13334
Szczegóły |
Tytuł |
13334 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13334 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13334 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13334 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
CHANG
O
Nowe, zaktualizowane i poprawione pod względem historycznym wydanie stawnej książki, poszerzone o wstęp napisany w roku 2003. Przełożona na wiele języków, doczekała się milionowych nakładów na całym świecie. Przejmująca autobiograficzna saga. Spojrzenie od wewnątrz na proces tworzenia się współczesnych Chin przez pryzmat losów
rodziny, le, kc
kochającej ostoją były
CG
kłej "5J liczu;
fówy.
'ojnyj". totalłtar^izm.U)' ???
jpreSJii tortur, os"""
lii. Bohaterki to'prż©^^#iJ:
^ćielki trzech pokoleń rodziny Jung
Chang. Ich losy zostały ukazane
'la tle przemian zachodzących w
Nnach w ciągu ostatnich 80 lat:
,'d schyłku cesarstwa chińskiego,
:;akres japońskiej okupacji, przez
'ądy Mao i Rewolucję Kulturalną
o masakry na placu ?i??'?????.
Dzikie
łabędzie:
Trzy
córy Chin
Seria
71
W sprzedaży tn. in.
MARTHE BLAU W jego dłoniach
JUNG CHANG Dzikie łabędzie: Trzy córy Chin
ROBERT HARRIS Pompeja
JOSEPH HELLER
Paragraf 22
Ostatni rozdział, czyli paragraf 22 bis
Paragraf 23
WENDY HOLDEN Fatalna sława
MINEKO IWASAKI Gejsza z Gion
KEN KESEY Lot nad kukułczym gniazdem
SUE MONK KIDD Sekretne życie pszczół
STEPHEN KING Dolores Claiborne
Gra Geralda
Desperacja
JERZY KOSIŃSKI
Pasja
Wystarczy być
RICHARD MASON Wiatr nie potrafi czytać
IAN McEWAN Pokuta
ANCHEE MIN Cesarzowa Orchidea
KIEN NGUYEN Gobelin
TONY PARSONS Mężczyzna i żona
ALLISON PEARSON Nie wiem, jak ona to robi
MARIO PUZO Mroczna arena
HERMAN RAUCHER Prawie jak w bajce
ALICE SEBOLD
Nostalgia anioła
Szczęściara
ERICH SEGAL
Opowieść miłosna
Opowieść OHvera
Mężczyzna, kobieta i dziecko
D. L. SMITH Cuda w Santo Fico
NICHOLAS SPARKS Anioł stróż
ALAN TITCHMARSH Kocham tatę
LAUREN WEISBERGER Diabeł ubiera się u Prądy
W przygotowaniu
NADEEM ASLAM Mapy dla zagubionych kochanków
LUTHER BLISSETT Q. Taniec śmierci
ERIC GARCIA Naciągacze
WINSTON GROOM Taka śliczna dziewczyna
JOSEPH HELLER
Bóg wie
KAZUO ISH1GURO Nie pozwól mi odejść
LAURENT JOFFRIN Zapomniana księżniczka
STEPHEN KING Rosę Madder Reguł atorzy
NICOLA KRAUS, EMMA McLAUGHLIN Pracująca dziewczyna
JOHN LANCHESTER Hongkong
ANDRE LE GAL
Sajgon
MARC LEVY W innym życiu
STEVE MARTIN Cała przyjemność po waszej stronie
IAN McEVAN
Sobota
Dziecko w czasie
CARSON McCULLERS Serce to samotny myśliwy
TOMASZ MIRKOWICZ Lekcja geografii
GUILLAUME MUSSO
Polem...
TONY PARSONS Kroniki rodzinne
MARIO PUZO
Dziesiąta Aleja
Ojciec Chrzestny
Sycylijczyk
INDRA SINHA Śmierć w Bombaju
NICHOLAS SPARKS
Ślub
Trzy tygodnie z moim bratem
PLUM SYKES Blondynki z Bergdorf
MARK WINEGARDNER Powrót Ojca Chrzestnego
TOM WOLFE Nazywam się Charlotte Simmons
fCHANG
Dzikie
łabędzie:
Trzy
córy Chin
Z angielskiego przełożyła BOŻENA UMIŃSKA
Przedmowę przełożyła TERESA LECHOWSKA
%5
WARSZAWA 2004
Tytuł oryginału: WILD SWANS: THREE DAUGHTERS OF CHINA
Copyright © Globalflair Ltd. 1991, 2003
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2004
Redakcja: Lucyna Lewandowska/Teresa Lechowska
Konsultacja sinologiczna: Teresa Lechowska
Ilustracja na okładce: Photos 12/BE & W
Projekt graficzny okładki i serii: Andrzej Kuryłowicz
ISBN 83-7359-174-5
?
Dystrybucja Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa tel./fax (22)-631-4832, (22)-632-9155, (22)-535-0557 www.olesiejuk.pl/www.oramus.pl
Wydawnictwo L & L/Dział Handlowy
Kościuszki 38/3, 80-445 Gdańsk tel. (58)-520-3557, fax (58)-344-1338
Sprzedaż wysyłkowa
Internetowe księgarnie wysyłkowe:
www.merlin.pl
www.ksiazki.wp.pl
www.vivid.pl
WYDAWNICTWO ALBATROS
ANDRZEJ KURYŁOWICZ
adres dla korespondencji:
skr. poczt. 55, 02-792 Warszawa 78
Warszawa 2004
Wydanie VIII poprawione i rozszerzone (I w tej edycji)
Skład: Laguna
Druk: B.M. Abedik S.A., Poznań
Mojej babci i ojcu, którzy nie dożyli dnia wydania tej książki
Podziękowania
Jon Halliday pomógł mi napisać Dzikie łabędzie. Spośród jego wielu zasług szlifowanie mojego angielskiego jest jedną z najbardziej oczywistych. W trakcie naszych codziennych dyskusji zmuszał mnie do ciągłego klarowania zarówno moich myśli, jak i mojej opowieści, a przy tym pomagał mi znajdować najwłaściwsze wyrażenia w języku angielskim. Wsparta jego histoiyczną wiedzą, drobiazgową dociekliwością i rozsądnymi uwagami czułam się bezpiecznie.
Toby Eady jest najlepszym agentem, jakiego można sobie tylko życzyć. Skłonił mnie w delikatny sposób do tego, żebym zajęła się wyłącznie pisaniem.
Czuję się zaszczycona, że miałam do czynienia z tak znakomitymi profesjonalistami jak Alice Mayhew, Charles Hayward, Jack McKeown i Victoria Meyer z wydawnictwa Simon & Schuster w Nowym Jorku oraz Simon King, Carol 0'Brien, Hellen Ellis z wydawnictwa Harper-Collins w Londynie. Dla Alice Mayhew, mojej opiekunki w wydawnictwie Simon & Schuster, przeznaczam specjalne wyrazy wdzięczności za jej wnikliwe uwagi. Robert Lacey z HarperCollins wspaniale zredagował maszynopis, za co jestem mu głęboko wdzięczna. Pomocne uwagi padające w transatlantyckich rozmowach i ciepło, jakim promieniuje Ari Hoogenboom, zawsze dodawały mi energii. Dziękuję wszystkim, którzy pracowali przy tej książce.
Entuzjastyczne zainteresowanie moich przyjaciół stanowiło dla mnie niewyczerpane źródło zachęty. Wszystkim im jestem niezmiernie wdzięczna. Szczególnie pomogli mi Peter Whitaker, I Fu En, Emma Tennant, Gavan Mc Cormack, Herbert ?i?, R. G. Tiedemann, Hugh Baker, Yan Jiaąi, Sun Li-qun, Y. H. Zhao, Michael Fu, John Chow,
7
Clare Peploe, Andre Deutsch, Peter Simpkin, Ron Sarkar i Vanessa Green. Szczególna rola od początku przypadła Clive'owi Lindleyowi, z powodu jego cennych porad.
Moi bracia, siostra i przyjaciele z Chin z całą wielkodusznością pozwolili mi opowiedzieć dotyczące ich historie, bez których Dzikie łabędzie nie byłyby możliwe.
Bardzo dużo miejsca w tej książce zajmuje historia mojej matki. Mam nadzieję, że oddałam jej sprawiedliwość.
Jung Chang Maj 1991, Londyn, Anglia
DRZEWO GENEALOGICZNE
Wytwórca filcu Yang — m — „Stara pani Yang" I (zm. 1943)
Pan Chang — m — Pani Chang (1888-1933) (zm. 1958)"
Yang Rushan — m — Wu ..Eryatou" (1894-1947) (1888-1955)
Yufang (babcia) (1909-1969) I |___
1. Gen. Xue Zhihcng (jedna żona, wiele konkubin) (1876-1933)
Yulan/Lan Yulin
(1917-1960) (ur. 1930)
„Lojalny"/??i'? Pani Yulin (zm. 1960) (ur. 1927)
Jimying siedmioro
(zm. 1970) rodzeństwa
2. Dr Xia
(trzech synów, jedna córka
z pierwszego małżeństwa)
(1870-1952)
Baoqin/Dehong (mama) . (ur. 1931)
Xiaohong (ur. 1950)
Wang Yu/Shouyii (ojciec) (1921-1975)
Erhong/Jung (ur. 1952)
Jinming (ur. 1953)
?i???i?i (ur. 1954)
Xiaofang (ur. 1962)
Chengyi
m - małżeństwo
Chronologia
Rok
Rodzina/Autorka
Ogólne
1870 Urodził się dr Xia.
1876 Urodził się Xuc Zhiheng (dziadek).
1909 Urodziła się babcia.
1911
1921 Urodził się ojciec.
1922- 1924 Generał Xue zostaje szefem policji w rządzie generałów w Pekinie.
1924
1927
1931
1932 1933
Panowanie dynastii mandżurskiej (1644-1911).
Cesarstwo upada; republika, gubernatorzy wojskowi.
Babcia zostaje konkubiną generała Xue. Generał Xue traci władzę.
Urodziła się mama.
Babcia i mama jadą do Lulongu. Umiera generał Xue.
Kuomintang kierowany przez Czang Kaj-szeka jednoczy większą część Chin.
Japonia najeżdża Mandżurię. Japończycy okupują Yixian, Jinzhou.
Manzhiiguo rządzone przez Puyi.
10
1934
Długi Marsz: komuniści w Yan'anic.
1935 1936
1937
1938
1940 1945
Babcia poślubia dr. Xia.
Dr Xia, babcia i mama w Jinzhou.
Ojciec wstępuje do Partii Komunistycznej.
Ojciec w Yan'anie.
Japończycy wchodzą w głąb Chin. Przymierze
w
komuniści-Kuomintang.
Japonia kapituluje. Jinzhou okupują Rosjanie, chińscy komuniści, Kuomintang.
Wojna domowa: komuniści walczą z Kuomintangiem.
1946-1948 Ojciec w Chaoyangu, a potem w partyzantce koło Chaoyangu. Mama, aktywistka studencka, przyłącza się do komunistycznego podziemia.
1948 Mama aresztowana. Mama i ojciec spotykają się.
1949 Rodzice się pobierają. Wyjazd rodziców z Jinzhou. Marsz do Nankinu. Poronienie mamy. Ojciec w Yibinie.
1950 Mama w Yibinie; skupowanie żywności; walki. Urodziła się Xiaohong.
1951 Mama zostaje szefową Ligi Kampania „dławienia Młodzieży w Yibinie jako kontrrewolucjonistów" (Huige podwładna pani Ting; uzyskuje zabity).
pełne członkostwo w partii. Kampania przeciw „trzem Babcia i dr Xia w Yibinie. złom".
Kampania przeciw „pięciu
złom".
1952 W marcu przychodzę na świat. Umiera dr Xia.
Ojciec zarządza Yibinem.
Oblężenie Jinzhou.
Proklamowanie ChRL. Komuniści zdobywająSyczuan. Czang Kaj-szek na Tajwanie.
Reforma rolna. Udział Chin w wojnie koreańskiej (do lipca 1953 roku).
11
1953
1954
1955
1956 1957 1958
1959
1962 1963
1966
1967
Urodził się Jinming. Rodzina przenosi się do Chengdu.
Mama zostaje szefową Wydziału Spraw Publicznych Wschodniego Okręgu. Ojciec zostaje zastępcą dyrektora Wydziału Spraw Publicznych w Syczuanie. Urodził się ?i???i?i. Mama w areszcie. Dzieci w internatach.
Mama zostaje zwolniona. Kampania antyprawicowa. Idę do szkoły.
Urodził się Xiaofang.
Kampania „odkrywania
utajonych
kontrrewol ucjonistów".
(Przyjaciele z Jinzhou
napiętnowani).
Nacjonalizacja.
Kampania „stu kwiatów".
Wielki Skok; podwórzowy wytop stali; komuny. Głód (do 1961 roku). Pcng Dchuai występuje przeciwko Mao i zostaje potępiony. Kampania łapania „prawicowych oportunistów".
„Uczenie się od Lei Fenga", eskalacja kultu Mao. Początek „rewolucji kulturalnej".
Ojciec uwięziony.
Mama jedzie do Pekinu.
Ojciec zwolniony.
Zostaję przyjęta do Czerwonej
Gwardii.
Pielgrzymka do Pekinu.
Opuszczam Czerwoną Gwardię.
Prześladowanie rodziców.
Ojciec pisze do Mao;
aresztowanie; załamanie
psychiczne.
Mama w Pekinie u Czou
En-laja.
Rodzice więzieni i wypuszczani
(do 1969 roku).
Nieudana próba powstrzymania
„rewolucji kulturalnej" przez
marszałków;
Tingowie rządzą Syczuaneni.
12
1968
1969
1970 1971
1972 1973
1975 1976
1977 1978
Rodzina wyprowadza się
z rządowego kompleksu.
Powstaje Syczuański Komitet
Rewolucyjny.
Ojciec w obozie Miyi.
Zostaję wysiana do Ningnanu.
Umiera babcia.
Pracuję jako robotnica rolna
w Deyangu.
Mama w obozie Xichang.
Umiera ciotka Junying. Zostaję „bosonogą lekarką". Mama poważnie chora w szpitalu w Chengdu. Mama zrehabilitowana. Wracani do Chengdu. Zostaję odlewnikiem i elektrykiem.
Ojciec uwolniony.
Wstępuję na Uniwersytet Syczuański.
Umiera ojciec. Spotykam pierwszego cudzoziemca.
Zostaję asystentką, wysyłają
mnie na wieś.
Dostaję stypendium w Anglii.
IX Zjazd KPCh legalizuje „rewolucję kulturalną".
Tingowie usunięci.
Umiera Lin Biao. Wizyta Nixona.
Pojawia się Deng Xiaoping.
Umiera Czou En-laj, Deng
zostaje wyrzucony.
Demonstracje na placu
?i??'???i??.
Umiera Mao; „banda czworga"
aresztowana.
Deng wraca do władzy.
Wstęp do wydania z roku 2003
Dzikie łabędzie wydano po raz pierwszy w 1991 roku. Wydarzenie to zmieniło moje życie, ponieważ wreszcie zostałam pisarką.
Zawsze marzyłam, żeby być pisarką. Kiedy jednak dorastałam w Chinach, myśl o pisaniu i publikowaniu wydawała się nierealna. W owych czasach Chiny znajdowały się w kleszczach tyranii Mao, a większość pisarzy poddawano nieustającym straszliwym prześladowaniom politycznym. Wielu zadenuncjowano, jednych zesłano do obozów pracy, innych doprowadzono do samobójstwa. W latach 1966-1967 w wielkiej czystce Mao, błędnie nazywanej „rewolucją kulturalną", spłonęła większość książek znajdujących się w domach. Mojego ojca, który był komunistą i wysokim urzędnikiem, lecz stał się ofiarą czystki, zmuszono do spalenia ukochanego księgozbioru, co stało się jedną z głównych przyczyn jego obłędu. Niezwykle niebezpieczne było nawet pisanie do szuflady. Swój pierwszy poemat napisany na szesnaste urodziny, 25 marca 1968, musiałam podrzeć na kawałki, wrzucić do ubikacji i spuścić wodę, gdy prześladowcy mojego ojca przyszli przetrząsać nasze mieszkanie.
Odczuwałam jednak przemożną potrzebę pisania i nadal pisałam piórem wyobraźni. Przez kilka następnych lat pracowałam na roli i jako elektryk. Roztrząsając gnój na polu albo sprawdzając rozdzielnik mocy na szczycie słupa elektrycznego, szlifowałam w myślach długie pasaże albo wbijałam sobie w pamięć wiersze.
Do Anglii przyjechałam we wrześniu 1978. Mao zmarł dwa lata wcześniej i Chiny zaczynały wydobywać się z narzuconej przez niego dusznej izolacji. Po raz pierwszy od powstania Chińskiej Republiki Ludowej stypendia na studia za granicą
17
przyznawano, biorąc pod uwagę osiągnięcia naukowe, a nie względy polityczne.
Kiedy zdałam przewidziane egzaminy, mogłam wyjechać z kraju i byłam zapewne pierwszą osobą ze śródlądowej prowincji Syczuan, liczącej wówczas około dziewięćdziesięciu milionów mieszkańców, która po roku 1949 miała studiować na Zachodzie. Dzięki temu niewiarygodnemu uśmiechowi losu zyskałam wreszcie możliwość pisania, i to pisania tego, co chciałam.
I właśnie wtedy ta pasja mnie opuściła. W grancie rzeczy ostatnią rzeczą, jaką pragnęłam robić, było pisanie. Oznaczałoby to dla mnie konieczność zwrócenia się do wewnątrz i dumania nad życiem i czasami, o których nie cierpiałam myśleć. Usiłowałam zapomnieć o Chinach. Po wylądowaniu w kraju, który wydawał mi się jakby inną planetą, doznałam silnego wstrząsu i nie marzyłam o niczym więcej jak tylko o spędzaniu każdej minuty na zanurzaniu się w ten nowy świat.
W Londynie wszystko wydawało się rozkoszne. Mój pierwszy list do matki obfitował w peany na temat wystaw sklepowych i ogródków przed domami widzianych w drodze do Maida Vale 42, posiadłości ambasady chińskiej, w której mnie ulokowano. Były to czasy, gdy kwiaty dopiero zaczynały znów ozdabiać większość chińskich domów. W 1964 roku Mao uznał pielęgnowanie kwiatów i traw za obyczaj „feudalny" i „burżuazyjny" i nakazał „pozbyć się większości ogrodników". Jako dziecko musiałam wraz z innymi usuwać trawę z gazonów w naszej szkole i widziałam, jak znikały donice z kwiatami z budynków. Odczuwałam wielki smutek i byłam zmuszona nie tylko za wszelką cenę ukrywać to uczucie, lecz także obwiniać się za instynkty sprzeczne z instrukcjami Mao - do czego mnie, podobnie jak i inne chińskie dzieci, wdrażano w procesie prania mózgów. Jakkolwiek wtedy, gdy wyjeżdżałam, można już było przyznać się do tego, że lubi się kwiaty, i nie zostać potępionym, to jednak Chiny nadal wyglądały ponuro, w domach nie widziało się kwiatów, nikt ich też nie sprzedawał. Większość parków przypominała zdewastowane ugory.
Toteż zaraz pierwszego dnia, jak tylko pozwolono mi wyjść, wyruszyłam z nieopisaną przyjemnością na długi spacer po rozległym terenie Hyde Parku. Tam pod majestatycznymi kasztanami radowałam się każdym źdźbłem trawy i każdym kwiat-
18
kiem. Któregoś dnia zaryzykowałam, narażając się na surową reprymendę, a może nawet coś gorszego, i zaproponowałam politycznemu opiekunowi grupy, do której należałam, żeby przenieść nasze sobotnie zebranie, nazywane szkoleniem politycznym, na murawę w słynnych Kew Gardens.
Cotygodniowe zebrania indoktrynacyjne, które śmiertelnie nudziły mnie w Chinach, były wtedy nadal obowiązkowe, a w Londynie my, z ChRL, podlegaliśmy wciąż niemal więziennej kontroli. Nie wolno nam było nigdzie chodzić bez zezwolenia albo na własną rękę. Niepodporządkowanie się poleceniom mogło oznaczać odesłanie z powrotem do Chin, niesławę i zrujnowanie życia. Miałam uczucie, że się duszę w prowokacyjnej wolności Londynu, i zaczęłam wręcz obsesyjnie obmyślać plany naciągania czy też łamania reguł. I niekiedy mi się udawało, jak wtedy z pójściem do Kew Gardens, ponieważ opiekun polityczny sam za tym tęsknił, jakkolwiek bardzo się lękał kłopotów ze strony ambasady. W rezultacie grapa młodych ludzi w workowatych granatowych uniformach w stylu „stroju Mao" zasiadła niestosownie - ale z wielką radością - obok przepięknego różanego ogrodu.
I nie miało to złych skutków. Sprzyjało mi szczęście, ponieważ właśnie wtedy nastąpiły w Chinach dramatyczne zmiany. Pod koniec 1978 roku doszło do punktu zwrotnego, gdy odrzucono istotę maoizmu. W następnym roku mogłam z pewnym ryzykiem, ale bez konsekwencji, próbować naruszać restrykcje. Miejscem, które szczególnie przyciągało mój wzrok, był angielski pub, ponieważ zapowiedziano nam wyraźnie, że tam chodzić nie wolno. Chiński odpowiednik angielskiego wyrazu „pub", jiu-ba, w tych czasach sugerował jakieś nieprzyzwoite miejsce z nagimi kobietami. Skręcałam się z ciekawości. Jednego dnia wymknęłam się cichcem i pognałam do pubu naprzeciwko naszego college'u. Pchnęłam drzwi i wkradłam się do środka. Nic sensacyjnego nie zobaczyłam, tylko kilku starszych mężczyzn siedziało tam i piło piwo. Poczułam się rozczarowana.
Być może byłam pierwszą studentką z ChRL za granicą, która wychodziła na własną rękę. Członek grona pedagogicznego college'u, do którego uczęszczałam - teraz Thames Valley Uni-versity - zaprosił mnie na wycieczkę do Greenwich. Zgodnie z naszą zasadą zapytałam, czy mogę „zabrać przyjaciółkę". Źle mnie zrozumiał i odpowiedział: - Nic ci ze mną nie grozi. Speszyłam się, ale nie mogłam sprawy wyjaśnić. Nie wolno nam
19
było nikomu mówić, że musimy mieć ze sobą opiekuna, musieliśmy wymyślić jakąś wymówkę. Nie chciałam kłamać, a co więcej, bardzo pragnęłam jechać bez nadzorcy. Poprosiłam zatem attache ambasady, który opiekował się studentami, żeby pozwolił mi jechać. Inaczej ten Anglik pomyśli, argumentowałam, że my, Chińczycy, nie ufamy mu, a nawet może podejrzewamy o złe zamysły, a to zaszkodziłoby przyjaźni angielsko-chińskiej i reputacji naszej socjalistycznej ojczyzny. Pod koniec tej tyrady attache zgodził się i powiedział, żebym zachowywała się dyskretnie. Podejrzewam, że w gruncie rzeczy jemu też niezbyt podobał się system. Zrobił aluzję na ten temat, zwierzając mi się pewnego wieczoru, gdy byliśmy sami w budynku ambasady. Kochał się przed dwudziestu laty w pewnej dziewczynie i kiedy mieli się pobrać, podczas kampanii politycznej uznano ją za element prawicowy. W tej sytuacji niezrezygnowanie ze ślubu oznaczałoby koniec jego tak dobrze zapowiadającej się kariery. Dziewczyna uparła się, żeby zerwać zaręczyny. Po długich zmaganiach on się w końcu zgodził, potem zrobił karierę dyplomatyczną. Nigdy jednak o niej nie zapomniał i nigdy sobie tego nie darował. Płakał, gdy mi o tym opowiadał.
Nie wydawało się dziwne, że urzędnik ambasady, który prawie mnie nie znał, obnaża przede mną swoje serce. W tych latach ludzie tak byli obarczeni życiowymi tragediami, że skłonni byli zrzucić z serca brzemię, jak tylko wyczuli życzliwą duszę. Liberalizacja w Chinach otworzyła śluzy, uwalniając ludzką pamięć. Umożliwiła również to, że attache zaryzykował i dał mi niezgodne z regułą pozwolenie na opuszczenie w pojedynkę miejsca zamieszkania.
Do dziś mam w żywej pamięci tę wyprawę do Greenwich. Była doprawdy wyjątkowa: jazda, spacer, fotografowanie się na południku z jedną nogą na innej półkuli. Odczuwałam jednak straszne napięcie. Przez cały czas wypatrywałam ludzi wyglądających na Chińczyków i pospiesznie oceniałam po ubraniu, czy pochodzą z ChRL; jeśli zdecydowałam, że tak, co było zadziwiająco częste (jako że w owych czasach bardzo niewiele osób stamtąd przebywało na Zachodzie), odwracałam głowę, unikając ich wzroku, a zarazem usiłowałam zachowywać się jak najbardziej naturalnie wobec mojego towarzysza. Bałam się, że ktoś mnie zobaczy i doniesie do ambasady, a wtedy byłabym skończona, mogłoby to też zaszkodzić sympatycznemu attache. Egzotyczny piknik z kanapkami z serem na rozległej spokojnej
20
łące okazał się najbardziej szarpiącą nerwy chwilą w tym dniu, bo znajdowałam się w miejscu, w którym nie miałam gdzie się schować.
Lęk nie powstrzymał mnie jednak przed spróbowaniem innych awanturniczych rzeczy - nie ze względu na zamiłowanie do zaznawania dreszczyku emocji, lecz po prostu dlatego, że nie mogłam nic na to poradzić. W miarę poluzowania reguł wychodziłam coraz częściej sama i szybko zaprzyjaźniłam się z ludźmi o odmiennym stylu życia. Większości z nich mówiłam, że jestem z Korei Południowej, nie z Chin. Miałam na względzie nie tylko półtajny charakter swoich poczynań, lecz także i to, by nie wzbudzać zaciekawienia krajem mojego pochodzenia, który w owym czasie fascynował ludzi jak kosmos z powodu hermetycznej izolacji. Chciałam zniknąć w tłumie, nie rzucając się w oczy, być anonimową osobą w Londynie. I mogłam to osiągnąć - moje pierwsze i najmocniejsze wrażenie było takie, że Wielka Brytania to zdumiewająco bezklasowe społeczeństwo. Urodziłam się w rodzinie należącej do elity komunistycznej i widziałam, jak hierarchiczne i klasowo zróżnicowane są Chiny Mao. Każdy człowiek przypisany był do określonej kategorii. W każdym kwestionariuszu obok daty urodzenia i płci obowiązkowo figurowała rubryka pochodzenie społeczne. Determinowało ono karierę danej osoby, zależności i życie. Podczas gdy wiele osób z elity skłaniało się do tego, by zadzierać nosa, ci, którzy urodzili się w „złej" rodzinie, mieli zrujnowane życie. Skutkiem tej straszliwej rzeczywistości był fakt, że wszystkich nas opanowała obsesja na punkcie pochodzenia, i często już przy pierwszej rozmowie zadawano pytanie w tej kwestii. Natomiast w Londynie, poznając ludzi, nie odczuwałam tego rodzaju presji. Wszyscy wydawali się zadziwiająco równi i pochodzenie zupełnie ich nie obchodziło.
Z biegiem lat skorygowałam nieco swoje poglądy. Nie sądzę jednak, bym chodziła z głową w chmurach. Wbrew swoim tradycjom różnic klasowych w Wielkiej Brytanii ludzie mają godność, upośledzeni nie są znieważani i tyranizowani jak u nas w czasach Mao. A sprawiedliwość społeczna i waga, jaką się tu przywiązuje do tej koncepcji, to coś, w czym dzisiejsze Chiny wciąż jeszcze nie mogą równać się z Wielką Brytanią.
Tak więc pokochałam Wielką Brytanię sercem i umysłem. Pierwszy rok, który tu spędziłam, był okresem największego upojenia. Odwiedzałam wszystkie muzea i galerie zaznaczone
21
na planie miasta, chodziłam z jednej wystawy na dragą, bo wstęp dla studentów był niemal darmowy. Wędrowałam z lubością przez Londyn, oszczędzając na przejazdach, ponieważ wszystkie budynki i ulice wydawały mi się interesujące. Zaglądałam do kiepskich klubów nocnych i oglądałam asortyment oferowany przez sex shopy w Soho. Moja pierwsza dyskoteka była oszałamiająca. Nawet przeciętne kino przypominało sezam, w którym przyciemnione światła na starej czerwonej tapicerce i tu i ówdzie dziwne złocenia sugerowały tajemnicę i skarby. Zadawałam osobliwe, jak się potem zorientowałam, pytania i uczyłam się o ludziach z innych kultur. Ostatnim tabu, które należało złamać, było posiadanie cudzoziemskiego chłopaka, co musiałam robić potajemnie, wciąż spodziewając się katastrofy. Ostrzegawcza opowieść, przywieziona z Chin, w którą święcie wierzyłam, mówiła, że każda, która próbuje mieć kochanka cudzoziemca, zostanie omamiona narkotykami i odesłana z powrotem do Chin w jutowym worku. Kiedy znalazłam się gdzieś w pobliżu Portland Place, gdzie jest ambasada, nogi pode mną się uginały, a jeśli jechałam samochodem, zsuwałam się tak nisko na siedzeniu, że moja głowa znikała poniżej okna. To wtedy po raz pierwszy w życiu zrobiłam sobie makijaż - myślałam, że zamaskuję się w ten sposób przed ambasadą (która w rzeczywistości nie prowadziła tego rodzaju nadzoru, jaki sobie wtedy wyobrażałam). Śmieszna też była ta zabawa z makijażem. Sama z trudem rozpoznawałam własną twarz o ustach dosłownie wypacykowanych szkarłatną lub fioletową szminką i z zielono-złotymi cieniami na powiekach.
Gdy przystąpiłam do pracy nad doktoratem z językoznawstwa, zaproponowano mi stypendium uniwersytetu w Yorku, mieście, które niezwykle mnie pociągało, zanim jeszcze je ujrzałam, z powodu swojej legendarnej katedry, miejskich murów (najbardziej zbliżonych do chińskiego Wielkiego Mura) i wojny Dwóch Róż. W owym czasie zagraniczne stypendia musiały być zatwierdzone przez chińskie władze i indywidualne osoby nie mogły ich otrzymywać. Lecz szczęście znów mi dopisało i mogłam tę propozycję przyjąć dzięki takim ludziom jak życzliwy attache w ambasadzie i dzięki odwilży na coraz większą skalę w Chinach. W rezultacie uzyskawszy tytuł doktora w 1982 roku, byłam pierwszą osobą z ChRL, która doktoryzowała się na uniwersytecie w Wielkiej Brytanii.
22
Nauczyłam się znacznie więcej niż tylko teorii językoznawczych (które, jak muszę wyznać ze wstydem, w znacznym stopniu od tego czasu zapomniałam). Pamiętam dzień, kiedy poszłam przedyskutować plan mojej pracy z kierownikiem naukowym, profesorem Le Page'em, który już samą swoją wrażliwą obecnością przyczynił się do rozproszenia dręczącego mnie nieustannie niepokoju i napadów nagłej paniki. Jego lekko ironiczny sposób bycia i nienarzucający się autorytet nieustannie mnie upewniały, podobnie jak i Anglia, że przybyłam do właściwego miejsca i nie mam się czym martwić. Czując się całkowicie odprężona, zaczęłam paplać o swoich poglądach na teorie językoznawcze, które miałam badać. Profesor słuchał, a pod koniec spytał: - Może mi pani pokazać swoją pracę doktorską? -Skonfundowana wykrzyknęłam: - Ale ja jej jeszcze nie zaczęłam pisać! - Co on skonstatował: - A ma już pani wszystkie wnioski.
Ta jedna uwaga rozsupłała dławiący węzeł zawiązany na moim umyśle przez totalitarną „edukację". W Chinach uczono nas niewyciągania wniosków z faktów, lecz rozpoczynania od teorii marksistowskich albo myśli Mao, albo linii partyjnej, i zaprzeczania faktom, a nawet ich potępiania, jeśli do nich nie pasowały. Dumałam nad tym nowym podejściem, wracając do swojego pokoju nad pięknym jeziorem na terenie kampusu, gdzie pod oknem wodne ptaki miały kolonię i co rano budziły mnie śpiewem. Przecinały teraz niebo w locie, a widok ten odpowiadał mojemu uczuciu, że znalazłam właściwy sposób myślenia. Mieć otwarty umysł: to takie proste, a odkrycie tego zabrało mi tak wiele czasu.
To w Yorku pewnego wieczoru pomyślałam o napisaniu książki o swoim dawnym życiu. Zaproszono mnie na pogadankę profesora, który właśnie wrócił z Chin. Pokazywał slajdy z odwiedzin w szkole, w której uczniowie mieli lekcje w mroźny zimowy dzień w klasie bez ogrzewania i z porozbijanymi szybami w oknach. - Nie jest im zimno? - spytał życzliwy profesor. - Nie, nie jest - usłyszał w odpowiedzi.
Po pokazie było przyjęcie i jedna kobieta, zapewne usiłując znaleźć coś, co mogłaby mi powiedzieć, zaczęła: - Musi pani tu być bardzo gorąco. - Ta niewinna uwaga tak mnie dotknęła, że wyszłam szybko z pokoju i popłakałam się pierwszy raz od przyjazdu do Anglii. Nie chodziło o to, że czułam się obrażona, ogarnęła mnie natomiast przemożna żałość z powodu moich rodaków w ojczyźnie. Przez nasze władze nie byliśmy traktowani
23
jak prawdziwe istoty ludzkie, wobec czego niektórzy cudzoziemcy nie widzieli w nas ludzi takich samych jak oni. Przypomniałam sobie stare spostrzeżenie, że życie Chińczyków jest tanie, i zaskoczenie pewnego Anglika tym, że jego chiński służący nie może wytrzymać bólu zęba. Kiedyś znowu rozjuszyły mnie liczne pełne podziwu komentarze ludzi z Zachodu, którzy odwiedziwszy Chiny Mao, twierdzili, że Chińczycy to ludzie nadzwyczajni, bo chyba lubią być krytykowani, denuncjowani, „reformowani" w obozach pracy - co ludziom na Zachodzie wydawałoby się prawdziwą okropnością. Z takimi myślami kłębiącymi się w głowie przypomniałam sobie moje życie w Chinach, moją rodzinę i wszystkich ludzi, których znałam, i wtedy zapragnęłam opowiedzieć światu nasze historie i to, co naprawdę czuli Chińczycy. Powróciła pasja pisania.
Upłynęło jednak sporo lat, zanim napisałam Dzikie łabędzie. Podświadomie buntowałam się przeciwko temu pomysłowi. Nie byłam w stanie kopać tak głęboko w swojej pamięci. W burzliwym okresie „rewolucji kulturalnej" w latach 1966-1976 moja rodzina straszliwie cierpiała. Zarówno mój ojciec, jak i babka zmarli w mękach. Nie chciałam ożywiać wspomnień o latach cierpień babki z powodu nieleczonej choroby, o uwięzieniu ojca, o klęczeniu matki na potłuczonym szkle. Napisałam kilka linijek, ale wszystko to było sztuczne i pozbawione życia. Nie byłam z nich zadowolona.
Potem, w 1988 roku, przyjechała do Londynu moja matka. To była jej pierwsza podróż za granicę. Chciałam, żeby miała z niej jak najwięcej, i poświęcałam dużo czasu, prowadząc ją w różne miejsca. Po krótkim czasie zauważyłam, że wcale nie sprawia jej to przyjemności. Myślała o czymś i była niespokojna. Jednego dnia odmówiła pojechania na zakupy i zasiadła przy czarnym stole w jadalni, na którym jaśniał bukiet żółtych żonkili. Trzymając w dłoniach kubek jaśminowej herbaty, oznajmiła, że najbardziej ze wszystkiego chciałaby ze mną rozmawiać.
I mówiła codziennie przez wiele miesięcy. Po raz pierwszy w naszym życiu opowiadała mi o sobie i o mojej babce. Babka, jak się dowiedziałam, była konkubiną generała, a matka wstąpiła do komunistycznego podziemia, mając lat piętnaście. Ich pełne wydarzeń życie płynęło w kraju wstrząsanym przez wojny, obce inwazje, rewolucje, a potem totalitarną tyranię. W ogólnym wirze
24
wciągnięte zostały w romantyczne przeżycia. Dowiedziałam się o doświadczeniach mojej matki, o tym jak o włos uniknęła śmierci, o jej miłości do mojego ojca i emocjonalnych z nim konfliktach. Poznałam też bolesne szczegóły bandażowania stóp babce, gdy w wieku lat dwu miażdżono jej kości stóp dużym kamieniem, żeby zadość uczynić panującym wówczas ideałom piękna.
Scenerią dla naszych rozmów były wyprawy turystyczne. Podczas podróży na wyspę Skye w Szkocji i nad jezioro Lugano w Szwajcarii moja matka nie przestawała mówić - w samolotach i samochodach, na statkach, na spacerach i przez pół nocy. Kiedy wychodziłam do pracy, ona zostawała w domu i rejestrowała swoje opowieści, posługując się magnetofonem. Do wyjazdu z Wielkiej Brytanii nagrała sześćdziesiąt godzin wspomnień. Tu z dala od społecznych i politycznych ograniczeń Chin mogła wreszcie zrobić to, czego nie mogła robić przez całe życie: otworzyć swój umysł i swoje serce.
Kiedy jej słuchałam, czułam się poruszona tym, jak bardzo pragnęła mojego zrozumienia. Uderzyło mnie też, że naprawdę gorąco życzyła sobie, bym pisała. Musiała wiedzieć, że pisanie miałam w sercu, i starała się natchnąć mnie odwagą do zrealizowania swojego marzenia. Nie robiła tego poprzez naleganie, bo nigdy tak nie postępowała, lecz dostarczała mi opowieści i pokazywała, jak stawiać czoło przeszłości. Mimo że miała życie pełne cierpień i udręk, opowieści te nie były przygnębiające ani nie do zniesienia. Przebijał z nich hart ducha, co zawsze dodawało otuchy.
To właśnie ona zainspirowała mnie ostatecznie do napisania Dzikich łabędzi, dziejów mojej babki, mojej matki i moich w niespokojnych Chinach XX wieku. Przez dwa lata wylałam mnóstwo łez i przewracałam się z boku na bok w czasie wielu bezsennych nocy. Nie wytrwałabym przy swoim zamyśle, gdyby nie to, że w tym okresie znalazłam miłość, która wypełniła mi życie i zapewniła głęboki spokój. Jon Halliday, mój rycerz bez zbroi - jako że zwycięstwo zapewnia mu wewnętrzna siła pod nader łagodnym wizerunkiem zewnętrznym - to najcenniejszy skarb, jaki dostałam od mojej przybranej ojczyzny, Wielkiej Brytanii. Był przy mnie, wszystko więc szło jak trzeba - wszystko, w tym również pisanie Dzikich łabędzi.
Tworząc tę książkę, polegałam w dużej mierze na Jonie. Angielskiego zaczęłam się porządnie uczyć dopiero w wieku lat
25
dwudziestu jeden, i to w środowisku całkowicie odciętym od świata zewnętrznego. Jedynymi cudzoziemcami, z którymi miałam okazję rozmawiać przed przyjazdem do Wielkiej Brytanii, byli marynarze w południowochińskim porcie Zhanjiang, dawnej kolonii francuskiej, gdzie mnie i moich kolegów ze studiów posłano na dwutygodniową praktykę językową. Kiedy przyjechałam do Londynu, mogłam wprawdzie sporo czytać - jako jedną z pierwszych książek pochłonęłam Rok 1984, zdumiewając się nieustannie tym, jak dalece opis Orwella odpowiada Chinom Mao - jednakże posługiwanie się czystą angielszczyzną przekraczało moje możliwości. W Chinach podręczniki do nauki angielskiego były pisane przez ludzi, którzy sami nigdy nie mieli kontaktów z cudzoziemcami, i w gruncie rzeczy stanowiły bezpośrednie tłumaczenia tekstów chińskich. Na przykład lekcja „Pozdrowienia" podawała dokładne odpowiedniki wyrażeń używanych przez Chińczyków, które dosłownie brzmią następująco: „A przyszedłeś?" i „Jadłeś już?". I tak właśnie pozdrawiałam ludzi na początku swego pobytu w Anglii.
Potrzebowałam pomocy Jona, żeby napisać książkę po angielsku - i to książkę, jak miałam nadzieję, dobrą. Jon, sam pisarz i historyk, był nieodzowny przy pracy nad Dzikimi łabędziami. Całkowicie polegałam na jego sądzie i nieomylnym oku - na jego pięknych gazelich oczach. Nie da się przecenić tego, czego nauczyłam się od Jona, jeśli chodzi o pisanie.
Kiedy powstały Dzikie łabędzie przy poparciu ze strony dwóch najważniejszych w moim życiu osób, matki i męża, czułam się niezmiernie szczęśliwa. Tuż przed ukazaniem się książki matka napisała mi, że być może Dzikie łabędzie nie będą mieć powodzenia i nie spotkają się z większym zainteresowaniem, ale nie powinnam się zniechęcać. Sprawiłam bowiem, że jest zadowolona, ponieważ pisanie tej książki bardzo nas zbliżyło. I ten fakt już jej wystarcza. Matka miała rację. Odczuwałam obecnie do niej jeszcze większy szacunek i miłość. Lecz właśnie dlatego, że teraz lepiej ją znałam, mogłam się domyślać, iż głoszona przez nią obojętność w kwestii uznania to była typowa dla niej próba ochronienia mnie przed ewentualnym bólem. Bardzo się wzruszyłam.
Ze strony matki nie odczuwałam presji, tylko zrozumienie i dzięki temu oszczędzono mi niepokoju o to, jak Dzikie łabędzie zostaną przyjęte. Miałam nadzieję, że czytelnikom się spodobają, ale nie rozpamiętywałam tego marzenia. Otuchy w znacznym
26
stopniu dodawał mi Jon. Powiedział: - To wspaniała książka. A ja mu wierzyłam, tak jak wierzyłam przy podejmowaniu wszystkich decyzji wiążących się z tym tekstem i we wszystkim w życiu.
Dzikie łabędzie odniosły sukces. W ciągu minionych dwunastu lat wielu ludzi wyrażało mi uznanie osobiście i w listach, co sprawiło, że moje życie stało się jednym pasmem szczęścia. Moją matkę, która nadal mieszka w Chengdu w Chinach, odwiedzają ludzie wielu narodowości, od dyplomatów do łazików, od biznesmenów do turystów. Zaproszono ją do tak różnych krajów, jak Holandia i Tajlandia, Węgry i Brazylia, nie wspominając już o Wielkiej Brytanii. W Japonii zatrzymywały ją kobiety pod kwitnącymi sakurami i mówiły wzruszające rzeczy, a pewnego razu w restauracji od gości siedzących przy stoliku na drugim końcu sali przyniesiono na srebrnej tacy piękną chusteczkę od kimona z prośbą, żeby złożyła na niej swój podpis. Na niejednym lotnisku pomagano jej z bagażem, po czym wyrażano wobec niej podziw. Spotkała się ze zrozumieniem nie tylko ze strony córki, lecz także milionów czytelników na całym świecie.
Jedyną smutną rzeczą w tej historii z idealnie szczęśliwym końcem jest to, że Dzikich łabędzi nie pozwolono opublikować w ChRL. Reżim wydaje się dostrzegać w tej książce groźbę dla władzy Partii Komunistycznej. Dzikie łabędzie to dzieje osobiste, ale odzwierciedlają historię Chin w XX wieku i partia nie wypadła w nich dobrze. Partia podyktowała oficjalną wersję wydarzeń dla usprawiedliwienia swoich rządów, a Dzikie łabędzie jej się nie podporządkowały. Książka ta ukazuje, że Mao rządził chińskim ludem w sposób przestępczy i wcale nie był z gruntu dobrym i wielkim przywódcą, jak to zadekretował Pekin. Dzisiaj portret Mao nadal wisi na placu ?i??'?????, w sercu stolicy, a po drugiej stronie rozległej betonowej przestrzeni spoczywają jego ziemskie szczątki jako obiekt kultu. Obecne przywództwo podtrzymuje mit Mao, ponieważ dzięki niemu występuje w roli jego dziedzica i czerpie stąd swoją legitymizację.
Dlatego publikacja Dzikich łabędzi w Chinach została zakazana. Podobnie jak jakakolwiek wzmianka o nich albo o mnie w mediach. Chociaż w ciągu tych lat wielu chińskich dziennikarzy robiło ze mną wywiady albo pisało o mojej książce, to jednak recenzje z wyjątkiem kilku nie ujrzały światła dziennego,
27
bo niewielu wydawców ośmieliło się naruszyć zakaz. Zakazowi temu nadano szczególny charakter, gdyż ostro sformułowane supertąjne zalecenie w tej kwestii podsygnował również minister spraw zagranicznych, co w przypadku książki jest rzeczą niezwykłą, jeśli nie wręcz niebywałą. To ludzi przeraża i czują, że powiązanie ich z Dzikimi łabędziami może spowodować poważne kłopoty. Jest również intrygujące to, że w rezultacie całkiem sporo osób, włącznie z pracownikami państwowej cenzury, poszukiwało tej książki, chcąc ją przeczytać.
Dzisiaj życie w Chinach jest niewypowiedzianie lepsze niż kiedykolwiek za pamięci większości ludzi - co nie przestaje mnie niezmiernie cieszyć. Lecz choć w znacznym stopniu istnieje wolność osobista, w kraju nie ma wolności. Prasa i wydawnictwa poddane są surowszej kontroli niż w czasach przedkomunistycz-nych. Zanim w 1994 roku Dzikie łabędzie zostały objęte zakazem, chiński wydawca przedłożył tekst cenzorom, dokonawszy pewnych skreśleń, na przykład usuwając moje refleksje na temat Mao. Tego rodzaju uwag było niewiele, zgodziłam się zatem na skreślenia pod warunkiem przyjętym przez wydawcę, że na danej stronie znajdzie się informacja: „następnych xxx wyrazów zostało wykreślonych". Taką formułką posługiwała się cenzura przed komunistami. Nie funkcjonuje ona jednak przy dzisiejszych rządach. Wersja skrócona ostatecznie się ukazała - ale jako wydanie pirackie. Nawet piraci bali się opublikować pełny tekst. Mówiono mi, że istnieje jeszcze jedna piracka wersja, tym razem bez skreśleń. Prawdopodobnie chodzi o fotokopię edycji w języku chińskim wydanej na Tajwanie i w Hongkongu, którego przejęcie przez ChRL w 1997 roku nie odbiło się na publikacjach. Sporo egzemplarzy wwieziono do kraju (celnicy rzadko przeszukują bagaże podróżnych). Sama je przywoziłam bez problemów, natomiast książki wysyłane pocztą nigdy nie dochodziły. Jeden z wielkich chińskich reżyserów filmowych, którego niezwykle podziwiam, próbował zrobić film na podstawie tej książki. Nic z tego nie wyszło, zakomunikowano mu bowiem, że objęta jest zakazem, i gdyby zrobił film za granicą, to reperkusje odbiją się na innych filmach, a także na jego ekipie. W efekcie restrykcji ze strony reżimu większość ludzi w Chinach nigdy nie słyszała o Dzikich łabędziach.
Niemniej książka ta cieszy się pewną sławą w kraju dzięki wielości środków porozumiewania się ze światem zewnętrznym. Stała się nawet przedmiotem kombinacji bystrookich kanciarzy.
28
Jeden z nich w moim mieście rodzinnym, Chengdu, był chyba drugorzędnym oszustem. Jak doniósł lokalny dziennik z dnia 6 maja 2000 roku, kręcił się przy większych hotelach i w znaczniejszych miejscach i mówiąc biegle po angielsku, trochę po francusku, niemiecku i japońsku, nagabywał cudzoziemców, podając się za mojego bliskiego przyjaciela. Prowadził ich potem do restauracji na posiłki, za które turyści płacili słone rachunki, a on dostawał następnie zniżkę.
Zdarzały się również wzruszające gesty. Pewnego razu kiedy zjedliśmy z Jonem kolację w jednej z restauracji w Pekinie i Jon zamierzał za nią płacić, poinformowano go, że rachunek już uregulował młody Chińczyk, który, jak powiedział, dowiedział się wiele o swoim własnym kraju z „książki pańskiej żony".
Jakkolwiek Dzikie łabędzie są książką zakazaną, nikogo nie karze się za jej czytanie albo rozmowę o niej na gruncie prywatnym. Ja mogę całkiem swobodnie podróżować po Chinach, bez dostrzegalnego nadzoru. Najwyraźniej podczas gdy książkę uznano za zagrożenie, mnie nie, ponieważ nie urządzam zebrań, nie wygłaszam przemówień ani nie prowadzę żadnej potajemnej działalności. W mediach obowiązuje zakaz dotyczący mojej osoby, jestem więc tylko indywiduum bez publicznego głosu. Obecny reżim koncentruje się usilnie na powstrzymywaniu: kieruje jedynie groźby, które dotyczą wszystkiego, co mogłoby mieć publiczny wpływ i potencjał prowadzący do zorganizowania opozycji. Takie podejście to kolosalna poprawa w stosunku do rządów Mao, gdy gnębiono bez powodu miliony niewinnych ludzi. Jednakże oznacza też, że partia jest zdecydowana utrzymać monopol władzy i że miliard trzysta milionów Chińczyków będzie nadal musiało żyć zdane na łaskę garstki potajemnie wybieranych ludzi. Świat również musi liczyć jedynie na szczęśliwy trafi na to, że przywódcy wielkiej potęgi atomowej nie są źli.
Pisanie Dzikich łabędzi pogłębiło moje uczucia w stosunku do Chin. Poddawszy przeszłość egzorcyzmom, nie pragnęłam już „zapomnieć o wszystkim". Czuję się niespokojna, jeśli przez dłuższy czas znajduję się z dala od mojej ojczyzny. Ten kraj, tak stary, a przy tym tak energicznie młody, kraj, który przeżył tyle tragedii, a jednak pozostał tak żywy i optymistyczny, noszę w sobie. Wracam do niego raz albo dwa razy na rok. Nie jest to dom, w którym się odpoczywa, i często przyjeżdżam do Londynu
29
wyczerpana. Egzaltacja i podniecenie wyczerpują, podobnie jak irytacja i oburzenie, a wszystko to towarzyszy mi tam na każdym kroku. Jeżdżę tam zbierać materiały do biografii Mao, którą piszemy razem z Jonem od dziesięciu lat i która zostanie opublikowana w 2004 roku - i to sprawia, że wyjazdy te są jak narkotyk.
Postanowiłam pisać o Mao, ponieważ byłam zafascynowana człowiekiem, który zdominował moje życie w Chinach i zniszczył życie moim rodakom, jednej czwartej mieszkańców Ziemi. Był równie zły jak Hitler czy Stalin i wyrządził ludzkości tyle samo szkód co oni. Jednakże świat wie o nim zdumiewająco mało. Podczas gdy tamtych dwóch europejskich despotów wkrótce po śmierci potępiono na całym świecie, Mao udał się wręcz niewiarygodny wyczyn zachowania dobrego imienia z niewielkim tylko uszczerbkiem - absolutnie nieadekwatnym do jego zbrodni - przez trzy dziesiątki lat po śmierci. Jon i ja z entuzjazmem podjęliśmy wyzwanie znalezienia drogi przez labirynt mitów o Mao.
Chiński reżim, jak należało oczekiwać, stawia mi wiele przeszkód, ale tylko nieliczne z nich są nie do pokonania, a większość dodaje jedynie zabawności naszym wysiłkom, zamieniając obu autorów w parę detektywów. Wiele kluczowych osób w Pekinie ostrzegano przed rozmowami ze mną. Wydaje się jednak, że ten zakaz nie jest tak kategoryczny jak zakaz pisania o Dzikich łabędziach czy ich publikowania, to raczej coś w rodzaju: „Uważaj, co mówisz". Tak więc niektóre osoby zdecydowały się unikać kłopotów i nie spotykać ze mną, ale większość rozmawiała. Tyle jest brzemion, które ludzie pragną zrzucić z serca, ponadto Chińczycy mają w sobie głęboko zakorzenione poczucie obowiązku wobec historii. Samo ostrzeżenie okazało się pomocne: stało się pewnego rodzaju obwieszczeniem wagi tej biografii, z centralną informacją, że nie będzie ona w zgodzie z linią partii, co dla wielu osób okazało się silną podnietą do mówienia. Ostatecznie to Dzikie łabędzie ułatwiły mi zadanie. Większość tych, z którymi się widziałam, albo tych, którzy je czytali czy o nich słyszeli, chyba zgadzała się z opinią, że książka jest rzetelna. Przypuszczalnie wierzono, że biografia Mao również ukaże prawdę.
Dzikie łabędzie utorowały mi też drogę do polityków i niewykorzystanych źródeł na całym świecie. W tych poszukiwaniach przekonywałam się raz po raz, jakie nieprawdopodobne szczęście
30
mnie spotkało, że mam takiego współautora jak Jon - nie tylko mówi wieloma językami, lecz jest także chodzącą encyklopedią międzynarodowej polityki, której składnikiem był Mao. Ostatnich dziesięć lat to dla Jona i dla mnie bajkowy okres, gdy podróżowaliśmy do wielu części świata w poszukiwaniu informacji o Mao - i pracowaliśmy dzień po dniu, rok po roku, zdecydowani poświęcić cały niezbędny czas, nie iść na żadne skróty, tylko stworzyć książkę, z której będziemy mogli być dumni.
Każdego dnia, gdy jestem w domu na Notting Hill w Londynie, siedzę przy swoim biurku i piszę. Jon jest na dole u siebie w gabinecie i czasami słyszę, że wstaje, otwiera drzwi i zapewne robi sobie herbatę. Przy tych odgłosach moja myśl z przyjemnością wędruje na chwilę do naszego następnego spotkania, wymieniania się odkryciami przy lunchu albo wieczoru spędzanego gdzieś z przyjaciółmi. Za oknem z prawej strony biurka rośnie olbrzymi platan, który zdominował niebo kaskadą gałęzi. Niebo jest olśniewająco piękne w lekko deszczowy dzień, gdy zza cienkiego woalu chmur uśmiecha się słońce, rzucając subtelne światło. Pod drzewem stoi czarna latarnia, taka jak te obowiązkowe we wszystkich filmach o Londynie. Dalej na ulicy suną równie klasyczne czerwone piętrasy. Piesi chodzą pod parasolami. Najzwyklejsza londyńska sceneria. A mimo to nigdy nie czuję się zmęczona patrzeniem na nią, podobnie jak nigdy nie nudzi mnie pisanie. Bywały chwile frustracji w latach ciężkiej pracy i czasami mówię sobie i przyjaciołom: Mam dość. Jestem jednak w siódmym niebie.
Jung Chang Londyn, 2003
I
1
„Małe złote lilie" — konkubina generała
(1909-1933)
Moja babcia w wieku piętnastu lat została konkubiną generała, szefa policji w słabym i chwiejnym rządzie chińskim. Był rok 1924 i w kraju panował chaos. Na przeważającym obszarze, łącznie z Mandżurią gdzie mieszkała moja babka, władzę sprawowali wojskowi. Związek został zaaranżowany przez jej ojca, urzędnika policji w prowincjonalnym mieście Yixian w połu-dniowo-zachodniej Mandżurii, leżącym sto sześćdziesiąt kilometrów od Wielkiego Muru i czterysta kilometrów na północny wschód od Pekinu.
Jak większość miast w Chinach, ?i?i?? został zbudowany jako forteca. Mury, które go otaczały, pochodziły z czasów dynastii Tang (618-907 roku n.e.). Miały dziewięć metrów wysokości, trzy metry sześćdziesiąt centymetrów szerokości, i wieńczyły je blanki dźwigające szesnaście fortów rozstawionych w regularnych odstępach. Mury były na tyle szerokie, że można było swobodnie przejechać po nich konno. Do miasta prowadziły cztery bramy, których usytuowanie odpowiadało czterem położeniom igły kompasu, każda z zewnętrzną ubezpieczającą bramą a całą fortyfikację otaczała głęboka fosa.
W mieście najbardziej rzucała się w oczy wysoka, bogato zdobiona dzwonnica z ciemnobrązowego kamienia, która została zbudowana w VI wieku, kiedy przyjęto tu buddyzm. Każdej nocy uderzano w dzwon, aby oznajmić godzinę, używano go również jako alarmu w razie pożaru albo powodzi. Yixian był dobrze prosperującym miastem handlowym. Na równinach wokół uprawiano bawełnę, kukurydzę, sorgo, soję, sezam, brzoskwinie,
33
jabłka i winogrona. Na łąkach i na wzgórzach leżących na zachód od miasta rolnicy hodowali owce i bydło.
Mój pradziadek, Yang Rushan, urodził się w 1894 roku, kiedy jeszcze całymi Chinami rządził cesarz rezydujący w Pekinie. Członkowie rodziny panującej byli Mandżurami, którzy podbili Chiny w 1644 roku. Rodzina Yang należała do chińskiej grupy etnicznej Han i powędrowała na północ od Wielkiego Muru, szukając szczęśliwszego losu.
Pradziadek jako jedyny syn swoich rodziców był najważniejszą osobą w całej rodzinie. Tylko dzięki synowi może przetrwać nazwisko rodu - bez niego linia rodzinna wygaśnie, co dla Chińczyków było równoznaczne z najstraszliwszą zdradą, jaką można popełnić wobec własnych przodków. Posłano go do dobrej szkoły. Miał zdać egzaminy, aby zostać mandarynem -