11087
Szczegóły |
Tytuł |
11087 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11087 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11087 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11087 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jadwiga Coulcmahler
Sekrety prowadzą do nikąd
Tytuł oryginału: Lianę Reinold
© Copyright by Gustav H. Liibbe Yerlag GmbH, Bergisch Gladbach
© Translation by Stefania Poleszczuk
© Copyright for the Polish edition by Edytor Katowice
L25g§
ISBN 83-86107-36-7
Projekt okładki
Marek Mosiński
Redakcja
Jadwiga Kwiecień
Korekta
Henryka Dobrzańska
Wydanie pierwsze
Wydawca: EDYTOR S.C., Katowice 1994 ^
Ark. druk. 11,5. Ark. wyd. 12,0
Skład i łamanie: Z.U. „Studio ,P" Katowice
Druk i oprawa: Cieszyńska Drukarnia Wydawnicza
ul. Pokoju l, 43-400 Cieszyn
Zam. nrŻ319/K-94
Liana Reinold objęła wchodzącego i
spojrzała na niego wzrokiem
pełnym czułości.
— Wujku Joachimie, kochany wujku
Joachimie! Nareszcie jesteś
znowu w domu!
Wuj objął ją równie czułym
spojrzeniem, po czym silnie uścisnął.
— Moja mała Liano, czyżbyś się za
mną aż tak bardzo stęskniła?
Pani Bartels przyglądała się temu
powitaniu ze złośliwym uśmiesz-
kiem na ustach. Po chwili wyszła z
pokoju. Liana spojrzała na wujka
załzawionymi oczami.
— Tym razem nasza rozłąka była dla
mnie jeszcze trudniejsza do
wytrzymania niż zazwyczaj. Tak strasznie się
cieszę, że znowu jesteś przy
mnie! Jesteś najdroższym mi człowiekiem,
jedynym, którego kocham
i który mnie kocha. Zastępujesz mi
przecież ojca. Prawdziwego ojca,
gdyby jeszcze żył, nie mogłabym darzyć
głębszym uczuciem.
Twarz prawie pięćdziesięcioletniego
mężczyzny wyrażała głębokie
wzruszenie. Mimo wieku zachował
szczupłą figurę, a jego włosy
posiwiały jedynie na skroniach. Gładko
wygolona twarz i pełne życia,
błyszczące oczy sprawiały, że wyglądał
młodziej niż w rzeczywistości.
Nawet jego ruchy zachowały zwinność i
elastyczność.
— Bardzo mnie cieszy fakt, że kochasz
mnie jak ojca, Liano. Pozwól
mi na zawsze zachować to miejsce w twym
sercu. I ja cię kocham tak, jak
ojciec kocha rodzoną córkę.
Liana poprowadziła go do fotela,
stojącego w pobliżu okna, sama
usiadła na oparciu, po czym objęła jego
ramiona.
— Jak długo zostaniesz tym razem, wujku Joachimie? Mam
nadzieję, że nieco dłużej niż zwykle, nie tylko kilka dni?
— Mogę zostać tylko dziesięć dni, dziecinko, potem znów muszę
wrócić do pracy. Interesy wzywają.
— Tylko dziesięć dni? One strasznie szybko miną. A potem znowu
zostanę sama. Od początku lutego to już cały kwartał, jak przebywałeś
poza domem.
Przycisnął jej delikatne, szczupłe ręce do policzków i zamknął oczy,
przysłuchując się jej dźwięcznemu, młodemu głosikowi. Po chwili
poruszył się odrobinę niespokojnie i zmusił się do lekkiego, żartob-
liwego tonu.
— Kochanie, czyżbyś czuła się aż tak strasznie osamotniona? Czy
pani Bartels nie zapewniała ci wystarczająco dużo rozrywek, które
mogłyby rozproszyć nudę?
Liana spojrzała przed siebie i cichutko westchnęła.
— Nie wiem, co to nuda, wujku Joachimie, chociaż brakuje mi
prawdziwego celu w życiu. Zawsze potrafię znaleźć sobie ciekawe
zajęcie. Poza tym pozostaje mi teatr i koncerty... i moje własne
towarzystwo, w którym się nie nudzę. Szczerze mówiąc wolę przebywać
sama niż w towarzystwie pani Bartels. Muszę przyznać, że z każdym
dniem staje się ona coraz uciążliwsza dla mnie, wręcz nie do wytrzyma-
nia — ostatnie słowa wypowiedziała z dziwną gwałtownością.
Spojrzał na nią zatroskany.
— Nie lubisz jej? Nie jest dla ciebie miła?
Liana skuliła ramiona, jak gdyby nagle przeszedł ją zimny dreszcz,
po czym z zatroskaniem potarła czoło.
— Chciałabym się zmusić do tego, by poczuć do niej choć odrobinę
sympatii, ale od chwili, gdy ją zobaczyłam, nie mogę jej ścierpieć. Ona
z pewnością była dla mnie miła... zbyt miła. Ale jednocześnie wydawała
mi się nieszczera, zachowywała się w przesadnie przyjacielski i bezpo-
średni sposób, co od razu mnie do niej zniechęciło. Ale od twojego
ostatniego pobytu w domu odnosi się do mnie bardzo dziwnie. Robi
mi ohydne, frywolne żarty, a gdy proszę, by przestała, powiedziała,
żebym nie udawała świętoszki, bo i tak nikt mi w to nie uwierzy. Jej
zachowanie mogę jedynie określić jako bezwstydną poufałość.
Do głębi poruszony i zatroskany spojrzał jej w oczy.
_ Przerażasz mnie, dziecko!
_ Wiedziałam, że cię to zmartwi i dlatego nie wspominałam do tej-
pory o tym, co mnie dręczy.
Wui Joachim zmarszczył czoło. Między oczami pojawiła się mała
trójkątna zmarszczka.
_ Nie znam zbyt dobrze pani Bartels. Została mi przedstawiona
jako doskonała opiekunka i dama do towarzystwa. I nigdy nie
zauważyłem twojego niezadowolenia.
_ Gdy ty tu jesteś, wujku Joachimie, zapominam o wszystkich
przykrościach. A ona nie była tak niemiła przed twoim ostatnim
pobytem.
— Mogłaś mi jednak o tym napisać.
— To by cię jedynie zaniepokoiło, a nie miałbyś nawet możliwości,
by mi w jakikolwiek sposób pomóc. Poza tym pani Bartels kontroluje
moje listy. Odkryłam to przez przypadek, gdy ostatnio prawie do
połowy otworzyła mój list do ciebie, który zostawiłam na biurku.
Przestraszyła się, gdy niespodziewanie stanęłam obok niej i z oburze-
niem zabrałam jej go z rąk. Gdy ze złością powiedziałam, że nie życzę
sobie, by tak postępowała, odpowiedziała mi bezwstydnie: „Jako pani
opiekunka, muszę kontrolować, do kogo pani pisze listy miłosne."
— Co za bezczelność! — wykrzyknął hrabia Rastenau.
— To oczywiście była wymówka, wujku Joachimie. Na kopercie
napisałam ogólnie znany adres, który i jej przecież zostawiłeś. Jak
zwykle chciałam go wysłać do twojego bankiera, ponieważ on zawsze
wie, gdzie akurat przebywasz. W żadnym razie zatem nie mogła nabrać
podejrzeń, że jest to list miłosny. Do kogo zresztą miałabym takie listy
pisać? Od tego czasu nie mogę po prostu znieść jej towarzystwa, a nawet
samej jej obecności.
Podszedł do Liany i pogłaskał jej mieniące się, złote włosy.
— Że też nie masz ani matki, ani ojca, moje biedne dziecko!
powiedział nerwowo.
— Ale mam przecież ciebie, wujku Joachimie.
Ale ja tak rzadko mogę być przy tobie i nie mogę się tobą
meustarmie opiekować. Dlatego też pozwoliłem ci tak długo zostać na
Pensji. Przynajmniej miałem pewność, że tam znajdujesz się w dobrych
r?kach, wśród wesołych koleżanek.
— W końcu musiałam jednak opuścić pensje, wujku. Skończyłam
przecież dwadzieścia lat i nie mogłam tam dłużej przebywać. Wreszcie
mogłam wrócić do ciebie.
— Kochanie ty moje! Niestety i teraz nie masz ze mnie zbyt dużej
pociechy. A to, co powiedziałaś mi o pani Bartels, bardzo mnie
zaniepokoiło.
— Wiedziałam o tym. Najchętniej w ogóle bym ci o tym nie mówiła,
ale dzisiaj zmusiła mnie do tego prawie wbrew mojej woli.
— Drogi Boże! To, o czym się dziś dowiedziałem, utwierdza mnie
w przekonaniu, by ją zwolnić. Chciałbym od razu zatrudnić inną damę
do towarzystwa i tym razem będę bardziej ostrożny.
— Kamień spadł mi z serca, możesz mi wierzyć — powiedziała
Liana z ulgą.
Stali przytuleni do siebie, gdy cicho otworzyły się drzwi i weszła pani
Bartels. Była to wytworna kobieta o dziwnych kocich ruchach i zimnym
spojrzeniu nieco wyłupiastych oczu, w których w chwilach, gdy sądziła,
że nikt na nią nie patrzy, pojawiły się fałszywe i podstępne ogniki. Jej
grube wargi sprawiały wrażenie, że jest osobą zdolną do najbardziej
niegodnych czynów. Ukrywała to jednak przez pełne przesadnej
godności zachowanie, co zwodziło ludzi, którzy jej bliżej nie znali.
Nie została zauważona od razu i stała przez chwilę, przyglądając się
przytulonej do siebie parze z niechętnym uśmiechem. Po chwili chrząk-
nęła, chcąc zwrócić na siebie uwagę obecnych.
Liana wyrwała się gwałtownie z ramion wujka Joachima, prze-
straszona, ponieważ sądziła, że są sami. Pani Bartels na swój sposób
zinterpretowała jej przestrach.
— Przepraszam, jeżeli przeszkadzam — powiedziała z godnością.
— Chciałam jedynie zapytać, czy mam kazać, by przygotowano obiad?
Hrabia Rastenau zwrócił się ku niej i tym razem nie uszło jego uwagi,
że w jej twarzy czai się fałsz'.
— Tak, proszę powiedzieć, by przygotowano obiad — powiedział
bardzo spokojnie.
Liana z niemiłym uczuciem dostrzegła, że pani Bartels za plecami
wujka Joachima posłała jej pogardliwe spojrzenie.
— Cóż, panno Liano, teraz niewątpliwie poprawił się pani humor,
ponieważ pani wuj jest wreszcie w domu? — zapytała.
Nie czekając na odpowiedź Liany zwróciła się do hrabiego.
_ Panna Liana czekała na pana z utęsknieniem, panie hrabio.
Wzruszające doprawdy, jak bardzo jest do pana przywiązana.
Rastenau stał się wobec niej nieufny, spojrzał więc na nią
Drzenikliwie. ^ pierwszych chwilach pobytu w domu była w stosunku
do niego niezwykle, niemal przesadnie miła i odniósł wrażenie, że
sprawiało jej przyjemność staranie się, by zadowolić jego gusta
i wymagania. Najwyraźniej uważała, iż możliwe jest, że uda jej się
skłonić tego wymagającego pięćdziesięcioletniego mężczyznę do mał-
żeństwa z nią. Potem prawdopodobnie zrozumiała, że jej starania są
daremne. Podczas jego ostatniego pobytu w domu, w lutym, jej
zachowanie wobec niego gwałtownie się zmieniło. Zabawna niejedno-
krotnie uprzejmość ustąpiła miejsca zimnemu dystansowi. I od tego
właśnie czasu stała się nieprzyjemna i zgryźliwa w stosunku do Liany,
zatruwając jej złośliwymi uwagami całe dnie.
— To uczucie nie jest nie odwzajemnione, pani Bartels. Proszę więc,
niech pani rozkaże przygotować obiad — powiedział z rezerwą hrabia.
— Proszę o wybaczenie, jeżeli ośmieliłam się w czymś przeszkodzić.
— W niczym pani nie przeszkodziła — odpowiedział z całym
spokojem hrabia.
Po tej wymianie zdań pani Bartels opuściła pokój, charakterystycz-
nymi dla siebie kocimi ruchami, które tak bardzo kłóciły się z jej
przysadzistą postawą^.
Rastenau ponownie zwrócił się do Liany. W rzeczywistości nie był
on jej wujem, nazywała go tak jednak od zawsze. Ujął jej dłoń.
— Tę kobietę rzeczywiście trudno nazwać miłą. Dopóki wierzyłem,
ze jest ona dla ciebie dobrą opiekunką, dopóty starałem się darzyć
ją sympatią. Teraz nie będę już dłużej udawał. Nie przejmuj się jednak,
Liano, nie pozwól, by taka drobnostka zepsuła ci humor. Zaangażowa-
nie jej było moim poważnym błędem i muszę go koniecznie jak
najszybciej naprawić. Zwolnię ją. Nie pozwolimy jednak sobie na
zmartwienia, będziemy rozkoszować się całym sercem tymi kilkoma
dniami, które mogę spędzić z tobą.
Liana z dziecinną ufnością wsunęła rękę pod jego ramię.
Wybacz, wujku Joachimie, że się tym przejęłam. Nie pozwolę
Popsuć już ani jednej minuty twojego pobytu w domu.
' Gdy Liana przed rokiem przyjechała z pensji i wujek Joachim
wprowadził ją do jej pokoi, rozglądała się ze zdziwieniem. On natomiast
zadowolił się jednym z mniejszych pomieszczeń.
— Nie powinieneś tak postępować, wujku Joachimie. Mnie wystar-
czyłby mały pokoik i już byłabym szczęśliwa — powiedziała wtedy.
Wuj Joachim pokiwał jedynie z uśmiechem głową.
— Przecież wiesz, moje dziecko, że ja większość czasu spędzam poza
domem, w podróżach. Wystarczy mi zatem mały pokoik. Zresztą ten
dom jest twoją własnością i bardzo bym się cieszył, gdyby ci się
spodobał.
Zostało tak, jak zarządził.
Liana nie przypuszczała nawet, jakiego rodzaju interesy zatrzymy-
wały wujka z dala od domu. Gdy chciała kiedyś doprowadzić do
rozmowy na ten temat, wuj starał się jej w wyraźny sposób unikać.
Opowiedział jej pewnego razu, że jej ojciec był jego kolegą z wojska
i najlepszym przyjacielem. Ona nie odczuła boleśnie śmierci rodziców,
była bowiem jeszcze za mała, by zdawać sobie z tego sprawę. Ale wuj
Joachim zawsze starał się być obecny w jej życiu niczym wierny anioł
stróż. Opowiadał jej, jak zabrał ją z ramion matki tuż przed jej śmiercią.
Po jej pogrzebie zawiózł Lianę do Szwajcarii, do ciotki. I u cioci Lotty
została aż do dwunastego roku życia. Potem zmarła i ciocia.
We wspomnieniach Liana widziała starą i usianą zmarszczkami
twarz kochanej cioci i inną elegancką postać — wujka Joachima, który
kilka razy w roku przyjeżdżał w odwiedziny do małego domku,
wydającego się jeszcze mniejszym w sąsiedztwie przerażających swym
ogromem szwajcarskich Alp. Jego przyjazdy były dla Liany zawsze
wielkim, przepojonym radością świętem. Opowiadała mu o wszystkim,
co wydarzyło się w jej dziecinnym świecie, a jego oczy wyrażały miłość
i dobroć. Za każdym razem przywoził jej nowe zabawki, obdarowywał
ją, starał się wyczytać z jej oczu każde, nawet najmniejsze życzenie.
Z tego powodu ciotka Lotta nieraz go łajała.
— Rozpieszcza pan dziecko, drogi hrabio. Ona tęskni cały czas za
panem, liczy dni do pańskiego ponownego przyjazdu — powiedziała mu
pewnego razu.
— Wiem o tym i jest to moją jedyną pociechą, ciociu Lotto, bo nie
mogę mieć Liany na stałe przy sobie.
__ Dlaczego mnie ze sobą nie weźmiesz, wujku Joachimie? — zapy-
tała wtedy Liana.
_— Bo nie mam dla ciebie domu, moje małe kochanie.
_ Chciałabyś zostawić w samotności ciocię Lottę, Liano? — zapy-
tała, najwidoczniej obrażona, starsza pani.
Liana objęła ją z miłością.
_ Ależ, ciociu Lotto, przecież bardzo cię kocham. Wujek Joachim
musiałby zabrać nas obie.
_ Ach, ty mała, głupiutka dziewczynko. Wujek Joachim podróżuje
dookoła świata, jednego dnia jest tutaj, drugiego gdzie indziej. Cóż on
miałby począć z dwoma takimi kobietami, jak my?
Liana niezbyt dobrze zrozumiała słowa ciotki, była jednak świado-
ma, że wspólne życie z ukochanym wujkiem Joachimem nie jest
możliwe. Poddała się więc losowi, ciesząc się tym bardziej, gdy od czasu
do czasu przyjeżdżał ją odwiedzić.
Gdy miała dwanaście lat, ciocia Lotta zmarła. W ostatniej chwili
przed utratą świadomości wysłała telegram do hrabiego Rastenau,
prosząc go o niezwłoczny przyjazd. Potem przekazała Lianie medalion
z kości słoniowej z wyrzeźbioną różą. W środku znajdowało się zdjęcie
pięknej, młodej kobiety.
— To była twoja matka, Liano. Podarowała mi to zdjęcie i meda-
lion, gdy wyjeżdżała do Niemiec. Tam poznała twego ojca. Zatrzymaj to
zdjęcie i chroń je. Jesteś bardzo podobna do matki.
Zmarła przed przybyciem hrabiego.
Starał się z całych\sił pocieszyć Lianę. Wyglądał na bardzo
zmartwionego.
— Pozwól mi jechać z tobą, wujku! — błagała go.
W tym momencie otworzył ort medalion, który wisiał na jej szyi na
czarnym rzemyku. Gdy spojrzał na wizerunek ukochanej kobiety,
w Jego oczy wkradł się wyraz zgryzoty. Kurczowo przytulił Lianę do
siebie i ucałował ją.
To niemożliwe, kochanie... może później, gdy będziesz
arsza. Teraz musisz wyjechać na pensję i pilnie się uczyć. Tam
spotkasz wiele wesołych koleżanek, a ja będę cię odwiedzał, gdy tylko
e ? mógł. Jesteś przecież rozsądnym dzieckiem i nie będziesz sprawiać
mi kłopotów i zmartwień.
Z pewnością nie chciała przysparzać ukochanemu wujkowi zmart-
wień. Powiedziała jednak:
— Nie chcę wesołych koleżanek, chcę tylko ciebie.
On nie dał się jednak przekonać i umieścił ją na dobrej pensji
w Genewie. Liana szybko się tam zadomowiła i spodobało jej się
towarzystwo innych dziewcząt, miała bowiem towarzyskie i miłe
usposobienie. Nieustannie jednak tęskniła za wujkiem Joachimem.
Wreszcie pewnego dnia spełniło się jej najgorętsze pragnienie.
W dniu dziewiętnastych urodzin otrzymała list od wuja, w którym prosił
ją, by poczekała jeszcze pół roku, potem będzie mógł ją zabrać do
swojego domu. I rzeczywiście sześć miesięcy później przyjechał do
Genewy i zabrał ją z pensji. Zaprowadził ją do ślicznego, przyjemnego
domu, gdzie przyjęła ją pani Bartels. Od razu wydała jej się nieszczera,
ale nie zwracała na to uwagi, wszystkie troski malały w obliczu radości,
jaką odczuwała z faktu, że wreszcie będzie mogła być z wujkiem
Joachimem. Radość nie trwała jednak długo, gdyż po kilku dniach
musiał ponownie opuścić dom, zostawiając ją samą z panią Bartels.
Co kwartał wracał jednak do domu na osiem, dziesięć dni. Wtedy
poświęcał jej każdą godzinę, każdą minutę.
Nigdy z nią nigdzie nie wychodził. Tłumaczył, że ponieważ musi
nieustannie podróżować po całym niemal świecie, pozostanie z nią
w domu stanowi dla niego przyjemność i odpoczynek. Może wychodzić
przecież z panią Bartels, kiedy tylko zechce.
Liana nigdy nie zastanawiała się nad swymi stosunkami z wujem
Joachimem. Wydawało jej się samo przez się zrozumiałe, że wszystko
od niego dostaje i było dla niej zupełnie naturalne, że może przyjąć od
niego wszystko tak, jak gdyby rzeczywiście był jej ojcem. Dopiero
w ciągu ostatnich trzech miesięcy, pod wpływem osobliwych docinków
pani Bartels, wkradło się do jej serca uczucie niepokoju.
Przed kilkoma, dniami, gdy Liana prosiła, by przestała jej doku-
czać, pani Bartels zmierzyła ją nienawistnym spojrzeniem i odparła
złośliwie:
— Nie rób z siebie takiej świętoszki! Gdyby pani była rzeczywiście
tak dumna, to nie powinna pani pozwolić, by hrabia Rastenau panią
utrzymywał. Nie jesteście przecież w żaden sposób spokrewnieni. Ja już
dobrze wiem, co mam o pani myśleć.
w swojej niewinności i braku doświadczenia Liana nawet nie
iszczała, co przewrotna kobieta chciała przez to powiedzieć.
71 zeła się jednak zastanawiać, czy rzeczywiście powinna przyjmować
od wujka wszystko, czym ją obdarzał, jak gdyby była jego rodzonym
d 'eckiem. Postanowiła więc porozmawiać o tym osobiście z wujkiem
Joachimem, gdy wreszcie wróci.
Gdy jednak usiadł przed nią i odczuła jego dobroć i niemal ojcowską
miłość wydała się sobie nierozsądna i milczała. Wszystkie troski znikały
w jego obecności. Czuła się wesoła i radosna, szczęśliwa w poczuciu
pewności, że jest pod jego opieką.
Mogła zresztą odetchnąć z ulgą, gdyż pani Bartels miała zostać
zwolniona z pracy.
Zdarzyło się to kilka dni później. Hrabia Rastenau, Liana i pani
Bartels skończyli właśnie jeść obiad, gdy wuj Joachim zwrócił się ku
Lianie:
— Liano, czy mogłabyś zostawić mnie na parę chwil sam na sam
z panią Bartels, muszę z nią omówić ważną sprawę.
Liana podniosła się niezwłocznie. Wiedziała, o czym będzie roz-
mowa, i cieszyła się, że nie musi w niej uczestniczyć. Nie chciała być
obecna przy tym, jak wujek Joachim poinformuje panią Bartels
o zwolnieniu z pracy,
— Później do ciebie dołączę, Liano — zawołał za nią hrabia. Skinęła
mu z uśmiechem i zniknęła za drzwiami.
Przez chwilę przyglądał się jeszcze jej oddalającej sylwetce. Liana
wyrosła na piękność, jej wdzięk i urok budziły w nim ojcowską dumę.
Najchętniej zatrzymałby ją na zawsze u swojego boku.
Miał mi pan coś do powiedzenia, hrabio? — pani Bartels
wyrwała go z zamyślenia.
obroduszny uśmiech zniknął z jego twarzy. Spojrzał na nią
zdecydowanie i chłodno. W ciągu ostatnich kilku dni, pod wpływem
s ów Liany obserwował ją z dużą dozą krytycyzmu. Wynikiem tego była
Qecyzja o jej zwolnieniu.
10
11
— W rzeczy samej, pani Bartels. Muszę panią powiadomić, że
zostałem zmuszony, by panią zwolnić. Bardzo panią proszę, aby
opuściła pani mój dom od pierwszego czerwca.
Pani Bartels gwałtownie się zaczerwieniła. Jej twarz nabrała złoś-
liwego wyrazu.
— Czyżby panna Liana na mnie naskarżyła, panie hrabio? — zapy-
tała ze złością.
— Liana nie skarży. Pozostawia to niewychowanym ludziom.
— Pan był przecież, jak dotąd, zadowolony z mojej pracy.
Tylko pannie Lianie nie podobało się, że czasami patrzę jej na ręce.
Dlatego wymaga od pana, by mnie pan zwolnił. Musi pan przyznać,
że jestem niezwykle dyskretna i nie wypowiadam się na temat
dziwnych stosunków, jakie panują w tym domu, chociaż niejeden
zapewne miałby co do nich pewne obiekcje.
— Nie rozumiem, co pani ma na myśli mówiąc „dziwne stosunki"?
— zapytał ostro.
Spojrzała na niego, badając, jak daleko może się posunąć, po czym
powiedziała, kładąc osobliwy nacisk na słowa:
— Wie pan lepiej ode mnie, co oznacza, prowadzić tak zwane
podwójne życie.
Wzdrygnął się, a ona wiedziała, że dotknęła go do żywego, mimo iż
już po chwili odzyskał panowanie nad sobą.
— Podwójne życie? Czy mogłaby pani wyjaśnić, co pani przez to
rozumie?
Jego ożywienie upewniło ją w przekonaniu, że ma go w garści. Teraz
nic nie mogło jej powstrzymać. A ponieważ na początku wiązała z tym
mężczyzną pewne nadzieje, jej w gruncie rzeczy podła natura nie umiała
teraz oprzeć się pokusie, by go poniżyć.
— Czy naprawdę muszę to wyjaśnić? — spytała groźnie.
Wyczuł zbliżające się niebezpieczeństwo i to obudziło w nim nową
energię i zdecydowanie.
— Usilnie o to proszę — odpowiedział szorstko.
— A więc dobrze! Gdy rok temu przyjmował mnie pan do pracy,
powiedział mi pan, że potrzebuje damy do towarzystwa i opiekunki
pana „wychowanicy". Od razu mi to podpadło. Zastanawiałam się, jak
do tego doszło, że hrabia Rastenau ma wychowanicę drobnomieszczań-
12
pochodzenia i dlaczego jest dla niej taki czuły. Wydawało mi
ń °wne że pan zazwyczaj podróżował, spędzając w domu zaledwie
klka^dni w czasie których nigdy pan z panienką Lianą nie wychodził.
M'lczałam i nie pozwalałam sobie nawet na jedno słowo krytyki. Wtedy
wierzyłam jeszcze w „wychowanie?".
_ proszę kontynuować! — zażądał szorstkim, chrapliwym gło-
'— Gdy przebywał tu pan ostatnim razem, odwiedziła mnie za-
przyjaźniona ze mną pani, która akurat tędy przejeżdżała. Tą kobietą
była... dyrektorka szkoły, pani Schwarze z B.
Tym razem hrabia Rastenau utrzymał nerwy na wodzy. Żaden
mięsień nie drgnął w jego twarzy, nie zdradził jakiegokolwiek porusze-
nia.
I cóż dalej? — zapytał ironicznie, ale ona dostrzegła, jak
nabrzmiewają żyły na jego czole.
Odchyliła się na oparcie krzesła, sadowiąc się wygodniej, jak gdyby
chciała rozkoszować się ciekawą zabawą.
— Spotkałam się z moją przyjaciółką w kawiarni. Siedziałyśmy
przy oknie, koło którego akurat pan przechodził, panie hrabio. Moja
przyjaciółka poruszyła się z ożywieniem. „Spójrz — powiedziała
— przecież to hrabia Joachim Rastenau". Nie wiedziała, że zostałam
u pana zatrudniona jako dama do towarzystwa. „Czyżbyś znała
hrabiego?" — zapytałam przezornie. Moja przyjaciółka przytaknęła
z zapałem. „Oczywiście, że go znam. W naszym miasteczku zna go każde
dziecko. Jest bogatym ordynatem, hrabią Rastenau, który poza zam-
kiem Rastenau posiada jeszcze cztery czy pięć olbrzymich majątków
ziemskich. Trzy z nich leżą w naszym najbliższym otoczeniu." Po-
zwoliłam mojej przyjaciółce opowiedzieć wszystko, co wiedziała o or-
dynacie hrabim Rastenau, nie zdradzając jej, że go znam. I dowiedzia-
łam się ku mojemu zdziwieniu, że hrabia Joachim Rastenau bynajmniej
nie jest kawalerem, jak sądziłam i w co wierzy panna Liana, lecz że jest
żonaty i ma szesnastoletnią córkę. Dowiedziałam się, że nie podróżuje
p^n' C5Z mieszka w Rastenau i tylko czasami pan wyjeżdża... do swego
" omu w Berlinie, o którym nikt z pańskiego środowiska nie ma
ajrnniejszego pojęcia. Cóż, panie hrabio, teraz już pan wie, o czym
mys.ałam, mówiąc o podwójnym życiu.
13
Rastenau potrzebował nieco czasu, by odzyskać równowagę. Został
zdemaskowany w najgorszej i nieoczekiwanej chwili, liczył się jednak
z tym wcześniej, że pewnego dnia doprowadzi do tego niewinny
przypadek i był na to przygotowany. Podniósł głowę i spojrzał
szyderczym wzrokiem w pełne napięcia oczy kobiety, która nie cofnęła-
by się przed niczym, by osiągnąć zamierzony cel.
— A więc?... I co dalej? — zapytał z pełną ironii rozwagą.
Zmieszała ją jego pewność siebie. Nie przypuszczała nawet, ile go
kosztowała. Ciągnęła więc z widocznym wahaniem i wzrastającą
niepewnością:
— Domyśla się pan zapewne, panie hrabio, że z zainteresowaniem
przysłuchiwałam się relacji mojej przyjaciółki. Wreszcie dowiedziałam
się, na czym polegają pańskie dziwne podróże.
—- Niewątpliwie od dawna łamała sobie pani nad tym głowę?
— drwił z niej, zauważywszy, że jego szyderstwa sprawiają, iż pani
Bartels czuje się coraz mniej pewna siebie.
— Oczywiście, niejednokrotnie się nad tym zastanawiałam.
— Nie wiedziałem po prostu, że jestem zobowiązany do opo-
wiadania pani o moim życiu prywatnym. Chodzi tu jedynie o moje
sprawy rodzinne, które nikogo, poza członkami tejże rodziny, nie
powinny obchodzić. Ponieważ jednak wykazuje pani, jak mi się zdaje,
zbyt duże nimi zainteresowanie, nie pozostaje mi nic innego, jak zwolnić
panią.
Wzdrygnęła się. Po tym, jak dokonała wspomnianego odkrycia,
dotyczącego życia prywatnego hrabiego, miała nadzieję, że ona zajmie
stanowisko osoby mogącej stawiać warunki. Niestety jej oczekiwania
zawiodły.
— Zatem rzeczywiście chce mnie pan zwolnić z pracy, panie hrabio?
— Ubolewam, że zostałem do tego zmuszony — powiedział z prze-
konaniem.
— Świat niewdzięcznością płaci! — powiedziała ze źle ukrywaną
złością.
— Czyżbym był pani jeszcze winny słowa wdzięczności? — zapytał
z uprzejmą pewnością siebie.
— Owszem. Chociażby za to, że nie powiadomiłam panienki Liany
o tym, iż ma pan żonę i dziecko.
• njezauważalne ogniki pojawiły się w jego oczach. Źrenice się
ł Nie stracił jednak charakterystycznego dla siebie opanowania,
iał że nie może już dłużej ukrywać prawdy przed Lianą, musi
ie wyjawić swą tajemnicę. Pani Bartels niewątpliwie zechce
Wf 'cić zniewagę, której doznała. I zapewne nie zrobi tego w delikatny
P ' K Będzie zatem lepiej, jeżeli osobiście wszystko Lianie wyjaśni.
SP Ze spokojem odparł pani Bartels:
_ ]Vtoże jej pani o tym powiedzieć. Najwidoczniej widzi pani
nodejrzane tajemnice, nawet tam, gdzie w rzeczywistości nie istnieją.
Panna Liana wie, że jestem żonaty i mam córkę. Nie musi pani czuć się
zatem zobowiązana, by ją o tym powiadomić.
— Dobre sobie!
Nie wiedział zbyt dobrze, co chciała wyrazić tym niezrozumiałym
okrzykiem. Nie miał już jednak ochoty na dłuższą rozmowę.
— Wydaje mi się wskazane, by postarała się pani skrócić swój pobyt
w mym domu do minimum.
— Jak pan sobie życzy, panie hrabio. Gdy tylko znajdę jakieś
odpowiednie dla mnie schronienie, opuszczę ten dom — powiedziała
ostro i wyszła z pokoju. Postanowiła jednak zostać jak najdłużej,
przynajmniej do jego ponownego wyjazdu. Byłby to odpowiedni
moment, aby spróbować zemścić się na Lianie za zniewagę, jakiej
doznała. Wydawało jej się to jednak możliwe dopiero po wyjeździe
hrabiego.
Gdyby Rastenau podejrzewał, jakiego rodzaju podejrzenia żywi
pani Bartels w swej podłości, straciłby z pewnością panowanie nad sobą
d żadnym pozorem nie pozostawiłby z nią Liany nawet na chwilę.
' jednak, że podążą one w nieco innym kierunku.
ro rozstaniu się z damą do towarzystwa pan Rastenau pozostał
zcze przez chwilę w pokoju, chodząc niespokojnie tam i z powrotem.
eraz, gdy wreszcie znalazł się sam, pozwolił opaść masce, za którą
eustannie chował swe prawdziwe oblicze. Przystanął na moment
°zpaczą ukrył twarz w dłoniach. Odetchnął z trudem, z jego piersi
15
14
wyrwało się głębokie westchnienie. Po chwili wyprostował się, rysy jego
twarzy przybrały wyraz zdecydowania.
„Muszę to jakoś przetrzymać. Nikt nie może nawet domyślać się
prawdy. Powinienem skrzętnie ukryć tę tajemnicę. Ale Liana musi się
teraz dowiedzieć o tym, co mogłaby jej wyjawić ta podła, nie cofająca
się przed niczym kobieta. Powinna dowiedzieć się prawdy ode mnie,
jedynie ode mnie. I tak ją to, jak sądzę, bardzo boleśnie zrani"
— pomyślał.
Szybkimi, zdecydowanymi krokami wkroczył do salonu Liany.
Stała przy oknie w pozie pełnej oczekiwania. Gdy wszedł, odwróciła się
ku niemu gwałtownie i z ufnością uwiesiła się na jego ramieniu.
— Masz już z głowy tę nieprzyjemną rozmowę, wujku Joachimie?
— Tak, powiadomiłem panią Bartels, iż zwalniam ją z pracy.
Opuści dom najszybciej, jak to będzie możliwe.
— Jak przyjęła twoją decyzję, wujku Joachimie?
— Była do głębi urażona.
— Mogę to sobie wyobrazić.
— Nie powinniśmy się tym jednak martwić. Musiałem ją zwolnić,
gdyż nie odpowiadała naszym wymaganiom. Będziesz przez pewien czas
musiała zostać sama, aż do chwili, gdy nie znajdę odpowiedniej
zastępczyni. Oczywiście postaram się załatwić to jak najszybciej. Muszę
mieć pewność, że zostawiam cię w dobrych rękach i pod dobrą opieką.
— Lepiej być samą niż w jej towarzystwie!
— Wierzę ci i, prawdę mówiąc, nie dziwi mnie to wcale. To kobieta
o podłym charakterze, o czym mnie dzisiaj do głębi przekonała. Nie
możesz jednak zostać sama. Postaram się zrobić wszystko, by jak
najszybciej znaleźć odpowiednią damę do towarzystwa.
— Teraz nie myśl już jednak o tym. Wyglądasz na zmartwionego,
- wujku Joachimie. Nie chcę, byś był smutny. Co mogłabym zrobić, by cię
rozweselić? Masz ochotę zapalić papierosa? Już wszystko przygotowa-
łam. Wiem, że lubisz sobie po obiedzie zapalić.
— Nie przeszkadza ci dym?
Siadła naprzeciw niego i roześmiała się.
— Na pensji zdarzało nam się od czasu do czasu w tajemnicy zapalić
papierosa. Sprawiało nam to ogromną przyjemność, właściwie jedynie
dlatego, że było to zabronione.
16
__ Może więc zapalisz ze mną?
__ Chętnie, z przyjemnością.
T k zwykle dobrze wychowany, obsłużył najpierw ją, dopiero potem
•oanflł DO papierosa. Wyczuł, iż nadszedł najlepszy moment, by
sam si?Bu'H " ,, ,. . , . , . - • ,
ocząć spowiedź. Liana nieświadomie pospieszyła mu z pomocą.
r° __ Czy wiesz, wujku Joachimie, że dzisiaj przypada rocznica śmierci
cioci Lotty?
_ Całkiem o tym zapomniałem. Dobra, kochana ciocia Lotta...
dlaczego umarła tak szybko? Szkoda, że nie żyje? Było ci u niej tak dobrze.
Objęła jego dłoń i podniosła ją do ust.
_ U ciebie jest mi jeszcze lepiej. Myślałam o ostatnich chwilach
życia cioci, kiedy to wręczyła mi ten medalion ze zdjęciem mojej matki.
Czuję się do niego tak przywiązana. Często przyglądałam się wizerun-
kowi matki. Wydaje mi się, że jestem do niej bardzo podobna.
— Rzeczywiście, Liano, przypominasz ją z twarzy, sylwetki, sposo-
bu poruszania się. Czasami zdumiewa mnie to podobieństwo. Straciłaś
matkę o wiele za wcześnie.
— Mam jednak ciebie, wujku Joachimie — jej słowa przepojone
były wzruszającą miłością.
— Matki nikt nigdy nie może ci zastąpić, Liano.
— Byłam jeszcze za mała, gdy umarła, i nie potrafiłam odczuć
ogromnej straty, jaką poniosłam. Poza tym, nawet jeżeli nie jesteś
w stanie zastąpić mi matki, udało ci się zastąpić mi ojca.
Poruszony do głębi, przysunął się do niej.
— Czy nigdy nie odczuwałaś braku ojca?
— Nie, nie dopuściłeś, by do tego doszło.
— Było to moim celem, starałem się zastąpić ci nieżyjącego ojca.
Dziękuję ci — powiedziała w zamyśleniu — nie potrafię sobie
w Ogóle przypomnieć ojca, nie wiem, jak wyglądał, moja pamięć
zachowała jedynie obraz matki.
~ Wynika to prawdopodobnie z tego, że masz jej zdjęcie, a nie
Posiadasz żadnego wizerunku ojca.
~ Być może, chyba masz rację. Sądzę jednak, że jest to spowodowa-
również tym, że ty zajmujesz w moich myślach rtagjśąf^jcą. Chyba
bafdzo g0 kochałeś, prawda? />«
Pogłaskał ją łagodnie po włosach.
17
:ty Pro*adzą domlc
— Bardzo... jak samego siebie.
— Byliście obydwaj oficerami regimentu w czasie wojny?
— Byliśmy nierozłączni i postępowaliśmy identycznie we wszyst-
kich sytuacjach, jakie przynosiło nam życie.
— To znaczy, że mój ojciec opiekowałby się w ten sam sposób
twoim dzieckiem, gdybyś jakieś pozostawił, jak ty to czynisz ze
mną.
— Z pewnością tak właśnie by postąpił.
— I dlatego mogę wszystko, co od ciebie otrzymuję, przyjmować,
nie powinno mnie to martwić?
Z zaskoczeniem ujął jej dłoń.
— Ależ Liano! Cóż za dziwne pomysły przychodzą ci do głowy!
Jestem szczęśliwy, że mogę się tobą opiekować jak moim własnym
dzieckiem.
— Chciałabym jednak móc ci jakoś okazać mą wdzięczność.
— Nie mówmy o tym, nie masz powodów, by być mi za coś
wdzięczną.
Spojrzała na niego z uśmiechem.
— Już ja wiem lepiej.
Jakaż była śliczna! Hrabiemu wyrwało się z piersi głębokie wes-
tchnienie.
— Z dnia na dzień stajesz się coraz bardziej podobna do matki.
— Tak strasznie się z tego cieszę. Ciocia Lotta powiedziała mi przed
śmiercią, że powinnam starać się być podobna do matki. Była dobra
i pełna miłości.
— Jak anioł, moje dziecko. Staraj się do niej upodobnić, ciałem
i duszą — powiedział ze wzruszeniem.
— Dlaczego umarła tak młodo?
Spojrzał w dal przed siebie.
— Była zbyt dobra i delikatna, by mogła żyć na tym świecie. W tym
czasie panowała ó*kropna grypa. Twoja matka nabawiła się zapalenia
płuc i zmarła po kilku dniach.
— Być może przezwyciężyłaby chorobę, gdyby miała chęć do życia.
Wydaje mi się, że tęskniła za ojcem i chciała podążyć w jego ślady.
Mówiłeś mi kiedyś, że kochała go ponad wszystko.
— Tak... bardzo go kochała.
spojrzała na niego. Zawsze gdy mówił o jej matce, miała
• ?P i on musiał ją kochać. Nigdy nie pytała go o to. Uścisnęła
wrażenie, K
^°__ Wujku, chciałabym cię zapytać, dlaczego nigdy się nie ożeniłeś?
P zez jego twarz przemknął bolesny skurcz. Teraz miał okazję, by jej
wszystko wytłumaczyć. Objął jej dłonie.
_ CZy jesteś tego pewna, że nie jestem żonaty? Nigdy tego nie
powiedziałem.
Wzdrygnęła się i spojrzała w jego pełną napięcia twarz.
_ Wujku Joachimie? — zapytała krótko.
_ Czy sprawiłoby ci ogromny ból, Liano, gdybym powiedział ci, że
jestem żonaty?
Lekko pobladła, jej oddech stał się urywany.
— Czy sprawiłoby mi ból? Nie wiem. Ale to tylko żart z twojej
strony, prawda? — spytała gwałtownie.
— A gdyby to było prawdą, moje dziecko?
— Ach nie... gdzie miałbyś żonę? Przecież nie mógłbyś tego przede
mną przemilczeć.
— Czasami człowiek jest zmuszony, by zachować w tajemnicy
pewne rzeczy, Liano. I gdyby tak było, gdybym został z jakiegoś
powodu zmuszony, by ukryć przed tobą, iż jestem żonaty?
Poderwała się z krzesła i zbliżyła się do niego.
— Wujku Joachimie, masz takie poważne oczy, jak gdyby to, co
mówisz, było prawdą. Powiedz mi w tej chwili, czy to prawda? Jesteś
żonaty? — zapytała niemal bezdźwięcznie.
Przysunął się do niej i objął ją ramieniem w obronnym geście.
Uspokój się, moje dziecko! Najchętniej na zawsze zachowałbym
przed tobą ten fakt w tajemnicy. To nie ma żadnego wpływu na nasze
Wzajemne stosunki. Teraz zostałem jednak zmuszony, by ci o tym
powiedzieć. Zdradził mnie przypadek w czasie ostatniego tutaj pobytu
wiedziała się o tym pani Bartels i obawiam się, że mogłaby ci o tym
wiedzieć w bardziej bezwzględny sposób. Chciała nade mną tryum-
— C l , y n*e dostarczyć jej tej satysfakcji, ośmieliłem się nawet
0 erdzic, że ty od dawna już o tym wiesz. Nie powinnaś dowiedzieć się
Prą H S^olwiek innego, jedynie bezpośrednio ode mnie. A więc to
Wda' m°Je dziecko, jestem żonaty.
18
19
Schowała twarz w jego ramionach.
— Od kiedy, wujku Joachimie? — zapytała cicho.
— Gdy byłaś w Szwajcarii, u cioci Lotty, jakiś rok od chwili, gdy cię
tam zawiozłem. Ciocia Lotta wiedziała o tym i doradziła mi, bym nie
mówił ci, dlaczego... dlaczego nie mogę zatrzymać cię przy sobie.
dlaczego nie możesz ze mną mieszkać. Myśleliśmy, że będziesz mogła
z nią zostać, a potem nie miałem już dolść odwagi, by ci o tym
powiedzieć.
— Ale dlaczego?
— Być może powinienem był to uczynić. Ale dobrze to sobie
przemyślałem, moje dziecko. Gdybym mógł wprowadzić cię do mojej
rodziny, z pewnością już dawno bym to zrobił. Ale... ożeniłem się
z rozsądku, nie z miłości. Nie mogłem oczekiwać od mojej żony, by
przyjęła pod swój dach obce dziecko. A potem nie potrafiłem znaleźć
stosownej chwili, by z nią na ten temat porozmawiać. Tymczasem
niebiosa obdarowały nas córeczką.
Liana w poruszeniu ukryła twarz w dłoniach.
— Masz też córkę, twą własną córkę? — zapytała, lecz głos niemal
odmówił jej posłuszeństwa.
Z miłością starał się odsunąć jej ręce od twarzy.
— Tak, Liano, mam córkę... kochane, młode i nieokrzesane jeszcze
stworzenie. Ma szesnaście lat i możesz mi wierzyć, że jej pojawienie się
na świecie w najmniejszym stopniu nie umniejszyło miłości, jaką cię
darzę. Mam jej w sercu wystarczająco dużo dla was obu. Strasznie mi
przykro, że tak cię to poruszyło. Między nami nic się jednak nie zmieni.
/ Spojrzała na niego ze smutkiem.
— A jednak, wujku Joachimie, dla mnie to wiele zmienia, bardzo
wiele — powiedziała. (
— Czyżbyś mnie nie kochała?
Rzuciła się w jego ramiona.
— Wiesz prze*cież, że jesteś najukochańszym z ludzi, których
kiedykolwiek kochałam. Do tej pory sądziłam, że i ja jestem jedynym
człowiekiem, którego możesz kochać. A teraz nagle dowiaduję się, że
muszę się tobą z kimś dzielić.
— Miłości się nie dzieli. Ona się budzi sama z siebie, jeżeli otwiera
się serce dla innych ludzi. Można kochać wielu ludzi. Jeżeli ojciec ma
, jeci czyż nie kocha każdego z nich równą miłością, z całego
kilkoro zau\yażyłaś kiedyś, bym kiedykolwiek pozwolił ci odczuć
sefCa ucia do ciebie? Kocham dwoje dzieci — ciebie i moją małą
kra j manl wystarczająco dużo miłości, którą mogę obdzielić was
Zatem nic nie powinno między nami ulec zmianie.
° L- Nie gniewaj się, wujku Joachimie, że robię z tego taką tragedię.
T z pewnością brzydko z mojej strony, że nie potrafię się cieszyć
f Ifteni iż posiadasz żonę i dziecko. Być może uda mi się tego nauczyć.
Ale teraz teraz jednakże sprawia mi to ogromny ból... wiem bowiem,
że nie mam już prawa do twojej miłości.
Pogłaskał ją po głowie i starał się osuszyć jej mokre od łez policzki.
Pragnął ją pocieszyć i uspokoić serdecznymi słowami.
Nagle poderwała się niespokojnie.
— Ach, teraz już wiem, na czym polegały twoje podróże. To nie
interesy zatrzymywały cię z dala od domu. I to nie twój dom. Znajduje
się on przy żonie i córce. Do mnie przyjeżdżałeś jedynie w odwiedziny,
prawda? — zapytała niepewnie głosem przepojonym bólem.
— Tak właśnie jest, moje dziecko. Jestem ordynatem Rastenau
i żyję w tamtejszym zamku. Gdy tylko mogłem się stamtąd wyrwać,
przyjeżdżałem do ciebie, chcąc się upewnić, czy u ciebie wszystko
jest w porządku, czy nie brakuje ci niczego. Moja rodzina nie ma
najmniejszego pojęcia o twoim istnieniu. Pragnąłbym stworzyć ci
prawdziwy dom rodzinny, nie jest to jednak niestety możliwe. Przy-
czyną są osobliwe stosunki, w których żyję i których nie potrafię ci
teraz wytłumaczyć. Ale uśmiechnij się Liano! Ciąży mi na sercu
twój smutek. Nie chcesz chyba, bym musiał się martwić z twojego
powodu?
Dzielna dziewczyna próbowała zmusić się do uśmiechu. Wydawało
JeJ się jednak, że z jej życia zniknęły na zawsze słońce i radość.
dopiero
^aJ mi trochę czasu, bym mogła się z tym pogodzić, wujku
^°!.C Muszę jakoś przeboleć tę stratę. W każdym razie teraz
zrozumiałam, że jestem ci winna tysiąc razy więcej, niż
———————————————————————— , ~V J ——————,—————————— —————— —————— .. ———————————————————— ,J —————————L___ - —————————__, ..__C_____J, —————————————
4 znam do tej pory. Masz przecież wystarczająco dużo zmartwień,
Roszcząc się o swoją rodzinę.
d' h zapominaj, Liano, że posiadam znaczne dochody z mych
• Uo Rastenau należą przecież jeszcze inne majątki, przynoszące
21
20
wystarczająco dużo pieniędzy, bym nie musiał się martwić. Nie powin-
naś sobie tym zaprzątać głowy.
— Ale pieniądze, które na mnie wydajesz, odbierasz swojej córce.
Nazywa się Steffi... to na pewno zdrobnienie od Stefanii?
— Jej matka takie ma imię, przejęła go po niej. Przy chrzcie
nadaliśmy jej imiona Stefania Charlotta. Wołamy na nią jednak po
prostu Steffi.
— Chciałabym ją kiedyś zobaczyć.
Uśmiechnął się i odetchnął z ulgą.
— Chcesz, bym ci pokazał jej zdjęcie? Mam je zawsze przy sobie.
— Tak, proszę, pokaż mi je!
Wyciągnął fotografię z portfela i podał ją dziewczynie. Było to
amatorskie zdjęcie. Hrabianka Steffi, ubrana w białą sukienkę, siedzia-
ła w rogu stołu pod kwitnącym drzewem. Olbrzymi, letni kapelusz
zsunęła na tył głowy, tak że niczym aureola otaczał jej prześliczną,
brunatną twarzyczkę. W ręku trzymała bukiet kwiatów, kiwając jak
gdyby do fotografa. Jej radosne oczy sprawiły, że Lianie zrobiło się
cieplej na sercu.
— Co za kochane, urocze stworzenie! — wykrzyknęła.
— Jest straszną trzpiotką, ani chwili nie potrafi usiedzieć na
miejscu. Chętniej siedzi na koniu albo drzewie niż w szkolnej ławce.
Nie znosi się uczyć. Ale ma naprawdę dobre, kochające serce. Gdyby się
o tobie dowiedziała, nie dałaby mi chwili spokoju tak długo, ażbym
cię przywiózł do Rastenau. Jakże chętnie opowiedziałbym jej o tobie,
gdybym tylko mógł sobie na to pozwolić.
— Nie powinieneś sobie robić z tego powodu najmniejszych
wyrzutów, bo i tak mam olbrzymi dług wdzięczności w stosunku do
ciebie.
— Dziecinko, cóż ty tak dzisiaj ciągle wspominasz o jakimś długu
wdzięczności?
— Dopiero dziś,dowiedziałam się, jak jest on ogromny. Nigdy o tym
nie zapomnę.
Zrozumiał, że musi ją w jakiś sposób uspokoić, by nie zadręczała
się nieustannie podobnymi myślami. Chciał ją wesprzeć, podtrzymać
na duchu, by nie poczuła się zbędnym ciężarem. Przyszedł mu do
głowy doskonały pomysł.
teś w ogromnym błędzie, Liano. Jakikolwiek dług wdzięczno-
~~ 'ei strony nie ma najmniejszej racji bytu. To, że staram się, by
odziło
najlepiej, wynika z faktu, że pamiętam ciągle
pOW'
P° . , rodzicach, wobec których zaciągnąłem ogromne zobowiąza-
°-tW<U ZYSZ Liano? To ja miałem u nich dług i ponieważ oni nie żyją,
nie' n}acić go tobie. Nie mieliśmy jeszcze okazji, by o tym poroz-
m • ' zresztą do tej pory wydawało mi się to zbędne. Dzisiaj jednak
aśz mnie, bym poruszył ten temat. Otrzymałaś po rodzicach
niewielki majątek, z którego odsetki wykorzystałem, by opłacić koszty
iezbędne do odpowiedniego wykształcenia. Ten dom natomiast i jego
wyposażenie kupiłem za pieniądze, które pozostawiła ci ciotka Lotta.
Nie powiedział jej o tym, że płacił za utrzymanie jej i cioci Lotty.
Liana spoglądała na niego ze zdziwieniem.
_ Nie wiedziałam, że moi rodzice i ciocia pozostawili mi jakikol-
wiek majątek.
Hrabia Rastenau. zaczerwienił się nieznacznie.
— Nigdy nie poruszaliśmy tego tematu, nie wydawał mi się
szczególnie ważny. Ale gdy mi zaczęłaś wyliczać, ileż to mi jesteś winna,
musiałem wytłumaczyć ci, że bynajmniej nie odbieram mojej rodzinie
ostatniego kawałka chleba, by móc cię utrzymać. W dniu, gdy uzyskasz
pełnoletność, co zresztą niebawem nastąpi, zdałbym ci oczywiście
sprawę, jak wygląda twoja sytuacja finansowa. Nic się jednak nie stanie,
jeżeli dojdzie do tego parę miesięcy wcześniej. Jeżeli chcesz, już dziś
możesz przejąć w swoje ręce zarząd nad twoim majątkiem.
— Jak sądzę, nie jestem bogatą osobą.
— Cóż, z pewnością nie należysz do grona milionerek, posiadasz
jednak majątek w wysokości około stu tysięcy marek, które ja, jako twój
prawny opiekun, zdeponowałem w banku.
Liana wyczuła w jego głosie nutę niepewności i przyjrzała mu się
badawczo.
Wujku Joachimie, po raz pierwszy w mym życiu nie mogę
lerzyć, że to, co mówisz, jest prawdą.
Ależ Liano! — zawołał z wyrzutem.
Wybacz mi... nie chcę cię urazić tymi wątpliwościami. Ale istnieją
. a> zrodzone z najszlachetniejszych pobudek. Możesz być pew-
lerzę ci. Sądzę jednak, że ów wspomniany przez ciebie majątek
22
23
pochodzi / twojej kieszeni. Mówisz tak tylko po to, by uspokoić moje
sumienie, bym nie robiła sobie wyrzutów, że okradam twoją rodzinę.
Wiedział, że, jeżeli nie chce stracić tego, co do tej pory zyska}
w rozmowie, musi zachować pewność siebie. Musiał sprawić, by mu
uwierzyła. Spojrzał na nią z powagą.
— Moje dziecko, czy sądzisz, że mógłbym wziąć na siebie aż taką
odpowiedzialność wobec mojej rodziny, ofiarowując ci lekką ręką tak
pokaźną sumę. Spójrz na mnie, Liano... czy uwierzyłabyś mi, gdybym
dał ci moje słowo honoru?
— Z całą pewnością. Wiem, że jest ono dla ciebie święte.
— A więc dobrze. Daje ci zatem moje słowo honoru, że owe sto
tysięcy marek pozostawił ci twój ojciec i że zdeponowałem je w banku na
jego wyraźne życzenie. Począwszy od dnia, w którym ukończysz
dwadzieścia jeden lat, możesz osobiście podejmować odsetki naliczane
od tej kwoty. Czy to wyjaśnienie cię zadowala?
— Tak, wujku Joachimie, i... i bardzo się cieszę, że posiadam choć
trochę pieniędzy.
— O, nie wątpię, a to dlatego, że z nie wyjaśnionego powodu czujesz
się wobec mnie zobowiązana.
— Czy naprawdę nie potrafisz tego zrozumieć? Tak trudno ci pojąć,
że cieszę się z tego, że posiadam własny majątek?
— Przeciwnie, moje dziecko, doskonale potrafię to zrozumieć.
I dlatego powiedziałem ci o tym już dzisiaj, a nie w dniu twych
dwudziestych pierwszych urodzin. Obiecaj mi jednak, że nie będziesz
sobie utrudniała i tak już niełatwego życia. Trzeba je przyjmować takim,
jakie jest. I dlatego mam nadzieję, że między nami wszystko pozostanie
po staremu.
Z jego oczu wyczytała, jak bardzo się o nią martwi. Dlatego zmusiła
się do uśmiechu, ujęła jego dłoń i położyła ją pieszczotliwie na swoim
policzku.
— Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej i nic nie potrafi zachwiać
ufności, jaką w tobie pokładam i miłości do ciebie, wujku.
— Szczere dzięki za te słowa. Kocham cię jak własne dziecko.
Byłbym doprawdy bardzo nieszczęśliwy, gdybyś przestała mnie kochać
i ufać mi.
— Nigdy do tego nie dojdzie.
24
Wspomniałem o pamiątkach po twoich rodzicach. Wszystkie są
T -e (jia ciebie przechowywane w kopercie, w sejfie bankowym.
specja ^ ^ rzeczy, o których nie powinnaś dowiedzieć się przed
. -miercią. Daj mi słowo, że będziesz respektować moją wolę. Mam
Tu femu poważne powody.
__ Daję ci moje słowo, wujku Joachimie.
_ jutro rano pojedziemy oboje do banku, by przepisać wszystko na
twoje nazwisko. Przy okazji uregulujemy sprawę odsetek od pozo-
stawionego ci majątku, tak abyś w przyszłości sama mogła je podej-
mować Nie będziemy też już nigdy na ten temat rozmawiać. Przez te
narę dni, które możemy spędzić razem, nie chciałbym zajmować się
takimi przyziemnymi drobiazgami.
Dzielnie zdusiła w sobie wszystkie wątpliwości, które ją przytłaczały.
Teraz był z nią wujek i nie chciała myśleć o rzeczach, które rzucały cień
na jej beztroskie dotąd życie i ich wzajemne stosunki.
Rozległo się pukanie do drzwi i pani Bartels, nie czekając na słowa
pozwolenia, weszła do pokoju i spojrzała wyłupiastymi oczami na
obecnych z wyrazem głębokiej i nieprzejednanej nienawiści.
— Chciałam przedstawić panu do zatwierdzenia rachunki domowe,
panie hrabio — powiedziała.
— Proszę położyć na stole, przejrzę je później.
— Zbliża się czas podwieczorku, będzie pan łaskaw zejść do jadalni,
panie hrabio — powiedziała.
Na Lianę w ogóle nie zwracała uwagi, jakby nie było jej wcale
w pokoju.
Ostatnie dni pobytu hrabiego Rastenau minęły niezwykle szybko.
« jednak czas, by pojechać z Lia