1435
Szczegóły |
Tytuł |
1435 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1435 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1435 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1435 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Janusz Cyran
Tytul: Sie� i m�ot
Z "NF" 9/92
Gliwice (niemiecka nazwa Gleiwitz), 20 listopada 2019
M�odszy inspektor Urz�du Kontroli Oprogramowania, Rajmund
Zielesny, le�a� ci�gle w ��ku i s�ucha� zam�wionej na �sm�
rano muzyki Bacha. Za hermetycznym oknem hotelowego pokoju
pada� brudny �nieg i blade �wiat�o wpadaj�ce do �rodka
wprawia�o go w lekko melancholijny, przyjemny nastr�j. Nie
lubi� zaczyna� dnia od gor�czkowego miotania si� mi�dzy
�azienk� i kuchni� i czerpa� teraz przyjemno�� z ulotnej
chwili beztroski. Wreszcie wsta�, umy� si� (woda by�a
ca�kiem czysta, wcale nie cuchn�a) i zjad� �niadanie w
hotelowej restauracji. Od�wie�ony mocn� kaw� wr�ci� do
swojego pokoju i zamkn�� drzwi na klucz, po czym usiad� przy
konsoli, na�o�y� plastykowy he�m percepcyjny w kolorze ko�ci
s�oniowej i wsun�� r�ce i bose stopy w r�kawy manipulator�w.
Zobaczy� przed sob� p�k� z korespondencj�. Po lewej stronie
le�a�a paczka zawini�ta w czerwony papier pakowy z napisem
"Centrala". Zielesny rozwin�� j� i znalaz� si� w gabinecie
swojego szefa, Gabriela Ficka.
- Dzie� dobry - powiedzia� szef zaczesuj�c palcami do
ty�u swoje rzadkie w�osy. - Mam nadziej�, �e praca na �l�sku
przebiega pomy�lnie.
- Zebra�em ju� troch� materia�u, mam zamiar dzisiaj
rozpocz�� przegl�d tych �mieci.
- Dobrze, mo�esz to poci�gn��. Ale mam dla ciebie co�
ekstra. Pracujemy nad tym ju� od kilku dni, ca�a sekcja
nielegalnych gier. Wydaje mi si�, �e to co� szczeg�lnie
interesuj�cego.
- Czy ma to zwi�zek z moj� obecn� lokalizacj�?
- Nie, to sprawa o zasi�gu znacznie wi�kszym. Mamy
sygna�y z Niemiec i W�och, tam te� si� pojawi�o. I w Grecji,
to ostatnia informacja - Fick spojrza� na blat stolika, na
kt�rym zaszele�ci�y papiery. - Gra o najwyra�niej ujemnej
ca�ce wyp�at po wszystkich trajektoriach. Bardzo
niebezpieczna, stworzy� j� kto� bardzo sprytny. Je�li
znajdziesz troch� czasu, spojrzyj na to.
No tak, pomy�la� Zielesny, a ju� my�la�em, �e ten m�j
wyjazd to b�dzie pla�a.
- OK. Zobaczymy.
- Do��czy�em do paczki z gr� troch� informacji, kt�re
zdo�ali�my ju� ustali�. Zapoznaj si� z nimi.
- Jasne, szefie.
- Dobra, musz� ju� ko�czy�. Spr�buj co� z tego wydusi�,
wiesz, to mo�e by� cholerna afera. I nie przebywaj za du�o
na otwartym powietrzu.
Obraz szefa znikn��. Zielesny wys�a� zwrotny plik z
zapisem rozmowy. Obejrza� jeszcze raz p�k�. Obok paczki z
napisem "Centrala" le�a�a teraz druga, znacznie wi�ksza.
Pulsowa�a fioletowym �wiat�em i nie by�a oznaczona. Zielesny
popatrzy� na ni� z niech�ci�. Nie lubi� nag�ych, dodatkowych
zada�, kt�re odrywa�y go od tego, co w�a�nie robi�.
Przeni�s� wzrok na ni�sz� p�k�. Le�a�o tam kilka ma�ych
paczek owini�tych w zielony papier. By�y w nich nielegalne
gry, kt�re zebra� w lokalnej sieci w ci�gu kilku ostatnich
dni. Rozwin�� paczk� oznaczon� napisem "Ekogra".
Znalaz� si� w pokoju z du�ym prostok�tnym sto�em
po�rodku. Przy stole siedzia�o kilku m�czyzn. On sam
nazywa� si� teraz Stanis�aw Krasny i by� reprezentantem
rz�dowego Biura Koordynacji przy Urz�dzie Studi�w
Strategicznych. By� te�, o czym obecni nie wiedzieli (tak�
mia� przynajmniej nadziej�), agentem Stowarzyszenia
Odpowiedzialnych. Zielesny odczu� uk�ucie niepokoju, bo w
rzeczywisto�ci by� jednym z kilku reprezentant�w Zielonej
Ciszy na Europ� �rodkowo-Wschodni�. G�os mia� w tej chwili
genera� Wilga.
- Nie powinni�my mie� co do tego �adnych z�udze�. Ju� od
kilku lat s�u�by specjalne Niemc�w penetruj� intensywnie
teren �l�ska. Nasz wywiad uwa�a za pewne, �e pr�dzej czy
p�niej Niemcy b�d� usi�owali przej�� kontrol� nad �l�skiem
wykorzystuj�c swoj� przewag� ekonomiczn�, a w razie potrzeby
tak�e militarn�. Tak wi�c uwa�am, �e sytuacj� ekonomiczn� i
ekologiczn� tego regionu nale�y rozpatrywa� w tym
kontek�cie. Katastrofa ekologiczna ma r�norodne implikacje.
Na przyk�ad od d�u�szego ju� czasu wi�cej ni� sze��dziesi�t
procent poborowych z G�rnego �l�ska nie nadaje si� do s�u�by
z powodu znacznego obni�enia sprawno�ci umys�owej i
fizycznej.
- W innych regionach kraju wyst�puj� podobne problemy -
powiedzia�a pani minister ochrony zasob�w.
- Nie w takim nat�eniu i nie obejmuj� tak du�ych skupisk
ludzkich - genera� by� poirytowany tym, �e mu przerwano. -
Nie sta� nas nawet na zahamowanie pogarszania si� sytuacji.
Wobec tego uwa�am, �e nale�y zauwa�y� tak�e i pozytywne
strony tego problemu - i wykorzysta� je. Po pierwsze, trzeba
podj�� badania nad wp�ywem d�ugotrwa�ego przebywania w
�rodowisku toksycznym na psychik�, trzeba pozna� zmiany
biologiczne, jakie zachodz� w organizmie, i skutki tych
zmian zar�wno w aspekcie indywidualnym, jak i spo�ecznym.
Zebrane dane mog� okaza� si� niezwykle cenne w okresie
powojennym, je�li wojna b�dzie odbywa� si� z u�yciem
chemicznych �rodk�w bojowych. Po drugie, znaczne ska�enie
tego terytorium mo�e okaza� si� skutecznym czynnikiem
odstraszaj�cym. B�d� mie� mniejszy apetyt na k�sek, kt�ry
mo�e ich przyprawi� o b� �o��dka.
Krasny poczu�, �e blednie.
- Czy to znaczy - powiedzia� - �e ma tu by� poligon
do�wiadczalny wojny chemicznej?
Genera� spojrza� na niego z nieprzyjemnym u�miechem.
- M�wi� o sytuacji takiej, jaka jest. Nie mo�emy obra�a�
si� na rzeczywisto��, musimy pr�bowa� wp�ywa� na ni� w
spos�b dla nas mo�liwie najlepszy. Jeste�my biednym i ma�ym
krajem, musimy wykorzysta� ka�dy nasz atut.
- A co z lud�mi?
Genera� wzruszy� ramionami.
- S� pewnie w swojej masie bardziej zadowoleni z �ycia
ni� reszta. Naprawd� niewielu z nich zastanawia si� jeszcze
nad takimi rzeczami. Wi�kszo�� z tych, kt�rzy byli do tego
zdolni, ju� dawno wyjecha�a.
- Wi�c mo�e powinni�my rozlu�ni� kontrol� polityczn� nad
obszarem, kt�rego parametr�w �rodowiskowych nie potrafimy
ju� kontrolowa�?
Zebrani spojrzeli z wrogo�ci� na Krasnego.
- Czy pojmuje pan, co pan m�wi? - genera� patrzy� na
niego ze zmru�onymi oczyma. - Takie s�owa nie powinny pada�
z ust prawdziwego patrioty.
Krasny poczu�, �e blednie jeszcze silniej.
Melle zdenerwowa� si�, kiedy us�ysza� dobiegaj�cy spoza
s�uchawek dziewcz�cy g�os.
- B�dzie pan musia� na chwil� przerwa�.
Zakl�� i przez chwil� manipulowa� jeszcze wst�gami
wielobarwnych wykres�w, po czym zdj�� he�m i odwr�ci� si�. W
drzwiach sta�a u�miechni�ta dziewczyna w granatowym ubraniu
roboczym.
- O co chodzi? - warkn�� Melle.
- Przysz�am naprawi� awari�. Musz� wymieni� jeden z
modu��w.
- Nie zauwa�y�em �adnej awarii.
- Dostali�my sygna� z kontrolki. Modu� trzy trzy cztery
jest uszkodzony - dziewczyna nie przestawa�a si� u�miecha�.
Melle zakl�� jeszcze raz i �ci�gn�� he�m i r�kawiczki.
- Prosz�, mo�e pani zaczyna�.
Dziewczyna podesz�a do �ciany i po�o�y�a na pod�odze
czarn� sk�rzan� torb�. Jej ruchy wyda�y si� Mellemu
niezwykle lekkie. Odkr�ci�a jedn� z p�ytek pokrywaj�cych
�cian� i wetkn�a w otwory kontrolne ko�c�wk� miernika.
Melle nie przestawa� na ni� patrze�. Rodzi�o si� w nim co�
dziwnego, czego nigdy dot�d nie do�wiadczy�. O Bo�e,
pomy�la�, przecie� ona zaraz sobie p�jdzie!
- W�a�nie, to ten modu�! - dziewczyna wysun�a ze �ciany
ma�� szufladk�. Wyj�a z niej czerwon� kostk�, wrzuci�a do
torby, z kt�rej wyci�gn�a inn� i w�o�y�a na miejsce starej.
- No i gotowe, mo�e pan dalej pracowa� - dziewczyna
u�miechn�a si� do niego. Patrzy� z przera�eniem, jak
dziewczyna zawiesza torb� na rami� i rusza w kierunku drzwi.
- Przepraszam, �e panu przeszkodzi�am.
- Och, to nic... - wykrztusi� Melle. Mia�a zielone oczy.
- Do widzenia - powiedzia�a dziewczyna i u�miechn�a si�
po raz ostatni.
- Do widzenia.
Och, jak ona wygl�da, pomy�la� Melle rozdziawiaj�c usta.
Siedzia� tak przez chwil� po jej wyj�ciu, a potem na�o�y� z
powrotem he�m i r�kawice.
"Kim jest ta dziewczyna? Jak si� nazywa, gdzie mieszka?"
- zapyta� Sie�.
"Nie wiem, o kim m�wisz" - odpowiedzia�a Sie�. "Sprecyzuj
pytanie".
"Przed chwil� by�a tu dziewczyna, z wydzia�u napraw.
Musisz wiedzie�, o kogo chodzi. Wymieni�a jeden z modu��w".
"Wiem. Zadaj pytanie".
"Jak ona si� nazywa?"
"Nie wolno mi odpowiada� na takie pytania. Dane
personalne s� zastrze�one. Przykro mi".
To przecie� oczywiste, chyba zwariowa�em, pomy�la� Melle.
"Chyba zwariowa�em, zakocha�em si� w tej dziewczynie,
b�agam ci�, pom� mi j� odnale��, przecie� mog� jej ju�
nigdy nie zobaczy�, w wydziale napraw pracuje tysi�ce os�b!"
"Mo�esz spr�bowa� przes�a� jej list. Nie jest to
zabronione. Przeka�� go, a je�li b�dzie chcia�a, to prze�le
odpowied�".
Napisa� kilkana�cie wersji listu, w ko�cu wys�a� list
nast�puj�cej tre�ci:
Droga nieznajoma!
Spotkali�my si� dzisiaj i nie mog� przesta� my�le� o
Pani. Wymienia�a Pani modu� w moim systemie. B�agam, niech
mi Pani prze�le jak�� informacj� o sobie. Musz� si� z Pani�
spotka�!
Potem pr�bowa� wygenerowa� tr�jwymiarowy model
nieznajomej, ale wyniki by�y �a�osne. Nie m�g� sobie nawet
przypomnie�, jakie mia�a w�osy. By� jednak pewien, �e by�y
niezmiernie pi�kne. Co par� minut pyta� Sie�, czy przekaza�a
ju� jego list nieznajomej, ale ta ci�gle przeczy�a i
przypomina�a mu monotonnie o jego obowi�zkach.
Kiedy po dni�wce zdejmowa� he�m, zobaczy� siedz�cego na
brzegu szafy bo�ka mi�o�ci. Mia� posta� pyzatego amorka.
Amorek mrugn�� do niego, u�miechn�� si� troch� szyderczo i
powiedzia�:
- Strza� w dziesi�tk�, co?
Melle nie odpowiedzia�. Wybieg� w po�piechu z pokoju.
Przysz�o mu do g�owy, �e mo�e przecie� przypadkiem spotka�
dziewczyn� gdzie� na mie�cie.
Zielesny ko�czy� pisa� raport na temat przejrzanej w�a�nie
gry. Oczywi�cie by�a nielegalna, inaczej nie zawraca�by ni�
sobie g�owy - nie by�a zarejestrowana i nie zawiera�a
�adnych danych o autorach. W�a�nie te dwie cechy
kwalifikowa�y j� jako gr� nielegaln�, co powinno poci�gn��
za sob� dochodzenie. Jednak�e w Sieci pojawia�o si� takie
mn�stwo nierejestrowanych gier, �e wszcz�cie dochodzenia w
wi�kszo�ci przypadk�w nie by�o fizycznie mo�liwe. Wobec tego
Urz�d Kontroli Oprogramowania zajmowa� si� wy��cznie tymi
grami, kt�re by�y wyra�nie szkodliwe spo�ecznie lub godzi�y
w bezpiecze�stwo pa�stwa.
Sporz�dzenie raportu opiniuj�cego gr� nale�a�o do
obowi�zk�w Zielesnego.
Gra, kt�r� w�a�nie przejrza�, mia�a wybitnie lokalny
charakter. By�a symulacj� przede wszystkim ekologicznej, ale
tak�e spo�ecznej i gospodarczej sytuacji �l�ska. By�a to gra
o ujemnej ca�ce wyp�at po wszystkich trajektoriach, co
dodatkowo obci��a�o autor�w. Wszystkie mo�liwe warianty
zachowania bohater�w prowadzi�y po kr�tszym lub d�u�szym
czasie do biologicznej zag�ady regionu. Zielesny w swoim
raporcie zasugerowa�, �e mog�a powsta� na zam�wienie
kt�rej� z miejscowych grup ekologicznych. Mia�a te� wyra�nie
antypolskie akcenty, a wi�c mog�a by� inspirowana przez
ekstremalne kr�gi mniejszo�ci niemieckiej. Zielesny spakowa�
raport, wys�a� go do Centrali, a potem zszed� do hotelowej
restauracji na obiad. By� tam um�wiony z Joachimem Lernem,
miejscowym pracownikiem Urz�du Kontroli Oprogramowania.
Lern, jak wi�kszo�� tubylc�w, cierpia� na pewne zaburzenia
umys�owe i mia� k�opoty z formu�owaniem zda�, zna� jednak
doskonale zasoby lokalnej sieci i miewa� czasem niez�e
pomys�y. Przez nad�arte fluorem okna przenika�o �wiat�o
wczesnego popo�udnia. Restauracja by�a prawie pusta i
Zielesny zauwa�y� Lerna siedz�cego za stolikiem przy oknie i
d�ubi�cego w nosie.
Zielesny opanowa� wyraz niech�ci na swojej twarzy i
podszed� do stolika.
- Cze��. Jak si� masz?
Lern popatrzy� na niego swoimi szklistymi oczyma. Nic nie
odpowiedzia�. Zielesny poczu�, �e co� jest nie w porz�dku.
Usiad� i zam�wi� obiad dla siebie i Lerna.
- Czy co� si� sta�o?
Patrzy� na wielk�, �ys�, trz�s�c� si� g�ow� Lerna. Ile
m�g� mie� lat? Pi��dziesi�t? A mo�e trzydzie�ci pi��?
Lern wyci�gn�� serwetk� z podstawki i zacz�� si� ni�
bawi�. Z�o�y� j� kilkakrotnie, przedar� w dw�ch miejscach i
utworzon� w ten spos�b skomplikowan� tr�jwymiarow� figur�
ustawi� na stoliku. By� to aktualny znak rozpoznawczy
cz�onk�w Zielonej Ciszy. Zielesny zdumia� si�. Spojrza� na
Lerna jakby zobaczy� go po raz pierwszy.
- Pod��amy w g�r� lub w d� i nikt nie zna pewnej drogi.
Jaka jest twoja droga? -
- Moja d-d-d-roga prowadzi w d� - wyj�ka� Lern.
To by� zwyk�y g�os Lerna, mimo �e przed chwil� pokaza�
znak.
- Jak ci mog� pom�c?
Lern przymkn�� oczy.
- Gra. Nowa gra. Droga prowadzi przez now� gr�.
- Jaka gra?
- Ju� wiesz.
Tak. Zielesny ju� wiedzia�. By�a to gra, o kt�rej m�wi�
dzisiaj rano jego szef.
- Musisz na siebie uwa�a�. Nie wygl�dasz dobrze -
powiedzia� Zielesny. - Najlepiej, je�li przerwiesz badanie
gry.
- Nie. Niemo�liwe. Przerwa� niemo�liwe.
Nadszed� kelner z obiadem. Lern rzuci� si� na jedzenie,
jakby nie jad� ju� od kilku dni.
- W takim razie - powiedzia� Zielesny - chcia�bym m�c
liczy� na twoj� pomoc. Spotkamy si� na tej samej drodze.
Melle nie spotka� oczywi�cie dziewczyny. B��ka� si� po
mie�cie przesz�o dwie godziny, po czym, zzi�bni�ty i
przemoczony, bo zacz�� pada� �nieg z deszczem, pojecha�
tramwajem do domu. Ci�gle my�la� o nieznajomej i kiedy
stawa�a mu przed oczyma, czu� okropny smutek, a kilka razy
chwyci�y go dreszcze.
Powinienem przyj�� to z filozoficznym spokojem, m�wi� do
siebie. To si� zdarza. I nie musi si� przecie� �le sko�czy�.
Po czym zn�w zaczyna� my�le� o tym, �e mo�e ju� jej nigdy
nie zobaczy�.
Cz�sto wieczorem, kiedy wraca� do domu i zapomina� o
matczynych obj�ciach Sieci (niech b�dzie b�ogos�awione
zapomnienie, kt�re niesie ze sob� zapami�ta�a i szale�cza
praca), zaczyna� odczuwa� l�k. �w l�k narasta� stopniowo,
tak �e w ko�cu musia� bra� �rodki antydepresyjne. Zwykle nie
mog� d�ugo zasn��, przewraca� si� z boku na bok. Na krze�le
w k�cie pokoju, kiedy otwiera� lub zamyka� oczy, widzia�
bo�ka l�ku. By� ubrany w szary p�aszcz z kapturem, a jego
ko�ciste d�onie, przypominaj�ce szpony, spoczywa�y na
z��czonych kolanach. Bo�ek l�ku nigdy nic nie m�wi�, tylko
siedzia� i patrzy� na niego, czekaj�c. Melle nie wiedzia�
dok�adnie, na co czeka i nape�nia�o go to przera�eniem.
Przera�aj�ce by�o te�, �e nie m�g� dostrzec twarzy bo�ka
albo raczej widzia� j� bardzo niedok�adnie. Wi�c przewraca�
si� na drugi bok i czasem krzycza� ze strachu. W ko�cu kiedy
by� ju� dostatecznie wyczerpany, wyobra�a� sobie, �e spada
na niego ogromny stalowy m�ot, kt�ry mia�d�y go jednym
cudownym uderzeniem. Wyobra�a� sobie, jak jego czaszka p�ka
i to, co zadaje mu taki b�l, ten sk��biony chaos nie do
opanowania, przestaje istnie�. Ogromny m�ot spada� raz za
razem, a� Melle, uspokojony i odpr�ony, zasypia�.
Tego wieczoru nie odczuwa� l�ku. Nape�nia�a go przyjemna
melancholia. Czeka� na s�odkie i niepewne jutro. Na krze�le
siedzia� amorek i macha� bosymi stopami.
- Dobranoc, dobranoc, �ycz� ci s�odkich sn�w - u�miechn��
si� do niego amorek.
Odwzajemni� jego u�miech i zamkn�� oczy. Wiedzia�, �e
dzisiaj za�nie bez k�opot�w.
Zielesny wr�ci� do siebie i zamkn�� drzwi na klucz. Nowa
gra, kt�r� przes�a� mu Fick, niepokoi�a go. Je�li zdo�a�a
op�ta� tak wytrawnego gracza jak Lern, to musia�a by�
rzeczywi�cie niebezpieczna. Usiad� na fotelu przy oknie i
w��czy� si� w Sie�. Patrzy� przez chwil� na pulsuj�c�
fioletowym �wiat�em paczk�, po czym wszed� do gry.
Znalaz� si� w niewielkim pokoju, na kt�rego �rodku sta�
niski stolik przykryty bia�ym obrusem. Na stoliku le�a�
pistolet. Poza tym w pokoju nie by�o innych mebli. Z ty�u
by�y drzwi obite sk�r�. Podszed� do stolika. By� to zwyk�y
pistolet P-96 kalibru dziewi�� milimetr�w, sze�ciostrza�owy,
taki, jakich u�ywa�a teraz policja. Obok pistoletu le�a�a
karteczka. Nerwowy charakter pisma, rozmazana kropla
niebieskiego atramentu. "We� mnie!". Sprawdzi� nagazynek.
By� pe�ny. Ostra amunicja. W�o�y� pistolet do wewn�trznej
kieszeni marynarki, a potem otworzy� drzwi.
- Witamy pana w naszej grze - powiedzia�a do niego
dziewczyna z ol�niewaj�cym u�miechem na twarzy. Mia�a drobne
r�wne z�by. Siedzia�a za biurkiem w pokoju przypominaj�cym
sekretariat. Po jej prawej stronie by�y drzwi z napisem
"Mu".
- Prosz�, niech pan usi�dzie - wskaza�a ruchem g�owy
krzes�o przed biurkiem.
Odni�s� wra�enie, �e dziewczyna wie, kim jest i po co
wszed� do gry, co na samym jej pocz�tku nie wr�y�o nic
dobrego i by�o nieprzyjemnym zaskoczeniem.
- Sk�d pani wie, kim jestem? - zapyta� id�c za swoj�
intuicj�.
Dziewczyna obliza�a j�zykiem g�rn� warg�. Wygl�da�a
piekielnie zmys�owo i wyzywaj�co.
- Od Mu. M�wi�, �e pan przyjdzie.
- Od Mu? A kim jest Mu?
- Nie zna pan Mu? To wspania�y cz�owiek. Z ca�� pewno�ci�
bardzo go pan polubi.
- By� mo�e. Ale prosz� mi powiedzie�, kim on jest -
powiedzia� Zielesny.
- Och, on tu wszystkim rz�dzi. Wszyscy tu jeste�my jego
podw�adnymi. Kochamy go - tak chyba mo�na powiedzie�.
Zacz�a rozpina� guziki swojej bluzki. Jednocze�nie
wsta�a i przeci�gn�a si�. Zielesny patrzy� z rosn�cym
niepokojem na jej niezbyt p�ynne, nienaturalne ruchy.
Rzuci�a bluzk� na pod�og� i zacz�a zdejmowa� sp�dniczk�.
Spojrza�a na niego przeci�gle, z wyra�nym apetytem. By�o w
niej co� dzikiego i zwierz�cego. By�a ju� naga. Odrzuci�a
w�osy do ty�u i patrz�c na niego, z wyszczerzonymi z�bami,
zacz�a ku niemu szybko i��.
- St�j! - powiedzia� Zielesny. Dziewczyna bieg�a ku
niemu. Zerwa� si� z krzes�a, polecia�o gdzie� na bok, zrobi�
krok w ty� wyszarpuj�c jednocze�nie pistolet z kieszeni.
Krzykn�� jeszcze raz i strzeli� z odleg�o�ci p� metra.
Run�a na niego zbijaj�c go z n�g, zadziwiaj�co masywna, i
padaj�c wbi�a z�by w jego prawe rami�. Upadli oboje na
pod�og� pokryt� czerwonym dywanem; teraz dopiero go
zauwa�y�. Z�apa�a go wp� i przywar�a do niego. Poczu�, jak
jej z�by tr� o ko�ci jego ramienia i krzykn�� z b�lu.
S�ysza� jej charczenie, nie umia� poruszy� praw� r�k� i
dlatego nie m�g� wprowadzi� kodu Cancel. Pistolet le�a� pod
�cian�, widzia� go ponad czerwieni� w�ochatego dywanu.
Podci�gaj�c si� lew� r�k� i krzycz�c powl�k� siebie i j�,
chwyci� pistolet lew� d�oni� i wymierzy� z bliska w jej
twarz. Spojrza�a na wymierzon� w ni� luf� jakby nie
rozumiej�c i zacisn�a jeszcze mocniej z�by, a on mia�
wra�enie, �e za chwil� odgryzie mu r�k� swoimi potwornie
wyd�u�onymi szcz�kami. Zamkn�� oczy i strzeli� dwukrotnie.
Czu�, �e jej u�cisk zwalnia si�. Nie otwieraj�c oczu wyszed�
z gry.
Siedzia� w fotelu dygocz�c na ca�ym ciele. By� zlany
potem. Uspok�j si�, uspok�j si�, to takie prymitywne chwyty.
Pod�wiadomy, atawistyczny l�k przed kobietami drzemi�cy w
ka�dym m�czy�nie. Seks i okrucie�stwo. Podniecenie i
przera�enie. Szereg drzwi, kt�re kryj� za sob� kolejne
niespodzianki. By� mo�e, gra nie jest wcale a� tak
niebezpieczna, skoro jej autorzy odwo�uj� si� do tak
niewybrednych trik�w. Wyci�gn�� z kieszeni chusteczk� i
wytar� pot z czo�a. Mia� nieokre�lone poczucie winy.
Jestem zawodowcem, profesjonalist�, badanie gier to m�j
zaw�d, m�wi� do siebie. Fachowo wykonywana praca jest
wszystkim, pami�taj o tym. To jedyny sens �ycia.
Melle od razu po rozpocz�ciu pracy zapyta� Sie� o
nieznajom�.
"Nie rozumiem pytania" - odpowiedzia�a Sie�.
Melle zdenerwowa� si�. Mimo pozor�w inteligencji Sie�
bywa�a irytuj�co pedantyczna i niedomy�lna.
"Chodzi mi o dziewczyn�, kt�ra wczoraj przysz�a usun��
awari� w jednym z blok�w".
"Wczoraj nie by�o �adnej awarii i nikt nie przyszed�, by
j� usun��" - odpowiedzia�a troch� g�upkowato Sie�.
"Co ty wygadujesz! By�a tu wczoraj! Wymieni�a jeden z
modu��w. Nie chcia�a� poda� mi jej danych personalnych.
Poprosi�em ci�, by� przekaza�a jej m�j list".
"To nieprawda. Nic takiego nie wydarzy�o si�" -
odpowiedzia�a Sie�.
Melle zakl��. Po��czy� si� ze swoim koordynatorem. �ucki
by� jego dobrym znajomym i m�g� z nim rozmawia� ca�kiem
swobodnie.
- Cze��. Mam do ciebie ciekaw� spraw�.
�ucki by� jak zwykle w �wietnej formie.
- Czo�em! Jestem do us�ug.
Melle opowiedzia� mu ca�� histori�.
- Ta durna Sie� oznajmia mi dzisiaj, �e nic takiego nie
wydarzy�o si�. Przecie� nie zwariowa�em!
- Kto wie? - zachichota� �ucki. - Ja sam nie jestem
pewien swoich zmys��w. Wiesz, �yjemy w tak sztucznym
�wiecie, �e coraz trudniej odr�ni� zdarzenia nierealne od
rzeczywistych. Z�apa�em wczoraj fantastyczn� gr�. M�wi� ci,
co� zupe�nie niewyobra�alnego. Oczywi�cie, gra jest
nielegalna, nie wiadomo, kto j� wysma�y�, ale jest to
prawdziwe dzie�o sztuki. Chcesz j�?
- Nie teraz. Mam co innego na g�owie. Mo�esz mi pom�c?
- Jasne, zawsze mo�esz na mnie liczy�.
- Co mog�o si� sta� z t� cholern� Sieci�?
- W zasadzie Sie� jest tak skonstruowana, �e tego typu
sytuacje s� wykluczone. To znaczy utrata informacji tak
istotnej, jak rejestracja awarii. Je�li wyst�puje awaria,
sama Sie� wysy�a komunikat do sekcji napraw.
- Czy chcesz przez to powiedzie�, �e uleg�em halucynacji?
- Szczerze m�wi�c nic innego nie przychodzi mi do g�owy.
Mog�o by� w ostateczno�ci tak, �e sam kaza�e� Sieci
wytworzy� t� halucynacj� i potem ukrywa� przed tob� fakt, �e
by�a to w�a�nie tylko halucynacja. To jest do pomy�lenia.
- Ale przecie� sam musia�bym zapomnie�, �e wyda�em Sieci
takie polecenie! - w�ciek� si� Melle.
- C�, zawsze umia�e� dobrze sam siebie oszukiwa� - zn�w
zachichota� idiotycznie �ucki. - Niczego innego nie potrafi�
wymy�li�.
- Nie podoba mi si� twoje wyja�nienie. A mo�e Sie�
pr�buje mnie oszuka�?
- Sie�? Oszuka� ciebie? Chyba rzeczywi�cie zwariowa�e�!
Naczyta�e� si� powie�ci fantastycznych? Wyobra�asz sobie, �e
Sie� jest smokiem, kt�ry porwa� twoj� ukochan� i teraz
pr�buje ci� przekona�, �e tej ukochanej nigdy nie by�o, aby
j� gdzie� powolutku w spokoju schrupa�? Naprawd�, dawno mnie
tak nie ubawi�e�! M�wi� ci, wejd� lepiej w t� now� gr�, to
jest zabawniejsze ni� bajki o smokach i dziewicach.
- My�lisz, �e ona jest dziewic�? - zapyta� nieprzytomnie
Melle.
- Kto? - �ucki by� zdezorientowany.
- Nie, to zupe�nie niemo�liwe. To prawda, �e Sie� potrafi
tworzy� bardzo realistyczne hologramy, ale to nie by�o to.
Ona tu by�a, czu�em zapach jej perfum.
- To o niczym przecie� nie �wiadczy, dobrze o tym wiesz.
Nie mog� w tej chwili d�u�ej z tob� m�wi�, um�wmy si� na
piwo po pracy, co ty na to? Przy okazji opowiem ci o tej
nowej grze. To si� nazywa "�cie�ka chwa�y" czy co� w tym
sensie.
Melle wym�wi� si�. Zbyt by� zaj�ty swoimi my�lami, a poza
tym �ucki zrazi� go sceptycyzmem i ironi�. Troch� p�niej
�a�owa� tego - rozmawia� przecie� z �uckim za po�rednictwem
Sieci, kt� m�g� wi�c r�czy�, �e Sie�, je�li mimo wszystko
chcia�a go wprowadzi� w b��d, nie zniekszta�ci�a tego, co
m�wi� �ucki? I zaraz potem szydzi� sam z siebie, ze swoich
idiotycznych, neurotycznych podejrze�. Wieczorem, kiedy
zasypia�, ujrza� siedz�cego na krze�le bo�ka mi�o�ci.
Ch�opiec patrzy� na niego z lekk� nagan� w oczach.
- Ona naprawd� istnieje, mo�esz mi wierzy�. Ona naprawd�
istnieje.
Zanim zasn��, zd��y� jeszcze pomy�le�, �e powinien
uszkodzi� Sie�.
O sz�stej czterdzie�ci Zielesnego obudzi� telefon. Na dworze
by�o jeszcze ciemno. Zwl�k� si� z ��ka i stwierdzi� z
przygn�bieniem, �e boli go g�owa.
- S�ucham, Zielesny.
- M�wi inspektor Zachradny. Jest pan pracownikiem Urz�du
Kontroli Oprogramowania?
- Tak.
- Wczoraj spotka� si� pan z Joachimem Lernem?
- Tak jest.
- Pope�ni� samob�jstwo. Prosz�, by zechcia� pan
przyjecha� tu, do jego mieszkania. Pos�a�em ju� po pana
samoch�d. To kwadrans drogi od hotelu.
Zielesny przetar� ko�cami palc�w powieki.
- Dobrze, zaraz zejd� na d� - powiedzia� g�ucho.
Poszed� do �azienki umy� twarz, a potem ubra� si� i
wyszed� przed hotel, gdzie czeka� ju� na niego w�z
policyjny.
Lern mieszka� na pi�tym pi�trze. Zielesny wjecha� tam
brudn� i odrapan� wind� razem z ponurym, wysokim
policjantem, kt�ry go przywi�z�.
- Witam pana - inspektor Zachradny poda� mu r�k� na
przywitanie. Wygl�da� jak bezradny, zm�czony cz�owiek, kt�ry
d�ugo czuwa� przy ��ku �miertelnie chorego. Jego m�oda
twarz by�a blada. - Pomy�la�em, �e powinien pan tu
przyjecha�. Pan by� chyba ostatnim cz�owiekiem, kt�ry z nim
rozmawia�.
W pokoju by�o zimno, bo okno ci�gle pozostawa�o otwarte.
Zachradny dostrzeg� spojrzenie Zielesnego.
- Wyskoczy� w�a�nie tym oknem. Dwie godziny temu. Zgin��
na miejscu.
Po mieszkaniu kr�ci�o si� jeszcze dw�ch cywili. Na stole
przy fotelu le�a� he�m z przewodem wetkni�tym do �ciany.
- Czy kto� ju� to sprawdza�? - Zielesny wskaza� na he�m.
- Nie. Czekali�my na pana.
Zielesny usiad� na fotelu i w�o�y� he�m. Program nie by�
zako�czony, znalaz� si� od razu w �rodku. Otacza�a go
absolutnie czarna pustka, unosi� si� w niej jak w nie
stawiaj�cym oporu p�ynie. S�ysza� niewyra�ne, pomieszane
szepty, kt�re tworzy�y dobiegaj�cy zewsz�d szum. Wok�
niego, ko�ysane s�abymi podmuchami ciep�ego wiatru,
zawieszone by�y szcz�tki zabawek: po�amany ko� na biegunach,
pluszowy mi� z oderwanymi ko�czynami, zgnieciony w�z
stra�acki - wszystko �wiec�ce w�asnym, dziwnym �wiat�em,
kt�re nadawa�o przedmiotom pewn� nadzwyczajn� lekk�
prze�roczysto��. Pr�bowa� z�apa� misia, kt�ry by�
najbli�ej, ale nie dosi�gn�� go. �wiat�o wyp�ywaj�ce z
przedmiot�w zacz�o powoli przygasa� i Zielesnego ogarn��
ch��d. Kiedy wszystko zgas�o, wyszed� z gry.
- Ma pan dziwny wyraz twarzy. Co pan tam zobaczy�? -
zapyta� Zachradny, kiedy Zielesny zdj�� he�m.
Zielesny milcza� przez chwil�.
- To gra, o kt�rej m�wi� mi wczoraj Lern. Ju� j� troch�
pozna�em.
- A wi�c b�dziemy mieli k�opoty?
- Chyba tak. To nielegalna gra, nie wiemy, kto jest jej
autorem i czy istniej� jakie� nieujemne rozwi�zania. Obawiam
si�, �e mo�e by� nawet bardziej niebezpieczna ni� ten Czarny
M�r sprzed pi�ciu lat.
- Pami�tam. Pracowa�em ju� wtedy w policji. W samych
Gliwicach pope�ni�o samob�jstwo przesz�o trzysta os�b. Ale
przecie� od tego czasu ju� chyba kto� co� wymy�li�?
- A co tu mo�na wymy�li�? Gry z �atwo�ci�
rozprzestrzeniaj� si� poprzez Sie�, a dzia�ania Sieci nie
mo�na przerwa�. Bardzo trudno z�ama� kod dobrze napisanej
gry, chyba �e otrzyma si� klucz od autora. Pr�bujemy wi�c
zidentyfikowa� autor�w nielegalnych gier, co nie jest
proste, i r�wnolegle z�ama� kod gry, co jest jeszcze
trudniejsze. Co jaki� czas ludzi ogarnia zbiorowa histeria.
Tak by�o i wtedy, gdy nie istnia�a Sie�. Katastrof nie uda
si� nigdy wyeliminowa�, mo�na tylko stara� si� ogranicza�
ich zasi�g.
- To s� katastrofy, kt�re wywo�uj� ludzie.
- Mo�e uda nam si� zidentyfikowa� autora. Wtedy pan go
aresztuje. Ale w tej chwili gra zacz�a ju� �y� w�asnym
�yciem, jej rozprzestrzenianie si� podlega wy��cznie regu�om
statystyki, nie zale�y ju� od woli autora.
- A ludzie tak cz�sto pr�buj� rozwi�zywa� problemy, kt�re
nie maj� rozwi�zania.
- To jest bardzo ludzkie. Zreszt� nie mo�emy powiedzie�
ju� w tej chwili, �e ta gra nie ma rozwi�zania. To wymaga
bada�. Je�li znajdziemy proste i szybkie rozwi�zanie gry, to
przestanie by� niebezpieczna.
Zachradny zamy�li� si�.
- Mia� pan taki dziwny wyraz twarzy. Nie wygl�da� pan na
poch�oni�tego rozwi�zywaniem nawet najbardziej wymy�lnej
�amig��wki.
- Tak - Zielesny westchn��. - To nie wygl�da jak te gry,
z kt�rymi mieli�my dotychczas do czynienia. Co� bardziej
wymy�lnego. Bardzo fachowa symulacja, jak w tych najnowszych
symulacjach wojskowych.
Jeden z dw�ch cywili badaj�cych mieszkanie podszed� do
nich z wymi�tym papierem w r�ku.
- Znalaz�em to w kuchni.
Zachradny wzi�� kartk� do r�ki.
- Jedno zdanie: W salonie, gdzie kobiety kr��� doko�a. Co
pan o tym my�li?
Zielesny wzruszy� ramionami i powt�rzy� cicho:
- W salonie, gdzie kobiety kr��� doko�a...
Kiedy wr�ci� do hotelu, nie mia� do�� odwagi, by ponownie
wej�� do gry. Zamiast tego uruchomi� jedn� z lokalnych gier,
kt�re zd��y� z�apa�, zanim dosta� przesy�k� z Centrali.
By�a to zabawna i prosta gra.
By�a jesie� 1939 roku. Niemcy, pos�uguj�c si�
sporz�dzonymi wcze�niej listami os�b przeznaczonych do
osadzenia w obozach koncentracyjnych, rozpocz�li
aresztowania. By� teraz powsta�cem �l�skim i jego zadaniem
by�o unikn�� aresztowania i przedosta� si� do Francji.
Melle uleg� wreszcie namowom �uckiego i w domu rozpakowa�
"�cie�k� chwa�y". Wchodz�c w ni� my�la� zn�w o dziewczynie,
kt�ra znikn�a w tak tajemniczy spos�b.
- Witamy w naszej grze - powiedzia� do niego starszy,
dystyngowany pan ubrany w czarny garnitur otwieraj�c �elazn�
furtk�. - Prosz� do �rodka - zaprosi� go gestem r�ki.
Melle wszed�.
- By� mo�e, b�dziemy mogli pom�c panu w poszukiwaniach -
powiedzia� starszy pan.
Melle zdumia� si�.
- O czym pan m�wi?
- M�wi� o dziewczynie, kt�rej pan szuka - powiedzia�
cz�owiek w czerni i u�miechn�� si� przyja�nie. By� wy�szy od
Mellego o g�ow�. - Jakie to szcz�cie by� zakochanym!
Melle nic nie powiedzia�; rozejrza� si� nerwowo.
Wok� by�y r�wno przyci�te trawniki i grupy d�b�w,
wszystko na terenie nieco pofa�dowanym.
Nie s�ucha� gl�dzenia starca. Jego uwaga o dziewczynie
wzbudzi�a w nim niepok�j. Tego typu gry mog�y kry� bardzo
nieprzyjemne niespodzianki.
- Wiesz, gdzie ona jest? - zapyta� Melle podnosz�c troch�
g�os. Stary dra�ni� go.
- Tak, prosz� pana - starzec roze�mia� si�. - Jest
w�a�nie u nas.
Min�li zagajnik i Melle zobaczy� jezioro w dolince.
Chmura, kt�ra zas�ania�a dot�d s�o�ce, nagle znikn�a i
znale�li si� w s�onecznym, upalnym krajobrazie. Na
piaszczystym brzegu jeziora, pod kolorowym parasolem,
siedzia�a dziewczyna w stroju k�pielowym. Melle spojrza�
rozszerzonymi oczyma na starca.
- Tak, tak - powiedzia� starzec. - To mo�e by� ona.
Podeszli do dziewczyny.
- Czy to ona? - zapyta� starzec.
Dziewczyna siedzia�a na krze�le z wysokim oparciem. Mia�a
s�oneczne okulary i wydawa�o si�, �e �pi.
- Czy to ona? - dopytywa� si� niecierpliwie starzec.
Melle patrzy� na ni�. By�o mu duszno, s�ysza� ci�gle
natarczywy g�os starca. Starzec podszed� do dziewczyny i
zdj�� jej okulary.
- Co ty robisz?! - krzykn�� z oburzeniem Melle.
- Chc� panu tylko pom�c. Czy to ta dziewczyna, w kt�rej
si� pan zakocha�?
Melle przetar� oczy. Wydawa�o mu si�, �e widzi znacznie
gorzej ni� normalnie. Mo�e by�o to wynikiem jakiego� b��du w
grze? By�o gor�co i czu� sp�ywaj�cy po plecach pot.
Dziewczyna rzeczywi�cie spa�a.
- Jest �udz�co podobna - powiedzia� Melle. - Tak, to
w�a�ciwe s�owo - �udz�co. Ale to nie ona.
- Prawdziwa mi�o�� nigdy si� nie myli - powiedzia�
starzec. Melle nie dostrzeg�, w jaki spos�b w r�ce starca
znalaz� si� m�ot. Z rozmachem, cho� bez widocznego wysi�ku
starzec uderzy� w skro� siedz�cej, kt�ra trafiona z potworn�
si�� zlecia�a z krzes�a na ziemi�.
Melle patrzy� na to z przera�eniem.
- Co ty zrobi�e�?!
Cia�em le��cej wstrz�sa�y drgawki, wok� jej g�owy szybko
ros�a czerwona plama.
- Chcia�em dobrze - obruszy� si� starzec. - Skoro to nie
jest ta, o kt�r� chodzi, to lepiej j� wyeliminowa�, by nie
przeszkadza�a nam w dalszych poszukiwaniach, nieprawda?
- A mo�e to ta? - wskaza� ruchem g�owy.
Obok przechodzi�a dziewczyna ubrana w taki sam ��ty
kostium k�pielowy. Mia�a okulary s�oneczne i by�a bardzo
podobna do pierwszej.
- Jakie� cholerne dra�stwo - powiedzia� roztrz�sionym
g�osem Melle.
- B�ogos�awieni, kt�rzy szukaj�, a nie znajduj� - rzek�
starzec - albowiem nie do�wiadcza ich trucizna
rozczarowania. W ka�dym razie kiedy b�dziesz szuka�, to
wybierz tego, kto trzyma ga��zk� bzu.
Melle wyszed� z gry. Czu� si� �le. Nie mia� nawet si�y,
by zadzwoni� do �uckiego i powiedzie� mu co my�li o grze,
kt�r� tamten mu poleci�.
Po po�udniu Zielesny wyszed� na spacer po mie�cie. Spacer
nastroi� go �le; kiedy wr�ci� do hotelu, by�o ju� ciemno i
poczu� si� samotny i rozbity. Po��czy� si� z Leonem Sternem.
Przyja�nili si� ju� od czas�w szkolnych i mimo �e Stern
mieszka� i pracowa� od lat w Stanach, cz�sto kontaktowali
si� ze sob�. Zasta� Sterna w jego mieszkaniu w Los Angeles.
Nie powiedzia� mu od razu o grze, m�wili przez jaki� czas o
jakich� b�ahostkach. Dobry nastr�j Sterna udziela� mu si�
stopniowo.
- W�a�ciwie to chodzi mi o gr�, now� nielegaln� gr� -
powiedzia� wreszcie Zielesny. - Nazywaj� j� "�cie�ka
chwa�y" albo "Lody pistacjowe", naprawd� nie wiem dlaczego.
- Wiedzia�em, �e masz jaki� problem - za�mia� si� Stern.
- Znam t� gr�, dosta�em j� dwa dni temu.
- Znasz j�? - zdziwi� si� Zielesny. - To u�atwia spraw�.
W�a�ciwie jest to teraz moja dzia�ka, mo�e nie powinienem ci
tym zawraca� g�owy, ale wyczuwam w tej grze co� dziwnego.
Stern u�miechn�� si� pob�a�liwie.
- Nie zabawia�em si� d�ugo t� gr�. Przedstawia�a szereg
zabawnych problem�w matematycznych, rodzaj matematycznych
rebus�w. Rozwi�za�em kilka z nich i dostrzeg�em w tym pewn�
prawid�owo��, ale musia�bym po�wi�ci� temu wi�cej czasu,
�eby zobaczy�, gdzie to prowadzi. A na to nie mam czasu,
�l�czymy teraz nad "Golemem".
Stern siedzia� albo raczej wp�le�a� niedbale w wielkim,
mi�kkim fotelu. By� ubrany w b��kitny szlafrok i ruchami
z�ocistej pa�eczki wywo�ywa� fantomy nagich dziewcz�t, kt�re
snu�y si� po pokoju jakby zatopione w lunatycznym transie.
Rozprasza�o to uwag� Zielesnego, wi�c w��czy� filtr.
- Ze mn� by�o zupe�nie inaczej - powiedzia�, kiedy uda�o
mu si� ju� opr�ni� pok�j Sterna. - Do�� koszmarne wizje.
- Tak, wiem o tym. Ta gra dostraja si� b�yskawicznie do
typu psychofizycznego gracza i usi�uje nim manipulowa�.
- W�a�nie. I robi to do�� sprytnie.
Stern wzruszy� ramionami. Jego pok�j wype�ni�y teraz
wielkie zielone �aby z czerwonymi oczami i �apami. Nadyma�y
si� i skaka�y po dywanie i meblach.
- W miar� sprytnie.
Zielesny poczu� stare uk�ucie. Wiedzia�, �e jest znacznie
mniej bystry ni� Stern, ten nale�a� do kilkunastu
najt�szych m�zg�w, przecie� wybrano go do projektu "Golem".
W�a�ciwie nie powinien czu� b�lu, zw�aszcza �e zdawa�
sobie przecie� spraw�, i� przera�aj�ca inteligencja Sterna
ogranicza�a si� do pewnych tylko dziedzin, poza kt�rymi
wydawa� si� bardzo naiwny i nieporadny. A mo�e by�o to tylko
z�udzenie wynikaj�ce z braku wymiernych kryteri�w? I kiedy
uwagi Sterna wydawa�y mu si� idiotyczne i przesadzone, nigdy
nie m�g� by� pewien, �e jego osobiste przekonania w starciu
z opiniami Sterna maj� jakikolwiek sens. Stern nale�a� ju�
do innej rasy i Zielesny czasem dziwi� si�, �e mog� jeszcze
ze sob� porozumiewa� si� tak dobrze.
- Zaraz po wej�ciu do gry mia�em wra�enie, �e oni - autor
lub autorzy, gra, czy ja wiem co - ju� wszystko o mnie
wiedz� i b�d� mogli zrobi� ze mn� to, co zechc�. Bardzo
nieprzyjemne uczucie.
- Mia�e� tylko takie wra�enie czy pewno��?
- Wra�enie. Bardzo wyra�ne wra�enie, cho� nie mog� sobie
przypomnie� niczego, co mog�oby to wra�enie uzasadni�.
- To jedna z funkcji gry - wytwarzanie w graczu z�udnych
wra�e�. A z drugiej strony ludzie tak pragn� tajemnicy. To
zupe�nie normalne. Potrzeba tajemnicy, religii,
przekroczenia do�wiadczenia potocznego, kt�re jest przecie�
przygn�biaj�ce. Ta potrzeba tajemnicy realizuje si� czasem w
bardzo prymitywny spos�b. Wiara w lataj�ce talerze. Tr�jk�t
bermudzki. S� te� inne, bardziej wysublimowane sposoby
ocierania si� o tajemnic�: sztuka, nauka, religia, ale nie
ka�dego na nie sta�. Wiesz, �e dla mnie jedynie wa�nym i
najlepszym sposobem jest nauka; chocia� r�ni kretyni
be�koc�, �e wrogiem tajemnicy jest w�a�nie nauka, ja uwa�am
j� za jedyny pewny instrument zbli�enia si� do tajemnicy.
Tote� sztuczki tego hochsztaplera, kt�ry napisa� t� gr�, nie
bardzo mnie interesuj�.
- Musisz jednak przyzna�, �e gra jest technicznie
niesamowita. Powiedzia�bym, �e sprawia wra�enie stworzonej
nie przez cz�owieka, ale... - Zielesny zaczerwieni� si�.
- Uwa�aj, uwa�aj na siebie - za�mia� si� Stern. - Widz�,
�e bierzesz to zbyt powa�nie. Co do doskona�o�ci
technicznej, to musz� ci powiedzie�, �e te rzeczy, nad
kt�rymi tu teraz siedzimy, mog�yby niejednego przyprawi� o
zawr�t g�owy, a doskona�o�� techniczna "Lod�w pistacjowych"
pozostawia wiele do �yczenia.
No tak, pomy�la� ze z�o�ci� Zielesny, w�a�ciwie dlaczego
tej gry nie m�g�by stworzy� kt�ry� z tych zarozumia�ych,
nad�tych facet�w? Nie raz zabawiali si� podobnymi sztuczkami
i kto wie, co roi im si� w ich baniastych g�owach bezsennymi
nocami.
- Jest to jednak pewien problem. Mniejsza z tym, �e gra
jest nielegalna. Jest niebezpieczna. Wszystko wskazuje na
to, �e mo�e spowodowa� �mier� wielu ludzi. Ca�� fal�
samob�jstw. Podejrzewam nawet, �e autorowi o to w�a�nie
chodzi�o.
- Tak, to jest pewien problem. Ale sp�jrz na to z innej
strony. Liczba os�b, kt�re pope�ni� samob�jstwo w wyniku
gry, jest nieznacz�ca w por�wnaniu z liczb� zabitych w
wypadkach drogowych. Jest do pomini�cia, je�li we�mie si�
statystyk� umieraj�cych z tego powodu, �e po�wi�camy za ma�o
pieni�dzy na badania medyczne. Jest cholernie du�o o wiele
wa�niejszych problem�w ni� gry, nawet te, kt�re powoduj�
jak�� tam liczb� ofiar.
- Autorzy tych gier s� mordercami.
- Wszyscy jeste�my mordercami. Ludzie, kt�rzy zatracaj�
si� w grach, wiedz�, czym ryzykuj�. To rodzaj hazardu. Albo
narkotyku. I to z tych mniej niebezpiecznych, bo zn�w
prawdziwe narkotyki zabijaj� bez por�wnania wi�cej ludzi.
- Czy ty sam m�g�by� napisa� tak� gr�?
- Nie, ja nie jestem tym okropnym wampirem, kt�rego
chcesz znale��. Naprawd� nie mam na to czasu.
- A czy w�r�d twoich znajomych jest kto�, kto m�g�by to
zrobi�?
- Zaczynasz prowadzi� tu �ledztwo? - Stern wygl�da� na
bardzo zadowolonego z siebie. �aby w jego pokoju zacz�y
ugania� si� za wielkimi z�otymi muchami. - Nikogo takiego
nie znam. Chocia� w�a�ciwie by�. Ale on ju� od dw�ch lat nie
�yje.
Sceptycyzm i swoista pogoda ducha Sterna dobrze wp�yn�y
na nastr�j Zielesnego. Wszed� do gry z du�� pewno�ci�
siebie.
Znalaz� si� na podw�rku jakiego� pa�acyku o bia�ych
�cianach. By� upa�. Sta� przed zaciemnion� nisz�. W niszy
siedzia� na ��ku grubas w bia�ych d�ugich szatach i w
turbanie na g�owie. Na widok Zielesnego grubas zarechota� i
Zielesnemu wyda�o si�, �e zna sk�d� ten g�os. Odwr�ci� si�.
Na �rodku podw�rka, po�r�d klomb�w kwiatowych, by� basenik
wy�o�ony b��kitnymi kaflami.
- Witam ci�. Prosz�, podejd� tu bli�ej i usi�d�.
Zielesny wszed� do niszy i usiad� na brzegu drugiego
��ka stoj�cego pod �cian�.
Grubas d�wign�� si� nieco st�kaj�c i sapi�c i nala� do
ma�ej fili�anki z dzbanka stoj�cego na stoliku obok ��ka
zielonej herbaty.
- Prosz�, napij si�.
Zielesny wzi�� fili�ank�. Bardzo lubi� zielon� herbat�, a
ta by�a doskona�a.
- Wy�mienite wra�enia smakowe - powiedzia�, wp� do
siebie.
Grubas usadowi� si� z powrotem na swoim ��ku. St�kn�� z
zadowoleniem.
- Chcia�by� na pewno spotka� si� z Mu.
Zielesny uporczywie usi�owa� przypomnie� sobie, sk�d zna
ten g�os.
- Tak, bardzo chcia�bym spotka� Mu.
- Ka�dy chcia�by spotka� Mu. Ale Mu nie z ka�dym chce
gada�. Nie ka�dy na to zas�uguje. Czy ty zas�ugujesz na to,
�eby m�c gada� z Mu?
- Tak, zas�uguj� na to - Zielesny czu�, �e herbata dzia�a
na niego dziwnie, czu� si� lekki, niewa�ki i oboj�tny wobec
przysz�o�ci. I nagle przypomnia� sobie. Ten grubas by�
podobny do jego kolegi z podstaw�wki - czerwonego na twarzy
�oja, z kt�rym tak szczerze i zwierz�co, jak to tylko dzieci
potrafi�, nienawidzili si�. Jego chwilowa lekko�� i spok�j
znikn�y, poczu� si� tak jak wtedy - elementarna dziko��,
spontaniczna nienawi�� poza wszelk� rozumow� kontrol�. Czu�,
jak je�� mu si� w�osy na karku.
- Nie w�tpi�, �e zas�ugujesz na to, przecie� znam ci� -
powiedzia� grubas. - Ale mimo to najpierw b�dziesz musia�
przej�� pewien test. Albo powiedzmy inaczej - we�miesz
udzia� w zabawie. Klasycznej, starej i do�� prostackiej
zabawie. Bo po co wszystko nadmiernie komplikowa�?
Grubas klasn�� w r�ce i Zielesny znalaz� si� w innym
�wiecie. Czyje� silne r�ce pchn�y go naprz�d i za jego
plecami opad�y z ha�asem stalowe kraty. Nim rozejrza� si�
wok� siebie, zacz�� biec, jakby kierowany inn� wol� ni�
jego w�asna. Bieg� w do�� ciemnym korytarzu o�wietlonym
�wiat�em elektrycznych pochodni. �ciany tworzy�y du�e bloki
niebieskoszarego kamienia. Zatrzyma� si� na kraw�dzi uskoku.
Dwa metry ni�ej korytarz bieg� dalej. Odwr�ci� si�,
przykucn�� i czepiaj�c si� kraw�dzi palcami zsun�� si� w
d�. Pobieg� dalej. Kamienny blok, po kt�rym przebiega�,
zadygota�. Kiedy Zielesny zatrzyma� si� i odwr�ci�, blok
run�� w d� z hukiem ods�aniaj�c wej�cie do korytarza na
ni�szym poziomie. Podszed� do niego i zsun�� si� w d�; tym
razem wysoko�� by�a znacznie wi�ksza i przy upadku krzykn��
czuj�c dotkliwy b�l w nogach. Nie mia� jednak czasu, by si�
zatrzyma� cho� na chwil�. Pobieg� w g��b ciemnego korytarza.
Korytarz ko�czy� si� ja�niej o�wietlonym podestem. Zn�w
p�yta, kt�r� nadepn�� w biegu, drgn�a. Zdezorientowa�o go
to i za p�no zauwa�y�, �e za podestem zieje otwarta
studnia. Skoczy� niezr�cznie naprz�d nie mog�c powstrzyma�
p�du. Nie zdo�a� nawet uchwyci� r�koma przeciwleg�ej
kraw�dzi studni, odbi� si� z j�kiem od �ciany i spad� w d�.
Studnia nie by�a g��boka, obracaj�c si� w locie zobaczy�
wystaj�ce z jej dna metalowe ostrza. Zwin�� si� w k��bek i
zaraz potem poczu�, jak ostrza wbijaj� si� w jego cia�o.
Krzycza� jeszcze, kiedy te same r�ce (czu� to) pchn�y go
naprz�d i za jego plecami opad�y z ha�asem stalowe kraty.
Czu� ci�gle w sobie ten przera�liwy b�l, ale stara� si�
my�le�, mimo �e jego cia�o ci�gle nie poddawa�o si� jego
woli. Bieg� w do�� ciemnym korytarzu o�wietlonym �wiat�em
elektrycznych pochodni. �ciany tworzy�y du�e bloki
niebieskoszarego kamienia. Zatrzyma� si� na kraw�dzi uskoku.
Przed chwil� do�wiadczy� strasznego, �miertelnego upadku, a
teraz odgrywa� niemal identyczn� scen�. Dwa metry ni�ej
korytarz bieg� dalej. Odwr�ci� si�, przykucn�� i czepiaj�c
si� kraw�dzi palcami zsun�� si� w d�. Pobieg� dalej. Zn�w
nie m�g� wrzuci� kodu Cancel i przypomnia� sobie z ulg�, �e
skr�ci� czas automatycznego wyj�cia z dziesi�ciu do pi�ciu
minut. Kamienny blok, po kt�rym przebiega�, zadygota�. Kiedy
Zielesny zatrzyma� si� i odwr�ci�, blok run�� w d� z hukiem
ods�aniaj�c wej�cie do korytarza na ni�szym poziomie.
Podszed� do niego i zsun�� si� w d�; tym razem wysoko��
by�a znacznie wi�ksza i przy upadku krzykn�� czuj�c dotkliwy
b�l w nogach. Nie mia� jednak czasu, by si� zatrzyma� cho�
na chwil�. Pobieg� w g��b ciemnego korytarza. Korytarz
ko�czy� si� ja�niej o�wietlonym podestem. Zn�w p�yta, kt�r�
nadepn�� w biegu, drgn�a. Tym razem by� ju� na to
przygotowany. Odbi� si� silnie we w�a�ciwym miejscu i
przeskoczy� studni�. Przed nim podnosi�a si� wolno krata.
Dobrze, dobrze, pomy�la�. Zn�w czyja� obca wola pchn�a go w
prz�d. Wspi�� si� na niewysoki wyst�p i ruszy� dalej.
Zobaczy� teraz przed sob� szereg b�yszcz�cych gilotyn,
kt�re zamyka�y korytarz. Gilotyny opada�y nierytmicznie,
jakby ich ruchami sterowa� generator liczb przypadkowych.
Bieg� prosto ku pierwszej z nich i patrzy� z przera�eniem na
jej ostrze. Przeskoczy� jej prze�wit w chwili, kiedy ostrze
w�a�nie zaczyna�o opada� i zaraz zrozumia�, �e nie ma szans,
by przej�� drug� gilotyn�. Zrobi� ku niej pierwszy krok i w
tym momencie zadzia�a� czasowy wy��cznik.
Melle porusza� si� jak w p�nie, odpowiada� nieprzytomnie
na pytania ludzi, z kt�rymi musia� rozmawia� i nieustannie
myli� si� w pracy. Wreszcie wsta�, wyj�� z torby
przyniesiony z domu �om i podszed� do �ciany. Podwa�y� �omem
pierwsz� z brzegu p�ytk�, wyszarpn�� szufladk� i uderzy� z
ca�ej si�y w czerwony kryszta�, po czym wbi� szufladk� z
powrotem w g��b i zakry� dziur� p�ytk�. Usiad� z powrotem w
fotelu, ale nie zak�ada� he�mu ani r�kaw�w. Serce wali�o mu
jak m�ot. I oto ju� po kwadransie drzwi jego pokoju otworzy�y
si�. Patrzy� na ni� ze zdumieniem.
- To pani?
- Co pan zrobi�? Uszkodzi� pan umy�lnie Sie�! -
powiedzia�a surowo dziewczyna patrz�c na niego nieprzyja�nie.
- Tak, zrobi�em to! - Melle wsta� z fotela. - To pani, to
niewiarygodne, ale sta�o si�!
- Dlaczego pan to zrobi�? B�dzie musia� pan pokry� koszty
naprawy - powiedzia�a dziewczyna i podesz�a do �ciany, by
usun�� uszkodzony modu�.
- Zrobi�em to, bo mia�em nieprzytomn� nadziej�, �e zn�w
si� tu pani zjawi! Przestawa�em ju� wierzy�, �e pani w og�le
istnieje!
- Nieprzytomn� nadziej�? Nie rozumiem nic z tego, co pan
m�wi - powiedzia�a dziewczyna, ale jednocze�nie przerwa�a
prac� i zacz�a na niego patrze� uwa�nie. Melle ucieszy� si�
z tego niepomiernie i zrobi� krok w jej stron�.
- My�la�em ju�, �e pani naprawd� nie istnieje, �e by�a
pani halucynacj�, wytworem Sieci, albo �e Sie� specjalnie
ukrywa pani� przede mn� z jakich� niezrozumia�ych i
niepokoj�cych powod�w. Probowa�em jako� skontaktowa� si� z
pani�, ale Sie� stwierdzi�a, �e pani nigdy tu si� nie
pojawi�a, �e nie by�o tu nigdy �adnej awarii.
- Tutaj? Ach tak, by�am tu par� dni temu - dziewczyna
sprawdzi�a co� w swoim notesie zawieszonym przy pasku. - To,
�e Sie� nie pami�ta�a o awarii i mojej wizycie, jest
zupe�nie zrozumia�e. Jest to zwi�zane w�a�nie z awari�,
kt�r� usun�am.
- Ale przecie� zaraz po pani odej�ciu Sie� pami�ta�a o
awarii!
- To zrozumia�e. Sie� czerpa�a t� informacj� z pami�ci
kr�tkoterminowej. W nocy informacja ta powinna by�a
przemie�ci� si� do pami�ci d�ugoterminowej, ale adres tej
pami�ci zmieni� si�, bo wymieni�am modu�. To w�a�ciwie moja
wina, bo powinnam by�a poda� nowy adres. Nie mia�o to jednak
du�ego znaczenia, bo informacje przechowywane w tym module
nie by�y funkcjonalnie istotne. A zreszt� informacja ta i
tak nie przepad�a. Zosta�a przekazana, jak ka�da inna, do
warstwy wy�szej, i po jakim� czasie musia�a zosta� odzyskana
i w warstwie tego terminala. Gdyby pan zapyta� Sie� o to
dzisiaj, uzyska�by pan prawdopodobnie w�a�ciw� odpowied�.
- To cudownie, �e pos�ano zn�w pani�. Musia�em zn�w pani�
zobaczy�, nie wiem, jak to wyrazi�... Musia�em.
- Mam na imi� El�bieta - powiedzia�a dziewczyna i
u�miechn�a si� do niego.
Zielesny od dw�ch dni nie rozmawia� z nikim. Schodzi� tylko
na posi�ki do restauracji, a potem zamyka� si� w swoim
pokoju i albo le�a� na ��ku wpatrzony w sufit, albo
wchodzi� do gry.
- Jestem ju� blisko, bardzo blisko - powiedzia� do
siebie. Czu�, �e ma wysok� gor�czk� i majaczy, a z drugiej
strony wiedzia�, �e jest silny i niezwykle m�dry. Nie czu�
�adnego strachu. By� letni, pogodny wiecz�r, le�a� pod
p�otem gdzie� na wiejskiej drodze i umiera�. G�ow� mia�
uniesion�, opiera�a si� o p�ot. By�a to do�� niewygodna
pozycja, ale nie mia� si�y, by j� zmieni�. Przed nim by�o
pole z �anami pszenicy, makami i chabrami; za polem, na
skraju lasu, pali�y si� dwa czo�gi. Sk�d wzi�a si� ta
kobieta? Pochyli�a si� nad nim. P�aka�a. Chcia� powiedzie� -
nie p�acz, masz tak� pi�kn� twarz, jestem szcz�liwy, �e
widz� ci� w takiej chwili - ale tylko j�kn��. Kobieta
przypomina�a mu kogo�. Matk�, a mo�e pierwsz� ukochan�?
Praw� r�k� przytrzymywa� swoje wn�trzno�ci i bardzo si� tego
wstydzi�. Strzelanina zn�w wzmog�a si� i kobieta znikn�a.
Siedzia� teraz na drewnianym krze�le. Przed nim by�a
bia�a zas�ona. Za zas�on� sta� cz�owiek, m�czyzna. Widzia�
jego sylwetk�. By� szczup�y, �redniego wzrostu. Jego
sylwetk� rysowa�o na zas�onie silne �wiat�o padaj�ce z ty�u.
- Chcia�e� spotka� si� ze mn� - powiedzia� m�czyzna.
Mia� g�os zarozumia�ego trzydziestolatka.
Zielesny zrozumia�, �e znalaz� tego, kt�rego szuka�.
Chcia� wsta� z krzes�a i zerwa� zas�on�, ale nadal nie m�g�
si� poruszy�.
- Zabi�e� Lerna - powiedzia� cicho.
- Tak, zabi�em Lerna. Zabi�em te� wielu innych ludzi.
G�os m�czyzny by� energiczny i ironiczny. Energiczny i
dziarski jak g�os faceta reklamuj�cego past� do z�b�w.
Ironiczny jak g�os niezwykle inteligentnego szale�ca. Musia�
by� cz�owiekiem inteligentnym i wra�liwym. Zielesny
wyobrazi� sobie swego rozm�wc� jako kogo� bystrego, pe�nego
�ycia i nieustannie zmierzaj�cego do osi�gni�cia nowej,
wy�szej r�wnowagi. I zbyt inteligentnego, by zadowoli� si�
czymkolwiek. I tu by�o p�kni�cie.
- My�lisz o mnie - powiedzia� z satysfakcj� m�czyzna. -
To dobrze. Lubi� absorbowa� uwag� ludzi, to zwi�ksza
intensywno�� mojego istnienia. Nie ma wi�kszej rozkoszy ni�
ta, jak� dostarcza panowanie nad umys�ami i cia�ami innych
ludzi. Ni� zabawa nimi. Czu� w r�ku ich ciep�e wn�trza,
pulsowanie ich my�li i nami�tno�ci, ich przera�enie. Gra�
nimi, kierowa� ich tam, gdzie mi si� podoba. Zwyk�a przemoc
nie jest tak podniecaj�ca jak to.
- Zabi�e� Lerna. Jeste� zwyk�ym morderc� - Zielesny
patrzy� z napi�ciem na ciemn� sylwetk�. Jego my�li nie
uk�ada�y si� w linie proste. Ko�owa�y wok� kilkunastu naraz
obraz�w, jakby umys� tamtego pobudza� i zawirowywa� jego
w�asny.
- Dlaczego uczepi�e� si� tego Lerna? To by� taki ma�o
ciekawy go��. Zabi�em go w�a�ciwie dlatego, �e mnie nudzi�.
By� niedorozwini�ty, chocia� mia� talent do gier. Ale nie
do�� du�y.
M�czyzna za�mia� si�.
- Przecie� te� odczuwa�e� niech�� do niego. Nieprawda?
- Tak - przyzna� Zielesny. - Ale to ty go zamordowa�e�.
- Mo�e odda�em mu przys�ug�. Nigdy nie by� szcz�liwy,
pomog�em mu tylko zrozumie�, kim jest i ku czemu zmierza.
Przy�pieszy�em tylko to, co by�o nieuchronne. Ale dlaczego
staram si� usprawiedliwi�? To �mieszne. To gra, w kt�rej
jestem Mu. Ja ustalam regu�y gry. Stawk� jest �ycie. Nie
jest to du�a stawka, nieprawda�?
- �ycie jest wielkie - powiedzia� cicho Zielesny.
- �ycie jest wielkie? - m�czyzna wybuchn�� z�o�liwym
�miechem. - Jeste� g�upcem prawi�cym bana�y. Prawdopodobnie
te� ci� zabij�. Tak jak innych.
Umys� Zielesnego przenika�o ciemne �wiat�o.
- Ty przecie� ju� nie �yjesz - powiedzia� wolno,
w�a�ciwie tylko do siebie. M�czyzna wyci�gn�� gwa�townie
r�k� przed siebie i zacisn�� palce na zas�onie