14027

Szczegóły
Tytuł 14027
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14027 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14027 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14027 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Harry Harrison According to His Abilities ZROBI�, CO M�G� � Popatrz na t� luf�, palec mo�na w ni� w�o�y� � oceni� rado�nie Aram Briggs. Jak powiedzia�, tak zrobi�: wetkn�� �rodkowy paluch w wylot lufy pistoletu, kt�rym od d�u�szej chwili si� bawi�. � Jak z tego strzeli� pociskiem o twardym rdzeniu, zatrzyma ka�de bydl�, jakie znam. Nawet gdy nie trafisz dok�adnie, szok hydrostatyczny za�atwi reszt�. Kiedy strzelisz kul� eksploduj�c�, to wywali w �cianie dziur�, przez kt�r� da si� przej��. � Tylko �e odrzut z�amie ci nadgarstek � skrzywi� si� doktor DeWitt, przygl�daj�c si� z niesmakiem broni. � Gdzie� ty si� chowa�? � zdumia� si� Briggs. � Odrzut przy kalibrze dwadzie�cia pi�� milimetr�w urwa�by ci r�k�, gdyby nie zosta� wyt�umiony. To pistolet bezodrzutowy: energia, zamiast i�� w ty�, zostaje rozproszona przez otwory� � Daruj sobie dane techniczne broni bezodrzutowej. Wiem, jak dzia�a, a reszta mnie nie obchodzi. I b�d� uprzejmy przypi�� si� do fotela, bo za chwil� zaczniemy hamowanie. � Co� ty taki nerwowy, doktorku? � Briggs u�miechn�� si� z�o�liwie. � Zwykle jeste� bardziej uprzejmy. � Pewnie mnie nerwy zawodz�, ale takie zadania nie s� dla mnie codzienno�ci�. Nie ukrywam te�, �e l�dowanie na planecie pe�nej nieprzyjaznych tubylc�w nie jest szczytem moich marze�! � Dlatego ja tu jestem! I prawd� m�wi�c, powiniene� si� z tego cholernie cieszy�. Wy, naukowcy, macie g�upi zwyczaj radosnego pakowania si� w k�opoty, a potem wrzeszczenia wniebog�osy o ratunek. I zawsze zjawia si� jaki� typek obdarzany dot�d pogard�, bo nie boj�cy si� broni. Taki jak ja. � Na tablicy kontrolnej zapali�a si� czerwona lampka, kt�rej towarzyszy� sygna� alarmowy. � Ten ca�y Zarewski niby taki m�dry, a popatrz, zrobi� dok�adnie tak� sam� g�upot� jak wszyscy� � Za sze��dziesi�t sekund zaczniemy hamowa�, wi�c lepiej si� zamknij i przypnij! � warkn�� DeWitt. �adownik by� niewielki, a poniewa� �aden z nich nie zna� si� na pilota�u, kurs wraz z manewrami zosta� zaprogramowany przez za�og� w pok�adowym komputerze pozostaj�cego na orbicie statku, kt�rym tu przylecieli. DeWitt zosta� poinformowany, czego mo�e si� spodziewa�, a poniewa� �ycie traktowa� powa�nie, niepokoi�a go beztroska, z jak� Briggs podchodzi� do l�dowania. Ten za� wolno wsun�� bro� do kabury i siad� w s�siednim fotelu. Dopina� pasy, gdy silniki hamuj�ce odpali�y i przeci��enie wcisn�o obu w fotele. � Gdzie w�a�ciwie mamy l�dowa�? � zainteresowa� si� Briggs, gdy ci��enie wr�ci�o do normy. � W pobli�u wioski, w kt�rej trzymaj� Zarewskiego, na pla�y. Kurs zosta� zaprogramowany, ale l�dowa� musimy r�cznie. � Kto to wymy�li�?! L�dowa� nale�y w �rodku wiochy, na tym placu czy boisku! � Nie mo�na! � DeWitt sapn��, gdy chwilowa zmiana kursu wbi�a go w fotel. � Pozabijaliby�my tubylc�w! � W�tpi�, je�li maj� cho�by resztki instynktu samozachowawczego! Uciekn� na nasz widok bez dw�ch zda�. A jak kt�ry b�dzie na tyle g�upi, �eby tego nie zrobi�, to ma�a strata, je�eli si� przy okazji usma�y. Gwarantuj� ci, �e w promieniu paruset metr�w �adnego nie b�dzie. � To zbyt niebezpieczne! � L�dowanie na pla�y te�! � zdenerwowa� si� Briggs. � Chcesz, �eby nabrali przekonania, �e si� ich boimy? Wyl�duj tak daleko, a zobaczysz, co jest niebezpieczne. �aden z nas nie dojdzie �ywy do tej wioski. L�dujemy na placu! � Briggs, gdy ju� wyl�dujemy, to ty dowodzisz, ale na pok�adzie ja! � przypomnia� mu DeWitt. � Cho� nie przecz�, �e mo�esz mie� troch� racji� � Dobrze wiesz, �e nie tylko troch�! � W wiosce nie mo�emy l�dowa�. � DeWitt zignorowa� uwag�. � Na pla�y jest za daleko� Popatrz na map�. W kwadracie L�17 jest ca�kiem niez�e miejsce. Przy granicy zabudowa� spore pole. Na �adnym ze zdj�� nie wida�, �eby kr�cili si� po nim tubylcy, a jest blisko naszego celu. � Okay, jak nie chcesz upiec tubylc�w, to spalimy im zbo�e � parskn�� Briggs. � W obu wypadkach damy im jasno do zrozumienia, �e mamy ich gdzie� i �e nie pozwolimy gra� ze sob� w kulki. A o to w�a�nie chodzi. � Chyba masz racj� � zgodzi� si� niech�tnie DeWitt. � W ko�cu jeste� tu dlatego, �e si� znasz na takich sprawach� Ale pami�taj: musimy zrobi�, co tylko mo�na, by uratowa� Zarewskiego! Doktor Price DeWitt zdecydowanie lepiej czu� si� w laboratorium ni� w polu. Kr�tkowzroczno��, lekko zgarbione plecy i brak kondycji fizycznej jedynie to podkre�la�y. Nie�atwo przychodzi�o podporz�dkowa� si� rozkazom kogo� takiego jak Briggs, niemniej jednak taka by�a decyzja Rady i musia� j� zaakceptowa�. Akcja ratunkowa mog�a mie� bowiem dwie postacie: albo stosunkowo niewielka inwazja, albo dwuosobowa ekipa. Inwazja nie gwarantowa�a odbicia �ywego Zarewskiego, nie wspominaj�c o rzezi, jak� by spowodowa�a w�r�d tubylc�w. Na rzezi za� nikomu nie zale�a�o, wr�cz przeciwnie. Pozostawa�a wi�c jedynie dwuosobowa wyprawa. Obaj byli uzbrojeni i oczywiste by�o, �e u�yj� broni, ale istnia�y ma�e szans�, by dwa pistolety bezodrzutowe zdziesi�tkowa�y tubylc�w. Z za�o�enia by�o to zaj�cie dla Patrolu, poniewa� jednak w okolicy od dawna panowa� spok�j, zawodowcy przebywali w mniej pokojowo nastawionych sektorach i nim najbli�szy statek Patrolu by tutaj dotar�, min�yby ze dwa miesi�ce lokalnego czasu. Pozosta�o wi�c skorzystanie z pomocy ludzi mog�cych wykona� zadanie szybko i wyb�r pad� na nich � na Arama Briggsa i Price�a DeWitta. Pierwszy przy pomocy drugiego mia� zrobi�, co si� da, by uratowa� chlub� nauki. � Tam, na dole, jaka jest pogoda? � spyta� niespodziewanie bez z�o�liwo�ci czy wrogo�ci Briggs. � Ch�odno. Co� jak wyj�tkowo mokra i obrzydliwa jesie�. Tam jest taka pogoda przez ca�y czas, tote� tubylcy przewa�nie zasiedlaj� tereny w pobli�u r�wnika. Dla nich to pewnie normalne warunki, ale nam w czasie pierwszej ekspedycji badawczej stale by�o zimno. � M�wisz ich j�zykiem? � Przecie� g��wnie z tego powodu tu siedz�! Nie m�wili ci na odprawie? Nie jest specjalnie trudny, ale wymaga troch� czasu, by nie tylko rozumie�, ale i m�wi�. Musieli�my si� go nauczy�, bo tubylcy kategorycznie odm�wili pos�ugiwania si� cho�by pojedynczymi naszymi s�owami. � Dlaczego ci�gle nazywasz ich tubylcami? � Briggs u�miechn�� si� ironicznie, wracaj�c do zwyczajowej z�o�liwo�ci. � Nie nazwali�cie ich jako�? Ani tej planety? � Planeta ma jedynie numer identyfikacyjny: DZ�593�4. Znasz polityk� w�adz w nadawaniu nazw; jeszcze nie zd��yli tego zrobi�. � Ale sami musieli�cie ich jako� nazwa� � nie ustawa� Briggs. � Mi�dzy sob�, i to przez rok, nie nazywali�cie ich chyba tubylcami, to nienormalne. � Nie wydurniaj si�! Doskonale wiesz, �e nazywa si� ich �dydki� i �e nie u�ywam tego okre�lenia. � Doskonale. Obiecuj� nie u�ywa� przy tobie okre�lenia �dydki�, nawet je�li oka�� si� dydkowaci! � roze�mia� si� Briggs. DeWitt nie odpowiedzia�, zastanawiaj�c si� po raz tysi�czny, czy ten wariacki plan faktycznie si� powiedzie. Zarewski nie otrzyma� zgody na odwiedziny, a mimo to zdo�a� dosta� si� na planet�, po czym musia� zrobi� co�, co rozz�o�ci�o tubylc�w, kt�rzy wzi�li go do niewoli. Od pi�ciu dni, odk�d wys�a� ostatni� wiadomo�� przez radio, m�g� ju� by� martwy, a przecie� zdecydowano si� na ratunek. DeWitt nie ukrywa� zazdro�ci � dla niego z pewno�ci� by nie ryzykowano, ale c�: dla s�awy, jak� by� Zarewski, wida� op�aca�o si� �ama� przepisy. Prawd� jest, �e facet oscylowa� w bezpo�rednim pobli�u geniuszu, co wi�kszo�ci nigdy nie grozi�o. DeWitt zdawa� te� sobie spraw�, �e najprawdopodobniej najwi�kszym jego osi�gni�ciem b�dzie w�a�nie uratowanie Zarewskiego. O ile, naturalnie, b�dzie to mo�liwe� D�wi�k alarmu przerwa� mu rozmy�lania. � Jeste�my nad celem, przejmuj� stery! � poinformowa� Briggsa. � Kiedy tylko wyl�dujemy, ja przejmuj� dowodzenie! � Przejmujesz � westchn�� DeWitt, koncentruj�c si� na procedurze, ca�y czas zreszt� nadzorowanej przez komputer. Gdyby nie komputer, wyl�dowa�aby kupa z�omu i dwa trupy, gdy� DeWitt pr�bowa� najpierw wyl�dowa� bez wysuni�cia amortyzator�w, a potem da� zbyt silny ci�g silnik�w hamuj�cych, ale dzi�ki odpornemu na g�upot� u�ytkownika urz�dzeniu wszystko si� dobrze sko�czy�o. Ledwie pojazd znieruchomia�, a silniki ucich�y, Briggs zerwa� si� na r�wne nogi. � Ruszamy! �ap t� skrzynk�, a poka�� ci, jak si� uwalnia ludzi, oboj�tne, czy od dydk�w, czy od tubylc�w! DeWitt z kamienn� twarz� wzi�� zaopatrzony w pas i uchwyty prostopad�o�cienny pojemnik z towarami przeznaczonymi na wykup, zarzuci� go na rami� i skierowa� si� ku �luzie. Podczas oczekiwania na otwarcie zewn�trznych drzwi zapi�� szczelnie kombinezon i w��czy� ogrzewanie. By�a to uzasadniona przezorno��, gdy� przez otwarte wej�cie natychmiast wpad� przenikliwy wiatr wraz z gar�ci� br�zowych li�ci dziwnego kszta�tu i osobliwym, nieco zgni�ym aromatem, typowym dla tutejszego powietrza. Briggs zeskoczy� na ziemi�, ledwie otw�r wej�ciowy by� wystarczaj�cy, by si� przeze� przecisn��, i stoj�c z broni� gotow� do strza�u, rozejrza� si� uwa�nie wok�, po czym chrz�kn�� zadowolony, schowa� pistolet do kabury i oznajmi�: � Mo�esz zej��, �adnego nie ma w pobli�u! Mimo to nawet palcem nie ruszy�, by pom�c doktorowi. Dopiero, gdy ci�ki pojemnik, a za nim DeWitt znale�li si� na ziemi, stwierdzi�: � No, to idziemy ratowa� Zarewskiego! Wiosk� wida� by�o wyra�nie. Briggs z pistoletem w d�oni prowadzi�, rozgl�daj�c si� ca�y czas, a objuczony �adunkiem DeWitt maszerowa� za nim, patrz�c prosto przed siebie. Poniewa� gapi� si� w jedn� stron� pierwszy zauwa�y� trzech tubylc�w, kt�rzy nagle si� pojawili przy k�pie ��tych zaro�li. Briggs dostrzeg� ich sekund� p�niej, pad� i nacisn�� spust. Nic si� nie wydarzy�o. Po chwili tubylcy r�wnie� padli w traw�. DeWitt sta� prosto, naciskaj�c kciukiem guzik na niewielkim, zawieszonym na pasie pude�ku. Wyt�umaczono mu przed startem, �e poniewa� Briggs ma zwyczaj najpierw strzela�, potem pyta�, jego bro� zaopatrzono w elektroniczn� blokad�, z kt�rej istnienia nie zdawa� sobie sprawy; na wypadek, gdyby kolejno��, kt�r� preferowa�, nie okaza�a si� najw�a�ciwsza. DeWitt pu�ci� przycisk, a Briggs podejrzliwie ogl�da� bro�. � Co mu si� sta�o? � wymamrota� sp�oszony. � Pewnie nag�a zmiana temperatury i wilgo�. � DeWitt mia� nadziej�, �e dobrze mu wysz�o udawanie beztroski. � Nast�pnym razem powinien dzia�a� normalnie. Zreszt� dobrze, �e nie strzeli�e�: oni nie atakowali ani si� nie zbli�ali. Po prostu stali i patrzyli. � Lepiej, �eby im tak zosta�o � warkn�� Briggs. Wsta� i schowa� bro�. � No, �adni to oni nie s�! Tr�jka tubylc�w tymczasem powr�ci�a do pozycji pionowej. DeWitt w duchu przyznawa� mu racj�: wed�ug ludzkich standard�w, nawet przy du�ej dozie dobrej woli, tubylc�w nie mo�na by�o uzna� za atrakcyjnych. Humanoidalni, lecz jedynie w og�lnych zarysach, o sk�rze pokrytej �uskami i sier�ci�. Ka�da z br�zowych �usek wielko�ci ludzkiej d�oni ko�czy�a si� warstw� drobnych w�osk�w przypominaj�cych futro. B�d� to na skutek obra�e�, b�d� normaln� kolej� rzeczy w r�nych miejscach brakowa�o jednej lub wielu �usek, przez co widoczna stawa�a si� l�ni�ca, pomara�czowa sk�ra, dziwnie przypominaj�ca surowe mi�so. W�t�ych korpus�w nie os�ania�y �adne ubrania i bez trudu mo�na by�o dostrzec, �e �uski pokrywaj� ca�e cia�o, cho� s� zr�nicowanej wielko�ci. Bro� i pojemniki, w kt�rych przechowywali niezb�dne utensylia, podtrzymywa�y rzemienne pasy i paski. Najwi�ksze zainteresowanie (i odraz� jednocze�nie) wzbudza�y g�owy. Pozbawione �usek, pokryte by�y sk�r� poci�t� szramami i zmarszczkami � przynajmniej tak to wygl�da�o z ludzkiego punktu widzenia. Szramy os�ania�y organy w�chu i mowy. Ca�o�ci dope�nia�y niewielkie i z�o�liwe oczka, umieszczone w poziomym zgrupowaniu zmarszczek prawie na szczycie czaszki. DeWitt sp�dzi� na tej planecie odpowiednik ziemskiego roku, a mimo to ich widok ani na troch� nie sta� si� przez to przyjemniejszy. � Powiedz im, �eby nie podchodzili bli�ej! � stwierdzi� Briggs, na kt�rym widok przeciwnik�w wywar� niewielkie wra�enie. � Zosta�cie tam, gdzie stoicie � poleci� DeWitt w lokalnym j�zyku. Pos�uchali, a najbardziej obwieszony broni� sykn��: � M�wisz naszym j�zykiem. Poniewa� by�o to stwierdzenie, nie pytanie, DeWitt milcza�. Przed lotem uzgodnili, �e ma s�ucha� polece� Briggsa i nic nie robi� ani nie m�wi� na w�asn� r�k�. Nim zd��y� przet�umaczy�, tamten doda�: � Sk�d znasz nasz j�zyk? Ten drugi te� zna? � Co on pieprzy? � wtr�ci� si� Briggs. Wys�ucha� przek�adu i parskn��: � Powiedz mu, �e twoim zadaniem jest t�umaczenie, a ja nie mam czasu na bzdury. Chc� Zarewskiego, a nie pogaw�dki! DeWitt prze�kn�� �lin� � zacz�o si� testowanie w praktyce teorii, dzi�ki kt�rej obaj si� tu znale�li. Przet�umaczy� wypowied� maksymalnie wiernie i z zaskoczeniem stwierdzi�, �e tamci zamiast si� zdenerwowa� obcesowo�ci� sformu�owa�, pokiwali na boki g�owami, co by�o tutejsz� oznak� zgody. I zrozumienia. � Gdzie nauczy�e� si� naszego j�zyka? � powt�rzy� przedstawiciel tubylc�w. DeWitt pos�usznie przet�umaczy�, po czym odpowiedzia�: � Tutaj, podczas pierwszej ekspedycji. � Za�o�� si�, �e ci� nie poznali � Briggs si� roze�mia�. � Dla nich pewnie wszyscy wygl�damy tak samo. I pewnie jeste�my obrzydliwi jak cholera. Dobra, przesta� z nimi gl�dzi�. Przybyli�my po Zarewskiego i tylko to nas interesuje. Powt�rz im to dok�adnie. � Chod�cie � o�wiadczy� lider tubylc�w, gdy DeWitt powt�rzy�. Po czym odwr�ci� si� i pomaszerowa� w stron� wioski. Pozostali poszli w jego �lady. DeWitt tak�e, ale po dw�ch krokach stan��, czuj�c na ramieniu d�o� Briggsa. � Niech id� przodem. Wol� mie� ich na oku jakby co. A tak nie b�dzie my�la�, �e wykonali�my jego polecenie, i nie b�dzie pr�bowa� nami rz�dzi�. Mo�emy si� ruszy� Do wioski dotarli w dw�ch grupach, jakby jedynie przypadkiem zmierzali w t� sam� stron�. �adnego z mieszka�c�w nie by�o wida�, cho� z otwor�w w dachach wi�kszo�ci sto�kowatych chat unosi� si� dym. Nie zmienia�o to w niczym faktu, �e obaj dos�ownie czuli na sobie podejrzliwe spojrzenie niewidocznych w g��bi domostw par oczu. � Tu! � Ich przewodnik wskaza� d�oni� budowl� nie wyr�niaj�c� si� od innych. � Wejd�cie. Po czym razem z pozosta�ymi poszed� dalej, nie ogl�daj�c si�. Briggs natychmiast si� zatrzyma�, obserwuj�c ich z namys�em. Dopiero gdy skr�cili za inn� chat�, odwr�ci� wzrok i przyjrza� si� badawczo wskazanej budowli. Mia�a z pi�� metr�w wysoko�ci w najwy�szym miejscu, to jest przy g��wnym s�upie, i kszta�t ostros�upa. W�skie okienka bardziej przypomina�y strzelnice ni� �r�d�a �wiat�a, a jedynym poza nimi otworem by�y drzwi o kszta�cie i rozmiarach trumny. DeWitt musia� mie� podobne skojarzenia, gdy� z mieszanin� l�ku i niesmaku przygl�da� si� ciemnemu wej�ciu. � Innej drogi nie mamy � oceni� Briggs. � Id� przodem, ja b�d� mia� oko na wszystko. DeWitt zdusi� w�tpliwo�ci i mrucz�c r�ne formy powitania, pchn�� drewniane drzwi. Zd��y� wsun�� przez nie g�ow�, gdy Briggs z�apa� go za rami� i b�yskawicznym szarpni�ciem pos�a� w ty�, na ziemi�. L�dowanie utrudni� pojemnik, tote� DeWitt zakl��, a� ziemia j�kn�a, uni�s� wzrok i zamilk� � w miejscu, w kt�rym przed sekund� sta�, w ziemi wibrowa�a g��boko wbita gruba w��cznia. � Najlepszy dow�d, �e to w�a�ciwe miejsce � ucieszy� si� Briggs, stawiaj�c go na nogi. � Ta robota b�dzie kr�tsza i prostsza, ni� si� spodziewa�em. Po czym kopem wysadzi� drzwi z zawias�w i wszed� z d�oni� na r�koje�ci broni. DeWitt na niezbyt pewnych nogach poszed� za nim. Wn�trze pogr��one by�o w p�mroku i dymie, kt�ry cz�ciowo wydobywa� si� przez otw�r w dachu, cz�ciowo zalega� przy ziemi. Pod przeciwleg�� �cian� wida� by�o grup� tubylc�w, ku kt�rym skierowa� si� Briggs. DeWitt za� zatrzyma� si� na moment, by obejrze� mechanizm umieszczony nad drzwiami. By�a to masywna, drewniana rama, do kt�rej przymocowano dwumetrowy �uk. Lina prowadz�ca do wbitego w drzwi ko�ka ko�czy�a si� prostym mechanizmem spustowym: gdy kto� otwiera� drzwi, zwalnia� go i w ten spos�b stawa� si� celem w��czni. Z zewn�trz nie by�o wida� niczego, a mimo to Briggs jako� wyczu� pu�apk�. � DeWitt, chod� tu, bo si� z nimi nie mog� dogada�! � rozkazuj�cy ton Briggsa wyrwa� go z rozmy�la�, tote� pospieszy� do� i z ulg� postawi� ci�ki pojemnik przed pi�cioma tubylcami. Czterech sta�o nieco z ty�u, trzymaj�c bro� i przygl�daj�c im si� nieprzyja�nie, pi�ty siedzia� przed nimi na skrzyni czy te� podwy�szeniu zbitym z masywnych dech. Obwieszony by� imponuj�c� kolekcj� woreczk�w, pude�ek i pochew z rozmait� broni�, a w obu d�oniach trzyma� co� w rodzaju kr�tkiego miecza o cienkim ostrzu. � Kim jeste�cie? � spyta� i DeWitt wzi�� si� do roboty. � Powiedz mu, �eby si� najpierw przedstawi�! � warkn�� Briggs, odchrz�kuj�c i spluwaj�c na ubite klepisko. Po chwili milczenia, w kt�rej obaj � siedz�cy i Briggs � nie spuszczali z siebie wzroku, tubylec odpar�: � Bdeska. � Ja nazywam si� Briggs i przyby�em tu po cz�owieka podobnego do mnie, zwanego Zarewski. I nie pr�buj podobnych sztuczek jak ta z drzwiami, bo sko�czy�em robi� za tarcz�. Nast�pnym razem zaczn� zabija�. � Zjesz z nami. � Co on, do cholery, kombinuje, DeWitt? Nie mo�emy je�� lokalnego g�wna, nie? � Mo�emy, je�li kto� si� naprawd� uprze. Kilku ksenolog�w pr�bowa�o i nie by�o �adnych skutk�w ubocznych. Przyswoi� si� nie da, ale truj�ce nie jest. Najgorsz� dolegliwo�ci� by�a zgaga u wyj�tkowego fanatyka kuchni. Gorzej, �e zgodnie z tutejszym zwyczajem bez posi�ku nie ma rozmowy o interesach. Na szcz�cie wystarczy tylko spr�bowa�, nie trzeba zje�� wszystkiego. � Niech daj� to �arcie � w g�osie Briggsa s�ycha� by�o zrezygnowanie. � Mam nadziej�, �e Zarewski jest tego wart� Na wysyczan� komend� jeden ze stoj�cych od�o�y� bro� i z mrocznego k�ta przyni�s� dzban zatkany drewnianym korkiem oraz dwa o�linione kubki. Dzban i jeden z kubk�w postawi� przed siedz�cym, drugi kubek przed Briggsem. Ten przykucn�� i obejrza� naczynie pod �wiat�o. � Doskona�a robota � oceni� � powiedz mu to. Powiedz mu, �e te gliniane g�wna s� dzie�ami sztuki i �e podziwiam jego gust! Gdy DeWitt t�umaczy�, Briggs odstawi� kubki, nawet nie pr�buj�c ukry�, �e zamienia je miejscami. Bdeska nie odezwa� si� s�owem, odkorkowa� dzban i nala� do obu ciemnego p�ynu. � O rany! � wzruszy� si� Briggs po ma�ym �yku. � �arcie nie mo�e by� gorsze� � Mo�e. � DeWitt pozbawi� go z�udze�. Ten sam tubylec przyni�s� misk� wype�nion� czym�, co wygl�da�o jak �wie�o ugniecione g�wno, a �mierdzia�o jeszcze gorzej. Bdeska si�gn�� do michy, wzi�� solidn� gar�� i wpakowa� j� sobie do ods�oni�tego nagle otworu g�bowego. Briggs nabra� symboliczn� porcj�, ale i tak wida� by�o, �e si� otrz�sa�, gdy prze�yka�. O drugiej pr�bie nie by�o nawet mowy. Bdeska gestem kaza� odnie�� misk�. W jej miejsce przyniesiono dwie mniejsze. Briggs przyjrza� si� im z kamienn� twarz� i wsta�. � Ostrzega�em ci�, Bdeska! Zanim DeWitt sko�czy� t�umaczy�, Briggs rozbi� kopniakiem bli�sz� i rozdepta� zawarto��. Nim sko�czy� robi� to z drug�, do tubylca, kt�ry je przyni�s�, dotar�o, �e nie �artuje. DeWitt nie by� na tyle bystry � tubylec rzuci� si� ku wyj�ciu, a Briggs doby� broni, strzeli� i schowa� j�; wszystko jednym, p�ynnym ruchem, nim DeWitt zd��y� dotkn�� guzika. Gdy rozwia� si� dym, wida� by�o le��ce o dwa kroki od wej�cia cia�o, w kt�rym zamiast plec�w by�a postrz�piona dziura. Briggs tymczasem odwr�ci� si� ku Bdesce, kt�rego jedyn� reakcj� by�o oparcie ostrza miecza o skrzyni�, na kt�rej siedzia�. � Powiedz mu, �e skoro sko�czyli�my udowadnia� sobie, �e nie �artujemy, to czas najwy�szy przej�� do interes�w. Powiedz mu, �e chc� Zarewskiego � poleci� spokojnie Briggs. � Dlaczego chcesz Zarewskiego? � spyta� r�wnie spokojnie Bdeska. � Bo to m�j niewolnik. Zap�aci�em za niego du�o, a on uciek�. Chc� go z powrotem przede wszystkim po to, by go st�uc. � Nie mog� tego przet�umaczy�! � zaprotestowa� DeWitt. � Je�li b�d� uwa�ali, �e Zarewski jest niewolnikiem, to go zabij�! Nie mog� Briggs przerwa� ten s�owotok, wal�c go otwart� d�oni� w policzek. Poprawi� z drugiej strony. � T�umacz, co m�wi�, idioto � warkn��. � Sam mi powiedzia�e�, �e oni maj� niewolnik�w. Jak d�ugo my�l�, �e Zarewski jest moim niewolnikiem, s�dz�, �e uzyskaj� dobr� cen� za �ywego. Nie dotar�o do ciebie, �e ciebie te� uwa�aj� za niewolnika, sieroto?! Do tej pory DeWittowi to w�a�nie do g�owy nie przysz�o. Dok�adnie przet�umaczy� wyja�nienia Briggsa. Bdeska wygl�da� na g��boko zamy�lonego, na co wskazywa�o t�pe wpatrywanie si� w pojemnik z towarami. � Ile za niego zap�acisz? � spyta� w ko�cu. � Pope�ni� tu przest�pstwo, wi�c cena b�dzie wysoka. � Zap�ac� rozs�dn� cen�. A potem zabior� go do domu i st�uk� na kwa�ne jab�ko, i ka�� mu obserwowa�, jak zabijam jego syna. Albo lepiej: ka�� mu go zabi�. Bdeska pokiwa� ze zrozumieniem g�ow�. Pozosta�a ju� tylko kwestia targ�w. Po uzgodnieniu liczby miedzianych pr�t�w i kamieni na wymian�, wyj�to je z pojemnika. Bdeska bez s�owa wsta� i wyszed�. Pozostali trzej zrobili to samo, zabieraj�c ze sob� okup. � Ale� gdzie jest Zarewski? � wykrztusi� zaskoczony DeWitt. � W skrzyni, a gdzie ma by�? � zdziwi� si� szczerze Briggs. � Skoro dla nas jest tak cenny, �e przylecieli�my po niego, Bdeska ani na moment nie mia� zamiaru spu�ci� go z oczu. Inaczej kto� inny m�g�by si� z nami dogada�: ten, kto pilnowa�by Zarewskiego. Nie zauwa�y�e� otworu w wieku? Ca�y czas m�g� tam wsadzi� �elazo, kt�re trzyma� w r�ku i by�oby po Zarewskim. Wystarczy�by jeden fa�szywy ruch z naszej strony. A raczej z mojej strony� � A zabicie tego tam nie by�o fa�szywym ruchem? � A wsadzi� ostrze w wieko? Pewnie, �e nie by�o: jedzenie w tych miskach by�o zatrute, a ja mu obieca�em, �e jak czego� takiego spr�buje, zaczn� zabija�. No, to niewolnik musia� zgin�� Wieko nie stawia�o d�ugo oporu. Wewn�trz le�a� zakneblowany i zasznurowany jak �wi�teczna szynka Zarewski. Po rozci�ciu wi�z�w okaza�o si�, �e ko�czyny mu zdr�twia�y od zbyt d�ugiego skr�powania i musieli mu je rozmasowa�, by m�g� si� utrzyma� na nogach. DeWitt na wszelki wypadek go podtrzymywa�, ale podejrzane by�oby, gdyby musia� to tak�e robi� Briggs: tak nie post�puje si� z niewolnikami. Poza tym na wypadek zasadzki Briggs musia� mie� wolne pole ostrza�u. � Idziecie przodem � poleci�, gdy Zarewski jako tako wr�ci� do siebie. � Pojemnik ja wezm�. Jakby co albo musicie wia� do statku, albo robi�, co ka��. Reszt� sam si� zajm� niewolnicy! Parskn�� �miechem, widz�c, jak ostro�nie DeWitt wychodzi na zewn�trz. Zarewski u�miechn�� si� do Briggsa i poszed� w jego �lady. Bior�c pod uwag�, �e wybito mu wi�kszo�� przednich z�b�w, wygl�da�o to nieco upiornie. � Dzi�ki, Briggs � powiedzia�, ledwie znale�li si� przed chat�. � Wszystko s�ysza�em i nie mog�em si� s�owem odezwa�. Doskonale to za�atwi�e�! Pope�ni�em b��d, pr�buj�c si� zaprzyja�ni� z t� band� �mij, i widzia�e�, jak sko�czy�em? Kto�, z kim gada�em wieczorem, w nocy zmar�, a oni oskar�yli mnie, �e zabi�em go, rzucaj�c urok, i z�apali mnie; ledwie zd��y�em nada� wezwanie o pomoc. Szkoda, �e ci� wtedy ze mn� nie by�o� � Nie �am si�, Zarewski, ludzie ucz� si� na b��dach, najcz�ciej w�asnych. � Ton Briggsa niedwuznacznie wskazywa�, �e sam nale�y do wyj�tk�w od tej regu�y. � Szkoda tylko, �e nie powiedzia�e� tego, gdy jeszcze byli�my w chacie. Odezwa�e� si� nie pytany, a oni to widzieli. Wiesz, co musz� zrobi�. � Fakt. Wiem. � Zarewski odwr�ci� si�. Briggs kopn�� go w ty�ek bez z�o�ci, ale wystarczaj�co silnie, by rozci�gn�� go na ziemi. DeWitt pom�g� mu si� pozbiera� i w ustalonym szyku ruszyli w stron� pola, na kt�rym sta� �adownik. Gdy by�o ju� wida� statek, Briggs zbli�y� si� do DeWitta i Zarewskiego. � Jeszcze kawa�ek i b�dzie po strachu � oznajmi� ra�nie. � Jeste� z Patrolu? � spyta� Zarewski. � Przyznam si�, �e nie zapami�ta�em twego nazwiska. � Nie. To czasowe zaj�cie. � Powiniene� zmieni� je na sta�� profesj�. Przydaj� si� tacy jak ty: tych tam za�atwi�e� pi�knie. Nie chcia�by� robi� takich rzeczy stale? � To niez�y pomys�� � powiedzia� wolno Briggs, nagle spocony mimo ch�odu. � M�g�bym wam pom�c� � Te� tak my�l�. A okazji by ci nie zabrak�o! � Zamknij si�, Zarewski! � warkn�� rozz�oszczony nagle DeWitt. Zarewski zignorowa� go, skupiaj�c uwag� na zacieraj�cym d�onie Briggsie. � Przyda�by mi si� taki asystent! Unikn��bym k�opot�w podczas ekspedycji. Mam mn�stwo pomocnik�w od papierkowej roboty, ale nikogo z do�wiadczeniem polowym� � Zarewski, zamknij g�b�! � �nie m�wi�c ju� o twoim do�wiadczeniu! � Tak! � Briggs niespodziewanie odrzuci� g�ow� i zacz�� si� drapa� po twarzy, zostawiaj�c krwawe �lady na policzkach. � A ja to mog� robi� lepiej ni� ktokolwiek! Wszyscy s� przeciwko mnie, ale ja mog� to zrobi� � Briggs! � rykn�� DeWitt, podbiegaj�c do niego. � Pos�uchaj, Briggs: S�o�ce zachodzi! S�yszysz?� S�O�CE ZACHODZI! Z g��bokim westchnieniem Briggs zamkn�� oczy i osun�� si� na ziemi�. DeWitt pr�bowa� go podtrzyma�, ale tamten by� zbyt masywny. Zarewski za� przygl�da� si� wszystkiemu w niemym os�upieniu. � Przesta� si� gapi� i pom� mi donie�� go na pok�ad, zanim Bdeska i reszta zbior� si� na odwag�! � wkurzy� si� DeWitt. � Nie rozumiem� � wykrztusi� Zarewski, pos�usznie bior�c si� do roboty. � Co mu si� sta�o? � Nic. Zanim wyruszyli�my, podda�em go kuracji hipnotycznej i na wszelki wypadek umie�ci�em has�o powoduj�ce utrat� �wiadomo�ci. Teraz po prostu �pi i bez nast�pnego has�a nie ma prawa si� obudzi�. Jak wr�ci do szpitala, postaramy si� go jako� posk�ada�. Musz� przyzna�, �e nie�le sobie radzi� mimo wszystko i bez problem�w dotar�by na pok�ad, gdyby� nie zacz�� strz�pi� g�by. Znalaz� si� werbownik do Patrolu, cholera by ci�. � O czym ty bredzisz? Tymczasem dotargali bezw�adne cia�o do �luzy i DeWitt zamkn�� zewn�trzne drzwi. Nie musia� si� ju� hamowa� i dzieli� uwagi pomi�dzy Zarewskiego i zagro�enie zewn�trzne. � A kim, do cholery, on jest wed�ug ciebie?! Jak ci powiedzia�, �e nie jest z Patrolu, to powiniene� si� domy�li�, podobno jeste� inteligentny! Uwa�asz, �e sk�d go wytrzasn�li�my? Z filmu historycznego czy z innej wojny? Zanim Patrol by tu dotar�, po tobie zosta�oby jedynie niemi�e wspomnienie, wi�c musieli�my sobie jako� radzi�. To chory wyci�gni�ty ze szpitala, a ja jestem jego lekarzem. Kto� z medyk�w musia� mu towarzyszy�, a ja jestem najm�odszy, no to zg�osi�em si� na ochotnika. � Z jakiego szpitala? O czym ty gadasz, cz�owieku? � Ze szpitala dla psychicznie chorych, �wier�inteligencie! Prawie si� go uda�o wyleczy�, zanim narozrabia�e�� Co, dalej nie rozumiesz?� Cierpi na mani� prze�ladowcz�. Klasyczny przypadek paranoia simp�ex, i tylko dlatego mogli�my go wykorzysta�. W jego wypadku wymy�lone zagro�enia doskonale pasowa�y do otaczaj�cej rzeczywisto�ci, a t� planet� zamieszkuj� wy��cznie patologicznie podejrzliwe czubki. Uwa�aj�, �e wszyscy czyhaj� tu na wszystkich, i maj� naturalnie racj�. Briggs czu� si� tu jak w domu. Gdyby� by� uprzejmy przeczyta� raporty, zamiast si� tu �adowa�, te� by� o tym wiedzia�. Odm�wiono ci zgody na pobyt tu z jednego podstawowego powodu: nikt zdrowy na umy�le nie jest w stanie zachowywa� si� w�a�ciwie z punktu widzenia tubylc�w, wi�c nie mo�e by� bezpieczny. Tylko czubek mo�e si� tak zachowa� w �rodowisku wariat�w chorych na to samo. Dlatego zdecydowano wys�a� Briggsa. Ciesz� si�, �e to nie ja musia�em j� podj��. Odwali�em tylko brudn� robot� Ja i Briggs. � Przepraszam� nie wiedzia�em� � wykrztusi� Zarewski, spogl�daj�c na ci�ko oddychaj�cego, nieruchomego Briggsa. � A powiniene�! � DeWitt jeszcze nie sko�czy�. � Przede wszystkim za� nie powiniene� l�dowa� na tej planecie, bo ci tego wyra�nie zakazano! � A to ju� nie tw�j interes! � obruszy� si� Zarewski. � Jeszcze m�j, bo mam obowi�zek dostarczy� ci� �ywego na pok�ad statku kosmicznego. Tego si� podj��em i zamierzam dotrzyma� s�owa, a przez twoje fanaberie musia�em nara�a� w�asn� dup� i zdrowie pacjenta. Poniewa� uratowa�em ci�, to zanim wr�c� do szpitala i wszyscy o mnie zapomn�, mam prawo ci powiedzie�, co my�l�. A my�l� co�, czego ci pewnie dot�d nikt nie powiedzia�. Jeste� wielki, genialny Zarewski, a dla mnie jeste� egoistyczny g�wniarz zachowuj�cy si� w spos�b godny pogardy! Zreszt�� po co ja si� wysilam� Odwr�ci� si� i uruchomi� procedur� startow�. Zarewski chcia� co� powiedzie�, ale po kr�tkim namy�le zrezygnowa�. Lot do czekaj�cego na orbicie statku nie trwa� d�ugo, ale up�yn�� w milczeniu. Na dobr� spraw� nie mieli sobie nic do powiedzenia. Prze�o�y� Jaros�aw Kotarski