12835
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 12835 |
Rozszerzenie: |
12835 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 12835 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 12835 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
12835 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Oparski
Dogs Of War
Część I
Książę obudził się rano w doskonałym nastroju. Trochę bolała go co prawda głowa,
ale
wiedział doskonale jak temu zaradzić. Zaś zeszłonocna imprezka była naprawdę w
porządku. Kto by pomyślał, że Gubernator Rund'ijk wypije aż 5 kolejek skocza z
młotkiem i
trafi do miski a nie zwali się gdzie popadnie i będzie udawał wieloryba.
Gubernator Rund'ijk był gubernatorem miasta portowego Krakatos, leżącego na
północ od
Spekularum, dzień drogi konno traktem. Rzeka Karameikos łączyła oba miasta i
była na tyle
szeroka, że statki morskie mogły swobodnie płynąć ze swoim ładunkiem
bezpośrednio do
Krakatos, bez konieczności przeładowywania towaru na barki w Spekularum, co
znacznie
ułatwiało handel. Krakatos było, nie licząc Spekularum, najbogatszą gubernią w
księstwie
Karameikos, odprowadzającą co kwartał znaczne sumy do książęcego skarbca.
Gubernator
Rund'ijk zaś był człowiekiem doskonale zdającym sobie sprawę z wygody swego
stanowiska
i nie zamierzał tego w żaden sposób zmieniać.
Sprawa, z jaką Gubernator Rund'ijk przybył poprzedniego do księcia była z jego
punktu
widzenia istotna. Z kolei z punktu widzenia księcia wizyta gubernatora była
doskonałą
okazją do urządzenia popijawy, tym bardziej, że gubernator nie przybył sam lecz
przywiózł
ze sobą także, jak on to ładnie nazwał, osoby towarzyszące. Osiem pięknych
kobiet, z
których pięć, zdaje się, spędziło noc z barbarzyńcą, jedną książę szybko
przetrenował przy
jakiejś okazji w dżakuzi, żeby księżna za bardzo się na niego nie patrzyła,
jedna opiekowała
się troskliwie gubernatorem zaś jeszcze jedna gdzieś się zawieruszyła, mniej
więcej w tym
samym momencie kiedy zniknął mag. Zjedli trochę dziczyzny, jakieś ptactwo,
bażanty czy
coś, wypili dużo skocza i ogólnie było jak należy. Grali bardowie pod czujnym
okiem
barbarzyńcy, który zawsze uważał, że do niczego się nie nadają i nie ma to jak
chór jego
ziomków po kilku głębszych. Gubernator Rund'ijk chyba nawet próbował księciu
wytłumaczyć w jakiej sprawie przybył, ale cóż... I tak Edytor wszystko na pewno
zapisał.
Książę wstał i walnął sobie skocza w charakterze klina. Zadzwonił na śniadanie,
umył się
z grubsza, ubrał i zszedł do jadalni. Rozkazał, żeby zawołać barbarzyńcę , maga
i
gubernatora, ale Bar wciąż zajmował dżakuzi a mag zamknął się w wieży i udawał,
że go
niema. Przyszedł gubernator.
- Książę - zaczął po zjedzeniu czegokolwiek - przyjechałem do księcia na
konsultacje.
Rzeka w okolicach portu w Krakatos zamula się w sposób dramatyczny, co grozi
ograniczeniem a wręcz zahamowaniem handlu. Zgodnie z księcia dyrektywami za
większość przestępstw w mieści e jest kara przymusowych robót, przy czym
priorytetem
jest, oczywiście, brukowanie ulic. Ze względu na fakt zmniejszenia się liczby
popełnianych
wykroczeń plan kwartalny leży. Idąc dalej, celem poprawy istniejącego stanu,
chciałbym
wprowadzić kilka nowych, echem, przestępstw.
Pomyślałem najpierw o jakichś sankcjach za uprawianie seksu w miejscach
publicznych
ale po zasięgnięciu języka doszedłem do wniosku, że ludziom coś się przecież od
życia
należy. No i nie wiem. Czy wymalować na bruku przejścia dla pieszych i karać za
przechodzenie w innych miejscach, albo może wyznaczyć specjalne miejsca do
parkowania
wozów i karać za stawanie ich gdzie indziej. Czy też może wprowadzić roboty
obowiązkowe, powiedzmy dzień w tygodniu, ku chwale księcia. Albo może książę
wypożyczyłby mi trochę swoich przestępców, aby wykonali to odmulenie, chociaż
nie
sądzę, żeby książę sam miał nadmiar robotników przymusowych. Uważam, że w takich
kwestiach należy się z księciem konsultować, żeby wszystko było w porządku.
Drzwi otworzyły się z hukiem i stanął w nich Bar. Gęba mu się uśmiechnęła na
widok
zastawionego stołu. Wziął sobie dwie tace z kanapkami, dzbanek z piwem, usiadł
aż
wszystko się zatrzęsło i zaczął jeść. Gubernator spojrzał zafascynowany. Wtedy
wszedł
Edytor.
- Książę - powiedział do księcia - przybył posłaniec z Krakatos. Podobno w nocy
wystąpiły
tam jakieś kłopoty.
Wszedł posłaniec, wyraźnie zmęczony całonocną jazdą.
- Panie - skłonił się - w mieście wybuchły zamieszki.
Popatrzył na Gubernatora Rund'ijka, który odwrócił się gwałtownie.
- Co?
- Bunt! Kiedy tylko pan gubernator wyjechał, wieczorem, wybuchły walki. Gwardia
gubernatorska zbuntowała się. Kapitan Gruber przejął komendę i zajął pałac.
Żołnierze
rozbiegli się po mieście i zaczęli grabić. Uciekłem, na rozkaz pana gubernatora
małżonki,
zanim ją internowali. Słyszałem, że za wszystkim stoi pana syn. Takie plotki
opowiadali
strażnicy przy bramie, to znaczy gwardziści, którzy zajęli ich miejsce.
Przemknąłem się i
udało mi się wyjechać. Słyszałem też jak mówili nazwisko Quantasa.
- Quantas? Ten mag? Nie mogę uwierzyć. Ale powinienem był wyczuć, że coś z nim
nie
tak, kiedy zaczął kumać się z moim synem. Tego zawsze ciągnęło do magii,
najlepiej jak
najciemniejszej. Pies. Ugościłem go we własnym pałacu a ten tak mi się odpłaca.
Książę! Tak
jawny bunt nikomu nie może ujść na sucho. Muszę natychmiast wracać do Krakatos,
gorzej,
że moja przyboczna gwardia też obróciła się przeciwko mnie. Jak to możliwe?
Mogłem za
nich ręczyć i polegać na nich. Gruber? Przecież był taki lojalny. Nawet chciał
ze mną tutaj
jechać, alem go zostawił, aby pilnował porządku. Zamiast niego wziąłem jego
zastępcę
Arestesa, chociaż Gruber nalegał. Gdzie jest Arestes? I moi strażnicy? Ale w
dziesięciu...
- Co się stało z pozostałym wojskiem? - zapytał gubernator posłańca.
- Nie wiem, panie. Wyjechałem jak najszybciej, żeby mnie nie złapali.
- Książę - gubernator zwrócił się do Dona - sam sobie nie dam rady.
- Wyluzuj się, Rund'ijk - powiedział książę kończąc przełykać kanapkę. Rozparł
się
wygodniej w fotelu, nalał sobie skocza i pociągnął.
- No, - zaczął - posłuchaj mnie Rund'ijk. Niczego się nie bój, książę
wszystkiemu zaradzi.
Nikt, kto księciu podskoczył nie żył potem zbyt długo, w zasadzie najczęściej
żył potem
bardzo krótko. Chyba, że okazał się być przydatny. Więc poradzimy sobie i tym
razem. A
tymczasem, sadzę, że powinieneś jeszcze dzień posiedzieć tutaj, zresztą i tak
nie masz dokąd
wracać - rechot. - Napijemy się, zabalujemy, musisz potrenować trochę picie
skocza, z takim
bandziochem powinieneś dać radę wypić więcej niż wczoraj. Weźmiemy sobie te
twoje
panny, są całkiem fajne, ale jak pobawisz się trochę z damami dworu księciunia
do dopiero
zobaczysz różnicę.
Bar skończył jeść. Rzucił pustym dzbanem po piwie w kierunku kominka i powstał.
- K-wa - stwierdził i beknął. - Idę.
Wstał i wyszedł.
- Rund'ijk - rzekł książę - Muszę załatwić parę spraw, czuj się tu dobrze ale
bez przesady,
nie jak u siebie, bo możesz poznać Wadera, co nie jest przyjemne. Jak coś
chcesz, pytaj
Edytora.
Książę podniósł się z fotela, otrzepał i poszedł. Mag, pomyślał przechodząc
przez drzwi,
gdzie jest ten chlor mag?
Don skierował kroki ku wybudowanej przez krasnoludy wieży, w której mieszkał
mag.
Wieża wyglądała klasycznie, jak dla czarownika. Książę zatrzymał się przed
drzwiami i
kilka razy uderzył w nie pięścią.
- Ross! - krzyknął - Jesteś tam? Wiesz, że mogę wywalić te drzwi i te wszystkie
iluzyjne
demony możesz sobie głęboko wsadzić. Jak tam imprezka?
Cisza.
- Ross! Wchodzę! Czyżby ci się coś stało? - krzyknął specjalnie głośno.
- Spadaj, Don.
Książę uśmiechnął się obleśnie.
- Aha, - powiedział - jak ona się nazywa? Jakoś na G?
- Czy wiesz, - książę najwyraźniej ćwiczył mówienie głośno i wyraźnie - że ten
cały mag
tak naprawdę bardzo lubi chłopców? Kiedyś zabawiał się z czterema na raz. Czy
pokazywał
ci tą komnatę na szczycie wieży, nie tą z widokiem na morze, ale tą drugą, jak
on to nazywa,
różowy salon? Nie? Ależ dlaczego?
- Don - powiedział głos ze środka - jestem zajęty.
- Ja wiem - odparł książę - a popatrz, ja nie mam nic do roboty. Więc sobie
jeszcze trochę
postoję.
- Wiesz - zaczął znowu Don - że on lubi jak mu się drażni kakałko? Tak, tak, ten
nasz Ross
to mały perwers. Co, pewnie ci opowiadał jaki jest czuły i romantyczny? - rechot
- Ja z nim
byłem na niejednej imprezce i mogę ci dokładnie powiedzieć jaki jest naprawdę.
To zbok. I
perwers. Pamiętasz Ross jak tańczyłeś goły na stole w tej karczmie w Sigil? Tej
z demonami?
I jak ten, co ma ryj jak świnia zaszedł cię od tyłu? Jak to wtedy powiedziałeś?
Demoniczna
przyjemność?
- Don - powiedział z wnętrza wieży poważny głos - S-dalaj.
- Oj, oj, oj, - zatroskał się książę - czyżby coś się nie udawało? Nie chce się
wcelować? No
jak to? Może ci w czymś pomóc? Czy masz ciągle ten taki biczyk, którym lubisz
jak się ciebie
chłoszcze po tyłku? Też jej tego nie pokazałeś? No, dlaczego. Takie ładne
wydajesz przy tym
odgłosy.
- Ignoruję cię - odparł mag. - Możesz sobie tam stać i ględzić ile chcesz.
Rzucam silence,
więc nie zmęcz sobie za bardzo strun głosowych.
- Zaraz, - przerwał mu książę - silence? Tak przy damie? A nie mówiłem, że to
perwers?
- Uzbrajam fireballe na drzwiach sypialni - ciągnął dalej ze środka Ross - więc
zastanów
się.
Książę zastanowił się.
- Czy ty mi czasem nie grozisz? - zapytał - Fireballe? Ależ mnie przeraziłeś.
Śmiertelnie.
Wiesz - przerwał dla efektu - tak sobie właśnie pomyślałem, że chyba wejdę tam
do środka i
sprawdzę czy działają. Czy czegoś jak zwykle nie spartoliłeś.
- Don - głos ze środka zmienił się nieco - daj se siana. Idź już bo mi krępujesz
kobietę.
- A więc jednak. No, no, Ross, cicha woda, jak to mówią rybacy. Właśnie, nie
wyskoczysz
może na ryby? Wiesz, skoczę tylko po wędkę i zaraz po ciebie wpadnę.
- Don!
- Dobra, dobra, się nie gorączkuj. Idę, tylko nie trzyj za mocno, bo się
zgrzejesz.
Książę odwrócił się rechocząc i przez chwilę zastanawiał się nawet, czy dla
dowcipu nie
pójść po tą wędkę, ale zrezygnował. To go różniło od barbarzyńcy, że tamten już
dawno
byłby w środku i posuwał pannę, ale on, jako książę, wolał dowcip subtelny. Tak.
Barbarzyńca czuł się grubo po zjedzeniu dwóch tac kanapek, ale wiedział, że
musiał się
najeść, bo był poprzednio głodny. Idąc do swojej komnaty doszedł do wniosku, że
powinien
trochę poćwiczyć. Przeszedł przez potężne, dębowe drzwi i od razu poczuł się
lepiej. Ściany
obwieszone były skórami i kłami potworów, które zabił. Pokryte całkowicie,
łącznie z
podłogą i sufitem. Sam zaprojektował ten wystrój i był z niego dumny. Poprawił
przepaskę
na biodrach.
Po kilku godzinach ćwiczeń, kiedy w trakcie wyskoczył jeszcze na chwilę do
dżakuzi a
potem pokazywał panienkom, że uniesie je cztery na raz a nawet pięć w tym jedną
na,
echem, wiemy na czym, Bar w końcu doszedł do wniosku, że poćwiczył. Dobra,
pomyślał,
czas teraz na imprezkę. Doszedł do wniosku, że na zamku przydałyby się jakieś
nowe
hostessy, czy damy dworu, więc postanowił powiedzieć Edytorowi, żeby załatwił,
bo robi
się już nudno.
Tymczasem skoczę do karczmy, pomyślał, zobaczymy, może tam są jakieś nowe dupy.
Ciekawe, przyszło mu jeszcze do głowy, od której otwierają karczmy. Może będą
jeszcze
zamknięte, to nawet lepiej. Sobie otworzę. A jak będą otwarte, ale będzie ch-
owo, to wtedy je
zamknę. Właśnie.
Była trzecia po południu, ale karczmy w Spekularum otwarte są non-stop, gdyż o
każdej
porze znajdą się goście, miejscowi a co lepiej przybysze, którzy chcą się napić.
W najlepszej
karczmie w mieście kwitł interes. Godzinę temu przyjechali jacyś obcy z północy,
śniadzi, w
turbanach na głowach, płacili złotem dwukrotne ceny za wszystko i to nawet nie
dlatego, że
karczmarz im tak powiedział, co zresztą zamierzał zrobić, ale sami z siebie. Co
lepsze, chyba
uważali, że robią dobry interes. Karczmarz pomyślał, że kiedy mu płacili, mógł
powiedzieć,
że dostał za mało, ale trochę go przytkało i stracił koncept. Cholera, czyżbym
wychodził z
wprawy?
Drzwi otworzyły się. Karczmarz spojrzał w ich stronę i uśmiech zamarł mu na
twarzy.
- Och, Banie, - wyszeptał - tylko nie to.
Wszedł barbarzyńca. Sam. Źle, cholera, bardzo źle. Będzie szukał rozróby. I
zrobi
demolkę. Bo miejscowi będą go unikać i pewnie zwieją a jak nie będzie miał komu
przywalić
to się wkurzy i wszystko zniszczy. K-wa.
Ach! Nagle w oczach pojawił mu się szelmowski błysk. Przecież... Spojrzał na
lewo, w
kierunku stolika stojącego w kącie.
Bar wszedł dumnym krokiem do najlepszej karczmy w mieście (do innych nie
chadzał),
stanął na środku i rozejrzał się. Miał na sobie przepaskę biodrową, niedbale
zarzucony na
plecy czarny płaszcz i miecz w pochwie przy boku. Był duży. Zarówno miecz jak i
barbarzyńca.
- K-wa - powiedział głośno - Dlaczego, k-wa, nikt mnie nie wita? Karczmarz!
- Tak, panie barbarzyńco, już lecę, już lecę - karczmarz zerwał się zza
szynkwasu.
- Tylko nie zawadź o żyrandol, jak będziesz tak leciał.
Bar rozglądał się po stolikach. K-wa, same ćwoki. Gdzie te laski, k-wa, miały
być, co to jest,
najlepsza karczma w mieście?
- Karczmarz, k-wa, co to jest? - rzucił - Same leszcze. Cioły. Ćwoki. Cioty. Ty
też,
karczmarz. K-wa, masz tu jakieś dobre dupy? Co to, k-wa, jest? Najlepsza karczma
w
mieście?
- Panie barbarzyńco - wyjąkał karczmarz - może pan usiądzie? Napije się?
- Pewnie, że się, k-wa, napiję. Dawaj piwo. Dzban.
Ludzie starali się schodzić Barowi z drogi. Bar uważnie się rozglądał.
- Panie barbarzyńco - wyszeptał karczmarz - bardzo proszę. Mam tu takich cennych
gości
z daleka, jacyś chyba szejkowie, o tam, - wskazał głową - więc jakby pan
barbarzyńca...
Bar szybko odwrócił głowę i spojrzał na stojący w kącie stolik. Zatrzymał się i
przez chwilę
uważnie się im przyglądał. A potem powiedział:
- Ty mi tu karczmarz, k-wa, nie p-dol. Dawaj ten browar, i to szybko. Do
tamtego, k-wa,
stolika.
Bar podszedł do siedzących w kącie ludzi. K-wa, co za ćwoki. Jakieś berety na
głowach.
Gdzie mają miecze? Co to k-wa? Jakieś takie krzywe.
W karczmie było cicho. Przybysze spojrzeli na zbliżającego się Bara. Było ich
pięciu,
dobrze zbudowanych, młodych ludzi. I kobieta.
Wyciągnął swojego bastarda.
- Ch-owe macie, k-wa, miecze - powiedział - rozp-lił bym was wszystkich, k-wa i
chyba to
zrobię, bo mnie wk-cie. K-wa.
I wtedy zobaczył siedzącą z tyłu, nieco w cieniu laskę.
- K-wa, młoda, choć no tu, zobaczysz jak to się naprawdę robi. Te ćwoki na pewno
mają
tak samo krzywe ch-je jak miecze. Zobacz - wyciągnął przed siebie bastarda. - To
jest, k-wa,
porządny miecz. Jak chcesz, mogę cię też nim zerżnąć.
Bar usiadł na stole. Karczmarz coś się nie pojawiał.
- Karczmarz, k-wa! - ryknął Bar - Gdzie mój browar? Albo poczekaj, k-wa. Co ty,
kultury
nie masz? Browar dla mnie i dla tej dupy.
Przybysze nie rozumieli słowa, z tego co mówił Bar. Cała sytuacja nieco ich
zdekoncentrowała, ale po pierwszym szoku dwaj siedzący z brzegu podnieśli się.
Chwycili
za rękojeście swoich mieczy. Jeden coś głośno powiedział, wyraźnie w kierunku
Bara.
- O, k-wa, stawiacie się? Sp-lajcie.
Bar zerwał się ze stolika jak błyskawica. Ciął momentalnie mężczyznę stojącego z
lewej,
ten próbował wyciągnąć miecz i zasłonić się nim, ale nie zdążył. Dostał potężne
cięcie przez
ramię aż odrzuciło go do tyłu. Drugi przybysz miał już broń w ręku. Pozostali
trzej zerwali
się tak, że przewrócił się stolik.
- Panowie, k-wa, nie macie szans - rzucił Bar szykując się do zadania ciosu. -
Mam liczebną
przewagę. Ale dam wam szansę, k-wa, bo mam dobry humor. Nie będę was otaczał.
Karczmarz, weź im to powiedz, bo te ćwoki chyba nic nie kumają.
Karczmarz chował się za kontuarem.
Barbarzyńca nie zważając na gęstniejący tłum uzbrojonych wojowników postanowił
wykończyć, tego, którego ranił. Mężczyzna z trudem starał się zatamować krew
lecącą ze
zmasakrowanego ramienia. Dostał cios w głowę zanim zdążył się zorientować i
zastawić i z
rozrąbaną czaszką zwalił się na podłogę. Kobieta zaczęła krzyczeć.
- Cicho mała, zaraz się zabawimy.
Bar szybkim ruchem ciała uniknął gradu mieczy i sam zaatakował. Ciął od góry,
tak jak
najbardziej lubił. Miecz, którym zaatakowany starał się zasłonić nie stanowił
dla
barbarzyńcy żadnej przeszkody. Przybysz zachwiał się, machnął niezgrabnie i
zanim zdołał
pomyśleć o tym, że przecież w sumie umie walczyć dość dobrze i zwykle to on
nacierał na
przeciwnika a nie odwrotnie, już nie żył a jego wnętrzności wypływały na
podłogę.
Bar zarechotał. Z obrotu machnął mieczem mierząc w przeciwnika stojącego za nim.
Potężne cięcie przecięłoby człowieka na pół, gdyby w ostatniej chwili nie
odskoczył. Wpadł
na przewrócony stół i zachwiał się; nie dlatego jednak, że uderzył w przeszkodę,
lecz z
powodu głębokiej rany biegnącej przez całą szerokość klatki piersiowej.
Barbarzyńskim
skokiem Bar ruszył w jego kierunku. I wtedy właśnie poślizgnął się na kiszce
pokonanego
wcześniej wroga. Stracił równowagę. Zamachał w powietrzu rękami i tylko lata
spędzone z
mieczem w dłoni sprawiły, że nie wypuścił oręża. Łapiąc pion oparł się lewą ręką
o ścianę
zaś prawą próbował jeszcze wykonać planowany atak, ale zamiast w przeciwnika
trafił we
własną nogę.
- K-WA! - wrzasnął Bar - Koniec, k-wa, zabawy!
Ktoś próbował trafić go od tyłu, ale broń tamtego zaplątała się w powiewający
szeroko
płaszcz barbarzyńcy. Bar ciął z furią wstającego ćwoka, który broczył krwią jak
dziewica,
która właśnie przestała być dziewicą. Z rozrąbaną klatką piersiową mężczyzna
padł na
ziemię. Dwaj pozostali atakujący go od tyłu walczyli z szybkością barbarzyńcy i
przegrywali. Bar odwrócił się skokiem. Uderzył z impetem czołgu i po dwóch
ciosach
pierwszy z napastników padł. Bar nie miał już teraz litości. Wk-ła go ta jego j-
ana noga i miał
ochotę szybko i efektownie za-bać co mu się wkoło ruszało.
Kątem oka dostrzegł, że kobieta z tyłu zaczyna uciekać. Skoczył w jej kierunku,
złapał ją
wpół, odwrócił się i zbił cios ostatniego z obcych. Trzymając dupę pod lewą
pachą zadał
szybkie i precyzyjne cięcie, atakujący go wróg zachwiał się od impetu uderzenia,
Bar
przyparł go do ściany i dwoma uderzeniami w głowę, zarąbał.
- No, - powiedział - to się nazywa imprezka.
Rozejrzał się po karczmie. Nie było nikogo. Zza szynkwasu nieśmiało wyglądał
karczmarz.
- Co jest, k-wa - ryknął Bar. - Gdzie mój browar?
Barbarzyńca chwycił dzban i go wypił.
- Dobra - stwierdził patrząc na trzymaną pod pachą kobietę - teraz cię zerżnę.
Rzucił ją na stół.
- Karczmarz! - krzyknął jeszcze - Dawaj mi jeszcze raz to samo, tylko na wynos.
Zaraz
nauczę tą dupę pewnych rzeczy, k-wa, a potem idę z nią dalej. Jakoś tu u ciebie,
k-wa, ch-
wo. Pusto, k-wa. Gdzie są goście? To jakaś ch-wa knajpa, nikt tu nie przychodzi.
Wiesz,
karczmarz, chyba ją zaraz zamkniemy.
Książę wracał właśnie z gildii morderców. Niósł flakon z nową porcją trucizny na
swój
topór, którą regularnie dostarczał mu szef gildii Skubi Du. Wprawdzie będąc
księciem, Don
zazwyczaj osobiście nie chodził do gildii, tylko Skubi Du przynosił mu to, co
potrzebował na
zamek. Ale tego dnia bolała go trochę głowa i stwierdził, że niech znają
księcia, zrobi sobie
spacer. Topór trzeba będzie naostrzyć, pomyślał, bo zanosi się jakaś rąbanina.
Robiło się ciemno. Książę przechodził akurat obok wieży Magusa, czarownika
Spekularum, kiedy usłyszał, jak ktoś go woła. Spojrzał do góry.
- Książę! - wołał Magus - Niech książę patrzy!
Magus stanął w oknie na trzecim piętrze swojej wieży, dał krok do przodu,
wyszedł na
gzyms i skoczył. Wybił się do góry, przez chwilę wisiał wyprostowany a potem
złożył się w
pół i szybko zaczął spadać. Pikować. Książę patrzył nic nie rozumiejąc a dłoń
sama spoczęła
mu na rękojeści topora. Magus zbliżał się do ziemi i kiedy wydawało się, że w
nią uderzy
nagle skręcił. Wyrównał lot do poziomu i trajektorią koszącą przemknął nad murem
otaczającym jego wieżę, poczym gładko stanął obok Dona.
Książę patrzył się na niego nic nie mówiąc.
- Książę! - powiedział Magus - dzieje się coś niezwykłego! Niech książę zobaczy
sam! W
Krakatos!
- Co? - powiedział Don - Gdzie?
- No, w Krakatos, tym mieście na północ, dzień drogi konno...
- Dobra, wiem jak tam dojechać, już mi ktoś tłumaczył. O co chodzi?
- Niech książę zobaczy sam, mam to w kuli.
- Moment - powstrzymał go książę. - Moment. K-wa, Magus, co to było?
- Co?
- Co jest, k-wa, schodów nie masz?
- A! - pojął Magus - No, mam. To taka nowa konkurencja, wie książę. Skacze się z
wieży i
kto później włączy fly'a. Muszę pokazać Rossowi, na pewno mu się spodoba.
- K-wa, Magus, na pewno. Mówisz, że kto później włączy? Może zagramy?
- Zaraz, książę, podlećmy do mnie i pokażę księciu to ścierwo nad Krakatos.
Wygląda
nieźle.
Obaj przelecieli przez okno w wieży Magusa. Czarodziej poprowadził księcia do
kuli i
wskazał na nią dłonią. Don zerknął do środka. Zobaczył miasto portowe Krakatos,
z
obronnymi murami, portem, dachami domów. Nad miastem unosiła się wirująca,
czarno-
czerwona chmura ogromnych rozmiarów. Niebieskie iskry wyładowań elektrycznych
wstrząsały nią od czasu do czasu. Chmura zdawała się falować, swym zasięgiem
pokrywała
cały gród.
- Nie wiem co to jest, książę, nie wiem co to może zrobić. Dostałem wiadomość od
mojego
kolegi, maga mieszkającego w Krakatos, tak koło trzeciej, żebym zerknął nad
miasto, bo coś
się zaczyna formować. Na początku było małe, potem zaczęło rosnąć, teraz chmura
się jakby
ustabilizowała, bo od jakiejś godziny, od kiedy wisi już nad całym miastem,
przestała się
powiększać. Niech książę poczeka, zrobię zbliżenie.
Obraz zaczął zanikać.
- Widzi książę? Coś zakłóca kontinuum. Ale to nic, niech książę zerknie tutaj.
Obraz zjechał niżej, nad same dachy budynków.
- Tu.
Na rynku stała postać. Dwa metry wysokości, duże, czerwone oczy zajmowały
większą
część głowy, która poza nimi nie miała żadnych rysów twarzy. Postać ubrana była
w długi,
czarny płaszcz. Spoglądała do góry.
- Ultroloth, książę. Stoi tak od godziny. I patrzy.
Obraz w kuli zniknął.
Był środek nocy kiedy Don van Powerman z wędką przerzuconą przez ramię stanął
pod
drzwiami do wieży maga. Uśmiechając się lubieżnie podniósł dłoń i kilkakrotnie
mocno
uderzył. Zadudniło. Książę stał cierpliwie. Cofnął się dwa kroki i spojrzał do
góry. A potem
zapukał ponownie.
- Ross! - krzyknął - Śpisz?
Cisza.
- Ross!
Z wnętrza wieży dobiegło lekkie poruszenie.
- Ross! To ty?
Ktoś szurając nogami powoli podszedł do drzwi.
- Ross! - krzyknął jaszcze raz książę, dla pewności.
Zza drzwi odezwał się zmęczony głos.
- Wierzyć mi się nie chce, że to ty, Don. Czego chcesz?
- Wiesz, korzystając z chwili czasu, doszedłem do wniosku, że można by wyskoczyć
na
ryby. Akurat nic się nie dzieje, jutro jedziemy zajebać potwora z chmurą, przed
czymś takim
należy się rozerwać. Co ty na to?
Ross the Boss milczał przez dłuższą chwilę.
- Nie jestem pewien czy zdajesz sobie sprawę, że jest środek nocy. Jaką rybę
chcesz o tej
porze złapać? Ryby w nocy śpią.
- Rybę nocną - odparł książę roztropnie. - Bądź spokojny, w moich rzekach można
łowić
przez całą dobę. Zawsze coś złapiesz.
Zza drzwi dobiegło westchnienie.
- Męczysz mnie Don - rzekł czarownik. - Odwal się. Rano ci powiem czy jadę z
wami czy
nie. Teraz chce mi się spać. Dobranoc.
- Czekaj, czekaj - wszedł mu w słowo książę - czyżby ona tak cię wykończyła? Czy
jest tam
wciąż z tobą? Ty ogierze. Pukałeś ją non-stop całą noc, dzień i noc? Popatrz, a
ja jej nawet
dobrze nie poznałem. Rossik? Zapoznasz nas?
- Dobranoc.
- A więc dobrze - książę doszedł do wniosku, że nadszedł czas, by wprowadzić w
życie
plan A. Poprawił na biodrach pas siły. Wprawdzie nie był to TEN pas siły, tylko
namiastka
pasa, który został ostatnio zniszczony, ale musiał wystarczyć. Książę odłożył
wędkę na bok i
chwycił za klamkę. Pociągnął. Zatoczył się do tyłu gdy szarpnięty z nadnaturalną
siłą
uchwyt został mu w ręku.
- K-wa - powiedział książę. - Ross! Ale ch-owe klamki ci zamontowali. Nawet w
stajni
mam lepsze.
- Bo to trzeba pchać, nie ciągnąć, ty durniu - odezwał się głos gdzieś z głębi
wieży.
- A tak, ty wiesz przecież lepiej - odparł książę. - Pchało się troszkę
ostatnio, co?
- Odwal się. Możesz sobie darować, ona już poszła. Wyrzuciłem ją
- Jak to? - książę był prawdziwie zdziwiony - Tak szybko?
- Znajdziesz ją pewnie w dżakuzi. Albo u barbarzyńcy. To zwykła zdzira.
- No coś ty? - zaśmiał się książę - Naprawdę? Jak do tego doszedłeś?
- Jak chcesz to możesz wejść. Tylko popchnij. Jest otwarte.
To już nie było to samo.
- Wiesz, w zasadzie mam na głowie ważne sprawy księstwa. Wpadnij rano na
śniadanie,
będziemy jechać. A i może zerknąłbyś w kulę, pogadał z kimś o tej chmurze nad
tym
miastem, em, Krakatos. To jakiś kwas.
- Na razie.
Bar von Barian był zadowolony. Laska była dobrze szkolona i pomyślał sobie, że
mógłby
ją wziąć do haremu, pewnie słowo nie było jej obce. Gdyby tylko umiała mówić po
ludzku, a
nie sepleniła coś tam po swojemu. Chociaż z drugiej strony, w zasadzie, jej
zajęcie będzie
wiązało się raczej z jęczeniem a to wychodziło jej z tym akcentem całkiem
dobrze. Dobra.
- Masz tu 500 gp - powiedział rzucając jej woreczek z pieniędzmi. - Podobało
się, k-wa?
Kobieta szybko oceniła zawartość sakwy i uśmiechnęła się szeroko. Próbowała
złapać Bara
udami.
- Poczekaj, k-wa, nie teraz. Chodź do dżakuzi, tam się zabawimy - spostrzegł
brak
zrozumienia na jej twarzy. Zmarszczył czoło.
- Come - powiedział. - No, k-wa, come.
Złapał ją za rękę i szarpnął, aż wstała.
- IDZIEMY - powiedział wolno i wyraźnie. - Do DŻAKUZI.
Kobieta nie opierała się, ale wyraźnie oczekiwała od Bara jakiejś akcji.
Barbarzyńca
zastanowił się przez chwilę.
- HAREM - powiedział. - TY - wskazał na nią - do HAREM. HAREM.
Kobieta kiwnęła głową, lecz wyraz jej twarzy nie zmienił się ani o jotę. Bar
stracił
cierpliwość.
- K-wa, idziemy - pociągnął ją za sobą. Ruszył w stronę drzwi.
- Karczmarz! - odwrócił się nagle - Weź tych w beretach i zanieś do świątyni.
Powiedz, że
Bar powiedział, żeby ich postawić. Potem przyprowadź ich na zamek, chcę z nimi
pogadać,
a jakoś nie zdążyłem. I przyprowadź kogoś, kto mówi po ichniemu, bo k-wa, w
ogóle ich nie
rozumiem. Tylko masz to zrobić osobiście, k-wa, bo ci zamknę karczmę. Nie
wysyłaj
żadnych swoich ćwoków, rozumiesz mnie. Osobiście. A może ty ich rozumiesz, co?
Karczmarz kulił się za barem. Pokręcił głową.
- To ch-owo. Masz przyjść rano.
Książę nalał sobie skocza i usiadł na tronie. Nie jest dobrze, pomyślał. Szykuje
się
rąbanina, a ja nie mam nawet porządnego pasa siły. Powinienem zapytać Magusa,
albo pójść
do Mind Flyerów.
Pojawił się Bar, ciągnąc jakąś właściwie nie ubraną kobietę.
- Cześć - powiedział książę. - Potrzebuję pasa siły. Idę do Mind Flyerów, żeby
mi coś
zrobiły.
Barbarzyńca zatrzymał się w drzwiach.
- Żartujesz. Zrobią ci w przyszłym wieku. Z tym trzeba się, k-wa, urodzić -
napiął biceps.
- Nie p-dol.
- Idę teraz do dżakuzi.
- A ja puknąć księżną.
- Gdzie gubernator?
- Nie wiem, k-wa. Pewnie śpi.
- Niech siedzi na zamku i nie rusza stąd dupy. Bo jeszcze się zabije. Trzeba
powiedzieć
Edytorowi.
Kiedy Bar wszedł do dżakuzi zobaczył jak gubernator Rund'ijk właśnie głaszcze po
nóżce
jedną z dam dworu i lekko się zdenerwował, gdyż nie lubił, gdy mu jakiś grubas
wpychał się
w interes. Wytłumaczył gościowi, że musi już iść spać, na co gubernator po
chwili wahania
się zgodził. Książę tymczasem odwiedził swoją sypialnię. Pomimo niewątpliwych
zalet
spędzania wolnego czasu z księżną, po godzinie Don przypomniał sobie, że w
zasadzie nie
ma teraz zbyt dużo wolnego czasu, wyswobodził się z objęć tytularnej małżonki i
udał się do
latającego zamku. Lecąc w kierunku unoszącej się na chmurze budowli podziwiał
swoje
miasto w pierwszych promieniach wschodzącego słońca. Dachy lśniły na czerwono i
książę
pomyślał, że ma piękne księstwo.
Mind Flyery powitały go bez nadmiaru entuzjazmu. Ale one nigdy nie okazywały
zbytniej
ekscytacji, kiedy ktokolwiek przychodził do nich w jakiejś sprawie. Robiły, to
co lubiły robić
i to im odpowiadało. Nie miały zamiaru podpadać księciu ale nie uważały, że
płaszczenie się
przed kimś jest dobrym sposobem na układanie sobie wzajemnych stosunków. Książę
wyłuszczył o co chodzi.
- Książę - powiedział po dłuższej chwili jeden z Mind Flyerów - to o co prosisz
jest
niewykonalne. Nie zrobimy ci pasa siły na - zastanowił się - dzisiaj, ani na
jutro, ani nawet
na za miesiąc. Nie da się. Produkcja takich rzeczy jest czasochłonna.
Potrzebujemy
przynajmniej sześć miesięcy, zważywszy, że zamówienie księcia nie jest jedynym,
nad jakim
pracujemy.
Trzy stwory spojrzały po sobie i widać było, że porozumiewają się między sobą.
- Cztery miesiące jak się sprężymy. Może trzy, jeśli komponenty będą dobrej
jakości i...
dostaniemy kilka świeżych móżdżków do wyssania. Tak... - macki mu zafalowały. -
Tak jak
zwykle.
- Ponieważ wykonywaliśmy już kiedyś takie zamówienie dla księcia, nie będzie
problemu
w tym sensie, że nie przewidujemy wpadki. Mamy doświadczenie. Ale aby zaklęcia
się
utrwaliły, potrzeba czasu. Niestety - wzruszył ramionami. - Oczywiście książę
może sobie
zawsze zażyczyć, wie książę co mam na myśli, ale co ja będę księciu radził. Na
pewno książę
rozważa wiele możliwości, skoro sprawa jest taka pilna.
Don i Bar jedli właśnie śniadanie, kiedy do jadalni wszedł Edytor.
- Książę, - powiedział - jakiś człowiek do pana Bara. Mówi, że nazywa się
karczmarz.
- Niech wejdzie.
Wszedł karczmarz z przestraszonym wyrazem twarzy.
- Pa... szanowny panie Barze - zaczął jąkając się. - No więc, echem, właśnie.
Poszedłem...
- Gdzie są ci szejkowie? - zapytał barbarzyńca. Książę spojrzał na niego
przechylając
głowę.
- No więc... Powiedzieli mi, że nie mogą postawić ich od razu, bo nie mają
czarów. I
powiedzieli, że jest środek nocy i chyba nie chcę mieć więcej łaski Banna, skoro
do nich o
przychodzę o tej porze. Ale im wytłumaczyłem, że ja od pana Bara i wtedy
przeor...
- Kiedy?
Karczmarz zawahał się, zbity z tropu.
- Echem, dziś wieczorem. Mówili, że nie wiedzą, czy postawią wszystkich, ale...
- Ty mi tu nie p-dol, karczmarz, - rzekł Bar przełykając - tylko przyjdź dzisiaj
wieczorem z
nimi wszystkimi, albo damy licencję komu innemu. A teraz s-dalaj. Nie widzisz,
że jem?
- Tak, tak, naturalnie - karczmarz wycofał się czym prędzej kłaniając się w pas.
- Do
widzenia. I smacznego.
Książę patrzył się na Bara.
- Gdzie mag? - zapytał barbarzyńca.
- W dołku.
- Gdzie?
- No, w dołku, k-wa, głuchy?
- Zasadził się?
- Jest przybity.
Bar oderwał wzrok od swojego bicepsa.
- Przybił się do tyczki? I ja nic o tym nie wiem? Trzeba go podlać.
Książę westchnął i wzruszył ramionami.
- Chodźmy do Magusa. Może będzie miał dla mnie pas siły.
Bar mruknął.
- Może wie coś więcej o tej chmurze.
Magus zrobił szerokie oczy.
- Pas siły? Książę, czy ja zbieram pasy siły? To przecież raczej książę... -
urwał. - Nie, nie
mam. Zbieram z kolei inne rzeczy. Księgi z unikalnymi czarami. Magiczne różdżki.
Ciekawe
artefakty. Tego typu.
Książę patrzył na Magusa spode brwi.
- Właściwie, - powiedział czarownik - mogę się popytać. Ale to też nie na zaraz.
Powiedzmy, na jutro, mogę się dla księcia wywiedzieć, czy ktoś z moich
znajomych,
rozsianych po niezliczonych planach multiwersum, nie słyszał o kimś, kto akurat
sprzedaje
pas siły.
Magus nagle się podekscytował.
- Właśnie! - zawołał - Dowiedziałem się czegoś interesującego o tej historii z
Krakatos.
Siadajcie - pokazał ręką kanapę. - Może skocza?
Magus nalał skocza z karafki, której szkło mieniło się na czarno-czerwono,
układając się w
przykuwające wzrok wzory.
Magus zaczął.
- Postanowiłem wczoraj zbadać, czy ktoś nie wie czegoś więcej o tej chmurze.
Skontaktowałem się z jednym znajomym, mieszka w Outlands, bliżej Plague-Mort,
wiecie
miasto graniczne z Otchłanią. Kopnięty gość, przynajmniej ostatnio. Rozumiecie,
chaos
rulez, etc. W każdym razie powiedział, że wrócił właśnie z Równiny
Nieskończonych Portali
i widział, jak nad, poczekajcie, to była taka romantyczna nazwa, hm... ach,
właśnie, nad
Jeziorami Płynnego Żelaza unosi się podobna chmura. Mówił, że kręciła się tak
ładnie, to
znaczy wirowała i miała te elementy czerwone i błękitne wyładowania zupełnie jak
u nas.
Podobno ukształtowana była w rodzaj jak gdyby lejka, czy też odwróconego stożka
ze
ściętym czubkiem i znajomy twierdził, że miał wrażenie jakby ta trąba się
wydłużała,
zbliżając coraz bardziej do ziemi. Postanowiłem zobaczyć co u nas i rzuciłem
kulą nad
Krakatos. Panowie, ta chmura zaczęła wirować! I wiecie co? Środek chmury zaczyna
się
zapadać, tworząc wklęśnięcie. Jakby tworzył się tam jakiś otwór.
Rozległo się łomotanie do drzwi.
- Magus! Otwieraj! To ja, Ross!
Magus popatrzył na Dona i Bara. Poszedł na dół i po chwili obaj czarownicy
pojawili się w
salonie.
- Panowie, - powiedział Ross nieco podekscytowany - nie zgadniecie.
Książę i barbarzyńca spojrzeli na siebie obojętnie.
- Zadzwonił do mnie jeden z K25. Celeron. Mówi, że w spotkał w Sigil tą naszą
agentkę,
jak jej tam, zapomniałem. Never mind. Znaczy nie never mind, ale nieważne.
Znaczy... k-wa.
Członek z... - mag odchrząknął.
- Dobra - kontynuował. - Powiedziała, że sama nie może wpaść, bo portal do Jamy
Moldka
się cyklicznie zaciął a nie ma czasu szukać transportu z przesiadką. Ale mówiła,
żeby
przekazać, że spotkała jednego Yugolotha, jakiś mniejszy sort, który z dużą
pewnością
twierdził, jakoby ktoś starał się otworzyć duży portal na Żółwia. Wiecie skąd? Z
555-tego
layera Otchłani. Królestwo Takhisis, bogini złych smoków.
Bar chwycił butelkę skocza za szyjkę, przechylił i wypił resztę duszkiem.
Ponieważ w
butelce była jeszcze przynajmniej ćwiartka, więc książę spojrzał na barbarzyńcę
przeciągłym
spojrzeniem. Bar rzucił pustą butelką do tyłu i otarł usta ręką.
- Dobra, - rzekł - jedziemy ich p-dolnąć.
- Teraz? - zapytał książę. - Dzisiaj nie mogę. Muszę mieć ten pas siły.
- Nie p-dol - odparl Bar. - Jesteś, k-wa, ćwok. Jedziemy i dajemy im wp-dol,
wracamy i
idziemy na dupy. Pół godziny.
Ross the Boss poruszył się niepewnie.
- Wolałbym mieć coś wymedytowane - stwierdził. - Poza tym nie wziąłem dzisiaj
teleportu.
Bar spojrzał na niego dziwnie.
- To co ty, k-wa, medytujesz? Powiększenie członka?
- Dokładnie. Cztery razy. I jeszcze magiczną gumę, też cztery razy, więc
zabrakło mi
miejsca.
- To mnie akurat, k-wa, nie dziwi. Już po cantripie robi ci się tłok.
- S-dalaj.
- Dobra, - rzucił książę - poczekajmy do jutra.
Magus siedział w fotelu i wyglądał jakby myślał.
Wieczorem Magus przysłał wiadomość, że żaden z jego znajomych nie ma na sprzedaż
pasa siły. Bar zabawiał się w dżakuzi a mag pił spokojnie skocza i palił trawkę.
Dołączył do
niego Don. Pod koniec butelki, kiedy książę po raz kolejny zwierzał się Rossowi
ze swoich
problemów związanych z deficytem siły, mag nie wytrzymał.
- Może byś tak wydał, na przykład, jakieś zarządzenie. Albo zrobił konfiskatę w
mieście.
Na pewno ktoś trzyma taki pas na wypadek najazdu demonów. Lub migracji smoków.
Byłeś
u Skubi Du?
Księcia olśniło.
- Właśnie! - zachwycił się bystrością swojego intelektu - Skubi Du! Mag,
idziemy.
- Ale łyskacz... - starał się zaprotestować Ross, świadom już błędu, jaki
popełnił.
- Chodź, k-wa, wypijemy po drodze.
Mag jeszcze się wahał. Ale z drugiej strony wypić sobie na świeżym, zajarać
skręta gdzieś
pod drzewkiem...
- No, dobra.
Skubi Du był profesjonalnym szefem gildii morderców. Wiedział więc, że spać
należy
niewiele, sen trzeba mieć czujny i zawsze warto mieć pod ręką porządnie zatruty
sztylet.
Gdyby nie znajomość tych trzech prawd kilka razy przestałby już być szefem
gildii. Kiedy
więc około północy zapukali do niego książę i mag, Skubi Du był na nogach i z
wyrazem
skupienia na twarzy sączył ciemnobrunatny płyn do pochwy swego noża.
- Cześć, Skubi Du - powiedział Don. - Potrzebuję pasa siły. Masz?
Skubi Du spokojnie skończył nalewać truciznę, zakorkował fiolkę i schował do
szuflady.
Potem podniósł wzrok i spojrzał na księcia.
- Witam, książę. I magu. Nie wiem, muszę pomyśleć. Jakiego pasa?
- Siły.
- Jakiej siły?
Książę powiedział. Skubi Du się nie zdziwił. Tylko przez chwilę zastanowił.
- Książę, - rzekł po chwili - nie mogę księciu takiego pasa dać. Ani sprzedać.
Szanuję sobie
współpracę z księciem, bo dzięki księciu gildia przeżywa teraz swoje najlepsze
czasy. Jak
rozumiem sprawa jest pilna. Może skocza?
- Dawaj. No i co z tym pasem?
- Mogę księciu pożyczyć. Mój prywatny. Tylko muszę go mieć z powrotem w
przeciągu
tygodnia - Skubi Du spojrzał na księcia.
- I mogę mieć dla księcia propozycję. Jako gildia morderców, wiemy różne rzeczy
o
różnych ludziach. Jeśli książę złoży zamówienie, dostarczymy księciu taki pas.
Za 2
tygodnie. No i oczywiście po specjalnej cenie: dwadzieścia tysięcy złotych
monet.
Bar postanowił załatwić sobie coś na smoki. W świątyni dostał dwie mikstury
kontroli
złych smoków i obietnicę, że zwłoki zabite w karczmie zostaną postawione na
drugi dzień.
Jak powiedział przeor, wyrwany ze snu w środku nocy:
- Coś kiepsko wyglądali, więc oceniłem, że nie można ich stawiać jakimiś
czarami, które
mogą nie zadziałać z racji ich nędznej budowy. Dlatego muszę się dobrze teraz
wyspać. Ja i
moi zastępcy.
Następnego dnia wszyscy trzej wyruszyli. Wyekwipowani po zęby, jak trzeba.
Stanęli
przed Wersalem, Ross the Boss wykonał kilka tajemniczych ruchów rękami,
wypowiedział
jakieś niezrozumiałe słowa, poczym wszyscy z cichym pufnięciem zniknęli.
W mieście panował półmrok. W powietrzu unosiła się półprzejrzysta, lśniąca na
zielono
mgła. Pojawili się na głównym rynku, pośrodku klombu równo przystrzyżonej trawy.
Wkoło panowała przenikliwa cisza. Tylko gdzieś z góry dobiegał monotonny szum,
przyprawiający o dreszcze niski, spokojny odgłos. Powietrze rozjaśniały błękitne
błyski
wyładowań elektrycznych.
Nad miastem unosiła się ogromnych rozmiarów chmura. Wirowała odśrodkowo w
szybkim tempie. W jej środkowej części znajdowało się potężne zagłębienie, gdzie
chmura
wypiętrzała się na kształt wielkiego leja, który poruszał się w jeszcze bardziej
zawrotnym
tempie. W tej części chmury skupiało się najwięcej wyładowań, pomiędzy
krawędziami leja
bez przerwy strzelały pioruny. Ze środka wiru wydobywały się zielone opary. W
zetknięciu
z chłodnym powietrzem zalegającym nad Krakatos tworzyły gęstą półprzejrzystą
mgłę.
Książę, Bar i mag przez chwilę rozglądali się po okolicy.
- No dobra - powiedział barbarzyńca. - Gdzie te demony?
Na ulicach miasta było zupełnie pusto. W zasięgu wzroku nie dostrzegali żywej
duszy,
martwej też nie, znaczy nic się nie poruszało. Nie było widać ciał ani śladów po
walce. Nie
było widać żadnych znaków życia. Miasto wyglądał na opustoszałe.
- Ej! - wrzasnął Bar - Ćwoki! Wyłazić! Przyjechaliśmy wam wp-dolić!
Książę podfrunął do góry. Wkoło rynku znajdował się budynek ratusza, najpewniej
siedziba gubernatora Rund'ijka, kamienice najbogatszych mieszczan, śmietanki
biznesowej,
dwie wystawne karczmy, budynek z napisem 'Royal Hotel of Krakatos' i duża
świątynia
Banna z wielkim złotym krzyżem na szczycie kopuły. Książę spróbował sobie
przypomnieć,
czy dawał kiedyś licencję na używanie nazwy Royal i stwierdził, że nie pamięta.
Na środku
rynku znajdowała się fontanna w kształcie malowniczego wodospadu. Obok niej,
przechylony przez murek leżał jakiś człowiek. W lewym ręku trzymał niepewnie
butelkę.
Książę zawołał do maga i barbarzyńcy, którzy również unieśli się w powietrze.
Wszyscy
trzej wylądowali obok mężczyzny. Bar kopnął leżącego w nerki.
- K-wa, - zaczął - gdzie są demony?
Mężczyzna coś wybełkotał.
- Dobry browar podają, k-wa, j-bani, browarek, jak trzeba, k-wa, i kobitki...
Książę pochylił się i wsadził mu głowę do wody. Chwilę potrzymał. Nie
zareagował,
dopuka tamten nie zaczął wierzgać nogami.
Mag stanął nieco z tyłu.
- Co jest, k-wa, wypić sobie... - mężczyzna bardzo mętnym wzrokiem spojrzał na
księcia.
Czknął.
- Czy wiesz kim ja jestem? - zapytał poważnie książę.
Mężczyzna przyjrzał mu się uważnie przechylając głowę i zamykając lewe oko.
- Ograniczasz moją, hep, wolność, ten tego, ekspresji. Właśnie chciałem, hep,
zobacz jak
pięknie ten tam paw się komponuje z wodą w jeziorku.
Książę walnął go w twarz aż odskoczyła głowa. Mężczyzna zemdlał.
- Pamiętaj o pasie - mag chciał rzucić uwagę na czas, ale nie zdążył.
Książę ponownie zanurzył głowę mężczyzny w wodzie.
- Czy wiesz kim ja jestem? - ponowił pytanie.
Człowiek spojrzał spode łba. Z ust sączyła mu się krew. Dostrzegł potężną
sylwetkę Bara
stojącego obok i zatrzymał na nim wzrok.
- Mama? Ach, mamusia.
Książę uderzył. Lekko.
- Nie poznajesz księcia Karameikos, psie?
Mężczyzna przez dłuższą chwilę próbował zogniskować na Donie wzrok, ale nie
zdołał.
- Nie poznaję - odparł. - A co?
Bar przysunął się bliżej i chwycił mężczyznę za fraki.
- Gdzie są demony? - powiedział przysuwając swą szlachetną twarz bardzo blisko
pijanego.
Mężczyzna zatoczył się.
- Mówią na mnie, wiecie, hep, szybka rączka. Wiecie, idzie kobieta, hep, nie, i
ja ją cyk, i
ona już moja.
- K-wa, nie p-dol - zdenerwował się Bar. - Patrz na moje usta. GDZIE SĄ DEMONY?
- Kto, znaczy, gdzie, hep, demony?
- K-wa - powiedział Don wyciągając topór. - Gdzie są demony, albo będziesz mógł
wlewać
sobie wódę bezpośrednio do przełyku.
Mężczyzna zastanowił się.
- Hep, to może nawet i nie byłoby takie głupie. Czasem wóda tak jakoś jedzie,
szmatą
jakby, hep, ale i tak można ją wypić. K-wa.
Odwrócił głowę i zrzucił. Pod nogi Bara.
Barbarzyńca się zapienił. Wyjechał pijanemu z piąchy, kiedy ten wpadł na murek
otaczający fontannę poprawił mu drugi raz aż ten wylądował pośrodku baseniku z
wodą.
- Za-bię cię, k-wa, jak tylko powiesz gdzie są demony - rzucił unosząc się nad
nieprzytomnym, tonącym w wodzie mężczyzną.
Książę podleciał i wyciągnął go za nogę.
- DEMONY, - powiedział Don wyraźnie - te, które przybyły wraz z tą chmurą.
Mężczyzna powoli dochodził do siebie.
- Faktycznie, - wybełkotał - pogoda coś się ostatnio popsuła. I jeszcze te
stwory, jakby takie
duże, jeden z takimi dużymi oczami, wszystkich z-bali, wojsko się zbuntowało,
demony
razem z tym wojskiem, ten jeden stał tu i się patrzył na tą chmurę i coś gadał.
Poszli do
świątyni Wielkiego Banna a potem Gruger, znaczy, ten, Gruber się zdenerwował i
też go z-
bali, powiesili wszystkich w Świątyni i zjedli. Mlaskali. Gdzie mój browar? -
poszukał wkoło
siebie ręką.
- Ten twój jabol? - rzekł książę - Poszedł się j-bać.
- Jak to? - mężczyzna otworzył szeroko oczy - Jak to? Beze mnie? Najlepszego
przyjaciela?
- Demony są w świątyni Banna - powiedział Bar. - TEJ świątyni Banna? - wskazał
ręką
budowlę.
Mężczyzna popatrzył w zupełnie innym kierunku.
- A tak, tak. Właśnie. Jeden usiadł na tym krzyżu, przeleciał jedną panienkę,
rozerwał ją i
zjadł jej głowę. Miała taką fajną cipkę, ta panienka - mężczyzna był bliski łez.
- K-wa - powiedział książę puszczając pijaka. - To co, lecimy.
Razem z magiem unieśli się i pofrunęli w stronę wejścia. Bar za chwilę do nich
dołączył.
Stanęli przed potężną bramą do świątyni. Żelazną ze złotymi ornamentami. Wielkie
krzyże Banna na obu skrzydłach. Drzwi były uchylone.
Bar wszedł pierwszy. Cała wielka nawa ociekała krwią. Po posadzce, ścianach,
ławach,
walały się nie dojedzone ludzkie szczątki. Z sufitu zwieszały się zmasakrowane
ciała.
Dziesiątki. Uwieszone na żyrandolach, łańcuchach, linach. W makabrycznych
pozach. Ołtarz
Banna zbrukany był krwią. Leżały na nim resztki kobiety, której nogi zostały
wyrwane i
porzucone obok. Na krzyżu rozpięty był człowiek w resztkach szat kapłana. Z
głową na
wysokości jego pasa wisiał przywiązany drugi. Nikt nie żył.
Trójca rozejrzała się po pomieszczeniu. W niewidzialności. Podlecieli nieco do
góry, kiedy
zza ołtarza powtała postać. 2,70 m. Wzrostu i w barach. Potężnie umięśnione
ciało. Łeb
jak troglodyta. Wielkie błoniaste skrzydła. W jednej dłoni trzymał ogromny,
oburęczny
topór, w drugiej tarczę w kształcie płomieni. Ociekał krwią. Nycaloth.
- Goście - powiedział donośnym, niskim głosem. - Zupełnie w porę.
- Towarzysze! - ryknął zwracając łeb w bok - Ktoś do nas wpadł! Na obiad!
Z bocznych drzwi wypadł jeszcze jeden taki sam demon. W obu rękach dzierżył
topory.
Za nim wyskoczyły cztery mniejsze potwory, metr osiemdziesiąt, łeb, z racji
macek, podobny
do mind fryera, tylko zamiast dłoni miały potężne szczypce. W skorupach jak
kraby.
Piscolothy. Wszystkie skoczyły w powietrze.
Wtedy w powietrzu, przed oczami Dona, Bara i Rossa pojawił się symbol. Kłótni.
część II
- Co to, k-wa, jest? - powiedział Bar.
- Jak to, k-wa, co to jest? - odparł książę. - To jest, k-wa, czar, ty ślepy
bicepsie.
Bar odwrócił się w stronę Dona.
- Coś ty, k-wa, nagle taki zajebiście mądry? - zapytał. - Pukałeś się ostatnio z
Magusem? W
czekoladkę? Fajnie było?
- A co? Tobie nie dał? Chciałeś pobawić się jego kulą ale nie wchodziła w dupkę?
Don spojrzał na Bara.
- K-wa - powiedział barbarzyńca. - Zaraz ci wsadzę w dupkę ten miecz i zobaczymy
czy
wejdzie do końca, czy trzeba będzie pogłębiać.
- Ej - odezwał się głos z tyłu. Obaj wojownicy odwrócili się do maga.
- Sp-dalaj, k-wa - rzucił Don. - Nie widzisz, że k-wa, rozmawiamy?
- To wy sp-dalajcie - odparł Ross. - Stoicie mi k-wa na linii strzału. Zaraz
przyp-dolę temu
dużemu ze skrzydłami, żebyście mi potem nie skomleli, jak was przyjara.
- Ty, k-wa, jaki się magus zrobił agresywny, zobacz - powiedział z ironicznym
uśmiechem
książę. - Pewnie się nie spełnił z tą laską, którą trzymał w swojej wieży przez
ostatnie dwie
noce. Magusku, - Don przechylił głowę i spojrzał na Rossa - czyżby nie chciała
tego robić tak,
jak lubisz? Z �