1435

Szczegóły
Tytuł 1435
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1435 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1435 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1435 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Janusz Cyran Tytul: Sie� i m�ot Z "NF" 9/92 Gliwice (niemiecka nazwa Gleiwitz), 20 listopada 2019 M�odszy inspektor Urz�du Kontroli Oprogramowania, Rajmund Zielesny, le�a� ci�gle w ��ku i s�ucha� zam�wionej na �sm� rano muzyki Bacha. Za hermetycznym oknem hotelowego pokoju pada� brudny �nieg i blade �wiat�o wpadaj�ce do �rodka wprawia�o go w lekko melancholijny, przyjemny nastr�j. Nie lubi� zaczyna� dnia od gor�czkowego miotania si� mi�dzy �azienk� i kuchni� i czerpa� teraz przyjemno�� z ulotnej chwili beztroski. Wreszcie wsta�, umy� si� (woda by�a ca�kiem czysta, wcale nie cuchn�a) i zjad� �niadanie w hotelowej restauracji. Od�wie�ony mocn� kaw� wr�ci� do swojego pokoju i zamkn�� drzwi na klucz, po czym usiad� przy konsoli, na�o�y� plastykowy he�m percepcyjny w kolorze ko�ci s�oniowej i wsun�� r�ce i bose stopy w r�kawy manipulator�w. Zobaczy� przed sob� p�k� z korespondencj�. Po lewej stronie le�a�a paczka zawini�ta w czerwony papier pakowy z napisem "Centrala". Zielesny rozwin�� j� i znalaz� si� w gabinecie swojego szefa, Gabriela Ficka. - Dzie� dobry - powiedzia� szef zaczesuj�c palcami do ty�u swoje rzadkie w�osy. - Mam nadziej�, �e praca na �l�sku przebiega pomy�lnie. - Zebra�em ju� troch� materia�u, mam zamiar dzisiaj rozpocz�� przegl�d tych �mieci. - Dobrze, mo�esz to poci�gn��. Ale mam dla ciebie co� ekstra. Pracujemy nad tym ju� od kilku dni, ca�a sekcja nielegalnych gier. Wydaje mi si�, �e to co� szczeg�lnie interesuj�cego. - Czy ma to zwi�zek z moj� obecn� lokalizacj�? - Nie, to sprawa o zasi�gu znacznie wi�kszym. Mamy sygna�y z Niemiec i W�och, tam te� si� pojawi�o. I w Grecji, to ostatnia informacja - Fick spojrza� na blat stolika, na kt�rym zaszele�ci�y papiery. - Gra o najwyra�niej ujemnej ca�ce wyp�at po wszystkich trajektoriach. Bardzo niebezpieczna, stworzy� j� kto� bardzo sprytny. Je�li znajdziesz troch� czasu, spojrzyj na to. No tak, pomy�la� Zielesny, a ju� my�la�em, �e ten m�j wyjazd to b�dzie pla�a. - OK. Zobaczymy. - Do��czy�em do paczki z gr� troch� informacji, kt�re zdo�ali�my ju� ustali�. Zapoznaj si� z nimi. - Jasne, szefie. - Dobra, musz� ju� ko�czy�. Spr�buj co� z tego wydusi�, wiesz, to mo�e by� cholerna afera. I nie przebywaj za du�o na otwartym powietrzu. Obraz szefa znikn��. Zielesny wys�a� zwrotny plik z zapisem rozmowy. Obejrza� jeszcze raz p�k�. Obok paczki z napisem "Centrala" le�a�a teraz druga, znacznie wi�ksza. Pulsowa�a fioletowym �wiat�em i nie by�a oznaczona. Zielesny popatrzy� na ni� z niech�ci�. Nie lubi� nag�ych, dodatkowych zada�, kt�re odrywa�y go od tego, co w�a�nie robi�. Przeni�s� wzrok na ni�sz� p�k�. Le�a�o tam kilka ma�ych paczek owini�tych w zielony papier. By�y w nich nielegalne gry, kt�re zebra� w lokalnej sieci w ci�gu kilku ostatnich dni. Rozwin�� paczk� oznaczon� napisem "Ekogra". Znalaz� si� w pokoju z du�ym prostok�tnym sto�em po�rodku. Przy stole siedzia�o kilku m�czyzn. On sam nazywa� si� teraz Stanis�aw Krasny i by� reprezentantem rz�dowego Biura Koordynacji przy Urz�dzie Studi�w Strategicznych. By� te�, o czym obecni nie wiedzieli (tak� mia� przynajmniej nadziej�), agentem Stowarzyszenia Odpowiedzialnych. Zielesny odczu� uk�ucie niepokoju, bo w rzeczywisto�ci by� jednym z kilku reprezentant�w Zielonej Ciszy na Europ� �rodkowo-Wschodni�. G�os mia� w tej chwili genera� Wilga. - Nie powinni�my mie� co do tego �adnych z�udze�. Ju� od kilku lat s�u�by specjalne Niemc�w penetruj� intensywnie teren �l�ska. Nasz wywiad uwa�a za pewne, �e pr�dzej czy p�niej Niemcy b�d� usi�owali przej�� kontrol� nad �l�skiem wykorzystuj�c swoj� przewag� ekonomiczn�, a w razie potrzeby tak�e militarn�. Tak wi�c uwa�am, �e sytuacj� ekonomiczn� i ekologiczn� tego regionu nale�y rozpatrywa� w tym kontek�cie. Katastrofa ekologiczna ma r�norodne implikacje. Na przyk�ad od d�u�szego ju� czasu wi�cej ni� sze��dziesi�t procent poborowych z G�rnego �l�ska nie nadaje si� do s�u�by z powodu znacznego obni�enia sprawno�ci umys�owej i fizycznej. - W innych regionach kraju wyst�puj� podobne problemy - powiedzia�a pani minister ochrony zasob�w. - Nie w takim nat�eniu i nie obejmuj� tak du�ych skupisk ludzkich - genera� by� poirytowany tym, �e mu przerwano. - Nie sta� nas nawet na zahamowanie pogarszania si� sytuacji. Wobec tego uwa�am, �e nale�y zauwa�y� tak�e i pozytywne strony tego problemu - i wykorzysta� je. Po pierwsze, trzeba podj�� badania nad wp�ywem d�ugotrwa�ego przebywania w �rodowisku toksycznym na psychik�, trzeba pozna� zmiany biologiczne, jakie zachodz� w organizmie, i skutki tych zmian zar�wno w aspekcie indywidualnym, jak i spo�ecznym. Zebrane dane mog� okaza� si� niezwykle cenne w okresie powojennym, je�li wojna b�dzie odbywa� si� z u�yciem chemicznych �rodk�w bojowych. Po drugie, znaczne ska�enie tego terytorium mo�e okaza� si� skutecznym czynnikiem odstraszaj�cym. B�d� mie� mniejszy apetyt na k�sek, kt�ry mo�e ich przyprawi� o b� �o��dka. Krasny poczu�, �e blednie. - Czy to znaczy - powiedzia� - �e ma tu by� poligon do�wiadczalny wojny chemicznej? Genera� spojrza� na niego z nieprzyjemnym u�miechem. - M�wi� o sytuacji takiej, jaka jest. Nie mo�emy obra�a� si� na rzeczywisto��, musimy pr�bowa� wp�ywa� na ni� w spos�b dla nas mo�liwie najlepszy. Jeste�my biednym i ma�ym krajem, musimy wykorzysta� ka�dy nasz atut. - A co z lud�mi? Genera� wzruszy� ramionami. - S� pewnie w swojej masie bardziej zadowoleni z �ycia ni� reszta. Naprawd� niewielu z nich zastanawia si� jeszcze nad takimi rzeczami. Wi�kszo�� z tych, kt�rzy byli do tego zdolni, ju� dawno wyjecha�a. - Wi�c mo�e powinni�my rozlu�ni� kontrol� polityczn� nad obszarem, kt�rego parametr�w �rodowiskowych nie potrafimy ju� kontrolowa�? Zebrani spojrzeli z wrogo�ci� na Krasnego. - Czy pojmuje pan, co pan m�wi? - genera� patrzy� na niego ze zmru�onymi oczyma. - Takie s�owa nie powinny pada� z ust prawdziwego patrioty. Krasny poczu�, �e blednie jeszcze silniej. Melle zdenerwowa� si�, kiedy us�ysza� dobiegaj�cy spoza s�uchawek dziewcz�cy g�os. - B�dzie pan musia� na chwil� przerwa�. Zakl�� i przez chwil� manipulowa� jeszcze wst�gami wielobarwnych wykres�w, po czym zdj�� he�m i odwr�ci� si�. W drzwiach sta�a u�miechni�ta dziewczyna w granatowym ubraniu roboczym. - O co chodzi? - warkn�� Melle. - Przysz�am naprawi� awari�. Musz� wymieni� jeden z modu��w. - Nie zauwa�y�em �adnej awarii. - Dostali�my sygna� z kontrolki. Modu� trzy trzy cztery jest uszkodzony - dziewczyna nie przestawa�a si� u�miecha�. Melle zakl�� jeszcze raz i �ci�gn�� he�m i r�kawiczki. - Prosz�, mo�e pani zaczyna�. Dziewczyna podesz�a do �ciany i po�o�y�a na pod�odze czarn� sk�rzan� torb�. Jej ruchy wyda�y si� Mellemu niezwykle lekkie. Odkr�ci�a jedn� z p�ytek pokrywaj�cych �cian� i wetkn�a w otwory kontrolne ko�c�wk� miernika. Melle nie przestawa� na ni� patrze�. Rodzi�o si� w nim co� dziwnego, czego nigdy dot�d nie do�wiadczy�. O Bo�e, pomy�la�, przecie� ona zaraz sobie p�jdzie! - W�a�nie, to ten modu�! - dziewczyna wysun�a ze �ciany ma�� szufladk�. Wyj�a z niej czerwon� kostk�, wrzuci�a do torby, z kt�rej wyci�gn�a inn� i w�o�y�a na miejsce starej. - No i gotowe, mo�e pan dalej pracowa� - dziewczyna u�miechn�a si� do niego. Patrzy� z przera�eniem, jak dziewczyna zawiesza torb� na rami� i rusza w kierunku drzwi. - Przepraszam, �e panu przeszkodzi�am. - Och, to nic... - wykrztusi� Melle. Mia�a zielone oczy. - Do widzenia - powiedzia�a dziewczyna i u�miechn�a si� po raz ostatni. - Do widzenia. Och, jak ona wygl�da, pomy�la� Melle rozdziawiaj�c usta. Siedzia� tak przez chwil� po jej wyj�ciu, a potem na�o�y� z powrotem he�m i r�kawice. "Kim jest ta dziewczyna? Jak si� nazywa, gdzie mieszka?" - zapyta� Sie�. "Nie wiem, o kim m�wisz" - odpowiedzia�a Sie�. "Sprecyzuj pytanie". "Przed chwil� by�a tu dziewczyna, z wydzia�u napraw. Musisz wiedzie�, o kogo chodzi. Wymieni�a jeden z modu��w". "Wiem. Zadaj pytanie". "Jak ona si� nazywa?" "Nie wolno mi odpowiada� na takie pytania. Dane personalne s� zastrze�one. Przykro mi". To przecie� oczywiste, chyba zwariowa�em, pomy�la� Melle. "Chyba zwariowa�em, zakocha�em si� w tej dziewczynie, b�agam ci�, pom� mi j� odnale��, przecie� mog� jej ju� nigdy nie zobaczy�, w wydziale napraw pracuje tysi�ce os�b!" "Mo�esz spr�bowa� przes�a� jej list. Nie jest to zabronione. Przeka�� go, a je�li b�dzie chcia�a, to prze�le odpowied�". Napisa� kilkana�cie wersji listu, w ko�cu wys�a� list nast�puj�cej tre�ci: Droga nieznajoma! Spotkali�my si� dzisiaj i nie mog� przesta� my�le� o Pani. Wymienia�a Pani modu� w moim systemie. B�agam, niech mi Pani prze�le jak�� informacj� o sobie. Musz� si� z Pani� spotka�! Potem pr�bowa� wygenerowa� tr�jwymiarowy model nieznajomej, ale wyniki by�y �a�osne. Nie m�g� sobie nawet przypomnie�, jakie mia�a w�osy. By� jednak pewien, �e by�y niezmiernie pi�kne. Co par� minut pyta� Sie�, czy przekaza�a ju� jego list nieznajomej, ale ta ci�gle przeczy�a i przypomina�a mu monotonnie o jego obowi�zkach. Kiedy po dni�wce zdejmowa� he�m, zobaczy� siedz�cego na brzegu szafy bo�ka mi�o�ci. Mia� posta� pyzatego amorka. Amorek mrugn�� do niego, u�miechn�� si� troch� szyderczo i powiedzia�: - Strza� w dziesi�tk�, co? Melle nie odpowiedzia�. Wybieg� w po�piechu z pokoju. Przysz�o mu do g�owy, �e mo�e przecie� przypadkiem spotka� dziewczyn� gdzie� na mie�cie. Zielesny ko�czy� pisa� raport na temat przejrzanej w�a�nie gry. Oczywi�cie by�a nielegalna, inaczej nie zawraca�by ni� sobie g�owy - nie by�a zarejestrowana i nie zawiera�a �adnych danych o autorach. W�a�nie te dwie cechy kwalifikowa�y j� jako gr� nielegaln�, co powinno poci�gn�� za sob� dochodzenie. Jednak�e w Sieci pojawia�o si� takie mn�stwo nierejestrowanych gier, �e wszcz�cie dochodzenia w wi�kszo�ci przypadk�w nie by�o fizycznie mo�liwe. Wobec tego Urz�d Kontroli Oprogramowania zajmowa� si� wy��cznie tymi grami, kt�re by�y wyra�nie szkodliwe spo�ecznie lub godzi�y w bezpiecze�stwo pa�stwa. Sporz�dzenie raportu opiniuj�cego gr� nale�a�o do obowi�zk�w Zielesnego. Gra, kt�r� w�a�nie przejrza�, mia�a wybitnie lokalny charakter. By�a symulacj� przede wszystkim ekologicznej, ale tak�e spo�ecznej i gospodarczej sytuacji �l�ska. By�a to gra o ujemnej ca�ce wyp�at po wszystkich trajektoriach, co dodatkowo obci��a�o autor�w. Wszystkie mo�liwe warianty zachowania bohater�w prowadzi�y po kr�tszym lub d�u�szym czasie do biologicznej zag�ady regionu. Zielesny w swoim raporcie zasugerowa�, �e mog�a powsta� na zam�wienie kt�rej� z miejscowych grup ekologicznych. Mia�a te� wyra�nie antypolskie akcenty, a wi�c mog�a by� inspirowana przez ekstremalne kr�gi mniejszo�ci niemieckiej. Zielesny spakowa� raport, wys�a� go do Centrali, a potem zszed� do hotelowej restauracji na obiad. By� tam um�wiony z Joachimem Lernem, miejscowym pracownikiem Urz�du Kontroli Oprogramowania. Lern, jak wi�kszo�� tubylc�w, cierpia� na pewne zaburzenia umys�owe i mia� k�opoty z formu�owaniem zda�, zna� jednak doskonale zasoby lokalnej sieci i miewa� czasem niez�e pomys�y. Przez nad�arte fluorem okna przenika�o �wiat�o wczesnego popo�udnia. Restauracja by�a prawie pusta i Zielesny zauwa�y� Lerna siedz�cego za stolikiem przy oknie i d�ubi�cego w nosie. Zielesny opanowa� wyraz niech�ci na swojej twarzy i podszed� do stolika. - Cze��. Jak si� masz? Lern popatrzy� na niego swoimi szklistymi oczyma. Nic nie odpowiedzia�. Zielesny poczu�, �e co� jest nie w porz�dku. Usiad� i zam�wi� obiad dla siebie i Lerna. - Czy co� si� sta�o? Patrzy� na wielk�, �ys�, trz�s�c� si� g�ow� Lerna. Ile m�g� mie� lat? Pi��dziesi�t? A mo�e trzydzie�ci pi��? Lern wyci�gn�� serwetk� z podstawki i zacz�� si� ni� bawi�. Z�o�y� j� kilkakrotnie, przedar� w dw�ch miejscach i utworzon� w ten spos�b skomplikowan� tr�jwymiarow� figur� ustawi� na stoliku. By� to aktualny znak rozpoznawczy cz�onk�w Zielonej Ciszy. Zielesny zdumia� si�. Spojrza� na Lerna jakby zobaczy� go po raz pierwszy. - Pod��amy w g�r� lub w d� i nikt nie zna pewnej drogi. Jaka jest twoja droga? - - Moja d-d-d-roga prowadzi w d� - wyj�ka� Lern. To by� zwyk�y g�os Lerna, mimo �e przed chwil� pokaza� znak. - Jak ci mog� pom�c? Lern przymkn�� oczy. - Gra. Nowa gra. Droga prowadzi przez now� gr�. - Jaka gra? - Ju� wiesz. Tak. Zielesny ju� wiedzia�. By�a to gra, o kt�rej m�wi� dzisiaj rano jego szef. - Musisz na siebie uwa�a�. Nie wygl�dasz dobrze - powiedzia� Zielesny. - Najlepiej, je�li przerwiesz badanie gry. - Nie. Niemo�liwe. Przerwa� niemo�liwe. Nadszed� kelner z obiadem. Lern rzuci� si� na jedzenie, jakby nie jad� ju� od kilku dni. - W takim razie - powiedzia� Zielesny - chcia�bym m�c liczy� na twoj� pomoc. Spotkamy si� na tej samej drodze. Melle nie spotka� oczywi�cie dziewczyny. B��ka� si� po mie�cie przesz�o dwie godziny, po czym, zzi�bni�ty i przemoczony, bo zacz�� pada� �nieg z deszczem, pojecha� tramwajem do domu. Ci�gle my�la� o nieznajomej i kiedy stawa�a mu przed oczyma, czu� okropny smutek, a kilka razy chwyci�y go dreszcze. Powinienem przyj�� to z filozoficznym spokojem, m�wi� do siebie. To si� zdarza. I nie musi si� przecie� �le sko�czy�. Po czym zn�w zaczyna� my�le� o tym, �e mo�e ju� jej nigdy nie zobaczy�. Cz�sto wieczorem, kiedy wraca� do domu i zapomina� o matczynych obj�ciach Sieci (niech b�dzie b�ogos�awione zapomnienie, kt�re niesie ze sob� zapami�ta�a i szale�cza praca), zaczyna� odczuwa� l�k. �w l�k narasta� stopniowo, tak �e w ko�cu musia� bra� �rodki antydepresyjne. Zwykle nie mog� d�ugo zasn��, przewraca� si� z boku na bok. Na krze�le w k�cie pokoju, kiedy otwiera� lub zamyka� oczy, widzia� bo�ka l�ku. By� ubrany w szary p�aszcz z kapturem, a jego ko�ciste d�onie, przypominaj�ce szpony, spoczywa�y na z��czonych kolanach. Bo�ek l�ku nigdy nic nie m�wi�, tylko siedzia� i patrzy� na niego, czekaj�c. Melle nie wiedzia� dok�adnie, na co czeka i nape�nia�o go to przera�eniem. Przera�aj�ce by�o te�, �e nie m�g� dostrzec twarzy bo�ka albo raczej widzia� j� bardzo niedok�adnie. Wi�c przewraca� si� na drugi bok i czasem krzycza� ze strachu. W ko�cu kiedy by� ju� dostatecznie wyczerpany, wyobra�a� sobie, �e spada na niego ogromny stalowy m�ot, kt�ry mia�d�y go jednym cudownym uderzeniem. Wyobra�a� sobie, jak jego czaszka p�ka i to, co zadaje mu taki b�l, ten sk��biony chaos nie do opanowania, przestaje istnie�. Ogromny m�ot spada� raz za razem, a� Melle, uspokojony i odpr�ony, zasypia�. Tego wieczoru nie odczuwa� l�ku. Nape�nia�a go przyjemna melancholia. Czeka� na s�odkie i niepewne jutro. Na krze�le siedzia� amorek i macha� bosymi stopami. - Dobranoc, dobranoc, �ycz� ci s�odkich sn�w - u�miechn�� si� do niego amorek. Odwzajemni� jego u�miech i zamkn�� oczy. Wiedzia�, �e dzisiaj za�nie bez k�opot�w. Zielesny wr�ci� do siebie i zamkn�� drzwi na klucz. Nowa gra, kt�r� przes�a� mu Fick, niepokoi�a go. Je�li zdo�a�a op�ta� tak wytrawnego gracza jak Lern, to musia�a by� rzeczywi�cie niebezpieczna. Usiad� na fotelu przy oknie i w��czy� si� w Sie�. Patrzy� przez chwil� na pulsuj�c� fioletowym �wiat�em paczk�, po czym wszed� do gry. Znalaz� si� w niewielkim pokoju, na kt�rego �rodku sta� niski stolik przykryty bia�ym obrusem. Na stoliku le�a� pistolet. Poza tym w pokoju nie by�o innych mebli. Z ty�u by�y drzwi obite sk�r�. Podszed� do stolika. By� to zwyk�y pistolet P-96 kalibru dziewi�� milimetr�w, sze�ciostrza�owy, taki, jakich u�ywa�a teraz policja. Obok pistoletu le�a�a karteczka. Nerwowy charakter pisma, rozmazana kropla niebieskiego atramentu. "We� mnie!". Sprawdzi� nagazynek. By� pe�ny. Ostra amunicja. W�o�y� pistolet do wewn�trznej kieszeni marynarki, a potem otworzy� drzwi. - Witamy pana w naszej grze - powiedzia�a do niego dziewczyna z ol�niewaj�cym u�miechem na twarzy. Mia�a drobne r�wne z�by. Siedzia�a za biurkiem w pokoju przypominaj�cym sekretariat. Po jej prawej stronie by�y drzwi z napisem "Mu". - Prosz�, niech pan usi�dzie - wskaza�a ruchem g�owy krzes�o przed biurkiem. Odni�s� wra�enie, �e dziewczyna wie, kim jest i po co wszed� do gry, co na samym jej pocz�tku nie wr�y�o nic dobrego i by�o nieprzyjemnym zaskoczeniem. - Sk�d pani wie, kim jestem? - zapyta� id�c za swoj� intuicj�. Dziewczyna obliza�a j�zykiem g�rn� warg�. Wygl�da�a piekielnie zmys�owo i wyzywaj�co. - Od Mu. M�wi�, �e pan przyjdzie. - Od Mu? A kim jest Mu? - Nie zna pan Mu? To wspania�y cz�owiek. Z ca�� pewno�ci� bardzo go pan polubi. - By� mo�e. Ale prosz� mi powiedzie�, kim on jest - powiedzia� Zielesny. - Och, on tu wszystkim rz�dzi. Wszyscy tu jeste�my jego podw�adnymi. Kochamy go - tak chyba mo�na powiedzie�. Zacz�a rozpina� guziki swojej bluzki. Jednocze�nie wsta�a i przeci�gn�a si�. Zielesny patrzy� z rosn�cym niepokojem na jej niezbyt p�ynne, nienaturalne ruchy. Rzuci�a bluzk� na pod�og� i zacz�a zdejmowa� sp�dniczk�. Spojrza�a na niego przeci�gle, z wyra�nym apetytem. By�o w niej co� dzikiego i zwierz�cego. By�a ju� naga. Odrzuci�a w�osy do ty�u i patrz�c na niego, z wyszczerzonymi z�bami, zacz�a ku niemu szybko i��. - St�j! - powiedzia� Zielesny. Dziewczyna bieg�a ku niemu. Zerwa� si� z krzes�a, polecia�o gdzie� na bok, zrobi� krok w ty� wyszarpuj�c jednocze�nie pistolet z kieszeni. Krzykn�� jeszcze raz i strzeli� z odleg�o�ci p� metra. Run�a na niego zbijaj�c go z n�g, zadziwiaj�co masywna, i padaj�c wbi�a z�by w jego prawe rami�. Upadli oboje na pod�og� pokryt� czerwonym dywanem; teraz dopiero go zauwa�y�. Z�apa�a go wp� i przywar�a do niego. Poczu�, jak jej z�by tr� o ko�ci jego ramienia i krzykn�� z b�lu. S�ysza� jej charczenie, nie umia� poruszy� praw� r�k� i dlatego nie m�g� wprowadzi� kodu Cancel. Pistolet le�a� pod �cian�, widzia� go ponad czerwieni� w�ochatego dywanu. Podci�gaj�c si� lew� r�k� i krzycz�c powl�k� siebie i j�, chwyci� pistolet lew� d�oni� i wymierzy� z bliska w jej twarz. Spojrza�a na wymierzon� w ni� luf� jakby nie rozumiej�c i zacisn�a jeszcze mocniej z�by, a on mia� wra�enie, �e za chwil� odgryzie mu r�k� swoimi potwornie wyd�u�onymi szcz�kami. Zamkn�� oczy i strzeli� dwukrotnie. Czu�, �e jej u�cisk zwalnia si�. Nie otwieraj�c oczu wyszed� z gry. Siedzia� w fotelu dygocz�c na ca�ym ciele. By� zlany potem. Uspok�j si�, uspok�j si�, to takie prymitywne chwyty. Pod�wiadomy, atawistyczny l�k przed kobietami drzemi�cy w ka�dym m�czy�nie. Seks i okrucie�stwo. Podniecenie i przera�enie. Szereg drzwi, kt�re kryj� za sob� kolejne niespodzianki. By� mo�e, gra nie jest wcale a� tak niebezpieczna, skoro jej autorzy odwo�uj� si� do tak niewybrednych trik�w. Wyci�gn�� z kieszeni chusteczk� i wytar� pot z czo�a. Mia� nieokre�lone poczucie winy. Jestem zawodowcem, profesjonalist�, badanie gier to m�j zaw�d, m�wi� do siebie. Fachowo wykonywana praca jest wszystkim, pami�taj o tym. To jedyny sens �ycia. Melle od razu po rozpocz�ciu pracy zapyta� Sie� o nieznajom�. "Nie rozumiem pytania" - odpowiedzia�a Sie�. Melle zdenerwowa� si�. Mimo pozor�w inteligencji Sie� bywa�a irytuj�co pedantyczna i niedomy�lna. "Chodzi mi o dziewczyn�, kt�ra wczoraj przysz�a usun�� awari� w jednym z blok�w". "Wczoraj nie by�o �adnej awarii i nikt nie przyszed�, by j� usun��" - odpowiedzia�a troch� g�upkowato Sie�. "Co ty wygadujesz! By�a tu wczoraj! Wymieni�a jeden z modu��w. Nie chcia�a� poda� mi jej danych personalnych. Poprosi�em ci�, by� przekaza�a jej m�j list". "To nieprawda. Nic takiego nie wydarzy�o si�" - odpowiedzia�a Sie�. Melle zakl��. Po��czy� si� ze swoim koordynatorem. �ucki by� jego dobrym znajomym i m�g� z nim rozmawia� ca�kiem swobodnie. - Cze��. Mam do ciebie ciekaw� spraw�. �ucki by� jak zwykle w �wietnej formie. - Czo�em! Jestem do us�ug. Melle opowiedzia� mu ca�� histori�. - Ta durna Sie� oznajmia mi dzisiaj, �e nic takiego nie wydarzy�o si�. Przecie� nie zwariowa�em! - Kto wie? - zachichota� �ucki. - Ja sam nie jestem pewien swoich zmys��w. Wiesz, �yjemy w tak sztucznym �wiecie, �e coraz trudniej odr�ni� zdarzenia nierealne od rzeczywistych. Z�apa�em wczoraj fantastyczn� gr�. M�wi� ci, co� zupe�nie niewyobra�alnego. Oczywi�cie, gra jest nielegalna, nie wiadomo, kto j� wysma�y�, ale jest to prawdziwe dzie�o sztuki. Chcesz j�? - Nie teraz. Mam co innego na g�owie. Mo�esz mi pom�c? - Jasne, zawsze mo�esz na mnie liczy�. - Co mog�o si� sta� z t� cholern� Sieci�? - W zasadzie Sie� jest tak skonstruowana, �e tego typu sytuacje s� wykluczone. To znaczy utrata informacji tak istotnej, jak rejestracja awarii. Je�li wyst�puje awaria, sama Sie� wysy�a komunikat do sekcji napraw. - Czy chcesz przez to powiedzie�, �e uleg�em halucynacji? - Szczerze m�wi�c nic innego nie przychodzi mi do g�owy. Mog�o by� w ostateczno�ci tak, �e sam kaza�e� Sieci wytworzy� t� halucynacj� i potem ukrywa� przed tob� fakt, �e by�a to w�a�nie tylko halucynacja. To jest do pomy�lenia. - Ale przecie� sam musia�bym zapomnie�, �e wyda�em Sieci takie polecenie! - w�ciek� si� Melle. - C�, zawsze umia�e� dobrze sam siebie oszukiwa� - zn�w zachichota� idiotycznie �ucki. - Niczego innego nie potrafi� wymy�li�. - Nie podoba mi si� twoje wyja�nienie. A mo�e Sie� pr�buje mnie oszuka�? - Sie�? Oszuka� ciebie? Chyba rzeczywi�cie zwariowa�e�! Naczyta�e� si� powie�ci fantastycznych? Wyobra�asz sobie, �e Sie� jest smokiem, kt�ry porwa� twoj� ukochan� i teraz pr�buje ci� przekona�, �e tej ukochanej nigdy nie by�o, aby j� gdzie� powolutku w spokoju schrupa�? Naprawd�, dawno mnie tak nie ubawi�e�! M�wi� ci, wejd� lepiej w t� now� gr�, to jest zabawniejsze ni� bajki o smokach i dziewicach. - My�lisz, �e ona jest dziewic�? - zapyta� nieprzytomnie Melle. - Kto? - �ucki by� zdezorientowany. - Nie, to zupe�nie niemo�liwe. To prawda, �e Sie� potrafi tworzy� bardzo realistyczne hologramy, ale to nie by�o to. Ona tu by�a, czu�em zapach jej perfum. - To o niczym przecie� nie �wiadczy, dobrze o tym wiesz. Nie mog� w tej chwili d�u�ej z tob� m�wi�, um�wmy si� na piwo po pracy, co ty na to? Przy okazji opowiem ci o tej nowej grze. To si� nazywa "�cie�ka chwa�y" czy co� w tym sensie. Melle wym�wi� si�. Zbyt by� zaj�ty swoimi my�lami, a poza tym �ucki zrazi� go sceptycyzmem i ironi�. Troch� p�niej �a�owa� tego - rozmawia� przecie� z �uckim za po�rednictwem Sieci, kt� m�g� wi�c r�czy�, �e Sie�, je�li mimo wszystko chcia�a go wprowadzi� w b��d, nie zniekszta�ci�a tego, co m�wi� �ucki? I zaraz potem szydzi� sam z siebie, ze swoich idiotycznych, neurotycznych podejrze�. Wieczorem, kiedy zasypia�, ujrza� siedz�cego na krze�le bo�ka mi�o�ci. Ch�opiec patrzy� na niego z lekk� nagan� w oczach. - Ona naprawd� istnieje, mo�esz mi wierzy�. Ona naprawd� istnieje. Zanim zasn��, zd��y� jeszcze pomy�le�, �e powinien uszkodzi� Sie�. O sz�stej czterdzie�ci Zielesnego obudzi� telefon. Na dworze by�o jeszcze ciemno. Zwl�k� si� z ��ka i stwierdzi� z przygn�bieniem, �e boli go g�owa. - S�ucham, Zielesny. - M�wi inspektor Zachradny. Jest pan pracownikiem Urz�du Kontroli Oprogramowania? - Tak. - Wczoraj spotka� si� pan z Joachimem Lernem? - Tak jest. - Pope�ni� samob�jstwo. Prosz�, by zechcia� pan przyjecha� tu, do jego mieszkania. Pos�a�em ju� po pana samoch�d. To kwadrans drogi od hotelu. Zielesny przetar� ko�cami palc�w powieki. - Dobrze, zaraz zejd� na d� - powiedzia� g�ucho. Poszed� do �azienki umy� twarz, a potem ubra� si� i wyszed� przed hotel, gdzie czeka� ju� na niego w�z policyjny. Lern mieszka� na pi�tym pi�trze. Zielesny wjecha� tam brudn� i odrapan� wind� razem z ponurym, wysokim policjantem, kt�ry go przywi�z�. - Witam pana - inspektor Zachradny poda� mu r�k� na przywitanie. Wygl�da� jak bezradny, zm�czony cz�owiek, kt�ry d�ugo czuwa� przy ��ku �miertelnie chorego. Jego m�oda twarz by�a blada. - Pomy�la�em, �e powinien pan tu przyjecha�. Pan by� chyba ostatnim cz�owiekiem, kt�ry z nim rozmawia�. W pokoju by�o zimno, bo okno ci�gle pozostawa�o otwarte. Zachradny dostrzeg� spojrzenie Zielesnego. - Wyskoczy� w�a�nie tym oknem. Dwie godziny temu. Zgin�� na miejscu. Po mieszkaniu kr�ci�o si� jeszcze dw�ch cywili. Na stole przy fotelu le�a� he�m z przewodem wetkni�tym do �ciany. - Czy kto� ju� to sprawdza�? - Zielesny wskaza� na he�m. - Nie. Czekali�my na pana. Zielesny usiad� na fotelu i w�o�y� he�m. Program nie by� zako�czony, znalaz� si� od razu w �rodku. Otacza�a go absolutnie czarna pustka, unosi� si� w niej jak w nie stawiaj�cym oporu p�ynie. S�ysza� niewyra�ne, pomieszane szepty, kt�re tworzy�y dobiegaj�cy zewsz�d szum. Wok� niego, ko�ysane s�abymi podmuchami ciep�ego wiatru, zawieszone by�y szcz�tki zabawek: po�amany ko� na biegunach, pluszowy mi� z oderwanymi ko�czynami, zgnieciony w�z stra�acki - wszystko �wiec�ce w�asnym, dziwnym �wiat�em, kt�re nadawa�o przedmiotom pewn� nadzwyczajn� lekk� prze�roczysto��. Pr�bowa� z�apa� misia, kt�ry by� najbli�ej, ale nie dosi�gn�� go. �wiat�o wyp�ywaj�ce z przedmiot�w zacz�o powoli przygasa� i Zielesnego ogarn�� ch��d. Kiedy wszystko zgas�o, wyszed� z gry. - Ma pan dziwny wyraz twarzy. Co pan tam zobaczy�? - zapyta� Zachradny, kiedy Zielesny zdj�� he�m. Zielesny milcza� przez chwil�. - To gra, o kt�rej m�wi� mi wczoraj Lern. Ju� j� troch� pozna�em. - A wi�c b�dziemy mieli k�opoty? - Chyba tak. To nielegalna gra, nie wiemy, kto jest jej autorem i czy istniej� jakie� nieujemne rozwi�zania. Obawiam si�, �e mo�e by� nawet bardziej niebezpieczna ni� ten Czarny M�r sprzed pi�ciu lat. - Pami�tam. Pracowa�em ju� wtedy w policji. W samych Gliwicach pope�ni�o samob�jstwo przesz�o trzysta os�b. Ale przecie� od tego czasu ju� chyba kto� co� wymy�li�? - A co tu mo�na wymy�li�? Gry z �atwo�ci� rozprzestrzeniaj� si� poprzez Sie�, a dzia�ania Sieci nie mo�na przerwa�. Bardzo trudno z�ama� kod dobrze napisanej gry, chyba �e otrzyma si� klucz od autora. Pr�bujemy wi�c zidentyfikowa� autor�w nielegalnych gier, co nie jest proste, i r�wnolegle z�ama� kod gry, co jest jeszcze trudniejsze. Co jaki� czas ludzi ogarnia zbiorowa histeria. Tak by�o i wtedy, gdy nie istnia�a Sie�. Katastrof nie uda si� nigdy wyeliminowa�, mo�na tylko stara� si� ogranicza� ich zasi�g. - To s� katastrofy, kt�re wywo�uj� ludzie. - Mo�e uda nam si� zidentyfikowa� autora. Wtedy pan go aresztuje. Ale w tej chwili gra zacz�a ju� �y� w�asnym �yciem, jej rozprzestrzenianie si� podlega wy��cznie regu�om statystyki, nie zale�y ju� od woli autora. - A ludzie tak cz�sto pr�buj� rozwi�zywa� problemy, kt�re nie maj� rozwi�zania. - To jest bardzo ludzkie. Zreszt� nie mo�emy powiedzie� ju� w tej chwili, �e ta gra nie ma rozwi�zania. To wymaga bada�. Je�li znajdziemy proste i szybkie rozwi�zanie gry, to przestanie by� niebezpieczna. Zachradny zamy�li� si�. - Mia� pan taki dziwny wyraz twarzy. Nie wygl�da� pan na poch�oni�tego rozwi�zywaniem nawet najbardziej wymy�lnej �amig��wki. - Tak - Zielesny westchn��. - To nie wygl�da jak te gry, z kt�rymi mieli�my dotychczas do czynienia. Co� bardziej wymy�lnego. Bardzo fachowa symulacja, jak w tych najnowszych symulacjach wojskowych. Jeden z dw�ch cywili badaj�cych mieszkanie podszed� do nich z wymi�tym papierem w r�ku. - Znalaz�em to w kuchni. Zachradny wzi�� kartk� do r�ki. - Jedno zdanie: W salonie, gdzie kobiety kr��� doko�a. Co pan o tym my�li? Zielesny wzruszy� ramionami i powt�rzy� cicho: - W salonie, gdzie kobiety kr��� doko�a... Kiedy wr�ci� do hotelu, nie mia� do�� odwagi, by ponownie wej�� do gry. Zamiast tego uruchomi� jedn� z lokalnych gier, kt�re zd��y� z�apa�, zanim dosta� przesy�k� z Centrali. By�a to zabawna i prosta gra. By�a jesie� 1939 roku. Niemcy, pos�uguj�c si� sporz�dzonymi wcze�niej listami os�b przeznaczonych do osadzenia w obozach koncentracyjnych, rozpocz�li aresztowania. By� teraz powsta�cem �l�skim i jego zadaniem by�o unikn�� aresztowania i przedosta� si� do Francji. Melle uleg� wreszcie namowom �uckiego i w domu rozpakowa� "�cie�k� chwa�y". Wchodz�c w ni� my�la� zn�w o dziewczynie, kt�ra znikn�a w tak tajemniczy spos�b. - Witamy w naszej grze - powiedzia� do niego starszy, dystyngowany pan ubrany w czarny garnitur otwieraj�c �elazn� furtk�. - Prosz� do �rodka - zaprosi� go gestem r�ki. Melle wszed�. - By� mo�e, b�dziemy mogli pom�c panu w poszukiwaniach - powiedzia� starszy pan. Melle zdumia� si�. - O czym pan m�wi? - M�wi� o dziewczynie, kt�rej pan szuka - powiedzia� cz�owiek w czerni i u�miechn�� si� przyja�nie. By� wy�szy od Mellego o g�ow�. - Jakie to szcz�cie by� zakochanym! Melle nic nie powiedzia�; rozejrza� si� nerwowo. Wok� by�y r�wno przyci�te trawniki i grupy d�b�w, wszystko na terenie nieco pofa�dowanym. Nie s�ucha� gl�dzenia starca. Jego uwaga o dziewczynie wzbudzi�a w nim niepok�j. Tego typu gry mog�y kry� bardzo nieprzyjemne niespodzianki. - Wiesz, gdzie ona jest? - zapyta� Melle podnosz�c troch� g�os. Stary dra�ni� go. - Tak, prosz� pana - starzec roze�mia� si�. - Jest w�a�nie u nas. Min�li zagajnik i Melle zobaczy� jezioro w dolince. Chmura, kt�ra zas�ania�a dot�d s�o�ce, nagle znikn�a i znale�li si� w s�onecznym, upalnym krajobrazie. Na piaszczystym brzegu jeziora, pod kolorowym parasolem, siedzia�a dziewczyna w stroju k�pielowym. Melle spojrza� rozszerzonymi oczyma na starca. - Tak, tak - powiedzia� starzec. - To mo�e by� ona. Podeszli do dziewczyny. - Czy to ona? - zapyta� starzec. Dziewczyna siedzia�a na krze�le z wysokim oparciem. Mia�a s�oneczne okulary i wydawa�o si�, �e �pi. - Czy to ona? - dopytywa� si� niecierpliwie starzec. Melle patrzy� na ni�. By�o mu duszno, s�ysza� ci�gle natarczywy g�os starca. Starzec podszed� do dziewczyny i zdj�� jej okulary. - Co ty robisz?! - krzykn�� z oburzeniem Melle. - Chc� panu tylko pom�c. Czy to ta dziewczyna, w kt�rej si� pan zakocha�? Melle przetar� oczy. Wydawa�o mu si�, �e widzi znacznie gorzej ni� normalnie. Mo�e by�o to wynikiem jakiego� b��du w grze? By�o gor�co i czu� sp�ywaj�cy po plecach pot. Dziewczyna rzeczywi�cie spa�a. - Jest �udz�co podobna - powiedzia� Melle. - Tak, to w�a�ciwe s�owo - �udz�co. Ale to nie ona. - Prawdziwa mi�o�� nigdy si� nie myli - powiedzia� starzec. Melle nie dostrzeg�, w jaki spos�b w r�ce starca znalaz� si� m�ot. Z rozmachem, cho� bez widocznego wysi�ku starzec uderzy� w skro� siedz�cej, kt�ra trafiona z potworn� si�� zlecia�a z krzes�a na ziemi�. Melle patrzy� na to z przera�eniem. - Co ty zrobi�e�?! Cia�em le��cej wstrz�sa�y drgawki, wok� jej g�owy szybko ros�a czerwona plama. - Chcia�em dobrze - obruszy� si� starzec. - Skoro to nie jest ta, o kt�r� chodzi, to lepiej j� wyeliminowa�, by nie przeszkadza�a nam w dalszych poszukiwaniach, nieprawda? - A mo�e to ta? - wskaza� ruchem g�owy. Obok przechodzi�a dziewczyna ubrana w taki sam ��ty kostium k�pielowy. Mia�a okulary s�oneczne i by�a bardzo podobna do pierwszej. - Jakie� cholerne dra�stwo - powiedzia� roztrz�sionym g�osem Melle. - B�ogos�awieni, kt�rzy szukaj�, a nie znajduj� - rzek� starzec - albowiem nie do�wiadcza ich trucizna rozczarowania. W ka�dym razie kiedy b�dziesz szuka�, to wybierz tego, kto trzyma ga��zk� bzu. Melle wyszed� z gry. Czu� si� �le. Nie mia� nawet si�y, by zadzwoni� do �uckiego i powiedzie� mu co my�li o grze, kt�r� tamten mu poleci�. Po po�udniu Zielesny wyszed� na spacer po mie�cie. Spacer nastroi� go �le; kiedy wr�ci� do hotelu, by�o ju� ciemno i poczu� si� samotny i rozbity. Po��czy� si� z Leonem Sternem. Przyja�nili si� ju� od czas�w szkolnych i mimo �e Stern mieszka� i pracowa� od lat w Stanach, cz�sto kontaktowali si� ze sob�. Zasta� Sterna w jego mieszkaniu w Los Angeles. Nie powiedzia� mu od razu o grze, m�wili przez jaki� czas o jakich� b�ahostkach. Dobry nastr�j Sterna udziela� mu si� stopniowo. - W�a�ciwie to chodzi mi o gr�, now� nielegaln� gr� - powiedzia� wreszcie Zielesny. - Nazywaj� j� "�cie�ka chwa�y" albo "Lody pistacjowe", naprawd� nie wiem dlaczego. - Wiedzia�em, �e masz jaki� problem - za�mia� si� Stern. - Znam t� gr�, dosta�em j� dwa dni temu. - Znasz j�? - zdziwi� si� Zielesny. - To u�atwia spraw�. W�a�ciwie jest to teraz moja dzia�ka, mo�e nie powinienem ci tym zawraca� g�owy, ale wyczuwam w tej grze co� dziwnego. Stern u�miechn�� si� pob�a�liwie. - Nie zabawia�em si� d�ugo t� gr�. Przedstawia�a szereg zabawnych problem�w matematycznych, rodzaj matematycznych rebus�w. Rozwi�za�em kilka z nich i dostrzeg�em w tym pewn� prawid�owo��, ale musia�bym po�wi�ci� temu wi�cej czasu, �eby zobaczy�, gdzie to prowadzi. A na to nie mam czasu, �l�czymy teraz nad "Golemem". Stern siedzia� albo raczej wp�le�a� niedbale w wielkim, mi�kkim fotelu. By� ubrany w b��kitny szlafrok i ruchami z�ocistej pa�eczki wywo�ywa� fantomy nagich dziewcz�t, kt�re snu�y si� po pokoju jakby zatopione w lunatycznym transie. Rozprasza�o to uwag� Zielesnego, wi�c w��czy� filtr. - Ze mn� by�o zupe�nie inaczej - powiedzia�, kiedy uda�o mu si� ju� opr�ni� pok�j Sterna. - Do�� koszmarne wizje. - Tak, wiem o tym. Ta gra dostraja si� b�yskawicznie do typu psychofizycznego gracza i usi�uje nim manipulowa�. - W�a�nie. I robi to do�� sprytnie. Stern wzruszy� ramionami. Jego pok�j wype�ni�y teraz wielkie zielone �aby z czerwonymi oczami i �apami. Nadyma�y si� i skaka�y po dywanie i meblach. - W miar� sprytnie. Zielesny poczu� stare uk�ucie. Wiedzia�, �e jest znacznie mniej bystry ni� Stern, ten nale�a� do kilkunastu najt�szych m�zg�w, przecie� wybrano go do projektu "Golem". W�a�ciwie nie powinien czu� b�lu, zw�aszcza �e zdawa� sobie przecie� spraw�, i� przera�aj�ca inteligencja Sterna ogranicza�a si� do pewnych tylko dziedzin, poza kt�rymi wydawa� si� bardzo naiwny i nieporadny. A mo�e by�o to tylko z�udzenie wynikaj�ce z braku wymiernych kryteri�w? I kiedy uwagi Sterna wydawa�y mu si� idiotyczne i przesadzone, nigdy nie m�g� by� pewien, �e jego osobiste przekonania w starciu z opiniami Sterna maj� jakikolwiek sens. Stern nale�a� ju� do innej rasy i Zielesny czasem dziwi� si�, �e mog� jeszcze ze sob� porozumiewa� si� tak dobrze. - Zaraz po wej�ciu do gry mia�em wra�enie, �e oni - autor lub autorzy, gra, czy ja wiem co - ju� wszystko o mnie wiedz� i b�d� mogli zrobi� ze mn� to, co zechc�. Bardzo nieprzyjemne uczucie. - Mia�e� tylko takie wra�enie czy pewno��? - Wra�enie. Bardzo wyra�ne wra�enie, cho� nie mog� sobie przypomnie� niczego, co mog�oby to wra�enie uzasadni�. - To jedna z funkcji gry - wytwarzanie w graczu z�udnych wra�e�. A z drugiej strony ludzie tak pragn� tajemnicy. To zupe�nie normalne. Potrzeba tajemnicy, religii, przekroczenia do�wiadczenia potocznego, kt�re jest przecie� przygn�biaj�ce. Ta potrzeba tajemnicy realizuje si� czasem w bardzo prymitywny spos�b. Wiara w lataj�ce talerze. Tr�jk�t bermudzki. S� te� inne, bardziej wysublimowane sposoby ocierania si� o tajemnic�: sztuka, nauka, religia, ale nie ka�dego na nie sta�. Wiesz, �e dla mnie jedynie wa�nym i najlepszym sposobem jest nauka; chocia� r�ni kretyni be�koc�, �e wrogiem tajemnicy jest w�a�nie nauka, ja uwa�am j� za jedyny pewny instrument zbli�enia si� do tajemnicy. Tote� sztuczki tego hochsztaplera, kt�ry napisa� t� gr�, nie bardzo mnie interesuj�. - Musisz jednak przyzna�, �e gra jest technicznie niesamowita. Powiedzia�bym, �e sprawia wra�enie stworzonej nie przez cz�owieka, ale... - Zielesny zaczerwieni� si�. - Uwa�aj, uwa�aj na siebie - za�mia� si� Stern. - Widz�, �e bierzesz to zbyt powa�nie. Co do doskona�o�ci technicznej, to musz� ci powiedzie�, �e te rzeczy, nad kt�rymi tu teraz siedzimy, mog�yby niejednego przyprawi� o zawr�t g�owy, a doskona�o�� techniczna "Lod�w pistacjowych" pozostawia wiele do �yczenia. No tak, pomy�la� ze z�o�ci� Zielesny, w�a�ciwie dlaczego tej gry nie m�g�by stworzy� kt�ry� z tych zarozumia�ych, nad�tych facet�w? Nie raz zabawiali si� podobnymi sztuczkami i kto wie, co roi im si� w ich baniastych g�owach bezsennymi nocami. - Jest to jednak pewien problem. Mniejsza z tym, �e gra jest nielegalna. Jest niebezpieczna. Wszystko wskazuje na to, �e mo�e spowodowa� �mier� wielu ludzi. Ca�� fal� samob�jstw. Podejrzewam nawet, �e autorowi o to w�a�nie chodzi�o. - Tak, to jest pewien problem. Ale sp�jrz na to z innej strony. Liczba os�b, kt�re pope�ni� samob�jstwo w wyniku gry, jest nieznacz�ca w por�wnaniu z liczb� zabitych w wypadkach drogowych. Jest do pomini�cia, je�li we�mie si� statystyk� umieraj�cych z tego powodu, �e po�wi�camy za ma�o pieni�dzy na badania medyczne. Jest cholernie du�o o wiele wa�niejszych problem�w ni� gry, nawet te, kt�re powoduj� jak�� tam liczb� ofiar. - Autorzy tych gier s� mordercami. - Wszyscy jeste�my mordercami. Ludzie, kt�rzy zatracaj� si� w grach, wiedz�, czym ryzykuj�. To rodzaj hazardu. Albo narkotyku. I to z tych mniej niebezpiecznych, bo zn�w prawdziwe narkotyki zabijaj� bez por�wnania wi�cej ludzi. - Czy ty sam m�g�by� napisa� tak� gr�? - Nie, ja nie jestem tym okropnym wampirem, kt�rego chcesz znale��. Naprawd� nie mam na to czasu. - A czy w�r�d twoich znajomych jest kto�, kto m�g�by to zrobi�? - Zaczynasz prowadzi� tu �ledztwo? - Stern wygl�da� na bardzo zadowolonego z siebie. �aby w jego pokoju zacz�y ugania� si� za wielkimi z�otymi muchami. - Nikogo takiego nie znam. Chocia� w�a�ciwie by�. Ale on ju� od dw�ch lat nie �yje. Sceptycyzm i swoista pogoda ducha Sterna dobrze wp�yn�y na nastr�j Zielesnego. Wszed� do gry z du�� pewno�ci� siebie. Znalaz� si� na podw�rku jakiego� pa�acyku o bia�ych �cianach. By� upa�. Sta� przed zaciemnion� nisz�. W niszy siedzia� na ��ku grubas w bia�ych d�ugich szatach i w turbanie na g�owie. Na widok Zielesnego grubas zarechota� i Zielesnemu wyda�o si�, �e zna sk�d� ten g�os. Odwr�ci� si�. Na �rodku podw�rka, po�r�d klomb�w kwiatowych, by� basenik wy�o�ony b��kitnymi kaflami. - Witam ci�. Prosz�, podejd� tu bli�ej i usi�d�. Zielesny wszed� do niszy i usiad� na brzegu drugiego ��ka stoj�cego pod �cian�. Grubas d�wign�� si� nieco st�kaj�c i sapi�c i nala� do ma�ej fili�anki z dzbanka stoj�cego na stoliku obok ��ka zielonej herbaty. - Prosz�, napij si�. Zielesny wzi�� fili�ank�. Bardzo lubi� zielon� herbat�, a ta by�a doskona�a. - Wy�mienite wra�enia smakowe - powiedzia�, wp� do siebie. Grubas usadowi� si� z powrotem na swoim ��ku. St�kn�� z zadowoleniem. - Chcia�by� na pewno spotka� si� z Mu. Zielesny uporczywie usi�owa� przypomnie� sobie, sk�d zna ten g�os. - Tak, bardzo chcia�bym spotka� Mu. - Ka�dy chcia�by spotka� Mu. Ale Mu nie z ka�dym chce gada�. Nie ka�dy na to zas�uguje. Czy ty zas�ugujesz na to, �eby m�c gada� z Mu? - Tak, zas�uguj� na to - Zielesny czu�, �e herbata dzia�a na niego dziwnie, czu� si� lekki, niewa�ki i oboj�tny wobec przysz�o�ci. I nagle przypomnia� sobie. Ten grubas by� podobny do jego kolegi z podstaw�wki - czerwonego na twarzy �oja, z kt�rym tak szczerze i zwierz�co, jak to tylko dzieci potrafi�, nienawidzili si�. Jego chwilowa lekko�� i spok�j znikn�y, poczu� si� tak jak wtedy - elementarna dziko��, spontaniczna nienawi�� poza wszelk� rozumow� kontrol�. Czu�, jak je�� mu si� w�osy na karku. - Nie w�tpi�, �e zas�ugujesz na to, przecie� znam ci� - powiedzia� grubas. - Ale mimo to najpierw b�dziesz musia� przej�� pewien test. Albo powiedzmy inaczej - we�miesz udzia� w zabawie. Klasycznej, starej i do�� prostackiej zabawie. Bo po co wszystko nadmiernie komplikowa�? Grubas klasn�� w r�ce i Zielesny znalaz� si� w innym �wiecie. Czyje� silne r�ce pchn�y go naprz�d i za jego plecami opad�y z ha�asem stalowe kraty. Nim rozejrza� si� wok� siebie, zacz�� biec, jakby kierowany inn� wol� ni� jego w�asna. Bieg� w do�� ciemnym korytarzu o�wietlonym �wiat�em elektrycznych pochodni. �ciany tworzy�y du�e bloki niebieskoszarego kamienia. Zatrzyma� si� na kraw�dzi uskoku. Dwa metry ni�ej korytarz bieg� dalej. Odwr�ci� si�, przykucn�� i czepiaj�c si� kraw�dzi palcami zsun�� si� w d�. Pobieg� dalej. Kamienny blok, po kt�rym przebiega�, zadygota�. Kiedy Zielesny zatrzyma� si� i odwr�ci�, blok run�� w d� z hukiem ods�aniaj�c wej�cie do korytarza na ni�szym poziomie. Podszed� do niego i zsun�� si� w d�; tym razem wysoko�� by�a znacznie wi�ksza i przy upadku krzykn�� czuj�c dotkliwy b�l w nogach. Nie mia� jednak czasu, by si� zatrzyma� cho� na chwil�. Pobieg� w g��b ciemnego korytarza. Korytarz ko�czy� si� ja�niej o�wietlonym podestem. Zn�w p�yta, kt�r� nadepn�� w biegu, drgn�a. Zdezorientowa�o go to i za p�no zauwa�y�, �e za podestem zieje otwarta studnia. Skoczy� niezr�cznie naprz�d nie mog�c powstrzyma� p�du. Nie zdo�a� nawet uchwyci� r�koma przeciwleg�ej kraw�dzi studni, odbi� si� z j�kiem od �ciany i spad� w d�. Studnia nie by�a g��boka, obracaj�c si� w locie zobaczy� wystaj�ce z jej dna metalowe ostrza. Zwin�� si� w k��bek i zaraz potem poczu�, jak ostrza wbijaj� si� w jego cia�o. Krzycza� jeszcze, kiedy te same r�ce (czu� to) pchn�y go naprz�d i za jego plecami opad�y z ha�asem stalowe kraty. Czu� ci�gle w sobie ten przera�liwy b�l, ale stara� si� my�le�, mimo �e jego cia�o ci�gle nie poddawa�o si� jego woli. Bieg� w do�� ciemnym korytarzu o�wietlonym �wiat�em elektrycznych pochodni. �ciany tworzy�y du�e bloki niebieskoszarego kamienia. Zatrzyma� si� na kraw�dzi uskoku. Przed chwil� do�wiadczy� strasznego, �miertelnego upadku, a teraz odgrywa� niemal identyczn� scen�. Dwa metry ni�ej korytarz bieg� dalej. Odwr�ci� si�, przykucn�� i czepiaj�c si� kraw�dzi palcami zsun�� si� w d�. Pobieg� dalej. Zn�w nie m�g� wrzuci� kodu Cancel i przypomnia� sobie z ulg�, �e skr�ci� czas automatycznego wyj�cia z dziesi�ciu do pi�ciu minut. Kamienny blok, po kt�rym przebiega�, zadygota�. Kiedy Zielesny zatrzyma� si� i odwr�ci�, blok run�� w d� z hukiem ods�aniaj�c wej�cie do korytarza na ni�szym poziomie. Podszed� do niego i zsun�� si� w d�; tym razem wysoko�� by�a znacznie wi�ksza i przy upadku krzykn�� czuj�c dotkliwy b�l w nogach. Nie mia� jednak czasu, by si� zatrzyma� cho� na chwil�. Pobieg� w g��b ciemnego korytarza. Korytarz ko�czy� si� ja�niej o�wietlonym podestem. Zn�w p�yta, kt�r� nadepn�� w biegu, drgn�a. Tym razem by� ju� na to przygotowany. Odbi� si� silnie we w�a�ciwym miejscu i przeskoczy� studni�. Przed nim podnosi�a si� wolno krata. Dobrze, dobrze, pomy�la�. Zn�w czyja� obca wola pchn�a go w prz�d. Wspi�� si� na niewysoki wyst�p i ruszy� dalej. Zobaczy� teraz przed sob� szereg b�yszcz�cych gilotyn, kt�re zamyka�y korytarz. Gilotyny opada�y nierytmicznie, jakby ich ruchami sterowa� generator liczb przypadkowych. Bieg� prosto ku pierwszej z nich i patrzy� z przera�eniem na jej ostrze. Przeskoczy� jej prze�wit w chwili, kiedy ostrze w�a�nie zaczyna�o opada� i zaraz zrozumia�, �e nie ma szans, by przej�� drug� gilotyn�. Zrobi� ku niej pierwszy krok i w tym momencie zadzia�a� czasowy wy��cznik. Melle porusza� si� jak w p�nie, odpowiada� nieprzytomnie na pytania ludzi, z kt�rymi musia� rozmawia� i nieustannie myli� si� w pracy. Wreszcie wsta�, wyj�� z torby przyniesiony z domu �om i podszed� do �ciany. Podwa�y� �omem pierwsz� z brzegu p�ytk�, wyszarpn�� szufladk� i uderzy� z ca�ej si�y w czerwony kryszta�, po czym wbi� szufladk� z powrotem w g��b i zakry� dziur� p�ytk�. Usiad� z powrotem w fotelu, ale nie zak�ada� he�mu ani r�kaw�w. Serce wali�o mu jak m�ot. I oto ju� po kwadransie drzwi jego pokoju otworzy�y si�. Patrzy� na ni� ze zdumieniem. - To pani? - Co pan zrobi�? Uszkodzi� pan umy�lnie Sie�! - powiedzia�a surowo dziewczyna patrz�c na niego nieprzyja�nie. - Tak, zrobi�em to! - Melle wsta� z fotela. - To pani, to niewiarygodne, ale sta�o si�! - Dlaczego pan to zrobi�? B�dzie musia� pan pokry� koszty naprawy - powiedzia�a dziewczyna i podesz�a do �ciany, by usun�� uszkodzony modu�. - Zrobi�em to, bo mia�em nieprzytomn� nadziej�, �e zn�w si� tu pani zjawi! Przestawa�em ju� wierzy�, �e pani w og�le istnieje! - Nieprzytomn� nadziej�? Nie rozumiem nic z tego, co pan m�wi - powiedzia�a dziewczyna, ale jednocze�nie przerwa�a prac� i zacz�a na niego patrze� uwa�nie. Melle ucieszy� si� z tego niepomiernie i zrobi� krok w jej stron�. - My�la�em ju�, �e pani naprawd� nie istnieje, �e by�a pani halucynacj�, wytworem Sieci, albo �e Sie� specjalnie ukrywa pani� przede mn� z jakich� niezrozumia�ych i niepokoj�cych powod�w. Probowa�em jako� skontaktowa� si� z pani�, ale Sie� stwierdzi�a, �e pani nigdy tu si� nie pojawi�a, �e nie by�o tu nigdy �adnej awarii. - Tutaj? Ach tak, by�am tu par� dni temu - dziewczyna sprawdzi�a co� w swoim notesie zawieszonym przy pasku. - To, �e Sie� nie pami�ta�a o awarii i mojej wizycie, jest zupe�nie zrozumia�e. Jest to zwi�zane w�a�nie z awari�, kt�r� usun�am. - Ale przecie� zaraz po pani odej�ciu Sie� pami�ta�a o awarii! - To zrozumia�e. Sie� czerpa�a t� informacj� z pami�ci kr�tkoterminowej. W nocy informacja ta powinna by�a przemie�ci� si� do pami�ci d�ugoterminowej, ale adres tej pami�ci zmieni� si�, bo wymieni�am modu�. To w�a�ciwie moja wina, bo powinnam by�a poda� nowy adres. Nie mia�o to jednak du�ego znaczenia, bo informacje przechowywane w tym module nie by�y funkcjonalnie istotne. A zreszt� informacja ta i tak nie przepad�a. Zosta�a przekazana, jak ka�da inna, do warstwy wy�szej, i po jakim� czasie musia�a zosta� odzyskana i w warstwie tego terminala. Gdyby pan zapyta� Sie� o to dzisiaj, uzyska�by pan prawdopodobnie w�a�ciw� odpowied�. - To cudownie, �e pos�ano zn�w pani�. Musia�em zn�w pani� zobaczy�, nie wiem, jak to wyrazi�... Musia�em. - Mam na imi� El�bieta - powiedzia�a dziewczyna i u�miechn�a si� do niego. Zielesny od dw�ch dni nie rozmawia� z nikim. Schodzi� tylko na posi�ki do restauracji, a potem zamyka� si� w swoim pokoju i albo le�a� na ��ku wpatrzony w sufit, albo wchodzi� do gry. - Jestem ju� blisko, bardzo blisko - powiedzia� do siebie. Czu�, �e ma wysok� gor�czk� i majaczy, a z drugiej strony wiedzia�, �e jest silny i niezwykle m�dry. Nie czu� �adnego strachu. By� letni, pogodny wiecz�r, le�a� pod p�otem gdzie� na wiejskiej drodze i umiera�. G�ow� mia� uniesion�, opiera�a si� o p�ot. By�a to do�� niewygodna pozycja, ale nie mia� si�y, by j� zmieni�. Przed nim by�o pole z �anami pszenicy, makami i chabrami; za polem, na skraju lasu, pali�y si� dwa czo�gi. Sk�d wzi�a si� ta kobieta? Pochyli�a si� nad nim. P�aka�a. Chcia� powiedzie� - nie p�acz, masz tak� pi�kn� twarz, jestem szcz�liwy, �e widz� ci� w takiej chwili - ale tylko j�kn��. Kobieta przypomina�a mu kogo�. Matk�, a mo�e pierwsz� ukochan�? Praw� r�k� przytrzymywa� swoje wn�trzno�ci i bardzo si� tego wstydzi�. Strzelanina zn�w wzmog�a si� i kobieta znikn�a. Siedzia� teraz na drewnianym krze�le. Przed nim by�a bia�a zas�ona. Za zas�on� sta� cz�owiek, m�czyzna. Widzia� jego sylwetk�. By� szczup�y, �redniego wzrostu. Jego sylwetk� rysowa�o na zas�onie silne �wiat�o padaj�ce z ty�u. - Chcia�e� spotka� si� ze mn� - powiedzia� m�czyzna. Mia� g�os zarozumia�ego trzydziestolatka. Zielesny zrozumia�, �e znalaz� tego, kt�rego szuka�. Chcia� wsta� z krzes�a i zerwa� zas�on�, ale nadal nie m�g� si� poruszy�. - Zabi�e� Lerna - powiedzia� cicho. - Tak, zabi�em Lerna. Zabi�em te� wielu innych ludzi. G�os m�czyzny by� energiczny i ironiczny. Energiczny i dziarski jak g�os faceta reklamuj�cego past� do z�b�w. Ironiczny jak g�os niezwykle inteligentnego szale�ca. Musia� by� cz�owiekiem inteligentnym i wra�liwym. Zielesny wyobrazi� sobie swego rozm�wc� jako kogo� bystrego, pe�nego �ycia i nieustannie zmierzaj�cego do osi�gni�cia nowej, wy�szej r�wnowagi. I zbyt inteligentnego, by zadowoli� si� czymkolwiek. I tu by�o p�kni�cie. - My�lisz o mnie - powiedzia� z satysfakcj� m�czyzna. - To dobrze. Lubi� absorbowa� uwag� ludzi, to zwi�ksza intensywno�� mojego istnienia. Nie ma wi�kszej rozkoszy ni� ta, jak� dostarcza panowanie nad umys�ami i cia�ami innych ludzi. Ni� zabawa nimi. Czu� w r�ku ich ciep�e wn�trza, pulsowanie ich my�li i nami�tno�ci, ich przera�enie. Gra� nimi, kierowa� ich tam, gdzie mi si� podoba. Zwyk�a przemoc nie jest tak podniecaj�ca jak to. - Zabi�e� Lerna. Jeste� zwyk�ym morderc� - Zielesny patrzy� z napi�ciem na ciemn� sylwetk�. Jego my�li nie uk�ada�y si� w linie proste. Ko�owa�y wok� kilkunastu naraz obraz�w, jakby umys� tamtego pobudza� i zawirowywa� jego w�asny. - Dlaczego uczepi�e� si� tego Lerna? To by� taki ma�o ciekawy go��. Zabi�em go w�a�ciwie dlatego, �e mnie nudzi�. By� niedorozwini�ty, chocia� mia� talent do gier. Ale nie do�� du�y. M�czyzna za�mia� si�. - Przecie� te� odczuwa�e� niech�� do niego. Nieprawda? - Tak - przyzna� Zielesny. - Ale to ty go zamordowa�e�. - Mo�e odda�em mu przys�ug�. Nigdy nie by� szcz�liwy, pomog�em mu tylko zrozumie�, kim jest i ku czemu zmierza. Przy�pieszy�em tylko to, co by�o nieuchronne. Ale dlaczego staram si� usprawiedliwi�? To �mieszne. To gra, w kt�rej jestem Mu. Ja ustalam regu�y gry. Stawk� jest �ycie. Nie jest to du�a stawka, nieprawda�? - �ycie jest wielkie - powiedzia� cicho Zielesny. - �ycie jest wielkie? - m�czyzna wybuchn�� z�o�liwym �miechem. - Jeste� g�upcem prawi�cym bana�y. Prawdopodobnie te� ci� zabij�. Tak jak innych. Umys� Zielesnego przenika�o ciemne �wiat�o. - Ty przecie� ju� nie �yjesz - powiedzia� wolno, w�a�ciwie tylko do siebie. M�czyzna wyci�gn�� gwa�townie r�k� przed siebie i zacisn�� palce na zas�onie