11993
Szczegóły |
Tytuł |
11993 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11993 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11993 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11993 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Henryk Kurta
DZIEŃ CZERWONEGO GIGANTA
I ZWIADOWCY
1.
W przestrzeni nie byli już sami od chwili, gdy stały się widoczne kontury lądów planety, ku której mknęli. Wokół roiło się dosłownie od niezliczonych pojazdów różnego rodzaju. Dziwiło ich tylko, że nie odbierają żadnych sygnałów nadawanych w ich kierunku – to, co rejestrowali skrzętnie było jedynie zbiorem emisji najwyraźniej odtwarzanych przez urządzenia sterowane automatycznie. Było im to jednak bardzo na rękę, gdyż przed wyruszeniem podkreślono stanowczo, że ich statek musi dotrzeć do celu nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Od tego zależało w znacznym stopniu powodzenie całego przedsięwzięcia. Być może to, iż nikt dotychczas nie zwrócił się do nich z żądaniem podania numeru lotu było wynikiem znakomitego przygotowania wyprawy, choć nie można było także wykluczyć pomyślnego dla nich przypadku losowego. W obliczeniach dokonanych i wielokrotnie sprawdzanych przed wyprawą nie liczono się jednak z taką ewentualnością i obliczono trajektorię tak, by w ostatniej fazie lotu przed ewentualnymi obserwatorami skrył ich skraj tarczy Czerwonego Giganta, a pojazd przybrał barwę zlewającą się z tym olbrzymim tłem.
Teraz, gdy ich nadajnik zaczął pracować na przechwyconych falach wybranego przez Nola sztucznego satelity Planety, byli pewni, że mogą przystąpić do kolejnego etapu zadania.
Nol, przymocowany przy automatycznej maszynie rejestrującej, zwrócił się do współtowarzysza wyprawy:
– Za siedem topów uruchamiamy hibernanta.
Ponieważ jego rozmówca nie zareagował na emisję, Nol powtórzył polecenie wolniej, dodając:
– Czy odbiór jest dobry, Uno?
– Tak, wszystko idzie jak zaplanowali. I dodał: – Ta wyprawa wydaje się ciekawsza niż dwie ostatnie. Czy tak, Nol?
– To dopiero początek – odparł powściągliwie zagadnięty. – A poza tym jest to najdłuższa wyprawa od czasów utworzenia Wielkiej Rady. Zarejestrowałem tę uwagę w czasie ostatniej odprawy.
Nol i Uno wyglądali niemal identycznie. Różnili się jedynie ciągiem podobnych do cyfr znaków wydrukowanych na przednich i tylnych płaszczyznach ich obudowy. Należeli do najbardziej udanych z wyprodukowanych dotychczas na zlecenie Wielkiej Rady maszyn samouczących. Za sobą mieli już szereg wypraw, a ze znaków na Uno wynikało niezbicie, że jest bardziej doświadczoną, bo wcześniej wyprodukowaną maszyną. Decyzje podejmował jednak Nol, gdyż tylko on był w stałej łączności z Mózgiem Wielkiej Rady. Co prawda, łączność ta była na razie jednokierunkowa. Nol przekazywał jedynie przetwarzane informacje do centrali, ale przed wyruszeniem, on właśnie został zaprogramowany tak, aby kierować akcją. Jedynie w wypadku awarii, Uno mógł przejąć zasób zarejestrowanych poleceń.
Po prawej stronie Nola, zaczął się żarzyć zielony punkt. W ciemnościach panujących w pojeździe światło to było bardzo widoczne. Ani Nolowi, ani Uno ten znak optyczny nie był właściwie potrzebny – mieli co prawda kamery umieszczone w korpusach tak, by obejmować jednocześnie całą otaczającą ich przestrzeń – porozumiewali się jednak i odbierali wszelkie informacje za pomocą fal elektromagnetycznych. Widoczne w całej kabinie różnokolorowe źródła świetlne przeznaczone były dla hibernantów, którzy wyruszyli z nimi.
– Zaczęła działać dehibernacja – stwierdził Nol. – Zaraz uruchomię ogrzewanie kabiny.
W lukach pojazdu Wielka Rada poleciła umieścić dwie żywe istoty – które zdaniem najwybitniejszych znawców zagadnień życia w Przestrzeni – były podobne, jeśli nie identyczne z niektórymi istotami żyjącymi na Planecie. W czasie podróży doszło do przykrego wypadku – na skutek czasowego braku energii, przynajmniej tak tę sprawę zinterpretowali Nol i Uno (informacje przekazane przez Nola w tej materii zostały lub są jeszcze badane przez specjalną komisję powołaną przez Wielką Radę, taki jest bowiem zwyczaj), otóż na skutek tego incydentu jedna z istot zmarła, mimo wysiłków Uno, który zbyt późno, jak się okazuje, uruchomił dodatkowe zasilanie. Ponieważ wyprawa miała trwać około dwustu obrotów macierzystej planety wokół gwiazdy będącej ośrodkiem ich układu planetarnego, Wielka Rada zadecydowała, że trzeba zastosować hibernację przez zanurzenie ciał w ciekłym gazie. Liczono się z możliwością fizycznej niewytrzymałości jednego z organizmów, skoro wybrano aż dwóch hibernantów.
Zapalenie się zielonego sygnału oznaczało, że rozpoczął się proces dehibernacji. Również i ta część programu była dokładnie wyliczona, jej początek oznaczał więc, że są rzeczywiście już blisko celu. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z założeniami organizatorów wyprawy, hibernant powinien się zjawić obok nich zanim skończy się manewr wejścia w atmosferę Planety. Dla ich żywego współtowarzysza przygotowane było specjalne pomieszczenie antygrawitacyjne o mniejszych rozmiarach niż to, w którym zbudowano komorę hibernacyjną. Dysponował on także sporymi zapasami pokarmu białkowego. Nol i Uno tego nie potrzebowali – zasilani byli przetwarzaną energią świetlną – a tego w Przestrzeni, w której zwykli byli się poruszać od niepamiętnych czasów, nigdy nie brakowało. Byli wieczni i wiecznie sprawni. Zagrażać im mógł jedynie wir Nicości, postrach Przestrzeni. Ale od czego są maszyny myślące i Mózg Wielkiej Rady jeśli nie od tego, aby obliczać trajektorie w sposób w pełni bezpieczny?
Właz rozsunął się. Skoro Uno nie wydał rozkazu, oznaczało to, że ich towarzysz jest już pełnosprawny i sam uruchomił właściwą dźwignię, zgodnie z przekazanymi mu w czasie przeszkolenia instrukcjami. Po chwili przegroda znikła z pola kamer Nola i Uno i wyłoniła się poruszająca się początkowo niepewnie postać. Uno przeanalizował sobie, że sam jest bardziej sprawny ruchowo od tej istoty i nie bardzo wiadomo po co kazano jej lecieć z nimi. Wielka Rada wiedziała lepiej, a z emisji Nola wynikało, że druga maszyna myśląca nie podziela jego wątpliwości.
Hibernant rozejrzał się po kabinie i już chciał wyraźnie coś powiedzieć, gdy uświadomił sobie – przynajmniej tak to wyglądało – że obok niego stoją tylko maszyny. Nacisnął jeden z guzików umieszczonych na lewym boku dziwnego kombinezonu – dziwnego, dla Uno, bo jeszcze takiego nigdy nie widział – i jego myśli dotarły do nich.
– Dlaczego jestem sam? – Gdzie jest Gona?
– Gona nie żyje – odpowiedział Nol, który zaraz dodał, zgodnie z instrukcjami Wielkiej Rady: – Całość zadania jest teraz waszą sprawą, Eta. Pomagać będzie wam Uno. Będzie wam służyć za pojazd na Planecie, a także za przetwarzający nadajnik.
Można było wyraźnie odczuć, że Nol zwraca się do istoty z całym szacunkiem należnym tym, którzy dawno temu stworzyli maszyny myślące i którzy należeli do rasy założycieli Wielkiej Rady.
Uno, mimo iż wiedział, że Nol i Eta zauważą to natychmiast, wyłączył swój nadajnik. Chciał sobie coś przeanalizować w spokoju. Musiał działać błyskawicznie, gdyż regulamin przewidywał, że wyłączenie się jest dopuszczalne jedynie w wyjątkowych sytuacjach, na przykład zagrażających bezpieczeństwu.
„Dlaczego Wielka Rada dała nam takiego pasażera? Przecież nie różni się on chyba niczym od istot kierujących nami? Skąd wiedzą, że na Planecie nie zwrócą na niego uwagi? Mam prawo się obaw...”
Uno włączył swój nadajnik, gdyż odebrał silną emisję od Nola.
– Co się stało, Uno? Dlaczego Uno nie daje odpowiedzi?
– Właśnie Uno obliczał, za ile topów mamy przystąpić do wodowania – gładko odparł Uno.
– To przecież do Uno nie należy. To sprawa Nola – odparł sucho Nol. Chciał jeszcze coś przekazać, ale przerwał mu Eta:
– Za ile wam więc wyszło?
– Za jedenaście topów. Wynurzymy się w chwili, gdy Czerwony Gigant nie będzie już widoczny tam, gdzie się znajdziemy.
– Dobrze, Uno. Jestem gotów.
Obaj udali się do sąsiedniego pomieszczenia na górnym pokładzie pojazdu. Nol sprawdził raz jeszcze, czy wszystkie urządzenia były w pełni sprawne. W tym momencie, aż do następnego punktu programu, kończyła się jego rola. Odtąd miał już tylko rejestrować emisje nadane z powierzchni Planety, przetwarzać je i przekazywać natychmiast Mózgowi Wielkiej Rady.
2.
Decyzja o wyprawie zapadła jeszcze przed powstaniem Nola, Uno wspominał Nolowi o tym zaraz po opuszczeniu stacji orbitalnej. Przypomniał mu, że rejestrował informacje na ten temat niemal od samego początku własnego istnienia. A przecież miał już teraz za sobą liczne wyprawy, z których niejedne trwały wiele dziesiątków obrotów ich świata wokół gwiazdy. W czasie wymiany analiz z Nolem wydawał się podniecony – wskazywała na to niestałość częstotliwości jego emisji – i Nol poczuł się w obowiązku zwrócenia Uno uwagi.
– Tak, Nol, Uno nie jest obojętny na nowe wrażenia – potwierdził Uno. – Wie też, że to uczucie jest całkiem obce późniejszym maszynom.
Zamilkł, tak jakby się nad czymś zastanawiał i po chwili dodał:
– Uno należy do tego pokolenia maszyn, które zostały skonstruowane, gdy nasi twórcy zostawiali w nas cząstkę własnych odczuć, typowych dla istot żywych. Typ maszyn, do których należy Nol jest już bardziej doskonały. Reaguje on jedynie na emisje i sygnały. Nie potrafi niczego przeanalizować bez zewnętrznego bodźca. Czy Nol to pojmuje?
– Tak, Nol pojmuje – odparła sucho druga maszyna jakby została dotknięta uwagami Uno, co było zresztą całkiem nieprawdopodobne.
– Zmiana układu analitycznego została dokonana na wniosek samego Mózgu Wielkiej Rady. Ponoć istniała obawa, iż maszyny, a było nas coraz więcej, mogły ilością swych własnych analiz wpłynąć na bieg decyzji podejmowanych przez Wielką Radę – wyjaśnił Uno, chcąc Nolowi wytłumaczyć, dlaczego pozbawiono go możliwości samoanalizy.
– Nol nie potrafi rzeczywiście przetwarzać podniecenia Uno. I nie musi skoro o Planecie Uno i Nol wiedzą przecież właściwie wszystko – przekazał Nol.
Tak rzeczywiście było. Przed wyprawą Mózg Wielkiej Rady dostarczył maszynom wszystkie dane zebrane z całej Przestrzeni na temat Planety. Kilkakrotnie maszyny–sondy odbyły wyprawy rekonesansowe, zebrane dane pozwoliły skonstruować obraz niektórych mieszkańców Planety. Uno zastanawiał się nawet po pierwszym zetknięciu się z ich żywymi pasażerami, czy nie są oni właśnie potomkami istot z Planety, byli bowiem łudząco podobni do owego obrazu. Ale bliższa analiza konstrukcji Ety nie dała żadnego konkretnego rezultatu Uno skasował ten problem z komory zapasowych materiałów do przetwarzania, dochodząc po pewnym czasie do wniosku, że to w końcu nie jego sprawa. Mózg Wielkiej Rady miał ważniejsze kwestie do rozwiązania, niż odpowiadać na marginesowe bądź co bądź ewentualne pytania zwykłej maszyny myślącej. Wyprawa stanowiła bowiem coś istotnego dla Wielkiej Rady, ale mimo nagromadzonej wiedzy, ani Nol ani Uno nie byli w stanie zrozumieć w pełni jej znaczenia. Ale i to też nie było ich sprawą.
Nie uważano za celowe poinformować ich o tym, że od bardzo dawna Wielka Rada śledziła rozwój Planety To było w czasach, gdy seria maszyn, do której należy Nol, jeszcze nie istniała. Zainteresowanie Planetą wynikało stąd, że należała ona do układu gwiezdnego przypominającego ten, w którym rządziła Wielka Rada. Można było zakładać, że znajomość dziejów i ewolucji Planety, jedynej zamieszkanej w swoim układzie, może być przydatna dla Wielkiej Rady, a to z kilku zasadniczych powodów. Z jednej strony zdobyta wiedza mogła zainteresować historyków, a także futurologów, z drugiej zaś – a to było najistotniejsze – być może Planeta mogłaby stanowić w przyszłości cel migracji istot znajdujących się pod opieką Wielkiej Rady, Mózg wyliczył bowiem, że zbliża się okres, gdy jądro ich układu przemieni się w Czerwonego Giganta, co oznaczać mogło kres biologiczny dla całego układu, a nawet dla jego najbliższego sąsiedztwa. Pora była więc rozejrzeć się natychmiast za nowym światem o zbliżonych parametrach. I właśnie Planeta najlepiej im odpowiadała. Do tych czysto naukowych spekulacji dochodziła jeszcze jedna, o której nie wolno było głośno mówić – chodziło o to, że Wielka Rada jęła się zastanawiać, czy zbliżone warunki życia na Planecie nie pociągną za sobą w przyszłości pojawienia się konkurującego ośrodka władzy o podobnym sposobie myślenia, a zatem stawiającego sobie podobne cele w skali Przestrzeni. A to było szczególnie groźne.
Co prawda, wyprawa została zaprogramowana na okres późniejszy, ale zaczęły się dziać rzeczy dość niepokojące. Ostatnia sonda, która stamtąd wróciła, stwierdziła, że dotychczasowy stopień emisji promieniowania pochodzącego z górnej części Planety, które miało, jak wynikało z poprzednich badań, tendencję zwyżkową, nagle ustało. Zupełnie tak jakby wszystkie zapasy superenergii nagle zostały zużyte lub wyczerpały się. Niemal w tym samym czasie zmienił się radykalnie charakter rejestrowanych informacji. Do tego momentu gromadzono sygnały, które z reguły nadawane były w sposób spontaniczny, tak jak to miało miejsce u nich samych dawno temu, i za którymi kryły się z całą pewnością żywe istoty reagujące różnie na identyczne bodźce. I nagle zaczęły docierać sygnały bardziej składne i w sumie właściwie te same. Ot, tak jakby przy nadajnikach pojawiły się istoty wyżej zorganizowane, całkiem niepodatne na subiektywne odczucia i reakcje. Mimo wysiłków nie udało się Wielkiej Radzie w pełni rozszyfrować zagadki. Dlatego właśnie przyspieszono start wyprawy i dołączono do Uno i Nola dwóch hibernantów.
Nol, czekając na chwilę, gdy Uno i Eta będą mogli opuścić pojazd, odtworzył raz jeszcze dane jakimi dysponował o żywej istocie. Gdyby bliżej znał owe istoty – miał z nimi raczej rzadko do czynienia – i umiał się dziwić, zastanowiłby go fakt, że Eta mógł porozumiewać się za pomocą tak emisji bioelektrycznych wzmocnionych przez nadajnik, jak i mową artykułowaną. Eta należał bowiem do generacji, która znowu posługiwała się wyłącznie mową foniczną w kontaktach z podobnymi sobie istotami. Był czas, gdy mieszkańcy ich układu porozumiewali się tylko drogą wymiany myśli. Ale z biegiem czasu okazało się, że taki system jest niezwykle niebezpieczny dla rozwoju ich życia, i to nie tylko umysłowego. W obawie przed przedostaniem się na zewnątrz skrzętnie ukrywanych myśli, wśród wielu członków społeczności zaczęła panować umysłowa apatia. Wielka Rada postanowiła wówczas, czując się pewna siebie, ale i tak po długiej i burzliwej debacie, przywrócić mowę jako środek komunikowania jedynie ze względu na jego szczególne zadanie na Planecie. Może właśnie dlatego został wybrany? Miał on bowiem przekazywać Nolowi i Uno informacje, które zdobywać mógł z całą pewnością łatwiej posługując się tubylczą mową. Dysponował przy tym najdoskonalszym z dotychczas skonstruowanych dekoderów uniwersalnych. Dzięki niemu każdy dźwięk, słowo, zdanie mogły zostać przetłumaczone niemal natychmiast z zachowaniem wszystkich odcieni danego kontekstu.
Na ekranie stojącym na wprost Nola pojawiły się pierwsze chmury, a następnie wielka płynna tafla. Pojazd, który automatycznie dostosowywał się do każdych warunków otoczenia przekształcał się w tym momencie w szybolot. Na kilka chwil przed zetknięciem się z płynną taflą, płaty przekształcą się z kolei w stabilizatory. Po wylądowaniu pływać będą pod powierzchnią tak długo, aż Eta podejmie decyzję wyjścia na ląd wraz z Uno.
3.
Planeta była rzeczywiście zadziwiająco podobna do tej, z której wyruszyli. Nawet skład chemiczny i temperatura cieczy, w której teraz przebywali były właściwie identyczne z parametrami charakterystycznymi dla ich planety. Emisje odbierane jednocześnie przez Uno i Nola świadczyły, że Eta był mocno poruszony tym faktem. Nol, który przebywał stale w pomieszczeniu sterowniczym, przekazał im wcześniej, że wszystko wskazuje na to, iż Planeta jest niemal bliźniaczką ich macierzy, przynajmniej jeżeli chodziło o jej zewnętrzne, fizyczne aspekty. Jedynie ilość stałych makrolądów była o jedną jednostkę mniejsza – w górnej półkuli rozciągał się jeden wielki ląd połączony przesmykiem z drugim o kształcie nieforemnego trójkąta, dochodzącym niemal do dolnej części wirującej na tle Czerwonego Giganta Planety. Ta część makrolądu musiała być kiedyś połączona z innym wielkim obszarem oddzielonym obecnie szeroką płynną taflą. Na obu biegunach Planety widoczne były dwa lądy o mniejszych rozmiarach i jaśniejszym zabarwieniu. Przekazując wszystkie te informacje do części pojazdu, w której przebywali Eta i Uno, Nol odczuł u tego pierwszego wyraźnie reakcję, której nie umiał bliżej określić. Było to normalne, gdyż Nol miał zawsze trudności ze zrozumieniem odczuć żywych istot, a dziwienie się było stanem całkowicie mu obcym.
Z tego samego powodu nie zareagował na decyzję Wielkiej Rady, gdy postanowiła dołączyć do niego i Uno dwie żywe istoty mające być w założeniu zbliżone, jeśli nie podobne do mieszkańców Planety. Z danych, którymi dysponował, Nol wyciągnął wniosek, iż ta decyzja jest istotnym wyłomem w zasadach obowiązujących we współżyciu w łonie Przestrzeni. Od dawna ustanowiono bowiem, że w kontaktach międzygwiezdnych i międzygalaktycznych nikomu nie wolno było wkradać się do cudzego świata, a tym bardziej używać do tego celu zapożyczonych form fizycznych. Zachowanie własnych kształtów było wstępnym dowodem na to, że przybysze nie mają żadnych złych zamiarów. Tak uważano powszechnie. Natomiast wszelkie mistyfikacje oznaczały coś wręcz przeciwnego. Obchodzono się bardzo surowo, łącznie z ich uśmierceniem, z tymi, którzy nie przestrzegali obowiązującego nakazu. Wielka Rada musiała mieć więc ważne powody, aby tak postępować...
Nol przestał analizować dane, którymi dysponował w tej kwestii, gdyż teraz, skoro taka decyzja zapadła, a Eta z nią się pogodził, nie miało to już żadnego praktycznego znaczenia. Nol i Uno musieli wykonywać polecenia Mózgu Wielkiej Rady, a także i Ety, który w obecnej sytuacji był jej najwyższym, bo żywym jej przedstawicielem. A on właśnie informował, że za chwilę wraz z Uno wyjdą na ląd. Za cztery topy, jeśli wszystko będzie zgodne z założeniami tej części programu całej wyprawy, Nol skieruje pojazd z powrotem ku Przestrzeni, gdzie będzie czekać na dalsze sygnały z Planety i gromadzić wszystkie informacje pochodzące od Ety i Uno. Po ich wyselekcjonowaniu, przetworzeniu i zakodowaniu trafią dzięki niemu do Mózgu Wielkiej Rady. Gdyby z kolei Ona chciała coś przekazać Ecie, Nol służył wszystkimi swoimi urządzeniami. Ale na razie żaden sygnał nie dochodził z ich macierzy.
II ISTOTY
4.
„Słowo jest wszystkim. Tak, mój drogi, wszystkim!
– Jak zwykle przesadzasz, Antoniuszu. Posługujesz się przestarzałymi formułkami.
– Ile razy prosiłem cię, abyś nie nazywał mnie Antoniuszem, ani nie używał żadnych innych nazwisk z minionej epoki. Wiesz przecież, i to tak dobrze jak ja, że Oni za to srogo karzą.
– No już dobrze, ja tylko tak sobie żartowałem. Jesteśmy w końcu sami i możemy sobie pozwalać od czasu do czasu na jakieś przestarzałe odruchy”.
Eta i Uno musieli dobrze się skryć, stwierdził Nol rejestrując tę scenę, skoro obie rozmawiające istoty jednakowej płci ich nie zauważyły. Z przekazanych treści wynikało, że zasłyszany dialog toczyły dwie istoty przechadzające się wzdłuż piaszczystej plaży. Z dala widoczne były jakieś błyski czy drgające światła. Panowały ciemności, co nie zgadzało się z obliczeniami Nola, według których w danej chwili powinien świecić w tej części Planety Czerwony Gigant. Ale ponieważ Nol nie miał dokładnych informacji o miejscu rejestrowanej akcji, nie analizował dalej tej kwestii, spodziewając się dalszych szczegółów od Ety.
Starsza z rozmawiających istot, ów zastraszony Antoniusz, miała na sobie ubiór podobny do tego jaki nosił Eta. Młodsza istota była nieco inaczej odziana, ale Nolowi trudno było orzec, czy różnica strojów miała jakieś hierarchiczne znaczenie, tak jak to było u nich. Eta nie przekazał jeszcze w tej sprawie żadnych informacji. Widocznie i on nie miał jeszcze rozeznania.
Obaj mężczyźni – Eta właśnie informował, że dekoder wyjaśnił w tej chwili, iż słowo „Antoniusz” odnosić się może tu jedynie do istoty płci męskiej – obaj mężczyźni więc zatrzymali się przy wielkiej skale, na której stał posąg bliżej nieokreślonej postaci.
– Masz chyba świadomość, młody przyjacielu, że właśnie słowo stało się ich bronią. Zapanowali nad Wspólnotą tylko i jedynie dzięki słowu. Od dawna nikt nie dysponował przecież żadną bronią...
– Wielka szkoda – przerwał Antoniuszowi młody mężczyzna.
– Co ty wygadujesz? Wszelkie narzędzia służące zabijaniu zostały słusznie zlikwidowane – oburzył się starszy.
– A co z rękami? Potrafią przecież dusić, bić do nieprzytomności, zabijać nie mniej skutecznie niż promienie czy bomby próżniowe – odparł nie bez ironii młodszy z rozmówców, który zaraz dodał: – Nie chcę przez to powiedzieć, że się nie zgadzam z tobą jeśli idzie o znaczenie słowa w naszym życiu. I ja również, po zastanowieniu, mogę się zgodzić, że jest ono najstraszliwszą z broni.
– A pamiętasz wykład starego Wik... o, przepraszam, numeru 12 7432 1, na temat małp odkrytych niedawno na jednej z dalekich wysp?
– Nie widziałem Wiktora od bardzo dawna. Czyżby te małpy zaczęły mówić? – zapytał z udawanym żywym zainteresowaniem młodszy. – Gdyby tak, biada im... Chociaż, kto wie czy z czasem nie mogłyby stać się naszymi sojusznikami.
– Czy musisz zawsze kpić, przyjacielu?
– Mówię całkiem serio. Wiesz, że gdy chodzi o walkę z Nimi nigdy nie żartuję.
Antoniusz zasępił się i po chwili zadumy podjął przerwany wątek.
– Otóż stary profesor stwierdził, że na jednej z owych wysp żyją od bardzo dawna całe stada małp należących do tej samej rodziny, przy czym u niektórych osobników żyjących grupowo pojawiła się dziwna cecha – zaczęły po prostu myć owoce przed ich zjedzeniem. Obserwując je z ukrycia za pomocą najdoskonalszych urządzeń, profesor stwierdził, że grupy te przyglądały się z wyraźnym zdziwieniem innym małpom, które owoców nie myły. A te z kolei wyglądały ponoć na nie mniej zdumione patrząc na „czyścioszki”.
– No i w końcu doszło do rękoczynów, oczywiście – przerwał młodszy z mężczyzn.
– Otóż właśnie, że nie. Poszczególne grupy, mimo że zachowywały się całkiem odmiennie, nie były w stosunku do siebie agresywne. Ot, po prostu, jedne małpy myły owoce, drugie zaś nie.
– I co z tego wynika?
– Bardzo wiele, a przede wszystkim to, że owe małpy nie były nastawione agresywnie do siebie, bo nie mogły się dogadać.
– Nie bardzo pojmuję.
– Bo nie wysilasz wyobraźni. Otóż zdaniem Wiktora...
– Czyim? – przerwał z rozbawieniem Antoniuszowi młodszy mężczyzna, aż nagle obaj roześmieli się, tak jakby któryś z nich przed chwilą powiedział coś bardzo zabawnego.
– Widzisz, przyjacielu, ja również nie mogę przyzwyczaić się do tych wszystkich numerów. Nie mówiąc już o tym, że za nimi kryje się chyba coś niebezpiecznego... Ale wróćmy lepiej do naszych małp. Profesor twierdzi, że dlatego małpy myjące owoce nie wojują z drugimi, a te drugie z nimi, iż żadna z grup nie stara się, czy nie potrafi przekonywać drugiej o słuszności swego postępowania. Uważa on, i jestem skłonny zgodzić się z nim, że gdyby małpy umiały mówić, to starałyby się przekonywać wzajemnie. A ostatecznym argumentem byłaby walka wręcz, z braku zresztą jakiejkolwiek broni.
– Coś w tym jest, Antoniuszu, ale to jednak tylko hipoteza – odparł jego młodszy towarzysz.
– Zapewne, ale proszę, zwróć uwagę, że w naszych dziejach prawie wszystkie wojny zaczynały się od słów. A w wielu chodziło tylko o panowanie słowa – dodał Antoniusz po chwili namysłu.
Obaj mężczyźni zrobili kilka kroków wzdłuż wyludnionej plaży. Starszy narysował coś na mokrym piasku i wyraźnie było widać, że coś przy tym mówi. Jednakże dźwięki wydawane przez niego i tłumaczone przez uniwersalny dekoder nie docierały do aparatury Nola. Musiała nastąpić jakaś awaria w urządzeniach Uno, albo, co też było możliwe, Eta nie odbierał dźwięków. Może dlatego, że teraz znajdował się za daleko? Nol chciał już łączyć się z Uno, ale w tym momencie zaczęły znowu napływać słowa obu mężczyzn.
– ... z tabeli wynika, że wszystkie wojny zwane religijnymi w dawnych wiekach, czy bliższe od nas wojny ideologiczne były ostatecznym środkiem walki o poglądy. A z kolei nieznana jest w dziejach wojna, która wybuchłaby nagle, bez słownego przygotowania. Chyba się ze mną zgodzisz?
– W znacznej mierze tak, choć podejrzewam, że w archiwach odnaleźć można by było ślady „niemych” wojen. Choćby na przykład w kosmosie – my sami przecież walczyliśmy z istotami, o których do chwili zetknięcia się z nimi nic nie wiedzieliśmy, albo z którymi nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka. Dosłownie i w przenośni.
– To bardzo ciekawa uwaga, przyjacielu. Dowodzi ona bowiem a contrario o słuszności tezy Wiktora. Czyś zwrócił uwagę na to, że mamy niechętny, o atawistycznym chyba podłożu, stosunek do niemych? W czasach, gdy nie stosowano jeszcze analitycznych refraktorów dla niewidomych, traktowano ich z zażenowanym szacunkiem I tak było zawsze, przynajmniej od pierwszych kroków na drodze ku cywilizacji. Natomiast pojawienie się dwu niemych w pomieszczeniu pełnym mówiących wywoływało u tych ostatnich niemal wrogą reakcję. Oni nie byli tacy sami jak my. Mówili, to prawda, ale w sposób dla nas niezrozumiały. Stawali się, nie, byli obcy, a zatem potencjalnie wrodzy. Rozumiesz?
– Oczywiście. Ale nie wiem, czyś się trochę nie zagalopował, Antoniuszu...
– Wcale nie – zaprzeczył stanowczo starszy. – Dam ci jeszcze jeden przykład: co się dzieje w chwili, gdy w tej samej sali pełnej istot pojawia się jeden niewidomy – mówię znowu o czasach, gdy nie było jeszcze refraktorów. Natychmiast ktoś do niego podchodzi i zaczyna z nim rozmawiać. Czy tak? Natomiast pojawienie się niemowy, samotnego osobnika, wywołuje całkiem odmienną reakcję u obecnych. Nikt do niego nie podchodzi, nikt z nim zatem nie rozmawia, bo i jak. A ponadto wszystkie „normalne” istoty czują się wyraźnie nieswojo. Niektóre nawet wychodzą cichcem...
– To prawda.
– A zatem słowo, język, jest podstawowym elementem integracji. Nie tylko treść, ale sam fakt mówienia łączy nas. Były nawet czasy, gdy istota umiejąca pięknie mówić, nawet byle co, stawała się ulubieńcem tłumów. Doprowadzało to nawet do zbiorowego samobójstwa całych nacji. Odnalazłem niedawno druk wydany na wiele, wiele obrotów przedtem zanim Oni postanowili wszystko zaczynać od nowa i trafiłem na bardzo ciekawe informacje, które zarejestrowałem na własny użytek.
– No, no, Antoniuszu, nie znałem cię z tej strony. Nie sądziłem, że ty, zawsze taki ostrożny, możesz łamać obowiązujące prawa – zakpił z lekka młodszy mężczyzna.
– Nie żartuj, przyjacielu. Nauka rządzi się własnymi prawami, wyższymi racjami – odparł surowo Antoniusz. – W tym druku zawarte są fakty, które świadczą, że dawne wojny doprowadzały nie tylko do ogromnych zniszczeń, ale również do wyższego stopnia integracji poszczególnych wspólnot. Wojna zaczynała się od słowa. I kończyła się dla każdej ze stron walczących – zwycięskiej i pokonanej, silniejszą jeszcze więzią, a instrumentem wiążącym było znowu słowo.
– Rozumiem teraz, Antoniuszu, dlaczego twierdzisz, że Oni potrafili stworzyć Wspólnotę bez użycia przemocy, jedynie przy użyciu słowa.
Antoniusz chciał coś dodać, ale w tym momencie na ekranie stojącym przed Nolem pojawił się cień jakiegoś pojazdu, który prawdopodobnie wyłonił się nagle z cieczy – do urządzeń rejestrujących nie dotarły bliższe wyjaśnienia w tej sprawie, i to ani od Uno, ani od Ety. Wysiadła z niego rosła postać, wyższa od obu mężczyzn stojących teraz bez ruchu. Przybysz podszedł do obu przyjaciół i podniósł rękę. Każdy z nich, wpierw Antoniusz, a następnie jego rozmówca, przyłożyli swoje prawe ręce do podniesionej dłoni. Wszystko odbywało się w absolutnym milczeniu. Postać z pojazdu zwróciła się do młodszego mężczyzny:
– O czym numer 2 6 5 112 rozmawiał?
– O ostatnim wykładzie numeru 1 2 7 4 3 2 1.
– Jaki był temat tego wykładu? – spytał przybysz.
– O zwyczajach małp z dalekich wysp – odpowiedział numer 26 5 1 1 2.
Tajemniczy przybysz zamilkł na dłuższą chwilę. Wyglądało na to, że szuka czegoś w pamięci. Ale Eta poinformował Nola, że pytający połączył się z jakąś centralną jednostką, która właśnie potwierdziła, że rzeczywiście ostatni wykład numeru 1 2 7 4 3 2 1 poświęcony był zwyczajom małp.
Nie mówiąc więcej ani słowa przybysz skłonił się obu mężczyznom i wsiadł do maszyny czekającej na niego na skraju plaży, nie opodal posągu, który już raz pojawił się w przekazach Ety.
5.
Kobieta wyraźnie spodziewała się gościa. Eta poinformował o tym Nola na samym wstępie nowej porcji danych z życia na Planecie, zakładając zapewne, że maszyna mogłaby nie zrozumieć zachowania się tej istoty płci żeńskiej albo nieprawidłowo zinterpretować je, co mogłoby mieć wpływ na jakość informacji przekazywanych ciągłym strumieniem Wielkiej Radzie. Zdaniem Ety, kobieta czekała na gościa, który się spóźniał. Przechadzała się nerwowo po pomieszczeniu, w którym nie było żadnych widocznych przedmiotów. Ściany były pomalowane na kolor, którego Nol nie zarejestrował, bo w tej chwili kwestia ta nie była istotna, musiał bowiem rozwiązać inny problem. Chodziło mianowicie o poinformowanie odbiorców Nola o tym, w jaki sposób Eta i Uno zdołali wejść do tego pomieszczenia i nie być zauważeni przez kobietę. Obraz nie pochodził również z zewnątrz, skoro ściany nie miały żadnych otworów, przez które przedostawać się mogło naturalne światło. Chyba że... Po chwili Uno potwierdził wynik analizy Nola – Eta i Uno podłączyli się rzeczywiście do nadajnika, który przekazuje obraz i dźwięk ze wszystkich pomieszczeń budynku, w podziemiach którego przebywają. Nadajniki pracują nieustannie bez wiedzy mieszkańców.
Może dlatego, że chciał się popisać znajomością psychicznej konstrukcji tubylców, Eta zaczął informować Nola, a za jego pośrednictwem Wielką Radę, że sposób zachowania się kobiety świadczy, iż upragnionym gościem może być jedynie bądź jej własne dziecko, bądź mężczyzna, dla którego żywi ona wyższe uczucia. Gdyby od Nola zależało, nie przekazałby tej marginesowej informacji Wielkiej Radzie, ale nie on o tym decydował lecz właśnie Eta, żywy przedstawiciel najwyższej władzy ich planety. Po chwili rozsunęła się jedna ze ścian i do pomieszczenia wszedł mężczyzna. Kobieta podbiegła do niego, objęła go i pocałowała w usta.
– Tor, kochanie, martwiłam się o ciebie. Dlaczego wracasz tak późno? Nie zostawiłeś żadnej wiadomości...
– Nie mogłem wcześniej opuścić wieży. Musiałem czekać aż zmiennik się zjawi. Przecież to się dość często zdarza, kochanie. Przypomnij sobie ile razy ja się spóźniłem, bo nie chciałaś mnie wypuścić stąd – dodał mężczyzna uśmiechając się do zakochanej kobiety.
– Masz rację, najdroższy. Jestem straszną egoistką.
– Egoistką może nie, ale wydaje mi się, że jesteś ostatnio niezwykle nerwowa. Dlaczego, Zelo?
– Tak, to prawda – przyznała kobieta i po chwili dodała: – Może to dlatego, że kiedy przychodzę do ciebie mam uczucie, iż ktoś mnie podgląda. Tak jak byśmy byli pod nadzorem.
– Mówisz głupstwa, najdroższa. Nikt się nami nie interesuje. Kimże my jesteśmy, żeby nas śledzono bezustannie? Zastanów się przez chwilę, a przekonasz się, że twoje obawy nie mają najmniejszego sensu. Owszem, podlegamy jak wszyscy wyrywkowej kontroli, ale to normalna sprawa.
– Może masz rację, Tor, ale od czasu, gdy właściwie wprowadziłam się tutaj, mam wrażenie, że każdy nasz krok, każdy nasz ruch... Krępuję się leżeć nago na naszym łożu.
– To dlatego ostatnio...
– Tak, dlatego. A zresztą nie mówmy więcej o tym, to rzeczywiście nie ma znaczenia. Najważniejsze, że jesteśmy teraz razem – powiedziała Zela uśmiechając się do mężczyzny.
I znowu pocałowała go. Tor musiał jednak wyczuć, że stojąca obok niego kobieta jest bardziej niespokojna niż zazwyczaj, bo po chwili położył ręce na jej ramiona, spojrzał w oczy i spytał:
– Czy przypadkiem nie mówiłaś komuś o nas?
– Nikomu. Nikt o nas nie wie. Chyba że ona...
– Ona nic nie wie. Nie ma pojęcia, jeżeli właśnie o to ci chodzi, że maszyna genetyczna wyznaczyła ją dla mnie. Nikt w ogóle jeszcze o tym nie wie.
– A skąd ty sam wiesz o tym? – zapytała Zela.
– Kochanie moje, orientujesz się przecież, że praca, którą wykonuję pozwala mi dotrzeć do informacji na ogół niedostępnych szerszemu ogółowi. Te informacje stają się wśród badaczy monetą wymienną. Któregoś dnia pewien pracownik od spraw genetycznych – nie pamiętam jego numeru, nazywamy go między sobą Var – powiadomił mnie, że centralna maszyna opracowała kolejną porcję par numerów, jak to cyklicznie czyni. Wtedy dowiedziałem się, że połączyła mój numer z jej. Gdyby ów pracownik wiedział, że coś mnie łączy z inną kobietą, darzącą mnie nie tylko swymi względami ale i uczuciami, prawdopodobnie nie poinformowałby mnie o tym wszystkim. Zapewne Var sądził, że przekazana wiadomość nie ma dla mnie większego znaczenia. Ot, po prostu normalna kolej rzeczy. To dowodzi, że nikt o nas nie wie i w tej sprawie możesz być spokojna. Lepiej podała byś mi coś do picia – zakończył Tor uśmiechając się do Zeli.
– Tor, jak możesz tak spokojnie mówić o decyzji maszyny! Ja się nie zgadzam na to, żebyś miał z nią dziecko – wykrzyknęła kobieta zanim wyszła do sąsiedniego pomieszczenia.
Po dłuższej chwili wróciła trzymając naczynie z jakimś płynem i dwie metalowe półkule Bez słowa napełniła jedną z nich i podała Torowi. Mężczyzna wypił całą zawartość niemal jednym haustem i oddał półkulę Zeli.
– Najdroższa, wbrew temu co uważasz, doskonale rozumiem twoją niechęć do decyzji maszyny, ale z drugiej strony nie pojmuję, dlaczego jesteś taka podenerwowana. Wiesz przecież, że od tej decyzji nie ma odwołania. Tak było zawsze. Mogłaby zostać zmieniona jedynie w przypadku śmierci jednego z wybranych numerów. Ale i to się rzadko zdarza, gdyż maszyna, wybierając numery, dysponuje danymi o nich świadczącymi o tym, iż wybrana para spełnia optymalne warunki... Co ci będę dalej mówić, Zelo, przecież i ty i ja zostaliśmy stworzeni według tej samej zasady. Spełnię swój samczy obowiązek i wszystko wróci do normy...
– Swój obowiązek – przerwała mu kobieta – swój obowiązek! Podchodzisz do tego wszystkiego jak maszyna. A może ty coś czujesz do niej? – spytała podejrzliwie.
– Zelo, co ty pleciesz. Przed moim ostatnim zwiadem dookoła Giganta – a propos – wydaje mi się, że coś się tam szykuje – nie wiedziałem nawet kto się kryje za tym numerem i jak ona wygląda. Przypomnij sobie, że to właśnie ty mówiłaś mi, że chodzi o Zoe.
Spojrzała na niego w taki sposób, że mężczyzna pojął, iż Zela mu nie dowierza. Trwało to jednak krótko. Po chwili już się do niego uśmiechała. Wzięła go wówczas za rękę i zaprowadziła do miejsca, gdzie, po naciśnięciu niewidocznego dla obserwatora przycisku, wysunęło się z jednej ze ścian łoże pokryte wzorzystym materiałem.
– Siadaj przy mnie, kochanie. To prawda, że my, kobiety patrzymy inaczej na to wszystko...
Nie „my kobiety” – przerwał jej Tor – lecz tylko ty, najdroższa. Inne kobiety z reguły przyjmują bez oporów decyzje maszyny genetycznej.
– Skąd wiesz, skąd ty możesz wiedzieć ile dramatów kryje się za tą pozorną uległością? Mimo wielowiekowych starań nie zrobiono jeszcze z nas żywych maszyn. Mamy swoje odruchy. Jesteśmy jeszcze żywymi istotami! – wykrzyknęła kobieta zakrywając twarz rękami o długich, smukłych palcach. Płakała.
Tor zasępił się. Zaczął głaskać jej włosy, a po chwili objął ją.
– Najdroższa, może rzeczywiście ty jedna jesteś normalna, a ja jestem tylko posłusznym narzędziem czyjejś woli. Zawsze uważałem, że decyzje maszyny genetycznej są słuszne, przemyślane, bo małe zrodzone z tych zaprogramowanych związków są piękne, zdrowe i stają się wspaniałymi okazami dorosłej społeczności. Wystarczy na ciebie spojrzeć, Zelo, żeby się o tym przekonać – dodał Tor uśmiechając się czule do kobiety. Zela nie zareagowała na komplement. Wyraźnie myślała teraz o czymś innym. Zapadło dłuższe milczenie. Tor podniósł się, nalał sobie i Zeli drugą półkulę.
– Nigdy mnie nie zrozumiesz, Tor. Prawdopodobnie nigdy nie zrozumiesz kobiety – powiedziała Zela wstając płynnym ruchem. Stała przez chwilę przed siedzącym Torem i, bez słowa, obnażyła swoje ciało. Stała tak przez dłuższą chwilę i w końcu rzekła do Tora:
– Czym dla ciebie różnię się od innych kobiet?
– Tym, że ciebie kocham, Zelo – odparł mężczyzna bez chwili zastanowienia.
O to właśnie mi chodziło, kochanie. Może teraz zrozumiesz dlaczego pragnę, aby moje pierwsze małe było owocem miłości. Powiadasz, że małe zaprogramowane przez maszynę są piękne. Być może, ale ja wiem, i wiele o tym czytałam, poza tym ja to czuję, że małe zrodzone z miłości są najpiękniejsze i najsilniejsze. Nawet maszyna zdaje sobie z tego sprawę skoro żąda, aby skojarzone przez nią pary przebywały ze sobą pod jednym dachem co najmniej przez rok. Chodzi o to, aby przypadkowo wybrane istoty nie były sobie całkiem obojętne. Rozumiesz, Tor?
– Wszystko rozumiem, ale to niczego nie zmienia. Jeśli nasze numery nie zostaną wyselekcjonowane przez maszynę genetyczną, nie będziemy mogli... Wiesz zresztą co w takich przypadkach się dzieje? Ani ty, ani ja nie jesteśmy w stanie przeciwstawić się decyzji maszyny. Tak to już jest...
– Ale nie musi być! – wykrzyknęła gwałtownie kobieta. – Nie musi być, bo w końcu nie może wiecznie trwać sytuacja, w której maszyny – i to maszyny przez nas skonstruowane – decydowały o moim, o twoim, naszym szczęściu. To jest bez sensu, i trzeba z tym skończyć!
– Ciszej, kochanie – przerwał jej mężczyzna.
A jednak i ty się boisz. Ty również obawiasz się, że i tu mogą nas wyśledzić. Tor, musimy coś zrobić – powiedziała stanowczym tonem Zela.
– Co, kochanie? Wiesz przecież, że wszyscy jesteśmy bezradni. Zmieni się coś u nas, gdy dojrzeją nowe, silniejsze pokolenia, które Ich zdołają przekonać. Mówiłem ci, że na Gigancie coś się zaczyna dziać. Przynajmniej nam się tak wydaje. Może znowu Planeta dostanie silną wiązkę promieni z Przestrzeni? Ale póki co, musimy postępować tak jak sami postanowiliśmy – bo w końcu, o czym zdajesz się zapominać, my sami to wszystko stworzyliśmy, bo jesteśmy spadkobiercami poprzednich generacji, które posłusznie wyniosły Ich do steru.
Wydawało się, że słowa płynące z ust Tora były bardziej adresowane do niego samego niż do kobiety, która patrzyła teraz na niego z wyrazem niedowierzania.
– Tor, wiesz, że nie lubię, gdy tak do mnie przemawiasz. Wolę, gdy w chwilach słabości przyznajesz się, że po prostu się boisz. Tak jak tylko istota może się bać.
Mężczyzna zamilkł. Zela przechadzała się nerwowo po pomieszczeniu, a Tor śledził jej ruchy. Była rzeczywiście piękna, a jej ciało pełne siły witalnej. Nie ruszając się ze swego miejsca Tor zatrzymał ją biorąc za rękę.
– No dobrze, najdroższa. Powiedz, co według ciebie można zrobić?
– Jeśli twierdzisz, że nie ma sposobu, aby maszyna zmieniła decyzję, to pozostaje jeszcze śmierć.
– Zelo, o czym ty mówisz?! Jeśli ją zabijesz, to i ty zginiesz. Chyba...
– Właśnie, Tor – chyba, że to nastąpi w czasie DNIA! Sam mówiłeś przed chwilą, że na Gigancie coś się dzieje, prawda?
Nol, który wiernie rejestrował i transmitował dalej wszystko, co mu przekazywali Eta i Uno, zobaczył jak do pomieszczenia wszedł bezgłośnie mężczyzna wyglądający identycznie jak ten, który na plaży zatrzymał się przy rozprawiających o małpach z dalekich wysp. Tor i Zela spostrzegli go dopiero, gdy stanął na środku pokoju. Zanim mężczyzna zdołał cokolwiek powiedzieć, oboje wyciągnęli podniesione dłonie w jego kierunku. Przyłożył prawą rękę, również wysoko podniesioną, wpierw do dłoni Tora, następnie uczynił to samo z Zelą.
– Dlaczego numer 72600234 i numer 246831 przebywają w tym pomieszczeniu razem i leżeli razem na jednym łóżku? – spytał rosły mężczyzna bezbarwnym głosem.
– Jestem u siebie – odparł Tor – a numer 246831 jest moim gościem.
– Prywatnym czy wyselekcjonowanym? – spytał jeszcze nowo przybyły.
Tor zawahał się, ale wiedział, że mężczyzna w ciemnym stroju może natychmiast sprawdzić czy mówi prawdę.
– To moja bliska, prywatna znajoma Wysoki gość odwrócił głowę w stronę kobiety i powiedział:
– Numer 246831 wie, że nie ma prawa tu przebywać w celach inkubacyjnych?
Zela spojrzała wściekłym wzrokiem na intruza i wycedziła:
– Proszę stąd wyjść, natychmiast, ty... ty...
Wysoki, na ciemno ubrany mężczyzna zbliżył się do Zeli. Zatrzymał się tuż przed jej falującymi z oburzenia piersiami. I chyba uśmiechnął się, ale jakoś inaczej niż to czynił Tor, gdy patrzył na Zelę. Po chwili przybysz zrobił w tył zwrot. Stał jeszcze przy rozsuwającej się ścianie, gdy powiedział do kobiety:
– Proszę więcej do mnie nie mówić „ty”. Nazywam się Xil. My nie musimy mieć numerów – dodał z ironicznym uśmiechem.
Wyszedł bezgłośnie. Nol zarejestrował, że ów Xil był nieco wyższy od Tora. Miał mniej pojemną czaszkę i bardziej muskularne ramiona. Nola uderzyło drogą paralelnej kontranalizy zwrotnej zadziwiające podobieństwo Xila do Ety. Gdyby umiał wyrazić swoje odczucia, byłby pełen podziwu dla Wielkiej Rady, która do niego i Uno dołączyła właśnie Etę. Ich towarzysz wyprawy mógł rzeczywiście przemierzać całą Planetę nie zwracając niczyjej uwagi.
6.
Wehikuł stanowił dla Nola zagadkę. Dla Nola i dla jego dwóch towarzyszy, którzy teraz wędrowali po powierzchni Planety. Wszyscy trzej posiadali znaczny zasób wiedzy o Przestrzeni, ale nigdy nie zetknęli się z czymś takim. Przekazując opis maszyny i jej sposób poruszania się, a na tej podstawie także jej przypuszczalne parametry, Nol zwrócił się do Mózgu Wielkiej Rady o zwrotny przekaz na temat tego dziwnego urządzenia. Jego analizator domagał się wyjaśnień, których sam nie był w stanie opracować. Właściwie sam wehikuł nie był zagadkowy, natomiast nikt z trójki, nawet Nol, po włączeniu dodatkowych analizatorów, nie potrafił wyjaśnić do czego mógł służyć. Kilkakrotnie Nol uruchomił równoległymi impulsami – na czas takiej operacji musiał zdecydować się na przerwanie łączności z Uno – urządzenie do optycznego powiększania przekazów obrazowych przesyłanych z powierzchni Planety. I za każdym razem otrzymywał identyczny, zdaniem analizatorów całkiem nielogiczny wynik. Wehikuł ten niczemu nie służył. To przecież nie miało najmniejszego sensu! Nie zdarzyło się jeszcze, aby istoty myślące – nawet wśród znienawidzonych wrogów, o których Wielka Rada potrafiła w ferworze dyskusji mówić jak o bezmyślnych maszynach – tworzyły urządzenia, które funkcjonowały jedynie dla samego funkcjonowania. Takie marnotrawstwo energii było w ogóle nie do pomyślenia. Kolejna, powtarzająca się niezmiennie odpowiedź dodatkowych analizatorów uruchomiła w uzwojeniach Nola zwrotny sygnał ostrzegawczy – następne pytanie do sieci analitycznej może zostać postawione dopiero za trzykroć po dziewięć topów. Wyczerpany został chwilowo zapas energii. Zostanie uzupełniony wolniej niżby można było się spodziewać z założeń konstruktorów pojazdu, ponieważ fotony z Czerwonego Giganta nie mają wystarczającej mocy. Nol odłożył więc na czas późniejszy rozwiązanie problemu dziwnego wehikułu poruszającego się dość regularnie bez wyraźnego celu. Tym bardziej, że emisje Ety i Uno zawierały szereg innych interesujących informacji, które mogły wzbogacić wiedzę Mózgu i Wielkiej Rady.
Z napływających danych analizatory Nola wyselekcjonowały fakt, który coraz bardziej potwierdzał wcześniejszą hipotezę, iż istoty Planety nie lubią lub nie mogą przebywać na jej powierzchni, gdy świeci Czerwony Gigant. Więcej – wszystko wskazywało na to, że wszelkie źródła naturalnego światła były zastępowane sztucznymi. Zapewne dlatego właśnie pomieszczenia, w których spędzały one czas, nie miały żadnych zewnętrznych otworów. Nol, wydobywając ze swej automatycznej maszyny pamięciowej scenę przedstawiającą dwóch mędrców spacerujących i rozmawiających wzdłuż piaszczystego brzegu płynnej tafli, skojarzył sobie, że ów moment miał miejsce, gdy na Planecie panowała noc. Gdyby hipoteza Nola potwierdziła się – do tego niezbędne były jeszcze dalsze, pełniejsze dane – stanowić ona mogła istotny przekaz dla Mózgu Wielkiej Rady. Co prawda Nol nie znał rzeczywistych powodów decyzji Wielkiej Rady ani ostatecznych celów wyprawy, jednakże jego doświadczenie podsuwało mu możliwość rekonesansu przed przyszłym konfliktem jego władców z istotami Planety. A wówczas informacja o fotofobii jej mieszkańców mogłaby okazać się wyjątkowo cenna. Istoty Planety byłyby zapewne bezradne wobec zmasowanego ataku następującego w środku purpurowego dnia. Ich zdolność obronna byłaby znacznie ograniczona, Co prawda, należało się liczyć z tym, że musiały one opanować jakiś system obronny, który i taką ewentualność brał pod uwagę, Ale i do tego wcześniej czy później Nol, przy pomocy Ety i Uno, dojdzie z całą pewnością. Zresztą rozwiązanie tego problemu nie było już jego sprawą. Wnioski z przekazywanych ciągłym strumieniem danych należały do Mózgu i członków Wielkiej Rady.
– Uno do Nola, Uno do Nola – awaryjny sygnał emisyjny przerwał tok kontranalizy maszyny myślącej zawieszonej w Przestrzeni.
– Nol gotowy do odbioru przekazu Uno – odpowiedział dodatkowy aparat rejestrujący.
– Przez najbliższe topy Uno przekazywać będzie jedynie własne notowania. Nastąpiła awaria w aparaturze odbierającej informacje od Ety. Eta oddalił się od Uno na tyle, że nie jest w stanie udzielić pomocy. I nie wie on o uszkodzeniu. Nol musi przełączyć się na częstotliwość Ety i odbierać bezpośrednio od niego. Po skontaktowaniu się z nim, Nol przekaże mu wiadomość o awarii Uno. Razem Eta i Nol mogą ją usunąć.
Samoanaliza pozwala wnioskować, że uszkodzenie nie jest poważne. Musiała zostać naruszona paraboliczna antena nadawczo–odbiorcza. Czy Nol zrozumiał?
– Tak, Nol zrozumiał. Przekaz został zanotowany równolegle do rejestru wyprawy – odpowiedziała maszyna