1407

Szczegóły
Tytuł 1407
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1407 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1407 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1407 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Cezary Domarus Tytul: Koncert w Bolonii Z "NF" 8/92 Nades�ane na konkurs "Fantastyka '90" "Powinni�my by� uwolnieni od ci�aru w�asnego cia�a. Ci�ar w�asnego ja w zupe�no�ci wystarcza". Prawdopodobnie CIORAN "Czadu!!!" Prawdopodobnie okrzyk z koncertu Pewna ksi��ka wspomina o niezwyk�ym przypadku malarza- policjanta, kt�rego kariera jednych zachwyca, drugich przera�a, innych za� wprawia w stan os�upienia. Sprawa jest bardzo intryguj�ca. Nie wiadomo dok�adnie, dlaczego tak wiele miejsca po�wi�ca si� przypadkowi owego A., skoro ksi��ka traktuje o koncercie w Bolonii. Napisa� j� zupe�nie nieznany krytyk muzyczny. Ksi��ka mia�a by� - jak wskazuje obja�nienie na ok�adce - relacj� z wydarze� towarzysz�cych koncertowi w Bolonii tego dnia, kiedy wyprodukowano milionowy egzemplarz energooszcz�dnego s�o�ca. Posta� niejakiego A. pojawia si� w paru miejscach ksi��ki bez wyra�nego zwi�zku z wydarzeniem, zachodzi wi�c podejrzenie, i� tw�rca mia� w tym ukryty interes. Niedawno pojawi� si� szkic krytyczny o "Koncercie w Bolonii", kt�rego autor dochodzi do wniosku, �e posta� A. wzorowana jest na pisarzu- muzyku Raymondzie P. Jeden z krytyk�w literackich dostrzeg� dziwn� prawid�owo��: wszystkie akapity po�wi�cone osobie A. s� ma�ymi parodiami dzie� Raymonda P. Tajemnicza posta� bandyty r�wnie� nasuwa pewne skojarzenia. Nie warto jednak o nich wspomina�, gdy� s� nader lu�ne (aczkolwiek przypuszczenie, �e bandyta jest Szatanem, nie musi zaraz budzi� pob�a�liwego u�miechu). Jedno jest pewne - wszyscy powoli stajemy si� obserwatorami dziwnych wydarze�, a gdzie� w g��bi ogrodu rozbrzmiewa koncert, przyci�gaj�cy uwag�, zatrzymuj�cy nas w p� kroku. * Jego obrazy. Ma ich kilkadziesi�t, mo�e nawet dwie�cie. Niekt�re z nich by�y przemalowywane po kilka razy, a chropowata faktura i grudki zbrylonej farby daj� poj�cie o wysi�ku i w�tpliwo�ciach, jakie towarzyszy�y procesowi malowania. Przewa�aj� ma�e formaty i trudno powiedzie�, czy jest to upodobanie, czy tylko konieczno�� wynikaj�ca z braku dost�pu do odpowiednich ram, do wi�kszej ilo�ci p��tna etc., etc., etc... Z wi�kszo�ci obraz�w emanuje pogodny nastr�j. Oto zajmuj�ce jedn� trzeci� powierzchni p��tna niby-ko�o, z�o�one z fragment�w przypominaj�cych kszta�tem drobne ko�ci; �rodek ko�a wype�niaj� podobnie ukszta�towane niby- szprychy. Druga cz�� p��tna to pejza�: co� w rodzaju wielkiej cysterny z dwoma otworami "umieszczonymi niesymetrycznie"; ogromna, srebrzysta forma przekrzywiona na jeden bok, dalej jakie� nieokre�lone zabudowania, a bli�ej posta� stoj�cego nieruchomo cz�owieka. Niekt�re obrazy wygl�daj� ca�kiem inaczej. * W raju wysoce oszcz�dnych s�o�c jedno w arogancki spos�b trwoni swoj� cenn� energi�. Zadaniem malarza-policjanta jest ujarzmienie niesfornego s�o�ca i doprowadzenie go do najbli�szego posterunku. Znajduj�cy si� w pobli�u A. nie czyni jednak swej powinno�ci - zaj�ty jest malarskimi spekulacjami, co mo�e przecie� doprowadzi� do strasznej katastrofy. Oto dlaczego ka�dy powinien przeczyta� instrukcj� obs�ugi nowego s�o�ca. Oto dlaczego ka�dy powinien zwr�ci� uwag� malarzowi-policjantowi, kt�ry nigdy nie si�ga� po alkohol, jest troch� opiesza�y i gapowaty i ma w g�owie ba�agan. * Jego �ona. Istniej� niezbite dowody, �e sk�oni�a go do podj�cia pewnej decyzji, w ka�dym razie sprawi�a, i� przesta� si� waha�, mieszkanie z jej rodzicami i tak by�o �r�d�em nader przykrych dozna�, wi�c... Czy jego �ona ceni u niego brak sk�onno�ci do alkoholu? Czy jego �ona lubi jego obrazy? * Powiesi� w gabinecie jedno ze swoich wczesnych p��cien. Nie by� to spos�b na reklam�. Gdyby zreszt� kto� zapyta�, kto jest autorem tego dzie�a - dzie�a, ale czy tak by postawi� spraw�? - nigdy nie odwa�y�by si� przyzna� do pope�nionego czynu. Kiedy przysz�o mu do g�owy, by pos�ugiwa� si� pseudonimem? Nie wiadomo. Zamiast reperowa� przestarza�y model s�o�ca, �owi� ryby, chodzi� na ciekawe mecze, zapisa� si� do Mi�dzymiastowej Samoobrony, kolekcjonowa� p�yty - malowa� po kryjomu obrazy. Co za wstyd! * Czasy, czasy. Czasy nie takie... Ani ci�kie, ani �atwe. Z tyloma s�o�cami... Sos chrzanowy w czasie rozruch�w ulicznych. Ostro�� sos�w chrzanowych zale�y nie tyle od rodzaju chrzanu, co od u�ytej ilo�ci. Ostro�� rozruch�w ulicznych zale�y prawdopodobnie od liczby u�ytych s��w, oczywi�cie s��w wiadomego rodzaju. Na liczb� ofiar wp�ywa wiele czynnik�w. Udzia� w rozruchach os�b spo�ywaj�cych sos chrzanowy w du�ych ilo�ciach gwarantuje du�� liczb� ofiar. Przy czym gatunek chrzanu nie jest istotny. Ruch mas podczas rozruch�w nie pozostaje bez wp�ywu na same czasy albo raczej - w zale�no�ci od tego, kto s�dzi - czasy nie pozostaj� bez wp�ywu na ruch mas. Mo�na rozr�ni� wiele rodzaj�w ruch�w mas: lewoskr�tne, prawoskr�tne, wiruj�ce i prostolinijne, a tak�e zdecydowane, opiesza�e i podryguj�ce. Swoist� odmian� ruchu mas jest bezruch. Wniosek, jakoby bezruch spowodowany by� trawieniem sosu chrzanowego, jest przesadzony. Badania nad bezruchem mas nie s� jeszcze tak zaawansowane, �eby mo�na by�o wysnu� jakie� wnioski. Zza okien kawiarni, gdzie schroni�a si� cz�� uciekinier�w z centrum miasta, widoczny jest spory kawa�ek ulicy; w d�ugim szeregu stoj� ambulanse, wozy opancerzone czy te� inne - nie wiadomo jakie - rzeczy. S� te� ludzie, r�ni ludzie, prowadz�cy, prowadzeni, a nawet puszczaj�cy zmy�lne strumyczki krwi z r�nych cz�ci (...). Obywatele (...) znajduj�cy si� w kawiarni odgrodzeni s� od wydarze� nie tylko podw�jn� szyb�, nie tylko dyskretn� materi� firanki, lecz tak�e czym� w rodzaju przypadkowego zmylenia, w jakie zap�dzi�a ich aura nast�puj�cych po sobie wypadk�w. Przystojna, dotychczas bardzo uprzejma kelnerka uprzedza stanowczym i gro�nie brzmi�cym g�osem, aby nikt nie zbli�a� si� do okna, co z powodu t�oku panuj�cego wewn�trz jest naturalnie niemo�liwe. Ma�e dziecko przyciska do szyby sw�j ma�y nosek i wysmarkuje pewn� ilo�� substancji, budz�c groz� i przera�enie w�r�d pozosta�ych (mo�e z wyj�tkiem kilku gburowatych osobnik�w siedz�cych w k�cie). Kelnerka wyrywa z r�k dziecka dobrze zaimpregnowanego marabuta i poleca matce przedsi�wzi�� nadzwyczajne �rodki ostro�no�ci. Nikt nie mo�e by� nara�ony, m�wi. W tej chwili s�ycha� huk wystrza�u. Ambulans ugina si� pod naporem pewnych - powiedzmy - ilo�ci (...). Dwa s�o�ca uciekaj� przed pogoni�. S� zepsute i bardzo z�o�liwe. �wiec� o nieodpowiedniej porze i zak��caj� pi�kne wschody dziesi�tk�w tysi�cy s�o�c, kt�re s� specjalno�ci� miasta. Rozregulowane s�o�ce to tragedia. Zza okien zat�oczonych kawiarni nigdy nie uda si� nam zobaczy� malarza-policjanta. Zjawisko to nie jest jak dotychczas dok�adnie zbadane, szczerze m�wi�c, nikt nigdy nie zajmowa� si� nim cho�by przez kilka minut. A c� szkodzi wyskuba� ma��, najmniejsz� ociupink� czasu z bli�ej nieokre�lonej g��bi i przyjrze� si� temu dok�adnie? No w�a�nie, c� szkodzi? Malarz-policjant ch�tniej - czy najch�tniej? - sp�dza czas w swoim biurze, ale regulamin nie pozwala mu szkicowa�, iluminowa�, etc., etc., etc... Co te� mo�e widzie� ciekawego nawet najbardziej znu�ony malarz-policjant w ciasnym biurze, kt�re - co jest oczywiste - przyt�pia jego intelekt, a co najgorsze - os�abia si�y tw�rcze. Czy nie m�g�by raz na jaki� czas mazn�� sobie czego� dla wprawy albo chocia� zrobi� kilka kresek na marginesie brudnopisu sprawozdania? Nigdy. Istnieje przypuszczenie, �e malarz-policjant nie mo�e tego zrobi�, poniewa� w innym wypadku padnie ra�ony p�czkiem usztywniaczy Bergsona. Czy co� by si� sta�o, gdyby gabinet zosta� opuszczona na, powiedzmy, trzy godziny, a w tym czasie kto� - przynajmniej �wiat - by�by �wiadkiem powstania dzie�a sztuki, przez co wszyscy zyskaliby na tym - cho�by dzie�o sztuki - kt�re, je�eli cena by�aby w miar� przyst�pna, m�g�by naby� potentat przemys�owy lub w�a�ciciel fabryki we�nianych lambrekin�w lub chocia� �redniozamo�ny intelektualista, jeden z tych, kt�rzy robi� wspania�� karier�. Dzie�o mog�oby wisie� w korytarzu albo w du�ym pokoju mieszkania - a mo�e ma dom, przepastne wn�trze! - tym samym obraz m�g�by zyska� kunsztown� opraw� intelektualnych rozm�w, rozpraw, rozgrywek, rozwydrze�, rozw�ciecze�, rozziew�w, rozgardiaszy, rozzuchwale�, roztrz�sa�, rozbestwie� (uaaaA!), rozchichota�, oczywi�cie tw�rczych w spos�b nadzwyczajny, niezwyk�y i niezr�wnany, obraz m�g�by wisie� na �cianie nawet bez ram i bez szybki, daj�c tym samym mo�liwo��, by ten i �w m�g� wyd�uba� ko�cem scyzoryka rower lub latawiec swoich marze�, mo�e komu� uda�oby si� nawet wyg�osi� znacz�c� kwesti�, zaczynaj�c� si� od s��w ich bin der Geist, der stets verneint, ile� korzy�ci wynikaj�cych z trzech godzin tw�rczego mozo�u. Ale s� to oczywi�cie teoretyczne rozwa�ania, bo przecie� malarz-policjant nigdy nie opu�ci swego gabinetu w czasie przewidzianym na pobyt wewn�trz kr�gu pos�pnych mur�w, nigdy nie pozwoli sobie na tak� nieprawomy�lno��, na takie marnotrawienie cennego czasu, na przekroczenie ram pewnego mitu, nie istniej�cego wprawdzie, ale maj�cego szanse na (...) go - je�eli ju� zaistnieje - w og�lnej (...), a wr�cz nawet tam, lecz wracaj�c do tematu, malarzy-policjant�w nigdy nie cechowa�a przesadna ciekawo�� ani szale�cza odwaga, po co mieliby nara�a� si� w g�upi spos�b, dobry malarz-policjant i tak nie zmarnuje czasu wolnego przep�ywaj�cego przez szczeliny masywnego budynku, zastanowi si� nad regu�ami kompozycji, rozwa�y kilka problem�w kolorystycznych, wykona par� fizycznych �wicze� udro�niaj�cych kr��enie i nie wyjdzie na zewn�trz, dlatego patrz�c przez okno zat�oczonej kawiarni nie zobaczymy jego �wietlistej postaci, nie ujrzymy go nawet zamienionego w purpurowy fr�dzelek, a przecie� z jego nieobecno�ci korzystaj� zepsute i wadliwe odmiany s�o�c, przez co �wiat jest bardziej migotliwy. * Malarze-policjanci unosz� si� nad miastem. Nie zamierzaj� nigdzie ucieka�, nie szukaj� tak�e ofiar, poniewa� zamiarem ka�dego prawdziwego malarza-policjanta jest odnalezienie ma�ego pude�ka z przyborami do unikania trudnych sytuacji. Malarze-policjanci nigdy nie znajduj� takich pude�ek, ale ich up�r w szukaniu tych przedmiot�w nie ma sobie r�wnych. Dlatego te� miasto stan�o przed nie lada problemem. Wynaj�to nawet strzelc�w do str�cania malarzy-policjant�w. Tymczasem przest�pczo�� ros�a. Malarz-policjant A. przypomnia� sobie sw�j z�odziejski epizod. Przed laty krad� przecie� alkohol, papierosy i kaw�. Pali� trawk�. Handlowa� kradzionymi rzeczami. I tak dalej. Tymczasem przez okno wida� stada ptak�w nieokre�lonego gatunku. T�sknota przybiera na sile. Do posterunku zbli�a si� wielka, czarna, l�ni�ca, cicho brz�cz�ca, cudowna, godna podziwu llimuzyna. Przyciemniane szyby ukrywaj� czyj�� twarz. Jest niezbyt s�oneczny dzie�. * Kt�ra godzina? Jakie miejsce? Godzina kt�rakolwiek. Miejsce dobrze znane. * Bandyta wszed� przez okno. Przesadzi� parapet jednym zwinnym susem i opanowa� gabinet. Na poparcie swoich racji trzyma� w z�bach n�. W tym czasie A. wykonywa� jedno z �wicze� poprawiaj�cych spr�ysto�� mi�ni brzucha i jednocze�nie rozmy�la� o swojej ostatniej pracy pod tytu�em "Upalne lato". - Wstawaj - powiedzia� szorstko bandyta - to napad! - H�? - A. podni�s� si� z pod�ogi i strz�sn�� z siebie nadmiar (...). - Tylko bez sztuczek - bandyta post�pi� krok naprz�d. - Pod �cian�! - To chyba jaka� pomy�ka - odpar� A. - Wykluczone! - zwi�z�a bandycka riposta (ch�ralnie wznosimy pod niebiosa nasz podziw). - A jednak jest pan w b��dzie... - Wykluczone. - Wybaczy pan, nigdy nie mia�em do czynienia z napadem. - A. pos�usznie stan�� pod �cian�. - A propos, czego ma dotyczy� ten napad? - Jest mi wszystko jedno - odpar� bandyta. Za pasem mia� drugi n�, jeden z tych, co dobrze wchodz� pod �ebro. - Rozumiem... Bandyta poczu� si� bezpieczniej. M�g� teraz lepiej si� rozejrze�, zwr�ci� uwag� na kilka szczeg��w. Z zainteresowaniem obejrza� komplet biurko-fotele, malutk� biblioteczk� literatury fachowej, co� co mog�o by� (...), oczywi�cie bez kompromituj�cej zawarto�ci. Najwi�cej emocji wzbudzi�o w nim jednak wczesne p��tno A. Bandyta schowa� nawet n� (kt�ry wcze�niej trzyma� w z�bach, potem w d�oni) do kieszeni i zbli�y� si� do obrazu, niemal dotykaj�c nosem jego powierzchni. - Zupe�nie niez�e - powiedzia�. - Doskona�e - doda� po chwili. - �wietne. - Doprawdy, tego si� nie spodziewa�em. - Bandyta oderwa� wzrok od p��tna i spojrza� na A. - Sk�d ten obraz u pana? - No c� - zmieszany A. przest�pi� z nogi na nog� - du�o by m�wi�. - Doskona�e - powt�rzy� bandyta. - Czuj� si� zaszczycony ogl�daj�c tak znakomit� prac� w pa�skim gabinecie. Nigdy bym si� tego nie spodziewa�. - Dzi�kuj�. - Ze szczeg�ln� rado�ci� - ci�gn�� bandyta - przywita�em, przyznam si� szczerze, obecno�� "wyp�owia�ego b��kitu", kt�ry przypomina mi zniszczone malowid�a �cienne z pa�acu w Til Barsib, oczywi�cie ten "zabieg" ma inne zastosowanie, lecz odczuwam to samo patrz�c na ten obraz i maj�c w pami�ci m�j pobyt w tamtych stronach. Bandyta ostro�nie zdj�� p��tno z gwo�dzia i odwr�ci� je na drug� stron�, by dowiedzie� si�, kto jest jego autorem. - Czy to mo�liwe? - Bandyta spojrza� na A. i z zachwytem odwiesi� obraz na dawne miejsce. - Czy to pan? Czy nie jest to aby jaka� pomy�ka, zbieg okoliczno�ci? A. u�miechn�� si� skromnie i odrzek�: - Ale� nie, jestem malarzem. Nie tylko, oczywi�cie, nie tylko. - Jak�e si� ciesz�! - bandyta u�cisn�� d�o� A. - Niech pan wybaczy to nag�e wtargni�cie, gdybym wiedzia�, co tu zastan�, zmieni�bym rekwizyty, oby�oby si� bez dysonansu, lecz mam nadziej�, �e nie czuje si� pan oburzony, nie, pan na pewno nie, wi�c dobrze, w takim razie mo�emy przej�� nad tym do porz�dku dziennego, nie zwa�aj�c na jakie� zasz�o�ci, kt�re dawno - w pewnej skali - przebrzmia�y i my ju� o nich nie pami�tamy. - Oczywi�cie - powiedzia� A. - Przejd�my wi�c do innych spraw - bandyta otworzy� drzwi gabinetu i da� znak do wyj�cia. * Na ulicy. - Czy rzeczywi�cie �r�d�em pa�skich inspiracji by�o to zapyzia�e mieszkanko? - bandyta otworzy� drzwi wytwornej limuzyny. - Szczerze m�wi�c, tak - odpar� A. - I zepsute s�o�ce - doda� po chwili. * W miejskim sk�adzie malarzy-policjant�w jest du�o wolnego miejsca. Wielu dobrze funkcjonuj�cych malarzy-policjant�w zgin�o w magazynie podczas wielkiego po�aru pewnego niespokojnego roku, kiedy grupa Zegarmistrz�w nie zdo�a�a zapobiec rozruchom. �urnali�ci doszli do wniosku, �e dosz�o do jakiego� momentu, biskup w osobnym wyst�pieniu zwr�ci� uwag�, jak to wszystko mo�e wp�yn�� na poziom produkcji gutaperki, nie da si� bowiem �y� bez z�b�w, bez kabli i bez golfa. Nikt si� z tym nie pogodzi. Malarz-policjant, o dziwo, tak. * K�tem oka A. zauwa�y� co�, co zaw�adn�o jego wyobra�ni�. - M�g�bym namalowa� dla pana obraz - powiedzia� A. - Nigdy nie namalowa�em obrazu o wymiarach, powiedzmy, trzy na trzy metry, musieliby�my wi�c kupi� potrzebne materia�y. - Nie b�dzie �adnego problemu. - Bandyta nacisn�� gwa�townie na peda� gazu; limuzyna min�a dzielnice wyst�pku, kwatery z�oczy�c�w i ulice pe�ne rozboju. - Kto� b�dzie musia� sobie z tym poradzi� - powiedzia� A. * Kiedy A. gruntowa� olbrzymie p��tno na drugim pi�trze luksusowej willi, bandyta my�la� o problemach sztuki. * Szef policjant�w odby� d�ug� rozmow� z lokajem. Dzieli� ich bogato zdobiony p�ot. - Jest nam potrzebny - powiedzia� szef - mamy coraz mniej ch�tnych, za to coraz wi�kszy ba�agan. Niech pan mu powie, �e jest nam potrzebny. Lokaj przekrzywi� g�ow� i spojrza� troch� wsp�czuj�co na szefa policjant�w. - Nic z tego - bia�a r�kawiczka zakre�li�a w powietrzu z�owr�bny �uk - on jest poch�oni�ty prac� i nic innego poza ni� go nie obchodzi. - Czy naprawd� nie mog� liczy� na nic innego? Czy nie m�g�bym porozmawia� z nim cho�by przez minut�? - Niech pan przyjdzie w przysz�ym tygodniu. * Kiedy A. pokrywa� p��tno kolejnymi warstwami farby,y bandyta rozmy�la� o sztuce i o problemach z ni� zwi�zanych. My�la� te� o czasach, kiedy pisanie zaczyna�o przypomina� proces malowania obraz�w i gryzmolenia g�upich rysunk�w. * S�o�ca sprzedaje si� tylko w nocy. Wtedy dobrze wida� wszystkie usterki. Malarze-policjanci maluj� obrazy tylko w ci�gu dnia. Sprzedawcy s�o�c s� bogaczami. Malarze-policjanci niekiedy a� piszcz� z biedy. Wszyscy maj� jednak gdzie mieszka�. Imitacje s�o�c s� �atwe do rozpoznania. Wystarczy powiedzie� kilka razy s�owo "bzium", �eby si� o tym przekona�. W�wczas imitacja udaje si� do najbli�szego kasownika i kurczy ze wstydu. * A. odpoczywa�. Ca�� powierzchni� tarasu pokrywa�a warstwa czego� w rodzaju t�uczonego marmuru. Bandyta wszed� do pokoju i przez chwil� sta� przed mokrym p��tnem. - Czy ju�?- spyta�. A. odwr�ci� twarz w stron� obrazu. - Tak - odpar� - co najwy�ej jeszcze kilka poci�gni�� p�dzlem. W ka�dym razie pozosta�o niewiele. * - By� tu pana szef. - S�ysza�em. - Chcia� si� z panem zobaczy�. Wygl�da� na nieszcz�liwego. - C�... - Czy mam go wpu�ci�, kiedy znowu tu przyjdzie? - Raczej nie. Jego obecno�� tutaj niczego nie rozwi��e. - On chyba ma jakie� k�opoty. - Jego k�opoty nie mog� mnie obchodzi�. Jeden z cz�on�w odpad�. - S�ucham? - Nic, tak tylko m�wi�. - Co mam mu powiedzie�? - Nic albo niewiele. Co tam chcesz. Na przyk�ad: dobrego zdrowia. Albo: musi pan sam podj�� ten trud... Nie radzi�bym natomiast szczu� go psami. Mia�by pretekst, �eby mnie gn�bi�. * A. i bandyta przechadzali si� po wielkim ogrodzie. Rozmowa dotyczy�a sztuki, pewnych zagadnie� technicznych i najbli�szej wystawy. A. nie chcia� mie� z tym nic wsp�lnego. - A gdyby� - bandyta zatrzyma� si� nagle przy rozecie gardenii. - A gdyby� czasami potrudzi� si� nad jakim� fa�szerstwem? A. zatrzyma� si� kilka krok�w dalej. Upi� �yk wina. - �wietna my�l - pokiwa� g�ow�. - Naprawd� �wietna. Zastanowi� si� nad tym dzi� wieczorem. * R�ne wersje wydarze� - zar�wno wersje jak i wydarzenia pozostaj� w do�� lu�nych relacjach z prawdziwymi wersjami i prawdziwymi wydarzeniami, o kt�rych zreszt� powiedzie�, �e s� prawdziwe, znaczy unikn�� oporu, jaki niesie ze sob� ta uci��liwa kwestia - r�ne wersje wydarze� roz�o�y�y si� leniwie na pla�y i nastr�czaj� sporo k�opot�w; kt�r� z nich wybra�? T� z niebieskim grzbietem i ��tym podbrzuszem? T� ze z�otymi bokami i pomara�czowym spodem? T� r�ow�, kt�ra u�miecha si� i szczerzy b��kitne z�by? T� z czerwonymi kolanamai? A mo�e t� purpurow� ze z�o�ci? Pogoda jest nie najgorsza; powietrze �wie�e, przejrzyste, i nawet z pla�y wida� ogromny obraz, stoj�cy niedaleko wyj�cia na taras. A. przygl�da si� male�kim postaciom spaceruj�cym nie opodal linii brzegu, gasi pragnienie przechylaj�c szklaneczk� z jakim� sokiem, odgarnia w�osy z czo�a. R�ne wersje wydarze�, kt�re ��cz� dwupokojowe mieszkanie, dziesi�tki ma�ych p��cien, rozruchy, masy, kubek z p�dzlami, ogr�d, pude�ko, gabinet, s�o�ca, butelki z alkoholem, czarn� limuzyn� - r�ne wersje wydarze� k��bi� si� w g�owie A. Co robi�? W "Tajnej instrukcji policjanta" jest taki akapit: Walki s�o�c. S�o�ca o�lepiaj� si� nawzajem i robi� sobie na z�o�� wiele przykro�ci. Malarze-policjanci obowi�zani s� temu zapobiec. Malarze-policjanci nie powinni chodzi� na koncerty. S�o�ca tak. Czy powinienem to robi�? Za te brudne pieni�dze m�g�bym jednak kupi� sobie jakie� s�o�ce i wiele innych rzeczy... Sen przychodzi do A. tu� po p�nocy. * S�o�ce lata�o nad miejscem, gdzie nast�pnego dnia mia� odby� si� koncert. Na pustej sali ustawiono niekt�re instrumenty, kilka sto��w, krzese� i ma�e pude�ko, kt�rego przeznaczenia nikt nie zna� (kto by zreszt� zwraca� na nie uwag� - by�o takie niepozorne i ma�o interesuj�ce jak futera� od tr�bki). S�o�ce chcia�o doczeka� do chwili, kiedy zabrzmi� pierwsze takty muzyki i wszystko zacznie wygl�da� inaczej. Jedynym zagro�eniem m�g� by� policjant, kt�rego nag�a interwencja grozi�a niebywale ostrymi sankcjami. Co za �wiat! Kiedy� by�o jedno s�o�ce i nie musia�o na nikogo zwa�a�. Teraz za ka�dym felernym s�o�cem ugania si� malarz-policjant. Sytuacj� mo�e uratowa� tylko koncert! * - Znowu by� tu pana szef - powiedzia� s�u��cy. - Opowiada� o panu niestworzone historie. Kim pan jest, u diab�a? - Nie wiem - odpar� A. * A. fa�szuje s�ynny obraz van O. pod tytu�em "Gabinet komisarza �andarmerii". Doskona�a imitacja. W komentarzu do swojej pracy A. m�wi: Mno�� si� znaczenia i konteksty. Mnie wskaz�wki kojarz� si� wy��cznie ze s�o�cem. Imitacje z niespe�nieniem. Wielki dom z g�r�. Dziesi�� fa�szerstw z przykazaniami. Przest�pstwo z wybawieniem. Pude�ko z czysto�ci�. Ranek. * Koncert Czo�g wygl�da jak orzech. Kamie� wygl�da jak o��wek. Szyba wygl�da jak samoch�d. Malarz-policjant wygl�da jak g�upi. Krew wygl�da jak trup. Historia wygl�da jak znaczek. Kelnerka wygl�da jak arszenik. St� wygl�da jak herbata. Gaz wygl�da jak statek. Ambulans wygl�da jak dodajnik. Szklanka wygl�da jak �pioch. Dziecko wygl�da jak taboret. Ludzie wygl�daj� jak reliefy. Koncert wygl�da jak... * Jak pi�knie! Bandyta przest�pi� pr�b domu ze wzruszaj�c� lekko�ci�. Niebywa�y sukces! Sprzeda�em wszystkie obrazy! Pieni�dze wypychaj� kieszenie naszych spodni, koszul i p�aszczy! Rozrywaj� przyciasne nesesery i podr�czne torby! Wysypuj� si� z wielkich szaf i tajemnych schowk�w! Jeste�my bogaci! Wyobra� sobie, �e uda�o si� za pierwszym razem! Za pierwszym, s�yszysz?! Hej, u diab�a, gdzie jeste�?! Bandyta wszed� do pokoju na pi�trze. Rozbrzmiewa� w�a�nie "Koncert w Bolonii" Cecil Taylora, kiedy A. opad� na krzes�o kompletnie pijany. Cezary Domarus CEZARY DOMARUS Urodzi� si� w 1966 roku w Gdyni. W 1987 roku po siedmiu miesi�cach nauki rzuca studia na Wydziale Ekonomiki Transportu Morskiego Uniwersytetu Gda�skiego, by kolejno - naprawia� sprz�t domowy, pracowa� jako magazynier, by� bezrobotnym, korektorem, akwizytorem, dealerem w dziale og�osze� "Gazety Morskiej". W po�owie lat osiemdziesi�tych dzia�a w GKF "Collops" i publikuje w tamtejszym fanzinie opowiadania, z kt�rych nie jest dzi� dumny. Obecnie nie pracuje zawodowo, od dw�ch lat pisze na powa�nie (cho� chwilowo bez sukces�w), b�d�c jednocze�nie cz�onkiem Efemerycznej Formacji Muzyki Wypierdliwej "�nie�ynki- Ptasz�ta" ze stolic� w Gdyni. "Koncert w Bolonii" nie jest jego typowym tekstem. W polskiej fantastyce te� raczej nie znajdziemy podobnej pr�by, pewnie tak�e dlatego rzecz zwr�ci�a uwag� juror�w III konkursu. Zapowiada Domarus nades�anie do "NF" nast�pnych opowiada�, bli�szych tradycyjnej SF. (mp)