12118
Szczegóły |
Tytuł |
12118 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12118 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12118 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12118 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jerzy Jabłoński
Świat Klingonów – Fatalne pomyłki
TA HISTORIA MOŻE BYĆ DYSTRYBUOWANA BEZ ZGODY AUTORA TAK DŁUGO, JAK DŁUGO NIE
WIĄŻE SIĘ TO Z UZYSKIWANIEM KORZYSCI MAJĄTKOWYCH W ŻADNEJ FORMIE.
------------------------------------------------ Copyright/Disclaimer Notice ---
----------------------------------------------
Chcę zaznaczyć, że nie jestem właścicielem żadnej rzeczy umieszczonej w tym
opowiadaniu, a będącej pod ochroną praw autorskich któregokolwiek ze studiów.
Tylko część postaci oraz technologii należą do mnie i biorę za nie pełną
odpowiedzialność. Opowiadanie niniejsze zostało stworzone dla rozrywki autora i
czytelników i nie ma na celu uzyskania korzyści majątkowych.
TO STWIERDZENIE MUSI POZOSTAĆ W NIEZMIENIONEJ FORMIE PODCZAS DYSTRYBUCJI
OPOWIADANIA.
--------------------------------------------------------------------------------
--------------------------------------------------------
Mówią, że machnięcie skrzydełkami
motyla w Pekinie może zmienić pogodę w Nowym Jorku.
Czy jeden okręt zdoła zmienić historię świata skazanego na zagładę?
Zaczęło się niewinnie. Od jednego rozkazu. Rozkazu który miał zmienić świat. Ale
na razie było to tylko poświęcenie ludzi gotowych oddać życie dla ratowania
tysięcy swoich ziomków. Znanych i nieznanych. Poświęcili się, by dać im
nadzieję. Czy gdyby znali ich los, zrobiliby to samo…
- Kapitan Honorata Grenitzka, potwierdzam polecenie samozniszczenia.
Czy gdyby wiedzieli, że poświęcenie przyniesie śmierć tym, których ratowali…
- Komandor Thomas Riker, potwierdzam polecenie samozniszczenia.
Czy gdyby wiedzieli, że mała, lokalna wojenka między zrozpaczonymi Ludźmi, a
oślepionymi rządzą zemsty Minbari zmieni się w konflikt, który ogranie dwie
galaktyki…
- Komandor Bartolomeho Debato, potwierdzam rozkaz samozniszczenia.
Czy gdyby wiedzieli, że dzięki temu poświęceniu spełnią się słowa szaleńca
kochającego władzę tak bardzo, że chciał zabrać swoich podwładnych do grobu.
- Sekwencja samozniszczenia gotowa. Proszę o potwierdzenie.
- Kapitan Honorata Grenitzka, potwierdzam. Natychmiastowe wykonanie.
…
…
Wątpię.
Okręt klasy Hyperion zasilany był z trzech reaktorów o łącznej mocy
wystarczającej do zrównania z ziemią małego kontynentu. I na rozkaz wydany przez
głównych oficerów okrętu te trzy reaktory eksplodowały. Czarno-czerwony chaos
wirów i pływów grawitacyjnych nadprzestrzeni zmieniło się w piekło. Dokładnie
tak, jak na to liczyła kapitan. Dwa ścigające ich okręty eksplodowały niemal
natychmiast, trzy były poważnie uszkodzone. Jednak dwa ostatnie przetrwały
niemal nieuszkodzone.
Alyt Faneelen zszokowany patrzył na holograficzny obraz nadprzestrzeni. Ci
barbarzyńcy zdetonowali własne reaktory chcąc uniknąć pościgu. Coś takiego
oznaczało hańbę. Nie tylko dla nich, ale co gorsza także dla jego wojowników,
którzy zginęli razem z nimi. To było niedopuszczalne...
- Kapitanie – młody akolita lekko się ukłonił. – Dwa okręty ludzi zostały
wessane przez ten... wir – oficer wskazał dłonią na obraz pomarańczowego wiru
powoli krążącego wokół środka ciężkości, jakim był punkt eksplozji ludzkiego
okrętu.
- No i dobrze. Spotkał ich taki los, na jaki zasłużyli
- Ale kapitanie! Wykryliśmy ślady jonowe ludzkich okrętów wewnątrz wiru, oni…
- Przeżyli? – bardziej stwierdził niż zapytał Faneelen.
- Tak. Sensory wskazują, że wir ma około piętnastu milionów kilometrów
głębokości. Ślady jonowe są wykrywalne na całej jego długości.
Faneelen nie zastanawiał się. Jeżeli ci ludzie jeszcze żyli, jego obowiązkiem
było zemścić się za śmierć towarzyszy.
- Kurs na ten wir. Dostosować naszą prędkość do ostatnio zarejestrowanej
ludzkiej prędkości.
- Ale... – porucznik przerwał widząc wyraz twarzy swojego kapitana – tak jest.
Kapitan Miguel Fernandez martwymi oczami wpatrywał się w sufit nad sobą.
Wypływająca z rozbitej czaszki krew formowała niewielkie kulki pływające
swobodnie w pobliżu kapitana niczym upiorne konfetti. Jednak na ustach martwego
człowieka widniał uśmiech. Uśmiech spowodowany ostatnią rzeczą, jaką dowódca EAS
Youth America zobaczył przed śmiercią. Eksplozją minbarskiego krążownika. Obok
niego na wpół klęczała, na wpół wisiała sylwetka pierwszego oficera, komandor
Aiien Teer. Po poparzonej twarzy kobiety płynęły łzy. Żalu, wściekłości,
rozpaczy.
Pięć minut temu ich okręty zostały wessane przez jakiś rodzaj wiru, który
nieomal ich zabił. A raczej pozabijał większość. Wolała sobie nie wyobrażać, jak
wyglądała sytuacja na większym, ale mniej solidnym pasażerskim liniowcu. Gdy
przechodzili przez wir, widziała jak potężne wręgi wyginają się na jej oczach.
Widziała jak jedna z nich eksploduje, a odłamki masakrują większość załogi
mostka. Skrzywiła się. Wspomnienie przywołało nową falę bólu w naszpikowanym
odłamkami ramieniu.
Nadal znajdowali się w nadprzestrzeni. Co gorsza poza zasięgiem boi
nawigacyjnych. No chyba, że ich czujniki nawigacyjne też były zniszczone. Co
zresztą wychodziło na jedno. Ponieważ nawigator i sternik byli martwi, ignorując
ból poszybowała w stronę kontroli systemów napędowych. Ich jedyną szansą na
przeżycie, było opuszczenie nadprzestrzeni.
Wcisnęła przyciski aktywujące silniki skokowe i zaczęła modlić się, żeby były
jeszcze sprawne.
USS Rogue, krążownik klasy Excelsior, kończył właśnie roczny patrol granicy
romulańskiej, gdy na mostku rozbrzmiały alarmy.
- Sir – oficer operacyjny najwyraźniej nie dowierzał własnym oczom, bo jego głos
nie miał w sobie nic ze zwyczajnej pewności – anomalia podprzestrzenna formuje
się dwa miliony kilometrów od nas.
- Monitor – kapitan Jerzy Styczyński wstał z fotela i podszedł do ekranu.
Widniejący na nim wir pomarańczowej energii wyglądał jak tunel
podprzestrzenny... ale tunele otwierają się zazwyczaj, gdy coś przez nie
przelatuje – Hm. Możemy skanować do wnętrza tego cuda?
- Aye... wykrywam pole grawitacyjne o niskim natężeniu i... okręty. Przechodzą!
- Żółty alarm – Styczyński usiadł na swoim stanowisku a chwilę potem światła na
okręcie zmieniły zabarwienie na żółte.
- Pola podniesione. Torpedy załadowane, energia doprowadzona do banków fazerów .
– zameldował potężnie zbudowany oficer taktyczny. Zrobili, co mogli, teraz
pozostało czekać. Pomijając fakt, że jakieś okręty miały przelecieć przez ten
tunel, odkrycie czegoś, co mogło być stabilnym tunelem nadprzestrzennym było
sensacją naukowa stulecia... oficer taktyczny aż sapnął, gdy zobaczył odczyty
okrętów. Jeden z nich miał ponad sześć kilometrów długości, towarzysząca mu
jednostka półtora kilometra. Jurek odwrócił się do niego zaniepokojony reakcją
oficera taktycznego, który nawet się nie pocił walcząc z klingońskimi czy
romulańskimi pancernikami.
- Joe’y, co jest?
- Te okręty są gigantyczne, sir. Większy ma ponad sześć kilometrów długości.
- Naukowy, pełen skan tych okrętów. Chcę wiedzieć, z czym mamy do czynienia.
Przez chwile na mostku słychać było tylko cykanie instrumentów wypluwających
kolejne dane.
- No cóż. Jak na takie duże okręty, to za nowoczesne one nie są... cholera
kapitanie, stare NX-y są lepsze niż te pudła.
- To znaczy? – Jurek był wyraźnie zirytowany
- Pomijając fakt, że są potężnie poturbowane, pewnie przez przelot tunelem, ich
źródła energii opierają się na fuzji atomowej. Silniki jonowe, brak sztucznej
grawitacji na pokładzie. Duży statek jest chyba okrętem kolonizacyjnym, wykrywam
ponad dwadzieścia tysięcy form życia, większość w opłakanym stanie. Mniejszy to
chyba okręt wojenny. Sporo uzbrojenia. Większość jednak oparta na miotaczach
masy i laserach cząsteczkowych. Także silnie uszkodzony. Nie widzę na żadnym z
okrętów śladu napędu warp. Oni chyba wykryli tunel w swoim macierzystym
układzie, i postanowili skolonizować to, co będzie na drugim końcu.
- To mogą mieć problem – wtrącił oficer naukowy – nie ma śladów korytarza. Chyba
ta strona nie jest stabilna. Jeżeli nie mają napędu warp to czeka ich długa
droga do domu. Swoją drogą, ciekawe, kto to jest. Zakłócenia od ich uszkodzonego
napędu zakłócają czujniki tak, że nie mogę rozpoznać rasy.
- Co robimy?
- Nic. – kapitan od chwili, w której usłyszał o braku napędu warp wiedział, co
muszą zrobić – obowiązuje pierwsza dyrektywa. Jakieś podejrzenia, że nas
wykryli?
- Nie sir – taktyczny westchnął ciężko – ich sensory bazują na tachionach oraz
promieniowaniu elektromagnetycznym. Przy ich obecnej mocy nie byliby w stanie
przeniknąć nawet pól nawigacyjnych. Z podniesionymi osłonami jesteśmy dla nich
niewidzialni.
- Znakomicie. Wyślijcie dane Flocie. Sternik, kurs na punkt spotkaniowy z
Zionem. Warp 6.
Federacyjny okręt zgrabnie zawrócił i przyspieszając do prędkości warp 6
pozostawił uszkodzone okręty, nieświadome tego, że ktoś je badał, daleko za
sobą.
Aiien usiadła na fotelu dowódcy i zakryła twarz dłońmi. Nie wiedzieli gdzie
byli, nie wiedzieli jak wrócić. Napęd skokowy na obu okrętach nie działał, a
każda próba komunikacji mogła ściągnąć im na głową Minbari. Jedynym cieniem
szczęścia, jaki mieli było to, że wg sensorów optycznych byli ‘tylko’ dwanaście
minut świetlnych od planety. Najwyraźniej takie z atmosferą nadającą się do
życia. Dwieście szesnaście milionów kilometrów z silnikami mogącymi wyciągnąć,
co najwyżej .25 g zapowiadało 10 dni podróży. Niby nic, ale nie gdy się leci na
okrętach grożących rozpadnięciem się w każdej chwili i ma się na pokładach
rannych towarzyszy. Nie wspominając o cywilach.
Drzwi na mostek otworzyły się i do środka wpłynął jeden z niewielu starszych
oficerów pozostałych przy życiu.
- Pani kapitan? – doktor podpłynął do skulonej oficer i położył jej rękę na
ramieniu – Musimy lecieć. Więcej już nie możemy zrobić.
Teer drgnęła słysząc głos doktora, ale nadal nie mogła wyrzucić sprzed oczu
widoku umierającego kapitana.
- Pani kapitan! – Greg Hobbes potrząsnął silnie kapitan, za co zapłacił
przejażdżką pod sufit
- Cholera. Jak ja nie cierpię zerowej grawitacji – zaklął. A potem uśmiechnął
się lekko słysząc chichot kapitan.
- Ma pan rację doktorze – otarła łzy z twarzy i odepchnęła się od fotela. Zajęła
miejsce za sterami i przekazała współrzędne na Midasa. Potem wstukała kurs na
komputerze Youth America te same dany i uruchomiła silniki. Okręt szarpnął, ale
po chwili ustabilizował się i powoli zaczął przyspieszać w kierunku niewidocznej
planety.
Rogue wyszedł z warp i teraz z minimalną prędkością zbliżał się do olbrzymiej,
wyglądającej jak grzyb, bazy gwiezdnej. Pancerne wrota rozsuwały się, aby
wpuścić powracający do bazy okręt.
- No to jak, Steve, co szykujesz sobie na urlop? – Jurek spojrzał w stronę
swojego pierwszego oficera.
- To, co zwykle szefie. Spokojne dwa miesiące z rodziną, na Ziemi z daleka od
wszystkiego, co może być bardziej ekscytujące niż Judy.
- Z tym chyba nie będziesz miał problemów – Jurek uśmiechnął się
porozumiewawczo. Judy była swego czasu najładniejszą dziewczyną na uniwerku,
oboje mieli z nią związane wspomnienia. Koniec końców wybrała Steva, czemu
zresztą Jurek się nie dziwił. Kto by chciał takiego zimnokrwistego drania jak
on. Steve walnął go w ramię
- Ty sobie za dużo nie wyobrażaj. To teraz moja żona – oboje zanieśli się
śmiechem. Reszta załogi dyskretnie uśmiechała się. Judy matkowała im przez parę
miesięcy spędzonych w doku przy wymianie systemów i dobrze rozumieli ekscytację
PO wizją nadchodzącego urlopu.
- Sir – oficer łącznościowy przerwał im – baza nas wywołuje. Priorytet żółty.
Oboje spojrzeli na siebie niepewnie. To oznaczało najwyższy priorytet w czasach
pokoju.
- Monitor – nakazał PO. Na ekranie pojawiła się pomarszczona twarz admirała
Nagumo.
- Kapitanie. Odebraliśmy sygnał o pomoc od tych pańskich okrętów. Okręty rasy
określanej przez nich jako Minbari są o piętnaście minut drogi od nich i mają
ich zaatakować.
- Ale Pierwsza Dyrektywa zabrania nam mieszania się w sprawy innych ras.
Szczególnie pre-warp.
- Problem w tym, że oni nie są pre-warp. Te... minbarskie okręty wyszły z
czegoś, co oni określają nadprzestrzenią.
- Nadprzestrzeń...
- Grawitacyjna warstwa podprzestrzeni – powiedział naukowy przypominając sobie
odczyty sensorów z wnętrza korytarza.
- Właśnie. Nasi naukowcy mówią to samo. W każdym bądź razie to nie jest
cywilizacja pre-warp. Co więcej atak na jednostki, nawet obce, przebywające na
terytorium Federacji, to wrogi akt. Niech pan powstrzyma tych Minbari. I
doprowadzi te okręty tu do bazy. Wyślemy cztery holowniki.
- Co z Zionem?
- Także tam leci. Z taką prędkością, żeby dolecieć do miejsca akcji razem z
wami. To na wypadek gdyby ci Minbari okazali się wrogo nastawieni.
- Dobra, admirale. Mam dobry humor i zrobię to dla pana – Jurek lekko skrzywił
wargi – Rogue, koniec. Sternik, słyszałeś pana admirała?
- Tak, sir.
- To jazda. Maksymalna awaryjna po gotowości.
Excelsior zatrzymał się, zgrabnie obrócił wokół swojej osi i wystrzelił naprzód
z pełną impulsową. Parę sekund później ponownie zmienił kurs i przyspieszył do
prędkości warp.
Kapitan Teer mogła tylko kląć i płakać widząc minbarskie krążowniki lecące w jej
stronę z pełną prędkością i aktywnym uzbrojeniem. Jej wezwania o pomoc pozostały
bez odpowiedzi. Zresztą, kto mógłby jej pomóc. Sojusz nie był w stanie pokonać
jednej fregaty minbarskiej, co dopiero mówić o dwóch krążownikach. Jej, jej
ludziom, załodze i pasażerom Midasa pozostało najwyżej dwie minuty życia.
Zakładając, że Minbari będą litościwi i zniszczą cały okręt, a nie tylko silniki
i podtrzymywanie życia... jeszcze minuta... Panel komunikatora cicho bipnął.
Przez chwilę wahała się, ale potem aktywowała. Nadawali tylko dźwięk, jakby nie
chcieli poniżać się pokazywaniem swojej twarzy. Wsłuchała się w słowa
przebijające się przez trzaski zakłóceń:
- ... ński z Federacyjnego okrętu Rogue do obcych okrętów. Naruszyliście
przestrzeń Federacji Zjednoczonych Planet. Natychmiast dezaktywujecie uzbrojenie
i wyłączycie silniki. Macie pięć sekund na potwierdzenie inaczej wasza obecność
będzie uznana za akt agresji przeciw Federacji i zmusi nas do podjęcia
stosownych kroków.
Teer patrzyła na sensory ale niczego nie widziała. Zresztą nie dziwiło jej to.
Głos brzmiał z angielska, ale równie dobrze mógł to być zaawansowany system
tłumaczący. Ostatecznie nigdy nie słyszała o grupie kolonii nazywających się
Federacją Zjednoczonych Planet. No i żaden człowiek o zdrowych zmysłach nie
przemawiałby tak do Minbari.
Faneelen słuchał w zdumieniu głosu obcego. Mówił po angielsku, a to nic nie
znaczyło. Urządzenia tłumaczące znane były Minbari, a ponieważ ludzkie okręty
były tu szybciej, mogli się z nimi porozumieć. Niepokojące było to, ze dopóki
obcy się nie odezwali, ich okręty nie były widoczne na skanerach! Nawet teraz
technicy ledwo mogli je namierzyć. To było niepokojące. I nieistotne. Przybył tu
by zniszczyć ludzi i nikt, a szczególnie dziwaczna rasa latająca na patykach nie
będzie mu mówiła co ma robić. Był wojownikiem klanu WindSword i nie będzie
tolerował gróźb pod swoim adresem.
- Przekazać na Drala’Zha – mają zająć pozycję między nami, a obcymi, Jeżeli będą
chcieli się wmieszać, mają ich zniszczyć.
- Tak jest.
Chwilę później jeden z niebieskich okrętów zgrabnie zwrócił i skierował się w
stronę dwójki niewielkich, białych okręcików. Jednocześnie reaktory zaczęły
pompować energię do dział. Luki uzbrojenia otworzyły się i działa wycelowały w
oba federacyjne okręty. Alyt Denoval nie sądził, żeby te kanonierki mogły
wyrządzić jakąkolwiek krzywdę jego okrętowi. Ostatecznie nie było potężniejszych
okrętów niż Skarliny. Jeżeli te mikrusy zdecydują się na atak, szybko tego
pożałują.
- Słyszeli nas? – Jurek zapytał oficera łączności po raz trzeci.
- Tak, sir. Mam sygnał zwrotny z ich nadajnika. Odebrali nas.
- To czemu ta przerośnięta kosmiczna ryba leci w naszym kierunku? – zapytał
wskazując na monitor. Nikt nie odpowiedział. Wszyscy zdawali sobie sprawę co
robi ten okręt. Ma się upewnić, że nie będą przeszkadzać.
- Dobra, PO, sygnał na Zion. Niech zajmą się tą rybką, my zabierzemy się za tych
którzy chcą wykończyć naszych gości. Niech strzelają tylko gdy zostaną
zaatakowani. Joe, to dotyczy też ciebie.
- Aye sir.
- Sternik, kurs na gości, ustawcie nas tak, żeby Minbarczyk nie mógł strzelać.
- Aye
Excelsior, z Centaurem na ogonie, pzyspieszył. W oka mgnieniu oba okręty
osiągnęły pełną prędkość impulsową. Gdy przelatywali obok lecącego w ich stronę
okrętu Centaur gwałtownie wykręcił. W samą porę. Seria zielonych pocisków
przeszyła przestrzeń. W tym samym momencie trzy grube wiązki energii uderzyły w
uciekający liniowiec przeszywając go na wylot. Załogi Federacyjnych okrętów
zamarły, widząc takie barbarzyństwo.
- Załadować torpedy – nakazał zimnym głosem Styczyński – Pełna moc. Celować w
uzbrojenie.
- Gotowe – po chwili odpowiedział Joe.
- Ognia
Dwa czerwone punkciki oderwały się od Federacyjnego okrętu i przyspieszając do
prędkości relatywistycznych uderzyły w dziób niebieskiego okrętu. Dwie torpedy
nie wystarczyłyby, żeby uszkodzić pola nawet na starszych okrętach. Mimo, iż
oznaczało to wyzwolenie energii zdolnej wyrwać w płaszczu planetarnym prawie
stukilometrowej średnicy lej. Jednak niechroniony polem i nieodporny na efekty
fazowe pancerz Sharlina dosłownie zniknął. Eksplozja pochłonęła prawie połowę
ogromnego okrętu pozostawiając martwy wrak. Excelsior wykonał gwałtowny zwrot i
skierował się na drugi okręt, jednak i tam bitwa już się kończyła. Z wypalonymi
w kadłubie dziurami minbarski krążownik wchodził w nadprzestrzeń.
Powiedzieć, że komandor, a w zasadzie już kapitan, Aiien Teer była zszokowana,
to mało. Przed paroma minutami, jej świat rozleciał się na kawałki. Śmierć
tysięcy uchodźców w akcie zemsty minbarskiego kapitana nie było dla niej zbyt
szokujące. Ludzie ginęli od ponad roku w wojnie, której nie mogli wygrać, a poza
tym sądziła, że jej okręt zostanie rozstrzelany jako następny.
Zszokowało ją to, co stało się chwilę później. A raczej to, co zdążyła zobaczyć.
Dwa małe, czerwone pociski wystrzeliły z dziwacznego, niewidocznego na sensorach
okrętu. Patrząca z nadzieją kapitan poczuła jak nadzieja ją opuszcza. Pociski
były mniejsze i ciemniejsze niż pociski z lekkich działek cząsteczkowych. Taką
bronią nie pokona się Minbari. Tak sądziła dopóki pociski nie uderzyły w
krążownik. Eksplozje były niewielkie tak jak się spodziewała. Ale nie
spodziewała się ich skutku. Fala energii wyzwolona przez pociski dosłownie
pożarła pancerz i wnętrzności okrętu z łatwością ognia trawiącego bibułę. Zanim
energia rozproszyła się, zdążyła strawić ponad połowę potężnego krążownika. Teer
nigdy nie sądziła, że zobaczy w działaniu broń, mogącą zrobić coś takiego
Minbari, nie sądziła, że...
- Kapitan Jerzy Styczyński do obcych okrętów. – ten sam, zimny i pewny siebie
głos, który groził Minbari rozbrzmiał we wszystkich głośnikach mostka
przerywając rozmyślania Aiien - Wkroczyliście na terytorium Federacji
Zjednoczonych Planet. Natychmiast wyłączycie silniki i będziecie oczekiwać na
przybycie okrętów holowniczych. Inaczej uznamy waszą obecność za wrogi akt.
Powtarzam tu kapitan... Kapitan rzuciła się do systemów komunikacyjnych. Jeżeli
ci obcy wystrzelą, z jej okrętu nie zostanie nawet tyle, żeby go zapakować do
pudełka od zapałek
- Tu koma... kapitan Aiien Teer do okrętu obcych! Poddajemy się! Nie
strzelajcie! – niemal błagała patrząc na wskazania sensorów optycznych. Dwa
okręty powoli zbliżały się do jej jednostki. – Jesteśmy uszkodzeni. Wyłączenie
silników może nam trochę zająć. Proszę, nie strzelajcie – zakończyła pełnym
rezygnacji szeptem. Teraz mogła mieć już tylko nadzieję, że ci obcy będą lepsi
od Minbari.
- ... silników może trochę zająć. Proszę, nie strzelajcie – kapitan Styczyński
słuchał zmęczonego, pełnego rezygnacji głosu z lekkim zaciekawieniem. Obca
istota brzmiała niemal jak człowiek. Spojrzał na oficera naukowego. Ten skinął
głową potwierdzając.
- Zgoda. – potwierdził i wyłączył system łączności. – Dobra, panowie i panie.
Chcę usłyszeć wasze opinie. Przez moment nikt się nie odzywał. Wszyscy
wiedzieli, że to, co powiedzą może mieć wielkie znaczenie do dalszych kontaktów
Federacji z tą rasą. A Pierwszy Kontakt był zawsze delikatną sprawą. W końcu
oficer taktyczny zebrał się na odwagę
- No cóż, kapitanie – reszta załogi odetchnęła, że to nie oni muszą mówić jako
pierwsi – z mojego punktu widzenia, ci – zawahał się – no ktokolwiek tam jest,
nie stanowi zagrożenia dla Federacji. Ich broń jest tak prymitywna, że można w
ogóle zapomnieć, że ją mają. Z bronią ręczną jest pewnie tak samo.
- A ci drudzy?
- No właśnie, sir. To już inna sprawa. Co prawda w porównaniu z nami są nadal
prymitywni, ale już nie tak bardzo – zawahał się chwilę – jeżeli miałbym
określać ich poziom technologii, to powiedziałbym, że są na poziomie pierwszych
Constitutionów, może trochę niżej.
- Tym bardziej, że używają uzbrojenia przystosowanego do walki z okrętami im
podobnymi – dopowiedział naukowy – czyli bez pól, bazujących tylko na pancerzu.
- Właśnie, kapitanie. Ich największe działo nie spowodowało nawet minimalnej
reakcji pól Ziona. To miotacz antymaterii.
- Miotacz antymaterii – Jurek zastanowił się – czyli tak długo, jak mamy pola,
nic nam nie zrobi?
- Zgadza się. Jak je stracimy, to będzie mniej więcej odpowiednik torpedy
fotonowej.
- A pozostałe uzbrojenie?
- Już bardziej użyteczne. Ale nadal bazujące na miotaczach cząsteczkowych –
działa neutronowe głównie, poza tym działa elektromagnetyczne. Z grubsza rzecz
biorąc odpowiedniki naszych fazerów typu V, no może wczesnych VI-tek.
- A nasza zdolność oddziaływania na nich?
- Sam pan widział – oficer taktyczny uśmiechnął się szeroko. Kołyszący się
niedaleko wrak mówił wszystko.
- Taaa... czyli militarnie nie mamy się czego obawiać. To znaczy, że można zając
trochę bardziej agresywną pozycję przy kontakcie. Naukowy?
- Nic sir. Ten ich reaktor jest tak dziurawy, że można zapomnieć o dokładnych
skanach wnętrza. Medyczni będą mieli sporo roboty z obrażeniami popromiennymi. –
naukowy zerknął na swoje ekrany – Poza tym nic ciekawego. Prymitywny silnik
jonowy, nie mają nawet systemów kompresji cząsteczkowej, dlatego są takie duże.
No i każdy musi być zasilany z własnego reaktora. Komunikacja w zasadzie tylko
EM, standardowa skala. No i tachiony do łączności dalekiego zasięgu. W sumie
niezły system, zasięg około 25 lat świetlnych bez zaburzeń czasowych. Żadnych
śladów systemów podprzestrzennych co jest równoznaczne z brakiem skanerów innych
niż rzeczywistej prędkości. Wątpię, czy są w stanie skanować dalej niż dziesięć
sekund świetlnych bez ogłupiania systemów komputerowych dylatacją czasową. No i
brak napędu warp. Co prawda ich wersja napędu FTL może być bardziej efektywna
niż warp, ale jakoś wątpię.
- Może precyzyjniej, hm – kapitan westchnął. Ze wszystkimi naukowcami ten sam
problem. Uważają, że reszta świata nie potrafi nic więcej niż się podpisać i
policzyć do dziesięciu.
- Z tego co pamiętam z badań, jeszcze przed napędem warp5, proponowano użyć
grawitacyjnej warstwy nadprzestrzeni do lotów z prędkościami nadświetlnymi.
Jednak zanim skonstruowano coś więcej niż system przesyłania cząsteczek, Archer
i Cochrane zbudowali działający napęd Warp5 i projekt zarzucono. Jeżeli dobrze
pamiętam obliczenia, to maksymalna prędkość wynosiła warp 6 dla tamtych czasów.
- Tamtych czasów? – odezwał się milczący oficer łączności
- Tak. Statek podróżuje przez całkowite przeniesienie się do tamtego medium.
Prędkość zależy od wydajności napędu podświetlnego.
- Dobra. W takim razie jakie rekomendacje... Naukowy, to w końcu pańska działka.
Niech pan nie będzie taki nieśmiały. Wszyscy parsknęli śmiechem. Każdy na
okręcie wiedział, że ich oficer naukowy jest nieśmiały, co szczególnie objawiało
się w kontaktach z płcią przeciwną. Świadkowie mogli liczyć na wspaniały pokaz
czerwienienia. Wręcz podręcznikowy. Młody oficer pokiwał głową z zażenowaniem co
jeszcze powiększyło ogólną wesołość
- Ponieważ ich technologia jest tak zacofana w stosunku do naszej, proponowałbym
utrzymanie ich od nas możliwie długo z daleka. Zabranie ich do bazy nie jest
najszczęśliwszym rozwiązaniem sytuacji. Pomijając fakt, że są tak poharatani, że
mogą tej podróży nie przeżyć.
- Tia... czyli?
- Lecieli w stronę planety klaso O. W sumie niegłupi pomysł. Atmosfera klasy M,
parę wysp... możemy ich tam doholować bez obaw. Mamy promy więc ewentualnie
możemy zawieść ich na dół. Na pokładzie jest też podstawowy ekwipunek
kolonialny, jakieś baraki, generatory, taki rzeczy. Spokojnie przeżyją zanim nie
postanowimy co dalej.
- Tak, Mały, masz rację. Nagumo się znów wścieknie, że ignoruje jego rozkazy,
ale pal go sześć. Dobra, piękna pani – zwrócił się do oficera łączności –
wywołaj tą krypę.
- Aye... odpowiadają.
- Tu kapitan Styczyński. Jak widzę – zerknął na czujniki – wyłączyliście napęd.
Dobrze. Początkowo chcieliśmy was zabrać do naszej bazy, ale to przestało być
aktualne.
- I co teraz, sir – odpowiedział głos młodej... kobiety. Chyba. Brzmiał jakby
obca pogodziła się z tym, że zaraz zginie.
- Niedaleko jest planeta klasy O. Spora część powierzchni to woda, ale jest
jedna duża wyspa. Ulokujemy was tam, zanim nie zostaną podjęte decyzje odnośnie
waszej przyszłości w Federacji.
- ... Ulokujemy was tam, zanim nie zostaną podjęte decyzje odnośnie waszej
przyszłości w Federacji. Kapitan odetchnęła z ulgą. Jej załoga przeżyje. Gdy
Styczyński odezwał się ponownie, a zwłaszcza jak powiedział, że odholowanie ich
do bazy nie wchodzi w grę, zdążyła pożegnać się z życiem... Styczyński... bardzo
ludzko brzmiące nazwisko. Ale to musi być przypadek.
- Kapitanie?
- Tak?
- Dziękuje... – głos się jej załamał. Po chwili zdołała się opanować – Dziękuje.
- Proszę bardzo – głos obcego zabrzmiał nieomal ciepło – Ziost odholuje was do
planety, my polecimy przygotować tą wyspę... Aha. Wasze promy działają?
- Tak, kapitanie – już spokojna Aiien instynktownie pokiwała głową, mimo, że
Styczyński jej nie widział – nasze lądowniki są sprawne.
- Znakomicie. Hol potrwa jakieś cztery godziny, ze względu na stan waszego
okrętu. Do zobaczenia. Rogue, koniec. Kanał komunikacyjny zamilkł, a Aiien
głęboko odetchnęła. Żyli. I przynajmniej na razie nie mieli się czym martwić.
Odepchnęła się od fotela i poszybowała w stronę wyjścia z mostka. Musiała
poinformować resztę oficerów i doktora. No i pasażerów. Podpłynęła do drzwi i
wcisnęła przycisk otwierania. Rozsunęły się z jękiem. Aiien szarpnęła się w tył,
niemal zapominając, że jest w stanie nieważkości. Do trupów załogi na mostku
zdążyła się przyzwyczaić. Ale olbrzymie balony krwi pływające w powietrzu i
widok straszliwie zmasakrowanych ciał przeraził ją. „Ilu przeżyło” pomyślała
„Czy ja mam jeszcze załogę”.
W końcu przemogła się i wyleciała na korytarz. Szybkie, pewne ruchy przeniosły
ją do sekcji medycznej. Jako jedna z najlepiej chronionych na okręcie, oprócz
mostka, przetrwała stosunkowo nienaruszona. Jednak i tutaj śmierć zabrała żniwo.
Spod rzuconego na ścianę łóżka wystawały nogi jednej z sanitariuszek. Aiien
szybko odwróciła wzrok i poszukała doktora. Podleciała do niego i oparła mu rękę
na ramieniu.
- Tak, pani kapitan? – zapytał spokojnie, nie przerywając opatrywania kolejnego
rannego.
- Midas został zniszczony – zobaczyła jak doktor opuszcza ręce. Na Midasie
ewakuowana była jego matka.
- Jak? – cicho zapytał wracając do zabiegu. Pacjenci przede wszystkim.
- Minbari.
- A my? – aż obejrzał się ze zdziwienia. Minbari oszczędzili ich okręt.
Niebywałe.
- Pojawiły się okręty obcych i zniszczyli jedne krążownik, a drugi przegnali. –
uśmiechnęła się mimowolnie widząc jak oczy doktora rozszerzają ją gwałtownie. –
Zaraz jedne z okrętów odholuje nas na orbitę planety, do której zmierzaliśmy.
Będziemy tam za cztery godziny.
- I co dalej?
- Nie wiem. Oni zresztą też nie. Ale mają przygotować dla nas warunki do życia,
więc chyba nie zamierzają nas zabić.
- Obóz jeniecki i tak jest lepszy niż śmierć. Albo ten wrak. – doktor zastanowił
się chwilę – Możemy liczyć na pomoc medyczną?
- Nie wiem doktorze. I na razie wolałaby nie pytać.
- Tak? Dlaczego?
- Jeden z tych okrętów odparował pół Sharlina jednym strzałem. Wolałabym ich nie
irytować.
- Pół Sharlina... – doktor był więcej niż zachwycony. Przynajmniej jego matka
została pomszczona – Ma pani rację. Ale...
- Wiem doktorze – przerwała – Jak tylko dolecimy, zapytam ich kapitana. Może
chociaż dadzą trochę lekarstw. – doktor skinął głową – Idę poinformować resztę,
żeby przygotowali się do ewakuacji. Powodzenia doktorze.
Rogue od dwóch godzin przygotowywał miejsce dla obcych, gdy na orbitę wszedł
kontenerowiec klasy Shelley. Niewiele mniejszy od Excelsiora okręt zgłosił
Styczyńskiemu, że przywiózł modułową kolonie przeznaczoną dla światów klasy O i
rozpoczął rozładunek.
Na powierzchni pojawili się inżynierowie którzy z pomocą olbrzymich robotów
ustawiali kolejne baraki, podłączali je do zasilania. Inni robotnicy
przygotowywali wnętrza. Dzięki tej pomocy, obóz dla dwudziestu tysięcy osób był
gotowy gdy Zion i okręt obcych weszli na orbitę. Parę minut później od obcego
statku oderwał się prom który powoli opadał na powierzchnię planety. Jurek, wraz
ze swoim pierwszym oficerem i oficerem naukowym stali cierpliwie w pobliżu
miejsca przeznaczonego jako lądowisko dla promów. Gdy obcy pojawili się, byli
zaskoczeni jego wielkością. Sądząc na oko, był co najmniej 5 razy większy niż
największy z promów Excelsiora. Gdy wylądował olbrzymia jednostka zajmowała
prawie całe lądowisko. Kapitan obciągnął mundur i z zaciekawieniem patrzył na
rozchylający się dziób. Gdy pojawiła się na nim młoda kobieta podszedł do niej i
wyciągnął rękę
- Witam na terytorium Federacji. – powiedział z uśmiechem – Jestem kapitan Jerzy
Styczyński. Jednak kobieta nie zareagowała patrząc na twarz kapitana z szeroko
otwartymi ustami. Najwyraźniej nie mogła uwierzyć w to co widzi, chociaż kapitan
nie bardzo mógł zorientować się o co chodzi. Ostatecznie sama była humanoidem,
więc chyba nie o jego wygląd?
- Pan, pan jest człowiekiem – zdołała w końcu z siebie wydusić...
Gdy prom opuścił górne warstwy atmosfery, Aiien przeszła ze swojego miejsca do
kokpitu. Chciała obejrzeć, jak będzie wyglądało miejsce, gdzie być może
przyjdzie im spędzić resztę życia. Widok był oszałamiający. Nieskończone morze i
wyspa na samym środku. Olbrzymie plaże, las, nawet niewysokie góry. Prawdziwa
rajska wyspa. Co ją jednak najbardziej zachwyciło, był widok baraków w
wystarczającej liczbie, aby pomieścić wszystkich jej ludzi. Zachwyt rósł, gdy
prom zbliżał się do powierzchni, a baraki wyglądał na coraz bardziej solidne.
Ba, wyglądały jak niewielkie, luksusowe domki. Nagle zobaczyła figurki swoich
wybawców. Wyglądały zadziwiająco ludzko. Gdy prom wreszcie osiadł na ziemi,
ciekawa kapitan włączyła skanery. Wynik sprawił, że zakryła dłonią usta i szybko
pobiegła w stronę wyjścia. Niecierpliwie czekała, aż rampa opadnie. Gdy tylko
sygnał oznajmił, że można bezpiecznie wychodzić, zeszła na dół. Obrzuciła
wzrokiem stojącą naprzeciw niej istotę. Potem jeszcze raz i jeszcze raz.
- Pan, pan jest człowiekiem – zdołała w końcu z siebie wydusić. Stojąca
naprzeciw niej istota popatrzyła się zdziwiona i pokiwała głową. Nie wyglądała
na zaskoczoną jej widokiem.
- Tak, jestem człowiekiem. Spotkaliście już – stojący obok niego oficer aż
westchnął. Kapitan zdziwione popatrzył na niego, a ten bez słowa podał mu
trikoder. Jurek zerknął na ekran i zamarł. Odczyt stojącej przed nim istoty
jasno mówił, iż kobieta jest człowiekiem. Dzikie myśli przez chwilę krążyły po
głowie kapitana, jednak nie był aż tak zdziwiony jak Aiien. Federacja
wielokrotnie spotykała ludzkie cywilizacje rozwijające się niezależnie od
ziemskiej czy wszechświaty równoległe. Mimo wszystko był lekko zaskoczony. W
końcu podniósł głowę i spojrzał pytająco na stojącą przed nim kobietę. Ta
skinęła głową i podeszła do niego
- Komandor-kapitan Aiien Teer – podała mu rękę, którą on uścisnął
- Kapitan Jerzy Styczyński, Federacyjny okręt USS Rogue.
- Jesteście jakąś zaginioną kolonią? – zapytała Aiien ciekawa. Była niemal
pewna, że to koloniści z jakiegoś z okrętów-śpiochów który jakimś cudem trafił
aż tutaj. Gdziekolwiek by to nie było. Jeżeli tak było, to ci ludzie byli pod
jurysdykcją Sojuszu. Przez chwilę zakręciło jej się w głowie gdy pomyślała o
implikacjach. I technologii jaka teraz napłynie do Sojuszu. Jurek, jakby
wiedział, co się dzieje w głowie pani kapitan spoważniał
- Będziemy musieli sporo sobie wyjaśnić – chłodny głos kapitana podziałał na
Aiien jak prysznic. Nagle zdała sobie sprawę, że ci ludzie mogą po prostu
zignorować żądania rządu Ziemskiego. I Ziemia nie będzie miała nic, co mogłoby
ich zmusić do oddania technologii. Co więcej, jeżeli uznają, iż Sojusz może
wtrącać się w nie swoje sprawy i zechcą zlikwidować jego potencjalne źródło
informacji... poczuła dreszcz strachu. Spojrzała w oczy kapitanowi Federacji.
Zimne, szare oczy patrzyły na nią uważnie, ale bez gniewu. Lekko odetchnęła
- Oczywiście. Kapitanie, jeżeli nie ma pan nic przeciwko – skinęła w stronę
promu – to rozpoczniemy wyładunek. Jeżeli mógłby pan, albo pańscy ludzie,
pokazać, gdzie możemy założyć szpital polowy. Mamy sporo rannych.
*** * ***
Deleen wolnym krokiem szła przez korytarze Valen’zha – okrętu flagowego
Federacji Minbarskiej. W jej głowie krążyły rozmaite myśli. Zastanawiała się,
jak przerwać tą okrutną wojnę, jaką sama wywołała. Myślała o radzie, jaka dali
jej Vorlonowie. I o ostatnim meldunku z Draal’zha. O ucieczce ludzkiego okrętu i
odkryciu nowej rasy na końcu wiru nadprzestrzennego. Rasy tak potężnej, że bez
trudu pokonała dwa minbarskie krążowniki. Wojownicy się do tego nie przyznawali,
ale byli przerażeni. Widziała to w ich ruchach, w ich słowach. Pierwszy raz od
tysiąca lat Minbari napotkali rasę która mogłaby im zagrozić. Nawet tysiąc lat
temu, gdy w galaktyce byli inni, równie potężni jak oni, w zasadzie jedynymi
rasami, mogącymi zaszkodzić Minbarczykom byli Pierwsi. Implikacje tego faktu
przerażały nawet ją. Jeżeli Pierwsi wezmą pod opiekę ludzi...
Drzwi do komnaty Szarej Rady rozsunęły się cicho. Deleen weszła i stanęła na
swoim miejscu. Teraz miały rozstrzygnąć się losy wojny. Losy ludzi. I być może
losy jej rasy. Sinoval, zaproszony na radę dowódca Minbarskiej floty stał
pośrodku kręgu. On też zabrał głos jako pierwszy.
- Musimy skończyć tą wojnę
- Tak. Skończyć – potwierdziła Deleen. Jednak nie łudziła się. Sinoval chciał
zakończyć rzeź, kończąc z ludzkością. Ona chciała po prostu zatrzymać swój lud.
Sinoval spojrzał na nią i roześmiał się ironicznie.
- Moja flota może uderzyć na Ziemię. Nawet teraz. Musimy przygotować się do
wzięcia odwetu na tych, którzy odważyli się chronić ludzi.
- Oszalałeś – jeden z robotników był zszokowany – Widziałeś, z jaką łatwością ci
obcy zniszczyli jeden z naszych okrętów. I poważnie uszkodzili drugi. Okrętami
wielokrotnie mniejszymi od naszych. Być może nawet patrolowcami. A ty chcesz z
nimi walczyć? Oszalałeś Sinoval.
- Dwa okręty. Może mają och tylko parę? Gdyby byli potęgą, usłyszelibyśmy o
nich. Nie. To tylko pozostałości po jakieś starej rasie. Może nawet sojusznicy
Cieni, których tak się obawiasz, Deleen. Inaczej dlaczego chroniliby ludzi i
walczyli z nami – dodał zanim ktokolwiek zdołał przerwać. – Jeżeli tak jest,
musimy ich ukarać. Teraz.
- Nie. Chcesz walczyć na dwa fronty – Satai z kasty wojowników pokiwał głowa –
to nierozsądne. Musimy się przygotować. Jeżeli ci obcy będą chcieli pomóc
Ludziom, musimy być gotowi. Potrzebujemy czasu.
- Jak chcesz, Satai. A więc przygotujemy się. Dwa miesiące na zgromadzenie
floty. Wystarczająco dużej, aby poradzić sobie za jednym zamachem z ludźmi. I z
obcymi, gdyby przybyli. Floty, która da nam możliwość zaatakowania ich
terytoriów, gdy już skończymy z ludźmi...
*** * ***
Dwa tygodnie po lądowaniu
Aiien roześmiana wybiegła spod prysznica. Naga zatańczyła na środku braku,
będącego jej mieszkaniem. Kimkolwiek byli ludzie mieszkający po tej stronie
wszechświata... galaktyki... no, gdziekolwiek teraz byli, byli wspaniali. Gdy
rozmawiała z nimi po raz pierwszy, spodziewała się co najwyżej śmierci. Gdy
powiedzieli jej, że wraz z załogą wyląduje na pozbawionej inteligentnego życia
planecie, spodziewała się obozu jenieckiego. Potem, gdy okazało się, że jej
tajemniczymi wybawicielami są ludzie, znów śmierci. Ostatecznie jaki człowiek,
nawet kolonia dysponująca tak wspaniałą technologią, zaryzykuje wojny z Minbari.
Ale ci ludzie dali im warunki, o jakich w kosmosie, a nawet na większości koloni
mogli tylko pomarzyć. Woda, dach nad głową, wspaniałe jedzenie, ubrania.
Wszystko, czego potrzebowali uchodźcy. Jedyne czego jej nie dali, to informacje.
No ale w sumie, nie mogła ich za to winić. Sama na ich miejscu nie pisnęłaby
słówka. Jednak... Nie – pokręciła głową. Mieli rację. Tak czy tak to był obóz
jeniecki. Luksusowy, ale jednak. Jeżeli czegoś potrzebowali, nawet bardziej
egzotycznych rzeczy – dostarczali jej bez pytania w dowolnych ilościach i paru
rodzajach do wyboru. Ale niczego nie wytwarzali sami. Byli zależni od tych
ludzi. I odcięci od swojego okrętu. A to nie podobało jej się w ogóle. Gdy
tamten kapitan... Styczyński, odlatywał, powiedział jej na pożegnanie, że
zabierają jej promy i okręt ze sobą. Nie mogą pozwolić, aby pałętała się im w
ich przestrzeni. Zresztą i tak do niczego by jej się nie przydał. Bezpieczeństwo
gwarantowały wg niego dwa okręty patrolowe stacjonujące na orbicie i parę
platform obronnych. Miała nadzieję, że gdy przylecą Minabri, to wyst...
- Cześć! – znajomy głos sprawił, że krzyknęła. Poczuła się jak idiotka, stojąc
na środku pokoju i wrzeszcząc jak jakaś nastolatka, ale nic nie mogła na to
poradzić. Po chwili opanowała się o odwróciła w stronę z której dochodził głos.
Widząc znajomego kapitana osłoniła jedną ręką piersi, drugą zakryła łono i
czerwona, po części ze wstydu, po części ze wściekłości warknęła
- Nie uczą was pukać?
- Przepraszam – uśmiechnął się. Aiien nie zdołała się opanować i też się
uśmiechnęła. Wyglądał jak psiak widzący wieeeelką kość i zastanawiający się, jak
się do niej dobrać. – Ale kręciłaś się po pokoju, więc sądziłem, że jesteś...
ubrana.
- Nie jestem. A teraz paszoł won. On roześmiał się i podszedł do drzwi.
Rozsunęły się z sykiem i zablokowały w pozycji otwartej z cichym trzaśnięciem.
Gdy wyszedł, zatrzasnęły się ponownie. Aiien jeszcze przez chwilę zastanawiała
się, co on tu robił. Ostatecznie jako kapitan miał ciekawsze rzeczy do roboty
niż odwiedzanie jeńców. W końcu zrezygnowała z domysłów pocieszając się, że
gdyby mieli coś złego na myśli, to wszedłby tu w oto... zamarła z bluzką w ręku.
Nie słyszała jak wchodził. Fakt, kręciła się w kółko jak idiotka, ale
usłyszałaby klekot uszczelniających się drzwi. Więc co. Wlazł oknem?
Szybko skończyła się ubierać, zaczesała włosy i wyszła przed barak. Kapitan
obrany w biały mundur uśmiechnął się na jej widok
- Tylko nie zacznij się oblizywać – mruknęła.
- Oblizywać? – zapytał wysoki, szczupły oficer stojący u jego boku.
- Pani kapitan wyglądała nader... apetycznie, gdy do niej wpadłem – uśmiech
kapitana stał się jeszcze szerszy. Jednak oficer jakby nie złapał dowcipu bo
tylko uniósł jedną brew w geście zdziwienia.
- Nieważne, Esvik. Pani kapitan – spoważniał – Rada Federacji naradziła się, co
do dalszych losów pani i pani ludzi Kapitan zamarła i z ciekawością, ale i
lekiem popatrzyła na Styczyńskiego.
- Parę osób chcę z panią porozmawiać. A ja mam panią zawieść na... – zawahał się
– na stolicę Federacji.
- Pan? A dlaczego nie mogę lecieć własnym okrętem?
- Ja. I pani okrętu tu nie ma. Zresztą do lotów po naszym terytorium by się nie
nadawał. Nie mamy boi nawigacyjnych rozmieszczonych w przestrzeni To wprawiło ją
chyba w największe zdumienie ze wszystkiego, co spotkało ją dotychczas. Jeżeli
nie mają boi, to jakim cudem latają między gwiazdami?
- Ponieważ i tak mam się przesiąść na nowy okręt, uznano że równie dobrze mogę
odprowadzić mój stary do doków. I zabrać po drodze panią. – skinęła głową.
Praktyczne. Ale jednocześnie nie doceniano ich zbytnio, skoro miała polecieć
okrętem patrolowym. Kolejne tygodnie, jeżeli nie miesiące w nieważkości. A już
zdążyła przyzwyczaić się do grawitacji i stałego gruntu pod nogami.
- Kiedy wyruszamy?
- Jak tylko zakończy pani swoje sprawy tutaj. Najlepiej jak najszybciej. Skinął
dłonią w stronę lądowiska – Ja i Esvik będziemy na panią czekać w promie.
- Dobrze. Poinformuje doktora, i zaraz do panów przyjdę. Mam coś zabrać?
- Nie. Chyba że pani chce. Excelsiory nie są szczytem wygód, ale maja dość
rozsądne kwatery dla gości. I replikatory.
- Replikatory?
- Jedne z cudów techniki, z jakim będzie musiała się pani zapoznać. Proszę się
pospieszyć. Mnie i mojej załodze raczej się spieszy – uśmiechnął się, a ona
odwzajemniła uśmiech. Rozumiała go znakomicie. Jej też grunt palił się pod
nogami, gdy miała przesiąść się z Hyperiona na Novę. Podreptała w stronę baraku
doktora, starając się zwalczyć uczucie zazdrości. Jakże by chciała dostać
własny, nowy okręt...
Wnętrze promu wyglądało... dziwnie. Żadnych drążków, przepustnic. Blat pilota
wyglądał bardziej jak fragment laboratorium niż systemy kontrolne promu. Oba
wolne fotele zajmowali kapitan i jego oficer, usiadła więc na ławeczce z tyłu i
rozejrzała się za pasami. Nie było. Wychyliła się w stronę kabiny pilotów chcąc
zapytać o nie i zamarła. Prom był już w powietrzu. Co więcej, sądząc po kolorze
nieba, zaraz opuszczą atmosferę. A ona nawet tego nie poczuła. Nagle wpadła w
panikę. Nie ma zamiaru obijać się o burty podczas manewrów
- Kapitanie! Gdzie są pasy? Esvik odwrócił się do niej zdziwiony.
- Pasy?
- No, pasy bezpieczeństwa? Nie mam zamiaru obijać się jak wejdziemy w stan
nieważkości.
- Nieważkości – tym razem oboje byli wyraźnie zdziwieni. „Ciekawe czym” –
zastanowiła się i po chwili otrzymała odpowiedź – Kapitanie. Oni nie znają
sztucznej grawitacji.
- Racja – Styczyński pokiwał głową. A Aiien wydawało się, że jej szczęka
uderzyła w podłogę. Sztuczna grawitacja na promie? Z tego co wiedziała, nawet
Minbari nie posiadali grawitacji na swoich promach i myśliwcach. A tu na takim
maleństwie... Gdy zobaczyła białą, kruchą sylwetkę okrętu, który uratował jej
życie, poczuła, jak coś ją ściska w dołku. Promu podleciał bliżej i kapitan,
widząc jej wzruszenie, powoli obleciał okręt dookoła. Widok ludzkich znaków na
kadłubie sprawił, że po policzkach popłynęły jej łzy. Jeden taki okręt oddałby
nieocenione usługi w walce z Minbari. Uratowałby miliony istnień. Gdy w końcu
wylądowali, obecność ciążenia na okręcie nie zdziwiła jej w ogóle. Gdy czekała
na zewnątrz promu na obu oficerów, starając się ignorować ciekawskie spojrzenia
pracującej w hangarze załogi rozmyślała o swoim szczęściu. Miała go więcej niż
rozumu. Bo gdyby rozum rządził, to ona była by teraz minbarskim tostem. Albo
podzieliłaby los kapitana. Esvik przeszedł i stanął obok niej. Przyjrzała mu się
ciekawie. Spiczaste uszy nadawały mu wygląd elfa. „Obcy?” Zastanowiła się. Chyba
nie. Ludzie nie dopuściliby obcych do służby na swoich okrętach.
- Dlaczego nie?
- Bo to ryzyko, że obcy... – zatrzymała się w pół słowa. Przez chwilę trawiła
to, co się stało – Jesteś telepatą! – krzyknęła w końcu oskarżająco.
- Owszem – pokiwał głową.
- Co dlaczego nie? I o co chodzi z tą telepatią? – głos Styczyńskiego sprawił,
że nie powiedziała tego, co miała już na końcu języka.
- Pani kapitan stwierdziła, że ludzie nigdy by nie dopuściliby do służby w
swojej flocie obcego. I nienawidzi telepatów.
- Hm – Styczyński zastanowił się nad odpowiedzią – Pani kapitan. Wiemy, z
analizy danych komputerowych z pani okrętu, że społeczeństwo, w jakim pani żyła,
jest skrajnie ksenofobiczne. I to nie tylko w stosunku do obcych, ale także
własnego gatunku. Jednak teraz jest pani na terytorium Federacji. Tutaj nikt
nikogo nie dyskryminuje. Bez względu na to do jakiego należy gatunku, jakie ma
uzdolnienia czy jaki kolor włosów nosi. Napotka pani wielu obcych na pokładzie
Rogue. I ma się pani do nich odnosić z takim samym szacunkiem jak do ludzi.
Rozumiemy się? Głos kapitana był twardy i tak zimny, że Aiien tylko słabo
skinęła głową. Kapitan, wciąż lekko wzburzony ruszył w kierunku olbrzymich
drzwi, najwidoczniej wyjścia z hangaru. Kiwnął na nią dłonią i Aiien posłusznie
ruszyła za nim...
Aiien stała przed olbrzymim oknem w okrętowej mesie. Widok nadal wprawiał ją w
zachwyt. Na ludzkich okrętach nie było okien. Zresztą, nawet jakby były, można
by najwyżej pooglądać czarno-czerwoną pustkę... pociągnęła łyk gorącej
czekolady. I jak przy poprzednich czterech łykach, i przez ostatni pięć dni, nie
mogła wyjść z podziwu. Była na okręcie wojennym i piła czekoladę! Gorącą,
słodką, aromatyczną czekoladę. Ze wszystkich cudów, jakie zobaczyła na tym
okręcie, ten jeden nadal wprawiał ją w zdumienie. No bo jak wyjaśnić fakt, że
mogła w każdej chwili wejść o mesy i poprosić kucharza (cywila na dodatek!) o
dowolny napój czy jedzenie. Żadnych limitów, konserw. Świeże, wspaniałe
jedzenie. W czasie dwóch latach walki z Minbari poza okrętami spędziła może
miesiąc. Zdążyła przyzwyczaić się do racji żywieniowych, ale nie polubiła ich
ani trochę. Teraz odbijała sobie za wszystkie czasy. Dopiła czekoladę i podeszła
do baru. Kucharz z uśmiechem zabrał od niej kubek i zniknął na zapleczu. Po
chwili powrócił z następnym
- Na koszt firmy, m’am. Specjalna mieszanka. Miło spotkać kogoś, kto lubi gorącą
czekoladę.
- Dziękuje, szefie – skinęła głową i pociągnęła łyczek. Napój był gorący i gęsty
niczym smoła. I przepyszny. Aiien wyczuła miętę, cynamon i kardamon. I parę
innych rzeczy, których nie potrafiła rozpoznać. To jednak przestało mieć
znaczenie z następnym łykiem. W k