Kres Feliks W. - Księga Całości (06) - Pani Dobrego Znaku. Wieczne Cesarstwo [Fabryka słów, 2022]
Szczegóły |
Tytuł |
Kres Feliks W. - Księga Całości (06) - Pani Dobrego Znaku. Wieczne Cesarstwo [Fabryka słów, 2022] |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Kres Feliks W. - Księga Całości (06) - Pani Dobrego Znaku. Wieczne Cesarstwo [Fabryka słów, 2022] PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Kres Feliks W. - Księga Całości (06) - Pani Dobrego Znaku. Wieczne Cesarstwo [Fabryka słów, 2022] PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Kres Feliks W. - Księga Całości (06) - Pani Dobrego Znaku. Wieczne Cesarstwo [Fabryka słów, 2022] - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Spis treści
Karta tytułowa
Księga całości
Część piąta. Oddech Arilory
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Część szósta Rycerze i żołnierze królowej
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Część siódma Nieistniejące legiony
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Strona 3
Rozdział 43
Część ósma Chorągwie Wielkiego Sztandaru
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Epilog
*
Mapka
Karta redakcyjna
Strona 4
Strona 5
KSIĘGA CAŁOŚCI
1. Północna Granica
2. Król Bezmiarów
3. Grombelardzka legenda. Serce Gór
4. Grombelardzka legenda. Wstęgi Aleru
5. Pani Dobrego Znaku. Wieczny pokój
6. Pani Dobrego Znaku. Wieczne Cesarstwo
7. Porzucone królestwo
8. Żeglarze i jeźdźcy
9. Tarcza Szerni
10. Najstarsza z Potęg
11. Szerń i Szerer – tom 1
12. Szerń i Szerer – tom 2
Strona 6
Strona 7
Część piąta
Oddech Arilory
Strona 8
ROZDZIAŁ 25
N amiestnik Wadelar nie był w stanie
poruszyć głową.
Nigdy nie chorował. Dolegliwości, które
powalały innych, miał za niepoważne. Utrata
apetytu, słabość, ból, ślepota... Nigdy tego nie
doświadczył.
Nigdy dotąd.
Miał trzydzieści sześć lat i uważał, że ciało już go nie zdradzi.
Gdyby chciało okazać nielojalność, okazałoby dawno. Choćby
jakiś cień nielojalności.
Było bardzo wierne. Dobre ciało.
– Yy – powiedział.
Tego poranka oddano mu wszystko naraz. Nic nie zginęło
przez wszystkie te lata. Otworzywszy oczy, namiestnik
natychmiast oślepł – wpadające przez okno światło wiosennego
dnia wdarło się w głąb czaszki i poczyniło wewnątrz straszne
spustoszenia. Ból przewiercił skronie na wylot. Wadelar stęknął
głucho, lecz było jasne, że musi wstać – i iść... Nie wiedział
dokąd. Gdzieś, gdzie była woda.
Przytknięto mu do ust krawędź naczynia. Zaczął pić. Woda!
Woda... Wypił i wiedział, że nigdy nie zdoła spłacić długu wobec
miłosiernej istoty, która bez żadnych warunków uratowała mu
życie.
– Aaa – powiedział z ulgą. – Aa... Aaa.
Wysoki kobiecy głos zabolał. Okrutnica bawiła się z nim, na
zmianę pojąc wodą, to znów mówiąc.
Strona 9
– Wasza dostojność, koniecznie trzeba coś zjeść.
W przeciwnym wy...
– Nnnn! – krzyknął Wadelar. – N...nnnn...
Na myśl o posiłku żołądek wlazł mu do gardła.
Zbita z tropu kobieta zamilkła. Zemściła się po chwili, po raz
drugi świdrując mu głowę swoim wysokim głosem:
– A jednak trzeba koniecznie.
Bezceremonialnie wetknięto mu coś w usta. Chciał krzyknąć
i wypluć, ale... poczuł smak. Kto wie?... To mogło mieć sens.
Żołądek cofnął się na miejsce i jął potakiwać. Ostrożnie i jednak
nieufnie namiestnik zacisnął zęby na ogórku; kwaśny sok
spłynął do gardła.
– Uu? – zapytał. – Mhm.
Kiszony ogórek był dobry. Żołądek chciał przyjąć ogórka.
– Wasza dostojność?
– Jecze – zażądał niewyraźnie Wadelar. – Nalpiej yba sam
sok.
Zachrobotał kamionkowy garniec, postawiony u wezgłowia
łóżka.
– Zaraz coś znajdę – stwierdziła niewolnica. – Kielich jest za
duży, nie mogę nim zaczerpnąć.
Namiestnik rozchylił powieki, westchnął, bohatersko
przetoczył się na bok i gdy mignął mu przed oczami okrągły
obrys garnca, wpadł weń twarzą. Pił. W zielonobrunatnej
wodzie pływał koper i ząbki czosnku.
– Aaa! – powiedział, z powrotem przetaczając się na plecy
i zakrywając otwartą dłonią oczy. – Aaaa. Ja... posłuchaj: ja nie
wiedziałem.
– O czym, wasza dostojność?
– Nie wiedziałem... że to aż tak. Myślałem... że wszyscy
kłamią – przyznał się powoli, z wysiłkiem.
Poranne dolegliwości naprawdę nigdy go nie trapiły. Owszem
– czasem trochę chciało mu się pić. Pobolewała głowa, ale
Strona 10
umiarkowanie, a już na pewno nie bardziej niż wtedy, gdy
pracował do późna, schylony nad dokumentami. Wypijał więc
kubek wody. Posilał się ze zwykłym apetytem, a poranny apetyt
dopisywał mu zawsze. I śmiał się, nędznik. Niegodziwiec.
Żartował z nieszczęśników, którzy obejmowali głowy, uciekali
od zapachu pożywienia, pili jakieś paskudztwa.
– O nie, Weseto – dodał z głębokim przekonaniem. – To nie od
wina. Strułem się, podano nieświeży posiłek.
Niewolnica, ładna jak Perła trzydziestodwulatka
o brązowych oczach, uśmiechnęła się wyrozumiale.
– Tak, tak, wasza dostojność, oczywiście – powiedziała. –
Bardzo nieświeży posiłek. Garniec z odtrutką zostawiam, ale
jednak przyniosę jakiś kubek. Nie mogę patrzeć, jak próbujesz
się utopić, panie.
Wyszła.
Blask dnia nie był już tak porażający. Namiestnik mógł
bezpiecznie leżeć z przymrużonymi oczami, ale głowa wciąż
bolała tak strasznie, że z trudem potrafił zebrać myśli. Rozczulił
się na widok wracającej niewolnicy. Zaczerpnęła lekarstwa
i podała mu, a potem podtrzymała głowę – delikatna, kochana.
Opiekunka i uzdrowicielka. Dygoczącą dłonią doniósł płyn do
ust. Nauczył się już mówić i odzyskał trochę władzy w rękach.
Przyszła pora na naukę chodzenia... ale czuł, że jeszcze na to za
wcześnie.
Odkrył, że nie leży w swoim łóżku. Spoczywał na stopniu
przegradzającym komnatę. Garniec z ogórkami stał poniżej.
Niezbyt duży, ale dla drobnej kobiety na pewno bardzo ciężki.
Przydźwigała go specjalnie po to, by ratować pana.
– Obiecaj mi – powiedział – że nie odejdziesz bez ważnego
powodu, już jutro albo pojutrze. Wyzwolę cię, Weseto.
Spoważniała.
– O nie, wasza dostojność. To bardzo poważna sprawa.
A teraz to nie jest dobra chwila na podjęcie takiej decyzji.
Strona 11
– Nie podjąłem jej dzisiaj. Jestem Armektańczykiem, Weseto...
Nie miał siły tłumaczyć. Ale powiedział prawdę: decyzję
podjął już dawno. Niewolnicy nadawali się najwyżej do pracy
w kamieniołomach. W domu służba powinna być wolna. Zbyt
wielu Armektańczyków zapomniało o tej mądrej regule.
Odbiło mu się po wodzie ogórkowej.
Nigdy nie stać go było na taką kobietę jak Weseta.
W hodowlach nazywano je niewolnicami pierwszego sortu.
Przeważnie nieudane Perły – podobno ten najwyższej rangi
certyfikat uzyskiwało zaledwie co piąte, a nawet co dziesiąte
dziecko.
Niewolnice pierwszego sortu były drogie. Ale teraz,
kupowane z drugiej ręki, kosztowały tyle co nic. Wojna.
W całym Dartanie wyzbywano się niewolników. Ogromnie
wzrósł popyt na przyboczne strażniczki i strażników, ale śliczne
perełki mogły co najwyżej paść łupem rozbestwionego
żołdactwa. Wojna, w której wszyscy walczyli ze wszystkimi,
żadnego miejsca nie czyniła bezpiecznym. Opuszczone przez
rycerzy i ich poczty majątki były plądrowane przez bandy
zbiegłych najemników, a czasem pospolitych rabusiów.
Sprzedawano wszystko, co zbędne, bo wartość miał tylko żywy
pieniądz.
Wadelar kupił Wesetę za śmieszną cenę i od początku
wiedział, że chce mieć taką... taką panią domu. Kochankę. Ale
nie niewolnicę.
– Pani Akea... – zaczęła.
– Pani Akea ma syna – przerwał. – A ja chcę mieć chociaż
ciebie. Ale nie jak domowego ptaka, kruka w klatce. Jestem
wszystkim zbędny. Nieudacznik. Dla Kirlanu nikt. Dla żony... też
już nikt. Wyszło na jaw, że nie zapewnię wielkiej przyszłości
Lenetowi. Przecież, Weseto, jestem nieodpowiedzialny. Zamiast
piąć się do góry, przynosić do domu worki srebra, chcę tylko
świętego spokoju. Najchętniej tylko oglądałbym swoje
Strona 12
matematyczne tablice... Nieudacznik. Gdzie schowałaś wino,
Weseto?
– Wypiłeś wszystko, wasza dostojność. Ty i twoi... goście...?
Powątpiewanie w głosie niewolnicy wydawało się
uzasadnione. Goście... Połowy z nich nie znał. Jacyś znamienici
(podobno) uchodźcy z Dartanu. A wino... Nie, nie chciał wina.
Wyobraził sobie smak, zapach i zrobiło mu się niedobrze.
– Wszystko jedno, dzisiaj czy jutro, w każdym razie wyzwolę
cię. Potrzebuję kogoś, kto mnie chce z wyboru. Zostań ze mną
albo idź dokąd ci się podoba. Możliwe, że już niedługo
przestanę być namiestnikiem, a wtedy będę kompletnym
utracjuszem. Niczego nie mam, więc najwyżej wrócę pod
ojcowski dach. Rozwód, a nawet kochanka... wszystko mi tam
wybaczą, matka od początku nie lubiła Akei. Gorzej z wnukiem,
którego dziadek już upatrzył sobie na wojaka albo urzędasa. –
Wadelar zaśmiał się, złapał za głowę, zacharczał i zamilkł na
chwilę. – I gorzej z nieudacznictwem. Zamiast służyć
Wiecznemu Cesarstwu... kupiłem sobie klejnocik. Ojciec
popatrzy na ciebie i powie: „Wadelarze, skoro stać cię na taką
służkę, stać cię także na jej utrzymanie”, he, he, he... „Twoi
bracia, mój synu...”, powie jeszcze. He, he... – Znowu musiał
trzymać się za głowę. – Lepiej idź już, Weseto. Jak tylko dojdę do
siebie, wezwę świadków, spiszę akt wyzwoleńczy i będziesz
mogła zrobić co zechcesz.
Usiadł z najwyższym trudem i długo trwał w bezruchu,
samymi końcami palców uciskając skronie. Pod opuszkami
okropnie coś tętniło. Nie wiedział, że może tak tętnić.
Obok stopnia leżał podbity futrem płaszcz. Posmutniała
niewolnica podjęła go z posadzki.
– Wasza dostojność, ja chciałam... Ale nikomu nie pozwoliłeś
się ruszyć z tego stopnia, dlatego przyniosłam płaszcz –
próbowała się wytłumaczyć.
Strona 13
Wyciągnął rękę i trochę na oślep dotknął kolana kobiety.
Poklepał łagodnie.
– Dziękuję ci. Posiedzę tu sobie trochę, a potem szukaj mnie
w kancelarii. Niech tam przyjdzie pisarz. Nie, nie chodzi o twój
akt, to spiszę później, teraz... W końcu mam jeszcze jakieś
sprawy urzędowe i nie mogę zostawić bałaganu żonie, kiedy już
zajmie moje miejsce... Idź, Weseto.
Pokiwała głową i poszła.
Od czterech miesięcy Akea miała uprawnienia śledczej
Trybunału. Wątpił, by od razu powierzono jej namiestnictwo.
Ale tymczasową nominację mogła dostać na pewno.
Doświadczonych urzędników brakowało jak nigdy dotąd.
Wszystkich posyłano do Dartanu, do okręgów, gdzie wojna
jeszcze nie dotarła. Stanowisko w spokojnej Akali mogło
poczekać, zajmowane tymczasowo przez niedoświadczoną, ale
bezgranicznie lojalną urzędniczkę, która wybornie umiała
donosić nawet na własnego męża. O tak, o tak! tak! Takich ludzi
potrzebował Kirlan! Na takich ludziach opierał się Armekt. Kraj
wojowników; kraj zdobywców Szereru...
Z wielkim trudem stanąwszy na nogach, Wadelar uczył się
chodzić. Poszło łatwiej, niż się spodziewał. He! Nie był jeszcze
taki do niczego... Ale z głową jednak działo się coś niedobrego.
Gdy wieńczyła ciało w pozycji siedzącej, nic w niej nie
wirowało. Co innego na stojąco, a już najgorzej, gdy próbował
iść.
Znowu poczuł nudności. Nudności; czy naprawdę nudności,
namiestniku?... Nudności miały pewnie brzemienne kobiety.
Rzygać mu się chciało i tyle.
Zaczerpnął tchu, przykucnął, bo bał się schylić. Zaczerpnął
kubkiem wody z garnca, wypił. Zabrał dwa ogórki, odpoczął
i powlókł się do kancelarii. Lecz po drodze zmienił kierunek
i przyspieszył, pędząc zupełnie nie do kancelarii. Jednak był
otruty. Wszystko jedno czym.
Strona 14
Zdążył, i zaraz potem, z łokciami opartymi na kolanach,
a czołem na dłoniach, bulgotał, furczał i pryskał jakąś straszną
cieczą, do której niechybnie dosypano piasku. Współczuł
służbie, która będzie opróżniała i myła wyciągnięty spod deski
ceberek, ale najbardziej współczuł sobie. W malutkim
pomieszczeniu z przebitym oknem bez szyb znaleziono miejsce
na kosz z kwiatami. Chyba właśnie więdły. Skurczony potworek
z olbrzymimi oczami, którego wizerunkiem ozdobiono drzwi
po obu stronach, wytrzeszczał ślepia na brata bliźniaka.
Dość beznadziejny był w tym miejscu niedojedzony ogórek,
który mu sterczał z japy. Co właściwie powinien z nim zrobić?
Miał pewien pomysł, ale... nie wiedział, czy będzie skuteczny.
O nie. Nie oszczędzono mu niczego.
Po jakimś czasie, wycieńczony i obolały, znów człapał do
kancelarii. Kancelarii Pierwszego Namiestnika Trybunału
Imperialnego w Akali.
Na stole leżały cztery listy i jakaś petycja.
W rogu stołu umieszczono stos kart i kilkanaście rulonów.
W drugim rogu list i dwie karty.
Sprawy nowe, sprawy zaległe, sprawy załatwione.
Przyszedł pisarz i zaczął rozkładać swoje klamoty na pulpicie
przy oknie. Wadelar zamachał ręką i go odprawił.
Wziął jeden z nowych listów, popatrzył, odłożył, wziął
petycję. Zamożni mieszkańcy Akali prosili o wcześniejsze
zamykanie miejskich bram. To nie do niego. Do Terezy albo do
rady miejskiej. Wziął drugi list.
I odłożył, bo wszystko miał gdzieś.
Nie, nie wszystko... Siedział, tępo gapiąc się na listy, aż
dotarło do niego, od kogo jest trzeci. Pochwycił, złamał pieczęć
i łakomie zagłębił się w treści.
Jego Dostojność T.L.Wadelar
Pierwszy Namiestnik...
Strona 15
Czcigodny Kamracie!
Co jest?
Twoja zawsze oddana przyjaciółka
Arma
Zaczął się śmiać. Posłała z tym kuriera Trybunału.
Zamilkł i się zawstydził. Mocno przetarł palcami powieki.
Nie odpowiedział na dwa poprzednie listy. Była późna
wiosna, a pierwszy przyszedł jeszcze zimą. Nie odpowiedział
dlatego, że... tak bardzo, bardzo chciał odpowiedzieć. Sto spraw,
o których chciał napisać. Aż sto spraw. Brakowało mu czasu,
żeby usiąść i spokojnie opowiedzieć o wszystkim. No właśnie,
spokoju i czasu, ale najbardziej spokoju. Myślał sobie: jutro...
nie, pojutrze. Potem znów: jutro, pojutrze...
Wziął do ręki pióro, sięgnął po czystą kartę. Szybko skreślił
nagłówki i napisał:
Armo, wszystko się wali, prawie nie ma już Pierwszej
Prowincji, więc nie będzie i Wiecznego Cesarstwa...
Pisał szybko, bez zastanowienia, jakby się bał, że może nie
zdążyć. Że znów mu zabraknie spokoju.
ººº
Dartan walił się jak wzniesiony na plaży zamek z piasku.
Podbite przed wiekami królestwo nigdy nie zatraciło swojej
odrębności. Nie zatraciła jej żadna z krain Szereru;
Armektańczycy wszędzie i wszystkim narzucili swoje prawa,
armektański ład i porządek, lecz niewiele więcej. Żaden kraj nie
stał się częścią Armektu ani drugim Armektem.
Strona 16
Olbrzymi grombelardzki półwysep od zawsze był ziemią
niczyją, bez tradycji, bez królów, bez praw... Góry i góry, na ich
zboczach wioski pasterskie, poniżej trochę pól uprawnych.
Trochę miasteczek na pograniczu i północnym wybrzeżu, poza
tym pięć większych miast, z których cztery wyrosły wokół
starych twierdz rozbójniczych, ostatnie zaś było portem – tak
armektańskim, jak to tylko możliwe. W miastach i wioskach
u stóp gór panował armektański ład (ale nie obyczaje); były to
dobra imperialne, zarządzane przez urzędników. Górami nikt
nie zarządzał, miecz po staremu był tam prawem, obyczaje zaś
każdy przynosił swoje własne.
Panujące w górzystej Drugiej Prowincji porządki najbardziej,
jak na ironię, przypominały te, które zaprowadzono na
Wyspach. Piratów ścigano, tak jak w górach rozbójników.
Rybackie wioski przejęło cesarstwo, wolnych rybaków
i chłopów zmuszono do składania daniny – co czynili wcale
ochoczo, bo ciężary nie były nadmierne, za to prawa, choć
nieliczne, jednak przysługiwały. Każdy mógł zgłosić się do
służby w legii, licząc na wojskową karierę, a była to kariera
mogąca zakończyć się tak wysoko, jak to tylko możliwe, bo
nawet u stóp tronu. Każdy też miał prawo rozporządzić swoją
własną osobą i życiem; niewolniczym rynkiem rządził
wyłącznie popyt i niejedna wiejska dziewczyna ratowała byt
swego rodzeństwa, a także starych rodziców, posyłając
brzęczący trzosik srebra otrzymany od przedstawiciela
hodowli, potem zaś wiodła wcale dostatnie życie kupieckiej
posługaczki, służki w jakimś prywatnym majątku, a nawet, jeśli
była dość ładna, prostytutki w armektańskim domu
publicznym.
Tak było na Wyspach, bo porządki garyjskie, choć
zaprowadzone w tej samej Morskiej Prowincji, wyglądały
zupełnie inaczej. Garrę zdobyto w krwawej wojnie morskiej,
tak krwawej, jakiej nie widziała historia Szereru.
Strona 17
Armektańczycy nie znali takich wojen – wojen, w których całe
legiony, zaokrętowane na pokładach żaglowców, znikały
w wodnych otchłaniach. Nie było rannych, nie było
niedobitków i nie było chwały, bo nikt nie mógł jej głosić.
Wojenna tradycja Armektu potrzebowała zarówno wygranych,
jak i pięknie, bohatersko przegranych bitew, których uczestnicy
po kres swoich dni mogli opowiadać: „Byłem tam!”.
Lecz gdy trzydziestu majtków i stu żołnierzy przepadało bez
wieści wraz z okrętem, nie wiadomo gdzie ani kiedy? Gdy
zwycięska bitwa pociągała za sobą utratę ośmiu żaglowców na
dziesięć i tak samo wyglądały straty wśród żołnierzy?...
Podbitą Garrę przeorano żeleźcem katowskiego topora,
a następnie posiano na tym strasznym polu niezliczone nakazy
i zakazy, z których wkrótce wyrosła nienawiść. Garyjczycy
zawsze pogardzali wszystkim, co kontynentalne, a pod
panowaniem Kirlanu utwierdzili się w tej pogardzie.
W Armekcie zbyt późno zrozumiano, że ostatnia z podbitych
krain nie ma nic wspólnego z Dartanem i Grombelardem.
Bo Garyjczycy bardziej godni byli szacunku niż
przedstawiciele jakiegokolwiek innego narodu Szereru. Przed
wojną, za murem niechęci do kontynentalnych krain, wyrosło
morskie państwo najbardziej ze wszystkich podobne do...
Armektu. Zamieszkujące wielką wyspę ludy, dumne ze swej
historii, świadome swej tożsamości, zasługiwały na szacunek,
nie na ucisk. Lecz dzika żądza odwetu i pospolity strach przed
wznowieniem zmagań na wodzie tylko ten jeden raz, w całej
historii armektańskich wojen i podbojów, zaważyły na
decyzjach zdobywców Szereru, a potem już nie było odwrotu.
Garrę dało się utrzymać tylko siłą. I tak ją utrzymywano.
A Dartanu nie trzymano wcale.
Kiedyś wyniosłe magnackie i rycerskie rody służyły swemu
królowi tylko nominalnie. Blask Domu, świetna przeszłość
rycerskich przodków, wzrost znaczenia rodu zawsze były
Strona 18
w Dartanie ważniejsze niźli siła królestwa, jego historia
i przyszłość. Od niepamiętnych czasów każdy ciągnął tam
w swoją stronę, króla uznawano albo nie, obierano własnego
i detronizowano, bezkrólewie było codziennością,
a pretendenci do tronu ruszali przeciw sobie na czele wielkich
armii, popierani przez Domy, którym obiecali wzrost znaczenia,
zwalczani przez rody, którym obiecał ktoś inny. Osadzano
wreszcie na tronie słabego władcę, ten zaś nie był w stanie – ani
nawet nie chciał – zapobiec odnawianiu odwiecznych zatargów,
niedorzecznie zastarzałych, których przyczyny ginęły
w pomroce dziejów, a wydobyte z powrotem na światło,
wydawały się aż niewiarygodne. Czy można było najechać
dobra sąsiada dlatego, że przed dwoma wiekami prapradziad,
goniąc własnego jelenia, zapędził się za nim do cudzego lasu?
Oczywiście, że można! Syn Domu, który by nie podjął
sprawiedliwej wojny odziedziczonej po przodkach, zasłużyłby
na pogardę – a największą w oczach przeciwnika.
Wszystko to przecięła przegrana wojna z Armektem.
Kirlan, rozejrzawszy się po Złotym Dartanie, zaprowadził
własne porządki. Już nie było słabego monarchy, mającego
władzę odpowiednią do znaczenia tych magnackich Domów,
które go popierały. Zamiast niego siedział w Rollaynie Książę
Przedstawiciel Cesarza.
Zwaśnione rody po staremu odwołały się do jego
sprawiedliwości, żądając rozsądzenia sporu, tak jak wcześniej
odwoływały się do króla.
Król wydawał werdykt, którego jedna strona natychmiast nie
uznawała. Cesarski Przedstawiciel postąpił podobnie,
mianowicie przekazał sprawę sądom, te wydały wyrok,
Przedstawiciel zaś utrzymał go w mocy. Legioniści imperium
pojawili się w majątku niezgadzającego się z wyrokiem, dalej
próbującego mieczem dochodzić swoich praw magnata i jako
nieposłusznego cesarskiego wasala po prostu wywłaszczyli go
Strona 19
z dóbr, zabierając wszystko, nawet zbroję z grzbietu i konia
spod siedzenia. Pierwsza taka interwencja przyczyniła się do
wybuchu drugiej wojny dartańskiej; oburzeni stronnicy
pokrzywdzonego gotowi byli ruszać na Rollaynę. Ale Armekt
dopiero co wygrał pierwszą wojnę i nie znał żadnych powodów,
dla których miałby przegrać drugą, sporo mniejszą. Nim
rycerze zjechali się na wyprawę, karne armektańskie legiony
przymaszerowały do ich dóbr – i zabrały wszystko, nawet konie
i zbroje... Była jeszcze trzecia wojna dartańska, ale zgasła, nim
wybuchła. Stało się zupełnie jasne, że już nie ma słabego króla,
zastąpił go ktoś inny, kto z niezmąconym spokojem gotów jest
wywłaszczyć cały Dartan, bo ma najsilniejszą armię świata, sto
razy liczniejszą od największego prywatnego pocztu i dziesięć
razy lepiej zorganizowaną.
Tak oto waśnie rodowe przeniosły się do sal sądowych,
osobiste zniewagi zaś można było po rycersku pomścić na
turniejach, których znaczenie niepomiernie wzrosło, zwłaszcza
że Kirlan bardzo przychylnie odnosił się do takich sposobów
dowodzenia racji; przecież trzeba było otworzyć jakąś furtkę
dla ujścia owego żywiołu niezgody, leżącego u fundamentów
dartańskiej tożsamości. Magnaci grzmocili się więc
turniejowymi mieczami po turniejowych zbrojach, w których
było rzeczą prawie niemożliwą ponieść uszczerbek na zdrowiu,
pokonanych przeciwników po rycersku oszczędzali i brali do
niewoli, przeciwnicy tak samo po rycersku wypłacali okup,
a sam Książę Przedstawiciel Cesarza chętnie głosił chwałę
zwycięzcy, wspaniałomyślność zaś wobec pokonanego podnosił
jako największą z cnót... Nowa tradycja łatwo weszła na miejsce
starej, bo była nieporównanie tańsza, a równie honorowa.
Mogłaby zaistnieć już dawno, gdyby Dartanem rządził władca
mający faktyczne prawo rozsądzania sporów, do którego
sprawiedliwości rzeczywiście można się było odwołać i który
potrafiłby wyegzekwować wyrok przy użyciu własnego wojska,
Strona 20
nie zaś skrzykniętych rycerzy, mających swoje zdanie na temat
każdego rodowego zatargu, więc bez mała będących w sporze
stroną.
Nowe obyczaje utrwaliły się przy powszechnej aprobacie.
Złoty Dartan stał się najspokojniejszą prowincją Wiecznego
Cesarstwa. Na straży praw w prywatnych dobrach stali
prywatni żołnierze; Legia Dartańska – podobnie jak
w Armekcie większość oddziałów Legii Armektańskiej –
przemieniła się powoli w rodzaj straży miejskiej, bo liczne
legiony o wojennych stanach były tyleż kosztowne, co zbędne.
Mimo zmian Dartan pozostał Dartanem. Może bardziej niż
Armekt Armektem... Naród zdobywców Szereru mógł
zaproponować Dartańczykom co najwyżej tradycję żołnierza-
Jeźdźca Równin, służącego Wojnie-Arilorze, zależnego tylko od
swoich dowódców. Dumnym magnatom i rycerzom trudno było
tym zaimponować, gdy przeciwnie, dworskie ceremoniały,
rodowe monogramy, pyszne rezydencje i dodające splendoru,
niemożliwie kosztowne niewolnice okazały się bardzo
potrzebne w Armekcie. Nie było już koczowniczych plemion,
nie było walczących armektańskich księstw, po podboju
Grombelardu i Garry zabrakło wojen. Zamiast nich trwało
Wieczne Cesarstwo, a w nim wieczny pokój. Wielcy wodzowie
ustąpili pola wielkim panom, a ci nie mogli już dowodzić swej
wartości przy użyciu mieczy. Liczne mieszane małżeństwa
niewiele zmieniły w Złotej Prowincji, a bardzo dużo
w Armekcie, który stał się bez mała drugim Dartanem. Drugim
i... trochę gorszym.
Wieczne Cesarstwo okrzepło; w jego granicach wszystkim
było znośnie, a nawet zupełnie dobrze. Tylko za morzem
wybuchały powstania, gaszone jedno po drugim. Chłopskie
bunty w Dartanie tłumiły prywatne wojska, czasem przy
niewielkim wsparciu ze strony Legii Dartańskiej. Było to zresztą
wsparcie niechętne i bez mała symboliczne; Kirlan nie po to