11808

Szczegóły
Tytuł 11808
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11808 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11808 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11808 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jan Gerhard CHARLES DE GAULLE Tom drugi Książka i Wiedza 1972 Projekt okładki i opracowanie graficzne JERZY KĘPKIEWICZ Redaktorzy HENRYKA BIELICKA WILHELM MENSZ Czas przygotowań: styczeń — maj 1958 I „Cnota i ewangeliczna doskonałość nie prowadzą do imperium". Z POWIEDZEŃ CHARLESA DE GAULLE'A Kończyło się owo „przejście pustyni", jak generał nazywał 12 lat, w ciągu których odsunięty był od władzy. De Gaulle coraz uważniej obserwował sytuację. Nawiedzające go fale pesymizmu jeszcze się nie cofnęły, ale czuł, że nadchodzi wielka zmiana. Nie chciał się jednak kompromitować jakimkolwiek przedwczesnym, nierozważnym ryzykiem. Był to czas narad. Gorączkowych i bezustannych. Przez Colombey przewijały się ciągle całe korowody gości. Ich wizyty były coraz dłuższe. Jednocześnie w stołówkach oficerskich garnizonów metropolii i wojsk walczących w Algierii wołano coraz głośniej i głośniej: „Vive de Gaulle!" Następstwem sueskiej porażki była szeroko rozgałęziona konspiracja wojskowa i cywilna. Zjawisko nie było bynajmniej nowe w armii francuskiej, która co jakiś czas cierpi na niezwykle silne skłonności do konspirowania. Od afery Dreyfusa do kagulardów, poprzez petainizm do wojny indochińskiej i od wojny indochińskiej do algierskiej. Właśnie: w tej fazie zaczęło się od Indochin. Za pierwszy bowiem ośrodek konspiracyjny, powstały w miarę zarysowywania się francuskiej klęski w Wietnamie, uważa się Stowarzyszenie Byłych Kombatantów Indochin i Unii Francuskiej. Jego celem było przeszkodzenie zawarciu pokoju z Ho Szi Minem i kontynuowanie wojny aż do (niemożliwego) „zwycięstwa". Analogiczny cel, tyle że odnoszący się do Algierii, miała obecna konspiracja. I od razu na widownię wysuwa się postać prezesa owego stowarzyszenia, generała Raoula Salana, który nazajutrz po sueskim fiasku mianowany został dowódcą wojsk francuskich w Algierii. Salan pożegnał się ze Stowarzyszeniem Kombatantów 12 listopada 1956 r., przekazując prezesurę generałowi Lionel-Max Chassinowi, który z kolei stał de facto na czele Grande Organisation, w skrócie „Grand O" („Wielkie O"), będącego po prostu nową wersją kagulardów. Prawą ręką Chassina był dr Martin, stary weteran wielu konspiracji prawicowych. Przypisywano mu osobiste zasztyletowanie przed wojną niejakiej Laetycji Toureaux, która zbyt dużo wiedziała o kagulardach, otrucie premiera Rumunii Titulescu zastrzykiem kurary w wagonie restauracyjnym, kierowanie zabójstwem włoskich antyfaszystów-emigrantów braci Rosellich i inne tego typu historie. Dr Martin — gestapowiec i absolwent specjalnej szkoły Abwehry w okresie poprzedzającym wybuch wojny, potem oddany współpracownik Lavala, przyjaciel osławionego gestapowca i kagularda Deloncle'a (zabitego omyłkowo przez hitlerowców w strzelaninie, w której obie strony wzięły się wzajemnie za partyzantów). Tomy można by na ten temat napisać... Martin uciekł wprawdzie w 1944 r. z opuszczającymi Francję Niemcami, ale potem namyślił się i wrócił. Odsiedział „normę" za kolaborację — trzy lata — i wyszedł na wolność. Osiedlił się, jak wielu innych, w Algierii. Ciekawa galeria postaci. Najciekawszą z nich był jednak Salan. „Generał- intelektualista. Dużo czyta i stara się rozwiązać trapiące go wątpliwości. Subtelna, pogłębiona, ale powolna inteligencja. Nie stwarza sytuacji, ale dostrzega ich zbliżanie się. Bardzo przewidujący: zna granice swych możliwości i środków. Nie wyrusza w drogę bez sucharów" — pisze o Salanie w opinii służbowej nieżyjący już marszałek de Lattre de Tassigny, jego dowódca najpierw w 1 armii francuskiej, później w Indochinach. W pierwszej wojnie światowej Salan był ochotnikiem. Nazajutrz po niej wysłano go do Syrii, gdzie bierze udział w krwawej rozprawie z powstaniem Druzów, za co otrzymuje order Legii Honorowej. Nie wraca potem do Francji, lecz na własne żądanie skierowany zostaje do Indochin, gdzie spędza 28 lat. W 1930 r. wysyła do Ministerstwa Kolonii raport z wnioskami na temat systemu zarządzania Indochinami. Uwagi zawarte w tym dokumencie łatwo można sobie wyobrazić. Szczególnie zachwycone nimi jest II Biuro francuskiego sztabu generalnego, które powołuje Salana w stopniu kapitana do swojej służby. Uchodzi za kogoś w rodzaju modnego wówczas „pułkownika Lawrance'a" i jest mu z tym do twarzy. Koledzy z wywiadu nazywają go w owym czasie „Mandarynem". Fama głosi, że pobierał jakieś „nauki" u tajemniczych mędrców Wschodu, studiował język chiński i palił opium. Był bardzo skryty i choć zawsze dużo mówił, umiał niczego nie powiedzieć. Jego pobyt w Indochinach przerywa tylko intermezzo w postaci wojny abisyńskiej. Bierze w niej udział po stronie Włochów jako „wysłannik specjalny" dziennika „Temps" (dzisiejszy „Monde"), faktycznie zaś II Biura, ponieważ jedno nie przeszkadza drugiemu. Powołany z Indochin na front do Francji w 1939 r., uniknął niewoli i po klęsce czerwcowej 1940 r. znalazł się w Dakarze. Kolonie ciągnęły go zawsze z nieprzepartą siłą. Bardzo ostrożny, nie wierzy w „awanturnicze przedsięwzięcie" de Gaulle'a. Nie staje po stronie Wolnej Francji kierowanej z Londynu. Bez wahania składa przysięgę wierności Pétainowi i w nagrodę otrzymuje stopień pułkownika oraz funkcję szefa ekspozytury II Biura w Dakarze. Potem zgłasza swój akces do wojsk generała Girauda, a po jego upadku do armii de Lattre de Tassigny'ego. Z nią ląduje w 1944 r. na plażach południowej Francji, po czym dociera wiosną 1945 r. do Dunaju, gdzie po raz pierwszy styka się z de Gaulle'em, aby otrzymać z jego rąk „krawat" komandora Legii Honorowej. Ciągnie go jednak do kolonii nadal. Salan melduje się jako ochotnik do misji wojskowej przy Czang Kaj-szeku, co jednak nie podoba się zbytnio Amerykanom, zwalczającym francuską konkurencję na terenie swych „zastrzeżonych łowów", i nasz bohater szybko znajduje się znów w dobrze sobie znanych Indochinach. Jest i pozostaje oficerem II Biura, który zawsze działa za kulisami. Te karty biografii Salana są mało znane. Faktem jest, że generał, który ongiś — w 1930 r. — był wysłannikiem ministra Mandela, uchodził w latach 1950— 1954 za faworyta socjalistycznego gabinetu Molleta. Mówiono o nim „Salan-socjalista", a ultrasi dodawali: „Salan-defetysta". W rzeczywistości „nie stwarzał on sytuacji, ale dostrzegał ich zbliżanie się" — jak mówił de Lattre. Starał się obstawiać wszystkie pola i być na każdym zabezpieczony. Wysyłał więc jeden po drugim tajne meldunki do Paryża, i nie tylko do Paryża. Podobno Allen Dulles, były szef CIA, mógłby o tym wiele powiedzieć. W 1956 r. Guy Mollet przypomniał sobie o „generale-socjaliście" i wespół z gubernatorem generalnym Algierii (również socjalistą) Robertem Lacoste spowodował nominację Salana na stanowisko naczelnego dowódcy działającej tam armii. Zasada obstawiania wszystkich pól przynosiła Salanowi pozytywny plon. Teraz, jako nadzieja organizacji „Wielkie .O", żegnał się ze Stowarzyszeniem Byłych Kombatantów, ustępując miejsca Chassinowi — generałowi armii, koordynatorowi obrony lotniczej NATO w środkowej Europie, autorowi dziewięciu dzieł historycznych, profesorowi politechniki, filozofowi i lotnikowi w jednej osobie. Pod względem konspiracyjnym Lionel-Max Chassin podlegał jednak generałowi Cherričre, nominalnemu szefowi „Wielkiego O", gdyż dr Martin zachował dla siebie w tej organizacji tylko funkcję kierownika wywiadu i łączności. Cherričre był w 1955 r. naczelnym dowódcą w Algierii u boku ówczesnego gubernatora generalnego Jacques Soustelle'a. Znajomość nie bez znaczenia. Po nim dowodził tam generał Lorillot, zastąpiony teraz przez Salana. „Wielkie O", kierowane przez triumwirat Cherričre—Chassin—Gignac (ten ostatni jest sekretarzem generalnym Stowarzyszenia Byłych Kombatantów Indochin i Unii Francuskiej), miało swój odpowiednik w Algierii w postaci Organisation de la Renaissance de l'Algérie Française (Organizacji Odrodzenia Algierii Francuskiej). Była to organizacja na wskroś cywilna. Łączyła się ona z kolei z tak zwanymi Grupami Ochrony Cywilnej. Dowodził nimi pułkownik Trinquier, który w kilka lat później wsławi się organizowaniem żandarmerii Czombego w Katandze. Podszyte konspiracją były też złożone z cywilów „UT" — Unités Territoriales (Jednostki Terytorialne), liczące 22 tysiące osób pełniących ochotniczo służbę z bronią 3 dni każdego miesiąca. Przewijała się tu cała plejada postaci. Generał Jacques Faure — entuzjasta i przyjaciel Pierre Poujade'a — od października 1955 r. zastępca dowódcy dywizji algierskiej generała Manceaux-Demiau. Prawie niepiśmienny kolon Robert Martel. Playboy dr Kovacs, bogaty i modny lekarz-hipnotyzer, częsty gość konsulatu USA. W marcu 1956 r. wysadził w powietrze dom w arabskiej kazbie. W eksplozji zginęło wtedy 28 osób. Pułkownik Thomazo — „Skórzany Nos" (od bitwy pod Monte Cassino ma strzaskaną kość nosową), również z Jednostek Terytorialnych. 27-letni Pierre Lagaillarde, wódz studentów algierskich, wysoki, brodaty, barczysty, najbardziej ultrasowski z ultrasów. Jego przyjaciel Jean-Jacques Susini, mieniący się z dumą „narodowym socjalistą". Dr Lefebvre, szef poujadystów w Algierii, entuzjasta Salazara i Franco. Mózgiem i sercem konspiracji pozostawał niemniej jednak Paryż. „Wielkie O" kontaktowało się tu z „klubem pułkowników" kierowanym przez pułkownika Lacomte'a i skupionym wokół Szkoły Wojskowej. Odrębna komórka działała w szkole oficerskiej Saint-Cyr na terenie obozu Coëtquidan w Bretanii. Czuwał tam generał Lachenaud nadzorowany przez Chassina i Cherričre'a. Nie pozostawał on bez wpływu na dowódcę okręgu wojskowego w Tuluzie, generała Miquela. Do grupy gaullistów bezpośrednio związanej w tym czasie z konspiracją, wywierającej na nią swój wpływ i roztaczającej kontrolę, coraz mniej dyskretną, należeli: senator Michel Debré, Olivier Guichard, Jacques Soustelle, Roger Frey, Jacques Chaban-Delmas, Leon Delbecque. Najenergiczniejszym, najbardziej chyba oddanym był ten pierwszy. Entuzjasta de Gaulle'a już w epoce Wolnej Francji, następnie — od 1946 r. — adwokat, ale posiadający duży majątek osobisty i jeszcze większe ambicje polityczne, wydawał własnym sumptem niezbyt poczytne pismo patriotyczne „Courrier de la Nation", przemianowane od 1956 r. na „Courrier de la Colčre" (Kurier Gniewu). Tytuły te same charakteryzują Debré'go, zawsze kipiącego, pełnego uniesień i gotowego do poświęceń. Był on stałym i częstym gościem w Colombey. Wymieniał z de Gaulle'em obszerną korespondencję, w której wykładał swe koncepcje na temat ustroju i konstytucji Francji. Podobno przestudiował w tym celu bardzo dokładnie 240 istniejących w święcie ustaw konstytucyjnych. Niestrudzony był też w pracy organizacyjnej. Olivier Guichard pozostawał ciągle przy de Gaulle'u jako nieetatowy szef jego gabinetu. Delbecque był jednym z włókienniczych potentatów północnej Francji, z rodzinnych stron de Gaulle'a. Frey — wielki plantator z Nowej Kaledonii — przyłączył się do generała jeszcze w 1940 r. na czele wystawionej własnym sumptem jednostki bojowej zwanej Batalionem Pacyfiku. Teraz opłacał komorne za paryskie biuro de Gaulle'a przy ulicy Solferino 5 i stworzył Komitet Poparcia Generała. Jacques Soustelle, etnolog i archeolog z zawodu, był gaullistą od 1940 r. Marzył o jak najszybszym przewrocie. Głównym problemem konspiracji było wysunięcie osoby szefa. De Gaulle nie chciał się do tego mieszać. Sprawa była jeszcze zbyt niepewna. Generał nie mógł się narażać na kompromitację. I nie wolno go było na nią narażać. Należało tedy znaleźć kogoś, kto zrealizowałby zamach stanu, obalił „szmatławą" (tak nazywali konspiratorzy między sobą IV Republikę) i był na tyle lojalny, aby nie usiłował zachować władzy dla siebie, a przekazał ją de Gaulle'owi. Wyszukanie człowieka, który odpowiadałby tym warunkom, nie było naturalnie rzeczą łatwą. Konspiratorzy łamali sobie nad tą kwestią głowy na niejednym posiedzeniu. Najczęściej wysuwaną kandydaturą był wierny de Gaulle'owi od starych, wojennych czasów generał spadochroniarzy Massu. Na niego też w końcu padł wybór. Był na tyle dzielny, że zdołałby się rozprawić ze „szmatławą", na tyle zdyscyplinowany, żeby słuchać rozkazów, i na tyle ograniczony, żeby nie zagarnąć po zwycięstwie jego owoców dla siebie. Zupełny brak intelektu (delikatnie mówiąc) był w tym wypadku zaletą Massu, tego „żołnierza prawdziwego", wielkiego, ciężkiego, w drelichach, w panterkach, obwieszonego granatami i pistoletami, ozdobionego beretem zawadiacko przekrzywionym nad nosem ogromnym, mięsistym, agresywnym, jeżdżącego zawsze z marsową miną na warkotliwych jeepach w kłębach kurzawy, wydającego rozkazy, władczego, wspaniałego i bardzo filmowego. Wojsko i cywile musieliby za nim pójść. Był ich bożyszczem. W Algierii naturalnie. Tylko w Algierii. Jednakże ruch miał stamtąd wyjść i pociągnąć za sobą metropolię. Jak ongiś w Hiszpanii. Jest rzeczą uderzającą, ile rzeczy wzorowano na Hiszpanii. Pewne idee mają twardy żywot w śródziemnomorskim słońcu. Przeszkodą na drodze Massu był jednak Salan, naczelny dowódca w Algierii i hierarchiczny przełożony Massu. Zrealizować pucz z pominięciem Salana? Rzecz nie do pomyślenia. Salan należał przecież też do konspiracji i obraziłby się na pewno. Obrażony zawaliłby wszystko. Powierzyć więc kierownictwo Salanowi? Tą myśl odrzucano kategorycznie. Salan był zbyt mądry. Nie oddałby raz uchwyconej władzy. Za mądry, żeby ją oddać, za głupi, żeby sprawować. De Gaulle nie mógł mu udzielić swego autorytetu. Zresztą cała przeszłość Salana... Możemy w tym miejscu dostrzec dwa rysujące się już nurty przewrotu. Progaullistowski, stawiający na Massu, i antygaullistowski — na Salana. Chwilowo zwyciężył ten pierwszy. Wyłoniona została koncepcja usunięcia Salana. Jego zniknięcie musiałoby otworzyć drogę generałowi Massu, który wtedy zostałby nieomal automatycznie mianowany naczelnym dowódcą wojsk w Algierii. „Nieomal", gdyż rzecz nie mogłaby się odbyć bez pewnej pomocy ze strony szefa sztabu generalnego, generała Ely'ego, częstego gościa w Colombey, oraz jego zastępcy generała Petita. Nie bez znaczenia był tu i generał Chassin, wysoka osobistość NATO, generał, od którego nici biegły w kierunku dowództwa bloku atlantyckiego. Dowództwa, którego rola zarysuje się jeszcze w kwietniu 1961 r. w innej konspiracji algierskiej. Nie uprzedzajmy jednak wydarzeń... Salan był teraz przeszkodą, należało więc usunąć Salana. Rzecz była ogromnie ważna. Naczelny dowódca w Algierii kierował bowiem nie tylko wojskiem. Faktycznie podlegała mu cała administracja, na czele której tylko nominalnie stał gubernator. Oficerowie i podoficerowie byli sędziami, urzędnikami, nauczycielami, agronomami, kolejarzami, szefami radia, telewizji i łączności, komendantami portów i policji. Po usunięciu Salana wszystko to będzie podlegało Massu. Czym prędzej więc do dzieła! Odpowiednie instrukcje w tej kwestii dostał dr Kovacs, który natychmiast zabrał się do realizacji zadania. Jest 17 stycznia 1957 r., godzina 19.00. Salan właśnie przegląda jak co dzień służbową pocztę, którą przyniósł mu oficer operacyjny major Rodier, gdy nagle wezwany zostaje do gabinetu gubernatora generalnego Lacoste'a. O godzinie 19.05 naczelny dowódca wciąż jeszcze rozmawia z gubernatorem. W tym właśnie momencie gmach Generalnego Gubernatorstwa wstrząsa potężna, podwójna eksplozja. Korytarze i klatka schodowa wypełniają się kwaskowatym dymem, sypie się tynk i z brzękiem lecą szyby z okien. Salan i Lacoste, nieco przybladli, biegną do obszernego hallu. „Co znowu zrobili ci gówniarze?" — miał zawołać gubernator generalny i słowa te nie są bez znaczenia, gdyż wskazują, że odnosiły się raczej do własnych, francuskich „antyterrorystów" niż do powstańców algierskich. Tamci nosili w urzędowym języku miano „bandytów". Lacoste musiał się więc natychmiast domyślić, kto jest sprawcą eksplozji. Czy w ogóle wiedział o tym, co się stanie, i dlatego o oznaczonej godzinie wezwał Salana? Cała ta historia jest jak ciemny tunel, w którym miejscami tylko przebłyskuje światło. Dwa pociski do bezodrzutowego działa przeciwpancernego, bazooki, wystrzelone zostały z zaimprowizowanych, blaszanych wyrzutni z bardzo niewielkiej odległości, po prostu z tarasu jednego z domów, położonego vis ŕ vis okien gabinetu Salana. „Rockets", używane zwykle przeciwko czołgom lub ambrazurom pancernych schronów, wdarły się do gabinetu naczelnego dowódcy armii — jeden przez okno, drugi przez ceglany mur. Wnętrze gabinetu zostało zniszczone. Wśród gruzów, drzazg, odłamków szkła i rozrzuconych papierów leżały rozszarpane na strzępy zwłoki majora Rodiera. Pojękiwał lżej ranny pułkownik Basset, który w chwili wybuchu akurat przechodził korytarzem. O wiele ciężej ranna od odłamków szkła była 12-letnia córka Salana. Eksplozja nastąpiła w momencie, gdy mała o piętro wyżej odrabiała lekcje. Salan zarządził „energiczne śledztwo". Sam zbyt dobrze znał tryby machiny konspiracyjnej, aby nie wiedzieć, w jakim kierunku prowadzić dochodzenia. Kontrwywiad też wiedział. Trzeba było tylko pretekstu. Dostarczył go lont, za pośrednictwem którego zapalona została ścieżka prochowa „sznura Bickforda" połączona z detonatorami „rockets". Ten lont był zwykłym knotem od zapalniczki zakupionym w jednej z trafik tytoniowych w Algierze. Sprzedawca zeznał, że nabywcami byli Europejczycy. Po nici, względnie po loncie, dotarli oficerowie służby bezpieczeństwa do willi „Sources". Nazwa symboliczna w tych okolicznościach. Mieścił się tam sztab konspiracyjny, tajny trybunał organizacji i sala tortur z najnowocześniejszymi urządzeniami elektrycznymi, których użytek oparty jest na doświadczeniach gestapo. Niejeden Algierczyk zapoznał się z tymi pomieszczeniami. Willę wykryto, bo trzeba było coś wykryć. Nie jest to jednak siedziba ORAF, a jedynie jej drobniejszej odnogi, tzw. Komitetu Francuskiego Ruchu Oporu (CRF). Takich odnóg jest mnóstwo i ze względu na brak miejsca nie możemy się tu nimi wszystkimi zająć. W każdym razie firma zawsze jest ta sama. Salan domaga się satysfakcji. Robert Martel, dr Martin i 18 innych osób znajdują się wkrótce za kratami. Jest to zbyt mocny cios dla konspiracji, aby ta nie przypomniała Salanowi, że przecież on sam też ma z nią coś wspólnego. W wyniku przetargów wszyscy aresztowani wypuszczeni zostają na wolność, gdyż potrafią dostarczyć niezbitych alibi. Przetargi jednak trwają. Dla uspokojenia Salana spierające się strony dochodzą wreszcie do porozumienia. Policja aresztuje doktora Kovacsa, który przetransportowany do Paryża bez większych ceregieli oświadcza, że jest organizatorem zamachu na Salana. „Naczelny dowódca, który zdradził w Indochinach, chciał również zdradzić w Algierii. Uwolnienie armii od niego było gestem patriotycznym" — stwierdza Kovaes. Każda prowokacja ma tę podstawową cechę, że wiadomo, jak się ją zaczyna, ale nigdy nie wiadomo, jak się potoczy i zakończy. Policyjna sceneria, prowadzona mimo wszystko z całą powagą, śledztwo, w którym część prowadzących dochodzenie wie, o co idzie, ale część nie wie, wynikłe z tego nieporozumienia i komplikacje denerwują Kovacsa, zaczynającego pojmować, że stał się kozłem ofiarnym wielkiej gry i może ją przypłacić głową. Opowiada więc policjantom i sędziemu śledczemu, tym, którzy chcą tego słuchać, i tym, którzy nie chcą, że jest tylko małym ogniwem w potężnej machinie konspiracyjnej. Podaje, że instrukcje otrzymał od wpływowego Komitetu Sześciu. Olbrzymi skandal wisi w powietrzu. Minister spraw wewnętrznych François Mitterrand porozumiewa się natychmiast z socjalistycznym premierem Guy Molletem, socjalistycznym gubernatorem generalnym Robertem Lacoste, ministrem obrony Bourgčs-Maunoury'm. Zapada postanowienie wycofania z akt śledztwa „najgorszych" zeznań Kovacsa. Nie może być mowy o aresztowaniu kogokolwiek z Komitetu Sześciu. Rząd zdaje sobie sprawę z tego, że na nich aresztowania nie mogłyby się zatrzymać. Sprawa grzęźnie w proceduralnych zawiłościach. Dochodzenia drepcą w miejscu. Prowadzący śledztwo grają na czas. Nie bez kozery. Oto 21 maja 1957 r. obalony zostaje gabinet Guy Molleta i Mitterrand opuszcza Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Zastępuje go na krótko Bourgčs-Maunoury, który wznawia kroki prawne, ale ma na to za mało czasu i jeszcze mniej ochoty. 6 listopada 1957 r. zjawia się kolejny, 23 rząd IV Republiki: gabinet Felixa Gaillarda. Sprawa znów drzemie. Będzie to tak trwało aż do dojścia de Gaulle'a do władzy. Michel Debré obejmie wtedy Ministerstwo Sprawiedliwości, a Soustelle Ministerstwo Informacji. Kovaes będzie wysłany do szpitala na operację wyrostka robaczkowego. Nikt już odtąd nie zobaczy lekarza-hipnotyzera. Znika jak kamfora i ląduje na hiszpańskiej Majorce w hotelu swej żony. „Sprawa bazooki" i perypetie nagle zagrożonej konspiracji opóźniły poważnie jej wystąpienie, to znaczy pucz i przewrót. Salana nie udało się usunąć. „Mandaryn" miał szczęście. Pozostał na scenie. Trzeba było przystąpić do gry, biorąc pod uwagę jego osobę. Nie zrezygnowano jednak z Massu. Cel pozostał ten sam. Należało jedynie zmodyfikować sposób jego osiągnięcia. Pogłębić konflikt? Podgrzać atmosferę? Rozhuśtać? Stworzyć sytuację „bez wyjścia"? Taką, w której jedynym ocaleniem będzie „wielka zmiana"? Środkiem wiodącym do tego celu okazało się bombardowanie małej miejscowości tunezyjskiej Sakiet-Sidi-Jussef w dniu 8 lutego 1958 r. przez lotnictwo francuskie. Wytłumaczono to jako omyłkę. Rezultat: 69 osób zabitych. W tym 21 dzieci. Prezydent Tunezji Burgiba złożył skargę do Rady Bezpieczeństwa. Przed francuską bazą wojskową w Bizercie demonstrowały tysiące Tunezyjczyków. Opinia światowa przyjęła nalot jak najgorzej. Rząd francuski, cała polityka wojny w Afryce północnej były ostro krytykowane zarówno we własnym kraju, jak i poza jego granicami. O to właśnie szło ultrasom. Jeszcze jedna kompromitacja IV Republiki. Premier Gaillard zgodził się tymczasem na mediację Waszyngtonu i Londynu. Było to dolanie oliwy do ognia ultrasów. Z miejsca nawiązali oni w swych wystąpieniach do „hańby obcej mediacji", która spowodowała klęskę indochińską. „Nie będzie drugich Indochin!" — wołali. „Żadnego Dien Bien Phu!", „Żadnej ingerencji sojuszników w nasze sprawy!" Rozszalała się szowinistyczna, kolonialistyczna heca. Konspiracja uzyskała atmosferę, o jaką jej szło. Można było przyspieszyć działanie. Było to tym łatwiejsze, że alarm spowodowany przez Kovacsa minął, a ludzie ciągnący za sznurki ochłonęli po nieudanym zamachu na Salana. Konspiratorzy mogli więc wznowić działalność na oczyszczonym terenie. Wtedy to właśnie powstaje w Algierze „Antena" Ministerstwa Obrony Narodowej. Jest to coś w rodzaju grupy operacyjnej ministra, mającej nadzorować, bez prawa ingerencji, funkcjonowanie sztabu X Okręgu Wojskowego, tj. kierownictwa działań wojennych w Algierii. Takie jest oficjalne działanie tego biura. Faktycznie ma ono przygotować akcję, której bazą wypadową, zgodnie z niezmienną tradycją, trwającą już od lat, pozostaje Algieria. „Antena" istnieje od końca 1957 r., ale tak naprawdę zaczyna działać po Sakiet-Sidi-Jussef, to znaczy w pierwszych miesiącach 1958 r. Ministrem obrony jest w tym czasie Jacques Chaban-Delmas; szefem „Anteny" — Leon Delbecque. Obaj pochodzą z tego samego pnia macierzystego. Pierwszy jest synem potężnej rodziny winiarzy z okolicy Bordeaux, jednej z tych, które posiadają tysiące hektarów winnic, tłocznie z kilometrami piwnic, pociągi cystern i kolumny samochodów transportowych. Drugi reprezentuje tekstylia północnej Francji. Wielki przemysł włókienniczy. Łączy go to z najbliższym otoczeniem de Gaulle'a, który — jak pamiętamy — jest przez żonę skoligacony z rodziną fabrykantów „petit beurre", Vendroux, kuzynami „króla ołówków" Farjona i dalej mocarnymi rodami Maillot-Drouersów, Kolb-Bernardów i Gustawa de Corbie, rządzącymi przedsiębiorstwami o tradycyjnej jeszcze strukturze rodzinnej i katolickiej. Vendroux — teść de Gaulle'a — oraz Bertrand Motte, administrator generalny Zakładów Agache, koncernu chemicznego Corona i perkali Valenciennes, stanowili podporę generała w latach 1944—1946 oraz są nią przez cały czas później. Przed utworzeniem „Anteny" pułkownik II Biura André Dewawrin-Passy, znany nam z czasów Wolnej Francji, komunikuje się kolejno z de Gaulle'em i ministrem obrony Chaban-Delmasem, a następnie z Bertrandem Motte, u którego dyrektorem jest Delbecque. Jego nominacja na stanowisko szefa czołówki operacyjnej w Algierze zostaje w ten sposób postanowiona. Chaban-Delmas, który otrzymał polecenie utworzenia „Anteny" i jako resortowy minister był do tego uprawniony, miał już za sobą dużą karierę. Po wojnie piastował kolejno takie funkcje: deputowanego gaullistowskiego z departamentu Gironde (w 31 roku życia), mera Bordeaux (w 32), ministra robót publicznych (w 37), ministra stanu (w 40) i ministra obrony. Delbecque był dyrektorem u Motte'a, a w wolnych chwilach zajmował się organizowaniem gaullistów i zbieraniem funduszów w kołach przemysłowych północnej Francji. Właściwą koncepcję czołówki opracował jednak szef Biura Prasowego i Psychologicznego Ministerstwa Obrony pułkownik Charles Lacheroy, najbliższy współpracownik i inspirator Chaban-Delmasa. Z początkiem 1958 r. tenże Lacheroy został pod pretekstem kary za naruszenie tajemnicy wojskowej w publikacji na temat rakiety „Véronique" wysłany do Algierii, gdzie został zastępcą generała Hueta, dowódcy 7 dywizji zmechanizowanej. „Antenie" trzeba było pewnych ludzi. „Antena" była okiem i uchem najwyższych sfer przygotowujących przewrót. Koła te zdawały sobie sprawę, że po skandalu z Kovacsem nie można ograniczać się do powierzenia ważnej dziedziny kontaktów i obserwacji wyłącznie takim figurom jak dr Martin. Wojskowym pomocnikiem Delbecque'a został kapitan Lamouliatte, spadochroniarz, były oficer „kolumny śmierci" z Dien Bien Phu, mąż zaufania generała Cherričre'a z „Wielkiego O", urzędnik Banku Wormsa. Delbecque i Lamouliatte komunikowali się za pośrednictwem kilku swych współpracowników mniejszego kalibru lub osobiście z ministrem obrony Chaban- Delmasem, z „Wielkim O" i Bertrandem Motte. Chaban-Delmas miał kontakt z Colombey--les-Deux-Eglises sam lub przez Michela Debré. Konspiracyjnie sprawa była zapięta na ostatni guzik. W dniu 15 marca 1958 r. spotykają się w Nicei: Leon Delbecque, Michel Debré, Roger Frey, Jacques Soustelle, Raymond Triboulet, Edmond Michelet oraz Alain de Sérigny. Ten ostatni — właściciel i redaktor naczelny dziennika „Echo d'Alger", multimilioner i dawna podpora Pétaina w Afryce północnej — jest od pierwszej chwili czołowym finansistą ORAF i wszystkich odgałęzień konspiracji w Algierii. Zebranie jest bardzo burzliwe. Soustelle i de Sérigny domagają się natychmiastowego przejścia do akcji. Delbecque popiera ich twierdząc, że „wszystko jest gotowe", ale Debré — bardziej ostrożny — ostrzega, iż nie można narażać generała na fiasko. Dochodzi do ostrej wymiany zdań. De Sérigny, który jako stary petainowiec odnosi się nieufnie do gaullistów, wyraża cierpko zastrzeżenia na temat ich „szczerości". — Jakże może pan choć przez sekundę wątpić w wolę generała, by Algieria na zawsze pozostała francuska? — unosi się Debré, podczas gdy Soustelle skrupulatnie protokołuje te słowa. Ostatecznie wysłannicy Colombey zostają przekonani, że przejście do działania jest konieczne. Niczego bardziej chyba nie pragnęli. W dniu 25 marca Soustelle jest osobiście przyjęty przez de Gaulle'a w Colombey. W sprawozdaniu z tej rozmowy, zaadresowanym do de Sérigny'ego, były gubernator generalny w Algierii pisze, iż generał był przybity bezczynnością swych zwolenników i powiedział: „Po co wciąż gadać zamiast działać?" Nie trzeba było niczego więcej. Już w liście z 4 grudnia 1956 r. de Gaulle pisał do Soustelle'a m. in.: „Osiągnięcia francuskie w Afryce północnej, zwłaszcza w Algierii, wymagałyby bardzo dużej polityki. Chodzi o lokalną akcję na szeroką skalę, aby doprowadzić do prawdziwego zjednoczenia dwóch głównych elementów. Chodzi o akcję potężną i ciągłą, oddziałującą na opinię publiczną we Francji, aby ją zmobilizować do wysiłku". Konspiratorzy wiedzieli, czego się trzymać. W dniu 15 kwietnia 1958 r. rząd premiera Gaillarda zostaje przez prawicę obalony większością 321 głosów przeciw 255. Wybucha przedostatni, 24 kryzys gabinetowy IV Republiki. Skrajna prawica usiłuje opanować władzę drogą parlamentarną, wysuwając prezydentowi Coty do wyboru następujące kandydatury: Jacquesa Soustelle'a, Georgesa Bidaulta, Rogera Ducheta i André Morice'a. Odpadają wszystkie dzięki sprzeciwowi komunistów, a socjaliści nie mogli ich otwarcie poprzeć. 25 kwietnia przybywa do Paryża naczelny dowódca w Algierii, generał Salan. Oświadcza, że korpus oficerski „się burzy", zaniepokojony sytuacją i rzekomymi planami kapitulacji przed powstańcami w Algierii, że on — Salan — nie odpowiada „za to, co może się stać". Jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej wybucha nazajutrz, tj. 26 kwietnia, wielka demonstracja Europejczyków na ulicach Algieru. „Tylko utworzenie rządu ocalenia publicznego może ocalić Algierię francuską" — głosi uchwalona rezolucja. Jest to dobrze zgrana „akcja psychologiczna", szantaż mający na celu wytworzenie odpowiedniej atmosfery w Paryżu. „Antena" działa bardzo sprawnie. „Bramy nocy otwierają się przed reżimem republikańskim. Jeszcze raz mrok i cień spowija Francję" — prorokuje Roger Frey w przemówieniu wygłoszonym do swych politycznych przyjaciół — republikanów społecznych w Saint-Mandé. „Pióro wypada z ręki. Bezsenne noce następują po bezsennych nocach" — pisze Michel Debré w „Kurierze Gniewu". Gaulliści przemawiają wzniosłym językiem Victora Hugo, ale nie ograniczają się do tych słów, mających też wytworzyć atmosferę. W Algierii odbywa się demonstracja za demonstracją. Wszystkie pod hasłem walki z misją mediacyjną w sprawie Sakiet-Sidi-Jussef. Wśród Europejczyków krążą pogłoski, że „Paryż przygotowuje się do kapitulacji w Algierii, jak uczynił to w Indochinach". Wypadki nabierają tempa. Nadchodzi pamiętnych kilkanaście dni objętych wspólnym mianem zamachu stanu 13 maja 1958 r. Oto dziennik wydarzeń. 5 maja Generał Ganeval, wojskowy sekretarz prezydenta Republiki René Coty'ego, łączy się telefonicznie z Colombey-les-Deux-Eglises i prosi oficera przybocznego generała de Gaulle'a, pułkownika de Bonnevala, o „prywatną rozmowę informacyjną". Ganeval, któremu przypisuje się w korpusie oficerskim główną winę za klęskę pod Dien Bien Phu, jest od dawna gorącym zwolennikiem „wygnańca" z Colombey. Liczy głównie na to, że gdy ten wróci do władzy, nie zapomni o jego zasługach i zrehabilituje go. Ciężko boleje nad tym, że konspiracja nie chce z nim prawie rozmawiać. Teraz ma okazję się wyróżnić i wykazać swoją lojalność wobec spisku. Spotkanie odbywa się w mieszkaniu pana Jacquesa Foccarta przy Avenue de L'Opera w Paryżu. Ten przemysłowiec i właściciel wielkich plantacji w rejonie Pacyfiku, pracownik II Biura, stał się jeszcze lepszym gaullistą po utracie przez Francję Indochin, Tunezji i Maroka. Ze zrozumiałych względów: wszędzie tam ma swe interesy. Pułkownik de Bonneval zjawia się na rozmowę w towarzystwie barona Guicharda, szefa gabinetu de Gaulle'a i równocześnie pracownika Komisariatu do Spraw Energii Atomowej. Ganeval zagaja i od razu wyłuszcza, o co mu idzie. Wobec trwającego od 15 kwietnia kryzysu gabinetowego i „ogólnej sytuacji" (wspomniane już demonstracje w Algierii i „alarmujące wieści o nastrojach w armii") prezydent Coty skłonny byłby przekazać de Gaulle'owi tekę premiera, ale uważa, iż powinno się to odbyć w „legalnych warunkach". Prosi więc, by generał de Gaulle zechciał je sprecyzować. Wysłannicy Colombey skłaniają głowy: obiecują przedstawić prośbę prezydenta Republiki generałowi. Są uroczyści i milczący. 7 maja Kryzys rządowy trwa już 22 dni. Do Algieru przybywa nieoczekiwanie zdymisjonowany minister obrony narodowej Chaban-Delmas i jakby w ogóle nie liczył się z tym, że nie jest już ministrem, dokonuje uroczystego otwarcia szkoły wojskowej im. Joanny d'Arc w Philippeville. 8 maja Pułkownik de Bonneval doręcza odpowiedź de Gaulle'a generałowi Ganevalowi. Brzmi ona jak wojskowa instrukcja pod adresem prezydenta Coty. Prezydent winien więc pisemnie zwrócić się do generała, zapraszając go do utworzenia rządu. Generał nie uda się przed tym do Pałacu Elizejskiego i nie będzie przeprowadzał wstępnych rozmów z szefem państwa. Generał nie złoży też tradycyjnej wizyty przewodniczącym obu izb parlamentu, tj. Zgromadzenia Narodowego i Rady Republiki, ani nie odbędzie żadnych konsultacji z przywódcami partii politycznych. Partie nie będą miały żadnego prawa dyskutowania nad składem gabinetu generała. Nie może być mowy o tym, aby generał zgodził się wystąpić na trybunie Zgromadzenia Narodowego i ubiegać się po przedstawieniu swego programu o inwestyturę, jak muszą to czynić obowiązkowo inni premierzy. Inwestytura zostanie przegłosowana pod nieobecność generała. Odpowiedź nie zawierała ani słowa na temat jakiegokolwiek programu politycznego. Ganeval czyta instrukcję z zasępionym czołem, ale nie odzywa się ani słowem. Wieczorem telefonuje do Bonnevala. Nie ma mowy, aby w tych warunkach Coty mógł forsować de Gaulle'a. Słuchawki z obu stron opadają na widełki. Sprawa jest beznadziejna. O 22.30 prezydent Coty powierza misję utworzenia gabinetu przywódcy Ruchu Republikanów Ludowych — MRP — Pierre Pflimlinowi. Jego pierwsza decyzja: odwołanie z Algierii gubernatora generalnego Lacoste'a. W odpowiedzi tłum Europejczyków pali w nocy z 8 na 9 maja kukłę Pflimlina powieszoną na zaimprowizowanej szubienicy na placu Forum w Algierze. 9 maja W tę noc powstają pierwsze zręby planu akcji pod wzniosłym kryptonimem „Rezurekcja". Jego autorem (kryptonimu i planu) jest generał Ely, nie darmo z racji pobożności i swego wzniosłego wyglądu (wysoka postać, błękitne trochę marzące oczy, siwe gładkie włosy, powolne ruchy, rozważne słowa) nazywany w wojsku „Świętym". Pierwsza decyzja organizacyjna: generał de Beaufort zajmie się łącznością między sztabem generalnym a generałem de Gaulle oraz „akcją psychologiczną", tj. rozsiewaniem odpowiednich pogłosek i wytwarzaniem atmosfery napięcia w Paryżu. W nocy z 9 na 10 maja Salan wysyła z Algieru, drogą służbową przez generała Ely, alarmującą depeszę do prezydenta Coty'ego: „...Partie polityczne mają rozbieżne poglądy w kwestii algierskiej... prasa daje do zrozumienia, że rozważa się porzucenie Algierii w drodze dyplomatycznej, poczynając od rozmów nad przerwaniem ognia. Armia jest zaniepokojona... Armia francuska jednomyślnie uważałaby porzucenie terytorium państwowego za obelgę... Reakcji nie da się przewidzieć". Generał de Beaufort odnosi ten tekst do Pałacu Elizejskiego. Generał Allard w Algierze powiela go w formie ulotek i każe rozdawać w podległych sobie jednostkach. Delbecque czyni to samo wśród ludności cywilnej. 10 maja Zebranie w paryskim mieszkaniu Rogera Freya. Obecni poza gospodarzem: dyrektor gabinetu de Gaulle'a Olivier Guichard, senator Michel Debré, generał Petit, szef „Anteny" Leon Delbecque i naczelny redaktor „Echo d'Alger" de Sérigny. Guichard z uroczystą powagą oświadcza: „Macie panowie zielone światło na 13 maja". 11 maja Petit spotyka się z Salanem i wyłuszcza mu swój plan. Najpierw 13 maja zaczynają demonstrować cywile. Wywołują oczywiście należyty chaos i zamieszanie. ORAF kanalizuje ten ruch: kilka podpaleń, wybitych szyb, trochę granatów i dużo okrzyków. Armia ocenia wtedy sytuację jako poważną i w tym sensie zawiadamia Paryż. Potem „opanowuje położenie" i przejmuje władzę. Cywile zostają odesłani do domów tak, by zdążyli na kolację i nie przeszkadzali. Paryż oczywiście odmawia wojsku władzy. Armia reaguje w postaci pełnych oburzenia depesz i zaniepokojona stanowiskiem polityków w stolicy wysyła samolotami swych spadochroniarzy do metropolii. Oddziały wojska z Algierii pokazują się na ulicach Paryża. Miasto zostaje opanowane. Władza też. Powstaje rząd „ocalenia publicznego" z de Gaulle'em na czele. Jest to proste i jasne. Po uzyskaniu zapewnienia, że policja paryska jest przygotowana do współdziałania ze spiskowcami przez komisarza Didesa i jego grupę z „Wielkiego O", Salan zgadza się „stanąć na czele wydarzeń". Polecenie Petita i swą zgodę zachowuje jednak w ścisłej tajemnicy, gdyż zawsze zabezpiecza się ze wszystkich stron. Petit konferuje z innymi generałami. Zapewnia ich, że polityczne kierownictwo akcji obejmie Jacques Soustelle, który 13 maja przybędzie do Algieru. Dowódca korpusu armijnego Allard liczy na Jednostki Terytorialne. Ich szef — pułkownik Thomazo — gotów jest do wystąpienia nie od dziś. Dowódca lotnictwa Jouhaud domaga się samolotów transportowych dla spadochroniarzy, którzy opanują Paryż. Ma zamiar wysłać ich dwa pułki, do czego trzeba 60 aparatów Nord-Atlas 2501 i pewnej liczby cywilnych Breguetów. „Generał Challe wyśle panu aparaty wojskowe, samemu proszę zarekwirować cywilne w Air-France" — decyduje Petit. Pretekstem oficjalnym dla tego manewru lotnictwa ma być niebezpieczna sytuacja garnizonów francuskich otoczonych przez oddziały Burgiby w Tunezji. Z wojskowymi poszło łatwo. Delbecque i de Sérigny, którzy mieli jednak zapoznać z planem cywilów, mają trudności. Martel i Lagaillarde nie chcą widzieć na czele puczu Salana. Powtarzają stare zarzuty pod jego adresem, przypominają sprawę Kovacsa i domagają się wysunięcia na stanowisko szefa sprzysiężenia niezwykle popularnego w Algierze generała Massu. Petit zostaje zawiadomiony o sporze. Sam zna te nastroje, ale nie wyobraża sobie, jak pominąć naczelnego dowódcę. Bądź co bądź Massu jest podwładnym Salana. Debata nad tą sprawą nie daje żadnego rezultatu i Petit postanawia, że ostateczną decyzję podejmie Soustelle, gdy przybędzie do Algieru. Martel i Ortiz udają się do Massu, który przyjmuje ich dość kwaśno. „Nie lubię całej tej cywilnej gadaniny. Jak trzeba będzie, to będę działał zależnie od rozkazu" — oświadcza enigmatycznie. Wieczorem ściąga do Algieru 3 pułk spadochroniarzy kolonialnych dowodzony przez pułkownika Trinquiera. W nocy nadchodzi 1 pułk spadochroniarzy Legii Cudzoziemskiej. Oba przeznaczone są do planowanego desantu na Paryż. Wieści o tym wszystkim rozchodzą się błyskawicznie po mieście. Nie zapominajmy, że rzecz dzieje się w basenie Morza Śródziemnego, a południowcy mają na ogół długie języki. Salan w porozumieniu z nadprefektem Algieru Serge Baretem wydaje oficjalne zarządzenie, iż 13 odbędzie się uroczystość żałobna ku czci trzech Europejczyków zabitych przez powstańców. Świetna okazja do rozpętania demonstracji cywilów. ORAF wydaje swoje instrukcje. 12 maja Późnym wieczorem dowódca 2 grupy pancernej (pułk czołgów, pułk artylerii i pułk piechoty) pułkownik Gribius otrzymuje od generałów Petita i de Beauforta — w obecności Delbecque'a — rozkaz gotowości bojowej. Podległe mu jednostki grupy rozlokowane są w Mailly, Rambouillet i Pontoise, tj. w promieniu 40 do 60 kilometrów od Paryża. Na dany znak przybędą ze wsparciem dla spadochroniarzy. Warto podkreślić, że Gribius nie należał dotychczas do sprzysiężenia. Zwerbowano go na miejscu i od razu wyraził zgodę. Znamienne dla nastrojów w korpusie oficerskim. Tymczasem Challe wysyła falami swe samoloty do dyspozycji Jouhauda. Oficjalny pretekst: niebezpieczna sytuacja w Tunezji. Samoloty jednak nie docierają do miejsc przeznaczenia. Zostają na rozkaz ministra obrony zatrzymane w Lyonie. Książę Napoleon Bonaparte, potomek „Małego Kaprala", odwiedza w tym dniu de Gaulle'a, aby „poinformować się o sytuacji". 13 maja Generał André Petit odlatuje wczesnym rankiem z Paryża cywilnym samolotem pasażerskim do Algieru. Przed odlotem otrzymuje od Ely'ego instrukcję: „Zachować jedność wojska. Powiedzieć Salanowi, że cokolwiek by zaszło, hierarchia wojskowa ma być utrzymana. Żadnego bałaganu". Ciekawy rys: spiskowcy rozumieją, że ich rebelia podkopuje dyscyplinę wojska i godzi w jego oblicze moralne; dlatego, nie rezygnując z obalenia siłą ustroju własnego kraju, pragną zachować jeden czynnik wewnętrznej równowagi armii — hierarchię. Kiedy Petit przekazuje Salanowi w siedzibie X Okręgu Wojskowego instrukcje generała Ely, tj. około 14.00, tłum zaczyna się już zbierać na placu Forum. O 14.30 płynie wszystkimi ulicami Algieru. Z brzękiem lecą szyby z okien Amerykańskiego Ośrodka Informacyjnego. Nie było to przewidziane w programie. Salan denerwuje się i wysyła na miejsce grupę spadochroniarzy pułkownika Trinquiera. Kilku studentów zostaje poturbowanych przez żołnierzy. U Lagaillarde'a zakarbował sobie Salan jeszcze jeden ujemny punkt. Nad głowami tłumu powiewa ogromny trójkolorowy sztandar z napisem złotymi literami: „Honor-Wola-Ojczyzna". Pierwsze okrzyki: „Precz z rządem kapitulantów!", „Niech żyje rząd ocalenia publicznego!", „Niech żyje rewolucja!", „Arriba revolucion!" (60 proc. Europejczyków w Algierze jest pochodzenia hiszpańskiego i portugalskiego.) Studenci, uczniowie, kupcy, armatorzy, sprzedawcy sklepowi, urzędnicy bankowi i towarzystw asekuracyjnych, rzemieślnicy, agenci handlowi, pośrednicy rolni, winiarze, fermerzy, kelnerzy — wszystko to z żonami i dziećmi — oto skład tego tłumu. Robotników w Algierze prawie nie ma. Czarną robotą zajmują się rdzenni Algierczycy, ale ci nie biorą udziału w wystąpieniach. Ich dzielnica — kazba — milczy w czujnym napięciu, otoczona kordonem ludzi z Jednostek Terytorialnych. Przeszło 5 tysięcy osób skupia Lagaillarde w okolicy uniwersytetu i biblioteki. Prowadzi ich na Forum, ale po drodze, przed Pomnikiem Poległych, wygłasza płomienne przemówienie o „zdrajcach z Paryża" i „Algierii francuskiej". Delbecque też chce wygłosić przemówienie, ale pułkownik Goussault odmawia mu prawa do korzystania z mikrofonu wojskowego. Jeszcze jedno zarządzenie Salana, który zawsze obstawia wszystkie pola. O godzinie 16.20 Delbecque i Ribeaud telefonują do Paryża, domagając się natychmiastowego przybycia Soustelle'a. Ten jednak chce najpierw wygłosić przemówienie w Zgromadzeniu Narodowym i zapowiada swój odlot dopiero wieczorem. Delbecque jest wściekły. Czuje, że bez Soustelle'a nie da sobie rady z wojskowymi. Usiłuje więc interweniować za pośrednictwem Michela Debré, ale senator, unieruchomiony przez lumbago, niezdolny jest do działania. Złośliwy „hexenschuss" chwycił go żelaznymi palcami za kark i nie puszcza przez wrota historii. Bywa i tak... Tymczasem Lagaillarde i jego ludzie atakują już gmach gubernatorstwa. Mały oddziałek żandarmerii usiłuje się im przeciwstawić. Żandarmeria jest jedyną formacją, której poza drobnymi wyjątkami nie udało się wciągnąć w sprzysiężenie. Żandarmi rzucają kilka granatów z gazem łzawiącym i cofają się pod naporem tłumu do wnętrza gmachu, zamykając za sobą wielką stalową bramę. „Nie porzucajcie Algierii!" — ryczą głośniki. Salan składa wieniec z czerwonych róż na grobie trzech Europejczyków zabitych kilka dni temu przez powstańców. Uroczystość ta miała być pretekstem do demonstracji, ale te zaczęły się bez niej już dawno. Grad kamieni sypie się na fasadę siedziby gubernatorstwa. Po chwili nie ma ani jednej całej szyby. Jest to „przygotowanie artyleryjskie do natarcia". Lagaillarde wsiada do furgonetki porwanej z ulicy i pełnym rozpędem samochodu rozwala bramę budynku. Tłum wdziera się na podwórze, atakuje drzwi gmachu, wpada do hallu i na schody. Lagaillarde w mundurze spadochroniarzy z odznakami podporucznika dezorientuje żandarmów i nadbiegłych żołnierzy pułkownika Trinquiera, którzy nie wiedzą jeszcze, że ich dowódca jest jednym z filarów tego, co się rozgrywa. Około 19.00 do gmachu gubernatorstwa, zajętego przez cywilów, przybywa generał Massu. Jego pierwszym aktem jest zgromienie Lagaillarde'a za to, że się „przebrał" w mundur oficera spadochroniarzy. „Co za kretyńska maskarada! Nieprawne noszenie munduru!" — irytuje się Massu. Bohater dnia nie ma stanowczo szczęścia do wojskowych. Przełykając urazę, Lagaillarde prosi jednak Massu, by zechciał przemówić do tłumu. Generał odmawia. Nie ma rozkazu. Salan jest naczelnym dowódcą; reszta to sprawa cywilów. Spiskowcy czują w tym momencie, że przybycie Soustelle'a jest naprawdę niezbędne, gdyż wojskowi nie bardzo wiedzą, co mają czynić. Delbecque'a nikt nie słucha. Teraz mści się brak określenia jego funkcji i niesprecyzowane stanowisko, jakie zajmuje. De Sérigny dla wojskowych jest też tylko naczelnym redaktorem dziennika i niczym więcej. Wojskowi muszą mieć hierarchię i rozkazy. Za oknami tłum wyje: „Massu, do władzy!", „Niech żyje Massu!", „Niech żyje Soustelle!" Na balkonie ukazuje się pułkownik Thomazo i zbiera burzę oklasków. Thomazo jest zdecydowany na wszystko, podobnie jak Trinquier, ale obaj są tylko pułkownikami. Salan zamknięty w pokoju z dyrektorem gabinetu gubernatora de Maisonneuve i Chaussade — sekretarzem generalnym — naradza się z nimi, co czynić. W głębokim rozgoryczeniu słucha dobiegających z dołu okrzyków na cześć Massu. Jego nazwisko nie padło ani razu. W ten sposób „klaka" Lagaillarde'a orientuje tłum. O 21.00 Salan wysyła depeszę do generała Ely: „Tylko rząd ocalenia publicznego z generałem de Gaulle na czele może uratować sytuację". De Maisonneuve otrzymuje tymczasem z prezydium Republiki polecenie przekazania pełni władzy cywilnej generałowi Salanowi, który w ten sposób posiada uprawnienia naczelnego dowódcy wojsk, pełnię władzy cywilnej, uprawnienia szefa z ramienia konspiracji. Niczego tego nie ujawni swemu otoczeniu, ale osiągnął to, do czego zawsze dążył: wszystkie pola zdołał obstawić. Lagaillarde nie traci czasu. Z jego inicjatywy konstytuuje się w gmachu gubernatorstwa pierwszy Komitet Ocalenia Publicznego. Tłum szaleje z radości i śpiewa „Marsyliankę". Gdy się uspokaja, Massu odczytuje depeszę do prezydenta Coty'ego: „Komunikujemy panu, że utworzyliśmy Komitet Ocalenia Publicznego, cywilny i wojskowy, pod przewodnictwem generała Massu — z powodu powagi sytuacji oraz absolutnej konieczności utrzymania porządku dla uniknięcia rozlewu krwi. Komitet ten czujnie oczekuje utworzenia rządu ocalenia publicznego, jedynej władzy zdolnej do zachowania Algierii, integralnej części metropolii". Dokument ten przypieczętowuje sprawę: świadczy o otwartej już rebelii, gdyż wojskowi zawodowej służby znajdują się u boku czysto politycznej organizacji. W Paryżu tymczasem Zgromadzenie Narodowe w niezmąconym rytuale procedury obraduje nad programem gabinetu premiera Pflimlina. O 2.45 rząd Pflimlina uzyskuje nareszcie od parlamentu zatwierdzenie swego programu 280 głosami przeciw 120. Jest to wyjątkowo poważny sukces. Komuniści, którzy nie mają żadnych złudzeń co do osoby Pflimlina, wstrzymują się od głosu. W kilka minut pó�