Fiodor Tiutczew Wybór wierszy NA ODĘ PUSZKINA „WOLNOŚĆ” Gdy wolność grała w nich ognista, Struny zgrzyt oków zagłuszyły, W lirze Alceja duch zmartwychwstał I zdmuchnął z niej niewoli pyły. Z liry wybiegły groźne iskry, Jak wszechmiażdżące wód kaskady, I jak gniew boży płomienisty Na blade czoła carów padły. Szczęśliwy ten, co głosem śmiałym, Niepomny na ich moc i trony, Wieścić tyranom zatwardziałym Najświętszą prawdę przeznaczony! Tyś, wychowanku muz, wspaniałym, Wielkim tym losem obdarzony! Śpiewaj, słodyczą słów ugłaskaj, Roztkliwiaj, wzruszaj i przeobraź Zimnych przyjaciół samowładztwa W przyjaciół ludzi, piękna, dobra! Lecz nie podżegaj nas pieśniami, Blasku korony nie zachmurzaj. Piewco! Pod carów brokatami Czarodziejskimi strun dźwiękami Zmiękczaj ich serca — a nie wzburzaj! 1820 ŁZY Lubię oczami, przyjaciele, Pieścić perlistych win szkarłaty Albo owoców, strojnych w zieleń, Rubin siejący aromaty. Miło spoglądać mi na ziemię, Jak gdyby zatopioną w wiośnie, Gdy świat wśród błogich woni drzemie I śpiąc uśmiecha się radośnie!… Lubię, gdy pięknej twarz powabnie Płomieniem wiosny wiew rozjarzy, Rozwieje loków kuszące jedwabie Lub wpije się w dołeczki na jej twarzy! Lecz czymże Afrodyty wdzięki, Sok winnych gron, woń róż płomiennych Przy tobie, święte źródło łez bezcennych, Roso jutrzenki bosko pięknej!… Promień niebiański w nich ujrzycie, Co się w ognistych kroplach przełamuje I szereg żywych tęcz maluje Na piorunowych chmurach życia. Gdy śmiertelnika tkniesz źrenicy, Aniele czystych łez — skrzydłami, Mgła lekka się rozsieje łzami I niebo twarzy serafickich Wtem się rozwinie przed oczami. Lipiec 1823 PRZEBŁYSK Czyś słyszał kiedy w noc milczącą Eolskiej harfy lekki dźwięk, Kiedy w ciemności wiatr niechcący Z drzemiących strun jej zerwie jęk? To przejmujące głośne dźwięki, To ścichające znów na czas… Jakby ostatni okrzyk męki Ozwał się w nich i nagle zgasł. Starczy najlżejszy dech zefiru, By wyrwać z czułych strun jej ból… Rzekłbyś — anielska oto lira Tęskni za niebem z ziemskich pól! Jak wtedy dusza z ziemi niskiej W nieśmiertelności kręgi mknie! Przeszłość jak widmo sercu bliskie Do piersi naszych wówczas lgnie. Jak sercu wszystko zda się czyste I ileż w wierze naszej sił! Jakby nam niebo eteryczną Strugą przelało się do żył! Lecz, ach, nie nam mknąć ku tym światom., W niebiosach się nużymy wnet — Nie może nigdy nędzny atom Do boskich ognia dotrzeć met. Zaledwie, siląc się, przerwiemy Na kilka chwil czarowny sen I wzrokiem drżącym i niepewnym Obrzucim niebios obszar ten — Jak już, ich blaskiem oślepieni, Spuszczając wzrok ku ziemi znów, Spadamy, lecz nie w ciszę cieni, Ale w udrękę ciężkich snów. Październik 1825 POŁUDNIE Lenistwem tchnie południe mgliste, Leniwie rzeka toczy fale. I w niebie rozpalonym, czystem Obłok roztapia się ospale. Skwarna, bez ruchu i bez zmian Drzemota otuliła ziemię. I nawet sam wszechwładny Pan W pieczarze nimf spokojnie drzemie. Marzec 1836 BURZA WIOSENNA Lubię w początku maja burzę, Kiedy wiosenny pierwszy grom, Jakby swawoląc po lazurze, Grzechoce w niebie huczną grą. Odgromy młode grzmią rozgłośnie. Już deszczyk prysnął, kurz się wzbił, Zawisły perły dżdżu radośnie I słońce złoci rośny pył. Z pagórka potok wartki bieży, Ptaszęcy zgiełk w dąbrowie wre, I leśny zgiełk, i poszum świeży Wesoło wtórzą gromów grze. I rzekłbyś, że to płocha Heba, Dzeusowe orlę karmiąc, w ślad Piorunopienną czarę z nieba Wylała, śmiejąc się, na świat! 1828 MOGIŁA NAPOLEONA Przyroda duszą wiosny zmartwychwstała, Wszystko spokojem uroczystym błyszczy: I lazur morza, i nieba przejrzysty, Dziwny grobowiec, i skala! Na drzewach nowe kwiaty rosną w górze I pośród ciszy dokolnej ich cienie Ledwo kołysze lekkiej fali tchnienie Na ogrzewanym przez wiosnę marmurze… Dawnoż ucichły gromy jego zwycięstw? Echo ich dotąd panuje na świecie… . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wielkiego cienia pełen ludzi umysł, Samotny jego cień na brzegu dzikim Obcy wszystkiemu, wsłuchany w fal szumy, Morskiego ptactwa raduje się krzykiem. Styczeń 1829 LETNI WIECZÓR Już słońca kulę rozpaloną Stoczyła ziemia ze swej głowy I cichy pożar wieczorowy Połknęła morska fala słona. Już świecąc blado, wzeszły gwiazdy I ten ciążący nam i ziemi Uniosły nieba ogrom jasny Głowami swymi wilgotnemi. Płynniej się nurt powietrzny toczy Pomiędzy ziemią i sklepieniem. Pierś, której dzienny żar nie tłoczy, Z ulgą oddycha świeżym tchnieniem. I dreszczyk słodki, przejmujący Przebiegł, jak prąd, śród żył przyrody, Jak gdyby stóp jej pałających Tknął zimny prąd źródlanej wody. Maj 1829 WIDZENIE Jest jakaś noc milczenia kosmicznego I w oną noc objawień i zachwytu Żywy, olbrzymi wóz wszechbytu Widome toczy się przez niebo. Wtedy gęstnieje mrok jak chaos nad wodami… Niepamięć niby Atlas ziemię tłoczy; Tylko dziewiczą duszę Muzy — widzeniami Bogowie trwożą w snach proroczych. Lipiec 1829 BEZSENNOŚĆ Zegara monotonne bicie — Marudna powieść nocy mglistej! Język nam obcy całkowicie, A jednak jak sumienie bliski! Któż kiedykolwiek bez rozpaczy Mógł skroś milczenie wszechświatowe Słuchać, jak czas zawodzi, płacze Proroczo — pożegnalnym słowem? Zda się nam: los nieubłagany Osierocony świat pogrzebał, A nam na siebie samych zdanym Z przyrodą całą walczyć trzeba. I nasze życie jak dalekie Widmo na skraju ziemi staje — I z przyjaciółmi, z naszym wiekiem W pochmurnej dali blednie, taje. Tymczasem młode pokolenie W słońcu rozkwitło i dojrzało, A nas i czas nasz zapomnienie, O bracia, dawno pogrzebało. I tylko czasem o północy, Pełniąc obrządek swój surowy, Nad nami pośród ciszy nocnej Płacze głos spiżu pogrzebowy. 1829 RANEK W GÓRACH Zmyte nocnymi ulewami Po burzy śmieją się niebiosy, Dolina między gór skłonami Wije się wstęgą lśniąc od rosy. Stoki najwyższych gór jedynie Mgieł pasmo do połowy skryło Niby powietrzny dwór w ruinie Stworzony czarodziejską siłą. Luty 1830 WIECZNE LODY Już południowa pora pali Świat spadzistymi promieniami I zadymiły góry w dali Z czerniejącymi gęstwinami; Poniżej sino odbłyskają Na kształt stalowych luster stawy I z rozpalonych skał ruczaje W ojczysta głąb mknę pełne wrzawy. I w chwili, kiedy półprzytomna Dolina ziemska ledwie żywa, W błogiej rozkoszy pogrążona, We mgłach południa wypoczywa — W górze nad snem rozgrzanej ziemi, Jak bóstw rodzimych korowody, Z horyzontami płonącymi Droczą się, świecąc, wieczne lody. Luty 1830 OSTATNI KATAKLIZM Kiedy wybije godzina przyrody, Ziemskich cząsteczek układ się rozburzy, Wszystko widzialne znów okryją wody, A z nich oblicze Boga się wynurzy. 1830 * * * Jeszcze wesoły dzień wrzał wokół, Tłumem ulica lśniła żywa I wieczorowych cień obłoków Po jasnych dachach przelatywał. Niekiedy z dala dobiegały Błogiego życia mnogie tony — I w jeden zestrój się zlewały, Studźwięczny, szumny i skłócony. Znużony upojeniem wiosny, Niechcącym popadł w zapomnienie: Nie wiem, jak długo sen trwał mocny, Lecz dziwne było obudzenie… Zapanowało wtem milczenie, Ucichły szumy, gwary dzienne, Po ścianach się błąkały cienie I migotanie na wpół senne… Światło księżyca zaglądało Ukradkiem w okno me otwarte I jakoś mi się wydawało, Że nad mą drzemką pełni wartę. I zdało mi się, że po cichu Porwał mnie geniusz ukojenia I, niewidzialny, z dnia przepychu Złotego przeniósł w państwo cienia. Maj 1851 ZNASZ GO Z SALONÓW… Znasz go z salonów: raz od ludzi stroni, To dziwnie wesół, to z chmurnym obliczem Lekkoduch, bądź w zadumie tajemniczej — Jak to poeta. — I źle sądzisz o nim. Popatrz na księżyc: w dzień jak obłok mglisty, Wyzbyty siły, omdlewać się zdaje, Lecz noc nadchodzi i bóg promienisty Świeci wysoko nad uśpionym gajem. 1828–1829 ŚRÓD LUDZKICH RZESZ… Śród ludzkich rzesz, w nieskromnym zgiełku dnia, Czasami nie śmiem wzrokiem, słowem, gestem Radować się, że znowu z tobą jestem. Lecz nie wiń mnie, najmilsza ma! Spójrz, jaka w dzień białawomętna mgła… Ledwo prześwieca blady blask i mdleje. Nadejdzie noc — i do czystego szkła Olejek wonno–bursztynowy wleje. 1828–1829 ŁABĘDŹ Niech orzeł, w górę mknąc wysoko, Śród chmur się mija z błyskawicą, I, patrząc słońcu oko w oko, Niezlękłą pije blask źrenicą. Stokrotnie wyższą zesłał dolę, Łabędziu, tobie — bogów chór, I w czystym, jak ty sam, żywiole Wykąpał jasność twoich piór… Śród dwóch otchłani sen twój święty Kołysze śpiewny fali szmer: I płyniesz, zewsząd ogarnięty Monarszą chwałą gwiezdnych sfer… Czerwiec 1839 KOŃ MORSKI O koniu morski, koniu bystry, Z bladozieloną, gęstą grzywą, To miotający wściekłe iskry, To znów łagodnie—pieszczotliwy. Wykarmił ciebie wicher huczny W nieogarnionym bożym polu, On cwałowania cię nauczył — I żwawych skoków, i swawoli. Ach, lubię ciebie, gdy zuchwale, W potędze dumy swej wspaniały, Rozwiawszy gęstej grzywy fale, Dymiący parą, w pianie cały, Ku brzegom bieg kierując hardy, Z wesołym rżeniem wodę miecisz, Kopytem ciśniesz o brzeg twardy I nagle — w bryzgach się rozlecisz. 1830 USPOKOJENIE Burza minęła. Lecz gromem zwalony Ogromny dąb płonął, dym smugą siną Pełzał po ziemi z gałęzi zwęglonych — Lśniącą po deszczu, zieloną gęstwiną. A już od pól — melodie, i zadźwięczał Ptaszęcy zgiełk, biegł po zroszonych łąkach, I końcami swego łuku tęcza Na zielonych wsparła się wierzchołkach. 1830 SZALEŃSTWO Tam gdzie się z ziemią osmaloną Stapia jak dym niebios sklepienie, Z beztroską żyjąc niezmąconą, Nędzne szaleństwo ma schronienie. Pod ognistymi promieniami, W piasku zarywszy się potokach, Ono szklanymi źrenicami Czegoś tam szuka na obłokach. To skoczy i uważnym uchem, Przypadłszy do spękanej ziemi, Coś z dala chwyta chciwym słuchem Z oczami rozradowanemi. Mniema, że słyszy wód kipienie, Słyszy tok źródła podziemnego I kołyszący szum strumieni, I huk wybuchu tryumfalnego. 1830 CYCERO Rzekł mówca rzymski: „W one dnie Walk bratobójczych, burz i trwogi Spóźniony wstałem — i śród drogi Noc Rzymu zaskoczyła mnie.” Tak! Lecz żegnając rzymską sławę Z kapitolijskiej wysokości, Tyś w całej chwale i świetności Zachód jej gwiazdy widział krwawej. Szczęśliwy, kto oglądał świat W chwilach przemiany i przełomu: Bogowie go do swego domu Wezwali, by do uczty siadł; W ich radzie uczestniczy! świętej, Ich wzniosłych igrzysk widzem był I żywcem, jako wniebowzięty, Z ich czary nieśmiertelność pił. 1830 POPRZEZ LIWOŃSKIE PRZEJEŻDŻAŁEM POLA… Poprzez liwońskie przejeżdżałem pola. Dokoła wszystko było tak posępne… Bezbarwne niebo, piasek szary w dole — Wszystko w zadumę mnie wprawiało smętną. Wspomniałem smutną ziemi tej opowieść, Ponurą dobę łez i krwawej stali, Gdy rozpostarci w kurzu jej synowie Ostrogi wroga całowali. I patrząc się na ciebie, pusta rzeko, Na ciebie, smugo tych przybrzeżnych lasów, Myślałem — oto przyszłyście z daleka Wy, rówiennice owych czasów. Tak, wam jedynie się udało Z innego świata do nas tu zawitać. O, gdyby wam się odpowiedzieć chciało Na jedno chociaż z moich pytań!… Lecz ty, naturo, o tym rzec nie raczysz słowa, Z uśmiechem milczysz tylko dwuznacznym [i bladym, Tak chłopiec, nocnych czarów mimowolny świadek, I w dzień milczenie o nich uporczywe chowa. 1830 PIACH GĘSTY, SYPKI PO KOLANA… Piach gęsty, sypki po kolana… Jedziemy… Późno… Gaśnie dzień.. I cienie sosen razem zlane Już tylko jeden tworzą cień. Ach, jakiż smutek tu głęboki! Coraz to gęstszy wkoło las… Pochmurna noc, jak zwierz stuoki, Z każdego krzaku śledzi nas. 1830 JESIENNY WIECZÓR Jest w świetlistości przedjesiennych zmierzchów Tkliwy, tajemny czar zadumy, Złowieszczy blask i barwność drzew w rozpierzchu, Czerwiennych liści lekkie, czule szumy. I cichy błękit, co się mgliście chmurzy, Że ziemia wokół smutnie sierocieje, I jak przeczucie nadchodzącej burzy Czasem porywczy, chłodny wiatr zawieje. Znużeniem wszystko, wyczerpaniem tchnie, Uśmiechem cichym schyłku i więdnienia, Co u rozumnej się istoty zwie Podniosłą wstydliwością jej cierpienia. 1830 LIŚCIE Niech jodły i sosny Śpią w śnieg otulone, Na mrozie do wiosny Niech sterczą zielone. Uboga ich zieleń Jak igły u jeża, Choć nigdy nie żółknie, Czyż jest kiedy świeża? A my — plemię kruche — Kwitniemy, błyszczymy I wkrótce z podmuchem Z drzew spadać musimy. Wabiłyśmy krasą Przez lato gorące, Pluskając się w rosie, Igrając ze słońcem!… Lecz kwiaty opadły, Ptaszęta zmilknęły, Promienie pobladły, Zefiry umknęły. Więc po co nam wisieć I żółknąć na próżno? Nie lepiej ulecieć Z wichurą podróżną? O wichry gwałtowne, Pośpieszniej przybądźcie! Swym tchem z uprzykrzonych Gałęzi nas strąćcie! Zdmuchnijcie, strząśnijcie, My czekać nie chcemy… Pomknijcie, pomknijcie! My z wami pomkniemy!… 1830 ALPY W mroku nocy lazurowym Alpy śnieżne dumnie marzą — Pomartwiałe szczytów głowy Przeraźliwym chłodem rażą. Jakby władzą snu ujęte, Zanim zorza się rozżarzy, Drzemią mgliste, nieugięte, Jak upadłych rząd mocarzy! Lecz gdy wschód się krwią rozleje, Zgubne czary już nie dręczą — Pierwszy w niebie zajaśnieje Brat najstarszy głowę wieńcząc. Potem z głowy najstarszego Złoto mknie na młodszych braci, Już korony głów ich strzegą, Już królują w majestacie!… 1830 MAL’ARIA Lubię ten Boży gniew! Pociąga mnie do siebie To wszędzie tu rozlane tajemnicze Zło — Jest ono w kwiatach, w źródle przeźroczym jak szkło, W promieniach tęczy jest i w samym rzymskim niebie. Ta sama wciąż wysokość bezobłocznych sfer, Tak samo lekko, słodko pierś twa się kołysze, Tak samo ciepły wiatr się wkrada w drzewną ciszę, Ten sam wciąż zapach róż, i wszystko to jest śmierć! Kto wie — w naturze są, być może, tajne dźwięki I delikatna woń, kolory, czuły głos — Heroldzi, których tu przed końcem zsyła los, By osłodzili nam ostatniej chwili męki. I oni właśnie to — Zagłady przednia straż, Gdy już synowie Ziemi żegnać macierz mają, Welonem lekkim tym swą Panią zasłaniają, By skryć przed nami jej przerażającą twarz. 1830 WIOSENNE WODY Jeszcze wśród pól bieleją śniegi, A wody huczą już wiosennie I mkną, i lśnią, i budzą brzegi W niemocie pogrążone sennej. Mkną i wołają szumne wody: Już idzie wiosna, idzie wiosna! Jesteśmy gońcy wiosny młodej, Przybycie jej zwiastuje glos nasz. Już idzie wiosna, wiosna blisko! I ciepłe dni majowe rzeszą Tłumną, wesołą i świetlistą W ślad za nią w korowodzie śpieszą. 1830 SILENTIUM! Milcz i zazdrośnie wśród milczenia Zataj i czucia, i marzenia. Niech w głębi ducha zatajone Rodzą się i zachodzą one Cicho jak gwiazdy w nocnym cieniu: Wpatruj się w nie — i trwaj w milczeniu. Jak sercu wypowiedzieć siebie? Innemu jakże pojąć ciebie? Będzież twa dusza zrozumiana? Kłamstwem jest myśl wypowiedziana; Ryjąc zamącisz nurt w strumieniu: Ze źródła pij — i trwaj w milczeniu. Umiej żyć tylko w sobie samym. W twej duszy cały świat schowany Dum czarodziejsko tajemniczych; Hałas zewnętrzny je przekrzyczy, Zbledną w gwarnego dnia promieniu: Uchwyć ich pieśń i — trwaj w milczeniu! 1830 JAK NAD GORĄCYM POPIELISKIEM… Jak nad gorącym popieliskiem Spala się zwitek w dymu mgle, A ogień słowa, wiersze żre — Skrytym objąwszy je uściskiem: Tak smętnie żywot mój się tli, Dymem odchodzą wszystkie doby, Tak gasnę zwolna wśród żałoby Tych jednostajnych moich dni. O nieba! gdybyż się choć raz Ten promień rozrósł wedle woli I bez mąk dalszych i niedoli Gdybym rozbłysnął w krąg i zgasł! 1830 WIOSENNE USPOKOJENIE O, nie chowajcie mnie W ziemi głębokiej, Złóżcie, zanurzcie mnie W trawie wysokiej. Niech lekki oddech wietrzyka Kłoni trawę senną, Nuta fujarki przenika, Obłok przechodzi i znika, Cicho płynie nade mną… Lipiec 1832 HARFA SKALDA O harfo skalda! Długoś tutaj spala, Długoś tu w kurzu, w zapomnieniu stała; Ale gdy tylko w mgle czarownej księżyc Błękitne światło w tym kącie rozwstężył, Nagle zadrżały w strunie cudne dźwięki, Jak gdy majaczy ktoś przez snu udręki. Jakież to w ciebie tchnął on wtedy życie, Czyś w nim znalazła dawnych lat odbicie — Kiedy namiętne po nocach dziewczęta Wtórzyły tobie, gdy je śpiew opętał? Czy też przez wonne i po dziś ogrody Ślizgał się krok ich polotny i młody? Wrzesień 1838 JA LUTERANÓW LUBIĘ NABOŻEŃSTWO… Ja Luteranów lubię nabożeństwo. Obrządek prosty, poważny, surowy, Tych nagich ścian i pustej izby owej Rozumiem wzniosłe dla dusz podobieństwo. Lecz czy widzicie? Gotowa do drogi, Ostatni raz przed wami wiara stoi. Jeszcze jej stopa nie przeszła przez progi, Ale jej dom już nagi, pusty stoi… — Jeszcze jej stopa nie przeszła przez progi, Jeszcze się za nią nie zamknęły wrota, Lecz już godzina bije… Mówcie z Bogiem, Ostatnia to modlitwa za żywota. Wrzesień 1834 SEN NA MORZU I morze, i burza nam łódź kołysały, I fali igraszkom oddałem się cały. Uczułem bezmiary dwa w sobie zawarte I te swawoliły wciąż ze mną, uparte — Cymbały żywiołów, dźwięczały skał ściany, Zrywały się wiatry, huczały bałwany, Leżałem ogłuchły w tym dźwięków chaosie, Nad dźwiękiem chaosu mój sen się unosił. Czerwony i niemy, i tak chorobliwy Leciutko się wzbijał nad grzmiące wód grzywy, W promieniach ognistych swe blaski rozniecił — Zieleniał glob ziemski i eter się świecił — Labirynt ogrodów, pałace, kolumny I ludzi wrzał orszak milczący i tłumny. I twarze nieznane dawały mi znaki, Widziałem zaklęte zwierzęta i ptaki… Po szczytach istnienia kroczyłem jak bóstwo I świat nieruchomy się w świateł zlał mnóstwo… Lecz wciąż przez sny moje jak śpiew czarownika W mych uszach szumiała kipieli muzyka, I w cichą krainę mych snów niepojętych Wdzierały się hucząc spienione odmęty. Marzec 1836 O CZYM TY, WIETRZE NOCNY, ŁKASZ… O czym ty, wietrze nocny, łkasz, O czym zawodzisz, zrozpaczony? Co znaczy dziwny jęk twój, płacz I pełen skargi, i szalony? Tą mową, którą serce zna, O niepojętej prawisz męce, Wyjąc wyrywasz mu ze dna Dźwięki czasami aż zwierzęce! O, strasznych pieśni z mroku lat Nie śpiewaj, o chaosie onym, O tym prastarym, o rodzonym! Jak chciwie nocnej duszy świat Słucha powieści ulubionej! Z śmiertelnej piersi rwie się już, Z bezkresem chce się stopić dusza.. O, nie budź uciszonych burz: Pod nimi chaos się porusza!… Marzec 1836 POTOK POSZARZAŁ Potok poszarzał, zmętniał, stężał I już się lody nad nim zwarły, I w bezlitosnej zimy więzach Oniemiał dźwięk i zgasły barwy. A jednak nigdy nie jest w stanie Uśmiercić źródła lodów przemoc — Ono wciąż pluszcze, bezustannie Martwotę niepokojąc niemą… Tak i w sierocym sercu, mrącym, Kiedy je zwarzy chłód istnienia, Nie szumi potok uczuć rączy, Nie wrą młodości uniesienia. A przecie pod skorupą lodu Nie cichnie szmer, nie cichnie życie.., I bywa, słyszysz, jak spod spodu Pulsuje źródło tajemnicze. Marzec 1836 W POWIETRZU DUSZNE TRWA MILCZENIE… W powietrzu duszne trwa milczenie, Jak gdyby przeczuwając burzę, Głośniej brzmi świerszczy zawodzenie, Coraz goręcej pachną róże. Cyt, tam za chmurą dymną, białą Toczą się głucho pierwsze grzmoty I niebo w krąg się przepasało Płomieniem błyskawicy lotnej. W powietrzu przesyconym znojem Nadmierna i żywotna siła Boskim przelewa się napojem, Omdlewająco płonąc w żyłach! O dziewczę, dziewczę, co wzburzyło Mgiełkę twych szat na młodym łonie? Co zasmuciło i zamgliło Wilgotny blask, co w oczach płonie? I czemu blednie i zamiera Płomień dziewiczej twojej twarzy? Co oddech tak gwałtownie spiera I co twe usta żarem parzy?… Skroś twoje rzęsy jedwabiste Dwie łzy wyjrzały, łzy najszczersze… A może to kropelki dżdżyste Nadciągającej burzy pierwszej?… CÓŻ TY, WIERZBO, NAD FALAMI Cóż ty, wierzbo, nad falami Schylasz swoją skroń I drżącymi Usteczkami Jak chciwymi ust wargami Łowisz mknącą toń? Choć się męczy, choć trzepoce Nad strugą twój liść, Struga biegnie i chlupoce, Słońcu wdzięcząc się, migoce, Tylko z ciebie drwi. WIECZÓR SŁOTNY I BURZLIWY Wieczór słotny i burzliwy… Cyt! skowrończe trele brzmią? Tyżeś to, śpiewaku tkliwy, Gościu zorzy sponad niwy, W tę godzinę martwą, złą? Giętki, dźwięczny, jasny, żywy, W tę godzinę późną, złą, Jak obłędu śmiech straszliwy Wstrząsnął całą duszą mą! TRUMNA SPUSZCZONA DO MOGIŁY… Trumna spuszczona do mogiły I wszyscy się skupili z bliska, Tłoczą się, płucom braknie siły I woń zniszczenia piersi ściska. I nad mogiłą tą otwartą, Gdzie stoi trumna, u wezgłowia, Dostojny i uczony pastor Wygłasza mowę pogrzebową. Prawi o ludzkiej znikomości, O grzechu, o zbawieniu ducha, I mowy pełnej uczoności Każdy inaczej w tłumie słucha. A niebo tak bezmiernie czyste, Tak bezgraniczne do zenitu, I ptaki wznoszą się świetliste W otchłań powietrza i błękitu. WSCHÓD BIELAŁ Wschód bielał… Łódź się w dal toczyła, Wesoło płótno żagla grało — Niby niebiosa odwrócone Pod nami morze dygotało… Wschód krwawił… Ona się modliła Zrzuciwszy z włosów chustę białą — Na ustach jej modlitwa drżała, W oczach się niebo radowało… Wschód płonął… Ona skroń schyliła, Wygięła szyję jaśniejącą — A po dziecięcych jej policzkach Ogniste krople ciekły w słońcu. Marzec 1836 JAK PTASZĘ W BLASKU ZORZY NOWEJ… Jak ptaszę w blasku zorzy nowej Świat zbudził się i zatrzepotał… Ach, o mą jedną tylko głowę Sen dobroczynny się nie otarł!… Chociaż we włosach rozwichrzonych Płynie poranna rzeźwość zórz, Na moich barkach pochylonych Ciąży wczorajszy skwar i kurz. Jak przenikliwy i jak dziki, Jak obcy jest dla serca mego Ten hałas, gwar ten, ruch i krzyki Młodego świtu płomiennego. O, jakże blask jego czerwony, Jakże on pali, rani wzrok. O nocy, gdzież są twe zasłony, Gdzie rosa twa, twój cichy mrok!… Wy, którzy iść nie chcecie dalej, Ostatnie szczątki pokolenia, Jak błędne wasze święte żale Lamentów, skarg i zawodzenia! Jak smutno w to półsenne rano, Gdy kości odmawiają biec Naprzeciw słońcu i przemianom, Za nową się ludzkością wlec!… Marzec 1836 GŁĄB DUSZY MEJ TO JAK ELIZJUM MAR… Głąb duszy mej to jak Elizjum mar, Świetlistych, pięknych i milczących cieni. Obcy jej cały ten życiowy gwar, Ni ból, ni radość ich nie zdoła zmienić! Głąb duszy mej to jak Elizjum mar, Cóż między nią a życiem jest wspólnego — Co łączy dni najlepszych spopielały żar Z ludźmi, co spraw li własnych strzegą. 1832 NAD WZGÓRZ WINOGRADOWYCH ZBOCZA… Nad wzgórz winogradowych zbocza Obłoki szczerozłote płyną, A w dole szumi rzeka mroczna Zieleniejących fal głębiną. Z doliny dążąc ku wyżynie Wzrok, który zwolna w górę wzlata, Widzi na skraju wzgórz świątynię Okrągłokształtną, pełną światła. W nieziemskich, górnych tam siedliskach, Od śmiertelnego życia z dala I lżejsza, i pustynnie — czystsza Strumieni się powietrzna fala. Tam, dolatując, dźwięk niemieje, Życie przyrody tylko słyszysz I czymś odświętnym stamtąd wieje, Jak od niedzielnych ranków ciszy. Marzec 1836 TAM, GDZIE GÓRY UCIEKAJĄ… Tam, gdzie góry uciekając W rozświetlone ciągną dale, Najsłynniejszej z rzek — Dunaju Bystro płyną wieczne fale. Tam, jak głosi baśń ludowa, Wirowały w korowodach Nimfy w noce lazurowe Pod wodami i na wodach. Śpiewał nurt i słuchał księżyc. Patrzał na nie z skały litej Zamek wojów i rycerzy Z słodkim lękiem i zachwytem. I nieziemską światła smugą Zamknięty, osamotniony Przyjacielsko do nich mrugał Z starej wieży blady płomyk. Gwiazdy z nieba spoglądały Ku tańczącym zwiewnie pannom I cichaczem przeciągały Pogawędkę nieustanną. W pradziadowskiej zbroi starej Wojak, pełniąc straż na murach, Ogarnięty tajnym czarem, Słyszał zgiełk w dalekich górach. Ledwo popadł w lekką drzemkę, Zgiełk się wzmagał spotężniały… On pacierze szepcąc z lękiem Znów okrążał czujnie wały. Wszystko mija. Tyś się poddał, O Dunaju, też swym losom, Parostatki na twych wodach Dziś odwieczne baśnie płoszą. Marzec 1836 SIEDZĘ, SAMOTNY, ZAMYŚLONY Siedzę, samotny, zamyślony, Przez łzy w kominek przygaszony Patrzę w zadumie I o minionym myślę z żalem, W mojej tęsknocie gorzkiej znaleźć Słów już nie umiem. Przeszłość — czy niegdyś jakąś miałem? Czy to, co teraz — będzie trwałe? O nie! Przeminie! Przeminie, jak minęło wszystko, I rok po roku w popielisko Krateru spłynie. I rok po roku, wiek po wieku… Cóż, że buntujesz się, człowieku, Badylu ziemi? Badyl uwiędnie. Nie ma rady… Lecz z nową wiosną nowy badyl Znów się rozpleni. I wszystko zacznie żyć na nowo, Róże rozkwitną kolorowo I ciernie liche… Lecz ty, mój blady, biedny kwiecie, Już nie odrodzisz się na świecie Kwietnym kielichem. Zerwałem dębie własną dłonią, Bóg jeden wie, jak wytęsknioną Mym uwielbieniem! Zostań na piersi mojej teraz, Póki w niej miłość nie zamiera Ostatnim tchnieniem. Marzec 1836 GNIEWA SIĘ ZIMA SMUTNA… Gniewa się zima smutna. Przeminęła jej pora — Wiosna już w okno stuka Pędząc ją precz ze dwora. Wszystko ożyło zimę Zmuszając do ucieczki, I już skowronków w niebie Ozwały się dzwoneczki. Zima jeszcze się droczy, Wymyśla jeszcze wiośnie. Ta śmieje się jej w oczy I hałasuje głośniej. Wiedźma się rozpiekliła I garście śniegu, wściekła, W piękne dziecię rzuciła, A potem precz uciekła… Lecz wiośnie obca troska: Umyła się w śnieżycy I jest rumieńsza wiosna Na przekór napastnicy. Marzec 1836 NIE, SKRYĆ PRZED TOBĄ MEJ MIŁOŚCI… Nie, skryć przed tobą mej miłości, O Ziemio matko, nie mam siły. Dusz bezcielesnych szczęśliwości Nie żądam, syn twój do mogiły. Czym jest przy tobie rozkosz raju, Poro miłości, poro wiosny, Błogości wszechkwitnienia, maju, Blasku różany, śnie miłosny!… W bezruchu cały dzień głębokim Cieple, wiosenne pić powietrze, Na niebie czystym i wysokim Śledzić, jak wiatr obłoki zetrze, Błądzić bez celu, bez powodu, I natknąć się niepostrzeżenie Na bzu woń świeżą od ogrodu Lub na świetliste przywidzenie. Marzec 1836 GŁOSY NOCNE Jak słodko drzemie sad ciemnozielony, Wtulony w senność modrych nocy łąk; Skróś gąszcz jabłoni, kwieciem ubielonej, Jak słodko złoty lśni miesiąca krąg! Tajemnie, jako w pierwszy dzień stworzenia, W bezdennym niebie gwiezdny płonie rój; Muzyk balowych potok się rozpienia I dosłyszalniej mówi bliski zdrój. Nad światłem dziennym spadł zasłony ołów; Omdlał ruch wszelki i trosk usnął tłum; Nad śpiącym miastem, jak z boru wierzchołów, Zbudził się dziwny, a conocny szum… Skąd on, skąd szum ten niewyobrażalny? Śmiertelnych dum–ż to, wyzwolonych w śnie, Świat bezcielesny, słyszny, niewidzialny, W chaosie nocnym roi się i prze?… Marzec 1836 ZMROK Cienie siwe się rozpierzchły, Barwy, dźwięki wieczór starł, Ruch i życie płynnie przeszły W chwiejny zmrok, w daleki gwar. Niewidzialny lot motyla pośród nocy słychać blisko. Niewysłownych tęsknot chwila! Ja we wszystkim. We mnie wszystko. Zmroku cichy, zmroku senny, Lej się w duszy mojej głąb. Wonny, ciemny i niezmienny — W cieniach, w ciszy wszystko skąp. Czucia — mgłami zapomnienia Ponapełniaj aż do wierzchu! Daj mi zaznać zatracenia, Zmieszaj z sennym światem zmierzchu! Marzec 1836 JAK DZIKIE JARU UROCZYSKO!… Jak dzikie jaru uroczysko! Z szumem naprzeciw biegnie strumień, W dolinę śpieszy na siedlisko, Ja w górę — tam gdzie jodła szumi. I wspiąłem się na szczyt wyżyny, Wesół i cichy odpoczywam, A ty, strumieniu, ty w doliny, Popróbuj, jak wśród ludzi bywa. Marzec 1836 Z POLANY SĘP WZBIŁ SIĘ W GÓRĘ… Z polany sęp wzbił się w górę, Wysoko wzleciał lazurem. Wciąż wyższym, dalszym mknął lotem, Aż zniknął za horyzontem. Przyroda—matka mu dała Dwa mocne skrzydła u ciała. A ja stopami z kamieni, Król ziemi, przyrosłem do ziemi! Marzec 1836 FONTANNA Spójrz, jak obłokiem żywym tryska Fontanna lśniąca, jak się kłębi, Jak łamie się i w nieba głębi Wilgotnym dymem w słońcu błyska. Promieniem swym dotknęła nieba, Promieniem szybkim, lotnym, zmiennym I oto pyłem drogocennym Na ziemię znów jej upaść trzeba. O ludzkiej myśli wodomiocie, O wodomiocie grzmiący żwawo, Jakież okrutne twarde prawo Pogrąża cię w cuchnącym błocie! Rwiesz się ku niebu, ku jasności, Lecz niewidzialna dłoń fatalnie Łamie twój blask i tryumfalnie Strąca go z nieba wysokości. Marzec 1836 GWIAZDĄ BY CHCIAŁA BYĆ DUSZA CZŁOWIEKA… Gwiazdą by chciała być dusza człowieka, Nie wtedy jednak, gdy w nocnej omroczy Światła te, niczem pałające oczy, Na śpiącą ziemię patrzą, hen! z daleka… Lecz dniem, gdy blaskiem słońca osłonione, Jak bóstwa skryte w empirejskiej sferze, Jaśniej, świetliściej w górze płoną one, Choć niewidzialne, w przeczystym eterze… Marzec 1836 LŚNIŁ JASKRAWY ŚNIEG W DOLINIE… Lśnił jaskrawy śnieg w dolinie — Śnieg roztopił się i znikł; Blask wiosennych traw w dolinie — Zwiędną i nie będzie traw; Ale któryż to bieleje Tam na szczytach śnieżnych wiek? Tam i dziś jutrzenka sieje Świeże róże w żywy śnieg! Marzec 1836 JESZCZE ZASMUCA WIDOK ZIEMI… Jeszcze zasmuca widok ziemi, A już w powietrzu powiew inny Źdźbłami kołysze uschniętemi, Wiosennie szumi wśród jedliny. Jeszcze natura drzemie w ciszy, Ale już przez sen rozproszony Ciche stąpania wiosny słyszy, Bezwiednie się uśmiecha do niej. Duszo moja, spałaś i ty… Cóż to cię teraz niepokoi, Całuje, pieści twoje sny, Wyzłaca kształty marzeń twoich? Tających w grudach śniegów lśnienie, Blask nieba, serce uderzyło… Czy to wiosenne odurzenie? A może to kobiety miłość? Marzec 1836 I UCZUCIA NIE MA POD POWIEKĄ… I czucia nie ma pod powieką, I słowa twe bez prawdy cieką, I nie ma w tobie ducha. Bądź mężne, serce, w utrapieniu, Bo nie ma Stwórcy i w stworzeniu, I modłów nikt nie słucha! Marzec 1836 LUBIĘ OCZĘTA TWE, KOCHANIE… Lubię oczęta twe, kochanie, Ich blasków zmienność tajemniczą, Gdy je podnosisz niespodzianie I niby modrą błyskawicą Ogarniasz ziemię aż po kraniec. Lecz i silniejsze są doznania: Wdzięk oczu skromnie opuszczonych W szalonej porze całowania I spod cienistych rzęs osłony Posępny płomień pożądania. Marzec 1836 WCZORAJ WŚRÓD MARZEŃ CZARODZIEJSKICH Wczoraj wśród marzeń czarodziejskich, Kiedy ostatnim swym promieniem Księżyc rozjarzył twoje rzęsy, Grążąc w spóźnione cię uśpienie, Milczenie w krąg się uciszyło I ciemniej się schmurzyły cienie, I głośniej się zastrumieniło W powietrzu piersi twojej tchnienie. Krótko skroś zwiewne story okien Lał się mrok nocy aksamitny I z twym rozwianym, sennym lokiem Igrał rój marzeń nieuchwytny. I cicho, zwiewnie, strumieniście, Jakby wietrzykiem je przywiało, Lekko jak dym, liliowomgliście Coś nagle oknem przyleciało. Oto niewidką przesmyrgnęło, Mknąc po kobiercach ciemno mżących, Oto się czepiać kołdry jęło I wspina się po fałdach drżących. Oto jak żmijka podpełzając Ono na łoże twe się wspięło, Oto, jak wstęga powiewając, Wśród kotar już się rozwinęło. Wtem światłem żywotrzepotliwym Dziewczęcych piersi twych dotyka I krzykiem swym rumianym, żywym, Jedwabne rzęsy twe odmyka. Marzec 1836 NA ZGON PUSZKINA : 29 STYCZNIA 1837 W serce poety cios śmiertelny Z czyjej padł ręki? Z czyjej winy? Kto strzaskał jak naczynie z gliny Ten boski puchar strzałem celnym? Choćby przed ziemskim naszym prawem Niewinien był swojego dzieła, Wyższa mu Ręka wycisnęła Znak królobójcy piętnem krwawem. A ty, porwany nagle w przystań Bezczasów mrocznych, prochu w grobie, Cieniu poety! pokój tobie! Pokój i światłość wiekuista! Cokolwiek plotła czerń złośliwa, Los twój najwyższej godzien chwały: Przez ciebie — bogi przemawiały, Lecz w żyłach — krew kipiała żywa. I ugasiłeś krwią ofiarną Pragnienie czci. I nad twym grobem Naród twój w smutku i żałobie Pochylił dziś chorągiew czarną. I czy rozsądzą spór potomni, Czy ten, co wieczne sądy dzierży, Już ciebie — jak miłości pierwszej — Twej Rosji serce nie zapomni. 1837 1 GRUDNIA 1887 Więc tutaj nam sądzone było Nasze rozstanie niecofnione — Rozstanie z tym, czym serce żyło, Co życie twe zniszczywszy do cna spopieliło W twej piersi bólem udręczonej. Żegnaj… Po wielu, wielu latach Ty będziesz wspominała z drżeniem Ten kraj, ten brzeg i jego południowe lśnienie, Gdzie wieczny blask i ziemia długo w kwiatach, Gdzie bladych róż spóźnione tchnienie Grudnie rozgrzewa i ulata. Grudzień 1837 WILLA WŁOSKA Cyprysów smętnych cieniem osłoniona, Na zawsze z gwarnym się rozstawszy dniem, Jak elizejski cień zasnęła ona Błogosławionym, nieprzespanym snem. I ot, dwa wieki już lub więcej może, W zaczarowanym kręgu swoich snów Spoczywa, ufna w moc opieki Bożej, Na łożu kwiatów przędąc pieśń bez słów. Lecz niebo włoskie świeci w wiecznej wiośnie — I wiele lat, i ciepłych, jasnych zim Przemknęło nad nią, pieszcząc ją miłośnie, Nie tknąwszy śpiącej błogoskrzydłem swym… Fontanna w kącie szemrze wciąż — komnaty Przewiewa wietrzyk wonny świeżym tchem; Jaskółka z pieśnią wpada, gość skrzydlaty, A willa śpi — głębokim, mocnym snem… Wchodzimy… Cóż?… w krąg spokój tak ukojny, W półmroku tchnie wieczności senny wiew; Spogląda w okno cichy i dostojny Żałobny cyprys… brzmi fontanny śpiew… Wtem jakiś powiew nagły, gorączkowy, Zamącił ciszę, zmilkł fontanny tren, Zatrząsł się cyprys… niejasny, echowy, Szmer wionął, jakby ktoś szepnął przez sen… O luba, mów! czy życie, co, jak czarem, Prowadzi nas wśród błędnych świata dróg, To życie złe wraz z grzesznym swoim żarem Zaklęty willi przekroczyło próg?… Grudzień 1837 DAWNOŚ, POŁUDNIA BŁOGI KRAJU, Dawnoś, Południa błogi kraju, Urzekał oczy moje ciche I jak otwarta brama raju Przybyszaś wabił swym przepychem? Dawnoż to — chociaż bez zachwytu — Z uczuciem nowym i zadumą Przysłuchiwałem się od świtu Śródziemnomorskiej fali szumom? I pieśń ta brzmiała bez ustanku, I takąż wciąż harmonią tchnęła, Jak wtedy, kiedy o poranku Cypryda z piany wypłynęła… I dziś śpiewają tymiż słowy, Tak samo błyszcząc, twoje wody — Po ich powierzchni lazurowej Widm świętych chodzą korowody. A ja… Cóż ja? Na Północ ciemną Znowu mnie rzucił los ponury, Znowu rozpostarł się nade mną Ołów posępnej jego chmury. Tu wicher kłuje. Śnieg otyka Równiny wszystkie i wzniesienia — I chłodu, złego czarownika, Mroźne się państwo rozprzestrzenia Lecz tam, za krajem tych zamieci, Daleko tam, na krańcu ziemi, Gdzie południowe słońce świeci, Widzę was wciąż oczyma swemi: Tam blask wasz jeszcze jest piękniejszy, Głęboki błękit nie ma końca I głos wasz czystszy i zgodniejszy O smutną duszę mą potrąca. Grudzień 1837 DZIEŃ I NOC Na światy duchów niezgłębione, Nad tą otchłanią nienazwaną, Narzucił pozłociście tkaną Wysoki wyrok bóstw zasłonę. Dzień — jasne lśnienie tej kotary, Dzień — ziemskich tworów ożywienie, Duszy cierpiącej uzdrowienie, Ludzi i bóstw przyjaciel stary! Lecz zmierzcha dzień, noc niezmierzona Przyszła — i z wyrocznego świata Błogosławiona blasku szata Zerwana jest — i odrzucona… I teraz otchłań się obnaża Z grozami swymi, z mgławicami, Bez granic między nią i nami: Oto dlaczego noc przeraża! Marzec 1839 NIE WIERZ, NIE WIERZ POECIE Nie wierz poecie, nie wierz, dziewo, Poety swoim nie nazywaj — Bardziej od gniewu płomiennego Bój się miłości jego tkliwej! Ty jego serca nie oswoisz Duszą niewinną i dziecięcą Ani płomienia nie przesłonisz Pod lekką chustą swą dziewczęcą. On jako żywioł jest wszechmocny, Nad sobą tylko nie jest panem: I spali wieńcem swym niechcący Twe loki młode i rozwiane. Tłuszcza chwaląca lub ganiąca Poety nie obchodzi zgoła: On nie jak żmija serce kąsa, Lecz z niego słodycz ssie jak pszczoła. Na świętość twoją się nie skusi Szlachetna, czysta ręka jego, Lecz albo życie twe udusi, Lub pod obłoki wzniesie w niebo. Marzec 1839 ŻYWYM WZRUSZENIEM POWITANIA Żywym wzruszeniem powitania Z nieosiągalnej wysokości Do próżnych marzeń nie nakłaniaj, Błagam, poety spokój oszczędź. Zawsze wśród ludzi zagubiony, Czasem się porwać da ich żądzom, Poeta, wiem, jest zabobonny, Lecz rzadko służy tym, co rządzą. Przed bożyszczami on ziemskimi Przechodzi pochyliwszy głowę Lub zatrzymuje się przed nimi W bojaźni dumnej i surowej. Lecz jeśli z warg ich żywe słowo Padnie zwrócone do poety, Przez wielkość przedrze się światową Nieporównany wdzięk kobiety, I jeśli prostą ludzką wiedzą O wielkiej mocy swej piękności Naraz jak zorze się rozświecą Rysy przedziwnej szlachetności — O, jakże serce w nim się burzy! Plonie z zachwytu i wzruszenia! Choć nigdy nie potrafi służyć, Umie być pełen uwielbienia. Październik — grudzień 1840 HANCE DO SZTAMBUCHA Wiecznież żyć nam w rozłączeniu, Czy nie pora nam się ocknąć I uścisnąć w okamgnieniu Ręce braci naszych mocno? Setki lat jak ślepcy nędzni — Bośmy byli zaślepieni, Błąkaliśmy się — włóczędzy, Ciągnąc w różne strony ziemi. A gdy przyszło nam się zetknąć, Tośmy wojowali wiecznie — Lala się krew nasza rzeką, Bratnie piersi cięły miecze. I wrogości błędnej siemię Plon stokrotny przynosiło — Niejedno ginęło plemię Albo na obczyźnie gniło. Obcy rodem, cudzoziemiec Nas rozdzielił, złamał, zdławił — Jednych z nas oniemił Niemiec, Innych Turczyn zaś zniesławił. Oto wśród tej nocy czarnej Dzielny mąż pełen odwagi Skromną ręką swą latarnię Zapalił na wzgórzach Pragi. O jakimiż wnet światłami Każdy kraj się opromienił I odkryła się przed nami Cała dal słowiańskiej ziemi. Światłem piękny dzień rozchmurza Stepy, morza, drogi w górach Od Newy do Czarnogórza, Od karpackich skał po Ural. Oto nad Warszawą świta, Kijów rozwarł oczy modre I Wyszogród Moskwę wita Złotogłową słowem dobrem. I ojczystej mowy naszej Pojęliśmy dźwięczność miłą. Wnuk na jawie to zobaczy, Co się ojcu ongi śniło! Sierpień 1841 STAŁEM NAD NEWĄ, ZAPATRZONY Stałem nad Newą, zapatrzony W Isaaka — wielkoluda, który Jarzył się skroś mgieł mroźnych chmury Szczytem kopuły wyzłoconej. Obłoki snuły się lękliwe W zimowym nocnym niebie, wokół Panował biały, martwy spokój Zlodowaciałej rzeki siwej. Smutno milczący pośród ciszy, Wspomniałem kraj, gdzie słońce grzeje, Gdzie teraz w słońcu płomienieje Zatoka Genui przepysznej… Północy, czarodziejko zimy, Czy tyżeś mnie zaczarowała? Czy tyżeś mnie przykuła, biała, Do granitowej swej dziedziny? O gdybyż duch przelotny, złudnie Wiejąc wśród mgły wieczornej cichej, Przeniósł mnie dzisiaj rychlej, rychlej Tam, tam, ku ciepłu, na południe… Listopad 1844 MORZE I GRANIT Ryczy, burzy się i kłębi, Świszcze, bryzga, ciska fale, Aż do gwiazd z przepastnej głębi Z wyciem skoczyć chce zuchwale. Piekło czy diabelska siła W bulgocącym kotle wraca Żar piekielny roznieciła I do góry dnem rzuciła Odmęt pienny od gorąca? Wali tłuszcza fal zajadła Chlustająca z dna otchłani, Z gwizdem, świstem skał dopadła, Wspina się na twardy granit. Lecz u brzegu niezmieniony, Szalem wód nie ogarnięty, Nasz olbrzymie, w chwili onej Hardy i nieporuszony, Wznosisz się ponad odmęty! Bojem rozwścieczone dzikim Fale na twój głaz olbrzymi Rwą, jak w szturm wyroczny, z rykiem, Z łoskotami gromowymi. Lecz ty piersią niezachwianą Wstrzymasz napór ich burzliwy I roztrzaskasz łeb bałwanom, Aż się stoczą mętną pianą Osłabione wód porywy. Wznoś się, stój, olbrzymie skalny, Trwaj niezłomnie wśród przestworzy! Do twej stopy tryumfalnej Jeszcze odmęt się ukorzy. Sprzykrzy sobie wrzawę boju, Kiedy klęski nań się zwalą, Jeszcze ugnie głowę swoją I ułoży się w spokoju U twych nóg pokorną falą. 1848 JESZCZE CIĘ PRAGNĘ NIEPRZYTOMNIE… Jeszcze cię pragnę nieprzytomnie I jeszcze rwie się duch ku tobie, I jeszcze w mroku moich wspomnień Nieraz twą całą postać łowię… Twą postać, tak upamiętnioną, Że wszędzie zawsze widzę ciebie, Nieosiągalną, niezmienioną, Jak gwiazda lśniąca w nocnym niebie. 1848 BOJAŹLIWIE I NIEMRAWO Bojaźliwie i niemrawo Rzuca słońce z góry wzrok — Cyt, zagrzmiało za chmur ławą, Obejmuje ziemię mrok. Ciepłe wiatru dmą porywy, Grom daleki, drobny deszcz, Poprzez świeżą zieleń niwy Przebiegł nagle trwożny dreszcz. Oto przebił się zza chmury Błyskawicy siny ścieg, Płomień blady i ponury Obramował na niej brzeg. Z pól wichurą pyl tnie w oczy, Coraz gęstszy kropel siew, Wciąż się głośniej w niebie toczy Nadchodzącej burzy gniew Słońce jeszcze raz wyjrzało Na obszary polnych smug I spłoszoną ziemię całą Ogarnęły blask i huk. Czerwiec 1849 I OTO ZNÓW SIĘ PRZYWITAŁEM Z WAMI… I oto znów się przywitałem z wami, Miejsca ojczyste, lecz jakże niemile, Gdzie pierwszą myślą i uczuciem żyłem, Gdzie dzisiaj patrzą mglistymi oczami Na mnie w promieniach wieczornego światła Moje dziecinne, przeminione lata. O biedne widmo, próżne sił, zwodnicze, Zagadkowego szczęścia, błędna maro! Z obojętnością zimną i niewiarą, Chwilowy gościu, patrzę w twe oblicze. Jakżeś dziś obcy dla mojego ducha, Jak brat mój młodszy, który zmarł w pieluchach… Ach nie, nie tutaj, nie ten kraj odludny Dla mojej duszy był dziedziną miłą — Nie tu rozkwitło i nie tu się czciło Największe święto mej młodości cudnej. Ach, również nie w tej ziemi pochowałem Wszystko, czym żyłem i co ukochałem. Czerwiec 1849 W CICHĄ NOC PÓŹNEGO LATA… W cichą noc późnego lata Jak z gwiazd bije jasność żywa! Tonąc w mrocznych ich poświatach, Jak dojrzewa senna niwa… Jak się świeci, w nocną ciszę Zasłuchana, wpółdrzemiąca, Złote fale zbóż kołysze Ubielone od miesiąca! Czerwiec 1849 PRZEZ BŁĘKITNYCH WÓD RÓWNINĘ… Przez błękitnych wód równinę Sunęliśmy coraz dalej; Buchający ogniem, dymem, Niósł nas morski smok po fali. Z nieba gwiazdy nam świeciły, Z dołu fala roziskrzona, Burzą kroplistego pyłu Ochładzała nam ramiona. Obsiedliśmy pokład cały… Wielu zmorzył sen poczciwy… Coraz dźwięczniej nam śpiewały Koła, porząc morskie grzywy. Zmilkła nasza rzesza gwarna, Ścichł niewieści zgiełk, szeptanie I niejedna dłoń podparła Czyjeś senne zadumanie. Sny igrają po przestworzach Pod magiczną, srebrną luną I kołysze je dal morza Lekką falą cichostrunną. Listopad 1849 ŁZY Łez ludzkich zdroje, łez ludzkich strugi! Rankiem płyniecie i w wieczór długi… Łzy niewidzialne, łzy niesłyszalne, Niewyczerpalne, nieprzeliczalne, Ni to posępne deszcze nawalne, Czasu jesiennej, nocnej szarugi… Październik 1849 ZNOWU WIDZĘ TWOJE OCZY… Znowu widzę twoje oczy — I twój południowy wzrok Cymmeryjskiej smutnej nocy Już rozpędził chłodny mrok… Kraj przed okiem staje inny, Kraj ojczysty, słodki kraj, Jak dla synów z dziadów winy Utracony niegdyś raj. Smukłych laurów rozkołysy, Turkusowa nieba dal, Rześkie tchnienie morskiej ciszy, W letnim skwarze świeżość fal — W znojnym słońcu w krąg dojrzewa Ciężkie złoto winnych gron, I legendy dawne śpiewa Marmurowych arkad skłon. Północ pierzchła snem okropnym Z wyrokami swoich dni, Przezroczystym, lekkim stropem Niebo znów nade mną lśni. Znów chciwymi źrenicami Blask ożywczy chłonę rad I pod słońca promieniami Znów poznaję czarów świat. Marzec 1850 NOC ŚWIĘTA W DŁONIOE ŚWIAT UJĘŁA… Noc święta w dłonie świat ujęła I dzień kojący, uśmiechnięty Jak złoty dywan już zwinęła, Dywan nad bezdnią rozciągnięty. I świat zewnętrzny — zasnuł mrok daleki, I jak sierota wypędzona — człowiek Twarzą w twarz staje nagi i kaleki Przed tą otchłanią, nie spuszczając powiek. Sam teraz musi uważać, by nie paść, Myśl jałowieje, rozum nie wystarcza, W duszę się własną pogrąża jak w przepaść I z zewnątrz nie ma żadnego oparcia. I teraz sennym zda mu się widziadłem Wszystko, co jasne, żywe, namacalne, I w tajemniczem, nocnem, nieodgadłem Nagle dziedzictwo widzi swe fatalne. Marzec 1850 RZYM NOCĄ W błękitnej nocy odpoczywa Rzym — Luna wschodząca zawładnęła nim, I w gród w bezludnym majestacie śpiący Wpłynęła jasność jej chwały milczącej… Jak błogo wieczne prochy Rzymu śnią W jej blasku, jak złączone z luną lśnią!… Zda się, że miasto, co w ciszy spoczywa, To druga luna — piękna — lecz nieżywa… Czerwiec 1850 PATRZ, JAK TEN DYM W MIESIĘCZNEJ ŚWIECI MGLE… Patrz, jak ten dym w miesięcznej świeci mgle, Jak chyżo wstecz niknie dołem cień od niego: „Tak — rzekłaś — biegną nasze smętne dnie: Nie jak ten dym, co tam w zaświaty mknie, Lecz jak te cienie, co po ziemi biega!” Marzec 1850 POEZJA W rozgwarze gromów i w łyskaniach, Pośród wód morskich kołysania, Pośród żywiołów wrzących waśni Ona zlatuje z nieb na ziemię — Niebianka — ziemian cieszyć plemię, Lazurem nieba w oczach zalśni I zbuntowane morze gasi Lejąc balsamy pojednania. Marzec 1850 KONIEC UCZTY, ZAMILKŁY CHÓRY Koniec uczty, zmilkły chóry, Czary leżą dnem do góry, Koszów owoc nie umila, Kubków nikt już nie wychyla, Skronie wieńczą zmięte kwiaty; Tylko dymią aromaty W opróżnionej jasnej sali. Późnośmy od stołu wstali: Niebo lśni wśród gwiazd opali, Północ dawno się przesila… Jak nad miasta niepokojem, Nad domami, pałacami, Nad ulicy nocnym wrzeniem Z mętno krwawym oświetleniem, Z snującymi się tłumami, Jak nad światem, co się toczył — W czarnym, górnym nieb obszarze Gwiazd przeczystych rój się żarzył, Przeszywając ludzkie oczy Bezgrzesznymi promieniami! Czerwiec 1850 DO ROSJANKI Z dala od słońca i od świata, Z dala od sztuki i przyrody, Od życia i miłosnych drgnień, Młodzieńcze, twoje przemkną lata, Zmartwieje żar twych uczuć młody, Marzenia się rozpłyną w cień… I życie przejdzie twe bez śladu W kraju bezludnym, bezimiennym, Na ziemi niewidzialnej tle — Jak dymu niknie obłok blady Na niebie mglistym, szarym, sennym W jesiennej, bezgranicznej mgle. Marzec 1850 NA NEWIE Znów się gwiazda zanurzyła W newskiej toni lekkie zdroje, Znów jej miłość powierzyła Tajemnicę łódki swojej. Między gwiazdą a głębiną Ona ślizga się jak we śnie I dwie zjawy razem płyną, W dal je wartka fala niesie… Czy to dzieci próżnowania Nocną porę tu spędzają Lub świat ziemski bez wahania Szczęsne cienie porzucają? Ty, rozlana jako morze Strumieniste i ogromne, Falo, schroń na swym przestworze Tajemnicę łódki skromnej. Lipiec 1850 NIE SZUKAJ SENSU W KAŻDEJ RZECZY!… Nie szukaj sensu w każdej rzeczy!… Szaleniec szuka, głupiec—sędzia; Twe rany dzienne sen niech leczy, Co ma być jutro, i tak będzie. Żyj tak, byś przeżyć mógł jednako Niepokój, smutek, chwilę błogą. I czegóż chcieć? I po czym płakać? Przeżyłeś dzień — i chwała Bogu. 1850 ZEŚLIJ, O PANIE, ŁASKĘ SWOJĄ… Ześlij, o Panie, łaskę swoją Temu, kto w mieście w upał srogi Koło ogrodu, w skwarnym znoju, Jak żebrak, wlecze się ubogi. Kto przez sztachety patrzy tylko Na niedostępny chłód łaskawy, Na cień gałęzi, zieleń wilgną I łąk skoszonych jasne trawy. Nie jego w namiot swój gościnny Prosi gęstwina drzew rozrosła, Nie jemu, jako obłok dymny, Fontanna się w powietrze wzniosła. Daremnie, jak zza mgły porannej, Kusi go grota lazurowa. Rośnego pyłu tej fontanny Nie zazna rozpalona głowa. Ześlij, o Panie, łaskę swoją Temu, co śród życiowej drogi, Kolo ogrodu, w skwarnym znoju, Jak żebrak, wlecze się ubogi. Lipiec 1850 POD ODDECHEM NIEPOGODY… Pod oddechem niepogody Wzdęły się, ściemniały wody, Powlekły ołowiem, A przez połysk ich surowy Wieczór chmurno–purpurowy Śle tęczowy promień. Sypie iskry swe złociste, Sieje róże swe ogniste, Potok je porywa. Nad lazuru nurtem ciemnym Wieczór wietrzny i płomienny Wieniec swój obrywa. Sierpień 1850 DRZEMANIEM OGARNIĘTY WIESZCZEM… Drzemaniem ogarnięty wieszczem, Dręczy się nagi las tęsknotą. Co setny z letnich liści jeszcze Pośród gałęzi drzew szeleszcze Jesienną mieniąc się pozłotą. Patrzę, współczuciem rozrzewniony, Jak promień, rozerwawszy chmury, Nagle po drzewach rozświetlonych, Skroś liści nędznych, umęczonych, Błyskawicowo bryźnie z góry. Jak mila jest więdnienia żałość! Jakim powabem nas urzeka, Gdy to, co żyło, rozkwitało, Teraz, choć słabe, choć zwątlało, Ostatni uśmiech śle z daleka!… Wrzesień 1850 O, JAK MORDERCZO MY KOCHAMY… O, jak morderczo my kochamy, Jak, namiętnością zaślepieni, Niszczymy to, co dla nas samych Najmilsze sercu jest na ziemi. Czy dawno, pyszniąc się podbojem, Mówiłeś: moją zawsze będzie… Rok minął — gdzie zwycięstwo twoje? Zapytaj, co z niej czas oszczędził? Gdzie się ulotnił uśmiech miły, Różane lica, oczu lśnienie? Wszystko wyżarły, wypaliły Swoją goryczą łez strumienie. Pamiętasz dzień, gdy z woli losu Spotkaliście się po raz pierwszy — Wzrok czarodziejski, dźwięk jej głosu I jej młodości śmiech najszczerszy? Cóż? Gdzie to wszystko dziś uciekło? Czy długo trwał ów sen miłości? Jak północnego lata ciepło Był tylko mimolotnym gościem! Dla niej okrutna twoja miłość Wyrokiem stała się przeklętym. Na całe życie ją okryło Niezawinione hańby piętno. Gorycz wyrzeczeń i cierpienia W głębi jej duszy zagościły… Zostały tylko jej wspomnienia, Ale i one ją zdradziły. Ziemia się wroga dla niej stała, Dawne oczarowania uszły… Gawiedź, rzuciwszy się, zdeptała Wszystko, co kiedyś kwitło w duszy. I cóż z tej męki długotrwałej Zdołała niby proch uchować? Ból twardy, ból zapamiętały, Ból bez łzy jednej i bez słowa! O, jak morderczo my kochamy, Jak, namiętnością zaślepieni, Niszczymy to, co dla nas samych Najmilsze sercu jest na ziemi. 1851 PIERWSZY LIŚĆ Liść młody zazielenia drzewo. Spojrzyj, jak dzięki młodym listkom Stoją owiane brzozy siwe Zielenią na wskroś widną, zwiewną I jako dym na wpół przejrzystą. Od dawna wiosnę już wyśniły, Wiosnę i lata jasne złoto I nagle te marzenia żywe Pod pierwszym modrym niebem oto Na światło dzienne się wybiły. Urodo pierwszych liści czysta, Liści omytych światłem słońca Z ich nowonarodzonym cieniem! Wsłuchany w kołys ich i drżenie, Nie znajdziesz spośród ich tysiąca Martwego, uwiędłego listka. Maj 1851 O, POPATRZ, JAK PO FAL PRZESTWORZE… O, popatrz, jak po fal przestworze, Po zmartwychwstałych wód głębinie, Na wszeobejmujące morze Za bryłą lodu druga płynie. Czy w słońcu barwą tęczy grają, Czy w noc w pomroce lśnią spóźnionej Nieodwołalnie wszystkie tają Płynąc do mety wyznaczonej. I wszystkie razem — wielkie, małe, Straciwszy postać swą minioną, Jak żywioł sam zobojętniałe, W otchłani przeraźliwej toną… O naszej myśli pokuszenie, Przemijające „ja” człowiecze, Nie takież twoje przeznaczenie, Nie takież losy twe odwieczne? Maj 1851 FALA I MYŚL Fala za falą, myśl za myślą goni — To żywioł jeden, choć przejawy dwa! Czy w sercu ciasnym, czy w bezbrzeżnym morzu, Tutaj w zamknięciu, a tam zaś w przestworzu: Ten sam w przyplusku i odplusku trud, Ten sam niepokój i igraszka złud! Lipiec 1851 NIEOSTYGŁA Z DZIENNEJ SPIEKI… Nieostygła z dziennej spieki Noc lipcowa lśniła biało I nad ciszą ziemi sennej Niebo, ogniem burz brzemienne, Cale od błyskawic drżało. Ni to ciężkie snem powieki Rozwierały się czasami, I skroś ciche błyskawice Czyjeś groźne tam źrenice Zapalały się nad nami. Lipiec 1850–1851 ROZŁĄKA WIELKIE MA W SOBIE ZNACZENIE… Rozłąka wielkie ma w sobie znaczenie, Czy na wiek kochasz, czy na drgnienie powiek, Miłość jest snem, a sen to tylko mgnienie, Więc wcześniej, później przyjdzie przebudzenie, I musi wreszcie z snu się ocknąć człowiek. Sierpień 1851 JAK WESÓŁ POGRZMOT LETNIEJ BURZY… Jak wesół pogrzmot letniej burzy, Gdy miecąc lotny pyl, ulewa Urwaną chmurą lunie z nieba I zmąci je i odlazurzy. A gdy porywczo—nierozumnie Naskoczy na dąbrowę potem, Dąbrowa ozwie się dygotem Szerokolistnie, szmernie, szumnie!… O, jak pod niewidzialną nogą Gną się olbrzymy dąbrowiane; Ich szczyty trwożnie rozszeptane Jak gdyby radzą się ze sobą — I skroś powstałą nagle trwogę Słyszysz świst ptaków nie milknący, Gdzieniegdzie pierwszy liść żółknący Wirując spada już na drogę. 1850–1851 JUŻ DZIEŃ ODCHODZI, NOC ZAPADA… Już dzień odchodzi, noc zapada, Płomień obłoków zgasł nade mną, Z góry się długi cień przekrada… Już późny czas. Zapada ciemność. Lecz mnie nie straszne nocne cienie I nie żal dnia, co znowu minie, Tylko ty, cudne przywidzenie, Tylko ty, proszę, zostań przy mnie. Połóż mi skrzydła na ramiona, Uspokój serca niepokoje I będzie noc błogosławiona Dla zachwyconej duszy mojej. Ktoś ty? Skąd przyszłaś o tej porze? Z niebios czy z ziemi jesteś rodem? Nieziemska zjawa — cóż, być może… Lecz o kobiecej duszy młodej. Listopad 1851 PREDESTYNACJA Miłość, o miłość — to w podaniu — Przymierze dwojga dusz jedyne Ich zespolenie, powiązanie, To ich wyroczne przetapianie, To ich wyroczny pojedynek. Im jedno z nich jest bardziej tkliwe W nierównych dwojga serc zapasach, Tym pewniej i tym niewątpliwiej, Kochając, cierpiąc rozpaczliwie, Martwieje wreszcie i dogasa. NIE MÓW: ON KOCHA MNIE JAK DAWNIEJ… Nie mów: on kocha mnie jak dawniej, wciąż tak samo, Jak dawniej ceni mnie najwięcej… O nie! On tak nieludzko życie moje łamie, Choć widzę — nóż dygoce w jego ręce. To w gniewie, to we łzach, to w smutku, rozżaleniu, Oczarowana, z duszą urażoną, Cierpię, nie żyję… żyję tylko w jego cieniu, Ale to życie… o, jak gorzkie ono! On mi powietrze skąpo odmierza, ostrożnie. Tak nikt nie czyni z najstraszniejszym wrogiem… Och, dyszę jeszcze z trudem, boleśnie i trwożnie, Mogę oddychać, lecz już żyć nie mogę. 1851–1852 O, TYLKO NIE ZATRWAŻAJ MNIE SŁUSZNYM WYRZUTEM… O, tylko nie zatrważaj mnie słusznym wyrzutem! Wierz mi, z nas dwojga bardziej tyś godna zazdrości: Ty szczera i płomienna jesteś w swej miłości, A ja, widząc cię, czuję i zazdrość, i smutek. I, żałosny czarodziej, co stwarzając dziwy, Przed światem wymyślonym sam bez wiary staję, I płoniąc się, samego siebie rozpoznaję: Jam dla twej duszy żywej — bożyszczem nieżywym. 1851–1852 JA OCZY ZNAŁEM… Ja oczy znałem — o, te oczy, Ilem miłował je, wie Bóg. Od tajemnicy ich uroczej Anim oderwać serca mógł. W niedoścignionym ich wejrzeniu, Odsłaniającym świat do cna, Takie się kryło utęsknienie, Takiego bólu toń bez dna — Wionęło smutkiem, niezgłębione W ocieniu gęstym ciemnych rzęs, Jak namiętności szał znużone, A nieodparte tak jak śmierć. O, w owych dni czarowne mgnienia Nie dało mi się aż po kres Choć raz z nim spotkać — bez wzburzenia, I nim napawać się — bez łez. 1851–1852 BLIŹNIĘTA Są dwa bożyszcza synów ziemi, To Śmierć i Sen, przy sobie zawsze. Jak siostra z bratem połączeni, Ona — surowsza, on — łaskawszy. Lecz jest i innych bliźniąt dwoje, I nie ma pary cudowniejszej Ani pokusy okropniejszej, Niźli im serce oddać swoje… Więź krwi złączyła je najwyższa, I gdy nam losy tak wypadną, Czarują nas te dwa bożyszcza Swą tajemnicą nieodgadłą. I któż w nadmiarze uczuć, doznań, Gdy stygnie krew lub wre w skrytości, Z kuszących szeptów was nie poznał, O samobójstwo! O miłości! PAMIĘCI W.A ŻUKOWSKIEGO Widziałem zmierzch twój. Jakże był wspaniały! Trwałem w zachwycie, kiedyś dłoń mi podał. Ostatni raz żegnając mnie: był cały Cichy i jasny, biła zeń pogoda. O, jakim ciepłem tchnęły i jak lśniły Promienie twe, poeto, pożegnalne… A jednocześnie widomie wieściły Noc jego pierwsze światła gwiazd fatalne. Nie było w nim ni fałszu, ni rozdwojeń, On wszystko w sobie odmierzał i mieścił. Jaki serdeczny był, gdy ze spokojem Czytał mi Omirowe opowieści. Snuł opowieści kwitnące, tęczowe, Pisane w pierwsze, młodociane lata… A jednocześnie srebrzyła mu głowę Posępnych, tajemniczych gwiazd poświata. Jak gołąb czysty, duchem był prawdziwie — Choć chytrość żmiją pojmował do głębi, Choć w sercu do niej pogardy nie żywił — Skroś go przenikał czysty duch gołębi. I tą czystością ducha prześwietlony Zmężniał i okrzepł, jej blaskiem olśniewał. Uleciał duszą w harmonii regiony: Żył harmonijnie, harmonijnie śpiewał. I tę wysoką harmonię duchową, Co jego życiu dała kształt i lutni, Jak swój najlepszy czyn, najlepszy owoc Przekazał światu żyjącemu w kłótni… Świętego daru czy jesteśmy godni? Czy myśl poety świat pojmie, czy ziści? Nie do nas trzeba słowa bóstwa odnieść: „Zobaczą Boga tylko sercem czyści”? Czerwiec 1852 BŁYSZCZĄ SIĘ WODY, ŚWIECI SŁOŃCE, Błyszczą się wody, świeci słońce, Dokoła uśmiech, wszędzie życie, Drzewa, radośnie trzepocące, W niebios nurzają się błękicie. Śpiewają drzewa, błyszczą wody, Powietrze całe tchnie miłością I świat, kwitnący świat przyrody, Poi się życia obfitością. Lecz silniejszego upojenia Nie ma wśród wszystkich tych upojeń Niż jeden uśmiech rozrzewnienia Znużonej męką duszy twojej… Lipiec 1852 OSTATNIA MIŁOŚĆ O, jak u schyłku naszych lat Kochamy czulej i przesądniej! Niech płonie pożegnalny kwiat Ostatnich uczuć, zorzy zachodniej! Pół nieba już w ramionach snu, Tylko u skłonu blask prześwieca w mroku — Poczekaj, nie śpiesz się, wieczorny dniu, O, trwaj! O, przedłuż się, uroku! I choć ubywa w żyłach krwi, Czułości w sercu nie ubywa… Ostatnia już miłości — ty I beznadziejna jesteś, i szczęśliwa! 1853 LATO 1854… O, jakież lato, co za lato! To jakby dni zaczarowanie; Zabłysło nam, całemu światu, Tak dziwnie i niespodziewanie!… Patrzę trwożnymi źrenicami Na owo światło, owo lśnienie; Czy się nie znęca kto nad nami? Kto śle nam takie pozdrowienie? Niestety, czyż nie tak na starość Uśmiech dziewczęcych ust i wzroku — Choć przedtem nie zachwycał — naraz Budzi nam w sennej krwi niepokój!… Sierpień 1854 CÓŻ OD NIEWIEDZY ZROZUMIENIA Cóż od niewiedzy zrozumienia Żałośniej i bezradnie brzmi? Kto wyrzec śmie: Do zobaczenia — Przez otchłań dwu albo trzech dni? Wrzesień 1854 PŁOMIEŃ STRZELA… Płomień strzela, płomień bucha, Iskry rwą się znad płomienia, Ku nim chłodem tchnie w podmuchach Ciemny ogród zza strumienia. Tutaj mrok, tam żar i krzyki, Jak w śnie błądzę nocą ciemną, Jedno tylko ostro czuję: We mnie jesteś, jesteś ze mną. Trzask raz po raz, dym kłębami, Obnażony sterczy komin, A w spokoju niezachwianym Liście się z szelestem kłonią. Ja, owiany ich oddechem, Słowa twe namiętne łowię… Dzięki Bogu, jestem z tobą, A mym szczęściem — być przy tobie. Lipiec 1855 TE CHAŁUPY POCHYLONE Te chałupy pochylone, Niepokaźne w polu brzózki. Kraju ty mój udręczony, Cierpiętniczy kraju ruski! Nie zrozumie, nie uchwyci Dumny wzrok obcoplemienny, Co przeziera tak i świeci Spoza krasy twej przyziemnej. Dźwigający krzyża brzemię, Stopą bosą głazy krwawiąc, W chłopskiej szacie — wzdłuż tę ziemię Chrystus przeszedł błogosławiąc. Sierpień 1855 OTO BIEGNIE NIĆ ZE STALI… Oto biegnie nić ze stali W dal, od morza i do morza. O nieszczęściu i o chwale Lecą wieści przez bezdroża. Obejmując wzrokiem przestrzeń, Widzi człowiek wędrujący, Jak przysiadły ptaki wieszcze Wzdłuż tej nici wszechwiedzącej. Właśnie czarny kruk z polany Nadlatuje, siada na niej — Siada, kracze i skrzydłami Tłucze, rad dziś niesłychanie. Krzyczy, głośno się raduje I zatacza wciąż półkola… Czy nie krew on świeżą czuje, Wieści spod Sewastopola? Sierpień 1855 NA ŚMIERĆ MIKOŁAJA I Nie Bogu i nie Rosji niosłeś służby swe: Pycha cię krzywym wiodła torem… I wszystkie czyny twoje, i dobre, i złe, To były tylko kłamstwa, tylko mary czcze: Nie carem byłeś, lecz aktorem… Luty 1855 1856 Musimy ślepo stać przed Losem. Nikt zasłon zeń nie zerwał jeszcze… Nie swoje słowa tobie niosę, Lecz majaczenie duchów wieszcze… O, nikt z nas celu nie jest bliski, Rwie, potężnieje nawałnica — Oto z żelaznej się kołyski Rok Nowy podniósł w błyskawicach. Rysy ma przeraźliwie srogie, Z rąk i ze skroni krew mu ścieka, Lecz on nie tylko wojny trwogę Przyniósł na ziemię dla człowieka. Nie zwykły z niego walk nosiciel, Ni wykonawca kar niebiosów — On rzuci, jako późny mściciel, Grom z dawna zamyślanych ciosów. Posłany w bój i dla rozprawy, Dwa miecze niesie synom świata — Jeden — to miecz od bitew krwawy, Drugi — oprawczy topór kata. Ale dla kogo? Jedna głowa Czy naród cały jest skazany? Niejasne są wyroczne słowa, Skryły mogilny sen tumany. Grudzień 1855 DO HRABINY ROZTOPCZYNEJ W te dni, w te dni przez los zesłane, Płynące w bólu i zgryzocie, Radosny dla niej bądź, powrocie, W miejsca jej sercem ukochane! Oby życzliwy, dobry geniusz Naprzeciw niej pośpieszniej przywiódł Garstkę przyjaciół jeszcze żywych I tyle miłych, miłych cieniów! Październik 1855 WSZYSTKO, CO Z ŻYCIA OCALAŁO… Wszystko, co z życia ocalało, Com kochał, czemu ufał, wierzył, W jedną modlitwę mi się zlało: Przeżyć do końca, przeżyć, przeżyć! Kwiecień 1856 JEST CHWILA KRÓTKA W DNIACH JESIENNEJ PORY… Jest chwila krótka w dniach jesiennej pory, Przedziwnych chwila mgnień: Powietrze czyste, kryształowy dzień, Świetliste jeszcze wciąż wieczory… Gdzie rześki błyskał sierp i padał kłos, Dziś głucho wszędzie, opuszczona niwa; I tylko cienki pajęczyny włos Na śpiącej bruździe odpoczywa. Wichrowe jeszcze śpią poświsty, W powietrzu pustka, zmilkły ptaków spory, I spływa lazur jasny, ciepły, czysty Na pogrążone w sen ugory. Sierpień 1857 SPÓJRZ, JAK ZAGAJNIK SIĘ ZIELENI… Spójrz, jak zagajnik się zieleni W ulewie palącego słońca, Jaką rozkoszą skroś promieni Tchnie każdy liść i gałąź drżąca. Wejdź, nad potokiem usiądziemy, W którym korzenie drzew się poją, Gdzie pośród mgły w pomroce niemej Słychać jedynie szepty zdroju. Majaczą czuby drzew wysoko, Tonąc w upale dnia jasnego, I tylko czasem spod obłoku Dziki krzyk orła nas dobiega. Sierpień 1857 ONA SIEDZIAŁA NA POSADZCE… Ona siedziała na posadzce I stosy listów przeglądała, I jak popiołu zimne garście Brała je do rąk i rzucała. Brała po jednym z listów stosu I dziwnie na nie tak patrzyła, Jak dusza patrzy tam z niebiosów Na dało, które porzuciła. O, ileż życia, kto policzy — Niepowracalnie przeżytego, O, ileż było tu goryczy, Miłości, szczęścia straconego! A ja milcząco z boku stałem, I strach i smutek mnie ogarnął, I na kolana upaść chciałem, Jakbym zobaczył drogą zmarłą. Kwiecień 1858 USPOKOJENIE Kiedy odejdzie bezpowrotnie Wszystko, coś swoim nazwał I ciężko będzie ci samotnie, Jak pod mogilnym głazem. Idź i zatrzymaj się nad tonią, I popatrz bystrym okiem, Jak na złamanie karku gonią Wody rwącym potokiem. Biegnie, gna fala obok fali, Mkną na wyścigi strugą — Na czyjś wyroczny zew z oddali Pędzi jedna za drugą. I łzy wytrysną ci ze źrenic I przez łzy ujrzą oczy, Jak wszystko, kłębiąc się i pieniąc, Coraz się szybciej toczy… I dusza traci dech, półżywa, I nagle czuje ona, Że oto w dal i ją porywa Fala niezwyciężona. Sierpień 1858 LUBIĘ W JESIENNYM, PÓŹNYM CZASIE… Lubię w jesiennym, późnym czasie Carskiego Sioła ogród złoty, Gdy zmierzch w półmgle go lekkiej gasi I kłoni do snu i tęsknoty — I zjawy biało uskrzydlone Na tafli jezior zmatowiałej, Milczeniem, ciszą otoczone, W półmgle przeźroczej stoją białe… I gdy na stopnie się szerokie Dumnych pałaców Katarzyny Kładą wieczorów wczesnych mroki W październikowe te godziny, A w tajemnicy mrocznych cieni Majaczy się przy gwiazd migocie Jak gdyby sławnych przypomnienie Minionych dni — kopuła w złocie. Październik 1858 IGRAJ, DOPÓKI NA BŁĘKICIE… Igraj, dopóki na błękicie Chmur nadchodzących nic nie wróży, Z ludźmi i z losem igraj skrycie, Ty, walkom przeznaczone życie, Ty, serce, co pożąda burzy! Często, znużony marzeniami, Za tobą smutnym wzrokiem wodzę I oko się powleka łzami… Cóż jest wspólnego między nami? Ty żyć zaczynasz — ja odchodzę. Dnia budzącego się w radości Dobrze rojenia znam poranne, Lecz późnej nawałnicy pościg, Lecz wybuch żądz, łzy namiętności, Nie, to już wszystko jest nie dla mnie. Może, gdy lata skwar nastanie, Ty wspomnisz i o wiośnie swojej… Wróć do dni tamtych, wspomnij na nie, Jak na rozwiany przed świtaniem Sen, który nam się mgliście roił. Lipiec 1861 DO A.A FETA Serdeczny pokłon ci, poeto, I licha moja podobizna. Choć milcząc z tego niech portretu Tobie, współczującemu, wyzna, Jak drogi był dla mojej duszy Znak twych pozdrowień, jak mnie wzruszył. Inni dostali od przyrody Instynktu ślepy dar proroczy, Czują nim, słyszą łoskot wody, Nawet gdy się pod ziemią toczy… Przez wielką matkę ulubiony, O, dola twa jest zazdrości godna Jest stokroć bardziej — zza osłony Ją samą tyś nie raz oglądał. 1861 DO I. I. KROLA Miotał się wrzesień oszalały, Z drzew wiatr listowie rdzawe strącał, Dymił się dzień dogasający, Noc nadchodziła, mgły wstawały. Wszystko dla serca i dla oka Tak było zimne, obojętne, Pełne milczenia i tak smętne — Wtem się rozległa pieśń z wysoka… Nagle przez jakieś urzeczenie Mgły się skłębiły, uleciały, Niebiosów stropy zbłękitniały I znowu je przebiegło lśnienie. Zazieleniały wkoło drzewa, Wszystko ku wiośnie się zwróciło… To wszystko mi się zamarzyło, Dopóki mi twój ptaszek śpiewał. Wrzesień 1863 MINĘŁA BURZA… Minęła burza! lekko dysze Błękitna toń Lemanu fal, I łódka po niej płynie w dal, I lekko łabędź ją kołysze… Jak w lipcu grzeje słońce — drzewa W promieniach jego świecą pstro; Musnąwszy lekko stawu szkło, Łagodnie wietrzyk je owiewa. A tam, w swej glorii uroczystej, W promieniach słońca lśni i pała Ślepiącym blaskiem Góra Biała, Jak snów nieziemskich zwid przeczysty. Tak by tu lekko biło w łonie, Stwardniałe śród bolesnych prób, Me serce — gdyby nie ten grób, Co tam w ojczystej został stronie!… Październik 1864 PRZEZ CAŁY DZIEŃ LEŻAŁA W ZAPOMNIENIU… Przez cały dzień leżała w zapomnieniu, Całą jej postać cienie okrywały; Lał ciepły letni deszcz, jego strumienie Z wesołym szumem na liście spadały. I zwolna budząc się przypominała, Zaczęła się wsłuchiwać w jego szumy I długo, oczarowana, słuchała, Coraz pełniejsza świadomej zadumy. I oto jakby ze sobą w rozmowie, Świadomie słowa te wypowiedziała: (Byłem złamany, lecz żywy przy tobie) „O, jakżem wszystko to kochała!” Kochałaś, i z miłością twą się zmierzyć Miłością swoją nikt nie był tak śmiały! O Panie! wszystko to musiałem przeżyć! Serce nie rozerwało się w kawały! 1864 ENCYKLIKA Był dzień, gdy Pańskiej prawdy młot Burzył i kruszył kościół mojżeszowy, I, własnym mieczem ugodzony w bok, Sam w nim umierał arcykapłan nowy. Lecz w wieku bożych sądów, w wieku tym Nieubłagany bardziej i straszliwy Poniesie koniec odszczepieńczy Rzym I w nim Chrystusa namiestnik fałszywy. Stulecia szły, wybaczał mu, kto mógł, Pokrętne, ciemne sprawy zza ołtarzy, Lecz nie przebaczy jemu prawdy Bóg Tej, którą wyrzekł ostatnio potwarzy. I nie powali tego ziemski miecz, Kto mieczem wieki całe władał ziemią, Lecz słowo zgubi go, fatalna rzecz: „Wolność sumienia jest brednią!” Grudzień 1864 BYWAJĄ W MYM MĘCZEŃSKIM ODRĘTWIENIU … Bywają w mym męczeńskim odrętwieniu Godziny, dni od innych potworniejsze, Ich fatalnemu, ciężkiemu brzemieniu, Ich uciskowi nie sprostają wiersze. Nagle zamiera wszystko. Łzy, wzruszenie Nie mają już dostępu; pusto, ciemno, Minione nie powiewa lekkim cieniem, Lecz niby trup ukrywa się pod ziemią. Ach, nad nim w powszedniości dni natrętnych, Lecz bez miłości, bez promienia słońca Świat taki sam — bezduszny, beznamiętny, Niepomny jej, nic o niej nie wiedzący. I ja, samotny, z moim smutkiem tępym Na próżno pragnę siebie znów odnaleźć — Na bezimienny, dziki brzeg z odmętów Strzaskana barka, rzucona przez fale. O Boże, daj palącą mi udrękę, Martwotę duszy mojej, błagam, rozprosz — Zabrałeś ją, ale wspomnienia mękę Zostaw mi po niej, mękę wiecznie ostrą — Po niej, tak bohaterskiej w ciągłej walce, W zmaganiach rozpaczliwych przeciw ciosom, Tak kochającej płomiennie, uparcie, Ludziom na przekór i na przekór losom. Po niej, która pokonać się nie dala, Lecz doli swej uległa wciąż walcząca, Po niej, która tak modlić się umiała, Cierpieć i wierzyć, i kochać do końca. 1865 Wanda Grodzieńska JEST W MORSKICH FALACH ŚPIEWNOŚĆ ZGODNA… Est in arundineis modulatio musica ripis Jest w morskich falach śpiewność zgodna, Harmonia w walce żywiołowej, I w muzycyjski rytm miarowy Chwieje się szeptem trzcina wodna. Ład niewzruszony wszystko skuwa, Przyroda dźwięczy jednolicie, Tylko widome nasze życie Myśl o rozdźwięku nam nasuwa. Skąd rozdźwięk ten? I gdzie przyczyna, Że w chórze brzmiącym doskonale Dusza nie śpiewa tak jak fale I skarży się myśląca trzcina? Maj 1865 PRZYJACIELOWI MEMU J.P POŁOŃSKIEMU Już nie ma żywych skier na głos twój powitalny — Już dla mnie tylko noc bez słońca w świecie tym… I wnet odleci już — przez mrok niedostrzegalny — Z ogniska zgasłych drew ostatni w górę dym. Maj 1865 W WIGILIĘ ROCZNICY 4 SIERPNIA 1864 R. Idę, oto wzdłuż szerokiej drogi W gasnącego dnia świetlistej mgle. Jak mi ciężko, omdlewają nogi, Mila moja, czy ty widzisz mnie? Coraz niżej, niżej ciemność wisi, Już ostatni poblask zginął w mgle. Oto świat ten, którym razem szliśmy, Mój aniele, czy ty widzisz mnie? Jutro modlitw dzień i wspominania, Ten fatalny dzień w pamięci mgle… Mój aniele, stąd gdzie dusz mieszkania, Mój aniele, czy ty widzisz mnie? Sierpień 1865 JAK BARWNIE WZNIOSŁA SIĘ… Jak barwnie wzniosła się, oparta Na niebie modrym i wilgotnym, Powietrzna, niespodziana arka, Triumfem ciesząc się przelotnymi! Jeden swój koniec w, bór wetknęła, Drugi, w obłoków kłębach ginie — Połowę nieba ogarnęła I oto mdleje na wyżynie. O, w zjawie tej tęczowej ile Dla oczu twych rozkoszy cichej, Ofiarowanej nam na chwilę — Uchwyć ją, uchwyć jak najrychlej! Spójrz, nagle zbladło to zjawisko. Jeszcze sekunda i minuta, A zniknie tak, jak minie wszystko, Czym żyjesz i oddychasz tutaj. Sierpień 1865 JAKIE PONURE NIEBO NOCNE… Jakie ponure niebo nocne… Nieprzeniknione mgły zgęstniały. Nie groźba to, nie dumy mroczne — To sen posępny i ospały. Ognie jarzących się błyskawic Raz po raz oślepiając ziemię Toczą rozmowę w mroku mgławic Niby demony głuchonieme. Wtem jak na umówione hasło Krawędź niebiosów się zapali. Szybko wychyną z czarnych zasłon I pola, i dąbrowy w dali. I znowu ścichła ziemia cała, W czujnej ukryła się ciemności, Jakby się właśnie rozstrzygała Rzecz tajna tam — na wysokości. Sierpień 1865 JAK CIĘŻKA JEST ŚMIERTELNA CHWILA… Jak ciężka jest śmiertelna chwila — Na próżno rozum się wysila Pojąć ból ostatniego tchnienia — Ale straszniejsze jest dla serca Stwierdzać, jak szybko czas uśmierca Wszystkie najlepsze w nim wspomnienia. Październik 1866 ZNOWU JAK W LATACH PRZEMINIONYCH… Znowu jak w latach przeminionych Stoję nad Newą po zachodzie I błądzę wzrokiem, rozmarzony, Po jej drzemiącej, cichej wodzie. W górze nie iskrzy się firmament, Zmierzch siny niebo oczarował, Tylko po Newie zadumanej Rozbłyska struga księżycowa… Czy to jest jawa, czy złudzenie, Czy taki dziwny sen wyśniłem, Żem ujrzał znowu w jego lśnieniu, Co z tobą — żywą — zobaczyłem. Czerwiec 1869 Tadeusz Chróścielewski POŻARY Gdzie wzrok sięgnie, nad równiną Groźną chmurą napęczniałą — Otchłań dymów, dymy płyną, Przywaliły ziemię całą. Martwe ścielą się chruśniaki, Trawy tlą się i nie płoną, Tylko świerki osmalone Skraj przecięły nieboskłonu. Na tej smutnej pogorzeli Tylko dymy, iskry żadnej — Gdzież jest ogień, zły niszczyciel, Tych obszarów pan wszechwładny? Tylko cichcem i uboczem, Jak czerwone zwierzę dzikie, Żywy ogień zamigocze Pomykając zagajnikiem. Ale kiedy zmrok nastanie, Gdy się dym zespoli z cieniem, On wesołym fajerwerkiem Swoje leże rozpłomieni. Przed żywiołem oszalałym, Co rozpętał się zdradziecko, Człowiek smutny, oniemiały — Stoi jak bezradne dziecko. Lipiec 1868 CHMURKI TOPI LETNIA SPIEKA, Chmurki topi letnia spieka, Lawą iskier połyskliwą Toczy się błękitna rzeka Jak zwierciadła ciemne szkliwo… Dzień zanurza się w gorąco, Cień się ukrył w głusz dąbrowy, A nad niwą bielejącą Zapach niesie się miodowy. Cudny dzień! — Przeminą wieki, Ale wiecznie będą fale W iskrach płynąć z nurtem rzeki, Pola dyszeć w dnia upale. Sierpień 1868 SĄ SIŁY DWIE… Są siły dwie, decydujące siły, Które nad nami wciąż sprawują rządy Od niemowlęcych dni aż do mogiły: Jedna — to śmierć, a druga — ludzkie sądy. I ta, i tamte, równie nieodparte, Nie znają łaski, nie słuchają skargi, Próżne protesty! Ich wyroki gwałtem Wszystkim na wieki zamykają wargi. Lecz śmierć uczciwiej, nie wzruszona niczem, Nieustraszona i obca obłudzie, Zrówna ich kosą przed swoim obliczem, I tych najcichszych, i szemrzących ludzi. A świat inaczej: to władca zazdrosny, Walk i sprzeciwów on nie ścierpi za nic, Nie kosi wszystkich — najpiękniejsze kłosy Rwie i odrzuca często z korzeniami. I biada jej, o biada nieskończenie Tej młodej dumie, co w moc swoją wierzy, I w bój nierówny z stanowczym wejrzeniem Idzie pogodnie, i z losem się mierzy. Kiedy praw swoich fatalnie świadoma, Z odwagą piękna, z uśmiechem na twarzy, Bez lęku, jakby czarem odurzona, Samotnie idzie naprzeciw potwarzy. I maską czoła nie przykrywa dumnie, Nie da poniżyć się, by ujść niesławy. Obelgi, groźby, straszliwe kalumnie, Jak pyl otrząsa z włosów kędzierzawych. Tak, biada jej! Im szczersza, naiwniejsza, Tym ją bezwzględniej pospólstwo osądzi. Taki już świat! Nieludzki i bez serca, Tam gdzie najszczerzej ludzko człowiek błądzi. Marzec 1869 Wanda Grodzieńska K.B. Spotkałem cię i przeszłość całą W tej chwili serce me wskrzesiło, Dawne dni złote przypomniałem I serce żywiej mi zabiło. Późną jesienią tak się dzieje — Czas taki przyjdzie, dzień nastanie, Iż, zda się, wiosną znów powieje I drgnie coś w duszy niespodzianie. Tak właśnie ja, owiany tchnieniem Lat, co mi dały pełnię życia, Z dawno nieznanym rozmarzeniem Patrzę, o pani, w twoje lica. Jak po rozstaniu wiecznotrwałym, Patrzę jak gdyby w złudzie sennej, I żywiej echa rozebrzmiały, Co nigdy nie umilkły we mnie. I to nie tylko sprawa wspomnień, To znowu życie przemówiło: I twe wzruszenie tak wymowne, I w sercu mym ta sama miłość. Lipiec 1870 Tadeusz Chróścielewski DO WYDAWCY GAZETY „NOWINA” Chociaż nie jesteś pan Polakiem, Szlachcica grasz ty doskonale. Żeś Rosjaninem — tego znaki — Przyznaj się, w Trzecim tkwią Wydziale. Przed wpływowymi chyląc głowę, Odważnie teraz gromisz wszędy Swoim szlachetnym wolnym słowem Tych, którym wprzód zatkałeś gęby. Nie nadaremnie giętkim piórem Arystokracji służysz, panie, Gdzież są te przedpokoje, które Uczą rycerskich owych manier? Styczeń 1869 [DO] K.B. Spotkałem cię i przeszłość całą W tej chwili serce me wskrzesiło, Dawne dni złote przypomniałem I serce żywiej mi zabiło. Późną jesienią tak się dzieje — Czas taki przyjdzie, dzień nastanie, Iż, zda się, wiosną znów powieje I drgnie coś w duszy niespodzianie. Tak właśnie ja, owiany tchnieniem Lat, co mi dały pełnię życia, Z dawno nieznanym rozmarzeniem Patrzę, o pani, w twoje lica. Jak po rozstaniu wiecznotrwałym, Patrzę jak gdyby w złudzie sennej, I żywiej echa rozebrzmiały, Co nigdy nie umilkły we mnie. I to nie tylko sprawa wspomnień, To znowu życie przemówiło: I twe wzruszenie tak wymowne, I w sercu mym ta sama miłość. Lipiec 1870 Tadeusz Chróścielewski DO KSIĘCIA A. M. GORCZAKOWA Tak, swego słowa pan dotrzymał — Nie tknąwszy rubla ani działa, Znów oto prawa swe rodzima, Rosyjska ziemia odzyskała — I morze, dane nam na zawsze, Na nowo swobodnymi piany, O krótkiej hańbie zapomniawszy, Całuje brzeg swój ojczyźniany. Szczęsny, kto doszedł w naszej dobie Nie krwią — rozumem do zwycięstwa, Szczęsny, kto umiał w samym sobie Odnaleźć punkt Archimedesa. Lecz czy skończona walka kontry? I jaka waga twojej szali? — Czyli przemoże upór mądrych I czy głupotę kpów obali? Październik — grudzień 1870 Józef Waczków DO A. W. PŁ–WEJ Jakkolwiek życie by uczyło, Wciąż serce wierzy mimo złud: Jest gdzieś niewyczerpana siła, Jest niezniszczalny piękna cud. Chociaż na ziemi więdnąć trzeba, Nieziemskich kwiatów nie tknie los I żar południowego nieba Nie spije z ich kielichów ros. I wiara owa nie przeminie W tych tylko, którzy żyją nią, Nie wszystko, co tu było, zginie, Nie wszystkie kwiaty tutaj schną. Lecz wiary owej dla wybranych Ten tylko tu dostąpi łask, Kto w życiu mimo klęsk spotkanych W cierpieniu siał miłości blask — Kto umiał leczyć chorych braci Krynicą własnych gorzkich łez, Kto duszę oddał za współbraci I wytrwał cierpiąc aż po kres. 1870 Kazimierz Andrzej Jaworski BYŁEŚ NA DRZEWIE LUDZKOŚCI WYSOKIEM… [NA ŚMIERĆ GOETHEGO] Byłeś na drzewie ludzkości wysokiem Liściem najlepszym i najwyższym, Najczystszym, drzewnym przepojony sokiem, Żywiony słońca promieniem najczystszym! Jak nikt współdygotałeś na nim I z wielką jego duszą współdźwięczałeś, Nieraz proroczo gadałeś z burzami Lub z zefirami wesoło igrałeś. Z ojczystej cię gałęzi nie zerwał deszcz letni Ni późny wiatr, co się nad liśćmi znęca: Bardziej od innych piękny, wieloletni, Sam przez się padłeś, jakbyś wypadł z wieńca! 1832 CHMURKI TOPI LETNIA SPIEKA… Chmurki topi letnia spieka, Lawą iskier połyskliwą Toczy się błękitna rzeka Jak zwierciadła ciemne szkliwo… Dzień zanurza się w gorąco, Cień się ukrył w głusz dąbrowy, A nad niwą bielejącą Zapach niesie się miodowy. Cudny dzień! — Przeminą wieki, Ale wiecznie będą fale W iskrach płynąć z nurtem rzeki, Pola dyszeć w dnia upale. Sierpień 1868 ZMIERZCH Cienie sine się zgęściły, Zasnął dźwięk i barwy zgasły — Życie, ruch się przekształciły W zmierzch falisty, w szum niejasny. Słyszę: motyl niewidzialny Leci w dal wieczorną mglistą… Niewymowna chwila żalu!… Ja we wszystkim, we mnie wszystko!… Zmierzchu cichy, zmierzchu senny, W mego ducha lej swe fale, Cichy, wonny i tajemny, Wszystko ucisz, wszystko zalej. Zasnuj mgłami zapomnienia Aż po brzegi czucia moje!… Zaznać daj unicestwienia, Z sennym zmieszaj mnie spokojem! Marzec 1836 DEMONY DWA JEGO SŁUCHAŁY, Demony dwa jego słuchały, Dwie moce zrosły się potężne: Gdy w głowie orły się wzbijały, Wiły się w piersi jego węże… Szerokoskrzydły wzlot natchnienia, Orłów wysokie szybowanie, Lecz i w zuchwałych zamierzeniach Wężowe miał wyrachowanie. Marzec 1836 JAK OBSZAR MÓRZ OTACZA ZEWSZĄD LĄD… Jak obszar mórz otacza zewsząd ląd, Tak życie w krąg jest otoczone snami; Nadejdzie noc — dźwięcznymi już falami O ziemi brzeg żywiołu bije prąd. To jego głos: on kusi nas i prosi, W przystani łódź czarowna wabi w dal, A przypływ grzmi i szybko nas unosi W nieogarnioność ciemnych fal. Z otchłannych den spogląda nam w oblicza Palący się w gwiazd glorii niebny dzwon — I płyniem tam, a przepaść tajemnicza Otacza ogniem nas ze wszystkich stron. Czerwiec 1830 W DOLINĘ GŁAZ SIĘ STOCZYŁ Z GÓRY STROMEJ… W dolinę głaz się stoczył z góry stromej — Dlaczego spadł — nikomu niewiadome. Czy z własnej woli runął, czy był strącon Z dzikiego szczytu prawicą myślącą? Stulecie za stuleciem wolno mija, Pytania nie rozstrzygnie myśl niczyja. Styczeń 1833 PAMIĘTAM ZŁOTĄ CHWILĘ OWĄ… Pamiętam złotą chwilę ową, Pamiętam kraj miły wspomnieniu: Wieczorniał dzień; ja byłem z tobą, A Dunaj szumiał w dole, w cieniu. Na wzgórzu, gdzie ruina biała Zamku spogląda w dal jak warta, Tyś, młoda wróżka, cicho stała O granit mchem porosły wsparta, Stopą dziewczęcą dotykając Wiekowych gruzów, a w lazurze Słońce szło zwolna, się żegnając Z tobą i z zamkiem, i ze wzgórzem. Gdy cichy powiew tchnął, to wiatr ten Igrał z twą szatą mimochodem, Z dzikich jabłoni kwiat za kwiatem Zwiewając na ramiona młode. I tyś beztrosko w dal patrzała… Skraj nieba dymnie gasł rozskrzony; Dogasał dzień; dźwięczniej śpiewała Rzeka wśród brzegów omroczonych. Z beztroskim młodym uniesieniem Żegnałaś dzień szczęśliwy, miły; Szybkopłynnego życia cienie Nad nami błogo się wznosiły. Marzec 1836 JAK ON OJCZYSTE KOCHAŁ JODŁY… (Lamartine) Jak on ojczyste kochał jodły W ogrodach swej Savoi miłej, Jak się lubował w ich melodii, Gdy mu nad głową szeleściły… Ich mrok posępny i podniosły, Ich dziko zawodzące szumy Jakież mu słodkie dumy niosły, Jak zachwycały jego umysł… 1845 DO A. W. PŁ–WEJ Jakkolwiek życie by uczyło, Wciąż serce wierzy mimo złud: Jest gdzieś niewyczerpana siła, Jest niezniszczalny piękna cud. Chociaż na ziemi więdnąć trzeba, Nieziemskich kwiatów nie tknie los I żar południowego nieba Nie spije z ich kielichów ros. I wiara owa nie przeminie W tych tylko, którzy żyją nią, Nie wszystko, co tu było, zginie, Nie wszystkie kwiaty tutaj schną. Lecz wiary owej dla wybranych Ten tylko tu dostąpi łask, Kto w życiu mimo klęsk spotkanych W cierpieniu siał miłości blask — Kto umiał leczyć chorych braci Krynicą własnych gorzkich łez, Kto duszę oddał za współbraci I wytrwał cierpiąc aż po kres. 1870 Kazimierz Andrzej Jaworski NAD SWĄ PRZESZŁOŚCIĄ KŁONIĄC SKRONIE… Nad swą przeszłością kłoniąc skronie, Wpatrzona w rozrzucone listy, Przesypywała je przez dłonie Jak garść popiołu, który wystygł. Znajomych dotykała stronic I tak przedziwnie spoglądała, Jak dusze z wyżyn gwiezdnych toni Na porzucone przez nie ciała. I ileż życia jeszcze było, Które przeżyto bezpowrotnie, I gorzkich chwil, co nad mogiłą Miłości skarżą się samotnie. Milczałem z dala, gdy straszliwy Smutek owładnął myślą ciemną I osnuł serce me, jak gdyby Umiłowany cień był ze mną. Kwiecień 1858 W POWROTNEJ DRODZE Rodzinny landszaft popod dymnym dachem Ogromnych, śniegonośnych chmur; Sinieje dal; posępnym stoi gmachem, Wtulony w mgły jesienne, bór. Tak goło w krąg, tak pusto, tak bez ramy, W tle jednostajnem tem Miejscami tylko przeświecają plamy Stojących wód pod pierwszym lodu szkłem. Ni dźwięku tu, ni barwy ani ruchu; Życie odeszło, rab losowych ram, W jakimś omdlałym, zgnębionym bezduchu Tu człowiek ledwie śni się sobie sam. Jako zmierzch dniowy, zmierzchł mu wzrok ponury, Nie wierzy on, choć wczoraj sam w nich był, Że są krainy, gdzie tęczowe góry W błękitnych toniach lustrzą kształt swych brył… 1859