierwszego tłoczenia, w okaz zdrowia każdegozmienia". "Akropolis dzisiaj kup, zmień smak mięsa, ryb i zup". - OK, wystarczy - przerwał Borys -niezłe. Zastanowię się,któreprzedstawić klientowi. Resztę pomysłówproszę złożyć w teczce. Przechodzimy teraz donoży. - To może jazacznę- ponowniezgłosił się wymoczek. -Przygotowałem dwanaście scenariuszy. - Wystarczy, jakprzedstawisz dwa, góra trzy. -Dobrze, trzy - wymoczek zdjął okulary, zaczerpnął głębokioddech i zaczął wypluwać z siebiezdania z szybkością taśmy fabrycznej. - Pomysłpierwszy. Niedzielny wieczór. Pani domu przygotowuje kolacjędla męża. Niestety,spóźnia się, bo ma problemz tępymi nożami. Skroiła już dwa bochenkichleba, ale każdakromka jest albo za gruba, albodziurawa. Zrozpaczonapróbujei próbuje, mąż tymczasem ziewa przed telewizorem i coraz częściejzerka na zegarek. Wreszcie wychodzi do restauracji, gdziespotyka uroczą sąsiadkę. Pani domu zostajesama, przegrana z powodu tępych noży. Pojawia się hasło: "Blue steel -twój domowyobrońca". - Ale banał- szepnęła domnie Ewka. -Słyszałem -poinformował nasBorys. - Masz innypomysł? -Oczywiście, a wiesz dlaczego inny? -Chętnie siędowiem -uśmiechnął się Borys. Złośliwie. - Ponieważ ja jednakierowałam się dewizą waszej "kopalni pomysłów". Chcecie usłyszeć? To trzymajcie kapelusze, bo,jak mawiaYonnegut,możemy wylądować o mile stąd. Noc.Czarna postaćdźwiga wielki wór. Wchodzi dołazienkii zatrzaskuje drzwi. Słychaćodgłosy sprawnego siekania, piłowania, rąbania. Po chwili wychodzi,dźwigając dwie walizki. Pojawia się napis: "Blue steel - dla prawdziwych zawodowców". Ewka skończyła. Zapadła głucha cisza. - W naszej dewizie jest mowa okropliszaleństwa -przypomniałBorys. -Jednej. - Sądząc po oceniepomysłów to jakaś bardzo małakropla. Po122wiedziałabym kropelka- odcięłasięEwka. - Chyba że mamy odmienne definicje szaleństwa. Dokońcasesji nie odezwałyśmy się ani słowem. - Nie wytrzymam -uniosła sięJolka, wysłuchawszy naszej relacjiz drugiego dnia pracy. -Tonie wiecie, jakie pomysły przechodzą? Nieoglądacie telewizji? Nie widziałyście reklam proszków, margaryny? - Myślałam, że w"Kopalni" stawiają na oryginalność. -Stawiają na skuteczność. A skuteczność to wytarte schematy,stereotypy. Bo reklama matrafić do szerokich mas, a te masy, samewiecie. - Ludzie nie są tacygłupi. Nie wierzę -zdenerwowała się Ewka. - Wżyciu nieuwierzę, że dumareklama margaryny trafia do kogokolwiek. -Zdaniemspecjalistów, trafia- przypomniała Jolka- A nawet jeśli nie trafia, zczasem utorujesobie drogę do świadomości masowego odbiorcy - dorzuciłam. Miało się na studiachzajęcia z reklamy. - Zgadza się. Odbiorcawolałby coś lepszego,ale jak nie ma? Przyzwyczaja się dopoetyki przekazu. - O jakiej poetyce tu mowa? -Ewka złapała się za głowę. - Każdamasa dostajepoetykę, na jaką zasługuje - zauważyłafilozoficznie Jolka. -Nie można tego zmienić, jakośz tymwalczyć? - Spróbuj. Chętnie zobaczę, co zdziałasz. 9.07. Dziś kolejna sesja. Jolka uważa,że nasza ostatnia. - I tak długo was trzymali - dorzuciła, na pociechę. Zobaczymy. Miałyśmy przygotować pomysłyna spoty czekoladowej pianki "Czoklita". - Zanim przejdziemy do burzy mózgów,szybka prezentacja pomysłów. Kto naochotnika? Może dla odmiany. - Jachętnie przedstawię swoje pomysły - przerwał Borysowi wymoczek. -Więc przygotowałem trzydzieści sloganów i dziesięć scenariuszy. Zacznęod sloganów:"Czoklita- zaserce wszystkich chwyta". "Czoklita - czekoladowy zawrótgłowy". "Pianka czekoladowa - taka smaczna i zdrowa". "Czekoladowe marzeniaCzoklita w mig ci spełnia". "Pianki pełne filiżanki dla Piotrusia oraz Anki". "Czoklita pełna mleka, wypij, zuchu, nie czekaj". 123. - Dobra, dzięki stary. Na pewno coś wybierzemy. Klientowi sięspodoba. A jak tamnasze szalone krowy? Zaskoczą nas dziś jakimśpomysłem? Do was mówię, tak, tak - kiwnął nam głową. - Chętnieposłucham, cowyprodukowaływasze kreatywne umysły. Którapierwsza? Skuliłam się. Ewka otworzyła teczkę. - Dzisiaj starałam się pamiętać o zalecanej dawce. Dokładniejedna kropelka. Więc tak. Najpierw słychać kroki dudniącew korytarzu. Gdzieś woddali nieprzyjemne odgłosy: krzyki, płaczdziecka,wycie psa itp. Słyszymy chrobotanie kluczaw zamku. Otwierają siędrzwi iwreszciedostrzegamy bohaterkę, a właściwie tylko jej dłonie trzymające pudełko Czoklity. Kobieta zamyka drzwi, odgłosymomentalnie cichną. Kładziepudełkona stole. Żadnej muzykiw tle, tylko głośne szybkiebicie serca. Kobieta wyciąga nerwowymruchem saszetkę z czekoladą, odwraca się i włącza czajnik. Niecierpliwie rozdziera saszetkę, wysypuje jej zawartość do kubka. Słychaćjeszcze szybsze bicie serca. Zalewa czekoladę wodą. Miesza. Słyszymy głośne przełknięcieśliny. Zbliżenie na pełne, seksowne usta pomalo wane szminką w kolorze czekolady. Kobieta oblizuje jei podnosikubek. Przetyka. Serce zwalnia rytm, bije teraz powoli,spokojnie. I to wszystko. -A drugi pomysł? -Nie ma. - Grzesiek wymyśliłdziesięć scenariuszy, a ty tylko jeden? -Uważasz, że należyprodukować do oporu, boilość przechodziw jakość? - odpowiedziała zaczepnym tonemEwka. -Jeśli nie masznic więcej, możesz już iść. Do widzenia - dorzucił Borys. Ewka wstała. Ja również. I to był naszostatni dzień pracy w "Kopalni". lu.07. Wczesne lipcowe popołudnie. Właśniewłączyłam piece,bo czuję,żełapie mnie porządna grypa. - Już myślałam, że podzielę los męża królowejWiktorii- odezwała się Ewka gdzieś spod koca. -Co mu się stało? - Umarł natyfus, bo na dworze zwlekano z rozpaleniem pieców. Tak przynajmniejpodajeBidwell. Kiedy wreszcie Wiktoria się złamała, było za późno. Co ty, Jola, płaczesz? Spojrzałam naJolkę. Ocierała policzki chusteczką higieniczną. - Co sięstało, Jolantus? -Cośz Wiktorem? - domyśliła się Ewka. 124iJolka przytaknęła. - Niechciałam was zamartwiać,bo i beze mnie macie masę problemów. Ta "Kopalnia", brak facetów i wogóle. Ale Jak Ewa wspomniała o Wiktorii, cośwe mnie pękło. - Ażtakźle? -zaczęłam się denerwować. WJolce nieczęsto cośpęka. Prawdęmówiąc, tojest pierwszy raz. - Wiktor odszedł. Wczorajwieczorem. Wszystko mi wyznał,szczerze. Nawet nie prosił o zwrot pierścionka. - Więcze ślubu nici? -zapytałam. - A widzisz inną możliwość? -zaryczala Jolka. -Skoro od miesiąca spotyka się Gosią? - Tą asystentką? -spytała Ewka. -A co z kredytem? Coz suknią,kwiatami i całąresztą? - Może Gosia od ciebieodkupi? -Malina! " - ryknęła Ewka. -Tylko żartowałam. Dla podniesienia nastroju. Jolka skomentowała moje próby, sięgającpo kolejną chusteczkę. - Co z kosztami? -powtórzyła swoje pytanie Ewka. - Wiktor obiecał,że pokryje wszystkie straty. Taki człowiek! - Jaki? -wkurzyła się Ewka. -Chyba normalne, że ponosi konsekwencje. Kto mapłacić, twoi rodzice? Wystarczy, żeich wrobiłaśw kredyt. - Chcesz mnie tympodnieść na duchu? -zapytała Jolka. - Nie. Po prostustwierdzam fakty. Wiktor nie robi nicnadzwyczajnego. Normalne, że ponosikoszty swojego postępowania. - To pokażmiinnych, którzy zgadzają się je ponosić. No pokaż! - krzyknęła Jolka. -Rafał nawet nie spytał Maliny, jaksię czuła pozerwaniu. Przyszedł tylko zabrać pierścionek. Piotrek Anki poprostu wystawił jej walizki za drzwi. Musiałaspać u mnie. Twój Andrzejek poinformował cię o zerwaniutelefonicznie, bo bal sięsceny. Wrażliwy. Tylko jeden Wiktor zachowałsię napoziomie. - Czyli jak? -zapytałam. -Co ci dokładnie powiedział? - Przyszedł wczoraj koło siódmej trzydzieści - zaczęła swojąopowieść Jolka. -Tak, tuż przed dziennikiem. Przyniósłkwiaty. - Efekciarz - odezwała się Ewka. -Przyniósł kwiaty - powtórzyła z naciskiem Jolka - i powiedział, że musimy poważnie porozmawiać. Od razu czułam, żecoś niegra,alezdobyłamsię naspokój. Zrobiłam herbata przyniosłamciasto- Domowa atmosfera - podsumowałaEwka. - Wiktorzjadt dwa kawałki, a potem przeszedł do sedna. Przyznał się,że od miesiąca widujesię z Gośką. Jest zakochany,przynaj125. mniej tak czuje. Powiedział,że to silniejszeod niego iżewreszciezrozumiał. - ... czym jest prawdziwe życie - dokończyłaEwka. - Powiewemświeżegowiatrunawielkiej wiosennej lace. -Użył dokładnie tych słów - zdziwiła się Jolka. -A niewspominałprzypadkiem o krwi krążącej w jego żyłach? - Wspominał, i na koniec stwierdził, że w tejsytuacji trzeba odwołać nasz ślub. -A ty? - Powiedziałam, żeby niepodejmował pochopnych decyzji. Bolimnie jego zdrada, ale to nie powód do zrywania zaręczyn. Chodzimyze sobą kilkalat,dobrze się znamy, pasujemy do siebie, szkoda toniszczyć z powodu miłostki. - Rany, Jolka. -Ewkapokręciłagłową. -Nic godności. - Godność pięknie wygląda w meksykańskiej telenoweli. Wżyciu sprawdzasię pragmatyzm. - Wiktorma najwyraźniej inne zdanie w tejsprawie. Jolka przytaknęła i znowu zaczęła sięmazać. - Powiedział, że był ze mną, bo sądził, że już się niezakocha. Pogodził sięztym, żejużnic go wżyciu nie czeka. Postawiłna trwałośći bezpieczeństwo. Ale kiedy spotkał Gosię. - ... coś rozmroziło jego zlodowaciałe serce? - Ewa, skąd tyto wszystko wiesz? -Wielka tajemnica. Kiedyśwam wyjawię. Zapadła cisza przerywana chlipaniem Jolki. - Szkoda, że wszystko wyszło na jawdopiero teraz -wyszeptałaEwka, pocierając czoło, jakbyczymś zmartwiona. -Szkoda, że w ogóle wyszło na jaw - westchnęła Jolka. - Co teraz zrobisz? -zapytałam. - Nie wiem. Jestem kompletnie zagubiona. Próbuję znaleźć jakieś wytłumaczenie. Gdzie leży wina? Co zrobiłam nie tak? I czymsobiena to zasłużyłam? -Mówisz jak niektórzy chorzy na raka - fuknęlaEwka. - Takierzeczy po prostu się zdarzają. Ktoś wpada pod tramwaj,ktośinnywygrywaw totka. Nie ma tu winyani zasługi. - Nie wierzę, musiał być jakiś powód. Samajuż nie wiem. Możeto wszystko zdarzyłosię dlatego, żez wami trzymam. - Odebrałonam mowę, więcJolka wyjaśniła. -Może wasz pech przeszedł namnie. Nie słyszałyście, że są tacy ludzie, którzy mają złą energię. Przynoszą pecha sobiei innym. - Brak misłów. Jolka. Wierzysz w takie rzeczy? - Tylko sięzastanawiam. Po prostu nie mogę zrozumieć. Tak się126staram. Nikomu nie robię krzywdy. Dlaczego mi się nie wiedzie? Przecieżmusi być jakieś wytłumaczenie. - Może przesadziłaś z nadskakiwaniem? -Starałam się zachować zdrowe proporcje. Domowa atmosferai szczypta niepokojącej kobiecości. Przyjrzałam się Jolce. O co chodziz tąszczyptą? -Na czym polegała ta szczypta niepokojącej kobiecości? -Nowiecie. - Jolka zaczerwieniła się. -Czasami chodziłam bez stanika. I, i. mam na biodrze wytatuowaną różyczkę. Specjalnie dlaniego. - Kropla szaleństwa - skwitowała Ewka. -Ale chyba nie za duża? - przeraziła sięJolka. -Taka w sam raz, żeby pracować w"Kopalni". 15.07. Trwa akcja pocieszania Jolki. Pozatym szukamy pracyiludzi namoje miejsce. To znaczy myślimy, żeby szukać. Narazie niema czasu z powodu Jolki. Zaczynam się zastanawiać nadteorią pecha. Może trzymając się we trójkę, produkujemy za dużo negatywnej energii? Coś w tym musibyć. 17.07. - SłuchajMalina, nie wybrałabyś się do wróżki? -1 kto tomówi? Świeżoupieczona absolwentka psychologu. - Czemu nie? Akiedy? - Zaraz. Zarezerwowałam spotkanie. Możemy przyjśćwszystkie trzy. - Fajnie, dzwonię po Ewkę. lGodzinę później. - Dzieńdobry. My do Kasandry. Wróżki. - Interpretatorkiprzyszłości - poprawiła mnie Kasandra, niepozorna szczupła kobietaw średnim wieku. -Zapraszam. Wesztyśmy do pokoju zawalonegobibelotamiaż pożyrandol. Jaku babci. Czy wszystkie wróżki mają taki grajdoł? - Siądźcie tu,obok siebie- wskazała na kanapę pełną haftowanych Jaśków, drzemiących kotów i pluszowych misiów - albo nie. Czuję niedobre wibracje, jak tak razemsiedzicie. Jolkama chyba rację! Pytanie, która z nas emitujetocholerstwo? A jeśli ja? -Najpierw opłata- poinformowała nas Kasandra, zakładającpowiewne kimonow srebrne gwiazdy dla podkreślenia atmosfery. W sumie dziewięćdziesiąt złotych. -Nie będzie żadnej promocji? - odważyła się zapytać Jolka. 127. - Nie jesteście w hipermarkecie. To poważna praca, tymtrudniejsza, że jesteście we trzy. Trzeba sięskupić,żebyz szumu sprzecznych danychwyłowić właściwą informację. Zwłaszcza że będę interpretować przyszłość jednocześnie wszystkim trzem. - Kto tu wspominało hipermarkecie? -zwróciła uwagę Ewka. -Płacimy po 30 złotych i domagamy się indywidualnej wróżby. - Wróżbazbiorowa jest znacznie trudniejsza - wyjaśniła wróżka,zapalając spokojnie papierosa. -Trata-tata - mruknęłapod nosemEwka. - Wyczuwam w tobie dużo negatywnej energii. -Mogłaby pani rozwinąć temat? - ożywiła sięJolka, wyraźnie zadowolona, żeznalazła przyczynę swoich nieszczęść. -Co tu rozwijać. - Kasandra dmuchnęław nas dymem. -Po prostu. Negatywna energia, dużo wewnętrznego napięcia. No, bierzemysię dopracy. Każda z was powie, jaki ma problem. - Myślałam,że to wyjdzie wkartach - zdziwiłam się. -Wyjdzie, alewolę sprawdzić. Zacznijmyodblondynki. - No więc,jestem samotna, do niedawna nieszczęśliwie zakochana i niemam pracy. -A ty, czarna? - Jestem samotna, nieszczęśliwie zakochana i nie mampracy. -Rozumiem, teraz ty - zwróciła się do Jolki. - Jestem samotna, bardzo nieszczęśliwie zakochana i też niemampracy. -To wszystko jasne. Ty jesteś dama kier, tydama pik, a ty damakaro. - Ale ja mam brązowewłosy -zaoponowała Jolka. -Na razie. Niedługo jeutlenisz. Dobra, co my tu widzimy? Nieszczęśliwa miłość, tęsknota za udanym związkiem,złamane serca,problemy z pracą. - To akurat wiemy - szepnęła donasEwka. -Nieprzerywać. Jedna z was bardzocierpi. Rozstała się z mężczyzną i nie może tegoprzeboleć. - To ja! -krzyknęła Jolka. - Właśnie miałam powiedzieć. Dama karo. Zostawił cię dlainnej. Nie wróci. - Dlaczego? -Bo się zakochał. - Pytałam, dlaczego tak się dzieje? Dlaczego muszę takcierpieć? - Wszystko ma swój sens. -Wróżka rozsiadła się wygodnie. -Wszystko. Każde spotkanie, kłótnia. Zdobywasz doświadczenie. Dzięki temu, że byłaś z tym, jak mu tam. 128- Wiktorem. -Właśnie, zdobyłaś cenne doświadczenia. Dowiedziałaś się czegośomężczyznach. - Tak - parsknęłaJolka. -Dowiedziałam się, że nie można imufać. Że nigdy nie wiadomo,co im odbije. Żeżadna metoda się niesprawdza. - A możedziękispotkaniu z tobą zyskał coś Wiktor? -Comnie obchodzą zyski Wiktora,skoro odszedł do innej? - W życiu tak już jest, że raz bierzemy, razdajemy. Tydałaś cośWiktorowi, tobie daktoś inny. Najlepiej to zrozumiesz, wyobrażającsobie wielkie mrowisko. Tysiące mrówek mijających się ze sobą. Załóżmy, że jedna z nich,mrówka Z. powiedziałacoś miłego innejmrówce. Ta, podniesiona na duchu, pomogła jeszczeinnej. I tak pokolei, cały łańcuszek. Wpewnym momencie pozytywna energia wraca do mrówki Z. Ktoś i jej pomaga w biedzie. - Dlaczegonic do mnie nie wraca? -zmartwiła się Jolka. -Przecież zawsze byłam mila dla ludzi. Ustępuję miejscastarszym, dajędrobne żebrakom, nikomu nie zrobiłam krzywdy. - To nietakie proste. Dobra energiamoże wrócić dopiero podkoniec życia. Poza tym nie musiwrócić do ciebie. Możeprzejść na twoich rodziców, kogoś ci bliskiego. - Problem wtym, że nie wiadomo,na kogo ikiedy - odezwała sięz powątpiewaniemEwka. -Ale wszystko masens. Czasem się złościmy, że uciekł nam autobus. Ale może dzięki temuktoś inny zdążył do pracy. - Czyli ktoś inny jest ważniejszy odemnie. Ja wprawdzierozpaczam,ałe Gośka iWiktor są szczęśliwi. Jakoś mnie to nie zachwyca. - Musisz się nauczyć cieszyć szczęścieminnych- poradziłajejEwka. -Dzięki wielkie. - Musisz umieć dostrzegać sens - poradziła Kasandra. -Po co? - zdenerwowałasię Jolka. -Co mi to da, skoro i takniemogęprzewidzieć skutków swojego zachowania- Wiem tylko, że jakoś wpływam na innych. Alejak? W jakim stopniu? Czy to do mniewróci? Niemogę sprawdzić innej możliwości. Mogę tylko mówić sobie,że moje postępowaniema sens. Niezależnie, jakpostąpię,zawsze ma to jakiśsens. Jaki zatem jest sens tego sensu? - I gdzie tu miejscena wolny wybór? -dodałaEwka. -Wszystkoma jakieś znaczenie, każdy nasz krok ma jakiś sens, bo dzięki niemumoże sięzdarzyć to i to. A więc jestjakieś przeznaczenie. Askorojest przeznaczenie, to nie mawolnej woli. Nie ma wolności, bowszystko zostało zapisane jużwcześniej129. -Oczywiście - przyznała Kasandra. - I dzięki temuzarabiam nakawałek chleba. -Kawałek chlebaporządnieobłożony wędliną - podsumowałaEwka, robiąc przegląd portfela. - Tyle zedrzeć, świństwo. -Przynajmniej dowiedziałyśmy się, że otwierają się przed naminowe możliwości - odezwała sięJolka. -Oraz że nastąpią zmiany i czekająnasnowe wyzwania- dodałam. - Tyle to i ja mogę wywróżyć. Zdobędziemynowe, cenne doświadczenia. Poznamy nowych ludzi ibędziemy musiały podjąć różnedecyzje. Wiele spraw się zakończy, a wiele zacznie. Musimy tylkozachować rozsądek i bacznie obserwować otoczenie. - Jedyny konkret to Wiktor. Powiedziała, żeodszedł i nie wróci. - Choć tyle -westchnęłaEwka. -A skoro topewnik, wreszciemogę wam powiedzieć. - Startuj - przysunęłam się bliżej. -Malina znamój stosunekdo Wiktora. - Ja również -odezwała się Jolka. -Niestety,nie ukrywałaś swojej niechęci. - A wiesz dlaczego? Pamiętasz, jak poznaliśmy się jakieś trzy lata temu na imprezie? - U Anki. Trzy i półrokutemu. Dokładniew tłusty czwartek. - Możliwe -zgodziła się Ewka. -Ty przyszłaś z Andrzejem, a ja z Wiktorem. - Jakiś tydzieńpo imprezietwój facet wpadł do mnie,niby nachwilę. Nie zdziwiło mnieto specjalnie. Przechodził,to zajrzał. Wymieniliśmy się poglądami na tematpogody,sesji, porannych korków. Żądnych drażliwych tematów. Jan Kamyczek. - Noi? -niecierpliwiła się Jolka, coraz bardziejzdenerwowana. - Nagle Wiktor wstat i mówi,że dopiero teraz czuje, czym jestprawdziwe życie. Że kiedy mniepoznał,coś rozmroziło jego zlodowaciałe serce. - Boże -wyszeptałyśmy razem z Jolką. -Błagał,żebym zerwałaz Andrzejem. A kiedy przypomniałammu o tobie, powiedział, że waszzwiązek jest pomyłką. -Ale zrozumiał to dopierowtedy, kiedy cię zobaczył? - zapytałam. -Ta, bo dopiero na mój widok coś zerwało mu z oczu przepaskę. Wspominał również opowiewie wiosennego wiatru,o skrzydłach,którenagle wyrosły mu na plecach, jakby mogły wyrosnąć gdzie indziej. Gadki szmatki dlafanek Stefci Rudeckiej. - I comu odpowiedziałaś? 130- Jola, zastanów się. Co mogłam mu powiedzieć? Przecież do ciebie wrócił. - Teraz sobie przypominam tenweekend w Kasince. Pamiętaciedziwne uwagi Wiktora? - Zmarnowałaś mitrzy lata życia, wiesz? -odezwała sięJolkapodłuższej chwili. - W jaki niby sposób? -oburzyłam się. -Bo odmówiła facetowikoleżanki? - Bomi nie powiedziała! -Jolkazaniosła się płaczem. -Przeztrzy lata żyłam w oszustwie! - Zachowujesz się jakżona Łabędzia - przypomniałam. -Patrzysz tylkonakońcówkęi przekreślasz te wszystkie chwile szczęścia, które. - A co mnieobchodząjakieś łabędzie! -ryknęła Jolka. -Zmyśloneprzy piwie! Nie było żadnych chwil szczęścia, rozumiesz? Ja tylkomyślałam, że są'- Jola - odezwała sięEwka, wyraźniezdenerwowana. - Cofnijmysię w przeszłość. Wyobraź sobie, że przychodzi do ciebie dziewczyna,którąledwie pamiętasz zimprezy. - Nieprawda, świetnie cię zapamiętałam- zaprotestowała Jolka-a nawet polubiłam. -I z wzajemnością. Aleto jeszcze nie przyjaźń- Dopiero siępoznałyśmy. Więc wyobraź sobie, że przychodzi do ciebie i mówi: "Słuchaj, twój chłopak zakochałsię we mnie". Uwierzyłabyś? - Nie - przyznała Jolka. -I o tomi chodziło - odetchnęła Ewka. Zulgą, żewreszcie cośdotarło doJolki. - Ale potem? Potemmogłaś mi powiedzieć. - Kiedy dokładnie? Nie widziałyśmy się przecieżpółroku. - Później, na jesieni. Zaczęły się wspólne imprezy,wypady do kina i w góry. - Zgoda. Tylko że Wiktor zachowywał się wobec mnie nienagannie. Pomyślałam, że to był jednorazowy wyskok,i dałam se spokój. - Ale mnie mogłaśpowiedzieć - dąsała się jeszczeJolka. -Bylyśmyjuż wtedy przyjaciółkami. - Miałam takizamiar, ale w sylwestrapowiedziałaś, że Wiktor topołówka. "Miał dziwne zagrania, aleto minęło. Dotarliśmy się". Pamiętasz swoje słowa? - Jaka jabyłam naiwna! -Jolkaznowu zaczęła chlipać. -Żyłamzłudzeniami! Poniosłam tyle kosztów! Za co to wszystko? Niechmiktoś wreszcie odpowie? Za co? Comożna odpowiedziećpsychologowi? 131. -Za nic. Bezpowodu- wyjaśniłam. - Pamiętajo cennym doświadczeniu, które zdobyłaś. -Pinkolę takie doświadczenie! Słyszysz? - ryknęła Jolka. -Nie powinnaś porozmawiać ze specjalistą? -Pinkolę specjalistów! Jestem nieszczęśliwa! - Wiemy- ciągnęłam - ale to nie powód, żeby tak wrzeszczeć. Powinnaślepiej kontrolować swoje emocje. - Malina,możesz pójść ze mnądo kuchni? -odezwała sięEwkadziwnieponurym głosem. -No?- Kopiesz po sińcach. -Stosuję te sameargumenty, których użyto wobecmnie. Wielokrotnie użyto. - To jest właśnie kopanie po sińcach - powtórzyła z naciskiemEwka. -Skoro jamusiałamwysłuchiwać. - Uderzasz poniżej pasa. -Może nie znam sięna anatomii, ale uważam. - To nie jest kwestia anatomii- Ewka podniosła głos- tylkowrażliwości, cokolwiek to dla ciebie znaczy! -Wrażliwości,powiadasz! A gdzie Jolka schowała swoją wrażliwość, kiedyja cierpiałam! Wtym momencieusłyszałyśmy głośne trzaśniecie. -Jesteś zadowolona? - spytała Ewka. 18.07. Pewnie, że nie. Chciałam sobie odbić na Jolce. Zemścićsię za obojętność. Niech poczuje, jak to jest. Człowiek kona przywalony problemami, a przyjaciółka proponuje wizytę wprzychodniijeszcze prosi, żebyś kontrolowała emocje. Myślałam, że poczuję satysfakcję, zwaną przez niektórych słodyczą zemsty. - Ze mi ulży- tłumaczyłam się Jolce. Dręczona wyrzutami sumienia, zadzwoniłamjeszcze tego samegodnia, ale Jolka nie podnosiłasłuchawki. Dziś wieczorem zaskoczyłyśmyją w mieszkaniu. Na początku udawała, że nie żyje,ale zdradziłyją szmery w okolicy wziernika- "Nie masz wyboru - zadudniła nacałą klatkę schodową Ewka. - Wiemy, żetam jesteś". Jolka odryglowata wszystkiecztery zamki, po czymostentacyjnie poczłapała dokuchni. My zanią. Usiadłyśmy naprzeciw siebie, a jaod razuprzeszłam do konkretów. - Dlaczegowcześniej nie powiedziałaś, że moje rady tak cię denerwują? -Nie jestem asertywna, nie umiem tak wprost, zaatakować. 132-Wczorajumiałaś. -Wkurzyłam się. Pocieszałyśmy cię cierpliwie całe cztery dni,a ty tak naskoczyłaś na Ewkę. Pomyślałam, że ktoś wreszciemusi cipokazać. - I pokazałaś. -Jolka otartadużą,ciężką łzę leniwie spływającąpopoliczku. Zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio. Patrzyłamwpodłogę, gryząc koniuszek kciuka. - Chciałabym to jakoś naprawić - odezwałam się po długiej, długiejchwili. -W porządku - wyciągnęła mokrąodchusteczkidłoń. -Każdaz nastrochę zawiniła. Ja, ty,możenawet ty, Ewka. Bo gdybyś wtedyzadzwoniła do mnie, choć wiem, żeitak nicbyto nie dało. Dobra,zmieńmy lepiej temat. - Jestem za -podchwyciłam. -To.co właściwierobisz na wakacjach? - Nie wiem. Po rozstaniu z Wiktorem runęły mi wszystkie plany. Jeszcze chwilai Jolka znowu się rozklei. Trzebaopanować sytuację. - A co z pracą? -Nic. Ta chałtura załatwiana przez Wiktora jest nieaktualna. Z wiadomychwzględów. -Nie ma czego żałować -walczyłam dalej. - Tylkobyś się wynudziła w mieście. -To miało być nad morzem,wsuperośrodku. - Oczy Jolki podejrzanie się zaszkliły. -Ale wiesz, jakie jest naszemorze. Brudny piasek i plamy olejuna lodowatych falach. - Malina, doceniam twoje wysiłki, ale może naprawdę zmienimytemat? -Bardzo chętnie. Tylko oczym tu rozmawiać? - Dolar spadł-wtrąciła Ewka, do tej pory milcząca niczym grób. -To szałowo - skwitowała Jolka. - Aja się wyprowadzam - podjęłamostatniąpróbę. -Wiem, a kiedy? - Za dziesięć dni. -Szukasz? - Myślimy nadtym - wsparła mnie Ewka. Na razie podjęłyśmy decyzję, żetrzeba szukać. Ale dopadło nastyleproblemów, że nie sposób byłosię skupić. W dodatku nadal łazimy za pracą. To znaczypodjęłyśmy decyzję, że trzeba zacząć łazić. Może jutro? 133. Trzeba by zacząć. 2 .07. Teraz to jużnaprawdę nie przelewki. Od jutrazaczynamy. 22.07. Miałyśmy zacząć, alewstałam za późno. Wszystkoprzezpogodę. Niekorzystny biomet. Co można robić w szary, deszczowyletniwieczór? - Można napisaćogłoszenia - podsunęła Jolka. -Albo posiedzieć przy jednym małym - rzuciła Ewka. Więc siedzimy przy jednym dużym naspółkę. Wyjdzie taniej. - Miałamdziś rozmowę o pracy - oznajmiła namJolka. -Potrzebowali trenerówkomunikacji interpersonalnej. -Ico? - Przychodzę dobiura. Pokazuję CV,opowiadam o sobie. Facetwysłuchał i pyta,czy mam skończone warsztaty z psychoterapii. Odpowiedziałam, że nie, bo nie chcę byćterapeutą. Poza tym to drogiewarsztaty, wolałam inwestować w znajomość niemieckiego- I co on na to? -- Oświadczył, że potrzebująkogoś z przygotowaniem terapeutycznym, a ja jestemnieukształtowana. Same studia iwolontariatna obozach nie wystarczą. Więcgo pytam, jakie warsztaty by mi polecił. Wiecie, co odpowiedział? -No?- Cytuję; "Nie mogę pani niczego polecić, bo gdybymto zrobił,mogłaby pani ode mnie oczekiwać, że później panią przyjmę, a tegoobiecaćnie mogę". A ja tylko prosiłam o radę. -Boże, co za podejrzliwość. Jakiś psychol. - Kiedyś psychoterapeuta, a teraz szef fabryki szkoleń dla menedżerów. -Co teraz zrobisz? - zapytałam. -Zaszaleję i zamówię jeszcze jedno. Wprawdzie zostało midopierwszego trzydzieści złotych,ale mam to gdzieś. No, no. Szykują się zmiany. 23.07. Zaczęłyśmy wreszcie szukać. Ewka przyszła do mnie kołodrugiej i wzięłyśmy się do pisaniaogłoszeń. Niełatwa sprawa. Trzeba przemyśleć treść, przygotować papier, ustawićdrukarkę. Wyszło,że nie ma tuszu. Więc będzie odręcznie. - Napisz: "Przyzwoite mieszkanie do wynajęciadla dwóch osób". -Przyzwoita to może być scena w filmie - skrzywiła sięEwka -a nie mieszkanie. " Dobra, skreślone. Ale dodałabym "pilnie". Mamy cztery dni. 134-Cośty. Jak napiszesz "pilnie", będąnarzekać nakażdy detal. Po prostu "dowynajęcia"i tyle. Nie śpieszy ci się, maszczas. - Powiedzmy. -Uśmiechnęłamsię zprzekąsem. -A jak nic nieznajdę? - Wypluj iprzydepcz. -A jeśli? - Będziemysię wtedy martwić. Wiesz, ile tojeszcze godzin? - Niewiele. Dobra, piszmyto ogłoszenie. Bo jużczuję napięcie. Poco myśmy tyle czekały? - Czekałyśmy napozytywny rozwój wydarzeń - wyjaśniła Ewka-którynie nastąpił. -Nigdy nie następuje, nieznasz prawa Murphy'ego? Jak macośpójść źle,topójdzie. Chyba zacznę wierzyć wteorię Anki. - Chyba Jolki? -Nie, Anki. Wymyśliła ją po rozstaniu z Piotrem. - Znaczy po tym,jak zamieszkał z Leszkiem? -No. Więc Anka, zobaczywszy swoje walizki wystawionena klatkę, wymyśliła sobie, że świat jest teatrem, na którym gramyz góryustalonerole. - Nic nowego. -Czekaj. Wcześniej każdylosuje kartkę z rolą, żebybyło sprawiedliwie. Potem sięrodzi i zapomina o kartce. Ale wmiarę dojrzewania coraz częściejsobieuświadamia, że gra coś, co jużdawnoustalono. Próbuje z tym walczyć,zmienić przeznaczenie. Stara się,dwoi, troi, staje na rzęsach. Nic ztego. Niema szans. Jeślidostał rolę nieudacznika,zostanie nieudacznikiem. - Wiesz co,Malina? Jak takpatrzę na nasz świat, to myślę,że autor sztuki musiałbyć strasznym pesymistą. Większość ludzi gra rolęnieudaczników. Z4.U/. Ja na pewno. Nie umiałam poderwać Przystojnego (znowunieznajomego). Niemogę znaleźć pracy, a ostatniowróciłam do kulinarnych szaleństw. Głównieilościowych, boo jakości szkoda gadać. Chleb maczany w oleju, kilo ryżu z masłem, sagan kopytekpolanych smalcem. Zjeść, popić piwem, zwymiotować. Chyba poraodwiedzićGąbkę. Zrobię to jutro. Wszystko zrobię jutro. Ale po corobić dziś, skoro wiadomo, że i tak sięnie uda? Zb.U7. Pojutrze dzieńwyprowadzki,a my jeszczenie zdążyłyśmywywiesić ogłoszeń. Na dodatek zadzwoniła mama. Z wielkim rykiem. -Malina? Dobrze, że cię złapałam nareszcie. - Nareszcie? Prawie nie wychodzę z domu. 135. - I nie możesz odebrać telefonu, jak dzwonię? -Przecieżodebrałam. - Odebrałam, odebrałam. Dwa tygodniedzwonię, a tobiesię niechce słuchawki podnieść! Inne córki to przyjadą,zainteresują się,co u starejmatki. - Niejesteśstara. -Próbowałam załagodzić. - Nie zmieniaj tematu! -Mamo, dzwoniędo was co tydzień. - No jasne. Dzwonisz co tydzień,odwiedzasz nasraz na miesiąci myślisz, że możesz być rozgrzeszona? A ja ci mówię, że nie możesz. -Z czego rozgrzeszona? - Nie zrozumiałam. -Ze swoich obowiązków wobec steranej matki, chorowitego bratai sędziwej babci. Oj,babcia mocno by się obraziła. - Co się znowu stało? -Czymusiało się coś stać? Nie mogę zadzwonićot tak, żeby ciprzypomnieć o zaniedbanej rodzinie wegetującej na prowincji? - Więc nic się nie stało? -Nie zaczynaj zdania od więc. Stało się. Otrzymałam list z Niemiec. - Od ojca? -Od jego nowej żony. Poślubionej nielegalnie. Dowiedziałasięo moim występie w telewizji i pisze, że jestem niesprawiedliwa. Janiesprawiedliwa, możesz uwierzyć? Mogę. Zachowałam tę myśldla siebie. Nie poruszyłam równieżsprawy jej występu przed pięcioma milionami widzów spragnionychtaniej rozrywki. - Dlaczego takuważa? -Pisze, żeEdekcierpi na cukrzycęi stąd jego dziwne zachowanie. Możeszsobie wyobrazić? - Gdyby napisała, że cierpi na schizofrenię,byłobymi łatwiej. -Czy tyzawsze musiszbyć taka cyniczna? Bezduszna, obojętna! - Mamo, trudno mi rozpaczać z powodu cukrzycy kogoś,ktoprzez piętnaście lat nawet nie zadzwonił na moje urodziny. Współczuję ojcu,ale. - Nie mówiłam o ojcu! -przerwała. -Jesteś obojętna wobecmnie,moich cierpień! - Nie rozumiem. Co jatakiego powiedziałam? - Nic,i właśnie o to chodzi! Ja ci opowiadamo swoich problemach, a ty dowcipkujesz. - Przecież mówiłaśo cukrzycy ojca! -podniosłam głos. - I uważasz, że to nie jest problem? Tojest problem! Ogromny! 136Jak sobie pomyślę,że ty i Irek możecie mieć kiedyś cukrzycę. Niemogę spaćpo nocach. Ale ty tego niezrozumiesz,nie wiesz,co może czućkochająca matka. I nigdy niebędziesz wiedzieć. Bo u ciebiezamiast serca jest kamień pełen cynizmu, ironiii obojętności! W normalnych warunkach poprostu odsuwam słuchawkę nabezpieczną odległość i spokojnie czekam. Ale nie tymrazem. Niebędętarczą strzelniczą dla własnej matki. Trzasnęłam aparatem o ścianę. I bardzo dobrze. Po co mitelefon? Poco telefon samotnejkobiecie,która nie ma pieniędzy nawet naabonament. - Pięknie. -Ewka rozłożyła ręce. -Trzeba będzie przepisać ogłoszenia. Podałyśmy twójnumer. - Możemy przywieźć aparatod ciebie, przyokazji zajrzymy do. -Nigdzienie zajrzymy, bo nas na to nie stać! - Na małe-małe? -Małe-małe to pół dużegoikosztuje połowę,a niedwie trzecie. Podają tylko znajomi barmani. - Na żadne. Koniec żartów. Za drzwiami stoi twarda rzeczywistość i musimy stawićjej czoło. Natrzeźwo. - To ja nigdzie nie wychodzę - postraszyłam. -Malina, mnie też jest ciężko. - Przysiadłana rogu wersalkii spuściła głowę. -Chodzi o faceta? Na pewno. Zawsze chodzi tylkoo facetów! - Nie nazywajgo tak! Nie jest żadnymfacetem, jest Tomkiem. - Dobra,niech ci będzie. -Jest nawet kimświęcej - ciągnęła. - Jest po prostu super-Tomkiem. Aja z niego zrezygnowałam. - Chyba niepowiesz, że z powodu wróżby? -Z powodu wróżby. Przeraziłam się tych łezi zdrady. - Ale przecież obie wiemy,że chodziło o Jolkę. -Teraz tak, ale wcześniej? Babciamówiła o szatynce. - Ty masz przecież czarne włosy. -Podświatło widać brązowerefleksy. Pomyślałamsobie tak:Skoro wróżba dotyczy szatynki, to zdrada i łzy czekająmnie latem,bo właśnielatem, wpełnym słońcujestem ciemną szatynką. No izerwałam. - Kiedy? -Dziesiątego lipca. Byliśmy razem dziesięć cudownychdni, których nigdyniezapomnę. - I o którychnic nie wiedziałam - spojrzałamznacząco. -Zaczynam wątpić, czy jesteśmyprzyjaciółkami. - Coś mi się stanie. Naprawdę. - Ewka wstała i wyszłado kuchni. 137. Klapnęłamna wersalkę, aż strzeliła sprężyna. A niech sięwszystko zawali. Co mi tam. Klapnęłam jeszcze raz. - Co tam niszczysz? -Ewka wyjrzała z kuchni. - Scenografię dosztuki: "Upadek Maliny S,". -Lepiej bierzsię do poprawianiaogłoszeń. Ale najpierw odwołaj to, co powiedziałaś. - Odwołuję iprzepraszam. Wystarczy? - Krótko i konkretnie, ale wobecnej sytuacji nie będę cisnęła o więcej. -Ewka zasiadła przy stole i zaczęłazamazywaćnumery telefonów. - Kurczę, już piąta. Zaczynamsię martwić. - Spokojnie,Malina. Najwyżej zapłacisz za przyszły miesiąc. - Czym? -Pomyślimy. - Mówisz jak politycy. "Pomyślimy,podejmiemy odpowiedniekroki, określimy kierunek działań". - Malina. Uspokój się. To nie jest koniec świata. Totylko kilkastarych baniek. - Których nie mam! Zaczęłam gryźć kciuk. Ostatniostale to robię. - Jak nieprzestaniesz, to niedługo zostaną ci cztery palce- upomniała mnie Ewka. -Jak się coś nie zmieni wmoim życiu, problem czterech palcówbędzie mnie niewiele obchodzić. Jestem okrokod szaleństwa. - Dobra, skończyłam. Idziemyporozwieszać. Wyszłyśmy- Trochę za jasno. Głupio takwieszaćprzy ludziach - powiedziałam, oglądając się naboki. - Dawajtaśmę. Przecież nie oferujemy usług erotycznych- Szukamy tylko kogoś do mieszkania. Dobra, przyklejone. Poszłyśmy dalej, znacząc drogę ogłoszeniami. Stanęłyśmy przytablicy na Anny. - Tu damy ze dwa. Przechodzi wielu studentów. - Może w sesji, ale nie latem. Zerknęłam na zegarek. Już po ósmej. Co mi kazało tyle czekać? Ewka właśniemocowała się z taśmą, kiedy obok nas przeszłodwóch chłopaków. Zaczęli czytać. Odsunęłam się trochęw bok. - Malina,nie gap się tak, dawaj ogłoszenie. Podałam, bordowaaż po końce paznokci. Jeden zchłopaków, naoko student, zaczął głośno czytać. - "Mieszkanie do wynajęcia dla dwóch osób". Ty, Jacek, coś dlanas. Od kiedy to mieszkanie? - Jak dlawas, nawet od jutra -uśmiechnęła się Ewka. Obiecująco. 138- Daleko? -Okolice Starowiślnej,rzut beretem stąd. - Drogo? -Tylko 450 złotych plus czynsz. Macieza toduży pokój z wnękąkuchenną i łazienką- Oraz masę innych atrakcji. - Kiedymożna obejrzeć? -zapytał drugi. - Najlepiej dziś - podsunęła Ewka. -Chcecie adres? Zapisaliipowiedzieli, że siępojawią o jedenastej. Oby.Poszłyśmy jeszczenalepić ostatniedwaogłoszenia i do domu. Trzeba trochęwyrównać teren. - Coś mi się wydaje, żechwycili haczyk - odezwałasięEwka. -Nic niemów,bo zapeszysz. - Wstąpimy na małe? -Ale tylkojedno. Byłaprawie dziesiąta, kiedy zajrzałyśmy do Alchemii. Spokojniewypiłyśmy jedno duże. Trzeba wracać. - I tojuż. Prawie jedenasta- Nie przesadzaj - uspokoiła mnie Ewka. - Całepiętnaście minut. Dojdziemy w pięć. Zostanie cidziesięć. - Nie wiem, czy zdążę posprzątaćw dziesięć minut. -Ze mną? Spooko. Zdążyłyśmy. Wyrównać narzutę. Brudne ciuchy i papierzyska do szafy. Talerze, szklanki i patelnię pod łóżko. Zapalić lampki dla nastroju. Rozpylićdezodorant. Otworzyć okno. Wyrównaćwłosy. Poprawić oko,- Jedenasta trzy, masz btyszczyk? -Leży koło cukru. Przyjdą? - Muszą. Dzwonek. Przyszli. - Fajnie tu macie. Nastrój. Ale lampek. - Dzięki. Chcecie zobaczyć łazienkę? - Otworzyłam drzwi. -To jest i łazienka? Suuper -odezwał się wyższy, chyba Jacek. -Ostatnim razemchodziliśmy na kąpiele do Żaczka. - N00 - przytaknął drugi. -Latem to jeszcze luzik, alezimą. Jak żeśmyszli alejami w turbanach, nie było człowieka, żeby się nie obejrzał. - Wytrzymaliśmydo marca- dodał Jacek. -I tak długo - powiedziała z uznaniem Ewka. - N00 - przytaknął kumpel Jacka. -W październiku tośmy płacilitylko po100 złotych. Kiedy znieśliśmygraty,właściciel podwyższył nadwieście. W grudniu, jak osiedliśmy, wyskoczył z kolejną podwyżką. -A w sesji, kiedy człowieknie ma czasunawet nasen, a co dopierona szukanie nowego kąta, zażądał od każdego poczterysta. Potemjeszcze kazał nam odgarniaćśnieg, sprzątać naklatce i nosić węgiel. 139. - Kiedy zażyczyłsobie remontu strychu, żeśmy się wyprowadzili. -Ostatnie miesiące przemieszkaliśmyna waleta, tui tam,ale iletak można, nie? Pokiwałyśmy głowami ze zrozumieniem. Właśnie, ile tak można. - No i szukamy czegoś, jakiejś chaty czy coś -poinformował nasJacek. -I dobrze trafiliście,bo my właśnie szukamy kogoś do chaty-zrewanżowałamu się Ewka. Przez chwilę staliśmy wmilczeniu, kiwając głowami. Że niby się zastanawiamy, myślimy. - To jak, Jacek - odezwałsię niższy. -Bierzemy, nie? - Umowę jakąś sięspisujeczy na słowo harcerza? -Oczywiście, że umowę. Nawet zarazmożemy. No i zabraliśmy się do dzielą. Dopierwszej wszystkobyło gotowe, umowa wynajmu (odjutra! "),więc jeszcze podskoczyłyśmyz chłopakami do Alchemii. Skoro fundują. Siedzimy koło kominka. Sączymypiwko,kiwając głowami. - Właściwie tonie wiem- zagaił Waldek - jak ci na imię. -Malina. - To chyba modne imię. -E, dlaczego? - Oglądałem niedawno "Rozmowy w toku". Wystąpiła taka wytapetowana lufa, starsza,alemożebyć. I mówi, że ma córkę Malinę. -Nie oglądam tego programu - ucięłam. -Ja też nie,ale ten odcinek mnie przyciągnął normalnie. Naglewyszło, żeta Malina tosię leczy u czubków. Jej stara w bek, aż sięrozmazała. Mówię ci,masakra. Mam nadzieję, że niewidać moich czerwonych uszu. Dobrze, żetakciemno. - Co ty,gorączkę masz? -zainteresowałsię Jacek- Bardzomożliwe. -Po tym, co przedchwilą usłyszałam. - Nagorączkęnajlepsze grzane piwo. Zamówić ci? - Dokończmy najpierw to. Więc dokańczamy. - Fajna muzyka, prawda? -odezwałam się. Co tak będęsiedzieć,w milczeniu? - Możebyć - uśmiechnął się kumpel Jacka, Waldek. -Z "Matrisa". - Ja tam nie wiem - przyznał Waldek, kiwając się nad kuflem. -Niewidziałeś "Matrixa"? - Ja tam takich filmów nie lubię - wyjaśnił. -Aleten jest naprawdę dobry - próbowałam zachęcić. - Dużowalk. Strzelaniny,fajna laska wskórzanych spodniach. 140li- Nie wiem, może pójdę- Ale jato filmów nie lubię, nudzą mnie. Raz poszłem, ze trzy lata temu, to zasnąłem. Tylko szkodabiletu. - Nawet na filmy karate nie chodzisz? -Na żadne. - Waldek upił łyk piwa. -No możeczasem nawidełko coś wrzucę, jakieś komedie. "Głupi i głupszy", takiecoś. - Aha -pokiwałam głową w zamyśleniu. Znowusiedzimy,nie mówiącani słowa. - Fajną masz fryzurę - zaczęłam nowy wątek. -Fryzura jakfryzura. - Tleniłeś wtosy? -Przytaknął. -Nie boisz się, że zaczną ci wypadać? - Jakzaczną, toprzestanę tlenić. -Po prostu. Znowusiedzimy wciszy, kiwając się nad kuflami. - Masz fajny głos. -Tym razem on przerwał milczenie. - Tyteż - odwzajemniłam się. -Taki niski. - Od papierosów - pochwalił się. -Aha. Zerknęłam na Ewkę. Siedziała, kiwając głową. Nieobecna. - Już po drugiej -odezwałamsię. -Trzeba by iść. - Odprowadzimy was- zaofiarowali się. Wracaliśmy w milczeniu. - Śliczny księżyc. -Ewka podjęła ostatnią próbę kontaktu. - Okrągły - docenił Waldek. Doszliśmywreszcie. - To co? Jutro się możemy zwozić? - zapytałJacek. -Koło wieczora, dobrze będzie? 28.07. Właśnie skończyłam sięprzenosić do Ewki. Szybko,poczęści dzięki wielkim mięśniom Waldka i Jacka. W pól godziny załadowali moje rzeczy dopoloneza Leszka. -Poradzisz sobie? - upewnił się Waldek. Kiwnęłam głowąi ruszyliśmy. - Niezłyten Waldek - ocenił wprawnymokiem Leszek. -Wygląda,jak dobrze nadmuchany materac. - Tylko bez fizjologicznych wynurzeń. Nie jestemwhumorze. - Przecież nic nie mówię - oburzył się Leszek. -Podziwiałemtylko jegomuskulaturę. Nie powinnaś przypadkiem odwiedzić doktora Gąbki? - Powinnam, ale wyjechałna wakacje. -To nie możesz iść do lekarza dyżurnego? - Nie każdy skaczez kwiatka na kwiatek. -Skądu mnietylejadu? -Ja jestem wierna. 141. - Przecież chodzi o zwykte wypisanierecepty, a nie kąpielw wannie, gdzie gąbka rzeczywiście może sięprzydać. -Leszek! -huknęłam,- Znowu skojarzenia? Naprawdę powinnaśsię wybrać do poradni. - Nigdziesię nie wybiorę. Koniec, kropka. -" Jak kropka, to kropka. -Leszek wzruszyłramionami. - Jakośtozniosę. Ewka, na szczęście, wyjeżdża. - Wyjeżdża? -zdziwiłam się. -Nic rai otym nie mówiła. - Bosamajeszcze nie wie. -A ty wiesz? - Tak, bo ja załatwiłem jej ten wyjazd, a dokładniepracę. -Gdzie? - W Lloret de Mar, będzie rezydentką. -Fajnie. - Nagle zrobiło misię smutno, bo co to zawakacje bezEwki. -Pewnie, że fajnie. Sam chciałem jechać, ale trzeba znaćhiszpański. Niema szans,żebym się nauczył wtydzień. - Możegdybyś spróbowałhipnozy- podsunęłam bez przekonania. -Próbowałem - przyznał się Leszek. - Sześć lattemu, wieszkiedy. Wiem. Sześć lat temu Leszek poinformował rodziców, że jest gejem. "Czy ty zawszemusisz iść za modą? " - rozpłakała się jego mama,a ojciec poklepał go poramieniu i oświadczył: "Nie martw się, synu. To na pewno można wyleczyć. Spróbujemywszystkiego: psychoterapii,leków homeopatycznych, akupresury, hipnozy, nawet elektrowstrząsów, jeśli będzie trzeba". Na szczęście dla Leszka do elektrowstrząsównie doszło. Jego starzy pogodzili się z faktem, że inny już nie będzie. - Wreszcie jej się tenhiszpański doczegoś przyda. Nigdy niemiałachętnych na lekcje. - Piotr chciał się kiedyśuczyć. -A właśnie. Cou niego? - zapytałam. Nie widziałamPiotra odweekendu w Kasince. - Odszedł, jak tyll;o awansowałnadrugiego menedżera. Powiedział, żemusi dbać o wizerunek. - Tacy są najgorsi. Kariera. Nie martwsię, spotkasz jeszcze swoją połówkę. - Sam nie wiem - wzruszył ramionami. -Tacałagadkao połówkachwydaje mi sięczasami mocno naciągana- No co ty,Leszek! -przestraszyłam się. Z całej naszej paczki tylko oni ja wierzymyw połówki. Ja w połówki pomarańczy, a on wpołówki banana. - Tostrasznie smutna teoria. -Leszek zaparkował tuż przedoknem Ewki. 142- Smutna? Zawsze myślałam, żeoptymistyczna. Gdzieśtam, zagórami, za lasami, a może tuż obok, żyje ktoś idealniedo ciebie dopasowany. - Co to właściwie znaczy: "dopasowany"? Przeciwieństwo zaluźnego? - Zostaw swojeanatomiczne wywody dla kolegów z ParadyMiłości. -Malina,tobie naprawdę wszystko się kojarzy! - A kto wspominał o zaluźnym? -Tylko się zastanawiałem nad znaczeniem słowa"dopasowany". Bo właściwie nie wiem, co toznaczy. Przecież nakażdym etapieżycia mamy innepoglądy, inne potrzeby i gusta. Jakieś dwadzieścia lattemu zakochałbym się w każdym,kto lubi Reksia i Indian, a nienawidzi skwarków i kożuchówna mleku. - Ja też - zdziwiłam się. -A teraz? Sama sympatia do Reksia minie wystarczy. - Mnie również. Musi jeszcze lubić Uszatka i powieści Vonneguta. - W tej kolejności? -Skinęłam głową. -Nie myślałaś o zmianie płci? - Cowy tak siedzicie? -Ewkazajrzała do środkasamochodu. -Czekam i czekam. - A, gadamy o połówkach pomarańczy. -Banana - poprawił Leszek. - Znowupołówki? -zdziwiła się Ewka. -Przecieżto straszny kanał. Bo jeśli każdy ma tylko jedną połowę,to jakie są szansę,że nanią trafi? Może ta już nie żyje albo uciekając przed samotnością, zadowoliła się namiastką,zajmując czyjąś połówkę? - Właśnie próbowałemto powiedzieć Malinie. -Czyli nie wierzysz w teorię połówek? - Wierzę, ale troszkęją rozbudowałem. -Leszekpoczekał, aż nastawimy ucha, i zaczął: - Wedługmnie są trzy rodzaje połówek. - Pierwsza to? -Połówka sytuacyjna. Powiedzmy, że wyjeżdżasz na wakacjedoKatalonii. Tam spotykaszMiguela, kosmatego barmana w obcisłychszafirowych stringach, z dużą ilościążelu wewłosach. Na plaży ideał: przysmażony, w pantercez olejku i piasku. Ale ten sam Miguelna tle Plantskąpanych w jesiennym deszczu przypomina wyblakły,tandetny kwiatek z plastiku. - Mnie takityp zawsze przypomina tandetnekwiaty z plastiku,ale łapię, o co chodzi. -A drugi rodzajpołówki? -zapytała Ewka. Nadal staliśmy przedsamochodem, a moje pakunki cierpliwie czekały w bagażniku, natylnym siedzeniu,na dachu, podfotelami, na półceobok apteczki,w schowku i na podłodze. 143. - To połówka modelinowa- Spotykasz gościa i myśliszsobie:"Prawie ideał. Gdyby tylko lubił Griega i zamiast tych okularówwkształcie telewizora rubin zainstalował sobie soczewki w kolorzetrawy". Jeślibędziemu na tobie zależało, wprowadzi zmiany. - I tym samymstanie się prawdziwą połówką. -Jest ztym pewien problem. Wiecie, żemodelina twardnieje poupieczeniu. Podobnie nasza połówka. Wypalonaognistą miłością stajesię dziwnie oporna na zmiany. Zaczyna się buntować: "Co ci się znowu nie podoba? Przecież mówiłeś, że mniekochasz". Jeśli żadne z nasnieustąpi, pora zajrzeć do papierniczego po nową porcję modeliny. Leszekzamyśliłsię na chwilę. Nie przerywałyśmy, czekając naopis trzeciejpołówki. - Orany, ósma. Aja sięumówiłem nadziewiątąw Hadesie. Wypakujmy to szybko. - Ruszył do bagażnika. Ja zgarnęłam torby z foteli ipodłogi. Ewka zajęła się schowkiem ipółką. - Nawet niewiedziałam, żetyle się tego nazbierało. -Objęłamwzrokiem ogromną stertę na chodniku. - Nawet nie wiedziałem, żetyle sięzmieści w polonezie - dodałz podziwem Leszek, - Dobra. Wielbłądy formują karawanę i do bramy marsz. 29.07. Odpoczynek po przeprowadzce. Leżymy na Skałkach, owinięte kocem. - Czysta woda. Szkoda,że zimna. - Taka będzie musiała mi wystarczyć -oświadczyłam z miną męczennicy. -Dodajmy dotego samotne tygodnie w nowym mieszkaniu, stres 2 powodu braku pracy,oobronie i kłopotach rodzinnychjuż nie wspomnę. Obrazek namalowany fioletową akwarelą naczarnym kartonie. - Mam nie jechać? -Dorysowanie małego, żółtegosłoneczkanictu nie zmieni. Muszę zmienić karton. Wyrzucić czarną farbkę. Zacząć wszystkood nowa. - Zmiany, zmiany,zmiany - odezwała się poważnym tonem Ewka. 30.07. Oczywiście mi nie wierzy. Ale ja jejpokażę. Pokażęteż całemu światu: Jolce, mamie,babci, Ance, Leszkowi,Rafałowi. Nie,Rafałowi - nie. 2.08. Piąta rano. - Zrobić ci kawy? -Dlaczegotak się denerwuję? Przecież to Ewa wyjeżdża, nie ja. ka wyjeżdża,nieja. 144- Ale szybko. Za dziesięć minut mam autobusna dworzec. - Może wzięłabyś taksówkę? Ja zapłacę. - Wiedziałam, żeEwkawydała wszystko na pesety. -Nie. Muszę choć w ułamku wykorzystać miesięczny. - Skończyła dopinaćtorbę. -Raz w życiu kupiłam wcześniej. Zaraz na drugidzień przyszedł Leszek i po ptokach. Sześćdziesiąt dwa złote. - Może spróbowałabym go wyjeździć. Zęby tylko wykombinowaćskądś czarną perukę. - Tylepiejnie kombinuj, bo tak zabrniesz, że będę ci musiałanosić do aresztu rosółw słoiku. Jest ta kawa? - Podałam jej kubek. -Wyjdź czasemz chałupy. Obiecujesz? - Obiecuję. Aty wracaj cała, zdrowa ibrązowa. - To cóż, Malinko,koleżanko, magistrantko. -Powiedzenie promotora stałosię mocno popularnew kręgu moich znajomych. -Dowrześnia. I wyszła, a jazostałamsama w pustym, zimnym, obcymmieszkaniu. 4.08. Siedzę samaw pustym,zimnym,obcym mieszkaniu. Zaraz,zaraz,przeanalizujmy. Po pierwsze,nie siedzę, tylko leżę na tapczanie. Jużdrugą dobę. A co dosamotności? Nie jestem sama. Towarzyszymipani na ekranie telewizora, dwa pluszowe szympansyi złota rybka. Jeśli dodamy kilka upiorów z przeszłości, jest nas tu spora gromadka. Wykreśliłabym też słowo "puste". Trzydziestometrowa garsoniera zasiedlona przezdwieekscentryczne intelektualistki nigdy nie jest pusta. Biorąc pod uwagę ilość i rodzaj bibelotówEwki oraz moich lampek,można śmiało zaryzykować określenie; "wiktoriańskie techno" lub"LauraAshley w fabryce śrubek". A słowo "obce"? Nieporozumienie. Mieszkałam tu ponad dwa miesiące. Spędziłamniejedną noc (brzmi dosyć dwuznacznie), upiekłam niejedną pizzę i wypiłam niejedno piwo. Czuję się tu lepiej niż w domu rodzinnym. I wreszcie pora nasłowo"zimne". To się, niestety, zgadza. W pokoju jest zimno jak na Jowiszu. Aod kiedy niema Ewki, jestzimno jak na Saturnie. 5.08. Leżę razem z szympansami w zagraconym,zimnym mieszkaniu. Nuda. Wszyscy gdzieś się zaszyli. Ewka wiadomo. Jolka niewiadomo. Znikła. Leszek pojechał szukać połówek (w końcu go niezapytałam oten trzeci rodzaj). Anka rysuje smoki i kosmitów. Rafał. A co mnie obchodziRafał? Trzeba się ruszyć. Gdzieśwyjść. Coś zrobić. Może herbatę? Już zaparzona. Coteraz? Może włączę telewizor? 145. Nie wytrzymam. Jak możnanakręcić taki głupi serial? 6.08. Nie głupi, idiotyczny. Przełączyłam na inny program. Opalona blondynka z kalifornijskim biustemopowiada o spotkaniu z rekinem: "Płynęłam, kiedy zobaczyłam szarą płetwę. To był rekin. Płetwarobiła się coraz większa, więc pomyślałam: onsię zbliża. Todoświadczenie nauczyło mnie szacunku do głębin". Nie mogę! Co zastek bzdur' Już wolę "Pięknych i zuchwałych". 9.08. Obejrzałam kolejne trzy odcinki. Kto pisał ten scenariusz? Facet kręci zeswoją byłą dziewczyną,która po drodze zaliczyła jegotatusiaima z nim dziecko. Na dokładkęta dziewczynajest córkąbyłej kochankiswojego byłego męża (dowiedziałam się od Leszka,też ogląda). A dialogi? -Możemy porozmawiać? - pyta syn. Matka przekrzywia głowę i patrzy wzrokiem,który nie wyrażakompletnie nic. - Porozmawiać? -odpowiada po minuciewpatrywaniasięw próżnię. - O Ridgu. -Chodzi o drugiego syna. - O Ridgu? -upewnia się matka. - Tak. Spędził dziśnoc poza domem. - Wiadomość zostajeuczczona kolejną minutą ciszy. -Wrócił dopiero nad ranem. - Sądzisz, że był uBrooke? -Chodzi o tę laskę, która ma dzieckoz tatusiem Ridga. - A ty jak sądzisz? -Synprzekrzywia głowę i wpatruje sięwmatkę niczym Tyrannosaurus rex. - Ciekawe, czy spędzilitęnoc razem- wyrażaswoje zainteresowaniematka. -Ciekawe, jak spędzili tę noc - dodaje brat Ridga. -1 co robili? Jużwyobrażam sobie podobną rozmowę w mojej rodzinie. Jestsobotniporanek. Mama w złotym szlafroku delektujesiękieliszkiem wina, a jednocześnie pieści wzrokiem kwitnący groszek nabalkonie. Mój brat, Irek, wychodzi z łazienki z fryzurą uczesanąnaokrągłej szczotce. Ubrany w obcisły podkoszulek przeginasię, żebykażdy mógł obejrzeć twarde jakbeton tricepsy (żadnych zwisów). - Pijeszwino? -pyta mamę. Ta przekrzywia głowę i wpatruje sięw kieliszek. - Wino? Chciałabym porozmawiać. - Porozmawiać? -upewnia się Irek, poprawiająclok. 146- Tak, o Malinie. -O Malinie? Dlaczego o Malinie? - Nie wróciła na noc. -Spędziła nocpoza domem? - dziwi się Irek. -To ciekawe. - Tak, zastanawiam się, z kim ją spędziła. -Mama upija dużyłyk,zbliżeniena mocne szczęki Irka. -Ciekawe, czy była z Rafałem. - A może to ktoś nowy- zastanawia sięIrek, napinając kolejnąpartię muskułów. -Ciekawe, co robili całą noc. - Mama gładzi złotyszlafrok. -A jaksię układa tobie i tacie? Ostatnio znikacie na całe dniew sypialni. - Tak sądzisz? -uśmiecha się tajemniczomama, przekrzywiającgłowę wdrugą stronę. - Co tam robicie? -pyta Irek. -Powiesz mi, mamo? Tajemnicze spojrzenie mamy i napisy końcowe. Dlaczego ludzie oglądają takie durne filmy? Dlaczegoja tooglądam? Na szczęście są jeszczeinne seriale. 10.08. Dziś zadzwonił Waldek. - Cześć, mała,Waldi z tej strony. -Cześć, Waldi. - I jakleci? -Powoli. - A jak przeprowadzka? -Dobrze. - A poza rym? -Też dobrze, powoli. - Todobrze. To cześć. Odłożył słuchawkę. Zanim zdążyłam porządnie się zastanowićnad sensemcałej tej rozmowy, zadzwonił ponownie. - To ja, znowu. -Poznaję- Tak sobie myślę- zrobił dużą przerwę - czybyś się nie wybrałaze mnąna film. No, no. Świeża modelina. Prostoz papierniczego. - Do kina? -nieukrywałam zdziwienia. - No. Wydawało mi się, że lubiszkino. To jak? Dasz sięzaprosić? Rzuciłam wzrokiem napusty portfel, a potem urządziłam krótkąwycieczkę w przyszłość. Najpierwpójdziemydo kina. Potem napiwo. Potemmoże na dyskotekę. Waldi sięzakocha, a ja? Wykorzystamgo jakmodelinę, którą zalepię puste miejsce po Rafale i Przystojnym Nieznajomym. Źle.Zakocham się,wpadnę, aresztajak w opo147. wieści Jolki o mtodym jurnym. Też źle. Postawię sprawę jasnoi uczciwie. Niestety, za późno. Słuchaj, Waldi - zaczęłam - jesteś fajnym chłopakiem zobiecującąprzyszłością. A ja? Cóż ja. Worek problemów,prawdziwapuszka Pandory. - Chciałem cię tylko zaprosić dokina - odezwał się Waldek - a tymitu o puszkach. Przecież nie lubiszkina - zaczęłam siętłumaczyć. - A skoro taksię poświęcasz, to znaczy, że ci się podobam. Icow tym złego? Nic,tylko. Tylko że prostak, jak ja, nie ma szans? To chciałaś powiedzieć? Pewnie se myślisz: "Przystojniacha ten Waldi,ale głupi jak materac,więc lepiej go trzymać na odległość teczki! ".Wcaletaknie myślę! - "Nie chodzido kina, nie wie o puszkach z Pamdory" - ciągnąłWaldek. -Czujesz się lepsza,mądrzejszaniż WalduśCzereśniak,co? - Ale. -Marzyszowielkiej miłości, ale niez przygłupem. - Nie marzę. Apotem spotykająsię takieimówią otolerancji. Nic bardziejnie upokarza niż tawasza tolerancja! - Nie jestem tolerancyjna! -tyleudało mi się wcisnąć,boWaldekmówił dalej:- A niejesteś! Bojakbyś była, tobyś poszła dotego kina. A jakbyśnie chciała ze mną chodzić, tobyś powiedziała; "Walduś, jesteśfajny chłop, ale kocham innego". -Właśnie topróbuję ci powiedzieć! - wrzasnęłam. -Zależy mina kim innym. Może tonie miłość, ale. - Chodziszz nim? -Nie. - Masz dużowolnegoczasu? -Mam. - Co ci szkodzi iść ze mną do kina? Faktycznie. Co mi szkodzi? - Niewiem- A jawiem. Po prostu nie chcesz zadawaćsię z plebsem. Plebsjestfajny na obrazach Bruegla i niech tam zostanie, co? - Znasz Bruegla? -zdziwiłam się. - Osobiście nie -zażartował. -Ale obrazy. 148-Znam. I Bruegla, i Moneta, i Klimta. Zanim zdałemna AWF, żyło się z robienia kopii-Nacykał się człowiek tych Picassów iinnych. Ale najlepiej lubiłem Bruegla. - Niesamowite. -Widzisz, teraz się przyznałaś. Dla ciebie jestem Walduś Materac. Można se znim uciąć pogawędkę w knajpie, można go zaprzącdo noszenia klarnetów, i na tym koniec. A jaknagle wyszło, że kojarzęparu malarzy, od razu podziw- "Niesamowite - zaczął naśladowaćmój glos - masz w zanadrzu jakieś inne sztuczki? Może umiesz żonglowaćnogami? ".Przerwał na chwilę. A ja? Co mogłam powiedzieć? - Szkoda,Malina - odezwał się znowu, wzdychając. -Naprawdęcię polubiłem. Ale pora wracać na swoją półkę, nie? Nic, trudno. Żyłse nie podetnę. To co? Powodzenia w życiu. Odłożył słuchawkę, a mniezrobiłosię strasznie głupio. Może Waldek ma trochę racji? Możeja naprawdę szufladkuję ludzi? Nieprawda, po prostu Waldi mi się nie podoba. Nic na to nieporadzę, że nieprzepadamza gośćmi, którzy półżycia spędzają na siłowni i w solarium. A jednak czuję się winna. Podenerwowana. Muszę się zrelaksować, zapomnieć. Tylkojak? Włączę sobie telewizor. 14.08. Nadal oglądam "Pięknych i zuchwałych". Poza tym zaliczam każdyteleturniej i talk show. Jestem na bieżąco, jeśli chodzio wiedzę, kto z kim, gdzie i kiedy- Ale takawiedza wymaga ogromnych nakładów czasowych. Nie mam kiedy porządnie posprzątać. Naraziewyćwiczyłam się na tyle, że potrafię przyrządzić gorący kubekw czasie przerw na reklamy. Ale już z prysznicem nie wyrabiam. Muszę nadtym popracować. 16.08. Śniła mi sięEwka. Od razu sobie przypomniałam, że mamwychodzić z domu. Ale kiedy? Muszę zrezygnować z niektórych programów. Jutrospróbuję, muszę coś kupićdo jedzenia. 17.08. Wreszcie wyszłam z nory,mrużąc oczy jak kret. Zaraz skręciłam w boczną uliczkę, gdziestal miejscowy supermarket. Nie wiem,czy osiedlowy sklepik z jedną znudzoną kasjerką i trzema koszykamizasługuje na miano supermarketu,ale niech mu będzie. Wlazłam dośrodka i z miejsca kupiłam dwadzieścia osiem zupek chińskich w siedmiu smakach- Na każdy dzień tygodnia inny smak. Urozmaicenie. 149. Właśnie spożywam jednąz zupek (rosół o zapachu pieczarek)i osiadamrnóJ serial. Głównie po to, żeby siępośmiać z drewnianegoaktorstwa 1 pomysłówszalonego scenarzysty. 18 08. Ni831110^161 ^en scenariusz pisze kilka osób'! Czterechszalonych scenarzystów! 19 08 Z drugiej strony, co w tym dziwnego? Jednaosoba niemiałabyszanszapamiętać wszystkich splotówakcji. O tworzeniuniewspomnę. AJ681 co zapamiętywać. Ta blondyna, Brooke, spodziewasię kolejnego dziecka. Tylko jeszcze nie wie, czyje ono będzie. MożeRidga, a możejego ojca. - Moim zdaniem, to będzie dzieckoRidga - obstawił Leszek. Właśnie wp^^' żebysprawdzić, czy żyję. Ładna mi troska. Przezdwatygodnie mogłam jużpuścić soki. - Ridea? "^py^am niczym postać zserialu. - Nie ma umej możliwości. Tylkodziecko Ridga może popchnąć akcję do przodu. Poza tym zobacz sama. Brooke ma już dziecko zErykiem,który nadal oficjalnie pozostaje jej mężem. Gdyby urodziła mu drugie,prudemna widowniaamerykańskamogłaby nie zaakceptować ichrozwodu A rozwód jest konieczny,bo niczego nie da się już wycisnąćz ich malżei^1^1- ^os sle muM zmienić. Dlatego stawiam na Ridga. Wszystkosię wyjaśni, jak urodzi. Czyli za jakieś trzydzieści odcinków. 20.08. Leszek też uważa, że powinnam wyjść czasemz domu. Testeśblada jak dżdżownica. Na dodatek dziwnie apatyczna. Może to depresja zbraku słońca? Powinnaś więcejsię ruszać. Prawdziw6błędne koło. Źle wyglądam imam depresję. Powinnam wychodzić na świeże powietrze. Ale ponieważ źle wyglądami mam depr^-ię, tobrak mi ochoty i sil,żeby wynurzyćsię na powierzchnię. ^ rezultaciecoraz gorzej wyglądam, mam coraz większądepresję i corazbardziej zagrzebuję się w mieszkaniu. Muszę to zmienić! Jeszczedziś! Właśnie wróciłam ze spaceru po Rynku. Zahaczyłam przyokazjio sklep zherbatami. O, kupię sobie coś chińskiego,co mnie pobudzido życia. Z żeń-szeniem. Wzięłam 5 deka zielonej i drugiepięć jakiejś energetyzującejmieszanki prostoz zielonychstokówJaponii. Do tegodwa cukierki z żeń-szeniem. 150- Razemczterdzieści trzy złote - poinformowała mnie brunetkauczesana na Chinkę. Dopiero kiedy wyszłam zesklepu, zdałam sobie sprawęz wysokości kwoty. Prawiepół setki za dziesięć deka herbaty! Do końca miesiąca zostało mi siedem złotych. Nagle poczułam, żeświat mnieprzerasta. Muszęjak najszybciejwrócićdo domu, gdzie jest bezpiecznie i przytulnie. Gdzieczekająna mnie dwa szympansy,złota rybka, kilka upiorów z przeszłości. Oraz znajome twarzez "Pięknych i zuchwałych". 23.08, Dziś policzyłam wszystkieprodukty nadające siędo zjedzenia. - 21 zupek chińskich wsiedmiu smakach-kilo przyschniętychziemniaków- jeden chleb-czterymalinówki (jedna nadgryziona)- dwie kolby kukurydzy-puszka kawy"Inka"- pół litra kefiru (będzie do ziemniaków)-spory woreczekmąki (lekko trąci, ale chyba działa)- dziesięć dekaenergetyzujących herbat(ze względu na cenęstosować dawki aptekarskie! )- pięć wielkich słoi kompotuz gruszek (spoźyję wostateczności). Lepiejniż Robinson Crusoe. No, możemiał większy wybór owoców i warzyw. 27,08. Oszczędzam energię inie wychodzę z domu. Uciekamw świat rozrywki. Powoli wciągamsię w "Pięknych i zuchwałych". Dobrze,że akcja toczy się takpowoli. Mogę w tym czasie układaćpasjans, golić nogi, przeglądać czasopisma (kupiłam za ostatnie siedem złotych). Alborobić wszystko naraz. Właśnie sobie przypomniałam, że mam dziśurodziny. Z tej okazjizjadłam dwa gorącekubkio smaku homara i popiłam filiżankąmojej drogiej, japońskiejherbaty. Jak szaleć, to szaleć. 29.08. Brooke, ta blondynka, co się spodziewa dziecka, postanowiła,że zadzwoni domatki. Porozmawia, może nawet odwiedzi ją w Paryżu. Po filmie postanowiłami ja zadzwonićdo mamy. Może ją nawetodwiedzę? 151. -Cześć, Irek. -Cześć, siostra. Sto latz okazji urodzin. Zegar cyka? - Cyka, ale jakbyciszej niż rok temu. -Uaktywni się, jak skończysz trzydziestkę. - Dzięki za słowa otuchy. Aco u ciebie? - Znowunie dostałem się na studia i jadę do Niemiec, do ojca -oznajmił. -Na zawsze? - przestraszyłam się- Nie. Zarobię tylko napoloneza. - A poważnie? -A poważnie, to wrócę w przyszłymroku naegzaminy wstępne. Muszę się gdzieś przyczaić, inaczej zgarną mnie do wojska. - Ojciec cię zaprosił? -Ojciec jeszcze nic nie wie. W ogólema lekkąkorbęz powodutej cukrzycy. -Więc po co chcesz musię zwalić? -Nie chcę, ale jakimamwybór? Alboszalony ojciec, albo "brązowe buty dlacałejgrupy". - To kiedy jedziesz, Irek? -Przełknęłam ślinę. Człowiek nawetnie wie, jak silna więź łączygo z bliskimi. Dopiero kiedy ci bliscy odjeżdżają, sznurek sięnaciąga i niechce puścić. - Jutro-Mam już bilet. -Poradzisz sobie? Pieniądzemasz? - Po co pytam, przecieżniemogę mu nic pożyczyć. -Niemartw się tak. Malina. Wszystko gra. Ja tam nie jadę w ciemno. Żona ojca to równa babka. Wiesz, żenapisała Ust? Miała trochę żaldo mamy o ten program, ale to właśnie ona mnie zaprosiła. W sumieobca facetka. Nie żebym coś miał do ojca czy jego cukrzycy. Umilkł, jakbyczekał na to,co powiem. A ja szukałam odpowiednio wzniosłych słów. -To już jedziesz? - odezwałam się wreszcie. -Nawet się cieszę, bo przedwczoraj sąsiad zaczął remont. Ładujewiertarą na okrągło. - A mama jak reaguje? -Nasąsiada czy na mój wyjazd? - Na twój wyjazd. -Udaje obojętną, trochę obrażoną. Odbijasobie nasąsiedzie. O,właśnie przyszła. Dać ją? - Daj. To co, Irek, będziemy się żegnać. Duża buźka itrzymamkciuki. Nie zapomnij polskiego. - Nie zapomnę. Obiecasz mi coś? -No?152-Będziesz się zamartwiać góra dwiegodzinydziennie. Słowo? - Spróbuję. -To cóż, Malinko, siostro, magistrantko. Domiłego. Nie zdążyłam odpowiedzieć,bo mama przejęła słuchawkę. Usłyszałam tylko, jak poprawia Irka: "Mówisię do zobaczenia". A potem huknęła mi prosto w błonę bębenkową:-Nareszcie się zainteresowałaś domem i rodziną! Nie wiesz,cojatu przeżywam! - Wyobrażam sobie. -Też mi ciężko z powodu Irka. - Tegoniemożnasobie-wyobrazić! To trzeba przeżyć! Ten Chaberek spod czwórki nie ma litości. Wierci już trzecidzień! - Słyszałam- - Nie zdążyłam dodać, że od Irka. -Skoro ty słyszyszprzez telefon, co my mamy powiedzieć? - Koszmar- przyznałam. -Słowo "koszmar" to eufemizm! Co dziesięć minut borowaniei takcodziennie od ósmej rano do siódmej wieczorem- Wiesz, ile-można wywiercić dziur? - Dużo? -Jakieś stodziewięćdziesiąt otworów - wyliczyła szybko mama. - I to wszystko na jednej ścianie. Tejoddzielającejnasze mieszkania, akonkretniepokoje gościnne. - Skąd wiesz? -Domyślam się po hałasie. I powiedzmi. Malina, po coChaberkom tyle dziur? - Może majądużo obrazów - podsunęłam. -A wiesz, co jest najgorsze? Żeczłowiekmusi znosić wszystkieniedogodności związane z remontem, mając jednocześnie świadomość, że nic się u niego nie zmienia. - Ale u nas już nie ma co zmieniać. Wszystko dopięte doostatniej śrubki- - Nie przesadzam. Nasze mieszkaniejest zrobionejakLennyKravitz. Tylkoz mniejszą fantazją. - Nie odwiedzasznas, to nie wiesz - ucięła mama. -A copoza tym? - Irek odjeżdża, aleto już wiesz. -Tak. - Tylerazy mu mówiłam,żebysię wziąłdo nauki! Ale on wolałnakomputerze sobie pograći teraz musi uciekać przed wojskiem -ciężko westchnęła. - Nic mi się w życiu nieudało. Mąż chory nacukrzycę, na dodatek mieszka z cudzoziemką- Wyobrażasz sobie? - Mamo, nie każdy jestkrólewną Wandą. -Niestety -znowu westchnęła. - Żeby chociaż wam się w życiuwiodło. Ale gdzie! Inne dzieci sobie radzą. Zahandlują,studiamigiem153. zrobią. A tu Irek nawet się na AWF nie dostał, ty studiujesz szósty rok. Twojekoleżanki obroniłysięjuż w maju, pracę mają dobrą, mężów. - Które koleżanki? -zdenerwowałam się. - A choćby Rabatowej córka- Wiesz, jakiego ma męża? Cotydzieńkupuje teściowej róże, inaczej byobiadu nie dostał- Mamo,po pierwsze - córka Kabatowej toniemoja koleżanka,a po drugie. -Za słowa mnie łapiesz? Chcesz się kłócić? - Nie,pytałam tylko o konkrety. Której mojej koleżance tak sięniby wiedzie? - Na przykładAnce. Studia skończyła. - Dobrych parę lat temu, inadal nie wyszła za mąż! -Ale pracę dobrą ma, a po twoimzarządzaniupodobno najgorsze bezrobocie. Piękne dzięki. To sięnazywa wsparcie ze strony rodziny. - To będę siedzieć w domu i chodzić na darmową zupę do brataAlberta - powiedziałam butnie. -Chcesz matkę pognębić? Nie dość, żeIrek jedzie wsiną dal,jeszcze tyzaczynasz? A tam, dołóż mi! Dokop leżącej! Tylkożebyśpotem nie musiała występować w "Przebacz mi". - Nie mam potrzeby robieniaszopki ze swojego smutnego życia! -wypaliłam i zanimmama zdążyła zaprotestować, odłożyłam słuchawkę. Dwie sekundypóźniej poczułam ogromne wyrzuty sumienia. - Irek? To znowu ja. Dasz mi mamę? - Niechce podejść. Leży i łka w poduszkę. Wspomina cośo pogrzebie. - Zawszeto samo. -Dlategopowinnaś się przyzwyczaić. Ja to zrobiłem już dawno. - Ajednak wyjeżdżasz. -Nie z powodu mamy. Powiemci coś. Malina. Obawiam się, żew tych Niemczech będzie mi brakować jej trucia, pretensji, szalonych teorii dotyczących facetów, szczęścia i w ogóle życia. Dlategotak sobiemyślę. Może byś mi ją nagrała na kasetę. - Dlaczego ja? -Raz, że ja jużnie zdążę,a dwa, że tylko ty działasz na nią równie inspirująco. To jak? Teżmi inspiracja. W "Pięknych i zuchwałych" to się dopieroludzie inspirują. Na przykładBrooke wymyśliła nowy, kosmiczny materiał, wszystko z podziwu dla Foresterów. Skoro o "Pięknych" mowa, warto bywłączyć telewizor. 1543. 09.Irekwyjechał. Mamamilczy. Ewka wraca dopieroza trzytygodnie- Po Jolce śladu niema. Leszek wsiąkł. Ile można rozmawiać z szympansami i złotą rybką? Dobrze, żejest telewizja. 6.09. O niczym nie marzę. Nic mi się nie chce. Na nicnie czekam(no, może na "Pięknych i zuchwałych"). O niczym nie myślę. Czy takwygląda nirwana? 9.09. Dziś nastąpiłobrutalne przebudzenie. Telefon z uczelni. Mam obronęza cztery dni! - Próbowałamsię dodzwonić całe lato - tłumaczyła się sekretarka,pani Czesia. -Zmieniłam adres. - Teraz już wiem, od twojej mamy. Drogiedziecko, coja tu przeżyłam! Termin ustalony, a ciebie nie ma. Nagle,wczoraj, cud. Wyobraź sobie,oglądam "Kasandrę" i słyszę głos Sergia: "Trzeba zadzwonić do jej rodziców". Jakby do mnie mówił. Od razu pobiegłampo książkę telefoniczną. - Anie można jeszczeprzesunąć terminu? To przecieżwypadatrzynastego! - Malinko kochana. Przecieżpromotor też człowiek, musi odpocząć. Poza tym wykupiłjuż wczasy na czternastego. - Nieboisię katastrofy? -Ty nic niewiesz? - Co mam wiedzieć? -Że doktor Pyziak habilitowanyrozbił się na Teneryfie! - Kiedy? -W zeszłymtygodniu. - Jak to się rozbił? Na śmierć? - Na miazgę,kochana- Skoczył z tego pandżi czy dżampi. -Bungee. - O właśnie. Lina się urwała i poleciał biedaczek głowąw dół. Całesto kilo wagi, prosto w materac. - Jak tomożliwe? Przecież taki materac powinien wytrzymać! - Ale niewytrzymał, ico im Pyziak teraz zrobi? Postraszyć conajwyżej może! Taki zdolny człowiek. - Pani Czesia zaczęła się użalać nad Fyziakiem. -Co prawda niedobry dla studentów. A wlipcutojuż przekroczył wszystkie granice. Oblat trzy studentki. Kilkuinnymodrzucił pracę. A naszej Kasi, prymusce, taki numerwyciął. Miała obronę nadziesiątego lipca. - Jakja - wykrztusiłam. 155. -Właśnie zamiast ciebie, dziecko. I ta Kasia przychodzi naobronęwystrojona jak święty obrazek. Bukiety przytargała pod samiutki sufit. Wchodzina salę. Tam już komisja czeka, na stole praca. Trzystastron samych konkretów. - Wiem,jakieprace pisała Kaśka-Profesor to jena kongresach pokazywał. -I co z tą Kaśką? -przypomniałam pani Czesi. - Podeszła do stołu,uśmiechnięta. APyziak jejmówi, że jej pracą można szybypolerować, bo doubikacji za twardypapier. - Tak jejpowiedział? -nie dowierzałam. Pyziak może był i potwór, alenie cham. - Tak zaczął. Apotem jeszczegorzej sypnął. Że dno,że lanie wody,fałszowaniedanych i w ogóle. Nawet do koloruoprawek się przyczepił,żegówniany. Przezpiętnaście minut ustamu się nie zamykały. I pewnie dalej by krzyczał, gdyby nie Kasia- Coś mupowiedziała? -zdziwiłam się. - Nie, runęła jakmartwa. Wynieśli ją do nas, do sekretariatu. Położylina stole, obokbukiety. Mówię ci, dziecko, wyglądała zupełniejakw trumnie. Bladatwarz, te lilie, czarnyżakiecik. Strach byłodotykać. - A Pyziak? Pewnie zrobiło mu sięgłupio? - zapytałam. -Słuchaj dalej. Po całymtym przedstawieniu profesor podszedłdo Pyziaka i mówi: "Copannarobił, kolego doktorze? Trzeba byłotak krzyczeć? ". A Pyziak nato: "Każdegobym dziś oblał. Taksobiewymyśliłem. A że padło na nią? Miała pecha, dziewczyna". - No aprofesor? -Powiedział, że wyciągnie konsekwencje, ale jakto profesorCiałotu, a dusza naBalearach czy innych Hawajach. Odłożył wszystko do jesieni i upiekło się Pyziakowi. Pyziakowi może nie do końca. Ale mniena pewno. Jużwięcej sobie nie wróżę u babci. Przecież wszystko się sprawdza'10. 09.Wszystko, pozatym blondynem czy szatynem. Sama jużnie pamiętam. Zresztą teraz myślę o obronie. To już w środę. A co potem? Miała być dorosłość. Białyjacht. Drogi szampan i Rafał. Alejak zwykleżycie nie dorasta do naszych oczekiwań. Wracamdoksiążki, bo zapot godzinymam "Pięknych i zuchwałych". 12.09. To już jutro, a ja muszę jeszcze:- przerobić jeden tom-przejrzeć pracę i przypomnieć sobiehipotezy badawcze- wyprasować spódnicę156- wcześniej jąkupić-i przyokazjitrzybukietykwiatów (tylko nielilie; pr%yliliachdyrektor zadaje perfidnepytania)- kupićtrzy butelki valusedu-wyszukaćczerwone majtki naszczęście (nie, to było na rnaturze)Jakie majtki trzeba mieć na obronie? ' Niewytrzymam tegostresu, tej niepewności! 13.09. Wszystko gotowe, spódnica,majtki (okazało się, że niebieskie), kwiaty (róże). Zaraz zamówię taksówkę, bosama nie dam rady dodźwigać bukietów. Czy todoświadczenie mniezmieni? Zostawi jakiś ślad? No, jużpora. Szympansy, proszę trzymać za mnie kciuki. Wróciłam. Z obrony piątka minus (ten minusprawdopodobnie zawyraz twarzy). Zpracy pięć minus. Do dyplomu pięć. Właśnie przejrzałam się w lustrze. Sine powieki, przekrwionegałki, spory zajad w lewym kąciku ust. Pomięta spódnica. Innychśladów brak. Dziś sobie odpuszczę wszystkie seriale. Muszę odespać. 14.09. Dzień jak co dzień. Nic się nie dzieje. Brooke nadal w ciąży. Ja znowu na tapczanie. Dlaczegoniby mam coś zmieniać? 15.09. Dziś odwiedził mnie Leszek. Wpadł znienacka, właśnieśledziłam "Pięknychi zuchwałych". - Urodziła? -Już zaczyna. Do środy powinnasię wyrobić. - Cholera, nie będęprzy tym, bo wyjeżdżam. -Ty też? Każdy sobie wyjeżdża, tylko ja przyrosłam dofotela. - Ewkasię załamie, jakcię zobaczy - pocieszył mnie Leszek. -Od razuwidać, żenigdzienie wychodziłaś. - Wychodziłam. -Do sklepu w bramie. Tosię nieliczy. - Byłam w Rynku dwa razy i na uczelni. -Ustalilijuż terminobrony? - Ta, na trzynastego. Leszek wpierwszej chwili nie załapał. Nagleprzestał pogwizdywać iprzywołał na twarzwyrazskupienia. - Który dzisiaj jest? -zapytał podejrzliwym tonem. 157. - Piętnasty. -To trzynasty już był. Skinęłam głową. - Przedwczoraj. -To jak to? - Milczał przez chwilę, aż wreszcie do niego dotarło. -Już po? Potwierdziłam, unosząc brwi. - Zdałaś? -Na pięć - rzuciłam odniechcenia, przełączając kanały pilotem. - Takie wydarzenie i nic nie mówisz? -Jakie? - Nastąpiła spora zmiana- Faktycznie. Ze studentki w bezrobotnąabsolwentkę. - Zogłoszeń nicnie wyszło? -Wprowadzili mnie do banku danych. Cokolwiek tooznacza. - Nie oznaczakompletnie nic. Musimy załatwić to inaczej. - Łażącod firmydo firmy, jak Jolka? Szukała pracy w poradniach iSzkotach, gdzie wiesz jakpłacą. - Jolkataka naiwna? -zdziwił się Leszek. -Nie wie,że niektóremiejsca czekają na znajomych i spadkobierców królika? Umrze babcia, wskakuje wnuczka. - Cudowna wiadomość dlakogoś, kto właśnie szuka pracy, a niezna żadnego królika. -Malina, uszy do góry. Coś wymyślimy. - Leszek poklepał mniepo ramieniu, jak staregokonia. -Ale najpierw sprawa niecierpiącazwłoki. Telefon. - Co telefon? -Gdzie leży? - zapytał. -W szafce obok "Liki". Jak zwykle. Gdzie chcesz dzwonić? - Do Gąbki. Powinien jużchyba wrócić, nie? - Leczyszsię u Gąbki? -No, no. - Janie, aletytak. PRACA NADOBRAZEM, ODCINEK78- Malinka! - Gąbka rozjaśniłuśmiechem swoją zmęczoną twarz. -Chciałam przyjśćw lipcu, ale pandoktor wyjechał- Musiałem uporządkowaćpewne sprawy. Odpocząć od ludzi. Zastanowić się nad życiem. Nie powiedziałam nic. Gąbka przez chwilę obserwowałmuchęspacerującą po kartach pacjentów. Wreszcie westchnąłgłębokoi podjął temat. 158- Szykująsię spore zmiany, Malinka. Nie wiem, czy podołamwyzwaniu, czy jestem gotowy. - Ażtak ostro? -Niestety - pokiwał powoli głową- presja. - Silna konkurencja? -Co? - Nie zrozumiał. - No, mówił pan doktor o presji iwyzwaniu. Myślałam, że chodzio wyścig chartów. - Czy ja wyglądam natakiego, co się lubi ścigać? Rzeczywiście, niewygląda. - Może to tylko letnia chandra? -Chciałbym, żeby tak było. - Posłał nieśmiały uśmiech gdzieśw przestrzeń kosmiczną. Siedzieliśmy tak zedwie minuty. Nagle Gąbkasię ocknął. - Prawda, nie przyszłaśtu chyba bez powodu? -Jak zwykle przywiodły mnie problemy. - Cotym razem? -Totalny tumiwisizm. Na niczym mi nie zależy. Nic mi się nie chce. Do niczegonie dążę. Nic mnie nie cieszy ani niesmuci. Nirwana. - My, psychiatrzy, nazywamy to apatią. Od kiedy trwasz wtymstanie? - Właściwie od początku wakacji. Tylko że wlipcu nie zwróciłamna to uwagi. Miałam sporo spraw na głowie. Szukanie pracy, przeprowadzka, ratowanie załamanej koleżanki. - Nie było czasurozmyślać nad sensem życia? -Teraz teżnie rozmyślam. W ogóle nie myślę o niczym. Może trochęo jednymserialu. Bardzo mnie wciągnął. - A obrona kiedy? -Dwa dni temu. Zdałam -uprzedziłam pytaniaGąbki. - Napiątkę. -I nawet takie wydarzenie nie wybiłocię ze stanu hibernacji? Zastanowiłam się przez chwilę. - Wybiło, nadwiedoby. Akurat zdążyłam kupićspódnicę i kwiatydla ciała egzaminacyjnego. Ale już po obronie straciłam cały napęd. - Jak tudziś dotarłaś? -Przyholowałmnie znajomy homoseksualista. Gąbka potarł nos, a potem oparł brodę na dłoniach i zerknął spomiędzy rozstawionych palców. Znanygest. - No cóż, Malinko. Powiem tak. - Mamyjuż jakiś zarys? -Zarys? - Zmarszczył brwi, a potem wykrzesałkolejny zmęczonyuśmiech. -A, tak. I właśnie temu poświęcimy dzisiejsze spotkanie. 159. - Ale leki też będą? - upewniłamsię. -Będą, tylko najpierw parę słów wstępu. -Instrukcja obstugi? - Daj mi chociaż zacząć. Przerywasz, jaktwoja mama. Urwał. - Skąd pan wie, że moja mama przerywa? -Spojrzałam na niegoniczymTyrannosaurus rex. To się nazywa wpływ mass mediów na zachowania niewerbalne. - Poznałem jąpodczas nagrania programu o mężczyznach oszustach. Jest tegoostatnio coraz więcej. - Gąbka nie wyszczególnił,czego jest coraz więcej. -"Oszuści ibigamiści"? Widziałami paliłam się ze wstydu. - Twoja mama to niezwykłakobieta. -Gąbka dziwnie poczerwieniał. -Doskonale połączenie perfekcjonizmui histerii. - Wiem. -Wrażliwa ijednocześnie tak przytłaczająco silna. Umilkł i -westchnął, jak ktoś bardzo zmęczony życiem. Chwila,chwila. Czegoś tu nie rozumiem. Gąbka widziałmoją mamę tylkopodczasnagrania iod razu pełna charakterystyka. Powiedziałabym,skończony obraz. A ja? Chodzę do poradni ponad dwa lata i jedyne,co mamy, tozarysy, mgliste kontury. Jak tomożliwe? Widoczniemam złożoną osobowość. - Tak, wrażliwa - przyznałam - zwłaszcza przyświadkach płcimęskiej. Ale nie przyszłampo to, żebysłuchać o mojej mamie. - Racja- zreflektował się Gąbka. -Mieliśmy szkicować. Najpierw parę słów o depresji. - Chętniesię dowiem,dlaczego dopadłamnie w środku lata. -Jak myślisz, dlaczego? - Powinnam się przecież cieszyć. Skończyłamstudia. - Właśnie, skończyłaś. Co dalej? - Jeszcze nie wiem. Szukaniepracy, jakiegoścelu. - Czyli niepewność- Stądlęk przed światemiwycofanie do bezpiecznej kryjówki. Niektórzy tak reagują na duże zmiany, nawet pozytywne. Miałem pacjenta, architekta, który wygrał konkurs na projekt. Bardzoważny konkurs, który mógł zmienić całe jegożycie. Dzień po ogłoszeniu wynikówprzyszedł domnie,błagając o pomoc. Naglepoczuł pustkę. - Czy możnatę pustkę jakoś wypełnić? Zasypać lekami, na przykład? - Leki mogą co najwyżej sprawić, że niebędziesz myśleć. Ale samej pustki - pokręcił głową -nie zlikwidują. - Aco ją może usunąć? 160- Malinka,myślisz, że gdybym znałodpowiedź, nadal wypisywałbym recepty w obskurnej, studenckiejprzychodni? -Sądziłam,że pan doktor lubi swoją pracę. - Też mi siętak wydawało. -Gąbkapotarł czoło. -Ćwierć wiekutemu, świeżo pospecjalizacji. Marzyłami się praca w klinice uniwersyteckiej,a wylądowałem wprzychodni. Trudno, myślę. Trzebapolubić, co sięma. Będę rozmawiałz młodymi ludźmi, wysłuchiwałichproblemów, rozpraszał lęki. Do głowy mi nieprzyszło, że pracaw przychodni może być taka nudna. Jak przyfabrycznej taśmie! Cokwadrans nowy osobnik. "Dzień dobry. Nazwisko. Z czym mamy problem? Od kiedy lęki? Odkiedy depresja? Od kiedy bezsenność? ".Itak codziennie przez lata. Możnawpaść w rutynę. Kiedyś marzyłem, że zmienię oblicze medycyny,a jedyne,co udało mi się zmienić,to obicia foteli. Gąbka umilkł i spojrzał na moją minę. - Teżbym wolałinny kolor, ale musztardowe byływ promocji. Pewnie pan doktorrozpaczał? - Z powodufoteli? -uśmiechnął się Gąbka. -Nie jestemPetroniuszem. - Chodziło mi o życie. Niespełnionemarzenia, wielkieplany. Miałem ponad dwadzieścia lat,żeby się przyzwyczaić. Na tymwłaśnie polega dojrzałość. - Jeśli tak wygląda dojrzałość, todziękuję bardzo. Jeśli mam siępokornie godzić nato, co przyniesie mi życie. - Niemusisz, możesz walczyć - zauważyłGąbka. -Natym właśnie polega młodość. óU.U9. Więc walczę. Dałam kolejne ogłoszenie. I energicznieprzeglądam gazety. Nawet nie wiem, co urodziło się Brooke. 22.09. Dziś znowu telefonz uczelni. Tak,słucham - odpowiedziałam ześciśniętym sercem,możeunieważnili wyniki obrony? - Dzwonię zpolecenia profesora. -Na pewnounieważnili"! - Cośsię stało? -Profesor pytał, czy nie chciałabyś być jego doktorantką. - Na pewno chodziło mu omnie? -Teżsię zdziwiłam. To znaczy, z ciebie, Malinka, byładobrastudentka, nie powiem. - Pani Czesia zaczęła się tłumaczyć. -Ale żebyprofesor aż z Teneryfy dzwoniłw twojej sprawie? - Teżtego nie rozumiem. -To jak? Byłabyś chętna? 161. Zastanowiłam się przez chwilę. Zawsze to jakieś wyjście. Możedostanę stypendium. - Kiedy trzeba złożyć papiery? -W zasadzie dopierwszego września, ale zważywszy okoliczności. -pani Czesia przez chwilę myślała-. dobrzebyłobypodrzucićje dziś, do czternastej. Bo w sobotęnie pracujemy. - Arozmowa kwalifikacyjna? -Jest w poniedziałek, w samo południe. 23.09. - I bardzo dobrze - skwitował Leszek - będzieszsię krócej zamartwiać. Spotkaliśmysię, kiedy wracałamz uczelni. - To wszystko dzieje się za szybko. -Zaczęłam nerwowo chodzićpopokoju. - Ja też mam dla ciebie niespodziankę. -Wiesz, co urodziła Brooke? - Córeczkę, ale nieo tym chciałem. -Zamieniam się w słuch. - Sprawa wyglądanastępująco. Jest chałtura, od poniedziałku. Oprowadzanie turysty z Danii. Płaci 15 złotych zagodzinę. Sam chętnie bym się podjął, ale znowu wyjeżdżam. - Leszek zrobiłminępt. "Zapytajmnie, gdzie wyjeżdżam'". - Dokąd wyjeżdżasz? -Do Lloret de Mar. - Leszek zrobił teraz minę, która miała znaczyć: "Zapytaj, po co tam jadę". -Po co tam jedziesz? -Chybasię zakochałem. - Połówka? -Na to wygląda. - Sytuacyjna czy modelinowa? Pokręcił głową. - Trzecirodzaj. -Czyli. - Ta najprawdziwsza. Połówka banana. Spotykasz ją i strzała. Boto połówkai już. 24.09. Jest północ, a ja nie mogę zasnąć. Przez cały dzień myślałam o jutrzejszejrozmowie i o pracy. Tak mnie to zestresowało,żezmieniłam temat rozmyślań (z małą pomocą pramolanu). Teraz myślęo Leszku i jego połówce. Jaka,a raczej, jakijest. Na pewno nicnie musi w sobie zmieniać. I do wszystkiego pasuje. 16225. 09.Do baru mlecznego "Barcelona" i do drogiejknajpy naKazimierzu. Dozadeszczonego Rynku i słonecznejplaży. Ideał. O kurczę, już jest jutro! Ósma, a odziewiątej zaczynam. Dobra,prysznic. Co zakładamy? Szary kostium, bo rozmowa. Nie, przecieżoprowadzam gościa. Więcmini i szpilki. Ale w takim stroju nie mamszans na rozmowie. Mam.Szarasukienka do kolan, na wierzchżakiet. Zapinam go pod szyję, włosyw koczek i zamieniamsię w kobietę nauki. Ściągam, włosyrozpuszczone -wyłaniasię kobietawamp. Cholera,prawie ósma trzydzieści. Jeszczerzut oka w lusterko. Ostatnie ciapnięcie ust szminką (przedrozmową się zetrze) i goł. 4.10. To był niesamowitytydzień. A raczej dziewięć i pół dnia. DZIEWIĘĆI PÓŁ DNIADobiegłam zdyszana pod Adasia, akurat kiedy zegar kończył wybijać dziewiątą. Szybki obchóddookołapomnikai wypatrujemywysokiego blondyna z twarząnaznaczoną dobrobytem (opis Leszka). Czy gorozpoznam wśród innych? Czydam sobie radę z moim angielskim? Obiegłam Adasia dwarazy. Nie ma go. Jest dziewiąta trzy,a oni lubią punktualność, ci Duńczycy. Poczekał dwie sekundyi poszedł. Ale gdzie mógł pójść? - Typewniejesteś Malina? -odezwał się ktoś tuż nade mną. -Przepraszamza spóźnienie,ale był potworny korek. Odwróciłam sięiujrzałam prawiedwumetrową postać odzianąw siwe spodnie. Pod cienkim swetrem w norweskie wzory kłębiły siędziesiątki bicepsów, tricepsów,mięśni naramiennych, piersiowych,trapezoidalnych, obłych, prostych i skośnych brzucha oraz najszerszygrzbietowy. W sumie ponad dziewięćdziesiąt kilo splotów, konarów i węzłów hojnie udrapowanych na potężnym szkielecie. Do tegoprzypieczona morskim słońcemtwarz blondyna, beztroskie, błękitne oczy, mocny podbródeki nos: prosty, krótki, skandynawski. Nowoczesny symbol beztroskii dobrobytu. - Pan Jasper Pedersen? -wyciągnęłamrękę. - Wystarczy Jasper. Zerknął namoją dłoń. - Powinienem pocałować? -Wystarczy mocny uścisk. - Powitanie mamyza sobą. -Cochciałbyś obejrzeć w naszym pięknym mieście? Gdzie chciałbyś sięudać? - Możedo jakiegoś baru z tlenem? -zażartował. - Jechałeś pewnieprzezAleje? 163. - Jeśli można to nazwać jazdą. Dwa kilometryna godzinę. - Koszmar, prawda? -zapytałam, nie ukrywając dumy. - Powinniścieinstalować wtaksówkach maski gazowe -uśmiechnął się. -Tydzień, dwa i się przyzwyczaisz. - O ile dożyję. Czuję,jak mnie zewsząd atakują miliardy wolnych rodników. Ej wy, Skandynawowie, wgłowachwam się przewraca. Pewnieod nadmiaru tlenu- Musiałamzrobić groźną minę, bo Jasper szybkododał:- To tylko żart, Malina. W Kopenhadze też mamy korki i miliardy wolnychrodników. -Naprawdę? - udałam wielkiezdziwienie. -Dobra. Gdzieidziemy? - Chętnie bym coś zjadł. -Masz jakieś specjalne życzenia? Kuchnia chińska? Meksykańska? Włoska? - Chciałbym zjeść zwyczajne śniadanie. No wiesz, bez kiełkówsoi, spaghetti i sosu chili. Zaprowadziłamgo do wegetariańskiej. Zamówiliśmy poczwórnąjajecznicę i wiadro płatków na mleku. Dla mnie kawę sojową. - Coporabiaszw Polsce? -zagaiłam. - Właściwie nic. Odpoczywam,zwiedzam - po prostuwiking nawakacjach. - Dlaczego właśnie Polska? -Widzisz, objechałem kawał świata, zwiedziłem Amerykę Południową, Indie, Nową Zelandię. A tu nigdy nie byłem. -Uśmiechnąłsięprzepraszająco. - Pomyślałem, że wreszcie pora zobaczyć, ktonam tak truje Bałtyk,zabija bezbronne meduzy. -Wy, Skandynawowie, niby jesteście tacy ekologiczni, a dla wielorybów nie macie litości. -To Norwedzy, nie my. Dwaróżne narody, jak Rosjanie i Polacy. NibySłowianie, aile różnic? Weźmy, na przykład,alkohol. Przeciętny Rosjanin pije więcej-Ale to do nas należyrekordświata - pochwaliłam się. - Słyszałem. -Co jeszcze wiesz oPolsce? - Niewiele. Same hasła z encyklopedii: Chopin, Wałęsa, polonez,Sienkiewicz, Kieślowski. Oczywiściepapież, ogórki kiszone ipolskaszynka. To chyba wszystko. - Całkiemsporo. Ja tyle nie wiem o Danii. - Aco wiesz? 164- Co? - zastanowiłam się- Andersen, Hamlet. OczywiścieLarsvon Trier i gang Olsena. Czy to nie dziwne, że człowiektylewie o Ameryce, która leży tysiące mil stąd, a nie zna sąsiada zzamiedzy? - Cow tym dziwnego? Wkońcu Amerykanie tospece od autopromocji. Dopiliśmy kawę i musiałampędzić na rozmowę. Jasper zaproponował, że będzie mi towarzyszyć. - Obejrzę jedną z najstarszychuczelni, a tobie będzie raźniej. Oczywiście licznik bije. Jeszcze nigdy nie dostałam forsy za udział w egzaminie. Ale skoro Jasperchce płacić. Poczekaliśmy jakiś kwadrans. Jasper udawał,że czyta ogłoszenia,aja udawałam, że się nie denerwuję. Nagleotworzyły się drzwi. - Zapraszamy, Malinko. Profesor uśmiechnął się szeroko, ukazując pustemiejscapo siódemkach. Weszłam. Zadano mi kilka pytań, odpowiedziałam, żechcę prowadzić badania na temat integracjii współpracykrajów nadbałtyckich. Przyszło mi do głowy wostatniej chwili. - Byłabyto praca z pogranicza socjologii, zarządzania iekologii. Zwykorzystaniem najnowszych narzędzi statystycznych. - Doskonale - ucieszył się dyrektor,ekolog walczący iwielbicielnarzędzi statystycznych- To wszystko, pani Malino. Dziękujemy. Wyszłam. - Już? -zdziwił się Jasper. - Mhm. Kilka prostych pytań ipozawodach. - Zawsze mi mówiono,żePolacy są tacy spięci. Aty, pełny luz. - Tylko udaję luz, adusza w majtkach. Nawet nie pamiętam, o comnie pytali. Ciekawe, jak wypadłam. - Znakomicie,Malinko, absolwentko i już wkrótce doktorantko -odpowiedział profesor, który właśnie sięwyłonił z bocznych drzwi. -Byłoby cudownie, gdyby mnie przyjęli. - Co prawda - profesor zgasił mój zapał- doktorant to ktoś pomiędzy gońcem a salową. -Najważniejsze, że miałabym co robić przez najbliższecztery lata. Miałabym cel. Profesorzerknąłna zegarek. - Tak, cel, to bardzo ważne. Ale namnie jużczas. O coś miałemjeszcze zapytać. Właśnie - chrząknąłzakłopotany- nie umówiłabyśmnie ze swojąbabcią? - Na wróżbę? 165. - Jezu, ciszej. Nie każdy musi od razu słyszeć. - Znasz jakąś dobrą wróżkę, Malinka? -PaniCzesiawychyliłagłowęz sekretariatu- Moją babcię. - To i mnie zapisz, dobrze? Razemzpanemprofesorem. - Jeszcze niewiem, czy się wybiorę - burknął profesor. -Nie ma się czego wstydzić- zaświergotała pani Czesia. -Wszyscy wielcy tego światachodzili do wróżek. Politycy, dyktatorzy. o, przepraszam. Nie żebym miała jakieś skojarzenia. Przecież naszpan profesor kochany nigdy, nigdy by. Pani Czesia przerwała na chwilę, szukającodpowiednich słów. Pewnie nic nie przyszło jej do głowy, bo zmieniła temat. - Słyszałaś, Malinka, oPyziaku? -Że się rozbił - kiwnęłam głową. -Nie. - Nie rozbił? -Rozbił, ale nieo tym chciałam. To wiadomośćz ostatniej chwili. Sensacja. Żona Pyziakasprowadziłaz Kanarów szczątki doktora,właściwie samą głowę, botyle zdołano zebrać. Zrobiono sekcję, zupełnienie wiempo co. No i wszystko jasne. - Cojasne? -zainteresował się profesor. - Dlaczego nasz doktor Pyziak tak potraktował Kasię i kilkuinnychstudentów. To był, moi kochani, guz, guzpłatów czołowych. Czyto nie dziwne? Małystrzępek wielkości czereśni możezmienić człowiekaw bestię. W środę ogłosili wyniki. Zdałam! I na dodatek przyznano mi stypendium: całe 800 złotych. Jasper dał mi wolne, żebym pozałatwiała sprawyna uczelni. Poszłobłyskawicznie,pani Czesia wręczyła miindeks, podpisałam co trzeba i ruszyłam w obchód po bibliotekach. Sprolongowałam cztery karty, zapisałam się do dwóchnowych bibliotek. Naukową zostawiłam nakoniec,ze względuna skomplikowany proces wypożyczania. WALKA OKSIĄŻKĘZanimpopędzisz do katalogów, czyli sali wypełnionej po brzegikartamibibliotecznymi, musisz siępozbyć okrycia wierzchniego. Ale uwagal Jeśli,o zgrozo, wtwoim płaszczubrakuje wieszaczka, na166wetnie próbuj się zbliżać do szatni. Tracisz tylko cenny czas: swój,pań szatniarek i innych uczestników pogoni. Wróć, kiedy dokonaszpoprawek w garderobie. Jeślinatomiast jest cenny wieszaczek, możesz spokojnieustawić się w kolejce. Zdejmij płaszcz jużwcześnieji trzymajgotowy do podania. Dodatkischowaj osobno, do reklamówki, inaczej narazisz się nanastępującą wymianęzdań:- Nie wpychać mi tuczapki, bowypadniei zniknie. A japłacićnie będę. -Nie ma takiego ryzyka, przecież tu jestnapisane, że bibliotekanie ponosi żadnejodpowiedzialności zapozostawione rzeczy. -Niedyskutować,tylko schować czapkę. Dokąd? - No. do biblioteki. - Dokładnie muszę wiedzieć. Szybciej się zastanawiać, tunie kawiarnia! - Yyy. do katalogów, a potem może do czytelni czasopism. - Daję numereknakatalogi, potem wymienić trzeba. Tylkoniezgubić, bo kary są! Proszę! Ściskając w dłoni cennynumerek,wspinasz się na piętro krętymi schodami. Wchodziszdodziałukatalogów igrzecznieczekasznawolny komputer,żeby wybrać z menu to, co chcesz pożyczyć. Po godzinie udaje ci się wypełnić dwadzieścia rewersów. Wrzucasz jedo pudla przypominającego skrzynkęna listy, a onelecą gdzieś w dół. Zawsze sobie wyobrażam, że spadają wąską rurą, powoli niczym liście. Osiadają na dnie skrzyni, która stoiw ogromnejpiwnicznej hali pełnej pólek z książkami. Międzypółkami krzątają się w milczeniu bibliotekarze. Każdy ma na głowie kask górniczy z latarką, a w dłoni trzyma pęk rewersów wybranych wcześniejze skrzyni. Kiedyznajdzie właściwy tom, ładujego na jednąz kilku taśm fabrycznych, a te wynosząksiążki napowierzchnię. Cały proces wyszukiwania trwa dwie godziny, które trzeba jakośspędzić. Najlepiej,bawiąc się w wypisywaniekolejnychsygnatur. Wreszcie udajeszsię dowypożyczalnii zaczynasz od przeszukiwaniazwróconych rewersów. Znajdujesz swoje, opatrzone następującyminapisami: "wypożyczona", "źle wypełniony rewers","książkaw oprawie", "niewyraźne pismo", "brak numeru legitymacji! ","dostępnatylko wczytelni". Szesnaście rewersów odrzuconych. "Nie jestźle. Dostanę czteryksiążki" - myślisz, ustawiając się wkolejce. Podajesz swoją legitymację. Bibliotekarz przynosi książki. - Jeszcze sprawdzę, czy nie ma jakichś obostrzeń. Zabiera się do przeglądania. 167. -Ta tylko do czytelni, broszur nie pożyczamy - tłumaczy. - Tejteż nie. Wydana przed siedemdziesiątym rokiem. - Dobrze, wezmę pozostałe dwie. -Chwileczkę, copani studiuje? - Zarządzanie. -A to jest powieść dla młodzieży. Tylkodlastudentów pedagogiki i wychowania. - Dobrze, proszę odłożyć - poddajesz się znużona. -A ostatnia? - Ta? -Twarz pracownika wypożyczalni rozjaśniaduma. -Tę możemy pani wypożyczyć. Następne dni wypełniło nam wspólne zwiedzanie miasta. Nawetniewiedziałam, żeKraków matyle zabytków. Ale od czego duńskieprzewodniki. - Wiesz, Malina - zauważył Jasper -właściwie to ja cię oprowadzam. -Mam zwrócić forsę? - Tylko żartowałem. Siedzimy w chińskiej knajpce. Krótka przerwa na lunch. - Co zamówimy? -zapytałam. - Obojętnie - odpowiedział Jasper- i tak wszystko będzie miećsmak kurczaka- Z dużą ilością glutaminianu sodu. Zamówiliśmy. Dziewczyna wsukience w smoki przyniosłana tacy dwa talerze. Dla mnie -smażone warzywa z makaronem, a dla Jaspera - ryż z warzywami i rybę. - Smakuje? -zapytał. - Chcesz spróbować? -zaproponowałam. - Dobra, a ja cię poczęstujęswoim. Ijak? - Nie widzę różnicy. Kurczak, kiełki soi, grzybki mun, glutaminian sodu. - Ja mamtrochę więcej grzybków. -Jasper przyglądał się poszatkowanym warzywom. - Dlategozapłaciłeś więcej. -O całe 7 złotych. Nie wiem,czy to dobry interes. Jedliśmy dalej. Nagle Jasper oderwał wzrok od talerza. - Co robisz jutro wieczorem? Po zmroku? - Ty mi powiedz -rzuciłam tekstem z filmu. -Moglibyśmy sięspotkać? - Pewnie. -Oto idealna przewodniczka. Dyspozycyjnadwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie stawia żadnych pytań. - Pewnie chcesz wiedzieć dlaczego po zmroku? 168- Szef płaci, szef wymaga. -Widzisz,Malina. Chciałbym z tobą poważnie porozmawiaći potrzebuję odpowiedniego nastroju. Inaczej nieprzejdzie mi przezgardło. - Rozumiem. Dokończyliśmy nasze porcje, Jasper zapłacił i wyszliśmy. Pełnismażonych warzyw, kurczaka, kiełków, glutaminianu sodowego. Jasper - grzybków mun,a ja - ciekawości. O czymchce pogadać? Ajeśli sięzakochał? Mam nadzieję, żenie. Bo choć z Jaspera świetny facet, nic mi nie piknęło. A może niema gdzie piknąć? Noto siedzimy. Polka i Duńczyk wewłoskiej knajpce. Popijamyfrancuskie wino i czekamy naspaghetti z greckąfetą. Z głośnikówsączy się irlandzka muzyczka. Mam na sobie hiszpańską kurtkę,a Jasper - szwedzką bluzę. Pachniemy niemieckimi dezodorantami. Rozmawiamypo angielsku, Globalizacja. - Nie wiem, od czego zacząć - odezwał sięJasper. -Najlepiej od początku. - Widzisz,Malina. Jestem zakochany. - Cholera! Wiedziałam! - Może tylko ci się wydaje? -Jeszcze nigdy nie byłem tak pewien swoich uczuć. A wierzmi. spotkałem mnóstwo dziewczyn na całym świecie. Tym razemjestcałkiem inaczej. - Prawdziwa miłość? -Problem w tym, że niewiem, jakie mam szansę. I co ja mam powiedzieć? Zwodzićniejasnymi obietnicami czyodrazu zaproponować przyjaźń? - Wszystko zależyod ciebie. -Popatrzyłna mniebezradnie błękitnymi oczami. - Jasper, ja. sama niewiem. - Bezciebie niedam rady! -Muszę to przemyśleć. - Wiedziałem, że się zgodzisz! Świetna z ciebiedziewczynaWestchnętam. Może miłość przyjdzie z czasem, jak mawiają chińscy mędrcy? - Kiedy moglibyśmy sięspotkać? -zapytał. -Oczywiście nadalpłacę. Podwójnie. To wszystkozaczyna zmierzać w niewłaściwym kierunku. 169. - Nie wiem, czy mi wypada brać pieniądze. -Dziewczyno! Nie bierzesz za darmo. Czeka cię ciężka robota. -Tak wygląda skandynawski romantyzm. Ciężka robota za podwójnąstawkę. - Jeślioczekujesz, że. -...nie bój się - przerwał mi Jasper. - Ja też zrobię;,co będęmógł. Ale powodzenie akcji zależy od ciebie. Dokładnie mówiąc, odsprawnościtwojego języka. I wszystkojasne. Konkrety podane na tacy. - Jak tosobie wyobrażasz? Igdzie? -zaczęłam ostro. Niech niemyśli, że wystarczy podwoić stawkę, a nam, blondynkom, rajstopysame spadają na buty. - Myślałem o jakiejś romantycznej kafejce, żebynie było za dużoludzi. -Moim zdaniem, nie powinno być przy tym żadnych ludzi. - Właściwie wybór nie zależy ode mnie. Umówiliśmysię, żewyślę jejmaiła gdzieś pod koniec września, bo wtedy wraca. Coś zaczęło domnie docierać. - Kto wraca? -zapytałam. - Właśnie ona. Kobieta mojego życia. Ma mi odpisać,gdzie i kiedy porozmawiamy. Poczułam ogromną ulgę,jakbyktoś zdjął mi zpleców wielki tornister. - Problem w tym - ciągnął Jasper- że onanie mówipo angielsku. No, możeparę słów. Z kolei ja prawie nie mówię po niemiecku. -To jakchcecie być zesobą? -Jest tyle sposobówporozumiewania się. Najważniejsze, żebyzechciała byćze mną. To niesamowitadziewczyna. Nigdy takiej niespotkałem. Pełnyluz, jeszcze większy niż u ciebie. Inne planujądziesięć lat do przodu. - Znam takie, co majązaplanowane całe życie- wtrąciłam. -A onanie ma. Cieszy się tym,co tu i teraz. Poza tym bardzo lubizwierzęta. Nie wiemdlaczego, ale od razu pomyślałam oEwce. - Jak wygląda ta twojabogini? Ma może czarne włosy? - Nie, jest naturalną blondynką. Zadbana, ale bez przesady. Nienależy dotych, które co minuta poprawiają szminkę. Ale i nieobnosi się z kosmatymi łydkami. Po prostu ideał. Chciałabym, żeby ktośtak mówił o mnie. I chciałabym jeszczeo tym wiedzieć. -To co - wrócił do rzeczywistości Jasper - podejmiesz się rolitłumacza? 170Bóstwo Jaspera wybrało już termin spotkania. Trzeci października. Godzina szósta, w Alchemii. Znajomyteren. Ciekawe, jaka onajest. Pewnie myszowata i bezbarwna. Ale dla Jaspera iskrzy się tysiącem barw. Poczułam lekkieukłuciepo lewej stronie klatki, tam gdziepowinno być serce. Czy ja też będę dla kogoś iskrzyć tysiącem barw? - Wreszciejesteś - powitał mnie Jasper. Widziałamgo już z daleka. Nerwowo przestępował z nogi na nogę i co chwilę zerkał na zegarek. Ale co się będę śpieszyć. Dopiero zapięć szósta. - Przecież dopiero za pięć szósta. -Chciałem wybrać odpowiedni stolik gdzieśna uboczu. I w ogólesię przygotować. -Dopiero teraz? -Tym razem ja się zdenerwowałam. - Nie, tekst właściwy już mam. Chodziło miowewnętrzne skupienie. - Wchodzimy? Weszliśmy. Jak się można było domyślać, wnętrze kawiarni świeciłoo tej porze pustkami. - Zamówić ci coś? -Nie pijęw pracy. - Może chociaż kawę? -Ale bez mleka. Siedzimy. - Przestań tak zerkać na zegarek, bozapeszysz. -Mówię ci,Malina, nieprzyjdzie. - Przyjdzie. Takie wyluzowanelaski lubią się spóźniać. - Tylko nie laski. Barmanka przyniosła nam kawy. - Już siedem po - gorączkował się Jasper. -Nie wytrzymam tegonapięcia. - Spokojnie, przyjdzie. -Jest - szepnął na całą salę. Siedziałam tyłem do wejścia. Nie wypadało sięodwracać. Zobaczę ją, jak podejdzie. Cholera, też się denerwuję. - Hellou! -usłyszałamniskigłos, jakby znajomy. Podniosłamgłowę. I zobaczyłam Jolkę. -O, rany! To ty? - wydusiłam zdziwiona. -Ja - odpowiedziała Jolka, sadowiąc się tuż obok Jaspera. -Rozjaśniasz włosy. 171. - Przestałam przyciemniać. -Myślałam, że jesteś naturalną szatynką. - Wy się znacie? -zapytałmnie Jasper. -To nawetlepiej. - Jak dla kogo. Dobra, zaczynaj. - Powiedz, że wciąż wspominam pobyt nad morzem. Chciałemzapomnieć,ale nie mogę. , - Jasper ciągle wspominawasz pobyt nad morzem. -I co dalej? -zapytała, żującgumę. - Powiedz jej teraz, że nigdy nie byłem taki zakochany. Ze niemogę sobie wyobrazić życiabez jejuśmiechu, rozwianychwłosów,błękitnegobikini. - Nie możeżyć bez twoich włosów, uśmiechu i bikini. -Mogęmu podarować. Już misię znudziło. Nie, tegonie mów. Tylkożartowałam. - To co mam odpowiedzieć? -Wysłuchaj przekazu do końca. - O czym tak szepczecie? -wtrąciłsię Jasper. - Takie tam, babskie pogaduszki. -Teraz,kiedymam zamiar się oświadczyć? - A masz? -Oczywiście. I zaraz to zrobię. Powiedzjej, że proszęją orękę. - Tak po prostu? -MówOdchrząknęłam i zabrałam się do dzieła. - Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać. Jasper mówi, że nigdyniespotkał takiej dziewczyny. Uważa,że jesteścudowna, niesamowita, seksowna, inteligentna i czarująca. Nigdy czegoś takiego nieczuł i dlatego byłby zachwycony, gdybyś przyjęła jego oświadczyny. Marzyło ślubie z tobąod pierwszej chwili, kiedy cię zobaczył. - Maciestrasznieskomplikowany język - zauważył Jasper. -Poduńsku to jedno zdanie. - Daj mi dokończyć-syknęłam. -Nowięc,wracając do oświadczyn, Jasper pyta, czy nie zechciałabyś z nim spędzić reszty życia. - Chce sięożenić? -Jolkauniosła brwi. -Fajnie. A kiedy? -Kiedy chciałbyś mieć ślub? -Jak najszybciej. Nawet jutro - odparł Jasper. - Myślisz, żemamu niej jakiekolwiek szansę? -Zobaczymy. -No i co? - zapytała Jolka. -Mówi, że możecie się pobrać nawet jutro. Ty decydujesz. Odpowiedzieć mu, że się zastanowisz? - Ja mu powiem. 172Pełna napięcia chwila. Jolka odrzuciła do tyłuwłosy, powoli oblizała usta. - Jasper? -Yes? - odezwał się Jasper, próbując bez powodzeniaukryć zdenerwowanie. -Deal. 7.10. Wezmą ślub zamiesiąc,trzynastego listopada, a potem pojadą w siną dal, walczyć o prawagepardów. A potem? -Jeszcze nie wiemy. Imówi toJolka. 8.10. Dziś wreszcie wraca Ewka. Dwa tygodnie poślizgu. JaknaEwkę, to całkiem niewiele. Nie mogę się już doczekać. Tyle mamjej do opowiadania. Zdążyłam wysprzątać całą chatę, uprałamszympansy, zmieniłam wodę rybce. Jeszcze godzina. Chciałam wyjechać na dworzec, ale Ewka mi odradziła. Nie wiadomo, ile postoją na granicy; austriaccy celnicy lubią sprawiać niespodzianki. Więcczekam wdomu. Co tu zrobić? Prawda. Dawno nie oglądałam"Pięknych i wspaniałych". Pewnie już wiadomo, kto jestojcemdziecka Brooke. Włączyłam telewizor. Akurat trafiłam na Brooke. Właśniestoi na środku pokoju, z kieliszkiem wina w dłoni. Przechylonagłowa wypełnia cały ekran. Brooke intensywnie o czymśmyśli(to widać poszczękach rozdrabniającychniewidoczne ziarnakukurydzy). - Ciekawe - pyta widowni ukrytej zazasłoną -kto jestojcemmojego dziecka? Napisy końcowe, lista płac na depalm. I znowu trzebaczekaćdoponiedziałku! Coto? Chyba dzwonek. Pognałam do drzwi. Ewka! - Myślałam,że nie wrócisz. -Witaj, Malino, koleżanko, doktorantko. - Już wiesz? Ale mam jeszczeparę niusóww rękawie. Słyszałaśo Jolce? - Wychodziza Duńczyka, za miesiąc. -Kto ci powiedział? - Lepiej pomóż mi z torbami. Ważą chyba tonę. I weź ode mniete kartki - podała mi plik pocztówek,wszystkie z Hiszpanii. -Cholera,całkiemzapomniałam o skrzynce. - Zaczęłam przeglądać. -"Pozdrów obrońcę gepardów". O Jolce też już wiesz? -Wiem, przesuń torbę. -Cholera. Ale o Pyziaku na pewno nie słyszałaś. 173. - Rozbił się o materac, a wcześniej szalał z powodu guzapłatówczołowych. Same stare informacje. Za to ja mam dla ciebie kilkaświeżych bułeczek. -No?-Najpierw muszę sięumyć, coś zjeść idopiero. Jest coś kwaśnego? - Kefir,maślanka, dwa jogurty, ser biały. -Widzę, że robimypostępy. Nasza kochana egoistka wreszcie pomyślała o kimś innym. Dziewiąta. Ewka właśnie kończy kolejny jogurt, a ja czekam,przeglądając kartki. - Tego właśnie byłomi trzeba. Nabiału z dużąilościąbakterii. - Co z tymi musami? -Chwila. Wyrzucę tylko kubek. Skup się i słuchaj uważnie, bonie będę powtarzać. -No?- Leszek spotkał prawdziwą połówkę. -Już mi mówił. W Hiszpanii. Ma na imię Miguel i pracuje jakobarman. - Wiadomośćnumer dwa: Jestemz Tomkiem. -Poważnie? Od kiedy? - Od września. Pojechał do Lloret, żeby o mnie zapomnieć. -I co? - Spotkaliśmy się już pierwszegodnia. Nad morzem. Co prawdatamsą tylkodwie plaże. - Nie boisz się? -Trochę tak. Ale dzwoniłam do twojej babci i powiedziała, żew porządku. - Dobabci dzwoniłaś, a do mnienie mogłaś? -Wysłałamci tonę kartek. - Wolałabymjedenmały telefon. Usychałam tu z samotności. Popadłam nawetw depresję. - Wiem, Leszek mi mówił. Pewniedlategoniepodnosiłaś słuchawki w urodzinyDlatego. Ale nie mam ochoty do tegowracać. Będą inne urodziny. - Niby taHiszpania daleko - zmieniłam temat - a wszystko dociebie dotarto. -Wracającdo plotek. Wiesz, że twoja mama ma narzeczonego? - Bujasz! Aco z ojcem? - Właśnie się rozwodzą. Irek ją namówił przez telefon. Pewniezapłaci fortunę. Połączenie z Niemiec sporo kosztuje. 174- O wyjeździeIrkateżwiesz? Kto mataki długi i szybki język? -Dotejporyja byłamrekordzistką. - Nie zdradzamimion swoich informatorów. Chcesz wiedzieć,z kim kręci twoja mama? - Ze Staszkiem? Kiedyś się odgrażał, że jakwróci z odwyku. - Zła odpowiedź - przerwała Ewka. -Nigdy nie zgadniesz, więcci powiem. Bogusław Gąbka. Lekarz psychiatrii. Gąbka? Boże, teraz wszystko rozumiem. Biedny Gąbka! 23.10. Nadal się oswajam zezmianami. Tyle informacji wjednejdawce może człowiekaporazić. Jolka wychodzi za mąż, moja mamarównież (na Wielkanoc}, a ja? Ja stawiam pierwsze kroki jako doktorantka. Prowadzę zajęcia. Zadaję lektury na ćwiczenia (na razienie sprawdzam, bo głupio takwstawić komuś pałę). Próbuję prowadzićkonwersatoria,co sprowadza się do tego, że mówię tylko ja. A studenci? Co najwyżej próbują zmienić temat. Wczoraj, naprzykład, zeszliśmy na problem narkotyków. - Jak pani magister myśli. -Prosiłam,żeby nie mówić do mnie "pani magister" - przerwałam. -To brzmi okropnie- A możebyć "megi"? - odezwałsię jakiś odważny, pewnie wielbiciel Mleczki. -Możecie mówić: "proszę pani" albozwracać sięna "ty". Wracającdo narkomanów. Najlepiej ujął to Kurt Vonnegut. Powiedział,że kiedy ludzie nie mogą zmienić nicwokół siebie, próbują zmienićcoś wewnątrz. I zaczynają eksperymentować. Jedni sięgają po leki,inni po tajemnicze religie, a jeszcze inni po narkotyki. - Fajna teoria- odezwał sięokrągły blondynek z pierwszej ławki. -To możemy jużiść? Minęła pierwsza. I wybiegli, nie czekając na pozwolenie. Mają w nosie starego, nudnego belfra. 25.10. Znowu zajęcia z socjologii. Przyszłam wcześniej, żebyprzygotować folie. Dziesięć minut przedlekcją podeszła do mniesympatyczna szatynka w rogowych okularkach. Gładko przyczesanewłosy, twarz niemuśnięta pudrem. Prymuska. - Przepraszam - bąknęła cichutko. -Ja przyszłamwcześniej,bomam prośbę. -Tak? - Widzi pani. ja sięinteresuję problemami narkomanów. I;i chciałabym się dowiedzieć, czy mogłabymi pani podać jakieśnazwiska. 175. - Ale janie znam żadnychnarkomanów. -Nie zrozumiałyśmy się. - Dziewczyna poprawiła okulary. -Japrosiłam o nazwiskaautorów zajmujących się leczeniemnarkomanii. - Autorów? Też nie znam. - Przedwczoraj. wspomniała pani o jednym psychologu, którypisze na ten temat. - Yonnegut? -spytałam dla pewności. - Właśnie-ucieszyła się. -Ale on nie jest psychologiem. - Nie? -zdziwiłasię szatynka. - Naprawdę nie? -zażartowała Jolka. - Wiecie, comnie dobiło? Ze ta mała naprawdę jest prymuską. - Onichybanic nie czytają. -Czytają - sprostował Leszek - streszczenia lektur,pamiętnikiLeonarda DiCaprio oraz dziesiątki poradników o tym, jak zarobić100 milionów, wykorzystać energiękosmosu,przyciągać masowomężczyzn lub kobiety. - Narzekamy jak stareciotki. -Mnie proszę wyłączyć z kręgu ciotek. Właśnie przeżywampierwszy miesiąc na studiach, razem z Tomkiem. - Jest młodszy od Ewki o siedem lat -poinformował JolkęLeszek. -Super! - zachwyciła sięJolka. -Będziesz dłużej chodzićna imprezy. A jeszczedwa lata temu Jolka wygłosiła mi następujące kazanie. KAZANIE JOLKI- Malina? Chciałabym z tobąpoważnie porozmawiać - zaczęła,zamknąwszy wcześniejdrzwi swojego pokoju. -Wiesz, najaki temat? - Chybasię domyślam. -Tydzień wcześniej przyznałam się, żekręcę z facetem o dwalata młodszym. -Chodzi oIgora? - Właśnie o niego. Araczejo różnicę wieku, którawas dzieli. - Dzieli? To tylko dwa lata. - To aż dwa lata - zagrzmiała Jolka. -Kiedy onbędzie dwudziestoośmioletnim młodzieńcem, ty będzieszpodstarzałąkobietąwśrednim wieku. - Chyba żartujesz! Ally McBeal ma trzydzieści lat, a wcale niewyglądana kobietę wśrednim wieku. - Tooświetlenie i kalifornijskie powietrze. Niemamy takiegow Krakowie. 176- Więc co mamzrobić? - zapytałam zrozpaczona. -Ja nie mogę ci niczego dyktować. -Proszętylkoo radę! - Ani radzić. Samamusisz podjąć decyzję. Powiem tylko jedno. Wiktorjest ode mnie starszy o rok, a ja i tak czuję się zagrożona. Bokiedyś on będzie czterdziestoletnim, atrakcyjnym adwokatem,a ja. - ... trzydziestodziewięcioletnią staruszką -dokończyłam. Nic dziwnego, że rzadko kiedy przyznawałyśmy się Jolce domłodszych chłopaków. Ewka trzymałaTomka w tajemnicy aż dodziś- A tuproszę. Jedyna reakcja to pełen entuzjazmuokrzyk. - Czasami trochę się martwię - ciągnęła Ewka. -Rozmyślam, cobędziekiedyś. Za kilka lat. - Co będzie? Chrzań to - poradziłaJolka. - Możeniczego już niebędzie27. 10. A jeśli Jolkama rację? Jeśliza parę lat niczego już nie będzie? Nie warto sięzamartwiać przyszłością, tylko żyć pełną piersią. Tu iteraz. Chwytać wrażenia jak motyle. 28,10. Łatwo powiedziane, chwytać. Ale skąd wziąć odpowiedniąsiatkę? 11.11. Pojutrzemiał się odbyć ślub Jolki i Jaspera. I odbędziesię, tyle żegdzieś w Grecji. -Tak będzie bardziej romantycznie - powiedział mi przez telefon Jasper. - Tylko my,morze i wiatr. Przyślemy wam zdjęcia. - Co powiedzieli? -dopytywał się Leszek. - Przyślą zdjęcia. -Cholera,a ja zaprosiłem na ten ślubMiguela. Muszę do niegozadzwonić. Uprzedzić. - Stary, jaka troskliwość -odezwała się Ewka. -Pewnie. O połówkę trzeba dbać. Innej jużnie będzie. - Skądwiesz,że jest prawdziwa, a nie modelinowa czy sytuacyjna? -Bo niczego niemuszęzmieniać, apoza tym pasuje do każdejsytuacji, pory i warunków. - Masz jegozdjęcie? -zainteresowałam się. - Pewnie, noszę zawsze w portfelu. Nie jestnajlepszej jakości,ale nawet nanim widać,jakim facetemjest Miguel. Sama zobacz. 177. Wzięłam do ręki fotkę wielkości paczki papierosów- Plaża, chyba. A na niej umięśniony,kosmaty brunet wszafirowych strmgachi z ogromną ilością żelu na kręconych włosach. 13.11. Co sprawia, że przeciętny chłopak,jakich wokół tysiące,zamienia się nagle w połówkę? Może zamiast szukać ideału, lepiejpomajstrowaćprzy oczach? 15.11. Dziś Tomek po raz pierwszy odwiedził Ewkę. Zadzwoniłiwszedł,nie czekając na zaproszenie. - O, pani Malinka! -ucieszyłsię na mój widok. - Tylko nie"pani". Wystarczy, że słyszę to codziennie od studentów - obrzuciłam gowzrokiem od stóp po koniuszki włosów. - Kawałchłopasię z ciebie zrobił. Takie mięśnie rosną same? - Nie,trzeba im pomagać na siłowni. Zwłaszcza jeśliczłowiekmaskłonnościdotycia -westchnął, a potem obrzuciłmnie wzrokiem odstóp po koniuszki włosów. - Pani, to znaczy, ty, Malina, też nieźle wyglądasz. Trzy lata temu miałaś jakby mniejsze oczyi usta. - Zmiana makijażu - wyjaśniłam. Onosienie musi wiedzieć. -A jak tamtwojezęby? - Nadalwalczę z próchnicą, ale nie tak zajadle jak kiedyś. Dzięki Ewie. - To się chwali. -Ewita mi mówiła, że mieszkacie razem. Fajnie, posiedzimy wetrójkę. - Nie posiedzimy, bo wychodzę. Mam ważną sprawę-skłamałam. Dokąd możesię udaćsamotny, niepotrzebny nikomubelfer, doktorant? Oczywiście nauczelnię. Posiedzę przykomputerze, popiszęna seminarium. Może skończę artykuł? Czy tak się zaczyna karieranaukowa? 25.11. Nienawidzę nierozwiązanych problemów, niedokończonychspraw, niedomkniętych drzwi. Dlatego odwiedziłam Waldka. Dziś rano. Dobijałam się jakiśkwadrans, zanim wreszcie coś zaszuralo zadrzwiami. - Kto tam? Ty? Wiesz, która jest godzina? - Ósma rano. Bałamsię, że ciępóźniej nie zastanę. A chcę pogadać i zamknąć tamtą sprawę z kinem. -Chcesz iść teraz do kina? - Nie zrozumiał Waldek. -Nie. Otworzysz czy będziemy gadać przez dziurkę od klucza? 178- Zaraz, muszęcoś narzucić. Poczekasz chwilę? Poczekałam. Wreszcie otworzył, wsamych spodniach i złotymłańcuchu nagołej piersi. - Przepraszam za bajzel, alewiesz, jakjest. -Trenujecie przed Andrzejkami? -No.Przez chwilę milczeliśmy. Dyskretnie rozejrzałam się po pokoju. Łóżko przykryte byle jak kocem. Stółzawalony płytami. Na półce kilka "Playboyów" oraz płytki z grami. Obok krzesła ciężarki i sprężyny do rozciągania. Na ścianie straszył wielki plakat Britney Spears. - Lubisz Britney? -Od czegoś trzeba zacząć. - Może być-pokiwałgłową - ale wolę Jennifer Lopez. Jesteśdoniej podobna, wiesz? - Ja? -Przyjemnie usłyszeć coś miłego zrana. Jennifer tolatynoskaseksbomba. Długie ciemne włosy, pełne ustai wyrazistespojrzenie. - No. Zfigury. -Cholera, znowu przytyłam w biodrach, pewnieod ciągłego siedzenia nad książką. Znowu cisza. O czym by tu jeszcze zagadać, zanim przejdę dosedna? -Dobrze wam się mieszka? - zmieniłamtemat. -Może być. Cisza. - A na studiach jak? -podjęłam ostatnią próbę. - Co to, jakiś wywiad? -zdziwiłsięWaldek. -Książkę o mnie piszesz czy jak? - Z grzecznościpytałam. -A,jak z grzeczności, to dobrze. Sesjajeszcze daleko. Znowu milczymy. Nie ma sensu dłużej odwlekać. Załatwmy towreszciei już. - Słuchaj, Waldek, chciałam cię przeprosić za tamto kino. Wcalenie jesteś dla mnie Czereśniak. - W porządku. -Naprawdę - ciągnęłam. - Nawet ciępodziwiam. Wiesz, czegochcesz. - Zarobić na sportową brykę - podpowiedział Waldek. -I nie zamartwiasz się tysiącem drobiazgów. - A coby to dało? -wyjaśnił. - Jesteś szczęśliwy. -No, niezawsze. Jakzawalę egzamin, tosię wkurzam. - Powiem ci, że czasami tęsknię do świata, gdzie panują jasne zasady gry. Gdzie zło jestzłe, dobro dobre. 179. - . kolory kolorowe, asłońcegorące - dokończyłWaldek. - Aledo kina i tak byś ze mną nieposzła, co? -Mogę pójść - powiedziałam - nawet teraz. Tylkosię zastanówpo co. Ty wydasz trzy dychy i sięwynudzisz jak norka. Jabędę całaspięta, że cię męczę. Nie lepiej posiedziećprzypiwie albogdzieś potańczyć? Waldek podrapał się po głowie. Przezchwilę zastanawiał się nadtym, co powiedziałam. - Chyba maszrację - przyznałwreszciei wyciągnął grabę na zgodę. -Fajna z ciebielaska, tylko trochę zaplątana. - Wiem. -Niepotrzebnie utrudniasz sobie życie. A ono wcale nie jest takie skomplikowane, jak ci sięwydaje. -Też to podejrzewam - westchnęłam. -Niepodejrzewaj, tylko uwierz. Musisz trochę popracować nadcharakterem. - Popracuję -obiecałam. -I daj się czasem gdzieśzaprosić. Postarejznajomości- Postarej znajomości -podałammu rękę. To trzeba iść. Niech jeszcze chłopak dośpi. Waldek odprowadziłmnie do drzwi. Kiedy byłam na klatce,nagle sobie przypomniał:- A,właśnie. Byłtukiedyśtaki jeden, wysoki. Pytało ciebie,chciał adres- I co? - Poczułam wreszcie,że mam serce. Waliło jakdzwon. - Byłemzły po naszej kłótnii mu nie dałem. Zaraz mi przeszło,inawet pobiegłemna dół, ale już znikł. Gniewaszsię? - A co to da? -odpowiedziałam. - Widzisz? -ucieszył się Waldek. -Robisz postępy. Tak trzymać,Malina. IO.IA. Wygląda na to, że wszyscy poza mną przeżywająświętowiosny. Leszek z Miguelem(znowu wyjechał),Jolka z Jasperem, mama z Gąbką (babcia potwierdziła). Ewka zTomkiem (świętująurodziny Ewki już trzeci dzień, jakby było z czego się cieszyć). A ja? Spędzam długie godziny w pracowni komputerowej. Piszę piąty artykuł,testy na egzamin, i od dwóch tygodni zawzięcie mailuję z całym światem. A najbardziej z takim jednym, co się ukrywa pod ksywą Kilgore. Poznaliśmy się w Mikołaja. "Gadałam" na IRC-u z paroma osobami,kiedy zobaczyłam na ekranie napis:"CześćMalina, lubiszVonneguta? ".Odpisałam. "To trzymaj kapelusz, bo możemy wylądowaćdaleko stąd". I tak się zaczęło. Wysyłamysobie maile kilka razydziennie, onz pracy, a jaz uczelni. 21.12. - Mogę mu o wszystkim powiedzieć - tłumaczyłam EwceiLeszkowi. -Napisać - poprawiła mnie Ewka. -Czuję, żekogoś obchodzę. - Nas obchodzisz- zauważył Leszek. -Wy macie swoje sprawy, a Kilgore. - ... nie ma żadnych? - zapytała Ewka. -Urodził się tylko po to,żeby wypatrywać twoich maili? - A w ogóle,skąd maszpewność,że to on, anie ona? -Botak się nazywał bohater książekVonneguta. Facet,o ile pamiętacie. - I starynieudacznik - przypomniała Ewka. -Mój Kilgore - celowo podkreśliłam słowo "mój" - jest młodymczłowiekiem odnoszącym umiarkowane sukcesy. - A może to gospodynidomowa, którasię nudzi w swojej willinad morzem. -Albo seryjny morderca - postraszyła Ewka. - Gospodynią na pewno nie jest, bo opowiadao pracy, tu,w Krakowie. -A może za Kilgore'emkryje się pani Czesia -ciągnąłdomysłyLeszek. -Może flirtujesz z sekretarką? - Jeśli myślicie,żepodniecają mnie znajomości w rodzaju "gorące złącza", grubo sięmylicie. Ja i Kilgore jesteśmy po prostu. Nowłaśnie, kim jesteśmy? Parą drobinek zagubionych w kosmosie? Dwoma samotnymi mózgami uwięzionymi w słoikachniewygodnych ciał? I co właściwie nas łączy? Sympatia do Vonneguta, poczucie pustki i kilka maili krążących po sieci. 23.12. Jutro święta, pierwszebez Irka,za to zGąbką. Zarazjadędo domu, wrzucę tylko życzenia dla Kilgore'a. Odpaliłam komputer. "Malina, co robisz w sylwestra? " - przeczytałam. Acomoże robićw sylwestra samotna kobieta dwudziestoletnia, którą wybrała kariera naukowa? -"Może się spotkamy na Rynku? ".Przemyślmy wszystkieza i przeciw. Impreza jestotwarta. Niespodoba mi się, to zniknę. Poza tym wmiarę bezpiecznie; wokółludzie. Ale z drugiej strony to tylko bezimienny tłum, wielkie zbiorowisko. Łatwoczłowieka zasztyletować. Nie, nie myślmy o najgorszym. A gdybymsię zdecydowała, jak go rozpoznam wśród setek innych? 181. "Będęmieć na głowie ogromną, czarnąperukęafro. Wiesz,z tych, co sprzedają na Rynku. "To ja sobie kupię taką samą,różową. Poza tym będę całana malinowo. Tylko nanic nie licz". "Dziesięć godzinliczenia w pracy całkowiciemi wystarczy. Bawsię dobrze w święta". 25.12. Uwielbiam Wigilię. Uwielbiamzapach choinki, piomyczkiświeczek odbijające się w niebieskich bańkach,smak pierogów polanych olejem z konopi. Składanie życzeń, nawet jeśli po raz setnysłyszysz; "Żebyś znalazła męża". Kompot z suszonych śliwek, poktórym zawsze swędzą mnie uszy. Prezentyułożone pod choinką (wielkatajemnica). Wspólne fałszowaniekolęd. Skończyłam dekorować stół. - Za dużo świeczek -oceniłamama. -Ma być dużo. Nazdjęciu jest dwarazy tyle - pokazałam jejw gazecie. - Mnie sięto nie podoba - upierała się. -Wygląda jakgróbw Święto Zmarłych,jeszcze tylko chryzantem brakuje. Bez słowa zdjęłamcztery świeczki. - Jak jużkoniecznie chcesz ściągać, to przynajmniejze siedem. Cztery to żadna różnica. - Zerknęła na zegarek. -Mama oczywiściesię spóźnia. Pewnie walczy z klarnetami na korytarzu. A możecoś jejsię stało? Jak myślisz? - Nic nie myślę,idę się przebrać. -Najwyższy czas. Tylko w coś eleganckiego, żebym nie świeciłaoczami. - PrzedGąbką? -Nie podoba mi się, że mówisz onim Gąbka. - A jak powinnam? PanGąbka? Doktor Gąbka? Narzeczony Gąbka? - Próbujeszmi zepsuć wieczór? Tym razem niedam sięsprowokować. - Mama wyszłado kuchni. Ledwo dopięłam zamek swojej świątecznej sukienki, a już rozległ się dzwonek. - Otwórz, Malinka! Ja mieszam uszka! pobiegłam do drzwi, na progu stali babcia. Gąbka. Oraz Irek. Wreszcie na coś sięprzyda dodatkowy talerz dla wędrowca. - No, siostra -Irek odlamał spory kawał opłatka - morza pieniędzy inieprzerwanegostrumienia sukcesów osobistych. Maszdlamnie tę kasetę? 182- Nie było co nagrać. Próbowałam coś wycisnąć, ale niedaje sięsprowokować. - Może mniesięuda- Straszniemi się tęskni za jej kazaniami. -A ojciec? -zapytałam szeptem. - Chciał przyjechać, ale mu odradziłem. -Słusznie. - Kazał was pozdrowić i powiedział, że wysyławszystkim prezenty, w tym celu zlikwidował nawet jedno z kont. -Cały ojciec. - Trzyma fason. -To co? Trzeba iść się połamaćzinnymi. Ruszyliśmyw obchód dookoła stołu. Mnie wypadłna drodzeGąbka. - Cóż, Malinko- długo szukał słów -żebyś wreszcie zapełniładręczącą cię pustkę. -I wzajemnie, panie doktorze. - Bogusiu. -Bogusiu - poprawiłam się. - I żebyśnigdy nie żałował swojejdecyzji. -Też sobie tego życzę. -Kocham! - przerwała nammama. -Kończymy, kończymy i zapraszam do stołu. Usiedliśmyi zajadamy-Przepysznybarszcz - pochwalił Gąbka. - A uszkal Poemat. Pewnie miałaś z nimi mnóstwo roboty. - Przezlata wypracowałam odpowiednią technikę. -A te wszystkie gołąbki,karpie, ciasta. - Mama trochę mi pomogła, ale Maliny nie mogłam doniczegozapędzić. Ja niewiem,jakona będzie kiedyś prowadzić domz dwójką dzieci. Gotowanie, sprzątanie, kaszki, wywiadówki,sterty prania,święta urządzić, mężowi poprasować koszule. - Na szczęście na raziemi to nie grozi - odezwałam się znad talerza uszek. -Niemam nawet narzeczonego. - Będęmusiałasię tym zająć -obiecałamama. -I zrobię to, jaktylko weźmiemy z Bogusiem ślub,Cudowna perspektywa. Naszczęście ślub dopiero za pólroku. Wszystko jeszczemoże sięzdarzyć. 29.12. Pojutrzesylwester. Spotykamy się na Rynku wszyscy. Ewka, Tomek, Leszek, Miguel, nawet Jolka przyjedzie zJasperem. Noi być możeKilgore,o ile się nie rozmyślił183. 31. 12.To już dziś. Aja mam jeszcze tyle roboty. Kąpiel z olejkami (prezent odbabci), maseczka oczyszczająca, nawilżająca i antystresowa (prezent od Irka). Potem manicure, odżywka nawłosyi płukanka (przecież nie będęcały czas w tej koszmarnej peruce). Następnie ćwiczenie nadświadomością (żądam, żeby Kilgorenieokazał sięseryjnym mordercą). Przymierzyć parę kreacji. - Tej chybanie włożysz - wyraziła swoje zdanie Ewka. -Madekoltdo pępka. Przewieje ciwszystkie kości. - Przecieżnie mogę iśćw swetrze! -A dlaczego nie? Kto zobaczy, co masz pod płaszczem? - Będzie tyleludzi, telewizja. -Rób, jak chcesz. Malina, ja wkładamgolf i kurtkę. Przynajmniej nie przemoknie od szampana. Gdzie masz się spotkać z tymswoim Kilgore'em? - PodJackpotem, od strony Sławkowskiej, o dziesiątej trzydzieści. -Denerwujesz się? - Nie, wcale, możetrochę. bardzo. - Będziemy obserwować - obiecała. -Nic złegosię nie stanie. - Najwyżej najemsię przy was wstydu - mruknęłam. -Teraz żałuję, że się znim umówiłam. A możeby tak nie iść? Zostać sobiew domu, pooglądać filmy akcji, wypić szampana z prezenterami? - Najgorsze, że niewiem, co tam na mnie czeka. -Chciałaś powiedzieć: "kto"- poprawiła Ewka. - Nie jestem już pewna, czytoistota ludzka. Tylemi nagadaliście z Leszkiem. - Bo się martwimy. Taksię ostatnio izolujesz. Znikasz na całegodziny. Zadziwiające, że ktoś zauważył. I na dodateksięmartwi. Wsumie przyjemne uczucie. Zaraz wychodzimy. - Zaczynam żałować, że nie przyczepiliśmy ci podsłuchu - odezwał się Tomek poważnym głosem. -A ja zaczynam żałować, żewam o wszystkimpowiedziałam! - Malina, nie przejmuj się tak - poklepała mnie po ramieniuEwka. -Łatwo powiedzieć. Będziecie tam stali, jak sępy,czekając naubaw. - Jest sylwester, uśmiechnij się. Uśmiechnęłam się samymi ustami. 184- Za dużoczujności woczach - oceniłTomek. - Spróbuj jeszczeraz. Trochę lepiej, choć nadal urzędowo. Wrzuć trochę luzu. OK. Itakzostań. Dopiero dziesiąta, aRynekkipi od ludzi. Gdzieśwśród nich czaisięKilgore w czarnej peruce. Ale najpierw musimy znaleźć Jolkęi resztętowarzystwa. - O,stoją tam- Ewkapokazałapalcem. -WidzicieLeszka? A obok Miguel. Podeszliśmy. Wszyscy już stali, lekko zaróżowieni od mrozui grzańca. Jolka wblond lokach i obcisłych do bólubiodrówkach. - Cześć, Jola! -Teraz Dżol. CzegoMalina ma takiwyraz twarzy? - zdążyła zapytać Jolka i rzuciła się Ewce na szyję. Jatymczasem witałam sięz Miguelem. Wyglądał identycznie jakna zdjęciu, tyle że zamiast stringów miał nasobie szafirowyskafander. Mocna opalenizna, kolczyk w uchu, na włosach dwa litry żeluzbrokatem. Najważniejsze, żepasuje Leszkowi. - Hola, Malina- uśmiechnął się ciepto. -Hola, Miguel -to wszystko, coumiem po hiszpańsku, więc pora przejść na angielski. Pogawędziliśmychwilę, ale zaraz przerwałnam Jasper. - Nie przywitasz się zdawnym szefem? -wyciągnął swojewielkie jak bochenki łapy. Odstawiliśmy wzorcowegoniedźwiedzia izamienili parę zdań. Sylwester nie sprzyja długim konwersacjom. Graba, uścisk, dwa cmoki (czyli karp), szerokiuśmiech i następnyproszę. Wreszcie doszło doJolki. - Jak tamgepardy? -zapytałam. - Chodzi ci o Jaspera? -domyśliła się Jolka. -Malina, jest re-we-la-cyj-ny! Jak sobie pomyślę, że mogłam wyjść za Wiktora. Takci dziękuję. Dopiero teraz wiem, czym jest prawdziwe źyde. Po prostu czuję. - ... powiew wiosennego wiatru,co? - dokończyłyśmy równo z EwkąDziesiąta trzydzieści. Pora założyć różową perukę. - Malina, jesteśmy tuż obok - krzyknęła Ewka, a Tomekpokazał,że trzyma za mnie kciuki. Dobra, idę powoli i rozglądamsię dookoła. Nigdzie czarnej peruki. Są błękitne, srebrzyste, białe. Mijają mnie ludzie w maskach i kapeluszach czarnoksiężnika. Roześmiane dziewczyny z doczepionymianielskimi włosami, Tam z lewej jakiśgoryl, obok rusałka Amelka. 185. A Kilgore'a niema. Pewnie sięrozmyślił. Po co ja stoję w tej idiotycznej peruce? Zdjęłam ja gwałtownym ruchem. Razem ze spinkami. Cholera. Tyle sięnamęczyłam, żeby je powpinać. Wszystko do chrzanu! Niech szlagtrafi taki sylwester! Wracam do chałupy! - Malinka- usłyszałamtuż obok. Kilgore,nareszcie! - Spóźniłeś się - zaczęłam. -Waldek? - Wesołych Świątl- Przybiliśmy piątki. -Widziałemcię ze znajomymi. Miałem podejść,sięprzywitać, aty nagle wyciągnęłaś z torby różowegopudla, włożyłaś na włosy i pędzisz w moją stronę. Bawicie się pewnie w rozkazy? - Co? -nie załapałam. -Można tak powiedzieć. - Malina. Kto to jest ta żyleta w zielonympłaszczu? No ta,czarna, co ma taki wzrok, jakby była głodna? - A, ta - wreszcie dostrzegłam -Anka. Rysujepostaci do gier. Naprzykład do"Fire, fire, fire! ".- Powaga? - ucieszyłsię Waldek. -Przecież to jedna z najbardziej czadowychgier! Jaka animacja! A wojownicy, żebyświdziałaich zbroje! Ty, Malina, nie poznałabyś mnie z nią? - Chodź - pociągnęłam go zarękaw. Kilgorei tak już nie przyjdzie. Podeszliśmy donaszych. Waldek trzymał się z tyłu. Czekałnaprezentację. - To on? Przystojniacha - szepnęła Anka. - Teżmusiępodobasz. Ito nie on - dorzuciłam. -Chce cię poznać. Waldek, no chodź. To Anka. - WaldemarCebula. -Waldek ukłonił się, złapał Ankę za rękęi wpił sięustami wjej rękawiczkę zangory. - Miło mi. -Anka zatrzepotała powiekami, ażposypał się brokati obrzuciłaWaldka głodnym wzrokiem. Waldekodwzajemnił spojrzenie. Wpatrywaliby się tak w siebie całe godziny,gdyby nie mojainterwencja. - Musisz poznać resztę. -Szarpnęłam go za szalik. -Jolka, to znaczyDżol, Jasper, jejmąż, Leszek iMiguel. - Waldek taktownie nieskomentował- - Ewkę znasz. Ato jej facet, Tomek. - Mysięznamy. -Waldek podałmu dłoń. - Z siłowni - dodał Tomek. -Toco, ruszamy pod scenę? - zaproponowałLeszek. -Zaraz grają. Ruszyliśmy i właśnie wtedy zobaczyłamw oddali czarną perukę afro. - Ewka. On tam jest-szepnęłam, żeby nie słyszeli inni. - Kilgore. -Widzę. -Mam iść? - Jeśli nie pójdziesz,będziesz żałować cały rok. Lepiejsprawdź. - Zaraz będę z powrotem - zapewniłam. -Nie mów reszcie. 186-W razie czego jesteśmy pod sceną. Biegnij,bo znowu zniknieZnildam w tłumie. Zdążyłam jeszczeusłyszeć, jak Leszek pytaEwkę:- Gdzie Malina? -Ruszyłatropem Białego Królika - usłyszałam i już byłam przySzewskiej,Zaczęłamprzeciskać się między ludźmi. Nigdzie czarnej peruki. Może zdjął? I jak go teraz poznam? Nie, jest! Stoido mnie tyłem. Rozgląda się na boki. Podeszłam powoli. Stanęłam tuż za nim i zapytałam:- Kilgore? Odwróciłsię,zerknąłnaróżową perukę, którą ściskałam w dłoni. - Malina. -Szukałem cię - szepnął, a ja poczułam, jak pulsujemiw uszach. Żebym tylko niedostaławylewu. Właśnie teraz, kiedy cośsię naprawdę zaczyna. - Czekałam piętnaścieminut,a potem dołączyłam do swoich. Pokręcił głową. - Szukałem cię wtedy, w sierpniu. Byłem u ciebie, ale zmieniłaśadres. Otworzył mi jakiś paker z łańcuchem. - Waldek,nowy lokator. -Nie chciał mi dać twojegoadresu. - Był na mnie zły i musiał odreagować - wyjaśniłam. -Potem zajrzałem nauczelnię, ale wasza sekretarka była strasznie rozko jarzona. - Przeżywała śmierć doktora Pyziaka. -Skąd u mnietylezrozumieniadla innych? -Trzebajej wybaczyć. - Wreszciekiedyś spotkałem cięnaRynku - ciągnąłEmek. -Miałem podejść,ale byłaś z takim blondolbrzymem w typie Lundgrena. Roześmiana, szczęśliwa. - To mój szef, a teraz mążprzyjaciółki. Oprowadzałam gopo mieście. - Wreszcie przypomniałem sobie, że mam twój e-mail. Postanowiłem napisać, ale wcześniej wszedłem na chwilę naIRC-a. Resztęjuż znasz. Dziesięć,dziewięć, osiem,siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa,jeden,zero! Poleciaływ górę korki od szampana, butelki, czapki, peruki,szaliki, nawet kurtki, a na niebierozprysły setkisztucznych ogni. 187. - Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku - szepnął Emek. -Żebym już nigdy nie musiał cięszukać. Staliśmy tak, mocno przytuleni do siebie, nie zwracając uwagi narozkrzyczany tłum, wybuchające tuż obok petardy, lejące się na nasstrumienie szampana, a nawet sztuczne ognie. 1.01- Obudziłam siękoło pierwszej. - Wreszcie - odezwała się Ewka. -Emek dzwonił już zpięćrazy. - Czemumnie nieobudziłaś? -Powoli wygramoliłam się spodkołdry i usiadłam na brzegu łóżka. - Myślisz, że to takiełatwe? Dotknęłam dłońmigłowy. Jeden wielki kołtun z włosów, lakieruiszampana. A naduchem samotna spinka. Zerknęłam na szczudłanóg wystające spod przykrótkiej koszuli. Na lewej łydce olbrzymi siniak. Naprawej- rana, pewnie od butelki. - Oceniamystraty? -zapytała Ewka. -Ja też mam sińca, na kolanie. Ktoś rzuciłbutelkąo ziemię i dostałam odłamkiem. Najdziwniejsze, że skóra przecięta dokrwi, a rajstopy całe. Ta dzisiejszatechnologia. Cotak siedzisz bez ruchu? - Bo dziwnie się czuję. -Znowu pomacałamgłowę. - Kac? -podpowiedziała Ewka. - Nie, wypiłam tylko szampana. Co tomoże być? Grypa? Nie, bo nie łamie mnie w kościach. Możeto guz mózgu,jak uPyziaka? Ale czy czułabym wtedy spokój? Właśnie, spokójicoś jeszcze. Już wiem, brak pustki' Nie ma jej, nie ma. Po prostuznikła, bez śladu! - Jakie to uczucie? -zapytałEmek. Siedzimy w kuchni, przyklejeni do siebie niczym dwie kulki płasteliny. - Przyjemne? -Raczej dziwne, jak świeżo wypełniony ząb. Cały czas dotykaszjęzykiemmiejsca, gdzie wcześniej była wyrwa, próbując sięprzyzwyczaić. I wiesz co? -Wiem -dokończył Emek. -Trochę ci tej pustki brakuje. 2.01. Poczułam coś jeszcze. Wreszcie, poraz pierwszy od wieków- co ja mówię, od tysiącleci- czuję, że jestem skończoną całością. Samowystarczalną. Niezależną. Wolną jak motyl. - To by znaczyło tylko jedno- oceniłLeszekpo długiejchwili namysłu. -Że spotkałaś wreszcieswoją połówkę. Najprawdziwsząpołówkę banana. 5.01. Co robi ambitna doktorantka na początku nowego tysiąclecia? Kiedy inni ludzie nadal trawiąświąteczny bigosi rozprawiająo urazach spowodowanych przez petardy, ambitna doktorantka zbiera do torby wszystkie kartyiudaje się w obchód po bibliotekach. - Dzień dobry. Chciałam sprolongować kartę. - Proszędowód, starą kartę oraz indeks -wyrecytowała pracownica biblioteki. -Kiedydokonanozapisu? - Pod koniec września. -Zmieniło się coś od tego czasu? Czy się zmieniło? Mama otrzymała rozwód i zaręczyła się z Gąbką, Irek uciekł do Niemiec, Jolka wyszła za Jaspera, Ewka znalazławielką miłość, Leszek znalazł wielką miłość, Anka znalazła wielkąmiłość, ja znalazłamwielką miłość. No inie czuję pustki. Nadal. - Słyszymnie pani? Ocknęłam się. -Tak? - Może adres, miejsce pracy, stancywilny. Spojrzałam Emkowi w oczy. Uśmiechnąłsię, jak tylko on potrafi. - Nie, wszystko postaremu. Koniec.