Henryk Kurta DZIEŃ CZERWONEGO GIGANTA I ZWIADOWCY 1. W przestrzeni nie byli już sami od chwili, gdy stały się widoczne kontury lądów planety, ku której mknęli. Wokół roiło się dosłownie od niezliczonych pojazdów różnego rodzaju. Dziwiło ich tylko, że nie odbierają żadnych sygnałów nadawanych w ich kierunku – to, co rejestrowali skrzętnie było jedynie zbiorem emisji najwyraźniej odtwarzanych przez urządzenia sterowane automatycznie. Było im to jednak bardzo na rękę, gdyż przed wyruszeniem podkreślono stanowczo, że ich statek musi dotrzeć do celu nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Od tego zależało w znacznym stopniu powodzenie całego przedsięwzięcia. Być może to, iż nikt dotychczas nie zwrócił się do nich z żądaniem podania numeru lotu było wynikiem znakomitego przygotowania wyprawy, choć nie można było także wykluczyć pomyślnego dla nich przypadku losowego. W obliczeniach dokonanych i wielokrotnie sprawdzanych przed wyprawą nie liczono się jednak z taką ewentualnością i obliczono trajektorię tak, by w ostatniej fazie lotu przed ewentualnymi obserwatorami skrył ich skraj tarczy Czerwonego Giganta, a pojazd przybrał barwę zlewającą się z tym olbrzymim tłem. Teraz, gdy ich nadajnik zaczął pracować na przechwyconych falach wybranego przez Nola sztucznego satelity Planety, byli pewni, że mogą przystąpić do kolejnego etapu zadania. Nol, przymocowany przy automatycznej maszynie rejestrującej, zwrócił się do współtowarzysza wyprawy: – Za siedem topów uruchamiamy hibernanta. Ponieważ jego rozmówca nie zareagował na emisję, Nol powtórzył polecenie wolniej, dodając: – Czy odbiór jest dobry, Uno? – Tak, wszystko idzie jak zaplanowali. I dodał: – Ta wyprawa wydaje się ciekawsza niż dwie ostatnie. Czy tak, Nol? – To dopiero początek – odparł powściągliwie zagadnięty. – A poza tym jest to najdłuższa wyprawa od czasów utworzenia Wielkiej Rady. Zarejestrowałem tę uwagę w czasie ostatniej odprawy. Nol i Uno wyglądali niemal identycznie. Różnili się jedynie ciągiem podobnych do cyfr znaków wydrukowanych na przednich i tylnych płaszczyznach ich obudowy. Należeli do najbardziej udanych z wyprodukowanych dotychczas na zlecenie Wielkiej Rady maszyn samouczących. Za sobą mieli już szereg wypraw, a ze znaków na Uno wynikało niezbicie, że jest bardziej doświadczoną, bo wcześniej wyprodukowaną maszyną. Decyzje podejmował jednak Nol, gdyż tylko on był w stałej łączności z Mózgiem Wielkiej Rady. Co prawda, łączność ta była na razie jednokierunkowa. Nol przekazywał jedynie przetwarzane informacje do centrali, ale przed wyruszeniem, on właśnie został zaprogramowany tak, aby kierować akcją. Jedynie w wypadku awarii, Uno mógł przejąć zasób zarejestrowanych poleceń. Po prawej stronie Nola, zaczął się żarzyć zielony punkt. W ciemnościach panujących w pojeździe światło to było bardzo widoczne. Ani Nolowi, ani Uno ten znak optyczny nie był właściwie potrzebny – mieli co prawda kamery umieszczone w korpusach tak, by obejmować jednocześnie całą otaczającą ich przestrzeń – porozumiewali się jednak i odbierali wszelkie informacje za pomocą fal elektromagnetycznych. Widoczne w całej kabinie różnokolorowe źródła świetlne przeznaczone były dla hibernantów, którzy wyruszyli z nimi. – Zaczęła działać dehibernacja – stwierdził Nol. – Zaraz uruchomię ogrzewanie kabiny. W lukach pojazdu Wielka Rada poleciła umieścić dwie żywe istoty – które zdaniem najwybitniejszych znawców zagadnień życia w Przestrzeni – były podobne, jeśli nie identyczne z niektórymi istotami żyjącymi na Planecie. W czasie podróży doszło do przykrego wypadku – na skutek czasowego braku energii, przynajmniej tak tę sprawę zinterpretowali Nol i Uno (informacje przekazane przez Nola w tej materii zostały lub są jeszcze badane przez specjalną komisję powołaną przez Wielką Radę, taki jest bowiem zwyczaj), otóż na skutek tego incydentu jedna z istot zmarła, mimo wysiłków Uno, który zbyt późno, jak się okazuje, uruchomił dodatkowe zasilanie. Ponieważ wyprawa miała trwać około dwustu obrotów macierzystej planety wokół gwiazdy będącej ośrodkiem ich układu planetarnego, Wielka Rada zadecydowała, że trzeba zastosować hibernację przez zanurzenie ciał w ciekłym gazie. Liczono się z możliwością fizycznej niewytrzymałości jednego z organizmów, skoro wybrano aż dwóch hibernantów. Zapalenie się zielonego sygnału oznaczało, że rozpoczął się proces dehibernacji. Również i ta część programu była dokładnie wyliczona, jej początek oznaczał więc, że są rzeczywiście już blisko celu. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z założeniami organizatorów wyprawy, hibernant powinien się zjawić obok nich zanim skończy się manewr wejścia w atmosferę Planety. Dla ich żywego współtowarzysza przygotowane było specjalne pomieszczenie antygrawitacyjne o mniejszych rozmiarach niż to, w którym zbudowano komorę hibernacyjną. Dysponował on także sporymi zapasami pokarmu białkowego. Nol i Uno tego nie potrzebowali – zasilani byli przetwarzaną energią świetlną – a tego w Przestrzeni, w której zwykli byli się poruszać od niepamiętnych czasów, nigdy nie brakowało. Byli wieczni i wiecznie sprawni. Zagrażać im mógł jedynie wir Nicości, postrach Przestrzeni. Ale od czego są maszyny myślące i Mózg Wielkiej Rady jeśli nie od tego, aby obliczać trajektorie w sposób w pełni bezpieczny? Właz rozsunął się. Skoro Uno nie wydał rozkazu, oznaczało to, że ich towarzysz jest już pełnosprawny i sam uruchomił właściwą dźwignię, zgodnie z przekazanymi mu w czasie przeszkolenia instrukcjami. Po chwili przegroda znikła z pola kamer Nola i Uno i wyłoniła się poruszająca się początkowo niepewnie postać. Uno przeanalizował sobie, że sam jest bardziej sprawny ruchowo od tej istoty i nie bardzo wiadomo po co kazano jej lecieć z nimi. Wielka Rada wiedziała lepiej, a z emisji Nola wynikało, że druga maszyna myśląca nie podziela jego wątpliwości. Hibernant rozejrzał się po kabinie i już chciał wyraźnie coś powiedzieć, gdy uświadomił sobie – przynajmniej tak to wyglądało – że obok niego stoją tylko maszyny. Nacisnął jeden z guzików umieszczonych na lewym boku dziwnego kombinezonu – dziwnego, dla Uno, bo jeszcze takiego nigdy nie widział – i jego myśli dotarły do nich. – Dlaczego jestem sam? – Gdzie jest Gona? – Gona nie żyje – odpowiedział Nol, który zaraz dodał, zgodnie z instrukcjami Wielkiej Rady: – Całość zadania jest teraz waszą sprawą, Eta. Pomagać będzie wam Uno. Będzie wam służyć za pojazd na Planecie, a także za przetwarzający nadajnik. Można było wyraźnie odczuć, że Nol zwraca się do istoty z całym szacunkiem należnym tym, którzy dawno temu stworzyli maszyny myślące i którzy należeli do rasy założycieli Wielkiej Rady. Uno, mimo iż wiedział, że Nol i Eta zauważą to natychmiast, wyłączył swój nadajnik. Chciał sobie coś przeanalizować w spokoju. Musiał działać błyskawicznie, gdyż regulamin przewidywał, że wyłączenie się jest dopuszczalne jedynie w wyjątkowych sytuacjach, na przykład zagrażających bezpieczeństwu. „Dlaczego Wielka Rada dała nam takiego pasażera? Przecież nie różni się on chyba niczym od istot kierujących nami? Skąd wiedzą, że na Planecie nie zwrócą na niego uwagi? Mam prawo się obaw...” Uno włączył swój nadajnik, gdyż odebrał silną emisję od Nola. – Co się stało, Uno? Dlaczego Uno nie daje odpowiedzi? – Właśnie Uno obliczał, za ile topów mamy przystąpić do wodowania – gładko odparł Uno. – To przecież do Uno nie należy. To sprawa Nola – odparł sucho Nol. Chciał jeszcze coś przekazać, ale przerwał mu Eta: – Za ile wam więc wyszło? – Za jedenaście topów. Wynurzymy się w chwili, gdy Czerwony Gigant nie będzie już widoczny tam, gdzie się znajdziemy. – Dobrze, Uno. Jestem gotów. Obaj udali się do sąsiedniego pomieszczenia na górnym pokładzie pojazdu. Nol sprawdził raz jeszcze, czy wszystkie urządzenia były w pełni sprawne. W tym momencie, aż do następnego punktu programu, kończyła się jego rola. Odtąd miał już tylko rejestrować emisje nadane z powierzchni Planety, przetwarzać je i przekazywać natychmiast Mózgowi Wielkiej Rady. 2. Decyzja o wyprawie zapadła jeszcze przed powstaniem Nola, Uno wspominał Nolowi o tym zaraz po opuszczeniu stacji orbitalnej. Przypomniał mu, że rejestrował informacje na ten temat niemal od samego początku własnego istnienia. A przecież miał już teraz za sobą liczne wyprawy, z których niejedne trwały wiele dziesiątków obrotów ich świata wokół gwiazdy. W czasie wymiany analiz z Nolem wydawał się podniecony – wskazywała na to niestałość częstotliwości jego emisji – i Nol poczuł się w obowiązku zwrócenia Uno uwagi. – Tak, Nol, Uno nie jest obojętny na nowe wrażenia – potwierdził Uno. – Wie też, że to uczucie jest całkiem obce późniejszym maszynom. Zamilkł, tak jakby się nad czymś zastanawiał i po chwili dodał: – Uno należy do tego pokolenia maszyn, które zostały skonstruowane, gdy nasi twórcy zostawiali w nas cząstkę własnych odczuć, typowych dla istot żywych. Typ maszyn, do których należy Nol jest już bardziej doskonały. Reaguje on jedynie na emisje i sygnały. Nie potrafi niczego przeanalizować bez zewnętrznego bodźca. Czy Nol to pojmuje? – Tak, Nol pojmuje – odparła sucho druga maszyna jakby została dotknięta uwagami Uno, co było zresztą całkiem nieprawdopodobne. – Zmiana układu analitycznego została dokonana na wniosek samego Mózgu Wielkiej Rady. Ponoć istniała obawa, iż maszyny, a było nas coraz więcej, mogły ilością swych własnych analiz wpłynąć na bieg decyzji podejmowanych przez Wielką Radę – wyjaśnił Uno, chcąc Nolowi wytłumaczyć, dlaczego pozbawiono go możliwości samoanalizy. – Nol nie potrafi rzeczywiście przetwarzać podniecenia Uno. I nie musi skoro o Planecie Uno i Nol wiedzą przecież właściwie wszystko – przekazał Nol. Tak rzeczywiście było. Przed wyprawą Mózg Wielkiej Rady dostarczył maszynom wszystkie dane zebrane z całej Przestrzeni na temat Planety. Kilkakrotnie maszyny–sondy odbyły wyprawy rekonesansowe, zebrane dane pozwoliły skonstruować obraz niektórych mieszkańców Planety. Uno zastanawiał się nawet po pierwszym zetknięciu się z ich żywymi pasażerami, czy nie są oni właśnie potomkami istot z Planety, byli bowiem łudząco podobni do owego obrazu. Ale bliższa analiza konstrukcji Ety nie dała żadnego konkretnego rezultatu Uno skasował ten problem z komory zapasowych materiałów do przetwarzania, dochodząc po pewnym czasie do wniosku, że to w końcu nie jego sprawa. Mózg Wielkiej Rady miał ważniejsze kwestie do rozwiązania, niż odpowiadać na marginesowe bądź co bądź ewentualne pytania zwykłej maszyny myślącej. Wyprawa stanowiła bowiem coś istotnego dla Wielkiej Rady, ale mimo nagromadzonej wiedzy, ani Nol ani Uno nie byli w stanie zrozumieć w pełni jej znaczenia. Ale i to też nie było ich sprawą. Nie uważano za celowe poinformować ich o tym, że od bardzo dawna Wielka Rada śledziła rozwój Planety To było w czasach, gdy seria maszyn, do której należy Nol, jeszcze nie istniała. Zainteresowanie Planetą wynikało stąd, że należała ona do układu gwiezdnego przypominającego ten, w którym rządziła Wielka Rada. Można było zakładać, że znajomość dziejów i ewolucji Planety, jedynej zamieszkanej w swoim układzie, może być przydatna dla Wielkiej Rady, a to z kilku zasadniczych powodów. Z jednej strony zdobyta wiedza mogła zainteresować historyków, a także futurologów, z drugiej zaś – a to było najistotniejsze – być może Planeta mogłaby stanowić w przyszłości cel migracji istot znajdujących się pod opieką Wielkiej Rady, Mózg wyliczył bowiem, że zbliża się okres, gdy jądro ich układu przemieni się w Czerwonego Giganta, co oznaczać mogło kres biologiczny dla całego układu, a nawet dla jego najbliższego sąsiedztwa. Pora była więc rozejrzeć się natychmiast za nowym światem o zbliżonych parametrach. I właśnie Planeta najlepiej im odpowiadała. Do tych czysto naukowych spekulacji dochodziła jeszcze jedna, o której nie wolno było głośno mówić – chodziło o to, że Wielka Rada jęła się zastanawiać, czy zbliżone warunki życia na Planecie nie pociągną za sobą w przyszłości pojawienia się konkurującego ośrodka władzy o podobnym sposobie myślenia, a zatem stawiającego sobie podobne cele w skali Przestrzeni. A to było szczególnie groźne. Co prawda, wyprawa została zaprogramowana na okres późniejszy, ale zaczęły się dziać rzeczy dość niepokojące. Ostatnia sonda, która stamtąd wróciła, stwierdziła, że dotychczasowy stopień emisji promieniowania pochodzącego z górnej części Planety, które miało, jak wynikało z poprzednich badań, tendencję zwyżkową, nagle ustało. Zupełnie tak jakby wszystkie zapasy superenergii nagle zostały zużyte lub wyczerpały się. Niemal w tym samym czasie zmienił się radykalnie charakter rejestrowanych informacji. Do tego momentu gromadzono sygnały, które z reguły nadawane były w sposób spontaniczny, tak jak to miało miejsce u nich samych dawno temu, i za którymi kryły się z całą pewnością żywe istoty reagujące różnie na identyczne bodźce. I nagle zaczęły docierać sygnały bardziej składne i w sumie właściwie te same. Ot, tak jakby przy nadajnikach pojawiły się istoty wyżej zorganizowane, całkiem niepodatne na subiektywne odczucia i reakcje. Mimo wysiłków nie udało się Wielkiej Radzie w pełni rozszyfrować zagadki. Dlatego właśnie przyspieszono start wyprawy i dołączono do Uno i Nola dwóch hibernantów. Nol, czekając na chwilę, gdy Uno i Eta będą mogli opuścić pojazd, odtworzył raz jeszcze dane jakimi dysponował o żywej istocie. Gdyby bliżej znał owe istoty – miał z nimi raczej rzadko do czynienia – i umiał się dziwić, zastanowiłby go fakt, że Eta mógł porozumiewać się za pomocą tak emisji bioelektrycznych wzmocnionych przez nadajnik, jak i mową artykułowaną. Eta należał bowiem do generacji, która znowu posługiwała się wyłącznie mową foniczną w kontaktach z podobnymi sobie istotami. Był czas, gdy mieszkańcy ich układu porozumiewali się tylko drogą wymiany myśli. Ale z biegiem czasu okazało się, że taki system jest niezwykle niebezpieczny dla rozwoju ich życia, i to nie tylko umysłowego. W obawie przed przedostaniem się na zewnątrz skrzętnie ukrywanych myśli, wśród wielu członków społeczności zaczęła panować umysłowa apatia. Wielka Rada postanowiła wówczas, czując się pewna siebie, ale i tak po długiej i burzliwej debacie, przywrócić mowę jako środek komunikowania jedynie ze względu na jego szczególne zadanie na Planecie. Może właśnie dlatego został wybrany? Miał on bowiem przekazywać Nolowi i Uno informacje, które zdobywać mógł z całą pewnością łatwiej posługując się tubylczą mową. Dysponował przy tym najdoskonalszym z dotychczas skonstruowanych dekoderów uniwersalnych. Dzięki niemu każdy dźwięk, słowo, zdanie mogły zostać przetłumaczone niemal natychmiast z zachowaniem wszystkich odcieni danego kontekstu. Na ekranie stojącym na wprost Nola pojawiły się pierwsze chmury, a następnie wielka płynna tafla. Pojazd, który automatycznie dostosowywał się do każdych warunków otoczenia przekształcał się w tym momencie w szybolot. Na kilka chwil przed zetknięciem się z płynną taflą, płaty przekształcą się z kolei w stabilizatory. Po wylądowaniu pływać będą pod powierzchnią tak długo, aż Eta podejmie decyzję wyjścia na ląd wraz z Uno. 3. Planeta była rzeczywiście zadziwiająco podobna do tej, z której wyruszyli. Nawet skład chemiczny i temperatura cieczy, w której teraz przebywali były właściwie identyczne z parametrami charakterystycznymi dla ich planety. Emisje odbierane jednocześnie przez Uno i Nola świadczyły, że Eta był mocno poruszony tym faktem. Nol, który przebywał stale w pomieszczeniu sterowniczym, przekazał im wcześniej, że wszystko wskazuje na to, iż Planeta jest niemal bliźniaczką ich macierzy, przynajmniej jeżeli chodziło o jej zewnętrzne, fizyczne aspekty. Jedynie ilość stałych makrolądów była o jedną jednostkę mniejsza – w górnej półkuli rozciągał się jeden wielki ląd połączony przesmykiem z drugim o kształcie nieforemnego trójkąta, dochodzącym niemal do dolnej części wirującej na tle Czerwonego Giganta Planety. Ta część makrolądu musiała być kiedyś połączona z innym wielkim obszarem oddzielonym obecnie szeroką płynną taflą. Na obu biegunach Planety widoczne były dwa lądy o mniejszych rozmiarach i jaśniejszym zabarwieniu. Przekazując wszystkie te informacje do części pojazdu, w której przebywali Eta i Uno, Nol odczuł u tego pierwszego wyraźnie reakcję, której nie umiał bliżej określić. Było to normalne, gdyż Nol miał zawsze trudności ze zrozumieniem odczuć żywych istot, a dziwienie się było stanem całkowicie mu obcym. Z tego samego powodu nie zareagował na decyzję Wielkiej Rady, gdy postanowiła dołączyć do niego i Uno dwie żywe istoty mające być w założeniu zbliżone, jeśli nie podobne do mieszkańców Planety. Z danych, którymi dysponował, Nol wyciągnął wniosek, iż ta decyzja jest istotnym wyłomem w zasadach obowiązujących we współżyciu w łonie Przestrzeni. Od dawna ustanowiono bowiem, że w kontaktach międzygwiezdnych i międzygalaktycznych nikomu nie wolno było wkradać się do cudzego świata, a tym bardziej używać do tego celu zapożyczonych form fizycznych. Zachowanie własnych kształtów było wstępnym dowodem na to, że przybysze nie mają żadnych złych zamiarów. Tak uważano powszechnie. Natomiast wszelkie mistyfikacje oznaczały coś wręcz przeciwnego. Obchodzono się bardzo surowo, łącznie z ich uśmierceniem, z tymi, którzy nie przestrzegali obowiązującego nakazu. Wielka Rada musiała mieć więc ważne powody, aby tak postępować... Nol przestał analizować dane, którymi dysponował w tej kwestii, gdyż teraz, skoro taka decyzja zapadła, a Eta z nią się pogodził, nie miało to już żadnego praktycznego znaczenia. Nol i Uno musieli wykonywać polecenia Mózgu Wielkiej Rady, a także i Ety, który w obecnej sytuacji był jej najwyższym, bo żywym jej przedstawicielem. A on właśnie informował, że za chwilę wraz z Uno wyjdą na ląd. Za cztery topy, jeśli wszystko będzie zgodne z założeniami tej części programu całej wyprawy, Nol skieruje pojazd z powrotem ku Przestrzeni, gdzie będzie czekać na dalsze sygnały z Planety i gromadzić wszystkie informacje pochodzące od Ety i Uno. Po ich wyselekcjonowaniu, przetworzeniu i zakodowaniu trafią dzięki niemu do Mózgu Wielkiej Rady. Gdyby z kolei Ona chciała coś przekazać Ecie, Nol służył wszystkimi swoimi urządzeniami. Ale na razie żaden sygnał nie dochodził z ich macierzy. II ISTOTY 4. „Słowo jest wszystkim. Tak, mój drogi, wszystkim! – Jak zwykle przesadzasz, Antoniuszu. Posługujesz się przestarzałymi formułkami. – Ile razy prosiłem cię, abyś nie nazywał mnie Antoniuszem, ani nie używał żadnych innych nazwisk z minionej epoki. Wiesz przecież, i to tak dobrze jak ja, że Oni za to srogo karzą. – No już dobrze, ja tylko tak sobie żartowałem. Jesteśmy w końcu sami i możemy sobie pozwalać od czasu do czasu na jakieś przestarzałe odruchy”. Eta i Uno musieli dobrze się skryć, stwierdził Nol rejestrując tę scenę, skoro obie rozmawiające istoty jednakowej płci ich nie zauważyły. Z przekazanych treści wynikało, że zasłyszany dialog toczyły dwie istoty przechadzające się wzdłuż piaszczystej plaży. Z dala widoczne były jakieś błyski czy drgające światła. Panowały ciemności, co nie zgadzało się z obliczeniami Nola, według których w danej chwili powinien świecić w tej części Planety Czerwony Gigant. Ale ponieważ Nol nie miał dokładnych informacji o miejscu rejestrowanej akcji, nie analizował dalej tej kwestii, spodziewając się dalszych szczegółów od Ety. Starsza z rozmawiających istot, ów zastraszony Antoniusz, miała na sobie ubiór podobny do tego jaki nosił Eta. Młodsza istota była nieco inaczej odziana, ale Nolowi trudno było orzec, czy różnica strojów miała jakieś hierarchiczne znaczenie, tak jak to było u nich. Eta nie przekazał jeszcze w tej sprawie żadnych informacji. Widocznie i on nie miał jeszcze rozeznania. Obaj mężczyźni – Eta właśnie informował, że dekoder wyjaśnił w tej chwili, iż słowo „Antoniusz” odnosić się może tu jedynie do istoty płci męskiej – obaj mężczyźni więc zatrzymali się przy wielkiej skale, na której stał posąg bliżej nieokreślonej postaci. – Masz chyba świadomość, młody przyjacielu, że właśnie słowo stało się ich bronią. Zapanowali nad Wspólnotą tylko i jedynie dzięki słowu. Od dawna nikt nie dysponował przecież żadną bronią... – Wielka szkoda – przerwał Antoniuszowi młody mężczyzna. – Co ty wygadujesz? Wszelkie narzędzia służące zabijaniu zostały słusznie zlikwidowane – oburzył się starszy. – A co z rękami? Potrafią przecież dusić, bić do nieprzytomności, zabijać nie mniej skutecznie niż promienie czy bomby próżniowe – odparł nie bez ironii młodszy z rozmówców, który zaraz dodał: – Nie chcę przez to powiedzieć, że się nie zgadzam z tobą jeśli idzie o znaczenie słowa w naszym życiu. I ja również, po zastanowieniu, mogę się zgodzić, że jest ono najstraszliwszą z broni. – A pamiętasz wykład starego Wik... o, przepraszam, numeru 12 7432 1, na temat małp odkrytych niedawno na jednej z dalekich wysp? – Nie widziałem Wiktora od bardzo dawna. Czyżby te małpy zaczęły mówić? – zapytał z udawanym żywym zainteresowaniem młodszy. – Gdyby tak, biada im... Chociaż, kto wie czy z czasem nie mogłyby stać się naszymi sojusznikami. – Czy musisz zawsze kpić, przyjacielu? – Mówię całkiem serio. Wiesz, że gdy chodzi o walkę z Nimi nigdy nie żartuję. Antoniusz zasępił się i po chwili zadumy podjął przerwany wątek. – Otóż stary profesor stwierdził, że na jednej z owych wysp żyją od bardzo dawna całe stada małp należących do tej samej rodziny, przy czym u niektórych osobników żyjących grupowo pojawiła się dziwna cecha – zaczęły po prostu myć owoce przed ich zjedzeniem. Obserwując je z ukrycia za pomocą najdoskonalszych urządzeń, profesor stwierdził, że grupy te przyglądały się z wyraźnym zdziwieniem innym małpom, które owoców nie myły. A te z kolei wyglądały ponoć na nie mniej zdumione patrząc na „czyścioszki”. – No i w końcu doszło do rękoczynów, oczywiście – przerwał młodszy z mężczyzn. – Otóż właśnie, że nie. Poszczególne grupy, mimo że zachowywały się całkiem odmiennie, nie były w stosunku do siebie agresywne. Ot, po prostu, jedne małpy myły owoce, drugie zaś nie. – I co z tego wynika? – Bardzo wiele, a przede wszystkim to, że owe małpy nie były nastawione agresywnie do siebie, bo nie mogły się dogadać. – Nie bardzo pojmuję. – Bo nie wysilasz wyobraźni. Otóż zdaniem Wiktora... – Czyim? – przerwał z rozbawieniem Antoniuszowi młodszy mężczyzna, aż nagle obaj roześmieli się, tak jakby któryś z nich przed chwilą powiedział coś bardzo zabawnego. – Widzisz, przyjacielu, ja również nie mogę przyzwyczaić się do tych wszystkich numerów. Nie mówiąc już o tym, że za nimi kryje się chyba coś niebezpiecznego... Ale wróćmy lepiej do naszych małp. Profesor twierdzi, że dlatego małpy myjące owoce nie wojują z drugimi, a te drugie z nimi, iż żadna z grup nie stara się, czy nie potrafi przekonywać drugiej o słuszności swego postępowania. Uważa on, i jestem skłonny zgodzić się z nim, że gdyby małpy umiały mówić, to starałyby się przekonywać wzajemnie. A ostatecznym argumentem byłaby walka wręcz, z braku zresztą jakiejkolwiek broni. – Coś w tym jest, Antoniuszu, ale to jednak tylko hipoteza – odparł jego młodszy towarzysz. – Zapewne, ale proszę, zwróć uwagę, że w naszych dziejach prawie wszystkie wojny zaczynały się od słów. A w wielu chodziło tylko o panowanie słowa – dodał Antoniusz po chwili namysłu. Obaj mężczyźni zrobili kilka kroków wzdłuż wyludnionej plaży. Starszy narysował coś na mokrym piasku i wyraźnie było widać, że coś przy tym mówi. Jednakże dźwięki wydawane przez niego i tłumaczone przez uniwersalny dekoder nie docierały do aparatury Nola. Musiała nastąpić jakaś awaria w urządzeniach Uno, albo, co też było możliwe, Eta nie odbierał dźwięków. Może dlatego, że teraz znajdował się za daleko? Nol chciał już łączyć się z Uno, ale w tym momencie zaczęły znowu napływać słowa obu mężczyzn. – ... z tabeli wynika, że wszystkie wojny zwane religijnymi w dawnych wiekach, czy bliższe od nas wojny ideologiczne były ostatecznym środkiem walki o poglądy. A z kolei nieznana jest w dziejach wojna, która wybuchłaby nagle, bez słownego przygotowania. Chyba się ze mną zgodzisz? – W znacznej mierze tak, choć podejrzewam, że w archiwach odnaleźć można by było ślady „niemych” wojen. Choćby na przykład w kosmosie – my sami przecież walczyliśmy z istotami, o których do chwili zetknięcia się z nimi nic nie wiedzieliśmy, albo z którymi nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka. Dosłownie i w przenośni. – To bardzo ciekawa uwaga, przyjacielu. Dowodzi ona bowiem a contrario o słuszności tezy Wiktora. Czyś zwrócił uwagę na to, że mamy niechętny, o atawistycznym chyba podłożu, stosunek do niemych? W czasach, gdy nie stosowano jeszcze analitycznych refraktorów dla niewidomych, traktowano ich z zażenowanym szacunkiem I tak było zawsze, przynajmniej od pierwszych kroków na drodze ku cywilizacji. Natomiast pojawienie się dwu niemych w pomieszczeniu pełnym mówiących wywoływało u tych ostatnich niemal wrogą reakcję. Oni nie byli tacy sami jak my. Mówili, to prawda, ale w sposób dla nas niezrozumiały. Stawali się, nie, byli obcy, a zatem potencjalnie wrodzy. Rozumiesz? – Oczywiście. Ale nie wiem, czyś się trochę nie zagalopował, Antoniuszu... – Wcale nie – zaprzeczył stanowczo starszy. – Dam ci jeszcze jeden przykład: co się dzieje w chwili, gdy w tej samej sali pełnej istot pojawia się jeden niewidomy – mówię znowu o czasach, gdy nie było jeszcze refraktorów. Natychmiast ktoś do niego podchodzi i zaczyna z nim rozmawiać. Czy tak? Natomiast pojawienie się niemowy, samotnego osobnika, wywołuje całkiem odmienną reakcję u obecnych. Nikt do niego nie podchodzi, nikt z nim zatem nie rozmawia, bo i jak. A ponadto wszystkie „normalne” istoty czują się wyraźnie nieswojo. Niektóre nawet wychodzą cichcem... – To prawda. – A zatem słowo, język, jest podstawowym elementem integracji. Nie tylko treść, ale sam fakt mówienia łączy nas. Były nawet czasy, gdy istota umiejąca pięknie mówić, nawet byle co, stawała się ulubieńcem tłumów. Doprowadzało to nawet do zbiorowego samobójstwa całych nacji. Odnalazłem niedawno druk wydany na wiele, wiele obrotów przedtem zanim Oni postanowili wszystko zaczynać od nowa i trafiłem na bardzo ciekawe informacje, które zarejestrowałem na własny użytek. – No, no, Antoniuszu, nie znałem cię z tej strony. Nie sądziłem, że ty, zawsze taki ostrożny, możesz łamać obowiązujące prawa – zakpił z lekka młodszy mężczyzna. – Nie żartuj, przyjacielu. Nauka rządzi się własnymi prawami, wyższymi racjami – odparł surowo Antoniusz. – W tym druku zawarte są fakty, które świadczą, że dawne wojny doprowadzały nie tylko do ogromnych zniszczeń, ale również do wyższego stopnia integracji poszczególnych wspólnot. Wojna zaczynała się od słowa. I kończyła się dla każdej ze stron walczących – zwycięskiej i pokonanej, silniejszą jeszcze więzią, a instrumentem wiążącym było znowu słowo. – Rozumiem teraz, Antoniuszu, dlaczego twierdzisz, że Oni potrafili stworzyć Wspólnotę bez użycia przemocy, jedynie przy użyciu słowa. Antoniusz chciał coś dodać, ale w tym momencie na ekranie stojącym przed Nolem pojawił się cień jakiegoś pojazdu, który prawdopodobnie wyłonił się nagle z cieczy – do urządzeń rejestrujących nie dotarły bliższe wyjaśnienia w tej sprawie, i to ani od Uno, ani od Ety. Wysiadła z niego rosła postać, wyższa od obu mężczyzn stojących teraz bez ruchu. Przybysz podszedł do obu przyjaciół i podniósł rękę. Każdy z nich, wpierw Antoniusz, a następnie jego rozmówca, przyłożyli swoje prawe ręce do podniesionej dłoni. Wszystko odbywało się w absolutnym milczeniu. Postać z pojazdu zwróciła się do młodszego mężczyzny: – O czym numer 2 6 5 112 rozmawiał? – O ostatnim wykładzie numeru 1 2 7 4 3 2 1. – Jaki był temat tego wykładu? – spytał przybysz. – O zwyczajach małp z dalekich wysp – odpowiedział numer 26 5 1 1 2. Tajemniczy przybysz zamilkł na dłuższą chwilę. Wyglądało na to, że szuka czegoś w pamięci. Ale Eta poinformował Nola, że pytający połączył się z jakąś centralną jednostką, która właśnie potwierdziła, że rzeczywiście ostatni wykład numeru 1 2 7 4 3 2 1 poświęcony był zwyczajom małp. Nie mówiąc więcej ani słowa przybysz skłonił się obu mężczyznom i wsiadł do maszyny czekającej na niego na skraju plaży, nie opodal posągu, który już raz pojawił się w przekazach Ety. 5. Kobieta wyraźnie spodziewała się gościa. Eta poinformował o tym Nola na samym wstępie nowej porcji danych z życia na Planecie, zakładając zapewne, że maszyna mogłaby nie zrozumieć zachowania się tej istoty płci żeńskiej albo nieprawidłowo zinterpretować je, co mogłoby mieć wpływ na jakość informacji przekazywanych ciągłym strumieniem Wielkiej Radzie. Zdaniem Ety, kobieta czekała na gościa, który się spóźniał. Przechadzała się nerwowo po pomieszczeniu, w którym nie było żadnych widocznych przedmiotów. Ściany były pomalowane na kolor, którego Nol nie zarejestrował, bo w tej chwili kwestia ta nie była istotna, musiał bowiem rozwiązać inny problem. Chodziło mianowicie o poinformowanie odbiorców Nola o tym, w jaki sposób Eta i Uno zdołali wejść do tego pomieszczenia i nie być zauważeni przez kobietę. Obraz nie pochodził również z zewnątrz, skoro ściany nie miały żadnych otworów, przez które przedostawać się mogło naturalne światło. Chyba że... Po chwili Uno potwierdził wynik analizy Nola – Eta i Uno podłączyli się rzeczywiście do nadajnika, który przekazuje obraz i dźwięk ze wszystkich pomieszczeń budynku, w podziemiach którego przebywają. Nadajniki pracują nieustannie bez wiedzy mieszkańców. Może dlatego, że chciał się popisać znajomością psychicznej konstrukcji tubylców, Eta zaczął informować Nola, a za jego pośrednictwem Wielką Radę, że sposób zachowania się kobiety świadczy, iż upragnionym gościem może być jedynie bądź jej własne dziecko, bądź mężczyzna, dla którego żywi ona wyższe uczucia. Gdyby od Nola zależało, nie przekazałby tej marginesowej informacji Wielkiej Radzie, ale nie on o tym decydował lecz właśnie Eta, żywy przedstawiciel najwyższej władzy ich planety. Po chwili rozsunęła się jedna ze ścian i do pomieszczenia wszedł mężczyzna. Kobieta podbiegła do niego, objęła go i pocałowała w usta. – Tor, kochanie, martwiłam się o ciebie. Dlaczego wracasz tak późno? Nie zostawiłeś żadnej wiadomości... – Nie mogłem wcześniej opuścić wieży. Musiałem czekać aż zmiennik się zjawi. Przecież to się dość często zdarza, kochanie. Przypomnij sobie ile razy ja się spóźniłem, bo nie chciałaś mnie wypuścić stąd – dodał mężczyzna uśmiechając się do zakochanej kobiety. – Masz rację, najdroższy. Jestem straszną egoistką. – Egoistką może nie, ale wydaje mi się, że jesteś ostatnio niezwykle nerwowa. Dlaczego, Zelo? – Tak, to prawda – przyznała kobieta i po chwili dodała: – Może to dlatego, że kiedy przychodzę do ciebie mam uczucie, iż ktoś mnie podgląda. Tak jak byśmy byli pod nadzorem. – Mówisz głupstwa, najdroższa. Nikt się nami nie interesuje. Kimże my jesteśmy, żeby nas śledzono bezustannie? Zastanów się przez chwilę, a przekonasz się, że twoje obawy nie mają najmniejszego sensu. Owszem, podlegamy jak wszyscy wyrywkowej kontroli, ale to normalna sprawa. – Może masz rację, Tor, ale od czasu, gdy właściwie wprowadziłam się tutaj, mam wrażenie, że każdy nasz krok, każdy nasz ruch... Krępuję się leżeć nago na naszym łożu. – To dlatego ostatnio... – Tak, dlatego. A zresztą nie mówmy więcej o tym, to rzeczywiście nie ma znaczenia. Najważniejsze, że jesteśmy teraz razem – powiedziała Zela uśmiechając się do mężczyzny. I znowu pocałowała go. Tor musiał jednak wyczuć, że stojąca obok niego kobieta jest bardziej niespokojna niż zazwyczaj, bo po chwili położył ręce na jej ramiona, spojrzał w oczy i spytał: – Czy przypadkiem nie mówiłaś komuś o nas? – Nikomu. Nikt o nas nie wie. Chyba że ona... – Ona nic nie wie. Nie ma pojęcia, jeżeli właśnie o to ci chodzi, że maszyna genetyczna wyznaczyła ją dla mnie. Nikt w ogóle jeszcze o tym nie wie. – A skąd ty sam wiesz o tym? – zapytała Zela. – Kochanie moje, orientujesz się przecież, że praca, którą wykonuję pozwala mi dotrzeć do informacji na ogół niedostępnych szerszemu ogółowi. Te informacje stają się wśród badaczy monetą wymienną. Któregoś dnia pewien pracownik od spraw genetycznych – nie pamiętam jego numeru, nazywamy go między sobą Var – powiadomił mnie, że centralna maszyna opracowała kolejną porcję par numerów, jak to cyklicznie czyni. Wtedy dowiedziałem się, że połączyła mój numer z jej. Gdyby ów pracownik wiedział, że coś mnie łączy z inną kobietą, darzącą mnie nie tylko swymi względami ale i uczuciami, prawdopodobnie nie poinformowałby mnie o tym wszystkim. Zapewne Var sądził, że przekazana wiadomość nie ma dla mnie większego znaczenia. Ot, po prostu normalna kolej rzeczy. To dowodzi, że nikt o nas nie wie i w tej sprawie możesz być spokojna. Lepiej podała byś mi coś do picia – zakończył Tor uśmiechając się do Zeli. – Tor, jak możesz tak spokojnie mówić o decyzji maszyny! Ja się nie zgadzam na to, żebyś miał z nią dziecko – wykrzyknęła kobieta zanim wyszła do sąsiedniego pomieszczenia. Po dłuższej chwili wróciła trzymając naczynie z jakimś płynem i dwie metalowe półkule Bez słowa napełniła jedną z nich i podała Torowi. Mężczyzna wypił całą zawartość niemal jednym haustem i oddał półkulę Zeli. – Najdroższa, wbrew temu co uważasz, doskonale rozumiem twoją niechęć do decyzji maszyny, ale z drugiej strony nie pojmuję, dlaczego jesteś taka podenerwowana. Wiesz przecież, że od tej decyzji nie ma odwołania. Tak było zawsze. Mogłaby zostać zmieniona jedynie w przypadku śmierci jednego z wybranych numerów. Ale i to się rzadko zdarza, gdyż maszyna, wybierając numery, dysponuje danymi o nich świadczącymi o tym, iż wybrana para spełnia optymalne warunki... Co ci będę dalej mówić, Zelo, przecież i ty i ja zostaliśmy stworzeni według tej samej zasady. Spełnię swój samczy obowiązek i wszystko wróci do normy... – Swój obowiązek – przerwała mu kobieta – swój obowiązek! Podchodzisz do tego wszystkiego jak maszyna. A może ty coś czujesz do niej? – spytała podejrzliwie. – Zelo, co ty pleciesz. Przed moim ostatnim zwiadem dookoła Giganta – a propos – wydaje mi się, że coś się tam szykuje – nie wiedziałem nawet kto się kryje za tym numerem i jak ona wygląda. Przypomnij sobie, że to właśnie ty mówiłaś mi, że chodzi o Zoe. Spojrzała na niego w taki sposób, że mężczyzna pojął, iż Zela mu nie dowierza. Trwało to jednak krótko. Po chwili już się do niego uśmiechała. Wzięła go wówczas za rękę i zaprowadziła do miejsca, gdzie, po naciśnięciu niewidocznego dla obserwatora przycisku, wysunęło się z jednej ze ścian łoże pokryte wzorzystym materiałem. – Siadaj przy mnie, kochanie. To prawda, że my, kobiety patrzymy inaczej na to wszystko... Nie „my kobiety” – przerwał jej Tor – lecz tylko ty, najdroższa. Inne kobiety z reguły przyjmują bez oporów decyzje maszyny genetycznej. – Skąd wiesz, skąd ty możesz wiedzieć ile dramatów kryje się za tą pozorną uległością? Mimo wielowiekowych starań nie zrobiono jeszcze z nas żywych maszyn. Mamy swoje odruchy. Jesteśmy jeszcze żywymi istotami! – wykrzyknęła kobieta zakrywając twarz rękami o długich, smukłych palcach. Płakała. Tor zasępił się. Zaczął głaskać jej włosy, a po chwili objął ją. – Najdroższa, może rzeczywiście ty jedna jesteś normalna, a ja jestem tylko posłusznym narzędziem czyjejś woli. Zawsze uważałem, że decyzje maszyny genetycznej są słuszne, przemyślane, bo małe zrodzone z tych zaprogramowanych związków są piękne, zdrowe i stają się wspaniałymi okazami dorosłej społeczności. Wystarczy na ciebie spojrzeć, Zelo, żeby się o tym przekonać – dodał Tor uśmiechając się czule do kobiety. Zela nie zareagowała na komplement. Wyraźnie myślała teraz o czymś innym. Zapadło dłuższe milczenie. Tor podniósł się, nalał sobie i Zeli drugą półkulę. – Nigdy mnie nie zrozumiesz, Tor. Prawdopodobnie nigdy nie zrozumiesz kobiety – powiedziała Zela wstając płynnym ruchem. Stała przez chwilę przed siedzącym Torem i, bez słowa, obnażyła swoje ciało. Stała tak przez dłuższą chwilę i w końcu rzekła do Tora: – Czym dla ciebie różnię się od innych kobiet? – Tym, że ciebie kocham, Zelo – odparł mężczyzna bez chwili zastanowienia. O to właśnie mi chodziło, kochanie. Może teraz zrozumiesz dlaczego pragnę, aby moje pierwsze małe było owocem miłości. Powiadasz, że małe zaprogramowane przez maszynę są piękne. Być może, ale ja wiem, i wiele o tym czytałam, poza tym ja to czuję, że małe zrodzone z miłości są najpiękniejsze i najsilniejsze. Nawet maszyna zdaje sobie z tego sprawę skoro żąda, aby skojarzone przez nią pary przebywały ze sobą pod jednym dachem co najmniej przez rok. Chodzi o to, aby przypadkowo wybrane istoty nie były sobie całkiem obojętne. Rozumiesz, Tor? – Wszystko rozumiem, ale to niczego nie zmienia. Jeśli nasze numery nie zostaną wyselekcjonowane przez maszynę genetyczną, nie będziemy mogli... Wiesz zresztą co w takich przypadkach się dzieje? Ani ty, ani ja nie jesteśmy w stanie przeciwstawić się decyzji maszyny. Tak to już jest... – Ale nie musi być! – wykrzyknęła gwałtownie kobieta. – Nie musi być, bo w końcu nie może wiecznie trwać sytuacja, w której maszyny – i to maszyny przez nas skonstruowane – decydowały o moim, o twoim, naszym szczęściu. To jest bez sensu, i trzeba z tym skończyć! – Ciszej, kochanie – przerwał jej mężczyzna. A jednak i ty się boisz. Ty również obawiasz się, że i tu mogą nas wyśledzić. Tor, musimy coś zrobić – powiedziała stanowczym tonem Zela. – Co, kochanie? Wiesz przecież, że wszyscy jesteśmy bezradni. Zmieni się coś u nas, gdy dojrzeją nowe, silniejsze pokolenia, które Ich zdołają przekonać. Mówiłem ci, że na Gigancie coś się zaczyna dziać. Przynajmniej nam się tak wydaje. Może znowu Planeta dostanie silną wiązkę promieni z Przestrzeni? Ale póki co, musimy postępować tak jak sami postanowiliśmy – bo w końcu, o czym zdajesz się zapominać, my sami to wszystko stworzyliśmy, bo jesteśmy spadkobiercami poprzednich generacji, które posłusznie wyniosły Ich do steru. Wydawało się, że słowa płynące z ust Tora były bardziej adresowane do niego samego niż do kobiety, która patrzyła teraz na niego z wyrazem niedowierzania. – Tor, wiesz, że nie lubię, gdy tak do mnie przemawiasz. Wolę, gdy w chwilach słabości przyznajesz się, że po prostu się boisz. Tak jak tylko istota może się bać. Mężczyzna zamilkł. Zela przechadzała się nerwowo po pomieszczeniu, a Tor śledził jej ruchy. Była rzeczywiście piękna, a jej ciało pełne siły witalnej. Nie ruszając się ze swego miejsca Tor zatrzymał ją biorąc za rękę. – No dobrze, najdroższa. Powiedz, co według ciebie można zrobić? – Jeśli twierdzisz, że nie ma sposobu, aby maszyna zmieniła decyzję, to pozostaje jeszcze śmierć. – Zelo, o czym ty mówisz?! Jeśli ją zabijesz, to i ty zginiesz. Chyba... – Właśnie, Tor – chyba, że to nastąpi w czasie DNIA! Sam mówiłeś przed chwilą, że na Gigancie coś się dzieje, prawda? Nol, który wiernie rejestrował i transmitował dalej wszystko, co mu przekazywali Eta i Uno, zobaczył jak do pomieszczenia wszedł bezgłośnie mężczyzna wyglądający identycznie jak ten, który na plaży zatrzymał się przy rozprawiających o małpach z dalekich wysp. Tor i Zela spostrzegli go dopiero, gdy stanął na środku pokoju. Zanim mężczyzna zdołał cokolwiek powiedzieć, oboje wyciągnęli podniesione dłonie w jego kierunku. Przyłożył prawą rękę, również wysoko podniesioną, wpierw do dłoni Tora, następnie uczynił to samo z Zelą. – Dlaczego numer 72600234 i numer 246831 przebywają w tym pomieszczeniu razem i leżeli razem na jednym łóżku? – spytał rosły mężczyzna bezbarwnym głosem. – Jestem u siebie – odparł Tor – a numer 246831 jest moim gościem. – Prywatnym czy wyselekcjonowanym? – spytał jeszcze nowo przybyły. Tor zawahał się, ale wiedział, że mężczyzna w ciemnym stroju może natychmiast sprawdzić czy mówi prawdę. – To moja bliska, prywatna znajoma Wysoki gość odwrócił głowę w stronę kobiety i powiedział: – Numer 246831 wie, że nie ma prawa tu przebywać w celach inkubacyjnych? Zela spojrzała wściekłym wzrokiem na intruza i wycedziła: – Proszę stąd wyjść, natychmiast, ty... ty... Wysoki, na ciemno ubrany mężczyzna zbliżył się do Zeli. Zatrzymał się tuż przed jej falującymi z oburzenia piersiami. I chyba uśmiechnął się, ale jakoś inaczej niż to czynił Tor, gdy patrzył na Zelę. Po chwili przybysz zrobił w tył zwrot. Stał jeszcze przy rozsuwającej się ścianie, gdy powiedział do kobiety: – Proszę więcej do mnie nie mówić „ty”. Nazywam się Xil. My nie musimy mieć numerów – dodał z ironicznym uśmiechem. Wyszedł bezgłośnie. Nol zarejestrował, że ów Xil był nieco wyższy od Tora. Miał mniej pojemną czaszkę i bardziej muskularne ramiona. Nola uderzyło drogą paralelnej kontranalizy zwrotnej zadziwiające podobieństwo Xila do Ety. Gdyby umiał wyrazić swoje odczucia, byłby pełen podziwu dla Wielkiej Rady, która do niego i Uno dołączyła właśnie Etę. Ich towarzysz wyprawy mógł rzeczywiście przemierzać całą Planetę nie zwracając niczyjej uwagi. 6. Wehikuł stanowił dla Nola zagadkę. Dla Nola i dla jego dwóch towarzyszy, którzy teraz wędrowali po powierzchni Planety. Wszyscy trzej posiadali znaczny zasób wiedzy o Przestrzeni, ale nigdy nie zetknęli się z czymś takim. Przekazując opis maszyny i jej sposób poruszania się, a na tej podstawie także jej przypuszczalne parametry, Nol zwrócił się do Mózgu Wielkiej Rady o zwrotny przekaz na temat tego dziwnego urządzenia. Jego analizator domagał się wyjaśnień, których sam nie był w stanie opracować. Właściwie sam wehikuł nie był zagadkowy, natomiast nikt z trójki, nawet Nol, po włączeniu dodatkowych analizatorów, nie potrafił wyjaśnić do czego mógł służyć. Kilkakrotnie Nol uruchomił równoległymi impulsami – na czas takiej operacji musiał zdecydować się na przerwanie łączności z Uno – urządzenie do optycznego powiększania przekazów obrazowych przesyłanych z powierzchni Planety. I za każdym razem otrzymywał identyczny, zdaniem analizatorów całkiem nielogiczny wynik. Wehikuł ten niczemu nie służył. To przecież nie miało najmniejszego sensu! Nie zdarzyło się jeszcze, aby istoty myślące – nawet wśród znienawidzonych wrogów, o których Wielka Rada potrafiła w ferworze dyskusji mówić jak o bezmyślnych maszynach – tworzyły urządzenia, które funkcjonowały jedynie dla samego funkcjonowania. Takie marnotrawstwo energii było w ogóle nie do pomyślenia. Kolejna, powtarzająca się niezmiennie odpowiedź dodatkowych analizatorów uruchomiła w uzwojeniach Nola zwrotny sygnał ostrzegawczy – następne pytanie do sieci analitycznej może zostać postawione dopiero za trzykroć po dziewięć topów. Wyczerpany został chwilowo zapas energii. Zostanie uzupełniony wolniej niżby można było się spodziewać z założeń konstruktorów pojazdu, ponieważ fotony z Czerwonego Giganta nie mają wystarczającej mocy. Nol odłożył więc na czas późniejszy rozwiązanie problemu dziwnego wehikułu poruszającego się dość regularnie bez wyraźnego celu. Tym bardziej, że emisje Ety i Uno zawierały szereg innych interesujących informacji, które mogły wzbogacić wiedzę Mózgu i Wielkiej Rady. Z napływających danych analizatory Nola wyselekcjonowały fakt, który coraz bardziej potwierdzał wcześniejszą hipotezę, iż istoty Planety nie lubią lub nie mogą przebywać na jej powierzchni, gdy świeci Czerwony Gigant. Więcej – wszystko wskazywało na to, że wszelkie źródła naturalnego światła były zastępowane sztucznymi. Zapewne dlatego właśnie pomieszczenia, w których spędzały one czas, nie miały żadnych zewnętrznych otworów. Nol, wydobywając ze swej automatycznej maszyny pamięciowej scenę przedstawiającą dwóch mędrców spacerujących i rozmawiających wzdłuż piaszczystego brzegu płynnej tafli, skojarzył sobie, że ów moment miał miejsce, gdy na Planecie panowała noc. Gdyby hipoteza Nola potwierdziła się – do tego niezbędne były jeszcze dalsze, pełniejsze dane – stanowić ona mogła istotny przekaz dla Mózgu Wielkiej Rady. Co prawda Nol nie znał rzeczywistych powodów decyzji Wielkiej Rady ani ostatecznych celów wyprawy, jednakże jego doświadczenie podsuwało mu możliwość rekonesansu przed przyszłym konfliktem jego władców z istotami Planety. A wówczas informacja o fotofobii jej mieszkańców mogłaby okazać się wyjątkowo cenna. Istoty Planety byłyby zapewne bezradne wobec zmasowanego ataku następującego w środku purpurowego dnia. Ich zdolność obronna byłaby znacznie ograniczona, Co prawda, należało się liczyć z tym, że musiały one opanować jakiś system obronny, który i taką ewentualność brał pod uwagę, Ale i do tego wcześniej czy później Nol, przy pomocy Ety i Uno, dojdzie z całą pewnością. Zresztą rozwiązanie tego problemu nie było już jego sprawą. Wnioski z przekazywanych ciągłym strumieniem danych należały do Mózgu i członków Wielkiej Rady. – Uno do Nola, Uno do Nola – awaryjny sygnał emisyjny przerwał tok kontranalizy maszyny myślącej zawieszonej w Przestrzeni. – Nol gotowy do odbioru przekazu Uno – odpowiedział dodatkowy aparat rejestrujący. – Przez najbliższe topy Uno przekazywać będzie jedynie własne notowania. Nastąpiła awaria w aparaturze odbierającej informacje od Ety. Eta oddalił się od Uno na tyle, że nie jest w stanie udzielić pomocy. I nie wie on o uszkodzeniu. Nol musi przełączyć się na częstotliwość Ety i odbierać bezpośrednio od niego. Po skontaktowaniu się z nim, Nol przekaże mu wiadomość o awarii Uno. Razem Eta i Nol mogą ją usunąć. Samoanaliza pozwala wnioskować, że uszkodzenie nie jest poważne. Musiała zostać naruszona paraboliczna antena nadawczo–odbiorcza. Czy Nol zrozumiał? – Tak, Nol zrozumiał. Przekaz został zanotowany równolegle do rejestru wyprawy – odpowiedziała maszyna tkwiąca w pojeździe. – Czy Nol zawiadomi niezwłocznie Mózg? – spytał Uno. – Nol zna swoje obowiązki. Zgodnie z regulaminem wiadomość o awarii już biegnie ku naszej centrali. Ale Nol informuje – i powtórzy to Ecie, zaraz gdy się zgłosi, że od chwili, gdy nasz pojazd wszedł do galaktyki Planety, nie otrzymał ani jednego przekazu od Mózgu. Również pytania stawiane Wielkiej Radzie pozostają bez odpowiedzi. Pomocnicza aparatura w pojeździe nie daje jednak żadnych znaków niepokoju. Co Nol powinien dalej robić? Przez krótką chwilę Uno delektował się nie ukrywanym niepokojem Nola. Od pierwszych topów wyprawy uważał, że on właśnie, a nie zbyt mało doświadczony Nol, powinien być koordynatorem. Miał o to żal do Wielkiej Rady, ale wykonywał rzetelnie wszystkie polecenia Nola, wiedział bowiem, że w takich wyprawach nie można sobie pozwolić na własne inicjatywy. Nawet Eta był posłuszny impulsom Nola, choć jako istota miał o wiele większy margines działania. – Niech Nol przekazuje dalej informacje. Nie zawsze Wielka Rada odpowiada natychmiast na pytania. Ma inne sprawy do rozwiązania. Takich wypraw jak nasza jest w Przestrzeni bardzo dużo. Liczy zapewne na to, że sami odpowiemy w końcu na stawiane pytania. Po to dała nam Etę, który jako żywa istota myśli podobnie jak Wielka Rada. – Nol zrozumiał i dziękuje Uno. To była nowość. Uno był teraz wdzięczny młodszej od siebie maszynie, że zachowuje się obecnie inaczej niż na początku wyprawy. Kilkakrotnie Uno starał się naprowadzić Nola na to, że wieloelementowe numery powinny odnosić się z szacunkiem do krótszych, powstałych o wiele dawniej. Widocznie dopiero teraz Nol to pojął. I to dobre – przeanalizował sobie Uno, który chętnie podtrzymałby ten nowy ton w ich łączności. Ponieważ sytuacja nie sprzyjała jednak takim rozważaniom, powrócił do zbierania danych z powierzchni. – Jakie są wyniki pracy analizatorów posiłkowych w sprawie wehikułu? – spytał. – Nie ma jeszcze żadnych. Dane są widocznie zbyt skąpe. Nol sam nie pojmuje dlaczego ten wehikuł stale porusza się z oświetlonymi iluminatorami. Właśnie w tej sprawie Nol prosił Wielką Radę o dodatkowe interpretacje, ale nie ma żadnych zwrotnych impulsów od Mózgu. Chyba rzeczywiście za mało przekazano elementów. Uno stwierdził tuż przed awarią, że wehikuł porusza się po ściśle wyznaczonym torze. Jest tak skonstruowany, że posuwa się z jednakową prędkością między poszczególnymi punktami postoju. Pojawia się w każdym z tych punktów w regularnych odstępach czasu. Trzeba przekazać Mózgowi również i to, że w chwili, gdy wehikuł się zatrzymuje, boczne ściany rozsuwają się, aby kogoś przepuścić, ale nikt się nie zjawia. Następnie ściany wracają do pierwotnej pozycji. Eta zwrócił uwagę na fakt, że nawet wtedy, gdy ta część Planety, w której się znajdujemy oświetlona jest purpurowym blaskiem Giganta, iluminatory wehikułu nadal emitują sztuczne światło. To wszystko. Uno czeka na powrót Ety. Nol niemal od razu połączył się z nadajnikiem Ety. – Co się stało? Nie mogę porozumiewać się z Uno, a łączność z pojazdem jest wyjątkowo zła – zaczął narzekać Eta. Uspokoił się, gdy Nol wyjaśnił mu sytuację. Wysłannik Wielkiej Rady przyrzekł, że wróci natychmiast do maszyny pod warunkiem, że Nol jej przekaże, aby stała nieruchomo w pobliżu wielkiej budowli, przy której się rozstali zanim nastąpiła awaria. Uno będzie wiedział, gdzie to było, ale na wszelki wypadek Eta dodał: – Chodzi o budowlę z wielkim przekreślonym kręgiem migającym na jej szczycie. Uno potwierdził odbiór polecenia Ety przekazanego za pośrednictwem pojazdu. Według maszyny stojącej nieruchomo na powierzchni Planety, będzie ona musiała czekać na Etę co najmniej do czasu, gdy znowu zapanuje mrok. Gdyby Nol nie miał nic przeciwko temu, Uno mógłby przekazać kilka serii danych optycznych ze skupiska większych i mniejszych budowli, w sercu którego znajduje się teraz. Nie będzie to sprzeczne z regulaminem skoro chwilowo Eta nie jest w stanie kierować pracą Uno. Nol zgodził się chętnie, zakładając, że te dodatkowe przekazy mogą się przydać tak jego rejestratorom jak i Mózgowi. Na kilka topów nastąpiła pozorna cisza – Uno dostrajał własne urządzenia do przekazu optycznego. Czas ten Nol wykorzystał na błyskawiczny bilans wcześniejszych uwag Uno. Doszedł wówczas do wniosku, że decyzja Wielkiej Rady o kasowaniu przestarzałych modeli maszyn myślących nie jest chyba do końca przemyślana. Być może Wielka Rada znajduje się tu pod zbyt silnym wpływem danych dostarczanych przez Mózg. On to – Nol wiedział o tym z danych zaczerpniętych z pamięci Uno – postanowił, że ilość maszyn myślących powinna być stała. A nawet nie sama ilość, lecz suma potencjału przetwarzającego. Wniosek Mózgu wynikł z założenia, że skoro Wielka Rada jest wielkością stałą, to i maszyny w jej dyspozycji powinny również stanowić zamknięty zbiór siły myślowej. Zmiany w tym zbiorze mogły zachodzić jedynie w dziedzinie jakości przetwarzanych wniosków. Propozycja Mózgu została przyjęta przez Wielką Radę, o której mawiało się, że jest tworem doskonałym, a zatem nieomylnym i nie mogącym dalej się rozwijać. To pociągnęło za sobą likwidację kolejnych maszyn z chwilą pojawienia się nowszych, bardziej niezawodnych. Nol wiedział, że po powrocie z tej wyprawy Uno przestanie istnieć. Być może niektóre z jego elementów znajdą zastosowanie, choćby w jakimś ośrodku przygotowywania przyszłych twórców jeszcze bardziej doskonałych maszyn. Ale i to było mało prawdopodobne, gdyż Uno należał do generacji będącej w zaniku. Nol zaś miał przed sobą jeszcze wiele wypraw. Ale też do czasu, gdy ulegnie kasacji, a jego numer zostanie przekazany maszynie lśniącej nowością, o dziewiczej pamięci... – Nol, jak przebiega rejestrowanie przekazu optycznego. Uno nadaje od wielu topów, ale nie otrzymuje potwierdzenia odbioru. Czy obraz jest globalny? Czerwony Gigant jest dokładnie za Uno, wszystkie szczegóły są wyjątkowo wyraźne. Uno dostrzega teraz jak gdyby ślady jakichś znaków na bryle w siódmym kwadracie czołowego receptora. Czy Nol też to widzi? Nol szybko potwierdził i uruchomił rejestratory. Widok był dość niezwykły. Uno stał nieruchomo na środku jakiegoś placu czy bardzo szerokiej arterii. Nie wiedzieć jednak czemu, nie było tu żadnego ruchu, jeśli nie liczyć regularnego pojawiania się w oddali dziwnego wehikułu, nad przeznaczeniem którego zastanawiali się teraz wszyscy uczestnicy wyprawy. Każda budowla miała inną wysokość, inną barwę i inny kształt. Trudno byłe orzec do czego dokładnie służą i gdyby nie to, że Nol zarejestrował w swojej pamięci przekazane przez Etę i Uno określone fakty, nie można byłoby się domyślić, że za tymi gładkimi fasadami żyją istoty. Różnorodność kształtów i barw nie bardzo się tłumaczyła. Taka kompozycja miałaby jedynie sens, gdyby po tych arteriach poruszały się istoty, dla których kształt i zabarwienie poszczególnej bryły stanowiłyby informację o miejscu, w którym się znajdują w danej chwili. A przecież nie było tu nikogo. Rejestrator pamięciowy Nola podsunął maszynie zapis przypominający, że istoty Planety wychodzą ze swych pomieszczeń jedynie po zniknięciu Czerwonego Giganta. Rzeczywiście, Nol przeoczył ten fakt, zaczął więc analizować przekaz optyczny od Uno pod nowym kątem. Zauważył wówczas, że nad każdym budynkiem pojawiają się w regularnych odstępach różnobarwne znaki. Tylko dlaczego odbywa się to także w naturalnym oświetleniu, czyli wtedy gdy nikogo nie ma? Owe znaki miały chyba służyć jedynie w ciemnościach. Jak więc wytłumaczyć to marnotrawstwo energii? I na to pytanie będzie musiał odpowiedzieć Mózg Wielkiej Rady. Chyba, że dekoder Ety odczyta znaki i wyjaśni ich treść. Co mógł na przykład oznaczać ów błękitny czy fioletowy krąg przekreślony czarnym krzyżem i błyskający co pół topu na szczycie najwyższej budowli? Gdyby w pobliżu znajdowało się lądowisko, to można by przyjąć, że to sygnał optyczny dla zbliżających się pojazdów powracających z Przestrzeni, ale kto budowałby lądowisko w środku takiego skupiska? Analizatory Nola były bezradne, dysponowały zbyt ograniczoną porcją informacji. Kamery Uno pokazywały teraz stojące wehikuły, które wyglądały na porzucone. Na impuls Nola Uno odparł, że nie zauważył, aby poruszały się one w ciemnościach. Co więc tu robiły? I to pytanie pozostawało chwilowo bez odpowiedzi. Uno przerwał nagle swój przekaz optyczny w chwili, gdy na płaszczyźnie przy której się zatrzymał, pojawił się cień jakiejś istoty. Aparatura Nola była gotowa zarejestrować to zdarzenie. Okazało się jednak, że był to cień Ety. – Przystępuję do naprawy anteny Uno – oznajmił Eta. –Czy coś się zdarzyło w czasie przerwy mojej łączności z Uno? – Nic. Nol i Uno wykonywali dodatkowe badania. Nol nie otrzymuje odpowiedzi na pytania skierowane do Mózgu. Nol nie potrafi wyselekcjonować informacji o znakach na szczytach tutejszych budowli. Nol prosi o pomoc Ety – nadała maszyna. – Odpowiem na wszystko w miarę swych możliwości po naprawieniu urządzeń Uno – odparł Eta i natychmiast wyłączył się. Nol wiedział, że zapas energii Ety był ograniczony. Musiał koniecznie korzystać z generatora Uno, jeśli chciał na dłużej łączyć się z macierzystym pojazdem. Eta nie dysponował własnym przetwornikiem fotonów, pobierał przetworzoną energię bezpośrednio od Uno, co miało tę dobrą stronę, że wysłannik Wielkiej Rady był skazany na przebywanie w pobliżu maszyny. Nol i Uno wiedzieli, że żywymi istotami rządzą niekiedy irracjonalne impulsy mogące doprowadzić do katastrofy. O tym również, jak widać, pomyślał Mózg Wielkiej Rady. I znowu rozległ się impuls pochodzący od Ety, ale teraz wysłany został prawidłowo z nadajnika Uno. – Wszystko już w porządku. Była to tylko drobna awaria. – Nol przyjął przekaz Ety. Czy teraz można prosić o dane o znakach świetlnych pojawiających się na bryłach mieszkalnych? – Tak. Dekoder podaje, że chodzi o znaki informujące o tym, co w poszczególnych budynkach się mieści. Ponadto są również zamazane jak gdyby napisy. Powtarzają się one i brzmią mniej więcej po naszemu „Chwała Doskonałości”. Co do budowli, wydaje mi się, że wyższe partie składają się z pomieszczeń mieszkalnych, niższe zaś mają raczej publiczny charakter. Mnie samemu coś to przypomina, ale będę więcej wiedział, gdy tam wejdę. – A ten krąg z czarnymi przecinającymi się liniami? – spytał jeszcze Nol. – To musi być jakiś znak ostrzegawczy. Nol tego nie odbiera, ale gdy znak gaśnie rozlega się ostry dźwięk. Dekoder ma z jego sensem sporo kłopotów, nie potrafi dać jednoznacznej odpowiedzi. Natychmiast gdy będę wiedział coś więcej, przekażę dane do przetworzenia – powiedział Eta. – Nol rozumie. Czy coś jeszcze, bo za kilka topów Nol powinien mieć łączność z Mózgiem? – Nie Chociaż może coś dodam w sprawie wehikułu. Szedłem wzdłuż jego szlaku. To bardzo dziwna rzecz. Nie ulega wątpliwości, że został stworzony dla istot z Planety. Ale cały czas – tak w ciemnościach jak i przy naturalnym świetle – nikt do niego nie wsiada, ani tym bardziej nie wysiada. W pewnych miejscach zapada się pod powierzchnią, a ściślej pod budowlami. Ale nie wiem jeszcze dlaczego. Tylko tyle można na razie przekazać Wielkiej Radzie. Czy wszystko jest dla Nola jasne? Maszyna potwierdziła klarowność przekazu Ety i, po zawieszeniu dwustronnej łączności, przystąpiła do przetwarzania danych. Mijał kolejny obrót Planety. 7. Sala była bardzo obszerna. Nawet Uno, który niczemu programowo się nie dziwił, zarejestrował ten fakt komentując go kilkakrotnym powtarzaniem jej rozmiarów. Nol przetworzył informację, która na nim nie zrobiła żadnego uchwytnego wrażenia. Nie miał on prawa do własnych ocen, a tym bardziej do przekazywania Wielkiej Radzie jakichkolwiek subiektywnych danych. Same rozmiary powinny wystarczyć, a do Rady należała ocena czy owa sala była rzeczywiście niezwykle obszerna, czy nie. Istotniejszą informację stanowiły dane o przeznaczeniu tego pomieszczenia. W tej sprawie kompetentny mógł być tylko Eta, który, jak należało sądzić, znajdował się już wewnątrz. Zaczęły napływać informacje od Uno, którego rola znowu ograniczała się do tego, że wzmacniał impulsy Ety. Nol nadal nie mógł przyzwyczaić się do przestarzałej samodzielności bratniej maszyny, choć teraz wiedział na ten temat więcej niż na początku wyprawy. – Kilkakrotna analiza przeznaczenia pomieszczenia widocznego przed nami świadczy niezbicie o tym, że służy ono za czytelnię. Istoty tu zgromadzone, co wyraźnie widać, zajęte są odbieraniem informacji dotyczących prawdopodobnie różnych dziedzin i to jedynie za pomocą wzroku... Skąd Eta ma tę pewność? – przerwał mu Nol, który z trudem przetwarzał dane wysłannika Wielkiej Rady podawane w sposób odbiegający od ustalonych norm. Dane powinny być optymalnie zobiektywizowane, a zatem bez jakichkolwiek emocjonalnych elementów. Mózg ostrzega, co prawda Nola, że hibernant nie jest tak doskonale zaprogramowany jak on, ale nadal maszyna nie mogła się pogodzić z tym absurdem. Tym bardziej, że eliminacja subiektywnych impulsów na bieżąco kosztowała go sporo dodatkowej energii. – To proste – podjął Eta. – Gdyby istoty przychodziły tu po informacje z jednej i tej samej dziedziny, urządzenie sali byłoby o wiele prostsze. Wystarczyłoby zająć jakieś miejsce, nacisnąć jakiś guzik i czekać aż napłyną zamówione dane. A tu widzimy – czy Nol dokładnie to rejestruje? – że istoty podchodzą do centralnego pulpitu i coś tam wyszukują. Dopiero wówczas, w górnej części sali, o tam, nad samym pulpitem, zapalają się różnobarwne światła. Proszę zwrócić również uwagę, że niektóre istoty są jak gdyby uprzywilejowane i otrzymują do rąk, a nie przez czytniki umieszczone przed każdym stanowiskiem, bardzo stare zbiory informacji. To niezmiernie ciekawe – dodał jeszcze Eta. Z jakiego punktu widzenia? – spytał Nol. – Po prostu dlatego, że na naszej macierzy też kiedyś tak bywało. Zanim Wielka Rada stała się głównym ośrodkiem wiedzy i władzy, o wszystkim decydował komitet mędrców. Oni byli tym, czym dziś Mózg jest dla Rady. I właśnie owi mędrcy byli upoważnieni – jako jedyni ze wszystkich istot myślących – do korzystania z praźródeł wszelkiej wiedzy – oznajmił z ożywieniem Eta. – Skąd Eta ma pewność, że to, co widzi i przekazuje jest podobne do tego, co było kiedyś u nas? Jak dawno to było? – zapytał Nol. – Przez słowo pamięć wcale nie mam na myśli tego, co sam widziałem lub słyszałem bezpośrednio – odparł Eta. – Chodzi tu o zjawiska, które miały miejsce u nas i o których wspomina się w opracowaniach dotyczących przeszłości. – Nol teraz pojmuje. Nol nie wie tylko, czy ta informacja jest tak pewna, że może zostać zaraz przekazana Mózgowi Wielkiej Rady. Chyba, że Eta... – Tak, biorę na siebie pełną odpowiedzialność za interpretację tego, co widzę – przerwał mu Eta. – Dla pewności będę śledził istotę, która otrzymała do rąk własnych stary zbiór danych, co na to Nol? – Nol przyjmuje przekaz Ety, który może czynić co uważa za słuszne. Nol będzie utrzymywał łączność z Uno. Gdzie teraz znajduje się Uno? – W podziemiach tej budowli. Miał przy okazji zbadać, czy dziwny wehikuł zatrzymuje się tutaj – odpowiedział Eta wyłączając nagle emisję myślową. Nol zaczął odbierać całkiem niemy przekaz optyczny. Zarejestrował istotę płci żeńskiej, na której skoncentrował się Eta. Odchodziła od centralnego pulpitu trzymając przyciśnięty do piersi niewielkich rozmiarów przedmiot o ciemnej barwie i jaśniejszych bokach. Nol wyliczył z naprężenia mięśni, że ów przedmiot nie był wcale ciężki, a jednak kobieta niosła go z wymalowaną na twarzy koncentracją. Zapewne Eta wyjaśni później, czy chodzi o coś bardzo kruchego albo cennego. Nol zapamiętał, że na ich planecie żywe istoty tak właśnie się zachowywały, gdy na przykład nosiły swoje małe albo unikalną aparaturę, która również dopiero co narodziła się w pracowniach mędrców. Kobieta zbliżała się miarowym krokiem do bocznej ściany ogromnej sali, tak jak czynią to istoty, którym się spieszy, ale nie chcą lub nie mogą tego ujawnić. Ściana rozsunęła się, a kobieta, rozglądając się, weszła do bardzo małego pomieszczenia. Po chwili nie było już śladu kobiety, a ściana wróciła na swoje miejsce. Nastąpiła kilkutopowa chwila totalnej nicości. I to tak nagle, że całkiem zaskoczyła aparaturę Nola. Eta przestał emitować, Uno również. Nol źle reagował na takie sytuacje. Przede wszystkim dlatego, że w takich, rzadkich na szczęście, momentach włączał się dodatkowy, całkowicie zautomatyzowany nadajnik, na który urządzenia Nola nie miały żadnego wpływu. Automat ten łączył się jedynie z Mózgiem i na czas trwania nicości obejmował stery pojazdu. Zdarzały się wypadki – pamięć Nola zarejestrowała w czasie seansów przygotowawczych opisy podobnych sytuacji – że Mózg przekazywał stery automatowi do końca wyprawy, zapewne w obawie, że kolejny wypadek braku absolutnej łączności mógłby doprowadzić do katastrofy. Taka decyzja Mózgu oznaczała każdorazowo, że po powrocie maszyna myśląca była skazana nieodwołalnie na samokasację. Skoro nie była zdolna zapobiec awarii, skoro nie umiała właściwie kierować podległymi jej urządzeniami... Automat przejął już stery, ale rejestratory nadal milczały, bowiem tak Eta jak i Uno niczego nie nadawali. W kabinie sterowniczej pojazdu zrobiło się ciemno, a energia przestała przepływać przez uzwojenia Nola. W pewnym momencie – minęło zaledwie kilkanaście topów od chwili zapanowania nicości – zajaśniał ekran kontrolny rejestratora przekazów optycznych. Funkcjonował samoczynnie na wypadek gdyby w kabinie sterowniczej przebywały żywe istoty. Ale i tego Nol nie mógł teraz widzieć. Nadal był pozbawiony energii. Dopiero, gdy do Nola dotarły przekazy Ety, maszyna pojęła, że Mózg nie skazał jej, przynajmniej na razie, na samokasację. – Eta do Nola. Wszystko jest w porządku. Jak wynika z tego, co automat przekazał Uno, chwila przerwy była skutkiem zmian zachodzących na powierzchni Czerwonego Giganta. Można znów przystąpić do normalnej pracy. W czasie trwania przerwy w łączności z Nolem zarejestrowałem coś ciekawego. Czy można przystąpić do emisji fonicznej i optycznej? – upewnił się Eta. – Nol nie wie czy może pracować normalnie. Nol prosi o trzy topy cierpliwości, aby móc wszystko sprawdzić. – Zgoda. Ale myślę, że wszystko jest w porządku. Tak przynajmniej wynika z tego, co uzyskałem od automatu, zanim go wyłączyłem, na nowo uruchamiając Nola. Nol musiał sięgnąć po dane zakodowane w najdalszych zakamarkach własnej pamięci, aby przyjąć, że Eta, wysłannik Wielkiej Rady, miał rzeczywiście nieograniczone prawa. Nol nie mógł jednak odnaleźć elementu, który wspominałby o tym, że żywa istota mogła mieć władzę przewyższającą prerogatywy Mózgu. Ale w tym momencie nie to było najważniejsze, choć sprawa długotrwałego milczenia Mózgu była nader niepokojąca. Minął właśnie trzeci top, gdy zaczął napływać przekaz Ety. Był znakomitej jakości dzięki aparaturze filtrującej Uno. Młoda kobieta – jej wiek Eta określił na jakieś siedemdziesiąt obrotów Planety wokół Giganta – weszła do pomieszczenia, w którym musiała stale mieszkać, skoro nałożyła na siebie inne odzienie wyjęte ze skrzyni, na której następnie usiadła. Położyła na kolana przyniesiony przedmiot i po otwarciu pokrywy zaczęła coś śledzić z wielkim zainteresowaniem. Uśmiechała się. Podobny wyraz oblicza Nol zanotował kilka razy u Ety, gdy wysłannik Wielkiej Rady był czymś dodatnio poruszony. Tak, nie było wątpliwości, że to jest właśnie uśmiech. Kobieta zaczęła przewracać białymi płaszczyznami ułożonymi jedna nad drugą. Nagle podniosła się gwałtownym ruchem tak, jakby coś usłyszała, ale do Nola docierał tylko szmer przewracanych płaszczyzn. Podeszła do miejsca, w którym stała mniejsza skrzynia. Wyjęła z niej rejestrujące fonooptyczne urządzenie dość starego typu – można było się zorientować o jego przeznaczeniu po refraktorze. Dekoder Ety przekładał jej słowa wypowiedziane ledwo słyszalnym głosem. – Tak, jednak ja miałam rację. 3 7 230017 mylił się. A może celowo przekręcał fakty? Z nim nigdy nie wiadomo... Wyraźnie pisze, że zmiany, początkowo nieuchwytne, zachodzą cyklicznie co 1200 obrotów... Na pewno zapytają skąd ja to wiem. I wówczas powiem im prawdę, prosto w oczy. Jak można pracować w tych warunkach, skoro tak istotne źródła nie są normalnie dostępne? Oni, a nie ja, powinni się wstydzić, że trzeba uciekać się do takich sposobów... Muszę zrobić notatki... Kobieta uruchomiła urządzenie i w milczeniu przerzuciła kilkanaście płaszczyzn trzymając refraktor nad nimi. Nie trwało to zbyt długo. Następnie kobieta włożyła przedmiot do skrzyni, z której wyjęła wcześniej ubiór. Usiadła znowu na niej. Zdawała się czekać. Rozległ się modulowany dźwięk i kobieta wyszła. Wróciła po chwili w towarzystwie drugiej istoty tej samej płci i niemal identycznie ubranej. Śmiały się i trzymały za ręce. Eta nie przekazał żadnych dodatkowych informacji. Widocznie ta cała scena nie miała głębszego sensu. Nol skasuje ją w czasie przetwarzania materiałów przeznaczonych dla Mózgu. – A zatem, kochanie, udało ci się – powiedziała nowo przybyła. – Tak, sukces jest całkowity. Gdy rozpoczęłam badania znalazłam kilka zdań na temat owej etnogenezy. Termin mnie zafrapował i pomyślałam, że autor tego sam nie wymyślił. Był po prostu za głupi. Musiał trafić na jakiś bardzo stary zapis. Zaczęłam więc szukać. A tu długo nic. Zwróciłam się wówczas... – Pamiętam, byłam przy twojej rozmowie z numerem 37230017. – No właśnie. Teraz wiem, że kłamał. – Może po prostu o niczym nie wiedział? – zasugerowała druga kobieta. – Co ty opowiadasz? Doskonale wiedział, choć i ja na początku tak myślałam. Ale teraz, gdy raz jeszcze prześledziłam zapis tej dysputy rejestrując go, zdobyłam pewność, że nie jest on żadnym mędrcem lecz tylko oszustem! – rzekła stanowczo pierwsza z kobiet. – Ale dlaczego to zrobił? W końcu twoje badania nie zagrażają nikomu... – Tu właśnie się mylisz, moja droga. Każda prawda jest w jakimś momencie dla kogoś groźna. A ta prawda jest groźna dla Nich. Tak, przede wszystkim dla Nich – powtórzyła z naciskiem. – Czy właśnie przeciwko Nim przystąpiłaś do tej pracy? – spytała cicho druga kobieta. – Ależ nie! Chodziło o całkiem coś innego. Po prostu zauważyłam, że zachodzą w nas dziwne zmiany. Wydawało mi się, że pewne rzeczy się powtarzają, a zatem nic i nikt nie może być uważany za coś unikalnego. Chciałam zapoznać się z tym, co ewentualnie wiedziano dawniej na ten temat. Mędrcy istnieli przecież zawsze. I tu nagle stanęłam przed murem. Pustka. Cisza. Ale uparłam się. I znalazłam. Znalazłam, rozumiesz?! – Przyznaję, że nie bardzo. Owszem, przyjmuję, że dopięłaś swego, pewnie dzięki różnym koneksjom... – Jestem jeszcze warta męskiego zainteresowania – przerwała z szelmowskim uśmiechem pierwsza z kobiet – ale nie tędy szła droga. Powiem ci tyle ile mogę na razie powiedzieć: znaleźli się inni z naszego grona, którzy uważali, że to do czego zmierzam jest rzeczywiście bardzo ważne. I dzięki tej pomocy wiem z całą pewnością, że Oni nie stali się tym kim są dzięki nadprzyrodzonym siłom, lecz jedynie dzięki nagromadzonej i umiejętnie wykorzystanej przez Nich energii. Oni są normalnymi, rozumiesz, nor–mal–ny–mi istotami. I lada chwila mogą zostać wyparci. Takie jest nieuchronne prawo Przestrzeni. I tego właśnie się boją. Czy ci to wystarcza, moja dro... Dopiero w tym momencie kobieta zwróciła uwagę na dziwny wyraz twarzy swego gościa. Spojrzała w kierunku, w którym skierowany był jego wzrok. Eta lub Uno widocznie uczynili to samo, bo teraz i Nol zobaczył ubranego na ciemno mężczyznę. Różnił się od innych już wcześniej zarejestrowanych podobnych postaci tym, że na głowie miał kask z błyszczącego tworzywa, które nie było jednak metalem. Podszedł teraz do kobiety, o której musiał wiedzieć, iż znajduje się we własnym pomieszczeniu, bo nawet nie sprawdził jej numeru. – Wszystkim wiadomo, że dzieła ze zbiorów starej wiedzy nie mogą opuścić składnicy. Zabrane dzieło jest własnością wszystkich i musi być dostępne wszystkim w każdej chwili. Dlatego też musi natychmiast tam wrócić. Wszelkie zapisy z niego muszą również zostać zwrócone. Czekam. Kobieta zrobiła kilka kroków naprzód, pochyliła się i jej oczy pełne łez zapełniły cały ekran... Uno odezwał się w chwili, gdy Nol kończył przetwarzanie ostatnich elementów przekazu Ety. – Uno wie od Ety do czego może służyć wehikuł. Łączy on wszystkie budowle. Eta sądzi, że używany jest jedynie w sytuacjach, gdy istotom z jednej mieszkalnej bryły grozi niebezpieczeństwo. Przenoszą się wtedy natychmiast za jego pośrednictwem do innej bryły. Nol przejął przekaz, ale jego analizator logiczny odrzucił, i to po dwakroć, przetworzoną treść gotową dla Mózgu. Jak Eta mógł być teraz przy wehikule i jednocześnie rejestrować wymianę treści w pomieszczeniu kobiety? – pytał analizator. Dla Nola sytuacja była więcej niż niezręczna. Jego programatory nie znosiły dylematów. Na pytanie analizatora mógł bowiem odpowiadać jedynie wszechwiedzący Mózg. Ale do tej prostej dla niego operacji niezbędne były treści, które musiały wpierw do niego trafić... 8. Mędrzec stał samotnie. Tłum zaś falował ruchem wahadłowym po długim, rzęsiście oświetlonym korytarzu. Właściwie nie był to korytarz tylko długa sala, której ściany pokryto gdzieniegdzie wielkimi portretami i wielobarwnymi planszami. Łatwo można było zauważyć, że zebrane istoty należały do jednego klanu. Były bowiem ubrane niemal identycznie – przeważały przy tym ciemne odcienie – aczkolwiek całkiem inaczej niż dotychczas pokazywane przez aparaturę Ety i Uno. Mężczyźni i kobiety – stanowiły one wyraźną mniejszość – nosili na szyi plakietki z jakimiś napisami oraz z własną podobizną. Tu i ówdzie stały małe, żywo rozprawiające grupki. Mijający je kłaniali się nisko, a niektórzy podchodzili i podawali stojącym ręce. Nie podnosili, lecz właśnie podawali, wymieniając uściski dłoni. Był to szczegół, który zafrapował analizator Nola. W środkowej części tego korytarza czy sali, a także na jej obu krańcach widoczne były schody prowadzące ku górze. W pewnej chwili dał się słyszeć ostry dźwięk i światła wyraźnie przygasły. Tłum skierował się bez pośpiechu ku owym schodom. Po dwóch czy trzech topach nie było już nikogo, jeśli nie liczyć starszej istoty zbierającej jakieś odpady z podłogi. Aparatura odbioru optycznego szumiała bezczynnie. Nie na długo jednak, gdyż Nol znów zaczął rejestrować emisję. Jak zwykle w takich sytuacjach, jego aparatura nie przeprowadzała żadnej selekcji lecz przyjmowała napływające sygnały tak jak były nadawane. Dopiero przy przetwarzaniu danych następowało usuwanie zbędnych lub powtarzających się informacji. Tak zapewne będzie i z tą błękitną kulą przeszytą trzema złotymi promieniami, która wielokrotnie już od rozpoczęcia tej emisji pokazywała się na ekranie w różnych sytuacjach Między innymi na jednej z plansz korytarza oraz na plakietkach. Większy jej model wisiał obecnie nad długim stołem pokrytym również błękitnym suknem ze złotą lamówką. Przy stole zasiadali mężczyźni i kobiety raczej sędziwego wieku, co można było wywnioskować po siwych brodach i owłosieniu. Rejestrator optyczny Nola zanotował, że po raz pierwszy od chwili rozpoczęcia wyprawy pojawiły się istoty z zarostem. Był to szczegół na pozór mało istotny, ale Nol wyczuł, że wbrew zasadzie, jego analizator logiczny bardzo się nim zainteresował. Długi stół stał na podwyższeniu i górował nad rzędami miękkich foteli symetrycznie i szeregowo umieszczonych w eliptycznej sali. Kobiety i mężczyźni, którzy przed chwilą weszli do niej, zajmowali miejsca. Zza długiego stołu podniósł się brodaty mężczyzna. – Skoro już wszyscy jesteśmy, możemy przystąpić, jak sądzę, do dyskusji nad niezmiernie interesującym, przynajmniej ja tak uważam, raportem naszego kolegi z Instytutu Kosmogenetyki. Jego tezy i przedstawione fakty mogły u niektórych z nas wywołać pewne sprzeciwy. Dlatego też myślę, że wymiana poglądów może mieć kapitalne znaczenie dla dalszych badań. Kto pierwszy pragnie zabrać głos? Zaległa cisza. Nol zarejestrował już kiedyś, w czasie kilku posiedzeń Wielkiej Rady, w których uczestniczył jako obsługa techniczna, że żywe istoty mają zaskakujące odruchy. Zbierają się w celu przeanalizowania jakichś hipotez, każda z istot ma przy tym własną analizę, a jednak kiedy przychodzi pora wyłożenia jej, milczy. U maszyn pracujących zbiorowo wymiana analiz odbywa się spontanicznie i płynnie, bez żadnych zahamowań. Energia, będąca najwyższą wartością, nie może przecież być wykorzystywana dla jałowych celów. Nol nigdy nie zrozumie do końca, gdzie tkwi błąd w konstrukcji żywych istot. Może kiedyś inne maszyny myślące, bardziej doskonałe, zajmą się tym problemem? Z głębi sali podniósł się wysoki mężczyzna. Gestem i uśmiechem stojący brodacz zaprosił go do długiego stołu – Mam kilka pytań do autora ciekawego, aczkolwiek kontrowersyjnego referatu – powiedziała wysoka istota po zajęciu miejsca przy stole. – Sądzę, że najlepszym sposobem wyjaśnienia wątpliwości byłby dialog, a nawet wielogłos prowadzony na żywo przez salę z autorem. W innym przypadku, po ewentualnych pytaniach musielibyśmy znowu wysłuchać referatu, który rodziłby kolejną porcję pytań. A zatem zaczynam od tego, co należy rozumieć przez pojęcie „etnos”, które brzmi mało precyzyjnie w całej przedstawionej tezie. Dla mnie osobiście sprawa nie jest całkiem jasna. Podniósł się wówczas mędrzec, ten właśnie, który przedtem stał samotnie w korytarzu, a teraz zajmował centralne miejsce przy długim stole. Mówił powoli i Nol odbierał emisję z dekodera w jeszcze bardziej zwolnionym tempie, gdyż urządzenie Ety musiało zostać ustawione na przekład trudnej mowy mędrców. W odróżnieniu od maszyn myślących, żywe istoty miały kilka typów mowy, co zostało uwzględnione przez konstruktorów dekodera. – Pojęcie to bywa rzeczywiście różnie rozumiane, stąd też niejasność – zaczął mędrzec. – W teorii, którą głoszę, przez pojęcie „etnos” rozumiem grupę istot, posiadającą unikalną strukturę wewnętrzną oraz swoisty stereotyp postępowania, przy czym zarówno ta struktura jak i stereotyp mają znamienny, dynamiczny charakter. Przekładając to na język potoczny: „etnos” w przybliżeniu może odpowiadać pojęciom takich naturalnych grup etnicznych, jak plemiona, nacje czy narody... – To pochwała rasizmu! – rozległ się kobiecy głos z sali. Mówca zawahał się przez chwilę, machnął ręką i wreszcie się uśmiechnął: – To, co przedstawicielka znanego ośrodka badawczego była łaskawa powiedzieć świadczy o tym, że nawet dla najtęższych mędrców moja teza nie jest jeszcze całkiem jasna. Nie chodzi o rasy, droga koleżanko. Różnice rasowe nie mają jak wiadomo wpływu na aktywność życiową, natomiast różnice etniczne mają olbrzymi; ponadto większość grup etnicznych składa się z istot, których genezę można wywieść z różnych ras i ich mieszanek. – Czy można prosić o pogłębienie tej ciekawej tezy? – poprosił mężczyzna, który zapoczątkował dyskusję. – Proszę bardzo. Ale muszę zacząć od pewnych dygresji. A ponieważ widzę, że nasza wymiana poglądów może się przeciągnąć, mam formalną propozycję – czy szanowni zebrani pozwolą, abym dalej mówił siedząc? Sala wybuchnęła śmiechem. Rejestratory analityczne Nola zanotowały ten fakt nie potrafiąc go wyjaśnić w sposób sensowny. Nie pierwszy raz maszyna myśląca zauważyła, że żywe istoty mają dar rozpraszania uwagi i zbaczania z wytyczonej drogi myślowej. To samo działo się na planecie Nola, jednak nie tak często jak tutaj. – Dziękuję – powiedział mówca siadając wygodnie. – Chcę więc na wstępie przypomnieć – nawiązując do pewnych uwag, które padły przed przerwą – że „etnos” nie jest również pojęciem wspólnotowym czy, jak mawiali nasi antenaci, społecznym. Pamiętać trzeba, że pierwsze grupy etniczne wytworzyły się u zarania naszych dziejów, przed powstaniem społeczeństw w epoce, gdy istoty pierwotne, ale już myślące, nie wytwarzały jeszcze nawet narzędzi. Żyły jednak w kolektywach – proszę zwrócić uwagę, że zaobserwować można podobne zjawiska wśród pierwotnych robotów – i te kolektywy doskonale zrozumiały swoją wspólnotę, a zatem swoją odrębność, o czym świadczyło to, że przeciwstawiały się wszystkim otaczającym grupom. Nol zarejestrował szmer przechodzący przez salę, a także krótki komentarz Ety, który oznajmił, bardziej chyba do siebie niż do rejestratora: „To bardzo ciekawe, bardzo ciekawe”. – Ponadto kontynuował mędrzec – poszczególne „etnosy” rozwijały się i rozwijają (znowu szmer na sali), tak, rozwijają się nadal niezależnie od przemian formacji wspólnotowo–gospodarczych. Pragnę tu przypomnieć, że pojęcie społeczeństwa oznacza grupę istot powiązanych ze sobą konkretnymi warunkami życiowymi, wśród których decydującą siłą są zmiany sposobu wytwarzania i przetwarzania energii. Jednostki łączą się ze sobą w procesie produkcji, a rezultatem tych związków są stosunki panujące we wspólnocie... – A co będzie, gdy wszelkie wytwarzanie znajdzie się w rękach, jeśli można się tak wyrazić, uniwersalnych maszyn? – zapytała piskliwym głosem całkiem łysa istota płci męskiej siedząca w pierwszym rzędzie. – Przedstawiciel tutejszego ośrodka wiedzy ma zapewne na myśli roboty. Tak, widzę, że dobrze zrozumiałem. Otóż muszę przypomnieć szanownemu koledze, że gdy mówię o procesach wytwarzania i przetwarzania wszelkiej energii na naszej Planecie i poza nią, myślę również, a dziś przede wszystkim, o energii intelektualnej. Roboty nie mogą stanowić wspólnoty, chyba że zaczęłyby samodzielnie rozmnażać się i myśleć. I znowu sala wybuchnęła śmiechem. Cała aparatura Nola zareagowała dokuczliwym dla niego mikrotopem nicości. Tak, te żywe istoty nie są godne szacunku. A poza tym myślą przestarzałymi kategoriami, co już jest karygodne. – Wróćmy jednak do przerwanego wątku Otóż w przypadku grupy etnicznej występują odmiennego rodzaju powiązania: już w okresie dzieciństwa jednostka asymiluje określony stereotyp postępowania, który „wiąże ją” na całe życie. W czasie istnienia grupy etnicznej mogą zachodzić radykalne przemiany struktury wspólnotowej, które grupa przetrzyma, co powoduje, że nawet po zasadniczej zmianie ustroju politycznego członkowie grupy żyjący w nowych warunkach nie przestają być sobą i zachowują te cechy, które decydują o tym, że są tym kim są w porównaniu z inną grupą, nawet żyjącą w identycznym reżimie. Historia Planety zna sporo przykładów tego rodzaju sytuacji i nie musze chyba dalej egzemplifikować. Innymi słowy więc, grupy etniczne są fenomenem całkowicie autonomicznym, a ich dzieje nie są rezultatem rozwoju społecznego. – Czy mamy rozumieć, skoro powołano się przed chwilą na dzieje Planety, że istnieją jak gdyby dwie historie: historia wspólnot społecznych oraz historia wspólnot etnicznych? zapytała nieśmiało kobieta o skośnych oczach. Dekoder Ety przekazywał płynnie padające słowa, ale zaznaczył kodowanymi impulsami, że zabierająca głos kobieta jest wyraźnie stremowana. Tak. A nawet więcej niż dwie. Bo przecież można mówić jeszcze o istnieniu odrębnej historii kultury, sztuki, myśli, działań wojennych i wszystkiego, co tylko można sobie wyobrazić. Pragnę przypomnieć tym, którzy zajmują się wyłącznie dniem dzisiejszym i jutrem, że genetycznie słowo „historia” oznacza poszukiwanie prawdy, badanie tej prawdy. Historia grup etnicznych przebiega niezależnie od dziejów społeczeństw i rządzi się własnymi, swoistymi prawidłowościami. Badanie tych właśnie prawidłowości jest przedmiotem nauki, którą pozwoliłem sobie nazwać, może nie nazbyt ściśle, etnogenezologią. Do stołu podeszła ta sama skośnooka kobieta i wręczyła mędrcowi kilka spiętych ze sobą arkusików. Mężczyzna rzucił okiem na nie i kiwnął głową. – Pytania przedstawicielki dalekiego instytutu są bardzo interesujące. Widzę, że niektóre z nich poruszają zbyt drobiazgowe szczegóły i nie wszystkich mogą zainteresować, dlatego też odpowiem na nie przy innej okazji. Natomiast inne wchodzą w zakres naszego spotkania. I tak na przykład – tu cytuję – koleżanka nasza zapytuje: „Na podstawie jakich kryteriów wyróżnia się poszczególne grupy etniczne? Co decyduje o przynależności jednostki do tej, a nie innej grupy?” Otóż podstawowe kryterium jest zależne przede wszystkim od oceny własnej i cudzej. „Etnos” można bowiem określić jako trwałą grupę istot, które czują się odmiennymi od członków wszelkich pozostałych grup, i które jednocześnie są uważane za inne przez członków tych pozostałych grup. Co zaś do obiektywnych kryteriów tej inności mógłbym powiedzieć, co brzmiałoby może przewrotnie, a wynika jednak z bardzo ścisłych analiz, że takich właściwie nie ma... – Dosyć żartów!... Nie można dopuścić... To kpiny! Odebrać mu głos! – okrzyki z sali były na tyle głośne, że dopiero po dłuższej chwili huczne brawa zdołały je stłumić. – Widzę, że nie przekonałem wszystkich tu zebranych I bardzo się z tego cieszę – ciągnął nie speszony mówca. – Gdyby było inaczej, kiepsko wyglądałby dalszy rozwój wiedzy. Dopiero wymiana różnych poglądów zapładnia nas wszystkich. Jeśli zaś idzie o sprawę kryteriów, których, jak mówiłem, właściwie nie ma, to pragnę dodać, że o przynależności do grupy decyduje odczucie jak gdyby istoty rzeczy, a nie jakieś cechy czysto formalne. Powiada się, że narodziny wiedzy wiążą się ściśle z klasyfikacją. Niektórzy są nawet zdania, że staliśmy się rozumnymi istotami w momencie, gdy zaczęliśmy klasyfikować. Być może, ale pragnę dodać, że owa klasyfikacja tkwi także u źródła wszelkiego zła, gdyż właśnie ona tworzy nierówności. Ale wróćmy do naszych badań, dzięki którym mogłem dojść do przekonania, że definicja „etnosu” nie zawiera żadnej cechy rzeczywistej, która miałaby zastosowanie do wszelkich przypadków. Język, pochodzenie, obyczaje, kultura materialna lub ideologia mogą czasem być kryterium odróżnienia, ale mogą także nim nie być. Jedyne niezmienne i unikalne kryterium to przeświadczenie jednostki i grupy: „My jesteśmy tacy, a wszyscy pozostali są inni”. Nasuwa się przy tym pytanie trafnie postawione przez naszą koleżankę. Brzmi ono, zaraz zajrzę do notatek: „Czy istota może sama, niejako dobrowolnie, stać się członkiem grupy etnicznej?” Odpowiadam: absolutnie nie, jeżeli pozostali członkowie tej samej grupy nie uważają jej za „swego”. I wszelkie próby utworzenia takiej grupy przez przyłączanie na siłę nowych członków nie udadzą się. Niektórzy lansują dziś ideę utworzenia jednej, powszechnej dla całej Planety grupy. Proponują przy tym, żeby zamiast nazwiska, nazwiska są jak wiadomo jednym z trwalszych dowodów przynależności do określonego kręgu, po nich przecież wiemy kto z których stron Planety pochodzi, stosować jednolity system kodowania istot, na przykład za pomocą numeracji. Myślą oni, że to stworzy jednolitą, a raczej jedyną wspólnotę. To bzdura! – wykrzyknął mówca. Rozległy się oklaski. Nol nie był w stanie analizować całej sytuacji. Na razie ograniczał się do rejestrowania. Będzie miał czas na analizowanie, gdy Eta i Uno skończą przekaz. Wówczas zastanowi się przy niezbędnej pomocy własnego analizatora logicznego nad sensem słów i obrazów, które odbiegały od tego, co dotychczas zarejestrował i przekazał z Planety. Gestem ręki mędrzec uspokoił salę. – Przepraszam, że się uniosłem i zacząłem mówić jak na wiecu. Wracam zatem do meritum sprawy i odpowiadam na kolejne pytanie dotyczące nadal nieszczęsnych kryteriów. Chodzi o to, czy różnice postępowania nie są raczej wynikiem odmienności kulturowych niż przynależności do grupy etnicznej? Otóż nie. Te różnice mają właśnie etniczny charakter. Kultura bowiem jest procesem integrującym intelektualnie, uniformizującym, a „etnos” różnicuje. Chodzi o to, w jaki sposób już w dzieciństwie istota przystosowała się – a raczej została przystosowana – do świata i przystosowała świat do siebie. I tym właśnie różnią się, moim zdaniem, między sobą grupy etniczne. – Czyżby mówca miał na myśli fakt, że jesteśmy wcześniej zakodowani, że każda istota, zanim zostanie członkiem określonej grupy, posiada już w sobie wyznaczone cechy predysponujące ją do przynależności do tej, a nie innej grupy? – zapytał z nieukrywaną ironią mężczyzna o ciemnej twarzy i kręconych włosach siedzący po prawej stronie mędrca. – Spodziewałem się takiego pytania. Dlatego też jestem na nie przygotowany – powiedział mówca uśmiechając się szeroko – Nie, mowy nie ma o jakimś genetycznym zakodowaniu. Można najwyżej mówić o ewentualności istnienia pewnych predyspozycji psychofizycznych. Wszyscy wiemy, że my, istoty tej Planety, zaczynamy uczyć się istnienia za każdym razem od nowa. Jest to nota bene dowód na to, że różne teorie i hipotezy o reinkarnacji, które lansowane były u zarania rozwoju wiedzy, nie znajdują potwierdzenia, przynajmniej na razie. Natomiast mamy absolutną pewność, również zresztą jak na razie, że zjawiamy się w Przestrzeni bez żadnych apriorycznych elementów wiedzy. Tym jako wspólnota różnimy się zasadniczo od innych żywych wspólnot. Gdyby doszło do jakiegoś kataklizmu, co już miało niejednokrotnie miejsce w naszych dziejach, i gdyby dwie odmiennej płci młode istoty, będące nawet potomkami wielkich umysłów, znalazły się osamotnione na jakiejś wyspie czy nawet lądzie, ale bez żadnych kontaktów z innymi ewentualnymi istotami, musiałyby wszystko zaczynać od nowa. Musiałyby same dojść do tego jak produkować energię, nawet najprostszą, przy użyciu ognia i ciepła. Musiałyby nauczyć się, a wcześniej dojść do tego również, jak przesuwać ciężkie przedmioty za pomocą koła i tak dalej, i tak dalej. A teraz wyobraźmy sobie, że po tym samym kataklizmie krąży po Planecie jedna jedyna uratowana pszczoła i to zapłodniona. Otóż już po niedługim czasie pojawią się nowe pszczoły, całe roje, które będą postępowały tak jak to czyniły poprzedniczki. Będą umiały budować plastry z wosku o określonych, misternie wyliczonych parametrach, będą umiały poruszać się zgodnie ze wskazówkami innych pszczół, pojawią się samorzutnie robotnice, a w każdym roju pszczoły–matki. Jednym słowem będą one pełnosprawne. My, istoty, tego natomiast nie potrafimy. I to – co brzmieć może paradoksalnie – jest właśnie naszą największą siłą. Bo musimy stale uczyć się i dzięki temu, mając do tego zmagazynowaną, zarejestrowaną wiedzę poprzednich mędrców, stale idziemy naprzód. Nie ograniczamy się, jak pszczoły, do powtarzania sprawdzonych czynności, lecz je stale udoskonalamy! Sala przyjęła ostatnie słowa mędrca hucznymi oklaskami, a nawet okrzykami przechodzącymi w owację. – Wracając do pojęcia grupy etnicznej – kontynuował mówca głosem tak spokojnym, iż można było sądzić, że nie było żadnej przerwy ani chwili uniesienia w jego wywodach – muszę dodać w tym miejscu, że grupa taka nie jest tworem stałym. Istota mojej teorii polega na tym, że grupy etniczne podlegają nieustannym zmianom o cyklicznym charakterze. Sądzę, że właśnie w tej dziedzinie zmienność jest większa niż w jakiejkolwiek innej sferze historii istot Planety. Jeśli się cofniemy w głąb czasu, to zobaczymy, że podówczas istniało wiele „etnosów”, które obecnie nie istnieją jako grupy etniczne. Co najwyżej pozostały po nich jakieś relikty. A jeśli cofniemy się jeszcze głębiej, to okaże się, że wówczas nie było jeszcze ani jednej z obecnie istniejących grup etnicznych, a te, które wówczas były, zanikły całkowicie, tak że dziś nie istnieją nawet ich potomkowie. Tak więc, jak z tego widać, i chyba przekonałem o tym tu obecnych, w odróżnieniu od rasy czy wspólnot wytwórczych, „etnos” jest swego rodzaju niestabilną całością systemową, powstającą i zanikającą w czasie. Na tym poprzestałbym jeśli chodzi o pytania naszej uroczej koleżanki. Siedzący przy długim stole mężczyzna, który udzielił głosu mędrcowi tak interesująco i logicznie przedstawiającemu swoją teorię – rejestrator Nola i analizator logiczny ani razu nie zwróciły się z posiłkowymi pytaniami – poprosił ponownie obecnych o dalsze ewentualne pytania. Tu i ówdzie podniosły się ręce, a niektórzy nawet powstawali z miejsc, aby ich lepiej zauważono. Jednemu z nich udzielono głosu. – Wszystko co usłyszeliśmy brzmi dość rozsądnie, żeby nie powiedzieć przekonująco. Sam do tej chwili byłem raczej sceptykiem, gdyż uważałem, że stanowimy dziś, z chwilą obalenia przez naszych przodków tylu barier, jedną wspólnotę, która niedługo może jeszcze bardziej się zintegruje choćby poprzez uniwersalną mowę czy identyczny, zunifikowany sposób korzystania z dóbr naszej Planety i należącej do niej części Przestrzeni. Ale chciałbym wiedzieć, na czym polega mechanizm powstawania poszczególnych grup etnicznych? Dodam, że wydaje mi się, iż odpowiedź na to pytanie może okazać się istotnym elementem dla przyszłości wspólnoty wszystkich istot Planety. – Bardzo słusznie. I chcę od razu powiedzieć, że sam wierzę, i to z całym przekonaniem, że być może nasi prawnukowie, jeśli nie wnukowie, mogą stać się wspólnotą zwartą w skali całej Planety – a zatem przestaną nią być w tej samej skali, ale za to będą nią w odniesieniu do innych wspólnot Przestrzeni. Jeżeli chodzi o narodziny grupy etnicznej, to odbywają się dwiema drogami: na stosunkowo rozległym terytorium, od dawien dawna zamieszkiwanym przez różne grupy etniczne, następuje nagłe przegrupowanie istot, w wyniku którego powstają nowe, niejednorodne, ale ściśle powiązane wewnętrznie, mikrowspólnoty wytwórcze. Początkowo istoty te nie różnią się od swoich przodków, ale już po upływie dwóch, trzech generacji ich stereotyp zachowania się staje się wyraźnie odmienny. Właśnie te trzy pokolenia odpowiadają dynamicznej fazie powstawania grupy etnicznej. Czasem zdarza się, że nowa grupa etniczna powstaje w wyniku zróżnicowania się innej grupy. Pewna liczba jednostek separuje się od swojej tradycyjnej grupy i akceptuje jakiś inny stereotyp zachowania, obowiązujący w innej grupie. Niekiedy rozpływa się w niej: kiedy indziej natomiast miesza się z innymi grupami etnicznymi tworząc całkiem nową nację. Wystarczy spojrzeć na naszych braci z zaoceanicznego lądu, aby się o tym przekonać (Nol rejestruje ruch głów i śmiechy na sali). – Jest rzeczą oczywistą – podjął dalej mędrzec – że między tymi dwoma sposobami powstawania nowych „etnosów” istnieją głębokie różnice, nie ograniczające się jedynie do ich genezy. W drugim bowiem przypadku nowo uformowane grupy powstają w sferze oddziaływania tradycyjnego systemu i kultury, przyjmując tylko pewne właściwości lokalne. Natomiast w przypadku pierwszym powstaje jakościowo zupełnie nowe zjawisko na gruzach starych grup. Sądzę, że to jasne? – spytał retorycznie mówca. Niezupełnie – zaoponował mężczyzna w pierwszym rzędzie. – Niezupełnie, gdyż to, co usłyszeliśmy, odnosi się do skutków pewnego zjawiska. Usłyszeliśmy bowiem o tym, jak powstają grupy, nie zaś dlaczego. – Rzeczywiście. Zbytnio rozgadałem się o mechanizmach, pomijając sprawy praźródła zjawiska etnogenezy. A więc zacznę od stwierdzenia, że zachodzące tu procesy są niemal zupełnie analogiczne do działających w Przestrzeni procesów termodynamicznych. Pierwszy impuls do zmiany powstaje w wyniku tego, że mieszkańcy konkretnego terytorium otrzymują zwiększoną dawkę energii, która niejako zmusza ich do zmiany stereotypów postępowania. Poprzednio istoty zamieszkujące ten obszar żyły cicho i spokojnie, z nikim nie wojowały, albo prowadziły między sobą takie same spory, jakie zazwyczaj wiodą istoty żyjące w bliskim, a zatem niekiedy uciążliwym sąsiedztwie. Niewiele robiły i niewiele też tworzyły. I nagle – proszę zwrócić baczną uwagę na słowo „nagle” – pojawia się pokolenie istot, o których można mówić, że są „pasjonatami”. Posiadają one jak gdyby nadmiar energii, która zmusza je do tego, aby nie siedziały spokojnie, lecz dążyły do jakichś całkowicie idealistycznych – lub nawet iluzorycznych – celów. Do jakichś ideałów, dla osiągnięcia których trzeba stawiać daleko wybiegające prognozy. Po co im te prognozy, po co to działanie? Przecież nic prócz nieprzyjemności z tego dla nich nie wynika. Ale one muszą działać. Bo chodzi tu o zupełnie nie kontrolowany, spontaniczny proces. Dopiero z dalszej perspektywy etnogenezy można dostrzec, że proces ten przebiega według ściśle określonej krzywej, która z początku szybko wznosi się ku górze, potem w górnej fazie ulega drobnym wahaniom, następnie opada – i wszystko powraca do punktu wyjściowego, tyle że w zupełnie nowych bo zmienionych właśnie w rezultacie tych procesów – konfiguracjach etnicznych. Nie będę tu szanownych kolegów zamęczał przykładami – wystarczy, że przypomnę wszystkie wielkie prądy religiotwórcze w pradziejach, które stworzyły nowe grupy etniczne. – To wszystko brzmi zbyt pięknie – przerwał ktoś z sali. – Proszę lepiej nam powiedzieć, gdzie tkwi źródło tego „nagle”! – Po tych stówach rozległy się tu i ówdzie okrzyki aprobaty dla tej propozycji. – Jak już wspomniałem, tworzenie się nowych grup etnicznych czy pojawienie się „nagle” pasjonatów, jest procesem czysto energetycznym. Chodzi tu o nowy rodzaj energii, a ściślej o rodzaj energii dopiero co odkryty, bo sama ta energia jest tak stara jak nasza Przestrzeń. Da się ją określić mianem „energii geobiochemicznej”. Istnieje ona jedynie w żywych organizmach, daje się mierzyć i przeliczać. Ta forma energii sprzyja powstawaniu gatunków oraz dążeniu każdego gatunku, by możliwie maksymalnie rozprzestrzenić się po Planecie. Energia ta – kontynuował mówca po wypiciu jakiegoś płynu z naczynia stojącego przed nim – istnieje oczywiście także w istotach. Na ogół utrzymuje się ona na stałym poziomie. Wówczas stosunkowo niewielka liczba istot – odnosi się to mniej więcej do co dziesiątego czy dwudziestego z nich – zaczyna intensywniej pochłaniać tę dodatkową energię i może wykorzystywać ją w formie pracy. Najczęściej w najprostszej formie wydatkowania energii, jaką jest poszerzenie własnego terytorium. Można to czynić za pomocą samego ruchu, albo też poprzez przekonywanie innych, że powinni przyłączać się do nas, stać się jedną wspólnotą. Pamiętamy, że ekspansja jest prawidłowością, chociaż nie zawsze musi przybierać formę podboju. A teraz na temat nagłego wzrostu energii – otóż każdy impuls energetyczny ma pewne cechy, pozwalające na określenie jego źródła. Każdy z takich impulsów obejmuje pewną część powierzchni Planety – skądinąd zawsze i tylko na jej górnej półkuli, co wynika z kąta nachylenia w stosunku do naszej gwiazdy – niezależnie od jej charakterystyki geograficznej, co oznacza, że wzrost energii następuje jednocześnie w kilku miejscach tej części Planety. Wiadomo, że otrzymujemy energię z trzech źródeł. Pierwsze to stałe i względnie jednostajne „dostawy” energii pochodzącej od naszej centralnej gwiazdy, ta energia leży u podstaw fotosyntezy. Jednakże ta forma energii nie może wchodzić w grę przy interesujących nas procesach, gdyż gwiazda nagrzewa całą Planetę, podczas gdy skoki energii mające wpływ na procesy etnogenezy mają charakter lokalny i nie występują akurat tam, gdzie promieniowanie naszej gwiazdy jest najsilniejsze. To fakt godny podkreślenia. Drugi rodzaj energii to promieniowanie pochodzące z rozpadu pierwiastków radioaktywnych znajdujących się wewnątrz naszej planety. Każdy z obecnych zrozumie, że i to nie wchodzi w rachubę, bo wówczas zjawiska te zachodziłyby mniej więcej równomiernie wszędzie. Nie mówiąc już o tym, że badania trwające od bardzo dawna wykazały niezbicie, że tego rodzaju promieniowanie radioaktywne prowadzi do uproszczenia form żywych i zmniejszenia ich energii, a nie odwrotnie. Pozostaje zatem tylko trzecie źródło energii. W tym miejscu mówca zawiesił głos, aby nakłonić słuchających do większego skupienia się, ale było to właściwie niepotrzebne, gdyż panowała na sali absolutna cisza. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że za chwilę padną ważkie słowa, być może najważniejsze z całego wystąpienia. W czasie tej ciszy rejestratory Nola również zdawały się być jeszcze bardziej skupione, a analizator logiczny przygotowywał się do pracy, która była szczególnie istotna, gdyż albo potwierdzi, albo całkowicie odrzuci tezy mędrca z Planety. – Trzecim źródłem energii jest więc promieniowanie z Przestrzeni, którego geneza i istota wciąż jeszcze czekają na wyjaśnienie. Moje badania wykazały, niemal z całą pewnością, że fazy nasilania się tego promieniowania odpowiadają początkom cyklicznych procesów etnogenezy. Panująca dotychczas cisza na sali przerwana została nasilającym się szumem rozmów prowadzonych między uczestnikami spotkania. I znowu podniosły się ręce, jeszcze liczniej niż poprzednim razem. – Czy mamy rozumieć, że owi „pasjonaci” w jakiś sposób posiadają tajemnicę wykorzystywania energii promieniowania przestrzennego? – spytał ktoś, kogo Nol nie mógł widzieć, gdyż kamery Ety i Uno nie obejmowały go w danej chwili. Nol zwrócił uwagę, że dekoder podkreśla impulsami, iż słowa te padły z wyraźnym akcentem niedowierzania. – Niezupełnie – odparł spokojnie mędrzec. – Promieniowanie to powoduje bowiem wzrost liczby mutacji w populacji, którą obejmuje. A „pasjonaci”, którzy najsilniej ujawniają się w trzeciej generacji od momentu nasilania się promieniowania przestrzennego, to nic innego jak mutanci, posiadający zdolność lepszego absorbowania energii, a przez to aktywniejszego działania. To brzmi być może trochę fantastycznie, ale taka jest wymowa faktów historycznych zbadanych przeze mnie i tych wszystkich, którzy zajmują się etnogenezą. Wśród nich są i tacy, którzy obawiają się, że owi mutanci mogą w przyszłości stać się źródłem zła. Im to mówię: wszystko jedno. Tak, wszystko jedno, gdyż mamy do czynienia z procesem naturalnym, a natura nie rozróżnia dobra i zła. W niej istnieją tylko wielkości ilościowe, a nie jakościowe – mniej energii, to mniej pracy: więcej energii, to więcej pracy. A w jakim kierunku energia ta zostanie wykorzystana, tego nie wiadomo. Tak jak nie wiadomo jaki będzie w ostatecznym rachunku rezultat wykonywanej pracy. Część sali przyjęła ostatnie słowa z aplauzem, inna – jak można było wnioskować z natężenia przekazów fonicznych do Nola, o wiele mniej liczna od pierwszej – wyrażała jednoznacznie swoją dezaprobatę dla tak brutalnie przedstawionej tezy. Zapewne w celu rozładowania atmosfery, jeden z siedzących przy długim stole ustawionym frontem do sali zadał kolejne, czysto naukowe pytanie: – Jeżeli dobrze zrozumiałem, emisje promieniowania przestrzennego następują cyklicznie, skoro sama etnogeneza od niego bezpośrednio zależna jest zjawiskiem cyklicznym, czy tak można zinterpretować to co przed chwilą usłyszeliśmy? – Niezupełnie. Być może promieniowanie przestrzenne o dużym natężeniu i nasileniu następuje również cyklicznie. Myśmy tego jeszcze nie mogli udowodnić. Natomiast jesteśmy absolutnie pewni, że jeden pełny cykl etnogenezy – to znaczy od powstania „etnosu” do jego upadku – trwa z reguły tysiąc dwieście obrotów Planety dookoła naszej centralnej gwiazdy. To jest pewnik! – Śmiało powiedziane! – odparł mężczyzna, który zadał pierwsze pytanie mędrcowi. – Pragnę przypomnieć szanownemu koledze, iż każdy pewnik, gdy jest nowy, gdy nie jest zgodny z obowiązującymi kanonami czy utartymi poglądami wydaje się śmiały, ba, nawet niekiedy światoburczy. Dopiero z biegiem czasu, a raczej gdy kolejne generacje mędrców nad tym się zastanawiają, dochodzi się do tego, że ów „śmiały pewnik” jest po prostu logicznym uwieńczeniem nie mniej logicznych konstrukcji myślowych. Chcę przypomnieć obecnym, o czym niektórzy zdaje się zapomnieli, że etnogeneza, jak każde zjawisko o energetycznym charakterze, podlega drugiej zasadzie termodynamiki, zasadzie entropii. Energia stopniowo wytraca się. Mechanizm tego procesu, jeśli idzie o istoty, jest stosunkowo prosty. Wszyscy „pasjonaci”, czyli mutanci, są nadmiernie aktywni. Wojują, ciągnie ich w najbardziej niebezpieczne miejsca. Nic więc dziwnego, że giną dużo szybciej niż cisi, spokojni członkowie tych samych generacji. W czasach pokoju także ciągnie ich do przygód, toteż nie są na ogół w stanie ustabilizować się, założyć rodziny, wychowywać potomstwa. W efekcie ich liczba regularnie maleje i stopniowo, w wyniku doboru naturalnego, wypadają z populacji. Chciałbym przy tej okazji wrócić do jednego z serii pytań postawionych mi przez naszą koleżankę – mówca zwrócił się tu do skośnookiej kobiety – chodzi mianowicie o to, czy wojny, w myśl etnogenezy, są nieuniknione. Odpowiem szczerze, że na razie jeszcze nie wiem, wiem natomiast, że wojna jest nieuniknionym przejawem nie zorganizowanego procesu etnogenezy. Jeżeli kiedyś dokładnie poznamy ten proces i będziemy potrafili nim kierować w zorganizowany i uporządkowany sposób, wówczas będziemy mogli na przykład wysyłać wszystkich „pasjonatów” w Przestrzeń, aby tam wyładowywali swoją energię i nie mącili nam tu, na Planecie. A wtedy w historii nie będzie niczego nagłego. Zapanuje homeostaza. Wszyscy będą cisi, spokojnie będą siedzieć w domu i chodzić do pracy. Będzie po prostu normalnie i bezpiecznie. Tym bardziej, że doświadczenie historyczne uczy, iż z wyjątkiem początkowych okresów cyklu, gdy im udaje się pociągnąć za sobą resztę, większość zawsze jest niechętnie nastawiona do „pasjonatów”. A zatem i etnogeneza, jak widać, nie jest czymś bardzo groźnym, gdyż w końcu wszystko powraca do normy. W tym momencie mędrzec zawiesił głos, tak jakby czekał na aprobatę sali. Jednakże nie dopuścił do tej ewentualności dodając szybko: – Na szczęście jednak w żaden sposób nie uda się zatrzymać jakiegoś kolejnego rozbłysku promieniowania przestrzennego, przynajmniej przy obecnym stanie wiedzy i naszych możliwościach technicznych. Tak, podkreślam słowa „na szczęście”, gdyż przeświadczony jestem, że etnogeneza jest jednym z kluczowych motorów parcia rozumnych istot naprzód. Zanim ktokolwiek zdążył zabrać ponownie głos, ogłoszono przerwę w spotkaniu. Istoty powróciły do niższej części budowli, gdzie znowu zaczęły przechadzać się powolnym ruchem wahadłowym. Ale widocznie ani Uno ani Eta nie opuścili sali, gdyż rejestrator Nola dalej otrzymywał przekazy optyczne i foniczne z miejsca, z którego przemawiał mędrzec. Otoczony był teraz grupą uczestników żywo z nim rozmawiających. Dochodzące strzępy zdań nie były w pełni jasne dla Nola, ale jego analizator logiczny umiał sobie świetnie radzić, gdy chodziło o interpretowanie sensu oderwanych treści przekazywanych przez dekoder uniwersalny. Tym bardziej, że od czasu do czasu dochodziły jeszcze komentarze Ety. Nol rejestrował właśnie emisję Uno, która pokazywała Etę spoglądającego na salę tak jakby ona zwisała nad nim. Widocznie musiała nastąpić jakaś drobna awaria albo interferencyjne zakłócenie zniekształcające emisję przekazów optycznych. Nol połączył się bezpośrednio z Etą, aby wyjaśnić to dziwne zjawisko. – Nol tego nie pojmie – odparł zrazu Eta – przynajmniej na razie. Mogę tylko powiedzieć, że to co zarejestrowaliśmy stanowi materiał niezwykłej wagi. Będzie to wstrząs dla Wielkiej Rady. Jeśli to, co myślę znajdzie potwierdzenie... – dodał jeszcze Eta zanim zapanowała cisza. Rozdział ten jest częściową parafrazą wywiadu udzielonego Wiktorowi Osiatyńskiemu przez profesora Lwa N. Gumiłowa z Uniwersytetu Leningradzkiego, który ukazał się na tamach „Kultury” z datą 1 kwietnia 1979 r. Wywody „mędrca” o etnogenezie są niemal dosłownym cytatem wypowiedzi prof. Gumiłowa wydrukowanej w wyżej wymienionym czasopiśmie. 9. „Radość życia jest prawem i obowiązkiem każdej istoty”. Ten ogromnych rozmiarów napis, tłumaczony nie bez pewnych trudności za pomocą dekodera, znajdował się w miejscu szczególnie ważnym. Przynajmniej tak to ocenił analizator zwracając uwagę na fakt, że tuż pod nim umieszczona została wielka, jasna tarcza (najprawdopodobniej podająca miejscowy czas), a jeszcze niżej iluminator wyświetlający dość regularnie jakieś pojedyncze cyfry, których przeznaczenia trudno było się na razie domyślić. Również treść tego napisu musiała być istotna, skoro bywała regularnie powtarzana przez niewidoczne, ale za to bardzo głośne amplifikatory foniczne (o sile głosu Nol został poinformowany przez dekoder impulsami fonicznymi). Wszystko wyglądało dość dziwnie i zrazu analizatory Nola miały trudności z wyjaśnieniem zarejestrowanych skrzętnie przekazów Z amplifikatorów padały synkopowane dźwięki, oczywiście wówczas, gdy nie rozlegały się słowa stanowiące treść napisu nad wejściem do wielkiej hali. Zgromadzone tu istoty zachowywały się nie mniej intrygująco. Poruszały się one – już po kilku topach obserwacji nie mogło być co do tego żadnych wątpliwości – jak w transie, w takt płynących dźwięków. Stawały nieruchomo, gdy tylko z amplifikatorów padały słowa o prawie do radości istnienia, a po chwili, gdy znowu dawały się słyszeć rytmiczne dźwięki, zaczynały poruszać się to wolno, to szybciej, w zależności od ich kadencji. Urządzeniom pamięciowym Nola przypominały one sygnały rozlegające się w uszkodzonej aparaturze nadawczo–odbiorczej... Istoty znajdowały się w tej części hali, której podłoga pokryta była gładkim, błyszczącym niemal i chyba śliskim tworzywem. Zastanawiające było, że mimo wolnej przestrzeni między ścianami hali a ową podłogą, wszystkie istoty tłoczyły się w jej środku. Zaobserwować można było, że z chwilą, gdy któraś z istot opuszczała środek hali i stawała nieruchomo na tej wolnej przestrzeni, niemal natychmiast ktoś do niej podchodził i, biorąc ją za rękę albo zapraszając gestem, wciągał z powrotem w balansujący tłum. Bywało też i inaczej, gdy na iluminatorze pojawiała się nowa cyfra. Wówczas wysocy mężczyźni w ciemnych kombinezonach podchodzili do pojedynczych istot zajętych towarzystwem i, wskazując na cyfrę jarzącą się pod tarczą czasową, wyprowadzali je z hali. Ten cały ruch w trakcie owych nieznanych analizatorom dźwięków mocno niepokoił Nola. Zawsze się tak działo, gdy mimo intensywnej pracy jego precyzyjnych urządzeń pomocniczych, Nol nie potrafił wyprowadzać właściwej oceny rejestrowanych przekazów. Tym bardziej, że od tej oceny zależała w końcu jakość przekazywanych do Mózgu informacji. Nol liczył na Etę, który jako żywa istota potrafił lepiej wyjaśnić irracjonalne i impulsywne zachowanie się innych istot, tak jak on nie zaprogramowanych. Na razie jednak trzeba było zadowolić się samymi suchymi przekazami. Dekoder emitował kolejną porcję słów padających z amplifikatorów. W pierwszej fazie przekazu, rejestratory Nola nie zareagowały, gdyż dawno zanotowały hasło powtarzające się w równych odstępach czasu. Ale teraz, gdy po kolejnym stwierdzeniu, że „radość życia jest prawem i obowiązkiem każdej istoty”, anonimowy głos wyjaśniał dlaczego tak powinno być, Nol i jego urządzenia przystąpiły do ożywionej działalności. Nie uroniły ani jednego słowa, ani jednej intonacji podkreślonej przez dekoder. – Jesteśmy tu razem jak co ćwierć obrotu po to, aby cieszyć się. I dla was takie wspólne zabawy należą do rzeczy dziś zwyczajnych. Uważacie, że to całkiem normalne. Mało tego, wśród was są nawet i tacy, którzy nie pojmują jak ważny jest moment, w którym uczestniczą. Tak dalece tego nie rozumie ją, że chcą wyjść zanim upłynie ich czas. Inni natomiast chcieliby przebywać tutaj tak długo, jak im na to pozwoli ich fizyczna i psychiczna wytrzymałość. Nie można dopuszczać do takiego postępowania. Wiecie przecież, że każda chwila ponad wyznaczony dla każdej jednostki czas byłaby chwilą zabraną innej istocie. Radość musi być także sprawiedliwie wymierzona. Również w tym celu zmieniliśmy nasz sposób bycia od chwili, gdy cała Planeta powierzyła nam szczytny obowiązek decydowania o jej losach. Wy tego nie wiecie, nie możecie wiedzieć, ale był czas, gdy taniec był zakazany (zarejestrowany szmer w hali). Tak, zakazany. Uważano wówczas, że niegodny jest naszej cywilizacji. Nie chciano wstydliwie pamiętać, że ta forma wyrażania radości istniała od pradziejów Planety. W czasach przedpierwszych, gdy istoty nie mogły nawet marzyć o doskonałości, wyrażano radość z powodu udanego polowania, pokonanej choroby czy zwycięstwa nad wrogiem właśnie za pomocą tańca. Z biegiem czasu owa zabawa, w różnych formach w różnych epokach, przestawała jednak być żywiołową ekspresją samopoczucia grupy czy jednostki. I doszło do jej kompletnego zaniku. Dopiero my znowu daliśmy braciom–istotom odwieczne prawo radowania się w sposób autentyczny. Zatem bawcie się dalej i pamiętajcie komu to zawdzięczacie. Na sygnał analizatora, Nol połączył się z Etą. – Nol informuje, że dekoder nie przełożył terminu „taniec”, co powoduje, że cała treść przekazu jest niezrozumiała. Wiem. Muszę wyjaśnić, że w naszej mowie tego słowa nie ma. Ale jeśli dobrze pojąłem, chodzi o poruszanie się dwu istot (z reguły odmiennych płci) w takt dźwięków syntetycznych o określonym układzie. Zetknąłem się z tym zjawiskiem – kontynuował Eta – w czasie jednej z wypraw. Co prawda nie chodziło wtedy o radość z powodu polowania, lecz o tak zwany taniec godowy, który był zapowiedzią nowego życia. Podejrzewam, że ów taniec, który u nas nie istnieje, co nie wyklucza, że być może kiedyś należał również do naszej kultury, jest zjawiskiem charakterystycznym dla prymitywnych cywilizacji. Czy wyjaśnienie jest wystarczające? – zakończył Eta. – Tak – odparł Nol, który sprawdził czy przekaz Ety nie został odrzucony przez urządzenie analityczne. To się zdarzało, gdy w wywodach znajdowało się coś, co było sprzeczne z obowiązującą logiką. Ale teraz wszystko było jasne. Maszyna myśląca odebrała w tej chwili indywidualny sygnał od Uno, który miał widocznie coś ważnego do zakomunikowania. – Nol odbiera Uno na dodatkowym kanale. – Uno chce dodać kilka elementów w sprawie, o której mówił Eta. Symulator paleocortexu, w który wyposażony jest Uno, co, jak Nol pamięta, pozwala Uno lepiej rozumieć irracjonalne postępowania żywych istot, podaje, że taniec zanikł, ponieważ prawdopodobnie uważano kiedyś, że jest to strata energii. Tak było na naszej planecie i należy przypuszczać, że tu musiało być tak samo – powiedział Uno. Nol przyjął dodatkowy przekaz, ale zaraz skupił się na pracy rejestratorów otrzymujących stały strumień informacji od Ety. Mimo panującej w hali ciemności przekaz optyczny był znakomity. Widać było jak poruszały się jakieś pary, z reguły starsze, natomiast młodsze istoty potrafiły kręcić się dłuższy czas całkiem samotnie. Rejestratory zanotowały nawet i taki szczegół, że przy głośniejszych taktach syntetycznych dźwięków zapalały się różnobarwne źródła świetlne, które oświetlały twarze istot przebywających w ich pobliżu. Widać było wówczas, że taniec był rzeczywiście zajęciem energochłonnym. Co pewien czas, po zapaleniu się iluminatora z pojedynczą cyfrą, kilku tańczących wychodziło, ale natychmiast zjawiała się inna grupka składająca się dokładnie z tej samej liczby istot, co powodowało, że w hali było ich stale tyle samo. Analizator wywnioskował, że pojawiająca się cyfra jest końcówką wspólną dla kilku numerów. Gdy na przykład wyświetlano cyfrę 6, to wszystkie istoty, których numery kończyły się ową cyfrą musiały opuścić halę. Wszystko wskazywało również na to, że nowo przybyłe istoty miały identyczną końcówkę własnych numerów. Wysocy, na ciemno ubrani mężczyźni, którzy już od dawna figurowali w pamięci Nola, mieli wyraźnie za zadanie kontrolowanie przebiegu tej operacji. Stąd żądanie podniesienia ręki. Czynność ta na Planecie – co do tego nie było już żadnych wątpliwości, miała czysto kontrolny charakter, nie była zaś formą powitania jak pierwotnie Nol sądził. Na czym ona dokładnie polegała, jeszcze nie było wiadomo. Nol spodziewał się od dawna pytania w tej kwestii od Mózgu. Z drugiej jednak strony można było sądzić, że Mózg sam, albo nawet któryś z członków Wielkiej Rady odpowiedział sobie na nie. Tym można było tłumaczyć brak pytania. Gdyby Rada albo Mózg rozwiązywali jakiś problem, nie mieli przecież obowiązku informowania o tym członków wyprawy. Zastanawiające było, że w odróżnieniu od poprzednich zarejestrowanych sytuacji, owi kontrolerzy czy regulatorzy ładu poruszali się tu parami, a nie pojedynczo. Może dlatego, że przedtem udawali się do ściśle określonego celu i kontrolowali z góry upatrzone istoty? Tu natomiast chodzili i słuchali. Trudne było to zajęcie, bo dźwięki z amplifikatorów zagłuszały dosłownie wszystko. Z drugiej jednak strony Nol zanotował już w czasie pierwszych przekazów z hali, że właściwie żadna z istot nie rozmawiała z drugą nawet wtedy, gdy znajdowała się w jej objęciu. Gdy to się jednak zdarzało, natychmiast podchodzili regulatorzy ładu i kontrolowali rozmawiających. Dlaczego? Może Eta wie coś więcej na ten temat i przekaże w zbiorczym komentarzu. Ale gdzie jest teraz Eta? – zastanawiał się Nol. Musi znajdować się w samej hali, skoro z niej przekazuje dane za pośrednictwem Uno. A jeśli tak, to jak się tam przedostał, skoro wszyscy, tak wchodzący jak i opuszczający halę, są indagowani. Dobrze, że w tej wyprawie bierze udział wysłannik Wielkiej Rady – stwierdził Nol po przeprowadzeniu kolejnej samoanalizy. O, chyba Eta jest tam. Na pewno, bo przekaz optyczny składa się z coraz większych planów, a dekoder znowu zaczyna pracować... – Możecie sprawdzić mój numer w samej centrali. Wracam z dłuższego pobytu w Przestrzeni i należy mi się potrójny czas radości. Zostało to wyszczególnione w rozkazie! – wykrzykiwał mężczyzna, który wyraźnie nie chciał pójść za dwoma regulatorami ładu. Obok niego stała istota płci żeńskiej. Była blada (niedokrwienie na skutek ściśnienia naczyń, typowe przy silnych emocjach – komentarz analizatora przekazów optycznych). Z odebranych emisji jej fal termicznych wynikało, że dopiero co weszła do hali. – Niestety, ale numer 4 2 7 31 3 017 będzie musiał udać się z nami. My nie kwestionujemy jego prawa i obowiązku do potrójnego czasu radości. My o tym wiemy, bo otrzymujemy rejestr tych, którzy na to zasługują z powodu służbowej nieobecności na Planecie. Chodzi jednak o coś innego i numer 4 2 7 3 13 0 17 doskonale o tym wie... – Nie mam pojęcia o co wam chodzi. Zachowujecie się tak jakbym popełnił jakieś wykroczenie. Dajcie mi spokój! Widzicie przecież, że nie jestem sam! – dodał wskazując na kobietę. – A jednak widzę, że zaczynamy się rozumieć – odparł chłodno jeden z wysokich, ponuro ubranych mężczyzn. – Powiedzcie wreszcie o co wam chodzi, bo inaczej to się źle skończy – wycedził powracający z Przestrzeni. – Proszę raz jeszcze o udanie się z nami i wszystko wyjaśnimy. – Nie! Nie ruszę się z tego miejsca! Obaj regulatorzy ładu spoglądali na siebie przez dłuższą chwilę. Wyglądało na to, że porozumiewali się bez słów. A może ich myśli wymieniały się krzyżując w centralnej dyspozytorni? Tak musiało rzeczywiście być, gdyż niemal jednocześnie kiwnęli do siebie. Wtedy starszy z nich zwrócił się do protestującego mężczyzny: Niech i tak będzie. Od chwili, gdy numer 4 2 7 3 1... – Dość tego! Znam przecież swój numer! Od chwili więc, gdy 4 2 7 313 017 opuścił Planetę zaszły drobne, aczkolwiek istotne zmiany. Postanowiono, że radość istot nie może zostać zakłócona niczym. Dlatego też uczyniono wszystko, aby istoty przychodzące tutaj, jak i zresztą do innych hal tego typu, gdziekolwiek one by się znajdowały, nie mogły myśleć o niczym innym jak o chwilach radości, które mają tu przeżyć... – Co mi do tego, ja chcę robić co mi się podoba – przerwał przybysz z Przestrzeni. – ... w związku z tym – kontynuował tym samym mentorskim tonem regulator ładu – zadecydowano, iż: a) zachowana zostanie ta sama ilość czasu radości przyznana poszczególnym jednostkom, b) istota może przyjść do hali w pojedynkę, a nie jak dotychczas w towarzystwie innej lub innych, i to niezależnie od płci. Dodam tutaj, że opracowany został system, który nie dopuszcza, aby istoty mające jakikolwiek ze sobą związek, jak bliskie sąsiedztwo, wspólna praca, przynależność do wspólnego związku analitycznego, wspólne zainteresowania pozawytwórcze, aby więc takie istoty mogły tu trafić w tym samym czasie... – Wyście chyba przez ten czas całkiem powariowali! – wykrzyknął mężczyzna wyraźnie nie panujący już nad sobą. – Wyście zwariowali i chcecie, żebyśmy poszli waszym śladem! Nie zrażony obraźliwymi wypowiedziami gościa, regulator kontynuował wywód monotonnym, jakby znużonym głosem: – ... c) istoty nie mogą rozmawiać o niczym innym jak właśnie o radości; d) w czasie ich pobytu w hali, istoty nie mogą również wchodzić w kontakty inne, niż te, dla których tu przyszły. To by było na razie wszystko – urwał nagle wysoki mężczyzna. – Ach, wy, automaty, bezmyślne maszyny! – wykrztusił z siebie przybysz z Przestrzeni, chcąc wyraźnie obrazić stojących przy nim kontrolerów. – Popatrzcie do czego doprowadziliście. Wszyscy tu się kręcą jak bezmyślne stwory. I to ma być radość?! Chodźmy stąd! – powiedział przybysz biorąc milczącą kobietę pod rękę. Zatrzymali ich. – 427 31301 7 musi pójść z nami. Musi złożyć wyjaśnienie dlaczego rozmawiał z numerem 172542130 o swojej pracy w Przestrzeni. – Nie pójdę z wami. Wiecie, że jako stale pracujący w Przestrzeni, jestem nietykalny. Tak zawsze było. – Ale już nie jest – przerwał mu jeden z regulatorów ładu. – Skoro tak, to chcę rozmawiać z waszym przełożonym. – Proszę bardzo, ale połączymy się z nim dopiero gdy stąd wyjdziemy. – Nie, chcę rozmawiać tu, natychmiast – uparł się powracający z Przestrzeni. – To niemożliwe. Przebywa u siebie. – To powiedzcie mi jak się nazywa, gdzie mieszka. Trafię sam do niego. – Wykluczone, Axa nie zechce rozmawiać z 4 27 31 3017 – uciął najbliżej stojący regulator ładu. – Axa? – spytał mężczyzna z widocznym zainteresowaniem. – Czy to ten Axa z bitwy o Błękitny Obłok? – Ten sam – potwierdził zapytany. – Znam go dobrze i on mnie również zna. Byłem jego łącznikiem w tej bitwie – powiedział spokojniejszym głosem przybysz z Przestrzeni. – To nie ma znaczenia. On teraz dowodzi tylko nami i bez zgody przełożonych nie może tu przychodzić. – O ile dobrze pamiętam, on mieszka gdzieś tutaj, tuż nad halą. Tak, chyba pod numerem X 11 A, na pewno, przypominam to sobie. On często zapraszał do siebie weteranów. – Dość tego. Idziemy, może tym razem Axa zechce przyjść do komendy, gdy mu powiemy że 42731301 7 jest weteranem, który walczył w bitwie o Błękitny Obłok. Młodszy mężczyzna zrobił krok naprzód, ale po chwili wrócił do kobiety, która cały czas stała nie odzywając się ani razu. Podniósł rękę i ona przyłożyła do niej swoją dłoń. Zapisał w pamięci jej numer. Postanowił bowiem, że gdy wszystko się wyjaśni z Axą, odnajdzie ją. 10. Weteran przebywał więc w pobliżu, w pomieszczeniu noszącym numer X 11 A. Analizatory Nola pierwsze zorientowały się, że Eta uda się teraz do owego Axy. Doświadczenia wojenne tego ostatniego, jego obecna pozycja jako jednego z dowódców regulatorów ładu na Planecie musiały bowiem zainteresować wysłannika Wielkiej Rady. Za pomocą dekodera, Eta był w stanie przeprowadzić rozmowę z kimkolwiek w Przestrzeni. Nie wiadomo jednak, czy ów weteran zechce rozmawiać z obcym, z istotą przybywającą z innej macierzy. Nol rejestrował wszystkie wyniki procesu myślowego analizatora i sam dochodził do przekonania, że za chwilę będzie chyba świadkiem niezwykłej sceny – pierwszego bezpośredniego kontaktu kogoś z jego macierzy z istotą Planety. Zastanawiające było, że dotychczas nie doszło jeszcze do takiego spotkania najwyższego stopnia. Oczywiście, o takim spotkaniu mógł decydować tylko Eta. Nol i Uno nie mieli tych prerogatyw, co wyraźnie podkreślały instrukcje. Dodawały one przy tym, że liczne dotychczasowe doświadczenia wykazywały, iż żywe istoty niechętnie, jeśli nie wrogo, nawiązują kontakt z maszynami myślącymi. Po chwili technicznej ciszy tak fonicznej jak i optycznej, pojawił się przekaz nadawany przez Etę. Jego samego nie było widać, ale częstotliwość emisji wskazywała, że pochodzi ona z jego aparatury nadawczej. Gdyby Nol miał jakieś wątpliwości, zostałyby rozwiane na widok wizerunku Ety odbijającego się od wielkiej płaszczyzny refleksyjnej. Tak, on to pojawił się w małym pomieszczeniu, z którego wchodziło się do dość dużej komnaty. Była idealnie okrągła. Ale nie tylko tym różniła się od uprzednio widzianych pomieszczeń. Wzdłuż ściany widniały różne przedmioty, w regularnych odstępach wisiały ponadto przezroczyste pojemniki zawierające nieruchome przekazy optyczne, sufit zaś przedstawiał być może mało aktualną, ale za to dość wierną mapę Przestrzeni. Nie całej, lecz jedynie części znanej tutejszym istotom. Podłoga była podświetlona od spodu i wtopione jak gdyby w przezroczyste bryły przedmioty tworzyły niezwykłą mozaikę Gospodarza nie było ani w okrągłej komnacie, ani w dwóch sąsiednich pomieszczeniach. Panująca temperatura wskazywała, że weteran Axa wyszedł stąd dość dawno. Już w czasie pierwszego pobytu w pomieszczeniach istot Planety, Nol zarejestrował i przekazał Mózgowi informację o tym, że w indywidualnych komnatach zajętych przez istoty, zainstalowane były czujniki regulujące przepływ ciepła z centralnego systemu ogrzewczego. Gdy ktoś wchodził do jakiegoś pomieszczenia i pozostawał w nim dłużej niż cztery topy, czujniki uruchamiały ogrzewanie i wyłączały je w dwa topy po jego wyjściu. Chodziło, jak zawsze, o racjonalne gospodarowanie energią. Nol wiedział, że u nich też rozważano tę kwestię, ale nie była jeszcze tak pilna. Tu, na Planecie, stała się jak widać kwestią fundamentalną, co można było tłumaczyć osłabieniem energetycznych emisji ze strony Czerwonego Giganta. Eta postanowił zaczekać na Axę. Usiadł więc w fotelu, który wyraźnie pochodził z pojazdu przestrzennego starego typu. Pewnie pamiątka z czasów, gdy weteran szybował po niebezpiecznych szlakach Przestrzeni. Ruch kamery czołowej Ety wskazywał, że rozgląda się on po komnacie. Zainteresował się nieruchomymi przekazami optycznymi wiszącymi na ścianie. Podszedł do nich i stwierdził, że są dziełami odtworzonymi ręcznie. Niektóre z nich, przedstawiające przedpierwsze istoty trzymające w rękach dziwne przedmioty mogące od biedy uchodzić za broń, wzruszały swoją naiwnością i sporymi brakami w technice odtwarzania rzeczywistych treści. Świadczyła o tym nie tylko niedokładność kreski, ale również tworzywo, na którym umieszczono przekaz. Musiały być naprawdę bardzo stare. Może Eta, który nachylił się właśnie w stronę barwnego przekazu, przeprowadzi analizę czasu ich powstania? Zatrzymał się dłużej nad barwnym wizerunkiem przedstawiającym bitwę jednostek pływających. Wiszące przekazy były ułożone chronologicznie; ostatnie, odtworzone techniką wielowymiarową, nawiązywały zapewne do bitew, w których prawdopodobnie Axa brał udział. Teraz Eta nachylił się ku podłodze, interesując się wtopionymi przedmiotami. Były to, jak się okazało, fragmenty wrogich pojazdów wojennych, a także odpryski skał pochodzących, jak się zdawało, ze zdobytych dalekich macierzy. Po tym pobieżnym przeglądzie, Eta udał się do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie z kolei wisiały barwne stroje o jednakowych rozmiarach. Ubiory te, upstrzone błyszczącymi plakietkami, należały z całą pewnością do jednej i tej samej istoty, do weterana Axy. Nigdzie natomiast nie widziało się broni. Układ pamięciowy Nola zwrócił uwagę maszynie, że, jak wiadomo, na Planecie wszelka broń zakazana jest już od dawna. Eta powrócił do pierwszej komnaty i znowu zajął miejsce w starodawnym fotelu. Przed nim znajdował się pulpit z licznymi przyrządami rozdzielczymi i sterowniczymi, tak jakby gospodarz tego pomieszczenia pragnął odtworzyć warunki panujące w pojeździe bardzo starego typu. Eta musiał teraz nacisnąć jeden z przycisków, bo środkowy ekran zaczął świecić zielonkawym światłem, a ponadto otworzyła się metalowa klapka. Tak, to był odtwarzacz fonooptyczny należący z całą pewnością do wyjątkowo starej generacji. Ostatni raz Nol zetknął się z podobnym urządzeniem w czasie kursu dla maszyn myślących, gdzie pokazywano na najprostszych mechanizmach na czym polegają zasady i prawidła funkcjonowania ich skomplikowanej aparatury. Po prawej stronie fotela Eta natrafił na mały pojemnik zawierający cały szereg płytek pamięciowych odpowiadających typowi odtwarzacza. Wsunął pod klapkę pierwszą z nich. Natychmiast zgasły wszystkie światła, a na ekranie pojawił się obraz przedstawiający bitwę rozgrywającą się na tle ogromnych rozmiarów błękitnej mgławicy. Obraz był tym bardziej sugestywny, że wszystko toczyło się w absolutnej ciszy. Rażące promienie trafiały pojazdy przeciwnika, które wybuchały, wyrzucając z siebie świecące różnobarwnie odłamki i pióropusze palących się gazów. Tak naprawdę wyglądały walki w Przestrzeni, gdzie panuje absolutna cisza, bliska nicości. Widoczne były zbliżające się eskadry pojazdów bojowych sterowanych zdalnie. Nol tak to zakładał patrząc na ich sposób walki – nie strzelały ani nie raziły promieniami, lecz po prostu taranowały znacznie większe od siebie bazy wroga. Widok był fascynujący. Nagle odezwał się głęboki, męski głos i pojawiła się twarz istoty ubranej w jeden z wiszących w sąsiedniej izbie strojów. Dekoder zaczął nadawać: „Bitwa rozegrała się w błyskawicznym tempie. Widocznie miałem sporo szczęścia, albo nasze urządzenia okazały się bardziej sprawne od aparatury naszych przeciwników, gdyż moja eskadra nie straciła ani jednej maszyny, ani jednej istoty. Bitwa przeszła do dziejów Planety. Nie wiem czy prawdą jest, iż uratowałem nas od znacznej klęski, a może nawet i od zagłady, bo z doświadczenia wiem, że każda wygrana krwawa bitwa musi zostać uzasadniona wyższą koniecznością, ale faktem było, że obce pojazdy miały wrogie zamiary. Nie odpowiadały na nasze sygnały ostrzegawcze, co było o tyle niepokojące, że było ich bardzo dużo. Zwróciłem się do ciała doradczego kierownictwa Wspólnoty i otrzymałem rozkaz rozpoczęcia działań...” Eta wyłączył aparaturę i wyjął płytkę pamięciową. Po chwili doszedł do przekonania, że warto zapoznać się z pamiętnikiem Axy zanim się tu zjawi, Eta uruchomił pierwszą z ułożonych chronologicznie płytek Ekran znowu się ożywił. Pojawiła się twarz tej samej istoty, co na poprzednim przekazie: „Nazywam się Axa. Dziś jestem weteranem. Dowodzę teraz na Planecie jednostką regulatorów ładu. Służę Wspólnocie z całych swoich sił i będę jej służył do końca. Kiedyś, tak jak wszyscy nie będący w bezpośredniej służbie Wspólnocie, nosiłem numer. Został mi odebrany z chwilą, gdy skierowano mnie do służby w siłach obronnych. To było bardzo dawno temu i nie byłbym w stanie dziś przypomnieć sobie jak się wówczas nazywałem, a raczej jak brzmiał mój numer. Należę do pokolenia istot zrodzonego znowu z żywych matek. Może dlatego jestem silniejszy, bardziej wytrzymały i sprawniejszy od innych weteranów, którzy przyszli na świat w inkubatorach. Mędrcy naszej planety, a szczególnie członkowie jej Najwyższej Rady, doszli niedługo przed moim poczęciem do wniosku, że istoty zrodzone z żywych matek są bardziej odporne od tych, którzy przychodzą na świat w inkubatorach. Dlatego też wrócono do naturalnego sposobu rozmnażania się. Eksperymenty prowadzone wcześniej w tym kierunku z bezmyślnymi istotami wykazały, iż rzeczywiście silniejsze są jednostki pochodzące z naturalnego chowu. To przesądziło o wszystkim, mimo że wówczas wyłoniły się pewne trudności, w ścisłym planowaniu populacji. Ale i z tym uporano się z czasem. Interesowałem się bliżej tymi sprawami, gdyż początkowo, gdy zaszczepiony został przypadający mi numer, postanowiono, że zostanę genetykiem. Dalsze badania przeprowadzane okresowo w czasach młodości, różne testy, którym zostałem poddany, spowodowały, że komisja ekspertów postanowiła, iż muszę zostać wyłączony ze społeczności, gdyż wykazuję pewne cechy predestynujące mnie do innych celów. W ten sposób utraciłem numer i otrzymałem nazwisko kodowe Axa”. Druga płytka pamięciowa uruchomiona przez Etę miała znacznie gorszy zapis, zwłaszcza na samym początku i dekoder miał trudności z odczytaniem zarejestrowanych słów Axy. Przekazał więc pierwszą partię trochę wolniej, odczytując treść z ruchu warg mówiącego: ...Okazałem się szybko znakomitym narybkiem dla korpusu przyszłych weteranów. Nic w tym dziwnego, skoro wiadomo, że komisja ekspertów właściwie nigdy się nie myliła. Poza tym byłem wyjątkowo sprawny fizycznie, a szybkość z jaką podejmowałem decyzje budziła zachwyt szkolących mnie. Pamiętam jak w czasie jednego z pierwszych zadań kontrolnych zasłużony weteran spytał mnie, w jaki sposób powinienem obliczyć wektory i z jakich urządzeń muszę korzystać, aby strzał był celny Po ułamkowej chwili namysłu, a właściwie niemal natychmiast odparłem, że „nic tam nie będę obliczał, tylko zacznę pukać, aż trafię”. Odpowiedź została potraktowana najwyższą notą. Innym razem, w czasie zajęć z dziejów walk napowierzchniowych i przestrzennych, zapytano nas dlaczego uważamy za godne naśladowania istoty, które młodo ginęły w nierównej walce. To było w zamierzchłej epoce, gdy walczono właściwie tylko pieszo, albo jeszcze w ciężkich napowierzchniowych pojazdach. Niektórzy z kolegów mówili o pięknie śmierci za inne, bezbronne istoty, inni mówili o konieczności poświęcenia młodego życia na ołtarzu Wspólnoty. Były to tylko słowa, nawet nieprecyzyjne, bo przecież wówczas nie było jeszcze Wspólnoty, a ledwie zaczynano o niej myśleć, i to w całkiem innej postaci. Gdy przyszła kolej na mnie, stanąłem wyprostowany i powiedziałem, tak, dobrze to pamiętam, że „te młode istoty idące na śmierć byłyby dobrymi weteranami, bo były zupełnie pozbawione wyobraźni. Gdyby bowiem wiedziały, co je czeka, może by się wycofały. Ale nie wiedząc o tej logicznej konieczności, a także nie znając jeszcze życia, a zwłaszcza co to pojęcie oznacza – były na to zbyt młode – nie wiedziały co tracą”. Wniosek jaki wysunąłem był oczywisty i bardzo się spodobał starszym weteranom, a mianowicie, że najlepszy jednostkowy weteran, to taki, który nie wie i nie myśli za dużo. Nic dziwnego, że po takich sukcesach zostałem szybko starszym weteranem. Dowodziłem początkowo niewielkim sektorem naszej Przestrzeni, potem przeniesiono mnie do trzeciej macierzy naszego systemu. Tam działy się niedobre rzeczy”. Tu kończyła się druga płytka pamięciowa. Eta wyraźnie zainteresował się dalszymi losami Axy, bo pospiesznie włożył następną płytkę do odtwarzacza. „Trzecia macierz była placówką z pozoru tylko mniej ważną od uprzednio dowodzonego przeze mnie sektora Przestrzeni. Nie było dalekich, zapierających dech lotów, to prawda, ale za to każdy weteran zdawał sobie sprawę z tego, że spełnia tu bardzo istotne zadanie. Na tej macierzy bowiem wydobywano ważne surowce energetyczne, a warunki pracy były szczególnie ciężkie. Pracowano w kombinezonach przestrzennych i superkesonach, gdyż wszędzie unosiły się trujące dla istot opary. Na macierzy pracowali ochotnicy i ci byli nam bliscy, informowali nas, weteranów, o tym co się dzieje wśród innych istot, tak zwanych subnumerów. Bo największa część załogi na macierzy składała się z istot występujących na Planecie jawnie przeciw Najwyższej Radzie Wspólnoty. Nie można było ich zabijać, bo takie panowało już wówczas święte prawo – nie mówiąc o tym, że na Planecie nie było za bardzo czym, skoro wszelka broń została zakazana Mógłby ktoś powiedzieć, że do spełnienia tego celu nadawał się świetnie DZIEŃ. Uwaga taka byłaby tylko z pozoru słuszna. Pamiętać trzeba bowiem, że w czasie trwania DNIA bano się podchodzić do nich, gdyż sami mogli wówczas bezkarnie zabijać. No dobrze, a kiedy już byli wysyłani do pracy na trzeciej macierzy? Przecież również i tu panował DZIEŃ. Słusznie, tyle tylko, że wówczas ukrywaliby się w wydrążonych przez siebie, a zatem dobrze im znanych korytarzach, i trudno byłoby ich stamtąd wykurzyć. Owszem, od czasu do czasu udawało nam się napromieniować jeden czy drugi subnumer, ale to raczej dla utrzymania kondycji i sprawdzenia, czy broń nasza jest nadal pełnosprawna. W każdej chwili bowiem mógł pojawić się daleki wróg. Ale prawdziwy powód, dla którego DZIEŃ na tej macierzy nie bywał w pełni wykorzystany, był dość prozaiczny – po prostu praca tych istot była ważna dla Planety, a o nowe subnumery było coraz trudniej, gdyż z biegiem czasu Wspólnota miała coraz mniej przeciwników. Również, niestety, coraz mniej było także ochotników”. Z obrotowego ruchu refraktora jego aparatury do optycznej rejestracji wynikało, że Eta odwrócił się nagle, tak jakby usłyszał, że ktoś wszedł do pomieszczenia. Ale transmitowany przez przekaźniki Uno do Nola obraz pokazywał, że w okrągłej izbie nie było nadal nikogo. Eta zdawał sobie sprawę, że gdyby teraz wszedł Axa, z trudem udałoby mu się wytłumaczyć jakim prawem zapoznaje się z materiałem, który wyraźnie nie był przeznaczony dla niego. Dlatego też postanowił obejrzeć resztę płytek naprędce, zatrzymując w swej pamięci jedynie te elementy z życia weterana, które mogły mieć jakąś wartość poznawczą dla Wielkiej Rady. Po chwili uruchomił znów aparaturę odtwarzania fonooptycznego, puszczając płytki pamięciowe w przyspieszonym tempie, zwalniając je tylko wówczas, gdy obserwowany fragment okazał się interesujący. Zarejestrowane przez Nola fragmenty były siłą rzeczy urywane, ale w sumie oddawały dość wiernie drogę życiową Axy, istoty z Planety, weterana jej walk o Przestrzeń. „Doświadczenia z trzeciej macierzy okazały się dla mnie bardzo cenne w chwili, gdy zostałem dowódcą przestrzennego patrolu karnego. Była to działalność pozornie tylko monotonna, bo polegała na stałym patrolowaniu wielkich obszarów, na ewentualnym ściganiu uciekinierów (nie było ich wielu, gdyż uprowadzenie pojazdu przestrzennego nie należało do rzeczy łatwych, gdy się nie miało fachowego przygotowania pilota czy nawigatora), na kontrolowaniu i niszczeniu w razie potrzeby wrogich stacji obserwacyjnych... Przebywałem w Przestrzeni dłużej niż to było ustalone w czasie mojego spotkania z najstarszym weteranem, członkiem Najwyższej Rady Wspólnoty. Miałem dowodzić stacją i patrolem przez sześć obrotów, a w sumie przebywałem poza Planetą przeszło dwadzieścia. Gdy powróciłem z najdalszych wypraw, wszyscy bliscy mi przyjaciele, koledzy czy kobiety należeli już do innych generacji albo po prostu przestali fizycznie istnieć. To było przykre. Tym bardziej, że nie umiałem znaleźć wspólnego języka z młodymi kobietami, które patrzyły na mnie jakbym wrócił z zaświatów. I rzeczywiście tak trochę sprawa wyglądała – moje dwadzieścia trzy względne obroty, to było kilkadziesiąt obrotów rzeczywistych, które minęły na Planecie... Nie znałem właściwie kobiet, ale to nie miało znaczenia, gdyż należałem do tych istot pozbawionych numerów, które nie mogły zapładniać, bo nie były uwzględnione przez CMG (Centralna Maszyna Genetyczna – uwaga rejestratora Nola). W zamian miałem jednak świadomość, że dzięki mnie i innym weteranom toczyło się coraz lepsze, doskonalsze życie dla istot naszej Planety... Nie pamiętam kiedy po raz pierwszy zauważyłem zmiany na naszej gwieździe. Obserwowałem chyba wówczas ruchy na jej powierzchni, żeby, zgodnie z rozkazem, uprzedzić Mędrców o możliwości rychłego nadejścia kolejnego DNIA. I wtedy zwróciłem uwagę, że barwa powierzchni zmienia się. Aparatura stacji potwierdziła to i obliczyła, że objętość gwiazdy jak gdyby się powiększa. Myślałem wówczas, że to jakaś pomyłka, tym bardziej, że przyrządy optyczne nie potwierdzały tego spostrzeżenia. Dziś wiemy, że to się zaczynało... W czasie składania raportu kilku Mędrcom, jeden z nich spytał kim jestem, jaki jest mój numer, czym się zajmuję. Odpowiedziano mu – nam nie wolno było rozmawiać bezpośrednio z Mędrcami – że jestem Axa – powtórzył Mędrzec patrząc na mnie z zainteresowaniem i dodał pogardliwie: – „Wiecie, że nie chcemy tutaj tych pasjonatów, nawet w wyjątkowych sytuacjach”. Nie rozumiałem wówczas o co mu chodziło, przecież Mędrzec też, tak jak ja, pochodził od Nich. Dodał on jeszcze: „Jeszcze takiemu supermutantowi przyjdzie do głowy zjawić się tu z bronią”. Pracowałem rzeczywiście już wtedy nad nowym typem broni. Przypadek tak zrządził, co ja mówię – w naszych warunkach nie ma przypadków. Ktoś zadecydował, że mam się zajmować nowym orężem. Było to niebezpieczne i nawet zastanawiałem się czy nie zmierzano do tego, abym zginął w czasie niebezpiecznego wypadku. Dziwiło mnie to trochę, ale jako wzorowy, szczerze oddany Wspólnocie weteran byłem gotów przyjąć śmierć, fizyczną rzecz jasna, w każdym momencie i bez żadnych oporów. Można mnie było zgładzić na Planecie w czasie DNIA. Po co te wszystkie ceregiele?... Wtedy właśnie nastąpiło odkrycie. Było ono dla mnie rzeczywiście wstrząsające. Zdarzyło się to w czasie, gdy ze stanowiska starszego weterana zostałem przeniesiony do gwardii regulatorów ładu. Pozornie regulatorzy ładu pozostają na usługach wszystkich istot Planety, w rzeczywistości zaś, o czym szybko mogłem się przekonać, odpowiadają tylko przed Radą. Dlatego też do ich zadań należy strzeżenie składnic starych zapisów. Pełniłem służbę w centralnej rejestraturze starych zapisów; z nudów przeglądałem na chybił trafił zapisy z czasów, gdy mnie na Planecie nie było jeszcze wśród żywych. To, co oglądałem było i ciekawe, i nużące. Ciekawe, bo nieznane, nużące zaś, gdyż od czasów stworzenia przez Nich Wspólnoty wszystko szło gładko, nie było właściwie problemów. I nagle, nie wiedzieć czemu, zapragnąłem wiedzieć jak było przed Wspólnotą. Jak Oni ją założyli... Dwie sceny wstrząsnęły mną. Pierwsza z bardzo dawnych czasów, druga zaś – a był to nadsekretny zapis – mówiła o tym jak Oni przejęli władzę. Pamiętam każdy szczegół z tej narady, może dlatego, że puściłem ów zapis fonooptyczny po kilkakroć. W dużej sali siedzieli Mędrcy ze wszystkich zakątków Planety i zadawali mnóstwo pytań. Odpowiadała im istota będąca autorem nowej koncepcji czy hipotezy naukowej, którą nazwała etnogenezą. Mówiła o skutkach promieniowania przestrzennego, o jego wpływach na określone grupy istot. Te istoty stawały się, po otrzymaniu wzmocnionej dawki promieniowania, inne, pchały życie naprzód, zdobywały nowe terytoria. Działo się to w czasach, gdy podbój Przestrzeni był jeszcze w powijakach. Wyraźnie było widać, że ów mędrzec nie przekonał wszystkich obecnych. Niektórzy wprost z niego kpili, zadawali pytania, które miały go ośmieszyć. A ja, zwykły w końcu weteran pojąłem wielkość jego odkrycia. On po prostu zapowiadał to, co miało nastąpić i nastąpiło. Skojarzyłem sobie wtedy, dlaczego nazwano mnie pasjonatem. Byłem po prostu Ich potomkiem, kolejnym wcieleniem tych, którzy zaprowadzili nowy ład na Planecie. Nie rozumiem tylko, dlaczego dziś Mędrcy odnoszą się do nas, weteranów, z nieukrywaną pogardą. Gdyby nie my, gdyby nie nasi protoplasci, życie na Planecie toczyłoby się powolnym rytmem, jej rozwój byłby opóźniony o kilkaset obrotów Nie bylibyśmy panami ogromnych obszarów Przestrzeni... Można wiele się od nich nauczyć. Kiedyś, dawno temu, stanowili Oni niewielką garstkę. Mówiono o Nich, że są nawiedzeni (co to oznacza? – pytanie rejestratora Nola do analizatora). Wiem teraz, że byli Oni po prostu pasjonatami. Wszyscy byli przeciwko Nim. Nie traktowano poważnie tego, co mówili, co przepowiadali. Paradoksalne, im bardziej mówili o szczęściu i doskonałości istot, tym bardziej Planeta pogrążała się. Dopiero po następujących po sobie kilku kataklizmach, wywołanych, jak teraz wiem, przez innych mutantów, zaczęto Ich słuchać. Ich największym sukcesem było doprowadzenie do zniszczenia wszystkich arsenałów. Broń mogła być użyta tylko poza Planetą, a i to jedynie w nadzwyczajnych sytuacjach. Powiada się, że zdobyli Oni Planetę jedynie za pomocą słowa. Przemawiali do serc i rozumów, jak podkreślają Ich dzisiejsi panegirycy. Może nie są oni świadomi, a może po prostu naprawdę nie wiedzą? Ja natomiast wiem, widziałem zapisy, które jednoznacznie dowodzą, że Oni szykowali się do przejęcia sterów wszelkimi sposobami, zakładając nawet możliwość użycia broni. Oni ją mieli! Ukrywali ją, ale gdyby okazało się to konieczne, wyciągnęliby ją. Z zarejestrowanych sporów między Nimi wynika jednoznacznie, że dla dobra przyszłości Planety uciekliby się do jej użycia, do walki. Nie ważny był dla Nich sposób, ważny był cel. Ale, na szczęście, udało Im się zwyciężyć jedynie przy użyciu słowa. Ciekaw jestem gdzie dziś, po tylu generacjach, znajduje się ta broń... Teraz mam sporo czasu przed sobą i może uda mi się dotrzeć do miejsca, gdzie zmagazynowano miotacze promieni, generatory pól paraliżujących, indywidualne paralizatory. Byłoby to wielkie odkrycie, bo z wyjątkiem nas, weteranów, nikt dziś właściwie nie wie jak wygląda, jak funkcjonuje broń. A wiem, że to interesuje istoty, zwłaszcza młodszych generacji. W czasach, gdy takie grupy przychodziły do mnie, tutaj, do moich izb, pytali zawsze, po obejrzeniu zapisów z moich walk czy nie mam u siebie broni. Nie musi ona działać – podkreślali – ale chcieliby potrzymać ją choć przez chwilę w rękach. Zauważyłem, że istota ma jakąś predylekcję do broni, mało tego, broń bywa w swoim wyglądzie niezwykle estetyczna. I tak chyba było zawsze. Czyżby istoty które ją produkują, podświadomie czuły, że zadawanie śmierci jest czymś niezwykłym? A sama śmierć w ogóle pięknem? Nigdy nie znalazłem artystycznego opisu narodzin życia, a jakże często wzruszamy się opisem nadchodzącej śmierci... Moja składnica zapisów pamięciowych przyciąga ostatnio coraz więcej odwiedzających. Sam nie wiem dlaczego, ale mam uczucie, że wśród numerów panuje tęsknota za przygodą. Tak, to chyba właściwe określenie – przygoda. Doskonałość ma zasadniczą wadę, jest monotonna...” Eta zatrzymał bieg płytki pamięciowej. Chciał coś przekazać, Nol to zrozumiał, gdy uruchomiły się urządzenia równoległego zapisu na skutek impulsu od Ety. Ale wysłannik Rady milczał. Wreszcie, po upewnieniu się, że Uno i Nol odbierają go prawidłowo, rzekł powoli: – Pragnę zwrócić uwagę na fakt, iż w miarę upływu czasu, co widać po zmianie fizjonomii Axy, który obecnie musi być sędziwą istotą, nastąpiła u niego dość zasadnicza, żeby nie powiedzieć radykalna zmiana w sposobie przekazywania myśli. Odnoszę wrażenie, Wielka Rada wybaczy mi ten niezbędny subiektywizm, iż Axa dnia dzisiejszego nie jest tym samym weteranem, który zdobywał Przestrzeń wszystkimi możliwymi środkami. Nie chodzi, rzecz jasna, o wygląd zewnętrzny, lecz o jego konstrukcję psychiczną. Proszę zwrócić uwagę, że mówi innym językiem, jak gdyby bardziej archaicznym. Początkowo zastanawiałem się czy nie jest to sprawka dekodera uniwersalnego, który siłą rzeczy ma tendencję do sprowadzania słów istot innych macierzy do naszych form słownego przekazu, ale teraz jestem przekonany, że Axa zaczął mówić, a zatem i myśleć nieco inaczej niż na początku kariery. – Od kiedy? – przerwał mu Nol na skutek impulsu jego analizatora logicznego. – Bardzo trafne pytanie. Ja sam, przeglądając w przyspieszonym tempie zestaw płytek pamięciowych, zastanawiałem się nad tym. Wydaje mi się, że przełom nastąpił w chwili, gdy Axa skojarzył sobie, że jest potomkiem dawnych pasjonatów, do których dzisiejsi Mędrcy odnoszą się z pogardą. On, co prawda, nie zrozumiał, że ów Mędrzec stał się, wraz z upływem czasu, mutantem tychże prapasjonatów, natomiast Axa, jak chyba większość weteranów, stanął w miejscu. Drugi moment, on sam podświadomie o tym wspomina wprowadzając do swoich wypowiedzi dwie cezury jakościowe i czasowe o etnogenezie i broni, to przekonanie, że jego protoplasci nie byli tacy „czyści” i doskonali jak się o nich teraz mówi. I te dwa momenty spowodowały, że Axa zaczął inaczej interpretować rzeczywistości: przeszłą i teraźniejszą. A może i przyszłą. Mało tego, mam prawo przypuszczać, że zaczął on skrycie wzbogacać swoją wiedzę. Nie wspomina o tym ani razu, ale coś w jego sposobie mówienia na to wskazuje. Może będę więcej wiedział po zapoznaniu się z całością płytek pamięciowych, a jeszcze więcej po bezpośredniej rozmowie. Będę tu czekał aż do skutku. Wszystko jest dla Nola jasne? – zakończył Eta. Maszyna przytaknęła i unieruchomiła równoległy zapis czekając na dalszy przekaz z życia Axy. Pojawiła się rosła postać weterana na tle olbrzymiego posągu. Przez chwilę analizator Nola chciał zakodować, iż to ten sam posąg, który pojawił się na początku wyprawy, gdy mieli okazję zbliżyć się do dwóch dysputujących mędrców. Ale analizator ocknął się po bliższym zbadaniu szczegółów. Posąg był łudząco podobny, a jednak inny. Axa przybrał pozę bezwiednie naśladującą sylwetkę posągu. „W wolnych chwilach lubię tu przychodzić. Patrzę na siebie wykutego w metalu z Przestrzeni. Powtarzam w duchu, a niekiedy i głośno słowo „Axa”, które wyryte jest u moich metalowych stóp. Gdy nadejdzie moja pora, a mam nadzieję, że to nastąpi przed kolejnym wyskokiem Giganta, bo wolałbym odejść naturalnie, a nie z rąk wrogów czy szaleńców, będę spoczywał w tym mauzoleum. Mimo przynależności do elity weteranów, mimo że wielokrotnie znajdowałem się w ciężkich sytuacjach doczekałem sędziwej starości. Dziwne to uczucie, gdyż mam świadomość, że sam jeden przeżyłem więcej niż suma życia dwunastu generacji moich antenatów. Stało się to możliwe jedynie dzięki temu, że kardynalnym prawem konsekwentnie stosowanym u nas i na naszym obszarze Przestrzeni był zakaz zabijania. Życie było i jest najwyższą wartością. Nawet wtedy, kiedy odpieraliśmy najeźdźców, staraliśmy się, aby straty, nie tylko u nas ale i u nich, były jak najmniejsze. Celowaliśmy w silniki i urządzenia statków, a nie w kabiny. I to było piękne. Powiada się często, że my, weterani, jesteśmy bohaterami. Czy ja wiem?...” Na tym kończyła się płytka pamięciowa. Musiała to być ostatnia, tak przynajmniej wynikało z jej treści, a także z tego, że Eta wyłączył aparaturę odtwarzającą. Wysłannik Wielkiej Rady dalej siedział w fotelu. Po chwili podniósł się i bardziej do siebie niż do rejestratora powiedział: „Axa więcej się tu nie zjawi. Zaczynam rozumieć, gdzie myśmy się znaleźli”. – Nol prosi o powtórzenie ostatniej myśli Ety. – To nic ważnego, po prostu zamyśliłem się – odpowiedział szybko Eta. – Nol nie rozumie Ety, prosi o powtórzenie – nalegała maszyna. – Pomyślałem sobie, że Axa jest postacią fikcyjną, no, może wyrażam się nieprecyzyjnie, chodzi mi o to, że zapis, który odtworzyłem składa się z elementów z życia nie jednej istoty, lecz kilku. Axa, tak mi się przynajmniej wydaje, to nie jest jedna i ta sama istota od początku do końca... – Do jakiego końca? – spytał analizator Nola. – Słusznie, do końca jeszcze nie doszliśmy – odparł Eta. 11. Ulica pełna była życia. Po raz pierwszy od chwili, gdy Eta i Uno pojawili się na Planecie, szeroka arteria w skupisku istot, do którego trafili, tętniła życiem. Dla Nola i jego analizatorów nie było wątpliwości, że przekazywany obraz pochodzi z tamtego samego miejsca. Pobieżna analiza składu chemicznego gazów, temperatury zewnętrznej, a przede wszystkim samoczynne porównywanie brył mieszkalnych potwierdzały niezbicie, że Eta i Uno znajdują się obecnie w tym samym miejscu, co uprzednio, kiedy po raz pierwszy ujrzeli dziwnie krążący wehikuł. A i sam wehikuł wyglądał teraz inaczej niż wówczas. Nie krążył już bezcelowo, tylko wypluwał z siebie liczne rzesze pasażerów. Istoty opuszczające człony wehikułu nie wydawały się być przerażone, jak powinny były wyglądać, gdyby z niego korzystały na skutek wyższej, nieprzyjemnej konieczności, o której wspominał Eta w swej analizie. Ubrane były również inaczej niż dotychczas – każda z nich miała na sobie ubiór różniący się jaskrawością barw i fantazją kroju od ubioru sąsiada kroczącego teraz ulicą. Istoty były uśmiechnięte i co pewien czas wykrzykiwały coś, co niestety nie docierało do Nola. Przez chwilę ukazały się znów budowle i analizator natychmiast uchwycił, że błękitny krąg przecięty czarnymi krzyżującymi się liniami nie miga jak poprzednim razem. Ponadto napisy na szczytach brył dawały się łatwiej odczytywać niż wtedy, gdy dekoder odcyfrował je po raz pierwszy. Wszystko – tłumy, arteria, budowle – tonęło w jaskrawym świetle. Analizator Nola sprzężony z rejestratorem pamięci pracował teraz ze zdwojoną energią. Musiał odpowiadać na szereg pytań, o których Nol wiedział, że wcześniej czy później zadane zostaną przez Mózg. Może to nastąpić natychmiast po transmisji przetwarzanych danych, a mogą także paść zaraz po ich powrocie z wyprawy. Tak czy inaczej należy się liczyć z koniecznością uzupełnienia zarejestrowanych danych. Bo nie ulegało wątpliwości, że uczestnicy wyprawy są w tej chwili świadkami czegoś niezwykłego, obalającego szereg dotychczasowych ocen. Nol nie mógł przypomnieć sobie, kto z nich ustalił, że istoty boją się światła naturalnego Czerwonego Giganta. Teraz wyraźnie było widać, że wniosek taki opierał się na kruchych, jeśli nie wręcz fałszywych przesłankach, skoro tłumy maszerują szeroką aleją. Ich wygląd i ubiór również odbiegały od dotychczasowych przekazów optycznych. Co za tym się kryło? I w ogóle co one wykrzykiwały maszerując i wymachując błękitnymi i czarnymi czy ciemnobrunatnymi płachtami z materiału? Nol czekał na wyjaśnienia Ety i jego dekodera. Dopiero w chwili, gdy wyraźnie rozradowany tłum istot dotarł do wielkiej niecki na tyłach brył odezwał się Eta. W takich właśnie sytuacjach ocenić można było jego niezwykłe przygotowanie oraz fakt, że okazywał się wysłannikiem rzeczywiście godnym Wielkiej Rady. Od razu, nie czekając na pytania, które Nol zamierzał stawiać, Eta zaczął wyjaśniać: – Tak, widok jest niezwykły. Tłum istot składa się z dwóch odrębnych grup. Jedni powiewają błękitnymi, inni ciemnymi płachtami. Ale jedni i drudzy, choć tymi płachtami podkreślają własną odrębność, wznoszą te same okrzyki: „Niech żyje ŚWIĘTO”, „Niech żyje DZIEŃ”. Ze strzępów rozmów, jakie dekoder wychwycił, wynika, że co pewien czas na Planecie, w różnych miejscach jednocześnie odbywa się to, co istoty nazywają „świętem”. Owo święto to nic innego jak spotkanie wszystkich chętnych w miejscu, w którym odbywa się nieskrępowana wymiana myśli. Ścierają się poglądy, które, jeśli dobrze zrozumiałem przekład dekodera, nie zawsze są dozwolone, gdyż sprzeczne z najwyższymi interesami Wspólnoty. Po „święcie” wszystko wraca do normy, obowiązują wyłącznie prawa ustanowione przez Wspólnotę, aż do następnego spotkania tego rodzaju. – W jakim celu odbywają się „święta”, skoro niczego nie zmieniają? – zapytał Nol za namową analizatora logicznego. – Sądzę, że coś z nich jednak zostaje. W każdej zbiorowości, gdy nie dopuszcza się do możliwości uzewnętrznienia się, dają o sobie znać istoty o bardziej wybuchowych charakterach, których myśli z czasem mogą okazać się zaraźliwe. Lepiej zatem zapobiegać takim wybuchom dając istotom możliwość wypowiadania się, a nawet przyjmując do realizacji niektóre idee, jeśli nie są nazbyt sprzeczne z ogólnymi założeniami. Kolorowy tłum zbliżał się do syntetycznej niecki, pośrodku której jaśniała zielona plama roślinności. Otoczona była ona owalem z twardego tworzywa, na którym ustawiono okalające nieckę rzędy siedzeń. Prawie wszystkie miejsca były zajęte; tłum jednak dalej napierał. Dookoła niecki, ale po jej zewnętrznej stronie stali regulatorzy ładu. Można ich było poznać po słusznym wzroście i ciemnych strojach. Z zachowania, a zwłaszcza z ich kamiennego spokoju mimo mało życzliwych okrzyków ze strony idących istot. Eta łatwo wywnioskował, że im wolno było stać tylko po tej stronie. Dekoder potwierdził ten wniosek objaśniając słowa wypisane niesprawną ręką nad jednym z wejść: „Istotom bez numeru wstęp surowo wzbroniony”. Na stokach niecki panował radosny nastrój. Z amplifikatorów płynęły sztuczne, rytmiczne dźwięki, podobne, choć nieco inaczej brzmiące od tych, jakie Nol zarejestrował w „hali radości”. Pośrodku zielonej plamy stało podwyższenie. Uwijała się na nim istota o wiele niższa od tych, które teraz wypełniały ostatnie wolne miejsca. Nol przypuszczał przez chwilę, że jest to jakieś zagubione małe, które w ten sposób daje znać o sobie swoim opiekunom. Dzięki zbliżeniu jego twarzy okazało się jednak, że jest to istota dorosła o skrzywionych plecach i dziwacznym stroju. Miała na głowie trójgraniaste okrycie zawieszone dzwoneczkami. Zgarbiona istota podeszła do urządzeń nadawczych i wzmacniających głos i wyrzekła kilka słów, których dekoder nie zdołał jednak uchwycić w porę z powodu rozlegającego się nagle potwornego wrzasku. Z reakcji zebranych Nol domyślił się, iż upośledzona istota (dlaczego stale śmiała się i czyniła dziwne ruchy wywołujące fale wesołości wśród tłumu? – dopytywał się analizator) zaprosiła ich do siebie. Z różnych bowiem stron zaczęły podchodzić do podwyższenia pojedyncze istoty, a także małe ich grupki. Ustawiały się samorzutnie w jednym ciągu, a pierwsza z istot najbliżej stojących weszła na podwyższenie witana przez tłum falą oklasków. – Szanowni bracia – przełożył pierwsze słowa mówcy dekoder – znacie mnie wszyscy. Tym istotom, które mnie jeszcze nie znają, bo przyszły po raz pierwszy, pozwalam sobie przed stawić się: jestem 2, tak, po prostu numer 2 naszej Wspólnoty. Niektórzy mówią o mnie „Kreator”. Mówca zawiesił głos, jakby na coś czekał, ale nikt nie zareagował na jego słowa. – Jeśli pozwoliłem sobie zabrać głos, to dlatego, że naprawdę mam coś do powiedzenia. „Święto” nasze jest jak wiadomo kontynuacją prastarej tradycji nie wiadomo dokładnie gdzie zrodzonej, która zakłada, iż każda z istot ma co najmniej raz w życiu coś ważnego do powiedzenia. Tradycja każe, aby „Święto” odbywało się na wolnej przestrzeni. Przez cały własny obrót Planety wolno nam mówić, co nam leży na sercu, pod warunkiem jednak, że nie wystąpimy przeciwko świętościom i nie będziemy dalej debatować nad poruszonymi tematami z chwilą zakończenia „Święta”. Nie mam, moi mili, zamiaru mówić przez cały obrót (fala śmiechów), ani występować przeciw temu, co jest nam najdroższe, ale zastanawiam się czy jest możliwe, abyśmy my, kreatorzy, istoty odtwarzające świat barw i dźwięków, słów i myśli, mogły ograniczać się do tworzenia jedynie na podstawie niezmiennej rzeczywistości. Jako istota kreacji twierdzę, że jest to dziś nie do przyjęcia. Owszem, Wspólnota może mieć własne kryteria, może nagradzać tych, których uznaje, ale nie oznacza to jeszcze, że to, co jest uznawane przez nią, stanowi szczyt możliwości kreacji. W tej dziedzinie, jak we wszystkich stanowiących o życiu umysłowym, nie ma stałych kryteriów. Co się wczoraj podobało, może być odrzucone dziś, co zaś było kiedyś rzeczą wyśmiewaną stać się może jutro źródłem głębokich wzruszeń... – Dość tych łzawych rozważań! – rozległ się z amplifikatorów donośny głos, dochodzący z miejsca na trybunach, gdzie zabłysła niebieska lampa. Istota, która przerwała tak obcesowo wystąpienie artysty, została natychmiast wygwizdana, ale dalej mówiła tym samym stanowczym głosem: – Nie po to jesteśmy tu, aby zajmować się marginesowymi, akademickimi sprawami. Ani numer 2, ani żaden kreator nie będzie nam psuł szyków... – Proszę, aby numer 1358210122 się uspokoił, niech kreator mówi, on też w dniu „Święta” ma prawo do tego – powiedziała garbata istota z podwyższenia. – Nie! Nie ustąpię! Tyle razy numer 2 mówił o tym samym, że zaczynamy podejrzewać, iż jest nasłany, aby zająć czas. Pragnie, abyśmy się rozczulali nad jego losem, kiedy powinniśmy głębiej analizować nasze codzienne życie. Jak to się dzieje, że zawsze, przy każdym „Święcie” pierwszy zabiera głos? Czy nikt nie zauważył tego? – Może dlatego, że mając taki numer chciałby być zawsze o jednostkę lepszy? – dorzucił ktoś z drugiego końca trybun. Publiczność wybuchnęła śmiechem, a niektóre istoty zaczęty gwizdać, gdy kreator dał znać, że chce jeszcze coś powiedzieć. W końcu machnął ręką i opuścił podwyższenie. Miejsce jego zajął ktoś, kogo Nol nie zauważył wcześniej, bo siedział lub stał po drugiej stronie mównicy, tam gdzie reflektory Ety nie sięgały. – Należę do tych, którzy tak jak numer 13 5 8 2 10 12 2 uważają, że „Święto” jest ważnym wydarzeniem w naszym życiu. Dlatego też powinniśmy skończyć z jałowymi sporami na temat czy to kreacji, czy to nawet wolnego xolu (dekoder nie umiał wyjaśnić sensu tego nowego terminu). Nadeszła pora, aby „Święta” służyły nam, istotom, a nie stały się dla Nich czymś w rodzaju alibi. Bo proszę zwrócić uwagę, że od dawien dawna nie interesują się Oni bliżej naszymi spotkaniami, tak jakby doskonale wiedzieli, że rozmawiamy tu o wszystkim, a zatem o niczym. Podejrzewam nawet, że nie śledzą już bezpośrednio tego co się tu mówi... – Błękitny brat się myli! – wykrzyknął ktoś siedzący w sektorze, w którym przeważały błękitne płachty. – Jestem przekonany, że gdyby przeprowadzić ścisłą kontrolę u ciemnych – dodał patrząc wymownie w stronę trybun, gdzie przeważały płachty ciemnobrunatne – to byśmy się zdziwili ilu wśród nich jest beznumerowców. A może i u nas są tacy, którzy mają skasowane numery? Proponuję, żeby każdy zabierający głos podnosił rękę i głośno podawał swój numer. Rozległa się salwa braw. Stojący na podwyższeniu podniósł wysoko prawą rękę i wyliczył powoli: – Jestem 7 2 1 0 2 3. Pochodzę z zaoceanicznego lądu, ale osiedliłem się tu przeszło sto dwadzieścia obrotów temu. Teraz pragnę wrócić do sprawy, która leży mi, a raczej nam wszystkim na sercu. I chcę od razu powiedzieć, żeby nie było nieporozumień, że uważam dziś Ich postępowanie za bezmyślne i zbrodnicze. Zbrodnicze bo właśnie, bezmyślne! (Nol rejestruje w tym momencie szmer przerywany niewyraźnie odczytanymi przez dekoder okrzykami.) Jestem mędrcem i siłą rzeczy mam dostęp do materiałów i danych dowodzących, że wiele zmieniło się w naszej Wspólnocie od czasu jej założenia. Jako członek Akademii Wszechwiedzy, jako jednostka wchodząca w skład tego ciała, o którym zwykło się mawiać, że jest mózgiem Wspólnoty, śmiem dziś twierdzić, że tak zwane najwyższe istoty Wspólnoty popełniają od dawna szereg błędów, które wcześniej czy później doprowadzą do katastrofy. – Bez demagogii!... Żądamy faktów!... Nie przerywać mędrcowi! – rozlegały się okrzyki. – Słusznie – zgodził się numer 721 02 3. – Uniosłem się, bo od pewnego czasu jestem pod wrażeniem wstrząsających wiadomości, które trafiły do mnie początkowo w sposób przypadkowy, a następnie zorganizowany, bo sam zacząłem je zdobywać. Chodzi mianowicie o to, że Oni, pod pozorem osiągnięcia absolutnej doskonałości zamierzają zlikwidować Akademię Wszechwiedzy i zastąpić ją superordynatorem czyli maszyną myślącą, która byłaby absolutnie powolna wszystkim Ich rozkazom. Oczywiście, powiadają Oni, że taka maszyna, taki mózg, byłby bardziej obiektywny od zespołu składającego się z żywych, a zatem subiektywnych umysłów. Prawda jest jednak całkiem inna – chodzi o to, że zimnym, odpowiednio zaprogramowanym mózgiem dawałoby się łatwiej manipulować i właśnie wówczas przestałby być obiektywny. Ostrzegam więc wszystkich przed taką ewentualnością. Gdy mędrzec schodził z podwyższenia, panowała na trybunach głęboka cisza. Przez chwilę Nol sądził nawet, że nastąpiła awaria urządzeń rejestrujących fonię u Uno, ale obraz przekonał go szybko, że nikt z obecnych istot nie bije brawa ani nie otwiera ust. Słowa 7 2 10 2 3 wyraźnie wstrząsnęły uczestniczącymi w „Święcie”. – Pragnę nawiązać do słów mędrca – powiedziała następna istota, tym razem była to kobieta, która zajęła miejsce na mównicy – a także do tego, co powiedział 2, gdyż wbrew pozorom wydaje mi się, iż między myślą artysty i straszną informacją 7 2 10 2 3 istnieje ścisły związek. Bo w końcu obie te sprawy sprowadzają się do jednego – do niszczenia tego wszystkiego, co było naszą dumą, naszą siłą, największą zdobyczą Wspólnoty. Gdy Oni zmieniali oblicze Planety, mieli za cel nasze szczęście, szczęście wszystkich istot. Dążyliśmy do doskonałości, do absolutnej swobody, jaka należała się żywej, myślącej istocie od pierwszej chwili pojawienia się w Przestrzeni. Przez jakiś czas Oni dotrzymywali składanego solennie przyrzeczenia, stali się akceptowanymi przez niemal wszystkich sternikami naszego losu. Ale zgodnie z prawami rządzącymi naturą w Przestrzeni, powinni byli Oni pamiętać, że nie ma nic stałego, że wszystko co żyje musi być w ruchu – wykrzyknęła kobieta. Znowu na trybunach rozległy się oklaski. Niektóre istoty powstawały z miejsc wymachując błękitnymi płachtami, natomiast istoty siedzące w sektorach o przewadze ciemnych płacht podnosiły pięści i coś wykrzykiwały. Trwało to jednak krótko i po kilku topach wrócił spokój. Kobieta mogła dalej przemawiać: – Przez ostatnie dwa tysiące obrotów Planety zdołaliśmy opanować wszystko, co było niezbędne dla naszego życia. Żyjemy więc dostatnio, nie mamy żadnych problemów i ograniczenia ustanowione w pierwszej epoce, gdy Oni mozolnie wytyczali drogę ku doskonałości nie mają w chwili obecnej żadnego już sensu. Tak, uważam, że zniesiona powinna być zasada, iż populacja Wspólnoty musi składać się stale i jedynie z dwóch miliardów trzystu sześćdziesięciu ośmiu milionów siedmiuset siedemdziesięciu dwu tysięcy i stu dwunastu istot. Ustanowienie takiego progu miało sens w pierwszej fazie, wtedy gdy komputery wyliczyły – a pamiętajmy, że ówczesne ordynatory dalekie były od dzisiejszej prezycji – jaki jest stan zasobów Planety i jej trzech macierzy mogących wyżywić i utrzymać prawidłowy bilans energetyczny niezbędny dla życia ówczesnych. Pamiętajmy jeszcze, że działo się to po straszliwym kataklizmie, w wyniku którego populacja spadła poniżej miliarda. Proponowany i obliczony pułap wydawał się celem optymalnym i zarazem trudnym do osiągnięcia, tym bardziej, że śmiertelność wśród nowo narodzonych właśnie na skutek owego kataklizmu była niespotykana i długotrwała. Z biegiem setek obrotów Planety kolejne generacje pogodziły się z tym ledwie ponad dwumiliardowym progiem. Ale dziś, kiedy Wspólnota panuje nad ogromnym obszarem Przestrzeni, jesteśmy w stanie wyżywić co najmniej pięć, sześć, a może i osiem miliardów istot! I znowu rozbrzmiewały oklaski i okrzyki. Tłum na trybunach falował, w jednym sektorze grupa istot zaczęła coś skandować. – Ja, numer 7 13 6 8 2 12 7, występuję z formalną propozycją, aby Akademia przeprowadziła rzetelne obliczenia, które powiedzą nam jakie są nasze rzeczywiste możliwości. Dziękuję za uwagę. – Nazywam się 72600234 – powiedział mężczyzna przedstawiając się zebranym natychmiast po zajęciu miejsca na podwyższeniu – przebywam częściej w Przestrzeni niż na Planecie, gdyż do moich obowiązków należy kontrolowanie ruchu między Planetami a macierzami. Ale mimo pozornego oderwania się od naszego lądu śledzę dokładnie, co się u nas dzieje. I chcę powiedzieć, że zgadzam się w pełni z numerem 7 1 3 6 8 2 1 2 7. Co prawda, nie po to zająłem miejsce przy mównicy, gdyż zamierzałem pierwotnie mówić o czymś innym. Ale w trakcie słuchania tego, co tu padło z jej ust doszedłem nagle do wniosku, że ona i ja mówimy właściwie o tym samym... – O czym?! – wykrzyknęła zniecierpliwionym głosem anonimowa istota. – Tak, przepraszam, że mówię tak zawile, ale nie jestem przyzwyczajony. Tam, w Przestrzeni, mówimy krótkimi zdaniami. A ja tu chcę mówić o trudnej sprawie. Otóż istota, która przede mną przemawiała, stwierdziła, że tak Planeta jak i cała Wspólnota może mieć o wiele więcej istot, i to jest prawda. Ja wiem o tym chyba najlepiej. Dlatego też uważam, że powinno nas być więcej. W tym celu nie tylko programacja bilansu populacji powinna być zniesiona, ale także – jak kiedyś, zanim Oni ustanowili nowe prawa, ja to wiem ze starych zapisów – powinniśmy wrócić do pełnej swobody xolu... Część zebranych istot zareagowała wybuchem śmiechu, który jednak po krótkiej chwili zamarł. Nagła cisza stawała się silniejszym wyrazem aprobaty dla słów mówiącej niezdarnie istoty niż mogły to wyrazić najburzliwsze nawet oklaski. Mężczyzna zrozumiał, gdy otrząsnął się z pierwszego przykrego wrażenia wywołanego wesołością niektórych, że może dalej mówić, że zostanie wysłuchany. – ...Chodzi mi o to, że obecny system opracowany i kontrolowany przez maszynę genetyczną powoduje, że nasze małe nie mają właściwie matek. Rodzone są w inkubatorach tak jak to się dzieje przy produkcji protein czy proteid niezbędnych dla życia. Nadeszła pora, żeby małe miały prawo do matek i macierzyństwa (szmery i oklaski – uwaga Nola przy przetwarzaniu). Ze starych zapisów – często zabieram ze sobą co się da, gdyż w Przestrzeni czas się nieraz bardzo dłuży – dowiedziałem się, że kiedyś macierzyństwo było jedną z cnót istot żywych. A dziś? Wiem też, że małe zrodzone z pary istot darzących się bliższymi uczuciami są silniejsze i bardziej rozwinięte od innych. Z tych to choćby względów nasze małe powinny rodzić się w wyniku xolu, a nie z woli maszyny. W czasie kiedy wszyscy obecni w niecce bili brawo, a niektórzy nawet wiwatowali, Nol kilkakrotnie prosił Etę o wyjaśnienie terminu „xol”, którego dekoder nadal nie był w stanie dokładnie przetłumaczyć. „Xol” musiał być rzeczą szczególnie ważną, jeżeli brać pod uwagę reakcję tłumu. Z niepełnej odpowiedzi Ety, którego zdanie w takich sytuacjach staje się obowiązującą wykładnią aż do najbliższego sprostowania dekodera wynikało, że ”xol” ma kilka znaczeń, a na pewno oznacza proces rozmnażania się istot Planety, przy czym termin ten zdaje się mieć jednak także pewne zabarwienie uczuciowe. – Czy analizatory Nola nie zwróciły uwagi na pewną anomalię? – spytał przy okazji Eta. – Zaraz Nol sprawdzi – odparła maszyna myśląca, która po dwóch topach oznajmiła, że rzeczywiście analizator logiczny zanotował szczegół, który wymaga bliższego wyjaśnienia. Chodzi o to – kontynuował Nol – że w wypowiedzi ostatniej istoty „mowa jest o inkubatorach, a Nol wcześniej zarejestrował z przekazów Ety i Uno, którzy śledzili pewne rozmowy, a wśród nich wypowiedź kontrolera ładu Axy, że na Planecie małe rodzą się dzięki zapłodnieniu matek, co prawda wybieranych przez maszynę genetyczną, ale proces tworzenia nowej istoty odbywa się w łonie żywej, a nie sztucznej matki. Nol uważa, że istnieje możliwość nierówności wśród istot – jedne rodzą się z matek, inne w inkubatorach. – A konkretniej? – spytał Eta. – Nienumerowi, na przykład weterani czy regulatorzy ładu rodzą się z matek, to by wyjaśniło słowa Axy, a może i fakt, dlaczego właśnie nie mają numerów – wyjaśnił niepewnie Nol. Nie, nie ma to sensu, niech Nol i jego urządzenia pamięciowe przypomną sobie rozmowę Zeli z Torem, ona i on wyraźnie mówili o naturalnym procesie tworzenia życia. A poza tym, Axa miał kiedyś numer – podkreślił Eta. To prawda – odrzekł Nol, który obiecał, że jego analizatory zastanowią się nad tą kwestią dodając jeszcze: – Gdyby Nol nie znalazł odpowiedzi, postawi problem Mózgowi do pilnego rozwiązania. Czy Eta ma coś jeszcze do przekazania? – Normalny bieg wydarzeń. To, co działo się w czasie wymiany przekazów, zostało zarejestrowane przez Uno, który odtworzy całość na samym końcu. Uno sygnalizuje, że dzieje się coś ciekawego. Kończę. Rzeczywiście przekaz fonooptyczny był interesujący. Na zielonej płycie roślinnej ścierali się błękitni i ciemni. Stali naprzeciw siebie obrzucając się chyba wyzwiskami, tak przynajmniej to komentował Uno, który analizował zbliżenia oblicz, nie odbierając widocznie dźwięku. Na podwyższeniu przemawiał, żywo gestykulując, jakiś młodzieniec: – ... podważenie świętych zasad Wspólnoty. To dopiero zbrodnia. Gdyby rzeczywiście było tak jak niektórzy to powiadają, dawno nie byłoby „Święta”. Nie wiem czy powinno wracać się do xolu czy nie, nie mam wyrobionego zdania, ale wiem, że jeśli błękitni zaczną podważać Ich prawa, to dopiero dojdzie do chaosu. I kto wie czy jutro ci zwolennicy wzrostu populacji, właśnie w imię tej koncepcji, nie zaproponują też zniesienia DNIA! Rozległy się gwizdy, ciemni zrobili kilka kroków w stronę adwersarzy. – Tak, mogłoby dojść do tego, a wówczas istoty przestałyby być istotami, a Wspólnota Wspólnotą. Przestalibyśmy być sobą, to znaczy największą rozumną potęgą w Przestrzeni. Sens ostatnich słów ledwo dotarł do dekodera, bo wrzawa stała się teraz powszechna. Nol miał wrażenie, że w niektórych sektorach dochodzi do rękoczynów. W jednym miejscu pojawiła się długa płachta brunatnej barwy, na której dekoder odcyfrował ogromny napis „Niech żyje DZIEŃ!!!” Nieco dalej inna płachta również trzymana z obu końców przez rosłych młodzieńców głosiła „DZIEŃ jest naszą wolnością”. Nol rejestrował to wszystko nie zastanawiając się głębiej nad sensem tych scen i napisów. Na to przyjdzie pora w czasie przetwarzania, a nawet transmisji do centrali, w której czekał na ich materiały wszechwiedzący Mózg. Nagle Nol otrzymał serię szybkich, niemal alarmowych impulsów. Zgłaszał się analizator logiczny z ważnym widocznie wnioskiem. Po jego błyskawicznym odkodowaniu Nol połączył się równolegle z Etą i Uno; było to konieczne i zresztą zgodne z obowiązującym regulaminem wyprawy. Wiadomość była rzeczywiście niezwykła. – Nol do Ety. Nol do Uno. Przed trzema topami analizator logiczny, uruchamiając zapisy pamięciowe, oznajmił, że na Planecie panuje obecnie sytuacja wymagająca bardzo dokładnych analiz. Analizator zwrócił bowiem uwagę, że już w jednym z wcześniejszych przekazów Ety i Uno pojawił się numer 72600234. Taki numer nosiła, co wtedy sprawdził regulator ładu, istota również płci męskiej, którą kobieta imieniem Zela nazywała Torem. Porównanie oblicza tego Tora z istotą przemawiającą na rzecz swobody xolu dowodzi niezbicie, że są to dwie całkiem odmienne istoty, tak pod względem struktury psychicznej jak i fizycznej. Analizator przygotował kilka hipotez: 1) jeden z tych numerów został podany omyłkowo; 2) jedna z tych istot posiada fałszywy numer; 3) na Planecie zdarzają się przypadki nadawania dwu (więcej?) identycznych numerów. Tyle analizator Nola. Co Eta i Uno mogą powiedzieć? – zapytała na zakończenie maszyna. – Istnieje jeszcze inna możliwość, ale jest tak niezwykła, że nie mogę jej wyjaśnić w danej chwili. Po powrocie do pojazdu... W tym momencie nastąpiła nagle przerwa w transmisji. Przekaz fonooptyczny znikł tak, jak to często bywa przy interferencjach. Specjalna aparatura Nola była jednak w stanie uporać się z tym często spotykanym zjawiskiem, a to dzięki bardzo czułym filtrom. To tylko kwestia kilku topów. I rzeczywiście po chwili ostrość obrazu wróciła do normy. Ale dźwięku nadal nie było. Analizator logiczny Nola zanotował natomiast, że w niecce nie było już ani jednej istoty, natomiast nad wielką plamą roślinną, z której znikła mównica, nieruchomo zwisała tarcza Czerwonego Giganta... III WSPÓLNOTA 12. Gigant, niby ogromna purpurowa kula, oddalał się w zawrotnym tempie. Przynajmniej takie wrażenie można było odnieść patrząc na Przestrzeń z iluminatorów pojazdu. W rzeczywistości Czerwony Gigant zwisał jakby nieruchomo na tle pozornie pustej, choć intensywnie pulsującej otchłani, w ruchu natomiast znajdował się pojazd sterowany przez Nola. Po otrzymaniu porcji właściwych impulsów od analizatorów i natychmiastowym zawiadomieniu o swych zamiarach Ety i Uno; maszyna myśląca dotychczas szybująca dookoła Planety ruszyła w pościg. Nie dlatego, że coś jej zagrażało – tak myślał w pierwszym momencie Eta, którego Nol szybko uspokoił – lecz przekaz otrzymany od analizatora pracującego przez cały czas wyprawy nad wychwytywaniem i rozszyfrowaniem napływających z zewnątrz sygnałów świadczył o tym, że gdzieś niedaleko stąd pojawiło się coś, co musiało zainteresować wysłannika Wielkiej Rady. Po bliższej analizie, po odkodowaniu i dokładniejszej selekcji napływających danych, Nol wiedział już z całą pewnością, że obiekt, ku któremu zmierzał pojazd jest niezmiernie cenny. Musiała to być prawdopodobnie boja emitująca, zawierająca pewien zasób przekazów dla ewentualnych rozbitków statków przestrzennych, których informuje się w ten sposób do jakiego obszaru Przestrzeni trafili i na co mogą liczyć. Mogła to być kapsuła, w której zmagazynowano dane o jakiejś macierzy, być może już nie istniejącej lub pragnącej dać o sobie znać innym. Z doświadczeń własnej planety, a także z zapamiętanych danych przekazanych mu przez dyspozytornię Mózgu, Nol wiedział, że od zarania wypraw przestrzennych, od chwili, gdy po raz pierwszy istoty zdołały zwyciężyć siły, które nie pozwalały im opuszczać ich macierzy, starały się wysyłać w Przestrzeń dane o sobie licząc na wzajemność. Z reguły kapsuły zawierały różne przedmioty charakterystyczne dla danej cywilizacji na danym etapie rozwoju. W nich znajdowały się więc wzory z różnych dziedzin wiedzy, zapisy foniczne i optyczne, podobizny istot, przekazy o florze i faunie, informacje o konfiguracji macierzy i jej miejscu w Przestrzeni (z reguły nieprzydatne, ponieważ subiektywne, gdyż widziane jedynie wzrokiem istot wysyłających dane), zapisy z innych dziedzin myśli i nie mających nic wspólnego z czystą wiedzą oraz masę innych przedmiotów, o których nikt w Przestrzeni nie miał z reguły pojęcia; nawet najsprawniejsze analizatory maszyn myślących nie potrafiły ustalić, do czego mógłby na przykład służyć metalowy pojemnik zawierający ciemną gazowaną ciecz o przyjemnym co prawda smaku, lecz nie wywołującą żadnych reakcji psychofizycznych. Nol pamiętał doskonale, że kiedyś i u nich rozsiewano w poszczególnych galaktykach w czasie kolejnych wypraw takie kapsuły, ale Wielka Rada położyła ostatecznie kres tym eksperymentom, gdy przekonał ją Mózg, iż owe kapsuły mogą być traktowane jako wyzwanie. Najwyższy autorytet w dziedzinie wiedzy na ich macierzy przekonał bowiem Radę, że jeśli kapsuła zostanie znaleziona przez patrol istot żyjących w warunkach dalekich od optymalnych, mogą oni zechcieć żyć w lepszych, przedstawionych w kapsule. Argument trafił do umysłów tym łatwiej, że członkowie Wielkiej Rady zdawali sobie sprawę z tego, iż stworzyli wzorzec niemal doskonały, który mógłby rzeczywiście wzbudzić niebezpieczne żądze u innych. Do tego rozumowania dochodziło jeszcze własne doświadczenie – ile to przecież wypraw zorganizował Mózg po otrzymaniu informacji z przechwyconej kapsuły! Tym bardziej, że z reguły w takich pojemnikach trafiają się wyłącznie zapisy o dodatnim charakterze. Zaistniał ponoć wypadek, gdy któraś z przywiezionych kapsuł zawierała same negacje, ale nikt w Radzie nie uwierzył tym danym i zarządzono wyprawę. Zakończyła się ona zdobyciem małej, niezmiernie przydatnej dla Rady macierzy. Gdyby jej bezbronni mieszkańcy nie zgrzeszyli pychą i cicho siedzieli, nikt o nich długo by nie wiedział. Zakładali oni, co wyjaśnił potem ich przedstawiciel, gdy został pełnoprawnym członkiem Wielkiej Rady, że wcześniej czy później zostaliby odkryci. Wysyłając w Przestrzeń kapsułę negacyjną liczyli, że zniechęcą ewentualnych poszukiwaczy nowych macierzy. Popełnili jednak przy tym błąd – nie wiedzieli bowiem, że każda kapsuła z reguły zawierała dokładny opis dziejów jej nadawców oraz spis zasad współżycia. W kapsule negatywnej tego nie było i Nol, który obsługiwał akurat owo posiedzenie Rady, zarejestrował, że ten fakt wzbudził największe zainteresowanie i przesądził o wyprawie. Wielka Rada była szczególnie zainteresowana takimi informacjami, bo dzięki analizie dotychczasowej drogi rozwojowej łatwo było na ich podstawie wnioskować, dokąd nowo poznawane istoty zmierzają i czy są one groźne dla reszty macierzy? Lub odwrotnie, czy łatwo będzie przyłączać ich do siebie. Z tych to względów, każda wyprawa miała przykazane zdobywać jak najwięcej kapsuł i, w zależności od stopnia oddalenia od centrali, natychmiast przesłać odtworzone za pomocą dekodera i analizatorów najistotniejsze dane, lub, co było jeszcze bardziej wskazane, wrócić do bazy z cennym ładunkiem. Nol rejestrował skrzętnie wszystkie obiekty, na które czujniki pojazdu natrafiały w czasie obecnego lotu. Żaden nie był jednak tym, który zasygnalizował analizator sygnałów przestrzennych. Ale obrana automatycznie trasa była prawidłowa i nie wymagała na razie żadnej korekty – urządzenia wykazywały, że pojazd mknie ku boi czy kapsule i coraz bardziej się do niej zbliża. Trochę cierpliwości – uspokoił jak gdyby Nola analizator, jego impulsy i stale napływające od niego dane utwierdzały maszynę myślącą, że obecny skok odbywa się bez szkody dla całej wyprawy. W tej samej chwili, gdy napłynął od rejestratora Nola sygnał, że niebawem pojazd zacznie hamować, maszyna zanotowała fakt wyraźnej zmiany trajektorii. Zajarzył się ekran przeznaczony dla ewentualnych pasażerów. – Nol nie korzystał z niego, gdyż jego urządzenia zapisujące miały bezpośrednią koneksję z refraktorami optycznymi. Błysnął raz i drugi metalowy pojemnik, który w regularnych odstępach obracał się wokół własnej osi. Był zbyt duży jak na boję przestrzenną, ale znacznie mniejszy od dotychczas widzianych przez Nola kapsuł. Nie minęły trzy topy od początku manewru hamowania i już pojazd znalazł się w bardzo bliskiej odległości od intrygującego obiektu. W bocznej prawej ścianie pojazdu otworzyła się klapa komory ładunkowej. Wysunęło się chwytne ramię, które silnie i delikatnie zarazem objęło pojemnik. Czujniki ramienia przeprowadziły wstępne badania analityczne i przekazały Nolowi, że metalowy obiekt odznacza się dość silnym promieniowaniem. Nie można było dopuścić do skażenia pomieszczeń przeznaczonych dla Ety w drodze powrotnej, ani tym bardziej do sytuacji zagrażającej bezpieczeństwu kogoś z Wielkiej Rady. Nol podjął więc decyzję, że obiekt nie wyjdzie z komory próżniowej. Po wydobyciu z jego wnętrza wszystkich interesujących materiałów, odtworzeniu i zarejestrowaniu jego kształtu i parametrów oraz wycięciu kawałka metalu i dokonaniu zapisu pamięciowego całej aparatury zostanie on ponownie wyrzucony w Przestrzeń. Tyle tylko, że odtąd będzie niczym więcej jak wypatroszoną bryłą złomu, którym być może kiedyś zainteresuje się inna wyprawa. Nol nie lubił niszczyć, ale nie mógł przeciwstawić się decyzjom Mózgu. Do tego właśnie, do ślepego posłuszeństwa sprowadzała się przecież w pierwszym rzędzie jego rola. W takich sytuacjach jak obecna najbardziej odczuwał, na czym polega różnica między nim, maszyną myślącą, a na przykład Etą, istotą myślącą. Z drugiej strony doskonale interpretował sens zaleceń Mózgu, dla którego celem było zawsze dobro istot żywych. 13. Zapis stanowił bez wątpienia najcenniejszy ładunek kapsuły. Nol przekonał się o tym natychmiast po pierwszym, pobieżnym przeglądzie jej zawartości. Przystąpił do rejestrowania ogromnej ilości znaków, korzystając ze skoordynowanej pracy dekodera i analizatorów. Maszyna, w miarę przetwarzania danych, przeprowadzała niezbędną selekcję, usuwając nieuniknione w tego typu zapisie o dziejach macierzy i jej cywilizacji, powtarzające się oceny i opisy minionych zjawisk. To spowodowało, że zebrane dane były nieskładne, ale za to dawały syntetyczną wiedzę o Planecie. Z wywodów wszechwiedzących mędrców pozostały w końcowej fazie suche, w miarę zobiektywizowane fakty. Nol miał pewność, że praca, którą wykonywały posłuszne mu urządzenia w czasie powrotu ku Planecie, spotka się z uznaniem wpierw Ety, a potem Mózgu i być może samej Wielkiej Rady. * „Zarys pradziejów i dziejów najnowszych Planety” (materiały dla wiedzy powszechnej istot wybrane z pomnikowego zapisu Akademii Wszechwiedzy)– Period do Wspólnoty. ...Głównym prawem, podstawową funkcją Planety było i jest życie. Wszelkie badania wykazały, że powstała Ona w mroku dziejów po to, aby mogło na niej narodzić się życie. Długo uważano, że życie w Przestrzeni powstało tylko na Planecie. Potem inni mędrcy doszli do wniosku, że nie ma podstaw ani powodów, aby uważać, że życie powstało tylko tu. I znowu, nawet wśród tych, którzy tak myśleli, zaczęło przeważać przekonanie, że życie jest unikalne... Nad tym, czym jest życie, zastanawiały się całe generacje mędrców. Jedni uważali, że jest ono wynikiem przypadkowego połączenia się związków chemicznych, inni zaś, że logiczną konsekwencją istnienia Przestrzeni. Przestrzeń istnieje po to, aby mogło istnieć życie... Istoty są najwyższą formą życia. A ponieważ życie jest najwyższym celem istnienia Przestrzeni, istota jest celem tego celu. Istota jest wszystkim. Skąd wzięła się istota? Do dziś nie ma jasności ani tym bardziej pewności. Byli mędrcy, którzy chcieli, aby przybyła z innych, odległych macierzy. Wyśmiewano ich, ale ich poglądy odegrały jednak znaczną rolę w dziele penetracji Przestrzeni – zaczęto przemierzać dalekie szlaki i wtedy istota natrafiła na inne formy rozumnego życia... Istota jest złożona. Nie tylko z punktu widzenia jej składników... Kompozycja elementarna istoty jest dziełem przypadku, zależy bowiem od tego, gdzie życie się narodziło, w jakich warunkach powstało. Natomiast wspólne dla wszystkich żywych istot rozumnych jest dążenie do ekspansji. Ta idea rodzi się w układzie sterowniczym... Najwyższa forma życia, istota rozumna, jest ułomna, słaba wobec sił Przestrzeni. Ta słabość rodzi agresywność jako formę obrony. Z czasem, obronna agresywność staje się czystą agresywnością. Istota rozumna jest jedyną formą życia, która niweczy życie bez potrzeby... Przyszedł czas, gdy mędrcy przekonali się, że Planeta przestanie być siedliskiem życia. Zaczęto myśleć o ucieczce. Ale wszystkie istoty nie były w stanie oderwać się od Planety jednocześnie... Życie to pozorny chaos. Istoty zaczynają swą działalność od porządkowania otoczenia, a zatem od tworzenia niezbędnych hierarchii. Pierwsi tępią ostatnich – w ten sposób porządek jest początkiem śmierci życia... Utworzenie słów z dźwięków jest początkiem wszelkiego zła. Istoty powinny się porozumiewać instynktownie. Słowo jest największym złem i potrafi być jednocześnie źródłem życia. Te same słowa różnie ułożone wzywają bądź do śmierci, bądź do życia... Istota mówi... Istota porusza się w pozycji wertykalnej... Istota myśli zanim cokolwiek uczyni. Gdy nie jest pewna, radzi się najbliższych. Powstają trwałe związki, dzięki którym łatwiej jest o energię... Istota jest, tak jak samo życie, przypadkowym zjawiskiem. Pogląd ten nie utrzymał się w pierwszych czasach Wspólnoty... Skoro Przestrzeń dąży do nieskończoności, to życie również. Śmierć jest więc początkiem nieskończoności... Pierwsze zorganizowane istoty zaczęły zdobywać nowe terytoria. Szybko poznały wszystkie lądy, nawet te, na których egzystencja była niemożliwa z braku wszelkiej energii. Znając dobrze Planetę, istoty długo nie znały siebie. Trwał długie, krwawe wojny. Kilkakrotnie były o krok od samozagłady... Agresywniejsze i silniejsze istoty łatwiej się rozmnażają i wytrzymują przeciwności. Jest to pewnik, który sprawdził się w skali zbiorowości... Po opanowaniu całej Planety, istoty zaczęły żyć lepiej. Długo uważały, że zasoby energetyczne i białkowe nie mają końca. Dopiero twórcy Wspólnoty pokazali, jakie istotom grozi niebezpieczeństwo... Istota na wszystko potrafi znaleźć odpowiedź, która staje się często obowiązującym pewnikiem. Nawet jeżeli odpowiedź ta jest sprzeczna z obiektywną prawdą. Dopiero obalenie pewnika i pojawienie się nowego, stanowi kolejny krok naprzód ku prawdzie. Niektóre wygodne odpowiedzi, dalekie od obiektywnej rzeczywistości, stają się prawdami, o które istoty potrafią nawet walczyć... Istoty dążą podświadomie do rozpowszechnienia jak największej ilości własnych genotypów. Odbywa się to dwoma sposobami – poprzez rozmnażanie (jak najczęściej i jak najdłużej) i poprzez ochronę bezpośrednich potomków. Stwierdzono, że ludność Planety jest dziś jedną rodziną wywodzącą się z pary istot żyjącej przed ośmiu tysiącami obrotów. Wszystkie istoty są braćmi, są więc one jednorodne czyli równe – tak należy rozumieć jedno z podstawowych haseł twórców idei Wspólnoty... Szczęście i dobrobyt jednostki mogą istnieć jedynie kosztem szczęścia i dobrobytu innej jednostki – idea przestarzała, obalona po narodzinach Wspólnoty i ustanowieniu permanentnego bilansu... Jednostka jako taka nie ma większego znaczenia. Jest ważna tylko jako jednostkowa cząstka Wspólnoty... Planeta i Przestrzeń są w stałym ruchu. Istoty również. Idee też, skoro są wynikiem pracy układu sterowniczego. Nie warto zatem walczyć o idee, z których nic lub niewiele w przyszłości zostanie... Odkryto dość późno, że układ sterowniczy składa się co najmniej z dwóch wyraźnie oddzielonych podukładów. Jeden zwany „starym”, wskazuje wyraźnie na to, że istota nie zawsze była rozumna. Jej losami kierował instynkt sprzężony z podstawowymi zmysłami. Mimo rozwoju, „stary” podukład dalej funkcjonuje. Widać to, kiedy dzisiejsza istota, kierując pojazdem przestrzennym, potrafi wymieniać uwagi z różnych dziedzin z resztą załogi. Dopiero pojawiające się niebezpieczeństwo każe uruchomić „nowy” podukład, który błyskawicznie daje odpowiedzi na liczne, jednocześnie zadawane pytania wymagające natychmiastowych rozwiązań. Odkrycie tego mechanizmu było kluczowe dla dalszych losów Planety. Twórcy Wspólnoty kładli nacisk na „nowy” podukład, ale nie lekceważyli „starego” będącego częścią składową istoty... Prace nad zmianami genetycznymi istoty nie przyniosły większych rezultatów. Dziś nadal geniusze rodzą przeciętne potomstwo, a przeciętne istoty – geniuszy. Akademia Wszechwiedzy dalej pracuje nad tym kluczowym zagadnieniem... Największy postęp w dziejach Planety został dokonany w chwili wynalezienia coraz to nowszych sposobów poruszania się na lądzie, cieczy i nad samą Planetą. Konsekwencją tego były później pojazdy przestrzenne. Wszystkie istoty zjednoczyły się, aby móc zdobywać nowe macierze. Ta jedność w dziele ekspansji stała się właściwym początkiem Wspólnoty... Wolność jednostki była zawsze ograniczona priorytetową koniecznością zachowania biologicznego bezpieczeństwa zbiorowości. Śmierć była zwyczajową karą stosowaną wobec jednostki występującej przeciw zbiorowości... Ta sama istota w odmiennych warunkach funkcjonuje inaczej, zapewne dlatego nasi przodkowie stosowali banicję do innej macierzy... Istota zawsze była agresywna. Agresywność ujawnia się wówczas, gdy jej „stary” podukład sterowniczy zaczyna górować nad „nowym”. Czy ma się prawo, przy zasadzie absolutnej wolności, do ograniczenia agresywności?... Planeta przeżyła siedem wielkich kataklizmów. Ostatni, najgroźniejszy, wywołany został przez przeciwników idei tworzenia Wspólnoty. Była to wielka zbrodnia, bo przyszłość wykazała, że Oni nie znoszą używania siły... Nastąpił czas, o którym mówiło się od tysięcy obrotów, istota stała się zdolna stworzyć wszystko ze wszystkiego: ze skały ciecz, metal ze światła, światło z cieczy... Można już było przystąpić do zdobywania całej Przestrzeni... Na dwieście obrotów przed narodzinami Wspólnoty Mędrcy orzekli, że pojedyncza istota nie jest żadną siłą, albowiem sama nie dysponuje wiedzą. Siła jednostki tkwi w jej życiu zbiorowym – tylko suma istot daje zbiorową siłę. Dążenie do wyzwolenia się jednostki jest zatem zbrodnią wobec zbiorowości, bo powoduje jej osłabienie... Istota jest najwyższym dobrem, gdyż jest doskonałością – cytat ze starych ksiąg... (Uwaga Nola do analizatora – dlaczego dekoder nie przetłumaczył tych nieznanych pojęć?) Natura musi zostać podporządkowana istotom, ale jedynie pod warunkiem, że natura nie zmieni się jakościowo. Albowiem przy takich zmianach może dojść do transformacji jakościowej istoty będącej rozumną cząstką natury... Pierwszy krok dwóch istot na satelicie Planety dał początek podbojowi Przestrzeni. Mędrcy obliczyli, że w ciągu trzystu obrotów opanowane zostaną wszystkie macierze Giganta, a po trzykroć później cały obszar Przestrzeni osiągalny wzrokiem... Czy zdobywcy satelity Planety byli pasjonatami?... Lekceważenie poglądów głosicieli idei Wspólnoty stanowiło ich największą siłę. Walczyli z przeciwnikiem jego własną bronią – słowem, ale było to nowe słowo... Kolejny wybuch na Gigancie wywołał szereg katastrof. To dało do myślenia mędrcom, którzy uważali, że istota jest najwyższą siłą na Planecie i w Przestrzeni... 14. Chaos w rejestrowaniu powodzi danych pochodzących z kapsuły był już taki, że Nol postanowił samodzielnie – nie miał jeszcze zresztą dwustronnej łączności z Etą – zmienić system zapisu. Tak jak istoty z Planety, i on nie znosił braku klasyfikacji we wszystkim, co dawało się w ten czy inny sposób uporządkować. Nol miał przy tym pewność, że dane posegregowane według porządku ustalonego przez własny dekoder zgodnie z kodyfikacją porządkową ich mowy mogą tylko zostać przyjęte z uznaniem przez Wielką Radę. Wymagać to będzie od Nola więcej energii i czasu, ale końcowy rezultat stanie się bardziej przejrzysty. Ta przejrzystość była Nolowi potrzebna, gdyż sam zaczął gubić się, o czym świadczyły coraz częstsze impulsy ze strony analizatora logicznego. Nol nie wiedział już bowiem, czy nowo zapisane dane pochodzą od kapsuły czy też z własnych zasobów pamięciowych. Za pomocą analizatora, który działał również jak urządzenie sterownicze i samokontrolne nie dopuszczając do zmiany toru analizy, Nol przyjął trzeci wariant, najbardziej rozsądny i najbardziej zgodny z ogólnymi prawami rządzącymi całą Przestrzenią. Mianowicie, zbieżność jego zasobów pamięciowych z niektórymi nowo zapisanymi danymi z kapsuły stanowi po prostu naturalny zbieg obiektywnych, a zatem powszechnych w Przestrzeni zjawisk. Ta sugestia analizatora zadowoliła Nola. Mógł on dalej przystąpić do segregowania i magazynowania przekazów... ? „Zarys pradziejów i dziejów najnowszych Planety” (materiały dla wiedzy powszechnej istot wybrane z pomnikowego zapisu Akademii Wszechwiedzy)– Period Wspólnoty (Układ skodyfikowany przy współudziale dekodera uniwersalnego pojazdu). Anatomia istoty– Przez pojęcie istoty mamy na myśli istotę żywą rozumną, czyli myślącą, w odróżnieniu od innych istot żywych nierozumnych oraz od istot nieżywych lecz rozumnych, zwanych również maszynami myślącymi lub jeszcze ordynatorami. Istota – podobnie jak każdy organizm – powstała jako odrębny gatunek należący do rodziny istotowatych (z tej rodziny ostała się obecnie tylko istota, inne gatunki wyginęły). Istota podlegała i podlega ewolucji w zależności od zmian w Przestrzeni. Do chwili obecnej zdania są podzielone co do wyjątkowości istoty w Przestrzeni, a także, co do jej doskonałości. Konstrukcja fizyczna istoty świadczy o tym, że u zarania daleka była od doskonałości, albowiem istotowate nie były w stanie bronić się same przed żywiołami. Ta stała walka o przetrwanie spowodowała, że istota – powolna, naga, o słabym węchu, wzroku i słuchu, podatna na zmiany ciepłoty i warunków otoczenia – musiała przystosować się do warunków narzuconych jej przez ogólne prawa Przestrzeni. Jej siłą okazała się umiejętność wyciągania wniosków – braki fizyczne zostały uzupełnione coraz to doskonalszymi urządzeniami, dzięki którym umiała niebawem poruszać się szybciej niż najszybsze inne żywe istoty, widzieć dalej, słyszeć lepiej, zabijać na odległość itd. Z chwilą, gdy swoje umiejętności zaczęły istoty wykorzystywać przeciw innym istotom – w ramach walki o energię, terytoria, proteiny – nastąpiły dalsze udoskonalenia mechanicznych sposobów poruszania się, śledzenia, zabijania. Doprowadziło to do pogłębiającej się atrofii narządów ruchu i wszelkich zmysłów. Musiało również mieć wpływ na konstrukcję psychiczną istoty, gdyż jedynie kostny pojemnik sterowniczego układu myślowego stale rozwijał się. Wraz z rozwojem tego układu Istota stawała się po prostu zmaterializowaną myślą. Głównym zajęciem istot do chwili proklamowania Wspólnoty było szukanie sposobu zadawania śmierci innym istotom przy wysuwaniu najróżniejszych pretekstów. Jedynie zwycięstwo idei Wspólnoty uchroniło istoty przed samozagładą Odtąd powrócił harmonijny rozwój powłoki cielesnej i układu sterowniczego. Mędrcy Wspólnoty dokonali szeregu epokowych odkryć w dziedzinie samohibernacji czy doboru genetycznego. Rozmnażanie istot podlega bilansowi (por. bilans) jak wszystko we Wspólnocie. Bilans – Najwyższe prawo organizacyjne Wspólnoty. Dawni mędrcy odkryli, że szczęście pojedynczej istoty stanowi cząstkę sumy szczęścia powszechnego, przy czym suma ta jest wielkością stałą. A zatem im mniej istot, tym więcej szczęścia dla każdej jednostki. Bilans został wprowadzony przez twórców Wspólnoty jako obiektywne prawo obowiązujące wszystkich i we wszystkich dziedzinach. Istnieje więc bilans dobra i zła (por. zło), którego zasada stwierdza, że suma zła i dobra w Przestrzeni, a zatem i na Planecie, jest także wielkością stałą równą zeru. W warunkach codzienności na Planecie panuje dobro, jedynie w czasie „Dnia” (por. „Dzień”) przeważa zło. Jednakże w skali ściśle określonej, cyklicznie powtarzającej się ilości obrotów wokół Giganta (por. Czerwony Gigant) ilość zła jest zawsze mniejsza od ilości dobra, co decyduje o dalszym rozwoju Wspólnoty. Ostateczna przewaga dobra nad złem ma szczególne znaczenie dla rozwoju jakościowego sterowniczego układu myślowego, ponieważ drogą ewolucji pojawiają się coraz to nowsze generacje o większym poczuciu dobra. Mędrcy opracowali system, na podstawie którego stałoby się możliwe usunięcie potrzeby czynienia zła. Jednakże twórcy, a następnie gwaranci zasad Wspólnoty nie dopuścili do wprowadzenia takiej zmiany, stanowiącej, ich zdaniem, groźbę dla dalszego rozwoju istot. Albowiem dobro i zło stanowią immanentną cechę istoty, idealnego tworu natury i Przestrzeni. Zasada bilansu stosowana jest także we Wspólnocie przy wyrównaniu szans życiowych istot – po wszechogarniającej analizie możliwości psychicznych i fizycznych nowo narodzonych istot ustala się kim dana istota zostanie z chwilą osiągnięcia progu odtwarzania przez nią wydatkowanej przez zbiorowość energii. Na Planecie i we Wspólnocie wielkością stałą jest ilość poszczególnych stanowisk wytwórczych. Jedynie Kontrolerzy Ładu (por. Kontroler Ładu) nie podlegają bilansowi i znajdują się w gestii Najwyższej Rady; nie posiadają więc numerów (por. Numer). Bilans jest również ściśle przestrzegany przy produkcji wszelkich maszyn wytwórczych myślących lub nie – suma ich zdolności wytwórczych i myślowych jest wielkością stałą, odpowiadającą potrzebom Wspólnoty. Wielkość ta nie może zostać przekroczona, w słusznej obawie, aby maszyny nie zaczęły górować nad istotami, tym bardziej, że liczba istot we Wspólnocie jest także stałą, co decyduje o doskonałości funkcjonowania Wspólnoty. Bilans leży także u podstaw sprawowania rządów – decyzje Rady, słuszne bo zobiektywizowane, biorą jednak pod uwagę żywiołowe, twórcze postulaty wygłoszone przez zwykłe istoty publiczne w czasie tak zwanych „Świąt”. Wreszcie jest bilans kluczowym instrumentem w sprawach wytwarzania i konsumpcji energii we wszystkich jej postaciach. Od stałej wiedzy o zasobach energetycznych zależy liczebność członków Wspólnoty. Wielokrotne analizy potwierdziły, że liczba 2 3 6 8 7 7 2 112 istot żyjących w ramach Wspólnoty ma charakter optymalny. Kwestionowanie tej sprawy sprowadza się do kwestionowania kardynalnego prawa bilansu. Nie podlega ona jednak karze jedynie wówczas, gdy to następuje w ramach „Święta”. Czerwony Gigant– nazwa mało ścisła, nadana Gigantowi przez jednego z mędrców, którego aparatura refraktorowowidmowa pracowała wadliwie. Właściwa nazwa powinna brzmieć: Gigant Purpurowy. W przedpierwszych dziejach Planety ciało to określane bywało jako Gigant, a później, przy lepszej znajomości Przestrzeni, jako Centralna Gwiazda. Jest rzeczą dziś całkowicie pewną, że Gigant jest źródłem wszelkiej energii na Planecie oraz w systemie, do którego ona należy. Ta pewność spowodowała, że z chwilą, gdy Wspólnota osiągnęła kolejny etap swego rozwoju, przystąpiono do przyłączenia do niej sąsiednich macierzy. Zakładano po pierwsze, że nie ma na nich rozumnych form życia, po drugie, że skoro macierze są również zależne energetycznie od Giganta, muszą posiadać podobne źródła i zasoby energii jak na Planecie. Owa hipoteza znalazła częściowe potwierdzenie. Aby nie doprowadzić do zachwiania bilansu na Planecie zaniechano wydobycia pewnych surowców i paliw korzystając z zasobów innych macierzy. Głosy żądające zmiany bilansu populacyjnego zostały na dłuższy czas zagłuszone argumentem, iż w sumie korzystamy z tej samej ilości energii, co poprzednio, ponadto istnieje możliwość zwiększenia dostaw energetycznych w przeliczeniu na jedną istotę, ale jest to jednak sprawa dalsza, choć kilkakrotnie już rozważana przez Radę. Gigant odgrywa kluczową rolę również w życiu psychicznym Wspólnoty. Stwierdzono, że z chwilą, gdy promienie Giganta padają pod kątem niemal prostym na powierzchnię Planety następuje znaczne ocieplenie – jest to okres wypoczynku dla istot objętych tym silnym promieniowaniem energetycznym. Znane są jeszcze przypadki czczenia Giganta przez niektóre istoty, które wiedząc, że stanowią jedyną żywą doskonałość w Przestrzeni, uważają, że źródłem ich doskonałości jest właśnie Gigant jako dawca niezbędnej do życia energii. Mędrcy zauważyli również, że w nieregularnych odstępach następują na Gigancie potężne eksplozje przypominające w znacznie większej skali kataklizmy, które Planeta przeżywała do chwili utworzenia Wspólnoty. Wybuchy te nie tylko wywołują zakłócenia w środkach bezprzewodowego przekazu, lecz także w psychice każdej jednostki. Wywołana w ten sposób agresywność jest różna u różnych osobników w zależności od ich odporności; nie ma jednak istoty, która nie reagowałaby na eksplozje Giganta. Z tych to powodów ustanowiono, że „Dzień” może zostać ogłoszony każdorazowo w wyniku zaobserwowania na Gigancie wybuchów o sile wyższej od średniej w ciągu tysiąca ostatnich obrotów Planety. Natężenie to kontrolowane jest przez specjalne urządzenie, które ma także za zadanie odwoływanie ”Dnia” po pełnym obrocie Planety dookoła własnej osi. Obsługa urządzenia składa się z numerowców i nienumerowców. Po uzyskaniu absolutnej, aczkolwiek teoretycznej jeszcze pewności, że Gigant stanie się Czerwonym Gigantem, a zatem przestanie być wystarczającym źródłem energii dla Planety i jej istot, zaczęto przygotowywać się długofalowo do opracowywania kompleksowego programu opuszczenia Planety i osiedlenia się w takim miejscu Przestrzeni, w którym istoty mogłyby dalej istnieć. Program ten i jego założenia leżą w znacznej mierze u podstaw sukcesu idei Wspólnoty, która zakłada, iż taka wędrówka istot w Przestrzeni jest możliwa jedynie przy dokładnym zbilansowaniu możliwości Planety. Wiadomo mędrcom, że zasoby energii Wspólnoty wystarczają na wyprawienie w Przestrzeń jedynie 2 368 772 112 istot. Jest rzeczą zrozumiałą, że wszystkie muszą na to liczyć i być jednocześnie przekonane, że tej liczby nie można przekroczyć pod groźbą doprowadzenia do zachwiania bilansu, a zatem... (tu następuje część zupełnie niezrozumiała). „Dzień” – nastanie Wspólnoty określone zostało przez niektórych mędrców jako ostateczne zwycięstwo tak zwanego nowego podukładu sterowniczego nad starym, co prawda już szczątkowym, ale odgrywającym jeszcze istotną rolę w niektórych sytuacjach życiowych (agresywność wywołana trwogą, xol, różne atawistyczne odruchy itp.). Opinia ta ma cechy wyraźnie koniunkturalne, gdyż została wyrażona zaraz po zwycięstwie twórców Wspólnoty głoszących, słusznie zresztą, że istota jest doskonałością. To hasło zostało, jak się okazało później, źle zinterpretowane, ponieważ przez doskonałość większość mędrców rozumiała takt, że istota po to została stworzona czy powstała (w tej kwestii długo ścierały się dwie szkoły) jedynie po to, aby czynić dobro, a nie zło (por. zło). Dopiero dalsze prace pod światłym kierownictwem Rady Wspólnoty i jej auspicjami pozwoliły mędrcom na dojście do przekonania, że doskonałość istoty jest zjawiskiem obiektywnym, nie podlegającym jakimkolwiek ocenom. Oznacza to, że zło tkwiące w istocie jest również wyrazem i czynnikiem decydującym o jej doskonałości. To nowe spojrzenie pociągnęło za sobą wiekopomną decyzję, niekiedy co prawda tu i ówdzie kwestionowaną, ale jedynie przez istoty o zachwianym sterowniczym układzie myślowym. Albowiem celem Wspólnoty nie była i nie jest transformacja istoty, lecz stworzenie jej takich optymalnych warunków, przy których mogłaby rozwijać się w pełni. Naukowo stwierdzono, że istota, aby mogła w pełni być sobą, aby czuła się wszechstronnie swobodna, musi mieć prawo i możność działania zgodnie z impulsami całego sterowniczego układu myślowego (w oryginalnym zapisie termin „cały” został podkreślony – uwaga dekodera do analizatora). Jest rzeczą znaną, że istota rozumna jest jedynym żywym gatunkiem, który potrafi zabijać bez wyraźnej, materialnej życiowej potrzeby, a więc bez konieczności zaspokojenia głodu, nie w ramach odruchu samoobrony wywołanego trwogą itp. Przy czym, co warto podkreślić, inne gatunki rzadko uciekają się do zabijania w ramach własnej rodziny biologicznej, i tak na przykład wielki kot pustynny zabije z głodu kozła piaskowego, natomiast, nawet gdyby był bez jedzenia od dłuższego czasu, nie zabije innego kota, słabszego od siebie, nie mówiąc już o samicy i jej małych. Istota to potrafi. Potrafi także zamęczać przed zadaniem ostatecznego ciosu. Dlaczego? Odpowiedź tkwi w konstrukcji tzw. starego sterowniczego podukładu myślowego. Podukład ten daje o sobie znać przez cały czas istnienia istoty, ale przyhamowany jest impulsami podukładu nowego. Co pewien czas jednak, stary podukład sterowniczy gromadzi taką siłę, że na krótko musi się wyładować. Dla zachowania pewnych pozorów, wymuszonych naciskiem ze strony nowego podukładu, istota dorabia określoną argumentację do swoich skłonności. Torturowanie istoty przez inne istoty odbywa się na przykład w celu uzyskania przekazów o kluczowym znaczeniu dla szczęścia całej reszty istot. Walki prowadzone są również pod podobnym pozorem. Wspólnota położyła temu ostatecznie kres, stwierdzając przy okazji, że nie jest prawdziwa teza jakoby zabijanie było u istot zjawiskiem kolektywnym, że dopiero w określonych warunkach narzuconych przez inne istoty jednostka ucieka się do mordu Powtórzmy raz jeszcze za założycielami Wspólnoty, że chęć zabijania jest naturalna i tkwi głęboko w ukrytych mechanizmach myślotwórczych. W ramach prawa do absolutnej swobody istota może zabijać po to właśnie, aby mogła być w pełni sobą. Uwzględniając ten fakt, a także jedno z fundamentalnych praw twórców Wspólnoty, które powiada, że na Planecie życie jest świętością, biorąc pod uwagę również, iż bilans populacyjny musi być oparty na dokładnej wiedzy obliczeniowej dotyczącej zgonów, postanowiono, że zabijanie jako terapia profilaktyczna może mieć miejsce tylko w określonych odstępach czasu. W pierwszym okresie istnienia wspaniałych rządów Wspólnoty postanowiono, że zabijanie odbędzie się co drugi obrót Planety dookoła Giganta i sygnał w danym dniu – stąd tradycyjna nazwa tego ewenementu – zostanie nadany i odwołany przez autonomiczną maszynę działającą bez udziału istot. Jedynie przypadkowo ułożony ciąg liczbowy mogący powtórzyć się co piętnaście milionów losowań mógł uruchomić sygnał. Okazało się jednak, że maszyna ta mogłaby zostać potajemnie dodatkowo zaprogramowana przez zwolenników panowania starego podukładu nad nowym, a ponadto, co raz zdarzyło się, choć obliczenie prawdopodobieństwa zakładało to jako zdarzenie właściwie absolutnie niemożliwe, jeden „Dzień” nastąpił niemal natychmiast po poprzednim – na początku nowego i pod koniec poprzedniego okresu dwuobrotowego padły raz po raz te same ciągi liczbowe uruchamiające sygnał. W tej sytuacji ustalono, że odtąd „Dzień” będzie następował w sposób losowo naturalny, to znaczy będzie uzależniony od natężenia wybuchów Giganta (por. Czerwony Gigant). Sygnał zapowiadający koniec „Dnia” uruchamiany jest przez mechanizm czasomierzowy odliczający dokładnie 1440 jednostek czasowych od chwili uruchomienia sygnału fonooptycznego pozwalającego istotom działać zgodnie z impulsami ich starego podukładu sterowniczego. Na sygnał ten, rozlegający się równocześnie na całej Planecie i na wszystkich macierzach, składa się błyszczące przez cały „Dzień” błękitne (lub fioletowe, w zależności od tła Przestrzeni) koło przecięte czarnym krzyżem oraz foniczny sygnał składający się z trzech długich i trzech krótkich dźwięków rozlegających się na przemian. W czasie „Dnia” usunięte z życia bywa w całej Wspólnocie od 1200 do 2000 istot. Stare zapisy znają rzadkie przypadki samounicestwienia. Energia– wszystko jest energią, energia jest wszystkim. Dzieje Planety, istot, Wspólnoty czy całej Przestrzeni to permanentne przyswajanie i tworzenie energii. W zależności od etapu tych dziejów, zdobywanie i przyswajanie oraz tworzenie energii bywa mniej lub bardziej kompleksowe. W czasach przedpierwszych istoty nie umiały tworzyć czy znaleźć nowych źródeł energii w miejscu pobytu, zaczęły więc wędrować i zdobywać nowe terytoria. Walczyły z napotkanymi istotami. I tak trwało przez tysiące obrotów. Nadszedł okres, gdy przekonano się, że wytwarzanie energii bez wędrowania jest bardziej opłacalne. Powstały wytwórnie, w których energię mięśni zamieniano na przedmioty. Wymiana tych przedmiotów, niezbędnych do życia, a zatem do regeneracji utraconej energii, stała się podstawą do nowego skoku jakościowego. Rozrastały się wytwórnie, ale produkowane przedmioty stawały się coraz bardziej energochłonne, bo bardziej skomplikowane, a zatem wymagające większego udziału większej liczby istot. One również zmieniały swój stosunek do energii, chciały nią rządzić, chciały aby była im podporządkowana. Dopiero z czasem, gdy umiano tworzyć urządzenia tańsze, bo bardziej wydajne i w ostatecznym rachunku odpowiadające sumie energii zawartej w żywych istotach, uznały one, że nadszedł czas, aby stały się najwyższą wartością na Planecie, a następnie w całej Przestrzeni. Ta świadomość leży u podstaw wszelkich myśli, które doprowadziły do zwycięstwa Wspólnoty. Zasadniczą myślą Wspólnoty w tej kwestii jest stwierdzenie, że energia musi być narzędziem, a nie celem w sobie. Bowiem celem istnienia istoty jest jej pełna swoboda, a co zatem idzie wykorzystywanie jej energii dla jej wyłącznego dobra. Jest rzeczą oczywistą, że ta zasada ma wartość prawa jedynie dla istot, które ją przyjmują. Inne muszą zostać wychowywane poprzez system przymusowego oddawania własnej energii na rzecz Wspólnoty do czasu, gdy pojmą, że można być swobodnym jedynie wówczas, gdy nie szkodzi się Wspólnocie. Fale– przekazywanie myśli czy zmaterializowanej energii odbywa się zawsze i wszędzie w całej Przestrzeni za pomocą drgań zwanych falami. Istnieje dziś pewność, po wielu pracach kilku generacji mędrców, że nazwa ta wywodzi się z przedpierwszych obserwacji powierzchniowego ruchu cieczy. Nie jest zatem ta nazwa zbyt ścisła, ale Wspólnota, jako sublimacja wszystkiego, co związane jest z istotami i ich dziejami, uważała zawsze za słuszne nawiązywać do ich tradycji. I tak na przykład Wspólnota odrzuciła ostatecznie myśl niefonicznego porozumienia się falowego istot, które zostało przymusowo wprowadzone kilka tysięcy obrotów przed Jej nastaniem. Dziś jedynie kontrolerzy ładu (por. Kontroler ładu) korzystają z tego systemu, ale jedynie między sobą i dla dobra Wspólnoty. Niefoniczna łączność falowa polegała na tym, że każda istota była zaprogramowana tak, aby mogła porozumiewać się z innymi istotami jedynie za pomocą bezpośredniej wymiany myśli, bez udziału mowy, która w ten sposób uległa chwilowej atrofii. Sądzono, że ten sposób porozumiewania się zapewni szybszą i pełniejszą integrację istot w ramach całej Planety. Po zwycięstwie idei Wspólnoty metoda ta została skasowana, ponieważ udowodniono, iż jest niebezpieczna, albowiem może doprowadzić z czasem do katastrofalnego spadku intelektualnego potencjału gatunku istot. Istniała bowiem obawa, iż istoty przestaną po prostu myśleć licząc na cudze przekazy. Ugruntowano więc klasyczną, tradycyjną formę przekazywania myśli czyli mowy artykułowanej (uwaga dekodera: w znalezionym w kapsule zapisie następuje po tym, co zostało wyżej wyłożone, passus, który mimo starannej dekodyfikacji daje się odtworzyć jedynie w głównym zarysie; stwierdza on, że decyzja o zniesieniu bezpośredniego niefonicznego przekazywania myśli zapadła przede wszystkim dlatego, że bliżej nieokreślone ówczesne kierownictwo Wspólnoty przeżywało kryzys, bo jego członkowie ukrywali własne myśli wyłączając autonomiczne emitery, albo po prostu przestawali bywać na posiedzeniach roboczych)... Głód – Wspólnota dała wszystkim istotom równą ilość pokarmu energetycznego. Zasada ta objęła całą Planetę. W pierwszym periodzie po ustanowieniu Wspólnoty nastąpiły chwilowe zakłócenia w jej realizacji. Mędrcy nie wzięli pod uwagę, że konsumpcja energii jest uzależniona od miejsca pobytu istoty (uwaga analizatora: chodzi tu o to, co nazywamy klimatem) i stało się tak, że przy równej ilości przyznawanej energii i pokarmu istoty żyjące w strefach mniej napromieniowanych przez Giganta (por. Czerwony Gigant) miały gorszą sytuację. Ukarano winnych niedociągnięcia i poprawiono proporcję. Większą ilość energii otrzymują również weterani oraz funkcjonariusze Wspólnoty, którzy stale zmieniają miejsce pobytu tak na Planecie jak i w macierzach. Hibernacja – w pierwszym okresie istnienia Wspólnoty stwierdzono, na skutek mechanicznego nadziału energii po równo dla każdej istoty, że te, które przebywają stale w zimnych strefach Planety odczuwają negatywnie braki właściwej ilości pokarmu energetycznego (por. energia). Objawy sprowadzały się głównie do tego, że istoty te popadały w apatię, a czynności organiczne odbywały się w tak zwolnionym tempie, że zastanawiano się nad wykorzystaniem tego odkrycia dla celów praktycznych, np. przy długim pobycie w pojeździe w czasie wyprawy przestrzennej. Mędrcy, którzy pracowali nad tym problemem kontynuowali, jak się okazało, badania wybitnych poprzedników. Odnaleziono bowiem w zapisie optycznym sporządzonym przed kilku tysiącami obrotów, w czasach poprzedzających przedostatni kataklizm, dowody na to, że zasada hibernacji – tak nazywano ją wówczas – była nie tylko dobrze znana, ale także powszechnie stosowana. W zapisie tym widzimy jak załoga wyprawy przestrzennej składającej się z dwóch istot i dwóch maszyn myślących przygotowuje się do długiej podróży. Dowiadujemy się przy tym, że obie istoty mają tuż przed startem zostać doprowadzone do stanu hibernacji, co umożliwi im przebywanie w Przestrzeni nieskończenie długo. Mędrcy, po tym odkryciu, doszli do przekonania, że po straszliwych kataklizmach nie stosowano już hibernacji głównie z powodu psychicznego oporu istot, dla których ta metoda kojarzyła się z przykrymi doświadczeniami osobistymi, kiedy to istoty umierały z braku pokarmów energetycznych i energii cieplnej w zrujnowanych pomieszczeniach (uwaga analizatora do Nola: należy zwrócić się do Ety, aby odnalazł w centralnej składnicy, bo chyba tam on się znajduje do chwili obecnej, ów zapis optyczny na temat wyżej wymienionej wyprawy). Informacja– wszelki przekaz, a także jego brak, jest we Wspólnocie informacją. O miejscu zajmowanym w hierarchii ustanowionej przez Nich (por. Oni) decyduje zasób posiadanych informacji oraz dostęp do ich źródeł. Ten nowy typ hierarchii został wprowadzony przez twórców Wspólnoty, którzy doceniali fakt, iż opanowali Planetę dzięki słowu. Poprzednia hierarchia, oparta na dysponowaniu środkami wytwórczymi tak przez jednostki jak i zbiorowości, została ostatecznie zniesiona (uwaga dekodera i analizatora: termin „ostatecznie” jest w zapisie podkreślony, co oznacza z pewnością, iż wcześniej miały już miejsce próby tego rodzaju, które okazały się być tylko czasowe). Stopniowanie informacji jest jedną z fundamentalnych prerogatyw Rady Wspólnoty. Informacja jako nerw władzy musi być kontrolowana, albowiem w dziejach Planety wielokrotnie stwierdzono, że od jej jakości i rozmiaru oraz zasięgu zależą losy istot. Był okres, kiedy władcy niektórych terytoriów Planety uważali, że przekazywanie w sposób stały nieprawdziwych, ale trudno sprawdzalnych, gdyż globalnych informacji, stanowi najlepszą technikę panowania. Laboratoryjne badania przeprowadzane przez mędrców już w warunkach Wspólnoty udowodniły niezbicie, że wszechogarniające łgarstwo jest instrumentem nie mniej skutecznym od promienia paraliżującego, gdyż zbiorowość istot, będąca pod jego wpływem, nie wytrzymuje tego rodzaju gwałtu myślowego. Tak jak wielki ból fizyczny wywołuje u pojedynczej istoty zemdlenie jako wyraz samoobrony, tak i na permanentny gwałt myślowy wywołany fałszem zbiorowość reaguje apatią. Ponadto stwierdzono również, że powszechne łgarstwo powoduje, iż dysponenci prawdziwych informacji zaczynają zatracać poczucie rzeczywistości i nie rozróżniają już prawdy od fałszu. Stąd konieczność kontroli informacji dla dobra całej Wspólnoty. Kontrola ładu – do czasu osiągnięcia pełnej doskonałości przez istoty niezbędna jest kontrola ładu przez Radę, która mianuje w tym celu dożywotnich kontrolerów ładu. Dla zachowania ich niezawisłości, kontrolerzy ładu nie należą do numerowanej społeczności (por. Numer). Do ich zadań należy dbałość o ład, a zatem o to, czy ustanowione prawa są przestrzegane przez wszystkich. Jedynie oni posługują się niefoniczną wymianą myśli między sobą oraz własną centralą (por. Fale). Atrofia ich systemu fonicznej wymiany myśli powoduje z czasem niemożność ewentualnej integracji z istotami numerowanymi. W ten sposób Rada ustrzega się przed mało prawdopodobną próbą przejęcia władzy przez kontrolerów ładu. Literatura– podstawowa forma kreacji we Wspólnocie, która została ustanowiona właśnie dzięki zwycięstwu słowa nad fizyczną przemocą. Kreatorzy – na drugim miejscu po kreatorach utworów słownych znajdują się kreatorzy posągów, a następnie układacze nieruchomych i ruchomych przekazów optycznych – stanowią odrębną grupę wśród numerowców. Odróżniać ich można po stroju, a także po sposobie wysławiania się. Operują oni z reguły mową niezrozumiałą dla szerszego ogółu istot. Ponadto przebywają w zasadzie stale razem, co stanowi element integracji i stymulacji na skutek owych stałych kontaktów. Kreatorem może zostać każdy, kto został na takiego zaprogramowany przez komisję mędrców Wspólnoty. Istnieją jednak wyjątki, bywają bowiem przypadki kiedy któraś z istot wykazuje żywiołowe zdolności w wiernym odtwarzaniu rzeczywistości za pomocą słowa, ręki czy oka. Wówczas istnieje możliwość przekwalifikowania i przejścia do grupy numerowców zwanych kreatorami. Jednakże takie samorzutne przejście do nich musi zostać uwzględnione w ogólnym bilansie, gdyż Wspólnota określiła raz na zawsze liczbę kreatorów. Jeśli idzie o kreację słowną, Wspólnota przejęła wszystko, co dotychczas istoty stworzyły adaptując kreacje zgodnie z wymogami nowego periodu. Jest jednak rzeczą wiadomą, że w tej dziedzinie Wspólnota ma jeszcze wiele do zrobienia, gdyż odbiór kreacji jest jeszcze mocno subiektywny. Specjalny sondaż wykazał, że interpretacja przekazu optycznego ruchomego lub nie jest różna u różnych istot – jedna może przyjąć na przykład, że przekaz nieruchomy przedstawia barwne okazy roślinności widziane na jednej z macierzy, druga zaś – ruch mikrociał oglądany przy użyciu silnego refraktora. Podobnie ma się rzecz z kreacją słowną, przy czym w tym przypadku bardziej niepokojący jest fakt, że istoty mają tendencją do głoszenia odbiegających znacznie od siebie interpretacji przedstawionych myśli i informacji Specjalna komisja powołana przez mędrców Wspólnoty pracuje nad wprowadzeniem jednolitego systemu interpretacji wytworów kreatorów słowa. Mózg – (Wstępna uwaga dekodera: przyjęcie tej nazwy wynika ze zbieżności naszych własnych doświadczeń; na Planecie mamy do czynienia z Radą Mędrców będącą odpowiednikiem naszego Mózgu) – potocznie Rada Mędrców bywa określana mianem Głowy lub niekiedy Mózgu. Prowadzone badania wykazały, że za tym określeniem kryje się pewna tradycja. Okazuje się bowiem, że zanim Wspólnota stała się powszechną formą współżycia, na Planecie rządziła Rada, która do swej dyspozycji miała najbardziej skomplikowaną z istniejących wówczas maszyn myślących zwaną właśnie Głową lub Mózgiem Powierzenie maszynie analitycznej losów istot było zdaniem twórców Wspólnoty rzeczą ze wszech miar niesłuszną, albowiem los istot nie może być uzależniony od najdoskonalszej nawet maszyny. Wielokrotnie dyskutowano tę sprawę, aż ostatecznie uchwalono, że analiza ważkich problemów może być dokonywana jedynie przez same istoty, a nie przez maszyny. Co prawda, daleko posunięte zobiektywizowanie swych sądów przez członków Rady Mędrców powoduje, że ich decyzje nie odbiegają od tych, jakie podejmowałyby maszyny dysponujące identycznymi informacjami wyjściowymi. Specjalna komisja Wspólnoty pracuje permanentnie nad zagadnieniem doskonalenia pracy Rady Mędrców. Niektórzy uczestnicy prac powyższej komisji skłaniają się ku maszynie tak dalece udoskonalonej, że posiadałaby nawet symulator starego podukładu sterowniczego po to, aby mogła zachować się niemal jak istota. Przekazy pochodzące od Mózgu mają charakter jedynie doradczy. Decyzje należą wyłącznie do Najwyższej Rady Wspólnoty. Numer– potoczna nazwa istoty należącej do Wspólnoty. W rzeczywistości za tym określeniem kryje się najwyższe osiągnięcie Wspólnoty jako zwycięstwo istoty nad prawami Przestrzeni. Mędrcy udowodnili, iż w całej Przestrzeni życie jest zjawiskiem anonimowym i żaden żywy gatunek nie ma świadomości o swojej roli w naturze. Jedynie istota wie o tym, że istnieje i po co istnieje. W czasach przedpierwszych istota rozumna odróżniała się przede wszystkim tym, że była bezbronna i musiała, by przetrwać, żyć w zbiorowości. To z kolei spowodowało konieczność nadawania sobie nazw. Z biegiem czasu nazwy te stały się wyróżnikiem, pogłębiając lub tworząc nowe nierówności. W tym kontekście decyzja Wspólnoty zniesienia nazw była uzasadniona nie tylko dążeniem do pełnej równości istot, ale również i tym, że przedtem zaczęto nadawać nazwy również i prostym maszynom oraz maszynom myślącym (np. w czasach odkrywania Planety pojazdy poruszające się po wielkich taflach cieczy nosiły nazwy istot), co było interpretowane jako chęć zepchnięcia istoty do rangi żywej maszyny. Ponadto, pojawienie się numerów od 0 0 0 0 00001 do 23687721 12 było także podyktowane koniecznością stałej kontroli bilansu populacyjnego. Numery są nadawane przy współudziale centralnej maszyny genetycznej, która otrzymuje wszelkie dane o zgonach istot i na tej podstawie przygotowuje przyszłe narodziny. Każdy nowo narodzony otrzymuje numer po dopiero co zmarłej istocie, w ten sposób nie dopuszcza się do przekroczenia populacji Wspólnoty. Fakt posiadania pierwszego lub ostatniego numeru nie ma żadnego znaczenia dla samej istoty, gdyż numer otrzymany przy narodzinach jest dziełem zorganizowanego przypadku. Znane są jednak Radzie przypadki, kiedy niektóre istoty występowały o różne przywileje z tytułu posiadania numeru jeden. Istoty te nie pojmowały, że jedyny powód do dumy polegał na samym fakcie posiadania numeru, który był niezbitym dowodem przynależności do Wspólnoty. Nie ma we Wspólnocie innej hierarchii jak sama przynależność do niej. Wypada w tym miejscu przypomnieć, że wprowadzenie numerów jako wyróżnik i jednoczesny element kontroli bilansu populacyjnego nie był od samego początku istnienia Wspólnoty akceptowany przez wszystkich. Zwłaszcza, że sama technika numeryzacji nie była od razu tak doskonała jak obecnie. Toczyła się długa dyskusja; zwolennicy numeryzacji przypominali, że od bardzo dawna mieszkańcy Planety mieli obowiązek noszenia przy sobie określonych ścisłymi przepisami dowodów własnej tożsamości i to nie tylko w przypadku poruszania się po Planecie czy Przestrzeni. Istota bez takiego dowodu formalnie mogła być traktowana tak jakby nie istniała. Numer takiego dowodu nie tylko był elementem niezbędnym i wygodnym przy wszelkich kontrolach, ale miał też istotne znaczenie w wypadku zasłabnięcia lub katastrofy, ponieważ był to także numer rejestru zdrowotnego istoty – w ciągu ułamka jednostki czasowej można było dowiedzieć się o danej istocie niemal wszystko. W pierwszym okresie po wprowadzeniu obowiązkowego systemu numeracyjnego zaproponowano wytatuowanie numerów na widocznym miejscu, ale niektórzy zaprotestowali, wyciągając ze składnicy zapisów przekazy wspominające o tym, że już kiedyś na Planecie taki system został wprowadzony. Tyle tylko, że wówczas posiadanie numeru nie było dowodem przynależności do wielkiej rodziny istot, lecz znakiem wyłączającym istotę ze zbiorowości. Propozycja została więc odrzucona. Inni wysunęli projekt wykorzystania linii naskórnych palców jednej lub obu rąk – i ta propozycja upadła z chwilą, gdy mędrcy obliczyli, że za kilka tysięcy obrotów Wspólnota nie byłaby wstanie rejestrować wszystkich linii wszystkich następujących po sobie generacji. Lepsze okazało się wszczepienie do mięśnia dłoni, tuż pod palcem chwytnym mikroskopijnej plakietki zawierającej następujące dane: numer istoty nadany jej przez maszynę genetyczną, datę pojawienia się wśród żywych oraz skład chemiczny istoty. Te wszystkie elementy razem wzięte były gwarantem niepowtarzalności numeru, a zatem, że jest unikalnym wytworem natury wchodzącym w skład Wspólnoty. Numeryzacja pociągnęła za sobą głębokie zmiany w sposobie myślenia i bycia istot. Zrozumiały one z czasem, że skoro pojawienie się każdej nowej istoty jest wydarzeniem dla całej Wspólnoty, tworzenie nowego życia w ramach xolu (por. xol) musi zostać podporządkowane bilansowi, a to z kolei spowodowało, że xol przestał być główną motywacją fizycznego zbliżenia istot obojga płci. Zmianę tę przyjęto pozytywnie, choć tu i ówdzie pojawiają się jeszcze dowody, że sprawa ta nie jest jeszcze przez wszystkich właściwie interpretowana. Nie wszystkim odpowiada fakt, że o tworzeniu nowej istoty nie decyduje jedynie wola dwojga istot, lecz program opracowany w służbie Wspólnoty przez maszynę genetyczną, która dba o bilans i jednocześnie jest gwarantką, iż we Wspólnocie każdy nowy numer jest równy poprzednim i przyszłym. Maszyna pierwsza jest informowana o tym, że istota przestała istnieć i od tej informacji zależy jej prawidłowe funkcjonowanie. Zabijanie istoty poza „Dniem” (por. „Dzień”) jest najwyższą zbrodnią nie tylko dlatego, że istota odbiera istocie życie, będące najwyższą wartością we Wspólnocie, lecz przede wszystkim dlatego, że taki czyn dezorganizuje pracę maszyny genetycznej leżącą u podstaw bilansu populacyjnego. Najwyższą karą za uśmiercenie istoty poza „dniem” jest skazanie na nicość. Oznacza to, że dany osobnik pozbawiony zostaje własnego numeru, co jest równoznaczne z wyłączeniem ze Wspólnoty. Ponadto nie jest już brany pod uwagę przez maszynę genetyczną przy kojarzeniu par mających tworzyć nowe życie. Układ jego genów więcej nie pojawi się w Przestrzeni. Oni – określenie to w mowie potocznej odnosi się głównie do twórców Wspólnoty, a także niekiedy do ich spadkobierców. Mimo, że w czasach zakładania podwalin Wspólnoty nie było numeracji, a zatem powszechnie używane były nazwy własne, nie zachowały się one najpewniej dlatego, że byli Oni przeciwnikami jakiejkolwiek formy wywyższania jednostki. W starych zapisach spotykać można termin określający ich jako „pasjonatów”. Założyli Wspólnotę mniej więcej w tysiąc siedemset obrotów od ostatniego kataklizmu. Żadne zapisy dziejowe, nawet Akademii Wszechwiedzy, nie podają dokładnej daty, gdyż powstanie Wspólnoty nie było dziełem jednorazowym, ściśle określonym w czasie. Wśród pierwszych pasjonatów rozróżniamy tych, którzy walczyli o czystość Przestrzeni – twierdzili oni, że podstawowym celem wolnej istoty jest niedopuszczenie do niszczenia naturalnego środowiska, w którym ewoluują istoty. Bardziej aktywni byli pasjonaci występujący przeciw kataklizmowi powszechnemu. Wreszcie, trzecia grupa, najmniej liczna, ale za to najbardziej aktywna, składała się z istot paradujących w jednakowych strojach i powołujących się na tradycje dobroci przedpierwszych istot. Ich orężem było słowo. Traktowano ich w sposób lekceważący, gdyż nie posiadali siły fizycznej. Głosili hasła szczęścia dla wszystkich, absolutnej swobody dla wszystkich jednostek z osobna, które dzięki temu staną się doskonałe. Dla nich istota stanowiła najwyższe dobro. Mimo że działalność tych pasjonatów była oparta na głoszeniu słowa i nie przedstawiali oni większej siły, zaczęli siać niepokój w umysłach. Wobec braku alternatywy, zwłaszcza po kolejnym kataklizmie zapowiedzianym przez nich, idee przez nich głoszone stały się ważnym elementem życia umysłowego na Planecie. Zgodnie z zasadą, że rosnące ilości tworzą nowe jakości, z biegiem kolejnych obrotów Planety coraz liczniejsze zbiorowości istot, które przeżyły kataklizm, przekazywały im stery maszyn myślących. Z chwilą objęcia rządów wpierw na Planecie, a następnie na macierzach, twórcy Wspólnoty przestali odróżniać się swoim wyglądem. Tak jak wszystkie istoty przyjęli numery wylosowane przez maszynę genetyczną. Niektórzy ich potomkowie są dziś weteranami. Choć wykorzystali, a nawet taktycznie pogłębili panujący po kataklizmie nieporządek, stali się Oni najgorętszymi zwolennikami zbilansowanego porządku będącego największą siłą Wspólnoty. Przestrzeń – wszechogarniający żywioł, w którym ewoluuje Planeta i jej macierze. Rozmiary Przestrzeni nie są dokładnie znane. Jedni mędrcy twierdzą, że Przestrzeń ma ściśle określone rubieże, inni zaś uważają, że nie tylko nie ma końca, ale że stale się rozszerza. Głównym celem Wspólnoty, jeśli idzie o Przestrzeń, jest dokładne jej zbadanie. Kontynuowane są wyprawy zapoczątkowane w periodzie przedwspólnotowym. Nawiązano kontakty z innymi układami w Przestrzeni stojącymi na niższym poziomie rozwoju, co jest wynikiem faktu, że nie dążą one do doskonałości. Badania przestrzenne utrudnione są istnieniem bliżej jeszcze nie wyjaśnionego zjawiska określonego mianem Ciemnych Wirów. Rada Mędrców przewiduje powrót kilku wypraw wysłanych w celu zbadania tego fenomenu. Rada – Rada Mędrców i Najwyższa Rada stanowią supremalną władzę Wspólnoty. O ile mędrcy są powszechnie znani, o tyle członkowie Najwyższej Rady działają anonimowo. Zasadę tę przyjęto za najsłuszniejszą, wychodząc z założenia, że istoty powołane do sterowania losami Wspólnoty nie mogą znaleźć się pod wpływem nie przemyślanych poglądów niedoinformowanych istot (por. informacja). Członkiem Rady zostaje istota zaprogramowana do tego celu w chwili narodzin i otrzymania numeru. Podstawową cechą przyszłego członka Rady, oprócz walorów umysłu, jest jego skłonność, należycie pobudzona w czasie programowania, do kwestionowania wszystkiego. Wyraz „nie” jest najwyżej cenionym słowem, a zarazem kluczowym elementem prac Rady, gdyż stanowi motor jakiegokolwiek twórczego myślenia. Jedynie w pierwotnej fazie istnienia Wspólnoty stosowana była zasada przewagi większości nad mniejszością. Obecnie wszystkie negatywne wypowiedzi członków Rady służą za dalszy materiał wyjściowy dla superordynatora, który z sumy wyselekcjonowanych i przetwarzanych negacji proponuje Radzie rozwiązanie pozytywne. Metoda ta daje optymalne rezultaty, choć niektórzy mędrcy uważają, że otrzymane wyniki nie są adekwatne, ponieważ zdarzają się sztuczne negacje jako forma bezmyślnej akceptacji wszystkiego, co stworzyła Wspólnota. Słowo – istotny element konstrukcji Wspólnoty. Dzięki niemu Ona powstała. Jest ono również podstawą wszelkich informacji (por. informacja). Rada Mędrców stwierdza, że z biegiem obrotów Planety następują zmiany jakościowej wartości słowa. Tak jak każdy instrument, słowa używane zbyt często tracą na dokładności. Narzucony z góry nowy sens dla powszechnie używanego słowa wywołuje negatywną reakcję ze strony istot. Słowo ma wartość obiegową, gdy wszystkie istoty pojmują je jednakowo. Nagromadzona ilość słów nie tworzy nowej jakości. Wspólnota – doskonały system współżycia istot panujący na Planecie i jej macierzach. Wszystko wskazuje na to, że Wspólnota stanie się systemem powszechnym w skali Przestrzeni. Celem Wspólnoty jest osiągnięcie doskonałości przez istoty poprzez zapewnienie im pełnej swobody. Xol– sposób rozmnażania się istot o naturalnym rodowodzie, obecnie w stanie zaniku dzięki programowaniu bilansu populacyjnego. Z chwilą ustanowienia Wspólnoty i ustalenia pułapu liczby jej mieszkańców (por. bilans) postanowiono, że związki fizyczne, po zaniechaniu inseminacji, nie mogą być przypadkowe ani podyktowane jedynie wolą samych istot. Wynika to ze słusznego stwierdzenia, że istota jako najdoskonalszy stwór Przestrzeni nie może postępować jak inne nienumerowane gatunki, nie może zatem być niewolnikiem odruchów, co prawda istotnych dla życia, ale jednak mających swoje siedlisko w starym sterowniczym podukładzie myślowym. Xol we Wspólnocie musi jej służyć, a zatem być świadomy i mieć na celu jedynie powstawanie nowego życia. W innym przypadku xol spełnia rolę bodźca hamującego swobodę jednostki, co jest sprzeczne z podstawowym celem Wspólnoty dążącej do wyhodowania doskonałej istoty rozumnej. Z tych samych powodów Wspólnota surowo potępia wszelkie objawy świadczące o próbach zbliżenia istot jednakowej płci. Ponadto występuje w tym przypadku zjawisko nieproduktywnej utraty energii. Dodać tu trzeba, że badania wykazały, iż para istot zajmująca się samym xolem izoluje się od reszty zbiorowości. Zdarzają się przy tej okazji przypadki przyjścia do życia małych nie zaprogramowanych istot, a to na skutek sprzecznych z interesami Wspólnoty związków. Siłą rzeczy małe te nie otrzymują numerów i wcielane są najczęściej do szeregu weteranów lub kontrolerów ładu (por. kontrola ładu). Zło – najwyższym złem we Wspólnocie jest zamach na życie istoty. Za to przewinienie grozi kara nicości – utrata numeru jest wówczas ostateczna. Skazany nie ma szans reprodukcji własnych genów i przestaje istnieć w Przestrzeni po wsze czasy. Zabijanie poza „Dniem” (por. „Dzień”) jest tym większą zbrodnią, iż stanowi najwyższą formę sprzeciwu wobec norm ustanowionych przez Wspólnotę. Koniec przetwarzania zapisów z kapsuły zbiegł się niemal z momentem, kiedy pojazd kierowany przez Nola wrócił na swoje miejsce i zaczął znowu orbitować wokół Planety. Nol zdążył zaledwie przekazać Ecie wstępne dane o zebranych zapisach, gdy urządzenia rejestrujące pojazdu połączone z Uno dały nagle znać, że na Czerwonym Gigancie nastąpiła olbrzymia eksplozja. Eta skomentował wydarzenie jedynie stwierdzeniem, że teraz zobaczymy jak wygląda „Dzień”. Mówił jakby miał być tylko widzem spoglądającym na wszystko z boku. A przecież znajdował się w samym środku mających nastąpić wydarzeń. IV „DZIEŃ” 15. „DZIEŃ” PIERWSZY 2 czekał na tę chwilę od dawna. Właściwie od momentu, gdy mniej więcej 112 obrotów temu stał się świadomy, iż maszyna genetyczna nadała mu ten właśnie numer. Dzięki żmudnym poszukiwaniom, wrodzonej cierpliwości i nigdy niezaspokojonej ciekawości, dowiedział się, gdy już był znanym i uznanym kreatorem nieruchomych przekazów optycznych, po kim odziedziczył ów zaklęty dla niego numer. Zaklęty, gdyż kilkakrotnie – początkowo sądził, że to zwykły zbieg okoliczności – na wystawach kreatorów organizowanych pod najwyższymi auspicjami „Wspólnoty zdobywał tylko drugie miejsca. Chwalono go za świetne przekazy pełne ekspresji, ale tego było mu mało, gdyż sam uważał, że jemu właśnie należą się pierwsze wawrzyny (skąd wziął się ten dziwaczny zwyczaj z tymi wawrzynami z przestrzennego metalu? Czy należały kiedyś do flory Planety?). Ten jego numer i te wieczne drugie lokaty wywołały u niego coś w rodzaju obsesji. Pogłębiła się ona, gdy dowiedział się, iż nosicielami jego numeru byli w dziejach Wspólnoty wielki badacz dalekich macierzy, największy dziejopis oraz wielki, jeśli nie największy kreator przekazów słownych, który spowodował całkowitą zmianę w odbiorze owych przekazów. Właśnie po jego śmierci otrzymał on od maszyny genetycznej jego numer, albowiem wtedy dano mu właśnie zaprogramowane wcześniej życie. Skoro jego poprzednicy byli na samym szczycie w dziedzinach, w których kreowali, nie było powodów, aby sam miał stale zajmować niższe miejsce. Co prawda, w głębi własnego rozumu, wiedział on, że jego wielki rywal jest od niego lepszy. Barwy i ruch na jego przekazach były bardziej prawdziwe, bardziej cieszyły oko. Raz tylko, a może nawet i dwa, numer 2 zastanawiał się nad zgładzeniem mistrza w czasie „Dnia”. Jednak dusza prawdziwego kreatora wzięła górę nad impulsami starego podukładu sterowniczego. Odrzucił ostatecznie takie szkodliwe dla Wspólnoty rozwiązanie z chwilą, gdy jego niespokojny stary podukład podsunął mu myśl usunięcia istoty noszącej numer 1. Miał pełną świadomość, że nie stanowi to żadnego rozwiązania, gdyż po śmierci numeru 1 nie on przecież otrzyma w spadku ów numer, tylko jakaś wcześniej zaprogramowana mała istota, która o niczym nie wiedziała. Ale przynajmniej na krótki czas – przez kilkaset ledwie jednostek czasowych pełnego samoobrotu Planety – będzie na czele przeszło dwumiliardowej społeczności istot Wspólnoty. Skoro nie może być pierwszy wśród kreatorów, niech zajmie pierwsze miejsce wśród istot! On się postara, aby potomni dowiedzieli się o jego czynie. Przy okazji dowiedzą się również o jego krzywdzie – raz, choćby raz, należały mu się wawrzyny. A stale był na drugim miejscu. Z biegiem czasu obsesyjna myśl zgładzenia numeru 1 stawała się coraz silniejsza, konkretyzowała się w jego chorym umyśle. Gdy sygnały optyczne i foniczne zawiadamiały o kolejnym „Dniu”, zaszywał się w najdalszych kątach swojego obszernego pomieszczenia, w którym również kreował. Bał się śmierci, przypadkowej śmierci, która pozbawiłaby go możliwości przeżycia chwili wielkiego upojenia, chwili bycia pierwszym we Wspólnocie. Bał się i jednocześnie pragnął być na miejscu tych, którzy teraz skradali się po całej Planecie i jej macierzach w poszukiwaniu ofiary. Jego zniecierpliwienie zwiększało się z „Dnia” na „Dzień”, gdyż czas leciał i mógł obawiać się, że numer 1 umrze śmiercią naturalną. Byłby wówczas co prawda pierwszy w ciągu numerów istot Wspólnoty, ale o tym by nie wiedział. Wszystko polegało na tym, że sam musi być autorem tego dzieła, musi świadomie do tego doprowadzić. Po naturalnej śmierci numeru 1 natychmiast maszyna genetyczna uplasowałaby na zwolnione miejsce nowo narodzoną istotę. Nie miałby chyba wówczas odwagi i serca usunąć spośród żywych istotą liczącą zaledwie kilka obrotów, całkiem niewinną, która otrzymała numer pierwszy jedynie na skutek ślepego losu. A poza tym, gdyby w końcu i na to się zdecydował, musiałby rozpocząć poszukiwania od nowa. A to wymagało sporo czasu i zabiegów. Nawet teraz nie był przecież całkiem pewny czy istota, którą wyśledził przy pomocy różnych znajomych zajmujących kluczowe stanowiska w aparacie Wspólnoty jest tym numerem, który spędzał mu sen z powiek. Dopiero wiadomość, która nadeszła z dalekiego makrolądu uspokoiła go – tak, istota, która interesuje go jako model do przekazu, jaki zamierzał kreować rzeczywiście nosi numer 1. Mieszkała ona w niewielkim skupisku istot na najdalej wysuniętym cyplu dolnego krańca owego makrolądu. Zajmowała się ruchami fal cieczy i badaniami nad przywróceniem życia w głębinach. Informację tę kreator uzyskał od pewnego kontrolera ładu, byłego weterana, który miał wobec niego dług wdzięczności. Numer 2 nie przypuszczał, że ów weteran którego dawno temu odtworzył na jednym ze swych nagrodzonych przekazów i o którym całkiem właściwie zapomniał, stanie się tą istotą, która pozwoli mu zrealizować najskrytsze pragnienie. Weteran musiał sam długo szukać. Początkowo nie działał zbyt gorliwie mimo polecenia jednego z przełożonych, gdyż szukanie istoty było dozwolone jedynie wówczas, gdy była ona o coś posądzona. Gdy jednak dowiedział się w jakim celu numer 1 jest poszukiwany, a zwłaszcza przez kogo, wziął się do dzieła ze zdwojoną energią i okazało się, że skutecznie. Numer 2 przybył na makroląd najbliższym pojazdem. Zabrał ze sobą narzędzia niezbędne do kreowania. Nie tylko po to, żeby uprawdopodobnić cel przybycia – nigdy tu nie bywał – lecz również dlatego, że rzeczywiście zamierzał kreować. Po wyjściu z maszyny udał się do najbliższego skupiska i tam wypożyczył szybki wehikuł o napędzie fotonowym. Natychmiast wyruszył w drogę. Czerwony Gigant był jeszcze widoczny nisko nad horyzontem, gdy dojechał do celu. Było tu cicho i spokojnie. Zarządzający bryłą mieszkalną, do którego udał się po pomieszczenie wcześniej zarezerwowane, wyprowadził go z błędu, gdy stwierdził, iż przybył tu, bo jest właśnie tak cicho. – To się tylko tak wydaje, bo obecnie ciecz jest spokojna. Ale gdy się rozszaleje, wszyscy zamykają się, bo wtedy nawet własnych myśli nie można usłyszeć. Ta spokojna na pozór masa potrafi huczeć jak zespół napędzający pojazd przestrzenny – dodał jeszcze zarządzający, który musiał kiedyś mieć do czynienia z takimi maszynami. – I to nie trwa ułamek jednostki czasowej – kontynuował widząc zainteresowanie swego rozmówcy. – Potrafi tak huczeć przez co najmniej jeden czy dwa, a nawet i pięć samoobrotów. – Musi to pięknie wyglądać – powiedział numer 2. – Tak, to rzeczywiście piękne. Piękne i groźne. Po chwili milczenia, zarządzający, starszy mężczyzna o oczach jak szparki – tak z reguły wyglądają istoty, które bardzo długo przebywają w pobliżu cieczy i skazane są na rewerberencje światła Giganta – powiedział jeszcze: – Huk bywa taki, że nie wiemy co się dzieje dookoła nas. Pamiętam, że kiedyś dawno temu, nie usłyszeliśmy nawet sygnałów „Dnia”. O mało co nie doszło do tragedii, bo ktoś tutejszy zabił całkiem przypadkowo, jadąc zbyt szybko wehikułem, starszą istotę. Przerażony, chciał się samounicestwić. Uratowaliśmy go w ostatniej chwili przekonując go, że wypadek miał akurat miejsce w czasie trwania „Dnia”. Informacja ta zelektryzowała numer 2.1 jednocześnie przeraziła go – co będzie jeśli i on nie usłyszy lub nie zobaczy sygnałów, gdyby oczywiście „Dzień” nastał w czasie ruchów cieczy? Musi natychmiast wiedzieć o „Dniu”, gdziekolwiek by się znalazł w danym momencie. – Pragnę w tak niezwykłej scenerii i w takich chwilach kreować wielki przekaz. Dałbym mu tytuł „Dzień”. I na nim widniałyby tylko rozszalałe fale rozbijające się o skały – rzekł w zamyśleniu. Myśl kreatora wyraźnie spodobała się zarządzającemu, bo zaraz powiedział: – Ja pomogę. Zawsze wiem co się dzieje u nas na Planecie, bo pracuję również na stacji przekaźników. Gdy zabrzmią sygnały „Dnia”, natychmiast dam znać. Proszę się nie obawiać. Numer 2 oczyma wyobraźni widział już tę chwilę, gdy siedząc za sterem szybkiego wehikułu czeka aż pojawi się jego ofiara. Zginie ona zanim się zorientuje, co właściwie się stało. Nie zobaczy swego zabójcy, nie zazna trwogi, a wykonawca wyroku losu nie będzie mógł delektować się tak niezwykłym uczuciem jakim jest pozbawienie życia istoty. Przecież jemu idzie o co innego, o chwilę upojenia świadomością, że nikt nie znajduje się przed nim. Ale to będzie później, wtedy gdy zabrzmią złowieszcze sygnały. Na razie musi tu przebywać i kreować. Ile może to potrwać – dziesięć samoobrotów? Sto? A może i cały pełny obrót? Numer 2 był gotów i na taką ewentualność... „Dzień” nadszedł o wiele szybciej niż sądził. Przebywał wtedy wśród skał, a tafla, którą kreował była niezwykle spokojna. Zaczynała się chłodna w tej krainie pora obrotu, kiedy to promienie Czerwonego Giganta przebywają najdłuższą drogę zanim uderzą o powierzchnię Planety. Nad ranem tego kolejnego samoobrotu spędzonego z dala od własnych stron, numer 2 spostrzegł po raz pierwszy skamieniałą białą ciecz pływającą w oddali. Widok był wspaniały. Wiedział od swojej przyszłej ofiary, z którą wiele razy rozmawiał gdy ta podchodziła do niego w czasie kiedy kreował siedząc nad brzegiem, że niebawem tafla cieczy zamieni się na długi czas w wielką płytę, po której można będzie nawet jeździć wehikułami. Wrócił właśnie do siebie i nastawił odtwarzacz foniczny – lubił słuchać starych mistrzów, kiedy kreował techniką wywodzącą się z ich czasów – kiedy przyszedł do niego zarządzający. Wszedł i wypowiedział spokojnie tylko jedno słowo: – Jestem. W pierwszej chwili numer 2 nie wiedział o co przybyszowi chodzi, a gdy pojął sens tego słowa, ogarnęła go fala trwogi na myśl, że siedzi tu sam, bezbronny, a zarządzający, istota o wiele od niego wyższa i silniejsza, patrzy na niego dziwnym wzrokiem. Było to jednak tylko złudzenie, odbijające stan jego własnego umysłu. – Przyszedłem zgodnie z obietnicą. Ale tafla jest nadal zupełnie spokojna Może nie ma sensu wychodzić, bo...– nie dokończył zdania. Obaj przecież wiedzieli czym jest „Dzień”. – Pójdę zobaczyć. Może już w tej chwili coś się jednak dzieje z cieczą – powiedział spokojnym głosem numer 2. – Nie sądzę, chociaż zerwał się wiatr od tafli. – Właśnie. Wezmę wehikuł – powiedział numer 2 podnosząc się szybkim ruchem i chcąc w ten sposób pokazać, że zaraz uczyni to, co postanowił. Zarządzający opuścił pomieszczenie numeru 2. Kreator wiedział, że wehikuł będzie tym narzędziem, którym się posłuży. Wiedział to od chwili, gdy usłyszał opowieść zarządzającego. Nie miał jednak pojęcia, w jaki sposób może zmusić 1 do wyjścia na spotkanie ze śmiercią... Siedział w wehikule kilkaset kroków od małej bryły, w której mieszkała i pracowała przyszła ofiara. Siedział i czekał. Tylko przez ułamek jednostki czasowej numer 2 pomyślał, że właściwie to wszystko nie miało sensu. Ale było to tylko chwilowe załamanie. Znowu dobrze wiedział dlaczego znalazł się właśnie tutaj. Jego stary podukład podpowiadał mu sens tego czynu, który był teraz konieczny, wprost nieuchronny. Czekał więc ze wzrokiem wbitym w ciemność. Za nim błyskało spazmatycznie fioletowe światło sygnału. Zdał sobie nagle sprawę, że nie słychać sygnału fonicznego, natomiast, mimo hermetycznego zamknięcia wehikułu, docierał potężny huk od strony tafli. Podjechał wolno do skalistego brzegu. Ciecz była rzeczywiście rozszalała i mimo nocy świeciła zielonkawym blaskiem. Tak, gdy będzie po wszystkim, stworzy unikalny przekaz, który przejdzie do dziejów cywilizacji Wspólnoty. Huczący żywioł podpowiedział mu, że za chwilę jego ofiara ukaże się w pobliżu. Praca jej polegała przecież właśnie na badaniu zachowania się cieczy w takich niezwykłych chwilach... Zobaczył ją, gdy była już zbyt blisko, aby rozpędzić wehikuł. Istota o numerze tak pożądanym przez niego nie zauważyła go, a jeśli nawet, to nie uczyniła kroku w jego kierunku. Szła w stronę laboratorium wykutego w skale. Składało się ono z dwóch pomieszczeń – nad i pod taflą cieczy. Numer 2 wyszedł z wehikułu i przez ułamek jednostki czasowej stracił dech. Wiatr był niezwykle silny. Szedł krok w krok za ofiarą, która nie mogła nic słyszeć. Musiała jednak coś wyczuć, bo po chwili odwróciła się. Nie była zdziwiona. Numer 1 wiedział przecież, że kreator przybył tu, żeby być świadkiem takiej chwili. Przystanął nad samym brzegiem, tam gdzie zaczynały się schody prowadzące do niższej części laboratorium, nie uczynił żadnego ruchu, nawet gdy zbliżały się ręce. Tylko jego oczy wyrażały jakieś zdumienie. Gdy leciał już w przepaść, numerowi 2 oczy ofiary przypomniały przekaz wielokrotnie reprodukowany. Pochodził z pierwszego periodu Wspólnoty i przedstawiał młodą istotę zgładzoną przez grupę mędrców bodaj w czasie pierwszego czy drugiego „Dnia”. Tytuł – brzmiał chyba „Wyższa konieczność” – miał wszystko wyjaśnić odbierającym treść przekazu. Powiadało się, że młoda istota została wówczas uduszona przez kilku mędrców, którzy wiedzieli, że może okazać się ona niebezpieczna dla całej Wspólnoty, albowiem jest ona hyperpasjonatem. W oczach ofiary również nie było trwogi, tylko bezkresne zdumienie. Numer 2 stał wyprostowany na samym brzegu rozszalałego żywiołu. Radował się tym, że teraz, dopiero teraz, jest on najważniejszą istotą we Wspólnocie. Było to uczucie dziwne, bo niepełne. Któż teraz wiedział, że on, kreator zajmujący stale drugie miejsca na konkursach czy ekspozycjach jest pierwszym obywatelem Wspólnoty? Słał nieruchomo nad cieczą i ubiór miał cały przesiąknięty wilgocią; wargi piekły go boleśnie, gdy uśmiechał się do własnych myśli Nagle, mimo ogromnego huku fal i ryku wiatru, usłyszał coś, co go zdumiało, a następnie przeraziło. Tak, nie było, nie mogło być żadnej pomyłki. To był płacz czy raczej kwilenie nowo narodzonej małej istoty. I kreator wiedział, że znowu nie jest już pierwszy we Wspólnocie. Narodziła się istota, która odtąd będzie nosiła aż do śmierci numer 1 otrzymany w spadku po jego ofierze. Tak zadecydowała maszyna genetyczna... Usiadł na mokrym głazie. I pomyślał, że on to właśnie stał się sprawcą nowego życia. Rozejrzał się dookoła i postanowił nie wracać do siebie. Zostanie tu. 16. „DZIEŃ” DRUGI Zela podjęła decyzję w momencie, gdy spostrzegła, że Tor przyjmuje wyrok maszyny genetycznej bez żadnych widocznych oporów. Już dawno wiedziała, że jej ukochany, jak to często bywało z istotami płci męskiej, pogodził się z losem narzuconym istotom przez Wspólnotę. Istniało tylko jedno rozwiązanie – usunąć numer 23581 0023 spośród żywych zanim dojdzie do jej zbliżenia z Torem. Wówczas mogła zaistnieć szansa, co prawda mało prawdopodobna, że maszyna tym razem ją wylosuje, albo – co było bardziej możliwe – że nie skojarzy ona Tora więcej już z nikim. Tak czy owak, najpierw należało zgładzić rywalkę, bo póki chodziła ona po Planecie, Zela nie miała żadnych szans. Choć nie znosiła samej idei „Dnia” i potwornie się bała za każdym razem, gdy rozlegały się złowieszcze i wyzwalające zarazem sygnały, teraz Zela nie mogła się go doczekać. Istniała przecież możliwość, że obsługa maszyny genetycznej zgłosi się w każdej chwili do Tora, aby oznajmić mu, że nadeszła już właściwa pora, skalkulowana przez wyspecjalizowaną maszynę myślącą. A Zela wiedziała najlepiej jaką słabą istotą jest jej uwielbiany Tor. Co do jednego była pewna, mianowicie, że jej mężczyzna nie spełnił jeszcze swego prokreacyjnego obowiązku. Ona by to już wyczuła z jego sposobu bycia. Zela nie umiała zabijać, nigdy nie czuła takiej potrzeby. Może dlatego, że należała już do generacji o bardziej rozwiniętym nowym podukładzie sterowniczym, u której instynkty były znacznie stępione? Zastanawiała się nad namówieniem kogoś z otoczenia, w którym się obracała. Był u niej w ogniwie badawczym, do którego należała, jeden taki, który po każdym „Dniu” chełpił się swymi wyczynami. Nie tylko lubił zabijać, ale przedtem rozkoszował się zadawaniem bólu i wywołaniem trwogi u ofiary. Numer ten byłby idealnym wykonawcą, gdyby nie to, że Zela krępowała się, iż musiała ujawnić swoje najskrytsze załomy własnej jaźni, a zatem zejść do jego poziomu. Ciekawe przy tym, że ów numer o silnie rozbudowanych niskich instynktach powszechnie uchodził, i to całkiem sprawiedliwie, za znakomitego analityka i pogodną na co dzień istotę. Zela miała jeszcze do tego obawę, całkiem realną, że owemu numerowi mogła przyjść do głowy, dla czystej gry, chęć usunięcia Zeli. Tak zawsze na nią dziwnie spoglądał... To właśnie spojrzenie zadecydowało, że kobieta odrzuciła ostatecznie tę myśl. Chciała przecież żyć, zwłaszcza po zgładzeniu istoty, którą Tor miał uszczęśliwić. Musiała zatem uderzyć sama. Może sprawi jej to nowe, nieznane dotąd wzruszenia? Może zrozumie wreszcie w czym tkwi źródło siły „Dnia”, przeciw któremu nikt właściwie nie ma ochoty występować? Znalazła się teraz w kręgu istot, które stawały się coraz bardziej pobudliwe, tym bardziej podekscytowane, im głębiej oddalał się w ich poczuciu czasu poprzedni „Dzień”. Oznaczało to przecież, iż w każdej chwili może teraz nadejść następny. A wtedy... Sygnały nie zaskoczyły jej. Gdy się rozległy wyjęła natychmiast spod leża długą igłę. Trzymała ją u siebie od dawna, od powrotu z jednej z pierwszych wypraw badawczych. Znalazła ją w starym domostwie sprzed tysięcy obrotów. Cudem się zachowała, tak przynajmniej orzekł mędrzec, gdyż choć metalowa, nie uległa rozpadowi. Może dlatego, że tkwiła w tłustej glebie? Dopiero po powrocie do skupiska dowiedziała się, że taką igłą kiedyś istoty płci żeńskiej robiły części ubiorów z wełny, naturalnej rzecz jasna, a nie jak obecnie syntetycznej. Zela już wówczas miała wrażenie, że taka igła, długa na dwie dłonie, może być niebezpieczna w sprawnych i zdecydowanych rękach. Dziwiła się wówczas sama tej myśli, świadczącej bądź co bądź o tym, że nadal funkcjonuje jej stary podukład sterowniczy. Teraz wiedziała, że ten tok myślenia nie był wcale przypadkowy. Już wówczas jej przedpierwszy instynkt dawał znać o sobie. Wsunęła igłę w rękaw. Szła z wyprostowaną głową, tak jak nikt tego nie czynił w czasie, gdy miarowo płynęły czasowe jednostki „Dnia”. Jej ofiara, o której wszystko właściwie wiedziała, mieszkała nie opodal, o jakieś trzy arterie stąd. Wiedziała o niej wszystko i upajała się myślą o tym, że tamta nic nie wie o jakiejś tam Zeli, tym bardziej, że nie wiedziała nawet, że maszyna przyznała jej Tora, o istnieniu którego nie mogła mieć pojęcia. Nie było nigdzie żadnego ruchu. Fioletowe błyski wysoko umieszczonego sygnału optycznego odbijały się rytmicznie od zaparkowanych pustych wehikułów oznajmiając wszem i wobec, że oto nadszedł oczekiwany „Dzień”. Dla dodania sobie odwagi i aby nie myśleć o celu tego złowrogiego spaceru, Zela starała się iść równym krokiem, mierzonym świetlnym pulsem „Dnia”. Cztery kroki między każdym błyskiem czy sygnałem fonicznym. Nagle przystanęła. Tam, pod filarami okazałej bramy zarysował się profil mężczyzny. Musiał czekać na kogoś, bo w jakim innym celu stałby tak w środku „Dnia”? Zela nie miała odwrotu, gdyby zaczęła uciekać dogoniłby ją łatwo. Oczyma wyobraźni widziała już jak ją dogania, rzuca się na nią, podnosi rękę. Odruchowo skuliła głowę. Przyszło jej wtedy na myśl, że gdyby miał zamiar ją właśnie zabić, to skryłby się tak, że zauważyłaby go dopiero w chwili, gdy znalazłaby się w jego zasięgu. Nie na nią on czekał. Musiał mieć bardziej skonkretyzowaną ofiarę, zupełnie tak jak ona. Byli sobie więc całkiem obojętni. Przeszła na drugą stronę arterii. Szła teraz wolniej, ostrożniej, pozorując jednak, iż niczego się nie obawia. Tak, czatował na wyznaczoną wcześniej przez siebie ofiarę. Musiało tak właśnie być, bo teraz znalazła się na jego wysokości. Starając się nie patrzeć w jego kierunku, Zela zrobiła jeszcze kilka kroków. Nadal nic się nie działo. Wtedy rozległ się głuchy trzask. Prawdopodobnie gdzieś za tą bryłą toczył się pojedynek wehikułów. Od kilku „Dni” ta forma afirmacji własnych skłonności i siły stawała się coraz bardziej popularna. Kątem oka Zela zauważyła, że stojący pod filarami w ogóle nie zareagował na dochodzący hałas. Tak jakby... Zatrzymała się. Ciekawość wzięła górę – przeszła na drugą stronę. Tak, było tak jak przypuszczała. Mężczyzna, kontroler ładu, jak można było teraz osądzić, nie żył chyba od pierwszych chwil „Dnia”. Został uduszony, a zabójca przywiązał swą ofiarę za szyję do jednego z filarów cienkim przewodem jaskrawoczerwonej barwy, co czyniło wrażenie, że czerwona nitka pod brodą zaraz zacznie krwawić. Zela oddaliła się najszybciej jak mogła. Jeszcze raz rozejrzała się, tak jakby obawiała się, że kontroler ładu zaraz odżyje, że to wszystko jest tylko fortelem, aby się zbliżyła i w ten sposób wpadła łatwym łupem w jego wielkie, sine ręce. Ale nie, naprawdę nie żył. Musiał go ktoś mocno nienawidzić, bo nawet Zela czuła, że ta śmierć nie została zadana przypadkowo, ot, tak sobie, jak to najczęściej bywa w czasie „Dnia”. A czy ona sama znienawidzi swą ofiarę w chwili zadania ciosu? – zastanowiła się wchodząc do bryły jaskrawo oświetlonej blaskiem zachodzącego Giganta. Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie, ale nie miało to zresztą dla niej żadnego znaczenia. Wsiadając do pustego dźwigu była mocno podniecona. Czuła niemal fizycznie trwogę, którą ogarnięte są wszystkie istoty kryjące się w szczelnie zamkniętych pomieszczeniach. I wiedziała, że co najmniej jedna z nich ma rzeczywiście podstawy do tej trwogi, choć o tym jeszcze nie wie. Dźwig nagle zaczął hamować – to za wcześnie, pomyślała Zela, która zaprogramowała bieg na szczyt bryły zamierzając schodzić pieszo dwa ze stu jedenastu poziomów, aby jej ofiara nie mogła usłyszeć szumu zamykających się przegród. Dźwig zatrzymał się bezgłośnie, a w rozwartych przegrodach stanął mężczyzna. Zanim zdołał uczynić krok Zela rzuciła się na niego z histerycznym krzykiem. W ręku trzymała igłę. Mężczyzna przewrócił się, ale Zela nie zainteresowała się bliżej jego losem, nie miała nawet pojęcia czy ugodziła go igłą. Biegła aż do momentu, gdy natrafiła na schody. Nie wiedziała jak długo się tak wspinała. Zdyszana doszła do samego szczytu. Musiała, bo w innym przypadku nie wiedziałaby gdzie się znajduje i jak trafić na poziom ofiary. Usiadła i powoli wracała do siebie. Igłę nadal trzymała kurczowo w dłoni. Nagle przestraszyła się, w panującej ciszy nie słychać było sygnałów „Dnia”. Byłoby to niesprawiedliwe – pomyślała Zela. Zobaczyła wtedy, że siedzi oparta o jakąś przegrodę. Uchyliła ją i wówczas wtargnął do pomieszczenia silny prąd wiatru, który wszystko zagłuszał. Zela ledwo trzymała się na nogach, ale uspokoiła się, gdy spostrzegła, że dalej nad skupiskiem błyska fioletowe koło. Mogła wykonać swoją powinność. Zeszła po schodach do poziomu, na którym miała udowodnić, że miłość musi być silniejsza od maszyny, od samej śmierci. Stanęła przed ruchomą ścianą pomieszczenia rywalki. Nie wiedziała co teraz czynić. Jeśli zapuka, ofiara będzie miała się na baczności. Udawać zagrożenie i prosić o ratunek w takiej chwili nie miało zupełnie sensu. Należało jednak coś szybko wymyślić, bo czas uciekał. Ile jej zostało jednostek do czasu odwołania „Dnia”? Trzysta? Pięćset? Zela straciła rachubę czasu. Czas! To pojęcie wywołało u niej zbawcze skojarzenie. Przypomniał jej się bardzo dawny eksperyment, gdy była małą istotą uczącą się pisać i liczyć. Był to eksperyment dotyczący czasu i przestrzeni. Wykonała wówczas wahadło. Teraz zdjęła pasek, przedłużyła go przy użyciu ozdobnego sznura noszonego na szyi. Stanęła za załomem ściany i uruchomiła wahadło. Metalowa klamra paska uderzyła o przegrodę. Zela szybko przyciągnęła pasek Po chwili nastąpiło kolejne uderzenie. Nadal panowała cisza. Dopiero po trzeciej próbie ściana się rozsunęła. Zela wiedziała, że ciekawość może być silniejsza od trwogi. Od tego często zależało powodzenie niektórych eksperymentów w Przestrzeni. W chwili, gdy w obramowaniu pojawiła się głowa kobiety, Zela uczyniła szybki krok naprzód, a tamta, zdjęta chyba trwogą wycofała się pospiesznie w głąb pomieszczenia, nie zamykając przegrody. W chwili, gdy Zela wyjmowała igłę z rękawa uderzył ją znajomy zapach. Tor! – wykrzyknęła niemal. Było to jej ostatnie słowo. Nie zobaczyła nawet jak jej niedoszła ofiara nachyla się nad jej nieżywym już ciałem. 17. „DZIEŃ” OSTATNI Przyjaciel, najbliższy druh wszystkich wypraw, z którym dzielił się troskami i radościami, porażony został ciekłym gazem. Był to nieszczęśliwy wypadek. Ale we Wspólnocie nie było, nie mogło być wypadków ani żadnych takich zbiegów okoliczności. Nie mieściło się w systemie, który wszystko przewidywał, który zakładał, że istota jest właściwie doskonałością. A jednak zdarzył się tragiczny wypadek. Pracowali wówczas nad nowym rozwiązaniem, które mogło okazać się kluczem do dalszych wypraw w głąb Przestrzeni. I wtedy właśnie wydostał się ciekły gaz z pojemnika. Właściwie wybuchł, bo nikt wcześniej nie sprawdził jakie było ciśnienie. On również tego nie uczynił, dlatego czuł się współwinny. Spowodował śmierć przyjaciela, który w ułamku jednostki czasowej przestał po prostu istnieć. Po chwili ogromnego żalu (innego terminu dekoder nie mógł znaleźć, Nol jednak wyczuwał, że uczucie musiało być jeszcze silniejsze) zaczął myśleć o własnym losie. Wiedział, że gdyby Rada dowiedziała się o tym, co się stało, zostałby skazany na nicość. Nie tylko zabrano by mu numer, ale również straciłby nieodwołalnie prawo do reprodukcji i jego linia genetyczna przestałaby istnieć raz na zawsze. Skazanie na nicość było najokrutniejszą z kar, rozciągało się nie tylko na winowajcę, ale również na już żyjących potomków noszących jego geny. Postanowił coś uczynić, by jego zbrodnia nie wydała się. Był w o tyle dobrym położeniu, iż mógł działać bez natychmiastowej kontroli z zewnątrz. Na stacji, na której się znajdowali, nie było nikogo więcej, a komunikacja z Planetą bywała często przerywana emisjami Giganta. Podjął szybko decyzję, która wydawała mu się najrozsądniejsza i najłatwiejsza do realizacji. Włożył ciało przyjaciela do małego pojazdu rekonesansowego, a do zdalnie sterowanego odtwarzacza fonicznego wprowadził zapis ich rozmów z przedednia katastrofy, kiedy przyjaciel przebywał w Przestrzeni, a on na stacji. W ten sposób mógł dłuższy czas pozorować, że jego współpracownik przebywa żywy w Przestrzeni. Wystrzelił pojazd po trajektorii zapewniającej powrót maszyny do bazy na każde żądanie z jego strony. Patrząc jak oddala się wiedział, że „zabije” po raz wtóry, gdy nastąpi najbliższy „Dzień”. Należał do tej nielicznej garstki istot, które dzięki pełnionym funkcjom wiedziały kiedy mniej więcej ów „Dzień” może nastąpić. Zbierał bowiem dane o zachowaniu się Giganta. Trudno było tu mówić o jakichś regularnych ruchach jego powierzchni, ale istniała jednak pewna cykliczność zjawisk, które pozwalały wyliczyć z małym błędem czas najbliższego „Dnia”. Tym razem założyć można było, że następny „Dzień” nastąpi za trzy do siedmiu samoobrotów Planety. Wówczas każe on wrócić pojazdowi do bazy. Nie wiedział jeszcze czy wybuch siłowni nastąpi w samej Przestrzeni czy w chwili, gdy pojazd zetknie się z lądowiskiem. Przyzna się, że jest autorem błędu w prowadzeniu maszyny. Nie chciał bowiem, aby po śmierci bezbronnego przyjaciela mówiono o nim jako o nienajlepszym zwiadowcy. Sam przy tym nic nie ryzykował. Obojętne mu było czy ktoś pomyśli, że skorzystał z „Dnia”, aby zgładzić kogoś, kto już uchodził za lepszego znawcę wpływów Giganta na Planetę... Stacja nie miała własnych sygnalizatorów „Dnia”. Nie było to potrzebne skoro ona właśnie przekazywała centralnej dyspozycji rozdziału jednostek czasowych informację o przekroczeniu przez Giganta ustalonego progu jego wybuchów, który stanowił o ogłoszeniu „Dnia”. Po wykonaniu należących do niego obowiązków – informowanie o nadejściu „Dnia” przypominało jakiś dawno zapomniany obrzęd, a sam informujący miał wrażenie, że spełnia rolę tych przedpierwszych kapłanów, którzy umieli wyliczyć nadejście zaćmienia Giganta – przystąpił do zawracania pojazdu z końca jego elipsy. Początkowo wszystko szło zgodnie z zamierzeniami i podanym samokorygującemu ordynatorowi programem. Pojazd z ciałem przyjaciela powinien rozbić się o lądowisko stacji za kilkadziesiąt jednostek – zrezygnował bowiem z dezintegracji pojazdu i pilota w Przestrzeni. Nagle spostrzegł, że zapaliła się jedna z lamp urządzenia kontrolnego. Musiało nastąpić niewielkie odchylenie od trajektorii. Przystąpił więc do niezbędnego manewru. Lampa zgasła. Ale na krótko, bo znowu się zapaliła, a obok niej dwie kolejne. Zrozumiał teraz, że jest źle. Żałował, że nie umieścił ładunku wybuchowego. Ordynator potwierdził, że w aparaturze sterowniczej pojazdu nastąpiła poważna awaria, a po chwili poinformował, że pojazd zajmuje samoczynnie miejsce na awaryjnej orbicie. To była dla niego klęska, gdyż łatwo będzie dowieść, po zbadaniu ciała pasażera pojazdu, że popełniono oszustwo. Wszyscy na Planecie będą wiedzieli, że śmierć nastąpiła przed „Dniem”. Dezintegracja! Jeszcze to mu pozostało, choć nie miał pewności, czy uda mu się ze stacji doprowadzić do wybuchu w siłowni pojazdu. Poza tym było to przedsięwzięcie niezwykle ryzykowne, ponieważ pojazd zbliżał się do innych maszyn spełniających ważne zadania na rzecz całej Wspólnoty. Ale nie miał już innego wyjścia. Nacisnął więc kolejno dwa przyciski. Nic się jednak nie działo. Pojął wówczas, że na skutek nie wiadomo jakiej awarii przerwana została łączność falowa. Było więc po wszystkim, a przede wszystkim po nim, bo Wspólnota wykryje teraz, że jest on zabójcą. Nie mógł dopuścić do tego. Pomyślał wówczas, że istnieje jeszcze jedna szansą. Ryzykowna co prawda, ale jedyna. Wsiądzie do drugiej maszyny i połączy się z pojazdem – trumną. Założy ładunek i oddali się zanim dojdzie do wybuchu. A jeśli nawet mu się to nie uda i sam wówczas zginie, to przynajmniej nikt nigdy nie dowie się, co się dokładnie zdarzyło na ich stacji. Pomysł wydał mu się znakomity. Tyle tylko, że nie miał już czasu go zrealizować. Do końca „Dnia” pozostało niecałe pięćset jednostek czasowych, mniej więcej tyle ile potrzeba, aby dolecieć do ciała przyjaciela. Chyba że... Tak, było to olśniewająco proste. Wystarczyło po prostu zatrzymać czas „Dnia”, przynajmniej przedłużyć go o dwie czy trzy setki jednostek. Ordynator stacji potwierdził, że dysponuje dwiema rakietami o ładunku paraliżującym. Gdyby jedna z nich trafiła w centralną dyspozycję rozdziału jednostek czasowych, to zanim wszystko wróci do normy, to znaczy obsługa do siebie, zdąży wysadzić orbitujący martwy pojazd, a nawet powrócić do bazy. Tak, pomysł był świetny. Oczywiście, ofiar „Dnia” przedłużonego o kilkaset jednostek będzie tym razem nieco więcej niż zazwyczaj, ale Wspólnota liczyła się od dawna z taką możliwością A szczególnie z możliwością sabotażu centralnej dyspozycji czasu, dlatego też obiekt ten był dokładnie strzeżony. Nikt jednak nie pomyślał o możliwości ataku z Przestrzeni. To była jego szansa. Uzbroił rakietę i zaprogramował jej trajektorię oraz promień działania ładunku paraliżującego. Zanim przygotował własny pojazd – zamierzał wylecieć niemal jednocześnie z rakietą, żeby być w pobliżu obiektu, gdy nastąpi zatrzymanie czasu „Dnia” – rozejrzał się raz jeszcze po dyspozytorni bazy. Tak, nie zostawił żadnych kompromitujących śladów. Był zresztą przekonany, że będzie tu z powrotem za niespełna ćwierć samoobrotu Planety. Kto poza tym zainteresuje się nim i bazą, gdy na Planecie zapanuje chwilowy co prawda, ale jednak groźny w skutkach chaos? Jeszcze jeden rzut oka na pulpity sterownicze i nieświadomy autor największej w dziejach Planety katastrofy udał się do komory startowej. Zajął miejsce w jednoosobowym pojeździe. Zanim zamknął luk, uruchomił mechanizm zapłonowy rakiety. Po migocących światełkach i lekkim drgnieniu bazy wiedział, że nastąpiło prawidłowe odpalenie niszczycielskiej maszyny. Odczekał kilka podjednostek czasowych i sam poleciał w Przestrzeń... Analizator poinformował Nola, że na Planecie dzieją się niewytłumaczalne chwilowo zjawiska. Mimo upływu 1440 pełnych jednostek czasowych od chwili ogłoszenia „Dnia” – analizator zarejestrował z wielką dokładnością jego początek – nadal błyska fioletowe światło i rozlegają się sygnały foniczne. Wygląda na to, że „Dzień” został przedłużony, a puste arterie świadczą o tym, iż istoty boją się nadal wychodzić z pomieszczeń w obawie przed konsekwencjami takiego samobójczego kroku. Ale najbardziej zaskakującym fenomenem jest to – analizator nie miał teraz żadnych wątpliwości, gdyż czterokrotnie przeprowadził niezbędne obliczenia – że przebieg „Dnia” z trzech odległych od siebie miejsc przekazany został przez nadajniki Uno lub Ety z jednego i tego samego miejsca. Mało tego, dokładna analiza tarczy Giganta widocznej w trzech poszczególnych przekazach z przebiegu „Dnia” wskazuje niezbicie, że widziana jest za każdym razem pod innym kątem. Plamy i protuberancje nie znajdują się bowiem w tych samych miejscach. Inaczej mówiąc, każde oglądane oblicze Giganta różni się od poprzedniego i następnego. Nol zadał pytanie, które samo się narzucało, a na które analizator nie mógłby odpowiedzieć bez tego programującego impulsu. Maszyna zareagowała niemal natychmiast: tak, jedyna logiczna odpowiedź, jedyne wyjaśnienie tych anomalii tkwi w czasie. Każdy przekaz pochodził z innej epoki. Przy czym, porównując obecny wygląd tarczy Giganta z tymi, które pojawiały się w przekazach o przebiegu „Dnia”, można dojść do wniosku, iż ostatni z nich miał miejsce niedawno, być może w chwili obecnej. Świadczy o tym właśnie identyczność ostatnio pokazanej tarczy z tą, jaką można obserwować z pojazdu. Nol spodziewał się takiego wyniku analizy. To potwierdzenie wywołało reakcję alarmową. Musi natychmiast połączyć się z Etą – grozi mu niebezpieczeństwo, o którym być może jeszcze nie wie. Może jest w ogóle za późno? Może jest już po ostatnim „Dniu”? Może wszystkie istoty Planety, w pełni swobodne, zdążyły się wymordować? Samoczynnie uruchomiony został system łączności automatycznej. Pojazd nadawał w różnych odstępach czasu przekaz dla Ety. Nol czekał z niecierpliwością na sygnał z Planety. Mógł pochodzić jedynie od Uno i Ety, gdyż płynący z pojazdu sygnał alarmowy nakierowany był bezpośrednio na nich. Przedłużała się groźna cisza. Nol samoodtwarzał fragmenty przekazów z Planety, w których wcześniej już natrafił na niepokojące, bo niejasne sytuacje. Co znaczyły na przykład opustoszałe arterie, migające złowrogie fioletowe światło bijące z kręgów na szczytach brył? Dlaczego wehikuł krążył pusty? A te istoty żywo debatujące – było to przed czy po ostatnim „Dniu”? Odezwał się nagle rejestrator impulsów. Eta żyje! – zanotował Nol. – Wszystko jest w porządku. Przynajmniej jeśli idzie o mnie i Uno. Szykujemy się do powrotu. Czekać będziemy na Nola w tym samym miejscu skąd wyruszyliśmy. Wyruszamy zaraz. Wejście do pojazdu przewiduję za około siedemset topów. – Nol zarejestrował przekaz, ale tylko foniczny. Nol przygotowuje się do schodzenia i łączenia się z Mózgiem. – To nie ma teraz żadnego znaczenia. Skończyłem. Czekam – uciął Eta wyłączając swój nadajnik. V POWRÓT PIERWSZY 18. Ostatnia istota Planety, ostatni członek Wspólnoty wyruszył w Przestrzeń mniej więcej w dwieście obrotów od chwili, gdy zdał sobie sprawę, że tym razem „Dzień” nie będzie miał końca. Nosił numer 1280321412i liczył sobie niecałe dwadzieścia osiem obrotów. Zanim zdecydował się na opuszczenie Planety postanowił zapisać to, co sam zarejestrował na własne oczy. Mimo licznych subiektywnych uwag, zapis ten był w miarę zobiektywizowany, choć siłą rzeczy wycinkowy. Świadek wydarzeń zabarykadował się na szczycie bryły, pod którą znajdowała się jedna z baz startowych dla ratunkowych pojazdów przestrzennych. Z tego miejsca był w stanie rejestrować to, co się działo w pobliżu oraz te zdarzenia, które urządzenia owej bazy zapisywały samoczynnie. Z nich to wynika, że po chwili zdumienia, która nastąpiła w momencie kiedy istoty pojęły nagle, że minęło przepisowe 1440 jednostek czasowych, a „Dzień” nie został odwołany, przez Planetę przeszła istna fala szału. Każdy ścigał każdego, nie tyle z chęci czynienia zła, ile najczęściej z obawy, że bierna istota może w każdej chwili paść ofiarą innej, u której górę brał nad rozumem wyzwolony stary podukład sterowniczy. Trwoga stała się tak powszechna, że coraz częściej powtarzały się akty samounicestwienia. Autor owego zapisu wspomina, że był taki moment, iż on sam znajdował się o krok od podjęcia podobnej decyzji. Jeśli tego nie uczynił to zapewne dlatego, iż doszedł do wniosku, że jego obowiązkiem wobec całej Przestrzeni jest zapisywanie wydarzeń. Dla dobra wszechwiedzy i ku przestrodze. Potem mógł zginąć w Przestrzeni. Po upływie około dwustu samoobrotów Planety, gdy przekonał się, że w najbliższym otoczeniu nie ma już żywej istoty, numer 1 28032 1 41 2 opuścił swoje stanowisko obserwacyjne. Nie opisuje już tego, co sam zobaczył na zewnątrz. Widocznie nie potrafił. Było to zbyt wiele dla jego nadszarpniętego układu sterowniczego. Jedno słowo powtarzało się w jego zapisie: „To straszne. Straszne”. Ostatnie zaś zdanie brzmiało: „Tak, wszyscy są teraz rzeczywiście w pełni swobodni”. – Nol rozumie słowa Ety, ale nadal nie pojmuje, co się na Planecie właściwie stało. Eta nie odpowiedział wprost. Podłączył wpierw Uno do sieci pokładowej i uruchomił odtwarzacz. Zanim pojawił się pierwszy obraz zapisu zarejestrowanego w pamięci maszyny myślącej, która mu towarzyszyła, wyjaśnił: – Nol przypomina chyba sobie że w relacji przekazanej nam po zdobyciu kapsuły figurował zapis ze startu pojazdu. Oto teraz oryginał tego zapisu wydobyty z centralnej składnicy Planety. Na ekranie pojawiła się baza startowa. Obok maszyny gotowej do wyprawy w Przestrzeń stały dwie istoty i dwie maszyny. Eta uruchomił właściwy przycisk i nastąpiło znaczne powiększenie poszczególnych elementów ruchomego przekazu optycznego. Nie mogło być wątpliwości: maszyny myślące nosiły numery Nola i Uno, a twarze istot należały do Ety i Gony. Zapanowała pełna cisza w przewodach transmisyjnych obecnych w pojeździe. Pierwszy przerwał ją Uno: – Skąd to jest? Trzeba natychmiast zawiadomić Mózg i Wielką Radę! – Mówiłem już, że to nie ma znaczenia. Wszystkie przekazy, które Uno i ja nadawaliśmy pochodziły z martwej Planety. Nie zetknęliśmy się ani razu z nikim żywym. Transmitowaliśmy jedynie przekazy zdobyte w różnych składnicach. Długo myślałem, że rzeczywiście istoty żyją w bryłach i pod powierzchnią Planety, dlatego nie komentowałem tego, co przekazywaliśmy. Teraz wszystko jest jasne. Cywilizacja na Planecie przestała istnieć. Nie ma tu już nikogo. – Możemy więc wracać do siebie – bardziej stwierdził niż spytał Nol. – Widzę, że Nol nie pojmuje sytuacji. Nie mamy dokąd wracać. Nol informował kilkakrotnie, że Mózg nie reaguje na sygnały nadawane z pojazdu. Znalazłem stację, gdzie wszystkie przekazy Nola, a także i nasze były cały czas rejestrowane. Ale nikt nie był w stanie ich odczytać. Maszyny czerpiące energię świetlną dalej pracują samoczynnie. Stanęły jedynie te, które z czasem uległy awariom. Bo ta Planeta, to nasza macierz. – Eta zawiesił głos. Po chwili dodał: – Myśmy wrócili do punktu startowego, ale po upływie wielu tysięcy obrotów dookoła centralnej Gwiazdy naszego układu. – Jak to się stało? – przerwał Nol. – Musieliśmy paść ofiarą Wiru Nicości. Wtedy zginęła Gona. Gdy myśmy z niego szczęśliwie wyszli, upłynęło bardzo wiele czasu, a u nas Oni doszli do władzy. Głosząc hasła pełnej swobody i doskonałości, doprowadzili naszą cywilizację do nieodwracalnej klęski. – To znaczy... – Tak, Nol, to znaczy, że nie mamy dokąd wracać. – Eta jest teraz wszystkim – włączył się Uno. – Jest całym rodem żywych, wodzem maszyn, Mózgiem i Wielką Radą w jednym. Uno i Nol muszą się mu bezwzględnie podporządkować. Czy tak? Eta uśmiechnął się, ale oczy jego były nadal pełne smutku i trwogi. – Uczynimy to, co numer 12 8 0 3 2 14 12, przedostatni obywatel Planety. Wyruszymy przed siebie. Może kiedyś go spotkamy... Pojazd mknął na tle tarczy Czerwonego Giganta. Dalej były tylko ciemności Przestrzeni... VI POWRÓT DRUGI 19. Słońce świeciło jak zwykle o tej porze roku swym złotym, ciepłym blaskiem. Wychodząc z ciemnej sali, młody mężczyzna zmrużył oczy. Przystanął na chwilę i nabrał w płuca potężny haust świeżego powietrza. Tu, w Uppsali, powietrze smakowało jak dobre wino, było cudownie czyste. Mężczyzna rozejrzał się i skierował kroki w stronę białego budynku, nad wejściem którego widniał wyryty napis „Światowe Archiwum Filmowe – Dyrekcja”. Zatrzymał się przy pierwszych drzwiach na samym początku długiego korytarza. Poprawił krawat i nacisnął guzik. Nad drzwiami zapaliło się zielone światło; wszedł. – No i jak, panie doktorze? – uśmiechnęła się do niego wysoka kobieta siedząca za biurkiem. – Bardzo ciekawy film. Przyda mi się do pracy o filmie politycznym, którą właśnie piszę. Czy można uzyskać od pani trochę dodatkowych informacji? – Jestem do usług. Zapewne chce pan wszystko wiedzieć o tym dziele? Poprosiłam o tekę archiwalną. O tym, że nakręcił go Giacomo Merli, już pan wie. Istnieją natomiast rozbieżności, co do daty powstania. Jedne źródła podają rok 2028, inne zaś 2030. Mężczyzna nagrywał jej słowa na kieszonkowym rejestratorze fotofonicznym. – Data powstania filmu jest wbrew pozorom dość istotna – kontynuowała kobieta. – Pamięta pan, doktorze, że Merli nie tylko zajmował się twórczością dla kina i telewizji, ale również parał się działalnością polityczną. Występował ostro przeciw różnym ugrupowaniom typu „Purpurowe Szwadrony”, które głosiły hasła pełnej anarchii i totalnej wolności jednostki. – Tak, oczywiście, ale dziwię się, że to dzieło nie figuruje w wykazie jego filmów – odparł mężczyzna. – Film nie cieszył się powodzeniem. Był wyświetlany jedynie w Rzymie i to bardzo krótko. Odnaleźliśmy kopię przez przypadek. Leżała ona na półce w dziale filmów fantastycznych – zaczęła wyjaśniać archiwistka. – To jeszcze nie tłumaczy... – Zaraz do tego dojdę – podjęła kobieta. – Otóż film ten nie cieszył się powodzeniem, bo w tym czasie wpływy „Purpurowych Szwadronów” czy innych tego autoramentu ugrupowań były bardzo silne. Tak silne, że skorumpowany ówczesny rząd musiał upaść. Anarchiści i skrajni wolnościowcy byli o krok od zwycięstwa, od zdobycia władzy drogą legalną, tak jak Hitler trzy stulecia temu. Jeśli nie wygrali, to jedynie dlatego, że w sąsiednich krajach zaczęto otwarcie mówić o konieczności wojny prewencyjnej... – To, czego Europa nie uczyniła przeciw brutalnej zarazie – skomentował mężczyzna. – Tak. Ludzie przyszli po rozum do głowy. Ale zanim do tego doszło, wpływy wolnościowców były tak wielkie, że przedsiębiorstwa dystrybucji filmów ugięły się pod naciskiem. – A później? – Później ludzie niechętnie chcieli oglądać film, który zapowiadał to, na co w ostateczności godzili się biernie ulegając „Szwadronom” i ich hasłom. – Rozumiem. Jeśli pani pozwoli, jutro raz jeszcze zapoznam się z dziełem Merlego, a potem zrobię kopię do własnego użytku. – Proszę bardzo. Mężczyzna pożegnał się. Znowu znalazł się na ulicy pełnej blasku. Szedł do stacji szybkiego wehikułu międzymiastowego, która znajdowała się w pobliżu pięknego stadionu. Wsiadł do rzęsiście oświetlonego wagonu. Siedzący naprzeciw starszy mężczyzna czytał gazetę. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie młodej uśmiechniętej pary, a nad nim wielkie błękitne czcionki tytułu: „Totalny ordynator podał dziś rano, że w makroregionie płockim, w środkowej Europie, urodził się 15–miliardowy obywatel naszej Macierzy”. Niżej można było przeczytać, że „szczęśliwi rodzice rozmawiają w domu językami ojczystymi: francuskim i japońskim. Obawiają się jednak, że ich dziecko, mała istota płci żeńskiej będzie znała jedynie mowę globalną”. Mężczyzny zamyślił się. Spojrzał przez okno i zobaczył, że na wysokich punktowcach zapaliły się wielkie neonowe reklamy. Nad nimi wisiało zachodzące Słońce niczym gigantyczna czerwona tarcza...