11217

Szczegóły
Tytuł 11217
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

11217 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 11217 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 11217 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

11217 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Autor: WIESŁAW GWIAZDOWSKI Tytul: przez miłość, przez nienawiść Z "NF" 7/99 Agnieszce Emilian przebudził się, podszedł do zwierciadła. Odgarnął do tyłu zmierzwione, lśniące czernią włosy i uśmiechnął się. Nie miał na sobie żadnych ozdób, a mimo to emanował majestatem. Był przecież namiestnikiem bogów, właściwie jednym z nich. Lud miasta, którym władał, widział w nim osobę godną modłów. Czyż nie ukazał mu swej mocy? Nie czynił cudów i nie rozstrzygał sporów? Czyż nie przepędził kapłanów ze świątyń, a tym samym uwolnił motłoch od ciężaru obowiązkowych danin? Wrócił na łoże i musnął wargami hebanową skórę kobiety. Przebiegł palcami wzdłuż jej pleców. Dała mu rozkosz, choć była tylko niewolnicą, a zatem pyłem u stóp wielkości. Biorąc ją, widział, jak zagryza wargi z bólu i słyszał, jak krzyczy zatracając się w tym, co jej przynosił. Aż zaczął się zastanawiać, które z nich odczuwa większą przyjemność i czy on, Emilian, robi to dla siebie, czy dla niej. Dawniej zabiłby za podobne podejrzenie - przecież był panem. Dziś jednak nazywał siebie dawcą rozkoszy i łaknął widoku i smaku krwi tak jak dawniej. Uciszał bestię. Samka poruszyła się, przekręciła na bok, z głębi czarnych oczu popatrzyła na władcę. - Witaj, panie - rzekła. - Czy spokojne sny miałeś? - Tak - Emilian pogłaskał ją po twarzy. - Dzięki tobie, Judyto. Kochanka uśmiechnęła się. - Gdybym był dzieckiem - powiedział - chciałbym, byś była mą matką. Gdybym był niewolnikiem, byś była mą panią. - Jesteś bogiem, mój panie. - No właśnie. Emilian raptownie wstał z łoża. Judyta zsunęła się na posadzkę i przywarła do nóg monarchy. - Czy uraziłam cię czymś, panie? Oto najposłuszniejsze ze zwierząt - pomyślał Emilian. - Człowiek. - Nie - rzekł głośno. - Wstań, dziecko. Nie oglądając się, podszedł do okna. Znajdowali się na jednej z pałacowych wież, miał więc doskonały widok na miasto i wzgórza za murami. Od setek lat nic się tu nie zmieniło. A on podobnie jak przodkowie nie łaknął cywilizacji. Z postępem przychodzili nowi bogowie, nowe prawa i przykazania. Czyli to, co mąciło w głowach prostemu ludowi. Nie bał się - był przecież bogiem. Lecz nawet najmniejszy bóg musi mieć wyznawców, gdyż inaczej traci znaczenie i z biegiem lat odchodzi. Otrząsnął się z nieprzyjemnych myśli. Dopóki będzie miał moc, dopóty nic nie zmąci ciszy. Wrócił na łoże i przyciągnął do siebie niewolnicę. - Wśród koczowników - powiedział - istnieje zwyczaj, że ten z wojowników, który jednej nocy posiądzie najwięcej owiec, zostaje wybrany wodzem szczepu. Jest to oznaka siły i jurności. Czy nie myślisz, Judyto, że takie spoufalanie się ze zwierzętami jest obrzydliwe? - Tak, panie. To obrzydliwe. - Jednak koczownicy się z tym nie kryją, a i owce są bardziej kotne. Obie strony mają z tego korzyść. - I tak jest to obrzydliwe. - Moi przodkowie, chcąc pozyskać wojowników odbierali im stada. Dzięki temu podbili wszystkie sąsiednie obszary. Choć możliwe, że nomadzi szli na służbę, by uniknąć głodu. Jak sądzisz, Judyto? - Nie pamiętam tamtych czasów, mój panie - szepnęła kobieta, pod naciskiem władcy opadając na czworaka. - Tak, wiem - namiestnik odsunął się od kochanki i wyciągnął na łożu. - Pamięć ludzka jest zawodna - rzekł w zamyśleniu, choć wiedział, że nikt przy zdrowych zmysłach nie zniósłby brzemienia wspomnień. Zarania dziejów ginęły w pomrokach, by mogły powstawać legendy. I on kiedyś znajdzie się w którejś. Jako człowiek? Czy może bóg? - Marność nad marnościami - szepnął, rozumiejąc dobrze, że pustka, w której żył, pozwalała mu na głoszenie się bogiem, lecz równocześnie zamykała drzwi do historii. Wraz ze śmiercią tych, którzy w niego wierzyli, on również przestanie istnieć. Tak jak poprzednicy, o których sam nakazał zapomnieć. - Czemuś smutny, panie? - Judyta z troską przytuliła twarz do dłoni monarchy. Emilian pogłaskał jej włosy, dotknął ust. - I bogowie bywają smutni - odparł. - Dlaczego? - Bo są podobni ludziom, Judyto. Gdyby byli inni, nie pojęliby modłów i nie potrafiliby na nie odpowiedzieć. Wielu w słońcu dopatruje się pierwszego z bogów, lecz czy słyszałaś, Judyto, by słońce odpowiedziało wiernym? - Nie, mój panie. - Dlatego tylko człowiek może być bogiem innego człowieka. A im bardziej będzie ludzki, tym dłużej pamięć o nim przetrwa. Ja tymczasem zabiłem setki, na obszarach ościennych widzą we mnie tyrana i szaleńca. Gdy odejdę, nic po mnie nie pozostanie. W oczach kobiety zalśniły łzy. - Nie mów tak, panie. - Tak się stanie, Judyto. Kiedyś. Łzy spłynęły po policzkach. - Nie płacz - Emilian siadł i podniósł kochankę, posadził ją sobie na kolanach, otarł jej twarz. - Nie płacz - powtórzył. - Wiele dni upłynie, nim odejdę. Nie potrafił jednak przewidzieć własnej śmierci. Mimo iż przeżył już jedną i spotkał się z niszczycielką światów. Koniec mógł nadejść w każdej chwili. Dlatego kochał i nienawidził zarazem posiadaną władzę. I siebie samego. - Dopóki żyć będę, nic nie zmąci ciszy - zapewnił i wtedy, jakby na przekór słowom, pustka przyniosła odgłos kroków. Oderwał oczy od oczu niewolnicy i spojrzał ku schodom. Nikogo nie wzywał, któż więc i dlaczego śmiał go niepokoić? - Panie? - służka skłoniła się, pokonawszy ostatni stopień. - Mów, Ariadno. - Przybyło poselstwo z Illoni, panie. Proszą o posłuchanie. - Wyjawili, czego chcą? - Nie. Od lat nie przyjął żadnych posłów - będąc młodszym miał zwyczaj odsyłać ich od razu do lochów, wizyta była więc intrygująca. - Chodźmy - rzekł, okrywając ciało. Czegóż mogli chcieć ci, z którymi żył w nieprzyjaźni? Ujrzał pięcioro bogato przystrojonych starców i kobietę o twarzy zasłoniętej chustą. Stali pokornie u drzwi, albowiem żaden samiec nie mógł wkroczyć do komnat bez pozwolenia. - Niech wejdą - rozkazał Emilian. Z wysokości tronu przyglądał się przybyłym. Okazywali dumę, pod którą kryli niepewność i strach, widoczne jednak w oczach. Szli z podniesionymi głowami tak pewni swego, jak skazaniec wstępujący na szafot. Wiedzieli, że człowiek-bóg może być ich katem. Przywykli do tej myśli, lecz z pewnością się nie pogodzili. O, tak. Czuli zimny dotyk śmierci i dlatego mogli przynajmniej próbować nie okazać lęku. Mieli dość czasu, by nauczyć się swych ról. Kim jednak była towarzysząca im samka? Jedyna, której wzrok błądził po posadzce, jedyna, która nie szła z podniesioną głową, a więc bała się jawnie lub może próbowała okazać szacunek. - Czekam - rzekł monarcha, przerywając milczenie. Najstarszy z mężczyzn wystąpił o krok i skłonił się. - Przybywamy w imieniu Nanniego, władcy Illoni, z prośbą, byś wysłuchał, panie, tego, co rzekł nam i dał odpowiedź. - Wysłucham was. Mężczyzna skłonił się raz jeszcze. - Rzekł pan nasz Nanni: Pokłońcie się namiestnikowi bogów, Emilianowi z miasta Uruk, i przekażcie mu słowa naszego szacunku. Niech żyje wiecznie i włada mądrze na chwałę swoją i słońca. - Dalej! - Zwyczajowe grzeczności, najczęściej kłamliwe, łechtały słuch głupców i tylko im były przeznaczone. Ważne było jedynie to, co poprzedzały. Poseł umilkł i skłonił się, kryjąc zmieszanie i niepokój. - Pan nasz Nanni - podjął lekko drżącym głosem - władca Il, prosi cię, panie, o radę i łaskę. - Co? - monarcha pochylił się w tronie. - Pierworodny, a zarazem dziedzic i jedyny syn pana naszego, Mufgar, zapadł na nieznaną dolegliwość i jest konający - jednym tchem wyjawił mężczyzna. - Medycy i kapłani okazali się bezradni wobec postępującej choroby i nie dali nadziei na wyzdrowienie. Pan nasz Nanni zwraca się do ciebie, panie, z prośbą o ratunek. Emilian wyprostował się i uśmiechnął. Zaprawdę życie pełne było niespodzianek i sprzeczności. Dawni wrogowie... Rzecz godna pieśni, zaiste. - Dlaczego miałbym go przyjąć? - zapytał. - Uczynisz jak uważasz, panie. Byś jednak miał pewność, że pan nasz nie kryje wobec ciebie złych zamiarów, w dowód prawdy posyła ci, panie, swą córkę. - Starzec wskazał kobietę, która skłoniła się pokornie. - Podejdź - nakazał władca. Samka postąpiła kilka kroków. - Chcę cię ujrzeć. Kobieta zdjęła zasłonę i podniosła głowę, kręcone jasne włosy ułożyły się wokół twarzy, błękit oczu znieruchomiał w zaciekawionych oczach władcy. Była młoda i piękna, a przez barwę swych włosów niezwykła. Nanni wiedział, kogo posłać. Emilian zszedł z piedestału i obejrzał dar z uwagą. Jak wiele złotowłosych samek widział? Dwie, trzy. Nie więcej. - Życie za życie? - zapytał. - Tak, panie. Nasz władca ufa, że nie odmówisz jego prośbie. - A jeżeli Mufgar umrze? - Nikt nie dopuszcza do siebie tej myśli. - Może to błąd? - Emilian uśmiechnął się, brąz jego oczu zalśnił fioletem mocy. Posłowie drgnęli w przestrachu. - Dziewięć dni dzieli Uruk od Il - rzekł władca. - Skąd pewność, że Mufgar jeszcze żyje? - Nasz pan Nanni zatrzymał się o dwa dni drogi stąd. - Dlaczego więc nie przybył osobiście? Przecież każdy dzień może zdecydować o życiu i śmierci. - Czeka na twą odpowiedź, panie. Nie chciał zakłócać twego spokoju, przybywszy pod mury ze zbrojnym orszakiem. - Jak liczna świta mu towarzyszy? - Dziewięciu wojowników, panie, czterech medyków i niewolnicy. - Kapłani? - Nie, panie. Zatem Nanniemu nie był obcy stosunek jego, Emiliana, do kapłanów. I dobrze. Nigdy nie widział władcy Il, albowiem nie złożyli sobie sąsiedzkich odwiedzin ani nie weszli w zbrojny spór. Słyszał o nim od kupców, a ci mieli go za władcę surowego acz sprawiedliwego. - Jak cię zwą? - zapytał samkę. - Ismena, panie. - I godzisz się zostać mą niewolnicą? W oczach pojawiła się niepewność. - Jak rozkażesz, panie. - A jeśli wtrącę cię do lochów i oddam bestiom, by mogły zaspokoić swe pożądanie? Przerażony błękit zniknął pod powiekami. - Nie wolno ci uczynić tego, panie - zaprotestował poseł-mówca. - Nie godzi się mieć córkę władcy za równą zwierzętom! - Dość! - Emilian podniósł głos. - Czy nie powiedzieliście: życie za życie? Które z nich dwojga zasługuje na śmierć? Mufgar bardziej jest jej godzien, czy ta oto samka? Skoro ona, oddajcie ją swemu panu i niech idzie precz, albowiem mam za nic jego i szczenięta, które spłodził. Odwrócił się, by odejść, lecz czyjeś ręce objęły go poniżej kolan i zatrzymały w miejscu. - Nie czyń tego, panie! - rozległ się dziewczęcy głos. - Ocal, proszę, mego brata, a stanie się, jak rozkażesz! Władca popatrzył na samkę i przyczajony w jej twarzy strach. Czy mogła życie Mufgara przedkładać nad życie swoje? - Kto obejmie tron, jeśli twój brat umrze? - zapytał. - Mój ojciec, panie. - A po nim? - Ten, którego wyniosą wojownicy i kapłani. - Co stanie się z pomiotem Nanniego? Samka opuściła głowę. - Co ich czeka? - pan ponowił pytanie. - Niewola lub wygnanie. Takie jest prawo. Emilian wrócił na tron i zastygł w milczącym zamyśleniu. Cóż go obchodził Nanni czy Mufgar? Nawet ich nie znał. Byli niczym pył, który mógł zdeptać. A Ismena? To tylko jeszcze jedna samka, piękna, jasnowłosa, lecz nie inna od usługujących mu. Wystarczyło poczernić jej włosy. Jaką korzyść da mu uzdrowienie? Wdzięczność? Nietykalność? A może satysfakcję? - Zatem los was wszystkich w moich rękach - rzekł. - Twój, Ismeno, albowiem cokolwiek uczynić, ty i tak staniesz się niewolnicą. Wasz, starcy, albowiem Nanni posyłając was tutaj liczył się z tym, iż nie wrócicie. Cofnęli się, pochylając głowę porażeni trafnością jego domysłów. W Illoni namiestnik Emilian uważany był za tyrana i rzeźnika, który obwołał się bogiem, by móc pławić się we krwi. Mówiono też, że pozyskał na służbę demony ciemności, dzięki którym czynił rzeczy niepojęte ludzkim umysłem. Dlatego Nanni posłał posłów. Wbrew radom doradców, kapłanów i medyków. Dlatego zdecydował się poświęcić najpiękniejszą ze swych cór - choć była przeznaczona władcy Elwin. Wiedział dobrze, że śmierć Mufgara przekreśla wszystkie nadzieje na małżeństwo, albowiem żaden monarcha nie zainteresuje się kobietą skazaną na wygnanie, chyba że w roli niewolnicy. Emilian podniósł się z tronu. - Przekażcie swemu panu - rzekł, patrząc na samkę - że może przybyć w mury Uruk. Starcy skłonili się ucieszeni. - Przekażemy twe słowa, panie. - Precz. Posłowie tyłem wycofali się z komnaty. I niebawem opuścili pałac. - A ty? - namiestnik zwrócił się do kobiety. - Jestem darem mego ojca, panie - odparła. - Uczynisz ze mną co zechcesz. - Zgoda - uśmiechnął się rozbawiony jej naiwnością. - Stanie się, jak rzekłaś. Ale teraz opowiedz mi o sobie. Masz piękny głos i chciałbym go posłuchać, zanim stracisz go od krzyku. - Tak, panie - szept zadrżał strachem. Jak wielki ból potrafiła znieść? Jak wielką miłość żywiła do swego brata? Czy wypełniła wolę ojca, bo tak nakazywało prawo? Czy wiedziała, czym jest nieposłuszeństwo? Wysłuchał jej, a gdy skończyła mówić, wiedział już, że nigdy nie sprzeciwiła się namiestnikowi Illoni, choć częstokroć odzywał się w niej bunt i gniew. - Twój ojciec miał rację, mówiąc ci, że twe piękno wzbudzi we mnie pożądanie - rzekł. - Nie dlatego jednak postanowiłem go przyjąć. Nie obchodzi mnie też, kto zasiądzie na tronie Il. Jestem ponad tym wszystkim, Ismeno. - Dlaczego więc, panie? - Dlaczego? - Emilian wstał i przeszedł kilka kroków bez celu i bez powodu. - Bo ze mną jest tylko śmierć, rozumiesz? Nie od razu usłyszał odpowiedź. - Dlatego, że stanie się tak, jak zechcesz? - powiedziała samka. - Tak - przytaknął i zapytał. - Czy wiesz na czym polega uzdrowienie? Co muszę uczynić, by cofnąć śmierć? - Nie, panie. Podszedł do niej i spojrzał w błękit jak niebo. Choć oczekiwał go, nie dostrzegł w nim lęku. - Muszę zostawić część siebie - rzekł. - Tak zabijam i tak przywracam życiu. Jej zdumienie przywołało uśmiech na jego twarzy. Pochylił się i przylgnął do uległych ust. Przez chwilę pił ślinę i krew samki zaspokajając swą ciekawość. - Jesteś piękna - oderwał się z trudem i dotknął palcami popękanych warg. - Nie różnisz się jednak od mych służek. W oczach kobiety pojawiło się pytanie. I cień lęku. Monarcha odsunął się i zlizał resztkę smaku samki. Zaprawdę - pomyślał - warta jesteś każdej ceny. Lecz tylko jedno z dwojga może pozostać przy życiu. - Jutro każę ściąć ci włosy - powiedział - a gdy przybędzie twój ojciec, poproszę go, by podał mi na tacy twą głowę. Albowiem nie chcę, by czuł wdzięczność, lecz nienawiść. Aby do końca swych dni przeklinał dzień, w którym przekroczył progi mego pałacu - skinął oczekującym przy drzwiach służkom. - Wtrąćcie ją do lochów. - Możesz zabić mnie, panie - dopadł go jej głos - a i tak mój ojciec będzie czuł wdzięczność, jeśli ocalisz Mufgara. - A więc zabiję też jego - rzucił za siebie. Kapłan opuścił nóż i krew ciemną strugą spłynęła po szyi jagnięcia, by zatrzymać się w skalnym zagłębieniu. Gasnące ślepia wychwyciły jasnego posłańca słońca i znieruchomiały. Stojący poniżej koczownicy pochylili ciała, oddając hołd obrządkowi. Ofiara została spełniona - bogowie zatem okażą przychylność. Kapłan uniósł skrwawiony nóż i zastygł z nim nad głową. Kropla czerwieni spłynęła ostrzem i zabarwiła łysinę czaszki. - Stało się - powiedział mężczyzna. - Bogowie okażą nam swą łaskę. Słońce wypali serca naszych wrogów i spopieli ich mózgi. Pani, w twych rękach los twoich nieprzyjaciół. Jedna ze stojących u podnóża ołtarza osób wyprostowała się i pewnym ruchem odrzuciła kryjący głowę woal. Ukazała się twarz młoda i piękna, okolona jasną burzą włosów. -- Me ciało za głowę tego, którego nienawidzę - poruszyły się usta w nieprzyjemnym szepcie. Cień stojący na wzgórzu krzyża sięgnął jej stóp i cofnął się. - Nie! - Emilian zerwał się z łoża i rozłożył szeroko ręce. - Nie - powtórzył i otworzył oczy. - To tylko sen - uzmysłowił sobie, dostrzegając znajome zarysy komnaty. Odetchnął głęboko i na chwilę skrył twarz w dłoniach. To tylko sen. Nazwane prawdą kłamstwo. Podszedł do okna i wystawił twarz na chłodne podmuchy wiatru. Mrok nocy przyniósł spokój, lecz również obraz jasnowłosej. Odrzucił go od siebie i naraz zerwał się i pomknął do lochów. Znalazł samkę przy arenie - przykutą za nogi do jednego z kamiennych słupów. Drżała z zimna i kuląc się do skały cichym płaczem skarżyła się ciemności. Przemienił się w bestię i wyłonił się z mroku. Zawarczał obnażając zwierzęce kły. Migotliwe światło pochodni odbiło się w jego ślepiach. - Nie - sprzeciw zlał się z brzękiem kajdan. Podszedł do samki i śliniąc się oblizał słony od łez policzek, nagłym pociągnięciem łapy rozdarł szatę. - Nie, proszę, nie - słowa przeszły w łkanie. Na jasnej skórze piersi pojawiły się podłużne ślady zadrapań. Z lubością zebrał gromadzącą się w nich krew. - Proszę... Uderzeniem przewrócił kobietę na brzuch i uniósł w górę. - To za sen, który mi przyniosłaś - zawarczał. Krzyk wypełnił lochy. Judyta uklękła u nóg władcy i zamarła w oczekującym milczeniu. Emilian popatrzył na nią i dotknął włosów, przez chwilę tonął wzrokiem w nieskazitelnie czarnych oczach. - Pragniesz czegoś? - zapytał. - Chciałabym tylko posiedzieć przy tobie, panie - odparła. - Dobrze - uśmiechnął się. Nieczęsto wyróżniał służki. Miłość bowiem przynosiła zapomnienie, które wyzwalało demony. One zaś zawsze żądały ofiary. Stracił tak już kilka samek - samek, do których przywiązał się zbyt mocno i o których wciąż pamiętał. Nazywał się bogiem i otaczał najpiękniejszymi córami obszarów, lecz tak naprawdę żadnej nie mógł mieć tylko dla siebie. Wiedział, że taka jest cena nieśmiertelności, jednak nie zawsze potrafił się z nią pogodzić. A nigdy nie zrozumiał, dlaczego to w nim zamieszkała moc. Żywił ją, nie mogła mu więc zrobić krzywdy - zatem gdy zawisł na krzyżu, nie umarł do końca i któregoś dnia wraz z deszczem narodził się na nowo. Za łaskę powrotu płacił tym, co uważał za najcenniejsze. Wiedział, że gdy przyjdzie czas, będzie musiał zapłacić sobą. Pogodził się z tą myślą. - Dopilnujesz, Judyto, by obcięto jej włosy - przerwał ciszę. - Dobrze, mój panie. - Chciałabyś o coś zapytać? - Nie, panie. - Ale nie możesz zrozumieć, prawda? Opuściła głowę, nie chcąc sprzeciwić się panu swą odpowiedzią. Nie musiała już mówić. Odczytał ją z jej oczu. - Jest piękna - rzekł, wplatając palce we włosy samki. - A jej smak przewyższa wszystkie inne. Poznałem go tej nocy i nadal go czuję. A to oznacza, że muszę ją zabić. - Tak, panie. - Bo jeżeli jej nie zabiję, demony mogą odebrać mi ciebie. Każde piękno można obrzydzić, każdą miłość zastąpić nienawiścią, a przyjemność włożyć między wyobrażenia. Gdy będzie więc po wszystkim, uwierzę, że nic się nie stało, a ty mi w tym pomożesz. - Tak - szepnęła, albowiem widziała w nim boga, z którym pragnęła być i któremu pragnęła służyć całym sercem. - Życie jest największym przekleństwem, które nam ofiarowano, Judyto, lecz gdyby nie ono, nie mógłbym nazwać siebie bogiem, a ciebie mą służką. Lecz władzę tę dano mi nie tylko po to, bym pasł swą trzodę i wybierał co ładniejsze owce ze swego stada. Dziś wybrałem ciebie, Judyto, jutro być może wybiorę którąś z twych sióstr. Jesteście bowiem mymi owcami, a ja jestem waszym pasterzem. - Najlepszym z pasterzy - zapewniła samka. - Dlatego jasnowłosa musi umrzeć. Albowiem dobry pasterz, jeśli ma wybór, nie zabije owcy ze swego stada. Wstał i przeszedł się po sali, by uspokoić obudzone słowami demony. Zdarzało się, że zatracał się w czymś za bardzo, a wtedy bestia przejmowała nad nim kontrolę i wykorzystując chwilę zapomnienia wchodziła w osobę, którą obdarzył uczuciem - a żaden śmiertelnik nie był w stanie pomieścić jej w sobie. Podszedł do Judyty i usiadł obok niej, objął ramieniem. Która z samek bardziej zasłużyła na śmierć? Czy ta, której przyniósł tylko ból? Czy ta, której dał rozkosz? Karawana przekroczyła bramę. Rosły wojownik kroczący na czele zatrzymał się i cofnął, a następnie uniósł rękę. Niewolnicy zrzucili z pleców pakunki i nagle dobyli mieczy. - Ga-raa!! - krzyknął przywódca. Uderzeniem pięści powalił na piach strażniczkę bramy i sprawnym cięciem odrąbał jej głowę. Zamachowcy rzucili się w miasto palić, gwałcić i mordować. Wkrótce ogień wypełzł na ściany budynków i czarnym dymem otulił miasto, dławiąc gardła wołające o zmiłowanie. Wróg nie znał litości. Krzyki wznosiły się pod sklepienia niebios, a krew lała się z ran. Jednako spadały z karków głowy dzieci i matek, by dołączyć do zamordowanych mężów i ojców. Wydawać się mogło, że nikt i nic nie powstrzyma marszu. Bezbronny motłoch nie stawiał oporu, oszołomiony gwałtownością ataku i jego skutkami. Dopiero na schodach pałacu śmierć spotkała się ze swym odbiciem. I polała się posoka najeźdźców, aż na skale utworzyły się kałuże gęste od wnętrzności i mięsa. Gwardzistki drogo wyceniły swe życie - za jedno swoje brały trzy inne. Lecz nieprzyjaciół było czterokrotnie więcej. Niebawem więc ostatnia z obrończyń legła u drzwi. A gdy już się to stało, z ruin miasta wyłoniła się jasnowłosa kobieta, by przeszedłszy po trupach zatrzymać się przed przywódcą grabieżców. - Jestem twoja, bracie - rzekła, patrząc mu w oczy, w których na krótką chwilę odbił się obraz setek wbitych na odwrót krzyży. - Nie! - Emilian siadł na łożu i z ciałem napiętym do bólu wpatrzył się w smugę księżycowego światła. Więc znowu, nie mając sił na walkę, uwolnił rozbudzone demony. Ciemność ogarnęła komnatę i ponad posadzkę uniosła swego żywiciela. Władca zawisł pod stropem, a z jego dłoni i nosa spłynęła kropla krwi. Zapadł się w otchłań, poddając się potędze mocy. I opadał bezwolnie, wciąż głębiej i głębiej, dopóki nagłe światło na tęczę barw nie rozbiło mroku. Dawno się nie widzieliśmy, panie - usłyszał głios pieszczący zmysły i ujrzał Salome - ponad wszystko niegdyś ukochaną i utraconą na zawsze . - Stęskniłam się. - Ja również - odparł ze smutkiem i świadomością, że tylko jego śmierć może złączyć ich ponownie. - Miałeś sny? - zapytała samka. - Tak. - Opowiedz mi o nich. Co widziałeś? - Widziałem siebie na krzyżu, a potem zagładę mego miasta. I kobietę o imieniu Ismena, którą więżę w lochach. Widziałem też jej brata i zapewne kochanka. Setki odwróconych krzyży w jego oczach. - Ujrzałeś więc śmierć. - Tak. Lecz dlaczego? Po powrocie zabiję Ismenę, a jej brata powieszę na murach, głową w dół, albowiem nie jest godzien umrzeć tak, jak ja umarłem. Któż zatem wystąpi przeciw mnie? - Sny nie zawsze mówią prawdę, mój panie. Są jak glina, którą najpierw należy urobić, a później nazwać, by miała jakąś wartość. - Mogą więc również kłamać. - Tak. Czy jednak można uznać za kłamstwo odbicie lęków? Albowiem pragniesz tej samki, panie, a zarazem wzbraniasz się przed tym. I zaczynasz nienawidzić. - Tak jest w istocie. - Zastanów się więc, czy jej śmierć przyniesie ci ukojenie, czy tylko rozpacz. - Samka zaczęła rozmywać się w mroku, a obok władcy pojawiło się przejście łączące otchłań z rzeczywistością. - Żegnaj - szepnął, wchodząc w blask. Odnalazł się w miejscu, w którym się zagubił. Ściągnąwszy demony opadł na posadzkę i narzucił im swą wolę. Ciemność nocy ustąpiła momentalnie i znów komnatę wypełniło księżycowe światło. Obraz Salome przemknął przez głowę Emiliana. Przyniósł ból. Albowiem od niej wszystko się zaczęło. Zauroczyła go swym tańcem i wzbudziła nieznane uczucia. Omalże nie wyniósł jej na piedestał! Każdy dzień był jej pełen. Ranki, południa i wieczory mijały na walce ze zmysłami - noc na zgłębianiu tajemnic jej ciała. Mówił jej o tym, co go dręczy, i pozwalał wejrzeć do swego umysłu, by zrozumiała, co czuje, gdy zabija czy uzdrawia, gdy jest z nią czy z którąś z sióstr, kiedy walczy z demonami i wyzwala moc. Odurzony doznaniem, którego nigdy wcześniej nie zaznał, zapominał o całym świecie i nie dostrzegł, że również bestia upodobała sobie Salome. Któregoś dnia zabrała ją do siebie... Odetchnął głęboko i wyciszył wzburzenie. Wspomnienie kochanki przyniosło ból i pożądanie, nad którymi nie potrafił, a może i nie chciał zapanować. W głębi serca pragnął, by w końcu znalazła się samka godna zastąpić tę, którą utracił. Momentalnie przemienił się i pomknął do lochów. Zatrzymał się przy arenie, kilka kroków od skulonej przy skale postaci. Podszedł do niej i kucnął obok. Powiedział przecież Judycie - każde piękno można obrzydzić... - Ismeno? - szepnął. Samka drgnęła, uniosła opuszczone powieki. Na brudnej od kurzu twarzy odmalował się ból i strach. - Nie - wyszeptały spękane usta. - Jak się czujesz? - dłoń władcy dotknęła łysej czaszki, zeszła niżej, na zeszpecone szramami piersi i brzuch, zagłębiła się między potargane strzępy jeszcze niedawno dworskich szat. - Nie - prosiła jęcząc. - Za dwa dni i dwie noce przybędzie twój ojciec, Ismeno - rzekł namiestnik, wpatrując się w grę uczuć na obliczu ofiary. - Poproszę, by uwolnił cię od cierpień. Wargi poruszyły się bezgłośnie. - Jeśli jest tak, jak myślę, podejmie miecz, jeśli nie, znów trafisz do lochów. Od wieków jesteśmy wrogami. Tylko szaleniec posyła córkę w ręce wroga - zatrzymał dłoń na szyi kobiety i lekkim naciskiem zmusił, by popatrzyła mu w oczy. - Posyłając cię tu przewidywał twą śmierć. Czyż nie? Przeczący ruch głowy. - Chciał, bym cię zabił. - Nieprawda. - Odkrył twą miłość do brata i nigdy się z nią nie pogodził. Choroba syna wydała mu się darem bogów. Postawił wszystko na jedną szalę. Choć nie wiem, czy po przybyciu tu nie ofiaruje mi również Mufgara. W zamian za swą młodość i poddaństwo Uruk. Odsunął się i odszedł kilka kroków. Zaczął zastanawiać się, gdy minęło początkowe zdziwienie i natychmiast pojawiły się wątpliwości. Nigdy nie wierzył, że potomstwo jest przedłużeniem życia - wiedział po sobie, jak szybko mija pamięć o przodkach i to jeszcze, że własnego życia nie da się niczym zastąpić. Być może Nanni był inny, lecz nie zmieniało to faktu, że nie miał po co wracać do Il. Ze śmiercią mógł spotkać się gdziekolwiek - wyzdrowienie następcy mogło mu ją tylko przybliżyć. - Miałem sen, Ismeno - rzekł Emilian. - Ujrzałem śmierć mych służek i zagładę Uruk. Ujrzałem ciebie i twego brata na gruzach. Czy wiesz, co to może znaczyć? - umilkł, by usłyszeć odpowiedź, nie doczekał się jednak. - Jedna z legend o początkach stworzenia ludzi mówi o matce, ojcu i dwóch synach, którzy potomstwem zapełnili świat. Z jednej kobiety i trzech samców narodziły się plemiona władców i niewolników. Może gdybym tchnął siebie w Mufgara, a ciebie zachował przy życiu, stałoby się podobnie? Miałbym wówczas twą miłość i dawną władzę. - Nie. - Wolisz zatem umrzeć. - Tak. - Zastanów się. Mogłabyś u boku swego brata zasiąść na tronie i powić mu synów. Inaczej będę musiał go zabić. I ciebie - dodał i nagle schwyciwszy samkę za ramiona dźwignął ją w górę. - Dziwi mnie twój upór - warknął w przerażoną twarz. - Nie masz wyboru, Ismeno, nie rozumiesz? Zostało ci dwa dni, a później poproszę Nanniego, by podał mi twą głowę. Czy myślisz, że się zawaha? Usta wykrzywiły się w bolesnym grymasie, lecz nie wypowiedziały słowa. Oczy znikły pod powiekami. Emilian odsunął się. - Być może - rzekł - sen przepowiadał, że mój koniec jest już bliski i powinienem poszukać następcy? - Przemienił się w jednej chwili i uderzeniem łapy powalił samkę. Myślał, że zwalczy pożądanie - przeliczył się. A zatem dalsza rozmowa nie miała sensu. Judyta uklękła u nóg swego pana i ucałowała jego dłoń. Martwiło ją zamyślenie i smutek twarzy władcy. Tak często powtarzał, że jest tylko człowiekiem i tak jak on czuje, ona jednak wielbiła go jak boga i pragnęła, by ludzkie zmartwienia go nie dotyczyły. Któryż bowiem bóg ubolewał nad losem swych wyznawców? I zstąpił między nich, by żyć razem? Wszyscy byli nieosiągalni i nierzeczywiści. Bała się. Bała się, że opuści ją, odejdzie i nie wróci. A przecież jej życie bez niego nie miało sensu! - Czym się martwisz, Judyto? - wyrwał się z zadumy i spojrzał w zatroskaną twarz służki. - Martwię się o ciebie, panie - odparła. - Nie powinnaś - szepnął i odwrócił głowę, albowiem sam wiedział, że tą odpowiedzią ani jej, ani siebie nie przekona. Znów, tak jak przed stratą Salome, ogarniało go zagubienie i niepokój, a pytania o jutro mąciły myśli. Wiedział, że jeśli się nie przebudzi, demony wyruszą na żer... Sny ukazały mu jeden z wariantów przyszłości - mógł mu zapobiec. Dlaczego się wahał? - Jest piękna - szepnął. - A jej smak... Biorąc ją ostatniej nocy wszedł w jej umysł i przekazał, co czuł. Całe pożądanie i eksplozję zmysłów, które wybuchały, gdy się z nią łączył. Chciał, by wiedziała, jak wielką rozkosz mu przynosi i dlaczego jest zagrożeniem. By zrozumiała. I przebaczyła, albowiem ból, który jej zadał, był bólem jego ciała i umysłu. Albowiem kochał i nienawidził jednocześnie i nie potrafił oddzielić tych uczuć. Pokazał jej drugą stronę bólu - to, że w szczególnych przypadkach może stać się przyjemnością. Odszedł zostawiając ją w niepewności, czy prawdą jest to, co odebrały zmysły. Może nie powinien był tego robić. Nie mógł znieść obojętności, z którą go przyjęła. Milczenie przepełnione dumą. Teraz bił się z myślami. Był bogiem, a zatem czy powinien obawiać się dwojga zwykłych ludzi? Czy powinien wierzyć nocnym majakom? Posiadał potęgę przerastającą ludzkie pojęcie i wiedzę. Władał światłem i mrokiem, ogniem i wodą, życiem i śmiercią. Kiedyś dawno, tak dawno, że wydarzenia te włożono między legendy, jeden z namiestników Uruk ze swego odbicia w lustrze stworzył kobietę, którą przekazał w darze władcy Arde-Rin. Albowiem pragnął jej ponad wszystko, lecz bał się połączenia. Nie przypuszczał, że samka zapragnie przejąć tron Uruk. Pokonał jej armię, a Arde-Rin zrównał z pustynią. Później zabił również ją - i jak się okazało siebie. Czy śmierć Ismeny mogła okazać się aż tak brzemienna w skutkach? Nie była przecież jego odbiciem. I nie zamierzał zwrócić jej wolności. Dwa razy jeszcze odwiedzał jasnowłosą i za każdym razem zamieniał ból w przyjemność. Aż umysł samki połączył te uczucia i zaczął tęsknić. Zniknęły łzy i strach. Pojawiło się oczekiwanie. Trzeciego dnia rankiem przybyło poselstwo namiestnika Illoni. Wojownicy zostali poza murami. Nanni ze świtą wkroczył do pałacu. Władca Il był starcem podupadłym na zdrowiu i już to, że przeżył wędrówkę, mogło zostać uznane za cud. Gdy wydobył się z lektyki niesionej przez dwóch niewolników średniej postury i wsparł się na złoconym kosturze, wydał się Emilianowi karłem niegodnym deptać posadzkę pałacu. Jego pomarszczona twarz i resztki siwych włosów objętych obręczą namiestników wzbudzały litość. Nie było w nim ani majestatu, ani dumy toteż Emilian nie powstrzymał się od uszczypliwości. - Wydajesz się być, panie, bratem samej śmierci. - W istocie - odparł Nanni. - Może dlatego bogowie trzymają mnie przy życiu? Niezbadane są ich wyroki i mosty, którymi chodzi niszczycielka. Sam, panie, wiesz o tym najlepiej. - Wiem - potwierdził Emilian. Staruch ma wciąż dobry słuch i dość odwagi, skoro przypomniał ukrzyżowanie. - Mniemam, że wiadomy jest ci cel mej wizyty? - Tak. Otrzymałem również twą córkę, panie. Czy chciałbyś ją może zobaczyć? - Jeśli nie sprawi ci to kłopotu, panie. Ukochałem bowiem Ismenę na równi z Mufgarem, który jak wiesz... Oto zresztą on... - wskazałł na drugą obszerniejszą lektykę. - Złożony chorobą, której ani kapłani, ani medycy wygnać z niego nie mogli. - Być może i ja tego nie dokonam. - Jesteś, panie, naszą ostatnią nadzieją i jeżeli również tobie się nie powiedzie, widocznie tak miało być. Jestem już za stary, by wypowiedzieć bogom wojnę. - Może więc chciałbyś odzyskać młodość? Wtedy miałbyś dość sił i czasu. I nadal rządziłbyś Illonią. Nanni zmrużył oczy, jakby nie dowierzał własnym uszom. Czyż bowiem ta propozycja nie wychodziła naprzeciw jego oczekiwaniom? Czyż nie dla tej nadziei w pośpiechu przebył pustynię i zakatował kilku niewolników, bowiem każda minuta wydawała mu się cenna jak życie? - Co masz na myśli, panie? - zapytał niepewnie. - To, że znów stałbyś się młody. Jak wiesz, potrafię wskrzeszać umarłych, albowiem posiadłem władzę nad demonami. Jeśli rozkażę, uczynią cię mężczyzną nie starszym od Mufgara. Spójrz na mnie i osądź, czy kłamię. Komnata spowiła się przejmującą ciszą. Emilian wyciągnął przed siebie dłoń i utworzył nad nią świetlistą kulę. - Oto światło, które czyni cuda - powiedział. - Wystarczy, że powiem słowo. Który z was dwojga, panie, jest bardziej godzien tronu Il? Nanni obejrzał się na lektykę z synem. Emilian uśmiechnął się, wyczuwając jego wahanie. Nie omylił się sądząc, że władca Illoni liczył na coś więcej niż uzdrowienie Mufgara. Któż bowiem cieszy się ze starości? Jej przyjście oznacza wyrzeczenia, które odbierają też nadzieję i przyjemności. - Możesz na powrót objąć namiestnictwo, panie - rzekł - dla dobra swego ludu. Nikt przecież nie wie, jakim władcą okaże się Mufgar. Czyż nie umiłował swej siostry i nie zamierzał wynieść jej na piedestał? - Skąd wiesz o tym, panie? - Wiem o wiele więcej. Czyżbyś zapomniał, że jestem bogiem? - Nie. Dlatego tu przybyłem, panie. Kula rozprysła się na tysiące fioletowych punkcików, które przez chwilę unosiły się w powietrzu, a następnie opadły na posadzkę. Nagle zawirowały i utworzyły zarys klęczącej postaci. - A zatem wyznajesz we mnie boga? - zapytał Emilian. - Słyszałem o twej mocy, panie - i jeśli uczynisz, jak rzekłeś, uznam w tobie boga. Fiolet stał się kobietą. - Oto Ismena. Nanni drgnął, otworzył usta i nagle zachwiał się. Upadłby, gdyby nie jeden z niewolników, który natychmiast znalazł się przy nim. Emilian zszedł z piedestału i zbliżył się do samki, podał jej dłoń do ucałowania. W świetle dnia wyglądała gorzej niż w lochach, wciąż była jednak pociągająca. - Przybył twój ojciec - rzekł władca. - Przywitaj go. Kobieta skłoniła się. - Witam cię, panie - wyszeptała. Nanni odwrócił głowę. - Uznałem, że jej włosy szpecą mój pałac - wyjaśnił Emilian, wracając na tron - kazałem więc je obciąć. Starzec popatrzył na doradców, lecz nie znalazł w nich wsparcia. - Posyłając ją tu wiedziałeś, co może ją spotkać - rzekł Emilian. - Spodziewałeś się czegoś innego? Że wyniosę twą córkę na piedestał? Dam jej przywileje? Ugoszczę jak równą sobie? Spójrz na me służki i powiedz, która z nich jest gorsza od niej? Każda warta jest zaszczytów. Zaszczytem jest już przebywanie w mojej obecności. Albowiem tylko uprzywilejowani mogą żyć u boku boga. Zapytałem twych posłów: życie za życie? A oni odpowiedzieli mi: tak. Weź więc ten miecz - monarcha skinął Ariadnie i daj mi głowę swej córki, albowiem taka jest ma zapłata za Mufgara. Nanni popatrzył na oręż. - Żądasz rzeczy niemożliwej - wyszeptał, pojmując, że tu i teraz jego słowa nie mają żadnego znaczenia. Był w gnieździe wroga. - A zatem jej życie jest więcej warte od życia Mufgara. Choć, jak widzisz, ona już nie żyje. - Ale nie ja ją zabiłem. - Zrobiłeś to, posyłając ją tutaj. Z trudem przestawiając kostur Nanni przeszedł kilka kroków. Zatrzymał się, oddychając ciężko. Miał mętlik w głowie. - Mogę wrócić ci młodość - przypomniał Emilian. - W zamian za co? - Za co? - Emilian zaśmiał się. - I tak nie masz wyboru. Jeśli będę chciał, nikt nie opuści Uruk. Nanni rozejrzał się, szukając pomocy. Nie znalazł jej. - Ostrzegano mnie przed tobą - wyszeptał. - Teraz widzę, jak głupi byłem, zawierzając plotkom. Jesteś kolejnym oszustem, chcącym wzbogacić się na naiwności innych. Karmisz mnie pustymi słowami, a w zamian nie dajesz nic. Emilian popatrzył na kufry kosztowności - wykup Ismeny, którego wcale nie pragnął. I nagle dwie fioletowe smugi opuściły jego ciało. Jedna uderzyła w starca, druga w jego syna. Nagły blask poraził wszystkich i jaskrawym światłem wypełnił komnatę. Namiestnik rozłożył szeroko ręce i poddał się działaniu mocy. Kilka kropli krwi spłynęło z dłoni. Demony rozpoczęły przemianę. Gdy dobiegła końca, na miejscu Nanniego pojawił się mężczyzna najwyżej czterdziestoletni, a Mufgar, całkiem zdrów, stał obok lektyki. - Oto cud - rzucił Emilian na widok głupiej miny władcy Il. - Czy teraz wierzysz plotkom? Nanni oderwał wzrok od swego nowego ciała i rozejrzał się wokół, popatrzył na leżące przy sobie laskę i miecz. - Bogowie moi - szepnął, ujrzawszy Mufgara, równie zdziwionego jak on. - Więc to nie sen? - Nie - potwierdził Emilian. Nanni podszedł do Mufgara i objął go mocno. - Jak się czujesz, synu? - wyszeptał. - Kim jesteś, panie? - zapytał. - Twoim ojcem! Czyżbyś mnie nie poznawał? Odmłodniałem, lecz to nadal ja, Nanni, władca Illoni. Następca tronu cofnął się o krok, rozejrzał przerażonym wzrokiem. Dostrzegł wnętrze, którego nigdy wcześniej nie widział, kobiety przebrane za wojowniczki, niewolników i starców z poselstwa. - Gdzie my jesteśmy? - zapytał. - Co to za miejsce? - Uruk - rzekł Emilian usatysfakcjonowany przestrachem Mufgara. Widok odmłodzonego Nanniego był chyba ostatnim, który chciałby ujrzeć jego następca. - Uruk? - Młodzieniec okręcił się wokół siebie i nagle skoczył do starców, schwycił najbliższego i potrząsnął nim gwałtownie. - Czy to prawda? - zawołał. - To prawda? - Tak, panie - wyszeptał jeden z nich. - Byłeś umierający, synu - wtrącił Nanni. - Kapłani i medycy przepowiedzieli twą śmierć, a teraz spójrz na siebie. - Uruk - powtórzył Mufgar. - Przeklęte miasto... - złapał się za głowę. - Nie. To niemożliwe. - Ależ tak - Emilian nie krył uśmiechu. - Spójrz. Oto twa siostra. Przybyła tu, by ci pomóc. Jak oni wszyscy. Mufgar oderwał dłonie od twarzy i spojrzał na klęczącą kobietę. Niedowierzanie i odraza odmalowały się na jego obliczu, w oczach pojawił się ból. - Ismena? - szepnął. Nanni popatrzył na syna i podniósł miecz. Nagle zaczął biec. Zamachnął się tuż przed córką. Smuga krwi zabarwiła posadzkę - odcięta głowa potoczyła się w ślad za nią. - Była suką i zdechła jak suka - szepnął władca Il i dodał głośniej. - Teraz możemy wrócić do Il. Zapomnisz o niej tak, jak ja zapomniałem. - Panie? - Mufgar wyciągnął przed siebie ręce w bezradnym geście. - Dość! - warknął Nanni. - Zapominasz, kto wciąż jest namiestnikiem! Kto ma na głowie obręcz władzy! - Miłowałem ją... - Wbrew mej woli. Komu innemu była przeznaczona i wiedziałeś o tym. Spójrz na nią. Spójrz na tę sukę - Nanni splunął z odrazą. - Nie! - Mufgar rzucił się na ojca i zwalił go z nóg. - Kto dał ci prawo decydować za mnie! - krzyknął. - Kto?! Bogowie... - cofnął się z dłońmi przy twarzy. - Lepiej bym się nigdy nie narodził... - Nie mów tak, synu... - Dość! Dość! - Mufgar schwycił wytrącony miecz i potrząsnął nim przed sobą. - Myślisz, że obręcz pozwala ci zabijać własne dzieci? Może i mnie chciałeś zabić? Teraz przecież nie jestem ci potrzebny! Nigdy nie byłem ci potrzebny. Czyż nie przybyłeś tu po to, by się mnie pozbyć?! - Tak! - Nanni nie wytrzymał. - Tak! Po to tu przybyłem! - Bogowie - Mufgar osunął się na kolana i załkał. - Za co doświadczacie mnie tak ciężko? Władca Il westchnął i powoli podszedł do syna, pochylił się nad nim i położył dłonie na jego ramionach. - Synu - szepnął i nagle zamarł z otwartymi ustami. - Giń - warknął Mufgar i uderzył raz jeszcze. - Psie... Odepchnął ojca i podniósłszy się splunął mu w twarz. - Nigdy więcej - rzekł. Emilian klasnął w dłonie, zachwycony spektaklem. Wstał z tronu i zbliżywszy się do Nanniego po raz ostatni spojrzał mu w twarz. Oto miłość i nienawiść - pomyślał, mijając znieruchomiałego następcę. - Była piękna - rzekł, przystanąwszy przy głowie Ismeny. - I nie dziwię się, że jej pragnąłeś. - To ciebie, panie, zwą Emilianem? - usłyszał. - Tak. - I to tobie zawdzięczam ozdrowienie? - Tak. - Zaprawdę więc posiadłeś władzę nad demonami? - Zaprawdę. - Możesz więc wskrzesić mą siostrę. Monarcha odwrócił się i spojrzał w oczy mężczyzny. Uśmiechnął się, pojmując perfidię Illończyka. Mufgar miał powód, by zabić ojca, lecz chciał tego już od bardzo dawna i czyniąc to teraz wykorzystał tylko sprzyjającą okazję. Kto wie, może również dla Nanniego choroba syna była tylko pretekstem do opuszczenia Il? Wszak nie pierwszy raz ojciec nienawidził syna i na odwrót. Władza demoralizowała w szczególny sposób. - Mógłbym - potwierdził Emilian. - Lecz ma to swą cenę. - Jaką? - Życie za życie. Twój ojciec, Mufgarze, dał mi Ismenę w zamian za ciebie. Choć przypuszczam, że przybył tu w innym celu. Czy widzisz tamte kufry? Chciał ją wykupić, a potem wynieść na piedestał. - Domyślałem się tego. - Myślę, że nie wróciłbyś do Il. Mufgar skinął głową. - A więc po dwakroć wyrwałem cię śmierci. Czyż nie? - Tak, panie. - A zatem twoje życie należy do mnie. Mężczyzna nie odpowiedział. - Twoje ozdrowienie przyniosło śmierć dwóch osób - podjął namiestnik. - Ilu śmierci warta jest Ismena? - Wymień liczbę, panie. - Dziesięciu? - Zgoda. - Dwudziestu? - Zgoda. - Czy mogę liczyć również na ciebie? Mufgar szarpnął się, odchodząc o kilka kroków. - Nie możesz tego żądać ode mnie, panie! - rzekł. - Po cóż mi bowiem będzie wtedy Ismena? Gdy będę martwy... - Ona była innego zdania. Emilian popatrzył na otoczone czerwienią ciało. Co mu da jego ożywienie? - zapytał sam siebie. Wdzięczność? Której nie chciał. Satysfakcję? Której nie oczekiwał. Przyjemność? Którą już znał. Jej śmierć nie była tak bolesna, jak się spodziewał. Odeszła, a on nie odczuł nic. - Cała Illonia jest na me rozkazy - zawołał Mufgar. - Dam ci wszystko, czego zażądasz. Wystarczy, że powiem słowo! - Nie. - Panie?! - Dość! Przybyłeś tu martwy, więc lepiej odejdź, póki możesz odejść. Gdy będę chciał kogoś zabić, uczynię to i nie jest mi potrzebne twoje przyzwolenie. - Więc giń... - szepnął Mufgar i nagle wzniósł miecz i w rozpaczliwym geście rzucił się na władcę. Emilian odwrócił się ku niemu - uderzenie mocy oderwało samca od posadzki i cisnęło na oddaloną o kilkanaście kroków ścianę. Osunął się po niej i znieruchomiał. - Zabierzcie go - polecił starcom namiestnik. - I precz stąd. Nie patrzył, kto wykonał rozkaz. Przystanął przy Ismenie i stał tak, dopóki Illończycy nie opuścili pałacu. Później rzekł do służek: - Zabijcie wszystkich. Albowiem wolał nie sprawdzać, czy sny się ziszczą. Proroctwa bywały niebezpieczne. Wiesław Gwiazdowski WIESŁAW GWIAZDOWSKI Urodził się 7 maja 1973 roku w Suwałkach. Autor mrocznych, wieloznacznych opowiadań utrzymanych w konwencji fantasy heroicznej, religijnej, a także socjologicznych przypowieści dziejących się w bliskiej przyszłości. Zdrada, okrucieństwo, miłość i pogarda, zawroty głowy dopadające człowieka na szczytach władzy (doczesnej, boskiej bądź demonicznej) - oto tematyczne fascynacje i obsesje Gwiazdowskiego. Znajdziemy je we wszystkich jego opowiadaniach; w debiutanckim "Saloninie" ("NF" 12/95) oraz w kontynuacji tego tekstu - prezentowanym obecnie. "Przez miłość, przez nienawiść". Także w "Wykonawcy ostatniej woli" ("NF" 5/97), w "Teście Judasza" i "Transmisji do..." (oba "NF" 1/98) oraz w "Sprawiedliwych inaczej" ("NF" 9/98). (mp)

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!