13462

Szczegóły
Tytuł 13462
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13462 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13462 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13462 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

/OHN BELLAIRS Po �mierci matki dwunastoletni Johnny Dixon przyje�d�a do dziadk�w do ma�ego miasteczka w Massachusetts. Kr��� plotki, �e nawiedza je duch zmar�ego przed laty szale�ca. Johnny jest przekonany, �e to tylko legenda. A� do dnia kiedy znajduje pewien pos��ek. A historia o duchu staje si� przera�aj�c� rzeczywisto�ci�... /OHN BELLAIRS Klasyk znakomitych ba�niowych ksi��ek dla dzieci i m�odzie�y, niezwykle popularny autor kilkudziesi�ciu bestseller�w, kt�re od lat rozpalaj� wyobra�ni� m�odych i starszych czytelnik�w (seria LUIS BARNAVELT i JOHNNY DIXON) Atmosfera "SchoolUbraryjourna/" �Kirkus Reviews" Bestsellery dla m�odych czytelnik�w w Wydawnictwie AMBER JOHN I BEUAIRS & Ma fanh HARR^ESO POTTERA JOHN BELUIRS & (la tania HARRY f GO POTTERA JOHN B�LLAIRSno & Ml fan�w HARRY ECO POTTERA IUIS BARNAVELT LUIS BARNAVEIT JOHN ,' BELLAJRSnd a. Dli tani* HARDY EGO POTTERA (la fa�� HARRYI0O POTTIRA list, pier�cie� \ czarodziejka JOHN BELUIRS & �la(a��HARRYI<10P0nERA JOHN BELLAIRS 4 Dla tanin HARRYWO POTTERA v)0HKKY k 0 JOHN BELLAIRS 11,136. 2002 19 07 im 02 11. 2m 1 4 MAR. 200] 12. 02. 2005 7 KI 23. 2? 21 LUT 2005 23. 03. 2005 25 05 2005 10. Ofi \ n 06. 8. 10. 2005 16. LUT, 2004 23 o; 3. MAR. 2004 Tytu� orygina�u THE CURSE OF THE BLUE FIGUR� Redakcja stylistyc AGATA NOCUJ. Redakcja technicz ANDRZEJ WITKOV|3KI Korekta MA�GORZATA K�PIEL MAGDALENA KWIATK Ilustracja na ok�adce PAUL O. ZELINSKY, 1996 Projekt graficzny ok�adki MA�GORZATA CEBO-FONIOK Opracowanie graficzne ok�adki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER Sk�ad WYDAWNICTWO AMBER KSI�GARNIA INTERNETOWA WYDAWNICTWA AMBER Tu znajdziesz informacje o nowo�ciach i wszystkich naszych ksi��kach! Tu kupisz wszystkie nasze ksi��ki! http://www.amber.supermedia.pl Copyright � 1983 by John Bellairs. Ali rights reserved. For the Polish edition Copyright O 2001 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-7245-809-X Dla Gerry'ego, kt�ry wie o uszebji I Rozdzia� 1 By� zimny styczniowy wiecz�r w roku 1951. Johnny Dixon, niski, blady okularnik, siedzia� w wielkim, wygodnym fotelu w salonie swoich dziadk�w. Na dworze pada� �nieg. Za wykuszowym oknem miga�y spadaj�ce p�atki. Pok�j o�wietla� jedynie s�aby ��ty blask bij�cy od pokr�t�a wielkiego radia marki Atwater Kent w drewnianej obudowie, kt�re sta�o na stoliku obok fotela. Johnny patrzy� w ciemno�� szeroko otwartymi oczami, ca�kowicie poch�oni�ty s�uchowiskiem. Na kolanach trzyma� talerz pe�en krakers�w posmarowanych r�owym serkiem o smaku paprykowym, bo bardzo lubi� co� pogryza�, kiedy s�ucha� radia. Tego wieczoru nadawano jedno z jego ulubionych s�uchowisk, Dom tajemnic. W tym odcinku profesor Philip Stapleton, s�ynny archeolog, wkracza� w�a�nie do zakazanej �wi�tyni bogini Kali w indyjskiej d�ungli. Towarzyszy� mu inspektor Marcus Quaterly ze Scotland Yardu. Inspektor przyby� a� z Londynu, aby pom�c w rozwik�aniu zagadki okrutnych morderstw, kt�re ostatnio n�ka�y Delhi. W �wi�tyni panowa� mrok. Ka�dy krok przybysz�w budzi� nieko�cz�ce si�, z�owr�bne echa. Nagle na drugim ko�cu wspartej na kolumnach sali rozjarzy�o si� niesamowite �wiat�o. To �wieci� wielki z�oty pos�g czteror�kiej bogini. Obaj m�czy�ni zatrzymali si� jak wryci, pos�g za� zacz�� powoli porusza� ramionami, w prz�d i w ty�. Straszny, kra-cz�cy g�os zaintonowa�: - Jaa-maaa, Jaaa-maaa Profesor Stapleton odezwa� si� zd�awionym, pe�nym niedowierzania g�osem: - C� to? Co to mo�e znaczy�? Inspektor Quaterly odpar� ponuro: - �Jama" to znaczy ��mier�" - �mier�, profesorze! A w�wczas... -Johnny! Johnny! Nie s�ysza�e� mnie? Wo�a�am ju� trzy razy. Czekamy na ciebie z dziadkiem, kolacja stygnie! Zaskoczony ch�opiec podni�s� wzrok. Naprawd� nie us�ysza�, �e go wo�ano. Westchn�� ze smutkiem, wy��czy� radio, a potem wsta� i strzepn�� okruszki krakers�w. P�niej z talerzem w d�oni poszed� potulnie za babci� do jadalni. Kilka minut p�niej siedzia� ju� przy wielkim mahoniowym stole razem z dziadkiem i babci�. Dziadek jak zwykle zajmowa� miejsce na krze�le z por�czami stoj�cym u szczytu sto�u, zaraz przy oknie. By� to wysoki, nieco przygarbiony starszy pan, zawsze ubrany w szare robocze koszule i spodnie w tym samym kolorze. Mia� wysokie czo�o upstrzone piegami, a na wielkim, opalonym nosie okulary w z�otej oprawie. Kilka ostatnich pasemek siwych w�os�w u�o�y� sobie ostro�nie na czubku g�owy. Pomarszczona sk�ra jego policzk�w zwisa�a w lu�nych fa�dach, a du�e d�onie pokryte by�y piegami. Dziadek mia� siedemdziesi�t cztery lata, ale pomimo podesz�ego wieku zazwyczaj nie traci� dobrego humoru. Lubi� �piewa� piosenki, na przyk�ad: Och, Zuzanno! lub Peter Grey, i chodzi� z wnukiem na d�ugie spacery po ca�ym mie�cie. S�ucha� z nim te� transmisji z mecz�w baseballowych, pomaga� w odrabianiu lekcji, gra� w warcaby. Dziadek by� w porz�dku. Traktowa� go jak w�asnego syna, i bardzo dobrze, bo w tym czasie ch�opiec nie mia� w�a�ciwie innego taty - ani innej mamy opr�cz babci. Jeszcze sze�� miesi�cy temu Johnny Dixon mieszka� w stanie Nowy Jork, na Long Island, w miasteczku o nazwie Riverhead. Potem jego mama zachorowa�a na raka i zmar�a. Z pocz�tku Johnny'emu zdawa�o si�, �e �wiat si� zawali�. P�niej, kiedy otrz�sn�� si� z szoku, a jego �al straci� na intensywno�ci, zacz�� powoli przyzwyczaja� si� do tego, �e mieszka tylko z tat�. Ale wojna w Korei zmieni�a wszystko. Podczas drugiej wojny �wiatowej ojciec Johnny'ego lata� na bombowcach. Si�y lotnicze zaproponowa�y mu wi�c, aby wr�ci� do s�u�by, tym razem jako pilot my�liwca. Pan Dixon m�g� odm�wi�, poniewa� samotnie wychowywa� dziecko. On jednak marzy� o tym, aby zasi��� w kabinie my�liwca. Zapyta� wi�c swoich rodzic�w, czy nie zaj�liby si� wnukiem. Zgodzili si� bardzo ch�tnie i pan Dixon szybko podj�� decyzj�. Tak Quaterly ze Scotland Yardu. Inspektor przyby� a� z Londynu, aby pom�c w rozwik�aniu zagadki okrutnych morderstw, kt�re ostatnio n�ka�y Delhi. W �wi�tyni panowa� mrok. Ka�dy krok przybysz�w budzi� nieko�cz�ce si�, z�owr�bne echa. Nagle na drugim ko�cu wspartej na kolumnach sali rozjarzy�o si� niesamowite �wiat�o. To �wieci� wielki z�oty pos�g czteror�kiej bogini. Obaj m�czy�ni zatrzymali si� jak wryci, pos�g za� zacz�� powoli porusza� ramionami, w prz�d i w ty�. Straszny, kra-cz�cy g�os zaintonowa�: - Jaa-maaa, Jaaa-maaa Profesor Stapleton odezwa� si� zd�awionym, pe�nym niedowierzania g�osem: - C� to? Co to mo�e znaczy�? Inspektor Quaterly odpar� ponuro: - �Jama" to znaczy ��mier�" - �mier�, profesorze! A w�wczas... -Johnny! Johnny! Nie s�ysza�e� mnie? Wo�a�am ju� trzy razy. Czekamy na ciebie z dziadkiem, kolacja stygnie! Zaskoczony ch�opiec podni�s� wzrok. Naprawd� nie us�ysza�, �e go wo�ano. Westchn�� ze smutkiem, wy��czy� radio, a potem wsta� i strzepn�� okruszki krakers�w. P�niej z talerzem w d�oni poszed� potulnie za babci� do jadalni. Kilka minut p�niej siedzia� ju� przy wielkim mahoniowym stole razem z dziadkiem i babci�. Dziadek jak zwykle zajmowa� miejsce na krze�le z por�czami stoj�cym u szczytu sto�u, zaraz przy oknie. By� to wysoki, nieco przygarbiony starszy pan, zawsze ubrany w szare robocze koszule i spodnie w tym samym kolorze. Mia� wysokie czo�o upstrzone piegami, a na wielkim, opalonym nosie okulary w z�otej oprawie. Kilka ostatnich pasemek siwych w�os�w u�o�y� sobie ostro�nie na czubku g�owy. Pomarszczona sk�ra jego policzk�w zwisa�a w lu�nych fa�dach, a du�e d�onie pokryte by�y piegami. Dziadek mia� siedemdziesi�t cztery lata, ale pomimo podesz�ego wieku zazwyczaj nie traci� dobrego humoru. Lubi� �piewa� piosenki, na przyk�ad: Och, Zuzanno! lub Peter Grey, i chodzi� z wnukiem na d�ugie spacery po ca�ym mie�cie. S�ucha� z nim te� transmisji z mecz�w baseballowych, pomaga� w odrabianiu lekcji, gra� w warcaby. Dziadek by� w porz�dku. Traktowa� go jak w�asnego syna, i bardzo dobrze, bo w tym czasie ch�opiec nie mia� w�a�ciwie innego taty - ani innej mamy opr�cz babci. Jeszcze sze�� miesi�cy temu Johnny Dixon mieszka� w stanie Nowy Jork, na Long Island, w miasteczku o nazwie Riverhead. Potem jego mama zachorowa�a na raka i zmar�a. Z pocz�tku Johnny'emu zdawa�o si�, �e �wiat si� zawali�. P�niej, kiedy otrz�sn�� si� z szoku, a jego �al straci� na intensywno�ci, zacz�� powoli przyzwyczaja� si� do tego, �e mieszka tylko z tat�. Ale wojna w Korei zmieni�a wszystko. Podczas drugiej wojny �wiatowej ojciec Johnny'ego lata� na bombowcach. Si�y lotnicze zaproponowa�y mu wi�c, aby wr�ci� do s�u�by, tym razem jako pilot my�liwca. Pan Dixon m�g� odm�wi�, poniewa� samotnie wychowywa� dziecko. On jednak marzy� o tym, aby zasi��� w kabinie my�liwca. Zapyta� wi�c swoich rodzic�w, czy nie zaj�liby si� wnukiem. Zgodzili si� bardzo ch�tnie i pan Dixon szybko podj�� decyzj�. Tak wi�c Johnny przeprowadzi� si� na p�noc, do miasteczka Duston Heights w stanie Massachusetts, gdzie zamieszka� z dziadkami. Na pocz�tku nie m�g� si� przyzwyczai� do nowego otoczenia. Cz�sto czu� si� samotny, a czasami troch� si� ba�. Ale babcia i dziadek byli dla niego bardzo mili i to troch� pomog�o. Johnny u�miechn�� si� z zadowoleniem, kiedy babcia nak�ada�a mu na talerz puree z ziemniak�w. Na zewn�trz pada� �nieg, ale w wielkim starym domu by�o ciep�o i przyjemnie. W w�glowym piecu w piwnicy buzowa� ogie�, a przez otwory wentylacyjne w pod�odze ciep�e powietrze wpada�o prosto do pokoju. Czarny zegar na kredensie tyka� cicho i koj�co, a na bia�ym, lnianym obrusie, kt�rym przykryty by� st�, sta�y r�ne dobre rzeczy: piecze� wo�owa, sa�atka z kapusty, puree ziemniaczane i salaterka pe�na g�stego, ciemnobr�zowego sosu. Na deser mia� by� pudding czekoladowy albo cytrynowy tort be�owy. Babcia codziennie podawa�a te same dania, ale by�y one zawsze bardzo dobre. Przy kolacji dziadek i babcia rozmawiali. Czasami poruszali tematy, kt�rymi interesowa� si� r�wnie� wnuk, tego wieczoru jednak zajmowali si� wy��cznie miejscowymi plotkami o s�siadach z tej samej ulicy. Johnny'emu wydawa�o si� to wszystko bardzo nudne, wi�c po prostu pa�aszowa� i popija�, a my�lami wr�ci� do �wiata marze�. Rozmy�la� o tym, jak fajnie by by�o zosta� archeologiem. W tej chwili taka przysz�o�� odpowiada�a mu najbardziej. Wyobra�a� sobie, jak w kasku tropikalnym na g�owie i z kilofem w d�oni brnie przez piaski, a z g�ry leje si� na niego s�oneczny �ar. Albo prowadzi poszuki- 10 wania przy �wietle ksi�yca; to by�oby o wiele bardziej dramatyczne. Widzia� siebie, jak przechadza si� w nocy w�r�d kolumn �wi�ty� w Denderze lub Karnaku, a srebrzysty blask o�wietla tajemnicze hieroglify i rze�by faraon�w lub b�stw o g�owach zwierz�t. Czy czai si� tam jakie� niebezpiecze�stwo? Kt� m�g� wiedzie�? Mo�e lada chwila z�owroga posta� okutana w postrz�pione banda�e wyjdzie z cienia i rzuci mu wyzwanie? Co zrobi w�wczas profesor John Dixon? Naturalnie w kaburze przy pasie ma rewolwer, ale bro� nie na wiele si� zdaje w starciu z... Zabrzmia� dzwonek do drzwi. Raz jeszcze wyrwany z marze�, Johnny zerkn�� w stron� przedpokoju. - O Bo�e, a kt� to mo�e by�? - Babcia westchn�a ci�ko i z niezadowoleniem. Starsza pani nie znosi�a, kiedy kto� przeszkadza� przy jedzeniu. - P�jd� zobaczy� - oznajmi� dziadek, a potem odsun�� krzes�o i wsta�. -Ja te� - doda� Johnny, ruszaj�c za dziadkiem do przedpokoju. Nie mia� �adnego powodu, �eby mu towarzyszy�, poszed� jednak, wiedziony niemo�liw� do opanowania ciekawo�ci�. Dziadek poci�gn�� za klamk� i drzwi otworzy�y si� skrzypi�c. Na za�nie�onym ganku sta� profesor Childer-mass. Profesor doktor habilitowany Roderyk Childer-mass, m�wi�c �ci�le. By� to niski starszy pan o czerwonej twarzy. Nad czo�em mia� szop� potarganych siwych w�os�w, a pod nosem pot�ne w�sy. Sam nos, czerwony 11 i pobru�d�ony, przypomina� Johnny'emu truskawk�. Na g�owie profesora siedzia� nieco na bakier stary, bezkszta�tny, szary kapelusz, na jego ramiona za� narzucony by� - niby peleryna czarodzieja - tweedowy p�aszcz, niewiarygodnie brudny i wytarty. W lewej d�oni profesor �ciska� �opatk�, a raczej to, co z niej zosta�o. By�a to jedna z tych sk�adanych saperek, kt�re w wojsku nosz� nazw� �przyrz�du do kopania okop�w". Teraz jednak po-lakierowana na czerwono �opatka zmieni�a si� w bezkszta�tn� mas� metalu z roz�upanym prawie na po�ow� drewnianym trzonkiem. -Jestem taki w�ciek�y, �e ledwo mog� my�le�! -oznajmi� profesor przez zaci�ni�te z�by. - Jestem taki w�ciek�y, �e mia�bym ochot� kogo� zamorrrdowa�! Dziadek nie m�g� powstrzyma� u�miechu. Profesor by� jego starym przyjacielem. Przeprowadzili wiele gor�cych spor�w na temat polityki i �ycia w og�le, nic jednak nie zaszkodzi�o ich przyja�ni. Dziadek wiedzia�, �e pan Chil-dermass jest w g��bi serca bardzo dobrym cz�owiekiem, chocia� �atwo wpada w z�o��, Johnny nie zna� go jednak , tak dobrze. Kilka razy spotkali si� na ulicy i, m�wi�c szczerze, ch�opiec ba� si� troch� pop�dliwego staruszka. Ale kiedy zobaczy�, �e dziadek u�miecha si� tak przyjacielsko, doszed� do wniosku, �e starszy pan jest niegro�ny. - A wi�c chcesz kogo� zamordowa�? - zapyta� pan Dixon, nadal szeroko u�miechni�ty. - Zamierzasz zacz�� od nas dw�ch, a potem zabra� si� do pozosta�ych s�siad�w? Ale nie - doda�, wskazuj�c saperk� - wygl�da na to, �e ju� zacz��e�. Kogo zabi�e�? Pani� Kovacs? A mo�e policjanta? 12 - Och, cicho b�d� - wymamrota� profesor i spioru-nowa� wzrokiem zniszczon� �opatk�. -Ju� lepiej nic nie m�w. Zniszczy�em j�, wal�c w hydrant pod domem. Jestem w�ciek�y, bo samoch�d utkn�� mi w �niegu i nie mog� go wydosta�. Pr�bowa�em wszystkiego. Stara�em si� go wykopa�, szarpa�em w ty� i w prz�d, nawet... ech, do diab�a z tym. Do diab�a, m�wi�! Mog� wej��, �eby si� ogrza�? -Jasne - odpar� dziadek, chichocz�c. - Zgodz� si� na wszystko, tylko ju� nie st�j w drzwiach, bo wpuszczasz zimne powietrze. Id� do jadalni, a ja ci zrobi� fili�ank� kawy. Potem, kiedy ju� odtajesz, p�jdziemy wydosta� ten zakichany samoch�d z tej zakichanej zaspy. Zgoda? - Dzi�ki - odpar� profesor sztywno. Gniewnie wkroczy� do przedpokoju i szed� dalej, nie zdejmuj�c kapelusza, p�aszcza ani kaloszy. Id�c, zostawia� za sob� wielkie bry�y topniej�cego �niegu. Oj - pomy�la� Johnny - babcia dostanie zawa�u. Pani Dixon nale�a�a bowiem do tych fanatyczek czysto�ci, kt�re odkurzaj� dom dwa razy dziennie, ci�gle �cieraj� kurze, zbieraj� rozrzucone rzeczy, co chwila opr�niaj� kosze na �mieci i czyszcz� popielniczki. Ch�opiec patrzy� z rozbawieniem i przera�eniem, jak profesor Childermass podchodzi do sto�u w jadalni i siada. - Dobry wiecz�r pani - powiedzia� starszy pan, szorstko skin�wszy g�ow�. - Prosz� sobie nie przeszkadza� i nie zwraca� na mnie uwagi. Powiedziawszy to, pochyli� si� naprz�d, opar� �okcie na blacie, wbi� wzrok w przestrze� i zacz�� co� nuci�, 13 mocno fa�szuj�c. Tak robi� zawsze, kiedy zdarzy�o mu si� straci� panowanie nad sob� i chcia� sobie potem poprawi� humor. - Profesorze - odezwa�a si� babcia uszczypliwie. - Czy zdo�a�by pan wr�ci� do przedpokoju i zdj�� kalosze? Starszy pan wydawa� si� zaskoczony, a potem zawstydzony. Szybko zerkn�� na swoje nogi, a potem wsta�. - Pani wybaczy - powiedzia� po�piesznie, nast�pnie podrepta� do przedpokoju, zostawiaj�c ka�u�e przy ka�dym kroku. Babcia podesz�a do kredensu, wyj�a talerzyk, ukroi�a go�ciowi kawa�ek ciasta, a potem posz�a po szmat�. Po powrocie profesor przeprosi�, �e pobrudzi� pod�og�, na co pani Dixon odpowiedzia�a: -Mhm. W taki spos�b zazwyczaj dawa�a do zrozumienia, �e przyjmuje przeprosiny. Chwil� p�niej wszyscy jedli cytrynowy tort be�owy, s�uchaj�c, jak profesor narzeka na sw�j samoch�d i na �ycie w og�le. P�niej dziadek i Johnny za�o�yli p�aszcze, buty i kapelusze i wyszli pom�c profesorowi wydosta� samoch�d. Ulic� Fillmore'a nada� zasypywa� �nieg. Z ciemnego nieba spada�y wiruj�ce p�atki, kt�re wydawa�y si� czarne, kiedy przelatywa�y przez snop �wiat�a latarni. Po drugiej stronie ulicy sta� samoch�d profesora, pogr��ony w zaspie niemal do po�owy. Sytuacja wydawa�a si� beznadziejna, ale dziadek podni�s� wszystkich na duchu, wyja�niaj�c, �e kiedy� cz�sto je�dzi� swoim fordem T po b�otnistych drogach w czasie roztop�w wiosennych. I je�li wtedy mu si� udawa�o - oznajmi� - na pewno zdo�a teraz wydosta� auto z byle zaspy. 14 Wzi�li si� wi�c do pracy. Profesor wsiad� do samochodu i w��czy� silnik. Dziadek powiedzia� mu, �eby zacz�� dodawa� gazu, a on z Johnnym b�dzie pcha�. Auto zako�ysa�o si�, ko�a zawirowa�y ze �wistem. W powietrze polecia�y bryzgi �niegu. Profesor nie zamkn�� okna, aby dawa� i przyjmowa� wskaz�wki, Johnny s�ysza� wi�c, jak starszy pan klnie pod nosem, kiedy jego w�z ko�ysa� si� w prz�d i w ty�. Z pocz�tku nie by�o �adnych rezultat�w. Samoch�d po prostu zapada� si� g��biej i g��biej w �nieg. - Zakr�� kierownic�! - krzykn�� dziadek. - Teraz! Jego przyjaciel spe�ni� polecenie i nagle w�z skoczy� naprz�d, obryzguj�c Johnny'ego oraz jego dziadka mokrym �niegiem. Profesor - kt�ry nawet w najlepszych warunkach kiepsko sobie radzi� za k�kiem - wyprowadzi� auto na �rodek ulicy i zawr�ci�, wpadaj�c przy tym w po�lizg. Potem zgas� mu silnik, wi�c musia� w��czy� go na nowo. Wreszcie zdo�a� jako� podprowadzi� samoch�d do kraw�nika pod domem dziadka. Parkowanie te� nie posz�o mu najlepiej: ty� wozu wystawa� na jezdni�. Profesor nie przej�� si� jednak; by� zdegustowany i zm�czony. Wysiad�, zatrzasn�� drzwiczki auta i stan�� z gniewn� min�, podpieraj�c si� pod boki. - Samochody! - parskn��. - Nienawidz� ich! Nienawidz�, nienawidz�, nienawidz�! Gdybym nie musia� czym� je�dzi� do pracy, wepchn��bym grata do rzeki Merrimack! Daj� s�owo, �e tak bym zrobi�! Dziadek bez po�piechu przeszed� na drug� stron� ulicy, strzepuj�c z siebie �nieg. - Wiesz, Rod - zauwa�y�. - Nie zaszkodzi�oby, gdyby� za�o�y� �a�cuchy na ko�a. 15 Profesor z pocz�tku wydawa� si� zaskoczony, a potem z irytacj� machn�� r�k�. - Ach, �a�cuchy! Tak... hmmm, no tak, chyba rzeczywi�cie powinienem by� o nich pomy�le�! Ale ostatnio mam tyle rzeczy na g�owie... hmmm... �a�cuchy... no tak. A tak przy okazji, Henry, nie m�w na mnie Rod. Nie znosz�, kiedy kto� si� tak do mnie zwraca. Wiesz o tym. - Przepraszam - powiedzia� dziadek, wzruszaj�c ramionami. - Ci�gle zapominam. - Nie ma za co - odpar� profesor szorstko. - Czy mog� wpa�� do ciebie, �eby napi� si� czego� mocniejszego? Oczywi�cie mam na my�li mocne trunki. Poczu�bym si� nieco lepiej. Johnny a� sapn�� ze zdumienia. Ci�gle wbijano mu do g�owy, �e nigdy, przenigdy nie wolno si� do nikogo wprasza�, bo to okropnie niegrzecznie. A tu prosz�, pan profesor - nauczyciel, taki powa�ny, szanowany cz�owiek - w�a�nie to zrobi�! I na dodatek poprosi� o alkohol! Sam poprosi�, zamiast poczeka�, a� kto� go pocz�stuje. Dziadek jednak najwyra�niej nie mia� nic przeciwko temu. O, to by�o niesprawiedliwe! �miej�c si� i rozmawiaj�c, profesor i dziadek wkroczyli na schodki wiod�ce na ganek. Johnny pod��y� za nimi. Kiedy dotarli do frontowych drzwi, zobaczyli, �e na ich drodze stoi babcia. W d�oni mia�a �cierk�, a na twarzy wyraz ponurej determinacji. Nie zamierza�a pozwoli�, �eby profesor po raz drugi zostawi� �lady na jej dywanikach i pod�odze. Starszy pan zrozumia� aluzj�. Potulnie, ze spuszczonym wzrokiem, szuraj�c nogami, 16 podszed� do wieszaka na p�aszcze, usiad� na szafce z butami i zacz�� �ci�ga� kalosze. Kilka minut p�niej Johnny, dziadek i profesor siedzieli razem w salonie i rozmawiali. Johnny przyni�s� sobie z lod�wki coca-col�, dziadek pi� kaw�, a profesor trzyma� szklank� do po�owy wype�nion� whisky. Babci, kt�ra nie pochwala�a picia alkoholu, nie by�o. Posz�a na g�r�, do swojej sypialni, gdzie s�ucha�a radia, najpierw zm�wiwszy r�aniec. - No wi�c widzisz, robota okaza�a si� nie taka trudna- powiedzia� dziadek dobrotliwie, poci�gaj�c ma�e �yki paruj�cej kawy. - Zabra�o nam to tylko, hmmm, no, najwy�ej ze dwadzie�cia minut. - Tylko tyle? - mrukn�� profesor, kt�ry bardzo si� stara�, aby nawet w tym weso�ym towarzystwie nie poprawi� mu si� humor. - Przysi�g�bym, �e to trwa�o ca�e godziny. Wiesz - ci�gn�� dalej, gro��c dziadkowi palcem - wiesz, Henry, za sto lat ludzie uznaj�, �e byli�my niespe�na rozumu! Tyle cennego czasu po�wi�ca� samochodom! Pomy�l tylko! Ka�dy mieszkaniec tej ulicy jest w�a�cicielem dwutonowej kupy metalu, kt�r� musi nape�nia� benzyn� i olejem, my� i naprawia�, kiedy si� zepsuje. P� �ycia sp�dzamy, my�l�c o swoich samochodach! To �mieszne, m�wi� ci! �mie-szne! Dlaczego... Nagle profesor przerwa�, bo co� zwr�ci�o jego uwag�. Na pod�odze obok fotela, w kt�rym siedzia� Johnny, le�a�a sterta ksi��ek. Ch�opiec wypo�yczy� je z biblioteki, wszystkie by�y o archeologii: Bogowie, groby i uczeni C.W. Cerama, C�ry faraon�w Leonarda Cotterela, i Historia Egiptu Jamesa Henry'ego Breasteda. Egipt by� 2 - Johnny Dixon i kl�twa b��kitnego boika 17 najnowsz� pasj� ch�opca: czyta� o nim wszystko, co tylko mu wpad�o w r�ce, i ci�gle przeszukiwa� bibliotek� w nadziei, �e wyszpera co�, czego jeszcze nie zna. Profesor rzuci� ch�opcu pytaj�ce spojrzenie. - Czy... czy te ksi��ki s� twoje? - zapyta� takim tonem, jakby nie potrafi� uwierzy�, �e odpowied� mo�e by� twierdz�ca. Johnny nie m�g� zrozumie�, co jest takiego niezwyk�ego w czytaniu o Egipcie. Ci�gle przecie� czyta� jakie� ksi��ki, na najr�niejsze tematy. -Jasne, s� moje - odpar� niedbale. - To znaczy... no, w�a�ciwie nie moje, bo z biblioteki. Ale to ja je wypo�yczy�em, je�li o to panu chodzi�o. - Wypo�yczy�e� je - powt�rzy� profesor tonem pe�nym zdumienia. - Czy w szkole zadano ci wypracowanie na temat Egiptu? Czy kto� ci� zmusza, aby� czyta� te ksi��ki? Johnny u�miechn�� si� szeroko i pokr�ci� g�ow�. - Nie. Ja po prostu lubi� czyta�. Profesor by� oszo�omiony. Zachowywa� si� tak, jakby ch�opiec zdradzi� mu w�a�nie, �e jest papie�em albo su�tanem Zanzibaru. - Wielkie nieba! - wykrzykn��. - Potrafisz czyta�, i na dodatek to lubisz! Wybacz, prosz�, moje zdumienie, ale w�a�nie niedawno odwiedzi�em siostrzenic�, kt�ra mieszka w New Hampshire. Ma dwoje dzieci mniej wi�cej w twoim wieku, ale �adne z nich nie doczyta�oby do ko�ca nawet napis�w na pude�ku od papieros�w. I trudno si� dziwi�, skoro ich rodzice czytaj� tylko ksi��k� telefoniczn� i instrukcje na pude�kach z makaronem. A ty lubisz czyta�! Dobry Bo�e! Cud nad cudami! 18 Johnny doszed� do wniosku, �e zaczyna lubi� profesora. U�miechn�� si�, zadowolony i dumny. Zazwyczaj doro�li w og�le nie interesowali si� jego czytaniem. Je�li zwr�cili na to uwag�, m�wili zazwyczaj grzecznie: �O tak, to mi�e", ale tak naprawd� my�leli sobie -Johnny dobrze o tym wiedzia� - �e ch�opiec, kt�ry tak bardzo lubi czyta�, musi by� jaki� dziwny. Johnny zada� profesorowi kilka pyta� na temat mumii, na kt�re starszy pan odpowiada� najlepiej jak potrafi�. Z mumii rozmowa zesz�a na duchy, a wtedy go�� opowiedzia� im o nawiedzonej plebanii w angielskim miasteczku Borley i innych niesamowito�ciach, o kt�rych s�ysza�. Johnny uwielbia� opowie�ci o duchach. Mi�dzy innymi dlatego s�ucha� takich audycji jak Dom tajemnic czy Jaskinia pustelnika. Ale - jak wyja�ni� profesorowi - tak naprawd� nie wierzy� w duchy. Wed�ug niego wiara w duchy to... no, co� w tym stylu co wiara w �wi�tego Miko�aja. To co� dla ma�ych dzieci, nie dla niego. - Tak s�dzisz? - powiedzia� starszy pan, obrzucaj�c ch�opca dziwnym spojrzeniem. K�ciki jego ust unios�y si� w lekMm p�u�miechu. - Naprawd�? To co� dla dzieci, tak? No c�, m�j przyjacielu, pewnego dnia mo�esz si� bardzo zdziwi�. Czy wiesz, �e w ko�ciele, do kt�rego chodzisz w ka�d� niedziel� straszy duch ojca Baarta? No? Hmmm? Johnny by� naprawd� zaskoczony. Razem z dziadkiem i babci� chodzi� do katolickiego ko�cio�a �w. Micha�a, nigdy jednak nie s�ysza� o �adnym duchu. Profesor u�miechn�� si� szeroko. Wiedzia�, �e rozbudzi� ciekawo�� ch�opca. Potem, bez dalszych ceregieli, rozpocz�� swoj� opowie��: 19 najnowsz� pasj� ch�opca: czyta� o nim wszystko, co tylko mu wpad�o w r�ce, i ci�gle przeszukiwa� bibliotek� w nadziei, �e wyszpera co�, czego jeszcze nie zna. Profesor rzuci� ch�opcu pytaj�ce spojrzenie. - Czy... czy te ksi��ki s� twoje? - zapyta� takim tonem, jakby nie potrafi� uwierzy�, �e odpowied� mo�e by� twierdz�ca. Johnny nie m�g� zrozumie�, co jest takiego niezwyk�ego w czytaniu o Egipcie. Ci�gle przecie� czyta� jakie� ksi��ki, na najr�niejsze tematy. -Jasne, s� moje - odpar� niedbale. - To znaczy... no, w�a�ciwie nie moje, bo z biblioteki. Ale to ja je wypo�yczy�em, je�li o to panu chodzi�o. - Wypo�yczy�e� je - powt�rzy� profesor tonem pe�nym zdumienia. - Czy w szkole zadano ci wypracowanie na temat Egiptu? Czy kto� ci� zmusza, aby� czyta� te ksi��ki? Johnny u�miechn�� si� szeroko i pokr�ci� g�ow�. - Nie. Ja po prostu lubi� czyta�. Profesor by� oszo�omiony. Zachowywa� si� tak, jakby ch�opiec zdradzi� mu w�a�nie, �e jest papie�em albo su�tanem Zanzibaru. - Wielkie nieba! - wykrzykn��. - Potrafisz czyta�, i na dodatek to lubisz! Wybacz, prosz�, moje zdumienie, ale w�a�nie niedawno odwiedzi�em siostrzenic�, kt�ra mieszka w New Hampshire. Ma dwoje dzieci mniej wi�cej w twoim wieku, ale �adne z nich nie doczyta�oby do ko�ca nawet napis�w na pude�ku od papieros�w. I trudno si� dziwi�, skoro ich rodzice czytaj� tylko ksi��k� telefoniczn� i instrukcje na pude�kach z makaronem. A ty lubisz czyta�! Dobry Bo�e! Cud nad cudami! 18 Johnny doszed� do wniosku, �e zaczyna lubi� profesora. U�miechn�� si�, zadowolony i dumny. Zazwyczaj doro�li w og�le nie interesowali si� jego czytaniem. Je�li zwr�cili na to uwag�, m�wili zazwyczaj grzecznie: �O tak, to mi�e", ale tak naprawd� my�leli sobie -Johnny dobrze o tym wiedzia� - �e ch�opiec, kt�ry tak bardzo lubi czyta�, musi by� jaki� dziwny. Johnny zada� profesorowi kilka pyta� na temat mumii, na kt�re starszy pan odpowiada� najlepiej jak potrafi�. Z mumii rozmowa zesz�a na duchy, a wtedy go�� opowiedzia� im o nawiedzonej plebanii w angielskim miasteczku Borley i innych niesamowito�ciach, o kt�rych s�ysza�. Johnny uwielbia� opowie�ci o duchach. Mi�dzy innymi dlatego s�ucha� takich audycji jak Dom tajemnic czy Jaskinia pustelnika. Ale - jak wyja�ni� profesorowi - tak naprawd� nie wierzy� w duchy. Wed�ug niego wiara w duchy to... no, co� w tym stylu co wiara w �wi�tego Miko�aja. To co� dla ma�ych dzieci, nie dla niego. - Tak s�dzisz? - powiedzia� starszy pan, obrzucaj�c ch�opca dziwnym spojrzeniem. K�ciki jego ust unios�y si� w lekkim p�u�miechu. - Naprawd�? To co� dla dzieci, tak? No c�, m�j przyjacielu, pewnego dnia mo�esz si� bardzo zdziwi�. Czy wiesz, �e w ko�ciele, do kt�rego chodzisz w ka�d� niedziel� straszy duch ojca Baarta? No? Hmmm? Johnny by� naprawd� zaskoczony. Razem z dziadkiem i babci� chodzi� do katolickiego ko�cio�a �w. Micha�a, nigdy jednak nie s�ysza� o �adnym duchu. Profesor u�miechn�� si� szeroko. Wiedzia�, �e rozbudzi� ciekawo�� ch�opca. Potem, bez dalszych ceregieli, rozpocz�� swoj� opowie��: 19 - Ot� - powiedzia�, zacieraj�c r�ce - to wszystko zacz�o si�, kiedy... och, a tak na marginesie, Henry, czuj� si� jak pospolity moczymorda, pij�c na czczo. Dasz mi co� do tej whisky? Mo�e kr�wki czekoladowe, kt�re robi twoja �ona? Uwa�am, �e s� �wietne. M�g�bym dosta� troch�? Raz jeszcze Johnny zdumia� si� tupetem profesora. Jednak i tym razem dziadek najwyra�niej nie mia� �adnych zastrze�e�. Poszed� do kuchni i wr�ci� z niebieskim porcelanowym talerzem, na kt�rym le�a�o kilka sporych kr�wek. Ka�dy z nich wzi�� sobie jedn�, i profesor kontynuowa� swoj� histori�: - Ojciec Remigiusz Baart - zacz�� - by� proboszczem ko�cio�a �w. Micha�a w latach osiemdziesi�tych dziewi�tnastego wieku. To on zbudowa� ten ko�ci�, kt�ry tak dobrze znasz. Zatrudni� w�drownego artyst� - tajemniczego osobnika, kt�ry pewnego dnia przyby� do Duston Heights - zatrudni� go, tak jak powiedzia�em, aby wykona� o�tarz. Profesor przerwa� i w zamy�leniu spojrza� w stron� okna. - Cz�sto my�la�em o tym cz�owieku - m�wi� o arty�cie. Twierdzi�, �e ma na imi� Nemo, ale �nemo" to po �acinie �nikt"... No c�, jak si� zwa�, tak si� zwa�, ale niew�tpliwie pi�knie rze�bi� w drewnie. Ci wszyscy �wi�ci, anio�y i prorocy na drzwiach o�tarza! Nigdy nie widzia�em niczego podobnego. Okaza�o si� jednak, �e Nemo nie by� tylko zwyk�ym rze�biarzem. M�wiono, �e brata� si� z diab�em, �e para� si� czarn� magi�. Prawdy zapewne nie poznamy nigdy. Zako�czywszy prac� nad o�tarzem i otrzymawszy zap�at�, tajemniczy artysta opu�ci� miasto 20 i nigdy wi�cej go tutaj nie widziano. Ludzie m�wili jednak, �e zanim odszed�, da� co� ojcu Baartowi. Johnny, zafascynowany, siedzia� pochylony do przodu na samym brze�ku krzes�a. - Co? - zapyta�. - Co ten Nemo da� ksi�dzu? Profesor rzuci� ch�opcu dziwne spojrzenie. - Tego nie wie nikt. By� mo�e w og�le nic mu nie da�; jednak niejeden starszy mieszkaniec tego miasta -twoja babcia, na przyk�ad - got�w jest przysi�c, �e artysta podarowa� ojcu Baartowi talizman, a mo�e ksi�g�, w ka�dym razie jaki� piekielny przedmiot, kt�ry pozwala� mu dokonywa� nikczemnych czyn�w i by� mo�e w ko�cu go zniszczy�. Profesor przerwa� i wzi�� nast�pn� kr�wk�. Wepchn�� j� do ust i powoli prze�u�, rozkoszuj�c si� smakiem czekolady. Starszy pan uwielbia� pe�ne dramatyzmu przerwy. Uwa�a�, �e w ten spos�b jego opowie�� nabiera rumie�c�w. Johnny niecierpliwie wierci� si� na krze�le. Nie m�g� si� doczeka� dalszego ci�gu. - Mmmmm! Przepyszne! - oznajmi� profesor, oblizuj�c usta. - Paluszki liza�! No wi�c gdzie sko�czy�em? A, tak. Teraz powinienem wam wyja�ni�, jakim cz�owiekiem by� ojciec Baart. Ot� ksi�dz nie budzi� w�r�d wiernych sympatii. Mia� ostry j�zyk, a �e cz�sto go u�ywa�, narobi� sobie w Duston Heights wielu wrog�w. Gdyby decyzja nale�a�a do parafian, pozbyliby si� go i znale�li nowego proboszcza. Jednak�e tylko biskup m�g� go usun��, a poniewa� nie mia� na to ochoty, ojciec Baart zosta� tutaj i dalej nara�a� si� ludziom. Nied�ugo po tym, jak tajemniczy artysta opu�ci� miasto, zacz�y si� dzia� 21 dziwne rzeczy. Pan Herman - by� to bogaty farmer, kt�ry mia� z ksi�dzem na pie�ku - pan Herman, jak m�wi�, sta� sobie pewnego dnia, patrz�c na ko�cieln� wie��, w�wczas by�a jeszcze w budowie, i nagle rze�biony blok kamienny, wielka, ci�ka iglica, kt�r� dopiero co umieszczono na szczycie, spad�a prosto na niego... �mier� na miejscu! Johnny chcia� co� powiedzie�, ale z wyrazu twarzy profesora wyczyta�, �e starszy pan jeszcze nie sko�czy�. Profesor upi� �yk whisky, nadgryz� kr�wk�, a potem ci�gn�� dalej: - Tak wi�c pan Herman zgin��. Na wie�y nie przebywali w tym czasie robotnicy, wi�c nikogo nie mo�na by�o za to wini�. Koroner wyda� werdykt, �e �mier� nast�pi�a na skutek nieszcz�liwego wypadku. Trudno by�o si� z nim spiera� - kamie� zapewne z jakiego� powodu si� obluzowa�. Ale kilka dni p�niej znowu kto� zosta� ...hmm, powiedzmy, wyeliminowany. Tym razem by�a to pani Mumaw. Ona r�wnie� nale�a�a do wrog�w ojca Baarta. Sprzecza�a si� z nim publicznie na spotkaniach parafialnych i m�wi�a, co o nim my�li, niczego nie owijaj�c w bawe�n�. I co si� sta�o? Przejecha� j� konny w�z z �adunkiem beczek. Ko� sta� sobie spokojnie pod sklepem przy Main Street, a� tu nagle ruszy� jak oszala�y prosto na pani� Mumaw, ci�gn�c za sob� w�z. No i koniec z paniusi�! - Profesor przerwa� i zerkn�� na Johnny'ego znad okular�w. - No, m�j mi�y przyjacielu, czy ju� nasun�y ci si� jakie� wnioski? Hmmm? Jak tam? Johnny zamy�li� si�. Wiedzia�, o co chodzi starszemu panu. 22 - To wygl�da tak, jakby... jakby to ojciec Baart spowodowa� te wypadki. To znaczy w jaki� spos�b zamordowa� tych ludzi. - Szybko si� po�apa�e� - rzek� profesor sucho. -Rzeczywi�cie, wiele os�b, kt�re w owych czasach mieszka�y w Duston Heights uwa�a�o, �e to ojciec Baart zamordowa� pana Hermana i pani� Mumaw. Ale w �aden spos�b nie mogli tego udowodni�. W �aden spos�b. -Profesor przerwa� i wypi� �yk whisky. - Jednak�e - ci�gn�� dalej - tak czy siak ojciec Baart dosta� za swoje, i to z nawi�zk�! Johnny szeroko otworzy� oczy. - A co si� z nim sta�o? Czy duchy ludzi, kt�rych zabi�, wr�ci�y, aby go porwa�? - zapyta�, czyta� bowiem historie, w kt�rych zdarza�y si� takie rzeczy. Profesor u�miechn�� si� tajemniczo. - Nikt nie wie, co si� sta�o z ojcem Baartem - wyja�ni� ponuro. - Pewnego ranka nie pojawi� si�, aby odprawi� msz�, parafianie zacz�li si� niepokoi�. Jego gospodyni posz�a razem z paroma innymi osobami na plebani�, i przeszuka�a wszystkie pokoje, ale ksi�dz znikn��. Jego ubranie nadal wisia�o w schowku w sypialni, i wszystkie inne rzeczy jak zwykle by�y w zupe�nym porz�dku. Baarta jednak nie znaleziono. Jedyna wskaz�wka, jaka po nim zosta�a - je�li mo�na to tak nazwa� - to li�cik pozostawiony pod przyciskiem do papieru na jego biurku. Nie by� on napisany charakterem pisma ksi�dza i nikt nie wie, kto by� jego autorem. Szczerze m�wi�c, nie okaza� si� r�wnie� zbyt pomocny. By� to po prostu cytat z eseju Poch�wek w urnach, napisanego bardzo, bardzo 23 dawno temu przez pewnego Anglika, pana Tomasza Browne'a. Lubi� ten esej - lubi� go tak bardzo, �e niekt�re ust�py znam na pami��. Pomy�lmy... chyba potrafi� zacytowa� ten, kt�ry by� w li�cie. Profesor przerwa� i zamkn�� oczy. Potem u�miechn�� si�, skin�� g�ow� i zn�w je otworzy�. - Ach, wiem. Ju� sobie przypomnia�em. To idzie tak: Cz�ek bo�y spoczywa d�u�ej poza grobem ni� ktokolwiek inny, niewidocznie z�o�ony na spoczynek przez anio��w; i przekazany zapomnieniu, chocia� niepozbawiony pewnych znak�w, kt�re wie�� mog� ku jego odkryciu. Znowu przerwa� i spojrza� najohnny'ego. - No, i tyle. Czy co� z tego zrozumia�e�? Ch�opiec pokr�ci� przecz�co g�ow�. Starszy pan westchn��. - C�, musz� przyzna�, �e to brzmi do�� niejasno. Ten ust�p dotyczy Moj�esza. Wed�ug Biblii, cia�o Moj�esza po �mierci zosta�o zabrane przez anio��w i pochowane gdzie� w tajemnicy. Co to ma wsp�lnego ze znikni�ciem ojca Baarta, nie mam poj�cia. Tak� jednak wiadomo�� znaleziono na jego biurku. I nigdy wi�cej ju� go nie widziano... �ywego. Johnny zrobi� zdumion� min�. - To znaczy... czy znaleziono gdzie� jego cia�o? Profesor pokr�ci� g�ow� i u�miechn�� si� tajemniczo. - Nie, nie to mia�em na my�li. Cia�a nie odnaleziono nigdy. Jego samego widziano jednak w ko�ciele 24 �w. Micha�a kilka razy. Od czasu do czasu w zimow� noc kto�, kto siedzi w ostatnich �awkach, odmawiaj�c r�aniec lub modl�c si�, czuje nagle zimny dreszcz i s�yszy dziwny d�wi�k. Obraca si�... no i prosz�, oto i on, jak �ywy! Johnny szeroko otworzy� usta. - Ojciec Baart? Profesor skin�� g�ow�. - We w�asnej osobie. Ksi�dz by� cz�owiekiem o charakterystycznym wygl�dzie i nie mo�na go z nikim pomyli�. By� niski, nosi� czarny p�aszcz, mia� wielk� g�ow�, wystaj�cy podbr�dek i d�ugie, g�ste siwe w�osy. Do tego jeszcze wypuk�e czo�o, orli nos, i g��boko osadzone, p�omieniste oczy. Je�li wi�c kiedykolwiek znajdziesz si� w ko�ciele p�n� noc�, c�... - Och, na mi�o�� bosk�! - wtr�ci� dziadek. - Przestraszysz biednego dzieciaka na �mier�! Jak b�dziesz dalej opowiada� takie rzeczy, ju� nigdy nie zdo�am go nam�wi�, �eby w �rod� poszed� z babci� w nocy do ko�cio�a. A swoj� drog�, wed�ug mnie to wielki wstyd, �e taki cz�owiek, ksi�dz i w og�le, przeszed� na stron� diab�a. Ksi�dz s�u��cy mocom z�a i ciemno�ci! Wyobra�asz to sobie? Na wargach profesora pojawi� si� krzywy u�miech. - Tak ju� wcze�niej bywa�o - oznajmi�. - Poczytaj sobie troch� historii, to si� dowiesz, �e w�r�d wielkich �redniowiecznych czarownik�w te� byli ksi�a. Roger Bacon na przyk�ad albo Albert Wielki. Oczywi�cie oni zajmowali si� bia�� magi�... zazwyczaj. Ale jak ju� si� kto� zacznie para� czarami, trudno �eby nie odczuwa� 25 pokusy przywo�ania mocy piekielnych. B�d� co b�d�, bia�a magia ma swoje ograniczenia. Nie u�atwi zemsty. Nie pomo�e zniszczy� wroga. Tutaj mo�esz liczy� tylko na Z�ego. Zapad�a cisza. Opowie�� by�a zako�czona. Ani dziadek, ani Johnny nie mieli jako� ochoty zadawa� wi�cej pyta�. Profesor po�kn�� ostatni kawa�ek kr�wki, a potem oznajmi�, �e musi wraca� do domu. Robi�o si� p�no, a przed snem musia� jeszcze sprawdzi� klas�wki. Johnny mia� lekcje do odrobienia, poszed� wi�c do jadalni, w��czy� �wiat�o i usiad� przy stole, �eby zmaga� si� z pierwiastkami kwadratowymi. Drzwi frontowe otwar�y si� i zamkn�y. Profesor odszed�. Dziadek wr�ci� jeszcze do salonu, �eby zabra� talerze i szklanki. W drodze do kuchni zatrzyma� si� przy stole, gdzie pracowa� wnuczek. - Niez�a opowie��, co? - zapyta� chichocz�c. - Ten stary dra� wie, jak cz�owieka przestraszy�, nie? Johnny podni�s� wzrok. - To znaczy, dziadziu, �e nie uwa�asz tego wszystkiego za prawd�? Dziadek zamy�li� si�. - No c�, przesadzi�bym chyba m�wi�c, �e stary robi� ci� w balona, ale... tak jak powiedzia�em, on uwielbia interesuj�ce historie, i gaw�dziarz z niego pierwszej wody! Ch�opiec by� rozczarowany. W istocie rzeczy wcale nie by� takim sceptykiem, za jakiego si� uwa�a�. Kiedy us�ysza� ciekaw� opowie��, zawsze chcia� wierzy�, �e jest prawdziwa. 26 -Ale... ale to jednak mo�e by� prawda - zaprotestowa� s�abo. - No jasne - odpar� dziadek, z rozbawieniem wzruszaj�c ramionami. - To mo�e by� prawda! Po czym raz jeszcze zachichota� i poszed� z naczyniami do kuchni. Johnny przez jaki� czas �l�cza� nad prac� domow�, czu� jednak, �e oczy mu si� zamykaj�. No trudno. Jutro wstanie rano i doko�czy j� przed �niadaniem. Zamkn�� ksi��k� i zgasi� �wiat�o. Potem jak zawsze podszed� do frontowych drzwi, �eby poci�gn�� za klamk�, i wreszcie ruszy� po schodach na g�r�. W po�owie drogi zatrzyma� si�. Znajdowa�o si� tutaj niedu�e kwadratowe okienko, przez kt�re lubi� wygl�da�. Przez jaki� czas ch�opiec patrzy� na padaj�cy �nieg. Wyobra�a� sobie, jak bia�e p�atki zasypuj� pewien odleg�y cmentarz - tam, gdzie by�a pochowana mama. W jego sercu narasta� smutek i �zy nap�yn�y mu do oczu. Wytar� je r�kawem, a potem odwr�ci� si� i poszed� na g�r� do ��ka. Rozdzia� 2 Mija�y dni, mija�y tygodnie, a Johnny'emu nie przydarza�o si� nic ciekawego. Robi� to, co zwykle -zamiata� �nieg przed domem, wyciera� talerze, odrabia� lekcje. Ch�opiec ucz�szcza� do katolickiej szko�y przy parafii �w. Micha�a, kt�ra mie�ci�a si� w jednopi�trowym budynku z czerwonej ceg�y, pokrytym dach�wk� z �upku i od frontu ozdobionym kamiennym ostro�ukiem. W szkole przy parafii �w. Micha�a uczy�y siostry z zakonu Niepokalanego Serca Maryi. Nosi�y granatowe habity z czarnymi szkaplerzami i czarnymi welonami. W si�dmej klasie uczy�a siostra Elekta. Zazwyczaj by�a bardzo mi�a, ale mn�stwo zadawa�a do domu. Chocia� nie mo�na powiedzie�, �eby prace domowe sprawia�y John-ny'emu jakie� k�opoty. Ch�opiec mia� g�ow� nie od parady i wszyscy w szkole o tym wiedzieli. Innym uczniom raczej nie przeszkadza�o, �e nowy kolega jest taki �ebski. 28 Uwa�ali, �e to troch� dziwne, ale nie mieli mu tego za z�e. By� jednak pewien ch�opak, kt�ry mu naprawd� zazdro�ci�, a nazywa� si� Eddie Tompke. Eddie te� chodzi� do si�dmej klasy. Mieszka� za miastem, na farmie - a jak wszyscy wiedz�, praca na roli dobrze wp�ywa na mi�nie. By� wi�c silny, a na dodatek niebrzydki, s�dzi� zatem, �e �wiat kr�ci si� wok� niego i by� got�w st�uc ka�dego, kto wszed� mu w drog�. Mia� jednak pewne problemy, bo nauka nie sz�a mu najlepiej. Na jego ostatniej cenzurce by�y same dw�je i pa�y, ojciec zrobi� mu za to straszn� awantur�. Teraz wi�c Eddie ci�gle chodzi� z�y. Z�o�ci� si� na ca�y �wiat, a w szczeg�lno�ci na ma�ego Dixona. Johnny dopiero niedawno zacz�� dostrzega� jego antypati�. Pewnego dnia, stoj�c w kolejce w sto��wce, przypadkiem si� odwr�ci�, i zauwa�y�, �e Eddie mierzy go gniewnym wzrokiem. Innym razem rozmawia� sobie na boisku z koleg�, a Tompke kopn�� go w �ydk� bez �adnego powodu i poszed� dalej jakby nigdy nic. Od tego czasu zawsze kiedy Johnny go mija�, Eddie marszczy� brwi i m�wi� co� w rodzaju: Te� chcia�bym by� takim kujonem. Albo: To chyba fajnie by� lizusem? Czy tak w�a�nie za�atwiasz sobie dobre oceny, ma�y? Bo jeste� najwi�kszym lizusem w ca�ej szkole. Tak w�a�nie to robisz? Johnny bardzo si� tym martwi�. By� niski, niezbyt silny i nosi� okulary. Poza tym by� w szkole nowy i nie zdoby� jeszcze zbyt wielu przyjaci�. Bardzo si� ba�, �e od kogo� oberwie. To by�a jedna z jego najwi�kszych obaw - podobnie jak to, �e pewnego dnia nadepnie na gw�d�, zakazi ran� i umrze na t�ec. Johnny ci�gle czyta� w gazetach 29 o ludziach, kt�rzy zostali �zbici na miazg�" albo �pobici tak, �e nie mo�na ich by�o rozpozna�". Czytaj�c takie informacje, czu� �ciskanie w �o��dku. Zastanawia� si� wi�c - i to cz�sto - czy Eddiemu nie przyjdzie kt�rego dnia do g�owy, �eby go st�uc. W pewien zimny, pochmurny dzie� w lutym Johnny sta� przed szko�� �w. Micha�a. Lekcje si� sko�czy�y i wszyscy ju� poszli, a on jak zwykle wychodzi� ostatni. Poprawi� szalik i czapk� na g�owie. By� bardzo pedantycznym dzieckiem - wszystko musia�o by� zrobione jak nale�y albo wcale. Wreszcie by� got�w do wyj�cia. Zerkn�� na prawo i... O, nie! Eddie! Sta� na rogu i rozmawia� z jakim� koleg�. Zwr�cony do Johnny'ego plecami, jeszcze go nie dostrzeg�. Ale �eby wr�ci� do domu, Johnny musia�by przej�� obok niego. A wtedy... Johnny zastanawia� si�. Pomi�dzy ko�cio�em �w. Micha�a (kt�ry sta� na rogu) a szko�� bieg�a w�ska alejka. Gdyby si� spr�y�, m�g�by pobiec tamt�dy, a potem wr�ci� na g��wn� ulic�, i to trzema r�nymi drogami. Jednak z jakiego� powodu ch�opiec zdecydowa�, �e schowa si� w ko�ciele. Tam b�dzie m�g� si� pomodli� za dusz� mamy, i poczeka�, a� Eddie sobie p�jdzie. Ko�ci� �w. Micha�a by� wysok� budowl� z ceg�y, z ceglan� wie�yczk� wznosz�c� si� w p�nocno-wschodnim naro�niku. Od frontu znajdowa�o si� troje drewnianych drzwi w portalach zwie�czonych ostro�ukami. Do ka�dego prowadzi�y wydeptane kamienne schodki. Johnny ruszy� ku najbli�szym drzwiom. Dystans by� kr�tki i pokona� go z �atwo�ci�. Za chwil� ju� ci�gn�� za ci�kie metalowe k�ko. Drzwi otworzy�y si�, ch�opiec w�lizgn�� 30 si� do �rodka, a one zamkn�y si� za nim. Bang! Westchn�� z ulg�. Uda�o si�. Znajdowa� si� w przedsionku ko�cio�a. Zanurzy� palce w �wi�conej wodzie, prze�egna� si� i otworzy� jedne z wewn�trznych drzwi. By� teraz w g��wnej nawie �wi�tyni. Na wprost ci�gn�y si� rz�dy drewnianych �awek, a w g�rze wznosi�o si� wysokie, �ukowe sklepienie, pomalowane na ciemnoniebiesko i upstrzone z�otymi gwiazdkami. Na drugim ko�cu nawy znajdowa�a si� balustrada, za ni� masywny o�tarz. Johnny lubi� ten stary ko�ci� - wielki, pos�pny, przesycony zapachem kadzid�a i wosku. Uwielbia� mrugaj�c� czerwonym p�omykiem lamp� w prezbiterium i dziwne sceny na okiennych witra�ach. Cz�sto przychodzi� do ko�cio�a tylko po to, aby sobie posiedzie�, uciec przed �wiatem. Johnny ruszy� mi�dzy rz�dami �awek. Jego kroki, cho� ciche, zdawa�y si� odbija� echem od wysokiego sklepienia. Kiedy dotar� do szerokich wypastowanych schod�w prowadz�cych do balustrady, zatrzyma� si�. Skrzy�owa� ramiona na piersiach, podni�s� g�ow� i utkwi� spojrzenie w o�tarzu, kt�ry wyrze�bi� tajemniczy pan Nemo. By�o to wspania�e dzie�o. Przed nim wznosi�a si� trzypoziomowa drewniana nastawa z mn�stwem nisz o ostro�ukowych sklepieniach. Ka�da nisza mia�a pi�knie rze�biony okap i w ka�dej sta�a drewniana figura. Figury zosta�y pomalowane na r�ne kolory; artysta nie �a�owa� te� z�oce�. Na dw�ch dolnych poziomach stali �wi�ci. Byli tam �w. Piotr i �w. Pawe�, �w. Katarzyna i �w. Urszula, a tak�e bezimienne postacie z mieczami i palmami w d�oniach. Na szczycie 31 znajdowa�y si� tylko trzy figury. Byli to anio�owie. Jeden trzyma� tr�b�, drugi miecz i tarcz�, a trzeci z�ot� kadzielnic� na �a�cuchu. Przez d�u�szy czas Johnny z podziwem przypatrywa� si� rze�bom. Potem podszed� do �elaznego stojaka z lampkami wotywnymi, kt�ry sta� obok konfesjona�u. Zapali� �wieczk� dla swojej mamy i poszed� z powrotem do przedsionka. Ostro�nie popchn�� g��wne drzwi ko�cio�a. Nie otworzy� ich szeroko, a tylko odrobin� uchyli�. A niech to! Eddie nadal tam by�! Johnny pu�ci� drzwi, zamkn�y si� cicho. Co powinien teraz zrobi�? Czeka�a na niego babcia, wi�c nie m�g� zwleka� zbyt d�ugo. Ko�ci� mia� tylne wyj�cie, musia�by jednak przej�� przez prezbiterium i zakrysti�, aby si� do niego dosta�. Tylko ojciec Higgins, ministranci i siostry zakonne mogli tamt�dy przechodzi�. Gdyby ksi�dz przy�apa� go w zakrystii, dosta�by zawa�u. Johnny sta� w mrocznym przedsionku i namy�la� si�. By� zniecierpliwiony i mia� wra�enie, jakby znalaz� si� w pu�apce. Nagle jednak przyszed� mu do g�owy dziwny i ciekawy pomys�. A mo�e zej�� na d� i zajrze� do piwnicy? U�miechn�� si� szeroko. Zazwyczaj by� grzecznym ch�opcem, ale wszystko ma swoje granice. Jak wi�kszo�� dzieci lubi� zagl�da� w miejsca zakazane. Poza tym wiedzia�, �e jest sam - w ko�ciele opr�cz niego nie by�o nikogo. Teraz albo nigdy! Szybko przeszed� na drugi koniec przedsionka. Znajdowa� si� teraz pod sam� dzwonnic�. Drewniany sufit nad jego g�ow� mia� otwory, z kt�rych zwisa�y sznury 32 T dzwonu. Ciemne, lakierowane schody prowadzi�y w g�r� na ch�r, pod nimi za�, w �cianie pokrytej boazeri� osadzone by�y w�skie drzwi z ga�k� z czarnej porcelany. Prowadzi�y do piwnicy. Johnny zawaha� si�. Przyszed� mu na my�l duch ojca Baarta. A je�li si� teraz pojawi, co wtedy? Albo, co gorsza, je�li pojawi si� w ciemnej piwnicy? Ch�opiec wzruszy� ramionami i zmusi� si� do u�miechu. Przecie� dziadek wyja�ni� mu, �e opowie�� profesora to duby smalone. Na pewno. Nie ma si� czym przejmowa�. Po�o�y� d�o� na ga�ce, przekr�ci� j� i bez problemu otworzy� drzwi. Pan Famagusta, wo�ny, mia� za zadanie pilnowa�, aby zawsze by�y zamkni�te. Jednak Johnny dobrze wiedzia�, �e pan Famagusta jest niesolidny. Ch�opiec postawi� stop� na pierwszym stopniu, ale zaraz j� cofn��. Co� jeszcze by�o mu potrzebne... aha! No jasne - latarka! Kiedy� s�ysza�, jak wo�ny wspomina�, �e w piwnicy nie ma elektryczno�ci. I rzeczywi�cie, na zakurzonej p�eczce obok drzwi le�a�a ma�a, nieco obdrapana latarka. Johnny podni�s� j�, zapali� i ruszy� na d�. Pierwszy rz�d skrzypi�cych stopni prowadzi� do podestu, gdzie schody zakr�ca�y; nast�pny dochodzi� a� do udeptanej ziemi. Johnny przebieg� po �cianach �wiat�em latarki. Pod schodami przy �cianie sklecono byle jak par� p�ek, na kt�rych le�a�y r�ne przedmioty. Srebrna kadzielnica, tak za�niedzia�a, �e wydawa�a si� czarna. Brudne, oplatane paj�czynami pude�ko z napisem �Kadzid�o Ad Altare Dei". Gipsowy pos�g jakiego� �wi�tego, bez g�owy. Szklany dzbanek pe�en guzi-k�wod sutanny. Klucz francuski i odcinek mosi�nej kl�twa b��kitnego bo�ka 33 rury, niew�tpliwie pozostawione tutaj przez nieporz�d-nego pana Famagust�. Johnny skierowa� �wiat�o latarki w mroczn� czelu�� piwnicy. Zobaczy� ceglane kolumny, na kt�rych wspiera�a si� posadzka ko�cio�a. Za pierwszym rz�dem kolumn le�a�a sterta blat�w od sto��w. Oparte o ni� sta�o ko�o do loterii fantowej, takiej jak te organizowane podczas �wi�ta Dzi�kczynienia. Dalej w�r�d cieni majaczy� wielki, czarny od sadzy piec, kt�ry w zimie ogrzewa� ko�ci�. Janek westchn��. To miejsce okaza�o si� o wiele mniej interesuj�ce, ni� si� spodziewa�. Przez chwil� puszcza� promie� latarki tu i tam. Bez wi�kszego zainteresowania obejrza� rega� na ksi��ki ze spaczonymi, powyginanymi p�kami. Si�gn�� po jedn� z ksi��ek, ale natychmiast cofn�� r�k� z okrzykiem obrzydzenia. Ca�y tomik oblaz�y ma�e szare paj�czki. Johnny zadygota� i zamkn�� oczy. Nic nie m�g� na to poradzi�. Nienawidzi� paj�k�w, a te ma�e szare wydawa�y mu si� najohydniejsze ze wszystkich. Poczu� w ustach nieprzyjemny smak, ale prze�kn�� �lin� i niemi�e wra�enie min�o. Ch�opiec otworzy� oczy i zn�w za�wieci� na ksi��k�. Paj�ki znikn�y! Hmm, to by�o dziwne - gdzie one si� podzia�y? Spojrza� na pod�og� - nic. Potem skierowa� latark� na �cian� za rega�em i zobaczy�, �e jest w kiepskim stanie. Ceg�y by�y pop�kane, a zaprawa pyli�a i wysypywa�a si�. W jednym miejscu ca�kiem si� wykruszy�a i zia�a tam dziura. Mo�e tamt�dy w�a�nie uciek�y paj�ki. Johnny zn�w zacz�� si� przygl�da� ksi��kom. Z jakiego� powodu zaciekawi�a go w�a�nie ta, po kt�rej �azi�y paskudne stworzenia. Chcia� j� wyj�� i obejrze�. 34 Trzy razy wyci�ga� d�o�, aby jej dotkn��, i za ka�dym razem w ostatniej chwili cofa� r�k�. Wreszcie, przy czwartej pr�bie, jego palce zacisn�y si� na grzbiecie brudnego tomiku. Wyci�gn�� go szybko i cofn�� si� o krok. Potem zani�s� swoje znalezisko na schody i po�o�y� na jednym z ni�szych stopni. Przesun�� kr��ek �wiat�a po ok�adce ksi��ki. Wyblak�e z�ote litery tworzy�y s�owa: �Msza� rzymski". Ch�opiec ostro�nie wyci�gn�� d�o� i dotkn�� ok�adki o pogniecionych rogach. Szybkim ruchem otworzy�... A potem a� sapn�� ze zdumienia. Ca�e wn�trze ksi��ki zosta�o wyrwane. Z ka�dej kartki pozosta�y tylko brzegi. W powsta�ym otworze znajdowa�y si� dwa przedmioty: po��k�y papier, zwini�ty w rolk� i zwi�zany wyblak�� czerwon� wst��k�, i dziwaczna statuetka z niebieskiej ceramiki. Statuetka wygl�da�a jak sarkofag egipskiej mumii. Mia�a szeroko rozwarte oczy, orli nosek, u�miechni�te usta, faluj�c� br�dk� i r�ce skrzy�owane na piersiach na mod�� egipsk�. Najwyra�niej by�a to mumia faraona, poniewa� w d�oniach trzyma�a bicz i ber�o, symbole w�adzy kr�lewskiej w staro�ytnym Egipcie. Johnny nie posiada� si� ze zdumienia. Trzymaj�c latark� lew� r�k�, si�gn�� praw� do wn�trza wypatroszonej ksi��ki. Zrobi� to bardzo ostro�nie, jakby si� obawia�, �e co� go ugryzie. Nic takiego jednak si� nie zdarzy�o. Ch�opiec wyj�� rolk� papieru i szarpn�� zbutwia�� wst��k�, kt�ra by�a zawi�zana na kokardk�. W�ze� pu�ci� i Janek podni�s� kartk� do �wiat�a. Od tak dawna le�a�a zrolowana, �e trudno j� by�o rozprostowa�, sama 35 si� zwija�a. Pomimo to ch�opiec zdo�a� odczyta� wiadomo�� zapisan� cieniowanym, ci�kim, m�skim pismem: Ktokolwiek zabierze te przedmioty z ko�cio�a, uczyni to na w�asn� odpowiedzialno��. Zaklinam ci� w imi� Boga �ywego, aby� nie nara�a� na niebezpiecze�stwo swej nie�miertelnej duszy. �Do Mnie nale�y pomsta. )a wymierz� zap�at� - m�wi Pan". Remigiusz Baart Rozdzia� 3 Johnny szeroko otworzy� oczy. Nagle zrobi�o mu si� zimno. Ostro�nie, dr��c� d�oni� w�o�y� kartk� z powrotem do ksi��ki-skry