13465
Szczegóły |
Tytuł |
13465 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13465 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13465 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13465 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jorge Molist
Zdrada
Katarzy kontra Stra�nicy �wi�tyni
Tytu� orygina�u:
El retorno cataro
2005
(t�um. Janina Perlin)
2006
Floreillii i Francisce
Na tym �wiecie, stworzonym przez diab�a, mo�na si� spodziewa� tylko tego, co niespodziewane.
Ramon VI hrabia Tuluzy, 1156-1222
Telewizja i kino maj� najwi�ksz� si�� przekonywania.
Mario Cuomo, by�y gubernator stanu Nowy Jork, lipiec 1997
Lud wzni�s� okrzyk wojenny i zagrano na tr�bach... mury rozpad�y si� na miejscu. A lud wpad� do miasta, ka�dy wprost przed siebie, i tak zaj�li miasto. I zabili ostrzem miecza wszystko, co by�o w mie�cie: m�czyzn i kobiety, m�odzie�c�w i starc�w...
KSI�GA JOZUEGO 6, 20-21
PONIEDZIA�EK
Blade �wiat�o monitora i lampki pada�o na bia�e r�ce, prawie doskona�e w kszta�cie, spoczywaj�ce na klawiaturze komputera.
Monitor znieruchomia�, czeka� na has�o, i d�ugie palce wprowadzi�y je, klikaj�c mocno: �Arkangel�.
W poczcie by�o wiele maili, ale kursor poszuka� wiadomo�ci podpisanej przez Samaela i palec wskazuj�cy prawej r�ki, jedyny niedoskona�y, na kt�rym widnia�o pionowe ci�cie, upodabniaj�ce go do zwierz�cego kopyta, nacisn�� szybko klawisz enter.
�Wykonano co do joty twoje instrukcje. Za dwa dni zagraj� tr�by ludu wybranego i zaczn� upada� mury Jerycha, wst�p do ataku.
To pocz�tek naszej krucjaty� - przeczyta� komunikat i doda�: �Niech B�g ci� b�ogos�awi, Samaelu. I niech przyjdzie z pomoc� naszym braciom� - podpisa�: �Arkangel�.
�RODA
Kiedy Jaime zbli�y� si� do okna, nawet sobie nie wyobra�a�, �e za kilka chwil ujrzy straszliw� twarz �mierci i �e ta wizja zmieni nieodwracalnie jego �ycie.
W�a�nie podni�s� si� od swego biurka i z fili�ank� kawy w r�ku stan�� przy oknie, kt�rego szyby, cho� przydymione, przepuszcza�y promienie s�o�ca do jego gabinetu. Na horyzoncie, na p�noc od Los Angeles, �nieg okrywaj�cy szczyty g�r �wi�tego Gabriela kontrastowa� z rosn�cymi w dole, na bulwarze, palmami, kt�re stawia�y op�r silnym podmuchom wiatru.
Po siedmiu mglistych dniach we wtorek spad� deszcz, a ranek w �rod� by� krystalicznie przejrzysty. Ziemia odm�odnia�a i przypomina�a ma�e dziecko stawiaj�ce pierwsze kroki. �wiat l�ni� i pyszni� si� swoj� urod�. Jaime pomy�la�, �e taka chwila, bez telefon�w, bez pilnych zaj�� i zebra� jest luksusem, na kt�ry rzadko m�g� sobie pozwoli�.
S�oneczny poranek i do tego jeszcze to ciep�o, kt�re daje kawa i s�o�ce. Czego wi�cej trzeba, by odkry� na nowo pi�kno istniej�ce poza tymi �cianami ze szk�a, stali i marmuru?
A jednak co� by�o nie tak.
Mia� wszystkie powody, by czu� si� zadowolonym i szcz�liwym.
Sk�d wi�c ten gorzki smak? Czy chodzi tu o jego prywatne �ycie?
Rozw�d? Mo�liwe.
Na bulwarze, wok� centrum handlowego, narasta� z lekkim poszumem ruch samochod�w, a na niebie kilka leniwych chmurek p�yn�o w intensywnym b��kicie.
- Tak powolne jak moje my�li - szepn��, �cigaj�c chmurki wzrokiem, podziwiaj�c ich l�ni�c� biel i podnosz�c do ust fili�ank� z kaw�.
I wtedy to si� sta�o. Silny wstrz�s targn�� budynkiem.
Jaime poczu� jak serce podchodzi mu do gard�a, a kawa wylewa si� na koszul�. Jego my�li zacz�y biec tak szybko, �e mia� wra�enie, jakby czas stan�� w miejscu. Rozleg� si� wszechogarniaj�cy huk.
- Bo�e, trz�sienie ziemi! Wielkie trz�sienie ziemi! - zawo�a�, szukaj�c schronienia w pokoju. Szyby gwa�townie zadr�a�y. - Budynek jest na to przygotowany, wytrzyma, musi wytrzyma�. Ale szyby!
Przekl�� sw�j elegancki szklany st� zaprojektowany przez znanego artyst� i zat�skni� za solidnym drewnianym meblem, pod kt�rym m�g�by si� schowa� przed wylatuj�cymi z okien szybami.
Z trudem dotar� na �rodek pokoju, a tymczasem z p�ek spada�y ksi��ki. P�ki te� by�y szklane! Spojrza� na ro�liny doniczkowe zdobi�ce pok�j, zielone li�cie trz�s�y si� jak oszala�e.
I nagle wszystko si� zatrzyma�o, jakby ziemia przesta�a si� obraca� wok� swej osi. Za kr�tko to trwa�o jak na trz�sienie ziemi.
Co� przyci�gn�o jego wzrok ku oknom. Zobaczy� deszcz szk�a b�yszcz�cego weso�o w s�o�cu. Za oknem przesun�� si� jaki� cie�.
- Bo�e m�j, to cia�o! Cia�o cz�owieka!
Zdawa�o mu si�, �e dostrzeg� szare spodnie i koszul�. Bia��?
Zbli�y� si� ostro�nie do okna, teraz ju� spokojnego i cichego.
Pod takim k�tem i z takiej wysoko�ci nie m�g� widzie�, co si� dzieje na dole. Za oknem fruwa�o w powietrzu, jak na zwolnionym filmie, mn�stwo papier�w.
Chmury pozostawa�y w tym samym miejscu, a on ci�gle trzyma� w r�ku fili�ank�.
Powoli zacz�y rozlega� si� r�ne d�wi�ki, najpierw szepty, potem odleg�e krzyki, a na koniec wycie syren.
Jaime postawi� fili�ank� na przekl�tym szklanym stoliku, a nast�pnie skierowa� si� ku drzwiom sekretariatu.
- Laura! Nic ci si� nie sta�o?
- Odradzam ten zakup. To b��d. - Karen Jansen m�wi�a stanowczo, mocno akcentuj�c s�owa, chocia� wiedzia�a, �e pcha si� w paszcz� wilka. Nie�atwo by�o jej przyzna� si� przed sam� sob�, �e, jak wszyscy, ba�a si� tego cz�owieka i chyba po to, by wypr�bowa� swoje si�y i odwag�, par�a do bezpo�redniego starcia.
Owego ranka z sali zebra� na trzydziestym pi�trze by�o wyra�nie wida� Pacyfik. Wzg�rza, ro�linno�� i budynki wytycza�y lini� brzegu, wyra�ny horyzont oddziela� b��kit nieba i morza od kontrastuj�cej z nim ziemi w kolorach zieleni i ochry. Jednak nikt z obecnych nie zwraca� najmniejszej uwagi na krajobraz.
Prawdziwy spektakl, dramat, rozgrywa� si� nad mahoniowym sto�em zawalonym papierami, zastawionym papierowymi kubkami i fili�ankami z kaw�.
- Przepisy europejskie - m�wi�a Karen po przerwie, w czasie kt�rej s�ycha� by�o tylko ciche syczenie klimatyzatora - s� bardzo rygorystyczne w kwestii kontroli firm medialnych przez...
- Bzdury - brutalnie przerwa� jej Charles White, jak bokser wymierzaj�cy cios. - Wy, prawnicy, jeste�cie od tego, by obchodzi� prawo, tak aby wszystko wygl�da�o legalnie. - White wsta� z krzes�a, demonstruj�c obecnym swoje sto dziewi��dziesi�t centymetr�w wzrostu i ponad sto kilo �ywej wagi. - Za to wam p�acimy. - Utkwi� swoje wyblak�e, podkr��one oczy w Karen i doda�, wyra�nie oddzielaj�c od siebie poszczeg�lne s�owa: - M�wi� oczywi�cie o dobrych prawnikach.
Walka by�a nier�wna, nie tylko z powodu wagi cia�a, ale i wagi funkcji, jak� oboje sprawowali w Korporacji. White by� prezesem najpot�niejszego departamentu spraw korporacyjnych i audytu, a ona tylko m�od� prawniczk�, kt�rej szef podlega� prezesowi wydzia�u prawnego.
Chcia�a kontratakowa� i ju� otworzy�a usta, ale jej szef, Andrew Andersen stan�� w jej obronie:
- Charlie, nasi francuscy prawnicy uwa�aj�, �e zamiarem...
- Do diab�a z twoimi francuskimi prawnikami! Davis Corporation b�dzie mia�a w Europie swoje kana�y telewizyjne i w�a�nie teraz zaczynamy je zdobywa� - uci�� White. - Mamy pieni�dze na zakup wi�kszo�ciowego pakietu akcji du�ej europejskiej firmy telewizyjnej i nie b�dziemy czeka�, a� zmieni si� ustawodawstwo lub sytuacja polityczna. - White wpi� wzrok w Karen i nawet nie spojrza� na Andersena, kiedy ten m�wi�. - Czy� nie tak, Bob? Wyt�umacz im, �eby do cholery zrozumieli to raz na zawsze. - Mamy pieni�dze, tak? - zwr�ci� si� do prezesa wydzia�u finansowego, kt�ry nie odpowiedzia� na to pytanie.
- Panie White - m�wi�a dalej Karen stanowczym tonem. - Nie s� wa�ne pieni�dze, kt�re pan ma, ale to, czy u�ywa ich pan zgodnie z prawem obowi�zuj�cym w danym kraju. To nie jest Ameryka.
White podszed� do okna, podpieraj�c si� r�kami pod boki, udaj�c, �e jest poch�oni�ty podziwianiem widoku. Karen m�wi�a wi�c do jego plec�w:
- Drog� najbardziej skuteczn�, najszybsz�, legaln� i politycznie akceptowan� jest wprowadzanie naszych �tre�ci� poprzez platformy telewizji cyfrowej - konwencjonalne lub naziemne - kt�re upowszechniaj� si� ostatnio w Europie. Taka strategia ma t� zalet�, �e wymaga minimalnych nak�ad�w i umo�liwia zawieranie d�ugoterminowych sojusz�w z wielkimi operatorami europejskimi...
- To na nic si� nie zda. To z�y pomys� - odrzek� White nadal odwr�cony plecami do zebranych, op�dzaj�c si� r�k�. - My chcemy przej�� znaczn� cz�� medialnego biznesu. Taki jest cel, do kt�rego wszyscy powinni�my d��y�. Przej�cie kontroli to g��wne has�o. Kontroli!
- Ale po co nam kontrola? - upiera�a si� Karen. - W Europie spotkamy si� z wrogo�ci� wobec pr�b naszej Korporacji przejmowania na w�asno�� lokalnych �rodk�w przekazu. Powinni�my skoncentrowa� si� na sprzeda�y naszych program�w po jak najlepszej cenie, co najwy�ej...
- Andrew - White zn�w przerwa�, zwracaj�c si� do Andersena - powiedz tej panience, �e ma robi� tylko to, co si� jej ka�e. Nie p�acimy jej za wym�drzanie si�. Nie potrzebujemy jej strategicznego my�lenia.
- Charlie - odpar� Andersen - uwa�am, �e to, co m�wi pani Jansen, ma sens i...
Drzwi nagle si� otworzy�y i do sali wtargn�a g�sta chmura py�u. Rozleg� si� huk, jakby mia� si� zawali� ca�y budynek. St� podskoczy�, przewracaj�c szklanki i fili�anki, a teczki z dokumentami rozsypa�y si� po pod�odze. White opar� si� o filar, by nie upa��, a reszta zebranych chwyta�a si� czego tylko mog�a. Przenikliwy krzyk zag�uszy� przekle�stwa. Karen nie wiedzia�a, czy to ona krzycza�a, czy sekretarka Andersena, kt�ra na laptopie pisa�a protok� z zebrania.
The Big One, wielkie trz�sienie ziemi, kt�re, wed�ug przepowiedni, unicestwi Kaliforni� - ta my�l przysz�a jej do g�owy i �cisn�a serce.
Po ustaniu wibracji, w sali zapanowa�a absolutna cisza. Wszyscy milczeli, stali nieruchomo i patrzyli jak zahipnotyzowani na drzwi, a po kilku sekundach dobieg�y do nich z daleka krzyki.
White ruszy�, najpierw chwiejnym krokiem, a potem wielkimi susami w stron� wyj�cia, wyjrza� na zewn�trz i bez s�owa wyszed�, gin�c w chmurze py�u.
Pozostali spojrzeli po sobie, stwierdzili, �e nikt nie jest ranny i w�r�d szept�w wyszli z sali, by zobaczy�, co si� sta�o.
Gus Gutierres od razu wiedzia�, �e to zamach. Ju� od wielu tygodni przeczuwa� gro��ce niebezpiecze�stwo, spodziewa� si� czego� takiego, mia� b�le kr�gos�upa jak reumatyk przed nadchodz�c� burz�.
Tego ranka obudzi� si� przed �witem z uczuciem niepokoju; napi�cie splotu barkowego i karku powodowa�o b�l. Jest niedobrze� - m�wi�o mu jego cia�o, nie precyzuj�c powodu zaniepokojenia.
Jakie� przeczucie? Czy spowodowa� to z�y sen, czy te� jeden z cz�stych u niego przyp�yw�w zawodowego perfekcjonizmu?
Jakakolwiek by�a tego przyczyna, nie m�g� ju� zasn�� i postanowi� dok�adnie sprawdzi�, czy wszystko jest w porz�dku. Bez �adnych wyrzut�w sumienia obudzi� Boba i poinformowa� go, �e dzi� sam b�dzie nadzorowa� ranczo, gdzie przebywa� David Davis, prezes Korporacji.
Ruch na drodze by� s�aby i szybko zdo�a� dotrze� do biura. Przyst�pi� od razu do rutynowego sprawdzania �rodk�w bezpiecze�stwa. System kontroli funkcjonowa� nale�ycie, wszystko by�o na swoim miejscu. Ale jego niepok�j nie ust�powa�.
- Przecie� nie wierzysz w intuicj�, jeste� profesjonalist� - mrucza�.
Czu� jednak, �e za przeczuciem mo�e si� kry� co� konkretnego.
Po tylu latach wiedzia� dok�adnie, gdzie w danej chwili powinna znajdowa� si� dana osoba czy przedmiot. Zapami�tywa� ka�d� zmian�, jaka zachodzi�a. Ka�de dziwne zachowanie, ka�de odej�cie od rutyny mog�o oznacza� potencjalne niebezpiecze�stwo.
Czasem jednak jego pod�wiadomo�� rejestrowa�a szczeg�y, jakich racjonalna cz�� umys�u nie zauwa�a�a: te obrazy lub s�owa tkwi�y w nim, niekontrolowane przez m�zg i pojawia�y si� nawet we �nie. Kiedy co� by�o niezwyczajne i nie pasowa�o mu, budzi� si� w nim niepok�j, uczucie, takie jak tego ranka, �e co� wymkn�o mu si� spod kontroli. W�a�nie dlatego, na wszelki wypadek, cho� zazwyczaj zwalcza� l�ki i przeczucia, bra� te rzeczy na serio.
W kwestii bezpiecze�stwa swego szefa Gutierres nie uznawa� �art�w.
Ten eks-ochroniarz prezydenta Stan�w Zjednoczonych by� teraz czym� wi�cej ni� ekspertem od spraw bezpiecze�stwa. By� szefem �pretorian�w� Davida Davisa. A ten tytu� oznacza� o wiele wi�kszy zakres obowi�zk�w i odpowiedzialno�ci, tak�e w sytuacjach, o kt�rych g�o�no si� nie m�wi.
W chwili wybuchu zareagowa� b�yskawicznie. By� pewny, �e z Davisem wszystko jest w porz�dku, ale musia� to sprawdzi�, wi�c wbieg� do gabinetu prezesa. Stary siedzia� spokojnie przy swoim biurku i sponad okular�w, kt�rych u�ywa� do czytania na konsulerze, spogl�da� na Pacyfik.
- Co si� dzieje, Gus?
- Jeszcze nie wiem - odpowiedzia� - ale za chwil� poinformuj� Pana o sytuacji.
Stary kiwn�� aprobuj�co g�ow� i czyta� dalej, jakby nic innego go nie obchodzi�o.
Niepok�j, jaki Gus poczu� na chwil� przed wybuchem, ca�kowicie znik�. By� cz�owiekiem czynu i w krytycznych momentach dawa� z siebie wszystko. Mia� dwa podstawowe plany przewidziane na takie sytuacje: ewakuowa� to pi�tro lub stawi� na nim op�r. Musia� tylko pozna� kilka szczeg��w, by podj�� decyzj�.
Wybuch nast�pi� w skrzydle przeciwleg�ym do tej cz�ci budynku, w kt�rej znajdowa� si� Davis, ale i tak us�ysza� huk. Ze wzgl�du na wiek stara� si� nie denerwowa� i ma�o co mog�o wyprowadzi� go z r�wnowagi. W czasie wojny nauczy� si�, �e najlepiej jest powierzy� swoje �ycie towarzyszom broni: w ko�cu za to p�aci� Gusowi, by troszczy� si� o niego. Szanowa� swego ochroniarza, kt�ry by� asem w swojej dziedzinie i wiedzia�, �e wydawane na niego pieni�dze nie id� na marne.
Nie musia� go widzie�, by by� przekonanym, �e Gus opanuje sytuacj�, jego przyj�cie uspokoi�o tylko starego, bo zobaczy�, �e Gus �yje i zas�uguje na pieni�dze, kt�re dostaje.
Davis Comunications Corporation by�a najpot�niejszym w �wiecie holdingiem dzia�aj�cym na polu �rodk�w przekazu, a stary by� jego za�o�ycielem, posiadaczem wi�kszo�ciowego pakietu akcji, a ponadto prezesem zarz�du i prezesem rady nadzorczej.
Cho�by tylko z racji posiadania w Stanach Zjednoczonych wielu r�nego typu kana��w telewizyjnych, rozg�o�ni radiowych, czasopism i dziennik�w, wydawnictw muzycznych, ksi��kowych oraz wytw�rni filmowych Korporacja by�a najwi�kszym w XXI wieku producentem i dystrybutorem program�w rozrywkowych, informacyjnych i opiniotw�rczych. Ale dla Davisa by� to tylko pocz�tek.
Jego celem by�o rozszerzenie dzia�alno�ci Korporacji w ci�gu najbli�szych pi�ciu lat na najwa�niejsze kraje �wiata. I faktycznie stworzy� ju� po temu solidne podstawy w krajach angloj�zycznych.
Nazwisko tego pomarszczonego starca pojawia�o si� na wszystkich listach najpot�niejszych ludzi w �wiecie. Nikt jednak nie o�mieli� si� umie�ci� go w pierwszej pi�tce. Davisowi nie podoba�a si� zbytnia popularno��; mia� dosy� w�adzy, by do tego nie dopu�ci� i korzysta� z niej.
Davis przyjecha� tego dnia do firmy opancerzon� limuzyn�, w towarzystwie dw�ch eleganckich m�czyzn. Przydymione szyby samochodu uniemo�liwia�y zagl�danie do �rodka. Davis siedzia� sam, z ty�u, zas�oni�ty przez Wall Street Journal.
Przestronno�� wn�trza limuzyny podkre�la�a jeszcze w�t�o�� starca, kt�ry z powodu swoich zmarszczek sprawia� wra�enie, jakby si� skurczy� w �rodku. Mia� rzadkie, siwe w�osy, ale jego ciemne oczy by�y �ywe i ruchliwe za powi�kszaj�cymi szk�ami okular�w.
Mimo swego kruchego wygl�du i mocno przekroczonej siedemdziesi�tki Davis wygl�da� na pewnego siebie i w�adczego cz�owieka; chwali� si�, �e jest obywatelem Kalifornii, kt�remu najcz�ciej gro�ono �mierci�. Ludzie z jego otoczenia wiedzieli, �e to prawda i podejrzewali, �e jego wystudiowane, nader uprzejme maniery by�y spowodowane napi�ciem, w jakim �y�.
Kiedy samoch�d skr�ci� w prawo, s�o�ce roz�wietli�o pi�ropusze wysokich palm na bulwarze i wywo�a�o odb�yski �wiat�a od ogromnego gmachu ze stali, bia�ego marmuru i szk�a, stoj�cego w g��bi alei.
By�a to Bia�a Wie�a, siedziba Davis Corporation. Limuzyna min�a wjazd na parking og�lny i skr�ci�a w stron� bramy, kt�ra w tym momencie si� otworzy�a. W gara�u stali dwaj pracownicy. Starszy, o szerokich ramionach i przenikliwym spojrzeniu, poczeka� a� si� zamknie brama i dopiero wtedy otworzy� drzwi samochodu.
- Dzie� dobry, panie Davis.
- Dzie� dobry, Gus - stary wysiad� z samochodu. - Widz�, �e dzisiaj wcze�nie przyszed�e�.
- To prawda. Chcia�em za�atwi� kilka spraw przed pana przyjazdem.
- Dobrze, nie mam nic przeciwko temu, �eby� pracowa� w godzinach nadliczbowych. Powiedz, kiedy mam pierwsze zebranie?
- W kalendarzu nie ma pan dzi� �adnych spotka� przed po�udniem, dopiero o pi�tej jest zebranie z prezesami.
- Dzi�kuj�, Gus. - Poprzedzany przez kierowc� i jego towarzysza Davis skierowa� si� ku windom. Gus szed� za nimi, rozgl�daj�c si� bacznie wok�. Ci�gle czu� niepokoj�ce pobolewanie w krzy�u. Gus patrzy� zawsze krytycznym okiem szefa perfekcjonisty na tych wyelegantowanych m�czyzn. Byli ochroniarzami, ale on wiedzia�, �e bardzo niewielu z nich potrafi w pe�ni sprosta� zadaniom, jakie im wyznaczono.
Oczekiwano od nich nie tylko zapewnienia ca�kowitego bezpiecze�stwa Davisowi w biurze i poza nim, ale te� wykonywania pewnych czynno�ci urz�dniczych. Doskonale znali wszystkich ludzi, z kt�rymi prezes utrzymywa� kontakty zar�wno s�u�bowe, jak i prywatne, byli w stanie zidentyfikowa� ka�d� tak� osob�, znali ich nazwiska, �yciorysy, wiedzieli jak wygl�daj�.
Mieli wy�sze wykszta�cenie i niczym nie wyr�niali si� od otoczenia w najmodniejszych restauracjach Hollywoodu, z �atwo�ci� podtrzymywali rozmow� na ka�dy temat, znali naj�wie�sze plotki towarzyskie.
I rzeczywi�cie, wi�kszo�� znajomych Davisa nie zdawa�a sobie sprawy z tego, �e taki sympatyczny osobnik siedz�cy z nimi przy stole potrafi�by jednym ruchem r�ki skr�ci� im kark. I nie zawaha�by si� przed tym ani na chwil�, gdyby wyczu�, �e jego szefowi co� grozi ze strony kt�rego� z go�ci.
- Przedstawiam pa�stwu Gusa Gutierresa z wydzia�u prawnego - m�wi� Davis swoim interlokutorom. Dzisiaj we�mie on udzia� w naszych rozmowach.
Pracownicy Bia�ej Wie�y nazywali t� gwardi� osobist� pretorianami, na pami�tk� prywatnego wojska cezar�w. Nie podlegali umundurowanej s�u�bie ochrony budynku, kt�rej szefem by� Nick Moore, odpowiedzialny za sprawy bezpiecze�stwa Korporacji.
Pretorianie budzili fizyczny respekt i obawy na gruncie zawodowym. Od czasu do czasu kt�ry� z nich przechodzi� do pracy w jakim� departamencie Korporacji i pracowa� jak zwyk�y urz�dnik. W tym swoim �drugim �yciu� korporacyjnym pretorianie byli cz�sto zapraszani na zebrania odbywaj�ce si� poza budynkiem firmy i podejrzewano, �e dla szefa byli wa�nym �kana�em informacyjnym�.
M�wiono, �e za t� sam� prac� co inni, dostaj� o wiele wi�cej pieni�dzy i �e szybciej awansuj�.
Musz� by� co� warci, skoro prezes powierza im swoje bezpiecze�stwo.
- Dzie� dobry, panie Davis - powiedzia�a, wzdrygn�wszy si�, pracownica stoj�ca w windzie.
- Dzie� dobry - odpowiedzia� za ca�� grup� Gutierres, a Davis poprzesta� na kiwni�ciu g�ow� i grymasie, kt�ry mia� by� u�miechem.
Gutierres wola�by u�ywa� zakodowanych kart, blokuj�cych wind�, kt�ra wtedy jedzie bezpo�rednio na trzydzieste drugie pi�tro i tak te� robi�, gdy wi�z� wa�nych go�ci. Ale Davis si� na to nie zgadza�. Chcia� popatrze� na ludzi pracuj�cych w biurze i poczu� atmosfer� biura. A poniewa� Gutierres uwa�a�, �e poza pi�trem trzydziestym drugim, kt�re kontrolowa�, reszta budynku nie spe�nia minimalnych warunk�w bezpiecze�stwa szefa, za ka�dym jego przyj�ciem czu� si� w obowi�zku uruchomienia ca�ego rutynowego systemu zabezpiecze�.
Na parterze w�r�d os�b wchodz�cych do windy Davis rozpozna� pracownika, nale��cego do weteran�w w firmie.
- Dzie� dobry, Paul.
- Dzie� dobry, panie Davis.
- Jak tam rodzina? Mia�e� dwie c�rki na uniwersytecie, prawda?
- Tak, prosz� pana. Ju� dawno uko�czy�y studia.
- Co teraz robi�?
- Jedna pracuje w finansach w Save-on, a druga w towarzystwie ubezpieczeniowym.
- Wysz�y za m��?
- Starsza tak.
- To dobrze, wkr�tce zostaniesz dziadkiem.
- Chyba tak, prosz� pana.
- Par� lat temu zmieni�e� departament, prawda?
- Tak, teraz pracuj� w marketingu telewizyjnym.
- S�ysza�em. Jak my�lisz, jakie notowania w ten pi�tek uzyska Nasz agent w Miami?
Gutierres spostrzeg�, jak bardzo spi�ty by� pracownik przed udzieleniem odpowiedzi.
- No, ma siln� konkurencj� w postaci nowego serialu kryminalnego, nadawanego w tych samych godzinach, ale s�dz�, �e b�dziemy w stanie utrzyma� co najmniej rating 8,5/16.
- By�oby dobrze. I...
- To ju� moje pi�tro, panie Davis. �ycz� dobrego dnia. - By�o wida�, z jak� ulg� ten cz�owiek wychodzi� z windy.
- Do zobaczenia, Paul.
Pracownicy nienawidzili i bali si� tych przes�ucha�. Je�li odpowiedzi nie by�y poprawne, lub Davis zauwa�y� co� niepokoj�cego, rusza�a lawina pyta� i ��da� dostarczenia dalszych informacji. Lawina bra�a pocz�tek na trzydziestym drugim pi�trze, gdzie rezydowa� Davis, narasta�a z pi�tra na pi�tro i dociera�a do nieszcz�nika.
Nie spos�b by�o przed ni� uciec.
Mimo swego wieku Davis mia� jasny umys�, wykrywaj�cy ka�d� anomali�, i zadziwiaj�c� pami�� zar�wno do liczb, jak i drobnych szczeg��w. I nie przyjmowa� niezadowalaj�cych wyja�nie�.
Grupa skierowa�a si� do centralnej cz�ci budynku, przechodz�c obok drzwi jednej z wind awaryjnych. Pracownicy wychodzili z pokoj�w, pytaj�c, co si� sta�o. White�a nie by�o wida�.
- Z pewno�ci� to nie trz�sienie ziemi - odezwa�a si� Karen do sekretarki, kt�ra pod��a�a za ni� chwiejnym krokiem.
Kiedy doszli do wind, stwierdzili, �e na drzwiach niekt�rych z nich migocz� �wiate�ka. Znaczy�o to, �e chodz�. Jeden ze stra�nik�w rozmawia� przez kom�rk�. Luksusowa wyk�adzina pod�ogowa by�a zas�ana papierami i kawa�kami tynku. Z jednej z wind wyszed� Nick Moore, szef s�u�by zabezpieczenia budynku, wraz ze stra�nikiem nios�cym ga�nic�. Z drugiej windy wysiad�o jeszcze dw�ch stra�nik�w.
- Eksplozja w lewym skrzydle pi�tra - krzykn�� do nich Moore. Jim, id� za mn�, zdob�d� drug� ga�nic�!
Wszyscy czterej pobiegli w przeciwnym kierunku ni� grupa. Biura White�a i Stevena Kurtha, prezesa Eagle Motion Pictures, najpot�niejszego po Davisie cz�owieka w Korporacji, znajdowa�y si� w p�nocnym ko�cu pi�tra.
�wiate�ka wind zamigota�y na nowo, pojawi� si� jeden z pretorian�w i chwytaj�c za rami� stra�nika wysiadaj�cego w�a�nie z drugiej windy, zapyta�:
- Co si� sta�o?
- Wybuch zniszczy� p�nocne skrzyd�o pi�tra.
Pretorianin zacz�� co� m�wi� przez kom�rk�, a stra�nik do��czy� do swoich koleg�w.
Wi�kszo�� os�b z grupy Karen zatrzyma�a si� niezdecydowana: ucieka�, czy zaspokoi� ciekawo��. Dziwna rzecz, nie rozleg� si� jeszcze alarm nakazuj�cy ewakuacj�, a windy nadal funkcjonowa�y. Karen pomy�la�a, �e wybuch chyba uszkodzi� czujniki systemu alarmowego.
Andersen pobieg� za stra�nikami, a Karen posz�a w �lady swego szefa. �Tam dalej s� schody awaryjne� - przypomnia�a sobie.
Im bardziej posuwali si� do przodu, tym wi�cej widzieli gruzu i rozrzuconych papier�w. Oryginalne plakaty najs�awniejszych w historii kina film�w, zdobi�ce korytarz i oprawione w kosztowne ramy, wisia�y przekrzywione na �cianach lub le�a�y na pod�odze.
Na ko�cu korytarza pi�tro przedstawia�o �a�osny widok. Czego� takiego Karen nie widzia�a nigdy przedtem. Poza p�nocno-wschodni� cz�ci�, gdzie zachowa�y si� niekt�re �ciany, ca�a reszta by�a doszcz�tnie zrujnowana. Biura White�a i Kurtha ju� nie istnia�y. Na wysoko�ci oczu znajdowa�a si� ogromna wyrwa w �cianie, a na pod�odze pi�trzy�y si� pogruchotane biurka, krzes�a, szcz�tki szaf, skorupy i papiery. Du�o papier�w.
Karen zauwa�y�a, �e po stronie p�nocno-wschodniej wylecia�y z okien przydymione szyby i �wiat�o s�o�ca wydawa�o si� bardziej agresywne ni� zwykle. Tutaj si� to sta�o. W gabinecie Stevena Kurtha. Podwieszony sufit znikn��, obna�aj�c wewn�trzn� struktur� budynku. Z g�ry zwisa�y kable, a z niekt�rych miejsc la�a si� wielkimi strumieniami woda, prawdopodobnie zosta�a uszkodzona instalacja przeciwpo�arowa.
Z ulicy zacz�o dochodzi� wycie syren.
Moore, szef s�u�by zabezpieczenia budynku, z dwoma stra�nikami wyci�ga� jakie� cia�o. Drugi stra�nik wzywa� przez kom�rk� lekarza, a pozostali przetrz�sali rupiecie w poszukiwaniu ofiar.
Karen rozpozna�a kobiet�, kt�r� Moore i stra�nicy wyci�gali zza przewr�conej szafy i biurka.
- Sara! - krzykn�a, podchodz�c do niej. Sara mia�a we w�osach pe�no kurzu i krwawi�c� ran� na czole. Moore bada� jej puls.
- Saro, jak si� pani czuje? - pyta� Andersen. Kobieta unios�a troch� powieki i zamkn�a je na nowo - Pan Kurth - odezwa�a si� cicho, z wysi�kiem. - Pan Kurth jest w swoim gabinecie.
- Nie ma ju� gabinetu - odpar� Andersen patrz�c w g�r�, gdzie jeszcze przed paru minutami znajdowa�o si� luksusowe biuro drugiego po Davisie najpot�niejszego cz�owieka w Korporacji.
Tam, w miejscu dziwnie niezrujnowanym, zwr�cony przodem ku s�o�cu, kt�rego �wiat�o wlewa�o si� przez wyrwy spowodowane eksplozj�, d�wiga� z pod�ogi swoje cielsko Charles White.
- Trzeba znale�� Kurtha - krzykn�� Andersen do ludzi przeszukuj�cych rumowisko.
White odwr�ci� si� powoli od okna i post�pi� par� krok�w w stron� miejsca, kt�re by�o kiedy� �rodkiem gabinetu.
- Nie musicie szuka� Kurtha - jego pot�ny g�os zag�uszy� odg�osy krz�taniny, wszyscy stan�li i utkwili w nim wzrok. - Ja go ju� znalaz�em. Le�y trzydzie�ci jeden pi�ter ni�ej, na ulicy. - I doda�: Niech B�g si� zlituje nad jego dusz�.
- Sara rozp�aka�a si�, a wszyscy podbiegli do okien z rozbitymi szybami. Syreny wy�y coraz g�o�niej.
- O m�j Bo�e! - Karen us�ysza�a okrzyk za swoimi plecami. Pan Kurth!
Odwr�ci�a g�ow� i ujrza�a Dane, sekretark�, kt�ra w ko�cu postanowi�a zobaczy�, co si� sta�o. Karen obj�a Dane, chc�c j� pocieszy�. B��kitne oczy Karen b�yszcza�y bardziej ni� zwykle, kiedy powiedzia�a do sekretarki:
- Nast�pca tronu nie �yje. - Spojrza�a z�ym wzrokiem na White�a, kt�ry nadal sta� na �rodku nieistniej�cego ju� gabinetu zmar�ego, dumnie jak my�liwy pozuj�cy do zdj�cia z upolowan� zwierzyn�. - A on chce odziedziczy� tron - mrukn�a Karen przez zaci�ni�te z�by.
Obszerny salon znajduj�cy si� w p�nocnym skrzydle trzydziestego drugiego pi�tra zdobi�y obrazy i rze�by znanych wsp�czesnych artyst�w. Przez okna zagl�da� s�oneczny poranek, jakby tragedia sprzed kilku minut wydarzy�a si� na innej planecie.
Za wielkim sto�em z orzechowego drewna siedzieli w milczeniu dyrektorzy poszczeg�lnych oddzia��w Korporacji, z wyj�tkiem jednego, kt�ry by� w podr�y. Nieobecni tak�e byli kierownicy wydzia��w muzyki i wydawnictw z Nowego Jorku i prezes wydzia�u prasy mi�dzynarodowej, kt�rego biura mie�ci�y si� w Londynie. Davis za��da� obecno�ci szefa ochrony budynku Nicka Moore�a, kt�ry zazwyczaj nie bra� udzia�u w tego rodzaju zebraniach. Towarzyszy� mu jeden z pretorian�w, bo Moore, mimo swojej funkcji nie mia� karty wst�pu na to pi�tro.
Na stole le�a� porz�dek dnia. Bardzo kr�tki: ��mier� Steve�a. Dzia�ania, jakie nale�y podj��.
- Stary jest niesamowity - odezwa� si� Andersen do prezesa wydzia�u finansowego. - Przed chwil� zabili jego najlepszego przyjaciela, a on jak gdyby nigdy nic dyktuje porz�dek zebrania.
Pusty fotel u szczytu sto�u czeka� na prezesa. Dok�adnie o wyznaczonej godzinie Davis wkroczy� do salonu z min� powa�n� i stanowcz�, z nieod��cznym Gutierresem u boku.
- Dzie� dobry - powiedzia� Davis, id�c na swoje miejsce.
- Dzie� dobry - odpowiedzieli p�g�osem zebrani.
- No c� - zacz��, i usadowiwszy si� w fotelu, przebieg� wzrokiem po obecnych - wiecie ju�, po co si� spotykamy. - Zrobi� pauz�. - Om�wimy sytuacj� i ustalimy odpowiedni� strategi�.
Tu przerwa�, a nikt nawet si� nie poruszy�, nie spu�ci� z niego wzroku.
- Dotarli�my do wszystkich pracownik�w. Powiadomi�em ich osobi�cie o tym, co zasz�o. - Davis zrobi� trzeci� pauz� i spojrza� na twarz ka�dego z obecnych. Wygl�da�o na to, �e z trudem przychodzi mu kontynuowanie wyja�nie�. - Wzi�wszy pod uwag� fakty, zaprosi�em tu pana Moore�a, bo tematem zebrania b�dzie sprawa bezpiecze�stwa. Zaczynajmy.
- Davidzie - rzek� Andersen uroczystym tonem - pozwalam sobie w imieniu wszystkich wyrazi� oburzenie i podzieli� wielki b�l z powodu tego, co si� sta�o ze Steve�em. By� prawym cz�owiekiem, wielkim i kochanym przyjacielem. Pragniemy z�o�y� szczeg�lnie tobie wyrazy najg��bszego wsp�czucia, bo wiemy, jak bliska ��czy�a was przyja��.
- Dzi�kuj�, Andrew, dzi�kuj� wszystkim - powiedzia� spokojnie Davis. I spojrzawszy surowo na Moore�a, za��da�: panie Moore, prosz� wyja�ni� nam, co si� sta�o.
Czerwona zazwyczaj twarz Moore�a zblad�a. Wydawa�o si�, �e sytuacja i miejsce onie�miela�y go.
- Bomba, panie Davis - wybe�kota� Moore. - Uwa�amy, �e by�a to bomba.
- Kto do diab�a m�g� wnie�� i pod�o�y� bomb� na trzydziestym pierwszym pi�trze? - spyta� White. Niewielu ludzi ma wst�p na to pi�tro i s� to wy��cznie nasi pracownicy.
- A ci, kt�rzy zajmuj� si� konserwacj� urz�dze� i sprz�taniem s� dok�adnie rewidowani przy wej�ciu i przy wyj�ciu, panie Davis - doda� Moore.
- Chce pan przez to powiedzie�, �e zrobi� to pracownik Korporacji? - zapyta� niedowierzaj�co Davis, unosz�c ze zdumieniem brwi.
- Policja zaraz rozpocznie �ledztwo, prosz� pana, ale najprawdopodobniej bomba by�a w paczce lub li�cie przyniesionym z zewn�trz.
- To co do cholery, robi� pana ludzie? P�acimy im za to, �eby nas chronili!
- Nie wiem - j�ka� si� Moore. - Przykro mi prosz� pana, ale jest to tylko najbardziej prawdopodobna teoria. B�dziemy musieli poczeka� i zapyta� Sar�, kiedy dojdzie do siebie. Do pana Kurtha przychodzi�o du�o list�w i paczek z ksi��kami albo scenariuszami filmowymi. Zapewniam pana, �e nigdy nie dochodzi�y do niego podejrzane paczki. Do jego biura dociera�y tylko przesy�ki ze zidentyfikowanym nadawc� i przechodzi�y przez r�ce Sary.
Zapad�o milczenie. Wydawa�o si�, �e furia Davisa os�ab�a, �e usz�o z niego powietrze. Bardziej ni� kiedykolwiek rzuca� si� w oczy jego podesz�y wiek, zrobi� si� jakby mniejszy.
- Davidzie - odezwa� si� White - pracownicy s� bardzo wzburzeni i nie s�dz�, by mogli si� skupi� na pracy. B�d� tylko m�wi� o tym, co si� sta�o. Proponuj� wi�c, aby�my dla uczczenia Steve�a pu�cili ich do domu i zamkn�li budynek do ko�ca dnia na znak �a�oby.
- Je�li pan pozwoli - wtr�ci� si� Moore. - To dobry pomys�. Powinni�my opr�ni� budynek, bo mog� by� jeszcze jakie� bomby. Poza tym policja na to naciska.
- A g�wno! Nie b�dziemy opr�nia� budynku! - odpowiedzia� Davis, uderzaj�c w st� d�o�mi. Nag�e podniesienie g�osu zaskoczy�o obecnych. - Tego w�a�nie chce ten skurwysyn od bomby! - Stary zn�w przebieg� wzrokiem po twarzach uczestnik�w zebrania. - Chc� nas zastraszy�, przerazi�, z�ama�. Nie, David Davis nie sprawi im tej przyjemno�ci!
- Wybacz, Davidzie, ale niekt�rzy pracownicy s� bliscy paniki, boj� si� drugiej bomby, m�wi� o islamskich fundamentalistach. Nie mo�emy od nich wymaga�, �eby byli bohaterami - powiedzia� Andersen.
- Uwa�am, �e to dobry pomys�, by zamkn�� na dzi� budynek. Ta Korporacja, podobnie jak inne w naszym kraju, jest permanentnie zagro�ona - odpowiedzia� spokojnie Davis. - Tom, ile pogr�ek dostajesz w ci�gu tygodnia?
- Sporo - stwierdzi� prezes grupy telewizyjnej.
- Panie Moore, ile gr�b, obelg i �art�w w z�ym gu�cie odbieraj� nasze centrale telefoniczne?
- Oko�o tuzina dziennie, prosz� pana.
- Ile otrzymujemy list�w z negatywnymi ocenami naszych program�w telewizyjnych i film�w, pocz�wszy od racjonalnej krytyki po zniewagi i gro�enie �mierci�?
- Trudno je zliczy�, Davidzie - odpowiedzia� White.
- W�a�nie, trudno zliczy�, to w�a�ciwe okre�lenie - kontynuowa� Davis, podnosz�c zn�w g�os. Steve otrzymywa� niezliczon� ilo�� r�nych ��da� i pogr�ek! Mnie te� bez przerwy strasz� �mierci�! A wiecie, co ja z tymi pogr�kami robi�?
Davis popatrzy� kolejno na ka�dego z zebranych, a oni w wi�kszo�ci kiwali potakuj�co g�ow�.
Nie by�o dla nikogo tajemnic�, �e prezes mia� zwyczaj selekcjonowania list�w zawieraj�cych najbardziej oryginalne lub napastliwe pogr�ki i pochodz�cych od wybitnych osobisto�ci. Kaza� je nast�pnie oprawia� w ramki i wiesza� w toaletach na trzydziestym drugim pi�trze. �ciany by�y dos�ownie wytapetowane od sufitu po pod�og� tymi obrazkami, a najbardziej obel�ywe wisia�y w ubikacjach.
- Sram na nie! - doda� po chwili milczenia. - Walczy�em z nazistami nie tylko za ten kraj. Walczy�em te� o wolno��, ��cznie z wolno�ci� s�owa!
Wszyscy wiedzieli, �e Davis poda� fa�szyw� dat� swego urodzenia, wst�pi� do wojska na ochotnika i walczy� w Anglii jako pilot my�liwca w czasie drugiej wojny �wiatowej i dosta� medal za waleczno��.
- Steve to nie jedyny m�j przyjaciel, kt�ry zgin�� u mego boku - g�os mu si� za�ama�. Wszyscy patrzyli na niego skonsternowani, ze �ci�ni�tym sercem. W jego oczach zal�ni�y �zy. Czy�by David Davis, legendarny twardziel, mia� si� rozp�aka�?
- W czasach senatora Mac Carthy�ego i jego polowa� na czarownice potrafili�my zachowa� si� z godno�ci� - m�wi� g�osem bardziej stanowczym. - Wszyscy o tym wiedz�, re�yserzy, scenarzy�ci, aktorzy, i za to nas szanuj�.
- Jak cz�sto rzecznicy moralnej wi�kszo�ci blokowali nasze telefony, wys�ali do nas tony list�w, wywierali nacisk na reklamodawc�w w naszej telewizji, bo w jednym talk show pozytywnie m�wiono o aborcji, lub w jakim� filmie chwalono samotne matki, a w jeszcze innym u�ywano j�zyka, kt�ry oni uwa�aj� za nieprzyzwoity? Ka�dy pretekst jest dobry.
- Jak cz�sto to samo robi� ci z przeciwnej strony? Zarzucaj� nam, �e w naszych filmach �niegodne� role wyznaczamy latynoskim imigrantom i Murzynom, �e za t� sam� prac� aktorkom p�acimy mniej ni� aktorom, albo �e nam si� nie podoba czyja� twarz. Oni te� blokuj� nasze centrale telefoniczne, gro��, strasz� reklamodawc�w.
- Co dzie� pojawiaj� si� nowe radykalne grupy. Pewna ekstremistyczna organizacja �ydowska oskar�y�a nas nawet, �e popieramy Arab�w przeciwko �ydom. I wzywa�a do bojkotowania nas! Do diab�a! Steve by� �ydem, ja jestem �ydem i z tego budynku aktywnie popierali�my prawo pa�stwa Izrael do istnienia! Nie jeste�my jednak fanatykami, Arabowie to te� ludzie!
- Zawsze s�uchali�my g�osu naszego sumienia, kt�ry nam m�wi, co jest s�uszne i nie damy si� zastraszy�. Post�powali�my tak, kiedy Steve �y� i tym bardziej b�dziemy tak post�powa� teraz, kiedy jeden z tych kurewskich ob��ka�c�w go zabi�. - Spojrza� w twarz Charlesowi White�owi. - I wbrew temu, co proponujesz dla uczczenia Steve�a, b�dziemy dzisiaj pracowa� normalnie.
- Davidzie, jako prezes departamentu prawnego - odezwa� si� ostro�nie Andrew Andersen - nalegam, aby� natychmiast kaza� zamkn�� biura, jak to sugeruje policja. Gdyby wybuch�a druga bomba i kto� by zgin�� lub zosta� ranny, to w�wczas nie tylko musieliby�my wyda� fortun� na odszkodowania, ale kto� z nas m�g�by trafi� za kratki.
- I sprawi� tym przyjemno�� mordercy? I wskaza� drog� do nast�pnego szanta�u? Ust�pi�? Nie, absolutnie nie!
- Davidzie, prosz�, przemy�l to - nalega� Andersen. Nikt nie uzna tego za dow�d s�abo�ci, ale za zrozumia�y i logiczny wyraz �a�oby.
- Dosy�! Wys�ucha�em waszych rad. Zrobi�e� co do ciebie nale�a�o i zabezpieczy�e� sw�j �adny ty�ek. Decyzja nale�y do mnie i ja ponosz� pe�n� odpowiedzialno��; nie zajmowa�bym si� robieniem film�w, gdybym nie umia� podj�� ryzyka.
Zapad�o ci�kie milczenie. Po kilku chwilach prezes grupy telewizyjnej odwa�y� si� zabra� g�os.
- W jaki spos�b poinformujemy o tym dziennikarzy?
- Powinni�my zminimalizowa� znaczenie tego, co si� wydarzy�o - stwierdzi� szef finans�w. - Sprawa b�dzie mia�a bardzo negatywne skutki dla naszych notowa� na gie�dzie. Odbije si� to na cenie naszych akcji. Nie tylko utracili�my wa�nego mened�era, ale zosta� on zabity przez bomb� pod�o�on� w samym sercu Korporacji, w jej g��wnej siedzibie. Je�li Wall Street uzna, �e David Corporation jest obiektem ataku grupy terroryst�w, inwestorzy b�d� ucieka� od naszych akcji.
- Oczywi�cie, �e zminimalizujemy wag� tego wydarzenia - uzna� Davis - ale nie z powodu tej przekl�tej, pieprzonej gie�dy. Zbrodniarze powinni odnie�� jak najmniej korzy�ci ze swojej zbrodni.
- Mo�emy to przedstawi� jako �wypadek� - zaproponowa� Andersen - wybuch gazu lub co� w tym rodzaju.
- B�dzie trudno, bo na tym pi�trze nie ma gazu - powiedzia� szef finans�w. - Mo�emy tak powiedzie�, ale tylko jak nie b�dzie innego wyj�cia.
- Nie - sprzeciwi� si� Davis. - Chc� po prostu, aby si� o tym nie m�wi�o. Tom, skontaktuj si� z dyrektorami innych sieci telewizyjnych. Charles, poprzez nasz� agencj� PR kontroluj radiostacje i gazety. Tutaj nic si� nie sta�o, zrozumiano?
Wszyscy przytakn�li.
- Obawiam si�, �e niekt�rych b�dzie o tym trudno przekona� - o�wiadczy� prezes telewizji.
- W takim razie powiedz im, �e porozmawiam z ich szefami - odrzek� Davis. - Z bomb� czy bez bomby, jestem jeszcze w stanie skopa� niekt�rym ty�ki. I chc� osobi�cie porozmawia� z policjantem zajmuj�cym si� t� spraw�.
- Tak, prosz� pana. Kiedy pan chce si� z nim zobaczy�? - spyta� spiesznie Moore.
- Mo�e dzi� po po�udniu, albo jutro. Teraz mam pilniejsze sprawy.
- Anna? - zapyta� Andersen.
- Tak, w�a�nie - Davis wyda� si� nagle zm�czony. - Rozmawia�em ju� z jej synem. P�jdziemy z ich rodzinnym lekarzem zakomunikowa� jej t� smutn� wiadomo��. Uroczysto�ci pogrzebowe odb�d� si� prawdopodobnie w sobot�, w w�skim gronie rodziny i najbli�szych przyjaci�. Jutro od jedenastej nie b�dziemy pracowa� na znak �a�oby. Wystosuj� osobiste podzi�kowanie do pracownik�w, kt�rzy p�jd� do swojego ko�cio�a, synagogi, czy innej �wi�tyni, by si� pomodli� za Steve�a. Wie�a b�dzie otwarta, ale odwo�amy spotkania zaplanowane na popo�udnie. Przyjmiemy tylko osoby, kt�re przybywaj� z daleka i nie mo�emy zmieni� terminu spotkania. Uczynimy tak z szacunku dla nich, a nie dla interesu. Rozmowy b�d� kr�tkie. Pod koniec popo�udnia pracownicy wr�c� do budynku, a przed wyj�ciem do domu szefowie departament�w lub wydzia��w odczytaj� kr�tk� not� po�wi�con� pami�ci Steve�a. Wszystko jasne?
Wszyscy przytakn�li.
- Davidzie - odezwa� si� Andersen. - Nie da si� zapobiec, �eby pracownicy nie rozmawiali mi�dzy sob� o tym, co si� naprawd� sta�o i �eby si� to nie przedosta�o na zewn�trz.
- Niewa�ne. Kiedy media nie opublikuj� wiadomo�ci, to ona nie istnieje. I zapewniam was, �e one tego nie zrobi�, chocia� ja musz� zaj�� si� tym osobi�cie. Tutaj nic si� nie sta�o. Ty jednak musisz porozmawia� bezpo�rednio z naocznymi �wiadkami eksplozji na trzydziestym pierwszym pi�trze i z tymi, kt�rzy widzieli cia�o na ulicy. B�d� ci wdzi�czny za dyskrecj�. - Stary zamy�li� si� na kilka sekund i doda�: - My w ka�dym razie o tym, co si� sta�o, b�dziemy m�wili jako o ��mierci Steve�a�.
I Jeszcze gorliwsze przytakni�cie.
- Andrew.
- Tak, Davidzie.
- Porozmawiaj teraz z tym policjantem. Powiedz mu, �e jest osobi�cie odpowiedzialny za to, by jego ludzie trzymali j�zyk za z�bami, gdy wyjd� z tego budynku. Powiedz mu, �e w gr� wchodzi jego posada. Niech wie, �e burmistrz tego miasta siedzi zawsze przy telefonie, czekaj�c, a� ja do niego zadzwoni�. - David zamilk� na chwil� i zapanowa�a na sali cisza. Potem m�wi� dalej z umy�ln� powolno�ci�, urywanymi s�owami. - Powiedz mu, �e oczekuj�, i� szybko znajdzie winnych. Powiedz mu, �e potraktuj� to jako wy�wiadczon� mi przys�ug�. A ja zawsze pami�tam o przys�ugach. Powiedz, �e lepiej b�dzie, je�li znajdzie dziesi�ciu fanatyk�w winnych tego morderstwa ni� tylko jednego. Niech si� nie martwi. Cho�by oni mieli najlepszych adwokat�w, sprawiedliwo�ci stanie si� zado��. �ycie tych n�dznik�w nie jest nic warte. Wiem, co trzeba zrobi�. Dzi�kuj�, zebranie sko�czone. - I nie m�wi�c nic wi�cej, wyszed�.
Wszyscy wiedzieli, co znacz� jego s�owa.
Andersen natychmiast wsta� z krzes�a i podszed� do drugiego ko�ca sto�u, gdzie pretorianie robili notatki.
- Nie w��czajcie ostatnich s��w Davisa do protoko�u zebrania - zarz�dzi�.
Na dworze by�o zimno. �wietlisty poranek zamieni� si� w szare, lekko mgliste popo�udnie.
S�o�ce w�a�nie si� chowa�o gdzie� w Pacyfiku, zapali�y si� reflektory samochod�w, a na San Diego Freeway panowa� wielki ruch.
�wiat�a tworzy�y dwa ogromne bli�niacze w�e: czerwony posuwa� si� na po�udnie, bia�y na p�noc, ruchem powolnym, kr�tym, a z radia dobywa�y si� melancholijne d�wi�ki piosenki country o nieodwzajemnionej mi�o�ci.
Nie, nie m�g� teraz jecha� do swego mieszkania. Przekl�ta samotno��. Tylko ona czeka�a tam na niego, przycupni�ta mi�dzy meblami.
Jaime skr�ci� za nast�pnym skrzy�owaniem, jecha� swoim BMW przez s�abo o�wietlon� ulic� i zatrzyma� si� przed jednopi�trowym budynkiem z drewnian� fasad�. Wielki �wietlny szyld �U Ricarda� przebija� si� przez resztki dziennego �wiat�a. Tu� za drzwiami powita� go zapach rumu, brandy, tytoniu oraz karaibskie rytmy. W �rodku by� d�ugi, drewniany i b�yszcz�cy bar z metalowymi okuciami i wysokie obrotowe taborety. Na sali umeblowanej niskimi stolikami i sofami Jaime zobaczy� kilka par, kt�re usadowi�y si� dyskretnie w mniej o�wietlonych miejscach, oraz dwie kobiety i m�czyzn� ta�cz�cych na parkiecie. Jaime usiad� przy barze i napotka� wzrok pi�knej blondynki w obcis�ej sp�dnicy, siedz�cej o kilka metr�w dalej. Dostrzeg� jej u�miech, bia�e z�by, pe�ne wargi i b�yszcz�ce niebieskie oczy. Przez kilka chwil wytrzymywa�a jego wzrok, Jaime odwzajemni� jej u�miech, a nast�pnie skupi� uwag� na ewolucjach tancerek.
By� to u�miech zapraszaj�cy czy zwyk�e pozdrowienie? A mo�e roz�mieszy�a j� plama od kawy na jego koszuli? Zapragn�� mie� co� w r�ku, kieliszek lub papierosa. Ale pi�� lat temu przesta� pali�.
- Witaj przyjacielu! Jak leci? Jak mi�o zn�w ci� widzie�!
Ricardo pojawi� si� za barem i u�miechni�ty wyciera� sobie r�ce bia�� �ciereczk�. U�cisn�li sobie mocno d�onie ponad barem.
- Dobrze. A co u ciebie?
- Te� dobrze. Ale mam dla ciebie z�e wie�ci. - Ricardo ods�oni� bia�e z�by pod g�stym w�sem.
- Jakie?
- Blondyneczka b�dzie w towarzystwie. Przykro mi, ch�opie! � w jego oczach zamigota�y z�o�liwe iskierki.
Jaime poczu� raczej ulg� ni� przykro��, tak jakby przyjaciel rozwi�za� mu dylemat.
- Ricardo, powiniene� bardziej rozreklamowa� sw�j cholerny lokal w�r�d samotnych kobiet.
- Tak jest. Postaram si�. Cuba libre?
- Nie, dzisiaj nie. Przynie� mi brandy.
Kiedy Ricardo si� oddali�, Jaime podszed� do parkietu. Dwie dziewczyny kr�ci�y biodrami w takt muzyki. Zatrzyma� spojrzenie na zmys�owych ruchach i zacz�� stopami wybija� rytm.
M�czyzna w marynarce i krawacie ta�czy� sztywno, pow�ci�gliwie i obdarza� u�miechem i spojrzeniem kolejno obie dziewczyny.
Blondynka przy barze wita�a d�ugim poca�unkiem w usta �niadego ch�opaka. Po poca�unku pos�a�a Jaimemu nowe spojrzenie i p�u�miech, a potem zacz�a rozmow� z ch�opakiem.
Jaime odwr�ci� si� w stron� baru, szukaj�c wzrokiem Ricarda.
- Gdzie on si� podzia�, do cholery - mrukn��. Jego stopy straci�y rytm.
Ale Ricardo si� pojawi� z kilkoma kieliszkami i butelk�.
- Hej, Jaime, co si� sta�o z twoj� koszul�?
- To kawa, dzi� rano.
- Niczego sobie plama, przyjacielu! - Ricardo mia� ma�o roboty i ochot� na pogaw�dk�. - Powiedz, jak to zrobi�e�, �e poplami�e� sobie tylko koszul� i ocali�e� elegancki krawat za co najmniej osiemdziesi�t dolar�w?
- Powiem ci wtedy, kiedy ty mi powiesz, jak to robisz, �e w twoim wieku masz takie czarne w�sy.
- No dobrze, jak si� ma twoja c�rka? - Ricardo zmieni� temat. - Ile ma lat?
- Jenny ma osiem lat. Ma si� bardzo dobrze. Zobacz� si� z ni� w ten weekend.
- Dolores jest nadal z tym swoim gringo?
- Tak. Gringo to porz�dny facet. Bardzo dobrze traktuje dziecko.
- Fajnie, ale nigdy nie zrozumiem, jak taka pi�kna kobieta mo�e zadawa� si� z takim typem. Przepraszam, zaraz wracam.
Ricardo z najmilszym ze swoich u�miech�w poszed� obs�u�y� ch�opaka prowadz�cego o�ywion� rozmow� z blondynk�.
Dolores i on cz�sto przychodzili do lokalu Ricarda, kiedy byli w sobie zakochani. Wydawa�o mu si�, �e to by�o dawno i nie m�g� poj��, co si� mu przydarzy�o w �yciu. Mia� w ostatnich latach wiele kobiet, ale nigdy nie czu� do �adnej z nich tego, co czu� do Dolores. �ycie jest kr�tkie, pomy�la� i dlatego przysi�gi na wieczn� mi�o�� musz� obowi�zywa� jeszcze kr�cej.
- Przyjaciele z policji powiedzieli mi, �e tam, gdzie pracujesz, w Bia�ej Wie�y, wybuch�a bomba, ale niczego nie widzia�em w telewizji. - Ricardo przerwa� swoje wywody.
- Tak, i jedna gruba ryba wypad�a przez okno.
- No tak, a mo�e to by�o wielkie ptaszysko - Ricardo si� roze�mia� - a mo�e ryba lataj�ca?
- Bardzo �mieszne, Ricardo. To by� porz�dny facet.
- Przepraszam, bardzo mi przykro. Co z tob�? Wygl�dasz na wyko�czonego.
- S� lepsze i gorsze dni. To wszystko.
- Daj spok�j, cz�owieku - odrzek� Ricardo, nalewaj�c brandy dla nich obu. - Prawdziwy Kuba�czyk, taki jak ty, nie zl�knie si� byle czego. Nawet strza��w i bomb.
- Nie o to chodzi. A przynajmniej nie tylko o to. Czasem masz powy�ej uszu tego, co robisz. Nie widzisz dok�d idziesz, mijaj� lata i u�wiadamiasz sobie, �e po drodze zgubi�e� wszystko, co w tobie by�o najlepsze.
- Ale przecie� jeste� jeszcze m�okosem!
- Trzydzie�ci dziewi��, przyjacielu. Ale nie o to chodzi. Co si� sta�o z tym, o czym marzyli�my, maj�c lat dziewi�tna�cie? Pami�tasz, jak patrzyli�my na �ycie, ty i ja, kiedy mieli�my po dwadzie�cia lat? �wiat by� romantyczny i pe�en idea��w.
- Co za czarne my�li nasz�y ci� dzisiaj, Jaime? Przecie� zrobi�e� karier�, jeste� grub� ryb� w jednej z najpot�niejszych korporacji Ameryki! Je�dzisz wielkim importowanym samochodem, masz �agl�wk� w Newport, a je�li mieszkasz tam, gdzie mieszkasz, to tylko dlatego, �e tak ci si� podoba. Czego mo�e jeszcze chcie� Latynos w Ameryce? Zosta� prezydentem tego kraju? Tego chcesz?
- Nie, nie chc� tego, ani nawet tego, co mam. Jestem yuppie i na nieszcz�cie zosta�em nim wtedy, kiedy yuppies wyszli z mody.
- Teraz mi powiesz, �e t�sknisz za czasami dzieci kwiat�w, d�ugich w�os�w, kiedy byli�my brudni i g�odni. Byli�my g�wnianymi hipisami.
- Tak, t�skni�. Ale nie tyle za estetyk�, co za etyk�. Gdzie si� podzia� idealizm, poezja, d��enie do wolno�ci? Nie chc� si� zgodzi� z tym, �e wszystko mo�na kupi� za dolary. �e jak nadejdzie koniec, zostanie po nas tylko konto bankowe do podzia�u.
- Jaime, nie ma ju� dla ciebie wi�cej brandy - rzek� Ricardo, zabieraj�c butelk�. - Nie s�u�y ci.
CZWARTEK
Palce stuka�y pewnie w klawiatur�. Na monitorze ukaza�a si� lista odebranych wiadomo�ci. Nadawc� jednej z nich by� Samael.
�Pocz�tek krucjaty zosta� uwie�czony pe�nym sukcesem. Run�� pierwszy mur. Samael.�
Natychmiast wystuka� odpowied�.
�Pogratuluj naszym braciom. Ale musz� si� dobrze przygotowa�, bo wewn�trzny i ostatni mur jest o wiele lepiej chroniony i trzeba ju� poczyni� pierwsze kroki, aby go obali�. Na razie musimy by� przebiegli i podminowa� fundamenty muru. Ka�dy powinien zaj�� swoj� pozycj� i kiedy zn�w zabrzmi� tr�by i mur runie, Jerycho b�dzie nasze, a wr�g zginie. Arkangel.�
List zosta� sprawnie wys�any, a nast�pnie wykasowany z pami�ci komputera.
PI�TEK
Jaime! Co za niespodzianka! - Pi�kny u�miech, ciemnob��kitne oczy, grzywa jasnych w�os�w. - Jak si� miewasz?
Jaime oderwa� si� natychmiast od swoich my�li, w kt�rych by� pogr��ony; jad� w�a�nie kolacj� w restauracji Roco i po sko�czeniu sa�atki, pogryza� hamburgera. Siedzia� ty�em do kasy i chocia� od swego stolika m�g� widzie� ulic� i obserwowa� go�ci restauracyjki, nie zauwa�y� wej�cia blondynki. Teraz sta�a przy jego stoliku z tac�, na kt�rej mia�a sa�atk�, hamburgera i fili�ank� z gor�c� kaw�. Menu niezbyt oryginalne, ale typowe dla tego lokalu.
- Bardzo dobrze. - Cho� by� zaskoczony jej strojem: spodnie i d�insowa kurtka, od razu j� pozna�. - Dzi�kuj�, Karen. Sk�d si� tu wzi�a�?
- Znudzi�o mnie menu mojej kucharki, przypomnia�am sobie o tej greckiej restauracji i postanowi�am zje�� smacznego, prawdziwie ameryka�skiego hamburgera.
- Masz kuchark�? - Jaime u�miechn�� si� z niedowierzaniem.
- Oczywi�cie. Nazywa si� Karen Jansen. No dobrze, zaprosisz mnie do swego stolika czy nie?
- Usi�d�, prosz�. - Uczyni� powitalny gest r�k� woln� od hamburgera.
Ona postawi�a tac� na stoliku, usiad�a naprzeciw Jaimego