1296

Szczegóły
Tytuł 1296
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1296 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1296 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1296 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Prze�o�y�a Blanka Kuczborska ilustrowa� Ryszard Wojty�ski HOUSTON, HOUSTON, Do You Read?.. Uwaga! Utw�r ten jest przeznaczony w zasadzie dla Czytelnik�w doros�ych. Redakcja (maj�c na wzgl�dzie do�� masowy zasi�g pisma) stara si� na og� o taki dob�r tekst�w , �eby mog�y one dociera� - bez �adnych dodatkowych ogranicze� - do wszystkich grup czytelniczych, niezale�nie od wieku. W tym jednak przypadku postanowili�my zrobi� wyj�tek. Zdecydowa�y o tym niew�tpliwie walory literackie i psychologiczne utworu Jamesa Triptree. Do�� drastyczne sceny w ko�cowej partii powie�ci stanowi� tak organiczn� jej cze�� i s� tak umotywowane - w�a�nie psychologicznie - �e ich usuniecie w niedopuszczalny spos�b rujnowa�oby ca�o�� pod wzgl�dem literackim. Tym niemniej , postanowili�my zamie�ci� to zastrze�enie na wst�pie, pozostawiaj�c oczywi�cie Czytelnikom ostateczn� decyzje czy si�ga� po lektur�, czy te� nie. Gdy w 1968 roku na �amach 3 numeru "Astouding Science Fiction" ukaza�o si�. opowiadanie ,Birth ofa Salesman"znawcy science fiction od razu zapami�tali nazwisko nie znanego nikomu autora JAMESA TIPTREE jr., widz�c w nim nowy, niezwyk�ej klasy talent. W przeci�gu dziesi�ciu kolejnych lat przeczucie to potwierdzi�o si�.. Na �amach najbardziej znacz�cych �wiatowych magazyn�w i antologii SF ukaza�o si� bowiem drukiem ponad czterdzie�ci utwor�w, z kt�rych niemal ka�dy uznawany by� za per�� gatunku, a a� dziesi��: "The Last Flight ofDr Ain " (1969), "Beam Us Home" (1969), "The Snows Are Melted, The Snows Ar� Gone" (1969), "Painwise" (1972), "AndlAwoke and Found Me Her� on Cold Hils Side" (1972), Love Is the Plan, the Plan Is Death" (1973), "The Girl Wbo Was Plugged"(W7i), "A Momentary Taste ofBeing" (1975), "Houston, Houtton, Do You Read?" (1976), "The Scrawfly Solution" (1977) uzyska�o nominacje do nagr�d Hugo i Nebuli. Nominacje by�y szcz�liwe i na m�odego autora spad� deszcz nagr�d: w 1973 roku opowiadanie "Love Is the Plan, the Plan Is Death"uzyska�o Nebula Award, w 1974 roku nagrod� Hugo wyr�niono nowele "The Girl Who Was Plugged", w 1976 roku nowela "Houston, Houston, Do You Read?" zdoby�a Nebula Award, za� w rok p�niej 25 �wiatowa konwencja SF przyzna�a jej Hugo Award. W tym�e 1977 roku Nebula Award wyr�niono opowiadanie "The Scrawffy Solution". Ale nie tylko wysoki poziom utwor�w zwraca� powszechn� uwag� na autora. Ich zdumiewaj�ca aktualno��, umiej�tno�� trafienia do czytelnika, przenikaj�cy je duch m�odzie�owej wsp�czesno�ci: stylu rock and roi�a, narkotycznej wizji, wyzwolonego seksu, mody Blue Jeans, sprawi�, �e James Tiptree jr. kreowany zosta� na proroka i duchowego przyw�dc� m�odego pokolenia. Tyle, �e proroka nikt osobi�cie nie zna�. Nie pojawia� si�. na konwentach, nie udziela� wywiad�w, nie wyst�powa� w telewizji, nie odbiera� osobi�cie przyznawanych mu nagr�d, o kt�rych marz� tysi�ce tw�rc�w SF na ca�ym �wiecie. Nikt nie wiedzia� nawet gdzie mieszka. Adresem kontaktowym by�a anonimowa pocztowa skrytka. W1977 roku owiany mitem autor postanowi� wreszcie ujawni� si�. Zdumionym oczom zgromadzonych, prorok m�odzie�owej kontestacji ukaza� si� w osobie... 62-letniej, statecznej, znanej do�� szeroko pani psycholog z Chicago ALICE RACOONY SHELDON. Jak twierdz� naoczni �wiadkowie tego faktu, zdumienie by�o powszechne, ale aplauz nie mniejszy. Takiego kawa�u nikt jeszcze czytelnikom, krytykom i wydawcom SF nie zrobi�. Jeden Theodore Sturgeon mia� prawo u�miechn�� si� z zadowoleniem. Tylko on bowiem recenzuj�c kilka miesi�cy wcze�niej nominowane do Nebuli opowiadania stwierdzi�, i� "James Tiptree jr. jest jedynym autorem m�odego pokolenia, kt�ry stylem i subtelno�ci� przewy�szy� mo�e nawet kobiety". Lorimer rozgl�da si� po pe�nej ludzi kabinie, usi�uj�c s�ucha� brz�cz�cych wok� g�os�w i st�umi� wewn�trzny skurcz, kt�ry wr�y, �e zaraz najdzie go jakie� przykre wspomnienie. Jednak�e nic nie pomaga, prze�ywa wszystko jeszcze raz, ca�y �w dawno miniony incydent. Wpada nieprzytomnie - czy mo�e zostaje wepchni�ty? - do nieznanej toalety w college'u Evanston. Zn�w ma przed oczami sw�j rozpi�ty rozporek, r�k� trzymaj�c� penis i szare z�bki zamka b�yskawicznego wok� obna�onego cz�onka. Nag�a cisza. Przera�aj�ca �wiadomo�� obco�ci kszta�t�w, zwracaj�ce si� ku niemu twarze. Pierwszy g�o�ny chichot. Dziewcz�ta! By� w damskiej ubikacji! Jeszcze teraz, po tylu latach, wzdryga si� niech�tnie, nie patrz�c na twarze kobiet. Ich dziwne, obce przedmioty otaczaj� go w wielkiej kabinie ze wszystkich stron, zwieszaj� si� nad g�ow�: siatka z paciork�w, warsztat tkacki bli�niaczek, wyroby sk�rzane Andiego, cholerne pn�cza winoro�li wciskaj�ce si� w ka�dy k�t, kurczaki. Tak tu przytulnie... Jest w pu�apce bez wyj�cia, zamkni�ty na ca�e �ycie z tym wszystkim, czego nie lubi. Nieuporz�dkowanie. B�ahostki personalne, nic nie znacz�ca za�y�o��. Wymagania, kt�rym zawsze trudno by�o sprosta�. Ginny: "Nigdy ze mn� nie rozmawiasz..." Ginny, kochanie, my�li mimo woli. B�l nie nadchodzi. Dobiega go g�o�ny �miech Buda Geirra. Bud przekomarza si� z kt�r�� z nich, niewidoczny zza przepierzenia. Natomiast Dave'a widzi doskonale. Major Norman Davis stoi w przeciwleg�ym ko�cu kabiny, pochylaj�c sw�j brodaty profil nad nisk�-, ciemn� kobiet�, na kt�rej rysach Lorimer nie mo�e si� jako� skupi�. Ale g�owa Dave'a wydaje mu si� dziwnie ma�a i wyra�na, w�a�ciwie ca�a kabina wygl�da nierealnie. Z "sufitu" rozlega si� gdakanie - to kura odzywa si� ze swojego koszyka. W tej chwili Lorimer ma pewno��, �e dano mu jaki� narkotyk. Dziwne, ale nie czuje z tego powodu z�o�ci. Odchyla si�, a raczej wywraca do ty�u, usadawiaj�c si� po turecku w stanie niewa�ko�ci i spogl�da na twarz kobiety, z kt�r� rozmawia�. Connie. Constantia Morelos. Wysoka kobieta o okr�g�ej twarzy ubrana w obszern� zielon� pi�am�. Rozmowy z kobietami nigdy go naprawd� nie interesowa�y. Co za ironia! - Istnieje chyba taka mo�liwo�� - m�wi g�o�no - �e w pewnym sensie wcale nas tu nie ma. Nie brzmi to zbyt jasno, ale kobieta kiwa z zaciekawieniem g�ow�. Obserwuje moje reakcje, m�wi sobie Lorimer. Kobiety to urodzone trucicielki. Czy to r�wnie� powiedzia� na g�os? Wyraz jej twarzy nie ulega zmianie. Otoczenie nabiera z wolna przyjemnej swojskiej wyrazisto�ci. Nagle zauwa�a, �e Connie ma ca�kiem �adn�, zdrow� cer�. Oliwkowa opalenizna utrzymuje si� na niej nawet po dw�ch latach w kosmosie. Przypomnia� sobie, �e pracowa�a przedtem na farmie. Rozszerzone pory, ale nic z tego wypacykowanego wygl�du, jaki zawsze kojarzy� mu si� z kobietami w jej wieku. - Chyba nigdy nie u�ywa�a pani makija�u - m�wi. Kobieta patrzy na niego ze zdziwieniem. - No, pudru, szminki, kredek do oczu. �adna z was tego nie u�ywa. - Och! - jej u�miech ukazuje wyszczerbiony przedni z�b. - Owszem, Andy to stosuje. - Andy? - Podczas przedstawie� sztuk historycznych. Andy bardzo dobrze gra. - Oczywi�cie, sztuki historyczne. Lorimer ma wra�enie, �e jego m�zg gwa�townie si� rozrasta, wch�aniaj�c przy tym �wiat�o. Rozumuje teraz jasno, tysi�ce fragment�w i wycink�w uk�adaj� si� w logiczny wz�r. Wz�r �miertelnie niebezpieczny, zdaje sobie z tego spraw�, lecz narkotyk w pewien spos�b go chroni. Daje mu lekko�� i beztrosk�, jak amfetamina, ale bez uczucia napi�cia. Mo�e jest to co�, czego u�ywaj� jedynie w celach towarzysko-rozrywkowych? Ale nie - wszystkie uwa�nie ich obserwuj�. - Cizie w kosmosie, ci�gle nie mog� tego poj�� - Bud Geirr �mieje si� zara�liwie. Ma przyjazny, pogodny g�os, kt�ry podoba si� ludziom - Lorimer lubi go s�ucha� nawet po dw�ch latach przebywania razem. - No, dziewcz�ta, przecie� zostawi�y�cie dzieci w domu, co wasza rodzina na to, �e tak sobie tu latacie ze starym Andym? Bud pojawia si� na horyzoncie, obejmuje ramieniem jedn� z bli�niaczek. To ta, kt�ra nazywa si� Judy Paris, rozstrzyga Lorimer - bli�niaczki trudno jest rozr�ni�. Idzie biernie przy pot�nym boku Buda, lekko przechylona jego ramieniem: niezbyt �adna dziewczyna z wydatnym biustem i rozwianymi czarnymi w�osami, ubrana w lu�n�, ��t� pi�am�. Nagle tu� przy nich ukazuje si�. ruda g�owa Andiego. Wygl�da na jakie� szesna�cie lat, trzyma w r�ce du��, zielon� pi�k�. - Staruszek Andy. - Bud potrz�sa g�ow�, pod ciemnym, g�stym w�sem b�yska u�miech. - Kiedy ja by�em w twoim wieku, nie pozwalano kobietom zbytnio si� ze mn� zadawa�. Usta Connie drgaj� nieznacznie. W g�owie Lorimera poszczeg�lne kawa�ki zaczynaj� si� uk�ada� w jeden wz�r. Wiem, my�li. Czy wy wiecie, �e ja ju� wiem? G�ow� ma ogromn�, krystalicznie przejrzyst�, to bardzo przyjemne uczucie. My�lenie przychodzi mu z �atwo�ci�. Kobiety... W jego umy�le nie formu�uje si� �adne spoiste uog�lnienie, tylko kilka m�wi�cych co� twarzy odbitych w matrycy rosn�cej nieadekwatno�ci. Istoty ludzkie, naturalnie. Biologiczna konieczno��. Tylko takie... takie... rozkojarzone? P�ytkie?... Jego siostra Amy, soprano con tremolo: "Ale� oczywi�cie, �e kobiety mog�yby wnie�� taki sam wk�ad w rozw�j cywilizacji jak m�czy�ni, gdyby tylko mia�y r�wne szanse. Zobaczysz jeszcze!" A potem po raz drugi wysz�a za tego idiot�. No, ale teraz widzia�. - Winoro�l - m�wi g�o�no. Connie u�miecha si�. Jak one si� wszystkie u�miechaj�. - No i co powiesz? - m�wi Bud rado�nie. - My�la�e� kiedy, �e w stanie niewa�ko�ci spotkasz kociaki, co Dave? Artistiko. O la la! Po drugiej stronie kabiny zwraca si� w jego stron� brodata twarz Dave'a, na kt�rej nie wida� u�miechu. - I nasz staruszek Andy ma to wszystko dla siebie. Pilnuj si� ch�opie. - Klepie Andiego �artobliwie po ramieniu i ten l�duje na �ciance przepierzenia. Bud nie mo�e przecie� by� pijany, my�li Lorimer, nie m�g� si� upi� jab�ecznikiem. Ale te� na og� nie zachowuje si� jak teatralne wcielenie Teksa�czyka. To narkotyk. - No, nie gniewaj si� - m�wi Bud wylewnie do ch�opca - powa�nie. Musisz wybaczy� swojemu gorszemu, upo�ledzonemu bratu. Te cizie to dobre dziewczyny. Wiesz co? - zwraca si� do Judy. -Mog�aby� wygl�da� naprawd� zna-ko-mi-cie, gdyby� troch� o siebie zadba�a. Chcesz, to ci� naucz�, stary Buddy zna si� na tych rzeczach. Mam nadzieje, �e nie masz mi tego za z�e, co m�wi�. Je�li chodzi o �cis�o��, dla mnie i w tej chwili wygl�dasz znakomicie. Obejmuje mocniej jej ramiona, drug� r�k� przyci�gaj�c do siebie Andiego. Jego u�cisk unosi ich oboje nieco nad pod�og�, Judy �mieje si� weso�o, wygl�da niemal �adnie. - We�miemy sobie jeszcze troch� tych przysmak�w. - Bud kieruje ich w stron� zastawionej �ywno�ci� p�ki, udekorowanej na dzisiejsz� okazj� ga��zkami zieleni i �ywymi stokrotkami. - Szcz�liwego Nowego Roku! Hej, wy, Szcz�liwego Nowego Roku! Twarze odwracaj� si�, zn�w u�miechy. Szczere u�miechy, my�li Lorimer, mo�e oni naprawd� z rado�ci� witaj� ka�dy nadchodz�cy rok. Czuje, �e ma niesko�czon� ilo�� czasu, �eby zastanowi� si� nad ka�dym wydarzeniem, �eby poczeka� a� wszystkie odcienie znacze� u�o�� si� miedzy �ciankami kryszta�u. Jestem powierzchni�, od kt�rej odbija si� echo. Mi�o jest by� obserwatorem. Ale inni r�wnie� obserwuj�. Co� si� tu zacz�o. Czy oni o tym wiedz�? Jeste�my tacy bezbronni, nas trzech i pi�tka tamtych w tym kruchym statku kosmicznym. Nie zdaj� sobie z tego sprawy. Gdzie� w g��bi �wiadomo�ci czai si� strach nie zwi�zany z tym, co teraz dzieje si�. na pok�adzie. - M�j Bo�e, no i uda�o si� nam - �mieje si� Bud. - To wasza zas�uga, kosmiczne babki, musze wam to przyzna�, na Boga, rzeczywi�cie musze. Nie byliby�my tutaj, gdziekolwiek to jest. Wiecie co, mo�e jednak zdecyduje si� pozosta� na s�u�bie. My�lisz, �e znajdzie si� miejsce dla starego Buda w waszym programie bada�, co skarbie? - Sko�cz z tym, Bud - od przeciwleg�ej �ciany dochodzi spokojny g�os Dave'a. - Nie �ycz� sobie, �eby u�ywano imienia naszego Stw�rcy nadaremnie. - Obfita kasztanowa broda dodaje mu patriarchalnej powagi. Dave ma czterdzie�ci sze�� lat, jest o dziesi�� lat starszy od Buda i Lorimera. Weteran sze�ciu udanych misji kosmicznych. - Och, najmocniej przepraszam, majorze Dave, stary druhu. - Bud �mieje si� poufale do dziewczyny. - Nasz wspania�y dow�dca. Znakomity facet. Hej tam, doktorze! - krzyczy. - Jak si� pan ma? Wszystko dinko? - Zdrowie! - Lorimer s�yszy sw�j g�os, jednocze�nie niczym z�owroga hydra zaczynaj� o�ywa� w nim r�ne z�o�one uczucia, jakie �ywi wobec Buda. St�umione, skryte my�li o nich wszystkich, wszystkich Budach i Dave'ach, wielkich, nieposkromionych, radosnych, zdolnych, zdyscyplinowanych, t�pych mezomorfach, z jakimi zwi�za� swoje �ycie. Mezo-ektomorfach, poprawia si�, astronauci to nie kretyni. Lubi� go, zadba� o to. Lubili go dostatecznie, aby umie�ci� go na pok�adzie statku "Sunbird" i zrobi� z niego oficjalnego naukowca pierwszej misji wok�s�onecznej. Ten ma�y, spokojny doktor Lorimer zosta� cz�onkiem za�ogi. Z jego strony mo�na si� nie obawia� �adnych idiotyzm�w, nie tak jak to bywa z innymi cholernymi naukowcami. Doktor Lorimer robi co do niego nale�y, w�t�y, niepozorny, rzucaj�cy od czasu do czasu jak�� sarkastyczn� uwag�. I te lata po�wiecone grze w kr�gle, w siatk�wk�, w tenisa, strzelaniu do rzutk�w, nartom, przez kt�re z�ama� nog� w kostce, pi�ce no�nej, przez kt�r� zwichn�� obojczyk. Uwaga na doktora, to cicha woda! Wielcy faceci poklepuj� go po plecach, przyjmuj� do swojego grona. Ich pokazowy naukowiec... K�opot w tym, �e on nie jest ju� �adnym naukowcem. Jego ca�a reputacja wci�� opiera si� na pracy habilitacyjnej o plazmie, pracy kt�r� wtedy szcz�liwie trafi� w dziesi�tk�. Matematyk� nie zajmowa� si� ju� od lat i nie b�dzie teraz zaczyna� od nowa. Mia� zbyt wiele innych zainteresowa�, zbyt du�o czasu straci� na wyja�nienie podstawowych rzeczy. Ni pies, ni wydra - my�li o sobie. Gdybym by� o g�ow� wy�szy i wa�y� o pi��dziesi�t kilo wi�cej, m�g�bym si� z nimi r�wna�. By�bym jednym z nich. Typ alfa. Oni na pewno" pod�wiadomie wyczuwaj� te jego dra�liwo��, dra�liwo�� osobnika typu beta. Czy�by przez rok sp�dzony na pok�adzie "Sunbirda" ich �arty rzeczywi�cie da�y mu si� we znaki? Rok, w kt�rym Bud i Dave bez przerwy grali w remika. I ten cholerny cykl �wicze�, coraz ci�szy, w ko�cu o wiele za ci�ki dla niego. Ale to nie ich wina, nie robili tego umy�lnie, tworzyli�my przecie� jedn� za�og�. Wraca do niego wspomnienie rozpi�tych d�ins�w, ko�cowe, bolesne chwile - twarze wykrzywione z�o�liwym u�miechem, czekaj�ce na niego, kiedy potykaj�c si� wyszed� z �azienki. Ryki �miechu, krople sp�ywaj�ce po nodze. Jego pozorny spok�j, wymuszona weso�o��. Wy g�wniary, ja wam poka�e. Nie jestem dziewczyn�. Rozlega si� g�os Buda, kt�ry �piewa: - Dosiego Roku, wy tam na dole! - Parodia przymilnego tonu facet�w z NASA. - Hej, a mo�e by�my przes�ali im sygna�? Najlepsze �yczenia dla wszystkich Ziemian. To znaczy, mia�em na my�li dla wszystkich Lunian. Szcz�liwego Nowego Roku, kt�rykolwiek by to by�. - Zaczyna komicznie sapa�: -Houston, tu �wi�ty Miko�aj. Szkoda, �e was tu nie ma. Houston, gdziekolwiek jeste� - �piewa - hej, Houston, czy mnie s�yszysz? W ciszy Lorimer widzi, jak Dave przybiera wyraz twarzy komendanta, majora Normana Davisa. I nagle, bez ostrze�enia, Lorimer cofa si� o rok i jest zn�w w ciasnej, uszkodzonej kabinie sterowniczej "Sunbirda", wracaj�cego z drugiej strony S�o�ca. To narkotyk, my�li, kiedy wspomnienia opadaj� go ze wszystkich stron, to przez narkotyk wszystko wydaje si� takie realne. Do��. Usi�uje wr�ci� do rzeczywisto�ci, do wracaj�cego przeczucia niechybnych k�opot�w. Nie udaje mu si�. to jednak, jest zn�w tam, obija si�. za plecami Dave'a i Buda o trzypoziomow� koje., unikaj�c jak zwykle swojego regulaminowego �rodkowego fotela i patrzy na odbicia koleg�w w czerni nieu�ytecznego bocznego iluminatora. Zewn�trzna warstwa zmatowia�a, mo�e jedynie dostrzec �wiec�c� plam� - to na pewno Spika, na jej tle banda� na g�owie Dave'a wygl�da jak dziecinna korona. - Houston, Houston, tu "Sunbird" - powtarza Dave, - "Sunbird" wzywa Houston, Houston, czy mnie s�yszysz? Odezwij si�, Houston. Zaczynaj� liczy� minuty. Siedem minut tam i siedem z powrotem, .wystarczaj�cy margines czasu na siedemdziesi�t osiem milion�w mil. - Daleki zasi�g nawali�, ot co - m�wi Bud pogodnie. M�wi to prawie codziennie. - Nic podobnego - g�os Dave'a jest cierpliwy jak zwykle. - Wszystko w porz�dku. Tylko ci�gle za du�o tego s�onecznego paskudztwa, prawda doktorze? - Pozosta�o�ci promieniowania z wybuchu s� dok�adnie na naszym kursie - m�wi Lorimer. - Mog� mie� du�e k�opoty ze znalezieniem nas. - Po raz tysi�czny �apie si� na tym, �e odczuwa co� w rodzaju �miesznej wdzi�czno�ci za ch�� skonsultowania si� z nim. - Cholera, nie min�li�my jeszcze Merkurego - Bud potrz�sa g�ow�. -Jak si� dowiemy kto wygra� Lig�? To r�wnie� cz�sto powtarza. Cze�� rytua�u tutejszej wiecznej nocy. Lorimer obserwuje ognik Spiki przesuwaj�cy si� po odbiciu g�stej, k�dzierzawej brody Buda. Jego w�asne bokobrody s� rzadkie i postrz�pione, jak u jasnow�osego Chi�czyka. W dolnym rogu okna wida� smug� �wiat�a - to na pewno pozosta�o�ci bocznych baterii spalonych podczas wybuchu s�onecznego, kt�ry dosi�gn�! ich miesi�c temu i stopi� zewn�trzne warstwy okien. W�a�nie wtedy Dave rozci�� sobie g�ow� o kraw�d� komputera, a Lorimera rzuci�o miedzy przyrz�dy do pomiar�w fal grawitacyjnych - do dzi� nie ufa uzyskanym p�niej wynikom. Na szcz�cie strumie� cz�stek omin�� fragment przedniego iluminatora i pozosta�o im oko�o dwudziestu stopni niezak��conej widoczno�ci na wprost. Widz� przed sob� b�yszcz�c� paj�czyn� Plejad przechodz�c� w zamazan� smug� �wiat�a. Dwana�cie minut... trzyna�cie. Nadaj�cy wzdycha i na pr�no pstryka wy��cznikiem. Czterna�cie. Nic. - "Sunbird" wzywa Houston, "Sunbird" wzywa Houston. Houston odezwij si�. Sko�czy�em. - Dave odk�ada mikrofon. Poczekajmy do jutra. Czekanie sta�o si�. rytua�em. Jutro Packard odpowie. Mo�e. - Mi�o b�dzie zn�w zobaczy� staruszk� Ziemie - odzywa si� Bud. - Nie u�ywamy ju� paliwa na korekty trajektorii - przypomina mu Dave. - Wierze obliczeniom doktora. To nie moje obliczenia, tylko podstawowe fakty mechaniki cia� niebieskich, my�li Lorimer. W pa�dzierniku Ziemia mo�e znajdowa� si� tylko w jednym miejscu. Nigdy tego nie m�wi. A ju� na pewno nie powie tego cz�owiekowi, kt�ry jest w stanie intuicyjnie rozwi�za� problem przyci�gania dw�ch cia� znaj�c jedynie ich aktualne po�o�enie. Bud jest dobrym pilotem i jeszcze lepszym mechanikiem, Dave jest najlepszym z mo�liwych. Nie pyszni si� tym. "B�g pomaga nam, doktorze, je�eli mu si� tylko na to pozwoli". - B�dziemy mie� piek�o przy l�dowaniu, je�eli radar si� spieprzy� - m�wi Bud niedbale. Wszyscy trzej my�l� o tym ju� setny raz. B�dzie piek�o. Ale Dave sobie poradzi. W�a�nie dlatego musz� mie� zapas paliwa. Up�ywaj� minuty. *� - No, to koniec na dzi� - m�wi Dave... i nagle kabin� wype�nia obcy g�os, wprawiaj�c ich w os�upienie. - Judy? - G�os jest wysoki i d�wi�czny. Dziewczyna! - Judy, tak si� ciesz�, �e�my ci� znale�li. Co robisz w tym pa�mie? Bud g�o�no wydycha powietrze, nast�puje chwila martwej ciszy zanim Dave chwyta mikrofon. - Tu "Sunbird", s�yszymy ci�. Wyprawa "Sunbird" wzywa Houston, "Sunbird Jeden" wzywa kontrole naziemn� w Houston. Powiedz, kim jeste�? Czy mo�esz przekaza� nam sygna�? Odbi�r. - Jakie� wariactwo - m�wi Bud. - Jaki� niewiarygodny kr�tkofalowiec. - Judy, czy masz k�opoty? - pyta dziewcz�cy g�os. - �le ci� s�ysz�, okropne trzaski. Poczekaj chwile. - Tu wyprawa kosmiczna Stan�w Zjednoczonych "Sunbird Jeden" - powtarza Dave. Wyprawa "Sunbird" wzywa Centrum Kosmiczne Houston. Zaj�li�cie nasz kana�. Kim jeste�cie, powtarzam, kim jeste�cie. Powiedzcie, czy mo�ecie przekazywa� do Houston. Odbi�r. - Dinko, Judy, spr�buj jeszcze raz - m�wi dziewczyna. Lorimer przysuwa si� nagle do DWSC - Dalekosi�nego Wykrywacza Strumieni Cz�steczek - i uruchamia mechanizm wysuwaj�cy anten�. Antena j�czy i skrzypi, na szcz�cie podczas wybuchu by�a schowana i �ar jej nie stopi�. Nastawia cz�stotliwo�� sygna�u sonduj�cego na maksimum i zabiera si� do r�cznego przeszukiwania sektor�w. - W��czyli�cie si� w oficjaln� transmisje wyprawy kosmicznej Stan�w Zjednoczonych do Kontroli w Houston - m�wi Dave z naciskiem. -Je�eli nie mo�ecie przekazywa� do Houston, wy��czcie si�, gdy� naruszacie prawo federalne. Powtarzam, czy mo�ecie przekaza� nasz sygna� do Centrum Kosmicznego w Houston. Odbi�r. - Wci�� fatalnie ci� s�ysz� - odpowiada dziewczyna. - Co to jest Houston? I w og�le kto m�wi? Nie mamy zbyt du�o czasu. - Ma mi�y g�os, ale bardzo nosowy. - Jezu, a to dobre, to naprawd� znakomite - j�czy Bud. - Poczekaj. - Dave odwraca si� do prowizorycznego ekranu radarowego Lorimera. - Tutaj - Lorimer wskazuje na widoczne w roju wy�adowa� s�onecznych niewielkie, stabilne wychylenie oscylogramu tu� przy kraw�dzi monitora. Bud te� nachyla si� z zainteresowaniem. - Statek! - Kto� tu z nami jest! - Halo, halo? Z�apali�my was - m�wi dziewczyna. - Dlaczego jeste�cie tak daleko? Czy wszystko dinko? Dosi�gn�� was wybuch? - Nie zgub ich - ostrzega Dave. -Jaka jest ich pozycja, doktorze? - S� ponad trzysta tysi�cy kilometr�w od nas, pi razy oko. Prawdopodobnie oddalaj� si� po orbicie oko�os�onecznej. Mo�e to kosmonauci z wyprawy radzieckiej? - Chcieli by� pierwsi. Ale im nie wysz�o. - Z dziewczyn�? - protestuje Bud. - Ju� to robili. Nagrywasz, Bud? - Jasne - u�miecha si�. - Ale to mi nie wygl�da na rusk� dziewczyn�. Kto to jest Judy, do cholery? Dave my�li przez chwile, po czym w��cza mikrofon: - M�wi major Norman Davis, dowodz�cy statkiem kosmicznym Stan�w Zjednoczonych "Sunbird Jeden". Mamy was na ekranie. Prosimy o wasze dane. Powtarzam, kim jeste�cie? Odbi�r. - Judy, przesta� si� wyg�upia� - poskar�y� si� g�os. - Za chwile stracimy kontakt, czy nie rozumiesz, �e si� o ciebie martwimy? - "Sunbird" do niezidentyfikowanego statku. To nie Judy. Powtarzam, to nie Judy. Kim jeste�cie? Odbi�r. - Co... - zaczyna dziewczyna, ale przerywa jej czyj� g�os. "Poczekaj chwile, Ann". W g�o�niku s�ycha� trzaski, po czym odzywa si� inny kobiecy g�os: - Tu Lorna Bethune z "Escondity". Co si� tam dzieje? - M�wi major Norman Davis, dow�dca wyprawy Stan�w Zjednoczonych "Sunbird" powracaj�cej na Ziemie. Nie znamy �adnego statku kosmicznego o nazwie "Escondita". Powiedzcie, kim jeste�cie. Odbi�r. - W�a�nie to zrobi�am. - Ma starszy g�os, z tym samym nosowym akcentem. - Nie istnieje �aden statek kosmiczny "Sunbird", a wy wcale nie lecicie na Ziemie. Je�eli to Andy robi sobie kawa�y, to ju� przesta�o by� �mieszne. - To nie �aden kawa�, �askawa pani - wybucha Dave. - Tu ameryka�ska wyprawa wok�s�oneczna, a my jeste�my ameryka�skimi astronautami. I nie podoba nam si� wasza ingerencja w nasz� transmisje. Sko�czy�em. Kobieta zaczyna co� m�wi�, lecz jej s�owa gin� w gwizdach zak��ce�. Przez kr�tk� chwile s�ycha� dwa g�osy, Lorimerowi wydaje si�, �e s�yszy s�owa: "program Sunbird" i co� jeszcze. Bud siedzi przy pokr�tle strojenia, zak��cenia przechodz� w jednostajny szum. - Major Davis? - g�os jest s�abszy. - Czy dobrze s�ysza�am, �e zmierzacie na Ziemie? Dave krzywi si� z irytaq� i odpowiada kr�tko: - Zgadza si�. - Wobec tego nie rozumiemy waszej trajektorii. Musicie mie� bardzo nietypow� charakterystyk� lotu, wed�ug naszych oblicze� wasz obecny kurs prowadzi donik�d. Za chwile stracimy kontakt. Aha, powiedzcie, gdzie widzicie Ziemie? Wsp�rz�dne niewa�ne, podajcie gwiazdozbi�r. Dave waha si� przez chwile, po czym wyci�ga mikrofon: - Doktorze. - Ziemia jest w gwiazdozbiorze Ryb - m�wi Lorimer do g�osu. Mniej wi�cej trzy stopnie od Gamma Pisces. - Nic podobnego - m�wi kobieta. - Czy nie widzicie, �e jest w Pannie? Czy w og�le co� widzicie? Oczy Lorimera zwracaj� si� w kierunku jasnsj plamy w bocznym iluminatorze. - Wybuch s�oneczny uszkodzi� nam... - Przesta� - warczy Dave. - ...jeden z iluminator�w, kiedy znajdowali�my si� w peryhelium. Ale oczywi�cie mamy wzgl�dne po�o�enie Ziemi w dniu dzisiejszym, czyli dziewi�tnastego pa�dziernika. - Pa�dziernika? Mamy marzec, pi�tnasty marca. Musieli�cie... - jej g�os ginie w trzaskach. - Burza magnetyczna - m�wi Bud stroj�c odbiornik. Wszyscy trzej, ka�dy pod innym k�tem, nachylaj� si� nad g�o�nikiem. Lorimer wisi do g�ry nogami. Odg�osy z kosmosu szumi� i hucz� jak fale przybrze�ne, obcy statek jest zbyt blisko S�o�ca. - ...za wami - s�ysz�. Zn�w trzaski -... pasmo, spr�buj... statku... je�eli mo�esz... wasze sygna�y... -Nic wi�cej nie dochodzi. Lorimer odchyla si� do ty�u patrz�c na smug� w iluminatorze. To musi by� Spika. Ale taka wyd�u�ona? Jakby mia�a za sob� drugie punktowe �r�d�o �wiat�a. Niemo�liwe. Czuje rosn�ce podniecenie, w g�owie d�w�ecz� mu g�osy kobiet. - - Pu�� ta�m� - m�wi Dave. - Houston na pewno ch�tnie tego pos�ucha. Zn�w s�ysz� d�wi�czny g�os wzywaj�cy Judy i kobiet�, kt�ra m�wi, �e nazywa si� Lorna Bethune. Bud ostrzegawczo podnosi palec. - S�uchajcie, m�ski g�os. Lorimer wyt�a uwag�, �eby uchwyci� s�owa, kt�re jak mu si� zdawa�o, uprzednio s�ysza�. Koniec ta�my. - Niech no tylko Packard to dostanie - Dave zaciera r�ce. - Pami�tacie, co wmawiali Howardowi? Twierdzili, �e to oni go uratowali. - Chyba chc�, �eby�my si� przestroili na ich cz�stotliwo�� - Bud si� �mieje. - Pewnie my�l�, �e jeste�my daleko. Hej, zdaje si�, �e ten ich pojazd si� zbli�a. Zaraz b�dzie tu ciasno. - Je�eli rzeczywi�cie si� zjawi - m�wi Dave. - Zosta� na nas�uchu, Bud. Baterie wytrzymaj�. Lorimer obserwuje �wiate�ko Spiki lub Spiki i czego� tam jeszcze, zastanawiaj�c si�, czy kiedykolwiek potrafi to zrozumie�. Takie przej�cie do porz�dku nad czym�, co uznali za �art lub fortel p�atany im w niezmierzonej samotno�ci kosmosu. No, chocia� - je�eli tamci ulepieni s� z tej samej gliny, to ca�kiem mo�liwe. G�o�no m�wi: - "Escondita" to dziwna nazwa dla wyprawy radzieckiej. O ile pami�tam, to znaczy "ukryta" po hiszpa�sku. - Taaak... - m�wi Bud. - Poznaje ten akcent. Australijski. Mieli�my w Hickam kilku Australijczyk�w. Au-stra-lia, no, no. Czy�by wystrzelili w kosmos koedukacyjny bumerang? Dave potrz�sa g�ow�: - Nie maj� �adnych mo�liwo�ci technicznych. - Natkn�li�my si� przed chwil� na bardzo dziwne zjawisko - zamy�li� si� Lorimer. - Zaczynam �a�owa�, �e nie mo�emy nic stwierdzi� na w�asne oczy. - Czy to mo�liwe, �e si� r�bn��e�, Lorimer? - Nie. Je�eli to pa�dziernik, Ziemia jest tam gdzie powiedzia�em. W gwiazdozbiorze Panny pojawi�aby si� w�a�nie w marcu. - No, to nie ma o czym m�wi� - Dave u�miecha si� wstaj�c z fotela. - Czy�by� przespa� pi�� miesi�cy, niczym �pi�ca Kr�lewna? Czas na partyjk�, zanim we�miemy si� do �wicze�. - Chcia�bym wiedzie�, jak te cizie wygl�daj� - wzdycha Bud zamykaj�c nadajnik. - Mo�e pom�c pani w�o�y� skafander? Hej, panienko, prosz� to wci�gn��. Ciiicho, sza... S�uchasz, doktorku? - Oczywi�cie. - Lorimer wyjmuje tablice nawigacyjne. Tamci dwaj wycofuj� si� tunelem do ma�ej kabiny wypoczynkowej, nie m�wi�c ju� ani s�owa o obecno�ci obcego statku lub statk�w w s�siedztwie. Lorimer jest poruszony bardziej ni�by sobie tego �yczy� - to przez te przekl�te s�owa, kt�re, jak mu si� zdawa�o, us�ysza�. Mecz�ca pora �wicze� gimnastycznych nadchodzi i mija. Obiad. Podgrzewaj� pojemniki tylko ledwo, ledwo, �eby oszcz�dza� baterie. Znowu kurcze po kr�lewsku. Bud polewa swoje ketchupem i przerywa zwyk�� cisze zabawn� anegdot� o pewnej Australijce, kt�r� opowiada, skrupulatnie przestrzegaj�c niepisanego kodeksu wys�awiania si�, jaki panuje na pok�adzie "Sunbirda". Po obiedzie Dave przechodzi do kabiny sterowniczej. Bud i Lorimer kontynuuj� swoje obecne zadanie, polegaj�ce na sprawdzaniu skafandr�w i wyposa�enia niezb�dnego przy naprawie zewn�trznych uszkodze� statku, do kt�rej maj� si� zabra�, gdy tylko zmaleje nat�enie promieniowania. W�a�nie ko�cz� pakowa� sprz�t, kiedy Dave ich wo�a. Wychodz�c z tunelu Lorimer s�yszy dziewcz�cy g�os: - ...rejs dinko. Co powiedzia�a Lorna? Tu "Gloria", odbi�r. Lorimer w��cza DWSC i zaczyna przeszukiwa� kolejne sektory. - Albo s� dok�adnie za nami, albo w sektorze przys�onecznym - melduje po chwili. - Nie mog� ich wy�owi�. Naraz z g�o�nika wydobywa si� jaki� s�aby g�os. - To mo�e by� ich kontrola naziemna - m�wi Dave-Jaka jest strefa s�yszalno�ci, doktorze? - Sto pi��dziesi�t stopni; + P�nocno-zachodnia Syberia, Japonia, Australia. - M�wi�em, �e szlag trafi� daleki zasi�g. - Bud ostro�nie uruchamia mechanizm anteny. - Zaraz, chwileczk�. Szkielet jest pogi�ty, ot co. - Nie po�am go - ostrzega Dave wiedz�c, �e Bud go nie po�amie. Trzaski gin� i zn�w wracaj�. - S�uchajcie, to si� przydaje - konstatuje Bud. - Mo�emy si� do nich dostroi�. Wysoki sopran m�wi nagle: - ...chyba poza wasz� orbit�. Spr�buj ko�o beta Aries. - Jeszcze jedna cizia. Mamy je - stwierdza Bud rado�nie. - Teraz je mamy. No, ju� po k�opocie. Ta ma�pa by�a przekr�cona o sto czterdzie�ci stopni, niech j�. S�ycha� g�os pierwszej dziewczyny: - Margo, widzimy ich! Ale ten statek jest male�ki, jak oni mog� tam �y�? A mo�e to jakie� miniaturowe obce istoty? Odbi�r. - To Judy - �mieje si� Bud. Dave, ale heca, ca�y czas m�wi� po angielsku. To na pewno jaka� ONZe-towska sprawka. Dave masuje sobie �okcie, gnie d�onie, zastanawia si�. Czekaj�. Lorimer odmierza w my�li sto czterdzie�ci dziewi�� stopni od gamma Pisces. Po trzynastu minutach g�os z Ziemi m�wi: - Judy, zawo�aj ca�� za�og�, dobrze? Chcemy wam wszystkim pu�ci� nagran� rozmow�. Za dwie minuty. A tymczasem Zebra chce przekaza� Connie, �e dziecko czuje si� doskonale. I mamy now� krow�. - Szyfr - odzywa si� Dave. Ziemia odtwarza nagranie. Trzech m�czyzn ponownie s�ucha jak Dave w�r�d trzask�w wy�adowa� s�onecznych wzywa Houston. D�wi�k staje si� nagle bardzo wyra�ny, a potem kobiecy g�os m�wi, �e inny statek, "Gloria", jest za nimi, ale bli�ej S�o�ca i na tym transmisja si� urywa. - Sprawdzili�my w archiwum - podejmuje g�os z Ziemi. - W pierwszym locie programu "Sunbird" bra� udzia� niejaki major Norman Davis. Major to by� stopie� wojskowy. S�yszeli�cie, jak m�wi� "doktorze"? Na pok�adzie znajdowa� si� te� doktor nauk �cis�ych, Orren Lorimer. Trzecim cz�onkiem za�ogi by� kapitan - to inny stopie� - Bernhard Geirr. By�o ich tylko trzech, oczywi�cie sami m�czy�ni. Mieli prymitywny silnik odrzutowy i niezbyt du�e zapasy paliwa. Chodzi o to, �e pierwsza misja "Sunbird" zagin�a w kosmosie. W og�le nie wr�cili z drugiej strony S�o�ca. To by�o mniej wi�cej wtedy, kiedy nast�pi�y pierwsze silne wybuchy. Jan uwa�a, �e musieli si� znale�� w pobli�u jednego z nich. S�yszeli�cie zreszt�, jak m�wi�, �e zostali uszkodzeni. Dave chrz�ka. Lorimer walczy z ogarniaj�cym podnieceniem, kt�re objawia si� gwa�townym �ciskaniem w do�ku. - Albo s� tym, kim m�wi�, albo to duchy lub obce istoty udaj�ce ludzi. Jan przypuszcza, �e energia wyzwolona w superwybuchu mog�a spowodowa� lokalne zak��cenie wymiaru czasu. A czy wy zauwa�yli�cie co� istotnego, chodzi mi o konkrety? Czwarty wymiar... nigdy nie wr�cili... Lorimer koncentruje si� na realnym widoku dw�ch brodatych, nieruchomych twarzy przed nim, nie chce przyj�� do wiadomo�ci s��w, kt�re, jak mu si� zdawa�o, s�ysza�: "Przed rokiem dwutysi�cznym". J�zyk, my�li. J�zyk musia�by si� zmieni�. Samopoczucie nieco mu si� poprawia, G��boki baryton pyta: "Margo?" - W "Sunbirdzie" oczy staj� si� czujne. - ... jak ten olbrzymi pi��dziesi�t lat temu. - M�czyzna m�wi z tym samym akcentem. - Naprawd� mieli�my szcz�cie, �e byli�my tam w�a�nie wtedy, kiedy nast�pi�. Najciekawsze jest to, �e uda�o nam si� potwierdzi� istnienie zaburze� grawitacyjnych o charakterze okresowym, nie falowym. Bardzo gwa�towne, troch� nas wytrz�s�o. W takich miejscach wytwarza si� wtedy monstrualne ci�nienie. Wydaje si� nam, �e teoria France o przechodzeniu naszego systemu przez r�j ma�ych czarnych dziur jest s�uszna - oby�my tylko w �adn� z nich nie wpadli. - France? - mruczy Bud. Dave spogl�da na niego zamy�lonym wzrokiem. - Trudno jest sobie wyobrazi�, �e co� zosta�o przesuni�te w czasie. Ale oni s� tutaj, kimkolwiek by byli, s� tu, oddaleni od nas o ponad osiemset tysi�cy ki i p�dz� w stron� Aldebarana. Jak m�wi�a Lorna, b�dzie im ci�ko dotrze� na Ziemie, chyba �e maj� ogromne zapasy mocy. Czy mamy si� z nimi porozumie�? Odbi�r. Aha, cudownie z t� krow�. Zn�w odbi�r. - Czarne dziury. - Bud wydaje cichy gwizd. - To co� dla ciebie, doktorku. Wpadli�my w czarn� dziur�? - Nie wpadli�my, bo ju� by nas tu nie by�o. -Je�eli w og�le tu jeste�my, dodaje w my�li Lorimer. R�j ma�ych, czarnych dziur... Co si� dzieje, gdy fragmenty ca�kowicie zag�szczonej materii zbli�aj� si� do siebie lub zderzaj�, na przyk�ad w fotosferze gwiazdy? Zaburzenia w czasie? Dajmy temu spok�j. G�o�no m�wi.: - Dave, mo�e rzeczywi�cie co� w tym jest. Dave nie odpowiada. Mijaj� minuty. W ko�cu g�os z Ziemi powraca i oznajmia, �e spr�buje po��czy� si� z nieznajomymi na ich w�asnej cz�stotliwo�ci. Bud zerka na Dave'a i dostraja odbiornik. - Wzywam "Sunbird Jeden" - dziewczyna m�wi wolno, przez nos. - Centrala Luna wzywa majora Normana Davisa na "Sunbird Jeden". Z�apali�my wasz� rozmow� z naszym statkiem "Escondita". Intryguje nas bardzo kim jeste�cie i sk�d si� tu wzi�li�cie. Je�eli rzeczywi�cie znajdujecie si� na pok�adzie statku "Sunbird Jeden" to wydaje nam si�, �e w trakcie przechodzenia przez wybuch s�oneczny musieli�cie zosta� przerzuceni w czasie. - Niekt�re s�owa wymawia z wyra�nym gwarowym akcentem. - Nasz statek "Gloria" znajduje si� niedaleko was, widz� was na radarze. S�dzimy, �e macie powa�ne k�opoty z kursem, poniewa� powiedzieli�cie Lornie, �e lecicie na Ziemie i �e waszym zdaniem mamy teraz pa�dziernik z Ziemi� w Rybach. Jest marzec, a nie pa�dziernik, powtarzam, jest pi�tnasty marca, czas ziemski godzina dwudziesta zero, zero... Powinni�cie widzie� Ziemie, tu� obok Spiki w Pannie. Powiedzieli�cie, �e wasz iluminator jest uszkodzony. Czy nie mo�ecie wyj�� na zewn�trz i rozejrze� si�? Uwa�amy, �e musicie dokona� powa�nej korektury lotu. Czy starczy wam paliwa? Czy mo�emy wam jako� pom�c? S�uchamy na tej cz�stotliwo�ci. Luna wzywa "Sunbird Jeden", "Sunbird Jeden" odezwij si�. Na pok�adzie "Sunbirda" nikt nie robi najmniejszego ruchu. Lorimer walczy z nudno�ciami. Nigdy nie wr�cili... Przerzuceni w czasie... Fala wspomnie�, kt�re nauczy� si� t�umi�, nachodzi go teraz w tej przed�u�aj�cej si� ciszy. - Nie odpowiesz im? - Nie b�d� g�upi - odpowiada Dave. - Dave, sto czterdzie�ci dziewi�� stopni to r�nica miedzy Gamma Pisces a Spik�. Ta transmisja p�ynie z kierunku, w kt�rym wed�ug nich znajduje si� Ziemia. - R�bn��e� si�. - Nie r�bn��em si�. Widocznie musi by� marzec. Dave mruga, jakby przed oczami lata�a mu mucha. Po pi�tnastu minutach g�os z Luny powtarza wszystko jeszcze raz, ko�cz�c: "Prosz�, odezwijcie si�". - To nie ta�ma - Bud odwija gum� do �ucia dodaj�c opakowanie do zgrabnego stosiku za �yroskopami. Lorimerowi cierpnie sk�ra, gdy wpatruje si� w zagadkowe �wiate�ko Spiki. Spika plus Ziemia? Ogarnia go zw�tpienie, przez g�ow� przelatuje mu bolesny konglomerat g�os�w i twarzy, s�yszy skwierczenie sma�onego bekonu, zgrzyt ojcowskiego fotela na k�kach, widzi kred� na zalanej s�o�cem tablicy, go�e nogi Ginny na kwiecistej kanapie, Jenny i Penny biegn�ce zbyt blisko kosiarki. Dziewcz�ta na pewno przez ten czas jeszcze podros�y, Jenny ju� jest prawie tak wysoka jak matka. Jego ojciec mieszka z Amy, zdecydowany �y� dop�ki syn nie wr�ci do domu. Kiedy wr�c� do domu. Ob��d, Dave ma racje, to musi by� jaki� dowcip, jaki� idiotyczny dowcip. J�zyk. Po up�ywie nast�pnych pi�tnastu minut wyra�ny, przej�ty g�os kobiecy powtarza wszystko jeszcze raz z wi�kszym naciskiem. Dave ma na twarzy lekki grymas, jak cz�owiek s�uchaj�cy n�dznej audycji sportowej. Lorimer ma wra�enie, �e Dave zaraz przekr�ci wy��cznik i zaproponuje szklaneczk� ginu, Chcia�by, �eby tak si� sta�o. G�os m�wi, �e przejdzie na inn� cz�stotliwo��. Bud ponownie dostraja, spokojnie �uj�c gum�. Tym razem kobieta zacina si� przy niekt�rych s�owach. Jest znu�ona. Zn�w czekaj�, mija godzina. Lorimer koncentruje si� na jasnej plamie Spiki na wprost niego. Bud nuci kilka takt�w piosenki "��te wst��eczki" i na nowo pogr��a si� w ciszy. - Dave - m�wi w ko�cu Lorimer - nasza antena wycelowana jest w Spike. Nie obchodzi mnie, czy s�dzisz, �e strzeli�em byka, ale je�eli Ziemia jest tam, musimy zmieni� kurs. Sp�jrz, to mo�e by� podw�jne �r�d�o �wiat�a. Musimy to sprawdzi�. Dave nie odpowiada. Bud r�wnie� nic nie m�wi, ale jego oczy w�druj� od bocznego iluminatora do pulpitu sterowniczego i z powrotem. W rogu pulpitu przyczepione jest kolorowe zdj�cie jego �ony, Patty: wysoka, rozchichotana, rudow�osa kokietka. Od czasu do czasu Lorimer ma zwi�zane z ni� fantazje erotyczne. Ale ten g�os ma�ej dziewczynki... I taka wysoka... Bywa, �e m�czy�ni niscy uganiaj� si� za wysokimi kobietami, ale zdaniem Lorimera �wiadczy to o braku godno�ci. Ginny jest o cal ni�sza od niego. Jednak�e ich c�rki b�d� wy�sze. Ginny upar�a si�, �eby zaj�� w ci��e przed jego odlotem, chocia� wiedzia�a, �e zostanie sama. Mo�e... mo�e ch�opiec, syn - do��. Trzeba my�le� o czym� innym. Bud... Czy Bud kocha Patty? Kto wie? On, Lorimer kocha Ginny. Z odleg�o�ci siedemdziesi�ciu milion�w mil... - Judy? - odzywa si� Centrala Luna, czy ktokolwiek to jest. - Nie odpowiadaj�. Chcesz spr�bowa�? Ale pos�uchaj, mamy pewn� koncepcje. Je�eli ci ludzie naprawd� pochodz� z przesz�o�ci, to musi by� dla nich bardzo ci�kie prze�ycie. Mo�e w�a�nie u�wiadamiaj� sobie, �e ju� nigdy nie zobacz� swojego �wiata. Myda m�wi, �e oni mieli �ony i dzieci, b�d� za nimi z pewno�ci� okropnie t�skni�. Dla nas to jest podniecaj�ce, ale dla nich to mo�e by� straszne. Mog� by� zbyt wstrz��ni�ci, �eby odpowiedzie�, mog� by� przera�eni albo my�le�, �e jeste�my obcymi istotami z kosmosu lub nawet jak�� halucynacj�. Rozumiesz? Pi�� sekund p�niej dziewczyna z pobliskiego statku odpowiada: - Da, Margo, bierzemy to pod uwag�. Dinko. Halo, "Sunbird"? Majorze Davis czy pan mnie s�yszy? - M�wi Judy Paris ze statku "Gloria", jeste�my zaledwie oko�o miliona ki od was, widzimy was na ekranie. - Ma m�ody i podniecony g�os. - Centrala Luna usi�uje si� z wami porozumie�, wydaje nam si�, �e macie k�opoty i chcemy wam pom�c. Nie b�jcie si�, prosz�, jeste�my lud�mi, tak jak i wy. S�dzimy, �e je�eli waszym celem jest Ziemia, to bardzo zeszli�cie z kursu. Czy macie k�opoty? Mo�emy wam jako� pom�c. Je�eli wasze radio nie dzia�a, spr�bujcie da� nam jaki� sygna�. Znacie starko Morse'a? Wkr�tce stracimy was z ekranu, naprawd� si� o was martwimy. Odpowiedzcie co� prosz�, je�eli tylko mo�ecie. "Sunbird" odezwij si�! Dave siedzi nieruchomo. Bud patrzy na niego, na boczny iluminator, przenosi pusty wzrok na g�o�nik - twarz ma bez wyrazu. Lorimer wyczerpa� ju� swoje zapasy zdziwienia, teraz chce tylko odpowiedzie� g�osem. M�g�by spr�bowa� prymitywnej sygnalizacji impulsowej, ale co potem, je�eli tamci dwaj s� przeciwni? Dziewcz�cy g�os z uporem pr�buje raz jeszcze. W ko�cu m�wi: - Margo, milcz� jak zakl�ci. Mo�e nie �yj�? Moim zdaniem to jakie� obce istoty. Czy� nie ma racji, my�li Lorimer. Centrala Luna odzywa si� teraz innym, starszym g�osem: - Judy, tu Myda. Co� jeszcze przysz�o mi do g�owy. Ci ludzie mieli bardzo sztywn� hierarchie s�u�bow�. Pami�tasz lekcje historii, ka�dy mia� swoje wyznaczone miejsce, kt�rego musia� si� trzyma�. Zauwa�y�a�, �e major Davis powtarza�, �e jest dow�dc�. To si� nazywa autorytarna struktura spo�eczna, jeden rozkazywa�, a inni robili, co im kazano, nie bardzo wiemy dlaczego. Mo�e ze strachu. W ka�dym razie, je�eli teraz ten rozkazodawca jest w szoku albo wpad� w panik�, inni mog� nie m�c odpowiedzie�, dop�ki ten Davis im nie pozwoli. Jezu Chryste, my�li Lorimer. Panie Jezu Chryste w kolorze. To wyra�enie jego ojca na rzeczy, kt�rych si� nie da wyrazi�. Dave i Bud siedz� bez ruchu. - To bardzo dziwne - m�wi g�os Judy. - Ale czy nie orientuj� si�, �e lec� z�ym kursem? To znaczy, czy ten rozkazodawca mo�e ich zmusi�, �eby wylecieli poza uk�ad s�oneczny? Tak si� dzieje, my�li Lorimer, tak si� w�a�nie dzieje. Musze z tym sko�czy�. Musze co� zrobi� zanim nas zgubi. Majaczy mu si� rozpaczliwa scena buntu przeciw Dave'owi i Budowi. Najpierw trzeba spr�bowa� perswazji. W�a�nie kiedy otwiera usta widzi, jak Bud porusza si� lekko i z bezgraniczn� wdzi�czno�ci� s�yszy jego s�owa: - Dave, a co by� na to powiedzia�, �eby�my si� przekonali na w�asne oczy? Jedno ma�e pierdniecie silnika nie zrobi nam wielkiej r�nicy. Dave odwraca g�ow� o jeden lub dwa stopnie. - A mo�e mam wyj�� na zewn�trz i rozejrze� si�, jak radzi�a ta cizia? - g�os Buda jest �agodny. Po d�u�szej chwili Dave m�wi beznami�tnie: - W porz�dku... Zmiana po�o�enia. Podnosi wolno r�k�, jakby mu ci��y�a i zaczyna metodycznie nastawia� warto�ci wsp�rz�dnych do przeprowadzenia manewru obr�cenia statku nieuszkodzonym iluminatorem na wprost Spiki. Dlaczego ja nie mog�em tego zrobi�, zapytuje si� w duchu po raz tysi�czny Lorimer, obserwuj�c znajome czynno�ci proceduralne. I po raz tysi�czny jest dziwnie poruszony sprawno�ci� koleg�w. Oni naprawd� nale�� do tych autentycznych, tych typu alfa. Zawsze dzia�aj� zgodnie. Przypomina sobie respekt, jaki z pocz�tku odczuwa� przed g�upawymi osi�kami ze szkolnej dru�yny pi�ki no�nej. - Gotowe Dave, je�eli tylko aparatura jest w porz�dku. Dave w��cza zap�on, nastawia komputer na w�a�ciwy czas. Kad�ub dygocze. Kabina obraca si� i jasny punkt Spiki sunie w przeciwnym kierunku do poprzedniego iluminatora, gdzie ukazuje si� na tle odbitych w szybie reflektor�w z ty�u. Kiedy gwiazda pojawia si� w przezroczystym iluminatorze, Lorimer mo�e dok�adnie przyjrze� si� jej towarzyszce. Podw�jne �wiat�o nieruchomieje - dobra robota. Podaje Budowi teleskop. - Ta na lewo. Bud patrzy. - Tak, to ona. Hej, Dave, popatrz na to! Wk�ada mu teleskop do r�ki. Dave wolno podnosi go do oczu i patrzy. Lorimer s�yszy jego oddech. Nagle Dave chwyta mikrofon: - Houston! - m�wi zachrypni�tym g�osem. - "Sunbird" wzywa Houston, "Sunbird" do Houston, Houston, odezwij si�.! W cisze, wdziera si� trzask g�o�nika i s�owa: - W��czyli silniki - czekaj, m�wi� co�! - G�o�nik milknie. W kabinie "Sunbirda" nikt nic nie m�wi. Lorimer wpatruje si� w bli�niacze gwiazdy przed nimi, wok� w miar� up�ywu czasu przemieszcza si� niepoj�ta rzeczywisto��. Odbita w szybie twarz Buda spogl�da w d�, nie ma ju� w niej u�miechu. Broda Dave'a wolno si� porusza, Lorimer u�wiadamia sobie, �e Dave si� modli. Z ca�ej za�ogi jedynie Dave jest g��boko religijny, przed niedzielnymi posi�kami odprawia kr�tk�, uroczyst� modlitw�. Lorimer czuje, jak wzbiera w nim olbrzymie wsp�czucie. Dave jest tak szczerze oddany rodzinie i swoim czterem synom, zawsze bardzo przejmowa� si� ich nauk�, zabiera� ich na polowanie, na ryby, na wycieczki. A jego �ona Doris, taka pe�na energii i s�odyczy, je�dzi�a razem z nimi, gotowa�a i dba�a o wszystkich. Kiedy Ginny by�a chora, odwozi�a do szko�y Jenny i Penny. Dobrzy ludzie, do szpiku ko�ci... To nie mo�e by� prawda, my�li, za chwile us�yszy g�os Packarda, teraz mamy ju� dobrze nastawion� anten�. Sze�� minut. To wszystko minie. Przed rokiem dwutysi�cznym - do��, j�zyk by si� zmieni�. My�li o Doris... Promieniuje ciep�em �ywi�c swoich pi�ciu m�czyzn - kobiety, kt�re maj� syn�w s� inne. Ale Ginny, jego ukochana kobieta, jego �ona, jego c�rki - mo�e s� ju� babkami? Albo dawno nie �yj� i obr�ci�y si� w proch? Stop, nie wolno o tym my�le�. Dave nadal si� modli... Kto wie, co Bud i Dave czuj� naprawde? Dave j�kn��... Dwana�cie minut, musi si� uda�. Automat dostrajaj�cy zatrzyma� si�, nie, rusza. Trzyna�cie. To jaki� ob��d, sen. Trzyna�cie i p�... Czterna�cie. G�o�nik szumi i trzeszczy pustk�. Pi�tna�cie. Sen... A mo�e te kobiety wyczekuj�, �eby�my sami si� mogli przekona�? Szesna�cie... Przy dwudziestej minucie Dave robi ruch r�k�, ale wstrzymuje si�. P�yn� sekundy, z pustki kosmicznej dolatuj� trzaski. Zbli�a si� p� godziny. - Wzywam majora Davisa na statku "Sunbird". - To m�wi starsza z kobiet, ma �agodny, spokojny g�os. - Tu Centrala Luna. Naszym zadaniem jest organizacja i obs�uga lot�w kosmicznych. Z przykro�ci� musimy was poinformowa�, �e nie ma ju� centrum kosmicznego w Houston. Houston przesta�o istnie� odk�d baz�. wahad�owc�w przeniesiono do White Sands, ponad dwie�cie lat temu. M�zg Lorimera pogr��a si� w ch�odne, przy�mione �wiat�o, kt�re izoluje go od rzeczywisto�ci. Stan ten utrzyma si� jeszcze przez d�u�szy czas. Kobieta wyja�nia wszystko jeszcze raz, ofiarowuje pomoc, pyta, czy nie s� ranni. M�wi mile i rzeczowo. Dave nadal siedzi nieruchomo patrz�c na Ziemie. Bud wk�ada mu do r�ki mikrofon. - Odpowiedz im, Dave. Dave patrzy na mikrofon, bierze g��boki oddech, przyciska guzik nadajnika. - "Sunbird" do Kontroli Luna - m�wi ca�kiem normalnym g�osem. (Centrali, my�li Lorimer). -Potwierdzamy odbi�r. Naszemu �yciu nic nie grozi. Przyjmujemy wasz� propozycje zmiany kursu i zaczynamy dokonywa� przelicze�. Ch�tnie skorzystamy z pomocy waszego komputera. Prosimy o podanie parametr�w naszej obecnej pozycji, pomo�e nam to zorientowa� si� w sytuacji. Aha, ograniczamy czas naszych transmisji dop�ki nie sprawdzimy stanu naszych baterii. Tu "Sunbird", sko�czy�em. I tak si� to zacz�o. Lorimer odrywa si� od chwil, kt�re mia�y miejsce rok, a w�a�ciwie trzysta lat temu i zn�w wraca na pok�ad "Glorii", gdzie sam obserwuje i jest obserwowany. Wci�� czuje si� lekko i rado�nie, poczucie zagro�enia czaj�ce si� gdzie� pod sk�r� nie wzrasta. Ale jest tak cicho. Wydaje mu si�, �e ju� od dawna nie s�ysza� �adnych g�os�w. Czy jednak rzeczywi�cie od dawna? Mo�e narkotyk parali�uje jego poczucie czasu, mo�e trwa to tylko kilka minut. - Oddawa�em si� wspomnieniom - m�wi do kobiety o imieniu Connie, chc�c, �eby si� odezwa�a. Kobieta kiwa g�ow�: - Z pewno�ci� ma pan co wspomina� - och, przepraszam, nie powinnam by�a tego m�wi� - jej oczy wyra�aj� szczere wsp�czucie. - Nic nie szkodzi. Wszystko wydaje si� teraz snem, jego utracony �wiat i ten inny �wiat tutaj, kt�ry dopiero teraz wyra�nie widzi. - Musimy sprawia� na was wra�enie bardzo dziwnych stwor�w. - Staramy si�. was zrozumie� - odpowiada kobieta. - Tak to jest z histori�. Uczymy si� o wydarzeniach, ale tak naprawd� nie wiemy, jacy ludzie wtedy byli i co czuli. Mamy nadzieje, �e nam powiecie. Narkotyk, my�li Lorimer, oto czego pr�buj�. Powiedzie� im... jak to mo�liwe? Czy dinozaur m�g�by opowiedzie�, jak to by�o? Przed oczami przesuwa mu si�. film z�o�ony g��wnie z przypadkowych uj�� parkingu przed Centrum Kontroli Lot�w i zdj�� ��tego telefonu Ginny stoj�cego w kuchni przy mizernych li�ciach winoro�li... Kobiety i winoro�l... Z rozmy�la� wyrywa go wybuch �miechu. Dochodzi z kabiny, kt�r� nazywaj� sal� gimnastyczn�. Bud i inni musz� najwidoczniej gra� tam w pi�k�. Doskona�y pomys�, naprawd�., zaduma� si�.: wykorzysta� si�� mi�ni podczas d�ugich, niezbyt mecz�cych �wicze�. Dlatego s� w tak dobrej formie. Sala gimnastyczna to olbrzymi b�ben, kt�ry podczas biegania lub peda�owania po �cianach obraca si� uruchamiaj�c system przek�adni, a ten z kolei miedzy innymi wprawia w ruch obrotowy b�bny sypialniane. Prawdziwy Woolagong... Bud i Dave zwykle �wicz� razem drapi�c si� po obracaj�cych �cianach niczym wielkie, jasnow�ose ma�py. Lorimer woli spokojny rytm kobiet, a jazda na ich rowerze bardzo mu odpowiada. Najcz�ciej �wiczy z Connie, kt�ra jest ma�om�wna, i z jedn� lub drug� Judy, kt�re s� gadatliwe. Ale teraz nikt si� nie odzywa. Lorimer rozgl�da si� niespokojnie po du�ym cylindrze kabiny, widzi Dave'a i Lady Blue przy przednim oknie. Za nimi stoi Judy Dakar i cho� raz nic nie m�wi. Na pewno patrz� na Ziemie, kt�ra od kilku tygodni stanowi pi�kn�, powi�kszaj�c� si� tarcze. Broda Dave'a porusza si�, co znaczy, �e Dave zn�w odmawia modlitw�. Robi to ostatnio cz�sto, nie ostentacyjnie lecz bezsprzecznie tak szczerze, �e Lorimer, kt�ry jest ateist�, mo�e mu tylko wsp�czu�. Obie Judy zapyta�y naturalnie Dave'a, co tak szepce. Kiedy Dave zrozumia�, �e nie maj� poj�cia, co to jest modlitwa i �e nigdy w �yciu nie widzia�y Biblii, zapad�a przygn�biaj�ca cisza. - A wiec stracili�cie wiar� - powiedzia� w ko�cu. - Nic podobnego, mamy wiar� - zaprotestowa�a Judy. - Mo�na spyta� w co wierzycie? - W siebie, oczywi�cie - odpar�a. - M�oda damo, gdyby� by�a moj� c�rk�, sprawi�bym ci t�gie lanie - rzek� Dave bynajmniej nie �artuj�c. Wi�cej tego tematu nie poruszano. Jak on znakomicie przyszed� do siebie po otrz��nieciu si� z pierwszego szoku. Niez�omna wiara, typ partiarchy, cz�owiekowi jest to potrzebne. Dave czerpie z tego si��, a my na nim polegamy Mo�e przyw�dcy musz� opiera� si� na wierze. Dave by� wspania�y: pogodny, spokojny, nieugi�ty; cierpliwie rozwi�zywa� wszelkie mo�liwe warianty, podejmowa� decyzje w przypadku nieuniknionych rozbie�no�ci w okre�leniu pozycji tak pewnie i g�adko, jak by on, Lorimer, nigdy nie potrafi�. Powracaj� wspomnienia: zn�w jest na pok�adzie "Sunbirda", z piek�cymi ze zm�czenia oczami s�ucha paplaniny kobiet i zwi�z�ych odpowiedzi Dave'a. Bo�e, ale� one paplaj�. Ale wyniki ich oblicze� s� w porz�dku. Lorimer z�yma si� r�wnie� na wykr�ty Dave'a, na jego niech�� do podania dok�adnej si�y ci�gu i zapas�w paliwa. Dave ca�y czas ukrywa cze�� rezerw zmuszaj�c Lorimera do kolejnych oblicze�. Lecz nawet te rezerwy niewiele im pomog�, wkr�tce staje si� jasne, �e ich sytuacja jest nieweso�a. Przy swoim nast�pnym okr��eniu Ziemia przejdzie zbyt daleko od nich, a brakuje im przyspieszenia, �eby j� dogoni� zanim przetn� jej orbit�. Mogliby przeprowadzi� manewr hamowania, mogliby zmniejszy� szybko�� do tego stopnia, �eby przy nast�pnym okr��eniu Ziemia dogoni�a ich, ale trwa�oby to o rok d�u�ej i rezerwy �rodk�w niezb�dnych do �ycia dawno by si�. wyczerpa�y. Lorimerowi ci�nie si� do g�owy gorzkie pytanie, czy starczy�oby ich dla jednego cz�owieka, ale odsuwa je od siebie - to sprawa Dave'a. Jest jeszcze jedna, ostateczna mo�liwo��: za trzy miesi�ce do ich trajektorii zbli�y si� Wenus, zakr�caj�c wok� niej mog� uzyska� dodatkowe przyspieszenie. Zabieraj� si� do opracowania tego projektu. Tymczasem Ziemia ci�gle si� od nich oddala, podobnie jak "Gloria", kt�ra zbli�a si� do S�o�ca. Wy�awiaj� j� i gubi� w�r�d akompaniamentu trzasku zak��ce� s�onecznych. Poznali ju� jej z