12235
Szczegóły |
Tytuł |
12235 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12235 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12235 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12235 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stanis�aw Lem
Ze wspomnie� Ijona Tichego: II
Jakie� sze�� lat temu, po powrocie z podr�y, kiedy wypoczynek i rozkoszowanie
si�
naiwnym �adem domowego �ycia ju� mi si� przejad�y, nie na tyle jednak, abym
zamy�la�
now� wypraw�, p�nym wieczorem, kiedy nikogo si� nie spodziewa�em, przyszed� do
mnie jaki� cz�owiek i przerwa� mi pisanie pami�tnik�w.
By� to rudzielec w sile wieku, z okropnym zezem, takim, �e trudno by�o patrze� w
twarz, na domiar wszystkiego mia� bowiem jedno oko zielone, drugie piwne.
Podkre�la�o
to jeszcze szczeg�lny wyraz � jak gdyby w jego twarzy mie�ci�o si� dwu ludzi,
jeden
l�kliwy i nerwowy, drugi � dominuj�cy � arogant i bystry cynik; powstawa�o z
tego
zadziwiaj�ce pomieszanie, bo patrza� na mnie raz piwnym okiem, nieruchomym, niby
zdziwionym, a raz zielonym, przymru�onym i przez to kpi�cym.
� Panie Tichy � powiedzia�, zaledwie wszed� do mego gabinetu � zapewne nachodz�
pana rozmaici wydrwigrosze, oszu�ci, wariaci i usi�uj� naci�gn�� pana albo
wm�wi� panu
swoje baj�dy, prawda?
� Istotnie � odpar�em to si� zdarza... czego pan sobie �yczy?
� W mrowiu takich osobnik�w � ci�gn�� przybysz, nie wymieniaj�c ani swego
nazwiska, ani przyczyny, kt�ra spowodowa�a jego wizyt� � od czasu do czasu musi
si�
znale��, cho�by jeden na tysi�c, jaki� prawdziwie zapoznany genialny umys�. Tego
wymagaj� niez�omne prawa statystyki. Tym cz�owiekiem, panie Tichy, jestem
w�a�nie ja.
Nazywam si� Decantor. Jestem profesorem ontogenetyki por�wnawczej, profesorem
zwyczajnym. Katedry chwilowo nie obejmuj�, poniewa� nie mam na to czasu. Zreszt�
nauczanie jest zaj�ciem ja�owym do szpiku ko�ci. Nikt nikogo nie mo�e nauczy�.
Ale
mniejsza o to. Zaj�ty jestem zagadnieniem, kt�remu po�wi�ci�em czterdzie�ci
osiem lat
�ycia, zanim je, teraz w�a�nie, sfinalizowa�em.
� Ja te� mam ma�o czasu � odpar�em. Ten cz�owiek nie podoba� mi si�. Jego
zachowanie by�o aroganckie, nie fanatyczne, a ja wol� fanatyk�w, je�li ju� musz�
wybiera�. Poza tym by�o oczywiste, �e b�dzie si� domaga� wsparcia, a ja jestem
sk�py i
mam odwag� si� do tego przyznawa�. Nie znaczy to, abym nie umia� poprze� mymi
�rodkami jakiej� sprawy, ale czyni� to niech�tnie, z wielkimi oporami i niejako
przeciw
sobie, bo robi� wtedy to, o czym wiem, �e tak robi� nale�y.
Dlatego doda�em po chwili:
� Mo�e pan wy�uszczy, o co chodzi? Naturalnie niczego nie mog� panu obieca�.
Jedna
rzecz uderzy�a mnie w pana s�owach. Powiedzia� pan, �e po�wi�ci� czterdzie�ci
osiem lat
swemu problemowi, a ile� pan ich w og�le liczy, je�li �aska?
� Pi��dziesi�t osiem � odpar� jeszcze ozi�b�ej.
Sta� wci�� za krzes�em, jakby czeka�, a� poprosz� go siada�. Poprosi�bym, rzecz
jasna,
bo nale�� do sk�pc�w uprzejmych, ale to, �e tak ostentacyjnie czeka� na
zaproszenie,
zirytowa�o mnie odrobin�, zreszt� powiedzia�em ju�, �e wyda� mi si� nad wyraz
antypatyczny.
� Problemem tym � podj�� � zaj��em si� jako dziesi�cioletni ch�opiec. Poniewa�,
panie Tichy, nie tylko jestem genialnym cz�owiekiem, ale by�em genialnym
dzieckiem.
Przyzwyczajony jestem do podobnych fanfaron�w, ale tej genialno�ci by�o ju� dla
mnie
troch� za wiele. Przygryz�em wargi.
� S�ucham � rzek�em. Gdyby lodowaty ton obni�a� temperatur�, to po naszej
wymianie zda� stalaktyty zwis�yby z sufitu.
� Wynalazkiem moim jest dusza � odrzek� Decantor, patrz�c na mnie swym ciemnym
okiem, podczas gdy to szydercze zdawa�o si� fiksowa� jakie� groteskowe, jemu
tylko
dost�pne widziad�a pod sufitem. Powiedzia� to tak, jakby m�wi� �wymy�li�em now�
gumk�
do o��wk�w�.
� Aha. Prosz�, dusza � rzek�em prawie serdecznie, bo format tej bezczelno�ci
zacz��
mnie naraz bawi�. � Dusza? Pan j� wymy�li�, co? Ciekawa rzecz � ju� przedtem o
niej
s�ysza�em. Mo�e od jakiego� znajomego pana?
Urwa�em obel�ywie, a on zmierzy� mnie swym straszliwym zezem i powiedzia� cicho:
� Panie Tichy, zawrzyjmy umow�. Pan wstrzyma si� z drwinami � powiedzmy � na
pi�tna�cie minut. Potem b�dzie pan sobie drwi� do woli. Zgoda?
� Zgoda � odpar�em, wpadaj�c w poprzedni, osch�y ' ton. � S�ucham.
To nie by� blagier � takie ogarn�o mnie teraz wra�enie. Jego ton by� zbyt
kategoryczny. Blagierzy nie s� bezwzgl�dni. On by�. To raczej wariat,
pomy�la�em.
� Niech pan siada � mrukn��em.
� Rzecz jest elementarna � rzek� cz�owiek, podaj�cy si� za profesora Decantora.
�
Ludzie wierz� w istnienie duszy od tysi�cy lat. Filozofowie, poeci, tw�rcy
religii, kap�ani,
ko�cio�y powtarzaj� wszelkie mo�liwe argumenty na rzecz jej istnienia. Wed�ug
jednych
wierze� to jest odr�bna od cia�a substancja niematerialna, zachowuj�ca po
�mierci
cz�owieka jego identyczno��, wed�ug innych mia�aby to by� � tezy te powsta�y
w�r�d
my�licieli Wschodu � jaka� ente�echia, pozbawiona cech indywidualnej osobowo�ci.
Ale
wiara w to, �e cz�owiek nie ze wszystkim ko�czy si� wraz z agoni�, �e co� zdolne
jest
przetrwa� w nim �mier�, przez wieki trwa�a niewzruszenie w umys�ach. My,
obecnie,
wiemy, �e �adnej duszy nie ma. Istniej� tylko sieci nerwowych w��kien, w kt�rych
zachodz� pewne procesy zwi�zane z �yciem. To, co odczuwa posiadacz takiej sieci,
jego
�wiadomo�� czuwaj�ca � to jest w�a�nie dusza. Tak jest � a raczej tak by�o,
dop�ki si�
nie pojawi�em. A raczej, dop�ki nie powiedzia�em sobie: duszy nie ma. To
udowodnione.
Istnieje jednak potrzeba duszy nie�miertelnej, po��danie wiecznego trwania, g��d
niesko�czonej rozci�g�o�ci osobowej w czasie, na przek�r przemijaniu i
rozpadaniu si�
wszystkiego. To spalaj�ce ludzko�� od chwili jej narodzin pragnienie jest a�
nadto realne.
A zatem: dlaczego nie mo�na by tej tysi�cletniej koncentracji marze� i l�k�w
zaspokoi�?
Zrazu rozwa�y�em ewentualno�� uczynienia ludzi nie�miertelnymi ciele�nie. Ale
wariant
ten odrzuci�em, by� bowiem w istocie tylko prolongat� nadziei fa�szywych i
z�udnych, gdy�
nie�miertelni te� przecie� mog� gin�� od wypadk�w, katastrof, a zreszt�
przynios�aby
ona mas� trudnych problem�w, w rodzaju przeludnienia, poza tym by�y jeszcze inne
wzgl�dy, kt�re zadecydowa�y o tym, �e postanowi�em wynale�� dusz�. Sam� tylko
dusz�.
Dlaczego � rzek�em sobie � nie mo�na jej zbudowa� tak, jak si� buduje samolot?
Przecie� i samolot�w dawniej nie by�o, istnia�y tylko rojenia o locie � a teraz
s�.
Pomy�lawszy tak, problem � w gruncie rzeczy � rozwi�za�em. Reszta by�a tylko
kwesti�
odpowiedniej wiedzy, �rodk�w i dostatecznej cierpliwo�ci. Mia�em to wszystko i
dlatego
mog� dzi� panu powiedzie�: dusza istnieje, panie Tichy. Ka�dy mo�e j� mie�,
nie�mierteln�. Mog� j� wyprodukowa� indywidualnie dla ka�dego cz�owieka, z
wszelkimi
gwarancjami trwa�o�ci. Wieczna? To w�a�ciwie nic nie znaczy. Ale moja dusza �
dusza
mojej konstrukcji potrafi przetrwa� zaga�ni�cie S�o�ca. Zlodowacenie Ziemi.
Obdarzy�
dusz� mog�, jakem powiedzia�, ka�dego cz�owieka, ale tylko �ywego. Zmar�ych
obdarzy�
dusz� nie mog�. To nie le�y w moich mo�liwo�ciach. Co innego �ywi. Ci otrzymaj�
od
profesora Decantora nie�mierteln� dusz�. Nie w darze, oczywista. To produkt
skomplikowanej technologii, procesu zawi�ego i pracoch�onnego, dlatego musi
sporo
kosztowa�. Przy masowej produkcji koszty obni�y�yby si�, ale na razie dusza jest
daleko
dro�sza od samolotu. Bior�c pod uwag� to, �e chodzi o wieczno��, s�dz�, �e cena
jest
stosunkowo niska. Przyszed�em do pana, poniewa� skonstruowanie pierwszej duszy
wyczerpa�o ca�kowicie moje zasoby. Proponuj� panu za�o�enie sp�ki akcyjnej pod
nazw�
�NIE�MIERTELNO�Ɣ, z tym �e pan finansowa�by przedsi�wzi�cie i w zamian
otrzymywa�by pan, opr�cz zmajoryzowanego pakietu akcji, 45 procent zysk�w netto.
Akcje by�yby nominalne, ale w radzie nadzorczej zastrzeg�bym sobie...
� Przepraszam � przerwa�em mu � widz�, �e pan przyszed� z nader szczeg�owo
opracowanym planem tego przedsi�biorstwa. Czy nie zechcia�by pan jednak poda� mi
wpierw bli�szych jakich� szczeg��w o tym swoim wynalazku??
� Oczywi�cie � odpar�. � Ale jak d�ugo nie podpiszemy notarialnej umowy, panie
Tichy, b�d� m�g� udziela� tylko informacji o charakterze og�lnikowym, poniewa�
tak
dalece wyzby�em si�, w trakcie do�wiadcze�, pieni�dzy, �e nie sta�o mi ich nawet
na
pokrycie op�at patentowych...
� Dobrze. Pojmuj� pana ostro�no�� � rzek�em � mimo to rozumie pan chyba, �e ani
ja, ani �aden finansista zreszt� nie jestem �adnym finansist� � jednym s�owem:
nikt nie
zawierzy panu na s�owo.
� Naturalnie � rzek�. Wyj�� z kieszeni owini�t� w bia�y papier paczk� p�ask� jak
pude�ko cygar, takie, kt�re zawiera tylko sze�� sztuk.
� Tu znajduje si� dusza... pewnej osoby � powiedzia�.
� Wolno wiedzie� czyja? � spyta�em.
� Tak � odpar� po chwili kr�tkiego wahania. � Mojej �ony.
Patrzy�em na to przewi�zane sznurkiem i opiecz�towane pude�ko z niedowierzaniem
bardzo intensywnym, a mimo to, przez energi� i kategoryczno�� jego wyst�pienia,
poczu�em co� na kszta�t dreszczu.
� Pan nie otwiera tego? � spyta�em, widz�c, �e trzyma pude�ko w r�kach, nie
dotykaj�c piecz�ci.
� Nie � odpar�. � Na razie nie. Moja idea, panie Tichy, w najwi�kszym
uproszczeniu,
takim, kt�re stoi na granicy wypaczenia prawdy, by�a nast�puj�ca. Czym jest
nasza
�wiadomo��? Kiedy pan patrzy na mnie, w tej oto chwili, ze swego wygodnego
fotela, i
czuje pan zapach dobrego cygara, kt�rym nie uzna� pan za wskazane mnie
pocz�stowa�,
kiedy widzi pan moj� posta� w �wietle tej egzotycznej lampy, kiedy zarazem waha
si�
pan mi�dzy uznaniem mnie za oszusta, wariata i cz�owieka niezwyk�ego, kiedy
wreszcie
oczy pana chwytaj� wszystkie blaski i cienie otoczenia, a nerwy i mi�nie
posy�aj�
bezustannie pilne depesze o swym stanie do m�zgu � to wszystko razem stanowi
w�a�nie pana dusz�, m�wi�c j�zykiem teolog�w. My z panem powiedzieliby�my
raczej, �e
jest to aktywny stan pa�skiego umys�u. Tak, przyznaj�, �e u�ywam nazwy �dusza�
przez
pewn� przekor�, cho� wa�niejsze jest to, �e nazwa ta, tak prosta, cieszy si�
powszechnym zrozumieniem, albo, powiedzmy �ci�lej: ka�dy cz�owiek s�dzi, �e wie,
o co
chodzi, kiedy j� s�yszy.
Ten nasz materialistyczny punkt widzenia czyni, ma si� rozumie�, fikcj�
istnienie nie
tylko duszy nie�miertelnej, bezcielesnej, ale zarazem i takiej, kt�ra nie by�aby
tylko
chwilowym stanem pana �ywej osoby, ale pewn� tre�ci� niezmienn�, ponadczasow� i
wieczn� � takiej duszy, pan si� zgodzi ze mn�, nie by�o nigdy, �aden z nas jej
nie
posiada. Dusza m�odzie�ca i dusza starca, cho� zachowuje rysy identyczno�ci, gdy
mowa
o tym samym cz�owieku, a dalej: dusza, z czasu, gdy by� on dzieckiem, i z
chwili, kiedy,
schorowany �miertelnie, stoi przed agoni� � to stany �wiadomo�ci nadzwyczaj
r�ne.
Ilekro� jednak m�wi si� o czyjej� duszy, ma si�, odruchowo, na my�li psychiczny
stan
tego cz�owieka w pe�ni dojrza�ego, ciesz�cego si� najlepszym zdrowiem �
zrozumia�e
wi�c, �e ten stan wybra�em dla mego celu, i moja syntetyczna dusza jest
utrwalonym raz
na zawsze przekrojem aktualnej tera�niejszo�ci normalnego, pe�nego si� osobnika.
Jak ja
to robi�? Robi� to tak, �e w substancji, doskonale si� do tego nadaj�cej,
odtwarzam z
najwy�sz� ostateczn� wierno�ci�, atom po atomie, drgnienie po drgnieniu,
konfiguracj�
�ywego m�zgu. Kopia ta jest pomniejszona, w skali jeden do pi�tnastu. Dlatego
pude�ko,
kt�re pan widzi, jest takie ma�e. Przy odrobinie wysi�ku mo�na by rozmiary duszy
redukowa� dalej, ale nie widz� po temu �adnej rozs�dnej przyczyny, koszty
produkcji
natomiast wzros�yby niepomiernie. Tak wi�c w tym materiale utrwalona zostaje
dusza:
nie jest to �aden model ani znieruchomia�a, martwa siatka nerwowych w��kienek.,.
jak
mi to si� pocz�tkowo zdarza�o, kiedy dokonywa�em jeszcze eksperyment�w na
zwierz�tach. Tu kry�a si� najwi�ksza i na dobr� spraw� jedyna trudno��. Sz�o
przecie� o
to, aby w tym materiale zachowana zosta�a �ywa, czuj�ca, zdolna do naj
swobodniejszego my�lenia, do sn�w i jawy, do najbardziej swoistej gry wyobra�ni,
wiecznie zmienna, wiecznie wra�liwa na up�yw czasu � �wiadomo��, i �eby si�
jednocze�nie nie starza�a, �eby materia� nie ulega� zm�czeniu, nie p�ka�, nie
krusza� �
by� czas, panie Tichy, kiedy to zadanie wydawa�o mi si� nierozwi�zalne tak samo,
jak na
pewno wydaje si� panu jeszcze teraz � i jedynym atutem na moj� korzy�� by� up�r.
Bo
ja jestem uparty, panie Tichy. Dlatego mi si� powiod�o...
� Zaraz... � powiedzia�em czuj�c w g�owie lekki zam�t � wi�c jak pan m�wi? Tu, w
tym pude�ku jest przedmiot materialny, tak? Kt�ry zawiera �wiadomo�� �ywego
cz�owieka? A w jaki spos�b mo�e si� on komunikowa� ze �wiatem zewn�trznym?
Widzie�
go? S�ysze� i... � urwa�em, bo na twarzy Decantora pojawi� si� nieopisany
u�miech.
Patrza� na mnie zmru�onym zielonym okiem.
� Panie Tichy � powiedzia� � pan nic nie rozumie... Jakie komunikowanie si�,
jaki
kontakt mo�e zachodzi� mi�dzy partnerami, gdy udzia�em jednego z nich jest
wieczno��?
Przecie� ludzko�� przestanie istnie� najdalej za pi�tna�cie miliard�w lat, kogo
wtedy
mia�aby s�ysze�, do kogo m�wi� ta... nie�miertelna dusza? Czy pan nie s�ysza�
mnie,
kiedy m�wi�em, �e ona jest wieczna? Ten czas, jaki up�ynie do chwili, kiedy
Ziemia
zlodowacieje, kiedy najsilniejsze i najm�odsze z dzisiejszych gwiazd rozsypi�
si�, kiedy
prawa rz�dz�ce Kosmosem odmienia si� do tego stopnia, �e b�dzie on ju� czym�
zupe�nie innym, niewyobra�alnym dla nas � ten czas nie stanowi nawet
najdrobniejszego
u�amka jej trwania, poniewa� ona b�dzie trwa�a przez wieczno��. Religie s� wcale
rozs�dne przemilczaj�c cia�o, bo do czego mo�e s�u�y� nos albo nogi w
wieczno�ci? Do
czego mog�yby s�u�y� po znikni�ciu ziemi i kwiat�w, po zaga�ni�ciu s�o�c? Ale
pomin�
ten trywialny aspekt zagadnienia. Powiedzia� pan �komunikowanie si� ze �wiatem�.
Niechby ta dusza kontaktowa�a si� ze �wiatem zewn�trznym tylko raz na sto lat,
to i tak,
ju� po up�ywie biliona wiek�w, musia�aby, aby pami�ciowo pomie�ci� wspomnienia
tych
kontakt�w, przybra� rozmiary kontynentu. .. a po trylionie lat nawet obj�to��
kuli
ziemskiej by�aby ju� niedostateczna � ale czym�e jest trylion wobec wieczno�ci?!
Jednak�e nie ten techniczny szkopu� powstrzyma� mi�, ale jego konsekwencje
psychologiczne. Przecie� my�l�ca osobowo��, �ywa ja�� ludzka, rozp�yn�aby si� w
tym
oceanie pami�ci, jak kropla krwi rozp�ywa si� w morzu, i co sta�oby si� w�wczas
z
zagwarantowan� nie�miertelno�ci�... ?
� Jak to... � wybe�kota�em � wi�c pan twierdzi, �e... pan powiada... �e
nast�puje
ca�kowite odci�cie...
� Naturalnie. Czy powiedzia�em, �e w tym pude�ku jest ca�y cz�owiek? M�wi�em
tylko
o duszy. Niech pan sobie wyobrazi, �e z t� sekund� przestaje pan otrzymywa�
jakiekolwiek wie�ci z zewn�trz, jak gdyby pana m�zg zosta� wyosobniony z cia�a,
lecz
istnieje nadal, w pe�ni �ywotnych si�. Stanie si� pan, oczywista, �lepy i
g�uchy, w pewnym
sensie tak�e sparali�owany, poniewa� nie b�dzie pan mia� ju� do swojej
dyspozycji cia�a,
wszelako zachowa pan w pe�ni wzrok wewn�trzny, to znaczy � jasno�� rozumu, polot
my�li, b�dzie pan m�g� swobodnie duma�, rozwija� wyobra�ni�, kszta�towa� j�,
prze�ywa� nadzieje, smutki, rado�ci, pochodz�ce z przemieniania si� ulotnych
stan�w
duchowych � a wi�c dok�adnie to w�a�nie dane jest tej duszy, kt�r� k�ad� na
pa�skim
biurku...
� To okropne... � powiedzia�em. � �lepy, g�uchy, sparali�owany... przez wieki, �
Przez wieczno�� � poprawi� mnie. � Powiedzia�em ju� tyle, panie Tichy, �e mog�
doda�
jeszcze jedno. O�rodkiem jest kryszta� � pewien gatunek nie istniej�cego w
naturze
kryszta�u, substancja niezawis�a, nie wchodz�ca w �adne zwi�zki chemiczne,
fizyczne...
to w jej bezustannie dr��cych moleku�ach zawarta jest dusza, kt�ra czuje i
my�li...
� Potworze... � powiedzia�em cicho i spokojnie � czy zdaje pan sobie spraw� z
tego,
co pan zrobi�? Ale zaraz � uspokoi�em si� nagle � przecie� �wiadomo�� cz�owieka
nie
mo�e by� powt�rzona. Je�eli �ona pana �yje, chodzi, my�li, to w tym krysztale
znajduje
si� najwy�ej jaka�, nie b�d�ca ni�, kopia...
� Nie � odpar� Decantor zezuj�c na bia�y pakiecik. � Musz� doda�, panie Tichy,
�e
pan ma zupe�n� s�uszno��. Nie mo�na stworzy� duszy kogo�, kto �yje. By�by to
nonsens i
paradoksalny absurd. Ten, kto istnieje, istnieje, rzecz jasna, tylko raz jeden.
Kontynuacj�
mo�na stworzy� jedynie w chwili �mierci. Zreszt� proces ustalenia dok�adnej
budowy
m�zgu cz�owieka, kt�rego dusz� sporz�dzam, i tak niszczy �w �ywy m�zg...
� Cz�owieku... � szepn��em � pan... zabi� swoj� �on�?
� Da�em jej wieczne �ycie � odpar� prostuj�c si�. � To nie ma zreszt� nic do
rzeczy,
kt�r� omawiamy. Je�li pan chce, s� to sprawy mi�dzy moj� �on� � po�o�y� d�o� na
pakiecie � a mn�, s�dami i policj�. Rozmawiamy o czym� zupe�nie innym.
Przez d�ug� chwil� nie mog�em si� odezwa�. Wyci�gn��em r�k� i ko�cami palc�w
dotkn��em pude�ka zawini�tego w gruby papier; by�o tak ci�kie, jakby zawiera�o
o��w.
� Panie � powiedzia�em � niech i tak b�dzie. Rozmawiajmy o czym� innym.
Powiedzmy, �e dam panu fundusze, kt�rych si� pan domaga. Czy naprawd� jest pan
na
tyle szalony, aby s�dzi�, �e znajdzie si� cho� jeden cz�owiek, gotowy da� si�
zabi� po to,
�eby jego �wiadomo�� po wiek wiek�w cierpia�a niewyobra�alne m�ki � pozbawiona
nawet �aski samob�jstwa?
� Ze �mierci� w samej rzeczy jest pewna trudno�� � przyzna� po kr�tkiej chwili
Decantor. Zauwa�y�em, �e jego ciemne oko jest raczej orzechowe ni� piwne. �
Wszelako
ju� na pocz�tek mo�na liczy� na takie kategorie ludzi, jak nieuleczalnie chorzy,
jak
zm�czeni �yciem, jak starcy zniedo��niali fizycznie, lecz ciesz�cy si� pe�ni�
duchowych
si�...
� �mier� nie jest najgorszym wyj�ciem wobec nie�miertelno�ci, kt�r� pan
proponuje � mrukn��em.
Decantor u�miechn�� si� po raz drugi.
� Powiem co�, co wyda si� panu mo�e zabawne � rzek�. Prawa strona jego twarzy
pozosta�a powa�na. � Ja osobi�cie nigdy nie odczuwa�em potrzeby posiadania duszy
ani
potrzeby wiecznego istnienia. Wszelako ludzko�� �yje tym marzeniem od tysi�cy
lat.
Przeprowadza�em d�ugie studia, panie Tichy. Wszystkie religie sta�y zawsze
jednym:
obietnic� wiecznego �ywota, nadziej� przetrwania grobu. Ja daj� to, panie Tichy.
Daj�
�ywot wieczny. Daj� pewno�� istnienia, kiedy ostatni okruch cia�a zgnije i
rozpadnie si� w
proch. Czy to ma�o?
� Tak � odpar�em � to ma�o. Przecie� sam pan m�wi�, �e to b�dzie nie�miertelno��
pozbawiona cia�a, jego si�, jego rozkoszy, jego dozna�...
� Niech si� pan nie powtarza � przerwa� mi. � Mog� przedstawi� panu pisma �wi�te
wszystkich religii, dzie�a filozof�w, pie�ni poet�w, summy teologiczne,
modlitwy,
legendy � nie znalaz�em w nich ani s�owa o wieczno�ci cia�a. Cia�o lekcewa��,
pogardzaj�
nim nawet. Dusza � jej trwanie w bezkresie � by�a celem i nadziej�. Dusza jako
przeciwie�stwo i przeciwstawienie cia�a. Jako wolno�� od fizycznych cierpie�, od
nag�ych
niebezpiecze�stw, od chor�b, starczego uwi�du, od walk o to wszystko, czego w
swym
powolnym tleniu i spalaniu wymaga �w z wolna rozpadaj�cy si� piec, zwany
organizmem; nikt nigdy nie g�osi� nie�miertelno�ci cia�a � p�ki b�dzie istnie�
�wiat. Tylko
dusza mia�a by� wyzwolona i ocalona. Ja, Decantor, ocali�em j�, dla wieczno�ci,
po
wieczno��. Spe�ni�em marzenia � nie moje. Marzenia ca�ej ludzko�ci...
� Rozumiem � przerwa�em mu. � Decantor, pan ma w pewnym sensie s�uszno��.
Ale tylko w takim, �e swoim wynalazkiem unaoczni� pan, dzi� mnie, jutro, by�
mo�e,
ca�emu �wiatu, bezpotrzeb� duszy. To, �e nie�miertelno��, o kt�rej prawi�
cytowane
przez pana �wi�te ksi�gi, ewangelie, korany, eposy babilo�skie, wedy i klechdy �
�e
nie�miertelno�� ta by�aby cz�owiekowi na nic. Wi�cej: ka�dy cz�owiek w obliczu
wieczno�ci, kt�r� pan got�w jest go obdarzy�, odczuwa� b�dzie, r�cz� panu, to
samo, co
ja: najwy�sz� odraz� i strach. My�l, �e pana obietnica mo�e si� sta� moim
udzia�em,
przyprawia mnie o zgroz�. Tak wi�c, Decantor, udowodni� pan, �e ludzko��
ok�amywa�a
siebie od tysi�cy lat. Pan rozbi� to k�amstwo...
� Wi�c pan s�dzi, �e moja dusza nikomu nie b�dzie potrzebna? � spokojnym, ale
nagle martwym jakby g�osem spyta� ten cz�owiek.
� Jestem tego pewny. R�cz� panu... Jak mo�e pan my�le� inaczej? Decantor! Czy
pan
by chcia�? Przecie� pan te� jest cz�owiekiem!
� M�wi�em ju� panu. Nigdy nie dozna�em potrzeby nie�miertelno�ci. S�dzi�em
jednak,
�e to moja wyj�tkowa aberracja, skoro ludzko�� jest innego zdania. J� chcia�em
zaspokoi�, nie siebie. Szuka�em problemu, kt�ry by�by najtrudniejszy ze
wszystkich, na
miar� moich si�. Znalaz�em go i rozwi�za�em. W tym sensie by� moj� spraw�
osobist�, ale
tylko w tym; merytorycznie interesowa� mnie wy��cznie jako okre�lone zadanie,
kt�re
trzeba pokona� przy u�yciu w�a�ciwej technologii i �rodk�w. Wzi��em dos�ownie
to, co
pisali najwi�ksi my�liciele wszystkich czas�w. Tichy � przecie� pan musia� to
czyta�...
ten strach przed ustaniem, przed ko�cem, przed zag�ad� �wiadomo�ci w�wczas,
kiedy
jest najbogatsza, kiedy gotowa jest naj�y�niej owocowa�... u kresu d�ugiego
�ycia...
Wszyscy to powtarzali. Marzeniem ich by�o obcowa� � z wieczno�ci�. Ja stworzy�em
to
obcowanie. Tichy, mo�e oni...? Mo�e jednostki najwybitniejsze? Genialne?
Potrz�sn��em g�ow�.
� Mo�e pan pr�bowa�. Ale nie wierz�, aby cho� jeden. .. Nie. To niemo�liwe.
� Jak to � powiedzia�, i po raz pierwszy w jego g�osie zadrga�o co� �ywym
uczuciem � czy pan s�dzi, �e to... dla nikogo nic nie jest warte... ? �e tego
nikt nie
zechce? Jak to mo�e by�?
� Tak jest... � powiedzia�em.
� Niech pan nie m�wi tego tak szybko � b�aga�. � Tichy, przecie� wszystko jest
jeszcze w moim r�ku. Mog� przystosowa�, zmieni�... mog� obdarzy� dusz�
syntetycznymi zmys�ami... to wprawdzie wykluczy dost�pienie wieczno�ci, ale
je�li
zmys�y mia�yby dla nich by� wa�niejsze... uszy... oczy...
� A co widzia�yby te oczy? � spyta�em.
Milcza�.
� Lodowacenie Ziemi... rozpad galaktyk... ga�niecie gwiazd w czarnej
niesko�czono�ci, tak? � m�wi�em powoli.
Milcza�.
� Ludzie nie pragn� nie�miertelno�ci � podj��em po chwili. � Nie chc� tylko, po
prostu, umiera�. Chc� �y�, profesorze Decantor. Chc� czu� ziemi� pod nogami,
widzie�
chmury na g�ow�, kocha� innych ludzi, by� z nimi i my�le� o tym. Nic wi�cej.
Wszystko,
co zosta�o powiedziane ponad to, jest k�amstwem. Nie�wiadomym k�amstwem. W�tpi�,
czy wielu zechce pana wys�ucha� nawet tak cierpliwie jak ja... nie m�wi�c ju�
o...
ch�tnych...
Decantor sta� kilka minut bez ruchu, wpatrzony w bia�y pakiet, kt�ry le�a� przed
nim
na biurku. Nagle uj�� go i skin�wszy mi nieznacznie g�ow� skierowa� si� ku
drzwiom.
� Decantor!!! � krzykn��em. Zatrzyma� si� u progu.
� Co pan chce zrobi�... z TYM... ?
� Nic � odpar� zimno.
� Prosz�... niech pan wr�ci. Jeszcze chwila... Tak nie mo�na tego zostawi�...
Panowie � nie wiem, czy to by� wielki uczony � ale wielkim �ajdakiem by� na
pewno.
Targ�w, jakie nast�pi�y, nie chc� opisywa�. Musia�em to zrobi�. Wiedzia�em, �e
je�li
pozwol� mu odej��, gdybym nawet mia� potem uzna�, �e o�ga� mnie i wszystko, co
m�wi�, by�o od pocz�tku do ko�ca wymys�em, to jednak na dnie mojej duszy... na
dnie
mojej cielesnej, krwistej duszy b�dzie tla�a my�l o tym, �e gdzie�, w zapchanym
rupieciami biurku, w pe�nej szparga��w szufladzie spoczywa ludzki umys�, �ywa
�wiadomo�� tej nieszcz�snej kobiety, kt�r� on zabi�. A jakby tego nie by�o
dosy�,
obdarzy� j� najstraszliwsz� rzecz� ze wszystkich mo�liwych, najstraszliwsz�,
powtarzam,
bo nie ma niczego, co dor�wnywa�oby skazaniu na samotn� wieczno��. S�owo to nic
nam
oczywi�cie nie m�wi. Spr�bujcie zatem, prosz�, kiedy wr�cicie do dom�w, po�o�y�
si� w
ciemnym pokoju, tak aby nie dochodzi� was �aden d�wi�k czy promie�, i zamkn�wszy
oczy wyobra�cie sobie, �e b�dziecie tak trwali, w ostatecznym spokoju, bez
�adnej, ale to
�adnej, najmniejszej nawet odmiany, dzie� i noc, i znowu dzie�, �e tak up�ywa�
b�d�
tygodnie, kt�rych rachuby nie zdo�acie ustali�, miesi�ce, lata, wieki � i �e
m�zgi wasze
zosta�y przedtem poddane takiemu zabiegowi, �e nie b�dzie mo�liwa nawet ucieczka
w
ob��d. Sama my�l o tym, �e istnieje kto� skazany na tak� m�k�, wobec kt�rej
wszelkie
obrazy m�k piekielnych s� przecie� igraszk�, pali�a mnie podczas ponurego targu.
Sz�o
oczywi�cie o zniszczenie, suma, kt�rej za��da� � panowie, mniejsza o szczeg�y.
Powiem
tyle: przez ca�e �ycie mia�em si� za sk�pca. Je�eli w�tpi� w to dzi�, to
dlatego, �e... No,
nic. Jednym s�owem: to nie by�a zap�ata. To by�o wszystko, co wtedy mia�em.
Pieni�dze... tak. Liczyli�my je... a potem powiedzia�, �ebym zagasi� �wiat�o. I
w ciemno�ci
najpierw zaszele�ci� rozrywany papier... i nagle, na czworok�tnym, bia�awym tle
(to by�a
wy�ci�ka z waty) ukaza� si�, jak p�ynny klejnot, najs�abszy brzask... w miar�
jak
przywyka�em do mroku, zdawa� si� promieniowa� coraz mocniej b��kitn� po�wiat�,
wtedy, czuj�c jego nier�wny, zdyszany oddech na karku, pochyli�em si�, uj��em
przygotowany m�otek, i jednym uderzeniem...
Panowie, my�l�, �e on jednak m�wi� prawd�. Bo kiedy uderzy�em po raz pierwszy,
r�ka odm�wi�a mi pos�usze�stwa, i tylko wyszczerbi�em nieznacznie �w owalny
kryszta�...
a mimo to zgas�. W u�amku sekundy nast�pi�o co�, jak gdyby mikroskopijny,
bezg�o�ny
wybuch � miriady fio�kowego py�u zawirowa�y jak w panice i znik�y. Sta�o si�
zupe�nie
ciemno. W tej ciemno�ci odezwa� si� martwym, g�uchym g�osem:
� Niech pan nie niszczy tego dalej, Tichy... bo sta�o si� ju�.
Zabra� mi to z r�k, a ja uwierzy�em wtedy, bo mia�em naoczny dow�d, zreszt� �
czu�em to. Nie umiem powiedzie� jak. Przekr�ci�em kontakt, spojrzeli�my na
siebie,
o�lepieni, jak dwaj zbrodniarze. On wypcha� obie kieszenie surduta paczkami
banknot�w i
wyszed� bez jednego s�owa po�egnania.
Nigdy nie widzia�em go ju� i nie wiem, co si� z nim sta�o � z tym wynalazc�
duszy
nie�miertelnej, kt�r� zabi�em.
?????????? �????????� � http://artefact.lib.ru
1
?????????? �????????� � http://artefact.lib.ru