14071

Szczegóły
Tytuł 14071
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14071 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14071 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14071 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DAVE DUNCAN KRAJE BAŚNI ZATRACONE DRUGA CZĘŚĆ CYKLU CZŁOWIEK ZE SŁOWEM Jak ja teraz głos słyszę twój na nocnym szlaku, Tak ongiś król i prostak słuchał twego pienia: Serce Ruty być może ten sam trel przenikał, Kiedy smutna w łzach stała wśród obcego zboża I tęskniąc za ojczyzną patrzała w jej stronę. Ten sam być może trel odmykał Zaklęte wnęki, okna w groźnych wirach morza, Wśród piany, tam – gdzie kraje baśni zatracone. KEATS – Oda do słowika Przełożył Jerzy Pietrkiewicz ROZDZIAŁ I ZA ZASŁONĄ 1 Na wschód od nagich turni Agonistów teren opadał, tworząc granie i żleby przypominające strupy, wyschnięte i brązowawe. W dolinach widoczne były plamy oaz przypominających zielone rany, poza ich obszarem jednak odludna kraina nadawała się jedynie dla antylop i dzikich kóz. Z góry spoglądały na nią myszołowy unoszące się pod bladoniebieskim niebem. Poniżej wzgórz rozciągała się wypalona pustynia wybiegająca na spotkanie falom Morza Wiosennego. Większa część skalistego wybrzeża Zarku była równie niegościnna jak wnętrze kraju. Gdzieniegdzie jednak, w wielkich odległościach od siebie, gdzie docierał ożywczy wiatr od morza bądź też ze skał tryskały chłodną wodą źródła, eksplodowało życie. Gleba dawała tam nieprzeliczoną rozmaitość plonów. Na tych wyspach, otoczonych w połowie oceanem, a w połowie pustynią, mieszkali ludzie. W innych krajach ziemia rodziła obficie, ale w Zarku cała jej dobroć ograniczała się do tych nielicznych, zielonych enklaw przypominających nanizane na sznurek wspaniałe szmaragdy. Najbogatszą z nich był Arakkaran, wąska kraina pocięta krętymi dolinami pokrytymi grubą warstwą gleby o legendarnej żyzności. Jego rozległa zatoka stanowiła najlepszy port kontynentu. Wiele szlaków handlowych łączyło się na terytorium Arakkaranu. Na targowiskach znaleźć można było daktyle i granaty, rubiny i oliwki, kosztowne flakony perfum, wspaniałe dywany oraz rozmaitość morskich ryb. Z odległych krain przywożono złoto i korzenie, wytwory elfiej sztuki i krasnoludzkiego rzemiosła, perły i jedwabie, a także wyroby garncarskie Ludu Morza, nie mające sobie równych w całej Pandemii. Samo starożytne miasto zachwycało urodą. Słynęło ze wspaniałych wyścigowych wielbłądów. Imponującą też miało historię – krwawą i okrutną. Niedługo przed końcem kampanii Ji-Gona młody Draqu ak’Dranu zawrócił pod Arakkaranem imperialne legiony. Aż dziewięć stuleci później nastąpił odwet. Legionami dowodził wówczas Omerki Bezlitosny. Podczas wojny wdów miasto wytrzymało oblężenie trwające tysiąc jeden dni. Pięło się ono ponad gwarnymi bazarami, poprzez zbocza gór, niczym gobelin wykonany z opalizujących kamieni i kwitnącej roślinności. W każdą nie wykorzystaną szczelinę wpychały się drzewa rzucające cienie na strome zaułki i kręte schody. Na szczycie wzgórza wznosił się Pałac Palm, sławiony w wielu starożytnych opowieściach. Był to cud architektury, pełen kopuł, iglic i wież. Otaczał go wspaniały park i egzotyczny ogród. Dorównywał powierzchnią niejednemu szanowanemu miastu. Przez całą odnotowaną w kronikach historię, pałac ten był siedzibą sułtanów Arakkaranu. Trudno zliczyć ich imiona i czyny. Niektórzy sprawowali władzę nad połową Zarku, podczas gdy inni zaledwie z trudnością mogli zapanować nad portem. Garstkę sławiono za sprawiedliwość i mądrość, wielu zaś było despotami, przed okrucieństwem których Bogowie cofali się ze wstrętem. Żadna rodzina nie utrzymała władzy przez dłuższy czas. Żadna dynastia nie zdobyła trwałej przewagi. Sułtani nieczęsto dożywali sędziwego wieku. Dlatego też rzadko dręczyła ich starość. Kimkolwiek był – wojownikiem czy mężem stanu, tyranem czy uczonym, poetą czy prawodawcą – sułtan Arakkaranu nieodmiennie słynął z gwałtowności oraz liczby i urody swych kobiet. 2 Inos odsunęła zasłonę z klejnotów i wypadła chwiejnym krokiem z ciemnego chłodu Krasnegaru w oślepiające światło oraz żar, od którego zaparło jej dech. Jej samowolne stopy poniosły ją jeszcze kilka kroków naprzód, zanim poczuła, że odzyskała nad nimi panowanie. Rapowi i ciotce Kade groziło jednak niebezpieczeństwo. Nie zatrzymując się nawet, by się zorientować, gdzie się znalazła, odwróciła się i pognała na oślep z powrotem ku kotarze. Nie było tam nic, co mogłoby ją powstrzymać, oprócz wielu zwisających pasm złożonych ze szlachetnych kamieni, połyskujących i pobrzękujących na wietrze. Chwilę wcześniej przeszła między nimi bez żadnych trudności, teraz jednak odbiła się od nich, potknęła i omal nie przewróciła. Najwyraźniej z tej strony zasłona była równie nieprzenikliwa jak mury zamku. Mimo to nadal migotała i falowała. Piekielne czary! Inos ze złością zaczęła uderzać w nią pięściami. – Gniew nic tu nie pomoże – usłyszała chrapliwy męski głos za plecami. Odwróciła się nagle, mrużąc oczy, by ochronić je przed blaskiem. Był wysoki. Dorównywał wzrostem jotunnowi. Jego jasnozielony płaszcz łopotał i tańczył na wietrze, przez co mężczyzna wydawał się jeszcze okazalszy. Po chwili jednak dostrzegła twarz nieznajomego, która miała czerwonawy odcień, a także otaczające ją cienkie pasmo rudej brody. A więc był to dżinn. Oczywiście. Pod płaszczem nosił fałdzistą piżamę z jedwabiu o szmaragdowej barwie, wątpiła jednak, by dopiero co wyszedł z łóżka. Zwisający u jego boku bułat, którego rękojeść lśniła od diamentów, nie był wygodnym towarzyszem snu. Rozmaite klejnoty rozsiane od wysokiego turbanu aż po zawinięte ku górze szpice butów, a zwłaszcza szeroki pas z masywnych szmaragdów otaczający jego tułów... nie, to nie był wiarygodny nocny strój. Ponadto, bez względu na to jak był chudy, ten pas musiał go straszliwie uciskać. Dziwne, że w ogóle był w stanie w nim oddychać. Twarz nieznajomego była szczupła, o napiętych mięśniach, nos orli, spojrzenie twarde i zdecydowane. Nie był wiele starszy od niej. A jego rozmiary! Te barki... I arogancja! Z przyjemnością czekał na wynik oględzin, jakim go poddała. Na kim miał zamiar wywrzeć wrażenie? – Podaj mi swe imię i pozycję, dziewko! Wyprostowała się, zdając sobie sprawę, że ma na sobie zniszczony, skórzany strój do konnej jazdy, splamiony krwią i brudny; musiała wydawać się wynędzniała ze zmęczenia. – Jestem królowa Inosolan z Krasnegaru. A ty, chłopcze? Jej bezczelność sprawiła, że w karmazynowych oczach mężczyzny zalśniły ognie. Głową zaledwie sięgała mu do ramienia, a sama ta szmaragdowa szarfa wystarczyłaby, aby kupić całe jej królestwo. – Mam zaszczyt zwać się Azak ak’Azakar ak’Zorazak, sułtan Arakkaranu. – Och! – Och! Kretynka! Czy spodziewała się, że ktoś ubrany w taki strój będzie kucharzem albo golibrodą? Już tylko diamentowy medalion na jego turbanie był wart fortunę. Przypomniawszy sobie na czas, że ma na sobie bryczesy, nie spódnicę, pokłoniła się. Młody olbrzym przyglądał się jej przez chwilę z dezaprobatą. Następnie wykonał zamaszysty gest wielką, czerwonobrązową dłonią i zgiął się w pół, jak gdyby chciał dotknąć turbanem kolan. Inos skrzywiła się. Najwyraźniej ten szmaragdowy pas wcale nie był ciasny. Talia mężczyzny naprawdę musiała być aż tak wąska. Plecy natomiast jeszcze szersze, niż się tego spodziewała. Wyprostował się jednym ruchem, jak gdyby podobna gimnastyka nie sprawiała mu żadnych trudności. Inos nie potrafiła stwierdzić czy ukłon miał być komplementem, czy drwiną. Sułtan! Rasha podawała się za sułtankę, a ten chłopak był o wiele za młody, by być jej mężem, zakładając rzecz jasna, że czarodziejka faktycznie wyglądała tak, jak wtedy, gdy pojawiła się w wieży – otyła kobieta w średnim wieku. Jeszcze wyraźniej ukazała się jej oczom w chwilę później, gdy Sagorn przywołał na swe miejsce Andora. Zaskoczona tą nadprzyrodzoną transformacją, stała się na moment brzydką, starą babą. Obraz smukłej dziewczyny był z całą pewnością złudzeniem. Czarodzieje żyli długo. Ten bardzo wysoki, młody sułtan był najprawdopodobniej synem lub wnukiem Rashy. Fala zmęczenia ogarnęła Inos. Jej stan nie pozwalał na rozmowy z sułtanami, sułtankami czy czarodziejkami. Zasłona z klejnotów zadźwięczała nagle. Inos odwróciła się i zobaczyła, że przedostała się przez nią ciotka Kade. Kade! Niska, pulchna i mrugająca załzawionymi, niebieskimi oczyma, oślepiona nagłą jasnością. Och, jakże ją ucieszył jej widok! – Ciociu! – Inos uściskała ją gwałtownie. – Ach, tutaj jesteś, moja droga! Jej głos był zmęczony, lecz brzmiał całkiem spokojnie. Wydawała się błogo nieświadoma swego nędznego wyglądu – całą różowosrebrną suknię pokrywały plamy z herbaty, a zszargane, śnieżnobiałe włosy powiewały na gorącym wietrze. Inos zaczerpnęła głęboko tchu i zmusiła się do zaprezentowania należycie dystyngowanego zachowania. – Jak miło, że mogłaś do nas dołączyć, ciociu! Pozwólcie, że was sobie przedstawię... księżna Kadolan, siostra mojego zmarłego ojca, króla Holindarna z Krasnegaru. Sułtan... hmm... – Azak! – warknął Azak. – Sułtan Azak. Inos nie była w najlepszej formie. – Wasza Sułtańska Mość! – ciotka Kade dygnęła. Nie zachwiała się przy tym w widoczny sposób. Po raz kolejny okazywała zdumiewającą wytrzymałość. Sułtan zmarszczył brwi, okazując pełne dystynkcji zaskoczenie na widok tych dwóch bezdomnych kobiet, które pojawiły się w jego włościach. Gdy zacisnął szczęki, skraj rudej brody nastroszył się. Oczywiście w żaden sposób nie mógł być tak zdumiewający, za jakiego się uważał, Inos jednak uznała, że może się posunąć na tyle daleko, by zakwalifikować go jako godnego uwagi. Po raz drugi wykonał swój osobliwy gest i pokłonił się Kade – głęboko, lecz płyciej niż uprzednio. Następnie powrócił do gapienia się na Inos. – Twojego ojca? – A więc jesteś panującą królową? – Tak jest. – Jakie to niezwykłe! Oburzona Inos otworzyła usta, po czym zacisnęła je mocno. Królowa mająca tylko dwoje wiernych poddanych powinna zachowywać dyskrecję. To przypomniało jej o drugim wiernym poddanym... – Ciociu, gdzie jest Rap? Ponownie zwróciła się w stronę zasłony z klejnotów i popchnęła ją. Z tej strony nadal nie sposób jej było poruszyć. Można było przez nią przejść tylko w jednym kierunku. – Spodziewam się, że nadal przebywa w komnacie, moja droga. – Dziwka jest za tą zasłoną, jak sądzę? – zapytał Azak. Inos i jej ciotka odwróciły się, by spojrzeć na niego. – Kobieta, która mówi na siebie „sułtanka Rasha”? Spotkałyście ją? Czy jest za tą zasłoną? Nie wiem, co tam się mieści. Skrzyżował ręce na piersi we władczym geście. – Za tą zasłoną jest Krasnegar, moje królestwo! – krzyknęła Inos. Czuła, że jej słabiutkie opanowanie zaczyna się załamywać. Ta męka trwała już cały dzień i noc. Po prostu nie mogła znieść więcej. – Chcę wrócić do domu! – Doprawdy? – w jego głosie brzmiało niedowierzanie. – Żadna z was nie posiada własnej magii? – Ani trochę! – krzyknęła Inos. – Inos! – Kade zmarszczyła z dezaprobatą brwi. Dżinn wzruszył ramionami. – Cóż, nie jestem czarodziejem, a jedynie prawowitym władcą tej krainy. Jeśli chodzi wam o czary, musicie się zwrócić do zdziry. – Czy to twoja... Jeśli jesteś tu sułtanem, to kim ona jest dla ciebie? – zapytała Inos, nadal ignorując spojrzenia, jakimi obrzucała ją Kade. Dżinn spojrzał na magiczną zasłonę za ich plecami. Wykrzywił groteskowo twarz. – Spotkałyście ją, jak sądzę? – Królową Rashę? To znaczy, sułtankę... Jego już przedtem rumiana twarz pociemniała i poczerwieniała jeszcze mocniej. – Ona nie jest królową ani sułtanką! To portowa nierządnica, która w nielegalny sposób zdobyła nadprzyrodzone moce. Teraz każe się tytułować sułtanką, ale nie ma do tego żadnego prawa! Wybuch gniewu zdradził, jak bardzo jest młody. Inos jednak wiedziała, że Rasha nie sprawiła na niej wrażenia kogoś z królewskiego rodu. Jej głos ani sposób poruszania się do tego nie pasowały... – Jaki wspaniały widok tu macie! – zawołała Kade, w stanowczy sposób zmieniając temat rozmowy. Po raz pierwszy Inos rozejrzała się uważnie wokół siebie. Pomieszczenie było wielkie, znacznie większe niż komnata mocy Inissa, wyglądało jednak podobnie. Niewątpliwie umieszczono je bardzo wysoko. Miało okrągły kształt i cztery okna. Jeśli te podobieństwa nie były przypadkowe i posiadały jakieś znaczenie, to również musiała być komnata czarodzieja. A raczej, oczywiście, czarodziejki Rashy. Na zbudowanych z białego marmuru ścianach opierała się wielka, cebulasta kopuła wykonana z tej samej mlecznej skały. W potężnych murach nie było żadnych okien, skądś jednak, najwyraźniej przez sam kamień, napływało światło. Ponadto w owej niezwykłej jasności coś pulsowało w niewytłumaczalny, niesamowity sposób. Inos dokładnie widziała to kącikiem oczu, lecz gdy spoglądała wprost, ruchy ustawały. Nie było tam niczego poza gładkim, półprzezroczystym marmurem, a pulsowanie zaczynało w jakimś innym miejscu. Brr! Widok, o którym wspomniała jej ciotka, rozciągał się za czterema wielkimi otworami, znacznie przewyższającymi rozmiarami wnęki w wieży Inissa. Były wyposażone w potrójne łuki, ale brakowało w nich nie tylko szyb, lecz nawet żaluzji. Klimat w Arakkaranie niewątpliwie musiał być łagodniejszy niż w Krasnegarze. Z lewej strony do środka wpadało surowe, żółte, poranne światło słoneczne, które mierzyło w Inos złocistym mieczem ponad falami morza. Przez całe jej dzieciństwo „ku morzu” znaczyło „na północ”, ku Oceanowi Zimowemu. W Kinvale, choć leżało ono daleko w głąb lądu, „ku morzu” znaczyło „na zachód”, do zatoki Pamdo. W morzu leżącym na wschodzie było coś przerażającego. Uzmysłowiło to Inos, że znalazła się tak daleko od domu. Na południu większą część widoku przesłaniały wieże oraz kolejne ostro zakończone kopuły, mogła jednak stwierdzić, że znajduje się wysoko, w jakimś zamku lub pałacu. Dalej dostrzegła biegnącą wzdłuż brzegu linię wyschniętych, brązowych wzgórz opadających ku białym falom, które ciągnęły się aż ku horyzontowi. Urwiste turnie na zachodzie niemal całkowicie przesłoniła już wywołana upałem mgiełka. Były znacznie wyższe i bardziej skaliste niż łańcuch Pondague, i z pewnością jałowe. Przygniotły ją zmęczenie i rozpacz. Usiłowała przypomnieć sobie lekcje, jakich udzielał jej w dzieciństwie pan Poraganu. Żałowała teraz, że nie słuchała go uważniej. Dżinnowie byli wysokim, wojowniczym ludem o czerwonawej skórze i włosach... dżinnowie mieszkali w Zarku... pustynia i piasek. Te góry wyglądały na równie nagie, jak każda pustynia, jaką mogła sobie wyobrazić. Zark jednak leżał gdzieś na samym południowo-wschodnim krańcu Pandemii, tak daleko od Krasnegaru, jak to tylko było możliwe. Pewnie dlatego pan Poraganu nie wdawał się w szczegóły, a Inos go nie słuchała. Jej oczy ponownie powędrowały ku lśniącej tafli wody na wschodzie. To musiało być Morze Wiosenne. Przypomniała sobie, co pani Meolorne mówiła kiedyś, dawno temu, o jedwabiu. – Czy to naprawdę Zark? – zawołała ciotka Kade. – Jakie to ekscytujące! Zawsze chciałam zobaczyć więcej Pandemii. To będzie bardzo pożyteczna i pouczająca wizyta. Spojrzała na Inos z ostrzeżeniem na twarzy. – Arakkaran to mały i biedny kraik w porównaniu z Imperium – oznajmił Azak – ale jego lud jest dumną i szlachetną rasą, zazdrośnie strzegącą swych zwyczajów i niezależności. Czerpiemy siłę z pustyni i gardzimy dekadencją tych, którzy mieszkają w łagodniejszym klimacie. Och, wprost cudownie! Barbarzyńcy. Inos spróbowała sforsować irytującą zasłonę z klejnotów, lecz po raz kolejny nie zechciała jej ona przepuścić. Co robiła Rasha? Czy Rapowi nic się nie stało, czy też impijscy legioniści zdołali wreszcie przebić się przez drzwi? Chwiała się na nogach ze zmęczenia, czuła jednak, że musi trzymać się blisko tego niewiarygodnego przejawu magii w nadziei, że w jakiś sposób zaprowadzi ją on do domu. W pierwszej chwili oczy Azaka przywiodły jej na myśl rubiny, teraz jednak pociemniały i przypominały granaty. Wpatrywały się w nią wyniośle, zupełnie jak ślepia jej ogiera, Smoka. – Czy naprawdę nie posiadasz żadnych nadprzyrodzonych mocy... Wasza Królewska Mość? Inos potrząsnęła głową. Czuła się tak zmęczona, że nie była w stanie mówić. Cały świat dzielił ją od Krasnegaru i Rapa. Rapa? Nagle zdała sobie sprawę, że bardziej niż czegokolwiek innego pragnie, by Rap znalazł się tutaj u jej boku. Solidny, pewny, niezawodny Rap. Jakie to dziwne! Rap? Sułtan dotknął w zamyśleniu palcami swej brody. Jego stopy nawet nie drgnęły od chwili, gdy Inos weszła do komnaty. Skrywały je wyglądające na bardzo miękkie buty, których nosy były absurdalnie zakrzywione ku górze. Z pewnością nie nadawały się na pustynię. W gruncie rzeczy były raczej dekadenckie. – To jest doprawdy ciekawe. – Pod jakim względem? – zapytała ciotka Kade, obrzucając Inos kolejnym, pełnym niepokoju spojrzeniem. – Rzecz w tym, że dziwka-czarodziejka rzuciła na mnie czar. W zasadzie powinnyście już obie obrócić się w kamień. – Obrócić się w kamień! – powtórzyły chórem Inos i Kade. Skinął głową. – Każdy, kto tytułuje mnie w należyty sposób... Zastanawiam się, czy klątwa może działać tylko na moich poddanych, a nie na cudzoziemców? Nie, shuggarański ambasador został porażony. Byłoby z jego strony uprzejme, gdyby wspomniał o tej sprawie wcześniej. – Czy to skamienienie – szepnęła ciotka Kade, najwyraźniej głęboko oburzona tym pomysłem – jest... odwracalne? Sułtan spojrzał na nią zaskoczony. Pytania Kade często bywały bardziej inteligentne niż kazał się tego spodziewać jej wygląd. – Z początku nie było. Pierwsze pół tuzina ofiar nadal jest statuami. Teraz babsko zwykle przywraca je do życia po tygodniu lub dwóch. – To najbardziej odrażające głupstwo, o jakim w życiu słyszałam! – oznajmiła Inos. – Mówiłem już, że to dziwka. Zła, złośliwa kobieta. – Musi też być ograniczona umysłowo, jeśli nie zrozumiała, co się stanie, jeśli pozwoli na swobodne działanie podobnego zaklęcia! Sześciu ludzi zginęło, zanim zamieniła je w czar, który potrafi odwołać? Wzruszył ramionami. – Ale dlaczego ty nie zostałaś unieruchomiona, gdy obdarzyłaś mnie moim prawowitym tytułem? Najwyraźniej spodziewał się, że tak właśnie się stanie. Gdy Inos zdała sobie z tego sprawę, zabrakło jej słów. – Klątwa jest skuteczna wyłącznie na terenie pałacu – zastanawiał się wielki mężczyzna. – Czy to możliwe, by ta obmierzła czarodziejska komnata była wyłączona spod jej działania? Inos ponownie rozejrzała się wokół. Nie dostrzegła niczego, co miałoby ewidentnie magiczny charakter, a jedynie nadmiar mebli o jaskrawych kolorach, przeważnie brzydkich i niegustownych, pomieszanych ze źle dobranymi rzeźbami. Nie widziała też żadnych drzwi. Podłogę, w tych miejscach, gdzie można ją było dostrzec, pokrywała efektowna mozaika przedstawiająca pnącza i kwiaty, splecione w skomplikowanych wzorach i zabarwione jaskrawo niczym rój motyli. Efekt psuły jednak stosy dywanów, równie krzykliwych i niedobranych jak meble. Wszystko wyglądało na drogie, nic jednak nie pasowało do siebie i przedmioty nie łączyły się w całość miłą dla oka. Temu, kto zebrał tę kolekcję, brakowało podstaw dobrego smaku. Jedno spojrzenie na ten skład wystarczyłoby, żeby diuka Angilkiego powaliła apopleksja. Ale obrócić się w kamień... Czy ten niezwykle młody sułtan starał się być dowcipny? Podczas gdy Inos układała w myślach odpowiednie pytanie, zasłona zadźwięczała raz jeszcze. Wyskoczył zza niej wielki, bury pies, który wpadł w poślizg na wyfroterowanych kafelkach, minął Inos oraz jej ciotkę i wreszcie zatrzymał się przed Azakiem. Obaj natychmiast poczuli do siebie antypatię. Pies obnażył kły, przypłaszczył uszy i nastroszył sierść. Azak dotknął dłonią rękojeści miecza. Inos miała zamiar się odezwać, lecz opuściła ją odwaga. Rap nazywał tego potwora pieszczotliwym imieniem „Pchlarz”, jak gdyby był to pokojowy piesek, a nie przerośnięty szary wilk. Zwierzę ochoczo wykonywało jego polecenia, lecz psy zawsze z radością słuchały sugestii Rapa, on zaś nie był tu obecny. Pies najwyraźniej nie zauważył Kade ani Inos. Nawet wypowiedzenie jego imienia mogło wzbudzić w nim wrogość. Ponadto coś w postawie Azaka świadczyło, iż nie sądzi, by groziło mu poważne niebezpieczeństwo. Inos doszła do wniosku, że bardziej niepokoi się o psa Rapa. Co prawda zwyciężył on Andora, a potem pogryzł olbrzyma Darada. Dżinn nie był tak masywny jak jotunn, lecz niemal dorównywał mu wzrostem. Był też młodszy i zapewne szybszy, a ponadto Daradowi przeszkadzał fakt, że gdy rozpoczynał walkę, leżał na podłodze, a zęby potwora zaciskały się na jego ramieniu... Nagle zdała sobie sprawę, że ocenia szanse przeciwników, jak gdyby byli graczami w kręgle w Kinvale. Popatrzyła na Kade. Wyglądało na to, że ciotka również nie zamierza się wtrącać. Azak zaczął wysuwać z pochwy wąski, zakrzywiony miecz. Inos spojrzała na zasłonę w nadziei, że może pojawić się Rap. Jeśli Rasha pozwoliła przejść przez nią jego psu, z pewnością nie zostawi i jego na wątpliwą łaskę impów? Miecz był już na zewnątrz. Wilk zaczął warczeć. Czy to był dobry, czy zły znak? Zwierzę przygotowało się do skoku. Azak cofnął łokieć. Pies obrócił się w kamień. Kade cofnęła się z jękiem. Inos wyciągnęła ręce, by ją objąć. Zapewne jednak pragnęła dodać otuchy raczej sobie niż ciotce. Niech Dobro będzie z nami! Nie było wątpliwości. Kamień. Żaden niemagiczny rzeźbiarz nie potrafiłby równie wiernie przedstawić szczegółów sierści ani dobrać ziarnistości materiału tak sprytnie, by lśniły w blasku słońca, jak skryte pod skórą mięśnie i kości. Niemniej jednak to, co przed chwilą było żywym, oddychającym i niebezpiecznym drapieżnikiem, stało się teraz jedynie pełną uroku ozdobą. Wydawało się, że jest w tym coś złego. Z niewytłumaczalnych powodów ów przejaw działania czarów wywarł na Inos głębsze wrażenie niż wszystkie cuda, jakie widziała i jakich doświadczyła od chwili, gdy zaczęły się wszystkie okropności, tak wiele godzin temu. Azak schował swój bułat z całkowitym spokojem, jak gdyby skamienienie było w Arakkaranie czymś tak powszechnym jak widok dam wchodzących do pokoju przez okno. Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, klejnoty zadźwięczały ponownie, oznajmiając pojawienie się sułtanki Rashy. Za jej plecami rozjarzyło się światło. Poza zasłoną nie panowała już niewiarygodna noc. Przybyła przywdziała twarz dojrzałej kobiety, władczej matrony po trzydziestce. Nie była w konwencjonalny sposób piękna, lecz przyciągała wzrok. W komnacie Inissa jej wygląd zmieniał się błyskawicznie – od starości do młodości i od brzydoty do piękna. Również jej białe, luźne szaty ulegały podobnym przemianom – od surowej, białej bawełny po jedwabie wyszywane perłami i klejnotami. W tej chwili jej strój, podobnie jak twarz, był wyrazem kompromisu. Bogaty, lecz nie ostentacyjny. Na palcach lśniły jednak drogie kamienie. Zatrzymała się nagle i spojrzała na Azaka, marszcząc brwi. – Co tutaj robisz, Piękny? – przemówiła do niego tonem, jakim Inos zwróciłaby się do niesfornego konia. Azak popatrzył na nią spode łba. – Wzywałaś mnie. Pokazał w pełnym złości uśmiechu wielkie, równe i bardzo białe zęby. Rasha roześmiała się. – Faktycznie, wzywałam! Zapomniałam o tym. Byłam w paskudnym nastroju i potrzebowałam trochę rozrywki – zwróciła się w stronę Inos. – Poznałaś już księcia Azaka, kochanie? – On nie jest sułtanem? – Och, w żadnym razie! Nie wierz w ani jedno jego słowo. To notoryczny kłamca. Jotunn uderzyłby ją za te słowa, nawet gdyby ów czyn oznaczał samobójstwo. Azak omal tego nie zrobił. Jego wargi pobladły, a mięśnie szyi napięły się. Zdołał powściągnąć gniew, choć uczynił to z wielkim wysiłkiem. – Wszyscy mężczyźni to kłamcy, moja droga – stwierdziła Rasha z afektowaną słodyczą. – Bez względu na to, co ci mówią, chcą tylko jednego i to w wielkiej ilości. Tylko nie nazywaj go „sułtanem” w pałacu. Staram się położyć kres tej mistyfikacji. Tutaj można to robić, ale nigdzie indziej. A teraz chodźcie. Ruszcie swe małe tyłeczki. Poprowadziła grupę, maszerując jak legionista. Jej szaty powiewały za nią. Gdy mijała Azaka, wyciągnęła rękę i pociągnęła go za brodę. Cofnął się gwałtownie, wydając zdławiony okrzyk. – Proszę zaczekać! – krzyknęła Inos – A co z Rapem? I doktorem Sagornem? I goblinem? Czarodziejka szła jednak naprzód, klucząc między meblami. Inos pobiegła za nią, omijając wyściełane otomany, urny z brązu oraz zwierzęta z porcelany. Dognała Rashę przy kolistej balustradzie wzniesionej w samym środku pomieszczenia. Znajdowała się tam imponująca klatka schodowa, która prowadziła spiralą ku niżej położonej komnacie. To dlatego, rzecz jasna, nigdzie nie było tu drzwi. – A co ma z nimi być? – zapytała czarodziejka, nie oglądając się. – Zostawiła ich tam pani? Żeby impowie ich zabili? Sułtanka podeszła do podstawy schodów i zatrzymała się na pierwszym stopniu, gdzie drogę częściowo przegradzała rzeźba naturalnej wielkości przedstawiająca czarną panterę. Wydawało się, że zwierzę pręży się do skoku na każdego intruza, który by się do niego zbliżył. – To jest Pazurek – mruknęła. Patrzyła jednak na wielką, lśniącą kopułę nad ich głowami. Albo, być może, wsłuchiwała się w coś. Na jej ustach igrał uśmieszek znamionujący satysfakcję. Wreszcie ruszyła w dół schodów. Po drodze pogłaskała bazaltową szyję. – Czyż nie jest wspaniały? Myślę, że jego postawię po jednej stronie, a wilka po drugiej. Inos zbiegała za nią. – Czy on jest prawdziwy? – zapytała. – Kiedy tego chcę. Na szczęście pamiętam, by go ostrzec, że przyjdzie tu Mięśniak. Inos z każdą chwilą stawała się coraz bardziej zdezorientowana. – Kto taki? – Azak – odparła czarodziejka. – Ma dla niego wiele imion, ale to naprawdę go wkurza. Jest bardzo odpowiednie. Ma bicepsy tak wielkie, jak garby jego wielbłąda. Kiedyś rozkażę, by ci je pokazał. W połowie drogi na dół czarodziejka zwolniła nagle kroku, jak gdyby powód do pośpiechu – jakikolwiek mógł być – już minął. Azak schodził tuż za Inos w swych pantoflach z koźlej skóry. Ciotka Kade mijała dopiero panterę. – Ale Rap! – zawołała Inos. – Doktor Sagorn! Nie może ich pani zostawić na pastwę impów! Rasha wciąż schodziła w dół. Nie udzieliła odpowiedzi. Dolna komnata była zapchana meblami w równym stopniu jak górna. Przeważały w niej niezliczone, zestawione na oślep kufry i stoły w różnych stylach. Dwoje okien dawało niewiele światła w porównaniu z tym, które wpadało z góry przez centralną klatkę schodową. Ściany były w związku z tym słabo oświetlone, lecz mimo to wisiało na nich mnóstwo ozdobnych luster oraz jaskrawych gobelinów, ledwie widocznych w cieniu. W powietrzu unosiła się gęsta niczym syrop woń piżma i kwiatów. Mimo że Inos niepokoiła się o Rapa i pozostałych oraz była niezwykle zmęczona, zaintrygowały ją owe egzotyczne, dziwne komnaty. Nie przypominały one niczego, co dotąd widziała, nawet w kolekcji litografii zgromadzonej przez diuka Kinvale. Sprowadzał je z całego Imperium i zmuszał Inos do oglądania ich podczas kilku przerażająco nudnych wieczorów. Ani na obrazach, ani w rzeczywistości nie widziała dotąd równie niezwykłych dekoracji. Dwuskrzydłowe drzwi, wystarczająco wielkie, by przepuścić karetę z czwórką koni, były zamknięte. Pod przeciwległą ścianą stało absurdalnie ogromne łoże z baldachimem, największe tego rodzaju na świecie. Było szerokie i wysokie. Spowijał je delikatny muślin. Gdy oczy Inos przyzwyczaiły się już do mroku, do jej otumanionego umysłu dotarła natura niektórych spośród znajdujących się tam rzeźb. Z niedowierzaniem przyjrzała się ponownie ilustracjom na ścianach. Nagle poczuła się bardzo zadowolona, że podobne świństwa są tak słabo oświetlone. Kade dostałaby apopleksji. Inos pośpiesznie przeniosła wzrok na czarodziejkę. Zapewne legioniści wyłamywali już drzwi. – Musi ich pani uratować! Rasha obróciła się nagle. – Muszę? Chcesz mnie pouczać, co mam robić, dziecko? – Przepraszam, Wasza Sułtańska Mość! Błagam panią, niech pani ich uratuje! – Dlaczego miałabym to zrobić? – zapytała czarodziejka, uśmiechając się. – Dlatego, że ich zabiją! – To lepsze od tego, co zrobiliby z tobą, kochanie, gdybym cię tam zostawiła! Czy wiesz, co bandy mężczyzn robią z ładnymi dziewczętami? – Nie. Inos nigdy nawet nie wzięła pod uwagę podobnej możliwości. Imperialni legioniści? Zgraja jotuńskich piratów, z pewnością, ale nie armia imperatora! To Rapowi groziło niebezpieczeństwo, a także goblinowi, ale... nie jej! Niemożliwe! – Tak jest! Możliwe! – odparła czarodziejka. Jej usta wykrzywiły się w grymasie, którego znaczenia Inos nie potrafiła odgadnąć. – Wiem o mężczyznach więcej niż kiedykolwiek zdołasz się domyślić, moja słodka dziewczynko. Uwierz mi! Inos wciąż znajdowała się o parę stopni wyżej niż czarodziejka. Spoglądała na nią z przerażoną miną. Być może Rasha sądziła, że dziewczyna jej nie uwierzyła, gdyż nagle odmłodniała o jakieś dwadzieścia lat i ponownie stała się przystrojoną klejnotami sylfidą, która tak oczarowała Rapa. Jej ciało przeświecało kuszącym blaskiem przez cienki jak mgiełka strój. Uśmiechnęła się drwiąco. – Ci mężczyźni muszą jedynie umrzeć, a prędzej czy później i tak by to ich czekało, prawda? To nic wielkiego w porównaniu z tym, co mogłoby spotkać kobietę. Cóż jestem im winna? Co kobieta w ogóle może być winna mężczyźnie? – spojrzała najwyraźniej na Azaka. – No, Cudowny Ogierze? Nie otrzymawszy odpowiedzi, zachichotała i odwróciła się, po czym ruszyła powoli, kołysząc biodrami, w stronę wielkiego łoża. Jej czerwonawa skóra oraz krwistoczerwone włosy przeświecały przez tkaninę. Wydawała się ona cieńsza niż kiedykolwiek dotąd, ciało zaś bardziej zmysłowe. Inos słyszała o kobietach, które ubierały się i zachowywały w taki sposób. Dowiedziała się o nich z opowieści powtarzanych szeptem w pałacowych kuchniach. Nigdy nie sądziła, że zobaczy królową robiącą podobne rzeczy. Zeszła z ostatnich kilku stopni na chwiejnych nogach. Usiłowała powstrzymać łzy i wykrzesać resztki sił. Kolana drżały jej z wyczerpania. Miała wrażenie, że pałac sułtanki kołysze się łagodnie niczym statek, nie było to jednak zbyt prawdopodobne. Bała się, że po prostu padnie na ziemię. Och, Rap! Rasha z pewnością była niesłychanie potężną czarodziejką, jednak mogła też być obłąkana. Czy jej nienawiść do mężczyzn była autentyczna? Czy naprawdę doświadczyła tego wszystkiego, co chciała dać do zrozumienia? Czy można było wierzyć w cokolwiek, co tu mówiono? Azak ominął Inos i skierował się do drzwi. Kroczył sztywno, a głowę unosił wysoko. Kade podeszła do bratanicy i ujęła jej dłoń w geście wyrażającym ostrzeżenie i współczucie. To się jej na wiele nie przydało. Rap! Był jedynie chłopcem stajennym, lecz tylko on pozostał jej wierny. Nawet gdy odtrąciła go w lesie... Zniósł dla niej męczarnie drogi przez tajgę, i to nie jeden, lecz dwa razy. Jej jedyny wierny poddany! Monarchowie marzyli o podobnej lojalności. Dla Rapa Inos była gotowa narazić się nawet na wściekłość czarodziejki. W jej kołczanie została już tylko jedna strzała i jej wykorzystanie mogło bezgranicznie pogorszyć sytuację, ponieważ, wbrew temu, co mówiła Rasha, mężczyźni – podobnie jak kobiety – również mogli być narażeni na cierpienia znacznie gorsze od szybkiej śmierci. – On zna słowo mocy! Rasha odwróciła się błyskawicznie! Dostojna matrona w jednej chwili zastąpiła uwodzicielską nimfę. – Kto? – Doktor Sagorn! – Inos przyglądała się, jak czarodziejka skrada się ku niej niczym głodny kot. – I Rap również ma jedno. – Aha! – Rasha podeszła do niej bardzo blisko. Na jej wargach pojawił się drapieżny uśmiech. – To dlatego trzymaliście się za ręce z chłopcem stajennym? Zastanawiałam się, dlaczego jego woń nie przeszkadzała królewskiemu nosowi. Od królowej Rashy bił przyprawiający o mdłości zaduch gardenii. Rap – zdała sobie nagle sprawę Inos – pachniał wtedy mydłem do prania, a nie, jak zwykle, końmi. To jednak nie miało znaczenia... – Jego talent nie działa na ludzi! Tylko na zwierzęta. On jest faunem. – Inos, moja droga! – powiedziała Kade ostrzegawczo. Czarodziejka uśmiechnęła się. Z jakiegoś powodu nadal przypominała kota. – Ale słowa mocy mają działanie uboczne. Nawet jedno sprawia, że mężczyzna w naturalny sposób odnosi większe sukcesy w rozpuście. Wszelkie pozbawione opieki królewny lgną do niego jak muchy do lepu. – To nie tak... znałam Rapa przez całe życie. Zaufałabym mu... – To tylko dowodzi twojej głupoty! – Rasha uśmiechnęła się szyderczo. – Nigdy nie ufaj mężczyźnie. Żadnemu. Bicepsik, ty tu zostajesz! Jeszcze z tobą nie skończyłam – ani na chwilę nie odwracała wzroku od twarzy Inos. Przemówiła do Azaka nawet na niego nie patrząc. – Oni mają mózgi między nogami. Czy jeszcze o tym nie wiesz, dziecko? – Nie Rap! – Tak jest, Rap. – Przyglądała się przez chwilę Inos z chytrym wyrazem twarzy. – Może jednak sprowadzę go tu dla ciebie! Mogłabym odsłonić przed tobą jego prawdziwe oblicze. – Nie wierz jej! – krzyknął Azak spod drzwi. – Potrafi każdego mężczyznę rozpalić do szaleństwa! Rasha wbiła w niego wzrok. Wydawało się, że nie zrobiła nic więcej, lecz młody olbrzym wrzasnął, chwycił się za brzuch i upadł, wijąc się, na podłogę. – Bydlę! – mruknęła Rasha, po czym ponownie zaczęła przypatrywać się Inos. Azak miotał się i skomlał. Inos słyszała opowieści o tym, jak zwierzęta schwytane w pułapkę usiłują odgryźć sobie łapę... dlaczego pomyślała o tym akurat w tej chwili? Przerażona w równym stopniu obojętnym spokojem czarodziejki, jak samym barbarzyńskim aktem, daremnie usiłowała znaleźć odpowiednie słowa. – Nie – zapewniła sułtanka. – Wszystkim im chodzi o to samo. – Nie Rapowi! – upierała się Inos. Wydawało się, że Rasha nagle urosła, a jej oczy stały się bardziej czerwone. – Tak ci się zdaje? Co ty wiesz o życiu, pałacowy kwiatuszku? – Wystarczająco wiele! – krzyknęła Inos. – Miałam wyjść za mąż za mężczyznę, którego kochałam, a on na moich oczach zamienił się w potwora! – Inos! – odezwała się ostro Kade. – Mnie sprzedano potworowi, kiedy miałam dwanaście lat. Był stary. Sączyła się z niego ropa – nie ustępowała Rasha. – Widziałam śmierć ojca! – Byłam młodsza od ciebie, kiedy widziałam, jak umierały moje dzieci! – Przeszłam zimą przez tajgę! – Byłam kucharką na kutrze rybackim. Jego załoga składała się z pięciu mężczyzn. Czy potrafisz sobie wyobrazić, jak to wyglądało, motylku? Stojąca u boku Inos Kade kręciła się niecierpliwie, jak przestraszona kwoka. Wydzieranie się na czarodziejkę z pewnością było lekkomyślnym postępkiem, lecz Inos zignorowała ostrzeżenia. Nie sądziła jednak, by mogła wygrać ten zwariowany pojedynek na wrzaski. Rasha była specjalistką. Krzyczała niczym handlarka w krasnegarskim porcie. – Nie mogę nic poradzić na to, co panią spotkało! – ryknęła Inos jeszcze głośniej. – Ale pani mogłaby mi teraz pomóc! Azak wciąż łkał i wił się z bólu na podłodze. Żadna z kobiet nie zwracała na niego uwagi. – Pomóc ci? – Czarodziejka spojrzała na nią z furią. – Chyba raczej twojemu kochankowi, chłopcu stajennemu? Inos opuściła wzrok. To było beznadziejne! Och, Rap! – Z drugiej strony... – odezwała się Rasha łagodniejszym tonem. – Który to był Sagorn? – Ten stary. – Jeden z zestawu sekwencyjnego? Ale oni muszą mieć wspólne wspomnienia. To znaczy, że wszyscy je znają? Inos skinęła głową. Spojrzała na czarodziejkę, ogarnięta nagłą nadzieją. – Ciekawe! – Rasha ponownie przybrała postać królewskiej matrony. To wyglądało zachęcająco. – Dobrany zestaw ze słowem mocy! To mogłoby być zabawne. A dwa słowa warto by było ocalić. No to, chodź, kochanie, zobaczymy, co się da zrobić. Ruszyła z powrotem w górę schodów. Inos poczuła nagły przypływ nadziei. Odsunęła na bok Kade, nie zwracając uwagi na wysiłki ciotki próbującej przekazać jej gestem ostrzeżenie, po czym podążyła za czarodziejką. Gdy mijała zakręt schodów, dostrzegła bazaltową panterę, która obserwowała ją lśniącymi jasno oczyma z żółtego onyksu. Wydawało się, że śledzą ją one, gdy się zbliżała, posąg jednak pozostał posągiem. Inos zignorowała go. Trzymała się blisko czarodziejki. Zanim dotarły na szczyt, Rasha zatrzymała się. Wyciągnęła rękę, by powstrzymać również Inos. Następnie ruszyła ostrożnie naprzód, krok za krokiem. Gdy jej głowa znalazła się na wysokości podłogi, stanęła na chwilę. Wydawało się, że nasłuchuje, tak jak robiła to uprzednio. – Co... – odezwała się Inos. – Psst! Wszystko w porządku... Najwyraźniej uspokojona, Rasha ponownie ruszyła W górę. Minąwszy panterę, nie zwróciła się na północ, ku zaklętej wnęce, lecz skierowała na południowy wschód, klucząc między ozdobnymi, miniaturowymi otomanami, stołami i groteskowymi rzeźbami. Wreszcie dotarła do wielkiego lustra wiszącego na ścianie. Było owalne. Jego ozdobną, srebrną ramę pokrywały wzory wyobrażające m.in. liście i dłonie. Wyglądały one złowieszczo. Nawet odbite w zwierciadle przedmioty wydawały się dziwnie zniekształcone. Inos spojrzała z przerażeniem na dwie postacie, które tam ujrzała, skryte w cieniu i niewyraźne. Wyglądała okropnie: miała siną twarz, wytrzeszczone oczy i rozczochrane włosy barwy miodu. Oczom wszystkich ukazywała się niczym rozbitek wyrzucony na brzeg. Z drugiej strony, Rasha sprawiała wrażenie pięknej i królewskiej. Przyglądała się reakcji Inos z chłodną pogardą. Nagle zmarszczyła brwi, jakby się skupiła. Oba odbicia zniknęły. Szkło pociemniało. Zaczęły się w nim poruszać jakieś kształty. Inos wciągnęła z wrażenia powietrze, widząc te nowe czary. Mgła zgęstniała, tworząc postacie impijskich legionistów. Wkrótce rozpoznała komnatę na szczycie wieży Inissa. Panował w niej półmrok. Za oknami sypał śnieg, pokrywając ołowiane pręty, w które wprawione były szyby. Dostrzegła roztrzaskane drzwi oraz tłum żołnierzy kręcących się po pomieszczeniu w słabym, szarym świetle. Lustro nie przekazywało dźwięku, a jedynie obraz. – Widzisz? – mruknęła czarodziejka. – Nie ma śladu po twoim kochanku. – On nie był żadnym kochankiem! Tylko wiernym poddanym! – Ha! Obśliniłby cię całą, gdyby tylko miał okazję. Oni wszyscy to robią. Nie widzę też jednak goblina ani żadnego z członków zestawu. Inos mruganiem oczyściła powieki z łez. – I popatrz tutaj! – powiedziała Rasha. Scena przechyliła się na bok, a następnie ustabilizowała. Kilku legionistów wychylało się przez wielką południową okiennicę, spoglądając w dół. – Albo mieli na tyle rozsądku, by wyskoczyć – stwierdziła Rasha – albo po prostu ich wyrzucono. Raczej wyrzucono. Obraz zamazał się, gdy łzy odniosły zwycięstwo nad mruganiem. Rap i ciotka Kade – tylko ich dwoje spośród poddanych ojca dochowało Inos wierności. A teraz została jedynie Kade. 3 Na wschodzie, wznosząca się nad morzem, blada poświata zmywała z nieba gwiazdy i igrała na powierzchni fal, które nadciągały monotonnie z mroku, by uderzać z pluskiem o brzeg już teraz lśniący niczym kute srebro. Na zachodzie, za plecami Rapa, dżungla budziła się przy akompaniamencie ptasich pieśni. Nigdy w życiu nie słyszał podobnych melodii. Nigdy też nie oddychał takim powietrzem. Owiewało skórę ciepło i miękko, niosąc ze sobą słodkie zapachy morza oraz roślinności. Jego wilgotność sprawiła, że Rapowi zabrakło tchu i zakręciło się w głowie. Wabiło go niczym gorące łóżko. Nie ufał takiemu powietrzu, podobnie jak miękkiemu, ciepłemu piaskowi. Nadchodził ranek, a on w ogóle nie spał. Powieki opadały na oczy. Co prawda nie potrzebował oczu, gdyż dalekowidzenie mówiło mu, że w pobliżu nie czai się żadne niebezpieczeństwo. W gęstym listowiu nie poruszało się żadne stworzenie większe od kruka, ale te barwne niczym klejnoty ptaki z pewnością nie były krukami. Rap sięgnął już ostrożnie tak daleko, jak tylko potrafił, i upewnił się, że las jest nie tylko opuszczony, lecz wręcz nieprzebyty. Tworzyła go plątanina bujnych pnączy, soczystych liści oraz paskudnych, mięsistych kwiatów. Roiło się w nim od owadów i węży. Nigdy dotąd nie widział tak gęsto stłoczonych ani tak różnorodnych drzew. Trzech młodych mężczyzn wyrzuconych na brzeg... Znużeni parnym gorącem kontrastującym z przenikliwym chłodem Krasnegaru, pozbyli się ciężkich ubrań. Imp i faun usiedli z rękami splecionymi na kolanach, goblin zaś położył się na plecach. Zorientowali się już, że nie mają nic – żadnych pieniędzy ani broni, nie licząc kamiennego sztyletu Małego Kurczaka. Nie wiedzieli też, gdzie się znajdują. Rap właśnie skończył opowiadać Thinalowi o swych dwóch poprzednich spotkaniach z Jasną Wodą, czarownicą północy. Był pewien, że głos, który wezwał Małego Kurczaka do wnęki i w ten sposób sprowadził ich trzech tutaj – gdziekolwiek się znajdowali – należał do starej goblinki. Thinal wydał z siebie przyprawiający o ciarki odgłos. – Ale teraz jej tu nie ma, prawda? To znaczy, nie dostrzegasz jej swoim dalekowidzeniem? – Nie. Ale nie zawsze mogłem ją wykryć w ten sposób, nawet gdy moje oczy ją widziały – Rap zamyślił się. – Czy to prawda, że ona jest obłąkana? – spytał. – Nie mów takich rzeczy! – zaskomlał Thinal. – Dlaczego nie? Albo jej tu nie ma, albo nas podsłuchuje, a to nie jest uprzejme. – Uprzejme? Rap, czarownice i czarowników guzik obchodzi uprzejmość! – Ale czy czarodzieje tracą moc, gdy się starzeją? Jeśli ona ma trzysta lat i jest jedną z Czterech już od... jak dawna? – Nie wiem. – Thinal przygarbił się, aż stał się bardzo mały. – Jak chcesz porozmawiać o takich rzeczach, to wezwę Sagorna. – Nie! Siedzieli przez chwilę bez ruchu, wpatrzeni w toczące się nieustannie fale. Do Małego Kurczaka musiała docierać przynajmniej część opowieści, gdyż mruknął sennym głosem: – Dlaczego Jasna Woda zawołała mnie, a nie ciebie? – Nie wiem – odparł Rap. – Z pewnością to nad tobą czuwa. Ciągle mnie ostrzega, bym cię nie skrzywdził. Mały Kurczak zachichotał cicho. Mimo gorąca, Rapowi przebiegły po grzbiecie ciarki. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że przeniesienie magicznym sposobem do Zarku jest lepsze od porąbania na kawałki przez pluton rozgniewanych impów. Gdy zrobi się już wystarczająco jasno, by pozostali mogli widzieć, będą musieli udać się na poszukiwanie czegoś do jedzenia. Z niecierpliwością pragnął ruszyć w drogę. Gniewało go, że tak bardzo przejmuje się jedzeniem i snem, podczas gdy ma ważniejsze zmartwienia. Fakt, że nie zdołał pomóc Inos, doprowadzał go do szaleństwa. Nigdy sobie tego nie wybaczy. Zawołała go, a on głupio się przewrócił. Padł na plecy jak kretyn, bezradny w transie, w którym pogrążyła go czarodziejka. Thinalowi łatwo było mówić, że żaden mężczyzna nie mógłby się oprzeć podobnemu czarowi. Dla Rapa nie stanowiło to zbytniego pocieszenia. Zawiódł Inos, swą prawowitą królową, swą przyjaciółkę, swą... królową. – Opowiedz mi o Zarku, Thinalu. Czy któryś z was był tu już kiedyś? Złodziej milczał przez chwilę, pogrążony w ponurych rozmyślaniach. – Mam nadzieję, że to rzeczywiście Zark – mruknął wreszcie. Rap chrząknął. – Rap, pomyliłem się. Nie wściekaj się na mnie. – Powiedziałeś, że plamy oznaczają dżinnów, a dżinnowie oznaczają Zark! – Ale, ale nie takie plamy. Posługując się zarówno oczyma, jak i dalekowidzeniem, Rap spojrzał w górę, gdzie wyraźnie już widać było tańczące na tle szarego jak cyna nieba drzewa o liściach przypominających liście paproci. Rosły szerokim pasem wzdłuż granicy plaży, jak daleko faun mógł sięgnąć zmysłami w obu kierunkach. Roślinność w ciągnącej się dalej dżungli była inna: splątana i bardziej gęsta. – Coś z nimi nie w porządku? – spytał. – Istnieją dwa rodzaje palm. Te są kokosowe. – I co z tego? – Na dżinnijskich rosną daktyle. One są do siebie bardzo podobne, Rap, i było ciemno! To nie moja wina! Gdy tylko wydaje ci się, że sytuacja jest fatalna, zawsze staje się jeszcze gorsza. – W takim razie gdzie jesteśmy? – Słyszysz śpiew ptaków? Chór witający jutrzenkę? Rap nie mógł go nie usłyszeć, mimo szumu fal. Brzmiał wspaniale. Wciąż stawał się głośniejszy, w miarę jak coraz to nowi uczestnicy dodawali do symfonii kolejne dźwięki. Jeden z oberżystów w Krasnegarze miał kanarka, a wśród wzgórz żyły skowronki. Kruki krakały, gęsi gęgały, a mewy krzyczały, to jednak był śpiew ptaków na skalę, o jakiej mu się dotąd nie śniło. Inos byłaby nim zachwycona. – Słyszałeś już to kiedyś? – Sagorn słyszał – odpowiedział Thinal. – Tylko raz. Dawno temu. To znaczy, że mnóstwo miejsc, w których śpiewają ptaki... – Ale nie tak? Gdzie jesteśmy? – W Kraju Baśni. To musi być Kraj Baśni. Dźwięki się zgadzają. Nawet zapach się zgadza. Rap wiedział, że Kraj Baśni to wyspa i jest w nim coś tajemniczego. – Andor tam był – stwierdził. – Andor! – prychnął Thinal. – Nieprawda. To był Sagorn, gdy był jeszcze znacznie młodszy. Wiele z tych historii, które opowiedział ci Andor, w rzeczywistości przydarzyło się pozostałym. Pamiętaj, że mamy wspólne wspomnienia. Rap warknął gniewnie na myśl o Andorze i jego kłamstwach. – Oni... my... nie możemy nic na to poradzić – wyjaśnił Thinal, którego głos przechodził w skomlenie, gdy tylko Rap spojrzał na niego odrobinę groźniej.