Anna Katarzyna Emmerich Pasja Jedna godzina rozważania Mojej bolesnej męki większą zasługę ma aniżeli cały rok biczowania się aż do krwi; rozważanie Moich bolesnych ran jest dla ciebie z wielkim pożytkiem, a Mnie sprawia wielką radość. Rozważaj często cierpienia Moje, które dla ciebie poniosłem, a nic ci się wielkim nie wyda, co ty cierpisz dla Mnie. Najwięcej mi się podobasz, kiedy rozważasz Moją bolesną mękę; łącz swoje małe cierpienia z Moją bolesną męką (...) O, jak droga Mi jest dusza twoja. Zapisałem cię na rękach swoich. I wyryłaś się głęboką raną w sercu Moim... (słowa Pana Jezusa do św. Faustyny, Dzienniczek, 369, 1512, 1485) Jezu mój, nadziejo moja jedyna, dziękuję Ci za tę księgę, którą otworzyłeś przed oczyma duszy mojej. Tą księgą jest męka Twoja dla mnie z miłości podjęta. Z tej księgi nauczyłam się, jak kochać Boga i dusze. W tej księdze są zawarte dla nas skarby nieprzebrane. O Jezu, jak mało dusz Ciebie rozumie w Twoim męczeństwie miłości. Kto chce się nauczyć prawdziwej pokory, niech rozważa mękę Jezusa. Kiedy rozważam mękę Jezusa, to mi przychodzi jasne pojęcie wielu rzeczy, których przedtem zrozumieć nie mogłam. (św. Faustyna, Dzienniczek, 304, 267) DO CZYTELNIKA — Czy człowiek współczesny, ukształtowany przez media epatujące okrucieństwem i przemocą, może zatrzymać się i zastanowić nad Męką tego JEDNEGO-JEDYNEGO? — Czy dzisiejszy „człowiek sukcesu" może zgodzić się z pozorną przegraną, jaką wydaje się być finał ziemskiego życia Jezusa? Jak rozumieć Jego zwycięstwo, gdy - według kanonów obecnego myślenia - dobro zwycięża tylko siłą, a zło pokonane zostaje jedynie większą od niego przemocą? — Czy da się kogoś przekonać, że można zwyciężyć cichością i łagodnością? Do jakiego stopnia można wyrzec się „szukania swego"? Po co cierpienie? Te i inne podobne pytania stają się myślowym „kontekstem", jaki towarzyszy lekturze Pasji. Ale najtrudniejsze jest pytanie o miłość, będące pośrednio także pytaniem o Boga, bo Bóg jest miłością (1 J 4, 8). W dzisiejszym pomieszaniu pojęć MIŁOŚĆ staje się najbardziej niezrozumiała. Następstwem tego jest ucieczka od wierności, stanowiącej „pieczęć" miłości, od odpowiedzialności i od ofiary. O Jezusie napisał Jego „umiłowany uczeń", Jan: Umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował (J 13, 1). „Do końca" znaczy nie tylko: „aż do śmierci", ale że „już bardziej nie było można" - ukochał po ostateczną ofiarę z siebie, po całkowite wydanie siebie dla innych i za innych. Czy my potrafimy jeszcze uwierzyć w miłość? I to w TAKĄ miłość? A jednak jest ona faktem historycznym. Niewypowiedziana i niewyobrażalna duchowa i fizyczna Męka Jezusa Chrystusa ma zogniskować uwagę wszystkich ludzi wszystkich czasów nie na swojej okropności, ale właśnie na doskonałej MIŁOŚCI, która mówi: Kocham! - do końca, po kres, aż do wyczerpania możliwości ofiary z siebie! Dlatego też później Jego uczniowie powiedzą: Myśmy poznali i uwierzyli miłości! (1 J 4, 16). Do odkrycia i rozpoznania tsj MIŁOŚCI, do zrozumienia choćby w małym stopniu jej wielkości, wreszcie do zaufania jej, czyli do wstrząsającego odkrycia, że „komuś do tego stopnia zależy na mnie" - prowadzi rozważanie Męki Jezusa Chrystusa. To zrozumienie i umiłowanie „Miłości największej, która się wyraziła przez krzyż, a bez której życie człowieka nie ma ani korzenia, ani sensu", jak uczył rodaków Jan Paweł II w czasie pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny -jest zarazem kluczem do zrozumienia fenomenu świętych, tak z odległej przeszłości, jak i współczesnych. Do ich grona należą Apostołowie, którzy pierwsi na tę Miłość odpowiedzieli ofiarą z własnego życia, św. Brygida Szwedzka, św. Franciszek, św. Jan od Krzyża i - bliżsi nam czasowo: św. Fau-styna, św. Benedykta od Krzyża (Edyta Stein), św. Ojciec Pio, sługa Boża Anna Katarzyna Emmerich, Marta Robin i tylu innych. Oni właśnie, zrozumiawszy ogrom MIŁOŚCI, miłością chcieli odpowiedzieć. Dlatego też dane im było zakosztować wyjątkowego współudziału w ofierze miłości - za innych. Kraków - Błonia, 10 czerwca 1979 r. Wielkość Anny Katarzyny (1774—1824), której mistyczne doświadczenia i wizje związane z Męką Pańską zaowocowały świadectwem prezentowanym w tej książce, polega na ukochaniu przez nią Jezusowej Ofiary miłości. Ona - jak mało kto - starała się wniknąć w tajemnicę Bożej Miłości. I nie tylko chciała poznać, ale także przekazać to odkrycie wszystkim ludziom, zwłaszcza tym, którzy umierają z głodu' miłości, giną w poczuciu bezsensu życia, bo -jak sądzą- nie są kochani. Ojciec Święty Jan Paweł II na spotkaniu z mieszkańcami Miinster w Niemczech (1 maja 1987 r.) powiedział: „Sługa Boża Anna Katarzyna Emmerich poprzez szczególne powołanie mistyczne ukazywała światu ogromną wartość ofiary i współcierpienia z ukrzyżowanym Panem Jezusem". I to posłannictwo jest ważniejsze, niż wszystkie inne wyjątkowe cechy jej życia, ważniejsze niż dane jej objawienia prywatne, niż ekstazy i stygmaty. W tym poniekąd przygotowywała drogę orędziu miłosierdzia Bożego, które współczesnemu światu zostało na nowo przypomniane i ogłoszone przez św. Faustynę. Aby skorzystać ze świadectwa „zaufania MIŁOŚCI", pozostawionego nam przez „augustiankę z Dulmen" - s. Annę Katarzynę, nie można czytać jej rozważań, spisanych przez Klemensa Brentano, jak zwykłej relacji o okrutnym i niesprawiedliwym zabójstwie. Kto szukałby tylko dreszczu emocji w pogoni za sensacją- zawiedzie się. Istotą nie są tu bowiem szczegóły Pasji, nawet te, które zdają się ubogacać relacje Ewangelistów, ale MIŁOŚĆ JEZUSA ku wszystkim ludziom. Kontemplacyjne widzenie Męki Pana przez s. Emme-rich jest oparte na słowie Bożym i przede wszystkim jest wizją biblijną. Wprost szokuje, jak ta prosta i niewykształcona niewiasta potrafiła w swych opowiadaniach dotyczących historii zbawienia zawrzeć oryginalną syntezę Starego i Nowego Testamentu, jak w mistyczny sposób dane jej było poznać treść obu Testamentów i przełożyć ją na język życiowego konkretu. Sekret tego tkwi zapewne w jej otwarciu na słowo Boże i w szczerej tęsknocie za Prawdą. Chcąc zatem przy lekturze rozważań świątobliwej augustianki ułatwić czytelnikowi obcowanie z Pismem św., w niektórych miejscach obecnego wydania podano w nawiasach parametry odpowiednich tekstów biblijnych. Pomagają one w lokalizacji cytatów (wyróżnionych kursywą), jak też fragmentów, do których opisy pasyjne nawiązują pośrednio (np. proroctwa, Psalmy, fragmenty Ewangelii). Rozważanie Męki Jezusa Chrystusa, czy to na podstawie natchnionych źródeł- relacji czterech Ewangelistów, czy z pomocą mistycznych doświadczeń Anny Katarzyny, zawsze należy traktować jako kontakt z misterium. Męka ta niezmiennie pozostaje tajemnicą. Nie znaczy to, że jej poznanie zastrzeżone jest dla wybranych, „oświeconych". Tajemnice wiary są dostępne dla wszystkich, ale stopień ich pojmowania zależy od pragnienia wniknięcia w nie, od otwartości serca i współpracy z łaską Bożą. Jeśli coś pozostaje nieznane, niepojęte do końca -jest to jedynie skutek ograniczoności naszych ludzkich zdolności poznania i niedoskonałego umiłowania Prawdy. Poza tym w tajemnicach wiary najważniejsze jest „że...!" coś zaistniało, nie zaś to - „jak?". Stąd i w pasyjnych rozważaniach-wizjach s. Anny Katarzyny, jak sama często podkreślała, istotąjest nie ilustracja, wielość wstrząsających szczegółów - „książka z obrazkami", ale miłość Boga ku człowiekowi, Jego niewypowiedziane miłosierdzie, a także odpowiedź człowieka na takie „ukochanie do końca". Wszystko inne ma być tylko pomocą. Istnieje opinia, że podstawą scenariusza najnowszej superprodukcji pt. Pasja (2003), wyreżyserowanej przez znakomitego Mela Gibsona, która spotkała się z uznaniem nawet w kręgach Stolicy Apostolskiej, jest fragment Żywota i Bolesnej Męki Pana naszego Jezusa Chrystusa i Najświętszej Matki Jego Maryi wraz z tajemnicami Starego Przymierza według widzeń świątobliwej Anny Katarzyny Emmerich w zapiskach Klemensa Brentano. Zapewne obejrzenie filmu, czy nawet sam fakt jego pojawienia się, będzie dla wielu osób inspiracją do sięgnięcia po tekst tego dzieła. Dlatego powstała myśl przybliżenia na nowo polskiego przekładu, który jest dość archaiczny (gdyż pochodzi z lat dwudziestych ubiegłego wieku) i ponownego, uwspółcześnionego opracowania tekstu. Wprawdzie w edycjach pojawiających się w ostatnich latach był on redakcyjnie poprawiany, niemniej momentami pozostaje zbyt skomplikowany i trudno zrozumiały, razi anachronicznym lub zbyt egzaltowanym stylem i słownictwem. Wynika to m.in. z jego specyfiki i dlatego niewątpliwie także ta próba opracowania redakcyjnego nie jest wolna od uchybień. Starano się tekst uczynić przystępniejszym dla współczesnego odbiorcy - zarówno przez aktualizacje językowe, jak też wprowadzenie dodatkowych śródtytułów oraz przez wyeliminowanie fragmentów zawierających dygresje lub szczegóły, które niewiele wnoszą do samej Pasji, a raczej odwracają uwagę czytającego od jej istoty - Ofiary Miłości. Być może sięgną po ten opis Męki Chrystusa także osoby, które dotąd „osobiście" Jezusa nie spotkały. A takie wstrząsające zetknięcie się z Nim jest możliwe. Dawno bowiem przestano traktować Go jako mit i dziś już nikt rzetelnie traktujący poszukiwanie prawdy, także na podstawie badań naukowych, nie odmawia Mu historycz- ności. Inna sprawa, czy uzna się Go za Wcielone Słowo - Emmanuela, to znaczy „Boga z nami", za Mesjasza, za Zmartwychwstałego. A przecież ani nawrócony łotr, ani setnik, ani tylu innych historycznych bohaterów opisywanych wydarzeń, początkowo nie wierzyło w Niego. Aż wreszcie... Wchodzenie w Mękę Jezusa Chrystusa - czy 2000 lat temu, na zasadzie bezpośredniego w niej uczestnictwa, czy obecnie, za pośrednictwem Ewangelii i mistycznych doświadczeń świętych - jest swoistą „przygodą" życia i wiary. Łaska Boża towarzyszy mu ustawicznie aż do skończenia świata; czy ktoś to zechce uznać, czy nie. Dla jednych może to być umocnienie wiary, dla innych rozpalenie miłości, dla jeszcze innych... radykalna zmiana życia. Jak u ludzi sprzed dwóch tysiącleci... Dlatego można tę książkę brać do ręki z nadzieją, że jej treść stanie się czymś ważnym w życiu. Choćbyśmy nawet nie przeczuwali - co i kiedy się wydarzy? Chyba, że ktoś boi się takiego życiowego eksperymentu... Istotnie, opisów Męki Jezusa nie da się czytać i rozważać bez konsekwencji... ks. Krzysztof Stola IDĄCA PO ŚLADACH JEZUSA... Anna Katarzyna EMMERICH (Emmerick) urodziła się 8 września 1774 r. w Flamschen k. Coesfeld (Westfalia) w ubogiej wielodzietnej rodzinie wiejskiej. Już jako dziecko miewała nadzwyczajne wizje i wewnętrzne doświadczenia, które można nazwać mistycznymi oraz posiadała niezwykłe dary, m.in. rozeznawania tego, co święte, sakralne, a nawet stanu duchowego ludzi. Wyrazem jej autentycznej pobożności była modlitwa, a także ekspiacyjne, heroicznie znoszone cierpienie, którego źródłem były liczne choroby (w końcu całkowity paraliż i unieruchomienie od 1813 r.) - przyjmowane w intencji zbawienia grzeszników. W wieku 24 lat otrzymała pierwszy nadzwyczajny znak, tj. rany głowy podobne do ran Jezusa, pozostałe po mistycznym przeżyciu koronowania cierniem; ukrywała je pod noszoną stale opaską. Do klasztoru sióstr augustianek w Diilmen wstąpiła w 1802 r.; od tej chwili zintensyfikowały się jej przeżycia mistyczne i wzmogły cierpienia. W 9 lat później spadł na nią dodatkowy bolesny cios - na skutek sekularyzacji zakonu i likwidacji klasztoru, musiała zamieszkać w małym wynajętym pokoiku, wiodąc życie trudne, m.in. dlatego, że wydane na łup ciekawskich i bardzo ubogie. Mimo niedostatków i unieruchomienia na skutek wypadku i choroby, potrafiła rozwijać posługę charytatywną. Pełna stygmatyzacja nastąpiła w 1812 r.; w tym czasie pozostawała już pod opieką ks. J. M. Lamberta. Stygmaty udało się ukryć do 1813 r., a ich ujawnienie wiązało się z licznymi dodatkowymi cierpieniami i upokorzeniami na skutek badań, które miały wykazać rzekome ich oszustwo. Jednakże wyniki przeróżnych badań, obserwacji i eksperymentów (1813-1819) potwierdziły ich autentyczność; a to było m.in. przyczyną wielu nawróceń, choćby pierwszego badającego lekarza dr. Wegenera. Wizje i doświadczenia duchowe Anny Katarzyny spisywane w latach 1818-1824 przez poetę Klemensa Brentano ukazały się w formie książkowej jako: Das bittere Leiden unseres Herm Jesus Christus. Nach den Betrachtungen der gottseligen Anna Katharina Emmerich Augustinerin des Klosters Agnetenberg zu Diilmen (Bolesna Męka naszego Pana Jezusa Chrystusa według widzeń [lub kontemplacyjnych rozmyślań] świątobliwej Anny Katarzyny Emmerich, augustianki z klasztoru Agnetenberg w Dulmen, Sulzbach 1833) oraz Leben der heiligen Jungfrau Maria. Nach den Betrachtungen der gottseligen Anna Katharina Emmerich {Życie Świętej Dziewicy Maryi według..., Miłnchen 1852). Ów „pisarz" świątobliwej Anny Katarzyny, jakkolwiek swe notatki dawał jej do akceptacji, jednak wystylizował je po swojemu w celach apologetyczno-budujących, interpretował jako objawienia prywatne i nadał im też pewne osobiste piętno. W opinii niektórych badaczy uważany jest za autora wspomnianych książek. Osobowość s. Emmerich była kształtowana, aktywizowana i ukierunkowywana przez Pismo św., głębokie życie duchowe połączone z cierpieniem, przez miłość do Chrystusa i Kościoła z gorącym pragnieniem pozyskania dla Boga zwłaszcza ludzi wrogich sprawom religii, a także przez wpływ Brentano. Zmarła w Dulmen (Westfalia) 9 lutego 1824 r. Proces beatyfikacyjny, rozpoczęty w 1892 r., z przerwami toczył się do 2003 r. W lipcu tego roku, po stwierdzeniu autentyczności cudu za przyczyną sługi Bożej A. K. Emmerich, proces uroczyście zamknięto i najprawdopodobniej w najbliższym czasie (może nawet w bieżącym - 2004 r.) zostanie ona wyniesiona do chwały ołtarzy. (KS) CZĘŚĆ I CIERPIENIA OGRÓJCA I POJMANIE Jezus na Górze Oliwnej w Ogrójcu Było to wieczorem, około godziny dziewiątej. Dobiegła końca Ostatnia Wieczerza, w czasie której Jezus ustanowił Najświętszy Sakrament ołtarza - żywą i życiodajną pamiątkę zbliżającej się Jego męki i zmartwychwstania. Razem z jedenastoma Apostołami opuścił Wieczernik i poprowadził ich boczną drogą przez dolinę Jozafata ku Górze Oliwnej. Bliski pełni, jasny księżyc wschodził nad górami, a było to przed pełnią. Niepokój i smutek duszy Jezusa ciągle wzrastał. Idąc przez dolinę rzekł do Apostołów: Na to miejsce przybędą kiedyś znowu, w owym ostatnim dniu - nie tak biedny i bezsilny jak teraz — sądzić cały świat; wówczas wielu wołać będzie w trwodze: góry przykryjcie nas! (por. Oz 10, 8; Łk 23, 30). Uczniowie nie rozumieli tych słów Jezusa. Sądzili nawet - jak już kilka razy tego wieczora - że majaczy z osłabienia i wyczerpania. Gdy tak szli, często przystając i podejmując z Nim rozmowę, powiedział im też: Wy wszyscy zwątpicie we Mnie tej nocy. Bo jest napisane: «Uderzę pasterza, a rozproszą się owce stada». Lecz gdy powstanę [z martwych], uprzedzę was do Galilei (Mt 26, 31). Przyjęcie Najświętszego Sakramentu, a potem pełna miłości, podniosła mowa Jezusa w Wieczerniku sprawiły, że Apostołowie byli pełni uniesienia, entuzjazmu i czułości. Dlatego cisnąc się teraz wokół Mistrza, na różne sposoby wyrażali Mu swą miłość i przekonywali, iż nie mogliby Go opuścić. Gdy mimo ich zapewnień Jezus przepowiedział, że jednak to uczynią, Piotr-jak zwykle najgorliwszy, zawołał: Choćby wszyscy zwątpili w Ciebie, ja nigdy nie zwątpię (Mt 26, 33). Jezus odparł: Zaprawdę, powiadam ci: Jeszcze tej nocy, zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz (Mt 26, 34). Piotr, mniemając że jest to absolutnie niemożliwe, rzekł: Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprą się Ciebie. Podobnie zapewniali wszyscy uczniowie (Mt 26, 35). Szli dalej, przystając często, a Jezus coraz bardziej odczuwał ciężar ogarniającego Go przygnębienia. Apostołowie usilnie starali się na ludzki sposób pocieszać Mistrza zapewnieniami, iż nie ma powodu do obaw. Gdy jednak, mimo ich uporu, perswazje okazywały się daremne, znużeni poddali się zniechęceniu, już zaczynali wątpić i pokusa przystąpiła do nich. Getsemani, dokąd zmierzali po przejściu przez potok Cedron, oddalone jest od Wieczernika o pół godziny drogi. Tam w ostatnich dniach Jezus z uczniami kilka razy nocował i tam ich nauczał. Opodal otwartych, pustych kilku gospod [domów zajezdnych] roztaczał się otoczony parkanem wielki ogród letni, pełen szlachetnych, wonnych krzewów i drzew owocowych, w którym znajdowały się liczne altany. Było to miejsce rekreacji, a także modlitwy. Wprawdzie ogród Getsemani pozostawał zwykle zamknięty, ale liczni mieszkańcy - wśród nich także Apostołowie - mieli klucze do bramy. Ci bowiem, którzy nie posiadali własnych ogrodów, urządzali tam nieraz uczty i zabawy. Natomiast Ogród Oliwny, mniejszy od parku Getsemani i oddzielony od niego drogą, pnie się bardziej ku szczytowi wzniesienia. Jest to ustronny zakątek górski, obsadzony drzewami oliwnymi, pełen grot i tarasów; nie zamknięty, jedynie otoczony wałem ziemnym. Z jednej strony był bardziej pielęgnowany i tam znajdowały się dobrze utrzymane siedzenia, ławki do wypoczynku i obszerne, uprzątnięte, chłodne groty. Każdy mógł tu dla siebie znaleźć ustronne miejsce do modlitwy i rozmyślania. Jezus na modlitwę udał się w okolicę najbardziej dziką. Było już po godzinie dziewiątej, gdy Jezus przybył z uczniami do Getsemani. Wprawdzie niebo zalane było księżycowym blaskiem, ale na ziemi panował ponury mrok. Jezus, sam coraz bardziej smutny, zaniepokoił również Apostołów stwierdzeniem, że niebezpieczeństwo jest bliskie. Przy jednej z altanek ogrodu Getsemani polecił zatrzymać się ośmiu Apostołom, mówiąc: Pozostańcie tu, a Ja pójdę na to miejsce, gdzie mam się modlić (por. Mt 26, 36). Następnie wziąwszy z sobą Piotra, Jana i Jakuba Starszego, przeszedł drogę rozdzielającą oba ogrody i kilka minut podążał nieco pod górę w głąb Ogrodu Oliwnego. Nieopisany smutek napełniał Jego serce, czuł zbliżającą się trwogę i pokusy. Zauważywszy to Jan, zapytał Go - jak może być tak bardzo zatrwożony On, który dotychczas zawsze wszystkich pocieszał. Jezus odrzekł mu: Smutna jest dusza Moja aż do śmierci (Mt 26,38), a spoglądając wkoło, ujrzał zbliżające się ze wszystkich stron strachy i pokusy, jakby kłęby chmur pełne przerażających obrazów, straszliwych mar. Wtedy rzekł do trzech towarzyszących Mu Apostołów: Zostańcie tu i czuwajcie ze Mną, Módlcie się, abyście nie ulegli pokusie! (Mt 26, 38; Łk 22, 40). Oni pozostali, a Jezus odszedł nieco dalej. Straszliwe mary tak Go atakowały, że w ogromnej trwodze zboczył na lewo od miejsca, gdzie w naturalnym zagłębieniu gruntu zostawił uczniów. Była tam pod skalnym nawisem grota, głęboka na około sześć stóp [niecałe 2 metry]. Jej dno opadało łagodnie, zaś wejście osłonięte było roślinami, zwieszającymi się z występu skalnego tak gęsto, że wnętrze pozostawało niewidoczne. Trwogi i pokusy Gdy Jezus odłączył się od Apostołów, krąg straszliwych widziadeł wokół Niego zwiększał się i zacieśniał, a Jego serce coraz bardziej napełniał smutek i trwoga. Zalękniony usunął się na modlitwę w głąb groty, jak ktoś szukający schronienia przed nawałnicą. Jednak przerażające obrazy szły za Nim do wnętrza, przyjmując coraz wyraźniejsze kształty i nękając Go coraz dotkliwiej. Niewielka jaskinia zdawała się być wypełniona ohydnym, potwornym widokiem wszystkich grzechów i pożądliwości, a także ich następstw oraz kar należnych za nie - począwszy od upadku pierwszych ludzi w raju, aż do skończenia świata. A Jezus przyjmował na siebie grzechy całego świata, będące skutkiem grzechu pierworodnego. Łaską Bożą oświecona czułam wyraźnie, że Jezus, zgadzając się teraz na przyjęcie czekających Go mąk, ofiarował samego siebie jako zadośćuczynienie Bożej sprawiedliwości za winy świata. Bóstwo swoje niejako odsunął od siebie i ukrył w łonie Najświętszej Trójcy, chcąc z nieskończonej miłości ku ludziom całą grozę, cały ogrom smutku i cierpienia za nieprawości świata przyjąć głównie w swym człowieczeństwie -najczystszym, najwrażłiwszym, prawdziwym i niewinnym. Przeciw czekającym Go trwogom i cierpieniom wychodził zbrojny miłością swego serca. Skupiony jakby wyłącznie w swoim człowieczeństwie, upadł twarzą ku ziemi, wznosząc w swym bezgranicznym smutku i trwodze gorące błagania do Ojca. Widząc przed sobąniezliczone obrazy grzechów całego świata w całej ich wewnętrznej ohydzie, przyjmował je na siebie i w modlitwie oddawał się jako ofiara wynagradzająca, chcąc przez swe cierpienia za te wszystkie winy zadośćuczynić sprawiedliwości Ojca Niebieskiego. Ogrom występków był niewyobrażalny, a wśród tego morza szkaradzieństw uwijał się szatan, z piekielnym szyderstwem i z wzrastającą złością przesuwając przed oczami Jego duszy coraz straszniejsze obrazy grzechów. Chcąc wykorzystać słabość człowieczeństwa, za każdym razem zwracał się do Jezusa kusząc zwątpieniem: „Jak to! I to chcesz wziąć na siebie? I za to chcesz ponieść karę? Jakże potrafisz za to wszystko zadośćuczynić, wszystko to wynagrodzić?". Wtem z nieba spłynęła ku Jezusowi wąska smuga światła, a w niej ukazał się orszak aniołów, którzy zstępowali ku Niemu i upadającego pod brzemieniem smutku i trwogi - pokrzepiali i umacniali. Natomiast reszta groty wypełniona była plugawymi i strasznymi obrazami ludzkich zbrodni, a złe duchy atakowały Go ze wszech stron, szydząc i kusząc wątpliwościami. Jezus przyjmował na siebie całe to olbrzymie, przekraczające ludzkie siły, brzemię. Skoro serce Jego, jako jedyne ze wszystkich serc, przepełnione było doskonałą miłością Boga i ludzi, więc i ów bezmiar ohydy, obrzydliwość i ciężar wszystkich grzechów przejmował to serce przerażeniem i smutkiem bez miary. Ach, ujrzałam tak wiele, że roku nie wystarczyłoby, gdybym chciała wszystko opowiedzieć. Gdy już mnogość win i grzechów ludzkich, jakby morze odrażających widziadeł, przesunęła się przed duszą Jezusa, a On zgodził się być ofiarą przebłagalną za to wszystko i sam błagał o zesłanie na Niego wszelkich mąk i kar, zaczął szatan trapić Go niekończącymi się pokusami - jak niegdyś na pustyni. Podniósł nawet z piekielną bezczelnością szereg przewrotnych zarzutów przeciw samemu najczystszemu Zbawicielowi. „Jak to! Ty chcesz wszystko brać na siebie, sam nie będąc czysty?" - mówił do Niego. Oskarżał Go o wszystkie uchybienia Jego uczniów i wszystkie zgorszenia, jakie innym dali; obwiniał o wywołanie zamieszania i nieporządku na świecie przez odstępowanie od starych, tradycją uświęconych zwyczajów. Jak najprzewrotniejszy, najpodstępniejszy faryzeusz wynajdywał szatan kolejne, rzekome coraz cięższe przewinienia Jezusa: iż był przyczyną wymordowania dzieci przez Heroda; narażał rodziców swoich w Egipcie na nędzę i cierpienia; nie chciał ratować od śmierci Jana Chrzciciela; wprowadzał niezgodę do wielu rodzin, ochraniał wyrzutków społecznych i nie uzdrowił niektórych chorych; skrzywdził Gadareńczyków (por. Mt 8, 28), bo dopuścił, by opętani wywrócili kadź z napojem i spowodował utopienie się trzody wieprzów w jeziorze; że stał się współwinnym grzechu Marii Magdaleny, bo nie przeszkodził powtórnemu jej upadkowi; nie troszczył się o swą rodzinę i marnował cudze mienie. Co tylko kusiciel może zarzucić w godzinie śmierci zwykłemu człowiekowi, szatan podsuwał teraz podległej trwodze duszy Jezusa, by zachwiać Jego wolę i odwieść Go od podjęcia odkupieńczej ofiary. Czynił to, gdyż zakryte było przed nim, że Jezus jest Synem Boga, więc kusił Go jako niepojęcie sprawiedliwego, ale zwykłego człowieka. * Ten fakt wiąże się z wizją, jaką miała s. Anna Katarzyna 11 grudnia 1821 r. Dotyczyła ona okresu publicznej działalności Jezusa. Obok faktu wejścia wypędzonych złych duchów w trzodę świń, wspomina jeszcze nieodnotowany przez Ewangelistów fakt wylania przez opętanych wielkiej kadzi z dojrzewającym napojem, zapewne winem lub innym napojem alkoholowym, którą pozostawili mieszkańcy tamtej miejscowości. Nasz Boski Zbawiciel tak dalece pozwolił wziąć górę świętemu swemu człowieczeństwu, że dopuścił na siebie i tę pokusę, jaką może być niepokojony człowiek nawet świątobliwie umierający, gdy rozważa wewnętrzną wartość, zasługę swych dobrych czynów. Chcąc do dna wychylić kielich wstępnych cierpień, Jezus dopuścił, by kusiciel - nieświadom Jego Boskości - wytykał Mu wszystkie dzieła Jego dobroci, jako zaciągnięte, a jeszcze nie spłacone długi wobec Bożej łaski. Podstępny kusiciel zarzucał Mu, że chce zmazać winy innych, a sam nie ma żadnej zasługi, co więcej - ma jeszcze obowiązek zadośćuczynić Bogu za łaskę, udzieloną do spełnienia niektórych, tak zwanych dobrych uczynków. Bóstwo Jezusa dopuściło, by chytry nieprzyjaciel kusił Jego najświętsze człowieczeństwo tak, jak mógłby kusić człowieka, który swoim dobrym czynom samym w sobie przypisywał wartość zasługującą, bez względu na to, że każdy uczynek zyskuje wartość istotną dopiero przez łączność z zasługami śmierci krzyżowej naszego Pana i Zbawiciela. Kusiciel przedstawiał Jezusowi, że wszystkie Jego dzieła miłości nie mają żadnej wartości zasługującej, że są jedynie długiem zaciągniętym u Boga. Szatan nie znał nieskończonej i uniwersalnej wartości ofiary Jezusa i dlatego wmawiał Mu, że trzeba jeszcze zadośćuczynić Bogu za łaskę otrzymaną do spełnienia tych dzieł. Ukazywał więc Jezusowi wszystkie rzekome długi, zaciągnięte u Boga za łaskę spełnienia dobrych uczynków i wskazując na nie, mówił: „Za to jeszcze i za to nie wypłaciłeś się Bogu". Na koniec przewrotnie jeszcze jeden grzech Mu zarzucił, a mianowicie, że wziął od Łazarza kwotę otrzymaną ze sprzedaży posiadłości Marii Magdaleny w Magdali i roztrwonił. Z bezczelną zuchwałością rzekł do Jezusa: „Jak śmiałeś marnować cudzą własność i wyrządzać przez to szkodę rodzinie?" Widziałam obrazy tych wszystkich grzechów świata, które Jezus wziął na siebie, a wśród nich z przerażeniem i moje własne liczne przewinienia. Czułam wraz z Nim także ciężar wszystkich przewrotnych zarzutów i wątpliwości, jakie podsuwał Mu kusiciel. Również w mojej duszy budziło to przerażenie wobec niedoskonałości mych własnych czynów, a także niezliczonych zaniedbań. Współczując z mym Boskim Oblubieńcem, z oczyma utkwionymi w Niego modliłam się wespół z Nim i zwalczałam pokusy oraz razem z Nim doznawałam pociechy od aniołów. Ach, nasz Pan wił się jak robak pod ciężarem przygniatającego smutku i trwogi. Słysząc oszczercze zarzuty, stawiane przez szatana najniewinniejszemu Zbawicielowi, ledwie powstrzymywałam wybuch oburzenia. Gdy jednak zarzucił Jezusowi, że pieniądze za sprzedaną posiadłość Magdaleny zużytkował dla siebie, nie mogłam już dłużej opanować gniewu i zgromiłam go gwałtownie: „Jak możesz zarzucać Jezusowi roztrwonienie tych pieniędzy? przecież sama widziałam, że Łazarz oddał Jezusowi tę sumę na cele dobroczynne, a Jezus wykupił za nią z więzienia w Tirzie dwudziestu siedmiu ubogich, opuszczonych ludzi, więzionych za długi". * Uwaga ta jest nawiązaniem do opisu dzień po dniu życia Jezusa Chrystusa, który na podstawie swych doświadczeń mistycznych przekazała A. K. Emmerich. W jednej z wizji (z 28 stycznia 1823 r.) mowa jest o 27 dłużnikach, zasądzonych na karę rzymskiego więzienia, a wykupionych przez Jezusa. Według niej było to w drugim roku działalności publicznej. Cierpienie i osamotnienie Jezusa Początkowo Jezus klęczał spokojnie, pogrążony w modlitwie, ale stopniowo, na widok takiego mnóstwa i ohydy grzechów oraz niewdzięczności ludzi względem Boga, Jego dusza zaczęła się lękać, a serce niemal zamierało przygniecione smutkiem i trwogą, aż wreszcie z drżeniem i lękiem począł błagać Boga: Abba, Ojcze! Jeśli to możliwe, niech ominie Mnie ten kielich goryczy! Mój Ojcze! Dla Ciebie wszystko jest możliwe. Oddal ten kielich ode Mnie! Ochłonąwszy nieco, dodał: Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty! (por. Mt 26, 39; Mk 14, 36). Wprawdzie wola Jego była zjednoczona z wolą Ojca, ale w słabości człowieczeństwa, wydany z miłości na mękę, drżał przed cierpieniem i śmiercią. Grota tymczasem wciąż była przepełniona strasznymi widziadłami wszystkich grzechów, złośliwości, zbrodni, mąk i niewdzięczności ludzkich, które wciąż zwiększały trwogę Jezusa. Dręczony przerażającą wizją śmierci i - jako człowiek - przejęty odrazą wobec ogromu mąk odkupienia, drżał na całym ciele, a pot trwogi występował na Niego. Załamując ręce, chwiał się na wszystkie strony. Chwilami padał i znów podnosił się, ale kolana tak uginały się pod Nim, że nie mógł ustać. Zmienił się nie do poznania, wargi miał zsiniałe, a włosy zjeżone. Było około wpół do jedenastej, gdy wstał cały zlany potem. Chwiejąc się i słaniając na nogach, niemal wyczołgał się z groty. Zbliżył się do miejsca, gdzie trzej Apostołowie spali, zmęczeni troską, niepokojem i wątpliwościami. Jezus przyszedł do nich jako do przyjaciół szukać pociechy w śmiertelnej trwodze. Jako Dobry Pasterz, chociaż sam poruszony do głębi i udręczony marami, chciał zatroszczyć się o swą trzodę, zagrożoną niebezpieczeństwem; wiedział bowiem, że i uczniowie nękani są pokusami i trwogą. Ujrzawszy ich śpiących, Jezus załamał ręce, a osunąwszy się przy nich na ziemię ze znużenia i smutku, rzekł: Szymonie, śpisz? Ocknęli się na te słowa śpiący i zerwali z ziemi. Jezus zaś, czując osamotnienie, rzekł im: A więc nawet przez godzinę nie mogliście czuwać ze Mną? (Mk 14-37; Mt 26, 40). Oni dopiero teraz spostrzegli, że Jezus okropnie jest zmieniony, blady, oblany potem, chwieje się z osłabienia, drży na całym ciele i ledwo może dobyć głosu. Wprost nie poznaliby Go, gdyby nie był otoczony znaną im świetlną aureolą. Nie mogli pojąć, co się z Nim dzieje. Wreszcie Jan zapytał Go: „Mistrzu! Co się z Tobą dzieje? Czy zawołać pozostałych, czy mamy uciekać?" Lecz Jezus odrzekł mu: „Gdybym nawet żył następne trzydzieści trzy lata, nauczał i uzdrawiał, byłoby to za mało, aby dokonać tego, co muszę spełnić do jutra. Nie trzeba wołać tamtych ośmiu. Pozostawiłem ich, bo widząc Mnie w takiej nędzy, musieliby zgorszyć się Mną - ulegliby pokusie, zapomnieli o dawnych znakach, cudach i wątpiliby o Mnie. Wy widzieliście Syna Człowieczego przemienionego na górze Tabor, więc teraz możecie widzieć Mnie w tej słabości i zupełnym opuszczeniu. Ale czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch bowiem jest ochoczy, ale ciało słabe!" (Mt 26, 41). Te ostatnie słowa odnosiły się do nich i do Niego samego; z jednej strony bowiem chciał ich zachęcić do wytrwałości, z drugiej zaś dał im poznać, że przyczyną Jego obecnego stanu jest słabość ludzkiej natury, wzdragającej się przed mękami i śmiercią. Kwadrans mniej więcej Jezus rozmawiał z Apostołami z coraz większym smutkiem, a potem wrócił do groty, miotany rosnącą trwogą. Apostołowie z płaczem wyciągali za Nim ręce i z osłupieniem pytali się wzajemnie: „Co się z Nim dzieje? Całkiem jest opuszczony!". Nie umiejąc znaleźć odpowiedzi, nakryli i opuścili głowy w wielkim smutku. Początkowo modlili się, ale znużeni wątpliwościami, zrodzonymi z nurtującej ich nieufności - ponownie zasnęli. Natomiast ci, którzy pozostali u wejścia do ogrodu, nie spali wcale. Wyczuwając ze słów Jezusa i z całego Jego zachowania się w ostatnich momentach oznaki miotającego Nim lęku, sami zaniepokoili się w najwyższym stopniu. Dlatego teraz błąkali się po Górze Oliwnej, szukając kryjówek. Niepokój bliskich W Jerozolimie tego wieczora panował spokój. Żydzi pozostawali przeważnie w domach, zajęci przygotowaniami do świąt. Obozowiska dla przybyszów z prowincji znajdowały się dość daleko od Góry Oliwnej. Tylko uczniowie i przyjaciele Jezusa chodzili ulicami i zalęknieni rozmawiali ze sobą, jakby w oczekiwaniu jakiegoś wypadku. Matka Pana, Magdalena, Marta, Maria Kleofasowa, Maria Salome i Salome udały się z Wieczernika do domu Marii, matki Marka. * Wprawdzie forma Kleofasowa jest archaiczna, ale będzie używana w całości książki. Powodem tego jest trudność w rozstrzygnięciu: czy „Kleofasowa" oznacza „żona" czy „córka" Kleofasa? Jakkolwiek bez wątpienia jest ona jedną z niewiast stojących pod krzyżem, matką Jakuba Młodszego i Józefa (J 19,25), jednak bibliści nie rozstrzygnęli: czy Kleofas był jej mężem, czy ojcem. Popularniejsza jest pierwsza wersja. Jednak zaniepokojone krążącymi pogłoskami, wróciły do miasta, by zasięgnąć wieści o Jezusie. Tu spotkały Łazarza, Nikodema, Józefa z Arymatei i kilku krewnych z Hebronu, którzy szli odwiedzić Matkę Jezusa, by Ją uspokoić. Niektórzy z nich, spożywając dziś wieczerzę w bocznych salach Wieczernika, słyszeli smutne przepowiednie Jezusa, trochę zaś dowiedzieli się od uczniów i wyczuwali, na co się zanosi. Dlatego też zasięgali informacji u znajomych faryzeuszów, ale nic nie wskazywało, by przedsięwzięto jakieś kroki przeciw Jezusowi. Uspokajali strwożone niewiasty, że niebezpieczeństwo nie może być wielkie, bo tuż przed świętem przeciwnicy nie zechcą się targnąć na Jezusa. Nie wiedzieli jednak, że Judasz już dokonał zdrady. Maryja, przeczuwając niebezpieczeństwo, zwróciła ich uwagę na Judasza, który był jakiś nieswój w ostatnich dniach, a dziś nagle wyszedł z Wieczernika, zapewne dla wykonania swych zdradzieckich zamiarów. Mówiła, jak upominała go nieraz, ale bezskutecznie, bo na oślep dąży do zguby. W końcu z niewiastami wróciła do domu matki Marka. Duchowe zmagania Jezusa. Krwawy pot Natomiast Jezus, wróciwszy do groty z nieodstępu-jącymi Go strachami, boleściami i smutkami, upadł na twarz, rozkrzyżował ręce i pogrążył się w modlitwie do Ojca niebieskiego. W duszy swej toczył nową walkę. Przystąpili do Niego aniołowie i w licznych widzeniach przedstawili cały ogrom mąk, jakie miał ponieść dla zadośćuczynienia za grzech. Ukazali Mu najpierw całą wspaniałość i świetność człowieka jako wizerunku Bożego przed upadkiem oraz całe jego zeszpecenie i upodlenie po grzechu. Jezus widział źródło wszystkich grzechów w grzechu pierworodnym, widział istotę i znaczenie wszystkich pożądliwości, a także straszny ich wpływ na władze duszy i członki ciała. Ogarniał również istotę i znaczenie wszystkich karzących mąk, przeciwstawionych żądzom grzechowym. Cierpienie zadośćuczynienia aniołowie przedstawili Mu szczegółowo: jako cierpienie ciała i duszy - równe karze, jakiej domaga się Boska sprawiedliwość za wszystkie grzechy całej ludzkości oraz jako cierpienie, które musiało dotknąć jedyne niewinne człowieczeństwo-najświętsze człowieczeństwo Syna Bożego, by mogło zadośćuczynić za winy całej ludzkości. Jezus zaś, biorąc z miłości ku ludziom wszelką winę i należną karę na siebie, musiał także zwyciężyć opór swej ludzkiej natury wobec cierpienia i śmierci. Żaden język nie zdoła wyrazić lęku i boleści Jezusa na widok tego ogromu mąk odkupienia. Poznawał on nie tylko znaczenie wszystkich mąk czyniących zadość - wynagradzających, stosownie do odpowiednich żądz grzechowych, lecz także znaczenie i historię wszystkich narzędzi męczeńskich oraz grzeszną zaciekłość i złość tych, którzy je wymyślili i kiedykolwiek używali. Okro-pieństwo tego widzenia sprawiło, że Jezus, który przyjął na siebie i odczuwał grzechy całego świata, zaczął się pocić krwawym potem. Nastało jakby chwilowe zmaganie między miłosierdziem i sprawiedliwością Boga, a Miłością składającą siebie w ofierze. Poznawałam to wewnętrznie. Boska wola Chrystusa jednoczyła się niejako jeszcze ściślej z wolą Boga Ojca, by dopuścić na najświętsze Jego człowieczeństwo wszystkie te cierpienia, o których złagodzenie i odwrócenie prosiła właśnie wśród trwożnej walki ludzka wola Chrystusa. Chrystus w swoim Bóstwie, zjednoczonym z Bogiem Ojcem w Duchu Świętym, potwierdzał na swe człowieczeństwo wyrok, o którego odwrócenie jako Chrystus-Człowiek tak gorąco błagał Ojca. Niebawem aniołowie opuścili Jezusa, a na Jego duszę spadła kolejna nawała strasznej trwogi i boleści. Jezus na Górze Oliwnej, jako prawdziwy człowiek, dobrowolnie poddał się pokusie ludzkiej odrazy do cierpień i śmierci. Aby pokonać ten wstręt, będący istotną częścią każdego cierpienia, dopuścił na siebie zwątpienia i niepokoje, jakie miewa człowiek, który pragnie ofiarować się sprawie świętości. Najpierw szatan ze złośliwym szyderstwem przedstawił naszemu Panu wielkość winy, którą Jezus chciał wziąć na siebie, posuwając się w napaści do tego, że nawet życie Zbawiciela przedstawił jako grzeszne. Następnie ujrzał Jezus wszystkie męki odkupienia w całej ich wewnętrznej grozie. To jednak stało się za pośrednictwem aniołów, bo szatan nie może udowadniać możliwości odkupienia, ojciec kłamstwa i rozpaczy nie może objawiać Boskiego miłosierdzia. Wreszcie pojawiło się w duszy Jezusa straszne pytanie, jakie budzi się w każdym sercu ludzkim przed złożeniem ofiary: „Jaki będzie pożytek z tej ofiary?" Odpowiedzią na nie była wizja tak strasznej przyszłości, że Jego kochające serce na nowo ścisnęło się niezmiernym bólem i trwogą. Chrystus bowiem, nowy Adam, miał -jak ów pierwszy - zasnąć, ale snem śmierci krzyżowej, a z otwartego Jego boku miała powstać nowa Ewa, Jego dziewicza Oblubienica, matka wszystkich żyjących, to jest Kościół. Jej chciał Jezus dać krew odkupienia, wodę oczyszczenia i swego Ducha. Ofiarował się przebywać z nią na ziemi, dopóki my wszyscy w niej i razem z Nim nie zgromadzimy się w niebie. Chcąc zrealizować dzieło nieskończonej miłości do grzeszników, Jezus sam stał się człowiekiem, bratem grzeszników, aby wziąć na siebie karę za wszystkie przewinienia. Upadał pod brzemieniem smutku na widok wielkości winy i ogromu mąk koniecznych do pojednania, a jednak z radością poddał się woli Ojca niebieskiego i zgodził się być ofiarą przebłagalną. A oto teraz jawiły się przed Nim wszystkie cierpienia, walki, zniewagi i rany, jakie miał znieść przyszły Kościół, Jego Oblubienica odkupiona ceną najświętszej Krwi. Musiał patrzeć na najboleśniejszą dla Niego niewdzięczność ludzką. Przed duszą Jezusa stanęły jak żywe wszystkie przyszłe cierpienia Jego Apostołów, uczniów i przyjaciół; widział herezje i schizmy, powstałe przez pychę i nieposłuszeństwo; widział obojętność, przewrotność, zepsucie i złość mnóstwa chrześcijan, różne rodzaje kłamstwa i oszukańczych wykrętów dumnych nauczycieli oraz wszystkie świętokradztwa niegodnych kapłanów i straszne tego następstwa; widział spustoszenia w królestwie Bożym na ziemi, w żywej świątyni niewdzięcznej ludzkości, którą wśród mąk niewysłowio-nych podjął się odkupić i umocnić własną Krwią i swoim obdarzyć życiem. Przed duszą udręczonego Jezusa przesuwały się niezliczone obrazy zgorszeń i występków wszystkich wieków. Widział tłumy ludzi, którzy w swej pysze unikając Jego zbawczych ramion wyciągniętych ku nim, szli prosto ku pochłaniającej ich przepaści. Wreszcie dostrzegł mnóstwo takich, którzy nie śmieli jawnie zaprzeć się Go, ale małodusznie, niewiernie i tchórzliwie omijali Kościół, odłączając się od Jego poranionej Oblubienicy, a zamiast jej bronić, szli za złoczyńcami. Z bólem widział ich -błędne owce, oddane na pastwę wilków, błąkające się po lichym pastwisku, gnane przez najemników, a stroniące od owczarni Dobrego Pasterza, który daje życie za swoje owce. Błądzili, a nie chcieli wejść przez ciasną bramę, aby nie zginać karku. Wyciągali ręce ku mgławicom, szli za błędnymi ognikami, ginęli i marli z duchowego głodu. Jezus widząc to, smucił się i był gotów cierpieć za wszystkich, nawet tych, którzy nie chcieli Go widzieć i nie chcieli nieść za Nim krzyża w Kościele, któremu dał siebie w Najświętszym Sakramencie. Wszystkie te niezliczone obrazy niewdzięczności ludzkiej i złego korzystania z gorzkiej śmierci przebłagalnej przesuwały się przed Jego oczyma. Te widziadła podobne do żywych istot, pełne ohydy i szyderstwa, zdawały się obciążać duszę Jezusa brzemieniem nie do zniesienia. Szatan podszeptywał bezustannie Jego człowieczeństwu: „Patrz! Za tyle niewdzięczności musisz ponosić takie cierpienia!" Chrystus, Syn człowieczy, wił się z bólu, załamywał ręce i jakby pchany niewidzialną siłą padał na kolana i znów się podnosił. Jego ludzka natura tak straszną toczyła walkę przeciwko wstrętowi ku niewysłowionym mękom ponoszonym dla niewdzięcznych, że grube krople krwawego potu spływały z Niego strumieniami aż na ziemię. W tym bezmiernym ucisku spoglądał Jezus wkoło, jakby szukając pomocy, a biorąc niebo i ziemię na świadków swych cierpień, jęczał boleśnie. Głos ten doszedł do uszu trzech Apostołów, którzy zerwali się z przestrachem, nasłuchiwali chwilę i chcieli pospieszyć do Jezusa. Wówczas Piotr rzekł do Jakuba i Jana: „Pozostańcie! Ja pójdę sam". Wszedłszy do groty, zapytał: „Mistrzu! Co się z Tobą dzieje?" Zmieszał się jednak, ujrzawszy Pana w takim strachu, całego oblanego krwią. Widząc zaś, że Jezus nie odpowiada, a nawet zdaje się go nie widzieć, powrócił do tamtych dwóch. Opowiedział im, że Jezus wciąż tylko jęczy i wzdycha, nie reagując napytania. Ogarnięci wzmagającym się smutkiem zakryli ponownie głowy, usiedli i modlili się wśród łez. Tymczasem potworne wizje niewdzięczności ludzi, których winę Jezus przyjął na siebie i za których ofiarował się ponieść karę, napływały coraz gwałtowniej ku Niemu. Kilkakrotnie wołał: „Ojcze, czy możliwym jest cierpieć dla tych wszystkich niewdzięcznych? Ojcze mój, jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich, i muszę go wypić, niech się stanie wola Twoja! (Mt 26, 42)". Wśród obrazów nadużyć Boskiego miłosierdzia, wciąż uwijał się szatan w rozmaitych obrzydliwych postaciach, stanowiących jakby znamiona różnych rodzajów grzechu, wyobrażających rozkład, ohydę, przerażenie, opór, grzech, słowem kształty diabelskie. Wszystkie te widma popychały, napędzały, uwodziły, dusiły i rozrywały wobec Jezusa całe tłumy ludzi, dla których odkupienia Jezus wstępował na drogę gorzkiej śmierci krzyżowej. Na koniec szatan pojawił się w postaci węża w koronie na głowie. Otaczały go tłumy ludzi wszystkich czasów i pokoleń, niby zbrojne zastępy różnego wieku, stanu i płci. Uzbrojeni byli w oręż wszelkiego rodzaju i najrozmaitsze narzędzia tortur; chwilami bili się miedzy sobą, to znów z podwójną wściekłością rzucali się wspólnie na Jezusa, na wyścigi szydząc, przeklinając, plując, wylewając różne plugastwa, miotając pociski, szarpiąc, przebijając Go i tnąc. Wśród nich miotał się wąż-szatan, podjudzał przeciw Jezusowi i powalając ich całe masy, szarpał i pochłaniał je. Wizja Mistycznego Ciała Chrystusa - Kościoła Wśród tych tłumów rozjuszonych mar, z których niejedna wydawała mi się ślepą, widziałam Jezusa drżącego, przerażonego, jak gdyby broń ich rzeczywiście Go dosięgała, godziła weń i zadawała Mu rany. Chwiał się na wszystkie strony, podnosił się i znów upadał. Otrzymałam wewnętrzne objaśnienie co do tych niezliczonych tłumów dręczących Jezusa. Są to ci wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób znieważają Zbawiciela w Najświętszym Sakramencie; ukrytego wprawdzie pod postaciami chleba i wina, lecz obecnego – rzeczywiście i istotnie, z Bóstwem i człowieczeństwem, z ciałem, krwią i duszą. Najrozmaitsze były rodzaje znieważania Najświętszego Sakramentu, tego żywego znaku nieprzerwanej, osobistej obecności Chrystusa w Kościele katolickim, począwszy od zaniedbania, nieuszanowania i opuszczenia, aż do wyraźnej pogardy, nadużycia i najokropniejszego świętokradztwa; począwszy od zwrócenia się ku bożkom tego świata, pychy i rzekomej mądrości, aż do herezji, niewiary, zaciekłego fanatyzmu, nienawiści i krwawych prześladowań. W atakującym tłumie znaleźć było można: ślepych, chromych, głuchych, niemych, a nawet małe dzieci. Ślepi, nie chcieli widzieć prawdy; chromi, widząc ją, nie chcieli przez lenistwo iść za niaj głusi, nic chcieli słuchać przestróg Pana i Jego gróźb; niemi, nawet mieczem słowa nie chcieli walczyć za Niego; wreszcie dzieci, w towarzystwie całkiem oddanych światu, a zapominających o Bogu rodziców i nauczycieli - przesycone doczesnymi przyjemnościami, otumanione czczym mędrkowaniem, ze wstrętem odwracające się od spraw Boskich, a bez nich zdemoralizowane i ginące na zawsze. Najboleśniejsza była właśnie obecność dzieci w tym tłumie, bo przecież Jezus tak bardzo je kochał. Widział wśród nich źle wychowanych, niedouczonych i nierzetelnych ministrantów służących do Mszy św., którzy nie czcili Go należycie w Najświętszym Sakramencie, a winą za to w dużej części obarczeni byli wychowawcy i oficjalni przedstawiciele Kościoła. Do znieważania Jezusa w Najświętszym Sakramencie przyczyniało się też wielu kapłanów rozmaitych stopni hierarchii kościelnej, nawet takich, którzy sami mieli się za wierzących i pobożnych. Z wielu tych nieszczęśników wspomnę jedną tylko grupę. Byli to tacy, którzy wierzyli w obecność żywego Boga w Najświętszym Sakramencie, czcili Go i stosownie do tego nauczali lud, lecz tą obecnością Boga na ołtarzu niewiele się przejmowali, a mianowicie nie starali się utrzymać w porządku i schludności kościoła, ołtarza, tabernakulum, monstrancji żywego Boga, a także naczyń, sprzętów, ozdób, strojów oraz wszystkich w ogóle elementów wyposażenia domu Bożego. Pozostawiali to w opuszczeniu na pastwę kurzu, rdzy, pleśni i wieloletniego niechlujstwa, zaś służbę Bożą, to jest obrzędy religijne, odprawiali opieszale i byle jak. Choć jeszcze nie popełniali istotnego świętokradztwa, ale pozbawiali liturgię zewnętrznej godności i należnego blasku. Przyczyną tego zaś nie było rzeczywiste ubóstwo, ale ospałość uczuć, gnuśność, niedbalstwo, oddanie doczesnym marnościom, nierzadko też egoizm i wewnętrzna śmierć duchowa. Wielu nawet było takich, którzy idąc za duchem tego świata, pousuwali najwspanialsze i czcigodne pamiątki dawnych pobożniej szych czasów, a zastąpili je jarmarcznym blichtrem. Jakież udręczenie sprawiali Jezusowi w Ogrójcu wszyscy niedbali Jego słudzy! Ta opieszałość stała się nieraz powodem zgorszenia dla słabych w wierze, przez nią kościoły ulegały znieważeniu albo stały pustką; kapłani sami przyczyniali się do okazywanej im pogardy. Rychło też w sercach wiernych Kościoła gnieździł się brud i niedbalstwo, a Chrystus musiał wchodzić do zbru-kanych grzechem serc. Król Nieba i Ziemi leżałjak Łazarz przed drzwiami, daremnie łaknąc i oczekując okruchów miłości, bo nawet tych Mu nie podano. Gdybym opowiadała cały rok, nie wyliczyłabym tych wszystkich zniewag, jakie musi znosić Jezus w Najświętszym Sakramencie, a które dane było mi zobaczyć. Nie na darmo ostrzega Pismo św.: Dlatego też kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej (1 Kor 11,27). Jakaż więc boleść przejmowała Jezusa, gdy widział to wszystko, gdy poznawał jasno, jak ludzie odwdzięczą Mu się za Jego oddanie się nam i za nas. Mnóstwo było też i takich, dla których źródło wszelkiego błogosławieństwa, tajemnica Boga żywego, stała się słowem przysięgi lub przekleństwa w złości. Od Kościoła, który jest Mistycznym Ciałem Chrystusa, odrywały się całe tłumy, jakby żywcem wyrwane jego części. Z niezmiernym bólem i żalem spoglądał Jezus na odłączonych i cierpiał z ich powodu! Siebie samego oddał jako pokarm w Najświętszym Sakramencie na stole zjednoczenia - aby wszyscy stanowili jedno (J 17, 21), w najdoskonalszym dziele miłości, w którym na wieki chciał pozostać wśród ludzi. Tymczasem całe narody odrywały się od serca Jezusa, tracąc uczestnictwo w skarbcu łask pozostawionych Kościołowi. Jezus zaś odczuwał to w tym momencie tak boleśnie, jakby Jego własne ludzkie ciało rozrywano w strzępki. Bliscy Jezusa i Jego ponowna męka duchowa Ból Jezusa z powodu tych okropnych obrazów był tak wielki, iż krew spływała Mu w grubych, ciemnych kroplach po bladej twarzy, a włosy i broda zjeżone i potargane, pozlepiane były krwią. Wyszedł z jaskini i poszedł ku trzem Apostołom. Posuwał się chwiejnie, jak człowiek przywalony olbrzymim ciężarem i pokryty ranami; zdawało się, że lada chwila upadnie. Apostołowie tym razem wprawdzie siedzieli, ale ponownie zdrzemnęli się, pokonani smutkiem, trwogą i znużeniem. Zakryte głowy oparli na kolanach, jak - wedle tamtejszego zwyczaju - ludzie w żałobie lub na modlitwie. Gdy jednak Jezus drżąc i jęcząc zbliżył się ku nim, zbudzili się. Ujrzawszy Go w bladym świetle księżyca zgarbionego, z krwawym, bladym obliczem i potarganymi włosami, w pierwszej chwili nie poznali Go - tak strasznie był zmieniony. Dopiero gdy załamał ręce, skoczyli ku Niemu i z wielką miłością podtrzymali Go, by nie upadł. Jezus z wielkim smutkiem oznajmił im, że jutro będzie zabity, że już za godzinę pojmą Go, zawloką przed sąd, będą torturować, wyszydzać, biczować, a wreszcie w okrutny sposób zamęczą. Opowiedział im wszystko, co musi wycierpieć do jutrzejszego wieczora. Polecił im też pocieszyć w smutku Jego Matkę i Magdalenę. W ten sposób rozmawiał z nimi kilka minut, a właściwie sam mówił, gdyż Apostołowie przygnębieni, przerażeni Jego wyglądem i słowami, nie wiedzieli, co myśleć i powiedzieć. Przypuszczali nawet, że być może postradał zmysły. Jezusowi nie starczyło sił, by samemu wrócić do groty, więc Jan i Jakub odprowadzili Go tam i wrócili zaraz na swoje miejsce. Było to mniej więcej kwadrans po jedenastej. Tymczasem Najświętsza Panna przebywała w domu Marii, matki Marka, ogarnięta także wielką trwogą i smutkiem. Wyszedłszy z Magdaleną i Marią do ogrodu, upadła na kolana na kamiennej płycie i w skupieniu, zapomniawszy o wszystkim wokół, widziała tylko i czuła cierpienia swego Boskiego Syna. Wcześniej wysłała ludzi, aby dowiedzieli się czegoś o Nim, lecz nie mogąc się doczekać ich powrotu, przerażona, sama w końcu wybrała się z Magdaleną i Salome ku dolinie Jozafata. Na twarzy miała zasłonę i co chwilę wyciągała ręce ku Górze Oliwnej. Oczyma serca bowiem widząc Jezusa pocącego się krwią ze smutku i trwogi, chciała otrzeć Jego oblicze. Dusza Jej wyrywała się ku ukochanemu Synowi, a On odczuwał Jej troskę. W tych momentach również spoglądał w stronę doliny, jakby u Matki szukając ratunku. Ich łączność duchowa przedstawiała mi się w widzeniu w postaci promieni, które te miłujące się dusze wzajemnie sobie posyłały. Jezus pamiętał także o Magdalenie, odczuwał jej boleść i do niej zwracał się duchem. Wiedział, że jej miłość ku Niemu była największa po miłości Matki, dlatego polecił Apostołom pocieszyć i ją. Jako Bóg widział, jakie cierpienia czekająjąjeszcze, a także i to, że już do samej śmierci nie obrazi Go żadnym grzechem. W tym samym czasie, mniej więcej kwadrans po jedenastej, ośmiu Apostołów pozostałych w ogrodzie Getse- mani, po ciężkich zmaganiach z lękiem i wątpliwościami, zasiadłszy w altanie, rozmawiało długo, aż wreszcie zmorzył ich sen. Inni uczniowie błąkali się jeszcze po okolicy i dopiero usłyszawszy treść ostatnich przepowiedni Jezusa o grożącym niebezpieczeństwie, cofnęli się prawie wszyscy do Betfage. Jezus powróciwszy do groty, dalej się modlił, walcząc z lękiem przed męką i ze zmęczeniem: Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode mnie ten kielich! Jednak nie Moja wola, lecz Twoja niech się stanie! (Łk 22, 42). Chwile duchowego pokrzepienia Wtem jakby ziemia otwarła się przed Jezusem. W jej głąb niczym świetlista smuga prowadziły schody wiodące do Otchłani. W niej ukazali się Adam i Ewa, patriarchowie, sprawiedliwi rodzice Jego Matki i Jan Chrzciciel oraz wszyscy czekający z utęsknieniem Jego przybycia i wyzwolenia ich. Płonące miłością serce Jezusa umocniło się tym widokiem, gdyż przez swą nadchodzącą śmierć miał On rychło otworzyć niebo tym duszom, miał je wyprowadzić z więzienia tęsknoty do wiecznego szczęścia. Gdy Jezus z prawdziwym wzruszeniem przyjrzał się tym świętym Starego Przymierza, aniołowie przywiedli przed Niego orszak wszystkich przyszłych błogosławionych, którzy łącząc swe walki duchowe z zasługami Jego mąk, przez Niego mieli połączyć się z Ojcem niebieskim. Był to widok nieopisanie piękny i pokrzepiający na duchu, przypominający Jezusowi tajemną i niewyczerpaną moc zbawczą i uświęcającą czekającej Go odkupieńczej śmierci. Wszyscy oni przeszli przed Jezusem, odziani w białe szty niewinności, przyozdobieni cierpieniami i dobrymi dziełami, dokonanymi za życia (por. Ap 7, 9. 14j 22, 14). Szli więc Apostołowie, uczniowie, dziewice i niewiasty, wszyscy męczennicy, pustelnicy i wyznawcy, papieże i biskupi, wszyscy przyszli zakonnicy i w ogóle wszyscy, którzy mieli być zbawieni. Przystrojeni byli w chwalebne wieńce swych cierpień i umartwień, lecz wszystko - ich życie i działalność, całe znaczenie i moc ich walk i zwycięstw, cały blask i świetność ich triumfu - opierało się jedynie na łączności ich zasług z zasługami Jezusa Chrystusa. Między wszystkimi członkami tego tłumnego orszaku panowała ścisła więź i tajemnicze wzajemne oddziaływanie, a wszyscy czerpali z jedynego źródła życia - z Najświętszego Sakramentu i męki Zbawiciela. Zjawisko to było przedziwne i niewyrażalne. Nie było tam nic przypadkowego; każda najdrobniejsza czynność, wygląd i strój, męczeństwo i zwycięstwo, wszystko na pozór tak różnorodne, łączyło się w jedną nieskończoną harmonię, w jeden zgodny akord. Jezus patrzył na dusze sprawiedliwych w Otchłani, a zarazem przesuwał się przed oczyma Jego duszy cały Kościół przyszłych świętych; widział tęsknotę patriarchów i zwycięski pochód przyszłych zbawionych. Oba te widzenia dopełniały się wzajemnie, stanowiąc jakby jedną wielką zwycięską koronę dla tętniącego miłością serca Zbawiciela. Dobrowolnie przyjąwszy na siebie wszelkie ludzkie cierpienia, Jezus z tej wizji czerpał moc do ich zniesienia. A tak bardzo umiłował swych braci, że chętnie całą mękę wycierpiałby dla wybawienia choćby tylko jednej jedynej duszy! Lecz to pocieszające widzenie znikło, a zaczęły się dla Jezusa nowe katusze. W grocie pojawili się aniołowie, którzy roztoczyli przed Nim wizję całej Jego męki, począwszy od pocałunku Judasza aż do ostatniego słowa na krzyżu. Zdrada Judasza, ucieczka uczniów, szyderstwa i zniewagi przed Annaszem i Kajfaszem, zaparcie się Piotra, wyrok Piłata, sponiewieranie przez Heroda, biczowanie i cierniem ukoronowanie, skazanie na śmierć, upadki pod ciężarem krzyża; spotkanie z Najświętszą Panną, Jej omdlenie i wyszydzenie Jej przez oprawców; okrutne przybicie do krzyża i jego podniesienie, szyderstwa faryzeuszów, boleść Marii Magdaleny i Jana, przebicie boku - słowem wszystko zostało Mu pokazane wyraźnie, z wszystkimi szczegółami. Z trwogą i wzruszeniem Jezus widział nawet najmniejsze ruchy i gesty, słyszał wymawiane słowa, odczuwał wszystko. Przyjął na siebie te męki, poddał się im przynaglany miłością ku ludziom. Najbardziej zasmucała Go konieczność sromotnego obnażenia, hańbiącej nagości na krzyżu, udręka potrzebna dla zmazania, grzechów ludzkiej nieczystości. Błagał, by mogło Go to ominąć, a przynajmniej, by pozostawiono Mu opaskę na biodrach. Rzeczywiście miał pod tym względem otrzymać pomoc, nie od krzyżujących Go, lecz od pewnego poczciwego człowieka. Tymczasem Maryja chodziła wciąż jeszcze z dwiema świętymi niewiastami po dolinie Jozafata, żywo współodczuwając w duchu trwogę i smutek swego Syna zmagającego się ze słabościąi trwogąw Ogrójcu, zaś Jezus również widział i czuł ból i smutek swej najświętszej Matki. Gdy aniołowie, ukazawszy obraz męki zniknęli, Jezus jak w agonii upadł na twarz. Krwawy pot jeszcze gwałtowniej spływał z Niego, sącząc się nawet przez szatę, w którą był ubrany. W grocie panowała teraz ponura ciemność. Wtem znów zstąpił ku Jezusowi anioł z kielichem w ręku i wzmocnił Go; zaraz potem zniknął. Ku spełnieniu ofiary Jezus odzyskawszy siły przez ów tajemniczy posiłek i pokrzepiony na duchu, pozostał w grocie jeszcze kilka minut na modlitwie dziękczynnej. Smutny był wprawdzie, ale już w nadprzyrodzony sposób na tyle wzmocniony, że bez wahania i trwogi mógł pewnym krokiem pójść do uczniów, blady wprawdzie i mizerny, ale już wyprostowany i stanowczy. Jezus chustą osuszył twarz i otarł nią głowę, gdyż włosy pozlepiane w kosmyki, mokre były jeszcze od krwawego potu. Kiedy wreszcie opuścił grotę, nawet światło księżyca i gwiazd wydawało się już bardziej naturalne, nie tak ponuro przyćmione jak podczas ataków owych strasznych widziadeł. Zbliżywszy się do Apostołów, Jezus zastał ich jak poprzednio - śpiących. Upomniał ich, że powinni powstać i modlić się, gdyż nie jest to pora stosowna do snu: Dosyć! Przyszła godzina, oto Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników. Wstańcie, chodźmy [naprzeciw], oto zbliża się mój zdrajca. O, lepiej byłoby dla niego, gdyby się był wcale nie urodził (Mk 14, 41-42; Mt 26, 24). Apostołowie zerwali się i trwożnie rozglądali wokoło. Gdy nieco ochłonęli, Piotr rzekł z zapałem: „Mistrzu, zawołam resztę naszych i będziemy Cię bronić!" Lecz Jezus powstrzymał go. Następnie pokazał im zbrojną gromadę idącą w oddali, po drugiej stronie potoku Cedron. Powtórzył raz jeszcze, iż jeden z nich Go zdradził, zaś Apostołowie protestowali, uważając to za niemożliwe. Jeszcze przez chwilę Jezus spokojnie rozmawiał z nimi, ponownie polecił im pocieszyć Jego Matkę, a wreszcie rzekł: „Czas już iść naprzeciw; chcę bez oporu oddać się w ręce nieprzyjaciół". Zaraz też wyszli wszyscy czterej z Ogrodu Oliwnego naprzeciw siepaczy, na drogę, oddzielającą Ogrójec od ogrodu Getsemani. Kilku uczniów, którzy widzieli już zgraję uzbrojnych ludzi, powiadomiło o tym Maryję i towarzyszyło Jej oraz Magdalenie i Salome w powrocie z doliny Jozafata do domu Marii, matki Marka. Judasz i jego zdrada Judasz nie przypuszczał, że jego zdrada będzie mieć tak tragiczne następstwa. Chciał zdobyć sobie nagrodę pieniężną i przypodobać się faryzeuszom, wydając w ich ręce Jezusa, ale nie wyobrażał sobie, że Jezus może być osądzony i ukrzyżowany! Sprzykrzyło mu się jednak uciążliwe, wędrowne życie, pełne przykrości i prześladowań, dlatego już od dłuższego czasu wszedł w układy z kilkoma szpiegującymi Jezusa faryzeuszami i saduceuszami, którzy pochlebstwami wciągnęli go zręcznie na drogę zdrady. W ostatnich miesiącach dał upust złym popędom, kradnąc, co się dało, z pieniędzy przeznaczonych dla ubogich; hojność Magdaleny przy namaszczeniu Jezusa do reszty oburzyła jego skąpstwo, a zachłanność pchnęła go w końcu do zbrodni. Spodziewał się doczesnego królestwa Jezusa, w nim zaś świetnego, zyskownego stanowiska dla siebie, a nie mogąc doczekać się realizacji tych planów, usiłował za wszelką cenę zdobyć majątek. Gdy ponadto przeciwności i prześladowania wzmagały się, zaś Jezus nie czynił nic, by zostać oczekiwanym królem, Judasz postanowił na wszelki wypadek zaskarbić sobie względy znakomitych i potężnych nieprzyjaciół Pana. Ponadto godność arcykapłana i znaczenie ludzi z nim związanych imponowały mu, więc nawiązywał z ich wysłannikami coraz bliższe stosunki. Oni zaś schlebiali mu we wszystkim i - prawdopodobnie dla uspokojenia go - zapewniali, że i tak sprawa Jezusa niedługo będzie ostatecznie załatwiona. Zdradzieckie plany dojrzewały w Judaszu z każdym dniem, pogłębiając jego winę. W ostatnim czasie ustawicznie biegał do przywódców kapłańskich, by skłonić ich do stanowczego kroku; ci jednak traktowali go pogardliwie. Wahali się też z podjęciem działań, tłumacząc, że przed Paschą jest już za mało czasu i może to wywołać zamieszanie podczas świąt. Jedynie Wysoka Rada, żydowski trybunał, zwróciła baczniejszą uwagę na perswazje Judasza. On zaś, przyjąwszy świętokradzko Najświętszy Sakrament, popadł ostatecznie w moc szatana i finalizował swe zbrodnicze działania. Najpierw odszukał owych agentów świątynnych, którzy dotychczas obłudnie mu schlebiali, a i teraz przyjęli go z udaną uprzejmością. Nadeszli też inni, wśród nich Kajfasz i Annasz, którzy Judasza traktowali pogardliwie i szyderczo. Niezdecydowani i wątpiący w powodzenie sprawy, naradzali się burzliwie, nie dowierzając Judaszowi. Przytaczano możliwości rozwoju wydarzeń i zebrani wahali się z powzięciem ostatecznego postanowienia. Wypytywali także Judasza, czy będzie można bezpiecznie pojmać Jezusa i czy nie ma On przy sobie jakichś zbrojnych ludzi. Nikczemnik odpowiedział: „Nie! Jest sam z jedenastu uczniami, ogromnie bojaźli-wymi, i zupełnie upadł na duchu". Dodał też, że muszą pojmać Jezusa teraz albo nigdy; gdyż innym razem nie będzie mógł Go wydać, bo zapewne nie powróci już do Niego. W ostatnich dniach, a szczególnie dziś, sam Jezus i pozostali uczniowie dawali poznać, że odgadują jego zamiary; gdyby więc teraz znów wśród nich się zjawił, pewnie by go zamordowali. Zresztą, jeśli teraz nie pojmą Jezusa, to wymknie się im, a powróciwszy później z liczną rzeszą stronników, każe się obwołać królem. Takimi przewrotnymi argumentami Judasz przekonał ich i wreszcie przyjęto jego wniosek, by pojmać Jezusa i to stosownie do jego wskazówek. Zaraz też wypłacono mu trzydzieści srebrników, jako nagrodę za zdradę. Było to trzydzieści kawałków srebrnej blachy w formie pasków, spojonych kółkami w jeden pęk, nawleczonych na łańcuszek; na blaszkach były wybite jakieś znaki. Obrażony jednak ciągłą nieufnością i pogardą dostojników, Judasz uniósł się dumą. Udając człowieka sprawiedliwego i bezinteresownego, chciał oddać otrzymane pieniądze na potrzeby świątyni. Odrzucono jednak tę ofiarę, która jako zapłata za krew, nie mogła być użyta w tym celu (por. Mt 27, 6-9). Judasz, choć może nawet zadowolony z tego, wyczuł głęboką pogardę, jaką żywiono ku niemu i wpadł w wielką złość; nie tego się spodziewał. Owoce zdrady okazały się gorzkie, zanim jeszcze została dokonana; ale zanadto wplątał się w układy i na tyle był w ich mocy, że wycofanie okazało się niemożliwe. Zresztą bacznie go pilnowano, dopóki nie ułożył całego planu pojmania Jezusa. Następnie trzej faryzeusze zaprowadzili zdrajcę na dół, do sali zajmowanej przez najemników, pozostających na żołdzie świątynnym. Należeli do nich nie tylko Żydzi, ale i przedstawiciele innych narodowości. Gdy już wszystko ustalono i zebrano potrzebną liczbę żołnierzy, Judasz w towarzystwie sługi faryzeuszy pośpiesznie udał się do Wieczernika, by sprawdzić, czy Jezus jeszcze tam przebywa. W Wieczerniku bowiem łatwo byłoby Go pojmać, obsadziwszy wejścia. Zanim jeszcze wypłacono Judaszowi nagrodę, jeden z faryzeuszy wysłał siedmiu niewolników, by przynieśli drzewo na krzyż dla Jezusa i zaraz je obrobili na wypadek, gdyby doszło do skazania Go. Nazajutrz, wobec zbliżającej się Paschy, nie byłoby już na to czasu. Drzewo to leżało wśród innych materiałów zgromadzonych do budowy świątyni i wysłani niewolnicy przywlekli je na plac położony poza budynkiem sądowym Kajfasza. Judasz powrócił i oznajmił faryzeuszom, że Jezus opuścił już Wieczernik i zapewne przebywa na Górze Oliwnej, w miejscu gdzie zwykle się modlił. Zdrajca domagał się niewielkiego oddziału żołnierzy, by czuwający uczniowie nie spostrzegli ich i organizując obronę, nie wzbudzili rozruchów. Za to postanowiono trzystu żołnierzami obsadzić bramy i ulice dzielnicy Ofel, leżącej na południe od świątyni oraz dolinę Millo aż do domu Annasza na Syjonie, by w razie potrzeby oddziałowi prowadzącemu Jezusa zdążyć z pomocą; było bowiem wiadome, że mieszkańcy Ofel są gorliwymi stronnikami Jezusa. Judasz dodatkowo zalecał im szczególną ostrożność, aby nie pozwolili Jezusowi się wymknąć, gdyż nieraz w tajemniczy sposób nagle znikał swemu otoczeniu, stając się niewidzialnym. Radził skrępować Jezusa łańcuchem i użyć przy tym pewnych magicznych środków, aby nie mógł rozerwać więzów. Żydzi jednak z pogardą odrzucili jego uwagi, mówiąc: „Jeśli już raz Go schwytamy - na pewno nie pozwolimy Mu się wymknąć". Judasz umówił się z żołnierzami, że wejdzie przed nimi do ogrodu, ucałuje i pozdrowi Jezusa, jak gdyby wciąż jeszcze był Jego uczniem i przyjacielem; dopiero wtedy mieli Go żołnierze otoczyć i pojmać. Zdrajca postanowił udawać, że pojawienie się żołnierzy było przypadkowe, a późniejsza jego rzekoma ucieczka z innymi uczniami miałaby w przyszłości potwierdzać jego niewinność. Przychodziło mu też na myśl, że jeśli Apostołowie będą się bronić, może powstać zamęt i Jezus wymknie się. Byłby może nawet z tego zadowolony; nie dlatego, iż żałował swego czynu lub litował się nad Jezusem, lecz złościła go pogarda i nieufność, jaką okazywali mu wrogowie Mistrza. Judasz żądał także, by żołnierze idący z nim nie nieśli pęt ani powrozów i by nie dodawano mu żadnych strażników. Pozornie zgodzono się na to, a w rzeczywistości postąpiono po swojemu, a jego potraktowano tak, jak zwykle postępuje się z nikczemnym zdrajcą. Żołnierze otrzymali rozkaz, aby pilnie strzegli Judasza, dopóki nie pojmą Jezusa, gdyż - jak mówili - istnieje obawa, że łotr ten umknie wcześniej z otrzymaną zapłatą. Wówczas mogliby tej nocy nie schwytać Jezusa, albo też zamiast Niego zatrzymać kogoś innego. To zaś groziło zamieszkami, a nawet groźnymi rozruchami w czasie świąt. Oddział, któremu zlecono pojmanie Jezusa, składał się z dwudziestu ludzi. Część z nich należała do strażników świątynnych, pozostali byli pachołkami Annasza i Kajfasza. Uzbrojeni w miecze i włócznie, nieśli też ze sobą smolne pochodnie zatknięte na żerdziach, ale tylko jedną z nich zapalili. Początkowo chciano dać Judaszowi silniejszy oddział, lecz on przewrotnie zauważył, że z Góry Oliwnej widać całą dolinę i duża grupa zbyt rzucałaby się w oczy. Dlatego też większość żołnierzy została w Ofel, zaś w wielu miejscach porozstawiano patrole, które miały zapobiec zbiegowisku i ewentualnym próbom ratowania Jezusa. Gdy Judasz z żołnierzami wyruszył ku Getsemani, posłano za nimi czterech pospolitych zbirów z pętami i powrozami, idących w pewnym oddaleniu. Opodal szło jeszcze sześciu urzędowych wysłanników, z którymi były uczeń nawiązał zdradzieckie kontakty - dwaj reprezentowali Annasza i Kajfasza, dwaj faryzeuszy, pozostali zaś saduceuszy, a zarazem stronnictwo Herodianów. Byli to ludzie podstępni i podli, pochlebcy arcykapłanów, a przy tym najbardziej zagorzali nieprzyjaciele Jezusa. Przydzieleni Judaszowi żołnierze traktowali go grzecznie, dopóki nie doszli do drogi oddzielającej ogród Getsemani od Oliwnego. Tu radykalnie zmienili swoje postępowanie i [zgodnie z sekretnym poleceniem pilnowania go] nie chcieli puścić go dalej samego, a wobec jego protestów, rozpoczęli z nim ostry spór. Pojmanie Jezusa Gdy Jezus z trzema Apostołami wyszedł na drogę między obydwoma ogrodami - Getsemani i Oliwnym, w odległości mniej więcej dwudziestu kroków pojawili się żołnierze z Judaszem, tak jednak zajęci kłótnią, że początkowo chyba nawet nie zobaczyli Pana. Judasz -według planu - chciał sam przystąpić do Jezusa, udając przyjaciela. Członkowie eskorty zaś nieco później, niby zupełnie przypadkowo, mieli wyskoczyć i pojmą tego, którego on pocałuje. Lecz żołnierze podejrzewa jąc podstęp, zatrzymali go, wołając: „Poczekaj, bratku Nie wymkniesz się nam, dopóki nie dostaniemy w ręce Galilejczyka!". Wtem spostrzegłszy ośmiu Apostołów, którzy zwabieni wrzawą nadeszli z ogrodu Getsemani, przywołał czterech ludzi podążających z tyłu, by wzmocnili sił) oddziału. Judasz teraz dopiero ich spostrzegł, a chcąc icr. odprawić, znowu rozpoczął kłótnię. Tymczasem Jezus i trzej Apostołowie rozpoznali przy świetle pochodni zbrojną gromadę. Piotr, jak zawsze impulsywny, zawołał: „Panie, naszych ośmiu z Getsemani jest tam na przedzie, uderzymy na tę zgraję!" Jezus jednak nakazał mu spokój i cofnął się z nimi parę kroków za drogę. W tym momencie z ogrodu wyszli czterej uczniowie -Jakub Młodszy, Filip, Tomasz i Natanael - i pytali o przyczynę zgiełku. Uczniów tych dla zdobycia informacji wysłali przyjaciele Jezusa, którzy niespokojnie krążyli w oddali, mając się na baczności, w każdej chwili gotowi do ucieczki. Judasz zwrócił się do nich, a pośpiesznie i mętnie wszystko tłumacząc, kłamstwem chciał się wykręcić z całej tej sprawy. Straż jednak go nie puszczała. Jezus tymczasem przybliżył się do zbrojnej zgrai i zapytał donośnie: «Kogo szukacie?» Odpowiedzieli Mu: «Jezusa z Nazaretu». Rzekł do nich Jezus: «Ja jestem» (J 18, 4-5). Zaledwie wyrzekł te słowa, oni jak gwałtownie porażeni, cofnęli się i upadli na ziemię. Judasza, stojącego w pobliżu, zmieszało to jeszcze bardziej, a gdy chciał zbliżyć się do Jezusa, Pan podniósł rękę i rzekł: Przyjacielu, po coś przyszedł? (Mt 26, 50). W międzyczasie zbrojni strażnicy podnieśli się z ziemi i oczekując umówionego znaku zdrajcy - pocałunku, zbliżyli się do Jezusa i Apostołów. Piotr i inni uczniowie obstąpili Judasza, nazywając go złodziejem i zdrajcą. On zaś nadal szukał kłamliwych wykrętów, ale nadaremnie, gdyż ludzie z oddziału, biorąc go w obronę przed Apostołami, dali tym samym świadectwo przeciw niemu. Jezus powtórnie ich zapytał: «Kogo szukacie?» Oni zaś powiedzieli: «Jezusa z Nazaretu!» Jezus odrzekł: ((Powiedziałem wam, że Ja jestem. Jeżeli więc Mnie szukacie, pozwólcie tym odejść» (J 18,7-8). Na słowa: «Jajestem» zbrojni pachołkowie upadli powtórnie na ziemię, dziwnie pokręceni jak w ataku epilepsji, a tymczasem Apostołowie znów otoczyli Judasza, wyrażając mu swe najwyższe oburzenie. Jezus zaś rzekł do leżących: „Wstańcie!" Wstali zaraz pełni przerażenia, a oswobodziwszy Judasza z kręgu Apostołów, groźnie zażądali od niego, by dał im wreszcie umówiony znak; mieli bowiem surowy nakaz pojmać tylko tego, kogo on pocałuje. Judasz więc przystąpił do Jezusa, mówiąc: ((Bądźpozdrowiony, Mistrzu!» i pocałował Go. Jezus mu rzekł: ((Judaszu, pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego?» (Mt 26, 48; Łk 22, 48). W tej chwili jednak otoczyła Go zbrojna straż i został pochwycony przez siepaczy. Judasz chciał uciekać, lecz Apostołowie przytrzymali go. Nacierając zaś na żołnierzy, zapytali: «Panie, czy mamy uderzyć mieczem?» (Łk 22, 49). Piotr w swej zapalczywości, nie czekając na odpowiedź Mistrza, ciął mieczem Malchusa, pachołka arcykapłana, który chciał ich odpędzić i odciął mu kawałek ucha. Ranny upadł na ziemię, a zamieszanie stało się jeszcze większe. Jezusa i oprawców, którzy pochwycili Go i zaczęli wiązać, otoczyła gromada zbrojnych. Część oddziału odpędzała zbliżających się uczniów lub ścigała rozproszonych w ogrodzie. Bano się jednak zbyt ostro następować na uczniów. Ścigających bowiem jeszcze trochę przejmował lek na myśl o tajemniczej mocy, która powaliła ich na ziemię, a poza tym nie chcieli osłabiać pierścienia straży wokół Jezusa i siepaczy. Judasza, uciekającego po zdradzieckim pocałunku, zatrzymało kilku uczniów, którzy wymyślali mu i czynili gorzkie wyrzuty, lecz został wyswobodzony przez owych sześciu urzędników. Jezus, widząc rannego Malchusa, rzekł do Piotra: Schowaj miecz swój do pochwy, bo wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną. Czy myślisz, że nie mógłbym poprosić Ojca mojego, a zaraz wystawiłby Mi więcej niż dwanaście zastępów aniołów? Jakże więc spełnią się Pisma, że tak się stać musi? (Mt 26, 52-54). I dodał: „Pozwólcie mi uzdrowić tego człowieka". Zbliżył się więc do Malchusa, dotknął jego ucha i pomodliwszy się, uzdrowił go. Faryzeusze szydząc z Niego, mówili do otaczających: „Z diabłem ma do czynienia; na skutek czarów ucho zdawało się zranione i czarami zostało uzdrowione". Wtedy do tych, którzy wyszli przeciw Niemu, Jezus rzekł: «Wyszliście z mieczami i kijami jak na zbójcę? Gdy codziennie bywałem u was w świątyni, nie podnieśliście rąk na Mnie, lecz to jest wasza godzina i panowanie ciemności» (Łk 22, 52-53). Gdy urzędnicy rozkazali związać Jezusa, uczniowie pouciekali w różne strony. Natomiast oprawcy, wśród ciągłych bezczelnych szyderstw faryzeuszów, krępowali Jezusa z całą brutalnością i katowską wprawą. W okrutny sposób związali Mu ręce na piersi. Przegub prawej ręki przywiązali do lewej poniżej łokcia, podobnie przegub lewej ręki do prawej, krępując bezlitośnie i tak silnie, że nowy, ostry sznur głęboko wrzynał się w ciało. Włożyli też na Niego rodzaj szerokiego pasa nabijanego żelaznymi kolcami i zaopatrzonego w pierścienie, do których dodatkowo przywiązali Mu ręce. Na szyję założyli Mu :oś na kształt obroży, również nabijanej od wewnątrz •colcami i innymi raniącymi elementami. Biegnące od liej dwa rzemienie, krzyżujące się na piersi jak stuła, laciągnęli mocno i także przywiązali do pasa. Wreszcie io pasa tego uwiązali w czterech miejscach długie powroty, którymi mogli według upodobania okrutnie szarpać fezusa na wszystkie strony. Wszystkie te przyrządy były zupełnie nowe. Zdaje się, że umyślnie kazano je sporządzić w związku z planem pojmania Jezusa. Zapalono większość pochodni i okrutny orszak wyruszył w drogę. Pochód otwierało i zamykało dziesięciu sachołków ze straży, w środku szli oprawcy, ciągnąc lezusa na sznurach, a za nimi faryzeusze, szydzący nieustannie. Tu i ówdzie w oddali snuli się jeszcze lamentujący uczniowie, na wpół przytomni z bólu i przerażenia. Jan trzymał się blisko, tuż za tylną strażą, więc faryzeusze wreszcie kazali żołnierzom schwytać i jego. Pojmano go, lecz sprytnie udało mu się zbiec. W drodze do miasta Siepacze, chcąc przypodobać się faryzeuszom, szarpali Jezusa i pastwili się nad Nim w najpotworniejszy sposób, dając upust swemu okrucieństwu. Sami szli po wygodnych ścieżkach, a dla Jezusa wyszukiwali najtrudniejszych poboczy, prowadzili Go bosego po wertepach, kamieniach i błocie. Cierpiący Jezus musiał iść tam, gdzie ciągnęły Go naprężone sznury. Oprawcy mieli w rękach postronki z węzłami i nimi popędzali Pana, wciąż tak obraźliwie szydząc z Niego, że słów tych nie da się powtórzyć. Trzeba też wspomnieć, że przy pojmaniu nie przedłożono Jezusowi żadnego rozkazu, żadnego wyroku na piśmie. Postąpiono z Nim jak z włóczęgą, wyjętym spod wszelkiego prawa. Pochód szybko posuwał się naprzód. Przeszedłszy drogą między Ogrodem Oliwnym a getsemańskim, skierowano się ku mostowi, wiodącemu przez Cedron. Most ten był długi, bo wiódł nie tylko przez potok, lecz i dalej przez nierówności doliny-jako droga wykładana kamieniami. Nim jeszcze doprowadzono Jezusa do mostu, dwa razy upadł On na ziemię niemiłosiernie szarpany przez oprawców. Lecz tego nie było im dosyć; przyprowadziwszy skrępowanego Jezusa do połowy mostu, wznoszącego się w tym miejscu na wysokość dorosłego mężczyzny, strącili Go do potoku, trzymając wciąż napięte więzy w ręku i wołając kpiąco: „Teraz może się napić do syta". Tylko z woli Bożej Opatrzności Jezus nie potłukł się śmiertelnie. Upadł na kolana, a następnie na twarz i byłby strasznie poranił oblicze na głazach, bo wody było bardzo niewiele, gdyby jakimś cudem nie osłonił twarzy związanymi rękoma. Wprawdzie przedtem miał je przymocowane do kółek u pasa, ale nie wiem, czy sami oprawcy rozluźnili je przed strąceniem, czy odwiązały się same z Boską pomocą. * W tym miejscu A. K. Emmerich czyni następującą uwagę: „Ślady Jego kolan, nóg, łokci i palców odcisnęły się na skale, na którą upadł i później otaczano je wielką czcią. Teraz już zatraciła się wiara w takie rzeczy; a przecież widziałam nieraz w historycznych widzeniach odciski takie na kamieniu, nóg, kolan, lub rąk Patriarchów, Proroków, Jezusa, Najświętszej Panny i niektórych Świętych. Skały okazywały się njiiększe i bardziej wierzące od serc ludzkich, dając w ważnych chwilach świadectwo, że nawet na nich prawda czyni wrażenie". Dotychczas nie widziałam, by Jezus w jakimś momencie gasił straszliwe pragnienie, trapiące Go po przebyciu ciężkich chwil na Górze Oliwnej. Teraz dopiero, zrzucony do potoku, z trudem chwytał wodę spieczonymi wargami; słyszałam też jak mówił przy tym o spełnieniu się proroczej zapowiedzi Psalmisty, który napisał, że Pan -po drodze będzie pił ze strumienia (por. Ps 110, 7). Dla oprawców zbyt uciążliwe było wciąganie Jezusa na most. Przez wodę też prowadzić Go nie mogli, bo przeciwny brzeg był wysoko obmurowany i tam nie mógłby się wspiąć. Cofnęli się zatem, ciągnąc Pana na powrozach, uszli kawałek drogi w dół potoku i tu dopiero wyciągnęli Go jak kłodę na brzeg. Następnie klnąc, znieważając, popychając, bijąc, wiedli Go na powrozach po raz drugi po moście. Długa wełniana suknia, namoknięta wodą, przylepiała się Jezusowi do ciała i tamowała Jego kroki. Minąwszy most, Jezus znowu upadł na ziemię ze zmęczenia, lecz siepacze poderwali Go zaraz, bijąc powrozami, po czym wśród potwornych naigrawań przywiązali Mu brzeg mokrej szaty do pasa. Było to jeszcze przed północą, gdy po drugiej stronie Cedronu ciągnięto bosego Pana po bardzo wąskiej ścieżce, po ostrych złomkach skał, przez ciernie i osty, przeklinając wciąż, szarpiąc i bijąc Go. Złośliwi urzędnicy faryzejscy, o ile droga pozwalała, postępowali jak najbliżej swej ofiary, kijami kłując i szturchając Jezusa. Bluźnili przy tym z okrutną ironią, raniąc kochające Jego serce. Przykładowo, gdy bose stopy Zbawiciela krwawiły, rozdzierając się o ostre kamienie i ciernie, mówili szyderczo: „Tutaj Jan Chrzciciel, Jego poprzednik, złą przygotował Mu drogę!" albo: „Tunie spełniają się słowa Malachiasza: «Anioła mego poślę przed Tobą, by przygotował Ci drogę» (por. Ml 3, 1) lub wreszcie: „Dlaczego nie wskrzesi sobie Jana Chrzciciela, by przygotował Mu dobrą drogę?" Po każdym bluźnierstwie wybuchali śmiechem, a zachęceni tym siepacze, mnożyli okrucieństwa względem Jezusa. Pędząc Pana ku miastu, zauważyli, że tu i ówdzie w oddali zbierają się gromadki ludzi. Byli to uczniowie, którzy na wieść o pojmaniu Jezusa nadbiegli, by śledzić, co czynią z ich Mistrzem. Wrogowie Jezusa, obawiając się napaści i odbicia jeńca, krzykiem wzywali pomocy. Żałosny pochód był już blisko bramy położonej na południe od świątyni, przez którą wiodła droga ku dzielnicy Ofel i dalej na Górę Syjon, gdy pojawił się pięćdziesię- cioosobowy oddział żołnierzy, przysłany dla wzmocnienia konwoju Jezusa. Szli z pochodniami, zuchwali i krzykliwi, wrzaskiem oznajmiając swe przybycie i winszując wracającym pomyślnego wykonania misji. W chwili, gdy obie grupy łączyły się, powstało zamieszanie i Malchus, już bardzo bliski całkowitego nawrócenia, a także kilku innych z tylnej straży, potajemnie uszło ku Górze Oliwnej. Uczniowie na widok nowej, butnej zbrojnej gromady, rozproszyli się ostatecznie. W tym czasie Najświętsza Panna trapiona smutkiem i naglona niepokojem, ponownie udała się do doliny Jozafata w towarzystwie świętych niewiast. Przybyło też z wieściami kilku uczniów, w tym jeden, który był z Natanaelem przy ośmiu Apostołach w Getsemani, a wyrwawszy się z tumultu, przybiegł tutaj. Gdy wkrótce potem usłyszano okrzyki i ujrzano w dali migocące pochodnie obu łączących się oddziałów, Najświętsza Panna, duchem wciąż odczuwając wszystkie męki Jezusa, zemdlała i osunęła się na ręce towarzyszek, które wraz z Nią cofnęły się nieco, by po przejściu gwarliwej gromady powrócić do domu Marii. Droga przez miasto Tymczasem trzystu żołnierzy obsadziło już - według rady Judasza - bramy i ulice całej dzielnicy Ofel, w której najbardziej obawiano się rozruchu. Ta część miasta bowiem zamieszkana była przeważnie przez ubogich rzemieślników i wyrobników, m.in. noszących wodę i drwa do świątyni. Sądzono, że jako wierni stronnicy Jezusa, łatwo mogą przyjść Mu z odsieczą. Zdrajca dobrze wiedział, że Jezus wyświadczył liczne dobrodziejstwa wielu tym biedakom - pocieszał ich, nauczał, uzdrawiał i wspierał jałmużną. W Ofel Jezus bawił także podróżując z Betanii do Hebronu, gdy po zamordowaniu Jana Chrzciciela w Macherus wędrował, aby pocieszyć jego przyjaciół. Wówczas uzdrowił bardzo wielu ubogich pomocników murarskich i najemników, poszkodowanych przy zawaleniu się wielkiej budowli i wieży w Siloe. * Wydarzenie wspomniane w Ewangelii (tu: Siloam) Łk 13, 4; wizję dotyczącą tych faktów, przypadających na trzeci rok publicznej działalności Jezusa, A. K. Emmerich miała 13 stycznia 1823 r. Wrzask zbrojnej tłuszczy obudził mieszkańców Ofel. Wybiegali z domów, skupiali się na ulicach i przy bramie, pytając gorączkowo żołnierzy o przyczynę tumultu. Ci jednak w odpowiedzi szydzili z nich i brutalnie wpychali na powrót do mieszkań. Gdy im wreszcie ktoś wyjaśnił, że prowadzą pojmanego Jezusa - „złoczyńcę i waszego fałszywego proroka", dodając szyderczo, że „arcykapłan zajmie się Nim gorliwie i przygotował już krzyż dla Niego", po całej dzielnicy rozległy się głośne narzekania i jęki. Mężczyźni i kobiety biegali z płaczem lub wzniósłszy ręce i rzucając się na kolana, wzywali ratunku z Nieba i wysławiali dobrodziejstwa Jezusa. Zbrojni pachołkowie bez litości popychali ich i bili, rozpraszali na wszystkie strony i siłą zaganiali do domów. Przy tym i na Jezusa ciskali obelgi, wołając: „Oto jasny dowód, że jest On wichrzycielem i podżegaczem ludu!" Lecz nie potrafili całkiem uspokoić mieszkańców, gdyż bali się, że stosowanie przemocy może wywołać większe rozruchy. Ograniczali się więc tylko do usuwania ich z drogi, którą miał przechodzić tragiczny orszak z udręczonym Jezusem. Już w dolinie Cedronu przyłączył się do konwoju Jezusa motłoch różnego autoramentu. Ludzie ci, to ośmieleni przez żołnierzy, to podmówieni przez stronników Annasza i Kajfasza oraz innych nieprzyjaciół Jezusa, nie tylko przeklinali i znieważali Go, ale także pomagali zbrojnym pachołkom odpędzać mieszkańców dzielnicy, łajać ich i lżyć. Jezus już wielokrotnie upadał na ziemię i widać było, że nie może iść dalej. Korzystając z tej sposobności, jakiś strażnik litościwszy od innych rzekł: „Widzicie przecież, że nieszczęśliwy ten człowiek nie jest w stanie postąpić kroku. Jeśli mamy dostawić Go żywego przed arcykapłanów, to przynajmniej rozluźnijcie Mu nieco więzy na rękach, by upadając, mógł się podeprzeć i osłonić". Gdy pochód się zatrzymał i oprawcy rozluźniali więzy, jakiś drugi miłosierny żołnierz skoczył do pobliskiej studni, zaczerpnął wody i dał Jezusowi się napić. Jezus wyrzekł kilka słów podziękowania, ale gdy przy tym wspomniał o proroctwie dotyczącym „zdroju wody żywej" i „napojenia żywą wodą", urzędnicy faryzejscy natychmiast zareagowali szyderstwem i wymyślaniem, obwiniając Go o pychę i bluźnierstwo. Kazali Mu zaprzestać tej -jak mówili - czczej gadaniny, gdyż teraz nawet żadnego zwierzęcia już nie napoi, a tym mniej człowieka. Jezus jednak wiedział, co mówi, gdyż Bóg oświecił serca obu tych miłosiernych strażników światłem prawdy i jeszcze przed śmiercią Jezusa nawrócili się, a później przyłączyli do uczniów. Nieustannie pastwiono się nad Jezusem, gdy prowadząca Go gromada podążała pod górę i minęła wreszcie bramę. Idących przyjęło rozlegające się ze wszystkich stron rozdzierające serce narzekanie mieszkańców Ofel, którzy ujrzeli Jezusa w tak strasznym stanie. Ich przywiązanie było szczere, a wynikało przede wszystkim z niezmiernej ku Niemu wdzięczności. Dlatego też zbrojna kohorta z wielkim trudem zdołała powstrzymać cisnące się zewsząd tłumy mężczyzn i kobiet. Ludzie padali na kolana i wznosząc dłonie, wołali: „Oddajcie nam tego człowieka! Oddajcie nam dobroczyńcę! Kto nas wspierać, kto pocieszać, kto uzdrawiać będzie? Oddajcie Go nam!" Straszliwe było to widowisko. Jezus szedł blady, zmieniony nie do poznania, zbity i poraniony, ze zmierzwionymi włosami, w mokrej, potarganej i brudnej odzieży, szarpany powrozami, bity kijami. Bezlitośni, zuchwali, półnadzy siepacze ciągnęli Go na sznurach ulicami Ofel jak biedne, ledwie żywe zwierzę ofiarne. Odganiali też cisnący się zewsząd, szlochający tłum mieszkańców, błagający o miłosierdzie dla Pana. Ludzie płacząc i lamentując, wyciągali ku Jezusowi ręce, którym przywrócił zdolność poruszania się, wołali za Nim ustami, którym przywrócił władzę mowy, patrzyli na Niego pełnymi łez oczami, którym przywrócił światło. Gdy konwój, zmierzając ku centrum miasta, minął już Ofel i opuścił tę dzielnicę drugą bramą, natychmiast ją zamknięto, aby powstrzymać życzliwy Jezusowi i zawodzący tłum. Prowadzono teraz Jezusa na zachód doliną, zwaną Millo. Następnie zwrócono się nieco na południe, gdzie wysokie schody wiodły na Górę Syjon do domu Annasza. Od momentu pojmania, od Góry Oliwnej do tego miejsca, Jezus już siedem razy upadł na ziemię. Mieszkańcy Ofel nie ochłonęli jeszcze z trwogi i smutku, gdy nowa scena wzbudziła ich litość. Oto w otoczeniu świętych niewiast i przyjaciół ukazała się Najświętsza Panna, którą prowadzono przez Ofel z doliny Cedron do stojącego u stóp Syjonu domu Marii, matki Marka. Życzliwi mieszkańcy poznawszy Ją, wznieśli na nowo okrzyki żalu i współczucia. Przy tym tak skupili się wokół Maryi i Jej towarzyszek, że wprost oniemiałą z bólu Matkę Bożą prawie nieśli. Gdy weszła do domu Marii, nie przemówiła ani słowem, dopóki nie przyszedł Jan. Wtedy dopiero zaczęła ze smutkiem wypytywać go, a on opowiadał Jej wszystko, czego był naocznym świadkiem od opuszczenia Wieczernika aż do tej chwili. Później zaprowadzono Najświętszą Pannę do domu Marty, stojącego obok dworku Łazarza w zachodniej stronie miasta. Wiedziono Ją jednak bocznymi drogami, unikając tych, którymi szedł Jezus, by Jej zbytnio nie ranić serca. Piotr i Jan z daleka towarzyszyli prowadzącemu Jezusa konwojowi. Gdy ten już wszedł do miasta, oni podążyli w inną stronę, gdyż planowali dostać się do sali sądowej, do której prowadzono Jezusa. Jan między służącymi arcykapłanów miał kilku dobrych znajomych i do nich udał się z Piotrem. Słudzy ci otrzymali właśnie polecenie wezwania na zgromadzenie trybunału wszystkich przełożonych ludu i innych znakomitych mężów. Chcieli też Apostołom oddać przysługę, umożliwiając im wejście na salę sądową, lecz nie mogli znaleźć sposobu. W końcu wpadli na pomysł, aby ubrać Piotra i Jana w urzędowe płaszcze, takie jak sami nosili i polecili im roznosić wezwania do członków sądu, aby następnie jako gońcy mogli swobodnie wejść do trybunału u Kajfasza. Był to jedyny sposób, bo oprócz osób urzędowo zwołanych, nie wpuszczano tam nikogo. Wyjątkiem byli tylko przekupieni przedstawiciele motłochu, strażnicy i fałszywi świadkowie. Wśród członków tak zwanej Wielkiej [Wysokiej] Rady byli także Nikodem, Józef z Arymatei i inni życzliwi Jezusowi. Apostołowie do nich tylko poszli z wezwaniem, zarazem zjednując dla Niego w Radzie przychylne głosy. Nie wykluczone, że znając ich poglądy, faryzeusze umyślnie kazaliby pominąć ich w zaproszeniu. Judasz zaś przez cały ten czas błąkał się na wpół przytomny po stromym stoku wzgórza z południowej strony Jerozolimy, gdzie wyrzucano gruz i wszelkie nieczystości, a diabeł nie odstępował od jego boku. Przygotowania do procesu Annasz i Kajfasz natychmiast zostali powiadomieni o pojmaniu Jezusa; zaraz też rozpoczęła się krzątanina. Oświetlono dziedzińce sądowe i obstawiono strażą wszystkie wejścia. Urzędowi posłańcy biegali po całym mieście, zwołując członków Rady, uczonych w Prawie i wszystkich, którzy mieli głos w sądzie. Wielu z nich było już zgromadzonych u Kajfasza, gdy Judasz umawiał się o wydanie Jezusa, więc teraz zostali, by oczekiwać wyniku sprawy. Wezwano także przełożonych trzech klas mieszczaństwa. Ponadto z okazji świąt od kilku dni zgromadzeni byli w Jerozolimie faryzeusze, saduceusze i stronnicy Heroda ze wszystkich stron kraju. Wiedzieli o zamiarze pojmania Jezusa, bo nieraz rozprawiali o tym między sobą i na forum Wielkiej Rady. Arcykapłani mieli spis ich wszystkich, więc teraz spośród nich wybrali najzaciętszych nieprzyjaciół Jezusa i polecili im, by każdy w swoim zakresie zgromadził przeciw Jezusowi dowody oraz świadków i stawił się z nimi do sądu. Wielu wrogów Jezusa, zwłaszcza spośród faryzeuszów, przybyło z Nazaretu, Kafarnaum, Tirry, Gabary, Jotapaty, Siło i innych miejscowości. Ich to Jezus nieraz zawstydzał wobec ludu, mówiąc im śmiało prawdę w oczy. Wszyscy oni, pałając chęcią zemsty, ucieszyli się, że nadeszła chwila odwetu. Każdy z nich wyszukał między przybyszami ze swych stron po kilku zbirów i przekupił ich, by za pieniądze krzyczeli i składali fałszywe zeznania przeciw Jezusowi. Lecz mimo usilnych starań, oprócz oczywistych kłamstw i obelg, nie mogli wynaleźć nic takiego, co rzeczywiście mogłoby być Mu poczytane jako wina. Pozostawały stare pospolite zarzuty, które Jezus tylekroć już zbijał w synagogach i zawsze wykazywał ich bezzasadność. Wśród schodzących się do trybunału w domu Kajfasza nie brakło rozjątrzonych kramarzy, których Jezus wypędził ze świątyni i pysznych nauczycieli, zmuszonych do milczenia wobec ludu. Zebrali się także zatwardziali grzesznicy, nie uzdrowieni przez Jezusa, a także ci, którzy, zgrzeszywszy, na nowo popadli w chorobę; próżni młodzieńcy, nie przyjęci na uczniów; zachłanni spadkobiercy, źli, że majątek, na który czyhali, za sprawą nauczania Jezusa został rozdany biednym. Nie brakło łotrów, których towarzyszy Jezus nawrócił, rozpustników i cudzołożników, których towarzyszki przywiódł On na drogę cnoty oraz zawiedzionych sukcesorów, złych na Zbawiciela, że uzdrowił osoby, po których spodziewali się rychło odziedziczyć majątki. Mnóstwo było wreszcie tych, którzy dla przypodobania się możnym i doraźnej korzyści gotowi byli do wszelkiej podłości, a jako narzędzia szatana nienawidzili wszystkiego, co święte - więc i Najświętszego ze świętych. Cała ta fala szumowin ży-dostwa miejscowego i zamiejscowego, poruszona przez głównych nieprzyjaciół Jezusa, płynęła ze wszystkich stron ku pałacowi Kajfasza, by obwiniać o wszelkie zbrodnie niepokalanego Baranka Bożego, dźwigającego grzechy świata, a także, by skutkami tych grzechów i karą za nie obarczyć Tego, który rzeczywiście wziął je na siebie i w końcu zgładził swoją odkupieńczą śmiercią. W tym samym czasie przyjaciele Jezusa i wielu ludzi pobożnych błąkało się z trwogą i smutkiem w sercu, nie znając właściwego stanu rzeczy. Gdy milczeli i przysłuchiwali się -patrzono na nich podejrzliwie; gdy odzywali się ze skargą lub interwencją - odpędzano ich. Inni zaś stronnicy Jezusa - życzliwi, ale słabego ducha i niestali, zgorszyli się takim obrotem sprawy i ulegając zwątpieniu, zaczynali się już chwiać. Rozumnych i konsekwentnych było niewielu. Znaleźli się i tacy, których głęboko wzruszyła niewypowiedziana cierpliwość Zbawiciela wobec bezprawnego, o pomstę do nieba wołającego postępowania z Nim i katowania Go; ci w milczeniu, z niepokojem w sercu opuścili trybunał. CZĘŚĆ II PROCES I WYROK Widok Jerozolimy W olbrzymim, przeludnionym mieście i w rozległych )bozowiskach świątecznych gości panował już spokój, nagle wiadomość o pojmaniu Jezusa zelektryzowała 'ego przyjaciół i wrogów. Błyskawicznie rozeszła się, powodując nadzwyczajną krzątaninę. Z różnych stron miasta spieszyli do sądu ci, których wezwali wysłannicy arcykapłanów. Jedni szli tylko przy świetle księżyca, inni przyświecali sobie pochodniami. Ulice zwykle o tej porze puste, były niemiłe i ciemne, gdyż okna i drzwi domów wychodziły przeważnie na wewnętrzne dziedzińce. Wszyscy dążyli ku Syjonowi, skąd bił blask licznych pochodni i dolatywała głucha wrzawa; jedni jako wezwani do sądu, inni gnani ciekawością, niepokojem lub wysłani przez domowników dla zdobycia informacji. Miejscami zabezpieczano drzwi z obawy przed rozruchami albo je otwierano i wychodzono przed domy, by porozmawiać z przechodzącymi. W rozmowach padało wiele złośliwych uwag i nieżyczliwych opinii: „Teraz przekona się Łazarz i jego siostry, z kim się związali... Poniewczasie będą żałować swego postępowania Joanna Chusa, Zuzanna, Maria - matka Jana Marka i Salome... Jak upokorzona będzie Serafia wobec swego męża, Syracha, który ją tak często ganił za przestawanie z Galilejczykiem... Wszyscy stronnicy tego wichrzyciela i marzyciela zawsze z politowaniem spoglądali na inaczej myślących, a teraz niejeden nie będzie wiedział, gdzie się ukryć; dobrze im tak!... Nie znajdzie się teraz już nikt, kto by Mu rzucał pod nogi gałęzie palm, albo szaty... Wreszcie dostanie się zamieszanym w sprawki Galilejczyka... Jak poradzą sobie Nikodem i Józef z Arymatei; już dawno podejrzewano ich o sympatie dla nowinek Galilejczyka..." Głównie rozprawiali ci, którzy pełni byli uprzedzeń do zwolenników Jezusa i życzliwych Mu, a zwłaszcza złościły ich niewiasty posługujące Nauczycielowi i wspierające Jego uczniów. Zwłaszcza rozdrażniło ich świadectwo wiary i szacunku dane Mu w czasie Niedzieli Palmowej. W innych miejscach przyjmowano tę nowinę z trwogą, skrytym narzekaniem, a byli i tacy, którzy szukali bratniej duszy, by wyrazić swój ból. Niewielu ośmielało się wypowiedzieć głośno swe współczucie dla Jezusa i stanowczo opowiedzieć się po Jego stronie. Jednak jeszcze nie całe miasto zerwało się z nocnego spoczynku. Tylko tam, gdzie posłańcy przynieśli wezwanie z sądu lub gdzie faryzeusze szukali fałszywych świadków, tam widać było większy ruch, głównie na ulicach łączących się z drogą wiodącą na Syjon. Ale z wolna poruszenie powstaje i w tych dzielnicach, w których dotąd panował spokój. Rzymscy żołnierze nie mieszają się do niczego, ale ich placówki są wzmocnione, postawione w stan pogotowia; zwracają baczną uwagę na wszystko. Zresztą zawsze tak się zachowują w czasie świąt paschalnych wobec tak ogromnego napływu tłumów z różnych krain. Żydzi unikają rzymskich placówek, gdyż za ujmę i rytualne zanieczyszczenie - zwłaszcza w świątecznym okresie -poczytywali sobie opowiadanie się pogańskim, okupacyjnym patrolom. Arcykapłani donieśli już Piłatowi, dlaczego kazali obsadzić wojskiem Ofel i część Góry Syjon; ale oni nie ufająjemu, a on nie ufa im. Piłat także dziś nie śpi, przyjmuje sprawozdania i wydaje rozkazy, zaś żona jego pogrążona jest w niespokojnym śnie. Jak się okaże - z woli Bożej we śnie więcej zrozumiała, niż Piłat na jawie. Nigdzie jednak nie objawia się tak głębokie współczucie dla Jezusa, jak w Ofel między biednymi niewolnikami ze świątyni i najemnikami. Opanował ich strach na widok popełnionego gwałtu, a serca ścisnęły się bólem i żalem, gdy ujrzeli swego świętego nauczyciela i dobroczyńcę - poniżonego i skatowanego. W chwilę później ból ich odnowił się, gdy przeszła tamtędy z towarzyszkami Jego cierpiąca Matka. Niewyrażalny smutek napełniał serce, gdy patrzyło się na targaną żalem i bólem Matkę Jezusa i Jego wierne uczennice, zmuszone spieszyć o północy z jednego domu przyjacielskiego do drugiego. Oto muszą kryć się w zaułkach przed rozzuchwalonymi gromadami motłochu, nieraz są zaczepiane jak niewiasty złego prowadzenia, to znów słyszana temat Jezusa gorzkie dla nich, złośliwe uwagi przechodniów; rzadko kto wystąpi w Jego obronie. Gdy dotrą wreszcie do miejsca schronienia, upadają prawie nieprzytomne ze znużenia, płaczą i załamują ręce, nie widząc znikąd pociechy, wzajemnie się podtrzymują lub siedzą i tłumią w sobie ból, oparłszy na kolanach zakrytą chustą głowę. Gdy rozlegnie się pukanie do bramy, nasłuchują trwożnie. Lecz jeśli pukanie jest ciche, niepewne, otwierają ostrożnie. Przychodzą przyjaciele i uczniowie Jezusa, którzy zarzucani natychmiast pytaniami, opowiadają o jakiejś nowej Jego męce. Więc trudno tym niewiastom się uspokoić; znowu wychodzą na ulice, zalęknione nasłuchują i ze zwielokrotnionym bólem wracają do domu. Tymczasem większa część uczniów i Apostołów błądzi trwożnie po dolinach wokół Jerozolimy i kryje się w grotach Góry Oliwnej. Spotkawszy kogoś w ciemności, odskakują z trwogą; poznawszy zaś przyjaciela, wypytują cicho o nowiny. I wnet milkną, gdy słyszą, że znów ktoś nadchodzi. Coraz zmieniają kryjówki lub pojedynczo zbliżają się do miasta. Niektórzy podkradają się do obozowisk świątecznych przybyszów - do znajomych ze swych stron, by usłyszeć nowiny lub wysłać kogo po wieści do miasta. Niektórzy wspinają się na Górę Oliwną z trwogą słuchają wrzawy dochodzącej z Syjonu, próbu ją odgadnąć rozwój wypadków. Potem znowu schodzą w dolinę, by dowiedzieć się czegoś pewniejszego. Zgiełk panujący wkoło sądowego domu Kajfasza nieustannie się wzmaga. Błyszczą tu wszędzie pochodnie i smolne kagańce, a przy ich świetle widać niewyraźne ciemne postacie, znikające spiesznie w głębi budynku Czasami wstrząsa powietrzem ryk zwierząt przeznaczonych na ofiarę, sprowadzonych przez przybyszów do obozowisk. Szczególne wzruszenie ogarnia serce, gdy słychać tęskne beczenie mnóstwa jagniąt, baranków, mających paść jutro w świątyni pod nożem na ofiarę Bogu. Oto bowiem najczystszy Boży Baranek już się ofiarował z własnej woli, nie otwiera swych ust na obronę, przygotowuje się do złożenia doskonałej ofiary ze swego życia, prowadzony na zabicie (Iz 53, 7; Dz 8, 32). Ten Baranek paschalny jest niewinny, czysty, niepokalany; jest nim sam Bóg-Człowiek - Jezus Chrystus. Nad tym wszystkim strop niebieski jest dziwnie ciemny i ponury, a księżyc dziś budzący nieokreśloną grozę, przysłonięty jest niezwykłymi plamami, jakby schorzały i wylękniony, sprawia wrażenie, jakby wahał się do końca zaokrąglić swą tarczę, bo pełnia - to czas śmierci Jezusa. Na południe od miasta w skalistej dolinie Hinnom, w miejscu nieuczęszczanym, odrażającym, gdzie są tylko bagna, nieczystości i odpadki, błąka się Judasz Iskariota - pędzony przez szatana, szarpany wyrzutami sumienia. Serce jego opanowuje głucha rozpacz. Czuło się wewnętrznie, że zgodnie z zapowiedzią Pana - była to godzina panowania ciemności, gdyż w niej władca tego świata, który nadchodzi, został osądzony i precz wyrzucony, a złość szatana wzmagała się wobec Baranka, który zamiast zostać pokonany przez piekło, został przez Ojca otoczony chwałą (por. Łk 22, 53; J 12, 23. 31; 14,30; 16, 11; 17,1). Tak wyglądała Jerozolima owej najsmutniejszej nocy, gdy nieskończona Sprawiedliwość spotkała się z nieskończonym Miłosierdziem Bożym, łącząc się i przenikając nawzajem, by zacząć najświętsze dzieło Boskiej i ludzkiej miłości, by ukarać grzechy ludzkie na Bogu-Czło-wieku, by zmazać je przez Boga-Człowieka. Tak było, gdy Zbawiciela prowadzono do Annasza. Jezus przed Annaszem Około północy wprowadzono Jezusa przez oświetlony dziedziniec do wielkiej sali pałacu Annasza. On sam siedział naprzeciw wejścia na wysoko wzniesionym specjalnym krześle, w otoczeniu dwudziestu ośmiu członków Rady. Jezus wszedł do sali, otoczony przez część tych siepaczy, którzy Go pojmali. Oprawcy pociągnęli Go powrozami na stopnie podwyższenia. Salę wypełnili żołnierze, celowo zebrany motłoch, Żydzi, lżący Jezusa, słudzy Annasza i część świadków, których Annasz kazał zgromadzić, a którzy później poszli stąd do Kajfasza. Annasz, pełen nienawiści względem Zbawiciela, oczekiwał Jego przybycia z okrutną radością i złośliwą satysfakcją. Jako przewodniczący kolegium mającego czuwać nad prawo-wiernością nauczania, miał moc oskarżania każdego wobec arcykapłana. Ze spuszczoną głową, w milczeniu, stał Jezus przed Annaszem, blady, skatowany, w mokrej, obrzuconej błotem odzieży, ze skrępowanymi rękoma, trzymany na powrozach przez oprawców. Annasz, starzec chudy i złośliwy, pełen zuchwalstwa i pychy, uśmiechał się i udawał wielkie zdziwienie, że to Jezus jest więźniem, o którym mu dano znać. Nie potrafię powtórzyć dokładnie jego słów, ale sens przemowy był taki: „Ty jesteś Jezus z Nazaretu? A gdzież są Twoi uczniowie i Twoi liczni stronnicy? Gdzie jest Twe królestwo? Jakoś wszystko wzięło inny obrót, niż myślałeś! Przyszedł koniec Twoich bluźnierstw, krytykowania kapłanów, naruszania szabatu... Milczysz?! Odezwij się, wichrzycielu, oszuście!... Chcesz zaprowadzić nową naukę? Kto ci dał prawo do nauczania? Gdzie się kształciłeś? Mów, jaka jest Twoja przewrotna nauka?!" Wtedy podniósłszy powoli znękaną głowę i spojrzawszy z powagą na Annasza, Jezus mu odpowiedział: «Ja przemawiałem jawnie przed światem. Uczyłem zawsze w synagodze i w świątyni, gdzie się gromadzą wszyscy Żydzi. Potajemnie zaś nie uczyłem niczego. Dlaczego Mnie pytasz? Zapytaj tych, którzy słyszeli, co im mówiłem. Oto oni wiedzą, co powiedziałem)) (J 18, 20-21). Na te słowa odbiły się w obliczu Annasza szyderstwo i złość zarazem. Widząc to któryś z pochlebców, jeden ze sług obok stojących, spoliczkował Jezusa, mówiąc: «Tak odpowiadasz arcykapłanowi?» (J 18, 22). Jezus zachwiał się pod gwałtownym uderzeniem, a że równocześnie szarpnęli powrozami trzymający Go oprawcy, upadł na bok na schody i krew popłynęła z Jego najświętszego Oblicza; szyderstwa, śmiechy i obelgi rozbrzmiewały po sali. Gdy kaci wreszcie Go podnieśli, spokojnie odrzekł mu Jezus: «Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?'» (J 18, 23). Spokój Jezusa doprowadzał Annasza do bezsilnej wściekłości; wezwał więc obecnych, aby - jak On sam zażądał - oznajmili wszystko, cokolwiek słyszeli od Niego. Zaraz rozległy się wrzaski i gnibianskie obelgi, jeden przez drugiego krzyczeli: „On mówił, że jest królem! Twierdzi, że Bóg jest Jego Ojcem! Faryzeuszów pobożnych nazywa obłudnikami, cudzołożnikami i buntuje lud przeciw nim! Uzdrawia w szabat, na dodatek mocą czarta! Ludzie z Ofel szaleją na Jego punkcie, nazywając Go swym wybawcą i prorokiem! Każe się nazywać Synem Bożym; mówi, że jest Boskim posłańcem! Rzuca przekleństwa na Jerozolimę i przepowiada Jej zagładę! Nie zachowuje postów! Włóczy się, otoczony tłumami ludu w towarzystwie źle prowadzących się kobiet, jada z nieczystymi, z poganami, celnikami i grzesznikami! Nawet teraz, pojmany, przed bramą Ofel obiecał żołnierzowi, który Go napoił, że da mu wodę życia wiecznego, po której nigdy nie będzie czuł pragnienia! On zwodzi lud przez wieloznaczne słowa! On trwoni cudze pieniądze i mienie, mydli oczy ludziom różnymi wymysłami o Swym królestwie!..." Wiele jeszcze padło takich przewrotnych zarzutów. Oskarżyciele, stając przed Nim, ciskali Mu je w twarz wraz z obelgami. Oprawcy bili Go przy tym i szarpali, wołając: „Mów! Odpowiadaj!" Annasz zaś i członkowie Rady dorzucali szydercze docinki, takie jak: „A więc poznaliśmy tę wyborną naukę! Cóż odpowiesz na to, co Ci zarzucają? Tej publicznej nauki wszyscy mają już dość! Cóż, nie potrafisz słowa wydobyć z siebie? Dlaczego nie rozkazujesz, królu? Boski posłańcze - pokaż teraz Twe posłannictwo!" Zachęceni tym kaci jeszcze bardziej nad Nim się znęcali. Jezus dręczony okrutnie, chwiał się na wszystkie strony, a Annasz dalej mówił do Niego drwiącym tonem z zimną zuchwałością: „Kim Ty jesteś? Jakim królei jakim posłańcem? Zastanawiam się, czy jesteś syne nieznanego cieśli, czy może Eliaszem, który wzięty je do nieba na ognistym wozie i o którym mówią, że ży jeszcze? Ty także potrafisz czynić się niewidzialny] i nieraz już wymknąłeś się. A może jesteś Malachiaszen którego słowa chełpliwie przytaczałeś tyle razy i odnosiłe jego proroctwa do siebie? Wielka to pokusa dla oszush podawać się za niego... Powiedz, co za królem jesteś' Więcej znaczysz niż Salomon? -jak to sam powiedzia łeś. Dobrze, ja też nie chcę Ci dłużej wzbraniać używani; tytułu królewskiego". Tu Annasz kazał sobie podać kawałek pergaminu i m nim wypisał rzędem wielkie głoski, z których każda oznaczała osobne oskarżenie przeciw Panu. Kartkę tę zwinięty zamknął w małej tykwie, którą przymocował do trzcinowego pręta. Następnie kazał podać to szydercze berło Jezusowi i rzekł do Niego z bezmierną ironią: „Oto masz berło Twego państwa; są w nim zawarte wszystkie tytuły, godności i prawa. Zanieś je do arcykapłana, by na jego podstawie uznał Twoje posłannictwo i Twe królestwo. Niech też potraktuje Cię odpowiednio do Twej godności". Kazał ponownie związać Jezusowi ręce i zaprowadzić Go przed arcykapłana. Uprzednio bowiem, wprowadzając Jezusa przed Annasza, oprawcy rozwiązali Mu ręce, teraz zaś - na krzyż przez piersi - skrępowano je na nowo, wetknąwszy Mu w nie obelżywe berło, zawierające akt oskarżenia. Wśród naśmiewań, krzyków, obelg i wszelkich udręk poprowadzono Go do trybunału Kajfasza, oddalonego zaledwie kilkaset kroków. Żołnierze z trudem torowali przejście wśród rozpasanego tłumu; w różny sposób cały czas krzywdzono Jezusa. Pachołkowie arcykapłanów odpychali brutalnie grupki ludzi litujących się nad Nim, a rozdawali pieniądze tym, którzy odznaczali się dzikością i okrucieństwem względem Niego. Jezus przed trybunałem Kajfasza * Tu następuje dość długi i bardzo szczegółowy opis pałacu arcykapłana, w którym sprawował on sądy; mieszkanie jego bowiem znajdowało się w innej części miasta. Aby bardziej skoncentrować się na męce Jezusa, opis ten pominięto. Gdy Jezusa prowadzono na sąd, większość wezwanych na posiedzenie zebrała się już na podwyższeniu wokół Kajfasza. Oskarżyciele i fałszywi świadkowie napełniali przedsionek zbitym tłumem; nowi wciąż napływali, więc trzeba było wydać zakaz wpuszczania kogokolwiek. Na chwilę przed przyprowadzeniem Jezusa przybyli na zewnętrzny dziedziniec Piotr i Jan, ubrani w płaszcze woźnych. Jan dzięki pomocy znajomego przedostał się jeszcze szczęśliwie przez bramę na dziedziniec wewnętrzny. Zaraz za nim zamknięto bramę, by powstrzymać napływ tłumów. Dlatego Piotr, w natłoku spóźniwszy się nieco, zastał bramę już zamkniętą^ a odźwierna nie chciała go wpuścić. Nie pomogły interwencje Jana, który z wewnątrz słyszał jego dobijanie się. Szczęściem nadeszli Nikodem i Józef z Arymatei i pomogli Piotrowi wejść do środka. Teraz Piotr i Jan oddali pożyczone płaszcze służącym i spokojnie stanęli wśród tłumu po prawej stronie przedsionka, skąd widać było trybunę sędziowską. Kajfasz zajął już swe miejsce w środku na górze, a wkoło amfi-teatralnie zasiadło blisko 70 członków Wielkiej Rady. Po bokach stali lub siedzieli urzędnicy miejscy, przełożeni ludu, uczeni w Piśmie, a wokół nich kłębiły się tłumy przekupionych świadków i zbieraniny ulicznej. Żołnierze stali szpalerem od podwyższenia sędziowskiego przez cały przedsionek aż do bramy, którą miano wprowadzić Jezusa. Jakkolwiek Kajfasz wydawał się człowiekiem dostojnym, na jego twarzy malowała się zapalczywość i okrucieństwo. Dziś miał na sobie długi ciemnopurpurowy płaszcz z zapinkami ze złotej blachy, ozdobiony złotymi kwiatami i frędzlami. Nakrycie głowy przypominało niską mitrę biskupią. Arcykapłan czekał długo wraz z całym zgromadzeniem Wielkiej Rady, a wielu jej członków przybyło już wtedy, gdy wyprawiono żołnierzy z Judaszem w celu pojmania Jezusa. Nic dziwnego, że niecierpliwość i złość coraz bardziej ogarniały Kajfasza, który w swym uroczystym stroju zbiegał z podwyższenia aż do przedsionka i wymyślając, wypytywał, czy Jezus się zbliża. Wśród szyderczych okrzyków, brutalnie szarpanego, bitego i obrzucanego plugawymi epitetami, wprowadzono Jezusa do środka i stawiono przed sędziami. Przechodząc koło Piotra i Jana, Jezus z miłością spojrzał na nich, ale nie zwrócił ku nim głowy, aby ich nie zdradzić. Zaledwie stanął przed Radą, Kajfasz ryknął na Niego: „Jesteś tu wreszcie świętokradco, który zakłócasz nam spokój tej świętej nocy!" Zdjęto zaraz z szyderczego berła Jezusowego owo naczynie z oskarżeniami spisanymi przez Annasza. Arcykapłan odczytawszy je głośno, zaraz obrzucił Jezusa potokiem obelg i wymyślonych zarzutów. A oprawcy i bliżej stojący żołnierze szarpali wciąż Pana i popychali. Mieli oni żelazne pręty z kolczastymi gałkami na końcu, którymi szturchali Go wciąż, wołając: „Odpowiadaj! Otwórz wreszcie usta! Nie umiesz mówić?" Kajfasz z większą jeszcze niż Annasz złością i zapalczywością zasypywał Jezusa mnóstwem pytań. Ale On zbolały i cichy stał spokojnie z oczyma utkwionymi w ziemię, nawet nie patrząc na Kajfasza. Chcąc wymusić odpowiedzi oprawcy bili Go po karku, po bokach i rękach, nawet kłuli Go ostrzami; a jakiś złośliwy młokos przycisnął Mu wielkim palcem dolną wargę do zębów i zawołał: „No, kąsaj!" Wobec uporczywego milczenia Jezusa, Kajfasz zarządził przesłuchanie świadków. Na przemian słychać było wrzaski przekupionego, podburzonego motłochu albo głosy najzaciętszych wrogów Jezusa - spomiędzy faryzeuszów i saduceuszów, przybyłych na święta z całego kraju, a których umyślnie wyszukano i tu sprowadzono. Powtarzano stare zarzuty, które Jezus tylekroć już odpierał. Oskarżano, że uzdrawia i wypędza czarty mocą diabelską, że bezcześci szabat, łamie posty, nazywa faryzeuszów plemieniem jaszczurczym i cudzołożnikami; że podburza lud, przepowiada zagładę Jerozolimy, obcuje z poganami, celnikami, grzesznikami i podejrzanymi niewiastami; że uczniowie Jego nie postępują według rytualnych przepisów. Zarzucano Mu dalej, że włóczy się z tłumami, każe się nazywać królem, prorokiem, a nawet Synem Bożym i wciąż mówi o swoim królestwie; że nie uznaje rozwodów i rzuca klątwy na Jerozolimę. Przytaczano Jego słowa, w których nazywa siebie chlebem życia, a zwłaszcza objawia niesłychane rzeczy: kto nie pożywa Jego ciała i nie pije krwi Jego, nie będzie zbawionym. W rozmaity sposób przekręcano wszystkie słowa, nauki i przypowieści Jezusa, ukazując je jako przestępstwo, przeplatając oskarżenia obelgami i czynnymi zniewagami. Lecz mimo wszystko w swych wywodach oskarżyciele i przewrotni świadkowie wciąż plątali się i zaprzeczali sobie nawzajem. Dla przykładu: gdy jeden twierdził: „On podaje się za króla!", drugi zaraz poprawiał: „Nie! On każe się tylko tak nazywać, ale gdy naprawdę Go chciano obrać królem, uciekł". Ktoś krzyknął: „On powiada, że jest Synem Bożym!". Na to odparł inny: „Nie! On tylko mieni się być Synem, bo pełni wolę Ojca". Inni znów opowiadali, jak Jezus uzdrowił ich, ale że po tym na nowo zachorowali, więc w tym uzdrawianiu musi być coś z magii albo kuglarstwa. W ogóle najwięcej świadczono przeciw Jezusowi i obwiniano Go o czary, ale kłamano przy tym i oskarżenia były sprzeczne. Obwiniali Go też o szerzenie fałszywej nauki faryzeusze, z którymi raz dyskutował o rozwodzie. Nawet ów młodzieniec z Nazaretu, którego Jezus nie chciał przyjąć do grona uczniów, także nikczemnie zeznawał przeciw Jezusowi. Wśród oskarżeń wspominano i to, jak Jezus w świątyni uniewinnił cudzołożnicę, natomiast potępił faryzeuszów. Mimo tych usilnych starań nieprzyjaciele Jezusa nie mogli przytoczyć jakiegoś rzeczywistego, uzasadnionego oskarżenia, mogącego stanowić podstawę do skazania. Świadkowie występowali całymi gromadami, ale były to raczej obelgi niż autentyczne zeznania przeciw Niemu. Kłócili się też między sobą, a nic udowodnić nie potrafili. Kajfasz zaś i niektórzy członkowie Rady wciąż rzucali na Jezusa obelgi, wciąż wymyślali Mu i wykrzykiwali: „Jakimże Ty jesteś królem? Pokaż teraz swoją moc! Zwołaj hufce aniołów, o których mówiłeś w Ogrodzie Oliwnym. Gdzie podziałeś pieniądze wdów i tych nierozsądnych, którzy Ci je powierzyli? Roztrwoniłeś całe majątki. Co stało się z tym wszystkim? Mów! Teraz, gdy masz odpowiadać sędziom, milczysz, ale tam, gdzie lepiej było milczeć - wobec naiwnego pospólstwa i kobiet, tam umiałeś mówić". Tym podobne przewrotne uwagi mnożono w nieskończoność. Tymczasem siepacze wciąż katowali Jezusa, chcąc Go zmusić do odpowiedzi. Tylko przy Bożej pomocy Jezus był w stanie wytrzymać to wszystko i nie umrzeć przed czasem, aby móc dźwigać do końca grzechy świata. Znalazło się nawet kilku podłych świadków, którzy zarzucili Jezusowi, że jest nieślubnym synem, lecz zaraz drudzy sprzeciwili się temu, mówiąc: „To już jest wymysł, przecież Matka Jego była bogobojną dziewicą przy świątyni, poślubiła również bardzo pobożnego człowieka, czego nawet byliśmy świadkami". I zaraz zaczęła się kłótnia o to, bo jedni nie chcieli drugim ustąpić. Zarzucano także Jezusowi i uczniom, że nie składali ofiar w świątyni, ale ostatecznie i ten zarzut był bezpodstawny i bezwartościowy, gdyż Esseńczycy także nie składali żadnych ofiar ze zwierząt, a przecież nikt nie miał im tego za przestępstwo. Często też powtarzano oskarżenia o magię i czary, . Kajfasz sam utrzymywał, że ta niezgoda między świadkami i zamieszanie jest także skutkiem czarnoksięskich sztuczek Jezusa. Kilku świadków podniosło zarzut, że Jezus spożył paschę wbrew przepisom - wcześniej i że wcześniej także nie zachował przepisanych prawem obrzędów. Rozpoczęły się przeto znowu wymyślania obelgi, lecz wnet świadkowie, zmieszani, poplątali się w swych zeznaniach. Nic dziwnego więc, iż całą Radę, . głównie Kajfasza kąsały wstyd i złość z powodu bezsilności i niemożności znalezienia czegoś, co by rzeczywiście obciążało Jezusa. Wreszcie wezwano Nikodema i Józefa z Arymatei, by się usprawiedliwili, dlaczego, wiedząc, że dziś nie jest dzień spożywania paschy, wynajęli Jezusowi Wieczernik na Syjonie. Ci wystąpili przed Kajfasza i wykazali z ksiąg, że według starego zwyczaju wolno Galilejczykom spożywać paschę o jeden dzień wcześniej, zatem co do tego nie wykroczył Jezus przeciw prawu, bo jest Galilejczykiem, a co do reszty - wszystko odbyło się w porządku, gdyż byli przy tym obecni ludzie z kręgóv świątynnych i mogą to poświadczyć. Ten ostatni szczegół zmieszał bardzo sędziów; w ogóle gniew nieprzyjaciół Jezusa zwiększył się jeszcze, gdy Nikodem zwrócił uwagę, że Rada winna czuć się głęboko obrażona uderzającymi sprzecznościami w zeznaniach świadków, tym bardziej w sprawie powziętej w noc poprzedzającą najuroczystsze ze świąt. Wściekle spoglądano więc na Nikodema; tym spieszniej więc i z większą zażartością prowadzono przesłuchania, a arcykapłani i cała Wysoka Rada szukali fałszywego świadectwa przeciw Jezusowi, aby Go zgładzić. Lecz nie znaleźli, jakkolwiek występowało wielu fałszywych świadków. W końcu stanęli dwaj i zeznali: «Onpowiedział: „ Mogę zburzyć przybytek Boży i w ciągu trzech dni go odbudować "» (Mt 26, 60-61). Lecz i ci świadkowie pokłócili się w końcu wykazując sobie nawzajem niesłuszność zarzutu. Kajfasza doprowadzało do szału to, że zarówno znęcanie się nad Jezusem, jak i groteskowe przesłuchanie, sprzeczne zeznania świadków oraz niepojęta, niewyczerpana cierpliwość Oskarżonego wobec tego wszystkiego, wywierały na wielu obecnych bardzo mocne wrażenie. Kilka razy już po prostu wyśmiano świadków; inni znowu wręcz poczuli trwogę w duszy. Nawet kilku żołnierzy poczuło wyrzuty sumienia i skruchę i pod pozorem zasłabnięcia wyszli. Przechodząc koło Piotra i Jana, rzekli do nich: „To milczenie Jezusa Galilejczyka wobec tak nikczemnego z Nim postępowania, rozdziera nam serca; wskażcie nam, jak mamy postąpić?" Apostołowie nieufni i obawiający się podstępu z ich strony, przy tym bojąc się, by stojący wkoło nie poznali ich jako uczniów Jezusa, odpowiedzieli ogólnikowo: Skoro wzywa was prawda, to z ufnością powierzcie się jej przewodnictwu; reszta rozwiąże się sama". Skruszeni żołnierze wyszli więc na zewnątrz i pospieszyli do miasta. Tam spotkali innych uczniów i za ich wskazówką udali się na drugi stok góry Syjonu, na południe od Jerozolimy, gdzie w grotach ukrywali się Apostołowie. Ci początkowo na widok żołnierzy przelękli się, lecz wnet poznali ich dobre zamiary i z radością ich przyjęli. Przez nich też otrzymali wieści o Jezusie, a dowiedziawszy się, że im także zagraża niebezpieczeństwo, rozproszyli się zaraz po innych kryjówkach. Najwyższy kapłan zaś rozwścieczony do reszty sprzecznościami w zeznaniach ostatnich dwóch świadków, wwstał ze swego miejsca, zeszedł kilka stopni ku Jezusowi i rzekł do Niego: «Nic nie odpowiadasz na to, co oni zeznają przeciwko Tobie?» Lecz Jezus milczał i nawet nie spojrzał na niego. Siepacze za włosy poderwali Mu głowę do góry, uderzyli Go pięścią w podbródek, lecz mimo to Jezus uporczywie spoglądał w ziemię. Wtedy Kajfasz podniósł gwałtownie ręce do góry i drżącym ze złości głosem rzekł do Niego: «Poprzysięgam Cię na Boga żywego, powiedz nam: Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży?» W sali zrobiła się głęboka cisza, a Jezus głosem pełnym niewypowiedzianej godności i majestatu, z mocą mu odpowiedział: «Tak, Ja Nim jestem. Ale powiadam wam: Odtąd ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego po prawicy Wszechmocnego, i nadchodzącego na obłokach niebieskich). Wtedy najwyższy kapłan, jakby inspirowany przez samo piekło, naciąwszy wpierw nożem, rozdarł swoje szaty i rzekł: «Zbluźnił. Na cóż nam jeszcze potrzeba świadków? Oto teraz słyszeliście bluźnierstwo. Co wam się zdaje?» Wtedy wszyscy zebrani z hukiem zerwali się i głosem budzącym grozę odpowiedzieli: «Winien jestśmierci» (Mt 26, 62-66). Cały ten dom wydał mi się podobny do piekła, występującego nagle z ziemi. Jezus wypowiedział uroczyście, że jest Chrystusem, Synem Boga, więc piekło zadrżało ze strachu przed Nim i nagle napełniło dom ten całą swą zjadliwością przeciw Niemu. Rzeczy takie trudne do wyrażenia, ale na ich widok odczuwa się je w całej ich grozie, aż włosy stają z przerażenia na głowie. Coś okropnego było w tym widoku. I Jan musiał coś z tego widzieć, bo później wspominał o tym. Inni zapewne nie widzieli tych zjawisk nadprzyrodzonych, ale wszyscy nie całkiem jeszcze zatwardziali w złym czuli przejmującą dreszczem okropność tej chwili i wielu z nich zakrywszy głowy wymknęło się chyłkiem; źli natomiast, jakby oszołomieni i stumanieni przez szatana, zareagowali jeszcze gwałtowniejszym wybuchem nienawiści i złości. Niebawem też z ciężkim sumieniem opuścili sąd znamienitsi świadkowie, widząc, że już są niepotrzebni. Natomias nikczemni kręcili się w przedsionku, gdzie wypłacono in pieniądze, jedząc i pijąc zachłannie wszystko, co dało się tam zdobyć. Kajfasz na odchodnym rzekł do siepaczy: „Wydaję wan tego króla! Oddajcie temu bluźniercy należną cześć". Zaraz też z członkami Rady wyszedł do okrągłego pomieszczenia poza salą sądową, gdzie nie można ich było widzieć. Jan, pogrążony w głębokim smutku, myślał o Najświętszej Pannie. Chodziło mu o to, by ktoś nieżyczliwy nie udzielił jej tej strasznej wieści w sposób brutalny, raniący jeszcze bardziej Jej serce, więc spojrzawszy jeszcze raz na Najświętszego ze świętych, rzekł w duchu: „Mistrzu, Ty wiesz dobrze, dlaczego odchodzę". I zaraz pospieszył stąd do Matki Jezusa, jak gdyby On sam go posyłał. Piotr natomiast, oszołomiony całkiem trwogą i bólem, przy tym znużenia dotkliwiej czując przy zbliżającym się poranku i przenikliwe zimno, ukrył, jak mógł, swój rozpaczliwy smutek i zbliżył się nieśmiało do ognia w przedsionku, przy którym grzała się zebrana tam gawiedź. Nawet nie zdawał sobie sprawy, co robi; ale nie miał siły oddalić się od swego Mistrza. Wyszydzenie Jezusa Zaledwie Kajfasz, wydawszy Jezusa oprawcom, opuścił z Radą salę sądową, rzuciła się na naszego Pana cała zgraja obecnych tam łotrów. Dotychczas jeszcze trzymało Jezusa na powrozach dwóch katów; dwaj inni odeszli wcześniej z sądu. Już podczas przesłuchania ci siepacze i inni niegodziwcy pluli na Jezusa, bili Go ustawicznie pięściami i kolczastymi laskami, a nawet bezlitośnie wyrywali całe pęki włosów z brody i głowy Jezusa, przyjaciele Jego podjęli ukradkiem kilka takich pukli z ziemi i wymknęli się z nimi. Po wyjściu sędziów rozpasało się bezgraniczne okrucieństwo. Niegodziwcy wciskali Jezusowi na głowę korony najrozmaitszych kształtów, plecione ze słomy lub łyka zaraz strącali Mu je z głowy, szydząc złośliwie. Między innymi tak bluźnili: „Widzicie, oto syn Dawida w koronie ojca swego!"; „Patrzcie, On więcej znaczy, niż Salomon!"; ,To jest król, który sprawia gody swemu synowi!" I tak wydrwiwali odwieczne prawdy, które Jezus wprost lub w przypowieściach głosił dla zbawienia ludzi. Wreszcie zerwali z Niego odzież, włożyli na głowę jeszcze jedną szyderczą koronę, zarzucili Mu na barki stary, kusy, podarty płaszcz, a na szyję założyli długi łańcuch żelazny, spadający z ramion przez piersi jak stuła aż do kolan. Łańcuch zakończony był dwoma ciężkimi kolczastymi pierścieniami, które, gdy Jezus szedł lub upadał raniły Mu boleśnie kolana. Następnie skrępowali Mu na nowo ręce na piersiach i wetknęli w nie trzcinę jak szydercze berło, a oczy zawiązali Mu jakimś łachmanen Wówczas zaczęli pluć Mu w twarz i bić Go pięściami i kijami, a inni policzkowali Go i szydzili: «Prorokuj nam, Mesjaszu, kto Cię uderzył?» (Mt 26, 67-68). Cała głowa Jezusa, zwichrzona broda, piersi i górna część tego płaszcza szyderczego pokryte były wszelkiego rodzaju plugastwem. Lecz Jezus milczał, wzdychał tylko i modlił się w duchu za swych prześladowców, zaś oni, zakamieniali w złości, tym więcej Go maltretowali. Wreszcie tak skatowanego, oszpeconego i sponiewieranego powlekli na łańcuchu do tylnej sali obrad; po drodze bili Go kijami i kopali nogami, wołając szyderczo: „Naprzód z tym królem słomianym! Musimy pokazać Radzie, jak; to cześć wielką Mu oddaliśmy". W sali znajdował się jeszcze Kajfasz i wielu członków Rady. Gdy wprowadzono Jezusa, rozpoczęły się na nowo naigrawania, pełne płaskich dowcipów i ciągłego bluźnierczego wykpiwania świętych zwyczajów i czynności. Jak przedtem, plując nań i obrzucając plugastwem wołali: „Oto twe namaszczenie na króla i proroka!" -tak teraz mściwie wyszydzali namaszczenie Go przes Magdalenę i chrzest (por. Mk 14, 3-9; Mt 3, 13-17), „Jak to - wołali szyderczo - taki nieczysty chcesz stawać przed Wysoką Radą? Innych zawsze oczyszczasz, a sam nie jesteś czysty. Czekaj, my sami Cię oczyścimy". Przynieśli misę, pełną bnidnej mętnej cieczy, w której leżała gruba szmata. Zaczęły się nowe popychania, naigrawania, łajania, połączone z szyderczymi ukłonami i pozdrowieniami; jedni pokazywali Mu język, inni obracali się do Niego tyłem, a tymczasem ktoś obcierał Mu oblicze i barki tą mokrą, lepką szmatą, niby obmywając Go. Wreszcie wylali Mu niegodziwcy wszystką tą nieczystość z misy na twarz, wołając z urąganiem: „Oto masz kosztowną maść, oto woda nardowa za trzysta denarów: to Twój chrzest w sadzawce Betesda!" To ostatnie szyderstwo, jakkolwiek było bluźnierstwem, wbrew ich intencjom miało charakter proroczy, dyż jeszcze bardziej upodobniło Jezusa do baranka paschalnego. Bowiem ofiarne baranki przeznaczone akurat tego dnia do rytualnego zabicia, zanim zarżnięto : w świątyni na paschę, myto najpierw z brudu w stawie koło bramy Owczej, a potem pokrapiano je jeszcze ceremonialnie wodą w sadzawce Betesda na południowy zachód od świątyni. Bijąc i potrącając Jezusa, włóczyli Go siepacze po sali na oczach Rady, nie żałującej także szyderstw i obelg. Obraz ) był tragiczny i wstrząsający. Widziałam, jak każdy z tych złoczyńców opanowany był przez jakąś straszną marę piekielną. Udręczonego Jezusa otaczał jednakże co chwilę blask i światło, szczególnie od momentu, gdy wyznał, że jest Synem Bożym. Wielu z obecnych zdawało się mniej lub więcej przeczuwać to wewnętrznie, serca ich napełniały się trwożnym przekonaniem, że wszystkie obelgi i szyderstwa nie potrafią Jezusa pozbawić tej niewypowiedzianej nieziemskiej godności. Zaślepieni nieprzyjaciele Jezusa nie widzieli wprawdzie oczyma tej glorii, odczuwali ją tylko chyba przewrotnie przez silniejszy wybuch i napływ złości u siebie. Mnie jednak vydawał się ten blask olśniewający. Przychodziło mi też na myśl, że dlatego siepacze zasłonili Jezusowi oczy, że od chwili, gdy Jezus wyrzekł słowa: Ja jestem, arcykapłan nie mógł znieść Jego wzroku. Piotr zapiera się Mistrza Piotr i Jan nie byli w stanie stać tu dłużej w bezsilności i śledzić z niemym napięciem strasznej męki Jezusa nie mogąc Mu nawet okazać współczucia. Jan wyszedł i pospieszył do Matki Jezusa, która przebywała ze świętymi niewiastami w mieszkaniu Marty, niedaleko narożnej bramy miasta, gdzie Łazarz posiadał okazały dom. Piotr nie miał siły odejść od Jezusa, zanadto Go kochał. Z wielkiej boleści i smutku nie mógł nawet zebrać myśli, płakał gorzko, ukrywając, jak mógł, swe łzy. Nie chciał dłużej tu stać i patrzeć na Jezusa, by się nie zdradzić; lecz i gdzie indziej nie mógł stanąć, by nie rzucać się w oczy. Zbliżył się więc do ogniska w przedsionku i stanął cicho na uboczu. Lecz już sam jego udział w procesie, a przy tym wyraz głębokiego smutku malujący się w obliczu musiały wydać się podejrzane wrogom Jezusa. Gdy wszyscy rozprawiali wśród przekleństw o Jezusie i Jego uczniach, zbliżyła się do ognia odźwierna, która wtrąciła się śmiało do rozmowy, a zobaczywszy Piotra grzejącego się [przy ogniu], przypatrzyła mu się i rzekła: «I tyś był z Nazarejczykiem Jezusem». Lecz on zaprzeczył temu mówiąc: «Nie wiem i nie rozumiem, co mówisz». I oddalił się, chcąc im zejść z oczu i w tym momencie kogut zapiał (Mk 14, 67-68). A gdy wyszedł ku bramie, zauważyła go inna i rzekła do tych, co tam byli: «Ten był z Jezusem, Nazarejczykiem». I znowu zaprzeczył pod przysięgą: «Nie znam tego Człowieka» (Mt 26, 71-72). Zapłakany, był tak przejęty trwogą o siebie i o Jezusa, że nie zastanowił się głębiej nad tym, że dwa razy zaparł się Mistrza. Na zewnętrznym dziedzińcu było także pełno ludzi, między nimi i przyjaciół Jezusa, których nie wpuszczono dalej; wdrapywali się więc na mury, by coś zobaczyć i usłyszeć. Była tu także garstka uczniów Jezusa, których niepokój wypędził z grot, gdzie byli ukryci. Wkradli się tu po wiadomości, a ujrzawszy Piotra, otoczyli go zaraz, płacząc. On nie chcąc się zdradzić, w tym gwałtownym smutku i trwodze, w kilku słowach tylko dał im poznać grożące niebezpieczeństwo i radził, by zaraz odeszli. Usłuchali go i udali się zaraz do miasta. Wspomnianych uczniów było około szesnastu, między nimi Bartłomiej, Natanael, Saturnin, Juda Barsabas, Symeon, późniejszy biskup Jerozolimy, Zacheusz i Manahem, ów ślepo urodzony, uzdrowiony przez Jezusa i obdarzony duchem proroczym. Piotr zaś nadal błąkał się dręczony głębokim smutkiem, nie poszedł za nimi do miasta, bo miłość ku Jezusowi trzymała go tu na uwięzi; coś ciągnęło go z powrotem na wewnętrzny dziedziniec. Wpuszczono go dzięki wcześniejszemu wstawiennictwu Nikodema i Józefa z Ary-matei. Nie poszedł jednak do przedsionka, lecz zwrócił się ku drzwiom owej okrągłej sali, po której właśnie wśród naigrawań włóczono Jezusa. Drzwi oblężone były przez służbę i ciekawskich, przypatrujących się okrutnemu widowisku. Piotr zbliżył się bojaźliwie; poznał zaraz, że podejrzliwie nań patrzą, ale trwoga o Jezusa przemogła obawę o siebie, więc przecisnął się przez drzwi. Właśnie wleczono Jezusa wokół sali, ustrojonego w koronę słomianą. Poważnie i upominająco spojrzał Jezus na Piotra, w którym walczyły na przemian ogromna boleść nad Jezusem i obawa o siebie. Gdy usłyszał koło siebie szepty: „Co to za jeden?", wybiegł znowu na dziedziniec i chodził chwiejnym krokiem, rozdarty między współczucie i lęk. Lecz i tu zwracał na siebie uwagę, więc wszedł znowu do atrium, przybliżył się do ognia i siedział tam dobrą chwilę. Wtem przyszło kilku, co widzieli go w sali na dworze i zauważyli go; najpierw zaczęli lżyć Jezusa i potępiać Jego działanie, aż wreszcie rzekli do Piotra: «Na pewno i ty jesteś jednym z nich, bo i twoja mowa cię zdradza». Wtedy począł się zaklinać i przysięgać: «Nie znam tego Człowieka» (Mt 26, 74). Piotr zaczął się tłumaczyć i chciał odejść, lecz w tym zastąpił mu drogę brat Malchusa i rzekł: „Jak to? Czyż nie widziałem cię z nimi w Ogrodzie Oliwnym? Czyż nie ty zraniłeś ucho brata mego?" Piotr w tym kłopocie stracił prawie zmysły, wyrwał się im i jak zwykle impulsywny, zaczął zaklinać się i przysięgać, że nie zna zupełnie tego człowieka, po czym wybiegł z atrium na dziedziniec. / w tej chwili kogut zapiał, Jezusa prowadzono z okrągłej sali przez dziedziniec do więzienia, znajdującego się pod salą. Jezus przechodząc zwrócił się w stronę Piotra i spojrzał nań wzrokiem żałosnym, rozdzierającym. Było to jak uderzenie gromu; wspomniał Piotr na słowo Jezusa, który mu powiedział: «Zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz» (Mt 26, 75). Znużony trwogą i troską, zapomniał zupełnie o swym chełpliwym przyrzeczeniu na Górze Oliwnej, że raczej umrze z Mistrzem, niż się Go zaprze, zapomniał też o Jezusowym ostrzeżeniu i przepowiedni; teraz jedno spojrzenie Chrystusa przywiodło mu to wszystko na pamięć. Odczuł ciężar popełnionej winy. Poznał, że zgrzeszył i to względem swego Zbawiciela - udręczonego, niewinnie osądzonego, w milczeniu znoszącego najstraszniejsze katusze, względem Mistrza, który z taką troską go ostrzegał i upominał. Odchodząc od zmysłów z żalu, zapłakał gorzko, a zakrywszy twarz, wybiegł na dziedziniec zewnętrzny. Już teraz nie troszczył się o to, czy go kto zaczepi, każdemu byłby wyznał, kim jest i jak wielka wina na nim ciąży. Pan pozostawił go jego własnym siłom, więc okazał się słabym, jak wszyscy, którzy zapominają o słowach: Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie! Maryja koło domu Kajfasza Najświętsza Panna wciąż duchowo zjednoczona z Chrystusem widziała i odczuwała wszystkie Jego męki i wraz z Nim modliła się za Jego katów. Ale była przede wszystkim matką, więc Jej macierzyńskie serce wołało ustawicznie do Boga, by nie dopuścił do popełniania tych zbrodni przeciw Jezusowi i by raczył oddalić te męki od Jej Najświętszego Syna. Zarazem gorąco pragnęła przebywać w pobliżu swego udręczonego Syna. W pewnej chwili nadszedł Jan, który zaraz po owym strasznym okrzyku sędziów: „Winien jest śmierci" wybiegł z sądu i oględnie poinformował Ją o cierpieniach Jezusa i wydanym na Niego wyroku. Maryja przynaglana nieprzepartą tęsknotą poprosiła, aby zaprowadzono Ją i kilka innych świętych niewiast w pobliże cierpiącego Jezusa. Jan tylko dlatego oddalił się od swego Boskiego Mistrza, by pocieszyć tę, którą po Jezusie najbardziej kochał. Teraz poprowadziłje przez ulice oświetlone blaskiem księżyca. Szły wprawdzie z zasłoniętymi twarzami, ale łkania wydobywające się z ich piersi zwracały uwagę powracających od Kajfasza i odgadywano, kim są. Wrogowie Jezusa nie odmawiali sobie satysfakcji zadania im jeszcze większego bólu i mijając je, umyślnie głośno lżyli Jezusa. Najświętsza Panna, najbardziej ze wszystkich smutna i wewnętrznie wespół z Nim znosząca męki, podobnie jak On cierpiała w milczeniu. Szła cicha, kilkakrotnie omdlewając z serdecznego bólu; wtedy podtrzymywały ją ręce towarzyszących Jej świętych niewiast. Po drodze spotkały kilku życzliwych ludzi, którzy poznali Matkę Jezusa i przystanąwszy, pozdrawiali Ją z serdecznym współczuciem: „O nieszczęśliwa Matko, godna litości! Najsmutniejsza, boleściwa Matko Najświętszego z synów Izraela!" Wdzięcznym sercem Maryja przyjęła ich współczucie, ale wnet poszła dalej. Po drodze czekał Ją i pozostałe niewiasty wstrząsający widok. Musiały bowiem przejść koło miejsca, gdzie przy świetle pochodni obrabiano krzyż dla Chrystusa. Jak już wspomniałam, wrogowie Jezusa kazali przygotować krzyż dla Niego zaraz po zdradzie Judasza, by w razie pomyślnego dla nich przebiegu sprawy móc natychmiast wykonać wyrok, gdy tylko Piłat go ogłosi. Robotnicy przygotowywali to narzędzie kaźni z pośpiechem, źli, że muszą pracować w nocy. Ich przekleństwa miotane na Jezusa, nawet uderzenia siekier, raniły macierzyńskie serce Maryi. Mimo to Maryja modliła się za tych zaślepionych, którzy przygotowując narzędzie śmierci dla Jej Syna, nie przeczuwali, że będzie ono zarazem narzędziem ich odkupienia. Maryja z towarzyszkami i Janem przebyła dziedziniec zewnętrzny i zatrzymała się u drzwi. Z utęsknieniem pragnęła widzieć Jezusa, ale Jego wtrącono już do więziennego lochu, który był pod domem Kajfasza. Wtem drzwi otworzyły się gwałtownie, a przez nie wypadł Piotr z zakrytą głową, płacząc rzewnie i zasłaniając twarz rękami. Przy świetle księżyca i pochodni poznał zaraz Jana i Najświętszą Pannę. Przed momentem Syn Jej swym spojrzeniem wzbudził w nim wyrzuty sumienia, a teraz Ona stawała przed nim, przypominając mu ogrom jego winy. Ach! Jakże boleśnie przenikały duszę biednego Piotra słowa Maryi: „Szymonie! Co dzieje się z Jezusem, moim synem?" Nie mógł znieść Jej wzroku, nie mógł przemówić słowa, tylko odwrócił się, załamując ręce. Maryja podeszła ku niemu i zapytała raz jeszcze z głębokim smutkiem: „Szymonie, synu Jana, nic mi nie odpowiesz?" A Piotr w poczuciu własnej nędzy, czując się niegodnym być blisko Matki Jezusa i rozmawiać z Nią, głosem drżącym z bólu i rozpaczy zawołał: „O Matko, niegodny jestem rozmawiać z Tobą! Syn Twój cierpi nadludzkie męki, skazano Go na śmierć, a ja trzykrotnie podle zaparłem się Go!" Jan zbliżył się do niego i chciał z nim pomówić, ale Piotr jak nieprzytomny wybiegł z dziedzińca i zatrzymał się dopiero na Górze Oliwnej, w owej grocie, która była świadkiem modlitwy Jezusa; tu zaczął gorzko opłakiwać swój grzech. Najświętsza Panna na równi ze swym Synem odczuła kolejne cierpienie Jezusa - oto wyparł się Go uczeń, jeden z pierwszych powołanych, ten, który pierwszy uznał Go za Syna Boga żywego. Usłyszawszy wyznanie Piotra, osunęła się zemdlona. Odzyskawszy przytomność, zapragnęła znaleźć się nie tylko duchem, także fizycznie jak najbliżej Syna. Jan podprowadził Ją i niewiasty aż pod więzienie Jezusa. Tam usłyszała bolesne westchnienia Syna, ale zarazem usłyszała też obelgi miotane przez otaczających Go siepaczy. Cała grupka najbliższych Jezusowi osób nie mogła tu długo pozostać bez zwrócenia na siebie uwagi. Zwłaszcza Magdalena nie była w stanie stłumić w sobie gwałtownych odruchów cierpienia. Najświętsza Panna nawet w najwyższej boleści umiała zachować w swej świętej postaci umiarkowanie i spokój, biła z Niej nadziemska powaga i godność, ale mimo to poznano Ją. Do Jej uszu dochodziły raniące słowa: „Czy nie jest to Matka Galilejczyka? Jej Syn musi pójść na krzyż; ale zapewne nie przed Paschą, chyba że rzeczywiście okaże się wyjątkowym przestępcą i zbrodniarzem". Kierowana nadprzyrodzoną intuicją Maryja udała się na miejsce, gdzie Jezus wyznał, że jest Synem Bożym i gdzie wołano: „Winien jest śmierci!" Tam cierpienie Jej tak się wzmogło, że wyglądała jak konająca. Wnet jednak opanowała swój ból i udała się w drogę powrotną do domu. Gawiedź zamilkła i rozstępowała się, urzeczona Jej widokiem i pełną godności postawą. Zdawało się, że to duch czysty, nieskalany, przechodzi pośród piekła. Wracali tą samą drogą, obok miejsca, gdzie przygotowywano krzyż dla Jezusa. Jak sędziowie z osądzeniem Go, tak robotnicy nie mogli sobie dać rady ze sporządzeniem krzyża. Wreszcie złożyli go z różnorakich kawałków drzewa. Jezus w więzieniu Jezus został zamknięty w małej sklepionej piwniczce pod salą sądową. Pozostawało przy Nim tylko dwóch oprawców, którzy zmieniali się co jakiś czas. Nie oddano Mu ubrania i na sobie miał tylko ów plugawy szyderczy płaszcz; ręce cały czas miał związane. Wszedłszy do więzienia, Jezus prosił swego niebieskiego Ojca, aby przyjął wszystkie te udręki i zniewagi, które już wycierpiał i które jeszcze miał ponieść, jako ofiarę przebłagalną za Jego katów i za wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek w przeciwnościach zgrzeszą niecierpliwością i gniewem. W więzieniu także nie szczędzono Mu cierpień. Oprawcy przywiązali Go do stojącego w środku celi słupa, nie pozwalając Jezusowi oprzeć się o niego, choć z trudem trzymał się na nogach znużonych, nabrzmiałych, poranionych podczas upadków i od uderzeń kolczastych zakończeń łańcucha, spadającego aż do kolan. Nie przestawali ani na chwilę dręczyć i znieważać Chrystusa, a gdy jedni oprawcy się zmęczyli, zastępowało ich dwóch innych. Nie da się wiernie oddać i opisać ich złości i okrucieństwa. Powinien ogarnąć nas wstyd, że z tchórzostwa albo wygodnictwa lub chęci ucieczki nawet przed myślą o cierpieniu, nie potrafimy rozważać i wnikać w te niezliczone udręki, jakie niewinny Odkupiciel cierpliwie znosił dla nas i za każdego z nas, nie otworzywszy nawet ust. W dzień sądu wszystko zostanie ujawnione i każdy pozna, jak i na ile przyczynił się do mąk Syna Bożego swoimi nieustannie popełnianymi grzechami. One bowiem są uczestniczeniem w tej strasznej zbrodni bogobójstwa. Gdybyśmy o tym głębiej pomyśleli, zrozumielibyśmy i powtórzylibyśmy z miłością słowa modlitwy pokutnej: „Panie, daj mi raczej umrzeć, niż miałbym Cię powtórnie przez grzech obrazić!" Stojąc w więzieniu, Jezus modlił się nieustannie za swoich dręczycieli, którzy w końcu znużywszy się odstąpili, by wypocząć. Wtem, gdy tak Jezus stał, wsparty o słup, światło poranka wkradło się przez małe okienko umieszczone w górze więzienia i objęło świętego, udręczonego Baranka paschalnego, który wziął na siebie grzechy całego świata. Jezus uniósł skrępowane ręce, ze wzruszeniem witając pierwszy blask dnia swej Ofiary i głośno modlił się do swego Ojca niebieskiego, dziękując Mu za zesłanie tego dnia, którego z upragnieniem oczekiwali Patriarchowie, za którym i On przez całe ziemskie życie wzdychał z utęsknieniem. Tajemnicę tego oczekiwania ujawnił kiedyś Apostołom mówiąc: Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął! Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie (Łk 12, 49-50). * „Ogień", który oczyści i zapali serca, a który zapłonie na krzyżu (por. J 12, 32); ten „chrzest" to chrzest krwi. Siepacze przebudziwszy się, nie przeszkadzali Mu w modlitwie, bo przejął ich strach i zdumienie, jakby czuli, że jest to chwila ważna dla całego świata na całą wieczność. Cały pobyt Jezusa w więzieniu trwał nieco ponad godzinę. Poranny proces Jezusa Gdy się rozjaśniło, zebrali się znowu w sali sądowej Kajfasz, Annasz, najwyżsi przełożeni ludu i uczeni w Piśmie na właściwą, prawomocną rozprawę; to bowiem, co działo się w nocy, nie miało mocy wiążącej, mogło uchodzić jedynie za wstępne przesłuchanie świadków. Obecnie z powodu nadchodzących świąt trzeba było bardzo się spieszyć. Większa część członków Rady spędziła noc w domu sądowym Kajfasza. Inni, wśród nich także Nikodem i Józef z Arymatei, zeszli się wcześnie rano. Z pośpiechem przystąpiono do finalizowania sprawy; naturalnie wrogowie Jezusa zaczęli od razu prze-myśliwać nad tym, jak wydać na Pana wyrok skazujący Go na śmierć. Wystąpili przeciw temu Nikodem, Józef z Arymatei i kilku życzliwszych, i zażądali, by całą sprawę odłożono na później. Argumentowali, iż po pierwsze w czasie świąt mogą powstać rozruchy, jak to już bywało, a po wtóre - nie można wydać sprawiedliwego wyroku na podstawie dotąd zebranych zarzutów, bo świadkowie złożyli sprzeczne zeznania, na których nie można się oprzeć. Ta opozycja rozgniewała arcykapłanów i ich stronnictwo, więc rzekli z przekąsem: „Wierzymy, że nie na rękę wam jest ta rozprawa, obwiniająca pośrednio i was samych, gdyż i wy, jak się zdaje, uwikłani jesteście w nowinki Galilejczyka. Zresztą komu się nie podoba nasz sposób postępowania, niech się usunie od udziału w sprawie". I rzeczywiście wykluczono z obrad wszystkich ludzi życzliwych Jezusowi, którzy z kolei oświadczyli uroczyście, że nie biorą odpowiedzialności za to, co tu będzie postanowione. Zaraz też opuścili salę obrad i udali się do świątyni. Pozbywszy się w ten sposób swych przeciwników i zwolenników metod umiarkowanych, a także domagających się rzetelnego procesu, Kajfasz kazał przyprowadzić z więzienia nieszczęsnego, udręczonego Jezusa i nakazał przygotowania, aby jak najszybciej można było Go stawić przed Piłatem, natychmiast po wydaniu wyroku przez Radę. Skoczyli więc pachołkowie z hałasem do więzienia, zaraz na wstępie obrzucili Jezusa obelgami, rozwiązali Mu ręce, zdarli Mu z ramion ów podarty płaszcz i kazali Mu przywdziać własną długą, tkaną tunikę, mimo iż była w strasznym stanie; bili Go przy tym i okładali kułakami. Następnie znowu związali Go w pasie powrozami i wyprowadzili z więzienia, a czynili to wszystko z gwałtownym pośpiechem i oburzającą brutalnością. Siepacze wiedli Jezusa do sali szpalerem zbrojnych sług zebranych przed domem, jak biedne zwierzę ofiarne, popędzając Go biciem i szyderstwami. Kiedy Jezus stanął przed Radą, mając na sobie tylko tę zniszczoną tunikę, zmieniony był nie do poznania przez katowanie, poniewieranie i znużenie, oni zaś, patrząc ze wstrętem na Jego zbezczeszczoną postać, jeszcze bardziej zacięli się w złości. Bo litość zamarła już w ich zatwardziałych sercach. Kajfasz pełen nienawiści i szyderczej złości rzekł do stojącego przed nim wynędzniałego Jezusa: „Powiedz nam ostatecznie, czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Błogosławionego?" (por. Mk 14, 61). A Jezus, podniósłszy głowę, rzekł ze świętą cierpliwością, uroczystą powagą i nieziemskim dostojeństwem: «Jeśli wam powiem, nie uwierzycie Mi, i jeśli was zapytam, nie dacie Mi odpowiedzi, ani nie puścicie Mnie wolno. Lecz zaprawdę odtąd Syn Człowieczy siedzieć będzie po prawej stronie Wszechmocy Bożej». Sędziowie spojrzeli po sobie i zwracając się do Jezusa z pogardą i szyderczym uśmiechem zawołali wszyscy: «Wiec Ty jesteś Synem Bożym?» Na co zawołał Jezus głosem wiecznej prawdy: „Tak! Jak sami powiedzieliście,./^ JESTEM!" Oni na to tylko czekali, zaraz zaczęli wołać: ,?ami przecież słyszeliśmy z ust Jego [bluźnierstwo], z własnych Jego ust" (por. Łk 22, 67- 71; Mk 14, 62). I zaraz powstali wszyscy, zasypując gradem obelg Jezusa, „tego -jak mówili - biednego przybłędę, nędznego, bezsilnego człowieka z niskiego stanu, który chciał być ich Mesjaszem i siedzieć po prawicy Boga". Oprawcom rozkazano związać Go na nowo i jako skazanemu na śmierć, założyć łańcuch na szyję. Już przedtem posłali Żydzi do Piłata, by przygotował się zaraz z rana osądzić zbrodniarza, gdyż z powodu święta zmuszeni są się spieszyć. Swoją drogą szemrali na to między sobą, że muszą iść jeszcze do gubernatora rzymskiego, jednakże według prawa rzymskiego nie wolno im było wydawać wyroków śmierci w sprawach wychodzących poza obręb ich praw religijnych. Ponieważ zaś, dla lepszego upozorowania słuszności wyroku na Jezusa, chcieli przedstawić Go również jako przestępcę przeciw cesarzowi, więc właściwe prawo sądzenia Jezusa należało do rzymskiego namiestnika prowincji. Do niego przeto wyruszono teraz z Jezusem. Przez całe atrium aż do bramy stali szeregiem żołnierze, przed domem zaś zebrali się już tłumnie Jego nieprzyjaciele i rzesze wzburzonego pospólstwa. Przodem szli arcykapłani i część członków Wielkiej Rady, za nimi wśród siepaczy szedł sponiewierany Zbawiciel, otoczony orszakiem zbrojnych; pochód zamykał motłoch uliczny. Tak ciągnęli z Syjonu w dół do pałacu Piłata. Część zebranych tu kapłanów udała się do świątyni, gdzie dziś w związku z bliskim świętem mieli mnóstwo zajęć. Rozpacz i koniec Judasza Judasz błądził długo po leżącej na południe od miasta skalistej dolinie Hinnom, pełnej śmieci, odpadków i nieczystości. Rozpacz opanowała jego serce. Gnany niepokojem przyszedł w pobliże domu Kajfasza w czasie, gdy Jezus był w więzieniu. Tchórzliwie skradał się koło zabudowań, mając przy sobie u pasa pęk związanych srebrników, zapłatę za swą zdradę. W budynku sądowym panowała cisza, widać było tylko straże. Niepoznany przez nikogo zbliżył się i zapytał jednego z pilnujących domu, co postanowiono uczynić z Galilejczykiem. Strażnik odpowiedział, że już jest skazany na śmierć i jeszcze dziś będzie ukrzyżowany. Słyszał też rozmowy innych osób o okrutnym, nieludzkim obchodzeniu się z Jezusem, o Jego bezprzykładnej cierpliwości i o sądzie, który o świcie miał się odbyć przed Wielką Radą, aby wydany uroczyście wyrok był prawomocny. Z jakąś bolesną ciekawością Judasz zbierał te wiadomości. Ponieważ zaczęło świtać i wokół ruch zrobił się większy, Judasz, nie chcąc być widzianym i rozpoznanym, cofnął się na tył domu. Jak ongiś Kain, uciekał przed ludźmi, a rozpacz coraz bardziej go ogarniała. Wzmogła się jeszcze, gdy spostrzegł, że trafił właśnie na miejsce, gdzie obrabiano krzyż dla Jezusa; poszczególne kawałki leżały już uporządkowane, a robotnicy spali otuleni w koce. Przerażenie ogarnęło Judasza na widok tego krzyża, na którym miał zawisnąć Mistrz przez niego sprzedany. Uciekł czym prędzej, ale niezbyt daleko, bo chciał tu w ukryciu oczekiwać wyniku rannego sądu. Judasz słyszał gwar, jaki powstał przy wyprowadzaniu Jezusa; do uszu jego dochodziły urywki rozmów: „Teraz prowadzą Go do Piłata; Wielka Rada skazała Galilejczy ka na śmierć, musi pójść na krzyż! Przy życiu przecież nie zostanie; i tak dobrze się z Nim obeszli... Cierpliwy jest nad miarę; nic nie mówił... Powiedział tylko, że jest Mesjaszem i że będzie siedział po prawicy Boga; wiecej nie chciał tłumaczyć i dlatego musi iść na krzyż... Gdyby tego nie powiedział, nie mogliby skazać Go na śmierć a tak już przepadło... Ten łotr, który Go zaprzedał, był Jego uczniem i na krótki czas przed zdradą nawet spożywał z Nim baranka paschalnego... Nie chciałbym przyłożyć ręki do tej sprawy. Jaki by nie był ten Galilejczyk, ale on żadnego przyjaciela dla pieniędzy nie wydał na śmierć. Zaś ten szubrawiec też zasługuje na szubienicę". Judasz już wiedział, że Jezus jest zgubiony i nie ma dla Niego ratunku, więc duszę jego owładnęła nieznana trwoga, spóźniona skrucha i niewyobrażalna rozpacz. Ruszył pędem jak szalony, jakby gnany przez diabła, a trzos srebrników uwieszony u pasa pod płaszczem stał się dla niego niczym piekielna ostroga; biegł na oślep przed siebie. Niestety, nie pobiegł za Jezusem, by rzucić Mu się do nóg, by błagać Go o miłosierdzie i przebaczenie, choćby mu przyszło i umrzeć z Nim razem; nie poszedł wyznać ze skruchą swej winy przed Bogiem, lecz chciał przed ludźmi zrzucić z siebie winę i oczyścić się we własnych oczach, pozbywając się zapłaty za zbrodnię. Wpadł do świątyni, gdzie po osądzeniu Jezusa zebrało się wielu starszych ludu i członków Rady i zmieniony na twarzy, zrozpaczony stanął przed nimi. Oni zaś trochę zdziwieni, z szyderczym uśmiechem utkwili w Judaszu dumny pogardliwy wzrok. On zaś wyrwał zza pasa trzos srebrników, wyciągnął je ku nim i rzekł w wielkim wzburzeniu: „Weźcie te pieniądze z powrotem, a puśćcie Jezusa, rozwiązuję naszą umowę, ciężko zgrzeszyłem, wydawszy krew niewinnego. Lecz oni odparli: «Co nas to obchodzi? to twoja sprawa» (Mt 27,4). Kapłani teraz dopiero dali mu odczuć całą swą pogardę dla niego, wzbraniali się dotknąć podawanych srebrników, jak gdyby nie chcieli się zanieczyszczać przez dotknięcie nagrody za zdradę, rzekli: „Co nas to obchodzi, że ty zgrzeszyłeś? Jeśli nniemasz, żeś sprzedał niewinną krew, to twoja sprawa por. Mt 27,4). My wiemy, cośmy kupili od ciebie i znaleźliśmy Go winnym śmierci. Pieniądze sobie schowaj, nie chcemy się ich nawet dotykać!" Widać było, że radzi byliby się go pozbyć; wreszcie z pogardą odwrócili się od niego. Jego zaś porwała wściekłość i rozpacz graniczące z szaleństwem. Rozerwał obiema rękami łańcuszek, na który nanizane były srebrniki, rzucił im je pod nogi, że aż rozsypały się po całej świątyni i wybiegł jak szalony na miasto. I znowu błądził na oślep po dolinie Hinnom, a szatan w strasznej postaci trzymał się wciąż jego boku i sączył mu do serca zwątpienie, chcąc go w ten sposób przywieść do ostatecznej rozpaczy. Jakiś głos wewnętrzny powtarzał w jego sercu: „Kainie, gdzie jest Abel, brat twój? (...) Cóżeś uczynił? Krew brata twego głośno woła do Mnie o pomstę] z ziemi. Przeklęty będziesz na ziemi, tułaczem i zbiegiem będziesz (...), będziesz uciekać od widoku ludzi!" (por. Rdz 4, 10-12). Błądząc tak, Judasz przybył nad potok Cedron i spoglądał ku Górze Oliwnej lecz w tej chwili odwrócił się ze zgrozą. Wszak niedawno słyszał tam słowa Mistrza, który ze smutkiem bezmiernym czynił mu wyrzuty, nazywając mimo wszystko przyjacielem. Przejęty do głębi duszy nieludzką trwogą, Judasz na wspomnienie tej sceny wprost tracił zmysły, a czarny wróg szeptał mu wciąż do uszu: „Tu przez Cedron ucie kał Dawid przed Absalomem; Absalom zawisł na drzewie i tak zginął. O tobie to zarazem prorokował Dawid, gdy mówił: «Złem odpłacili za dobre, będzie miał surowego sędziego, szatan stanie po jego prawicy, wszelki sąd go potępi, krótkie będą dni jego życia; urząd jego obej mie kto inny, Pan zawsze mieć będzie w pamięci złośliwość jego przodków, i grzechy matki jego, bo bez litości prześladował ubogich, zabił zasmuconego. Lubował się w przekleństwach, niech więc będzie przeklęty; i oto wzią na siebie przekleństwo jak szatę, jak woda wcisnęło się ono w jego wnętrzności, jak oliwa weszło w jego golenie, odziała go klątwa jak szata, jak pas, który go opasuje na wieki» (por. Ps 109,5-19)". Judasz zrozumiał, że to wszystko odnosi się do niego, a sumienie dręczyło go bardziej niż męki cielesne. W końcu zabłądził w miejsce bagniste, pełne rumowisk i nieczystości, na południowy wschód od Jerozolimy u stóp góry Zgorszenia, gdzie go nikt nie mógł widzieć. Gwar miejski chwilami mocniej tu dolatywał, zaś szatan sączył mu do duszy jad pokusy: „Oto prowadzą Go na śmierć! Ty Go zaprzedałeś! A wiesz ty, że napisane jest w Zakonie: «Kto sprzeda jedną duszę z braci swoich z dzieci Izraela i weźmie za nią zapłatę, śmiercią ma umrzeć» (Pwt 24, 7). Zróbże raz koniec, nędzniku! Skończ ze sobą!" A Judasz, pod vpływem tych podszeptów, oddal się zupełnie rozpaczy; zdjąwszy pas, powiesił się na drzewie, a gdy już wisiał, jego ciało pękło i wnętrzności wyciekły na ziemię. Jezus prowadzony do Piłata Do Piłata prowadzono Jezusa przez najbardziej zaludnioną dzielnicę miasta, która dziś szczególnie, wobec napływu ludności na święta, roiła się od przybyszów, pochód otwierali Kajfasz i Annasz w otoczeniu wielu członków Wielkiej Rady, w uroczystych ubiorach; za nimi niesiono zwoje pisma. Dalej szli uczeni w Piśmie, fałszywi świadkowie i złośliwi faryzeusze, którzy najgorliwiej oskarżali Zbawiciela. W niewielkiej odległości za nimi siepacze prowadzili na powrozach Jezusa, w asyście wojska i owych sześciu urzędników, którzy uczestniczyli w pojmaniu Jezusa. Motłoch uliczny napływał ze wszystkich stron i wśród okrzyków szyderczych przyłączał się do pochodu. Zebrane na ulicach tłumy przypatrywały się pochodowi. Jezus miał na sobie tylko swą tkaną tunikę, pokrytą błotem i obrzydliwościami. Z szyi zwieszał się Mu do kolan długi łańcuch o grubych ogniwach, boleśnie bijący Go w czasie chodu po kolanach. Ręce miał związane jak poprzedniego dnia i prowadzili Go ci sami siepacze, na powrozach uwiązanych u pasa. Skutki strasznego całonocnego katowania odbiły się na Jego całej postaci; ze zmierzwionymi włosami i brodą, z obliczem bladym, obrzękłym i posiniałym od bicia, wyglądał Jezus jak uosobienie bólu i niedoli. Szedł cichy, spokojny, wśród :oraz nowych udręczeń i naigrawań. Żydzi podburzyli motłoch uliczny, by w obecnym pochodzie wyszydził uroczysty wjazd Jezusa do Jerozolimy - sprzed tygodnia, w Niedzielę Palmową. Gawiedź wykrzykiwała za Nim szyderczo różne dostojne określenia i tytuły, rzucano Mu pod nogi kamienie, kije, klocki drzewa, brudne łachmany, a wśród pieśni szyderczych i obelg stawiano Mu przed oczy niedawny uroczysty wjazd. Siepacze zas szarpali Jezusa za powrozy umyślnie tak, by potykał się na rzucanych Mu przedmiotach. Słowem, cała droga była dla Jezusa bezustannym udręczeniem. Niedaleko domu Kajfasza, w załomie muru jakiegoś budynku, czekała współcierpiąca Najświętsza Matka Jezusa, stojąca z Magdaleną i Janem. Wprawdzie dusza, była cały czas przy Jezusie, ale przynaglana miłością, macierzyńską pragnęła także fizycznie być przy Nim jak najbliżej. Wyszła więc na drogi, którymi miał iść, wstępowała w Jego ślady. Powróciwszy z nocnej wyprawy do domu Kajfasza, krótki czas tylko przebywała w Wieczerniku pogrążona w niemym smutku. Zaledwie uczuła duchem, że Jezusa wyprowadzono z więzienia na poranny sąd, zaraz wstała, zarzuciła płaszcz i zasłonę, i wezwała ze sobą Jana i Magdalenę, mówiąc: „Chodźmy, odprowadzimy Syna mego do Piłata; chcę Go widzieć na własne oczy". Bocznymi drogami wyprzedzili pochód i zatrzymali się tu wszyscy troje, czekając nadejścia orszaku. Najświętsza Panna wiedziała wprawdzie, co się dzieje z Jej Synem, w duszy miała Go wciąż przed Sobą, ale nie mogła Go sobie wyobrazić aż tak zmienionego i skatowanego, jak to uczyniła ludzka złość i okrucieństwo. Widziała duchem ustawiczne i straszne Jego męki, ale promienne, jakby złagodzone świętością, miłością i cierpliwością Jego ofiarnej woli. A oto teraz miała stanąć Jej przed oczami straszliwa, brutalna, naga rzeczywistość. Najpierw przeszli przed Nią pyszni, zjadliwi nieprzyjaciele Jezusa; choć będący arcykapłanami prawdziwego Boga i ubrani w świąteczne szaty, jednak w sercu pełni chytrości, kłamstwa, oszustwa, przekleństwa, knujący oto zbrodnicze plany przeciw Bogu. Potem postępowali wśród zgiełku i krzyku pospólstwa wszyscy krzywoprzysięscy wrogowie i oskarżyciele Jej Syna. Wreszcie zobaczyła, wprost nie wierząc własnym oczom, Jezusa, Syna Bożego, Syna Człowieczego, Jej własnego Syna - oszpeconego, skatowanego, zbitego, skrępowanego, krańcowo poniżonego... Pędzą Go z tyłu, siepacze ciągną Go na powrozach, a On słania się, wlecze się raczej, niż idzie, otoczony szyderstwami, bluźnierstwami i przekleństwami. Tak straszliwie zmienionego nie poznałaby, gdyby nie to, że najbiedniejszy, najnędzniejszy i sponiewierany, On jeden zachował ludzką godność, pozostał spokojny wśród tego rozkiełznanego piekła i modlił się z miłością za swoich prześladowców. Gdy się zbliżył, Jej serce nie było w stanie znieść tego ogromu cierpień i jęknęła, załkała boleśnie: „Biada! Czyż to jest mój Syn? Ach tak! To Syn mój. O, Jezusie, Jezusie mój!" Lecz pochód minął Ją prędko, a Jezus spojrzał ze wzruszeniem na swą Matkę. Ona zaś skupiła się w wewnętrznym rozpamiętywaniu boleści, na pół przytomną odprowadził Ją Jan i Magdalena; po chwili dopiero, ochłonąwszy, poleciła Janowi go, aby zawiódł Ją do pałacu Piłata. W drodze tej Jezus doświadczył cierpienia, jakie zadają przyjaciele opuszczający w nieszczęściu. W pewnym miejscu przy drodze zebrali się bowiem mieszkańcy Ofel, by ujrzeć Jezusa. Gdy jednak zobaczyli Go w takiej pogardzie i poniżeniu, prowadzonego przez siepaczy na powrozach, zachwiali się i oni w wierze i przywiązaniu do Niego. Nie mogło im się to w głowie pomieścić, by Król, Prorok, Mesjasz, Syn Boży, mógł znajdować się w podobnym stanie. A jeszcze do tego zaczęli faryzeusze wydrwiwać ich przywiązanie do Jezusa, mówiąc: „Oto macie waszego pięknego króla! Pozdrówcie Go! Cóż to, dąsacie się teraz, gdy On idzie na koronację i wkrótce zasiądzie na tronie? Skończyły się Jego cuda. Arcykapłan położył kres jego praktykom czarnoksięskim". Biedacy ci doznali wielu cudownych uzdrowień i łask od Jezusa, ale teraz, słysząc to wszystko i patrząc na tak straszne widowisko, zachwiali się w wierze. Tym bardziej, że jako przeciwników Jezusa widzieli osoby dostojne i poświęcone, arcykapłanów i Radę. Lepsi i bardziej wytrwali cofnęli się ze zwątpieniem w sercu, gorsi przyłączyli się zaraz do pochodu, naigrawając się z Jezusa na równi z innymi. Wzdłuż całej drogi aż do domu Piłata faryzeusze ustawili tu i ówdzie straże, by zapobiec możliwym rozruchom. Jezus przed Piłatem Orszak zbliżył się do pałacu namiestnika [gubernatora] rzymskiego, Piłata. Pałac położony był na wzgórzu, a wchodziło się do niego po kilku marmurowych stopniach; budowla ta górowała nad obszernym placem targowym, zwanym forum, otoczonym kolumnadą, w której gromadzili się kupcy. Ze schodów Piłata roztaczał się widok na dziedziniec przed pałacem i aż na forum. U wejścia na ten rynek znajdowały się kolumny i kamienne siedzenia. Kapłani żydowscy -jak zwykle - nie poszli poza owe siedzenia. Nie chcieli się skalać rytualnie w dniu tak uroczystym, przed spożyciem Paschy. Była tam nawet umyślnie w tym celu zakreślona granica w bruku dziedzińca. W obrębie rynku, stał wielki odwach, łączący się przez bramę z pretorium Piłata. Pretorium była to ta część pałacu, w której odbywał on sądy. W piwnicach znajdowały się więzienia i tu właśnie siedzieli zamknięci dwaj łotrzy. Odwach roił się zawsze od rzymskich żołnierzy. Na samym forum stał słup, przy którym miał być biczowany Jezus, gdyż tam karano zbrodniarzy. Słupów takich w obrębie forum było więcej; bliższe służyły do wymierzania chłosty, do dalszych przywiązywano bydło przeznaczone na sprzedaż. Na rynku znajdował się piękny taras z kamiennymi ławkami, na który wchodziło się po marmurowych schodach. Zwano to miejsce Gabbata i stąd Piłat ogłaszał uroczyste wyroki sądowe. Było też podwyższenie dla skazańców. Rozprawy przeprowadzał Piłat w ten sposób, że sam siedział na otwartym tarasie swego pałacu, a oskarżyciele pozostawali na owych ławkach kamiennych u wejścia na forum. Głośno mówiąc, można się było łatwo w ten sposób porozumiewać. Poza pałacem ciągnęły się wyżej jeszcze terasy z ogrodami i altaną. Ogrody te łączyły pałac Piłata z mieszkaniem jego żony - Klaudii Prokuli. Całą budowlę od góry, na której znajdowała się świątynia, oddzielał rów. Od wschodu przytykał do pałacu Piłata gmach obrad i posiedzeń sądowych starego Heroda. Według naszej rachuby czasu - około szóstej rano orszak ze skatowanym strasznie Jezusem stanął przed pałacem Piłata. Arcykapłani, Annasz i Kajfasz, oraz członkowie Rady, zajęli zaraz miejsca na siedzeniach u wejścia na dziedziniec, Jezusa zaś pociągnęli siepacze na powrozach ku schodom, wiodącym na taras. Piłat spoczywał na pewnego rodzaju sofie, otoczony oficerami i żołnierzami; przed nim na małym stoliku leżały odznaki urzędowe. Piłat ujrzał spiesznie nadciągający tłumny orszak z Jezusem pośrodku. Żydzi usadowili się u wejścia na dziedziniec, gdyż dalej nie wolno im było iść według ich prawa Gdy przyprowadzono Jezusa przed schody, Piłat powstał i przemówił do nich szyderczo i pogardliwie: „Cóż was tu znowu tak rano przygnało? Jak mogliście do takiego żałosnego stanu doprowadzić tego biedaka? Już od samego rana zaczynacie łupić i zabijać!" Lecz oni, kazawszy siepaczom zaciągnąć Jezusa do pretorium, zwrócili się do Piłata ze słowami: „Wysłuchaj, panie, naszego oskarżenia przeciw temu złoczyńcy! My sami nie możemy wejść do domu sądowego, bo wiesz, że według przepisów Prawa zanieczyścilibyśmy się". Gdy to powiedzieli, wśród tłumu zawołał ktoś gromkim głosem: „O tak, wy nie możecie wejść do domu sądowego, bo jest on uświęcony krwią niewinną! Tylko Jezus może tam wejść, On jeden jest między wami czysty, jak owe niewiniątka!" Słowa te wymówił człowiek krzepki, czysty, o dostojnym wyglądzie, który za innymi docisnął się do forum. Był to stryj męża Serafii, zwanej Weroniką, on sam zwał się Sadoch. Dwóch jego synów zamordowano swego czasu wraz z innymi niemowlętami na rozkaz starego Heroda. Od tego czasu usunął się on zupełnie od życia publicznego i jak Esseńczyk żył ze swą żoną we wstrzemięźliwości. Raz tylko widział Jezusa u Łazarza i słyszał Jego naukę. I oto teraz, gdy widział, jak siepacze bezlitośnie ciągną niewinnego Jezusa po schodach, wzruszyło go bolesne wspomnienie pomordowanych dzieci, głośno wobec całego tłumu dał świadectwo o niewinności Jezusa. Wypowiedziawszy głośno powyższe słowa, wmieszał się w tłum i zniknął z oczu. Oskarżyciele Jezusa niewielką zwrócili uwagę na to wystąpienie, bo spieszyli się bardzo, a przy tym złościło ich wyniosłe zachowanie się Piłata i postawa pokory, jaką musieli zająć wobec niego. Siepacze wlekli Jezusa po schodach marmurowych aż na tył tarasu, skąd namiestnik Piłat porozumiewał się z oskarżycielami. Słyszał on już nieraz różne wieści o Jezusie, a dziś o świcie dali mu znać żydowscy kapłani i radni, że przyprowadzą mu do osądzenia Jezusa z Nazaretu, który winien jest śmierci. Teraz ujrzawszy Jezusa tak skatowanego, a przy tym z dziwnym, niezatartym wyrazem niezwykłej godności i dostojeństwa w obliczu, uczuł narastający wstręt i pogardę dla żydowskich dostojników. Dał im więc poznać, że nie wyda potępiającego wyroku na Jezusa bez dowiedzenia Mu oczywistej i pewnej winy. Ponownie dumnie i szyderczo zwrócił się do arcykapłanów / rzekł: ((Jaką skargą wnosicie przeciwko temu człowiekowi?» W odpowiedzi rzekli do niego z tajoną złością: ((Gdyby to nie był złoczyńca, nie wydalibyśmy Go tobie». Piłat więc rzekł do nich: « Weźcie Go wy i osądźcie według swojego prawa!» Odpowiedzieli mu Żydzi: «Nam nie wolno nikogo zabić» (por. J 18, 29- 31). Złość wrogów Jezusa potęgowała się. Chcieli proces przyspieszyć i załatwić sprawę Jezusa przed oznaczonym prawnie czasem świątecznym, by we właściwym czasie móc zabić i spożyć baranka paschalnego. Nie przeczuwali, że to Jezus jest prawdziwym Barankiem paschalnym. Sami bali się przestąpić granicę pretorium, by się nie zanieczyścić i móc spożywać swego baranka, a oto nie wahali się wprowadzić do środka prawdziwego, najczystszego Baranka paschalnego, wydając Go w ręce poganina. Na żądanie Piłata Żydzi przedstawili oskarżenie. Wnieśli przeciw Jezusowi trzy główne zarzuty, a na udowodnienie każdego z nich postawili po dziesięciu świadków. Skargi te przedstawiały Jezusa jako zbrodniarza występującego przeciw cesarzowi, przez co Piłat był niejako zmuszony wydać wyrok skazujący; oni bowiem sami mogli decydować tylko w sprawach dotyczących świątyni i praw religijnych. Najpierw więc wnieśli skargę, że Jezus jest podżegaczem, zakłóca spokój społeczny i wichrzy w kraju; przytaczali zaraz na to poszczególne dowody, poparte zeznaniami świadków. I tak mówili, że Jezus włóczy się po kraju, że zwołuje liczne zgromadzenia, narusza dzień święty [szabat] i uzdrawia w szabat. Tu przerwał im Piłat, mówiąc szyderczo: „Widać, że wy sami macie końskie zdrowie, bo inaczej nie gorszylibyście się tak Jego uzdrawianiem". Dalej Żydzi oskarżali Jezusa, że zwodzi lud jakimiś ohydnymi naukami; mówi bowiem, że kto chce mieć żywot wieczny, musi pożywać Jego Ciało i Krew. Piłata gniewała ta zjadliwość, z jaką oskarżano Jezusa; nie zdradzał się jednak z tym, tylko uśmiechał znacząco do swoich oficerów, a od czasu do czasu rzucał faryzeuszom ostre przycinki. Między innymi rzekł im: „Zdaje mi się zupełnie, że i wy wyznajecie naukę Jego i chcecie mieć żywot wieczny; tak się zachowujecie, jakbyście chcieli żywcem jeść Jego ciało i pić Jego krew". Treścią drugiej skargi było to, że Jezus podburza lud do niepłacenia podatków cesarzowi. Tu już Piłat uniósł się gniewem. Czuwanie nad takimi sprawami należało do zakresu jego władzy, więc pewny siebie butnie zawołał: „Jest to podłe kłamstwo; o czymś takim ja wiedziałbym prędzej niż wy". Żydzi, widząc, że sprawa przybiera niekorzystny obrót, wnieśli zaraz trzecią skargę. „Niech będzie i tak - krzyczeli, - ale w każdym razie jest On wrogiem cesarza i państwa. Człowiek ten, niskiego, a właściwie niepewnego, podejrzanego pochodzenia, zdołał sobie pozyskać mnóstwo stronników i rzucał klątwy na Jerozolimę; rozszerza wśród tłumów dwuznaczne przypowieści np. o królu, który sprawia gody swemu synowi. Już tak raz było, że tłumy zebrane licznie na pewnej górze, chciały Go obrać królem; ale Jemu wydało się to za wcześnie, więc wówczas ukrył się. Za to w ostatnich dniach za wiele sobie pozwalał. Oto urządził hałaśliwy, uroczysty wjazd do Jerozolimy, kazał oddawać sobie honory królewskie i wznosić na swą cześć okrzyki: «Hosanna Synowi Dawidowemu, chwała niech będzie królestwu naszego ojca Dawida, nadchodzącemu teraz!» Sam nauczał, że jest Chrystusem, pomazańcem Pana, Mesjaszem, obiecanym królem żydowskim, i tak też kazał się nazywać. Czyż to nie jest wrogie postępowanie względem władzy cesarza?" Podłe te skargi poparli faryzeusze znowu zeznaniami dziesięciu świadków. Usłyszawszy, że Jezus każe się nazywać Chrystusem, królem żydowskim, Piłat zamyślił się. Wyszedł do przyległej izby sądowej, a przechodząc rzucił baczne spojrzenie na Jezusa i kazał strażom przyprowadzić Go do siebie. Otóż jako poganin był on człowiekiem zabobonnym, chwiejnym, w którego głowie mieszały się różne wyobrażenia. Wiedział dalej, że Prorocy żydowscy przepowiadali od dawna przyjście pomazańca Bożego, Mesjasza-Chry-stusa, Odkupiciela, oswobodziciela, króla żydowskiego, i że powszechnie oczekiwano Jego przyjścia właśnie w tym czasie. Nie był mu również obcy fakt, że niegdyś do starego Heroda przybyli królowie z dalekiego Wschodu i dopytywali się o jakiegoś nowo narodzonego króla żydowskiego, by oddać Mu cześć, i że Herod, z obawy przed tym królem, kazał wymordować mnóstwo niemowląt. Znał więc Piłat te proroctwa o Mesjaszu i królu żydowskim, ale jako gorliwy bałwochwalca nie wierzył w nie, jak również nie mógł sobie wyobrazić tego króla. Co najwyżej mógł pod tym względem podzielać zapatrywanie wielu wykształconych, wolnomyślicieli spośród Żydów i Herodian, którzy wyobrażali sobie Mesjasza jako potężnego, zwycięskiego władcę. Śmieszne wydało mu się więc oskarżenie, że ten Jezus, stojący przed nim, tak nędzny i sponiewierany, ma się podawać za pomazańca Bożego i króla. Ponieważ jednak nieprzyjaciele Jezusa położyli nacisk na to, iż jest to naruszeniem praw cesarskich, więc Piłat kazał wezwać Jezusa do izby, by Go przesłuchać. Gdy Jezus wszedł, Piłat spojrzał na Niego ze zdziwieniem i rzekł: «Czy Ty jesteś Królem Żydowskim?» Jezus odpowiedział: «Czy to mówisz od siebie, czy też inni powiedzieli ci o Mnie?» Piłat poczuł się trochę urażony, iż Jezus ma go za tak ograniczonego, by z własnej inicjatywy pytał skatowanego nędzarza, czy jest królem. Żywo więc Piłat odparł: «Czy ja jestem Żydem? Naród Twój i arcykapłani wydali mi Ciebie. Coś uczynił?» Z prawdziwym majestatem odpowiedział Jezus: «Kró-lestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd». Piłat zmieszał się nieco na słowa wypowiedziane z taką godnością, zatem powiedział do Niego: «A więc jesteś królem?» Odpowiedział Jezus: «Tak, jestem królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu». Rzekł do Niego Piłat: «Cóż to jest prawda?» Gubernator nie rozumiał Jezusa, ale widział wyraźnie, że nie jest On uzurpatorem w zakresie królestw tego świata i w żadnym wypadku nie szkodzi interesom cesarza. Wyszedł powtórnie do Żydów i rzekł do nich: «Ja nie znajduję w Nim żadnej winy» (J 18, 34-38). Rozjątrzyło to wrogów Jezusa i pobudziło do obrzucenia Go gradem nowych zarzutów. Jezus stał wciąż milczący i tylko modlił się w duchu za tych biednych, którzy nie wiedzą, co czynią. Arcykapłani zaś oskarżali Go o wiele rzeczy. Piłat ponownie Go zapytał: «Nic nie odpowiadasz? Zważ, o jakie rzeczy Cię oskarżaj ą». Lecz Jezus nic już nie odpowiedział, tak że Piłat się dziwił (Mk 15, 4—5). Oskarżyciele, źli coraz bardziej, zaczęli teraz nasta-wać na samego Piłata. „Jak to? - dziwili się - żadnej winy w Nim nie znajdujesz? Czyż to nie jest wina? On podburza wszystek lud i rozszerza swą naukę po całym kraju od Galilei aż tutaj". Usłyszawszy słowo „Galilea" Piłat zastanowił się i zapytał zaraz: „Czy człowiek ten jest może z Galilei, poddany Heroda?". Odpowiedziano mu, że rzeczywiście rodzice Jego mieszkali w Nazarecie, a Jego stałym miejscem pobytu jest Kafarnaum. „Skoro tak - zawołał Piłat - to jako Galilejczyk jest poddanym Heroda. Herod przybył tu na święta; prowadźcie więc Jezusa do niego, niech Go osądzi". Zaraz też kazał Jezusa sprowadzić na dół i oddać w ręce Żydów. Ze swej strony wysłał jednego z oficerów do Heroda z oznajmieniem, że przysyła mu do osądzenia jego poddanego, Galilejczyka, Jezusa z Nazaretu. Był bardzo zadowolony, że uniknął w ten sposób konieczności sądzenia Jezusa, bo cała ta sprawa wydawała mu się jakaś dziwna; miał zarazem na oku i cel polityczny. Herod zawsze chciał poznać Jezusa, więc Piłat wiedział, że posyłając mu Go, zrobi Herodowi przyjemność; i dzięki temu stosunki między nimi, dotychczas napięte, mogą się zmienić; sądził, że ten gest ułatwi wzajemne zbliżenie. Wrogowie Zbawiciela, oburzeni do najwyższego stopnia, że wobec zgromadzonego pospólstwa dostali od Piłata taką odprawę i musieli pokonywać kolejne trudności, starali się na Jezusie wywrzeć swą złość Otoczyli Go zaraz wokoło, kazali pachołkom związać Go na nowo i ponownie, z rosnącą zaciekłością dręczyli Go, bili, popychali. Z pośpiechem ogromnym pędzili Go znów przez rynek nabity ludem, do pobliskiego pałacu Heroda. Orszakowi towarzyszyli rzymscy żołnierze. Na chwilę przed wyprawieniem Jezusa do Heroda Klaudia Prokula, żona Piłata, przysłała służącego do męża i kazała mu powiedzieć, że pilnie bardzo pragnie z nim mówić. Teraz zaś stała w ukryciu na jednej z wyższych, galerii pałacu i ze smutkiem wielkim i trwogą przypatrywała się, jak Jezusa ciągnięto przez forum do Heroda. Początki nabożeństwa Drogi krzyżowej Matka Najświętsza, ukryta z Magdaleną i Janem w zakątku jednej z hal na forum, przypatrywała się całej rozprawie przed Piłatem, słyszała te dzikie okrzyki, oskarżenia i cierpiała niewypowiedzianie. Gdy teraz poprowadzono Jezusa do Heroda, nie miała już siły iść tam za Nim, lecz prosiła Jana i Magdalenę, by oprowadzili japo całej dotychczasowej drodze cierpień, którą przeszedł Jej Boski Syn, począwszy od pojmania Go wczoraj wieczór. Poszli więc najpierw drogą do budynku sądowego Kajfasza, dalej do pałacu Annasza, stąd przez Ofel do Getsemani i na Górę Oliwną. Na wielu miejscach, gdzie Jezus najwięcej znosił katuszy i udręczeń, przystawali, pogrążając się w smutnej refleksji i w żalu nad Jego cierpieniami. W miejscach, gdzie Jezus upadał, także Matka Najświętsza padała na kolana i całowała ziemię, której dotykało Jego święte ciało. Magdalena załamywała ręce z boleści, Jan także płakał rzewnie, ale troskliwie podnosił z ziemi przepełnioną smutkiem Matkę i znowu szli dalej. To był rzeczywisty początek rozpowszechnionego później w Kościele nabożeństwa „Drogi krzyżowej", pierwowzór bolesnego rozpamiętywania gorzkiej męki naszego Boskiego Odkupiciela, zanim jeszcze dzieła odkupienia całkowicie dopełnił. Jezus był dopiero w połowie swej bolesnej drogi męczeńskiej, i już niepokalana Matka Jego, dzieląca z Nim w nieskończonej Swej miłości wszystkie cielesne i duchowe cierpienia, odszukiwała ślady Swego Syna i Boga, idącego za nas na śmierć, by je uczcić, opłakać i ofiarować Ojcu Niebieskiemu za zbawienie świata. Tak zbierała na całej tej drodze ze wszystkich śladów Najświętszego Odkupiciela, Jego nieskończone zasługi, uzyskane dla nas; a zbierała je w naczynie swego najczystszego, niewymownie kochającego i współcierpiącego serca. Lecz po wszystkie czasy tylko tym, którzy żywią dziecięcą miłość dla Maryi, dane jest odprawiać godnie i skutecznie to nabożeństwo, przez Nią samą zaczęte i przekazane Kościołowi; im dane jest przez to nabożeństwo, pełne błogosławieństwa i miłe Bogu, wzrastać w wierze i miłości dla najświętszego Odkupiciela. Jest to przykrym wprawdzie, ale niestety stwierdzonym i znaczącym faktem, że wszędzie, gdzie nie płonie miłość do Maryi i zanika nabożeństwo do tajemnic różańcowych, tam także idzie na zapomnienie nabożeństwo „Drogi krzyżowej", a nawet gaśnie wiara w nieskończoną wartość tej najkosztowniejszej, najcenniejszej krwi Zbawiciela i Jego ofiary. Piłat i jego żona Wspominałam już, że żonę Piłata tej nocy bardzo niepokoiły sny, a właściwie widzenia natchnione Duchem Bożym. Widziała we śnie zwiastowanie Maryi, narodzenie Chrystusa, hołd oddany Mu przez pasterzy i królów, proroctwa Symeona i Anny, ucieczkę do Egiptu, rzeź niemowląt, kuszenie na pustyni i inne szczegóły z życia Jezusa, którego w rzeczywistości nigdy nie widziała i wcale nie znała. Jezus przy tym jawił się jej otoczony zawsze światłem, a przy Nim widziała straszne mary przedstawiające nienawiść i chytrość Jego nieprzyjaciół. Poznawała świętość i niezmierną boleść Jego Matki, jak również Jego własne nieskończone cierpienia, znoszone z taką miłością i cierpliwością. Ją samą przejmował niewypowiedziany ból i smutek na widok tego wszystkiego, bo obrazy t były żywe i przekonywujące, opanowywały całą jej duszę uchylały przed nią zasłony skrywającą nowy, nieznany a tajemniczy świat. Rano wyrwały ją ze snu wrzawa i okrzyki tłuszczy Przestraszona, wyjrzała na forum i oto w skrępowanym udręczonym Jezusie poznała tego, który był postacią z jej snów i widzeń nocnych. Odebrała to jako nadprzyrodzoną wskazówkę, że nie można dopuścić do potępienia Go. Przypatrywała się z lękiem i współczuciem, wśród jakich potwornych udręczeń prowadzono Jezusa do Heroda. Zaraz też w wielkiej trwodze posłała do Piłata, prosząc go do siebie. Oczekiwała go w letnim domku, stojącym na jednej z teras ogrodowych poza pałacem Piłata, bardzo blada, wzruszona i niespokojna. Gdy mąż przybył, opowiedziała mu niezwłocznie niektóre szczegóły ze swych nocnych widzeń, wyrażając swą opinię o tych doświadczeniach. Prosiła go gorąco, zaklinając na wszystko, co dla niego jest święte, aby nie szkodził prorokowi Jezusowi, Najświętszemu ze Świętych. Czule tuliła się do niego, by tylko zechciał ją wysłuchać. Piłata bardzo zdziwiła i poruszyła ta opowieść żony. Porównywał ją z tym, co wcześniej słyszał o Jezusie, przypomniał sobie niepojętą zajadłość Żydów, milczenie Jezusa, nie chcącego nic mówić na swą obronę i Jego stanowcze, a dziwne odpowiedzi na stawiane Mu pytania. Bardzo go to zaniepokoiło. Uległ perswazjom żony i rzekł: „I tak już oświadczyłem Żydom, że nie znajduję żadnej winy w Jezusie, więc nie skażę Go, bo poznałem dobrze całą złość i przewrotność Jego wrogów". Powtórzył jej też niektóre słowa Jezusa i uspokoił ją, że stanie się według jej życzenia. Lecz na obietnicy Piłata nie można było zbytnio polegać. Był to człowiek egoistyczny i dumny, pyszny i wyrachowany, a przy tym słabego, chwiejnego charakteru. Gdy chodziło o własną korzyść, zapominał o wszelkiej etyce i bojaźni Bożej, a gdy był w kłopocie, stawał się nikczemnym tchórzem, uciekał się do praktyk zabobonnego bałwochwalstwa i wróżbiarstwa. Tak i teraz, nie wiedząc, co począć, zwrócił się do swych bożków, palił im kadzidła w ukrytym kątku domu i oczekiwał od nich jakichś znaków i objaśnień. Szatan zaś sprawiał, że namiestnik miotał się wewnętrznie. To mniemał, że trzeba koniecznie wypuścić Jezusa, jako niewinnego, to znów bał się, że jego bogowie zemszczą się na nim, gdy zachowa przy życiu Jezusa. „Może - myślał -jest On naprawdę pewnego rodzaju bogiem Żydów. Tyle jest proroctw o królu żydowskim, który ma panować nad wszystkimi; królowie ze Wschodu szukali już raz takiego króla w tym kraju. A może On wzniesie się ponad przełożonych i mego cesarza; jak wielka odpowiedzialność ciążyłaby na mnie, gdybym Go zatem nie skazał na śmierć. Może śmierć Jego ma być tryumfem moich mitów". Lecz argumenty żony przeważyły na korzyść Jezusa i zdawał się być zdecydowanym na uwolnienie Go. Jezus przed Herodem Na wszelki wypadek rozmieścił swe siły wojskowe tak, by mogły zapobiec rozruchom w mieście, gdyż coraz większe tłumy ludu gromadziły się na forum i na ulicach, którymi prowadzono Jezusa do Heroda. Ludzie przybywający na święta trzymają się na ogół razem stosownie do okolicy, z której pochodzą. Z tego korzystali zawzięci faryzeusze; każdy wyszukiwał swoich ziomków, zebranych w jedną gromadę i starał się ich zbuntować przeciw Jezusowi. A tymczasem Jezus szedł skatowany, otoczony wrogami, którzy byli wściekli, że nie mogą z Nim tak łatwo skończyć. Na Nim też wywierali swą złość; lżyli Go, jak tylko mogli i podżegali siepaczy, by coraz srożej z Nim się obchodzili, a ci gorliwie wypełniali okrutne polecenia. Posłaniec Piłata przybył do pałacu Heroda wcześniej, niż Żydzi, więc Herod był uprzedzony co do charakteru sprawy. Oczekiwał Jezusa w wielkiej sali swego pałacu, siedząc na tronie; a otaczał go zastęp dworzan i wojskowych. Arcykapłani weszli pierwsi przez krużganek i ustawili się szpalerem; Jezus zaś stał u wejścia. Herodowi pochlebiło to bardzo, że Piłat przyznał mu publicznie przed arcykapłanami i innymi dostojnikami prawo sądzenia Galilejczyka, więc siedział nadęty pychą i udawał wielkie zainteresowanie przekazaną mu sprawą. Cieszyło go i to, że ten Jezus, który zawsze tak wzgardliwie unikał sposobności spotkania się z nim, stoi teraz w takim upokorzeniu. Sam słyszał uroczyste mowy Jana [Chrzciciela] o Jezusie, także szpiedzy i donosiciele wiele opowiadali mu o Nim, więc zaciekawiony wielce, pragnął poznać Go bliżej. Miał też wielką ochotę przeprowadzić wobec arcykapłanów pokazową rozprawę sądową z Jezusem i pokazać obu stronom swą władzę, wiedzę oraz znajomość obowiązków swego urzędu. Z drugiej jednak strony wiedział od posłańca, że Piłat nie znalazł w Jezusie żadnej winy; było to więc dla niego, starego obłudnika, wskazówką, że należy powściągliwie traktować skarżących i ostrożnie przyjmować ich zarzuty. Tak też postąpił, co do większej jeszcze wściekłości doprowadzało arcykapłanów i faryzeuszów. Jak tylko weszli, zaczęli natarczywie przedkładać swe skargi, Herod tymczasem ciekawie spoglądał na Jezusa, który stał u wejścia nędzny, skatowany, w brudnej poszarpanej szacie, z włosami splątanymi i obliczem poranionym, pokrytym błotem, plwocinami i krwią. Na ten widok wstręt z małą iskierką współczucia ogarnął tego zniewie-ściałego, oddanego rozkoszom króla. Odwrócił z obrzydzeniem twarz i zawołał do kapłanów: „Zabierzcie Go! Jak mogliście stawić mi przed oczy tak splugawionego, skatowanego człowieka?" Zaraz wyciągnęli pachołcy Jezusa do przedsionka; przyniesiono wody w misie i szmatę, i zaczęto Go obmywać wśród nowych udręczeń. Nie zważając, że ma oblicze poranione, tarli Mu je pachołcy szmatą, otwierając na nowo przyschnięte rany. Herod tymczasem ganił kapłanów za to barbarzyństwo; zdawało się nawet, że chce naśladować postępowanie Piłata, bo podobnie jak on rzekł do nich złośliwie: „Jezus wygląda tak, jak gdyby dostał się w ręce rzeźników; coś za wcześnie dziś zaczynacie". Lecz arcykapłani, nie zważając na to, z pośpiechem wywodzili swe skargi i zarzuty przeciw Jezusowi. Wprowadzono na powrót Jezusa, a Herod chcąc okazać się litościwym względem Niego, kazał przynieść Mu kubek wina dla pokrzepienia. Jezus jednak tylko skłonił głowę i nie przyjął podanego napoju. Herod chciał koniecznie wydobyć coś z Jezusa; rozgadał się bardzo, powtarzał wszystko, co słyszał o Nim, a nawet używał pochlebstw. Wypytywał Go o różne rzeczy i żądał, by uczynił przed nim jakiś znak. Lecz Jezus stał cicho ze spuszczonymi oczami i nie wyrzekł ani słówka. Na to Herod rozgniewał się w duchu, nie dał jednak nic poznać po sobie i znowu zaczął przemawiać do Jezusa i zarzucać Go mnóstwem pytań. „Przykro mi bardzo - mówił - że widzę Cię tu pod zarzutem tak ciężkiej winy; słyszałem wiele o Tobie. Wydał Cię w moje ręce rzymski gubernator, bym Cię osądził. Co mówisz na te wszystkie skargi? Milczysz? Mówiono mi wiele o Twoich nadzwyczaj mądrych przemowach i naukach; pragnę usłyszeć, jak będziesz odpierał zarzuty Twych oskarżycieli. Co mówisz? Czy to prawda, że jesteś królem Żydów? Czy jesteś Synem Bożym? Ktoś Ty? Słyszałem, że czynisz wielkie cuda, dowiedź tego przede mną! Ode mnie zależy uwolnienie Ciebie. Czy to prawda, że przywróciłeś wzrok ślepo narodzonemu? Czy Ty wskrzesiłeś Łazarza? Nakarmiłeś kilka tysięcy ludzi kilkoma chlebami? Dlaczego nie odpowiadasz? Zaklinam Cię, uczyń choć jeden cud! Będzie to z pożytkiem dla Ciebie." Jezus wciąż milczał, a Herod mówił coraz gwałtowniej: „Ktoś Ty? Co to ma znaczyć? Kto dał Ci władzę czynienia takich rzeczy? Dlaczego teraz nie potrafisz zdziałać cudu? Czy Ty jesteś tym, o którego narodzeniu takie dziwne wieści chodzą? Przyszli tu raz ze Wschodu królowie do ojca mego i wypytywali się o jakiegoś nowo narodzonego króla żydowskiego, któremu chcieli oddać cześć; mówią, że to Ty jesteś tym dziecięciem. Prawda to? Uszedłeś wtedy śmierci, gdy wymordowano tyle niemowląt? Jakim to sposobem? Dlaczego tak długo nic nie mówiono o Tobie? A może tylko umyślnie tak mówią o Tobie, by łatwiej obrać Cię królem? Wytłumacz się! Coś Ty za król? Zaprawdę, nie widać w Tobie nic królewskiego. Jak słyszałem, urządzono Ci niedawno pochód tryumfalny do świątyni. Co to miało znaczyć? Mów! Jak to się stało, że sprawa Twoja tak kiepski wzięła obrót?" Jezus ani jednym słowem nie odpowiedział na pytania Heroda. Rozpustnik i zabójca Jana Chrzciciela nie był godny odpowiedzi Zbawiciela. Zniecierpliwiło i rozgniewało Heroda uporczywe milczenie Jezusa; zauważyli to Annasz i Kajfasz i korzystając z tej sposobności, znów zarzucili go skargami na Jezusa. Między innymi podnieśli zarzuty, że Jezus nazywał Heroda chytrym lisem, że już od dawna pracował nad zagładą całej jego rodziny; dalej, że zaprowadza nową religię i że wbrew przepisom już wczoraj spożywał paschę. Ostatni zarzut był postawiony już wczoraj u Kajfasza, ale udowodniono na podstawie ksiąg prawa, że zarzut jest bezpodstawny. Herod, chociaż rozgniewany bardzo zachowaniem się Jezusa, nie odstąpił jednak od ułożonego planu. Nie chciał zasądzić Jezusa z trojakich przyczyn. Po pierwsze odczuwał jakiś tajemny lęk przed Nim i już od czasu zamordowania Jana Chrzciciela dziwny nim nieraz targał niepokój. Po wtóre - chciał przez to dokuczyć znienawidzonym arcykapłanom, którzy także nie puścili mu płazem wiarołomstwa małżeńskiego, a nawet wykluczyli go od składania ofiar. Główną jednak pobudką było to, że nie chciał potępić tego, w którym Piłat nie znalazł żadnej winy. Był to polityczny manewr, by pochlebić Piłatowi wobec arcykapłanów i pospólstwa. Zadowolił się tylko tym, że obrzucił Jezusa obelżywymi słowy i rzekł do dworzan i gwardii przybocznej: „Weźcie tego głupca i oddajcie błazeńskiemu królowi cześć, jaka Mu się należy. To jest raczej błazen niż złoczyńca". Wyprowadzono Jezusa na wielki dziedziniec, otoczony skrzydłami gmachu pałacowego i tu zaczęto się pastwić nad Nim w najokrutniejszy sposób. Herod przypatrywał się temu dłuższy czas; Annasz zaś i Kajfasz, nie dając jeszcze za wygraną, wciąż trzymali się tuż za nim i wszelkimi sposobami starali się go nakłonić, by wydał na Jezusa wyrok skazujący. Lecz Herod nie dał się namówić, a wreszcie rzekł tak, by słyszeli go i Rzymianie: „Popełniłbym najcięższy grzech, gdybym zasądził tego człowieka". Właściwie chciał Herod przez to powiedzieć, że byłoby to największym wykroczeniem przeciw wyrokowi Piłata, który był na tyle grzecznym, że przysłał mu Jezusa. Arcykapłani i wrogowie Jezusa widząc, że Herod w żaden sposób nie zmieni swego postanowienia, zmienili swą strategię. Kilku spomiędzy siebie wysłali z pieniędzmi do dzielnicy Akra, gdzie obecnie przebywało najwięcej faryzeuszy; zawezwali ich wszystkich, by stawili się ze swymi ziomkami w pobliżu pałacu Piłata. Również przez faryzeuszy polecili rozdzielić sporo grosza między lud, by natarczywie domagał się śmierci Jezusa. Najemnicy faryzeuszów rozszerzali ponadto między ludem groźne wieści, że naród ściągnie na siebie sąd Boży, jeśli nie zażąda śmierci tego bluźniercy. Dowodzono, że Jezus uwolniony, w oparciu o Rzymian założy swe królestwo, o którym wciąż mówił, a to przyniesie Żydom ostateczną zagładę. Puszczano także pogłoski, że Herod wydał już wyrok śmierci na Jezusa, ale lud musi dać swe potwierdzenie, bo zachodzi obawa, że inaczej stronnicy Jezusa wywołają rozruchy. Jeśli Jezus odejdzie wolny, to święta będą miały krwawy przebieg, bo zwolennicy Jezusa, w połączeniu z Rzymianami, wywrą straszną zemstę. Po mieście krążyły sprzeczne, niepokojące pogłoski, mniej lub bardziej prawdopodobne, budząc rozgoryczenie i oburzenie wśród ludu. Jednocześnie niektórzy faryzeusze kazali rozdzielać pieniądze między żołnierzy Heroda, by nie oglądając się na nic, jak najokrutniej katowali Jezusa. Woleli bowiem, by raczej umarł od tortur, niż miałby Go Piłat uniewinnić. Przepłaceni żołdacy, nie mający Boga w sercu, zaczęli w najpodlejszy i najwymyślniejszy sposób naigrawać się z Jezusa i Go dręczyć. Jeden z nich przyniósł wielki biały worek, w którym wycięto dziurę i wśród wybuchów śmiechu zarzucono go Jezusowi przez głowę jako szatę błazeńskaj worek był długi, więc ciągnął się po ziemi, utrudniając chodzenie. Ktoś inny zawiązał Mu wokół szyi czerwoną szmatę jako ozdobę. Tak szyderczo przystrojonemu oddawali żołdacy kpiące pokłony, ubliżali Mu, popychali i szarpali na wszystkie strony, pluli na Niego i bili Go po twarzy za to, że nie chciał odpowiadać ich królowi. Wśród bluźnierczych oznak czci i hołdu obrzucali Go błotem, szarpali Nim jak w tańcu, popychali Go, a gdy zaplątawszy się w długi worek upadł na ziemię, wlekli Go rynsztokiem biegnącym wokół dziedzińca wzdłuż ścian, tak że święta Jego głowa uderzała o kolumny i narożniki budynku. Następnie znów podrywali Go z ziemi i wśród wrzawy ogólnej na nowo zaczynali Go dręczyć. Żołdacy i dworzanie Heroda - była to w większości zbieranina najgorszego autoramentu. Najgorsi z nich na wyścigi wymyślali nowe najokrutniejsze sposoby dręczenia Jezusa i to uważali za chlubę dla siebie i swych ziomków, że mogą się nimi poszczycić przed królem. Ci, którzy otrzymali pieniądze od faryzeuszów, w natłoku ogólnym bili Jezusa kijami po głowie, stosując się do ich wskazówek, aby położyć Go trupem. A Jezus patrzał na nich miłosiernie i błagalnie, wzdychał i jęczał boleśnie, oni zaś w swej zatwardziałości przedrzeźniali Jego jęki i po każdej katuszy wybuchali bezczelnym śmiechem W niczyim sercu nie obudziła się iskierka litości. Krew spływała z najświętszej głowy Jezusa; trzykroć upadał na ziemię pod razami rozbestwionych oprawców Wtedy, niewidzialni dla nikogo z obecnych, pojawiał się przy Jezusie płaczący aniołowie i namaszczali Jego głowę. Otrzymałam z łaski Bożej wyjaśnienie, że bez tej cudownej interwencji rany zadane Jezusowi byłyby śmiertelne. Lecz czas naglił i arcykapłani niebawem musieli udać się do świątyni. Gdy zostali powiadomieni, że spełniono ich tajemne, zbrodnicze polecenia, jeszcze raz zarzucili Heroda prośbami, próbując wymusić na nim wyrok skazujący Jezusa. Herod jednak nie licząc się z nimi, a bacząc tylko na Piłata, odesłał Jezusa w szyderczym przebraniu na powrót do niego. Jezus wraca od Heroda do Piłata Wrogowie z wściekłościąpoprowadzili Jezusa ponownie do Piłata; wstyd im było, że nie uzyskawszy wyroku, musieli Go prowadzić na powrót tam, gdzie już raz uznano Go za niewinnego. Obrano teraz jednak dłuższą drogę, aby także w innych częściach miasta pokazać poniżonego Jezusa; także po to, by tym dłużej dręczyć Jezusa w drodze, a przede wszystkim by wysłanym podżegaczom dać czas do pozyskania zebranych tłumów dla powziętych planów. Droga ta była dużo bardziej nierówna, gorzej utrzymana, więc tym boleśniej odczuwał Jezus szarpanie i popychanie prowadzących Go siepaczy. Długi worek wlókł się po błocie i przeszkadzał Jezusowi iść. Kilka razy upadł Pan na ziemię, zaplątawszy w nim nogi, lecz łotrzy rzucali się zaraz na Niego, bili Go po głowie, kopali nogami i zmuszali do powstania szarpiąc za powrozy. Niewypowiedziane naigrawania i udręczenia musiał Jezus znosić przez całą drogę ze strony siepaczy i motłochu. On zaś w nieskończonym miłosierdziu modlił się tylko, aby nie umarł, dopóki nie zazna, dla naszego ratowania, wszystkich mąk. Było około piętnaście po ósmej, gdy pochód z udręczonym Jezusem nadszedł znowu przez forum do pałacu Piłata. Wokół zebrane już były tłumy ludu, podzielonego na gromady stosownie do okolic i miejscowości, z której pochodzili, a wśród nich uwijali się faryzeusze, podburzając przeciw Jezusowi. Pamiętając rozruchy i rzeź podczas zeszłorocznej paschy, Piłat przedsięwziął środki ostrożności. Na jego polecenie ściągnięto około tysiąca żołnierzy, obsadzono nimi pretorium, cały pałac i wszystkie wejścia na forum. Świadkami dalszej męki Jezusa były Najświętsza Panna, Jej siostra Maria żona Helego, córka tej ostatniej, Maria Kleofasowa, Magdalena i około 16 innych świętych niewiast. Stały one w hali na forum, z której można było wszystko słyszeć lub podchodziły to tu, to tam. Z początku i Jan był przy nich. Przybrany w ów wór biały, Jezus szedł środkiem roz-stępującego się tłumu, witany szyderczymi śmiechami i okrzykami. Najzuchwalszych i najbezczelniejszych wysuwali sami faryzeusze naprzód, by przyłączywszy się do pochodu, naigrawali się z Jezusa. Tymczasem dworzanin Heroda, wysłany wcześniej, oznajmił Piłatowi, że król wdzięczny mu jest bardzo za tę grzeczność. Przekonawszy się jednak, że ten sławny, mądry Galilejczyk jest tylko niemym błaznem, postąpił z Nim odpowiednio i teraz odsyła Go z powrotem. Ucieszył się Piłat, że Herod nie uczynił mu na przekór i nie sądził Jezusa, więc nawzajem kazał mu przesłać serdeczne pozdrowienie. Piłat gniewał się dotychczas z Herodem z jakiegoś powodu, ale od dziś pojednali się i wręcz zostali przyjaciółmi. Przybywszy do pretorium, poprowadzili siepacze Jezusa znowu po schodach na taras. Ale że szarpali Nim wciąż okrutnie, więc zaraz z początku zaplątał się Jezus w długi worek i upadł tak silnie na marmurowe schody, że krew z Jego najświętszej głowy obryzgała obficie kamienie. Upadek Jego wzbudził tylko śmiech szyderczy, a siepacze poderwali Go zaraz i kopiąc nielitościwie, wypchali po schodach na górę. Piłat spoczywał, jak przedtem, na swym siedzeniu, a raczej sofie, obok której stał stolik. Otaczało go kilku oficerów i jacyś mężowie z księgami pod pachą. Gdy przyprowadzono Jezusa, Piłat podszedł na przód tarasu, skąd zwykł rozmawiać z ludem, i rzekł do oskarżycieli Jezusa: „Wydaliście mi tego człowieka jako podburzy- ciela ludu. Przesłuchałem Go wobec was i nie znalazłem winnym tego, o co Go oskarżacie. Odesłałem was z Nim do Heroda, ale i on nie znalazł w Nim winy, zasługującej na karę śmierci. Każę Go wychłostać i wypuścić na wolność". Lecz zaraz dało się słyszeć pomruk na te słowa i zapanowała wrzawa między faryzeuszami, nie zgadzającymi się na taki wyrok i tym gorliwiej zaczęli oni motłoch podburzać i przekupywać pieniędzmi. Piłat przejęty głęboką ku nim pogardą, ostro przeciwstawił się im, mówiąc między innym: „Czyż nie dość będziecie dziś oglądać niewinnej krwi przy zarzynaniu baranków paschalnych?". Był w Jerozolimie starodawny zwyczaj, że przed Paschą wypuszczano na żądanie ludu jednego z więźniów, a przypadało to właśnie w tym dniu, to znaczy dzisiaj. Dlatego to wysłali faryzeusze z pałacu Heroda swych zauszników do dzielnicy Akra z poleceniem przekupienia zebranych tam tłumów, aby nie żądały wypuszczenia Jezusa na wolność, ale ukrzyżowania Go. Piłat natomiast miał nadzieję, że lud zażąda uwolnienia Jezusa; dla większej pewności postanowił dać im do wyboru obok Jezusa pewnego strasznego złoczyńcę, już skazanego na śmierć; spodziewał się bowiem, że nikt nie przeniesie go nad Jezusa. Zbrodniarza tego, imieniem Barabasz, wyklęli już wszyscy za jego czyny. W czasie rozruchów mordował ludzi niewinnych, trudnił się czamoksięstwem i dla swych celów rozcinał brzuchy niewiastom brzemiennym. Słowem, popełnił mnóstwo okrucieństw. Po ostatnich słowach Piłata ruch powstał wśród tłumu, przepchała się do przodu grupka ludzi z mówcami na czele, którzy jako przedstawiciele ludu, zawołali głośno do namiestnika: „Piłacie! Spełnij nam to, co według zwyczaju co rok czynisz na święta!" A był zwyczaj, że na każde święto namiestnik uwalniał jednego więźnia, którego chcieli. Trzymano zaś wtedy znacznego więźnia, imieniem Barabasz. On na to tylko czekał, więc ich spytał: «Którego chcecie, żebym wam uwolnił, Baraba-sza czy Jezusa, zwanego Mesjaszem?» Wiedział bowiem, że przez zawiść Go wydali (Mt 27, 15-18). Piłat dodał: „Jezusa - króla żydowskiego". W jakim znaczeniu nadawał Piłat te tytuły Jezusowi, tego on sam nie umiałby wyjaśnić. Po części nazywał Jezusa królem żydowskim, bo jako dumny Rzymianin chciał im okazać pogardę, że mają tak nędznego króla, którego wraz ze zbrodniarzem postawił im do wyboru; po części kierował się jakimś wewnętrznym przeczuciem, że może naprawdę Jezus jest tym cudownie obiecanym królem żydowskim i Pomazańcem Pańskim, Chrystusem - Mesjaszem. Ale i tym bezwiednym przeczuciem prawdy kierował się tylko pozornie. Najpewniej z przekory - dlatego tylko wymieniał tytuły Jezusa, bo czuł, że główną sprężyną występowania arcykapłanów przeciw Jezusowi którego on uważał za niewinnego, jest zawiść. Maryja, Magdalena, święte niewiasty i Jan stali tymczasem w zakątku przedsionka, płacząc i drżąc w niepokoju. Matka Boża wiedziała wprawdzie, że tylko śmierć Jezusa może wyratować świat z przepaści grzechu, ale jako Matka tego najświętszego Syna, trwożyła się o Niego i pragnęła, aby żył. Podobnie jak Jezus, chociaż dobrowolnie wcielił się na śmierć krzyżową, ale zupełnie jak zwykły człowiek odczuwał wszystkie męki i udręczenia człowieka katowanego strasznie i niewinnie prowadzonego na śmierć, - tak też i Maryja odczuwała wszystkie udręczenia i męki matki, której dziecię najświętsze doznaje takich cierpień ze strony własnego najniewdzięczniej-szego ludu. W trwodze i niepewności wahały się biedne niewiasty między obawą a nadzieją, niepewne, kogo lud zażąda od Piłata. Jan podchodził to tu, to tam, podsłuchiwał, starając się dostać gdziekolwiek dobrą wiadomość. A Maryja modliła się do Boga, by nie dopuścił do popełnienia tak strasznego grzechu. Jak Jezus na Górze Oliwnej, tak i Ona mówiła teraz: „Jeśli to możliwe, oddal, Panie, ten kielich goryczy". I tak nadzieja nie ustąpiła jeszcze zupełnie z serca kochającej Matki. Tłum obiegały rozsiewane z ust do ust przez faryzeuszy pogłoski i namowy, a wraz z nimi doszła do uszu Maryi wieść, że Piłat stara się koniecznie uwolnić Jezusa; to było dla Niej odrobiną pociechy. Nadzieja Jej zwiększyła się jeszcze, gdy rozglądając się po tłumach, ujrzała niedaleko gromady ludzi z Kafar-naum, a wśród nich wielu takich, których Jezus niedawno uzdrawiał i nauczał. Ci spoglądali chwilami ukradkiem w stronę, gdzie stały pozasłaniane smutne niewiasty i Jan. Widząc ich Maryja, była pewna, tak jak i inni, że ci już chyba nie przeniosą Barabasza nad swego dobrodzieja i Zbawiciela. Tymczasem stało się inaczej. Po tym pytaniu Piłata nastąpiło chwilowe wahanie się i namyślanie wśród zebranego tłumu, a kilka tylko głosów dało się słyszeć z tłumu: „Barabasza!" W tej chwili jednak nadszedł do Piłata sługa, wysłany od jego żony. Piłat cofnął się z nim, a sługa pokazał mu znak, który namiestnik dał rano żonie i rzekł: „Klaudia Prokula kazała ci przypomnieć, byś dotrzymał przyrzeczenia". Tę krótką przerwę wykorzystali faryzeusze i arcykapłani - już to groźbami, już to prośbami, albo przekupstwem usiłowali zmienić nastawienie gawiedzi. I przyszło im to łatwo. Piłat poznał ów znak, przypominający życzenie jego żony i odesłał go jej z zapewnieniem, że obietnicy dotrzyma. Następnie znowu zajął urzędowe miejsce na tarasie, a gdy oskarżyciele także usiedli, dalej prowadził spór: «Którego z tych dwóch chcecie, żebym wam uwolnił?» Teraz już bez namysłu i wahania zawołali wszyscy razem: «Strać Tego, a uwolnij nam Barabasza!» (Łk 23, 18), jeden wrzask rozlegał się na całym forum: „Precz z Tym! Wypuść nam Barabasza!" Piłat ponownie ich zapytał: Cóż więc mam uczynić z tym, którego nazywacie królem Żydowskim? Odpowiedzieli mu krzykiem: «Ukrzyżuj Go!» Piłat odparł: Cóż więc złego uczynił? Lecz oni jeszcze głośniej krzyczeli: «Ukrzyżuj Go!» (Mk 15,12-14). Zapytał ich po raz trzeci: «Cóż On złego uczynił? Nie znalazłem w Nim nic zasługującego na śmierć. Każę Go więc wychłostać [ubiczować] i uwolnię» (Łk 23, 22). Lecz znowu wrzask zerwał się ze zdwojoną gwałtownością jak piekielna burza: «Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj Go!» Także faryzeusze i kapłani krzyczeli i rzucali się jak szaleni, więc wreszcie uległ niestały Piłat, wypuścił obciążonego ciężkimi zbrodniami Barabasza, a Jezusa zasądził na ubiczowanie. Biczowanie Jezusa Piłat, który okazał się podłym i chwiejnym sędzią, wielokrotnie [łudząc się, że w ten sposób coś osiągnie] powtarzał przewrotne i sprzeczne słowa, że wprawdzie nie znajduje w Jezusie żadnej winy, ale jednak przed wypuszczeniem podda Go karze cielesnej. Poruszały go natarczywe i groźne okrzyki Żydów płynące ze wszystkich stron, a domagające się kary ukrzyżowania. Namiestnik próbował wbrew nim przeforsować swoją decyzję. Były to jednak pozory, gdyż ostatecznie sam nie wiedział, czy wydawszy rozkaz ubiczowania Jezusa na sposób rzymski potem uwolni Go, czy wyda na śmierć. Zaraz też pomocnicy katów sprowadzili Jezusa z tarasu, bijąc Go i popychając krótkimi pałkami. Środkiem rozszalałego motłochu poprowadzili Go na forum, gdzie blisko wartowni, naprzeciwko jednej z hal otaczających rynek, stał słup do biczowania. Do biczowania wyznaczono sześciu oprawców, którzy porzuciwszy przy słupie rózgi, bicze i postronki, wyszli ochoczo naprzeciw Jezusa, odebrali Go z rąk siepaczy i jeszcze okrutniej zaczęli się nad Nim znęcać. Byli to zatwardziali zbrodniarze, pochodzący gdzieś spod Egiptu, którzy schwytani pracowali tu przymusowo przy budowlach i kanałach jako niewolnicy i więźniowie. Najpodlejszych i najokrutniejszych wybierano zwykle do posług w pretorium. Ci, którzy mieli biczować Jezusa, byli niskiego wzrostu, skórę mieli brunatną, włosy kręte, szczecinowate, zaś zarost na twarzy rzadki. Całe ich ubranie składało się z przepaski na biodrach, lichych sandałów i kawałka skóry lub kiepskiej tkaniny, zarzuconej jak szkaplerz przez piersi i plecy; ręce były nagie. Z oblicza i całej postaci tych zbirów przebijało coś zwierzęcego, diabolicznego; wyglądali też jakby byli na pół pijani. Niejednego już biednego skazańca zasmagali na śmierć przy tym słupie. Nie da się opisać, z jakim barbarzyństwem dręczyli Zbawiciela przez tę krótką chwilę. Chociaż Jezus szedł dobrowolnie, bili Go pięściami i postronkami, darli, szarpali i ciągnęli z wściekłością do słupa kaźni, przy którym chłostano i biczowano skazańców. Słup ten stał osobno, nie jako część składowa budynku; był na tyle wysoki, że człowiek słusznego wzrostu wyciągnąwszy ręce, mógł dosięgnąć dłonią do górnego zaokrąglonego końca, opatrzonego żelaznym pierścieniem; od tyłu słupa w połowie wysokości też umocowane były pierścienie lub haki. Przyszedłszy na miejsce, zdarli gwałtownie ów worek, w który ubrano Go na pośmiewisko podczas przesłuchania przed Herodem i niemal ciskali o ziemię nieszczęsną ofiarę. Jezus stojąc przed słupem, dygotał i trząsł się. Tam własnoręcznie ściągnął swe odzienie, dłońmi drżącymi, okrwawionymi i opuchniętymi od ostrych pęt naglony do pośpiechu przez oprawców, którzy nie dawali Mu ani chwili spokoju. Modlił się i wzdychał przejmująco. Raz skierował spojrzenie ku swej najboleśniejszej Matce, stojącej nieopodal z innymi niewiastami w kącie przy jednej z hal. Całym sobą zwróciwszy się do słupa, by nim zakryć swą nagość, rzekł do Matki Najświętszej: „Odwróć Twe oczy ode mnie!" Nie wiem, czy wypowiedział to głośno, czy pomyślał tylko w duchu, ale czułam, że Maryja usłyszała te słowa; w tej chwili bowiem odwróciła się i upadła zemdlona na ręce otaczających ją świętych niewiast. Teraz Jezus wzniósł ręce i objął nimi słup. Kaci klnąc straszliwie i szarpiąc Nim, przywiązali Jego wyciągnięte ręce do żelaznego pierścienia u góry i tak napięli całe ciało, że nogi przymocowane u dołu, zaledwie dotykały ziemi. I tak stał Najświętszy ze Świętych, obnażony, naciągnięty na słupie przeznaczonym dla zbrodniarzy, w nieskończonej trwodze i hańbie, a dwaj z tych okrutników zaczęli ze zwierzęcą żądzą krwi siec rózgami Jego grzbiet od góry do dołu. Rózgi te wyglądały jak białe łykowate pręty; a może były to pęki zeschłych żył bydlęcych lub twarde, białe paski skórzane. Pan nasz i Zbawiciel, Syn Boga, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek drgał i kurczył się jak nędzny robak pod razami tych łotrów. Jęczał cicho, a jęk Jego słodki, dźwięczny jak serdeczna modlitwa, mieszał się ze świstem biczów Jego oprawców. Od czasu do czasu jak nawałnica, wybuchał krzyk ludu i faryzeuszy, tłumiąc te święte i żałosne jęki. To Piłat układał się jeszcze z rozjuszonym motłochem, wrzeszczącym wciąż przeraźliwie: „Precz z Nim! Ukrzyżuj Go!" Chwilami dawał się słyszeć urywany głos trąby na znak, że Piłat chce mówić. Wrzaski milkły na moment, znowu słychać było świst biczów i głuche odgłosy razów, jęki Jezusa i przekleństwa oprawców. Z dala dochodziło żałosne beczenie baranków paschalnych, które właśnie myto w Sadzawce Owczej, przy bramie o tej samej nazwie. Nie da się opowiedzieć, jak wzruszające były te głosy bezradnych i przerażonych jagniąt, których głos łączył się w jedną przedziwną harmonię z westchnieniami Zbawiciela, prawdziwego Baranka ofiarnego. Spełniały się oto wszystkie słowa Pism i zapowiedzi proroków. Tłum Żydów trzymał się w pewnym oddaleniu od słupa, mniej więcej na szerokość jednej ulicy. Tu i tam stały patrole rzymskich żołnierzy, zwłaszcza koło wartowni. Często do słupa zbliżał się ktoś z tłuszczy; jedni przypatrywali się w milczeniu, inni szydzili. Zdarzało się też, że niektórych ogarniało wewnętrzne wzruszenie, poruszała się jakaś lepsza cząstka ich istoty, jakby od katowanego Jezusa padał na nich świetlisty promień. Obok przy wartowni widziałam nikczemnych oprawców, skąpo odzianych, którzy przygotowywali świeże bicze; inni znów spieszyli po gałązki cierniowe. Służalcy arcykapłanów kręcili się w pobliżu zbirów i dawali im pieniądze, by bardziej męczyli Jezusa; kazali też przynieść wielki dzban gęstego czerwonego napoju, którym oprawcy raczyli się obficie i prawie zupełnie pijani tym bardziej się srożyli. Po kwadransie biczowania przerwali kaźń, a przyłączywszy się do swych kolegów, zaczęli pić na umór. Całe ciało Jezusa, drgające konwulsyjnie, pokryte było pręgami i wybroczynami sinymi, brunatnymi i czerwonymi, a święta krew spływała na ziemię. Wokoło, miast litości, słychać było tylko drwiące, szydercze okrzyki i obelgi. Po chłodnej nocy ranek był dżdżysty, pochmurny. Chwilami ku wielkiemu zadziwieniu ludzi padał nawet grad. Około południa dopiero przetarło się niebo i słońce bladymi promieniami oświeciło Jerozolimę. Po krótkiej przerwie rzuciła się na Jezusa z wściekłością druga para zbirów. Ci mieli rózgi podobne do gałęzi cierniowych, najeżone gęsto kolcami, z widocznymi węzłami czy gałkami. Pod ich silnymi uderzeniami skóra pękała, a krew Jezusa tryskała obficie wokoło, zwłaszcza na ręce oprawców. Pod tymi bezlitosnymi, niewypowiedzianie bolesnymi razami Jezus jęczał i drga! boleśnie, ale nie przestawał modlić się za tych zaślepionych ludzi. Przed pałacem Piłata brzmiała wciąż wrzawa i bezustanne okrzyki motłochu. Wreszcie przystąpiła do Jezusa trzecia para katów z nowym rodzajem biczów; były to umocowane w żelaznym uchwycie pęki łańcuszków lub rzemyków, mających na końcach żelazne haczyki. Te już nie raniły, ale po prostu wyrywały całe kawałki skóry i mięśni, tak że miejscami widać było nagie kości żeber. Nie do opisania jest cała nikczemność tej potwornej sceny! * Zadziwiająca jest zgodność opisu biczowania podanego przez Annę Katarzynę Emmerich (na podstawie jej doświadczenia mistycznego) ze szczegółami tej kaźni, które przy użyciu metod naukowych odczytano z Całunu Turyńskiego dopiero współcześnie. Ale im okropności było jeszcze za mało; odwiązawszy sznury, obrócili Jezusa i przywiązali poranionym grzbietem do słupa. Ponieważ omdlały Jezus nie mógł już ustać o własnych siłach, dlatego na powrozach idących przez piersi, poniżej ramion i kolan nieomal Go zawiesili na palu kaźni; ręce związali Mu z tyłu w środku słupa. I znowu rzucali się na Pana. Jeden z nich specjalną, cienką rózgą smagał twarz Jezusa, raniąc ją boleśnie. Nie było już zdrowego miejsca na Jezusie (por. Ps 38, 4). Najświętsze, najgodniejsze czci ciało Syna Bożego, poszarpane bezlitośnie, przedstawiało jedną wielką ranę broczącą krwią. Oczyma nabiegłymi krwią spoglądał Jezus na swych katów z niemym błaganiem o litość, ale oni tym bardziej się pastwili. Więc Jezus tylko cicho pojękiwał, a z ust Jego wydobywał się słabnący głos: „Biada". Cała ta potworna kaźń trwała już prawie trzy kwadranse, gdy wtem do słupa przyskoczył z gniewem jakiś nieznany człowiek z ludu, trzymając w ręku zakrzywiony nóż. „Stójcie! - zawołał - nie zabijajcie niewinnego człowieka!". Pijani kaci zatrzymali się chwilę ze zdziwieniem, a on jednym cięciem przeciął powrozy krępujące Jezusa, splątane z tyłu słupa w jeden gruby węzeł na wielkim żelaznym bolcu; uczyniwszy to zniknął zaraz na powrót w tłumie. Jezus omdlały, poraniony, nie podtrzymywany już powrozami, osunął się przy słupie do kałuży własnej krwi. Kaci pozostawili Go w tym stanie, a sami poszli dalej pić. Wcześniej jeszcze polecili oprawcom zajętym w odwachu, by przygotowali koronę cierniową. Właśnie przechodziło przez forum kilka kobiet złego prowadzenia. Ujrzawszy pod słupem nagiego Jezusa, w kałuży własnej krwi, drgającego boleśnie, zatrzymały się przy Nim w milczeniu. Chwyciły się za ręce i przez chwilę spoglądały nań z obrzydzeniem. Spojrzenia ich oczu, przez które wyzierał grzech, sprawiły, że cierpienia Jezusa stały się jeszcze cięższe. Z trudem uniósł nieco poranioną głowę i spojrzał na nie z bolesnym wyrzutem. Nierządnice odeszły zaraz, wśród sprośnych dowcipów oprawców i żołnierzy. Przez cały czas biczowania, pod gradem straszliwie bolesnych i sromotnych razów, Jezus modlił się wciąż i ofiarowywał siebie Ojcu jako przebłaganie za grzechy wszystkich ludzi. Kilkakroć widziałam przy Nim zasmuconych aniołów; także teraz, gdy leżał we krwi przy słupie, pojawił się przy Nim anioł, aby Go pokrzepić. Po chwili przerwy wrócili znowu oprawcy i kopiąc Jezusa nogami, kazali Mu wstać, szydząc, że oto chcą dokończyć dzieło przemieniania Go w króla. Bijąc Go i kopiąc gdzie popadło, kazali Mu wziąć przepaskę, leżącą na boku; a gdy Jezus zaczął pełznąć ku niej, umyślnie odrzucali ją nogami dalej, śmiejąc się szyderczo. Długą chwilę musiał Jezus czołgać się z wysiłkiem po ziemi, pławiąc się we własnej krwi, zanim dosięgnął przepaski i osłonił nią porozdzierane lędźwie. Również biciem i kopaniem zmusili Go oprawcy, by stanął na obolałych nogach, nie dali Mu nawet czasu na przywdzianie szaty tylko zarzucili Mu ją byle jak na ramiona i tak popędzili Go spiesznie na wewnętrzny dziedziniec wartowni Oprawcy umyślnie wybrali drogę koło siedzeń arcykapłanów, którzy odwracając się ze wstrętem, wołali: „Precz z Nim! Precz z Nim!". Na dziedzińcu pomieszczeń straży wojskowej żołnierzy nie było w tej chwili, tylko sama zbieranina niewolników, siepaczy, łotrów, tłuszczy, słowem - same wyrzutki społeczeństwa. Maryja podczas biczowania Jezusa Podczas biczowania naszego Zbawiciela Najświętsza Panna była w ciągłej bolesnej ekstazie. Widziała i odczuwała w niewypowiedziany sposób wszystko, co działo się z Jej Synem. Jej męka i cierpienia były niewymowne, tak jak nad wyraz wielka była Jej miłość ku Jezusowi. Oczy miała czerwone od ciągłego płaczu, a z Jej ust wydobywały się ciche jęki, w końcu zemdlała. Towarzyszące Matce Bożej święte niewiasty podtrzymywały Ją, łkając i drżąc ze strachu, jakby i one same oczekiwały na wyrok śmierci dla siebie. Maryja z boleścią patrzyła, jak oprawcy prowadzili Jej skatowanego Syna do pretorium. Przechodząc koło Niej, Jezus otarł szatą krew zalewającą Mu oczy, aby spojrzeć na swą bolesną Matkę. Ona zaś z dojmującą tęsknotą wyciągnęła za Nim ręce i wpatrywała się w krwawe ślady, jakie pozostawiły Jego stopy. Gdy już tłum usunął się nieco w inną stronę, Najświętsza Panna i Magdalena pospieszyły na miejsce biczowania. Otoczone przez inne niewiasty i grupkę życzliwych ludzi, zasłaniających je przed oczyma wrogów, uklęknąwszy przy słupie biczowania, chustami przysłanymi Matce Jezusa przez Klaudię Prokulę osuszały najświętszą krew Jezusa, gdziekolwiek widać było jej ślady. Godzina była mniej więcej dziewiąta rano. * K. Brentano pisze w tym miejscu: „Opowiedziane dotychczas widzenia pasyjne miała świątobliwa Anna Katarzyna począwszy od wieczora 18 lutego 1823 r. (wtorek po pierwszej niedzieli Postu) aż do 8 marca (tj. do soboty przed czwartą niedzielą postu). Odczuwała przy tym widziane cierpienia duchowo i cieleśnie. Bez świadomości zewnętrznej, pogrążona w tych rozmyślaniach, płakała i jęczała, jak torturowane dziecko. Wstrząsana nerwowymi drganiami rzucała się, jęcząc, po posłaniu. Na obliczu jej wyryte było cierpienie człowieka konającego w mękach. Krwawy pot występował jej parę razy na piersi i plecy (...) W sobotę 8 marca 1823, po zachodzie słońca, skończyła właśnie świątobliwa Katarzyna opowiadanie o biczowaniu Zbawiciela i znużona pogrążyła się w głębokim milczeniu". Nastąpiła przerwa w toku wizji pasyjnych, szczegółowo opisana przez K. Brentano, który wyjaśnia niektóre elementy i cechy doświadczeń mistycznych Anny Katarzyny, cytując często jej słowa. Fragment tej wypowiedzi przytaczamy: „Byłam obecna przy wszystkich tych okropnych wydarzeniach. Gdziekolwiek był Jezus lub Matka Boża, w tej części miasta i ja byłam, z sercem przepełnionym cierpieniem, z duszą zbolałą nieomal śmiertelnie. Gdy biczowano mego najdroższego Oblubieńca, siedziałam w jednym z narożników placu biczowania, mając wszystko przed oczyma (...) Pragnęłam gorąco, by choć kropelka krwi Pana padła na mnie i oczyściła mnie. Tak byłam na wskroś przeszyta bólem, że zdawało mi się, iż muszę skonać. Drżałam z trwogi i jęczałam za każdym uderzeniem wymierzonym Jezusowi (...)". Cierniem ukoronowanie i wyszydzenie Jezusa Gdy biczowano Jezusa, Piłat kilkakroć przemawiał do tłumu, usiłując zmienić jego nastawienie, lecz wciąż słyszał uporczywy wrzask: „Precz z Nim! Musimy Go usunąć, choćbyśmy sami mieli przez to zginąć!". Na widok Jezusa prowadzonego po biczowaniu, znowu krzyczano: „Precz z Nim! Precz!" Schodziły się nowe gromady Żydów, podburzonych przez agentów arcykapłanów i rozlegały się dokoła coraz groźniejsze okrzyki. Po zaprowadzeniu Jezusa do pretorium nastąpiła krótka chwila spokoju. Arcykapłani i członkowie Rady kazali przez służących przynieść sobie posiłek i rozprawiali nad ostateczną zgubą Jezusa. Piłat także usunął się na chwilę w głąb domu i usiłował przez wróżby szukać rady u swych bożków. Jednak, zabobonny i tchórzliwy, w żaden sposób nie mógł się pozbyć dręczącej go niepewności. Natomiast Najświętsza Panna, wysuszywszy chustami krew Jezusa u słupa, odeszła z niewiastami z placu. Tymczasem na wewnętrznym dziedzińcu wartowni odbywało się koronowanie Jezusa cierniem. Zebrało się około pięćdziesięciu zbirów, czeladzi, parobków, dozorców więziennych, siepaczy, niewolników oraz kaci, którzy Jezusa biczowali. Wszyscy oni brali czynny udział w na-igrawaniu się z Pana. I motłoch uliczny zaczął się cisnąć na ów dziedziniec, ale wnet nadszedł oddział rzymskich żołnierzy i otoczył zwartym szeregiem cały odwach, nie dopuszczając nikogo. Żołnierze sami śmiali się i szydzili, a to prowokowało tę zgraję do okrucieństwa, jak oklaski widzów prowokują aktora do lepszej gry. Wytoczyli na środek ułamaną podstawę zrujnowanej kolumny, na tym postawili niski, okrągły stołek i z wynaturzonego okrucieństwa posypali go ostrymi kamykami i skorupami z naczyń. Przygotowawszy to siedzenie, zdarli znowu ze zranionego ciała Jezusa odzienie, a narzucili Mu krótki czerwony płaszcz żołnierski, podarty ze starości, nie sięgający nawet do kolan. Płaszcz ten leżał zwykle w kącie izby katowskiej, a ubierano w niego ubiczowanych złoczyńców, bądź dla szyderstw, bądź w celu osuszenia krwi spływającej z ran biczowanego. Teraz przywlekli Jezusa przed owo siedzenie, całą siłą brutalnie posadzili Go na nim, a następnie wtłoczyli Mu na głowę koronę cierniową. Korona ta była wysoka, pleciona była gęsto z trzech rodzajów gałęzi cierniowych, grubych na palec. Kolce z premedytacją zwrócone były prawie wszystkie do środka, ku głowie skazańca. Korona zrobiona była na kształt szerokiej taśmy i przybrała kształt diademu dopiero wówczas, gdy opasano nią głowę Jezusa i z tyłu mocno związano. Ciernie, zwrócone do środka, wnikały głęboko w głowę, przebijając nawet czaszkę. Do ręki dali Mu grubą trzcinę, pręt zakończony kością. Wszystko to robili z szyderczym namaszczeniem, jak gdyby uroczyście koronowali Go na króla. Po chwili zaczęli znęcać się nad Nim w nowy sposób. Wydzierali Mu trzcinę z ręki i tłukli nią w cierniowy czepiec, by kolce głębiej wbijały się w głowę; krew zaczęła spływać Jezusowi po twarzy i zalewać Mu oczy. A oni klękali przed Nim, pokazywali Mu język, bili Go i pluli Mu w twarz, krzycząc: «Wltaj, Królu żydowski!»(Mt 27,29). Wreszcie wśród szatańskiego śmiechu wywrócili Go ze stołkiem na ziemię, lecz zaraz poderwali Go i posadzili na nowo, raniąc przy tym skorupami Jego ciało. Nie zdołam powtórzyć, na jakie nikczemności wysilali się ci łotrzy, by naigrawać się z umęczonego Zbawiciela. Ach, jakież straszne pragnienie dręczyło Jezusa, gdy skatowany tak nieludzko i poraniony przy biczowaniu dostał dreszczy i gorączki! Drżał na całym ciele, a ciało to, zwłaszcza na bokach, powyrywane było miejscami aż do kości. Wyschły język ściągnięty był kurczowo, spalone otwarte usta zwilżała krew spływająca z najświętszej głowy. Zaślepieni okrutnicy zaś obrali sobie te właśnie święte usta za cel - trafiając w nie nieczystościami i plwociną. Tak dręczono Jezusa około pół godziny, a oddział żołnierzy, otaczający szeregiem pretorium, bawił się tym widowiskiem, dając poklask siepaczom. Oto człowiek - Ecce homo Odzianego w płaszcz purpurowy, w koronie cierniowej na głowie, z szyderczym berłem trzcinowym w związanych rękach, poprowadzono Jezusa na powrót na taras pałacu. Jezus był prawie nie do poznania, gdyż rysy twarzy były zamazane krwią, która obficie zalewała Mu oczy, ściekając po ustach i brodzie. Jego Ciało, pokryte sińcami i ranami, podobne było do chusty zanurzonej we krwi. Jezus szedł chwiejnym krokiem, a że płaszcz był za krótki, więc musiał się pochylać i kurczyć, by choć trochę okryć nagość swego ciała, która także była dla niego katuszą, jako dla najskromniejszego i prawdziwie wstydliwego. Piłat stał już na podwyższeniu, gdy wtem na najniższym stopniu ujrzał przed sobą Jezusa, tak strasznie skatowanego. Na ten widok nawet ten okrutny człowiek poczuł w sobie dreszcz wstrętu i litości zarazem. Wstrząśnięty do głębi, wsparł się na jednym z oficerów, a słysząc dolatujące bezustanne krzyki kapłanów i motło-chu, zawołał: „Jeśli diabeł żydowski jest tak okrutny, to nie można by wytrwać przy nim w piekle". Z trudem zaciągnięto Jezusa na taras i postawiono w głębi, a Piłat wysunął się ku przodowi. Na jego skinienie trębacz dał na znak, że namiestnik chce przemówić. Gdy wrzawa ucichła trochę, Piłat ponownie przemówił do nich: «Oto wyprowadzam Go do was na zewnątrz, abyście poznali, że ja nie znajduję w Nim żadnej winyl» (J 19, 4). Teraz popchnęli siepacze Jezusa na skraj podwyższenia obok Piłata, tak że wszyscy z dziedzińca mogli Go widzieć. Co za straszny widok, rozdzierający serce! Nieludzko skatowany najświętszy Syn Boży, Jezus, stał pokryty ranami, zlany krwią, zraniony aż do mózgu cierniami; krew zalewała Mu oczy, które On zwracał miłosiernie na kłębiący się tłum. Groza przeniknęła ludzkie serca, na chwilę zapadła cisza, cisza ponura, złowroga, a wśród niej rozległ się gromki głos Piłata, wskazującego na Jezusa: „Patrzcie! Oto człowiek!" (J 19, 5). Na tle marmurowych ścian pałacu Piłata rysowała się Jego postać, jak krwawy cień, jako uosobienie nieskończonego żalu i smutku, krzywdy i łagodności, boleści i miłości. Właśnie przeciągały przez forum gromadki dziewcząt i młodych mężczyzn ku sadzawce Owczej, by pomagać przy oczyszczaniu baranków paschalnych, których żałosne beczenie dochodziło aż tutaj, mieszając się z wściekłą wrzawą motłochu. Zdawało się, że nierozumne zwierzęta chcą dać świadectwo prawdzie milczącej [Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich (Iz 53,7)], prawdziwemu Barankowi Bożemu, zaświadczyć o wyjawionej, a nie poznanej tajemnicy tego dnia świętego, w którym spełniały się proroctwa i Najczystszy Baranek Boży miał zostać ofiarowany na ołtarzu krzyża. Rozterki Piłata Arcykapłanów i członków Rady tym więcej rozwścieczył widok Jezusa, będącego dla nich żywym wyrzutem sumienia, dlatego zakrzyczeli: «Precz! Ukrzyżuj, ukrzyżuj Go!» (Łk 23, 21; J 19, 6). A Piłat odparł: „Jak to, nie dosyć wam tego? Już tak jest skatowany, że zapewne odechce Mu się być królem". „Precz! Precz! Ukrzyżuj Go!" - brzmiały coraz natarczywiej szalone krzyki kapłanów i wzburzonego motłochu. Znowu Piłat rzekł: «Weźcie Go i sami ukrzyżujcie! Ja bowiem nie znajduję w Nim winy». Odpowiedzieli mu Żydzi: «My mamy Prawo, a według Prawa powinien On umrzeć, bo sam siebie uczynił Synem Bożym» (J 19, 6- 7). A na to Piłat: „Jeśli wy macie takie prawa, że On musi umrzeć, nie chciałbym być Żydem". Jednak słowa arcykapłanów wzbudziły w nim na nowo niepewność i zabobonną obawę. Kazał przeto Jezusa zaprowadzić do izby sądowej, a zostawszy z Nim sam na sam, zapytał: «Skąd Ty jesteś?» Jezus jednak nie dał mu odpowiedzi. Rzekł więc Piłat do Niego: «Nie chcesz mówić ze mną? Czy nie wiesz, że mam władzę uwolnić Ciebie i mam władzę Cię ukrzyżować?» Jezus odpowiedział: «Nie miałbyś mocy nade Mną, gdyby ci jej nie dano z góry. Dlatego większy grzech ma ten, który Mnie wydał tobie»(J 19, 9-11). W tej chwili Klaudia Prokula przysłała powtórnie gońca do Piłata, zaniepokojona przewlekaniem się sprawy. Z jej polecenia pokazał mu sługa umówiony znak, który miał przypomnieć daną obietnicę. Piłat dał na to żonie jakąś niejasną, zawikłaną odpowiedź, w której powoływał się na swoich bożków. Skorzystali z tego arcykapłani i faryzeusze; wmieszawszy się w tłum, zaczęli zapewniać uroczyście, że stronnicy Jezusa przekupili żonę Piłata, i że jeśli Jezus wyjdzie na wolność, z pewnością połączy się z Rzymianami i wytępi wszystkich Żydów. Nietrudno im było przekonać chwiejny motłoch. * Warto tu przytoczyć osobiste wyznanie Anny Katarzyny Emmerich, umieszczone w zapiskach przez jej sekretarza nieco dalej, które stanowi pewnego rodzaju wyjaśnienie i klucz do interpretacji jej wizji: „W ogóle nieraz w takich widzeniach przyjdzie mi zwrócić uwagę na usposobienia, myśli, charaktery, słowem, na wewnętrzny stan duszy tych tłumów żydowskich, sędziów, katów i najświętszych osób Jezusa i Maryi. Lecz ja, śmiertelna, nie umiem czytać w sercach ludzkich, więc za szczególną łaską Bożą, przedstawia mi się ich wnętrze duchowe w poszczególnych, zmysłowych, dostępnych dla oczu obrazach, których oczywiście sami ci ludzie nie widzieli, ale czuli w sobie ich treść, pełną znaczenia. I tak teraz, wśród tych tłumów, zebranych na dziedzińcu, przedstawiają mi się ich podłe charaktery i występki jako postacie diabelskie, uwijające się pośród nich, każda inna, stosownie do grzechu i zbrodni, jaką uosabia. Mary te biegają na wszystkie strony, podburzają, zawracajągłowę, szepcą do ucha, wskakują do ust. Czasami wypadają licznie z ciżby, łączą się w gromadę i wspólnie podszczuwają morłoch przeciw Jezusowi, to znów lęk ich przejmuje przed Jego nieskończoną miłością i cierpliwością, więc z powrotem znikają w ciżbie motłochu. A cała ta działalność potęg szatańskich jest jakimś niepewnym szarpaniem się na wszystkie strony, przebija z niej zawiłość i rozpaczliwość jakaś; można poznać, że w niej samej tkwią już zarodki zniszczenia. Na odwrót znowu przy Jezusie, Maryi i kilku tych świętych osobach widzę mnóstwo aniołów. Ci, stosownie do zadania, jakie im powierzono, mają rozmaite kształty i rozmaite ubiory. Czynności ich różnorodne są uzmysłowieniem pociechy, modlitwy, namaszczenia, nakarmienia, napojenia i w ogóle różnych uczynków miłosierdzia". Gdy więc Piłat jeszcze bardziej wahający się i niepewny powtórnie wyszedł przedstawić ludowi, że nie znajduje w Jezusie winy, tłum już wręcz rozjątrzony zaczął przybierać groźną postawę i coraz gwałtowniej domagał się dla Jezusa wyroku skazującego. Piłat powrócił znowu do izby sądowej, chcąc koniecznie wydobyć z Jezusa jakąś odpowiedź na swoje pytania. Wszedłszy, spojrzał prawie lękliwie na Jezusa, a po głowie plątały mu się bezładne myśli: „Czyż naprawdę miałby On być Bogiem?" Wreszcie nie wiedząc, co począć, zaprzysiągł Jezusa uroczyście, by mu powiedział prawdę: czy jest Bogiem, nie człowiekiem, czy owym obiecanym królem, jak daleko rozciąga się Jego królestwo, na jakim stopniu potęgi stoi jako Bóg. Za odpowiedź na te pytania obiecał Jezusowi wolność. Odpowiedzi Jezusa nie pamiętam już dosłownie, lecz mogę tylko treść przytoczyć. Jezus nie odpowiedział wprost, ale dał Piłatowi do zrozumienia, jakim Królem jest, jakim Królestwem rządzi i co jest prawdą, którą mu właśnie mówił. Wyjawił Piłatowi w oczy całą ohydę jego brudnej duszy, przepowiedział mu czekającą go przyszłość, tj. popadnięcie w krańcową nędzę i smutną, sromotną śmierć. Wreszcie rzekł, że zstąpi kiedyś z nieba sądzić go sądem sprawiedliwym. Na poły przestraszony, na poły rozgniewany tymi słowami wyszedł Piłat na zewnątrz i oznajmił tłumowi, że ma zamiar wypuścić Jezusa na wolność. Lecz motłoch, rozjuszony do żywego, zwrócił się do niego wprost z groźbami. Wokoło rozlegały się okrzyki: «Jeżeli Go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem Cezara. Każdy, kto się czyni królem, sprzeciwia się Cezarowi» (J 19,12). A inni wołali: „Oskarżymy cię przed cesarzem, że gwałcisz nasze święto. Kończ wreszcie, bo o dziesiątej godzinie musimy pod wielką karą być w świątyni". Wreszcie wszystkie pojedyncze głosy zlały się w jeden nieustający, grzmiący krzyk: „Na krzyż zNim! Precz z Nim !"Zapalczywsi po włazili aż na płaskie dachy budynków, by lepiej było ich słychać. Widział Piłat, że nie da sobie rady z tymi szaleńcami, z ich okrzyków biła wściekłość i upór. Wzburzenie wśród tłumów doszło do takiego stopnia, że należało się obawiać powstania. Wobec tego zapomniał Piłat o dotychczasowym postanowieniu uwolnienia Jezusa i zgodził się skazać Go na śmierć. Kazał jednak służącemu przynieść wody w naczyniu i umył ręce wobec tłumu, mówiąc: «Nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego! To wasza rzecz/» (Mt 27, 24). A cały lud, zebrany ze wszystkich miejscowości Palestyny, znowu przeraźliwie zawołał:«Krew Jego niech spadnie na nas i na nasze dzieci» (Mt 27, 25). * Tej wizji Męki Pańskiej towarzyszy następująca refleksja Anny Katarzyny Emmerich, którą K. Brentano włączył do opisów Pasji, a która - jakkolwiek ważna - jedynie pośrednio uzupełnia obraz męczeńskiej Drogi Zbawiciela: „Ilekroć, rozważając gorzką mękę Zbawiciela, słyszę ten ohydny krzyk Żydów: „Krew Jego niech spadnie na nas i na nasze dzieci!", zaraz przedstawiają mi się w strasznych, zmysłowych obrazach smutne skutki tego uroczystego przekleństwa, jakie Żydzi sami na siebie ściągali. Widzę, jakoby nad tym tłumem zawisło ponure niebo, pełne chmur krwawych, ognistych biczów i mieczów. Przekleństwo to w kształcie promieni zdaje się przenikać ich do szpiku kości, dosięga nawet dzieci, ukrytych w łonie matek. Cała ta wzburzona fala głów ludzkich przesłania się czarną oponą, rzucone przekleństwo wypada z ich ust jako ponury, zjadliwy i pożerający ogień, którego płomienie łączą się w górze nad ich głowami i znowu na nich spadają. W niektórych wnikają głębiej, niektórych dotykają tylko lekko i na chwilę; ci ostatni oznaczają takich, którzy po ukrzyżowaniu Jezusa się nawrócili. A liczba ich jest znaczna, bo Jezus i Maryja wśród wszystkich tych strasznych mąk wciąż modlą się o zbawienie swoich katów i ani na chwilę nie powstanie gniew albo niechęć w ich sercu. Poznaję dokładnie, jak Jezus znosi aż do ostatniego tchu te straszne męczarnie ciała i ducha, najbardziej złośliwe, najokrutniejsze udręczenia cielesne, wynikające z szatańskiej pychy nikczemne szyderstwa, złość, wściekłość i ohydną żądzę krwi swych dręczycieli i ich służalców, wreszcie niewdzięczność i zaparcie się ze strony niektórych swych wyznawców. A znosi to wszystko wśród modłów ustawicznych, przejęty miłością niezmierną do swych nieprzyjaciół, wciąż prosząc dla nich o łaskę nawrócenia się. Cierpliwość Jego i miłość niezmierna rozpala tym bardziej wściekłość i szaleństwo Jego wrogów. Złoszczą się, że żadne męki nie mogą wyrwać z ust Jezusa słowa skargi, lub protestu, które by choć trochę usprawiedliwiło ich postępowanie. Dzisiaj w dzień zabijania baranków paschalnych nie przeczuwają Żydzi, że zabijają prawdziwego Baranka Bożego, który gładzi grzechy świata". Jezus skazany na śmierć krzyżową Chociaż Piłat wcześniej pytał: co to jest prawda?, nie tyle jednak dbał o prawdę, jak raczej szukał pozorów, by w sprytny sposób wywikłać się z kłopotliwej sytuacji. Niepewność dręczyła go więcej jeszcze niż przedtem. Sumienie mówiło mu, że Jezus jest niewinny, żona zapewniała, że to święty, a ponadto nękały go zabobonne lęki. Zagrożony odpowiedzialnością przed cesarzem, zgodził się Piłat na żądanie Żydów - wbrew przyrzeczeniu danemu żonie, wbrew prawu, sprawiedliwości i własnemu sumieniu. Wśród przeraźliwej wrzawy Piłat kazał przygotować wszystko do ogłoszenia uroczystego wyroku. Przyniesiono mu specjalny ubiór urzędowy, zarzucono na barki płaszcz, a na głowę założono diadem, w którym połyskiwał kosztowny kamień. Ubrany w ten strój, Piłat zszedł z tarasu w otoczeniu żołnierzy i pisarzy sądowych i udał się ku trybunie, z której ogłaszano wyroki, leżącej naprzeciw placu biczowania, zwanej Gabbata. Przyprowadzono przed trybunę Jezusa - skatowanego, w czerwonym płaszczu, z koroną cierniową na głowie, ze związanymi rękoma. Żołnierze i siepacze poprowadzili Go pośród szydzącego tłumu i postawili między dwoma łotrami. Wcześniej Piłat zajął miejsce na podium, a teraz rzekł do Żydów: ((Patrzcie, oto król wasz!» A oni krzyczeli: «Precz! Precz! Ukrzyżuj Go!» Piłat rzekł do nich: «Czyż króla waszego mam ukrzyżować?» Odpowiedzieli arcykapłani: «Poza Cezarem nie mamy króla!» (J 19, 15-16). Ogłoszono wyrok na Jezusa. Przyprowadzeni dwaj łotrzy już dawniej skazani byli na krzyż, lecz za przyczyną arcykapłanów egzekucję odłożono na dziś - dla tym większego pohańbienia Jezusa, aby zawisł na krzyżu między złoczyńcami, aby tak wypełniło się słowo Pisma: «W poczet złoczyńców został zaliczony» (Mk 15,28). Krzyże łotrów leżały opodal już gotowe, dostarczone przez pomocników katowskich. Krzyża Jezusa nie było jeszcze, prawdopodobnie dlatego, że nie ogłoszono dotąd wyroku śmierci. Najświętsza Panna wróciła teraz w otoczeniu niewiast i przecisnęła się przez tłum, aby usłyszeć wyrok śmierci, wydawany na Syna Boga i Jej. Jezus, otoczony siepaczami, śledzony złośliwymi, szyderczymi spojrzeniami swych wrogów, stał u stóp trybuny. Piłat kazał trębaczowi dać znak, aby uciszyć wrzawę i z lękiem, pomieszanym ze złością, zaczął wygłaszać wyrok. * Raz jeszcze trzeba odwołać się do refleksji siostry Emmerich, która skomentowała tę scenę: „Widok tej podłej dwulicowości Piłata, nasycony tryumf i pragnienie kiwi arcykapłanów, mesicończone męki Najświętszego Zbawiciela, niewypowiedziana trwoga i smutek Matki Jego świętej i świętych niewiast, dalej to chciwe, złośliwe czyhanie Żydów na zgubę Jezusa, obojętna wyniosłość żołnierzy, wreszcie widok tych szkaradnych postaci diabelskich, uwijających się w ciżbie, wszystko to rozstroiło mnie do głębi i przygnębiło tak, że czułam się bliską skonania. Ach! To ja tam powinnam była stać, gdzie stał mój najukochańszy Oblubieniec; wówczas wyrok byłby sprawiedliwy". Na wstępie Piłat wymieniał wszystkie tytuły cesarza Klaudiusza, w którego imieniu wydawał wyrok. We właściwym oskarżeniu zaznaczył, że arcykapłani na sądzie swoim potępili Jezusa jako podżegacza i wichrzyciela, łamiącego prawa żydowskie, czyniącego się Synem Bożym i każącego nazywać się Królem żydowskim. Ogłosił też, że lud jednogłośnie zażądał dla Niego kary śmierci przez ukrzyżowanie. Dalej oświadczał Piłat, który tak niedawno tylekroć zapewniał publicznie o niewinności Jezusa, że i on uznaje za słuszny ten wyrok arcykapłanów. Zakończył zaś tymi słowy: „A więc skazuję Jezusa Nazareńskiego, Króla żydowskiego na śmierć, którą ma ponieść przez przybicie do krzyża". Zaraz też rozkazał oprawcom przynieść krzyż. Przepełniona smutkiem Matka Jezusa, słuchając wyroku, wyglądała jak konająca. Oto słyszała, że nie ma już ratunku dla Jej najświętszego, najukochańszego Syna, że musi umrzeć straszną, haniebną śmiercią. Wiedziała, że konieczne jest to dla zbawienia ludzkości, ale Jej macierzyńskie serce wzdrygało się przed tą koniecznością, więc przeniknął je nowy miecz boleści. Z pomocą niewiast Jan odprowadził Ją na bok, by szydercze spojrzenia zaślepionych wrogów nie urągały cierpieniom Matki ich Odkupiciela i by nowy grzech nie obciążał ich duszy. Ale Maryja nie mogła spokojnie siedzieć, kiedy męczono Jej Syna - więc znowu wybrała się na obchód „Drogi krzyżowej". Kazała się oprowadzić wszędzie, do wszystkich miejsc, które uświęcił Jezus swym cierpieniem. Tajemnicze nabożeństwo najświętszego współcierpienia z Jezusem kazało Jej składać ofiarę z łez bolesnych wszędzie, gdzie zrodzony przez Nią Odkupiciel cierpiał za grzechy ludzi - swych przybranych braci. Jak Patriarcha Jakub, na pamiątkę danej obietnicy, postawił kamień i poświęcił go przez namaszczenie olejem (por. Rdz 35, 14), tak Maryja brała w posiadanie wszystkie te miejsca cierpień Chrystusa, poświęcając je swymi łzami, ustanawiając je jako miejsca czci dla przyszłego Kościoła - Matki nas wszystkich. Ogłosiwszy wyrok, Piłat zasiadł do napisania go, po czym stojący za nim pisarze zrobili kilka kopii. Prócz tego napisał Piłat osobny wyrok na Jezusa, w rozterce i niejako wbrew swej woli; treść jego była następująca: „Arcykapłani żydowscy i Rada przyprowadzili do mnie niejakiego Jezusa z Nazaretu, oskarżonego o podburzanie ludu, bluźnierstwa i łamanie prawa. Chociaż właściwie nie można było udowodnić słuszności tych zarzutów, jednak zmuszony niejako przez tychże arcykapłanów i Radę, a przy tym chcąc zapobiec groźnemu rozruchowi wśród ludu, skazałem tego Jezusa na śmierć krzyżową, jako przestępcę przeciw ich Prawu; domagali się bowiem stanowczo Jego śmierci, a ja nie chciałem być oskarżonym przed cesarzem jako niesprawiedliwy dla Żydów sędzia i poplecznik rozruchów. Wydałem Go im w celu ukrzyżowania wraz z dwoma innymi skazanymi zbrodniarzami, których egzekucję odłożono do dziś :a staraniem arcykapłanów, pragnących, by Jezus wraz z nimi był powieszony". Wyrok ten kazał Piłat przepisać kilka razy i odpisy rozesłać w różne miejsca. Arcykapłanom jednak nie w smak przypadła treść wyroku; głównie nie podobała im się wzmianka, że za ich staraniem odłożono egzekucję łotrów, by ich razem z Jezusem ukrzyżować. Rozpoczęli nawet o to kłótnię z Piłatem. Drugą sprzeczkę wszczęli znów, gdy zobaczyli ułożony przez Piłata napis na krzyż, wykonany pokostem na ciemnobrunatnej deszczułce, w trzech rzędach, a było napisane: «Jezus Nazarejczyk, Król Żydowski» (...) w języku hebrajskim, łacińskim i greckim. Arcykapłani domagali się zmiany i mówili do Piłata: «Niepisz: Król Żydowski, ale że On powiedział: Jestem Królem Żydowskim». Lecz Piłat, zniecierpliwiony już, z ironią odparł: «Com napisał, napisałem»(] 19, 20-22). By umieścić ten napis, trzeba było przedłużyć górne ramię krzyża, które dotychczas było takie, jak w krzyżach dwóch łotrów. I na to nie chcieli się zgodzić Żydzi właśnie dlatego, by nie można było umieścić napisu. Lecz Piłat uparł się przy swoim i musiano ostatecznie krzyż przedłużyć, wbiwszy u góry kawałek drzewa. Tak więc ostatecznie krzyż ten otrzymał kształt pełen znaczenia, tak to zrządziła Opatrzność Boża i tak przedstawiał mi się zawsze w widzeniu. Klaudia Prokula, dowiedziawszy się, że Piłat skazał Jezusa na śmierć, postanowiła rozłączyć się z nim na zawsze. Tego samego dnia wieczorem opuściła potajemnie jego pałac i uciekła do świętych niewiast, które ukryły ją w domu Łazarza. Później jeszcze słuchała słowa Bożego z ust Pawła i pozostawała z nim w zażyłej przyjaźni. Po zapadnięciu wyroku śmierci oddano najświętszego Zbawiciela na łaskę i niełaskę oprawców. Przyniesiono Jego własne odzienie, które Mu zdjęto jeszcze u Kajfasza przy naigrawaniu się. Schowano je wówczas, a nawet - jak mi się zdaje - wyprali je jacyś zacni ludzie, bo było teraz dosyć czyste. Siepacze rozwiązali Jezusowi ręce i obnażyli Go znowu zupełnie, by mógł się przebrać. Gwałtownie zdarli Mu z poranionego ciała ów czerwony płaszcz, przy czym pootwierały się niektóre przyschłe rany. Drżąc założył sobie Jezus sam opaskę na lędźwie, po czym siepacze zarzucili Mu na szyję Jego wełnianą część ubioru przypominającą szkaplerz. Przyszła potem kolej na brunatną całodzianą tunikę, którą Najświętsza Panna utkała dla Niego własnymi rękami; suknia nie chciała przejść przez głowę, bo zawadzała szeroka korona cierniowa. Niewiele myśląc, oprawcy zdarli Mu ją z głowy, sprawiając tym niewymowny ból, a krew na nowo trysnęła obficie z ran po kolcach. Zarzuciwszy na Jezusa tę suknię, nałożyli jeszcze siepacze białe, wełniane okrycie, opasali Go pasem szerokim, a wreszcie zarzucili Mu na ramiona płaszcz. Na to dopiero włożyli ów kolczasty pas z powrozami, za pomocą których ciągnięto Go z Ogrójca. Wszystko to odbywało się ze wstrętnym grubiaństwem, brutalnością i wśród bicia kułakami. Obaj łotrzy ze związanymi rękami stali po obu stronach Jezusa. Stojąc przed sądem, mieli na szyi łańcuchy, podobnie jak Jezus. Ubrani byli tylko w przepaski i liche kaftany na kształt szkaplerzy, bez rękawów; na głowach mieli czapki plecione ze słomy, z wałkami dookoła, podobne zupełnie kształtem do czapeczek dziecięcych. Byli brudni i pokryci sinymi pręgami po odebranej chłoście. Ten, który miał się niebawem nawrócić, teraz był już spokojny i skupiony; drugi zaś przeciwnie - zuchwały, zły, przeklinający, bluźniący, na równi z siepaczami naigrawał się z Jezusa. A Chrystus spoglądał na nich z miłością, pragnąc ich zbawienia, ofiarując także za nich swą bolesną mękę. Gorliwie krzątali się siepacze, by zebrać potrzebne narzędzia; przygotowywano się spiesznie do tego nad wyraz smutnego, okrutnego pochodu na Kalwarię. Na tę górę tragiczną i świętą kochający a pełen boleści Odkupiciel zgodził się nieść za nas niewdzięcznych potworny ciężar grzechów, by tam - dla ich zmazania - przelać krew najświętszą z kielicha Swego ciała. Po długiej i uciążliwej kłótni Annasz i Kajfasz rozstali się wreszcie z Piłatem. Otrzymawszy odpisy wyroku, podążyli zaraz do świątyni, a musieli się śpieszyć, by zdążyć na czas, aby wziąć udział w ceremoniach świątynnych. Tak więc arcykapłani opuścili prawdziwego Baranka paschalnego. Od żywej świątyni Ducha Świętego pospieszyli do świątyni kamiennej, by zabijać i spożywać wyobrażenie, zapowiedź ofiary, zaś spełnienie tego wyobrażenia, prawdziwego Baranka Bożego, kazali nikczemnym katom wieść na ołtarz krzyża. Tu rozeszły się drogi ofiary wyobrażającej, proroczo zapowiadającej i Ofiary spełnionej. Arcykapłani pozostawili nieczystym oprawcom najczystszego, przebłagalnego Baranka Bożego. Ci, którzy sami starali się Go zewnętrznie zbezcześcić i zanieczyścić ohydą swej podłości, pospieszyli do świątyni ofiarować baranki oczyszczone, umyte i pobłogosławione. Jak starannie przestrzegali tego, by nie zanieczyścić się zewnętrznie! - a tymczasem obryzgani byli plugastwem swych serc grzesznych, kipiących złością, zawiścią i szyderstwem. Słowami „niech krew Jego spadnie na nas i na nasze dzieci!" spełnili niejako obrzęd, w czasie którego celebrujący ofiarujący kładł rękę na głowę ofiary. Tu rozeszły się drogi wiodące do ołtarza Prawa i do ołtarza łaski. Także Piłat, dumny i chwiejny zarazem, drżący przed Bogiem, a służący bożkom, mniemający, że ma władzę, a ulegający intrygom ludzi podłych i presji motłochu, wracał samotny do pałacu, mimo że otoczony pomocnikami i strażą, poprzedzany przez trębacza, który później całemu miastu oznajmiał jego wyrok i jego hańbę. Niesprawiedliwy wyrok wydany został według naszego czasu około godziny dziesiątej rano. CZĘŚĆ III DROGA KRZYŻOWA I POGRZEB JEZUSA Jezus obarczony krzyżem - początek drogi na Golgotę Kiedy Piłat opuścił trybunał [tu: forum - rynek, na którym odbywały się sądy], większość żołnierzy udała się za nim; gotowi do pochodu ustawili się przed pałacem, zaś przy skazańcach pozostała tylko mała straż. Dwudziestu ośmiu zbrojnych faryzeuszy, między nimi owych sześciu zaciętych przeciwników Jezusa, którzy brali udział w pojmaniu Go na Górze Oliwnej, przybyło konno, aby Mu towarzyszyć aż na miejsce kaźni. Oprawcy wyprowadzili Jezusa na środek placu, gdzie kilku niewolników przyniósłszy przez bramę zachodnią drzewo krzyża, cisnęło je z trzaskiem pod nogi Jezusa. Dwa cieńsze, poprzeczne ramiona były przywiązane powrozami do grubej, ciężkiej belki pionowej, w której dopiero na miejscu ukrzyżowania miały być obsadzone. Kliny potrzebne do tego, klocek pod nogi i fragment przeznaczony do przybicia u góry krzyża oraz inne narzędzia nieśli słudzy katowscy. Jezus ukląkł przy krzyżu, objął go rękoma i trzykrotnie ucałował, cichym głosem składając swemu Ojcu w niebie wzruszające dziękczynienie za dopełniające się odkupienie ludzi. Podobnie jak kapłani rytów pogańskich obejmowali nowo założony ołtarz, tak Jezus ściskał swój krzyż, wieczny ołtarz wynagradzającej krwawej ofiary. Wnet jednak oprawcy szarpaniem postawili Go na nogi, po czym, mimo Jego osłabienia, nałożono Mu na prawy bark ową ciężką wiązkę belek, którą podtrzymywał prawym ramieniem. Niewielka pomoc katów była raczej okazją do dalszego znęcania się nad Jezusem. Dane mi było widzieć, jak - niedostrzegalni dla innych - aniołowie pomagali Jezusowi, gdyż sam nie byłby w stanie jej dźwignąć. A i tak pod ciężarem ugiął się, aż ukląkł. Cały czas nie przestawał się modlić. W tym czasie kaci zakładali obu łotrom na kark poprzeczne belki ich krzyży, przywiązując im do nich ręce. Skazańcy ci byli zatem mniej obciążeni od Jezusa, gdyż drzewce pionowe wraz z innymi narzędziami kaźni nieśli za nimi niewolnicy. Od strony pałacu Piłata dał się słyszeć głos trąby, co było umówionym znakiem do rozpoczęcia pochodu. Zaraz też jeden z konnych faryzeuszy zbliżył się do klęczącego pod swym brzemieniem Jezusa i rzekł: „Dość pięknych słówek! Trzeba już raz się Go pozbyć! Naprzód! Naprzód!". Oprawcy poderwali Jezusa z ziemi i wtedy odczuł cały ciężar swego krzyża, w którego braniu i dźwiganiu na co dzień - według Jego świętych i zbawiennych pouczeń - mamy Go naśladować, idąc za Nim (por. Mt 16, 24; Łk 9, 23). Rozpoczął się pochód tryumfalny Króla królów, haniebny w oczach ludzkich na ziemi, ale chwalebny w niebie. Dwaj oprawcy trzymając powrozy przywiązane na końcu drzewa krzyża, podtrzymywali je, by nie wlokło się po ziemi, zaś czterej inni prowadzili Jezusa, mając w rękach postronki przywiązane do Jego pasa. Z drzewem krzyża na barkach przypominał mi Jezus Izaaka, niosącego na górę drzewo na całopalną ofiarę z samego siebie. Dźwięk trąby wojskowej był umówionym znakiem wyruszenia, Piłat bowiem miał z oddziałem wojska towarzyszyć idącym przez miasto, by zapobiec możliwym rozruchom. Namiestnik siedział na koniu w pełnej zbroi, otoczony oficerami i gromadą jeźdźców; za nim postępował liczący trzystu ludzi oddział pieszych legionistów, przybyły z pogranicza Italii i Szwajcarii. Podążano na Golgotę w określonym porządku. Przodem szedł trębacz, trąbiący na rogu każdej ulicy i ogłaszający donośnie wyrok. Kilka kroków za nim kroczyła gromada sług niosących powrozy i gwoździe, topory i kosze z innymi narzędziami oraz naczynie z odurzającym napojem, a silni niewolnicy nieśli drągi, drabiny i pionowe drzewce krzyży obu łotrów. W tej grupie znajdowało się także kilku nikczemnych żydowskich wyrostków, którzy dobrowolnie wcisnęli się do pochodu. Za pachołkami katowskimi jechało konno kilku faryzeuszy. Następnie szedł młody chłopiec, nie całkiem zły i zepsuty, który przed sobą niósł napis ułożony przez Piłata i przeznaczony do umieszczenia na krzyżu, zaś na żerdzi opartej na ramieniu - cierniową koronę Jezusa; bo jak początkowo mniemano, Jezus ubrany w nią, nie byłby w stanie nieść krzyża. Teraz dopiero szedł nasz Pan i Zbawiciel, pochylony i uginający się pod ciężarem krzyża, zmordowany, poraniony biczami, potłuczony. Od wczorajszego wieczornego posiłku podczas Ostatniej Wieczerzy nic nie jadł i nie pił. Nie spał także, gdyż przez cały czas znęcano się nad Nim; był wyczerpany utratą krwi, ranami, gorączką, pragnieniem, nieskończonym udręczeniem ducha i ciągłą grozą; ledwie mógł się utrzymać na drżących, chwiejnych, poranionych nogach. Prawą ręką podpierał swój ciężar, zaś lewą starał się z trudem przytrzymywać drugą odzież, hamującą Jego niepewny krok. Dwaj kaci z przodu ciągnęli Go na długich powrozach, dwaj inni poganiali Go z tyłu; sznury przymocowane do pasa także przeszkadzały Mu przytrzymywać długą szatę, więc posuwał się niepewnym krokiem. Ręce miał nabrzmiałe i poranione od gwałtownego krępowania, twarz opuchniętą, pokrytą sińcami i ranami, brodę i włosy potargane i pozlepiane zaschłą krwią. Ciężar krzyża i krępujące więzy wtłaczały Mu ciężką, wełnianą materię ubrania do ran ciała, które rozdzierały się na nowo, gdy momentami szorstka wełna przylepiała się do nich. Wśród szyderstw i złości wrogów Jezus szedł cichy, wynędzniały nad wyraz i udręczony, a jednak jak zawsze kochający; usta Jego szeptały słowa modlitwy, spojrzenie zaś wyrażało nieme błaganie i bezmierne cierpienie, a zarazem przebaczenie. Dwaj oprawcy podtrzymujący z tyłu koniec krzyża, nie starali się dostosować kroku i wysokości, dlatego jeszcze przeszkadzali Jezusowi i utrudniali Mu dźwiganie. Po bokach wzdłuż smutnego orszaku postępowali żołnierze uzbrojeni we włócznie. Za Jezusem, dźwigając swe belki, szli obaj łotrzy, także prowadzeni na sznurach, oszołomieni nieco, bo przed wyruszeniem dawano im do picia jakiś odurzający napój. Dobry łotr był cichy i spokojny, drugi natomiast wściekły i zuchwale przeklinający. Oprawcy byli niskiego wzrostu, krępi, o brunatnej barwie skóry; w rysach ich nie znać było typu żydowskiego, pochodzili bowiem z jakiegoś egipskiego, niewolniczego plemienia, a tu w Jerozolimie wykonywali przymusowo roboty przy budowie kanałów. Pochód zamykała reszta konnych faryzeuszy. Niektórzy jeździli wzdłuż całego pochodu, by przynaglić idących lub utrzymać porządek. Orszak i oddział namiestnika znajdował się dość daleko, a minąwszy forum, posuwał się inną drogą. Prowadzący Jezusa skręcili w wąską uliczkę biegnącą na tyłach domów, by nie przeszkadzać tłumom zdążającym do świątyni i oddziałowi Piłata. Większa część ludzi zebranych przed zamkiem Piłata rozeszła się zaraz po ogłoszeniu wyroku. Żydzi pospieszyli do swych domów lub do świątyni. Straciwszy bowiem dużo czasu rano, spieszyli teraz kończyć świąteczne przygotowania. Mimo to ciżba była jeszcze wielka, wielu bowiem chciało przyjrzeć się smutnemu pochodowi, bardzo wielu też wyruszyło wprost na Golgotę. Jezusa wprowadzono w wąską uliczkę, pełną odpadków i nieczystości. Siepacze zmuszeni teraz iść tak blisko Niego oczywiście nie omijali sposobności do znęcania się, a z okien i otworów w murach sypały się szyderstwa i docinki, obrzucano Go kamieniami, błotem i odpadkami kuchennymi, a nawet wylano Mu na głowę śmierdzące pomyje. Także dzieci, tak bardzo umiłowane przez Jezusa, podburzone, rzucały kamienie, wyzywały i bluźniły. Pierwszy upadek Jezusa pod krzyżem Na zakręcie uliczki jest zagłębienie, gdzie w czasie deszczów tworzy się wielka kałuża błota i wody. W niej położono spory kamień, by ułatwić przejście. Doszedłszy tam Jezus osłabł tak bardzo, że nie miał już siły iść dalej, a że kaci szarpali Nim niemiłosiernie, potknął się o wystający kamień i jak długi upadł na ziemię, a krzyż zsunął się na bok. Siepacze zaczęli kląć, kopać Go i popychać, powstała wrzawa i cały pochód się zatrzymał. Jezus daremnie wyciągał rękę błagając o pomoc. „Ach! Wnet się to wszystko skończy!" - rzekł i znów zaczął się modlić. Tu i ówdzie widać było niewiasty z wystraszonymi dziećmi, płaczące ze współczucia. Przyskoczyli faryzeusze, krzycząc: „Niech szybciej wstaje! Inaczej umrze nam tu w drodze". Nadprzyrodzoną mocą podniósł Jezus głowę do góry, a oprawcy z iście szatańskim okrucieństwem skorzystali z tego, aby wtłoczyć Mu na głowę cierniową koronę. Dopiero potem poderwali Go gwałtownie z ziemi i włożyli Mu krzyż na barki. Musiał teraz Jezus odchylać głowę całkiem w bok, gdyż inaczej szeroka korona zawadzałaby o krzyż. Jezus niosący krzyż i Jego Bolesna Matka. Drugi upadek pod krzyżem Najświętsza Matka Jezusa, współcierpiąca z Nim, usłyszawszy przed godziną niesprawiedliwy wyrok wydany na Jej Syna, opuściła forum wraz z Janem i świętymi niewiastami, by oddać cześć miejscom uświęconym męką Jezusa. Usłyszawszy głos trąby, widząc żołnierzy z Piłatem na czele i coraz więcej przebiegających ludzi, zrozumiała, że pochód skazańców już się rozpoczął. Zapragnęła gorąco widzieć swego umęczonego Syna, nie mogąc wytrwać z dala od Niego. Prosiła zatem Jana, by zaprowadził Ją w miejsce, którędy Jezus będzie przechodził. Zeszli z Syjonu, minęli sąd, przeszli bramy i aleje, wyjątkowo w tym czasie otwarte dla wszystkich i znaleźli się przed zachodnią fasadą pałacu będącego mieszkaniem Kajfasza, gdyż w domu na Syjonie tylko urzędował. Jedna z bram pałacowych wychodziła właśnie na ulicę, w którą skierował się orszak prowadzący Jezusa po pierwszym Jego upadku. Dzięki staraniom Jana, życzliwy odźwierny pozwolił im przejść przez budynek i stanąć w przeciwległej bramie. Otulona w szaroniebieską szatę, weszła Maryja do sieni pałacowej, za nią święte niewiasty, Jan i jeden z siostrzeńców Józefa z Arymatei. Widok Najświętszej Panny napełniał wprost przerażeniem - tak była blada; oczy miała zaczerwienione od płaczu i drżała na całym ciele. Było już słychać wrzawę i zgiełk zbliżającego się pochodu oraz dźwięk trąby i głos trębacza, obwieszczającego wyrok. Wzdrygnęła się Maryja i przerwawszy modlitwę, rzekła do Jana: „Czy mam patrzeć na to? Czy znajdę siłę, by znieść ten bolesny widok? Może lepiej wrócić zaraz". Lecz Jan dodał Jej otuchy, mówiąc, że lepiej patrzeć, niż nosić się z bolesną myślą o tym. Wyszli więc pod sklepienie bramy, patrząc na prawo w dół drogi. W tym miejscu, naprzeciw bramy, droga już była równiejsza. Pochód był już oddalony tylko o osiemdziesiąt kroków. Gawiedź uliczna nie poprzedzała pochodu, tylko gromadkami ciągnęła po bokach i z tyłu. Ci, którzy ostatni opuścili forum, spieszyli naprzód bocznymi uliczkami, by zająć miejsca dogodne do patrzenia. Na czele pochodu ujrzała Matka Najświętsza pomocników katowskich, niosących z triumfem narzędzia męczeńskie; zadrżała na ten widok i załamała ręce, a bolesny jęk wydobył się z Jej piersi. Widząc to jeden z pachołków, zapytał idących koło niego gapiów: „Co to za niewiasta tak lamentuje?" Ktoś z tłumu odrzekł mu: „To Matka Galilejczyka!" Te słowa sprowokowały zbirów; na cierpiącą Maryję posypały się szyderstwa i obelgi, wytykano Ją palcami, a jeden z niegodziwców z okrutnym uśmiechem pokazał Jej gwoździe przeznaczone do ukrzyżowania Jezusa. Osłabła z bólu Matka Boża wsparła się o filar bramy. Była trupio blada, wargi Jej posiniały. Minęli Ją faryzeusze, zbliżył się młodzieniec z napisem, a za nim - uginając się pod ciężarem krzyża i słaniając na nogach, szedł Syn Boży, Jej Syn. Odkupiciel głowę uwieńczoną koroną cierniową odchylał na bok, oblicze miał blade, skrwawione, poranione, broda pozlepiana była zaschłą krwią. Oprawcy ciągnęli Go nielitościwie sznurami. Przechodząc, wzniósł Jezus nieco głowę poranioną cierniami i spojrzał na swą boleściwą Matkę wzrokiem pełnym tęsknej powagi i litości; lecz w tejże chwili potknął się i upadł po raz drugi pod ciężarem krzyża na kolana. Na ten widok niezmierny ból i najżarliwsza miłość niewypowiedzianie wzmogły się w sercu Najświętszej Panny. Nie widziała już ani katów, ani żołnierzy, widziała tylko swego ukochanego, wyniszczonego, skatowanego Syna; wypadła z bramy na ulicę, przedarła się między oprawcami i runęła na kolana przy Jezusie, obejmując Go ramionami. Wielu żołnierzy było wzruszonych, ale okrutni siepacze szydzili tylko i łajali, a jeden z nich zawołał: „Niewiasto! czego tu chcesz? Trzeba było Go lepiej wychować, to nie dostałby się w nasze ręce". Zmuszono Najświętszą Pannę do odejścia, ale nikt nie ośmielił się znieważyć Jej czynnie. Prowadzona przez Jana i niewiasty Maryja wróciła do bramy i tu upadła na wpół żywa z bólu, zwrócona tyłem do smutnego orszaku, by nie widzieć więcej, co się tam dzieje. * W tym miejscu A. K. Emmerich dodaje znamienną uwagę: „W miejscu, gdzie Maryja uklękła, pozostały płaskie odciski kolan, również u góry pozostały ślady rąk, ale mniej wyraźne; trzeba dodać, że kamień to był bardzo twardy. Za biskupstwa Jakuba Młodszego dostał się ten kamień za zrządzeniem Bożym w skład murów pierwszego katolickiego kościoła, postawionego nad sadzawką Betesda. Powtarzam, że już nieraz widziałam takie odciski, utworzone w ważnych okolicznościach przez dotknięcie się członków świętych. Jest to tak prawdziwym, jak prawdziwymi są słowa: „Kamień musi się nad tym zmiłować" albo słowa: „To zostawia wrażenie". Odwieczna Mądrość w miłosierdziu swoim nie potrzebowała nigdy sztuki drukarskiej, by dać potomności świadectwo o Świętych". Siepacze tymczasem poderwali Jezusa z ziemi, ale już inaczej umieścili Mu krzyż na ramionach. Tymczasem towarzyszący pochodowi motłoch nie szczędził Jezusowi naigrawań i szyderstw; tylko gdzieniegdzie widziałam zapłakane niewiasty, osłonięte szczelnie, które zdawały się litować nad Jezusem. Szymon Cyrenejczyk. Trzeci upadek Jezusa pod krzyżem Pochód dotarł do sklepionej bramy, umieszczonej w starych, wewnętrznych murach miejskich. Przed bramą rozciąga się wolniejszy plac, w którym zbiegają się trzy ulice. I tu wypadło Jezusowi mijać wielki kamień, lecz zabrakło Mu znowu sił. Zachwiał się i upadł na kamień, nie mogąc już nawet powstać; krzyż zwalił się obok Pana na ziemię. Właśnie przechodzili tędy gromadkami do świątyni ludzie z porządniejszego stanu. Widząc Jezusa tak umęczonego, zawołali z oznakami litości: „Boże! ten biedak już kona!" Faryzeusze, kierujący pochodem, zlękli się trochę, widząc, że naprawdę Jezus może już nie powstać, więc rzekli do żołnierzy: „Nie doprowadzimy Go żywego. Musicie poszukać kogoś, kto by Mu pomógł nieść krzyż". Właśnie nadszedł środkową ulicą poganin, Szymon z Cyreny, z trzema synami, niosąc pod pachą wiązkę chrustu. Będąc z zawodu ogrodnikiem, zajęty był w ogrodach, ciągnących się na wschód od miasta poza murami. Jak wielu innych ogrodników, z żoną i dziećmi corocznie przybywał przed świętami do Jerozolimy i najmował się do przycinania krzewów. Nadszedłszy obecnie ku bramie i z powodu tłumu musiał się zatrzymać. Poznano go zaraz po ubraniu jako poganina i mało znacznego rzemieślnika, więc żołnierze przychwycili go natychmiast i przyprowadzili, by pomógł nieść krzyż Galilejczykowi. Szymon bronił się i wymawiał wszelkimi sposobami, ale zmuszono go do tego przemocą. Synowie jego, widząc ojca w takich opałach, zaczęli płakać i krzyczeć, dopiero kilka kobiet, znajomych Cyrenejczyka, zaopiekowało się nimi. Jezus tak nędznie wyglądał, taki był sponiewierany, w szatach pokrwawionych, powalanych błotem, że Szymon przystępował do Niego z wielkim wstrętem i odrazą. Gdy jednak płaczący Pan spojrzał na niego wzrokiem pełnym miłosierdzia, Szymon pomógł Mu wstać. Oprawcy częściowo odwiązali drugie ramię poprzecznej części krzyża i zawiesili je na pętli, podobnie jak pierwsze. Następnie włożyli drzewce krzyża na Jezusa i na Szymona tak, że jedno ramię poprzeczne zwisało Jezusowi na piersi, a drugie Szymonowi na plecy. W ten sposób, idąc za Jezusem, miał Szymon do dźwigania połowę ciężaru i Jezusowi było o wiele lżej. Znowu włożono Jezusowi koronę cierniową, tylko inaczej, po czym ruszono dalej. Po niedługiej chwili Szymon odczuł dziwną wewnętrzną przemianę, ogarnęło go niezwykłe wzruszenie, pod którego wpływem już chętnie pomagał Jezusowi. A był to krzepki mężczyzna w wieku około 40 lat. Jego dwaj starsi synowie Rufus i Aleksander, weszli później w poczet uczniów, trzeci był jeszcze mały i widziałam go później jako chłopca u Szczepana. Weronika i jej chusta Posuwający się długą ulicą pochód skazańców co chwila napotykał mnóstwo ludzi śpieszących do świątyni. Większość powodowana skrupułami stroniła od idących, by się nie zanieczyścić rytualnie i tylko nieliczni okazywali Jezusowi pewną litość. Około dwieście kroków od miejsca upadku, gdzie Szymon zaczął dźwigać z Jezusem krzyż, ze stojącego w pobliżu pięknego domu, oddzielonego od ulicy dziedzińcem otoczonym murem, od frontu zaś zamkniętym lśniącą kratą, wybiegła naprzeciw idącym postawna i budząca respekt niewiasta, prowadząca za rękę małą dziewczynkę. Była to Serafia, żona Syracha, jednego z członków Wysokiej Rady. Jej odważny czyn miłosierdzia sprawił, że na zawsze już zaczęto nazywać ją Weroniką- od słów vera icon (prawdziwy wizerunek). Przygotowała ona w domu wyborne wino zaprawione korzeniami, aby pokrzepić nim Pana podczas straszliwej krzyżowej drogi. Próbowała już wcześniej podejść do Jezusa, gdy spotkał się z MatkąNajświętszą. W zasłonie na twarzy chodziła w pobliżu, prowadząc za rękę małą dziewczynkę, może dziewięcioletnią, którą w braku własnych dzieci przyjęła na wychowanie. Nie mogąc docisnąć się do Jezusa, wróciła do domu i tu trwała w bolesnym i pełnym napięcia oczekiwaniu. Widząc, że orszak zbliżył się do jej domu, wybiegła na ulicę, niosąc przewieszoną przez ramię chustę z cienkiej wełny, a obok niej szła owa dziewczynka, niosąc pod okryciem dzbanuszek z winem. Daremnie słudzy katowscy idący na przedzie próbowali ją odpędzić. Przynaglana miłością ku Jezusowi i szczerym współczuciem, w zapamiętaniu zaczęła gwałtownie przeciskać się przez motłoch, żołnierzy i zbirów, mając przy boku swą wychowankę. Dotarłszy do Jezusa, upadła przed Nim na kolana, podniosła chustę częściowo rozpostartą i rzekła błagalnie: „Niech mi będzie wolno otrzeć oblicze mego Pana". W odpowiedzi Jezus ujął chustę łewąręką, przycisnął ją dłonią do krwawego oblicza i otarł je, a następnie zwinąwszy ją oburącz, z wdzięcznością oddał Serafii. Ona zaś ucałowała chustę, wsunęła pod płaszcz i wstała z ziemi. Wtedy dziewczynka próbowała podać Jezusowi naczynie z winem, ale strażnicy nie pozwolili Go napoić. Trwało to wszystko około dwóch minut. Śmiałe przedarcie się Serafii przez kordon chwilowo zaskoczyło żołnierzy i oprawców, a gapie wnet zaczęli się cisnąć, by widzieć całe zajście. Dzięki temu na chwilę wstrzymano pochód i to umożliwiło kobiecie podanie chusty. Wnet jednak strażnicy skazańców zaczęli ją odpychać, wyzywać i wrzeszczeć na nią. Ze szczególną pasją czynili to faryzeusze, którzy nadbiegli rozgniewani opóźnieniem, a jeszcze bardziej tym aktem publicznej czci, oddanej Jezusowi. Zwłaszcza przeciw Niemu obrócili swą złość. Serafia widząc to spiesznie wróciła z dzieckiem do domu. Wszedłszy do komnaty, padła zemdlona, a dziewczynka uklękła przy niej z dzbanuszkiem, płacząc żałośnie. Przypadkiem znalazł ją leżącą na podłodze pewien dobry przyjaciel ich rodziny. Na stole ujrzał on chustę, na której z przedziwną dokładnością odbite było straszliwie poranione oblicze Jezusa. Przerażony, ocucił zemdlałą i pokazał jej cudowny wizerunek. Weronika zawiesiła drogocenną relikwię u wezgłowia swego posłania i nie rozłączała się z nią. Po śmierci Serafii przeszła chusta ta za pośrednictwem świętych niewiast w ręce Matki Bożej, a potem przez Apostołów dostała się do skarbca najcenniejszych pamiątek Kościoła. * Tu sługa Boża przytacza wiele szczegółów dotyczących chusty oraz Serafii-Weroniki. Jednakże relacje te - skądinąd ciekawe - prawie nie wiążą się z Chrystusem i niewiele wnoszą do opisu Jego męki, dlatego zostały pominięte. W następujących teraz obrazach A. K. Emmerich podaje wiele szczegółów topograficznych, które posłużyły do sporządzenia dokładnego planu Jerozolimy i jej okolic oraz do wiernego odtworzenia trasy, którą przebył Jezus od wyjścia z Wieczernika aż do ukrzyżowania. Mapka ta pomaga głębiej wniknąć w opis męki Zbawiciela. Aby jednak nie odwracać uwagi czytelnika od najważniejszej tu postaci Jezusa, pominięto większość szczegółowych opisów miejsc i obiektów. Płaczące niewiasty Jerozolimskie. Czwarty i piąty upadek Jezusa Kiedy idący na Golgotę zbliżyli się do bramy miasta,** szarpany przez oprawców Jezus runął w wielką kałużę błota, która znajdowała się tuż przed bramą na nierównej, wyjeżdżonej drodze. Przy tym Szymon z Cyreny, chcąc obejść to miejsce, poruszył krzyżem, a osłabiony Jezus stracił równowagę i upadł po raz czwarty, omal nie pociągając za sobą Szymona. Żałosnym, złamanym, ale wyraźnym głosem Jezus zawołał: „Biada ci, Jerozolimo! Ukochałem cię jak kokosz, gromadząca pisklęta pod swymi skrzydłami, a ty wypędzasz Mnie tak okrutnie poza swe bramy!" (por. Mt 23, 37; Łk 13, 34). I jeszcze większy smutek ogarnął Jego serce. Zaraz jednak ozwały się łajania i krzyki faryzeuszów: „Jeszcze nie dosyć temu wichrzycielowi, jeszcze wygłasza jakieś buntownicze mowy" i tym podobne. Kaci na nowo zaczęli znęcać się nad Nim i nie tyle podnieśli, ile raczej wywlekli Go z kałuży. Szymon, który nie mógł już znieść tego okrucieństwa, zawołał gniewnie: „Jeśli nie przestaniecie się pastwić, to rzucę krzyż i nie będę go niósł, choćbyście mnie nawet mieli zabić". Za bramą miasta, w miejscu gdzie od głównej drogi odchodzi dzika, kamienista, wąska ścieżka wiodąca ku północy - na górę Kalwarię, na środku gościńca stał wbity słup z przymocowaną na nim tablicą. Na niej wielkimi, białymi literami wypisany był wyrok śmierci na Jezusa i obu łotrów. Opodal na zakręcie zebrała się liczna gromadka płaczących i biadających niewiast. Były wśród nich niezamężne dziewczęta oraz wiele kobiet, głównie ubogich, z samej Jerozolimy, jak też przybyłych na święta z Betlejem, Hebronu i innych okolicznych miejscowości. Niektóre z nich trzymały na rękach swe dzieci. Wyprzedziły one pochód, aby zobaczyć Zbawiciela. W tym właśnie miejscu Jezus znowu zasłabł tak bardzo, iż potknął się, zachwiał i niemal zemdlony byłby osunął się na drogę, lecz Szymon widząc to oparł prędko krzyż o ziemię i skoczył podtrzymać Pana. Jezus oparł się na nim i tym sposobem uchronił od nowych stłuczeń i otarć. To nazywamy Jego piątym upadkiem na drodze krzyżowej. Widząc Go tak strasznie zmaltretowanego i słabego, zebrane niewiasty zapłakały jeszcze żałośniej i okazując Mu litość według zwyczaju żydowskiego, podawały swe chusty, by otarł pot z twarzy. A Jezus zwracając się do nich, rzekł: Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: ((Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły». Wtedy zaczną wołać do gór: ((Padnijcie na nas!» i do pagórków: ((Przykryjcie nas!» Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym? (Łk 23, 28-31). Powiedział to, korzystając z chwilowej przerwy w pochodzie; ludzie niosący narzędzia męki udali się na Kalwarię, a za nimi podążyło stu żołnierzy z oddziału Piłata. Namiestnik zaś z resztą wojska od bramy zawrócił do miasta. Jezus na Golgocie. Szósty i siódmy upadek pod krzyżem Po chwili odpoczynku ruszono dalej uciążliwą, stromą i krętą drogą, a Jezus z trudnością wstępował pod górę, uginając się pod brzemieniem krzyża i pod razami zbirów. W pewnej chwili na jednym z zakrętów upadł po raz szósty. Kaci bijąc okrutniej, niż do tej pory, zmusili Go do powstania i pędzili bez wytchnienia aż na szczyt, na miejsce stracenia, gdzie Jezus bez tchu upadł wraz z krzyżem na ziemię po raz siódmy. Szymona Cyrenejczyka, także sponiewieranego i znużonego, ogarniała zgroza, gwałtowny gniew na oprawców, a litość i współczucie dla Jezusa. Chciał Mu jeszcze raz pomóc powstać, ale został odepchnięty wśród obelg. Odpędzono nie tylko jego, ale też innych niepotrzebnych już pachołków i pomocników. Sam plac egzekucji jest okrągły, mniej więcej takiej wielkości, że zmieściłby się na cmentarzu przykościelnym naszej parafii. Podobny do ujeżdżalni średniej wielkości, otoczony jest wokoło niskim wałem ziemnym, przeciętym pięcioma przejściami, których liczba i układ ma znaczenie symboliczne. W owym dniu spełniło się ich znaczenie prorocze - otworzenie pięciu dróg zbawienia w pięciu świętych ranach Jezusa. Z tej strony, z której przyprowadzono Jezusa i łotrów stok góry jest stromy i dziki, z przeciwnej zaś (zachodniej) - łagodny, tak że faryzeusze mogli tam wjechać konno. Część przybyłej setki żołnierzy stanęła w różnych miejscach góry, część wokół wału otaczającego plac kaźni. Kilku z nich pilnowało łotrów, których nie wprowadzono w obręb waha, aby zostawić więcej miejsca. Tak jak szli z rękami przywiązanymi do drzewców, rzucono ich na ziemię. Wokoło placu egzekucji oraz na okolicznych wzgórzach zebrał się licznie tłum gapiów, złożony przeważnie z ludzi niskiego stanu, cudzoziemców, parobków, niewolników, pogan i niewiast, a więc takich, którzy nie potrzebowali strzec się przed rytualnym zanieczyszczeniem. Ku zachodowi, na górze Gihon, rozciągał się swar-liwy obóz przybyszów na obchody świąt paschy. Wielu z nich przypatrywało się z daleka, a pojedyncze grupki parte ciekawością podchodziły bliżej. Było prawie trzy kwadranse na dwunastą, gdy Jezus, przywleczony na plac, upadł pod ciężarem krzyża, a Szymona odpędzono. Siepacze, szarpiąc za powrozy, podnieśli Jezusa. Nędzny, poraniony, zakrwawiony, blady, stał Jezus jak straszliwe widmo. Kaci tymczasem rozwiązali części krzyża, poskładali je tymczasowo i znowu powalili Jezusa na ziemię obok krzyża, mówiąc szyderczo: „Dalej Królu! Musimy wziąć miarę na Twój tron". Jezus mimo osłabienia dobrowolnie położył się na krzyżu. Wśród szyderstw przypatrujących się faryzeuszów rozciągnięto Go na krzyżu, zaznaczając miejsca, gdzie miały znaleźć się Jego ręce i nogi. Następnie znowu poderwali Go z ziemi i związanego poprowadzili około 70 kroków w dół północnego stoku Kalwarii, gdzie znajdowała się wykuta w skale jama -rodzaj piwnicy lub cysterny. Oprawcy otworzyli drzwi prowadzące do niej i brutalnie wtrącili Go tam, po czym drzwi zamknięto i postawiono straż. Tylko nadnaturalnej pomocy trzeba przypisać to, że Jezus nie rozbił sobie kolan lub nie połamał kości. Z głębi owej jamy dochodził głośny, rozdzierający serce jęk Jezusa. Kaci spiesznie rozpoczęli przygotowania do egzekucji. W środku placu był okrągły pagórek, wysoki na około dwie stopy (60 cm), na który wchodziło się po kilku stopniach. Stanowił on najwyższy punkt Kalwarii. W tym pagórku wykopano dołki na pionowe drzewce krzyży. Krzyże łotrów zaraz zostały wstawione w ziemię po prawej i lewej stronie. Właściwie były to dotychczas same pnie, bo ramiona poprzeczne służyły dotąd jako dyby, do których przywiązane były ręce łotrów. Przybito je dopiero później przed samym ukrzyżowaniem, tuż przy górnym końcu pali. Przygotowanie krzyża Krzyż Jezusa oprawcy położyli na ziemi tak, by później można go było wygodnie podnieść i wpuścić do przygotowanej jamy. W główny pień wpuścili z prawej i z lewej strony ramiona poprzeczne i umocowali je od spodu klinami, przybili klocek służący do wsparcia nóg, przygotowali otwory na gwoździe i na tablicę z napisem, wreszcie zrobili w belce pionowej spore nacięcia - na koronę cierniową i na grzbiet wiszącego. Uczynili tak, by ciało więcej się wspierało niż wisiało, bo przez to musiał Jezus cierpieć większe katusze i nie zachodziła obawa, by przebite ręce się rozdarły. Z tyłu za wspomnianym pagórkiem wbito dwa pale i złączono je u góry belką poprzeczną. Na ten przyrząd miano nawijać sznury przy podnoszeniu w górę krzyża Jezusa. Z pośpiechem przygotowano wszystko, by potem przystąpić od razu do wykonania wyroku. Maryja i święte niewiasty udają się na Kalwarię Po nieskończenie bolesnym spotkaniu przed domem Kajfasza ze swym niosącym krzyż Boskim Synem, zbolała Matka udała się do domu Łazarza przy bramie narożnej, odprowadzona przez Jana, Joannę Chusa, Zuzannę i Salome. Tu zastała Magdalenę i Martę w otoczeniu innych niewiast, które zalewały się łzami z wielkiego żalu; było też kilkoro dzieci. Niewymowna miłość i tęsknota za najdroższym Synem dodała jej nowych sił, tak że mimo wcześniejszego omdlenia mogła znów udać się w drogę. Poszła więc wraz z towarzyszkami - a było ich siedemnaście - na nowy obchód Drogi krzyżowej. Nie zwracając uwagi na szyderstwa motłochu, szły poważne, skupione w sobie, samą postawą pełną godności w przeżywanym bólu nakazując szacunek. Najpierw udały się na forum i tu ucałowały miejsce, gdzie Jezus wziął krzyż na siebie. Stąd szły dalej przez całą drogę krzyżową, oddając cześć miejscom, uświęconym męką Jezusa. Jakimś cudem Najświętsza Panna rozpoznawała ślady zostawione przez stopy Jezusa, liczyła kroki Jego, pokazywała niewiastom każde uświęcone miejsce. Wskazywała, gdzie się zatrzymać i kiedy iść dalej, a każda drobnostka zapisywała się głęboko w Jej zbolałej duszy. Nabożeństwo „Drogi krzyżowej" - dar Maryi dla Kościoła Tak odbywało się to pierwsze, rzewne nabożeństwo zapisane w kochającym, macierzyńskim sercu Maryi, będące mieczem boleści, przepowiedzianym przez Symeona. Ona zaszczepiła je w swym otoczeniu, wśród cierpiących wespół z Nią i tak to nabożeństwo dotarło do naszego Kościoła. Święty ten dar, przekazany przez Boga sercu Matki, a przez Nią przechodzący z serca do serca Jej dzieci stał się trwałą tradycją Kościoła. Żydzi z dawien dawna mieli zawsze w wielkim poszanowaniu wszystkie miejsca, będące świadkami wydarzeń świętych i bliskich sercu; nie zapominali o żadnym miejscu, uświęconym ważnymi zdarzeniami, stawiali kamienie pamiątkowe, odbywali tam pielgrzymki i modlili się. Więc też i pierwsi judeochrześcijanie nie zapomnieli o drodze, którą przebywał Jezus, niosąc krzyż. Tak powstała święta „Droga krzyżowa", wynikła z natury tych ludzi i z woli Opatrzności, przyjętej przez serca wiernego ludu; powstała z najczulszej miłości macierzyńskiej, jakby napisana stopami Jezusa, który pierwszy ją przebywał. Doszedłszy do domu Weroniki, niewiasty weszły do środka, gdyż właśnie Piłat wracał od bramy z jeźdźcami i dwustu pieszymi żołnierzami. Gdy Weronika pokazała im cudowną chustę z odbitym obliczem Jezusa, znów zaczęły płakać rzewnie na myśl o cierpieniach Jezusa, wielbiąc zarazem Jego miłosierdzie, jakie okazał swej wiernej przyjaciółce. Wzięły stąd dzbanuszek z winem, którym nie dane było Weronice napoić Jezusa, a zabrawszy jąze sobą poszły za miasto aż na Golgotę. Po drodze przyłączali się do nich ludzie życzliwie usposobieni, zaś niektórych dotychczas złych nawracał sam widok tych świętych niewiast. I powiększał się ten orszak, ciągnący w porządku i rzewnym nabożeństwie przez ulice; w końcu liczniejszy był nawet od orszaku towarzyszącego Jezusowi, nie licząc naturalnie tłumów pospólstwa, które z ciekawości ciągnęło za Jezusem. Niewiasty i osoby im towarzyszące weszły na Kalwarię od strony zachodniej i tu podzieliwszy się na trzy grupy, stanęły w trzech różnych miejscach. Tuż przy wale otaczającym miejsce kaźni stanęła Maryja, Jej siostrzenica Maria Kleofasowa, Salome i Jan. Inni stanęli w pewnym oddaleniu, przekazując sobie wiadomości o różnych spostrzeżonych szczegółach. Konni faryzeusze stali gromadkami wkoło wału w różnych punktach; pięciu wejść na plac strzegli rzymscy żołnierze. Jakże rozdzierającym serce, pełnym bólu i grozy był dla Matki Jezusa widok placu straceń. Dusza Maryi odczuwała wszystkie cierpienia Jezusa. Oto leżał przed Nią na ziemi straszny krzyż, widać było młotki, powrozy i wielkie gwoździe. A wśród tych przyborów katowskich krzątali się oprawcy, klnąc i lżąc Jej Syna. Krzyże dla łotrów, jeszcze bez ramion poprzecznych, stały już wbite w ziemię. Nieobecność Jezusa wzmagała i przedłużała w nieskończoność boleść Jego Matki. Wiedziała, że jeszcze żyje. Tak gorąco pragnęła Go widzieć, że aż drżała na całym ciele. A miała Go wkrótce zobaczyć w niewypowiedzianej męce i udręczeniu. Tego dnia do godziny dziesiątej rano, czyli do zapadnięcia wyroku, chwilami padał grad. Gdy prowadzono Jezusa niebo było pogodne i świeciło słońce; teraz około godziny dwunastej ukazała się na niebie przed słońcem czerwonawa, posępna smuga. Jezus z szat obnażony i pojony octem Jezus zamknięty w lochu, modlił się nieustannie. Prosił Ojca niebieskiego o siły do zniesienia dalszych cierpień i jeszcze raz ofiarował się Bogu za grzechy. Po ukończeniu przygotowań przyszło po Niego czterech oprawców. Wywlekli Go i popędzili ostatnią ścieżką męczeńską, bijąc i wyszydzając, a przypatrujący się temu motłoch wtórował im. Żołnierze pilnujący porządku, zachowywali się z powagą. Czekający na placu oprawcy porwali Go zaraz ze złością między siebie. Święte niewiasty zapłaciły pewnemu człowiekowi, który podjął się zanieść na miejsce kaźni dzbanuszek z winem przygotowanym przez Weronikę. Chciały, aby Jezus mógł się nim pokrzepić. Jednak łotrzy nie dali Mu wina, ale sami je później wypili. Mieli oni wśród katowskich akcesoriów także dwa naczynia z brązu; w jednym był ocet z żółcią, w drugim - rzekomo wino, a w rzeczywistości był to kwas octowy pomieszany z piołunem i mirrą. Tej właśnie mieszaniny dali się napić związanemu Jezusowi. Przytknęli Mu kubek do ust, ale On skosztowawszy odrobinę, nie chciał pić. Wszystkich oprawców było tu razem osiemnastu: sześciu biczowników, czterech, którzy prowadzili Jezusa, dwóch, którzy trzymali w drodze na sznurach koniec krzyża i czterech katów krzyżujących. Jedni zajęci byli Jezusem, drudzy łotrami, krzątali się i popijali. Ich głowy pokryte zjeżonym włosem, postacie brudne, niechlujne, ohydne, sprawiały przykre wrażenie zezwierzęcenia i krańcowej podłości. Nikczemnicy ci każdemu gotowi byli służyć, Rzymianom i Żydom, byleby im za to płacono. Oprawcy chwycili Jezusa między siebie i zaczęli brutalnie zdzierać z Niego odzienie. Zerwali okrywający Go płaszcz, zdjęli pas męki, na którym ciągnęli Go na sznurach oraz Jego własny, ściągnęli przez głowę wierzchnią suknię białą, wełnianą, z rozcięciem na piersiach ściągniętym rzemykami. Zdjęli Mu także długą, wąską chustę z szyi, wreszcie wzięli się do brunatnej sukni bez szwów, którą utkała Jezusowi Jego Najświętsza Matka. Zawadzała im jednak przy tym korona cierniowa, więc zdarli ją rozdzierając na nowo rany, a następnie klnąc i szydząc ściągnęli Mu tę szatę przez pokrwawioną i poranioną głowę. I oto stał drżący Syn człowieczy, pokryty krwią, opuchlizną, sińcami, pręgami, ranami zaschłymi i otwartymi. Miał na sobie tylko rodzaj krótkiego szkaplerza, okrywającego skąpo piersi i plecy oraz przepaskę wokół lędźwi. Szkaplerz z grubej wełny poprzylepiał się do zaschłych ran, a najboleśniej wgryzł się w nową, głęboką ranę, która utworzyła się na barkach na skutek otarcia przy niesieniu krzyża; dolegała ona Jezusowi okropnie. Bez litości kaci zdarli z Niego i ów szkaplerz. Co za straszny widok! Całe ciało poszarpane strasznie i nabrzmiałe. Plecy i łopatki porozdzierane aż do kości; strzępy wełny z tej szaty poprzylepiały się do brzegów ran i do zaschłej na piersiach krwi. Wreszcie zdarli ostatek okrycia - opaskę z lędźwi. Najsłodszy, najczystszy Jezus, niewypowiedzianie udręczony tym także duchowo Zbawiciel, skulił się i pochylił, by choć trochę ukryć swą nagość. Z osłabienia chwiał się na nogach i byłby lada chwila upadł, lecz siepacze posadzili Go na przywleczonym kamieniu i znowu wtłoczyli Mu koronę cierniową na głowę. Następnie podali Mu do picia drugie naczynie z octem i żółcią, a Jezus w milczeniu odwrócił tylko głowę, nie przyjmując napoju. Gdy potem kaci chwycili Jezusa za ręce, by powlec Go na krzyż, dał się słyszeć głośny, gniewny pomruk i jęk żałosny wśród przyjaciół Jezusa. Boleść, nurtująca w nich, wybuchła z całą siłą. Matka Najświętsza skupiła się cała w gorącej modlitwie. Miała właśnie zamiar zdjąć swą zasłonę i podać ją Jezusowi jako okrycie, gdy wtem Bóg cudem wysłuchał Jej modlitwy. Między oprawców wpadł jakiś człowiek zadyszany, który przybiegł aż od bramy, przeciskając się gwałtownie przez tłum i podał Jezusowi chustę, a On przyjął ją z wdzięcznością i owinął się nią. Tajemniczy przybysz nie rozmawiał z nikim i odszedł tak prędko, jak przyszedł, tylko na odchodnym pogroził pięścią oprawcom i rzekł rozkazująco: „Ażebyście przypadkiem nie odbierali okrycia temu biedakowi!" Przybicie do krzyża Jezus przyprowadzony do krzyża, sam usiadł na nim. Kaci pchnęli Go gwałtownie w tył, by się położył, porwali Jego prawą rękę, przyłożyli dłoń do dziury wywierconej w prawym ramieniu krzyża i przywiązali rękę sznurem. Następnie jeden z nich ukląkł na świętej piersi Jezusa, inny przytrzymywał kurczącą się rękę, trzeci zaś przyłożył do dłoni gwóźdź - długi, trój graniasty, gruby jak duży palec, ostro spiłowany na końcu i zaczął gwałtownie bić z góry w główkę ćwieka żelaznym młotkiem. Słodki, czysty, urywany jęk wydarł się z ust Pana. Krew trysnęła dokoła, obryzgując ręce katów. Ścięgna dłoni pozrywały się, a trój graniasty gwóźdź wciągnął je za sobą w wąską, wywierconą wcześniej dziurę. Wbity gwóźdź przechodził całą grubość drzewa i wystawał nieco z drugiej strony. Najświętsza Panna jęczała cicho; Magdalena odchodziła prawie od zmysłów z boleści. Po przybiciu prawej ręki kaci spostrzegli, że przywiązana już do ramienia krzyża lewa dłoń nie dochodziła do otworu wywierconego na gwóźdź. Odwiązawszy więc rękę od drzewa, opierając się nogami o krzyż sznurami ciągnęli z całej siły tę rękę, dopóki nie naciągnęła się, sięgając do właściwego miejsca. Wtedy dopiero, stąpając Jezusowi po piersiach i ramionach, przykrępowali znowu silnie rękę do belki i wbili gwóźdź w dłoń lewej ręki. Znowu krew trysnęła dokoła i znowu rozległ się słodki, donośny jęk Jezusa, zagłuszany uderzeniami ciężkiego młota. Obie ręce, naciągnięte tak strasznie, wyszły ze stawów, łopatki zapadły się, na łokciach widać było zgrubienia powstałe z rozdzielenia kości. Obie ręce wyprężone były teraz prosto, nie nakrywając już sobą nieco skośnych ramion krzyża. Między nimi a rękami Jezusa zostawała wolna przestrzeń. Najświętsza Panna wraz z Jezusem odczuwała straszną tę mękę; zbladła jak trup i cichy jęk wyrwał się z Jej ust. Faryzeusze, widząc to, zaczęli szydzić z Niej i rzucać obelgi w Jej stronę, więc odprowadzono Ją nieco od wału ku drugiej gromadce świętych niewiast. Magdalena, z przekrwionymi oczami, z bólu szarpała sobie paznokciami twarz, toteż policzki miała zakrwawione. Do pionowej belki krzyża, na około jednej trzeciej wysokości licząc od dołu, był przytwierdzony ogromnym gwoździem wystający klocek, do którego miano przybić nogi Jezusa, aby Zbawiciel w ten sposób więcej stał niż wisiał. Inaczej bowiem rozdarłyby się ręce, a i nóg nie można byłoby przybić bez pokruszenia kości. W tym klocku także wywiercony był wąski otwór, a w samym pniu krzyża wydrążono miejsce na pięty. Było kilka takich wydrążeń wzdłuż krzyża, mających zmniejszyć ciążenie ku dołowi, by ukrzyżowany dłużej mógł wisieć, a ciało nie spadło na ziemię. Skutkiem gwałtownego naciągania rąk w obie strony, całe ciało Najświętszego Odkupiciela skurczyło się, nogi podciągnęły się w górę. Kaci nałożywszy na nie pętle, sznurami pociągnęli ze wszystkich sił ku dołowi. Jednak znaki umyślnie, z okrucieństwa porobione były za daleko, więc jeszcze sporo brakowało, aby stopy dostały do podstawki przybitej u dołu. Nowe klątwy posypały się z ust zbirów. Kilku radziło, aby wywiercić nowe otwory w ramionach poprzecznych, bo podnosić podstawkę byłoby zbyt kłopotliwe; lecz inni rzekli z piekielnym szyderstwem: „Nie chce się sam wyciągnąć, to Mu pomożemy". Przywiązali silnie Jezusowi do krzyża piersi i ramiona, by ręce nie przedarły się na gwoździach, po czym nie zważając, że sprawiają Jezusowi potworną męczarnię, szarpiąc ze wszystkich sił powróz uwiązany u prawej nogi, dociągnęli ją na dół do podstawki i przykrępowali do drzewca. Ciało naciągnęło się tak straszliwie, że słychać było chrzęst kości w klatce piersiowej; zdawało się, że żebra popękają i że się zsuwają, tułów obwisł cały ku dołowi. Nie można sobie nawet wyobrazić, jak straszna była to męka. W tym bólu nieznośnym jęknął Jezus głośno: „O mój Boże! O Boże!" W ten sam sposób naciągnęli i lewą nogę, a założywszy ją na prawą, znów przywiązali ją mocno powrozami. Źle im było wbijać gwóźdź od razu przez obie nogi, bo lewa nie miała pewnego oparcia, więc najpierw przedziurawili ją na przegubie specjalnym bolcem, cieńszym niż gwoździe na ręce. Potem dopiero wzięli okropny, olbrzymi gwóźdź i z mocą wielką wbili go poprzez ranę lewej nogi i przez prawą nogę w otwór, wywiercony w klocku, a przezeń aż w pień krzyża. Gwóźdź rozdzierał po drodze ścięgna i żyły, gruchotał kości stóp; przeszedł na wylot przez obie nogi. Przybicie nóg było dla Jezusa największą męką, właśnie z powodu strasznego naprężenia ciała. Naliczyłam 36 uderzeń młotem, przerywanych słodkim, czystym a donośnym jękiem cierpiącego Odkupiciela. Najświętsza Panna zbliżyła się znowu do miejsca kaźni, by zobaczyć co się dzieje. Widząc, jak kaci szarpią Jezusem, by przybić Mu nogi, słysząc chrzęst kości i jęk swego Syna, bliska była skonania z bólu, tak głęboko odczuwała Jego niezmierne cierpienia. Faryzeusze ujrzawszy Matkę Jezusa, ponownie zbliżyli się z szyderstwem na ustach, więc towarzyszące Jej niewiasty, otoczywszy Ją ramionami, odprowadziły znowu nieco w tył. Podczas przybijania Jezusa i później przy podnoszeniu krzyża dawały się czasami słyszeć okrzyki litości i współczucia, szczególnie wśród niewiast: „O, że też ziemia nie pochłonie tych łotrów! Zasługują, by ogień spadł z nieba i pożarł ich!" Jedyną odpowiedzią na te oznaki współczucia i miłości były docinki i szyderstwa ze strony katów. Wśród niewypowiedzianie bolesnych jęków modlił się Jezus ustawicznie, powtarzając pojedyncze fragmenty psalmów i ksiąg proroków (por. np. Ps 22, Iz rozdz. 52-53), które jako przepowiednie dane w Starym Testamencie, spełniały się obecnie na Nim. Tak czynił Jezus przez całą swą gorzką „Drogę krzyżową" i na krzyżu aż do śmierci; modlił się i powtarzał proroctwa, spełniające się na Nim. Widziałam jak podczas tych strasznych mąk pojawiali się nad Jezusem płaczący aniołowie. Zaraz na początku krzyżowania dowódca straży rzymskiej kazał przybić na wierzchołku krzyża napis ułożony przez Piłata. Złościło to faryzeuszy, zwłaszcza iż Rzymianie podrwiwali z tego tytułu: „Król żydowski". Kilku z nich pojechało więc spiesznie do miasta, by raz jeszcze prosić Piłata o zmianę tego napisu. Tymczasem oprawcy zajęci byli jeszcze przygotowaniem dołu, w który miano wstawić krzyż, ale szło im to opornie, gdyż była tam twarda skała i było trudno powiększyć otwór. Według położenia słońca było kwadrans na pierwszą, gdy ukrzyżowano Jezusa. W chwili podnoszenia krzyża ze świątyni rozległ się donośny głos trąb. Baranek paschalny został zabity. Podniesienie i ustawienie krzyża Po przybiciu do krzyża naszego Pana i Zbawiciela, kaci na powrozach przywiązanych do kółek z tyłu górnej części krzyża i przerzuconych przez konstrukcję przygotowaną zawczasu po drugiej stronie środkowego pagórka, zaczęli podciągać krzyż do góry. Inni tymczasem kierowali pionowąbelkę, by jej koniec wszedł prosto do wykopanej jamy. Wznosili krzyż ostrożnie dotąd, aż przybrał prawie pionowe położenie. Wreszcie całym ciężarem wsunął się w otwór w skale z taką siłą, że zadrgał od góry do dołu. Jęk bolesny wydarł się z piersi Jezusa. Ciało straszliwie rozpięte obsuwało się ku dołowi, rany porozciągały się i krew zaczęła spływać obficiej, kości wywichnięte ze stawów uderzały z chrzęstem o siebie. Kaci potrząsnęli jeszcze krzyżem, by ustawić go mocno, i w celu utwierdzenia go w skale wbili wokół pionowej belki pięć klinów. Groza dziwna, a zarazem najgłębsze wzruszenie przejmowało na widok tego krzyża, wznoszącego się chwiejnie, a zarazem majestatycznie wśród szyderczego wrzasku katów, faryzeuszów i stojącego w oddaleniu motłochu, który teraz dopiero mógł ujrzeć Jezusa. W tej wrzawie można było rozróżnić także głosy życzliwe, żałosne. Najczystsze głosy ziemi, głos najsmutniejszej Matki Jezusa, świętych niewiast, najmilszego Apostoła i wszystkich ludzi czystego serca witały wzruszającym, żałosnym okrzykiem odwieczne Słowo wcielone, wywyższone na krzyżu. Ręce kochających Go wyciągały się ze świętą zgrozą ku Niemu, jak gdyby chciały pospieszyć Mu z pomocą. A Najświętszy ze Świętych, Oblubieniec dusz, żywcem przybity do krzyża, wznosił się w górę, trzymany przez zatwardziałych, szalejących grzeszników. Gdy krzyż z głośnym łoskotem został wsunięty w jamę i stanął prosto, przez chwilę nastała głęboka cisza. Wszystkich zdawało się ogarniać nowe jakieś, nieznane uczucie. Piekło całe ze strachem odczuło to uderzenie osuwającego się krzyża i jeszcze raz rzuciło się na Jezusa, posługując się swoimi narzędziami, czyli katami - przez ich przekleństwa, naigrawania i bluźnierstwa. Zaś dusze w otchłani ogarnęło trwożne, a zarazem radosne oczekiwanie; z pełną tęsknoty nadzieją nasłuchiwały odgłosu, który był dla nich jak pukanie zwycięzcy zbliżającego się do bram odkupienia i wybawienia. Krzyż stanął niejako w centrum ziemi, jak drugie drzewo życia w raju, a z czterech rozdartych ran Jezusa spływały na ziemię cztery święte strugi, by zmyć rzuconą na nią klątwę i użyźnić ją dla Jezusa, nowego Adama, jako nowy raj. W ciszy ogólnej, jaka zaległa po ustawieniu krzyża, dał się nagle słyszeć od świątyni głos trąb i rogów. Głosząc uroczyście i poniekąd proroczo, że rozpoczęto zabijanie baranka pashalnego, dźwięk ten przerywał zmieszane okrzyki, szydercze i bolesne, wznoszone tu wobec prawdziwego, na zabicie oddanego Baranka Bożego. Niejedno zatwardziałe serce skruszyło się wówczas, wspomniawszy teraz słowa Jana Chrzciciela: „Oto Baranek Boży, który wziął na siebie grzechy świata" (por. J 1,29): Wzgórek, na którym stał krzyż, był wysoki na niewiele ponad dwie stopy, a wiodła ku niemu ukośna ścieżka. Gdy podstawa krzyża stała jeszcze na ziemi ponad otworem, nogi Jezusa były na wysokości dorosłego człowieka od ziemi; teraz, po wpuszczeniu krzyża do jamy, mogli Jego wyznawcy bez trudu obejmować i całować Jego święte nogi. Wisząc na krzyżu, Jezus był zwrócony twarzą ku północnemu zachodowi. Ukrzyżowanie łotrów Podczas krzyżowania Jezusa, łotrzy wciąż jeszcze leżeli na drodze wiodącej przez wschodni stok Kalwarii, przywiązani do poprzecznych belek swych krzyży. Pilnowała ich osobna straż. Gdy krzyż Jezusa już stanął, podbiegli do nich kaci, wołając: „Teraz na was kolej!" Odwiązali drzewce, przywiązane dotychczas do ich rąk, a następnie pognali ich spiesznie na plac egzekucji; niebo bowiem zaczęło posępnieć i jakiś niepokój czuło się w całej naturze, jak gdyby zbliżała się nawałnica. Po przyprowadzeniu łotrów na miejsce kaźni, dano im się napić octu z mirrą i ściągnięto z nich kaftany. Kaci wspięli się po drabinach przystawionych do wbitych w ziemię pni krzyżowych, umocowali poprzeczne ramiona w porobionych na samej górze nacięciach i poprzy-bijali je gwoździami. Na dwóch drabinach, przystawionych do obu boków każdego krzyża, stanęło po dwóch katów. Za pomocą przerzuconych przez ramiona krzyży sznurów, którymi łotrów przewiązano wcześniej przez pierś i pod pachami, wciągano ich w górę, nie szczędząc razów i ciosów. Oni zaś opierając się nogami na kołkach wbitych w pień krzyża, wspinali się do góry. W kilku miejscach krzyża umocowano specjalne postronki ukręcone z łyka. Najpierw skazańcom wykręcono ręce w tył, poza ramiona krzyża. Następnie kaci każdemu z nich przeguby rąk i łokcie przywiązali owymi pętami, a włożywszy drążki w uczynione z nich pętle, kręcili i ściskali tak mocno, że krew trysnęła z przecinanych mięśni, zaś kości potrzaskały. W ten sam sposób przykrępowali im nogi w okolicy kostki i nad kolanami. Podczas tej katuszy złoczyńcy ryczeli strasznie z bólu. Przedtem jeszcze jeden z nich - Dyzmas, wchodząc na krzyż, rzekł z sarkazmem do oprawców: „Gdybyście poprzednio nas męczyli tak, jak tego biednego Galilejczyka, to już nie byłoby potrzeby ciągnąć nas teraz na krzyż". Szaty Jezusa Na miejscu, gdzie dotychczas leżeli łotrzy, oprawcy poskładali tymczasem odzież Jezusa, by potem rozdzielić ją między siebie. Fałdzisty płaszcz, długą, białą suknię, szal, pas, część ubrania przypominającą szkaplerz i opaskę, wszystko przesiąknięte obficie krwią Pana, podzielili - tnąc i rozrywając na części. Dopiero przy brązowej tunice, utkanej jako całość, poczęli się kłócić, gdyż podarta na pasy nie zdałaby się do niczego. Postanowili więc ostatecznie przez losowanie rozstrzygnąć, do kogo ma należeć. Wtem przybył posłaniec od Nikodema i Józefa z Arymatei z oświadczeniem, że są ludzie, którzy chętnie nabędą suknie Jezusa. Oprawcy pozbierawszy więc wszystkie części odzieży, zbiegli na dół i sprzedali je. Tym sposobem te święte pamiątki dotarły do rąk uczniów i relikwie pozostały w rękach chrześcijan. Jezus na krzyżu pośród dwóch łotrów Straszliwe uderzenie krzyża wpadającego w przygotowany w ziemi otwór było przyczyną nowego obfitego upływu krwi z pokłutej cierniami głowy Jezusa i Jego przebitych najświętszych rąk i nóg. Umocniwszy krzyż, oprawcy wspięli się po drabinach i zdjęli powrozy, którymi przywiązano najświętsze ciało, by przy podnoszeniu krzyża do pozycji pionowej nie rozdarło się na gwoździach i nie spadło na ziemię. Obieg krwi, utrudniony oraz zmieniony leżeniem i więzami, stał się teraz żywszy, krew na nowo rzuciła się do ran, a to zwielokrotniło męczarnie Jezusa. Około siedmiu minut wisiał On w milczeniu jak martwy, pogrążony w bezdennej otchłani niewyobrażalnych cierpień. Wkoło zapanowała także chwilowa cisza. Pod ciężarem korony cierniowej najświętsza głowa opadła na piersi, a krew sącząca się z jej mnóstwa ran zalewała oczy, pokrywała włosy, brodę i spływała do otwartych spragnionych ust. Wielka i ciężka cierniowa korona przeszkadzała Jezusowi podnieść twarz najświętszą, bez narażenia się na nowy, straszny ból. Klatka piersiowa była nienaturalnie wydęta i naprężona, pachy zakrwawione i zapadłe; ramiona, łokcie i dłonie powyrywane ze stawów. Pod wypukłą piersią widać było głęboką jamę z poszarpaną skórą; to brzuch tak zapadł się i naciągnął, niknąc prawie. Nogi, podobnie jak ręce, były naciągnięte straszliwie, że kości powychodziły ze stawów. Mięśnie i poraniona skóra tak mocno i boleśnie były napięte, iż rzeczywiście można było policzyć wszystkie kości (por. Ps 22, 18). Krew sączyła się spod potężnego gwoździa, przykuwającego najświętsze nogi i spływała po krzyżu na ziemię. Całe ciało pokryte było ranami, czerwonymi pręgami, guzami, siniakami, plamami brunatnymi, żółtymi i sinymi, miejscami skóra była zdarta do żywego. Także zaschłe rany otwarły się na nowo wskutek zmiany położenia i gwałtownego naprężenia, krwawiąc obficie. Krew, z początku żywej rubinowej barwy, stawała się powoli coraz bledszą i bardziej wodnistą, a bezkrwiste ciało bielało coraz bardziej. Jednakże mimo całego sponiewierania, widok najświętszego Ciała naszego Pana na krzyżu był niewypowiedzianie szlachetny i wzruszający; co więcej, mimo wyniszczenia - będącego następstwem przyjęcia grzechów świata i kary za nie, Syn Boży, ofiara Miłości odwiecznej, pozostał czytelnym znakiem czystości i świętości. Ale jakaż nastąpiła zmiana w wyglądzie Jezusa! Podobnie jak Matka Boża, miał Jezus z natury cerę delikatną, żółtawą, ze złocistym odcieniem, przez którą przebijały się rumieńce. Skutkiem licznych podróży pod ostrym palestyńskim słońcem odbywanych zwłaszcza w ostatnich latach, skóra trochę pociemniała pod oczami i na chrząstkach nosowych. Pierś miał Jezus szeroką, regularnie wysklepioną. Jego barki były szerokie, ramiona silnie umięśnione, podobnie i uda, kolana kształtne i silne, zahartowane, jak u człowieka, który wiele podróżował i często się modlił na klęczkach. Nogi miał drugie, łydki muskularne od ciągłego podróżowania i wspinania się na góry, skóra bardzo kształtnych stóp na podeszwach była mocno stwardniała od ciągłego chodzenia boso. Dłonie piękne o długich, smukłych palcach, nie były wypielęgnowane, ale też i nie zniszczone ciężką, ręczną pracą. Szyja niekrótka, silna, muskularna, głowa proporcjonalna. Czoło było wysokie, a cała twarz o pięknym, regularnym, delikatnym owalu. Włosy nie zanadto gęste, barwy brunatnomiedzianej, gładko ułożone, opadały na grzbiet. Broda średniej długości, przystrzyżona spiczasto, w środku była rozdzielona. Teraz zaś włosy, wąsy i broda częściowo powydzierane, a resztki pozlepiane krwią. Całe ciało jedną przedstawiało ranę. Przez rozdartą na piersi skórę wyzierały żebra, a wszystkie członki wydawały się pogruchotane. Krzyże łotrów, zwrócone nieco ku sobie i różniące się od krzyża Jezusowego, stały na krajach pagórka po prawej i lewej jego stronie, nieco poniżej, w odległości takiej, że środkiem można było przejechać konno. Jeden łotr modlił się, drugi szydził z Jezusa. Strasznie było patrzeć na nich; szczególnie wiszący po lewej stronie, oszołomiony napojem jeszcze teraz manifestował swą złość, klął i bluźnił. Wisieli powykręcani, z połamanymi kośćmi, członki ich były nabrzmiałe i poprzerzynane sznurami, oblicza sinobrunatne, wargi sczerniałe, oczy przekrwione i wysadzone na wierzch. Ryczeli z bólu. Gwoździe, którymi przybite były poprzeczne belki krzyży, przeszkadzały im z tyłu i nie pozwalały podnieść głowy; drgali i wili się z boleści. Naigrawanie się z Jezusa. Pierwsze słowo z krzyża Kaci ukrzyżowawszy łotrów i pozbywszy się Pańskiego odzienia, pozbierali narzędzia, a obrzuciwszy jeszcze Jezusa gradem obelg, odeszli. Tak samo konni faryzeusze, podjechawszy naprzeciw Jezusa, szydzili zeń chwilę i lżyli Go, po czym odjechali do domu. Tymczasem nadeszło nowych pięćdziesięciu rzymskich żołnierzy, by zmienić oddział dotychczas trzymający straż na Golgocie. Dowódca nowego oddziału, z pochodzenia Arab, zwał się Abenadar, a później przy chrzcie otrzymał imię Ktesifon; natomiast dziesiętnik, który był zarazem przybocznym gońcem Piłata, zwał się Kassius, potem przy chrzcie otrzymał imię Longinus. Wreszcie przyjechała kolejna grupa faryzeuszy, saduceuszy, uczonych w Piśmie i kilku ze starszyzny ludu, między nimi też ci, którzy pojechali prosić jeszcze raz Piłata o zmianę napisu na krzyżu. Piłat nie dopuścił ich nawet przed siebie, więc z tym większym rozgoryczeniem wrócili na Kalwarię. Objechali wkoło plac, odpędziwszy po drodze Najświętszą Pannę, którą przezywali rozpasaną niewiastą; Jan odprowadził Ją do świętych niewiast stojących z tyłu i tu przyjęły Ją w swe objęcia Magdalena i Marta. Tymczasem nowo przybyli Żydzi, podjechawszy przed Jezusa oraz inni przechodzący obok, przeklinali Go i natrząsali się z Niego pogardliwie, wołając: «Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, wybaw sam siebie; jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzyża». Podobnie arcykapłani z uczonymi w Piśmie i starszymi, szydząc, powtarzali: «Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Jest królem Izraela: niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w Niego. Zaufał Bogu: niechże Go teraz wybawi, jeśli Go miłuje. Przecież powiedział: „Jestem Synem Bożym "» (Mt 27, 39-43). Szydzili z Niego i żołnierze (...) mówiąc: «Jeśli Ty jesteś Królem żydowskim, wybaw sam siebie!)) (Łk 23, 37). Odkupiciel wisiał w milczeniu, pogrążony w ogromie strasznych cierpień, a wtem zawołał szyderczo zły łotr: „Jego diabeł odstąpił Go już". Jeden z żołnierzy zatknął na żerdź umaczaną w occie gąbkę i przyłożył Jezusowi do ust. Zdawało mi się, że Pan trochę zwilżył usta. Otaczający krzyż naigrawali się wciąż; znowu zawołał jeden z żołnierzy: „Pomóż sam sobie, jeśli jesteś Królem żydowskim!" Wtem Jezus podniósł nieco głowę do góry i rzekł: «Ojcze, przebacz im, boniewiedzą, co czynią)) {Łk 23, 34); po czym modlił się dalej po cichu. Szyderstwa nie ustawały, a jeden ze złoczyńców, których [tam] powieszono, urągał Mu: «Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas» (Łk 23, 39). Natomiast Dyzmas, nazwany później dobrym łotrem, był głęboko wzruszony i wstrząśnięty słysząc, jak Jezus modlił się za swoich nieprzyjaciół i oprawców. Właśnie wówczas Maryja, słysząc głos Syna swego, śmiało przybliżyła się do krzyża. Za Nią postępowali Jan, Salome i Maria Kleofasowa; dowódca zaś nie bronił im przystępu. Dyzmas, oświecony na duchu modlitwą Jezusa, ujrzawszy Najświętszą Pannę, skupiwszy swe siły, zawołał głośno: „Jak to, możliwe? Wy bluźnicie Mu, a On modli się za was. Milczał i cierpiał, wciąż modlił się za was, a wy Mu bluźnicie! Opamiętajcie się! To Prorok! To nasz Król! To Syn Boży!" Takie świadectwo dał później św. Piotr: On, gdy Mu złorzeczono, nie złorzeczył, gdy cierpiał, nie groził, ale oddawał się Temu, który sądzi sprawiedliwie (1 P 2,23). Owo niespodziewane skarcenie, które padło z ust ukrzyżowanego zbrodniarza, wywołało wśród rozbestwionego tłumu konsternację i oburzenie. Zaczęto szukać kamieni, by go ukamienować na krzyżu. Lecz Abenadar sprzeciwił się temu, kazał rozpędzić zacietrzewionych i wnet przywrócił porządek. Najświętsza Panna uczuła wielkie wzruszenie pod wpływem modlitwy Jezusa i doznała pokrzepienia na duchu. Dyzmas zaś tak już był skruszony, że gdy Gezmas znowu szyderczo powiedział do Jezusa, by -jeśli istotnie jest Mesjaszem - pomógł sobie i im, surowo karcąc go, rzekł: «Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież - sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił». I napominał go dalej: „O, zastanów się nad tą chwilą, wejrzyj w swą duszę i popraw się!". Następnie wyznał Jezusowi swą winę i rzekł z pokorą: „Panie, jeśli mnie potępisz, słuszny to będzie wyrok; ale jeśli można, zmiłuj się Panie nade mną!". I dodał: «Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa». Z wielką ufnością słuchał, jak Jezus mu odpowiedział: «Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju» (por. Łk 23, 40-43), potem przez kwadrans pokornie rozpamiętywał swoje grzechy i wielkość Bożego miłosierdzia. Opowiedziane tu sceny miały miejsce między dwunastą a pół do pierwszej - według słońca, w kilka minut po podniesieniu i ustawieniu krzyża. Wkrótce potem zaszła wielka zmiana i w sercach większości widzów tego dramatu, gdyż w przyrodzie zaszło niezwykłe zjawisko, napełniając trwogą serca ludzkie. Zaćmienie słońca. Drugie i trzecie słowo Jezusa Wspomniałam już, że do ogłoszenia wyroku, tj. do dziesiątej godziny, padał od czasu do czasu grad. Następnie aż do dwunastej była piękna pogoda, zaś po dwunastej słońce pokryło się mglistym, czerwonawym obłokiem. Wtem o wpół do pierwszej według czasu słonecznego, to znaczy około godziny szóstej według rachuby żydowskiej, nastąpiło niezwykłe zaćmienie słońca (por. Łk 23, 44). Zdało mi się, że pokrzyżowały się drogi gwiazd i planet. Po drugiej stronie firmamentu ujrzałam księżyc, który wypłynął spoza Góry Oliwnej pełny i blady, jak ognisty meteor biegł szybko po sklepieniu niebieskim i posuwał się ukosem od wschodu ku zamglonemu słońcu. Przed słońcem od strony wschodniej rozciągnęła się jakby ciemna chmura, która wnet stała się olbrzymia i zakryła sobą całe słońce. Środek tego obłoku był płowy, a krawędzie jaśniały czerwonawym blaskiem, tworząc krwawy pierścień. Ciemność zaległa strop niebieski, a na jego ciemnym tle krwawym blaskiem zabłysły gwiazdy. Strach wielki padł na ludzi i zwierzęta. Bydło z rykiem uciekało z pola. Ptaki chroniły się do kryjówek, a liczne ich stada osiadały na wzgórzach wokół Kalwarii, pozwalając się nieomal chwytać rękami. Umilkli szydercy naigrawający się z Jezusa. Faryzeusze starali się wprawdzie wytłumaczyć zjawisko w sposób naturalny, ale nie bardzo im się to udawało, bo i ich poczęła ogarniać trwoga, a wszystkie spojrzenia mimo woli kierowały się w górę. W trwodze niektórzy bili się w piersi i załamywali ręce, inni znów padali na kolana i pokornie prosili Jezusa o przebaczenie. A On, sam cierpiący nieskończenie, zwracał ku nim swój miłosierny wzrok. * O wyjątkowym miłosierdziu zawierającym się w tym spojrzeniu pisze także w swym dziele mistycznym św. Faustyna - Dzienniczek, 326. Ciemność stawała się coraz głębsza, a tłum zalegający Golgotę zatrwożony tym zjawiskiem spoglądał w górę, zapominając o krzyżu, przy którym pozostała tylko Matka Jezusa i najbliżsi przyjaciele. Najświętsza Panna przynaglana nade wszystko miłością macierzyńską całym sercem modliła się, by Jezus pozwolił Jej umrzeć wraz z sobą. Wtem Jezus - miłosiernie i z powagą wielką- spojrzał na swą ukochaną Matkę i wskazując oczami stojącego obok Niej Jana, ucznia którego miłował, rzekł do Matki: «Nie-wiasto, oto syn Twój» (J 19, 26). I dodał: „Prawdziwiej on będzie Twoim synem, niż gdybyś go była porodziła". Pochwalił przy tym Jezus Jana, że zawsze wierzył szczerze, nie podejrzewał nic i nigdy się nie gorszył. Następnie rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja». I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie (J 19, 27). I zaraz pod krzyżem konającego Mistrza Jan jak syn wierny, kochający i pobożny z najwyższą czcią uścisnął Matkę Jezusa, która stała się obecnie także jego Matką. Maryja zaś z wielką powagą, ale i z nową boleścią przyjęła to uroczyste rozporządzenie konającego Syna. Ze wzruszenia osłabła tak dalece, że towarzyszące Jej niewiasty musiały Ją podtrzymać, na chwilę posadziły na wale otaczającym plac naprzeciw krzyża, a następnie wyprowadziły Ją z placu do niewiast stojących opodal. * Sługa Boża Anna Katarzyna daje tu pewien komentarz, który warto przytoczyć, gdyż pozwala lepiej zrozumieć nie tylko tę scenę, ale także wiele innych, a zwłaszcza wyjaśnia to, czym są mistyczne widzenia - duchowy ogląd spraw trudnych do przekazania, doświadczanych wewnętrznie, nie będących urzędowo przedłożonym artykułem wiary, tylko raczej sposobem głębszego doświadczania prawd ogólnie znanych. Pisze ona: „Nie wiem, czy Jezus słowa te wypowiedział ustami, czy tylko w duchu, ale czułam to wyraźnie, że Jezus przed śmiercią oddawał Swą Najświętszą Matkę Janowi za matkę, a jego Jej za syna. Nieraz w takich rozpamiętywaniach i widzeniach wiele człowiek odczuwa, co nie jest napisane i tylko małą cząstkę z tego można słowy zwykłymi opowiedzieć. Co w widzeniu jest jasnym i zdaje się samo przez się zrozumiałym, tego nie można potem należycie i jasno oddać słowami. Tak np. nie dziwiłam się wcale, że Jezus, przemawiając do Najświętszej Panny, nie nazwał Ją „matką", lecz „niewiastą", gdyż czułam zarazem tę Jej godność wysoką jako niewiasty, która miała zetrzeć głowę węża, a co właśnie spełniało się w tej godzinie przez śmierć zbawczą Syna człowieczego, jej Syna. Nie dziwiłam się, że tej, którą anioł pozdrowił jako pełną łaski, oddaje Jezus Jana za syna, bo wiedziałam, że właśnie jego imię jest imieniem łaski. Imię każdej widzianej osoby odpowiadało wewnętrznej jej istocie i wartości; i Jan był też rzeczywiście dziecięciem Bożym, a Chrystus mieszkał w nim. Czułam, że powyższymi słowy dał Jezus Maryję za matkę wszystkim ludziom, którzy przyjmując Go jak Jan w swe serce, wierząc w Jego imię, stają się dziećmi Bożymi, którzy poczynają się nie z krwi, ani z żądzy cielesnej, ani z woli męża, ale z Boga. Poznawałam, że Ona najświętsza, najpokorniejsza, najposłuszniejsza, która, mówiąc do anioła: „Oto ja służebnica Pana mojego, niech mi się stanie według słowa twego!" stała się Matką wiecznego Słowa wcielonego, teraz, słysząc z ust swego konającego Syna, że według ducha ma być Matkądla daigiego syna, rzekła znowu w sercu swoim z kornym poddaniem się: „Oto ja służebnica Pana mojego, niech mi się stanie według słowa Twego!" Aktem tym uznała za swe dzieci wszystkie syny Boże, wszystkich braci Jezusa. Wszystko to wydaje się w widzeniu zupełnie pojedynczym, koniecznym, bo odczuwa się to łaską Bożą^ ale przy opowiadaniu widzi się dopiero, jak trudno oddać wszystko słowami". W Jerozolimie na skutek ciemności gęstej i mglistej zapanowała ogólna trwoga. Piłat i Herod byli przekonani, że zjawisko to ma jakiś związek z haniebnym wyrokiem wydanym na Jezusa i Jego męką. Ludzie zamykali się w domach, a nieliczni w trwodze błąkali się po placach i ulicach. Ale przed pałacem Piłata zebrał się tłum ludzi. Ci sami, którzy rano krzyczeli: „Precz z Nim! Ukrzyżuj Go!", teraz oskarżali namiestnika. Zaniepokojony Piłat kazał otoczyć pałac strażą. Jednak największa trwoga zapanowała między zebranymi w świątyni. Właśnie rozpoczęto zabijanie baranka paschalnego, gdy nagle zapadła ciemność. Wszczął się ogólny popłoch, nad którym - mimo usiłowań arcykapłani nie mogli zapanować. Sam Annasz krył się po kątach ze strachu. Opuszczenie Jezusa. Czwarte słowo Jezusa na krzyżu Po słowie Jezusa, wyrzeczonym do Matki Najświętszej i Jana, nastała na Golgocie chwila głuchej ciszy. Nawet faryzeusze zaprzestali złośliwych bluźnierstw. Jezus, wisząc na krzyżu, odmawiał fragmenty Psalmów, które spełniały się obecnie na Nim. Do cierpień fizycznych przyłączyło się teraz jeszcze uczucie zupełnego opuszczenia i zwątpienia. Przechodził wszystkie straszliwe udręki człowieka - biednego, skatowanego, przygnębionego, całkowicie opuszczonego, bez ludzkiej i Bożej pociechy, bez wytchnienia - kiedy to wiara, nadzieja i miłość poddane są najcięższej próbie. Tym cierpieniem bezgranicznie kochający Jezus wysługiwał ludziom siłę do zwycięskiej walki w sytuacjach krańcowego opuszczenia i zwątpienia, zwłaszcza w chwili śmierci. Człowiek, złączony z Chrystusem w ciele Kościoła, nie powinien poddawać się zwątpieniu nawet w ostatniej swej godzinie. W otchłań ludzkiej goryczy i zwątpienia wlał Jezus zasługi swego wewnętrznego i zewnętrznego opuszczenia na krzyżu, doświadczenia ludzkiego losu. Opuszczony zupełnie, umęczony, bezsilny, oddał za nas siebie samego z nieskończonej miłości. Na umęczonym ciele i duchu niejako spisał wobec Boga swą ostatnią wolę, oddając wszystkie Swoje zasługi na rzecz Kościoła i grzeszników - wszystkich ludzi aż do skończenia świata (por. Mt 28, 20; J 16, 33). Około trzeciej godziny (dziewiątej według żydowskiej rachuby czasu) zawołał Jezus donośnym głosem: «EH, Eli, lema sabachtani!», to znaczy: «Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?» (Mt 27, 46). Kiedy wołanie Zbawcy przerwało milczenie panujące wokół krzyża, szydercy znowu zwrócili się ku niemu. Słysząc Jego słowa, niektórzy ze stojących tam mówili: «On Eliasza woła». Lecz inni mówili: «Poczekaj! Zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, aby Go wybawić» (Mt 27,47. 49). Wołanie Jezusa doszło także do uszu najsmutniejszej Matki Jego, która nie zważając na nic, przecisnęła się na powrót do krzyża, a za Nią podeszli Jan, Maria Kleofasowa, Magdalena i Salome. Podczas gdy obecni trwali w niepewności, żalu i trwożnym oczekiwaniu, nadjechało około trzydziestu znakomitych mieszkańców Judei i okolic Jafy, którzy do Jerozolimy przybyli na święta. Będąc świadkami wszystkiego, co uczyniono Jezusowi, a teraz widząc złowróżbne zjawiska w przyrodzie, głośno dali wyraz swemu oburzeniu: „Biada! Gdyby nie świątynia Boża, należałoby ogniem zniszczyć to miasto ohydne, na którym zaciążyła taka zbrodnia". Słowa znakomitych cudzoziemców sprowokowały tłum do wyrażenia opinii. Powstało rozdwojenie: jedni trzymali stronę Jezusa, oskarżając faryzeuszy, drudzy odpowiadali oburzeniem i przekleństwami. Faryzeusze z obawy przed tumultem uciszyli się i zwrócili po pomoc do dowódcy strażuj ącego oddziału rzymskiego. Kazano zamknąć najbliższą bramę miejską, by przerwać łączność między zebranymi na Golgocie, a niezadowolonymi w mieście. Chwilowo jednak Abenadar przywrócił porządek swoją powagą, ale zakazał wszelkiego szydzenia z Jezusa, by nie drażnić ludu. Wkrótce po godzinie trzeciej zrobiło się nieco jaśniej. Księżyc zasłaniający dotąd słońce zaczął schodzić ku zachodowi, po czym nagle skrył się za horyzontem. Znowu ukazało się słońce, zamglone jeszcze i w krwawej poświacie. Promienie powoli zaczęły rozchodzić się, ale światło jego było jakieś posępne, ponure; gwiazdy zaś poznikały. Wraz z powracającą jasnością faryzeusze znów stali się butni, jednak na polecenie rzymskiego dowódcy zaprzestali szyderstw. Agonia Jezusa. Piąte, szóste i siódme słowo Po ustąpieniu ciemności ukazał się znowu oczom obecnych Pan nasz na krzyżu, blady, słaby, jakby wycieńczony zupełnie; ciało bielsze było niż przedtem, bo prawie już wszystka krew zeń uszła. Z ust Jezusa usłyszałam następujące słowa: „Wytłoczony jestem, jak wino, które tu po raz pierwszy wyciskano. Wszystką krew muszę wylać, aż ukaże się woda i zbieleją łuski. Lecz nigdy już więcej nie będzie wino tu wyciskane". Nie wiem, czy słowa te wymówił Jezus półgłosem, czy cicho, jako modlitwę przeze mnie tylko słyszaną. * Jako objaśnienie do tych słów miała Anna Katarzyna inną wizję, potraktowaną przez nią samą jako dygresję i której jednak z racji luźnego związku z samą męką Zbawiciela, nie przytaczamy. Jezus krańcowo wyczerpany, z trudem rzekł wyschniętymi wargami: «Pragnę!» (J 19, 28). Gdy przyjaciele patrzyli na Niego ze smutkiem, powiedział z wyrzutem: „Nie mogliście Mi nawet jednego łyka wody podać?", dając im do zrozumienia, że w ciemności łatwo to było zrobić i nikt by im był nie przeszkodził. Jan zmieszany odparł: „Panie! Zapomnieliśmy całkiem o tym". Jezus dodał jeszcze te słowa: „I najbliżsi musieli zapomnieć o Mnie, i nie dali Mi pić, aby wypełniło się wszystko, co jest napisane". Zapomnienie to boleśnie Go dotknęło, a przyjaciele - chcąc się zrehabilitować - zwrócili się do żołnierzy o pozwolenie napojenia Jezusa. Ci nie zezwolili, ale jeden z nich umaczał gąbkę w occie dodając nieco żółci i chciał podać Jezusowi. Lecz dowódca straży - Abena-dar odebrał mu ją, następnie wycisnął, nasączył czystym octem, umieścił w niej rurkę hizopową, aby Jezus mógł ssać napój i na włóczni podniósł jaku ustom Zbawiciela (por. J 19, 29). Jezus wyrzekł jeszcze kilka słów dla upomnienia ludu stojącego wkoło. Pamiętam z nich następujące: „Gdy już głos Mój ucichnie, usta umarłych będą mówić za Mnie". Na to niektórzy zawołali: „Jeszcze bluźni!", lecz Abena-dar ich uciszył. Godzina śmierci Jezusa nadeszła i rozpoczęło się konanie; zimny pot okrył członki Jego i spływał obficie. Jan trwał pod krzyżem i chustą ocierał nogi Pana. Magdalena złamana boleścią, oparła się o tył krzyża. Najświętsza Panna stała między krzyżem Jezusa i dobrego łotra, podtrzymywana przez Marię, żonę Kleofasa i Salome, patrząc z niewymownym bólem na konającego Syna. Jezus rzekł: « Wykonało się!» (J 19, 30). Aunosząc głowę, zawołał donośnym głosem: «Ojcze, w ręce Twoje oddaję ducha Mego!» (Łk 23,46). Krzyk ten słodki, a donośny, przeniknął niebo i ziemię; a Zbawiciel, wypowiedziawszy te słowa, opuścił głowę na piersi i skonał. Widziałam, jak dusza Jego, w postaci świetlistego cienia, spuściła się po krzyżu w ziemię do otchłani. Święte niewiasty wraz z Janem upadły twarzą na ziemię. i. W chwili zgonu Jezusa ziemia zadrżała, a w skale z trzaskiem powstała głęboka szczelina między krzyżem Jezusa i nienawróconego łotra. Był to Boży znak i groźne upomnienie. Na przedśmiertny okrzyk Chrystusa nie tylko ziemia odpowiedziała wstrząsem, zadrżeli również patrzący, ale ostry miecz boleści przeniknął tylko serca bliskie Jezusowi, a nade wszystko serce Matki Najświętszej. Wielu w zgromadzonym tłumie nawróciło się; jedni żałując bili się w piersi, inni rozdzierali swoje szaty, posypując głowy prochem. Trwoga panowała we wszystkich sercach. W świątyni zasłona przybytku rozdarła się na dwoje, umarli powychodzili z grobów, zachwiały się ściany świątyni, miejscami zapadły się góry, a w wielu miejscach - nawet bardzo odległych - zawaliły budowle (por. Łk 23,48; Mt 27, 51-53). Przestrach doszedł do zenitu, gdy uciekający spotkali na drodze powstałych z grobu umarłych, którzy upominali ich, grożąc surowo. Także Jezioro Galilejskie doznało gwałtownego wzburzenia, a wystąpiwszy z brzegów dokonało zniszczeń w Kafarnaum, zaś Jordan miejscami zmienił łożysko. Między innymi w Nazarecie runęła połowa synagogi, z której Żydzi wypędzili niegdyś Jezusa, a miejsce na górze, skąd chciano Go strącić w przepaść, zapadło się. W chwili śmierci Jezusa spłynęła łaska na setnika Abenadara. Widząc trzęsienie ziemi i wszystko, co się działo, odmieniony na duchu oddał chwałę Bogu i mówił: «Istotnie, człowiek ten był sprawiedliwym i wraz z innymi żołnierzami, którzy poszli za jego przykładem, powtarzał: ((Prawdziwie, Ten był Synem Bożym» (Łk 23, 47; Mt 27, 54). Zaraz też zdawszy komendę Kassiusowi (zwanemu później Longinem), opuścił służbę, a niebawem przyłączył się do grona uczniów. Jan powstał wreszcie z ziemi. Święte niewiasty, stojące dotychczas z dala, przybliżyły się ku pagórkowi, podniosły z ziemi Najświętszą Pannę oraz te, które stały przy samym krzyżu i odprowadziły je na bok. Miłosierny Pan życia zapłacił za grzeszników męczeński dług śmierci; jako człowiek swą duszę oddał Bogu i Ojcu, a ciało - śmierci. Kiedy Zbawiciel wydawał ostatnie tchnienie, ciało drgnęło spazmatycznie, a potem trupia bladość powlokła to święte, udręczone naczynie pojednania. Sinawa biel śmierci uwydatniła ciemne plamy krwi płynącej z ran. Potem i one pociemniały. Oblicze wydłużyło się, policzki zapadły, nos wydał się smuklej-szy, ostrzejszy, dolna szczęka opadła, zaszłe krwią oczy były otwarte do połowy. Na bardzo krótką chwilę bowiem dźwignął Jezus ukoronowaną cierniem głowę, która zaraz potem opadła Mu na piersi jakby przygnieciona bólem. Wargi były sine, nabrzmiałe, w rozchylonych ustach widać było zakrwawiony, spieczony język. Dłonie, dotychczas skurczone, rozwarły się, ramiona wyciągnęły ostatecznie, grzbiet przylgnął silnie do krzyża, a ciało zwisło całym ciężarem ku dołowi; skutkiem tego kolana przykurczyły się, zwarły razem i zwróciły na bok, stopy przekręciły się nieco na przeszywającym je gwoździu. Mater Dolorosa W momencie agonii Jezusa Matka Najświętsza jakby zakrzepła w cierpieniu, Jej ręce zesztywniały, w oczach Jej pociemniało, zbladła śmiertelnie, przestała cokolwiek słyszeć, zachwiała się na nogach i przygnieciona bólem, z zasłoniętą twarzą osunęła się na ziemię. Gdy wreszcie najbardziej kochająca i najsmutniejsza Matka z pomocą innych niewiast i Jana powstała i podniosła oczy na krzyż, ujrzała ciało swego Syna, poczęte przez Nią w dziewiczej czystości z Ducha Świętego. Obecnie to ciało z Jej ciała, kość z Jej kości, serce z Jej serca, święte naczynie miłosierdzia Bożego, utworzone w Jej łonie pod osłoną mocy Najwyższego, pozbawione było życia, wszelkiego piękna, nawet swego naturalnego kształtu, a nade wszystko swej najświętszej duszy. Ujrzała je poddane prawom natury, którą on sam stworzył, a której człowiek swym grzechem nadużył, którą zeszpecił, wykoślawił i zbezcześcił. Patrzyła na to ciało Jezusa zbite, skatowane, zeszpecone, porozdzierane, w końcu uśmiercone rękami tych, dla których Jezus przyszedł - wcielił się, aby ich odkupić i obdarować życiem wiecznym. Ach! Jego ciało pogardzone, wyszydzone, odrzucone, wisiało teraz jak opróżniony bukłak, jak strzaskane naczynie najwyższego piękna, prawdy i miłości, rozpięte i rozdarte na haniebnej szubienicy krzyża między dwoma złoczyńcami. Któż zmierzy, kto zdoła pojąć ból Matki Jezusa, Królowej wszystkich Męczenników? Słońce rzucało na ziemię słabe, zamglone promienie. Podczas trzęsienia ziemi powietrze było duszne, dławiące, następnie dało się odczuć dotkliwe zimno. Zwłoki Zbawiciela na krzyżu stanowiły widok niewyobrażalnie wstrząsający, a zarazem Jego postać, tak poniżona, zachowała przedziwny majestat, wzbudzający najgłębszą cześć. Ciała łotrów przeciwnie - były straszliwie powykręcane w spazmie bólu; obaj zmożeni cierpieniem zamilkli już, Dyzmas modlił się [po cichu]. Śmierć Jezusa nastąpiła zaraz po godzinie trzeciej. Ochłonąwszy z pierwszego przestrachu po trzęsieniu ziemi, niektórzy z faryzeuszy zaczęli znowu zachowywać się zuchwale i arogancko. Podeszli do utworzonej przy krzyżu rozpadliny i usiłowali zmierzyć jej głębokość. Raziły ich też znaki skruchy wśród tłumu, więc wściekli odeszli do domu. Lecz byli między nimi i tacy, którzy czuli w sobie jakąś zmianę wewnętrzną i początek nowego, innego życia. Pięciu żołnierzy pod rozkazami Kassiusa zostało wokół wału na Kalwarii jako straż. Krewni i przyjaciele Jezusa stali wciąż obok krzyża lub siadali naprzeciw niego, boleśnie lamentując; większość niewiast wróciła do miasta. Cicho, smutno i pusto było na Golgocie Z dala tylko na którymś z okolicznych wzgórz, pojawiał się przelotnie ktoś z uczniów i spoglądał ciekawie, ale z obawą ku Golgocie, chowając się trwożnie na pierwszy odgłos kroków. Józef z Arymatei domaga się od Piłata ciała Jezusa Gdy tylko po strasznych wstrząsach w naturze i wśród ludzi zapanował w Jerozolimie częściowy spokój, zarzucono zalęknionego Piłata relacjami o wszystkim, co zaszło. Równocześnie Wielka Rada, stosownie do powziętej rano uchwały, wysłała do niego posłów, żądając doprowadzenia skazańców do śmierci przez połamanie goleni i zdjęcia ich z krzyży, by ciała nie wisiały przez szabat. Piłat wyznaczył do tego oprawców i wysłał ich na Golgotę. Wkrótce potem zjawił się u Piłata Józef z Arymatei, członek Wielkiej Rady. Wiedział on już o śmierci Jezusa i razem zNikodemem uradzili, że pochowają ciało Zbawiciela w grobowcu skalnym w ogrodzie Józefa, leżącym w pobliżu Kalwarii. Zajął się też już wcześniej przygotowaniami do pogrzebu, wysłał nawet ludzi, aby oczyścili wnętrze grobowca. Józef ujrzał Piłata przerażonego i zmieszanego. Otwarcie i stanowczo poprosił go o pozwolenie zdjęcia z krzyża ciała Jezusa, Króla żydowskiego, ponieważ chce je uczcić składając w swym własnym grobowcu. To jeszcze bardziej wytrąciło Piłata z równowagi. Oto tak znakomita osobistość prosiła go natarczywie o oddanie hołdu temu, którego on wydał na haniebną śmierć krzyżową! Sumieniem namiestnika targnął tym większy niepokój, gdy pomyślał o niewinności skazanego. Jednak zapanował nad sobą i z udanym zdziwieniem, zapytał: „Czy już umarł?" Abenadar, który zdążył powrócić z jaskiń pod miastem, gdzie rozmawiał z uczniami Pańskimi, stawił się na rozkaz Piłata i zapewnił go o śmierci Jezusa, która nastąpiła o godzinie trzeciej, wspomniał o ostatnich słowach Pana i Jego głośnym okrzyku przy skonaniu, zdał relację o trzęsieniu ziemi i pęknięciu skały. Namiestnik pozornie tylko dziwił się, że Jezus umarł tak prędko. W duchu osłupiał i przeraził się jeszcze bardziej, gdy usłyszał, że owe straszne i cudowne znaki przypadły dokładnie na czas agonii i śmierci Jezusa. Chcąc też może zatrzeć nieco swoje poprzednie okrucieństwo względem Niego, bezzwłocznie wydał Józefowi z Arymatei rozporządzenie na piśmie, mocą którego ciało Króla żydowskiego miało mu być oddane, aby mógł je zdjąć z krzyża i pochować. Miał też złośliwą satysfakcję, że popsuł szyki najwyższym kapłanom, którzy pragnęli Jezusa widzieć pogrzebanego wraz z obu łotrami. Wyszedłszy od Piłata, Józef udał się do pewnej bogobojnej niewiasty, gdzie czekał na niego Nikodem. Dom jej stał blisko miejsca, gdzie wcześniej wyszydzono i zelżono Jezusa na samym początku gorzkiej Drogi krzyżowej. Niewiasta ta handlowała wonnymi ziołami i drogimi olejkami, więc u niej zakupił Nikodem sporo ziół i korzeni do zabalsamowania ciała. Ona też pomogła nabyć inne wonności, których nie miała na składzie, a także chusty i opaski do owijania zwłok. Wszystko to zapakowała razem tak, by wygodnie było nieść. Józef z Arymatei w międzyczasie kupił jeszcze piękny, delikatny, bawełniany całun. Sługom polecono zabrać narzędzia potrzebne do zdjęcia ciała oraz przybory konieczne do obmycia go i wstępnego zabalsamowania. Łamanie kości łotrom Na Golgocie tymczasem panowały milczenie i spokój żałoby. Niebo było zachmurzone, posępne i cała przyroda zdawała się być pogrążona w smutku. Zalękniona gawiedź rozproszyła się i poukrywała. Pod krzyżem została Matka Najświętsza, kilka niewiast i Jan oraz kilku żołnierzy pełniących straż. Gdy nadeszło sześciu oprawców niosących drabiny, łopaty, sznury i ciężkie trójgraniaste żelazne sztaby przeznaczone do gruchotania kości, bliscy Jezusa odsunęli się. Bolesna trwoga ogarnęła Najświętszą Pannę, że być może jeszcze teraz zbiry źle obejdą się z ciałem Jej Syna. Wspięli się na krzyż i zaczęli je szturchać i targać, utrzymując, że tylko udaje umarłego. Czuli wprawdzie, że ciało jest zimne i sztywne, ale jeszcze nie chcieli uwierzyć, że umarł. Dopiero gdy na prośbę Matki Bożej, Jan poprosił żołnierzy o interwencję, oprawcy chwilowo pozostawili w spokoju zwłoki Jezusa. Po dwóch siepaczy wspięło się po drabinach na krzyże łotrów, którzy jeszcze żyli i żelaznymi drągami zaczęli im miażdżyć kości rąk powyżej i poniżej łokcia. Trzeci oprawca gruchotał w ten sam sposób kolana i golenie. Ponadto Gezmasowi, ryczącemu z bólu, trzema uderzeniami zgruchotano klatkę piersiową. Dyzmas jęczał głucho i skonał wśród mąk - jako pierwszy, który po śmierci [zgodnie z obietnicą Chrystusa] ponownie ujrzał swego Odkupiciela. Następnie oprawcy rozwiązali sznury trzymające łotrów, spuścili ich ciała na ziemię, a zawlókłszy je do doliny między wzgórzem i murami miejskimi, tam je zagrzebali. Otwarcie boku Jezusa Bliscy Jezusa, widząc to okrutne postępowanie z łotrami, zlękli się, że oprawcy, którzy ciągle jeszcze nie wierzyli w śmierć Jezusa, wrócą i tak samo postąpią z Jezusem. Wtem Kassius, po chrzcie zwany Longinusem, 25-letni energiczny podoficer (pomimo słabego wzroku gorliwy w pełnieniu służby i przywiązujący wielką wagę do wszystkich swych czynności, a przy tym bardzo drażliwy, gdyż jego zez narażał go nieraz na szyderstwa podwładnych), uczuł nagle dziwny zapał. Okrucieństwo i godna potępienia ślepa furia katów, trwoga świętych niewiast, a przy tym nagle udzielona łaska świętej gorliwości, przynagliły go do czynu, który okazał się wypełnieniem proroctwa (Zach 12, 10). Z pośpiechem podjechał konno pod krzyż i oburącz z taką siłą wbił swą włócznię w zapadnięty i naprężony prawy bok Jezusa, że przebiła ona wnętrzności i serce, a nawet wyszła lewym bokiem, otwierając i w nim małą ranę. Gdy następnie nagle wyciągnął ostrze, z szerokiej rany prawego boku Jezusa wypłynął obfity strumień krwi i wody. Oblał wzniesione oblicze Kassiusa, uzdrawiając go i obdarowując łaską. A on natychmiast zeskoczył z konia, upadł na kolana i bijąc się w piersi, głośno wobec wszystkich wyznał bóstwo Jezusa i oddał Mu chwałę. Najświętsza Matka Pana i święte niewiasty wciąż wpatrzone w Jezusa, z przerażeniem widziały, jak Kassius zamierzył się włócznią na Niego. Przy ciosie wydały bolesny okrzyk i przypadły do krzyża. Maryja uczuła w swym kochającym sercu straszny ból, jak gdyby Ją samą przeszyło owo straszliwe żelazo i zemdlona upadła na ręce towarzyszek. Tymczasem oczy ciała Kssiusa doznały uzdrowienia i otworzyły się oczy duszy. Wnet jednak wszyscy na widok Krwi Zbawiciela zmieszanej z wodą, spienionej, spływającej do skalnego zagłębienia - czarkami do picia, które mieli ze sobą, ze wzruszeniem i najgłębszą czcią zaczęli zbierać ten drogocenny skarb, przelewając go następnie do zamykanych naczyń, zaś pozostałości starannie wysuszali chustami. Czynili to z niezwykłym przejęciem i pieczołowitością, a niejedna łza Maryi i Magdaleny zmieszała się z tą krwią. Nawet obecni tam żołnierze wzruszeni, padli na kolana. Oprawcy natomiast nie wrócili już na szczyt Golgoty, bo w międzyczasie otrzymali od Piłata rozkaz, aby nie tykać ciała Jezusa, gdyż prawo do niego zostało przekazane Józefowi z Arymatei, który miał je pochować. Działo się to wszystko tuż po godzinie czwartej. W tym czasie Nikodem i Józef z Arymatei zajęci byli przygotowaniami do pogrzebu. Józef wysłał służących, aby przygotowali jego własny, pusty jeszcze grobowiec, który on ofiarował Chrystusowi. Oni to przynieśli bliskim Jezusa na Kalwarię wiadomość, że Piłat pozwolił Józefowi na zdjęcie zwłok i złożenie ich w grobie. Jan z niewiastami udał się zaraz do miasta, by postarać się o akcesoria potrzebne do pogrzebu, ale głównie po to, aby Matka Pana mogła wzmocnić siły i trochę odpocząć w małym mieszkanku, które miała w bocznych budynkach przy Wieczerniku. Do miasta nie mogli jednak wejść bramą najbliższą, bo ta była zamknięta i obsadzona przez żołnierzy, ale musieli nadłożyć sporo drogi - do bramy skierowanej ku Betlejem. Przy krzyżu pozostali tylko strażnicy. * W pełnym wydaniu zapisków Klemensa Brentano, który spisywał widzenia sługi Bożej Anny Katarzyny, w tym miejscu zamieszczony jest Krótki opis niektórych miejscowości dawnej Jerozolimy. Jednak ze względu na jego archaiczny styl, język i sposób obrazowania, jak też i to, że zawiera szczegóły niewiele wnoszące do rozważań samej męki Pana, został pominięty. Jego rolę spełni wykonana w oparciu o widzenia A. K. Emmerich mapka, zamieszczona na końcu książki. Podobnymi względami kierowano się, omijając kolejny opis zatytułowany: Ogród i grób Józefa z Arymatei. Owego smutnego popołudnia... Józef z Arymatei i Nikodem z wielkim zaangażowaniem zajęli się przygotowaniami do pogrzebu Jezusa. Przyszedłszy aż pod krzyż, obejrzeli wszystko dokładnie i ułożyli plan zdjęcia Jego ciała. Po powrocie do miasta, gdy zakupili i zgromadzili wszystko, co było potrzebne, a następnie wyprawili swych służących na Golgotę, aby zanieśli tam drabiny, narzędzia potrzebne do zdjęcia ciała Pana z krzyża, płótna i wonności. Idąc przez miasto i przez Bramę Betlejemską, słudzy ci przechodzili koło domu, w którym przebywała Najświętsza Panna z niewiastami i Janem po powrocie z Golgoty. Spostrzegłszy obładowanych ludzi idących na Kalwarię, pięć kobiet wraz z Janem udało się tam za nimi, idąc w pewnym oddaleniu. Niektóre niosły pod płaszczami spore zawiniątka z chustami, noszonymi ówcześnie jako strój rytualny, a w szczególnych przypadkach - żałobny. Ulice były ciche i wyludnione, gdyż mieszkańcy ciągle jeszcze przerażeni, pozamykali się w domach. Tylko mała ich liczba pamiętała o dopełnieniu przepisanych ceremonii świątecznych; natomiast wielu czyniło pokutę. - • ?' ~' Józef i Nikodem, ubrani stosownie do zwyczaju w stroje żałobne, otuleni w płaszcze osłaniające nawet głowę, szli na Golgotę, ale nie za sługami, lecz ku tej bramie, którą wyprowadzono Jezusa. Zastali ją jednak zamkniętą. Pobliskie ulice i mury obsadzone były żołnierzami, przysłanymi na żądanie faryzeuszy przez Piłata, gdy po godzinie drugiej obawiano się poważnych rozruchów. Józef pokazał strażnikom pisemny rozkaz Piłata, żądając by go przepuszczono. Żołnierze nie chcieli go zatrzymywać, ale oświadczyli, że widocznie trzęsienie uszkodziło bramę i w żaden sposób nie można jej otworzyć. Także oprawcy, wracając po pochowaniu łotrów, nie mogli przejść tędy, lecz musieli skorzystać z bramy narożnej. Ale gdy Józef i Nikodem ujęli za rygle, ku powszechnemu zdziwieniu brama otwarła się bez najmniejszego trudu. Było pochmurno, wilgotno i mglisto, atmosfera posępna. Na Kalwarii Józef i Nikodem zastali już swych służących oraz zapłakane święte niewiasty, siedzące naprzeciw krzyża. Kassius i nawróceni żołnierze z szacunkiem i nabożną czcią stali w pewnym oddaleniu. Józef i Nikodem opowiedzieli Janowi i niewiastom, jakie czynili wcześniej starania, by uratować Jezusa od haniebnej śmierci, zaś one relacjonowały, z jakim trudem udało im się odwieść oprawców od połamania kości Jezusowi (por. Wj 12,46) i jak spełniło się inne proroctwo, gdy Kassius przebił włócznią bok Jezusowi (Za 12,10; J 19, 36-37). Po chwili nadszedł jeszcze setnik Abenadar. Wówczas w wielkim smutku i z najgłębszą czcią przyjaciele i wyznawcy Jezusa rozpoczęli smutne dzieło miłosierdzia -zdjęcia z krzyża i przygotowania do pogrzebu świętego ciała ich Pana, Mistrza i Odkupiciela. Zdjęcie z krzyża Najświętsza Maryja Panna i Magdalena usiadły między krzyżem Jezusa a Dyzmasa, zaś inne niewiasty przygotowywały wodę i naczynia, rozkładały wonności, chusty, gąbki. Kassius zbliżył się do Abenadara i opowiedział mu o cudzie jego uzdrowienia. Wszyscy głęboko przejęci i smutni, pełni miłości do Jezusa, szanując uroczystą powagę chwili, prawie się nie odzywali. Czasami tylko przy świętej posłudze, pełnionej z pośpiechem, a zarazem troskliwą uwagą, wydzierał się z czyichś piersi żałosny jęk lub westchnienie. Magdalena całkiem pogrążona w głębokim wzburzeniu i bólu, nie zwracała uwagi na nikogo i na nic. Nikodem i Józef przystawili drabiny z tyłu do krzyża i wziąwszy ze sobą wielką chustę, do której w trzech miejscach przyszyte były trzy szerokie rzemienie, wspięli się na górę,. Przy pomocy tej chusty z rzemieniami przywiązali ciało Jezusa do pnia krzyża pod pachami i pod kolanami, zaś Jego ręce umocowali innymi chustami do ramion krzyża. Tułów Jezusa, obsuwający się przy skonaniu całym ciężarem ku kolanom, spoczął teraz w postawie siedzącej na chuście przerzuconej przez ramiona krzyża. Dzięki temu ciało zostało uniesione i umocowane, a ręce nie wisiały już na gwoździach i nie rozdzierały się. Gwoździe z otworów nawierconych w krzyżu wybijano od tyłu przy pomocy metalowych sztyftów. Wstrząsy wywołane uderzeniami nie powodowały uszkodzeń rąk Jezusa i gwoździe wypadały łatwo z szerokich, gdyż ręce nie były już tak naciągnięte jak poprzednio. Wybiwszy lewy gwóźdź, Józef opuścił delikatnie wzdłuż ciała rękę Jezusa owiniętą chustą. Podobnie Nikodem, najpierw mocno umocowawszy do krzyża prawą rękę Jezusa i ukoronowaną cierniem głowę, opuszczoną dotychczas na piersi, wybił prawy gwóźdź, a obwiązawszy rękę chustą, opuścił ją lekko na dół. Tymczasem setnik Abenadar z wielkim trudem wybił ogromny gwóźdź, którym przebite były nogi. Kassius ze czcią podniósł spadłe gwoździe i złożył je na ziemi obok Najświętszej Panny. Następnie przystawiono drabiny z przodu krzyża i oparto po obu stronach tuż obok najświętszego ciała. Józef i Nikodem znowu wspięli się na górę, odwiązali od pnia krzyża górny rzemień i zawiesili go na hakach, w które wyposażone były drabiny; podobnie zrobili z dwoma pozostałymi i teraz chusta z ciałem Jezusa wisiała wyłącznie na drabinach. Schodząc powoli, zawieszali pasy na coraz niższych hakach, a ciało Jezusa opuszczało się coraz niżej. Setnik Abenadar, wspiąwszy się po ruchomych schodkach i ująwszy nogi Jezusa poniżej kolan, powoli schodził na ziemię, a w tym czasie Nikodem i Józef, trzymając w ramionach górną część ciała Jezusa, spuszczali się z drabin. Czynili to lekko, delikatnie i ostrożnie, jak gdyby dźwigali najukochańszego ciężko rannego przyjaciela. W ten sposób święte, zmaltretowane ciało Zbawiciela złożono na ziemi. Niezmiernie wzruszające było to zdjęcie z krzyża. Czyniono wszystko uważnie i ostrożnie, jakby obawiano się sprawić Panu najmniejszy ból. Względem najświętszego ciała wszyscy przejęci byli taką samą miłością i czcią, jaką otaczali Najświętszego z Świętych za Jego życia. Oczy ich nieustannie zwrócone były na ciało Pana, śledziły każde poruszenie nim; gestem, łzami, całą swą postawą wyrażali swój ból i zatroskanie. Wszyscy trwali w ciszy i skupieniu, nawet ci, którzy zajęci byli zdejmowaniem ciała, przejęci szacunkiem odzywali się tylko z konieczności, a i to półgłosem. Odgłos uderzeń młotka przy wybijaniu gwoździ, odbił się bolesnym echem w sercach wszystkich, którzy byli obecni przy ukrzyżowaniu, a najbardziej w sercu Najświętszej Panny i Magdaleny. Zadrżeli, przypomniawszy sobie chwilę okrutnego przybijania Jezusa do krzyża i wydało im się, że znowu usłyszą bolesny jęk Jezusa. Widząc jednak, że Jego usta zamknęła chłodna dłoń śmierci, zaczęli znów smucić się Jego zgonem. Zdjęte z krzyża najświętsze ciało osłonięte od kolan aż do pasa i na chuście złożono wreszcie cierpiącej Matce w ramiona, które z bólem i tęsknotą niezmierną wyciągnęła ku niemu. Pieta Najświętsza Panna siedziała na rozesłanym kobiercu. Jej prawe kolano było lekko uniesione, zaś plecy podtrzymywało miękkie oparcie, sporządzone z pozwijanych płaszczy. Przyjaciele starali się bowiem uczynić wszystko, by ulżyć tej Matce, wyczerpanej bólem i trudem; zwłaszcza w chwilach, gdy przyszło Jej oddać zwłokom Syna swego ostatnią, smutną posługę miłości. Najświętsza głowa Jezusa wspierała się na prawym kolanie Maryi, zaś ciało, pod które podścielono biały całun, spoczywało na jej łonie. Bezmierne cierpienie Matki Najświętszej można porównać jedynie z nieogarnioną Jej miłością. Ponownie, ale też po raz ostatni trzymała w ramionach ciało swego ukochanego Syna, któremu podczas całej Jego długiej męki nie mogła okazać miłości nawet małą przysługą. Wpatrywała się teraz z bliska w Jego potwornie zmaltretowane zwłoki, mając tuż przed oczami wszystkie okropne rany i tkliwie całując zakrwawione policzki. Magdalena zaś tuliła swoją twarz do martwych stóp Zbawiciela. Przygotowanie ciała Jezusa do pogrzebu. Obmycie i namaszczenie Mężczyźni tymczasem oddalili się, aby kontynuować przygotowania do pogrzebu. Kassius i nawróceni żołnierze trzymali się w pełnym szacunku dystansie; nie było też na Kalwarii nieżyczliwych, gdyż tacy dawno już rozeszli się. Pozostali tylko ci, którzy przez zaangażowanie w ostatnią posługę względem Jezusa, chcieli okazać mu cześć. Stanowili oni też jakby wartę honorową, która czuwała, aby ktoś wrogi nie ośmielił się przeszkadzać. Każdy wielkodusznie i pokornie włączał się do pomocy, jeśli tylko mógł coś zrobić. Maryja, pomimo niewymownego cierpienia i żalu, zachowywała zdumiewającą moc i odwagę miłości, które przynaglały Ją do działania. Nie mogła przecież pozostawić ciała Jezusa w takim stanie sponiewierania, do jakiego doprowadziły Je przebyte męczarnie. Nie ustając ani na chwilę w tak bolesnej posłudze, skrzętnie je opatrywała, oczyszczała i obmywała. * Życie wcielonego Syna Bożego i życie Jego Matki są tajemniczo tak ze sobą złączone, że nie można ich poznawać i rozumieć we wzajemnej izolacji. W teologii katolickiej wyraża to zasada, przypomniana niedawno przez papieża Jana Pawła II: per Mariam adJesum etperjesum ad Mariom - znaczy to: „przez Maryję do Jezusa i przez Jezusa do Maryi". W związku z tym szczegóły współcierpienia Matki Najświętszej stanowią dopełnienie obrazu męki Jej Syna. Dlatego też warto przytoczyć uwagę sekretarza s. Anny Katarzyny, K. Brentano, dotyczącą mistycznego doświadczenia sługi Bożej związanego z Pasją: „W Wielki Piątek. 30 marca 1820 r. s. Emmerich rozważając zdjęcie z krzyża, w mojej obecności nagle zemdlała, tak że wydawała się umarła. Odzyskawszy przytomność, choć cierpienia jej nie ustawały, tak przemówiła: «Gdy zobaczyłam ciało Jezusa złożone na łonie Jego Najświętszej Matki, pomyślałam sobie -jakże jest ona silna, odporna, że nawet w takiej chwili nie zemdlała. Przewodnik mój [?] strofował mnie za tę myśl, w której było więcej zdziwienia niż współczucia. Powiedział mi: 'A więc doświadcz i ty takiego cierpienia, jakiego Ona doświadczyła'. W tej właśnie chwili ból nie do opisania przeniknął mnie na wskroś - jakby miecz, który przeszył moje wnętrzności, tak dotkliwie, że byłam jak umarła i czuję go nieustannie». Wspomniane cierpienie trwało długo i było powodem choroby, która Annę Katarzynę doprowadziła nieomal do śmierci". Najpierw z pomocą innych rozpięła ostrożnie koronę cierniową i zdjęła ją z głowy Jezusa. Koronę tę położono na ziemi koło gwoździ. Niektóre ciernie trzeba było obciąć, aby nie rozdzierać ran na nowo. Pozostałe w głowie długie kolce i drzazgi Maryja cążkami ostrożnie wyciągała i z głębokim smutkiem pokazywała je współczującym przyjaciołom. Wydobyte ciernie składano obok korony; część ich zapewne obecni zabrali na pamiątkę. Twarz Jezusa na skutek krwi, ran i zadanych Mu katuszy była tak zmieniona, że ledwie można było ją rozpoznać. Potargane włosy na głowie i w brodzie całkiem zlepione były krwią. Maryja zmyła głowę i twarz Pana i mokrą gąbką zebrała z włosów zaschłą krew. W miarę obmywania coraz wyraźniej widać było ślady strasznych okrucieństw, jakich się na Jej Synu dopuszczono; wraz z tymi odkryciami wzmagał się także Jej ból i nieopisany żal, i coraz większe współczucie ogarniało obecnych na widok każdej ukazującej się rany. Z niezwykłą pieczołowitością i wytrwałością wykonywała Maryja tę smutną czynność. Gąbką i wilgotną chusteczką nawiniętą na palce prawej ręki, usuwała zaschłą krew z ran głowy, zapadłych oczu, z nosa i uszu, potem zaś, owinąwszy mokrą szmatką palec wskazujący, oczyściła wpółotwarte usta Jezusa, język, zęby i wargi. Przerzedzone [na skutek wyrywania przez oprawców] włosy na głowie przyczesała, zakładając je następnie za uszy. Umywszy skatowaną głowę Syna, Najświętsza Panna ucałowała policzki Jezusa i zakryła ją chustą. Dalej obmyła szyję i barki, piersi i plecy, a dalej ramiona i porozdzierane, zakrwawione dłonie. Teraz dopiero okazało się, jak strasznie umęczone było ciało Jezusa. Kości piersiowe i stawy poszczególnych członków wyszły ze swych naturalnych miejsc, wszystkie tkanki były porozciągane, przemieszczone i stężałe. Na barkach, które dźwigały ciężki krzyż, widać było ogromną, głęboką ranę; cała górna część ciała pokryta była sińcami, guzami i ranami, zadanymi zwłaszcza przy biczowaniu. * Mistyczne widzenie tej rany dane było św. Bernardowi; Chrystus, który wyjaśniał mu, że była ona najboleśniejsza, z wyrzutem pytał go też: „Dlaczego nie modlicie się do tej rany?" i zapewniał: „Przez wspomnienie tej rany wiele możecie sobie uprosić". Anatomicznie biorąc, rzeczywiście rana taka, powstała zwłaszcza wskutek otarcia, może przyprawić człowieka o utratę zmysłów z bólu, gdyż tamtędy przechodzi kilka ważnych pni nerwowych, które odsłonięte i dotykane, powodują ból nie do zniesienia, a nawet zniekształcenia sylwetki poprzez różne - także bolesne - przykurczę. Ogromna rana ziała w prawym boku, rozdartym szeroko włócznią, zaś na lewym widniała mała ranka, pochodząca także od włóczni, która przeszła na wylot przez całe ciało, przebijając na wylot najświętsze serce. Każdą z nich Maryja z wielką pieczołowitością obmywała i oczyszczała. Magdalena, niekiedy klęcząc naprzeciw, pomagała Jej, ale najczęściej przypadała do nóg Jezusa i po raz ostatni je obmywała, więcej łzami niż wodą i osuszała swymi włosami. Gdy Maryja obmyła i oczyściła z zaschłej krwi oraz wszelkich nieczystości głowę i całą górną część ciała Jezusa, a Magdalena nogi, na najświętszym ciele sino-białym, bezkrwistym, miejscami połyskującym odsłoniętymi mięśniami, ujawniły się wszystkie zadane ciosy i katusze. Widać było ciemne plamy podskórnych wybroczyn, miejscami skóra była zdarta i widniało żywe mięso lub kości. Najświętsza Panna okrywszy obmyte już członki, powtórnie od głowy zaczęła namaszczać wszystkie rany. Święte niewiasty klęczały przed Nią i podawały Jej na przemian puszki z wonnościami, a Matka Boża nabierała palcem wielkim i wskazującym prawej ręki maści lub inne wonności, napełniała nimi rany Jezusa albo je smarowała; namaściła też Jego włosy. Ująwszy lewą ręką obie ręce Syna, ucałowała je najpierw ze czcią, po czym szerokie rany na dłoniach uczynione gwoźdźmi, wypełniła kosztowną maścią. Podobnie uczyniła z otworami usznymi, nosowymi i szeroką raną w prawym boku. Magdalena stopy Jezusa osuszała, namaszczała i na nowo skrapiała obfitymi łzami, chwilami tuląc do nich swą twarz i klęcząc bez ruchu w żalu i czci dla Mistrza. Święte niewiasty ofiarnie pomagały podając naczynia z wodą, gąbki i chusty, maści i zioła, pilnie bacząc na wszelkie potrzeby. Niektóre trzymały skórzane worki na wodę i pilnowały jej podgrzewania na żarzących się obok węgłach. Na przemian podawały Matce Jezusa i Magdalenie świeże gąbki i chusty lub odbierały od nich użyte i te wyciskały do worków. Do nich także wlewano wodę z naczyń służących przy obmywaniu. Również Jan cały czas nie ustawał w posługach i czuwał nad wszystkim, a Kassius lub któryś z żołnierzy co pewien czas przynosili świeżą wodę z potoku Gihon. Namaściwszy wszystkie rany, Maryja owinęła głowę Jezusa specjalną chustą i zawiązała przytrzymujące ją opaski. Jednakże nie zasłoniła twarzy. Przymknęła na wpół otwarte oczy Jezusa, trzymając na nich przez chwilę swą rękę, zamknęła otwarte usta Pana, wreszcie objąwszy ramionami najdroższe ciało swego Syna, z płaczem, upadła twarzą na Jego święte oblicze. Józef i Nikodem czekali chwilę w pobliżu, szanując tę boleść niezmierną Matki Bożej; wreszcie Jan zbliżył się do Najświętszej Panny z nieśmiałą prośbą, by wypuściła już z objęć ciało Jezusa, bo ze względu na zbliżający się szabat trzeba kończyć przygotowania do pogrzebu. Raz jeszcze uścisnęła Maryja serdecznie najdroższe ciało i żegnając je czułymi słowami, oddała je. Trzymaną dotąd w napięciu i wewnętrznej mobilizacji przez wykonywaną świętą posługę, na nowo ogarnął teraz niewypowiedziany ból, żal i tęsknota. Przysłoniła głowę szalem i zemdlona osunęła się na ręce niewiast. Magdalena zaś, jak gdyby wydzierano jej miłość jej serca, rzuciła się naprzód z wyciągniętymi rękami, lecz po chwili, oprzytomniawszy, powróciła do Najświętszej Panny. Mężczyźni wzięli ciało Jezusa z łona Matki i na chu-ście, na której dotąd leżało, ponieśli je nieco niżej i złożyli na płaskiej skale. Tam zajęli się balsamowaniem. Wpierw jednak zwłoki osłonięte trzymanym nad nimi prześcieradłem, aby nie było widać nagości Jezusa, po zdjęciu przepaski biodrowej z czcią i szacunkiem do końca umyto — brzuch i uda. Następnie, wciąż jeszcze pod trzymaną zasłoną, przyjaciele podnieśli najświętsze ciało na dwóch chustach poprzecznych, podłożonych pod grzbiet i kolana i nie odwracając Go, umyli z drugiej strony. Myli tak długo, dopóki woda wyciskana z gąbek nie była zupełnie przezroczysta, a na koniec opłukali je jeszcze wodą mirrową. Z szacunkiem złożyli je potem na skale, podłożywszy pod biodra chustę, obłożyli i posypali brzuch, łono i biodra Jezusa wonnościami, po czym owinęli wszystko razem podłożoną opaską. Następnie namaścili wszystkie rany na lędźwiach i obłożywszy wonnościami nogi aż do stóp, zawinęli je aż do pasa. Teraz Jan mógł już przyprowadzić Najświętszą Pannę i święte niewiasty. Maryja uklękła przy Jezusie i podłożyła Mu pod głowę otrzymaną od Klaudii Prokuli cienką chustę, którą dotychczas miała na szyi pod płaszczem, a jej towarzyszki obłożyły szyję, ramiona i policzki Jezusa wonnościami, po czym Matka Najświętsza owinęła to wszystko ową chustą. Magdalena wlała w ranę prawego boku całą flaszeczkę wonnego olejku. Zebrani dopełnili tego wstępnego balsamowania, ręce Jezusa złożyli na krzyż na łonie, po czym owinęli ciało w wielki, biały całun, który z wierzchu przytrzymywany był bandażem spowijającym święte zwłoki wraz z wonnościami. Złożenie do grobu Nosze, na których niesiono ciało Jezusa do grobu, dźwigało czterech mężczyzn: z przodu Nikodem i Józef, z tyłu Abenadar i Jan. Za nimi postępowały Najświętsza Panna i starsza Jej siostra również Maria, Magdalena i Maria Kleofasowa, dalej znów gromadka niewiast. Pochód zamykali Kassius i żołnierze. Kilku z nich szło także przodem, niosąc pochodnie, gdyż trzeba było oświetlić wnętrze grobu. Idący ku ogrodom Józefa śpiewali psalmy cichym, rzewnym głosem. Widziałam, jak z drugiej strony, ze wzgórza, orszakowi przypatrywał się chwilę Jakub Starszy, brat Jana, po czym zbiegł donieść o tym, co widział, uczniom, ukrytym w grocie. U wejścia do ogrodu kondukt zatrzymał się i mężczyźni otworzyli przejście. Następnie, gdy stanęli przed grobowcem, unieśli najświętsze ciało na wąskiej desce przykrytej na poprzek rozścieloną chustą i weszli z nim do groty. Grób był nowy, oczyszczony i wykadzony przez sługi Nikodema i Józefa; wyglądał imponująco, a u jego sklepienia biegł górąpiękny gzyms. Sama nisza grobowa była szersza w głowach niż w nogach. Wykuta była na kształt ciała owiniętego w całuny i miała małe podwyższenie na głowę i nogi. Święte niewiasty usiadły na ławce, stojącej naprzeciw wejścia do groty. Mężczyźni, niosący ciało Jezusa, weszli z nim do groty, postawili je na ziemi, po czym wykutą część groty, czyli właściwy grób wysypali obficie wonnymi ziołami, rozpostarli na to jeszcze jeden całun, tak wielki, że zwieszał się prawie do ziemi i złożyli tam najświętsze ciało. Uścisnąwszy je po raz ostatni i skropiwszy łzami miłości i smutku, wyszli z groty. Wtedy weszła do niej Najświętsza Panna, usiadła przy głowie i płacząc pochyliła się nad zwłokami swego jedynego Syna, by uścisnąć je po raz ostatni. Po Niej weszła do groty Magdalena, która wcześniej narwała kwiatów i wonnych ziół, a teraz posypawszy nimi najświętsze ciało, w bólu rozstania załamała ręce i płacząc, objęła nogi Mistrza. Rychło jednak opuściła grobowiec, gdyż pozostali ze względu na zbliżający się szabat i ostre jego przepisy, wzywali do pośpiechu. Raz jeszcze mężczyźni weszli spiesznie do groty, zarzucili na ciało Jezusa zwieszający się całun, na to zarzucili brunatną żałobną kapę, wreszcie zamknęli ciemne metalowe drzwi. Kamień przeznaczony do ostatecznego zamknięcia grobu leżał jeszcze przed grotą. Był tak wielki, że dorosły człowiek mógł za nim całkiem się wyciągnąć; był też bardzo ciężki. Tylko z pomocą przyniesionych drągów mogli go mężczyźni przytoczyć do drzwi grobu. Samo wejście do groty zamknięto lekkimi plecionymi drzwiami. Zakończenie - od redaktora Następnie krewni i przyjaciele Jezusa, a także nawróceni żołnierze rozeszli się. Trwali na modlitwie, w żalu i smutku, w trwodze i rozczarowaniu, w buncie i rozgoryczeniu, w nieśmiałym oczekiwaniu spełnienia zapowiedzi o ZMARTWYCHWSTANIU. Historia pokazała, że ten koniec stał się początkiem... Na tym kończy się Pasja, czyli opis męki Pańskiej. Wprawdzie sługa Boża Anna Katarzyna Emmerich przytacza jeszcze wiele szczegółów dotyczących dalszych dziejów postaci tego dramatu, wprawdzie i Ewangeliści dorzucają kilka wiadomości, m.in. o rozterkach faryzeuszy, starszych ludu, Piłata, o przekupionych strażnikach. W jakiś sposób wiąże się to wszystko z postacią Jezusa, ale nie mówi bezpośrednio o Jego MIŁOŚCI - „«do końca»..., „największej... która się wyraziła przez krzyż... bez której życie ludzkie nie ma ani korzenia, ani sensu..." (Jan Paweł II, Kraków-Błonia, 10 czerwca 1979) ZMARTWYCHWSTANIE JEZUSA CHRYSTUSA (według 4 Ewangelii; Biblia Tysiąclecia) Pusty grób Po upływie szabatu Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba, i Salome nakupiły wonności, żeby pójść namaścić Jezusa. Wczesnym rankiem w pierwszy dzień tygodnia przyszły do grobu, gdy słońce wzeszło. A mówiły między sobą: «Kto nam odsunie kamień od wejścia do grobu?» Gdy jednak spojrzały, zauważyły, że kamień był już odsunięty, a był bardzo duży. Weszły więc do grobu i ujrzały młodzieńca siedzącego po prawej stronie, ubranego w białą szatę; i bardzo się przestraszyły. Lecz on : rzekł do nich: «Nie bójcie się! Szukacie Jezusa z Nazaretu, ukrzyżowanego; powstał, nie ma Go tu. Oto miejsce, gdzie Go złożyli. Lecz idźcie, powiedzcie Jego uczniom i Piotrowi: Idzie przed wami do Galilei, tam Go ujrzycie, jak wam powiedział)). One wyszły i uciekły od grobu; ogarnęło je bowiem zdumienie i przestrach. Nikomu też nic nie oznajmiły, bo się bały (Mk 16, 1-8). Jezus ukazuje się niewiastom A oto Jezus stanął przed nimi i rzekł: «Witajcie!» One podeszły do Niego, objęły Go za nogi i oddały Mu pokłon. A Jezus rzekł do nich: «Nie bójcie się! Idźcie i oznajmijcie moim braciom: niech idą do Galilei, tam Mnie zobaczą)). Przekupiona straż Gdy one były w drodze, niektórzy ze straży przyszli do miasta i powiadomili arcykapłanów o wszystkim, co zaszło. Ci zebrali się ze starszymi, a po naradzie dali żołnierzom sporo pieniędzy i rzekli: ((Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu». Ci więc wzięli pieniądze i uczynili, jak ich pouczono. I tak rozniosła się ta pogłoska między Żydami i trwa aż do dnia dzisiejszego (Mt 28, 9-15). Jezus ukazuje się uczniom Po swym zmartwychwstaniu, wczesnym rankiem w pierwszy dzień tygodnia, Jezus ukazał się najpierw Marii Magdalenie, z której wyrzucił siedem złych duchów. Ona poszła i oznajmiła to tym, którzy byli z Nim, pogrążonym w smutku i płaczącym. Ci jednak słysząc, że żyje i że ona Go widziała, nie chcieli wierzyć (Mk 16, 9-11). Wyszedł więc Piotr i ów drugi uczeń i szli do grobu. Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka. Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył. Dotąd bowiem nie rozumieli jeszcze Pisma, [które mówi], że On ma powstać z martwych. Uczniowie zatem powrócili znowu do siebie (J 20, 3-10). Uczniowie z Emaus Tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, także Go nie poznali. On zaś ich zapytał: «Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze?» Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: «Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało». Zapytał ich: «Cóż takiego?» Odpowiedzieli Mu: «To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Nadto jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały Zwidzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli». Na to On rzekł do nich: «O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?» 1 zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: «Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił». Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: «Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?» W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: «Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi». Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba. Jezus ukazuje się Apostołom A gdy rozmawiali o tym, On sam stanął pośród nich i rzekł do nich: «Pokój wam!» Zatrwożonym i wylękłym zdawało się, że widzą ducha. Lecz On rzekł do nich: «Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach? Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem. Dotknijcie się Mnie i przekonajcie: duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam)). Przy tych słowach pokazał im swoje ręce i nogi. Lecz gdy oni z radości jeszcze nie wierzyli i pełni byli zdumienia, rzekł do nich: «Macie tu coś do jedzenia?» Oni podali Mu kawałek pieczonej ryby. Wziął i jadł wobec nich. Potem rzekł do nich: «To właśnie znaczyły słowa, które mówiłem do was, gdy byłem jeszcze z wami: Musi się wypełnić wszystko, co napisane jest o Mnie w Prawie Mojżesza, u Proroków i w Psalmach». Wtedy oświecił ich umysły, aby rozumieli Pisma, i rzekł do nich: «Tak jest napisane: Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie, w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy. Wy jesteście świadkami tego (Łk 24, 13-48). Niewierny Tomasz Ale Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: ((Widzieliśmy Pana!» Ale on rzekł do nich: «Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę». A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz [domu] i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: ((Pokój wam!» Następnie rzekł do Tomasza: ((Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż [ją] do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!» Tomasz Mu odpowiedział: «Pan mój i Bóg mój!» Powiedział mu Jezus: « Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyłby (J 20, 24-29). Zmartwychwstały ukazuje się w Galilei Potem znowu ukazał się Jezus nad Morzem Tyberiadz-kim. A ukazał się w ten sposób: Byli razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr powiedział do nich: «Idę łowić ryby». Odpowiedzieli mu: ((Idziemy i my z tobą». Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili. A gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus. A Jezus rzekł do nich: ((Dzieci, czy macie co na posiłek?» Odpowiedzieli Mu: «Nie». On rzekł do nich: ((Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdzie-cie». Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć. Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: «TojestPan!» Szymon Piotr usłyszawszy, że to jest Pan, przywdział na siebie wierzchnią szatę - był bowiem prawie nagi - i rzucił się w morze. Reszta uczniów dobiła łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami. Od brzegu bowiem nie było daleko - tylko około dwustu łokci. A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: ((Przynieściejeszcze ryb, któreście teraz ułowili». Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech. A pomimo tak wielkiej ilości, sieć się nie rozerwała. Rzekł do nich Jezus: ((Chodźcie, posilcie się!» Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: «Kto Ty jesteś?» bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus przyszedł, wziął chleb i podał im -podobnie i rybę. To już trzeci raz, jak Jezus ukazał się uczniom od chwili, gdy zmartwychwstał (J 21, 1-14). Epilog Ewangelisty / wiele innych znaków, których nie zapisano w tej księdze, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc mieli życie w imię Jego (J 20, 30- 31). NOTA REDAKCYJNA Jako podstawę do przejrzenia i weryfikacji przekładu przyjęto trzy wydania w języku niemieckim: Das bittere Leiden unseres Herm Jesus Christus. Nach den Betrachtungen der gottesseligen Anna Katharina Emmerich Augustinerin des Klosters Agnetenberg zu Diilmen (...), Stuttgart 1875; Das bittere Leiden unseres Herrn Jesus Christus. Nach den Betrachtungen von Anna Katharina Emmerich aufgezeichnet durch Clemens Brentano, wyd. 2, Luzem 1952; Jesu Kreuzestod und Auferstehung von Anna Katharina Emmerick, Feldkirch [brw]. Natomiast przy opracowaniu tekstu, dokonywaniu skrótów, rozmieszczeniu śródtytułów itd. pomocą służyły wydania w języku polskim: Bolesna Męka Pana naszego Jezusa Chrystusa podług rozmyślań Anny-Katarzyny Emmerich zakonnicy augustyanki, klasztoru Agnetenberg w Dulmen zmarłej 1824 roku. Poprzedzone jej żywotem. Przekład z francuskiego, P.M.M.C.W., Warszawa 1883; Bolesna Męka Pana naszego Jezusa Chrystusa według widzeń świątobliwej Anny Katarzyny Emmerich, opr. Irena Tyszkiewiczowa, Warszawa 1919; - Żywot i Bolesna Męka Pana naszego Jezusa Chrystusa i Najświętszej Matki Jego Maryi wraz z tajemnicami Starego Przymierza według widzeń świątobliwej Anny Katarzyny Emmerich w zapiskach Klemensa Brentano, opr. red. Izabela Skotny, Częstochowa 1991. Pozycje te, z wyjątkiem wydanej w Austrii pt. Jesu Kreuzestod und Auferstehung (...), posiadają aprobatę kościelną wydaną przez stosowną do miejsca władzę duchowną. Dlatego też użycie ich jako podstawy przygotowania niniejszego wydania jest uprawnione. Przy weryfikowaniu i cytowaniu fragmentów Pisma św. posłużono się Biblią Tysiąclecia, wyd. IV. Specjalne podziękowania należą się: p. Sławomirowi Greli, pomysłodawcy i inicjatorowi tej edycji Pasji oraz ks. prał. Mieczysławowi Jabłońskiemu, p. dr Elżbiecie Kasjaniuk, p. mgr Agnieszce Olszak, państwu Beacie i Markowi Majom, p. mgr Jadwidze Marciniak za techniczne, duchowe i modlitewne wsparcie. (red.) KONIEC