11710
Szczegóły |
Tytuł |
11710 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11710 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11710 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11710 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stuart Woods
Kr�g strachu
1
B�l pulsowa� gdzie� w g��bi cia�a. Stone Barrington mia� wra�enie, �e
przechodzi zawa� po��czony z ostrym atakiem dyskopatii. M�ka zacz�a
si� po rozmowie telefonicznej zesz�ej zimy w czasie kt�rej Arrington Carter
oznajmi�a mu, �e to koniec. Jest teraz �on� innego m�czyzny, mieszka w je-
go domu i wychowuje jego syna. Stone wiedzia�, �e nie zobaczy jej ju� wi�-
cej, chyba �e w towarzystwie m�a. I wiedzia�, �e nigdy nie b�dzie m�g� o niej
my�le� bez b�lu.
Nie przeczuwa�, �e udr�ka potrwa a� do wiosny, a tak si� w�a�nie sta�o.
B�l nie ust�pi�, a wr�cz przeciwnie � przybra� jeszcze na sile. Stone widy-
wa� Dina par� razy w tygodniu, zawsze u Elaine. Dino by� najlepszym przy-
jacielem Stone�a; czasem mia� wra�enie, �e jedynym. To nieprawda, rzecz
jasna. Elaine te� by�a jego przyjaci�k�; wieczory w restauracji Elaine, z ni�
i Dinem, by�y jedynymi jasnymi chwilami w tygodniu Stone�a. Jego prakty-
ka adwokacka sta�a si� ostatnio niezno�nie monotonna: zajmowa� si� spra-
w� odszkodowania za obra�enia cia�a, kt�ra wlok�a si� w niesko�czono��.
Kancelaria Woodman & Weld rzuci�a mu j� niczym ko��, na kt�rej nie ma
do�� mi�sa, aby wy�ywi� trzydziestu udzia�owc�w i setk� wsp�pracowni-
k�w. Stone by� got�w do procesu, a propozycja ugody nadal nie nadchodzi-
�a. To stawa�o si� przygn�biaj�ce. W�a�ciwie wszystko by�o przygn�biaj�-
ce. B�l nie ust�powa� i tylko bourbon m�g� go ukoi�. Stone zdawa� sobie
spraw�, �e zbyt cz�sto si�ga ostatnio do tej metody. Usiad� z Dinem przy
stoliku numer pi�� w restauracji Elaine i zam�wi� kolejn�porcj� znieczula-
cza.
- Chod�my na balang� � zaproponowa� Dino. � Tam wypijesz nast�p-
nego drinka.
- Nie mam dzisiaj ochoty na sp�d gliniarzy � odpar� Stone.
7
- To nie jest policyjna prywatka. � Dino skinieniem r�ki poprosi� kelne-
ra o rachunek. � Znam wielu ludzi.
- Wymie� trzech, kt�rzy nie s� gliniarzami albo mafiosami.
- Nie jest to te� mafijne przyj�cie � zapewni� Dino.
- No to czyje?
- Zast�pcy prokuratora okr�gowego.
- Aha. W takim razie trzeba zabra� w�asne trunki.
- On nazywa si� Martin B-r-o-u-g-h-a-m. � przeliterowa� Dino. � Wy-
mawiaj �Bruum�. Facet nie narzeka na brak got�wki, o ile wiem.
- Czy to nie on prowadzi spraw� Dantego? � spyta� Stone.
Dante by� jednym z bonz�w przest�pczego �wiata; jego proces sta� si�
najwa�niejszym od czas�w sprawy Gottiego.
- Dzisiaj uzyska� wyrok skazuj�cy.
- Nie wiedzia�em.
- Czy ty ju� nie ogl�dasz wiadomo�ci?
- Rzadko.
- Przyj�cie jest w�a�nie z tej okazji.
- Jak to mo�liwe, �e nie znam tego Broughama?
- Bo on obraca si� wy��cznie w�r�d elit, do kt�rych ty si� nie zaliczasz.
Z marnymi adwokacinami spotyka si� tylko w s�dzie.
- Kogo nazywasz marnym adwokacin�?
- A ilu prawnik�w siedzi przy tym stole?
- Nie jestem marnym adwokacin� tylko bior� marne sprawy. To zasad-
nicza r�nica.
- Powiedzmy. � Dino wsta� i si�gn�� po p�aszcz. � Chod�my st�d.
- Nie chce mi si� � burkn�� Stone.
- Nic ci si� nie chce, ty sflacza�y abnegacie, a ja mam ju� tego do��.
Zak�adaj p�aszcz i ruszaj ty�ek, bo zastrzel� ci� tu, przy wszystkich. I nikt
nawet nie kiwnie palcem, bo b�dzie to ca�kiem usprawiedliwione zab�jstwo.
- No dobrze ju�, dobrze � wymamrota� Stone, podnosz�c si� z trudem. �
Tylko na jednego drinka, je�li ten facet ma co� porz�dnego do picia, a potem
si� wynosz�.
Apartament znajdowa� si� w szeregowcu w East Sixties, dzielnicy, kt�ra
z ca��pewno�ci�nie nale�a�a do zamieszkiwanych przez zast�pc�w prokura-
tor�w okr�gowych.
- Mia�e� racj� � przyzna� Stone, podaj�c p�aszcz pokoj�wce. � Facet ma
troch� grosza. W tym salonie wisz� obrazy za co najmniej milion dolar�w.
- A ty co, jeste� jego agentem ubezpieczeniowym? � spyta� szeptem
Dino. � My�l o tym, �eby si� dobrze zabawi�.
8
- Powiedz mi co� wi�cej o tym Broughamie.
- Chodz� s�uchy, �e ma dosta� nominacj� na pierwszego zast�pc�, a potem
b�dzie si� ubiega� o stanowisko prokuratora okr�gowego, kiedy stary odej-
dzie na emerytur�.
- Do tego czasu Brougham te� si� zestarzeje � mrukn�� Stone.
Przystojny m�czyzna ko�o czterdziestki zauwa�y� nowych go�ci i ruszy�
w ich stron�, holuj�c za sob� blondynk� w kostiumie Chanel.
- Dino � rzek�, wyci�gaj�c d�o�. � Ciesz� si�, �e przyszed�e�. Pami�tasz
Dane.
Kobieta poda�a mu r�k�.
- A to kto? � spyta�a kieruj�c wzrok na Stone�a.
- Stone Barrington � przedstawi� Dino. � Stone, poznaj Martina i Dane
Brougham�w.
- Witam � powiedzia� Stone, machinalnie �ciskaj�c d�onie gospodarzy.
- S�ysza�em o tobie � zacz�� Brougham, prowadz�c wszystkich w stron�
barku. � By�e� partnerem Dina na dziewi�tnastym posterunku, prawda?
- Owszem, kiedy�. Po moim odej�ciu wykopali go na wy�sze stanowi-
sko, bo nikt nie chcia� z nim je�dzi� samochodem.
- Pracujesz u Woodmana i Welda, tak?
- Jestem wsp�pracownikiem � odpar� Stone � ale Woodman i Weld ra-
czej nie ucieszyliby si�, �e o tym wiesz.
Stone nie zrobi�by takiej uwagi, gdyby by� ca�kiem trze�wy.
Brougham parskn�� �miechem.
- Czego si� napijesz?
- Dzikiego Indyka z wod� sodow� je�li masz.
Brougham wyj�� butelk�, kt�ra wygl�da�a jak kryszta�owa karafka, i na-
la� podw�jn� porcj�.
- To jest Dziki Indyk, ale nieco lepszy od zwyk�ego.
Stone spr�bowa� whisky. Facet mia� racj�: trunek kosztowa� pewnie ze
trzydzie�ci dolar�w za butelk�. Uzna�, �e chyba polubi Broughama.
Dwoje ludzi stan�o w drzwiach. Gospodarz ruszy� ich przywita�.
- Nie tra� czasu, poznaj ludzi � rzuci� na odchodnym.
Stone rozejrza� si�. Salon by� pe�en go�ci; kto� ca�kiem nie�le przygry-
wa� na pianinie.
- Widz� co najmniej czterech gliniarzy.
- No i co z tego? Jest te� wielu cywil�w � obruszy� si� Dino.
- Je�li zast�pc�w prokuratora uzna� za cywil�w. Kim jest ten dryblas
ko�o kominka?
- Tom Deacon, szef wydzia�u �ledczego prokuratury.
- Nie podoba mi si�.
- Znasz go? � spyta� Dino.
9
- Nie.
- Co z tob�, do licha?
-�le mu z oczu patrzy.
- W ko�cu pracuje w prokuraturze, nie?
Przyj�cie trwa�o ju� chyba do�� d�ugo, bo nie zosta�o nic do jedzenia,
a wszyscy wygl�dali tak, jakby wypili po kilka drink�w. Stone te� by� lekko
podci�ty, ale nie tak rozbawiony jak inni. Rozejrza� si� za jakim� cichym
k�tem. Zostawi� Dina z Dan� Brougham i skierowa� si� do podw�jnych drzwi,
kt�re prowadzi�y � jak si� okaza�o - do imponuj�cej biblioteki. Przed komin-
kiem sta�y dwa wysokie fotele. Stone opad� na jeden z nich, rad, �e uda�o mu
si� wymkn�� z ha�a�liwego t�umu. Dopiero wtedy zauwa�y�, �e drugi fotel
jest zaj�ty.
Siedzia�a na nim z podkurczonymi nogami m�oda kobieta o kasztano-
wych w�osach, ubrana w pr��kowany kostium; przy blasku ognia czyta�a ksi��-
k� w sk�rzanej oprawie. Zerkn�a na Stone�a, unosz�c lekko szklank� w ge-
�cie powitania, po czym wr�ci�a do lektury.
- Zepsujesz sobie wzrok � powiedzia� Stone.
Nieznajoma przyjrza�a mu si� uwa�nie.
- Bardzo si� zmieni�a�, mamusiu.
- Przepraszam. Co pani czyta?
- Kochanka Lady Chatterley.
- Nie mia�em tej ksi��ki w r�ku od czas�w liceum.
- Ja nigdy nie mia�am jej w r�ku.
- Wtedy wydawa�a si� szalenie podniecaj�ca. Ale w�a�ciwie wszystko
si� takie wydawa�o.
Kobieta u�miechn�a si�, lecz nie podnios�a wzroku.
- Pami�tam.
- Gdzie pani by�a, gdy mia�a szesna�cie lat?
- W Spensie.
Spence to bardzo modna prywatna szko�a na Manhattanie.
- A p�niej?
- W Yale.
- Prawo?
- Tak. Pracuj� z Martinem.
- Zabawne. Nie wygl�da pani na asystentk� prokuratora.
- To najmilsza rzecz, jak� us�ysza�am od roku.
- A wi�c przebywa�a pani z niew�a�ciwymi m�czyznami.
- Jest pan nie tylko szarmancki, ale i b�yskotliwy.
- Mimo to nie potrafi� odgadn�� pani nazwiska.
- Susan Bean.
- Z L.L. Bean�w?
10
- Nie. Z firmy Merrill, Lynch, Pierce, Fenner i Bean te� nie. Z ca�kiem
zwyk�ych, szarych Bean�w. A pan?
- Stone Barrington.
- Chyba s�ysza�am to nazwisko. Z tych s�ynnych Barrington�w z Mas-
sachusetts, jak przypuszczam?
Stone potrz�sn�� g�ow�.
- Z tych o wiele mniej s�ynnych Barrington�w z Massachusetts.
- Jak pan trafi� do wielkiego miasta?
- To by�o bardzo proste. Urodzi�em si� tutaj. Po tym, jak moi rodzice
wynie�li si� z Massachusetts.
- Jest pan g�odny?
Stone zauwa�y� ze zdziwieniem, �e rzeczywi�cie czuje g��d; prawie nie
ruszy� kolacji u Elaine.
- Tak.
- Kanapek ju� nie by�o, kiedy przysz�am. Ma pan ochot� p�j�� gdzie� na
kolacj�?
- Czemu nie.
Dziewczyna wsta�a. By�a wy�sza, ni� si� spodziewa�. I ca�kiem �adna.
- Ma pani p�aszcz?
- Tak.
- Poszukajmy go.
Stone poda� jej rami�; przez chwil� zdawa�o mu si�, �e b�l znikn��. Jed-
nak nie � tylko troch� zel�a�. Poprowadzi� Susan do wyj�cia, starannie unika-
j�c gospodarzy. Dino odprowadzi� wychodz�cych podejrzliwym wzrokiem.
Po chwili znale�li si� na zewn�trz.
- Dochodzi jedenasta � zauwa�y� Stone zerkaj�c na zegarek. � Nie wiem,
czy w okolicy znajdziemy jeszcze co� czynnego.
- Mieszkam par� przecznic st�d� powiedzia�a Susan. � Znam dobr�
chi�sk� restauracj� z daniami na wynos.
- Doskonale.
- Mo�e nie s� doskona�e, ale ca�kiem niez�e.
- Ja nie m�wi�em o jedzeniu.
2
Szli bez po�piechu, gaw�dz�c od niechcenia. Susan mia�a niski, �piewny
g�os, kt�rego Stone s�ucha� z przyjemno�ci�.
11
- Pami�tam, �e jeste� adwokatem, lecz nie przypominam sobie, w jakiej
firmie pracujesz.
- Prowadz� prywatn� praktyk�.
Susan parskn�a �miechem.
- Jak nas uczono w Yale, �prywatna praktyka� oznacza, �e nie mo�esz
dosta� pracy w dobrej kancelarii.
- To si� z grubsza zgadza, ale ja mam wym�wk�. Przez czterna�cie lat
by�em gliniarzem, czyli strzeg�em prawa, a dopiero p�niej zacz��em je prak-
tykowa�. Jestem wsp�pracownikiem firmy Woodman i Weld, lecz moje biu-
ro znajduje si� w domu.
Susan zmarszczy�a brwi.
- To do�� dziwne, prawda?
- Owszem.
- Ach, ju� rozumiem. Odwalasz czarn� robot�, kt�rej oni woleliby nie
rusza�, bo s� do wy�szych cel�w stworzeni.
- Szybko my�lisz.
- Tak o mnie m�wi� w pracy. �Susan Bean szybko my�li�. Oczywi�cie,
nie tylko to m�wi�.
Zatrzymali si� na �wiat�ach.
- A co jeszcze?
- Niekt�rzy nazywaj�mnie sumieniem prokuratury, a inni cierniem w ty�-
ku. W sumie wychodzi na to samo.
- Czym si� teraz zajmujesz?
- By�am asystentk� Martina Broughama w sprawie Dantego � odpar�a
Susan.
- Gratuluj�. To wielki sukces.
- Chyba tak.
- Jako� nie wygl�dasz na uszcz�liwion�.
- Ciesz� si� ze zwyci�stwa. Mniej podoba mi si� spos�b, w jaki je osi�g-
n�li�my.
Stone ju� mia� zapyta�, co to znaczy, ale w�a�nie dotarli do domu. Susan
wydoby�a z torebki klucz i otworzy�a drzwi. Po chwili stan�li przed wind�
przy nazwisku obok guzika domofonu widnia�y litery �Dr�.
- Mieszkasz w penthousie? � zdziwi� si� Stone. � Ca�kiem nie�le, jak na
asystentk� zast�pcy prokuratora.
- Moje mieszkanie jest na dwunastym, ostatnim pi�trze. Ale to wszyst-
ko, co ma wsp�lnego z penthousem.
Wjechali na g�r�. Mieszkanie by�o ma�e: salonik z aneksem jadalnym,
sypialnia i kuchnia. Niewielki balkon wychodzi� na ulic�. Panoram� miasta
przes�ania� wysoki biurowiec po przeciwnej stronie jezdni.
12
Susan otworzy�a szuflad� w kuchni, wyj�a menu i podnios�a s�uchawk�
telefonu.
- Mog� co� wybra� dla nas obojga? � spyta�a.
- Oczywi�cie, tylko dla mnie nie za bardzo pikantne.
Wystuka�a numer i przeczyta�a nazwy potraw.
- Jak d�ugo to potrwa? � Susan wys�ucha�a odpowiedzi, po czym zakry-
�a mikrofon d�oni�. � Ch�opak, kt�ry rozwozi posi�ki, zachorowa�. Poszed�-
by� odebra�? To niedaleko.
- Z przyjemno�ci�� odpar� Stone.
- Jak d�ugo? � spyta�a jeszcze raz. � Aha, dwadzie�cia minut.
Od�o�y�a s�uchawk�.
- Zrobi� ci drinka? Dwadzie�cia minut tak naprawd� znaczy p� godziny.
- Poprosz� lampk� wina.
Susan wyj�a z lod�wki butelk� chardonnay i poda�a Stone�owi razem
z korkoci�giem.
- Ty otw�rz. Straszna ze mnie niezdara.
Stone odkorkowa� butelk� i nape�ni� kieliszki. Zarzuci� p�aszcz na opar-
cie krzes�a; usiedli na kanapie.
- Zam�wi�a� chyba p� jad�ospisu � zauwa�y�.
- �ywi� si� resztkami tego, co mi dostarcz� do domu � wyja�ni�a Su-
san. � A wi�c jak� to intryguj�c� brudn� robot� odwalasz obecnie za firm�
Woodman i Weld?
- Pozew o odszkodowanie za obra�enia fizyczne. Brudna robota nie za-
wsze bywa intryguj�ca.
- Czy to jakie� ciekawe obra�enia?
- Bynajmniej. C�rka klienta Woodmana i Welda pad�a ofiar� wypadku
samochodowego, a firma ubezpieczeniowa kierowcy oci�ga si� z wyp�at�
odszkodowania.
- To u nich normalne.
- A co planuje prokuratura teraz, kiedy Dantego ma ju� z g�owy?
Susan westchn�a.
- Nie wiem. Zastanawiam si�, czy nie odej��. Zaczyna mnie m�czy� ta praca.
- Chyba rozumiem, ale podobno Broughama czeka wielka kariera. Czy
nie poci�gnie ci� za sob�?
- Mo�liwe, ale ja nie wiem, czy tego chc�. Kiedy zaczyna�am prac� w pro-
kuraturze, g�ow� mia�am pe�n� idea��w. Wyobra�a�am to sobie jako starcie
sprawiedliwych z niegodziwcami, a teraz nie jestem ju� pewna, czy istniej�
jacy� sprawiedliwi.
- �ycie to szara strefa � zauwa�y� Stone.
- Ciemnoszara, z tendencj� do ciemnienia. Pyta�am ci� ju�, czy jeste�
�onaty?
13
- Nie jestem.
- Rozwiedziony?
- Te� nie.
- Wieczny stary kawaler? O Bo�e! A mo�e ty jeste� gejem?
- Nie.
- Dlaczego si� nie o�eni�e�?
- Chyba mia�em szcz�cie. � Stone cz�sto tak si� wykr�ca� z odpowie-
dzi na to pytanie. � A ty?
- Stara panna, lat trzydzie�ci dwa.
- Chyba nie z braku propozycji, jak s�dz�.
- Owszem, mia�am swoje wzloty. � Spojrza�a na Stone�a dziwnym wzro-
kiem. � Czy mog� ci� poca�owa�?
Roze�mia� si�.
- Bywa�em ju� ca�owany, ale nigdy nie pytano mnie o pozwolenie.
- Mog�?
- Nie musisz pyta�.
Susan nachyli�a si� do Stone�a, uj�a jego twarz i przyci�gn�a do swojej.
Ca�owa�a mocno i starannie, raz po raz delikatnie wsuwaj�c j�zyk do jego
ust. Stone obj�� j� w pasie, ale Susan odsun�a g�ow� i zerkn�a na zegarek.
- Kolacja nam stygnie. � Wsta�a i rzuci�a Stone�owi p�aszcz. � Ci�g dalszy
nast�pi po jedzeniu. Ja tymczasem nakryj� st� i zrobi� herbat�. Pospiesz si�.
Stone za�o�y� p�aszcz.
- I we� m�j klucz, �ebym nie musia�a ci otwiera�.
Stone wrzuci� klucz do kieszeni, poca�owa� szybko Susan i wyszed�. Restau-
racja znajdowa�a si� p�torej przecznicy dalej; musia� poczeka� par� minut na
zam�wienie. Wreszcie podano mu papierowy pakunek; Stone zap�aci� i ruszy�
w powrotn� drog�. Otworzy� sobie drzwi, podszed� do windy i nacisn�� guzik.
Kontrolka wskazywa�a, �e winda jest na najwy�szym pi�trze. Po chwili zacz�a
zje�d�a�. Windy w niekt�rych budynkach s� strasznie powolne, pomy�la� Stone.
Zatrzyma�a si� na sz�stym pi�trze, lecz po chwili zn�w ruszy�a i dotar�a na parter.
Stone wszed�, nacisn�� guzik i kabina zacz�a sun�� w g�r�.
W mieszkaniu Susan gra�a muzyka, a z kuchni dochodzi� g�o�ny gwizd
czajnika. Woda musia�a si� ju� zagotowa�. Stone po�o�y� paczk� na stole,
zrzuci� p�aszcz i skierowa� si� do kuchni. �wiat�o by�o zgaszone, a blask lam-
py w saloniku tutaj nie dociera�. Poszuka� r�k� w��cznika, ale go nie znalaz�,
wi�c ruszy� niemal po omacku w stron� p�omienia gazu. Susan jest pewnie
w �azience, pomy�la�. �wist czajnika brzmia� z tej odleg�o�ci jak przeci�g�y
wrzask.
Zrobi� kolejny krok i nagle po�lizn�� si�. Upad� na �okie� ca�ym ci�arem
cia�a i j�kn�� z b�lu. Opar� d�o� na pod�odze, ale by�a �liska, wi�c zn�w si�
osun��. Susan pewnie co� niechc�cy rozla�a. Czajnik pia� nadal.
14
Stone chwyci� za blat kuchni, podni�s� si� i wy��czy� gaz. Gwizd powoli
zamar�. Trzymaj�c si� blatu, Stone wr�ci� do drzwi kuchni i zn�w poszuka�
w��cznika. Tym razem z lepszym skutkiem.
Ze zdziwieniem spojrza� na swoje r�ce, ca�e by�y ubabrane w czerwonej
farbie. Nie puszczaj�c blatu, odwr�ci� si� powoli. Wsz�dzie farba... Tylko �e
to nie by�a farba.
Susan le�a�a na plecach pod �cian� w ogromnej ka�u�y krwi. Nierucho-
my wzrok mia�a utkwiony w sufit. W jej szyi zia�a g��boka rana. Stone pod-
szed� do niej, przykl�kn�� i uj�� za nadgarstek. Ani �ladu pulsu. Nie by�o na-
wet sensu pr�bowa� reanimacji. Patrz�c z bliska na szyj� dziewczyny,
u�wiadomi� sobie, �e morderca omal nie uci�� jej g�owy.
Stone podni�s� si� chwiejnie; �api�c si� po drodze ka�dego oparcia, do-
tar� do telefonu. Podni�s� s�uchawk� i zacz�� wybiera� numer Dina, ale zaraz
zmieni� zamiar.
- Nie � powiedzia� g�o�no i wystuka� dziewi��set jedena�cie.
- Tak, s�ucham � odezwa�a si� dyspozytorka.
- Czy rozmowa jest nagrywana?
- Tak, prosz� pana. O co chodzi?
- Nazywam si� Stone Barrington i jestem emerytowanym policjantem.
Kto� pope�ni� morderstwo na ostatnim pi�trze... � Rozejrza� si�. Na blacie
le�a� rachunek za gaz. Odczyta� adres. � Bia�a kobieta w wieku trzydziestu
dw�ch lat. Nazywa si� Susan Bean. Prosz� przys�a� detektyw�w z wydzia�u
zab�jstw oraz patologa.
- Zanotowa�am, panie Barrington.
- I prosz� im przekaza�, �e sprawca jest prawdopodobnie sam, porusza
si� pieszo i nadal przebywa w tej okolicy.
- Dobrze. Zaraz przyjad�.
Stone nacisn�� wide�ki i wybra� numer Dina.
- Bacchetti. � G�os Dina z trudem przebija� si� przez gwar zabawy.
- M�wi Stone. Mam morderstwo trzy przecznice od miejsca, gdzie je-
ste�.
Ponownie odczyta� adres z rachunku.
- Zadzwoni�e� na numer alarmowy?
- Tak.
- B�d� tam najpr�dzej, jak si� da.
- Wydaje mi si�, �e sprawca by� tu jeszcze, kiedy przyszed�em, i na pewno
jest ci�gle w pobli�u.
- Rozejrz� si� po drodze. Nie ruszaj niczego, Stone. Zostaw to moim
ludziom.
- Dobrze.
- Jad� do ciebie.
15
Stone od�o�y� s�uchawk�, usiad� na krze�le w saloniku i pr�bowa� nie
my�le� o martwym ciele le��cym w s�siednim pomieszczeniu. By� roztrz�sio-
ny Pracuj�c wiele lat w wydziale zab�jstw, zd��y� si� napatrze� na trupy Ale
nigdy nie widzia� zw�ok kobiety, kt�ra kwadrans wcze�niej go ca�owa�a.
3
yjawi�o si� dw�ch detektyw�w; Stone wpu�ci� ich i wskaza� kuchni�.
Li - Jest tam � powiedzia� i usiad� przy stole. Policjanci weszli do kuchni
i natychmiast wr�cili. Jeden by� wysoki, oko�o metra dziewi��dziesi�ciu, a dru-
gi znacznie ni�szy, kr�py, o r�owej cerze.
- Wsta� � rzuci� ni�szy funkcjonariusz.
- Co?
- Wstawaj!
Stone wsta�.
Policjant zamachn�� si� i uderzy� go pi�ci� trafiaj�c poni�ej ucha.
Stone zatoczy� si� na blat sto�u. Nim zd��y� si� wyprostowa�, policjanci
rzucili si� na niego z kajdankami.
- Co wy robicie, do cholery?
Posadzili go na krze�le.
- Zamordowa� j�, dra�! � warkn�� w�ciekle ni�szy policjant, wymierza-
j�c kolejny cios.
- Spokojnie, Mick � powiedzia� jego partner. � Zostawisz na nim sinia-
ki, a tego by�my nie chcieli.
Stone milcza�.
- Dlaczego j� zabi�e�? � spyta� ni�szy.
- Nie zabi�em jej. Kiedy wszed�em, ju� nie �y�a � odpar� Stone.
- To czemu jeste� ca�y we krwi? � Policjant zn�w si� zamierzy�.
Wy�szy z�apa� go za nadgarstek.
- Mick, nie zmuszaj mnie, �ebym za�o�y� ci kajdanki � ostrzeg� cicho.
Tamten zmierzy� go w�ciek�ym spojrzeniem.
- Tylko spr�buj.
- Odsu� si� od niego.
Ni�szy niech�tnie spe�ni� polecenie.
- Przepraszam pana � zacz�� wy�szy z policjant�w. � Jestem detektyw
Anderson, a to jest detektyw Kelly.
Wyj�� notes.
- Jak si� pan nazywa?
16
- Stone Barrington.
Anderson podni�s� wzrok.
- Opowie mi pan, co si� tutaj sta�o? � spyta� po chwili.
- Wyszed�em do chi�skiej restauracji po zam�wiony posi�ek, a kiedy wr�ci-
�em, ta dziewczyna ju� tam le�a�a. Po�lizn��em si� na pod�odze w kuchni i upa-
d�em. Dlatego jestem zakrwawiony. Potem zadzwoni�em na numer alarmowy.
- ��e jak pies! � wtr�ci� Kelly i ruszy� w stron� Stone�a.
Anderson po�o�y� mu d�o� na klatce piersiowej i popchn�� pod �cian�.
- Nie b�d� ci powtarza�, Mick.
Rozleg�o si� walenie do drzwi.
- Otw�rz � poleci� Anderson i pchn�� lekko partnera.
Kelly otworzy�; w drzwiach stan�� Dino Bacchetti. Rozejrza� si�.
- Gdzie zw�oki?� spyta�.
- Tam, panie poruczniku � odpowiedzia� Kelly, wskazuj�c kciukiem
kuchni�.
- Stone, dobrze si� czujesz?
- Jestem skuty.
- Kelly, zdejmij mu kajdanki.
- Ale� panie poruczniku...
- Zr�b to.
Kelly wyj�� klucz i uwolni� r�ce Stone�a.
Ten wsta�, potar� palcami nadgarstki, a nast�pnie r�bn�� Kelly�ego prosto
w nos; policjant rozci�gn�� si� jak d�ugi na pod�odze.
- No dobra, dosy� tego � powiedzia� Dino. � Uspok�jcie si�.
Kelly pozbiera� si� i ruszy� do Stone�a; z nosa ciek�a mu krew. Dino klepn��
go otwart� d�oni� w czo�o. Kelly opad� z powrotem na pod�og�.
- Powiedzia�em spok�j.
Kelly wsta�, ale ju� wolniej ni� za pierwszym razem.
Dino zwr�ci� si� do Andersona.
- Widzia�e� co�, Andy?
- Niby co mia�em widzie�?
Dino podszed� do Stone�a i obejrza� jego szcz�k�.
- W porz�dku?
- Teraz tak.
- Jeste� ca�y we krwi. Masz jak�� ran�?
- Nie.
- To dobrze. Siadajcie, trzeba si� zastanowi�.
Usiedli.
Kelly wydoby� chusteczk� i dotkn�� twarzy.
- Chyba mi, kurcze, z�ama� nos � powiedzia�, nie zwracaj�c si� do niko-
go w szczeg�lno�ci.
2 - Kr�g strachu
17
- Ciesz� si� rzuci� Stone.
- Andy � zwr�ci� si� Dino do wy�szego policjanta.
Anderson po�o�y� notes na stole.
- Zacznijmy od nowa. Prosz� mi poda� sw�j adres, panie Barrington.
Stone podyktowa� adres, a potem zacz�� opowiada� od samego pocz�tku,
czyli od przyj�cia u Broughama. Po chwili zjawi�o si� dw�ch mundurowych
policjant�w, dw�ch ludzi z laboratorium kryminalnego oraz patolog.
Anderson zerwa� rachunek przyczepiony do opakowania z daniem na
wynos i poda� policjantowi w mundurze.
- Id�cie do restauracji i dowiedzcie si�, kto zamawia� posi�ek, kiedy, i kto
go odebra�. Niech podadz� rysopis tej osoby.
Policjant wyszed�.
Stone doko�czy� relacj�.
- To wszystko? � spyta� Anderson.
- Nie. Wydaje mi si�, �e sprawca by� jeszcze w budynku, gdy wr�ci�em
z jedzeniem.
- Czemu pan tak s�dzi?
- Kiedy przywo�a�em wind�, by�a na ostatnim, dwunastym pi�trze, a jest
tu tylko jedno mieszkanie. Winda zjecha�a na sz�ste pi�tro, zatrzyma�a si�,
i po chwili ruszy�a na d�. Gdzie by�a, kiedy przyszli�cie?
- Na parterze � odpar� Anderson.
- A wi�c je�li jaki� inny lokator lub go�� nie korzysta� z niej w czasie
mi�dzy moim przybyciem a waszym, morderca zaczeka� na sz�stym pi�trze,
a� wysi�d�, a nast�pnie przywo�a� wind� i zjecha� na parter.
- Cwaniak� zauwa�y� Dino.
- Tak, cwaniak � zgodzi� si� Stone.
Przerwali na widok mundurowego policjanta, kt�ry wr�ci� z chi�skiej
restauracji.
- Posi�ek zam�wi�a przez telefon pani Bean; czas jest odnotowany na
rachunku, tutaj. � Po�o�y� kartk� na stole. � Jaki� m�czyzna zjawi� si� po
odbi�r p� godziny p�niej, zaczeka� pi�� minut, zap�aci� i wyszed�. Ponad
metr osiemdziesi�t wzrostu, dobrze zbudowany, w�osy blond. Mia� na sobie
p�aszcz.
Anderson zerkn�� na rachunek i obliczy� co� w my�lach.
- To potwierdza pa�sk� wersj�, panie Barrington � stwierdzi�.
- Zagotujcie wod� w czajniku � zaproponowa� Stone.
- Co?
- Kiedy wychodzi�em, Susan zapowiedzia�a, �e zrobi herbat�. Sprawd�my,
jak d�ugo si� gotuje taka ilo�� wody. To pomo�e nam ustali� dok�adny czas.
- Zr�b to, Mick � poleci� Anderson. Kelly wsta� i uda� si� do kuchni.
Poczekali, a� czajnik zacznie gwizda�. Anderson spojrza� na zegarek.
18
- Jakie� trzy i p� minuty.
- Ile wody jest w czajniku? � spyta� Stone.
- Troch� mniej ni� na trzy fili�anki � odpar� ponuro Kelly.
- A wi�c by�o tak � m�wi� Stone. � Morderca zjawia si� w ci�gu trzech
i p� minuty po moim wyj�ciu. Zabija Susan, s�yszy gwizd czajnika, wi�c
wy��cza gaz.
- Po co? � spyta� Kelly.
- Nikt nie lubi sta� w pobli�u gwi�d��cego czajnika � odpar� Stone. �
Zastan�wmy si�. Pi�� minut id� do restauracji, pi�� minut czekam, i pi�� mi-
nut zabiera mi droga powrotna, co daje jakie� pi�tna�cie do osiemnastu mi-
nut. Kiedy wracam, sprawca prawdopodobnie nadal przebywa w mieszkaniu.
Co robi przez te pi�tna�cie minut?
- Przetrz�sa je � rzuci� Anderson. � Mo�e chodzi�o o rabunek?
- Zajrza�em do sypialni � wtr�ci� drugi z mundurowych. � Idealny po-
rz�dek. Na toaletce stoi pude�ko z ca�kiem �adn� bi�uteri�.
- A wi�c to nie by� napad rabunkowy � stwierdzi� Anderson. � Czego
wi�c szuka� morderca?
- Czego�, co mia�o warto�� tylko dla niego � odpar� Dino. Wsta� i pod-
szed� do biurka. Wysun�� po kolei wszystkie szuflady; zajrza� te� do segregato-
ra. � Wszystko we wzorowym porz�dku. Nie da si� stwierdzi�, czy co� znalaz�.
- I przed wyj�ciem w��czy� z powrotem gaz? � spyta� Kelly. � Po co?
- �eby nas wprowadzi� w b��d � wyja�ni� Stone. � Chcia�, �eby�my po-
my�leli, �e zabi� j� i od razu uciek�. Wydaje mi si�, �e albo szed� za mn�
i Susan od domu Broughama, albo spostrzeg� nas gdzie� po drodze i zacz��
�ledzi�.
- Zauwa�y�e� kogo�? � spyta� Dino.
- Nie, ale wydaje mi si�, �e przyszed� za nami, zaczeka�, a� wyjd�, a po-
tem wjecha� na g�r�.
- Jak dosta� si� do �rodka? � spyta� Kelly.
- Zadzwoni�; mo�e Susan pomy�la�a, �e to ja. Ale przecie� da�a mi klucz.
- I wpu�ci�a go?
- Mo�e wdar� si� si��, a mo�e go zna�a � odpar� Stone.
- Sk�d wiedzia�, kiedy pan wr�ci?
- Nie wiedzia�; my�la�, �e poszed�em do domu. Mia� szcz�cie. Za�o�� si�,
�e wsiada� w�a�nie do windy, kiedy nacisn��em guzik. Musia� si� wystraszy�.
- Mo�liwe- przyzna� Dino. - Andy, roze�lij patrole. Maj�dotrze� do wszyst-
kich mieszka�c�w; niech pytaj�, kto wchodzi� i wychodzi�, i o kt�rej godzinie.
- Tak jest, panie poruczniku.
Dino zerkn�� na zegarek.
- Zdaje mi si�, �e czas zbudzi� Martina Broughama.
- Zast�pc� prokuratora? � spyta� Kelly. � Po co?
19
- Chc� rozejrze� si� po biurze zamordowanej � wyja�ni� Dino. � Chod�-
my, Stone. Odwioz� ci� do domu. Nie mo�esz pokaza� si� na ulicy w zakrwa-
wionych ciuchach. Zaraz by ci� aresztowali.
Odwr�ci� si� do Kelly�ego.
- Przepro� pana Barringtona za swoje zachowanie.
Kelly zaczerwieni� si� jak burak.
- Przepraszam. My�la�em, �e to pan zabi�.
- Powiniene� o czym� wiedzie�, Mick � odezwa� si� Anderson. � Pan
Barrington pracowa� jako detektyw w dziewi�tnastym posterunku i by� part-
nerem porucznika Bacchettiego.
Twarz Kelly�ego wyd�u�y�a si�.
- Jest mi naprawd� przykro � wymamrota� spuszczaj�c wzrok.
- A ja przepraszam za nos � powiedzia� Stone, staraj�c si�, �eby nie
zabrzmia�o to zbyt przekonuj�co.
4
Stone�a zbudzi� dzwonek telefonu. Przewr�ci� si� na drugi bok i jednym
okiem zerkn�� na zegarek na nocnej szafce. By�o par� minut po dziesi�tej.
Uni�s� si� na �okciu. Le�a� z otwartymi oczami co najmniej do czwartej, nie
mog�c uwolni� si� od widoku martwej Susan Bean. A teraz zaspa�.
Podni�s� s�uchawk�.
- Halo?
- M�wi Dino.
- Cze��.
- Uda�o ci si� troch� przespa�?
- Par� godzin. Znalaz�e� co� w biurze Susan?
- Wszystkie rzeczy s� na swoim miejscu, tak samo jak w mieszkaniu.
Trudno stwierdzi�, czy co� zgin�o. Brougham by� wstrz��ni�ty. Wygl�da na
to, �e bardzo na niej polega� w pracy.
- Masz co� w zwi�zku z morderstwem?
- Nie, ale wiem, �e ten, kto jecha� wind� kiedy przyszed�e�, to by� mor-
derca. �aden inny mieszkaniec kamienicy nie rusza� si� z domu.
- Niewiele nam to daje.
- Zgadza si�. Nie znale�li�my �adnych odcisk�w palc�w ani innych do-
wod�w.
- Musia� by� mocno zakrwawiony � zauwa�y� Stone.
- Masz racj�, ale patrole nikogo nie spotka�y. Aha, jeszcze co�.
20
- Tak?
- Gdzie jest Alma?
Alma by�a sekretark� Stone�a, kt�ra pracowa�a z nim niemal od chwili,
gdy rozpocz�� praktyk� adwokack� po odej�ciu z policji.
- Powinna ju� siedzie� w biurze � odpar� Stone.
- Prze��cz mnie na czekanie i zadzwo� tam � powiedzia� Dino.
Stone nacisn�� guzik, a potem wybra� numer. Nikt nie odpowiada�. Po��-
czy� si� zn�w z Dinem.
- Nikt nie podnosi s�uchawki. Wczoraj wieczorem pracowa�a do p�na,
przepisuj�c moje sprawozdanie, wi�c mo�e zaspa�a.
- Po p�nocy, kiedy byli�my w mieszkaniu Susan Bean, w twojej okoli-
cy napadni�to kobiet�, kt�rej rysopis pasuje do Almy. Napastnik zada� jej
ciosy w g�ow� ci�kim przedmiotem.
Stone usiad� i postawi� nogi na pod�odze.
- W jakim stanie jest ta kobieta i gdzie si� znajduje?
- W szpitalu Lenox Hill. A co do jej stanu.... C�, nie jest zbyt dobry.
Czy Alma ma jak�� rodzin�?
- Tylko siostr� w Westchester � odpar� Stone.
- Nie znaleziono przy niej �adnych dokument�w, ale mia�a zegarek marki
Cartier, z opisu podobny do tego, kt�ry jej podarowa�e�.
- Jad� do Lenox Hill.
- Daj mi zna�, je�li to Alma � poprosi� Dino.
Stone ubra� si� b�yskawicznie, da� zakrwawione ubranie gosposi, poleci�,
�eby zanios�a je do pralni i taks�wk� pojecha� do szpitala.
Stan�� przed okienkiem w izbie przyj��.
- Nazywam si� Stone Barrington. Rano otrzyma�em z policji wiadomo��,
�e dzi� w nocy przywieziono do szpitala kobiet� z ranami g�owy, podobn� do
mojej sekretarki. Chcia�bym j� zobaczy�.
- Prosz� chwil� zaczeka� � powiedzia�a kobieta. Wybra�a numer, zamie-
ni�a z kim� par� s��w i od�o�y�a s�uchawk�.
- Doktor Thompson zaraz do pana zejdzie. Prosz� usi���.
Stone chodzi� nerwowo w t� i z powrotem. Lekarz zjawi� si� po pi�ciu
minutach. U�cisn�li sobie d�onie.
- Chcia�bym zobaczy� t� rann� kobiet�, kt�r� przyj�li�cie w nocy � powie-
dzia� Stone. � Wydaje mi si�, �e to mo�e by� moja sekretarka, Alma Hodges.
- Prosz� j� opisa�.
- Wzrost sto sze��dziesi�t pi�� centymetr�w, nieco po pi��dziesi�tce,
ciemne, lekko siwiej�ce w�osy, ubrana w pr��kowany kostium.
Lekarz skin�� g�ow�.
- To chyba ona. Przykro mi, ale ta pacjentka zmar�a dwadzie�cia minut temu.
Stone patrzy� na niego nieruchomym wzrokiem.
21
- Dozna�a bardzo dotkliwych obra�e� � t�umaczy� lekarz. � Uderzono
j� co najmniej pi�� razy w g�ow� jakim� t�pym przedmiotem, prawdopodob-
nie m�otkiem. Policja uzna�a to za napad rabunkowy poniewa� nie znalezio-
no przy niej torebki ani �adnych dokument�w.
- Chcia�bym j� zobaczy� � powiedzia� Stone.
Zjechali wind� do podziemia, gdzie znajdowa�a si� kostnica. Lekarz
wyci�gn�� z ch�odni cia�o na w�zku i odsun�� p�acht�.
Twarzy Almy zastyg�a w wyrazie dziwnego spokoju. Stone pomy�la�, �e
wygl�da pi�knie. Wola� nie patrze� na ty� g�owy.
- To Alma Hodges � powiedzia�.
- Czy mia�a jak�� rodzin�? � spyta� lekarz.
- Siostr�. Porozmawiam z ni� i zajm� si� poch�wkiem.
- Autopsja zosta�a wyznaczona na dzi� po po�udniu. My�l�, �e jutro rano
b�dzie mo�na odebra� cia�o.
Stone podzi�kowa� lekarzowi i wyszed� ze szpitala. Wzi�� taks�wk� i po-
jecha� do biura. W miejscu pracy Almy wszystko by�o schludnie pouk�adane.
Na przepisanym sprawozdaniu le�a�a kartka z trzema s�owami: DO ZOBA-
CZENIA RANO.
Stone opad� ci�ko na fotel Almy; odszuka� jej notes, a w nim numer
telefonu siostry. Przekaza� wiadomo�� najdelikatniej, jak to mo�liwe; zapro-
ponowa�, �e za�atwi formalno�ci zwi�zane z pogrzebem. Kobieta podzi�ko-
wa�a i wyja�ni�a, �e jej szwagier ma przedsi�biorstwo pogrzebowe, wi�c po-
prosi go, �eby si� wszystkim zaj��. Stone z�o�y� kondolencje; powiedzia�, �e
Alma by�a wspania�� nieocenion� wsp�pracowniczk� i bardzo b�dzie mu
jej brakowa�. Wreszcie od�o�y� s�uchawk� z uczuciem potwornego zm�cze-
nia. Telefon zadzwoni� niemal natychmiast.
- Stone Barrington.
- Cze��, Stone, m�wi Frank Maddox. - By� to adwokat reprezentuj�cy firm�
ubezpieczeniow� przeciwko kt�rej Stone prowadzi� spraw� o odszkodowanie.
- M�j klient proponuje p� miliona dolar�w.
- Nie mog� si� na to zgodzi�. � Stone mia� ju� zaplanowan� odpowied�. �
Jestem got�w do procesu.
Wiedzia� dobrze, �e wcale nie jest got�w.
- Przeka�� propozycj� klientce, ale b�d� j�namawia� do odrzucenia oferty.
Maddox westchn��.
- A wi�c ile, Stone? Podaj mi jak�� realistyczn� sum�, a ja porozma-
wiam z moim klientem.
- Milion dolar�w, plus trzysta tysi�cy wynagrodzenia dla adwokata. To
moje ostatnie s�owo. Nie pr�buj si� targowa�. Do zobaczenia jutro w s�dzie.
- Poczekaj. � Maddox prze��czy� Stone�a na czekanie.
Najwyra�niej naradza� si� z klientem.
22
Odezwa� si� po chwili.
- Za�atwione� rzek�.
- Spodziewam si� czeku przed ko�cem urz�dowania � oznajmi� Stone. �
Nie odwo�am terminu rozprawy, dop�ki pieni�dze nie znajd� si� w banku.
- Jasne. Wy�l� czek do twojego biura dzisiaj po po�udniu.
- Wy�lij go do Billa Eggersa z firmy Woodman i Weld. Mo�liwe, �e nie
b�dzie mnie dzisiaj w biurze. Mojej sekretarki te�.
- Jak sobie �yczysz. � Maddox od�o�y� s�uchawk�.
Stone zadzwoni� do firmy i poprosi� Billa Eggersa, kt�ry by� jednym ze
wsp�lnik�w zarz�dzaj�cych.
- Zgodzili si� na milion plus moje honorarium � powiedzia�. - Czek ma
by� dzisiaj po po�udniu. Dasz zna� klientce? Zadzwoni�bym do niej sam, ale
mam straszny dzie�.
- Jasne. My�l�, �e to �wietne warunki. A co si� sta�o?
- Alma zosta�a napadni�ta w nocy po wyj�ciu z pracy. Zmar�a dzisiaj rano.
- O Bo�e, strasznie mi przykro. Wiem, �e byli�cie ze sob�bardzo zwi�zani.
- Nie mog� si� pozbiera�. Chyba wy��cz� telefony i wezm� sobie wolne.
- Tak w�a�nie powiniene� zrobi�. Chcesz, �ebym znalaz� ci kogo� do
pomocy? Mog� porozmawia� z personalnym.
- B�d� ci bardzo wdzi�czny � powiedzia� Stone. � Ale nie przysy�aj ni-
kogo dzisiaj.
- Oczywi�cie. Przykro mi, Stone. Trzymaj si�.
- Dzi�ki, Bill.
Stone od�o�y� s�uchawk�. Powinien si� cieszy� z ugody i du�ego honora-
rium, ale czu� tylko przygn�bienie. Dwie kobiety, kt�re zna� � a do jednej
z nich by� g��boko przywi�zany � zosta�y zamordowane tej samej nocy. W��-
czy� automatyczn� sekretark� i nagra� now� wiadomo��.
�M�wi Stone Barrington. Nie b�d� dzisiaj odbiera� telefon�w. Prosz�
zostawi� wiadomo��; oddzwoni� jutro�.
Powl�k� si� na g�r�, wy��czy� telefon i rzuci� si� na ��ko, kompletnie
wyczerpany.
5
Zbudzi� si� o zmierzchu. W�o�y� spodnie khaki, koszul� i mokasyny, po-
szed� do kuchni i zrobi� sobie herbat� z du�� �y�k� miodu. Zabra� kubek na
d� do gabinetu i usiad� w wysokim fotelu stoj�cym przy oknie, kt�re wycho-
dzi�o na ogr�d. Kto� zadzwoni� domofonem. Stone podni�s� s�uchawk�.
23
- Tak?
- To ja, Dino.
- Chod�, jestem w gabinecie.
Dino wkroczy� do pokoju i rzuci� p�aszcz na kanap�.
- Cze��. Chcesz fili�ank� herbaty?
- Wol� szklank� scotcha � odpar� Dino.
- Cz�stuj si�.
Dino otworzy� barek wbudowany w �cian�, nala� sobie whisky z wod�
sodow� i usiad� na fotelu obok Stone�a.
- Mo�e zapali�by� �wiat�o? � spyta�.
- Lubi� siedzie� w p�mroku � odpar� Stone. � Niech tak zostanie przez
par� minut.
- Jak si� czujesz?
- Jakby mnie kto� obi� kijem baseballowym.
- Pojecha�e� do szpitala?
- Tak. To by�a Alma. Zapomnia�em do ciebie zadzwoni�, przepraszam.
- Jaki� przechodzie� znalaz� jej torebk� w koszu na �mieci kilka przecz-
nic dalej. By�o tam sto dolar�w i karty kredytowe.
- Niczego nie brakowa�o?
- Na to wygl�da.
- To bez sensu.
- Wiem.
- Taka pogodna osoba � rzek� Stone. � Nigdy si� nie przejmowa�a tym, �e
mam z�y dzie�, �e gderam. I zawsze znalaz�a spos�b, �eby mnie rozweseli�.
- Tak, Alma by�a wspania�� kobiet�. Bardzo j� lubi�em.
Siedzieli przez chwil� w milczeniu, patrz�c na ciemniej�cy ogr�d; w do-
mach po przeciwnej stronie osiedla Turtle Bay zapala�y si� kolejne �wiat�a.
- Stone � odezwa� si� Dino. � Czy widzisz jaki� zwi�zek mi�dzy tymi
dwoma zab�jstwami?
- My�la�em o tym. Jedyne, co je ��czy, to moja osoba.
- Ja te� to zauwa�y�em. Zastan�w si�: czy jest kto�, kto nienawidzi ci�
tak bardzo, �eby mordowa� ludzi, kt�rych znasz?
- O tym te� ju� pomy�la�em. �adne nazwisko nie przychodzi mi do g�owy.
- Ani mnie.
- Tych zab�jstw nie da si� ze sob� powi�za� � stwierdzi� Stone. � To
tylko makabryczny zbieg okoliczno�ci.
- Chyba masz racj �. Ale ja musia�em wzi�� pod uwag� r�wnie� t� drug�
mo�liwo��.
- Wiem.
- Kiedy jeste� glin�, albo nim by�e�, zawsze wisi to nad twoj� g�ow�.
- Co mianowicie?
24
Dino westchn��.
- Ta druga mo�liwo��: �e kto�, kogo wsadzi�e� za kratki wr�ci, �eby
wyr�wna� rachunki. Wydaje mi si�, �e poza �mierci� na s�u�bie, to najgorsza
rzecz, jaka mo�e si� przytrafi� gliniarzowi.
- Nigdy si� nad tym nie zastanawia�em.
- Stone, o czym rozmawia�e� z Susan Bean wczoraj wieczorem? Jako�
do tego nie doszli�my.
- Zwyk�a gadka-szmatka, jak to na pierwszym spotkaniu � odpar� Sto-
ne. � Co robisz, sk�d jeste�. Odnios�em wra�enie, �e nie jest zadowolona ze
swojej pracy.
- A to czemu?
- Powiedzia�a, �e zastanawia si� nad odej�ciem z prokuratury.
- Z tego, co m�wi� mi wczoraj Martin Brougham, wynika, �e mia�a du�e
szanse na awans.
- Susan te� tak s�dzi�a, ale to ju� si� dla niej nie liczy�o. Zdawa�o mi si�,
�e straci�a z�udzenia co do wymiaru sprawiedliwo�ci; nie by�a zachwycona
tym, co musia�a robi� w pracy.
- Co to znaczy?
- Nie mam poj�cia; tak w ka�dym razie powiedzia�a. Nie zd��yli�my
rozwin�� tematu. Sam wiesz, jak to jest, Dino. Niejeden m�ody idealista roz-
czarowuje si�, gdy przyjrzy si� z bliska, jak dzia�a wymiar sprawiedliwo�ci.
Trzeba mie� grub� sk�r�, �eby znosi� to na co dzie�.
- Wiem, bo sam tego do�wiadczy�em.
- Ty? Zdumiewasz mnie.
- Naprawd�? Uwa�asz, �e zawsze by�em twardym, troch� cynicznym,
ale uczciwym gliniarzem, jakiego masz przed sob�? Musia�em wyhodowa�
gruby pancerz, tak samo jak ty.
- Niech ci b�dzie.
W du�ym, balkonowym oknie domu po przeciwnej stronie ogrodu zapa-
li�o si� �wiat�o; do pokoju wesz�a kobieta w eleganckim kostiumie.
- Sp�jrz � powiedzia� Stone.
- Na co mam spojrze�?
- Na t� kobiet�, tam, naprzeciwko.
- Po co?
- Nie pytaj, tylko patrz. Na pewno ci� zainteresuje.
Wysoka, rudow�osa kobieta zacz�a si� rozbiera�.
- Masz racj� � przyzna� Dino. � To rzeczywi�cie ciekawe.
- Nic nie m�w.
Kobieta starannie powiesi�a kostium na wieszaku, zsun�a kr�tk� halk�,
rozpi�a stanik i zdj�a majteczki. Wrzuci�a bielizn� do kosza. Sta�a teraz ca�-
kiem naga; mia�a szczup�e, zgrabne cia�o i wysoko osadzone j�drne piersi.
25
- Rany � szepn�� Dino.
- Niez�a, co?
Kobieta otworzy�a szaf�, wyj�a odkurzacz, w��czy�a go i zacz�a sprz�-
ta�.
- Co ona wyprawia, do cholery?
- Odkurza. Robi to dwa lub trzy razy w tygodniu. Przychodzi z pracy,
rozbiera si� i sprz�ta sypialni�. Potem znika na jaki� czas; podejrzewam, �e
odkurza wtedy ca�e mieszkanie. Nast�pnie wraca, chowa odkurzacz do szafy
i znowu znika. Czasem macha mi leciutko r�k�.
- Chcesz powiedzie�, �e wie, �e na ni� patrzysz?
- Przypuszczam, �e ogl�da j� po�owa s�siad�w � odpar� Stone.
Nagle Dino wyprostowa� si� w fotelu.
- Patrz.
- Przecie� widz�.
- Ale nie na ni� � wyja�ni� Dino. � Tam jest jaki� facet.
- Gdzie?
- Stoi w drzwiach sypialni.
Stone przyjrza� si� uwa�niej. Dino mia� racj�: na tle pogr��onych w p�-
mroku drzwi sypialni rysowa�y si� kontury ludzkiej sylwetki.
- Pewnie jej ch�opak, co?
- W�tpi�. Nie sta�by w ten spos�b. Ona nie wie o jego obecno�ci.
- Nie zauwa�y�a, jak wchodzi, i nie mog�a nic us�ysze� przez szum od-
kurzacza.
Kobieta sprz�ta�a dalej, kieruj�c si� w stron� okna. Intruz zacz�� si� do
niej zbli�a�. By� niski i szczup�y; mia� bujne, ciemne w�osy przypominaj�ce
fryzur� afro, ale bia�� sk�r�.
- Cholera, on trzyma n� � powiedzia� Dino.
Stone te� to zauwa�y�. M�czyzna podszed� do kobiety od ty�u, chwyci�
j� za szyj� i poci�gn�� do siebie, unosz�c podbr�dek.
Dino zerwa� si� na r�wne nogi, otworzy� drzwi balkonowe i wyszarpn��
pistolet spod marynarki.
- Nie r�b tego, bydlaku! � krzykn�� na ca�e gard�o.
Stone siedzia� jak przykuty do fotela. Napastnik sta� nieruchomo.
Dino podni�s� bro� i strzeli� dwa razy. W g�rnym lewym rogu okna uka-
za�y si� dwie du�e dziury.
- Uda�o ci si� zwr�ci� jego uwag� � powiedzia� Stone.
Mordercy najwyra�niej nie przeszkadza�o, �e jest obserwowany. Przeci�-
gn�� ostrzem po szyi wyrywaj�cej si� kobiety. Krew trysn�a na jej nagie cia-
�o. Osun�a si� bezw�adnie, ale oprawca nadal trzyma� j� za podbr�dek, roz-
szerzaj�c ran� w szyi.
- Pu�� j� bo ci� zastrzel�, draniu! � krzykn�� Dino.
26
Morderca cofn�� si� do drzwi, zas�aniaj�c si� cia�em konaj�cej ofiary jak
tarcz� upu�ci� je i znikn��.
- Dzwo� na numer alarmowy! � zawo�a� Dino, �api�c p�aszcz. � Id� tam.
Znasz adres?
- Nie pami�tam numeru, b�dziesz musia� znale�� � odpar� Stone, pod-
nosz�c s�uchawk�.
- Zaczekaj tu i pilnuj, �eby nie wymkn�� si� przez ogr�d � rzuci� Dino,
biegn�c do wyj�cia.
- Dino! � krzykn�� nagle Stone. Policjant stan�� jak wryty.
- Co?
- Ja znam tego cz�owieka � powiedzia� Stone. � Znam morderc�.
- P�niej. � Dino zbiega� ju� po schodach.
Stone zawiadomi� policj� o pope�nieniu morderstwa, wyj�� pistolet i sta-
n�� przy oknie, obserwuj�c ogr�d. Gdyby zab�jca pr�bowa� t�dy uciec, �atwo
by�oby go zatrzyma� jednym celnym strza�em. Po dw�ch minutach w oknie
ukaza�a si� sylwetka Dina; zaraz za nim wszed� umundurowany policjant.
Porucznik wyda� mu kilka polece�; tamten wyszed�. Dino podni�s� s�uchaw-
k� i wybra� numer.
Stone zobaczy� kontrolk� zapalaj�c� si� na aparacie; odebra� natychmiast.
- Przyjd� tutaj � powiedzia� Dino i roz��czy� si�.
Stone wcisn�� bro� do futera�u po pach� z�apa� p�aszcz i wybieg� z miesz-
kania.
6
Bieg� szybko, rozgl�daj�c si� za k�dzierzawym m�czyzn� kt�ry przed
chwil�pope�ni� morderstwo. Bez trudu rozpozna� dom; zaparkowa�y przed
nim dwa czarno-bia�e wozy z migaj�cymi kogutami. Na schodach sta� umun-
durowany funkcjonariusz. Stone mign�� legitymacj� emerytowanego policjanta
i wszed� do �rodka.
Po skrzynkach pocztowych zorientowa� si�, �e okaza�y dom zosta� po-
dzielony na apartamenty; drzwi do mieszkania na parterze by�y otwarte na
o�cie�. W holu natkn�� si� na dw�ch mundurowych.
- Czy jest tu sier�ant Bacchetti? � spyta�, pokazuj�c legitymacj�.
- Tak � potwierdzi� jeden z policjant�w.
Stone wbieg� po schodach. Min�� jeszcze jednego funkcjonariusza w mun-
durze i wpad� na dw�ch detektyw�w, kt�rych pozna� w mieszkaniu Susan
Bean: Andersona i Kelly�ego.
27
- A pan czego tu szuka? � spyta� podejrzliwie Kelly.
Stone zignorowa� pytanie i skierowa� si� na ty�y domu. Znajdowa� si� teraz
na pi�trze gustownie urz�dzonego, dwupoziomowego apartamentu. W otwar-
tych drzwiach sypialni le�a�y nie okryte jeszcze p�acht� zw�oki kobiety; jej sk�-
ra pokry�a si� �mierteln� blado�ci� a w gardle zia�a ogromna rana.
Dino podni�s� wzrok na Stone�a.
- W bardzo podobny spos�b zgin�a Susan Bean. Prawor�czny morder-
ca, poci�gni�cie no�a od lewej do prawej, g��boka rana.
- Zauwa�yli�cie go gdzie�? � spyta� Stone. � Bo ja nie; ani w ogrodzie,
ani na ulicy.
- Nie � odpar� Dino, podnosz�c z krzes�a torebk� ofiary. Przekroczy� zw�oki
i wyszed� na klatk�, starannie omijaj�c krwaw� plam� na jasnym dywanie.
- Chod� ze mn�� rzuci�, kieruj�c si� do gabinetu. Jedn� �cian� zakry-
wa� rega� z ksi��kami, a na drugiej Stone zauwa�y� kilka warto�ciowych ob-
raz�w. Naprzeciwko okna wychodz�cego na ulic� sta�o antyczne biurko.
- Siadaj � rzuci� Dino, otwieraj�c torebk�.
- Jak si� nazywa ofiara? � spyta� Stone.
Dino zajrza� do portfelika.
- Miranda Hirsch � odpar�, podaj�c Stone�owi wizyt�wk�. � By�a wice-
prezesem Manhattan Bank, kierowniczk� dzia�u kredytowego.
- Wysokie stanowisko � zauwa�y� Stone, przygl�daj�c si� karcie.
- Zna�e� j�?
- Tylko z okna.
- Czy bawi�c si� w podgl�dacza, zauwa�y�e� kiedy� w jej mieszkaniu
m�czyzn�?
Stone potrz�sn�� g�ow�.
- Dopiero dzisiaj. Po przedstawieniu z odkurzaczem zawsze zaci�ga�a
story.
- Na parterze te�?
- Tak.
- Ile razy widzia�e�, jak si� rozbiera?
- Dwana�cie, mo�e pi�tna�cie.
- Masz szcz�cie, �e by�em dzi� u ciebie � oznajmi� Dino � bo Kelly
i Anderson aresztowaliby ci� pod zarzutem zab�jstwa na tle seksualnym.
- To niez�y punkt wyj�cia w �ledztwie � zauwa�y� Stone. � Trzeba prze-
s�ucha� wszystkich mieszka�c�w mojej strony osiedla; sprawca mo�e tam
mieszka�. Poza tym za�o�� si�, �e byli jeszcze inni �wiadkowie.
- Mo�liwe, ale jak dot�d nikt nie zg�osi� zab�jstwa. Zanim wyszed�em,
powiedzia�e�, �e znasz morderc�, tak?
- To prawda, ale nie mog� sobie przypomnie�, sk�d.
- Postaraj si�.
28
- W�a�nie to robi� odpar� niecierpliwie Stone, opuszczaj�c wzrok. �
Wydaje mi si�, �e obaj mamy z tym co� wsp�lnego.
- Z czym?
- Ze spraw� tego faceta. Razem go aresztowali�my, jestem tego pewien.
To by�o dawno temu.
- Podrzu� jak�� wskaz�wk�.
- Jako� nie mog� tego wszystkiego posk�ada�. Zaczekaj.
Siedzieli chwil� bez s�owa.
- Mitteldorfer � powiedzia� nagle Dino.
- Co?
- Tak si� nazywa�. By� ksi�gowym, zabi� swoj� �on�.
- Herbert Mitteldorfer! � zawo�a� Stone. � Jakim cudem przypomnia�e�
sobie jego nazwisko?
- Podci�� �onie gard�o � wyja�ni� Dino. � Dlatego mi si� skojarzy�. Kie-
dy to si� sta�o?
- Jedena�cie, mo�e dwana�cie lat temu. Nie by�o wtedy kary �mierci
w kodeksie; dosta� do�ywocie.
- Ale by�o zwolnienie warunkowe. Siedzia� do�� d�ugo, �eby si� o nie
ubiega�.
- W kt�rym wi�zieniu go zamkn�li?
- Nie pami�tam. Dannemora, mo�e Attica?
- Ja te� nie pami�tam. Sprawd�.
Dino wyj�� telefon kom�rkowy i zacz�� wystukiwa� numer. Nagle prze-
rwa� i spojrza� na Stone�a.
- Pami�tasz, jak wygl�da� Mitteldorfer? Niech mnie licho, je�li umia�-
bym go dzisiaj rozpozna�.
- Wygl�da� dok�adnie tak samo, jak morderca, kt�rego widzieli�my.
Dino wybra� numer.
- M�wi Bacchetti. Poszukajcie akt Herberta Mitteldorfera. � Przelitero-
wa� nazwisko. � Skazany za morderstwo jedena�cie czy dwana�cie lat temu.
Chc� wiedzie�, w kt�rym zak�adzie go umie�cili i czy nadal siedzi. Poczekam.
Zerkn�� na Stone�a.
- Za�o�� si�, �e wyszed� na warunkowe w zesz�ym tygodniu.
- Nie zdziwi�bym si�.
- Pami�tasz tego faceta? � spyta� Dino.
- Niezbyt dok�adnie. Raczej niski, szczup�y, osobowo�� z pogranicza
psychopatii.
- Ale co on m�g�by mie� przeciwko tobie?
- To ja go aresztowa�em, nie pami�tasz?
- Tak, ale ja te� bra�em w tym udzia�, a na razie nie morduje moich
znajomych.
29
- Na razie.
Twarz Dina wyci�gn�a si�.
- O Bo�e.
Stone wymamrota� co� pod nosem.
- Co m�wi�e�? � spyta� Dino.
- Powiedzia�em: �przekle�stwo gliniarza�.
7
Dino mkn�� z pr�dko�ci� ponad stu sze��dziesi�ciu kilometr�w na godzi-
n� g��wn� autostrad� stanu Nowy Jork, gdy w lusterku wstecznym spo-
strzeg� migaj�ce b��kitne �wiate�ko. Stone nie od dzi� wiedzia�, �e Dino za-
wsze prowadzi tak, jakby ucieka� przed policj� skradzionym samochodem.
- Diabli nadali � mrukn�� Dino. Wydoby� ze skrytki koguta, po�o�y� na
tablicy i wetkn�� wtyczk� do gniazda zapalniczki. Na widok b�yskaj�cego
�wiat�a policjant z drog�wki w��czy� syren�.
Dino nacisn�� hamulec, omal nie doprowadzaj�c do kolizji z wozem patro-
lowym; zatrzyma� si� momentalnie na �wirowym poboczu, wzbijaj�c fontann�
py�u. Wyj�� odznak�, spu�ci� boczn� szyb� i zaczeka� na policjanta. Tamten
rozmawia� przez radiotelefon; prawdopodobnie sprawdza� rejestracj� wozu.
- Dino � odezwa� si� Stone znu�onym g�osem. � Na autostradzie obo-
wi�zuje ograniczenie pr�dko�ci do stu kilometr�w na godzin�. Czy nie m�g�-
by� jecha� jak cz�owiek sto dwadzie�cia lub sto trzydzie�ci?
- Ty sobie mo�esz tak je�dzi� � odburkn�� Dino.
Ros�y m�ody policjant nachyli� si� do okna.
Dino podni�s� odznak�.
- A ty czego sobie, kurwa, �yczysz? � spyta� uprzejmie.
- Pa�skiego prawa jazdy i dowodu rejestracyjnego � odpar� policjant
oficjalnym tonem.
- Innego dokumentu ode mnie sienie doczekasz. Je�li umiesz czyta�, to
wiesz ju�, �e jestem porucznikiem nowojorskiej policji. Jad� do wi�zienia
Sing Sing w sprawie s�u�bowej.
- Prawo jazdy i dow�d rejestracyjny. I nie b�d� tego powtarza� � wark-
n�� tamten przez zaci�ni�te z�by.
Dino si�gn�� do kieszeni po kom�rk�; policjant cofn�� si� nieco, k�ad�c
d�o� na kaburze pistoletu.
- S�uchaj no, kole� � zacz�� Dino. � Zadzwoni� teraz do pu�kownika
Joe O�Briana z komendy w Poughkeepsie i powiem mu, �e funkcjonariusz... �
30
zerkn�� na plakietk� z nazwiskiem � Warkowski utrudnia �ledztwo w sprawie
trzech morderstw, zachowuj�c si� jak zafajdany ��todzi�b.
Podni�s� telefon.
- Dobrze ju�, dobrze. � M�ody funkcjonariusz podni�s� r�ce w pojed-
nawczym ge�cie. � Ale prosz� jecha� wolniej.
- Powiem wam co�, Warkowski. Je�li postoicie tu jeszcze par� godzin,
zobaczycie, jak pruj� z powrotem na po�udnie sto osiemdziesi�t na godzin�.
Dino zatrzasn�� drzwi i zostawi� policjanta w tumanie kurzu.
- Kto jak kto, ale ty potrafisz zjednywa� sobie przyjaci� � rzek� Sto-
ne. � Zawsze to powtarzam.
- Tak, tak � mrukn�� z przek�sem Dino, zerkaj�c na wskaz�wk� pr�d-
ko�ciomierza, kt�ra w�a�nie przekracza�a sto pi��dziesi�t.
- Naprawd� znasz pu�kownika O�Briana z Poughkeepsie?
- W zesz�ym roku by�em na kolacji, na kt�rej przemawia�. Ale nie przed-
stawiono nas sobie.
W Poughkeepsie ruszyli prosto do wi�zienia Sing Sing; wylegitymowali
si� przy bramie i wjechali na parking.
- Czy kto� wie o naszym przyje�dzie? � spyta� Stone, wysiadaj�c z wozu.
- Dzwoni�em do biura naczelnika. Mamy pyta� o kapitana stra�y.
Otworzyli drzwi z napisem DLA ODWIEDZAJ�CYCH, pokazali legi-
tymacje i spytali o kapitana.
- Musicie zda� bro� � oznajmi� funkcjonariusz w okienku.
Dino poda� mu pistolet, a Stone roz�o�y� po�y p�aszcza, aby pokaza�, �e
nie jest uzbrojony.
W dy�urce zjawi� si� postawny, kr�tko ostrzy�ony, umundurowany m�-
czyzna mi�dzy pi��dziesi�tk� a sze��dziesi�tk�; wskaza� przybyszom wej�cie
i zamkn�� drzwi.
- Kogo chcieli�cie widzie�? � spyta�, nie przedstawiwszy si�.
- Herberta Mitteldorfera, panie kapitanie � odpar� Dino, nieco zasko-
czony ch�odnym przyj�ciem.
- Zaczekajcie chwil� powiedzia� m�czyzna, podnosz�c s�uchawk�
telefonu na �cianie. � Johnson? Przyprowad�cie do dy�urki Herbiego Mittel-
dorfera; ma go�ci.
Od�o�y� s�uchawk� i poprowadzi� ich do nast�pnych drzwi.
- Czy Mitteldorfer ma prawo wychodzi� na przepustki? � spyta� Dino.
- Tak.
- Czy przypadkiem nie opuszcza� wi�zienia wczoraj wieczorem?
Kapitan zatrzyma� si� przed drzwiami.
- Wychodzi tylko po zakupy dla biura i zawsze wraca przed siedemnast�.
31
- Wczoraj te� wr�ci� o tej godzinie?
- Tak.
Stra�nik wpu�ci� Dina i Stone�a do �rodka, po czym zamkn�� drzwi na
klucz.
Dino usiad� na metalowym krzese�ku i opar� �okcie na stole.
- Co jest z tym facetem? Tak si� tu przyjmuje policjant�w z Nowego
Jorku?
- Nie zauwa�y�e� znaczka z jego nazwiskiem? � spyta� Stone.
- Nie.
- Nazywa si� Warkowski.
- Warkowski...?
- B�dziemy mogli si� uwa�a� za szcz�ciarzy, je�li nas st�d wypu�ci.
Po dziesi�ciu minutach otwar�y si� drzwi i stan�� w nich niewysoki m�-
czyzna. Za nim ukaza� si� stra�nik.
- No to jeste�my na miejscu, Herbie � rzek� stra�nik, podaj �c wi�niowi
klucz. � Nie zapomnij p�niej zamkn�� za sob� drzwi.
Herbert Mitteldor