MARCIN WOLSKI TELEFON Kazimierz był nie wyróżniającym się niczym starszym mężczyzną. Pracował w miarę gorliwie, żył na stopie odpowiadającej przeciętnym wskaźnikom, nie miał żony, willi czy samochodu ani żadnej z tych rzeczy, które mogą wskazywać na duże wymagania w stosunku do życia. Miał natomiast telefon. Telefon właściwie zbędny, Kazimierz nie posiadał bowiem ani rodziny, ani przyjaciół. Nie był to jednak głuchy telefon. Codziennie, dokładnie wpół do dwunastej, rozlegał się dzwonek, ostry, niepokojący… Kazimierz zrywał się z pierwszego snu i zlany potem wpatrywał się w czarną skrzyneczkę. A telefon terkotał. Jego dźwięk przebijał kołdry i poduszki, którymi się oszańcowywał starszy pan. Zawsze w końcu podnosił słuchawkę. Ale na niepewne ,,hallo” jedyną odpowiedzią była przejmująca, dziurawiąca uszy cisza. Powtarzało się to stale przez dziesięć lat, z dokładnością co do minuty, chyba że Kazimierz wyłączył aparat… Ale zawsze już po kwadransie nie mógł się oprzeć pokusie włączenia, aby sprawdzić, czy zadzwoni. Dzwonił! Dwa tygodnie temu stało się jednak coś dziwnego. Telefon milczał. Kazimierz warował przy słuchawce do trzeciej. Nic. Sytuacja powtórzyła się następnego dnia i następnego… — Dlaczego nie dzwoni, może coś się stało? — niepokoił się starszy pan. Może linia jest uszkodzona? Zadzwonił do działu napraw. — Linia jest w porządku — otrzymał odpowiedź. — A może zmieniły się godziny dzwonienia? — kombinował. Czwartego dnia przez to wszystko nie poszedł do pracy. Czekał. Denerwował się. — No, dzwońże wreszcie! — nalegał. Wieczorami otwierał okno i nasłuchiwał miejskiego zgiełku. — Dlaczego o mnie zapomniano?… Może temu komuś, co dzwonił, coś się stało? Studiował nekrologi, ale odczytywane nazwiska nic mu nie mówiły. I czuł się bardzo samotny, niepotrzebny. Dziś minęły równo dwa tygodnie ciszy. Skończył się też urlop. Minęła jedenasta. Kazimierz dawno sześć razy posprzątał pokój, umył kubek po kolacji i czekał… Właściwie już nie czekał. Dokładnie wpół do dwunastej zdecydowanym ruchem podniósł słuchawkę i wykręcił pierwszy lepszy numer, który przyszedł mu do głowy: 666–12– 95. Czekał, przełykając ślinę. Z drugiej strony odebrała jakaś kobieta. — Hallo, słucham, hallo, kto mówi?! — powtarzała. Delikatnie odłożył słuchawkę. Szczęśliwy.