Kazimierz Korkozowicz Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Okładkę i stronc.tytutow* projektowa! Waldemar ZaczeK Redaktor Halina Zyskowska Redaktor techniczny Jadwiga Kaznowska Gralyna Ćwietkow-Góralna Wkrszawa l990 ISBN 8311-07773-8 nr 278 Narodowej, D-3 Najazd krzyżacki na Polskę, podstępny i okrutny, oburzył nie tylko króla i koronnych dygnitarzy, ale także cały naród. Wstrząsnął duchowieństwem, rozpalił gniew i pragnienie zemsty wśród rycerstwa, przeraził mieszczaństwo, wywołał żądzę odwetu we wszystkich stanach, do ostatniego ciury z tak zwanego pospólstwa. W powstałej sytuacji rozprawa ze Świdrygiełłą zajęła poślednie miejsce, przybrała charakter nieomal zwykłej rodzinnej waśni. Teraz głównym celem wszelkich dyplomatycznych zabiegów i planowanych działań stało się odpłacenie Zakonowi za krwawą rzeź bezbronnej ludności, spalenie wielu wsi i miast, obrabowanie dworów, klasztorów, kościołów. . " . - Jednak ten gniew, jednoczący społeczeństwo, skierował się teraz nie tylko przeciw Zakonowi, ale całej niemieckiej nacji, przeciw germańskiemu plemieniu, jako największemu wrogowi polskiego "narodu. Ten nastrój zaczął coraz bardziej dominować na odbywających się naradach, powstała wrogość coraz głębiej przenikała serca i umysły. Uchwalono więc poniechać przynajmniej chwilowo waśni ze Świdry giełłą, dojść z nim do porozumienia nawet za cenę doraźnych ustępstw, a cały wysiłek skierować na przygotowanie wojny odwetowej. Dotąd w wyborze środków nacisku, czy to dyplomatycznych, czy militarnych, jak korzystanie z pomocy wojskowej innowierców lub odszczepieńców wyznaniowych, liczono się z opinią stolicy, apostolskiej czy też innych dworów europejskich. Teraz postanowiono wszelkich tego rodzaju głosów nie brać pod uwagę, a szukać sprzymierzeńców bez oglądania się na ewentualne objawy oburzenia czy protesty. Należało nowiem spodziewać się, że Zakon nie omieszka oskarżać Polski na arenie międzynarodowej. Zwrot ten nie nastąpił jednak od razu. Na początek zastosowano zwykłe, dotychczasowe środki działania dyplomatycznego, a więc wysłano poselstwa ze skargami na Zakon. W tym czasie odbywający się w Bazylei sobór podzielił Europę niejako na dwa obozy. Jeden, na czele którego stał cesarz Zygmunt, główny protektor soboru, książęta niemieccy i oczywiście Zakon, oraz drugi, któremu przewodził papież, Eugeniusz IV, wierna mu Polska, zaprzyjaźniona i Rzymem Wenecja i większość dworów europejskich. Do cesarza Zygmunta pojechał więc Piotr Łęczycki, do niemieckich książąt Mikołaj Rudnicki, do papieża udali się Jan Laska i sekretarz królewski Mikołaj. Ci uzyskali cenną pomoc, bo przyznanie dziesięciny z dóbr kościelnych, co stanowiło niejako zapłatę za dotychczasowe wspieranie dyplomatyczne stolicy apostolskiej przez Jagiełłę. Natomiast wszystkie nadchodzące w tym czasie listy z Zakonu pomijano milczeniem, pozostawiając je bez odpowiedzi. Jedynie w wypadkach koniecznych posługiwano się pośrednictwem Świdrygiełły,, który nie wzbraniał się przed tym, jednak nie ze względu na chęć pomocy Polsce, ale dla dogodzenia Zakonowi. W rezultacie, skutkiem odbytych narad, rozważań i konsultacji, powzięto różnorakie plany i ustalenia. Przede wszystkim uchwalono bezwzględną wojnę odwetową z Zakonem, lecz z zachowaniem terminu trwającego jeszcze przymierza, które kończyło się latem 1433 roku. Wszakże dla narażenia przyszłego przeciwnika na koszty i zmuszenia do I zbędnej czujności uznano za celowe straszenie go doraźnym skupianiem sił na granicy, ruchami tych wojsk, nawet trapieniem nadgranicznymi napadami, a także rozprzestrzenianiem na terenie zakonnego państwa alarmujących wieści o rychłej polskiej wyprawie. Jednocześnie powzięto i decyzję nawiązania kontaktu z husytami, celem wspólnego uderzenia.1 Oburzenie na Zakon było w kraju tak silne, że nawet duchowieństwo! z prymasem Wojciechem Jastrzębcem na czele nie protestowało przeciw \ łączeniu się z odszczepieńcami, a jedynym oponentem pozostał kanclerz! Oleśnicki, w zaistniałej sytuacji gorliwy stróż wiary. Wreszcie w stosunkach ze Świdrygiełłą, poza dążeniem do zawarcia z nim chociaż doraźnego porozumienia, powzięto plan, który jednaki znany był tylko ścisłemu gronu królewskich doradców. Dzień Wszystkich Świętych król wraz z dworem spędzał już na wawelskim zamku. Tam też w kilka dni później przybył Czarny j z przejętymi królewskimi insygniami, przeznaczonymi dla kniaziaj Świdrygiełły przez jego opiekuna i protektora, cesarza niemieckiego narodu, Zygmunta. • Hubert nie miał zamiaru długo przebywać w Krakowie, gdyż tym razem ksiądz Andrzej uznał za możliwe zwolnić obu swych głównych współtowarzyszy i zezwolić im na wytchnienie w rodzinnym gronie. Święta bowiem były już bliskie, nie szkodziło też odsunąć chwilowo Jaksę od nieznanego zleceniodawcy, co mogło przyczynić się potem do wzmożenia jego aktywności, a tym samym ułatwić wykrycie, kto nim był. ¦ . ¦•••'¦. ' ' ; ' Ucieszyli się bardzo obaj młodzieńcy dowiedziawszy się o rychłym wyjeździe do Czepiel, a i Waśce na tę wieść rozbłysły oczy. Obaj rycerze także radzi byli uścisnąć swe małżonki, ale nie uchodziło okazywać wobec młodych swych uczuć, toteż zachowywali zwykłą surowość. Październik pokrył bory jaskrawością żółci i purpury. Tylko połacie iglastych lasów zachowały soczystą zieleń, która ciemnymi plamami znaczyła pomarańczowy płaszcz liściastych drzew. Powolne zaprzęgi wołów zaczęły schodzić z zagonów, wyrównawszy je po siewach drewnianymi zębami bron. Pola leżały już zapłodnione ziarnem, czarne i puste. Tylko na ścierniskach, pozostawionych na ugory, jeszcze gdzieniegdzie sochy kończyły podorywkę. Życie we dworze biegło utartym wiejskim trybem, odmierzane dniami gospodarskiej krzątaniny. Brały w niej udział i obie panny, gdyż Żyta, ich opiekunka, nie pozwalała na bezczynność. Doglądały więc drobiu, czuwały nad serowarnią, dozorowały nawet chlewnie i owczarnie. Część swych obowiązków spełniała również Olga, ale nienawykła do takich czynności, dopiero musiała się do' nich wdrażać. Toteż nie obeszło się bez oporów. Dawała im jednak wyraz tylko w grymasach objawianych przyjaciółce, gdyż utyskiwania wobec Zyty, którą jak i Unę nazywała ciotką, spotkały się z ostrą reprymendą. Poniechała więc protestów, tym bardziej że wyprosiła zezwolenie na odbywanie wraz z Aldoną konnych spacerów. Kiedy więc nadarzał się ku temu wolny od zajęć czas, wyjeżdżały obie pod opieką Dzieweczki lub któregoś z dzielniejszych pachołków. Z czasem jednak, zwłaszcza w pochmurne dni, Aldona pozostawała w domu, przedkładając wyszywanie kolorowych ściegów na napiętym na bębenku płótnie nad uganianie się w siodle po bezdrożach. Wówczas ylga, która nawet za skarby świata nie wyrzekłaby się wierzchowca, jechała sama, ograniczając się tylko do towarzystwa pachołka przyda-nego jej do ochrony. Tego dnia Aldona również wołała zostać w domu. Dzieweczka zaś, wysłany do Chełmna, nie mógł Oldze towarzyszyć. Okolica była\ ma&m ty**0; \ samej... uszu, a P^^gnienm - Zapewnię szuka mnie po lesie. Jakby na potwierdzenie tego przypuszczenia usłyszeli stłumione odległością wołanie. Młody mężczyzna odkrzyknął, na co zaraz usłyszeli odpowiedź. - Wkrótce powinien nas znaleźć... - skomentował, poczem spojrzał spod oka na Olgę i dodał z uśmiechem: - Waćpanna zapewne z Czepiel? - i nie czekając na odpowiedź dorzucił: - Jeszczem się pannie nie zaprezentował, co racz wybaczyć. - Sergiusz Łaska z Matczy do usług... - A więc waćpan jesteś zapewne synem pana Łukasza!? - wykrzyknęła zaskoczona dziewczyna. - Znam waści rodzica, bronił wraz z nami Czepiel przed napaścią! - Tak, wiem o tym. Słyszałem też o waćpannach, pono dwie piękności są we dworze? Z którą zatem mam przyjemność? - Zwę się Olga, druga to moja przyjaciółka, Aldona. Rozległo się kolejne wołanie, znacznie już bliższe, na które odpowiedział młody Łaska. Wziął konia Olgi za uzdę i ruszył w kierunku głosu. ; - Waść aż z Matczy tu dotarł? I bez wierzchowca? - Bawię u mości Dobiesława ze Strzelc, to ani pół mili stąd. Z jego synem wojowaliśmy pod Łuckiem i po przyjaźni przybyłem do niego, j ąby wspólnie zabawić się polowaniem. - To' i on jest gdzieś blisko? ¦a' Dziś ostał w domu, toteż sam ruszyłem. Ujrzeli koński łeb wyłaniający się zza drzew, więc Olga spytała swego wybawcę: - Waćpan bez wierzchowca tak daleko w las poszedł? - Mam go w pobliżu..-.- wyjaśnił Sergiusz zwracając się jednocześ nie do zbliżającego się pachołka: - Dobrze waćpanny, gamoniu, pilnujesz! Mało brakło, a dostałaby" się w rysie pazury! - O Święci Pańscy! Ależ bestia! - wykrzyknął stajenny spoglądając] na zabitego drapieżnika. - Alem przecież gnał za panienką, jeno mi>] »umknęła! Potem darmo wołałem po lesie! Dostanę teraz za swojej - westchnął już na wpół do siebie. —; Nie troszcz się o to - uspokoiła go Olga..- Wina jest moja i niej będę tego skrywać! - Dzięki, panienko! A co zrobimy z rysiem? Nie warto go brać całego na konia, a skóry szkoda. - Potrafisz ją zdjąć? - zainteresował się Sergiusz. 10 - \ - Potrafię, abym miał jeno kawał linki, bo do tego trzeba podwiesić go na gałęzi... _ Poczekaj, mam arkan u siodła... Łaska gwizdnął na palcach raz i drugi. Po chwili, usłyszeli trzask gałęzi i z zarośli wyłonił się koń z wodzami luźno zarzuconymi na siodło. - Pięknie wyszkolony! - wykrzyknęła na ten widok Olga, a stajenny z uznaniem pokręcił głową. - Mój wojenny towarzysz - wyjaśnił Łaska chełpliwie. Odczepił z łęku zwinięty rzemień i podał go stajennemu. - Zdejmuj zatem skórę! - polecił, poczem zwrócił się do Olgi: _ Przyjmij ją waćpanna na pamiątkę dzisiejszej przygody, a teraz pozwól, że podprowadzę cię choć w pobliże domu, abyś znów nie popadła w jakąś biedę.... - Chętnie przyjmę waćpana opiekę, wszakże od progu chyba nie odjedziesz, bo i moje ciotki rade będą podziękować ci za ratunek, jako że pod ich jestem opieką. Ta propozycja sprawiła młodemu Łasce wyraźną przyjemność, ale ograniczył się tylko do dwornego oświadczenia: - Równie rad przyjmuję waćpanny zaproszenie, by poznać szanowne sąsiadki dobrodziejki, o których wielem słyszał zachwytów od swego rodzica! Pomógł jeszcze pachołkowi zawiesić rysia na arkanie, poczem dosiadł swego wierzchowca i ruszył za dziewczyną. Odezwał się jednak dopiero wtedy, kiedy wynurzyli się już z lasu i mógł jechać obok niej. - Nie spodziewałem się, że w leśnej głuszy ujrzę sylfidę, co urok na mnie rzuci i myśli zmąci... - odezwał się poważni* i z zadumą, jakby mówiąc do siebie. Jednocześnie obrzucił ją spojrzeniem, w którym nie taił zachwytu. • Olga zerknęła na niego zaskoczona tym wyznaniem. Ujrzała odwróconą ku sobie smagłą twarz, o suchym, lekko garbatym nosie i podobnych kocim, bo zielonych oczach, pod łukami czarnych brwi. Mimo że na krótką chwilę uległa urokowi tego męskiego oblicza, odpowiedziała kpiącym tonem: - Śmiało waść sobie poczynasz, ale nie ty pierwszy! Mam już kogoś, kto mi to wyznał! - I jesteś mu wzajemna? - Z,całego serca! Młodzieniec zamilkł na chwilę, ale wkrótce uśmiechnął się i znów lustrując spojrzeniem jadącą obok towarzyszkę rzucił z beztroskim zachwytem: 11 - Nie dziwno mi, żem nie pierwszy, bo masz waćpanna w sobie coś takiego, że człek łyżką gotów cię jeść! - Zapewne siorbałbyś przy tym, sądząc z tego, co mówisz! Toteż nie dla ciebie ta strawa! - Gzy nie dla mnie, to jeszcze obaczym, bo zda się zbyt smakowita, by jej poniechać! ¦- roześmiał się. - Waćpan tak mówisz, jakbym istotnie była kawałkiem pieczeni! - prychnęła już ze złością Olga. - Gdybyś nie był mym wybawcą, któremu winnam wdzięczność, już bym cię ostawiła na drodze. Łaska gwałtownie obrócił się w siodle. - Wybacz mi, wyćpanna, nie chciałem cię urazić! - zawołał nieomal ze strachem. - Nie zwykłym skrywać myśli, a zwłaszcza tych, których serce jest podnietą! Niechże zatem twoje będzie wyrozumiałe, jeśli wzajemnym być nie może! - Ani nie może, ani też nie chce! - jeszcze z dąsem rzuciła Olga, jednak już bez złości, gdyż nie byłaby dziewczyną, jeśli takie wyznania miały ją istotnie urażać. ¦ - Ale chociaż przyjaźni mi nie odmówisz? : - Nie odmówię, jeśli ją zdobędziesz! - Na początek dzięki i za to! - roześmiał się Sergiusz. - Przyrzekam wierne służby waćpannie! - • - Obyś jednak, chwyciwszy za dłoń, nie chwytał za ramię... - z przekąsem rzuciła Olga darząc go jednak zalotnym spojrzeniem. - Jakbym miał chwytać, to już ciebie całą! - Widzę, że dó przyjaźni między nami nie dojdzie, skoro wcią jedno powtarzasz!* - Nie, nie... 7. gorąco zaprotestował Sergiusz. - Już ani słowa ode mnie o tym nie usłyszysz! , - Ciekawam, na jak długo tego przyrzeczenia? - Na stałe! Zechciej wszakże o tym się przekonać! Już w dobrej komitywie dotarli do dworu. Olga, chcąc okaza wdzięczność swemu wybawcy, a także w skrytości serca i dla utrzymania^ z nim znajomości, bo mimo natarczywych hołdów, a może właśnie z ich powodu - podobał jej się, zaprosiła go do domu. Tu nie obeszło się bez zaskoczenia i dopiero pełna przejęcia relacja Olgi z przebytej przygody przełamała początkową rezerwę i wywołał^ dla gościa objawy wdzięczności obydwóch kobiet. Jej natomiast dostało się sporo wymówek za lekkomyślne zapusz czenie się w głąb boru, ale mało się nimi przejęła, choć starała się okaza chociaż pozory skruchy. . .12 Wreszcie, zabawiwszy nie dłużej niż to wypadało, młody Łaska diechał, zaproszony do odwiedzin wraz z rodzicem, którego obie niewiasty chętnie znów by ujrzały. Wkrótce więc odwiedził Czepiele i stary pan Łaska, z którym obie oanie snuły wspomnienia tak jeszcze niedawnych; ą pełnych grozy chwil, eoszcząc go najprzedniejszym miodem, jaki dwór miał w swych piwnicach. Sergiusz natomiast zjawił się już w kilka dni po pierwszej bytności. Przybył z nim i ów przyjaciel ze Strzelc, syn Dobiesława, Szymon, młodzieniec wszakże małomówny i wyraźnie z kobiecym towarzystwem nie'obyty. Również i podczas dalszych odwiedzin mało brał udziału w rozmowach, chętniej dosiadał wierzchowca, kiedy, już we czwórkę, wybierali się na konne przejażdżki. Dziewczyny rade były ich odwiedzinom, bo pozbawione odpowiedniego wiekiem towarzystwa, ¦ i gościnnie witały kawalerów. Obie matki *nie sprzeciwiały się temu, rozumiejąc tę potrzebę młodych, wszakże pilnie baczyły na zachowanie się młodzieńców. Niczego jednak niepokojącego nie dostrzegały, chyba jedynie to, że Olga z konnych spacerów wracała nieodmiennie z młodym Łaską ożywiona i .wesoła, natomiast Aldona w towarzystwie Szymona nie traciła swej zwykłej powagi i opanowania. Z czasem jednak młody Łaska coraz hardziej zaczął nadskakiwać Oldze, wyraźnie ją adorując, co zaniepokoiło przede wszystkim Zytę jako opiekunkę dziewczyny, tym bardziej że Una, choć nic nie mówiła, to jednak odnosiła się do Sergiusza z coraz większą rezerwą, - Postanowiła więc odbyć z Olgą rozmowę. Wezwała ją do swojej komnaty, a kiedy dziewczyna, czując, że nie ma czystego sumienia, stawiła się mocno zmieszana, obrzuciła ją uważnym spojrzeniem 1 wskazując stojące obok karło, rzuciła surowo: - Siadaj, bo nie o kilka słów chodzi. Waćpanna jesteś pod moją pieczą, z tego więc powodu chcę usłyszeć od ciebie nieco wyjaśnień... - Co ciocia życzy sobie wiedzieć? - Dziewczyna opanowała początkowe zmieszanie. ¦ _ - Zaraz się dowiesz - stwierdziła sucho Żyta. - Zdaje się, że niedawno pożegnałaś pana Łaskę? - Właśnie przed chwilą. Tyle tylko, że zdążyłam się przebrać, gdyż Jak zwykle byliśmy we czwórkę na konnym spacerze. - I jakże się przejażdżka udała? Sądzę, że przyjemnie, bo pogoda C1%ż dopisuje... - spytała spokojnie Żyta nie spuszczając wzroku 2 twarzy dziewczyny. ¦ ' 13 Toteż, ze zdziwieniem spostrzegła, że to zwykłe pytanie, które zadała raczej dla nadania rozmowie zamierzonego kierunku, Wywołało nieo-czekiwaną reakcję, bowiem Olga zarumieniła się gwałtownie. Ale mim0 że wyraźnie już zalękniona, odpowiedziała spokojnie: - Ależ tak, ciociu! Było bardzo przyjemnie. Obaj nasi towarzysze to grzeczni i wielce usłużni kawalerowie! - Rada to słyszę, choć różnie, można zrozumieć ową usłużność. Ostawmy to jednak na boku, bo jest zrozumiałe, że gdyby grzeczni nie byli, tobyś ich nie chwaliła... - Tak, ciociu... I nie godziłabym się na ich kompanię... - No właśnie. A zwłaszcza pana Łaski... Olga raptownie uniosła głowę. - Dlaczego właśnie mówisz o nim?! • - Bo zauważyłam, że darzysz go większymi względami niż Szymona. ' ¦ ; ¦ ¦ ¦ ' ' ' • " ' ¦''¦¦¦ • ' ' ¦ - Może w istocie tak jest, ale to dlatego, że Sergiusz nie jest taki nudny jak tamten. ¦ - Czy nie obawiasz się jednaką że owe względy mogą wzbudzić w nim płonne nadzieje? Jeśli zaś bierzesz to pod uwagę, co. zamierzasz powiedzieć Lechowi, jak tu przybędzie? Tym razem Olga zareagowała spontanicznie. - Że go miłuję! I na nikogo nie zamienię, nawet na dziesięciu Sergiuszy! - Zapał, z jakim to oświadczasz, raczej dowodzi, że sama siebie chcesz w tym upewnić - spokojnie stwierdziła Żyta. Zamiast odpowiedzi Olga wybuchnęła płaczem, przerywając szloch wzburzonymi słowami: - Nie potrzebuję takich upewnień! Ja Lecha miłuję... miłuję!..-A z Sergiuszem przestaję jeno dla zabawy! Rada widzę, jak koło mnia skacze, to prawda, ale jeno z przekory... - Młoda jesteś i zielono masz jeszcze w głowie, toteż nie wiesz, dl czego może doprowadzić taka gra. Toć możesz spowodować miedzi nimi nawet zbrojne starcie! Może też łatwo się zdarzyć, że ani sw spostrzeżesz, jak najdzie cię chwila słabości i drogo za taką zabawi zapłacisz! Olga przypomniała sobie niedawną przygodę i rozszlochała sij jeszcze głośniej. Żyta, nie znając jednak istotnej tego przyczyny, ÓS objaw wzmożonego rozżalenia uznała za skutek swoich słów. Toteż ni uspokajając płaczącej dziewczyny dorzuciła: - - Zakończ zatem to niebezpieczne pociąganie zwjerza za ogo 14 ¦ niech pan Łaska ograniczy swoje odwiedziny. Tym bardziej że od dziś akazuję wszelkich konnych spacerów. - Dobrze, ciociu... - Olga wierzchem dłoni wytarła mokre od łez wieki. _ jeno jak mam to uczynić, aby go nie urazić? _ To już twoja sprawa. Umiałaś go zwodzić, tedy umiej teraz i grzecznie odprawić. Inaczej jeszcze trudniej będzie ci wytłumaczyć Lechowi, coś tu nabroiła. Należy bowiem tak sobie poczynać, aby nie doprowadzać do potrzeby tłumaczenia się ze swoich postępków, już nie mówiąc o prośbach przebaczenia! - Tak, ciociu... Może istotnie poczynałam sobie zbyt śmiele... Sergiusza odprawię, ale nie zdołam tego uczynić z dnia na dzień, bo jak mam to zrobić?¦- zakończyła bezradnie. '- Wszakże nie zwlekaj z tym za długo... - zgodziła się Żyta. - A teraz ucałuj mnie i rozważ, com ci rzekła... - zakończyła rozmowę. Przyczyną, dla której Olga zarumieniła się tak gwałtownie z powodu pytania o przebieg spaceru, było zdarzenie, jakie miało miejsce zaledwie przed godziną. Początkowo, po minięciu dworskiej bramy, obie pary jechały razem, dopóki trzymały się równej i szerokiej drągi. Wkrótce jednak Olga, nie oglądając się na resztę, skręciła ku rzece korzystając z rozciągających się nad nią łąk i przynagliła swego wierzchowca do pełnej szybkości. Sergiusz natychmiast ruszył za nią pozostawiając na drodze Aldonę z Szymonem, co zresztą zwykle następowało. ¦ Olga odsądziła się już spory kawał od niego, ale miał rączego wierzchowca, więc z wolna począł ją dochodzić. Wkrótce pędzili już koń przy koniu, od czasu do czasu spoglądając na siebie i wymieniając tylko uśmiechy, bo pęd powietrza nie pozwalał na rozmowę. Wreszcie dziewczyna uznała, że pora dać zwierzęciu odetchnąć, więc ściągnęła wodze i jechali już wolniej. Jesienne słońce skrzyło się błyskami na nurcie rzeki, wzdłuż której jechali. Dzień był bezchmurny, tylko kilka białych obłoków wisiało na tle niebieskiej kopuły nieba, a rześkie powietrze chłodziło im twarze. Olga przerwała milczenie, rzucając radośnie: ~ Nie ma dla mnie nic milszego jak szybki pęd konia i wolna Przestrzeń dokoła! - A do tego mieć jeszcze skrzydła u ramion! ¦ - I bez skrzydeł radość mi serce wypełnia! Gnałabym tak choćby na kraj świata! - 1 ja takoż, aby z tobą! - Jeszcze nie masz mnie dość? roześmiała się zalotnie. 15 - Toć chyba wiesz... - zmarszczył brwi i mimo woli ponaglił konia - Przecież wciąż utyskujesz, żem nieznośna - poszła za jeg0 przykładem i jakiś czas znów jechali obok siebie omijając coraz gęstsze' krzaki nadbrzeżnych łozin. Dopiero po chwili Sergiusz odezwał się ponownie: - Obiecałem ci nie czynić wyznań, ale niełatwo mi tej obietnicy dotrzymywać... - Tedy sobie pofolguj! - roześmiała się. - Będę miała z czego się pośmiać! - I bez tego dość ze mnie pokpiwasz! A jam nienawykły, by ze mnie dworowano... - rzucił gniewnie. - Wolałbyś, abym padła ci w ramiona? - Jeszcze się tego doczekam! - Aby ci jeno, Sergiuszu, starczyło cierpliwości! W tej chwili jej koń zaczął raptem zapadać się w grząskość gruntu, gdyż zajęci rozmową zbytnio zbliżyli się do nadbrzeżnych trzcin, gdzie-rozpoczynało się bagienne podłoże. Szarpał się więc starając uwolnić] nogi z wciągającego go błota, przez co pogrążał się jeszcze bardziej. I Widząc to Sergiusz zeskoczył z siodła i dopadł dziewczyny, wyciągając ku niej ręce. - Skacz, trzeba mu ulżyć!! Posłuszna wezwaniu przerzuciła nogę przez grzbiet zwierzęcia i osunęła się w jego rozwarte ramiona. Sergiusz przyciskając ją do piersi zapomniał o miotającym się koniu. Olga poczuła twardą obręcz uścisku, męską dłoń na swej piersi, | a usta na ustach. Pod wpływem raptownego porywu namiętności] rozchyliła zaciśnięte wargi i poddała się, oddając pocałunek. Oprzytomniała, kiedy zabrakło jej tchu. Wtedy dopiero szarpnęła się, uwolniła z objęć młodzieńca i rzuciła jeszcze zadyszana: - Iście dzielnie sobie poczynasz, zamiast ratować mego konia! Szybciej, wyciągaj go! Sergiusz, przygotowany na wymysły, zaskoczony tylko tym poleceniem, rzucił się ku zwierzęciu. Najpierw nieco go uspokoił łagodnyna głosem, a potem, ostrożnie szarpiąc za uzdę, wyprowadził na twardyj grunt. Kiedy jednak zbliżył się do dziewczyny, by pomóc jej dosiąść! wierzchowca, został odtrącony bez słowa. I on więc w milczeniJ wskoczył na siodło. Zawrócili ku domowi, nie odzywając się do siebie. Dopiero p^ dłuższej chwili Sergiusz przerwał milczenie. - Nie gniewaj się, Olgo... Z wyrachowania tego nie uczyniłem. 16 - Aleś nie omieszkał wykorzystać sytuacji! - fuknęła, nie patrząc na - Bom nie z drewna ani z kamienia... A do tego... •- Lepiej nie kończ, bo wiem, co chcesz powiedzieć! • - Mnie potępiasz, aleś i sama była ochotna! - parsknął już ze złością. ¦ , : Olga zdarła wodze swego wierzchowca. - Wiesz co?! Prędzej bym zapomniała twego postępku, niźli tych słów! poderwała konia i ruszyła pędem przed siebie, nie oglądając się już za siebie. Bez słowa dotarli do wjazdowej bramy. Tu dziewczyna zatrzymała się i obróciła do towarzysza. - Teraz waćpana pożegnam. Ostań zdrów! - Poczekaj, nie rozstawajmy się w gniewie! - zaprotestował. - Teraz nie mam ochoty z tobą gadać! - Tedy pozwól przybyć jutro, może będziesz łaskawsza! - Psami cię nie poszczuję, ale karesów się nie spodziewaj! - Źle czy dobrze, ale przynajmniej będziesz o mnie myślała. Cieszy mnie i to! - roześmiał się zawracając konia. Ta właśnie przygoda była przyczyną owego gwałtownego rumieńca Olgi, który wywołała wzmianka Zyty o przyjemnym spacerze. Zamierzony wyjazd do Czepiel nie doszedł jednak do skutku, i to nieomal w ostatniej chwili. Rudy otrzymał bowiem kolejne zlecenie. Znaleziony w komnacie list, który je zawierał, nasunął Jaksie podejrzenie, że jego nieznany rozkazodawca dowiedział się o zamierzonym wyjeździe i w ten sposób postanowił go zatrzymać, by izachować cenne źródło informacji. Zatem znajdował się gdzieś blisko i śledził jego poczynania, co Rudemu niezbyt przypadło do smaku. Jakby tego było mało, następnego dnia ksiądz Andrzej wezwał do siebie Huberta i bez zbytnich wstępów oznajmił mu od razu: - Obawiam się, że i ty będziesz musiał odłożyć swój wyjazd do Czepiel. Czarny ściągnął brwi. - Na długo? - spytał krótko. - Chyba na dłuższy czas, co najmniej parę miesięcy. - Zaszło coś nowego? - Nowego, nie. Wszakże dotarło do mnie polecenie królewskiej Kady ożywienia naszej działalności na zakonnym terenie. Należy tam 2 - Syp. iowie C: 17 wzmóc nastroje zagrożenia przez rozsiewanie wieści o naszej rychłej wyprawie odwetowej, i to jeszcze w czasie nadchodzącej zimy. Pograni., czni wojewodowie dostali już rozkazy, aby podsuwali zbrojne oddziały nad samą granicę, a także "krótkimi napaściami wzbudzali popłoch wśród ludności. Chodzi o zmuszenie brodaczy * do trzymania wojsk w pogotowiu, a że jest to przeważnie żołnierz zaciężny, koszta tej gotowości powinny mocno nadszarpnąć zakonny skarbiec, co przy. sporzy Wielkiemu Mistrzowi kłopotów, jak już przyjdzie do istotnej rozprawy. Stany u nich też są przeciwne wojnie, więc i wśród mieszczaństwa należy podniecać te wrogie nastroje, które bez wątpienia przy-czynią Zakonowi wiele kłopotów i w znacznym stopniu skrępują swobodę poczynań. Takiej oceny dokonała Rada i takie poczynania poleciła przedsięwziąć wszystkim, którzy o tym wiedzieć powinni. Przede wszystkim król jegomość właśnie mnie poruczył to zadanie, udasz się przeto do Prus i udzielisz odpowiednich wskazówek bratu Erazmowi. Wielce to tajne zlecenie, toteż niejakiego pisma w tej materii, do Erazma kierować nie chcę. Natomiast w innej sprawie dam ci dla niego wiadomość pisemną. Czego będzie dotyczyć, powie ci już Eraznv jeśli uzna, że możesz mu być i w tym pomocny. Hubert wysłuchał tego wyjaśnienia z nieruchomą twarzą, ale ksiądz Andrzej nie dał się zwieść tym pozornym spokojem i zakończył z wyrozumiałym uśmiechem: - Wiem, że przygotowywałeś się do wyjazdu, by zobaczyć bliskich i nieco odetchnąć. Odpoczynek istotnie ci się należy, ale nie pierwszy raz] wymogi służby zmuszają nas do poniechania własnych zamierzeń! - Kiedy wasza wielebność chce, abym jechał? - Czarny pominął ostatnią uwagę księdza. - Sprawa nie tak pilna, byś już dosiadał konia. Przygotuj się jednak do drogi, by wkrótce wyruszyć. Skutkiem tych zdarzeń wyjazd do Czepiel przestał wchodzić w rachubę. Wspólnie z Jaksą postanowili jednak chłopców posłać da matki, a z nimi Waśkę i Kurczaka. Natomiast Czarny zdecydował sia wziąć ze sobą Ottona i Damiana, Tomek zaś miał pozostać przy Rudynil List, jaki Jaksa znalazł wsunięty pod drzwi swojej izby, zawieraj następującą treść: „Nie pora teraz na wyjazd. Zbieraj wszelkie wiadomości dotycząc * Tak nazywano Krzyżaków. 18 waś na Zakon, szczególnie usiłuj rozeznać, kiedy ma nastąpić. Tę iawę uważaj za najważniejszą, nie zaniedbuj jednak innych, zwłaszcza t eo czy i jakie porozumienie zostanie zaproponowane Świdrygielle. Snisane wiadomości zostawiaj w sieni wschodniego skrzydła, w tulei do zatykania pochodni, pierwszej licząc na prawo od drzwi do służbowych mieszczeń, j0 pismo dołącz do swojej odpowiedzi. Następnych wiadomości oczekuj co dziesięć dni." Rudy otrzymał już wskazówkę od księdza Andrzeja, co ma donosić swemu zleceniodawcy. Nie różniła się ona od wytycznych, jakie dostał i Czarny, więc nie miał wątpliwości przy wykonaniu otrzymanego polecenia. Odczekał jednak kilka dni, jednocześnie obejrzawszy sobie zawczasu wskazaną mu sień. Mieściła się na parterze, wyjście z niej prowadziło na dziedziniec bocznego gmachu, ciągnący się także przed budynkami dla służby, a dalej wzdłuż królewskich stajni stojących pod obronnymi murami. Sień była obszerna, wyłożona kamiennymi płytami, na które za dnia padało światło z wąskich otworów okiennych. Poza drzwiami wyjściowymi miała jeszcze dwoje dodatkowych: jedne wiodące ku schodom na piętro^ drugie, boczne, do korytarza dzielącego magazyny i służbowe pomieszczenia zamku. Właśnie obok nich znajdowały się żelazne tuleje przymocowane skosem do ściany, dalsze zaś tkwiły po obu stronach przejścia na schody. Teraz już nie używane, bo wieszano latarnie, mogły więc w swych wnętrzach dobrze ukryć zwinięty rulon papieru. ¦. : . Jaksa, zaznajomiwszy się z tymi szczegółami, rozejrzał się szukając kryjówki dla siebie, postanowił bowiem podpatrzyć, kto odbierze jego przesyłkę. Możliwości zbyt dogodnych nie znalazł, gdyż w jednym rogu stała tylko dębowa, okuta żelazem skrzynia, a obok niej wielka szafa, opatrzona potężną, żelazną kłódką, z nieznaną zawartością. Przy drugiej ścianie leżało na stelażu kilka oszczepów i drągów z hakami'do obalania drabin, a obok, wsunięty w kąt, tkwił wielki, mosiężny kocioł, przeznaczony zapewne do gotowania wody na murach dla polewania ukropem wdzierających się napastników. Rudy zajrzał do środka. Kocioł był pusty i można było z łatwością dostać się do jego wnętrza. Było to jedyne miejsce zdatne na kryjówkę, Wl?c, nie mając innego wyboru, postanowił z niego skorzystać. Kiedy już zapadły ciemności, przygotowaną odpowiedź wraz ^listem wsunął w rękaw kaftana i przekradł się do wskazanej sieni. r°gę oświetlały z rzadka rozwieszone w przejściach latarnie, a jedna 19 z nich, umieszczona także w sieni, rozjaśniała nikłym światłem jej wnętrze. Krąg światła jednakże był skąpy, toteż dalej mrok gęstniał, po kątach zaś panowała już zupełna ciemność. Przemykając się korytarzami Jaksa nadsłuchiwał bacznie w obawie spotkania kogoś z zamkowej służby, jednak do celu swej wędrówki dotarł szczęśliwie. Mroczna sień była pusta i o tej porze cicha, bo nie zakłócana dzienną krzątaniną. Szybko umieścił swą przesyłkę we wskazanym miejscu, po czym ruszył do kotła i po chwili znalazł się w jego wnętrzu. Starczyło w nim • miejsca, by przysiąść, chociaż z podciągniętymi pod brodę kolanami. Był z tego rad, gdyż liczył się z koniecznością długiego oczekiwania! Teraz miał czas na rozmyślanie, począł więc rozważać, czy to oczekiwać nie nie będzie daremne i jak długo może trwać. Minęło już pięć dni od wieczoru, kiedy otrzymał zlecenie, należało więc przypuszczać, że co najmniej od trzech zaczęło się sprawdzanie tulei, a więc zapewne tak się stanie i tej nocy. Natomiast kwestią niewiadomą pozostawał czas, kiedy to nastąpi, jak długo przyjdzie mu tkwić w tej mało wygodnej pozycji? Okazało się wkrótce, że został skazany na długie oczekiwanie; Godziny wlokły się jedna za drugą, podkurczone nogi zaczęły mu tak dokuczliwie drętwieć, że musiał co i raz unosić się do stojącej pozycji, by przywrócić im sprawność. Kiedy prostował się do pełnej wysokości, brzeg kotła sięgał mu piersi, miał więc w zasięgu wzroku całe wnętrze sieni. Słabe światło latarni padało tylko na ścianę i najbliższą część kamiennej podłogi, zaraz jednak zanikało przechodząc z wolna w półcienie, a potem w zupełny już mrok. Resztę pomieszczenia wypełniała zupełna ciemność, kryjąca również jego schronienie. Czas wlókł się nadal ospale, północ musiała już dawno minąć, więc zaczął wątpić, czy jego przewidywania były słuszne. Może odbiorca przesyłki wyznaczył sobie późniejszy termin jej przejęcia albo zabrakła mu do tego sposobności? Znów minęła godzina, potem zaczęła biec następna. Rudego! nadchodziły chwile walki z sennością, ale. zachowywał czujność, żę niczym nie zakłócana cisza wypełniająca mroczną pustkę wzmagała chęć snu. ¦ Wreszcie jednak usłyszał nikły, ledwie uchwytny szmer. Rapte otrzeźwiały i czujny wolrto uniósł się" na nogi i ostrożnie wyjrzał po; brzeg kotła. Z bocznych drzwi wiodących do służbowych pomieszczeń wysuw 20 ;e właśnie ciemna postać okryta opończą, z kapturem zarzuconym na j we Rozejrzała się dokoła, jakby spodziewając się przebić wzrokiem ^ nUjącą w głębi ciemność, potem szybko zbliżyła się do najbliższej tulei Uniosła ramię, chwilę grzebała w niej palcami, po czym wyciąg-awszy zwinięty w rulon papier, równie szybko i już bez oglądania się ruszyła ku drzwionrprowadzącym na dziedziniec. Rudy nie mógł dostrzec twarzy zakrytej brzegiem kaptura. Dostrzegł jedynie czarną, nieco przygarbioną sylwetkę, która rychło zniknęła w ciemności. Doszło go tylko stuknięcie odsuwanych rygli, a potem krótkie skrzypnięcie drzwi, i w sieni znów zapanowała cisza. Jaksa. szybko wyskoczył z kotła i rzucił się ku drzwiom. Były nie domknięte, co dowodziło pośpiechu, z jakim nocny gość próbował się . oddalić. r ¦ Na zewnątrz znajdował się nieduży kamienny ganek z kilku stopniami. Zatrzymał się na nim i rozejrzał dookoła. Wartownika tu nie było, bo uznano widać za zbędne stawianie go przy zaryglowanych drzwiach. W najbliższej odległości dojrzał W ciemnościach zarysy kościoła Świętego Michała i nieco z boku mroczny kontur dzwonnicy. Dalej wszystko pokrywała czerń nocy. Nie było co w niej szukać równie na czarno odzianej postaci, nie wiedząc nawet, w którym kierunku umknęła. Rudy wrócił więc do sieni cicho zamykając za sobą drzwi, ale ich nie ryglował, by nie zdradzić, że ' ktoś był tu jeszcze prócz nocnego intruza. Kiedy zaś przez puste korytarze przemykał się do siebie, rozmyślał, co dalej ma czynić. Ów posłaniec wprawdzie wyszedł z pomieszczeń służbowych, nie wrócił jednak tą samą drogą, lecz wybiegł na podwórzec. A więc nie mieszkał w zamku, a poza nim. Ale wiedząc 0 zaryglowanych drzwiach zapewne skrył się gdzieś wieczorem, by nocą wyjść z ukrycia i wypełnić sWoje zadanie. Potem odryglował drzwi 1 uciekł do siebie. Zatem szukać go należy gdzieś w pobliskich budynkach służbowych - ale jak go znaleźć? Jakim sposobem odkryć kwaterę i dowiedzieć się, kim jest? 21 Ten wysłuchał złożonej relacji, a potem planu dalszego działania Kiedy Jaksa skończył i zamilkł ciekaw oceny swego pomysłu, ksią<}2 Andrzej odezwał się: - Uważam, że ów człowiek istotnie musi mieszkać poza zamkiem Ale - tu proboszcz uśmiechnął się - dalsze działanie uważam za zbyt niepewne... - urwał i chwilę zastanawiał się ściągnąwszy brwi, poczeni dorzucił: - Jednak można by dokonać próby... - Trudno znaleźć inny sposób na wykrycie tego nocnego ptaszka - dorzucił Jaksa widząc wahanie proboszcza. - Chyba tak... No cóż, spróbuj... Kogo i gdzie chcesz umieścić z psem? - Wypatrzyłem już takie miejsce. Z górnych pięter prowadzą do tej sieni szerokie schody kończące się na dole przedsionkiem. Jest tam pod nimi komórka zamykana na" drzwiczki. Może stanowić doskonałą kryjówkę, bo i bliską, i zabezpieczającą przed dostrzeżeniem. - Kogo chcesz w niej posadzić? - Jednego z naszych ludzi, Damiana. To dobry myśliwy, więc obeznany z psami. A że człowiek bystry, spodziewam się, że mnie nie zawiedzie. . - Zatem chciałbyś dostać psa o dobrym węchu? - Ksiądz Andrzej uśmiechnął się nie bez rozbawienia. - Tak, wasza wielebność, bo odpowiednie ziele znam. Zrobię wywar i po namoczeniu piasku posypię nim podłogę w sieni. Reszta zaś będzie już zależeć od szczęścia... - Nie tyle od szczęścia, co od węchu psa - rzeczowo sprostował proboszcz. - Słusznie, wasza wielebność, mam jednak nadzieję, że takiego dostanę... -z kolei uśmiechnął'się Rudy. - No dobrze, pogadam z nadwornym łowczym. Sprawa chyba nie jest pilna. - Nie nazbyt. Wiadomość mam zostawiać co dziesięć dni, tyle nam jeszcze ostało do kolejnej zasadzki. Czas ten zajęły Rudemu przygotowania, które trzeba było czynił bardzo ostrożnie, by nie zdradzić ich przed niczyim okiem. Należało w nich dokładne pouczenie Damiana, zaprzyjaźnienie z nim otrzymanej psa, jak i oswojenie go ze spokojnym pobytem w komórce. Wreszcie następny rulon papieru z wybranymi przez księcia Andrzeja wiadomościami został umieszczony w tulei i należało ^ począć stróżowanie. Intruz nie kazał na siebie długo czekać, bo zjawił się już w drugą nc i to wcześniej niż za pierwszym razem. 22 Jaksa wysypał podłogę piaskiem nasyconym ziołowym wywarem Iko nieznacznie, więc nie obawiał się, by, zwłaszcza w panującym ieni półmroku, można go było dostrzec. Intruz nie patrzył zresztą W d nogi, a, podobnie jak poprzednio, szybko przemknął do tulei, wyjął ir i równie spiesznie skierował się do wyjścia. Znów stuknęły rygle ó potem w sieni zapanowała cisza. Jaksa wyskoczył z kotła i w paru skokach dopadł schodów. Szybko otworzył drzwiczki i rzucił polecenie w jej czarne wnętrze. - Za nim! Właśnie uszedł! Szybko! Ukazał się Damian z psem, którego powstrzymywał na smyczy. Jednak nie okazał podniecenia, jakiemu uległ Rudy, gdyż rzucił uspokajająco: - Spokojnie, wielmożny panie! Nie musimy się śpieszyć, on już nam nie ujdzie, pies dobry, śladu nie zgubi! Wyciągnął zza poły opończy ukrytą tam latarkę ze świeczką i podał ją Rudemu. - Weźcie ją, bo będzie mi zawadzać! Nachylił się nad psem i zwolnił go z rzemienia, którym miał obwiązany pysk, po czym skierował się do sieni. Po chwili, nie oglądając się na Jaksę, ciągnięty przez psa ruszył ku drzwiom. Znaleźli się w nocnej ciemności. Mała latarka nie dawała dużo światła, noc jednak była gwiaździsta, więc Jaksa przykrył ją połą kaftana. Damian powstrzymywał psa, który naprężył smycz i z nosem przy ziemi ciągnął go za sobą. Zmuszani przez niego do przyśpieszenia kroku, niemal półbiegiem mijali dziedziniec. Dokoła panowała cisza i ciemność. Na tle nieco jaśniejszego nieba majaczyły kontury budynków, łamane blankami linie korony murów z niewyraźnym zarysem Złodziejskiej Wieży w głębi, konturami pobliskiego kościoła Św. Michała i wznoszącej się obok niego, starej, pamiętającej jeszcze dawnych królów, dzwonnicy. Ku niej właśnie pociągnął ich pies. Kiedy wreszcie dotarli do jej podnóża, okrążył ją i skoczył ku znajdującym się tu drzwiom. Oparł się o nie łapami i dopiero teraz zaszczekał raz i drugi obracając przy tym łeb do Damiana, jakby dla wyraźniejszego wskazania dalszej drogi. Pocztowy chwycił go za pysk i obrócił się bez słowa do Jaksy. Ten .lizy} się do drzwi i nie odpowiadając na to nieme pytanie ujął za w'elką, kutą w żelazie klamkę. Nacisnął ją, drzwi ustąpiły. ~ Chodźmy obaczyć, kto za nimi się skrył....-»mruknął do Damiana 'Wyciągnąwszy latarkę, która teraz dopiero okazała swą przydatność, głębił się w czerń wnętrza, jaka się przed nimi otworzyła. 23 Pomieszczenie było długie, lecz niezbyt szerokie. Z jednej stronv zwężały je obudowane murem schody, z drugiej wewnętrzna ściana o dwóch łukowatych przejściach. Co kryło się w ich głębi, nie mogli dostrzec, gdyż wypełniała je ciemność podobna smolistej czerni. Stopnie schodów były kamienne, więc wspinali się po nich cicho nadal prowadzeni przez psa. Wywiodły ich na wąski podest z jednymi drzwiami, ku którym szarpnął się pies i byłby szczekaniem obwieści} kres poszukiwań, gdyby Damian na czas nie złapał go za pysk. I te drzwi ustąpiły po naciśnięciu klamki. Jaksa przekroczył próg unosząc wyżej latarkę, ale okazała się niepotrzebna, gdyż znaleźli się w oświetlonym wnętrzu. Izba była obszerna, ale wyposażona ubogo. Zbity z desek stół zajmował jej środek, obok dwa zydle, drewniana prycza przykryta kocami stała w kącie, obok regału z jakimiś naczyniami, a wieszak na ścianie zastępował szafę, Lichtarz z palącą się świecą tkwił na środkwj stołu, przy nim stał niski, krępy mężczyzna, który słysząc wchodzących obrócił się ku nim gwałtownie. Jeszcze nie zdążył zdjąć opończy, a jedynie zsunął na ramiona kaptur odsłaniając lśniący czerep czaszki okolonej wieńcem siwych; włosów. Silnie rozwinięte szczęki, szerokie usta i nos o wielkichi nozdrzach nadawały jego twarzy wyraz prymitywnej brutalności. - Czego chcecie? Coście za jedni? — warknął, kierując na nich spojrzenie oczu ukrytych w cieniu gęstych, krzaczastych, równie! siwych brwi. - A ty? - odpowiedział pytaniem Jaksa. - Czy należysz do kościelnej służby, że mieszkasz w dzwonnicy? - Obsługuję zamkowe dzwony... - mruknął w odpowiedzi zagaffl nięty. - Jak się zwiesz? - Ostry ton pytania widać wywarł na dzwonnilj wrażenie, bo odpowiedział bez zwłoki: '—. Tymon Oćma, wielmożny panie, ale zwą mnie Gacek... - Widać nie bez powodu, bo po nocach lubisz krążyć! Dzwonnik zmierzył Rudego ponurym wzrokiem, ale nie odpowil dział. - Milczysz? Może zatem powiesz mi, komu służysz? - Jak to komu? Toć już wiecie! -„ Nie o kościelną służbę pytam, jeno o tę, którą po nocach pełnisl - O czym, panie, mówicie?! — W głosie dzwonnika po raz pierwsa pojawił się ton strachu. - Dobrze wiesz, o czym! Gdzie masz to pismo, coś je wył z gniazda dla pochodni? 24 L Nic nie wiem o żadnym piśmie! - Już z wyraźnym strachem przeczył Oćma: , zap _ skąd zatem wróciłeś przed chwilą? Przecież masz jeszcze na sobie _ Ja... ja--- ~ Dzwonnik zająknął się. - Chodziłem do kościelnego, Zycha, mieszka w domu przy katedrze, gdzie służy... _ Nie chcę cię skłaniać do kłamstwa, tedy ci powiem, że pytałem 'erro z ciekawości, co powiesz, bom widział, jak owe pismo wyjmowałeś, i masz je zapewne w zanadrzu... - Nie, panie, nie...! - Już na dobre wystraszony dzwonnik spojrzał z kolei na milczącego Damiana, jakby u niego szukał wsparcia. Jaksa podszedł do stołu i usiadł na jednym z zydli, by okazać, że nie da się zbyć byle czym i że zamierza prowadzić dłuższą rozmowę. Tak musiał to zrozumieć i gospodarz izby, bo obserwował go z niepokojem. Pies jakby także pojął jego intencję, gdyż zakręcił się w kółko i położył przy nodze Damiana. - Pogadamy tedy sobie nieco dłużej, czasu mamy dość... - Rudy oparł łokieć o stół i jakiś czas ostentacyjnie obserwował Oćmę. Ten nadal nie zdejmując opończy spojrzał na niego raz i drugi spod zmarszczonych brwi i odezwał się już z gniewem głosie: - O czym mamy gadać?! Przecie -powiedziałem, co chcieliście wiedzieć, nawet nie dochodząc, kim jesteście! - No właśnie! A powinieneś to wiedzieć!- Może wówczas będziesz bardziej chętny do mówienia prawdy! Otóż w królewskiej służbie przybyliśmy do ciebie, tedy jeśli nie będziesz posłuszny, łacno znajdziesz się w lochu! A tam małodobry już cię skłoni do mówienia prawdy, a nie sypania nam piaskiem w oczy! . • - W królewskiej służbie? - wyjąkał dzwonnik ponownie wystraszony. Widać jednak ogarniający go niepokój znów spowodował przypływ rozdrażnienia, bo dorzucił z gniewem: - Lochami, panie, mnie nie straszcie, bom nie lękliwy! - Do czasu, aż ci nie przypieką skóry... - rzucił mimochodem aksa. Zamilkł na chwilę, poczem odezwał się niemal przyjacielskim tonem: ~ Słuchaj, mości Oćma, uważnie! Zapomnę, com widział, a nawet zy°biecam, że o twoje nocne wędrówki troszczyć się więcej nie będę, S2akże tylko wtedy, jak mi prawdziwie odpowiesz na jedno pytanie... dzwonnik obrzucił Rudego nieufnym spojrzeniem. ~ Jakież to będzie pytanie? - mruknął. : Obaj wiemy, żeś dotąd udzielał kłamliwych odpowiedzi, tedy r 25 teraz powiesz mi prawdę, a wówczas rozstaniemy się w zgodzi i zapomnę c tobie. Chcę wiedzieć, komu wręczasz pisma, które wyciągasz z owego schowka. A że je dostarczasz dałej, także dobrze wiemy. Ukrywasz się z wieczora w jakimś gospodarczym pomiesza czeniu, nocą wychodzisz i wyjmujesz pismo. A potem? Kto ci mówi' kiedy masz to czynić, i kto te pisma odbiera? Stary człowiek opuścił głowę i dłuższą chwilę siedział w milczeniu Wreszcie uniósł ją i spojrzał Jaksie w twarz. - Tego powiedzieć ci, panie, nie mogę - rzucił z determinacją i cicho, jakby zwierzając się z tajemnicy. - A to czemu? Czy tak się go boisz? Zatem wiesz, komu służysz? - Wiem, panie. Ale nie o siebie się boję. Moich mają w rękach, syna i troje wnucząt... Oni zapłacą życiem, jeśłi wydam tego człeka. Toteż małodobrym mnie nie strasz, bom stary i życie nie przede mną, a przed; owymi kruszynami, które ci zbóje w niewoli trzymają... Jaksa. starał się ukryć wrażenie, jakie ta odpowiedź na nim wywarła, spytał więc tylko: - Pojmali ich w czasie ostatniej napaści? - Tak. Syn był kowalem w Brzeziu, niedaleko Włocławka. Żonę mu zgwałcili i ubili, jego zaś wraz z dziećmi pognali w niewolę i terai u siebie dzierżą. Widać od syna o mnie się zwiedzieli, bo kazali sob$ służyć pod groźbą śmierci mych bliskich. Tedy nie powiem ci, panią imienia człeka, któremu muszę być posłuszny, ty zaś czyń ze mną podług, swej woli! Jaksa w rozterce spojrzał na Damiana. Ten dostrzegłszy to spojrzenie mruknął tylko z zawziętością w głosie: - Psie nasienie, bodaj ich grom poraził! Ta krótka uwaga wyrażała jednak tylko uczucie pocztowego, ale w niczym nie pomogła Rudemu w powzięciu decyzji w tej niespodziewą nej sytuacji. Toteż dłuższą chwilę rozważał odpowiedź, zanim przernój wił:. ,.". ... ...¦¦¦..,.¦. - Jesteś tedy między młotem a kowadłem. Masz nad głową i groźffl krzyżacką, i gniew swego pana. Wszakże gniew królewski możes* ułagodzić i swemu sumieniu przywrócić spokój, jeśli będziesz posłuszn? rozkazowi, jaki otrzymasz ode mnie. - Jaki to rozkaz, panie? - z niepokojem rzucił dzwonnik. - Sądzę, że dogodny dla ciebie, a mnie potrzebny. Będziesz na wypełniać rozkazy owego człeka, a więc odbierać i przekazywać dalsze pisma, wszakże niczym nie zdradzając, że ktoś o tym wie! To s dobrze wbij do głowy! 26 Ależ wielmożny panie! - z raptownym ożywieniem zawołał stary iek. - Przecież gdybym to zdradził, nic bym już dla niego nie był -* & to znaczyłoby wypełnienie groźby, jaką nade mną zawiesił! Dobrze, że to rozumiesz, bo w tym i ja widzę rękojmię naszej , Ale jest jeszcze warunek, pod jakim ją zawrę... j7 chyba będę mógł go spełnić? - z nawrotem niepokoju zapytał dzwonnik. '.-['¦ Sądzę, że bez trudności. Masz bowiem natychmiast zawiadomić mnie, jeśli otrzymasz jakieś inne, nowe zlecenie. Wątpię, czy do tego przyjdzie, ale należy przewidzieć i to. - Jak jednak i komu mam tę wiadomość przekazać? Rudy zastanowił się chwilę. -r W sieni leżą na hakach oszczepy i glewie. Zdejmiesz jedną i postawisz w kącie, za owym kotłem, co tam stoi. Wówczas sam cię odszukam. - Wiernie wykonam waszą wolę, panie! - nieomal z radością oświadczył dzwonnik. - Wielki bowiem ciężar zdjęliście mi z serca! Toć teraz będę służył memu prawowitemu panu! Następnego dnia ksiądz Andrzej z wielką uwagą wysłuchał sprawozdania Jaksy. Kiedy skończył, z uznaniem przyjął jego decyzję, która v pozwalała na dalsze, utrzymanie kontaktu z przeciwnikiem. Na zakończenie zaś rozmowy zauważył: - Mówisz, że ów kowal pochodzi z Brzezia? Znam nieco tę miejscowość, boć przecież parafię miałem w Lubrańcu, również niedaleko Włocławka... Ale czekajże... Przysłano mi z tamtejszej kurii listy ofiar krzyżackich napaści sporządzone wprawdzie tylko przez niektórych proboszczów, ale być może będzie i z Brzezia. Nie zaszkodzi sprawdzić... W kilka dni później w kolejnej rozmowie z Jaksą ksiądz Andrzej wrócił do tego tematu. - Przejrzałem te spisy. Był między nimi i z Brzezia - proboszcz urwał, by po chwili dorzucić ze ściągniętymi brwiami: - Znalazłem na niej kowala Oćmę, istotnie, wzięto go jako rzemieślnika w niewolę, żonę Po gwałcie ubito, ale..a Troje ich dzieci znaleziono po napadzie nadzianych na jedną włócznię... Zatem starego oszukują! n, • <^t°z to' b° należy przypuszczać, że i owego kowala po ściąg-C.cm wiadomości o rodzinie w Polsce, co zwykli czynić, również - Biedny stary... - mruknął Jaksa. Tak, łudzą go obiecując zachowaniem martwych przy życiu... 27 - Skoro mu o tym powiemy, może wyda tego, kto go tak octo - Trzeba się jeszcze nad tym zastanowić. Jednak będzie to cłjyb* dobry sposób... Chłopcy wyjechali przed tygodniem. Jaksa nie potrzebował M Damiana, więc Czarny, gotów do podróży, nie zwlekał i ruszył w droge z dwoma pocztowymi. Wybrał szlak na Częstochowę, Sieradz i Koło, by stamtąd jechać na Toruń i przez Tczew dotrzeć do Gdańska, gdzie spodziewał się znaleźć brata Erazma. Zbytnio śpieszyć nie było potrzeby, mimo to w trzy dni dotarli do Częstochowy,' potem do Sieradza nieco zwolnili, wreszcie po kilku dalszych dniach przybyli do Torunia. Tu już należało zachować ostrożność i przybrać znów rolę kupca Morzełca. Zatrzymali się na Starym Mieście, w gospodzie w pobliżu kościoła Św. Jana, gdzie suto, choć drogo karmieni spędzili noc i już następnego ranka ruszyli w dalszą drogę. Czarny postanowił ominąć Chełmno, by licha nie kusić, pamiętał bowiem, że tam prowadził gospodę „Pod Kusą Kiecką" stracony na Litwie Kachner, a teraz odziedziczyła ją zapewne jego piękna żona, pierwsza nauczycielka Rocha w miłosnych igraszkach. Zatrzymali się zatem ku zadowoleniu Ottona w Grudziądzu, gdyż stąd pochodził i tu miał jakichś swoich krewnych, których rad byl odwiedzić. Byli już blisko celu podróży, bowiem do przebycia tylko pozostało około dwudziestu mil, a więc dwa nocne postoje, które Czarny zamierzał spędzić w Gniewie i Tczewie. Zamek w Gniewie ujrzeli już z daleka. Było późne popołudni^ ale dzień bezchmurny, więc jeszcze przedwieczorny mrok nie zdoła! pokonać ustępującego mu słońca. W jego gasnącym już blasku wyniosła zamkowa wieża rysowała się granatowym konturem na szklistej jasności nieba, wznosząc się ponad łamaną linią dachów leżącego niżej miastecfr ka, Wkrótce wjechali w jego ulice i prowadzeni przez Ottona zmierzat do zajazdu. Stał przy niedużym placu, bardziej okazały niż inl otaczające go domostwa. Choć parterowy, ale rozłożony szer przedzielony w środku przejazdem, krytym jego wysokim, stror dachem. Minęli mroczny tunel tego przejazdu i znaleźli się na podw otoczonym gospodarskimi budynkami. Czarny zsiadł z konia P i pozostawiwszy pocztowym troskę o niego, ruszył do bu*j_r i^y" 5ody, by zamówic nocleS f Posiłki. , g Wejście znajdowało się w przejeździe. Właśnie je odnalazł i VL)x[j^JtnQ klamkę drzwi, kiedy ujrzał kontur postaci na tle oświetjjtrtl°nf ^ Zf ' cem wylotu, wychodzącego na plac. Nie mógł rozeznać twarzw^: •&$ f0 trzył zciemnego wnętrza w jasność dnia,-rozróżniał więc tylko *" Plaffl? sylwetki człowieka, który stał i przyglądał mu się, wid^J P ewne dostatecznie wyraźnie w świetle wpadającym z zewnątrz ¦;¦ ~ j* Czarnego zaskoczyła natarczywość, z jaką ów człowiek go obser Wował. Obrócił się więc z wolna od drzwi, jak ktoś, kto zawaljj: z wejściem, i wolno ruszył ku czarnej postaci. Ta jednak zaraz sprzed oczu skrywając się za węgłem, kiedy zaś pyp kroku znalazł się przed domem, ujrzał już tylko plecy trzech j znikających w najbliższej uliczce. Zaciekawiony i mocno rozdrażniony tym zagadkowym zdarz s^^ przestał wkrótce jednak o nim myśleć. , Po wygodnie spędzonej nocy ruszyli rankiem w dalszą dro^o .0?' y następnego dnia, także w godzinach popołudniowych, dotrzeć podróży. Dojeżdżając do miasta Hubert zastanawiał się, czy ząje.jcx owego rybaka na Długich Ogrodach, czy też obrać kwaterę na S~r<» Przedmieściu, przy Żabim Kruku? Długie Ogrody mogły być leps^ znacznie oddalone od miasta lepiej zabezpieczały przed zby ludzkiej ciekawości, co nie było bez znaczenia, gdyż ciągle pami^;^? scenę w Gniewie i owego tajemniczego człeka, który tak uporczyw*v=wie I°u się przyglądał. Jednak oddalenie wielce utrudniało wszelkie * y bez których niczego nie mógłby zdziałać, ¦ To zadecydowało, że postanowił skierować się na Żabi ^ Progę pamiętał dobrze, więc bez błądzenia dotarł wkrótce do ko5 Sw. Piotra i Pawła, skąd już do wybranej kwatery było blisko. Zbliżał się wieczór, co było zapewne powodem, że gospo% zastali w domu. Poznał Czarnego od razu i bez oporu, a nawet wyr-j rad z możliwości zarobku, dał mu tę samą izbę, którą zajmow^ Poprzednio. Nic się w niej nie zmieniło, trzy łoża po dawnemu dWyc" miejscach. Wkrótce się rozgościli,, a że i posiłki także °s awać na miejscu, więc oporządziwszy się po odbytej podróży, Sle na wieczerzę. c d ° i Siad aJac za stołem Hubert od razu zagadnął Gintera, "*" ich gospodarz: tak 28 29 - Jakże powodzi się Langerowi? Czy zdrów? - Chyba tak, bo nie narzeka... - Dawno go widzieliście? Ginter uśmiechnął się. - Nie dalej jak dziś... - Chętnie go zobaczę, miło pogadać ze starymi znajomymi. « - Zwłaszcza jeśli jest o czym - zauważył żartobliwie gospodarz, alg ograniczył ciekawość do pytań o przebieg podróży. Dopiero przy pożegnaniu przed udaniem się na spoczynek, zauważył: - Langera znajdziecie, panie, najprędzej w rannych godzinach. Jeśli zaś spotkam go wcześniej, czy mam wspomnieć o waszym przybyciu? - Oczywiście. Ale raczej nikomu więcej. - Rozumiem - Ginter skwitował tym jednym słowem zastrzeżenie swego gościa. Jednak Hubert bez dłuższego poszukiwania odnalazł Langera w pobliżu Wielkiego Dźwigu. Po krótkim powitaniu, które ograniczy! do niedbałego uścisku ręki, by nie zwracać na siebie uwagi, Czarny zaproponował pogawędkę pod „Dwoma Krzyżami", jako że gospoda znajdowała się w pobliżu, a właściciel był swoim człowiekiem. Kiedy już zasiedli przy piwie, od razu zagadnął towarzysza: - Jak się miewa brat Erazm? Przybyłem, aby z nim pogadać. * Langer rozejrzał się nieznacznie dokoła i mruknął z troską w głosie: - Nie wiem, co się z nim stało. Już od dwóch miesięcy nie miałem era niego znaku życia... - - Jak to?! - rzucił Hubert nieomal ze strachem. - Czyżbym znów musiał go szukać?! - Chyba tak... Oby i tym razem ze szczęściem... - Tegom się nie spodziewał! - rzucił z rozgoryczeniem Czarny. - Może gospodarz coś będzie wiedział? - Spojrzał w stronę lady, za którą rysowała się otyła postać. - Gdyby tak było, to i ja bym wiedział. Ale mogę spytać... - Langdj wstał z ławy i ruszył do oberżysty. Wrócił jednak już po krótkiej chwilii - Nie zachodził tu już od dłuższego czasu... - mruknął zajmuj^ swoje miejsce, - Niechże gęsi pożrą tego starucha! - rzucił ze złością Hubejl - Wciąż mam z nim jeno kłopoty! Dość już raz przysporzył mi trew i zabiegów, zanim go znalazłem, teraz zaś czeka mnie chyba to sarn" .- Możecie, panie, liczyć na moją pomoc. Niewielu go znało przepytam tych, którzy coś mogą wiedzieć... - Dobrze, panie Langer. Ja też jeszcze rozejrzę się tu i ówdzie. 30 ostatnio, jakżeście go widzieli, nie dawał wam żadnych poruczeń które by mogty byc pomocne w poszukiwaniu? , Nie, panie. Zresztą w tym czasie nie widywaliśmy sie zbyt często I Świadczyłoby to, ze niczym zbyt mocno nie był zaje$ C Chyba ze sprawami, do których nie byłem mu potrzebny _ No cóż, zatem znów przychodzi tracić czas na poszukiwania' ^Mieliście dla mego jakieś specjalne zlecenie? spy"a L^er z troską w głosie. =»pyidf Langer -Istotnie miałem... - Czarny zastanowił się chwile nOCZem ciągnął zaraz dalej. - Nie mam powodów abvm i Z™ i powiedział... Otóż miał on ostrzec naszychludzi % ieSe f?° ™ ruszymy na brodaczy, by odpłacić im za dokonaną^ l? T do uszu... - Nie szkodzi... - Langer uśmiechnął się lekko, - A może właśnie o to idzie? Czarny odwzajemnił uśmiech.. - To już nie nasza sprawa... Po pożegnaniu Langera Hubert postanowił działać bez'zwłoki. Były jeszcze dwa miejsca, gdzie mógł spodziewać się wieści od Erazma, gdyż jeśli nie zaszło nic nieoczekiwanego, na pewno musiał pozostawić po sobie jakiś ślad. Na "pewno liczył się przecież, że może być poszukiwany przez wysłannika z kraju. . Przede Wszystkim postanowił odwiedzić firmę, której rzekomo był jednym z udziałowców. Spółka „Bóhm i Burhardt" znajdowała się, jak i gospoda pod „Dwoma Krzyżami", przy ulicy Św. Ducha. Znał jej siedzibę, bo był tam z bratem Erazmem, który swego czasu dokonał jego prezentacji Burhardtowi. On bowiem kierował przedsiębiorstwem, gdyż pego wspólnik, miejski rajca Bóhm, już wiekowy i złego zdrowia, przestał zajmować się interesami W «,™ ^-^ - -»jmowac się interesami w ¦ , WIVUW> ' zteSo zarowia, przestał u",Mni to stało sie kosztem cZ pid^z*m wymagały potwierdzenia, fe Str°ny, tak BwSShS i7 ™ W!edz? a!e odniósł wrażenie, że tfP^ozumienia SJJ?L% ^Erazm' My.^dowolone z.zawar-n7astreczające obaw ? U& zrod}o ^entualnej wiadomości hi 31 więc bez wahania nacisnął klamkę. Znalazł się w pomieszczeń' w którym dwóch skrybów stało za wysokimi pulpitami i wodziło gęsiny piórami po rozłożonych księgach. Zwrócili głowy ku niemu, a n pytanie o pryncypała, jeden z nich wskazał bez słowa piórem boczn' drzwi. I to pomieszczenie, w którym się znalazł, Czarny już znał. Za wielkim, rzeźbionym bogato biurkiem siedział imć Burhardt. By) to siwy już, chudy człowiek o twarzy suchej i bladej, ze spiczasta szpakowatą bródką i długim, ptasim nosem. Uniósł głowę i dostrzegłszy przybysza musiał go poznać od -razu, gdyż podniósł się z krzesła i wyciągnął ku niemu dłoń o kościstych palcach. - Witam łaskawcę! Dawno was nie widziałem, mości Morzelec! - Witam i ja! - odparł z uśmiechem Czarny, ściskając podaną dłoń, - Składam uszanowanie, ale nie będę zabierał cennego czasu, bo sprawę mam krótką... - Nie zaszkodzi jednak wyjawić ją siedząc. Proszę... - Kupiec wskazał stojące po drugiej stronie biurka krzesło z poręczami. a C ¦ Czarny przybycia. zajął wskazane miejsce i od razu wyjawił przyczynę - Jestem w Gdańsku dopiero od wczoraj i chciałbym zobaczyć i z naszym wspólnym przyjacielem. Czy nie zostawił dla mnie wiadomości? Burhardt zaprzeczył głową, zanim się odezwał: - Nie. Zresztą nie widziałem go już długi czas. -Hm... Po tym mruknięciu Czarny zamyślił się na chwilę, po czym spytał: - A od czasu, kiedyśmy się widzieli, nikt o mnie nie pytał? - Owszem, ale już dość dawno. Niejaki Kachner, kupiec i właściciel oberży w Chełmnie. - Cóż chciał wiedzieć? - spytał z rozbawieniem Hubert. - Czy istotnie was znamy, jak wyglądają wasze kupieckie możliwoj ści i tak dalej... Zwykły handlowy wywiad. j - O nic więcej nie rozpytywał? - Ao cóż miał pytać jeszcze? - zdziwił się Burhardt. CzarnyB ocenił, że jeśli zdziwienie było udane, to odegrane dobrze. Wychodził z kantoru mocno rozczarowany. Teraz pozostawało 1 tylko ostatnie źródło wiadomości: Prot Żeglarz. Jeśli i ono zawiedź czekał go kawał żmudnej roboty. „Pod Złotą Kotwicę" należało jednak wybrać się dopiero wie rem, więc nie pozostawało nic innego, jak wrócić na kwaterę. 32 . nbai pocztowi, mocno znudzeni bezczynnością, powitali go ciefca-vm przybywa, ale za wyjaśnienie starczył markotny wyraz twarzy *"'Z ważące machnięcie ręką. Czarny przysiadł na posłaniu i uzupełnił '^Sa odpowiedź. nie * Tie wiadomo, co z nim. Nie widziano go już od paru miesięcy wiadomości nie bstawił... Czy aby nie przytrafiło mu się coś złego? - zaniepokoił się Otto. I to możliwe... - mruknął Hubert. - Ale mam jeszcze jedno eisce, gdzie zamierzam się udać. Jeśli i tam nie zasięgnę języka, trzeba będzie liczyć się z najgorszym! A co u was? Wynudziliście się niezgorzej? - Jeszcze jak! - przyznał Damian. - Tyle tylko, że był tu domokrążny kramarz, piękny nóż kupiłem od nięgb, nawet niedźwiedziowi sięgnie serca! - Pokazał Czarnemu myśliwski kordelas z rogową rękojeścią. Hubert obrzucił go pobieżnym spojrzeniem, ale zajęty swoimi myślami rzucił zdawkowo: ' - Ciekawe, wiele z ciebie zdań. - Targowałem się mocno! - roześmiał się Damian, ale Otto wrócił do poprzedniego tematu pytając: - Kiedy, panie, chcecie iść na owo miejsce? - Jeszcze dziś wieczórT zaraz po wieczerzy. Poproś gospodynię, by wcześniej ją podała! - O zmroku sami chyba nie pójdziecie? - Damian zerknął pytająco na Huberta. - Kupą iść nie możemy. - Weźcie przynajmniej jednego z nas. Tu chyba nie jest bezpieczniej niż u nas... A zapewne i gorzej, bo miasto portowe, toteż na pewno pełne wszelakiego robactwa! Czarny uśmiechnął się: - Tyłek cię swędzi? No dobrze, możesz iść ze mną... Wyruszyli zaraz po wcześniejszej wieczerzy, ale mimo to wczesny, zimowy zmrok wypełnił już ulice. Do oberży „Pod Złotą Kotwicą" był szmat drogi, bo musieli przejść całym Głównym Miastem, by dotrzeć do starego, kędy biegł Kanał Raduński i stał klasztor brygidek. Y/ jego °wiem pobliżu znajdował się cel ich wyprawy. * azli szybko, bo drogę Czarny znal dobrze. Wreszcie minęli Kozią 1 Przed sobą ciemne zręby dominikańskiego klasztoru, otoczone- ęy g storu, otoczóne af. y?^10 murem. W wieczornym mroku zamigotało w dali światło , • .rm> a kiedy zbliżyli się, ukazała się okuta żelazem furta, przy której V|siała_ latarnia inęli j nia. ją i znów zagłębili się w ciemność ulicy. e Cza mego .33 W pewnej chwili Damian nachylił się ku Czarnemu półgłosem: - Chyba ktoś za nami podąża.., Dosłyszałem skrzypnięcie ż pod stopą... - Ja takoż... - stwierdził Hubert. - Stańmy niby za'własną potrzeb i obaczmy, czy nas minie... Stanęli obracając się do muru, jednocześnie czujnie nasłuchują Jednak z ciemności za nimi nie dochodził najmniejszy nawet szeW Kiedy więc ruszyli w dalszą drogę, Damian szepnął: - On"idzie za nami... Czarny przypomniał sobie relację pocztowego o nabytym noż\ więc mruknął zgryźliwie: - Zapewne to ów kramarz, z którym handlowałeś... Lub jakiś jeg0 kumpel... - Tak mniemacie, panie? - z niepokojem rzucił Damian. - On czy nie on, ale kogoś mamy za sobą... Rozmawiali szeptem, więc i teraz Czarny, nie podnosząc głosi wydał ciche polecenie. - Bacz, kiedy skończy się ten mur, iskryj się za węgłem, i czekaj na naszego opiekuna. Ja będę szedł dalej i w razie potrzeby skoczę c z pomocą! ":. ' . - Może uda się wypróbować ten nóż na skórze jego sprzedawc Chętnie to uczynię! - Lepiej byłoby ująć go żywcem. Wiedzielibyśmy, kto nas ta ciekaw... Mur właśnie się skończył i Czarny nawet nie zdołał spostrzec, kied znalazł się sam w ciemnościach ulicy. Szedł wszakże dalej nie zwalniają kroku, ale pilnie nasłuchiwał, co dzieje się za jego plecami. Jakoż wkrótce doleciał go krótki okrzyk, potem odgłosy szamota; ny. Zawrócił natychmiast i skoczył na pomoc Damianowi. Kiedy jed go dopadł, stał już sam na środku ulicy, nasłuchując cichną w ciemnościach nocy kroków uciekającego człowieka. - Wyrwał mi się z rąk, psi syn! - objaśnił rozzłoszczony nie dzeniem pocztowy. r - Nie trap się! Przynajmniej tym razem nie będzie,wiedział, idziemy. - Sądzicie, panie, że nie pierwszy raz nas śledzą? - Coś mi się tak wydaje. No, ruszajmy, już nie mamy dalefc Istotnie, w kilka pacierzy potem dostrzegli przed sobą la oświetlającą wejście do gospody. Czarny polecił Damianowi: 34 Wejdziesz sam i zajmiesz miejsce przy stole, ja jakiś czas po tobie, okazuj, że się znamy. Potem ja wyjdę pierwszy i poczekam na ale n16 , murem tego niewieściego klasztoru, co go widać. Wyjdź nie Ciebeśniej, jak parę pacierzy po mnie! WCZ Oby tym razem nam się poszczęściło! - rzucił pocztowy, kierując • w stronę latarni palącej się nad wejściem do gospody. S1^ Tzarny odczekał dłuższą chwilę i ruszył za nim. Wchodząc na tłoczoną i wypełnioną gwarem rozmów salę dostrzegł Damiana, przed T\' rvm właśnie służebna dziewczyna stawiała kufel piwa. Nie zwracając zornie na niego uwagi, ruszył od razu ku bufetowej ladzie, za którą dostrzegł gospodarza. ' Ze zdziwieniem usłyszał najpierw słowa powitania, a potem krotką informację. - Drogę, panie, znacie... Czeka tam na was... Zaskoczony ruszył jednak bez odpowiedzi ku znanym drzwiom, a potem już z korytarza otworzył te, za którymi kiedyś spotkał po raz pierwszy Prota Żeglarza, zwanego Czartem. I teraz siedział za stołem i uśmiechał się do niego. Nie podnosząc się wskazał mu dłonią stojące po drugiej stronie stołu krzesło i rzucił przyjacielsko, jak gdyby spotkali się zaledwie po kilku dniach: - Znów się widzimy! Siadajcie, wino już na was czeka! - Sięgnął po dzban i nalał trunku do stojącego kielicha. - Witam, mości Procie! Skąd wszakże wiedzieliście, że przybyłem i będę was tu szukał? - Nie tyle mnie, co naszego wspólnego przyjaciela. Że przybyliście, . dowiedziałem się szybko, a po co, łatwo było się domyślić! - Więc to wy kazaliście mnie śledzić? - z ulgą spytał Czarny. Rozczarował się jednak, gdyż usłyszawszy to pytanie jego towarzysz zmarszczył brwi i skierował nań badawcze spojrzenie. - Więc was śledzono? - Na kwaterze, w czasie gdy byłem w mieście, odwiedził mnie jakiś kramarz. Natomiast kiedy tu szedłem, takoż ktoś mnie śledził, aleśmy go Przepędzili. - Nie jesteście sami? ~ Nie, mam na sali swego pocztowego. ~ Hm... -Prot zamyślił się obracając w palcach podstawę kielicha. otem "niósł go i opróżnił do dna. rou ° niedobra wiadomość... - stwierdził. - Przysporzy mi wiele Czerń tO' PrzysP°rzy roboty?! Przybyłem tu i szukam brata Erazma! mu więc macie się troszczyć, że ktoś za mną łazi? 35 - Zaraz się dowiecie, bo właśnie o brata tu chodzi. Polecił baczyć, czy ktoś nie będzie o niego przepytywał, kiedy go tu nie Dlatego od razu dowiedziałem się o waszym przybyciu. potem było domyślić się, że nie dziś, to jutro tu przyjdziecie, bo tylko w^em' w tym trzy Zdfowaśki,, zanim was znalazłem, odn •oczac'1 Donnera pojawił1 się krótki błysk zaskoczenia, ale Wiedział spokojnie, krótkim mruknięciem: acierzy Bóg zawsze wysłucha, jeśli poczciwy człek je mówi... y*a to odpowiedź na hasło, po której gospodarz spytał: żeglarz was przysyła? 38' 39 - Tak. - Niech tedy wasi ludzie wprowadzą wierzchowce do stajni, a\ łaskawco, proszę za mną... - ruszył w stronę domu. Komnata jadalna, wyposażona w ciężkie dębowe meble, ciem i misternie rzeźbione, dowodziła zamożności właściciela. Już zrz%. sam dom mieszkalny, wprawdzie tylko o dwóch oknach od frontu murowany i piętrowy, zaskoczył Huberta, gdyż dowodził, że proceri przewoźnika był zajęciem popłatnym. Donner wskazał, mu jedno z krzeseł stojących wokoło stołu i sa zająwszy drugie, nachylił się ku niemu, rzucając półgłosem; - Potrzebujecie kwatery? Na jak długo? ' - Kwatery również, a na jak długo, jeszcze nie wiem. Będzie t zależało również od was. - A to czemu?' - Bo poza kwaterą muszę się widzieć z Szymonem. Wiecie o kog mi chodzi? - O pomocnika kościelnego od Świętego Wawrzyńca? - Tak, właśnie o niego. - Hm... - mruknął Donner, zaciskając usta i marszcząc w za stanowieniu brwi. - Gzy oczekuje waszego przybycia? - Sądzę, że nie, ale zostawił mi wiadomość, gdzie go szukać Dlatego u was jestem. - Zawiadomię go zatem, aby był na was. czekał. - Gdzie się spotkamy? Donner chwilę coś sobie rozważał, wreszcie zadecydował. « - To on już musi miejsce wyznaczyć. - Mani polecenie zachowania wielkiej ostrożności... Kiedy zamie rzacie z Szymonem to uzgodnić? -- Sądzę, że uda mi się nawet już jutro. Wieczorem dam wam znać nie opuszczajcie jednak. kwatery za dnia, a i swoim ludziom t zakażcie. Jeszcze brzask poranku nie rozproszył zupełnie nocnych ciemnot kiedy dzień później dwa wielkie wozy zatrzymały się na Podzamcz! przed rampą serowarni, i woźnica wraz ze swym pomocnikiem zac$ wnosić konwie z mlekiem. Drugi wóz zatrzymał się przed lodown" znajdującą się w pobliżu kościoła pod wezwaniem Świętego WawrzynCj i zaczął wyładowywać połacie mięsa, które znikały w głębi mroczn pomieszczenia, gdzie rzucano je na warstwę słomy przykrywającej 0 lodu ubite w jamie głębokiej na chłopa. Tak się zdarzyło, że obsługa wozu z mlekiem zamarudziła, tótt 40 od a skończyli wcześniej robotę. Skorzystał z tego pomocnik j zajrzał do kościoła, pragnąc widać pokrzepić się modlitwą. był w tym pragnieniu jedyny, toteż nikt na niego nie zwrócił Wewnątrz ujrzał kilka postaci. Nie ukląkł jednak jak one, się zalegającego pod ścianami mroku, ruszył w kierunku a a wypatrując wskazanych mu drzwi do zakrystii. Kiedy do nich ł rzucił szybkie spojrzenie za siebie i nacisnął klamkę. ar>'rzwi uchyliły się i znalazł się w niedużym pomieszczeniu, którego • mość rOzpraszała paląca się świeca. C Z jednej ze stojących pod ścianą skrzyń uniosła się szczupła postać dziana w lichą opończę, z kapturem odrzuconym na plecy. _ Witam cię, Helmucie Seibert... - odezwał się z uśmiechem brat _ I ja was witam, Szymonie - również z uśmiechem odpowiedział Czarny. . . Uścisnęli się za ramiona, po czym przysiedli na skrzyni. - Z czym przybywasz? Może także z pismem, na które czekam? - Mam, istotnie, dla was pismo, a także chyba nie mniej ważne ustne powiadomienie. - Tedy niechże go najpierw wysłucham. Hubert dokładnie powtórzył treść zlecenia księdza .Andrzeja. Brat Erazm wysłuchał go z uwagą. Kiedy Czarny zamilkł, odezwał się z troską. - Nie w porę otrzymuję to polecenie proboszcza. Dlaczego, wnet się dowiesz. Może jednak będziesz mógł być mi pomocny, ja bowiem nie mogę teraz opuścić Malborka. Dajże mi to pismo... v Czarny wyciągnął z zanadrza papier spięty woskową pieczęcią . i wręczył go Erazmowi. Ten przysunął się do świecy i złamawszy pieczęć Czytał listy, gdyż było ich dwa. Wreszcie złożył jeden z nich, rozgrzał nad świecą resztę pozostałego wosku, potem zbliżył się do stojącego pod ścianą klęcznika i przykleił go pod deską służącą za oparcie dla rąk. j Robił, to wszystko w milczeniu i odezwał się dopiero przysiadając 2 Powrotem na skrzyni. I ,. Teraz powiem ci, w czym rzecz. Mamy czas, bo Donrter będzie !czal się dziś z bratem ochmistrzem, wozy będą więc na niego czekać. m ~ To dobrze, bo wyznaję, żem był niespokojny, czy nie czekają na od* Td} ^razm skwitował tę uwagę krótkim uśmiechem, po czym wał się: • owiem ci teraz, dlaczego musiałeś mnie szukać w Malborku i co 41 mnie tu trzyma. Słuchaj bacznie, bo niejedno pytanie w tej materf pewno zada ci ksiądz Andrzej, sprawa to bowiem nader ważna, a zn słabo. Otóż swego czasu otrzymałem z kraju polecenie, aby dokonać! starań, by wykryć, od kogo z królewskiego dworu otrzymują wiadom śei. Proboszcz podejrzewa, że pochodzą tylko od jednej osoby, która° zbiera od swoich pomocników, bo tylko ten sposób zabezpiecza i przekazywanie. - Niełatwe otrzymałem zadanie, mimo że proboszcz chciałby mje jeśli nie wskazanie osoby; to chociaż fragment pisma tego człowieka boć wiadomo, że każdy inaczej stawia litery. Toteż aby to wykonać musiałem przenieść się tutaj. I muszę wyznać, żę chyba dzięki boskij pomocy udało mi się znaleźć sposobność do wypełnienia mej misji. - Zapewne wiesz, że w wawelskich lochach siedzi kilku dostojników z Inflanckiego Zakonu, wziętych do niewoli w czasie owej bitwy pod Nakłem, między nimi ich wielki marszałek Werner von Nesselrode i felliński komtur Walter de Gersche. Po owej krwawej'napaści król jegomość nie chce się znosić z żadnym z tych Zakonów, a że cie; w niewoli nie byle kto, bo po Inflanckim Mistrzu pierwsza osobi a z nim i kilku co znaczniejszych komturów, przeto Mistrz Inflancki voi Rutenberg przysłał do Wielkiego Mistrza specjalnego wysłannika z żądaniem pomocy w ich zwolnieniu. Wszakże, choć oba Zakony jednako 'wrogie są Polsce i w raz konieczności nie odmawiają sobie pomocy, to jednak pruski silniejszj i bliższy sercu cesarza, niezbyt liczy się z inflanckim, o ile nie jes w potrzebie... - Brat Erazm uśmiechnął się nieznacznie i ciągnął dale; - Tetaz więc przebywa tu jeden z inflanckich rycerzy, zaufaff Rutenberga, Baldur von Nordstrom, i zabiega o pomoc Wielkief Mistrza, bo Nesselrode listy im śle, skarżąc się, że podupada na zdrowii bo w niegodnym jego znaczenia, mrocznym lochu siedzi i byle jas strawą jest karmiony, co zresztą jest prawdą. Nasi bowiemv panowi1 z królem na czele, zbytnio są rozeźleni na ową okrutną napaść, by dbi o.wygody jeńców, choćby i dygnitarzy. _• Ale Wielki Mistrz sam również od Jagiełły żadnych odpowiedzi fl otrzymuje, a i ważniejszą troskę ma na głowie, bo groźbę nasz< odwetu. Sprawę więc zwolnienia obu więźmów, a do tego nie z włai Zakonu, niezbyt bierze sobie do serca, co inflanckiego posfc prowadziło do takiej niecierpliwości i gniewu, że posuwa się naw pogróżek zerwania przyjaźni, z czego wszakże von Russdorf ma sobie robi. Zwiedziawszy się c tym wszystkim, powiadomiłem Nordstr° 42 ści pomocy w uwolnieniu przynajmniej marszałka, w zamian og°toW ugi. prZyStał na propozycję tajnego spotkania, a wówczas za je|°, w zamian za zwolnienie jego jeńców pomocy w uzyskaniu zażąda ^. pjsma z ica.ncela.rii zakonnej. Początkowo odmówił, ale f e sam wrócił do sprawy i przystał na pomoc, ale pod warunkiem, W'Cr° zvma pismo Po<^ pieczęcią Nesselrodego, że ten udziela swojej 0 T takie pismo mi właśnie przywiozłeś... - zakończył relację brat jakiego pisma zażądaliście w zamian? - mimo woli ściszył głos __ jednego z raportów, jakie Zakon otrzymuje z królewskiego otoczenia... - To byłaby cenna dla nas pomoc, gdyż pismo istotnie każdy ma inne, a odszukać ową rękę nie byłoby tak trudno. Kiedy spodziewacie się je otrzymać? - W liście, na który czekałem, a który przywieźliście, marszałek ponagla Nordstroma i domaga się spełnienia wszelkich naszyph żądań, gdyż wówczas czeka go przyobiecane przez nas zwolnienie. W przeciw-;nym razie obawia się, że nie ujdzie rychłej śmierci, jeśli wnet nie wyjdzie e lochów... Sądzę zatem, że teraz szybko dobijemy targu, jako że zapewne Nordstrom ma kogoś w zakonnej kancelarii, gdyż inaczej [sprawy by nie podjął... Czarny uśmiechnął się ironicznie. - Marszałek bardziej dba o własną skórę niż o dobro Zakonu, a nawet samego cesarza... - Ten Zakonowi Inflanckiemu nigdy zbytnich względów nie okazywał, a głównie wspierał Malbork. - Byłoby dobrze, abym mógł zabrać ze sobą zdobyty raport, choć proboszcz tego nie żądał, by zbytkiem pośpiechu nie utrudniać wam Prawy. Może jednak zdołam być w czymś wam pomocny? Erazm zaprzeczył ruchem głowy. u n'e nia takiej potrzeby. Wszakże możecie mi pomóc spełniając ^ie żądanie księdza Andrzeja, a to powiadomienie o wojnie Elbląga nia, gdyż sam muszę być na miejscu, a wyręczyć się nie mam kim. ^ochotą to uczynię, jeno musicie mi wskazać, z kim mam gadać? Łrajc C "?us'sz z wieloma mówić. W Elblągu odszukasz jednego i]a P ' którego ci wskażę. Wystarczy, że jemu przekażesz wiadomość a y, a on już sam będzie wiedział, co czynić. y będzie chciał ze mną gadać? Co mam mu rzec o sobie? Nic. ą g jeno powiesz, że posłujesz od rajcy Alberta Hahna z Torunia, 43 który śle mu pozdrowienia i pyta, czy pomogła mu driakiew, któr posłał na duszności, jakie go trapią. W Toruniu zaś powiesz, że prZy n cię Mateusz Rotmah z Elbląga i spytasz o to samo. -' Ruszę bez zwłoki. - Potem wróć tu. Sądzę, że już będę mógł ci dać owo pismo które czeka proboszcz. - Zatem odchodzę, bo długi już czas gadamy i Donner pewnie niecierpliwi - Czarny wstał. - On wiedział, że potrzebuję na rozmowę nieco czasu - powtórni -uspokoił go brat Erazm, także unosząc się ze skrzyni. Po powrocie na kwaterę Hubert powiadomił pocztowych o rychłyj opuszczeniu Malborka, zamierzał bowiem ruszyć następnego dnia, n czym, nie mając nic do roboty, wyciągnął się na posłaniu, by odespa ranne godziny. Obudził się jeszcze sporo przed południem i orzeźwiwsa twarz zimną wodą miał właśnie zamiar ruszyć w obejście, by zajrzeć d koni, kiedy na progu stanął Otto z oznajmieniem: - Jakiś człek chce z wami mówić... - Któż taki? - rzucił Czarny zaskoczony wiadomością. - Nie wiem... Licho odziany i chudy, jakby od miesiąca straw w gębie nie miał... Nikt nie mógł znać miejsca pobytu, więc poruszony i mocn zaniepokojony tą nieoczekiwaną wizytą rzucił pocztowemu: - Prowadź go tu! Zanim zjawili się, szybko myślą ocenił sytuację. To, że ktoś si zjawił, nie wróżyło nic dobrego, ale do jakiego stopnia niedobregc będzie można przekonać się, jak się dowie, kto i z czym przybył. Ow rozważania nie trwały jednak długo, gdyż wkrótce Otton wprowad przybysza. . Okazał się nim Kosteczka. Czarnego jego widok tak zaskoczył, że przez chwilę nie odzywał s« Wreszcie opanował się i rzucił z uśmiechem: - A niechże mnie wróble zadziobią! Toż to Kosteczka! Jak huncwocie, tu się znalazł?! Jednocześnie zastanawiał się nad sytuacją: czy tamten zwia; opryszek został odnaleziony? A jeśli tak, to pewnie ze strachu o w skórę nie wyjawił, że został zmuszony do zdradzenia roli Kosteczki-czy było tak, czy inaczej, skąd ten wiedział, gdzie go ma szukać, sl posłany zwiadowca stracił ślad? To było najbardziej zastanaw i trudne do wyjaśnienia. Tok tych myśli przerwało powitanie przybysza, który sklo i zawołał z rozradowaną twarzą: , łaskawy zezwolił ujrzeć wielmożnego pana! Witam tedy znów skłonił się głęboko - i raduję, że go w dobrym zdrowiu - wjeice rad cię witam, ciekaw wszakże, jak mnie tu odnalazłeś? śmiechem na twarzy spytał Czarny. -z u ,pen) kto mnie do was wysłał, widać wiedział, gdzie mnie ~~ ^' bo na jego życzenie do was przybywam i z wieściami od _ Tak? - Czarny okazał rozterkę. - Tedy powiedz, kto to, bo sporo ludzi wie, dokąd pojechałem! . Kosteczka zdawał się być zaskoczony tym oświadczeniem, ale rzucił bez wahania. _ ja wszakże znam jednego z nich, owego Czarta, któremu po dawnemu służę! - A więc to on? I~cóż za wieści mi posyła? A może masz od niego pismo? - Nie, pisma mi nie dał, jeno przykazał powiadomić, że ważną ma do wielmożnego pana sprawę i mówić z wami musi, ale sam przybyć nie może. Przeto prosi, abyście wy przyszli do niego, i to jak najrychlej, bo rzecz ważna i pilna... Hubert znów zaczął intensywnie myśleć. Czyżby nieznany przeciwnik przygotował na niego pułapkę i chce go do niej ściągnąć? Ale skądże, u licha, wiedział, gdzie jego zwierzyna przebywa, skoro człowiek, który go śledził, nie mógł mu o tym donieść? A może... może ów włóczęga wywiódł go w pole, wiedząc, że zna Kosteczkę, i jego umyślnie wskazał jako swego kumpla? Wówczas wezwanie mogło nie być pułapką, a istotnie zaszło coś nieoczekiwanego, o czym Prot uznał za konieczne powiadomić go osobiście? Starczyła chwila, by te myśli przeleciały mu przez głowę, spytał więc bez większej zwłoki: - Gdzie mam się stawić? , - Niedaleko stąd, na Starym Mieście. Ale lepiej iść o zmroku, bo za uma%t wielu ludzi tam się kręci. ~ No dobrze, wskaż dokładnie miejsce. ~ Niełatwo tam trafić. Chyba lepiej, abym was zaprowadził... potr ^rn^ nznah że przewodnictwo Kosteczki istotnie może być jeśij -f' ne' a Jego obecność w niczym nie powiększa niebezpieczeństwa, Jesll>stnlał0. Skinął więc głową: przybądź tedy o właściwej porze, ukł krótko przed zmrokiem... - Kosteczka pożegnał go kolej- 44 45 Czarnemu nie brakło teraz powodu do rozmyślań. Zdawał s k* sprawę z zagrożenia, ale, też nie mógł z całkowitą pewnością uznać istnieje naprawdę. Czy Kosteczka mógłby skusić się nawet znaczn' zarobkiem i odważyć na zdradzenie swego herszta, którego tak sie K i A jednak może przyciśnięty biedą i zachęcony sutą zapłatą podjął 4 działania na własną rękę? Czy jednak on sam, mając do wykonań ważne zadania, powinien podejmować ryzyko takiej wyprawy? Właśnie jednak z powodu tych zadań nie można było pozostawi1 bez rozwiązania zagadki, kto go wzywa. Dotychczas bowiem n0 czynania jego nieznanego przeciwnika dowodziły, że działał na własna rękę. Gdyby bowiem wykonywał polecenia Zakonu, wystarczyli zastęp knechtów i on, Czarny, już by siedział w zamkowym lochi w oczekiwaniu na tortury, które szybko zmusiłyby go do złożeni; dokładnych zeznań, kto jest i w jakim celu przebywa w zakonnym państwie. Kim by jednak jego wróg był i kto by go nie wzywał, pojawiło si zagrożenie, należało więc zawiadomić o tym Prota, zgodnie z ustalonyn planem działania. Odszukał więc Ottona i polecił mu: - Wyszukaj kawał drąga i umocuj go do parkanu obok furty. I wystawać tak, aby go było dobrze widać. Pocztowy, nie zadając pytań, poszedł spełnić polecenie. Hubert powrócił do izby, by ostatecznie zadecydować, czy usłuchać wezwania czy też nie podejmować hazardu? Gdyby bowiem to nie Czart gi wzywał, poznałby wprawdzie przeciwnika, ale mogło się zdarzyć, że juz nic by mu to nie dało. Wyciągnął się na posłaniu i z rękami pod głową rozważał na sposobami zapewnienia sobie bezpieczeństwa, gdyż postanowił,^ ryzyko podejmie. , Rozmyślania te przerwał szczęk klamki: ujrzał na progu sw gospodarza. Zamknął wolno drzwi za sobą i zbliżywszy się, ciężko opa^ na krzesło. Czarny uniósł się z posłania i opuścił nogi na ziemię. - Macie coś do mnie? Donner obrzucił go zatroskanym spojrzeniem i odpowied pytaniem: - Kazaliście wystawić tykę? Czarny, zaskoczony, potwierdził i spytał z kolei: - Czemu to was zaciekawiło? - Nie zaciekawiło, bo wiem, co oznacza - burknął krótko Don - W czym rzecz? wiec wiecie?! - Hubert nadal nie ukrywał zdziwienia. - Nie czałem, że ten znak będzie dla was! Dziwno mi, że Żeglarz od przyPuS, nje p0Wiedział, z kim mam gadać w razie potrzeby! razu mlpotrzeba mogła się nie zdarzyć, po co wówczas mielibyście r" ć o mnie za dużo... - lekki uśmiech Donnera skryła broda. W Z f słusznie - przyznał Czarny - toteż trzeba przyznać, że Prot ^slarz to przebiegły człek... _ Inaczej dawno by nie żył, a i na przywódcę nie byłby zdatny niknął obojętnie Donner, po czym powtórzył pytanie: - W czym Lcz? Co się zdarzyło? Czarny opowiedział gospodarzowi przebieg zdarzeń i kończąc relację dorzucił: _ Ważną więc dla innie jest sprawą, kto na mnie nastaje? To nie Zakon, bo inaczej by sobie poczynał. Już bym był ujęty i siedział w lochu albo i jęczał w rękach małpdobrego... Wszakże jeśli to nawet i jakiś wróg, który sam chce zemsty na mnie dokonać, to odbiera mi swobodę ruchów i wcale nie jest wykluczone, że jeśli mu się nie powiedzie, napuści na mnie siepaczy zakonnych... - - Tak... - przyznał zamyślony Donner. - Trzeba go zniszczyć, i to całkowicie... Nie może ani on.sam, ani nikt z jego ludzi pozostać przy życiu, bo milczą tylko umarli. Chodzi tu zarówno o Wasze bezpieczeństwo, jak i moje. • ¦ ' - Chyba to słuszna decyzja - przyznał, acz niechętnie, Hubert. - Zawsze unikałem takich poczynań, ale dobro powierzonej mi sprawy i wasze bezpieczeństwo tego wymaga. Dlatego postanowiłem przyjąć wezwanie i posłużę za przynętę; reszta należy do was, bo moi dwaj ludzie ochrony mi nie dadzą. ' Wszakże nie szkodzi wziąć ich ze sobą. Wyglądają na zuchów, mogą się przydać. *• ' . J k • ^ezmC' a'e ze mną pójdzie jeden. Drugiemu każę postępować za b0Dąi dawać baczenie w tyle... Donner skinął głową i wstając spytał jeszcze: ~ Kiedy ma przyjść wysłannik? ~ Przed zmrokiem. ^ atem czasu dużo nie ma. Odwleczcie wyjście jak długo się da. vru 5 Juz sporo czasu od nastania zmroku, kiedy wreszcie '^ra\v ' arny bowiem jeszcze rozpytywał Kosteczkę o szczegóły ich 'iern a ^otern widać nie widział powodów, by nie posilić się przed likowi ' 'lSP°^ wieczerzę, którą proponował również swemu przewo-naelai e.ten wyraźnie coraz bardziej zniecierpliwiony wzbraniał się, SJąc do ruszenia w drogę. 46 47 Hubert wziął ze sobą Ottona i otuleni w opończe, prowadzeni Kosteczkę, pogrążyli się w ciemności ulicy. Idąc szybko nasłuch'^ czy Damian nie zdradzi swej obecności przysunąwszy się zbyt blisk tylko kroki ich trzech rozlegały się w nocnych mrokach, rozjaśnia , wszakże chwilami ukazującym się pomiędzy sunącymi po niebie ch rami księżycem. Wreszcie skręcili ku Garncarskiej Bramie i wpuszczeni strażnika przedostali się furtą do Starego Miasta. Minąwszy ratr skręcili raz i drugi, aż wreszcie stanęli prząd jakimś budynkie rysującym się czarną bryłą nad otaczającym go kamiennym murem Kosteczka zatrzymał się przed ledwie widoczną furtą i uderzył w n miarowo raz i drugi pięścią. Furta otworzyła się ze zgrzytem, on z; usunął się, dając przejście towarzyszom. Czarny śmiało zagłębił się w panującą za nią ciemność z Ottonenj plecami. Ale nie zrobił nawet kilku kroków, kiedy poczuł, jak opada głowę ciężka płachta, a jednocześnie jego ramiona chwyta krzepkich rąk, udaremniając sięgnięcie po broń. Szarpnął się raz i drugi, ale był to wysiłek daremny, bo przemoc 1 zbyt wielka. Po chwili poczuł oplatające go więzy, a potem, Ą bezwładny tobół, został uniesiony do góry. Droga nie musiała być daleka, bo wkrótce poczuł, że przeciskaj przez jakieś przejście, a potem zstępują schodami w dół. Po chwili został postawiony na nogi i zdjęto mu z głowy narzi derkę. ..,':¦¦. Znajdował się w obszernym, piwnicznym pomieszczeniu, podpai tym w środku grubą kolumną, od której biegły żebra łuków wspieraj cych nisko zawieszone sklepienie. Na wielkie kamienie posadzki padał światło dwóch latarni zawieszonych na ścianach. Oświetlały one środę izby, kąty pozostawiając w mroku. W pobliżu latarni stała niska ława J krótkich nogach, a przy jej grubej desce zwisały rzemienie zakończoj klamrami. Obok ławy, na kamiennym palenisku, żarzyły się wcg» podsycane małym skórzanym miechem, którego pedał z wolna ibcjj stojący obok osiłek. W ogniu tkwiły dwa żelazne pręty z koń rozpalonymi do czerwoności, które co i raz poprawiał dmuchąi w miech oprawca. Oprócz niego, otoczony opryszkami, którzy go przynieśli, człowiek, którego poznał od razu, ujrzawszy w świetle latarni j wąską, długą twarz. Był nim ów rzekomy kapelan pojmany w Wilnie, pod in Józefa z Barcie, a właściwie członek konwentu zakonnego w T 48 der którego Witold ułaskawił i odesłał do Malborka dla Otto fer[- \vielkiemu Mistrzowi, bo było to w czasie, kiedy ubiegał się i rnne litewską. 0 widzę żeś mnie poznał... - odezwał się uśmiechając jedną stroną " Ujrzałem bowiem radość na twoim obliczu - dorzucił ironicznie. ust\n\ się raduję, ani trapię... - Czarny lekceważąco wzruszył ja bym się raczej trapił. Zważywszy, żeś co nieco mi winien... I Nie wiem, com ci dłużny, tedy mnie objaśnij. _ Ty sobacze padło! ^ wybuchnął Bender. - Kto, jak nie ty, wpędził ie przed laty w opresję, żem już katowski topór widział nad głową! Dhigo czekałem na sposobność odpłaty i oto Bóg sprawiedliwy zezwolił tni ujrzeć cię w owej gospodzie, a teraz oddał w moje ręce! _ A więc to ty byłeś wówczas w Gniewie? - Tak, ja! Akurat byłem w drodze do Malborka, kiedy boska sprawiedliwość zetknęłai mnie z tobą! Toteż jużem cię z oczu nie spuszczał i nie dałem ci wymknąć się z moich rąk! * - Wiedziałem, że byłem śledzony - Czarny podtrzymywał wątek rozmowy, by wyjaśnić sobie przebieg zdarzeń. - Jednak przy wyjeździe z Gdańska zdawało mi się, że pozbyłem się tego psa, co szedł moim śladem... . . ¦"..'. - Tego pozbyłeś się istotnie, lecz nie drugiego, który miał pilnować wierzchowców! Ten podążył w ślad za twymi ludźmi, a potem dotarł za wami aż tu! - chełpliwie rzucił Bender. Czarny przyznał w duchu, że przeciwnik okazał przebiegłość, której nie docenił. Jednocześnie przyszła mu do głowy drwiąca myśl, że przychodzi mu wyrównać rachunki za Rudego. Zapewne widząc wówczas przy przesłuchaniach nie Jaksę, a jego, jemu przypisał winę swego pojmania. Nie podejmował jednak tego tematu ograniczając się d° Pytania: Dlaczego nie wydajesz mnie zatem w ręce Zakonu, a sam chcesz a°Konać zemsty? zekając na odpowiedź, w napięciu oczekiwał jakichś odgłosów, grovm3trz> które zapowiadałyby rychły ratunek. Nic jednak nie mąciło mia nC^° sP°k°iu panującego w mrokach izby. Zakłócało go jedynie ^*e sapanie dmącego w palenisko miecha. uraer 2^ y tek ci było do tego pilno? - usłyszał zamiast odpowiedzi ve Pytanie. - Nie dopraszałbym się tego na twoim miejscu, bo tam &adać' . Wezrn'^f!? na męki, którym nie sprostasz i będziesz musisrfcwiele y zaspokoić ciekawość panów braci zakonnych! 49 - Sądzisz, że po wyjściu z twoich rąk będę jeszcze do tego zd - zaśmiał się drwiąco Czarny. - Będziesz na pewno, bo nie zamierzam przeszkadzać im w byciu z ciebie wiadomości, które mnie nie ciekawią! Ja tylko zapłatę za to, coś ty mi uczynił! - Jakże tego dokonasz, odstawiając mnie do dalszych mąk? - Za dużo umiałeś wypatrzyć, toteż wypalę ci jeno ślepia! To przeszkodzi ci w gadaniu... - Bender zdawał się smakować d obietnicę. , Czarny, usłyszawszy te słowa, tym pilniej zaczął nasłuchiw pomocy, bo zapowiedź Bendera przejęła go dreszczem zgrozy. Ale nad nic nie zapowiadało przybycia odsieczy. Derki jemu i stojącemu obo' Ottonowi zostały wprawdzie zdjęte, ale nadal byli skrępowani w pasij sznurami, które przyciskały im ręce do boków tak, że czuli się jakb< pozbawieni ramion. - A więc zakonni bracia nie wiedzą, żeś mnie pojmał? - spytał zachowując opanowanie, by zasięgnąć jak najwięcej informacji. Bender zmrużył powieki i jakiś czas przyglądał mu się z drwiąc skrzywieniem ust. . - Mimo wszystko jesteś tego ciekawy? - prychnął ironicznie. - Mogę wszakże i w tym cię objaśnić, bo korzyści z tego już mieć nie będziesz. Nieco im doniosłem, ale nie tyle, by mogli mi przeszkodzić w moich zamiarach! Wszakże obiecałem, że oddam cię w ich ręceżi i zdolnego do gadania! - Z tego wnioskuję, że zapewne nie wiedzą, gdzie jestem. Chyb byłeś tak głupi, by im to zdradzić, bo wówczas obyliby się bez ciebie, pozbawiając cię przyjemności dokonania ze mną obrachunku? - Dobrześ to wywiódł! - roześmiał się Bender, - No, ale dpść tego gadania! Na ławę z nim! - obrócił się do swoich ludzi. Prócz Kosteczki było ich czterech, bo dwom jeszcze na początku rozmowy rozkazał wyjść na zewnątrz i stróżować wejścia do piwnic Teraz więc jeden pozostał przy Ottonie, a trzech chwyciło Hubą i powlokło ku ławie. Rzucili go na nią plecami i wzięli się do zapinania rzemieni, ku raptem rozległ się na zewnątrz krótki krzyk i głuche uderzenie o ziw padającego ciała. Obecni w izbie znieruchomieli raptownie, uno głowy i nasłuchując, by dociec, co ów hałas "oznacza. Odpowiedź nadeszła szybciej, niż oczekiwali. W mrocznym ciu ukazało się kilku ludzi, którzy wpadli do izby. Wyglądali groźni twarze kryły im kaptury, a w rękach migotały ostrza obnażonych j i mieczy. 50 w ^rawca wyrwał wprawdzie z ognia rozżarzone żelazo i próbo- lachb°onić, ale błyskawiczne pchnięcie ugodziło go w pierś. S'?it Bender nie stracił przytomności umysłu wobec nagłej zmiany -Wprawdzie jeden z napastników skoczył ku niemu z na-sytuacji- ^ ostrzeni5 aje pchnął na nie Kosteczkę, a sam jednym skokiem staWlałwyjścia, niknąc potem w ciemnościach. d° n mian otrzymał dokładne wskazówki, toteż pozostał za furtą. Ale knieciu za nią Czarnego i Ottona postanowił także przystąpić do H° lania, gdyż wiedział, że za nimi podąża wsparcie. ^Aby wiec oszczędzić im przeskakiwania przez mur, odczekał chwilę, zem, podobnie jak Kosteczka, zastukał w furtę. Usłyszał burkliwe mruknięcie, poczem zgrzyt odsuwanego rygla. Kiedy zaś furtka uchyliła się, pchnął ją i jednym skokiem dopadł strażnika z przygotowanym już do ciosu nożem. Kiedy ten ze stęk-nięciem zwalił mu się pod nogi, odciągnął go zaraz na bok i, pozostawiając furtę uchyloną, wysunął się na zewnątrz. W panującej ciemności niczego nie mógł dostrzec, więc tylko pilnie nasłuchiwał. Po krótkiej chwili usłyszał szelest kroków zbliżających się, a kiedy byli już blisko, rzucił półgłosem: - Swój! Ubiłem strażnika, możecie wchodzić! Przybyli kolejno mijali go i tak jak wyłonili się z ciemności, tak w niej, okryci kapturami, znikali. Po chwili Damian pozostał sam, zgodnie z poleceniem, objąwszy obowiązek stróżowania. Wkrótce doszły go krótkie okrzyki rażonych wartowników, potem zapanowała dłuższa chwila ciszy, a wreszcie przytłumiony, ledwie dosłyszalny odgłos walki. Jeszcze ów tumult nie umilkł, kiedy ujrzał przed sobą czarny zarys •ykającej sylwetki. Właśnie ukazał się księżyc, więc wyraźnie mógł "Jrzec pędzącą ku furcie postać, uc' ?m'an P°hł od razu, że to jeden z napadniętych ratuje się z^ą, więc skoczył ku niemu. Zwarli się ze sobą, lecz Damian, siln'U ^ędąc budowy, wkrótce poczuł, że przeciwnik jest od niego j jj ;sfy- Jakoż istotnie, chwycił go zaraz za gardło pozbawiając tchu y ty źte z pocztowym, gdyby niemal ostatkiem przytomności i nie zadał nim ciosu- X ! n°^ kupiony od owego kramarza, którego nasłał na ich kwaterę członek toruńskiego konwentu, Bender. On też zginął niego. 51 Przywódcą pomocy okazał się ów młody mężczyzna, zagad ' podwórzu Donnera, Paul. Z nim więc Hubert obszedł wsz' zabitych, by sprawdzić, czy nikt nie został żywy. Początkowo tra ucieczką Bendera, ale pocieszali się, że rozpoznać nikogo nie mósł byli w kapturach. Dopiero znalezienie zwłok przy furcie uspokoi i co do niego. Powtórne mijanie miejskiej bramy tej samej nocy by}0 niebezpieczne, bo mogło to wzbudzić podejrzenie wartownika i h prowadzić w razie dochodzeń do ich rozpoznania. Udali się wie resztę nocy do jednego z towarzyszy wyprawy mieszkającego na Stat Mieście, by w jego stodółce przespać się na sianie do rana, kiedy j bramy będą otwarte. • Jeszcze tego samego dnia Czarny wyruszył do Elbląga. Tan pomyślnie odbywszy misję, skierował się wprost na południe i po pięcj dniach dotarł do Torunia. Tu nie chcąc po raz drugi korzystać z tej samej oberży, stanął n, nocleg w podmiejskim zajeździe. , Wiedział, gdzie szukać rajcy Alberta, odnalazł go więc bez trudu Ten, po usłyszeniu umówionego pozdrowienia, przyjął go gościnnie a wysłuchawszy, z czym przybył, prosił, by swą relację powtóą samemu burmistrzowi, Hermanowi Reusappowi. - Czy to konieczne? - mruknął Czarny, kiedy podejmowany prz kupca siedział za jego stołem. - Jeśli i on ma o tym wiedzieć, powtórzą mu sami, • - Wasza osoba, jako polskiego wysłannika, bardziej go upev 0 grozie położenia... - nalegał kupiec. - Czy nie narażę przy tej okazji swojej skóry? - uśmiechnął Czarny. - Może w skrytości serca sprzyja Zakonowi? - Co też mówicie?! - obruszył się Albert. - Nie ma takiego mias które by popierało wojenne zapały Zakonu! Nie zostałby burmistrza ten z nas, kto sprzyjałby zamiarom Wielkiego Mistrza! A o sl bezpieczeństwo nie bójcie się, nikt was widzieć nie będzie, bo do ratusz nie pójdziemy, a odwiedzimy Hermana w jego domu. Chcę bowiem, od was samego te wieści usłyszał, gdyż powtarzane nie będą wiarygodne. . Czarny ustąpił i jeszcze tego samego wieczoru miał okazję z jego łaskawością Reusappem. Był to mąż ciężkiej budowy, 1 otyły, o podwójnych fałdach podbródka i okrągłych, pełnych p1 kach, okolonych wieńcem gęstej, jasnej brody. Wysłuchał relacji Huberta z nieruchomą twarzą, ale < że jego słowa mocno go poruszyły, co zdradzały szybkie, o;rzenia, jakimi go w czasie słuchania obrzucał, i mocno ^wi odezwał się nie od razu po przemówieniu Czarnego, ale ściągfl'.?t^hwiię z zaciśniętymi wargami, coś w sobie rozważając. siedZtie odezwał-się z gniewem: ^ T dv będzie miał Zakon za swoją nienawiść zapłatę! Wielki ' \yswej zawziętości słyszeć nie chce głosu miast, które wzywają go Płożenia trwałego pokoju z Polską! A do tego swą niecną napaścią naraził nas teraz na polski odwet "ak słychać, już rychły, bo jeszcze tej zimy! - obruszył się Albert. 't0'^ -Toteż niech nie spodziewa się od nas pieniędzy - burknął Reusapp- - Ani od nas'ani od innycn miast! Byliście panie, jeszcze gdzie indziej? - zwrócił się do Huberta. _ Tylko w Elblągu... - Nie szkodzi, my powiadomimy kogo trzeba, przede wszystkim Świecie, Chełmno, Grudziądz. A.o pozostałych też nie zapomnimy... Zadowolony z wyników wyprawy wracał więc Hubert do Malborka na pożegnalne spotkanie z bratem Erazmem w nadziei, że w czasie jego nieobecności zdobył już owo cenne pismo zakonnego agenta. Jednak na miejscu czekały go złe wieści. Już po przekazaniu tego materiału Baldur von Nordstrom rzucił zapewne w złości kilka nieopatrznych słów, czy też okazał chełpliwość szczycąc się samodzielnym załatwieniem sprawy, którą Wielki Mistrz, jak sądził, lekceważył. Przyciśnięty do muru wyznał powód swej chełpliwości, brak więc jednego raportu z zakonnej kancelarii wyszedł na jaw. Wywołał istną burzę, inflancki poseł został pogardliwie wyrzucony z Malborka; nie znalazł się w lochu pod zarzutem zdrady tylko dlatego, że co rozważniejsi krzyżaccy dygnitarze powstrzymali ^ussdorfa przed szukaniem' zemsty, która nic nie dawała, prócz poróżnienia z Rutenbergiem. Rozpoczęto też natychmiast dochodzenie, koniu ów list został przekazany: Na ten temat von Nordstrom niewiele mógł powiedzieć, gdyż brat kit k* koitt h f dostateczną ostrożność, jednak wyszło na jaw, że chw f si?.na Podzamczu z kimś o imieniu Bogusz, ale kto to był, 1 owo przynajmniej brodaczom nie udało się wykryć, to ' v ardzieJ brat Erazm uznał za wskazane zniknąć z Podzamcza, Ule S^ P°™*eJ okazało, w samą porę. 2 r ^ s|e i z niecierpliwością oczekiwał przybycia Czarnego, by Pismo P°Wrocić przynajmniej na jakiś czas do kraju. Owe, tak cenne Przekazał przed wyjazdem Hubertowi uznając, że z powodu b 52 53 większej sprawności fizycznej łatwiej mu przyjdzie chronić je z h ' w ręku czy też ratować się ucieczką. Czarny przed zaszyciem raportu nieznanego agenta w kafta okazję zapoznać się z jego treścią. Zawierała ona nie tylko wiado dotyczące stosunków na dworze, poglądów niektórych dygnitarz ^ wzajemnych powiązań czy animozji, ale też cytaty z przeprowadzać przez królewską kancelarię korespondencji z Watykanem, Wen i innymi europejskimi dworami, a zwłaszcza Świdrygiełłą, czemu ai poświęcał najwięcej uwagi, widać na żądanie swoich mocodawców Z treści pisma Czarny wywnioskował, że był to odpis pi przesyłanego komu innemu - bez trudu jednak domyślił się, że główn odbiorcą doniesień był cesarz. Znając też niektóre z opisywanych spraw zwłaszcza w stosunkach ze Świdrygiełłą, dostrzegał fałszywe ocem i cytowanie faktów, które bądź były nieścisłe, bądź wręcz fałszywe Znając jednak poczynania Jaksy domyślał się w tym ręki kęt Andrzeja. Zaciekawiło go też miano, jakie nadał sobie autor, gdyj pismo nosiło podpis „Pieszek". Wobec sytuacji, jaką zastał, mimo że dopiero zsiadł z siodła zdecydował się ruszać natychmiast. Jednak, by jak najmniej zwracać ni siebie uwagi, zakupił sanie, starą, byle jaką odzież dla siebie oraz sw< ludzi i schowawszy siodła w słomę, ruszył w drogę. Przybycie obu młodych mężczyzn pod rodzinny dach wywołali zrozumiałą radość, bo czekało na nich niejedno stęsknione niewieści serce. Przyciśnięci do piersi przez matkę i pokropieni łzami radosnegi wzruszenia, równie gorąco byli witani przez obie panny. Aldona, jal zwykle opanowana, również nie zdołała ukryć wzruszenia i szczęśliwe ści, którą rozbłysły jej oczy przy witaniu Rocha. Natomiast Olga, zwyczajną dla siebie spontanicznością, zarzuciła Lechowi na s ramiona i ucałowała w oba policzki. Mimo że powitaniu przyglądały* obie niewiasty, młodzieniec chciał wykorzystać okazję do jesz gorętszego okazania swych uczuć i szukał jej ust, ale dziewczynaj zerknąwszy mu przez ramię i ujrzawszy, że są obserwowani, uchyli'aSI pozostawiając widać dalszy ciąg powitań na inną okazję. Potem posadzono ich za stołem i zaczęły się rozpytywania matron o przeżyte przygody, jak i poczynania nieobecnych rap Młodzieńcy nie skąpili wiadomości o sobie, ale o obu rycerzach niei mogli powiedzieć, prócz tego, gdzie przebywali. Toteż Una, dowie wszy się, że małżonek znów udał się do krzyżackiego & westchnęła z troską: 54 nlinl' . '* ,ivn RÓ2 20 ochronił... Wiem, co oni za jedni, bo i mnie Dbv tyiKu UKJB .fe, ' i dostać się w ich ręce... Przy mówiła jednak, już mc więcej zauważywszy, że Żyta raptem N'e . z zaciśniętymi wargami wpatrywała się w swój talerz. zam>' . trwa}o to tylko chwilę, bo zaraz uniosła głowę i uśmiechnąwszy mienić temat: s'?1 Obie panny wypatrywały z utęsknieniem waszego przybycia, nie obeszło się bez pocieszycieli! - rzuciła żartobliwie, Unie porozumiewawcze spojrzenie. Ta widać zro- bó dodała: '• ¦ -"'jeśli przybędą, powinniście wiedzieć, kto zacz są. To synowie aszych sąsiadów. Jeden z Matczy, drugi ze Stczelc. - Zezwalałaś im na odwiedziny, mamo? - z wyraźnym niepokojem spytał Roch. • _ Ten z Matczy, Sergiusz, uratował Olgę od kłów rysia, nie uchodziło więc drzwi przed nim zamykać. Zresztą trudno dziewczęta, niczym w zakonie, w odosobnieniu od ludzi trzymać! - wyjaśniła spokojnie Una dodając na zakończenie z uśmiechem: - Wyzbądź się więc zazdrości, bo naszym pannom rozsądku nie brak, a i przystojnym obyczajom są posłuszne... Roch z kolei spojrzał na Aldonę, ta wszakże nie okazując zażenowania uśmiechnęła się i rzuciła beztrosko: - Niech pozazdrości, ciociu, nie będzie taki dufny w siebie! - Może i jest nieco słuszności w tym, coś rzekła. To dobre lekarstwo, jeno stosować go należy z umiarem! - odpowiedziała żartobliwie Una, spoglądając.jednocześnie na Olgę. Ta, dostrzegłszy jej wzrok, nic nie powiedziała, ale zajęła się raptem zawartością swego talerza. ' : L kolei Lech, który nie spuszczał z niej oczu, widząc tę powściąg-llw°sc odezwał się kpiąco: Wacpanna takoż zapewne chętnie widzisz przy sobie innego aby mi przy trzeć rogów? _ §a uni°sła na niego wzrok z raptownym rumieńcem na twarzy. I ?jWnie' ze chętnie! Bo grzecżniejszy od ciebie! °wied efp <^>0' ~ zawołała Żyta - przecież niczego obraźliwego nie e Patrzy na mnie nipzym kat'na złoczyńcę! - wybuchnęła sP°kaja' - C0 PrzybyuScie> a już się waśnicie... - zauważyła 0 Una. - Mimo że powodów do tego nie ma. 55 kaw - Może się najdą, jak obaczym owych ichmościów - mruknął - Nie życzę sobie nijakich sporów w tym domu! -upomniała go Una. - Pamiętaj, że ty jesteś tu gospodarzem gośćmi. Teraz zaś więcej juź o nich nie mówmy. Jeszcześ mi na« powiedział, kiedy rodzic spodziewa się powrócić? Rozmowa zeszła na inne tory i reszta wieczerzy minęła w poenn nastroju, chocpowstałe napięcie - zwłaszcza pomiędzy Lechem i - trwało nadal, nawet gdy po odejściu obu matek zasiedli we czW przed ogniem palącym się na kominku. A nawet wzrosło, kiedy Ąu odpowiadając o konnych spacerach nadmieniła żartobliwie, odpon dając na pytanie Rocha: - Ów Szymon to w istocie nudziarz! A do tego mnie przychodź z nim przestawać, toteż rada byłam, kiedy odjeżdżali! - A ten, drugi, Sergiusz? - podchwycił Lech zwracając się do 01 - Towarzyszył więc tobie? - Tak się jakoś składało... - odpowiedziała niedbale. - I takoż chętnie go żegnałaś? Olga spojrzała na niego marszcząc gniewnie brwi. - Cóż tak się dopytujesz?! - fuknęła. - Na pewno łez po t lałam! - Tedy czemuś z nim, jak słyszę, upodobała sobie przejażdś - Bo tak jak i ja lubi gnać wierzchowca! Lech nie zmienił kpiącego tonu. - Rad słyszę, żeś znalazła w nim towarzysza... Tedy z i w innych materiach dochodziliście do porozumienia? - Coś się tak na niego uwziął?! - już wybuchnęła dziew - Grzeczny to kawaler, a nie byle prostak, dlaczego zatem miałai niego stronić? - No właśnie... - mruknął Lech już z akcentowaną drwiną, wywołał jeszcze gwałtowniejszą reakcję dziewczyny. - Właśnie! Właśnie! - wykrzyknęła powtarzając jego komen -Tedy wiedz, żem rada mu bardziej niż tobie, bo nie dręczy mnie ja* A ja cię tak wypatrywałam i czekałam... Teraz miast radować się t przybyciem, łzami je będę oblewać... Ale choć byłam głupia, teraz . nie będę! Tego się po mnie nie spodziewaj! Niech tylko zn( przybędzie, to ci pokażę, żeś nie ty jeden na świecie! - I z z zapowiedzią rozpłakała się. Lech w pierwszym odruchu chciał porwać ją w ramiona i P0* karni osuszać łzy, ale usłyszane słowa tak go wzburzyły, że porwą nogi wołając: 56 ci milszy, tedy ciesz się nim, ja ci na drodze nie stanę! ć się do wyjścia, ale Roch przytrzymał go za rękę. i zamilknij! Oboje gadacie w gniewie, toteż zbytnio ¦ ; Weź się w garść i przyjdź do rozumu! poch°Pm ' a(ji z powrotem na krzesło, z nachmurzonym obliczem, nie LsC olgę- Ta również pozornie nie zwracała na niego uwagi patrzy n yWafa z chusteczką przy twarzy. Aldona przechyliła się i nada. ,P rająć się uspokoić przyjaciółkę, położyła jej rękę na ramieniu, kuniej' ta^ beczeć - rzuciła z troską. - Może istotnie powinnyśmy , ,'nie korzystać z ich towarzystwa? A co było robić? - mruknęła Olga. - Wyrzucić ich za drzwi? odzięce, że Sergiusz uratował mi życie? A do tego nie ślubowałam komu ani szat zakonnych nie noszę... Gadanie to nie grzech, a w sercu wierna mu byłam... Ale skoro temu nie ufa, tedy niechże będzie, upewnię go, że słusznie! '- Przestań pleść byle co! - już ostrzej rzuciła Aldona. - Nie ślubowałaś, aieście po słowie! Dobrze Roch mówi, że w gniewie gadacie, to do niczego dobrSgo nie wiedzie! - Niechże sobie i nie wiedzie... Mnie już za jedno! Lech na to oświadczenie obrócił się do brata. - Popatrz, jakie mam powitanie! Gnał człek, koni nie szczędząc, aby co rychlej do serca ją przycisnąć, a co mnie, głupiego, tu czekało? - Nic znów takiego strasznego nie dostrzegam. - Roch nadal próbował uspokajać brata. - To, że jeździli pospołu, to nie grzech, nieraz jeszcze może się podobna rzecz zdarzyć, boć w puszczy nie żyjemy. ,,_ : '. ¦ Grzech nie grzech, ale jeno we .dwójkę jeździli... - mruknął Lech. - Nie we dwójkę, a we czworo. • i Ja^ ^ n'e przyznała to, że uciekali, bo im jazda ponoć była za Roch uśmiechnął się. " ' . . ^Zazdrość ci ostrymi barwy wszystko maluje... Lechan i WkrÓlce n*eco si? PoPraw^' ale mimo to Olga pożegnała °dpov/H .uc'an*em s^e na spoczynek gniewnym wzruszeniem ramion ak zuJf mo P°S/ardl'wym spojrzeniem. Może dlatego, że nie czuła się Kied um-ewinna' Czego bała sie Jednak okazać. ''? i zaraz^ °i\\ m*oc'z:'ency znaleźli się w swojej sypialni, Roch rozebrał '> stole ?O(* kokfre- Lecn jednak, daleki od chęci snu, przysiadł mień pai Wyc'^Snąwszy przed siebie nogi zapatrzył się w drgający ceJ się przed nim świecy. W komnacie zapanowała cisza, Roch widząc ponure oblicze brata. 57 Przer ^° - Myślę, że niesłusznie nastawałeś na Olgę - odezwał sie n' j Ponieważ Lech nie odpowiedział, dorzucił po chwili mijc - Aż się biedaczka popłakała... -, Bo ruszyło ją sumienie - odburknął Lech - albo też łzarrf mnie zwieść... - Głupstwa gadasz! - obruszył się Roch. - Swoje wiem! To jeno taka niewieścia chytrość ślozami zmyć! - Patrzcie mi, mądrala! Toć nijakiego grzechu ni zdrady w tv ma, że innemu kawalerowi kompanii nie odmówiła, skoro cieni stało! Chyba w duchu nie wątpisz, że do żadnych poufałości g dopuściła? 1 - A kto ją. tam wie!.- wybuchnął Lech. - Skoro tak ochotnie z n ganiała po polach, to zapewne i do poufałości doszło! Chyba że nieza to, a taki rysia by nie ubił! Na to Roch nie znalazł odpowiedzi, więc tylko zauważył: -- Wszakże nie zapominaj,- co mi mać przykazała. Skoro przy dzie, o należnych gościowi względach pamiętaj. I - Niech go grom spali! Skakać koło niego nie zamierzam! - Wszakże własną godność na szwank byś naraził, gdybyś ók, ' że rywala w nim widzisz... Na tę uwagę Lech nie odpowiedział od razu. Widać rozważał sł brata, bo milczał przez dłuższą chwilę, wreszcie rzucił tylko z ' tchnieniem: - Ale mi bobu zadała! - Trapisz się bez potrzeby! Nie zawsze tam, gdzie dymi, musi ogień! - Ludzie mówią inaczej... - Niekoniecznie musi tak być! Ślepyś, bracie, jeśli nie widzisz, ona cię prawdziwie miłuje! - Bogać tam! Dobrze ci gadać, bo Aldona to nie Olga! W tej ot siedzi i coraz rogi wystawia! - Przynajmniej nie będziesz z nią się nudził - z uśmiechem Roch. -, Dzięki waści'składam za takie pocieszenie. Dobrze ci gad' Aldona dziewka stateczna, a nie taki pędziwiatr! - Ty wciąż swoje! • Lepiej kładź się spać, bo widzi mi naprzeciw rozumowi upierasz się przy swoim. Wszakże teffl giuszowi nie powinieneś okazywać swego strapienia... - To wiem i bez ciebie... - mruknął Lech wstając z krzesłi zamierzam robić-z siebie głupka... 58 w tym czasie w dziewczęcej komnacie też odbywała się rozmowa ™ sam temat, wszakże inny miała przebieg. Olga SSr-Sypialni od razu rzuciła s.ę na łóżko i ukrywszy twarz w Lbuchnęla P}aczem' walając się wśród szlochów _ Za co mnie Bóg karze... Cóżem takiego uczyniła że przychodzi mi znosić! Znać tego nicponia nie chcę. Ani snoirze ™w ' ) g/go ten okrutn.k chce, czy nie tęskniłam za n ń? i C !g°! SajŁietszej Panienki, by wreszcie przybył, aZ jenosaliZ ?"?^ a2by chociaż sprawiedliwie! ^'donJeno sądzie mnie skory, Aldona przysiadła przy niej na łożu i słaszrzar- ™ „i '¦ • uspokoić to rozżalenie. Toteż po chwili Oka n W ? pr°bowała pochlipywała w milczeniu. g& niCC° SI? usPokoiła i tylko nieco opanowała, odezwała * ^Przestań się trapić. Jutro się pogodzicie i wróci wszystko do dawnego. .'",... - Nie wróci, bo mu tego me daruję! - Czego? Że zazdrosny o ciebie? - Nie ma ku temu powodów! - prychnęła Olga. - Czepia się byle czego, jeno aby mnie dokuczyć! - Ejże? Czyżbyś w istocie czuła się bez winy? - Co masz na myśli?! - oburzyła się Olga. - Muszę ci mówić? Przecież razem odbywaliśmy przejażdżki i do-raa wiedli rozmowy... - I cóż z tego? W czymże takam winna? - Wydało mi się, żeś dopuszczała Sergiusza do zbytniej komitywy. Nawet chciałam ci to powiedzieć, alem poniechała, boś jednak ukróciła jego poufałość. I Nie było potrzeby niczego ukracać, bo nie było poufałości! - Nie jesteś ze mną szczera. Matka też coś musiała dostrzec, boć cie dZ Wam konnych przejażdżek... A zresztą sama mi wyznałaś, że ¦ J>ominaJa, i nie utyskiwałaś wówczas, żeś niewinna! i 0 j aJ sPokój, bo zaczynasz mnie gniewać! - Olga siadła na pościeli »arnęła włosy z zaczerwienionej płaczem twarzy. _ \i z Sniewem skryć prawdę? Zatem się jej lękasz? Ucałow ł'6' n'czeS° s'? nie lękam! A więc tak, zdarzyło się, że mnie - JVr'lt0 * Usta- ^e wbrew woli i mimo-że się broniłam! _ jyUsia}aś jednak dać mu sposobność... ~ N-6*51?^^"' Uchwycił mnie, kiedym musiała zeskoczyć z konia! ośmieliłby się, gdyby czuł, że nie może sobie na to pozwolić... 59 W oczach Olgi znów ukazały się łzy, ale opanowała sie z goryczą: - A więc i ty mnie obwiniasz? - Nie obwiniam, jeno szukam prawdy, i to nie dla siebie powinna ujrzeć, wówczas nie będziesz się żalić Bogu ani potępiać i - Ale on o tym nie wie, więc dlaczego czyni mi zarzuty? - Jeszcze tego brakowało, żeby się dowiedział! - Możesz mu powiedzieć, nie dbam o to! - Naprawdę? - A tak! Nie dbam i jeszcze mu pokażę! Ten pocałunek n znaczy, bo siłą był wzięty, teraz wszakże postaram się, by u okrutnikowi nie zabrakło powodów do zazdrości! - Tyś doprawdy szalona! Czy nie boisz się, że wyzwie Sergius i krew się poleje, obojętnie którego, bo i tak na ciebie spadnie za i boska kara! - A niechby! - rzuciła Olga buńczucznie, ale Aldona wyczula, przestraszyła się tego ostrzeżenia. - Nie daruję Lechowi, że ufności i mnie nie ma! - Rób tedy, co chcesz, obaczym, co osiągniesz! - rzuciła j z rozdrażnieniem Aldona i wstała, by rozebrać się do snu. Następne dni minęły jednak względnie spokojnie, chociaż okazywał powściągliwość, a Olga udawała, że tego nie dostrzegli Sergiusz i Szymon nie pokazywali się, wyraźnie ograniczywszy swo wizyty, do czego zresztą przyczyniła się Olga, pomna obietnicy dan opiekunce. Jednak pewnego popołudnia ich głosy rozległy się na i i wkrótce już zdejmowali w sieni kożuszki. Niewiasty były zajęte przy gospodarstwie, więc tylko niłod y tym w oczy. spotykali przybyłych. Obaj bracia powitali gości z należną im grzecznością, przy f Lech obrzucił Sergiusza nieznacznym, ale badawczym spojrzeń Ocenił od razu jego męską urodę, co nie poprawiło mu samopocz upewniło w powziętych podejrzeniach. Te zaś okrzepły J dij kid ł jk Ol i dśi śmiecM p pęy pj bardziej, kiedy spostrzegł, jak Olga wita go z radośnie twarzą. To ożywienie nie minęło, kiedy już zasiedli przed ogniem kot by goście mogli się ogrzać, gdyż chwyciły już pierwsze mrozy, a " dzień był wietrzny. Olga od razu rozpoczęła rozmowę zwracając się z wyrzut 1 , obrzucił gospodarzy przelotnym spojrzeniem, jakby chcąc '^któremu z nich narazi się zbytkiem dworskości, bo wiedział, P*c.' są obie panny. Ponieważ Roch siadł obok Aldony, a Lech 2e^'sMe'sZcze miejsca, w nim domyślił się swego przeciwnika. Toteż njeząi4'Je niego spod oka odpowiedział z uśmiechem: zerkai^. g^ ^ waćpanna zauważyła moją nieobecność, mimo że są godniejsi ode mnie.. . pledów są gj jej S^aćpan jak zawsze okazujesz godną pochwały skromność " fe dziewczyna z kpiącym uśmieszkiem, ale i z zalotnym spoj-"ffl adyż widziała, że Lech nie spuszcza z niej oczu. >- Chociaż nie bardzo na takiego wyglądasz! - uzupełnił ze śmie- chem Roch. - Czyżby i waćpanna tak mniemała? - Sergiusz zwrócił się z kolei do Aldony widząc, że i ona spogląda z zaciekawieniem na niego. Jednak wyraźnie niewiele sobie robił z tego, że stał się ośrodkiem zainteresowania, bo i Lech, który zajął miejsce z dala od Olgi, nie spuszczał z niego wzroku. Jedynie Szymon, jak zwykle milczący, zdawał się nikim nie nteresować. - Mniemam, że daleko waćpanu do skromności - stwierdziła Aldona. - Na czymże waćpanna opierasz ten sąd? - Na tym, że się go domagasz. - A widzisz, Sergiuszu, tylko ja cię pochwaliłam! Olga, nie patrząc na Lecha, ostentacyjnie i z przekornym uśmięsz-!em pogładziła młodzieńca po głowie. Lech, który obserwował ich bez owa, widział, jak Łaska ceremonialnie ucałował jej rękę spoglądając chnąl. Ta pochwała była gorsza niż potępienie panny Aldony... - wes- ~ Czemuż to? oś dla przekory jej udzieliła... Wszakże już zaczynam przywy- ac, że ze mnie dworujesz... ci! yl się waćpan! Raczej dawałam ci dowody swej przychylno- _ t f WaCPan ich nie dostrzegał? - Po raz pierwszy odezwał się ąpići ^ mi ^z'wno' b Łaski: - Dlaczego nie pokazywałeś się tak długo? Myślałam, z< 1 ąpić rumienił Panna Olga w szczodrości serca nie zwykła a się gwałtownie, lecz odpowiedziała z uśmiesz- 60 61 - Jeśli waćpanu ich poskąpiłam, może jeszcze kied ' zasłużysz, choć mocno w to powątpiewam. - Łatwo się bez nich obejdę! - już opryskliwie rzucił Le Atmosfera naraz zgęstniała, ale do dalszych docinków n' bo do komnaty weszły obie matki i młodzieńcy porwali się, by6 C Potem ze względu na ich obecność dalsza rozmowa potoczyła si ^ śnieć spięć . Wkrótce podano wieczerzę, w czasie której nie uszło uwa ' ech, przestań mi wypominać tego Łaskę! Wiesz dobrze, że nic on '^obchodzi! /aiste, dotąd to wyraźnie dostrzegam... " wysłuchaj zatem mnie, ty uparty ośle! Nie mam zamiaru zać się zgody, bo w niczym nie czuję się winna, chyba w tym tylko, dopraS. przekór, byłam dlań łaskawa, ale nie z serca to robiłam, lecz niewiast, że Lech mało co jadł, obu przybyszy traktował ze sztyJ grzecznością, a jeśli już się odzywał, to pomijał osobę Olgi. Tal! zdawała się tego nie dostrzegać, okazywała dobry humor i Wvr wyróżniała Łaskę. Ten zaś te dowody przychylności traktował '¦' rzecz zrozumiałą i, nie okazując skrępowania i jakby nie dostrzec Lecha, wyróżnienia panny przyjmował jako naturalne i jemu nale Tak Una, jak i Żyta prowadziły zwykłą, potoczną rozmowę, trzeba było je znać tak jak domownicy, by zauważyć cień chłodu, z traktowały swych gości. Nazajutrz po ich wizycie nastrój pomiędzy młodą parą nie uli poprawie. Lech odnosił się do- Olgi z chłodną, ale i przesad grzecznością, co wyraźnie drażniło dziewczynę. Odpłacała mu więct; samym, nie szczędząc jednak i docinków, od których jako niewiasta zdołała się powstrzymać. Tegoż dnia zdarzyło się, że zostali na pewien czas sami, bo Ro towarzyszył Aldonie w doglądaniu wędlin, które noszono z wędzai Lech nie zajął miejsca przy kominku, gdzie usiadła Olga, a udai zajętego ostrzeniem myśliwskiego noża. Panującą w komnacie ciszę zakłócały jedynie trzaski palącegt ognia i jednostajny szmer ostrza pocieranego o kamień. Widać rozd niło to dziewczynę, bo odezwała się w pewnej chwili kapryśnie: - Musisz teraz suwać tym żelazem? Zda się, że o głowę n Lech odłożył nóż z mruknięciem: - Sługa waćpanny... Czy otrzymam inne polecenia? Może wyjść z komnaty? - Nie, masz ostać i nie milczeć niczym Szymon! - Mości Łaska lepiej umie zabawiać niewiasty, zastępować. - Nie bocz się na niego, bo to nie przystoi gospodarzowi-w niczym nie uchybia dobrym obyczajom i grzeczności. - Będę koło niego skakał, skoro waćpanna bierzesz go v 62 W się odmienisz i będziesz taki jąk kiedyś... że znów... vv naL'ziel;(4ać żałość odebrała jej głos, bo urwała i machnąwszy ręką, TUife się od niego, kończąc już z gniewem: odwroc ^ zresztą ^ędę tłumaczyć, skoro zda mi się, że do głazu gadam! "" ]\Jie masz co tłumaczyć, wszystko jest jasne: pierwszy, co się pod nawinął, wystarczył, aby mnie zastąpić... Niechże tedy i nadal ¦ uie ja nie będę pomsty na nim szukał. Wolałaś z nim przebywać, miast na mnie zaczekać, niech tak i zostanie... . Olga zerwała się na nogi. - Tak?! -już nieomal krzyknęła. - Chcesz tego, to będziesz miał! Ale mnie za to winy nie przypisuj! - Dalej będziesz zatem tak niewinna, jak i dotychczas, co? Zebrała w garść spódnicę i wybiegła z pokoju z okrzykiem: -Poezekajże, ty głupcze! Obaj młodzieńcy zjawili się po kilku dniach i jak to stało się niejako zwyczajem, zasiedli przed ogniem w jadalnej komnacie, przy czym OJga niby przypadkiem zajęła miejsce przy Sergiuszu i od razu zagadnęła go z dąsem: ' ' - Cóż takiego zaszło, że teraz dopiero dzisiaj was widzimy? Już poprzednio zwlekaliście z odwiedzinami. v - Sądziliśmy, że waćpanny i bez nas mają towarzyszy... - odpowiedział jej z przekornym uśmiechem. ~ ^czyw^ d ńd rade im jesteśmy, ale waćpanów takoż chętnie nie mm8 Nezw ł 0WK*cze-! ° sobie-zauważyła'zimno Aldona. Sergiusz jednak 1 ^f1? ^° Olgi, jakby nie dosłyszawszy uwagi jej:przyjaciółki: vymip a,cPanny słowa to dla mnie szczodra nagroda za udrękę, jaką ^zyłem sam sobie... ' ¦ -¦ ]M-Ja to u<^rCce waść mówisz? - Olga udała zdziwienie. ile'6 w^rr!a§aJ waćpanna, bym zbytkiem szczerości nie uchybił ^osc'a Ale być moż d i kj j ywile ! pa, bym zbytkiem szczerości nie uchybił yrn ,^osc'a-- Ale być może zdarzy się okazja szczerzej z. waćpan- <-yimy na zawadzie, gotowi jesteśmy ostawić was samych!. Zesmiał się, ale w tym. śmiechu więcej było drwiny niż 63 f r\ Sergiusz obrzucił go spojrzeniem, w którym odblask ognia się na kominku nie roztopił tkwiącego w nim łodu, ale odn ^ z przepraszającym uśmiechem: - Wybaczcie, waszmościowie, żem wyraził ze zbytkiem ot swe pragnienie... - Tę otwartość nie każdy ma waćpanu za złe... - wtracj spoglądając mu zalotnie w oczy. Jednocześnie wyciągnęła rękę i strąciła z jego ramieni okruszek, który bodaj tylko ona dostrzegła. - Słomę ze sobą nosisz, Sergiuszu, musiałam ją usunąć wyjaśnienie z niewinną minką, jednocześnie końcami palców p jąc po rękawie jego kaftana. V T-i*"-"'-!"'______' ajfty rzu ^ xVn.awicjcgo Kaitana. Ujrzawszy ten gest, już wyraźnie wskazujący, że uważa si uprawnioną do takiej poufałości, Lech podniósł się na nogi i odezwa) Rocha z ponurym spokojem: - Zajmij się, Rochu, naszymi gośćmi, bo właśnie przypomni sobie, że obiecałem Waśce zajrzeć do stajni... Poczem zwróciwszy się do obu młodzieńców, rzucił krótko: - Wybaczcie, waszmościowie, ale mój koń zachorzał, muszę obaczyć... Kiedy wyszedł, w komnacie zapanowała krótka chwila ci Jednak Olga, która odprowadzała go wzrokiem, widać opanc konsternację, jakiej uległa, gdyż przerwała milczenie beztroskim w nieniem: - Istotnie, martwił się o swego wierzchowca. Ale chyba niepot nie, i wnet wróci. Jednak Lech już nie wrócił. Mimo to, kiedy obaj młodzi 1 wkrótce się żegnali, przytrzymała na chwilę dłoń Sergiusza i spytała z uśmiechem: . ¦¦ ¦ - Czy nadal każecie na siebie czekać? - Jeśli w niczym to waćpannie nie wadzi, byłbym tu chociażby dnia! .•'¦', - Nie wahałbyś się waćpan? - A dlaczegóż to? - roześmiał się beztrosko, poczem sp°. w oczy i dorzucił ściszając głos: - Jam nie taki znów strachu' v Kiedy drzwi zamknęły się za nimi, Roch pokręcił tyl*1 natomiast Aldona zwróciła się do przyjaciółki zagniewana:. - Sądzę, że pozwalasz sobie na zbyt wiele! Nie "t-7Vst°I ralerom takich1 awansów! Albo się * olga zmarszczyła brwi i odpowiedziała z zaciętością w głosie-jeśli zwodzę, to niech me będzie głupi, by dać lie L u i mu, że miłuję Lecha! A ten musi mnie na koll u ' b° lnie, że wiarę dał pozorom, nie mnS k°IaMch prosić wne skutkiem jej ciepłego zaproszenia jużwHwpH ¦ jawili. Wszakże nie udało się Oldze spełnić! ^ż Lech nie pojawił się wcale, lawS ™ l^ gospodarskimi kłopotami witać ich nie zdoła i olga, zaskoczona tym oświadczeniem, nie okazała ,vh„ v i U i prowadziła rozmowę z pozorną beztroską WszajS tfd ^ racyjna nieobecność Lecha zakłóciła dotychczasowi t f demo^t-kicj gawędy Toteż tym razem goście sJóctiZ^™f" ^^ Jednak burza wybuchła dopiero następnego ramS iK . i Ladaniu obie dziewczyny wybierały sie ńn i k zwyJde P° gospodarskich zajęć. Olga poszła jeszcze LrL W ^dziennych, izakładalagojużnasiebie,kiedydoichsvrwZi;OS PrZy koż«szku V wzburzeniem już od progu- YP ™ Wpadła Aldo"a i rzuciła sif „ ie Pobladła chwyciła twarz w dłonie > czym? iĆ- Chyba w Powiedziała. 64 nas "ego 65 - Ciociu kochana... nie wiem, co mam rzec... Jam term przeze mnie tak postanowił... Ale co mam teraz robić? Myśli umiem... ^^ Wyraźny żal i niepokój dziewczyny zdawały się nieco gorycz Uny, bo spytała już łagodniej: Jakże do tego przyszło, żeście tak się poróżnili? Czy Sergiusza, z którym bodaj zbytnio się spoufaliłaś? Olga w milczeniu przytaknęła główką. - Cóż zatem zamierzasz teraz począć? Jeśli strawa szkod-należy jej spożywać. Jeśli zaś smakuje, to zdarza się, że i o zdrowie2 dba... - Co chcecie przez to powiedzieć? Co mi radzicie? - Że powinnaś dokonać wyboru. Ja nie zamierzam do niczet skłaniać, sama poweźmij decyzję, kto ci milszy. Wszakże pod przyr sem tego nie czyń, bo nawet jeśli nie będzie to Lech, opieki cię pozbędę ani z domu nie wygnam. Ostaniesz z nami, dopóki, daBi twoja dola się nie odmieni. . Olga spojrzała na Unę z oczami pełnymi łez. - Dzięki za te słowa, ciotko, ale... ja nie potrzebuję dokony, )ana domu miejsce w fotelu, poszedł za jej przykładem i ma. żadnego wyboru! Jakem miłowała Lecha, tak go wciąż z całeg miłuję! Usłyszawszy to oświadczenie Una nie zdołała opanować z - Dlaczego zatem do tego przyszło, że chce wyjechać z Czepi Sądziłam, że Łaska jest tego przyczyną! - Bo i jest! Alem chciała przez niego pokarać Lecha za t nieufność mi okazał! Chciałam skłonić, aby prosił mnie o wybaczeni A ten uparty kozioł... - Już nie mogąc się opanować zaczęła szlo< Una pochyliła się ku niej i z uśmiechem położyła jej dłoi ramieniu. - Nieźle zatem nabroiłaś. Ą jakże teraz masz zamiar post - Sama nie wiem... - wyszeptała dziewczyna. - Chciałam is< po radę, kiedy Aldona powiadomiła, że chcecie ze mną m°v przykażecie, uczynię, niech już mnie o wybaczenie nie prosi ostał... - Och, ty głuptasie, teraz chcesz rady! - Una, fl2 rozbawiona, pogłaskała ją po głowie. - Nie wiem wszakże, czyż jej wysłuchać, bo łatwa do wykonania nie będzie. aby/ ' na osobności, bo nikt nie-powinien być jej świadkiem. oZinm.Inu rzec? On wie, że Lecha miłuję, bom tego przed nim n[c skO^a jjaś mu? Tym lepiej, bo skoro wiedział, nie może ci zarzucić, ^"ź Teraz wiec przypomnij mu o tym i oznajmij, że twoja ku ił j jź ieśg°zW°vchylność pochodziła jeno z przyjaźni. Zasię obaczysz, jak •sama już będziesz wiedziała, jak masz go pożegnać, prosząc postąp1'' dalszych odwiedzin zaniechał. '^już ciotka Żyta to mi przykazała. Ale czy Lech mi wybaczy? Nie proś go o to, a zostaw rzecz jemu samemu do rozważenia. jak cię miłuje, toteż nie wątpię, jak postąpi skoro się dowie, żeś e™wiła Sergiusza. A zresztą... - Una uśmiechnęła się lekko - i ja mu co nieco wytłumaczę... . ¦ Dziewczyna przypadła do jej ręki. W dwa dni potem nastąpiła kolejna wizyta. Tym razem Olga losluszna radom ciotki powierzyła Szymona opiece Rocha, a sama >rosiła Łaskę na poufną rozmowę. Zaskoczony takim przyjęciem młody nężczyzna posłusznie szedł za nią, a kiedy zajęła w roboczym gabinecie - Nie szkodzi, niczego się nie ulęknę, aby jeno... aby - A zatem, skoro Łaska tu przybędzie, sama go p° 66 z wyraźnym aciekawieniem czekał na wyjaśnienie. Olga odsunęła z czoła niesforne pasmo włosów i odezwała się decydowanie: - Zdziwiłam zapewne pana, prosząc na rozmowę. Wszakże stałeś ie powodem wielkiego dla mnie strapienia, które zdarzyło się zresztą z mojej winy... - Urwała zastanawiając się, jak wyjaśnić sytuację by alezycie ją pojął. y JV' ' - Zaciekawiasz mnie, mówże zatem, w czym rzecz? - ponaglił. dwiwi- ttym'- Że chc? waćPana prosić, abyś poniechał dalszych iwan! - oświadczyła krótko, rezygnując z dłuższych tłumaczeń. A to dlaczego? 1 yz przez waćpana poróżniłam się z człowiekiem miłym memu z m, ze nie stronisz i ode mnie... - rzucił Sergiusz z wes-'w którym więcej było jednak ironii niż żalu. e Jak już d przyjazni rozumiałeś zatem waćpan inaczej, niż należało, ^ywa}^ yznałam' dałam ku temu powody! Być może zbytnio T Pr2yczvrTaC^anU SWą z,yczHWOŚĆ i dlatego mogłeś widzieć w tym w'eka któ mZ PrzyJazn--- Ale Przez to odepchnęłam od siebie n'A, abyś •miłuję Prawdziwie. Nie chcę go utracić, więc proszę " °zumie °miJał ten dom, w którym sama jestem gościem. Chyba sz i wybaczysz... 67 Zamilkła, wpatrując się w twarz Sergiusza i C: odpowiedź. Kiedy skończyła, chwilę przyglądał się jej zaróżowionej niem twarzy. Wreszcie odezwał się z drwiną w głosie: - Nieźle to waćpanna wywiodłaś... Mogłeś widzieć w przyczyny niż przyjaźń... - powtórzył jej słowa kpiącym tonę też istotnie rozumiałem, ale chyba nie bez powodów? ~ tym m. Q wrogości, a raczej nieco pobłażliwą życzliwość, co jeszcze , serce. Na ganku spotkał Rocha, ale i on nie mógł wiele praniczając się tylko do krótkiej odpowiedzi na rzucone wiem nic ponadto, że z Olgą gadał na osobności! ^ stanowił udać się do matki. Zastał Unę w jadalni, zagadnął icz lSLULinc luzuiiiiaiciii, tiic ^ny un mc uci puwuuow.' CZV t ipP" ' słowami okazywałaś ową, jak teraz mówisz, życzliwość? ą°' y>Cc °^ ^tkałem Łaskę przy stajniach. Odjeżdżał, ale wrogo mnie dawałaś mi pocałunków, wtedy, nad. rzeką? - SP°ho jak rze]^ ponoć go stąd wygnano. Co tu zaszło? Słowa te ugodziły ją niczym ostrze noża, toteż tylko wykr - Sergiuszu! Jak możesz! Wypominasz mi tę chwilę słabość' - Chwilę słabości! No proszę! A potem to waćpanna tak słabości za nos mnie wodziłaś! Teraz dopiero widzę, że bawiłaś si< żeby tamtemu zalać sadła za skórę! Olga wyprostowała się w krześle i rzuciła już z gniewem: - Tak, przyznaję, iście tak było!-'Ale dlatego też proszę waćpa "a uśmiechnęła się nieznacznie, ale odpowiedziała zdawkowo: Widać Olga go przegnała. Wyznała mi, że zamierza to uczynić, tak się widać stało. ; przegnała go? - Lech spojrzał na matkę ze zdumieniem. - Czyż-czyżby ją obraził? '__ Ąież skąd! Po prostu wystraszyła się, że odjeżdżasz! Wszakże /idząc, jak krzywo patrzysz na tego młodzieńca, odprawiła go w,na- o wybaczenie! Łaska poderwał się z fotela. - O wybaczenie proś przy konfesjonale! Jam nie kapłan! Tuj moja noga nie stanie, bom nie prostak, ale jeszcze cię najdę, a wtał Dziewczyna cię miłuje i wolała zerwać obaczym, kto komu będzie musiał wybaczać! [przyjacielską, aby ciebie nie stracić... Ruszył ku drzwiom, Olga zaś siedziała zgnębiona, powstrzyrmi Lech milczał chwilę, wreszcie rzucił nieco bezradnie: cisnące się do oczu łzy. Poczuła jednak ulgę, że ma to już za sobą, Sergiusz z ponurą twarzą zabrał Szymona i tylko ceremonia ziei, że poniechasz zamiaru... - Odprawiła Łaskę? A ja "sądziłem... - Widać osąd nie był najlepszy. - Una wzruszyła ramionami. tę znajomość, chociażby skłoniwszy się Rochowi wyszedł na ganek. Roch wiedząc, że udał z Olgą na* poufną rozmowę, z jego zachowania domyślił się wym wyszedł więc za nim,, by nakazać pachołkom podprowadzenie chowców. Łaska już szedł jednak ku stajniom. A że Lech, widząc - I co teraz? - Patrzcie go, bezradne dziecię... - Una udała zagniewaną. - Oka- dziewce nieufność, co ją ubodło, bo nie czuła się winna. Jeszcze, 'nu> nie znasz niewiast, toteż nie dziwno mi, że wszystkiego nie ojmujesz! * Cóż więc mam czynić? Gdzie ona? gabinecie rodzica. A co masz czynić, ja cię pouczać nie powiedz. .ez> matko, mówicie! - wykrzyknął Lech i już go nie było gości, tam właśnie się udał, nastąpiło spotkanie, którego młodz (^ rzam. Rób, co ci sumienie i serce każe. Ale jeśli już ci niemiła, tedy nieświadom zdarzeń, najmniej się spodziewał. Jeszcze zaś wic* zaskoczeniem były słowa, które od przybysza usłyszał. Łaska b< dojrzawszy go, skierował się ku niemu i zatrzymując się o krok o się z gniewnym błyskiem oczu: - Waćpana. także chętnie żegnam, bo mnie od drzwi odegna żywię nadzieję jeszcze go spotkać, a wówczas może będzie spo nie tylko do gadania! - Nie wiem, w czym rzecz, ale mało o to dbam. - Lecn ramionami i ominąwszy Sergiusza' poszedł dalej. Był jednak zaskoczony zachowaniem się Łaski, gdyż ten 68 ?ej 2a • °'eJneJ rozmowy z Jaksą, po wyczerpaniu tematu, ksiądz Mje w^sf zwolnić Rudego, zagadnął go jeszcze: v? v!ałeś OWe§o dzwonnika, co go zwą Gackiem? rodziny. To powinno odnieść skutek. mvi x! ego dzw 2 /• Nie... 111 go o losie jego . 69 iyP - Uderzenie będzie istotnie mocne... ; - Dowie się o tym wcześniej czy później. - Jeno powiadomić o tym niełatwo... Proboszcz ściągnął brwi. - To mało, tylko powiadomić! Musisz uzyskać wyznani Jaksa spojrzał na proboszcza spod oka. - Nie warto o tym przypominać - mruknął wstając, jo d boszcz skwitował tę uwagę pożegnalnym skinieniem ręki.' Z nastaniem mroku niechętnie, ale posłuszny poleceniu r dzwonnicy. Przyświecając sobie latarnią wspiął się na piętro 'i o< drzwi. Zastał dzwonnika zajętego przyrządzaniem posiłku, bo na widok przestał mieszać w stojącym na palenisku garnku i obróć' odpowiadając na powitalne „Pochwalony". Jaksa postawił latarnię na stole obok palącej się świecy i cis opadł na zydel. Gospodarz zmierzył go nieufnym spojrzeniem milczał wyczekująco, więc Rudy spytał: - Nie ciekawi was, po co przybyłem? - Toć chyba sami powiecie? - Znaku nie daliście, więc nie w tej sprawie - urwał, bo zamierz słowa wydały mu się teraz głupie. Poniechał w rezultacie zbyt ol dróg i od razu przystąpił do rzeczy: - Wieści, z jakimi przychodzę, nie są najlepsze... Musicie \ znać prawdę, choćby i najgorszą... Oćma od razu przeczuł, co usłyszy, bo rzucił zduszonym g - Co z moimi?! Wiecie coś?! Nie żyją? i - Zwodził was ów człek, któremu służycie. Mamy spis ; Brzezie, w którym wasi są wśród ubitych. Jeno waszego syna« w niewolę, ale zwykli to czynić z niektórymi, by wyznali, kogot z bliskich u nas. Należy jednak sądzić, że i on także już niejesl kb obie * żywych... Stary dzwonnik opadł na krzesło i ująwszy głowę w pochylony do przodu, trwał w milczeniu. W izbie zaległa cisz; dłuższej przerwie przerwał Rudy: - Nie ma stosownej kary za ich zbrodnie... Wiele narodi z ich ręki... Zamiast odpowiedzi usłyszał pytanie, w którym wyczu nadzieję: - Czy to pewna wiadomość? Skąd to wiecie? - Przecież wam rzekłem. Niektórzy proboszczowie, zaj zostali przy życiu, przysłali spisy pobitych, Ten z Brze rodzinę kowala Oćmy... jniłosierny Boże.... - doszło Jaksę ciche stęknięcie. Milczał %\ czkając, aż stary przyjdzie nieco do siebie. Aniero po dłuższej chwili wyprostował się i rozejrzał po izbie, ^:Zcdz^^ńeń^n'd^^e- >y nie as Rudy odezwał się: ^rhyba teraz wskażecie owego sobaczego syna, który was zwodził jem waszych bliskich, jeśli będziecie posłuszni? On dobrze ff°ln'fże obietnicy nie spełni! '?' zatrzymał na nim spojrzenie, ale zdawał się nie pojmować słów, bo powtórzył pytającym tonem: Wskazać sobaczego syna? I No tak - powtórzył Jaksa z naciskiem. - Przecież was zwodził • c przyrzeczenie, choć wiedział, że go nie dotrzyma. Dzwonnik pokiwał głową, widać dopiero teraz pojmując sens ropozycji, ale odpowiedź, jakiej udzielił, wręcz zaskoczyła Rudego. - Istotnie zwodził... - mruknął znów popadając w zadumę, lecz ykrótce dorzucił: - Wszakże ja zaprzysięgłem... Na zbawienie duszy Krzyż Pański... - Coście zaprzysięgli?! - Że nikomu i nigdy nie zdradzę jego imienia... - Ależ on wam też przyrzekał, a waszych dzieci i wnuków wśród ywych nie ma. To rzetelna prawda! - Alem zaprzysiągł... - szepnął dzwonnik jakby odpowiadając na lasne myśli. - Taka przysięga nie może was wiązać, boście ją dali w zamian za /oich. Tych zaś już nie ujrzycie! - To sprawa jego sumienia, ja muszę strzec własnego... zekni °JakŻe' człowiecze? Taką zdradliwość chcesz mu wybaczyć? - Nj6"0 }Qgo lmie' nic mi wiCcej nie trzeba! skaże..'6' Panie- Nie uczynię tego... Bóg sprawiedliwy, sam go l*e, kiedy i jak to uczyni? - zawołał Rudy rozzłoszczony - Sposób80 1 doznanym zawodem. m°gąc jei T t0 znaJdzie--- - mruknął Oćma kiwając głową, jakby }J I ^trzymać w nieruchomej pozycji. ' u' opamiętaj się! - nastawał jeszcze Jaksa, czując ni to daremnie. - Pomocy nam odmawiasz, wroga chcesz k,że czyn 0(j u• - Tak podpisuje swoje doniesienia ten człowiek, którego szukamy. Zapoznałem się już dokładnie z pismem, które przywiózł mi Czarny. Ponieważ Jaksa słuchał wyjaśnienia z wyraźnym napięciem, ksiądz Andrzej spytał ze zdziwieniem: - Cóż tak na mnie patrzysz, jakbyś zoczył ducha? -* Wiecie, co oznacza to miano? - Nie, ale sądzę, źe człowiek, który je przybrał, chce zyskać uznanie skromnością. Otóż w grze szachowej zwą tak postacie stojące w pierwszym Szeregu. Są to pachołki albo też „pieszki"... - W grze szachowej, powiadasz? - zainteresował się proboszcz. ' A. zatem mógł to pisać miłośnik szachów. Jest ich wielu, choć my znamy jednego... Którego zaprezentował wam krzyżacki sługus, mości Tumigrało. Jźi g pwa wam krzyżacki sługus, mości Tumigrało. ' ,aPrzyJaźnionego z Bukwą, który zapewne przychodził, aby mnie Biadać Biada ć... któ ... Ale to mało, synu -westchnął proboszcz. -Są i inni, tę grę. Świętej pamięci Wielki Książę Witold'także rad się 'l meJeden z bojarów zasiadał z nim do szachownicy, wielu naszych panów lubuje się w tej zabawie... 75 L - Ale ten'właśnie z Bukwą się znosił... ¦ta^~__ - Nie gorącuj się... Przecież kazałem ci swego czasu wejść z Ajjugo pan kanclerz dał permisję w komitywę! Teraz także o nim nie zapominam. Ale domysły, choli - Niestety, nie nazbyt dług i z wielu przyczyn, to jeszcze mało. Przyjdzie wszakże czas i na dowal Dlatego powinieneś wznowić waszą grę, by znaleźć sposobność! zdobycia choć kilku słów jego pisma... Wszakże ostrożnie, bo zapewj już rychło się dowie, że jeden z jego listów zaginął. P - Mimo to nie mogę działać pochopnie. Muszę mieć czasi ¦ - Nie takie to znów pilne. Wysłuchaj Oćmy, a potem j z Hubertem. Jak wrócisz, hałas z powodu tej śmierci przycichł a wówczas będzie czas, by sprawę ruszyć dalej. Rozkazodawca Rudego - zapewne z powodu śmierci Buld , - mimo woli dostosował się do sytuacji, jeszcze bowiem tego sami dnia Jaksa znalazł kolejny list z poleceniem, by chwilowo zanied składania wiadomości. O nowym natomiast czasie ich składa: zostanie powiadomiony. ; I Stary dzwonnik nie zataił przed Rudym prawdy i na jego pytaj nawet chełpliwie, potwierdził swą winę oznajmiając hardo: - Teraz przysyłajcie strażników, bo nawiązki nie mam zapłacić. - Wołać ich nie zamierzam, a jeśli gębę zamkniecie, sprawa wkról zamrze. Bo prawdę znamy tylko my dwaj. Mimo to, dopóki A* królewski tu przebywa, dawajcie na siebie baczenie. - Nie wydacie mnie? - zdziwił się Oćma. - Ą to dlaczego? - Jaksa udał zdumienie. - Przecież wskazalB mi, komu byliście posłuszni... - A co mam czynić, jeśli dalej będą żądali posług? - W każdym razie nie odmawiajcie pomocy. Musimy wiedzieć, 8 zastąpi zmarłego. A jeśli coś się zdarzy, dajcie znak. W sieni wisi halabardy, zdejmijcie jedną z nich i postawcie w rogu, za kotłem Stary zerknął na Rudego i tylko skinął głową w milczeniu. ' Na trzeci dzień po tej rozmowie Czarny i Rudy wraz ze pocztowymi byli już w drodze do Czepiel. Przed odjazdem wypatrywał jednak Holeszki i spotkawszy niby przypadkowo, zaga z przyjacielskim uśmiechem: - Dobrze, że mam szczęście waćpana spotkać, by go poże i dorzucił: - A kiedyż ****** waćPan P°WrÓC1Ć? ? >- - ¦ ¦ u .t tntp/ cłflDa będę miał sposobność L Niestety, nie nazbyt <^gL ^^ wymijającej odpowiedzi. ,krótce znów wacpana ujrzeć. - Jaksa uaa bo . - lada dzień _ Tedy chyba zobaczymy się juz w m" Imamy tam ruszać... , ••; . . , '„, nhie niewiasty, a młodzi rodziców, Radośnie witały swych męzow obie ni 'Kleczkowski rad był |służba biegała w dwójnasób szparkp. * W^o Mistrza, by uchwalić 76 podatek na wojenne cele, wyrażając życzenie, aby Wielki Mistrz mi wojny „dał im pokój". Nie zaniedbywano i innych działań zmierzających do zmuszed Zakonu do ponoszenia kosztów na zbędne działania obronne. A wj książęta mazowieccy Jan i Ziemowit zebrali duże siły i rozłożyli obozem w pobliżu Działdowa, skutkiem czego komtur Ostródy i pfle rastenburski musieli zwoływać ludność i obsadzać granicę. Z kolei Prus dotarła wieść, że sam Jagiełło zbiera pod Lwowem wojska, a husij Puchała prowadzi dla niego na Śląsku werbunki, potem nad gram Nowej Marchii widziano silną armię ponoć zmierzającą ku grani] a inną pod Nakłem, ciągnącą na Człuchów, Świecie, Tucholę. Jednocześnie dochodziły wieści z różnych nadgranicznych mil o pojawieniu się polskich oddziałów. To zmuszało Wielkiego Mistrza do ciągłej czujności i dziaa obronnych. Kruszono więc nawet lody na rzekach, zwłaszcza na NotJ by uniemożliwić przeprawę. Wzmacniano obwarowania Torunia, N| szawy, Piszu, Bałgi i Iławy, a także innych nadgranicznych zamkól Pisał von Russdorf także listy ze skargami do cesarza, a z'błagani! o pomoc do Zakonu Inflanckiego, w których utyskiwał: „...co dzj mamy doniesienia, że Polacy na nas się gotują... nigdy bowiem w ŻM w takim jak teraz nie byłem niebezpieczeństwie, wojny zaś spodziewj się jeśli nie zaraz, to skoro tylko przyjdzie do trawy". A przy tym nie miał możności wszczęcia na drodze dyplomatyc: rozmów pojednawczych, gdyż król odmawiał kategorycznie jakich wiek stosunków z Zakonem, wszelkie jego pisma pozostawiając odpowiedzi. , . ¦ Natomiast czyniono usilne zabiegi o porozumienie ze Świdrygi Biegali gońcy z pismami, wyruszył do niego już po odstąpieniu s] Łucka zaufany królewski, skarbnik Andruszko, jeździła siostra ich Ą mazowiecka księżna, z prośbą, by się pojednali, z końcem zaś roku Ą się do kniazia podkomorzy królewski Jan Mężyk. Propozycje ppj ""'m wiedział i sam Świdrygiełło. Miriiff lylimo to z ustalonym w Parczewie zjazdem wiązano na królewskim dworze wielkie nadzieje. Przywiązywano do niego tak dużą wagę, że naWet kanclerz Oleśnicki nie pojechał do Bazylei na sobór, by przewodnicząc poselstwu wziąć udział w obradach. Pojechali też z nim najwyżsi dygnitarze, tacy jak biskup kujawski Jan Szafraniec, poznański Stanisław Ciołek, podkanclerzy koronny Władysław Oporowski, wojewodo-1 wie: poznański - Sędziwój z Ostroroga, inowrocławski - Jurand Iz Brudzewa, brzeski - Jan z Lichna, płocki - Stanisław Grota, kasztelan I sieradzki Władysław Zaręba i inni. Świdrygiełło natomiast przybył i zatrzymał się w Brześciu niedaleko Parczewa w towarzystwie Ludwika von Landsee, komtura toruńskiego, komtura Bałgi, marszałka Holta i innych. i Poselstwo polskie stanęło w Parczewie, gdzie od razu napotkało [niespodziewane trudności czynione ze strony kniazia. Zgodnie z porozumieniem łuckim w rokowaniach mieli wziąć udział tylko przedstawiciele litewscy i polscy i takie glejty bezpieczeństwa [wystawiła kancelaria królewska. Obecnie jednak Świdrygiełło, podjudzony przez Krzyżaków, zażądał dodatkowych glejtów dla przedstawicieli zakonnych. Polacy jednak stanowczo to żądanie odrzucili. Krzyżacy rozpuścili więc pogłoskę, że król ściąga wojsko pod Parczew i zamierza zbrojnie wystąpić. Mimo uprzedzeń strony polskiej i zaklęć biskupa Szafrańca, by takim plotkom nie wierzył i że może przysłać swoich ludzi dla sprawdzenia tych wieści, Świdrygiełło nie dał się przekonać. Podjudzany przez krzyżackich doradców, którzy usiłowali do zgody nie dopuścić, nie przystał również na propozycję polską, by dokonać spotkania na |terenie litewskim. Tak więc zjazd zakończył się zupełnym niepowodzeniem, a strona Polska ostatecznie przekonała się, że na porozumienie ze Świdrygiełłą juz liczyć nie można i że należy imać się innych, niż rokowania, sPosobów. ' Nastąpił też wzrost nastrojów, które narodziły się już wcześniej, po najeździe. Była to zasadnicza zmiana oceny sytuacji. Mimo się do kniazia podkomorzy ko.^ -" L^drygiełło. Mirńj nania bvły szczere, o czym wieazuu i Zakon. Tta^yzackim najeździe, tsyia to zasaum^a ^mcmu. ^w*., „.,-_—.,-- wykorzystywał je tylko do wywierania na1°lJ^ o™ozyciach,«że polska była bezsprzecznie krajem napadniętym, pokrzywdzonym, nie nowSmlał stale Wielkiego Mistrza o wszelkich propozycja »^^ L ^ ^ oddźwięku A nawet ci, ktorzy jak rzymski otrzymywał. -trtKwin reeencii w razie śmierci Jag Jednak żadnej z nich, ^^WK^ trwałym przyd 2^$^*&# -ób odebrama zamków Łopatyn czy Horodło. to to w tiuropie oaazwięK.u. «. naw^i. «, *-----~v ¦>-- ¦> powinni strzec katolickiej wiary, sprzymierzali się ze scmz--j«mi dlatego, że ci byli jej wrodzy. . Zrozumiano że dotychczasowe skargi czy protesty na między-laro> że to brudnopis owej fraszki... Podkreślił na nimi nieco... Wpierw napisał bardziej nieprzystojnie, ale zmienił na tyła a miast „będzie gotów", wstawił „będzie wówczas". Wszakże tu Ą pewno ręki nie zmieniał, toteż widać od razu, że i pismo jest inne. NI obaczmy tedy, czy znajdziemy podobieństwo... Proboszcz znów wyjął schowane w skrzyni pismo i rozłożywsa zaczął w milczeniu badać słowo po słowie. Wreszcie uniósł głów z rozradowaną twarzą - Tym razem pismo,to samo! - oświadczył nieomal z tryumfem, i zaraz zmarszczył brwi i dorzucił z troską w głosie: - Czy starczy wszakże tego dowodu? Król jegomość zbyt go hl i darzy zaufaniem. Nie tak przecież dawno słał go do ŚwidrygieS z poufnym posłaniem. Ciekawe, czy wiele przy tej okazji pan Holeszlj przesłał cesarzowi ważnych wiadomości! - zakończył z goryczą. - Ja zaś mam jeszcze jedną dla waszej wielebności. Jarek, jel pachołek, zniknął. Zagadnąłem go dziś o chłopca, ale gotowJ przysiąc, że kłamstwem się posłużył... ¦ . - Jakże to wyjaśnił? - Ponoć chłopak został wezwany do umierającego rodzica, gdz| pod Zamość. - To ten, który zgłosił Holeszce prośbę Strumiłły? - Ten sam. - Zatem wątpię, czy ów Jarek kiedykolwiek wróci. A nawet cz w ogóle jeszcze żyje... - Co wasza wielebność mówisz, na Boga! Toć miałbym go I sumieniu! - Tak ty, jak i ja, ale nic na to, synu, nie poradzimy. Tyś też nierij już w naszej służbie karku nadstawiał, a i inni też. Tam, gdzie toczy I walka, są i ofiary. - Ale my skórę świadomie narażamy, a on nie wiedział, czego I podejmuje! ^ - Szkoda, żeś wcześniej o tym nie pomyślał, to byś go zape uprzedził - zgryźliwie mruknął proboszcz. ' - Może przecież Holeszko tak daleko się nie posunął? Ksiądz Andrzej spojrzał na niego spod oka. - Przykazałem już Czarnemu, by zagadnął Strumiłłę o ową fra bom był ciekaw, czy Holeszko o nią nie pytał? - I cóż? - Podczaszy gniewnie go ofuknął wołając, że w głowie ludzio widać pomieszało, bo on jest już drugi, którego ciekawi jakaś tam fraszka, o której on nic nie wie! _ Pierwszy był Holeszko! _ Właśnie. Chciał jeno wiedzieć, czy mu się podobała, bo talar to hojna zapłata. Jaksa zastanawiał się przez chwilę. _' A więc doszedł u Jarka, kto w istocie chciał mieć tę krotochwilę... Ten, przyparty do muru albo i przypieczony, ani wątpić wskazał na Tomka. Holeszko zaś zapewne wie, że to mój pocztowy, a jeśli nawet nie wie, szybko się tego dowie! - Dobrześ to wywiódł... - spokojnie stwierdził proboszcz. - Dlatego kazałem Czarnemu sprawdzić u Strumiłły, czy nikt go o to nie nagabywał. - Zatem on już wie, czego może się po mnie spodziewać. - O ile już wie o zaginięciu raportu. Jeśli nie, obudziłeś tylko jego czujność. Grałeś przecież jeszcze dziś z nim w szachy. Czy ci coś okazał? - Ani powieką nie mrugnął. - Tak też zapewne będzie czynił i dalej. I ty rób to samo. Obaczym, jak długo to potrwa. - A jeśli zbyt długo? Bo przecież swojej roboty nie zaniecha. - Tedy postaramy się wyciągnąć lisa z nory.' Z Lublina dwór ruszył do Jedlnej, skąd król jegomość odbył pielgrzymkę na Łysą Górę, po czym podążył do Sieradza, gdzie wyznaczył zjazd panom z Rady i co znaczniejszym urzędnikom koronnym i gdzie nadjechała również królowa Sonia z synami Władysławem i Kazimierzem. Tam właśnie zapadły ostateczne decyzje wytyczające dalsze działania. Przybyli posłowie cesarza Zygmunta i kniazia Świdrygiełły. Poseł cesarski spotkał się jednak z zimnym przyjęciem, gdyż nie zapomniano "Ju odpowiedzi udzielonej biskupowi Zagrzebia Janowi, kanclerzowi , Cgier. List ten dostał się w ręce Wenecjan, a ich doża Foscari lezwłocznie przesłał kopię Jagiełłę, o którym tak pisał niemiecki cesarz: "•••A czuwajcie w ogóle, o ile możecie, jak się tego od was szczerze ziewamy, ażeby tenże król polski miodową swoją trucizną pod-Rl PuJ^c wierność i powolność wielu serc od nas nie odciągali odciągnąć m m°§l Jak zwykł to czynić. Przypuszczać o nim bynajmniej inaczej nie j . ^y* gdyż on, jak wiecie, do zguby wiernych Chrystusowych zawsze 1 dąży, a zresztą najwierniejszych Chrystusa, mistrza i Zakon 86 87 niemiecki, przedtem z pomocą Tatarów, a teraz zaś z pomocą heretykńi husytów, z którymi siebie, swoich synów, prałatów i baronów i cl królestwo swoje, jak sam przez legacją do Was wysłaną przyznał $j związał, zawsze usiłował i dziś usiłuje zupełnie zniszczyć i zgubę wieca im zgotować..." Natomiast litewskiego posła przyjmowano przyjajl i zgłoszono pragnienie dalszych rokowań, popierając to prośbą o glej dla wyznaczonych już nawet posłów, którymi mieli być biskup Ja Oleśnicki oraz kasztelan sieradzki Wawrzyniec Zaręba z Kalinowa. 1 to pierwszy krok na drodze realizacji tajnych zamierzeń uchwalony! po nieudanym zjeździe w Parczewie. Nie zmieniło się bowiem w niczym przekonanie panów z króleJ skiej Rady, że na jakiekolwiek porozumienie ze Świdrygiełłą liczyć I można, bo wszelkie jego obietnice są fałszywe, jak i obecne przesłał posła jest niczym więcej, jak mydleniem oczu, a w istocie chodzi tyli o to, by przez utrzymanie kontaktów z Polską mieć możność dokonyyj nia nacisków na Zakon. Trwała też rozpoczęta korespondencja z husytami. Szły lii zwłaszcza do przywódców taborytów i sierotek, Czapka z Sanu i Ou z Loży. Husyci byli wojownikami gardzącymi śmiercią, dzikimi i okc tnymi, nie znającymi nijakiej litości, żądnymi łupów, jak i odwetu i wiernych katolickiej wierze, których usiłowali wytępić ogniem i m czem. Drżały więc przed nimi wszystkie wojska Europy, żołnierze wrl odmawiali walki albo uciekali z pola, jeśli przychodziło im sta przeciw husyckim wojownikom. Już wieść, że dwór polski nawiązał z nimi próby porozumień wprowadziła popłoch wśród książąt śląskich i pomorskich jako piefj szych, którzy padliby ofiarą takiego sojuszu. Toteż pośpieszyli! z zapewnieniem przyjaźni i wierności Polsce zabiegając o porozumień wyrzekając się Zakonu i udzielania mu jakiejkolwiek pomocy. Były pierwsze korzyści, jakie zaczęła przynosić nowa polityka. Jednocześnie nie zapomniano i o agitacji, którą prowadzono i tylko na terenie zakonnego państwa, ale w Czechach, Miśni ¦ Węgrzech, gdzie latem wyjechało poselstwo na sejm w Budzie ogłasza tam: „...Wiedzcie od nas samych, abyście się nie dowiedzieli od innjN że my zawarliśmy związek i przymierze z Czechami przeciw całej fl niemieckiej, wyjąwszy jednak nację węgierską, z którą pragn najzupełniejszy pokój i przyjaźń utrzymać..." Natomiast cesarz t munt rozgłaszał: „Skupili się ci Czesi i Polacy, aby zgubić Zakon i kraje niemieckie naokoło Czech i jak daleko sięgnąć mogą, od niech Bóg uchowa!" ' Rodzące się porozumienie z husytami nie uszło oczywiście uwagi Lbu Zakonów. Już w marcu pisał Mistrz Inflancki do Wielkiego Mistrza r }aczeniu się Polaków z kacerzami, a ten z kolei donosił mu w kwietniu, Łe polacy nie skrywają tego przymierza, jak i jego celu, a to uderzenia na Eakon. W maju zaś komtur tucholski donosił Wielkiemu Mistrzowi L bliższych szczegółach tego przymierza. Trzecią wreszcie sprawą uchwaloną na zjeździe sieradzkim była Lchwała dotycząca następcy po sędziwym już królu, który wystąpił z tą kwestią dążąc do zachowania ciągłości dynastycznej. Nie wywołała ona Zbytnich kontrowersji i następcą tronu jednomyślnie uznano starszego fe braci, Władysława. Wszakże ustalono, że dostojnicy dworscy będą L swych ziemiach zabiegać o potwierdzenie tej uchwały przez ludność, k by stała się ona wyrazem woli całego narodu. Po tak pomyślnym dla siebie i kraju zakończeniu obrad król [jegomość ruszył w objazd po Wielkopolsce, aby z kolei udać się do Pabianic. Sergiusz Łaska już po kilku wizytach w Czepielach, ciekaw Olgi, dyskretnie nagabywał o nią bądź Aldonę, bądź Rocha, nie pomijając również służby, jak zaprzyjaźnionej z dziewczętami, urodziwej poko-iówki Bogny. Również w rozmowach z rodzicem dowiedział się wiele p prawnym opiekunie dziewczyny, staroście grodzieńskim, księciu Kndrzeju Olgierdowiczu, oraz nieco o jej przygodach, jak i poparciu piężny Julianny, małżonki zmarłego Wielkiego Kniazia, Witolda, pzięki czemu dziewczyna dostała się pod opiekę pani z Niemierzy, potem wraz z nią znalazła się w Czepielach. Przemyśliwał nad tymi wiadomościami głęboko rozważając, jaką pbrać drogę i jakich użyć sposobów, by u jej krańca zdobyć nagrodę jedyną, jakiej pragnął. Olga bowiem głęboko zapadła mu w serce. Początkowo w kawale- *> który ponoć zabiegał o jej względy, nie widział rywala, z którym P ezalo się liczyć, gdyż dziewczyna zbyt wyraźnie dawała mu dowody L ej Przychylności. A był zbyt młody i nie obeznany z niewieścią naturą, P e objawy oceniać z należytą ostrożnością. °też tym głębiej odczuł jej zaskakujące oświadczenie. Zarówno rZę.u°'-ze P°z°rnie drobna przeszkoda stała się nagle murem nie do j:. łcia> Jak i dlateso. że obnażono te nrawde w tak naełv snosób. ta k dlatego, że obnażono tę prawdę w tak nagły sposób, w samotnych konnych spacerach rozpamiętywał to wszyst-w nim gorzała, wzburzona na równi namiętnością, jak teraz 89 i gniewem. Początkowo chodziły mu po głowie najdziksze i najbardzu szalone pomysły, nawet choćby zbrojnego najazdu na dwór i porwaiJ siłą dziewki, ale z wolna wzburzenie mijało, umysł trzeźwiał, snując jJ plany bardziej rozważne, wyrachowane, nie tak młodzieńcze i hazaj dowe. Początkowe poczucie zawodu, gniew i boleść utraty zaczęły mijaj ale zrodził się w zamian twardy upór i zawziętość. Kiedy w kolejnej rozmowie z ojcem wyjawił mu swoje postanowi nie, stary Łaska spojrzał na niego ze zdumieniem: - Czyś ty oszalał?! Co zamierzasz tam osiągnąć? Myślisz, 1 grodzieński kniaź z tobą, byle szlachetką, gadać zechce o swej bratatl cy?! - Czy zechce, czy nie, to jeszcze obaczym - rzucił z zawziętości młodzieniec. - Wszakże, aby to sprawdzić, muszę jechać na Litwę. 1 •- Też mi wymyślił! - Stary aż uniósł ręce do góry. - Mało tj dziewek, żeś do tej się przypiął?! Na Litwie teraz większego znaczetj sprawy się ważą niż jakieś tam amorowe dyrdymałki! - Znajdzie się miejsce i na dyrdymałki... - Dufnyś, panie bracie! I głupi! Cóżeś tak wziął sobie do serca rekuzę? Godny to szacunku dom i zacne niewiasty,. a tyś niczJ drapieżnik do kurnika wlazł! Opamiętajże się! - Nie, ojcze... Tej dziewki nie poniecham, bo niby cierń w sercu! utkwiła. Tedy o radę i pomoc was proszę, bo nie żyć mnie bez niej! - Tfu, do czorta! - zapienił się stary Łaska, ale dorzucił po ch już spokojniej: - Toć grosza ci nie poskąpię... Ale na Litwie już od kill lat nie byłem i stare przyjaźnie zapewne w niepamięć poszły. Chociaż| dworze Świdrygiełły - zaczął zastanawiać się - nadal przebywał przyjaźniony z kniaziem, nasz krewniak, Zaklika Tarło ze Szczekać wa... Chyba do niego dam ci pismo, może zechce udzielić pomocy.1 Sergiusz przypadł do ręki rodzica, a w parę niedziel po tym w m koni ruszył w podróż. Było wiadomo, nawet w dalszych okolicach, o toczących s w Parczewie rokowaniach, przy czym wiedziano również, że dĄ królewski przebywa w Lublinie, a kniazia Świdrygiełły w Brześciu.-! Toteż i Sergiusz nie potrzebował kniazia szukać, a do M szczęśliwym trafem znajdował się zaledwie o kilka dni drogi. Pociąg0' więc z biegiem Bugu jako tako przejezdną drogą, bo obieraną pil tabory kupieckie podążające z Jarosławia i Lwowa na Litwę. Z tego" powodu Brześć, miasteczko o błotnistych ulicach, obsiadłych p drewniane domostwa otoczone sadami, choć było liche, miało jed i okazalsze siedziby, przeważnie kupieckie, i kilka zajazdow 90 ' rujący01 na<* n*m wzniesienm ciągnęły się obronne zręby książęcej ' iy, gdzie ze swym dworem na czas trwających z Polakami rozmów _c Świdrygiełło. Młody Łaska zatrzymał się w jednym z zajazdów, ale że pora była ' iż przedwieczorna i całodzienne przebywanie w siodle skłaniało do odpoczynku, dostanie się na zamek i odszukanie pana Tarły odłożył do następnego ranka, , Mimo utrudzenia podróżą długo nie mógł usnąć rozmyślając nad czekającą go rozmową, od wyników której zależało powodzenie zamierzonej imprezy. . Toteż kiedy wreszcie po opowiedzeniu się strażom jako goniec do jego wielmożności pana Tarły stanął przed nim, z napięciem oczekiwał, jak zostanie przyjęty. I Miał przed sobą męża już w latach, ale wysokiego i rycerskiej postawy, surowym obliczu zdobnym w krótko przystrzyżoną brodę, w której już tu i ówdzie bielały włosy. - Waćpan jesteś synem Stanisława z Matczy? - rzucił żywo pan Zaklika wyciągając do gościa rękę, kiedy ten dokonał prezentacji. - Witam cię zatem szczerym sercem, boś mój krewniak, toteż miłym mi [jesteś gościem! - Rad to słyszę, wasza wielmożność... - Sergiusz skłonił się z szacunkiem. - A oto pismo od rodzica, które ośmielam się wręczyć... - wyciągnął z zanadrza list i podał go gospodarzowi. - Siadajże, acan! - Tarło wskazał jedno z krzeseł - a ja obaczę, co jtni pisze Stanisław! Ale wprzódy niechże cię choć miodem ugoszczę! Pan Tarło zaklaskał w dłonie, a kiedy zjawił się pacholik, kazał podać trunek, po czym także siadł za stołem i zerwawszy pieczęć rozłożył [papier. ¦. Pacholik właśnie przyniósł trunek i rozlał w kielichy, kiedy gospodarz skończył czytanie i złożywszy papier spojrzał z uśmiechem na młodego petenta. ¦ ' - Pisze mi rodzic, żeś chętny służbę objąć przy kniaziowym dworze. °z to, azali w kcaju brak wielmożów, przy których mógłbyś dworskich 0 yczajów się uczyć i z arkanami polityki zapoznawać? 1 Sergiusz oczekiwał tego pytania, ale umyślnie okazał przy odsiedzi wahanie. L . ~. Jużem się przekonał, jak nosa drą i za nic mają każdego, kto L llru nie spowinowacony... Widziałem niejedno, jakem pod Łuckiem T J nną służbę odbywał! Chętni są do przelewania pobratymczej krwi, pro" nastają na kniazia Świdrygiełłę jak na dzikiego zwierza, nie 91 bacząc, że to brat ich władcy! Toteż wolę kniaziowi Świdrygielle służyJ niż kłaniać się naszym jaśnie panom! Pan Zaklika obserwował młodzieńca spod oka słuchając tegl wywodu, a kiedy Sergiusz zamilkł, uniósł kielich z miodem: - Napij się, krewniaku, na osłodę tej gorzkości, która z twych słól przebija! Widzi mi się, żeś w kraju jakowejś kontuzji zaznał, cze J domyślam się z twych słów. A coś tam zapewne jeszcze w serr skrywasz, boć to chyba nie jedna przyczyna, dla której na Litwie służ! szukasz? Napomyka mi wprawdzie o tym w swym liście Stanisław, i niezbyt jasno. Prawda li to? - Ó waszą protekcję zabiegając, nie mogę tego skrywać... - wel tchnął Sergiusz. - Istotnie, rozmiłowałem się w dziewce i chyba niejał jej życzliwością takoż się cieszę..... -' Coż ona wszakże ma z tym wspólnego, żeś zamiast pozostawi przy jej boku, przybyłeś do nas?' - Przybyłem, aby starania robić o jej uwolnienie! - z zamierzony! wzruszeniem wyznał młodzieniec. - O uwolnienie? - wręcz zdumiał się pan Tarło. - Czyż w lochu I trzymają? - W lochu nie, bo zbyt można to panna i książęcej krwi! Ale poi baczną opieką przebywa, gdyż upatrzyli sobie ją za małżonkę dla swejj syna, bo to wielkich włości dziedziczka! - Któż zatem to jest? - Olga Włodzimierzówna, bratanica i podopieczna grodzieńskiej starosty, księcia Andrzeja! - Co słyszę?! Któż ją tedy więzi.i jakim prawem? - Hubertowie z Czepiel, mają majętność w chełmskiej ziemi' Dziewczyna była dworką księżnej Julianny i z niewiadomej przyczynj zapewne za podstępnym knowaniem owych ludzi, za nąkazanB księżnej pani została oddana im w pieczę. r - Starosta nie zgłaszał protestów? Nie bronił krewniaczki? - Kniaź Witold nie był mu przychylny, więc wolę swej małżoi| potwierdził... - Ale teraz -nie kniaź Witold tu rządzi, a kto inny! - Dlatego też chcę ofiarować mu swą służbę... - wyznał Sergii$ patrząc prosząco na pana Zaklikę. Ten uśmiechnął się nieco kpiąco: - A acan, mości krewniaku, takoż nie byłbyś przeciwny owe wlc| wziąć w wianie? Wszakże obawiam się, czy progi dla ciebie nie będął wysokie, nawet jeśli dziewka jest ci przychylna. 92 - Nie o włości mi chodzi! - gorąco wybuchnął młody Łaska. - Tych 2otów jestem pod przysięgą i podpisem zrzec się, aby jeno mi jej starosta nie odmówił! Rządzi teraz tymi dobrami, niechże tedy teraz zatrzyma je na własność! Przemy śłiwając dotąd nad sytuacją Sergiusz zdawał sobie sprawę, że największą przeszkodą w spełnieniu jego zamiarów będzie uzyskanie zgody starosty, bo wówczas wola dziewczyny nie miałaby znaczenia. Na tyle zaś znał już ludzką naturę, by rozumieć, że zrzeczenie się majątków może stanowić zasadniczą przynętę w zyskaniu przychylnej decyzji opiekuna dziewczyny. Pretendent do ręki równy dziewce znaczeniem nk pewno nie będzie skory do takiej rezygnacji. Pan Tarło roześmiał się. ¦ , - Widzę,, że mocno zalazła ci za skórę! Ale i ja w tych latach nie : byłem inny - westchnął. - Teraz wszakże człek inaczej patrzy na sprawy... Majątek - rzecz trwała, amory zaś czas szybko rozwiewa... - Mego serca nie odmieni... Nie żyć mi bez niej... - tym razem | szczerze wyznał Sergiusz. - No cóż... - pan Tarło zastanowił się. - Pomocy siostrzeńcowi nie godzi się odmówić, ale na dwór kniazia dostać się niełatwo. Ostań tedy r>rzv mnie iako rekodainy, a potem obaczymy. Co wszakże zamierzasz godzi się odmowie, aie na awor Kmazia uosiac się mciaiwu. przy mnie jako rękodajny, a potem obaczymy. Co wszakże zamierzasz ynić? - Przede wszystkim powinienem się chyba wybrać do grodzieńskiego starosty... - Najpierw nie zaszkodzi, byś zawarł nieco znajomości wśród dworaków kniazia i poznał, jakie i skąd wieją wiatry. To obeznanie I może ci być przydatne i w rozmowie ze starostą. - Obyż udało się do niego dostać - westchnął Sergiusz. Łaska został więc przy panu Zaklice, niezbyt przejmując się przyjętą s'użbą, zresztą obowiązków nie miał wyznaczonych, a raczej stał się towarzyszem gawęd książęcego dworzanina, kiedy ten w wolnych ,chwilach zasfadał w swojej izbie przy kielichu miodu. Rozpytywał przy | awch okazjach pan Tarło i o ową dziewczynę, i o rodzica młodzieńca, j którym spędził wspólnie młode lata i niejedno snując wspomnienie I tych czasach Sergiuszowi opowiadał. Te gawędy ich zbliżyły, o co ,,szt:ą zadbał młody Łaska widząc w krewniaku i przyjacielu ojca wną ostoję swoich zamysłów. Wkrótce więc zaczął nabywać go tem. Takiego bowiem pokrewieństwa doszedł pan ze Szczekarzowa styszał ten wyraz rodzinnego związku. L ergiusz starał się nawiązywać również znajomości w otoczeniu e8° kniazia, co pozwoliło mu zbliżyć się do jego bratanka, młodego 93 księcia Jerzego Lingwenowicza, z którym począł nawiązywać córa bardziej przyjacielskie stosunki, starając się drobnymi usługami zaskal bić sobie jego względy. v Nie tracił jednak z pamięci kolejnego, może najbardziej decydująJ go kroku na drodze do celu. Był nim wyjazd do Grodna i dostanie I przed oblicze księcia Andrzeja. Wiedział już, że był on i pozos^ stronnikiem Świdrygiełły i także oddanym sojusznikiem zakonny! panów. W kwietniu Wielki Książę wraz z dworem przybył do Wilna, gdi miał zamiar zatrzymać się na dłużej. Sergiusz postanowił więc sprał nie odkładać i z dobrymi życzeniami pana Tarły ruszył do Grodna! Wjechał do grodu nie zatrzymywany i przede wszystkim zapj o stajnię. Przy niej dopiero zsiadł z konia i poruczywszy go swefl pocztowemu, zwrócił się do jednego ze stajennych: - Zadbaj mi o wierzchowce, a tu masz, wypij za moje zdro\J -Wręczył mu pieniądz, na widok którego stajenny zdarł z głowy czapi - Sługa wielmożnego pana! Obroku koniom nie zabraknie! - Miałbym jeszcze jedną sprawę do ciebie... - Sergiusz nachylił' ku pachołkowi. - Który tu z panów dworzan ma największy u kniazia, aby warto z nim gadać? i Stajenny, zachęcony wysokością datku, odpowiedział bez wahań - Najlepiej z panem ochmistrzem Kokoszką. On ma posła u jasnego pana. Po otrzymaniu tej wskazówki Sergiusz ruszył na poszukiw: wskazanego dworaka. Dopytał się wreszcie o niego i znalazł r. Kokoszkę w gospodarskich pomieszczeniach, wzywającego bo^ kary na głowę strapionego piwniczego za jakieś ubytki w piwie. Ła. odczekał więc cierpliwie, aż burza ucichnie, i dopiero, kiedy i ochmistrz wysapał resztki złości i ruszył do wyjścia, zastąpił mu drl -, Waść czego? - rzucił opryskliwie zatrzymany, mierząc młocS mężczyznę gniewnym jeszcze spojrzeniem. - Do waszej wielmożności z prośbą o posłuchanie -Sergiusz uchylając z ukłonem kołpaka. Rozmawiali w obszernym, przejściowym pomieszczeniu, po kt kręciła się służba, więc dorzucił: - Jeśli jednak zezwolicie, w bardziej ustronnym miejscu, gdzi1 nam wadzić nie będzie... - Cóż to, masz waść do mnie za sekretną misję, że oso' szukasz? - prychnął lekceważąco pan Kokoszka. - Nie sądzę, aby zasługiwała na to miano, ale i też nie dli pa awiedzi to rozmowa. Przybywam z dworu naszego Wielkiego Kniazia | i^rygiełły... - dorzucił umyślnie znacząco, by zaciekawić swego [rozmówcę. _ Z Wilna? - już z ożywieniem spytał Kokoszka. _ Tam istotnie książęcy dwór przebywa... - Chodź waść tedy do mnie! - zaproponował ochmistrz. - Rad będę Leco nowych wieści usłyszeć! poprowadził przybysza za sobą przez boczny podwórzec, a kiedy (znaleźli się w mieszkaniu ochmistrza, ten zaprosił gościa, by spoczął, tam lokując się z sapnięciem w jednym z drewnianych, wybitych skórą foteli. Kiedy Łaska przedstawił się i podał, skąd pochodzi, ochmistrz Lpytał z kolei: - Cóż tedy słychać na książęcym dworze? Dochodzą tu wieści, że prowadzono rokowania z Polakami w Parczewie, jednak skończyły się niezbyt pomyślnie. Jagiełło o pokoju mówił i naszego kniazia o braterskich afektach upewniał, ale ponoć wojsko pod Lublin ściągnął... - Gadki takie chodziły - rzucił Sergiusz ostrożnie - choć poza konnymi panami nikt go chyba nie widział... Na pełnym obliczu pana Kokoszki ukazał się uśmiech, nie skomen-;owal jednak tej uwagi, a tylko dorzucił z nutą zawziętości: - Nasz kniaź ma jednak rację nie ufając polskim obietnicom przyjacielskim zapewnieniom! Chytrzy oni są i nas za głupków mają! "akon wierniejszym jest nam przyjacielem i dobrze nasz Wielki Kniaź ">bi, że sojusz z nim tak sobie ceni! Taką opinię słyszał Sergiusz nieraz, więc przywykł taić, co w istocie tym sojuszu myśli. Toteż zauważył zgodnie: - Czemu dziwić się nie można, bo Zakon to istotnie mocny i wierny sojusznik, który w potrzebie zawodu nie sprawi. - Prawda to, w istocie - przyznał pan ochmistrz, ale porzucił te °zważania ' zagadnął: - Z czymże jednak waćpan do mnie przybyłeś? I Prosić, aby wasza wielmożność dopomógł mi stanąć przed 'Cciem Andrzejem. Ważną mam do niego sprawę. A że o przychylność aszą zabiegam, tedy pozwólcie w dowód mego poważania i wdzięczno-1 złożyć tę drobną pamiątkę mej prośby... ^ergiusz zsunął z palca złoty pierścień z pięknym szafirem i położył e^ Panem Kokoszką na stole. zad e° °^rzuc^ klejnot szybkim spojrzeniem, w którym Sergiusz ,y °w°leniem dostrzegł błysk chciwości. Mimo to mruknął z pozor-zakłopotaniem: 95 robi, 94 „dzia, w' raasz orędo argumenta Łaska w wyjawieniu Cóż to ^Ikł zastanawiając.się jak.d* fl go woich zamysłów. Kokoszka w woi za argumenta? em, bo to zatem, ze je szczerze wyp^ Sergiusz. ś poroz—u^zenu, j* - "* wa^iit jvov, ~j na począteK zechciał mnie przyjąć. Pragnę, by ichał, co sam mu powiem. - O to się postaram, boć przecież liczysz na, moją przydatność... uśmiechnął się pan ochmistrz. - Tak jak waćpan możesz liczyć na mnie - stwierdził Sergiusz. _ - Sporo czasu minie, zanim będzie to można sprawdzić. - Nie tak długo, jeśli dobrze sprawę poprowadzimy. ¦ • iev,ok - Waćpan juź mnie uważasz za wspólnika? ¦ i uję J4 6^^ _ Qdyj sądzę, że warto będzie waszej wielmożności koło mojej propozycji pochodzić. Ani wielkiego wysiłku, ani hazardu tu nie ma, ii jeśli się powiedzie, stare łata spędzisz na swoim... I - Umiesz, waćpan, człowieka zachęcić! Oby udało ci się to z naszym panem! - Jeśli wasza wielmożność dobrze go nastawisz, nie sądzę, aby tak bardzo zabiegał o innego^Tnałżonka dla Olgi. : - No", obaćzym. Gdzie stanąłeś? - Jeszcze nigdzie. Wprost z drogi przybyłem na zamek. Tedy zatrzymaj się pod „Złotym Niedźwiedziem". To zajazd tden z lepszych. Znajdziesz go zaraz za mostem. Czekaj tam, waćpan, a wiadomość ode mnie. Pacholik z wezwaniem do przybycia na zamek nadbiegł już fastępnego dnia, a w niedługi czas potem Sergiusz, prowadzony przez |°kojowca, stanął przed książęcym obliczem. Pan starosta grodzieński siedział w fotelu ustawionym przed [ ^cym się w kominie ogniem. Ńa widok wchodzącego obrócił ku Pemu swe chude oblicze, zdobne w nos podobny do bocianiego dzioba, io arszczywsz,y i tak jxiż zrośnięte nad nim brwi, wysłuchał prezentacji, 'tt skinąwszy tylko głową, niedbałym ruchem wskazał stojące karło. i Vnims7,ka. z czym *«•"!?•¦ • mńw Już mnie objaśnił Kokoszka, ¦'Siadaj, acan, i mow. Juz .nu"^ iP Oka pragnie tu -'wasz Wszakże dziwne mi się zdało, ze Olga pr g mi chętna nie była... rozumu Nie tylko zwierz do Widać.Wśród obcych przyszła do rozumu. in ni 97 96 do gniazda. Na obczyźnie i człowiek radl ^^ ^wi, a me poniewierać się 1 - Widzę, wasza dowierzacie, ale czyż nie rodzinny dach me <^ ę je*t jake człowieka J ^oWy^łyszy, jak moje, aby zgj ii j własnego domu, godzi Że zrzekasz się jako małżonek Olgi wszelkich jej majętności! Za wyjątkiem jednej, dla pana ochmistrza, który, jako znający , powinien zostać nagrodzony, bo inaczej mógłby stać się go ' w zaweszenra bo sp bez , nie spełnimy JUŻ zapomniała o tym młodziku, co swego czasu ¦ swe pragnienie, skoro do was przybyłe: stwierdził Sergiusz.,___% ^ ^ ńh^m nogie j odwracającs| wm spyti narzedzie, a potem zaraz sic zacisnę y p owo gniewne krótkie warknięcie: a które chyba wam pow gadatliwy- _ Lekką masz rękę, że tak łatwo wyrzekasz się fortuny. - Co mi po niej, skoro inaczej i tak lubej nie dostanę! O nią walczę, z fortuną czy bez! - Powiedzmy zatem, że na wasz związek przystanę? Co zamierzasz dalej poczynać? ¦- Jeśli przykazujecie mi mówić, rozumiem to jako wasze przyzwolenie - stwierdził Sergiusz bacznie obserwując starostę. - Człowieku, bo mnie zgniewasz! Dobrze, zgodę masz, a teraz gadaj! Było to tylko słowne stwierdzenie, i to dokonane w cztery oczy, ale Sergiusz rozumiał, że nie może przeciągać struny, więc odpowiedział rzeczowo: - Dacie mi pismo do Wielkiego Kniazia z zażaleniem, że król i Jagiełło bezprawnie jako jeńca przetrzymuje bezbronną dziewczynę, I waszą-bratanicę. Zatem jako jej opiekun dopraszacie się, by zażądał | wydania jej i umożliwieni^ powrotu do ojczystego kraju. - Hm. Sądzisz, acan, że takie pismo ci starczy? - Zważywszy na ich dzisiejsze spory, które chyba nie są wam obce, kniaziowi Świdrygielle wielce przypadnie do gustu takie pismo, bo pozwoli podnieść hałas i nowe wysunąć zarzuty przeciw bratu, rozgłaszając, że nawet niewinne dziewczątka wbrew prawu i boskim przykazaniom więzi! Kniaź Andrzej uśmiechnął się pod wąsem. - Już dla tego, tylko warto takie pismo dać, choć za Olgą zbytnio nie tęsknię... Ale czy Jagiełło będzie posłuszny takiemu żądaniu? - Wysłania pisma przez najbliższe poselstwo postaram się dopilnować, i sądzę, że zadanie nie pozostanie bez skutków, bo król Władysław nie zechce sporu zaostrzać o byle kieckę. . ~ No, dobrze... Wyglądasz mi, acan, na człeka, który do niejednego fSZcze w życiu dojdzie... Zgłoś się jutro do ochmistrza, przykażę ancelarii takie pismo do kniazia Świdrygiełły przygotować - zakończył tn°wc pan grodzieński starosta. ¦ . W kilka dni później, któregoś wieczoru, w czasie codziennego awozdania, jakie składał swemu panu, ochmistrz Kokoszka rzucił pochodem: Ciekawe, co zdziała z tym pismem ów Łaska? 99 98 . To oteo,„y ^-ni^SJ^^UaZS,bl - Ma duże szansę, że skargę Świdrygi jeno musiał dppilnować, by moje piot Sądzę jednak, że zatroszczy się i o utknęło u Kozłowskiel jjjjy więc nie zrywał zupełnie kontaktów z Jagiełłą i choć od ostatecznej zgody wykręcał się, to jednak przystawał na nowe terminy rozmów, by ten nacisk utrzymać. Wielki Mistrz natomiast widział grożące Zakonowi niebezpieczeństwo zawarcia z litewskirn kniaziem łgo przymierza gdyż pozbawiało go ono możliwości politycznych ię jednak, że zatroszczy się i o to. & _ lstotnie teraz Wiefl trWałego przymierza, gdyż pozbawiało go ono możliwości politycznych - I ja tdk sądzę - zgodził się ko • { poniecha, by« manewrów na przyszłość, wyraźnie już określając wrogie wobec Polski ,żę mocno na brata rozzarty toteż «J° J1^^ 0 ¦ stanowisko Zakonu. Wasza książęca mosc oczernić, oskarżenie... - Mogłem, alem nie chciał...-mruknąłpanstarosta.-Niepiln| wydawać ją za mąz... „„„wa ieśli istotnie tak mocnoB -Ale teraz? Propozycja tego panicza jesnis rozmtrzenia Ale zadurzony gotów zrzec się majętności, jest durzony i goiow iii^ ^ dziewka niekoniecznie musi brać sobie równego. - Obaczym jeszcze,, czy weźmie! Niczego na piśmie nie dałei Zanim Olga tu przybędzie, wiele się może zmienić... Może przyjdzm go ją wydać dla korzystnego połączenia rodów? Kto to wie? CM iw,otw nr7e7. tego młodzieńca warunek nie ja inne nie przeczę, że przedłożony przez tego "—'" ™n stan najgorszy... - snuł rozważania pan starosta. - Gdyby nie doszło do związku tych dwojga, majętność przejdą if nad nosem - zauważył żartobliwie pan Kokoszka. - Na razi nosem... chociaż stanowisko Zakonu. Ale po bezfezultatowym zjeździe parczewskim i nawiązaniu przez Polskę rozmów z husytami stało się jasne, że wojna jest nieunikniona. Ta groźba skłoniła ostatecznie Wielkiego Mistrza do wyrażenia zgody na nowy zjazd w celu zawarcia już w pełni prawomocnego przymierza. Odbył się on 15 maja 1432 roku również w Skirstymoniu. Stawili się nań Wielki Mistrz, pełnomocnicy Mistrza Inflanckiego - gdyż on sam osobiście stawić się nie mógł - Reibenitz i Fochs, liczni litewscy, ruscy, pruscy i inflanccy rycerze, dygnitarze i wielmoże, a także, w imieniu zmarłego hospodara mołdawskiego Aleksandra, Stefana i Eliasza, jrycerz Bohusz, który jak inni całował krzyż przysięgając wieczystą wierność przymierzu i wzajemną pomoc w potrzebie. Wielki Mistrz ii kniaź Świdrygiełło ustalili ponadto dla bliższego utrzymania kontaktu wymianę między sobą stałych posłów. Był to poważny sukces Świdrygiełły wzmacniający niepomiernie jego znaczenie, toteż skutki stały się rychło widoczne;, wkrótce zaczęli zgłaszać się do niego nowi sprzymierzeńcy i poplecznicy tego przymierza. I tak pierwszy Nowogród prosił litewskiego kniazia, by wyznaczył |im swego bratanka Jerzego Lingwenowicza na księcia, po nim zgłosił się Mów z obietnicą pomocy i także prośbą o wodza, potężny ród kniaziów Odojewskich, stojący dotąd niejako na uboczu, przysłał swych Przedstawicieli z bogatymi darami, obiecując wierną służbę. Zgłosili się 1 nawet mazowieccy książęta, którzy w tym czasie popadli w spór z królem Jagiełłą. Wyznaczył im Świdrygiełło zjazd w Grodnie, który ^ ioczywiście z początkiem czerwca tam się odbył. Do przymierza jednak niepomny na polityczne J^L^ m za nim> wprawdzie odle-u"" ^oląZ^z Zak^fl^iegtym pierwszym d0 * Jeszcze fll wiedzieć, co ten ptaszek w zanadrzu skrywa i o co mu w istocie chodzi - To, że w dziewce rozmiłowany, to widać jasno. Toteż nie sądzą by o co, innego mu szło... \. Ale licho go tam wie. Majętności tak łatwo nikt sicK nie widzi mi się, by był niebezpieczny... py ^ doszło> gdyż Jagiełło znalazł drogę do porozumienia Mazowsze stanęło przy Koronie. ił się też chan tatarski z obietnicą pomocy wszędzie tam, gdzie ik Ki y ją Doprowadził więc w i di prz B°rysa miał jego siostrą, Zofią Anną. ^ rozpmwy z za sob^' j bo . potężnego księcia zawarł niedawno związek w _ ov ...„...Tgdzie przymierze zostało zawarty s 1^1?* w tym czasie p°lski bieglejszemu politykowi powinna była Teraz Świdrygiełło wzmógł naciski na pruski ^e *chai^ nasunąć pewne podejrzenia. Trzymała wciąż nad granicami Teraz Świdrygiełło wzg do nadania przymierzu nierozerwalnych więzów i 100 101 znaczne siły, pstatnie wieści głosiły, że rozpoczęła budowę trzej mostów, lecz działań wojennych nie wszczynała, a przeciwnie, wci| proponowała nowe rokowania, okazywała dającą do myślenia pojed nawczość, zapewniała o nieodmiennej przyjaźni. Z nowymi teg( wyrazami przybyli też do Grodna zapowiedzeni posłowie: biskup J| Oleśnicki i kasztelan sieradzki Wawrzyniec Zaręba. Proponowali rio^ zjazd, na który Świdrygiełło - przyjmując ich w obecności zakonny^ panów, a to marszałka Henryka Holta i Hansa Reibenitza - wyrai zgodę. Zjazd ten miał odbyć się w Toruniu 30 września, a udział w rf mieli wziąć również przedstawiciele Zakonu. Dowodziło to, jak daleo idącą pojednawczość deklarowała Polska, co utwierdziło pewnego tera siebie litewskiego kniazia w przekonaniu, że, jak pisał do Wielkiegi Mistrza: „...jeśli król będzie we Włocławku lub Raciążu, to możni będzie spodziewać się lepszego wyniku". Nie po raz pierwszy dawał jednak Świdrygiełło dowód sl .politycznej krótkowzroczności. Pan Tarło, po wysłuchaniu sprawozdania siostrzeńca, rzucił zfl wieniem: - Okazałeś, że głowę masz nie po to, by było na czym kołpak nosi Wszakże nie dziwię się, że starosta przynętę połknął, bo to człek, któr za półgroszem w piekło by polazł. Masz to pismo? - Oto ono... - Sergiusz położył na stole papier opatrzony pieca - Wezmę je i sam doręczę kanclerzowi! - Starosta mówił o nim, że ponaglać go trzeba, aby nadał spraw bieg... - Już moja w tym głowa, aby kniaź o nadejściu tego pisma ry się dowiedział. On zaś takiej okazji nie poniecha, by bratu nie postĄ nowego zarzutu. Rychło mają do nas przybyć Jagiełłowi posłowie!1 i okazja dobra będzie, by i tę sprawę im przedłożyć. Jakoż nie mylił się pan Zaklika, bo kiedy mając ku temu sposobu" sam kniaziowi o sprawie napomknął, ten kazał sobie skargę staro* przedłożyć i natychmia.st chciał gońca słać z protestem. Ale ti$ porywczy książęcy kanclerz Kozłowski radził, by dla nadania sa* większej rangi przedłożyć ją polskiemu poselstwu, które miało na rychły zjazd do Grodna. 102 Tego dnia Czarny wracając z miasta spotkał na-zamkowym korytarzu pacholika księdza Andrzeja. y - Właśnie szukałem wielmożnego pana... Jego wielebność ksiądz Andrzej przykazał prosić, abyście do niego zaszli." - Nie wiesz, pilna jakaś sprawa? - Tego mi nie powiedzieli. Czarny zawrócił ku schodom wiodącym do kancelarii proboszcza. Zastał go nie za stołem pełnym papierów, jak zdarzało się to zwykle, ale stojącego przy otwartym oknie. Oparty na swojej lasce przyglądał się czemuś, co działo się na podwórcu zamkowym. Słysząc stuk zamykanych drzwi odwrócił się od okna i na widok Czarnego rozjaśnił twarz. '- Dobrze, że jesteś - stwierdził z zadowoleniem. - Właśnie posłałem po ciebie pachołka. - Spotkał mnie na korytarzu i dlatego przybyłem. Proboszcz zamknął starannie okno, po czym zajął swoje miejsce za stołem. - Sprawdź, czy nie,ma nikogo w pobliżu drzwi - rzucił półgłosem. Nieco zdziwiony tym poleceniem, Czarny wyjrzał na zewnątrz. - Korytarz pusty - oznajmił, również mimo woji zniżając głos. - Siadaj zatem i słuchaj, bo to, co usłyszysz, tylko dla twoich uszu przeznaczone... . . Zaskoczony, ale i zaciekawiony tym wstępem Hubert usłuchał I wezwania. Ksiądz Andrzej odezwał się bez wstępów: - Przygotuj się do drogi na Litwę. Pojedziesz w składzie poselstwa, z jakim udają się do Grodna Jego Eminencja biskup Jan i pan Zaręba, którego jyż znasz z Wilna, Czarny skinął głową, proboszcz zaś ciągnął dalej:i - Pozostaniesz na usługach pana kasztelana. W czym rzecz i o jakie usługi będzie szło, on sam ci wyjawi w odpowiednim czasie, wszakże już teraz ci powiem, że jesteś siódmym człowiekiem dopuszczonym do aJernnicy i tym, który rozpocznie "działanie, Jakie - wskazówki °trzymasz od pana Zaręby, bo jemu została powierzona cała sprawa. f A tych sześciu, skoro ja jestem siódmy? I Król jegomość, obaj kanclerze, pan Piotr Szafraniec oraz ja, no świście pan Zaręba. ""Godne grono, zaszczyt to niemały, żem do niego dopuszczon uśmiechem'stwierdził Czarny. i n Proboszcz nie podjął lekkiego tonu wypowiedzi, a odpowiedział sa- • sa- 103 - Dobrze, Hubercie, żeś to dostrzegł. Jam cię wskazał panu Zarębie odpowiedzialnemu za sprawę, a sam będę z kolei odpowiadał za waśclj - Nie sądzę, aby był to dla waszej wielebności zbyt wielki hazard - już zimno stwierdził Hubert. - Toteż mój wybór padł na ciebie. Pan Zaręba powróci z poselst. wem, ty jednak pozostaniesz na Litwie. Jestem więc za tym, byś jechał niew składzie poselstwa, araczej znim, znów jako kupiec Morzelec. Pod takim mianem znają cię na Litwie i w tej profesji najłatwiej ci przyjdzie ,wędrować po kraju, co będzie niezbędne dla wykonania poruczonego cii zadania. Czarny przypomniał sobie, że na Litwę udał się i Łaska, więc b| rad, że nastręcza się sposobność, by go przy tej okazji odnaleźć i upewni w podejrzeniach co do przyczyn jego wyjazdu. Spotkania z Łaską nie b| się, gdyż dotąd z nim się nie zetknął. Refleksje te przemknęły mu tylko przez głowę, gdyż uwagę miał zaprzątniętą tematem rozmowy. - Czy już teraz nie powie mi wasza wielebność, jakie to zadani wyznaczyliście dla mnie? . - Nie.Tonależy już do pana kasztelana, bo pod jego przechodzić' rozkazy. W tydzień później kupiec Morzelec z dwoma swymi pocztowynil Damianem i Kruszynką, oraz pachołkiem, prowadzącymi zaprzęg jego] kupieckiego wozu, który pusty nie byl, wyruszyli w drogę, podążając 9] taborem poselskiego orszaku. W Grodnie panowie posłowie zatrzymali się w mieście, gdyżl w zamku miejsca dla nich nie stało, bo bawili już tam krzyżaccy panów oraz liczny orszak księcia mazowieckiego Ziemowita, a także wiei panów z Litwy i Rusi. Zresztą kniaź nie zamierzał honorować polskie! "Vrtr-7vstał z okazji, by dyshonor okazać, wi Jego Eminencja biskup Jan, aie uw.u. w zanadrzu minę, której lont ma wnet podpalić. Czarny nie zatrzymał się w tym samym zajeździe, ~v, r. i pod tym względem zachować ostrożność, a jedynie uzgodnił z telanem, gdzie w razie potrzeby go znajdzie. Potem zaś, mają< czasu, zajął się i swoją sprawą, jako że wyjazd Łaski na Litwę mocno go niepokoił. Domyślał się powodów tego wyjazdu, był nieomal pewny, że znajdzie go w otoczeniu bądź grodzieńskiego starosty, bądź nawet na dworze samego Świdrygiełły. Szczęśliwie się złożyło, że kniaź bawił właśnie w Grodnie, przeto zadanie miał ułatwione. J"edyną więc trudność nasuwała nieznajomość wyglądu młodzieńca. Wszakże z dworem kniazia musiał przybyć i Rogoża. Damian dostał więc polecenie udania się na zamek, odszukania bez rozgłosu nadzorcy książęcej psiarni, by najbliższego wieczoru stawił się w zajeździe „Pod Pełnym Dzbanem" i pytał o kupca Morzelca. Sam zaś któregoś ranka także wybrał się na zamek. Ale szukać swego rozmówcy nie potrzebował, bo wiedział, gdzie go znajdzie. Istotnie, pan Kokoszka był w swoim kantorze i choć mocno zajęty, bo miał teraz kłopotów ponad miarę, a izba pełna była czekającej na polecenia służby, to jednak na widok kupca zawołał, wyraźnie rad, że go widzi: - Kogóż to widzę? Mości Morzelec! Dobrze, żeś przybył, może mnie poratujesz! Poczekajże nieco, łaskawco, niech jeno wydam co ważniejsze rozkazy. Urwanie głowy teraz ma człek, ani dojeść, ani dospać! . - Mnie niepilno - uspokoił go Czarny z uśmiechem. - Toć widzę, żeś waćpan w oblężeniu! Poczekam na ławce przy domu, tam mnie j najdziecie. To czekanie wprawdzie trwało dłuższy czas, ale wreszcie na progu ukazał się pan ochmistrz i rozejrzawszy się, skierował się ku krzakom bzów, gdzie w cieniu przysiadł jego gość. - Uff... - opadł obok niego na ławę. - We łbie już się człowiekowi kręci! Wszakże cieszę się, że łaskawcę widzę, bo ważną mam do niego sprawę! - Słucham waszą wielmożność... Rad będę, jeśli okażę się w czymś Pomocny! - Przyjechałeś waść z towarem? - żywo spytał pan Kokoszka. ~ Wina potrzebuję, bo goście, a zwłaszcza kniaź i jego dwór i rzekę by i wYpili, toteż kończą mi się zapasy. Sądziłem, że w potrzebie dostanę je 11 miejscowych kupców, ale już oberże wszystko wykupi ^ Niemen skacz! Minął tydzień, jak posłałem "wozy do Ełku ^'isko dwadzieścia, więc wrócą nie wcześniej niż za kilka dni, ~ _, ^ .„ T_. ^na beczka mi została! Starosta chyba łeb mi urwie, jeśli trunku, vlaszcza dla kniazia, nie stanie! ,, ¦ .¦ , o 105 104 - Tego mogłem się spodziewać! — wybuchnął pan Kokosa przerywając swojemu gościowi: - Z waści zawżdy kupiec wyłazi! "¦;-¦- Biedny wina nie pija - ,za udał się do Czepiel. ulga buńczucznie oświadczyła, że z Czepiel nie ruszy ją żadna siła, Perswazje obu niewiast mocno zachwiały tym postanowieniem. Szty zaś dokonał' otrzymany wkrótce od Jaksy list, w którym 2egal nr7f>ri ™-ł-;-1- ---'< • Jawa} wyraźne polecenie, by K y zaistniałą groźbą 111 tyc' Wróciło poselstwo z Grodna przywożąc zgodę ŚwidrygiełłjB nowy zjazd, ale i jego skargę na pana z Niemierzy, który ośmielsM porwać bratanicę grodzieńskiego starosty. Zbieżność w czasie ta dwóch spraw jeszcze bardziej' wzmogła królewski gniew, bo tym wyraźniejsze stało się zagrożenie, jakie ta, byle jąka sprawa, mogij stworzyć dla stosunków obu braci. Jednak świadomi sprawy dwi^B wyjaśnili królowi, że o żadnym porwaniu/nie ma tu mowy, dziewczynę opiece pana Jaksy poruczyła sama księżna Julianna. Jak dalece zasłużony dla tronu jest pan z Niemierzy, także nie zaniecha przy okazji wyjaśnić. Mimo to, choć królewski gniew skutkiem tj perswazji uśmierzy! się znacznie, przecież rozkazał stanowczo, dziewczyna pod zbrojną ochroną została odwieziona do Grodnal Toteż lament wielki rozległ się w Czepielach, kiedy na ca trzydziestu wojowników przybył, prowadząc wóz kryty pałubą, sm burgrabia chełmski Ciołek, z królewskim pismem, które okaża^ pytał o Olgę Włodzimierzównę z rodu Olgierdowiczów. Rzucik dziewczyna w ramiona obu niewiast, długo ściskała się z AldoS a potem już w objęciach Lecha uniosła ku niemu, oczy mokre ofl iszepnęła: , ¦ .'- - Bóg mnie karze za moją płochość... Nie zapomnisz ty mme| - Klnę się na zbawienie duszy, na żywot własny, że ani dni^M^ nocy myśleć o t,obie nie przestanę! Jeszcze sprawa nie skończona, bąd! dobrej myśli, w biedzie cię nie ostawię, a Roch i Waśko mnie wespfl Teraz o tym jeno gadamy! ' - Tedy bądź zdrów, miły... - westchnęła już tylko dziewczyna. Potem szybko, widać chcąc skrócić chwilę pożegnania,, ruszyj w towarzystwie pani Tekli do wozu, bowiem stara zielarka na polecefl* Zyty objęła pieczę nad Olgą. Czyniła to zresztą i z własnego serca* lubiła dziewczynę i nie chciała, by sama jechała w tak długą i uciążfl óz i V° drogę. ń Wkrótce oddział wojowników otoczył kryty płótnem wóz i n°* glony rozkazem dowódcy, ruszył ku bramie. Potem był widoczny j na drodze, dopóki nie przysłonił go coraz gęściejszy obłok kurzyi pozostawiał za sobą. Uzgodniony w Grodnie zjazd na wrzesień doszedł do sl zllacznie wcześniej, bo. już 10 sierpnia. Zjechało się na wyspie wiślanej koło Ostrowca dziesięciu pełnomocników polskich, ośmiu krzyżackich i dwóch litewskich - od Swidrygiełły, i w zupełnej zgodzie i przyjaźni rozpatrywało wszystkie wzajemne pretensje. W takiej samej zgodzie rozjechano się z zapewnieniem dotrzymania do końca rozejmu. Uzgodniono też następny zjazd, na 13 września, z kolei w Brześciu Kujawskim. Była to wszakże dalsza gra polityczną Polski zmierzająca do uśmierzenia podejrzeń i niepokojów, zwłaszcza Zakonu, gdyż na jego ziemiach specjalni wysłannicy wciąż podburzali miasta, a porozumienie z husytami zostało już zawarte. Natomiast na Litwie miał wkrótce nastąpić wybuch, bo prochowe miny już podkładano. Kasztelan Zaręba przed pożegnaniem z Czarnym podał mu nazwiska litewskich i podolskich wielmożów, z którymi należało gadać, jak również hasło do biskupa Macieja - ten z kolei miał dostarczyć mu . I bliższych; wiadomości i pośredniczyć w nawiązywaniu kontaktów. Najważniejszych polecił Hubertowi odwiedzić osobiście, do tych kasztelan zaliczył przede wszystkim samego kniazia Zygmunta, potem książąt Semka Holszańskiego, Olelka Włodzimierzowicza, Pietraszę, wojewodę nowogrodzkiego, oraz Iwaszkę Gasztołda, byłego nadwornego marszałka Witolda. Innych wielmożów i co znaczniejszych bojarów postanowił poruczyć obu swym pomocnikom, jednego pozos-l tawiając na Litwie, drugiego kierując na Podole, by porozmawiał z braćmi Bućzackimi czy Hryćką Kierdejowiczem oraz innymi katolickiej wiary panami. Wkrótce więc po odjeździe poselstwa Hubert ustalił z towarzyszami marszrutę, na Litwie pozostawiając Niemirowicza, Tęczyńskiego zaś | posłał na Podole. "Dużo czasu niemieli, gdyż pan Zaręba zapowiedział swój powrót na I Litwę na koniec lipca. Uzgodnili również, że wówczas kontakt z Czarnym nawiąże przez namiotnika Jakszę. , , Książę Zygmunt Kiejstutowicz rzadko opuszczał ¦Starodub, gdyż odsunął się od rozgrywek politycznych, poprzestając na księstwie Podzielonym mu przez brata, Wielkiego Kniazia Witolda. Czarny zastał go więc na zamku. Przykazał zgłosić siebie jako posła °d biskupa Macieja z Wilna, co, jak przypuszczał, powinno było prczyć do rychłego wezwania przed książęce oblicze. Istotnie, nie ^ylił się, gdyż pokojowiec powrócił z zawiadomieniem, że wnet ostanie przyjęty. . . . ...•¦¦'. ' Nastał kniazia w obszernej komnacie. Była wyposażona tak bogato, i- Oarnego 112 , r7„-» - Dopilnuję, jaśniepanie... Jak mi Bóg miły... tory już niejedno wnętrze widział, był zaskoczony otaczają __ Dawa. tedy trunek { sam takoz nie włocz mi się w pobrlzu! tepychem. Ściany z grubych bali przesłaniały koio wa wkrótce zjawił się na stole dzban, ale ku zdziwieniu gościa tylko opończe i makaty, na nich wisiała bron, której ręKojesca .dnym kielichem. Widząc jego zaskoczenie, kniaź wyjaśnił: szlachetnymi kamieniami, połyskiwały rożnymi oarwarj _ ^ sobie ^^ . p ^ zdrOwie, na mnie nie bacząc. Ja za ¦ :- . dwóch- okien. Podłogę,»«*g^*I gminie przepadam. ... ¦ ' ... - Brat waszej książęcej mości, Panie świec nad jego duszą, także od nich stronił... - zauważył Czarny. - A tak... Za to nasz Świdrygiełło z nawiązką te braki nadrabia! i ^o, ale mówże, w czym rzecz? Jakie nowiny? Czy już coś postanowiono? - Postanowiono, lecz nie tu, a na polskim dworze, skąd przyby-i wam. Jak dotąd gadałem jednak tylko z biskupem Maciejem, teraz wszakże, zanim i innych panów odwiedzę, wprzódy z waszą książęcą 1 mością poruczono mi sprawę uzgodnić. ' - Cóż zatem Jagiełło ma mi do przekazania? - Propozycję, abyście pokusili się o wielkoksiążęcy tron. Jeśli I obalicie Świdrygiełłę, miłościwy pan, jako dziedzic Litwy, was pra-™cĄ-7\ć, i nomocy nie odmówi, by w tej godności utwie- -¦Es5śkL~".-.=*¦•-¦ gni rdzić. tt IUU1 v»--- - Mnie chce ustanowić Wielkim Księciem Litwy? kniaź, głosem zdradzającym głębokie wzruszenie. - Jesteście, wasza wielmożność, już ostatni z rodu, któremu może tę władzę przekazać. - A więc istotnie... istotnie Jagiełło tak postanowił? - Po to przybyłem na Litwę, by wata to powiedzieć. A także, by uzyskać poparcie i innych rodów katolickiej wiary, przeciwnych Świd-rvoieAle, jego okrucieństwom, przeniewierstwu i brataniu się z Zako- Tak, to prawda... Zresztą już sami naradzaliśmy się o tym między - Teraz od narad dc czynów trzeba przejść! Należy opróżnić wielkoksiążęcy tron! Widać było, że usłyszane posłanie mocno Zygmuntem wstrząsnęło. Wiraż władzy rozpalił blaski w jego oczach i nie pozwalał na opanowa-le drżenia głosu, kiedy się odezwał: ;• - Jak najszybciej muszę zatem znieść się z kniaziami Holszańskim e'ką. Musimy postanowić, co czynić i jak zebrać nasze siły. ^ - Aby jeno bez rozgłosu, by zwierzyny zawczasu nie spłoszyć. Pomogę wam w tym, bo stąd wybieramy się do nich, jak i do JeWody Pietraszy. Każdy zaś niech z kolei roześle gońców do swoich 115 sobą. zapowiedzi jako głosu: • ^ rozprawy, skoro przyjdzie wl zwanie. Ki kich rodów, u> »ŁJ« tnie. Kniaź opuścił głowę i zapatrzył się w futro pod swymi stopami Odezwał się dopiero po chwili: - A więc nadeszła i moja godzina... - Ale siedząc w grodzie wiele nie zdziałacie. Pora dosiąść konijB - stwierdził sucho Czarny. Wszakże po tych słowach miał nową okazji by poznać naturę przyszłego władcy, gdyż Zygmunt podniósł raptowni głowę,i zmarszczywszy brwi warknął: • - Waść królewski poseł, ale bacz, z kim mówisz! Rady będziesz w dawał, jak ich zażądam! Biskup Maciej wprawdzie uprzedzał go, że Zygmunt jest równś skory do gniewu, jak Świdrygiełło, i w okrucieństwach wiele mu M ustępuje, ale mimo tó odpowiedział twardo'. - Nie moja to rada, jeno polecenie królewskie. Możecie go, wąsa książęca mość, usłuchać albo i nie, wasza wola. Wszakże miłościwy pal dopiero wówczas będzie mógł was wesprzeć i pomocy udzielić, jak sat| sobie zwolnicie,miejsce! Zygmunt wysłuchał tych słów jeszcze poczerwieniały na twarzy ifl ściągniętymi brwiami, ale opanował się i chociaż przez zaciśnięte ust$ lecz spytał już spokojnie: ~ - Czy stawiał też jakieś termina? - Nie. Ale z końcem lipca przybędzie jego upoważniony wysłannik,' jeden z członków Rady, by na miejscu wysłuchać, coście postanowili, i w razie potrzeby potwierdzić królewskie obietnice. Dobrze zatem byłoby, abyście do 'tego czasu mieli już zebrane siły, gotowe do działania. - Hm'... A więc mało co więcej jak miesiąc. Będziemy musieli dobrze się zwijać! - No i bez rozgłosu. Ale o tym nie ma co wspominać, gdyż wasz* książęca mość zbyt doświadczonym i dobrym jest wodzem - zakończy pojednawczo Czarny. ooczątku rozmowy. - Przywiedliście mnie'tu pod zbrojną strażą, niczym ^oczyńcę, gwałt mojej woli zadając, - Straż była dla twego bezpieczeństwa, chyba to pojmujesz? Miałaś taki szmat drogi odbyć bez nijakiej ochrony? - Ale wbrew swemu pragnieniu tu przybyłam, gdyż nie wiadomo, jakim sposobem uzyskaliście na to królewski rozkaz! - Nie tyle ja, co twój miły. Toteż dziwię się, że miast nam dziękować, wrogość mi okazujesz... - Mój miły? - spojrzała na niego zdumiona, szeroko otwartymi oczami. - On? Nigdy nie uczyniłby czegoś takiego bez mojej zgody! Z kolei pan starosta okazał zdziwienie. - Zgody? Przecież życzyłaś sobie tego powrotu, dlatego tym bardziej mi dziwno, żeś gniewna. * • - Życzyłam sobie? Co wy mówicie? I skąd to wiecie? Starosta zaczął okazywać rozdrażnienie. - Coś mi kręcisz! Skądże miałbym wiedzieć, jak nie od niego samego? Przybył tu do mnie, o twą rękę prosił, a potem starania czynił, by cię z polskiej niewoli wyciągnąć! - Z polskiej niewoli wyciągnąć? Starania czynił? Nie rozumiem o czym mówicie! - No tak, domagał się od kniazia Świdrygiełły, aby zażądał u polskiego króla twego powrotu, - Ależ Lech nigdzie się z domu nie ruszał! Żadną też miarą nie uwierzę, by zabiegał o mój wyjazd z Czepiel! - Nie wiem, jak mu tam na imię. Jako Łaska z Matczy się prezentował. - Łaska z Matczy... - powtórzyła dziewczyna z przerażeniem w głosie. - A więc to on... O Boże Święty, com ja narobiła! - złapała się za głowę i wybuchnęła płaczem. • ¦ Starosta już od pewnego czasu zaczął domyślać się, że sytuacja nie jest tak prosta, jak mu ów Łaska przedstawiał, toteż przez chwilę uważnie przyglądał się płaczącej dziewczynie, zanim się odezwał: - To jakże, nie chciałaś się za niego wydać? - Za Łaskę? Prędzej habit wdzieję! 1 On mówił zgoła co innego... f Żem mu rękę przyobiecała? ~ " to! I życzyłaś sobie tu przybyć, by z rodzinnego gniazda cię i! Żadnych yla 116 - Coś mi się tu nie widzi... - starosta pokręcił głową. - Jeśli 1 łgarstwo, musiał przecież wiedzieć, że się wyda, skoro tu przybędziesl Na głupiego człeka mi nie wyglądał, więc musiał się tego spodziewać. ^ co więc liczył? - Głupi nie jest, ale na tyle chytry, że jakowąś radę na pewno choya w zanadrzu! ¦ Jaką, starosta wiedział, więc tym bardziej należycie ocenił przebiek łość młodego przybysza. Ale że i jego chciał podejść i skusić majątkiem nie podobało mu się zgoła, i to tym bardziej, że od połknięcia przynęto nie był daleki. - No cóż, przekonamy się, jak tu przybędzie - mruknął więc nj wpół do siebie. - On tu przybędzie? - przestraszyła się Olga. - Czyżby śmiał w oczy jeśli nie mnie, to wam spojrzeć? - Przybyć przecie musi, bo będzie chciał zapłaty za twe uwolnieni Myślę, żeś mocno mu w sercu utkwiła... - I co mu powiecie? - Olga ze strachem spojrzała na swego opiekuna. - Czyżbyście zamierzali dać zgodę? Tedy wiedzcie, że ja jej nie dam i prędzej nożem się pchnę! - Jużem słyszał o nabicie, teraz nożem grozisz... - kpiąco rzucił starosta. - W końcu jednak uczynisz tak, jak ci przykażę! Na tym się skończyła pierwsza rozmowa Olgi z jej opiekunem Dziewczyna wróciła do siebie zapłakana, toteż pani Tekla, która zajęła izbę obok jej sypialnej komnaty, długo musiała ją pocieszać i upewniać, że los ludzki w boskich przede wszystkim spoczywa rękach. Wreszcit zrozpaczona dziewczyna nieco się uspokoiła i zmożona boleścią w koń cu usnęła. Jeszcze tego wieczoru, już po odejściu bratanicy, starosta w codzieft nej naradzie z panem Kokoszką opowiedział mu o tej rozmowie Usłyszawszy to sprawozdanie ochmistrz pokręcił głową. - A więc obełgał nas - stwierdził. - Miał młodzik czelność was& wielmożność w pole wywodzić... - Mocno widać spragniony dziewki - rzucił starosta pobłażli*1 - A że młody, to i ufny, że zdoła swego się dobić... M - Zbyt ufny. I dobrze sobie przynętę obmyślił. - Ano, tak... - starosta uśmiechnął się. -1 być może tak dobrze,2 ją połknę.. . ™ Kokoszka spojrzał na kniazia spod oka. - Kto wie, czy ta obietnica nie będzie równie kłamliwa, J dotychczasowe relacje. To niebezpieczny przechera. A tacy majft 118 Mtw° S^? me wyz°ywaJą- Zgodę podpisze, a potem sam żonę podjudzi, eby Proces wszczęła, bo wbrew jej woli wyzbył się jej dziedzicznych dóbr--- ._ Nie będzie miała prawa woli mężowskiej się sprzeciwie. - Zależy przed jakim sądem. A jeśli sprawę przedłoży Jagiełłę? «/szystk|e litewskie rody jego sądowi są.podległe. ¦- Masz chyba słuszność - przyznał po namyśle starosta. - Sęk płaszcza w tym, że dziewczyna mu wroga, co niczego dobrego nie wróży, gdyż hałasu na pewno narobi. Spieszyć zatem nie ma czego, sprawę należy jeszcze przemyśleć... Wkrótce po opuszczeniu Grodna przez polskich posłów również i dwór Świdrygiełły dostał od kniazia polecenie gotowania się do rychłego wyjazdu. • . . Łaska, dowiedziawszy się, że skarga została posłom doręczona, dziękując krewniakowi za okazaną mu pomoc objawił jednak zamiar pozostania na miejscu. Znalazł kwaterę, by nie ponosić znacznych wydatków na zajazd, i oczekiwał cierpliwie na wieści z zamku, które zapewnił sobie przez jednego ze swych pocztowych. Wszakże jego cierpliwość przechodziła ciężką próbę, bo nimął miesiąc, potem tydzień i drugi, a wiadomości o przybyciu Olgi wciąż nie było. Ogarnęła go więc obawa, czy skarga Świdrygiełły nie została przez króla zlekceważona lub odłożona do późniejszego rozstrzygnięcia. Jednak tę rozterkę przerwał pewnego dnia Zych, jego pocztowy, donosząc, że księżniczka przybyła na zamek. Opanowując zniecierpliwienie i obawę przed kolejną rozmową ze starostą, bo zdawał sobie sprawę, że jego kłamstwo musiało już wyjść na jaw i ta rozmowa może być burzliwa, odczekał jednak jeszcze- tydzień. p°tem, nie chcąc zdradzać się, że przebywał na miejscu, konno 1 w towarzystwie Zycha zajechał na zamek. Chciał wpierw pogadać z Kokoszką, by przewąchać, jak wygląda sytuacja i co o niej sądzi książę, który na pewno już wie, że dziewczyna 'ejest mu przychylna, Nie zdołał jednak ochmistrza odnaleźć, więc Wykazał służbie'od razu zgłosić siebie panu staroście. Został wezwany nieomal bez zwłoki. Zastał kniazia w jego kom-cie, z ogarem przy nodze, którego drapał za uchem. Na jego widok r3ciJ psa i ku zdziwieniu Sergiusza odezwał się do niego przyjaźnie: V mości Łaska! Witam waćpana, ciekaw, z czym tym razem ? V moś yw;asz? 119 - Z tym samym, wasza książęca mość! - odpowiedział śmiały - Dowiedziałem się, że Olga Włodzimierzówna już przybyła, czemu & cieszę, bo moje starania na marne nie poszły i będę miał okazję do jej m przypaść. Kniaź, wysłuchawszy tego oświadczenia, odpowiedział drwiąco-, - O ile zechce waszmości podać. Inaczej mi bowiem spra\( przedstawiła, niż tyś ją opisywał! - Nie rozumiem, o czym wasza książęca mość mówisz? - Sergil okazał zdumienie, pozornie tak szczere, że starosta spojrzał na niego zdziwieniem: - Jak to, nie rozumiesz? Kłamstwo krótkie ma, acanie, nogi i dłi na nim jechać nie można! - Jakież to kłamstwo wasza wysokość ma na myśli? - młod< mężczyzna zdawał się nadal nie pojmować, o co staroście chodzi. 1 - Waść mi tu głupka udajesz! - starosta dał wreszcie upust złość którą dotąd w sobie hamował. - Łgałeś, że dziewka ci przychylna, a q znać cię nie chce! Na to oświadczenie Łaska roześmiał się, jakby teraz dopii zrozumiał, w czym rzecz. - Nie łgałem, bo łaskami istotnie mnie darzyła, a jeśli się teraz odmieniło, są to zwykłe dziewczyńskie grymasy. Zresztą, czy to waa Nie o to przecież chodzi! - Nie o to? - powtórzył starosta zjadliwie. - A o cóż zatem? - Sprawa jest prosta, rzecz w tym, że ja pragnę dziewki, a wy majątku! Zatem w zgodzie działając łatwo obadwaj nasze pragnie spełnimy. Nie dziewki wola tu ważna, a wasza! Kniaź, zaskoczony tak otwartym postawieniem sprawy, dakl jednak od oburzenia, spojrzał nawet z niejakim podziwem na sW gościa. - Waści śmiałości nie brakuje... - rzucił wręcz z uznaniem f dostrzegam przeszkody... - Przeszkody? A jakież one mogą być, skoro ugodę zawrzemy' Starosta pokręcił głową. ~ zdaje. Inaczej rzecz by wyglądała, gdyby dziewka' łrii"« ieśli nawet widzieć cię nie cW -•—.-„9 - Ona odważy się na więcej niż sądzisz! A zresztą doradców jej nie 7abraknie, nie wyłączając i waćpana! - prychnął zjadliwie starosta. - Mnie? Tak sądzicie? - Tym razem zdumienie Łaski zdawało się . yć szczere, gdyż pojął, że w sytuacji kniazia każdy taką obawę mógłby iywić. Dopiero teraz uświadomił sobie, że w swoich przewidywaniach jjje wziął pod uwagę takiego podejrzenia. Pojął też, że ria nic tu się zdadzą wszelkie zapewnienia czy zaklęcia. Naszło go więc przeczucie niepowodzenia całego powziętego planu, ale mimo to nie dawał za wygraną, ciągnąc dalej: - Zrzeczenie się przed trybunałem nie tak łatwo obalić, nawet adybym był takim przeniewiercą. A jeśli i takiego zrzeczenia będzie wam mało, krzyż ucałuję i na zbawienie duszy zaprzysięgnę ugody do- . trzymać! . : r - Zbawienie na tamtym świecie, a tak wielka fortuna na tym... - zauważył starosta kpiąco. - To i przysięgi wam mało? Cóż więcej mogę uczynić, jak was upewnić o mojej dobrej intencji?! - nieomal bezradnie zawołał Łaska. - Istotnie, nic-więcej, dlatego poniechaj waść tej sprawy, bo nie tylko o trybunał chodzi, ale głównie o sąd królewski, który różny może [wydać wyrok. - Zatem ratunku dla mnie nie ma? - rzucił Łaska przez zaciśnięte [zęby. - Może jeszcze raz sprawę wasza książęca mość zechce przemyśleć? - Gdyby dziewka była ci przychylna, rzecz wyglądałaby inaczej, ale I przymuszona, ani chybi wrzawę podniesie! -już z rozdrażnieniem rzucił istarosta. daje. Inaczej rzecz by wygląaaia, gu?, ej się przedstawia, jeśli nawet widzieć cię nie ch#' 'ola tu znaczy, jeśli waszej będzie przeciwna? ¦"o cnrawe do trybunału wnieść albo wprosi Sergiusz. osta. i - A więc nijakiej nadziei mi nie ostawiacie? -Nie ma co skrywać, że nijakiej! Dlatego poniechaj waćpan dalszych odwiedzin, jeśli nie chcesz, abym przykazał służbie drzwi ci [okazać! - Starosta nie taił już złości, jaką dotąd jeszcze hamował. - Tedy ostań sobie, kniaziu, przy swoim! Ale ja takoż przy js^oim ostanę i obaczym, kto będzie górą! - Łaska przesadnie głęboko 8«onił się staroście, ale gniewna pogróżka była tak wyraźna, że kniaź ^zasnął; ~ Idź, acan, dopóki nie poszczuję cię psami! u Ponury i rozeźlony niczym ranny odyniec wrócił Sergiusz na ^ter?. Kopnął krzesło, które zagrodziło mu drogę, i rozpoczął ro\vkę po izbie. Zawracał od ściany do ściany, złorzecząc i staroście, IV[l'e;mu światu, a jednocześnie obmyślając, co ma czynić dalej. ¦ Zcie, kiedy z wolna się uspokajał, coraz wyraźniej rysowała się na Już droga, jaka mu pozostała. 121 120 Toteż po dłuższej wędrówce wyciągnął się na posłaniu i założywS ręce pod głowę zaczął zastanawiać się nad sposobami wykonaa powziętego zamiaru. . • Jedyną już drogą, jaką ujrzał przed sobą, było porwanie dziel czyny. Potem sama będzie nastawać, by zechciał ją pojąć za żoj A skoro do tego już dojdzie, ten pyszałkowaty i zbyt ostrożny pani • będzie musiał inaczej gadać! Ale wówczas już mu nie popuści i wyr^ z łap to, co prawem będzie jego małżonce należrie! Te rozważania pochłonęły go do tego stopnia, że i gniew w nim wygasł, a myślał już ze spokojem nad sposobem działania: Wreszcie uniósł się z posłania i przywołał swoich pocztowycłB - Baczcie obaj, i ty. Zych, i ty, Kuba, co rzekę - zwrócił się do nil kiedy przybyli. - Sprawa wymaga tajności, toteż jedno niebaczne słowo, a zbyt gadatliwemu zapłacę jak należy! Starosta dziewki mi odmówi! Należy więc dziadygę nauczyć rozumu, i skoro po dobrej woli jej dostać nie mogę, siłą ją uprowadzę! Ponieważ obaj pachołcy wyczekująco milczeli, Łaska podjął pfl mowę: - Lecz we trzech wiele nie. zdziałamy, toteż należy rozejrzeć siej kilku śmiałkami, którzy byle czego się nie zlękną i za< dobrą zapłat! okażą ochotę na taką imprezę. — Takich nietrudno będzie znaleźć - zauważył Kuba. - Byle kogo brać nie można, bo z gębą któryś do starosty ¦ "-»v<;Vać lub sprawności w potrzebie nie o kim nie gadaj i wpierw dobrze każdemu się przyjrzyj. Lepiej sprawy nie rZyspiesząc, by potem nie mieć kłopotów. Na tym Sergiusz zakończył pierwszą naradę ze swymi pocztowymi. >go brać nie można, bo z gę&ą iuuijo ^ pobiec, by nagrodę uzyskać lub sprawności w potrzebie nie okazać —~-Kunłriem. a dobrze każdemu się przyjrzą — Byie Rugu i^. pobiec, by nagrodę uzyskać lub sprawności w ¦ punŁ Toteż nie należy spieszyć z werbunkiem, a dobrze każdemu się przyjrzeć - To prawda, dość wszakże przebiegłych zabijaków po oberżad przesiaduje,- więc wyboru nie sztuka dokonać. Jeno wielu ich bęcbi' trzeba? - spytał Kuba. - Sądzę, że jeszcze trzech, czterech starczy. Ale to jeszcze U wszystko. Musimy bowiem poznać obyczaje na zamku, a zwłas^ gdzie ma komnatę dziewczyna, kto nad nią czuwa, a także, jak spj dnie. Wiem, że lubi jeździć konno, może więc i tu będzie chciała zażi spacerów, co wielce ułatwiłoby nam zadanie. Ty, Zych, jużeś tampŁ jakąś służebną przygruchał? Chyba to od niej słyszałeś, że Pan1 przybyła na zamek? Zych uśmiechnął się. - Przy kości dziewucha, służy za pokojową. Zmówiłem się z| niedzielę... • - Postaraj się spotykać ją częściej i nieznacznie wypytuj o \vs2 Ty zaś, Kuba, połazisz po oberżach i rozejrzysz się za ludźmi. Al Po odjeździe Olgi niewesoły zapanował nastrój w czepielowskim domu. Obie niewiasty chodziły zgnębione i chmurne, Aldona ze współczucia dla przyjaciółki i tęsknoty za nią nieraz westchnęła z żałością, a nawet i uroniła łzę w poduszkę. Oczywiście, najbardziej bolał nad rozłąką z ukochaną Lech, toteż wszyscy domownicy wielce mu współczuli, ale najbardziej Roch. Lecz także Waśko, który mocno przywiązał się do swej przyszłej pani, nieraz zresztą uprzednio dając dowody tego przywiązania, przeklinał Łaskę, bo z listu Huberta wiadomo było, kto przyczynił się do jej odjazdu. ' Już po otrzymaniu tego ostrzeżenia Lech rozważał w rozmowach z bratem i Waśką, jak zaradzić powstałej groźbie. Wszakże wszelkie młodzieńcze pomysły na ten temat, choćby jak ukryć dziewczynę poza Czepielami, aż burza minie, unicestwił kolejny list, tym razem od pana z Niemierzy, polecający niestawianie oporu w przekazaniu Olgi, jeśli takie królewskie polecenie nadejdzie. Zgasił on wszelkie nadzieje każąc biernie czekać, co przyniesie przyszłość. Potem jednak, kiedy istotnie zdarzyło się to najgorsze, w sercu Lecha zrodził się bunt. Tym gwałtowniejszy, że poniesiona strata spowodowała niejako nowy wybuch uczucia, teraz wszakże zaprawionego rozpaczą. Tym buntem zaraził i Rocha, toteż miał z kim , rozważać, co dalej przedsięwziąć i czynić, by nie siedzieć bezczynnie, Podczas gdy miła cierpi niewolę. Do tych rozważań wciągnęli i Waśkę Cedząc, jak nieraz dzięki sprytowi i bystrości umiał znaleźć wyjście z niejednej biedy. Lech w swoim zgnębieniu odczuwał potrzebę działania, i to tak Przemożną, że gotów był gnać za ukochaną i choćby strzegło ją stu SInoków, wyrwać z niewoli. To pragnienie było tak silne, że nawet nie Ustanawiał się, jak tego dokonać. Było bowiem oczywiste, że musi wyprawić się na Litwę, dotrzeć do ,r°dna i tam dopiero po rozpoznaniu sytuacji pomyśleć o dalszym la»aniu. Pozostało tylko rozstrzygnąć, czy wymknąć się bez uzyskania % matki, czy też pokonać jej opór i uzyskać przyzwolenie. Ale Etyczny Waśko od razu rozstrzygnął te wątpliwości, jj T Sprzeciw wielmożnej pani zapewne, paniczu, napotkacie - zwró-'? do Lecha - ale nie godzi się bez powiadomienia rodzicielki dom 123 122 opuszczać. Poza ową przyczyną jest i inna - otóż tego, co manfy w gotówce, nie starczy nawet na oberżę i paszę dla koni, a.będziemy mieli także i inne ekspansa, i to chyba spore. Więc nie tylko zgodę należy uzyskać, ale i o gotowiznę prosić... ¦¦—.' Bez zgody matki nie będziem mieli boskiej pomocy - oświadcz! Roch. - Toteż kłopocz się, byś przyzwolenie uzyskał. - A więc jeszcze dziś będę z nią gadał! - zawołał Lech. - A jeśli ij zezwoli, to i tak pojadę, choćby sam jeden! Una wysłuchała nieskładnego wyznania syna. Kiedy wreszcie zamilkł zaskoczony brakiem jakiejś żywszej reakcji: protestów, wyra. zów potępienia czy obaw, spojrzała mu w oczy i oświadczyła spokojnie: - Sądzisz, że jestem zdziwiona? - uśmiechnęła się lekko. - Od początku widziałam, jak gadasz z Rochem po kątach, o czym, nietrudno było się domyślić, zwłaszcza kiedy do waszego spiskowania wciągnęli!- cie i Waśkę... - I nic nie mówiłaś? Czyżbyś nie była temu przeciwna?! - z nadzieją w głosie zawołał Lech. - Trudno matce nie być przeciwną, skoro widzi, jak syn zamierza porwać się na tak hazardowe przedsięwzięcie... - A więc i domyślasz się, o czym radzimy? - Czy to było tak trudne? - Una spojrzała kpiąco na syna - Oczywiście, że domyślałam się i wcale mnie to nie dziwiło... - Nie dziwiło? - Lech był nadal zaskoczony spokojem matkij - Nawet miałabym ci za złe, gdybyś założywszy ręce czekał na boże] zmiłowanie, pozostawiwszy miłą twemu sercu dziewczynę w biedzie. Ja bym nigdy nie darowała twemu rodzicowi, gdyby mi nie pospieszy' z pomocą w potrzebie. - Ale ponoć ratował cię, zanim jeszcze poznał? - Stare to, synku, dzieje... Ale kiedy już poznał, tym bardziej o mnie. Toteż sądzę, że i on nie byłby przeciwny twej zamierzo: wyprawie, jaka by hazardowa ona nie była... - A zatem nie sprzeciwiasz się?! - wybuchnął radośnie przypadając do rąk matki. - Królewski rozkaz spełniliśmy, a że dziewka ci wzajemna i o stajesz, tego nikt za złe ci nie może wziąć! Przeciwnie, honor na sztf byś naraził, gdybyś inaczej postąpił! - Dzięki ci, dzięki po stokroć za to pokrzepienie! -wzruszeniem zawołał młodzieniec. > - Dobrze jednak przygotujcie się do tej wyprawy, bo bezpieczni jest. Waśkę weźcie ze sobą i słuchajcie jego rad, bo starszy jest od1 obyty. Będę zresztą z nim jeszcze mówiła. Przed : was w gotowiznę, bo bez niej niczego nie zdziałacie. _ _ J _ kęaZic^iv na miejscu, baczcie, by was ŁasŁca za wcześnie nie cdostrzegł, gdyż ponoć w Grodnie przebywa! - Prędzej my jego wypatrzymy niż on nas! - chełpliwie rz~xicił Lech, [rad, że matka nie tylko pochwala wyjazd, ale i gotowa we sprzeć go pieniędzmi. W tydzień później ruszyli we cztery konie, bo Una zaż^ądała, by towarzyszył im również Dzieweczka, gdyż dzięki niezwykłeji sile i zawziętości w boju wart był kilku wojów. Tęczyński i Niemirowicz rozjechali się, by pełnić Pj?* misje, a i dla Czarnego nastał czas nieustannychpodro.^fk2 3 ał przeważnie w siodle, mając sposobnosc rozpr tfto^ac k tyko wtedy, gdy przychodziło do narad i trzeba było zatrzymać się na Wszakże rezunaiy tych spotkań i narad „Jy r . Czarny dopiero teraz mógł się przekonać, jak mocno Swidr się we znaki na Litwie i jak bardzo się go bano. Nie było wsro i bojarów sprzecznych opinii co do konieczności jego usuni już dochodziło do sporów, to toczyły one tylko sposobów zamiaru. . , Zbliżał się termin wyznaczonego przez Zarębę zatrzymał'się w Wilnie, gdzie wkrótce przybyli i jego ^^^JT ¦ z dobrymi wieściami. Już zatem we trzech czekał, na wezwanie wiec wę wa- Dotrzymał terminu, bo. lipiec jeszcze się nie ^ przyleciał wieczorem pacholik Jaszki z zawiadomieniem, by 'dnia udali się do pałacu biskupiego i powiadomili furtiana, ze P^ i k z Trok do ojca Zachariasza. Kiedy zaś zgodnie z poleceniem zgł swoje przybycie, zostali oddani pod pieczę młodego księdza- len z k Powiódł ich ścieżką pomiędzy rzędami kwiatów, które widać oia klenia biskupiego oka hodowali miejscowi zakonnicy,^ P01^ Waego weiśi do pałacu Wąskimi kręconymi schodami —"icma oisKupiego ui^a. iiuuuv»«u ^jw--------— -. _ ,. Wnego wejścia do pałacu. Wąskimi, kręconymi schodami A ostali ę pl?tro i po chwili zostali wprowadzeni do niedużej konina ty, z u lSlavvionym krzesłami długim stołem i wielkim, dębow o i po chwili zostali wprowadzeni do niedużej konina ty, z onym krzesłami długim stołem i wielkim, dębowyxn krzyżem, lejącym na tle bielonej ściany. , . . ;avmw iuż Ł Za stołem siedział Jego Eminencja biskup Maciej, V3viek0^ ^T i larzec, a przy nim kasztelan Zaręba i marszałek Witoldo^ego dworu, 125 124 i W laskie p stuletnich, leśnych śi Rozpościer sowie oczy głęboki cień. Bór trwał w niczym nie zakłóconej ciszy. Wiatru nL.^,,^., gałęzie drzew trwały w martwym bezruchu, a i z głębi panującej między pniami czerni nie dochodził najmniejszy szmer, jakby noc unieruchomiła wszelkie życie, oddając naturę w okowy snu. Toteż tym groźniejsze wydało się zakłócenie tej ciszy. Najpierw gdzieś w dali traktu rozległy się ciche stąpania, jakby przemierzało go jakieś stado. Z wolna narastały i zbliżały się, aż wreszcie można było i,dosłyszeć zwierzęce chrapnięcia, parskanie i cichy stuk licznych kopyt, I coraz głośniejszy i bardziej bliski. Po chwili zza zakrętu wyłonił się mały poczet kilkunastu jeźdźców. Ale w parę pacierzy potem także i długie ich rzędy, po trzech, czterech obok siebie, tak szeroko, jak pozwalał na to trakt. Tworzyli ciemną/ nichliwą masę z wolna sunącą za małą grupą zapewne wiodących ich rdowódców. Byli podzieleni na oddziały i zbrojni, bo w świetle księżyca j Połyskiwały tu i ówdzie ostrza włóczni, za plecami widać było łuki, a u boków miecze lub szable. Jechali wolno,, milczący, wydając się przez. *° jeszcze bardziej groźni, jeszcze bardziej podobni postaciom nie z tego p^iata, jakby ożywieni z martwych przez Obce siły i nocne ciemności. . Owymi dowódcami wiodącymi swych wojów byli kniaziowie ygfaunt i Olelko Włodzimierzowiczowie, stary marszałek Gąsżtołd, ,raz Pietrasza, wojewoda nowogródzki. Z nimi jechał również i polskL !an, pan Wawrzyniec Zaręba. Dostał on bowiem właśnie wiado-^E od Czarnego, że kniaź Świdrygiełło, podążając z Wilna, na ^M^szy nocleg zamierza zatrzymać się w Oszmianie. L ° północy brakło jeszcze z godzinę, a do Oszmiany nie pozostało ' Więcej jak milę, spieszyć się więc nie było potrzeby, bo napada 12" 126 postanowiono dokonać na krótko przed pierwszym brzaskiem, gdyi ponoć jest to pora najgłębszego '-¦4*»«rt snu. Wszakże nię tylko ludzkimi * się, że wtrąca się i do historycznych i nocy jeden z wojów przypadek. Zdarł do późna w szynku, ciesząc dziewek, toteż minęła już 1 ulicami do grodu, w którym wiodła' go do placu J ""•"' :j pozostał ze służebnych wzemykał' się uśpionymi iw^er^kmaTIwidrygiełlo. Droga do grodu miał całkiem blisko, narożnego domu, cofnął I Sy i Mrzałbowiem p ddzielnegrupy-Takad^^ i siedem setek, oznaczała . właśnie formovB ocenił ich U1. niebezpieczeństw rzucił się więc w boi „„-. , nnenał ogrodami do zawisa u«~ —- --- , - — ominął plac bacząc, by go bo uciekali pieszo, nie mieli więc szans przed wierzchowcem. L, oagłos bitewnego zgiełku i wrzasku napastników wybiegła przed Lałac książęca drużyna. Ostrzeżeni zawczasu, mieli już kołczany iszłotny na sobie, a u boków tarcze. Najpierw próbowali strzałami, jeśli Le wstrzymać, to choć przetrzebić napastników, potem zaś, kiedy ci Loadli już na nich, zasłaniali się tarczami i parując ciosy usiłowali dawać fcn odpór. Jednak przewaga liczebna była zbyt wielka, by długo zdołali się ić. Rychło wysieczono ich co do nogi i woje kniazia Zygmunta, się jeden przez drugiego, z nim samym na czele, wdarli się do trza budynku. .' Tu wnet pojmano kilku przerażonych dworaków i przyłożywszy im ze do gardeł, rozkazano wieść na pokoje Świdrygiełły. Do wskazanej komnaty za pierwszymi żołnierzami wpadł Zygmunt. W świetle niesionych przy nim pochodni ujrzał bladą jak zjawa niewiastę, okrytą tylko szubą, którą zaciskała kurczowo na piersiach. Stała nieruchomo i wzrokiem pełnym grozy wpatrywała się w zgiełkliwy Mocno zdyszany u^ niebezpieczeństwem,,sam biegł do pałacu.. Gród w Oszmianie był drewniany, otoczony również tylko drewnianą palisadą podsypaną ziemnym wałem, już mocno nadwerężonym - ćniepi i deszcze wymyły w nim wyrwy, wiele 10 bez woay, buwu. ckie „rajzy" docierały wówczas i do tych okouc, a.^ JUŁ najazdów upłynęło, toteż zaniedbano bardziej gruntowa xl tych najaz,uvjvy .. napraw. ' .. - Nie mieli więc nocni napastnicy trudności z ich sforsowaniem, i woje wdarli się na palisadę, szybko, wycięli straż przy bramie, a spi ny oddział, przeznaczony do uderzenia na główny budynek gr0^ zwany pałacem, wpadł na dziedziniec i z wrzaskiem rzucił się * głównego wejścia. Tym oddziałem przewodził sam książę Zygmunt, mając przy boP ' pana Zarębę. Natomiast.dwoma konnymi oddziałami, które miah H ramionami otoczyć wokół wały grodu, by nikt z niego, nie :móM iostać, dowodzili Gasztołd i Pietrasza. Sam gród oszmiański n|| rozległy, szybko więc rozciągnęli się w linię strażniczą, wypatruj; którzy przez boczne furty czy też dziury w balustradzie umyka padem. Takich było sporo, ale mało któremu udało się skr\ dem-zaczajonych wojów. Większość dosięgały strzały Ul um napasininuw. - Ktoś ty?! - wrzasnął Zygmunt. - Gdzie ta sobaka Swidrygiełło?! - Kniazia tu już nie ma, a jam jego małżonka, Zofia... - od-owiedziała kobieta usiłując opanować drżenie głosu, 1- Obaczym, czy nie ma! Przeszukać komnaty, a nie zapomnieć o strychu! - rozkazał Zygmunt najbliższym wojom. - Gdzieś tu musi yć! Dawno stąd uszedł? - ponownie zwrócił się do księżnej. - Kilka pacierzy temu... Przybiegł ktoś do niego i ostrzegł przed mi... - Aż kilka pacierzy? - spytał podejrzliwie Zygmunt. - I już było adomo,że nadciągamy? Coś mi tu, niewiasto, kręcisz! Ale jak cię moi '°je przygniotą w pościeli, będziesz gadać inaczej! Kobieta nic nie odpowiedziała, ale cofnęła się o krok, mocniej *ierając kraje szuby. >a, który w milczeniu przysłuchiwał się pogróżkom kniazia ^¦aręba, który w milczeniu przysłuchiwał się pg y8munta, widząc jego gorejące wściekłością oczy, odezwał się spokój- ~ Sądzę, ze mówi prawdę. Uprzedzałem, żeby formować się w polu, mieście. Chyba już naszej zwierzyny nie obaczym. A miast grozić ^,Ille> dajcie jęj lepiej straż i do posługi służebne. Przecie nie o tę ;t? nam szło. fto, ^ to, stajesz, wasza wielmożność, w jej obronie? - żachnął się Urit, wciąż rozeźlony niepowodzeniem. zarnego 129 - Gdyż z niewiastami nie wojuję i rycerskich obyczajów ¦ strzegam! ¦- Już- ze zniecierpliwieniem rzucił kasztelan. - Raczej prókl wałbym pościgu, wasza książęca mość, a nie tracił tu po próżni] su! - A wiesz, dokąd on pognał?! Nawet rozpytywać nie ma kogo jeszcze w ciemnościach umykał! Ponieważ Zygmunt nie zwracał już uwagi na Świdry gięła /ykorzystał to i polecił stojącemu za nim setnika - Weź ludzi i daj baczenie, by nie napastowano dziewek. AJ drzwiami tej komnaty także postaw straże, bo odpowiesz głowi bezpieczeństwo księżnej pani! Setnik ruszył ze swymi ludźmi, Zygmunt zaś obrócił się ku drzwi i jakby zapominając o kobiecie, odezwał się do kasztelana: - Chodźmy obaczyć, może go jednak gdzieś złapali. A takżą wezwać marszałka Gasztołda i wojewodę Pietraszę, gdy zmusimy dl naradę, co teraz czynić, jeśli tego psubrata nie zdołamy ująć! I* Istotnie, ująć nie zdołano, gdyż Świdrygiełło, ostrzeżony w pc zdążył wraz z najbliższymi bojarami, z Gniedygoldem, wojewoi wileńskim na czele, dosiąść wierzchowców, które na czas podali stajenni, i t tym szczupłym oddziałem, bo liczącym tylko czternaś koni, pognać w stronę Połocka, gdzie po trzech dniach dotarł sz« liwie, znajdując tam schronienie. Jednak napad na jego dwór, pojmanie w niewolę małżonki i Ą nięcie całego mienia, jakie miał ze sobą, było, choć nie całkcfl jednak wielkim sukcesem, i to większym, niż mogło by,to się zdaw gdyż od razu zmienił sytuację w kraju. Na wieść bowiem o tym zdarzen wszystkie litewskie miasta zaczęły słać do Zygmunta wiernopoddatf poselstwa, a litewscy wielmoże i całe bojarstwo okrzyknęło go zgfl ^m Kniaziem. Także .Żmudź i Podlasie wypowiedziały się za WMa Niewiarowicza radosną wieścią, która doszta jagicny w ^ Wkrótce zaś po tym przybyło tam i poselstwo kniazia Zygimi Skutkiem zdarzeń w Oszmianie, nocą z 31 sierpnia na 1 w państwo litewsko-ruskie p-^-^^in &c,n nnsłańca z wiernopod- zausznik i przyjaciel mkuiiu w '^ "^"i ~"~------; , wnuma, a nawet wysłał do niego specjalnego posłańca z wiernopod-?ańcZym pismem, zapewniając go o gotowości do posłuszeństwa • Grodzieński stafosta? - zdziwił się również Czarny domyślając I o kogo chodzi. - Czyżby tylko ze strachu o własną skórę/ 133 132 na I to jest _ poruczenie, o które pytałeś. Może un^j----- i inne, jeśli pojawi potrzeba, ale i to wystarczy. - Jaksa pozostaje nadal przy waszej wielebności? - Tak. Sprawa, którą prowadzi, utknęła po śmierci Bukwy w miejs-cu, ale może ruszyć każdego dnia, toteż musi pozostać przy dworze.,. - Rozumiem, choć spodziewałem się, że będzie mógł jechać n mną... - Z wyjazdem musi poczekać. Zresztą teraz zbytnio się nie tn toteż odpoczynek nie jest mu potrzebny, a małżeńskie obowiązki z nawiązką zdąży odrobić... - zakończył kpiąco ksiądz Andrzej. Czarny nie zatrzymał się dłużej w Lublinie, tym bardziej że królewski dwór rychło udawał się do Sandomierza. Nie dał wi# wierzchowcom odpocząć i już następnego dnia ruszył do Czepiel. i Powitany gorąco, początkowo mocno był zaskoczony nieobecnoś-' cią chłopców. Ale wysłuchawszy wyjaśnienia Uny, skinął potakująco głową. - Słusznieś uczyniła zezwalając, a nawet wspomagając ich wyjazd. Nie uchodziło postąpić inaczej, choć Lech bardziej chyba słuchał głosi serca niż rycerskiego obowiązku. - Nie neguj i tego drugiego głosu, bo krzywdę mu czyni*" - zauważyła Una. - Ależ nie neguję! - roześmiał się Hubert. - A poza tym rad jestem że samodzielnie będą sobie, poczynać! Młodzikami przecież już nie 9 odzielnie bęą , by pokazali, co potrafią! Wszakże niebezpiecznej podjęli się imprezy... - Nie inne ich i w przyszłości czekają, bo niespokojne .teraz toteż mąż w siodle musi je spędzać, a nie pilnować, czy mu się cielą. Niech więc nawykają do niebezpieczeństw, boć babskiej sp się trzymać. Chyba po to, aby ją unieść. mniałeś dobrych oby Wyszukaniem w Grodnie odpowiedniej kwatery zajął się Waśko. Uznał, że powinna być wygodna, gdyż należało się liczyć z dłuższym pobytem, a przy tym i niezbyt odległa, choć leżąca raczej na uboczu. Nie miał z tym jednak dużego kłopotu, bo dworów i dworków otoczonych palisadami, a także zasłoniętych drzewami, było sporo. Znalazł kwaterę u starego pszczelarza, przy bocznym zaułku. Dom otoczony był sporym sadem, wśród którego stały długie' szeregi uli, stanowiące troskę gospodarzy i źródło ich dochodów. Było to leciwe już małżeństwo, którego syn pracował na książęcym zamku i tam się kwaterował. Zastanawiał się Waśko, czy nie będzie to stanowiło niebezpieczeństwa dla ich zamiarów. Ale przyszło mu też namyśl, że być może okaże się i pomocne, jeśliby młody Bierkut - bo tak nazywali się gospodarze - był godzien zaufania, i udałoby się wejść z nim w komitywę. ¦ . ¦ • Odwiedzał jednak rodziców tylko w niedzielę, więc rozstrzygnięcie tej sprawy zostawił do sposobności. Kwatera'była wygodna, bo dostał dwie izby, jedną dla paniczów, drugą dla siebie i Dzieweczki, a i dla koni znalazło się miejsce w gospodarskim obejściu. Odbywali teraz we trzech nieustanne narady, gdyż Dzieweczka I wolał krzątać się przy koniach niż słuchać wywodów, z których niewiele umiał pojąć. Szybko też doszli do przekonania, że pierwszym czekającym ich zadaniem jest odszukanie Łaski, ale w ten sposób, by samym nie zdradzić się ze swoją obecnością. Było oczywiste, że musiał przebywać w Grodnie, gdyż przebywała tu i Olga, która stanowiła cel jego zabiegów. Drugim więc zadaniem i pozostawało dowiedzieć się o jego zamierzeniach: jakim mianowicie sposobem zamierza zdobyć dziewczynę? Uzyskanie jej zgody było wykluczone, zatem istniała groźba, że będzie starał się uzyskać tę zgodę j °d starosty. Ale to również wydało się mało prawdopodobne, bo różnica stanów i znaczenia była zbyt wielka, by młody sztachetka mógł na to Uczyć; W jaki zatem sposób zamierzał osiągnąć cel? Czyżby zamierzał dokonać porwania? Byłby to zamysł szalony, wszakże jedyny, jaki mógł wchodzić w rachubę,. Zanim jednak znajdą się odpowiedzi na te pytania, cielą. Niech więc nawykają do meuez,^* już nie pora się trzymać. Chyba po to, aby ją unieść. - Waćpan włócząc się po świecie zapomniałeś dobrych i "byle co gadasz! - ofuknęła męża Una. L2SSh5fe2^^4 *» »" sSrost a Łaska! więc przede wszystkim od mego *ąć 135 134 - Przecież nie wiemy, gdzie jest? - zauważył Roch. - Może w ogól go tu nie ma i będziemy szukać wiatru w polu? - Gdzie zatem byłby? Czyż nie po Olgę wybrał się na Litwę? Zatem gdzie, jeśli nie do Grodna? - Czy gadałeś już z tym młodym Bierkutem? Co to za człek?-- Lec] zwrócił się do Waśki. - Zwie się Aleksander, toteż wołają go Saszka. Bystry chłopak, la ze dwadzieścia. Na pieniądz łasy, może się dogadamy? - Co rabi na zamku? - Pracuje jako pomocnik kucharski sposobiąc się do tego zawodl - To dobrze. Wie zatem, co dzieje się w pałacu, bo gdzie, jak nie w kuchni, służba rozpuszcza języki. - Toteż potwierdził, że panienka przebywa na zamku. Jest z nie i stara Tekla, ta zielarka z Niemierzy. -¦ Pilnuj więc, Waśko, tego Saszki i nie szczędź mu paru groszy, bc ważny może to być dla nas sojusznik! - Wszakże ó Łasce wie tylko tyle, że jakowyś młody szlachcic gada: raz i drugi ze starostą. - Zatem o Sergiuszu wiełe się od niego nie dowiemy. Gdzie więc szukać? - Trzeba by pochodzić po oberżach, może tam czegoś się udj dowiedzieć?'Wszakże Dzieweczka niewiele nam w tym pomoże. Was Łaska zna, więc mnie pozostaje tym się zająć, innego sposobu nfc widzę... - A czy ciebie także nie zna z Czepiel? -Na szczęście nie. Jeśli mnie widział, to tylko z daleka, i to wśrói innych, więc tego się nie obawiam. Ja wszakże poznam go od raz:™ ,• - Poza szynkiem czy oberżą jest jeszcze jedno miejsce, gdzie można by go spotkać. Choć huncwot, ale do kościoła przecież chyba chodzi -wtrącił Roch.1-Trudne to nie będzie, bo jest tylko jeden, bernardynów pod wezwaniem Świętej Zofii... Jeśli i Dzieweczka wie, jak wygląda, niechby co niedziela tam chodził, może go spotka? Skoro wówczas w nim pójdzie, dowie się, gdzie mieszka. To chyba potrafi. -To dobra rada - przyznał Waśko. - Trzeba mu wszakże dobrze do łba nabić,, co i jak ma czynić! - Ty zaś od dziś łaź po oberżach. Wiele ich w mieście nie ma, ^ lub cztery. - Wystarczy, by nachlapać się piwa! - roześmiał się WasK - Szczęściem nie takie ono złe, by nie stało ochoty na parę kufelk0 - Obyż tylko i Łaska był tegoż mniemania... - mruknął Lech. - 136 jeśli coś zamierza, będzie się raczej ukrywał. Dlatego, kto wie, czy bardziej nie poszczęści się Dzieweczce. Jednak najbliższa i następna niedziela dowiodły, że szczęścia nie miał, bo wracał na kwaterę z niczym. Waśce też nie lepiej się wiodło, bo mijał dzień za dniem i mimo że już od południa obijał się po mieście i zaglądał do szynków, nigdzie Łaski nie spotkał. W czasie jednak tych odwiedzin zdołał nawiązać sporo znajomości, głównie jednak wieczorami, kiedy na kufelek piwa zaglądali poza miejscowymi kupcami czy majstrami ich czeladnicy lub praktykanci kupieccy. Bywali też i osobnicy bardziej podejrzani, niby szukający służby, bądź przybyłe nie wiadomo skąd obieżyświaty, a nawet zwykłe włóczęgi, szukające łatwych zarobków. Miał więc Waśko do kogo się przysiąść i pogadać. Wszakże ta gadanina nie przeszkadzała mu pilnie baczyć, kto z nowych gości przybywa na salę. Wciąż jednak nie zdołał spotkać młodego Łaski. W rozmowach usiłował nieznacznie rozpytywać o niedawno przybyłych do miasta, ale takie okrężne pytania nie dawały rezultatu. Jednak przygotowany na trudności nie tracił nadziei, że w tak niedużym mieście wreszcie natrafi „na przybysza z Matczy. Nadzieje te spełniły się wreszcie, choć w okolicznościach, których zupełnie nie przewidywał, więc początkowo nie wiedział nawet, że jest u celu swych wysiłków. Któregoś popołudnia, kiedy sala oberży, do której zaszedł, była jeszcze pustawa i sam zasiadł za stołem, przybył nowy gość. Już raz czy drugi zdarzyło się Waśce spotkać go w większej kompanii, więc się znali: Przybysz ujrzawszy, że siedzi sam, zbliżył się i powitawszy go zajął miejsce obok. Był to młody mężczyzna, lat dwudziestu kilku, o płowej czuprynie i okrągłej, zwykle wesołej twarzy. Zwał się Kuba i ponoć pracował u któregoś z miejscowych kupców. Po krótkim powitaniu i zamówieniu trunku zagadnął: - Sam siedzisz? Wciąż jeszcze nie znalazłeś nowego zatrudnienia? - Ano, nie. A ty wyrwałeś się z roboty, że cię tu widzę? - Chodziłem z polecenia swego patrona, tom skorzystał, by Wychylić kufelek. - Zamilkł i chwilę przyglądał się swemu kompanowi/ : **reszcie rzucił żartobliwie: ~ Wiesz co, Waśko, skoro szukasz, jak mówisz, służby, może n°głbym ci być pomocny?! Widzi mi się, żeś chłop bystry i nie ułomek, lesli i niestrachliwy, możebyś się i nadał?! Nadał? Ado czego? ' Jeden z moich kumpli gadał mi niedawno, że jest tu taki jeden 137 panek, który śmiałych chłopaków chętnie by przyjął do swego pocztuł Ponoć w dłuższą drogę się wybiera i potrzebuje paru takich, co się bvj czego nie ulękną, boć wiadomo, że w podróży o przygodę łatwo. - Któż to taki? - Waśko udał zainteresowanie, nie przywiązuje zbytniej wagi do propozycji, gdyż przecie służby nie szukał. - Możny pan i nie sknera. Przy-nim mógłbyś dobrze zarobić! - A dokąd zamierza się udać? Daleka to droga? - Do Korony, ale dokąd, tego nie wiem. - Zależy, gdzie do Korony. Bo jakby zaciągnął człeka na kraj świata, samemu przyszłoby wracać i za darmo... - O to się nie bój. Jak szczęśliwie drogę odbędziecie, to i na| powrotną otrzymasz, to szczery pan! - Hm... -Waśko zastanawiał się nad odpowiedzią nieświadom, jak blisko stoi celu swoich zabiegów. - Musiałbym z nim pogadać, bo człek musi wiedzieć, do kogo i za wiele idzie na służbę. Byle jakiej nie wezmę, tak mi znów nie spieszno... ¦- Tedy rozważ sobie i daj mi jutro znać. Ja pogadam z tym kumplem, który i mnie namawia, bym do nich przystał, i doskoczę tl jutro o tej samej porze. A jak rzecz dojdzie do skutku, to za moje starania postawisz mi piwo! - Kuba roześmiał się klepnąwszy towarzyi sza po ramieniu. ¦ Waśko na kwaterze nie wspomniał o tej rozmowie uznając, że niewarta nawet gadania. Ale ostatecznie postanowił pójść na spotkanie, by nie popaść w podejrzenia i utrzymać się w roli, jaką grał. Kuba był już na miejscu i spytał od razu: - No jak? Ruszamy w drogę? - Toś ty się zdecydował? - Jakbyś wiedział! Co tu będę siedział? Kupcem nie zamierzam ostać, chętnie więc zaznam nieco przygód.' - To już gadałeś z tym panem? Kto to zacz? A głównie skąd? Bo^za daleko nie pojadę! - - Z chełmskiej ziemi. Jeśli chcesz, to cię do niego zawiodę i sam wszystko z nim obgadasz, a i on tobie się. przyjrzy. Wzmianka o chełmskiej ziemi zabrzmiała w uszach Waśki niby sygnał myśliwskiego rogu. Czyżby to.łaskawy Bóg sam podsuwał ttfl Łaskę? Czyżby to właśnie był on? Ten błysk nadziei wzbudził w nim podniecenie, które wszakze opanował, rzucając niedbale: . ; - Pewnie, że bez tego się nie obejdzie! Nie wiem, czy służbę przyjn? ale pogadać mogę. Jeśli zapłaci godziwie, nijakich przygód się nie bo# gdyż za mieczyk też potrafię chwycić! 138 ; ."-¦¦. - Tak też sądziłem! Tedy możemy iść, choćby i zaraz! To niedaleko, dużo czasu nie stracę! Istotnie, skręcili w drugą przecznicę. Stanowiła ją wąska uliczka, piaszczysta tak jak i inne w mieście. Były to właściwie zwykłe drogi po deszczach tak błotniste, że nawet pieszemu trudno było przejść. Domy przy nich stały przeważnie w głębi, ukryte między drzewami. Tylko bliżej zamku i targowego placu tworzyły bardziej zwartą zabudowę i miały sklepowe lady, bądź wejścia wprost z drogi. Brama była rozwarta, więc weszli od razu na podwórze, gdzie Kuba pozostawił towarzysza, i zdradzając obeznanie z obejściem, co dało Waśce do myślenia, ruszył ku domowi. Nie było go dłuższą chwilę, a kiedy się ukazał, szedł z nim człowiek, na widok którego Waśce szybciej zabiło serce. Był to bowiem młody Łaska we własnej osobie. , Zbliżył się i obrzucił przybysza bacznym spojrzeniem, ale nic nie wskazywało na to, że wie, z kim ma do czynienia. Na zdjęcie bowiem przez Waśkę czapki i jego uniżony ukłon, odpowiedział, niedbałym skinieniem głowy: - Jak się zwiesz, przyjacielu? - zagadnął nie odwracając oczu z jego twarzy. - Waśko, wielmożny panie... - U kogo ostatnio służyłeś? Waśko spodziewał się indagacji, więc odpowiedział bez wahania: - U jednego gdańskiego kupca, w ochronie jego taboru. 1 - Czemuś zatem porzucił tę służbę? Gdańscy kupcy dobrze ponoć płacą? - Nie "porzuciłem, ale mnie i paru innych odprawił, kiedyśmy dotarli do krzyżackiej granicy. - No cóż, widzę żeś nie ułomek, mógłbym cię wziąć do swego Pocztu, jeśli umiesz bronią władać i byle czego się nie boisz... ~ Toć zbrojno owemu kupcowi służyłem i przychodziło dawać zbóJom odpór! . • ~ Sądzę więc, że i mnie się nadasz! Ale to sobie spamiętaj, że ^archolstwa nie ścierpię i posłuszeństwa we wszystkim, co rozkażę, będę ™agał. Ale też i zapłaty nie poskąpię! Rad zatem będę służyć wielmożnemu panu... - Waśko znów hł czapki z ukłonem. Gdzie teraz mieszkasz? U jednego z tutejszych znajomych. Dał mi komórkę przy stajni... 139 - Możesz zatem od jutra przenieść się tutaj. Kwaterę dostanie! bardziej godziwą i spyżę takoż. - Jutro niedziela, stawię się w poniedziałek. Ale jaka będzij zapłata, wielmożny panie? - celowo zainteresował się Waśko, by nje wypaść z roli. - Trzy grosze dziennie, a jeśliby przyszło dobywać oręża, postąpi do pięciu. Waśko uznał, że należy okazać zadowolenie, bo istotnie nowy paD zdawał się skąpy nie być, tym bardziej że o jakiejś konkretnej pracy nawet nie wspomniał. - Dziękuję, wielmożny panie! - rzucił więc z uśmiechem. - Rad wam będę służyć! To niespodziewane spotkanie i jego rezultat przeszło najśmielsze oczekiwanie Waśki, toteż wracał na kwaterę, jakby mu u ramion skrzydła urosły. Nie tylko bowiem znał już miejsce pobytu nieprzyjatie-la, ale w dodatku dostał się w poczet jego szeregów, co, jak dtibrze rozumiał, ogromnie ułatwiało dalsze poczynania. Równie zaskoczeni i uszczęśliwieni byli obaj bracia, kiedy im opowiedział o swoim nieoczekiwanym spotkaniu i "rezultacie, jakie przyniosło. Teraz już wiemy nie tylko, gdzie przebywa, ale będziemy znać ™""ł eip Lech. , - Teraz juz wiem> m>. i jego poczynania! - ucieszył się Lech. - A przez młodego Bierkuta można będzie wiedzieć, co robi - uzupełnił Roch. - Czy nie przesłać jej przez niego kartki z paru słowami wiadomości? - zastanowił się Lech. - Poczekałbym z tym - poradził Waśko. - Kartkę mogą przyłapać, a wtedy wzmogą czujność przy strzeżeniu panny. Na razie wystarczy,? coś niecoś o niej nam donosi. Ostatnio mówił, że jeździ na kon* spacery, a łatwiej ją porwać z siodła, niż z zamku. - Obawiam się, czy nie to samo obmyśla i Łaska... - mruknął Le* - Wkrótce będziemy o tym wiedzieli! - rzucił wesoło Waśko. - Toteż musimy teraz coś postanowić! - z przejęciem zawołał R°c -1 to szybko, by nas nie uprzedził! On ludzi nie na próżno werbuje, to' i my musimy zakrzątnąć się koło tego! -Masz chyba słuszność...'- zgodził się Lech w zamyśle01 - Istotnie, może nas uprzedzić... - Od jutra tedy i my musimy zabrać się do werbunku! - Ale kto będzie to robił, skoro Waśki nie stanie? - My dwaj, bracie! Teraz nie ma co oglądać się na tego gada \Viemy, że po mieście nie łazi, tedy w gospodach go nie spotkamy, a to liajlepsze miejsce, aby znaleźć sposobnych ludzi! - Pogadam także z Bierkutem - oświadczył Waśko. - Jużemsię na tyle z nim zaprzyjaźnił, że na pewno mi pomoże. - Aby bez rozgłosu, upomnij go o tym - ostrzegł Lech. - Może wreszcie ruszymy z miejsca - westchnął przy tym. - Dnie mijają, a myśmy utknęli niby szkuta na mieliźnie! - Teraz się rozruszasz! - pocieszył1 go Roch. - Jutro niedziela, więc Bierkut do nas zajrzy, niech więc Waśko z nim gada, a my już dziś idźmy do miasta! - Nie musisz poganiać, mnie na pewno pilniej niż tobie. Zaraz po ¦ obiedzie ruszymy. - Mógłbym paniczom towarzyszyć, bo mam już jakie takie rozeznanie wśród bywalców - wtrącił Waśko. - Jakżeś się umówił z Łaską? Kiedy rozpoczynasz u niego służbę? [ - spytał Lech.: - W poniedziałek. - Zatem dzisiejszego i jutrzejszego popołudnia istotnie możesz nam bardzo pomóc... * - Ale razem iść. nie możemy. - To się rozumie! Pięknie by było, gdyby nas ujrzał przy jednym stole! Ty gadaj osobno,.a jeśli znajdziesz chętnego, dasz znak temu z nas, który będzie na sali... . c - Musimy jednak wiedzieć, wielu ludzi mamy zwerbować? - zauważył Roch. - To ustalimy po tym, jak Waśko powie nam, jakie siły będzie miał ten sobaczy syn. Do tego czasu trzeba brać każdego, jęto się nada. Nadmiaru nie ma co się bać. - W jaki sposób będziesz nam donosił? To ważna sprawa, bo Przecież musimy być w ciągłej styczności, gdyż dalsze działania Łaski °?dą jeszcze ważniejsze niż to, jak silny ma poczet. - Masz rację - zgodził się Lech. - Wszakże sposób niełatwo I ^aleźć... - urwał, zamyślając się. - My przecież także musimy mu d°nosić o.swych działaniach... . - No właśnie... Ale jak to czynić? - CcC.,va Bierkut udzieli nam pomocy - oświadczył Waśko. «»-»-.7^Kipocim nare groszy. Sądzisz, że zdoła ci wieść przekazać dosc rychło? 141 140 O to bądźcie, spokojni! Niech nam teraz gospodyni da posft* pewno sie zdradzi, żeś jej w odda a,bo jej, i Tekli? bobrze, przygotuje ^P-^3 LS V'aśko uśmiechnął się - ^^^Tni^ niczym na piękny krasne ma lica i kibic powabną, cz!^*E A4inna odpierwszego obrazek, ale kromP?dawu mato co^ęcej czuje & ^ ^ % - Waśko uśmiechnął się - jaK się iu uu^v i lica i kibić powabną, człek spojrzy na nią niczym na piękny ale krom podziwu mało co więcej czuje... A inna od pierwszego wejrzenia tak krew burzy, że zda się łyżką byś ją jadł, a mężowie się o nią biorą... znalazł - mruknął Lech, bez trudu pojąwszy, kogi) - Filozof się pocztowy miał na myśli. - Filozof nie filozof - Waśko nie przejął się krytyczną oceną jego uwagi - ale, tak po prawdzie, kłopotów nam panienka nie szczędzi.., Najpierw Henryk, teraz ten Sergiusz... Nie przeczę, że tego warta, ale radzę co rychlej wieść ją do ołtarza, co zalotników znacznie uśmierzy.., - Zamknij gębę, bo dam w łeb! - rozgniewał się Lech, tym bardziej że Roch roześmiał się potakując. Znalezienie ochotnych do żołnierskiej służby nie trwało długo, tytt bardziej że i Bierkut okazał się pomocny, bo nie tylko podjął s" utrzymania łączności z Waśką, ale przysłał dwóch niezgorszych zabijaków, wszakże, jak się okazało, pochodzących z uszlachconych rodów, zubożałych jednak po krzyżackich najazdach. Od Waśki dostali wkrótce wiadomość, że Łaska ograniczył W" bunek do czterech ludzi, będzie więc miał pod sobą wraz z własny pocztowymi sześć szabel. Lech postanowił więc więcej niż sześciu J werbować. Czterech brakujących znaleźli z Rochem dość szyb i przyszła pora, by opracować już dokładnie plan działania. Wiedzieli już, że Olga nieomal codziennie wyjeżdża na ko* przejażdżki w asyście dwóch albo i trzech zbrojnych, była to ' doskonała okazja, by porwać dziewczynę. Wiedziała już z przesł przez Bierkuta kartki o ich obecności, jak i niebezpieczeństwie ze so Łaski, zatem była przygotowana na ich dalsze działania. i Aby jednak ustalić resztę szczegółów, trzeba było porozumieć się L Waśką, tym bardziej że Lechowi chodziła po głowie pewna myśl, Itórej wprowadzenie w czyn wymagało uprzedniego porozumienia L pocztowym. ^ Dzieweczka ruszył więc na zamek, by odszukać Saszkę i dać mu polecenie dla Waśki. Bierkut musiał uwinąć się szybko, gdyż jeszcze tego I/jeczoru wezwany .zjawił się na kwaterze. ', ,¦ . . j - Co u was? - zagadnął go Lech od razu po powitaniu. - Chyba lada dzień ruszy. Czeka tylko na jakąś wiadomość, licho L jednak wie, na jaką... Właśnie wybierałem się do was, byście ruszali, go ubiec. - Czeka, bo być może gotuje rozstawne konie... -zastanowił się JRoch. - Albo gniazdko, boć do Matczy ją nie powiezie! - roześmiał się feko. . - Stul gębę! - z wściekłością rzucił Lech. Rozzłoszczony tą uwag% bhciał dać jeszcze upust złości, ale Roch zażegnał burzę rzucając [podnieceniem: I - Musimy ruszać, chociażby i jutro! Należy od świtu postawić przy pmkowej bramie strażnika, by dał znać, skoro ujrzy, że Olga wyjeżdża! - Nie! - nieoczekiwanie zaprzeczył Lech. - Postanowiłem sprawę [przeprowadzić inaczej. .,.-.. [ Obaj towarzysze spojrzeli na niego z zaciekawieniem, ciągnął więc [dalej: ¦ . - Pozwólmy mu porwać Olgę, a dopiero odbierzemy ją od niego! - A to czemu?! - zakrzyknęli nieomal razem, a Roch dorzucił: Będzie ją przecież strzec zaledwie dwóch albo trzech pachołków, 1 którymi sobie poradzimy,-Łaska zaś będzie miał ośmiu ludzi! My będziemy mieli dziesięciu, do tego Dzieweczka starczy za . Napadniemy ich z zasadzki, co także ułatwi zadanie! Ale -, że sprawa ani chybi nabierze rozgłosu, przy czym starosta nas .^rżylby o porwanie bratanicy! A także o pobicie jego ludzi, bez czego inie obejdzie, bo będą przecież stawiać opór! Czyż zatem nie lepiej, by Powiadał za to Łaska, a my mieli dziewczynę? "aśko, usłyszawszy to wyjaśnienie, roześmiał się. j^ Dobrze to panicz obmyślił! - przyznał rozbawiony.¦- Ten kocur le myślał, że spyrkę ułapił, a my sprzed nosa mu ją sprzątniem! Natomiast starosta nam wdzięczność będzie musjał za ratunek ' choć zapewne kwaśno to uczyni, gdyż bratanicy nie odzyska... >einił również rozweselony Roch. - A że panna będzie wolała 143 142 ż nami zostać, za to nie możem przecież odpowiadać... - wzdychając obłudnie. - Należy więc zaraz słać pannie nową kartkę z poleceniem, fl najbliższe przejażdżki odbywała traktem wileńskim - poradził Waśko - W ten sposób to Łaska będzie musiał stróżować przy bramie, mjH będziemy wiedzieli, gdzie wybrać miejsce zasadzki. A także naK uprzedzić Teklę, by nie narobiła wrzasku, kiedy panienka nie na zamek. - A właśnie... Co z tą starą? - zatroszczył się Roch. - Niech czeka, aż ktoś po nią przybędzie - zadecydował Lech - Starosta przecież przeciw niej nic mieć nie może. Wnet piszę kartfo i zaniesiesz ją Bierkutowi - zwrócił się do Waśki. Teraz pozostawało już tylko czekać na sygnał od niego. Wszakże Łaska oszczędził im zniecierpliwienia, gdyż dopiero w d\»i dni potem wieczorem Waśko nadleciał z wiadomością: - Rozliczył się za kwaterę, a jutro ma przybyć kryty wóz dla panuj - oznajmił już od progu. ¦ I - Nie wiesz, dokąd zamierza się udać? - zagadnął go Lech zrywaj^ się na nogi. - Kuba wspominał coś o Litwie... Ale to przecież nieważne! W - Trakt wileński będzie mu na rękę i tam się zasadzi... - mrukni Lech, jakby w odpowiedzi na jakieś swoje myśli, po czym ciągnął:' - Zatem Łaska ruszy pojutrze... A więc jutrzejszy dzień, potem noc będzie trzeba jeszcze czekać... - westchnął. Istotnie, czas nie bacząc na ludzkie pragnienia - dla jednych biegnit za szybko, dla drugich za wolno - przebywał swą drogę z obojętni jednostajnością odmierzając godziny, wreszcie jednak dotarł do środo wego poranka. Wszakże owa obojętność czasu na stan jego ducha dals się Lechowi mocno we znaki. Wszyscy ludzie byli na miejscu, bo śpiąc na sianie czuwali wierzchowcach, które musiał dla nich dokupić. Wiedzieli, że Olga nie wyjedzie wcześniej niż gdzieś około połudnt zatem i Łaska, który będzie pilnował jej wyjazdu, także wcześniej"' ruszy. Mimo to, by go uprzedzić, ruszyli już wczesnym rankiem,™ bardziej że miejsce, już wybrane do zasadzki, musiało znajdować w dostatecznej odległości od miasta. By nie zwracać na siebie uwagi, wyjeżdżali po dwóch, a p0' spotkawszy się w wyznaczonym miejscu, już w gąszczu lasu. po^ wzdłuż traktu, do upatrzonej wśród zarośli, dobrze osłoniętej kryj0* Znajdowała się tuż przy gościńcu. Tu pozsiadali z koni, LechĘ 144 jednego z ludzi na czaty, by zawczasu ostrzegł ich o zbliżaniu się oddziału Łaski, i rozpoczęli znów oczekiwanie, tym razem już nie nużące, a pełne napięcia. Tego ranka nie mniej od Lecha była podniecona Olga. Od chwili otrzymania wiadomości drżała, czy dopisze pogoda, potem, mimo że nastał słoneczny dzień, nie mogła doczekać się pory, o której zwykle przychodził pacholik, by powiadomić o gotowości wierzchowca i pocztu. Zawczasu już uściskała Teklę zapewniając, że rychło z pewnością ktoś po nią przybędzie. Nie obawiała się jednak pozostawić opiekunki na zamku, gdyż ta, dowiedziawszy się o reumatycznych niedomaga-niach starosty, ofiarowała się robić mu okłady. Początkowo przeklinał je utyskując, że pieką zbyt mocno, ale potem odczuwał widać ulgę, bo sam się o nie dopominał. Obawiała się więc, że raczej będzie robił trudności ze zwolnieniem zielarki. Wreszcie zjawił się pacholik. By nie zdradzić się przed nim, Olga kiwnęła tylko głową Tekli, przeżegnała się ukradkiem i nie mogąc już opanować zniecierpliwienia, biegiem ruszyła ku schodom wiodącym do sieni. , . Wkrótce, mając za plecami trzech zbrojnych w miecze i włócznie pachołków, minęła zamkową bramę i nie zwracając zbytniej uwagi na pieszych, pognała wierzchowca. Minęli galopem ostatnie domki przed-¦ mieścia i wypadli na wileński trakt. Tylko krótki pas zagonów dzielił przedmieście od mrocznej ściany i puszczy ciągnącej się potem wiele mil. Rychło więc ze słonecznego | blasku wrześniowego dnia wpadli w cień leśnych olbrzymów. Światło nie przenikało przez gęstwę ich liści, toteż zaraz powiało chłodem i małą i grupę galopujących ogarnął mrok. Nie ujechali jednak więcej niż pół wiorsty, kiedy Olga ujrzała na drodze półkolistą budę jakiegoś wozu. Jechał wolno, nieomal krok za krokiem, więc wkrótce go doścignęli i właśnie zaczęli mijać, kiedy raptem spomiędzy drzew wypadło kilku konnych i z dobytymi szablami rzuciło się na wojów dziewczyny. Ci nastawili włócznie, ale przewaga napastników była znaczna, więc °d razu dwóch z nich zleciało z siodeł. Jedynie trzeci, widząc los °warzyszy, z miejsca zawrócił i rzucił się do ucieczki. Nikt go wszakże le scigał, więc cwał jego konia wkrótce zacichł za tumanem kurzu, jaki Uił za sobą. Do wierzchowca Olgi doskoczył zaś jeden z rozbój- j cnwyCi! g0 za uzdę, by uspokoić spłoszone zwierzę. Czarnego 145 Od razu rozpoznała w nim Waśkę. Ponieważ pozostali jeźdźcw jeszcze się nie zbliżyli, więc rzuciła mu szybko: - Wąsko! Uciekajmy...! - Cicho! - rzucił półgłosem, ale rozkazująco, potem już głośno i pokornie mówił dalej, gdyż Łaska właśnie się do nich zbliżał: - Nie przeklinajcie mnie, wielmożna pani, i pozbądźcie się strachu! Nic złego was nie spotka, mój pan to nie zbój! - Nie zbój?! - krzyknęła mu w odpowiedzi. - Dwóch ludzi ubił i mnie gwałt zadaje! - Pozdrawiam pokornie dobrodziejkę - roześmiał się SergiuH wstrzymując przed nią wierzchowca. - Dawno waćpanny nie widziałem, ale teraz oczy i serce będę mógł nacieszyć. - Przechylił się w siodle zataczając czapką szerokie półkole. - Waść już doszedłeś do tego, że po gościńcach napadasz! - krzyjB nęła z gniewem Olga. - Czy myślisz, że zmusisz mnie siłą do przycłrjB ności? ¦ i - To dopiero obaczym. Wszakże teraz nie czas na spory, ifl musimy pospieszać! Pogadamy później, będzie dość czasu! - rzucił z pogróżką w głosie. - Zapewne waść w kajdanach mnie powieziesz?! - prychnęła Olga. '- Nie w kajdanach, a w tym wozie - wskazał na zaprzęg, który zatrzymał się i czekał w pobliżu. - Przesiądziesz się wszakże później, bo uciekł jeden psubrat i może ruszyć pogoń. Jednocześnie poderwał konia i polecił Waśce: - Jedź przy niej upilnuj, by nie próbowała ucieczki! Pognał przed siebie, a za nim, otoczywszy dziewczynę, pospieszył jego poczet. Woźnica także krzyknął na swój zaprzęg i ruszył, ostro z miejsca. Na opustoszałej drodze pozostały tylko zwłoki dwóch zabitych wojów. Olga jechała otoczona zbrojnymi, pełna napięcia. Towarzyszący dotąd temu napięciu strach minął, do czego przyczyniła się w duże] mierze obecność Waśki, cwałującego przy jej boku. Zdawał się jednak nie zwracać na nią uwagi, zapatrzony we wstęgę drogi, którą w dal' przesłaniał mrok lasu.-Była jednak radośnie podniecona, gdyż wiedziała, że lada chwila ukaże się Lech. Jednak z każdym skokiem wierzchowca znów wzrastał niepoK' gdyż ujechali już szmat drogi, a nic się nie działo, niczego nie t słychać, prócz miarowego stuku kopyt końskich. ' Tym bardziej więc zaskoczył Łaskę i jego ludzi wrzask, jaki nai rozdarł leśną ciszę. Tym groźniejszy był również widok napastnik0 którzy niby diabły z piekielnych czeluści wyskoczyli z mrocznej głębi boru i jak stado ogarów otoczyli ich dookoła. Toteż ledwie zdążyli dobyć z pochew mieczy, kiedy uderzyli na nich zwartą gromadą. Jeden tylko z nich nie dzierżył broni w ręku. Był to mąż ogromnej sj}v, o czym świadczyły jego potężne'bary. On to właśnie pierwszy wyskoczył na drogę i widząc przed sobą dowódcę, runął na niego. Łaska już wprawdzie wyrwał z pochwy szablę, ale ciosu nie zdążył i zadać, gdyż dwoje wielkich łap chwyciło go oburącz za pas, wyrwało z siodła i niczym małe dziecko uniosło wysoko w górę. Potem z rozmachem cisnęło o ziemię, gdzie legł nieprzytomny od uderzenia. Widząc to reszta jego ludzi zaniechała wszelkiego oporu. Dwóch od razu porażonych mieczami pospadało z koni, reszta zaś, zeskoczywszy z siodeł, uniosła dłonie do góry błagając o zmiłowanie. Przez cały czas potyczki Waśko nie brał w niej udziału, bacząc na bezpieczeństwo dziewczyny i przytrzymując jej, znarowionego wierzchowca. Zresztą jego pomoc nie była potrzebna, gdyż potyczka jak nagle się zaczęła, tak i rychło skończyła, a jej wynikiem było dwóch rannych i wciąż nieprzytomny Łaska. Lech natychmiast doskoczył do dziewczyny, ale że ich podniecone . tumultem bitewnym konie jeszcze się nie uspokoiły i tańczyły wokoło siebie, więc nawet z siodła nie mógł jej uścisnąć. Także i Olga zdołała tylko zakrzyknąć: . - Lechu! Kochany Lechu! On zaś odpowiedział jej z rozradowaną twarzą: - Wreszcie cię widzę! A wnet i do serca przytulę! Z kolei i Roch, także z konia, witał się z dziewczyną, lecz na dalsze Powitanie czasu nie było, gdyż należało, zająć się Łaską. Ponieważ nie wracał do przytomności, Lech rozkazał ładować go na Woz> a także owych dwóch rannych, po czym zwrócił się do pozostałych: ~ Czy są między wami pocztowi tego rycerza? Z grupy czekających swego losu jeńców wysunął się jeden z nich. ¦ Jam jest, Kuba mnie zwą. Był drugi, ale ranny, leży na wozie... Obejmiesz komendę nad tymi ludźmi. Łapcie swoje konie Rajcie, gdzie chcecie - oznajmił im Lech. "°cztowy uniósł ku niemu głowę i spytał niepewnie: B Wy panie jesteście z Czepiel? Skąd to wiesz? - zdziwił się Lech. Widziałem was we dworze, kiedym z paniczem tam jeździł... A *, _ _ f-~\ • * 1T1 * ~ ¦"" ij. Widziałem was we dworze, kiedym z paniczem tam jeździł... ^no, z Czepiel... - przyznał Lech. - Ale dlaczego o to pytasz? Tedy poradźcie, co teraz mam czynić? Gdzie się obrócić? 147 146 i Lech zastanawiał się przez chwilę. - Czyście ubili wszystkich ludzi z panny pocztu? - Jeno dwóch. Trzeci uciekł. - Zatem starosta będzie wiedział o napadzie, a i zapewne także, kto go. dokonał. Mimo to najbliżej macie do Grodna, a stan twego pana nakazuje co rychlej ułożyć go w pościeli i dać pomoc. Toteż nie bacząc na niebezpieczeństwo, tam powinniście zawrócić. Ale nie wjeżdżajcie do miasta, a poszukajcie kwatery gdzieś na przedmieściu, aby nikomu nje wchodzić w oczy! '- Co mam uczynić z ludźmi? Wszyscy z werbunku, będą żądać zapłaty... Jeśli nie dostaną, gotowi donieść na zamek... Lech, nieco rozbawiony, że musi radzić dotychczasowemu wrogowi, nie uchylił się jednak od odpowiedzi. - Jeśli wiesz, gdzie pan trzyma gotowiznę, rozlicz ich sam, a jeśli nie wiesza każ im czekać, aż wróci do przytomności. Gdyż istotnie, nie zapłaceni, mogą powiadomić starostę... -- Dziękuję za poradę, wielmożny panie. - Pocztowy uchylił kołpaka. Natomiast Lech obrócił się do swego oddziału i machnąwszy ręką przed siebie, zawołał radośnie: - W drogę! Kiedy ruszyli, od razu podjechał do Olgi. - Nawet cię uściskać nie mogę! - wykrzyknął. - Musisz z tym zaczekać, bo kto wie, czy starosta nie wyśle za Łaską pościgu. Wówczas gotów zamiast jego, nas pojmać. Jeden z twego pocztu uciekł i na pewno powiedział, co zaszło. ¦- Dokąd zatem jedziemy? - W każdym razie nie do Wilna, choć gonimy tym traktem. Mam W wśród swoich ludzi przewodnika, który dobrze zna te strony. Wkrótce zawrócimy na południe i obrócimy się na Brześć, a stamtąd z powrotem do Czepiel. Oby tylko Bóg,dał bez złej przygody! Jednak to życzenie Lecha nie spełniło się, gdyż przygoda ich01' ominęła. Wkrótce, prowadzeni przez jednego z owych dwóch ludzi nac słanych przez Bierkuta, którzy pochodzili spod Grodna i znali wszyst* okoliczne drogi, skręcili z traktu i ruszyli w kierunku wysoko stoją* na niebie słońca, wskazującego południe. Jeden z owych przewodtf zapowiedział, że dojadą wkrótce do.wsi, więc Lech postano trzymać się w niej na krótki odpoczynek, jak i posiłek dla koni i 148 jjczył bowiem, że pogoń, jeśli i ruszy, napotka wóz, a dowiedziawszy sję; że dziewczyna umknęła, pośpieszy dalej traktem. Nie trwało długo, jak istotnie wyjechali na otwartą przestrzeń pola. przed nimi ciągnął się w dali pas kolejnego lasu, ale pod nim ujrzeli szeroko rozrzucone chłopskie chałupy. Kiedy jednak uradowani rychłym postojem zbliżyli się do pierwszych opłotków, raptem z pobliskich zagród wyskoczyli zbrojnii dopadłszy ich, otoczyli zwartym kołem, przewaga napastników była tak wielka, że Lech uznał od razu, że wszelki opór na nic się nie zda. Niełatwe czasy przeżywał obecnie Wielki Mistrz Russdorf. Agitacyjna akcja polska wśród podległych mu miast nie pozostała bez skutku,. tym bardziej że jej hasła bardzo odpowiadały gustom panów rajców, a także mieszczaństwa. Nikt bowiem, a już zwłaszcza ono, nie było skore do rozsupływania sakiewek, zwłaszcza na cele wskazujące na wojenną zawieruchę, tak poważną przeszkodę w bogaceniu się. Toteż żądanie pokoju było powszechne - wojna bowiem oznaczała straty, pokój zaś - dochody. Miasta odmawiały więc uchwalenia podatków wojennych domagając się od Wielkiego Mistrza, by jego zabiegi zmierzały do ugody z Polską, a nie gotowania wojny. Niech drogą porozumienia stara się zażegnać niebezpieczeństwo, a nie za pomocą oręża, jeśli nawet jego obawy rychłej napaści nie powodują przesadna ostrożność czy strach. Jednocześnie zastraszeni porozumieniem polsko-husyckim książęta śląscy i pomorscy unikali jakichkolwiek obietnic udzielenia mu pomocy, co zapowiadało, że, jeśli przyjdzie do rozprawy, nie ruszą ze wsparciem. Aże niebezpieczeństwo ze strony innowierców husyckich było poważne, to Wielki Mistrz wiedział dobrze, gdyż i sam otrzymał od nich pismo, * którym bez ogródek grozili mu mieczem, zapowiadając wsparcie Polskiego króla, jeśli dojdzie do wojny. Nadal też dochodziły wieści o zbrojnych polskich oddziałach j^omadzących się ponoć nad granicą,. zwłaszcza u rubieży Nowej Marchii, To stały koło Torunia, to znów w pobliżu Nieszawy, jak szły nk|SC'' P0^ Brześciem gromadził przeciwnik machiny i inny sprzęt . 'Cżniczy, jakaś koncentracja następowała na granicy Pomorza, a pod owem ponoć Jagiełło też zbierał Wojska. W Budzie zaś poselstwo iskie wezwało Węgrów do wspólnej walki z niemieckim narodem, Jdując posłuch wśród tamtejszych panów. Natomiast szukanie wro7- ^mienia z polskim królem, jak tego żądały miasta; stwarzało duże 149 trudności, bo odpowiedzi na wszystkie swoje pisma nie otrzymywał, Ciężkie chwile przeżywał Russdorf. Cesarz żądał nieustępliwości i $},-' zapewnienia wsparcia, ale co były one warte - Wielki Mistrz wiedzi zbyt dobrze. Jedynymi sojusznikami, na których mógł liczyć, był Inflancki Zakon i Świdrygiełło. Toteż biegali wciąż gońcy do Rutenber-ga, ale to, co przydarzyło się na Litwie, było już prawdziwym ciosem pomoc z tej strony stawiając pod znakiem zapytania. Jedyny naprawdę wierny sojusznik raptem utracił co najmniej połowę swych sił, a do tego sam znalazł się w niebezpieczeństwie. Teraz przede wszystkim musiał walczyć na swoim podwórzu, wieść bratobójczą walkę o odzyskanie utraconych grodów i ziem, a nie wspomagać zagrożonego sojusznika, Widział więc Wielki Mistrz, jak wróg zacieśnia coraz bardziej wokół niego żelazne kleszcze,' którymi chce go zmiażdżyć, chociaż wciąż zapewnia o pragnieniu pokoju. Zjazd na Wiślanej Wyspie zdawał się potwierdzać te zapewnienia, bo tam nie wzbraniali się polscy posłowie gadać, i to nad wyraz przyjaźnie, z jego wysłannikami. Ale czy wobec zdarzeń, o których mu z wiarygodnych źródeł donoszono, można było dawać wiarę tym wątpliwym oznakom? Pogrążony w swoich strapieniach jednak tej znikomej iskry nadziei Russdorf nie gasił. Wszakże ostrożność kazała być przygotowanym na najgorsze, toteż z braku sojuszników musiał dokonywać werbunku gdzie się dało, a także wzmacniać i zbroić pograniczne zamki. Lecz wobec ciągłej konieczności utrzymywania najemnych sił i braku wspar-' cia ze strony własnej ludności, skarbiec świecił dnem, a z jego dopełnieniem były coraz większe trudności. Był koniec września, kiedy Czarny, wykonując polecenie księdza Andrzeja, nadal jako kupiec Morzelec zjawił się w Grodnie. Owa poruczona mu misja sprawdzenia rzeczywistych intencji grodzieńskieg starosty po jego podejrzanym świadczeniu lojalności księciu ZygWu towi była Hubertowi bardzo na rękę. Wiedząc bowiem, po co chłop* udali się na Litwę, właśnie w Grodnie spodziewał się ich znaleźć K przynajmniej dowiedzieć się, czy wykonali swój zamiar. Gdyby z^s, było bardziej prawdopodobne, już ich nie zastał, pozostawało tj stwierdzić, czy Olga nadal przebywa na zamku. Jak zwykle zatrzymał się w oberży i oporządziwszy się po po** zostawił kwaterę pod opieką Ottona i Damiana, których zabrał ze '• i ruszył na zamek, by odszukać pana Kokoszkę. 150 Pan ochmistrz tym razem przywitał go już nie tak podniecony, ale Lyraźnie zatroskany. Kiedy zasiedli w jego komnacie przy dzbanku głodem, rozpoczynając rozmowę najpierw westchnął z frasunkiem: - Ależ czasy nastały! Brat na brata nastaje, niczym śmiertelni ;owie! ' Głośno u nas w Zakonnym Państwie o tym się mówi - zauważył ; Morzelec. - Że też tak wielkiej miary władca, jak kniaź iL^drygiełło, dał się podejść w równie niecny sposób! - Sam pomny braterskich uczuć, nie spodziewał się widać tak podstępnej napaści. . •'. - Co się stało, nie odstanie... - zauważył filozoficznie Morzelec. .Nam, kupcom, wielce to jednak przeszkadza w naszych poczynaniach. go choć trunki w niespokojnych czasach może i bardziej są pożądane, to fednak dostawiać je nie tak łatwo, toteż i koszta transportu rosną, bo [silna straż rnusi nad nim czuwać, a żołnierz za służbę także żąda wyższej [zapłaty. Waść już mnie uprzedzasz, że głęboko mi W kieszeń sięgniesz? Łprychnął kpiąco Kokoszka. ' - Przybyłem tu wszakże z nadzieją, że z niczym mnie nie odprawicie... - Teraz nie jestem w przymusowym położeniu, łaskawco, i skóry ze mnie nie zedrzeszf Mam wszakże nadzieję, że jakoś się pogodzimy - rzucił pojed-bawczo Czarny i zmieniając temat na bardziej go interesujący spytał: - A cóż u was słychać? Jak zdrowie księcia pana? Dzięki Bogu, nie najgorzej, choć na te swoje bóle w kościach narzeka. Tym bardziej teraz, kiedy zabrakło tej zielarki, która [Ponoć dobrze go leczyła. , ~ A cóż się z nią stało? - rzucił niedbale Hubert nie okazując ekawości, choć domyślił się, że chodzi o starą Teklę, która wyjechała ~ Przybył po nią wóz i odjechała! Wszakże pozostawiła jaśnie panu re?ioła, którymi go leczyła... ji ~ Wyjechała? I ostawiła księżniczkę? - Teraz już Czarny nie krył ytn'o ciekawości. ~ To nie wiecie, co tu zaszło? - zdziwił się ochmistrz. Nic nie wiem, jak Bóg mi miły! Przecież właśnie przybyłem onnego Państwa - oświadczył kupiec Morzelec, patrząc wy-Jąco na swego rozmówcę. - Cóż takiego się stało? °koszka przechylił się konfidencjonalnie do gościa: 151 - Porwano księżniczkę Olgę... - Księżniczkę Olgę? Tę bratanicę kniazia? Słyszałem o niej, mówiono, że przebywa gdzieś w Koronie... - Z królewskiego nakazania powróciła niedawno, gdyż Świdrygiełło wniósł oskarżenie, że przetrzymywano ją siłą. - I została porwana? Któż na to się odważył? - Był tu taki szlachetka, nazywał się Łaska... Przybył jako kurent do ręki, lecz, rzecz prosta, kniaź precz go wygnał. Wszakże odprawiony ośmielił się dokonać na dziewkę napaści. Dwóch jej strażników ubił, bo w czasie konnej przejażdżki to się stało. - I nie goniono tego Łaski? , ^^ - Ścigano, i to niemal pod same Troki, bo wileńskim traktem uciekał, lecz bez skutku! Jakby w powietrzu się rozpłynął. Pan Kokoszka zdając tę relację nie mógł wiedzieć, że pogoj spotkała po drodze jakiś wóz. Ale wypatrywano zbrojnego oddział z dziewczyną, a nie wozu, i do tego jadącego w stronę Grodna, więc minięto go w pędzie, nawet nie rzuciwszy okiem. - Zapewne ukrył się w lesie i przeczekał niebezpieczeństwo albo też zboczył na jakąś leśną drogę - wyraził przypuszczenie Czarny, a stanawiając się jednocześnie, gdzie wobec tego znajdują się i co robią jego synowie? Pan Kokoszka przerwał mu jednak ten tok myśl pytaniem: - Waćpan przybył do nas wprost od siebie? - A tak! Zamierzałem wprawdzie1 jechać potem na dwór kniazf Świdrygiełły, ale nie wiem, czy się odważę,-bo już widzę, że terał bezpiecznie u was nie jest. Również nie wiadomo jeszcze, jak Zygnip traktuje kupców, nie chcę na własnej skórze tego sprawdzać... Jedna* korci mnie, by spróbować szczęścia i na jego dworze - Czarny znacz?" spojrzał na ochmistrza. ^^ Ten uśmiechnął się z lekka. . - Pewnie, że łaskawcy, jako "kupcowi, może warto i - Ano, nie przeczę. A, jakże książę pan, nie pbawia się władcy? Przecież wiadomo, że sprzyjał Swidrygielle, a to groził kłopotami... - Sprzyjał, bo musiał - westchnął ochmistrz. - Teraz zgłosił swe służby Zygmuntowi. • — Bardzo dobrze zrobił - przyznał Czarny - bo szczerze czy o swej wierności zapewnił, wszakże pozwoli mu to i swą godnosC' ważniejsze, może nawet głowę zachować. Należy więc sądzić, że ^ się tacy, którzy mu to pochwalą. - Wy, kupcy, istotnie umiecie trzeźwo myśleć - przyznał wyraźnie zadowolony z tej opinii pan Kokoszka i sięgnął po kielich, dodając: - Nietrudno bowiem w dzisiejszych czasach stracić i jedno, i drugie. - Zwłaszcza, jeśli się ma do czynienia z Zygmuntem. Ponoć nie Ljjjej okrutny od innych kniaziów... Rad bym jednak pogadać z panem starostą- Czy moglibyście mi to ułatwić? Swego czasu pytał mnie |0 niejakie dostawy, których podjąłem się, i mam teraz w tej materii dla yego wiadomości. - Przyjdźcie chociażby jutro. Postaram się? by zaraz was przyjął. Miał o czym Hubert myśleć po powrocie na kwaterę. Ottona \ Damiana zastał na sali przy piwie, ale pozwolił im tam zostać, wolał Lwiem samotnie rozważyć sytuację. Kiedy więc znalazł się w swojej |zbie, począł wędrować od ściany do ściany snując przypuszczenie, co toogło stać się z chłopakami? Skoro Łaska porwał dziewczynę, ubiegł pch w działaniu, co zatem mogli robić? Czy znaleźli trop i ruszyli w ślad p. nim? A skoro tak, jak dowiedzieć się, dokąd ten trop ich powiódł? Raptem przypomniał sobie pewną informację Kokoszki i aż przystanął zaskoczony, że wcześniej nie przyszła mu ona na myśl. Przecież ten grubas powiedział mu, że przybył wóz po starą Teklę! Kto latem go przysłał, czyżby Łaska okazał taką troskliwość? Że też od razu pie spytał, skąd ów wóz przysłano! Przecież tam musi znajdować się dziewczyna, a może i chłopcy, boć przecie w Grodnie nie zostali, bo na zamku jej nie ma. Jutro zatem trzeba wziąć ze sobą Damiana, niech on przepyta służby o ten wóz... Nawet tak będzie lepiej, bo pytanie o to [Kokoszkę może skierować uwagę starosty na ten ślad... I Kiedy więc następnego dnia ruszył na zamek, towarzyszył mu ¦mian. Natomiast ze starostą postanowił nie bawić się w zbytnie pdchody, a użyć sposobu, który powinien od razu doprowadzić go do r'u- Wszakże nie było pewności, czy ten sposób odniesie skutek, gdyż °sta mógł nie znać hasła i znaczenia złotej klamry u pasa. Jednak 'y wiele sobie z tego nie robił, gdyż nawet, jeśliby tak było, sprawie L niczym nie zaszkodzi, a tylko wykonanie zadania stanie się znacznie niniejsze. ^kazało się, że kniaź widać był ciekaw, z czym gdański kupiec do >° Przybył, gdyż został przyjęty bez dłuższego oczekiwania. Kiedy arny witał go ukłonem, odpowiedział łaskawym skinięciem ta? 3 toni'ast przybysz zamiast słów powitania z wolna rozpiął kaftan, rOs Jąc wiedzy jego połami złotą klamrę. Starosta wpatrywał się w nią ^cyrn zdumieniem na twarzy. Kiedy zaś usłyszał groźne słowa 152 153 hasła, jego spojrzenie z wyraźnym popłochem przeniosło się na tw witającego go gościa: - Strzeż się trzykroć, jeśli prawdy nie powiesz... - przemówił ^ I patrząc mu w oczy. Mimo wyraźnego zmieszania, kniaź opanował się i odpowied^J odzewem na hasło: ' - Boga strzec się muszę, nie ciebie! Czarny już pewny swego, zachowując nadal surowy wyraz twarn rzucił spokojnie: - Teraz pogadamy nieco, ale o innych sprawach niż kupieckie, Podszedł do krzesła, usiadł i jakby on był tu gospodarzem, drugie wskazał księciu. Ten ściągnął' gniewnie brwi, ale bez słowa usłucha) Czarny zaś zagaił: - Wciąż wam się zdaje, że,gadacie z kupcem Morzelcem? Ted) wasza wielmożność, im prędzej o nim zapomnicie, tym łacniej wyjaś nimy sprawy, które do wyjaśnienia mi poruczono. - Co chcecie wiedzieć? - burknął starosta nie unosząc na swegi gościa wzroku, jak gdyby bał się, że powie zbyt wiele. - Czyż nie dałem dotąd dość dowodów swojej przyjaźni dla Zakonu? - Dotąd tak. Lecz obecnie naruszyliście zaufanie, jakie mieliśmy d waszej wielmożności. - A to z jakiego powodu? - obruszył się starosta, dopiero ter unosząc pochyloną dotąd głowę. - Nie mam zamiaru ani wam, ani sobie zajmować zbyt dużo czasu toteż będę mówił bez zbędnych słów! Przesłaliście Zygmuntowi zapełnienie swej wierności i posłuszeństwa. Poczytujemy to za zdrai i Zakonu, i kniazia Świdrygiełły, któremu dotąd służyliście, jak tusz z należytą szczerością! - A cóż miałem robić?! - książę wybuchnął gniewem. - >l postąpić? Inaczej nie gadalibyście już ze mną, bo albo nie ostałbym { życiu, albo siedział w swoich własnych lochach! Czyż zatem nie naga": a pochwałę powinienem otrzymać, żem za taką cenę uratował ży i godność, co z korzyścią przecież będzie i dla was! - Z korzyścią dla nas? - kupiec Morzelec uśmiechnął się P°v tpiewająco. - Jak mam to rozumieć? - Wiadomo mi, że Zygmunt także przyjaźnie znosi się z M*1 kiem, toteż i ja tak czynię, jemu się nie sprzeniewierzę! - Czy Świdrygielle także? - spytał Czarny kpiąco. Starosta poprawił się na krześle, jakby raptem stało się zbyt łs i mruknął: 154 - Kniaziowi Świdrygielle przede wszystkim. Jeno teraz będę to musiał mocno skrywać. Byłem mu wiernym wasalem i takim ostanę! 2ygmuntowi przychodzi mi teraz służyć, ale po niewoli muszę to czynić, toteż Boga błagam, by przychylność memu poprzedniemu władcy okazał i do dawnego znaczenia przywrócił! Po tym oświadczeniu Hubert zamilkł, jakby rozważając usłyszane wyznanie. Odezwał się dopiero po chwili: - To są jeno słowa, wasza wielmożność... Być może prawdzie nie zaprzeczą, wszakże równie jest możliwe, że pragną ją ukryć... - Jak inaczej mogę was upewnić, że nie zamierzam przeniewierst-wa? Toć wszelkie przysięgi także będą jeno słowami. Niech czas pokaże, czy kłamstwem was karmię! - Czas może też pokazać, że tak właśnie będzie... - A zatem, czegóż ode mnie chcecie? Co mam uczynić, abyście dali wiarę, że wierność zgłosiłem Zygmuntowi tylko z konieczności, a wam i kniaziowi Świdrygielle zamierzam jej dochować? Kupiec Morzelec zmierzył wzburzonego księcia zimnym spojrzeniem i oświadczył stanowczym tonem: - Dajcie mi pismo, i to nie omieszkawszy, skierowane do Wielkiego Mistrza, w którym zapewnicie go o swej wierności i przyjaźni do jego i kniazia Świdrygiełły osoby. Proście też, by wyrażoną Zygmuntowi lojalność poczytywał za konieczność, do której zmusiła, was powstała sytuacja, a nie istotne intencje. Starosta zawahał się, ale widać kategoryczny ton zakonnego wysłannika uświadomił mu, że nie pójdzie na żadne ustępstwa, odmowa zaś postawi go już wyraźnie w roli zdrajcy, więc skinął głową aprobująco: - Dobrze, dam wam takie pismo. Wszakże niech mi Wielki Mistrz Nbliższą okazją potwierdzi jego otrzymanie, abym był pewny, że nie "Ostało się w obce ręce... •, - Zgoda, dostaniecie takie potwierdzenie - z pewnością siebie i bez danego wahania oświadczył kupiec Morzelec. Starosta już bez słowa sięgnął po leżące na stole papiery, wybrał ¦kusz i podsunąwszy sobie kałamarz, ujął za pióro. Kiedy skończył, sypał arkusz piaskiem, potem go zdmuchnął i pismo podał swemu Wol kez P°śpiechu przeczytał je, skinął w milczeniu głową, po czym kaf00 ' s*arannie złożył arkusz i wsunął go za szeroki mankiet swego ana. Dopiero wówczas odezwał się: I Sądzę, ze naszych zakonnych braci uspokoi to zapewnienie. Co 1 155 zaś tyczy waszego ochmistrza, to mu tylko jest wiadomo, że trudnię si» kupiectwern. Toteż oznajmię mu, że żadnego poruczenia dostawy 04 waszej wielmożności nie dostałem. A teraz pożegnam waszą książęcą mość... . Kupiec Morzelec wstał z miejsca i skrupulatnie zapiął poły kaftana Damian czekał już na niego z końmi przy zamkowej bramie. Kiedy pożegnawszy Kokoszkę Czarny dosiadł wierzchowca i wyjechali z gro. du, spytał od razu pocztowego: - No i co? Dowiedziałeś się, skąd był ten wóz? - Dowiedziałem, wasza miłość... - No to gadajże, człecze! - rzucił niecierpliwie. - Ponoć z jakiejś Niemierzy, gdzieś spod Wilna,.-. Wszakże niczego więcej nie udało mi się dowiedzieć..: - ze skruchą wyznał Damian. Choć pocztowy tonem głosu wyraził zawód, Czarny na tę wiadomość mimowolnym ruchem ściągnął wodze swego wierzchowca i spytał ze zdumieniem: : , - Z Niemierzy mówisz? Czyś aby czego nie poplątał? - Ależ nie, wasza miłość! Tak mi powiedziano... Znacie tę majętność? - dorzucił widząc zaskoczenie swego rycerza. - No pewnie!-parsknął z podnieceniem Czarny.-Ale dlaczego ten wóz przybył z Niemierzy? Tego już całkiem pojąć nie umiem! - Skoro znacie ową majętność, tedy do Wilna nie tak znów daleko - zauważył pocztowy. - Łatwo będzie zasięgnąć tam języka... - To wiem, gamoniu, i bez ciebie! - zawołał Hubert ponaglając wierzchowca. - Jazda na kwaterę, jeszcze dziś ruszamy w drogę. Lech, rozejrzawszy się po otaczających go żołnierzach, zaczął żywic nieco nadziei, że niebezpieczeństwo spotkania nie jest być może tak duże, jak początkowo mu się zdawało, gdyż zbroje, broń i rzędj wierzchowców odbiegały od tych, jakie zwykli użytkować litewscy W ruscy wojowie. Toteż rzucił po polsku: - Coście, waszmościowie, za jedni? Z radością też usłyszał równie po polsku rzucone pytanie. Zada'. mąż już leciwy, o marsowym, groźnym obliczu i rosłej postaci. Dosia*1 pięknego wierzchowca o bogatszym niż inne rzędzie, a i jego s zdobiona zbroja wskazywała, że jest dowódcą. - Pierw mówcie, kim wy jesteście i skąd ta dziewka między W - rzucił surowo. - Jam urodzony Lech z Czepiel, a to mój brat Roch. Owa aiflj 156 księżniczka Olga, bratanica grodzieńskiego starosty! Uchodzimy przed pogonią - wyznał otwarcie, gdyż miał już pewność, że ma do czynienia z koronnymi żołnierzami. Istotnie, potwierdzenie otrzymał nieomal natychmiast, gdyż dowodzący odpowiedział: - A jam Mszczug ze Skrzynna. Wiodę chorągwie spod Brześcia, który z pomocą boską właśnie zdobyliśmy! Idę w pomoc Wielkiemu ^sieciu Zygmuntowi. - Witam zatem całym sercem rodaka! - ucieszył się Lech. ¦- Cóż jednak ta panna robi tu z wami? -Już z uśmiechem spytał Mszczug. - Odbiliśmy ją właśnie nicponiowi, co ją porwał! Jesteśmy ze sobą posłowie, toteż pod moją ochroną jedzie... - Zatem dokąd podążacie? - Za jej wolą właśnie do Czepiel. To nasza majętność w chełmskiej ziemi. Tam dotąd przebywała pod opieką mej matki... - Tedy szmat drogi przed wami. I wielce niepewnej, bo słychać, że litewski naród przeciw nam zaczyna powstawać, toteż łacno możecie ulec napaści. A zbyt was mało, by się obronić. Lech spojrzał na rycerza z zakłopotaniem: - Tedy sam już nie wiem, co czynić i gdzie się obrócić? Sam bym się nie bał, ale dziewki na groźby narażać nie sposób.. - Nie macie kogoś w Wilnie? Może tam znaleźlibyście schronienie? My ciągniemy do kniazia Zygmunta, moglibyście przyłączyć się do nas, lepszej opieki chyba nie najdziecie. - W Wilnie nie mamy - wtrącił Roch dorzucając z podnieceniem: -Ale przecież Niemierzę będziem mieli pod bokiem, a tam będziem już bezpieczni. - Niemierzę ponoć dzierżył jakiś Świdrygiełłowy zausznik - zawa-:-hał się Lech. . , ;. - Teraz na pewno już. go tam nie ma - roześmiał się Mszczug. i"Wszyscy oni pouciekali przed Zygmuntem! Jeśli owa Niemierza wam pieobca, tedy radzę ruszać z nami, bo istotnie moglibyście pannę parazić : p I Lech już bez wahania podziękował rycerzowi za obiecaną opiekę rUszylj ku wsi, by po pełnym przygód poranku zaznać wreszcie tchnienia. ' . końcem września ruszyło do Grodna polskie poselstwo pod efd nclerza Zbigniewa Oleśnickiego. Zgodnie z ustaleniem królew- K ady jechali z nim panowie: wicekanclerz Władysław z Oporowa, '157V bo ti' Ja oduobi^aL?ov/teto> w bex' *" wtęcz g«v 159 sv/ego L tedy slowanu uznania P , ^1 Toteż p«j v---- , : „ocnwai, b«j- . . lv słowami uznania i P ^ gO wojski 'SSmmM H ZalSS jkieś *«L ^g bytt* Holeszko, grając białymi, zrobił pierwszy ruch i odpowiedział i lekką drwiną: - Duchów nie bardzom ciekaw... Wolę ich nie oglądać... - Nieoduchumyślałem.Inaczejstoimiwpamięci...-rzuciłzurazą • w glosie Jaksa dodając: - Waszym był raczej druhem nie moim, toteż , dziwno mi, że jego zejście niezbyt was chyba obeszło... 1 Holeszko nic na to nie odpowiedział, toteż dłuższy czas grali ,q milczeniu. Jednak Rudy, pomny polecenia księdza Andrzeja, po chwili znów się odezwał: - Mówią, że nieszczęścia samotne nie chodzą... - ciągnął na wpół [do siebie, jakby do wtóru rozważaniom nad grą, wpatrzony w rozstawione figury. Do waćpana zaś ostatnio mocno przystały... Tym razem Holeszko ożywił się: - Co waćpan masz na myśli? - skierował na niego spojrzenie, ale [widząc, że partner interesuje się przede wszystkim szachownicą, również pochylił się nad nią. - Najpierw ubył wam Bukwa, a wkrótce potem i pacholik... i-wyjaśnił mrukliwie Jaksa nie unosząc głowy. \ - Ach ten, jakże mu tam było... Jarek! - rzucił niedbale królewski [Wazen. - Przecież on nie zszedł z tego świata, a do rodziny musiał jechać. [Tak mi przynajmniej gadał. - Ponoć w tym właśnie czasie wyłowiono z Wisły zwłoki jakiegoś iiftlpdzika... - zauważył jakby mimochodem Rudy, gdyż jednocześnie łwraistawiał skoczka, i oznajmił: " °SS ^ ^ „ gadał ponoć z wasz^ SiC- o tym Jaksa zrozumiał aluzję. A.W »olka i dowiedział się, kto dał mu Ł istotnej ^fJg ie na wiersZyk. Ale czy z musialo to byc d a suwałaś,? dobra -Nie potrzebował, bo to ja mu rozkazałem Tszyk. 161 Tym razem Holeszko poderwał szybko głowę, spojrzał na Rudesi uważnie i cicho zapytał: - Nie prościej było samemu mnie prosić? - Pewnie, że prościej! - Jaksa uśmiechnął się. - Wszakż z tym się przed wami nie zdradzać... - A to czemu?! - - Abyście o mnie" zbyt dużo nie wiedzieli. - O co waćpan grasz? - Już z nutą zaniepokojenia spytał królewski błazen. - Po co. była owa krotochwila waćpanu potrzebna? Chciałeś dokuczyć Skarbnikowi? - Ależ nie! Wszakże przyczyny nie mam zamiaru wyjawiać. - Dziwne mi się to wszystko wydaje! - prychnął już z rozdrażnieniem Holeszko. - Po co mi waćpan podsuwasz takie zagadki? - Siedzącemu w kancelarii różne sprawy do rąk trafiają... - pozornie bez związku odpowiedział Jaksa wracając do gry, jakby temat uznał za wyczerpany. Ale Holeszko nie potrafił widać opanować rozdrażnienia, gdyż nieomal warknął, nie rezygnując z dalszej rozmowy. - Waćpan lubujesz się, jak widać, w mętnej gadaninie. Mówże jaśniej! - O czym tu więcej gadać? - mruknął Jaksa, jakby sam do siebie dpowiadał na pytanie, poczem dorzucił: - A teraz ja dam szacha tym ikiem^ i i mimo woli skomentował: owiadał na pytanie, puwv,; ~.._ pieszkiem... Holeszko spojrzał na szachownicę i mimo woli skomentował: - No, tego ubiję, bo niczym nie broniony... - Nie broniony? - zdziwił się Jaksa. - Patrzcie no, tego n dostrzegłem! A przecież pieszków zewsząd otaczają liczne zagrożeni Mój pieszek także to powinien wiedzieć i zbyt śmiele sobie n poczynać... Mówił urywanymi słowami, akcentując jednak za każdym razem słowo „pieszek". Jednocześnie udawał, że jest pochłonięty grą i . zwracał uwagi na partnera. Ale w zaległym milczeniu wyczu* powstałe raptem napięcie, wiedząc zarazem, że Holeszko wpatruje8^ w niego uparcie. Zresztą po chwili i on uniósł głowę, więc zauważyU^ zaraz odwrócił wzrok. Zdołał jednak dostrzec w jego oczach b nienawiści. aw , Czarny nie szczędził koni gnając wileńskim traktem. Był .b°A niespokojny o synów, choć wiadomość, skąd przybył wóz, V° ,^ przypuszczać, że skoro przybył po Teklę z Niemierzy, tam PrzS I Olga, a zatem i chłopcy. Ale był również i ciekaw, jak się to stało, że ^iewczyna porwana przez Łaskę jest teraz z nimi? Miał jednak przed sobą dobre dwadzieścia mil drogi, przeto dopiero i trzeciego dnia minął Troki. Ponieważ jesienny dzień już się miał ku 1 .chyłkowi, więc przenocował w tamtejszym zajeździe i rankiem ruszył i dobrze znaną drogą do celu podróży. Był już listopad, więc chłód i pierwsze mrozy już zaczęły dawać się we znaki. Konie szły szparko bijąc kopytami o zamarzniętą ziemię ibuchając z nozdrzy kłębami pary. Kiwał się w siodle z pocztowymi po bokach. Przerwał dotychczasową gawędę, gdyż puszcza zaczęła się kończyć, spomiędzy pni widać już było miejscami skrawki otwartej przestrzeni. Powrócił niepokój, ale wraz z ciekawością, co zastanie we dworze. Wreszcie wydostali się na otwarte pole i ujrzeli przed sobą ciemną iwśtęgę palisady wieńczącej ziemny wał. Wkrótce pod wierzchowcami zahuczał most na fosie, ale musieli je wstrzymać, gdyż brama sambora [była zawarta. Jednak na wołanie Damiana wnet w jego oknie ukazał się strażnik i ujrzawszy jeźdźców zakrzyknął, kto zacz są. - Kniaź Zygmunt we własnej osobie, gamoniu! - odkrzyknął mu [Hubert, rozradowany takim powitaniem. - Otwieraj wierzeje, bo ci i urwę łeb! Strażnik jednak widać miał wyraźne rozkazy, bo dłuższą chwilę .trwało, zanim w oknie sambora ukazała się znajoma twarz Waśki [i rozległ się jego krzyk: - Na Boga! Toć pan z Czepiel! Ruszajcie do wrót! Niedługo potem Czarny ściskał obydwóch chłopców, którzy wybieli na majdan i, prowadzony przez nich, ruszył ku domowi. Kiedy zaś w sieni witał wyraźnie skonfundowaną Olgę, wiedział już, i^wyprawa synów skończyła się szczęśliwie. Wkrótce zasiadł za stołem i dowiedział się o przebiegu wypadków. 7 Jakże to teraz będzie? - zatroszczył się, kiedy relacja synów ra końca. - Toć nie uchodzi, by panna bez opieki przebywała pod l dachem z mężami! I matka, i ciotka wielce by to wam miały za •~~ spojrzał na Olgę, która zarumieniła się pod tym spojrzeniem. I Od razu posłaliśmy po Teklę - objaśnił Lech. - Na szczęście ««to t^,A„^r.\ 7 uwolnieniem jej nie czynił, widać za te zioła, które jej opieką i nawet, dla stara sypia w jednej z mą Komnacie. i:a~.<» nr~7vnić. oicze - poparł brata Roch. 163 162 widzimy, zawarte i niateeo też trzymamy wrota ; straż »a sambotze. _ _ zawarte i straż na sam stanie się spokojniej. - Kiedyś to wreszcie nastąpi... - westchnął Hubert. -robicie zachowując ostrożność'. Przyznaję też, że nic innego aszemu honorowi poruczyć, bo istotnie zbyt nie iwiastą Ale nie ostaje ii stan ę - Kiedyś to wreszcie nastąpi robicie zachowując ostrożność'. Przyznaję też, że nic innego nie ostaje jak pannę waszemu honorowi poruczyć, bo istotnie zbyt niebezpiecznie tz puszczać się w drogę, i do tego z niewiastą. - Sądzimy, że matka i ciotka to zrozumieją - bąknął Lech. - Ale czy macie tu dość ludzi, aby w razie' potrzeby odeprzeć ldzi zaś będzie poi - Ale czy macie tu dość napaść? ¦ - Broni wszelkiej wuj ma w zbrojowni sporo, ludzi zaś będzie poi ręką ze trzydziestu - objaśnił Lech. - Palisada także wszędzie w należytym stanie, a na niej przykazaliśmy przygotować beczki ze smołą i sterty kamieni. - To się wam chwali! - rzucił z zadowoleniem Czarny. - A jakże tu ze służbą i chłopami ze wsi? Lech spojrzał na brata z uśmiechem: - Rocha wszyscy pamiętają, boć przecie z rany tu się leczył, i witali . jak swego! Wszyscy też pytali, kiedy ciotka i wuj powrócą do dwora.1 Widzi mi się, że rządy tego zausznika Świdrygiełły, który Niemierzę od niego otrzymał, nie przypadły chłopom do gustu, bo przekleństwami go wspominają. - No a jak z tobą, Lech? Czy też są ci życzliwi? - Mnie wciąż biorą za Rocha, bo nijak nie mogą się w nas rozeznać! Jego poczytują za przyszłego dziedzica, toteż i mnie darzą przychylnością. - Nie wiecie, co stało się z Łaską? - Czarny wrócił do spra^S porwania. - Nie wiemy. Poradziłem jego pocztowemu, by ukrył go i W w Grodnie, bo Dzieweczka tak nim o ziemię trzasnął, że do przytornu0' ści dojść nie mógł, choć serce mu biło... . ] - Wstrząśnięcia mózgu doznał, ale to mu przejdzie. Ciekawi mflie' czy sprawy poniecha, bo i bez niego dość będzie mitręgi. - Chyba tak prędko nie ozdrowieje, a na razie o niego mało co troszczę - mruknął z nie ukrywaną zawziętością Lech. ir"i dni parę,*a potem znów będę r""ał w dr< - Do Świdrygiełły? - zdumieli się obaj młodzieńcy. - W paszczę poleziecie wilkowi? - Ano, polezę, ale tuszę, że z zębami na mnie nie skoczy. Przewidywania Czarnego okazały się słuszne, gdyż kiedy dotarł ^reszcie do Połocka, głównej teraz siedziby kniazia Świdrygiełły, mało yo zwrócił uwagę na kupca Morzelca. Rogoża ucieszył się z jego przybycia, gdyż wiele miał do opowiadania, jednak, jak się Czarny wkrótce rozeznał, były to wiadomości już mało ważne, gdyż wypadki biegły tak szybko, że to, co zdarzyło się dwa tygodnie albo i tydzień temu, w świetle nowych zdarzeń było już bez znaczenia. Jednak niektóre jego obserwacje jak i zasłyszane wypowiedzi, uzupełnione przez piw-niczego Tielegę i, łowczego Obłuckiego, którzy mieli dostęp do bardziej poważnych i wiarygodnych źródeł, dały Hubertowi dostatecznie wyraźny obraz zamierzeń kniazia, jego nieodmiennego trwania w przymierzu z Zakonem, jak i zajadłej nienawiści do Jagiełły, którą teraz usiłował wyładować na Zygmuncie, widząc w nim główną przeszkodę w odzyskaniu poprzedniej godności i utraconych terytoriów. Toteż wiadomości, które Czarny starał się uzyskać, dotyczyły głównie bądź jego znoszenia się z obu Zakonami, bądź przygotowań do wyprawy na Litwę, i to w najbliższej przyszłości. * A tym, czego się dowiedział, zafrasował się mocno, bo nieuchronna bratobójcza wojna na Litwie zapowiadając zniszczenie kraju stanowiła też groźbę dla Niemierzy, co go już osobiście dotyczyło. Wracając do kraju postanowił jednak po drodze odszukać dwór Wielkiego Księcia Zygmunta i uprzedzić go o niebezpieczeństwie, które zdawało się już w najbliższej przyszłości mu grozić. Z Połocka Czarny ruszył do Wilna, gdyż wieści niosły, że,tam miał , Przebywać Zygmunt. Istotnie, zastał jego dwór na zamku, ale sam wielki Książę przebywał właśnie w Trokach, skąd jednak miał lada •kień wrócić. Czarny porzucił, rolę Morzelca, ale starał się nie pokazywać na iku bez istotnej przyczyny, wiedząc, że i Świdrygiełło, ciekaw wnież, co dzieje się na dworze przeciwnika, ma tu swoich ludzi. wiało więc niebezpieczeństwo spotkania kogoś, kto widywał go w roli Pańskiego kupca. Nie bywając na zamku, przypomniał sobie jednak czasy pierwszych , lesięcy pobytu pod jego dachem, kiedy to wezwani przez Cebulkę Oany rozproszyły jego otoczenie. Tylko meu 165 164 związali już poprzednio swe losy ze Świdrygiełłą i przy nim teraz bylj reszta zaś szukała spokoju i bezpieczeństwa w swoich posiadłościach 1^ nawet w zaciszu klasztornym, jak długoletni sekretarz i Witoldom doradca, Michał Cebulka. Byli jednak i tacy, którzy nie zrezygnowali z czynnego dworskieg( życia i po przetrwaniu Świdrygiełłowych rządów opowiedzieli się i Zygmuntem. Jednym z nich był znany Czarnemu jeszcze z czasón organizowania spisku przeciwko Świdrygielle, nowogródzki wojewoda Pietrasza. Spotkał go podczas pierwszego i jedynego zresztą pobytu na zamku. Wojewoda poznał go od razu i prosił do swej komnaty x\a pogawędkę. Czarny, wiedząc, z kim mówi, udzielił mu co ważniejszych wiadomości z Połocka, a jednocześnie prosił o ułatwienie rozmowj z samym Wielkim Księciem, po jego powrocie do Wilna. Uzyskawszy taką obietnicę czekał na swojej kwaterze na gońca, który miał mu przynieść wezwanie. Jakoż już w dwa dni potem nadbiegi pacholik z zawiadomieniem, by stawił się jeszcze tegoż wieczora. Na zamku musiał być już oczekiwany, bo doprowadzony do dowódcy książęcej straży został przez niego osobiście poprowadzony na książęce pokoje. W obszernej komnacie, oświetlonej licznymi świecami, na wielkim palenisku kominka płonęły brzozowe bierwiona. Spośród znajdujących się w niej mężów Czarny poza Pietrasza rozpoznał sędziwego Gasztołda, dawnego marszałka dworu Witolda i przewodniczącego jego przybocznej Rady, Jerzego Radziwiłła, kasztelana trockiego, Hosaka wileńskiego, i najlepiej znanego sobie, Mszczuga ze Skrzynna. Z księciem Zygmuntem miał już okazję rozmawiać w Starodubiu Był bratem rodzonym Witolda, a więc także synem Kiejstuta, tak jak Jagiełło i Świdrygiełło byli synami Olgierda. Choć otulony w szub? siedział w fotelu, widać było, że nie odznaczał się zbyt wysokii" wzrostem, także w oczach i twarzy podobieństwo do Witolda byl( znaczne, tym bardziej że i włosy miał równie długie, sięgające niem; ramion. Czarny złożył mu ukłon należny władcy i wyprostowawszy zgodnie z obyczajem, czekał na pierwsze słowa Wielkiego Księcia- * skinął mu głową, po czym uniósłszy dłoń, rzucił z uśmiechem: - Rad waści widzę, Hubercie z Czepiel. Znam cię przecież z czaso kiedy to zabiegałeś o moje wyniesienie. Toteż siadaj, bo życzę y nieco dłużej z tobą pogadać. To wezwanie było dowodem dużej łaskawości księcia, bo o mało który z oficjalnych posłów i przy dłuższych posłucha11 otrzymywał takie zezwolenie. Zygmunt bowiem, przebywając dotąd ff zapomnieniu i odsunięty od czynnego życia politycznego, teraz L nawiązką okazywał butę, demonstrując swą wielkoksiążęcą godność. Czarny odpowiedział w paru słowach na powitanie, zajął jedno z rozstawionych dookoła krzeseł i dorzucił: - Również rad będę służby swe waszej książęcej mości ofiarować L nadzieją, że przyczynię się jego sprawie, jako że jest ona również w zamysłach mego pana, Jego Królewskiej Mości Jagiełły... Zygmunt uśmiechnął się lekko na to oświadczenie i od razu Loruszył interesujący gó temat: - Mówił mi nowogródzki wojewoda, żeś wiele już uczynił w tej bierze. Teraz zaś ponoć wracasz od Świdrygiełły. Czy istotnie mamy spodziewać się aż tak rychłej jego napaści? Wiem, że zbiera siły, lecz sądziłem, że przeczeka zimę do sposobniejszej ku temu pory... '— Z tego, com ujrzał i słyszał, ruszy, jeśli nie lada dzień, to lada tydzień. Dlatego pospieszyłem, by waszą książęcą mość o tym powiadomić. - Myśmy też przez ten czas nie spali... Wiadomo wszakże waszmo- jści, jakie będzie miał siły? - Już teraz ma przy sobie kilka tysięcy moskiewskich i twerskich wojów oraz ponoć ponad dziesięć tysięcy Tatarów. - A oba Zakony? Czy także go wesprą? - odezwał się z pewnym j niepokojem Gasztołd. - Russdorf wiele obiecuje, ale sam Świdrygiełło mało na niego liczy. - A Rutenberg? - Ten już zawiadomił o swojej pomocy. Ma wysłać pełną chorągiew, a więc około stu rycerzy, co razem ze strzelczymi i pocztowymi Uczyni ponad trzystu ludzi... - No, zbyt wiele to nie jest! - nieco ironicznie zauważył pan Mszczug. . !_ , - Jest to jednak siła, z którą należy się liczyć - zaopiniował Wielki ^s^żę, _ Są ciężkozbrojni, wszyscy okryci żelazem, dobrze w bojach Szkoleni, toteż warci więcej niż niejeden nasz pułk. - A co z Wołochami? - zabrał głos kasztelan Hosak. ^ Wiem tylko tyle, że gońcy między nimi a kniaziem wciąż ganiają. I. leży więc sądzić, że i od nich otrzyma wsparcie! L^~"No, obaczym! - Zygmunt udefzył dłonią o poręcz fotela. |>atnierzam ruszyć mu naprzeciw, by nie dopuścić do zniszczenia W**• Cenię sobie pomoc pana ze Skrzynna, ale martwi mnie, że król Wysław więcej żołnierza nie zdołał mi podesłać! 167 166 - Rozejm z Zakonem Pruskim kończy się już w czerwcu - zauważy) Czarny, a po chwili dorzucił: - A z Podola też nadchodzą złe wieści o Fedce Niedźwiedzkim... - Tak, wiem, wiem...-skwitowałtęuwagęWielkiKsiążę.-Nocóż da Bóg, sami damy sobie radę! - Choć łatwo to nie przyjdzie... - westchnął Hosak. - Tym bardziej że nie wszystkich naszych książąt i bojarów możemy być pewni. - Słuszna to obawa - przyznał Czarny spoglądając na Wielkiego Księcia. Ten musiał zrozumieć to spojrzenie, bo spytał z ożywieniem: - Podzielasz waćpan to mniemanie? - Znam ludzkie natury. Są tacy, którzy niewątpliwie wierni Świd-rygielle, teraz zbyt chyżo odwrócili się od niego. - Czy masz kogoś na myśli? Czarny już zawczasu zastanawiał się, czy ma wtajemniczyć Zygmunta w dwuznaczną rolę grodzieńskiego starosty, doszedł jednak do przekonania, że nie byłoby to korzystne dla księdza Andrzeja, gdyż nieuchronne uwięzienie księcia pozbawiłoby wyciągnięcia korzyści z jego listu do Zakonu. Należało jednak, chociaż nieznacznie, ostrzec Zygmunta przed tym zdradliwym sojusznikiem, więc odpowiedział z akcentowanym wahaniem: - Trudno rzucać podejrzenia, nie mając dostatecznej pewności, ale sądzę, że między innymi również pan grodzieński starosta dość szybko i ochotnie odwrócił się od Świdrygiełły, którego jeszcze za życia kniazia Witolda był stronnikiem. - A więc masz coś przeciw niemu? - Zygmunt nie taił ciekawości. - Nie tylko jego miałem na myśli, wspomniałem o nim tylko przykładowo... - Trzeba będzie przyjrzeć się także i jemu... Czarny uznał, że tego ostrzeżenia wystarczy, więc nic już "f odpowiedział. Rozpoczęła się dalsza debata, ale toczyła się tylko woko przygotowań do wojennej rozprawy. Rządy księcia Zygmunta na Litwie nie przyczyniały mu popula*1 ści. Choć gra polityczna nie była mu obca, to raczej cechowała. prymitywna chytrość niż dalekowzroczność polityka. Nie umiał zo° się na umiar i opanowanie ani też snucie bardziej sięgających w P szłość planów. Zbyt łatwo impulsy brały w nim górę, więc zdarzały się w^ i kaźnie dyktowane wybuchami gniewu, a nie rozwagą czy koniecznością. I tak, kiedy za namową Wielkiego Mistrza wysłali ze Świdrygiełłą do siebie posłów w sprawie zawarcia ugody, Zygmunt kazał Świdrygieł-jowych potopić. A kiedy jego właśni wrócili jednak cało, włóczono ich końmi, a potem także potopiono. Zaczął postępować zbyt bezwzględnie, a nawet często wręcz okrutnie, także w stosunku do bojarów oraz książąt. Rezultaty takiego postępowania wnet dały o sobie znać, gdyż nawet ci, którzy początkowo brali udział w spisku i wspomagali go przy napadzie oszmiańskim, teraz zaczęli znów spiskować, ale przeciw niemu, na rzecz Świdrygiełły. Jednego z posłów tych spiskowców udało się Zygmuntowi pochwycić. Przykazał wziąć go na tortury i ten, poddany mękom, wydał swoich mocodawców. Skutkiem tego na rozkaz Wielkiego Księcia pojmano Janusza, wojewodę trockiego, oraz książąt Sedebora i Kinzgaiłę. Janusza i Sedebora zaraz tejże nocy kazał stracić, a Kinzgaiłę wtrącił do lochu. Ta rosnąca przeciw Zygmuntowi wrogość siłą rzeczy, objęła i Polaków, którzy dali mu władzę. Te nieprzychylne nastroje przerodziły się i potem na południu w otwarty bunt, a na Żmudzi w ciche spiski i lokalne niepokoje, podsycane przez krzyżackich agentów. Natomiast Zakon po przejściowym wahaniu obiecywał Świdrygiel-le wojenne współdziałanie, tym bardziej że skłaniało go do tego nieprzejednane stanowisko Polski, która odmawiała wszelkich rokowań ugodowych. Nadal też mógł Świdrygiełło liczyć na pomoc Wołochów i Tatarów, którzy wyrażali gotowość wspólnego uderzenia, także książę twerski, a nawet moskiewski wsparcie obiecywali. Nie taił tych kontaktów, a przeciwnie, celowo je rozgłaszał, toteż i na Litwie przysparzał sobie stronników, którzy zaczęli wierzyć, że zdoła uzyskać pełnię władzy nad c%m krajem. , Wreszcie w listopadzie Świdrygiełło skupił na tyle siły, by ruszyć na Litwę. Rutenberg przysłał mu więc trzystu konnych knechtów i osiem-ftesięciu rycerzy do Połocka, gdzie kniaź miał główną kwaterę. Wojsko, które zebrał, było liczne, gdyż liczyło około dwudziestu ysięcy żołnierzy, a składało się z oddziałów ruskich i tatarskich oraz siłv ^ Cięcia twerskiego pod wodzą księcia Jarosława. Główne zaś y tatarskie, w liczbie dwudziestu tysięcy wojowników, pięćdziesiąt iccy Wołochów i dziesięć tysięcy z Księstwa Kijowskiego pod wodzą ^?cia Włodzimierza, miały równocześnie uderzyć na Polskę i połączyć nodolu z walczącym tam księciem Fedką Niedźwiedzkim, 'ejszym wodzem wśród ruskich książąt. i !!a 169 168 Pojawienie się pułków Świdrygiełły na Litwie wywołało wśród ludności powszechny popłoch i zamęt. Przyłączyło się do niego wiek litewskich panów, a postępując w głąb kraju obejmował poddające ^ się bez walki miasta i grody, jak: Krewa, Mińsk i wiele innych. Toteż b^ poważniejszego oporu dotarł w pobliże Wilna i Trok. Zatrzymał jg 0 sto wiorst od nich i wezwał przez gońców do posłuszeństwa przypominając złożoną mu wiernopoddańczą przysięgę. Sam zaś skie^ rował się do Oszmiany, by przygotować się do uderzenia na Wilno. Tam pospólstwo porzucało domostwa i ciągnęło do niego, gdyż cala litewska ziemia zaczęła być wroga Polakom. Zygmunt natomiast pośpiesznie obwarowywał Wilno, Troki, a także Kowno, gdzie załogą dowodził jego syn Michał. Zbierając siły Wielki Książę wysłał jednocześnie do Polski Gaszto}-da z wezwaniem o pomoc. Tej jednak nie otrzymał, wobec groźby najazdu na Podole Tatarów i Wołochów. Znajdował się więc przy nim ze swymi chorągwiami tylko Mszczug ze Skrzynna, wysłany już wcześniej przez króla. Świdrygiełło, nie czekając na owych inflanckich rycerzy, którzy już nie zastali go w Połocku, ruszył spod Oszmiany. Ale tam już nadciągnął Zygmunt i zagrodził mu drogę, by nie dopuścić do niszczenia kraju. Ósmego grudnia, po przebyciu wielu mil ogromnej puszczy, niedaleko Oszmiany wynurzyły się spomiędzy drzew jego pierwsze oddziały i stanęły przed rozciągającą się przed nimi śnieżną płaszczyzną pola w oczekiwaniu na wieści od idącej przed nimi straży. Wiedziano już bowiem od zwiadowców, gdzie znajdują się siły nieprzyjaciela, więc spodziewano się rychłego spotkania. Jakoż istotnie wkrótce nadleciał goniec do oczekującego w półkolu orszaku Wielkiego Księcia z wołaniem, że oddziały Świdrygiełły są juz w marszu i wnet powinny się ukazać. Wkrótce po gońcu przygalopowate 1 straż przednia, co dowodziło, że wroga tylko patrzeć. Pognali więc do oddziałów gońcy z rozkazem, by wychodziły z lasu i formowały się do bitwy. Jednocześnie książę przywołał do siebie pana Mszczuga i coś z nim uradzał przez chwilę, po. czym polski dowódca odłączył się od jego orszaku i pognał do swoich chorągwi. Te wkrót< zaczęły obracać wierzchowce, by po chwili zniknąć pomiędzy drzewafl11 Od strony, z której miał nadejść nieprzyjaciel, widoczność 2 słaniały rozrzucone kępy bezlistnych drzew i szara, nikła zawieś" rzadkiej mgły przysłaniająca dalszą przestrzeń. Minęła więc jeszcze godzina, zanim dostrzeżono w niej g jeźdźców zbliżających się szybko ku rozciągniętej już linii Zyg1111 tL)Wych wojsk. Musieli ujrzeć ją także, gdyż zatrzymali się raptownie ^ miejscu, a potem zawrócili konie i wkrótce zniknęli z oczu. Tym razem gotowe do boju wojska Zygmunta długo nie czekały, jj-jedy daleka, mglista masa raptem jakby pociemniała, a wkrótce ta jpasa zrazu tylko podobna rozciągniętej wstędze zmieniła się w wyraźnie widoczne formacje pułków, każdy ze sztandarem wznoszącym się ponad głowami jeźdźców. Na jednym zaś ze skrzydeł rozciągniętego w długą linię wojska zamiast sztandarów powiewały na wietrze długie ogony buńczuków. Wkrótce od strony wojsk Świdrygiełły doleciał stłumiony wilgocią powietrza chrapliwy wrzask rogów. Odpowiedziały im zaraz Zygmun-towe, i długie rzędy jezdnych ruszyły z miejsca, krzykiem ponaglając swe konie do biegu. Dzielący ich szmat pola zwężał się w oczach i wnet zwarli się ze sobą z łomotem oręża o tarcze, wrzaskiem wojowników i kwikiem koni. Ich kopyta z białej pokrywy śniegu uczyniły wnet ciemną; pryskającą błotnistą maź, która mieszała się z krwią ugodzonych. Przewaga sił była po stronie Świdrygiełły, toteż twardo musiały się bronić woje Zygmunta, by sprostać przeciwnikowi. Godziny mijały, a zmagania rozpoczęte na długo przed południem wciąż trwały. Dźwięczały miecze, głucho o tarcze uderzały topory i groty włóczni, a wojska niby dwaj siłacze, co wziąwszy się za bary przepychają się wzajemnie, wciąż walczyły nieustępliwie. Wreszcie owa liczebna przewaga Świdrygiełłowych pułków zaczęła brać górę, szeregi litewskie tu i tam poczęły się rwać, a woje, zawracając konie, rzucać się do ucieczki ku pobliskiemu lasowi, by w jego głębi szukać ratunku. Zaraz też w powstałe luki rzucali się tatarscy jeźdźcy i przenikliwymi, krzykami ponaglając swoje rumaki sięgali po przytroczone do siodeł arkany. Pędzili za uciekającymi przygiąwszy się do końskich grzyw i kręcąc nad głową rzemiennymi pętlami, ginęli w ślad a uciekającymi w leśnym mroku. Na ten widok orszak Świdrygiełły wydał triumfalny krzyk zwycięst-Wa> a sam kniaź uniósłszy ramiona ku górze wtórował mu całą mocą gardła. Ale czujny Zygmunt, widząc zawisłą nad jego wojskiem zgubę, dał nak swemu przybocznemu gońcowi. Ten poderwał się do biegu, ^Pytami swego konia wyrzucając w górę pacyny śniegu, i zaraz zniknął Srod drzew pobliskiego lasu, Zygmunt zaś w napięciu czekał, czy ^Parcie zdąży na czas, a jego żołnierze nie ulegną powszechnej panice, ^akże nie dłużej niż w parę pacierzy wyłonili się z ciemni boru jeźdźcy ruszyli ku bitwie. 170 171 lepiej, bo wszyscy okryci k.wwu6« głowach. Również sprawność bojową musieli obrazwalki się zmienił. Już pierwsze uderzenie ze^ do tyłu, a i potem wciąż musieli ustępować pola „,„-. żołnierzowi. Także litewscy wojowie, pokrzepieni na duchu w porę przybyłymi posiłkami, ostrzej, z nowym zapałem zabrali się do roboty, Niedługo więc z kolei żołnierze Świdrygiełły zaczęli podawać tyły, coraz więcej wierzchowców obracali do ucieczki, potem za pojedynczymi jeźdźcami rzucały się coraz większe ich grupy, wreszcie całe oddziały, ponaglając zmęczone konie, już w panice próbowały ujść zagładzie. Widząc to Świdrygiełło nie czekał na ostateczne rozstrzygnięcie, lecz również poderwał swego wierzchowca, a za nim cały orszak, po raz wtóry kierując się na drogę do Połocka. I tylko nadchodząca noc uratowała go przed dostaniem się w ręce pościgu, jaki za nim ruszył. Nie uniknęli jednak niewoli jego bratanek książę Jerzy Ling-wenowicz, kniaziowie Wasyl Semenowicz i Fedko Odyncewicz, wojewoda wileński Gedygold, a w ręce Zygmunta dostało się osiem chorągwi nieprzyjacielskich. Po drodze do Wilna Czarny zajrzał powtórnie do Niemierzy, by sprawdzić, jak sobie radzą chłopcy. Po krótkim pobycie pozostawił tam obydwóch swoich pocztowych, w zamian zabierając tylko Waśkę, o co ten prosił widać stęskniony za Bogną. Przekonał się, że przynajmniej na razie, dopóki Zygmunt był w tej części kraju, okolica była spokojna, gospodarowanie szło swoją zwykłą koleją, a Tekla ustanowiona przez , niego jako domowa zarządczyni nie zaniedbywała swoich obowiązków. Mógł więc ruszyć w dalszą drogę rad, że zawiezie Unie dobre wieści, ¦™ć święta zmuszały do pośpiechu, by zasiąść do wigilijnei świeżej mocno wzburzywszy obie niewiasty niecnym poczynaniem Łaski. potem Żyta ciekawa też była, jak idą w Niemierzy prace gospodarskie. Uspokojona w tym względzie, z kolei spytała: - Mówiłeś, że Tekla wróciła do dworu. Czy jednak jej opieka będzie ^ostateczna? Stara ma miękkie serce i gotowa dopuścić młodych do zbytniej konfidencji! - Z tego, com widział, pilnuje dziewki niczym kwoka pisklęcia - roześmiał się Hubert. - Toteż Lech jeno się oblizuje! - Zawsze z poważnych rzeczy żarty sobie czynisz! - oburzyła się Una. - Dziewka krew ma gorącą, a Lecha też nie jestem zbyt pewna! - Wszakże umie trzymać się na wodzy - już poważnie rzucił Hubert. - Honoru na szwank nie narazi.., - Kto zarządza gospodarstwem? Czy chłopcy mają oko na czeladź? - Żyta wróciła do poprzedniego tematu, widać nie mogła w tym względzie wyzbyć się niepokoju. - Wasz cywun Dukis jest na miejscu, a przy tym Roch rządzi wszystkiego dogląda, jakby już był tam panem... - zapewnił kpiąco Czarny. . . - Aldona, przysłuchująca się rozmowie starszych, nie zdołała opano-» natomiast Zvta tvlko uśmiechnęła się i jakby owładnięta niego ja Mógł więc ruszyć w dalszą drogę rad, że zawiezie U bliskie zaś święta zmuszały do pośpiechu, by zasiąść do wieczerzy przy rodzinnym stole. Wprawdzie szmat kraju miał do przebycia, lecz nawykły do siodJ pośpieszał mocno, bo dni'uciekały prędzej niż ziemia spod koński' kopyt. Wreszcie jednak szczęśliwie, bo na dzień przed Wigilią, dotarło domu. - Co z chłopcami? -jeszcze trzymając męża w uścisku, spytała y - Zdrowi i cali! Ale nic więcej nie powiem, póki nie dasz jesCt - A Olga? - spytała Żyta, witając z kolei brata. kł e wam całować i z serca pozdro t - Zdrowi i cali! Ale mc wic^tj m^ t - A Olga? - spytała Żyta, witając z kolei brata. - Przykazała ręce wam całować i z serca pozdrowić, co też czy , Jednak po tych wstępnych wiadomościach Hubert musiał z Czary Aldona, przysłuchująca się rozmowie starszych, nie zdołała opano wać rumieńca, natomiast Żyta tylko uśmiechnęła się i jakby owładnięta jakąś myślą zadała kolejne pytanie: - A co z Zygmuntem? Czy nie ma kłopotów z bojarami? Różnie tu mówią... . ¦ - Trudno, by obejmując dopiero rządy, nie miał w tym względzie trosk, bo nie wszyscy mu sprzyjają. Ale to na wschodzie, bo tam jeszcze włada Świdrygiełło, a także na Podolu, gdzie także ma licznych stronników, a zwłaszcza dobrych wodzów! I - A na samej Litwie? ~ Jak dotąd, nic się tam groźnego nie dzieje. I 7 Rada to słyszę, bom postanowiła wracać do Niemierzy - nieoćze-^anie oświadczyła Żyta. - Chłopcy zapewne długo tam nie ostaną, aJ?tności więc muszę sama doglądać, dopóki Jaksa nie wróci do domu. Usłyszawszy tę decyzję Hubert milczał przez chwilę, zaskoczony 'szanym postanowieniem, wyręczyła go jednak Una: ~ A tu ci źle? Chłopcy zapewne posiedzą w Niemierzy do wiosny, zas postanowisz, co czynić dalej. Olga też nie powinna pozostawać bez bardziej statecznej opieki, 173 172 a obawiam się, że i Rochowi brak jeszcze należytego doświadczenia, dać sobie radę z czeladzią. Niesforna to czereda i należy dawać na : należyte baczenie. - Może poczekałabyś na decyzję Jaksy? - zaproponował Czarny -Zaraz po świętach ruszam do Krakowa i tam przedstawię mu sprawę, - Nie, to na nic. Będzie chciał oszczędzić mi mitręgi zimowe podróży i gotów się sprzeciwiać. Podróż nie taka znów uciążliwa a przypuszczam, że dla bezpieczeństwa paru zbrojnych mi dasz. Una, która dotąd milczała, raptem odezwała się: - Chyba Żyta ma słuszność, Hubercie. Toteż i ja z nią rada pojadę Tam chłopcy bardziej są przydatni niż tu, a mnie tęskno za nimi.. Kleczkowski z gospodarstwem sam sobie poradzi, Waśko zaś, któremu do ślubu pilno, niech także ostaje i da baczenie na bezpieczeństw dworu, a na nim można polegać... - Wyście obie rozum potraciły!-obruszył się Czarny.-Poczekajcie przynajmniej łata, a jeśli tak wam pilno, to choćby wiosny! - Nie chcę, Hubercie, czekać, zbyt niespokojna jestem o Niemierzę - stanowczo oświadczyła Żyta. - Na babski upór nikt jeszcze sposobu nie znalazł, toteż spierać się nie zamierzam. Choć tu spokojniej, niż na Litwie, lecz wasza wola! Do ochrony w czasie drogi dam zbrojnych wielu zdołam i niech zostaną do czasu w Niemierzy, bo tam bardziej mogą okazać się przydatni niż tu. Czarny więc przed wyjazdem do Krakowa wydał Jurdze polecenia dotyczące rychłej podróży, on bowiem miał tym razem objąć pieczę nad niewiastami, natomiast Waśko, który istotnie gotował się do rychłego ślubu, mocno z takiej zamiany rad, objął straż nad majętnością. L Po przybyciu dworu do Krakowa, gdzie król jegomość ^ spędzić święta Bożego Narodzenia, wkrótce rozpoczęły się narady na(l zbliżającą się wojną, rozejm bowiem kończył się na Świętego Jana. By* zaś nad czym debatować, mimo pomyślnych wieści, jakie nadesz również z Podola, jeszcze w czasie pobytu dworu we Lwowie. Walf tam dotąd wierny sojusznik Świdrygiełły, dzielny i przebiegły w0< Fedko Niedźwiedzki. Wojska królewskie po zdobyciu Oleska zosta więc wzmocnione nowymi siłami i wyruszyły znów w pole pod w°". Wincentego z Szamotuł, kasztelana międzyrzeckiego, oraz Jana Mf' ka z Dąbrowy. Fedko zaś dowodził watahami Tatarów, Wołochów i miejsco oddziałami, które nie były jednak zdolne sprostać w otwartym polskiemu żołnierzowi. Prowadził więc tylko walkę podjazdową, napadając na wyprawy po furaż lub krótkimi, nagłymi atakami z zasadzek usiłując szarpać przeciwnika. Tracił jednak zamki jeden po drugim, toteż ostatni już, Bracław, sam spalił i wycofał się w lasy, gdzie zaczął gromadzić nowe, znaczniejsze siły. Chorągwie polskie, pozostawiwszy po grodach załogi, wracały i Bracławia w zwycięskim pochodzie do kraju, ciągnąc szlakiem wiodącym pomiędzy Bohem a Dniestrem. Listopad się kończył, na-stąwały już pierwsze mrozy, ale jeszcze nie dojść mocno skuły ziemię, więc błotniste drogi utrudniały pochód. Wojsko prowadziło ze sobą taborowe wozy, toteż często przychodziło wyciągać je z grzęzawisk. Ciągnąc wolno dotarło jednak pomyślnie do pierwszej przeprawy przez Morachwę, która zagrodziła im drogę w pobliżu wsi Kopesterzyna. Rzeka miała brzegi błotniste, miejscami nawet bagienne, zwłaszcza dla wozów niemożliwe do przeprawy. Wiodła jednak przez nią grobla usypana przez chłopów dla połowu ryb. Była też grząska, ale wnet pognano pachołków do boru po jedlinę i chrust i przystąpiono do jej moszczenia. Pracę prowadzono spokojnie, gdyż rozesłani zwiadowcy nie wy-cryli w pobliżu nieprzyjaciela. Jednak albo zwiad był niedbały, albo edko, który znajdując się w pobliżu śledził pochód, dobrze się ukrył, dość że nie tylko został nie wykryty, ale zdołał, wykorzystując las zarośla, podkraść się w pobliże owej grobli. Zaczajony siedział cicho, czekając, aż rozpocznie się przeprawa i tylko część polskiego wojska znajdzie się po drugiej stronie' rzeki. Obawiał się bowiem, że mimo iczebnej przewagi wojska, jakie zebrał, nie sprosta wszystkim polskim 174 i Nastał dzień 30 listopada. Grobla została już wymoszczona i pierw-ze do przeprawy ruszyły Wozy, by przebyć ją zanim pomost z gałęzi nie ostanie stratowany przez jezdnych. Ci bowiem łatwiej mogli pokonać, hoćby już rozjeżdżoną drogę. Dzień był mglisty, ale deszcz nie padał. Tabor ruszył z porykiwaniem woźniców i zaprzęgi jeden po drugim zaczęły przedo-¦flwać się na drugi brzeg Morachwy. Za nimi ruszyły chorągwie. S2akże posuwały się już z wielkim trudem, bo pokład z chrustu i gałęzi liny wymieszały z błotem koła ładownych wozów. Mimo tych trudności, już połowa wojsk przeprawiła się szczęśliwie z^z groblę, kiedy nagle z wnętrza pobliskiego boru, jakby rozwarły się nttry wrota piekła, wybuchły rozdzierające uszy głosy trąb, ludzki ask i przeciągłe gwizdy. Jednocześnie spomiędzy drzew wypadła fala - • •" - '.. 175 L jeźdźców i nieomal od razu pokryła zwartą, ciemną masą nadbrzeżną łąkę, dzielącą las od rzeki. Pędzące konie, wyciągnąwszy szyje i stuliwszy uszy, nieomal brzuchami sięgały ziemi, a rozkrzyczani wojownicy z uniesionymi szablami jeszcze je tym wrzaskiem ponaglali do biegu. Zakotłowało się w polskich szeregach, żołnierze, choć zaskoczeni porwali się do broni, ale stłoczeni na drodze wespół z wozami nie mieli swobody ruchów, by rozwinąć się w bitewną linię. Toteż kiedy dopadli ich napastnicy, wielu od razu poleciało z siodeł, a reszta zasłaniała się tylko przed razami rozognionych udaną zasadzką Fedkowych wojowników. Dopiero bardziej doświadczeni i opanowani rycerze zaczęli zwoływać ku sobie towarzyszy i tworzyć koła, by bardziej skutecznie bronić się przed napierającym zewsząd wrogiem. Jednak z powodu jego liczebnej przewagi opór nie mógł trwać długo. Toteż na widok rychłej klęski owych chorągwi pozostałe jeszcze na drugim brzegu rzuciły się ku rzece, by próbować przez nią przeprawy, gdyż groblę zagrodziły pozostałe na niej, ostatnie wozy tabom. Niektórzy z pierwszych śmiałków utknęli w nadbrzeżnych bagnach bądź już w mulistym dnie samej rzeki, ale byli i tacy, którym w innych miejscach to się udało. Wydostawali się na sapiących z wysiłku wierzchowcach i pędzili ku bijącym się. Ku tym miejscom pognała reszta żołnierzy. Na szczęście rzeka nie była ani głęboka, ani szeroka, gdyż w pobliżu rozpoczynała dopiero swój bieg. Jednak grząskie dno zmuszało konie do wyrywania nóg zjego ssącego uścisku; mimo to kolejni jeźdźcy wciąż pokonywali tę przeszkodę i spieszyli z ratunkiem. Wkrótce więc większość pozostałych chorągwi brała już udział w walce, wspierając rozpaczliwie, resztkami już sił, broniących się towarzyszy. Wreszcie już całe wojsko zmagało się z. napastnikami. Jednak ich liczebna przewaga była tak znaczna, że w wielu miejscach przedarli się nawet do taborów i rozpoczęli rabunek wozów. Coraz zaś trudiuL przychodziło żołnierzom nie tylko bronić taboru, ale i chronić własD' życie. Omdlałe ramiona z coraz większym trudem unosiły broń do gofl coraz wolniejsze były zasłony, toteż ostateczna zguba zawisła n rycerskimi głowami. Napastnicy zaś, już pewni zwycięstwa, krzyk3 zaczęli oznajmiać swój triumf. . Chociaż żołnierz nie ustępował pola i wciąż bronił się zażarcie, odmieniłaby jego losu ta odwaga i zawziętość, gdyby nie wda»a w sprawę Boska Opatrzność, bowiem powstałą zmianę sytuacji I czytywano potem za istny cud. 176 Oto jeszcze przed przeprawą pan Mężyk rozkazał doświadczonemu kołnierzowi Kiemliczowi wziąć stu żołnierzy i ruszyć do leżącej na drugim brzegu Kopesterzyny po furaż. Kiemłicz przeprawił się więc przez groblę, wykonał poruczone zadanie i wracał z w,ozami, kiedy z mglistej dali doszedł go bitewny zgiełk, krzyki i szczęk Kroni. Pojąwszy od razu, w czym rzecz, porzucił wozy i co koń wyskoczy pognał ku toczącej się w dali walce, przykazawszy trębaczowi co sił dąć w- trąbę, a żołnierzom nie szczędzić gardeł. Ten tumult rychło doleciał do broniących się resztkami sił Polaków. Wzmógł ich bitewną zaciętość, a jednocześnie przeraził napastników. Słysząc nadbiegającą odsiecz, a nie znając jej sił, w strachu, że wnet spadną im na plecy tysiące polskich szabel, nie tylko porzucili rabowanie wozów, ale tak dalece ulegli panice, że kiedy wynurzyli się z mgły Kiemliczowi żołnierze i zaczęli od razu rąbać ich, rzucili się do ucieczki. Broniące się zaś dotąd chorągwie, w żądzy odwetu i pragnieniu zemsty jakby wyzbyte zmęczenia, rzuciły się za nimi w pogoń. Doświadczeni rycerze nieraz pouczali młodych, że nigdy żołnierz nie ponosi tak dużych strat w obronie, niż wówczas, kiedy podaje nieprzyjacielowi tył. Podobnie stało się teraz, bo umykających Rusinów, Wołochów i Tatarów, w ucieczce bezbronnych, cięto bez krzty litości. Niejeden z rycerzy wdarłszy się w uciekającą gromadę bezkarnie rąbał ' na prawo i lewo, strącając z siodeł wszystkich pozostających w zasięgu miecza. Toteż padło teraz Fedkowych wojów więcej niż w czasie całej dotychczasowej bitwy, a wszystkie jego wojska były wkrótce już tylko sforą uciekających bezładnie niedobitków, dopóki resztki nie dopadły zbawczego lasu. Dwanaście zdobytych chorągwi posłano potem do Krakowa, gdzie król jegomość pieszo szedł do kościoła, by tam złożyć je w podzięce Bogu za tak cenne zwycięstwo. Natomiast bohaterem dnia wśród wojska stał się pan Kiemłicz. Tak więc odparto zakusy Świdrygiełły na Litwie i na Podolu. " szakże, mimo że oba Zakony w walkach udziału nie brały, sił kriiazia całkowicie nie rozbito, a jego sprzymierzeńcy nadal byli gotowi udzielać ^ pomocy. Świdrygiełło był więc mimo dotychczasowych niepowo-ń dobrej myśli. Został wprawdzie rozbity pod Oszmianą, ale nadal przy sobie ponad dziesięć tysięcy Tatarów, nowe posiłki przysłali u kniaziowie Tweru i Moskwy, napływały do niego oddziały ruskich °jow, gotowych służyć pod jego rozkazami. Posłał też rozkaz Fedce j lec*źwiedzkiemu, by zebrał wiele zdoła wojska i przyłączył się do niego. dnocześnie utrzymywał kontakt z obu Zakonami. " Synowi, e Czarnego 177 L Wielki Mistrz obiecywał uderzyć od północy, skoro tylko on ruszy w pole, a Mistrz Inflancki oznajmiał, że z całymi swoimi siłami stanje 25 stycznia w Dyneburgu, skąd od razu wkroczy do Litwy. Świdrygiełło w odpowiedzi doniósł mu, że właśnie w tym czasie będzie w Witebsku, gdzie wyznaczył koncentrację swych wojsk, i prosił by Rutenberg połączył się z nim celem wspólnego uderzenia na Wilno' Także wojewoda mołdawski zawiadamiał, że na czele wszystkich swoich sił uderzy od południa. Tak więc kniaź był pewny powodzenia nowej wyprawy. . ' Mistrz Inflancki istotnie wypowiedział Zygmuntowi wojnę pismem które dotarło do księcia 28 stycznia, a 30 tego miesiąca wojska inflanckie już wkroczyły w granice Litwy, rabując, paląc i biorąc ludność w niewolę. ' Wobec tych samodzielnych poczynań Świdrygiełło wysłał do Ru-tenberga gońca z ostrzeżeniem, że Zygmunt, wspomagany przez Polaków, ciągnie na niego, i radził, by poniechał samotnej walki, a zaczekał, aż połączą swe siły. Na miejsce spotkania proponował wieś Kurzeniec, leżącą na drodze z Dzisny do Mińska, około 140 wiorst od Wilna. Kiedy jednak kniaź był już tylko kilkanaście wiorst od wyznaczonego miejsca spotkania, nadeszła od Inflanckiego Mistrza wiadomość, że rezygnuje z połączenia ,się, gdyż zamierza wojować sam. Istotnie, zmienił także kierunek marszu i skręciwszy na zachód spali! i obrabował Uściany, Taurogi, zburzył zamek'Uszpol, wziął około trzech tysięcy jeńców i po jedenastodniowej wyprawie 9 lutego powrócił do Inflant. , Ta samodzielność Rutenberga obróciła w niwecz całą wypraw? Świdrygiełły, który, choć miał pod sobą znaczne siły, nie odważył się sam stawić czoła nadciągającej armii polsko-litewśkiej. Natychmiast wycofał się do Łukomli. Mistrz Inflancki tłumaczył się potem przed Wielkim Mistrzem, ze nie mógł zbyt długo czekać w nieprzyjacielskim kraju, tym bardziej ze nie miał jeszcze do dyspozycji wszystkich swoich sił, a także za przyczyn? niepowodzenia uważał złą organizację tej wyprawy, która spowodowała wiele nieporozumień. Mimo tych wyjaśnień wina Inflanckiego Mistrz była bezsporna, gdyż z powodu jego samowoli już tej zimy Świdrygi^' zamierzonej wyprawy nie podjął. Z kolei Russdorf, mimo obietnic, w kampanii nie wziął udział' tłumacząc się wielkimi śniegami, jakby nie stanowiły one przeszko i dla jego sojuszników. W istocie zaś wolał skierować do działa11 178 2akon Inflancki, co jemu samemu pozwalało zachować wyczekującą postawę. Całe bowiem obecne postępowanie Wielkiego Mistrza stanowiło kluczenie pomiędzy Świdrygiełłą a Zygmuntem w oczekiwaniu, który z nich weźmie górę. Jednocześnie uparcie wierzył, że mimo oporów uda mu się jednak pogodzić obu książąt. Toteż przy każdej sposobności do takiej ugody skłaniał, mimo że obaj stanowczo te namowy odrzucali. Kontaktu z Zygmuntem nie tracił wykorzystując jego stałe zapewnienia o przyjaźni do Zakonu i pokojowych intencjach. Wielki Książę prowadził bowiem tę samą politykę co Witold, usiłując zachować dobre stosunki z Malborkiem, by mieć środek nacisku na Polskę, od której był całkowicie zależny. Wszakże po nieudanej jesiennej kampanii polityki kluczenia Wielki Mistrz nie mógł nadal prowadzić, gdyż konieczność zmuszała już do wyraźnego wypowiedzenia się, po czyjej staje stronie. Ostatecznie zdecydował się więc popierać Świdrygiełłę, zwłaszcza, kiedy się wyjaśniło, że nie poniósł on całkowitej klęski i jest zdolny do dalszego działania, a niepowodzenie, jakiego doznał, nastąpiło przede wszystkim z winy Rutenberga. Było więc o czym radzić dworskim dygnitarzom, miał czym się trapić najjaśniejszy pan. Czarny po przybyciu do Krakowa powtórzył Rudemu decyzję kobiet. Ale ku swemu zaskoczeniu nie wywołał tym jego protestów. Przeciwnie, odniósł wrażenie, że Jaksa był nawet zadowolony z tego postanowienia małżonki. Wyraził to zresztą dość jasno: - Podzielam obawy Zyty, bo i ja trapiłem się mocno o Niemierzę, Pocieszyłeś mnie wprawdzie, że nic się tam nie zmieniło, ale lepiej będzie, aby miała pieczę nad domem... - Ale i Una także wybiera się wraz z nią. Jak jedna baba przekłuje Uszy, druga wnet musi czynić to samo! Jaksa uśmiechnął się. - Powtarzasz słowa proboszcza, kiedym po Grunwaldzie jechał do Krakowa. Zapewne stęskniła się za synami. Skoro rozumiesz Zytę, ?rozum i Unę... - Lepiej, aby została w Czepielach - upierał się Czarny. - Tych ftuncwotów jeszcze się naogląda do woli! Teraz, zimą, jechać bez °mecznej potrzeby to.zbytnia mitręga, a i zbyteczny hazard. ~ Czy na Litwie aż tak niebezpiecznie? - zaniepokoił się Rudy. , ~ Chwilowo, po porażce Świdrygiełły, uspokoiło się, ale słuchy 0(izą, że nie poniechał sprawy i ponoć gotuje nową wyprawę. 179 - Sądzę, że Zygmunt nie dopuści, by wdarł się w głąb kraju. Zresztą i król nie traci Litwy z oczu i w razie potrzeby go wesprze - pocieszył się Jaksa. - Sam przecież szykuje się do rozprawy z Zakonem. Przecież ledwie przybyłem, a o niczym innym nie słyszę, jak o rychłym odwecie. - Tak, to prawda, gdyż i rozejm rychło się kończy. - Proboszcz bardzo zajęty? Mam dla niego wieści. - Na pewno długo nie każe ci czekać... Ta opinia Jaksy szybko się sprawdziła, bo jeszcze tego samego dnia . ksiądz Andrzej wezwał Huberta. Wysłuchał jego sprawozdania z po-droży i rozmów, jakie odbył, wreszcie z uwagą przeczytał list grodzieńskiego starosty do Zakonu. Po zapoznaniu się z jego treścią spojrzał spod oka na Huberta. ' - - Mówiłeś, żeś rozmawiał z kniaziem Zygmuntem. Dlaczego nie oddałeś mu tego pisma? Mielibyśmy już z Grodnem spokój. Czarny odpowiedział z lekkim wahaniem: - Sądziłem, że większy będziemy mieli pożytek, jeśli starosta zostanie na wolności, a ten list zatrzymamy w naszych rękach. Będzie musiał przede wszystkim nam być posłuszny, Zygmunt natomiast zwykł działać zbyt okrutnie, a także pochopnie... Ksiądz Andrzej uśmiechnął się nieznacznie: - Nie mogę odmówić ci słuszności. Chyba i ja postąpiłbym podobnie, boć nie w naszej służbie baczyć na dobór oręża... Proboszcz złożył pismo i wsunął je pod kałamarz, mruknąwszy: - Poleży sobie pod zamknięciem, dopóki nie okaże się przydatny... Waćpan zaś - dorzucił już z uśmiechem - odpocznij nieco, zanim znów będę musiał cię zawezwać... - A co z tym-królewskim błaznem? Wiem, że chodzi koło niego Jaksa. - Sprawa niełatwa, bo przeciwnik to przebiegły... / - Czyżby raport owego „Pieszka", który przywiozłem z Malborka, na nic się nie zdał? '•' - Stwierdziłem bez wątpliwości, że pismo jest zgodne z Holesz kowym. Ale jak się okazało, nie starczyło tego,' by go nawet uwięzie, W1 mówiąc już o skazaniu! - Jakże to?! - zdziwił się Czarny. - Któż takiemu dowodowi nie oa Wkry?! ' • i'mV - Sam król jegomość. Wraz z panem Oporowskim przedłożyli?1 mu sprawę, ale to jego osobisty sługa i ulubieniec, więc nie tylko wia1 nie dał, ale wręcz nas wyśmiał, że jakieś tam, jak to powied21' „bazgroły" chcemy poczytywać za dowód! - No to Holeszko będzie teraz o tym wiedział, bo ani chybi król powtórzy wszystko swemu błaznowi! - Oporowski wymógł na nim, że przy sobie sprawę zatrzyma, na co jał królewskie słowo... Ale kto go tam wie... To już starzec i jasno wszystkiego nie widzi. - Krom tego, na czym mu zależy — mruknął z przekąsem Czarny. - Na to już nic nie poradzimy - westchnął ksiądz Andrzej, po czym dorzucił: - Zresztą, może i nie zaszkodzi, jeśli powtórzy, bo sam przykazywałem Jaksie, by Holeszkę nieco nastraszył, gdyż zbyt już długo siedzi cicho i znaku działania nie daje - zakończył proboszcz rozmowę. Jak gdyby skruszony tymi słowami, już następnego dnia nieznany przeciwnik dał o sobie znać. Pierwszy sygnał Jaksa otrzymał od Tomka, któremu swego czasu wydał polecenie zaglądania do owej sieni przy gospodarskich pomieszczeniach. Tego ranka pocztowy zawiadomił go, że w kącie za kotłem stoi halabarda... Rudy pamiętał daną dzwonnikowi wskazówkę, wiedział więc, co to znaczy. Należało jednak liczyć się, że i na Gacka, zwłaszcza za dnia, ktoś może dawać baczenie. Ruszył zatem do katedry i poprosił jednego z kręcących się tam braciszków zakonnych, by przywołał dzwonnika. Ten pojawił się rychło i ujrzawszy Jaksę z wolna zbliżył się do niego: - Chodźmy do którejś krypty, bo mogą na mnie baczyć! - szepnął nie zatrzymując się. Dopiero kiedy ogarnął ich mrok ciemnego wnętrza, rzucił cicho: - Do czegoś się gotują. Był u mnie wczorajszego rarika jakiś człek, giętki jak łasica i o takimż okrutnym spojrzeniu... Przykazał, abym na jutrzejszą noc opuścił kwaterę. Wieczorem zaś znalazłem przy zejściu do piwnic dwie łopaty... - To są i piwnice? - zainteresował się Jaksa, jednocześnie zastanawiając się nad usłyszaną wiadomością. ~ A są, ale to tylko jedna komora podparta pośrodku ceglanym słupem. 180 - Gdzie znajduje się do niej zejście? ~ Pod schodami wiodącymi na wieżę. Są tam małe drzwi z bali, ale ^dne do dostrzeżenia, bo z wiekiem już mocno pociemniałe... F Czyż niczego więcej ów człek nie żądał? H Nie. Mam opuścić izbę z wieczora i powrócić dopiero na ranne Gonienie. %ło o czym myśleć, chociaż otrzymana wiadomość zbyt mało 181 mówiła, zwłaszcza dlaczego Gacek miał opuścić swą izbę? Ten uzupełnił jednak drugi sygnał. Był nim list, który Jaksa znalazł w izbie kiedy już o zmroku wrócił do siebie po szczegółowym obejrzeń^ dzwonnicy, zwłaszcza jej podziemnej części. Dokonał tego wraz z Czar-nym, który znał na tyle sprawę, by podzielać troskę druha i jeg0 ostrożność. List leżał jak zwykle na podłodze i zawierał tylko krótkie polecenie: „Jutro w dwie godziny po północy przybądź do dzwonnicy Świętego Michała". A więc była to właśnie ta noc, na czas której Gacek miał być nieobecny. To było dla Jaksy zrozumiałe, natomiast po co były potrzebne do spotkania owe dwie łopaty? Było to zagadką, może ponurą, lecz nietrudną do odgadnięcia. Miał jednak cały jutrzejszy dzień do poczynienia przygotowań, w których miał wziąć udział i Czarny, co już między sobą uzgodnili. Teraz pozostawało tylko zawiadomić proboszcza. Ponieważ sprawa była ważna, bo oznaczała, że przeciwnik przystąpił wreszcie do działania, Rudy nie zawahał się niepokoić księdza w jego prywatnej kwaterze. Przyjął go z oznaką pewnego zaciekawienia, gdyż rozumiał, że bez ważnej przyczyny Jaksa nie szukałby z nim rozmowy o tak późnej porze. - Siadaj i mów - rzucił krótko na jego przeprosiny, wskazując mu miejsce za stołem, przy którym był zajęty papierami. - Ksiądz dobrodziej jeszcze przy robocie? - zagadnął Jaksa widząc rozłożone pisma. - Gorące przeżywamy teraz dni, toteż sporo nadchodzi wieści, ale i sporo kosztuje grosza, aby je zdobyć... Jaksa zdał proboszczowi relację z przebiegu zdarzeń oraz swoich czynności i zakończył: - Oględzin dokonałem, gdyż chciałem wiedzieć, jaką drogę ucieczki w razie niebezpieczeństwa zapewnił sobie ten spryciarz. Przecież musiał się liczyć, że jak głupi w ręce mu nie wlezę, a otoczyć wieżę albo i zamknąć ją od zewnątrz nietrudno. Wszakże wciąż medytuję, po co flii wyznaczył to spotkanie, skoro już się chyba przekonał, żem go wodził # nos? Przecież moja śmierć nic mu nie da, bo chyba rozumie, że to, co wiem, jest już wiadome i wam... - Toteż przyczyna, dla której nastaje na twoje życie jest inna. L pragnie zemsty za poniesioną porażkę, za to, żeś zdołał zbliżyć chytrze do niego, a potem tak długo wodzić na pasku. Dostateczna przyczyna, jeśli człek jest przekonany o swej wartości, a potem * zdoła poddać to w wątpliwość. Pragnie zaś zemsty zapewne tak siln^ osobiście chce jej dokonać, nie bacząc na grożące niebezpieczenst 182 qwo bowiem wezwanie to skutek waszej ostatniej partii szachów... No, j tej fraszki, którą od'niego uzyskałeś podstępnie... Noc była mroźna. Iskierki gwiazd migotały na bezchmurnym niebie fozniecając na bieli śniegu błyski świetlistego-pyłu. Płaszczyzny ośnieżonych dachów lśniły jasnością na tle czarnego nieba, a podwórzec był wyraźnie widoczny wśród okalających go mroków i cieni, zalegających między budynkami. Jaksa wyszedł z zamkowego skrzydła, gdzie znajdowały się pomieszczenia gospodarcze. Wyjście stamtąd prowadziło wprost na podwórzec, gdzie w mrocznej pomroce rysowały się kontury kościołów Świętego Jerzego i Świętego Michała, obok którego wznosiła się wieża dzwonnicy. , , Rozejrzał się bacznie dokoła, ale nic nie mąciło panującej ciszy. Gwiazdy skrzyły się w ciemnej otchłani nieba, śnieg skrzypiał pod nogami, a z ust- szły kłęby pary, b,o mróz trzymał mocno. Po chwili usłyszał za sobą kroki, ale nie oglądał się, wiedząc, kto za nim podąża. . • .' :•'..-. Panującą ciszę zakłóciło odległe wołanie strażnika, zapewne od Bernardyńskiej Bramy, któremu odpowiedział inny, od strony Złodziej-I skiej Wieży czy też znajdującej się przy niej furty. Jaksa dźwigał'na lewym ramieniu podłużny, wysoki na chłopa pawęż, noszony przez pieszych wojów. Nie wiedział bowiem, jakie go czeka powitanie wewnątrz wieży: czy najpierw słowa żądające wyjaśnień, czy też od razu bełty spuszczone z kusz. Podwórzec był pusty, zdawało się pogrążony w nocnym spoczynku, jak i wszystkie stojące wokoło budowle zamkowe. Rudy przemierzał go miarowymi krokami, mając za sobą czterech rosłych strażników oraz Pachołka niosącego ukrytą pod workiem latarnię. Zdawał sobie sprawę, ^e idzie na spotkanie ostatnie, gdyż obie strony już zajrzały sobie w karty 'nadeszła pora, by zakończyć grę. A to musiało nastąpić właśnie teraz, wynik zaś zależał tylko od boskiej woli. Dłużej nie było więc potrzeby się tć y tyć. ^ ^ Wieża stawała się coraz bliższa, wreszcie ujął za żelazną klamkę jej i. •' Uchylił je wolno i stając na progu, szybko rozejrzał się dookoła. Wnętrze było jednak puste, ale pod przeciwległą ścianą, w głębi ki pomieszczenia, paliła się stojąca na ziemi duża latarnia, boczne ściany i biegnące z prawej strony schody na piętro. bh iń jąc boczne ścy gą pj y y lewej oba łukowato sklepione przejścia do bocznych pomieszczeń 183 ziały, jak za pierwszą bytnością, czernią swych wnętrz, tym mocniejszą że światło znajdowało się poza nimi. Głównie więc stamtąd, jeśli nie z ciemnego otworu nad głovyą w którym niknęły schody, mogło grozić niebezpieczeństwo. Toteż, te ciemności starał się przeniknąć wzrokiem lub chociaż uchwycić jakiej poruszenie ukrytych tam napastników. Niczego jednak dostrzec t^ zdołał, za to panującą ciszę przerwały dochodzące nie wiadomo skąd słowa, w których brzmiało zdziwienie: - - Cóż to dźwigasz, waść, na ramieniu? Po co ci ten pawęż? - Po nocy lepiej chodzić pod jego osłoną... - spokojnie od-powiedział Jaksa. Nie ruszał się od progu, toteż głos tym razem odezwa) się ponaglająco: - Cóż tak stoisz w miejscu? Wejdźże i zamknij drzwi, bo mrozem ciągnie po nogach* Rudy już zorientował się, gdzie znajduje się jego rozmówca, głos bowiem dochodził od strony schodów. Był więc zapewne ukryty za drzwiami wiodącymi do piwnic i obserwował go przez pozostawioną szczelinę. Domyślił się też, dlaczego pozostawił palącą się latarnię. Na wezwanie ruszył jednak do przodu, tylko nieznacznie przymykając za sobą drzwi, by nie utrudnić dostępu pachołkom, którzy zgodnie z poleceniem pozostali za nimi. Jednocześnie odezwał się: - Mróz istotnie siarczysty, toteż mów waszmość szybciej, po co mnie wezwałeś? - Co ci tak spieszno, mości kancelisto? - zachichotał niewidoczny. -Wnet ci powiem, w czym rzecz, lecz w paru słowach tego nie dokonam. A takoż i pewien dokument muszę ci wręczyć, abyś rzekł, co wart. Toteż racz odstawić tę zbędną teraz osłonę i zbliż się, bym mógł doręczyć ci to pismo. Ważna to sprawa i muszę zasięgnąć twojej rady. Ta zachęta wzmogła czujność Rudego. Przysunął się bliżej ścian; z łukowymi przejściami, by utrudnić dosięgnięcie go stamtąd pociskiem a jednocześnie nie spuszczał z oczu czarnego otworu nad głową. Uzna że dość już tego gadania, gdyż było jasne, że przeciwnik czeka tylko n< chwilę, w której się odkryje. Rzucił więc niecierpliwie: - Czy nie czas, abyś mi wreszcie powiedział, czego ode mnie chces2 krom mojej skóry, mości Pieszku? - Waści skóry? - W głosie zabrzmiał akcent niemal szczer zdumienia. - Czyś ty oszalał? Po cóż mi ona? Tylko żywy jesteś cos mnie wart! I czemuż to zwiesz mnie Pieszkiem? - To nie ja, to ty sam tak siebie zwiesz! Po tym oświadczeniu zapanowała chwila ciszy, ale zaraz przerwał ją trzask: < - Bijcie tego psubrata! Porąbać go na kawałki, a trzewia wywalić na wjerzch! Jeszcze nie przebrzmiał ten pełen wściekłości krzyk, kiedy w ciemnościach bocznej komory rozległy się stuknięcia zwalnianych cięciw j świsnęły bełty uderzając o tarczę Jaksy, a jednocześnie powietrze przeszył jego przenikliwy gwizd. Huknęły o ścianę odwalone gwałtownie drzwi i do pomieszczenia wpadli jego przyboczni z obnażonymi mieczami w rękach. Wskazał im bez słowa boczną komorę, a sam odrzucił pawęż, porwał z rąk pachołka latarnię i skoczył za nimi. Światło latarni ukazało trzech opryszków chwytających właśnie za miecze, bo napinać kusz nie było już czasu. Wszakże rozprawiono się z nimi natychmiast, nie dając nawet możliwości obrony. Jaksa dobył miecza i nie zapominając latarni skoczył ku drzwiom, skąd dochodził go ów głos. Zdawał się jednak być inny niż Holeszki, więc albo to nie był on, albo umiejętnie go zmienił, bo znany był z tego, że do złudzenia umiał naśladować mowę innych, a zwłaszcza gruby głos królewski. Jaksa znalazł się w wąskim pomieszczeniu wypełnionym ciemnością. Ale latarnia rzucała światło na jego ściany, znacząc rozpoczynające się pod nogami brzegi kamiennych stopni opadających w dół, w całkowitą już czerń głębi. Bez wahania zaczął w nią schodzić, uniósłszy nad głowę latarnię. Chwiejny blask jej płomienia tworzył płachty cieni szybko sunących po ścianach, to wielkich, to znów małych, ale ruchliwych, umykających to wprzód, to do tyłu lub ścielących się do nóg. Rudy stopni nie liczył, ale musiało ich być sporo, bo upłynęło nieco u zanim stanął na równej płaszczyźnie mocno ubitej ziemi. Rozejrzał się dookoła. Znajdował się w niedużym, niskim pomieszaniu, o półkolistym murowanym stropie. Tchnęło ono wilgocią Zatęchłym, ciężkim powietrzem nie wietrzonego lochu. Zastanawiał się ^snie, dokąd uciekł przeciwnik, kiedy ujrzał w mrocznej czeluści lszego korytarza nikłe, odległe światełko. Domyślał się już, dokąd . *adzi ów właściwie podziemny tunel, więc bez wahania zagłębił się Je8o ciemność. I "odziemne przejście również było obmurowane kamieniem. Na |°. fanach migotały krople wody, a i ziemia przesiąknięta wilgocią, ko ustępowała pod nogami. Rudy przyspieszył kroku, by zbliżyć 184 185 się do wciąż migotającego przed nim światełka. Nie miał wątpliwości kogo ma przed sobą, gdyż wiedział, dokąd ten podziemny koryta^ prowadzi. Było to zapasowe wyjście na wypadek oblężenia, które posiadał każdy zamek. Wiedział też, gdzie znajduje się wylot, gdy$ zdołali go z Czarnym odnaleźć jeszcze za dnia. Raptem dostrzegł, że światełko zaczyna niknąć, co dowodziło, ^ uciekający zaczyna się od niego oddalać. Ruszył więc biegiem, by nje zgubić jego tropu. Naszła go też obawa, że może istnieć jakieś bocztie odgałęzienie, którego z braku czasu nie zdołali odkryć. Po chwili stwierdził jednak z ulgą, że światełko zaczęło stawać się coraz wyraźniejsze i bliższe. Po chwili zaś powiększyło się aż d0 wyraźnego blasku, a na jego tle dojrzał czarną sylwetkę biegnącej postaci. Ścisnął więc mocniej w garści rękojeść miecza i już skokami zaczął ją dochodzić. Ale raptem, jakby z tajemniczym dmuchnięciem, blask zgasi i miał przed sobą tylko czarną ścianę ciemności. Zdumiony tym nagłym zniknięciem światła przystanął, lecz po chwili z wolna ruszył dalej świecąc sobie pod nogami, w obawie, że przyczyną zniknięcia zbiega-mogła być jakaś zapadnia. Jednocześnie przyszło mu na myśl, czy jego przeciwnik nie zgasił umyślnie swojej latarni, by nie zdradzać się światłem i resztę drogi odbyć w ciemności, Albo też, co również było możliwe, zaczaić się i zadać mu nagły cios. Przekonał się, że tak właśnie było, kiedy ujrzał go w świetle swojej latarni. Stało się to tak nagle, że nawet nie zdążył zasłonić się mieczem, kiedy padł ugodzony nożem. - Czarnemu i jego dwom pachołkom z królewskiej straży ta noc dłużyła się niezmiernie, bo mróz był tęgi i możliwości nijakiej, ty uchronić się od jego kąsania. Kres zaś tej udręki miał dopiero wyznaczyć pierwszy brzask, jeśli przed tym nie pojawi się ten, na którego czekali' Mróz był tym bardziej dokuczliwy, że od nie osłoniętych brzeg" pobliskiej Wisły ciągnęły powiewy wiatru, a skryć się przed nimi nie bp gdzie, bo gołe gałęzie krzewów nie dawały ochrony, a jedynie zasłani^ kiedy leżąc w śniegu na stoku zamkowego wzgórza skrywali się za w W tym bowiem miejscu znajdowało się tajne wyjście z podziemni przejścia wiodącego z zamku poza jego mury. Było dobrze uW w gąszczu krzaków, porastających stok wzgórza, i skupiskami rzuconych na nim głazów. Zgodnie z poleceniem obaj strażnicy ukryli się po bokach 186 wyjścia, natomiast Czarny zaległ między nimi, ale nieco dalej i niżej, by dobrze widzieć wylot tunelu. Objęli swe posterunki wprawdzie już po północy, aby daremnie nie narażać się na skutki mrozu, ale mimo to minęła już dobra godzina, a może nawet i druga, kiedy wciąż nic się nie działo- Mimo ciepłych kurtek i kożuszków mróz przenikał do szpiku kości i z wolna wywoływał coraz bardziej trudną do zwalczania senność. Miasto spało w tej ciszy przerywanej dalekim wołaniem strażników ]Ub klekotem ich kołatek. Nad ich głowami wznosiła się skośna pochyłość stoku uwieńczona ciemną wstęgą murów, na których bieliły się zarysy ośnieżonych dachów i wznosił ponury kontur Złodziejskiej Wieży, majaczący mrocznym zarysem na tle rozgwieżdżonego nieba. I raptem, kiedy Czarny właśnie szerzej rozwierał powieki, by nie poddać się kolejnej fali senności, ujrzał, jak w, gęstwie widniejących pod nimi zarośli zabłysło światło, potem coś się tam poruszyło i po chwili na tle wyraźnego już blasku latarni ujrzał zarys ludzkiej sylwetki. Rozpoznał od razu, że nie był to Jaksa, więc sprężył się w sobie, ale jeszcze nie ruszył z miejsca. Człowiek stał chwilę przed wyjściem i bacznie rozglądał się dokoła. Błysk światła na chwilę przesunął się po jego twarzy i Czarny poznał Holeszkę. Porwał się na nogi, kiedy ten ruszył z miejsca. W paru skokach go lopadł i zatrzymując się przed nim, zagadnął jak gdyby spotkali się na amkowym korytarzu: - Wcześnie pan wstał, panie Holeszko... Już waść na nogach? Holeszko znieruchomiał tylko na krótką chwilę, potem odrzucił latarnię i skoczył do Czarnego z uniesionym nożem, krzycząc: - Ciebie też dostanę! Nie zdążył jednak opuścić ramienia, gdy dwie pary krzepkich rąk Awyciło go z obydwóch stron i rzuciło na ziemię. Po chwili już leżał na "ej skrępowany rzemieniem. - Postawcie go na nogi! - polecił Czarny pachołkom. Schylił się po Marnie, która nie zgasła, potem prostując się dorzucił: - I pilnujcie Hrze, dopóki nie wrócę! . Zastanowiło go bowiem, dlaczego w ślad za Holeszką nie ukazał się .Ksa, który, jak uzgodnili, w razie ucieczki królewskiego błazna miał ^Poniechać za nim pościgu. Czy miała z tym związek groźba, którą , tyszał przed chwilą? Mocno zaniepokojony ruszył do podziemnego Starzą. v ¦fksę znalazł już niedaleko wyjścia. Leżał na ziemi obok niedużej ™ służącej swego czasu za schowek na świece i pochodnie. Tu więc 187 musiał skryć się napastnik przed zadaniem ciosu, gdyż schyliwszy się nad leżącym ujrzał ciemną plamę krwi na jego kaftanie. Jak się okazało, Jaksa był jednak przytomny, gdyż zdołał odezwać się: - Pojmałeś go? Dostał mnie, psubrat... - Toć widzę. Leż teraz spokojnie i bacz, by nie stracić za dużo krwi. Na szczęście mróz jest tęgi. Wnet do ciebie wrócę z pachołkami... Wkrótce ranny został uniesiony przez strażników, skrępowanego zbiega Czarny wziął pod swoją opiekę i mały poczet ruszył tunelem w drogę powrotną, by jak najszybciej dotrzeć do zamku. Uwięzienie królewskiego błazna spowodowało na dworze niemałe poruszenie. Snuto rozmaite domysły, niektórzy oburzali się, że osadzono w lochu Bogu ducha winnego człeka, ale większość radowała się skrycie z jego losu, gdyż lubiany nie był, bo i jęzor miał niczym brzytwą i zarozumiałość królewskiego ulubieńca. W każdym razie gadaniny było co niemiara, roztrząsań, plotek i dociekania przyczyny, jako że wydarzenie było niezwykłe i podniecało ludzkie umysły i wyobraźnię, Ksiądz Andrzej już z samego rana poprosił o posłuchanie u pana kanclerza Oporowskiego i przedstawił mu szczegółowo zakończenie sprawy, którą zresztą kanclerz znał z dotychczasowych relacji proboszcza. Mimo to mocno się przejął tak dramatycznym jej zakończeniem i od razu począł debatować, jak przedstawić zdarzenie jegomości, bo przecież dotyczyło jego ulubieńca. Nie było to łatwe, gdyż obaj znali królewski upór, z jakim obstawał przy raz powziętej decyzji czy opinii. Zaraz też, by uprzedzić innych, mniej świadomych rzeczy, w zawiadomieniu monarchy, co zaszło, udali się razem na królewskie pokoje; Kiedy jednak stanęli przed królewskim obliczem, władca musiał ju2 wiedzieć o zdarzeniu, gdyż na ich powitalne ukłony nie odpowiedzią nawet skinieniem głowy. Siedział w obszernym fotelu z nogami okryty' mi futrem, spojrzał na nich spod zmarszczonych brwi i odezwał s" burkliwie: , , i . - Możesz wiele nie gadać, mości panie kanclerzu, bo już wi coście uczynili! Bez mego przyzwolenia łapiecie wiernych mi ludzi i lochu wtrącacie! - Jakby podniecony tym zarzutem uderzył p czoną, starczą dłonią w poręcz fotela i dorzucił z narastająca. "BO - Podobnej samowoli nie ścierpię! Wrócisz wasza wielmożnosc swoich włości, a kto inny pieczęć obejmie! Pan Oporowski, sam z natury twardy i wybuchowy, Prze zachował spokój, gdyż spodziewał się podobnych słów. Ooc 188 chwile, by władca nieco ochłonął, po czym wymieniwszy spojrzenie z obecnym przy rozmowie królewskim podkomorzym Piotrem Szafrań-ceta, odezwał się, z wolna mierząc wyrazy: - Wysłuchajcie, najjaśniejszy panie, wprzódy przyczyn, z jakich to został uwięziony wasz zdradliwy sługa. Nie znacie ich przecież, bo nikt krornie mnie i obecnego tu, wielebnego proboszcza z Dubrańca, o nich nie wie. Ja zaś znam jego poczynania, gdyż kierując waszą tajną służbą mnie wtajemniczał w jej sprawy i za moją zgodą podejmował ważniejsze decyzje. Nie stronic od tej odpowiedzialności, lecz proszę, najjaśniejszy panie, abyście i wy dowiedzieli się tyle, co ja, zanim mnie potępicie. Jagiełło wysłuchał tej wypowiedzi w milczeniu, a kiedy kanclerz zamilkł, przeniósł spojrzenie na księdza Aiidrzeja i jakiś czas przyglądał mu się badawczo, zanim odezwał się już spokojniej: - Waszą wielebność pamiętam... To ty dopomogłeś świętej pamięci Trąbie w wojennych przygotowaniach przed wielką wojną i tępiłeś krzyżackich postrzegaczy? - . - Ja, najjaśniejszy panie. - Ksiądz Andrzej stał oparty na lasce nieco za panem z Oporowa, a teraz postąpił krok do przodu ze słowami: - I jak w tamtych czasach, tak i teraz, służę wam wiernie... - Wiem... wiem... - nieco opryskliwie rzucił Jagiełło. - Do tyła rozeznaję się w moich sprawach, a i pamięci jeszcze nie straciłem. Mówże tedy, dlaczego uznałeś tego biedaka tak wielce winnym, żeś go uwięził? - Najważniejszą przyczyną jest to, najjaśniejszy panie, że wkradłszy się w wasze łaski nie wam służył, a rzymskiemu cesarzowi Zygmuntowi, z jego ramienia kierując wszelkim działaniem' szpiegowskim w obu naszych krajach. Piotr Szafraniec, ulokowany w okiennej niszy, w milczeniu przysłuchiwał się rozmowie. Usłyszawszy oskarżenie proboszcza, nie zdołał Powstrzymać okrzyku: ¦ - I masz na to dowody?! ~ Mam, wasza wielebność! Jego własną ręką pisane doniesienia naszego dworu! Krom tego dziś w nocy uczynił zasadzkę na jednego "loich bliskich ludzi i poranił go ciężko, a potem próbował ucieczki, czasie której został pojmany... L "° tym oświadczeniu nastąpiła w komnacie chwila milczenia, którą perwa$ ochrypły głos króla: LT Mówisz, że masz jego pismo do Zakonu? Skąd wiesz, że on je kpi 'a n'e ^to inny? A może podpisał się pod nim swoim imieniem? -już rąco dorzucił Jagiełło. 189 - Podpisując je użył miana „Pieszek". Mam wszakże dla porów, nania inne jego pismo, które z jego pochodzi ręki, bo jest to fraszka ną waszego skarbnika, miłościwy panie... - Czy masz je wasza wielebność przy sobie? - zainteresował się Szafraniec. - Oto ono... - ksiądz Andrzej uniósł trzymany w ręku rulon. - Najjaśniejszy pan nie dowidzi, daj niech ja je przeczytam. Rozwinął podany mu rulon wraz z załączoną fraszką. Przebiegł oba pisma wzrokiem, po czym zwrócił je z wyraźnym poruszeniem na twarzy. ' , - No i co? - burknął Jagiełło przyglądając się podkomorzemu, - Pisze o wielu ważnych dla nas sprawach, a pismo istotnie to samo, co we fraszce na Andruszkę... - Cóż to mi za brednie, mości panie, gadasz! - nieoczekiwanie wybuchnął Jagiełło. - Pismo to samo! - prychnął pogardliwie. - Alboż to można z tego wnosić, że ta sama pisała go ręka? Toć śmiechu warty taki osąd! Po klasztorach różne skryby zakonne piszą księgi, a jedna podobna drugiej! Mało to widziałem takich ksiąg, a i innej pisaniny, jakby jedną kreślonej ręką! Po tym królewskim oświadczeniu obecni spojrzeli po sobie, ale obaj wielmoże nie śmieli sprzeciwiać się władcy, więc zamilkli. Jednak ksiądz Andrzej widać nie zamierzał tak łatwo ustępować królowi, gdyż odezwał się, i to ze wzburzeniem w głosie: - Boście, miłościwy panie, nie przyglądali się każdej literze osobno. Wówczas dopiero dostrzeglibyście, że każda ręka stawia je inaczej. A jeśli tym sposobem nie przekonam was, raczcie, miłościwy panie, pamiętać o waszym słudze, na którego dziś w nocy wasz błazen Holeszkó zasadził się i niczym niecny zbir ciężko go poranił. Potem ucieczką się salwował, ale został ujęty nie przez kogo innego, jak prze: waszych strażników, co poświadczą, jeśli mi wiary nie dacie. Zasadzfe zaś uczynił na człowieka, który do jego wykrycia najbardziej si przyczynił. - Któż to był? - niechętnie mruknął Jagiełło. - Jaksa z Niemierzy, dawny dworzanin Wielkiego Ksi a teraz wasz wierny sługa, jeszcze z czasów grunwaldzkiej bitwy ugodzony nożem, w łożii ze śmiercią walczy! ,0. i "uoą Po tym oświadczeniu Jagiełło siedział jakiś czas zapatrzony w P* ległem mienie palącego się w kominie ognia, wreszcie odrzucił swym zwy* l^m, ; ruchem włosy za uszy i krótko polecił: - Niech go tu przywiodą... 190 W czasie oczekiwania na spełnienie tego rozkazu pan podkomorzy, znając królewskie upodobania, zabawiał władcę opowiadaniem o myśliwskich zdarzeniach. Ten chętnie go słuchał, widać rad z oderwania myśli od sprawy. Wreszcie jednak rozległy się za drzwiami ciężkie stąpania-i w ptoczeniu strażników pojawił się Holeszkó. Widząc, gdzie został doprowadzony, od razu rzucił się do archy z jękliwym błi nóg ą, gdzie został dopro pionarchy z jękliwym błaganiem: - Ratuj mnie, miłościwy panie, ratuj swego sługę! Niecnie, bez nijakiej winy mnie pojmano, w więzach do lochu rzucono, niczym jakiego zbója! O sprawiedliwość twą przeto błagam i pokarania wców tk k t_______~u~ twą przeto błagam i pokarania sprawców tak okrutnego czynu! Przecież nie zbir ja ani jakiś złodziejaszek, by tak mnie sponiewierać! - Gorzej niźli zbir, bo zdrajca ojczyzny - surowo zareplikował pan z Oporowa. - Ja miałbym być zdrajcą? - Holeszkó obrócił twarz w stronę kanclerza. - Któż tak niecne oskarżenie na mnie rzucił? - Ja -.tym razem odezwał się ksiądz Andrzej. - I mam' na to dowody. ryf - Donosiłeś obcym dworom K^t Krom tego być, o wszystkim, co u nas sie dzieie nie śludźmi' którzydla cfifSLS cię o zabójstwo swego pachołka Wdarii ^ólki?! Jaksy' bójst Wdarii gę ug Pana? Co też wasza wielebność Andr^ei t ? Zfa Zabrzmiało tak Wezerę zdumienie, ż ię ą. Może w czasie, kiedym się bronił, i poraniłem którego, ale Stem w ciemnościach widzieć, kto to u-*° " ' * leni ~- • - ale wtedy dopiero, jak powiedli tona" 191 Usłyszawszy to wyjaśnienie ksiądz Andrzej rzucił kpiąco: - Ta nowa fraszka głowy ci, łotrze, nie uratuje... Jagiełło spoglądał przez chwilę na klęczącego przed nim błazna wreszcie westchnął z troską: - Oby można było dać wiarę temu, co mówisz... O innych jednaj sprawach tu słyszałem. - Błagam, miłościwy panie, wierzcie mi! Na zbawienie duszy przysięgam, że prawdę mówię! - Znać zakonną szkołę... - mruknął pan Szafraniec. - Przysiąg nie szczędzi... - A skądżeś wracał po nocy?-zaciekawił się kanclerz.-U kogo i to do tak późna siedziałeś, boć pojmano cię na krótko przed brzaskiem? - Odwiedziłem kupca Hochstrassera, ma dom przy Rynku... Zagadaliśmy się przy trunku, on potwierdzi, co mówię! Kanclerz spojrzał pytająco na księdza Andrzeja, ten zaś oświadczył: - Nawet go o to pytać nie będę. Nie mam bowiem wątpliwości, że w zmowę z nim wszedł, boć przezorny to człek. Wszakże przyjrzę się bliżej temu kupcowi. Wszyscy spojrzeli na króla czekając na jego decyzję. Jagiełło widząc to odezwał się: - Wszakże należy rzecz należycie zbadać i wyjaśnić. Do tego czasu niech pozostanie w swojej izbie pod strażą... pan z kiedy « DOWe o tym pomyśleć.! Wszakże trzeba będzie Pod koniec lutego dwór ruszył do Sando ról wyznaczył zjazd koh c lutego dwór ruszył do Sandomierza, gdyż tam 8 marca Joról wyznaczył zjazd koronnych dygnitarzy dla „obmyślenia wojny". Prawie cały styczeń i luty przeleżał Jaksa w łożu, lecząc ranę. W tym czasie chodzili koło niego królewscy medycy o co dbł Andrzej takż t , lecząc ranę. W tym zili koło niego królewscy medycy, o co zadbał ksiądz Andrzej, także troszczył się o niego Czarny. Rana zaczęła się już zabliźniać, ale jeszcze był słaby, bo i Jeżenie w pościeli nie dodawało sił. Kiedy więc przyszło do wyjazdu, wymoszczono mu sanie, a on ległszy na nich, udał się w drogę y ę przyszło do nich, udał się w drogę. Wszakże uparł się, że z Sandomie jej Niemierzy bał i b sił. sanie, a on ległszy na — ,~^_ „ .™JBJ _ puu Binu4... ¦3ŁNKererZy' ***** bo^S^^^g^łoKudasiędo1 KsiądzAndrzejnatooświadczeniezmarszczyłbrwiiwybuchnąłtak,|zwerbOwIłule Tn*'* uiec zwło^ do- czasu S*^ f°ig?ą' daIsza gwałtownie, jakby zapomniał do kogo mówi: I mTZL7Z C * °bytych z ^«*?^to!L?^ *»*• - Nie, najjaśniejszy panie! W imię służby, jaką pełnię, dla dobł Czepie] "je&L§,??***'. takze korzystając ze ZLSS&1 ch.oclhrona it bezpieczeństwa waszego majestatu, zgłaszam sprzeciw! Kłamliwej wyjeździe Uny k°' P°Jechał' by ^wiićjak idzLto "d- 1° d° łek chce uiść karv za I Pr7*»lr«««iL- - _ P°aarkapo swe zbrodnie i w oczy piaskiem nam sypie! ów Hochstrasser taki safprzed w^Sm^u^wfaTt^h^ ^ ZWykł^ ^bem Jeszcze Un °da małżonka pocztowego wid^—ZasIu?"ny Waśki i B°*™ jej powierzyła słyszeliście tu zeznania i fałszywe przysięgi! Ten człek chce ujść kary; swe zbrodnie i w oczy piaskiem nam sypie! Ów Hochstrasser taki sai musi być krzyżacki sługa, jak i ten tu krzywoprzysiężca, skoro do nieg nas kieruje! Ja wam, miłościwy panie, od wielu już lat służę, bo pamiętacie mnie jeszcze z czasów pana Trąby, ale skoro m°ir dowodom wiary nie dajecie, to innych wam przeciw temu dostarczę! - Kiedy? - burknął król wyraźnie poruszony ostrym wystąpi^111 proboszcza. - Najszybciej, jak tylko zdołam, wszakże sroku mi nie wyz^Ci cie, bo nie on jest ważny, a dowód winy tego zdrajcy. Toteż z locj1 wypuścić nie mogę, dopóki jeszcze wam służę, bo ze swej kwateryła uciecze. .^. Jagiełło znów w zamyśleniu zaczesał włosy i po chwili skiną* I 192 Przekonał się, że w Czepielach „_____^^^ ;d wyjazdem obu niewiast odbyry się zaślubiny Waśki i Bogny, małżonka pocztowego widać na tyle zdobyła sobie zaufanie właśnie jej powierzyła niww * gospodarstwa. przekonał Proboszcz złoży S nad Wiedzia} ° sprawami 7otl Ket me wiedział, jak tegoXkonać K?,Z zaPOWiedzi, ale MĄuni, a zwłaszcfa przySowi ^ Zajęty Kcynii "adal Wlęc Sledzia^ w wieży krakoSgoP Sunie ™*Ł 193 Tak mijały tygodnie, kiedy pewnego dnia przybył do Czarnego pacholik z zawiadomieniem, że ksiądz Andrzej pragnie z nim mówić. Kiedy jak zwykle zasiadł, po drugiej stronie stołu, za którym prpbosz pracował, ten od razu przystąpił do sprawy: - Zamierzam wysłać cię w drogę - oświadczył dodając: - Im prędzej ruszysz, tym lepiej... Czarny uśmiechnął się z lekka. - I dokąd to? - Do Czerwińska. - Do brata Erazma? - Czarny ze zdziwieniem aż uniósł brwi. - Tak. Zawieziesz dla niego polecenie i wskazówki, gdyż pojedzie ze specjalną misją. - Znowu do zakonnego państwa? - Zna je lepiej od innych. Lecz tym razem uda się z żelaznym listem. - A więc owa misja tajną nie będzie? A nawet skoro ż listem, to na królewskie życzenie? , - Raczej z ramienia królewskiej kancelarii... - Ksiądz Andrzej uśmiechnął się nieznacznie. -Pojedzie pertraktować o wymianę jeńców. Ostatnimi czasy kilku naszych znacznych rycerzy dostało się w czasie pogranicznych utarczek w krzyżackie ręce., Zwłaszcza jeden z nich, spowinowacony z mazowieckimi książętami, więc Oleśnicki chce im pomóc, by poprawić napięte ostatnio stosunki z płockim dworem. A i my mamy w lochach ich braci, toteż Zakon przystał na propozycję kanclerza i list żelazny właśnie przysłał. - I bratu Erazmowi wasza wielebność zamierza powierzyć to poselstwo? - Do tęgo zadania najlepszy to wysłannik, zwłaszcza dla mnie, bo za moim staraniem sprawa doszła do skutku. - A mnie z polecenia mości kanclerza? - Jedno nie przeczy drugiemu, bo kanclerz rad poparł moją propozycję. Mnie zaś ciekawi, czy Krzyżacy wskażą do wymiaI1' również Holeszkę. Wówczas bowiem zdobyłbym obiecany królo jegomości dowód... Toteż Erazm winien postarać się, by został ( umieszczony na zakonnej liście... - powiedział z naciskiem. Czarny, usłyszawszy to wyjaśnienie cicho gwizdnął z podziw jednak zauważył: - Ale w ten sposób ów nicpoń uniknąłby kary... - Trudno. Wolę się go pozbyć jako oczywistego zdrajcy n^ miałby tu pozostać, i do tego nadal w łaskach naszego litościwego p - Czy chcecie, abym towarzyszył bratu Erazmowi? 194 - Tak, bo mimo wszystko lepiej, by miał ochronę. Prócz tego powiadomisz owego morskiego diabła, że przyobiecany klejnot otrzyma, jeno musi tu przybyć, by doprowadzić sprawę do końca. W dwa dni później Czarny opuścił Sandomierz udając się w drogę do Czerwińska jedynie z Ottonem, bo tylko jego zatrzymał przy sobie. Jeszcze w kwietniu 1432 roku królewska Rada uchwaliła zasadę uderzenia na najsilniejszego przeciwnika, słabszych zaś pozostawienia późniejszej rozprawie. Obecnie, po usunięciu Swidrygiełły z wielkoksiążęcego tronu, najsilniejszym pozostał Zakon. Zygmunt potrzebował obecnie nieznacznej pomocy, a tylko Podole wymagało dalszej czujności i zachowania części sił dla jego ochrony. Natomiast całą moc, do jakiej kraj był zdolny, należało skierować przeciwko Krzyżakom. Uchwalono więc zwołać pospolite ruszenie, i to w sile dwóch trzecich męskiej ludności, a tylko jedną trzecią pozostawić na roli. Zbliżał się koniec rozejmu, przygotowania szły pełną parą, składali więc z nich sprawozdania starostowie i wojewodowie poszczególnych ziem. Donoszono w tych przygotowaniach Wielkiemu Mistrzowi z różnych stron, również ze Śląska, skąd już ruszali zbrojni, by wesprzeć polskie siły zgodnie z zobowiązaniami tamtejszych książąt. Książę Miśni zezwolił Polakom na werbunek, czego uprzednio odmówił Zakonowi, a równie groźne dla niego wieści dochodziły o ruchach husytów. Jan Czapek, mimo próby złamania jego porozufnienia z polskim królem dokonanej przez wrogiego Polsce Biedrzycha, w drugiej połowie kwietnia zawarł ostateczną ugodę, dając Jagiełłę do dyspozycji siedem tysięcy swoich wojowników, zwanych Sierotkami. Postanowiono skierować z nimi pospolite ruszenie z Wielkopolski P°d wojewodą poznańskim Sędziwojem z Ostroroga i z dwóch stron "derzyć na Nową Marchię, a po jej zniszczeniu ruszyć na Pomorze. . Ponieważ z powodu dzikości czeskich wojów groziło z ich strony ^bezpieczeństwo i dla polskiej ludności, wytyczono im dokładny szlak Jr:2emarszu z Górnych Łużyc przez wielki Głogów i Santok, by tam ^esli Odrę i Wartę. Poruczono również Piotrowi Szafrańcowi na czele rycerzy nadzór nad ich przemarszem. Także książę Henryk ski przyobiecał dawać na nich baczenie. -Jednak siły husyckie miały być tylko przednią strażą polskich JSK gdyż mimo ich zawziętości w boju, byłoby to zbyt słabe uderzenie im- Us^nych zabiegach dyplomatycznych, które przygotowywały nierzony odwet. 195 Dlatego też znacznie większe siły zebrano do marszu w głąb zakonnego państwa. Odwet miał bowiem na celu nie tylko zniszczenie kraju i wytępienie ludności, jak to uczynili zakonni bracia w Polsce, lecz przede wszystkim ostateczne złamanie krzyżackiej potęgi. Z tego też powodu na marcowym zjeździe w Sandomierzu ponowiono uchwałą Sieradzką zwołania pospolitego ruszenia w ustalonej wówczas sile wyznaczając koncentrację w Kole na dzień 24 czerwca, kiedy to kończy} się rozejm. Kraj więc, jak długi i szeroki, z zapałem gotował się do rychłej wojny, ożywiony pragnieniem zemsty za niedawny, tak okrutny najazd. Natomiast na Litwie rodziły się nowe kłopoty. Po objęciu Łucka ziemię tę oddano w pieczę sprzymierzonemu z Zygmuntem księciu Nosowi. Ten jednak, zapewne ulegając kuszeniu i namowom Świd-rygiełły, poddał mu gród w początkach kwietnia, obejmując wraz z Fedką opiekę nad tymi ziemiami. Było to zdarzenie doniosłe, gdyż w ten sposób Świdrygiełło opanował tereny pomiędzy Litwą a Podlasiem. Poza tym ta nowa sytuacja wywarła wielkie wrażenie na okolicznej ludnośoj, a potem i na szerszych jej kręgach, które masowo garnęły się teraz do nowego władcy. Nastroje były tak wrogie Polsce, że wkrótce wybuchło powstanie, najpierw na południowych krańcach Litwy, a potem ogarnęło tzw. Czarną Ruś i Polesie, a jego ośrodkiem stał się Słuck. Stąd rozprzestrzeniało się ku zachodowi, ogarniając Kleck i Słonim i sięgając nawet Kobrynia i Brześcia. Położenie więc stało się bardzo groźne, tym bardziej że inflantczycy znów pojawili się i grasowali na Litwie. Mógł zatem komtur ostródzki pisać do kapituły zakonnej: „...Kiedy za łaską boską sprawy tak pomyślny wzięły obrót, potrzeba, aby i Wielki Mistrz niezwłocznie uderzył na Polaków, bo przyjaźniejszej ku temu pory nie będzie, a niech teraz nie zawiera pokoju, aż chyba po zupełnym ich zniszczeniu..- Toteż Russdorf, który już otwarcie stanął po stronie Świdrygi^ postanowił poprzeć go zbrojnie, o czym w kwietniu donosił tf> listownie,.wyznaczając termin uderzenia na 31 maja. Wzywał przy V kniazia, by porozumiał się z Mistrzem Inflanckim i wspólnie z i uderzył jednocześnie na Litwę. Rad wielce z takiego obrotu spra Świdrygiełło zawiadamiał go w odpowiedzi, że posłał już wezwani* wojewody wołoskiego, Fedce nakazał uderzać z Podola, a Nosov' . strony Łucka. Jednocześnie uzgodnił już z Tatarami, że ruszą rriVI i to pod wodzą syna samego chana Mamatiaka. 196 ^^^^m^^1^. wszys*'ch sił zbrojnych porozumieć z Mołdawią, SS J^T^™0™1 ***• udało" " - / jego synami w Polsce i | oddając wojska do jej dyspozycji. ™ *?* h°łd PolskieJ Koronie na ziemi litewskiej, pociągPął na' Sć ? arCZeW ' Znalazł si? Ju* Starał choć spokojnie, na tpozostaJących pod władza Zvemiint3 We" W kraJu bowi i h fS; ^zzx;TLz BAS w zależności od wyznawanej wiary y pod We" W kraJu bowiem nie z6^ czy BAS leg° kniazia, głównie im noznosc nasłuchać się pi ..„ elowę Zygmunta, to Świdrygiełły. W kraju p, niepewności i zaniepokojenia dalszym w—"¦ przyczyniały się w znacznej mierze kr; niach wojennych obu przeciwników. Ta gadanina momn «t"o~~ rzucanych to y ^ fdarZeń' do Pl°tki cieplej kałui w wyżłobione zaczęła folgować SZerzeJ i ^biq wypełniały , miast , choć jeszcze ) nie należytego 197 zastawienia stołów, gdyż w godny sposób pragnęły uczcić przybycie pana domu. Chłopcy podchodzili więc głuszce i cietrzewie, sarna juL kruszała, gromadzono inne zapasy, wędzono szynki i półgęski, warzono piwo dla domu i służby, stara Tekla podrzucała jakieś ziele po kurnikach i mruczała sobie tylko znane zaklęcia nad nioskami, by nie skąpiły jaj3 których należało zebrać dobrych kilkanaście setek. Jaksa zaś pomny na zasłyszane wieści całą uwagę poświęci} obronności dworu. Sprawdzał fosę łączącą oba ramiona rzeki jak i stan ostrokołu, odbywał narady z Jurgą nad wzmocnieniem sambora wjazdowej bramy i podsypaniem wałów, obejrzał zasoby zbrojowni, a także dokonał szczegółowego przeglądu stajen, teraz zajętych nieomal do ostatniego stanowiska. Ów poczet, przydany przez Czarnego Unie i Życie w liczbie dwunastu konnych, zgodnie z jego poleceniem został we dworze. On sam przywiódł ze'sobą dwóch pocztowych-i sześciu zwerbowanych żołnierzy, którym przedłużył służbę, miał więc dwudziestu niezgorszych zabijaków, których wierzchowce musiały znaleźć schronienie. Owe siły powiększała własna, zdolna do broni czeladź, której było co najmniej drugie tyle, więc było komu odeprzeć nawet silną napaść. Jednak dni płynęły spokojnie, choć poczucie zagrożenia kazało nie tracić czujności. Coraz bowiem częściej czy to z Trok, czy bliskiego Wilna dochodziły wiadomości o zbrojeniach Świdrygiełły, który ponoć już zebrał znaczne siły i tylko czekał na oddziały tatarskie i gotowość obu Zakonów, by wspólnie uderzyć na Zygmunta. Ten zapewne dobrze o tym wiedział, bo zbierał także rycerstwo własne, zabiegał też o pomoc polską, skąd spodziewał się wsparcia. Wszystko to powodowało nastrój podniecenia, któremu głównie ulegali jednak chłopcy. Roch w rozmowach z Aldoną, a Lech z Olgą nie taili pragnień ruszenia w pole. Olga dąsała się, kiedy o tym mówili, Aldona zaś, cho bardziej opanowana, także nie ukrywała swojej niechęci do ich ciągot Wreszcie, kiedy któregoś popołudnia zebrali się przed kominkiem jadalnej komnaty, dała jej wyraz już wyraźnie: - Tak cię swędzi skóra? - mruknęła z irytacją po jakimś kolejny okrzyku Rocha, w którym była nadzieja zaznania wojennych przyg0 ' - Swędzi, ale ręka do szabli! - przyznał ze śmiechem. - Jeszcze zdążysz się nawojować, ale skoro ci tak pilno, to rus • mnie za jedno! - Spojrzała na niego gniewnie marszcząc brwi. .{ - Wszakże będziesz za nim nieco tęsknić? - wtrącił żartob Lech. 198 - Na pewno nie! Zresztą najdzie się taki, co zechce mnie pocieszyć! Jak na Aldonę było to, wyzywające oświadczenie i zdradzało, jak wzburzona. Toteż Olga starała się uspokoić przyjaciółkę. - Niepotrzebnie przejmujesz się tym, co oni gadają. Bez zezwolenia rodzica matka ich nie puści, a pan Hubert nie tak prędko tu będzie! -• Rodzica zastępuje wuj, a ten na pewno zgody nam udzieli! - zareplikował Roch. Właśnie w tej chwili wszedł do komnaty Jaksa i usłyszawszy jego ostatnie słowa spytał: - W czymże to mam wam udzielać swego przyzwolenia? - Do wojaczki im pilno! Słyszą, że kniaź Zygmunt zbiera wojsko, więc już by radzi i swoje łby nadstawić - wyjaśniła Olga. - Nie byłoby czego żałować, bo puste to czerepy - roześmiał się feksa. - Skoro straty nie będzie, tym łatwiej dacie chyba waszą zgodę; wuju - zawołał Lech. - To, że garnek pusty, jeszcze nie powód, aby go rozbijać-zauważyła Olga, a Aldona dorzuciła: ¦ - Te nie są puste, jeno woda w nich chlupie... - Widzę, że panny, nijakiego respektu nie czując, za nic sobie was mają - ze śmiechem stwierdził Jaksa przysiadając do ognia. .' - Bo w tym domu same niewiasty rządzą - stwierdził z przesadnym ubolewaniem Roch. - Może teraz inne czasy nastaną, skoro zechcecie nas, wuju, wesprzeć? - Tak bardzo na to nie liczcie, bo raczej za dziewkami dam głos. - Jakże to? - oburzyli się obaj bracia. - Wzbronicie nam wojaczki? - Milsza wam ona, niźli panny? - żartobliwie rzucił Jaksa, ale zaraz wdał już poważnie: ¦ ¦ - Wojaczki młodym wzbraniać nie skorym, ale należy wiedzieć, teciw komu i kiedy ruszać! Na razie w kraju nic się nie dzieje, a że udzie różnie mówią, Wróżą i po pustocie gadają, to jeszcze za mało, by F razu wierzchowce kulbaczyć. Zajdzie potrzeba, tedy będzie pora Zważyć, co czynić... ...'¦¦ . - . • . ~- Wtedy .dopiero rozważać? - zaprotestował Lech.- Kiedy już Na trzeba dosiadać? i' ~ Rozwaga zawsze potrzebna, to sobie, młodzieńcze, spamiętaj, tym przypadku bardzo nam wszystkim się przyda. Co macie, ojcze, na myśli? - zainteresowała się Aldona. L ~~ To mianowicie, że jeśli nie daj Boże zacznie się u nas zawierucha, e trzeba pomyśleć, czy iść w pole, czy dworu bronić? Jedno 199 bowiem, jak i drugie ważne jednakowo, bo wojna niszczy ludzk dobytek i nędzę przywodzi, ochrona zatem wsi i.miast równie ważna, jajj i ścinanie wroga. Tym bardziej że bronić trzeba będzie i własnego gniazda, i jego mieszkańców, zwłaszcza niewiast... - Oni widać mało o to dbają, skoro tak mi pilno same nas ostawić*. — mruknęła Olga. . Chłopcy, mocno zmarkotniali po słowach Jaksy, pominęli zaczepkę milczeniem, ale.on odpowiedział za nich: - Sama nie wierzysz w to, co mówisz. Oni jeno się boją, by okazja nie umknęła im spod ręki, a nie wątpią, że i tak do was powrócą. Wszakże zapominają, że o powrocie nie ich, a Boska zadecyduje wola Temat został wyczerpany, więc przynajmniej chwilowo go poni$ chali, jednak młodzieńcy mieli potem okazję do niego wrócić. Nie tylko jednak o wojnie ze sobą mówili, bo istniały tematy bliżs ieh sercom. Od czasu zwłaszcza ostatniego porwania, z kolei prze Łaskę, Olga zdawała sobie sprawę, że tym razem stało się to z jej winy, tym większą więc czuła wdzięczność dla swego wybawcy. Jednak przyznać tego nie była. skora, ale jej skłonność ku niemu uległa pogłębieniu, choć jak zwykłe lubiła mu dokuczać. Po ostatniej rozmowie z wujem obaj bracia zaniechali nawet wzmianek o opuszczeniu Niemierzy. Uwagi Jaksy zrobiły na nich wrażenie, zwłaszcza wskazanie niebezpieczeństwa, jakie groziło najmilszym ich sercom istotom, co mocno uśmierzyło dotychczasowy zapał. Chronili się najczęściej w komnacie myśliwskiej pana domu, służącej mu jednocześnie za gabinet pracy, gdzie czynił zapiski dotyczące prac gospodarskich lub pisał listy, co zresztą nie zdarzało się częsti więc nie obawiali się, że ktoś zakłóci ich samotność., Teraz również prowadzili rozmowę siedząc na skrzyni przykryt niedźwiedzim futrem. W komnacie z wolna zaczęło szarzeć, bo wiosenny dzień już uchodził i słońce resztkami światła przedzierało się przez rybi pęcherze dwóch niedużych okien. Mówili o przyszłości, ale tej dalszej, co było powodem, że Leci zauważył: - Czeka nas jeszcze przeprawa z twoim stryjem... - Nie sądzę, aby się opierał, bo mało o mnie dba! - O. ciebie może nie, ale jako zarządca twojego dziedzictw rachunków nie będzie skory zdawać? nie! - Czy zależy ci na tym? -wzruszyła ramionami. - Bo mnie gołi , - Jeśli o mnie idzie, może i wszystko zatrzymać, bo ciebie pra^ a nie majętności. Roch osiądzie tutaj, a nam wystarczą Czepiele- 200 - W samej kiecce do ołtarza nie pójdę! - oburzyła się. - Majętności nie daruję, bo rodowa to spuścizna, ale tego, co z niej dotąd uzyskał, dochodzić nie będę. Lech wzruszył ramionami. - To już nie moja sprawa. Jeszcze gotowi mówić, żem jeno o majątek zabiegał, a mnie serce z piersi chce wyskoczyć jak patrzę na ciebie. Zresztą rodzic poradzi sobie i z mości starostą! - Ciotka Una nie okazuje, by była tego pewna... - uśmiechnęła się 'dziewczyna. - Wszakże markotna, że na Święta go nie będzie... - To zwykłe strapienie małżonek rycerzy/Służba królewska nie baczy na rodzinne pragnienia. - Mnie chyba to samo czeka. I to może już wkrótce... - spuściła główkę i zamilkła. Lech objął ją ramieniem i lekko przyciągnął ku sobie: - Nie trap się...'Nie ostawię cię, bobym chyba rozum stracił w trosce o ciebie! Toć każda myśl czyś bezpieczna, byłaby gorsza od ruskiej strzały! Wszakże boję się, że przyjdzie taki dzień, iż wyboru nie będzie. - Nie chcę o tym myśleć... - szepnęła przytulając się do niego. - Cieszmy się więc, że choć teraz jesteśmy razem, że mogę cię objąć ramieniem i słyszeć jak bije twoje serce... - mówił coraz bardziej oszołomiony jej bliskością, zapachem włosów, prężnością ciała, które czuł przy sobie. Ona również musiała ulec urokowi tej chwili, bo opasała mu ramieniem szyję i sama poszukała jego ust. I nie wiadomo, co by się stało na tej starej skrzyni pokrytej miękkim, niedźwiedzim futrem, gdyby na progu nie pojawiła się Aldona. W pierwszej chwili nie dostrzegli jej wejścia, ale kiedy chrząknęła, oderwali się od siebie zaskoczeni i skonfundowani. Ona zaś odezwała się Spokojnie, jakby nie dostrzegając ich zakłopotania: - Dobrze, żem cię wreszcie znalazła - zwróciła się do przyjaciółki, r Ciotka Una wzywa nas, abyśmy pomogły w zdobieniu stołu. Olga, jeszcze z rumieńcem na twarzy, zerwała się na nogi. - Już idę! - ruszyła ku drzwiom. - A ty, nicponiu, co podstępnie kradniesz pocałunki, za karę zostaniesz sam! - rzuciła już od progu. ; Rozmowa z Jaksą przeprowadzona przy kominku zrobiła wrażenie również na Rochu. I jego zapał do ruszenia w pole uśmierzyła, bo równie T^cno miłował Aldonę. Więc w najbliższej rozmowie z nią sam poruszył ten temat. .. Siedzieli sami w jadalnej komnacie. Mimo kwietniowych, słonecz- ych dni, zima przypomniała jeszcze o sobie chłodami poranków i nocy, pono więc w piecach i w kominku. 201 W ogóle spotkania odbywały się przeważnie w czasie posiłków, ale wieczorami zbierali się przy nim wszyscy. Wówczas głównym tematem rozmów była ogólna sytuacja kraju powtarzano sobie ostatnio zasłyszane wieści, bo dwór odwiedzali przygodni podróżni lub wędrowni kramarze, a także, choć rzadziej, co bliżsi sąsiedzi. Nowin więc nie brakło, tyle że trudno było rozeznać i]e było w nich prawdy. Chłopcy w rozmowie ze swymi miłymi nie wspominali już o swoich pragnieniach, toteż i teraz Roch siedząc z Aldoną przed kominkiem rozważał groźby, jakie mogłyby powstać, gdyby rozpoczęły się bratobójcze walki. - Nie daj Bóg, aby przyszło bronić Niemierzy przed napaścią - westchnęła Aldona. - Niewiele zdziałamy, bo niewielu mamy obroń- ' ców... . - Mówisz, jak niewiasta nieznajoma rzeczy - zaprotestował młodzieniec. - Sprawnego żołnierza jest ze dwudziestu chłopa, a i naszą czeladź Jurga wciąż ćwiczy, zwłaszcza w celności strzelania z łuków i kusz. Widziałem, jak sobie radzą. Mało który w środek tarczy nie trafiał. A i pacholików do pomocy też się zbierze kilkunastu. - Wiele oni nie zdziałają... - Drugą kuszę napiąć siły im starczy, a to już wiele znaczy przy szturmie, kiedy od szybkości strzelania wiele zależy. Z taką załogą można się bronić nawet przed znaczną przewagą napastnika. - Wiem, że chcesz mnie uspokoić, ale strachu trudno mi się zbyć, - I ja go czuję - przyznał Roch - wszakże o ciebie. Myśli nie chcę dopuścić, by przyszło bronić Niemierzy, a już grozą przejmuje obawa, jeśli obronić nie zdołamy. ¦- Dlatego wolałeś ruszać w pole, by na to nie patrzeć? - nieco kpiąco rzuciła Aldona zerkając na młodzieńca. - Głupi byłem! -wybuchnął. - Głupi i ślepy! Przecieżmiłuję cię tak, że wypowiedzieć nie umiem, totejż życia nie będę szczędzić, aby C'C bronić! - Nie mówmy o tym, cp zgoła może się nie zdarzyć. Wszakże rada słyszę, co mówisz... ¦- uśmiechnęła patrząc mu w oczy. Roch pod wpływem tego spojrzenia tylko westchnął, choć ciągn? go, by objąć dziewczynę i przycisnąć do piersi. Ale w głębi serca za« czuł respekt wobec jej opanowania i stateczności, toteż i teraz nie zdo ' się na tę poufałość. Aldona zaś patrzyła mu chwilę w oczy i musiała w nich to pragi1" wyczytać, bo zarumieniła się, i to tym gwałtowniej, że przypomniał sobie Olgę i Lecha nie zdołała powstrzymać myśli, że i ona nie byłaby temu przeciwna, gdyby okazał należytą odwagę. Roch wyczytał jednak wiele w tym spojrzeniu, więc ulegając popędowi serca schylił się ku dziewczynie i wziął ją w ramiona. Ona zaś szczęśliwa, że odgadł jej pragnienie, przylgnęła do niego i szepnęła do ucha: - Naprawdę mnie miłujesz? - Gadać pięknie nie umiem, ale to wiedz, że nawet i we śnie, bo kiedy się budzę, ciebie szukam przy sobie! Odsunęła się nieco od niego i pogroziła palcem. - Na to chyba jeszcze za wcześnie... - Ale na to już pora! - zawołał znajdując jej usta. Tak więc obie pary w miarę możności wykorzystywały czas, jaki im dała historia wstrzymując, choć na krótko, bieg zdarzeń. Z Sandomierza dwór ruszył do Kalisza i tam król jegomość spędził Wielkanocne Święta. Potem skierował się do Poznania, gdzie wyprawił okazałe gody małżeńskie swej siostrzenicy, córce księcia mazowieckiego Ziemowita, z księciem słupskim, który dla uchronienia się przed krzyżacką napaścią musiał przybyć w szatach pielgrzyma. W tym czasie do Poznania przybyło poselstwo Czapka, by zapewnić polskiego króla 0 gotowości do wojny Sierotek, jak zwano okrutnych wojowników, dowodzonych przez czeskiego wodza. Posłowie otrzymali bogate podarki i uzgodniono marsz ku granicom Nowej Marchii. Niedługo po tym, prowadzeni przez Szafrańca, istotnie ciągnęli przez Wielki Głogów do Santoka. [ Nastał już maj. Z kolei posłowie soboru bazylejskiego wysłani do Malborka, przybyli z Prus z zawiadomieniem, że Wielki Mistrz skłonny jest zawrzeć pokój. Namawiali więc gorąco króla, by wysłał swych Posłów do Słońska w pobliżu Raciąża, gdzie uzgodnili spotkanie 2 wysłannikami Zakonu. 1 Jagiełło nie wierzył jednak tym krzyżackim obietnicom, aby jednak °kazać przed soborowymi posłami swą dobrą wolę utrzymania pokoju, godził się wysłać swych przedstawicieli, wyznaczając w tym celu trzech ¦skupów i trzech wojewodów. Ci udali się wraz z wysłannikami soboru I ° rozjemcami na miejsce spotkania, ale, jak tego spodziewał się i król, 8° Rada, Krzyżacy nie tylko sami nie przybyli, ale nawet nie wysłali s*ańca z wyjaśnieniem absencji. Toteż po dwutygodniowym oczeki-iu oburzeni na Zakon posłowie soboru ruszyli w powrotną drogę do 202 203 A Bazylei, życząc królowi powodzenia w rozprawie z tak kłamliwym nieprzyj acielem.' Wojna wisiała więc nad głowami. Polska była do niej gotowa, bo już ze wszystkich stron kraju ciągnęli zbrojni na wyznaczoną w Kole koncentrację, gdzie przybył i sam król, prowadząc zebrane już rycerstwo ziem: krakowskiej, sandomierskiej, sieradzkiej i lubelskiej. Naczelne dowództwo nad wojskiem powierzono kasztelanowi i staroście krakowskiemu, Mikołajowi z Michałowie. W Czerwińsku Czarny zatrzymał się kilka dni, gdyż brat Erazm musiał przysposobić się do podróży. Doszli też do przekonania, że dla dodania powagi swym osobom dobrze będzie przybrać choć paru obytych w świecie braci, którzy wystąpiliby jako sekretarze panów posłów. Niezbędny był również, mimo żelaznego listu Zakonu, poczet z kilku zbrojnych. Pociągało to za sobą powiększenie wydatków na żołd i kwatery, ale ksiądz Andrzej z kosztami nigdy nie zwykł się liczyć, więc tym się Czarny nie trapił. W rezultacie poza nim i jego dwoma ludźmi ruszyli za zezwoleniem przeora dwaj bracia zakonni, Sewer i Kacper, jako sekretarze brata Erazma, oraz czterej wojowie w napierśnikach i hełmach, zwerbowani przez Czarnego z okolicznej szlachty. Braciszkowie, nienawykli do siodeł, źle znosili trudy podróży, toteż robili częste postoje. Drogę przebyli wprawdzie szczęśliwie, ale dopiero w połowie maja stanęli w Malborku. Zatrzymali się w jednym z lepszych zajazdów i już następnego dnia bracia Sewer i Kacper w asyście Ottona ruszyli na zamek, by zawiadomić o przybyciu polskich wysłanników i prosić o posłuchanie. Widać na zamku już o nich wiedziano, bp wrócili z wieścią, » przyjmie ich sam wielki marszałek, ale dnia nie może wyznaczyć dopóki zajęty nawałem bieżących spraw, nie znajdzie dla nich czasu. Wszak* o dniu i porze posłuchania zostaną powiadomieni. Mając dostatek czasu Czarny postanowił z tego skorzystać i wybr się do Gdańska, by zajrzeć pod „Złotą Kotwicę". Wziął ze sobą Otton bo nie była to wyprawa pozbawiona możliwości przygód, zwłaszcZ w mroku. Wcześniej zaś Prota nie było co szukać. Tym razem miał nieco szczęścia, gdyż po wejściu do zatłoczonejs od razu go dostrzegł. Siedział w pobliżu szynkowej lady w oloc2e^ trzech osobników wprawdzie dostatnio odzianych, ale też tylko różniących się od reszty gości. Zbliżając się do siedzącego za 204 I gospodarza, Hubert na chwilę zetknął się spojrzeniem z Żeglarzem. Wszakże ten ani mrugnięciem oka nie zdradził, że go zna, więc i Czarny minął go obojętnie i zagadnął szynkarza: ( - Czy izba w tyle wolna? Dajcie mi tam dzbanek wina - dorzucił, nie czekając na odpowiedź. Szynkarz najpierw zmierzył go obojętnym wzrokiem, potem przeniósł spojrzenie na Żeglarza. Widać otrzymał.od niego jakiś niemy znak, bo odpowiedział: - Raczcie, panie, chwilę tam zaczekać, zaraz wam trunek przyniosę... Czarny skierował się już bez słowa do znanych drzwi i po chwili zajął miejsce za stołem, podobnie jak za poprzednich swoich bytności. Długo nie czekał, bo wkrótce ukazał się na progu Prot Żeglarz, zwany Czartem, a przez księdza Andrzeja przerobiony na „morskiego diabła". Zmierzył Czarnego wesołym spojrzeniem i powitał niespodziewanie przyjacielsko: - Waćpan bywasz u nas częstym gościem! - rzucił podając dłoń. - Czy znów jakieś kłopoty? Usiadł naprzeciw Huberta i bezceremonialnie napełnił drugi kielich, który zawczasu postawił przezorny szynkarz. ¦ - Tym razem nie. A jeśli, to w pańskiej sprawie. Zaskoczenie Prota nie było udane. Zatrzymał w pół drogi unoszony trunek i rzucił ze zdziwieniem: - Mówisz waść w mojej? Czy jakieś ostrzeżenie? - Ależ nie! Wiem o porozumieniu, jakie zawarliście z bratem Erazmem. Przybyłem więc, aby waś powiadomić, że sprawa klejnotu Jest załatwiona tak dalece, że wymaga waszej obecności na miejscu. Jeśli więc chcesz otrzymać, co ci obiecano, gotuj się do, rychłej drogi. Prot zarnilkł i siedział wpatrzony w trzymany w ręku kielich. Wreszcie, jakby się ocknął i, mruknął na wpół do siebie: - A więc brat Erazm dotrzymał obietnicy... - Obawiałeś się, waść, że będzie inaczej? Czyżbyś na tyle nie znał się fla ludziach? - Różnie to bywa! Ale istotnie, jemu dałem wiarę... - Ożywił się 1 sPytał: - Kiedy ruszamy? Czy dacie tu znać, czy też mam pytać? A wów-*as> gdzie? L - Ruszymy chyba nie tak prędko, bo przybyliśmy tu z bratem 2 azMem tym razem w poselstwie, a więc za żelaznym listem, i dlatego dymaliśmy się w Malborku. A kiedy skończymy sprawę, powiedzieć 205 trudno, bo o terminie przyjęcia na zamku dopiero będziemy powiadomieni. - A więc i brat Erazm tu jest? A skoro sprawujecić poselstwo, tedy sądzę, że z prywatnej kwatery nie korzystacie? - Istotnie nie. Stanęliśmy w zajeździe pod „Skrzydlatym Baranem". Sądzę, że wcześniej, niż za tydzień, nie przystąpimy do rozmów a te potrwają co najmniej kilka dni. - Zatem za tydzień będę was tam szukał! Ale najpierw podeślę kogoś po wiadomości. Pozdrowi was od kupca Helszera, to handlarz koni. Będzie pytał, kiedy zamierzacie odebrać kupionego kasztanka. Wyznaczcie mu dzień, a będzie to dla mnie wiadomość. Czarny wrócił z Gdańska w samą porę, gdyż w dwa dni później przybył z zamku knecht z zawiadomieniem, że wielki marszałek oczekuje jutro w południe polskich wysłanników. Ruszył więc brat Erazm godnie odziany, wraz z nim dosiedli wierzchowców dwaj sekretarze i rycerz Hubert z Czepiel. Minęli podzamcze i potężną bramę, o długim, mrocznym przejeździe, dostali się na dziedziniec średniego zamku. Tu odebrano im wierzchowce, a w chwilę potem, prowadzeni przez służebnego brata, znaleźli się w pałacowej sieni, z której wspaniałym korytarzem szli dalej. Czarny po raz pierwszy oglądał wnętrze krzyżackiego gniazda, więc ciekawie zerkał dookoła, nie wiedząc, dokąd ich prowadzą. Brat Erazm musiał jednak bardziej znać zamkowe wnętrza, bo szepnął riiu krótko: - Wiodą nas do letniego refektarza... Istotnie, znaleźli się wkrótce w wielkiej sali podpartej na środku smukłą kolumną, od której biegły wygięte grzebienie, łącząc się ze ściennymi w gotyckie łuki sklepienia. Dwa rzędy, jeden nad drugim, wysokich okien oszklonych grubymi szybami zbiegały się w narożniku komnaty. Pod nimi z jednej strony ciągnął się ciemny szereg kilku długich stołów z masywnymi przy nich ławami, o bogato rzeźbionych nogach. Ich przewodnik poprosił, by usiedli, zapowiadając rychłe przybycie wielkiego marszałka Jodoka von Struppergera. Jakoż istotnie zjawił się po niedługim czasie. Towarzyszyli mu dwaj zamkowi dygnitarze, a to komtur domowy i główny sekretarz zakonu* kancelarii. Marszałek niedbałym ruchem głowy odpowiedział na powitali" ukłony posłów i wskazując im miejsce po drugiej stronie stołu » zasiadł także, wyjaśniając: Nasze spotkanie nie ma charakteru oficjalnego, dlatego tez nie 206 mam zamiaru przestrzegać ceremoniału. Nie czas zresztą po temu, a i sprawa, która was interesuje, bo propozycja wyszła nie od nas, będzie łatwiejsza do uzgodnienia. Oczywiście, jeśli okaże się to celowe... - Jak wasza wysokość widzi, i ja, i ci dwaj moi towarzysze, jesteśmy kapłanami, a więc przede wszystkim służymy Bogu i w tej* to służbie podjęliśmy trud ulżenia doli jeńców, którzy cierpią srogą niedolę, bo nastał czas, w którym nienawiść nad miłosierdziem wzięła górę. Prawdy nie tając, niedolę cierpią nie tylko nasi, których pojmaliście, ale i wasi, którzy w naszych lochach czekają wolności. Aby więc ulżyć ich ciężkiej doli, nasz zakon zabiegał o wymianę, na co uzyskał zgodę. Sądzę więc, że potrzebę takiej wymiany trudno poddać w wątpliwość... Po jeszcze kilku wstępnych wypowiedziach przystąpiono już do bardziej szczegółowej debaty, jak i rzeczowego traktowania sprawy, gdyż rozpoczęły się targi, i to nieraz drobiazgowe, dotyczące ważności poszczególnych jeńców i dobierania do wymiany odpowiednich ważnością partnerów. Kiedy już ułożono listę kandydatów do wymiany, brat Erazm wreszcie usłyszał słowa, na które czekał z niepokojem, ale i opanowaniem. Postanowił bowiem sam nie wymieniać osoby, która była głównym powodem jego misji. Nie miał zaś żadnych wątpliwości, że Zakon już wie o ujęciu głównego swego agenta. Siwy marszałek spytał bowiem mimochodem, jakby dopiero sobie przypomniał drugorzędny szczegół: - Ponoć siedzi u was w wieży niejaki Holeszko... Był chyba królewskim błaznem? Pisał o nim kniaź Świdrygiełło, prosząc, byśmy go także wymienili, bo t krewniak któregoś z jego dworaków. - Tak, przypominam sobie, że istotnie jest taki, ale zeznaje kłamliwie, więc zostanie oddany w ręce małodobrego... - zdawkowo odpowiedział brat Erazm. - Widać nie ma co zeznawać, bo kniaź pisze o nim jako o niewinnie pojmanym człeku. Najlepiej przydajcie go do komtura z Człuchowa, bo aż trzech mazowieckich rycerzy to zbyt suta zapłata nawet za tak znacznego dygnitarza! - Jego raamy przydać? - zdumiał się brat Erazm. - Ależ to niecny zdrajca, na którego nasz pan wielce rozeźlony, bo życzliwością go darzył Przez wiele lat, a ten zdradą mu odpłacił! Toteż nie wolność go czeka, a męki, żeby gadał, co wie! - dorzucił z udanym oburzeniem i celową ?roźbą. ¦ - Nic mi o nim bliższego nie wiadomo, ale Wielki Mistrz obiecał K tę przysługę, toteż nie godzi się, by słowa nie dotrzymał. ' 207 - Nie zawsze obietnicę można spełnić... - westchnął zakonnik. Wielki marszałek poczerwieniał na twarzy, siwa broda zaczęła rnij drgać, wreszcie rzucił z gniewem: - Tedy nic z naszej gadaniny, skoro odmawiacie wydać jakiegoś tam błazna! - No, nię sierdźcie się, wasza wielmożność - uspokajająco przemówił zakonnik. - Wyście też gadać nie chcieli o młodym księchr Kazimierzu, a jeśli już, to wart on był dla was kilku komturow. Dajcie go; nam w zamian za Holeszkę, to może przyjdzie do zgody... - Co?! - Obruszył się z kolei Strupperger pochylając się nad stołem. ¦- Księcia równacie z błaznem? Nie ma zgody na taką wymianę! - Cóż na to poradzę, wasza wielmożność... - Brat Erazm wzruszył ramionami. - Wszakże nie ma pośpiechu, namyślcie się, będę czekał u siebie w oberży. Sporządzoną już listę każda ze stron wzięła więc ze sobą i rokowania utknęły w miejscu. Wszakże Erazm czekał spokojnie, gdyż zdawał sobie sprawę, że Zakon działa pod presją cesarskiego żądania i ostatecznie zgodę" wyrazi. A księdzu Andrzejowi zależało, by za Holeszkę uzyskać kogoś' znacznego, co udowodniłoby królowi, jak wysoko Zakon ceni sobie błazna... Przewidywania brata Erazma okazały się słuszne, gdyż chociaż po dziesięciu dniach, ale przyszło z zamku wezwanie, by przybył celem podpisania list przewidzianych do wymiany jeńców, w czasie i miejscu, które zostaną przez obie strony dodatkowo uzgodnione. Była to zatem niema zgoda na wymianę Holeszki. Tak więc poselstwo mogło wreszcie opuścić Malbork, również z zakonnym listem żelaznym. Nie objął on jednak, co było zrozumiałe, Prota Żeglarza, jak i towarzyszącego mu brodatego, milkliwego kompana, z którymi wkrótce wyruszyli w drogę. Przed tym jednak wielce niepokojące wieści dotarły do Malborka. Już w ostatnich dniach ich pobytu zaczęły chodziś słuchy," jeszcze rzucane z trwożną niepewnością, że podobno owe straszne czeskie Sierotki już wdarły się w granicę Nowej Marchii i paląc oraz morduj^ prą niby huragan w głąb kraju. Wieści te rychło zaczęły się nasilać i juz o niczym innyrh nie mówiono. Widziano też, jak na zamek nadlatywał na spienionych koniach gońcy, a stamtąd biegli inni, widać z rozkazali do komturow i dowódców zaciężnych wojsk, które stanowiły obecfl" główny trzon krzyżackich sił. Ale nigdzie jednak nie słyszano, by gdziekolwiek zagrodziły d nieprzyjacielowi. O stoczonej w polu bitwie nikt nie słyszał, broniłys 208 j to nie zawsze skutecznie, załogi zamków. Toteż najeźdźca szedł bez oporu w głąb kraju, i to było najbardziej przerażające. Jakby i tego było mało, w przeddzień wyjazdu rozeszła się kolejna wieść, że i polski król ruszył ze swymi wojskami. I jak Czesi również puszczają one z dymem miasta i wsie, bezlitośnie wycinają lub biorą w niewolę ludność i niby stada bydła uprowadzają do Polski. Groza więc i przerażenie ogarnęły ludzkie se-rca, tym bardziej że wciąż nie było słychać o jakimkolwiek oporze. Okrutny najeźdźca niby śmiercionośna fala rozlewał się szeroko po zakonnym państwie. Kiedy mały poczet brata Erazma i Czarnego znalazł się na gościńcu, w miarę oddalania się od Malborka coraz częściej dostrzegał ruch wojskowych oddziałów, wszakże przeważnie piechoty. Tylko nieliczne konne chorągwie spotykali po drodze, ale ponieważ jak zwykle wiozły . zbroje na wozach, więc nie robiły wrażenia śpieszących do walki. Zjeżdżali im.z drogi dając przejazd, nikt nie zwracał jednak na nich uwagi ani nie pytał, kto zacz są i dokąd jadą. Mogło się to jednak zdarzyć w każdej chwili, a wówczas tylko od dowódcy zależałby ich los. W warunkach bowiem rozpoczętej wojny żelazny list nie dawał zbyt dużej gwarancji bezpieczeństwa. Ze zbieranych jednak po drodze wiadomości rychło zorientowali ¦się, że za Wisłą działają oddziały polskie i idą szybko na północ. Pod Jasiencem ponoć jakieś wojska krzyżackie próbowały stawiać im opór, ale zostały szybko rozbite i chorągwie pociągnęły dalej. Ominęły podobno Świecie i nie zdobywając zamku szły szybko na Nowe. Kiedy więc dotarli szczęśliwie do Rogoźna, odbyli naradę, w której' wziął udział i Prot Żeglarz. Wszyscy trzej byli zgodni, że dalsza jazda w kierunku Torunia grozi zbyt dużym ryzykiem, toteż lepiej jak najrychlej przeprawić się na drugi brzeg Wisły i tam dążyć do spotkania , 2 własnymi oddziałami, by potem krajem już przez nich opanowanym, Podążyć na królewski dwór. Most znajdujący się w bliskim już Grudziądzu dawał możliwość Przeprawy, więc tam postanowili jej dokonać nie bacząc na niebezpieczeństwo z tym związane. Czeskie oddziały pod dowództwem Czapka z Sanu przekroczyły ?rC koło Krosna i zatrzymały się tam w Oczekiwaniu na wojska , ^'kopolskie, prowadzone przez poznańskiego wojewodę Sędżiwoja ¦ °stroroga. Natomiast rycerstwo nieomal z całego kraju ciągnęło na wy- wie Czarnego 209 znaczoną koncentrację w Kole. Przybył tam również król na czeje chorągwi krakowskich, sandomierskich, lubelskich i sieradzkich. Towarzyszył mii cały dwór ze wszystkimi senatorami. Wkrótce jednak tyllc0 ustanowiony naczelnym wodzem Mikołaj z Michałowa, krakows^j wojewoda, pozostał przy wojsku, natomiast król jegomość przeniósł się do. Konina. Wszakże jeszcze przed odjazdem na odbytych naradach wojennych potwierdzono poprzednie uchwały z. Sieradza i Sandomierza, jaj^ i powzięto inne, dodatkowe. Przede wszystkim zakazano wodzom zdobywanie zamków, gdyż celem najazdu miało być jak największe spustoszenie kraju i zagarnięcie jeńców, a nie zdobycze terytorialne. Chodziło bowiem o jak największe osłabienie przeciwnika, by w ten sposób zmusić go do zawarcia pokoju Uchwalono uderzenie z dwóch stron. Jedno wzdłuż prawego nadbrzeżnego obszaru Odry, na Nową Marchię w kierunku na Gorzów, czyli krzyżacki Landsberg, Choszczno (Areńwalde) i Dobiegniew (Woldenberg). Ten kierunek powierzono Sierotkom Czapka i Wielkopolanom pod Sędziwojem, który miał pod sobą około 3 tysięcy rycerstwa. Natomiast Czapek 5 tysięcy piechoty, 900 jezdnych i 120 bojowych wozów z załogami, razem więc siły tej armii wynosiły około 10000 ludzi. Jednak czescy wojowie aczkolwiek w boju zawzięci i okrutni, zbrojni byli licho, w byle jakiej, nędznej odzieży i przeważnie bosi, także wiele miast polskich dostarczało im obuwie. Także i jezdni dosiadali byle jakich koni, które często w marszu padały. Armia ta miała z kolei zawrócić ku wschodowi i spotkać się z drugą armią, która przekroczywszy Brdę pod Bydgoszczą pociągnie wprost na północ, przez teren leżący po lewej stronie Wisły. Były to chorągwie polskie pod Mikołajem z Michałowa, liczące około 16 000 żołnierza. Ta armia właśnie miała ruszać spod Bydgoszczy) by uderzyć na zakonne Pomorze. Uchwalono także wiązanie sił krzyżackich na innych odcinkach' Mazowieckie wojska miały obsadzić swoją granicę koncentrując *'? koło Płocka, chorągwie zaś ziemi łęczyckiej, kujawskiej, dobrzyńskiej' a także Rusi i Podola otrzymały rozkaz strzeżenia nie tylko własnyc ziem, ale także najazdami niepokoić Zakon i w ten sposób zmuszać g( do rozpraszania sił. W tym celu również- dokonała wypadu na P graniczne ziemie pruskie i dotarła nawet aż pod Kłajpedę. Prócz tego, dzięki dotychczasowym zabiegom dyplomatyczny,^ ogłosił Zakonowi wojnę książę słupski Bogusław, a za nim ieo2' się Stargard i liczna szlachta pomorska z von Wedelem, Łuczną i Falkenbergiem na czele, którzy złożyli hołd Jagiełłę. Nawet joanici z przychylnym dotąd Zakonowi mistrzem Baltazarem von Schliebenem oddali Santok Polakom. Osaczony ze wszystkich stron Zakon znalazł się więc w położeniu wręcz fatalnym. Ale najgorsze było to, że nawet na własne wojska nie mógł liczyć. Był to bowiem żołnierz przeważnie zaciężny, a ponieważ Zakon zalegał z żołdem, więc trudny do utrzymania w dyscyplinie. Toteż rabował i własną ludność^ bardziej dbając o zapłatę niż o wojaczkę. Podatki natomiast wpływały słabo albo i wcale. Nawet niektórzy komturowie wzbraniali się je płacić. Chełmianie zaś wręcz odmówili pomocy, zasłaniając się ustalonym obowiązkiem służenia tylko do brzegów Drwęcy, Osy i Wisły. Już z końcem maja niektóre czeskie oddziały, wysforowawszy się do przodu, niecierpliwe, bo żądne łupów, wpadły na ziemie Marchii. Ale takie napady na granicach zdarzały się, więc ludność dalszych okolic, nieświadoma ogólnej sytuacji i zdarzeń na szerszej arenie, nie oceniła należycie niebezpieczeństwa, jakie jej groziło. Dopiero kiedy w kilka dni później nadeszły wieści o nadciągających, wielkich wojskach, nawet na znaczne obszary w samej głębi kraju padł popłoch. Za późno jednak już było na szukanie ratunku w ucieczce, zresztą ludzie nie przewidywali takiego piekła, jakie ich czekało. Być może spodziewano się tylko przemarszu wojska, być może dobywania twierdz albo jakiejś bitwy w otwartym polu, której można by nawet przyglądać , się z daleka. Własny zaś dach nad głową i dobytk bł b blik 210 ,.wxi.jiii pum, Której można by nawet przyglądać się z daleka. Własny zaś dach nad głową i dobytek był zbyt bliski sercu, by nie skłaniać do pozostania na miejscu. Uchronienie go okazało się jednak złudną nadzieją, gdyż wróg wtargnął szeroką ławą i zagarnął od razu całą szerokość kraju nie opuszczając nawet najmniejszej osady. Wszystkimi drogami biegły gromady strasznego ludu, odzianego nieomal w łachmany, nieraz w same tylko koszule i półcienne portki, ściągnięte pasem, brodatego 0 skołtunionych łbach, bardziej podobnego do dzikich bestii niż 'udzkich postaci. Nie znał on też nijakiej litości czy zmiłowania. Szukał ylko mężów do zabijania, a niewiast do uciechy, co wszakże nie ratowało je od śmierci. Zabijał nie szczędząc nikogo ani niczego "Podrzynał gardła, wypruwał wnętrzności zarówno mężom jak i kobie-Orn, nie szczędząc i dzieci, wycinał bydło, owce, kozy, nie pomijał nawet Ps°w czy domowego ptactwa. Oszczędzał tylko konie, które zagarniał, 211 ładując na nie zrabowany dobytek. Gorzały więc wsie jedna za drugą5 buchając w niebo łunami ognia i blaskami płomieni, pastwą pożogi padały splądrowane miasta. Tylko nielicznym udało się dzięki mocniej, szym murom i rozpaczliwej obronie ujść zagładzie. I tak pierwszy padł Friedenberg, potem Dobiegniew, z kolei Choszczno, zdołały się jednak obronić Gorzów i Królewiec. Fala zaś straszliwego najeźdźcy sunęła dalej i to nadspodziewanie szybko, bo dzicy wojownicy żądni łupów nie chcieli dawać ludziom czasu na ucieczkę czy ukrycie swego dobytku. A jeśli nie znajdowali spodziewanych łupów, najokrutniejszymi torturami wymuszali wskazania kryjówek. Ci, co zdołali w ukryciu przeżyć przejście tej zgrai łupieżców, znajdowali potem zwłoki swych bliskich wiszące głowami ku ziemi, z wbitymi pomiędzy rozwarte nogi klinami, lub przybitych gwoździami do drzwi z płatami zdartej skóry czy też inaczej okrutnie pokaleczonych. Groza, rozpacz i bezradność ogarnęły więc ludzi, gdyż schronić się nie było gdzie, bo w gęsto zaludnionym kraju puszcz już nie było, a lasów świadomy kryjówek najeźdźca nie omieszkał penetrować, wiedząc, że w nich właśnie znajdzie najcenniejszą zdobycz, bo byle czego uciekający z sobą nie brali. Wójt Marchii, Henryk von Frauenstein, za słaby byłby stawiać opór wrogowi, póobsadzał więc tylko załogami zamki, w pole zaś ruszyć nie było z kim. Słał wprawdzie wołania o pomoc do Wielkiego Mistrza, ale bez żadnego skutku, bo ten wsparcia nie był zdolny udzielić. Parły więc dzikie watahy naprzód, nie napotykając oporu. Już wielu dosiadało zdobycznych koni, nie szczędzili więc ich i gnali przed,siebie wszystkimi drogami, a za nimi skrzypiały osie bojowych wozów, które załogi, nie obawiając się już walki, wypełniały zdobyczą. Gorzały więc wsie i miasta, od łuny pożarów niebo na horyzontach drgało nocą pulsującą czerwienią, niby szeregiem świetlistych paciorków różańca, dniami zaś ciągnęły nad mokrą od krwi ziemią czarne chmury dymów. Padło z kolei Debrzno, skąd bezlitosne Sierotki splądrowawszy doszczętnie Nową Marchię obróciły się ku wschodowi, zdobywając Czarne i Lędyczek, poczem ruszyły na Chojnice. Z kolei tylko nieznaczna część wojsk wojewody Mikołaja działa1 nadal na kierunku północnym i niszcząc wszystko po drodze ciągn?ła na Nowe i Gniew. Natomiast większość po ominięciu Tucholi, przekona* szy się o potędze jej artylerii, obróciła się bardziej na zachód i rówiw skierowała na Chojnice. Były one dobrze obwarowane, tak miasto jak i zamek, z liczny 212 hombardami i silną załogą, którą dowodził komtur Bałgi, Erazm von prichsborn. Oba wojska otoczyły pierścieniem miasto i wbrew uprzednim rozkazom, znęcone jego bogactwem, przystąpiły do szturmów. Kiedy po opuszczeniu Rogoźna mały oddział Czarnego wydostał się poza ostatnie domy miasteczka, od razu przekonał się jak bardzo zmieniła się sytuacja na drogach. Już w poprzednich dniach zdarzało się im, aczkolwiek tylko z rzadka, napotykać grupy ludności ciągnące bądź pieszo, bądź za wozami, do których niekiedy uwiązane były krowy. Teraz wszakże już często mijali ludzi o wynędzniałych twarzach, otępiałych lub pełnych przerażenia, znękanych trudami pieszej wędrówki, ciągnących noga za nogą w ponurym milczeniu. Kiedy zaś zbliżyli się do pierwszych domów przedmieścia Grudziądza, przekonali się, że 0 kwaterze nie ma co nawet myśleć, bo nie tylko na podwórkach, ale 1 wokół zagród porozkładali się wojenni uchodźcy, by zapewnić sobie chociaż dostęp do studni. Nie było więc sensu nawet kusić się o wjazd do miasta. Należało zatem chociaż tu znaleźć sposobne do popasu miejsce i naradzić się nad dalszą drogą, bo przeprawa przez most w tych warunkach z pewnością nie mogła wchodzić w rachubę. Ale znalezienie takiego miejsca nie było łatwe, bo wszędzie napotykali lustrujące, wrogie spojrzenia mierzące ich przyodziewek, a także zbroje. I chyba tylko widok ich włóczni i mieczy wstrzymywał od czynnych wystąpień. Zatrzymali się na chwilę i po krótkiej naradzie postanowili przede wszystkim przysunąć się bliżej .Wisły. Otto objął więc przewodnictwo, bo Grudziądz był jego rodzinnym miastem, i nie szukając drogi, Pociągnęli za nim polami. Wkrótce przekonali się, że uciekinierów z tamtego brzegu rzeki Pełno było wszędzie, jechali więc szybko, by nie dąć im czasu na zbytnie i Przyglądanie się ich odrębnej, niż krzyżackie, odzieży i uzbrojeniu. K-iedy zaś konie poczuły bliskość wody, same jeszcze bardziej przy- PPieszyły biegu, toteż wkrótce ujrzeli połyskującą taflę rzeki. Wszakże po drodze Czarny dostrzegł rozległą kępę drzew otoczoną laurem, a kiedy ją mijali stwierdził, że był to cmentarz, gdyż mur nie był I"8 tyle wysoki, by zasłonić wierzchołki widniejących za nim krzyży. I Wkrótce znaleźli się nad Wisłą.' W tym miejscu brzeg tworzył l"ysoką, porośniętą trawą skarpę. Zatrzymali się na chwilę obserwując I ?eroką na ćwierć mili rzekę, wolno sunącą w dole szarym, miejscami 213 połyskującym w słońcu nurtem. Potem, odchylając się w siodłach, zjechali do samej wody i po napojeniu koni zawrócili, obierając tym razem bardziej dogodną drogę. Kiedy znaleźli się przed cmentarzem, który Czarny upatrzył sobie na miejsce postoju, i odnaleźli bramę, okazało się, że jest zamknięta. Było to zapewne powodem, że biwakujący w pobliżu uciekinierzy nie szukali za nią schronienia. Była wprawdzie żelazna i zaopatrzona w wielką kłódkę, ale Czarny dostrzegł, że zasuwa, na której wisiała, mocno już przerdzewiała. Obrócił więc swego konia i zdarłszy ostro cugle, naparł jego zadem na wierzeje. Jak się spodziewał, puściły już za pierwszym uderzeniem jego ciężkiego wierzchowca. Znaleźli dogodne miejsce wśród drzew rosnących wokół grobów i pozsiadali z koni. Puścili je na trawę, a sami zabrali się do posiłku. Kiedy już się pożywili, Czarny odezwał się: - Niech nikt się nie odłącza, zanim nie uradzimy, co dalej czynić, bo chyba mostem nie zdołamy się przeprawić. - Słuszna decyzja - zgodził się Prot. - Wszakże należy się o tym przekonać i obaczyć, co dzieje się w mieście... - Otto zna miasto i niemiecki, mógłby więc pójść. My zaś musimy gadać między sobą tak, by nikt nie dosłyszał polskiej mowy, bo przyszłoby chyba chwytać za miecze... - Nie na wiele opór się zda... - mruknął brat Erazm. - Obskoczą nas niczym wilcy, zbyt tu ich wielu... - Otto mógłby pójść, ale lepszy będzie mój człowiek. Także dobrze zna miasto, a i niektórych jego mieszkańców także... - Prot uśmiechnął się lekko. - Lepszych nam dostarczy wieści, a i przemknąć się na pewno zdoła łatwiej... Czarny nie wyraził sprzeciwu uznając, że istotnie Niemowa, jak zwano towarzysza Żeglarza, lepiej spełni to zadanie. Kiedy więc wystawiwszy straże rozłożyli się na spoczynek, Czarny stwierdził, że kapra już między nimi nie ma. Chwili zaś, w której ich opuścił, nawet nie zdołał zauważyć. Wrócił dopiero na krótko przed świtem. Zanim ułożył się do snu, jakiś czas rozmawiał ze swoim dowódcą, ale że odsunęli się na stron?> Czarny nie słyszał, o czym ze sobą szeptali, jednak nie pytał, pewny,ze Prot sam go o tym zawiadomi. Jakoż istotnie, kiedy już o świcie ogarniali się po nocnym spoczy* ku i zabierali do podręcznych zapasów, odezwał się: 214 , - O przeprawie przez most nie ma co nawet myśleć. Zapchany do cna uciekającymi z tamtego brzegu. Ci zaś straszne opowiadają rzeczy. Nasi pustoszą ziemię, zgliszcza jeno i zwłoki za sobą ostawiając, ale najbardziej ponoć straszne są owe czeskie Sierotki... Ci nie folgują niczemu, co żywe, mordują nawet dzieciaki, czego nasi nie czynią... Miasto zaś tak pełne, że przejechać trudno... - Co tedy czynić? - zatroszczył się brat Erazm. - Ruszyłem moich kaprów — wyznał Żeglarz. - Przeprawimy się inaczej, jeno aby" się stąd wydostać, bo za wesoło to nie wygląda. Wilkiem na nas patrzą, toteż może być bieda... - Czy pismo krzyżackie macie, ojcze, dobrze zabezpieczone? - zaniepokoił się Czarny. Brat Erazm uśmiechnął się. - - Pod bandażem na lewej nodze ukryte tak, aby nie uszkodzić pieczęci, W razie nieszczęścia musisz wiedzieć, gdzie go przy zwłokach szukać... • - Tfu, ojcze, poniechajcie takiego gadania! - obruszył się Hubert. - Jeszcześmy nie w opresji, a i wtedy nie wiadomo co komu sądzone! W opresji wprawdzie jeszcze nie byli, ale sytuacja pogorszyła się w ciągu dnia, gdyż ujrzawszy wywaloną bramę zaczęli przybywać na cmentarz nowi uchodźcy. Rozkładali się między grobami, kobiety wrzeszczały na dzieci, mężczyźni dobywali z płóciennych worków żywność i z kolei oni obrzucali ich spojrzeniami, w których wrogość szła w parze z ciekawością. Od czasu do czasu padało rzucane ku nim pytanie, kim są, na co dawali zdawkowe odpowiedzi, które tylko wzmagały nieufność. Czarny niecierpliwił się więc, tym bardziej że musieli pozostać na miejscu, gdyż Prot powtórnie wysłał do miasta Niemego, należało więc czekać na jego powrót. Zresztą Żeglarz również siedział z zasępioną twarzą, wyraźnie strapiony przedłużającą się nieobecnością swego posłańca. Czarny zbliżył się do niego i siadając obok, zagadnął: -. Trapisz się, że Niemowa nie wraca? - Tym także. Tym bardziej że dostał ważne polecenie... - Coś mu rozkazał? - Przede wszystkim przygotować nam przeprawę przez rzekę. - Jaką, skoro jak mi mówiono, brodu w pobliżu nie ma? - Ale są krypy, nietrudno także zbić tratwę! - Przeprawić nas dziesięciu można by nawet i łodzią, ale koni °stawić przecież nie sposób. One zajmą dużo miejsca, a i ważą niemało! 215- - Pomieści je jedna duża krypa. Zamierzam ruszyć z prądert^ a potem spychać ją ku przeciwległemu brzegowi... - Ja zaś rozważałem inną jeszcze możliwość! Ruszać dalej drogą na Toruń... - uzupełnił Czarny w odpowiedzi na pytające spojrzenie Żeglarza. . . - Aby nas rozszarpali na pierwszej mili? - prychnął ten na to wyjaśnienie. - Nie widzisz, jak na nas spozierają? Odzież i broń nas zdradza, a i gęb te głupki nie zamykają! - Mamy blisko do ziemi chełmińskiej i Chełmna, a tam ludność nam życzliwa. Może uda się przemknąć? Żeglarz pokiwał przecząco głową. - Tu samo tylko dotarcie do rzeki nie będzie łatwe, a cóż mówić o gościńcu? - Przecież nad rzeką już byliśmy! - Ale siedzimy tu dość długo, bo od wczoraj. Kto wie, czy wieść 0 nas nie dotarła już do zamku? Czarny skinął głową. - Wyznam, że i ja tego się bałem. Dlatego właśnie chciałem z tobą rozważyć, czy nie ruszać od razu i przedrzeć się do Chełmna? Wieczór, blisko, może nam się uda po nastaniu nocnych ciemności? - Zależy, z czym przybędzie Niemowa. Trzeba z decyzją poczekać na jego powrót... Wszakże minęła godzina, potem druga, słońce już skłaniało się ku zachodowi, a kapra wciąż nie było. Czarny, ogarnięty wzrastającym niepokojem, już był gotów dać rozkaz siodłania koni, kiedy równie nieoczekiwanie jak znikał, tak 1 teraz.pojawił się Niemowa. Od razu skierował się do Prota i, tak jak poprzednio, zdawał mu cichą relację. Żeglarz skwitował ją krótkim skinieniem głowy i zwrócił się ż wesołym błyskiem w oczach do Czarnego: - Krypy czekają, możemy ruszać! - Właśnie chciałem dawać rozkaz siodłania - wyznał Hubert - jednak, aby próbować drogi na Chełmno. Rad wszakże słysz? o krypach, choć nie wiem, jakżeś tego dokonał! - Lubuję się w niespodziankach, ale wolałbym, aby się nie zdarzały • - nieco zagadkowo rzucił w odpowiedzi Żeglarz. W kilka chwil potem byli już w siodłach. Jeden za drugim wyjeżdża przez bramę cmentarza, odprowadzani zawiedzionymi spojrzenia^1 myśliwcówj którym uchodzi upatrzona zwierzyna. Po wydostaniu s z cmentarza na polecenie Prota zbili się w jedną gromadę, is2 216 między siebie wszystkich trzech zakonników, i prowadzeni tym razem przez Niemowę zagłębili się w ulice przedmieścia. Słońce już zniżyło się ponad dachy domów, miejscami przeświecając przez gałęzie otaczających je drzew świetlistymi strzałkami ostatnich blasków. Między zagrodami wszędzie było widać biwaki uchodźców, gdzieniegdzie przy rozpalonych już ogniskach krzątały się niewiasty, a i ulice pełne były krążącej ludności. Nie zważali jednak na nikogo,, bezceremonialnie najeżdżając końmi na pieszych, jeśli nie usunęli się na czas. * . Wkrótce pomiędzy ścianami domów ujrzeli skrawki brunatnych miejskich murów, a po chwili rozwartą czeluść bramy, z której właśnie wypadał oddział złożony z dwudziestu konnych knechtów, otoczony grupą pieszych, z których każdy dzierżył byle jaką, widać w pośpiechu pochwyconą broń, bo niektórzy mieli w łękach tylko zwykłe pałki lub kawałki łańcuchów. Na ten widok Czarny i Prot jadący na czele grupy najpierw wstrzymali wierzchowce, a potem, widząc, że knechci rozciągnęli się, by ich otoczyć, sięgnęli po miecze. Reszta ich ludzi uczyniła to samo, a jedynie braciszkowie, przeżegnawszy się, rozpoczęli- głośne modły, polecając się boskiej opiece. Dowódca knechtów, zapewne krzyżacki rycerz, bo okryty był białym płaszczem z czarnym krzyżem, wysunął się do przodu i wrzasnął: - Coście za jedni i skąd przybywacie?! Hubert odkrzyknął mu: . - Wracamy z Malborka, jako polskie poselstwo, z waszym żelaznym listem! Tedy dajcie nam drogę! Krzyżak roześmiał się: - Żelazny list możesz sobie wsadzić w tyłek! Najechaliście zakonne ziemie, a posłować będziecie dopiero jak przyjdzie wam żebrać o litościwy pokój! Teraz zaś rzućcie miecze, inaczej nie ujdziecie z życiem! - Przyjdź tedy i weź je sobie! - wrzasnął Czarny spinając wierzchowca, gdyż Krzyżak na tę odpowiedź dał knechtom znak do natarcia. Rozgorzała walka, której wynik był przesądzony wobec ogromnej przewagi napastników. Lecz Czarny, znając brata Erazma, spodziewał ? że ten, korzystając z bitewnego zamieszania, zdoła wymknąć się ujść z cennym pismem. Miecz uderzać więc począł o miecz, wierzchowce wspinać się na lub krążyć wokół siebie. Od razu stało się widoczne, że rozprawa knechtów nie, będzie łatwa, bo przeciwnik bieglejszy był w walce, c oni pierwsi zaczęli spadać z siodeł. Widząc to reszta już nie 217 nacierała z taką śmiałością, ale po tym początkowym powodzeniu sytuacja zmieniła się, kiedy doskoczyli do walczących również piesi,, którzy zapewne przywiedli knechtów. Teraz broniącym coraz trudniej było parować ciosy łańcuchów i pałek, zguba zawisła więc nad otoczonym zewsząd małym oddziałem. Czarny bronił się z zawziętą zaciekłością, ale już polecał duszę Bogu, kiedy raptem usłyszał przenikliwe gwizdy, dochodzące od strony najbliższych domostw, oraz wrzask kilku dziesiątków gardeł. W chwilę zaś potem dostrzegł dzikie, rozognione twarze jakichś włóczęgów rzucających się zza węgłów do walki. Mimo lichej odzieży uzbrojeni byli jednak w szable, miecze bądź krótkie, tatarskie jatagany. Władali też nimi nadzwyczaj sprawnie, toteż piesi od razu zostali jakby rozerwani na strzępy i teraz knechci musieli bronić się przed nowym wrogiem, który walczył z tak wielką wprawą, że Czarnego ogarnął podziw nad jego wojenną biegłością. Najpierw piesi kładli się, jakby z samego strachu, tak ciosy były trudne do zauważenia, a potem, kiedy wnet pierzchły ich niedobitki i kolej przyszła na knechtów, ci równie szybko ustąpili pola, tym bardziej że teraz i Czarny ze swoimi odzyskał swobodę ruchów. Toteż nieomal od razu obrócili konie i pognali ku bramie, a między nimi •powiewał biały, rycerski płaszcz. Zdumienie Czarnego niespodziewaną, a tak skuteczną pomocą ustało, kiedy usłyszał, jak na widok pierzchających knechtów Prot obrócił się w siodle i krzyknął dó otaczających go zewsząd wybawców: - Dzięki, bracia, kaprowie! Przybyliście na ratunek w porę! - Radzim temu, bracie dowódco! - odkrzyknęli mu zgodnym chórem, potem jeszcze rozlegały się dalsze okrzyki: - Zdrowia, kapitanie! Licz na nas, Czarcie, jako i my na ciebie! - Teraz dawajcie baczenie na rzekę! - polecił Prot. - Ruszam w drogę, ale zastąpi mnie Żylasty z Tczewa! Jemu dawajcie posłuch! Kiedy wkrótce, pozostawiwszy na prżedbramnym placu pobitych, ruszyli szybko za Niemową, Czarny przysunął się z koniem do Prota i zagadnął go, nie tając podziwu: - Dzielnych masz waść pod sobą ludzi! Z wyglądu wprawdzie niezbyt chędodzy, ale władać orężem umieją! r- Takich, co do tego niezdatni, do bractwa nie bierzemy! - rzucw z wyraźnym zadowoleniem Żeglarz. - Masz ich waść pod sobą sporo, skoro w samym GrudziądzU zebrało się, na oko licząc, ze trzydziestu. - Dlatego też władamy Wisłą od Torunia po Gdańsk! - chełpi** oświadczył Prot. - I dlatego kupcy płacą nam za opiekę nad 1( szkutami! 118 - A ci ramionami. :, którzy się wzbraniają? Herszt kaprów wzruszył niedbałe ramion; - No cóż, tracą towar... Mogą go jednak potem odkupić, i to nawet za pół ceny. Ale drożej to wynosi niż nasza straż. - Zbójecki to wszakże proceder - mruknął Czarny i chciał jeszcze coś dorzucić, ale nieoczekiwanie odezwał się brat Erazm, który jechał obok nich, w milczeniu przysłuchując się rozmowie: - Wszakże owym zbójom zawdzięczamy ratunek. Gdyby nie ich pomoc, już byś, mości Hubercie, leżał twarzą do ziemi... - Tak by w istocie było - roześmiał się Czarny. - Wiele mamy do zawdzięczenia naszemu kompanowi, o czym i ksiądz Andrzej będzie wiedział. Jakżeś jednak, mości Czarcie, zebrał na czas swoich ludzi? - Niemowa dość się w tej sprawie nabiegał, ale sprostał zadaniu -rzucił wprawdzie zdawkowo Prot, ale widać było, że jest zadowolony z pochwały. A zapewne także z zapowiedzi doniesienia o jego zasłudze proboszczowi, od którego zależała sprawa nobilitacji, o czym dobrze wiedział. Tymczasem, już nie nagabywani przez nikogo, dotarli do Wisły. Słońce skryło się, ale zachodnia zorza gorzała jeszcze na niebie czerwienią, więc na jej tle ujrzeli za rzeką dalekie smugi czarnych dymów, świadczące o bliskości wojennej pożogi. Domy, nieco tu rzadsze, schodziły po łagodnej pochyłości nadbrzeża, prawie do samej wody. Niemowa jadący na czele ich oddziału I skręcił raz i drugi, aż wreszcie dotarli nad samą płaszczyznę wodnego I nurtu. Brzeg był piaszczysty, więc bez trudu dojechali do kołyszącej się I na wodzie obszernej, długiej krypy, przymocowanej do zbitego z kilku I desek pomostu. Przy krypie kręciło się kilku Judzi, którzy ruszyli ku nim, I a kiedy pozsiadali z koni, ujęli je za uzdy i pomagali jeźdźcom wprowadzić na chybotliwą kładkę. Zwierzęta opierały się nieco, ale szybko uporano się z ich lękiem '¦ wkrótce załoga krypy, wspomagana przez żołnierzy, zaczęła ją odpychać od brzegu długimi drągami, dopóki nie spłynęła i szybko Uszyła, porwana prądem. Było już jednak blisko północy, kiedy wreszcie dno krypy zaszurało iasek. Noc była widna, bo księżyc stał na niebie i gwiazdy migotały ącami iskier, przeto z wyładunkiem nie było trudności. Gęsto tu było od krzaków łozin, więc nie oddalać c'^ ~' ¦* brzegu, nn nn"""~ "Piasek M JT i UUOAUPomoc 'icat ^L^Widna' b° Ciężyć stał na niebie, ikiem nie było Inkiem ^ś nie potrzebowali nawet szukać swoich wojsk. Ledwie 219 bowiem zabrali się do pojenia koni, kiedy zostali otoczeni przez kilkunastu jeźdźców. Ale jak się wkrótce okazało, był to zwiad bocznej straży chorągwi sieradzkich, które szły w pobliżu pod wodzą znanego rycerza, członka królewskiej Rady, Dzierżsława Włostowskiego. Ten zaś, jako doświadczony dowódca, by ustrzec się od niespodziewanego krzyżackiego napadu zza Wisły, ubezpieczał się od tej strony. Pana Włostowskiego Czarny znał dobrze z królewskiego dworu, toteż rychło, doprowadzeni przed jego oblicze, otrzymali ochronny poczet w drodze do Konina, gdzie, jak im powiedziano, przebywał król jegomość. 1 W ciągu miesiąca cała Nowa Marchia została zniszczona całkowicie, tylko zgliszcza i ruiny spotkałby ten, kto odważyłby się zapuścić w tę wymarłą, pozbawioną wszelkiego ruchu i życia krainę; wiatr tu zawodził po nie sprzątniętych lub stratowanych polach i gwizdał w sterczących ku obłokom, osmalonych pożarem kominach. Wśród pogorzelisk włóczyły się bezdomne psy wyszarpując spod rumowisk ciała pobitych. Tylko w Choszcznie i jeszcze paru zamkach pozostały wielkopolskie załogi, reszta wojsk ruszyła pod Chojnice, gdzie stanęła 6 lipca, od razu przystępując do oblężenia. Wkrótce po tym przybyła i większość wojsk pod wojewodą Mikołajem z Michałowa. Po przejściu Brdy pod Bydgoszczą różnymi drogami pociągnęły na północ i, zgodnie z rozkazami, doszczętnie niszczyły kraj. Ominęły Jasieniec i, wobec silnego ostrzału artylerii, również Tucholę. Tylko nieznaczne siły pozostawił pan z Michałowa do czuwania nad nadbrzeżem Wisły, by nie zostać zaskoczony z boku czy od pleców, sam zaś z główną armią także pociągnął pod Chojnice, widać zmówiwszy się z poznańskim wojewodą. Kiedy jego chorągwie ukazały się na drogach wiodących do miasta, mieszkańcy, mniemając, że nadciąga odsiecz, wylegli na ulice i mury witając je radośnie, radzi przyjrzeć się spodziewanej bitwie. R° czarowanie i zrozumienie sprawy nastąpiło, kiedy ujrzano, jak o armie witają się z przyjaznymi okrzykami. . potężnym pierścieniem opasano miasto, gdyż połączone siły 'j02^ około dwudziestu tysięcy żołnierzy, a broniła go poza mieszkanek tylko garść, bo zaledwie kilka setek żołnierzy pod wodzą komtura p Erazma Frischborna, jak się potem okazało, zakonnego bohater3 wojny. 220 Mimo jego dzielności tak wielki strach zapanował wśród ludności, że miasto padłoby od razu, gdyby natychmiast uderzono na mury. Wszakże tego nie uczyniono, natomiast trzej wodzowie przystąpili do narad, czy nadal niszczyć kraj, czy też zatrudnić się oblężeniem. Wiedząc o zatrzymaniu się wojsk" pod Chojnicami, król słał posłańców z przypomnieniem o swych rozkazach i żądaniem ich wykonywania. Mimo to Sędziwój z Ostroroga zdołał skłonić i Czapka, j pana z Michałowa do pozostania na miejscu i ponawiania szturmów, motywując, że skoro już tu są, kilka dni zwłoki nie stanie na I przeszkodzie królewskim zamierzeniom. Opasano więc szczelnie miasto z czterech stron, przy każdej I ustawiając wielką bombardę, a obok także mniejsze, i bito kamiennymi pociskami w mury, skąd odpowiadano równie gęstym ogniem. Jednocześnie przystąpiono do spuszczania wody z wyjątkowo szerokiej fosy opasującej dookoła zamek i miasto. Kiedy jednak woda spłynęła, okazało się, że dno jest tak muliste, że przebyć go nie ma innego sposobu jak tylko po wymoszczeniu przejścia, co pod gradem pocisków miotanych z murów pociągało wiele ofiar. Nastąpiły szturmy, i to jeden po drugim, za każdym jednak razem odpierane przez rozpaczliwie broniących się mieszkańców, których kobiety stawały na murach razem z mężami, a pacholęta donosiły pociski. Kiedy pod bramy miasta podciągnięto dwanaście wozów. krytych ochronnymi dachami i załadowanych szturmowymi drabinami, obrońcy wypadli przed mury, wysiekli załogę, a wszystkie wozy spalili. I Próbowano także podkopów, ale liczne nocne wyprawy udaremniały te prace. Przy jednej z takich okazji zagwożdżono też jedną z owych czterech potężnych bombard, miotających pociski wielkości wiadra. Zdarzyło się, że podczas przeprawy przez bagno fosy załamał się Pomost i czterech rycerzy, między innymi niejaki Piotr Oporowski, hory nie mogąc wydobyć się z błota wołał do obrońców, że gotów się Poddać, aby im jednak udzielono pomocy. Na to wezwanie rzucono ^nury i wyciągnięto nieszczęśników na mury, poczem wykąpanych 1 swieżo odzianych dzielny komtur odesłał oblegającym za poręczeniem "2 słowo. Ci zaś za tak szlachetny postępek oddali mu w zamian stu P°jmanych jeńców. I Mimo to zawzięte walki trwały nadal, wciąż jednak nie udało się F2elamać oporu obrońców, którzy nie tylko ograriicząli się do od- erania ataków, ale i częstymi wypadami zadawali dotkliwe straty. L w reszcie na 22 lipca wyznaczono szturm jednocześnie ze wszystkich erech stron, w miejscu, gdzie dowodził sam komtur, rzucając główne 221 siły. Nigdzie jednak nie odniesiono sukcesu, toteż pierwsi poniechali walki Czesi, co potem miano im za złe. Wszakże i Polacy nie zdołali uporać się z zażartością obrońców, w rezultacie tracąc ponad tysiąc żołnierzy. Między innymi zginął dzielny młodzian Jarand z Brudzewa, syn Jaranda, wojewody inowrocławskiego i jednego ze znakomitszych senatorów, a Jana Mężyka z Dąbrowy, lwowskiego wojewodę, pocisk z kuszy ciężko zranił w nogę. Nie bacząc na niepowodzenie tego szturmu, nie poniechano walki. Tym gorliwiej zabrano się do podkopów, ale też i obrońcy nadal nie tracili czujności. Skoro tylko usłyszeli odgłosy podziemnych prac, dokonywali napaści, odganiali kopaczy i zawalali przejścia. W obozie natomiast zaczęło brakować żywności, rycerstwo poczęło szemrać na daremne ofiary i stratę czasu, a do tego król, już mocno rozgniewany nieposłuszeństwem wodzów, zagroził im pozbawieniem godności, jeśli natychmiast nie zaniechają bezskutecznego oblężenia. Toteż w połowie sierpnia, po sześciu tygodniach zażartych, ale daremnych walk, odstąpiono od Chojnic, które przysporzyły chwały, ale dowódcy, komturowi z Bałgi, Erazmowi Frischbornowi. Ten, broniąc się uparcie i odważnie, słał jednak prośby do Wielkiego Mistrza o pomoc, ale tak jak i wójt Nowej Marchii - bez skutku. Zakon nie miał zapewne żadnego planu obrony, gdyż wykazywał zupełną bezradność. Russdorf rozsyłał tylko wszędzie skargi, żalił się na okrucieństwa i zawziętość Polaków, komturowie zaś, zda się z własnego rozeznania sytuacji, przesuwali swe siły to w tę, to w inną stronę, ale w tych ruchach nie było widać żadnej myśli przewodniej, zmierzającej do zorganizowania działań obronnych. Jeden tylko marszałek zakonny Jodok von Strupperger okazywał jakąś wolę oporu czy przeciwstawienia się najazdowi, gdyż zebrał nieco wojska i rozłożył się z nim pod wsią Schwarzenwalde. Długo tam wszakże nie pozostał, co było błędem, bo zmusiłby wówczas polskie wojska do bitwy - bez pokonania go bowiem nie mogli penetrować Pomorza. Ale widać marszałek ocenił swe siły jako zbyt słabe, by mogły dać opór nieprzyjacielowi, a Wielki Mistrz i komturowie nie pospieszyli mu » wsparciem. Może też miał i inne plany, dość że zwinął obóz i ruszył spo< Grudziądza na północ, chcąc widać nie dopuścić Polaków do przeprawy przez Wisłę. Toteż kpiło potem z niego polskie rycerstwo, że chciał w te sposób dać honorową asystę najeźdźcy, gdyż przyglądał się tyl z drugiego brzegu rzeki, jak płoną zakonne miasta. Natomiast wojska polsko-czeskie minęły w tym czasie Nowe, p1 Gniew, gdzie zamknął się gotów do nowych walk niestrudzony Ffl 222 b Tym razem posłuszne rozkazom królewskim nie próbowały go jednak zdobywać, a uderzyły na Pelplin, które zburzyły i splądrowały do cna, nie szczędząc nawet klasztoru, i 29 sierpnia stanęły pod Tczewem. Jeszcze w Pelplinie zjawili się pierwsi wysłannicy krzyżaccy, gotowi Lyszcząć rokowania pokojowe. Spotkali się jednak z zasadniczym warunkiem, jaki od razu postawiła stroną polska, mianowicie bezwarunkowego zaprzestania wspierania Świdrygiełły. Zakonni posłowie (nie wyrazili na to zgody i te pierwsze rokowania zostały zerwane. I Wojewoda Mikołaj nie omieszkał jednak wysłać do gdańszczan listu I % zawiadomieniem, że Zakon nie" chce pokoju, podając przyczynę I odmowy. Jednocześnie zawiadamiał jednak, że mimo przyjaźni, jaką {żywi do nich, będzie musiał z powodu tej odmowy ruszyć na miasto. (Niech więc raczej zmuszą Wielkiego Mistrza do zaprzestania wojny, I Polacy zaś nie będą temu przeciwni, jeśli słuszne żądanie* by Zakon nie Itriieszał się do ich spraw, zostanie spełnione. Natomiast pod Tczewem przystąpiono do prac oblężnićzych. JMiasto było mocniej obwarowane niż. Chojnice i znacznie lepiej Jzaopatrzone. Stała tu bardzo silna, kilkutysięczna załoga najemnego (żołnierza ściągniętego z innych twierdz, które Polacy już ominęli. Byli to jprzeważnie gdańscy marynarze trudniący się chętnie i morskim korsars-Itwerh, tak zwani schiffkinderzy, lub rzeczni, grasujący na Wiśle, których Jczęściej zwano kaprami. , Czeskie oddziały minęły Tczew i od razu ruszyły na Gdańsk, [natomiast Polacy przystąpili do palenia pozostawionych jeszcze na przedmieściach budynków, których obrońcy z powodu opieszałości czy traku czasu sami nie zniszczyli. Wiał jednak niepomyślny dla załogi wiatr i iskry, a nawet strzępy palącej się słomy, niesione jego podmuchami, opadały na miasto, Rniecając w. wielu miejscach pożary, które zaczęły rozprzestrzeniać się \gwałtowną szybkością. Wkrótce więc całe miasto stanęło w ogniu. I Na ten widok wojsko ruszyło ku murom i bramom, by wykorzystać ^oczekiwaną, a tak korzystną sytuację, która, gdyby nie jej tragiczne Włożę, byłaby warta wesołego śmiechu.Z jednej bowiem strony bram ppastnicy usiłowali je wyważyć, z drugiej zaś przerażeni mieszkańcy '°c;yli się przy nich, gorączkowo usiłując jak najszybciej je otworzyć, > wyrwać sje z ognistego piekła. Potem zaś, kiedy już wojska dostały się do miasta, żołnierze wespół dcią zabrali się przede wszystkim do gaszenia pożaru, nie tylko ze współczucia, co z chęci ratowania dla siebie dobytku. Spóźnili się,z tym jedynie Czesi, którzy idąc w przedniej straży na 223 msk dotarli do Miłobądza, ale na wieść o upadku Tczewa, co rychlej zawrócili. Mało co jednak do grabienia dla nich już zostało. Wszakże doszło do objawów tak wielkiego okrucieństwa, że nawet nawykli do wojny żołnierze wzdrygali się na jego widok. Żadnej wówczas litości wrogowi nie okazywano, zwłaszcza, jeśli pochodził z tak powaśnionych ze sobą nacji, jak niemiecka i polska. Wycinano się bezlitośnie- Krzyżacy dla wytępienia plemienia stojącego im na drodze do zdobyczy terytorialnych, Polacy w obronie i z zemsty za doznane okrucieństwa. Teraz wszakże nastąpiły wydarzenia, które przekroczyły nawet i tę zajadłą nienawiść. Oto Jan Czapek z Friedenbergu dowiedziawszy się, że wśród jeńców z Tczewa, którzy dostali się w ręce Polaków, znajdują się Czesi wierni katolickiej wierze, będący uchodźcami z rodzinnego kraju właśnie w obawie przed husytami, uprosił o wydanie ich mówiąc, „że przeciw własnemu'narodowi wspomagali Niemców i najęli się do Prus, by walczyć przeciw królowi i królewstwu polskiemu". Nieoględnie więc spełniono jego prośbę, a wówczas ułożono w czeskim obozie wielki stos i wszystkich pojmanych na nim spalono. Drugiej podobnej niecności dopuścił się Polak, Jan Strasz z Biała-czowa, który zamknął ponad stu pojmanych, owych „schiffkinderów" w drewnianym budynku, obłożył go słomą i podpalił. Kiedy bez zwłoki doniesiono o tym wojewodzie, ten nadjechawszy w skok, zgromił surowo Straszą za tak barbarzyński uczynek. On wszakże tłumaczył się, że w taki sam sposób i jego rodzina zginęła z krzyżackich rąk. Aby nie dopuścić do dalszych występków przeciw rycerskiej godności, zarządził wojewoda specjalną straż dla kobiet i dzieci, które, zebrane w jednym miejscu, zostały zaraz przewiezione wraz z posiadanym dobytkiem dalej od biwakujących wojsk, i to aż na drugi brzeg Wisły. Tam umieszczono ich w bezpiecznym schronieniu, a potem wojewodą Rozkazał jeszcze przeszukać cały obóz, czy aby ktoś nie ukrył pojrńanej branki. Spod Tczewa wojska ruszyły na Gdańsk, nadal niszcząc wszystko po drodze, i 1 września stanęły na Biskupiej Górze pod miastem. Byl° mocno warowne, ale mimo to bito W nie z dział czyniąc nieco szkoo spróbowano też nagłego szturmu, ale bez powodzenia. Jednoczesna prowadzono rozmowy pokojowe, które nie przyniosły jednak rezultat • Spalono więc całą okolicę - między innymi padł ofiarą napaści klasz cystersów w Oliwie ~ ale też i na tym się skończyło". .. Uchwalono marsz powrotny. Przed tym jednak nastąpiły wie 224 uroczystości związane z dotarciem do morza/ Większość żołnierzy, a zwłaszcza Czesi, widzieli je po raz pierwszy, wchodzili więc w fa W» i go ich pniami zaczęła prześwitywać jasność otwartej przestrzeni. L** c2enjUj aIe ; z podniecentemn^S^0^™"^' reszta zaś czekała w mil- Uczepiać " """ - - • - wstrzymał wierzchowca, a za jego przykładem stanęli jego żołnie^ - Ani chybi są tuż przed nami... - zwrócił się do Rocha. - Mus1111' wpierw zbadać, co dzieje się na tym polu. - Tomek zapewne już dotarł do Kropy, wnet powinni tu Rycerz Dobko z Ostaszewa, zwany przez swoich żołnierzy 228 było moż o to szli nadciągnie. w nadziei, że chorągiew lada 229 Wreszcie nadleciał od tyłu wysłany posterunek z wieścią, że wnet tu będzie. Wkrótce istotnie znalazł się przy nich Dobko z Ostaszewa. Podjechał do Lecha i wysłuchawszy jego relacji bez słowa ruszył koniem, by samemu rozeznać się w położeniu. Kiedy po chwili powrócił, rzucił krótki rozkaz: . ¦ - Cofnąć się, o pół wiorsty! Możecie pozłazić z siodeł, ale cugle trzymać w rękach; ruszymy jak dobrze ściemnieje! Cierpliwość żołnierska była narażona na dalszą próbę, ale bez utyskiwań skracali sobie czas cichą gawędą. Podniecenie oczekującą potyczką nie ustępowało, ale nie godziło się go okazywać, przeto gad,ali o byle czym z pozorną niedbałością. Wreszcie, kiedy sierp księżyca zaczął wyłaniać się sponad wierzchołków drzew, Kropa bez słowa wskoczył na siodło. Żołnierz, nawykły do obyczajów swego dowódcy, nie czekając rozkazu poszedł za jego przykładem i chorągiew z wolna ruszyła. Przed skrajem puszczy Kropa zatrzymał ją, poczem skinąwszy na obu braci, ruszył do przodu. Nie wysuwając się spomiędzy drzew ujrzeli przed sobą płaszczyznę pola porośniętego wysokim zbożem, a za nim szkielety dopalających się chałup. Nieco z boku część napastników widać syta zdobyczy rozpalała ogniska, zapewne sposobiąc się do sutej wieczerzy. Słychać też było krzyki i zawodzenia kobiet. Kropa chwilę przyglądał się temu obrazowi, wreszcie zawrócił konia i mruknął: - Trzeba nieco poczekać. Wracamy! - Potem jeszcze dorzucił cofając konia: - Głupcy, nawet nie rozstawili straży! . - Rozstawią je zapewne później... - zauważył Roch, ale rycerz nic już na to nie odpowiedział. Zapowiedziane czekanie trwało jeszcze ze dwie godziny. Wieś dopalała się rozpraszając nocne ciemności już tylko nikłym blaskiem bijącym z żaru pogorzeliska. Ucichły też ludzkie krzyki i zawodzenia. Kropa znał już uzdolnienia Damiana, kazał mu więc zostawić wierzchowca, podkraść się zbożem jak najbliżej obozu i w miarę możności rozeznać siły przeciwnika. Po powrocie wywiadowca określił liczbę żołnierza podług pasących się w pobliżu wierzchowców na blisko trzystu ludzi. Wszyscy już spali, straże jednak istotnie wystawili, ale były nieliczne i stały blisko obozu-Ułatwiało to napaść, tym bardziej że nieco dalej las był jeszcze bliżej wsi- Toteż, kiedy Kropa ruszył wreszcie chorągiew, poprowadził )% w bok, jakiś czas idąc skrajem puszczy, dopóku nie dostrzegli obo; 230 niemal w zasięgu ręki. Wówczas wyciągnął szablę z pochwy, uniósł ją w górę, dając tym sposobem żołnierzom przykład, i ruszył koniem w zboże. Kiedy z ciemności boru wyrwali się w pełnię księżycowego blasku, byli już w pełnym biegu. Za przykładem dowódcy gnali w milczeniu, a dopiero kiedy przebiegli już z pół drogi, ciszę nocy nagle rozdarł ich wrzask. Napad był tak nagły, że nawet straże nie zdążyły ogłosić alarmu, a już padły pod kopytami koni, jeźdźcy zaś wdarli się pomiędzy śpiących i siekli ich szablami po obu stronach wierzchowców. Niektórzy zdołali zerwać się na nogi, ale wnet padali nawet nie dochodząc do pełnej przytomności ze snu. Rzeź to więc raczej była, a nie bitwa, gdyż mało który z napadniętych zdołał chwycić za broń, ci zaś, którzy na czas zdołali oprzytomnieć, od razu rzucali się do ucieczki. Toteż baczny na wszystko Kropa wnet rzucił rozkaz: - Do jeńców! Ciąć więzy i przegnać w pole! Pomiędzy rąbanymi wojami rozlegały się tu i ówdzie piski kobiet, które ci zatrzymali przy sobie dla nocnej uciechy, a potem widać było ich postacie oświetlone resztkami blasku dogasających ognisk, umykające w różne strony, jak stado rozproszonych kurcząt. Jednak kilkunastu zakonnych rycerzy rozłożyło się na uboczu, zapewne chcąc być z dala od ruskiego pospólstwa. Teraz wyszło im to na dobre, bo część z nich zdołała dopaść koni, skoczyć im na grzbiety, gdyż nie były osiodłane, i nie próbując walki rzucić się do ucieczki. Ci, którzy pozostali, skupili się i rozstawiwszy szeroko nogi, zamachami mieczy bronili się zajadle przed nacierającym ze wszystkich stron napastnikiem, krzykiem przywołując ku sobie ruskich wojów. By uniknąć wprawnych ciosów ich mieczy sięgnięto po łuki i kilku U nich wnet osunęło się na ziemię. Jednak na ich wezwanie coraz więcej ruskich wojowników szirkało u ich boku dla siebie ratunku. Toteż I zdołali wreszcie utworzyć zwartą grupę i pod komendą inflanckich Itycerzy zaczęli stawiać coraz bardziej zgrany i zacięty-opór. Liczbą Itakże, i to znacznie, przewyższali Polaków, co Kropa wnet dostrzegł, pięć uznawszy, że dość już nasiekł wroga, bo moc trupów zaległo iPomiędzy resztkami ognisk, a z tłumu powiązanych jeńców już nie [Pozostał żaden, sięgnął po piszczałkę. Jej przeraźliwy gwizd przerwał od razu walkę i żołnierz w ślad za PWoim dowódcą obrócił wierzchowce ku lasowi. Wszakże jednymi f ostatnich byli obaj młodzieńcy, którym nie skoro było porzucać pola 231 walki dopóki był na nim przeciwnik. Dopiero wołania pocztowych przywróciły ich do opamiętania z bitewnej gorączki. ¦ Była to ich pierwsza potyczka w wojennej wyprawie, która dała i pierwsze doświadczenia w rycerskim rzemiośle. Po niej przyszły następne, nieraz nawet zacięte bitwy, jednak nadal w warunkach walk podjazdowych, kiedy to kryjąc się po leśnych ostępach, często wśród mokradeł i bagien, gdzie noce przychodziło spędzać byle jak na drzemce, na wilgotnym mchu podchodzącym Wodą. Nigdzie też nie zagrzewali miejsca będąc w ciągłych podchodach, ściągając wieści o ruchach nieprzyjaciela przez rozsyłanych zwiadowców, wypatrując zwłaszcza mniejszych oddziałów wysyłanych po żywność, by potem nagłą napaścią wyciąć ochronę i zagarnąć wozy. Wielki Książę Zygmunt nie zdołał bowiem zebrać sił zdolnych do stawienia czoła,pułkom Świdrygiełły i walczącym przy jego boku inflanckim chorągwiom Rutenberga, z którymi ten wkroczył na Litwę-. Król Jagiełło, zajęty najazdem na ziemie Pruskiego Zakonu, obecnie większej pomocy nie mógł mu udzielić. Przyszło zatem Zygmuntowi radzić sobie samemu. Miał jednak kilku zdolnych polskich dowódców, jeszcze przed wojną przybyłych ze wsparciem na Litwę na czele około dwóch tysięcy żołnierzy. Ci w powstałej sytuacji doradzili mu -prowadzenie wojrfy podjazdowej, rozdzielił więc swe siły i działał nimi z ukrycia, nagłymi napaściami nękając najeźdźców. ¦Chorągiew Kropy należała do jednego z takich, większych oddziałów, którym dowodził Zawisza z Oleśnicy, już wsławiony odwagą i przezornością. On także podzielił swoich ludzi na mniejsze jednostki, by tym większy teren mieć na oku, gdyż Świdrygiełło, choć wyraźnie ciągnął na Wilno, przecież po drodze zapuszczał zagony w różne strony, by zniszczyć tym większą połać kraju. Był koniec lipca, kiedy nie napotykając większego oporu dotarł wraz z Rutenbergiem pod Wilno. Spalił i splądrował miasto, ale zamku zdobyć nie zdołał. Pociągnął więc pod Troki, skąd wszakże został odparty. Nie zniechęcony porażką 18 sierpnia po raz drugi stanął pod zamkiem, ale i tym razem go nie zdobył, mimo zawziętych szturmów trwających cztery dni. Spalił więc tylko miasto, wysłał zagon na Kowno, gdzie po zdobyciu grodu wyciął w pień załogę, potem zaś, jak mów$ kroniki, „poszedł szukać Zygmunta". Pracowite więc dni mieli żołnierze chorągwi Dobka z OstaszeW zwanego Kropą. Ciągnęli wciąż lasami omijając miasta, toteż napoty.Ka li tylko spalone wsie, gdzie czarne pogorzeliska i nie dopalone, zwęglone belki chałup dawały świadectwo doznanego nieszczęścia. Czasami zdarzało się zwiadowcom napotykać wśród tych rumowisk zgnębionych, przybitych nieszczęściem ich mieszkańców, którzy, uszedłszy z życiem, wracali w nadziei odnalezienia choć części swojego dobytku. Właśnie od1 nich dowiedzieli się, że wojska Świdry giełły i Inflanckiego Mistrza dotarły aż pod Wilno i Troki. Obaj więc młodzieńcy mocno trapili się o los Niemierzy, a zwłaszcza pozostałych tam niewiast. Wszakże nie w tamtych stronach tropili wojska Świdry giełły, przeto niczego bliższego dowiedzieć się nie zdołali, pozostawało więc tylko powierzyć Bogu ich los. Pocieszali się wszakże, że majętność dobrze była do obrony przysposobiona, a Jaksa i Jurga byli na miejscu. Wkrótce potem dowiedzieli się o odwrocie wojsk Świdrygiełły spod Trok, co nastręczało niebezpieczeństwo spotkania większych oddziałów, ale i'kusiło, by nie zagłębiać się zbyt głęboko w lasy, a szukać spotkania z przeciwnikiem. Pragnienie to spełniło się szybko, bo któregoś wieczora jeden ze zwiadowczych patroli doniósł Kropię, że od południa ciągnie duży tabor ładownych wozów, i zatrzymał się na nocleg nie dalej jak o milę. Dobko domyślał się już, że ciągnące w pobliżu wojska Świdrygiełły będą szukać zaopatrzenia w okolicznych wsiach, co da mu okazję do napaści. Teraz więc, mimo że wierzchowce były zdrożone całodziennym marszem, a chorągiew gotowała się do nocnego biwaku, przykazał gasić rozpalone już ogniska i dosiadać kulbak. Stali w dobrze osłoniętej, leśnej głuszy w znacznej odległości od traktu, by nie dostrzeżono ich ognisk. Teraz więc prowadzeni przez zwiadowców szybko pospieszyli do niego z powrotem, by znaleźć się w pobliżu jeszcze przed nastaniem ciemności. Kropa szedł ostrożnie, wysłał do przodu szpicę, a kiedy ta doniosła mu, że trakt blisko, zawrócił i szedł wzdłuż niego w stronę dostrzeżonego obozu. Kolejny meldunek szpicy mówił, że ma go na oku. Dobko wziął ^ięc ze sobą przybocznych, którymi zwykle byli Roch i Lech, i ruszył ku szpicy, 'chcąc obejrzeć miejsce przed napadem. Obóz rozłożył się nad samą rzeczką, która w tym miejscu płytkim "rodem przecinała trakt. Las nie podchodził w tym miejscu do samej A°dy, ustępując jakby miejsca szerokiemu pasowi bujnej trawy, wśród ^órej widniały kępy krzaków łoziny, wystające niby głazy z zieleni balowanej łąki. Na niej właśnie rozciągnęły się wozy taboru, konie tak Sprzęgowe, jak i żołnierskie pasły się dookoła, spokojnie odganiając się 232 233 . od bąków długimi .ogonami, a ich jeźdźcy obsiedli rozpalone już ogniska. ¦ Oglądali ten obraz stojąc dobrze ukryci, za krzakami leszczyny. Kropa w milczeniu przyglądał się temu.w świetle, gasnącej zorzy, pełnemu zwodnego spokoju obrazowi, wreszcie odezwał się: - Straży jeszcze nie widać, ale chyba wnet ją ¦ rozstawią. Ty zaczniesz pierwszy - nieoczekiwanie polecił Rochowi. - Weźmiesz dziesięciu ludzi i podsuniesz się z nimi lasem jak najbliżej koni, po czym odczekasz, aż pozaprzęgają wozy. Wówczas wyskoczysz i rozgonisz im żołnierskie wierzchowce. Oni rzucą się od ognisk ku tobie, a wówczas uderzę-z resztą chorągwi. . - Kiedy ruszymy? - spytał młody rycerz, rad z powierzonego mu samodzielnego działania.' - Jeszcze nie teraz... - rzucił krótko Kropa zawracając wierzchowca. Po powrocie do chorągwi przemówił do żołnierzy, jak zwykle gniewnym tonem: -¦' Zezwalam popuścić popręgi, ale paść wierzchowce na wodzach! Kto zdoła, niech śpi, wszakże ruszamy jeszcze pr2ed świtem. Oni 0 świtaniu zaczną zaprzęgać konie do wozów, którym w części zezwolimy ruszyć, a zasię uderzymy! Baczyć we wszystkim na mnie 1 zawczasu gęb nie rozwierać! Dopinali popręgi jeszcze po ciemku, ale kiedy pierwsza, ledwie widoczna szarość zaczęła rysować pnie najbliższych drzew i przesycać poranną mgłę różową jasnością, byli już w siodłach i ruszyli za dowódcą odmawiając poranne pacierze. Kropa jechał jako pierwszy, a za nim wyciągnęła się chorągiew wijąc się między drzewami na kształt długiego, ciemnego węża. Szli lasem stroniąc od gościńca, dopóki Kropa nie wstrzymał chorągwi, obrócił się do Rocha i bez słowa dał mu znak ręką. Ten wydobył szablę i wyciągnąwszy ją przed siebie poderwał swój oddział. Widzieli przez chwilę zady jego koni i plecy jeźdźców zanim nie wypadli na otwartą przestrzeń łąki. Kropa odczekał chwilę, poczem ruszył koniem i nie oglądając się za siebie, także skoczył do przodu. Drzewa wkrótce, jakby się przed nimi rozstąpiły, ukazując szeroką ¦przestrzeń łąki, a na niej masę stłoczonych wozów. Część z nich juz wyjechała na gościniec i zaczęła formować się w rząd, reszta zaś starała się wydostać ze ścisku przy wtórze przekleństw woźniców. Po łące zaś ganiał ze swymi Roch, krzykiem, płazami szabel bądź nahaj- 234 kami rozganiając konie, które dopiero zaczynali siodłać ruscy wojowie. Wszystkie te głosy zagłuszył teraz wrzask pędzących napastników, którzy, pochyleni nad końskimi grzywami i szablami nad głową, rwali ku temu kłębowisku ludzi, koni i wozów. Tu spłoszone zaprzęgi wywracały je, skacząc na boki łamały dyszle, przeszkadzając jezdnym będącym już w siodłach uformować jakikolwiek szyk. Zresztą i czasu na to nie mieli, bo grzmiąca kopytami koni, rozwrzeszczona linia pędzących jeźdźców już ich dopadła i; pierwsze ciosy dosięgać zaczęły głów. Ci, co byli w siodłach, jeszcze zdołali je parować, ale piesi padali gęsto. Zaczęli więcratować się ucieczką, by w nadrzecznym sitowiu czy osłonie porannej mgły szukać schronienia. Wozy, które nie zdążyły jeszcze wydostać się na trakt, utrudniały ruskim wojom skupienie się dla utworzenia obronnej formacji, walczyli więc w małych grupkach, które ulegały szybkiej zagładzie. Tymczasem słońce wysunęło się już ponad ciemną ścianę lasu i jego jeszcze skośne promienie oświetliły walczących. Wśród nich była mała grupa Świdrygiełłowych żołnierzy, którzy jako pierwsi znaleźli się w kulbakach i teraz, skupiwszy się bok do boku, bronili się zawzięcie przed nacierającymi zewsząd napastnikami. Tych zaś przybywało, bo większość napadniętych już poniechała walki i uciekała ku lasowi lub kryła się w trzcinach. Rzucono się zatem ku wozom, lecz byli i tacy, którzy, rozgrzani potyczką, woleli walkę. Ci więc nacierali na ową broniącą się jeszcze grupę, wśród nich zaś nie zabrakło i obu braci. Na widok zamykającego się pierścienia napastników, co groziło udaremnieniem ucieczki, jeden z broniących się, żołnierzy, usłyszawszy rzucone ku nim polskie przekleństwo, wrzasnął także po polsku: - Panowie bracia, poniechajcie nas, my także Polacy! Okrzyk ten powtórzyli także inni, ograniczając się już tylko do obrony. Nacierający żołnierze zawahali się, ale kto wie, czy rozgrzani poniechaliby walki, bo walczących po stronie Świdrygiełły rodaków uważano za zdrajców. Ale okrzyk Lecha, który raptem rozpoznał jednego z broniących się, przerwał walkę. - Skoro to Polacy, niechajmy ich! Niech Kropa postanowi, co I z nimi uczynić! Pozostawienie decyzji dowódcy losu jeńców trafiło do żołnierskich I serc, bo mimo wszystko ci przeniewiercy byli jednej krwi. Toteż kiedy ów rozpoznany przez Lecha dowódca oświadczył, że gotowi są zdać śię I na parol, wnet powiedziono całą grupę ku Kropię. Tymczasem reszta żołnierstwa sprawdzała zawartość wozów wybie-I rając zdatną do zabrania żywność. Potem pościągano je do kupy i po . • 235 odcięciu zaprzęgów podłożono ogień. Kiedy ze smołowanych, płóciennych bud strzeliły płomienie, chorągiew zebrała się i prowadząc pojmanych jeńców ruszyła za dowódcą. Dopiero teraz Roch dołączył do brata i rzucił ze zdumieniem: - Widziałeś pojmanych? Toż między nimi jest i Łaska! - Dowodził tym oddziałem... - rzucił zdawkowo Lech. - Dostrzegłem go jeszcze w czasie potyczki, toteż przyszedłem w sukurs. - Dobrześ uczynił, gdyż inaczej jakbyśmy go mieli na sumieniu... Trudno byłoby wówczas spojrzeć staremu w oczy, bo i sąsiad, i Czepiel. wspólnie bronił... - Nie tylko to. Poczytywano by, żem zemsty takim sposobem szukał. A Olga takoż nie wzięłaby mi tego za dobre... Roch nic już na to nie odpowiedział i dalej jechali w milczeniu. Szli leśnym bezdrożem, więc chorągiew wyciągnęła się znów w długi rząd koni, który w skrętach omijał powalone starością lub wichurą leśne olbrzymy, jamy i wykroty, a także mokradła, zdradliwie połyskujące pozornie płytkimi oczkami wody, pod którymi czaiła się wszakże bagienna topiel. Puszcza trwała w ciszy, którą zakłócały tylko stąpania koni lub od czasu do czasu ich krótkie parsknięcie, głębia zaś boru tonęła w mroku, skąd nie docierały żadne odgłosy, choć zapewne krył się w nim przyczajony, zwierz, wystraszony wrogą sobie wonią. Około południa napotkali leśny strumień cicho pluskający wśród drzew, a przy nim sporą polankę. Kropa postanowił więc skorzystać ze sposobnego miejsca na postój, bo^woda i trawa pozwalały na zaspokojenie potrzeb wierzchowców. Zatrzymał więc oddział i rozkazał rozkulbaczyć konie, zapowiadając parodniowy postój, gdyż zdobyte zapasy pozwalały i ludziom nie troszczyć się o żywność. Zaraz też kazał przyprowadzić pojmanych i począł ich wypytywać, kto zacz są i skąd pochodzą, a także dlaczego nie służą prawowitemu władcy. Okazało się, że istotnie dowódcą ochrony taboru był Łaska, toteż na większość pytań on udzielał odpowiedzi. Lech i Roch, ciekawi, co będzie mówił, przysunęli się bliżej dowódcy. Sergiusz, ujrzawszy ich, ze zdumienia aż przerwał kolejną odpowiedź, ale zaraz opanował się i nie zdradzając, że nie są mu obcy, mówił dalej: - Nie jestem w służbie kniazia Świdrygiełły - zakończył wypowiedź. - Jak to nie? - prychnął Kropa. - Komu zatem waćpan służysz? - Dowodzę chorągwią wielmożnego pana Zakliki Tarło, herbi Topór, i jemu podlegam. To mój krewniak i dobroczyńca, z dawtia w służbie królewskiego brata, czego mu dotąd za złe nie brano. - Teraz to wszakże waści zarzucam, bo w wojnie z nim jesteśmy! Zdrajcą zatem jesteś! - Zdrajcą byłbym więc powtórym, gdybym i mego dobroczyńcę odstąpił! - hardo rzucił Łaska. - Nie moja wina, że czasy takie, kiedy brat na brata nastaje, boć i obaj władcy takoż są braćmi, i to z urodzenia! Lech dostrzegł, że Kropa nie znajduje odpowiedzi na te słowa, bo bieglejszy był w robieniu szablą niż językiem, więc raptem poczerwieniał " na twarzy i lada chwila gotów był wybuchnąć gniewem, co mogło oznaczać zgubę dla jeńców. Odezwał się więc, by wstrzymać decyzję dowódcy: - Tego człowieka znam, wasza miłość, i mam z nim porachunki, tedy upraszam, abyście go wydali w moje ręce. - Znasz go? - Kropa obrócił się do młodzieńca. - I cóż to za porachunki? W czym cię ukrzywdził? - Długo by o tym gadać, a chwila niesposobna ku temu. Kropa uśmiechnął się zgryźliwie. - Pewnie o dziewkę wam poszło, co? Wasze lata ku temu sposobne! I-dorzucił domyślnie. - Tak w istocie było - stwierdził krótko Lech okazując tym, że j dalszych wyjaśnień wobec tylu słuchaczy nie zamierza udzielać. Łaska spojrzał na niego z kpiącym uśmiechem, natomiast Kropa i spytał z zaciekawieniem: - I cóż zamierzasz z nim czynić, jeśli ci go oddam? Obedrzesz ze skóry czy utniesz przyrodzenie? - roześmiał się. — Zanim coś postanowię, chcę to wiedzieć. . . , - Ni jedno, ni drugie. Zamierzam puścić go wolno. Na to oświadczenie Łaska okazał zdziwienie tylko uniesieniem 1 brwi, natomiast Kropa spojrzał na młodzieńca z nieukrywanym zdu-1 mieniem. - I - Prosisz o niego, by dać mu wolność?! - zawołał. - Cóż to, i zamierzasz ostać drugim świętym Franciszkiem? - Daleko mi do tego! Chcę mu jeno przez to okazać, że ani dbam i o niego, ani się go boję. 1 Kropa rzucił na młodzieńca krótkie, badawcze spojrzenie spod J ^ciągniętych brwi i zamilkł zacisnąwszy usta, wyraźnie zaskoczony Wyjaśnieniem. Lech zaś dorzucił odważnie: ^\ - Sądzę też, wasza miłość, że z tychże powodów, to samo uczynicie 1 zresztą pojmanych. Niech mają czas, aby rozważyć w sumieniu, komu Kją służyć. . Dopiero teraz Kropa pokazał, co potrafi.. Zmierzył młodzieńca 237 236 pełnym wściekłości spojrzeniem i poczerwieniawszy, jakby mu twarz w ogniu stanęła, wrzasnął: - Ja twoich rad, młodziku, nie potrzebuję! Toteż zawrzyj gębę, bo jak ci przyłożę, to wyplujesz z niej wszystkie zęby! Pouczaj dzieciaków, jak ich sobie narobisz, bo teraz, jeśli ci przykażę, sam ich będziesz wieszał! Ledwie ci sraluchu, gęba włosem obrosła, a konsylia staremu chcesz dawać! Lech usłyszawszy tę reprymendę także poczerwieniał na twarzy i sięgnął ku szabli, ale nieznacznie przytrzymany przez Rocha za rękę, zmilczał. Natomiast Kropa, sapnąwszy raz i drugi, widać z powietrzem' wypuścił nieco miotającego nim gniewii, bo obrzucił tylko spojrzeniem grupę stojących przed nim w milczeniu jeńców, świadomych, że ważą się ich losy, i rzucił krótko do otaczających go żołnierzy: - Zabrać mi tę zgraję sprzed oczu! Później postanowię, co z nimi uczynić, a do tego czasu parol, nie parol, a strzec ich pilnie! Jeszcze prychnął gniewnie, wreszcie omijając wzrokiem stojącego obok Lecha, ruszył na swoich pałąkowatych nogach w stronę szałasu, który właśnie kończył mu stawiać pacholik. - Pohamowałeś jego decyzję... - szepnął Roch do brata. - Dobre i to, bo jak go znam, teraz będzie na trzeźwo rozważać, co z nimi uczynić. Wszakże skoro od razu nie kazał ich tracić, to jak ochłonie, tym bardziej nie skoro mu będzie dawać taki rozkaz. - Obyś miał rację - mruknął Lech. Mijał ich właśnie Łaska odprowadzany przez straż. Zatrzymał się na chwilę i odezwał do Lecha: - Wolałbym waści już nic więcej nie zawdzięczać. Dość było tego jednego razu, pod Grodnem... - Za następnym dobiorę ci się do skóry, aby jeno Bóg dał sposobność! - rzucił mu Lech już za plecami, gdyż strażnik pchnął jeńca, nie dopuszczając do dalszej gawędy. Odpoczynek chorągwi przeciągnął się do trzech dni, w czasie których Kropa o więźniach nie wspomniał. Przykazał tylko ponownie, by ich dobrze strzeżono, zapewne dlatego, że ucieczka któregoś z nich groziła zdradzeniem ich miejsca pobytu. Żołnierze wiedzieli o naganie, jaką dostał Lech od dowódcy, toteż ciekawi byli, co w sprawie więźniów postanowi. Jednak zaniechani natychmiastowej egzekucji dowodziło, że mimo wybuchu wściekłość słowa młodego rycerza nie przeszły bez wrażenia. Owa zaś złość raczej dowodziła, że usłyszana opinia widać trafiła mu do przekonania a gniewny był, gdyż pochodziła od podległego mu żołnierza, a do teg młodzieńca. - . 238 W dzień opuszczenia biwaku kazał wreszcie przyprowadzić do siebie jeńców. Wraz z nimi zeszli się i żołnierze, ciekawi losu pojmanych. Kiedy już przed nimi stanęli, jak zwykle chmurny na twarzy przesunął po nich spojrzeniem i zatrzymawszy go na Łasce, odezwał się1: - Skoro byle goło wąs spotkania z acanem się nie boi i zwolnić obiecywał, trudno, abym ja, stary żołnierz, obawiał się powtórnego z wami skrzyżowania broni! Toteż idźcie do czarta, ale jak drugi raz dostanę którego w ręce, już sianem się nie wykręci! Krótką chwilę ciszy, jaka zapanowała po tych słowach, przerwał zgodny krzyk kilkunastu gardeł:. - Dzięki, wielmożny panie! Daj Boże zdrowie! Jeszcze nie przebrzmiał ten okrzyk, kiedy wystąpił z grupy jeden z żołnierzy i zawołał: ¦- Nie chcę powtórnie krzyżować z wami broni! Wszakże nie ze strachu, a chęci służenia naszemu prawowitemu panu! Na to oświadczenie odezwały się i inne -głosy: - Ja takoż! Ja takoż! I ja, jeśli do szeregów przyjmiecie! Dobko, zaskoczony tą reakcją, przenosił wzrok z jednego na drugiego, wreszcie zatrzymał go na Łasce, który nie przyłączył się do tych okrzyków. - A waćpan? - spytał go z sarkazmem. - Czy Świdrygiełło bliższy twemu sercu niż własny monarcha? "- Nie u Świdrygiełły obejmowałem służbę -Łaska podniósł głowę i odpowiedział spokojnie - a u człowieka, który w potrzebie mnie nie ostawił. Jeślim przez to zdradę popełnił, to nieświadomie, ale teraz sam postanowić niczego nie mogę, gdyż po raz wtóry bym to uczynił, ale już świadomie. - A ci czterej, którzy odsunęli się na bok? - To ruscy, z wojsk twerskiego kniazia. - No cóż, zatem wolna wola! Dostaniecie swoje wierzchowce ' możecie wracać, skąd przybyliście! n - Z serca waćpanu składam podziękę! - Łaska skłonił się lekko. - Wolałbym waćpana szablę, niż podziękę... - mruknął z przekąsem Kropa. - Tuszę, że pan Tarło nie zechce wbrew mej woli zatrzymać mnie Przy sobie - rzucił w odpowiedzi Sergiusz. Dobko już bez słowa skinął mu głową i polecił swemu zastępcy: - Oddać tym pięciu ich wierzchowce, a resztę dołączyć do chorągwi. 239 Zanim podprowadzono zwolnionym jeńcom konie, Łaska, który rozglądał się dookoła, dostrzegł wreszcie Lecha i zbliżył się do niego: - Winienem oprócz pożegnania złożyć waćpanu słowa podzięki, toteż spełniam tę powinność. Uratowałeś waść chyba nam wszystkim życie, a zwłaszcza mnie. Mówiąc to wyciągnął rękę i dorzucił: - Sądzę, że mi swojej nie odmówisz, pragnę bowiem prosić cię o zapomnienie tamtej sprawy. Nie ja zostałem wybrany, toteż już w drogę wchodzić ci nie będę. Lech bez słowa uścisnął podaną sobie dłoń. Idąc spod Wilna i Trok Świdrygiełło spalił Wojtyszki i Lidę, ale zaczęły mu mocno doskwierać coraz częstsze napady, powodując wielkie trudności w zaopatrzeniu wojska, a do tego pojawiły się w szeregach coraz liczniejsze wypadki zarazy. Mimo to odniósł kolejny sukces zdobywając ważny i mocno warowny gród Krewo, stanowiący dotąd, punkt oporu Zygmuntowych sił. Wywabił go w ten sposób z lasów, bo dowiedziawszy się o tym, wysłał sześćset szabel pod Piotrem Montykiedowiczem, którego rozbił jednak doszczętnie Michał kijowski. Świdrygiełło zaś, już nie napotykając większego oporu, pociągnął ku wschodowi, paląc z kolei Mołodeczno, Zasław, wreszcie Mińsk.-Potem w dalszej drodze ku wschodniej granicy złupił Borysów, gdzie jego wojskom udało się pojmać księcia Michała Olszańskiego, którego zabrał ze sobą, a potem w Witebsku kazał utopić. Ojciec Erazm, nie żądny nagród ni słów podzięki, jechał jeszcze z Czarnym do Inowrocławia, gdzie przekazawszy mu pisma ruszył wraz ze swymi braciszkami na wschód, aby we Włocławku dotrzeć do Wisły, a potem do Czerwińska, by tam schronić się w klasztorne zacisze. Natomiast Hubert pociągnął z Inowrocławia wprost na południe, do pobliskiego Konina, gdzie, jak go poinformowano, nadal przebywał królewski dwór. Wręczył księdzu Andrzejowi przywiezioną ugodę z Zakonem, dotyczącą wymiany jeńców, czym wywołał jego żywe zadowolenie, którego tamten nawet nie usiłował ukryć. Przeczytał uważnie jedną i drugą listę, potem zauważył: - Król nie będzie rad ujrzawszy Holeszkę w wykazie, i to na jednyifi z pierwszych miejsc... - Umieścił go tam sam wielki marszałek, nieświadom naszych zamiarów - skomentował Czarny. - Ale to lepiej, bo teraz jegomość i»e będzie miał wątpliwości, że Krzyżakom na nim zależy. 240 - Przecież obiecałem mu dostarczyć na to dowód... - uśmiechnął się proboszcz. _ - I to przysłany przez samych brodaczy! - uzupełnił Hubert nie bez tonu podziwu. - Przedłożę mu te pisma bez zwłoki. Ale ciekawe, co przykaże uczynić z Holeszką? W gniewie może odmówić jego wydania. - Wasza wielebność liczy się z tym? - Wiemy przecież, jak jest zapalczywy, a cieszyć się ze zdrady swego ulubieńca na pewno nie będzie. No, obaczym....- mruknął,proboszcz zwijając rulony i spytał z kolei: - Wiesz, gdzie Jaksa? - Tak. Pojechał do Niemierzy, nabrać sił. - Zapewne już do nich i powrócił, ale nie przyzywam go, bo właśnie w czasie wojny najmniej mamy roboty... - Za waszym zezwoleniem i ja rad bym z tego skorzystać. Pora nieco odetchnąć, a na Litwie trwają teraz walki, to io swoich jestem niespokojny, bo właśnie tam przebywają. - Przyjdź do mnie za parę dni, dam ci odpowiedź! Kiedy jednak Czarny powtórnie zgłosił się do proboszcza, ten nie od razu oznajmił mu swoją decyzję, gdyż po powitaniu najpierw rzucił z drwiną w głosie: - Moje przewidywania rychło się sprawdziły. Król jegomość ani słyszeć nie chce o wymianie Holeszki. Teraz już w jego winę nie wątpi, więc wpadł w taki gniew, że przykazał ściąć go natychmiast. - To i lepiej... - mruknął Czarny. - Waści, jak i zgrzybiałemu już królowi, nie rozum, a uczucia dyktują postępki! - prychnął z rozdrażnieniem proboszcz. -1 cóż z tego, że głowa tego niecnoty spadnie? Niełatwo będzie wówczas wyciągnąć z krzyżackiej niewoli owe mazowieckie książątko, jeśli teraz ugody nie dotrzymamy. Mało tego, brodacze mogą to samo w odwet, z nim uczynić. A nasze stosunki z połockim dworem nie były najlepsze i ledwie i w ostatnich czasach udało sieje polepszyć. A teraz z naszej winy byłyby gorsze niż kiedykolwiek. . - Wszakże Holeszko to był groźny przeciwnik i dość nam szkody Poczynił, jakże go zatem bezkarnie z rąk wypuszczać?! - Skoro już raz został rozpoznany, na nowo w szranki nie może < Wawać, a na odległość niewiele zdziała. Natomiast tylko żywy korzyść I nioże nam przynieść, i to znaczniejszą niż zaspokojenie żądzy zemsty. I Wszakże król jegomość uniesiony gniewem nieskory brać to pod | rozwagę. Synowie Czarnego 241 - Holeszko w Krakowie w wieży siedzi, a stąd to kawał drogi. Spełnić królewską wolę musimy, ale może by sprawę przewlec? Król jegomość teraz w gniewie, ale jak ochłonie, na pewno rad się dowie, że jego rozkaz jeszcze nie został wykonany, bo wojenny czas temu przeszkodził? - I ja na to liczę. Istotnie nieraz już tak bywało, że opieszałego, który natychmiast nie wykonał rozkazu, potem nagradzał, miast ukarać... Toteż uradziliśmy z panem Oporowskim również z wysłaniem polecenia do Krakowa zbytnio nie śpieszyć... - proboszcz uśmiechnął się z lekka, poczem widać uznał, że temat został wyczerpany, bo spytał: - A zatem pragnąłbyś udać się na Litwę? Była to sprawa, która w obecnej chwili najbardziej trapiła Huberta, więc rad, że proboszcz sam ją poruszył, żywo potwierdził.. - I to jak najrychlej, jeśli wasza wielebność zezwoli! ':,-'- Tu chwilowo trwają narady nad warunkami zawieszenia broni z Zakonem, ale one nas nie dotyczą. Jedź tedy, gdyż istotnie tam możesz okazać się bardziej potrzebny. - Dzięki zatem za zezwolenie, wszakże mam jeszcze kłopot, i to poważny... Przewiduję bowiem, że przyjdzie mi zetknąć się z grodzieńskim starostą, bo jeden z moich synów i jego bratanica mają się ku sobie. Zna on mnie jednak jako kupca Morzelca. Ksiądz Andrzej spojrzał z rozbawieniem na Huberta i odezwał się z żartobliwym zdziwieniem: - A cóż miałoby stać temu na przeszkodzie, by poznał cię teraz jako pana z Czepiel? Przecież powinien wiedzieć, dokąd trafiło jego pismo,' inaczej nie byłby nam posłuszny. A skoro przy tym dowie się, że pozostajesz w tajnej królewskiej służbie, to i w swoich sprawach najdziesz należyty posłuch. - Rad słyszę te słowa,- wasza wielebność! - z nie ukrywanym zadowoleniem rzucił Czarny. -=- Teraz łatwo sobie z nim poradzę! Król z początkiem listopada przybył do Łęczycy, by znaleźć się bliżej Brześcia jako miejsca wyznaczonego do pokojowych rokowań. Jakoż istotnie w wyznaczonym terminie stawili się krzyżaccy posłowie, i to w pokaźnej liczbie, bo oprócz reprezentantów samego Zakonu w osobie marszałka i trzech komturów przybyło trzydziestu rycerzy i pięciu burmistrzów, z biskupem warmińskim, Franciszkiem, na czele. Obrady, i to ożywione, trwały dziesięć dni, lecz nie doprowadziły do 242 _ uzgodnienia pokojowych warunków. Wobec tego wojna po upływie rozejmu, a więc od Bożego Narodzenia, miała wybuchnąć na nowo. Polskie poselstwo wróciło zatem co rychlej do Łęczycy, by z kolei przystąpić do narad nad dalszymi krokami. Ostatecznie uchwalono rozpocząć działania wojenne, i to natychmiast, jeszcze w zimie, by wykorzystać zebrane jesienią zapasy i zamarznięcie rzek. Niezwłocznie wysłano wici, i to po całym kraju, wyznaczając termin zbiórki na dzień Trzech Króli w Duninie. Jako zaś cel wyprawy ustalono zniszczenie całych Prus ogniem i mieczem oraz zagarnięcie zarówno jeńców, jak i wszelakiego zdobytego dobra. Wojewodowie rozjechali się więc do swoich ziem i wkrótce nadciągnęło rycerstwo, rade nowej wyprawie. Wszakże wiadomości o uchwałach królewskiej Rady i jej poczynaniach szybko dotarły do Zakonu. W Malborku powstał popłoch i konsternacja, a nawet przerażenie nagłością skutków, jakie przyniosło ze sobą zerwanie rokowań. Toteż kiedy dwór królewski po wydaniu ostatnich zarządzeń zamierzał już opuszczać Łęczycę, niespodziewanie zjawili się tam posłowie zakonni, oznajmiając przyjęcie odrzuconych w Brześciu warunków. Przyczyny takiej decyzji były dwojakie. Z jednej strony przewaga militarna przeciwnika groziła całkowitym zniszczeniem całych, i to najważniejszych obszarów kraju, a w rezultacie zagładą Zakonu, z drugiej - popłoch, jaki powstał wśród ludności. Stany z własnej inicjatywy natychmiast zjechały się do Torunia, a potem skutkiem odbytych tam narad stawił się przed miejscowym komturem burmistrz miasta, Herman Rensapp, który w imieniu zjazdu oświadczył, że jeśli Zakon nie zapewni miastom pokoju, „to my sami o tym pomyślawszy, poszukamy sobie takiego pana, który się nam o pokój i spokajhość postara". Wrzało też i w komturstwach zakonnych, zwłaszcza buntowała się i ziemia chełmińska. Mimo więc mocnych nacisków cesarskich przeciw zawarciu pokoju i nad wyraz trudnych warunków, stawianych przez Polskę, Wielki Mistrz był zmuszony ponownie przystąpić do rozmów. W grudniu więc, a zatem nieomal natychmiast po zerwaniu I rokowań w Brześciu, wysłał do Łęczycy siedmioosobowe poselstwo, I składające się z czterech przedstawicieli Zakonu i trzech burmistrzów, I z pełnomocnictwami do przedłużenia rozejmu i ustalenia czasu i miejsca | dalszych rozmów o trwały już pokój. Uzgodniono więc, że 8 września przyszłego roku spotkają się w Słońsku obie strony. Obecnie zaś co ważniejsze uchwały głosiły, że 243 ^ zamki i miasta zdobyte w ostatniej wojnie pozostaną w rękach zdobywców, a granice książąt mazowieckich i słupskiego Bogusława pozostaną takie, jak przed wojną. Jedynym ustępstwem, na jakie w sprawie terytoriów poszli Polacy, była zgoda na pozostawienie przy Zakonie uprzednio zdobytej Nieszawy. Król i Wielki Mistrz zobowiązali się skłonić swoich podwładnych, a to z jednej strony księcia Zygmunta, z drugiej Inflanckiego Mistrza, do przyjęcia postanowień rozejmu. Ale najważniejsze było przyjęcie trzech z czterech głównych warunków stawianych przez Polskę (czwarty dotyczył Nieszawy). Warunkami tymi były: opuszczenie Świdrygiełły i zawarcie pokoju bez niego, zrzeczenie się przez Zakon zależności od Cesarstwa Rzymskiego, co było wyrazem owej wojny Polski z całą niemiecką nacją, i wreszcie trzeci, może najważniejszy warunek, że jeśli któraś ze stron pokój ten zerwie, wówczas jej poddani będą zwolnieni od uprzednio złożonych przysiąg posłuszeństwa. . . W rezultacie więc Zakon był pozbawiony cesarskiego poparcia, przynajmniej w poczynaniach oficjalnych, poddany pod nadzór własnych poddanych, a także zmuszony do pozostawienia Świdrygiełły swemu losowi. Ten zaś jeszcze w połowie września, po zakończeniu letniej wyprawy, pożegnał przy jeziorach łukomelskich Inflanckiego Mistrza i po krótkim pobycie w Łukomli, udał się do Kijowa. Już zawieszenie we wrześniu broni pozwoliło królowi na wysłanie pomocy księciu-Zygmuntowi, natychmiast więc niektóre z powracających chorągwi zostały skierowane na Litwę. Toteż z końcem tego miesiąca Zygmunt wyszedł z lasów, by odzyskać utracone ziemie i zamki litewskie. Ruszył trzema szlakami na południe i wschód i opanował wkrótce całą tę część Litwy. 24 października dotarł do Mścisławia, wszakże tego grodu nie zdołał zdobyć. Nie miało to jednak większego znaczenia dla położenia ogólnego, gdyż odzyskał wszystko, co mu w letniej kampanii Świd-rygiełło zagarnął. Nastał już listopad i drzewa, które jeszcze nie potraciły liści, barwiły się żółcią i czerwienią, tym żywszej barwy, że odbitej od ciemnej, soczystej zieleni sosen, jodeł i świerków, zmieszanych z nimi w leśnych ostępach. Wyłonił się z nich właśnie nieduży poczet i kryty wóz z dwukonnym 244 zaprzęgiem. Jechał raźno z dudnieniem kół i stukiem kopyt o przemarzniętą już ziemię. Zagrzmiał głośniej na- moście przerzuconym przez szeroką fosę, by stanąć wkrótce przed okutymi żelazem wrotami w ciemnej palisadzie z potężnych, ostro wyciosanych bali. Wrota były zawarte, więc poczet zatrzymał się przed nimi. Kiedy zaś z sambora padło pytanie, kto zacz są, odpowiedział wesoły głos: - Otwieraj, barani tyłku, a zaś ci powiem, jeśliś ślepy! • - O dla Boga! - rozległ się raptem pełen zdumienia okrzyk. — Wnet rozewrzemy bramę, jeno przywołam pana Jurgę! Krótko zagrzmiał róg, a w chwilę potem za wrotami rozległy śię gorączkowe głosy, stuk odwalanych belek i wreszcie skrzypienie ciężkich wierzei. Brama rozwarła się, mały poczet minął ją i zatrzymał się na majdanie. Zewsząd posypała się czeladź ciekawa przybyłych, a ż domu pośpieszali Czarny i Jaksa. Na ich widok dwaj młodzieńcy zaczęli biec i wkrótce po wymianie krótkich uścisków ruszyli ku domowi. Tam zaś dopiero powstał przy powitaniu rozgardiasz, w którym okrzykom, pytaniom, uściskom i pocałunkom nie było końca. Wnet jednak obaj młodzi rycerze ruszyli do swojej komnaty, by obmyć się i ogarnąć po długiej podróży, a rozradowane niewiasty, zakrzątnęły się przy przygotowaniu posiłku, tym bardziej że dzień miał się ku schyłkowi i pora była na wieczerzę. Rozciągnęła się ona dó późna, a i po niej nie wstawano od stołu, bo I z kolei obaj młodzieńcy byli ciekawi, co działo się w domu w czasie ich I wojaczki, a także z powodu niespodziewanej obecności ich rodzica. I Toteż kiedy już zakończyli opowieści o swych przygodach, spytali go I o to. Ten, wyjaśniwszy im to pokrótce, zakończył: - Alem przybył za późno r nie zdążyłem wżfąć udziału w obronie JNiemierzy... - Obronie? - wystraszyli się obaj. - Przed kim przyszło jej bronić? - Gdzieś w sierpniu Świdrygiełło dotarł ze swymi wojskami pod I Troki. Zapewne więc napadu dokonał jeden z jego zagonów,' które (rozpuścił dookoła w celu chwytania jeńców. Wśród napastników było I bowiem i kilku zakonnych rycerzy. - I udało się wujowi obronić? - spytał z przejęciem Roch, zwracając jsi?doJaksy. Ten uśmiechnął się. i, - Gdybym się nie obronił, nie siedziałbyś przy tej wieczerzy i nie-1 Ciskał pod stołem ręki Aldony... Ogólny śmiech jeszcze bardziej wzmógł rumieniec dziewczyny. Olga pośpieszyła więc przyjaciółce z odsieczą, zwracając uwagę na siebie. .. 245 - Nie wiecie, co się tu działo! - zawołała. - Strzały całymi rojami puszczaliśmy na nich! Nijak nie mogli podejść do palisady! Ja także raziłam ich z kuszy! - Zdołałaś ją naciągnąć? - z powątpiewaniem spytał Lech. - Nie potrzebowałam! Podawano mi napiętą! - Wyobrażam sobie, wielu ich ubiłaś... - z udanym podziwem rzucił młodzieniec. - Skąd mogę wiedzieć? -sOlga beztrosko wzruszyła ramionami. - Skoro naciskając orzech *, zamykałam oczy! Ale na pewno więcej niźli ty! Tym razem ona stała się powodem ogólnej wesołości, co skrupiło się na Lechu, którego obrzuciła wzgardliwym spojrzeniem. - Zdołałem zawczasu zakupić nieco kusz - wtrącił Jaksa. - Na strzelca przypadło po dwie, które napinali mu pachołcy i jeno podawali, do rąk. Toteż głównie gęstości strzałów zawdzięczamy, że nie zdołali zbliżyć się do palisady. - Długo oblegali? - Szczęściem odeszli po dwóch dniach. Ponieśli duże straty, a może \ zostali wezwani, bo zaczęły chodzić właśnie słuchy, że zaraz potem Świdrygiełło odstąpił od Trok. - Żebyście wiedzieli, wielu potem musieliśmy grzebać we wspólnej mogile! - znów pochwaliła się Olga. - Było między nimi i kilku zakonnych rycerzy! - Musiały te kusze sporo cię kosztować? - zainteresował się Czarny. - A kosztowały - przyznał Jaksa. - Zygmunt powoływał właśnie bojarstwo, toteż broń mocno poszła w cenie... - My jej też sporo przywieźliśmy, i to wielce kosztownej - pochwalił się Lech. - Obaczycie, jak ją jutro wyładujemy z wozu. Są także i końskie rzędy, bogato kamieniami sadzone! - Po prawdzie, mało o tym myśleliśmy, ale Damian i Tomek zadbali, byśmy z niczym do domu nie wracali - dorzucił Roch. - Ciekawe będzie obejrzeć... - zauważył Czarny. - Zawszeć to splendor dla domu, wojenna zdobycz, a do tego bogata. Potomny® bowiem pamięć o ojcach ostaje... Toteż dobrze, że chociaż pocztowi o tym pamiętali - dorzucił z nieznaczną przyganą. - Mnie, ojcze, w czasie całej wyprawy trapiła inna myśl - odezwa* się Lech. -Nie opuszczała mnie troska, jak sobie poradzić ze starostą• Przecież chcemy się z Olgą pobrać... * Przyrząd spustowy kuszy. 246 Spojrzał na dziewczynę, a że i inni skierowali za nią wzrok, zarumieniła się nieco, ale głowy nie schyliła. - Może istotnie pora o tym pomyśleć? - Czarny spojrzał pytająco na-Unę. Ponieważ jednak milczała, więc dorzucił:.'- Chyba przeciwna iemu nie jest...? - My z Aldoną także mamy takie.życzenie - wtrącił Roch widać w obawie, by nie zostać pominięty rodzicielską decyzją. - Nie ze mną o tym gadaj, a z wujem i ciotką! - niecierpliwie rzucił Hubert. - Teraz chcę usłyszeć, co powie Olga? Dziewczyna spojrzała mu w oczy i odpowiedziała bez wahania: - Ja, takoż jak Lech, tego pragnę! - Zatem proście matkę o błogosławieństwo, bo ja.przeciwny nie jestem'. , ' - Ale co ze starostą? - Lech powrócił do swej troski. - Olga chce, abym ją brał za zezwoleniem opiekuna, bo rodziców nie ma. Aon zgody zapewnię nie udzieli... , '. . - O to się nie trap. Będziecie ją mieli. - Uwolniłeś mnie, ojcze, od kamienia, co mi serce przygniatał! - wykrzyknął radośnie Lech, a i twarz Olgi rozjaśniła się uszczęśliwieniem. - Zbyt pochopnych obietnic chłopcu nie dawaj - odezwała się Una. - Książę to człek zawzięty i na jej majętności łasy, toteż niełatwo zgody udzieli. A przecież siłą jej na nim nie wymusisz? . - Nie trap się niewiasto! - beztrosko rzucił Czarny. - Jakoś sobie z nim poradzę! - Jak. zwykle, zbytnioś siebie pewny, Czarny... - Una zwykła używać tego przezwiska, jeśli chciała okazać mężowi niezadowolenie. - Obyś nie obudził próżnych nadziei... .' - Niech zatem tę nadzieję mają w Bogu. Ale nie zaszkodzi, jeśli i ja do sprawy rękę przyłożę. Kiedy wkrótce potem Jaksa przed spoczynkiem rozstawał się ze tewagrem, zapytał go korzystając, że byli sami: - Chyba nie tylko w Bogu żywisz nadzieję, ale jakiś bat na niego dzierżysz w ręku? - I to taki, który nawet na czwórkę koni starczy - odpowiedział mu Czarny z mrugnięciem oka. - - Tak też i sądziłem - Jaksa skinął głową. Na podwórze grodzieńskiego zamku wjechał poczet pięciu jeźdź- na pięknych wierzchowcach o bogatych rzędach. Wszyscy byli 247 w półpancerzach i łebka g dzierżyli krótkie włócznie. Towarzyszyli postawnemu rycerzowi, ky wszakże nie nosił blach, a odziany był w modry kaftan z bufiastymi naramiennikami z drogiego, gandawskiego sukna, zapinany na pętlice ze złotego łańcuszka, założone na kosztowne guzy z drogich kamieni. Opięty był niżej bioder pasem z misternie plecionych ogniw ze srebra i podszyty skórą, na którym wisiał krótki mieczyk z bogato wysadzaną ochwą. Na głowie miał biały kołpak obramowany u dołu futrem, a nad db w pióra Równie bogaty był koński- rząd. U bjó brz ą a nad. pęcin Książę, zdumiony tak wielkim przeobrażeniem kupca, istotnie . ,, , głowach u boku mieli miecze, a w rękach i zapOmniał o obowiązkach gospodarza, i sam stał jeszcze pośrodku w półpancerzach i¦ KbKacn.^^ ^ pOstawnemu rycerzowi, który komnaty: Pośpieszył więc z sumitacją: j— i,„f+or, -? hnfiastvmi i _ ]sjje spodziewałem się was widzieć, i to w takim przeobrażeniu, zatem wybaczcie... Raczcie zatem siadać, a ja przykażę podać nam trunku, bo przy nim łatwiej się gada. Wnet przywołam pachołka... Hubert domyślił się, że starosta, nadal uważając go za wysłannika Zakonu, choć pod inną postacią, mimo konfuzji chce teraz swe przeoczenie naprawić. Ciekaw był jednak, co powie, kiedy już pozna prawdę. Wezwany pacholik przyniósł dzban i kielichy, poczem rozlawszy trunek opuścił komnatę. Starosta najpierw zerknął na drzwi i dopiero potem spytał: - Cóż was zatem, panie z Czepiel, do mnie sprowadza? Teraz chyba tak należy was zwać? Upił nieco wina i już zupełnie opanowany spojrzał kpiąco na swego gościa. Czarny poszedł za jego przykładem, także sięgając po swój kielich, poczem skinąwszy z uznaniem głową odezwał się: - Muszę wyznać, że ów Morzelec dostarczył wam całkiem godny trunek... Starosta uśmiechnął się z lekka i skinąwszy głową przyznał: - Istotnie, należy mu się pochwała. Okazał się rzetelnym kupcem... - Wszakże nie we wszystkim... - rzucił z westchnieniem Czarny. - Nie we wszystkim? - ze zdziwieniem powtórzył starosta. I - W czymże zatem mnie zawiódł? -' Nie doręczył waszego listu temu, do kogo był pisany. Sensu tych słów książę nie pojął od razu, ale już po krótkiej chwili I raptem pobladł na twarzy i rzucił mimo woli ściszając głoś: - Cóż zatem z nim uczynił? Czyżby zatrzymał dla siebie? - Ależ nie - spokojnie zaprzeczył Czarny. - Po co miałby to I uczynić? Aby wymusić na was haracz? Niecny to musiałby być człek, I a sądzę, że taki nie jest. Wykonywał tylko wymogi swej służby, a więc || przekazał go temu, kto mu sprawę poruczył. - A więc nie Zakonowi? - ze zgrozą w głosie i wciąż szeptem rzucił • 1 starosta. - Komu zatem? - List wasz jest w rękach tajnej służby Jego Królewskiej Mości. Kniaź westchnął ciężko i opadł na oparcie fotela. Milczał przez ^dłuższy czas, zanim znów przemówił: - A więc... więc podszedłeś mnie wówczas... Wszakże miałeś ową .klamrę przy pasie! Jakże do niej doszedłeś? zdołam. ' - ¦ ¦ 249 pochwą. Na głowie miai oiaiy ku^. czołem zdobny w pióra. Równie bogaty był koński- rząd. U pęcm wierzchowca, podobnie jak wśród ruskich, możnych bojarów, brzęczały srebrne, kuliste dzwoneczki, a grzywę i zad pokrywała ozdobna siatka. Rycerz rzucił niedbale wodze na łęk kulbaki, zeskoczył na ziemię i pozostawiając troskę o wierzchowca i swój poczet nadbiegłej służbie, obrócił się ku nadbiegającemu burgrabi i oznajmił, że Hubert z Czepiel przybył w ważnej sprawie do jego książęcej mości. Widząc tak dostojnego gościa, burgrabia powitał go dworsko ' i osobiście poprowadził na zanikowe pokoje. Pan Kokoszka, przechodząc z dala podwórkiem, dostrzegł wprawdzie przybyłych, ale że wzrok miał nie za ostry, i odległość była spora, nie rozpoznał go dokładnie. Wprawdzie wydało mu się, że skądś go zna, ale kiedy rozpytywał, kto zacz, usłyszane imię nic mu nie powiedziało. Poniechał więc dalszych pytań pewny, że starosta sam mu o nim i celu odwiedzin opowie. W czym się zresztą nie pomylił. Księciu także oznajmione imię niczego nie powiedziało, ale że burgrabia opisał go jako kogoś bardzo godnego, przeto bez zwłoki kazał prosić do siebie. Kiedy jednak Hubert wszedł do komnaty, na jego widok aż uniósł się z fotela i na słowa powitania, rzucone.ze swobodnym uśmiechem, zdumiony i zaskoczony, początkowo zaledwie zdołał wymruczeć kilka * ;i. Wnet jednak opanował się, co mu jednak przyszło " z wyraźnie wymuszoną •-->-• h trudnością, g y f Łaskawca Morzelec racz nieco ufnych szatach i pod innym ta^5°J* Tvm razem pod prawdziwym, mości książę, \ bh w mnych także niż brawach , „„i* ale i niepokoju. foblTcze starosty wrócił wyraz uskoczenia ale i ^J^ ij btości wacpana mog ^ - Po ostatniej bytności waćpana nieomal wyjąkał. - Czegóż to teraz oue itmiv v*«,----- -JU™ oi* zezwólcie, wasza "miłość, spocząć a w paru słowach uczynić tego 248 Ostatnie pytanie książę rzucił już ze zmarszczonymi brwiami i groźnym błyskiem w oczach. Czarny, nie zwracając uwagi na jego gniew, odpowiedział z poprzednim spokojem: —' Wybacz, wasza dostojność, ale to do sprawy nie należy... - Czego zatem ode mnie chcecie? - warknął starosta. - Ależ niczego! Oczywiście, jeśli zerwiecie przyjaźń z Zakonem i Świdrygiełłą, a także nie będziecie w inny sposób występować przeciw , księciu Zygmuntowi! Jeśli to spełnicie, wasze pismo nie ujrzy dziennego światła, jeśli zaś'nie pozostaniecie na uboczu, otrzyma je Zygmunt. To wszystko. - Kto o tym piśmie wie? - już rzeczowo spytał kniaź. - Czterech ludzi. Wy i ja, mój zwierzchnik i wicekanclerz. Moją zaś przychylność i zapewnienie milczenia możecie sami łatwo sobie zapew-1 nić... ¦ ', ¦ , - A więcjednak?-uśmiechnął się z sarkazmem starosta,-Za ile?... Tym razem rozgniewał się Czarny: - Nie tędy do mnie droga, mości książę! - rzucił cierpko. - Sprawa to wagi państwowej, toteż czy dojdziemy do ugody, czy nie, gęby nie\! otworzę! Wszakże wasza przychylność skłoni i mnie do pieczy nad tą sprawą i strzeżenia waszego bezpieczeństwa, jeśli oczywiście zaniechacie dotychczasowych knowań! - Strzeżenia mego bezpieczeństwa? - ze zdumieniem powtórzył starosta. - A z jakich to przyczyn, jeśli nie szukacie zapłaty? - Z przyczyn familijnych... r- Tym razem już z uśmiechem wyjaśnił Czarny. - Koligacja rodzinna niejako zmusi mnie do tego... - Koligacja rodzinna? Jakimże to sposobem? - Przybyły gość nie szczędził staroście okazji do zdumienia. - Mój syn i wasza bratanica mają się ku sobie i pragną się pobrać. , - Ach tak... - Starosta znów zamilkł zapatrzywszy się w kobierzec u swych stóp. Widocznie sprawę głęboko rozważał, gdyż upłynęło sporo czasu, zanim się odezwał zadając pytanie^ które świadczyło, że sprawę już rozstrzygnął: .- Kiedy zamierzają się pobrać? - Chyba w święta Bożego Narodzenia. - Tak skoro? Toć do tego czasu schedy dziewce nie zdążę przekazać, bo o gotowiznę teraz niełatwo! -, Rozliczenia dziewka nie chce od was żądać, a majętności niech na razie trzymają dotychczasowi dzierżawcy, dopóki nie ustanowi nowego zarządcy. - No cóż... - westchnął starosta. - Waćpana argumenty nie są bez znaczenia... - uśmiechnął się z nieznaczną ironią. - Przystaję i na jedno i na drugie. Jeśli zaś chodzi o dziewkę, to był już taki, co o nią prosił' widać ciągnie ku sobie mężów, toteż ożenek wcześniej czy później ja czeka. Skoro o równego jej stanem nie dba, niechże idzie za szlachcica z Korony. Chyba mogę sądzić, że z korzyścią i dla mnie... - spojrzał sood oka na swego gościa. - I ja jestem tego mniemania - potwierdził Czarny - Wszakże godzi się, by przyszły małżonek z gniazda ją brał. Teraz ona u mego szwagra w Niemierzy, lecz przyślę ją wara, by do ślubu tu ostała Raczcie tedy zarządzić,,co trzeba na jej pobyt. . Zawarta ugoda została zatwierdzona opróżnieniem kielichów po czym starosta juz z poufałą uprzejmością, robiąc dobrą minę' do przymusowej sytuacji, pożegnał gościa. Listopadowy wieczór był chłodny i zmrok zapadał już szybko wiec na kominku jadalnej komnaty palił się suty ogień. Panny krzątały sie przy stole przygotowując go do wieczerzy, obaj zaś bracia siedząc przed ogniem nie po raz pierwszy okazywali niepokój z powodu nieobecności rodzica, który podług ich obliczeń już od wczoraj powinien być w domu Jego opóźniające się przybycie dręczyło zwłaszcza Lecha Mimo obietnicy ojca, w dotrzymanie której niezachwianie wierzył bał sie jednak, by Boska ręka nie przeszkodziła jej spełnić. Teraz więcspojrzał na Olgę rozstawiającą talerze i odezwał się z niepokojem- - Widać coś mu stanęło na przeszkodzie i sprawa się przeciąga Zapewne twój stryj mocno się opiera. Dzisiaj też nie ma co go czekać bo po nocy trudno jechać... - Jeśli niczego nie uzyska, będziesz przynajmniej miał mnie z głowy - rzuciła mu przekornie w odpowiedzi. - Też gadasz! - oburzył się młodzieniec. - Jeśli przyobiecał to i spełni Boję się wszakże, czy nie przytrafiła mu się jakaś zła przygoda leraz dużo zbrojnych gromad po gościńcach ciągnie - Do Grodna nie tak blisko, nawet lotem ptaka mil ze dwadzieścia będzie albo i więcej... Mógł też starosty na zamku nie zastać albo koń mu joiculał - próbował brata pocieszyć Roch. 1, -tTeraz udajesz, jakbyś o zgodę stryja nie dbała, ale po kątach f lepałas pacierze do świętego Antoniego, by sprawie dopomógł - za-PPiła z przyjaciółki Aldona. Przerwali jednak roztrząsanie tej sprawy, gdyż z podwórza dobiegło 250 251 gwałtowne ujadanie psów. Chłopcy zerwali się więc na nogi ruszając do sieni po pochodnie, ale zanim je zapalili od ognia na kominku, za okne: rozległy się głosy, zaraz potem rozwarły się drzwi j ukazał się w riicl oczekiwany rodzic. Lech, zapominając o należnym mu powitaniu, rzucił się od razu ku niemu z wołaniem: - No i jak, ojcze? Dał zgodę? - Tak ci pilno dostać się w małżeńską niewolę? - uśmiechnął się Czarny, ale zaraz dorzucił surowo: - Może byś jednak wprzódy powitał mnie bardziej statecznie? - Wybacz, ojcze, niecierpliwość... - mruknął skonfundowany młodzieniec, ale od dalszych przeprosin wybawiło go zjawienie się obu niewiast. Czarny teraz już z przekory nie mówił o wyniku wyprawy i uczynił to dopiero, kiedy zasiedli za stołem. Wszakże jeszcze udawał, że ¦nie dostrzega, jak młodzi gorzeją z niecierpliwości, by dowiedzieć się, z czym przybył. Najpierw upił łyk piwa, potem rozejrzał się po otaczających go i widząc utkwione w sobie spojrzenia, dopiero się odezwał: - Widzę waszą ciekawość, której wszakże Lech nie umiał powstrzymać, toteż musiał swoje odczekać! - Nie tylko Lech jest ciekaw, z czym przybyłeś... - z nutą przygany zauważyła Una. - Wujciu, mówże, proszę... - nie wytrzymała Olga. - I tobie pilno, dzierlatko?! Ale nic z tego, szykuj się do drogi, bo jedziesz do Grodna. - Ja... jak to... - niemal z przerażeniem jęknęła dziewczyna. - Nie dał więc zgody? l , - Nie widzisz, głuptasie, że z ciebie pokpiwa? - pocieszyła ją Żyta, Una zaś dorzuciła z oburzeniem: - Słuchaj, Czarny! Przestań się z nimi bawić i gadaj, jak sprawa stoi? Hubert udał zdziwienie. - Przecież mówiłem, że ma jechać do Grodna? Czyż sama nie chciała, by małżonek brał ją z rodzinnego domu? Na te słowa młodzi, niby zerwani z uwięzi, rzucili się kuniem z podziękowaniami. Pierwsza Olga objęła go za szyję i obsypała policzk pocałunkami. Nie szczędzili ich też Aldona i Roch, bo wiedzieli, że ni tym jednym ślubie się nie obejdzie. W dwa tygodnie potem Olga wyruszyła - znów w.towarzystwi' Tekli - do Grodna. Jechała karetą z pocztem dwudziestu zbrojnych po 252 dowództwem Lecha, który miał już uroczyście prosić starostę ojej rękę. Zaraz też po przybyciu na miejsce poszły zapowiedzi, drugie w Trokach, gdyż miały się odbyć dwa śluby,- jeden wkrótce po drugim. Weseliska były huczne, bo sąsiadów zjechało się niemało, poczem Lech powiózł małżonkę do Czepiel, zarząd nad dobrami powierzywszy Jaksie. Towarzyszyli im rodzice wracając pod swój dach. W Niemierzy zaś gospodarstwo objął Roch, mając do pomocy dotychczasowego ciwuna i Jurgę, gdyż Jaksę czekały liczne rozjazdy związane z obowiązkami zarządcy rozległych włości kniaziówny. W Grodnie zaś jeszcze na jakiś czas pozostała pani Tekla, by zaopiekować się starostą, któremu dokuczały bóle w kościach. . Niedługo potem zmarł niiłościwy pan, król Władysław Jagiełło. Po śmierci starego władcy ksiądz Andrzej nie chciał już służyć nowemu, pozostawiając to młodszym, i wrócił do Czepiel. Nie omieszkał jednak przed tym doprowadzić do'pomyślnego zakończenia sprawy nobilitacji Prota Żeglarza, którego ród Nałęczów przyjął do swego klejnotu. Tego roku zmarł też w Inflantach mistrz von Rutenberg zmożony trudami swej ostatniej wojny, jaką prowadził na Litwie. Na jego miejsce został wybrany Franz von Kersdorf, równie wrogi Polsce, jak jego poprzednik. Wielki Mistrz von Russdorf, związany warunkami pokojowymi, których choćniepilno mu było przestrzegać, to jednak musiał zachować przynajmniej pozory przyjaznych stosunków z Koroną. Przykazał więc ogłosić w kraju warunki pokoju, zezwolił w myśl ugody na swobodną wymianę kupców, jak i sprawę obopólnych odszkodowań dla własnych i księcia Władysława mazowieckiego poddanych. Nie myślał jednak o wyrzeczeniu się wrogich knowań, których wykonanie powierzał teraz Zakonowi Inflanckiemu. Doszło też do wymiany jeńców, z czego skorzystał również Holeszko, gdyż zgodnie ż przewidywaniem księdza Andrzeja król jegomość, ochłonąwszy z gniewu, z wyraźnym zadowoleniem przyjął do wiadomości, że rozkaz ścięcia błazna z powodu nawału innych, ważniejszych spraw, do Krakowa jeszcze nie doszedł. Na mimochodem zaś rzucone pytanie pana Oporowskiego, czy wobec tego opóźnienia nie dokonać jednak wymiany ze względu na połocki dwór, odpowiedział z rozdrażnieniem i machnięciem ręki: - A diełajtie czto choczetie! Po spędzeniu świąt Bożego Narodzenia w Radomiu, wobec wciąż 253 ponawianych przez Zygmunta nalegań, by przybył i osobiście ustanowił go Wielkim Księciem Litwy, jak również ogłosił, że jemu, nie Świd-rygielle, tę władzę powierza - ruszył z okazałym dworem na Litwę. Mimo wszystkie jego przeniewierstwa i zdrady, miłował sędziwy król swego młodszego brata Świdrygiełłę, ale dobro równie, a może i więcej ukochanej Litwy, jak i kraju, którym rządził, zmiany tej wymagało. Spotkanie z Zygmuntem odbyło się w Krynkach, gdzie goszczony wspaniale, wobec zebranych tam tłumnie książąt i bojarów swą wolę ogłosił. Jednocześnie też dokumentem z 27 lutego 1434 roku została zatwierdzona unia Polski i Litwy. Jeszcze raz też dokonał stąd próby pogodzenia się z niesfornym bratem, jednak ten również i tym razem tę wyciągniętą do zgody dłoń odtrącił, oświadczając, że wpierw musi naradzić się z cesarzem i Pruskim Zakonem. Natomiast rzymski cesarz zawiedziony i wściekły z powodu klęski Zakonu pisał 28 lutego z Bazylei do Russdorfą: „...upominamy na wierność, cześć i powinność, do których nam i Cesarstwu naszemu jesteście zobowiązani, i najsurowiej rozkazujemy Wam mocą władzy rzymskiego imperatora, abyście wypełnili to, czego od Was żądamy, i zapowiadamy Wam, że Was w przeciwnym razie wszystkich dostojeństw, nadań i jałmużn, praw i przywilejów, które od swego rzymskiego imperatora posiadacie, pozbawimy i ciężkimi grzywnami obłożymy, jeśli natychmiast po otrzymaniu tego pisma naszego nie porzucicie i nie zerwiecie tego tak niesprawiedliwego i sromotnego pokoju bez woli Cesarstwa i wbrew przymierzom i przyrzeczeniom zawartym..." W dalszym ciągu następowały dalsze jeszcze pogróżki, jak i żądanie udzielenia Świdrygielle pomocy. Wszakże łatwiej było cesarzowi grozić i pomstować niż Wielkiemu Mistrzowi spełnić jego żądanie, gdyż nie nad cesarską głową, a nad jego, jak i bytem Zakonu, wisiał polski miecz. Toteż Russdorf choć w sercu jak dotąd wrogi Koronie, musiał jednak liczyć się z realiami. Te zaś pozwalały mu działać, ale jedynie zza pleców Inflanckiego Zakonu. Po powrocie król, ciągnąc przez Lublin i Sandomierz, zatrzymał się w Korczynie, skąd po naradach z panami wysłał poselstwo na sobór do Bazylei, gdzie miotali się w zapamiętałych skargach na Polskę wysłannicy i przyjaciele Zakonu oraz gdzie osobiście przybył cesarz Zygmunt, by ich popierać. Należało więc przeciwdziałać oszczerstwom i fałszywym oskarżeniom, którymi obrzucali Polskę, co też skutecznie owo poselstwo czyniło. 254 icne Z Korczyna król pośpieszył do Krakowa i tam spędził Wieilr Święta. 5 kwietnia wyruszył na Ruś, zatrzymując sie do dr Medyka, w pobliżu Przemyśla. Tam zaś, j& m^JS śpiewem słowików słuchał ich długo w noc, czemu nie mógł sterany wiekiem organizm. 6 Jednak jeszcze w niezłym zdrowiu przybył do Gródka adzie nr™*} posłów mołdawskiego hospodara Stefana. Ale właśnie kiedy obS! siedział z nim przy stole, naszła go nagła gorączka, która mimo zabiegów lekarskich trzymała go jeszcze przez siedemnaście dni Wreszcie, zmożony chorobą, sędziwy władca zmarł w nocy z 31 maia na 1 czerwca, o godzinie trzeciej nad ranem. ^jana Po śmierci Jagiełły, jedynego w Polsce obrońcy Świdrygiełly królewska Rada postanowiła ostatecznie rozprawić się z ud JiSn przeciwnikiem. Teraz nie mógł on liczyć na poważniejsze wspTrcS Zakonu, bo ten sam był słaby, do tego skrępowany warunkami ookoh, Przede wszystkim jednak wprowadzono w prawa ojcowskie WłJX" sława III, ostatecznie zrównano w prawach Ruś Czerwona i P7| z resztą koronnych ziem oraz postanowiono zmienić politykę w stn«?n ku do cesarza na bardziej ugodową, by. i w ten sposób pozbawić Swidrygiełłę wsparcia, tym bardziej że ten przygotowywał na W, wspólnie z nowym Mistrzem Inflanckim, nową wyprawę na L"f Toteż Wielki Książę Zygmunt otrzymał pomoc z Polski Kiedv wier ruszyły chorągwie inflanckie pod wodzą komtura z Goldynei od ™S doznały srogiej porażki, i to od samych Żmudzinów którzy zdohv1i dużą liczbę jeńców, a resztę wojsk wysiekli nieomal do nosi Jednał główne siły Kersdorfa, jak i całe wojsko Świdrygiełły *tałv «S Bracławiem, by stąd ruszyć na Litwę. y p Zygmunt, dzięki polskiej pomocy, zebrał również znaczne siłv'i hvł gotów do rozprawy. Wdały się jednak w sprawę moce niebieskie hn nastały tak uporczywe i silne deszcze, że o marszu wojsk nie mopłn kS mowy. ^ »<*><* ""•w*- e vj^ Wszakże na nastęrm^foY'spieszyli do Inflant, nie bez namnwv ¦ pruskiego Zakonu, ry^fze z Niemiec, Czech, Austrii, Śląska 3 ówczesnym duchem średniowiecza żądnym rycerskich przveód In czemu dawała okazję wyprawa podobna dawnym rajzom nf T itwe Przybył także i sławny wódz husytów, książę Zygmunt Korybut którv na żołdzie Zakonu uczył jego rycerstwo stosowanego przez hiiwi/w worzenia z wozów .warownego obozu. J Z Polski również pociągnęło chętne do walki polskie rycerstwo