11808
Szczegóły |
Tytuł |
11808 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11808 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11808 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11808 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jan Gerhard
CHARLES DE GAULLE
Tom drugi
Książka i Wiedza 1972
Projekt okładki
i opracowanie graficzne
JERZY KĘPKIEWICZ
Redaktorzy
HENRYKA BIELICKA WILHELM MENSZ
Czas przygotowań: styczeń — maj 1958
I
„Cnota i ewangeliczna
doskonałość
nie prowadzą do imperium".
Z POWIEDZEŃ CHARLESA DE GAULLE'A
Kończyło się owo „przejście pustyni", jak generał nazywał 12 lat, w ciągu których
odsunięty był od władzy. De Gaulle coraz uważniej obserwował sytuację. Nawiedzające
go fale pesymizmu jeszcze się nie cofnęły, ale czuł, że nadchodzi wielka zmiana. Nie
chciał się jednak kompromitować jakimkolwiek przedwczesnym, nierozważnym
ryzykiem.
Był to czas narad. Gorączkowych i bezustannych. Przez Colombey przewijały się
ciągle całe korowody gości. Ich wizyty były coraz dłuższe. Jednocześnie w stołówkach
oficerskich garnizonów metropolii i wojsk walczących w Algierii wołano coraz głośniej
i głośniej: „Vive de Gaulle!" Następstwem sueskiej porażki była szeroko rozgałęziona
konspiracja wojskowa i cywilna.
Zjawisko nie było bynajmniej nowe w armii francuskiej, która co jakiś czas cierpi
na niezwykle silne skłonności do konspirowania. Od afery Dreyfusa do kagulardów,
poprzez petainizm do wojny indochińskiej i od wojny indochińskiej do algierskiej.
Właśnie: w tej fazie zaczęło się od Indochin. Za pierwszy bowiem ośrodek
konspiracyjny, powstały w miarę zarysowywania się francuskiej klęski w Wietnamie,
uważa się Stowarzyszenie Byłych Kombatantów Indochin i Unii Francuskiej. Jego celem
było przeszkodzenie zawarciu pokoju z Ho Szi Minem i kontynuowanie wojny aż
do (niemożliwego) „zwycięstwa".
Analogiczny cel, tyle że odnoszący się do Algierii, miała obecna konspiracja.
I od razu na widownię wysuwa się postać prezesa owego stowarzyszenia, generała
Raoula Salana, który nazajutrz po sueskim fiasku mianowany został dowódcą wojsk
francuskich w Algierii. Salan pożegnał się ze Stowarzyszeniem Kombatantów 12
listopada 1956 r., przekazując prezesurę generałowi Lionel-Max Chassinowi, który
z kolei stał de facto na czele Grande Organisation, w skrócie „Grand O" („Wielkie O"),
będącego po prostu nową wersją kagulardów. Prawą ręką Chassina był dr Martin, stary
weteran wielu konspiracji prawicowych. Przypisywano mu osobiste zasztyletowanie
przed wojną niejakiej Laetycji Toureaux, która zbyt dużo wiedziała o kagulardach,
otrucie premiera Rumunii Titulescu zastrzykiem kurary w wagonie restauracyjnym,
kierowanie zabójstwem włoskich antyfaszystów-emigrantów braci Rosellich i inne tego
typu historie. Dr Martin — gestapowiec i absolwent specjalnej szkoły Abwehry w okresie
poprzedzającym wybuch wojny, potem oddany współpracownik Lavala, przyjaciel
osławionego gestapowca i kagularda Deloncle'a (zabitego omyłkowo przez hitlerowców
w strzelaninie, w której obie strony wzięły się wzajemnie za partyzantów). Tomy można
by na ten temat napisać... Martin uciekł wprawdzie w 1944 r. z opuszczającymi Francję
Niemcami, ale potem namyślił się i wrócił. Odsiedział „normę" za kolaborację — trzy lata
— i wyszedł na wolność. Osiedlił się, jak wielu innych, w Algierii.
Ciekawa galeria postaci. Najciekawszą z nich był jednak Salan. „Generał-
intelektualista. Dużo czyta i stara się rozwiązać trapiące go wątpliwości. Subtelna,
pogłębiona, ale powolna inteligencja. Nie stwarza sytuacji, ale dostrzega ich zbliżanie
się. Bardzo przewidujący: zna granice swych możliwości i środków. Nie wyrusza
w drogę bez sucharów" — pisze o Salanie w opinii służbowej nieżyjący już marszałek de
Lattre de Tassigny, jego dowódca najpierw w 1 armii francuskiej, później w Indochinach.
W pierwszej wojnie światowej Salan był ochotnikiem. Nazajutrz po niej wysłano go
do Syrii, gdzie bierze udział w krwawej rozprawie z powstaniem Druzów, za co
otrzymuje order Legii Honorowej. Nie wraca potem do Francji, lecz na własne żądanie
skierowany zostaje do Indochin, gdzie spędza 28 lat. W 1930 r. wysyła do Ministerstwa
Kolonii raport z wnioskami na temat systemu zarządzania Indochinami. Uwagi zawarte
w tym dokumencie łatwo można sobie wyobrazić. Szczególnie zachwycone nimi jest II
Biuro francuskiego sztabu generalnego, które powołuje Salana w stopniu kapitana
do swojej służby. Uchodzi za kogoś w rodzaju modnego wówczas „pułkownika
Lawrance'a" i jest mu z tym do twarzy. Koledzy z wywiadu nazywają go w owym czasie
„Mandarynem". Fama głosi, że pobierał jakieś „nauki" u tajemniczych mędrców
Wschodu, studiował język chiński i palił opium. Był bardzo skryty i choć zawsze dużo
mówił, umiał niczego nie powiedzieć. Jego pobyt w Indochinach przerywa tylko
intermezzo w postaci wojny abisyńskiej. Bierze w niej udział po stronie Włochów jako
„wysłannik specjalny" dziennika „Temps" (dzisiejszy „Monde"), faktycznie zaś II Biura,
ponieważ jedno nie przeszkadza drugiemu.
Powołany z Indochin na front do Francji w 1939 r., uniknął niewoli i po klęsce
czerwcowej 1940 r. znalazł się w Dakarze. Kolonie ciągnęły go zawsze z nieprzepartą
siłą. Bardzo ostrożny, nie wierzy w „awanturnicze przedsięwzięcie" de Gaulle'a. Nie
staje po stronie Wolnej Francji kierowanej z Londynu. Bez wahania składa przysięgę
wierności Pétainowi i w nagrodę otrzymuje stopień pułkownika oraz funkcję szefa
ekspozytury II Biura w Dakarze. Potem zgłasza swój akces do wojsk generała Girauda,
a po jego upadku do armii de Lattre de Tassigny'ego. Z nią ląduje w 1944 r. na plażach
południowej Francji, po czym dociera wiosną 1945 r. do Dunaju, gdzie po raz pierwszy
styka się z de Gaulle'em, aby otrzymać z jego rąk „krawat" komandora Legii Honorowej.
Ciągnie go jednak do kolonii nadal. Salan melduje się jako ochotnik do misji
wojskowej przy Czang Kaj-szeku, co jednak nie podoba się zbytnio Amerykanom,
zwalczającym francuską konkurencję na terenie swych „zastrzeżonych łowów", i nasz
bohater szybko znajduje się znów w dobrze sobie znanych Indochinach. Jest i pozostaje
oficerem II Biura, który zawsze działa za kulisami. Te karty biografii Salana są mało
znane. Faktem jest, że generał, który ongiś — w 1930 r. — był wysłannikiem ministra
Mandela, uchodził w latach 1950— 1954 za faworyta socjalistycznego gabinetu Molleta.
Mówiono o nim „Salan-socjalista", a ultrasi dodawali: „Salan-defetysta".
W rzeczywistości „nie stwarzał on sytuacji, ale dostrzegał ich zbliżanie się" — jak mówił
de Lattre. Starał się obstawiać wszystkie pola i być na każdym zabezpieczony. Wysyłał
więc jeden po drugim tajne meldunki do Paryża, i nie tylko do Paryża. Podobno Allen
Dulles, były szef CIA, mógłby o tym wiele powiedzieć. W 1956 r. Guy Mollet przypomniał
sobie o „generale-socjaliście" i wespół z gubernatorem generalnym Algierii (również
socjalistą) Robertem Lacoste spowodował nominację Salana na stanowisko naczelnego
dowódcy działającej tam armii. Zasada obstawiania wszystkich pól przynosiła Salanowi
pozytywny plon.
Teraz, jako nadzieja organizacji „Wielkie .O", żegnał się ze Stowarzyszeniem
Byłych Kombatantów, ustępując miejsca Chassinowi — generałowi armii,
koordynatorowi obrony lotniczej NATO w środkowej Europie, autorowi dziewięciu dzieł
historycznych, profesorowi politechniki, filozofowi i lotnikowi w jednej osobie. Pod
względem konspiracyjnym Lionel-Max Chassin podlegał jednak generałowi Cherričre,
nominalnemu szefowi „Wielkiego O", gdyż dr Martin zachował dla siebie w tej
organizacji tylko funkcję kierownika wywiadu i łączności. Cherričre był w 1955 r.
naczelnym dowódcą w Algierii u boku ówczesnego gubernatora generalnego Jacques
Soustelle'a. Znajomość nie bez znaczenia. Po nim dowodził tam generał Lorillot,
zastąpiony teraz przez Salana.
„Wielkie O", kierowane przez triumwirat Cherričre—Chassin—Gignac (ten ostatni
jest sekretarzem generalnym Stowarzyszenia Byłych Kombatantów Indochin i Unii
Francuskiej), miało swój odpowiednik w Algierii w postaci Organisation de la
Renaissance de l'Algérie Française (Organizacji Odrodzenia Algierii Francuskiej). Była
to organizacja na wskroś cywilna. Łączyła się ona z kolei z tak zwanymi Grupami
Ochrony Cywilnej. Dowodził nimi pułkownik Trinquier, który w kilka lat później wsławi się
organizowaniem żandarmerii Czombego w Katandze. Podszyte konspiracją były też
złożone z cywilów „UT" — Unités Territoriales (Jednostki Terytorialne), liczące 22
tysiące osób pełniących ochotniczo służbę z bronią 3 dni każdego miesiąca.
Przewijała się tu cała plejada postaci. Generał Jacques Faure — entuzjasta
i przyjaciel Pierre Poujade'a — od października 1955 r. zastępca dowódcy dywizji
algierskiej generała Manceaux-Demiau. Prawie niepiśmienny kolon Robert Martel.
Playboy dr Kovacs, bogaty i modny lekarz-hipnotyzer, częsty gość konsulatu USA.
W marcu 1956 r. wysadził w powietrze dom w arabskiej kazbie. W eksplozji zginęło
wtedy 28 osób. Pułkownik Thomazo — „Skórzany Nos" (od bitwy pod Monte Cassino
ma strzaskaną kość nosową), również z Jednostek Terytorialnych. 27-letni Pierre
Lagaillarde, wódz studentów algierskich, wysoki, brodaty, barczysty, najbardziej
ultrasowski z ultrasów. Jego przyjaciel Jean-Jacques Susini, mieniący się z dumą
„narodowym socjalistą". Dr Lefebvre, szef poujadystów w Algierii, entuzjasta Salazara
i Franco.
Mózgiem i sercem konspiracji pozostawał niemniej jednak Paryż. „Wielkie O"
kontaktowało się tu z „klubem pułkowników" kierowanym przez pułkownika Lacomte'a
i skupionym wokół Szkoły Wojskowej. Odrębna komórka działała w szkole oficerskiej
Saint-Cyr na terenie obozu Coëtquidan w Bretanii. Czuwał tam generał Lachenaud
nadzorowany przez Chassina i Cherričre'a. Nie pozostawał on bez wpływu na dowódcę
okręgu wojskowego w Tuluzie, generała Miquela.
Do grupy gaullistów bezpośrednio związanej w tym czasie z konspiracją,
wywierającej na nią swój wpływ i roztaczającej kontrolę, coraz mniej dyskretną, należeli:
senator Michel Debré, Olivier Guichard, Jacques Soustelle, Roger Frey, Jacques
Chaban-Delmas, Leon Delbecque.
Najenergiczniejszym, najbardziej chyba oddanym był ten pierwszy. Entuzjasta de
Gaulle'a już w epoce Wolnej Francji, następnie — od 1946 r. — adwokat, ale
posiadający duży majątek osobisty i jeszcze większe ambicje polityczne, wydawał
własnym sumptem niezbyt poczytne pismo patriotyczne „Courrier de la Nation",
przemianowane od 1956 r. na „Courrier de la Colčre" (Kurier Gniewu). Tytuły te same
charakteryzują Debré'go, zawsze kipiącego, pełnego uniesień i gotowego do poświęceń.
Był on stałym i częstym gościem w Colombey. Wymieniał z de Gaulle'em obszerną
korespondencję, w której wykładał swe koncepcje na temat ustroju i konstytucji Francji.
Podobno przestudiował w tym celu bardzo dokładnie 240 istniejących w święcie ustaw
konstytucyjnych. Niestrudzony był też w pracy organizacyjnej. Olivier Guichard
pozostawał ciągle przy de Gaulle'u jako nieetatowy szef jego gabinetu. Delbecque był
jednym z włókienniczych potentatów północnej Francji, z rodzinnych stron de Gaulle'a.
Frey — wielki plantator z Nowej Kaledonii — przyłączył się do generała jeszcze
w 1940 r. na czele wystawionej własnym sumptem jednostki bojowej zwanej Batalionem
Pacyfiku. Teraz opłacał komorne za paryskie biuro de Gaulle'a przy ulicy Solferino 5
i stworzył Komitet Poparcia Generała. Jacques Soustelle, etnolog i archeolog z zawodu,
był gaullistą od 1940 r. Marzył o jak najszybszym przewrocie.
Głównym problemem konspiracji było wysunięcie osoby szefa. De Gaulle nie chciał
się do tego mieszać. Sprawa była jeszcze zbyt niepewna. Generał nie mógł się narażać
na kompromitację. I nie wolno go było na nią narażać. Należało tedy znaleźć kogoś, kto
zrealizowałby zamach stanu, obalił „szmatławą" (tak nazywali konspiratorzy między
sobą IV Republikę) i był na tyle lojalny, aby nie usiłował zachować władzy dla siebie,
a przekazał ją de Gaulle'owi. Wyszukanie człowieka, który odpowiadałby tym warunkom,
nie było naturalnie rzeczą łatwą. Konspiratorzy łamali sobie nad tą kwestią głowy
na niejednym posiedzeniu.
Najczęściej wysuwaną kandydaturą był wierny de Gaulle'owi od starych,
wojennych czasów generał spadochroniarzy Massu. Na niego też w końcu padł wybór.
Był na tyle dzielny, że zdołałby się rozprawić ze „szmatławą", na tyle zdyscyplinowany,
żeby słuchać rozkazów, i na tyle ograniczony, żeby nie zagarnąć po zwycięstwie jego
owoców dla siebie. Zupełny brak intelektu (delikatnie mówiąc) był w tym wypadku zaletą
Massu, tego „żołnierza prawdziwego", wielkiego, ciężkiego, w drelichach, w panterkach,
obwieszonego granatami i pistoletami, ozdobionego beretem zawadiacko
przekrzywionym nad nosem ogromnym, mięsistym, agresywnym, jeżdżącego zawsze
z marsową miną na warkotliwych jeepach w kłębach kurzawy, wydającego rozkazy,
władczego, wspaniałego i bardzo filmowego. Wojsko i cywile musieliby za nim pójść. Był
ich bożyszczem. W Algierii naturalnie. Tylko w Algierii. Jednakże ruch miał stamtąd
wyjść i pociągnąć za sobą metropolię. Jak ongiś w Hiszpanii. Jest rzeczą uderzającą, ile
rzeczy wzorowano na Hiszpanii. Pewne idee mają twardy żywot w śródziemnomorskim
słońcu.
Przeszkodą na drodze Massu był jednak Salan, naczelny dowódca w Algierii
i hierarchiczny przełożony Massu. Zrealizować pucz z pominięciem Salana? Rzecz nie
do pomyślenia. Salan należał przecież też do konspiracji i obraziłby się na pewno.
Obrażony zawaliłby wszystko. Powierzyć więc kierownictwo Salanowi? Tą myśl
odrzucano kategorycznie. Salan był zbyt mądry. Nie oddałby raz uchwyconej władzy.
Za mądry, żeby ją oddać, za głupi, żeby sprawować. De Gaulle nie mógł mu udzielić
swego autorytetu. Zresztą cała przeszłość Salana...
Możemy w tym miejscu dostrzec dwa rysujące się już nurty przewrotu.
Progaullistowski, stawiający na Massu, i antygaullistowski — na Salana. Chwilowo
zwyciężył ten pierwszy. Wyłoniona została koncepcja usunięcia Salana. Jego zniknięcie
musiałoby otworzyć drogę generałowi Massu, który wtedy zostałby nieomal
automatycznie mianowany naczelnym dowódcą wojsk w Algierii. „Nieomal", gdyż rzecz
nie mogłaby się odbyć bez pewnej pomocy ze strony szefa sztabu generalnego,
generała Ely'ego, częstego gościa w Colombey, oraz jego zastępcy generała Petita. Nie
bez znaczenia był tu i generał Chassin, wysoka osobistość NATO, generał, od którego
nici biegły w kierunku dowództwa bloku atlantyckiego. Dowództwa, którego rola zarysuje
się jeszcze w kwietniu 1961 r. w innej konspiracji algierskiej. Nie uprzedzajmy jednak
wydarzeń...
Salan był teraz przeszkodą, należało więc usunąć Salana. Rzecz była ogromnie
ważna. Naczelny dowódca w Algierii kierował bowiem nie tylko wojskiem. Faktycznie
podlegała mu cała administracja, na czele której tylko nominalnie stał gubernator.
Oficerowie i podoficerowie byli sędziami, urzędnikami, nauczycielami, agronomami,
kolejarzami, szefami radia, telewizji i łączności, komendantami portów i policji.
Po usunięciu Salana wszystko to będzie podlegało Massu. Czym prędzej więc do dzieła!
Odpowiednie instrukcje w tej kwestii dostał dr Kovacs, który natychmiast zabrał się
do realizacji zadania.
Jest 17 stycznia 1957 r., godzina 19.00. Salan właśnie przegląda jak co dzień
służbową pocztę, którą przyniósł mu oficer operacyjny major Rodier, gdy nagle wezwany
zostaje do gabinetu gubernatora generalnego Lacoste'a. O godzinie 19.05 naczelny
dowódca wciąż jeszcze rozmawia z gubernatorem. W tym właśnie momencie gmach
Generalnego Gubernatorstwa wstrząsa potężna, podwójna eksplozja. Korytarze i klatka
schodowa wypełniają się kwaskowatym dymem, sypie się tynk i z brzękiem lecą szyby
z okien.
Salan i Lacoste, nieco przybladli, biegną do obszernego hallu. „Co znowu zrobili ci
gówniarze?" — miał zawołać gubernator generalny i słowa te nie są bez znaczenia,
gdyż wskazują, że odnosiły się raczej do własnych, francuskich „antyterrorystów" niż
do powstańców algierskich. Tamci nosili w urzędowym języku miano „bandytów".
Lacoste musiał się więc natychmiast domyślić, kto jest sprawcą eksplozji. Czy w ogóle
wiedział o tym, co się stanie, i dlatego o oznaczonej godzinie wezwał Salana? Cała ta
historia jest jak ciemny tunel, w którym miejscami tylko przebłyskuje światło.
Dwa pociski do bezodrzutowego działa przeciwpancernego, bazooki, wystrzelone
zostały z zaimprowizowanych, blaszanych wyrzutni z bardzo niewielkiej odległości,
po prostu z tarasu jednego z domów, położonego vis ŕ vis okien gabinetu Salana.
„Rockets", używane zwykle przeciwko czołgom lub ambrazurom pancernych schronów,
wdarły się do gabinetu naczelnego dowódcy armii — jeden przez okno, drugi przez
ceglany mur. Wnętrze gabinetu zostało zniszczone. Wśród gruzów, drzazg, odłamków
szkła i rozrzuconych papierów leżały rozszarpane na strzępy zwłoki majora Rodiera.
Pojękiwał lżej ranny pułkownik Basset, który w chwili wybuchu akurat przechodził
korytarzem. O wiele ciężej ranna od odłamków szkła była 12-letnia córka Salana.
Eksplozja nastąpiła w momencie, gdy mała o piętro wyżej odrabiała lekcje.
Salan zarządził „energiczne śledztwo". Sam zbyt dobrze znał tryby machiny
konspiracyjnej, aby nie wiedzieć, w jakim kierunku prowadzić dochodzenia. Kontrwywiad
też wiedział. Trzeba było tylko pretekstu. Dostarczył go lont, za pośrednictwem którego
zapalona została ścieżka prochowa „sznura Bickforda" połączona z detonatorami
„rockets". Ten lont był zwykłym knotem od zapalniczki zakupionym w jednej z trafik
tytoniowych w Algierze. Sprzedawca zeznał, że nabywcami byli Europejczycy. Po nici,
względnie po loncie, dotarli oficerowie służby bezpieczeństwa do willi „Sources". Nazwa
symboliczna w tych okolicznościach. Mieścił się tam sztab konspiracyjny, tajny trybunał
organizacji i sala tortur z najnowocześniejszymi urządzeniami elektrycznymi, których
użytek oparty jest na doświadczeniach gestapo. Niejeden Algierczyk zapoznał się z tymi
pomieszczeniami. Willę wykryto, bo trzeba było coś wykryć. Nie jest to jednak siedziba
ORAF, a jedynie jej drobniejszej odnogi, tzw. Komitetu Francuskiego Ruchu Oporu
(CRF). Takich odnóg jest mnóstwo i ze względu na brak miejsca nie możemy się tu nimi
wszystkimi zająć. W każdym razie firma zawsze jest ta sama.
Salan domaga się satysfakcji. Robert Martel, dr Martin i 18 innych osób znajdują
się wkrótce za kratami. Jest to zbyt mocny cios dla konspiracji, aby ta nie przypomniała
Salanowi, że przecież on sam też ma z nią coś wspólnego. W wyniku przetargów
wszyscy aresztowani wypuszczeni zostają na wolność, gdyż potrafią dostarczyć
niezbitych alibi. Przetargi jednak trwają. Dla uspokojenia Salana spierające się strony
dochodzą wreszcie do porozumienia.
Policja aresztuje doktora Kovacsa, który przetransportowany do Paryża bez
większych ceregieli oświadcza, że jest organizatorem zamachu na Salana. „Naczelny
dowódca, który zdradził w Indochinach, chciał również zdradzić w Algierii. Uwolnienie
armii od niego było gestem patriotycznym" — stwierdza Kovaes.
Każda prowokacja ma tę podstawową cechę, że wiadomo, jak się ją zaczyna, ale
nigdy nie wiadomo, jak się potoczy i zakończy. Policyjna sceneria, prowadzona mimo
wszystko z całą powagą, śledztwo, w którym część prowadzących dochodzenie wie,
o co idzie, ale część nie wie, wynikłe z tego nieporozumienia i komplikacje denerwują
Kovacsa, zaczynającego pojmować, że stał się kozłem ofiarnym wielkiej gry i może ją
przypłacić głową. Opowiada więc policjantom i sędziemu śledczemu, tym, którzy chcą
tego słuchać, i tym, którzy nie chcą, że jest tylko małym ogniwem w potężnej machinie
konspiracyjnej. Podaje, że instrukcje otrzymał od wpływowego Komitetu Sześciu.
Olbrzymi skandal wisi w powietrzu.
Minister spraw wewnętrznych François Mitterrand porozumiewa się natychmiast
z socjalistycznym premierem Guy Molletem, socjalistycznym gubernatorem generalnym
Robertem Lacoste, ministrem obrony Bourgčs-Maunoury'm. Zapada postanowienie
wycofania z akt śledztwa „najgorszych" zeznań Kovacsa. Nie może być mowy
o aresztowaniu kogokolwiek z Komitetu Sześciu. Rząd zdaje sobie sprawę z tego, że
na nich aresztowania nie mogłyby się zatrzymać.
Sprawa grzęźnie w proceduralnych zawiłościach. Dochodzenia drepcą w miejscu.
Prowadzący śledztwo grają na czas. Nie bez kozery. Oto 21 maja 1957 r. obalony
zostaje gabinet Guy Molleta i Mitterrand opuszcza Ministerstwo Spraw Wewnętrznych.
Zastępuje go na krótko Bourgčs-Maunoury, który wznawia kroki prawne, ale ma na to
za mało czasu i jeszcze mniej ochoty. 6 listopada 1957 r. zjawia się kolejny, 23 rząd IV
Republiki: gabinet Felixa Gaillarda. Sprawa znów drzemie. Będzie to tak trwało aż
do dojścia de Gaulle'a do władzy. Michel Debré obejmie wtedy Ministerstwo
Sprawiedliwości, a Soustelle Ministerstwo Informacji. Kovaes będzie wysłany do szpitala
na operację wyrostka robaczkowego. Nikt już odtąd nie zobaczy lekarza-hipnotyzera.
Znika jak kamfora i ląduje na hiszpańskiej Majorce w hotelu swej żony.
„Sprawa bazooki" i perypetie nagle zagrożonej konspiracji opóźniły poważnie jej
wystąpienie, to znaczy pucz i przewrót. Salana nie udało się usunąć. „Mandaryn" miał
szczęście. Pozostał na scenie. Trzeba było przystąpić do gry, biorąc pod uwagę jego
osobę. Nie zrezygnowano jednak z Massu. Cel pozostał ten sam. Należało jedynie
zmodyfikować sposób jego osiągnięcia.
Pogłębić konflikt? Podgrzać atmosferę? Rozhuśtać? Stworzyć sytuację „bez
wyjścia"? Taką, w której jedynym ocaleniem będzie „wielka zmiana"?
Środkiem wiodącym do tego celu okazało się bombardowanie małej miejscowości
tunezyjskiej Sakiet-Sidi-Jussef w dniu 8 lutego 1958 r. przez lotnictwo francuskie.
Wytłumaczono to jako omyłkę. Rezultat: 69 osób zabitych. W tym 21 dzieci. Prezydent
Tunezji Burgiba złożył skargę do Rady Bezpieczeństwa. Przed francuską bazą
wojskową w Bizercie demonstrowały tysiące Tunezyjczyków. Opinia światowa przyjęła
nalot jak najgorzej. Rząd francuski, cała polityka wojny w Afryce północnej były ostro
krytykowane zarówno we własnym kraju, jak i poza jego granicami. O to właśnie szło
ultrasom. Jeszcze jedna kompromitacja IV Republiki. Premier Gaillard zgodził się
tymczasem na mediację Waszyngtonu i Londynu. Było to dolanie oliwy do ognia
ultrasów. Z miejsca nawiązali oni w swych wystąpieniach do „hańby obcej mediacji",
która spowodowała klęskę indochińską. „Nie będzie drugich Indochin!" — wołali.
„Żadnego Dien Bien Phu!", „Żadnej ingerencji sojuszników w nasze sprawy!" Rozszalała
się szowinistyczna, kolonialistyczna heca. Konspiracja uzyskała atmosferę, o jaką jej
szło. Można było przyspieszyć działanie.
Było to tym łatwiejsze, że alarm spowodowany przez Kovacsa minął, a ludzie
ciągnący za sznurki ochłonęli po nieudanym zamachu na Salana. Konspiratorzy mogli
więc wznowić działalność na oczyszczonym terenie.
Wtedy to właśnie powstaje w Algierze „Antena" Ministerstwa Obrony Narodowej.
Jest to coś w rodzaju grupy operacyjnej ministra, mającej nadzorować, bez prawa
ingerencji, funkcjonowanie sztabu X Okręgu Wojskowego, tj. kierownictwa działań
wojennych w Algierii. Takie jest oficjalne działanie tego biura. Faktycznie ma ono
przygotować akcję, której bazą wypadową, zgodnie z niezmienną tradycją, trwającą już
od lat, pozostaje Algieria. „Antena" istnieje od końca 1957 r., ale tak naprawdę zaczyna
działać po Sakiet-Sidi-Jussef, to znaczy w pierwszych miesiącach 1958 r. Ministrem
obrony jest w tym czasie Jacques Chaban-Delmas; szefem „Anteny" — Leon
Delbecque.
Obaj pochodzą z tego samego pnia macierzystego. Pierwszy jest synem potężnej
rodziny winiarzy z okolicy Bordeaux, jednej z tych, które posiadają tysiące hektarów
winnic, tłocznie z kilometrami piwnic, pociągi cystern i kolumny samochodów
transportowych. Drugi reprezentuje tekstylia północnej Francji. Wielki przemysł
włókienniczy. Łączy go to z najbliższym otoczeniem de Gaulle'a, który — jak pamiętamy
— jest przez żonę skoligacony z rodziną fabrykantów „petit beurre", Vendroux, kuzynami
„króla ołówków" Farjona i dalej mocarnymi rodami Maillot-Drouersów, Kolb-Bernardów
i Gustawa de Corbie, rządzącymi przedsiębiorstwami o tradycyjnej jeszcze strukturze
rodzinnej i katolickiej. Vendroux — teść de Gaulle'a — oraz Bertrand Motte,
administrator generalny Zakładów Agache, koncernu chemicznego Corona i perkali
Valenciennes, stanowili podporę generała w latach 1944—1946 oraz są nią przez cały
czas później.
Przed utworzeniem „Anteny" pułkownik II Biura André Dewawrin-Passy, znany
nam z czasów Wolnej Francji, komunikuje się kolejno z de Gaulle'em i ministrem obrony
Chaban-Delmasem, a następnie z Bertrandem Motte, u którego dyrektorem jest
Delbecque. Jego nominacja na stanowisko szefa czołówki operacyjnej w Algierze
zostaje w ten sposób postanowiona.
Chaban-Delmas, który otrzymał polecenie utworzenia „Anteny" i jako resortowy
minister był do tego uprawniony, miał już za sobą dużą karierę. Po wojnie piastował
kolejno takie funkcje: deputowanego gaullistowskiego z departamentu Gironde (w 31
roku życia), mera Bordeaux (w 32), ministra robót publicznych (w 37), ministra stanu (w
40) i ministra obrony. Delbecque był dyrektorem u Motte'a, a w wolnych chwilach
zajmował się organizowaniem gaullistów i zbieraniem funduszów w kołach
przemysłowych północnej Francji. Właściwą koncepcję czołówki opracował jednak szef
Biura Prasowego i Psychologicznego Ministerstwa Obrony pułkownik Charles Lacheroy,
najbliższy współpracownik i inspirator Chaban-Delmasa. Z początkiem 1958 r. tenże
Lacheroy został pod pretekstem kary za naruszenie tajemnicy wojskowej w publikacji
na temat rakiety „Véronique" wysłany do Algierii, gdzie został zastępcą generała Hueta,
dowódcy 7 dywizji zmechanizowanej. „Antenie" trzeba było pewnych ludzi.
„Antena" była okiem i uchem najwyższych sfer przygotowujących przewrót. Koła te
zdawały sobie sprawę, że po skandalu z Kovacsem nie można ograniczać się
do powierzenia ważnej dziedziny kontaktów i obserwacji wyłącznie takim figurom jak dr
Martin.
Wojskowym pomocnikiem Delbecque'a został kapitan Lamouliatte, spadochroniarz,
były oficer „kolumny śmierci" z Dien Bien Phu, mąż zaufania generała Cherričre'a
z „Wielkiego O", urzędnik Banku Wormsa.
Delbecque i Lamouliatte komunikowali się za pośrednictwem kilku swych
współpracowników mniejszego kalibru lub osobiście z ministrem obrony Chaban-
Delmasem, z „Wielkim O" i Bertrandem Motte. Chaban-Delmas miał kontakt
z Colombey--les-Deux-Eglises sam lub przez Michela Debré. Konspiracyjnie sprawa
była zapięta na ostatni guzik.
W dniu 15 marca 1958 r. spotykają się w Nicei: Leon Delbecque, Michel Debré,
Roger Frey, Jacques Soustelle, Raymond Triboulet, Edmond Michelet oraz Alain de
Sérigny. Ten ostatni — właściciel i redaktor naczelny dziennika „Echo d'Alger",
multimilioner i dawna podpora Pétaina w Afryce północnej — jest od pierwszej chwili
czołowym finansistą ORAF i wszystkich odgałęzień konspiracji w Algierii. Zebranie jest
bardzo burzliwe. Soustelle i de Sérigny domagają się natychmiastowego przejścia
do akcji. Delbecque popiera ich twierdząc, że „wszystko jest gotowe", ale Debré —
bardziej ostrożny — ostrzega, iż nie można narażać generała na fiasko. Dochodzi
do ostrej wymiany zdań. De Sérigny, który jako stary petainowiec odnosi się nieufnie
do gaullistów, wyraża cierpko zastrzeżenia na temat ich „szczerości".
— Jakże może pan choć przez sekundę wątpić w wolę generała, by Algieria
na zawsze pozostała francuska? — unosi się Debré, podczas gdy Soustelle skrupulatnie
protokołuje te słowa. Ostatecznie wysłannicy Colombey zostają przekonani, że przejście
do działania jest konieczne. Niczego bardziej chyba nie pragnęli.
W dniu 25 marca Soustelle jest osobiście przyjęty przez de Gaulle'a w Colombey.
W sprawozdaniu z tej rozmowy, zaadresowanym do de Sérigny'ego, były gubernator
generalny w Algierii pisze, iż generał był przybity bezczynnością swych zwolenników
i powiedział: „Po co wciąż gadać zamiast działać?"
Nie trzeba było niczego więcej. Już w liście z 4 grudnia 1956 r. de Gaulle pisał
do Soustelle'a m. in.: „Osiągnięcia francuskie w Afryce północnej, zwłaszcza w Algierii,
wymagałyby bardzo dużej polityki. Chodzi o lokalną akcję na szeroką skalę, aby
doprowadzić do prawdziwego zjednoczenia dwóch głównych elementów. Chodzi o akcję
potężną i ciągłą, oddziałującą na opinię publiczną we Francji, aby ją zmobilizować
do wysiłku".
Konspiratorzy wiedzieli, czego się trzymać. W dniu 15 kwietnia 1958 r. rząd
premiera Gaillarda zostaje przez prawicę obalony większością 321 głosów przeciw 255.
Wybucha przedostatni, 24 kryzys gabinetowy IV Republiki. Skrajna prawica usiłuje
opanować władzę drogą parlamentarną, wysuwając prezydentowi Coty do wyboru
następujące kandydatury: Jacquesa Soustelle'a, Georgesa Bidaulta, Rogera Ducheta
i André Morice'a. Odpadają wszystkie dzięki sprzeciwowi komunistów, a socjaliści nie
mogli ich otwarcie poprzeć.
25 kwietnia przybywa do Paryża naczelny dowódca w Algierii, generał Salan.
Oświadcza, że korpus oficerski „się burzy", zaniepokojony sytuacją i rzekomymi planami
kapitulacji przed powstańcami w Algierii, że on — Salan — nie odpowiada „za to, co
może się stać". Jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej wybucha nazajutrz, tj. 26
kwietnia, wielka demonstracja Europejczyków na ulicach Algieru. „Tylko utworzenie
rządu ocalenia publicznego może ocalić Algierię francuską" — głosi uchwalona
rezolucja.
Jest to dobrze zgrana „akcja psychologiczna", szantaż mający na celu wytworzenie
odpowiedniej atmosfery w Paryżu. „Antena" działa bardzo sprawnie.
„Bramy nocy otwierają się przed reżimem republikańskim. Jeszcze raz mrok i cień
spowija Francję" — prorokuje Roger Frey w przemówieniu wygłoszonym do swych
politycznych przyjaciół — republikanów społecznych w Saint-Mandé.
„Pióro wypada z ręki. Bezsenne noce następują po bezsennych nocach" — pisze
Michel Debré w „Kurierze Gniewu". Gaulliści przemawiają wzniosłym językiem Victora
Hugo, ale nie ograniczają się do tych słów, mających też wytworzyć atmosferę.
W Algierii odbywa się demonstracja za demonstracją. Wszystkie pod hasłem walki
z misją mediacyjną w sprawie Sakiet-Sidi-Jussef. Wśród Europejczyków krążą pogłoski,
że „Paryż przygotowuje się do kapitulacji w Algierii, jak uczynił to w Indochinach".
Wypadki nabierają tempa. Nadchodzi pamiętnych kilkanaście dni objętych
wspólnym mianem zamachu stanu 13 maja 1958 r.
Oto dziennik wydarzeń.
5 maja
Generał Ganeval, wojskowy sekretarz prezydenta Republiki René Coty'ego, łączy
się telefonicznie z Colombey-les-Deux-Eglises i prosi oficera przybocznego generała de
Gaulle'a, pułkownika de Bonnevala, o „prywatną rozmowę informacyjną". Ganeval,
któremu przypisuje się w korpusie oficerskim główną winę za klęskę pod Dien Bien Phu,
jest od dawna gorącym zwolennikiem „wygnańca" z Colombey. Liczy głównie na to, że
gdy ten wróci do władzy, nie zapomni o jego zasługach i zrehabilituje go. Ciężko boleje
nad tym, że konspiracja nie chce z nim prawie rozmawiać. Teraz ma okazję się wyróżnić
i wykazać swoją lojalność wobec spisku.
Spotkanie odbywa się w mieszkaniu pana Jacquesa Foccarta przy Avenue de
L'Opera w Paryżu. Ten przemysłowiec i właściciel wielkich plantacji w rejonie Pacyfiku,
pracownik II Biura, stał się jeszcze lepszym gaullistą po utracie przez Francję Indochin,
Tunezji i Maroka. Ze zrozumiałych względów: wszędzie tam ma swe interesy.
Pułkownik de Bonneval zjawia się na rozmowę w towarzystwie barona Guicharda,
szefa gabinetu de Gaulle'a i równocześnie pracownika Komisariatu do Spraw Energii
Atomowej.
Ganeval zagaja i od razu wyłuszcza, o co mu idzie. Wobec trwającego od 15
kwietnia kryzysu gabinetowego i „ogólnej sytuacji" (wspomniane już demonstracje
w Algierii i „alarmujące wieści o nastrojach w armii") prezydent Coty skłonny byłby
przekazać de Gaulle'owi tekę premiera, ale uważa, iż powinno się to odbyć w „legalnych
warunkach". Prosi więc, by generał de Gaulle zechciał je sprecyzować. Wysłannicy
Colombey skłaniają głowy: obiecują przedstawić prośbę prezydenta Republiki
generałowi. Są uroczyści i milczący.
7 maja
Kryzys rządowy trwa już 22 dni.
Do Algieru przybywa nieoczekiwanie zdymisjonowany minister obrony narodowej
Chaban-Delmas i jakby w ogóle nie liczył się z tym, że nie jest już ministrem, dokonuje
uroczystego otwarcia szkoły wojskowej im. Joanny d'Arc w Philippeville.
8 maja
Pułkownik de Bonneval doręcza odpowiedź de Gaulle'a generałowi Ganevalowi.
Brzmi ona jak wojskowa instrukcja pod adresem prezydenta Coty.
Prezydent winien więc pisemnie zwrócić się do generała, zapraszając go
do utworzenia rządu. Generał nie uda się przed tym do Pałacu Elizejskiego i nie będzie
przeprowadzał wstępnych rozmów z szefem państwa. Generał nie złoży też tradycyjnej
wizyty przewodniczącym obu izb parlamentu, tj. Zgromadzenia Narodowego i Rady
Republiki, ani nie odbędzie żadnych konsultacji z przywódcami partii politycznych. Partie
nie będą miały żadnego prawa dyskutowania nad składem gabinetu generała. Nie może
być mowy o tym, aby generał zgodził się wystąpić na trybunie Zgromadzenia
Narodowego i ubiegać się po przedstawieniu swego programu o inwestyturę, jak muszą
to czynić obowiązkowo inni premierzy. Inwestytura zostanie przegłosowana pod
nieobecność generała. Odpowiedź nie zawierała ani słowa na temat jakiegokolwiek
programu politycznego.
Ganeval czyta instrukcję z zasępionym czołem, ale nie odzywa się ani słowem.
Wieczorem telefonuje do Bonnevala. Nie ma mowy, aby w tych warunkach Coty mógł
forsować de Gaulle'a. Słuchawki z obu stron opadają na widełki. Sprawa jest
beznadziejna.
O 22.30 prezydent Coty powierza misję utworzenia gabinetu przywódcy Ruchu
Republikanów Ludowych — MRP — Pierre Pflimlinowi. Jego pierwsza decyzja:
odwołanie z Algierii gubernatora generalnego Lacoste'a.
W odpowiedzi tłum Europejczyków pali w nocy z 8 na 9 maja kukłę Pflimlina
powieszoną na zaimprowizowanej szubienicy na placu Forum w Algierze.
9 maja
W tę noc powstają pierwsze zręby planu akcji pod wzniosłym kryptonimem
„Rezurekcja". Jego autorem (kryptonimu i planu) jest generał Ely, nie darmo z racji
pobożności i swego wzniosłego wyglądu (wysoka postać, błękitne trochę marzące oczy,
siwe gładkie włosy, powolne ruchy, rozważne słowa) nazywany w wojsku „Świętym".
Pierwsza decyzja organizacyjna: generał de Beaufort zajmie się łącznością między
sztabem generalnym a generałem de Gaulle oraz „akcją psychologiczną", tj.
rozsiewaniem odpowiednich pogłosek i wytwarzaniem atmosfery napięcia w Paryżu.
W nocy z 9 na 10 maja Salan wysyła z Algieru, drogą służbową przez generała
Ely, alarmującą depeszę do prezydenta Coty'ego:
„...Partie polityczne mają rozbieżne poglądy w kwestii algierskiej... prasa daje
do zrozumienia, że rozważa się porzucenie Algierii w drodze dyplomatycznej,
poczynając od rozmów nad przerwaniem ognia. Armia jest zaniepokojona... Armia
francuska jednomyślnie uważałaby porzucenie terytorium państwowego za obelgę...
Reakcji nie da się przewidzieć".
Generał de Beaufort odnosi ten tekst do Pałacu Elizejskiego. Generał Allard
w Algierze powiela go w formie ulotek i każe rozdawać w podległych sobie jednostkach.
Delbecque czyni to samo wśród ludności cywilnej.
10 maja
Zebranie w paryskim mieszkaniu Rogera Freya. Obecni poza gospodarzem:
dyrektor gabinetu de Gaulle'a Olivier Guichard, senator Michel Debré, generał Petit, szef
„Anteny" Leon Delbecque i naczelny redaktor „Echo d'Alger" de Sérigny.
Guichard z uroczystą powagą oświadcza: „Macie panowie zielone światło na 13
maja".
11 maja
Petit spotyka się z Salanem i wyłuszcza mu swój plan. Najpierw 13 maja zaczynają
demonstrować cywile. Wywołują oczywiście należyty chaos i zamieszanie. ORAF
kanalizuje ten ruch: kilka podpaleń, wybitych szyb, trochę granatów i dużo okrzyków.
Armia ocenia wtedy sytuację jako poważną i w tym sensie zawiadamia Paryż. Potem
„opanowuje położenie" i przejmuje władzę. Cywile zostają odesłani do domów tak, by
zdążyli na kolację i nie przeszkadzali. Paryż oczywiście odmawia wojsku władzy. Armia
reaguje w postaci pełnych oburzenia depesz i zaniepokojona stanowiskiem polityków
w stolicy wysyła samolotami swych spadochroniarzy do metropolii. Oddziały wojska
z Algierii pokazują się na ulicach Paryża. Miasto zostaje opanowane. Władza też.
Powstaje rząd „ocalenia publicznego" z de Gaulle'em na czele. Jest to proste i jasne.
Po uzyskaniu zapewnienia, że policja paryska jest przygotowana do współdziałania
ze spiskowcami przez komisarza Didesa i jego grupę z „Wielkiego O", Salan zgadza się
„stanąć na czele wydarzeń". Polecenie Petita i swą zgodę zachowuje jednak w ścisłej
tajemnicy, gdyż zawsze zabezpiecza się ze wszystkich stron.
Petit konferuje z innymi generałami. Zapewnia ich, że polityczne kierownictwo akcji
obejmie Jacques Soustelle, który 13 maja przybędzie do Algieru. Dowódca korpusu
armijnego Allard liczy na Jednostki Terytorialne. Ich szef — pułkownik Thomazo —
gotów jest do wystąpienia nie od dziś. Dowódca lotnictwa Jouhaud domaga się
samolotów transportowych dla spadochroniarzy, którzy opanują Paryż. Ma zamiar
wysłać ich dwa pułki, do czego trzeba 60 aparatów Nord-Atlas 2501 i pewnej liczby
cywilnych Breguetów. „Generał Challe wyśle panu aparaty wojskowe, samemu proszę
zarekwirować cywilne w Air-France" — decyduje Petit. Pretekstem oficjalnym dla tego
manewru lotnictwa ma być niebezpieczna sytuacja garnizonów francuskich otoczonych
przez oddziały Burgiby w Tunezji.
Z wojskowymi poszło łatwo. Delbecque i de Sérigny, którzy mieli jednak zapoznać
z planem cywilów, mają trudności. Martel i Lagaillarde nie chcą widzieć na czele puczu
Salana. Powtarzają stare zarzuty pod jego adresem, przypominają sprawę Kovacsa
i domagają się wysunięcia na stanowisko szefa sprzysiężenia niezwykle popularnego
w Algierze generała Massu. Petit zostaje zawiadomiony o sporze. Sam zna te nastroje,
ale nie wyobraża sobie, jak pominąć naczelnego dowódcę. Bądź co bądź Massu jest
podwładnym Salana. Debata nad tą sprawą nie daje żadnego rezultatu i Petit
postanawia, że ostateczną decyzję podejmie Soustelle, gdy przybędzie do Algieru.
Martel i Ortiz udają się do Massu, który przyjmuje ich dość kwaśno. „Nie lubię całej tej
cywilnej gadaniny. Jak trzeba będzie, to będę działał zależnie od rozkazu" — oświadcza
enigmatycznie.
Wieczorem ściąga do Algieru 3 pułk spadochroniarzy kolonialnych dowodzony
przez pułkownika Trinquiera. W nocy nadchodzi 1 pułk spadochroniarzy Legii
Cudzoziemskiej. Oba przeznaczone są do planowanego desantu na Paryż.
Wieści o tym wszystkim rozchodzą się błyskawicznie po mieście. Nie
zapominajmy, że rzecz dzieje się w basenie Morza Śródziemnego, a południowcy mają
na ogół długie języki.
Salan w porozumieniu z nadprefektem Algieru Serge Baretem wydaje oficjalne
zarządzenie, iż 13 odbędzie się uroczystość żałobna ku czci trzech Europejczyków
zabitych przez powstańców. Świetna okazja do rozpętania demonstracji cywilów. ORAF
wydaje swoje instrukcje.
12 maja
Późnym wieczorem dowódca 2 grupy pancernej (pułk czołgów, pułk artylerii i pułk
piechoty) pułkownik Gribius otrzymuje od generałów Petita i de Beauforta —
w obecności Delbecque'a — rozkaz gotowości bojowej. Podległe mu jednostki grupy
rozlokowane są w Mailly, Rambouillet i Pontoise, tj. w promieniu 40 do 60 kilometrów
od Paryża. Na dany znak przybędą ze wsparciem dla spadochroniarzy. Warto
podkreślić, że Gribius nie należał dotychczas do sprzysiężenia. Zwerbowano go
na miejscu i od razu wyraził zgodę. Znamienne dla nastrojów w korpusie oficerskim.
Tymczasem Challe wysyła falami swe samoloty do dyspozycji Jouhauda. Oficjalny
pretekst: niebezpieczna sytuacja w Tunezji. Samoloty jednak nie docierają do miejsc
przeznaczenia. Zostają na rozkaz ministra obrony zatrzymane w Lyonie.
Książę Napoleon Bonaparte, potomek „Małego Kaprala", odwiedza w tym dniu de
Gaulle'a, aby „poinformować się o sytuacji".
13 maja
Generał André Petit odlatuje wczesnym rankiem z Paryża cywilnym samolotem
pasażerskim do Algieru. Przed odlotem otrzymuje od Ely'ego instrukcję: „Zachować
jedność wojska. Powiedzieć Salanowi, że cokolwiek by zaszło, hierarchia wojskowa ma
być utrzymana. Żadnego bałaganu". Ciekawy rys: spiskowcy rozumieją, że ich rebelia
podkopuje dyscyplinę wojska i godzi w jego oblicze moralne; dlatego, nie rezygnując
z obalenia siłą ustroju własnego kraju, pragną zachować jeden czynnik wewnętrznej
równowagi armii — hierarchię.
Kiedy Petit przekazuje Salanowi w siedzibie X Okręgu Wojskowego instrukcje
generała Ely, tj. około 14.00, tłum zaczyna się już zbierać na placu Forum. O 14.30
płynie wszystkimi ulicami Algieru. Z brzękiem lecą szyby z okien Amerykańskiego
Ośrodka Informacyjnego. Nie było to przewidziane w programie. Salan denerwuje się
i wysyła na miejsce grupę spadochroniarzy pułkownika Trinquiera. Kilku studentów
zostaje poturbowanych przez żołnierzy. U Lagaillarde'a zakarbował sobie Salan jeszcze
jeden ujemny punkt.
Nad głowami tłumu powiewa ogromny trójkolorowy sztandar z napisem złotymi
literami: „Honor-Wola-Ojczyzna". Pierwsze okrzyki: „Precz z rządem kapitulantów!",
„Niech żyje rząd ocalenia publicznego!", „Niech żyje rewolucja!", „Arriba revolucion!" (60
proc. Europejczyków w Algierze jest pochodzenia hiszpańskiego i portugalskiego.)
Studenci, uczniowie, kupcy, armatorzy, sprzedawcy sklepowi, urzędnicy bankowi
i towarzystw asekuracyjnych, rzemieślnicy, agenci handlowi, pośrednicy rolni, winiarze,
fermerzy, kelnerzy — wszystko to z żonami i dziećmi — oto skład tego tłumu.
Robotników w Algierze prawie nie ma. Czarną robotą zajmują się rdzenni Algierczycy,
ale ci nie biorą udziału w wystąpieniach. Ich dzielnica — kazba — milczy w czujnym
napięciu, otoczona kordonem ludzi z Jednostek Terytorialnych.
Przeszło 5 tysięcy osób skupia Lagaillarde w okolicy uniwersytetu i biblioteki.
Prowadzi ich na Forum, ale po drodze, przed Pomnikiem Poległych, wygłasza
płomienne przemówienie o „zdrajcach z Paryża" i „Algierii francuskiej". Delbecque też
chce wygłosić przemówienie, ale pułkownik Goussault odmawia mu prawa
do korzystania z mikrofonu wojskowego. Jeszcze jedno zarządzenie Salana, który
zawsze obstawia wszystkie pola.
O godzinie 16.20 Delbecque i Ribeaud telefonują do Paryża, domagając się
natychmiastowego przybycia Soustelle'a. Ten jednak chce najpierw wygłosić
przemówienie w Zgromadzeniu Narodowym i zapowiada swój odlot dopiero wieczorem.
Delbecque jest wściekły. Czuje, że bez Soustelle'a nie da sobie rady z wojskowymi.
Usiłuje więc interweniować za pośrednictwem Michela Debré, ale senator,
unieruchomiony przez lumbago, niezdolny jest do działania. Złośliwy „hexenschuss"
chwycił go żelaznymi palcami za kark i nie puszcza przez wrota historii. Bywa i tak...
Tymczasem Lagaillarde i jego ludzie atakują już gmach gubernatorstwa. Mały
oddziałek żandarmerii usiłuje się im przeciwstawić. Żandarmeria jest jedyną formacją,
której poza drobnymi wyjątkami nie udało się wciągnąć w sprzysiężenie. Żandarmi
rzucają kilka granatów z gazem łzawiącym i cofają się pod naporem tłumu do wnętrza
gmachu, zamykając za sobą wielką stalową bramę.
„Nie porzucajcie Algierii!" — ryczą głośniki.
Salan składa wieniec z czerwonych róż na grobie trzech Europejczyków zabitych
kilka dni temu przez powstańców. Uroczystość ta miała być pretekstem do demonstracji,
ale te zaczęły się bez niej już dawno.
Grad kamieni sypie się na fasadę siedziby gubernatorstwa. Po chwili nie ma ani
jednej całej szyby. Jest to „przygotowanie artyleryjskie do natarcia". Lagaillarde wsiada
do furgonetki porwanej z ulicy i pełnym rozpędem samochodu rozwala bramę budynku.
Tłum wdziera się na podwórze, atakuje drzwi gmachu, wpada do hallu i na schody.
Lagaillarde w mundurze spadochroniarzy z odznakami podporucznika dezorientuje
żandarmów i nadbiegłych żołnierzy pułkownika Trinquiera, którzy nie wiedzą jeszcze, że
ich dowódca jest jednym z filarów tego, co się rozgrywa.
Około 19.00 do gmachu gubernatorstwa, zajętego przez cywilów, przybywa
generał Massu. Jego pierwszym aktem jest zgromienie Lagaillarde'a za to, że się
„przebrał" w mundur oficera spadochroniarzy. „Co za kretyńska maskarada! Nieprawne
noszenie munduru!" — irytuje się Massu. Bohater dnia nie ma stanowczo szczęścia
do wojskowych.
Przełykając urazę, Lagaillarde prosi jednak Massu, by zechciał przemówić
do tłumu. Generał odmawia. Nie ma rozkazu. Salan jest naczelnym dowódcą; reszta to
sprawa cywilów. Spiskowcy czują w tym momencie, że przybycie Soustelle'a jest
naprawdę niezbędne, gdyż wojskowi nie bardzo wiedzą, co mają czynić. Delbecque'a
nikt nie słucha. Teraz mści się brak określenia jego funkcji i niesprecyzowane
stanowisko, jakie zajmuje. De Sérigny dla wojskowych jest też tylko naczelnym
redaktorem dziennika i niczym więcej. Wojskowi muszą mieć hierarchię i rozkazy.
Za oknami tłum wyje: „Massu, do władzy!", „Niech żyje Massu!", „Niech żyje
Soustelle!" Na balkonie ukazuje się pułkownik Thomazo i zbiera burzę oklasków.
Thomazo jest zdecydowany na wszystko, podobnie jak Trinquier, ale obaj są tylko
pułkownikami.
Salan zamknięty w pokoju z dyrektorem gabinetu gubernatora de Maisonneuve
i Chaussade — sekretarzem generalnym — naradza się z nimi, co czynić. W głębokim
rozgoryczeniu słucha dobiegających z dołu okrzyków na cześć Massu. Jego nazwisko
nie padło ani razu. W ten sposób „klaka" Lagaillarde'a orientuje tłum.
O 21.00 Salan wysyła depeszę do generała Ely: „Tylko rząd ocalenia publicznego
z generałem de Gaulle na czele może uratować sytuację". De Maisonneuve otrzymuje
tymczasem z prezydium Republiki polecenie przekazania pełni władzy cywilnej
generałowi Salanowi, który w ten sposób posiada uprawnienia naczelnego dowódcy
wojsk, pełnię władzy cywilnej, uprawnienia szefa z ramienia konspiracji. Niczego tego
nie ujawni swemu otoczeniu, ale osiągnął to, do czego zawsze dążył: wszystkie pola
zdołał obstawić.
Lagaillarde nie traci czasu. Z jego inicjatywy konstytuuje się w gmachu
gubernatorstwa pierwszy Komitet Ocalenia Publicznego.
Tłum szaleje z radości i śpiewa „Marsyliankę". Gdy się uspokaja, Massu odczytuje
depeszę do prezydenta Coty'ego: „Komunikujemy panu, że utworzyliśmy Komitet
Ocalenia Publicznego, cywilny i wojskowy, pod przewodnictwem generała Massu —
z powodu powagi sytuacji oraz absolutnej konieczności utrzymania porządku dla
uniknięcia rozlewu krwi. Komitet ten czujnie oczekuje utworzenia rządu ocalenia
publicznego, jedynej władzy zdolnej do zachowania Algierii, integralnej części
metropolii".
Dokument ten przypieczętowuje sprawę: świadczy o otwartej już rebelii, gdyż
wojskowi zawodowej służby znajdują się u boku czysto politycznej organizacji.
W Paryżu tymczasem Zgromadzenie Narodowe w niezmąconym rytuale procedury
obraduje nad programem gabinetu premiera Pflimlina.
O 2.45 rząd Pflimlina uzyskuje nareszcie od parlamentu zatwierdzenie swego
programu 280 głosami przeciw 120. Jest to wyjątkowo poważny sukces. Komuniści,
którzy nie mają żadnych złudzeń co do osoby Pflimlina, wstrzymują się od głosu.
W kilka minut pó�