Hyland Tara - Wybranki fortuny
Szczegóły |
Tytuł |
Hyland Tara - Wybranki fortuny |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Hyland Tara - Wybranki fortuny PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Hyland Tara - Wybranki fortuny PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Hyland Tara - Wybranki fortuny - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
1
Strona 2
Hyland Tara
Wybranki fortuny
Córki Williama Melvilla są dziedziczkami jednego z
największych na świecie imperiów mody. Wszyscy
zazdroszczą im urody i bogactwa. Ale za błyszczącą fasadą
wystawnego życia, każda z nich skrywa mroczny sekret. Ich
ujawnienie na zawsze może podzielić klan Melvillów. W
miarę jak dziedziczki fortuny Melvilów próbują odnaleźć
swoje przeznaczenie, każda z nich musi dokonywać trudnych
wyborów, których konsekwencje oddalają je od siebie.
Niemniej gdy rodzinne imperium znajdzie się w
niebezpieczeństwie, losy sióstr na powrót się splotą, bowiem
nie sposób jest zapomnieć o nierozerwalnych więzach krwi.
2
Strona 3
Prolog
Londyn, wrzesień roku 1974
Młoda kobieta szła spiesznie ulicą. W ciągu ostatniej godziny zdążyła
przemierzyć Eaton Square już trzy razy, a teraz robiła to po raz czwarty.
Liczyła każdy nawrót, żywiąc przy tym niemiłe podejrzenia, że stojący na
rogu policjant robi to samo. Odrzuciła w tył głowę, starając się wyglądać
tak, jakby tu przynależała, jakby pomiędzy rzędami zdobionych
sztukaterią, eleganckich kamienic, tak charakterystycznych dla Belgravii,
było jej miejsce. Próżne nadzieje. Wystarczył jeden rzut oka na znoszone
buty i tani płaszcz, by każdy, kto na nią spojrzał, uświadomił sobie, że
Katie O'Dwyer nie ma tu czego szukać. Doszedłszy do środkowej części
ulicy, zwolniła, a potem zatrzymała się przed numerem dwudziestym,
wspaniałą georgiańską rezydencją, bliźniaczo podobną do sąsiadujących
z nią domów, wysoką na sześć pięter i pomalowaną na kolor dziewiczej
bieli. Było jasne, że właściciela nie ma w domu. Światło paliło się jedynie
w suterenie, w pomieszczeniach dla personelu. Okna na górze, gdzie
mieszkał, pozostawały ciemne. Kusiło ją, aby zapukać do drzwi i spytać,
czy mogłaby poczekać w cieple. Wiedziała jednak, iż sprowokowałoby to
pytania, a nie chciała ryzykować, że przysporzy mu kłopotów. Przeszła
więc przez ulicę i usiadła na ławce na skwerku. Nic nie przesłaniało jej
wejścia, było to więc równie dobre miejsce, jak każde inne, by czekać.
Zaczął padać drobny deszcz. Katie uśmiechnęła się mimo woli.
Tamtego wieczoru, kiedy przybyła po raz pierwszy do Anglii, a było to
nieco ponad rok wcześniej, także padało. Przypomniała sobie, jak zeszła
w Holyhead z pokładu łodzi, z żołądkiem nadal niespokojnym
3
Strona 4
po podróży, podekscytowana wielce tym, że wyrwała się wreszcie z
Irlandii.
Nie chodziło o to, że życie tam było złe — było po prostu nudne.
Dorastała w małej wiosce w hrabstwie Mayo, na konserwatywnym
zachodzie kraju, jako jedyne dziecko nadopiekuńczych rodziców.
Przyszła na świat po piętnastu latach nieustannych prób dochowania się
potomstwa, kiedy rodzice stracili już nadzieję, a matka skończyła właśnie
czterdzieści lat. Uznali to za cud, traktowali więc córkę, jakby była ze
szkła i w każdej chwili mogła rozpaść się na kawałki. Nim Katie
skończyła osiemnaście lat, tęskniła już rozpaczliwie za odrobiną wolności
i emocji, za tym, by pojechać do Londynu, zobaczyć Carnaby Street i
King's Road. Rozmowa, jaką odbyła z rodzicami, nie była łatwa, lecz
wreszcie, po tygodniach błagań i krzyków, ustąpili i ze łzami w oczach
pożegnali jedynaczkę w dokach Dun Laoghaire.
Przybyła do katolickiego hostelu w dzielnicy Earls Court pełna
oczekiwań, znalezienie pracy okazało się jednak trudniejsze, niż się
spodziewała. Optymizm początku lat siedemdziesiątych zdążył już
zblednąć, inflacja i bezrobocie rosły, kampania terroru IRA była w
pełnym rozkwicie — to zaś oznaczało, że Irlandczyków mało kto chciał
zatrudniać. Już miała się poddać i wrócić do domu, kiedy Nuala,
współlokatorka z hostelu, wspomniała, że w firmie, gdzie pracuje,
zwolniła się posada.
— Haruje się długo i za marne grosze — oznajmiła radośnie — lecz
zawsze to praca, prawda? Tymczasem posada asystentki do spraw
sprzedaży u Melvile'a wydawała się Katie czymś cudownym.
Ekskluzywny angielski dom mody znany był w świecie ze skórzanych
butów ręcznej roboty, znakomitych torebek i zachwycających apaszek.
Jego nazwa stanowiła synonim gustu i klasy. Idolki Katie, Audrey
Hepburn i Jackie Onassis, zostały ostatnio sfotografowane, kiedy
dzierżyły w dłoniach torebki Melvile'a, wystawiając z dumą na pokaz
charakterystyczne zapięcie w kształcie litery M. Następnego ranka Katie
włożyła zatem najlepsze ciuchy i ruszyła na Old Bond Street, gdzie
znajdowały się najbardziej eleganckie i ekskluzywne sklepy w Londynie.
Otwierając szeroko z podziwu oczy, mijała galerie sztuki, salony
jubilerskie, butiki Gucciego i Cha-
4
Strona 5
nel... by dotrzeć w końcu do Melville'a. Nawet z zewnątrz sklep robil
onieśmielające wrażenie. Przyciemnione szyby i aksamitne kotary w
oknach nie pozwalały dojrzeć, co znajduje się w środku. Portier w liberii
otworzył zdobione złotem drzwi, a potem je przytrzymał. Katie
zaczerpnęła głęboko powietrza i weszła. I to był jej pierwszy błąd.
— Ekspedientki wchodzą tylnym wejściem — powiedziała później
tego ranka kierowniczka, Anne Harper, oprowadzając ją po sklepie.
Nuala musiała skutecznie zarekomendować koleżankę, gdyż pani Harper,
przepytawszy Katie pobieżnie, zgodziła się przyjąć ją na próbę. Zostało to
powiedziane tonem, który jasno sugerował, iż nie spodziewa się, by nowa
pracownica ostała się w firmie na dłużej.
— Jeśli przyłapię cię na tym, że wchodzisz znów głównym wejściem,
zostaniesz zwolniona — kontynuowała. — Stanie się tak również wtedy,
gdy będziesz się spóźniać albo poskarży się na ciebie klient.
Katie szybko wyzbyła się złudzeń co do tego, iż praca u Melville'a
będzie czymś wspaniałym. Nuala miała rację: godziny pracy były tu
długie, płaca marna, a ludzie niemili — zarówno klienci, jak i personel.
Prawie nie widywała Nuali, gdyż pracowała jako sekretarka w
przyległym biurowcu, zaś pozostałe ekspedientki pochodziły przeważnie
z bogatych rodzin i traktowały pracę jako zajęcie tymczasowe,
pozwalające im zabić czas, póki nie wyjdą za mąż. Katie zdawała sobie
sprawę, że patrzą na nią, prostą irlandzką dziewczynę, z góry. Kiedy
czyniły plany na weekend — plany, w których nigdy jej nie uwzględniano
— udawała, że nie słyszy.
Wobec tak otwartej wrogości zapewne poszukałaby sobie pracy gdzie
indziej, zdarzyło się jednak coś niespodziewanego. Katie się zakochała.
Zaczęło się od serii kradzieży. Z magazynu zniknęło pięć torebek, a
potem tuzin jedwabnych apaszek. Jednak dopiero gdy okazało się, że w
kasie brakuje dwudziestu funtów, kierownictwo zdecydowało, że pora
położyć temu kres. Pani Harper zwołała po zamknięciu sklepu zebranie
personelu i zarządziła, by przed wyjściem sprawdzono każdej pracownicy
torebkę.
5
Strona 6
Katie ustawiła sic, jak inne, w kolejce. Kiedy czekała, ktoś trącił ją w
ramię. Odwróciła się i zobaczyła Fionę Clinton, dziewczynę o końskiej
twarzy i wiejskim typie urody, która była wobec niej szczególnie niemiła.
Wąska twarz Fiony pojaśniała, kiedy dziewczyna uśmiechnęła się
szeroko.
— Wyyybacz, skaarbie — zabeczała.
Katie już miała powiedzieć, że nic nie szkodzi, lecz poproszono ją,
aby otwarła torebkę. Patrzyła, jak szef ochrony wyjmuje z niej parasolkę,
szminkę Max Factora i chusteczkę. W końcu zaczął przeszukiwać
kieszonki, by na oczach pani Harper i pozostałych członków personelu
wyciągnąć z jednej z nich dwudziestofuntowy banknot. Odwrócił go, aby
pokazać znak uczyniony pomarańczowym markerem i wskazujący, że
banknot pochodzi z kasy sklepu.
— To nie moje! — protestowała Katie. — Ktoś mi go podrzucił! Lecz
oczywiście nikt jej nie wierzył.
Pani Harper chwyciła ją za ramię. — Pójdziesz ze mną. Pan Melville
życzy sobie załatwić to osobiście.
Serce zamarło Katie w piersi. William Melville był prawnukiem
założyciela. Groźnym i wspaniałym człowiekiem, który nie znalazł dotąd
czasu, by zejść do sklepu. Nie była w stanie sobie wyobrazić, by mógł
wysłuchać jej słów obrony. Nie miała jednak wyboru, musiała podążyć za
panią Harper do biur zarządu firmy.
Pomieszczenia usytuowane tuż za sklepem sprawiały wrażenie
komfortu i zamożności: tonące w półmroku korytarze, puszyste dywany i
portrety rodzinne zdobiące ściany. Gabinet Williama Melvil-le'a
znajdował się na najwyższym piętrze. Pani Harper zapukała do
masywnych drzwi.
— Proszę wejść — dobiegło wypowiedziane burkliwym głosem
zaproszenie. Pokój był w każdym calu równie imponujący jak korytarz.
Pośrodku stało piękne biurko w stylu Ludwika XIV, zrobione z solidnego
ciemnego dębu, z blatem pokrytym skórą w kolorze burgunda.
Katie odgadła prawidłowo, że człowiekiem, który za nim siedzi, jest
William Melville, mężczyzna wysoki, mocno zbudowany, silny,
poważny i bezkompromisowy — jednym słowem, urodzony po to, by
zarządzać firmą taką jak ta. Nie spojrzał na nie, gdy weszły.
6
Strona 7
- Chwileczke - wymamrotał. Kalie poruszyła się niespokojnie. Pani
Harper nadal ściskała ją boleśnie za ramię, nie ośmieliła się jednak
wyrwać ani zaprotestować.
W końcu pan Melville zamknął skoroszyt i raczył podnieść wzrok.
— Zatem co mogę dla ciebie zrobić, Anne?
Głos miał silny i czysty, wymowę zaś — tak przynajmniej zdawało się
Katie — przerażająco wręcz wytworną.
Patrzyła wprost przed siebie, gdy pani Harper opowiadała, co się
wydarzyło.
William Melville nie zaszczycił jej nawet jednym spojrzeniem i Katie
poczuła, że ogarniają zwątpienie. Na pewno uwierzy we wszystko, co
powie pani Harper i prawdopodobnie zadzwoni na policję. Pomyślała o
tym, że zostanie odesłana w niesławie do Irlandii, przysparzając wstydu
rodzinie... Łzy zaktuły ją pod powiekami, zamrugała więc, by je
odpędzić. Nie da im tej satysfakcji.
Pani Harper umilkła. William spojrzał wreszcie na Katie. Musiał mieć
niewiele ponad trzydzieści lat, jednak poważna mina, uszyty na Saviie
Row garnitur i siwiejące skronie sprawiały, że wydawał się starszy.
Przyglądał się Katie przez dłuższą chwilę, jakby próbował ocenić jej
charakter. Odpowiedziała buntowniczym spojrzeniem. Przeniósł wzrok
niżej, na ramię dziewczyny, nadal ściskane mocno przez panią Harper.
Zmarszczył brwi. — Chyba możesz już puścić młodą damę, Anne —
powiedział spokojnie. — Nic sądzę, by zamierzała uciec.
Kierowniczka zrobiła, co jej polecono, a William zwrócił się do Katie.
— Powiedz, Katie — zapytał, jakby byli starymi znajomymi —
dlaczego u licha przysporzyłaś pani Harper tyle kłopotu?
Zostało to powiedziane tonem łagodnej nagany.
Odczekał chwilę, jakby spodziewał się, że Katie odpowie. Milczała
jednak, nie miała bowiem pojęcia, o co mu chodzi. Potrząsnął zatem
głową i zwrócił się do pani Harper.
— Przykro mi, Anne, wiem jednak na pewno, że Katie nie ukradła
tych pieniędzy. Widzisz, wziąłem ten banknot z podręcznej kasy i dałem
jej go dziś rano, by mogła odebrać moje rzeczy z pralni. Se-
7
Strona 8
kret arka gdzieś znikła, poprosiłem więc Katie, by wyskoczyła po nie
podczas przerwy.
Katie przyglądała sie z niedowierzaniem, jak zmusza panią Harper, by
wygłosiła niechętne przeprosiny. Nie miała pojęcia, dlaczego skłamał w
jej obronie, lecz jeśli miało to oznaczać, że zachowa posadę, z ochotą
będzie trzymała język za zębami.
— Dlaczego pan to zrobił? — spytała, gdy pani Harper wyszła.
William wzruszył ramionami z nonszalancją właściwą człowiekowi
przywykłemu, iż jego polecenia wykonywane są natychmiast i bez
dyskusji.
— Wyglądałaś tak, jakby przydał ci się sojusznik. Przez chwilę
przetrawiała to, co powiedział.
— Dziękuję panu — powiedziała w końcu.
— Proszę bardzo. — Jego spojrzenie stwardniało. — Postaraj się
tylko, by to się więcej nie powtórzyło. Następnym razem nie będę już tak
wyrozumiały.
Uświadomiła sobie, iż nadal uważają za winną.
— Ja nie... —zaczęła, lecz jej przerwano.
— Wszystko, o co proszę, to by kradzieże się nie powtórzyły —
stwierdził szorstko.
Pochylił znów głowę nad dokumentami, dając jej znak, iż jeśli chodzi
o niego, rozmowa jest skończona. Katie chciała powiedzieć coś jeszcze,
wiedziała jednak, że to się na nic nie zda. Wyśliznęła się więc tylko z
pokoju.
Zbiegła po schodach i wyszła w chłodną, zimową noc. Wiedziała, że
powinna czuć ulgę — dopisało jej szczęście i wywinęła się z kłopotów. Z
jakiegoś powodu incydent jednak ją przygnębił. Nie mogła znieść myśli,
iż William Melville uważa ją za złodziejkę.
Miesiąc później schwytano prawdziwego winowajcę. Ochroniarze
przyłapali Fionę Clinton, gdy pakowała do plecaka pięć par butów.
Najwidoczniej kieszonkowe od tatusia nie wystarczało już, by zaspokoić
postępujący głód kokainy. Została z miejsca wylana.
Katie zaś, oczyszczona w pełni z zarzutów, doczekała się kolejnych,
cokolwiek wymuszonych przeprosin od pani Harper... oraz liściku od
8
Strona 9
Williama Mclville’a, w którym zapraszal ją jeszcze lego wieczoru na
kolację.
Nie prosił, by utrzymała zaproszenie w tajemnicy, nie wspomniała
jednak o nim koleżankom, by nie zaczęły plotkować. Skończyła pracę jak
zwykle o siódmej, a potem zaczekała do umówionej godziny w pobliskiej
kawiarni. Nie mogła poradzić nic na to, że czuje się zdenerwowana. Nie
miała zbyt dużego doświadczenia, jeśli chodzi o mężczyzn. Miewała,
oczywiście, wielbicieli, co zawdzięczała charakterystycznej, gaelickiej
urodzie — błyszczącym granatowoczarnym włosom i bardzo jasnej
karnacji — a także pełnej figurze. Nie chodziła jednak dotąd z
chłopakiem. W domu groźne spojrzenia ojca odstraszały skutecznie
kandydatów. W Londynie miała co prawda więcej swobody, jednak
surowe katolickie wychowanie sprawiało, że randki kończyły się
nieodmiennie w ten sam sposób — odpychała natarczywe dłonie, a potem
była odprowadzana w ponurym milczeniu pod drzwi hostelu.
Postanowiła, że jeśli William też będzie się do niej przystawiał, wróci
prosto do domu, choćby miało to oznaczać utratę posady. Nie była
przecież takim typem dziewczyny.
Wróciła pod drzwi skłepu o ósmej. William już tam był. Zauważyła,
że przyszedł wcześniej i w płaszczu z granatowego kaszmiru prezentuje
się niezwykle elegancko. Katie, ubrana w bluzkę z poliestru
i długą do połowy łydki sztruksową spódniczkę, nie wydawała się być
dla niego odpowiednią towarzyszką. Czekała, niepewna, jak się za-
chować.
— Cieszę się, że przyszłaś, Katie — powiedział głębokim, kultu-
ralnym głosem, który sprawiał, że tym dobitniej uświadamiała sobie, iż
sama mówi z irlandzkim akcentem.
— To miło z pańskiej strony, że mnie pan zaprosił. Uśmiechnął się do
niej.
— Jeśli mamy zjeść razem kolację, zmuszony jestem nalegać, abyś
zwracała się do mnie po imieniu.
Katie zawahała się na chwilę, a potem także się uśmiechnęła.
— Dziękuję... Williamie — powiedziała.
9
Strona 10
Byt to dla niej magiczny wieczór. William zabrat ją do Ritza. Re-
stauracja, ze swym staroświeckim cokolwiek urokiem i dyskretną ob-
sługą, okazała się spełnieniem marzeń. Znajdowała się blisko biura, więc
William najwidoczniej często tam jadał. Katie nie była w stanie
wyobrazić sobie, by mogła zachowywać się w podobnym miejscu z taką
nonszalancją i swobodą, jak robił to jej towarzysz. Powiedziała mu o tym,
nie zastanawiając się, czy to wypada. Uśmiechnął się i odparł, iż
przyglądanie się wszystkiemu jej oczami pozwala mu od nowa to
docenić. Martwiła się, że w towarzystwie Williama będzie niezdarna i
onieśmielona, wydawał się jednak szczerze nią zainteresowany i to
sprawiło, że się odprężyła.
Po kolacji uparł się, by odwieźć ją do domu. Kiedy zasiedli w pro-
wadzonym przez szofera rolls-roysie, opierając się o gładkie skórzane
siedzenia, była już pewna, iż przeżywa oto jeden z najwspanialszych
wieczorów w życiu.
Gdy dojechali do hostelu, wysiadł i otwarł przed nią drzwi, jak
prawdziwy dżentelmen powinien.
— Dobranoc, Katie — powiedział.
Pochylił się i ucałował jej dłoń. Poczuła na skórze dotyk jego warg i
przeszył ją dreszcz. Odwróciła się bez słowa i wbiegła do domu, za-
bierając ze sobą wspomnienia.
Nie umówili się na kolejne spotkanie, lecz następnego czwartku Katie
znów otrzymała list. William pytał, czy ma wolny wieczór i może zjeść z
nim kolację.
Tym razem się zawahała. Wiedziała, że jest żonaty i ma dwuletnią
córeczkę. Opowiedział jej o żonie i dziecku, gdy się poprzednio spotkali.
Przebywały w wiejskiej posiadłości Melville'ów w Somerset. On
mieszkał w tygodniu w rezydencji w Belgravii, weekendy zaś spędzał z
rodziną na wsi. Katie nie miała pojęcia, co to zaproszenie oznaczało dla
niego, wiedziała jednak doskonale, co oznacza dla niej. I właśnie dlatego
zastanawiała się, czy nie powinna go odrzucić.
Lecz mimo dobrych chęci, za dziesięć ósma stała znowu przed
wejściem do sklepu. William już tam był. Uśmiechnął się, gdy ją zo-
baczył.
— Cieszę się, że przyszłaś.
10
Strona 11
Ja także - odparła i uświadomila sobie, że to prawda.
— Pomyślałem, że moglibyśmy zjeść dzisiaj gdzie indziej — po-
wiedział, gdy szli ulicą. — W jakimś... — zawahał się — mniej ekspo-
nowanym miejscu.
Odgadła, iż ma na myśli miejsce, gdzie nie tak łatwo byłoby zobaczyć
ich razem.
Zabrał ją do francuskiego bistro znajdującego się w uliczce za
sklepem. Rzeczywiście miejsce było, jak obiecał, mniej eksponowane i
Katie przekonała się, żc bez względu na to jakie kierowały nim pobudki,
czuje się tu swobodniej niż u Ritza.
Kiedy w następnym tygodniu otrzymała kolejne zaproszenie, nie była
już ani trochę zaskoczona.
Jadali razem kolację w każdy czwartek przez dwa następne miesiące.
Na pozór nic ich nie łączyło. Okazało się jednak, iż są sobą
zafascynowani. William nie wspomniał więcej o żonie, a Katie nie
widziała powodu, by poruszać niewygodny temat. Prawdę mówiąc,
zaskoczyło ją, iż tak łatwo było zapomnieć, kim jest William. Wkrótce
opowiadała mu o już o tym, jak minął jej dzień i jak okropnie zachowują
się wobec niej koleżanki. Zupełnie, jakby byli starymi przyjaciółmi.
— Mógłbym coś zrobić — powiedział pewnego razu. — Przenieść cię
do innego działu...
— Nic — odparła stanowczo. — Nic chcę, byś robił cokolwiek. Tak
naprawdę chodziło jej o to, aby nie robił nic, co przyciągnęłoby ku nim
uwagę.
Nie miała pojęcia, co takiego w niej widzi, ani dokąd zmierza ich
znajomość. Na pożegnanie całował ją w rękę, nie próbował jednak
posunąć się dalej. Jedyną osobą, która wiedziała o spotkaniach, była
Nuala. Przyjaciółka nie kryła, że ich nie pochwala.
— On może chcieć od ciebie tylko jednego, Katie — powtarzała.
— Nie — protestowała Katie. — To nie tak.
Nuala prychała wówczas z powątpiewaniem, zajęta przygotowaniami
do ślubu z pewnym młodzieńcem, którego poznała w jednym z licznych
w Londynie irlandzkich pubów. Miała zostać wkrótce mężatką i nie
podobało jej się, iż żonaty mężczyzna umawia się z samotną ładną
dziewczyną, starając się ją oczarować.
11
Strona 12
— Kalie, ty głuptasie — mówiła z silnym irlandzkim akcentem. —
Chyba w to nie wierzysz?
Tymczasem Katie niemal przekonała samą siebie, że są z Williamem
po prostu przyjaciółmi. A potem, pewnego mroźnego styczniowego
wieczoru, kiedy wracali do samochodu Williama, pośliznęła się na
oblodzonym chodniku, a on pomógł jej się podnieść. Spojrzała w dół, by
ocenić szkody i przekonała się, że ma podarte rajstopy i obtarte do krwi
kolana. Łzy napłynęły jej do oczu.
— Nic ci nie jest? — spytał zatroskany.
— Wszystko w porządku — odparła, pociągając nosem.
— Nieprawda.
— Naprawdę nic mi nie jest. Zachowuję się niemądrze. Wyciągnął
dłoń i otarł łzę z mokrego policzka Katie, jakby chciał
udowodnić, że to on ma rację. I nagle nie mogła już przestać płakać.
William się nie odezwał. Otoczył ją po prostu ramionami i przytulił.
Wiedziała, że postępują źle, a jednak nie była w stanie się odsunąć.
Zamiast tego zamknęła oczy i odprężyła się, wsparta o jego pierś.
— Och, Katie, Katie — wymamrotał z twarzą wtuloną w jej włosy. —
I co my teraz zrobimy?
Tego wieczoru, zamiast odwieźć Katie do domu, zabrał ją do siebie.
Wiedziała, że tak być nie powinno. Że będzie smażyła się w piekle
przez całą wieczność. Nie mogła się jednak powstrzymać. Katie 0'Dwyer,
która przysięgła zakonnicom, że zachowa dziewictwo do ślubu, oddała
się tej nocy mężowi innej kobiety. Na zdobionych haftem jedwabnych
prześcieradłach, w obcym łóżku, z żoną i dzieckiem kochanka
spoglądającymi na nią ze zdjęć na ścianie, ofiarowała mu zarówno ciało,
jak serce.
Krew i ból znikły po pierwszym razie. Potem nie spotykali się już w
restauracjach. Wynajął dla niej małe mieszkanko w Clapham i każdego
czwartku — a także w poniedziałek, wtorek i środę — rezygnowali z
kolacji i kierowali się wprost tam, by spędzić wieczór w swoich
ramionach.
I tak minęło osiem miesięcy. Osiem cudownych miesięcy udawania,
że świat dookoła nie istnieje.
12
Strona 13
A potem pewnego wieczoru powiedział jej, żc zamierza wyjechać
wkrótce do Włoch. Coroczne rodzinne wakacje, nie może się od tego
wymówić, dwa tygodnie nad jeziorem Como, w miejscu, o którym nawet
nie słyszała. To, iż nie będzie widywała Williama przez czternaście dni,
przeszkadzało jej bardziej niż świadomość, że spędzi te dni z żoną.
Scałował jej łzy i obiecał, że zobaczy się z nią zaraz po powrocie, jeszcze
tego samego wieczoru.
I wtedy Katie przekonała się po raz pierwszy, jak obłudni potrafią być
mężczyźni. Dwa dni po tym, jak William wyjechał, wezwano ją do biura
Anne Harper i poinformowano, że została zwolniona.
— Ależ to niemożliwe — wybuchła. — Nie może pani tego zrobić.
Proszę zapytać... — Już miała powiedzieć „Williama", lecz powstrzymała
się na czas.
Kierowniczka uśmiechnęła się złośliwie. — ... pana Melville'a, to
chciałaś powiedzieć? — Widać było, iż dobrze się bawi. — Nic by ci to
nie dało, Katie, zważywszy, że to on kazał mi się ciebie pozbyć.
Spotkanie nie trwało potem zbyt długo. Katie słuchała oszołomiona,
jak Anne mówi, iż spodziewają się, że opuści wynajęte przez Williama
mieszkanie przed końcem tygodnia. Kierowniczka przesunęła ku niej po
blacie biurka kopertę.
— To powinno wynagrodzić ci wszelkie niedogodności — stwierdziła
chłodno. — Jestem też pewna, że nie muszę sugerować, byś zachowała
treść tej rozmowy dla siebie?
Katie usłyszała w głosie kobiety ostrzeżenie. Jakoś udało jej się
wymamrotać, że nie chce sprawiać kłopotów, po czym nadal oszoło-
miona, wstała i ruszyła, potykając się, ku drzwiom.
Na górze, w pokoju dla personelu, otworzyła ciężką kremową kopertę,
łudząc się, iż znajdzie w niej list od Williama wyjaśniający, dlaczego tak
z nią postąpił. W kopercie znajdowało się jednak tylko krótkie, oficjalne
pismo na firmowym papierze, z nagłówkiem działu personalnego,
objaśniające warunki wypowiedzenia oraz czek na tysiąc funtów, mający
stanowić zapewne odprawę. Suma była — w porównaniu z okresem
zatrudnienia Katie i jej normalną pensją — tak absurdalnie wysoka, że o
mało się nie roześmiała. Zamiast
13
Strona 14
tego wsunęła kopertę, list i czek do kieszeni i opróżniła szafkę. Potem,
nie odzywając się do nikogo, opuściła Melville'a na dobre.
Tego wieczoru zrobiła to, czego życzył sobie William — zniknęła na
zawsze z jego życia. Miał rację, pomyślała, pakując się. Lepiej przerwać
to od razu. I jeśli żałowała, że nie miał odwagi powiedzieć jej wprost, że z
nimi koniec, pocieszała się myślą, iż stchórzył, ponieważ obawiał się, że
jego postanowienie osłabnie, jeśli się spotkają. Było to łatwiejsze do
zniesienia, niż uznać, że nigdy mu na niej nie zależało.
Nie wróciła już do Melville'a. Znalazła tańsze lokum i przekonała
właściciela niewielkiej kawiarni, by ją zatrudnił. William miał rację,
powtarzała sobie co wieczór, utulając się płaczem do snu. Trzeba było
skończyć ten romans. Teraz musi o nim zapomnieć, aby on mógł za-
pomnieć o niej i być z żoną. Jakkolwiek było to bolesne, tak właśnie
należało postąpić.
Od tamtych wydarzeń minęły dwa miesiące i oto stała znowu przed
domem, gdzie spędzili pierwszą wspólną noc.
Znajomy pomruk silnika wyrwał ją z zamyślenia. Podniosła wzrok.
Tak, to z pewnością rolls-royce Williama. Serce zaczęło szybciej bić jej w
piersi. Pomimo godnych pochwały postanowień, pomimo tego, co zrobił,
rozpaczliwie pragnęła znów go zobaczyć.
Samochód zwolnił i zatrzymał się przed domem. Kierowca wysiadł
pierwszy, włożył czapkę i otworzył przed Williamem drzwi.
William wysiadł i stanął na chodniku. W przymglonym świetle
ulicznej latarni ledwie była w stanie dostrzec zarys jego szerokich ramion
i poważną minę. Wstała, drżąc z chłodu i oczekiwania. Już miała
wykrzyknąć imię kochanka, kiedy odwrócił się ku otwartym drzwiom
samochodu i wyciągnął rękę. Patrzyła, jak smukłe palce zaciskają się na
jego silnym nadgarstku.
Natychmiast domyśliła się, że elegancka blondynka w futrze z lisów
to jego żona, Isabelle. Ciekawe, gdzie też mogli spędzić wieczór,
pomyślała zupełnie bez sensu. W operze? Na kolacji z przyjaciółmi? Cóż,
nic jej do tego.
14
Strona 15
Przyglądała sie, jak wchodzą po stopniach i znikają w domu. Po chwili
na choince ustawionej we frontowym pokoju zapaliły się Jampki. Mimo
panującego w pomieszczeniu półmroku dostrzegła, że William przyciąga
żonę do siebie i ją obejmuje. Wskazał na zawieszoną powyżej jemiołę i
kobieta się roześmiała. Odsunął jej z czoła jasne włosy i pochylił głowę.
Katie nie mogła dłużej na to patrzeć. Zamknęła oczy, próbując
wyprzeć ze świadomości obraz tych dwojga — razem. Opuściła dłoń i
dotknęła nieznacznej wypukłości brzucha. Teraz nie mogła mu już
powiedzieć. Postąpiła niemądrze, przychodząc tutaj, a wcześniej, zadając
się z żonatym mężczyzną. Będzie musiała sama poradzić sobie z
konsekwencjami.
15
Strona 16
CZĘŚĆ 1
Maj - grudzień
roku 1990
16
Strona 17
Rozdział pierwszy
Valleymount, Irlandia
Katie 0'Dwyer zmarła we wtorek. Pochowano ją trzy dni później, w
ciepty majowy poranek: pierwszy przebłysk zbliżającego się do
ValIeymount lata. Na pogrzebie stawiła się cała wioska, Katie lubili
bowiem wszyscy. Piętnastoletnia córka zmarłej, Caitlin, stała przy
mogile, przyglądając się, jak grabarze opuszczają trumnę do grobu.
Przetrwała jakoś mszę, powstrzymując łzy, lecz teraz, gdy ksiądz jął
odmawiać modlitwy, powierzając nieboszczkę Bogu, rzeczywistość
uderzyia w nią z silą kowalskiego młota. Mama odeszła, a ona została, po
raz pierwszy w życiu, sama.
Odkąd sięgała pamięcią, były tylko we dwie: ona i mama. Nie miała
pojęcia, jak niewiele brakowało, by matka ją oddała. Samotna, w ciąży,
nie miała wielu możliwości. Znała co prawda dziewczęta, które „pozbyły
się problemu", katolickie wychowanie nie pozwalało jej wszakże pójść w
ich ślady. Nie mogła też powiedzieć o dziecku rodzicom, postanowiła
zatem, że urodzi w Londynie, odda maleństwo do adopcji i wróci do
domu. Nikt nie musi się dowiedzieć...
Gdy nadszedł czas porodu, udała się do domu dla samotnych matek na
East Endzie. Personel nie okazywał położnicom sympatii ani
współczucia. Młode matki zachęcano, by oddały dziecko, a potem od-
syłano je, ostrzegając, aby ponownie nie zgrzeszyły.
Po pięciu godzinach zadziwiająco lekkiego porodu Katie spojrzała w
szeroko otwarte, błękitne oczy córki i już wiedziała, jak dać małej na
imię.
17
Strona 18
— Wyglądasz mi na Caitlin — szepnęła do noworodka.
Pielęgniarka podsłuchała ją i prychnęła lekceważąco. — Nieważne,
jak ją nazwiesz, i tak to matka nada dziecku imię.
Ale to ja jestem jej matką, pomyślała Katie.
Dwa dni później, po wielkiej kłótni z przełożoną pielęgniarek,
opuściła szpital, trzymając w ramionach Caitlin. Była to odważna de-
cyzja. Oznaczała, iż Katie nie ma wyjścia: musi wrócić do Irlandii.
Caitlin nie pamiętała dziadków, i pewnie tak było lepiej. Kiedy Katie
stanęła na progu rodzinnego domu z dwumiesięcznym niemowlęciem na
ręku, rodzice nie kryli pogardy. Zapewnili córce i jej dziecku kąt do
spania i niewiele poza tym. Caitlin była traktowana jak drobny, brudny
sekret. Całe szczęście, że nie wiedzą, iż ojciec małej był żonaty, myślała
często Katie.
Kiedy po dwóch latach zmarli — ojciec pierwszy, w wyniku udaru, a
w kilka tygodni po nim matka, na serce — Katie uznała, że czas zacząć od
nowa. Cienka złota obrączka na palcu lewej ręki nie zwiodła sąsiadów,
ona zaś nie chciała, by mała dorastała w miejscu, gdzie wszyscy nazywali
ją bękartem. Przez ostatnie dwa lata pozostawała w kontakcie z Nualą.
Przyjaciółka wyszła za mąż za poznanego w Londynie młodzieńca, po
czym wrócili razem do Irlandii i zamieszkali w hrabstwie Wicklow, w
malowniczej wiosce zwanej VałIeymount. Miejscowość, znaną jako
„ogród Irlandii", otaczały porośnięte bujną roślinnością wzgórza, jeziora
o gładkiej jak szkło powierzchni i spadające z szumem wodospady.
Odwiedzając dwukrotnie Nualę, Katie pomyślała, że to cudowne miejsce,
aby wychować tam Caitlin. Sprzedała zatem rodzinną farmę, kupiła
niewielki domek i zamieszkała w pobliżu przyjaciółki. Okazało się, że
było to dobre posunięcie. Caitlin dorastała, uganiając się na bosaka z
gromadą wiejskich dzieciaków po ślicznych dolinach i pływając w
jeziorach Belssington. W latach osiemdziesiątych w Irlandii trudno było
co prawda o pracę, Katie udało się jednak znaleźć zatrudnienie w jednym
z pobliskich hoteli dla bogaczy. Pracowała tam jako sprzątaczka.
Każdego dnia po szkole Caitlin pomagała mamie odkurzać pokoje i
uzupełniać zapasy w łazienkach. Nie miały wiele pieniędzy, mimo to były
szczęśliwe. Dwa razy w roku wyruszały w godzinną podróż autobusem
do Dublina, gdzie spędzały dzień,
18
Strona 19
buszując w sklepach na Grafion Street, by napić sic potem herbaty u
Bewłeya. Przez resztę czasu były zadowolone, mając to, co oferowało
Yalleymount oraz siebie nawzajem.
— Szczęściara z ciebie, Katie — powtarzała Nuala z zazdrością. —
Caitlin to anioł. — O jej córce, Róisln, z pewnością nie dało się tego
powiedzieć.
Gdy Caitlin skończyła dwanaście lat, posłano ją do miejscowego
gimnazjum, zwanego Holy Cross, Święty Krzyż. Ponieważ większość z
dwudziestki zaledwie uczniów stanowiły dzieciaki, z którymi dorastała,
było to jak spędzanie co dzień kiłku godzin z rodziną. Cait/in była bystrą
uczennicą, nie rwała się jednak szczególnie do nauki. Interesowała ją
głównie sztuka, przejawiała też spory talent artystyczny. Spędzała całe
godziny, rysując, potrafiła też oddać podobieństwo za pomocą kilku
zaledwie pociągnięć ołówkiem.
Oczywiście dorastanie niosło z sobą zmiany. Aparycja królewny
Śnieżki — czarne włosy i jasna, mleczna karnacja — sprawiły, że szybko
stała się, podobnie jak matka, pięknością. A kiedy spod dziecięcego
tłuszczyku wyłoniły się krągłe kobiece kształty, chłopcy, z którymi dotąd
beztrosko się bawiła, zrobili się zaskakująco nieśmiali. Zapraszali ją,
jąkając się z przejęcia, do kina, lecz zawsze odmawiała, gdyż randki były
jedynym, na co matka z uporem jej nie pozwalała.
Caitlin nie miała pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Wszystkie jej
przyjaciółki spotykały się z chłopcami. W sobotnie wieczory wyruszały z
nimi do miasta, pograć w kręgle.
— Wymknij się, gdy mama zaśnie i przyłącz do nas — namawiała ją
Róisin. Podobnie jak kiedyś ich matki, dziewczęta bardzo się za-
przyjaźniły.
Lecz Caitlin nie słuchała. Była posłuszna Katie, a to dlatego, że były
tylko we dwie. Musiały trzymać się razem, miast pozostawać w stanie
permanentnej wojny, jak Róisin i jej matka. Róisin tego nie rozumiała.
Zapewne dzieje się tak dlatego, że ona ma ojca, tłumaczyła sobie Caitlin,
podczas gdy jej tata umarł, zanim się urodziła, zostawiając żonę, aby
wychowywała córkę sama. Pod względem finansowym zawsze było im
ciężko i Caitlin nie chciała dokładać mamie zmartwień.
19
Strona 20
Czasami zastanawiała się, dlaczego mama nie wyszła ponownie za
mąż. Wiełu mężczyzn z wioski chętnie by ją poślubiło. Matka nie chciała
jednak o tym mówić i Caitłin uznała, że widać nie przebolała jeszcze
śmierci jej ojca. Nie naciskała zatem i żyły sobie szczęśliwie i bez
większych zmartwień. Wszystko zmieniło się przed sześcioma
miesiącami.
Po raz pierwszy uświadomiła sobie, że matka jest chora, pewnego
wieczoru po kolacji. Gdy wyrzucała do kosza resztki, zauważyła, że
mama ledwie tknęła zapiekankę pasterską, którą przygotowała tego dnia
w szkole w ramach zajęć z prowadzenia gospodarstwa domowego.
Potrawa nie była może kulinarnym osiągnięciem, lecz Katie opróżniała
zazwyczaj talerz do czysta, a tego dnia zrobiłaby to na pewno, już choćby
po to, by nie urazić uczuć córki.
Przez kilka następnych dni Caitlin sprawdzała, co trafia wieczorem do
kosza. Przekonała się, że matka prawie nie tyka kolacji. Zapytała, czy coś
jest nie tak, lecz Katie zbyła ją, mówiąc, iż nabawiła się niestrawności.
Caitlin nie naciskała. Zauważyła jednak, że o ile wcześniej matka
odsyłała ją zazwyczaj po wieczornym posiłku do lekcji, teraz z ulgą
pozwalała, by to córka sprzątała naczynia, podczas gdy sama siedziała,
drzemiąc, przed telewizorem.
Mijały tygodnie, a Katie nie wracał apetyt. Wkrótce trudno już było
nie zauważyć, że ma zapadnięte oczy, jej włosy straciły połysk, zaś
pulchne niegdyś policzki stały się niemal wklęsłe. Jednak ilekroć Caitlin
sugerowała, że matka powinna pójść do lekarza, Katie zbywała ją ze
wzrastającą irytacją.
— Daj spokój, Caitlin — prychnęła pewnego czwartkowego wie-
czoru. — Nic mi...
Nie zdążyła dokończyć zdania, tylko rzuciła się pędem do łazienki.
Caitlin czekała na zewnątrz, przysłuchując się, jak zwraca kolację, którą
zdołała wmusić w siebie wcześniej. W końcu odgłosy ucichły, otwarła
więc drzwi. Matka leżała bez sił na podłodze.
Caitlin podeszła do umywalki i zaczęła ją myć. Tym razem nie mogła
zignorować tego, co tam zobaczyła — krwi. Nie odezwała się, póki nie
pomogła matce wejść na górę i się przebrać. Położyła Katie
20