13818
Szczegóły |
Tytuł |
13818 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13818 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13818 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13818 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARCIN WOLSKI
TELEFON
Kazimierz był nie wyróżniającym się niczym starszym mężczyzną. Pracował w miarę
gorliwie, żył na stopie odpowiadającej przeciętnym wskaźnikom, nie miał żony,
willi czy
samochodu ani żadnej z tych rzeczy, które mogą wskazywać na duże wymagania w
stosunku
do życia.
Miał natomiast telefon. Telefon właściwie zbędny, Kazimierz nie posiadał bowiem
ani
rodziny, ani przyjaciół.
Nie był to jednak głuchy telefon.
Codziennie, dokładnie wpół do dwunastej, rozlegał się dzwonek, ostry,
niepokojący…
Kazimierz zrywał się z pierwszego snu i zlany potem wpatrywał się w czarną
skrzyneczkę. A
telefon terkotał. Jego dźwięk przebijał kołdry i poduszki, którymi się
oszańcowywał starszy
pan. Zawsze w końcu podnosił słuchawkę.
Ale na niepewne ,,hallo” jedyną odpowiedzią była przejmująca, dziurawiąca uszy
cisza.
Powtarzało się to stale przez dziesięć lat, z dokładnością co do minuty, chyba
że Kazimierz
wyłączył aparat… Ale zawsze już po kwadransie nie mógł się oprzeć pokusie
włączenia, aby
sprawdzić, czy zadzwoni.
Dzwonił!
Dwa tygodnie temu stało się jednak coś dziwnego. Telefon milczał. Kazimierz
warował
przy słuchawce do trzeciej. Nic. Sytuacja powtórzyła się następnego dnia i
następnego…
— Dlaczego nie dzwoni, może coś się stało? — niepokoił się starszy pan. Może
linia jest
uszkodzona?
Zadzwonił do działu napraw.
— Linia jest w porządku — otrzymał odpowiedź.
— A może zmieniły się godziny dzwonienia? — kombinował.
Czwartego dnia przez to wszystko nie poszedł do pracy. Czekał. Denerwował się.
— No, dzwońże wreszcie! — nalegał.
Wieczorami otwierał okno i nasłuchiwał miejskiego zgiełku.
— Dlaczego o mnie zapomniano?… Może temu komuś, co dzwonił, coś się stało?
Studiował nekrologi, ale odczytywane nazwiska nic mu nie mówiły. I czuł się
bardzo
samotny, niepotrzebny.
Dziś minęły równo dwa tygodnie ciszy. Skończył się też urlop. Minęła jedenasta.
Kazimierz dawno sześć razy posprzątał pokój, umył kubek po kolacji i czekał…
Właściwie już nie czekał. Dokładnie wpół do dwunastej zdecydowanym ruchem
podniósł
słuchawkę i wykręcił pierwszy lepszy numer, który przyszedł mu do głowy: 666–12–
95.
Czekał, przełykając ślinę.
Z drugiej strony odebrała jakaś kobieta.
— Hallo, słucham, hallo, kto mówi?! — powtarzała.
Delikatnie odłożył słuchawkę. Szczęśliwy.