1407
Szczegóły |
Tytuł |
1407 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1407 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1407 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1407 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Cezary Domarus
Tytul: Koncert w Bolonii
Z "NF" 8/92
Nades�ane na konkurs "Fantastyka '90"
"Powinni�my by� uwolnieni od ci�aru w�asnego cia�a.
Ci�ar w�asnego ja w zupe�no�ci wystarcza".
Prawdopodobnie CIORAN
"Czadu!!!"
Prawdopodobnie okrzyk z koncertu
Pewna ksi��ka wspomina o niezwyk�ym przypadku malarza-
policjanta, kt�rego kariera jednych zachwyca, drugich
przera�a, innych za� wprawia w stan os�upienia. Sprawa jest
bardzo intryguj�ca. Nie wiadomo dok�adnie, dlaczego tak
wiele miejsca po�wi�ca si� przypadkowi owego A., skoro
ksi��ka traktuje o koncercie w Bolonii. Napisa� j� zupe�nie
nieznany krytyk muzyczny. Ksi��ka mia�a by� - jak wskazuje
obja�nienie na ok�adce - relacj� z wydarze� towarzysz�cych
koncertowi w Bolonii tego dnia, kiedy wyprodukowano
milionowy egzemplarz energooszcz�dnego s�o�ca. Posta�
niejakiego A. pojawia si� w paru miejscach ksi��ki bez
wyra�nego zwi�zku z wydarzeniem, zachodzi wi�c podejrzenie,
i� tw�rca mia� w tym ukryty interes. Niedawno pojawi� si�
szkic krytyczny o "Koncercie w Bolonii", kt�rego autor
dochodzi do wniosku, �e posta� A. wzorowana jest na pisarzu-
muzyku Raymondzie P. Jeden z krytyk�w literackich dostrzeg�
dziwn� prawid�owo��: wszystkie akapity po�wi�cone osobie A.
s� ma�ymi parodiami dzie� Raymonda P. Tajemnicza posta�
bandyty r�wnie� nasuwa pewne skojarzenia. Nie warto jednak o
nich wspomina�, gdy� s� nader lu�ne (aczkolwiek
przypuszczenie, �e bandyta jest Szatanem, nie musi zaraz
budzi� pob�a�liwego u�miechu). Jedno jest pewne - wszyscy
powoli stajemy si� obserwatorami dziwnych wydarze�, a gdzie�
w g��bi ogrodu rozbrzmiewa koncert, przyci�gaj�cy uwag�,
zatrzymuj�cy nas w p� kroku.
*
Jego obrazy. Ma ich kilkadziesi�t, mo�e nawet dwie�cie.
Niekt�re z nich by�y przemalowywane po kilka razy, a
chropowata faktura i grudki zbrylonej farby daj� poj�cie o
wysi�ku i w�tpliwo�ciach, jakie towarzyszy�y procesowi
malowania. Przewa�aj� ma�e formaty i trudno powiedzie�, czy
jest to upodobanie, czy tylko konieczno�� wynikaj�ca z braku
dost�pu do odpowiednich ram, do wi�kszej ilo�ci p��tna etc.,
etc., etc...
Z wi�kszo�ci obraz�w emanuje pogodny nastr�j. Oto
zajmuj�ce jedn� trzeci� powierzchni p��tna niby-ko�o,
z�o�one z fragment�w przypominaj�cych kszta�tem drobne
ko�ci; �rodek ko�a wype�niaj� podobnie ukszta�towane niby-
szprychy. Druga cz�� p��tna to pejza�: co� w rodzaju
wielkiej cysterny z dwoma otworami "umieszczonymi
niesymetrycznie"; ogromna, srebrzysta forma przekrzywiona na
jeden bok, dalej jakie� nieokre�lone zabudowania, a bli�ej
posta� stoj�cego nieruchomo cz�owieka.
Niekt�re obrazy wygl�daj� ca�kiem inaczej.
*
W raju wysoce oszcz�dnych s�o�c jedno w arogancki spos�b
trwoni swoj� cenn� energi�. Zadaniem malarza-policjanta jest
ujarzmienie niesfornego s�o�ca i doprowadzenie go do
najbli�szego posterunku. Znajduj�cy si� w pobli�u A. nie
czyni jednak swej powinno�ci - zaj�ty jest malarskimi
spekulacjami, co mo�e przecie� doprowadzi� do strasznej
katastrofy. Oto dlaczego ka�dy powinien przeczyta�
instrukcj� obs�ugi nowego s�o�ca. Oto dlaczego ka�dy
powinien zwr�ci� uwag� malarzowi-policjantowi, kt�ry nigdy
nie si�ga� po alkohol, jest troch� opiesza�y i gapowaty i ma
w g�owie ba�agan.
*
Jego �ona. Istniej� niezbite dowody, �e sk�oni�a go do
podj�cia pewnej decyzji, w ka�dym razie sprawi�a, i�
przesta� si� waha�, mieszkanie z jej rodzicami i tak by�o
�r�d�em nader przykrych dozna�, wi�c... Czy jego �ona ceni u
niego brak sk�onno�ci do alkoholu? Czy jego �ona lubi jego
obrazy?
*
Powiesi� w gabinecie jedno ze swoich wczesnych p��cien. Nie
by� to spos�b na reklam�. Gdyby zreszt� kto� zapyta�, kto
jest autorem tego dzie�a - dzie�a, ale czy tak by postawi�
spraw�? - nigdy nie odwa�y�by si� przyzna� do pope�nionego
czynu.
Kiedy przysz�o mu do g�owy, by pos�ugiwa� si�
pseudonimem? Nie wiadomo. Zamiast reperowa� przestarza�y model
s�o�ca, �owi� ryby, chodzi� na ciekawe mecze, zapisa� si� do
Mi�dzymiastowej Samoobrony, kolekcjonowa� p�yty - malowa� po
kryjomu obrazy. Co za wstyd!
*
Czasy, czasy. Czasy nie takie... Ani ci�kie, ani �atwe. Z
tyloma s�o�cami... Sos chrzanowy w czasie rozruch�w
ulicznych. Ostro�� sos�w chrzanowych zale�y nie tyle od
rodzaju chrzanu, co od u�ytej ilo�ci. Ostro�� rozruch�w
ulicznych zale�y prawdopodobnie od liczby u�ytych s��w,
oczywi�cie s��w wiadomego rodzaju. Na liczb� ofiar wp�ywa
wiele czynnik�w. Udzia� w rozruchach os�b spo�ywaj�cych sos
chrzanowy w du�ych ilo�ciach gwarantuje du�� liczb� ofiar.
Przy czym gatunek chrzanu nie jest istotny. Ruch mas podczas
rozruch�w nie pozostaje bez wp�ywu na same czasy albo raczej
- w zale�no�ci od tego, kto s�dzi - czasy nie pozostaj� bez
wp�ywu na ruch mas. Mo�na rozr�ni� wiele rodzaj�w ruch�w
mas: lewoskr�tne, prawoskr�tne, wiruj�ce i prostolinijne, a
tak�e zdecydowane, opiesza�e i podryguj�ce. Swoist� odmian�
ruchu mas jest bezruch. Wniosek, jakoby bezruch spowodowany
by� trawieniem sosu chrzanowego, jest przesadzony. Badania
nad bezruchem mas nie s� jeszcze tak zaawansowane, �eby
mo�na by�o wysnu� jakie� wnioski.
Zza okien kawiarni, gdzie schroni�a si� cz��
uciekinier�w z centrum miasta, widoczny jest spory kawa�ek
ulicy; w d�ugim szeregu stoj� ambulanse, wozy opancerzone
czy te� inne - nie wiadomo jakie - rzeczy. S� te� ludzie,
r�ni ludzie, prowadz�cy, prowadzeni, a nawet puszczaj�cy
zmy�lne strumyczki krwi z r�nych cz�ci (...). Obywatele
(...) znajduj�cy si� w kawiarni odgrodzeni s� od wydarze�
nie tylko podw�jn� szyb�, nie tylko dyskretn� materi�
firanki, lecz tak�e czym� w rodzaju przypadkowego zmylenia,
w jakie zap�dzi�a ich aura nast�puj�cych po sobie wypadk�w.
Przystojna, dotychczas bardzo uprzejma kelnerka uprzedza
stanowczym i gro�nie brzmi�cym g�osem, aby nikt nie zbli�a�
si� do okna, co z powodu t�oku panuj�cego wewn�trz jest
naturalnie niemo�liwe. Ma�e dziecko przyciska do szyby sw�j
ma�y nosek i wysmarkuje pewn� ilo�� substancji, budz�c groz�
i przera�enie w�r�d pozosta�ych (mo�e z wyj�tkiem kilku
gburowatych osobnik�w siedz�cych w k�cie). Kelnerka wyrywa z
r�k dziecka dobrze zaimpregnowanego marabuta i poleca matce
przedsi�wzi�� nadzwyczajne �rodki ostro�no�ci. Nikt nie mo�e
by� nara�ony, m�wi. W tej chwili s�ycha� huk wystrza�u.
Ambulans ugina si� pod naporem pewnych - powiedzmy -
ilo�ci (...). Dwa s�o�ca uciekaj� przed pogoni�. S� zepsute
i bardzo z�o�liwe. �wiec� o nieodpowiedniej porze i
zak��caj� pi�kne wschody dziesi�tk�w tysi�cy s�o�c, kt�re s�
specjalno�ci� miasta. Rozregulowane s�o�ce to tragedia.
Zza okien zat�oczonych kawiarni nigdy nie uda si� nam
zobaczy� malarza-policjanta. Zjawisko to nie jest jak
dotychczas dok�adnie zbadane, szczerze m�wi�c, nikt nigdy
nie zajmowa� si� nim cho�by przez kilka minut. A c� szkodzi
wyskuba� ma��, najmniejsz� ociupink� czasu z bli�ej
nieokre�lonej g��bi i przyjrze� si� temu dok�adnie? No
w�a�nie, c� szkodzi?
Malarz-policjant ch�tniej - czy najch�tniej? - sp�dza
czas w swoim biurze, ale regulamin nie pozwala mu szkicowa�,
iluminowa�, etc., etc., etc... Co te� mo�e widzie� ciekawego
nawet najbardziej znu�ony malarz-policjant w ciasnym biurze,
kt�re - co jest oczywiste - przyt�pia jego intelekt, a co
najgorsze - os�abia si�y tw�rcze. Czy nie m�g�by raz na
jaki� czas mazn�� sobie czego� dla wprawy albo chocia�
zrobi� kilka kresek na marginesie brudnopisu sprawozdania?
Nigdy. Istnieje przypuszczenie, �e malarz-policjant nie mo�e
tego zrobi�, poniewa� w innym wypadku padnie ra�ony p�czkiem
usztywniaczy Bergsona.
Czy co� by si� sta�o, gdyby gabinet zosta� opuszczona na,
powiedzmy, trzy godziny, a w tym czasie kto� - przynajmniej
�wiat - by�by �wiadkiem powstania dzie�a sztuki, przez co
wszyscy zyskaliby na tym - cho�by dzie�o sztuki - kt�re,
je�eli cena by�aby w miar� przyst�pna, m�g�by naby� potentat
przemys�owy lub w�a�ciciel fabryki we�nianych lambrekin�w
lub chocia� �redniozamo�ny intelektualista, jeden z tych,
kt�rzy robi� wspania�� karier�. Dzie�o mog�oby wisie� w
korytarzu albo w du�ym pokoju mieszkania - a mo�e ma dom,
przepastne wn�trze! - tym samym obraz m�g�by zyska�
kunsztown� opraw� intelektualnych rozm�w, rozpraw,
rozgrywek, rozwydrze�, rozw�ciecze�, rozziew�w,
rozgardiaszy, rozzuchwale�, roztrz�sa�, rozbestwie�
(uaaaA!), rozchichota�, oczywi�cie tw�rczych w spos�b
nadzwyczajny, niezwyk�y i niezr�wnany, obraz m�g�by wisie�
na �cianie nawet bez ram i bez szybki, daj�c tym samym
mo�liwo��, by ten i �w m�g� wyd�uba� ko�cem scyzoryka rower
lub latawiec swoich marze�, mo�e komu� uda�oby si� nawet
wyg�osi� znacz�c� kwesti�, zaczynaj�c� si� od s��w ich bin
der Geist, der stets verneint, ile� korzy�ci wynikaj�cych z
trzech godzin tw�rczego mozo�u. Ale s� to oczywi�cie
teoretyczne rozwa�ania, bo przecie� malarz-policjant nigdy
nie opu�ci swego gabinetu w czasie przewidzianym na pobyt
wewn�trz kr�gu pos�pnych mur�w, nigdy nie pozwoli sobie na
tak� nieprawomy�lno��, na takie marnotrawienie cennego
czasu, na przekroczenie ram pewnego mitu, nie istniej�cego
wprawdzie, ale maj�cego szanse na (...) go - je�eli ju�
zaistnieje - w og�lnej (...), a wr�cz nawet tam, lecz
wracaj�c do tematu, malarzy-policjant�w nigdy nie cechowa�a
przesadna ciekawo�� ani szale�cza odwaga, po co mieliby
nara�a� si� w g�upi spos�b, dobry malarz-policjant i tak nie
zmarnuje czasu wolnego przep�ywaj�cego przez szczeliny
masywnego budynku, zastanowi si� nad regu�ami kompozycji,
rozwa�y kilka problem�w kolorystycznych, wykona par�
fizycznych �wicze� udro�niaj�cych kr��enie i nie wyjdzie na
zewn�trz, dlatego patrz�c przez okno zat�oczonej kawiarni
nie zobaczymy jego �wietlistej postaci, nie ujrzymy go nawet
zamienionego w purpurowy fr�dzelek, a przecie� z jego
nieobecno�ci korzystaj� zepsute i wadliwe odmiany s�o�c,
przez co �wiat jest bardziej migotliwy.
*
Malarze-policjanci unosz� si� nad miastem. Nie zamierzaj�
nigdzie ucieka�, nie szukaj� tak�e ofiar, poniewa� zamiarem
ka�dego prawdziwego malarza-policjanta jest odnalezienie
ma�ego pude�ka z przyborami do unikania trudnych sytuacji.
Malarze-policjanci nigdy nie znajduj� takich pude�ek, ale
ich up�r w szukaniu tych przedmiot�w nie ma sobie r�wnych.
Dlatego te� miasto stan�o przed nie lada problemem.
Wynaj�to nawet strzelc�w do str�cania malarzy-policjant�w.
Tymczasem przest�pczo�� ros�a. Malarz-policjant A.
przypomnia� sobie sw�j z�odziejski epizod. Przed laty krad�
przecie� alkohol, papierosy i kaw�. Pali� trawk�. Handlowa�
kradzionymi rzeczami. I tak dalej.
Tymczasem przez okno wida� stada ptak�w nieokre�lonego
gatunku. T�sknota przybiera na sile. Do posterunku zbli�a
si� wielka, czarna, l�ni�ca, cicho brz�cz�ca, cudowna, godna
podziwu llimuzyna. Przyciemniane szyby ukrywaj� czyj��
twarz. Jest niezbyt s�oneczny dzie�.
*
Kt�ra godzina? Jakie miejsce?
Godzina kt�rakolwiek. Miejsce dobrze znane.
*
Bandyta wszed� przez okno. Przesadzi� parapet jednym zwinnym
susem i opanowa� gabinet. Na poparcie swoich racji trzyma� w
z�bach n�.
W tym czasie A. wykonywa� jedno z �wicze� poprawiaj�cych
spr�ysto�� mi�ni brzucha i jednocze�nie rozmy�la� o swojej
ostatniej pracy pod tytu�em "Upalne lato".
- Wstawaj - powiedzia� szorstko bandyta - to napad!
- H�? - A. podni�s� si� z pod�ogi i strz�sn�� z siebie
nadmiar (...).
- Tylko bez sztuczek - bandyta post�pi� krok naprz�d. -
Pod �cian�!
- To chyba jaka� pomy�ka - odpar� A.
- Wykluczone! - zwi�z�a bandycka riposta (ch�ralnie
wznosimy pod niebiosa nasz podziw).
- A jednak jest pan w b��dzie...
- Wykluczone.
- Wybaczy pan, nigdy nie mia�em do czynienia z napadem. -
A. pos�usznie stan�� pod �cian�. - A propos, czego ma
dotyczy� ten napad?
- Jest mi wszystko jedno - odpar� bandyta. Za pasem mia�
drugi n�, jeden z tych, co dobrze wchodz� pod �ebro.
- Rozumiem...
Bandyta poczu� si� bezpieczniej. M�g� teraz lepiej si�
rozejrze�, zwr�ci� uwag� na kilka szczeg��w. Z
zainteresowaniem obejrza� komplet biurko-fotele, malutk�
biblioteczk� literatury fachowej, co� co mog�o by� (...),
oczywi�cie bez kompromituj�cej zawarto�ci. Najwi�cej emocji
wzbudzi�o w nim jednak wczesne p��tno A. Bandyta schowa�
nawet n� (kt�ry wcze�niej trzyma� w z�bach, potem w d�oni)
do kieszeni i zbli�y� si� do obrazu, niemal dotykaj�c nosem
jego powierzchni.
- Zupe�nie niez�e - powiedzia�.
- Doskona�e - doda� po chwili.
- �wietne.
- Doprawdy, tego si� nie spodziewa�em. - Bandyta oderwa�
wzrok od p��tna i spojrza� na A. - Sk�d ten obraz u pana?
- No c� - zmieszany A. przest�pi� z nogi na nog� - du�o
by m�wi�.
- Doskona�e - powt�rzy� bandyta. - Czuj� si� zaszczycony
ogl�daj�c tak znakomit� prac� w pa�skim gabinecie. Nigdy bym
si� tego nie spodziewa�.
- Dzi�kuj�.
- Ze szczeg�ln� rado�ci� - ci�gn�� bandyta - przywita�em,
przyznam si� szczerze, obecno�� "wyp�owia�ego b��kitu",
kt�ry przypomina mi zniszczone malowid�a �cienne z pa�acu w
Til Barsib, oczywi�cie ten "zabieg" ma inne zastosowanie,
lecz odczuwam to samo patrz�c na ten obraz i maj�c w pami�ci
m�j pobyt w tamtych stronach.
Bandyta ostro�nie zdj�� p��tno z gwo�dzia i odwr�ci� je
na drug� stron�, by dowiedzie� si�, kto jest jego autorem.
- Czy to mo�liwe? - Bandyta spojrza� na A. i z zachwytem
odwiesi� obraz na dawne miejsce.
- Czy to pan? Czy nie jest to aby jaka� pomy�ka, zbieg
okoliczno�ci?
A. u�miechn�� si� skromnie i odrzek�: - Ale� nie, jestem
malarzem. Nie tylko, oczywi�cie, nie tylko.
- Jak�e si� ciesz�! - bandyta u�cisn�� d�o� A. - Niech
pan wybaczy to nag�e wtargni�cie, gdybym wiedzia�, co tu
zastan�, zmieni�bym rekwizyty, oby�oby si� bez dysonansu,
lecz mam nadziej�, �e nie czuje si� pan oburzony, nie, pan
na pewno nie, wi�c dobrze, w takim razie mo�emy przej�� nad
tym do porz�dku dziennego, nie zwa�aj�c na jakie� zasz�o�ci,
kt�re dawno - w pewnej skali - przebrzmia�y i my ju� o nich
nie pami�tamy.
- Oczywi�cie - powiedzia� A.
- Przejd�my wi�c do innych spraw - bandyta otworzy� drzwi
gabinetu i da� znak do wyj�cia.
*
Na ulicy.
- Czy rzeczywi�cie �r�d�em pa�skich inspiracji by�o to
zapyzia�e mieszkanko? - bandyta otworzy� drzwi wytwornej
limuzyny.
- Szczerze m�wi�c, tak - odpar� A. - I zepsute s�o�ce -
doda� po chwili.
*
W miejskim sk�adzie malarzy-policjant�w jest du�o wolnego
miejsca. Wielu dobrze funkcjonuj�cych malarzy-policjant�w
zgin�o w magazynie podczas wielkiego po�aru pewnego
niespokojnego roku, kiedy grupa Zegarmistrz�w nie zdo�a�a
zapobiec rozruchom. �urnali�ci doszli do wniosku, �e dosz�o
do jakiego� momentu, biskup w osobnym wyst�pieniu zwr�ci�
uwag�, jak to wszystko mo�e wp�yn�� na poziom produkcji
gutaperki, nie da si� bowiem �y� bez z�b�w, bez kabli i bez
golfa. Nikt si� z tym nie pogodzi.
Malarz-policjant, o dziwo, tak.
*
K�tem oka A. zauwa�y� co�, co zaw�adn�o jego wyobra�ni�.
- M�g�bym namalowa� dla pana obraz - powiedzia� A. -
Nigdy nie namalowa�em obrazu o wymiarach, powiedzmy, trzy na
trzy metry, musieliby�my wi�c kupi� potrzebne materia�y.
- Nie b�dzie �adnego problemu. - Bandyta nacisn��
gwa�townie na peda� gazu; limuzyna min�a dzielnice
wyst�pku, kwatery z�oczy�c�w i ulice pe�ne rozboju.
- Kto� b�dzie musia� sobie z tym poradzi� - powiedzia� A.
*
Kiedy A. gruntowa� olbrzymie p��tno na drugim pi�trze
luksusowej willi, bandyta my�la� o problemach sztuki.
*
Szef policjant�w odby� d�ug� rozmow� z lokajem. Dzieli� ich
bogato zdobiony p�ot.
- Jest nam potrzebny - powiedzia� szef - mamy coraz mniej
ch�tnych, za to coraz wi�kszy ba�agan. Niech pan mu powie,
�e jest nam potrzebny.
Lokaj przekrzywi� g�ow� i spojrza� troch� wsp�czuj�co na
szefa policjant�w.
- Nic z tego - bia�a r�kawiczka zakre�li�a w powietrzu
z�owr�bny �uk - on jest poch�oni�ty prac� i nic innego poza
ni� go nie obchodzi.
- Czy naprawd� nie mog� liczy� na nic innego? Czy nie
m�g�bym porozmawia� z nim cho�by przez minut�?
- Niech pan przyjdzie w przysz�ym tygodniu.
*
Kiedy A. pokrywa� p��tno kolejnymi warstwami farby,y bandyta
rozmy�la� o sztuce i o problemach z ni� zwi�zanych. My�la�
te� o czasach, kiedy pisanie zaczyna�o przypomina� proces
malowania obraz�w i gryzmolenia g�upich rysunk�w.
*
S�o�ca sprzedaje si� tylko w nocy. Wtedy dobrze wida�
wszystkie usterki. Malarze-policjanci maluj� obrazy tylko w
ci�gu dnia. Sprzedawcy s�o�c s� bogaczami. Malarze-policjanci
niekiedy a� piszcz� z biedy. Wszyscy maj� jednak gdzie
mieszka�. Imitacje s�o�c s� �atwe do rozpoznania. Wystarczy
powiedzie� kilka razy s�owo "bzium", �eby si� o tym
przekona�. W�wczas imitacja udaje si� do najbli�szego
kasownika i kurczy ze wstydu.
*
A. odpoczywa�. Ca�� powierzchni� tarasu pokrywa�a warstwa
czego� w rodzaju t�uczonego marmuru. Bandyta wszed� do
pokoju i przez chwil� sta� przed mokrym p��tnem.
- Czy ju�?- spyta�.
A. odwr�ci� twarz w stron� obrazu.
- Tak - odpar� - co najwy�ej jeszcze kilka poci�gni��
p�dzlem. W ka�dym razie pozosta�o niewiele.
*
- By� tu pana szef.
- S�ysza�em.
- Chcia� si� z panem zobaczy�. Wygl�da� na
nieszcz�liwego.
- C�...
- Czy mam go wpu�ci�, kiedy znowu tu przyjdzie?
- Raczej nie. Jego obecno�� tutaj niczego nie rozwi��e.
- On chyba ma jakie� k�opoty.
- Jego k�opoty nie mog� mnie obchodzi�. Jeden z cz�on�w
odpad�.
- S�ucham?
- Nic, tak tylko m�wi�.
- Co mam mu powiedzie�?
- Nic albo niewiele. Co tam chcesz. Na przyk�ad: dobrego
zdrowia. Albo: musi pan sam podj�� ten trud... Nie radzi�bym
natomiast szczu� go psami. Mia�by pretekst, �eby mnie
gn�bi�.
*
A. i bandyta przechadzali si� po wielkim ogrodzie. Rozmowa
dotyczy�a sztuki, pewnych zagadnie� technicznych i
najbli�szej wystawy. A. nie chcia� mie� z tym nic wsp�lnego.
- A gdyby� - bandyta zatrzyma� si� nagle przy rozecie
gardenii. - A gdyby� czasami potrudzi� si� nad jakim�
fa�szerstwem?
A. zatrzyma� si� kilka krok�w dalej. Upi� �yk wina.
- �wietna my�l - pokiwa� g�ow�. - Naprawd� �wietna.
Zastanowi� si� nad tym dzi� wieczorem.
*
R�ne wersje wydarze� - zar�wno wersje jak i wydarzenia
pozostaj� w do�� lu�nych relacjach z prawdziwymi wersjami i
prawdziwymi wydarzeniami, o kt�rych zreszt� powiedzie�, �e
s� prawdziwe, znaczy unikn�� oporu, jaki niesie ze sob� ta
uci��liwa kwestia - r�ne wersje wydarze� roz�o�y�y si�
leniwie na pla�y i nastr�czaj� sporo k�opot�w; kt�r� z nich
wybra�? T� z niebieskim grzbietem i ��tym podbrzuszem? T�
ze z�otymi bokami i pomara�czowym spodem? T� r�ow�, kt�ra
u�miecha si� i szczerzy b��kitne z�by? T� z czerwonymi
kolanamai? A mo�e t� purpurow� ze z�o�ci?
Pogoda jest nie najgorsza; powietrze �wie�e, przejrzyste,
i nawet z pla�y wida� ogromny obraz, stoj�cy niedaleko
wyj�cia na taras. A. przygl�da si� male�kim postaciom
spaceruj�cym nie opodal linii brzegu, gasi pragnienie
przechylaj�c szklaneczk� z jakim� sokiem, odgarnia w�osy z
czo�a. R�ne wersje wydarze�, kt�re ��cz� dwupokojowe
mieszkanie, dziesi�tki ma�ych p��cien, rozruchy, masy, kubek
z p�dzlami, ogr�d, pude�ko, gabinet, s�o�ca, butelki z
alkoholem, czarn� limuzyn� - r�ne wersje wydarze� k��bi�
si� w g�owie A. Co robi�? W "Tajnej instrukcji policjanta"
jest taki akapit: Walki s�o�c. S�o�ca o�lepiaj� si� nawzajem
i robi� sobie na z�o�� wiele przykro�ci. Malarze-policjanci
obowi�zani s� temu zapobiec. Malarze-policjanci nie powinni
chodzi� na koncerty. S�o�ca tak.
Czy powinienem to robi�? Za te brudne pieni�dze m�g�bym
jednak kupi� sobie jakie� s�o�ce i wiele innych rzeczy...
Sen przychodzi do A. tu� po p�nocy.
*
S�o�ce lata�o nad miejscem, gdzie nast�pnego dnia mia� odby�
si� koncert. Na pustej sali ustawiono niekt�re instrumenty,
kilka sto��w, krzese� i ma�e pude�ko, kt�rego przeznaczenia
nikt nie zna� (kto by zreszt� zwraca� na nie uwag� - by�o
takie niepozorne i ma�o interesuj�ce jak futera� od tr�bki).
S�o�ce chcia�o doczeka� do chwili, kiedy zabrzmi� pierwsze
takty muzyki i wszystko zacznie wygl�da� inaczej. Jedynym
zagro�eniem m�g� by� policjant, kt�rego nag�a interwencja
grozi�a niebywale ostrymi sankcjami. Co za �wiat! Kiedy�
by�o jedno s�o�ce i nie musia�o na nikogo zwa�a�. Teraz za
ka�dym felernym s�o�cem ugania si� malarz-policjant. Sytuacj�
mo�e uratowa� tylko koncert!
*
- Znowu by� tu pana szef - powiedzia� s�u��cy. - Opowiada� o
panu niestworzone historie. Kim pan jest, u diab�a?
- Nie wiem - odpar� A.
*
A. fa�szuje s�ynny obraz van O. pod tytu�em "Gabinet
komisarza �andarmerii". Doskona�a imitacja. W komentarzu do
swojej pracy A. m�wi: Mno�� si� znaczenia i konteksty. Mnie
wskaz�wki kojarz� si� wy��cznie ze s�o�cem. Imitacje z
niespe�nieniem. Wielki dom z g�r�. Dziesi�� fa�szerstw z
przykazaniami. Przest�pstwo z wybawieniem. Pude�ko z
czysto�ci�.
Ranek.
*
Koncert
Czo�g wygl�da jak orzech. Kamie� wygl�da jak o��wek. Szyba
wygl�da jak samoch�d. Malarz-policjant wygl�da jak g�upi.
Krew wygl�da jak trup. Historia wygl�da jak znaczek.
Kelnerka wygl�da jak arszenik. St� wygl�da jak herbata. Gaz
wygl�da jak statek. Ambulans wygl�da jak dodajnik. Szklanka
wygl�da jak �pioch. Dziecko wygl�da jak taboret. Ludzie
wygl�daj� jak reliefy. Koncert wygl�da jak...
*
Jak pi�knie! Bandyta przest�pi� pr�b domu ze wzruszaj�c�
lekko�ci�. Niebywa�y sukces! Sprzeda�em wszystkie obrazy!
Pieni�dze wypychaj� kieszenie naszych spodni, koszul i
p�aszczy! Rozrywaj� przyciasne nesesery i podr�czne torby!
Wysypuj� si� z wielkich szaf i tajemnych schowk�w! Jeste�my
bogaci! Wyobra� sobie, �e uda�o si� za pierwszym razem! Za
pierwszym, s�yszysz?! Hej, u diab�a, gdzie jeste�?! Bandyta
wszed� do pokoju na pi�trze. Rozbrzmiewa� w�a�nie "Koncert w
Bolonii" Cecil Taylora, kiedy A. opad� na krzes�o kompletnie
pijany.
Cezary Domarus
CEZARY DOMARUS
Urodzi� si� w 1966 roku w Gdyni. W 1987 roku po siedmiu
miesi�cach nauki rzuca studia na Wydziale Ekonomiki
Transportu Morskiego Uniwersytetu Gda�skiego, by kolejno -
naprawia� sprz�t domowy, pracowa� jako magazynier, by�
bezrobotnym, korektorem, akwizytorem, dealerem w dziale
og�osze� "Gazety Morskiej". W po�owie lat osiemdziesi�tych
dzia�a w GKF "Collops" i publikuje w tamtejszym fanzinie
opowiadania, z kt�rych nie jest dzi� dumny. Obecnie nie
pracuje zawodowo, od dw�ch lat pisze na powa�nie (cho�
chwilowo bez sukces�w), b�d�c jednocze�nie cz�onkiem
Efemerycznej Formacji Muzyki Wypierdliwej "�nie�ynki-
Ptasz�ta" ze stolic� w Gdyni.
"Koncert w Bolonii" nie jest jego typowym tekstem. W
polskiej fantastyce te� raczej nie znajdziemy podobnej
pr�by, pewnie tak�e dlatego rzecz zwr�ci�a uwag� juror�w III
konkursu. Zapowiada Domarus nades�anie do "NF" nast�pnych
opowiada�, bli�szych tradycyjnej SF.
(mp)