Jerzy Jabłoński Świat Klingonów – Fatalne pomyłki TA HISTORIA MOŻE BYĆ DYSTRYBUOWANA BEZ ZGODY AUTORA TAK DŁUGO, JAK DŁUGO NIE WIĄŻE SIĘ TO Z UZYSKIWANIEM KORZYSCI MAJĄTKOWYCH W ŻADNEJ FORMIE. ------------------------------------------------ Copyright/Disclaimer Notice --- ---------------------------------------------- Chcę zaznaczyć, że nie jestem właścicielem żadnej rzeczy umieszczonej w tym opowiadaniu, a będącej pod ochroną praw autorskich któregokolwiek ze studiów. Tylko część postaci oraz technologii należą do mnie i biorę za nie pełną odpowiedzialność. Opowiadanie niniejsze zostało stworzone dla rozrywki autora i czytelników i nie ma na celu uzyskania korzyści majątkowych. TO STWIERDZENIE MUSI POZOSTAĆ W NIEZMIENIONEJ FORMIE PODCZAS DYSTRYBUCJI OPOWIADANIA. -------------------------------------------------------------------------------- -------------------------------------------------------- Mówią, że machnięcie skrzydełkami motyla w Pekinie może zmienić pogodę w Nowym Jorku. Czy jeden okręt zdoła zmienić historię świata skazanego na zagładę? Zaczęło się niewinnie. Od jednego rozkazu. Rozkazu który miał zmienić świat. Ale na razie było to tylko poświęcenie ludzi gotowych oddać życie dla ratowania tysięcy swoich ziomków. Znanych i nieznanych. Poświęcili się, by dać im nadzieję. Czy gdyby znali ich los, zrobiliby to samo… - Kapitan Honorata Grenitzka, potwierdzam polecenie samozniszczenia. Czy gdyby wiedzieli, że poświęcenie przyniesie śmierć tym, których ratowali… - Komandor Thomas Riker, potwierdzam polecenie samozniszczenia. Czy gdyby wiedzieli, że mała, lokalna wojenka między zrozpaczonymi Ludźmi, a oślepionymi rządzą zemsty Minbari zmieni się w konflikt, który ogranie dwie galaktyki… - Komandor Bartolomeho Debato, potwierdzam rozkaz samozniszczenia. Czy gdyby wiedzieli, że dzięki temu poświęceniu spełnią się słowa szaleńca kochającego władzę tak bardzo, że chciał zabrać swoich podwładnych do grobu. - Sekwencja samozniszczenia gotowa. Proszę o potwierdzenie. - Kapitan Honorata Grenitzka, potwierdzam. Natychmiastowe wykonanie. … … Wątpię. Okręt klasy Hyperion zasilany był z trzech reaktorów o łącznej mocy wystarczającej do zrównania z ziemią małego kontynentu. I na rozkaz wydany przez głównych oficerów okrętu te trzy reaktory eksplodowały. Czarno-czerwony chaos wirów i pływów grawitacyjnych nadprzestrzeni zmieniło się w piekło. Dokładnie tak, jak na to liczyła kapitan. Dwa ścigające ich okręty eksplodowały niemal natychmiast, trzy były poważnie uszkodzone. Jednak dwa ostatnie przetrwały niemal nieuszkodzone. Alyt Faneelen zszokowany patrzył na holograficzny obraz nadprzestrzeni. Ci barbarzyńcy zdetonowali własne reaktory chcąc uniknąć pościgu. Coś takiego oznaczało hańbę. Nie tylko dla nich, ale co gorsza także dla jego wojowników, którzy zginęli razem z nimi. To było niedopuszczalne... - Kapitanie – młody akolita lekko się ukłonił. – Dwa okręty ludzi zostały wessane przez ten... wir – oficer wskazał dłonią na obraz pomarańczowego wiru powoli krążącego wokół środka ciężkości, jakim był punkt eksplozji ludzkiego okrętu. - No i dobrze. Spotkał ich taki los, na jaki zasłużyli - Ale kapitanie! Wykryliśmy ślady jonowe ludzkich okrętów wewnątrz wiru, oni… - Przeżyli? – bardziej stwierdził niż zapytał Faneelen. - Tak. Sensory wskazują, że wir ma około piętnastu milionów kilometrów głębokości. Ślady jonowe są wykrywalne na całej jego długości. Faneelen nie zastanawiał się. Jeżeli ci ludzie jeszcze żyli, jego obowiązkiem było zemścić się za śmierć towarzyszy. - Kurs na ten wir. Dostosować naszą prędkość do ostatnio zarejestrowanej ludzkiej prędkości. - Ale... – porucznik przerwał widząc wyraz twarzy swojego kapitana – tak jest. Kapitan Miguel Fernandez martwymi oczami wpatrywał się w sufit nad sobą. Wypływająca z rozbitej czaszki krew formowała niewielkie kulki pływające swobodnie w pobliżu kapitana niczym upiorne konfetti. Jednak na ustach martwego człowieka widniał uśmiech. Uśmiech spowodowany ostatnią rzeczą, jaką dowódca EAS Youth America zobaczył przed śmiercią. Eksplozją minbarskiego krążownika. Obok niego na wpół klęczała, na wpół wisiała sylwetka pierwszego oficera, komandor Aiien Teer. Po poparzonej twarzy kobiety płynęły łzy. Żalu, wściekłości, rozpaczy. Pięć minut temu ich okręty zostały wessane przez jakiś rodzaj wiru, który nieomal ich zabił. A raczej pozabijał większość. Wolała sobie nie wyobrażać, jak wyglądała sytuacja na większym, ale mniej solidnym pasażerskim liniowcu. Gdy przechodzili przez wir, widziała jak potężne wręgi wyginają się na jej oczach. Widziała jak jedna z nich eksploduje, a odłamki masakrują większość załogi mostka. Skrzywiła się. Wspomnienie przywołało nową falę bólu w naszpikowanym odłamkami ramieniu. Nadal znajdowali się w nadprzestrzeni. Co gorsza poza zasięgiem boi nawigacyjnych. No chyba, że ich czujniki nawigacyjne też były zniszczone. Co zresztą wychodziło na jedno. Ponieważ nawigator i sternik byli martwi, ignorując ból poszybowała w stronę kontroli systemów napędowych. Ich jedyną szansą na przeżycie, było opuszczenie nadprzestrzeni. Wcisnęła przyciski aktywujące silniki skokowe i zaczęła modlić się, żeby były jeszcze sprawne. USS Rogue, krążownik klasy Excelsior, kończył właśnie roczny patrol granicy romulańskiej, gdy na mostku rozbrzmiały alarmy. - Sir – oficer operacyjny najwyraźniej nie dowierzał własnym oczom, bo jego głos nie miał w sobie nic ze zwyczajnej pewności – anomalia podprzestrzenna formuje się dwa miliony kilometrów od nas. - Monitor – kapitan Jerzy Styczyński wstał z fotela i podszedł do ekranu. Widniejący na nim wir pomarańczowej energii wyglądał jak tunel podprzestrzenny... ale tunele otwierają się zazwyczaj, gdy coś przez nie przelatuje – Hm. Możemy skanować do wnętrza tego cuda? - Aye... wykrywam pole grawitacyjne o niskim natężeniu i... okręty. Przechodzą! - Żółty alarm – Styczyński usiadł na swoim stanowisku a chwilę potem światła na okręcie zmieniły zabarwienie na żółte. - Pola podniesione. Torpedy załadowane, energia doprowadzona do banków fazerów . – zameldował potężnie zbudowany oficer taktyczny. Zrobili, co mogli, teraz pozostało czekać. Pomijając fakt, że jakieś okręty miały przelecieć przez ten tunel, odkrycie czegoś, co mogło być stabilnym tunelem nadprzestrzennym było sensacją naukowa stulecia... oficer taktyczny aż sapnął, gdy zobaczył odczyty okrętów. Jeden z nich miał ponad sześć kilometrów długości, towarzysząca mu jednostka półtora kilometra. Jurek odwrócił się do niego zaniepokojony reakcją oficera taktycznego, który nawet się nie pocił walcząc z klingońskimi czy romulańskimi pancernikami. - Joe’y, co jest? - Te okręty są gigantyczne, sir. Większy ma ponad sześć kilometrów długości. - Naukowy, pełen skan tych okrętów. Chcę wiedzieć, z czym mamy do czynienia. Przez chwile na mostku słychać było tylko cykanie instrumentów wypluwających kolejne dane. - No cóż. Jak na takie duże okręty, to za nowoczesne one nie są... cholera kapitanie, stare NX-y są lepsze niż te pudła. - To znaczy? – Jurek był wyraźnie zirytowany - Pomijając fakt, że są potężnie poturbowane, pewnie przez przelot tunelem, ich źródła energii opierają się na fuzji atomowej. Silniki jonowe, brak sztucznej grawitacji na pokładzie. Duży statek jest chyba okrętem kolonizacyjnym, wykrywam ponad dwadzieścia tysięcy form życia, większość w opłakanym stanie. Mniejszy to chyba okręt wojenny. Sporo uzbrojenia. Większość jednak oparta na miotaczach masy i laserach cząsteczkowych. Także silnie uszkodzony. Nie widzę na żadnym z okrętów śladu napędu warp. Oni chyba wykryli tunel w swoim macierzystym układzie, i postanowili skolonizować to, co będzie na drugim końcu. - To mogą mieć problem – wtrącił oficer naukowy – nie ma śladów korytarza. Chyba ta strona nie jest stabilna. Jeżeli nie mają napędu warp to czeka ich długa droga do domu. Swoją drogą, ciekawe, kto to jest. Zakłócenia od ich uszkodzonego napędu zakłócają czujniki tak, że nie mogę rozpoznać rasy. - Co robimy? - Nic. – kapitan od chwili, w której usłyszał o braku napędu warp wiedział, co muszą zrobić – obowiązuje pierwsza dyrektywa. Jakieś podejrzenia, że nas wykryli? - Nie sir – taktyczny westchnął ciężko – ich sensory bazują na tachionach oraz promieniowaniu elektromagnetycznym. Przy ich obecnej mocy nie byliby w stanie przeniknąć nawet pól nawigacyjnych. Z podniesionymi osłonami jesteśmy dla nich niewidzialni. - Znakomicie. Wyślijcie dane Flocie. Sternik, kurs na punkt spotkaniowy z Zionem. Warp 6. Federacyjny okręt zgrabnie zawrócił i przyspieszając do prędkości warp 6 pozostawił uszkodzone okręty, nieświadome tego, że ktoś je badał, daleko za sobą. Aiien usiadła na fotelu dowódcy i zakryła twarz dłońmi. Nie wiedzieli gdzie byli, nie wiedzieli jak wrócić. Napęd skokowy na obu okrętach nie działał, a każda próba komunikacji mogła ściągnąć im na głową Minbari. Jedynym cieniem szczęścia, jaki mieli było to, że wg sensorów optycznych byli ‘tylko’ dwanaście minut świetlnych od planety. Najwyraźniej takie z atmosferą nadającą się do życia. Dwieście szesnaście milionów kilometrów z silnikami mogącymi wyciągnąć, co najwyżej .25 g zapowiadało 10 dni podróży. Niby nic, ale nie gdy się leci na okrętach grożących rozpadnięciem się w każdej chwili i ma się na pokładach rannych towarzyszy. Nie wspominając o cywilach. Drzwi na mostek otworzyły się i do środka wpłynął jeden z niewielu starszych oficerów pozostałych przy życiu. - Pani kapitan? – doktor podpłynął do skulonej oficer i położył jej rękę na ramieniu – Musimy lecieć. Więcej już nie możemy zrobić. Teer drgnęła słysząc głos doktora, ale nadal nie mogła wyrzucić sprzed oczu widoku umierającego kapitana. - Pani kapitan! – Greg Hobbes potrząsnął silnie kapitan, za co zapłacił przejażdżką pod sufit - Cholera. Jak ja nie cierpię zerowej grawitacji – zaklął. A potem uśmiechnął się lekko słysząc chichot kapitan. - Ma pan rację doktorze – otarła łzy z twarzy i odepchnęła się od fotela. Zajęła miejsce za sterami i przekazała współrzędne na Midasa. Potem wstukała kurs na komputerze Youth America te same dany i uruchomiła silniki. Okręt szarpnął, ale po chwili ustabilizował się i powoli zaczął przyspieszać w kierunku niewidocznej planety. Rogue wyszedł z warp i teraz z minimalną prędkością zbliżał się do olbrzymiej, wyglądającej jak grzyb, bazy gwiezdnej. Pancerne wrota rozsuwały się, aby wpuścić powracający do bazy okręt. - No to jak, Steve, co szykujesz sobie na urlop? – Jurek spojrzał w stronę swojego pierwszego oficera. - To, co zwykle szefie. Spokojne dwa miesiące z rodziną, na Ziemi z daleka od wszystkiego, co może być bardziej ekscytujące niż Judy. - Z tym chyba nie będziesz miał problemów – Jurek uśmiechnął się porozumiewawczo. Judy była swego czasu najładniejszą dziewczyną na uniwerku, oboje mieli z nią związane wspomnienia. Koniec końców wybrała Steva, czemu zresztą Jurek się nie dziwił. Kto by chciał takiego zimnokrwistego drania jak on. Steve walnął go w ramię - Ty sobie za dużo nie wyobrażaj. To teraz moja żona – oboje zanieśli się śmiechem. Reszta załogi dyskretnie uśmiechała się. Judy matkowała im przez parę miesięcy spędzonych w doku przy wymianie systemów i dobrze rozumieli ekscytację PO wizją nadchodzącego urlopu. - Sir – oficer łącznościowy przerwał im – baza nas wywołuje. Priorytet żółty. Oboje spojrzeli na siebie niepewnie. To oznaczało najwyższy priorytet w czasach pokoju. - Monitor – nakazał PO. Na ekranie pojawiła się pomarszczona twarz admirała Nagumo. - Kapitanie. Odebraliśmy sygnał o pomoc od tych pańskich okrętów. Okręty rasy określanej przez nich jako Minbari są o piętnaście minut drogi od nich i mają ich zaatakować. - Ale Pierwsza Dyrektywa zabrania nam mieszania się w sprawy innych ras. Szczególnie pre-warp. - Problem w tym, że oni nie są pre-warp. Te... minbarskie okręty wyszły z czegoś, co oni określają nadprzestrzenią. - Nadprzestrzeń... - Grawitacyjna warstwa podprzestrzeni – powiedział naukowy przypominając sobie odczyty sensorów z wnętrza korytarza. - Właśnie. Nasi naukowcy mówią to samo. W każdym bądź razie to nie jest cywilizacja pre-warp. Co więcej atak na jednostki, nawet obce, przebywające na terytorium Federacji, to wrogi akt. Niech pan powstrzyma tych Minbari. I doprowadzi te okręty tu do bazy. Wyślemy cztery holowniki. - Co z Zionem? - Także tam leci. Z taką prędkością, żeby dolecieć do miejsca akcji razem z wami. To na wypadek gdyby ci Minbari okazali się wrogo nastawieni. - Dobra, admirale. Mam dobry humor i zrobię to dla pana – Jurek lekko skrzywił wargi – Rogue, koniec. Sternik, słyszałeś pana admirała? - Tak, sir. - To jazda. Maksymalna awaryjna po gotowości. Excelsior zatrzymał się, zgrabnie obrócił wokół swojej osi i wystrzelił naprzód z pełną impulsową. Parę sekund później ponownie zmienił kurs i przyspieszył do prędkości warp. Kapitan Teer mogła tylko kląć i płakać widząc minbarskie krążowniki lecące w jej stronę z pełną prędkością i aktywnym uzbrojeniem. Jej wezwania o pomoc pozostały bez odpowiedzi. Zresztą, kto mógłby jej pomóc. Sojusz nie był w stanie pokonać jednej fregaty minbarskiej, co dopiero mówić o dwóch krążownikach. Jej, jej ludziom, załodze i pasażerom Midasa pozostało najwyżej dwie minuty życia. Zakładając, że Minbari będą litościwi i zniszczą cały okręt, a nie tylko silniki i podtrzymywanie życia... jeszcze minuta... Panel komunikatora cicho bipnął. Przez chwilę wahała się, ale potem aktywowała. Nadawali tylko dźwięk, jakby nie chcieli poniżać się pokazywaniem swojej twarzy. Wsłuchała się w słowa przebijające się przez trzaski zakłóceń: - ... ński z Federacyjnego okrętu Rogue do obcych okrętów. Naruszyliście przestrzeń Federacji Zjednoczonych Planet. Natychmiast dezaktywujecie uzbrojenie i wyłączycie silniki. Macie pięć sekund na potwierdzenie inaczej wasza obecność będzie uznana za akt agresji przeciw Federacji i zmusi nas do podjęcia stosownych kroków. Teer patrzyła na sensory ale niczego nie widziała. Zresztą nie dziwiło jej to. Głos brzmiał z angielska, ale równie dobrze mógł to być zaawansowany system tłumaczący. Ostatecznie nigdy nie słyszała o grupie kolonii nazywających się Federacją Zjednoczonych Planet. No i żaden człowiek o zdrowych zmysłach nie przemawiałby tak do Minbari. Faneelen słuchał w zdumieniu głosu obcego. Mówił po angielsku, a to nic nie znaczyło. Urządzenia tłumaczące znane były Minbari, a ponieważ ludzkie okręty były tu szybciej, mogli się z nimi porozumieć. Niepokojące było to, ze dopóki obcy się nie odezwali, ich okręty nie były widoczne na skanerach! Nawet teraz technicy ledwo mogli je namierzyć. To było niepokojące. I nieistotne. Przybył tu by zniszczyć ludzi i nikt, a szczególnie dziwaczna rasa latająca na patykach nie będzie mu mówiła co ma robić. Był wojownikiem klanu WindSword i nie będzie tolerował gróźb pod swoim adresem. - Przekazać na Drala’Zha – mają zająć pozycję między nami, a obcymi, Jeżeli będą chcieli się wmieszać, mają ich zniszczyć. - Tak jest. Chwilę później jeden z niebieskich okrętów zgrabnie zwrócił i skierował się w stronę dwójki niewielkich, białych okręcików. Jednocześnie reaktory zaczęły pompować energię do dział. Luki uzbrojenia otworzyły się i działa wycelowały w oba federacyjne okręty. Alyt Denoval nie sądził, żeby te kanonierki mogły wyrządzić jakąkolwiek krzywdę jego okrętowi. Ostatecznie nie było potężniejszych okrętów niż Skarliny. Jeżeli te mikrusy zdecydują się na atak, szybko tego pożałują. - Słyszeli nas? – Jurek zapytał oficera łączności po raz trzeci. - Tak, sir. Mam sygnał zwrotny z ich nadajnika. Odebrali nas. - To czemu ta przerośnięta kosmiczna ryba leci w naszym kierunku? – zapytał wskazując na monitor. Nikt nie odpowiedział. Wszyscy zdawali sobie sprawę co robi ten okręt. Ma się upewnić, że nie będą przeszkadzać. - Dobra, PO, sygnał na Zion. Niech zajmą się tą rybką, my zabierzemy się za tych którzy chcą wykończyć naszych gości. Niech strzelają tylko gdy zostaną zaatakowani. Joe, to dotyczy też ciebie. - Aye sir. - Sternik, kurs na gości, ustawcie nas tak, żeby Minbarczyk nie mógł strzelać. - Aye Excelsior, z Centaurem na ogonie, pzyspieszył. W oka mgnieniu oba okręty osiągnęły pełną prędkość impulsową. Gdy przelatywali obok lecącego w ich stronę okrętu Centaur gwałtownie wykręcił. W samą porę. Seria zielonych pocisków przeszyła przestrzeń. W tym samym momencie trzy grube wiązki energii uderzyły w uciekający liniowiec przeszywając go na wylot. Załogi Federacyjnych okrętów zamarły, widząc takie barbarzyństwo. - Załadować torpedy – nakazał zimnym głosem Styczyński – Pełna moc. Celować w uzbrojenie. - Gotowe – po chwili odpowiedział Joe. - Ognia Dwa czerwone punkciki oderwały się od Federacyjnego okrętu i przyspieszając do prędkości relatywistycznych uderzyły w dziób niebieskiego okrętu. Dwie torpedy nie wystarczyłyby, żeby uszkodzić pola nawet na starszych okrętach. Mimo, iż oznaczało to wyzwolenie energii zdolnej wyrwać w płaszczu planetarnym prawie stukilometrowej średnicy lej. Jednak niechroniony polem i nieodporny na efekty fazowe pancerz Sharlina dosłownie zniknął. Eksplozja pochłonęła prawie połowę ogromnego okrętu pozostawiając martwy wrak. Excelsior wykonał gwałtowny zwrot i skierował się na drugi okręt, jednak i tam bitwa już się kończyła. Z wypalonymi w kadłubie dziurami minbarski krążownik wchodził w nadprzestrzeń. Powiedzieć, że komandor, a w zasadzie już kapitan, Aiien Teer była zszokowana, to mało. Przed paroma minutami, jej świat rozleciał się na kawałki. Śmierć tysięcy uchodźców w akcie zemsty minbarskiego kapitana nie było dla niej zbyt szokujące. Ludzie ginęli od ponad roku w wojnie, której nie mogli wygrać, a poza tym sądziła, że jej okręt zostanie rozstrzelany jako następny. Zszokowało ją to, co stało się chwilę później. A raczej to, co zdążyła zobaczyć. Dwa małe, czerwone pociski wystrzeliły z dziwacznego, niewidocznego na sensorach okrętu. Patrząca z nadzieją kapitan poczuła jak nadzieja ją opuszcza. Pociski były mniejsze i ciemniejsze niż pociski z lekkich działek cząsteczkowych. Taką bronią nie pokona się Minbari. Tak sądziła dopóki pociski nie uderzyły w krążownik. Eksplozje były niewielkie tak jak się spodziewała. Ale nie spodziewała się ich skutku. Fala energii wyzwolona przez pociski dosłownie pożarła pancerz i wnętrzności okrętu z łatwością ognia trawiącego bibułę. Zanim energia rozproszyła się, zdążyła strawić ponad połowę potężnego krążownika. Teer nigdy nie sądziła, że zobaczy w działaniu broń, mogącą zrobić coś takiego Minbari, nie sądziła, że... - Kapitan Jerzy Styczyński do obcych okrętów. – ten sam, zimny i pewny siebie głos, który groził Minbari rozbrzmiał we wszystkich głośnikach mostka przerywając rozmyślania Aiien - Wkroczyliście na terytorium Federacji Zjednoczonych Planet. Natychmiast wyłączycie silniki i będziecie oczekiwać na przybycie okrętów holowniczych. Inaczej uznamy waszą obecność za wrogi akt. Powtarzam tu kapitan... Kapitan rzuciła się do systemów komunikacyjnych. Jeżeli ci obcy wystrzelą, z jej okrętu nie zostanie nawet tyle, żeby go zapakować do pudełka od zapałek - Tu koma... kapitan Aiien Teer do okrętu obcych! Poddajemy się! Nie strzelajcie! – niemal błagała patrząc na wskazania sensorów optycznych. Dwa okręty powoli zbliżały się do jej jednostki. – Jesteśmy uszkodzeni. Wyłączenie silników może nam trochę zająć. Proszę, nie strzelajcie – zakończyła pełnym rezygnacji szeptem. Teraz mogła mieć już tylko nadzieję, że ci obcy będą lepsi od Minbari. - ... silników może trochę zająć. Proszę, nie strzelajcie – kapitan Styczyński słuchał zmęczonego, pełnego rezygnacji głosu z lekkim zaciekawieniem. Obca istota brzmiała niemal jak człowiek. Spojrzał na oficera naukowego. Ten skinął głową potwierdzając. - Zgoda. – potwierdził i wyłączył system łączności. – Dobra, panowie i panie. Chcę usłyszeć wasze opinie. Przez moment nikt się nie odzywał. Wszyscy wiedzieli, że to, co powiedzą może mieć wielkie znaczenie do dalszych kontaktów Federacji z tą rasą. A Pierwszy Kontakt był zawsze delikatną sprawą. W końcu oficer taktyczny zebrał się na odwagę - No cóż, kapitanie – reszta załogi odetchnęła, że to nie oni muszą mówić jako pierwsi – z mojego punktu widzenia, ci – zawahał się – no ktokolwiek tam jest, nie stanowi zagrożenia dla Federacji. Ich broń jest tak prymitywna, że można w ogóle zapomnieć, że ją mają. Z bronią ręczną jest pewnie tak samo. - A ci drudzy? - No właśnie, sir. To już inna sprawa. Co prawda w porównaniu z nami są nadal prymitywni, ale już nie tak bardzo – zawahał się chwilę – jeżeli miałbym określać ich poziom technologii, to powiedziałbym, że są na poziomie pierwszych Constitutionów, może trochę niżej. - Tym bardziej, że używają uzbrojenia przystosowanego do walki z okrętami im podobnymi – dopowiedział naukowy – czyli bez pól, bazujących tylko na pancerzu. - Właśnie, kapitanie. Ich największe działo nie spowodowało nawet minimalnej reakcji pól Ziona. To miotacz antymaterii. - Miotacz antymaterii – Jurek zastanowił się – czyli tak długo, jak mamy pola, nic nam nie zrobi? - Zgadza się. Jak je stracimy, to będzie mniej więcej odpowiednik torpedy fotonowej. - A pozostałe uzbrojenie? - Już bardziej użyteczne. Ale nadal bazujące na miotaczach cząsteczkowych – działa neutronowe głównie, poza tym działa elektromagnetyczne. Z grubsza rzecz biorąc odpowiedniki naszych fazerów typu V, no może wczesnych VI-tek. - A nasza zdolność oddziaływania na nich? - Sam pan widział – oficer taktyczny uśmiechnął się szeroko. Kołyszący się niedaleko wrak mówił wszystko. - Taaa... czyli militarnie nie mamy się czego obawiać. To znaczy, że można zając trochę bardziej agresywną pozycję przy kontakcie. Naukowy? - Nic sir. Ten ich reaktor jest tak dziurawy, że można zapomnieć o dokładnych skanach wnętrza. Medyczni będą mieli sporo roboty z obrażeniami popromiennymi. – naukowy zerknął na swoje ekrany – Poza tym nic ciekawego. Prymitywny silnik jonowy, nie mają nawet systemów kompresji cząsteczkowej, dlatego są takie duże. No i każdy musi być zasilany z własnego reaktora. Komunikacja w zasadzie tylko EM, standardowa skala. No i tachiony do łączności dalekiego zasięgu. W sumie niezły system, zasięg około 25 lat świetlnych bez zaburzeń czasowych. Żadnych śladów systemów podprzestrzennych co jest równoznaczne z brakiem skanerów innych niż rzeczywistej prędkości. Wątpię, czy są w stanie skanować dalej niż dziesięć sekund świetlnych bez ogłupiania systemów komputerowych dylatacją czasową. No i brak napędu warp. Co prawda ich wersja napędu FTL może być bardziej efektywna niż warp, ale jakoś wątpię. - Może precyzyjniej, hm – kapitan westchnął. Ze wszystkimi naukowcami ten sam problem. Uważają, że reszta świata nie potrafi nic więcej niż się podpisać i policzyć do dziesięciu. - Z tego co pamiętam z badań, jeszcze przed napędem warp5, proponowano użyć grawitacyjnej warstwy nadprzestrzeni do lotów z prędkościami nadświetlnymi. Jednak zanim skonstruowano coś więcej niż system przesyłania cząsteczek, Archer i Cochrane zbudowali działający napęd Warp5 i projekt zarzucono. Jeżeli dobrze pamiętam obliczenia, to maksymalna prędkość wynosiła warp 6 dla tamtych czasów. - Tamtych czasów? – odezwał się milczący oficer łączności - Tak. Statek podróżuje przez całkowite przeniesienie się do tamtego medium. Prędkość zależy od wydajności napędu podświetlnego. - Dobra. W takim razie jakie rekomendacje... Naukowy, to w końcu pańska działka. Niech pan nie będzie taki nieśmiały. Wszyscy parsknęli śmiechem. Każdy na okręcie wiedział, że ich oficer naukowy jest nieśmiały, co szczególnie objawiało się w kontaktach z płcią przeciwną. Świadkowie mogli liczyć na wspaniały pokaz czerwienienia. Wręcz podręcznikowy. Młody oficer pokiwał głową z zażenowaniem co jeszcze powiększyło ogólną wesołość - Ponieważ ich technologia jest tak zacofana w stosunku do naszej, proponowałbym utrzymanie ich od nas możliwie długo z daleka. Zabranie ich do bazy nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem sytuacji. Pomijając fakt, że są tak poharatani, że mogą tej podróży nie przeżyć. - Tia... czyli? - Lecieli w stronę planety klaso O. W sumie niegłupi pomysł. Atmosfera klasy M, parę wysp... możemy ich tam doholować bez obaw. Mamy promy więc ewentualnie możemy zawieść ich na dół. Na pokładzie jest też podstawowy ekwipunek kolonialny, jakieś baraki, generatory, taki rzeczy. Spokojnie przeżyją zanim nie postanowimy co dalej. - Tak, Mały, masz rację. Nagumo się znów wścieknie, że ignoruje jego rozkazy, ale pal go sześć. Dobra, piękna pani – zwrócił się do oficera łączności – wywołaj tą krypę. - Aye... odpowiadają. - Tu kapitan Styczyński. Jak widzę – zerknął na czujniki – wyłączyliście napęd. Dobrze. Początkowo chcieliśmy was zabrać do naszej bazy, ale to przestało być aktualne. - I co teraz, sir – odpowiedział głos młodej... kobiety. Chyba. Brzmiał jakby obca pogodziła się z tym, że zaraz zginie. - Niedaleko jest planeta klasy O. Spora część powierzchni to woda, ale jest jedna duża wyspa. Ulokujemy was tam, zanim nie zostaną podjęte decyzje odnośnie waszej przyszłości w Federacji. - ... Ulokujemy was tam, zanim nie zostaną podjęte decyzje odnośnie waszej przyszłości w Federacji. Kapitan odetchnęła z ulgą. Jej załoga przeżyje. Gdy Styczyński odezwał się ponownie, a zwłaszcza jak powiedział, że odholowanie ich do bazy nie wchodzi w grę, zdążyła pożegnać się z życiem... Styczyński... bardzo ludzko brzmiące nazwisko. Ale to musi być przypadek. - Kapitanie? - Tak? - Dziękuje... – głos się jej załamał. Po chwili zdołała się opanować – Dziękuje. - Proszę bardzo – głos obcego zabrzmiał nieomal ciepło – Ziost odholuje was do planety, my polecimy przygotować tą wyspę... Aha. Wasze promy działają? - Tak, kapitanie – już spokojna Aiien instynktownie pokiwała głową, mimo, że Styczyński jej nie widział – nasze lądowniki są sprawne. - Znakomicie. Hol potrwa jakieś cztery godziny, ze względu na stan waszego okrętu. Do zobaczenia. Rogue, koniec. Kanał komunikacyjny zamilkł, a Aiien głęboko odetchnęła. Żyli. I przynajmniej na razie nie mieli się czym martwić. Odepchnęła się od fotela i poszybowała w stronę wyjścia z mostka. Musiała poinformować resztę oficerów i doktora. No i pasażerów. Podpłynęła do drzwi i wcisnęła przycisk otwierania. Rozsunęły się z jękiem. Aiien szarpnęła się w tył, niemal zapominając, że jest w stanie nieważkości. Do trupów załogi na mostku zdążyła się przyzwyczaić. Ale olbrzymie balony krwi pływające w powietrzu i widok straszliwie zmasakrowanych ciał przeraził ją. „Ilu przeżyło” pomyślała „Czy ja mam jeszcze załogę”. W końcu przemogła się i wyleciała na korytarz. Szybkie, pewne ruchy przeniosły ją do sekcji medycznej. Jako jedna z najlepiej chronionych na okręcie, oprócz mostka, przetrwała stosunkowo nienaruszona. Jednak i tutaj śmierć zabrała żniwo. Spod rzuconego na ścianę łóżka wystawały nogi jednej z sanitariuszek. Aiien szybko odwróciła wzrok i poszukała doktora. Podleciała do niego i oparła mu rękę na ramieniu. - Tak, pani kapitan? – zapytał spokojnie, nie przerywając opatrywania kolejnego rannego. - Midas został zniszczony – zobaczyła jak doktor opuszcza ręce. Na Midasie ewakuowana była jego matka. - Jak? – cicho zapytał wracając do zabiegu. Pacjenci przede wszystkim. - Minbari. - A my? – aż obejrzał się ze zdziwienia. Minbari oszczędzili ich okręt. Niebywałe. - Pojawiły się okręty obcych i zniszczyli jedne krążownik, a drugi przegnali. – uśmiechnęła się mimowolnie widząc jak oczy doktora rozszerzają ją gwałtownie. – Zaraz jedne z okrętów odholuje nas na orbitę planety, do której zmierzaliśmy. Będziemy tam za cztery godziny. - I co dalej? - Nie wiem. Oni zresztą też nie. Ale mają przygotować dla nas warunki do życia, więc chyba nie zamierzają nas zabić. - Obóz jeniecki i tak jest lepszy niż śmierć. Albo ten wrak. – doktor zastanowił się chwilę – Możemy liczyć na pomoc medyczną? - Nie wiem doktorze. I na razie wolałaby nie pytać. - Tak? Dlaczego? - Jeden z tych okrętów odparował pół Sharlina jednym strzałem. Wolałabym ich nie irytować. - Pół Sharlina... – doktor był więcej niż zachwycony. Przynajmniej jego matka została pomszczona – Ma pani rację. Ale... - Wiem doktorze – przerwała – Jak tylko dolecimy, zapytam ich kapitana. Może chociaż dadzą trochę lekarstw. – doktor skinął głową – Idę poinformować resztę, żeby przygotowali się do ewakuacji. Powodzenia doktorze. Rogue od dwóch godzin przygotowywał miejsce dla obcych, gdy na orbitę wszedł kontenerowiec klasy Shelley. Niewiele mniejszy od Excelsiora okręt zgłosił Styczyńskiemu, że przywiózł modułową kolonie przeznaczoną dla światów klasy O i rozpoczął rozładunek. Na powierzchni pojawili się inżynierowie którzy z pomocą olbrzymich robotów ustawiali kolejne baraki, podłączali je do zasilania. Inni robotnicy przygotowywali wnętrza. Dzięki tej pomocy, obóz dla dwudziestu tysięcy osób był gotowy gdy Zion i okręt obcych weszli na orbitę. Parę minut później od obcego statku oderwał się prom który powoli opadał na powierzchnię planety. Jurek, wraz ze swoim pierwszym oficerem i oficerem naukowym stali cierpliwie w pobliżu miejsca przeznaczonego jako lądowisko dla promów. Gdy obcy pojawili się, byli zaskoczeni jego wielkością. Sądząc na oko, był co najmniej 5 razy większy niż największy z promów Excelsiora. Gdy wylądował olbrzymia jednostka zajmowała prawie całe lądowisko. Kapitan obciągnął mundur i z zaciekawieniem patrzył na rozchylający się dziób. Gdy pojawiła się na nim młoda kobieta podszedł do niej i wyciągnął rękę - Witam na terytorium Federacji. – powiedział z uśmiechem – Jestem kapitan Jerzy Styczyński. Jednak kobieta nie zareagowała patrząc na twarz kapitana z szeroko otwartymi ustami. Najwyraźniej nie mogła uwierzyć w to co widzi, chociaż kapitan nie bardzo mógł zorientować się o co chodzi. Ostatecznie sama była humanoidem, więc chyba nie o jego wygląd? - Pan, pan jest człowiekiem – zdołała w końcu z siebie wydusić... Gdy prom opuścił górne warstwy atmosfery, Aiien przeszła ze swojego miejsca do kokpitu. Chciała obejrzeć, jak będzie wyglądało miejsce, gdzie być może przyjdzie im spędzić resztę życia. Widok był oszałamiający. Nieskończone morze i wyspa na samym środku. Olbrzymie plaże, las, nawet niewysokie góry. Prawdziwa rajska wyspa. Co ją jednak najbardziej zachwyciło, był widok baraków w wystarczającej liczbie, aby pomieścić wszystkich jej ludzi. Zachwyt rósł, gdy prom zbliżał się do powierzchni, a baraki wyglądał na coraz bardziej solidne. Ba, wyglądały jak niewielkie, luksusowe domki. Nagle zobaczyła figurki swoich wybawców. Wyglądały zadziwiająco ludzko. Gdy prom wreszcie osiadł na ziemi, ciekawa kapitan włączyła skanery. Wynik sprawił, że zakryła dłonią usta i szybko pobiegła w stronę wyjścia. Niecierpliwie czekała, aż rampa opadnie. Gdy tylko sygnał oznajmił, że można bezpiecznie wychodzić, zeszła na dół. Obrzuciła wzrokiem stojącą naprzeciw niej istotę. Potem jeszcze raz i jeszcze raz. - Pan, pan jest człowiekiem – zdołała w końcu z siebie wydusić. Stojąca naprzeciw niej istota popatrzyła się zdziwiona i pokiwała głową. Nie wyglądała na zaskoczoną jej widokiem. - Tak, jestem człowiekiem. Spotkaliście już – stojący obok niego oficer aż westchnął. Kapitan zdziwione popatrzył na niego, a ten bez słowa podał mu trikoder. Jurek zerknął na ekran i zamarł. Odczyt stojącej przed nim istoty jasno mówił, iż kobieta jest człowiekiem. Dzikie myśli przez chwilę krążyły po głowie kapitana, jednak nie był aż tak zdziwiony jak Aiien. Federacja wielokrotnie spotykała ludzkie cywilizacje rozwijające się niezależnie od ziemskiej czy wszechświaty równoległe. Mimo wszystko był lekko zaskoczony. W końcu podniósł głowę i spojrzał pytająco na stojącą przed nim kobietę. Ta skinęła głową i podeszła do niego - Komandor-kapitan Aiien Teer – podała mu rękę, którą on uścisnął - Kapitan Jerzy Styczyński, Federacyjny okręt USS Rogue. - Jesteście jakąś zaginioną kolonią? – zapytała Aiien ciekawa. Była niemal pewna, że to koloniści z jakiegoś z okrętów-śpiochów który jakimś cudem trafił aż tutaj. Gdziekolwiek by to nie było. Jeżeli tak było, to ci ludzie byli pod jurysdykcją Sojuszu. Przez chwilę zakręciło jej się w głowie gdy pomyślała o implikacjach. I technologii jaka teraz napłynie do Sojuszu. Jurek, jakby wiedział, co się dzieje w głowie pani kapitan spoważniał - Będziemy musieli sporo sobie wyjaśnić – chłodny głos kapitana podziałał na Aiien jak prysznic. Nagle zdała sobie sprawę, że ci ludzie mogą po prostu zignorować żądania rządu Ziemskiego. I Ziemia nie będzie miała nic, co mogłoby ich zmusić do oddania technologii. Co więcej, jeżeli uznają, iż Sojusz może wtrącać się w nie swoje sprawy i zechcą zlikwidować jego potencjalne źródło informacji... poczuła dreszcz strachu. Spojrzała w oczy kapitanowi Federacji. Zimne, szare oczy patrzyły na nią uważnie, ale bez gniewu. Lekko odetchnęła - Oczywiście. Kapitanie, jeżeli nie ma pan nic przeciwko – skinęła w stronę promu – to rozpoczniemy wyładunek. Jeżeli mógłby pan, albo pańscy ludzie, pokazać, gdzie możemy założyć szpital polowy. Mamy sporo rannych. *** * *** Deleen wolnym krokiem szła przez korytarze Valen’zha – okrętu flagowego Federacji Minbarskiej. W jej głowie krążyły rozmaite myśli. Zastanawiała się, jak przerwać tą okrutną wojnę, jaką sama wywołała. Myślała o radzie, jaka dali jej Vorlonowie. I o ostatnim meldunku z Draal’zha. O ucieczce ludzkiego okrętu i odkryciu nowej rasy na końcu wiru nadprzestrzennego. Rasy tak potężnej, że bez trudu pokonała dwa minbarskie krążowniki. Wojownicy się do tego nie przyznawali, ale byli przerażeni. Widziała to w ich ruchach, w ich słowach. Pierwszy raz od tysiąca lat Minbari napotkali rasę która mogłaby im zagrozić. Nawet tysiąc lat temu, gdy w galaktyce byli inni, równie potężni jak oni, w zasadzie jedynymi rasami, mogącymi zaszkodzić Minbarczykom byli Pierwsi. Implikacje tego faktu przerażały nawet ją. Jeżeli Pierwsi wezmą pod opiekę ludzi... Drzwi do komnaty Szarej Rady rozsunęły się cicho. Deleen weszła i stanęła na swoim miejscu. Teraz miały rozstrzygnąć się losy wojny. Losy ludzi. I być może losy jej rasy. Sinoval, zaproszony na radę dowódca Minbarskiej floty stał pośrodku kręgu. On też zabrał głos jako pierwszy. - Musimy skończyć tą wojnę - Tak. Skończyć – potwierdziła Deleen. Jednak nie łudziła się. Sinoval chciał zakończyć rzeź, kończąc z ludzkością. Ona chciała po prostu zatrzymać swój lud. Sinoval spojrzał na nią i roześmiał się ironicznie. - Moja flota może uderzyć na Ziemię. Nawet teraz. Musimy przygotować się do wzięcia odwetu na tych, którzy odważyli się chronić ludzi. - Oszalałeś – jeden z robotników był zszokowany – Widziałeś, z jaką łatwością ci obcy zniszczyli jeden z naszych okrętów. I poważnie uszkodzili drugi. Okrętami wielokrotnie mniejszymi od naszych. Być może nawet patrolowcami. A ty chcesz z nimi walczyć? Oszalałeś Sinoval. - Dwa okręty. Może mają och tylko parę? Gdyby byli potęgą, usłyszelibyśmy o nich. Nie. To tylko pozostałości po jakieś starej rasie. Może nawet sojusznicy Cieni, których tak się obawiasz, Deleen. Inaczej dlaczego chroniliby ludzi i walczyli z nami – dodał zanim ktokolwiek zdołał przerwać. – Jeżeli tak jest, musimy ich ukarać. Teraz. - Nie. Chcesz walczyć na dwa fronty – Satai z kasty wojowników pokiwał głowa – to nierozsądne. Musimy się przygotować. Jeżeli ci obcy będą chcieli pomóc Ludziom, musimy być gotowi. Potrzebujemy czasu. - Jak chcesz, Satai. A więc przygotujemy się. Dwa miesiące na zgromadzenie floty. Wystarczająco dużej, aby poradzić sobie za jednym zamachem z ludźmi. I z obcymi, gdyby przybyli. Floty, która da nam możliwość zaatakowania ich terytoriów, gdy już skończymy z ludźmi... *** * *** Dwa tygodnie po lądowaniu Aiien roześmiana wybiegła spod prysznica. Naga zatańczyła na środku braku, będącego jej mieszkaniem. Kimkolwiek byli ludzie mieszkający po tej stronie wszechświata... galaktyki... no, gdziekolwiek teraz byli, byli wspaniali. Gdy rozmawiała z nimi po raz pierwszy, spodziewała się co najwyżej śmierci. Gdy powiedzieli jej, że wraz z załogą wyląduje na pozbawionej inteligentnego życia planecie, spodziewała się obozu jenieckiego. Potem, gdy okazało się, że jej tajemniczymi wybawicielami są ludzie, znów śmierci. Ostatecznie jaki człowiek, nawet kolonia dysponująca tak wspaniałą technologią, zaryzykuje wojny z Minbari. Ale ci ludzie dali im warunki, o jakich w kosmosie, a nawet na większości koloni mogli tylko pomarzyć. Woda, dach nad głową, wspaniałe jedzenie, ubrania. Wszystko, czego potrzebowali uchodźcy. Jedyne czego jej nie dali, to informacje. No ale w sumie, nie mogła ich za to winić. Sama na ich miejscu nie pisnęłaby słówka. Jednak... Nie – pokręciła głową. Mieli rację. Tak czy tak to był obóz jeniecki. Luksusowy, ale jednak. Jeżeli czegoś potrzebowali, nawet bardziej egzotycznych rzeczy – dostarczali jej bez pytania w dowolnych ilościach i paru rodzajach do wyboru. Ale niczego nie wytwarzali sami. Byli zależni od tych ludzi. I odcięci od swojego okrętu. A to nie podobało jej się w ogóle. Gdy tamten kapitan... Styczyński, odlatywał, powiedział jej na pożegnanie, że zabierają jej promy i okręt ze sobą. Nie mogą pozwolić, aby pałętała się im w ich przestrzeni. Zresztą i tak do niczego by jej się nie przydał. Bezpieczeństwo gwarantowały wg niego dwa okręty patrolowe stacjonujące na orbicie i parę platform obronnych. Miała nadzieję, że gdy przylecą Minabri, to wyst... - Cześć! – znajomy głos sprawił, że krzyknęła. Poczuła się jak idiotka, stojąc na środku pokoju i wrzeszcząc jak jakaś nastolatka, ale nic nie mogła na to poradzić. Po chwili opanowała się o odwróciła w stronę z której dochodził głos. Widząc znajomego kapitana osłoniła jedną ręką piersi, drugą zakryła łono i czerwona, po części ze wstydu, po części ze wściekłości warknęła - Nie uczą was pukać? - Przepraszam – uśmiechnął się. Aiien nie zdołała się opanować i też się uśmiechnęła. Wyglądał jak psiak widzący wieeeelką kość i zastanawiający się, jak się do niej dobrać. – Ale kręciłaś się po pokoju, więc sądziłem, że jesteś... ubrana. - Nie jestem. A teraz paszoł won. On roześmiał się i podszedł do drzwi. Rozsunęły się z sykiem i zablokowały w pozycji otwartej z cichym trzaśnięciem. Gdy wyszedł, zatrzasnęły się ponownie. Aiien jeszcze przez chwilę zastanawiała się, co on tu robił. Ostatecznie jako kapitan miał ciekawsze rzeczy do roboty niż odwiedzanie jeńców. W końcu zrezygnowała z domysłów pocieszając się, że gdyby mieli coś złego na myśli, to wszedłby tu w oto... zamarła z bluzką w ręku. Nie słyszała jak wchodził. Fakt, kręciła się w kółko jak idiotka, ale usłyszałaby klekot uszczelniających się drzwi. Więc co. Wlazł oknem? Szybko skończyła się ubierać, zaczesała włosy i wyszła przed barak. Kapitan obrany w biały mundur uśmiechnął się na jej widok - Tylko nie zacznij się oblizywać – mruknęła. - Oblizywać? – zapytał wysoki, szczupły oficer stojący u jego boku. - Pani kapitan wyglądała nader... apetycznie, gdy do niej wpadłem – uśmiech kapitana stał się jeszcze szerszy. Jednak oficer jakby nie złapał dowcipu bo tylko uniósł jedną brew w geście zdziwienia. - Nieważne, Esvik. Pani kapitan – spoważniał – Rada Federacji naradziła się, co do dalszych losów pani i pani ludzi Kapitan zamarła i z ciekawością, ale i lekiem popatrzyła na Styczyńskiego. - Parę osób chcę z panią porozmawiać. A ja mam panią zawieść na... – zawahał się – na stolicę Federacji. - Pan? A dlaczego nie mogę lecieć własnym okrętem? - Ja. I pani okrętu tu nie ma. Zresztą do lotów po naszym terytorium by się nie nadawał. Nie mamy boi nawigacyjnych rozmieszczonych w przestrzeni To wprawiło ją chyba w największe zdumienie ze wszystkiego, co spotkało ją dotychczas. Jeżeli nie mają boi, to jakim cudem latają między gwiazdami? - Ponieważ i tak mam się przesiąść na nowy okręt, uznano że równie dobrze mogę odprowadzić mój stary do doków. I zabrać po drodze panią. – skinęła głową. Praktyczne. Ale jednocześnie nie doceniano ich zbytnio, skoro miała polecieć okrętem patrolowym. Kolejne tygodnie, jeżeli nie miesiące w nieważkości. A już zdążyła przyzwyczaić się do grawitacji i stałego gruntu pod nogami. - Kiedy wyruszamy? - Jak tylko zakończy pani swoje sprawy tutaj. Najlepiej jak najszybciej. Skinął dłonią w stronę lądowiska – Ja i Esvik będziemy na panią czekać w promie. - Dobrze. Poinformuje doktora, i zaraz do panów przyjdę. Mam coś zabrać? - Nie. Chyba że pani chce. Excelsiory nie są szczytem wygód, ale maja dość rozsądne kwatery dla gości. I replikatory. - Replikatory? - Jedne z cudów techniki, z jakim będzie musiała się pani zapoznać. Proszę się pospieszyć. Mnie i mojej załodze raczej się spieszy – uśmiechnął się, a ona odwzajemniła uśmiech. Rozumiała go znakomicie. Jej też grunt palił się pod nogami, gdy miała przesiąść się z Hyperiona na Novę. Podreptała w stronę baraku doktora, starając się zwalczyć uczucie zazdrości. Jakże by chciała dostać własny, nowy okręt... Wnętrze promu wyglądało... dziwnie. Żadnych drążków, przepustnic. Blat pilota wyglądał bardziej jak fragment laboratorium niż systemy kontrolne promu. Oba wolne fotele zajmowali kapitan i jego oficer, usiadła więc na ławeczce z tyłu i rozejrzała się za pasami. Nie było. Wychyliła się w stronę kabiny pilotów chcąc zapytać o nie i zamarła. Prom był już w powietrzu. Co więcej, sądząc po kolorze nieba, zaraz opuszczą atmosferę. A ona nawet tego nie poczuła. Nagle wpadła w panikę. Nie ma zamiaru obijać się o burty podczas manewrów - Kapitanie! Gdzie są pasy? Esvik odwrócił się do niej zdziwiony. - Pasy? - No, pasy bezpieczeństwa? Nie mam zamiaru obijać się jak wejdziemy w stan nieważkości. - Nieważkości – tym razem oboje byli wyraźnie zdziwieni. „Ciekawe czym” – zastanowiła się i po chwili otrzymała odpowiedź – Kapitanie. Oni nie znają sztucznej grawitacji. - Racja – Styczyński pokiwał głową. A Aiien wydawało się, że jej szczęka uderzyła w podłogę. Sztuczna grawitacja na promie? Z tego co wiedziała, nawet Minbari nie posiadali grawitacji na swoich promach i myśliwcach. A tu na takim maleństwie... Gdy zobaczyła białą, kruchą sylwetkę okrętu, który uratował jej życie, poczuła, jak coś ją ściska w dołku. Promu podleciał bliżej i kapitan, widząc jej wzruszenie, powoli obleciał okręt dookoła. Widok ludzkich znaków na kadłubie sprawił, że po policzkach popłynęły jej łzy. Jeden taki okręt oddałby nieocenione usługi w walce z Minbari. Uratowałby miliony istnień. Gdy w końcu wylądowali, obecność ciążenia na okręcie nie zdziwiła jej w ogóle. Gdy czekała na zewnątrz promu na obu oficerów, starając się ignorować ciekawskie spojrzenia pracującej w hangarze załogi rozmyślała o swoim szczęściu. Miała go więcej niż rozumu. Bo gdyby rozum rządził, to ona była by teraz minbarskim tostem. Albo podzieliłaby los kapitana. Esvik przeszedł i stanął obok niej. Przyjrzała mu się ciekawie. Spiczaste uszy nadawały mu wygląd elfa. „Obcy?” Zastanowiła się. Chyba nie. Ludzie nie dopuściliby obcych do służby na swoich okrętach. - Dlaczego nie? - Bo to ryzyko, że obcy... – zatrzymała się w pół słowa. Przez chwilę trawiła to, co się stało – Jesteś telepatą! – krzyknęła w końcu oskarżająco. - Owszem – pokiwał głową. - Co dlaczego nie? I o co chodzi z tą telepatią? – głos Styczyńskiego sprawił, że nie powiedziała tego, co miała już na końcu języka. - Pani kapitan stwierdziła, że ludzie nigdy by nie dopuściliby do służby w swojej flocie obcego. I nienawidzi telepatów. - Hm – Styczyński zastanowił się nad odpowiedzią – Pani kapitan. Wiemy, z analizy danych komputerowych z pani okrętu, że społeczeństwo, w jakim pani żyła, jest skrajnie ksenofobiczne. I to nie tylko w stosunku do obcych, ale także własnego gatunku. Jednak teraz jest pani na terytorium Federacji. Tutaj nikt nikogo nie dyskryminuje. Bez względu na to do jakiego należy gatunku, jakie ma uzdolnienia czy jaki kolor włosów nosi. Napotka pani wielu obcych na pokładzie Rogue. I ma się pani do nich odnosić z takim samym szacunkiem jak do ludzi. Rozumiemy się? Głos kapitana był twardy i tak zimny, że Aiien tylko słabo skinęła głową. Kapitan, wciąż lekko wzburzony ruszył w kierunku olbrzymich drzwi, najwidoczniej wyjścia z hangaru. Kiwnął na nią dłonią i Aiien posłusznie ruszyła za nim... Aiien stała przed olbrzymim oknem w okrętowej mesie. Widok nadal wprawiał ją w zachwyt. Na ludzkich okrętach nie było okien. Zresztą, nawet jakby były, można by najwyżej pooglądać czarno-czerwoną pustkę... pociągnęła łyk gorącej czekolady. I jak przy poprzednich czterech łykach, i przez ostatni pięć dni, nie mogła wyjść z podziwu. Była na okręcie wojennym i piła czekoladę! Gorącą, słodką, aromatyczną czekoladę. Ze wszystkich cudów, jakie zobaczyła na tym okręcie, ten jeden nadal wprawiał ją w zdumienie. No bo jak wyjaśnić fakt, że mogła w każdej chwili wejść o mesy i poprosić kucharza (cywila na dodatek!) o dowolny napój czy jedzenie. Żadnych limitów, konserw. Świeże, wspaniałe jedzenie. W czasie dwóch latach walki z Minbari poza okrętami spędziła może miesiąc. Zdążyła przyzwyczaić się do racji żywieniowych, ale nie polubiła ich ani trochę. Teraz odbijała sobie za wszystkie czasy. Dopiła czekoladę i podeszła do baru. Kucharz z uśmiechem zabrał od niej kubek i zniknął na zapleczu. Po chwili powrócił z następnym - Na koszt firmy, m’am. Specjalna mieszanka. Miło spotkać kogoś, kto lubi gorącą czekoladę. - Dziękuje, szefie – skinęła głową i pociągnęła łyczek. Napój był gorący i gęsty niczym smoła. I przepyszny. Aiien wyczuła miętę, cynamon i kardamon. I parę innych rzeczy, których nie potrafiła rozpoznać. To jednak przestało mieć znaczenie z następnym łykiem. W końcu oderwała się od kubka i szeroko uśmiechnęła – Jest pyszne. Może uda mi się wyłudzić od pana przepis? - John – podał jej rękę – wszyscy tak na mnie mówią. - Aiien – odwzajemniła uścisk i jeszcze raz skinęła głową. John przeprosił ją i podszedł do stolika, przy którym usiadła para ludzi... nie. Człowiek i jakaś kobieta z plamkami na skroniach. Nie wiedzieć dlaczego Aiien była przekonana, że to nie tatuaż. Skrzywiła się mimowolnie. Idea obcych we flocie ludzi zadomowiła się w jej umyśle. Ostatecznie, co jedna ludzka kolonia mogłaby sama poradzić, bez sojuszy. Ale łączenie się ludzi z obcymi... - Nadal te ksenofobiczne uprzedzenie – znajomy głos wyrwał ją z zamyślenia. - Kapitanie. – skinęła głową wściekła, że znów dała się złapać. Ludzie żyli tu w innych warunkach. Kim ona była żeby ich oceniać. Szczególnie z pozycji jeńca. - Kapitanie? – John podszedł do nich - Daj mi trochę, wiesz czego. – John uśmiechnął się i zanurkował pod blat. Mała dębowa beczułka aromatycznej orzechówki była publicznym sekretem numer jeden na okręcie. Oficjalnie regulamin zabraniał przewożenia, a co dopiero picia prawdziwego alkoholu na okrętach wojennych Floty Gwiezdnej. Jednak kapitan ignorował akurat ten punkt regulaminu. Załoga zresztą nie miała mu za złe, bo pozwalał korzystać z jego zapasów w celach ‘medycznych’. No i pozwalał w zamian za przymykanie oka na jego dziwactwa, mieć członkom załogi swoje własne małe tajemnice. Jeden raz tylko pewien służbista chciał przekonać go, że łamie regulamin. Wleciał z okrętu szybciej niż na niego trafił. Teraz kapitan chwycił karafkę, do której John nalał trochę orzechówki i dwa kieliszki i skinął w stronę jednego z wolnych stolików. Aiien chcąc nie chcąc poszła za nim. Usiedli i kapitan nalał trochę wódki do kieliszków. Aiien nie była wojującą abstynentką, ale alkohol na okręcie wojskowym? Mimo to wypiła to, co kapitan jej nalał. I nie miała czego żałować. Wódka była pyszna. Po chwili kapitan przerwał milczenie - Za parę godzin będziemy na orbicie. I każde z nas pójdzie własną drogą. Ciekawe, czy się jeszcze spotkamy. - A chciałby pan? – zapytała ciekawie. On spojrzał na nią uważnie i szelmowsko się uśmiechnął - Po tym pokazie w pani baraku... - Świna – odpowiedziała, ale jednocześnie nie potrafiła opanować uśmiechu zadowolenia. Po tych wszystkich walkach jej ciało poznaczone było setkami blizn. Instynktownie cieszyła się, że może się jeszcze komuś podobać. Kapitan odpowiedział jej uśmiechem. Potem odwrócił się do okna - Piękne, nieprawdaż? – Aiien także zerknęła i poczuła, że tak jak przed paroma minutami, nie może oderwać oczu od tęczowych kreseczek przesuwających się powoli za szybą... Trzy godziny później Rogue wyszedł z warp na orbicie Układu Słonecznego. Potężne silniki impulsowe popychały go w stronę błękitnej planety z prędkością prawie połowy prędkości światła. Wspomagane przez napęd warp miały zanieść okręt na orbitę Ziemi w ciągu piętnastu minut. Kapitan Styczyński zadzwonił do drzwi Teer. Po chwili rozsunęły się, wpuszczając go do środka. Położył na ławie pakunek zawinięty w szaro-błękitny papier - Prezent od załogi. Chcieliśmy dać pani coś innego, ale Pierwszy uznał, jak zwykle słusznie, że z tego ucieszy się pani najbardziej. Aiien zaciekawiona podeszła do ławy i rozwinęła pakunek. Kapitan mimowolnie uśmiechnął się widząc jej minę. Wyglądała jak dziecko oczekujące wielkiego kawałka czekolady. Nie spodziewał się jednak jej reakcji. Gdy w końcu odsłoniła zawartość, zamarła na chwilę. A potem rozpłakała się. Zmieszany kapitan podszedł do niej i oparł jej rękę na ramieniu - Przepraszam nie spodziewałem się, że... – pokiwała głową, że nic się nie stało, jednak nie potrafiła opanować szlochu. Wspomnienia rodziny i przyjaciół, zepchnięte do ciemnych zakamarków umysłu przez wszystkie cuda, jakich ostatnio doświadczyła, napłynęły ponownie. Miała nadzieję, że jeszcze żyją. Że Minbari oszczędza chociaż część z tych, których znała i kochała. Pakunek opadł na podłogę. Poczuła jak Styczyński obejmuje ją delikatnie. Wtuliła się w niego i rozpłakała. Na podłodze leżał niebieski mundur kapitana Sojuszu Ziemskiego... Aiien patrzyła na odlatujący prom, dopóki zupełnie znikł w błękicie nieba planety, która tak bardzo przypominała Ziemię. Potem rozejrzała się dookoła i widząc stojących obok lądowiska Vulcanów w długich, chyba typowych dla ich rasy, strojach podeszła do nich. Trzej Vulcanie podnieśli niemal jak na komendę swoje ręce i rozłożyli palce tak, że tworzyły literę V. Aiien przez chwilę próbowała zrobić to samo, jednak przewodniczący delegacji wybawił ją z kłopotu. Podszedł krok i podał jej rękę. Uścisnęła ją z wahaniem. Obcy uśmiechnął się - Jestem ambasador Spock. To Saavik, moja asystentka i admirał Vareek, dowódca V floty. Witamy w Głównej Siedzibie Floty Gwiezdnej. - Kapitan Aiien Teer, dowódca krążownika Sojuszu Ziemskiego Youth America. Obcy pokiwali głowami zupełnie jakby wiedzieli, o czym mówi. „Wiedzą” – sklęła się w duchu. Mieli YA w rękach. Pewnie przejrzeli wszystkie banki pamięci. - Prosimy z nami pani kapitan. - Dwaj Vulcanie obrócili się i skierowali w stronę wejścia do wielkiego, kremowego budynku. Nad jej głową bezdźwięcznie przemknął dziwaczny wirnikowy pojazd. Wyglądał jak olbrzymi ważka i poruszał się z podobną gracją. Jednak poza tym, nie było prawie widać innych pojazdów. Planeta była cicha i spokojna. Prawdziwy raj. Weszli do budynku, który wyglądał wewnątrz równie sielsko. Drzewka i dziwaczne, olbrzymie kwiaty. Wszędzie beżowy kolor i miękkie dywany. Jednak żadnego przepychu. Żadnych złoceń, cennych obrazów tak powszechnych w rządowych budynkach Sojuszu. Tylko ciepła elegancja. Zupełnie jakby nie zależało im na bogactwie. W końcu dotarli do niewielkiego pomieszczenia, które zidentyfikowała jako salę konferencyjną. Głównie dzięki olbrzymiemu ekranowi, bo cała reszta wyglądała jak luksusowy salon – miękkie fotele i kanapy, szerokie okna z widokiem na gigantyczny ogród wewnątrz budynku. Vulcanie siedli i tylko Spock podszedł do czarnej wnęki wmontowanej w ścianę. - Jak słyszałem, lubi pani czekoladę. Czy może ma pani ochotę na coś innego? - Dziękuję. Czekolada może być. - Komputer, gorąca czekolada i trzy wody, zimne. Wnęka pojaśniała i po chwili zmaterializowały się zamówione napoje. Aiien patrzyła z nieufnością na podany jej napój dopóki nie połączyła nieograniczonego dostępu do jedzenia i picia na Rogue z tym czymś. Wzięła łyk i uśmiechnęła się do Spocka. Wiedziała, że Vulcanie nie wyrażają swoich emocji, ale sądziła, że ambasador zrozumie, co ten uśmiech wyrażał. Nie pomyliła się. Ambasador skinął głową i usiadł również. Przez chwilę wszyscy siedzieli w milczeniu. Aiien miała mnóstwo pytań, ale to był oficjalny pierwszy kontakt i nie miała zamiaru zmienić go w taką katastrofę, jak kontakt z Minbari. W końcu Spock się odezwał - Cóż pani kapitan. Przeanalizowaliśmy pani okręt i jego dane i jest sporo rzeczy do wyjaśnienia między nami. Jestem pewien jednak, że ma pani wiele pytań – Aiien skinęła głową – I pewnie najważniejsze brzmi: Jak mogę wrócić. - Tak – potwierdziła po prostu - Niestety, pani kapitan, to może okazać się trudne. - To znaczy, ambasadorze? - Widzi pani. Nasze... zasady zabraniają nam używania technologii do tego rodzaju podróży. A pani okręt nie przetrwa takiego wojażu. - Takich typów podróży? Macie przepisy zabraniające latania w nadprzestrzeni? - Nie. Ale... – Spock zawahał się – Nie chodzi o odległość. Przepisy Federacji zabraniają podróży, jaką musielibyśmy odbyć, żeby dostarczyć panią do jej... przestrzeni. - Aha – potwierdziła, chociaż nic z tego nie rozumiała – Jestem pewien, że ja i moja załoga zaryzykujemy powrót naszym okrętem. Zakładając, że go nam oddacie. - Oddamy. Doki na Vulcanie powinny zakończyć remont w ciągu miesiąca. – ulga, jaką odczuła Aiien musiała być tak widoczna, że Spock mimowolnie uniósł brew - Dziękuje – uśmiechnęła się serdecznie. Spock skinął głową. NA chwilę zapadła cisza. Vulcański ambasador spojrzał na admirała, który skinął głową. Aiien widząc to poczuła się bardzo nieswojo. - Mam pytanie, na które chciałbym uzyskać od pani odpowiedź, zanim będziemy kontynuować. – powiedział cicho Spock - Słucham? - Gdzie pani jest? - Słucham? – powtórzyła, tym razem ze zdziwieniem - Gdzie pani jest? To chyba proste pytanie? - Tak. Ale skąd mam wiedzieć, gdzie jestem. Na jakieś planecie stołecznej Federacji. - Tak – Spock skinął głową – I nie domyśla się pani jej nazwy? Pokiwała głową, że nie. Nie bardzo rozumiała, do czego ma to prowadzić. - Cóż. Jak myślę, ma pani prawo wiedzieć. To Ziemia. Instynktownie wzruszyła ramionami. Co w tym dziwnego, że ludzie nazwali swoją kolonię, daleko od domu, Ziemią. - Prawdziwa Ziemia – dopowiedział ambasador – trzecia planeta w układzie Sol. - Jaja sobie robicie – nie potrafiła się powstrzymać. Chwilę potem klęła się w myślach za głupotę. - Nie robimy ‘jaj’ – odpowiedział Spock, obeznany z ludzkimi powiedzeniami – To Ziemia. Dla nas to nic nowego. Spotkaliśmy już na znanym nam terytorium parę innych Ziem. Mieliśmy także doświadczenia z wszechświatami równoległymi. Jednak jak mniemam... pani kapitan! – Aiien osunęła się zemdlona na fotel... Pierwszą myślą, jaka zawitała w głowie Aiien po odzyskaniu świadomości było: „Cholerni Minbari. Wreszcie mnie dorwali... przy okazji fundując najdziwaczniejszy „ przypomniała sobie zniszczenie Sharlina „i najprzyjemniejszy sen od dawna” Westchnęła ciężko i otworzyła oczy. Pozbawiona emocji twarz istoty, którą zidentyfikowała jako ambasador Spock powiedziała jej, że to nie był dziwaczny sen. Chwilę później przypomniała sobie jego ostatnie słowa... inny wymiar! Gwałtownie usiadła na łóżku. - Przepraszamy. Sądziliśmy, że jesteście, chociaż częściowo, obeznani z innymi rzeczywistościami. Tym bardziej, że przemieszczacie się w jednej z warstw podprzestrzeni... cóż. Myliliśmy się. – Spock mówił spokojnie, jakby uświadamianie kogoś, że nagle przekroczył barierę między wymiarami było jego codziennym zajęciem – Proszę – podał jej kubek wody. Lekko drżącymi dłońmi ujęła go i pociągnęła łyk. Lodowaty płyn uspokoił ją trochę. - Ambasadorze... jak?.. – chciała zapytać jak mają wrócić, ale bała się odpowiedzi - Jak wrócicie? – skinęła głową – Najprościej byłoby tak jak przylecieliście. Ale jak sama pani wie, wasz okręt przetrwał w zasadzie dlatego, że mieliście dużo szczęścia. Kolejny przelot, nawet w pełni sprawnym okręcie oznaczałby pewną śmierć. A użycie naszego okrętu, przynajmniej bez decyzji prezydenta, jest niemożliwe. Pomijam fakt, że nie wiemy, czy fenomen, który was tu przeniósł, nadal tam jest. - Czyli nawet, jeżeli wir będzie istniał nadal, to nie mam okrętu, który mógłby przetrwać podróż – gorzko stwierdziła. - Owszem – potwierdził Spock. – Cóż. Może na dzisiaj zakończymy. Niech się pani z tym... prześpi, jak to mówią ludzie. Dalszych informacji udzieli pani oficer federacji odpowiedzialny za kontakty z pani rasą. Rada bezpieczeństwa zgodziła się na przyznanie pani praw dostępu do naszych baz danych na poziomie zwykłego obywatela. Pani Saavik zaprowadzi panią do promu. Aż do podjęcia decyzji będzie pani stacjonować na okręcie USS Scorpion. – Spock wstał – Nie wiem, czy jeszcze się spotkamy. Ale zapewniam panią, że dołożę wszelkich starań, żeby mogła pani powrócić do domu. Aiien wstała i zasalutowała opuszczającym pokój Vulcanom. Potem poszła za milczącą asystentką ambasadora. Na lądowisku czekał na nią lekki prom. Aiien ulokowała się wygodnie i po chwili mogła podziwiać widoki. Wszystko, co widziała wcześniej zbladło, gdy zobaczyła doki Marsjańskie. Potężne pająkowate konstrukcje liczone w setkach orbitujące bliżej i dalej Marsa. Od czasu do czasu można było zobaczyć kratownicowy, dok podobny do tych, jakie używane były w Sojuszu. Jednak największe wrażenie zrobiły gigantyczne stacje kosmiczne, jakie rozmieszczone były mniej lub bardziej równomiernie dookoła Czerwonej Planety. Ze stacją wystarczająco dużą, aby pomieścić nawet parę Omeg, w centrum tego olbrzymiego pola. W każdym doku leżał jeden okręt, w różnym stopniu budowy. - Są ich setki – mruknęła cicho Aiien. Pilot ją jednak usłyszał - Skąd. Doków jest sześćdziesiąt pięć. No, ale są jeszcze stacje. Łącznie Utopia Planitia produkuje około dziewięćdziesięciu okrętów miesięcznie. – zmienił kurs tak, aby wiódł w pobliżu największego zgrupowania doków. – Normalnie nie jest tu tak tłoczno, ale po ostatniej wojnie Flota Gwiezdna potrzebuje uzupełnić stany flot. I praca tu, nad Księżycem, na Vulcanie i Andorii wrze. - Ostatnią wojną? - Tak. – pilot zamyślił się... – Przepraszam. Federacja została najpierw napadnięta przez Borg, potem przez Dominium, potem znów przez Borg. W międzyczasie przez Son’a, Klingonów i Romulan. W tych wszystkich mniejszych i większych wojenkach straciliśmy większość jednostek i teraz Flota musi się odbudować... zresztą na dobre im to wyjdzie. - Na dobre? - No tak. Wygraliśmy te wojny. A przy okazji Flota poszła po rozum do głowy i nie buduje już tylko jednostek badawczych, tylko... - Jak to badawczych?! – przerwała gwałtownie Aiien - No normalnie. Od czasów Praxis... znaczy po tym jak sobie Klingonie księżyc wysadzili... no tak mówią. Słyszałem, że ten księżyc wysadził jeden taki pieprznięty pułkownik z oddziałów specjalnych, ale czego to nie mówią... no w każdym bądź razie od początków Federacji jedynym poważnym przeciwnikiem byli dla nas Klingonie. Cała reszta... cała reszta nie dorastała nam do pięt. Po Praxis Federacja podpisała pokój i układ o obniżeniu liczebności flot. A raczej sprawności bojowej. No to zaczęliśmy budować okręty badawcze zamiast wojennych. A jak już wybuchła wojna, to nie mieliśmy czym walczyć. - Ale wygraliście? - No tak – zerknął na nią – i tak jeden nasz okręt badawczy często starcza za jeden okręt wojenny innych ras. Rzecz jasna w swojej klasie. A w niektórych przypadkach za dwa. - A okręt, którym przyleciałam? – pilot popatrzył się na nią – aaa... Rouge. - Rogue ... stary Excelsior, wariant Enterprise. No, co pani, nie dość że badawczy, to jeszcze stary rzęch. - Rzęch? - No tak. Wysłali go na granice klingońską, bo tam spokój i to była ostatnia tura patrolowa. Potną go pewnie na żyletki... o widzi pani – pokazał znajomą sylwetkę – to Excelsior, wariant Enterprise. Modyfikowany do wariantu Lakota. Posłuży jeszcze z dziesięć lat. A to cudo obok to Akira, krążownik, jakiemu nikt normalny w drogę nie wchodzi, tym bardziej... Reszta przemowy pilota umknęła Aiien. Zastanawiała się nad ironią życia. Uciekała najpotężniejszym okrętem, jaki jej rasa zbudowała. A tymczasem uratował ją przestarzały okręt badawczy. Rzęch, który niedługo potem trafił na złom, bo nie nadawał się do służby. Zadrżała... jak potężne więc musiały być okręty wojenne?... - a to Scorpion. Pani nowy dom – popatrzyła naprzód i westchnęła. W jednym z kratownicowych doków spoczywała piękna, wyścigowa wręcz, sylwetka. Dzieliła charakterystyczne cechy ze wszystkimi pozostałymi okrętami – jeden kadłub w kształcie spodka, chociaż tutaj wydłużonego, połączony ‘karkiem’ z długą sekcją mieszczącą wg wyjaśnień Jerrego napęd oraz główne uzbrojenie. No i dwa błękitne patyczki napędu. Okręt był piękny, ale wyglądał niczym kruchy motyl, którego trzeba bronić a nie jak coś, co może walczyć z Minbari i wygrać. - To też okręt badawczy? – zapytała ciekawie. Pilot parsknął śmiechem – Powiedziałam coś śmiesznego? - Nie, przepraszam. Zapomniałem, że nie zna pani naszych okrętów. Do Scorpiona pasuje wszystko, tylko nie określenie badawczy. Znaczy – sprostował – jak większość okrętów ma spore możliwości badawcze, ale opracowano go w jednym tylko celu – walki z Borg. - Borg? - Borg to... no... Borg. Szef to pani wyjaśni. Pewnie. No, dokujemy. Wreszcie. Nie wiem, co podkusiło JMS żeby zmienić mnie w woźnice. - A kim pan jest? - Mechanikiem na tej krypie, na którą panią wiozę. Przepraszam, że się nie przedstawiłem, ale szef zakazał. - Nie szkodzi. – w tym momencie prom lekko osiadł na podłodze hangaru. Aiien wstała i wysiadła. Dok Scorpiona różnił się znacznie od doku Rogue. Był dużo większy i cały biały, w przeciwieństwie do czarno-szarego doku... Excelsiora. Tuż obok promu stał kapitan Styczyński. Uśmiechnęła się do niego, gdy wyszła - Fajnie, że jesteś – odwzajemnił uśmiech – pewnie gryzipiórki cię tam nieźle wymęczyli. Chodź – skinął głową w stronę niewielkich drzwi wyglądających jak wejście do schowka na miotły – zaprowadzę cię do kwatery. A potem pójdziemy coś zjeść. Kapitan Spock chciał, żebym opowiedział ci to i owo... - To ty jesteś tym oficerem, który ma mnie uświadamiać?! – zapytała. - Tak – jego uśmiech poszerzył się - Wiedziałeś?! – zapytała z rosnącą wściekłością - Tak - Drań! – skwitowała – Jesteś wielkim sukinsynem. Myślałam, że już cię nie zobaczę! - Aż tak za mną tęskniłaś? – kapitan popatrzyła na nią z przekorą w oczach - Nie miałabym za kim. Miałam na myśli twoją orzechówkę. - Niech pan jej nie wierzy szefie. Ona pana kocha. - Co?! – wściekła Aiien odwróciła się do szefa maszynowni, który przewidująco cofnął się o krok - Widzi pan. Gdyby nie kochała, nie wściekałaby się tak. - Tia... coś w tym musi być szefie. – oboje wybuchnęli śmiechem na widok miny Aiien. Wyglądała jak dziecko, któremu ktoś zabrał lizaka a potem jeszcze obrugał, że dała go sobie zabrać. - Dobra, szefie, muszę lecieć. Ten cholerny rdzeń pewnie przestał działać. - Zgadza się. I niech pan po drodze nie zapomni rzucić okiem na deflektor. Ten ósmy cud świata działa mniej więcej jak pozostałych siedem: czyli w ogóle. - Się robi – odpowiedział rezolutnie szef maszynowni - I niech pan nie zapomni o spotkaniu. O 20 u mnie. Reszta głównych oficerów przyleci o 15. Pogadacie sobie. - Aye – mechanik popatrzył na Aiien – Ją też pan przyprowadzi? - Pewnie. Będzie z nami mieszkać zanim nie zrobią jej okrętu. Niech pozna ludzi. - I będzie miała okazję obejrzeć swojego samca w akcji – parsknął mechanik. Widząc jednak wściekłą minę gościa zniknął za drzwiami turbowindy prowadzącej do maszynowni. - Nie przejmuj się nim Aiien – kapitan ruszył wolnym krokiem w kierunku innej turbowindy – on tak zawsze. Swatał ludzi jeszcze w czasach, gdy byliśmy nieopierzonymi kaczątkami latającymi po korytarzach akademii. - Nie przejmuje się tym troglodytą – wzruszyła ramionami – co się... - Stało, że przydzielono cię tutaj? – skinęła głową – Jesteś kapitanem okrętu gwiezdnego, uznano więc, że najlepiej będziesz się czuła na okręcie. A ponieważ to ja was znalazłem i mnie znasz najlepiej, to ja mam cię wprowadzić w nasz świat. A ty później wprowadzisz swoich ludzi. - Mam zamiar wrócić – stwierdziła twardo - Wiem – Jurek popatrzył się na nią – ale to może być niemożliwe. Poza tym, tam czeka cię prawie pewna śmierć. – dokończył cicho. - Wiem – Aiien skinęła głową. Wiedziała cały czas – Ale to mój obowiązek. Jurek tylko pokiwał głową. On to rozumiał. Ostatecznie nie raz i nie dwa sam wracał na pole bitwy bez szans na wygranie. I jakoś przeżył. Ona też ma szansę. Tylko... „Cholera” zaklął – „dlaczego jak spotkam jakąś fajną dziewczynę, to wszystko musi się popieprzyć!” Dwoje ludzi w dwóch kwaterach nie bardzo wiedziało, co ze sobą zrobić. Jurek, kapitan okrętu nie mógł przestać o kobiecie która, co tu ukrywać, bardzo mu się podobała. I która miała szczery zamiar wrócić do swojego świata i dać się zabić. A Aiien, kobieta o której myślał kapitan nie mogła uporządkować swoich myśli. I przestać myśleć o kapitanie, który ją pociągał. I który zostanie tutaj, gdy ona i jej ludzie polecą do domu. Po śmierć. Aiien westchnęła ciężko i podeszła do replikatora – Woda, zimna – komputer cicho bipnął i po sekundzie Aiien raczyła się lodowatym płynem, przywołując wspomnienia kolacji, jaką zjadła razem z kapitanem. *** * *** 3 godziny wcześniej Jurek wcisnął przycisk otwierania drzwi i odsunął się na bok. Aiien z ciekawością weszła do środka. I cicho krzyknęła. Pomieszczenie, w jakim się znalazła sprawiało, że kwatery admiralskie na okrętach Sojuszu wydały jej się nagle dziurą. Olbrzymi pokój wydawał się jej spełnieniem marzeń o mieszkaniu na okręcie. Rozejrzała się, jednak nigdzie nie widziała łóżka. Jurek wślizgnął się za nią - Sypialnia jest tam – pokazał niewielkie przejście zasłonięte krwistoczerwoną kotarą z wyhaftowanym złotym symbolem Floty Gwiezdnej. - Sypialnia – spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Tak. Łazienka to te drzwi tuż obok. Po drugiej stronie masz pokój gościnny. - Sypialnia, łazienka, pokój gościnny... – spojrzała na niego – Jesteś pewien, że to okręt wojenny a nie luksusowy liniowiec? - Absolutnie. To kwatera kapitańska. No, dla ludzi o tym samym statusie – ambasadorów, ważnych gości itd. - Czyli ja jestem ważnym gościem. – uśmiechnęła się - Owszem. Nawet bardzo. – Jurek podszedł do olbrzymiego czarnego panelu w ścianie – To jest replikator. Wyprodukuje w zasadzie wszystko, czego zażądasz. - Złoto też? – zapytała ciekawa - Tak. A po co ci złoto? Jesteś jubilerem z zamiłowania. – Aiien popatrzyła się na niego jak na naiwnego - No jak to, po co? Na sprzedaż. - Aha. Sprzedaż. Tak. – uśmiechnął się zadowolony z czegoś – Oprócz tego to terminal łączności wewnętrznej i ogólnie rzecz biorąc komputer. – odsłonił szufladę – Tu masz PADDy. Jeżeli chcesz coś poczytać bierzesz to cudo i aktywujesz. O tak – zademonstrował – Tu masz numer PADDa. Każesz po prostu zgrać komputerowi interesujące cię dane i gotowe. Poza tym w każdym pokoju jest terminal osobisty – pokazał na mały ekranik – to normalny komputer z obsługą głosową. I dotykowa. System jest dość intuicyjny, nie powinnaś mieć problemów. Co by tu jeszcze?... pierzesz, sprzątasz itd. za pomocą replikatora. Naczynia i pranie wkładasz do środka. Jeżeli chcesz posprzątać pokuj karzesz to zrobić o tak. Komputer. Sprzątanie kwatery – replikator uruchomił się i nagle cała kwatera została zalana błękitnym światłem. Po paru sekundach światło zniknęło. – Gotowe. W łazience jest wanna i prysznic dźwiękowy. No umywalka etc. jak wszędzie. No to chyba wszystko. Rozgość się. Ja muszę iść na mostek, ale może spotkamy się za godzinę i zjemy coś? Kuchcik jest podobno całkiem niezły na tej krypie. - Czemu nie – Aiien była wyraźnie przytłoczona tym wszystkim. Jurek uśmiechnął się ze zrozumieniem i wyszedł. Kapitan została sama. Przez chwilę jeszcze stała na środku pokoju. W końcu z westchnięciem poszła do sypialni. Jeżeli miała iść na kolację, musi wziąć prysznic. I skombinować coś ładnego do ubrania. Ostatecznie nie jest na służbie... Jurek uśmiechał się zadowolony. Nie bardzo wiedział zresztą, dlaczego. Usiłował sobie wmówić, że to ten nowiuśki okręt wprawia go w taki nastrój. Jednak w głębi ducha wiedział, że to przez Aiien. Drzwi windy otworzyły się i kapitan wszedł na mostek - Kapitan na mostku! – wrzask jakiegoś służbisty sprawił, że aż podskoczył. - Wiem gdzie jestem, dziękuję. I proszę sobie dać na przyszłość spokój. – usiadł na fotelu kapitańskim. Przez chwilę powiercił się, żeby znaleźć najlepsza pozycję a potem uruchomił monitory. Szybko sprawdzał postęp w przygotowywaniu okrętu do odlotu. Tak jak się spodziewał, najwięcej problemów sprawiał nowy typ deflektora. Stworzony stosunkowo dawno temu był prawie dwa razy bardziej wydajny niż deflektor normalnego Sovereigna, jednak miał tak wielkie wymagania energetyczne, że zamontowanie go na okrętach było niemożliwe aż do powrotu Voyagera. I stworzenia kwantowego rdzenia warp – prawie dziesięciokrotnie potężniejszego od klasycznych rdzeni MARA. Westchnął. Do odloty mieli jeszcze dwa dni. Jim mówił, ze da sobie rade z zapasem 5 godzin. Pozostało mieć nadzieję, że kierował się złotą zasadą inżynierów. Przełączył na kontrolę statusu uzbrojenia. 700 torped kwantowych załadowanych i drugie tyle fotonowych, wszystkie 9 wyrzutni sprawnych. Pasy fazerowe także. Napęd sprawny, reaktor chyba też – nie mógł przegryźć się przez ten techniczne bełkot, jaki mu tu Jim wstawił. Nagle zapipał alarm czasowy. Zbliżała się godzina kolacji, na jaką był umówiony z Aiien. Wstał lekko i wyszedł z mostka... Aiien weszła do mesy. No, czegoś, co powinno być mesą. A okazało się luksusową jadalnią. Rozejrzała się szukając Jurka. Tam. Skierowała się do stolika zastanawiając się, dlaczego wszyscy się na nią gapią. Jurek wstał z otwartymi ustami. - Co się stało? – zapytała lekko zirytowana - Jesteś piękna – wyszeptał Jurek podziwiając smukła sylwetkę kapitan ubraną w czarną sukienkę. Związane w koński ogon włosy, złoty łańcuszek oraz czarne buty na niskim obcasie dopełniały obrazu. Pogratulował sobie w duchu pomysłu założenia munduru galowego. Oboje usiedli i po chwili podszedł do nich kelner stawiając kieliszki z czerwonym winem. - I jak ci się podoba na okręcie? – zagaił rozmowę Jurek, pierwszy raz w życiu nie wiedząc, co ma powiedzieć kobiecie. - Ładna – spojrzała na niego – nie z tego świata. Nie z mojego świata. – Aiien zastanowiła się – Jak tu jest? – zapytała po chwili. - To znaczy? - No, w Federacji. Jak tu jest? Jak się żyje? - Hm... chyba lepiej niż gdzie indziej – Jurek zastanowił się – Na pewno lepiej. - Mówisz jak ci Vulcanie. Możesz to trochę... rozwinąć. - Od czego by tu zacząć? – zastanowił się Jurek – chyba najlepiej od początku. Hm, najpierw nie było nic. Potem bóg stworzył światło. I dalej nic nie było, tyle, że można się było o tym przekonać – Aiien popatrzyła na niego rozbawiona i uniosła kieliszek w toaście. Jurek ukłonił się lekko. - A tak na serio? - Tak na serio... Tak na serio zaczęło się od trzeciej wojny światowej, wybicia dziewięćdziesięciu procent ludzkości i szalonego naukowca. - Miało być poważnie! - No i jest – Jurek skinął głową – Nawet bardzo poważnie. Trzecia Wojna była kontynuacją rozpoczętego jeszcze w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku konfliktu eugenicznego. - Eugenicznego? - Ludzie uznali, że są lepsi od matki natury i zaczęli tworzyć superludzi. - I? - No i superludzie uznali, że są lepsi od ludzi. Wojna trwała cztery lata i nie przebierano w środkach. Użycie taktycznej broni atomowej było na porządku dziennym. Wojna zakończyła się w... 1996. Pokój trwał 47 lat. W 2043 wybuchła kolejna wojna. Tyle, że tym razem ludzie nie mili zamiaru ograniczyć się do użycia broni taktycznej i użyto strategicznych głowic nuklearnych. Zginęło dziewięćdziesiąt procent ludzkości a ci, co przeżyli... Cóż. W większości byli na poziome neandertalczyków. - To jakim cudem?.. - Teraz latamy w kosmosie. – Aiien skinęła głową – Mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu. Pewien nie do końca normalny... – do stolika podszedł kelner - Macie owoce morza? – zupełnie automatycznie spytała Aiien, zapominając, że tu nie ma akwarium z krabami. Kelner uśmiechnął się - Tak proszę pani. - W takim razie poproszę zupę z kraba, homara. Dodatki proszę dobrać samemu – Jurek uśmiechnął się lekko. „Prawdziwa dama, psia jego kość” pomyślał z podziwem - Ja poproszę to samo. – poczekał aż kelner odejdzie – To na czym skończyliśmy? Aha, na szalonym naukowcu. - Właśnie. Dlaczego szalony? Skoro to on pomógł wam zbudować to wspaniałe społeczeństwo? - A jak nazwałabyś kogoś, kto próbował przekroczyć prędkość światła lecąc w wybebeszonej głowicy atomowej? – Aiien popatrzyła się na Jurka, chcąc upewnić się, że nie żartuje – Mieliśmy szczęście i nie zabił się. Co więcej Vulcanie odkryli jego lot i uznali, że warto z nami nawiązać kontakt. W ciągu następnych... dziesięciu mniej więcej lat, ludzkość pod ich kierownictwem pozbyła się widma głodu, nierówności społecznych, wojen. Aż do czasu napotkania Rihansu... Przez dwie godziny Aiien słuchała z zapartym tchem historii Federacji. Wojna z Rihansu, założenie Federacji, spotkanie z Klingonami i zimna wojna z tą rasą. Konflikt z Kardassianami, poświęcenie Enterprise-C, aby uratować wroga kolonię. Zastanowiła się, czy będąc na miejscu kapitan Garrett i słysząc sygnał o pomoc z minbarskiej kolonii, poleciałaby na pomoc. Ze wstydem pomyślała, że nie. A potem lata pokoju. Aż do spotkania Borg. Opowieści kapitana o rasie cyborgów asymilujących do swojego kolektywu kolejne osobnik, całe planety i rasy wstrząsnęła Teer. To było coś, czego w jej świecie nie było. Ona mogła co najwyżej zginąć. Ale stać się Borg... No a potem nadeszło Dominium. I kolejna wojna. Rasy sobie wrogie połączyły się walcząc ze wspólnym wrogiem. Potem kolejny konflikt z Rihansu. I ona. Oraz Minbari. Kolejne widmo wojny. Mimo wszystko podziwiała ludzi z tego świata. Ludzi, którzy gotowi byli odłożyć na bok uprzedzenia i wspólnie z innymi rasami walczyć o wspólną przyszłość. Lepszą przyszłość... *** * *** W tym samym czasie, gdzie indziej W ciemnościach rozbłysły dwa punkciki – zielony i czerwony, i dało się słyszeć dziwną melodię, przez którą przebijały się mechaniczne słowa - Trzeba to zbadać - Stało się... Przestrzeń Federacji Okręt otworzył wrota opuszczając Rzekę. Pan nakazał odnalezienie istot, które zraniły Dzieci. Okręt rozumiał. I był posłuszny. Istota zamknięta w kryształowym rdzeniu głęboko wewnątrz okrętu drgnęła, gdy opuściła rzekę. Należała do Dzieci. Dawno temu, zanim nie stała się okrętem. Teraz szukała obcych wszystkimi swoimi nowymi zmysłami. Są. Dwa niewielkie mechaniczne pojazdy z zamkniętymi wewnątrz istotami. Istota będąca okrętem znała je. Dzieci z nimi walczyli. Ale istot znała ten świat. Świat podobny temu. Obcy świat. Podobny do świata, w którym istniała mroczna świątynia pod czarnym, oddychającym niebem. Świata, z którego dawno temu Śmierć przyszła po jej panów. Okręt skierował się w stronę ludzi. Jeżeli dali się omotać Śmierci, musieli umrzeć. Istota znała Ludzi. Byli słabi. Słabi nawet wtedy, gdy była jeszcze dzieckiem. Musiała ich zniszczyć a ciała zabrać jak panowie nakazali. Kapitan Fernandez, dowódca USS Draconis, okrętu klasy New Orleans z zadowoleniem pociągał ze szklaneczki swój ulubiony napój – zimną, miętową herbatę, gdy rozbrzmiały alarmy. - Kapitanie, wykryliśmy uskok podprzestrzenny. Ma takie same dane jak wrota skokowe Minbari. - Czerwony alarm dla patrolowców i stanowisk obronnych. Niech Bat dołączy do nas. Platformy poradzą sobie tutaj. Po chwili dołączył do nich drugi okręt tej samej klasy. Dwa niewielkie okręciki skierowały się w stronę, z której dochodził sygnał i przyspieszyły. - Sir! To nie są Minbari. - Ludzie? - Nie sir. To jakiś bio-okręt. - Bio... – popatrzył na pierwszego oficera, który wyglądał jakby zobaczył ducha – ... bio-okręt? 8472 – zapytał swojego oficera taktycznego. - Nie sir. To inny typ. I chyba mniej zaawansowany, możemy z łatwością go skanować. - Całe szczęście. Co tam siedzi w środku? - Jedna istota. Nieznana ra... wzrost emisji energetycznych! - nagle bio-okret połączył się z Draconisem wiązką energii. – Pola na 25 procentach! - Zwrot bojowy. Odpowiedzieć ogniem po gotowości. – federacyjny okręt wystrzelił z fazerów. Punktowe trafienia z łatwością przebiły się przez grawimetryczne pola osłonne bio-okrętu i zdenaturyzowały olbrzymie połacie kadłuba. Wrogi okręt zatańczył jak szalony, jakby chciał strząsnąć z siebie ból... Istota zawyła z bólu. Jeszcze nikt nie zadał jej takich cierpień. Śmierć. Ludzie sprzymierzyli się ze Śmiercią. Skądinąd mogli mieć taką technologię. Mistrzowie muszą się dowiedzieć. Musza się... ... pomarańczowe pociski uderzyły w centrum kadłuba. Energia anihilacji sześciu kilogramów materii wystarczyłaby do zmiażdżenia bio-okrętu. Dodatkowe efekty fazowe sprawiły, że nie było już nawet czego szukać. Żywa maszyna zniknęła. - Znakomicie. – Fernandez odwrócił się do oficera taktycznego. – proszę przygotować raport o walce. I połączyć mnie z Flotą. Dwa światełka zbliżyły się do siebie - Umarł - Tak. - Obcy Świat jest niebezpieczny. Ludzie z obcego świata nie mogą się tu dostać - Tak Drzwi do kwatery prezydent Elizabeth Levy otwarły się gwałtownie. Zirytowana kobieta uniosła głowę i skrzywiła się, widząc admirała Concorda, głównodowodzącego ludzką flotą. „Ciekawe, jaki system tym razem podbili Minbari” pomyślała i oczekiwała meldunku admirała. - Pani prezydent! – Concord wyprężył się przed biurkiem - Spocznij. Co nowego, admirale? Och, proszę usiąść. - Dziękuje, proszę pani. Mam wspaniałe nowiny! - O, czyżby udało nam się pokonać Minbari – zapytała ironicznie. - Nie, m’am. Ale Minbari zatrzymali się. Wycofali swoje jednostki z podbitego terytorium. - Wiadomo dlaczego? – zapytała kobieta z nadzieją. - Nie. Ale wiemy, że wszystkie Minbarskie okręty gromadzą się w systemie Altair. - Wszystkie? - Wszystkie m’am. Ściągają nawet posiłki z własnego terytorium. - Co jest takiego ciekawego? - O to chodzi że nic. Poza jednym. - Tak? - To system położony najbliżej terytorium Vorlońskiego. - Vorlonowie... – Vorlonowie byli dla ludzi rasą jeszcze mniej znaną niż Minbari. I z tego co słyszeli, znacznie potężniejszą niż Minbari. Jeżeli ta zimnokrwista rasa morderców nadepnęła Vorlonom na odcisk, to mogło być to, co da ludziom nadzieję na przeżycie... – sądzi pan że... - Że to ze względu na Vorlonów? Może. Nie wiemy. Jednak z systemu Eridani otrzymaliśmy wiadomość od EAS Youth America. - Youth America? - To okręt klasy Nova, który zaginął w tamtym rejonie miesiąc temu. Sądziliśmy, że zniszczyli ich Minbari. - Ale? - No cóż, komandor Aiien Teer, obecnie dowódca YA, twierdzi, że jej okręt został wessany przez jakiś fenomen w nadprzestrzeni. Gdy udało im się ją opuścić założyli kolonię na najbliższej planecie. I napotkali tam niezwykle zaawansowaną i potężną rasę. Pasuje do Vorlonów, nieprawdaż? - Owszem. Co admiralicja zamierza z tym zrobić? - Komandor... teraz już kapitan Teer, przekazała wszystkie dane fenomenu. I tego jak go wykorzystać. Oraz specyfikacje techniczne okrętu, jaki może przetrwać podróż. Jej maszyna omal nie została rozerwana na strzępy podczas przelotu. - I mamy taki okręt? - Tak, m’am. EAS Nova II. To eksperymentalny okręt, pierwszy z systemami symulowanej grawitacji i nowymi systemami uzbrojenia. Prezydent zamyśliła się. Z jednej strony idea wysłania najnowszego okrętu we flocie wydawała się rozsądna. Ostatecznie trzeba było pokazać, że nie wypadli sroce spod ogona. Ale wysyłać okręt wojenny. Szczególnie po tym, co stało się z Minbari - Kto będzie dowodził? - Zna go pani. Komandor John Sheridan. To nasz najlepszy dowódca. I najrozsądniejszy jeżeli chodzi o kontakty z obcymi. - Kto jeszcze? - Komandor Jeffrey Sinclair. A w zasadzie już nie komandor. Jego ojciec miał lecieć, ale został ranny podczas ewakuacji Vegi. I zarekomendował syna na ambasadora Sojuszu. - To rozsądne. Dyplomata byłby lepszym wyborem. - Możliwe, pani prezydent. Ale przejrzałem akta Sinclaira. To znakomity oficer. Gdyby nie wojna, wniosek do senatu o awans admiralski już dawno zostałby złożony. - A teraz? - Zwolniliśmy go ze służby z pominięciem przepisów o czasie wojny. I wcieliliśmy z powrotem na mocy aktu o wojnie w składzie korpusu dyplomatycznego Sojuszu. Jeżeli zgodzi się pani na misję, zostanie mianowany ambasadorem. - Zgadzam się. Kiedy nasze okręty mogą wyruszyć? - Za 10 dni zakończy się przegląd wydzielonej floty. Potem jeszcze 15 dni potrwa przelot. Do Eridani prowadzi dość poplątany szlak nadprzestrzenny. A nie chcemy żeby się zgubili. - Oczywiście. Więc za dwadzieścia pięć dni być może znajdziemy nasze ocalenie... *** * *** Piętnaście dni później Aiien z żalem opuściła pokład Scorpiona. Jednak miała obowiązki wobec własnej załogi. Tym bardziej, że Youth America został naprawiony. I miał polecieć w pierwszy lot. Pierwszy lot nadprzestrzenny na terytorium Federacji. Ludzie umieścili boje nawigacyjne łączące Vulcan z New Hope – planetą gdzie uciekinierzy założyli kolonię. Żeby było ciekawiej, zarówno okręt jak i kolonia. Westchnęła, gdy prom opuścił pole grawitacyjne hangaru Scorpiona. Znów nieważkość. Zdążyła się odzwyczaić i teraz będzie musiała uważać, żeby nie poobijać się. Leciała na stanowisku drugiego pilota, mogła więc podziwiać widoki. A raczej brzydotę jej własnego okrętu. Novy były najpotężniejszymi okrętami Sojuszu i poza jednostkami Minbari najpotężniejszymi okrętami w znanej przestrzeni. Ale tutaj jego brudnoszara bryła była po prostu brzydka. W porównaniu z pilnującym go niewielkim okrętem klasy Sabre był po prostu niczym kawał metalu wyciągnięty ze złomowiska. Prom wleciał do hangaru. Po paru sekundach światło w kabinie zmieniło barwę na zieloną i Aiien odpięła pasy. Odpychając się lekko poszybowała w stronę wyjścia z okrętu. Za drzwiami śluzy czekał porucznik Green, jej pierwszy oficer. - M’am. Witamy na pokładzie. - Dziękuje. Nie mamy dużo czasu, więc od razu do rzeczy. – oboje poszybowali wąskimi korytarzami w stronę mostka – Co pan wie? - Niewiele. Tylko tyle że udało się nawiązać kontakt z Ziemią. I że mają kogoś tu przysłać. - Zgadza się. My mamy ich powitać. Lot tam zajmie dziesięć dni, dlatego musimy się pospieszyć. Stan okrętu? - Znakomity kapitanie. Wszystkie systemy sprawne w stu procentach. A nawet powyżej. - Powyżej? – zdziwiła się Aiien - Owszem, kapitanie. Inżynierowie Federacji użyli w części napraw własnych materiałów, część systemów odtworzyli, ale po swojemu. Niektóre układy tylko z zewnątrz wyglądają jak dawniej. - A więc jednak dali swoją technologię. – zadowolona kapitan pokiwała głową. Nie spodziewała się tego. Tym bardziej, że mogli przecież wszystko wyreplikować. - Nie do końca, pani kapitan. – spojrzała na Greena zdziwiona – To wszystko nasza technologia. Tyle, że użyta z maksymalną wydajnością. Nasz główny mechanik nie raz chciał dać sobie w pysk i klął od idiotów wszystkich inżynierów Sojuszu. Oni nie dali nam swojej technologii. Tylko pokazali jak wykorzystać naszą. - I? - Większość systemów pracuje na poziomie 150% przy obciążeniu podstawowym. Przy bojowym z 200% wydajnością, ale niestety zużywają się znaczniej szybciej. Wyjątkiem są sensory, napęd i uzbrojenie. - Po staremu? - Nie, proszę pani. Uzbrojenie podwoiło swoją moc. Przy natężeniu maksymalnym nawet potroiło. Napęd też wygląda inaczej. Wie pani, że nie mamy już dysz napędowych – wlecieli na mostek. Teer zamarła w bezruchu. Zamiast znajomej plątaniny kabli, przekaźników i innych niezbędnych elementów zobaczyła czyste, lśniące pomieszczenie wyglądające jak marzenie. - Mostek też zmienili. Teraz pani widzi co miałem na myśli mówiąc o pokazaniu jak wykorzystać nasza technologię. Teer nie do końca wierząc temu co widzi usiadła na umieszczonym centralnie fotelu kapitana. Przypięła się pasami. - No dobra pierwszy. Kiedy możemy startować? - Nawet teraz. Tylko pani brakowało. Wszyscy są na swoich stanowiskach. - Znakomicie. Nie traćmy czasu. Łącznościowiec, czy jest zgoda na start? - Tak, m’am. Otrzymaliśmy ją zaraz po pani przybyciu. - Sternik, cała naprzód. Kurs na punkt wejścia w nadprzestrzeń. - Aye! – Teer chwyciła się gwałtownie oparć, gdy przyspieszenie prawie 10 g wgniotło ją w fotel. Jęknęła cicho i zerknęła na pierwszego oficera, który śmiał się od ucha do ucha. Teraz już widziała o co chodziło z tymi silnikami. Jeżeli reszta okrętu też tak pracuje, to może zdołaliby pokonać chociaż fregatę Minbari. - Jesteśmy w punkcie skoku. - Wywołuje nas Scorpion - Monitor – na ekranie pokazał się biały mostek Scorpiona. Jurek wstał z fotela i podszedł do ekranu. - No to co, Aiien. Jak mamy lecieć to chyba czas. Dostosujemy prędkość do waszej. Na wszelki wypadek. - Dzięki Jurek – uśmiechnęła się do niego. Widziała go pierwszy raz od pamiętnej kolacji. Gdy przyszedł meldunek o bio-okręcie z jej galaktyki, Flota została postawiona w stan alarmu. Ją oddelegowano do nadzorowania projektów związanych z połączeniem się z jej galaktyką, a Scorpion odleciał na patrol. Wrócił dopiero teraz. I Aiien bardzo się z tego cieszyła. Tak bardzo, że dziwiła się samej sobie. – Do zobaczenia po drugiej stronie lustra. - Jak sobie życzysz Alicjo – ukłonił się i zniknął a jego sylwetkę zastąpiło logo Sojuszu Ziemskiego. - Lubi go pani? – na wpół zapytał, na wpół stwierdził Green - Tak – odpowiedziała Aiien bez zastanowienia – I to nie pańska sprawa poruczniku. - Aye – odpowiedział – sternik, naładować napęd skokowy. - Gotowe – padła po paru sekundach odpowiedź - Skok – nakazała Aiien. Przed Novą przestrzeń eksplodowała wirem pomarańczowej energii. Olbrzymi okręt śmiało w niego wleciał. Aiien skrzywiła się widząc czerwono-czarną przestrzeń jaka otoczyła okręt gdy zamknęły się za nim wrota skokowe. Znów w nadprzestrzeni. Tymczasem w rzeczywistej przestrzeni kapitan Styczyński uważnie spoglądał na monitor. - Sternik, ścigamy maleństwo. Dostosować kurs i prędkość. – nakazał, gdy Nova zniknęła w nadprzestrzeni. - Tak jest – Sovereign przyspieszył gwałtownie i zniknął w błysku błękitnego światła. Przy prędkości warp 5.6 – maksymalnej z jaką mogła się poruszać Nova, podróż miała potrwać dziesięć dni. *** * *** Dziesięć dni później - Kapitanie. Zbliżamy się do układu Eridani. Mamy już boję nawigacyjną na sensorach. - Znakomicie – John Sheridan wstał i podszedł do nawigatora. Przechylił się przez jego ramię i zerknął na wskazania sensorów. Jeszcze parę minut i będą mogli zmienić kurs. Polecieć w głąb nadprzestrzeni. Poza zasięg sygnałów z boi. - Sir, jesteśmy na pozycji. - Sygnał do floty. Kurs na współrzędne Omega. Wykonać. W nadprzestrzeni armada 12 okrętów zmieniła kurs. Za 15 minut mieli znaleźć się na pozycji. Zakładając, że kapitan Teer się nie pomyliła. Albo nie było to pułapką. John wiedział, że dowództwo uznało, iż możliwość uzyskania sprzymierzeńców, albo chociaż miejsca gdzie będzie można swobodnie się osiedlać, jest warta ryzyka utraty 12 najnowocześniejszych okrętów Sojuszu. Sheridan podzielał ich zdanie. Jednak mimo to nie mógł wyzbyć się wrażenia, że coś jest nie w porządku. Przeczucie zmaterializowało się, gdy wir pomarańczowych błyskawic był już widoczny. A dookoła niego pięć minbarskich Tinashi i dwa dziwaczne okręty z wyglądy przypominające latające robactwo. John wiedział, że muszą się przedrzeć. Że on musi się przedrzeć. Ma na pokładzie ambasadora. Inne okręty były im przydzielone na taką ewentualność. I były zbędne. - Komandorze – odwrócił się do pierwszego oficera – Sygnał do floty. Manewr delta. Wykonać po gotowości. - Tak jest. Młody oficer wiedział równie dobrze jak jego dowódca, że reszta floty najprawdopodobniej tego nie przetrwa. Jednak bezpośredni atak był jedynym wyjściem. Mógł ich osłonić na czas wystarczający do przejścia przez anomalię. I tylko to się liczyło. Ludzkie okręty wystrzeliły jak tylko znalazły się w zasięgu. Walka w nadprzestrzeni była ryzykowna. Najmniejsza eksplozja mogła zmienić się w ogniste piekło które pochłonie tak ofiarę jak i myśliwego. Ale tutaj także nie mieli wyjścia. Czerwone wiązki laserów cząsteczkowych i białe pociski cząsteczkowe poleciały w stronę Minbari. Ludzie nie potrafili wycelować, ale przy takiej nawale ognie chociaż część pocisków musiała trafić. I faktycznie trafienia wyrywały fragmenty pancerzy z minbarskich okrętów. W końcu Minbari odpowiedzieli ogniem. Jedna z Novych eksplodowała trafiona pięcioma wiązkami neutronowymi. Po chwili detonowały jeszcze dwa okręty. I znów jeden. Ale i ludziom udało się zniszczyć jedną z wrogich fregat. I kolejną. Szczęśliwe trafienie w napęd grawitacyjny przechyliło naglę szalę zwycięstwa na ludzi. Minbari wycofali się, przepuszczając resztki ludzkiej flotylli. Jednak gdy ludzka flota przeszła przez anomalię, owadopodobne okręty ruszyły za nimi. - Przeszliśmy, sir! – zameldował oficer nawigacyjny. - Znakomicie. Skok do rzeczywistej prze... – jeden z okrętów nagle eksplodował trafione dwiema wiązkami. Sheridan rzucił się do czujników. Dwa nieznane okręty wyleciały z anomalii. Ich broń energetyczna była tak skuteczna jak minbarska. – Skok, natychmiast! – nakazał Sheridan obserwując śmierć kolejnych jednostek. Zostały jeszcze cztery, trzy... nagle przed ludzkimi okrętami pokazało się przejście do rzeczywistej przestrzeni. Zanurkowały w nie uciekając przed śmiercią. - Wezwanie o pomoc na wszystkich kanałach. Miejmy nadzieję, że ci Vorlonowie są rzeczywiście tak potężni jak Teer myśli. I że będą chcieli nam pomóc. Scorpion i Youth America były oddalone o 15 minut lotu, gdy do w biurze Styczyńskiego pisnął komunikator. - Sir! Mamy wezwanie o pomoc. To okręty Sojuszu Ziemskiego. - Kurs na źródło sygnału, maksymalna warpowa! – rzucił do komunikatora i wstał z fotela. Gdy wyszedł na mostek Scorpion leciał z prędkością niewiele mniejsza od prędkości sygnałów radia podprzestrzennego zostawiając YA daleko za sobą. - Czerwony alarm! – na okręcie rozbłysły czerwone światła i zawyła ponura syrena alarmowa. Po chwili światła ściemniały gdy okręt przeszedł w tryb bojowy. - Jesteśmy na miejscu – zameldował sternik - Impulsowa. Skanery? - Trzy okręty. Technologia Sojuszu. Ale różnią się od Novych. Mają sekcję rotacyjną, prawdopodobnie do symulacji grawitacji. - Wywołać ich. Sheridan wiedział, że okręty które ich ścigały są tuż za nimi i jeżeli Vorlonowie szybko nie odpowiedzą... - Kapitanie. Coś nas wywołuje! - Coś? - Nie widzę żadnych jednostek na skanerach! – w głosie młodej porucznik słychać było panikę. - Niech się pani uspokoi. Skoro nas wywołują, to raczej nie będą strzelać – logiczny wywód kapitana chyba trochę uspokoił porucznik, bo odpowiedziała już spokojniejszym głosem - Tak jest. To tylko głos. - Na głośniki – chwilę później na mostku Novy rozbrzmiał silny głos podobny do ludzkiego, gdyby nie całkowity brak emocji - Kapitan Styczyński z okrętu Scorpion do okrętów Sojuszu. Naruszyliście terytorium Federacji. Podajcie powody, dla których tu jesteście, albo uznamy wasze działania za wrogi akt. - Tu kapitan John Sheridan, EAS Nova II. Kapitanie, przybyliśmy na te współrzędne z zaproszenia kapitan Aiien Teer, której kolonia znajduje się w tym układzie. Prosimy o... - Sir! Obce okręty przeszły do rzeczywistej przestrzeni. Namierzają Faraona! Na mostku Scorpiona Styczyński zacisnął dłonie w pięści gdy dwa bio-okrętu otworzyły ogień. Wiązki energii z łatwością przecięły kadłub jednego z ludzkich okrętów. - Manewr ataku alfa. Taktyczny, namierzyć ich. Torpedy fotonowe, pełna salwa w jednego. Drugiego chce złapać żywcem, tylko fazery. - Aye... gotowe. - Ognia. Sheridan już miał nakazać opuszczenie okrętu, gdy nagły ruch na ekranie zwrócił jego uwagę. Nie wiadomo skąd przed dziobem jego okrętu pojawił się dziwaczny okręt. Chwilę później wystrzelił dwa czerwone pociski które z zawrotną prędkością pomknęły w stronę jednego z owadopodobnych okrętów. Obcy wykonali jakiś dziwaczny manewr, niemożliwy teoretycznie do wykonania, jednak nagle pociski Vorlonów rozpadły się na dwanaście podpocisków z których każdy poleciał w stronę obcego okrętu. Żaden nie trafił, jednak w czterech zadziałały zapalniki zbliżeniowe i nagle okrętami ludzi szarpnęła gwałtowna eksplozja. Na oficerów posypały się iskry w przeładowanych łącz. - Okręt wroga zniszczony. U drugiego wykrywam impuls podprzestrzenny. Chyba chce skoczyć do nadprzestrzeni! - Fazery. Ognia! Pomarańczowe wiązki energii musnęły pola bio-okręt. Na moment rozmyły się pod wpływem działania pola rozpraszającego, jednak potężne fazery Sovereigna nie łatwo było zatrzymać. Na kadłubie bio-okrętu pojawiły się czarne plamy zdezintegrowanej tkanki. Po chwili jeszcze dwie wiązki trafiły w okręt odcinając jedną z macek uzbrojenia i odsłaniając żywą tkankę ukrytą pod pancerzem. Obcy okręt zamarł. Leciał jeszcze siłą inercji, dopóki nie chwyciła go błękitna wiązka promieni trakcyjnych. - Mamy go sir! - Znakomicie. Powiadomcie flotę o incydencie. Żółty alarm aż do wlotu na orbitę. Będę u siebie. Przełączcie tam Sheridana. - Aye sir... *** * *** - Satai – Deleen drgnęła, gdy jej asystent odezwał się. Myślała właśnie o tym, do czego szykowała się jej racja. O wymordowaniu ludzkiej rasy. I o tym, jak temu zapobiec. Zgadzała się, że jeżeli ludzie zawiążą sojusz z obcymi po drugiej stronie wiru, wojna może stać się dłuższa i bardziej krwawa. I Minbari mogą stracić tysiące okrętów i miliony istnień zanim się zakończy. Co więcej, wynik nie będzie znany. Dlatego zgodziła się na ten atak. Jeżeli wyeliminują Ziemię i kolonie w ojczystym układzie słonecznym ludzi, ci nie będą mieli jak walczyć dalej. Nawet przy pomocy obcych. To była konieczność. - Satai! - Tak, Ferenir? - Rada cię wzywa. – Deleen westchnęła. Wiedziała po co. Za parę chwil armada wyjdzie z nadprzestrzeni. Po tysiąc okrętów na każdą planetę układu i każdą bazę kosmiczną. Oraz okręty do niszczenia wrót skokowych. Ludzki układ słoneczny miał być wymazany z mapy galaktyki. Wstała, zarzuciła szatę Satai i poszła w stronę sali Rady. Sali swojego przeznaczenia. Gdy doszła, holograficzna kurtyna była już opuszczona. - Czekaliśmy tylko na ciebie, Deleen. - Jestem. Zróbmy co mamy zrobić. - Sama... - Wiem! Zgodziłam się. To konieczność. Ale to nie znaczy, że mi się podoba. – odpowiedziała jednocześnie myśląc o słowach Vorlona: „Prawda przemawia za siebie” Nagle niebo nad planetami układu Sol rozbłysło. Tysiące wrót skokowych, z których każde oznaczały pojawienie się jednego minbarskiego okrętu wojennego zmieniło noc kosmosu w dzień... Pomarańczowe wiązki energii musnęły pola bio-okręt. Na moment rozmyły się pod wpływem działania pola rozpraszającego, jednak potężne fazery Sovereigna nie łatwo było zatrzymać. Na kadłubie bio-okrętu pojawiły się czarne plamy zdezintegrowanej tkanki. Po chwili jeszcze dwie wiązki trafiły w okręt odcinając jedną z macek uzbrojenia i odsłaniając żywą tkankę ukrytą pod pancerzem. Obcy okręt zamarł. Leciał jeszcze siłą inercji, dopóki nie chwyciła go błękitna wiązka promieni trakcyjnych. - Mamy go sir! - Znakomicie. Powiadomcie flotę o incydencie. Żółty alarm aż do wlotu na orbitę. Będę u siebie. Przełączcie tam Sheridana. - Aye sir... *** * *** W sali konferencyjnej niebieskie logo Federacji zostało zastąpione twarzą młodego człowieka w mundurze identycznym z tym, jaki nosiła Aiien. Przez chwilę oficerowie patrzyli się na siebie. Sheridan nie wiedział, co myśleć o tym, co widział. Wywołał okręt Vorloński. A na monitorze widział człowieka ubranego w jakiś dziwaczny mundur. Jednak jego misja była jasna. Miał nawiązać pokojowe stosunki z... No z Vorlonami, a przynajmniej tak sądził. W każdym bądź razie z istotami po drugiej stronie anomalii. I miał zamiar wywiązać się z zadania. Ukłonił się lekko - Jestem komandor John Sheridan, dowódca EAS Nova II. Dziękuje za pomoc. To było – zawahał się – fantastyczne! - Cieszę się, komandorze, że mogliśmy pomóc. Kapitan Jerzy Styczyński, do usług. Wiecie może, kogo mamy na holu? - Nie, kapitanie. Te dwa okręty były w towarzystwie minbarskich maszyn strzegących anomalii. Sądziliśmy, że to jakiś nowy typ okrętu minbarskiego. - Nie sądzę. Wykrywamy wewnątrz okrętu formę życia opartą na silikonie, nie przypomina Minbari nawet pobieżnie. No nic. Jak odstawimy was na kolonię, zobaczymy, co jest w środku. A, komandorze. Jesteście naszymi gośćmi. Jednak wasza kultura jest – Jurek przez parę chwil szukał odpowiedniego słowa – zbyt agresywna, jak na nasze gusta. Dlatego do czasu podjęcia przeze mnie, decyzji, wasza swoboda ograniczona będzie do tego systemu gwiezdnego. - Rozumiem, kapitanie. - To dobrze. Jeszcze coś. - Tak, sir? - Federacja zgodziła się odstąpić go waszym kolonistom pod warunkiem, że zgodzą się przyjąć obywatelstwo Federacji i zaakceptować status terytorium autonomicznego. Zgodzili się. W związku z tym koloniści nie podlegają waszej jurysdykcji. Pana ludzie będą gośćmi nie tylko w Federacji, ale także na ich planecie. Proszę to uszanować. - Sir, z całym szacunkiem, to obywatele Sojuszu i nie mogą... - Komandorze – Jurek przerwał Sheridanowi zimnym głosem – Oni sami zadecydowali o opuszczeniu Sojuszu i przystąpieniu do Federacji. - To nie zmienia faktu, że są członkami Sojuszu Ziemskiego i podlegają jego prawom! - Już nie, komandorze. To – Sheridan próbował mu przerwać, ale Styczyński podniósł dłoń ucinając protesty – Tak długo, jak długo przebywają na terytorium Federacji podlegają prawom Federacji. A naczelnym prawem każdego członka Federacji jest prawo do samostanowienia się. Koniec dyskusji. - Oczywiście – w dyskusji pojawił się nowy głos. Po chwili na ekranie pokazała się sylwetka młodego, dobrze ubranego człowieka z małym symbolem Sojuszu wpiętym w klapę. – Podobna zasada przyświeca Sojuszowi Ziemskiemu. I Sojusz zaakceptuje wybór swoich obywateli. Mam nadzieję, że jeżeli ktoś z nich zechce powrócić do Sojuszu, Federacja zrobi to samo. - Oczywiście. Mogę wiedzieć, z kim mam przyjemność? - Och, przepraszam. Zapomniałem się. Jeffrey Sinclair. Prezydent Sojuszu wysłała mnie, abym reprezentował naszą nację przed Vorlonami. Ale najwyraźniej zaszło nieporozumienie – uśmiechnął się lekko – wybaczy pan niedyskretne pytanie, ale... czy pan jest człowiekiem? - Tak. Ale to długa historia panie Sinclair. – zabrzmiał sygnał wywoławczy – Przepraszam na moment – Jurek uruchomił wewnętrzny system komunikacyjny – Co jest? - Youth America zbliża się do punktu skoku. - Znakomicie. Kapitan, koniec. - Usiadł przy biurku. - Czy dobrze słyszałem, czy EAS Youth America będzie tu niedługo, kapitanie? – zapytał, nadal wyraźnie wściekły Sheridan. - Owszem. Kapitan Teer powinna przejść do rzeczywistej przestrzeni lada moment. - Czy on i jej załoga także przeszli na waszą stronę? - Naszą stronę? – Jurek był wyraźnie zdziwiony. Aiien opowiadała mu o Sojuszu, ale aż takiej ksenofobii, mimo tego, co widział w jej wykonaniu, nie spodziewał się. – Jeżeli ma pan na myśli zdecydowanie czy nie chce zostać obywatelką Sojuszu, to nie. – ulga na twarzy Sheridana była wyraźna – Ale tylko dlatego, iż nie wiedziała o głosowaniu. Odbyło się, gdy jej okręt był w nadprzestrzeni. - I nikt jej nie poinformował? – tym razem zdziwiony był Sinclair - Nie bardzo było jak, proszę pana. Nawet jej przelot tutaj był raczej problematyczny. Widzi pan, my nie korzystamy z nadprzestrzeni. Jest zbyt – zawahał się, ale postanowił wbić temu aroganckiemu komandorowi szpilę do końca – prymitywna, jak na nasze potrzeby. Szok na twarzach oby mężczyzn był wyraźnie widoczny. Spodziewali się wielu rzeczy, ale prymitywna nadprzestrzeń. Wszyscy z niej korzystali. Wszyscy! - Youth America powinna lada moment wyjść z nadprzestrzeni na orbicie kolonii. Proponuję, abyśmy się tam udali. Stacja na jej orbicie na nam możliwość zbadania bio-okrętu, a wy będziecie mogli porozmawiać z kolonistami. Lećcie pierwsi, dostosujemy prędkość do waszych możliwości. Styczyński, koniec. Gdy na monitorze pojawiło się logo Federacji Jurek odetchnął z ulgą. „Ksenofobiczne maniaki” zaklął w duszy. „Ciekawe jak zareagują na informacje o tym, czym jest Federacja. I na mojego pierwszego oficera” uśmiechnął się. Widok Klingona na pewno przysporzy im trochę strachu. A jego status pierwszego oficera na ‘ludzkim’ okręcie będzie więcej niż szokiem. Bo informacji, ze jest pół-klingonem pół- człowiekiem postanowił im na razie oszczędzić. Punkt skoku uformował się bez problemu i Youth America wyszła z nadprzestrzeni na orbicie New Hope. Scorpiona tu nie było, ale to akurat nie było problemem. Jeżeli delegacja z Sojuszu przyleciała wcześniej, pewnie polecieli ją eskortować. - Kanał do kolonii. – nakazała Aiien. - Otwarty. - Tu EAS Youth America do kolonii New Hope. Jesteśmy na orbicie. - Kolonia New Hope do Youth America. Proszę pozostać na otwartym kanale. Gubernator chce z panią mówić. - Gubernator? – zdziwiła się Aiien – Dobrze, czekam. Parę minut później na monitorze pokazała się twarz dość korpulentnego mężczyzny - Jestem gubernator David Foulter. Mam dla pani ciekawe nowiny... Piętnaście minut później Aiien siedziała w swojej kajucie i zastanawiała się, co ma powiedzieć swoim ludziom. Gubernator miał rację, byli na terytorium Federacji i podlegali prawom Federacji. Nie dziwiła się wyborowi kolonistów. Zamienili piekło i pewną śmierć z ręki Minbari na spokojną przystań w Federacji. Niemal raj. Co więcej, jej ludzie mieli prawo do takiego samego wyboru. Nawet, jeżeli ona się nie zgadzała, podlegali zasadom państwa, które tak wielkodusznie ich przyjęło. Zresztą sama nie wiedziała, co zrobić. Była oficerem. To zobowiązywało. Ale z drugiej strony... – wcisnęła przycisk wewnętrznego nagłośnienia. - Mówi kapitan. Pięć dni temu w koloni New Hope odbyło się głosowanie. Głosowanie miało na celu zadecydowanie, czy koloniści chcą pozostać członkami Sojuszu Ziemskiego, czy chcą przyjąć członkostwo Federacji Zjednoczonych Planet. Zgodnie z prawem Federacji, każda istota ma prawo do samostanowienia się. I my, jako goście Federacji jesteśmy zobowiązani do przestrzegania tego prawa. Koloniści zadecydowali, że chcą należeć do Federacji Zjednoczonych Planet. Głosowanie odbyło się pod kontrolą, Vulcańską, aby uniknąć fałszerstw. Nie było głosów przeciw – odetchnęła głęboko – to samo prawo przysługuje każdej osobie na pokładzie tego okrętu. Vulcanie zgodzili się przybyć na pokład, aby nadzorować przebieg głosowania. Odbędzie się ono jutro, o ósmej rano czasu pokładowego w głównej mesie. Proszę wszystkich o przybycie. To wszystko. Koniec. – wyłączyła system nagłaśniający i obróciła fotel w stronę bulaju. Martwym wzrokiem patrzyła na gwiazdy. „Gdzie jesteś, kiedy cię potrzebuję? *** * *** - Powinniśmy jednego z nich sprowadzić na pokład. Jeżeli mamy rozpocząć ostateczny atak na ich planetę, musimy wiedzieć, jaką mają obronę. - Dobrze, Deleen. Wybieraj. Ale wybieraj szybko. Kończą nam się kandydaci. - TEN! *** * *** - Panie Sinclair, kapitanie Sheridan. – kapitan Styczyński podał rękę wychodzącemu z promu człowiekowi. – Witam na pokładzie USS Scorpion. - Dziękuję kapitanie – Sinclair był zszokowany lotem w niewielkim promem. Sztuczna grawitacja na okręcie tak małym jak ten była poza możliwościami nawet Minbarczyków. „Jeżeli ci ludzi dysponowali taką technologią, będą bezcenni po powrocie do Sojuszu.” Myślał. Nie wiedział, że dwa miesiące temu te samy myśli krążyły po głowie kapitan Teer. I podobnie jak ona nagle uświadomił sobie, że ci ludzie nigdzie nie wrócą. Mają własne państwo i technologię potrzebną do zapewnienia sobie niepodległości. Nie miał nawet zamiaru proponować im przyłączenia się do Sojuszu. Wyśmialiby go. – Wspaniały okręt. - Owszem. Najnowsze dziecko Federacji. – wskazał gestem wyjście z hangaru – proszę za mną. Kapitan mógł równie dobrze zabrać ich turbowindą z hangaru. Jednak chciał od razu pokazać im, czym jest Federacja. Obaj goście szli za nim korytarzami w milczeniu. Jeden obraz mówi więcej niż tysiąc słów, głosi stare powiedzenie. A tych dwóch miało na co patrzeć. Korytarze były czyste i podobne bardziej do korytarzy pasażerskich liniowców niż okrętu wojennego. Żadnych pokryw ułatwiających dostęp do systemów, żadnych uchwytów w razie wstrząsów, monitorów. Nawet lamp, chociaż korytarz był jasno oświetlony. A dywan na podłodze wydawał się szczytem zbytku. Jednak w prawdziwy szok wprowadził ich dopiero widok załogi. W hangarze pracowali akurat sami ludzie. Jednak na korytarzach widać było mieszaninę ras niespotykaną nawet na stacjach handlowych Sojuszu. Nigdzie nie spotykaną. Ludzie i obcy w mundurach mieszali się ze sobą z łatwością sugerującą długie lata wzajemnych kontaktów. Sheridan nie mógł powstrzymać wyrazu obrzydzenia, gdy zobaczyli parę: człowieka obejmującego piękną kobietę... chyba kobietę... podobną do kota chodzącego na dwóch łapach. W końcu doszli do windy, co oboje przywitali z wielką ulga. W zasadzie oboje nie mieli nic przeciwko obcym. Ale obcy służący na ludzkim okręcie i co więcej mieszających się z ludźmi to już trochę za dużo. Dobrze przynajmniej, że nie będzie z tego dzieci. Drzwi windy otworzyły się, i wszyscy trzej weszli na mostek. Kapitan podszedł do pierwszego oficera, który wstał z fotela. - Komandorze Druon. Pan Sinclair i komandor Sheridan. Przybyli z drugiej strony anomalii. Zaprosiłem ich do zwiedzania okręty dopóki stoimy w doku. I pomyślałem, że pan będzie najlepszy do pokazania im systemów okrętu. – usłyszał z tyłu ciche sapnięcie i uśmiechnął się zadowolony z siebie – Pamięta pan moje ostatnie rozkazy dotyczące pana osoby? – Druon skinął głową – niech pan o nich zapomni. I pokaże naszym gościom, czym jest Federacja. Lepiej, żeby nauczyli się tego teraz, niż podczas negocjacji z ambasadorem Spockiem. - A pan, sir? - Ja zerknę okiem na naszego najnowszego gościa. Na łóżku leżała prawie dwumetrowa świecąca jasnym światłem istota. Doktor Soren pochylał się nad swoim najnowszym pacjentem z ciekawością. I pewnym obrzydzeniem. Kimkolwiek był ten obcy, był obrzydliwy. Jednak był nową formą życia. A doktor z zamiłowania był xenobiologiem. - Fascynujące – mruknął cicho do siebie. - Co jest takiego fascynującego, doktorze? – Soren odwrócił się gwałtownie. - Bogowie, kapitanie. Chce mnie pan przyprawić o zawał? - Pana? Nie. Kto by pana leczył? Jak tam pacjent? - Fascynujący – Jurek uśmiechnął się na to określenie – To istota, która ewoluowała w atmosferze o ekstremalnie wielkim ciśnieniu i temperaturze. Najprawdopodobniej, biorąc pod uwagę naturalną luminescencję, także w całkowitych ciemnościach. – Przełączył monitor łóżka tak, aby pokazywał zmniejszoną sylwetkę obcego – Niech pan zwróci uwagę na jego budowę. Przypomina ośmiornice, jednak macki są inaczej zbudowane. Wyglądają jak przystosowane do latania. Podobnie układy wewnętrzne podobne są do niektórych systemów spotykanych u ptaków. Głównie układ nerwowy, szczególnie ośrodki odpowiedzialne za tempo reakcji. To drapieżnik, powietrzny drapieżnik. A biorąc pod uwagę środowisko, z jakiego się wywodzi, w naszym byłby ekstremalnie groźny. - Oddycha tlenem? – zapytał Jurek. - Nie. W ogóle nie oddycha. - To skąd bierze energię? - Z przemian organizmu. To takie żywe perpetum mobile. No niemal. Od czasu do czasu musi uzupełnić ubytek energii, ale jak często... trzeba by się go zapytać. - Czemu nie? Możemy go obudzić? - Nie jestem pewien. Był w jakiś sposób połączony z okrętem i uszkodzenia odbiły się na jego systemie nerwowym. Wolałby potrzymać go w śpiączce jeszcze parę dni. - Jak pan woli. Pan tu rządzi. – Jurek odszedł od łóżka i wszedł do gabinetu doktora. Ten podążył za nim – A okręt? - Zajmują się nim technicy bazy. Ale mam dostęp do badań. – wstukał w konsolę komputera komendę i obrzucił monitor do kapitana – Na razie wiemy tylko jedno. Ktokolwiek hodował te okręty był sadystycznym sukinsynem. Na ekranie widać było zarys sylwetki okrętu. Oraz ścieżki nerwowe. Wszystkie koncentrujące się w czymś, co wyglądało jak kryształ. Z zamkniętą w środku istotą... - Powinniśmy jednego z nich sprowadzić na pokład. Jeżeli mamy rozpocząć ostateczny atak na ich planetę, musimy wiedzieć, jaką mają obronę. Dwie istoty z zapartym tchem obserwowały Deleen z klanu Mir. One wiedziały, że ten wybór jest istotny, ważny, ważniejszy niż cokolwiek innego w historii. - Dobrze, Deleen. Wybieraj. Ale wybieraj szybko. Kończą nam się kandydaci. ... ... ... - TEN! Krąg został przerwany. Umysły istot przeszukiwały przestrzeń pragnąc uratować to, czego uratować być może się już nie uda. I obie jednocześnie spostrzegły prawdę zbyt straszną, aby dopuścić myśl o niej. Jeden był nieobecny. Nexus sprzed tysiąca lat był gdzie indziej. Rozwścieczeni rozerwali chroniące ich pancerze i przebili się na zewnątrz okrętu. Niemal jednocześnie ukazali się na holograficznych monitorach całej Minbarskiej floty. Przez chwilę wszyscy widzieli dwa anioły, strażników Valena, wiszące tuż przed całą flotą. A potem, gdy minbarska flota otworzyła ogień, zniknęły. Słowa, które nigdy nie miały zostać wypowiedziane, przypieczętowały los Kręgu. „Kończysz tak, jak się narodziłaś. Pogrążona w ogniu, ale nie w ciemnościach” *** * *** Sinclair wstał z fotela. Przez ostatnie parę godzin powoli sączył swojego drinka i podziwiał bawiące się dzieci. Im dłużej obserwował ludzi żyjących na tym świecie ludzi, którzy teoretycznie zdradzili Sojusz, tym większe miał przekonanie, że zrobili dobrze. Tutaj, pod ochroną tych dziwnych, potężnych istot nazywających się ludźmi, jego ludzie, ci których przysięgał strzec, będą bezpieczni. Przed Minbari i ich nowymi sojusznikami. Przed każdym niebezpieczeństwem, jakie niesie jego świat. Jednak sielskie widoki nie sprawiły, że zapomniał wszystkiego, co zobaczył przez lata walki z Minbari. I tego, co najprawdopodobniej będzie musiał zobaczyć, jeżeli jego misja tutaj się nie powiedzie. Musiał walczyć o pomoc tych ludzi. I teraz czekała go kolejna runda. Jednak najpierw musiał porozmawiać z pewną młodą panią kapitan. Aiien nadal usiłowała przetrawić wyniki głosowania. Na 179 członków załogi, 176 chciało pozostać w Federacji jako ochrona dla koloni New Hope. Z tych 176, 170 chciało, aby Youth America zasilił szeregi Floty Gwiezdnej jako okręt patrolowy dla koloni New Hope. Trzech członków załogi, którzy opowiedzieli się za powrotem do Sojuszu. Tylko trzech. A może aż trzech. Sygnał komunikatora przerwał jej rozmyślania - Pani kapitan – głos porucznika Greena brzmiał dziwnie smutno – załoga jest już w komplecie. Przybył także ambasador Sinclair. - Dziękuję, Green. Zaraz tam będę. – wstała i założyła kurtkę mundurową. Po raz ostatni. Poszybowała korytarzami okrętu, czystymi, rozjaśnionymi przez typowe dla Federacji podejście do budowania okrętów. Nie, żeby się jej nie podobało, ale to był okręt wojenny a nie przedszkole. Drzwi rozsunęły się z cichym sykiem i Aiien wleciała do zatłoczonej mesy. Popatrzyła na zgromadzoną załogę i ciężko westchnęła. - Dzisiaj odbyło się głosowanie nad statusem okrętu oraz jego załogi. – popatrzyła jeszcze raz na zgromadzonych - Większość z was opowiedziała się za pozostaniem tutaj. - Zarówno ja, jak i Federacja – popatrzyła na Vulcan stojących bez ruchu przy ścianie – mamy zamiar honorować wasz wybór. Ci, którzy zdecydowali, że chcą pozostać staną się obywatelami koloni New Hope i jednocześnie członkami Federacji Zjednoczonych Planet. Ci, którzy chcą pozostać w służbie Sojuszu, będą mogli na swoje życzenie odlecieć z okrętu do kolonii bądź bezpośrednio na okręty sojuszu goszczące w kolonii. – zawiesiła głos – ja także głosowałam za powrotem do Sojuszu. Ale byłabym złym kapitanem, gdybym opuściła swoich ludzi, gdy ci chcą chronić tych, których powierzono ich opiece. – sięgnęła do plakietki Sojuszu i zdecydowanym ruchem odczepiła ją. Potem odepchnęła się od ściany o podleciała do miejsca, gdzie stał ambasador Sinclair. Podała mu plakietkę – Mam nadzieję, sir, ze mnie pan rozumie. – Sinclair wziął plakietkę i nie podnosząc wzroku, pokiwał głowa. – Dziękuję sir. – odwróciła się do załogi – Jednak nie zgodzę się, na zabranie ze sobą tego okrętu z sił Sojuszu. Modyfikacje wprowadzone przez techników Federacji sprawiły, że jest on potężniejszy od jakiegokolwiek okrętu Sojuszu. I ta technologia może naszym dać szansę, choćby minimalną, na zwycięstwo nad Minbari. – uniosła dłoń, aby przerwać protesty – nie podlega to dyskusji. Postaram się zdobyć nam nowy okręt. Co prawda wątpię, aby Federacja przekazała nam jeden ze swoich okrętów, ale być może uda się coś kupić od innych ras. – jej słowa zostały przyjęte oklaskami. Jednak młodej pani kapitan nie sprawiło to radości. Chcąc bronić swoich ludzi, złamała przysięgę. Sinclair ją rozumiał. Sheridan... jakoś wątpiła. Zresztą, najważniejsza dla niej była reakcja Jurka. Miała cichą nadzieję, że ją zrozumie. – Załoga, przygotować się do opuszczenia okrętu. Pozostają tylko ci, którzy zdecydowali się wrócić na terytorium Sojuszu. – gwałtownie odwróciła się i wyleciała z mesy. Miała jeszcze tyle do zrobienia. „Nie. Okłamuję się.” pomyślała ze smutkiem „Po prostu nie mam odwagi spojrzeć moim ludziom w oczy.” Jurek z zadowoleniem wysłuchał raportu Vulcańskich oficerów oddelegowanych do nadzorowania głosowania. Miał nadzieję, że Aiien zdecyduje się na pozostanie w Federacji. Jej obietnica skombinowania nowego okrętu była interesująca. Ale to na razie przyszłość. Federacja nie dopuści do tego, aby tak chwiejna i xenofobicznie nastawiona rasa otrzymała dostęp do technologii z tego uniwersum. Gdyby wpadła on w ręce ludzi po drugiej stronie anomalii, była by to katastrofa. No, ale to zmartwienie na przyszłość. Wziął PADD z raportem na temat badań nad bio-okrętem. Były wyjątkowo ciekawe. W przeciwieństwie do znanych ras korzystających z tego rodzaju technologii, te okręty były istotami żyjącymi w przestrzeni. Raport mówił, iż najprawdopodobniej są naturalną rasą, zmodyfikowaną tak, aby nadawały się do wykorzystania jako okręty. I tu zaczynał się horror. Ponieważ naturalnie występujące osobniki były niesłychanie inteligentne, rasa je hodująca usuwała im centralny układ nerwowy zamiast niego wszczepiając istotę gatunku, który mógł być łatwo kontrolowany. W przypadku tego konkretnego okrętu – Minbari. Sam okręt poddawano podobnym zmianom, jakie występują u dron Borg – usunięcie ośrodków odpowiedzialnych za samo-stanowienie, wszczepienie systemów zwiększających siłę i wydolność organizmu. Oraz mechanicznych systemów napędowych. Kimkolwiek był leżący w ambulatorium pacjent, był takim samym potworem jak Borg. Zniewolenie inteligentnej istoty było najgorszym przestępstwem w Federacji. Ciekawe, co ten świecący dupek powie, jak się dowie, że resztę życia spędzi w kolonii karnej Federacji. Zamknięty w małym sześcianie pól osłonnych. Jurek uśmiechnął się wrednie „To będzie dla ciebie, mały potworku, ciekawe doświadczenie”. Rozdział 9 Deleen martwo patrzyła na ciało człowieka leżącego w komnacie Szarej Rady. Prawda nie przemówiła. Deleen widziała szalejących po polu bitwy Vorlonów i wiedziała, że są tacy wściekli, ponieważ stało się coś, czego nie oczekiwali. Ale reszta jej ludu wzięła to za znak, iż Vorlonowie chcą zniszczenia ludzkości... *** * *** Na Ziemi umarł człowiek, którego sny miały przynieść galaktyce pokój. Śmierć snu nigdy nie okazała się tak zgubna jak teraz. Wraz ze śmiercią jednego człowieka, umarła przyszłość, jaką znali Vorlonowie i przeszłość, jaką czcili Minbari. Fale czasu rozchodziły się powoli, zmieniając wszystko. Prastare istoty patrzyły na zbliżająca się burzę, nie mogąc nic zrobić, nie mogąc uciec, nie... *** * *** Deleen wściekle odwróciła się od zewłoku podłej ludzkiej istoty. Był nic nie warty i jako taki umarł. Jednak to, co zrobili ci przeklęci wojownicy - Sinoval!! – wrzasnęła. Wszyscy słyszący głos potężnej Deleen z klanu Mir, głowy kasty Religijnej zadrżeli. Ci, którzy mieli nieszczęście znaleźć się na drodze młodej furii biegnącej korytarzami Zha’na – okrętu flagowego kasty religijnej – w popłochu schodzili jej z drogi. Deleen była wściekła, a to oznaczało, iż śmierć krąży gdzieś blisko. *** * *** Pojedynczy ludzki okręt wyszedł z nadprzestrzeni na obrzeżach Układu Słonecznego. Porucznik Susan Ivanowa zaklęła pełnym rozpaczy głosem, gdy na monitorze zobaczyła nie znajomą sylwetkę stacji Pluton, ale pięć potężnych minbarskich okrętów – cztery czarne Sharliny należące do kasty wojowników i jedną białą Valerię kasty religijnej. Jej oczy rozszerzyły się gwałtownie, gdy błysk zielonego światła. Nie czuła bólu. Wiązka neutronów zdezintegrowała jej ciało w ułamku sekundy. *** * *** Wokół Sigmy 957 rozbłysły portale skokowe. Armada podobnych do grzybów okrętów weszła w nadprzestrzeń. Minbari zniszczyli rozumną rasę. To było zakazane. Zakazane od czasu, gdy jedna wojna unicestwiła prawie wszystkie młode rasy. Minbari muszą zostać ukarani. *** * *** Na planecie niemal tak starej jak galaktyka, najstarsza rasa spoglądała w niebo. Coś się zmieniło. Wiedzieli to. Jednak nie wiedzieli co. To nieważne. Oni byli pierwsi. Zmiany były poza nimi. Tylko dlaczego widzieli tylko ciemność?.. *** * *** Koniec historii. Tak nazwali ten świat Minbari. Ponura nazwa dla pięknego świata wiszących ogrodów, prastarych kolumn i przepięknej rasy tańczącej pośród nich. Ponura nazwa dla świata, który każdego dnia widzi cuda tworzenia. Rzeczy złych, rzeczy dobrych. Głęboko w podziemiach potężne ‘młoty’ tworzyły kolejne cuda zakazanego świata, A nad nim tańczyły i śpiewały okręty czarniejsze od nocy kosmosu. *** * *** Na planecie, która tysiąc lat temu przegnała ciemność, rasa rolników walczyła o wolność z siłą, jaką nie do końca pojmowała. Gdy odeszła ciemność, nadeszli Centauri. Sto lat temu. Zabrali im wolność, a dom zmienili w ruinę. Teraz jedyne, co pozostało to śmierć. Jedyne, co mogło przynieść wyzwolenie. *** * *** Krążownik Vree toczył wściekłą walkę z okrętem należącym do bliźniaczej rasy – Streib. Oba gatunki walczyły ze sobą od dziesięciu lat. Wojna rozpoczęła się od utarczki o małą i w sumie niewiele wartą planetę. I pogrążyła światy Ligii w chaosie. *** * *** Wspólny umysł Vorlonów drżał. Ciemność miała powrócić. Tysiąc cykli minęło. Chaos znów miał rządzić. Bali się. Nie mieli sojuszników, nawet młode rasy odwróciły się od swoich bogów. Bali się ... ... ... ... ... I TAK TO SIĘ ZACZYNA Zbiorowy umysł Vorlonów nie pamiętał, jaki był prawdziwy powód wysłania ekspedycji na drugą stronę korytarza przestrzennego. Wiedzieli jednak, że po drugiej stronie są ludzie dysponujący zatrważającą technologią. Technologią tak podobną do technologii rasy, która wywołali w swej dumie z otchłani nadprzestrzeni piętnaście tysięcy ludzkich lat temu. Wiedzieli też, że stracili po tamtej stronie trzy okręty. I dwóch swoich braci. To było niedopuszczalne i Vorlonowie zgadzali się, że ta nędzna ludzka kolonia, która zdołała uciec przed ogniem ich dzieci, musi zostać ukarana... *** * *** - Ambasadorze Sinclair – spokojny głos Sareka dominował nad szumem rady Federacji – Nasze prawo zabrania wymiany technologii z rasą, która sama nie jest zdolna do wytworzenia takiej technologii. To podstawowa dyrektywa Federacji. - Rozumiem, panie Sarek! – Sinclair odpowiedział wyraźnie zmęczonym głosem – ale bez waszej technologii, albo militarnej pomocy, zostaniemy unicestwieni. Minbari nie walczą z nami, żeby nas podbić. Oni chcą wyeliminować ludzką rasę! - Ambasadorze. Rozumiemy to – delegat z Andorii pokiwał głową – ale pan musi nas zrozumieć. Oddanie wam naszej technologii, a nawet pomoc militarna zmieni wasz świat. To niedopuszczalne. Nie dla Federacji – zastanowił się – ale możemy spróbować rozpocząć mediację między wami a Minbari. Skoro uważają się za najpotężniejsza rasę w okolicy, być może posłuchają kogoś, kto jest silniejszy... *** * *** Załoga EAS Youth America zebrała się w jadalni jednego z doków Utopi Planiti. Towarzyszył im kapitan Scorpiona. Który zresztą zwołał to zebranie. - Cóż moi mili. Nie tak dawno kapitan Teer obiecała wam, że postara się wydębić od Federacji jakiś okręt, którym moglibyście pokręcić się po okolicy. – Wszyscy spojrzeli na kapitana z uwagą i nadzieją – Udało mi się, choć z wielkim trudem, przekonać admirała Griffina żeby przekazał wam jeden ze starszych okrętów. – widząc ich zawiedzione miny uśmiechnął się – Starszy nie oznacza gorszy. Nawet stare okręty Federacji zdolne do lotów międzygwiezdnych są lepsze od waszych okrętów. Ba, najstarszy okręt, pochodzący z czasów przed utworzeniem Federacji jest potężniejszy niż minbarski krążownik. A my chcemy wam dać coś całkiem nowoczesnego. Jak na wasze standardy rzecz jasna. To znaczy patrolowiec klasy Miranda Mark II. Powinien wam się spodobać. Tym bardziej, że ma spore hangary i będziecie mogli załadować swoje nowe myśliwce: Hawki. Ponieważ Starfurie były jednoosobowe, taki model Hawków otrzymacie. Teraz... – głos admirała Griffina przerwał przemowę - Kapitanie Styczyński, proszę zameldować się u mnie. Natychmiast! - Aye, sir. Przepraszam, ale muszę kończyć. Poruczniku – skinął na towarzyszącego mu oficera – niech pan dokończy. - Sir! – młodzieniec wyprostował się na baczność. Jurek zignorował go i pognał do biura admirała. Griffin nigdy by mu nie przerwał, gdyby nie chodziło o coś ważnego. Tylko, o co u diabła. Znów Borg? Wpadł do biura admirała, skinął głową sekretarce i wszedł do gabinetu bez pytania o zgodę - Admirale, co się dzieje? - Jesteś, to dobrze. Z tego, co wiem, nie znacie się jeszcze – siedzący tyłem do drzwi oficer wstał – Kapitan JeanLuc Picard, kapitan Jerzy Styczyński. - Witam kapitanie. Ale nie powiem, że pana widok mnie cieszy – Jurek skinął żywej legendzie Floty Gwiezdnej głową – Pana obecność zazwyczaj oznacza Borg za zakrętem. - Tym razem nie, Jerry – admirał wskazał mu fotel – Jednak to niewiele lepiej. Pięć godzin temu utrąciliśmy kontakt z kolonią New Hope – admirał włączył ekran konferencyjny – to ostatni obraz zarejestrowany przez czujniki stacji New Hope. Na monitorze przez chwilę widać było gwiazdy i wiszące na orbicie dwa okręty Sojuszu Ziemskiego. Potem pojawił się znajomy wir. Jednak okręty, jakie przez niego przeleciały w niczym nie przypominały okrętów Minbari. Były to olbrzymie, podobne do morskich potworów okręty o zielonym pancerzu. Wśród nich można było zobaczyć mniejsze okręty, podobne do tych, z jakimi już wcześniej się spotkał. Gdy armada opuściła nadprzestrzeń tuż za nią pokazał się jeszcze jedne punkt skokowy. Olbrzymi. Okręt, który z niego wyleciał był największym, jaki Federacja napotkała na swej drodze, może za wyjątkiem Sfery Dysona. Chwilę później ‘macki’ okrętów połączyły się wiązkami energii i wystrzeliły. Broń bio-okrętów nie była tak potężna, jak najnowsze torpedy federacji, ale znacznie potężniejsza od najcięższych nawet fazerów. Wiązki energii uderzały w pola platform obronnych anihilując je. Oficerowie patrzyli na obrazy zagłady w milczeniu. W końcu okręty skupiły swoją uwagę na bazie gwiezdnej i obraz zniknął. Admirał wyłączył monitor i spojrzał na kapitanów. - Gdy trzy godziny później Ziost dotarł na miejsce, planety już nie było. - Jak to nie było? – zapytał Picard. - Została całkowicie zniszczona. Tam gdzie była kolonia New Hope, jest tylko pole asteroidów. – Picard i Styczyński spojrzeli na siebie. Co więcej, sondy, jakie ostatnio rozmieszczaliśmy w nadprzestrzeni wskazują, iż atak na New Hope przeprowadziła tylko mała część floty przeciwnika. - Jak mała? - 873 okręty. - 873 – Styczyński pomyślała. Mała to zazwyczaj 1-2% całości. To całość musi liczyć... - 11 439 okręty w tym trzy największe – głośno dokończył jego myśl admirał - Przypuszczalnie to one odpowiedzialne są za zniszczenie planety. - Jedenaście tysięcy okrętów. To więcej niż liczyła armada Dominium. - Zgadza się. Tyle, że w tym przypadku mamy nad przeciwnikiem przewagę technologiczną. Ale nie to jest najważniejsze. Wróg kieruje się w stronę Vulcana, korzystając ze ścieżki naprowadzającej stworzonej dla okrętu kapitan Teer. Wyłączyliśmy nadajnik nad Vulcanem, ale to nie pomogło. Ich okręty najwyraźniej zdolne są do nawigacji w nadprzestrzeni. Skoro wiedzą gdzie lecieć... - Kiedy dotrą nad Vulcan? - Za trzynaście godzin. - I?.. - Kapitan Picard i jego Enterprise będą przewodzić obroną. - A ja? - Pan nie dotarłby na czas. Tylko Enterprise ma nowy napęd. – Jurek skinął głową – dla pana mam inne zadanie. Przesłuchania jeńca przyniosły ciekawe rezultaty, gdy zabrali się do tego Vulcanie. Ta rasa nazywa się Ver’llan, czy jak mówią Minbari Vorlonowie. I są sojusznikami Minbari. To bardzo stara rasa, odpowiednik naszych Organian, ale ich ewolucja zatrzymała się w pewnym punkcie. Jak zresztą większości ras tamtego świata. Nie osiągnęli i nie osiągną potęgi Organian. Ver’llan uznają się za ‘opiekunów’ albo ‘pasterzy’ młodszych ras i postanowili najwyraźniej ukarać nas za zniszczenie ich okrętu i uwięzienie jednego z nich. Mamy szczery zamiar pokazać im, że zadzieranie z Federacją nie jest dobrym pomysłem. Szczególnie, jeżeli jest się tak do tyłu z technologią – admirał uśmiechnął się. Jurek i Picard także. Jeżeli Ver’llan uważali się za kogoś w rodzaju bogów, to najwyższy czas utrzeć im nosa. - Czyli co, admirale? Mam się zabawić w Klingonów? – admirał skinął głową. Wszyscy wiedzieli, że Klingonie wyrżnęli swoich bogów. Oni, co prawda nie mają zamiaru ich anihilować, ale dać prztyczka w nos. - Zgadza się, kapitanie. Weźmie pan 6 flotę oraz 15 klingońską grupę uderzeniową i poleci na terytorium Ver’llan. A konkretnie na ich ojczystą planetę. Pańskie zadanie jest proste – zniszczyć wszystkie bazy gwiezdne oraz instalacje militarne zarówno w przestrzeni kosmicznej, jak i na powierzchni planety. - Aye, sir! - To wszystko panowie. Powodzenia – Picard i Styczyński wstali i wymaszerowali z biura. - No cóż kapitanie – Picard wyciągnął rękę – powodzenia. - Panu również kapitanie. Jak wrócimy to wymienimy się wrażeniami z rozgniatania pluskiew. – Picard skinął głową. Nie był tak krwiożerczy jak młody kapitan Scorpiona, ale na wieść o zniszczeniu kolonii tylko dlatego, że jakaś rasa uważała się za bogów uznał, że pokojowe poglądy trzeba odwiesić na jakiś czas. Ver’llan byli gorsi od Borg. I jak Borg, trzeba ich wytępić! Skinęli sobie jeszcze raz głowami i każdy z nich poszedł we własną stronę. Picard na Enterprise, Styczyński na stołówkę. Musiał powiedzieć Aiien, Sheridanowi i reszcie, co się stało. Sinclaira poinformuje ambasador Sarek. Gdy wszedł do stołówki zapadła cisza. Wszyscy widzieli wyraz jego twarzy, i wiedzieli, że stało się coś złego. Nie przypuszczali tylko jak złego. Jurek podszedł do zaimprowizowanej mównicy. Wiedział, że na przekazanie takich wieści nie ma dobrego sposoby, postanowił więc nie bawić się we wstępy. - Pięć godzin temu utraciliśmy łączność z kolonią New Hope. – wszyscy zamarli – Przekazy ze stacji sugerowały, iż planeta została zaatakowana i zniszczona, razem ze wszystkimi okrętami, platformami obronnymi i stają strzegącymi planety. USS Ziost, który przybył na miejsce trzy godziny po ataku, potwierdził to. Planeta została całkowicie zniszczona. Wszyscy zginęli - Przeklęci Minbari – zaklął Sheridan - To nie Minbari – Styczyński spojrzał na niego – To Ver’lann. Wam znani jako Vorlonowie. – ktoś na sali zaklął wrednie - No to mamy przesrane – spokojnie stwierdził kapitan Sheridan. – wy zresztą też. - Nie byłbym takim pesymistą. New Hope była przystosowana do odparcia ataku Minbari, nie Vorlonów, którzy są znacznie potężniejsi. Ich flota, licząca jedenaście tysięcy okrętów, w tym trzy przeznaczone do niszczenia planet, kieruje się na Vulcana. - Jak przebiega ewakuacja planety? – zapytała Aiien - Po co ją ewakuować? Przestrzeń wokół Vulcana została dobrze zabezpieczona. Nawet bardzo dobrze. Ostatecznie mieszczą się tam jedne z największych stoczni Federacji. Ver’llan będą mieli niemiła pobudkę. A nawet dwie. Kapitan Picard, z pokładu okrętu flagowego Federacji będzie dowodził flotą broniącą Vulcana. Liczy ona około trzech tysięcy okrętów. Natomiast ja mam wlecieć w przestrzeń Ver’llan i zaatakować ich ojczystą planetę. Tu mam proźbe. Pani kapitan, chciałbym, żeby przydzieliła pani swoich najlepszych oficerów do mojej floty jako oficerów łącznikowych. Przydadzą nam się wasze informacje o otaczającym was świecie. - Oczywiście. Mniemam, że ja też polecę. - Jasne, Aiien. Ze mną. Kapitanie Sheridan, może pan także lecieć. – Sheridan skinął głową. - Znakomicie. Odlot o 23.00 czasu miejscowego. Proszę być gotowym do drogi. *** * *** Mrok kosmosu w układzie Eridani rozświetliło światło pięciu punktów skokowych. Vorloński pancernik i cztery czarne krążowniki Minbari wyleciały z nadprzestrzeni, jakby je coś goniło. Gdy zamknęło się za nimi przejście, nad Vorlońskim pancernikiem zafalowała przestrzeń, odkrywając pudełkowaty kształt klingońskiego pancernika. Potężne disruptory wypluły serię zielonych pocisków. Trafiły wszystkie praktycznie przekrajając pancernik Ver’llan na pół. Chwilę później za okrętami Minbari pojawiła się kurtyna energii, zza której wyleciał okręt klasy Galaxy. Wiązki fazerów wypaliły olbrzymie dziury w jednym z minbarskich okrętów, w drugi uderzyło dziesięć torped fotonowych anihilując go. Negh’Var tymczasem unicestwił pozostałe okręty Minbari. Galaxy wystrzelił jeszcze po jedną salwę torped – dwie we wrak okrętu Minbari i osiem w resztki pancernika Ver’llan. Później oba okręty zaczęły skanować przestrzeń. Gdy upewniły się, że nikogo nie ma, nadały sygnał. Jean-Luc Picard obserwował kolejne punkty skokowe pojawiające się dwa i pół miliona kilometrów od Vulcana. Ver’lann zastosowali typową w ich świecie taktykę – wyjście z nadprzestrzeni stosunkowo daleko od celu dawało czas na rozwinięcie szyku i przygotowanie ataku. Oraz rozpoznanie obrony. Jednak Federacja nie miała zamiaru dać im tego czasu. - Otworzyć kanał ogólny na częstotliwościach Sojuszu Ziemskiego, Minbari i poznanych zakresach Ver’lann. - Gotowe. - Tu kapitan Jean-Luc Picard do floty Ver’lann. Natychmiast się poddacie. Dezaktywujecie broń i będziecie odeskortowani do granicy Federacji. Zignorowanie tego nakazu będzie oznaczało podjęcie drastycznych środków. … - Nic, sir. Nie odpowiadają. - Komandorze. Sygnał do grup szturmowych. Wykonać manewr Picarda. Sygnał do Floty – ognia. Manewr polegający na krótkotrwałym wejściu w warp w celu ogłupienia przyrządów celowniczych wroga był w stosunku do Ver’lann wyjątkowo łatwy do wykonania. Pozbawienie znajomości napędu warp nie byli w stanie śledzić lotu Federacyjnych okrętów. Na komendę Picarda osiemdziesiąt ciężkich krążowników, w większości klas Sovereign, Galaxy, Akira i Nebula weszło w warp na jedną dwutysięczną sekundy. Pojawiły się około stu kilometrów od celu i wystrzelił torpedy oraz otworzyły ogień z fazerów. Dziewięćset osiemnaście torped fotonowych i sto pięć kwantowych poleciało w stronę Vorlońskiej floty. Na okręcie flagowym Ver’lann kardynał dowodzący flotą z zadowoleniem obserwował flotę ludzkiej kolonii, tłoczącą się w pobliżu swojej planety. Tylko tysiąc pięćset dwanaście okrętów. Jego armada nie będzie… co się… nagłe zniknięcie osiemdziesięciu okrętów zaniepokoiło kardynała. Ale zanim zdążył przekazać jakikolwiek rozkaz flocie, okręty pojawiły się ponownie… tuż przed flotą. Widok strzałów rozbawił kardynała. Co ci… Torpedy kwantowe uderzyły w niechronione jeszcze barierą grawitacyjną kadłuby ciężkich pancerników. Piętnaście okrętów Ver’lann zniknęło gdy energia fazowa dosłownie pożarła żywe maszyny i ich załogi. Pozostałe tysiąc pocisków fotonowych miało inne zadanie. Pociski ze specjalnie wzmocnionymi głowicami, wypełnionymi dodatkowo pierwiastkami jakie powinny zakłócić sensory żywych okrętów rozleciały się po całej przestrzeni zajmowanej przez Vorlońską armadę. Sekundę po odpaleniu wszystkie pociski detonowały jednocześnie. Rozproszona energia nie wyrządziła większych szkód pancernikom, ale lżejsze niszczyciele będące w zasięgu eksplozji zostały dotkliwie poparzone, a myśliwce dosłownie unicestwione. Kardynał w panice oglądał swoją flotę. Już w pierwszym ataku stracił piętnaście najcięższych okrętów i tysiące myśliwców. Akurat nie było to dotkliwą stratą militarną, ale te robaki ośmieliły się podnieść rękę na swoich bogów. Muszą zostać ukarani. Jak tylko jego okręty wyjdą… Kardynał nie dokończył myśli. W momencie, gdy detonowały torpedy grup uderzeniowych główna flota odpaliła swoje pociski. Ogłupione czujniki Ver’lann nie były w stanie wykryć pocisków zanim nie było za późno. Co prawda okręty postawiły bariery ochronne, ale nie miały szans. W stronę floty leciały trzy salwy torped, łącznie prawie trzydzieści sześć tysięcy pocisków fotonowych i cztery tysiące kwantowych. Na ekranach federacyjnej floty nagle pojawił się błysk. Czterysta torped kwantowych i trzy tysiące fotonowych uderzyło w każdy z niszczycieli planet anihilując potężne okręty. Pozostałe pociski uderzały w najcięższe okręty Ver’lann. Zazwyczaj około dziesięciu torped było zatrzymywanych przez czołowe, najsilniejsze bariery ochronne pancerników. Jednak w każdy okręt wymierzonych było dwadzieścia pięć torped. Gdy chmura energii rozproszyła się, niszczycieli planet już nie było widać, podobnie jak tysiąca stu siedemdziesięciu pancerników, ośmiuset jedenasty niszczycieli i prawie stu tysięcy myśliwców pochłoniętych przez eksplozje torped i wtórne detonacje okrętów Ver’lann. Jednym z tych okrętów był pancernik dowodzenia z kardynałem na pokładzie. W ciągu trzech sekund jedna szósta Vorlońskiej armady została unicestwiona. - Status? – Picard zapytał komandora Worfa, swojego pierwszego oficera. Potężny klingonin wyszczerzył zęby w odpowiedzi. - Niszczyciele planet wyeliminowane. Tysiąc sto osiemdziesiąt pięć ciężkich, osiemset jedenaście średnich i dziewięćdziesiąt sześć tysięcy czterysta jeden lekkich okrętów wyeliminowanych. Picard westchnął ciężko. Przed oczami stanęła mu bitwa o Wolf 359, obserwowana z podobnej, dowódcze pozycji. Widział wtedy dokładnie to samo. Liczebniejszą od jego armadę próbującą zniszczyć cel, którego zniszczyć nie mogły. A to, co zrobił teraz to był tylko pokaz. Straszliwe marnowanie życia, jednak być może teraz ci… bogowie zrozumieją, że nie są nieśmiertelni. - Ponowić wezwanie do poddania się. – nakazał w nadziei, iż dowódca Ver’lann okaże się rozsądny. - Brak odpowiedzi – poinformował Worf po około pięciu sekundach. – Ver’lann przekroczyli granicę trzystu tysięcy kilometrów. - Niech bogowie mi to wybaczą – szepnął do siebie kapitan – Sygnał do floty i systemów stacjonarnych. Ogień wolny po gotowości… *** * *** Jedenaście godzin wcześniej Licząca prawie dwa tysiące okrętów armada federacyjna i wydzielony oddział klingoński z tysiącem stu okrętami wlatywały w nadprzestrzeń. Kapitan Styczyński z zadowoleniem patrzył na swoją Flotę. Z takim samym zadowoleniem patrzyła na okręty kapitan Aiien Teer, siedząca obok niego na fotelu normalnie zajmowanym przez counselora. Tyle, że ich myśli były krańcowo różne. Jurek cieszył się, gdyż tym atakiem, wymierzonym w cele wojskowe być może uda się zatrzymać nadchodzącą wojnę. Aiien cieszyła się, gdyż atak pomści życie kolonistów, których przysięgała strzec. Jedyne czego żałowała, to to, iż nie miała własnego okrętu. Statku, którym mogłaby wymierzyć karę Vorlonom za to, co zrobili. - Dwanaście sekund do przejścia. – zameldował oficer taktyczny. - Znakomicie. Sygnał do floty. Klingońska 1-sza eskadra i Federacyjny drugi oddział szturmowy przechodzą pierwsze. Zadanie, zniszczenie wszelkich okrętów po tamtej stronie anomalii. - Mam potwierdzenie. - Sternik, wchodzimy… USS Skorpion w towarzystwie trzydziestu ośmiu innych okrętów, w tym dwóch krążowników klasy Galaxy oraz klingońskiego pancernika Negh’Var weszli w nadprzestrzeń bezpośrednio do anomalii. Ułamek sekundy później wyłonili się po drugiej stronie. - Status – zażądał Styczyński. Niepotrzebnie. Dwa Vorlońskie pancerniki wystrzeliły w Skorpiona z pełną mocą. Okręt zatrząsł się, a mostek wypełnił się dymem z płonącej konsoli nawigacyjnej. - Uniki, taktyczny, odpowiedzieć ogniem! Pancernik Vorlonów gotował się do kolejnego ataku, a tym samym nie miał włączonych pól osłonnych. Nie liczył się z możliwością ataku ze strony raz ostrzelanego ludzkiego okrętu. Popełnił fatalny błąd. Dowódca pancernika zrozumiał to, gdy w stronę jego okrętu poleciało pięć jasnobłękitnych kulek ognia. Jednak na reakcję było za późno. Dwie torpedy trafiły w ‘macki’. Dwie torpedy uderzyły w śródokręcie wyrywając w zielonym kadłubie bio-okrętu wielki rany. Ostatnia uderzyła w mostek eliminując pancernik z dalszej walki. Podobny los spotkał dwa inne pancerniki i pięć Skarlinów które dosłownie znikały trafiane Federacyjnymi i Klingońskimi pociskami. - Status! – zażądał Styczyński gdy minęło bezpośrednie zagrożenie - Trzy ciężkie okręty Ver’lann zniszczone, dwa uszkodzone. Pięć okrętów Minbari unicestwionych. Straciliśmy dwa okręty: Mirandę i New Orleans. Większość okrętów w grupie melduje uszkodzenia różnego stopnia. - Kontynuować atak, żaden z nich nie może przetrwać. - Aye – potwierdził oficer taktyczny i nacisnął spusty fazerów. Trafiony czterema wiązkami Sharlin zmienił się we fruwające na wszystkie strony szczątki. Kolejny eksplodował gdy trafiły w niego dwie torpedy wystrzelone z Centaura. Jasno-pomarańczowy błysk oznajmił śmierć kolejnego okrętu sojuszniczego. - Kto to był? - IKC Fek’ur, K’Vorta. – jednocześnie z tymi słowami Klingonie zemścili się. Ulewa ognia z disruptorów i torped fotonowych anihilowała Vorloński pancernik i towarzyszące mu niszczyciele. Chwilę później większość okrętów wroga była zniszczona. Pięć okrętów: pancernik i cztery Skarliny uciekały do rzeczywistej przestrzeni. W ślad za nimi poleciały dwa okręty sprzymierzonych. - Status. - Uszkodzenia na pokładach 4, 5, 9, 11 i 12. Ośmiu rannych, nikt poważniej. Straciliśmy pięć okrętów, trzy my i dwa Klingonie. USS Yeager i IKC Bortas meldują, iż uciekinierzy zostali przechwyceni i zniszczeni. - Wysłać sygnał do reszty floty, niech przechodzą. Sternik, przejście do rzeczywistej przestrzeni. Potem kurs na Ver’lann Prime, maksymalny transwarp Pierwszy, pan tu rządzi, będę u siebie. - Aye sir. Jurek wstał i poszedł do biura. Przy drzwiach zatrzymał go głos Aiien - Jurek, nie lecimy na Ziemię? – kapitan zastanowił się nad odpowiedzią. Widząc spojrzenia załogi wcisnął przycisk otwierający drzwi biura i gestem zaprosił Aiien do środka. Młoda pani kapitan po chwili wahania przyjęła zaproszenie. Gdy za obojgiem zasunęły się drzwi kapitan Styczyński po prostu odpowiedział: - Nie. Aiien popatrzyła na niego zaskoczona. Sądziła, że jej ludzi zostali zabrani na tą misję właśnie jako pomocnicy przy kontaktach bezpośrednich z rządem Sojuszu. - Dlaczego nie? - Nie mamy czasu. Istnieje ryzyko, że Ver’lann zdołali nadać sygnał niebezpieczeństwa. Musimy dotrzeć do celu jak najszybciej. - Przecież było wiadome, że będą strzegli tego cholernego tunelu! Po diabła w takim razie braliście mnie i moich ludzi na pokład. - Na wszelki wypadek – odpowiedź kapitana była bezlitosna – gdyby kontakt z ludźmi, lub jakąkolwiek inną rasą okazał się nie do uniknięcia. - Na Wszelki Wypadek!? – Aiien była wściekła – Na wszelki wypadek!! W dupę sobie wsadź wszelki wypadek. – kapitan był wyraźnie zszokowany doborem słownictwa – Nie targaliśmy się z jednego uniwersum do drugiego tylko po to, aby być tu na wszelki wypadek! Może jeszcze wykorzystasz nas do kontaktów z Vorlonami? Tak na wszelki wypadek, żeby można było zwalić winę na Sojusz?! - Aiien… - Stul pysk, draniu! Nie chcę cię widzieć. – wściekła kapitan wypadła z biura. Jurek patrzył przez parę chwil na zamknięte drzwi poczym pokiwał zrezygnowany głową i usiadł na fotelu. Zastanowił się i wcisnął komunikator - PO, wyślij jednego Intrepida na zwiad do układu Sol. Niech nie wychodzą z warp, tylko się rozejrzą i wracają do floty. - Sir? - Wykonać! - Aye sir! Chwilę później jeden z mniejszych okrętów floty odłączył się od armady i biorąc kurs na Ziemie gwałtownie przyspieszył. Aiien weszła do swojego pokoju, chwyciła pierwszą rzecz z brzegu i rzuciła w okno. Porcelanowy wazon rozprysnął się na setki kawałków. Kapitan oparła się o framugę drzwi i objęła ramionami. Nie rozumiała tego. Federacja chciała zaatakować najpotężniejszą rasę jej świata, a nie chciała nawet pomóc w osiągnięciu pokoju z rasą która była tak bardzo do tyłu w stosunku do nich, jak oni byli w stosunku do Minbari. Co ją jednak znacznie bardziej martwiło, było to, iż nie rozumiała Jurka. Przez ostatnie dni sądziła, że zna go, że stali się… no, przyjaciółmi. Jego zimny, pozbawiony emocji ton, jakim obwieszczał jej, że jest tutaj na wszelki wypadek... Jurek stał przy oknie i patrzył na tunel transwarp. Zmieniające się odcienie niebieskiego koiły nerwy. Może bardziej niż cokolwiek innego. A tego akurat potrzebował. Nie wiedział, jak powiedzieć Aiien, że Federacja uznała jakąkolwiek pomoc Sojuszowi w tej fazie za zbyt ryzykowną. I że, używając języka Aiien, wypieli się na Sojusz. I przyjął pozę zimnego profesjonalisty. Za co miał akurat ochotę dać sobie w twarz. Wiedział, że tymi głupimi słowami wykopał między Aiien a sobą przepaść, którą niełatwo będzie zasypać… Jedenaście godzin później - Ognia. – rozkaz kapitan T’Vela miał w sobie tyle samo emocji co głos każdego Vulcana, czyli w ogóle. Jednak efekt był jak najbardziej emocjonujący. Olbrzymia stacja kosmiczna otworzyła ogień. Prawie sto fazerów, każdy dwukrotnie potężniejszy od montowanych na okrętach klasy Sovereign oraz sześćdziesiąt wyrzutni torped kwantowych wystrzeliło w armadę Ver’lann. Podobnych stacji było na orbicie Vulcana osiem. Oraz prawie tysiąc niewielkich platform obronnych – każda nie większa od Roboczej Pszczółki miała jedną wyrzutnię torped kwantowych lub fotonowych. Do tego tysiąc pięćset okrętów floty broniącej Vulcana otworzyło ogień ze swoich fazerów i wyrzutni torped. Zanim Ver’lann pokonali przeszli na odległość otwarcia ognia, stracili wszystkie myśliwce oraz prawie połowę lekkich okrętów. Potężne ekrany generowane przez pancerniki zdołały obronić sporą część z nich, ale z dumnej Vorlońskiej floty pozostało niecałe dwa tysiące okrętów. Jednak pozbawieni przywództwa Vorlonowie nadal liczyli na zwycięstwo. Nie rozumieli, że mogą przegrać. Nie brali takiej ewentualności nawet pod rozwagę. Sądzili, że teraz, wreszcie mogąc strzelać do swojego przeciwnika i mając przewagę liczebną, zdołają ich pokonać. Jednak najpierw musieli wyeliminować stacje obronne. Wszystkie okręty wystrzeliły jednocześnie w jedną ze stacji. Sądziły, iż to wystarczy aby zniszczyć olbrzymią, podobną do grzyba konstrukcję. Jednak stacje tego typu miały osłony zdolne powstrzymać atak Borg. Pierwsza salwa Ver’lann osłabiła pola stacji o 93 procent oraz uszkodziła znaczącą część systemów stacji, jednak nie zdołała jej zniszczyć. Zdołała jednak wyłączyć ją z walki. Kapitan Picard obserwował Vorlońską formację wbijającą się w szyki jego floty. Nawała ogniowa, jaką skierowali na jedną ze stacji zdumiała go. Takie furii nie spodziewał się. I takiego niezrozumienia sytuacji. Stacje nie mogły się poruszać. Co prawda ich zasięg był olbrzymi, jednak Vorlonowie nie powinni mieć kłopotów z utrzymaniem się poza ich zasięgiem. Dlaczego więc koncentrowali się na nich, a nie na okrętach jego floty. Która zresztą dość skutecznie powstrzymywała ich na wysokiej orbicie, tak aby nie mogli zaatakować powierzchni. Gdy w końcu uznał, że Ver’lann wdarli się wystarczająco głęboko nakazał wysłanie sygnału do drugiej części floty. Krążąca w warp w pobliżu Epsilon Eridani flota tysiąca pięciuset lżejszych okrętów Federacji skierowała się na Vulcan i po czterech sekundach wyszła z warp zamykając pętlę wokół Vorlońskiej floty. A raczej tego, co z niej pozostało. - Nadać wezwania do poddania się. Jeżeli to będzie tak dalej… - kolejna salwa z Vorlońskich pancerników wyeliminowała z walki ostatnią stację kosmiczną. - Chyba ma pan swoją odpowiedź. - Tak… chyba tak – Picard był zmartwiony. Nie chciał rzezi. Chciał dialogu, a zanosiło się na kompletne wybicie Vorlońskiej floty. – Sygnał do wszystkich okrętów. Wyeliminować przeciwnika. - Aye.. Flota potwierdza… siedem godzin wcześniej USS Surak wyszedł z transwarp niecały rok świetlny od układu słonecznego. I od razu wiedział, że coś jest nie w porządku. Czułe sensory okrętu zwiadowczego nie wykrywały żadnych sygnałów Sojuszu, za to mnóstwo sygnałów Minbarskich. - M’am, nie wykrywam żadnych śladów obecności ludzi w tym układzie. Co więcej, Ziemia wydaje się nie zamieszkała. - Wyjaśnij? – załoga Suraka była niemal całkowicie Vulcańska, i zbędne emocje nie przeszkadzały w ocenie sytuacji. Dlatego wyjaśnienia, iż sensory nie wykrywają żadnych śladów technologii poza obecnymi w układzie okrętami Minbari przyjęte zostały lekkim skinieniem głowy. Implikacje tego faktu były jasne: Minbari podbili Ziemie. - Kurs na Terrę, warp 1. Sensory na maksimum. Intrepid skierował się na trzecią planetę układu Sol i skoczył w warp. Parę chwil później, mijając Plutona sensory zarejestrowały szczątki stacji kosmicznej i pancernika klasy Nova oraz cztery okręty Mincarskie, dwa Sharliny i dwa o nierozpoznanej konfiguracji. Gdy okręt mijał kolejne orbity planetarne, rejestrował to samo – szczątki ludzkich konstrukcji i mniejsze lub większe grupy okrętów Minbari. Przelatując koło Ziemi okręt zarejestrował coś, czego się nie spodziewali. Ziemia nie była podbita, lecz unicestwiona. Powierzchnia planety była praktycznie zeszklona. - Kurs powrotny do floty – zaordynowała kapitan i dodała – barbarzyńcy – głosem, w którym niemal dało się usłyszeć ślad emocji. Cztery godziny później USS Surak dołączył do floty i przekazał zebrane informacje na Skorpiona. Kapitan Styczyński z zaciśniętym sercem wezwał do siebie Aiien. Uznał, że takie wiadomości lepiej przekazywać oficjalnie. Gdy Aiien weszła, zameldowała mu się, jak każdy oficer floty swojemu przełożonemu - Kapitan Aiien Teer melduje się na rozkaz. - Siadaj, Aiien. - Dziękuję, sir. Postoję. - Siadaj! – Aiien spojrzała na niego urażona, ale spełniła rozkaz. Na ekranie skierowanego w jej stronę monitora pojawił się obraz ośmiu Minbarskich okrętów – czterech Skarlinów o dziwacznym, czarnym kolorze i czterech dziwnych okrętów o niespotykanych u Minbari, obłych kształtach i śnieżnobiałych kadłubach. Okręty orbitowały wokół planety pokrytej sporymi połaciami śniegu na szarej, wyglądającej jak spalona, powierzchni. - Wiesz, co to są za okręty – zapytał Jurek, chcąc odwlec moment przekazania Aiien prawdy. - Te czarne to Sharliny. Skąd jednak u nich taki kolor, nie wiem. Minbari uważają niebieski za coś w rodzaju totemu, świętego koloru. Tych białych nie rozpoznaje, poza tym, że to okręty Minbari. - Tak… nasz wywiad też nie zdołał ich rozpoznać. Ani Skarlinów, które lekko różnią się od tych, jakie znasz. Ale nie po to cię tu poprosiłem – Jurek zawiesił głos. Zastanawiał się, jak to powiedzieć – Osiem godzin temu wysłałem USS Surak na zwiady na terytorium Sojuszu Ziemskiego. Nie znaleźliśmy śladów żadnych okrętów pasujących do okrętów Minbari, jakie znamy. Ani do żadnych konstrukcji pasujących do baz danych odzyskanych z wraków zniszczonych jednostek Minbari. - Nie przypominam sobie planety o takiej powierzchni na terytorium Sojuszu – podejrzliwie stwierdziła Aiien. - Całkiem możliwe. – w końcu zdecydował. Najlepsze będzie bezpośrednie podejście – To Ziemia. - To niemożliwe. – Aiien była pewna siebie. Minbari nigdy by nie zaatakowali przed unicestwieniem wszystkich kolonii, przecież koloniści mogli uciec gdzieś poza ich zasięg, to musi być pomyłka… - To Ziemia – powtórzył kapitan – według sensorów Surak zastała zniszczona dwa tygodnie temu przez broń o charakterystyce pasującej do Minbari. Tuż po przylocie ambasadora Sinclaira do Federacji. Aiien wstała - Kapitan Aiien odmeldowuje się – nie czekając na potwierdzenie wyszła z biura. - Przykro mi – szepnął Jurek już do zamkniętych drzwi. Aiien Teer, kapitan Floty Federacji, weszła do swojej kwatery i przez dobrych parę minut martwo wpatrywała się w olbrzymie okna kwatery. Jednak nie widziała wiru nadprzestrzeni, tylko wspomnienia Ziemi, zielone parki, potężne góry, na których śmigała na nartach, twarz swojej matki… Gdy zrozumiała, że to wszystko odeszło, że już nigdy nie wróci, zatoczyła się na łóżko, zwinęła do pozycji embrionalnej i rozpłakała na cały głos. Kapitan Styczyński wszedł do kwatery Aiien, gdy trzeci dzwonek pozostał bez odpowiedzi. Zobaczył skuloną Aiien śpiącą na łóżku. Na jej twarzy widać było ślady łez. Kapitan przykrył ją grubym kocem leżącym na jednym z foteli i klęknął przy łóżku. Pogłaskał Aiien po głowie. Kobieta czując dotyk jego dłoni uśmiechnęła się lekko, chwyciła ją i wtuliła w nią jak w poduszkę… Siedem godzin później Salwa torped wystrzelona przez okręt klasy Galaxy zniszczyła mostek pancernika Vorlonów i sporą część kadłuba pozostawiając wyjący z bólu wrak samemu sobie. Chwilę później dwie ciemnozielone wiązki energii uderzyły w pola okrętu przeciążając je i rozrywając sekcję spodka na strzępy. Stumetrowe Vorlońskie niszczyciele przeleciały przez chmurę plazmy jaką jeszcze chwilę wcześniej był okręt Federacji i skierowały się na kolejny cel. Jednak ten atak zwrócił uwagę klucza Defiantów. Trzy niewielkie okręty skierowały się na nowe cele i otworzyły ogień. Pociski z fazerów pulsowych przez chwilę rozmywały się na polach biopancerzy aby później zacząć wypalać w żywym okręcie kawały mięsa. Ostrzeliwany myśliwiec z wrzaskiem bólu umarł. Jego towarzysz obrócił się dookoła własnej osi i jednym strzałem rozerwał prowadzącego Dewianta. Chwilę później przelatujący obok Prometheus od niechcenia niemal odpalił salwę torped kwantowych która odparowała Vorloński okręt. W oddali pancernik Vorloński, jeden z niewielu, jakie pozostały toczył zażarty pojedynek z okrętem klasy Sovereign. Najnowsza konstrukcja Federacji znajdowała się w Nielaba opałach. Jej pola były już osłabione starciem z innym pancernikiem a zapas torped wyczerpany. Potężne fazery były blokowane przez pola osłonne pancernika. Jednak to nie był dzień, w którym USS Sovereign miał zginąć. Dwa okręty lasy Excelsior dołączyły do starcia. Ich fazery normalnie niemiałyby szans na przebicie osłon pancernika, jednak teraz była to zupełnie inna sprawa. Poza tym Excelsiory miały jeszcze torpedy. Cztery czerwone pociski na chwilę osłabiły pole grawitacyjne wystarczająco, aby umożliwić zaatakowanie pancerza. Korzystając z chwili wytchnienia Sovereign obleciał pancernik i zaatakował od tyłu z całą mocą. Któryś z kolejnych wystrzałów przebił się przez pola i trafił w silniki pancernika. Żywa maszyna eksplodowała, a trójka okrętów zaczęła szukać kolejnego celu. - Obejście – nakazał komandor Worf gdy Enterprise podchodził do kolejnego ataku na pancernik. Wyrzutnia torped fotonowych wystrzeliła trzy pociski. Dwa zdołały przebić pole i uderzyć w dziób okrętu odrywając jedną z macek i wywołując przeraźliwy wrzask bólu. Enterprise zgrabnie zatoczył łuk dookoła rannego przeciwnika nakierowując dziobowe wyrzutnie torped fotonowych na cel. W tym momencie zapiszczała konsola taktyczna oznajmiając nadejście komunikatu - Sir, Ver’lann przekazują wiadomość. - Na monitor! – nakazał Picard, mając nadzieję, iż nie jest to nic w stylu Klingonów. Na ekranie pojawiła się stylizowana sylwetka Vorlońskiego pancerza. Systemy holograficzne nie były w stanie przeniknąć pól Federacji, więc Ver’lann zmuszeni byli do korzystania z tych prymitywnych środków komunikacji. - Poddajemy się. – wiadomość była krótka. Picard skinął głową - Przyjmujemy. Worf, nadaj do floty, niech przerwą ogień… Dwanaście minut od orbity Ver’lann Prime - Kapitan na mostek! Kapitan na mostek! – głos pierwszego oficera wyrwał Jurka z drzemki. - Zaraz będę. Uśmiechnął się, widząc Aiien skuloną na łóżku. Wiedział, że chciała być na mostku, gdy będą atakować Vorlonów, ale nie miał serca… - Co ty tu robisz? – zaspany głos Aiien wywołał kolejny uśmiech. - Pilnuje twoich snów. - Snów… - spojrzała na Jurka z pytaniem w oczach. Kapitan tylko pokiwał głową. – Zapłacą za to – stwierdziła Aiien z pasją, jak przyprawiłaby Klingona o drżenie łydek. - Z pewnością. Klingonie już przysięgli, że pomszczą Ziemię. Mam nadzieję, że uda się ich powstrzymać. - Powstrzymać? Dlaczego!? - Bo jak skończą z Minbari, to ich język będzie używany tylko w piekle. - I dobrze, nich się spalą we własnym ogniu, przeklęte kościane łby! - Federacja nie prowadzi takich wojen. Zagłada… - Zniszczyli moją rasę! Zniszczyli. I mam nadzieję, że sami posmakują tego losu. – mściwie stwierdziła Aiien wychodząc do łazienki. Po paru minutach wyszła owinięta grubym ręcznikiem. - Jeżeli zrobicie to, staniecie się tacy sami jak oni. Warto będzie? - Warto? – z niedowierzaniem zapytała Aiien – Warto!? Sprzedałabym duszę diabłu, gdybym musiała. Żeby tylko Minbari zapłacili za swoje zbrodnie. Jurek popatrzył na nią smutnym wzrokiem. Zapominał czasami, że w tym pięknym ciele mieszkała dusza istoty, która znała tylko wojny i konflikt. Świat, w którym silniejszy przeżyje. - Ubierz się, musimy iść na mostek. Vorlonowie to sojusznicy Minbari. Będziesz miała rzeź, o jaką ci zdaje się chodzi. – Jurek wstał i wyszedł. Aiien przez chwilę stała nieruchoma, zastanawiając się nad słowami kapitana. W końcu, sięgając po swój nowy, Federacyjny mundur, uśmiechnęła się mściwie - Taaak… czas zapłaty… Flota sprzymierzonych wyszła z transwarp 2 lata świetlne od Ver’lann Prime i leciała w jej stronę z warp 5. Przed flotę wyleciały zamaskowane okręty Klingonów, mające zająć pozycje wewnątrz systemu tak, aby w chwili ataku mogli wyeliminować wszystkie Vorlońskie posterunki i patrole w całym układzie. Oraz przekazać namiary na stacjonarne cele na orbicie Ver’lann. - Sir, mamy sygnał od Klingonów. Są na pozycji. - Znakomicie. Sternik, warp 9. Taktyczny, przejmujesz kontrolę ognia. Strzelaj po gotowości. - Aye Pozycja dowódcy obrony planetarnej była czymś, do czego przeznaczano bardzo młodych Ver’lann. Dlaczego preferowano niedoświadczonych? Cóż. Od piętnastu tysięcy lat nikt nie zaatakował Ver’lann i taka pozycja nie była szczytem marzeń i ambicji Ver’lann. Dlatego gdy, mimo rekalibrowania sensorów, dziwne duchy pokazały się po raz trzeci na sensorach, Kash Vikesh, zamiast zaalarmować patrole, zgłosił usterkę sprzętu. Nie, żeby to coś zmieniło, ale może dałoby Ver’lann szansę na obronę. A tak młody Ver’lann nie wiedział nawet, co go zabiło. Ponad dziewięć tysięcy torped fotonowych i kwantowych wyszło z warp parę kilometrów od celu i ułamek sekundy później uderzyło w największe stacje orbitujące nad Ver’lann. W każdą z 17 stacji uderzyło ponad pięćset pocisków. Niespodziewające się ataku stacje nie miały uruchomionych systemów obronnych i pod naporem energii NDF praktycznie rozpływały się, zżerane żywcem razem ze swoimi załogami. Zanim Ver’lann na planecie i pozostałych, lżejszych stacjach, mieli szansę zareagować, nadeszła druga fala ataku… Zbiorowy krzyk przerażenia i niedowierzania rozchodził się w zbiorowym umyśle Vorlonów. Dowódcy okrętów patrolujących nie wierzyli w informacje, jednak posłuszni nakazom Świetlistego Kardynała przygotowywali się do ataku niewidzialnego wroga. Byli bogami. Byli niepokonani. Ktoś, kto ośmielił się zaatakować ich dom, zapłaci. Byli niepoko… Tuż przed oknami mostka pancernika przestrzeń zafalowała, ujawniając zielony okręt o dziwacznym kształcie i prymitywnej, pełnej rur i nieobrobionych płyt, konstrukcji. Kesh Greash niemal roześmiał się, widząc, iż przyjdzie im walczyć z tak prymitywnym wrogiem. Nawet systemy niewidoczności im nie pomogą, ich sensory dost… Sześć zielonych torped wbiło się w pole chroniące mostek. Pięć zostało zatrzymanych, energia ostatniej przedostała się przez ekran chroniący mostek i upiekła siedzących wewnątrz Vorlonów. Potężny okręt, nagle pozbawiony kierownictwa, zatoczył się i jęknął przeraźliwie usiłując przyzwać swoich panów. Sekundę później jego cierpienia zostały przerwane przez trzy Bird-of-Preye, które ostrzelały jego silniki powodując eksplozję zgromadzonej wewnątrz okrętu antymaterii. Podobny los spotkał wszystkie czterysta dwa okręty patrolowe – od pancerników zacząwszy na myśliwcach skończywszy. Zakończywszy swoje dzieło Klingonie - Dwie sekundy do wyjścia z warp. - Sygnał do floty. Nasz cel to okręty stacjonujące na orbicie. Platformy są dla Klingonów. - Aye – z tymi słowami niebo nad Ver’lann rozjaśniło się tysiącami jasnobłękitnych błysków. Federacyjna Flota wyszła z warp. - Status? - Sto czternaście platform orbitalnych, wszystkie uzbrojone. Osiemset czterdzieści sześć okrętów, większość to pancerniki. Rejestruję siedemdziesiąt cztery stanowiska obronne w głębi atmosfery planety. - Kurs na najbliższy okręt. Taktyczny, torped fotonowe, sekwencja sierra-3. Ognia po gotowości. - Aye… Dwadzieścia cztery torpedy fotonowe poleciały w stronę pancernika, który tymczasem zdążył się obrócić w stronę Scorpiona i aktywować pole osłonne. Dziewiętnaście pocisków zostało zatrzymanych, pięć jednak uderzyło w kadłub anihilując dziób okrętu. Oszalały z bólu pancernik rzucił się do przodu. Scorpion uchylił się w ostatniej chwili, jedna lecący tuż za nim Galaxy nie miał tyle szczęścia. Eksplozja rdzenia warp rozerwała ranny Vorloński pancernik i Galaxy, pochłaniając przy okazji dwa lecące zbyt blisko myśliwce. - Obejście, sygnał do floty, wchodzimy w ich formacje. Ich uzbrojenie nie poradzi sobie z wielokierunkowymi atakami – na ekranie eksplodował Steamrunner trafiony dwiema wiązkami energii z pancerników. Federacyjna flota, posłuszna rozkazowi przyspieszyła i wbiła się w formację Vorlonów. Czerwone i biało- niebieskie torpedy oraz pomarańczowe wiązki fazerów mieszały się z zielonymi wiązkami tnącymi Vorlonów. Po obu stronach co chwilę eksplodował jakiś okręt. W przeciwieństwie do rzezi nad Vulcanem, tutaj Federacyjne okręty nie miały efektu zaskoczenia. Za to miały dwukrotną przewagę liczebną i dorównujące Vorlońskiemu uzbrojenie. Vorlonowie mieli jednak ten sam atut, co federacja nad Vulcanem – systemy obronne. Grube, zielone wiązki wystrzeliły z platform orbitalnych niszcząc z taką samą łatwością lekkie okręty jak ciężkie krążowniki. Eksplozje Federacyjnych okrętów były zabójcze dla myśliwców i będących zbyt blisko niszczycieli. Gdy eksplodował czwarty Galaxy, do walki wreszcie włączyła się Klingońska flota. Trzy Negh’Var zdjęły maskowanie na niskiej orbicie i odpaliły disruptory w największą platformę. Grawitacyjne pola rozpaczliwie próbowały rozprowadzić energię potężnych dział wzdłuż całego kadłuba, chcąc zminimalizować obrażenia. Potężna żywa stacja zadrżała, gdy jej skóra zaczęła być powoli pochłaniana przez fazowe efekty klingońskiego uzbrojenia. Gdy do ataku dołączyły cztery krążowniki klasy Vor’cha los stacji był przesądzony. Vorlońskie pola były bardzo wydajne, miały jednak jedną wadę – musiały skupić energię na kierunku ataku. Atak z paru kierunków osłabiał ich możliwości. Klingonie bezlitośnie to wykorzystali. Torpedy Vor’chy i disruptory Negr’Var w końcu przełamały obronę. Żywy pancerz nie był żadną tarczą przeciw potężnemu uzbrojeniu i gdy okręty odleciały, stacja była podziurawionym jak sito wrakiem. Podobny los spotkał pozostałe ciężkie stacje obronne. Vorloni nie walczyli jeszcze z przeciwnikiem mającym możliwość swobodnego maskowania się. Podobną technologią mieli Cienie, ale oni nie byli nawet w połowie tak skuteczni jak te zielono-czerwone demony. Świetlisty Kardynał w końcu nakazał uruchomienie największych systemów obronnych. Potężne działa rozmieszczono głęboko w atmosferze planety na wypadek ataku Cieni i ich niszczycieli planet. Teraz olbrzymie platformy wystrzeliły. Siedem smug energii grubości dwustu metrów uderzyły w centrum największej klingońskie grupy. Dwa trafione Negh’Var wyparowały, podobnie jak pięć innych okrętów. Wyzwolona energia mknęła dalej w kosmos anihilując wszystko, co spotkały na drodze. Promienie powoli przesuwały się po niebie, niszcząc kolejne okręty. Największe straty ponieśli Klingonie, niemający czasu na ucieczkę. Jednak Flota Federacji także poniosła olbrzymie straty. Świetlisty Kardynał zadowolony obserwował zniszczenie, jakie siała jego najpotężniejsza broń. Gwałtowne manewry tych dzieci cieszyły go, świadczyły o utracie morale… Mylił się straszliwie. Federacyjna flota jak jeden mąż zakręciła w stronę otwartego kosmosu i skoczyła w warp, tylko po to, aby wyjść paręset tysięcy kilometrów alej i otworzyć ogień z maksymalnego zasięgu. Pancerniki, sądzące, iż pozbyli się jednego wroga, zaczęły kierować się w stronę Klingonów, gdy uderzyły w nich wiązki fazerów i torpedy. Pięć potężnych maszyn zniknęło w ułamku sekundy. Zanim pozostałe zdążyły zareagować, ponad sto zostało uszkodzonych, większość ciężko. Tymczasem Klingonie nie mieli ochoty na finezyjne manewry. Te świecące ptah zabiły ich przywódcę. Teraz zapłacą. W pozornym bezładzie flota Klingońska porzuciła swoje cele i rozleciała się po orbicie. Tylko po to, aby parę chwil później skierować wszystkie wyrzutnie w stronę planety i otworzyć ogień. Disruptory i torpedy fotonowe wleciały w atmosferę rozbijając zielono-niebieskie chmury i uderzając w szybujące platformy obronne. Na parę sekund atmosfera sporej części planety zapłonęła upiorny zielonym blaskiem. Znajdujący się w pobliżu centrów obronnych Ver’lann nie wiedzieli, co ich zabiło. Tych paru szczęśliwców, którzy mimo ostrzeżeń o ataku latali na zewnątrz, w ostatniej chwili życia zobaczyli pędzącą na nich ścianę zielonej energii… ** * ** - Satai Sinoval – alyt dowodzący Zha’fi ukłonił się głęboko przed głową najpotężniejszego z klanów kasty wojowników – utraciliśmy kontakt z okrętami strzegącymi tunelu. - Vorlonowie? - Nie odpowiadają. Sinoval zastanowił się. To było niepokojące. Coś sprawiło, że ani jego okręty, ani okręty Vorlonów nie odpowiadały na wezwania. Przyczyna mogła być tylko jedna – zostały zniszczone. Pozostawało pytanie, przez kogo. Bo najoczywistszą odpowiedź: przez ludzi z drugiej strony korytarza, odrzucał. Ludzie nie pokonaliby Minbari. Ani Vorlonów. Musiał wiedzieć, co się stało. Stąd gdzie byli do anomalii nie było daleko. Ludzka kolonia poczeka. Bez okrętów i tak nigdzie nie polecą. - Kurs na anomalię. Chcę tam być jak najszybciej. - Tak, panie – alyt ukłonił się i wyszedłby przekazać rozkazy załodze. Satai się spieszył, więc należało robić wszystko, aby być na miejscu jak najszybciej. *** * *** - Co to było – zapytał Styczyński, gdy atmosfera planety zaczęła świecić. - Klingonie zaatakowali te stanowiska, które przed chwilą nas ostrzelały. Były w głębokich warstwach atmosfery i efekt fazowy rozszedł się na wielkie obszary. Jurek w milczeniu patrzył na monitor. Klingonie, po wyeliminowaniu obrony planetarnej znów zajęli się stacjami obronnymi. Jego okręty atakowały Vorlonów, pozbawionych wsparcia ciężkich okrętów. Bitwa powoli zmierzała ku końcowi. Jedyne, co się zmieniło, to to, że Klingonie nie uważali już tak, by nie ostrzelać planety. Dlatego od czasu do czasu disruptor albo eksplozja torpedy rozświetlały atmosferę Ver’lann Prime. - Niech flota się rozproszy według sekwencji Omega-6. Komandorze, niech komputer poprzydziela cele do poszczególnych zgrupowań. Jedno zgrupowanie na jeden okręt. Wolne mają zaatakować stacje orbitalne. Chcę zakończyć to jak najszybciej. – Spojrzał na ekran taktyczny, gdzie widać było kolejną torpedę nurkującą przez warstwy atmosfery w stronę wielkiego miasta. – Zanim Klingonie wybiją wszystkich. - Aye sir. Flota Federacji szybko się porozdzielała na mniejsze grupki i okręty zaczęły atakować przydzielone sobie cele. Vorlonowie korzystali z tego niszcząc mniejsze i słabsze okręty Federacji z przerażającą skutecznością, jednak okręty Federacji odwdzięczały się tym samym. Torpedy fotonowe i kwantowe rozrywały delikatny biologiczny pancerz z o wiele większa łatwością, niż ciężkie kompozytowe pancerze okrętów Dominium czy Borg. Pięć minut później walka była zakończona i okręty weszły w transwarp kierując się do tunelu prowadzącego do ich świata. Jedenaście godzin później Zha’fi, okręt flagowy kasty wojowników wyszedł z nadprzestrzeni w miejscu, gdzie znajdował się wylot anomalii. Sinoval w milczeniu patrzył na holograficzny obraz zniszczenia. Przepołowiony pancernik Vorloński i podziurawiony wrak Sharlina mówiły wszystko. Sojusznicy ludzi z tamtej strony korytarza postanowili tu przelecieć. Nie mieściło mu się w głowie, że ktoś mógł zniszczyć Sharlina. Nawet nie próbował zrozumieć faktu, że ktoś zniszczył pancernik Vorlonów. Instynkt wojownika podpowiadał mu, że każdy okręt może zostać zniszczony. Historia Drala’fi znakomicie to pokazywała. Ale pancernik… nagłe pojawienie się punktu skokowego zwróciło uwagę wojownika. Przez chwilę sądził, że to ten nieznany wróg, i że będzie mógł pomścić śmierć Minbari ze stacjonujących tu okrętów. Ale gdy pojawił się biały okręt o obłych, niemal owadzich kształtach, wiedział, kto to jest… Deleen. Podejrzenia wojownika potwierdziły się, gdy na hologramie pojawiła się twarz młodej Minbarki. Deleen była jedną z najmłodszych przywódczyń kasty religijnej. I jednocześnie najpotężniejsza. I najbardziej okrutną. Ukłonił się jej ironicznie. - Satai Deleen – kasta religijna, w przeciwieństwie do wojowników, nie miała jednego przywódcy. I od czasów Valerii nikt w kaście religijnej nie nosił tytułu Satai. - Satai Sinoval. Co tu robisz? – Deleen nie miała czasu na grzeczności. Od zniszczenia Ziemi kruchy sojusz obu kast rozlatywał się i tak ona jak i Sinoval mieli sporo zajęcia przygotowując się do walki, jaka z pewnością rozgorzeje miedzy klanami już niedługo. - To samo, co ty – wojownik był zadowolony, że nie musi się bawić w uprzejmości. Nasze okręty, tak jak Vorlonowie nie odpowiadały, więc przyleciałem zobaczyć, co się stało. - Gdyby nie ten Sharlin, pomyślałabym, że to… - głos uwiązł w gardle Minbarki, gdy dookoła ich okrętów przestrzeń rozbłysła błękitnym ogniem i pojawiły się dziwaczne okręty, tak łudząco podobne do tych, o jakich wspominały raporty. Obok nich jednak wisiały inne, wyglądające niesamowicie prymitywnie, ale jednocześnie emanujące siłą. - Tu kapitan Jerzy Styczyński do okrętów Minbari. Poddajcie się, albo zostaniecie zniszczeni. - Nigdy! – jednocześnie odpowiedzieli Mincarscy przywódcy. I nakazali otwarcie ognia. Normalnie działa neutronowe nie miałyby większego efektu, ale jeden z klingońskich B’Reli był poważnie uszkodzony przez Vorloński niszczyciel i seria pocisków trafiła w osłabione pola rozrywając dziób okrętu na strzępy. Chwilę później oba Mincarskie okręty zniknęły w nawale zielonego ognia. Jurek spojrzał na oficera taktycznego - Mamy dowódców i piętnaście innych Minbari. Są porozmieszczani w celach. - Znakomicie. Kurs na tunel, potem do domu. Po drugiej stronie tunelu, orbita Ziemi Oficer wywiadu Federacji stał przed lewitującą, świecącą ośmiornicą zamkniętą w klatce pól ochronnych. - Jak się nazywasz? – zapytał po raz kolejny. Istota nie reagowała. - Jak się nazywasz? - … Oficer zastanowił się. Może prostsze pytanie dotrze do tego Ver’lann - Kim jesteś? – w masie błyszczącego silikonu rozbłysła para zielonych oczu - Kosh. My wszyscy jesteśmy Kosh… Dwie godziny po powrocie okrętów sojuszniczych na terytorium Federacji Jurek z zainteresowaniem oglądał zapiski z bitwy o Vulcan. Z zadowoleniem obejrzał pierwsze sekwencje walki. To, że doświadczony kapitan floty stosuje taktykę podobną do jego, dobrze wróżyło jego szansom na przypięcie admiralskich nitów. Z drugiej strony przez cholernych Klingonów i ich rządzę krwi nity może szlag trafić. Admiralicja niezbyt dobrze przyjęła wiadomość o Klingonach masakrujących Vorlonów. Pozostawili sprawę do rozstrzygnięcia Kanclerzowi i nabrali wody w usta, jednak z całą pewnością będą pamiętać, kim był kapitan dowodzący flotą, która dopuściła się masowego mordu na ludności cywilnej. I tak cud, że nie wyleciał z Floty. Ciekawe, co mu teraz wymyślą za przydział. Scorpiona raczej nie zabiorą, ale pewnie będzie badał najmniej ciekawy kawałek przestrzeni, jaki uda się admirałom znaleźć. - No nic, trzeba będzie się przemęczyć – mruknął do siebie. Najwidoczniej głośniej niż zamierzał, gdyż PO i Aiien siedzące obok niego, popatrzyły się w stronę Jurka - Sir? - Nie, Ferr, nic. Ciekawi mnie tylko, co wymyśli dla nas admiralicja. - Po tym, jak wybiliśmy sporą część Ver’lann? - Dokładnie. - Pewnie… - brzęczyk systemu komunikacyjnego przerwał jej - Sir, admirał Howell do pana. Priorytet czerwony. - Łączyć. Wybaczcie panie – obie panie wstały i wyszły z biura kapitana. Gdy tylko zamknęły się drzwi Jurek podał swoje kody i aktywował połączenie. - Admirale. - skinął głową hologramowi admirał Howerla, który pojawił się tuż przed monitorem. - Kapitanie. Czy Scorpion jest gotowy do lotu? - Tak, sir. Mamy jeszcze drobne problemy z niektórymi systemami, ale… - Znakomicie. Proszę jak najszybciej udać się na Ziemię. Dowodzenie zgrupowaniem przejmie kapitan Terik. - Ale… Aye, sir. Wyruszamy natychmiast. Sir, mogę wiedzieć, co się dzieje? - Jak pan doleci. Do zobaczenia wkrótce – hologram zniknął, pozostawiając zadziwionego kapitana. Po paru chwilach bezskutecznych domysłów, Jurek wyszedł na mostek - Sternik, kurs na Ziemie, skok w transwarp po gotowości. Wyciśnijcie z maszynek tyle ile się da. Pierwszy, sygnał do floty, Terik przejmuje dowodzenie. Mają tu siedzieć i pilnować tego przejścia jak oka w głowie. Nikt, nawet Picard nie ma prawa przelecieć przez zgody Rady Federacji. - Aye, sir..? - Sam nic nie wiem. Sternik? - Kurs wyznaczony. - To co my tu jeszcze robimy. – zdziwiony tonem głosu kapitana sternik wyprostował się na fotelu i wcisnął przycisk wykonania programu. Scorpion zgrabnie zawrócił i wszedł do tunelu transwarp. Podróż na Ziemię miała zająć sześć minut i piętnaście sekund. Przez całą drogę nikt nie odezwał się słowem. Mina kapitana nie zachęcała do dyskusji, zresztą niedługo mieli się dowiedzieć, o co chodzi. Gdy siedem minut później okręt wchodził na orbitę Ziemi, kapitan wszedł do swojego biura. Parę chwil później wyszedł - Aiien, idziesz ze mną na planetę. Reszta zostaje na stanowiskach. Macie być gotowi do natychmiastowego odlotu. - Sir… - Później, Ferr. Aiien? Oboje weszli do turbowindy. Aiien chciała zapytać, co się dzieje, ale albo Jurek nie wiedział, albo nie mógł jej powiedzieć. Co wychodziło na jedno. Parę minut później zmaterializowali się w tej samej Sali obrad, w której wcześniej rozmawiała z ambasadorem Sarekiem. Teraz stoicka postać Vulcana również dominowała w pomieszczeniu, mimo obecności… - Piękny… - szepnęła Aiien widząc postać… anioła. Część umysłu mówiła jej, że to niemożliwe, że anioły nie istnieją, ale pozostała część ignorowała to. Aiien musiała przez dłuższą chwilę walczyć z chęcią klęknięcia przed anielską postacią. - Piękny? – Jurek rozejrzał się, ale wewnątrz był tylko ambasador Sarek, admirał Howell, ambasador Sinclair i świecąca ośmiornica, którą zidentyfikował jako Ver’lann, wisząca parę centymetrów nad podłogą. Nic pięknego. Więc… - Modyfikacje genetyczne. – odezwał się Sarek - Sir? - Ver’lann zmodyfikowali geny większości raz w ich uniwersum, tak, aby te pozytywnie reagowały na ich widok. To stąd te różnice genetyczne między ludźmi stamtąd i stąd. Ver’lann miał szczęście, iż wzrok nie zabija. Świecące, zielone oczy patrzyły na kapitana z lekka irytacją. Nadal nie mógł przyzwyczaić się do kontaktów z niezmienionymi rasami. Jednak musiał. Po porażce w ataku na jedną z ich planet wycofująca się flota pozostawiła ranne okręty. Także jego. I teraz był jeńcem ludzi. Ludzi, którzy widzieli go nagiego, pozbawionego ochrony pancerza oraz ochronnego płaszcza modyfikacji genetycznych. Nawet człowiek z ich świata, Sinclair, mimo iż znał prawdę, nadal patrzył na niego z respektem. Ludzki kapitan z nienawiścią. - Chcemy, aby zdał nam pan relację z bitwy. - Sir? - Słyszał pan. – Sarek skinął mu głową, zachęcając do rozpoczęcia. - Wszystko jest w moim… - zerknął na Ver’lann. Oni chcieli, żeby opowiedział to naoczny świadek, dowódca tego, co stało się na Ver’lann Prime. – Aye sir. Gdy nasza flota przeszła przez anomalię, po drugiej stronie zastaliśmy… Kosh słuchał słów ludzkiego kapitana opowiadającego ze spokojem jak eliminowali niewielką flotę pozostawioną, aby strzegła korytarza. Wydawało mu się niemożliwe, że ludzie pokonali Minbari, a co dopiero ich, jednak nie wyczuwał kłamstwa w słowach ludzkiego kapitana. Opis bitwy o Ver’lann wstrząsnął istotą. Systemy obronne były nie do przejścia, już samo pokonanie patroli powinno dać wystarczająco dużo czasu reszcie Kosh by przywołać floty, które zgniotłyby intruzów. A oni zniszczyli patrole, jakby ich nie było, jakby najpotężniejsze okręty jego rasy patrolujące rodzinny układ słoneczny były zwykłymi okrętami patrolowymi. Jednak najbardziej nim wstrząsnął opis zniszczenia planety. Bo nie miał wątpliwości, iż planeta jest dla jego rasy stracona. Ich istnienie w atmosferze Ver’lann zależało od zachowania ścisłych warunków. Już raz niewielka zmiana omal nie zgubiła jego rasy. Teraz mieli środki, by uciec, ale… - To wszystko, sir. – zakończył sprawozdanie. – Można wiedzieć, po co to wszystko, sir? Można znaleźć ten sam opis w moich raportach. - Ambasador Kosh chciał usłyszeć to z pana ust. My zresztą też. - Ambasador? - Tak. Kosh będzie ambasadorem Imperium Ver’lann przy Federacji Zjednoczonych Planet. To część naszego porozumienia z Ver’lann dotyczącego zakończenia tej niefortunnej wojny. - Zgodzili się poddać? – z tego, co się dowiedział o Ver’lann spodziewał się raczej kolejnej armady dyszącej rządzą zemsty. - Owszem. Zniszczenie Ver’lann Prime osłabiło Imperium, które w niedługim czasie spodziewa się wojny z równym sobie przeciwnikiem. Kontynuowanie wojny z Federacją byłoby nie logiczne. - Tak – potwierdził Kosh. - No dobrze, a co mam do tego ja i Aiien? - W ramach układu, Ver’lann oddali pod rządy Federacji teren, na którym znajduje się wyjście z korytarza oraz przyległe układy. - Przecież to terytorium Sojuszu Ziemskiego! – zaprotestowała Aiien - Według danych Ver’lann Sojusz już praktycznie nie istnieje. Przetrwało tylko parę koloni zaanektowanych przez Centauri i Narn. Oraz parę pomniejszych grup, którym udało się uciec i teraz starają się po prostu przeżyć. – Sarek był bezlitośnie obojętny – To terytorium należy teraz do Minbari… Ver’lann zaanektują je po przejściu przez korytarz i oddadzą nam. - I wpakują w wojnę z Minbari? - Będą posłuszni – odezwał się Kosh – Niewolnicy uczynią, co im nakazane. - Aha…, ale to nadal nie wyjaśnia, co my mamy z tym wspólnego. - Będzie pan gubernatorem z ramienia Floty Gwiezdnej na tamtym obszarze. - Aye…, co! Znaczy, słucham? - Będzie pan gubernatorem na terytorium Federacji w tamtym uniwersum. - A ja? – cicho zapytała Aiien. - Panią wezwaliśmy z innego powodu. Youth America i Nova-X przechodzą intensywne modyfikacje. Montujemy lepszy pancerz, sensory celownicze i uzbrojenie z czasów naszej wojny z Romulanami. - Lasery i czyste głowice fuzyjne? – zapytał Jurek - Zgadza się. Nasza broń pracuje trochę inaczej niż ta z pani uniwersum. Powinna być skuteczna przeciwko Minbari. – oczy Aiien zalśniły. Wreszcie będzie mogła odegrać się na Minbari. - Terytorium New Hope, jak nazwaliśmy ten obszar, będzie stanowiło przystań dla wszystkich, którzy będą chcieli schronić się na terytorium Federacji. Jednak będzie tam ich obowiązywało Federacyjne prawo. Przestrzegane z pełną surowością. – Aiien kiwnęła głową – Jak widzę zgadzamy się. No to teraz ta przyjemniejsza część… Ambasadorze? - Pani kapitan… Jako najwyższy ranką przedstawiciel administracji Sojuszu chcę zaproponować pani powrót w szeregi Floty Ziemi. – widząc wahanie Teer dodał – wraz z awansem na komodora. Aiien przez chwilę patrzyła na Sinclaira, jakby nie do końca rozumiała to, co powiedział. Potem zerknęła na Jurka, który uśmiechnął się do niej i lekko skinął głową - Dziękuj, ambasadorze. Przyjmuje pańską propozycję. Sinclair wstał - Witamy z powrotem, pani komodor. Howell wstał i skinął na Styczyńskiego - Kapitanie. – Jurek wstał – decyzją Rady Floty Gwiezdnej jest pan awansowany do stopnia kontradmirała. – Howell odpiął cztery nity znamionujące rangę kapitan i w ich miejsce przypiął dwa objęte ramką. - Sir! – odpowiedzieli jednocześnie Aiien i Jurek. Popatrzyli się na siebie i uśmiechnęli. – Kiedy odlatujemy, sir? - Jak tylko przesłuchamy naszych Minbarskich gości. Może się pan odmeldować, admirale. Pani też. Przyślijcie nam tu na dół tych Minbari. I przygotujcie się do odlotu. Pani admirał, Youth America i Nova-X czekają w stoczni Utopia Planitia na panią. - Aye! Scorpion, dwóch do transportu. Gdy rozwiało się uczucie łaskotania powodowane transporterem, Jurek uruchomił komunikator – PO, prześlijcie naszych gości na powierzchnię, podadzą wam koordynaty. I weźcie kurs na Utopię Planitię. Połowa impulsowej. - Aye. Jurek spojrzał na Aiien i podał jej ramię w staromodnym geście – Pani komodor - Sir! – odwzajemniła spojrzenie i przyjęła ramię. Oboje wyszli z pokoju transportera i udali się na mostek. Tam przywitał ich głośny okrzyk jakiegoś kadeta stojącego akurat w pobliżu drzwi. - Admirał na mostku! – Jurek aż podskoczył i popatrzył z niedowierzaniem na źródło krzyku. Młoda dziewczyna w stopniu kadeta IV roku. Pewnie z uzupełnień i nie poznała swojego kapitana. Co nie zmieniało faktu, iż wszyscy przerwali zajęcie i stojąc niemal na baczność popatrzyli na drzwi turbowindy. Ferr zgromił spojrzeniem kadetkę, że ta nie odróżnia kapitana od admirała. - Przepraszam sir. To nowa i nie poznała… - przerwał, gdy zobaczył nity na kołnierzach Aiien i Jurka – Sir! – wyprostował się jak struna – M’am! - Spocznijcie komandorze. – łaskawym tonem powiedział Jurek. Ferr patrzył na niego przez moment aż w końcu oboje parsknęli śmiechem – Cieszę się. Najwyższa pora. - Będziesz się mniej cieszył, jak dowiesz się, dlaczego. Reszta VI floty też. - Wracamy? - Właśnie. Wracamy. Na szczęście nie walczyć. Ver’lann poddali się i … - na moment jego słowa zagłuszyły okrzyki radości załogi. Gdy już uspokoili się kontynuował – będziemy pilnowali pokoju. No i tego, żeby nikt nie przelatywał przez korytarz. - Cała szósta flota? - zgadza się. I parędziesiąt transportowców z załogami placówek planetarnych, systemami obronnymi i bazą gwiezdną. Oraz koloniami. Na naszym terytorium po tamtej stronie utworzymy kolejną kolonię New Hope. - Może tym razem nam się poszczęści. - Właśnie. - Sir, dolatujemy – zameldował sternik. - Znakomicie. Operacyjny, znajdź dok z EAS Youth America i przełącz na ekran. Wyciągnij też dane techniczne tego okrętu. - Aye, sir… przełączam monitor. Na ekranie pokazała się zamknięta w ramionach podobnego do pająka doku sylwetka okrętu, który już niemal w niczym nie przypominał pancernika klasy Nova. Ani w ogóle okrętu Sojuszu Ziemskiego. Jurek usłyszał wciągającą gwałtownie powietrze Aiien i nie dziwił się. Nowy okręt był znacznie ładniejszy. I groźniejszy od starego. Pudło, jakim wcześniej była Nova zastąpiła długa rura z jasnoszarego metalu ze sporym wybrzuszeniem w połowie długości okrętu. Zamiast olbrzymich okrągłych silników widać było tylko cztery niewielkie podłużne szczeliny w ciemnoszarym pokryciu. Żadnych anten, nie było olbrzymich dział, nie było też widać hangaru dla myśliwców. - Mam specyfikację, sir. - Streść nam najważniejsze. - Aye… EAS Youth America, klasa Nova-F… - Nova-F? – przerwała Aiien - Tak m’am. F od Federacji jak mniemam. Kadłub ma taki kształt ze względu na właściwości obronne. W połowie długości, pod podwójnej grubości pancerzem kryje się sekcja rotacyjna, zapewniająca ciążenie 2 g na zewnętrznej i 1 g w połowie promienia. Sekcje mostka oraz ważniejsze sekcje są niezależnie ekranowane prze rotacyjny system inercyjny. Napęd stanowią dwa silniki jonowe z magnetyczną kompresją ciągu, mające wydajność 953 razy większą niż klasyczny napęd. Podobny napęd umieszczono na dziobie, stąd go nie widać. Zarówno silniki dziobowe jak i główny napęd mają możliwość kierowania ciągiem, co zwiększa manewrowość… Okręt pokryty jest pancerzem z możliwością polaryzacji… - Aiien słuchała tego z zapartym tchem. Silniki z kierowaniem ciągu, nowoczesny, przynajmniej jak na Sojusz, pancerz, symulowana grawitacja… - działa laserowe o mocy 25 000 Terawatów i zasięgu 50 000 km. Dodatkowe uzbrojenie to czterdzieści miotaczy materii. Ponad to 28 podwójnych miotaczy jonowych jako obrona przeciwko myśliwcom, jak mniemam. Uzbrojenie 28 myśliwców Furia-F. Ich specyfikacji nie mam. - Dziękuję. A Nova-X? – monitor zamigał i pojawiła się, już bardziej znajoma, sylwetka Novy-X. Co prawda tak jak i w Youth America ciemny, nieregularny kadłub zastąpiły jasnoszare, gładkie płyty pancerza polaryzacyjnego, zniknęły silniki i większe działa, ale poza tym widać było charakterystyczny, pudełkowaty kształt konstrukcji Sojuszu. - Podobne zmiany, chociaż w mniejszym, jak widać stopniu. - Dzięki OPS. – odwrócił się do Aiien – to co, pewnie będziesz chciała lecieć na swoją nową zabawkę? - Tak Jurek. Ja… - zawahała się – Ja dziękuję ci bardzo. Za wszystko, co dla nas zrobiłeś. I przepraszam za moje zachowanie wtedy… - Nie szkodzi. PO, odprowadź panią komodor do transportera. Sternik, jak tylko komodor Teer znajdzie się poza pokładem, wracamy na orbitę Ziemi. - Aye, sir. – Jurek patrzył na zamykające się drzwi turbowindy z dziwnym przeświadczeniem, że może już jej nigdy nie zobaczyć… - Sir, komodor Teer jest już na Youth America. Kurs ustalony - Znakomicie, wykonać. - Tak jest… W tym samym czasie ambasadorzy Kosh i Sarek przeprowadzili krótką rozmowę z Deleen i Sinovalem, ogłaszając im decyzje odnośnie ich świata. Sinoval zaprotestował, gdy dowiedział się o oddaniu części ich terytorium Federacji. Kosh zareagował szybko i zdecydowanie - Będziecie posłuszni. - A jeżeli nie! – odparł buntowniczo Sinoval - Umrzecie. Krąg został przerwany. Sinoval i Deleen patrzyli na siebie nie bardzo rozumiejąc, o co Valerii chodzi, ale rozumieli jedno – sprzeciwianie się Vorlonom nie wychodzi na zdrowie. I z ociąganiem zgodzili się na odstąpienie terytorium Federacji… nie żeby mieli jakieś wyjście. Poza wojną z Vorlonami i Federacją. Wojną, której by nie przetrwali. To akurat wiedzieli. Migawki z bitwy o Vulcan jasno im to uświadomiły. Parę godzin po powrocie Scorpiona Deleen i Sinoval znów byli na pokładzie federacyjnego okrętu. Tego samego, który ich tu przywiózł. W tych samych celach. - Mamy naszych gości na pokładzie. - Znakomicie, co z okrętami Sojuszu? - Wyruszyły. Będą na miejscu za pięć tygodni. - Znakomicie, to da nam czas na przygotowanie bazy. Sternik, kurs na układ New Hope. Slipstream, przelotowa. - Aye… - Sovereign przyspieszył i zniknął w błysku białej energii… Dwa tygodnie po ataku na Ver’lann Prime Ennarian Nezar Corvus miał za sobą ciężki dzień. Testy nowego okrętu flagowego okazały się bardziej niż wyczerpujące. Co dziwniejsze, on został dowódcą Kerchana – najnowszego pancernika Republiki. I co jeszcze dziwniejsze, testy przerwano w połowie. Fakt, że wszystkie najważniejsze (czyli bojowe) były przed nim, ale ‘suche’ testy wykazały skuteczność działania systemów. Corvus musiał odłożyć próbę najnowszych disruptorów na Klingonach i udać się do systemu oznaczonego od niedawna jako New Hope. Tal’shiar twierdziło, iż jest tam coś ciekawego. To coś okazało się na tyle ciekawe, że Senat (senat a nie preator albo jakiś twardogłowy z dowództwa!) nakazał lot jego floty na terytorium Federacji. Po ostatnim incydencie z Shinzonem to był wyjątkowo prowokacyjny krok. I niebezpieczny. Nezar chwycił PADD z danymi federacyjnych okrętów stacjonujących na tamtym terytorium. I kolejny raz się skrzywił. VI Flota, wzmacniana obecnie przez najnowocześniejsze okręty II, VII i IX floty. Po zakończeniu przegrupowań, powinno tam być łącznie prawie piętnaście tysięcy okrętów zaczynając od Mirand do Sovereignów II. Strasznie go ciekawiło, do czego była im potrzebna taka masa sprzętu. I tu właśnie zaczynała się ciekawa część raportu. Czyli brak danych. Corvus pierwszy raz w życiu widział brak danych. Jakichkolwiek. To oznaczało, że tych danych faktycznie nie ma i wywiad pokpił sprawę, co było bardzo mało prawdopodobne. Albo dane były na tyle drażliwe, że przekażą mu je… dzwonek do drzwi przerwał rozmyślania - Plhere! Do kajuty admiralskiej weszła kobieta w czarnym, obcisłym stroju znacznie wyróżniającym ją od tego, co normalnie nosili oficerowie floty. Nawet Tal’shiar. A to oznaczało coś więcej niż kłopoty. - Ennarian Corvus? – zapytała kobieta, jakby nie wiedziała do czyjego biura wchodzi. Corvus skinął głową – Mam pana wprowadzić w sytuacje w systemie New Hope. Mam też przekazać pańskie rozkazy. – Corvus ponownie skinął głową i wskazał kobiecie fotel pod ścianą. Gdy usiadła, skinął ręką w stronę replikatora, nie odzywając się ani słowem. Jego gość odmownie pokiwał głową i wyjął z rękawa chip pamięci. - Dane, jakich będzie pan potrzebował. - Dziękują. Słucham. Admirał najwyraźniej nie lubił takich tajemnic, bo każdym gestem i słowem okazywał kobiecie, że jest niemile widziana na jego okręcie. Ta jednak wcale nie wydawała się urażona. Zaczęła referować. - Ennarian, jakiś czas temu Federacja odkryła coś, co wydawało się stabilnym korytarzem podprzestrzennym – Nezar nagle przestał się dziwić, dlaczego to wszystko było taką tajemnicą. No i dlaczego Federacja miała takie siły zgrupowane w tym jednym układzie. – Okazało się jednak, iż jest to tylko nowy rodzaj napędu nadświetlnego, używany przez jakąś nieznaną rasę. – Corvus skinął głową, gdy kobieta popatrzyła się na niego. Kontynuowała więc – Z pierwszych dni od odkrycia nie ma wiele danych, wiadomo, że owa rasa to humanoidy, wg danych wywiadu – ludzie z innego uniwersum kwantowego. - Uniwersum kwantowego? – Corvus nie mógł się powstrzymać. - Owszem, admirale. Nasze dane to potwierdzają. Mogę kontynuować? - Tak. - Wywiązała się walka dwóch okrętów Federacji z dwoma krążownikami obcych, będących wrogami tamtych ludzi. Obcy przegrali. Federacja pozwoliła ludziom założyć kolonię w układzie New Hope i oddelegowała do jej obrony lekkie platformy obronne, stację klasy Regula oraz dwie fregaty. Dwa tygodnie temu okręty te zostały zniszczone. Podobnie jak stacja oraz planeta. - Obcy się zemścili za dwa zniszczone okręty sterylizując planetę? – to było barbarzyństwo. Wojna dopuszczała stosowanie niezbyt czystych metod, ale sterylizowanie planet… Rihhansu stosowali takie metody w czasie krótkich walk z Klingonami 50 lat temu… ale to był ciemny rozdział w ich historii, i wielu oficerów Galae chciało jak najszybciej o tym zapomnieć. - Nie. To była inna rasa. W danych ma pan informację o nich, podobnie jak krótkie ujęcia z walki. - Walki? - Tak, ale o tym za chwilę. - Proszę kontynuować. - Obcy zniszczyli, nie wysterylizowali planetę. Na jej miejscu jest teraz pas asteroidów. – Corvus uniósł brew, ale nic nie powiedział – Wówczas Federacja zdecydowała, iż jest w stanie wojny i wysłała flotę do drugiego uniwersum. - Wysłała flotę? – pokojowa Federacja wysłała Flotę na obce terytorium bez prób negocjacji? To było co najmniej zastanawiające. I niepokojące. Mogło oznaczać, że wreszcie mądrzeją. - Owszem. VI Flota wraz w oddziałem okrętów klingońskich wróciła 12 dni temu. Mocno pokiereszowana, ale wg danych Tal’shiar – zwycięska. Co więcej, III flota pod dowództwem kapitana Picarda zdołała odeprzeć atak Ver’lann, tak się nazywa ta rasa, na Vulcan. Zniszczyli prawie 11 tysięcy okrętów przeciwnika tracąc niecałe 800 swoich jednostek. Z tym wiąże się jeszcze jeden fakt: obcy, Ver’lann zawarli pokój z Federacją oddając im część terytoriów w swoim uniwersum. - Federacja ma tereny w innym uniwersum? – Corvus był więcej niż zdziwiony. I zirytowany. Federacja osiągnęła coś, czego Rihhansu nie mogli osiągnąć. Nie w liczącej się przyszłości. – Jak się przemieszczają między nimi? - Za pomocą tunelu w czymś, co oni nazywają nadprzestrzenią. - Hm… no dobrze. Rozumiem, że Republika jest zainteresowana. Ale co my mamy do tego. Walka z siłami trzech Federacyjnych flot jest proszeniem się o utratę moich jednostek. A nie widzę innego sensu w wysyłaniu całej floty na terytorium Federacji niż walka. - Macie stanowić prezencję Republiki w tamtym rejonie. Ponieważ Federacja przepuściła przez tunel Klingonów, nasi politycy postarają się wymóc na Federacji przepuszczenie naszych jednostek, choćby badawczych na drugą stronę tunelu. Rihhansu muszą być obecni przy eksploracji innego uniwersum. – kobieta spojrzała w oczy admirała – Za wszelką cenę! Jurek siedział w biurze na pokładzie Scorpiona i klął, na czym świat stoi. Od dwóch tygodni nie robił zresztą nic innego. Od czasu do czasu spał i jadł, ale głównie klął i starał się zorganizować ochronę obu końców anomalii. Piętnaście tysięcy okrętów to dużo, ale nie wtedy, gdy muszą robić za elementy sieci detekcyjnej. Na szczęście najnowsze systemy i platformy były już zamontowane i jego okręty mogły robić to, do czego były przeznaczone. Czyli patrolować przestrzeń Federacji. Dwa tysiące okrętów miało pozostać po tej stronie anomalii – tysiąc pięćset w rzeczywistej przestrzeni i pięćset w nadprzestrzeni. Pozostałe okręty miał stanowić I Flotę Federacji w Uniwersum II. Pod jego dowództwem. Za pięć minut wyruszali na drugą stronę, razem z frachtowcami oraz okrętami kolonizacyjnymi, a Aiien i Sheridan jeszcze nie było. Wir energii przerwał przekleństwa. Przylecieli. - Nareszcie – warknął Jurek i wyszedł na mostek. Jednak zanim zdążył otworzyć usta, rozległ się sygnał alarmu. Sensory wykryły flotę okrętów przekraczającą granicę czujników. - Sir, dwa tysiące sto czterdzieści siedem okrętów przekroczyło granicę układu. Analiza widma wskazuje, że to Romulanie. - Romulanie…. Ciekawe. Alarm dla floty. Namierzyć te okręty. Kanał wywoławczy! - Gotowe... - Admirał Styczyński do okrętów Republiki Rihhansu. Znajdujecie się na terytorium Federacji Zjednoczonych Planet. Natychmiast zdejmiecie maskowanie i zawrócicie w stronę strefy neutralnej, albo potraktujemy waszą obecność jako wrogi gest i nakażę otwarcie ognia. Po chwili w układzie zaczęły pojawiać się okręty Romulan. Od lekkich niszczycieli począwszy przez cięższe krążowniki, D’Deridexy, a skończywszy na behemocie wiszącym na czele formacji. Jurek rozpoznał okręt. Dane wywiadu wspominały o nim – klas Kerchan. Ciekawe, jak by sobie poradziła w starciu z jego Scorpionem. Okręt robił wrażenie, ale wojna z Dominium pokazała, że większość jednostek Rihhansu była mocno przereklamowana. Na monitorze pojawiła się twarz dość młodego Romulanina. - Witam, admirale Styczyński. Jestem ennarian Nezar Corvus. Przybyłem tu na polecenie Senatu, aby zbadać terytorium po drugiej stronie anomalii. - Nie ma mowy, ennarian. Bez zgody senatu Federacji żaden okręt nie może przelecieć na drugą stronę. – Jurek nawet nie zaprzeczał istnieniu anomalii. Czegoś takiego nie dało się ukryć. - Wobec tego poczekam. - Nie. Opuści pan to terytorium natychmiast. - A jeżeli nie? - Zniszczę pańskie okręty. - Zaatakuje pan? Jakoś w to wątpię? - Pana strata, ennarian Corvus. Mam zgodę Federacji na otwarcie ognia do każdego, kto będzie w moim mniemaniu stanowił zagrożenie. Bez uprzedzenia. Pana flota stanowi takie… - Sir? – przerwał mu pierwszy oficer. Jurek przejechał dłonią po gardle odcinając fonię. - Tak? - Wiadomość z Ziemi. Biuro prezydenta. – Jurek skinął głową i kiwnął w stronę monitora - Muszę pana przeprosić. Niech pańska formacja zaczyna się zbierać, ennarian. Moja cierpliwość ma swoje granice. Scorpion, koniec. Ekran ponownie ukazywał obraz Kerchana i romulańskiej floty. - Przełączcie do mojego biura. - Aye. Jurek przeszedł do siebie i aktywował łącze. Na monitorze ukazała się twarz Franciszka Weyherskiego, prezydenta Federacji. - Sir. - Admirale Styczyński, w strzeżonym przez pana układzie powinna niedługo pojawić się flota Romulan. Uzgodniliśmy z Senatem Republiki, iż część tych jednostek, pięćset okrętów, zostanie wpuszczona na drugą stronę. Mają pozwolenie na swobodną eksplorację nowego uniwersum, jednak pod żadnym pozorem nie mogą mieszać do wewnętrznych spraw tamtego uniwersum. Jeżeli nastąpi taka sytuacja, ma pan prawo usunąć ich siłą. - Echem, sir. Moje rozkazy mówią, że mam nie przepuszczać nikogo bez wyraźniej zgody senatu. Pana rozkaz nie wystarczy. - Wiem, admirale. I cieszę się, że trzyma się pan rozkazów. Autoryzacja senatu powinna do pana dotrzeć lada moment. Powodzenia. Weyherski, koniec. – twarz prezydenta zniknęła, zanim Jurek zdążył powiedzieć Aye, sir. - Tak jest, sir – powiedział do loga Federacji admirał i wyszedł na mostek. – Operacyjny, jak tylko przyjdzie wiadomość z senatu Federacji połączcie mnie z ennarian Corvusem. I - Aye. Pięć minut później system łączności cicho zapiszczał - Sir, mamy wiadomość z senatu. Tylko tekst. - Na moją konsolę. – Jurek wczytał się w wiadomość. Potwierdzała ona rozkazy prezydenta. Romulanie mogli wysłać na drugi koniec korytarza 500 okrętów. Pozostałe warunki też. Jakiekolwiek wrogie posunięcia wobec ras Uniwersum II miały spotkać się z natychmiastową reakcją jego floty. Jurek skrzywił się. Implikacje tego faktu były niezbyt miłe. Klingonie zażądają tego samego, a po tym zobowiązaniu do pomocy Ludziom z tamtej strony… upilnowanie ich będzie cholernie trudne. - Dajcie mi ennariana. - Aye… odpowiada. - Monitor. - Zdaje się, że otrzymał pan rozkazy od swojego senatu, admirale. Będę więc wdzięczny, jeżeli przepuści pan moją flotę. - Pięćset jednostek, ennarian. I ani jednej więcej. Wszystkie ze zdjętym maskowaniem. Przesyłam panu warunki waszego pobytu na terytorium Uniwersum II. Złamie je pan – wyrzucę pana z powrotem do naszego uniwersum. Będzie się pan opierał… - Jurek zakończył zdanie pozostawiając groźbę wiszącą w powietrzu. Romulanin zmarszczył brwi - Jak pan sobie życzy, admirale. Pięćset okrętów. Kerchan, koniec. Po chwili od floty Rihhansu oddzieliło się pięćset okrętów. Pozostałe zawróciły i weszły w warp, kierując się w stronę granicy. Jurek odetchnął. Przynajmniej z nimi nie będzie musiał walczyć. Ciekawiło go, kiedy pojawi się pięćset okrętów Klingońskich. Miał nadzieję, że jak najpóźniej. - Taktyczny, status romulańskiej floty. - Pięćset okrętów, wszystkie bez maskowania. Skład: 1 Kerchan, 2 Imperiale, 4 Raptory, 32 Ham’rexy, 98 Norexanów, 101 Dhivaeli, 125 Shirke, 47 Sorenów, 12 Shadowów oraz 78 Pi. - Dlaczego mnie to nie dziwi – zapytał głośno Jurek – pewnie dlatego, że zdziwiłbym się, gdyby trzon floty stanowiły Pi. Ech, Sygnał do floty, odlatujemy. Romulanie mają lecieć za nami. Prześlijcie im dane modyfikacji warp do wejścia w nadprzestrzeń. - Aye, sir. Paręnaście sekund później flota wyszła z nadprzestrzeni w układzie New Hope. Jurek uśmiechnął się z zadowoleniem. Trzynaście tysięcy okrętów zgrupowanych wokół ciągle jeszcze budowanych sześciu stacji typu Pendragon i prawie osiemdziesięciu tysięcy platform obronnych rozmieszczonych w całym układzie. Siły zdolne pokonać armadę Borg. I najprawdopodobniej wszystko, co mogłoby rzucić na nich to uniwersum… Żaden z tych okrętów, mimo zaawansowanych czujników nie wykrył małego, czarnego statku pogrążonego w szczelinie między rzeczywistą przestrzenią a nadprzestrzenią… czujniki zarejestrowały dopiero jego przejście w nadprzestrzeń, ale operatorzy uznali, że to fałszywy sygnał. Ostatecznie, kto mógł podejść tak blisko bez wykrycia. Nawet w nadprzestrzeni… Dwadzieścia dziewięć godzin później przestrzeń nad piękną, zielono-niebieską planetą przestrzeń zafalowała i nad planetą pojawił się Zwiadowca. Potwierdził informacje zebrane przez Oczy. Vorlonowie sprowadzili siłę z innego świata. Ponownie. Tym razem zostali pokonani. To otwierało nowe możliwości… San Francisco, biuro głównego konstruktora, 12 miesięcy po naradzie ‘Pierwszych’ Admirał Jerzy Styczyński wpatrywał się w okręt klasy Deadalus służący jako pomnik i upamiętnienie projektu, który uratował Ziemię przez Romulanami. Projektu opracowanego w tej właśnie stoczni. Jednak widział nie bulwiastą sylwetkę pierwszego okrętu Federacji, ale Potężną bitwę jaka rozegrała się dwanaście miesięcy temu w systemie New Hope. Bitwy, która kosztowała życie wielu jego przyjaciół… i jedynej osoby, jaką kochał. Narada ‘Pierwszych’ zakończyła się tak, jak można się było tego spodziewać. Jurek zresztą nawet nie specjalnie się temu dziwił – ostatecznie sam chciałby wyrzucić ze swojego świata obcych, którzy mówią innym co im wolno a co nie. Zdziwiła go tylko gwałtowność i skala ataku. Wszystkie rasy zgodziły się przysłać całe swoje siły… armada okrętów jakie wyszły z nadprzestrzeni na obrzeżasz układu, rozciągała się na miliony kilometrów. Jego siły odpierały ataki, podczas gdy naukowcy po drugiej stronie korytarza usiłowali znaleźć sposób na zamknięcie przejścia i nie dopuszczenie obcych do ich uniwersum. W końcu się to udało. Jego flota, a raczej jej niedobitki, zdołały przelecieć na drugą stronę, zanim przejście się zamknęło… Stracił wszystkie bazy gwiezdne i prawie dziewięćdziesiąt procent swoich sił. Wróg zapłacił cenę za to zwycięstwo i zapłaci pewnie znacznie większą. Po drugiej stronie pozostali Klingonie i Romulanie… ciekawe jak Pierwsi poradzą sobie z rasami, które nie mają Pierwszej Dyrektywy i nie będą miały oporów przed dzieleniem się swoją technologią z innymi. Jurek przypuszczał, iż prędko ci, którzy ich stamtąd przegnali, obudzą się z ręką w nocniku. I pożałują, iż Federacji już nie ma. Bo tylko oni mogli zagwarantować iż ich technologia nie wpadnie w ręce ras z drugiego uniwersum. No i Aiien… Jurek widział, jak jeden z Minbarskich okrętów, wspierający Vorlonów dokonuje abordażu jednostki Aiien. Był za daleko, aby móc jej pomóc… ale wystarczająco blisko, aby móc obejrzeć przekaz tego, co Minbarczycy z nią robili… krzyki kobiety którą miał odwagę pokochać, męczyły go do teraz… no ale przynajmniej dopilnował, żeby ci dranie nie mieli gdzie wracać. Odpalone w warp torpedy z głowicami grawimetrycznymi rozerwą tą ich lodową planetkę na strzępy. Podobnie jak zniszczyły układ, który musieli opuścić. Odwrócił się od okna i westchnął. Po tej klęsce zdecydował się opuścić okręt i przejść do korpusu inżynieryjnego. Zawsze lubił projektować okręty… może uda mu się zrobić taki, który będzie chronił załogę w sposób absolutny… Uniwersum 2, orbita Minbaru Z bitwy z obcymi wróciło sto dwadzieścia dziewięć z tysiąca sześciuset okrętów jakie Minbari wysłali na pomoc Vorlonom i innym Pierwszym. Teraz krążyły wokół olbrzymiego pola asteroidów, w jakie zmieniła się ich planeta. Ich rasa była zgubiona. W koloniach nigdy nie było wielu Minbari, większość mieszkała tutaj… już dostawali pierwsze meldunki, o okrętach Vree i Centauri szarpiących ich granicę. Trzon floty został zniszczony, teraz tylko oni mogli upilnować… Pięćdziesiąt siedem okrętów zmaterializował się o sekundę świetlną od Minbari. Zanim ci zdołali zareagować, promienie disruptorów uderzyły w ich kadłuby. Gdy parę chwil później wygasły eksplozje, ostatnia nadzieja Minbari była już tylko wspomnieniem. Klingońskie okręty zamaskowały się i wzięły kurs na najbliższą minbarską kolonię… Sto dwadzieścia lat później Olbrzymi okręt majestatycznie opuszczał orbitę Vulcanu. Nazwana tak na cześć ojczystej planety Rihhansu planeta stałą się domem założonego sto dwadzieścia lat temu Imperium Klingońsko-Romulańskiego. Ten świat był teraz ich domem, ich dziedziną, gdzie władali niepodzielnie, tak jak powinni to czynić w swoim świecie. Tam się nie udało, jednak tutaj nie było Federacji, która pilnowałaby każdego ich kroku. Okręt Cieni zmaterializował się tuż koło nich. Sojusznicy weszli do tunelu transwarp i pomknęli przez międzygalaktyczną pustkę. Czekało na nich nowe terytorium, gdzie trzeba było nauczyć Młode Rasy znaczenia chaosu i wojny…