1109

Szczegóły
Tytuł 1109
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1109 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1109 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1109 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

PRZYGODY ROBINSONA CRUZOE Tytu� orygina�u Surprising adventures of Robinson Crusoe Prz�o�y� J�zef Birkenmajer Projekt ok�adki i ilustracja Jakub Ku�ma Redakcja serii Anna S�jka Danuta Okupniak Redaktor techniczny Roman Kalita-Ludwiczak Korekta Izabela Pawlak Joanna Pakulska Danuta St�sik Komputerowy sk�ad tekstu Dorota Ludwiczak Komputerowe opracowanie ok�adki Zbigniew Wera Cover Design � Podsiedlik-Raniowski i Sp�ka - sp.z o.o., Pozna�, MCMXCVI Illustration for cover � Jakub Ku�ma, MCMXCVI ALL RIGHTS RESERVED ISBN 83-7083-657-7 61-171 Pozna�, ul.�migrodzka 41/49 tel.67-95-46, fax 67-95-35 Przyszed�em na �wiat w roku 1632 w mie�cie Yorku. Rodzina moja, acz zacna, by�a cudzoziemskiego pochodzenia. Ojciec, przybysz z Bremy, osiedli� si� najpierw w Hull, sk�d dorobiwszy si� maj�tku na kupiectwie, przeni�s� si� do Yorku. Tam o�eni� si� z moj� matk�, kt�rej rodzice nazwiskiem Robinson pochodzili ze starej znanej familii w ca�ym hrabstwie. Z tego to powodu nazwano mnie Robinsonem, a po ojcu Kreutznaer, lecz przekr�canie wyraz�w tak zwyczajne w Anglii sprawi�o, �e wymawiaj� teraz i my sami wymawiamy i piszemy si� Kruzoe. Moi wsp�towarzysze nigdy mnie inaczej nie nazywali. Mia�em dw�ch starszych braci; jeden z nich s�u��c jako podpu�kownik w angielskim regimencie piechoty we Flandrii, kt�rym przedtem dowodzi� s�awny pu�kownik Lockhardt, poleg� w bitwie z Hiszpanami pod Dunkierk�. Nie wiem, co sta�o si� z moim drugim bratem, podobnie jak rodzice moi nie dowiedzieli si� nigdy, co si� sta�o ze mn�. Jako trzeci syn w rodzinie, nie by�em zaprawiony do �adnego zawodu, od m�odo�ci natomiast ci�gn�o mnie do w��cz�gi. Ojciec w podesz�ym ju� b�d�c wieku, kszta�ci� mnie pod�ug swojej mo�no�ci, da� mi zno�n� edukacj� domow� i posy�a� do szko�y wiejskiej. �yczy� sobie, abym zosta� prawnikiem. Ale mnie nie przemawia�o to do przekonania. Chcia�em by� tylko �eglarzem. Pragnienie to by�o silniejsze od woli i rozkaz�w mego ojca, od pr�b i nalega� matki, od przestr�g przyjaci�. Musia�a by� chyba jaka� fatalno�� los�w w tej sk�onno�ci mojej natury, wiod�cej prosto ku owej n�dzy �ywota, jaka mia�a sta� si� mym udzia�em. Ojciec, cz�owiek powa�ny i roztropny, przewidywa� m�j los nieszcz�sny i rozumnymi radami stara� si� odwie�� mnie od mego zamiaru. Pewnego dnia wezwa� mnie do swego pokoju, gdzie go wi�zi�a podagra, i j�� �ywo rozpytywa� o przyczyny, dla kt�rych - okrom ��dzy w��cz�gostwa - zamierzam opu�ci� dom ojcowski i rodzinne strony, gdzie m�g�bym doj�� do stanowiska, a pracuj�c pilnie dorobi� si� mienia i prowadzi� �ycie przyjemne i spokojne. T�umaczy�, �e ojczyzn� opuszczaj� jedynie ci, kt�rzy albo wszystko stracili, albo te� kieruj� si� nieposkromion� chciwo�ci� zdobycia wielkich bogactw lub ws�awienia si� zuchwa�ymi wyprawami. Dla mnie jednak tego rodzaju przedsi�wzi�cia s� albo zbyt zaszczytne, albo zbyt ma�e. Moje miejsce jest w po�rodku, nale�� do stanu �redniego, a raczej do tej klasy, kt�r� mo�na by nazwa� wy�sz� warstw� stanu ni�szego. Do�wiadczenie za� naucza, �e ten stan jest najw�a�ciwszy do uszcz�liwienia cz�owieka, poniewa� wolny jest zar�wno od n�dzy, mozo��w i cierpie�, na kt�re skazane s� ni�sze klasy, jak i od ��dzy przepychu, dumy i zawi�ci, kt�re s� udzia�em wielkich pan�w. �Ju� to samo - powiedzia� w ko�cu - przekonywa nas o szcz�liwo�ci tego stanu, �e jest on przedmiotem �ycze� niemal ca�ego �wiata.� Ukazywa�, jako kr�lowie nieraz p�akali nad tym, i� urodzili si� do spraw wielkich, i pragn�liby znale�� si� po�rodku onych skrajno�ci, mi�dzy cz�owiekiem wielkim a lichym. Powo�ywa� si� na �wiadectwo pewnego m�drca, kt�ry najtrafniej okre�li� istot� prawdziwego szcz�cia modl�c si�, by nie zazna� nigdy ani bogactw, ani ub�stwa. Dowodzi� dalej m�j ojciec, �e najwi�ksze kl�ski �yciowe dotykaj� powszechnie najwy�sze i najni�sze klasy, podczas gdy �rednia wolna jest od wi�kszo�ci chor�b i od niedo��stwa na ciele i na umy�le, kt�re u bogacz�w rodz� si� ze zniewie�cia�o�ci, niewstrzemi�liwo�ci i wyst�pk�w, u biednych za� z lichego po�ywienia, niedostatku i ci�kiej pracy. Stan �redni, m�wi� m�j ojciec, pozwala rozwin�� wszystkie cnoty, korzysta� z wszystkich przyjemno�ci �ycia, spokojno�� i obfito�� s� jego wiernymi towarzyszami, umiarkowanie, zdrowie, spok�j, weso�o�� i wszelkie rado�ci s� b�ogos�awie�stwami, kt�re temu stanowi towarzysz�. Ludzie w stanie �rednim krocz� poczciwie g�adk� drog� �ycia i z czystym sumieniem �ycie to opuszczaj�. Wolni od niewolnictwa, do kt�rego codzienne zmuszaj� potrzeby, nie maj� powod�w troszczy� si� o kawa�ek chleba ani m�czy� ci�k� prac� r�k lub umys�u, dzi�ki czemu dusza ich mo�e zazna� spokoju a cia�o wypoczynku. Obca jest im zazdro�� i pycha, spokojnie odbywaj� swoj� w�dr�wk� po �wiecie, zaznaj�c rozkoszy �ycia pozbawionego wszelkiej goryczy, s� szcz�liwi i w codziennym do�wiadczeniu ucz� si� coraz ja�niej i g��biej pojmowa� swoje szcz�cie. Po tych d�ugich perswazjach j�� nalega� z powag� i serdecznie, bym si� nie bawi� w m�okosa i nie rzuca� si� w przepa�� nieszcz��, od kt�rych zabezpieczy�o mnie urodzenie i maj�tek ojcowski. M�wi�, �e nie mam potrzeby zarabia� na chleb powszedni, gdy� on ma zamiar utrzyma� mnie przyzwoicie i doprowadzi� do stanu, kt�ry mi tylko co zachwala�. - B�dzie to ju� chyba win� losu lub twoj� w�asn� - przyda� - je�eli nie osi�gniesz po��danego szcz�cia; ja ju� spe�ni�em swoj� ojcowsk� powinno��, daj�c ci wyra�nie pozna� ca�e niebezpiecze�stwo twojego przedsi�wzi�cia, i got�w jestem wszystko uczyni� dla ciebie, je�eli pos�uchasz moich wskaza� i pozostaniesz w domu; nie chc� by� sprawc� twojego nieszcz�cia u�atwiaj�c ci tu�actwo. Na zako�czenie za� doda�, bym bra� sobie za przyk�ad mojego brata, kt�remu te� same co i mnie czyni� niegdy� uwagi, a�eby go odwie�� od wyprawy wojennej do Flandrii, lecz nie m�g� nic zdzia�a�, bo jego m�odzie�cze sk�onno�ci popchn�y go do ucieczki do wojska, gdzie tak niewczesn� �mier� znalaz�.I m�wi� mi jeszcze ojciec, �e cho� nie przestanie za mnie si� modli�, jednak�e �miele rzec mo�e, �e je�libym uczyni� �w krok niedorzeczny, to B�g nie b�dzie mi b�ogos�awi� i b�d� mia� p�niej gorzk� sposobno�� do rozmy�la� nad zaniedbaniem rad ojcowskich, gdy ju� nie b�dzie przy mnie nikogo, kto by mi dopom�g�. Podczas tych s��w ostatnich, kt�re by�y i�cie prorocze, jakkolwiek ojciec prawdopodobnie nie zdawa� sobie z tego sprawy, �zy obficie skrapia�y jego lice, zw�aszcza gdy wspomina� zabitego brata. I kiedy m�wi�, �e b�d� mia� gorzk� sposobno�� do �a�owania mego post�pku i nikt nie przyjdzie mi z pomoc�, by� tak wzruszony, �e przerwawszy nagle rozmow�, da� mi odczu�, i� serce jego tak jest przepe�nione �alem, �e mu wi�cej powiedzie� nie dozwala. By�em t� rozmow� szczerze przej�ty, jak by�by zaiste ka�dy na moim miejscu. Postanowi�em nie my�le� ju� wi�cej o zamorskich wyprawach, ale siedzie� w domu, zgodnie z �yczeniem ojca. Ale niestety, do�� by�o dni kilku, by obr�ci� wniwecz ca�e to postanowienie. Chc�c unikn�� nowych �aja� ojcowskich umy�li�em sobie kilka tygodni p�niej skrycie umkn�� z domu. Jednak�e nie post�pi�em tak po�piesznie, jak mnie do tego sk�ania�a pierwotna zapalczywo��, ale uda�em si� do matki, w chwili gdy mi si� wydawa�a �yczliwsza ni� zazwyczaj, i o�wiadczy�em jej, i� ci�gle marz� o ujrzeniu szerokiego �wiata, tak �e nigdy nie zabior� si� do �adnego zaj�cia, nie maj�c do�� silnej woli, aby je doprowadzi� do ko�ca, i �e ojciec powinien raczej przyzwoli�, ni� �ebym mia� i�� w �wiat bez jego zgody. Nadmieni�em, �e mam ju� lat osiemna�cie, wi�c mi za p�no i�� na praktykanta do handlu lub te� na pisarka przy adwokacie, �e gdybym nawet poszed� do jednego z tych zawod�w, na pewno nie dos�u�y�bym do ko�ca i przed terminem rzuci�bym mojego majstra, by pu�ci� si� na morze. Ko�cz�c zapewnia�em moj� matk�, �e gdyby wymog�a na ojcu pozwolenie na jedn� tylko podr�, a po powrocie z niej czu�bym si� zadowolony, nie wyje�d�a�bym ju� p�niej nigdy w �yciu i obieca�bym wynagrodzi� zdwojon� pilno�ci� ca�y czas zmarnowany. Matk� moj� bardzo rozgniewa�y te s�owa. Odpowiedzia�a, �e na nic si� nie zda rozmawia� w owym przedmiocie, poniewa� ojciec nazbyt dba o moje dobro, by mia� pozwala� na rzecz tyle mog�c� mi przynie�� szkody. Dziwi�a si�, jak mog�em nawet my�le� o czym� podobnym po tak tkliwych i serdecznych s�owach, w jakich ojciec zwraca� si� do mnie. - Je�eli ju� koniecznie chcesz i�� na w�asn� zgub�, nie ma dla ciebie ratunku. Ale b�d� pewny, �e nie otrzymasz nigdy naszego zezwolenia. Nie chc� przyk�ada� r�ki do twego zatracenia i nigdy nie b�dziesz m�g� powiedzie�, �e matka si� zgodzi�a, kiedy ojciec si� nie zgodzi�. Cho� matka wzbrania�a si� po�redniczy� mi�dzy ojcem a mn�, jednak�e, jak p�niej s�ysza�em, powt�rzy�a mu ca�� nasz� rozmow�, a ojciec bardzo tym wszystkim zaniepokojony rzek� z westchnieniem: - Ten ch�opak by�by szcz�liwy, gdyby pozosta� w domu, lecz je�li nas opu�ci, stanie si� najn�dzniejszym stworzeniem na �wiecie, a ja nie mog� na to da� mojej zgody. Jeszcze rok bez ma�a up�yn��, zanim wyrwa�em si� na wolno��. Przez ca�y ten czas by�em g�uchy na wszelkie propozycje zaj�cia si� jak�� prac� i cz�sto utyskiwa�em na ojca i matk�, i� tak stanowczo sprzeciwili si� moim pragnieniom. Pewnego dnia przypadkowo zaszed�em do Hull nie maj�c jeszcze wcale zamiaru ucieczki. Jeden z moich r�wie�nik�w wybiera� si� w�a�nie w podr� do Londynu na okr�cie swojego ojca i zacz�� mnie namawia�, �ebym mu towarzyszy�, kusi� mnie za� zwyk�� u �eglarzy przyn�t�, i� za ten przejazd nie zap�ac� ani szel�ga. Nie pyta�em ju� wi�cej o rad� ojca ani matki, nie przys�a�em im s�owa wie�ci o sobie, pozostawiaj�c przypadkowi, kiedy i w jaki spos�b o tym si� dowiedz�. Nie prosz�c b�ogos�awie�stwa Bo�ego ani rodzicielskiego, nie zastanawiaj�c si� nad skutkami ani okoliczno�ciami, w nieszcz�sn� - B�g widzi - godzin�, dnia pierwszego wrze�nia 1651 roku wsiad�em na �w okr�t zd��aj�cy do Londynu. Nigdy smutne przygody m�odego awanturnika nie zacz�y si� tak nagle i nie trwa�y tak d�ugo. Ledwo�my wyp�yn�li z uj�cia Humber, pocz�� d�� wiatr, a morze wzburzy�o si� okrutnie. Poniewa� nigdy przedtem nie bywa�em na morzu, wi�c rozchorowa�em si� w spos�b nie daj�cy si� opisa�, a w duszy zatrwo�on by�em niepomiernie. Zacz��em powa�nie rozmy�la� nad tym, com by� uczyni�, uznaj�c, �e s�usznie dosi�g�a mnie kara niebios za tak niecne opuszczenie domu rodzicielskiego i zaniedbanie mych powinno�ci. Przychodzi�y mi teraz na my�l wszystkie rozs�dne rady mych rodzic�w, �zy ojca, b�agalne pro�by matki, a sumienie, kt�re jeszcze nie dosz�o do tego stopnia zatwardzia�o�ci jak p�niej, czyni�o mi gorzkie wyrzuty z powodu lekcewa�enia przestr�g i z�amania obowi�zk�w wzgl�dem Boga i w�asnego ojca. Przez ca�y ten czas burza wzmaga�a si�, a morze, z kt�rym dot�d by�em nie obeznany, rozhuka�o si� ogromnie, cho� nie tak jeszcze, jak to widywa�em nieraz p�niej, nawet nie do tego stopnia jak w par� dni potem, ale i tego starczy�o, aby nap�dzi� strachu m�odemu �eglarzowi, kt�ry jeszcze nic podobnego nie widzia�. Oczekiwa�em, �e nas ka�da fala poch�onie, �e ka�dej chwili okr�t zapadnie si� w przepa�cie morza i nie wyp�yniemy ju� wi�cej na powierzchni�. W tych chwilach trwogi �miertelnej czyni�em liczne �luby i postanowienia, �e je�li Bogu spodoba si� w tej podr�y zachowa� mnie przy �yciu, to skoro tylko dotkn� stop� l�du, powr�c� prosto do domu, p�ki �ycia nie wsi�d� ju� na �aden statek i trzyma� si� b�d� ojcowskich wskaz�wek, by nie wpa�� wi�cej w podobne nieszcz�sne po�o�enie. Teraz dopiero poj��em, jak s�uszne by�y uwagi ojca o b�ogiej mierno�ci �redniego stanu, w kt�rym on dostatnio prze�y� swoje dni, nie wystawiaj�c si� na burze morza ani na k�opoty na brzegu. Postanowi�em, �e jak syn marnotrawny powr�c� ze skruch� w dom rodzicielski.Te rozwa�ne i zbawienne my�li trwa�y tak d�ugo, jak d�ugo trwa�a burza, mo�e nawet cokolwiek d�u�ej. Ale nazajutrz wiatr zel�a�, morze uspokoi�o si�, zacz��em si� zwolna do niego przyzwyczaja�. By�em jednak niesw�j przez ca�y ten dzie�, cierpi�c jeszcze nieco na morsk� chorob�. Przed zachodem pogoda si� rozja�ni�a, wiatr ucich�, nadszed� wiecz�r bardzo pi�kny. S�o�ce zasz�o wolne od chmur i podobnie wzesz�o na niebo nast�pnego ranka. Promienie jego przegl�da�y si� w morzu g�adkim i spokojnym, a lekki powiew wiatru popycha� nas naprz�d swobodnie. Widok ten przedstawia� si� moim oczom pi�kniejszy ni� wszystko, co dot�d spotyka�em w �yciu. Rze�ki po dobrze przespanej nocy, bez �ladu morskiej choroby, patrzy�em z podziwem na morze, kt�re by�o wczoraj tak burzliwe i straszne, a dzi� pi�kne, spokojne i ciche. Wtedy to, aby �luby moje nie trwa�y czasem za d�ugo, zjawi� si� przy mnie m�j towarzysz, kt�ry nam�wi� mnie do tej ucieczki, i rzek� klepi�c mnie po ramieniu: - No c�, ch�opcze, jak�e si� czujesz po tym wszystkim? Za�o�y�bym si�, �e mia�e� stracha ostatniej nocy, kiedy dmucha� sobie ten wiaterek. - Ty to nazywasz wiaterkiem? Przecie� to by�a straszliwa burza! - Burza? O g�uptasie! Ty to nazywasz burz�? To nic nie by�o. Na dobrym okr�cie i pe�nym morzu nie poczujesz nawet takiego wiatru. Ale z ciebie jeszcze marynarz s�odkich w�d; chod� na szklank� ponczu, a zapomnisz o tym wszystkim od razu. Patrz, jak� pi�kn� pogod� mamy teraz. Aby skr�ci� t� cz�� moich przyg�d, wystarczy powiedzie�, �e�my zacz�li �y� po �eglarsku. Znalaz� si� poncz, upi�em si� nim i utopi�em w nim podczas tej jednej haniebnej nocy ca�� moj� skruch�, wszelkie rozwa�ania nad moj� przesz�o�ci�, wszystkie postanowienia na przysz�o��. S�owem, kiedy morze si� uspokoi�o a cisza przynios�a ulg� po burzy, przesta� mnie n�ka� nawa� my�li, zapomnia�em o l�kach i obawie, �e poch�onie mnie ocean. Wr�ci�y fal� dawne me pragnienia, pu�ci�em ca�kowicie w niepami�� �lubowania i przyrzeczenia poczynione w chwilach trwogi. Co prawda, chwile powa�nego namys�u usi�owa�y powraca� od czasu do czasu, lecz strz�sa�em je z siebie jak chorob�, a przyk�adaj�c si� pilnie do picia i do �ycia towarzyskiego zdo�a�em opanowa� te ataki sumienia, jak sam je nazywa�em. W taki spos�b w ci�gu kilku dni odnios�em zupe�ne zwyci�stwo nad swym sumieniem, tak jak �yczy� sobie mo�e tego m�ody smyk pragn�cy uwolni� si� od natr�ctwa rozs�dku. Lecz raz jeszcze mia�em by� wystawiony na podobn� pr�b�. Opatrzno�� chcia�a, jak to w takich razach bywa, postawi� mnie w takim po�o�eniu, abym nie m�g� si� potem ucieka� do wym�wek, bo je�eli w pierwszym wypadku nie chcia�em dojrze� wybawienia Bo�ego, to wypadek nast�pny by� ju� tego rodzaju, �e najgorszy, najbardziej zatwardzia�y hultaj musia�by dojrze� w nim niebezpiecze�stwo zguby i mi�osierdzie Boskie. Sz�stego dnia naszej �eglugi wp�yn�li�my do zatoki Yarmouth, gdy� maj�c wiatr przeciwny albo cisz� niewiele przebyli�my drogi od czasu burzy. Tu byli�my zmuszeni zarzuci� kotwic� i sta� przy wietrze wci�� niepomy�lnym, to jest po- �udniowo-zachodnim, przez siedem albo osiem dni. Przez ten czas wiele okr�t�w p�yn�cych z Newcastle posz�o za naszym przyk�adem, zatrzymuj�c si� w przystani i czekaj�c na zmian� wiatru w kierunku rzeki. Nie chcieli�my zatrzymywa� si� tutaj tak d�ugo, naszym zamiarem by�o wyp�yn�� na Tamiz�, ale wiatr d�� nazbyt mocno, a po czterech czy pi�ciu dniach przybra� jeszcze na sile. Poniewa� zatoka nadawa�a si� dobrze na przysta� i zakotwiczenie by�o porz�dne a takielunek bardzo mocny, przeto za�oga, spokojna, nie przewiduj�c �adnego niebezpiecze�stwa, zwyczajem marynarzy sp�dza�a weso�o czas na rozrywkach. Tymczasem �smego dnia rano wiatr wzm�g� si� gwa�townie, tak �e trzeba by�o co pr�dzej �ci�ga� �agle na maszcie g��wnym i uprz�tn�� wszystko z pok�adu, �eby okr�t m�g� porusza� si� mo�liwie najswobodniej. Oko�o po�udnia jednak fala podnios�a si� znacznie, ba�wany pocz�y tak silnie bi� o nasz statek, �e dzi�b zanurzy� si�, a fale zalewa�y pok�ad bezustannie; zdawa�o si� dwukrotnie, �e ju� zerwa� si� z kotwicy; wtedy kapitan kaza� zarzuci� wielk� kotwic� i stali�my tak naprzeciw wiatru, maj�c prz�d okr�tu podw�jnie zakotwiczony, a wszystkie liny rozlu�nione i spuszczone do samego ko�ca. Niebawem rozp�ta�a si� straszliwa burza. Nawet na twarzach majtk�w pocz��em dostrzega� oznaki trwogi i przera�enia. S�ysza�em, jak kapitan, mimo i� nie przestawa� zabiega� bez przerwy o bezpiecze�stwo statku, przechodz�c ko�o mnie szepta� sam do siebie: �Panie, zmi�uj si� nad nami, inaczej zginiemy, zguba czeka nas wszystkich.� W pocz�tku tej nawa�nicy le�a�em os�upia�y w mej kajucie na tyle okr�tu i z przykro�ci� wraca�em do wspomnie� o pierwszej skrusze, kt�r� ju� by�em najoczywi�ciej zadepta�, ale my�la�em sobie hardo: kiedy tamta okrutna �mier� mnie omin�a, to i obecna nawa�nica przejdzie jak pierwsza. Lecz kiedy sam kapitan przechodz�c ko�o mnie odezwa� si�, �e wszystko stracone, dozna�em straszliwego l�ku. Wyskoczy�em z kabiny i spojrza�em doko�a. Z�owieszczy widok ukaza� si� oczom moim: g�ry w�d toczy�y si� po morzu i rozbija�y si� o nasz okr�t co kilka minut. Gdziem spojrza�, samo zniszczenie. Na dw�ch okr�tach ko�o nas, wioz�cych ci�ki �adunek, musiano zr�ba� maszty tu� przy pok�adzie, a ludzie nasi wo�ali, �e okr�t, kt�ry by� o mil� przed nami, zaton��. Inne dwa statki zerwane z kotwic, miotane w�ciek�o�ci� wiatru, zap�dzone zosta�y na pe�ne morze bez jednego masztu, zdane na �ask� i nie�ask� losu. L�ejsze statki mniej ucierpia�y, nie tak bite przez wod�, lecz jednak dwa albo trzy przemkn�y ko�o nas maj�c ju� tylko jedn� rej� przy �aglu. Pod wiecz�r pierwszy oficer i sternik prosili kapitana, aby im pozwoli� zr�ba� maszt przedni, na co zgodzi� si� on dopiero wtedy, gdy go sternik zapewni�, �e w przeciwnym razie okr�t musi p�j�� na dno. A kiedy �ci�to maszt przedni, to maszt g��wny, stoj�c samotnie, wywo�ywa� takie wstrz�sy okr�tu, �e musiano zr�ba� go r�wnie� i oczy�ci� zupe�nie pok�ad. Nietrudno wyobrazi� sobie, w jakim stanie duszy znajdowa�em si� pod�wczas ja, �eglarz tak �wie�ej daty, kt�ry dopiero co och�on�� z poprzedniego strachu. Lecz je�li po tylu latach pami�� mnie nie zawodzi, to stokro� wi�cej ni� strach przed �mierci� przejmowa�y mi� wyrzuty sumienia z powodu mych poprzednich �lubowa� i postanowie�, od kt�rych w tak niegodziwy spos�b odst�pi�em; dodawszy do tego strach przed burz�, znalaz�em si� w takim stanie ducha, �e nie potrafi� nawet tego w s�owach wyrazi�. Lecz najgorsze jeszcze nie nast�pi�o. Burza wzmaga�a si� coraz bardziej, sami marynarze przyznawali, �e czego� podobnego nie widzieli jeszcze nigdy w �yciu. Mieli�my dobry okr�t, ale tak ci�ko na�adowany i tak g��boko zanurzony, �e ludzie z za�ogi wci�� wo�ali, i� p�jdzie na dno. Na szcz�cie, nie bardzo rozumia�em, co oznacza �p�j�cie na dno�, dop�ki o to nie zapyta�em. Tymczasem burza dosz�a do takiej gwa�towno�ci, �e kapitan, sternik i jeszcze kilku ludzi z za�ogi, bardziej rozs�dnych ni� inni, ukl�kli modl�c si�, w oczekiwaniu, kiedy okr�t zacznie ton��. Na domiar z�ego, w�r�d nocy jeden z za�ogi zszed�szy na d� okr�tu zameldowa�, �e woda przecieka. Drugi krzykn��, �e statek nabra� ju� wody na cztery stopy. Wszyscy rzucili si� do pomp. Serce zamar�o we mnie, pad�em na ��ko w kajucie. Ocucono mnie jednak i pocz�to wo�a�, �e kiedy dot�d nie zda�em si� na nic, to przynajmniej teraz mog� wraz z innymi stan�� przy pompach. Zerwa�em si� z miejsca, wzi��em si� do pomp i pracowa�em ze wszystkich si�. Tymczasem kapitan spostrzeg�szy kilka lekkich w�glowc�w, kt�re nie mog�c oprze� si� burzy wymkn�y si� z zatoki i pop�dzi�y na pe�ne morze, a teraz zbli�a�y si� do nas, kaza� wypali� z armaty na trwog�. Nie wiedz�c, co to znaczy, my�la�em, �e okr�t nasz p�k� lub �e zasz�o co� r�wnie strasznego, i przera�ony, zemdla�em. A �e ka�dy ratowa� w�wczas swoje �ycie, jak umia�, nikt przeto nie zwr�ci� na mnie uwagi. Zast�pi� mnie przy pompie kt�ry� z za�ogi, odsuwaj�c mnie na bok silnym kopni�ciem, pewny, �e ju� nie �yj�. Le�a�em bez przytomno�ci d�u�sz� chwil�, zanim wreszcie przyszed�em do siebie i podnios�em si�. Pracowali�my dalej, ale wody wci�� przybywa�o na dnie statku. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e statek musi zaton��. A chocia� burza zacz�a traci� cokolwiek na sile, trudno by�o przypu�ci�, �e uda nam si� dop�yn�� do portu. Kapitan ci�gle kaza� strzela� z armat na alarm. Jaki� ma�y statek, b�d�cy najbli�ej nas, po�wi�ci� swoj� szalup� wysy�aj�c j� na pomoc. Z najwi�kszym ryzykiem ��d� ta zbli�a�a si� na nas, jednak niepodobie�stwem by�o zej�� do niej ani te� zbli�y� si� do boku okr�tu. A� w ko�cu za�oga, wios�uj�c z wielkim wysi�kiem i nara�aj�c swe �ycie, aby nas ocali�, zbli�y�a si� na tyle, �e nasi ludzie mogli im rzuci� z rufy okr�tu lin� z p�ywakiem, kt�ra rozwin�a si� na znaczn� odleg�o��. Uchwycili t� lin� po wielu trudach i wtedy przyci�gn�li�my szalup� do ty�u naszego okr�tu i spu�cili�my si� do niej wszyscy. Kiedy wreszcie znale�li�my si� w �odzi, nie mog�o by� mowy o tym, �eby dosta� si� na ich okr�t, przeto za og�ln� zgod� postanowiono kierowa� si� o ile mo�no�ci w stron� l�du. Nasz kapitan przyrzek�, �e gdyby szalupa uleg�a rozbiciu, za�atwi spraw� odszkodowania z ich kapitanem. Tak tedy cz�ciowo wios�uj�c, cz�ciowo p�dzeni wiatrem, posuwali�my si� w kierunku p�nocnym w stron� brzegu, prawie na wysoko�ci Winterton-Ness. Byli�my chyba nie wi�cej jak o kwadrans drogi od okr�tu, kiedy ten w oczach naszych zaton��, i w�wczas zrozumia�em po raz pierwszy, co to znaczy zatoni�cie okr�tu. Musz� wyzna�, �e gdy marynarze powiedzieli mi, �e tonie, nie mia�em odwagi podnie�� oczu; od tej chwili mo�na by�o o mnie powiedzie�, �e raczej wniesiono mnie do �odzi, ni� sam do niej wszed�em. Serce jakby zamar�o we mnie, cz�ciowo ze strachu, cz�ciowo z przera�enia, jakie zapanowa�o w mej duszy na my�l o tym, co mnie czeka. W tym po�o�eniu wszyscy pracowali przy wios�ach, aby si� dosta� bli�ej l�du, a gdy fala wynios�a nas wysoko, zobaczyli�my mn�stwo ludzi biegn�cych wzd�u� brzegu i chc�cych nam przyj�� z pomoc�, gdy zbli�ymy si� ku nim. Lecz zbli�ali�my si� do l�du bardzo powoli i dobili�my do brzegu dopiero po okr��eniu latarni morskiej w Winterton, w miejscu gdzie brzeg opada ku zachodowi, w kierunku przystani Cromer, hamuj�c nieco gwa�towno�� wiatru. Tu na koniec wyl�dowali�my, jakkolwiek z trudem niema�ym, zdrowi i cali wydostali�my si� na brzeg i poszli�my zaraz pieszo do Yarmouth, gdzie jako rozbitkowie doznali�my bardzo ludzkiego przyj�cia zar�wno ze strony w�adz miejskich, kt�re wyznaczy�y nam dobre kwatery, jak te� ze strony kupiectwa i w�a�cicieli okr�t�w, kt�rzy zaopatrzyli nas w �rodki pieni�ne dostateczne na drog� czy to do Londynu, czy z powrotem do Hull - jak kto uwa�a� za stosowne. Gdybym by� wtedy poszed� za g�osem rozs�dku, wr�ci� do Hull, a stamt�d do domu, by�bym szcz�liwy, a ojciec, jak w biblijnej przypowie�ci, zar�n��by tucznego cielaka, ciesz�c si� z mojego powrotu; us�yszawszy bowiem, �e okr�t, na kt�rym zbieg�em, zaton�� na redzie ko�o Yarmouth, niepr�dko otrzyma� wiadomo��, �e ja tam nie zgin��em. Jednak�e fatalny los popycha� mi� naprz�d z uporem nieodpartym i jakkolwiek rozs�dek w chwilach opami�tania wzywa� mi� g�o�no do powrotu do domu, to przecie� zdawa�o mi si� niepodobie�stwem us�ucha� go tym razem. Sam nie wiem, jak to nazwa�, i nie �miem twierdzi�, �e jaki� los tajemniczy i przemo�ny nagli nas i zniewala, aby�my stali si� narz�dziem naszej w�asnej zguby nawet w�wczas, kiedy j� ju� przed sob� widzimy i rzucamy si� w ni� z otwartymi oczami. Widocznie musia�o by� co� takiego, co sprzysi�ga�o si� na mnie i przed czym niepodobna mi by�o uj��, co zdo�a�o pchn�� mnie dalej na t� drog� wbrew spokojnemu rozumowaniu i najtajniejszym my�lom, i wbrew moim dw�m oczywistym przestrogom, kt�re wynios�em z mego pierwszego nierozwa�nego post�pku.M�j kolega, syn kapitana, ten sam, kt�ry poprzednio dodawa� mi odwagi, okaza� teraz wi�cej l�kliwo�ci ode mnie. Zobaczy�em si� z nim dopiero po dw�ch czy trzech dniach pobytu w Yarmouth, bo wyznaczono nam kwatery w r�nych dzielnicach. Wyda� mi si� do�� przygn�biony; patrz�c melancholijnie i potrz�saj�c g�ow�, zapyta� mnie, jak si� czuj�, i obja�ni� swego ojca, kim jestem i dlaczego wyruszy�em na morze, dodaj�c, �e ta podr� by�a moj� pierwsz� pr�b�, i �e mam zamiar pu�ci� si� w dalsz� w�dr�wk�. Na to kapitan, zwracaj�c si� do mnie w tonie powa�nym i zatroskanym, odezwa� si� w te s�owa: - M�j m�odzie�cze, nie powiniene� wi�cej puszcza� si� na morze, miej to sobie za jawny dow�d i znak oczywisty, �e nie pisane ci zosta� morskim �eglarzem. - Jak to, panie - odrzek�em - czy pan nie pu�ci si� ju� wi�cej na morze? - To inna sprawa - odpar� - takie jest moje powo�anie, a przeto m�j obowi�zek. Ale ty, je�li� to uczyni� na pr�b�, otrzyma�e� z niebios wskaz�wk�, co ci� czeka, je�eli si� uprzesz nadal post�powa� t� drog�. Kto wie, czy to wszystko nie spad�o na nas z twojej w�a�nie przyczyny, jak to si� sta�o z Jonaszem na statku Tarsyssa. Powiedz mi, prosz� - m�wi� dalej - kim jeste� i z jakich pobudek pu�ci�e� si� na morze? W�wczas opowiedzia�em mu po cz�ci moje dzieje, na co on, uniesiony dziwnym gniewem, wybuchn��: - C�em zawini�, �e ten nieszcz�nik dosta� si� na m�j okr�t? Nie chcia�bym by� jeszcze raz razem z tob� na tym samym okr�cie nawet za tysi�c funt�w. Ten wybuch �alu i gniewu wywo�any by� w nim �wie�ym poczuciem poniesionych strat i kapitan zap�dzi� si� dalej, ni� powinien by� si� posun��. Po czym uspokoi� si� i m�wi� do mnie dalej z powag�, napominaj�c, abym powr�ci� do ojca i nie kusi� wi�cej Opatrzno�ci, kt�ra tak wyra�nie jest przeciwna moim zamiarom. - M�odzie�cze - powiedzia� w ko�cu - b�d� pewny, �e je�eli nie zawr�cisz z tej drogi, znajdziesz wsz�dzie tylko kl�ski i niepowodzenia, a� si� s�owa twego ojca spe�ni� ca�ko- wicie. Po czym rozeszli�my si� i nie widzia�em go wi�cej. Nie wiem, co si� z nim dalej dzia�o. Co do mnie, maj�c troch� pieni�dzy w kieszeni, pu�ci�em si� l�dow� drog� do Londynu. Tam r�wnie, jak przez ca�� drog� bi�em si� z my�lami, jaki mam obra� rodzaj �ycia: czy do domu wraca�, czy na morze? Co do powrotu - to wstyd stawia� op�r wszystkim najlepszym odruchom mojej duszy. Wyobra�a�em sobie �miech, naigrawania si� s�siad�w i w�asne zak�opotanie nie tylko przed rodzicami, ale przed ka�dym napotkanym. Nieraz zastanawia�em si� nad tym, jak pe�ne sprzeczno�ci i nierozumne jest ludzkie usposobienie, szczeg�lnie u m�odych, kt�rzy zboczywszy raz z dobrej drogi, bardziej wstydz� si� skruchy ni� przewinienia. Nie zawstydzaj� ich uczynki, kt�re s�usznie pozyska�y im miano szale�c�w, ale powr�t na drog� cnoty, co w�a�nie zjedna�oby im szacunek rozumnych i poczciwych ludzi. W tym stanie pozostawa�em czas jaki�, niepewny, co mam przedsi�wzi�� i jaki nada� kierunek �yciu swemu. Nieodparta niech�� do wracania do domu trwa�a dalej, pami�� prze�ytych przyg�d rozwia�a si�, a z ni� s�aba ochota powrotu do domu. W ko�cu porzuci�em ten zamiar ca�kowicie i pocz��em wypatrywa� sposobno�ci do nowej podr�y. Zgubny wp�yw, kt�ry mnie wyrwa� z domu rodzicielskiego, kt�ry zaszczepi� we mnie zuchwa�� i nieposkromion� my�l zdobycia maj�tku i tak mn� ow�adn��, �e sta�em si� �lepy na wszelkie przestrogi, na perswazje i nawet na rozkazy mego ojca, podsun�� mi przed oczy najbardziej niefortunne z przedsi�wzi��. Wst�pi�em na okr�t p�yn�cy do brzeg�w Afryki, a jak pospolicie m�wi� marynarze - do Gwinei. Najwi�kszym nieszcz�ciem moim by�o, �e w czasie tych wszystkich przyg�d nie chcia�em zaci�gn�� si� w poczet majtk�w. Bo cho� praca wtedy by�aby ci�sza, ni� do tego przywyk�em, to jednak z czasem m�g�bym pozna� obowi�zki s�u�by marynarza i zosta� sternikiem, starszym bosmanem, oficerem, a mo�e i kapitanem okr�tu. Ale los m�j kaza� mi zawsze wybiera� najgorsze, tak te� sta�o si� i teraz. Maj�c pieni�dze w kieszeni i porz�dn� odzie� na grzbiecie, wsiad�em na okr�t w charakterze pasa�era i niczym si� nie trudni�c, niczego si� te� na jego pok�adzie nie nauczy�em. W Londynie trafi�em na szcz�cie na do�� dobre towarzystwo, co niecz�sto si� zdarza takim m�odym strace�com, jakim ja by�em, poniewa� diabe� nie �pi i zastawia na nich swe sid�a. Jednak�e to mnie omin�o. Pierwsz� swoj� znajomo�� zawar�em z kapitanem okr�tu, kt�ry powr�ci� od brzeg�w Gwinei i pomy�lnie przeprowadziwszy tam swoje sprawy, postanowi� powt�rzy� t� wypraw�. Kapitan ten wdawa� si� ch�tnie w rozmowy ze mn�, gdy� by�em w�wczas do�� przyjemnym rozm�wc�, a us�yszawszy, �e mam zamiar rozejrze� si� po �wiecie, zapyta� mi�, czy nie zechcia�bym towarzyszy� mu w podr�y. Doda�, �e nic mi� to nie b�dzie kosztowa�o, �e by�bym jego towarzyszem i go�ciem przy stole, a gdybym chcia� wzi�� z sob� jakie towary, m�g�bym je tam korzystnie sprzeda� na w�asny rachunek i mo�e by mi� to zach�ci�o na przysz�o��. Chwyci�em si� tej rady obiema r�kami, zawar�szy �cis�� przyja�� z kapitanem, uczciwym i szczerym cz�owiekiem; uda�em si� razem z nim w podr� zabieraj�c ze sob� skromny pakunek, kt�ry dzi�ki bezinteresownej prawo�ci mego przyjaciela kapitana zwi�kszy�em poka�nie. Mianowicie, id�c za rad� kapitana zabra�em w drog� prawie za czterdzie�ci funt�w szterling�w �wiecide�ek i r�nych drobiazg�w. Pieni�dze na to zebra�em od niekt�rych moich krewnych, do kt�rych pisa�em i kt�rzy, jak mniemam, nak�onili mego ojca, a przynajmniej moj� matk�, �eby przyczynili si�, jak mog�, do tej mojej pierwszej kupieckiej wyprawy. By�a to jedyna pomy�lna podr� ze wszystkich moich wypraw, a zawdzi�czam to prawo�ci i zacno�ci mego przyjaciela kapitana, przy kt�rym r�wnie� nie�le wy�wiczy�em si� w umiej�tno�ciach matematycznych i �eglarskich. Nauczy�em si� oblicza� kurs okr�tu, robi� obserwacje, s�owem zna� si� na wielu rzeczach niezb�dnych dla �eglarza. Kapitan znajdowa� przyjemno�� w pouczaniu mnie, ja znowu radowa�em si� z tej nauki. S�owem, podr� ta uczyni�a ze mnie �eglarza i kupca, przywioz�em bowiem z powrotem pi�� funt�w i dziewi�� uncji z�otego piasku, uzyskanych z operacji handlowych, i spieni�y�em je w Londynie za bez ma�a trzysta funt�w szterling�w. Zbudzi�o to we mnie ��dz� zysku, kt�ra dope�ni�a mej zguby. Jednak i w tej podr�y nie oby�o si� bez niepowodze�. By�em wci�� niezdr�w, a to z powodu nadmiernie upalnego klimatu, kt�ry nabawi� mnie gwa�townej gor�czki podzwrotnikowej. Prowadzili�my handel przybrze�ny od 15 stopnia szeroko�ci p�nocnej a� do samego r�wnika. Zosta�em wi�c teraz kupcem gwinejskim i zacz��em przygotowania do nowej transakcji handlowej. Przyjaciel m�j niestety zmar� wkr�tce po powrocie. Postanowi�em uda� si� w t� sam� podr� powt�rnie, wsiad�em wi�c na ten sam okr�t, dowodzony przez starszego oficera z poprzedniej podr�y, kt�ry teraz zosta� dow�dc� okr�tu. By�a to jednak najnieszcz�liwsza w �wiecie wyprawa. Wzi��em z sob� towaru za sto funt�w, a dwie�cie funt�w mego �wie�o zdobytego maj�tku z�o�y�em u wdowy po moim przyjacielu, kt�ra okaza�a du�o rzetelno�ci w stosunku do mnie. Ale podr� by�a fatalna zaraz z samego pocz�tku, bo gdy nasz okr�t wzi�� kierunek w stron� Wysp Kanaryjskich, aby przep�yn�� pomi�dzy tymi wyspami a brzegiem Afryki, zosta� napadni�ty o �wicie przez korsarza tureckiego z Sale, kt�ry pocz�� nas �ciga� rozwijaj�c wszystkie �agle. I my r�wnie� rozwin�li�my wszystkie p��tna, na ile tylko reje i maszty pozwala�y, ale pirat bra� nad nami g�r� i by�o widoczne, �e po kilku godzinach nas do�cignie. Przygotowali�my si� wi�c do walki. Nasz okr�t mia� dwana�cie armat, rozb�jnik mia� ich osiemna�cie. Oko�o trzeciej po po�udniu ju� nas dogna�, lecz zamiast uderzy� z przodu okr�tu, jak widocznie mia� zamiar, przez pomy�k� uderzy� z boku. Przesun�li�my osiem naszych armat na t� stron� i dali�my z nich ognia w jego bok, po czym cofn�� si� i odpowiedzia� na nasz� salw� przydawszy do tego dwie�cie strza��w muszkietowych za�ogi. Dziwnym trafem nikt z nas nie odni�s� rany, wszyscy trzymali si� dzielnie. Pirat gotowa� si� znowu do ataku, a my do obrony. Tym razem przywar� do naszego boku i sze��dziesi�ciu ludzi wpad�o na nasz pok�ad; zacz�li natychmiast r�ba� nasze maszty i takielunek. Przyj�li�my ich ogniem ze strzelb, pikami, skrzynkami z prochem i sp�dzili�my z naszego pok�adu dwukrotnie. Aby kr�tko zako�czy� t� smutn� cz�� naszego opowiadania, okr�t nasz w ko�cu obezw�adniono, trzech ludzi mieli�my zabitych, o�miu rannych, tak �e byli�my zmuszeni si� podda�. Zawieziono nas jako je�c�w do Sale, portu nale��cego do Maur�w. Nie obchodzono si� ze mn� okropnie, jak tego oczekiwa�em. Nie pop�dzano mnie jak innych w g��b kraju na dw�r ich w�adcy, lecz kapitan okr�tu zatrzyma� mi� jako swoj� zdobycz i uczyni� swym je�cem, poniewa� by�em m�ody i zr�czny, i mog�em mu by� po�yteczny. Ta nag�a zmiana losu, to przej�cie z kupca na n�dznego niewolnika, zgn�bi�o mnie zupe�nie. Wspomnia�em teraz prorocze s�owa mego ojca, �e wpadn� w nieszcz�cie i nie odnajd� nikogo, kto by mi poda� pomocn� d�o�. My�la�em, �e oto nadesz�a chwila, od jakiej nie mo�e ju� by� gorszej. Teraz r�ka niebios ci�ko mnie dotkn�a, zgin��em bez ratunku. A tymczasem by� to dopiero wst�p do moich dalszych nieszcz��, jak si� oka�e w dalszym ci�gu tego opowiadania. M�j nowy pan zaprowadzi� mi� do swego domu. Obudzi�a si� we mnie nadzieja, �e zabierze mnie kiedy ze sob� na morsk� wypraw�, a wtedy zdarzy� si� mo�e, �e sam zostanie schwytany przez jaki� okr�t wojenny hiszpa�ski czy portugalski i w ten spos�b ja odzyskam wolno��. Lecz nadzieja okaza�a si� mylna, bo kiedy wyp�ywa� na morze, zostawia� mi� w domu, abym pilnowa� jego ma�ego ogr�dka i spe�nia� wszelkie niewolnicze pos�ugi. A kiedy wraca� z wyprawy, poleca� mi sypia� w kajucie i pilnowa� okr�tu. Rozmy�la�em tedy ci�gle o sposobie ucieczki, ale nie widzia�em �adnej drogi, �adnej mo�liwo�ci. Nie mia�em nikogo w otoczeniu, komu m�g�bym si� zwierzy� i kto chcia�by razem ze mn� ruszy� w drog�, bo w�r�d niewolnik�w nikt nie by� rodem z Anglii, Szkocji lub Irlandii. Tak wi�c przez ca�e dwa lata, pomimo �e zamiar ucieczki stanowi� moj� jedyn� nadziej�, nie nadarzy�a mi si� �adna sposobno�� wprowadzenia tych zamys��w w czyn. Po dw�ch prawie latach zaszed� wypadek, kt�ry na nowo obudzi� we mnie my�li o pr�bie odzyskania wolno�ci. Pan m�j pozostaj�c w domu d�u�ej ni� zwykle bez podejmowania normalnych wypraw, jak m�wiono, dla braku pieni�dzy, zwyk� by� stale raz albo dwa razy w tygodniu, a nawet cz�ciej, je�eli czas by� pogodny, bra� szalup� okr�tow� i wyp�ywa� na zatok� na po��w ryb. Do prowadzenia �odzi przewa�nie bra� mnie i pewnego m�odego Maura, bo�my go rozweselali, ja za� nabra�em zr�czno�ci w �owieniu ryb. Wysy�a� mnie r�wnie� niekiedy z pewnym Maurem, swoim krewnym, i z tym�e m�odym ch�opcem, aby u�owi� mu p�misek ryb do obiadu. Pewnego razu, gdy�my wyp�yn�li na po��w w spokojny i czysty poranek, wsta�a mg�a tak g�sta, �e brzeg znikn�� nam z oczu, chocia� byli�my ledwie na p� mili oddaleni. �egluj�c na los szcz�cia pracowali�my przy wios�ach przez ca�y dzie� i noc nast�pn�, a gdy za�wita� ranek, spostrzegli�my, �e p�yniemy w stron� pe�nego morza zamiast ku brzegowi, od kt�rego byli�my teraz o jakie dwie mile. Wr�cili�my w ko�cu do domu, jakkolwiek nie bez wielkiego wysi�ku i niebezpiecze�stwa, bo wiatr d�� tego ranka bardzo silny i byli�my porz�dnie wyg�odzeni. Pan nasz od tej pory sta� si� ostro�niejszy i postanowi� zapobiec na przysz�o�� podobnym przygodom, a maj�c d�ug� ��d� z naszego angielskiego okr�tu, nie chcia� si� wi�cej puszcza� na po��w bez kompasu i zapasu �ywno�ci. Poleci� wi�c cie�li okr�towemu, r�wnie� je�cowi angielskiemu, zbi� ma�� budk�, rodzaj kajuty, po�rodku owej �odzi, tak�, jakie bywaj� na krypach, z miejscem w tyle do sterowania i kierowania wielkim �aglem i ze swobodn� przestrzeni� na przodzie dla jednego albo dw�ch ludzi do manipulowania �aglami. ��d� mia�a tr�jk�tny �agiel zwany barani� �opatk� i rej� opart� o dach kabiny, kt�ra by�a niska i przytulna. Mie�ci�y si� w niej pos�ania dla sternika i dw�ch niewolnik�w, st�, ma�e schowki na butelki z trunkami oraz na chleb, ry� i kaw�. Wyp�ywali�my cz�sto w tej �odzi na po��w ryb, a �e by�em w tej sztuce daleko zr�czniejszy od mego pana, przeto nigdy nie wyje�d�a� beze mnie. Raz powzi�� zamiar wyp�yni�cia w tej �odzi wraz z dwoma czy trzema Maurami znaczniejszymi w tej okolicy, czy to dla przyjemno�ci, czy te� na po��w, i pocz�� czyni� przygotowania. Poprzedniego dnia zaopatrzy� ��d� obficiej ni� zwykle i poleci� mi przygotowa� trzy strzelby z zapasem prochu i kul, chcia� bowiem nie tylko �owi�, ale i zapolowa� na ptaki. Wype�ni�em wszystko, jak mi polecono, i nast�pnego ranka oczekiwa�em w �odzi czysto wymytej i z wywieszon� flag� na przybycie mojego pana i go�ci. Tymczasem zjawi� si� tylko on sam i powiedzia�, �e jego go�cie musieli zaniecha� wycieczki z powodu nag�ych spraw; poleci� mi wyp�yn�� z jednym s�u��cym tudzie� ch�opcem, jak zazwyczaj, i u�owi� troch� ryb, bo jego przyjaciele przyjd� do niego na wieczerz�. Z�owione ryby mia�em mu natychmiast przynie�� do domu. W tej chwili dawny zamiar wydostania si� na wolno�� za�wita� mi w g�owie, bo ca�a ��d� znajdowa�a si� teraz w mojej w�adzy. Kiedy pan m�j si� oddali�, j��em si� przygotowa� nie do po�owu, ale do dalekiej podr�y. Nie wiedzia�em wprawdzie, dok�d mam p�yn��, by�o mi wszystko jedno, byle tylko uj�� z niewoli. Najpierw, chc�c powi�kszy� zapas �ywno�ci na �odzi, przekona�em Maura, �e nie wypada nam narusza� chleba pieczonego dla naszego pana. Przyzna� mi s�uszno�� i przyni�s� du�y kosz suchar�w i trzy dzbany �wie�ej wody; wszystko to wstawili�my do �odzi. Wiedzia�em, gdzie jest skrzynia z butelkami mojego pana, kt�re by�y zrabowane z jakiego� angielskiego okr�tu, jak to wida� by�o po ich marce. Zanios�em skrzynk� na ��d�, podczas gdy m�ody Maur by� na brzegu, i ustawi�em j� tak, jakby znajdowa�a si� tu ju� przedtem dla naszego pana. Zabra�em r�wnie� bry�� wosku wa��c� przesz�o pi��dziesi�t funt�w, wi�zk� szpagat�w i nici, siekier�, pi��, m�ot, wszystkie przedmioty bardzo nam p�niej potrzebne, szczeg�lnie wosk na �wiece. Jeszcze jednego podst�pu u�y�em w stosunku do mego towarzysza, na kt�ry on w swej naiwno�ci da� si� z�apa�. Nazywa� si� Izmael, a wo�ano na� Mulej albo Malej. - Maleju - odezwa�em si� do� - strzelby naszego pana s� w �odzi, czy nie m�g�by� przynie�� do nich troch� prochu i �rutu? Mo�e uda nam si� ubi� na obiad kilka alkomis�w (ptak�w morskich podobnych do naszych kulik�w). Wiem, �e pan nasz trzyma zapas prochu na okr�cie. - Tak, tak - odrzek� - p�jd� po to. Jako� przyni�s� du�y woreczek sk�rzany, a w nim z p�tora funta prochu albo i wi�cej, drugi ze �rutem, kt�ry wa�y� z pi�� albo sze�� funt�w, i troch� kul. Wszystko to umie�cili�my w �odzi. Poza tym znalaz�em w naszej kajucie nieco prochu, kt�rym nape�ni�em prawie pust� butelk�, przelawszy do innych ostatki pozosta�ego w niej trunku. I tak zaopatrzeni we wszystko, co potrzebne, wyp�yn�li�my na ryby. W forcie przy wej�ciu do portu znano nas dobrze i nie zwracano na nas uwagi. Znalaz�szy si� o mil� za portem, zwin�li�my �agiel, aby rozpocz�� po��w. Wiatr p�nocno-zachodni nie by� po mej my�li: gdyby wiatr wia� od po�udnia, mia�bym pewno��, �e dop�yn� do brzeg�w Hiszpanii albo przynajmniej do zatoki Kadyksu. Niemniej by�em zdecydowany wydoby� si� ze straszliwego po�o�enia, w jakim si� znajdowa�em, bez wzgl�du na kierunek wiatru, a reszt� zda� na los szcz�cia.�owili�my czas jaki� i nie z�owiwszy nic, bo skoro poczu�em ryb� w sieci, nie wyci�ga�em jej, rzek�em do Maura: - Musimy wyp�yn�� dalej, bo tutaj ryba nie chwyta, nasz pan nie b�dzie w ten spos�b nale�ycie obs�u�ony. �w, nie domy�laj�c si� podst�pu, zgodzi� si� i rozwin�� na przodzie �odzi �agiel. Ja, siedz�c przy sterze, poprowadzi�em ��d� blisko mil� dalej i uda�em, �e zabieram si� do �owienia. Oddawszy ster ch�opcu zbli�y�em si� od ty�u do Maura i udaj�c, �e schylam si� po co�, chwyci�em go wp� i wrzuci�em z pok�adu do morza. Wyp�yn�� natychmiast, bo p�ywa� jak korek, i b�aga�, abym go przyj�� na pok�ad, m�wi�c, �e pop�ynie za mn� cho�by na koniec �wiata. P�ywa� tak sprawnie, �e wkr�tce dogoni� ��d�, bo wiatr by� dosy� s�aby; wobec czego poskoczy�em do kabiny i schwyciwszy strzelb� pokaza�em mu j� m�wi�c: - Nie uczyni�em ci nigdy nic z�ego i teraz nie uczyni�, je�li mi� zostawisz w spokoju. P�ywasz tak dobrze, �e dop�yniesz do brzegu, gdy� morze jest spokojne; postaraj si� jak najszybciej dosta� do brzegu, a nic ci nie zrobi�, ale je�eli zbli�ysz si� do �odzi, strzel� ci w �eb, bo wiedz, �e postanowi�em wydosta� si� z niewoli. Na te s�owa zawr�ci� i pop�yn�� w stron� l�du, i nie w�tpi�, �e dop�yn��, by� bowiem znakomitym p�ywakiem. Mog�em r�wnie dobrze zatrzyma� przy sobie Maura, a utopi� ch�opca, ale zawierza� temu pierwszemu by�o jednak ryzykowne. Gdy odp�yn��, zwr�ci�em si� do ch�opca (zwano go Ksury) i rzek�em: - S�uchaj, Ksury, je�li mi dochowasz wierno�ci, zrobi� z ciebie wielkiego cz�owieka. Ale je�li nie przysi�gniesz na Mahometa i na brod� jego ojca, �e b�dziesz mi wierny, wrzuc� ci� tak samo do morza. Ch�opiec u�miecha� si� do mnie tak pogodnie i m�wi� tak niewinnie, �e nie mog�em mu nie zaufa�; jako� przysi�g� mi wierno�� i gotowo�� p�j�cia ze mn� na koniec �wiata. Dop�ki p�yn�cy Maur m�g� mnie dojrze�, sterowa�em na otwarte morze, lawiruj�c pod wiatr, aby my�lano, �e p�yn� w kierunku Cie�niny Gibraltarskiej, jakby si� tego nale�a�o spodziewa�; bo kt� m�g�by przypu�ci�, �e zechcemy p�yn�� na po�udnie ku barbarzy�skim brzegom, gdzie ludy murzy�skie na pewno otoczy�yby nas swymi �odziami na morzu i pomordowa�y i gdzie w razie wyl�dowania czeka�a nas �mier� w pazurach dzikich bestii lub z r�k sro�szych jeszcze od nich dzikich ludzi. Ale kiedy zacz�� zapada� zmrok, zmieni�em kurs i sterowa�em wprost na po�udnie, zbaczaj�c nieco na wsch�d, �eby si� jednak trzyma� bli�ej l�du; maj�c dobry, silny wiatr i morze spokojne p�yn��em tak szybko, �e nazajutrz, gdym ujrza� l�d o godzinie trzeciej po po�udniu, znajdowa�em si� o jakie� sto pi��dziesi�t mil na po�udnie od Sale, a zatem daleko poza granicami pa�stwa maroka�skiego i ka�dego innego z tamtejszych w�adc�w. I rzeczywi�cie nie spotkali�my z tych lud�w nikogo. Jednak�e strach przed Maurami i straszliwa obawa, �eby nie wpa�� w ich r�ce, p�dzi�a mi� dalej naprz�d bez zatrzymania. Nie przybija�em do l�du, nie zarzuca�em kotwicy. Maj�c wiatr pomy�lny p�yn��em w ten spos�b przez pi�� dni, po czym przyszed�em do wniosku, �e je�eli jakie statki pu�ci�y si� za mn� w pogo�, to i one ju� zawr�ci�y z powrotem. Skierowa�em si� teraz ku brzegom i zarzuci�em kotwic� w uj�ciu ma�ej rzeczki. Nie zna�em jej nazwy, nie wiedzia�em, sk�d p�ynie ani w jakim jestem kraju, ani jakie plemi� tu mieszka. Nie widzia�em ludzi na brzegu i nie pragn��em ich zobaczy�, najwa�niejsz� dla mnie spraw� by�o znalezienie �wie�ej wody. Pod wiecz�r wp�yn�li�my do zatoki. Mia�em zamiar pu�ci� si� wp�aw do brzegu, skoro tylko si� �ciemni, i zobaczy�, co to za kraj, ale z nastaniem nocy rozleg�y si� na brzegu tak straszliwe wycia, ryki, chrapanie i szczekanie dzikich zwierz�t, kt�rych gatunku nie mogli�my rozpozna� w tej ciemno�ci, �e biedny ch�opiec umiera� ze strachu i b�aga�, abym nie wychodzi� na brzeg, dop�ki si� nie rozwidni. - Zgoda, Ksury - odpowiedzia�em - nie wyjd�, ale mo�e si� zdarzy�, �e za dnia zobaczymy ludzi r�wnie gro�nych dla nas jak te lwy. - To my da� im kule - odpar� Ksury, �miej�c si� - i oni uciec. Taka by�a angielszczyzna Ksurego, kt�r� przyswoi� sobie z rozm�w z niewolnikami. Ucieszony weso�o�ci� ch�opca, dla dodania mu otuchy da�em mu �yk rumu z zapas�w naszego pana. Rad� jego uzna�em za dobr�, zarzucili�my nasz� ma�� kotwic� i przeczekali�my noc, m�wi� �przeczekali�my�, bo nie spos�b by�o zasn��, gdy� oko�o drugiej albo trzeciej po p�nocy ujrzeli�my jakie� ogromne stworzenia r�nego rodzaju, kt�re schodzi�y na brzeg morski i rzuca�y si� w wod� tarzaj�c si� i nurzaj�c dla och�ody, przy czym wydawa�y tak ohydne ryki i wycia, jakich nigdy dot�d nie s�ysza�em. Ksury by� straszliwie wyl�kniony, a ja, prawd� m�wi�c, tak�e; przera�enie nasze jeszcze si� zwi�kszy�o, kiedy jedno z tych potwornych stworze� pocz�o p�yn�� ku naszej �odzi. Nie mogli�my go dojrze�, lecz z parskania jego mo�na si� by�o �atwo domy�li�, �e to jaki� straszny i bardzo silny zwierz. Ksury m�wi�, �e to lew, tak te� prawdopodobnie by�o, i namawia�, aby�my podnie�li kotwic� i uciekli. - Nie, Ksury - odpowiedzia�em - mam inny spos�b, popu�cimy tylko liny kotwicznej i posuniemy si� dalej w morze: tam on nas nie dosi�gnie. Zaledwie wym�wi�em te s�owa, kiedy bestia wynurzy�a si� przed nami z ciemno�ci w odleg�o�ci dwu wiose�. Zaskoczony tym, pobieg�em do kabiny i schwyciwszy strzelb�, wypali�em do zwierza. Zawr�ci� natychmiast i pop�yn�� z powrotem do brzegu. Niepodobna opisa�, co za ha�as straszliwy, jakie wrzaski ohydne i wycia podnios�y si� na brzegu i w g��bi l�du po strzale, kt�rego bestie te - jak si� domy�li�em - nigdy jeszcze nie s�ysza�y. To mi� tym bardziej przekona�o, �e nie tylko niepodobie�stwem by�o wysiada� na l�d w ci�gu nocy, ale �e i w dzie� b�dzie to sprawa trudna, gdy� r�wnym niebezpiecze�stwem grozi�o wpadni�cie w r�ce dzikich ludzi, jak dostanie si� w szpony dzikich bestii. Bali�my si� tak samo jednego jak drugiego. Mimo wszystko trzeba by�o jednak wyj�� na brzeg po wod�, bo nie zosta�o jej ju� w �odzi ani kwarty, sz�o tylko o to, gdzie jej szuka�. Ksury mi m�wi�, �e je�eli pozwol� mu wyj�� z dzbankiem na brzeg, to jak tylko znajdzie gdzie wod�, niezawodnie mi j� przyniesie. Spyta�em go, dlaczego woli sam i��, dlaczego nie chce zosta� w �odzi, gdybym ja poszed� po wod�. Ch�opczyna da� mi tak serdeczn� odpowied�, �e pokocha�em go odt�d na zawsze. - Je�eli dzicy ludzie przyj�� - odezwa� si� - oni zjedz� mnie, a ty uciec. - Dobrze, m�j Ksury - odpowiedzia�em - p�jdziemy wi�c razem, a jakby dzicy ludzie przyszli, to zabijemy ich i nie b�d� mogli zje�� �adnego z nas. Da�em mu kawa�ek suchara i miark� w�dki z naszego zapasu. Przyholowali�my ��d� jak najbli�ej brzegu i dobrn�li�my do l�du bior�c z sob� tylko bro� i dwa dzbany na wod�. Stara�em si� nie traci� z oczu �odzi w obawie przed dzikimi, kt�rzy mogli wyp�yn�� na rzek�. Tymczasem ch�opiec dojrza� dolink� w odleg�o�ci jakiej� mili od brzegu i pobieg� w t� stron�. Po chwili widz�, �e p�dem wraca ku mnie. My�la�em, �e go dzicy goni� lub �e ucieka przed jak� besti�, i bieg�em mu na pomoc, lecz gdy zbli�y�em si� nieco, zobaczy�em, �e niesie co� na plecach. By� to rodzaj zaj�ca, r�ni�cego si� jednak od naszych barw� sier�ci i d�ugo�ci� skok�w. Ucieszyli�my si� niema�o, bo czeka�o nas dobre pieczyste, a jeszcze wi�ksz� rado�� sprawi�o nam, �e Ksury znalaz� dobr� wod� i nie spotka� �adnego dzikusa. Przekonali�my si� potem, �e niepotrzebnie k�opotali�my si� o wod�, gdy� troch� wy�ej w zatoce, za nami, znale�li�my �wie�� i czyst� wod�: przyp�yw nie si�ga� tak daleko. Nape�nili�my ni� nasze dzbany, zjedli�my ze smakiem piecze� z zaj�ca i gotowali�my si� do drogi nie dostrzeg�szy �ladu ludzkiej istoty w tej cz�ci kraju. Z wyprawy morskiej, kt�r� odby�em poprzednio w te okolice, pami�ta�em, �e Wyspy Kanaryjskie i Zielonego Przyl�dka le�� gdzie� niedaleko tego wybrze�a. Ale nie maj�c przyrz�d�w obserwacyjnych nie mog�em si� zorientowa�, na jakiej szeroko�ci si� znajdujemy i, nie znaj�c dok�adnie po�o�enia tych wysp, nie wiedzia�em, jak ich szuka� i gdzie si� ku nim obr�ci�. W innym wypadku m�g�bym z �atwo�ci� odnale�� niekt�re z tych wysepek. Mia�em jednak nadziej�, �e je�eli b�d� trzyma� si� brzeg�w, dop�yn� do miejsc, gdzie kr��� angielskie okr�ty handlowe i napotkam statek p�yn�cy w zwyk�ych celach handlowych, kt�ry mi przyjdzie z pomoc� i zabierze ze sob�. Wed�ug moich oblicze� znajdowali�my si� w kraju le��cym mi�dzy pa�stwem maroka�skim a Nigeri�; by�a to ziemia pusta, bezludna, zamieszka�a jedynie przez dzikie zwierz�ta. Murzyni opu�cili te okolice i posun�li si� dalej na po�udnie z obawy przed Maurami. Maurowie za� nie chcieli si� tu osiedli� z powodu ja�owej gleby, a tak�e dla wielkiego mn�stwa tygrys�w, lw�w, lampart�w i innych dzikich bestii i przybywali tu jedynie na �owy ca�ymi armiami, licz�cymi po dwa i trzy tysi�ce ludzi. Jako� p�yn�c oko�o tych brzeg�w na przestrzeni blisko stu mil widzieli�my za dnia tylko bezludn� pustyni�, a w nocy s�yszeli�my tylko wycie i ryki dzikich zwierz�t. Par� razy zdawa�o mi si�, �e widz� wierzcho�ek g�ry Teneryfy, najwy�szego szczytu Wysp Kanaryjskich, i mia�em wielk� ochot� skierowa� si� tam w nadziei, �e dop�yn�, lecz dwukrotnie przeciwne wiatry zmusi�y mnie do powrotu ku brzegom; morze r�wnie� by�o zbyt niespokojne dla mej ma�ej �odzi, tak �e w ko�cu poprzesta�em na moim pierwotnym planie i postanowi�em p�yn�� wzd�u� brzegu. Kilkakrotnie musia�em l�dowa� dla nabrania wody. Pewnego razu wczesnym rankiem zarzucili�my kotwic� ko�o do�� wysokiego przyl�dka i czekali�my na przyp�yw, kt�ry si� w�ab�dzie to sprawa trudna, gdy� r�wnym niebezpiecze�stwem grozi�o wpadni�cie w r�ce dzikich ludzi, jak dostanie si� w szpony dzikich bestii. Bali�my si� tak samo jednego jak drugiego. Mimo wszystko trzeba by�o jednak wyj�� na brzeg po wod�, bo nie zosta�o jej ju� w �odzi ani kwarty, sz�o tylko o to, gdzie jej szuka�. Ksury mi m�wi�, �e je�eli pozwol� mu wyj�� z dzbankiem na brzeg, to jak tylko znajdzie gdzie wod�, niezawodnie mi j� przyniesie. Spyta�em go, dlaczego woli sam i��, dlaczego nie chce zosta� w �odzi, gdybym ja poszed� po wod�. Ch�opczyna da� mi tak serdeczn� odpowied�, �e pokocha�em go odt�d na zawsze. - Je�eli dzicy ludzie przyj�� - odezwa� si� - oni zjedz� mnie, a ty uciec. - Dobrze, m�j Ksury - odpowiedzia�em - p�jdziemy wi�c razem, a jakby dzicy ludzie przyszli, to zabijemy ich i nie b�d� mogli zje�� �adnego z nas. Da�em mu kawa�ek suchara i miark� w�dki z naszego zapasu. Przyholowali�my ��d� jak najbli�ej brzegu i dobrn�li�my do l�du bior�c z sob� tylko bro� i dwa dzbany na wod�. Stara�em si� nie traci� z oczu �odzi w obawie przed dzikimi, kt�rzy mogli wyp�yn�� na rzek�. Tymczasem ch�opiec dojrza� dolink� w od