Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1246 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
tytu�: "AtHAbaska"
autor: Alistair Maclean
korekta:
[email protected]
Wst�p
Nie jest to opowie�� o ropie naftowej, cho� dotyczy ona ropy i sposob�w wydobywania jej z ziemi, dlatego kr�tkie wyja�nienie b�dzie by� mo�e interesuj�ce i pomocne w lekturze. Nikt dok�adnie nie wie, czym jest ropa, a przede wszystkim w jaki spos�b powsta�a. Ksi��ek technicznych i rozpraw na ten temat istnieje bez liku - �wiadom jestem, �e nie znam nawet ich nik�ej cz�ci - i w wi�kszo�ci zgodne s� one ze sob�, jak mnie zapewniono, z wyj�tkiem zagadnienia, kt�re wydaje si� szczeg�lnie interesuj�ce, a mianowicie, w jaki spos�b ropa naftowa sta�a si� rop�. Okazuje si�, �e jest na ten temat tak wiele rozbie�nych teorii, jak na temat powstania �ycia na Ziemi. Wobec tych komplikacji rozs�dny laik ucieka si� do znacznych uproszcze�, co niniejszym czyni�, nie maj�c innego wyj�cia. Do powstania ropy potrzebne by�y tylko dwa sk�adniki: ska�y oraz niewiarygodna obfito�� ro�lin i prymitywnych organizm�w, od kt�rych roi�o si� w rzekach, jeziorach i morzach ju� zapewne miliardy lat temu. st�d okre�lenie "paliwa kopalne". Biblijne okre�lenie ska�y jako opoki dziej�w sta�o si� �r�d�em b��dnych interpretacji co do istoty i trwa�o�ci ska�. Ska�a - tworzywo, z kt�rego zbudowana jest skorupa ziemska - nie jest ani wieczna ani niezniszczalna. Przeciwnie, podlega ci�g�ym zmianom, ruchom i przemieszczeniom, a warto pami�ta�, �e kiedy� ska� w og�le nie by�o. Nawet dzisiaj geologowie, geofizycy i astronomowie r�ni� si� zasadniczo w pogl�dach na to, jak powsta�a Ziemia; cz�ciowo zgadzaj� si� co do tego, �e pierwotnie by�a roz�arzonym gazem, po czym przesz�a w stan ciek�y, lecz ani jedno, ani drugie nie prowadzi�o do powstania czegokolwiek, w tym tak�e ska�. Dlatego te� b��dem jest s�dzi�, �e ska�y by�y, s� i zawsze b�d�. ale nie zajmujemy si� tu ostateczn� genez� ska�, tylko ska�ami takimi, jakie s� obecnie. Panuje powszechna opinia, �e trudno jest zbada� proces ich przeobra�e�, poniewa� mniejsze zmiany mog�y trwa� przez dziesi�� milion�w lat, a wi�ksze sto milion�w. Ska�y s� wci�� niszczone i odbudowywane. G��wnym czynnikiem niszczycielskim jest pogoda, buduj�cym - przyci�ganie ziemskie. Na ska�y oddzia�uje pi�� czynnik�w pogodowych. Mr�z i l�d rozsadzaj� je. Unosz�cy si� w powietrzu py� stopniowo je ��obi. Dzia�anie m�rz, zar�wno przez sta�y ruch fal i p�yw�w, jak i walenie ci�kich sztormowych fal, bezlito�nie niszczy lini� brzegow�. Niezwykle pot�nym �ywio�em niszczycielskim s� rzeki - wystarczy spojrze� na Wielki Kanion Kolorado, �eby doceni� ich olbrzymi� si��. Natomiast ska�y, kt�re unikn� tych wszystkich wp�yw�w, s� przez niesko�czenie d�ugi czas sp�ukiwane przez opady. Bez wzgl�du na przyczyn� erozji, wynik jest ten sam: ska�a zostaje rozbita na najdrobniejsze sk�adniki, czyli po prostu py�. Deszcz i topniej�cy �nieg zabieraj� ten py� do najmniejszych strumyk�w i najpot�niejszych rzek, kt�re przenosz� go z kolei do jezior, m�rz �r�dl�dowych i przybrze�nych stref ocean�w. Ale py�, jakkolwiek drobny i sypki, jest i tak ci�szy od wody, ilekro� wi�c woda si� uspokaja, opada on stopniowo na dno nie tylko jezior i m�rz, ale r�wnie� wolno p�yn�cych w swoim dolnym biegu rzek, a tak�e w g��bi l�du - tam gdzie zdarzaj� si� powodzie - jako i�. I tak przez niewyobra�alnie d�ugie okresy do m�rz trafiaj� ca�e �a�cuchy g�rskie, a w trakcie tego procesu, za spraw� przyci�gania ziemskiego, tworzy si� nowa ska�a. Py� gromadzi si� na dnie, warstwa po warstwie, odk�adaj�c si� na grubo�� kilku, kilkudziesi�ciu, a nawet kilkuset metr�w. Warstwy najni�sze, stopniowo prasowane przez stale rosn�ce ci�nienie z g�ry, zespalaj� si� tworz�c now� ska��. W�a�nie w trakcie tych po�rednich i ostatecznych proces�w formowania si� ska� powstaje ropa. Jeziora i morza sprzed setek milion�w lat kipia�y od ro�linno�ci i najprymitywniejszych organizm�w wodnych. Gin�c, opada�y one na dno jezior i m�rz, gdzie stopniowo pokrywa�y je niezliczone warstwy py�u, wodnych �yj�tek i ro�lin, kt�re powoli gromadzi�y si� nad nimi. Up�yw milion�w lat i nieustannie zwi�kszaj�ce si� ci�nienie z g�ry stopniowo przemienia�y rozk�adaj�c� si� ro�linno�� i martwe organizmy wodne w rop� naftow�. Opisany tak prosto proces powstawania ropy wygl�da sensownie. Ale w�a�nie tu otwiera si� pole dla niejasno�ci i spor�w. Warunki niezb�dne do powstania ropy s� znane, przyczyna tej metamorfozy - nie. W gr� wchodzi prawdopodobnie jaki� katalizator, ale dotychczas go nie wyodr�bniono. Pierwotnej, czysto syntetycznej ropy, w odr�nieniu od jej wt�rnych syntetycznych odmian, takich jak te otrzymane z w�gla, jeszcze nie wyprodukowano. Musimy wi�c pogodzi� si� z faktem, �e ropa to ropa i �e jest tam, gdzie jest - w warstwach ska� znajduj�cych si� w �ci�le okre�lonych punktach kuli ziemskiej, na miejscu dawnych m�rz i jezior, z kt�rych cz�� jest teraz l�dem, a cz�� le�y g��boko pod terenami, kt�re zagarn�y nowe oceany. Gdyby Ziemia by�a nieruchoma, a ropa wymieszana z g��boko le��cymi warstwami ska�, to nie da�oby si� jej wydoby� na powierzchni�. Ale nasza planeta jest ogromnie ruchliwa. Nie istnieje nic takiego jak sta�y kontynent, bezpiecznie przytwierdzony do j�dra Ziemi. Kontynenty spoczywaj� na tak zwanych platformach tektonicznych, a te z kolei nie maj�c �adnego zakotwiczenia i steru unosz� si� na powierzchni roztopionej magmy i mog� w�drowa� bez �adnego planu w dowolnym kierunku. Co te� niew�tpliwie robi� - maj� bowiem du�� sk�onno�� do wpadania na siebie, ocierania si� o siebie i nak�adania si� na siebie nawzajem w spos�b niemo�liwy do przewidzenia, swoj� niestabilno�ci� przypominaj�c na og� ska�y. A poniewa� to wpadanie na siebie i kolizje trwaj� dziesi�tki czy setki milion�w lat, nie s� one dla nas oczywiste, chyba �e w postaci trz�sie� ziemi, kt�re wyst�puj� zazwyczaj wtedy, kiedy dwie platformy tektoniczne �cieraj� si� ze sob�. Zderzenie dw�ch takich platform wytwarza nies�ychane ci�nienie, z kt�rego skutk�w dwa s� dla nas szczeg�lnie zajmuj�ce. Przede wszystkim ogromne si�y spr�aj�ce powoduj� wyciskanie ropy z warstw skalnych, w kt�rych jest ona osadzona, i rozpraszanie jej w kierunkach, na jakie pozwala ci�nienie - w g�r�, w d� i na boki. Po wt�re, zderzenie odkszta�ca lub fa�duje same warstwy skalne wierzchnie zostaj� wypchni�te w g�r� tworz�c pasma g�rskie (ruch p�nocnej cz�ci indyjskiej platformy tektonicznej stworzy� Himalaje), a ni�sze odkszta�caj� si� i tworz� w�a�ciwie podziemne g�ry, fa�duj�c le��ce jedna na drugiej warstwy w pot�ne kopu�y i �uki. Teraz wa�na staje si� dla nas natura samych ska�, o tyle, o ile dotyczy ona wydobycia ropy. Ska�y mog� by� porowate i nieporowate; porowate - takie jak gips - przepuszczaj� ciecze takie jak ropa, podczas gdy nieporowate - takie jak granit - ich nie przepuszczaj�. W przypadku ska�y porowatej ropa naftowa, na kt�r� dzia�aj� wspomniane si�y spr�aj�ce, przes�cza si� przez ni�, a� wielokierunkowe ci�nienie os�abnie, i zatrzymuje si� na powierzchni lub pod sam� powierzchni� Ziemi. W przypadku ska�y nieporowatej ropa zostaje uwi�ziona w kopule albo �uku i pomimo wielkiego parcia z do�u nie mo�e si� wydosta� na boki ani w g�r�; musi pozosta� tam, gdzie jest. W drugim przypadku do wydobycia ropy stosuje si� metody uwa�ane za tradycyjne. Geologowie ustalaj� po�o�enie kopu�y i wierci si� otw�r. Je�li szcz�cie w miar� im dopisze, trafiaj� na kopu�� z rop�, a nie na lit� ska��, i na tym ko�cz� si� ich k�opoty - pot�ne podziemne ci�nienie wypycha rop� prosto na powierzchni�. Wydobycie ropy, kt�ra przes�czy�a si� w g�r� przez porowat� ska��, przedstawia zgo�a inny i znacznie powa�niejszy problem, kt�ry rozwi�zano dopiero w roku 1967. A i wtedy by�o to rozwi�zanie tylko cz�ciowe. Ca�a kwestia polega oczywi�cie na tym, �e ta powierzchniowa przes�czona ropa nie tworzy zbiornik�w naturalnych, ale jest �ci�le z��czona z obcymi substancjami, takimi jak piach i glina, od kt�rych musi by� oddzielona i oczyszczona. W rzeczywisto�ci jest ona cia�em sta�ym i jako takie nale�y j� wykopywa�. Mimo �e ta zestalona ropa mo�e le�e� na g��boko�ci nawet 1800 metr�w, wobec ogranicze� wsp�czesnej wiedzy i techniki eksploatowa� j� mo�na tylko do g��boko�ci 65 metr�w i tylko metodami g�rnictwa odkrywkowego. Tradycyjne metody g�rnicze - dr��enie pionowych szyb�w i przebijanie chodnik�w - ca�kowicie mija�yby si� z celem, gdy� umo�liwi�yby wydobycie mikroskopijnej cz�stki surowca niezb�dnego do uczynienia produkcji ropy op�acaln�. Ostatnia z wybudowanych kopal�, kt�r� uruchomiono latem 1978 roku, przerabia dziesi�� tysi�cy ton surowca na godzin�. Dwa wyborne przyk�ady dw�ch r�nych metod wydobycia ropy mo�na znale�� na dalekim p�nocnym zachodzie Ameryki P�nocnej. Dobrym przyk�adem zastosowania tradycyjnej metody g��bokich wierce� jest pole naftowe w zatoce Prudhoe nad brzegiem Morza Arktycznego na p�nocy Alaski; jej nowoczesny odpowiednik, odkrywkowe kopalnictwo ropy, mo�na znale�� - w jedynym zreszt� miejscu na �wiecie - w�r�d ropono�nych piask�w Athabaski.
* * *
Rozdzia� pierwszy
- Nie, to nie jest miejsce dla nas - o�wiadczy� George Dermott. Jego zwaliste cielsko drgn�o i odsun�� si� od sto�u patrz�c z niech�ci� na resztki kilku ogromnych baranich kotlet�w. - Jim Brady oczekuje od swoich agent�w terenowych, �e b�d� szczupli w dobrej formie wysportowani. A my jeste�my szczupli, w dobrej formie i wysportowani. jeszcze desery - przypomnia� mu Donald Mackenzie. Tak jak Dermott, by� pot�nie zbudowanym, emanuj�cym spokojem m�czyzn� z ogorza�� twarz� o nieregularnych rysach, nieco wi�ksz� i mniej spokojn� ni� twarz jego towarzysza. Cz�sto brano ich za par� by�ych bokser�w wagi ci�kiej. - Widz� tu babki, ciasteczka i szeroki wyb�r ciast - ci�gn��. - Czyta�e� ich broszur� na temat �ywienia? Pisz� w niej, �e przeci�tny cz�owiek potrzebuje w arktycznych warunkach pi�� tysi�cy kalorii dziennie. Ale my, George, nie zaliczamy si� do przeci�tnych. W krytycznych warunkach lepsze by�oby sze�� tysi�cy kalorii. A jeszcze bezpieczniej bli�ej siedmiu. Zjesz deser czekoladowy z t�ust� �mietan�?
- Szef wywiesi� na ten temat informacj� na tablicy og�osze� dla personelu - rzek� z gorzk� ironi� Dermott. - Nie wiadomo, dlaczego w czarnych ramkach. W dodatku podpisan�.
- Zas�u�eni agenci nie czytaj� tablic og�osze� - powiedzia� Mackenzie i wci�gn�� nosem powietrze. Wyprostowa� swoje sto pi�� kilo �ywej, wagi i ruszy� zdecydowanym krokiem do lady z jedzeniem. Firma British PetroleumS-ohio bez w�tpienia znakomicie dba�a o swoich pracownik�w. Tu, w Prudhoe, w �rodku zimy, nad brzegiem Morza Arktycznego, w przestronnej, jasno o�wietlonej i dobrze klimatyzowanej jadalni, kt�rej �ciany w wielu pastelowych kolorach pokrywa� dese� z pi�cioramiennych gwiazd, utrzymywano za pomoc� klimatyzowanego centralnego ogrzewania przyjemnie rze�k� temperatur� 22 oC. R�nica 9 pomi�dzy temperatur� w jadalni a �wiatem zewn�trznym wynosi�a 58 stopni. Gama wspaniale przyrz�dzonych potraw by�a zdumiewaj�ca. - Nie g�odz� si� tutaj - powiedzia� Mackenzie, wr�ciwszy z dwiema porcjami deseru czekoladowego i dzbankiem g�stej �mietany. - Ciekawe, jak by na to zareagowa� kt�ry� z dawnych alaska�skich osadnik�w. Na taki widok dawny poszukiwacz czy traper pomy�la�by, �e ma przywidzenia. Trudno nawet powiedzie�, co by go bardziej zaskoczy�o. Oferowane tu potrawy by�yby mu w osiemdziesi�ciu procentach nie znane. A jeszcze bardziej zadziwi�by go dwunastometrowy basen i oszklony ogr�d z sosnami, brzozami, ro�linami i mn�stwem kwiat�w, kt�ry przytyka� do jadalni.
- B�g jeden wie, co by o tym pomy�la� nasz stary - rzek� Dermott. - Ale mo�na o to spyta� jego - doda� wskazuj�c id�cego w ich stron� m�czyzn�. - Jakby �ywcem wyj�ty z kart powie�ci Londona. - Chyba raczej Curwooda - zaoponowa� Mackenzie. Przybysz z pewno�ci� nie zalicza� si� do elegant�w. Ubrany by� w filcowe buty, barchanowe spodnie i nieprawdopodobnie wyp�owia�� kurtk�, do kt�rej dobrze pasowa�y wyp�owia�e �aty na r�kawach. Z szyi zwiesza�a mu si� para r�kawic z foczego futra, a w prawej r�ce trzyma� czapk� z szop�w. W�osy mia� d�ugie, siwe, rozdzielone na �rodku g�owy, nos lekko zakrzywiony, a jasnoniebieskie oczy obrze�one g��bokimi bruzdami kurzych �apek, kt�re mog�y by� wynikiem zbyt d�ugiego przebywania na s�o�cu, po�r�d �niegu albo te� nadmiernego poczucia humoru. Reszt� twarzy zakrywa�a mu wspania�a szpakowata broda i w�sy, a ca�y ten zarost obwiedziony by� sopelkami lodu. Ze strojem tym nie wsp�gra� ��ty, twardy kask, ko�ysz�cy si� w jego lewej r�ce. Przybysz zatrzyma� si� przy stole i z b�ysku jego bia�ych z�b�w mo�na si� by�o domy�li�, �e si� u�miecha.
- Pan Dermott? Pan Mackenzie? - spyta� i wyci�gn�� r�k�. - Finlayson. John Finlayson - przedstawi� si�.
- Pan Finlayson. Z kierownictwa rob�t eksploatacyjnych - rzek� Dermott.
- To ja jestem kierownikiem rob�t - odpar� Finlayson z naciskiem. Wysun�� krzes�o, usiad� i zdj�� z brody kilka kryszta�k�w lodu. - Tak, tak, wiem. Trudno uwierzy�. - Zn�w si� u�miechn�� i wskaza� na sw�j ubi�r. - Na og� my�l�, �e jestem z tych, co je�d�� na buforach. Wiecie, w��czykijem z wagonu towarowego. B�g jeden wie dlaczego. Najbli�szy tor kolejowy jest bardzo, bardzo daleko od zatoki Prudhoe. To tak jak Tahiti i sp�dniczki z trawy. Zbli�enie z natur�. Zbyt wiele lat na Stoku P�nocnym. - Jego dziwny, urywany spos�b wys�awiania si� sugerowa� wr�cz, �e jest osob�, kt�rej kontakty z cywilizacj� s� w najlepszym razie sporadyczne. - Niestety, nie mog�em zrobi� tego osobi�cie. To znaczy, powita� pan�w. Pe�na klapa.
- Pe�na klapa? - spyta� Mackenzie.
- Powita� na lotnisku. By�y k�opoty z jednym z w�z��w. Mamy je bez przerwy. Temperatury poni�ej zera bardzo �le wp�ywaj� na budow� cz�steczek stali. Zaopiekowano si� panami, mam nadziej�?
- Nie narzekamy - odpar� z u�miechem Dermott. - Szczerze m�wi�c, nie trzeba si� nami specjalnie zajmowa�. Tam jest lada z jedzeniem, a tu Mackenzie. Wodop�j i wielb��d. - Dermott pohamowa� si�; zacz�� m�wi� jak Finlayson. - No, ale jedna skarga mo�e si� znajdzie. Zbyt wiele da� w obiadowym menu, za du�e porcje. Figura mojego kolegi. . .
- Figura twojego kolegi sama o siebie dba - przerwa� mu spokojnie Mackenzie. - Za to ja mam naprawd� na co si� poskar�y�, panie Finlayson.
- Wyobra�am sobie - powiedzia� Finlayson; z�by mu zn�w b�ysn�y i wsta�. - Wys�uchajmy tego w moim biurze. To tylko kilka krok�w st�d. - Przeszed� przez jadalni�, za drzwiami zatrzyma� si� i wskaza� inne drzwi na lewo. - Sterownia centralna. Serce zatoki Prudhoe, a przynajmniej jej zachodniej cz�ci. Ca�kowicie skomputeryzowane urz�dzenie do automatycznego sterowania i kontrolowania eksploatacji z�o�a.
- Przedsi�biorczy ch�opak z torb� granat�w m�g�by si� tu nie�le zabawi� - powiedzia� Dermott.
- Pi�� sekund i unieruchomi�by ca�e pole naftowe. Przyjechali�cie tu, panowie, a� z Houston tylko po to, �eby mnie rozweseli�. T�dy - powiedzia� Finlayson. Wprowadzi� ich przez drzwi na korytarz, a potem przez drugie, wewn�trzne, do ma�ego biura. Biurka, krzes�a i szafy by�y bez wyj�tku pomalowane na szaro, jak na okr�cie wojennym. Zaprosi� ich gestem, �eby usiedli, i u�miechn�� si� do Mackenziego.
- Posi�ek bez wina jest jak dzie� bez s�o�ca, jak powiadaj� Francuzi - rzek�.
- W�a�nie, ten teksaski kurz zalega w gardle jak �aden inny. Woda go nie bierze - powiedzia� Mackenzie. Finlayson zamaszystym ruchem wskaza� okno.
- Te du�e urz�dzenia wiertnicze s� piekielnie drogie i piekielnie trudne do obs�ugi - powiedzia�. - Ciemno jak oko wykol, powiedzmy 40 poni�ej zera, a cz�owiek zm�czony; tu cz�owiek zawsze jest zm�czony. Prosz� pami�ta�, �e pracujemy po dwana�cie godzin dziennie, siedem dni w tygodniu. Wystarczy doda� do tego par� szklaneczek szkockiej i sprz�t warto�ci kilku milion�w dolar�w mo�na spisa� na straty. Albo uszkodzi� ruroci�g. Albo zabi� si�. Albo, co najgorsze, zabi� kilku koleg�w. Dawniej, w czasach prohibicji, by�o z tym stosunkowo �atwo - beczka przemycona z Kanady, d�in z ma�ych statk�w, tysi�ce nielegalnych bimbrowni. Na Stoku P�nocnym jest ca�kiem inaczej - schwytaj� ci� na szmuglowaniu �y�eczki trunku i gotowe. �adnych dyskusji, �adnych odwo�a�. Wynocha. Ale nie ma z tym najmniejszego problemu, nikt nie b�dzie ryzykowa� o�miuset dolar�w tygodniowo dla whisky wartej dziesi�� cent�w.
- Kiedy odlatuje nast�pny samolot do Anchorage? - spyta� Mackenzie. Finlayson u�miechn�� si�.
- Jeszcze nie wszystko stracone, panie Mackenzie - odpar�. Otworzy� kluczem szafk� z aktami, wyj�� butelk� szkockiej, dwie szklaneczki i nala� do nich hojnie. - Witajcie na Stoku P�nocnym, panowie.
- Stan�li mi przed oczami podr�ni, kt�rzy ugrz�li w zadymce �nie�nej w Alpach, i bernardyn brn�cy ku nim z tradycyjnym �rodkiem wzmacniaj�cym. Pan nie pije?
- Ale� pij�. Raz na pi�� tygodni, kiedy jad� do rodziny do Anchorage. Ta whisky jest wy��cznie dla wa�nych go�ci. To okre�lenie chyba stosuje si� do pan�w? - spyta� Finlayson, w zamy�leniu zgarniaj�c z brody l�d. - Chocia� prawd� m�wi�c dowiedzia�em si� o istnieniu waszej firmy zaledwie kilka dni temu. "Jeste�my jako te pustynne r�e, kt�re p�czkuj� i kwitn� nie widziane przez nikogo". Mog�em co� przekr�ci�, ale to z pustyni� akurat si� zgadza. W�a�nie tam sp�dzamy wi�kszo�� czasu - powiedzia� Mackenzie i skin�� g�ow� w stron� okna. - Pustynia to nie musi by� piasek. A te okolice mo�na chyba nazywa� arktyczn� pustyni�. - Podzielam pa�skie zdanie. Ale co panowie robicie na tych pustyniach? Czym si� zajmujecie?
- Zajmujemy? - powiedzia� Dermott, zastanawiaj�c si� nad pytaniem. - Mo�e to dziwne, ale moim zdaniem zajmujemy si� doprowadzaniem do bankructwa naszego zacnego pracodawcy, Jima Brady'ego. - Jima?! My�la�em, �e jego imi� zaczyna si� na A.
- Jego matka by�a Angielk�. Ochrzci�a go Algernon. Pan by si� z tym pogodzi�? Wszyscy znaj� go jako Jima. Tak czy owak, w ca�ym �wiecie tylko trzej ludzie znaj� si� co�kolwiek na gaszeniu po�ar�w p�l naftowych, zw�aszcza po�ar�w wytryskowych, a wszyscy trzej mieszkaj� w Teksasie. Jim Brady jest jednym z tych trzech. Powszechnie s�dzi si�, �e s� tylko trzy przyczyny takich po�ar�w: samorzutne zapalenie, kt�re nie powinno si� zdarza�, ale si� zdarza, czynnik ludzki, czyli zwyk�a nieostro�no��, i awaria urz�dze�. Po dwudziestu pi�ciu latach pracy w tej bran�y Brady stwierdzi�, �e w gr� wchodzi jeszcze czwarty, gro�niejszy element, kt�ry z grubsza daje si� zakwalifikowa� jako sabota� przemys�owy.
- A kto podj��by si� sabota�u? Z jakich pobudek?
- Mo�emy wykluczy� najbardziej oczywist�: rywalizacj� pomi�dzy wielkimi towarzystwami naftowymi, bo jej po prostu nie ma. Opinia o ich morderczej rywalizacji istnieje tylko w prasie sensacyjnej i w�r�d co bardziej t�pych czytelnik�w. Nawet kompletny laik uczestnicz�cy w zamkni�tym zebraniu potentat�w naftowych w Waszyngtonie zakarbuje sobie sens wyra�enia "dwie g�owy z jedn� tylko my�l�, dwa serca bij�ce jak jedno". Oczywi�cie pomno�one przez dwadzie�cia. Niech Erron podniesie cen� benzyny o pens, to Gulf, Shell, British Petroleum. Elf, Agip i ca�a reszta zrobi� jutro to samo. Albo we�my zatok� Prudhoe. Z ca�� pewno�ci� jest ona klasycznym przyk�adem wsp�pracy - masa towarzystw pracuje w �cis�ej przyja�ni dla wsp�lnych korzy�ci wszystkich zainteresowanych, a w istocie dla korzy�ci wszystkich towarzystw naftowych. Stan Alaska i wszyscy jego obywatele mog� na to patrze� ca�kiem inaczej i mniej przychylnie. Tak wi�c wykluczamy rywalizacj� w interesach. Pozostaje zatem inna pot�ga, mianowicie w�adza. Mi�dzynarodowa gra si� politycznych. Powiedzmy, �e pa�stwo r mo�e powa�nie os�abi� wrogie pa�stwo Y hamuj�c jego dochody z ropy naftowej. Ten scenariusz jest oczywisty. Nast�pnie mamy polityk� wewn�trzn�. Przypu��my, �e niezadowolone elementy w jakim� bogatym w rop� pa�stwie dyktatorskim widz� w niej �rodek do wyra�enia swojego niezadowolenia wobec re�imu, kt�ry chciwie zagarnia bezprawnie zdobyte zyski albo rozdziela jak�� cz�� nadwy�ek swoim krewnym i znajomym, pilnuj�c przy tym, �eby ch�opstwo pozostawa�o w stanie ca�kowicie �redniowiecznego ub�stwa. G��d to bardzo dobry motyw, w takim uk�adzie jest miejsce na osobist� zemst�, wyr�wnanie starych porachunk�w, pozbycie si� zadawnionych uraz. Trzeba te� pami�ta� o piromanach, kt�rzy widz� w ropie �miesznie �atwy cel ataku i �r�d�o efektownych p�omieni. Kr�tko m�wi�c, jest to miejsce praktycznie na wszystko, a im bardziej jaka� mo�liwo�� jest dziwaczna i niewyobra�alna, tym pewniej si� zdarzy. S�u�� przyk�adem. Dermoot skin�� g�ow� w stron� Mackenziego.
- Donald i ja w�a�nie wr�cili�my znad Zatoki Perskiej. Tamtejsz� stra� przemys�ow� i policj� zaskoczy�a seria ma�ych po�ar�w ropy - ma�ych z nazwy, bo straty wynios�y dwa miliony dolar�w. Niew�tpliwie robota podpalacza. Wy�ledzili�my go, zatrzymali�my i ukarali�my. Dali�my mu �uk i strza�y. Finlayson spojrza� na nich tak, jakby wypita przez nich whisky zbyt szybko uderzy�a im do g��w. By� to jedenastoletni syn brytyjskiego konsula. Mia� webleya, pot�ny pistolet pneumatyczny. Producent wytwarza do niego amunicj� - pusty, wkl�s�y �rut. Nie produkuje �rutu z hartowanej stali, kt�ry uderzaj�c w �elazo krzesze iskr�. Ch�opak by� jednak�e obficie zaopatrywany w taki �rut przez miejscowego arabskiego ch�opca, kt�ry mia� taki sam pistolet, i u�ywa� tego nielegalnego �rutu do polowa� na pustynn� zwierzyn�. Tak si� sk�ada, �e ojciec arabskiego ch�opca, ksi��� z kr�lewskiego rodu, by� w�a�cicielem pola naftowego, o kt�rym mowa. Teraz strza�y ma�ego Anglika maj� gumowe ko�c�wki.
- jestem pewien, �e kryje si� w tym jaki� mora�.
- O tak, p�ynie z tego nauka, �e to, co niemo�liwe do przewidzenia, jest zawsze obecne. Nasza sekcja do spraw sabota�u przemys�owego - tak j� nazywa� Jim Brady - powsta�a sze�� lat temu. Sk�ada si� z czternastu os�b. Z pocz�tku by�a to wy��cznie agencja detektywistyczna. jechali�my na miejsce po dokonaniu przest�pstwa i ugaszeniu po�aru - cz�sto robi� to sam Jim - i starali�my si� wykry�, kto to zrobi�, dlaczego i w jaki spos�b. Szczerze m�wi�c, nie mieli�my wielkich sukces�w - zazwyczaj by�a to ju� musztarda po obiedzie. Obecnie k�adziemy nacisk na co innego, na profilaktyk� - maksymalne zabezpieczenie zar�wno maszyn, jak ludzi. Zapotrzebowanie na tego typu us�ugi jest ogromne - spo�r�d wszystkich przedsi�wzi�� Jima my jeste�my w tej chwili najrentowniejsi. Jak dotychczas. Czopowanie tryskaj�cych szyb�w, gaszenie po�ar�w to dziecinna igraszka, wybaczy pan to wyra�enie, w por�wnaniu z nasz� prac�. Zapotrzebowanie na nasze us�ugi jest takie, �e mogliby�my potroi� nasz� sekcj�, a i tak nie podo�aliby�my wszystkim zam�wieniom.
- No to dlaczego tego nie zrobicie? To znaczy nie potroicie? - Chodzi o wyszkolon� kadr� - odpar� Mackenzie. - Po prostu jej nie ma. A �ci�lej, brakuje do�wiadczonych agent�w i na dobr� spraw� prawie nie ma odpowiednich kandydat�w nadaj�cych si� do wyszkolenia w tym fachu. Trudno znale�� cz�owieka, kt�ry mia�by wszystkie niezb�dne dane. Trzeba mie� dociekliwy umys� - co z kolei opiera si� na wrodzonym instynkcie dedukcji - i geny Sherlocka Holmesa, mo�na powiedzie�. Albo si� to ma, albo nie - tego si� nie nab�dzie. Do tego fachu trzeba mie� oko i nos, niemal obsesj� na punkcie bezpiecze�stwa, a to zdobywa si� tylko dzi�ki praktyce w terenie. Niezb�dna jest doskona�a znajomo�� �wiatowego przemys�u naftowego, ale przede wszystkim trzeba by� nafciarzem.
- A panowie jeste�cie nafciarzami - rzek� Firlayson. By�o to stwierdzenie, a nie pytanie.
- Od chwili podj�cia pracy. Obaj kierowali�my produkcj� ropy - powiedzia� Dermott.
- Skoro jest taki popyt na wasze us�ugi, to czemu zawdzi�czamy, �e my wyskoczyli�my na czo�o kolejki?
- O ile nam wiadomo, jest to pierwszy przypadek, �eby towarzystwo naftowe zawiadomiono o planowanym sabota�u - odpar� Dermott. - Dla nas jest to pierwsza prawdziwa okazja, �eby wypr�bowa� nasz� profilaktyk�. Dziwi nas tylko jedno, panie Finlayson. Twierdzi pan, �e us�ysza� pan o nas dopiero kilka dni temu. Kto wi�c nas tutaj �ci�gn��? Bo o wszystkim dowiedzieli�my si� trzy dni temu, kiedy wr�cili�my ze �rodkowego Wschodu. Pierwszego dnia odpoczywali�my, drugiego studiowali�my instalacje i stopie� zabezpieczenia ruroci�gu na Alasce... - Studiowali�cie? Czy�by te informacje nie by�y tajne?
- Mogli�my je zam�wi� zaraz po otrzymaniu waszej pro�by o pomoc. Nie musieli�my tego robi� - wyja�ni� cierpliwie Dermott. - Informacje te nie s� tajne, panie Finlayson. S� w�asno�ci� publiczn�. Wielkie towarzystwa s� w takich sprawach niewiarygodnie nieostro�ne. Niezale�nie od tego, czy podejmuj� bezwzgl�dne �rodki ostro�no�ci dla uspokojenia opinii publicznej, czy dla w�asnej reklamy, nie tylko publikuj� mn�stwo informacji o w�asnych poczynaniach, ale wr�cz zalewaj� nimi spo�ecze�stwo. Informacje te pojawiaj� si� oczywi�cie w r�nych pozornie nie zwi�zanych ze sob� porcjach, ale nawet �rednio inteligentny go�� potrafi�by je zebra� do kupy. Nie twierdz�, �e du�e firmy, jak Rlyeska, kt�ra wybudowa�a wasz ruroci�g, maj� sobie wiele do wyrzucenia. Pod wzgl�dem niedyskrecji do pi�t nie dorastaj� mistrzowi wszechczas�w, rz�dowi Stan�w Zjednoczonych. We�my klasyczny przyk�ad z odtajnieniem tajemnicy bomby atomowej. Kiedy Rosjanie wyprodukowali bomb�, rz�d pomy�la�, �e nie ma sensu utrzymywa� jej konstrukcji w tajemnicy, i zdradzi� wszystko. Chce pan wiedzie�, jak wyprodukowa� bomb� atomow�? Wystarczy przes�a� drobn� kwot� do komisji energii atomowej w Waszyngtonie, a w zamian otrzyma pan poczt� niezb�dne informacje. To, �e mog� by� one wykorzystane przez Amerykan�w przeciwko Amerykanom, najwyra�niej nie powsta�o w g�owach niedosi�nych umys��w z Kapitolu i Pentagonu, kt�re chyba uwa�a�y, �e ameryka�ski �wiat przest�pczy masowo i dobrowolnie przejdzie na emerytur� w dniu odtajnienia tych informacji. Finlayson podni�s� r�k� w obronnym ge�cie.
- Do��. Wystarczy - powiedzia�. - Doceniam to, �e nie spenetrowali�cie panowie zatoki Prudhoe z pomoc� batalionu szpieg�w. Odpowied� jest prosta. Kiedy otrzyma�em ten nieprzyjemny list - przys�ano go do mnie, a nie do dyrekcji w Anchorage - odby�em rozmow� z dyrektorem naczelnym ruroci�gu. Zgodzili�my si�, �e jest to prawie na pewno g�upi �art. Musz� jednak z przykro�ci� powiedzie�, �e wielu mieszka�c�w Alaski nie jest nastawionych do nas naj�yczliwiej. Zgodzili�my si� te�, �e je�li w gr� nie wchodzi �art, to w takim razie co� naprawd� powa�nego. Tacy jak my, chocia� zajmuj� wysokie stanowiska w swoich specjalno�ciach, nie podejmuj� ostatecznych decyzji w sprawach bezpiecze�stwa i przysz�o�ci dziesi�ciomiliardowej inwestycji. Dlatego zawiadomili�my grube ryby. Zlecenie dla was wysz�o z Londynu. Dopiero p�niej si� zreflektowali i poinformowali mnie o swojej decyzji.
- Dyrekcje dyrekcjami - powiedzia� Dermott. - Ma pan tutaj ten list z pogr�kami? Finlayson wydoby� z szuflady kartk� papieru i poda� mu j� nad biurkiem. "Drogi panie Finlayson" - odczyta� Dermott. - Zaczyna si� grzecznie. "Zawiadamiam pana, �e w najbli�szym czasie czeka pana ma�y przeciek ropy. Zapewniam, �e niedu�y, ale wystarczaj�cy, �eby pana przekona�, i� potrafimy wstrzyma� przep�yw ropy, kiedy i gdzie chcemy. Prosz� zawiadomi� ARCO". Dermott poda� list Mackenziemu.
- Naturalnie nie podpisany - rzek�. - �adnych ��da�. Je�eli jest autentyczny, to zosta� obliczony na pod�amanie ofiary przed wyst�pieniem z wielk� gro�b� i wyg�rowanymi ��daniami, kt�re nast�pi�. je�li pan woli, obliczony na zachwianie waszego morale, na to, �eby pad� na was blady strach. Finlayson siedzia� zapatrzony w przestrze�.
- Mo�e nawet ju� mu si� uda�o - powiedzia�.
- Zawiadomi� pan ARCO?
- Tak. Pole naftowe jest podzielone na dwie mniej wi�cej r�wne cz�ci. My eksploatujemy cz�� zachodni�. ARCO - Atlantic Richfield, Erron i kilka mniejszych przedsi�biorstw - wschodni�.
- Jak to przyj�li?
- Tak jak ja. Licz� na najlepsze, szykuj� si� na najgorsze.
- A pa�ski szef stra�y przemys�owej jak to przyj��?
- Ze skrajnym pesymizmem. W ko�cu to jego zmartwienie. Na jego miejscu czu�bym si� tak samo. Nie ma w�tpliwo�ci, �e gro�ba jest prawdziwa. Ja te� - przyzna� Dermott. - List przyszed� w kopercie? O, dzi�kuj�. - Odczyta� adres. - "Pan John Finlayson, in�., cz�onek korespondent Stowarzyszenia In�ynier�w G�rnik�w". Nie tylko zadbali o konwenanse, ale i starannie odrobili lekcj� na pa�ski temat. "British PetroleumSohio, zatoka Prudhoe, Alaska". Stempel Edmonton, w stanie Alberta. To panu co� m�wi?
- Nic a nic. Nie mam tam ani przyjaci�, ani krewnych, ani �adnych kontakt�w zawodowych.
- A co na to pa�ski szef stra�y przemys�owej?
- To samo co ja. Nic.
- Jak on si� nazywa?
- Bronowski. Sam Bronowski.
- Mo�emy z nim porozmawia�? Niestety, musicie panowie zaczeka�. Jest w Fairbanks. Wr�ci wieczorem, je�eli pogoda si� utrzyma. Wszystko zale�y od widoczno�ci.
- Teraz jest sezon burz �nie�nych?
- Nie mamy tu takiego. Na Stoku P�nocnym s� bardzo ma�e opady, w ci�gu zimy mo�e pi�tna�cie centymetr�w. Postrachem s� tu silne wiatry. Zwiewaj� pokryw� �nie�n�, tak �e na wysoko�ci kilkunastu metr�w nad ziemi� nie wida� kompletnie nic. Par� lat temu, tu� przed Bo�ym Narodzeniem, pr�bowa� wyl�dowa� w tych warunkach hercules, normalnie najbezpieczniejszy z samolot�w. Nie uda�o mu si�. Z czteroosobowej za�ogi dw�ch zgin�o. Od tego czasu piloci schytrzyli si� - skoro hercules si� rozbi�, to mo�e ka�dy samolot. Te silne wiatry i powierzchniowe burze �nie�ne, jakie wywo�uj� - �nieg potrafi p�dzi� z pr�dko�ci� stu dziesi�ciu kilometr�w na godzin� - s� nasz� zmor�. W�a�nie dlatego sterownia stoi na dwumetrowych s�upach - w ten spos�b �nieg przelatuje pod ni�. W przeciwnym razie przy ko�cu zimy spoczywaliby�my pogrzebani pod wielk� zasp� �nie�n�. Poza tym s�upy te eliminuj� praktycznie przenoszenie ciep�a z budynku do zmarzliny, ale to ju� mniej wa�ne.
- Co Bronowski robi w Fairbanks?
- Wzmacnia nasz� dziuraw� obron�. Wynajmuje dodatkowych stra�nik�w do pracy w Fairbanks.
- Jak to za�atwia?
- Chyba na r�ne sposoby. To jest naprawd� dziedzina Bronowskiego, panie Dermott. Ma w tych sprawach woln� r�k�. Mog� go panowie spyta� o to po powrocie.
- No wie pan. Przecie� pan jest jego szefem. A on podw�adnym. Szefowie nadzoruj� podw�adnych. A wi�c jak z grubsza bior�c rekrutuje ludzi?
- No c�. Prawdopodobnie sporz�dza list� tych, z kt�rymi ma osobisty kontakt i kt�rzy w razie alarmu s� do dyspozycji. Naprawd� nie jestem pewien. Mog� by� jego szefem, ale je�eli powierzam komu� jakie� zadanie, to on za nie odpowiada. Wiem, �e Bronowski idzie do szefa policji i prosi o odpowiednie kandydatury. By� mo�e daje og�oszenie w "AllAlasca Weekly", kt�ry wychodzi w Fairbanks. - Finlayson zamy�li� si� na kr�tko. - Nie wydaje mi si�, �eby specjalnie ukrywa� te sprawy. Po prostu je�eli kto� przez ca�e �ycie zajmuje si� ochron�, to jest pow�ci�gliwy z nawyku.
- Jakich ludzi rekrutuje?
- Niemal wy��cznie by�ych policjant�w, wiecie, z policji stanowej. - A nie przeszkolonych stra�nik�w?
- Takich nie, ale czuwanie nad bezpiecze�stwem jest chyba drug� natur� policjanta - odpar� Finlayson i u�miechn�� si�. - S�dz�, �e podstawowym kryterium Sama jest to, czy taki cz�owiek umie strzela� prosto.
- Czuwanie nad bezpiecze�stwem to sprawa psychiki, a nie sprawno�ci fizycznej.
- Bronowski �ci�gn�� dw�ch pierwszorz�dnych stra�nik�w spoza Alaski. jeden pracuje w Fairbanks, drugi w Valdez.
- Kto m�wi, �e s� pierwszorz�dni?
- On sam. Dobra� ich starannie - odpar� Finlayson, ocieraj�c schn�c� brod� gestem, kt�ry m�g� oznacza� irytacj�. - Wie pan, panie Dermott, mo�e pan jest nawet przyjacielski i mi�y, ale odnosz� dziwne wra�enie, �e ma mnie pan za hetk�p�telk�.
- Bzdura. Gdyby tak by�o, wiedzia�by pan o tym, bo wypytywa�bym pana na tematy osobiste. A ja nie mam zamiaru pana o to pyta�, teraz ani nigdy.
- Chyba nie zbierali�cie o mnie informacji?
- We wtorek, pi�tego wrze�nia 1939 roku, rozpocz�� pan nauk� w szkole �redniej w Dundee, w Szkocji.
- O m�j Bo�e!
- Dlaczego rejon Fairbanks jest tak newralgiczny? Dlaczego w�a�nie tam wzmacniacie ochron�? Finlayson poprawi� si� na krze�le.
- Bez specjalnego powodu.
- Rzecz nie w tym, czy ten pow�d jest specjalny, ale w tym, jaki. Finlayson wci�gn�� powietrze, jakby chcia� westchn��, ale zmieni� zamiar. - Niezbyt m�dry. Wie pan, plotki rodz� przes�dy. Pracownicy ruroci�gu troch� si� obawiaj� tego odcinka. Jak panu wiadomo, ruroci�g przecina trzy pasma g�rskie biegn�c tysi�c trzysta kilometr�w na po�udnie do stacji ko�cowej w Valdez. A po drodze jest dwana�cie stacji pomp. Stacja pomp numer osiem znajduje si� w pobli�u Fairbanks. W lecie 1977 roku wylecia�a w powietrze. Zosta�a kompletnie zniszczona.
- Czy by�y ofiary?
- Tak.
- Czy podano przyczyn� wybuchu?
- Oczywi�cie.
- Wyja�nienie by�o przekonywaj�ce?
- Przedsi�biorstwo buduj�ce ruroci�g, Rlyeska, przyj�o je bez zastrze�e�.
- Ale nie wszyscy?
- Opinia publiczna by�a sceptyczna. W�adze stanowe i federalne powstrzymywa�y si� od komentarzy.
- A jak� przyczyn� poda�a Alyeska?
- Wadliwe dzia�anie urz�dze� elektrycznych i mechanicznych.
- Pan w to wierzy?
- Nie by�em przy tym.
- Czy powszechnie zaakceptowano to wyja�nienie?
- Powszechnie nie dano mu wiary.
- Mo�e podejrzewano sabota�?
- Mo�e. Nie wiem. W tym czasie by�em tutaj. W og�le nie widzia�em �smej stacji pomp. Oczywi�cie odbudowano j�. Dermott westchn��.
- Kto� inny na moim miejscu zacz��by ju� traci� cierpliwo��. Nie lubi pan si� zbytnio anga�owa�, prawda, panie Finlayson? Ale za to by�by pewnie z pana dobry agent. O ile si� nie myl�, to nie podzieli si� pan z nami opini�, czy pr�bowano co� zatuszowa�?
- Moje zdanie jest bez znaczenia. Liczy si�, jak s�dz�, to, �e prasa alaska�ska by�a o tym �wi�cie przekonana i napisa�a to otwarcie i wyra�nie. Znacz�cy jest tutaj fakt, �e gazety najwyra�niej nie dba�y o to, �e mog� narazi� si� na proces o znies�awienie. Ucieszy�yby si� z publicznego �ledztwa, a Alyeska, jak wolno przypuszcza�, odwrotnie. - Co tak poruszy�o gazety?. . . A mo�e niepotrzebnie o to pytam?
- Pras� rozdra�ni�o to, �e przez wiele godzin nie dopuszczano jej na miejsce wypadku. A w dw�jnas�b rozdra�ni� j� fakt, �e nie dopu�cili ich tam nie stanowi str�e prawa, ale wewn�trzna stra� Alyeski, kt�ra, nie do wiary, pozwoli�a sobie zamkn�� g��wne drogi. Nawet ich miejscowy rzecznik prasowy przyzna�, �e jest to r�wnoznaczne z bezprawnym pozbawieniem swobody poruszania si�.
- Kto� ich zaskar�y�?
- Do rozprawy s�dowej nie dosz�o.
- Dlaczego? Finlayson wzruszy� ramionami, wi�c Dermott zada� nast�pne pytanie. - Czy dlatego, �e Alyeska jest g��wnym pracodawc� w tym stanie, dlatego, �e �ycie tak wielu przedsi�biorstw zale�y od kontakt�w z ni�? Inaczej m�wi�c, dlatego, �e wielka forsa rz�dzi �wiatem? - Mo�liwe.
- Jeszcze chwila, a wci�gn� pana na list� pracownik�w Jima Brady'ego. Wi�c co takiego napisa�a prasa?
- Poniewa� przez ca�y dzie� nie dopuszczano dziennikarzy na miejsce wypadku, s�dzili, �e przez ca�y ten czas pracownicy Rlyeski pracuj� gor�czkowo, �eby oczy�ci� teren i pomniejszy� skutki wypadku, usun�� �lady wielkiego wycieku ropy i ukry� fakt, �e katastrofalnie zawi�d� system bezpiecze�stwa. Alyeska ukry�a r�wnie� - jak pisano - najgorsze szkody po po�arze.
- Czy mogli te� usun�� albo ukry� obci��aj�ce dowody, kt�re wskazywa�yby na sabota�?
- Nie b�d� zgadywa�.
- Dobrze. Czy pan lub Bronowski wiecie co� o jakich� niezadowolonych osobach w Fairbanks?
- Zale�y, co pan rozumie przez niezadowolonych. je�eli my�li pan o obro�cach �rodowiska, kt�rzy sprzeciwiali si� budowie ruroci�gu, to owszem. By�o ich setki i protestowali bardzo mocno. Ale oni chyba nie kryj� si� z tym i pisz�c do gazet zawsze podpisuj� si� nazwiskiem i podaj� adres?
- Tak.
- I poza tym obro�cy �rodowiska to ludzie wra�liwi, nie stosuj� przemocy i dzia�aj� w ramach prawa.
- O innych niezadowolonych nie s�ysza�em. W Fairbanks mieszka pi�tna�cie tysi�cy ludzi i by�oby optymizmem oczekiwa�, �e wszyscy s� niewinni jak baranki.
- A co my�li o tym Bronowski?
- Nie by� przy tym,
- Nie o to pytam.
- W tym czasie mieszka� w Nowym jorku. Wtedy jeszcze nie pracowa� w naszej firmie. A wi�c pracuje tu stosunkowo nied�ugo?
- Tak. Co, jak s�dz�, na waszej li�cie podejrzanych czyni go automatycznie �ajdakiem. Je�eli chcecie panowie traci� czas na sprawozdanie jego przesz�o�ci, to prosz� bardzo, ale mog� zaoszcz�dzi� wam i czasu, i wysi�ku wiadomo�ci�, �e sprawdzili�my go raz, drugi i trzeci za po�rednictwem trzech odr�bnych pierwszorz�dnych agencji. Policja nowojorska wystawi�a nieskazitelne �wiadectwo. Kartoteka jego i firmy s� i by�y - bez zarzutu.
- Nie w�tpi�. jakie ma kwalifikacje i co to za firma?
- W�a�ciwie to jedno i to samo. By� szefem najwi�kszej i kto wie czy nie najlepszej nowojorskiej agencji do spraw ochrony. Przedtem by� policjantem.
- W czym specjalizowa�a si� ta firma?
- Wy��cznie w tym co najlepsze. G��wnie w wystawianiu stra�y. Dostarczaniu stra�nik�w dla kilku najwi�kszych bank�w, kiedy z powodu �wi�t albo choroby brakowa�o im w�asnych. Pilnowali te� dom�w najwi�kszych bogaczy Manhattanu i Long Island, �eby zapobiec skandalicznym kradzie�om bi�uterii podczas du�ych imprez towarzyskich. Jego trzeci� specjalno�ci� by�a ochrona wystaw drogocenmych klejnot�w i obraz�w. Gdyby uda�o si� panu sk�oni� Holendr�w do wypo�yczenia na par� miesi�cy "Nocnej stra�y" Rembrandta, to z pewno�ci� zwr�ci�by si� pan do Bronowskiego.
- Co mo�e sk�oni� cz�owieka, �eby porzuci� to wszystko i przyjecha� na koniec �wiata? Tego nie m�wi. Nie musi. T�sknota za domem. A dok�adniej, t�sknota jego �ony. �ona Bronowskiego mieszka w Anchorage. Lata do niej w ka�dy weekend.
- My�la�em, �e odpoczywacie tu po przepracowaniu pe�nych czterech tygodni?
- To nie dotyczy Bronowskiego, tylko sta�ych pracownik�w. Nominalnie swoj� baz� ma tutaj, ale odpowiada za ca�y ruroci�g. Je�eli s� jakie� k�opoty, na przyk�ad w Valdez, od �ony z Anchorage ma o wiele bli�ej ni� st�d. Nasz Sam to ruchliwy cz�owiek. Lata w�asnym comanchem. My tylko p�acimy za paliwo.
- Nie cierpi na pustki w kieszeni?
- Z pewno�ci� nie. W�a�ciwie nie musia� podejmowa� tej pracy, ale nie znosi bezczynno�ci. Pieni�dze? Zachowa� udzia�y pozwalaj�ce mu na kontrol� nowojorskiej firmy.
- Nie powoduje to sprzeczno�ci interes�w?
- Jak mo�e w og�le by� mowa o sprzeczno�ciach? Od czasu kiedy przyby� tu ponad rok temu ani razu nie by� w Nowym Jorku. - Wygl�da, �e to jaki� uczciwy ch�opak. Cholernie ma�o teraz takich - powiedzia� Dermott i spojrza� na Mackenziego. - Donald? - S�ucham? - spyta� Mackenzie podnosz�c w g�r� nie podpisany list z Edmonton. - FBI go widzia�o?
- Oczywi�cie �e nie. Co on ma wsp�lnego z FBI?
- Mo�e mie� ogromnie du�o, i to wkr�tce. Wiem, �e mieszka�cy Alaski uwa�aj� si� za oddzielny nar�d, s�dz�, �e maj� tu swoje specjalne lermo, i traktuj� nas z g�ry, jako obywateli tych czterdziestu o�miu gorszych stan�w, ale to nie zmienia faktu, �e Alaska jest cz�ci� Stan�w Zjednoczonych. Kiedy ropa st�d dociera do Valdez, przewozi si� j� statkami do stan�w zachodniego wybrze�a. Ka�da przerwa w transporcie ropy pomi�dzy prudhoe a, powiedzmy, Kaliforni� zostanie uznana za bezprawne zak��cenie handlu mi�dzystanowego i automatycznie spowoduje interwencj� FBI.
- Jeszcze do tego nie dosz�o. A poza tym, co tu ma do roboty FBI? W og�le nie znaj� si� na ropie ani na ochronie ruroci�gu. B�d� go pilnowa�? Oni nie upilnuj� samych siebie. Wi�kszo�� czasu sp�dziliby�my na pr�bach odmro�enia tych paru, kt�rzy by nie zamarzli na �mier� podczas kilku pierwszych sp�dzonych tu minut. �eby prze�y�, musieliby si� gdzie� schroni�, wi�c co by zdzia�ali? Mogliby obsadzi� ko�c�wki komputera, radiostacje manewrowe i stacje czujnikowe do wykrywania alarmu w Prudhoe, Fairbanks i Valdez. Ale my mamy tu wysoko wykwalifikowanych specjalist�w do kontroli ponad trzech tysi�cy �r�de� informacji alarmowych. ��da� tego od FBI, to jak ��da� od �lepca czytania sanskrytu. W �rodku czy na dworze, tak czy owak tylko by przeszkadzali i byli dla wszystkich niepotrzebnym ci�arem. - Ale policjanci z Alaski daliby sobie rad�. I to w warunkach, kt�rych niejeden spo�r�d pa�skich ludzi by nie wytrzyma�. Skontaktowa� si� pan z nimi? Zawiadomi� pan w�adze stanowe w Juneau? - Nie.
- Dlaczego?
- Nie lubi� nas. Naturalnie, �e w przypadku zagro�enia ludzkiego �ycia wkroczy�yby natychmiast. A tak, wol� o nas nic nie wiedzie�. Osobi�cie nie wini� ich za to. Zanim pan mnie zapyta dlaczego, odpowiem sam. Bo na dobre czy z�e przej�li�my od Alyeski zarz�d nad ruroci�giem. Wybudowa�a go i obs�uguje Alyeska, ale u�ywamy go my. I tu, niestety, otwiera si� szerokie pole do mylenia jednego z drugim. W oczach wi�kszo�ci oni ruroci�giem byli, a my nim jeste�my. Finlayson zastanawia� si� nad dalszymi s�owami.
- Troch� ich nawet �al. Wzi�li niema�e ci�gi. Jasne, �e s� odpowiedzialni za znaczne straty i ogromne przekroczenie koszt�w budowy, ale wykonali nieprawdopodobn� robot� w nieprawdopodobnych warunkach, a co wi�cej, uko�czyli j� w terminie. To w tej chwili najlepsza firma budowlana w Ameryce P�nocnej. Wspania�a technika i wspaniali in�ynierowie, ale ich rzecznikom prasowym nie dostaje ju� tej wspania�o�ci wiedz� o mieszka�cach Alaski tyle, co jakby pracowali na Manhattanie. Ich zadaniem powinno by� spopularyzowanie ruroci�gu w�r�d tutejszych mieszka�c�w, a oni zdo�ali jedynie zrazi� cz�� miejscowej ludno�ci do ruroci�gu i do firmy budowlanej. Finlayson potrz�sn�� g�ow�.
- Trzeba prawdziwego talentu, �eby wszystko spieprzy� tak jak oni. Chcieli ochroni� Alyesk�, a osi�gn�li tylko to, �e przez - jak si� utrzymuje - ra��ce ukrywanie fakt�w i rozmy�lane k�amstwa ca�kowicie zdyskredytowali jej dobre imi�, je�eli w og�le je mia�a. Finlayson si�gn�� do szuflady, wyj�� dwie kartki papieru i poda� je Dermottowi i Mackenziemu.
- Odbitki fotograficzne dokumentu, kt�ry jest klasycznym przyk�adem, w jaki spos�b traktowali swoich kontrahent�w. Mo�na by pomy�le�, �e nauki pobierali w jednym z bardziej represyjnych pa�stw policyjnych. Prosz� przeczyta�. Na pewno pan�w zaciekawi. Zrozumiecie te�, jak przez zwyk�e przeniesienie opinii nie cieszymy si� zbyt powszechn� sympati�. Obaj przeczytali odbitki. Towarzystwo Us�ug Ruroci�gowych Dodatek nr 20 Rlyeska Poprawka nr 1 Ruroci�gi i Drogi 1 kwietnia 1977 Specyfikacja Rob�t Strona 2004 C. KONTRAHENT ANI jEGO PERSONEL W �ADNYM WYPADKu NIE MO�E INFORMOWA� W�ADZ O PRZECIEKU LUB WYP�YWIE ROPY. Ca�� odpowiedzialno�� za przekazywanie takich informacji bierze na siebie ALYESKA. Zawiadamiaj�c o tym swoj� kadr� kierownicz� i pracownik�w KONTRAHENT po�o�y na to nacisk. D. Ponadto KONTRAHENT ANI JEGO PERSONEL NIE B�DZIE OMAWIA�, I udZIELA� INFORMACJI ANI KONTAKTOWA� SI� W JAKIKOLWIEK SPOS�B ZE �RODKamI PRZEKAZU, bez wzgl�du na to, czy b�dzie to radio, telewizja, gazety lub czasopisma. Ka�dy taki kontakt poczytany b�dzie KONTRAHENTOWI za powa�ne naruszenie UMOWY. Wszelkie kontakty ze �rodkami przekazu w sprawach przecieku lub wyp�ywu ropy b�dzie nawi�zywa� Alyeska. Je�eli pracownicy �rodk�w przekazu skontaktuj� si� z KONTRAHENTEM lub pracownikami KONTRAHENTA, powinien on odes�a� ich do Alyeski bez omawiania z nimi czegokolwiek, zg�aszania czy udzielania informacji. KONTRAHENT przeka�e z ca�ym naciskiem swojej kadrze kierowniczej i pracownikom ��dania ALYESKI w sprawie �rodk�w przekazu. Dermott po�o�y� odbitk� na kolanie.
- To pisa� Amerykanin?! - spyta�.
- Amerykanin obcego pochodzenia, kt�ry z pewno�ci� terminowa� u Goebbelsa - powiedzia� Mackenzie.
- Urocze zarz�dzenie - rzek� Dermott. - Sied� cicho i kryj mnie albo stracisz kontrakt. B�d� pos�uszny, bo inaczej ci� wyrzuc�. Prze�wietny przyk�ad ameryka�skiej demokracji w ca�ej okaza�o�ci. - Zerkn�� na kartk� i spojrza� na Finlaysona. - Sk�d pan ma ten papier? To na pewno tajna informacja.
- Mo�e to dziwne, ale nie. W�asno�� publiczna. Artyku� redakcyjny "AllAlasca Weekly" z 22 lipca 1977 roku. Ta informacja by�a na pewno tajna. Ale sk�d gazeta j� zdoby�a, nie wiem.
- Mi�o widzie�, jak ma�a gazetka przeciwstawia si� pot�nej firmie i wychodzi z tego obronn� r�k�. To podnosi na duchu. Finlayson wzi�� drug� odbitk�.
- Ten sam artyku� wst�pny napomkn�� w dramatycznym tonie o "straszliwie ujemnym wp�ywie ruroci�gu na nas". By�a to i jest prawda. Odziedziczyli�my ten straszliwie ujemny wp�yw i nadal daje on si� nam we znaki. Takie s� fakty. Nie m�wi�, �e wcale nie mamy przyjaci� albo �e w�adza nie wkroczy�aby szybko w razie oczywistego naruszenia prawa. Ale poniewa� g�osy wyborc�w si� licz�, ci, kt�rzy decyduj� o naszych losach, rz�dz� zza ich plec�w - wyczuwaj� nastawienie opinii publicznej, a nast�pnie wprowadzaj� mile widziane prawa i zajmuj� odpowiednio bezpieczne postawy. Bez wzgl�du na wszystko nie zra�� do siebie tych, kt�rym zawdzi�czaj� w�adz�. Oczy opinii publicznej zwr�cone s� zar�wno na nich, jak i na nas, dlatego nie przyjd� do nas i nie b�d� interweniowa� z powodu anonimowej gro�by anonimowego pomyle�ca.
- Inaczej m�wi�c, dop�ki nie zdarzy si� sabota�, nie mo�emy oczekiwa� pomocy z zewn�trz - podsumowa� Mackenzie. - Tak wi�c w kwesti �rodk�w prewencyjnych jest pan zdany ca�kowicie na Bronowskiego i jego oddzia�y stra�y. Czyli �e jest pan zdany na samego siebie.
- Smutne to, co pan m�wi, cho� prawdziwe.
- Przyjmuj�c, �e gro�ba jest prawdziwa, kto si� za ni� kryje i czego chce? To na pewno nie jest pomyleniec. Gdyby to by�, powiedzmy, zwolennik ochrony �rodowiska, kt�ry wpad� w sza�, to dzia�a�by nie ogl�daj�c si� na nic i bez najmniejszego ostrze�enia. Nie, celem mo�e by� tu wymuszenie albo szanta�, co nie jest r�wnoznaczne - przy wymuszeniu chodzi o pieni�dze, przy szanta�u mo�e chodzi� o wiele innych rzeczy. Niemo�liwe, �eby g��wnym celem by�o zatrzymanie przep�ywu ropy, bardziej prawdopodobne, �e chodzi o zatrzymanie przep�ywu w innym, wa�niejszym celu. W gr� wchodz� pieni�dze, polityka lokalna albo mi�dzynarodowa - w�adza, dzia�anie w my�l fa�szywych czy prawdziwych idea��w albo po prostu nieodpowiedzialno�� pomyle�ca. Niestety, wszelkie spekulacje musz� poczeka� na rozw�j wypadk�w. A tymczasem, panie Finlayson, chcia�bym jak najszybciej pozna� Bronowskiego. - Ju� m�wi�em, �e musi poza�atwia� swoje sprawy. Wyleci za kilka godzin.
- Niech pan mu ka�e wylecie� natychmiast.
- Przykro mi, ale Bronowski jest ode mnie niezale�ny. Odpowiada przede mn� za ca�o��, ale nie za detale swojej dzia�alno�ci w terenie. Rzuci�by prac�, gdybym spr�bowa� wkroczy� w jego kompetencje. Gdyby nie m�g� dzia�a� samodzielnie, praktycznie mia�by zwi�zane r�ce. Nie wynajmuje si� psa, �eby samemu szczeka�.
- Nie rozumiemy si�. Panu Mackenziemu i mnie obiecano nie tylko pe�n� wsp�prac�. Upowa�niono nas r�wnie� do wprowadzenia drastycznych �rodk�w bezpiecze�stwa, gdyby�my uznali, �e okoliczno�ci tego wymagaj�. Juko�ska broda Finlaysona wprawdzie nadal maskowa�a jego min�, ale w jego g�osie brzmia�o oczywiste niedowierzanie.
- To znaczy, do przej�cia obowi�zk�w Bronowskiego? Je�eli uznamy, �e jest kompetentny, po prostu usuniemy si� na bok i b�dziemy s�u�y� rad�. Je�li nie, skorzystamy z uprawnie�, jakie nam dano.
- Komu dano? Ale� to absurd... Nie, ja na to nie pozwol�. Wkraczacie tutaj, panowie, i wyobra�acie sobie... nie, nie ma mowy. Nie otrzyma�em takiego polecenia.
- Wobec tego radzimy, �eby pan natychmiast poprosi� o nie albo o jego potwierdzenie.
- Kogo?
- Grube ryby, jak ich pan nazywa.
- Londyn?Dermott nie odpowiedzia�.
- To sprawa pana Blacka. Dermott nadal milcza�.
- Dyrektora naczelnego ruroci�gu - wyja�ni� Finlayson. Dermott skin�� g�ow� w stron� trzech telefon�w na jego biurku. - Wystarczy si�gn�� po s�uchawk� - powiedzia�.
- Wyjecha� z Alaski. Przeprowadza inspekcj� naszych biur w Seattle, San Francisco i Los Angeles. Kiedy i w jakiej kolejno�ci, nie wiem. Ale wiem, �e jutro w po�udnie wraca do Anchorage.
- Czy to znaczy, �e wcze�niej nie mo�e czy te� nie chce si� pan z nim skontaktowa�?
- W�a�nie.
- M�g�by pan zadzwoni� do tych biur.
- Ju� m�wi�em, �e nie wiem, gdzie on jest. Mo�e by� zupe�nie gdzie indziej. je�eli nie leci akurat samolotem.
- Ale spr�bowa� pan mo�e? - spyta� Dermott, a poniewa� Finlayson nie odpowiedzia�, doda�: - Mo�e pan zadzwoni� bezpo�rednio do Londynu. - Panowie chyba niewiele wiedz� o hierarchii obowi�zuj�cej w towarzystwach naftowych?
- Nie. Ale wiem jedno - odpar� Dermott. Jego zwyk�y dobrotliwy ton znik�. - Bardzo mnie pan rozczarowa�, panie Finlayson. Jest pan w powa�nych k�opotach albo bardzo �atwo mo�e si� pan w nich znale��. W takiej sytuacji nie oczekuje si� po pracowniku na wysokim stanowisku, �e si� obrazi i oka�e zranion� dum�. Pan niew�a�ciwie rozumie swoje obowi�zki, przyjacielu: na pierwszym miejscu jest dobro firmy, a nie pa�skie uczucia i obrona w�asnej sk�ry. Spojrzenie Finlaysona nie zdradza�o �adnych uczu�. Mackenzie patrzy� w sufit, jak gdyby znalaz� tam co� szczeg�lnie interesuj�cego. Wiedzia�, �e Dermott, kt�rego zna� od tylu lat, jest niedo�cignionym mistrzem w zaganianiu przeciwnika w kozi r�g. Jego ofiara albo poddawa�a si�, albo zajmowa�a stracon� pozycj�, co wykorzystywa� bezlito�nie. Je�eli nie m�g� uzyska� wsp�pracy, zadowala�o go tylko ca�kowite podporz�dkowanie sobie przeciwnika.
- Wyrazi�em trzy pro�by, ka�d� z nich uwa�am za uzasadnion�, a pan odrzuci� wszystkie trzy - ci�gn�� Dermott. - Nie zmieni� pan zdania? - Nie, nie zmieni�em.
- Jak s�dzisz, Donald, co mi pozosta�o? - spyta� Dermott. - Tylko jedno - odpar� ze smutkiem Mackenzie.
- Tak jest - powiedzia� Dermott, spogl�daj�c ch�odno na Finlaysona. - Przez kr�tkofal�wk� ma pan kontakt z Valdez, sk�d jest ��czno�� z centralami telefonicznymi w Stanach. - Pchn�� w jego stron� wizyt�wk�. - A mo�e nie pozwoli mi pan na rozmow� z moj� dyrekcj� w Houston? Finlayson nic nie odpowiedzia�. Wzi�� wizyt�wk�, podni�s� s�uchawk� i wyda� polecenie telefonistce. Po trzech minutach milczenia, kt�re tylko Finlayson odczu� jako przykre, zadzwoni� telefon. Finlayson s�ucha� przez kr�tk� chwil�, po czym odda� s�uchawk�.
- Firma Brady? - spyta� Dermott. - M�wi Dermott, prosz� z panem Brady. - Zamilk�, po czym zn�w si� odezwa�: - Dzie� dobry, Jim. - Witam, witam, George - powiedzia� Brady silnym, dono�nym g�osem, kt�ry s�ycha� by�o dobrze w ca�ym biurze. - Dzwonisz z zatoki Prudhoe, tak? Co za przypadek. W�a�