11772
Szczegóły |
Tytuł |
11772 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11772 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11772 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11772 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Anna Katarzyna Emmerich
Pasja
Jedna godzina rozważania Mojej bolesnej męki większą zasługę ma aniżeli cały rok biczowania się aż do krwi;
rozważanie Moich bolesnych ran jest dla ciebie z wielkim pożytkiem,
a Mnie sprawia wielką radość.
Rozważaj często cierpienia Moje, które dla ciebie poniosłem, a nic ci się wielkim nie wyda, co ty cierpisz dla
Mnie. Najwięcej mi się podobasz, kiedy rozważasz Moją bolesną mękę; łącz swoje małe cierpienia z Moją
bolesną męką (...)
O, jak droga Mi jest dusza twoja. Zapisałem cię na rękach swoich. I wyryłaś się głęboką raną w sercu Moim...
(słowa Pana Jezusa do św. Faustyny, Dzienniczek, 369, 1512, 1485)
Jezu mój, nadziejo moja jedyna, dziękuję Ci za tę księgę, którą otworzyłeś przed oczyma duszy mojej. Tą księgą
jest męka Twoja dla mnie z miłości podjęta. Z tej księgi nauczyłam się, jak kochać Boga i dusze. W tej księdze
są zawarte dla nas skarby nieprzebrane. O Jezu, jak mało dusz Ciebie rozumie w Twoim męczeństwie miłości.
Kto chce się nauczyć prawdziwej pokory, niech rozważa mękę Jezusa. Kiedy rozważam mękę Jezusa, to mi
przychodzi jasne pojęcie wielu rzeczy, których przedtem zrozumieć nie mogłam.
(św. Faustyna, Dzienniczek, 304, 267)
DO CZYTELNIKA
— Czy człowiek współczesny, ukształtowany przez media epatujące okrucieństwem i przemocą, może
zatrzymać się i zastanowić nad Męką tego JEDNEGO-JEDYNEGO?
— Czy dzisiejszy „człowiek sukcesu" może zgodzić się z pozorną przegraną, jaką wydaje się być finał
ziemskiego życia Jezusa? Jak rozumieć Jego zwycięstwo, gdy - według kanonów obecnego myślenia - dobro
zwycięża tylko siłą, a zło pokonane zostaje jedynie większą od niego przemocą?
— Czy da się kogoś przekonać, że można zwyciężyć cichością i łagodnością? Do jakiego stopnia można wyrzec
się „szukania swego"? Po co cierpienie?
Te i inne podobne pytania stają się myślowym „kontekstem", jaki towarzyszy lekturze Pasji. Ale najtrudniejsze
jest pytanie o miłość, będące pośrednio także pytaniem o Boga, bo Bóg jest miłością (1 J 4, 8).
W dzisiejszym pomieszaniu pojęć MIŁOŚĆ staje się najbardziej niezrozumiała. Następstwem tego jest ucieczka
od wierności, stanowiącej „pieczęć" miłości, od odpowiedzialności i od ofiary. O Jezusie napisał Jego
„umiłowany uczeń", Jan: Umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował (J 13, 1). „Do końca" znaczy
nie tylko: „aż do śmierci", ale że „już bardziej nie było można" - ukochał po ostateczną ofiarę z siebie, po
całkowite wydanie siebie dla innych i za innych.
Czy my potrafimy jeszcze uwierzyć w miłość? I to w TAKĄ miłość?
A jednak jest ona faktem historycznym. Niewypowiedziana i niewyobrażalna duchowa i fizyczna Męka Jezusa
Chrystusa ma zogniskować uwagę wszystkich ludzi wszystkich czasów nie na swojej okropności, ale właśnie na
doskonałej MIŁOŚCI, która mówi: Kocham! - do końca, po kres, aż do wyczerpania możliwości ofiary z siebie!
Dlatego też później Jego uczniowie powiedzą: Myśmy poznali i uwierzyli miłości! (1 J 4, 16).
Do odkrycia i rozpoznania tsj MIŁOŚCI, do zrozumienia choćby w małym stopniu jej wielkości, wreszcie do
zaufania jej, czyli do wstrząsającego odkrycia, że „komuś do tego stopnia zależy na mnie" - prowadzi
rozważanie Męki Jezusa Chrystusa. To zrozumienie i umiłowanie „Miłości największej, która się wyraziła przez
krzyż, a bez której życie człowieka nie ma ani korzenia, ani sensu", jak uczył rodaków Jan Paweł II w czasie
pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny -jest zarazem kluczem do zrozumienia fenomenu świętych, tak z odległej
przeszłości, jak i współczesnych. Do ich grona należą Apostołowie, którzy pierwsi na tę Miłość odpowiedzieli
ofiarą z własnego życia, św. Brygida Szwedzka, św. Franciszek, św. Jan od Krzyża i - bliżsi nam czasowo: św.
Fau-styna, św. Benedykta od Krzyża (Edyta Stein), św. Ojciec Pio, sługa Boża Anna Katarzyna Emmerich,
Marta Robin i tylu innych. Oni właśnie, zrozumiawszy ogrom MIŁOŚCI, miłością chcieli odpowiedzieć.
Dlatego też dane im było zakosztować wyjątkowego współudziału w ofierze miłości - za innych.
Kraków - Błonia, 10 czerwca 1979 r.
Wielkość Anny Katarzyny (1774—1824), której mistyczne doświadczenia i wizje związane z Męką Pańską
zaowocowały świadectwem prezentowanym w tej książce, polega na ukochaniu przez nią Jezusowej Ofiary
miłości. Ona - jak mało kto - starała się wniknąć w tajemnicę Bożej Miłości. I nie tylko chciała poznać, ale także
przekazać to odkrycie wszystkim ludziom, zwłaszcza tym, którzy umierają z głodu' miłości, giną w poczuciu
bezsensu życia, bo -jak sądzą- nie są kochani. Ojciec Święty Jan Paweł II na spotkaniu z mieszkańcami Miinster
w Niemczech (1 maja 1987 r.) powiedział: „Sługa Boża Anna Katarzyna Emmerich poprzez szczególne
powołanie mistyczne ukazywała światu ogromną wartość ofiary i współcierpienia z ukrzyżowanym Panem
Jezusem". I to posłannictwo jest ważniejsze, niż wszystkie inne wyjątkowe cechy jej życia, ważniejsze niż dane
jej objawienia prywatne, niż ekstazy i stygmaty. W tym poniekąd przygotowywała drogę orędziu miłosierdzia
Bożego, które współczesnemu światu zostało na nowo przypomniane i ogłoszone przez św. Faustynę.
Aby skorzystać ze świadectwa „zaufania MIŁOŚCI", pozostawionego nam przez „augustiankę z Dulmen" - s.
Annę Katarzynę, nie można czytać jej rozważań, spisanych przez Klemensa Brentano, jak zwykłej relacji o
okrutnym i niesprawiedliwym zabójstwie. Kto szukałby tylko dreszczu emocji w pogoni za sensacją- zawiedzie
się. Istotą nie są tu bowiem szczegóły Pasji, nawet te, które zdają się ubogacać relacje Ewangelistów, ale
MIŁOŚĆ JEZUSA ku wszystkim ludziom.
Kontemplacyjne widzenie Męki Pana przez s. Emme-rich jest oparte na słowie Bożym i przede wszystkim jest
wizją biblijną. Wprost szokuje, jak ta prosta i niewykształcona niewiasta potrafiła w swych opowiadaniach
dotyczących historii zbawienia zawrzeć oryginalną syntezę Starego i Nowego Testamentu, jak w mistyczny
sposób dane jej było poznać treść obu Testamentów i przełożyć ją na język życiowego konkretu. Sekret tego
tkwi zapewne w jej otwarciu na słowo Boże i w szczerej tęsknocie za Prawdą.
Chcąc zatem przy lekturze rozważań świątobliwej augustianki ułatwić czytelnikowi obcowanie z Pismem św., w
niektórych miejscach obecnego wydania podano w nawiasach parametry odpowiednich tekstów biblijnych.
Pomagają one w lokalizacji cytatów (wyróżnionych kursywą), jak też fragmentów, do których opisy pasyjne
nawiązują pośrednio (np. proroctwa, Psalmy, fragmenty Ewangelii).
Rozważanie Męki Jezusa Chrystusa, czy to na podstawie natchnionych źródeł- relacji czterech Ewangelistów,
czy z pomocą mistycznych doświadczeń Anny Katarzyny, zawsze należy traktować jako kontakt z misterium.
Męka ta niezmiennie pozostaje tajemnicą. Nie znaczy to, że jej poznanie zastrzeżone jest dla wybranych,
„oświeconych". Tajemnice wiary są dostępne dla wszystkich, ale stopień ich pojmowania zależy od pragnienia
wniknięcia w nie, od otwartości serca i współpracy z łaską Bożą. Jeśli coś pozostaje nieznane, niepojęte do
końca -jest to jedynie skutek ograniczoności naszych ludzkich zdolności poznania i niedoskonałego umiłowania
Prawdy. Poza tym w tajemnicach wiary najważniejsze jest „że...!" coś zaistniało, nie zaś to - „jak?". Stąd i w
pasyjnych rozważaniach-wizjach s. Anny Katarzyny, jak sama często podkreślała, istotąjest nie ilustracja,
wielość wstrząsających szczegółów - „książka z obrazkami", ale miłość Boga ku człowiekowi, Jego
niewypowiedziane miłosierdzie, a także odpowiedź człowieka na takie „ukochanie do końca". Wszystko inne ma
być tylko pomocą.
Istnieje opinia, że podstawą scenariusza najnowszej superprodukcji pt. Pasja (2003), wyreżyserowanej przez
znakomitego Mela Gibsona, która spotkała się z uznaniem nawet w kręgach Stolicy Apostolskiej, jest fragment
Żywota i Bolesnej Męki Pana naszego Jezusa Chrystusa i Najświętszej Matki Jego Maryi wraz z tajemnicami
Starego Przymierza według widzeń świątobliwej Anny Katarzyny Emmerich w zapiskach Klemensa Brentano.
Zapewne obejrzenie filmu, czy nawet sam fakt jego pojawienia się, będzie dla wielu osób inspiracją do
sięgnięcia po tekst tego dzieła. Dlatego powstała myśl przybliżenia na nowo polskiego przekładu, który jest dość
archaiczny (gdyż pochodzi z lat dwudziestych ubiegłego wieku) i ponownego, uwspółcześnionego opracowania
tekstu.
Wprawdzie w edycjach pojawiających się w ostatnich latach był on redakcyjnie poprawiany, niemniej
momentami pozostaje zbyt skomplikowany i trudno zrozumiały, razi anachronicznym lub zbyt egzaltowanym
stylem i słownictwem. Wynika to m.in. z jego specyfiki i dlatego niewątpliwie także ta próba opracowania
redakcyjnego nie jest wolna od uchybień. Starano się tekst uczynić przystępniejszym dla współczesnego
odbiorcy - zarówno przez aktualizacje językowe, jak też wprowadzenie dodatkowych śródtytułów oraz przez
wyeliminowanie fragmentów zawierających dygresje lub szczegóły, które niewiele wnoszą do samej Pasji, a
raczej odwracają uwagę czytającego od jej istoty - Ofiary Miłości.
Być może sięgną po ten opis Męki Chrystusa także osoby, które dotąd „osobiście" Jezusa nie spotkały. A takie
wstrząsające zetknięcie się z Nim jest możliwe. Dawno bowiem przestano traktować Go jako mit i dziś już nikt
rzetelnie traktujący poszukiwanie prawdy, także na podstawie badań naukowych, nie odmawia Mu historycz-
ności. Inna sprawa, czy uzna się Go za Wcielone Słowo - Emmanuela, to znaczy „Boga z nami", za Mesjasza, za
Zmartwychwstałego. A przecież ani nawrócony łotr, ani setnik, ani tylu innych historycznych bohaterów
opisywanych wydarzeń, początkowo nie wierzyło w Niego. Aż wreszcie...
Wchodzenie w Mękę Jezusa Chrystusa - czy 2000 lat temu, na zasadzie bezpośredniego w niej uczestnictwa, czy
obecnie, za pośrednictwem Ewangelii i mistycznych doświadczeń świętych - jest swoistą „przygodą" życia i
wiary. Łaska Boża towarzyszy mu ustawicznie aż do skończenia świata; czy ktoś to zechce uznać, czy nie. Dla
jednych może to być umocnienie wiary, dla innych rozpalenie miłości, dla jeszcze innych... radykalna zmiana
życia. Jak u ludzi sprzed dwóch tysiącleci... Dlatego można tę książkę brać do ręki z nadzieją, że jej treść stanie
się czymś ważnym w życiu. Choćbyśmy nawet nie przeczuwali - co i kiedy się wydarzy?
Chyba, że ktoś boi się takiego życiowego eksperymentu... Istotnie, opisów Męki Jezusa nie da się czytać i
rozważać bez konsekwencji...
ks. Krzysztof Stola
IDĄCA PO ŚLADACH JEZUSA...
Anna Katarzyna EMMERICH (Emmerick) urodziła się 8 września 1774 r. w Flamschen k. Coesfeld (Westfalia)
w ubogiej wielodzietnej rodzinie wiejskiej. Już jako dziecko miewała nadzwyczajne wizje i wewnętrzne
doświadczenia, które można nazwać mistycznymi oraz posiadała niezwykłe dary, m.in. rozeznawania tego, co
święte, sakralne, a nawet stanu duchowego ludzi. Wyrazem jej autentycznej pobożności była modlitwa, a także
ekspiacyjne, heroicznie znoszone cierpienie, którego źródłem były liczne choroby (w końcu całkowity paraliż i
unieruchomienie od 1813 r.) - przyjmowane w intencji zbawienia grzeszników.
W wieku 24 lat otrzymała pierwszy nadzwyczajny znak, tj. rany głowy podobne do ran Jezusa, pozostałe po
mistycznym przeżyciu koronowania cierniem; ukrywała je pod noszoną stale opaską. Do klasztoru sióstr
augustianek w Diilmen wstąpiła w 1802 r.; od tej chwili zintensyfikowały się jej przeżycia mistyczne i wzmogły
cierpienia. W 9 lat później spadł na nią dodatkowy bolesny cios - na skutek sekularyzacji zakonu i likwidacji
klasztoru, musiała zamieszkać w małym wynajętym pokoiku, wiodąc życie trudne, m.in. dlatego, że wydane na
łup ciekawskich i bardzo ubogie. Mimo niedostatków i unieruchomienia na skutek wypadku i choroby, potrafiła
rozwijać posługę charytatywną.
Pełna stygmatyzacja nastąpiła w 1812 r.; w tym czasie pozostawała już pod opieką ks. J. M. Lamberta. Stygmaty
udało się ukryć do 1813 r., a ich ujawnienie wiązało się z licznymi dodatkowymi cierpieniami i upokorzeniami
na skutek badań, które miały wykazać rzekome ich oszustwo. Jednakże wyniki przeróżnych badań, obserwacji i
eksperymentów (1813-1819) potwierdziły ich autentyczność; a to było m.in. przyczyną wielu nawróceń, choćby
pierwszego badającego lekarza dr. Wegenera.
Wizje i doświadczenia duchowe Anny Katarzyny spisywane w latach 1818-1824 przez poetę Klemensa
Brentano ukazały się w formie książkowej jako: Das bittere Leiden unseres Herm Jesus Christus. Nach den
Betrachtungen der gottseligen Anna Katharina Emmerich Augustinerin des Klosters Agnetenberg zu Diilmen
(Bolesna Męka naszego Pana Jezusa Chrystusa według widzeń [lub kontemplacyjnych rozmyślań] świątobliwej
Anny Katarzyny Emmerich, augustianki z klasztoru Agnetenberg w Dulmen, Sulzbach 1833) oraz Leben der
heiligen Jungfrau Maria. Nach den Betrachtungen der gottseligen Anna Katharina Emmerich {Życie Świętej
Dziewicy Maryi według..., Miłnchen 1852). Ów „pisarz" świątobliwej Anny Katarzyny, jakkolwiek swe notatki
dawał jej do akceptacji, jednak wystylizował je po swojemu w celach apologetyczno-budujących, interpretował
jako objawienia prywatne i nadał im też pewne osobiste piętno. W opinii niektórych badaczy uważany jest za
autora wspomnianych książek.
Osobowość s. Emmerich była kształtowana, aktywizowana i ukierunkowywana przez Pismo św., głębokie życie
duchowe połączone z cierpieniem, przez miłość do Chrystusa i Kościoła z gorącym pragnieniem pozyskania dla
Boga zwłaszcza ludzi wrogich sprawom religii, a także przez wpływ Brentano. Zmarła w Dulmen (Westfalia) 9
lutego 1824 r. Proces beatyfikacyjny, rozpoczęty w 1892 r., z przerwami toczył się do 2003 r. W lipcu tego roku,
po stwierdzeniu autentyczności cudu za przyczyną sługi Bożej A. K. Emmerich, proces uroczyście zamknięto i
najprawdopodobniej w najbliższym czasie (może nawet w bieżącym - 2004 r.) zostanie ona wyniesiona do
chwały ołtarzy. (KS)
CZĘŚĆ I CIERPIENIA OGRÓJCA I POJMANIE
Jezus na Górze Oliwnej w Ogrójcu
Było to wieczorem, około godziny dziewiątej. Dobiegła końca Ostatnia Wieczerza, w czasie której Jezus
ustanowił Najświętszy Sakrament ołtarza - żywą i życiodajną pamiątkę zbliżającej się Jego męki i
zmartwychwstania. Razem z jedenastoma Apostołami opuścił Wieczernik i poprowadził ich boczną drogą przez
dolinę Jozafata ku Górze Oliwnej. Bliski pełni, jasny księżyc wschodził nad górami, a było to przed pełnią.
Niepokój i smutek duszy Jezusa ciągle wzrastał. Idąc przez dolinę rzekł do Apostołów: Na to miejsce przybędą
kiedyś znowu, w owym ostatnim dniu - nie tak biedny i bezsilny jak teraz — sądzić cały świat; wówczas wielu
wołać będzie w trwodze: góry przykryjcie nas! (por. Oz 10, 8; Łk 23, 30). Uczniowie nie rozumieli tych słów
Jezusa. Sądzili nawet - jak już kilka razy tego wieczora - że majaczy z osłabienia i wyczerpania. Gdy tak szli,
często przystając i podejmując z Nim rozmowę, powiedział im też: Wy wszyscy zwątpicie we Mnie tej nocy. Bo
jest napisane: «Uderzę pasterza, a rozproszą się owce stada». Lecz gdy powstanę [z martwych], uprzedzę was do
Galilei (Mt 26, 31).
Przyjęcie Najświętszego Sakramentu, a potem pełna miłości, podniosła mowa Jezusa w Wieczerniku sprawiły,
że Apostołowie byli pełni uniesienia, entuzjazmu i czułości. Dlatego cisnąc się teraz wokół Mistrza, na różne
sposoby wyrażali Mu swą miłość i przekonywali, iż nie mogliby Go opuścić. Gdy mimo ich zapewnień Jezus
przepowiedział, że jednak to uczynią, Piotr-jak zwykle najgorliwszy, zawołał: Choćby wszyscy zwątpili w
Ciebie, ja nigdy nie zwątpię (Mt 26, 33). Jezus odparł: Zaprawdę, powiadam ci: Jeszcze tej nocy, zanim kogut
zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz (Mt 26, 34). Piotr, mniemając że jest to absolutnie niemożliwe, rzekł:
Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprą się Ciebie. Podobnie zapewniali wszyscy uczniowie (Mt 26, 35).
Szli dalej, przystając często, a Jezus coraz bardziej odczuwał ciężar ogarniającego Go przygnębienia.
Apostołowie usilnie starali się na ludzki sposób pocieszać Mistrza zapewnieniami, iż nie ma powodu do obaw.
Gdy jednak, mimo ich uporu, perswazje okazywały się daremne, znużeni poddali się zniechęceniu, już zaczynali
wątpić i pokusa przystąpiła do nich.
Getsemani, dokąd zmierzali po przejściu przez potok Cedron, oddalone jest od Wieczernika o pół godziny drogi.
Tam w ostatnich dniach Jezus z uczniami kilka razy nocował i tam ich nauczał. Opodal otwartych, pustych kilku
gospod [domów zajezdnych] roztaczał się otoczony parkanem wielki ogród letni, pełen szlachetnych, wonnych
krzewów i drzew owocowych, w którym znajdowały się liczne altany. Było to miejsce rekreacji, a także
modlitwy. Wprawdzie ogród Getsemani pozostawał zwykle zamknięty, ale liczni mieszkańcy - wśród nich także
Apostołowie - mieli klucze do bramy. Ci bowiem, którzy nie posiadali własnych ogrodów, urządzali tam nieraz
uczty i zabawy.
Natomiast Ogród Oliwny, mniejszy od parku Getsemani i oddzielony od niego drogą, pnie się bardziej ku
szczytowi wzniesienia. Jest to ustronny zakątek górski, obsadzony drzewami oliwnymi, pełen grot i tarasów; nie
zamknięty, jedynie otoczony wałem ziemnym. Z jednej strony był bardziej pielęgnowany i tam znajdowały się
dobrze utrzymane siedzenia, ławki do wypoczynku i obszerne, uprzątnięte, chłodne groty. Każdy mógł tu dla
siebie znaleźć ustronne miejsce do modlitwy i rozmyślania. Jezus na modlitwę udał się w okolicę najbardziej
dziką.
Było już po godzinie dziewiątej, gdy Jezus przybył z uczniami do Getsemani. Wprawdzie niebo zalane było
księżycowym blaskiem, ale na ziemi panował ponury mrok. Jezus, sam coraz bardziej smutny, zaniepokoił
również Apostołów stwierdzeniem, że niebezpieczeństwo jest bliskie. Przy jednej z altanek ogrodu Getsemani
polecił zatrzymać się ośmiu Apostołom, mówiąc: Pozostańcie tu, a Ja pójdę na to miejsce, gdzie mam się modlić
(por. Mt 26, 36). Następnie wziąwszy z sobą Piotra, Jana i Jakuba Starszego, przeszedł drogę rozdzielającą oba
ogrody i kilka minut podążał nieco pod górę w głąb Ogrodu Oliwnego. Nieopisany smutek napełniał Jego serce,
czuł zbliżającą się trwogę i pokusy. Zauważywszy to Jan, zapytał Go - jak może być tak bardzo zatrwożony On,
który dotychczas zawsze wszystkich pocieszał. Jezus odrzekł mu: Smutna jest dusza Moja aż do śmierci (Mt
26,38), a spoglądając wkoło, ujrzał zbliżające się ze wszystkich stron strachy i pokusy, jakby kłęby chmur pełne
przerażających obrazów, straszliwych mar. Wtedy rzekł do trzech towarzyszących Mu Apostołów: Zostańcie tu i
czuwajcie ze Mną, Módlcie się, abyście nie ulegli pokusie! (Mt 26, 38; Łk 22, 40).
Oni pozostali, a Jezus odszedł nieco dalej. Straszliwe mary tak Go atakowały, że w ogromnej trwodze zboczył na
lewo od miejsca, gdzie w naturalnym zagłębieniu gruntu zostawił uczniów. Była tam pod skalnym nawisem
grota, głęboka na około sześć stóp [niecałe 2 metry]. Jej dno opadało łagodnie, zaś wejście osłonięte było
roślinami, zwieszającymi się z występu skalnego tak gęsto, że wnętrze pozostawało niewidoczne.
Trwogi i pokusy
Gdy Jezus odłączył się od Apostołów, krąg straszliwych widziadeł wokół Niego zwiększał się i zacieśniał, a
Jego serce coraz bardziej napełniał smutek i trwoga. Zalękniony usunął się na modlitwę w głąb groty, jak ktoś
szukający schronienia przed nawałnicą. Jednak przerażające obrazy szły za Nim do wnętrza, przyjmując coraz
wyraźniejsze kształty i nękając Go coraz dotkliwiej. Niewielka jaskinia zdawała się być wypełniona ohydnym,
potwornym widokiem wszystkich grzechów i pożądliwości, a także ich następstw oraz kar należnych za nie -
począwszy od upadku pierwszych ludzi w raju, aż do skończenia świata. A Jezus przyjmował na siebie grzechy
całego świata, będące skutkiem grzechu pierworodnego. Łaską Bożą oświecona czułam wyraźnie, że Jezus,
zgadzając się teraz na przyjęcie czekających Go mąk, ofiarował samego siebie jako zadośćuczynienie Bożej
sprawiedliwości za winy świata. Bóstwo swoje niejako odsunął od siebie i ukrył w łonie Najświętszej Trójcy,
chcąc z nieskończonej miłości ku ludziom całą grozę, cały ogrom smutku i cierpienia za nieprawości świata
przyjąć głównie w swym człowieczeństwie -najczystszym, najwrażłiwszym, prawdziwym i niewinnym. Przeciw
czekającym Go trwogom i cierpieniom wychodził zbrojny miłością swego serca. Skupiony jakby wyłącznie w
swoim człowieczeństwie, upadł twarzą ku ziemi, wznosząc w swym bezgranicznym smutku i trwodze gorące
błagania do Ojca.
Widząc przed sobąniezliczone obrazy grzechów całego świata w całej ich wewnętrznej ohydzie, przyjmował je
na siebie i w modlitwie oddawał się jako ofiara wynagradzająca, chcąc przez swe cierpienia za te wszystkie winy
zadośćuczynić sprawiedliwości Ojca Niebieskiego. Ogrom występków był niewyobrażalny, a wśród tego morza
szkaradzieństw uwijał się szatan, z piekielnym szyderstwem i z wzrastającą złością przesuwając przed oczami
Jego duszy coraz straszniejsze obrazy grzechów. Chcąc wykorzystać słabość człowieczeństwa, za każdym razem
zwracał się do Jezusa kusząc zwątpieniem: „Jak to! I to chcesz wziąć na siebie? I za to chcesz ponieść karę?
Jakże potrafisz za to wszystko zadośćuczynić, wszystko to wynagrodzić?".
Wtem z nieba spłynęła ku Jezusowi wąska smuga światła, a w niej ukazał się orszak aniołów, którzy zstępowali
ku Niemu i upadającego pod brzemieniem smutku i trwogi - pokrzepiali i umacniali. Natomiast reszta groty
wypełniona była plugawymi i strasznymi obrazami ludzkich zbrodni, a złe duchy atakowały Go ze wszech stron,
szydząc i kusząc wątpliwościami. Jezus przyjmował na siebie całe to olbrzymie, przekraczające ludzkie siły,
brzemię. Skoro serce Jego, jako jedyne ze wszystkich serc, przepełnione było doskonałą miłością Boga i ludzi,
więc i ów bezmiar ohydy, obrzydliwość i ciężar wszystkich grzechów przejmował to serce przerażeniem i
smutkiem bez miary. Ach, ujrzałam tak wiele, że roku nie wystarczyłoby, gdybym chciała wszystko
opowiedzieć.
Gdy już mnogość win i grzechów ludzkich, jakby morze odrażających widziadeł, przesunęła się przed duszą
Jezusa, a On zgodził się być ofiarą przebłagalną za to wszystko i sam błagał o zesłanie na Niego wszelkich mąk i
kar, zaczął szatan trapić Go niekończącymi się pokusami - jak niegdyś na pustyni. Podniósł nawet z piekielną
bezczelnością szereg przewrotnych zarzutów przeciw samemu najczystszemu Zbawicielowi. „Jak to! Ty chcesz
wszystko brać na siebie, sam nie będąc czysty?" - mówił do Niego. Oskarżał Go o wszystkie uchybienia Jego
uczniów i wszystkie zgorszenia, jakie innym dali; obwiniał o wywołanie zamieszania i nieporządku na świecie
przez odstępowanie od starych, tradycją uświęconych zwyczajów. Jak najprzewrotniejszy, najpodstępniejszy
faryzeusz wynajdywał szatan kolejne, rzekome coraz cięższe przewinienia Jezusa: iż był przyczyną
wymordowania dzieci przez Heroda; narażał rodziców swoich w Egipcie na nędzę i cierpienia; nie chciał
ratować od śmierci Jana Chrzciciela; wprowadzał niezgodę do wielu rodzin, ochraniał wyrzutków społecznych i
nie uzdrowił niektórych chorych; skrzywdził Gadareńczyków (por. Mt 8, 28), bo dopuścił, by opętani wywrócili
kadź z napojem i spowodował utopienie się trzody wieprzów w jeziorze; że stał się współwinnym grzechu Marii
Magdaleny, bo nie przeszkodził powtórnemu jej upadkowi; nie troszczył się o swą rodzinę i marnował cudze
mienie. Co tylko kusiciel może zarzucić w godzinie śmierci zwykłemu człowiekowi, szatan podsuwał teraz
podległej trwodze duszy Jezusa, by zachwiać Jego wolę i odwieść Go od podjęcia odkupieńczej ofiary. Czynił
to, gdyż zakryte było przed nim, że Jezus jest Synem Boga, więc kusił Go jako niepojęcie sprawiedliwego, ale
zwykłego człowieka.
* Ten fakt wiąże się z wizją, jaką miała s. Anna Katarzyna 11 grudnia 1821 r. Dotyczyła ona okresu publicznej
działalności Jezusa. Obok faktu wejścia wypędzonych złych duchów w trzodę świń, wspomina jeszcze
nieodnotowany przez Ewangelistów fakt wylania przez opętanych wielkiej kadzi z dojrzewającym napojem,
zapewne winem lub innym napojem alkoholowym, którą pozostawili mieszkańcy tamtej miejscowości.
Nasz Boski Zbawiciel tak dalece pozwolił wziąć górę świętemu swemu człowieczeństwu, że dopuścił na siebie i
tę pokusę, jaką może być niepokojony człowiek nawet świątobliwie umierający, gdy rozważa wewnętrzną
wartość, zasługę swych dobrych czynów. Chcąc do dna wychylić kielich wstępnych cierpień, Jezus dopuścił, by
kusiciel - nieświadom Jego Boskości - wytykał Mu wszystkie dzieła Jego dobroci, jako zaciągnięte, a jeszcze nie
spłacone długi wobec Bożej łaski. Podstępny kusiciel zarzucał Mu, że chce zmazać winy innych, a sam nie ma
żadnej zasługi, co więcej - ma jeszcze obowiązek zadośćuczynić Bogu za łaskę, udzieloną do spełnienia
niektórych, tak zwanych dobrych uczynków. Bóstwo Jezusa dopuściło, by chytry nieprzyjaciel kusił Jego
najświętsze człowieczeństwo tak, jak mógłby kusić człowieka, który swoim dobrym czynom samym w sobie
przypisywał wartość zasługującą, bez względu na to, że każdy uczynek zyskuje wartość istotną dopiero przez
łączność z zasługami śmierci krzyżowej naszego Pana i Zbawiciela.
Kusiciel przedstawiał Jezusowi, że wszystkie Jego dzieła miłości nie mają żadnej wartości zasługującej, że są
jedynie długiem zaciągniętym u Boga. Szatan nie znał nieskończonej i uniwersalnej wartości ofiary Jezusa i
dlatego wmawiał Mu, że trzeba jeszcze zadośćuczynić Bogu za łaskę otrzymaną do spełnienia tych dzieł.
Ukazywał więc Jezusowi wszystkie rzekome długi, zaciągnięte u Boga za łaskę spełnienia dobrych uczynków i
wskazując na nie, mówił: „Za to jeszcze i za to nie wypłaciłeś się Bogu". Na koniec przewrotnie jeszcze jeden
grzech Mu zarzucił, a mianowicie, że wziął od Łazarza kwotę otrzymaną ze sprzedaży posiadłości Marii
Magdaleny w Magdali i roztrwonił. Z bezczelną zuchwałością rzekł do Jezusa: „Jak śmiałeś marnować cudzą
własność i wyrządzać przez to szkodę rodzinie?"
Widziałam obrazy tych wszystkich grzechów świata, które Jezus wziął na siebie, a wśród nich z przerażeniem i
moje własne liczne przewinienia. Czułam wraz z Nim także ciężar wszystkich przewrotnych zarzutów i
wątpliwości, jakie podsuwał Mu kusiciel. Również w mojej duszy budziło to przerażenie wobec niedoskonałości
mych własnych czynów, a także niezliczonych zaniedbań. Współczując z mym Boskim Oblubieńcem, z oczyma
utkwionymi w Niego modliłam się wespół z Nim i zwalczałam pokusy oraz razem z Nim doznawałam pociechy
od aniołów. Ach, nasz Pan wił się jak robak pod ciężarem przygniatającego smutku i trwogi.
Słysząc oszczercze zarzuty, stawiane przez szatana najniewinniejszemu Zbawicielowi, ledwie
powstrzymywałam wybuch oburzenia. Gdy jednak zarzucił Jezusowi, że pieniądze za sprzedaną posiadłość
Magdaleny zużytkował dla siebie, nie mogłam już dłużej opanować gniewu i zgromiłam go gwałtownie: „Jak
możesz zarzucać Jezusowi roztrwonienie tych pieniędzy? przecież sama widziałam, że Łazarz oddał Jezusowi tę
sumę na cele dobroczynne, a Jezus wykupił za nią z więzienia w Tirzie dwudziestu siedmiu ubogich,
opuszczonych ludzi, więzionych za długi".
* Uwaga ta jest nawiązaniem do opisu dzień po dniu życia Jezusa Chrystusa, który na podstawie swych
doświadczeń mistycznych przekazała A. K. Emmerich. W jednej z wizji (z 28 stycznia 1823 r.) mowa jest o 27
dłużnikach, zasądzonych na karę rzymskiego więzienia, a wykupionych przez Jezusa. Według niej było to w
drugim roku działalności publicznej.
Cierpienie i osamotnienie Jezusa
Początkowo Jezus klęczał spokojnie, pogrążony w modlitwie, ale stopniowo, na widok takiego mnóstwa i ohydy
grzechów oraz niewdzięczności ludzi względem Boga, Jego dusza zaczęła się lękać, a serce niemal zamierało
przygniecione smutkiem i trwogą, aż wreszcie z drżeniem i lękiem począł błagać Boga: Abba, Ojcze! Jeśli to
możliwe, niech ominie Mnie ten kielich goryczy! Mój Ojcze! Dla Ciebie wszystko jest możliwe. Oddal ten
kielich ode Mnie! Ochłonąwszy nieco, dodał: Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty! (por. Mt 26, 39; Mk 14, 36).
Wprawdzie wola Jego była zjednoczona z wolą Ojca, ale w słabości człowieczeństwa, wydany z miłości na
mękę, drżał przed cierpieniem i śmiercią.
Grota tymczasem wciąż była przepełniona strasznymi widziadłami wszystkich grzechów, złośliwości, zbrodni,
mąk i niewdzięczności ludzkich, które wciąż zwiększały trwogę Jezusa. Dręczony przerażającą wizją śmierci i -
jako człowiek - przejęty odrazą wobec ogromu mąk odkupienia, drżał na całym ciele, a pot trwogi występował
na Niego. Załamując ręce, chwiał się na wszystkie strony. Chwilami padał i znów podnosił się, ale kolana tak
uginały się pod Nim, że nie mógł ustać. Zmienił się nie do poznania, wargi miał zsiniałe, a włosy zjeżone.
Było około wpół do jedenastej, gdy wstał cały zlany potem. Chwiejąc się i słaniając na nogach, niemal
wyczołgał się z groty. Zbliżył się do miejsca, gdzie trzej Apostołowie spali, zmęczeni troską, niepokojem i
wątpliwościami. Jezus przyszedł do nich jako do przyjaciół szukać pociechy w śmiertelnej trwodze. Jako Dobry
Pasterz, chociaż sam poruszony do głębi i udręczony marami, chciał zatroszczyć się o swą trzodę, zagrożoną
niebezpieczeństwem; wiedział bowiem, że i uczniowie nękani są pokusami i trwogą. Ujrzawszy ich śpiących,
Jezus załamał ręce, a osunąwszy się przy nich na ziemię ze znużenia i smutku, rzekł: Szymonie, śpisz? Ocknęli
się na te słowa śpiący i zerwali z ziemi. Jezus zaś, czując osamotnienie, rzekł im: A więc nawet przez godzinę
nie mogliście czuwać ze Mną? (Mk 14-37; Mt 26, 40). Oni dopiero teraz spostrzegli, że Jezus okropnie jest
zmieniony, blady, oblany potem, chwieje się z osłabienia, drży na całym ciele i ledwo może dobyć głosu.
Wprost nie poznaliby Go, gdyby nie był otoczony znaną im świetlną aureolą. Nie mogli pojąć, co się z Nim
dzieje.
Wreszcie Jan zapytał Go: „Mistrzu! Co się z Tobą dzieje? Czy zawołać pozostałych, czy mamy uciekać?" Lecz
Jezus odrzekł mu: „Gdybym nawet żył następne trzydzieści trzy lata, nauczał i uzdrawiał, byłoby to za mało, aby
dokonać tego, co muszę spełnić do jutra. Nie trzeba wołać tamtych ośmiu. Pozostawiłem ich, bo widząc Mnie w
takiej nędzy, musieliby zgorszyć się Mną - ulegliby pokusie, zapomnieli o dawnych znakach, cudach i wątpiliby
o Mnie. Wy widzieliście Syna Człowieczego przemienionego na górze Tabor, więc teraz możecie widzieć Mnie
w tej słabości i zupełnym opuszczeniu. Ale czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch bowiem jest
ochoczy, ale ciało słabe!" (Mt 26, 41). Te ostatnie słowa odnosiły się do nich i do Niego samego; z jednej strony
bowiem chciał ich zachęcić do wytrwałości, z drugiej zaś dał im poznać, że przyczyną Jego obecnego stanu jest
słabość ludzkiej natury, wzdragającej się przed mękami i śmiercią.
Kwadrans mniej więcej Jezus rozmawiał z Apostołami z coraz większym smutkiem, a potem wrócił do groty,
miotany rosnącą trwogą. Apostołowie z płaczem wyciągali za Nim ręce i z osłupieniem pytali się wzajemnie:
„Co się z Nim dzieje? Całkiem jest opuszczony!". Nie umiejąc znaleźć odpowiedzi, nakryli i opuścili głowy w
wielkim smutku. Początkowo modlili się, ale znużeni wątpliwościami, zrodzonymi z nurtującej ich nieufności -
ponownie zasnęli. Natomiast ci, którzy pozostali u wejścia do ogrodu, nie spali wcale. Wyczuwając ze słów
Jezusa i z całego Jego zachowania się w ostatnich momentach oznaki miotającego Nim lęku, sami zaniepokoili
się w najwyższym stopniu. Dlatego teraz błąkali się po Górze Oliwnej, szukając kryjówek.
Niepokój bliskich
W Jerozolimie tego wieczora panował spokój. Żydzi pozostawali przeważnie w domach, zajęci przygotowaniami
do świąt. Obozowiska dla przybyszów z prowincji znajdowały się dość daleko od Góry Oliwnej. Tylko
uczniowie i przyjaciele Jezusa chodzili ulicami i zalęknieni rozmawiali ze sobą, jakby w oczekiwaniu jakiegoś
wypadku.
Matka Pana, Magdalena, Marta, Maria Kleofasowa, Maria Salome i Salome udały się z Wieczernika do domu
Marii, matki Marka.
* Wprawdzie forma Kleofasowa jest archaiczna, ale będzie używana w całości książki. Powodem tego jest
trudność w rozstrzygnięciu: czy „Kleofasowa" oznacza „żona" czy „córka" Kleofasa? Jakkolwiek bez wątpienia
jest ona jedną z niewiast stojących pod krzyżem, matką Jakuba Młodszego i Józefa (J 19,25), jednak bibliści nie
rozstrzygnęli: czy Kleofas był jej mężem, czy ojcem. Popularniejsza jest pierwsza wersja.
Jednak zaniepokojone krążącymi pogłoskami, wróciły do miasta, by zasięgnąć wieści o Jezusie. Tu spotkały
Łazarza, Nikodema, Józefa z Arymatei i kilku krewnych z Hebronu, którzy szli odwiedzić Matkę Jezusa, by Ją
uspokoić. Niektórzy z nich, spożywając dziś wieczerzę w bocznych salach Wieczernika, słyszeli smutne
przepowiednie Jezusa, trochę zaś dowiedzieli się od uczniów i wyczuwali, na co się zanosi. Dlatego też zasięgali
informacji u znajomych faryzeuszów, ale nic nie wskazywało, by przedsięwzięto jakieś kroki przeciw Jezusowi.
Uspokajali strwożone niewiasty, że niebezpieczeństwo nie może być wielkie, bo tuż przed świętem przeciwnicy
nie zechcą się targnąć na Jezusa. Nie wiedzieli jednak, że Judasz już dokonał zdrady. Maryja, przeczuwając
niebezpieczeństwo, zwróciła ich uwagę na Judasza, który był jakiś nieswój w ostatnich dniach, a dziś nagle
wyszedł z Wieczernika, zapewne dla wykonania swych zdradzieckich zamiarów. Mówiła, jak upominała go
nieraz, ale bezskutecznie, bo na oślep dąży do zguby. W końcu z niewiastami wróciła do domu matki Marka.
Duchowe zmagania Jezusa. Krwawy pot
Natomiast Jezus, wróciwszy do groty z nieodstępu-jącymi Go strachami, boleściami i smutkami, upadł na twarz,
rozkrzyżował ręce i pogrążył się w modlitwie do Ojca niebieskiego. W duszy swej toczył nową walkę.
Przystąpili do Niego aniołowie i w licznych widzeniach przedstawili cały ogrom mąk, jakie miał ponieść dla
zadośćuczynienia za grzech. Ukazali Mu najpierw całą wspaniałość i świetność człowieka jako wizerunku
Bożego przed upadkiem oraz całe jego zeszpecenie i upodlenie po grzechu. Jezus widział źródło wszystkich
grzechów w grzechu pierworodnym, widział istotę i znaczenie wszystkich pożądliwości, a także straszny ich
wpływ na władze duszy i członki ciała. Ogarniał również istotę i znaczenie wszystkich karzących mąk,
przeciwstawionych żądzom grzechowym. Cierpienie zadośćuczynienia aniołowie przedstawili Mu szczegółowo:
jako cierpienie ciała i duszy - równe karze, jakiej domaga się Boska sprawiedliwość za wszystkie grzechy całej
ludzkości oraz jako cierpienie, które musiało dotknąć jedyne niewinne człowieczeństwo-najświętsze
człowieczeństwo Syna Bożego, by mogło zadośćuczynić za winy całej ludzkości. Jezus zaś, biorąc z miłości ku
ludziom wszelką winę i należną karę na siebie, musiał także zwyciężyć opór swej ludzkiej natury wobec
cierpienia i śmierci.
Żaden język nie zdoła wyrazić lęku i boleści Jezusa na widok tego ogromu mąk odkupienia. Poznawał on nie
tylko znaczenie wszystkich mąk czyniących zadość - wynagradzających, stosownie do odpowiednich żądz
grzechowych, lecz także znaczenie i historię wszystkich narzędzi męczeńskich oraz grzeszną zaciekłość i złość
tych, którzy je wymyślili i kiedykolwiek używali. Okro-pieństwo tego widzenia sprawiło, że Jezus, który przyjął
na siebie i odczuwał grzechy całego świata, zaczął się pocić krwawym potem.
Nastało jakby chwilowe zmaganie między miłosierdziem i sprawiedliwością Boga, a Miłością składającą siebie
w ofierze. Poznawałam to wewnętrznie. Boska wola Chrystusa jednoczyła się niejako jeszcze ściślej z wolą
Boga Ojca, by dopuścić na najświętsze Jego człowieczeństwo wszystkie te cierpienia, o których złagodzenie i
odwrócenie prosiła właśnie wśród trwożnej walki ludzka wola Chrystusa. Chrystus w swoim Bóstwie,
zjednoczonym z Bogiem Ojcem w Duchu Świętym, potwierdzał na swe człowieczeństwo wyrok, o którego
odwrócenie jako Chrystus-Człowiek tak gorąco błagał Ojca. Niebawem aniołowie opuścili Jezusa, a na Jego
duszę spadła kolejna nawała strasznej trwogi i boleści.
Jezus na Górze Oliwnej, jako prawdziwy człowiek, dobrowolnie poddał się pokusie ludzkiej odrazy do cierpień i
śmierci. Aby pokonać ten wstręt, będący istotną częścią każdego cierpienia, dopuścił na siebie zwątpienia i
niepokoje, jakie miewa człowiek, który pragnie ofiarować się sprawie świętości.
Najpierw szatan ze złośliwym szyderstwem przedstawił naszemu Panu wielkość winy, którą Jezus chciał wziąć
na siebie, posuwając się w napaści do tego, że nawet życie Zbawiciela przedstawił jako grzeszne. Następnie
ujrzał Jezus wszystkie męki odkupienia w całej ich wewnętrznej grozie. To jednak stało się za pośrednictwem
aniołów, bo szatan nie może udowadniać możliwości odkupienia, ojciec kłamstwa i rozpaczy nie może objawiać
Boskiego miłosierdzia. Wreszcie pojawiło się w duszy Jezusa straszne pytanie, jakie budzi się w każdym sercu
ludzkim przed złożeniem ofiary: „Jaki będzie pożytek z tej ofiary?" Odpowiedzią na nie była wizja tak strasznej
przyszłości, że Jego kochające serce na nowo ścisnęło się niezmiernym bólem i trwogą.
Chrystus bowiem, nowy Adam, miał -jak ów pierwszy - zasnąć, ale snem śmierci krzyżowej, a z otwartego Jego
boku miała powstać nowa Ewa, Jego dziewicza Oblubienica, matka wszystkich żyjących, to jest Kościół. Jej
chciał Jezus dać krew odkupienia, wodę oczyszczenia i swego Ducha. Ofiarował się przebywać z nią na ziemi,
dopóki my wszyscy w niej i razem z Nim nie zgromadzimy się w niebie. Chcąc zrealizować dzieło
nieskończonej miłości do grzeszników, Jezus sam stał się człowiekiem, bratem grzeszników, aby wziąć na siebie
karę za wszystkie przewinienia. Upadał pod brzemieniem smutku na widok wielkości winy i ogromu mąk
koniecznych do pojednania, a jednak z radością poddał się woli Ojca niebieskiego i zgodził się być ofiarą
przebłagalną.
A oto teraz jawiły się przed Nim wszystkie cierpienia, walki, zniewagi i rany, jakie miał znieść przyszły Kościół,
Jego Oblubienica odkupiona ceną najświętszej Krwi. Musiał patrzeć na najboleśniejszą dla Niego
niewdzięczność ludzką. Przed duszą Jezusa stanęły jak żywe wszystkie przyszłe cierpienia Jego Apostołów,
uczniów i przyjaciół; widział herezje i schizmy, powstałe przez pychę i nieposłuszeństwo; widział obojętność,
przewrotność, zepsucie i złość mnóstwa chrześcijan, różne rodzaje kłamstwa i oszukańczych wykrętów dumnych
nauczycieli oraz wszystkie świętokradztwa niegodnych kapłanów i straszne tego następstwa; widział
spustoszenia w królestwie Bożym na ziemi, w żywej świątyni niewdzięcznej ludzkości, którą wśród mąk
niewysłowio-nych podjął się odkupić i umocnić własną Krwią i swoim obdarzyć życiem.
Przed duszą udręczonego Jezusa przesuwały się niezliczone obrazy zgorszeń i występków wszystkich wieków.
Widział tłumy ludzi, którzy w swej pysze unikając Jego zbawczych ramion wyciągniętych ku nim, szli prosto ku
pochłaniającej ich przepaści. Wreszcie dostrzegł mnóstwo takich, którzy nie śmieli jawnie zaprzeć się Go, ale
małodusznie, niewiernie i tchórzliwie omijali Kościół, odłączając się od Jego poranionej Oblubienicy, a zamiast
jej bronić, szli za złoczyńcami. Z bólem widział ich -błędne owce, oddane na pastwę wilków, błąkające się po
lichym pastwisku, gnane przez najemników, a stroniące od owczarni Dobrego Pasterza, który daje życie za
swoje owce. Błądzili, a nie chcieli wejść przez ciasną bramę, aby nie zginać karku. Wyciągali ręce ku
mgławicom, szli za błędnymi ognikami, ginęli i marli z duchowego głodu. Jezus widząc to, smucił się i był
gotów cierpieć za wszystkich, nawet tych, którzy nie chcieli Go widzieć i nie chcieli nieść za Nim krzyża w
Kościele, któremu dał siebie w Najświętszym Sakramencie. Wszystkie te niezliczone obrazy niewdzięczności
ludzkiej i złego korzystania z gorzkiej śmierci przebłagalnej przesuwały się przed Jego oczyma.
Te widziadła podobne do żywych istot, pełne ohydy i szyderstwa, zdawały się obciążać duszę Jezusa
brzemieniem nie do zniesienia. Szatan podszeptywał bezustannie Jego człowieczeństwu: „Patrz! Za tyle
niewdzięczności musisz ponosić takie cierpienia!" Chrystus, Syn człowieczy, wił się z bólu, załamywał ręce i
jakby pchany niewidzialną siłą padał na kolana i znów się podnosił. Jego ludzka natura tak straszną toczyła
walkę przeciwko wstrętowi ku niewysłowionym mękom ponoszonym dla niewdzięcznych, że grube krople
krwawego potu spływały z Niego strumieniami aż na ziemię. W tym bezmiernym ucisku spoglądał Jezus wkoło,
jakby szukając pomocy, a biorąc niebo i ziemię na świadków swych cierpień, jęczał boleśnie.
Głos ten doszedł do uszu trzech Apostołów, którzy zerwali się z przestrachem, nasłuchiwali chwilę i chcieli
pospieszyć do Jezusa. Wówczas Piotr rzekł do Jakuba i Jana: „Pozostańcie! Ja pójdę sam". Wszedłszy do groty,
zapytał: „Mistrzu! Co się z Tobą dzieje?" Zmieszał się jednak, ujrzawszy Pana w takim strachu, całego oblanego
krwią. Widząc zaś, że Jezus nie odpowiada, a nawet zdaje się go nie widzieć, powrócił do tamtych dwóch.
Opowiedział im, że Jezus wciąż tylko jęczy i wzdycha, nie reagując napytania. Ogarnięci wzmagającym się
smutkiem zakryli ponownie głowy, usiedli i modlili się wśród łez.
Tymczasem potworne wizje niewdzięczności ludzi, których winę Jezus przyjął na siebie i za których ofiarował
się ponieść karę, napływały coraz gwałtowniej ku Niemu. Kilkakrotnie wołał: „Ojcze, czy możliwym jest
cierpieć dla tych wszystkich niewdzięcznych? Ojcze mój, jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich, i muszę go
wypić, niech się stanie wola Twoja! (Mt 26, 42)".
Wśród obrazów nadużyć Boskiego miłosierdzia, wciąż uwijał się szatan w rozmaitych obrzydliwych postaciach,
stanowiących jakby znamiona różnych rodzajów grzechu, wyobrażających rozkład, ohydę, przerażenie, opór,
grzech, słowem kształty diabelskie. Wszystkie te widma popychały, napędzały, uwodziły, dusiły i rozrywały
wobec Jezusa całe tłumy ludzi, dla których odkupienia Jezus wstępował na drogę gorzkiej śmierci krzyżowej. Na
koniec szatan pojawił się w postaci węża w koronie na głowie. Otaczały go tłumy ludzi wszystkich czasów i
pokoleń, niby zbrojne zastępy różnego wieku, stanu i płci. Uzbrojeni byli w oręż wszelkiego rodzaju i
najrozmaitsze narzędzia tortur; chwilami bili się miedzy sobą, to znów z podwójną wściekłością rzucali się
wspólnie na Jezusa, na wyścigi szydząc, przeklinając, plując, wylewając różne plugastwa, miotając pociski,
szarpiąc, przebijając Go i tnąc. Wśród nich miotał się wąż-szatan, podjudzał przeciw Jezusowi i powalając ich
całe masy, szarpał i pochłaniał je.
Wizja Mistycznego Ciała Chrystusa - Kościoła
Wśród tych tłumów rozjuszonych mar, z których niejedna wydawała mi się ślepą, widziałam Jezusa drżącego,
przerażonego, jak gdyby broń ich rzeczywiście Go dosięgała, godziła weń i zadawała Mu rany. Chwiał się na
wszystkie strony, podnosił się i znów upadał.
Otrzymałam wewnętrzne objaśnienie co do tych niezliczonych tłumów dręczących Jezusa. Są to ci wszyscy,
którzy w jakikolwiek sposób znieważają Zbawiciela w Najświętszym Sakramencie; ukrytego wprawdzie pod
postaciami chleba i wina, lecz obecnego – rzeczywiście i istotnie, z Bóstwem i człowieczeństwem, z ciałem,
krwią i duszą. Najrozmaitsze były rodzaje znieważania Najświętszego Sakramentu, tego żywego znaku
nieprzerwanej, osobistej obecności Chrystusa w Kościele katolickim, począwszy od zaniedbania,
nieuszanowania i opuszczenia, aż do wyraźnej pogardy, nadużycia i najokropniejszego świętokradztwa;
począwszy od zwrócenia się ku bożkom tego świata, pychy i rzekomej mądrości, aż do herezji, niewiary,
zaciekłego fanatyzmu, nienawiści i krwawych prześladowań.
W atakującym tłumie znaleźć było można: ślepych, chromych, głuchych, niemych, a nawet małe dzieci. Ślepi,
nie chcieli widzieć prawdy; chromi, widząc ją, nie chcieli przez lenistwo iść za niaj głusi, nic chcieli słuchać
przestróg Pana i Jego gróźb; niemi, nawet mieczem słowa nie chcieli walczyć za Niego; wreszcie dzieci, w
towarzystwie całkiem oddanych światu, a zapominających o Bogu rodziców i nauczycieli - przesycone
doczesnymi przyjemnościami, otumanione czczym mędrkowaniem, ze wstrętem odwracające się od spraw
Boskich, a bez nich zdemoralizowane i ginące na zawsze. Najboleśniejsza była właśnie obecność dzieci w tym
tłumie, bo przecież Jezus tak bardzo je kochał. Widział wśród nich źle wychowanych, niedouczonych i
nierzetelnych ministrantów służących do Mszy św., którzy nie czcili Go należycie w Najświętszym
Sakramencie, a winą za to w dużej części obarczeni byli wychowawcy i oficjalni przedstawiciele Kościoła.
Do znieważania Jezusa w Najświętszym Sakramencie przyczyniało się też wielu kapłanów rozmaitych stopni
hierarchii kościelnej, nawet takich, którzy sami mieli się za wierzących i pobożnych. Z wielu tych
nieszczęśników wspomnę jedną tylko grupę. Byli to tacy, którzy wierzyli w obecność żywego Boga w
Najświętszym Sakramencie, czcili Go i stosownie do tego nauczali lud, lecz tą obecnością Boga na ołtarzu
niewiele się przejmowali, a mianowicie nie starali się utrzymać w porządku i schludności kościoła, ołtarza,
tabernakulum, monstrancji żywego Boga, a także naczyń, sprzętów, ozdób, strojów oraz wszystkich w ogóle
elementów wyposażenia domu Bożego. Pozostawiali to w opuszczeniu na pastwę kurzu, rdzy, pleśni i
wieloletniego niechlujstwa, zaś służbę Bożą, to jest obrzędy religijne, odprawiali opieszale i byle jak. Choć
jeszcze nie popełniali istotnego świętokradztwa, ale pozbawiali liturgię zewnętrznej godności i należnego blasku.
Przyczyną tego zaś nie było rzeczywiste ubóstwo, ale ospałość uczuć, gnuśność, niedbalstwo, oddanie
doczesnym marnościom, nierzadko też egoizm i wewnętrzna śmierć duchowa. Wielu nawet było takich, którzy
idąc za duchem tego świata, pousuwali najwspanialsze i czcigodne pamiątki dawnych pobożniej szych czasów, a
zastąpili je jarmarcznym blichtrem.
Jakież udręczenie sprawiali Jezusowi w Ogrójcu wszyscy niedbali Jego słudzy! Ta opieszałość stała się nieraz
powodem zgorszenia dla słabych w wierze, przez nią kościoły ulegały znieważeniu albo stały pustką; kapłani
sami przyczyniali się do okazywanej im pogardy. Rychło też w sercach wiernych Kościoła gnieździł się brud i
niedbalstwo, a Chrystus musiał wchodzić do zbru-kanych grzechem serc. Król Nieba i Ziemi leżałjak Łazarz
przed drzwiami, daremnie łaknąc i oczekując okruchów miłości, bo nawet tych Mu nie podano. Gdybym
opowiadała cały rok, nie wyliczyłabym tych wszystkich zniewag, jakie musi znosić Jezus w Najświętszym
Sakramencie, a które dane było mi zobaczyć. Nie na darmo ostrzega Pismo św.: Dlatego też kto spożywa chleb