13025

Szczegóły
Tytuł 13025
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13025 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13025 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13025 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kazimierz Korkozowicz Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Okładkę i stronc.tytutow* projektowa! Waldemar ZaczeK Redaktor Halina Zyskowska Redaktor techniczny Jadwiga Kaznowska Gralyna Ćwietkow-Góralna Wkrszawa l990 ISBN 8311-07773-8 nr 278 Narodowej, D-3 Najazd krzyżacki na Polskę, podstępny i okrutny, oburzył nie tylko króla i koronnych dygnitarzy, ale także cały naród. Wstrząsnął duchowieństwem, rozpalił gniew i pragnienie zemsty wśród rycerstwa, przeraził mieszczaństwo, wywołał żądzę odwetu we wszystkich stanach, do ostatniego ciury z tak zwanego pospólstwa. W powstałej sytuacji rozprawa ze Świdrygiełłą zajęła poślednie miejsce, przybrała charakter nieomal zwykłej rodzinnej waśni. Teraz głównym celem wszelkich dyplomatycznych zabiegów i planowanych działań stało się odpłacenie Zakonowi za krwawą rzeź bezbronnej ludności, spalenie wielu wsi i miast, obrabowanie dworów, klasztorów, kościołów. . " . - Jednak ten gniew, jednoczący społeczeństwo, skierował się teraz nie tylko przeciw Zakonowi, ale całej niemieckiej nacji, przeciw germańskiemu plemieniu, jako największemu wrogowi polskiego "narodu. Ten nastrój zaczął coraz bardziej dominować na odbywających się naradach, powstała wrogość coraz głębiej przenikała serca i umysły. Uchwalono więc poniechać przynajmniej chwilowo waśni ze Świdry giełłą, dojść z nim do porozumienia nawet za cenę doraźnych ustępstw, a cały wysiłek skierować na przygotowanie wojny odwetowej. Dotąd w wyborze środków nacisku, czy to dyplomatycznych, czy militarnych, jak korzystanie z pomocy wojskowej innowierców lub odszczepieńców wyznaniowych, liczono się z opinią stolicy, apostolskiej czy też innych dworów europejskich. Teraz postanowiono wszelkich tego rodzaju głosów nie brać pod uwagę, a szukać sprzymierzeńców bez oglądania się na ewentualne objawy oburzenia czy protesty. Należało nowiem spodziewać się, że Zakon nie omieszka oskarżać Polski na arenie międzynarodowej. Zwrot ten nie nastąpił jednak od razu. Na początek zastosowano zwykłe, dotychczasowe środki działania dyplomatycznego, a więc wysłano poselstwa ze skargami na Zakon. W tym czasie odbywający się w Bazylei sobór podzielił Europę niejako na dwa obozy. Jeden, na czele którego stał cesarz Zygmunt, główny protektor soboru, książęta niemieccy i oczywiście Zakon, oraz drugi, któremu przewodził papież, Eugeniusz IV, wierna mu Polska, zaprzyjaźniona i Rzymem Wenecja i większość dworów europejskich. Do cesarza Zygmunta pojechał więc Piotr Łęczycki, do niemieckich książąt Mikołaj Rudnicki, do papieża udali się Jan Laska i sekretarz królewski Mikołaj. Ci uzyskali cenną pomoc, bo przyznanie dziesięciny z dóbr kościelnych, co stanowiło niejako zapłatę za dotychczasowe wspieranie dyplomatyczne stolicy apostolskiej przez Jagiełłę. Natomiast wszystkie nadchodzące w tym czasie listy z Zakonu pomijano milczeniem, pozostawiając je bez odpowiedzi. Jedynie w wypadkach koniecznych posługiwano się pośrednictwem Świdrygiełły,, który nie wzbraniał się przed tym, jednak nie ze względu na chęć pomocy Polsce, ale dla dogodzenia Zakonowi. W rezultacie, skutkiem odbytych narad, rozważań i konsultacji, powzięto różnorakie plany i ustalenia. Przede wszystkim uchwalono bezwzględną wojnę odwetową z Zakonem, lecz z zachowaniem terminu trwającego jeszcze przymierza, które kończyło się latem 1433 roku. Wszakże dla narażenia przyszłego przeciwnika na koszty i zmuszenia do I zbędnej czujności uznano za celowe straszenie go doraźnym skupianiem sił na granicy, ruchami tych wojsk, nawet trapieniem nadgranicznymi napadami, a także rozprzestrzenianiem na terenie zakonnego państwa alarmujących wieści o rychłej polskiej wyprawie. Jednocześnie powzięto i decyzję nawiązania kontaktu z husytami, celem wspólnego uderzenia.1 Oburzenie na Zakon było w kraju tak silne, że nawet duchowieństwo! z prymasem Wojciechem Jastrzębcem na czele nie protestowało przeciw \ łączeniu się z odszczepieńcami, a jedynym oponentem pozostał kanclerz! Oleśnicki, w zaistniałej sytuacji gorliwy stróż wiary. Wreszcie w stosunkach ze Świdrygiełłą, poza dążeniem do zawarcia z nim chociaż doraźnego porozumienia, powzięto plan, który jednaki znany był tylko ścisłemu gronu królewskich doradców. Dzień Wszystkich Świętych król wraz z dworem spędzał już na wawelskim zamku. Tam też w kilka dni później przybył Czarny j z przejętymi królewskimi insygniami, przeznaczonymi dla kniaziaj Świdrygiełły przez jego opiekuna i protektora, cesarza niemieckiego narodu, Zygmunta. • Hubert nie miał zamiaru długo przebywać w Krakowie, gdyż tym razem ksiądz Andrzej uznał za możliwe zwolnić obu swych głównych współtowarzyszy i zezwolić im na wytchnienie w rodzinnym gronie. Święta bowiem były już bliskie, nie szkodziło też odsunąć chwilowo Jaksę od nieznanego zleceniodawcy, co mogło przyczynić się potem do wzmożenia jego aktywności, a tym samym ułatwić wykrycie, kto nim był. ¦ . ¦•••'¦. ' ' ; ' Ucieszyli się bardzo obaj młodzieńcy dowiedziawszy się o rychłym wyjeździe do Czepiel, a i Waśce na tę wieść rozbłysły oczy. Obaj rycerze także radzi byli uścisnąć swe małżonki, ale nie uchodziło okazywać wobec młodych swych uczuć, toteż zachowywali zwykłą surowość. Październik pokrył bory jaskrawością żółci i purpury. Tylko połacie iglastych lasów zachowały soczystą zieleń, która ciemnymi plamami znaczyła pomarańczowy płaszcz liściastych drzew. Powolne zaprzęgi wołów zaczęły schodzić z zagonów, wyrównawszy je po siewach drewnianymi zębami bron. Pola leżały już zapłodnione ziarnem, czarne i puste. Tylko na ścierniskach, pozostawionych na ugory, jeszcze gdzieniegdzie sochy kończyły podorywkę. Życie we dworze biegło utartym wiejskim trybem, odmierzane dniami gospodarskiej krzątaniny. Brały w niej udział i obie panny, gdyż Żyta, ich opiekunka, nie pozwalała na bezczynność. Doglądały więc drobiu, czuwały nad serowarnią, dozorowały nawet chlewnie i owczarnie. Część swych obowiązków spełniała również Olga, ale nienawykła do takich czynności, dopiero musiała się do' nich wdrażać. Toteż nie obeszło się bez oporów. Dawała im jednak wyraz tylko w grymasach objawianych przyjaciółce, gdyż utyskiwania wobec Zyty, którą jak i Unę nazywała ciotką, spotkały się z ostrą reprymendą. Poniechała więc protestów, tym bardziej że wyprosiła zezwolenie na odbywanie wraz z Aldoną konnych spacerów. Kiedy więc nadarzał się ku temu wolny od zajęć czas, wyjeżdżały obie pod opieką Dzieweczki lub któregoś z dzielniejszych pachołków. Z czasem jednak, zwłaszcza w pochmurne dni, Aldona pozostawała w domu, przedkładając wyszywanie kolorowych ściegów na napiętym na bębenku płótnie nad uganianie się w siodle po bezdrożach. Wówczas ylga, która nawet za skarby świata nie wyrzekłaby się wierzchowca, jechała sama, ograniczając się tylko do towarzystwa pachołka przyda-nego jej do ochrony. Tego dnia Aldona również wołała zostać w domu. Dzieweczka zaś, wysłany do Chełmna, nie mógł Oldze towarzyszyć. Okolica była\ ma&m ty**0; \ samej... uszu, a P^^gnienm - Zapewnię szuka mnie po lesie. Jakby na potwierdzenie tego przypuszczenia usłyszeli stłumione odległością wołanie. Młody mężczyzna odkrzyknął, na co zaraz usłyszeli odpowiedź. - Wkrótce powinien nas znaleźć... - skomentował, poczem spojrzał spod oka na Olgę i dodał z uśmiechem: - Waćpanna zapewne z Czepiel? - i nie czekając na odpowiedź dorzucił: - Jeszczem się pannie nie zaprezentował, co racz wybaczyć. - Sergiusz Łaska z Matczy do usług... - A więc waćpan jesteś zapewne synem pana Łukasza!? - wykrzyknęła zaskoczona dziewczyna. - Znam waści rodzica, bronił wraz z nami Czepiel przed napaścią! - Tak, wiem o tym. Słyszałem też o waćpannach, pono dwie piękności są we dworze? Z którą zatem mam przyjemność? - Zwę się Olga, druga to moja przyjaciółka, Aldona. Rozległo się kolejne wołanie, znacznie już bliższe, na które odpowiedział młody Łaska. Wziął konia Olgi za uzdę i ruszył w kierunku głosu. ; - Waść aż z Matczy tu dotarł? I bez wierzchowca? - Bawię u mości Dobiesława ze Strzelc, to ani pół mili stąd. Z jego synem wojowaliśmy pod Łuckiem i po przyjaźni przybyłem do niego, j ąby wspólnie zabawić się polowaniem. - To' i on jest gdzieś blisko? ¦a' Dziś ostał w domu, toteż sam ruszyłem. Ujrzeli koński łeb wyłaniający się zza drzew, więc Olga spytała swego wybawcę: - Waćpan bez wierzchowca tak daleko w las poszedł? - Mam go w pobliżu..-.- wyjaśnił Sergiusz zwracając się jednocześ nie do zbliżającego się pachołka: - Dobrze waćpanny, gamoniu, pilnujesz! Mało brakło, a dostałaby" się w rysie pazury! - O Święci Pańscy! Ależ bestia! - wykrzyknął stajenny spoglądając] na zabitego drapieżnika. - Alem przecież gnał za panienką, jeno mi>] »umknęła! Potem darmo wołałem po lesie! Dostanę teraz za swojej - westchnął już na wpół do siebie. —; Nie troszcz się o to - uspokoiła go Olga..- Wina jest moja i niej będę tego skrywać! - Dzięki, panienko! A co zrobimy z rysiem? Nie warto go brać całego na konia, a skóry szkoda. - Potrafisz ją zdjąć? - zainteresował się Sergiusz. 10 - \ - Potrafię, abym miał jeno kawał linki, bo do tego trzeba podwiesić go na gałęzi... _ Poczekaj, mam arkan u siodła... Łaska gwizdnął na palcach raz i drugi. Po chwili, usłyszeli trzask gałęzi i z zarośli wyłonił się koń z wodzami luźno zarzuconymi na siodło. - Pięknie wyszkolony! - wykrzyknęła na ten widok Olga, a stajenny z uznaniem pokręcił głową. - Mój wojenny towarzysz - wyjaśnił Łaska chełpliwie. Odczepił z łęku zwinięty rzemień i podał go stajennemu. - Zdejmuj zatem skórę! - polecił, poczem zwrócił się do Olgi: _ Przyjmij ją waćpanna na pamiątkę dzisiejszej przygody, a teraz pozwól, że podprowadzę cię choć w pobliże domu, abyś znów nie popadła w jakąś biedę.... - Chętnie przyjmę waćpana opiekę, wszakże od progu chyba nie odjedziesz, bo i moje ciotki rade będą podziękować ci za ratunek, jako że pod ich jestem opieką. Ta propozycja sprawiła młodemu Łasce wyraźną przyjemność, ale ograniczył się tylko do dwornego oświadczenia: - Równie rad przyjmuję waćpanny zaproszenie, by poznać szanowne sąsiadki dobrodziejki, o których wielem słyszał zachwytów od swego rodzica! Pomógł jeszcze pachołkowi zawiesić rysia na arkanie, poczem dosiadł swego wierzchowca i ruszył za dziewczyną. Odezwał się jednak dopiero wtedy, kiedy wynurzyli się już z lasu i mógł jechać obok niej. - Nie spodziewałem się, że w leśnej głuszy ujrzę sylfidę, co urok na mnie rzuci i myśli zmąci... - odezwał się poważni* i z zadumą, jakby mówiąc do siebie. Jednocześnie obrzucił ją spojrzeniem, w którym nie taił zachwytu. • Olga zerknęła na niego zaskoczona tym wyznaniem. Ujrzała odwróconą ku sobie smagłą twarz, o suchym, lekko garbatym nosie i podobnych kocim, bo zielonych oczach, pod łukami czarnych brwi. Mimo że na krótką chwilę uległa urokowi tego męskiego oblicza, odpowiedziała kpiącym tonem: - Śmiało waść sobie poczynasz, ale nie ty pierwszy! Mam już kogoś, kto mi to wyznał! - I jesteś mu wzajemna? - Z,całego serca! Młodzieniec zamilkł na chwilę, ale wkrótce uśmiechnął się i znów lustrując spojrzeniem jadącą obok towarzyszkę rzucił z beztroskim zachwytem: 11 - Nie dziwno mi, żem nie pierwszy, bo masz waćpanna w sobie coś takiego, że człek łyżką gotów cię jeść! - Zapewne siorbałbyś przy tym, sądząc z tego, co mówisz! Toteż nie dla ciebie ta strawa! - Gzy nie dla mnie, to jeszcze obaczym, bo zda się zbyt smakowita, by jej poniechać! ¦- roześmiał się. - Waćpan tak mówisz, jakbym istotnie była kawałkiem pieczeni! - prychnęła już ze złością Olga. - Gdybyś nie był mym wybawcą, któremu winnam wdzięczność, już bym cię ostawiła na drodze. Łaska gwałtownie obrócił się w siodle. - Wybacz mi, wyćpanna, nie chciałem cię urazić! - zawołał nieomal ze strachem. - Nie zwykłym skrywać myśli, a zwłaszcza tych, których serce jest podnietą! Niechże zatem twoje będzie wyrozumiałe, jeśli wzajemnym być nie może! - Ani nie może, ani też nie chce! - jeszcze z dąsem rzuciła Olga, jednak już bez złości, gdyż nie byłaby dziewczyną, jeśli takie wyznania miały ją istotnie urażać. ¦ - Ale chociaż przyjaźni mi nie odmówisz? : - Nie odmówię, jeśli ją zdobędziesz! - Na początek dzięki i za to! - roześmiał się Sergiusz. - Przyrzekam wierne służby waćpannie! - • - Obyś jednak, chwyciwszy za dłoń, nie chwytał za ramię... - z przekąsem rzuciła Olga darząc go jednak zalotnym spojrzeniem. - Jakbym miał chwytać, to już ciebie całą! - Widzę, że dó przyjaźni między nami nie dojdzie, skoro wcią jedno powtarzasz!* - Nie, nie... 7. gorąco zaprotestował Sergiusz. - Już ani słowa ode mnie o tym nie usłyszysz! , - Ciekawam, na jak długo tego przyrzeczenia? - Na stałe! Zechciej wszakże o tym się przekonać! Już w dobrej komitywie dotarli do dworu. Olga, chcąc okaza wdzięczność swemu wybawcy, a także w skrytości serca i dla utrzymania^ z nim znajomości, bo mimo natarczywych hołdów, a może właśnie z ich powodu - podobał jej się, zaprosiła go do domu. Tu nie obeszło się bez zaskoczenia i dopiero pełna przejęcia relacja Olgi z przebytej przygody przełamała początkową rezerwę i wywołał^ dla gościa objawy wdzięczności obydwóch kobiet. Jej natomiast dostało się sporo wymówek za lekkomyślne zapusz czenie się w głąb boru, ale mało się nimi przejęła, choć starała się okaza chociaż pozory skruchy. . .12 Wreszcie, zabawiwszy nie dłużej niż to wypadało, młody Łaska diechał, zaproszony do odwiedzin wraz z rodzicem, którego obie niewiasty chętnie znów by ujrzały. Wkrótce więc odwiedził Czepiele i stary pan Łaska, z którym obie oanie snuły wspomnienia tak jeszcze niedawnych; ą pełnych grozy chwil, eoszcząc go najprzedniejszym miodem, jaki dwór miał w swych piwnicach. Sergiusz natomiast zjawił się już w kilka dni po pierwszej bytności. Przybył z nim i ów przyjaciel ze Strzelc, syn Dobiesława, Szymon, młodzieniec wszakże małomówny i wyraźnie z kobiecym towarzystwem nie'obyty. Również i podczas dalszych odwiedzin mało brał udziału w rozmowach, chętniej dosiadał wierzchowca, kiedy, już we czwórkę, wybierali się na konne przejażdżki. Dziewczyny rade były ich odwiedzinom, bo pozbawione odpowiedniego wiekiem towarzystwa, ¦ i gościnnie witały kawalerów. Obie matki *nie sprzeciwiały się temu, rozumiejąc tę potrzebę młodych, wszakże pilnie baczyły na zachowanie się młodzieńców. Niczego jednak niepokojącego nie dostrzegały, chyba jedynie to, że Olga z konnych spacerów wracała nieodmiennie z młodym Łaską ożywiona i .wesoła, natomiast Aldona w towarzystwie Szymona nie traciła swej zwykłej powagi i opanowania. Z czasem jednak młody Łaska coraz hardziej zaczął nadskakiwać Oldze, wyraźnie ją adorując, co zaniepokoiło przede wszystkim Zytę jako opiekunkę dziewczyny, tym bardziej że Una, choć nic nie mówiła, to jednak odnosiła się do Sergiusza z coraz większą rezerwą, - Postanowiła więc odbyć z Olgą rozmowę. Wezwała ją do swojej komnaty, a kiedy dziewczyna, czując, że nie ma czystego sumienia, stawiła się mocno zmieszana, obrzuciła ją uważnym spojrzeniem 1 wskazując stojące obok karło, rzuciła surowo: - Siadaj, bo nie o kilka słów chodzi. Waćpanna jesteś pod moją pieczą, z tego więc powodu chcę usłyszeć od ciebie nieco wyjaśnień... - Co ciocia życzy sobie wiedzieć? - Dziewczyna opanowała początkowe zmieszanie. ¦ _ - Zaraz się dowiesz - stwierdziła sucho Żyta. - Zdaje się, że niedawno pożegnałaś pana Łaskę? - Właśnie przed chwilą. Tyle tylko, że zdążyłam się przebrać, gdyż Jak zwykle byliśmy we czwórkę na konnym spacerze. - I jakże się przejażdżka udała? Sądzę, że przyjemnie, bo pogoda C1%ż dopisuje... - spytała spokojnie Żyta nie spuszczając wzroku 2 twarzy dziewczyny. ¦ ' 13 Toteż, ze zdziwieniem spostrzegła, że to zwykłe pytanie, które zadała raczej dla nadania rozmowie zamierzonego kierunku, Wywołało nieo-czekiwaną reakcję, bowiem Olga zarumieniła się gwałtownie. Ale mim0 że wyraźnie już zalękniona, odpowiedziała spokojnie: - Ależ tak, ciociu! Było bardzo przyjemnie. Obaj nasi towarzysze to grzeczni i wielce usłużni kawalerowie! - Rada to słyszę, choć różnie, można zrozumieć ową usłużność. Ostawmy to jednak na boku, bo jest zrozumiałe, że gdyby grzeczni nie byli, tobyś ich nie chwaliła... - Tak, ciociu... I nie godziłabym się na ich kompanię... - No właśnie. A zwłaszcza pana Łaski... Olga raptownie uniosła głowę. - Dlaczego właśnie mówisz o nim?! • - Bo zauważyłam, że darzysz go większymi względami niż Szymona. ' ¦ ; ¦ ¦ ¦ ' ' ' • " ' ¦''¦¦¦ • ' ' ¦ - Może w istocie tak jest, ale to dlatego, że Sergiusz nie jest taki nudny jak tamten. ¦ - Czy nie obawiasz się jednaką że owe względy mogą wzbudzić w nim płonne nadzieje? Jeśli zaś bierzesz to pod uwagę, co. zamierzasz powiedzieć Lechowi, jak tu przybędzie? Tym razem Olga zareagowała spontanicznie. - Że go miłuję! I na nikogo nie zamienię, nawet na dziesięciu Sergiuszy! - Zapał, z jakim to oświadczasz, raczej dowodzi, że sama siebie chcesz w tym upewnić - spokojnie stwierdziła Żyta. Zamiast odpowiedzi Olga wybuchnęła płaczem, przerywając szloch wzburzonymi słowami: - Nie potrzebuję takich upewnień! Ja Lecha miłuję... miłuję!..-A z Sergiuszem przestaję jeno dla zabawy! Rada widzę, jak koło mnia skacze, to prawda, ale jeno z przekory... - Młoda jesteś i zielono masz jeszcze w głowie, toteż nie wiesz, dl czego może doprowadzić taka gra. Toć możesz spowodować miedzi nimi nawet zbrojne starcie! Może też łatwo się zdarzyć, że ani sw spostrzeżesz, jak najdzie cię chwila słabości i drogo za taką zabawi zapłacisz! Olga przypomniała sobie niedawną przygodę i rozszlochała sij jeszcze głośniej. Żyta, nie znając jednak istotnej tego przyczyny, ÓS objaw wzmożonego rozżalenia uznała za skutek swoich słów. Toteż ni uspokajając płaczącej dziewczyny dorzuciła: - - Zakończ zatem to niebezpieczne pociąganie zwjerza za ogo 14 ¦ niech pan Łaska ograniczy swoje odwiedziny. Tym bardziej że od dziś akazuję wszelkich konnych spacerów. - Dobrze, ciociu... - Olga wierzchem dłoni wytarła mokre od łez wieki. _ jeno jak mam to uczynić, aby go nie urazić? _ To już twoja sprawa. Umiałaś go zwodzić, tedy umiej teraz i grzecznie odprawić. Inaczej jeszcze trudniej będzie ci wytłumaczyć Lechowi, coś tu nabroiła. Należy bowiem tak sobie poczynać, aby nie doprowadzać do potrzeby tłumaczenia się ze swoich postępków, już nie mówiąc o prośbach przebaczenia! - Tak, ciociu... Może istotnie poczynałam sobie zbyt śmiele... Sergiusza odprawię, ale nie zdołam tego uczynić z dnia na dzień, bo jak mam to zrobić?¦- zakończyła bezradnie. '- Wszakże nie zwlekaj z tym za długo... - zgodziła się Żyta. - A teraz ucałuj mnie i rozważ, com ci rzekła... - zakończyła rozmowę. Przyczyną, dla której Olga zarumieniła się tak gwałtownie z powodu pytania o przebieg spaceru, było zdarzenie, jakie miało miejsce zaledwie przed godziną. Początkowo, po minięciu dworskiej bramy, obie pary jechały razem, dopóki trzymały się równej i szerokiej drągi. Wkrótce jednak Olga, nie oglądając się na resztę, skręciła ku rzece korzystając z rozciągających się nad nią łąk i przynagliła swego wierzchowca do pełnej szybkości. Sergiusz natychmiast ruszył za nią pozostawiając na drodze Aldonę z Szymonem, co zresztą zwykle następowało. ¦ Olga odsądziła się już spory kawał od niego, ale miał rączego wierzchowca, więc z wolna począł ją dochodzić. Wkrótce pędzili już koń przy koniu, od czasu do czasu spoglądając na siebie i wymieniając tylko uśmiechy, bo pęd powietrza nie pozwalał na rozmowę. Wreszcie dziewczyna uznała, że pora dać zwierzęciu odetchnąć, więc ściągnęła wodze i jechali już wolniej. Jesienne słońce skrzyło się błyskami na nurcie rzeki, wzdłuż której jechali. Dzień był bezchmurny, tylko kilka białych obłoków wisiało na tle niebieskiej kopuły nieba, a rześkie powietrze chłodziło im twarze. Olga przerwała milczenie, rzucając radośnie: ~ Nie ma dla mnie nic milszego jak szybki pęd konia i wolna Przestrzeń dokoła! - A do tego mieć jeszcze skrzydła u ramion! ¦ - I bez skrzydeł radość mi serce wypełnia! Gnałabym tak choćby na kraj świata! - 1 ja takoż, aby z tobą! - Jeszcze nie masz mnie dość? roześmiała się zalotnie. 15 - Toć chyba wiesz... - zmarszczył brwi i mimo woli ponaglił konia - Przecież wciąż utyskujesz, żem nieznośna - poszła za jeg0 przykładem i jakiś czas znów jechali obok siebie omijając coraz gęstsze' krzaki nadbrzeżnych łozin. Dopiero po chwili Sergiusz odezwał się ponownie: - Obiecałem ci nie czynić wyznań, ale niełatwo mi tej obietnicy dotrzymywać... - Tedy sobie pofolguj! - roześmiała się. - Będę miała z czego się pośmiać! - I bez tego dość ze mnie pokpiwasz! A jam nienawykły, by ze mnie dworowano... - rzucił gniewnie. - Wolałbyś, abym padła ci w ramiona? - Jeszcze się tego doczekam! - Aby ci jeno, Sergiuszu, starczyło cierpliwości! W tej chwili jej koń zaczął raptem zapadać się w grząskość gruntu, gdyż zajęci rozmową zbytnio zbliżyli się do nadbrzeżnych trzcin, gdzie-rozpoczynało się bagienne podłoże. Szarpał się więc starając uwolnić] nogi z wciągającego go błota, przez co pogrążał się jeszcze bardziej. I Widząc to Sergiusz zeskoczył z siodła i dopadł dziewczyny, wyciągając ku niej ręce. - Skacz, trzeba mu ulżyć!! Posłuszna wezwaniu przerzuciła nogę przez grzbiet zwierzęcia i osunęła się w jego rozwarte ramiona. Sergiusz przyciskając ją do piersi zapomniał o miotającym się koniu. Olga poczuła twardą obręcz uścisku, męską dłoń na swej piersi, | a usta na ustach. Pod wpływem raptownego porywu namiętności] rozchyliła zaciśnięte wargi i poddała się, oddając pocałunek. Oprzytomniała, kiedy zabrakło jej tchu. Wtedy dopiero szarpnęła się, uwolniła z objęć młodzieńca i rzuciła jeszcze zadyszana: - Iście dzielnie sobie poczynasz, zamiast ratować mego konia! Szybciej, wyciągaj go! Sergiusz, przygotowany na wymysły, zaskoczony tylko tym poleceniem, rzucił się ku zwierzęciu. Najpierw nieco go uspokoił łagodnyna głosem, a potem, ostrożnie szarpiąc za uzdę, wyprowadził na twardyj grunt. Kiedy jednak zbliżył się do dziewczyny, by pomóc jej dosiąść! wierzchowca, został odtrącony bez słowa. I on więc w milczeniJ wskoczył na siodło. Zawrócili ku domowi, nie odzywając się do siebie. Dopiero p^ dłuższej chwili Sergiusz przerwał milczenie. - Nie gniewaj się, Olgo... Z wyrachowania tego nie uczyniłem. 16 - Aleś nie omieszkał wykorzystać sytuacji! - fuknęła, nie patrząc na - Bom nie z drewna ani z kamienia... A do tego... •- Lepiej nie kończ, bo wiem, co chcesz powiedzieć! • - Mnie potępiasz, aleś i sama była ochotna! - parsknął już ze złością. ¦ , : Olga zdarła wodze swego wierzchowca. - Wiesz co?! Prędzej bym zapomniała twego postępku, niźli tych słów! poderwała konia i ruszyła pędem przed siebie, nie oglądając się już za siebie. Bez słowa dotarli do wjazdowej bramy. Tu dziewczyna zatrzymała się i obróciła do towarzysza. - Teraz waćpana pożegnam. Ostań zdrów! - Poczekaj, nie rozstawajmy się w gniewie! - zaprotestował. - Teraz nie mam ochoty z tobą gadać! - Tedy pozwól przybyć jutro, może będziesz łaskawsza! - Psami cię nie poszczuję, ale karesów się nie spodziewaj! - Źle czy dobrze, ale przynajmniej będziesz o mnie myślała. Cieszy mnie i to! - roześmiał się zawracając konia. Ta właśnie przygoda była przyczyną owego gwałtownego rumieńca Olgi, który wywołała wzmianka Zyty o przyjemnym spacerze. Zamierzony wyjazd do Czepiel nie doszedł jednak do skutku, i to nieomal w ostatniej chwili. Rudy otrzymał bowiem kolejne zlecenie. Znaleziony w komnacie list, który je zawierał, nasunął Jaksie podejrzenie, że jego nieznany rozkazodawca dowiedział się o zamierzonym wyjeździe i w ten sposób postanowił go zatrzymać, by izachować cenne źródło informacji. Zatem znajdował się gdzieś blisko i śledził jego poczynania, co Rudemu niezbyt przypadło do smaku. Jakby tego było mało, następnego dnia ksiądz Andrzej wezwał do siebie Huberta i bez zbytnich wstępów oznajmił mu od razu: - Obawiam się, że i ty będziesz musiał odłożyć swój wyjazd do Czepiel. Czarny ściągnął brwi. - Na długo? - spytał krótko. - Chyba na dłuższy czas, co najmniej parę miesięcy. - Zaszło coś nowego? - Nowego, nie. Wszakże dotarło do mnie polecenie królewskiej Kady ożywienia naszej działalności na zakonnym terenie. Należy tam 2 - Syp. iowie C: 17 wzmóc nastroje zagrożenia przez rozsiewanie wieści o naszej rychłej wyprawie odwetowej, i to jeszcze w czasie nadchodzącej zimy. Pograni., czni wojewodowie dostali już rozkazy, aby podsuwali zbrojne oddziały nad samą granicę, a także "krótkimi napaściami wzbudzali popłoch wśród ludności. Chodzi o zmuszenie brodaczy * do trzymania wojsk w pogotowiu, a że jest to przeważnie żołnierz zaciężny, koszta tej gotowości powinny mocno nadszarpnąć zakonny skarbiec, co przy. sporzy Wielkiemu Mistrzowi kłopotów, jak już przyjdzie do istotnej rozprawy. Stany u nich też są przeciwne wojnie, więc i wśród mieszczaństwa należy podniecać te wrogie nastroje, które bez wątpienia przy-czynią Zakonowi wiele kłopotów i w znacznym stopniu skrępują swobodę poczynań. Takiej oceny dokonała Rada i takie poczynania poleciła przedsięwziąć wszystkim, którzy o tym wiedzieć powinni. Przede wszystkim król jegomość właśnie mnie poruczył to zadanie, udasz się przeto do Prus i udzielisz odpowiednich wskazówek bratu Erazmowi. Wielce to tajne zlecenie, toteż niejakiego pisma w tej materii, do Erazma kierować nie chcę. Natomiast w innej sprawie dam ci dla niego wiadomość pisemną. Czego będzie dotyczyć, powie ci już Eraznv jeśli uzna, że możesz mu być i w tym pomocny. Hubert wysłuchał tego wyjaśnienia z nieruchomą twarzą, ale ksiądz Andrzej nie dał się zwieść tym pozornym spokojem i zakończył z wyrozumiałym uśmiechem: - Wiem, że przygotowywałeś się do wyjazdu, by zobaczyć bliskich i nieco odetchnąć. Odpoczynek istotnie ci się należy, ale nie pierwszy raz] wymogi służby zmuszają nas do poniechania własnych zamierzeń! - Kiedy wasza wielebność chce, abym jechał? - Czarny pominął ostatnią uwagę księdza. - Sprawa nie tak pilna, byś już dosiadał konia. Przygotuj się jednak do drogi, by wkrótce wyruszyć. Skutkiem tych zdarzeń wyjazd do Czepiel przestał wchodzić w rachubę. Wspólnie z Jaksą postanowili jednak chłopców posłać da matki, a z nimi Waśkę i Kurczaka. Natomiast Czarny zdecydował sia wziąć ze sobą Ottona i Damiana, Tomek zaś miał pozostać przy Rudynil List, jaki Jaksa znalazł wsunięty pod drzwi swojej izby, zawieraj następującą treść: „Nie pora teraz na wyjazd. Zbieraj wszelkie wiadomości dotycząc * Tak nazywano Krzyżaków. 18 waś na Zakon, szczególnie usiłuj rozeznać, kiedy ma nastąpić. Tę iawę uważaj za najważniejszą, nie zaniedbuj jednak innych, zwłaszcza t eo czy i jakie porozumienie zostanie zaproponowane Świdrygielle. Snisane wiadomości zostawiaj w sieni wschodniego skrzydła, w tulei do zatykania pochodni, pierwszej licząc na prawo od drzwi do służbowych mieszczeń, j0 pismo dołącz do swojej odpowiedzi. Następnych wiadomości oczekuj co dziesięć dni." Rudy otrzymał już wskazówkę od księdza Andrzeja, co ma donosić swemu zleceniodawcy. Nie różniła się ona od wytycznych, jakie dostał i Czarny, więc nie miał wątpliwości przy wykonaniu otrzymanego polecenia. Odczekał jednak kilka dni, jednocześnie obejrzawszy sobie zawczasu wskazaną mu sień. Mieściła się na parterze, wyjście z niej prowadziło na dziedziniec bocznego gmachu, ciągnący się także przed budynkami dla służby, a dalej wzdłuż królewskich stajni stojących pod obronnymi murami. Sień była obszerna, wyłożona kamiennymi płytami, na które za dnia padało światło z wąskich otworów okiennych. Poza drzwiami wyjściowymi miała jeszcze dwoje dodatkowych: jedne wiodące ku schodom na piętro^ drugie, boczne, do korytarza dzielącego magazyny i służbowe pomieszczenia zamku. Właśnie obok nich znajdowały się żelazne tuleje przymocowane skosem do ściany, dalsze zaś tkwiły po obu stronach przejścia na schody. Teraz już nie używane, bo wieszano latarnie, mogły więc w swych wnętrzach dobrze ukryć zwinięty rulon papieru. ¦. : . Jaksa, zaznajomiwszy się z tymi szczegółami, rozejrzał się szukając kryjówki dla siebie, postanowił bowiem podpatrzyć, kto odbierze jego przesyłkę. Możliwości zbyt dogodnych nie znalazł, gdyż w jednym rogu stała tylko dębowa, okuta żelazem skrzynia, a obok niej wielka szafa, opatrzona potężną, żelazną kłódką, z nieznaną zawartością. Przy drugiej ścianie leżało na stelażu kilka oszczepów i drągów z hakami'do obalania drabin, a obok, wsunięty w kąt, tkwił wielki, mosiężny kocioł, przeznaczony zapewne do gotowania wody na murach dla polewania ukropem wdzierających się napastników. Rudy zajrzał do środka. Kocioł był pusty i można było z łatwością dostać się do jego wnętrza. Było to jedyne miejsce zdatne na kryjówkę, Wl?c, nie mając innego wyboru, postanowił z niego skorzystać. Kiedy już zapadły ciemności, przygotowaną odpowiedź wraz ^listem wsunął w rękaw kaftana i przekradł się do wskazanej sieni. r°gę oświetlały z rzadka rozwieszone w przejściach latarnie, a jedna 19 z nich, umieszczona także w sieni, rozjaśniała nikłym światłem jej wnętrze. Krąg światła jednakże był skąpy, toteż dalej mrok gęstniał, po kątach zaś panowała już zupełna ciemność. Przemykając się korytarzami Jaksa nadsłuchiwał bacznie w obawie spotkania kogoś z zamkowej służby, jednak do celu swej wędrówki dotarł szczęśliwie. Mroczna sień była pusta i o tej porze cicha, bo nie zakłócana dzienną krzątaniną. Szybko umieścił swą przesyłkę we wskazanym miejscu, po czym ruszył do kotła i po chwili znalazł się w jego wnętrzu. Starczyło w nim • miejsca, by przysiąść, chociaż z podciągniętymi pod brodę kolanami. Był z tego rad, gdyż liczył się z koniecznością długiego oczekiwania! Teraz miał czas na rozmyślanie, począł więc rozważać, czy to oczekiwać nie nie będzie daremne i jak długo może trwać. Minęło już pięć dni od wieczoru, kiedy otrzymał zlecenie, należało więc przypuszczać, że co najmniej od trzech zaczęło się sprawdzanie tulei, a więc zapewne tak się stanie i tej nocy. Natomiast kwestią niewiadomą pozostawał czas, kiedy to nastąpi, jak długo przyjdzie mu tkwić w tej mało wygodnej pozycji? Okazało się wkrótce, że został skazany na długie oczekiwanie; Godziny wlokły się jedna za drugą, podkurczone nogi zaczęły mu tak dokuczliwie drętwieć, że musiał co i raz unosić się do stojącej pozycji, by przywrócić im sprawność. Kiedy prostował się do pełnej wysokości, brzeg kotła sięgał mu piersi, miał więc w zasięgu wzroku całe wnętrze sieni. Słabe światło latarni padało tylko na ścianę i najbliższą część kamiennej podłogi, zaraz jednak zanikało przechodząc z wolna w półcienie, a potem w zupełny już mrok. Resztę pomieszczenia wypełniała zupełna ciemność, kryjąca również jego schronienie. Czas wlókł się nadal ospale, północ musiała już dawno minąć, więc zaczął wątpić, czy jego przewidywania były słuszne. Może odbiorca przesyłki wyznaczył sobie późniejszy termin jej przejęcia albo zabrakła mu do tego sposobności? Znów minęła godzina, potem zaczęła biec następna. Rudego! nadchodziły chwile walki z sennością, ale. zachowywał czujność, żę niczym nie zakłócana cisza wypełniająca mroczną pustkę wzmagała chęć snu. ¦ Wreszcie jednak usłyszał nikły, ledwie uchwytny szmer. Rapte otrzeźwiały i czujny wolrto uniósł się" na nogi i ostrożnie wyjrzał po; brzeg kotła. Z bocznych drzwi wiodących do służbowych pomieszczeń wysuw 20 ;e właśnie ciemna postać okryta opończą, z kapturem zarzuconym na j we Rozejrzała się dokoła, jakby spodziewając się przebić wzrokiem ^ nUjącą w głębi ciemność, potem szybko zbliżyła się do najbliższej tulei Uniosła ramię, chwilę grzebała w niej palcami, po czym wyciąg-awszy zwinięty w rulon papier, równie szybko i już bez oglądania się ruszyła ku drzwionrprowadzącym na dziedziniec. Rudy nie mógł dostrzec twarzy zakrytej brzegiem kaptura. Dostrzegł jedynie czarną, nieco przygarbioną sylwetkę, która rychło zniknęła w ciemności. Doszło go tylko stuknięcie odsuwanych rygli, a potem krótkie skrzypnięcie drzwi, i w sieni znów zapanowała cisza. Jaksa. szybko wyskoczył z kotła i rzucił się ku drzwiom. Były nie domknięte, co dowodziło pośpiechu, z jakim nocny gość próbował się . oddalić. r ¦ Na zewnątrz znajdował się nieduży kamienny ganek z kilku stopniami. Zatrzymał się na nim i rozejrzał dookoła. Wartownika tu nie było, bo uznano widać za zbędne stawianie go przy zaryglowanych drzwiach. W najbliższej odległości dojrzał W ciemnościach zarysy kościoła Świętego Michała i nieco z boku mroczny kontur dzwonnicy. Dalej wszystko pokrywała czerń nocy. Nie było co w niej szukać równie na czarno odzianej postaci, nie wiedząc nawet, w którym kierunku umknęła. Rudy wrócił więc do sieni cicho zamykając za sobą drzwi, ale ich nie ryglował, by nie zdradzić, że ' ktoś był tu jeszcze prócz nocnego intruza. Kiedy zaś przez puste korytarze przemykał się do siebie, rozmyślał, co dalej ma czynić. Ów posłaniec wprawdzie wyszedł z pomieszczeń służbowych, nie wrócił jednak tą samą drogą, lecz wybiegł na podwórzec. A więc nie mieszkał w zamku, a poza nim. Ale wiedząc 0 zaryglowanych drzwiach zapewne skrył się gdzieś wieczorem, by nocą wyjść z ukrycia i wypełnić sWoje zadanie. Potem odryglował drzwi 1 uciekł do siebie. Zatem szukać go należy gdzieś w pobliskich budynkach służbowych - ale jak go znaleźć? Jakim sposobem odkryć kwaterę i dowiedzieć się, kim jest? 21 Ten wysłuchał złożonej relacji, a potem planu dalszego działania Kiedy Jaksa skończył i zamilkł ciekaw oceny swego pomysłu, ksią<}2 Andrzej odezwał się: - Uważam, że ów człowiek istotnie musi mieszkać poza zamkiem Ale - tu proboszcz uśmiechnął się - dalsze działanie uważam za zbyt niepewne... - urwał i chwilę zastanawiał się ściągnąwszy brwi, poczeni dorzucił: - Jednak można by dokonać próby... - Trudno znaleźć inny sposób na wykrycie tego nocnego ptaszka - dorzucił Jaksa widząc wahanie proboszcza. - Chyba tak... No cóż, spróbuj... Kogo i gdzie chcesz umieścić z psem? - Wypatrzyłem już takie miejsce. Z górnych pięter prowadzą do tej sieni szerokie schody kończące się na dole przedsionkiem. Jest tam pod nimi komórka zamykana na" drzwiczki. Może stanowić doskonałą kryjówkę, bo i bliską, i zabezpieczającą przed dostrzeżeniem. - Kogo chcesz w niej posadzić? - Jednego z naszych ludzi, Damiana. To dobry myśliwy, więc obeznany z psami. A że człowiek bystry, spodziewam się, że mnie nie zawiedzie. . - Zatem chciałbyś dostać psa o dobrym węchu? - Ksiądz Andrzej uśmiechnął się nie bez rozbawienia. - Tak, wasza wielebność, bo odpowiednie ziele znam. Zrobię wywar i po namoczeniu piasku posypię nim podłogę w sieni. Reszta zaś będzie już zależeć od szczęścia... - Nie tyle od szczęścia, co od węchu psa - rzeczowo sprostował proboszcz. - Słusznie, wasza wielebność, mam jednak nadzieję, że takiego dostanę... -z kolei uśmiechnął'się Rudy. - No dobrze, pogadam z nadwornym łowczym. Sprawa chyba nie jest pilna. - Nie nazbyt. Wiadomość mam zostawiać co dziesięć dni, tyle nam jeszcze ostało do kolejnej zasadzki. Czas ten zajęły Rudemu przygotowania, które trzeba było czynił bardzo ostrożnie, by nie zdradzić ich przed niczyim okiem. Należało w nich dokładne pouczenie Damiana, zaprzyjaźnienie z nim otrzymanej psa, jak i oswojenie go ze spokojnym pobytem w komórce. Wreszcie następny rulon papieru z wybranymi przez księcia Andrzeja wiadomościami został umieszczony w tulei i należało ^ począć stróżowanie. Intruz nie kazał na siebie długo czekać, bo zjawił się już w drugą nc i to wcześniej niż za pierwszym razem. 22 Jaksa wysypał podłogę piaskiem nasyconym ziołowym wywarem Iko nieznacznie, więc nie obawiał się, by, zwłaszcza w panującym ieni półmroku, można go było dostrzec. Intruz nie patrzył zresztą W d nogi, a, podobnie jak poprzednio, szybko przemknął do tulei, wyjął ir i równie spiesznie skierował się do wyjścia. Znów stuknęły rygle ó potem w sieni zapanowała cisza. Jaksa wyskoczył z kotła i w paru skokach dopadł schodów. Szybko otworzył drzwiczki i rzucił polecenie w jej czarne wnętrze. - Za nim! Właśnie uszedł! Szybko! Ukazał się Damian z psem, którego powstrzymywał na smyczy. Jednak nie okazał podniecenia, jakiemu uległ Rudy, gdyż rzucił uspokajająco: - Spokojnie, wielmożny panie! Nie musimy się śpieszyć, on już nam nie ujdzie, pies dobry, śladu nie zgubi! Wyciągnął zza poły opończy ukrytą tam latarkę ze świeczką i podał ją Rudemu. - Weźcie ją, bo będzie mi zawadzać! Nachylił się nad psem i zwolnił go z rzemienia, którym miał obwiązany pysk, po czym skierował się do sieni. Po chwili, nie oglądając się na Jaksę, ciągnięty przez psa ruszył ku drzwiom. Znaleźli się w nocnej ciemności. Mała latarka nie dawała dużo światła, noc jednak była gwiaździsta, więc Jaksa przykrył ją połą kaftana. Damian powstrzymywał psa, który naprężył smycz i z nosem przy ziemi ciągnął go za sobą. Zmuszani przez niego do przyśpieszenia kroku, niemal półbiegiem mijali dziedziniec. Dokoła panowała cisza i ciemność. Na tle nieco jaśniejszego nieba majaczyły kontury budynków, łamane blankami linie korony murów z niewyraźnym zarysem Złodziejskiej Wieży w głębi, konturami pobliskiego kościoła Św. Michała i wznoszącej się obok niego, starej, pamiętającej jeszcze dawnych królów, dzwonnicy. Ku niej właśnie pociągnął ich pies. Kiedy wreszcie dotarli do jej podnóża, okrążył ją i skoczył ku znajdującym się tu drzwiom. Oparł się o nie łapami i dopiero teraz zaszczekał raz i drugi obracając przy tym łeb do Damiana, jakby dla wyraźniejszego wskazania dalszej drogi. Pocztowy chwycił go za pysk i obrócił się bez słowa do Jaksy. Ten .lizy} się do drzwi i nie odpowiadając na to nieme pytanie ujął za w'elką, kutą w żelazie klamkę. Nacisnął ją, drzwi ustąpiły. ~ Chodźmy obaczyć, kto za nimi się skrył....-»mruknął do Damiana 'Wyciągnąwszy latarkę, która teraz dopiero okazała swą przydatność, głębił się w czerń wnętrza, jaka się przed nimi otworzyła. 23 Pomieszczenie było długie, lecz niezbyt szerokie. Z jednej stronv zwężały je obudowane murem schody, z drugiej wewnętrzna ściana o dwóch łukowatych przejściach. Co kryło się w ich głębi, nie mogli dostrzec, gdyż wypełniała je ciemność podobna smolistej czerni. Stopnie schodów były kamienne, więc wspinali się po nich cicho nadal prowadzeni przez psa. Wywiodły ich na wąski podest z jednymi drzwiami, ku którym szarpnął się pies i byłby szczekaniem obwieści} kres poszukiwań, gdyby Damian na czas nie złapał go za pysk. I te drzwi ustąpiły po naciśnięciu klamki. Jaksa przekroczył próg unosząc wyżej latarkę, ale okazała się niepotrzebna, gdyż znaleźli się w oświetlonym wnętrzu. Izba była obszerna, ale wyposażona ubogo. Zbity z desek stół zajmował jej środek, obok dwa zydle, drewniana prycza przykryta kocami stała w kącie, obok regału z jakimiś naczyniami, a wieszak na ścianie zastępował szafę, Lichtarz z palącą się świecą tkwił na środkwj stołu, przy nim stał niski, krępy mężczyzna, który słysząc wchodzących obrócił się ku nim gwałtownie. Jeszcze nie zdążył zdjąć opończy, a jedynie zsunął na ramiona kaptur odsłaniając lśniący czerep czaszki okolonej wieńcem siwych; włosów. Silnie rozwinięte szczęki, szerokie usta i nos o wielkichi nozdrzach nadawały jego twarzy wyraz prymitywnej brutalności. - Czego chcecie? Coście za jedni? — warknął, kierując na nich spojrzenie oczu ukrytych w cieniu gęstych, krzaczastych, równie! siwych brwi. - A ty? - odpowiedział pytaniem Jaksa. - Czy należysz do kościelnej służby, że mieszkasz w dzwonnicy? - Obsługuję zamkowe dzwony... - mruknął w odpowiedzi zagaffl nięty. - Jak się zwiesz? - Ostry ton pytania widać wywarł na dzwonnilj wrażenie, bo odpowiedział bez zwłoki: '—. Tymon Oćma, wielmożny panie, ale zwą mnie Gacek... - Widać nie bez powodu, bo po nocach lubisz krążyć! Dzwonnik zmierzył Rudego ponurym wzrokiem, ale nie odpowil dział. - Milczysz? Może zatem powiesz mi, komu służysz? - Jak to komu? Toć już wiecie! -„ Nie o kościelną służbę pytam, jeno o tę, którą po nocach pełnisl - O czym, panie, mówicie?! — W głosie dzwonnika po raz pierwsa pojawił się ton strachu. - Dobrze wiesz, o czym! Gdzie masz to pismo, coś je wył z gniazda dla pochodni? 24 L Nic nie wiem o żadnym piśmie! - Już z wyraźnym strachem przeczył Oćma: , zap _ skąd zatem wróciłeś przed chwilą? Przecież masz jeszcze na sobie _ Ja... ja--- ~ Dzwonnik zająknął się. - Chodziłem do kościelnego, Zycha, mieszka w domu przy katedrze, gdzie służy... _ Nie chcę cię skłaniać do kłamstwa, tedy ci powiem, że pytałem 'erro z ciekawości, co powiesz, bom widział, jak owe pismo wyjmowałeś, i masz je zapewne w zanadrzu... - Nie, panie, nie...! - Już na dobre wystraszony dzwonnik spojrzał z kolei na milczącego Damiana, jakby u niego szukał wsparcia. Jaksa podszedł do stołu i usiadł na jednym z zydli, by okazać, że nie da się zbyć byle czym i że zamierza prowadzić dłuższą rozmowę. Tak musiał to zrozumieć i gospodarz izby, bo obserwował go z niepokojem. Pies jakby także pojął jego intencję, gdyż zakręcił się w kółko i położył przy nodze Damiana. - Pogadamy tedy sobie nieco dłużej, czasu mamy dość... - Rudy oparł łokieć o stół i jakiś czas ostentacyjnie obserwował Oćmę. Ten nadal nie zdejmując opończy spojrzał na niego raz i drugi spod zmarszczonych brwi i odezwał się już z gniewem głosie: - O czym mamy gadać?! Przecie -powiedziałem, co chcieliście wiedzieć, nawet nie dochodząc, kim jesteście! - No właśnie! A powinieneś to wiedzieć!- Może wówczas będziesz bardziej chętny do mówienia prawdy! Otóż w królewskiej służbie przybyliśmy do ciebie, tedy jeśli nie będziesz posłuszny, łacno znajdziesz się w lochu! A tam małodobry już cię skłoni do mówienia prawdy, a nie sypania nam piaskiem w oczy! . • - W królewskiej służbie? - wyjąkał dzwonnik ponownie wystraszony. Widać jednak ogarniający go niepokój znów spowodował przypływ rozdrażnienia, bo dorzucił z gniewem: - Lochami, panie, mnie nie straszcie, bom nie lękliwy! - Do czasu, aż ci nie przypieką skóry... - rzucił mimochodem aksa. Zamilkł na chwilę, poczem odezwał się niemal przyjacielskim tonem: ~ Słuchaj, mości Oćma, uważnie! Zapomnę, com widział, a nawet zy°biecam, że o twoje nocne wędrówki troszczyć się więcej nie będę, S2akże tylko wtedy, jak mi prawdziwie odpowiesz na jedno pytanie... dzwonnik obrzucił Rudego nieufnym spojrzeniem. ~ Jakież to będzie pytanie? - mruknął. : Obaj wiemy, żeś dotąd udzielał kłamliwych odpowiedzi, tedy r 25 teraz powiesz mi prawdę, a wówczas rozstaniemy się w zgodzi i zapomnę c tobie. Chcę wiedzieć, komu wręczasz pisma, które wyciągasz z owego schowka. A że je dostarczasz dałej, także dobrze wiemy. Ukrywasz się z wieczora w jakimś gospodarczym pomiesza czeniu, nocą wychodzisz i wyjmujesz pismo. A potem? Kto ci mówi' kiedy masz to czynić, i kto te pisma odbiera? Stary człowiek opuścił głowę i dłuższą chwilę siedział w milczeniu Wreszcie uniósł ją i spojrzał Jaksie w twarz. - Tego powiedzieć ci, panie, nie mogę - rzucił z determinacją i cicho, jakby zwierzając się z tajemnicy. - A to czemu? Czy tak się go boisz? Zatem wiesz, komu służysz? - Wiem, panie. Ale nie o siebie się boję. Moich mają w rękach, syna i troje wnucząt... Oni zapłacą życiem, jeśłi wydam tego człeka. Toteż małodobrym mnie nie strasz, bom stary i życie nie przede mną, a przed; owymi kruszynami, które ci zbóje w niewoli trzymają... Jaksa. starał się ukryć wrażenie, jakie ta odpowiedź na nim wywarła, spytał więc tylko: - Pojmali ich w czasie ostatniej napaści? - Tak. Syn był kowalem w Brzeziu, niedaleko Włocławka. Żonę mu zgwałcili i ubili, jego zaś wraz z dziećmi pognali w niewolę i terai u siebie dzierżą. Widać od syna o mnie się zwiedzieli, bo kazali sob$ służyć pod groźbą śmierci mych bliskich. Tedy nie powiem ci, panią imienia człeka, któremu muszę być posłuszny, ty zaś czyń ze mną podług, swej woli! Jaksa w rozterce spojrzał na Damiana. Ten dostrzegłszy to spojrzenie mruknął tylko z zawziętością w głosie: - Psie nasienie, bodaj ich grom poraził! Ta krótka uwaga wyrażała jednak tylko uczucie pocztowego, ale w niczym nie pomogła Rudemu w powzięciu decyzji w tej niespodziewą nej sytuacji. Toteż dłuższą chwilę rozważał odpowiedź, zanim przernój wił:. ,.". ... ...¦¦¦..,.¦. - Jesteś tedy między młotem a kowadłem. Masz nad głową i groźffl krzyżacką, i gniew swego pana. Wszakże gniew królewski możes* ułagodzić i swemu sumieniu przywrócić spokój, jeśli będziesz posłuszn? rozkazowi, jaki otrzymasz ode mnie. - Jaki to rozkaz, panie? - z niepokojem rzucił dzwonnik. - Sądzę, że dogodny dla ciebie, a mnie potrzebny. Będziesz na wypełniać rozkazy owego człeka, a więc odbierać i przekazywać dalsze pisma, wszakże niczym nie zdradzając, że ktoś o tym wie! To s dobrze wbij do głowy! 26 Ależ wielmożny panie! - z raptownym ożywieniem zawołał stary iek. - Przecież gdybym to zdradził, nic bym już dla niego nie był -* & to znaczyłoby wypełnienie groźby, jaką nade mną zawiesił! Dobrze, że to rozumiesz, bo w tym i ja widzę rękojmię naszej , Ale jest jeszcze warunek, pod jakim ją zawrę... j7 chyba będę mógł go spełnić? - z nawrotem niepokoju zapytał dzwonnik. '.-['¦ Sądzę, że bez trudności. Masz bowiem natychmiast zawiadomić mnie, jeśli otrzymasz jakieś inne, nowe zlecenie. Wątpię, czy do tego przyjdzie, ale należy przewidzieć i to. - Jak jednak i komu mam tę wiadomość przekazać? Rudy zastanowił się chwilę. -r W sieni leżą na hakach oszczepy i glewie. Zdejmiesz jedną i postawisz w kącie, za owym kotłem, co tam stoi. Wówczas sam cię odszukam. - Wiernie wykonam waszą wolę, panie! - nieomal z radością oświadczył dzwonnik. - Wielki bowiem ciężar zdjęliście mi z serca! Toć teraz będę służył memu prawowitemu panu! Następnego dnia ksiądz Andrzej z wielką uwagą wysłuchał sprawozdania Jaksy. Kiedy skończył, z uznaniem przyjął jego decyzję, która v pozwalała na dalsze, utrzymanie kontaktu z przeciwnik