12688
Szczegóły |
Tytuł |
12688 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12688 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12688 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12688 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Fiodor Tiutczew
Wybór wierszy
NA ODĘ PUSZKINA „WOLNOŚĆ”
Gdy wolność grała w nich ognista,
Struny zgrzyt oków zagłuszyły,
W lirze Alceja duch zmartwychwstał
I zdmuchnął z niej niewoli pyły.
Z liry wybiegły groźne iskry,
Jak wszechmiażdżące wód kaskady,
I jak gniew boży płomienisty
Na blade czoła carów padły.
Szczęśliwy ten, co głosem śmiałym,
Niepomny na ich moc i trony,
Wieścić tyranom zatwardziałym
Najświętszą prawdę przeznaczony!
Tyś, wychowanku muz, wspaniałym,
Wielkim tym losem obdarzony!
Śpiewaj, słodyczą słów ugłaskaj,
Roztkliwiaj, wzruszaj i przeobraź
Zimnych przyjaciół samowładztwa
W przyjaciół ludzi, piękna, dobra!
Lecz nie podżegaj nas pieśniami,
Blasku korony nie zachmurzaj.
Piewco! Pod carów brokatami
Czarodziejskimi strun dźwiękami
Zmiękczaj ich serca — a nie wzburzaj!
1820
ŁZY
Lubię oczami, przyjaciele,
Pieścić perlistych win szkarłaty
Albo owoców, strojnych w zieleń,
Rubin siejący aromaty.
Miło spoglądać mi na ziemię,
Jak gdyby zatopioną w wiośnie,
Gdy świat wśród błogich woni drzemie
I śpiąc uśmiecha się radośnie!…
Lubię, gdy pięknej twarz powabnie
Płomieniem wiosny wiew rozjarzy,
Rozwieje loków kuszące jedwabie
Lub wpije się w dołeczki na jej twarzy!
Lecz czymże Afrodyty wdzięki,
Sok winnych gron, woń róż płomiennych
Przy tobie, święte źródło łez bezcennych,
Roso jutrzenki bosko pięknej!…
Promień niebiański w nich ujrzycie,
Co się w ognistych kroplach przełamuje
I szereg żywych tęcz maluje
Na piorunowych chmurach życia.
Gdy śmiertelnika tkniesz źrenicy,
Aniele czystych łez — skrzydłami,
Mgła lekka się rozsieje łzami
I niebo twarzy serafickich
Wtem się rozwinie przed oczami.
Lipiec 1823
PRZEBŁYSK
Czyś słyszał kiedy w noc milczącą
Eolskiej harfy lekki dźwięk,
Kiedy w ciemności wiatr niechcący
Z drzemiących strun jej zerwie jęk?
To przejmujące głośne dźwięki,
To ścichające znów na czas…
Jakby ostatni okrzyk męki
Ozwał się w nich i nagle zgasł.
Starczy najlżejszy dech zefiru,
By wyrwać z czułych strun jej ból…
Rzekłbyś — anielska oto lira
Tęskni za niebem z ziemskich pól!
Jak wtedy dusza z ziemi niskiej
W nieśmiertelności kręgi mknie!
Przeszłość jak widmo sercu bliskie
Do piersi naszych wówczas lgnie.
Jak sercu wszystko zda się czyste
I ileż w wierze naszej sił!
Jakby nam niebo eteryczną
Strugą przelało się do żył!
Lecz, ach, nie nam mknąć ku tym światom.,
W niebiosach się nużymy wnet —
Nie może nigdy nędzny atom
Do boskich ognia dotrzeć met.
Zaledwie, siląc się, przerwiemy
Na kilka chwil czarowny sen
I wzrokiem drżącym i niepewnym
Obrzucim niebios obszar ten —
Jak już, ich blaskiem oślepieni,
Spuszczając wzrok ku ziemi znów,
Spadamy, lecz nie w ciszę cieni,
Ale w udrękę ciężkich snów.
Październik 1825
POŁUDNIE
Lenistwem tchnie południe mgliste,
Leniwie rzeka toczy fale.
I w niebie rozpalonym, czystem
Obłok roztapia się ospale.
Skwarna, bez ruchu i bez zmian
Drzemota otuliła ziemię.
I nawet sam wszechwładny Pan
W pieczarze nimf spokojnie drzemie.
Marzec 1836
BURZA WIOSENNA
Lubię w początku maja burzę,
Kiedy wiosenny pierwszy grom,
Jakby swawoląc po lazurze,
Grzechoce w niebie huczną grą.
Odgromy młode grzmią rozgłośnie.
Już deszczyk prysnął, kurz się wzbił,
Zawisły perły dżdżu radośnie
I słońce złoci rośny pył.
Z pagórka potok wartki bieży,
Ptaszęcy zgiełk w dąbrowie wre,
I leśny zgiełk, i poszum świeży
Wesoło wtórzą gromów grze.
I rzekłbyś, że to płocha Heba,
Dzeusowe orlę karmiąc, w ślad
Piorunopienną czarę z nieba
Wylała, śmiejąc się, na świat!
1828
MOGIŁA NAPOLEONA
Przyroda duszą wiosny zmartwychwstała,
Wszystko spokojem uroczystym błyszczy:
I lazur morza, i nieba przejrzysty,
Dziwny grobowiec, i skala!
Na drzewach nowe kwiaty rosną w górze
I pośród ciszy dokolnej ich cienie
Ledwo kołysze lekkiej fali tchnienie
Na ogrzewanym przez wiosnę marmurze…
Dawnoż ucichły gromy jego zwycięstw?
Echo ich dotąd panuje na świecie…
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Wielkiego cienia pełen ludzi umysł,
Samotny jego cień na brzegu dzikim
Obcy wszystkiemu, wsłuchany w fal szumy,
Morskiego ptactwa raduje się krzykiem.
Styczeń 1829
LETNI WIECZÓR
Już słońca kulę rozpaloną
Stoczyła ziemia ze swej głowy
I cichy pożar wieczorowy
Połknęła morska fala słona.
Już świecąc blado, wzeszły gwiazdy
I ten ciążący nam i ziemi
Uniosły nieba ogrom jasny
Głowami swymi wilgotnemi.
Płynniej się nurt powietrzny toczy
Pomiędzy ziemią i sklepieniem.
Pierś, której dzienny żar nie tłoczy,
Z ulgą oddycha świeżym tchnieniem.
I dreszczyk słodki, przejmujący
Przebiegł, jak prąd, śród żył przyrody,
Jak gdyby stóp jej pałających
Tknął zimny prąd źródlanej wody.
Maj 1829
WIDZENIE
Jest jakaś noc milczenia kosmicznego
I w oną noc objawień i zachwytu
Żywy, olbrzymi wóz wszechbytu
Widome toczy się przez niebo.
Wtedy gęstnieje mrok jak chaos nad wodami…
Niepamięć niby Atlas ziemię tłoczy;
Tylko dziewiczą duszę Muzy — widzeniami
Bogowie trwożą w snach proroczych.
Lipiec 1829
BEZSENNOŚĆ
Zegara monotonne bicie —
Marudna powieść nocy mglistej!
Język nam obcy całkowicie,
A jednak jak sumienie bliski!
Któż kiedykolwiek bez rozpaczy
Mógł skroś milczenie wszechświatowe
Słuchać, jak czas zawodzi, płacze
Proroczo — pożegnalnym słowem?
Zda się nam: los nieubłagany
Osierocony świat pogrzebał,
A nam na siebie samych zdanym
Z przyrodą całą walczyć trzeba.
I nasze życie jak dalekie
Widmo na skraju ziemi staje —
I z przyjaciółmi, z naszym wiekiem
W pochmurnej dali blednie, taje.
Tymczasem młode pokolenie
W słońcu rozkwitło i dojrzało,
A nas i czas nasz zapomnienie,
O bracia, dawno pogrzebało.
I tylko czasem o północy,
Pełniąc obrządek swój surowy,
Nad nami pośród ciszy nocnej
Płacze głos spiżu pogrzebowy.
1829
RANEK W GÓRACH
Zmyte nocnymi ulewami
Po burzy śmieją się niebiosy,
Dolina między gór skłonami
Wije się wstęgą lśniąc od rosy.
Stoki najwyższych gór jedynie
Mgieł pasmo do połowy skryło
Niby powietrzny dwór w ruinie
Stworzony czarodziejską siłą.
Luty 1830
WIECZNE LODY
Już południowa pora pali
Świat spadzistymi promieniami
I zadymiły góry w dali
Z czerniejącymi gęstwinami;
Poniżej sino odbłyskają
Na kształt stalowych luster stawy
I z rozpalonych skał ruczaje
W ojczysta głąb mknę pełne wrzawy.
I w chwili, kiedy półprzytomna
Dolina ziemska ledwie żywa,
W błogiej rozkoszy pogrążona,
We mgłach południa wypoczywa —
W górze nad snem rozgrzanej ziemi,
Jak bóstw rodzimych korowody,
Z horyzontami płonącymi
Droczą się, świecąc, wieczne lody.
Luty 1830
OSTATNI KATAKLIZM
Kiedy wybije godzina przyrody,
Ziemskich cząsteczek układ się rozburzy,
Wszystko widzialne znów okryją wody,
A z nich oblicze Boga się wynurzy.
1830
* * *
Jeszcze wesoły dzień wrzał wokół,
Tłumem ulica lśniła żywa
I wieczorowych cień obłoków
Po jasnych dachach przelatywał.
Niekiedy z dala dobiegały
Błogiego życia mnogie tony —
I w jeden zestrój się zlewały,
Studźwięczny, szumny i skłócony.
Znużony upojeniem wiosny,
Niechcącym popadł w zapomnienie:
Nie wiem, jak długo sen trwał mocny,
Lecz dziwne było obudzenie…
Zapanowało wtem milczenie,
Ucichły szumy, gwary dzienne,
Po ścianach się błąkały cienie
I migotanie na wpół senne…
Światło księżyca zaglądało
Ukradkiem w okno me otwarte
I jakoś mi się wydawało,
Że nad mą drzemką pełni wartę.
I zdało mi się, że po cichu
Porwał mnie geniusz ukojenia
I, niewidzialny, z dnia przepychu
Złotego przeniósł w państwo cienia.
Maj 1851
ZNASZ GO Z SALONÓW…
Znasz go z salonów: raz od ludzi stroni,
To dziwnie wesół, to z chmurnym obliczem
Lekkoduch, bądź w zadumie tajemniczej —
Jak to poeta. — I źle sądzisz o nim.
Popatrz na księżyc: w dzień jak obłok mglisty,
Wyzbyty siły, omdlewać się zdaje,
Lecz noc nadchodzi i bóg promienisty
Świeci wysoko nad uśpionym gajem.
1828–1829
ŚRÓD LUDZKICH RZESZ…
Śród ludzkich rzesz, w nieskromnym zgiełku dnia,
Czasami nie śmiem wzrokiem, słowem, gestem
Radować się, że znowu z tobą jestem.
Lecz nie wiń mnie, najmilsza ma!
Spójrz, jaka w dzień białawomętna mgła…
Ledwo prześwieca blady blask i mdleje.
Nadejdzie noc — i do czystego szkła
Olejek wonno–bursztynowy wleje.
1828–1829
ŁABĘDŹ
Niech orzeł, w górę mknąc wysoko,
Śród chmur się mija z błyskawicą,
I, patrząc słońcu oko w oko,
Niezlękłą pije blask źrenicą.
Stokrotnie wyższą zesłał dolę,
Łabędziu, tobie — bogów chór,
I w czystym, jak ty sam, żywiole
Wykąpał jasność twoich piór…
Śród dwóch otchłani sen twój święty
Kołysze śpiewny fali szmer:
I płyniesz, zewsząd ogarnięty
Monarszą chwałą gwiezdnych sfer…
Czerwiec 1839
KOŃ MORSKI
O koniu morski, koniu bystry,
Z bladozieloną, gęstą grzywą,
To miotający wściekłe iskry,
To znów łagodnie—pieszczotliwy.
Wykarmił ciebie wicher huczny
W nieogarnionym bożym polu,
On cwałowania cię nauczył —
I żwawych skoków, i swawoli.
Ach, lubię ciebie, gdy zuchwale,
W potędze dumy swej wspaniały,
Rozwiawszy gęstej grzywy fale,
Dymiący parą, w pianie cały,
Ku brzegom bieg kierując hardy,
Z wesołym rżeniem wodę miecisz,
Kopytem ciśniesz o brzeg twardy
I nagle — w bryzgach się rozlecisz.
1830
USPOKOJENIE
Burza minęła. Lecz gromem zwalony
Ogromny dąb płonął, dym smugą siną
Pełzał po ziemi z gałęzi zwęglonych —
Lśniącą po deszczu, zieloną gęstwiną.
A już od pól — melodie, i zadźwięczał
Ptaszęcy zgiełk, biegł po zroszonych łąkach,
I końcami swego łuku tęcza
Na zielonych wsparła się wierzchołkach.
1830
SZALEŃSTWO
Tam gdzie się z ziemią osmaloną
Stapia jak dym niebios sklepienie,
Z beztroską żyjąc niezmąconą,
Nędzne szaleństwo ma schronienie.
Pod ognistymi promieniami,
W piasku zarywszy się potokach,
Ono szklanymi źrenicami
Czegoś tam szuka na obłokach.
To skoczy i uważnym uchem,
Przypadłszy do spękanej ziemi,
Coś z dala chwyta chciwym słuchem
Z oczami rozradowanemi.
Mniema, że słyszy wód kipienie,
Słyszy tok źródła podziemnego
I kołyszący szum strumieni,
I huk wybuchu tryumfalnego.
1830
CYCERO
Rzekł mówca rzymski: „W one dnie
Walk bratobójczych, burz i trwogi
Spóźniony wstałem — i śród drogi
Noc Rzymu zaskoczyła mnie.”
Tak! Lecz żegnając rzymską sławę
Z kapitolijskiej wysokości,
Tyś w całej chwale i świetności
Zachód jej gwiazdy widział krwawej.
Szczęśliwy, kto oglądał świat
W chwilach przemiany i przełomu:
Bogowie go do swego domu
Wezwali, by do uczty siadł;
W ich radzie uczestniczy! świętej,
Ich wzniosłych igrzysk widzem był
I żywcem, jako wniebowzięty,
Z ich czary nieśmiertelność pił.
1830
POPRZEZ LIWOŃSKIE PRZEJEŻDŻAŁEM POLA…
Poprzez liwońskie przejeżdżałem pola.
Dokoła wszystko było tak posępne…
Bezbarwne niebo, piasek szary w dole —
Wszystko w zadumę mnie wprawiało smętną.
Wspomniałem smutną ziemi tej opowieść,
Ponurą dobę łez i krwawej stali,
Gdy rozpostarci w kurzu jej synowie
Ostrogi wroga całowali.
I patrząc się na ciebie, pusta rzeko,
Na ciebie, smugo tych przybrzeżnych lasów,
Myślałem — oto przyszłyście z daleka
Wy, rówiennice owych czasów.
Tak, wam jedynie się udało
Z innego świata do nas tu zawitać.
O, gdyby wam się odpowiedzieć chciało
Na jedno chociaż z moich pytań!…
Lecz ty, naturo, o tym rzec nie raczysz słowa,
Z uśmiechem milczysz tylko dwuznacznym [i bladym,
Tak chłopiec, nocnych czarów mimowolny świadek,
I w dzień milczenie o nich uporczywe chowa.
1830
PIACH GĘSTY, SYPKI PO KOLANA…
Piach gęsty, sypki po kolana…
Jedziemy… Późno… Gaśnie dzień..
I cienie sosen razem zlane
Już tylko jeden tworzą cień.
Ach, jakiż smutek tu głęboki!
Coraz to gęstszy wkoło las…
Pochmurna noc, jak zwierz stuoki,
Z każdego krzaku śledzi nas.
1830
JESIENNY WIECZÓR
Jest w świetlistości przedjesiennych zmierzchów
Tkliwy, tajemny czar zadumy,
Złowieszczy blask i barwność drzew w rozpierzchu,
Czerwiennych liści lekkie, czule szumy.
I cichy błękit, co się mgliście chmurzy,
Że ziemia wokół smutnie sierocieje,
I jak przeczucie nadchodzącej burzy
Czasem porywczy, chłodny wiatr zawieje.
Znużeniem wszystko, wyczerpaniem tchnie,
Uśmiechem cichym schyłku i więdnienia,
Co u rozumnej się istoty zwie
Podniosłą wstydliwością jej cierpienia.
1830
LIŚCIE
Niech jodły i sosny
Śpią w śnieg otulone,
Na mrozie do wiosny
Niech sterczą zielone.
Uboga ich zieleń
Jak igły u jeża,
Choć nigdy nie żółknie,
Czyż jest kiedy świeża?
A my — plemię kruche —
Kwitniemy, błyszczymy
I wkrótce z podmuchem
Z drzew spadać musimy.
Wabiłyśmy krasą
Przez lato gorące,
Pluskając się w rosie,
Igrając ze słońcem!…
Lecz kwiaty opadły,
Ptaszęta zmilknęły,
Promienie pobladły,
Zefiry umknęły.
Więc po co nam wisieć
I żółknąć na próżno?
Nie lepiej ulecieć
Z wichurą podróżną?
O wichry gwałtowne,
Pośpieszniej przybądźcie!
Swym tchem z uprzykrzonych
Gałęzi nas strąćcie!
Zdmuchnijcie, strząśnijcie,
My czekać nie chcemy…
Pomknijcie, pomknijcie!
My z wami pomkniemy!…
1830
ALPY
W mroku nocy lazurowym
Alpy śnieżne dumnie marzą —
Pomartwiałe szczytów głowy
Przeraźliwym chłodem rażą.
Jakby władzą snu ujęte,
Zanim zorza się rozżarzy,
Drzemią mgliste, nieugięte,
Jak upadłych rząd mocarzy!
Lecz gdy wschód się krwią rozleje,
Zgubne czary już nie dręczą —
Pierwszy w niebie zajaśnieje
Brat najstarszy głowę wieńcząc.
Potem z głowy najstarszego
Złoto mknie na młodszych braci,
Już korony głów ich strzegą,
Już królują w majestacie!…
1830
MAL’ARIA
Lubię ten Boży gniew! Pociąga mnie do siebie
To wszędzie tu rozlane tajemnicze Zło —
Jest ono w kwiatach, w źródle przeźroczym jak szkło,
W promieniach tęczy jest i w samym rzymskim niebie.
Ta sama wciąż wysokość bezobłocznych sfer,
Tak samo lekko, słodko pierś twa się kołysze,
Tak samo ciepły wiatr się wkrada w drzewną ciszę,
Ten sam wciąż zapach róż, i wszystko to jest śmierć!
Kto wie — w naturze są, być może, tajne dźwięki
I delikatna woń, kolory, czuły głos —
Heroldzi, których tu przed końcem zsyła los,
By osłodzili nam ostatniej chwili męki.
I oni właśnie to — Zagłady przednia straż,
Gdy już synowie Ziemi żegnać macierz mają,
Welonem lekkim tym swą Panią zasłaniają,
By skryć przed nami jej przerażającą twarz.
1830
WIOSENNE WODY
Jeszcze wśród pól bieleją śniegi,
A wody huczą już wiosennie
I mkną, i lśnią, i budzą brzegi
W niemocie pogrążone sennej.
Mkną i wołają szumne wody:
Już idzie wiosna, idzie wiosna!
Jesteśmy gońcy wiosny młodej,
Przybycie jej zwiastuje glos nasz.
Już idzie wiosna, wiosna blisko!
I ciepłe dni majowe rzeszą
Tłumną, wesołą i świetlistą
W ślad za nią w korowodzie śpieszą.
1830
SILENTIUM!
Milcz i zazdrośnie wśród milczenia
Zataj i czucia, i marzenia.
Niech w głębi ducha zatajone
Rodzą się i zachodzą one
Cicho jak gwiazdy w nocnym cieniu:
Wpatruj się w nie — i trwaj w milczeniu.
Jak sercu wypowiedzieć siebie?
Innemu jakże pojąć ciebie?
Będzież twa dusza zrozumiana?
Kłamstwem jest myśl wypowiedziana;
Ryjąc zamącisz nurt w strumieniu:
Ze źródła pij — i trwaj w milczeniu.
Umiej żyć tylko w sobie samym.
W twej duszy cały świat schowany
Dum czarodziejsko tajemniczych;
Hałas zewnętrzny je przekrzyczy,
Zbledną w gwarnego dnia promieniu:
Uchwyć ich pieśń i — trwaj w milczeniu!
1830
JAK NAD GORĄCYM POPIELISKIEM…
Jak nad gorącym popieliskiem
Spala się zwitek w dymu mgle,
A ogień słowa, wiersze żre —
Skrytym objąwszy je uściskiem:
Tak smętnie żywot mój się tli,
Dymem odchodzą wszystkie doby,
Tak gasnę zwolna wśród żałoby
Tych jednostajnych moich dni.
O nieba! gdybyż się choć raz
Ten promień rozrósł wedle woli
I bez mąk dalszych i niedoli
Gdybym rozbłysnął w krąg i zgasł!
1830
WIOSENNE USPOKOJENIE
O, nie chowajcie mnie
W ziemi głębokiej,
Złóżcie, zanurzcie mnie
W trawie wysokiej.
Niech lekki oddech wietrzyka
Kłoni trawę senną,
Nuta fujarki przenika,
Obłok przechodzi i znika,
Cicho płynie nade mną…
Lipiec 1832
HARFA SKALDA
O harfo skalda! Długoś tutaj spala,
Długoś tu w kurzu, w zapomnieniu stała;
Ale gdy tylko w mgle czarownej księżyc
Błękitne światło w tym kącie rozwstężył,
Nagle zadrżały w strunie cudne dźwięki,
Jak gdy majaczy ktoś przez snu udręki.
Jakież to w ciebie tchnął on wtedy życie,
Czyś w nim znalazła dawnych lat odbicie —
Kiedy namiętne po nocach dziewczęta
Wtórzyły tobie, gdy je śpiew opętał?
Czy też przez wonne i po dziś ogrody
Ślizgał się krok ich polotny i młody?
Wrzesień 1838
JA LUTERANÓW LUBIĘ NABOŻEŃSTWO…
Ja Luteranów lubię nabożeństwo.
Obrządek prosty, poważny, surowy,
Tych nagich ścian i pustej izby owej
Rozumiem wzniosłe dla dusz podobieństwo.
Lecz czy widzicie? Gotowa do drogi,
Ostatni raz przed wami wiara stoi.
Jeszcze jej stopa nie przeszła przez progi,
Ale jej dom już nagi, pusty stoi… —
Jeszcze jej stopa nie przeszła przez progi,
Jeszcze się za nią nie zamknęły wrota,
Lecz już godzina bije… Mówcie z Bogiem,
Ostatnia to modlitwa za żywota.
Wrzesień 1834
SEN NA MORZU
I morze, i burza nam łódź kołysały,
I fali igraszkom oddałem się cały.
Uczułem bezmiary dwa w sobie zawarte
I te swawoliły wciąż ze mną, uparte —
Cymbały żywiołów, dźwięczały skał ściany,
Zrywały się wiatry, huczały bałwany,
Leżałem ogłuchły w tym dźwięków chaosie,
Nad dźwiękiem chaosu mój sen się unosił.
Czerwony i niemy, i tak chorobliwy
Leciutko się wzbijał nad grzmiące wód grzywy,
W promieniach ognistych swe blaski rozniecił —
Zieleniał glob ziemski i eter się świecił —
Labirynt ogrodów, pałace, kolumny
I ludzi wrzał orszak milczący i tłumny.
I twarze nieznane dawały mi znaki,
Widziałem zaklęte zwierzęta i ptaki…
Po szczytach istnienia kroczyłem jak bóstwo
I świat nieruchomy się w świateł zlał mnóstwo…
Lecz wciąż przez sny moje jak śpiew czarownika
W mych uszach szumiała kipieli muzyka,
I w cichą krainę mych snów niepojętych
Wdzierały się hucząc spienione odmęty.
Marzec 1836
O CZYM TY, WIETRZE NOCNY, ŁKASZ…
O czym ty, wietrze nocny, łkasz,
O czym zawodzisz, zrozpaczony?
Co znaczy dziwny jęk twój, płacz
I pełen skargi, i szalony?
Tą mową, którą serce zna,
O niepojętej prawisz męce,
Wyjąc wyrywasz mu ze dna
Dźwięki czasami aż zwierzęce!
O, strasznych pieśni z mroku lat
Nie śpiewaj, o chaosie onym,
O tym prastarym, o rodzonym!
Jak chciwie nocnej duszy świat
Słucha powieści ulubionej!
Z śmiertelnej piersi rwie się już,
Z bezkresem chce się stopić dusza..
O, nie budź uciszonych burz:
Pod nimi chaos się porusza!…
Marzec 1836
POTOK POSZARZAŁ
Potok poszarzał, zmętniał, stężał
I już się lody nad nim zwarły,
I w bezlitosnej zimy więzach
Oniemiał dźwięk i zgasły barwy.
A jednak nigdy nie jest w stanie
Uśmiercić źródła lodów przemoc —
Ono wciąż pluszcze, bezustannie
Martwotę niepokojąc niemą…
Tak i w sierocym sercu, mrącym,
Kiedy je zwarzy chłód istnienia,
Nie szumi potok uczuć rączy,
Nie wrą młodości uniesienia.
A przecie pod skorupą lodu
Nie cichnie szmer, nie cichnie życie..,
I bywa, słyszysz, jak spod spodu
Pulsuje źródło tajemnicze.
Marzec 1836
W POWIETRZU DUSZNE TRWA MILCZENIE…
W powietrzu duszne trwa milczenie,
Jak gdyby przeczuwając burzę,
Głośniej brzmi świerszczy zawodzenie,
Coraz goręcej pachną róże.
Cyt, tam za chmurą dymną, białą
Toczą się głucho pierwsze grzmoty
I niebo w krąg się przepasało
Płomieniem błyskawicy lotnej.
W powietrzu przesyconym znojem
Nadmierna i żywotna siła
Boskim przelewa się napojem,
Omdlewająco płonąc w żyłach!
O dziewczę, dziewczę, co wzburzyło
Mgiełkę twych szat na młodym łonie?
Co zasmuciło i zamgliło
Wilgotny blask, co w oczach płonie?
I czemu blednie i zamiera
Płomień dziewiczej twojej twarzy?
Co oddech tak gwałtownie spiera
I co twe usta żarem parzy?…
Skroś twoje rzęsy jedwabiste
Dwie łzy wyjrzały, łzy najszczersze…
A może to kropelki dżdżyste
Nadciągającej burzy pierwszej?…
CÓŻ TY, WIERZBO, NAD FALAMI
Cóż ty, wierzbo, nad falami
Schylasz swoją skroń
I drżącymi Usteczkami
Jak chciwymi ust wargami
Łowisz mknącą toń?
Choć się męczy, choć trzepoce
Nad strugą twój liść,
Struga biegnie i chlupoce,
Słońcu wdzięcząc się, migoce,
Tylko z ciebie drwi.
WIECZÓR SŁOTNY I BURZLIWY
Wieczór słotny i burzliwy…
Cyt! skowrończe trele brzmią?
Tyżeś to, śpiewaku tkliwy,
Gościu zorzy sponad niwy,
W tę godzinę martwą, złą?
Giętki, dźwięczny, jasny, żywy,
W tę godzinę późną, złą,
Jak obłędu śmiech straszliwy
Wstrząsnął całą duszą mą!
TRUMNA SPUSZCZONA DO MOGIŁY…
Trumna spuszczona do mogiły
I wszyscy się skupili z bliska,
Tłoczą się, płucom braknie siły
I woń zniszczenia piersi ściska.
I nad mogiłą tą otwartą,
Gdzie stoi trumna, u wezgłowia,
Dostojny i uczony pastor
Wygłasza mowę pogrzebową.
Prawi o ludzkiej znikomości,
O grzechu, o zbawieniu ducha,
I mowy pełnej uczoności
Każdy inaczej w tłumie słucha.
A niebo tak bezmiernie czyste,
Tak bezgraniczne do zenitu,
I ptaki wznoszą się świetliste
W otchłań powietrza i błękitu.
WSCHÓD BIELAŁ
Wschód bielał… Łódź się w dal toczyła,
Wesoło płótno żagla grało —
Niby niebiosa odwrócone
Pod nami morze dygotało…
Wschód krwawił… Ona się modliła
Zrzuciwszy z włosów chustę białą —
Na ustach jej modlitwa drżała,
W oczach się niebo radowało…
Wschód płonął… Ona skroń schyliła,
Wygięła szyję jaśniejącą —
A po dziecięcych jej policzkach
Ogniste krople ciekły w słońcu.
Marzec 1836
JAK PTASZĘ W BLASKU ZORZY NOWEJ…
Jak ptaszę w blasku zorzy nowej
Świat zbudził się i zatrzepotał…
Ach, o mą jedną tylko głowę
Sen dobroczynny się nie otarł!…
Chociaż we włosach rozwichrzonych
Płynie poranna rzeźwość zórz,
Na moich barkach pochylonych
Ciąży wczorajszy skwar i kurz.
Jak przenikliwy i jak dziki,
Jak obcy jest dla serca mego
Ten hałas, gwar ten, ruch i krzyki
Młodego świtu płomiennego.
O, jakże blask jego czerwony,
Jakże on pali, rani wzrok.
O nocy, gdzież są twe zasłony,
Gdzie rosa twa, twój cichy mrok!…
Wy, którzy iść nie chcecie dalej,
Ostatnie szczątki pokolenia,
Jak błędne wasze święte żale
Lamentów, skarg i zawodzenia!
Jak smutno w to półsenne rano,
Gdy kości odmawiają biec
Naprzeciw słońcu i przemianom,
Za nową się ludzkością wlec!…
Marzec 1836
GŁĄB DUSZY MEJ TO JAK ELIZJUM MAR…
Głąb duszy mej to jak Elizjum mar,
Świetlistych, pięknych i milczących cieni.
Obcy jej cały ten życiowy gwar,
Ni ból, ni radość ich nie zdoła zmienić!
Głąb duszy mej to jak Elizjum mar,
Cóż między nią a życiem jest wspólnego —
Co łączy dni najlepszych spopielały żar
Z ludźmi, co spraw li własnych strzegą.
1832
NAD WZGÓRZ WINOGRADOWYCH ZBOCZA…
Nad wzgórz winogradowych zbocza
Obłoki szczerozłote płyną,
A w dole szumi rzeka mroczna
Zieleniejących fal głębiną.
Z doliny dążąc ku wyżynie
Wzrok, który zwolna w górę wzlata,
Widzi na skraju wzgórz świątynię
Okrągłokształtną, pełną światła.
W nieziemskich, górnych tam siedliskach,
Od śmiertelnego życia z dala
I lżejsza, i pustynnie — czystsza
Strumieni się powietrzna fala.
Tam, dolatując, dźwięk niemieje,
Życie przyrody tylko słyszysz
I czymś odświętnym stamtąd wieje,
Jak od niedzielnych ranków ciszy.
Marzec 1836
TAM, GDZIE GÓRY UCIEKAJĄ…
Tam, gdzie góry uciekając
W rozświetlone ciągną dale,
Najsłynniejszej z rzek — Dunaju
Bystro płyną wieczne fale.
Tam, jak głosi baśń ludowa,
Wirowały w korowodach
Nimfy w noce lazurowe
Pod wodami i na wodach.
Śpiewał nurt i słuchał księżyc.
Patrzał na nie z skały litej
Zamek wojów i rycerzy
Z słodkim lękiem i zachwytem.
I nieziemską światła smugą
Zamknięty, osamotniony
Przyjacielsko do nich mrugał
Z starej wieży blady płomyk.
Gwiazdy z nieba spoglądały
Ku tańczącym zwiewnie pannom
I cichaczem przeciągały
Pogawędkę nieustanną.
W pradziadowskiej zbroi starej
Wojak, pełniąc straż na murach,
Ogarnięty tajnym czarem,
Słyszał zgiełk w dalekich górach.
Ledwo popadł w lekką drzemkę,
Zgiełk się wzmagał spotężniały…
On pacierze szepcąc z lękiem
Znów okrążał czujnie wały.
Wszystko mija. Tyś się poddał,
O Dunaju, też swym losom,
Parostatki na twych wodach
Dziś odwieczne baśnie płoszą.
Marzec 1836
SIEDZĘ, SAMOTNY, ZAMYŚLONY
Siedzę, samotny, zamyślony,
Przez łzy w kominek przygaszony
Patrzę w zadumie
I o minionym myślę z żalem,
W mojej tęsknocie gorzkiej znaleźć
Słów już nie umiem.
Przeszłość — czy niegdyś jakąś miałem?
Czy to, co teraz — będzie trwałe?
O nie! Przeminie!
Przeminie, jak minęło wszystko,
I rok po roku w popielisko
Krateru spłynie.
I rok po roku, wiek po wieku…
Cóż, że buntujesz się, człowieku,
Badylu ziemi?
Badyl uwiędnie. Nie ma rady…
Lecz z nową wiosną nowy badyl
Znów się rozpleni.
I wszystko zacznie żyć na nowo,
Róże rozkwitną kolorowo
I ciernie liche…
Lecz ty, mój blady, biedny kwiecie,
Już nie odrodzisz się na świecie
Kwietnym kielichem.
Zerwałem dębie własną dłonią,
Bóg jeden wie, jak wytęsknioną
Mym uwielbieniem!
Zostań na piersi mojej teraz,
Póki w niej miłość nie zamiera
Ostatnim tchnieniem.
Marzec 1836
GNIEWA SIĘ ZIMA SMUTNA…
Gniewa się zima smutna.
Przeminęła jej pora —
Wiosna już w okno stuka
Pędząc ją precz ze dwora.
Wszystko ożyło zimę
Zmuszając do ucieczki,
I już skowronków w niebie
Ozwały się dzwoneczki.
Zima jeszcze się droczy,
Wymyśla jeszcze wiośnie.
Ta śmieje się jej w oczy
I hałasuje głośniej.
Wiedźma się rozpiekliła
I garście śniegu, wściekła,
W piękne dziecię rzuciła,
A potem precz uciekła…
Lecz wiośnie obca troska:
Umyła się w śnieżycy
I jest rumieńsza wiosna
Na przekór napastnicy.
Marzec 1836
NIE, SKRYĆ PRZED TOBĄ MEJ MIŁOŚCI…
Nie, skryć przed tobą mej miłości,
O Ziemio matko, nie mam siły.
Dusz bezcielesnych szczęśliwości
Nie żądam, syn twój do mogiły.
Czym jest przy tobie rozkosz raju,
Poro miłości, poro wiosny,
Błogości wszechkwitnienia, maju,
Blasku różany, śnie miłosny!…
W bezruchu cały dzień głębokim
Cieple, wiosenne pić powietrze,
Na niebie czystym i wysokim
Śledzić, jak wiatr obłoki zetrze,
Błądzić bez celu, bez powodu,
I natknąć się niepostrzeżenie
Na bzu woń świeżą od ogrodu
Lub na świetliste przywidzenie.
Marzec 1836
GŁOSY NOCNE
Jak słodko drzemie sad ciemnozielony,
Wtulony w senność modrych nocy łąk;
Skróś gąszcz jabłoni, kwieciem ubielonej,
Jak słodko złoty lśni miesiąca krąg!
Tajemnie, jako w pierwszy dzień stworzenia,
W bezdennym niebie gwiezdny płonie rój;
Muzyk balowych potok się rozpienia
I dosłyszalniej mówi bliski zdrój.
Nad światłem dziennym spadł zasłony ołów;
Omdlał ruch wszelki i trosk usnął tłum;
Nad śpiącym miastem, jak z boru wierzchołów,
Zbudził się dziwny, a conocny szum…
Skąd on, skąd szum ten niewyobrażalny?
Śmiertelnych dum–ż to, wyzwolonych w śnie,
Świat bezcielesny, słyszny, niewidzialny,
W chaosie nocnym roi się i prze?…
Marzec 1836
ZMROK
Cienie siwe się rozpierzchły,
Barwy, dźwięki wieczór starł,
Ruch i życie płynnie przeszły
W chwiejny zmrok, w daleki gwar.
Niewidzialny lot motyla
pośród nocy słychać blisko.
Niewysłownych tęsknot chwila!
Ja we wszystkim. We mnie wszystko.
Zmroku cichy, zmroku senny,
Lej się w duszy mojej głąb.
Wonny, ciemny i niezmienny —
W cieniach, w ciszy wszystko skąp.
Czucia — mgłami zapomnienia
Ponapełniaj aż do wierzchu!
Daj mi zaznać zatracenia,
Zmieszaj z sennym światem zmierzchu!
Marzec 1836
JAK DZIKIE JARU UROCZYSKO!…
Jak dzikie jaru uroczysko!
Z szumem naprzeciw biegnie strumień,
W dolinę śpieszy na siedlisko,
Ja w górę — tam gdzie jodła szumi.
I wspiąłem się na szczyt wyżyny,
Wesół i cichy odpoczywam,
A ty, strumieniu, ty w doliny,
Popróbuj, jak wśród ludzi bywa.
Marzec 1836
Z POLANY SĘP WZBIŁ SIĘ W GÓRĘ…
Z polany sęp wzbił się w górę,
Wysoko wzleciał lazurem.
Wciąż wyższym, dalszym mknął lotem,
Aż zniknął za horyzontem.
Przyroda—matka mu dała
Dwa mocne skrzydła u ciała.
A ja stopami z kamieni,
Król ziemi, przyrosłem do ziemi!
Marzec 1836
FONTANNA
Spójrz, jak obłokiem żywym tryska
Fontanna lśniąca, jak się kłębi,
Jak łamie się i w nieba głębi
Wilgotnym dymem w słońcu błyska.
Promieniem swym dotknęła nieba,
Promieniem szybkim, lotnym, zmiennym
I oto pyłem drogocennym
Na ziemię znów jej upaść trzeba.
O ludzkiej myśli wodomiocie,
O wodomiocie grzmiący żwawo,
Jakież okrutne twarde prawo
Pogrąża cię w cuchnącym błocie!
Rwiesz się ku niebu, ku jasności,
Lecz niewidzialna dłoń fatalnie
Łamie twój blask i tryumfalnie
Strąca go z nieba wysokości.
Marzec 1836
GWIAZDĄ BY CHCIAŁA BYĆ DUSZA CZŁOWIEKA…
Gwiazdą by chciała być dusza człowieka,
Nie wtedy jednak, gdy w nocnej omroczy
Światła te, niczem pałające oczy,
Na śpiącą ziemię patrzą, hen! z daleka…
Lecz dniem, gdy blaskiem słońca osłonione,
Jak bóstwa skryte w empirejskiej sferze,
Jaśniej, świetliściej w górze płoną one,
Choć niewidzialne, w przeczystym eterze…
Marzec 1836
LŚNIŁ JASKRAWY ŚNIEG W DOLINIE…
Lśnił jaskrawy śnieg w dolinie —
Śnieg roztopił się i znikł;
Blask wiosennych traw w dolinie —
Zwiędną i nie będzie traw;
Ale któryż to bieleje
Tam na szczytach śnieżnych wiek?
Tam i dziś jutrzenka sieje
Świeże róże w żywy śnieg!
Marzec 1836
JESZCZE ZASMUCA WIDOK ZIEMI…
Jeszcze zasmuca widok ziemi,
A już w powietrzu powiew inny
Źdźbłami kołysze uschniętemi,
Wiosennie szumi wśród jedliny.
Jeszcze natura drzemie w ciszy,
Ale już przez sen rozproszony
Ciche stąpania wiosny słyszy,
Bezwiednie się uśmiecha do niej.
Duszo moja, spałaś i ty…
Cóż to cię teraz niepokoi,
Całuje, pieści twoje sny,
Wyzłaca kształty marzeń twoich?
Tających w grudach śniegów lśnienie,
Blask nieba, serce uderzyło…
Czy to wiosenne odurzenie?
A może to kobiety miłość?
Marzec 1836
I UCZUCIA NIE MA POD POWIEKĄ…
I czucia nie ma pod powieką,
I słowa twe bez prawdy cieką,
I nie ma w tobie ducha.
Bądź mężne, serce, w utrapieniu,
Bo nie ma Stwórcy i w stworzeniu,
I modłów nikt nie słucha!
Marzec 1836
LUBIĘ OCZĘTA TWE, KOCHANIE…
Lubię oczęta twe, kochanie,
Ich blasków zmienność tajemniczą,
Gdy je podnosisz niespodzianie
I niby modrą błyskawicą
Ogarniasz ziemię aż po kraniec.
Lecz i silniejsze są doznania:
Wdzięk oczu skromnie opuszczonych
W szalonej porze całowania
I spod cienistych rzęs osłony
Posępny płomień pożądania.
Marzec 1836
WCZORAJ WŚRÓD MARZEŃ CZARODZIEJSKICH
Wczoraj wśród marzeń czarodziejskich,
Kiedy ostatnim swym promieniem
Księżyc rozjarzył twoje rzęsy,
Grążąc w spóźnione cię uśpienie,
Milczenie w krąg się uciszyło
I ciemniej się schmurzyły cienie,
I głośniej się zastrumieniło
W powietrzu piersi twojej tchnienie.
Krótko skroś zwiewne story okien
Lał się mrok nocy aksamitny
I z twym rozwianym, sennym lokiem
Igrał rój marzeń nieuchwytny.
I cicho, zwiewnie, strumieniście,
Jakby wietrzykiem je przywiało,
Lekko jak dym, liliowomgliście
Coś nagle oknem przyleciało.
Oto niewidką przesmyrgnęło,
Mknąc po kobiercach ciemno mżących,
Oto się czepiać kołdry jęło
I wspina się po fałdach drżących.
Oto jak żmijka podpełzając
Ono na łoże twe się wspięło,
Oto, jak wstęga powiewając,
Wśród kotar już się rozwinęło.
Wtem światłem żywotrzepotliwym
Dziewczęcych piersi twych dotyka
I krzykiem swym rumianym, żywym,
Jedwabne rzęsy twe odmyka.
Marzec 1836
NA ZGON PUSZKINA : 29 STYCZNIA 1837
W serce poety cios śmiertelny
Z czyjej padł ręki? Z czyjej winy?
Kto strzaskał jak naczynie z gliny
Ten boski puchar strzałem celnym?
Choćby przed ziemskim naszym prawem
Niewinien był swojego dzieła,
Wyższa mu Ręka wycisnęła
Znak królobójcy piętnem krwawem.
A ty, porwany nagle w przystań
Bezczasów mrocznych, prochu w grobie,
Cieniu poety! pokój tobie!
Pokój i światłość wiekuista!
Cokolwiek plotła czerń złośliwa,
Los twój najwyższej godzien chwały:
Przez ciebie — bogi przemawiały,
Lecz w żyłach — krew kipiała żywa.
I ugasiłeś krwią ofiarną
Pragnienie czci. I nad twym grobem
Naród twój w smutku i żałobie
Pochylił dziś chorągiew czarną.
I czy rozsądzą spór potomni,
Czy ten, co wieczne sądy dzierży,
Już ciebie — jak miłości pierwszej —
Twej Rosji serce nie zapomni.
1837
1 GRUDNIA 1887
Więc tutaj nam sądzone było
Nasze rozstanie niecofnione —
Rozstanie z tym, czym serce żyło,
Co życie twe zniszczywszy do cna spopieliło
W twej piersi bólem udręczonej.
Żegnaj… Po wielu, wielu latach
Ty będziesz wspominała z drżeniem
Ten kraj, ten brzeg i jego południowe lśnienie,
Gdzie wieczny blask i ziemia długo w kwiatach,
Gdzie bladych róż spóźnione tchnienie
Grudnie rozgrzewa i ulata.
Grudzień 1837
WILLA WŁOSKA
Cyprysów smętnych cieniem osłoniona,
Na zawsze z gwarnym się rozstawszy dniem,
Jak elizejski cień zasnęła ona
Błogosławionym, nieprzespanym snem.
I ot, dwa wieki już lub więcej może,
W zaczarowanym kręgu swoich snów
Spoczywa, ufna w moc opieki Bożej,
Na łożu kwiatów przędąc pieśń bez słów.
Lecz niebo włoskie świeci w wiecznej wiośnie —
I wiele lat, i ciepłych, jasnych zim
Przemknęło nad nią, pieszcząc ją miłośnie,
Nie tknąwszy śpiącej błogoskrzydłem swym…
Fontanna w kącie szemrze wciąż — komnaty
Przewiewa wietrzyk wonny świeżym tchem;
Jaskółka z pieśnią wpada, gość skrzydlaty,
A willa śpi — głębokim, mocnym snem…
Wchodzimy… Cóż?… w krąg spokój tak ukojny,
W półmroku tchnie wieczności senny wiew;
Spogląda w okno cichy i dostojny
Żałobny cyprys… brzmi fontanny śpiew…
Wtem jakiś powiew nagły, gorączkowy,
Zamącił ciszę, zmilkł fontanny tren,
Zatrząsł się cyprys… niejasny, echowy,
Szmer wionął, jakby ktoś szepnął przez sen…
O luba, mów! czy życie, co, jak czarem,
Prowadzi nas wśród błędnych świata dróg,
To życie złe wraz z grzesznym swoim żarem
Zaklęty willi przekroczyło próg?…
Grudzień 1837
DAWNOŚ, POŁUDNIA BŁOGI KRAJU,
Dawnoś, Południa błogi kraju,
Urzekał oczy moje ciche
I jak otwarta brama raju
Przybyszaś wabił swym przepychem?
Dawnoż to — chociaż bez zachwytu —
Z uczuciem nowym i zadumą
Przysłuchiwałem się od świtu
Śródziemnomorskiej fali szumom?
I pieśń ta brzmiała bez ustanku,
I takąż wciąż harmonią tchnęła,
Jak wtedy, kiedy o poranku
Cypryda z piany wypłynęła…
I dziś śpiewają tymiż słowy,
Tak samo błyszcząc, twoje wody —
Po ich powierzchni lazurowej
Widm świętych chodzą korowody.
A ja… Cóż ja? Na Północ ciemną
Znowu mnie rzucił los ponury,
Znowu rozpostarł się nade mną
Ołów posępnej jego chmury.
Tu wicher kłuje. Śnieg otyka
Równiny wszystkie i wzniesienia —
I chłodu, złego czarownika,
Mroźne się państwo rozprzestrzenia
Lecz tam, za krajem tych zamieci,
Daleko tam, na krańcu ziemi,
Gdzie południowe słońce świeci,
Widzę was wciąż oczyma swemi:
Tam blask wasz jeszcze jest piękniejszy,
Głęboki błękit nie ma końca
I głos wasz czystszy i zgodniejszy
O smutną duszę mą potrąca.
Grudzień 1837
DZIEŃ I NOC
Na światy duchów niezgłębione,
Nad tą otchłanią nienazwaną,
Narzucił pozłociście tkaną
Wysoki wyrok bóstw zasłonę.
Dzień — jasne lśnienie tej kotary,
Dzień — ziemskich tworów ożywienie,
Duszy cierpiącej uzdrowienie,
Ludzi i bóstw przyjaciel stary!
Lecz zmierzcha dzień, noc niezmierzona
Przyszła — i z wyrocznego świata
Błogosławiona blasku szata
Zerwana jest — i odrzucona…
I teraz otchłań się obnaża
Z grozami swymi, z mgławicami,
Bez granic między nią i nami:
Oto dlaczego noc przeraża!
Marzec 1839
NIE WIERZ, NIE WIERZ POECIE
Nie wierz poecie, nie wierz, dziewo,
Poety swoim nie nazywaj —
Bardziej od gniewu płomiennego
Bój się miłości jego tkliwej!
Ty jego serca nie oswoisz
Duszą niewinną i dziecięcą
Ani płomienia nie przesłonisz
Pod lekką chustą swą dziewczęcą.
On jako żywioł jest wszechmocny,
Nad sobą tylko nie jest panem:
I spali wieńcem swym niechcący
Twe loki młode i rozwiane.
Tłuszcza chwaląca lub ganiąca
Poety nie obchodzi zgoła:
On nie jak żmija serce kąsa,
Lecz z niego słodycz ssie jak pszczoła.
Na świętość twoją się nie skusi
Szlachetna, czysta ręka jego,
Lecz albo życie twe udusi,
Lub pod obłoki wzniesie w niebo.
Marzec 1839
ŻYWYM WZRUSZENIEM POWITANIA
Żywym wzruszeniem powitania
Z nieosiągalnej wysokości
Do próżnych marzeń nie nakłaniaj,
Błagam, poety spokój oszczędź.
Zawsze wśród ludzi zagubiony,
Czasem się porwać da ich żądzom,
Poeta, wiem, jest zabobonny,
Lecz rzadko służy tym, co rządzą.
Przed bożyszczami on ziemskimi
Przechodzi pochyliwszy głowę
Lub zatrzymuje się przed nimi
W bojaźni dumnej i surowej.
Lecz jeśli z warg ich żywe słowo
Padnie zwrócone do poety,
Przez wielkość przedrze się światową
Nieporównany wdzięk kobiety,
I jeśli prostą ludzką wiedzą
O wielkiej mocy swej piękności
Naraz jak zorze się rozświecą
Rysy przedziwnej szlachetności —
O, jakże serce w nim się burzy!
Plonie z zachwytu i wzruszenia!
Choć nigdy nie potrafi służyć,
Umie być pełen uwielbienia.
Październik — grudzień 1840
HANCE DO SZTAMBUCHA
Wiecznież żyć nam w rozłączeniu,
Czy nie pora nam się ocknąć
I uścisnąć w okamgnieniu
Ręce braci naszych mocno?
Setki lat jak ślepcy nędzni —
Bośmy byli zaślepieni,
Błąkaliśmy się — włóczędzy,
Ciągnąc w różne strony ziemi.
A gdy przyszło nam się zetknąć,
Tośmy wojowali wiecznie —
Lala się krew nasza rzeką,
Bratnie piersi cięły miecze.
I wrogości błędnej siemię
Plon stokrotny przynosiło —
Niejedno ginęło plemię
Albo na obczyźnie gniło.
Obcy rodem, cudzoziemiec
Nas rozdzielił, złamał, zdławił —
Jednych z nas oniemił Niemiec,
Innych Turczyn zaś zniesławił.
Oto wśród tej nocy czarnej
Dzielny mąż pełen odwagi
Skromną ręką swą latarnię
Zapalił na wzgórzach Pragi.
O jakimiż wnet światłami
Każdy kraj się opromienił
I odkryła się przed nami
Cała dal słowiańskiej ziemi.
Światłem piękny dzień rozchmurza
Stepy, morza, drogi w górach
Od Newy do Czarnogórza,
Od karpackich skał po Ural.
Oto nad Warszawą świta,
Kijów rozwarł oczy modre
I Wyszogród Moskwę wita
Złotogłową słowem dobrem.
I ojczystej mowy naszej
Pojęliśmy dźwięczność miłą.
Wnuk na jawie to zobaczy,
Co się ojcu ongi śniło!
Sierpień 1841
STAŁEM NAD NEWĄ, ZAPATRZONY
Stałem nad Newą, zapatrzony
W Isaaka — wielkoluda, który
Jarzył się skroś mgieł mroźnych chmury
Szczytem kopuły wyzłoconej.
Obłoki snuły się lękliwe
W zimowym nocnym niebie, wokół
Panował biały, martwy spokój
Zlodowaciałej rzeki siwej.
Smutno milczący pośród ciszy,
Wspomniałem kraj, gdzie słońce grzeje,
Gdzie teraz w słońcu płomienieje
Zatoka Genui przepysznej…
Północy, czarodziejko zimy,
Czy tyżeś mnie zaczarowała?
Czy tyżeś mnie przykuła, biała,
Do granitowej swej dziedziny?
O gdybyż duch przelotny, złudnie
Wiejąc wśród mgły wieczornej cichej,
Przeniósł mnie dzisiaj rychlej, rychlej
Tam, tam, ku ciepłu, na południe…
Listopad 1844
MORZE I GRANIT
Ryczy, burzy się i kłębi,
Świszcze, bryzga, ciska fale,
Aż do gwiazd z przepastnej głębi
Z wyciem skoczyć chce zuchwale.
Piekło czy diabelska siła
W bulgocącym kotle wraca
Żar piekielny roznieciła
I do góry dnem rzuciła
Odmęt pienny od gorąca?
Wali tłuszcza fal zajadła
Chlustająca z dna otchłani,
Z gwizdem, świstem skał dopadła,
Wspina się na twardy granit.
Lecz u brzegu niezmieniony,
Szalem wód nie ogarnięty,
Nasz olbrzymie, w chwili onej
Hardy i nieporuszony,
Wznosisz się ponad odmęty!
Bojem rozwścieczone dzikim
Fale na twój głaz olbrzymi
Rwą, jak w szturm wyroczny, z rykiem,
Z łoskotami gromowymi.
Lecz ty piersią niezachwianą
Wstrzymasz napór ich burzliwy
I roztrzaskasz łeb bałwanom,
Aż się stoczą mętną pianą
Osłabione wód porywy.
Wznoś się, stój, olbrzymie skalny,
Trwaj niezłomnie wśród przestworzy!
Do twej stopy tryumfalnej
Jeszcze odmęt się ukorzy.
Sprzykrzy sobie wrzawę boju,
Kiedy klęski nań się zwalą,
Jeszcze ugnie głowę swoją
I ułoży się w spokoju
U twych nóg pokorną falą.
1848
JESZCZE CIĘ PRAGNĘ NIEPRZYTOMNIE…
Jeszcze cię pragnę nieprzytomnie
I jeszcze rwie się duch ku tobie,
I jeszcze w mroku moich wspomnień
Nieraz twą całą postać łowię…
Twą postać, tak upamiętnioną,
Że wszędzie zawsze widzę ciebie,
Nieosiągalną, niezmienioną,
Jak gwiazda lśniąca w nocnym niebie.
1848
BOJAŹLIWIE I NIEMRAWO
Bojaźliwie i niemrawo
Rzuca słońce z góry wzrok —
Cyt, zagrzmiało za chmur ławą,
Obejmuje ziemię mrok.
Ciepłe wiatru dmą porywy,
Grom daleki, drobny deszcz,
Poprzez świeżą zieleń niwy
Przebiegł nagle trwożny dreszcz.
Oto przebił się zza chmury
Błyskawicy siny ścieg,
Płomień blady i ponury
Obramował na niej brzeg.
Z pól wichurą pyl tnie w oczy,
Coraz gęstszy kropel siew,
Wciąż się głośniej w niebie toczy
Nadchodzącej burzy gniew
Słońce jeszcze raz wyjrzało
Na obszary polnych smug
I spłoszoną ziemię całą
Ogarnęły blask i huk.
Czerwiec 1849
I OTO ZNÓW SIĘ PRZYWITAŁEM Z WAMI…
I oto znów się przywitałem z wami,
Miejsca ojczyste, lecz jakże niemile,
Gdzie pierwszą myślą i uczuciem żyłem,
Gdzie dzisiaj patrzą mglistymi oczami
Na mnie w promieniach wieczornego światła
Moje dziecinne, przeminione lata.
O biedne widmo, próżne sił, zwodnicze,
Zagadkowego szczęścia, błędna maro!
Z obojętnością zimną i niewiarą,
Chwilowy gościu, patrzę w twe oblicze.
Jakżeś dziś obcy dla mojego ducha,
Jak brat mój młodszy, który zmarł w pieluchach…
Ach nie, nie tutaj, nie ten kraj odludny
Dla mojej duszy był dziedziną miłą —
Nie tu rozkwitło i nie tu się czciło
Największe święto mej młodości cudnej.
Ach, również nie w tej ziemi pochowałem
Wszystko, czym żyłem i co ukochałem.
Czerwiec 1849
W CICHĄ NOC PÓŹNEGO LATA…
W cichą noc późnego lata
Jak z gwiazd bije jasność żywa!
Tonąc w mrocznych ich poświatach,
Jak dojrzewa senna niwa…
Jak się świeci, w nocną ciszę
Zasłuchana, wpółdrzemiąca,
Złote fale zbóż kołysze
Ubielone od miesiąca!
Czerwiec 1849
PRZEZ BŁĘKITNYCH WÓD RÓWNINĘ…
Przez błękitnych wód równinę
Sunęliśmy coraz dalej;
Buchający ogniem, dymem,
Niósł nas morski smok po fali.
Z nieba gwiazdy nam świeciły,
Z dołu fala roziskrzona,
Burzą kroplistego pyłu
Ochładzała nam ramiona.
Obsiedliśmy pokład cały…
Wielu zmorzył sen poczciwy…
Coraz dźwięczniej nam śpiewały
Koła, porząc morskie grzywy.
Zmilkła nasza rzesza gwarna,
Ścichł niewieści zgiełk, szeptanie
I niejedna dłoń podparła
Czyjeś senne zadumanie.
Sny igrają po przestworzach
Pod magiczną, srebrną luną
I kołysze je dal morza
Lekką falą cichostrunną.
Listopad 1849
ŁZY
Łez ludzkich zdroje, łez ludzkich strugi!
Rankiem płyniecie i w wieczór długi…
Łzy niewidzialne, łzy niesłyszalne,
Niewyczerpalne, nieprzeliczalne,
Ni to posępne deszcze nawalne,
Czasu jesiennej, nocnej szarugi…
Październik 1849
ZNOWU WIDZĘ TWOJE OCZY…
Znowu widzę twoje oczy —
I twój południowy wzrok
Cymmeryjskiej smutnej nocy
Już rozpędził chłodny mrok…
Kraj przed okiem staje inny,
Kraj ojczysty, słodki kraj,
Jak dla synów z dziadów winy
Utracony niegdyś raj.
Smukłych laurów rozkołysy,
Turkusowa nieba dal,
Rześkie tchnienie morskiej ciszy,
W letnim skwarze świeżość fal —
W znojnym słońcu w krąg dojrzewa
Ciężkie złoto winnych gron,
I legendy dawne śpiewa
Marmurowych arkad skłon.
Północ pierzchła snem okropnym
Z wyrokami swoich dni,
Przezroczystym, lekkim stropem
Niebo znów nade mną lśni.
Znów chciwymi źrenicami
Blask ożywczy chłonę rad
I pod słońca promieniami
Znów poznaję czarów świat.
Marzec 1850
NOC ŚWIĘTA W DŁONIOE ŚWIAT UJĘŁA…
Noc święta w dłonie świat ujęła
I dzień kojący, uśmiechnięty
Jak złoty dywan już zwinęła,
Dywan nad bezdnią rozciągnięty.
I świat zewnętrzny — zasnuł mrok daleki,
I jak sierota wypędzona — człowiek
Twarzą w twarz staje nagi i kaleki
Przed tą otchłanią, nie spuszczając powiek.
Sam teraz musi uważać, by nie paść,
Myśl jałowieje, rozum nie wystarcza,
W duszę się własną pogrąża jak w przepaść
I z zewnątrz nie ma żadnego oparcia.
I teraz sennym zda mu się widziadłem
Wszystko, co jasne, żywe, namacalne,
I w tajemniczem, nocnem, nieodgadłem
Nagle dziedzictwo widzi swe fatalne.
Marzec 1850
RZYM NOCĄ
W błękitnej nocy odpoczywa Rzym —
Luna wschodząca zawładnęła nim,
I w gród w bezludnym majestacie śpiący
Wpłynęła jasność jej chwały milczącej…
Jak błogo wieczne prochy Rzymu śnią
W jej blasku, jak złączone z luną lśnią!…
Zda się, że miasto, co w ciszy spoczywa,
To druga luna — piękna — lecz nieżywa…
Czerwiec 1850
PATRZ, JAK TEN DYM W MIESIĘCZNEJ ŚWIECI MGLE…
Patrz, jak ten dym w miesięcznej świeci mgle,
Jak chyżo wstecz niknie dołem cień od niego:
„Tak — rzekłaś — biegną nasze smętne dnie:
Nie jak ten dym, co tam w zaświaty mknie,
Lecz jak te cienie, co po ziemi biega!”
Marzec 1850
POEZJA
W rozgwarze gromów i w łyskaniach,
Pośród wód morskich kołysania,
Pośród żywiołów wrzących waśni
Ona zlatuje z nieb na ziemię —
Niebianka — ziemian cieszyć plemię,
Lazurem nieba w oczach zalśni
I zbuntowane morze gasi
Lejąc balsamy pojednania.
Marzec 1850
KONIEC UCZTY, ZAMILKŁY CHÓRY
Koniec uczty, zmilkły chóry,
Czary leżą dnem do góry,
Koszów owoc nie umila,
Kubków nikt już nie wychyla,
Skronie wieńczą zmięte kwiaty;
Tylko dymią aromaty
W opróżnionej jasnej sali.
Późnośmy od stołu wstali:
Niebo lśni wśród gwiazd opali,
Północ dawno się przesila…
Jak nad miasta niepokojem,
Nad domami, pałacami,
Nad ulicy nocnym wrzeniem
Z mętno krwawym oświetleniem,
Z snującymi się tłumami,
Jak nad światem, co się toczył —
W czarnym, górnym nieb obszarze
Gwiazd przeczystych rój się żarzył,
Przeszywając ludzkie oczy
Bezgrzesznymi promieniami!
Czerwiec 1850
DO ROSJANKI
Z dala od słońca i od świata,
Z dala od sztuki i przyrody,
Od życia i miłosnych drgnień,
Młodzieńcze, twoje przemkną lata,
Zmartwieje żar twych uczuć młody,
Marzenia się rozpłyną w cień…
I życie przejdzie twe bez śladu
W kraju bezludnym, bezimiennym,
Na ziemi niewidzialnej tle —
Jak dymu niknie obłok blady
Na niebie mglistym, szarym, sennym
W jesiennej, bezgranicznej mgle.
Marzec 1850
NA NEWIE
Znów się gwiazda zanurzy