11710

Szczegóły
Tytuł 11710
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11710 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11710 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11710 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stuart Woods Kr�g strachu 1 B�l pulsowa� gdzie� w g��bi cia�a. Stone Barrington mia� wra�enie, �e przechodzi zawa� po��czony z ostrym atakiem dyskopatii. M�ka zacz�a si� po rozmowie telefonicznej zesz�ej zimy w czasie kt�rej Arrington Carter oznajmi�a mu, �e to koniec. Jest teraz �on� innego m�czyzny, mieszka w je- go domu i wychowuje jego syna. Stone wiedzia�, �e nie zobaczy jej ju� wi�- cej, chyba �e w towarzystwie m�a. I wiedzia�, �e nigdy nie b�dzie m�g� o niej my�le� bez b�lu. Nie przeczuwa�, �e udr�ka potrwa a� do wiosny, a tak si� w�a�nie sta�o. B�l nie ust�pi�, a wr�cz przeciwnie � przybra� jeszcze na sile. Stone widy- wa� Dina par� razy w tygodniu, zawsze u Elaine. Dino by� najlepszym przy- jacielem Stone�a; czasem mia� wra�enie, �e jedynym. To nieprawda, rzecz jasna. Elaine te� by�a jego przyjaci�k�; wieczory w restauracji Elaine, z ni� i Dinem, by�y jedynymi jasnymi chwilami w tygodniu Stone�a. Jego prakty- ka adwokacka sta�a si� ostatnio niezno�nie monotonna: zajmowa� si� spra- w� odszkodowania za obra�enia cia�a, kt�ra wlok�a si� w niesko�czono��. Kancelaria Woodman & Weld rzuci�a mu j� niczym ko��, na kt�rej nie ma do�� mi�sa, aby wy�ywi� trzydziestu udzia�owc�w i setk� wsp�pracowni- k�w. Stone by� got�w do procesu, a propozycja ugody nadal nie nadchodzi- �a. To stawa�o si� przygn�biaj�ce. W�a�ciwie wszystko by�o przygn�biaj�- ce. B�l nie ust�powa� i tylko bourbon m�g� go ukoi�. Stone zdawa� sobie spraw�, �e zbyt cz�sto si�ga ostatnio do tej metody. Usiad� z Dinem przy stoliku numer pi�� w restauracji Elaine i zam�wi� kolejn�porcj� znieczula- cza. - Chod�my na balang� � zaproponowa� Dino. � Tam wypijesz nast�p- nego drinka. - Nie mam dzisiaj ochoty na sp�d gliniarzy � odpar� Stone. 7 - To nie jest policyjna prywatka. � Dino skinieniem r�ki poprosi� kelne- ra o rachunek. � Znam wielu ludzi. - Wymie� trzech, kt�rzy nie s� gliniarzami albo mafiosami. - Nie jest to te� mafijne przyj�cie � zapewni� Dino. - No to czyje? - Zast�pcy prokuratora okr�gowego. - Aha. W takim razie trzeba zabra� w�asne trunki. - On nazywa si� Martin B-r-o-u-g-h-a-m. � przeliterowa� Dino. � Wy- mawiaj �Bruum�. Facet nie narzeka na brak got�wki, o ile wiem. - Czy to nie on prowadzi spraw� Dantego? � spyta� Stone. Dante by� jednym z bonz�w przest�pczego �wiata; jego proces sta� si� najwa�niejszym od czas�w sprawy Gottiego. - Dzisiaj uzyska� wyrok skazuj�cy. - Nie wiedzia�em. - Czy ty ju� nie ogl�dasz wiadomo�ci? - Rzadko. - Przyj�cie jest w�a�nie z tej okazji. - Jak to mo�liwe, �e nie znam tego Broughama? - Bo on obraca si� wy��cznie w�r�d elit, do kt�rych ty si� nie zaliczasz. Z marnymi adwokacinami spotyka si� tylko w s�dzie. - Kogo nazywasz marnym adwokacin�? - A ilu prawnik�w siedzi przy tym stole? - Nie jestem marnym adwokacin� tylko bior� marne sprawy. To zasad- nicza r�nica. - Powiedzmy. � Dino wsta� i si�gn�� po p�aszcz. � Chod�my st�d. - Nie chce mi si� � burkn�� Stone. - Nic ci si� nie chce, ty sflacza�y abnegacie, a ja mam ju� tego do��. Zak�adaj p�aszcz i ruszaj ty�ek, bo zastrzel� ci� tu, przy wszystkich. I nikt nawet nie kiwnie palcem, bo b�dzie to ca�kiem usprawiedliwione zab�jstwo. - No dobrze ju�, dobrze � wymamrota� Stone, podnosz�c si� z trudem. � Tylko na jednego drinka, je�li ten facet ma co� porz�dnego do picia, a potem si� wynosz�. Apartament znajdowa� si� w szeregowcu w East Sixties, dzielnicy, kt�ra z ca��pewno�ci�nie nale�a�a do zamieszkiwanych przez zast�pc�w prokura- tor�w okr�gowych. - Mia�e� racj� � przyzna� Stone, podaj�c p�aszcz pokoj�wce. � Facet ma troch� grosza. W tym salonie wisz� obrazy za co najmniej milion dolar�w. - A ty co, jeste� jego agentem ubezpieczeniowym? � spyta� szeptem Dino. � My�l o tym, �eby si� dobrze zabawi�. 8 - Powiedz mi co� wi�cej o tym Broughamie. - Chodz� s�uchy, �e ma dosta� nominacj� na pierwszego zast�pc�, a potem b�dzie si� ubiega� o stanowisko prokuratora okr�gowego, kiedy stary odej- dzie na emerytur�. - Do tego czasu Brougham te� si� zestarzeje � mrukn�� Stone. Przystojny m�czyzna ko�o czterdziestki zauwa�y� nowych go�ci i ruszy� w ich stron�, holuj�c za sob� blondynk� w kostiumie Chanel. - Dino � rzek�, wyci�gaj�c d�o�. � Ciesz� si�, �e przyszed�e�. Pami�tasz Dane. Kobieta poda�a mu r�k�. - A to kto? � spyta�a kieruj�c wzrok na Stone�a. - Stone Barrington � przedstawi� Dino. � Stone, poznaj Martina i Dane Brougham�w. - Witam � powiedzia� Stone, machinalnie �ciskaj�c d�onie gospodarzy. - S�ysza�em o tobie � zacz�� Brougham, prowadz�c wszystkich w stron� barku. � By�e� partnerem Dina na dziewi�tnastym posterunku, prawda? - Owszem, kiedy�. Po moim odej�ciu wykopali go na wy�sze stanowi- sko, bo nikt nie chcia� z nim je�dzi� samochodem. - Pracujesz u Woodmana i Welda, tak? - Jestem wsp�pracownikiem � odpar� Stone � ale Woodman i Weld ra- czej nie ucieszyliby si�, �e o tym wiesz. Stone nie zrobi�by takiej uwagi, gdyby by� ca�kiem trze�wy. Brougham parskn�� �miechem. - Czego si� napijesz? - Dzikiego Indyka z wod� sodow� je�li masz. Brougham wyj�� butelk�, kt�ra wygl�da�a jak kryszta�owa karafka, i na- la� podw�jn� porcj�. - To jest Dziki Indyk, ale nieco lepszy od zwyk�ego. Stone spr�bowa� whisky. Facet mia� racj�: trunek kosztowa� pewnie ze trzydzie�ci dolar�w za butelk�. Uzna�, �e chyba polubi Broughama. Dwoje ludzi stan�o w drzwiach. Gospodarz ruszy� ich przywita�. - Nie tra� czasu, poznaj ludzi � rzuci� na odchodnym. Stone rozejrza� si�. Salon by� pe�en go�ci; kto� ca�kiem nie�le przygry- wa� na pianinie. - Widz� co najmniej czterech gliniarzy. - No i co z tego? Jest te� wielu cywil�w � obruszy� si� Dino. - Je�li zast�pc�w prokuratora uzna� za cywil�w. Kim jest ten dryblas ko�o kominka? - Tom Deacon, szef wydzia�u �ledczego prokuratury. - Nie podoba mi si�. - Znasz go? � spyta� Dino. 9 - Nie. - Co z tob�, do licha? -�le mu z oczu patrzy. - W ko�cu pracuje w prokuraturze, nie? Przyj�cie trwa�o ju� chyba do�� d�ugo, bo nie zosta�o nic do jedzenia, a wszyscy wygl�dali tak, jakby wypili po kilka drink�w. Stone te� by� lekko podci�ty, ale nie tak rozbawiony jak inni. Rozejrza� si� za jakim� cichym k�tem. Zostawi� Dina z Dan� Brougham i skierowa� si� do podw�jnych drzwi, kt�re prowadzi�y � jak si� okaza�o - do imponuj�cej biblioteki. Przed komin- kiem sta�y dwa wysokie fotele. Stone opad� na jeden z nich, rad, �e uda�o mu si� wymkn�� z ha�a�liwego t�umu. Dopiero wtedy zauwa�y�, �e drugi fotel jest zaj�ty. Siedzia�a na nim z podkurczonymi nogami m�oda kobieta o kasztano- wych w�osach, ubrana w pr��kowany kostium; przy blasku ognia czyta�a ksi��- k� w sk�rzanej oprawie. Zerkn�a na Stone�a, unosz�c lekko szklank� w ge- �cie powitania, po czym wr�ci�a do lektury. - Zepsujesz sobie wzrok � powiedzia� Stone. Nieznajoma przyjrza�a mu si� uwa�nie. - Bardzo si� zmieni�a�, mamusiu. - Przepraszam. Co pani czyta? - Kochanka Lady Chatterley. - Nie mia�em tej ksi��ki w r�ku od czas�w liceum. - Ja nigdy nie mia�am jej w r�ku. - Wtedy wydawa�a si� szalenie podniecaj�ca. Ale w�a�ciwie wszystko si� takie wydawa�o. Kobieta u�miechn�a si�, lecz nie podnios�a wzroku. - Pami�tam. - Gdzie pani by�a, gdy mia�a szesna�cie lat? - W Spensie. Spence to bardzo modna prywatna szko�a na Manhattanie. - A p�niej? - W Yale. - Prawo? - Tak. Pracuj� z Martinem. - Zabawne. Nie wygl�da pani na asystentk� prokuratora. - To najmilsza rzecz, jak� us�ysza�am od roku. - A wi�c przebywa�a pani z niew�a�ciwymi m�czyznami. - Jest pan nie tylko szarmancki, ale i b�yskotliwy. - Mimo to nie potrafi� odgadn�� pani nazwiska. - Susan Bean. - Z L.L. Bean�w? 10 - Nie. Z firmy Merrill, Lynch, Pierce, Fenner i Bean te� nie. Z ca�kiem zwyk�ych, szarych Bean�w. A pan? - Stone Barrington. - Chyba s�ysza�am to nazwisko. Z tych s�ynnych Barrington�w z Mas- sachusetts, jak przypuszczam? Stone potrz�sn�� g�ow�. - Z tych o wiele mniej s�ynnych Barrington�w z Massachusetts. - Jak pan trafi� do wielkiego miasta? - To by�o bardzo proste. Urodzi�em si� tutaj. Po tym, jak moi rodzice wynie�li si� z Massachusetts. - Jest pan g�odny? Stone zauwa�y� ze zdziwieniem, �e rzeczywi�cie czuje g��d; prawie nie ruszy� kolacji u Elaine. - Tak. - Kanapek ju� nie by�o, kiedy przysz�am. Ma pan ochot� p�j�� gdzie� na kolacj�? - Czemu nie. Dziewczyna wsta�a. By�a wy�sza, ni� si� spodziewa�. I ca�kiem �adna. - Ma pani p�aszcz? - Tak. - Poszukajmy go. Stone poda� jej rami�; przez chwil� zdawa�o mu si�, �e b�l znikn��. Jed- nak nie � tylko troch� zel�a�. Poprowadzi� Susan do wyj�cia, starannie unika- j�c gospodarzy. Dino odprowadzi� wychodz�cych podejrzliwym wzrokiem. Po chwili znale�li si� na zewn�trz. - Dochodzi jedenasta � zauwa�y� Stone zerkaj�c na zegarek. � Nie wiem, czy w okolicy znajdziemy jeszcze co� czynnego. - Mieszkam par� przecznic st�d� powiedzia�a Susan. � Znam dobr� chi�sk� restauracj� z daniami na wynos. - Doskonale. - Mo�e nie s� doskona�e, ale ca�kiem niez�e. - Ja nie m�wi�em o jedzeniu. 2 Szli bez po�piechu, gaw�dz�c od niechcenia. Susan mia�a niski, �piewny g�os, kt�rego Stone s�ucha� z przyjemno�ci�. 11 - Pami�tam, �e jeste� adwokatem, lecz nie przypominam sobie, w jakiej firmie pracujesz. - Prowadz� prywatn� praktyk�. Susan parskn�a �miechem. - Jak nas uczono w Yale, �prywatna praktyka� oznacza, �e nie mo�esz dosta� pracy w dobrej kancelarii. - To si� z grubsza zgadza, ale ja mam wym�wk�. Przez czterna�cie lat by�em gliniarzem, czyli strzeg�em prawa, a dopiero p�niej zacz��em je prak- tykowa�. Jestem wsp�pracownikiem firmy Woodman i Weld, lecz moje biu- ro znajduje si� w domu. Susan zmarszczy�a brwi. - To do�� dziwne, prawda? - Owszem. - Ach, ju� rozumiem. Odwalasz czarn� robot�, kt�rej oni woleliby nie rusza�, bo s� do wy�szych cel�w stworzeni. - Szybko my�lisz. - Tak o mnie m�wi� w pracy. �Susan Bean szybko my�li�. Oczywi�cie, nie tylko to m�wi�. Zatrzymali si� na �wiat�ach. - A co jeszcze? - Niekt�rzy nazywaj�mnie sumieniem prokuratury, a inni cierniem w ty�- ku. W sumie wychodzi na to samo. - Czym si� teraz zajmujesz? - By�am asystentk� Martina Broughama w sprawie Dantego � odpar�a Susan. - Gratuluj�. To wielki sukces. - Chyba tak. - Jako� nie wygl�dasz na uszcz�liwion�. - Ciesz� si� ze zwyci�stwa. Mniej podoba mi si� spos�b, w jaki je osi�g- n�li�my. Stone ju� mia� zapyta�, co to znaczy, ale w�a�nie dotarli do domu. Susan wydoby�a z torebki klucz i otworzy�a drzwi. Po chwili stan�li przed wind� przy nazwisku obok guzika domofonu widnia�y litery �Dr�. - Mieszkasz w penthousie? � zdziwi� si� Stone. � Ca�kiem nie�le, jak na asystentk� zast�pcy prokuratora. - Moje mieszkanie jest na dwunastym, ostatnim pi�trze. Ale to wszyst- ko, co ma wsp�lnego z penthousem. Wjechali na g�r�. Mieszkanie by�o ma�e: salonik z aneksem jadalnym, sypialnia i kuchnia. Niewielki balkon wychodzi� na ulic�. Panoram� miasta przes�ania� wysoki biurowiec po przeciwnej stronie jezdni. 12 Susan otworzy�a szuflad� w kuchni, wyj�a menu i podnios�a s�uchawk� telefonu. - Mog� co� wybra� dla nas obojga? � spyta�a. - Oczywi�cie, tylko dla mnie nie za bardzo pikantne. Wystuka�a numer i przeczyta�a nazwy potraw. - Jak d�ugo to potrwa? � Susan wys�ucha�a odpowiedzi, po czym zakry- �a mikrofon d�oni�. � Ch�opak, kt�ry rozwozi posi�ki, zachorowa�. Poszed�- by� odebra�? To niedaleko. - Z przyjemno�ci�� odpar� Stone. - Jak d�ugo? � spyta�a jeszcze raz. � Aha, dwadzie�cia minut. Od�o�y�a s�uchawk�. - Zrobi� ci drinka? Dwadzie�cia minut tak naprawd� znaczy p� godziny. - Poprosz� lampk� wina. Susan wyj�a z lod�wki butelk� chardonnay i poda�a Stone�owi razem z korkoci�giem. - Ty otw�rz. Straszna ze mnie niezdara. Stone odkorkowa� butelk� i nape�ni� kieliszki. Zarzuci� p�aszcz na opar- cie krzes�a; usiedli na kanapie. - Zam�wi�a� chyba p� jad�ospisu � zauwa�y�. - �ywi� si� resztkami tego, co mi dostarcz� do domu � wyja�ni�a Su- san. � A wi�c jak� to intryguj�c� brudn� robot� odwalasz obecnie za firm� Woodman i Weld? - Pozew o odszkodowanie za obra�enia fizyczne. Brudna robota nie za- wsze bywa intryguj�ca. - Czy to jakie� ciekawe obra�enia? - Bynajmniej. C�rka klienta Woodmana i Welda pad�a ofiar� wypadku samochodowego, a firma ubezpieczeniowa kierowcy oci�ga si� z wyp�at� odszkodowania. - To u nich normalne. - A co planuje prokuratura teraz, kiedy Dantego ma ju� z g�owy? Susan westchn�a. - Nie wiem. Zastanawiam si�, czy nie odej��. Zaczyna mnie m�czy� ta praca. - Chyba rozumiem, ale podobno Broughama czeka wielka kariera. Czy nie poci�gnie ci� za sob�? - Mo�liwe, ale ja nie wiem, czy tego chc�. Kiedy zaczyna�am prac� w pro- kuraturze, g�ow� mia�am pe�n� idea��w. Wyobra�a�am to sobie jako starcie sprawiedliwych z niegodziwcami, a teraz nie jestem ju� pewna, czy istniej� jacy� sprawiedliwi. - �ycie to szara strefa � zauwa�y� Stone. - Ciemnoszara, z tendencj� do ciemnienia. Pyta�am ci� ju�, czy jeste� �onaty? 13 - Nie jestem. - Rozwiedziony? - Te� nie. - Wieczny stary kawaler? O Bo�e! A mo�e ty jeste� gejem? - Nie. - Dlaczego si� nie o�eni�e�? - Chyba mia�em szcz�cie. � Stone cz�sto tak si� wykr�ca� z odpowie- dzi na to pytanie. � A ty? - Stara panna, lat trzydzie�ci dwa. - Chyba nie z braku propozycji, jak s�dz�. - Owszem, mia�am swoje wzloty. � Spojrza�a na Stone�a dziwnym wzro- kiem. � Czy mog� ci� poca�owa�? Roze�mia� si�. - Bywa�em ju� ca�owany, ale nigdy nie pytano mnie o pozwolenie. - Mog�? - Nie musisz pyta�. Susan nachyli�a si� do Stone�a, uj�a jego twarz i przyci�gn�a do swojej. Ca�owa�a mocno i starannie, raz po raz delikatnie wsuwaj�c j�zyk do jego ust. Stone obj�� j� w pasie, ale Susan odsun�a g�ow� i zerkn�a na zegarek. - Kolacja nam stygnie. � Wsta�a i rzuci�a Stone�owi p�aszcz. � Ci�g dalszy nast�pi po jedzeniu. Ja tymczasem nakryj� st� i zrobi� herbat�. Pospiesz si�. Stone za�o�y� p�aszcz. - I we� m�j klucz, �ebym nie musia�a ci otwiera�. Stone wrzuci� klucz do kieszeni, poca�owa� szybko Susan i wyszed�. Restau- racja znajdowa�a si� p�torej przecznicy dalej; musia� poczeka� par� minut na zam�wienie. Wreszcie podano mu papierowy pakunek; Stone zap�aci� i ruszy� w powrotn� drog�. Otworzy� sobie drzwi, podszed� do windy i nacisn�� guzik. Kontrolka wskazywa�a, �e winda jest na najwy�szym pi�trze. Po chwili zacz�a zje�d�a�. Windy w niekt�rych budynkach s� strasznie powolne, pomy�la� Stone. Zatrzyma�a si� na sz�stym pi�trze, lecz po chwili zn�w ruszy�a i dotar�a na parter. Stone wszed�, nacisn�� guzik i kabina zacz�a sun�� w g�r�. W mieszkaniu Susan gra�a muzyka, a z kuchni dochodzi� g�o�ny gwizd czajnika. Woda musia�a si� ju� zagotowa�. Stone po�o�y� paczk� na stole, zrzuci� p�aszcz i skierowa� si� do kuchni. �wiat�o by�o zgaszone, a blask lam- py w saloniku tutaj nie dociera�. Poszuka� r�k� w��cznika, ale go nie znalaz�, wi�c ruszy� niemal po omacku w stron� p�omienia gazu. Susan jest pewnie w �azience, pomy�la�. �wist czajnika brzmia� z tej odleg�o�ci jak przeci�g�y wrzask. Zrobi� kolejny krok i nagle po�lizn�� si�. Upad� na �okie� ca�ym ci�arem cia�a i j�kn�� z b�lu. Opar� d�o� na pod�odze, ale by�a �liska, wi�c zn�w si� osun��. Susan pewnie co� niechc�cy rozla�a. Czajnik pia� nadal. 14 Stone chwyci� za blat kuchni, podni�s� si� i wy��czy� gaz. Gwizd powoli zamar�. Trzymaj�c si� blatu, Stone wr�ci� do drzwi kuchni i zn�w poszuka� w��cznika. Tym razem z lepszym skutkiem. Ze zdziwieniem spojrza� na swoje r�ce, ca�e by�y ubabrane w czerwonej farbie. Nie puszczaj�c blatu, odwr�ci� si� powoli. Wsz�dzie farba... Tylko �e to nie by�a farba. Susan le�a�a na plecach pod �cian� w ogromnej ka�u�y krwi. Nierucho- my wzrok mia�a utkwiony w sufit. W jej szyi zia�a g��boka rana. Stone pod- szed� do niej, przykl�kn�� i uj�� za nadgarstek. Ani �ladu pulsu. Nie by�o na- wet sensu pr�bowa� reanimacji. Patrz�c z bliska na szyj� dziewczyny, u�wiadomi� sobie, �e morderca omal nie uci�� jej g�owy. Stone podni�s� si� chwiejnie; �api�c si� po drodze ka�dego oparcia, do- tar� do telefonu. Podni�s� s�uchawk� i zacz�� wybiera� numer Dina, ale zaraz zmieni� zamiar. - Nie � powiedzia� g�o�no i wystuka� dziewi��set jedena�cie. - Tak, s�ucham � odezwa�a si� dyspozytorka. - Czy rozmowa jest nagrywana? - Tak, prosz� pana. O co chodzi? - Nazywam si� Stone Barrington i jestem emerytowanym policjantem. Kto� pope�ni� morderstwo na ostatnim pi�trze... � Rozejrza� si�. Na blacie le�a� rachunek za gaz. Odczyta� adres. � Bia�a kobieta w wieku trzydziestu dw�ch lat. Nazywa si� Susan Bean. Prosz� przys�a� detektyw�w z wydzia�u zab�jstw oraz patologa. - Zanotowa�am, panie Barrington. - I prosz� im przekaza�, �e sprawca jest prawdopodobnie sam, porusza si� pieszo i nadal przebywa w tej okolicy. - Dobrze. Zaraz przyjad�. Stone nacisn�� wide�ki i wybra� numer Dina. - Bacchetti. � G�os Dina z trudem przebija� si� przez gwar zabawy. - M�wi Stone. Mam morderstwo trzy przecznice od miejsca, gdzie je- ste�. Ponownie odczyta� adres z rachunku. - Zadzwoni�e� na numer alarmowy? - Tak. - B�d� tam najpr�dzej, jak si� da. - Wydaje mi si�, �e sprawca by� tu jeszcze, kiedy przyszed�em, i na pewno jest ci�gle w pobli�u. - Rozejrz� si� po drodze. Nie ruszaj niczego, Stone. Zostaw to moim ludziom. - Dobrze. - Jad� do ciebie. 15 Stone od�o�y� s�uchawk�, usiad� na krze�le w saloniku i pr�bowa� nie my�le� o martwym ciele le��cym w s�siednim pomieszczeniu. By� roztrz�sio- ny Pracuj�c wiele lat w wydziale zab�jstw, zd��y� si� napatrze� na trupy Ale nigdy nie widzia� zw�ok kobiety, kt�ra kwadrans wcze�niej go ca�owa�a. 3 yjawi�o si� dw�ch detektyw�w; Stone wpu�ci� ich i wskaza� kuchni�. Li - Jest tam � powiedzia� i usiad� przy stole. Policjanci weszli do kuchni i natychmiast wr�cili. Jeden by� wysoki, oko�o metra dziewi��dziesi�ciu, a dru- gi znacznie ni�szy, kr�py, o r�owej cerze. - Wsta� � rzuci� ni�szy funkcjonariusz. - Co? - Wstawaj! Stone wsta�. Policjant zamachn�� si� i uderzy� go pi�ci� trafiaj�c poni�ej ucha. Stone zatoczy� si� na blat sto�u. Nim zd��y� si� wyprostowa�, policjanci rzucili si� na niego z kajdankami. - Co wy robicie, do cholery? Posadzili go na krze�le. - Zamordowa� j�, dra�! � warkn�� w�ciekle ni�szy policjant, wymierza- j�c kolejny cios. - Spokojnie, Mick � powiedzia� jego partner. � Zostawisz na nim sinia- ki, a tego by�my nie chcieli. Stone milcza�. - Dlaczego j� zabi�e�? � spyta� ni�szy. - Nie zabi�em jej. Kiedy wszed�em, ju� nie �y�a � odpar� Stone. - To czemu jeste� ca�y we krwi? � Policjant zn�w si� zamierzy�. Wy�szy z�apa� go za nadgarstek. - Mick, nie zmuszaj mnie, �ebym za�o�y� ci kajdanki � ostrzeg� cicho. Tamten zmierzy� go w�ciek�ym spojrzeniem. - Tylko spr�buj. - Odsu� si� od niego. Ni�szy niech�tnie spe�ni� polecenie. - Przepraszam pana � zacz�� wy�szy z policjant�w. � Jestem detektyw Anderson, a to jest detektyw Kelly. Wyj�� notes. - Jak si� pan nazywa? 16 - Stone Barrington. Anderson podni�s� wzrok. - Opowie mi pan, co si� tutaj sta�o? � spyta� po chwili. - Wyszed�em do chi�skiej restauracji po zam�wiony posi�ek, a kiedy wr�ci- �em, ta dziewczyna ju� tam le�a�a. Po�lizn��em si� na pod�odze w kuchni i upa- d�em. Dlatego jestem zakrwawiony. Potem zadzwoni�em na numer alarmowy. - ��e jak pies! � wtr�ci� Kelly i ruszy� w stron� Stone�a. Anderson po�o�y� mu d�o� na klatce piersiowej i popchn�� pod �cian�. - Nie b�d� ci powtarza�, Mick. Rozleg�o si� walenie do drzwi. - Otw�rz � poleci� Anderson i pchn�� lekko partnera. Kelly otworzy�; w drzwiach stan�� Dino Bacchetti. Rozejrza� si�. - Gdzie zw�oki?� spyta�. - Tam, panie poruczniku � odpowiedzia� Kelly, wskazuj�c kciukiem kuchni�. - Stone, dobrze si� czujesz? - Jestem skuty. - Kelly, zdejmij mu kajdanki. - Ale� panie poruczniku... - Zr�b to. Kelly wyj�� klucz i uwolni� r�ce Stone�a. Ten wsta�, potar� palcami nadgarstki, a nast�pnie r�bn�� Kelly�ego prosto w nos; policjant rozci�gn�� si� jak d�ugi na pod�odze. - No dobra, dosy� tego � powiedzia� Dino. � Uspok�jcie si�. Kelly pozbiera� si� i ruszy� do Stone�a; z nosa ciek�a mu krew. Dino klepn�� go otwart� d�oni� w czo�o. Kelly opad� z powrotem na pod�og�. - Powiedzia�em spok�j. Kelly wsta�, ale ju� wolniej ni� za pierwszym razem. Dino zwr�ci� si� do Andersona. - Widzia�e� co�, Andy? - Niby co mia�em widzie�? Dino podszed� do Stone�a i obejrza� jego szcz�k�. - W porz�dku? - Teraz tak. - Jeste� ca�y we krwi. Masz jak�� ran�? - Nie. - To dobrze. Siadajcie, trzeba si� zastanowi�. Usiedli. Kelly wydoby� chusteczk� i dotkn�� twarzy. - Chyba mi, kurcze, z�ama� nos � powiedzia�, nie zwracaj�c si� do niko- go w szczeg�lno�ci. 2 - Kr�g strachu 17 - Ciesz� si� rzuci� Stone. - Andy � zwr�ci� si� Dino do wy�szego policjanta. Anderson po�o�y� notes na stole. - Zacznijmy od nowa. Prosz� mi poda� sw�j adres, panie Barrington. Stone podyktowa� adres, a potem zacz�� opowiada� od samego pocz�tku, czyli od przyj�cia u Broughama. Po chwili zjawi�o si� dw�ch mundurowych policjant�w, dw�ch ludzi z laboratorium kryminalnego oraz patolog. Anderson zerwa� rachunek przyczepiony do opakowania z daniem na wynos i poda� policjantowi w mundurze. - Id�cie do restauracji i dowiedzcie si�, kto zamawia� posi�ek, kiedy, i kto go odebra�. Niech podadz� rysopis tej osoby. Policjant wyszed�. Stone doko�czy� relacj�. - To wszystko? � spyta� Anderson. - Nie. Wydaje mi si�, �e sprawca by� jeszcze w budynku, gdy wr�ci�em z jedzeniem. - Czemu pan tak s�dzi? - Kiedy przywo�a�em wind�, by�a na ostatnim, dwunastym pi�trze, a jest tu tylko jedno mieszkanie. Winda zjecha�a na sz�ste pi�tro, zatrzyma�a si�, i po chwili ruszy�a na d�. Gdzie by�a, kiedy przyszli�cie? - Na parterze � odpar� Anderson. - A wi�c je�li jaki� inny lokator lub go�� nie korzysta� z niej w czasie mi�dzy moim przybyciem a waszym, morderca zaczeka� na sz�stym pi�trze, a� wysi�d�, a nast�pnie przywo�a� wind� i zjecha� na parter. - Cwaniak� zauwa�y� Dino. - Tak, cwaniak � zgodzi� si� Stone. Przerwali na widok mundurowego policjanta, kt�ry wr�ci� z chi�skiej restauracji. - Posi�ek zam�wi�a przez telefon pani Bean; czas jest odnotowany na rachunku, tutaj. � Po�o�y� kartk� na stole. � Jaki� m�czyzna zjawi� si� po odbi�r p� godziny p�niej, zaczeka� pi�� minut, zap�aci� i wyszed�. Ponad metr osiemdziesi�t wzrostu, dobrze zbudowany, w�osy blond. Mia� na sobie p�aszcz. Anderson zerkn�� na rachunek i obliczy� co� w my�lach. - To potwierdza pa�sk� wersj�, panie Barrington � stwierdzi�. - Zagotujcie wod� w czajniku � zaproponowa� Stone. - Co? - Kiedy wychodzi�em, Susan zapowiedzia�a, �e zrobi herbat�. Sprawd�my, jak d�ugo si� gotuje taka ilo�� wody. To pomo�e nam ustali� dok�adny czas. - Zr�b to, Mick � poleci� Anderson. Kelly wsta� i uda� si� do kuchni. Poczekali, a� czajnik zacznie gwizda�. Anderson spojrza� na zegarek. 18 - Jakie� trzy i p� minuty. - Ile wody jest w czajniku? � spyta� Stone. - Troch� mniej ni� na trzy fili�anki � odpar� ponuro Kelly. - A wi�c by�o tak � m�wi� Stone. � Morderca zjawia si� w ci�gu trzech i p� minuty po moim wyj�ciu. Zabija Susan, s�yszy gwizd czajnika, wi�c wy��cza gaz. - Po co? � spyta� Kelly. - Nikt nie lubi sta� w pobli�u gwi�d��cego czajnika � odpar� Stone. � Zastan�wmy si�. Pi�� minut id� do restauracji, pi�� minut czekam, i pi�� mi- nut zabiera mi droga powrotna, co daje jakie� pi�tna�cie do osiemnastu mi- nut. Kiedy wracam, sprawca prawdopodobnie nadal przebywa w mieszkaniu. Co robi przez te pi�tna�cie minut? - Przetrz�sa je � rzuci� Anderson. � Mo�e chodzi�o o rabunek? - Zajrza�em do sypialni � wtr�ci� drugi z mundurowych. � Idealny po- rz�dek. Na toaletce stoi pude�ko z ca�kiem �adn� bi�uteri�. - A wi�c to nie by� napad rabunkowy � stwierdzi� Anderson. � Czego wi�c szuka� morderca? - Czego�, co mia�o warto�� tylko dla niego � odpar� Dino. Wsta� i pod- szed� do biurka. Wysun�� po kolei wszystkie szuflady; zajrza� te� do segregato- ra. � Wszystko we wzorowym porz�dku. Nie da si� stwierdzi�, czy co� znalaz�. - I przed wyj�ciem w��czy� z powrotem gaz? � spyta� Kelly. � Po co? - �eby nas wprowadzi� w b��d � wyja�ni� Stone. � Chcia�, �eby�my po- my�leli, �e zabi� j� i od razu uciek�. Wydaje mi si�, �e albo szed� za mn� i Susan od domu Broughama, albo spostrzeg� nas gdzie� po drodze i zacz�� �ledzi�. - Zauwa�y�e� kogo�? � spyta� Dino. - Nie, ale wydaje mi si�, �e przyszed� za nami, zaczeka�, a� wyjd�, a po- tem wjecha� na g�r�. - Jak dosta� si� do �rodka? � spyta� Kelly. - Zadzwoni�; mo�e Susan pomy�la�a, �e to ja. Ale przecie� da�a mi klucz. - I wpu�ci�a go? - Mo�e wdar� si� si��, a mo�e go zna�a � odpar� Stone. - Sk�d wiedzia�, kiedy pan wr�ci? - Nie wiedzia�; my�la�, �e poszed�em do domu. Mia� szcz�cie. Za�o�� si�, �e wsiada� w�a�nie do windy, kiedy nacisn��em guzik. Musia� si� wystraszy�. - Mo�liwe- przyzna� Dino. - Andy, roze�lij patrole. Maj�dotrze� do wszyst- kich mieszka�c�w; niech pytaj�, kto wchodzi� i wychodzi�, i o kt�rej godzinie. - Tak jest, panie poruczniku. Dino zerkn�� na zegarek. - Zdaje mi si�, �e czas zbudzi� Martina Broughama. - Zast�pc� prokuratora? � spyta� Kelly. � Po co? 19 - Chc� rozejrze� si� po biurze zamordowanej � wyja�ni� Dino. � Chod�- my, Stone. Odwioz� ci� do domu. Nie mo�esz pokaza� si� na ulicy w zakrwa- wionych ciuchach. Zaraz by ci� aresztowali. Odwr�ci� si� do Kelly�ego. - Przepro� pana Barringtona za swoje zachowanie. Kelly zaczerwieni� si� jak burak. - Przepraszam. My�la�em, �e to pan zabi�. - Powiniene� o czym� wiedzie�, Mick � odezwa� si� Anderson. � Pan Barrington pracowa� jako detektyw w dziewi�tnastym posterunku i by� part- nerem porucznika Bacchettiego. Twarz Kelly�ego wyd�u�y�a si�. - Jest mi naprawd� przykro � wymamrota� spuszczaj�c wzrok. - A ja przepraszam za nos � powiedzia� Stone, staraj�c si�, �eby nie zabrzmia�o to zbyt przekonuj�co. 4 Stone�a zbudzi� dzwonek telefonu. Przewr�ci� si� na drugi bok i jednym okiem zerkn�� na zegarek na nocnej szafce. By�o par� minut po dziesi�tej. Uni�s� si� na �okciu. Le�a� z otwartymi oczami co najmniej do czwartej, nie mog�c uwolni� si� od widoku martwej Susan Bean. A teraz zaspa�. Podni�s� s�uchawk�. - Halo? - M�wi Dino. - Cze��. - Uda�o ci si� troch� przespa�? - Par� godzin. Znalaz�e� co� w biurze Susan? - Wszystkie rzeczy s� na swoim miejscu, tak samo jak w mieszkaniu. Trudno stwierdzi�, czy co� zgin�o. Brougham by� wstrz��ni�ty. Wygl�da na to, �e bardzo na niej polega� w pracy. - Masz co� w zwi�zku z morderstwem? - Nie, ale wiem, �e ten, kto jecha� wind� kiedy przyszed�e�, to by� mor- derca. �aden inny mieszkaniec kamienicy nie rusza� si� z domu. - Niewiele nam to daje. - Zgadza si�. Nie znale�li�my �adnych odcisk�w palc�w ani innych do- wod�w. - Musia� by� mocno zakrwawiony � zauwa�y� Stone. - Masz racj�, ale patrole nikogo nie spotka�y. Aha, jeszcze co�. 20 - Tak? - Gdzie jest Alma? Alma by�a sekretark� Stone�a, kt�ra pracowa�a z nim niemal od chwili, gdy rozpocz�� praktyk� adwokack� po odej�ciu z policji. - Powinna ju� siedzie� w biurze � odpar� Stone. - Prze��cz mnie na czekanie i zadzwo� tam � powiedzia� Dino. Stone nacisn�� guzik, a potem wybra� numer. Nikt nie odpowiada�. Po��- czy� si� zn�w z Dinem. - Nikt nie podnosi s�uchawki. Wczoraj wieczorem pracowa�a do p�na, przepisuj�c moje sprawozdanie, wi�c mo�e zaspa�a. - Po p�nocy, kiedy byli�my w mieszkaniu Susan Bean, w twojej okoli- cy napadni�to kobiet�, kt�rej rysopis pasuje do Almy. Napastnik zada� jej ciosy w g�ow� ci�kim przedmiotem. Stone usiad� i postawi� nogi na pod�odze. - W jakim stanie jest ta kobieta i gdzie si� znajduje? - W szpitalu Lenox Hill. A co do jej stanu.... C�, nie jest zbyt dobry. Czy Alma ma jak�� rodzin�? - Tylko siostr� w Westchester � odpar� Stone. - Nie znaleziono przy niej �adnych dokument�w, ale mia�a zegarek marki Cartier, z opisu podobny do tego, kt�ry jej podarowa�e�. - Jad� do Lenox Hill. - Daj mi zna�, je�li to Alma � poprosi� Dino. Stone ubra� si� b�yskawicznie, da� zakrwawione ubranie gosposi, poleci�, �eby zanios�a je do pralni i taks�wk� pojecha� do szpitala. Stan�� przed okienkiem w izbie przyj��. - Nazywam si� Stone Barrington. Rano otrzyma�em z policji wiadomo��, �e dzi� w nocy przywieziono do szpitala kobiet� z ranami g�owy, podobn� do mojej sekretarki. Chcia�bym j� zobaczy�. - Prosz� chwil� zaczeka� � powiedzia�a kobieta. Wybra�a numer, zamie- ni�a z kim� par� s��w i od�o�y�a s�uchawk�. - Doktor Thompson zaraz do pana zejdzie. Prosz� usi���. Stone chodzi� nerwowo w t� i z powrotem. Lekarz zjawi� si� po pi�ciu minutach. U�cisn�li sobie d�onie. - Chcia�bym zobaczy� t� rann� kobiet�, kt�r� przyj�li�cie w nocy � powie- dzia� Stone. � Wydaje mi si�, �e to mo�e by� moja sekretarka, Alma Hodges. - Prosz� j� opisa�. - Wzrost sto sze��dziesi�t pi�� centymetr�w, nieco po pi��dziesi�tce, ciemne, lekko siwiej�ce w�osy, ubrana w pr��kowany kostium. Lekarz skin�� g�ow�. - To chyba ona. Przykro mi, ale ta pacjentka zmar�a dwadzie�cia minut temu. Stone patrzy� na niego nieruchomym wzrokiem. 21 - Dozna�a bardzo dotkliwych obra�e� � t�umaczy� lekarz. � Uderzono j� co najmniej pi�� razy w g�ow� jakim� t�pym przedmiotem, prawdopodob- nie m�otkiem. Policja uzna�a to za napad rabunkowy poniewa� nie znalezio- no przy niej torebki ani �adnych dokument�w. - Chcia�bym j� zobaczy� � powiedzia� Stone. Zjechali wind� do podziemia, gdzie znajdowa�a si� kostnica. Lekarz wyci�gn�� z ch�odni cia�o na w�zku i odsun�� p�acht�. Twarzy Almy zastyg�a w wyrazie dziwnego spokoju. Stone pomy�la�, �e wygl�da pi�knie. Wola� nie patrze� na ty� g�owy. - To Alma Hodges � powiedzia�. - Czy mia�a jak�� rodzin�? � spyta� lekarz. - Siostr�. Porozmawiam z ni� i zajm� si� poch�wkiem. - Autopsja zosta�a wyznaczona na dzi� po po�udniu. My�l�, �e jutro rano b�dzie mo�na odebra� cia�o. Stone podzi�kowa� lekarzowi i wyszed� ze szpitala. Wzi�� taks�wk� i po- jecha� do biura. W miejscu pracy Almy wszystko by�o schludnie pouk�adane. Na przepisanym sprawozdaniu le�a�a kartka z trzema s�owami: DO ZOBA- CZENIA RANO. Stone opad� ci�ko na fotel Almy; odszuka� jej notes, a w nim numer telefonu siostry. Przekaza� wiadomo�� najdelikatniej, jak to mo�liwe; zapro- ponowa�, �e za�atwi formalno�ci zwi�zane z pogrzebem. Kobieta podzi�ko- wa�a i wyja�ni�a, �e jej szwagier ma przedsi�biorstwo pogrzebowe, wi�c po- prosi go, �eby si� wszystkim zaj��. Stone z�o�y� kondolencje; powiedzia�, �e Alma by�a wspania�� nieocenion� wsp�pracowniczk� i bardzo b�dzie mu jej brakowa�. Wreszcie od�o�y� s�uchawk� z uczuciem potwornego zm�cze- nia. Telefon zadzwoni� niemal natychmiast. - Stone Barrington. - Cze��, Stone, m�wi Frank Maddox. - By� to adwokat reprezentuj�cy firm� ubezpieczeniow� przeciwko kt�rej Stone prowadzi� spraw� o odszkodowanie. - M�j klient proponuje p� miliona dolar�w. - Nie mog� si� na to zgodzi�. � Stone mia� ju� zaplanowan� odpowied�. � Jestem got�w do procesu. Wiedzia� dobrze, �e wcale nie jest got�w. - Przeka�� propozycj� klientce, ale b�d� j�namawia� do odrzucenia oferty. Maddox westchn��. - A wi�c ile, Stone? Podaj mi jak�� realistyczn� sum�, a ja porozma- wiam z moim klientem. - Milion dolar�w, plus trzysta tysi�cy wynagrodzenia dla adwokata. To moje ostatnie s�owo. Nie pr�buj si� targowa�. Do zobaczenia jutro w s�dzie. - Poczekaj. � Maddox prze��czy� Stone�a na czekanie. Najwyra�niej naradza� si� z klientem. 22 Odezwa� si� po chwili. - Za�atwione� rzek�. - Spodziewam si� czeku przed ko�cem urz�dowania � oznajmi� Stone. � Nie odwo�am terminu rozprawy, dop�ki pieni�dze nie znajd� si� w banku. - Jasne. Wy�l� czek do twojego biura dzisiaj po po�udniu. - Wy�lij go do Billa Eggersa z firmy Woodman i Weld. Mo�liwe, �e nie b�dzie mnie dzisiaj w biurze. Mojej sekretarki te�. - Jak sobie �yczysz. � Maddox od�o�y� s�uchawk�. Stone zadzwoni� do firmy i poprosi� Billa Eggersa, kt�ry by� jednym ze wsp�lnik�w zarz�dzaj�cych. - Zgodzili si� na milion plus moje honorarium � powiedzia�. - Czek ma by� dzisiaj po po�udniu. Dasz zna� klientce? Zadzwoni�bym do niej sam, ale mam straszny dzie�. - Jasne. My�l�, �e to �wietne warunki. A co si� sta�o? - Alma zosta�a napadni�ta w nocy po wyj�ciu z pracy. Zmar�a dzisiaj rano. - O Bo�e, strasznie mi przykro. Wiem, �e byli�cie ze sob�bardzo zwi�zani. - Nie mog� si� pozbiera�. Chyba wy��cz� telefony i wezm� sobie wolne. - Tak w�a�nie powiniene� zrobi�. Chcesz, �ebym znalaz� ci kogo� do pomocy? Mog� porozmawia� z personalnym. - B�d� ci bardzo wdzi�czny � powiedzia� Stone. � Ale nie przysy�aj ni- kogo dzisiaj. - Oczywi�cie. Przykro mi, Stone. Trzymaj si�. - Dzi�ki, Bill. Stone od�o�y� s�uchawk�. Powinien si� cieszy� z ugody i du�ego honora- rium, ale czu� tylko przygn�bienie. Dwie kobiety, kt�re zna� � a do jednej z nich by� g��boko przywi�zany � zosta�y zamordowane tej samej nocy. W��- czy� automatyczn� sekretark� i nagra� now� wiadomo��. �M�wi Stone Barrington. Nie b�d� dzisiaj odbiera� telefon�w. Prosz� zostawi� wiadomo��; oddzwoni� jutro�. Powl�k� si� na g�r�, wy��czy� telefon i rzuci� si� na ��ko, kompletnie wyczerpany. 5 Zbudzi� si� o zmierzchu. W�o�y� spodnie khaki, koszul� i mokasyny, po- szed� do kuchni i zrobi� sobie herbat� z du�� �y�k� miodu. Zabra� kubek na d� do gabinetu i usiad� w wysokim fotelu stoj�cym przy oknie, kt�re wycho- dzi�o na ogr�d. Kto� zadzwoni� domofonem. Stone podni�s� s�uchawk�. 23 - Tak? - To ja, Dino. - Chod�, jestem w gabinecie. Dino wkroczy� do pokoju i rzuci� p�aszcz na kanap�. - Cze��. Chcesz fili�ank� herbaty? - Wol� szklank� scotcha � odpar� Dino. - Cz�stuj si�. Dino otworzy� barek wbudowany w �cian�, nala� sobie whisky z wod� sodow� i usiad� na fotelu obok Stone�a. - Mo�e zapali�by� �wiat�o? � spyta�. - Lubi� siedzie� w p�mroku � odpar� Stone. � Niech tak zostanie przez par� minut. - Jak si� czujesz? - Jakby mnie kto� obi� kijem baseballowym. - Pojecha�e� do szpitala? - Tak. To by�a Alma. Zapomnia�em do ciebie zadzwoni�, przepraszam. - Jaki� przechodzie� znalaz� jej torebk� w koszu na �mieci kilka przecz- nic dalej. By�o tam sto dolar�w i karty kredytowe. - Niczego nie brakowa�o? - Na to wygl�da. - To bez sensu. - Wiem. - Taka pogodna osoba � rzek� Stone. � Nigdy si� nie przejmowa�a tym, �e mam z�y dzie�, �e gderam. I zawsze znalaz�a spos�b, �eby mnie rozweseli�. - Tak, Alma by�a wspania�� kobiet�. Bardzo j� lubi�em. Siedzieli przez chwil� w milczeniu, patrz�c na ciemniej�cy ogr�d; w do- mach po przeciwnej stronie osiedla Turtle Bay zapala�y si� kolejne �wiat�a. - Stone � odezwa� si� Dino. � Czy widzisz jaki� zwi�zek mi�dzy tymi dwoma zab�jstwami? - My�la�em o tym. Jedyne, co je ��czy, to moja osoba. - Ja te� to zauwa�y�em. Zastan�w si�: czy jest kto�, kto nienawidzi ci� tak bardzo, �eby mordowa� ludzi, kt�rych znasz? - O tym te� ju� pomy�la�em. �adne nazwisko nie przychodzi mi do g�owy. - Ani mnie. - Tych zab�jstw nie da si� ze sob� powi�za� � stwierdzi� Stone. � To tylko makabryczny zbieg okoliczno�ci. - Chyba masz racj �. Ale ja musia�em wzi�� pod uwag� r�wnie� t� drug� mo�liwo��. - Wiem. - Kiedy jeste� glin�, albo nim by�e�, zawsze wisi to nad twoj� g�ow�. - Co mianowicie? 24 Dino westchn��. - Ta druga mo�liwo��: �e kto�, kogo wsadzi�e� za kratki wr�ci, �eby wyr�wna� rachunki. Wydaje mi si�, �e poza �mierci� na s�u�bie, to najgorsza rzecz, jaka mo�e si� przytrafi� gliniarzowi. - Nigdy si� nad tym nie zastanawia�em. - Stone, o czym rozmawia�e� z Susan Bean wczoraj wieczorem? Jako� do tego nie doszli�my. - Zwyk�a gadka-szmatka, jak to na pierwszym spotkaniu � odpar� Sto- ne. � Co robisz, sk�d jeste�. Odnios�em wra�enie, �e nie jest zadowolona ze swojej pracy. - A to czemu? - Powiedzia�a, �e zastanawia si� nad odej�ciem z prokuratury. - Z tego, co m�wi� mi wczoraj Martin Brougham, wynika, �e mia�a du�e szanse na awans. - Susan te� tak s�dzi�a, ale to ju� si� dla niej nie liczy�o. Zdawa�o mi si�, �e straci�a z�udzenia co do wymiaru sprawiedliwo�ci; nie by�a zachwycona tym, co musia�a robi� w pracy. - Co to znaczy? - Nie mam poj�cia; tak w ka�dym razie powiedzia�a. Nie zd��yli�my rozwin�� tematu. Sam wiesz, jak to jest, Dino. Niejeden m�ody idealista roz- czarowuje si�, gdy przyjrzy si� z bliska, jak dzia�a wymiar sprawiedliwo�ci. Trzeba mie� grub� sk�r�, �eby znosi� to na co dzie�. - Wiem, bo sam tego do�wiadczy�em. - Ty? Zdumiewasz mnie. - Naprawd�? Uwa�asz, �e zawsze by�em twardym, troch� cynicznym, ale uczciwym gliniarzem, jakiego masz przed sob�? Musia�em wyhodowa� gruby pancerz, tak samo jak ty. - Niech ci b�dzie. W du�ym, balkonowym oknie domu po przeciwnej stronie ogrodu zapa- li�o si� �wiat�o; do pokoju wesz�a kobieta w eleganckim kostiumie. - Sp�jrz � powiedzia� Stone. - Na co mam spojrze�? - Na t� kobiet�, tam, naprzeciwko. - Po co? - Nie pytaj, tylko patrz. Na pewno ci� zainteresuje. Wysoka, rudow�osa kobieta zacz�a si� rozbiera�. - Masz racj� � przyzna� Dino. � To rzeczywi�cie ciekawe. - Nic nie m�w. Kobieta starannie powiesi�a kostium na wieszaku, zsun�a kr�tk� halk�, rozpi�a stanik i zdj�a majteczki. Wrzuci�a bielizn� do kosza. Sta�a teraz ca�- kiem naga; mia�a szczup�e, zgrabne cia�o i wysoko osadzone j�drne piersi. 25 - Rany � szepn�� Dino. - Niez�a, co? Kobieta otworzy�a szaf�, wyj�a odkurzacz, w��czy�a go i zacz�a sprz�- ta�. - Co ona wyprawia, do cholery? - Odkurza. Robi to dwa lub trzy razy w tygodniu. Przychodzi z pracy, rozbiera si� i sprz�ta sypialni�. Potem znika na jaki� czas; podejrzewam, �e odkurza wtedy ca�e mieszkanie. Nast�pnie wraca, chowa odkurzacz do szafy i znowu znika. Czasem macha mi leciutko r�k�. - Chcesz powiedzie�, �e wie, �e na ni� patrzysz? - Przypuszczam, �e ogl�da j� po�owa s�siad�w � odpar� Stone. Nagle Dino wyprostowa� si� w fotelu. - Patrz. - Przecie� widz�. - Ale nie na ni� � wyja�ni� Dino. � Tam jest jaki� facet. - Gdzie? - Stoi w drzwiach sypialni. Stone przyjrza� si� uwa�niej. Dino mia� racj�: na tle pogr��onych w p�- mroku drzwi sypialni rysowa�y si� kontury ludzkiej sylwetki. - Pewnie jej ch�opak, co? - W�tpi�. Nie sta�by w ten spos�b. Ona nie wie o jego obecno�ci. - Nie zauwa�y�a, jak wchodzi, i nie mog�a nic us�ysze� przez szum od- kurzacza. Kobieta sprz�ta�a dalej, kieruj�c si� w stron� okna. Intruz zacz�� si� do niej zbli�a�. By� niski i szczup�y; mia� bujne, ciemne w�osy przypominaj�ce fryzur� afro, ale bia�� sk�r�. - Cholera, on trzyma n� � powiedzia� Dino. Stone te� to zauwa�y�. M�czyzna podszed� do kobiety od ty�u, chwyci� j� za szyj� i poci�gn�� do siebie, unosz�c podbr�dek. Dino zerwa� si� na r�wne nogi, otworzy� drzwi balkonowe i wyszarpn�� pistolet spod marynarki. - Nie r�b tego, bydlaku! � krzykn�� na ca�e gard�o. Stone siedzia� jak przykuty do fotela. Napastnik sta� nieruchomo. Dino podni�s� bro� i strzeli� dwa razy. W g�rnym lewym rogu okna uka- za�y si� dwie du�e dziury. - Uda�o ci si� zwr�ci� jego uwag� � powiedzia� Stone. Mordercy najwyra�niej nie przeszkadza�o, �e jest obserwowany. Przeci�- gn�� ostrzem po szyi wyrywaj�cej si� kobiety. Krew trysn�a na jej nagie cia- �o. Osun�a si� bezw�adnie, ale oprawca nadal trzyma� j� za podbr�dek, roz- szerzaj�c ran� w szyi. - Pu�� j� bo ci� zastrzel�, draniu! � krzykn�� Dino. 26 Morderca cofn�� si� do drzwi, zas�aniaj�c si� cia�em konaj�cej ofiary jak tarcz� upu�ci� je i znikn��. - Dzwo� na numer alarmowy! � zawo�a� Dino, �api�c p�aszcz. � Id� tam. Znasz adres? - Nie pami�tam numeru, b�dziesz musia� znale�� � odpar� Stone, pod- nosz�c s�uchawk�. - Zaczekaj tu i pilnuj, �eby nie wymkn�� si� przez ogr�d � rzuci� Dino, biegn�c do wyj�cia. - Dino! � krzykn�� nagle Stone. Policjant stan�� jak wryty. - Co? - Ja znam tego cz�owieka � powiedzia� Stone. � Znam morderc�. - P�niej. � Dino zbiega� ju� po schodach. Stone zawiadomi� policj� o pope�nieniu morderstwa, wyj�� pistolet i sta- n�� przy oknie, obserwuj�c ogr�d. Gdyby zab�jca pr�bowa� t�dy uciec, �atwo by�oby go zatrzyma� jednym celnym strza�em. Po dw�ch minutach w oknie ukaza�a si� sylwetka Dina; zaraz za nim wszed� umundurowany policjant. Porucznik wyda� mu kilka polece�; tamten wyszed�. Dino podni�s� s�uchaw- k� i wybra� numer. Stone zobaczy� kontrolk� zapalaj�c� si� na aparacie; odebra� natychmiast. - Przyjd� tutaj � powiedzia� Dino i roz��czy� si�. Stone wcisn�� bro� do futera�u po pach� z�apa� p�aszcz i wybieg� z miesz- kania. 6 Bieg� szybko, rozgl�daj�c si� za k�dzierzawym m�czyzn� kt�ry przed chwil�pope�ni� morderstwo. Bez trudu rozpozna� dom; zaparkowa�y przed nim dwa czarno-bia�e wozy z migaj�cymi kogutami. Na schodach sta� umun- durowany funkcjonariusz. Stone mign�� legitymacj� emerytowanego policjanta i wszed� do �rodka. Po skrzynkach pocztowych zorientowa� si�, �e okaza�y dom zosta� po- dzielony na apartamenty; drzwi do mieszkania na parterze by�y otwarte na o�cie�. W holu natkn�� si� na dw�ch mundurowych. - Czy jest tu sier�ant Bacchetti? � spyta�, pokazuj�c legitymacj�. - Tak � potwierdzi� jeden z policjant�w. Stone wbieg� po schodach. Min�� jeszcze jednego funkcjonariusza w mun- durze i wpad� na dw�ch detektyw�w, kt�rych pozna� w mieszkaniu Susan Bean: Andersona i Kelly�ego. 27 - A pan czego tu szuka? � spyta� podejrzliwie Kelly. Stone zignorowa� pytanie i skierowa� si� na ty�y domu. Znajdowa� si� teraz na pi�trze gustownie urz�dzonego, dwupoziomowego apartamentu. W otwar- tych drzwiach sypialni le�a�y nie okryte jeszcze p�acht� zw�oki kobiety; jej sk�- ra pokry�a si� �mierteln� blado�ci� a w gardle zia�a ogromna rana. Dino podni�s� wzrok na Stone�a. - W bardzo podobny spos�b zgin�a Susan Bean. Prawor�czny morder- ca, poci�gni�cie no�a od lewej do prawej, g��boka rana. - Zauwa�yli�cie go gdzie�? � spyta� Stone. � Bo ja nie; ani w ogrodzie, ani na ulicy. - Nie � odpar� Dino, podnosz�c z krzes�a torebk� ofiary. Przekroczy� zw�oki i wyszed� na klatk�, starannie omijaj�c krwaw� plam� na jasnym dywanie. - Chod� ze mn�� rzuci�, kieruj�c si� do gabinetu. Jedn� �cian� zakry- wa� rega� z ksi��kami, a na drugiej Stone zauwa�y� kilka warto�ciowych ob- raz�w. Naprzeciwko okna wychodz�cego na ulic� sta�o antyczne biurko. - Siadaj � rzuci� Dino, otwieraj�c torebk�. - Jak si� nazywa ofiara? � spyta� Stone. Dino zajrza� do portfelika. - Miranda Hirsch � odpar�, podaj�c Stone�owi wizyt�wk�. � By�a wice- prezesem Manhattan Bank, kierowniczk� dzia�u kredytowego. - Wysokie stanowisko � zauwa�y� Stone, przygl�daj�c si� karcie. - Zna�e� j�? - Tylko z okna. - Czy bawi�c si� w podgl�dacza, zauwa�y�e� kiedy� w jej mieszkaniu m�czyzn�? Stone potrz�sn�� g�ow�. - Dopiero dzisiaj. Po przedstawieniu z odkurzaczem zawsze zaci�ga�a story. - Na parterze te�? - Tak. - Ile razy widzia�e�, jak si� rozbiera? - Dwana�cie, mo�e pi�tna�cie. - Masz szcz�cie, �e by�em dzi� u ciebie � oznajmi� Dino � bo Kelly i Anderson aresztowaliby ci� pod zarzutem zab�jstwa na tle seksualnym. - To niez�y punkt wyj�cia w �ledztwie � zauwa�y� Stone. � Trzeba prze- s�ucha� wszystkich mieszka�c�w mojej strony osiedla; sprawca mo�e tam mieszka�. Poza tym za�o�� si�, �e byli jeszcze inni �wiadkowie. - Mo�liwe, ale jak dot�d nikt nie zg�osi� zab�jstwa. Zanim wyszed�em, powiedzia�e�, �e znasz morderc�, tak? - To prawda, ale nie mog� sobie przypomnie�, sk�d. - Postaraj si�. 28 - W�a�nie to robi� odpar� niecierpliwie Stone, opuszczaj�c wzrok. � Wydaje mi si�, �e obaj mamy z tym co� wsp�lnego. - Z czym? - Ze spraw� tego faceta. Razem go aresztowali�my, jestem tego pewien. To by�o dawno temu. - Podrzu� jak�� wskaz�wk�. - Jako� nie mog� tego wszystkiego posk�ada�. Zaczekaj. Siedzieli chwil� bez s�owa. - Mitteldorfer � powiedzia� nagle Dino. - Co? - Tak si� nazywa�. By� ksi�gowym, zabi� swoj� �on�. - Herbert Mitteldorfer! � zawo�a� Stone. � Jakim cudem przypomnia�e� sobie jego nazwisko? - Podci�� �onie gard�o � wyja�ni� Dino. � Dlatego mi si� skojarzy�. Kie- dy to si� sta�o? - Jedena�cie, mo�e dwana�cie lat temu. Nie by�o wtedy kary �mierci w kodeksie; dosta� do�ywocie. - Ale by�o zwolnienie warunkowe. Siedzia� do�� d�ugo, �eby si� o nie ubiega�. - W kt�rym wi�zieniu go zamkn�li? - Nie pami�tam. Dannemora, mo�e Attica? - Ja te� nie pami�tam. Sprawd�. Dino wyj�� telefon kom�rkowy i zacz�� wystukiwa� numer. Nagle prze- rwa� i spojrza� na Stone�a. - Pami�tasz, jak wygl�da� Mitteldorfer? Niech mnie licho, je�li umia�- bym go dzisiaj rozpozna�. - Wygl�da� dok�adnie tak samo, jak morderca, kt�rego widzieli�my. Dino wybra� numer. - M�wi Bacchetti. Poszukajcie akt Herberta Mitteldorfera. � Przelitero- wa� nazwisko. � Skazany za morderstwo jedena�cie czy dwana�cie lat temu. Chc� wiedzie�, w kt�rym zak�adzie go umie�cili i czy nadal siedzi. Poczekam. Zerkn�� na Stone�a. - Za�o�� si�, �e wyszed� na warunkowe w zesz�ym tygodniu. - Nie zdziwi�bym si�. - Pami�tasz tego faceta? � spyta� Dino. - Niezbyt dok�adnie. Raczej niski, szczup�y, osobowo�� z pogranicza psychopatii. - Ale co on m�g�by mie� przeciwko tobie? - To ja go aresztowa�em, nie pami�tasz? - Tak, ale ja te� bra�em w tym udzia�, a na razie nie morduje moich znajomych. 29 - Na razie. Twarz Dina wyci�gn�a si�. - O Bo�e. Stone wymamrota� co� pod nosem. - Co m�wi�e�? � spyta� Dino. - Powiedzia�em: �przekle�stwo gliniarza�. 7 Dino mkn�� z pr�dko�ci� ponad stu sze��dziesi�ciu kilometr�w na godzi- n� g��wn� autostrad� stanu Nowy Jork, gdy w lusterku wstecznym spo- strzeg� migaj�ce b��kitne �wiate�ko. Stone nie od dzi� wiedzia�, �e Dino za- wsze prowadzi tak, jakby ucieka� przed policj� skradzionym samochodem. - Diabli nadali � mrukn�� Dino. Wydoby� ze skrytki koguta, po�o�y� na tablicy i wetkn�� wtyczk� do gniazda zapalniczki. Na widok b�yskaj�cego �wiat�a policjant z drog�wki w��czy� syren�. Dino nacisn�� hamulec, omal nie doprowadzaj�c do kolizji z wozem patro- lowym; zatrzyma� si� momentalnie na �wirowym poboczu, wzbijaj�c fontann� py�u. Wyj�� odznak�, spu�ci� boczn� szyb� i zaczeka� na policjanta. Tamten rozmawia� przez radiotelefon; prawdopodobnie sprawdza� rejestracj� wozu. - Dino � odezwa� si� Stone znu�onym g�osem. � Na autostradzie obo- wi�zuje ograniczenie pr�dko�ci do stu kilometr�w na godzin�. Czy nie m�g�- by� jecha� jak cz�owiek sto dwadzie�cia lub sto trzydzie�ci? - Ty sobie mo�esz tak je�dzi� � odburkn�� Dino. Ros�y m�ody policjant nachyli� si� do okna. Dino podni�s� odznak�. - A ty czego sobie, kurwa, �yczysz? � spyta� uprzejmie. - Pa�skiego prawa jazdy i dowodu rejestracyjnego � odpar� policjant oficjalnym tonem. - Innego dokumentu ode mnie sienie doczekasz. Je�li umiesz czyta�, to wiesz ju�, �e jestem porucznikiem nowojorskiej policji. Jad� do wi�zienia Sing Sing w sprawie s�u�bowej. - Prawo jazdy i dow�d rejestracyjny. I nie b�d� tego powtarza� � wark- n�� tamten przez zaci�ni�te z�by. Dino si�gn�� do kieszeni po kom�rk�; policjant cofn�� si� nieco, k�ad�c d�o� na kaburze pistoletu. - S�uchaj no, kole� � zacz�� Dino. � Zadzwoni� teraz do pu�kownika Joe O�Briana z komendy w Poughkeepsie i powiem mu, �e funkcjonariusz... � 30 zerkn�� na plakietk� z nazwiskiem � Warkowski utrudnia �ledztwo w sprawie trzech morderstw, zachowuj�c si� jak zafajdany ��todzi�b. Podni�s� telefon. - Dobrze ju�, dobrze. � M�ody funkcjonariusz podni�s� r�ce w pojed- nawczym ge�cie. � Ale prosz� jecha� wolniej. - Powiem wam co�, Warkowski. Je�li postoicie tu jeszcze par� godzin, zobaczycie, jak pruj� z powrotem na po�udnie sto osiemdziesi�t na godzin�. Dino zatrzasn�� drzwi i zostawi� policjanta w tumanie kurzu. - Kto jak kto, ale ty potrafisz zjednywa� sobie przyjaci� � rzek� Sto- ne. � Zawsze to powtarzam. - Tak, tak � mrukn�� z przek�sem Dino, zerkaj�c na wskaz�wk� pr�d- ko�ciomierza, kt�ra w�a�nie przekracza�a sto pi��dziesi�t. - Naprawd� znasz pu�kownika O�Briana z Poughkeepsie? - W zesz�ym roku by�em na kolacji, na kt�rej przemawia�. Ale nie przed- stawiono nas sobie. W Poughkeepsie ruszyli prosto do wi�zienia Sing Sing; wylegitymowali si� przy bramie i wjechali na parking. - Czy kto� wie o naszym przyje�dzie? � spyta� Stone, wysiadaj�c z wozu. - Dzwoni�em do biura naczelnika. Mamy pyta� o kapitana stra�y. Otworzyli drzwi z napisem DLA ODWIEDZAJ�CYCH, pokazali legi- tymacje i spytali o kapitana. - Musicie zda� bro� � oznajmi� funkcjonariusz w okienku. Dino poda� mu pistolet, a Stone roz�o�y� po�y p�aszcza, aby pokaza�, �e nie jest uzbrojony. W dy�urce zjawi� si� postawny, kr�tko ostrzy�ony, umundurowany m�- czyzna mi�dzy pi��dziesi�tk� a sze��dziesi�tk�; wskaza� przybyszom wej�cie i zamkn�� drzwi. - Kogo chcieli�cie widzie�? � spyta�, nie przedstawiwszy si�. - Herberta Mitteldorfera, panie kapitanie � odpar� Dino, nieco zasko- czony ch�odnym przyj�ciem. - Zaczekajcie chwil� powiedzia� m�czyzna, podnosz�c s�uchawk� telefonu na �cianie. � Johnson? Przyprowad�cie do dy�urki Herbiego Mittel- dorfera; ma go�ci. Od�o�y� s�uchawk� i poprowadzi� ich do nast�pnych drzwi. - Czy Mitteldorfer ma prawo wychodzi� na przepustki? � spyta� Dino. - Tak. - Czy przypadkiem nie opuszcza� wi�zienia wczoraj wieczorem? Kapitan zatrzyma� si� przed drzwiami. - Wychodzi tylko po zakupy dla biura i zawsze wraca przed siedemnast�. 31 - Wczoraj te� wr�ci� o tej godzinie? - Tak. Stra�nik wpu�ci� Dina i Stone�a do �rodka, po czym zamkn�� drzwi na klucz. Dino usiad� na metalowym krzese�ku i opar� �okcie na stole. - Co jest z tym facetem? Tak si� tu przyjmuje policjant�w z Nowego Jorku? - Nie zauwa�y�e� znaczka z jego nazwiskiem? � spyta� Stone. - Nie. - Nazywa si� Warkowski. - Warkowski...? - B�dziemy mogli si� uwa�a� za szcz�ciarzy, je�li nas st�d wypu�ci. Po dziesi�ciu minutach otwar�y si� drzwi i stan�� w nich niewysoki m�- czyzna. Za nim ukaza� si� stra�nik. - No to jeste�my na miejscu, Herbie � rzek� stra�nik, podaj �c wi�niowi klucz. � Nie zapomnij p�niej zamkn�� za sob� drzwi. Herbert Mitteldor