Jadwiga Coulcmahler Sekrety prowadzą do nikąd Tytuł oryginału: Lianę Reinold © Copyright by Gustav H. Liibbe Yerlag GmbH, Bergisch Gladbach © Translation by Stefania Poleszczuk © Copyright for the Polish edition by Edytor Katowice L25g§ ISBN 83-86107-36-7 Projekt okładki Marek Mosiński Redakcja Jadwiga Kwiecień Korekta Henryka Dobrzańska Wydanie pierwsze Wydawca: EDYTOR S.C., Katowice 1994 ^ Ark. druk. 11,5. Ark. wyd. 12,0 Skład i łamanie: Z.U. „Studio ,P" Katowice Druk i oprawa: Cieszyńska Drukarnia Wydawnicza ul. Pokoju l, 43-400 Cieszyn Zam. nrŻ319/K-94 Liana Reinold objęła wchodzącego i spojrzała na niego wzrokiem pełnym czułości. — Wujku Joachimie, kochany wujku Joachimie! Nareszcie jesteś znowu w domu! Wuj objął ją równie czułym spojrzeniem, po czym silnie uścisnął. — Moja mała Liano, czyżbyś się za mną aż tak bardzo stęskniła? Pani Bartels przyglądała się temu powitaniu ze złośliwym uśmiesz- kiem na ustach. Po chwili wyszła z pokoju. Liana spojrzała na wujka załzawionymi oczami. — Tym razem nasza rozłąka była dla mnie jeszcze trudniejsza do wytrzymania niż zazwyczaj. Tak strasznie się cieszę, że znowu jesteś przy mnie! Jesteś najdroższym mi człowiekiem, jedynym, którego kocham i który mnie kocha. Zastępujesz mi przecież ojca. Prawdziwego ojca, gdyby jeszcze żył, nie mogłabym darzyć głębszym uczuciem. Twarz prawie pięćdziesięcioletniego mężczyzny wyrażała głębokie wzruszenie. Mimo wieku zachował szczupłą figurę, a jego włosy posiwiały jedynie na skroniach. Gładko wygolona twarz i pełne życia, błyszczące oczy sprawiały, że wyglądał młodziej niż w rzeczywistości. Nawet jego ruchy zachowały zwinność i elastyczność. — Bardzo mnie cieszy fakt, że kochasz mnie jak ojca, Liano. Pozwól mi na zawsze zachować to miejsce w twym sercu. I ja cię kocham tak, jak ojciec kocha rodzoną córkę. Liana poprowadziła go do fotela, stojącego w pobliżu okna, sama usiadła na oparciu, po czym objęła jego ramiona. — Jak długo zostaniesz tym razem, wujku Joachimie? Mam nadzieję, że nieco dłużej niż zwykle, nie tylko kilka dni? — Mogę zostać tylko dziesięć dni, dziecinko, potem znów muszę wrócić do pracy. Interesy wzywają. — Tylko dziesięć dni? One strasznie szybko miną. A potem znowu zostanę sama. Od początku lutego to już cały kwartał, jak przebywałeś poza domem. Przycisnął jej delikatne, szczupłe ręce do policzków i zamknął oczy, przysłuchując się jej dźwięcznemu, młodemu głosikowi. Po chwili poruszył się odrobinę niespokojnie i zmusił się do lekkiego, żartob- liwego tonu. — Kochanie, czyżbyś czuła się aż tak strasznie osamotniona? Czy pani Bartels nie zapewniała ci wystarczająco dużo rozrywek, które mogłyby rozproszyć nudę? Liana spojrzała przed siebie i cichutko westchnęła. — Nie wiem, co to nuda, wujku Joachimie, chociaż brakuje mi prawdziwego celu w życiu. Zawsze potrafię znaleźć sobie ciekawe zajęcie. Poza tym pozostaje mi teatr i koncerty... i moje własne towarzystwo, w którym się nie nudzę. Szczerze mówiąc wolę przebywać sama niż w towarzystwie pani Bartels. Muszę przyznać, że z każdym dniem staje się ona coraz uciążliwsza dla mnie, wręcz nie do wytrzyma- nia — ostatnie słowa wypowiedziała z dziwną gwałtownością. Spojrzał na nią zatroskany. — Nie lubisz jej? Nie jest dla ciebie miła? Liana skuliła ramiona, jak gdyby nagle przeszedł ją zimny dreszcz, po czym z zatroskaniem potarła czoło. — Chciałabym się zmusić do tego, by poczuć do niej choć odrobinę sympatii, ale od chwili, gdy ją zobaczyłam, nie mogę jej ścierpieć. Ona z pewnością była dla mnie miła... zbyt miła. Ale jednocześnie wydawała mi się nieszczera, zachowywała się w przesadnie przyjacielski i bezpo- średni sposób, co od razu mnie do niej zniechęciło. Ale od twojego ostatniego pobytu w domu odnosi się do mnie bardzo dziwnie. Robi mi ohydne, frywolne żarty, a gdy proszę, by przestała, powiedziała, żebym nie udawała świętoszki, bo i tak nikt mi w to nie uwierzy. Jej zachowanie mogę jedynie określić jako bezwstydną poufałość. Do głębi poruszony i zatroskany spojrzał jej w oczy. _ Przerażasz mnie, dziecko! _ Wiedziałam, że cię to zmartwi i dlatego nie wspominałam do tej- pory o tym, co mnie dręczy. Wui Joachim zmarszczył czoło. Między oczami pojawiła się mała trójkątna zmarszczka. _ Nie znam zbyt dobrze pani Bartels. Została mi przedstawiona jako doskonała opiekunka i dama do towarzystwa. I nigdy nie zauważyłem twojego niezadowolenia. _ Gdy ty tu jesteś, wujku Joachimie, zapominam o wszystkich przykrościach. A ona nie była tak niemiła przed twoim ostatnim pobytem. — Mogłaś mi jednak o tym napisać. — To by cię jedynie zaniepokoiło, a nie miałbyś nawet możliwości, by mi w jakikolwiek sposób pomóc. Poza tym pani Bartels kontroluje moje listy. Odkryłam to przez przypadek, gdy ostatnio prawie do połowy otworzyła mój list do ciebie, który zostawiłam na biurku. Przestraszyła się, gdy niespodziewanie stanęłam obok niej i z oburze- niem zabrałam jej go z rąk. Gdy ze złością powiedziałam, że nie życzę sobie, by tak postępowała, odpowiedziała mi bezwstydnie: „Jako pani opiekunka, muszę kontrolować, do kogo pani pisze listy miłosne." — Co za bezczelność! — wykrzyknął hrabia Rastenau. — To oczywiście była wymówka, wujku Joachimie. Na kopercie napisałam ogólnie znany adres, który i jej przecież zostawiłeś. Jak zwykle chciałam go wysłać do twojego bankiera, ponieważ on zawsze wie, gdzie akurat przebywasz. W żadnym razie zatem nie mogła nabrać podejrzeń, że jest to list miłosny. Do kogo zresztą miałabym takie listy pisać? Od tego czasu nie mogę po prostu znieść jej towarzystwa, a nawet samej jej obecności. Podszedł do Liany i pogłaskał jej mieniące się, złote włosy. — Że też nie masz ani matki, ani ojca, moje biedne dziecko! powiedział nerwowo. — Ale mam przecież ciebie, wujku Joachimie. Ale ja tak rzadko mogę być przy tobie i nie mogę się tobą meustarmie opiekować. Dlatego też pozwoliłem ci tak długo zostać na Pensji. Przynajmniej miałem pewność, że tam znajdujesz się w dobrych r?kach, wśród wesołych koleżanek. — W końcu musiałam jednak opuścić pensje, wujku. Skończyłam przecież dwadzieścia lat i nie mogłam tam dłużej przebywać. Wreszcie mogłam wrócić do ciebie. — Kochanie ty moje! Niestety i teraz nie masz ze mnie zbyt dużej pociechy. A to, co powiedziałaś mi o pani Bartels, bardzo mnie zaniepokoiło. — Wiedziałam o tym. Najchętniej w ogóle bym ci o tym nie mówiła, ale dzisiaj zmusiła mnie do tego prawie wbrew mojej woli. — Drogi Boże! To, o czym się dziś dowiedziałem, utwierdza mnie w przekonaniu, by ją zwolnić. Chciałbym od razu zatrudnić inną damę do towarzystwa i tym razem będę bardziej ostrożny. — Kamień spadł mi z serca, możesz mi wierzyć — powiedziała Liana z ulgą. Stali przytuleni do siebie, gdy cicho otworzyły się drzwi i weszła pani Bartels. Była to wytworna kobieta o dziwnych kocich ruchach i zimnym spojrzeniu nieco wyłupiastych oczu, w których w chwilach, gdy sądziła, że nikt na nią nie patrzy, pojawiły się fałszywe i podstępne ogniki. Jej grube wargi sprawiały wrażenie, że jest osobą zdolną do najbardziej niegodnych czynów. Ukrywała to jednak przez pełne przesadnej godności zachowanie, co zwodziło ludzi, którzy jej bliżej nie znali. Nie została zauważona od razu i stała przez chwilę, przyglądając się przytulonej do siebie parze z niechętnym uśmiechem. Po chwili chrząk- nęła, chcąc zwrócić na siebie uwagę obecnych. Liana wyrwała się gwałtownie z ramion wujka Joachima, prze- straszona, ponieważ sądziła, że są sami. Pani Bartels na swój sposób zinterpretowała jej przestrach. — Przepraszam, jeżeli przeszkadzam — powiedziała z godnością. — Chciałam jedynie zapytać, czy mam kazać, by przygotowano obiad? Hrabia Rastenau zwrócił się ku niej i tym razem nie uszło jego uwagi, że w jej twarzy czai się fałsz'. — Tak, proszę powiedzieć, by przygotowano obiad — powiedział bardzo spokojnie. Liana z niemiłym uczuciem dostrzegła, że pani Bartels za plecami wujka Joachima posłała jej pogardliwe spojrzenie. — Cóż, panno Liano, teraz niewątpliwie poprawił się pani humor, ponieważ pani wuj jest wreszcie w domu? — zapytała. Nie czekając na odpowiedź Liany zwróciła się do hrabiego. _ Panna Liana czekała na pana z utęsknieniem, panie hrabio. Wzruszające doprawdy, jak bardzo jest do pana przywiązana. Rastenau stał się wobec niej nieufny, spojrzał więc na nią Drzenikliwie. ^ pierwszych chwilach pobytu w domu była w stosunku do niego niezwykle, niemal przesadnie miła i odniósł wrażenie, że sprawiało jej przyjemność staranie się, by zadowolić jego gusta i wymagania. Najwyraźniej uważała, iż możliwe jest, że uda jej się skłonić tego wymagającego pięćdziesięcioletniego mężczyznę do mał- żeństwa z nią. Potem prawdopodobnie zrozumiała, że jej starania są daremne. Podczas jego ostatniego pobytu w domu, w lutym, jej zachowanie wobec niego gwałtownie się zmieniło. Zabawna niejedno- krotnie uprzejmość ustąpiła miejsca zimnemu dystansowi. I od tego właśnie czasu stała się nieprzyjemna i zgryźliwa w stosunku do Liany, zatruwając jej złośliwymi uwagami całe dnie. — To uczucie nie jest nie odwzajemnione, pani Bartels. Proszę więc, niech pani rozkaże przygotować obiad — powiedział z rezerwą hrabia. — Proszę o wybaczenie, jeżeli ośmieliłam się w czymś przeszkodzić. — W niczym pani nie przeszkodziła — odpowiedział z całym spokojem hrabia. Po tej wymianie zdań pani Bartels opuściła pokój, charakterystycz- nymi dla siebie kocimi ruchami, które tak bardzo kłóciły się z jej przysadzistą postawą^. Rastenau ponownie zwrócił się do Liany. W rzeczywistości nie był on jej wujem, nazywała go tak jednak od zawsze. Ujął jej dłoń. — Tę kobietę rzeczywiście trudno nazwać miłą. Dopóki wierzyłem, ze jest ona dla ciebie dobrą opiekunką, dopóty starałem się darzyć ją sympatią. Teraz nie będę już dłużej udawał. Nie przejmuj się jednak, Liano, nie pozwól, by taka drobnostka zepsuła ci humor. Zaangażowa- nie jej było moim poważnym błędem i muszę go koniecznie jak najszybciej naprawić. Zwolnię ją. Nie pozwolimy jednak sobie na zmartwienia, będziemy rozkoszować się całym sercem tymi kilkoma dniami, które mogę spędzić z tobą. Liana z dziecinną ufnością wsunęła rękę pod jego ramię. Wybacz, wujku Joachimie, że się tym przejęłam. Nie pozwolę Popsuć już ani jednej minuty twojego pobytu w domu. ' Gdy Liana przed rokiem przyjechała z pensji i wujek Joachim wprowadził ją do jej pokoi, rozglądała się ze zdziwieniem. On natomiast zadowolił się jednym z mniejszych pomieszczeń. — Nie powinieneś tak postępować, wujku Joachimie. Mnie wystar- czyłby mały pokoik i już byłabym szczęśliwa — powiedziała wtedy. Wuj Joachim pokiwał jedynie z uśmiechem głową. — Przecież wiesz, moje dziecko, że ja większość czasu spędzam poza domem, w podróżach. Wystarczy mi zatem mały pokoik. Zresztą ten dom jest twoją własnością i bardzo bym się cieszył, gdyby ci się spodobał. Zostało tak, jak zarządził. Liana nie przypuszczała nawet, jakiego rodzaju interesy zatrzymy- wały wujka z dala od domu. Gdy chciała kiedyś doprowadzić do rozmowy na ten temat, wuj starał się jej w wyraźny sposób unikać. Opowiedział jej pewnego razu, że jej ojciec był jego kolegą z wojska i najlepszym przyjacielem. Ona nie odczuła boleśnie śmierci rodziców, była bowiem jeszcze za mała, by zdawać sobie z tego sprawę. Ale wuj Joachim zawsze starał się być obecny w jej życiu niczym wierny anioł stróż. Opowiadał jej, jak zabrał ją z ramion matki tuż przed jej śmiercią. Po jej pogrzebie zawiózł Lianę do Szwajcarii, do ciotki. I u cioci Lotty została aż do dwunastego roku życia. Potem zmarła i ciocia. We wspomnieniach Liana widziała starą i usianą zmarszczkami twarz kochanej cioci i inną elegancką postać — wujka Joachima, który kilka razy w roku przyjeżdżał w odwiedziny do małego domku, wydającego się jeszcze mniejszym w sąsiedztwie przerażających swym ogromem szwajcarskich Alp. Jego przyjazdy były dla Liany zawsze wielkim, przepojonym radością świętem. Opowiadała mu o wszystkim, co wydarzyło się w jej dziecinnym świecie, a jego oczy wyrażały miłość i dobroć. Za każdym razem przywoził jej nowe zabawki, obdarowywał ją, starał się wyczytać z jej oczu każde, nawet najmniejsze życzenie. Z tego powodu ciotka Lotta nieraz go łajała. — Rozpieszcza pan dziecko, drogi hrabio. Ona tęskni cały czas za panem, liczy dni do pańskiego ponownego przyjazdu — powiedziała mu pewnego razu. — Wiem o tym i jest to moją jedyną pociechą, ciociu Lotto, bo nie mogę mieć Liany na stałe przy sobie. __ Dlaczego mnie ze sobą nie weźmiesz, wujku Joachimie? — zapy- tała wtedy Liana. _— Bo nie mam dla ciebie domu, moje małe kochanie. _ Chciałabyś zostawić w samotności ciocię Lottę, Liano? — zapy- tała, najwidoczniej obrażona, starsza pani. Liana objęła ją z miłością. _ Ależ, ciociu Lotto, przecież bardzo cię kocham. Wujek Joachim musiałby zabrać nas obie. _ Ach, ty mała, głupiutka dziewczynko. Wujek Joachim podróżuje dookoła świata, jednego dnia jest tutaj, drugiego gdzie indziej. Cóż on miałby począć z dwoma takimi kobietami, jak my? Liana niezbyt dobrze zrozumiała słowa ciotki, była jednak świado- ma, że wspólne życie z ukochanym wujkiem Joachimem nie jest możliwe. Poddała się więc losowi, ciesząc się tym bardziej, gdy od czasu do czasu przyjeżdżał ją odwiedzić. Gdy miała dwanaście lat, ciocia Lotta zmarła. W ostatniej chwili przed utratą świadomości wysłała telegram do hrabiego Rastenau, prosząc go o niezwłoczny przyjazd. Potem przekazała Lianie medalion z kości słoniowej z wyrzeźbioną różą. W środku znajdowało się zdjęcie pięknej, młodej kobiety. — To była twoja matka, Liano. Podarowała mi to zdjęcie i meda- lion, gdy wyjeżdżała do Niemiec. Tam poznała twego ojca. Zatrzymaj to zdjęcie i chroń je. Jesteś bardzo podobna do matki. Zmarła przed przybyciem hrabiego. Starał się z całych\sił pocieszyć Lianę. Wyglądał na bardzo zmartwionego. — Pozwól mi jechać z tobą, wujku! — błagała go. W tym momencie otworzył ort medalion, który wisiał na jej szyi na czarnym rzemyku. Gdy spojrzał na wizerunek ukochanej kobiety, w Jego oczy wkradł się wyraz zgryzoty. Kurczowo przytulił Lianę do siebie i ucałował ją. To niemożliwe, kochanie... może później, gdy będziesz arsza. Teraz musisz wyjechać na pensję i pilnie się uczyć. Tam spotkasz wiele wesołych koleżanek, a ja będę cię odwiedzał, gdy tylko e ? mógł. Jesteś przecież rozsądnym dzieckiem i nie będziesz sprawiać mi kłopotów i zmartwień. Z pewnością nie chciała przysparzać ukochanemu wujkowi zmart- wień. Powiedziała jednak: — Nie chcę wesołych koleżanek, chcę tylko ciebie. On nie dał się jednak przekonać i umieścił ją na dobrej pensji w Genewie. Liana szybko się tam zadomowiła i spodobało jej się towarzystwo innych dziewcząt, miała bowiem towarzyskie i miłe usposobienie. Nieustannie jednak tęskniła za wujkiem Joachimem. Wreszcie pewnego dnia spełniło się jej najgorętsze pragnienie. W dniu dziewiętnastych urodzin otrzymała list od wuja, w którym prosił ją, by poczekała jeszcze pół roku, potem będzie mógł ją zabrać do swojego domu. I rzeczywiście sześć miesięcy później przyjechał do Genewy i zabrał ją z pensji. Zaprowadził ją do ślicznego, przyjemnego domu, gdzie przyjęła ją pani Bartels. Od razu wydała jej się nieszczera, ale nie zwracała na to uwagi, wszystkie troski malały w obliczu radości, jaką odczuwała z faktu, że wreszcie będzie mogła być z wujkiem Joachimem. Radość nie trwała jednak długo, gdyż po kilku dniach musiał ponownie opuścić dom, zostawiając ją samą z panią Bartels. Co kwartał wracał jednak do domu na osiem, dziesięć dni. Wtedy poświęcał jej każdą godzinę, każdą minutę. Nigdy z nią nigdzie nie wychodził. Tłumaczył, że ponieważ musi nieustannie podróżować po całym niemal świecie, pozostanie z nią w domu stanowi dla niego przyjemność i odpoczynek. Może wychodzić przecież z panią Bartels, kiedy tylko zechce. Liana nigdy nie zastanawiała się nad swymi stosunkami z wujem Joachimem. Wydawało jej się samo przez się zrozumiałe, że wszystko od niego dostaje i było dla niej zupełnie naturalne, że może przyjąć od niego wszystko tak, jak gdyby rzeczywiście był jej ojcem. Dopiero w ciągu ostatnich trzech miesięcy, pod wpływem osobliwych docinków pani Bartels, wkradło się do jej serca uczucie niepokoju. Przed kilkoma, dniami, gdy Liana prosiła, by przestała jej doku- czać, pani Bartels zmierzyła ją nienawistnym spojrzeniem i odparła złośliwie: — Nie rób z siebie takiej świętoszki! Gdyby pani była rzeczywiście tak dumna, to nie powinna pani pozwolić, by hrabia Rastenau panią utrzymywał. Nie jesteście przecież w żaden sposób spokrewnieni. Ja już dobrze wiem, co mam o pani myśleć. w swojej niewinności i braku doświadczenia Liana nawet nie iszczała, co przewrotna kobieta chciała przez to powiedzieć. 71 zeła się jednak zastanawiać, czy rzeczywiście powinna przyjmować od wujka wszystko, czym ją obdarzał, jak gdyby była jego rodzonym d 'eckiem. Postanowiła więc porozmawiać o tym osobiście z wujkiem Joachimem, gdy wreszcie wróci. Gdy jednak usiadł przed nią i odczuła jego dobroć i niemal ojcowską miłość wydała się sobie nierozsądna i milczała. Wszystkie troski znikały w jego obecności. Czuła się wesoła i radosna, szczęśliwa w poczuciu pewności, że jest pod jego opieką. Mogła zresztą odetchnąć z ulgą, gdyż pani Bartels miała zostać zwolniona z pracy. Zdarzyło się to kilka dni później. Hrabia Rastenau, Liana i pani Bartels skończyli właśnie jeść obiad, gdy wuj Joachim zwrócił się ku Lianie: — Liano, czy mogłabyś zostawić mnie na parę chwil sam na sam z panią Bartels, muszę z nią omówić ważną sprawę. Liana podniosła się niezwłocznie. Wiedziała, o czym będzie roz- mowa, i cieszyła się, że nie musi w niej uczestniczyć. Nie chciała być obecna przy tym, jak wujek Joachim poinformuje panią Bartels o zwolnieniu z pracy, — Później do ciebie dołączę, Liano — zawołał za nią hrabia. Skinęła mu z uśmiechem i zniknęła za drzwiami. Przez chwilę przyglądał się jeszcze jej oddalającej sylwetce. Liana wyrosła na piękność, jej wdzięk i urok budziły w nim ojcowską dumę. Najchętniej zatrzymałby ją na zawsze u swojego boku. Miał mi pan coś do powiedzenia, hrabio? — pani Bartels wyrwała go z zamyślenia. obroduszny uśmiech zniknął z jego twarzy. Spojrzał na nią zdecydowanie i chłodno. W ciągu ostatnich kilku dni, pod wpływem s ów Liany obserwował ją z dużą dozą krytycyzmu. Wynikiem tego była Qecyzja o jej zwolnieniu. 10 11 — W rzeczy samej, pani Bartels. Muszę panią powiadomić, że zostałem zmuszony, by panią zwolnić. Bardzo panią proszę, aby opuściła pani mój dom od pierwszego czerwca. Pani Bartels gwałtownie się zaczerwieniła. Jej twarz nabrała złoś- liwego wyrazu. — Czyżby panna Liana na mnie naskarżyła, panie hrabio? — zapy- tała ze złością. — Liana nie skarży. Pozostawia to niewychowanym ludziom. — Pan był przecież, jak dotąd, zadowolony z mojej pracy. Tylko pannie Lianie nie podobało się, że czasami patrzę jej na ręce. Dlatego wymaga od pana, by mnie pan zwolnił. Musi pan przyznać, że jestem niezwykle dyskretna i nie wypowiadam się na temat dziwnych stosunków, jakie panują w tym domu, chociaż niejeden zapewne miałby co do nich pewne obiekcje. — Nie rozumiem, co pani ma na myśli mówiąc „dziwne stosunki"? — zapytał ostro. Spojrzała na niego, badając, jak daleko może się posunąć, po czym powiedziała, kładąc osobliwy nacisk na słowa: — Wie pan lepiej ode mnie, co oznacza, prowadzić tak zwane podwójne życie. Wzdrygnął się, a ona wiedziała, że dotknęła go do żywego, mimo iż już po chwili odzyskał panowanie nad sobą. — Podwójne życie? Czy mogłaby pani wyjaśnić, co pani przez to rozumie? Jego ożywienie upewniło ją w przekonaniu, że ma go w garści. Teraz nic nie mogło jej powstrzymać. A ponieważ na początku wiązała z tym mężczyzną pewne nadzieje, jej w gruncie rzeczy podła natura nie umiała teraz oprzeć się pokusie, by go poniżyć. — Czy naprawdę muszę to wyjaśnić? — spytała groźnie. Wyczuł zbliżające się niebezpieczeństwo i to obudziło w nim nową energię i zdecydowanie. — Usilnie o to proszę — odpowiedział szorstko. — A więc dobrze! Gdy rok temu przyjmował mnie pan do pracy, powiedział mi pan, że potrzebuje damy do towarzystwa i opiekunki pana „wychowanicy". Od razu mi to podpadło. Zastanawiałam się, jak do tego doszło, że hrabia Rastenau ma wychowanicę drobnomieszczań- 12 pochodzenia i dlaczego jest dla niej taki czuły. Wydawało mi ń °wne że pan zazwyczaj podróżował, spędzając w domu zaledwie klka^dni w czasie których nigdy pan z panienką Lianą nie wychodził. M'lczałam i nie pozwalałam sobie nawet na jedno słowo krytyki. Wtedy wierzyłam jeszcze w „wychowanie?". _ proszę kontynuować! — zażądał szorstkim, chrapliwym gło- '— Gdy przebywał tu pan ostatnim razem, odwiedziła mnie za- przyjaźniona ze mną pani, która akurat tędy przejeżdżała. Tą kobietą była... dyrektorka szkoły, pani Schwarze z B. Tym razem hrabia Rastenau utrzymał nerwy na wodzy. Żaden mięsień nie drgnął w jego twarzy, nie zdradził jakiegokolwiek porusze- nia. I cóż dalej? — zapytał ironicznie, ale ona dostrzegła, jak nabrzmiewają żyły na jego czole. Odchyliła się na oparcie krzesła, sadowiąc się wygodniej, jak gdyby chciała rozkoszować się ciekawą zabawą. — Spotkałam się z moją przyjaciółką w kawiarni. Siedziałyśmy przy oknie, koło którego akurat pan przechodził, panie hrabio. Moja przyjaciółka poruszyła się z ożywieniem. „Spójrz — powiedziała — przecież to hrabia Joachim Rastenau". Nie wiedziała, że zostałam u pana zatrudniona jako dama do towarzystwa. „Czyżbyś znała hrabiego?" — zapytałam przezornie. Moja przyjaciółka przytaknęła z zapałem. „Oczywiście, że go znam. W naszym miasteczku zna go każde dziecko. Jest bogatym ordynatem, hrabią Rastenau, który poza zam- kiem Rastenau posiada jeszcze cztery czy pięć olbrzymich majątków ziemskich. Trzy z nich leżą w naszym najbliższym otoczeniu." Po- zwoliłam mojej przyjaciółce opowiedzieć wszystko, co wiedziała o or- dynacie hrabim Rastenau, nie zdradzając jej, że go znam. I dowiedzia- łam się ku mojemu zdziwieniu, że hrabia Joachim Rastenau bynajmniej nie jest kawalerem, jak sądziłam i w co wierzy panna Liana, lecz że jest żonaty i ma szesnastoletnią córkę. Dowiedziałam się, że nie podróżuje p^n' C5Z mieszka w Rastenau i tylko czasami pan wyjeżdża... do swego " omu w Berlinie, o którym nikt z pańskiego środowiska nie ma ajrnniejszego pojęcia. Cóż, panie hrabio, teraz już pan wie, o czym mys.ałam, mówiąc o podwójnym życiu. 13 Rastenau potrzebował nieco czasu, by odzyskać równowagę. Został zdemaskowany w najgorszej i nieoczekiwanej chwili, liczył się jednak z tym wcześniej, że pewnego dnia doprowadzi do tego niewinny przypadek i był na to przygotowany. Podniósł głowę i spojrzał szyderczym wzrokiem w pełne napięcia oczy kobiety, która nie cofnęła- by się przed niczym, by osiągnąć zamierzony cel. — A więc?... I co dalej? — zapytał z pełną ironii rozwagą. Zmieszała ją jego pewność siebie. Nie przypuszczała nawet, ile go kosztowała. Ciągnęła więc z widocznym wahaniem i wzrastającą niepewnością: — Domyśla się pan zapewne, panie hrabio, że z zainteresowaniem przysłuchiwałam się relacji mojej przyjaciółki. Wreszcie dowiedziałam się, na czym polegają pańskie dziwne podróże. —- Niewątpliwie od dawna łamała sobie pani nad tym głowę? — drwił z niej, zauważywszy, że jego szyderstwa sprawiają, iż pani Bartels czuje się coraz mniej pewna siebie. — Oczywiście, niejednokrotnie się nad tym zastanawiałam. — Nie wiedziałem po prostu, że jestem zobowiązany do opo- wiadania pani o moim życiu prywatnym. Chodzi tu jedynie o moje sprawy rodzinne, które nikogo, poza członkami tejże rodziny, nie powinny obchodzić. Ponieważ jednak wykazuje pani, jak mi się zdaje, zbyt duże nimi zainteresowanie, nie pozostaje mi nic innego, jak zwolnić panią. Wzdrygnęła się. Po tym, jak dokonała wspomnianego odkrycia, dotyczącego życia prywatnego hrabiego, miała nadzieję, że ona zajmie stanowisko osoby mogącej stawiać warunki. Niestety jej oczekiwania zawiodły. — Zatem rzeczywiście chce mnie pan zwolnić z pracy, panie hrabio? — Ubolewam, że zostałem do tego zmuszony — powiedział z prze- konaniem. — Świat niewdzięcznością płaci! — powiedziała ze źle ukrywaną złością. — Czyżbym był pani jeszcze winny słowa wdzięczności? — zapytał z uprzejmą pewnością siebie. — Owszem. Chociażby za to, że nie powiadomiłam panienki Liany o tym, iż ma pan żonę i dziecko. • njezauważalne ogniki pojawiły się w jego oczach. Źrenice się ł Nie stracił jednak charakterystycznego dla siebie opanowania, iał że nie może już dłużej ukrywać prawdy przed Lianą, musi ie wyjawić swą tajemnicę. Pani Bartels niewątpliwie zechce Wf 'cić zniewagę, której doznała. I zapewne nie zrobi tego w delikatny P ' K Będzie zatem lepiej, jeżeli osobiście wszystko Lianie wyjaśni. SP Ze spokojem odparł pani Bartels: _ ]Vtoże jej pani o tym powiedzieć. Najwidoczniej widzi pani nodejrzane tajemnice, nawet tam, gdzie w rzeczywistości nie istnieją. Panna Liana wie, że jestem żonaty i mam córkę. Nie musi pani czuć się zatem zobowiązana, by ją o tym powiadomić. — Dobre sobie! Nie wiedział zbyt dobrze, co chciała wyrazić tym niezrozumiałym okrzykiem. Nie miał już jednak ochoty na dłuższą rozmowę. — Wydaje mi się wskazane, by postarała się pani skrócić swój pobyt w mym domu do minimum. — Jak pan sobie życzy, panie hrabio. Gdy tylko znajdę jakieś odpowiednie dla mnie schronienie, opuszczę ten dom — powiedziała ostro i wyszła z pokoju. Postanowiła jednak zostać jak najdłużej, przynajmniej do jego ponownego wyjazdu. Byłby to odpowiedni moment, aby spróbować zemścić się na Lianie za zniewagę, jakiej doznała. Wydawało jej się to jednak możliwe dopiero po wyjeździe hrabiego. Gdyby Rastenau podejrzewał, jakiego rodzaju podejrzenia żywi pani Bartels w swej podłości, straciłby z pewnością panowanie nad sobą d żadnym pozorem nie pozostawiłby z nią Liany nawet na chwilę. ' jednak, że podążą one w nieco innym kierunku. ro rozstaniu się z damą do towarzystwa pan Rastenau pozostał zcze przez chwilę w pokoju, chodząc niespokojnie tam i z powrotem. eraz, gdy wreszcie znalazł się sam, pozwolił opaść masce, za którą eustannie chował swe prawdziwe oblicze. Przystanął na moment °zpaczą ukrył twarz w dłoniach. Odetchnął z trudem, z jego piersi 15 14 wyrwało się głębokie westchnienie. Po chwili wyprostował się, rysy jego twarzy przybrały wyraz zdecydowania. „Muszę to jakoś przetrzymać. Nikt nie może nawet domyślać się prawdy. Powinienem skrzętnie ukryć tę tajemnicę. Ale Liana musi się teraz dowiedzieć o tym, co mogłaby jej wyjawić ta podła, nie cofająca się przed niczym kobieta. Powinna dowiedzieć się prawdy ode mnie, jedynie ode mnie. I tak ją to, jak sądzę, bardzo boleśnie zrani" — pomyślał. Szybkimi, zdecydowanymi krokami wkroczył do salonu Liany. Stała przy oknie w pozie pełnej oczekiwania. Gdy wszedł, odwróciła się ku niemu gwałtownie i z ufnością uwiesiła się na jego ramieniu. — Masz już z głowy tę nieprzyjemną rozmowę, wujku Joachimie? — Tak, powiadomiłem panią Bartels, iż zwalniam ją z pracy. Opuści dom najszybciej, jak to będzie możliwe. — Jak przyjęła twoją decyzję, wujku Joachimie? — Była do głębi urażona. — Mogę to sobie wyobrazić. — Nie powinniśmy się tym jednak martwić. Musiałem ją zwolnić, gdyż nie odpowiadała naszym wymaganiom. Będziesz przez pewien czas musiała zostać sama, aż do chwili, gdy nie znajdę odpowiedniej zastępczyni. Oczywiście postaram się załatwić to jak najszybciej. Muszę mieć pewność, że zostawiam cię w dobrych rękach i pod dobrą opieką. — Lepiej być samą niż w jej towarzystwie! — Wierzę ci i, prawdę mówiąc, nie dziwi mnie to wcale. To kobieta o podłym charakterze, o czym mnie dzisiaj do głębi przekonała. Nie możesz jednak zostać sama. Postaram się zrobić wszystko, by jak najszybciej znaleźć odpowiednią damę do towarzystwa. — Teraz nie myśl już jednak o tym. Wyglądasz na zmartwionego, - wujku Joachimie. Nie chcę, byś był smutny. Co mogłabym zrobić, by cię rozweselić? Masz ochotę zapalić papierosa? Już wszystko przygotowa- łam. Wiem, że lubisz sobie po obiedzie zapalić. — Nie przeszkadza ci dym? Siadła naprzeciw niego i roześmiała się. — Na pensji zdarzało nam się od czasu do czasu w tajemnicy zapalić papierosa. Sprawiało nam to ogromną przyjemność, właściwie jedynie dlatego, że było to zabronione. 16 __ Może więc zapalisz ze mną? __ Chętnie, z przyjemnością. T k zwykle dobrze wychowany, obsłużył najpierw ją, dopiero potem •oanflł DO papierosa. Wyczuł, iż nadszedł najlepszy moment, by sam si?Bu'H " ,, ,. . , . , . - • , ocząć spowiedź. Liana nieświadomie pospieszyła mu z pomocą. r° __ Czy wiesz, wujku Joachimie, że dzisiaj przypada rocznica śmierci cioci Lotty? _ Całkiem o tym zapomniałem. Dobra, kochana ciocia Lotta... dlaczego umarła tak szybko? Szkoda, że nie żyje? Było ci u niej tak dobrze. Objęła jego dłoń i podniosła ją do ust. _ U ciebie jest mi jeszcze lepiej. Myślałam o ostatnich chwilach życia cioci, kiedy to wręczyła mi ten medalion ze zdjęciem mojej matki. Czuję się do niego tak przywiązana. Często przyglądałam się wizerun- kowi matki. Wydaje mi się, że jestem do niej bardzo podobna. — Rzeczywiście, Liano, przypominasz ją z twarzy, sylwetki, sposo- bu poruszania się. Czasami zdumiewa mnie to podobieństwo. Straciłaś matkę o wiele za wcześnie. — Mam jednak ciebie, wujku Joachimie — jej słowa przepojone były wzruszającą miłością. — Matki nikt nigdy nie może ci zastąpić, Liano. — Byłam jeszcze za mała, gdy umarła, i nie potrafiłam odczuć ogromnej straty, jaką poniosłam. Poza tym, nawet jeżeli nie jesteś w stanie zastąpić mi matki, udało ci się zastąpić mi ojca. Poruszony do głębi, przysunął się do niej. — Czy nigdy nie odczuwałaś braku ojca? — Nie, nie dopuściłeś, by do tego doszło. — Było to moim celem, starałem się zastąpić ci nieżyjącego ojca. Dziękuję ci — powiedziała w zamyśleniu — nie potrafię sobie w Ogóle przypomnieć ojca, nie wiem, jak wyglądał, moja pamięć zachowała jedynie obraz matki. ~ Wynika to prawdopodobnie z tego, że masz jej zdjęcie, a nie Posiadasz żadnego wizerunku ojca. ~ Być może, chyba masz rację. Sądzę jednak, że jest to spowodowa- również tym, że ty zajmujesz w moich myślach rtagjśąf^jcą. Chyba bafdzo g0 kochałeś, prawda? />« Pogłaskał ją łagodnie po włosach. 17 :ty Pro*adzą domlc — Bardzo... jak samego siebie. — Byliście obydwaj oficerami regimentu w czasie wojny? — Byliśmy nierozłączni i postępowaliśmy identycznie we wszyst- kich sytuacjach, jakie przynosiło nam życie. — To znaczy, że mój ojciec opiekowałby się w ten sam sposób twoim dzieckiem, gdybyś jakieś pozostawił, jak ty to czynisz ze mną. — Z pewnością tak właśnie by postąpił. — I dlatego mogę wszystko, co od ciebie otrzymuję, przyjmować, nie powinno mnie to martwić? Z zaskoczeniem ujął jej dłoń. — Ależ Liano! Cóż za dziwne pomysły przychodzą ci do głowy! Jestem szczęśliwy, że mogę się tobą opiekować jak moim własnym dzieckiem. — Chciałabym jednak móc ci jakoś okazać mą wdzięczność. — Nie mówmy o tym, nie masz powodów, by być mi za coś wdzięczną. Spojrzała na niego z uśmiechem. — Już ja wiem lepiej. Jakaż była śliczna! Hrabiemu wyrwało się z piersi głębokie wes- tchnienie. — Z dnia na dzień stajesz się coraz bardziej podobna do matki. — Tak strasznie się z tego cieszę. Ciocia Lotta powiedziała mi przed śmiercią, że powinnam starać się być podobna do matki. Była dobra i pełna miłości. — Jak anioł, moje dziecko. Staraj się do niej upodobnić, ciałem i duszą — powiedział ze wzruszeniem. — Dlaczego umarła tak młodo? Spojrzał w dal przed siebie. — Była zbyt dobra i delikatna, by mogła żyć na tym świecie. W tym czasie panowała ó*kropna grypa. Twoja matka nabawiła się zapalenia płuc i zmarła po kilku dniach. — Być może przezwyciężyłaby chorobę, gdyby miała chęć do życia. Wydaje mi się, że tęskniła za ojcem i chciała podążyć w jego ślady. Mówiłeś mi kiedyś, że kochała go ponad wszystko. — Tak... bardzo go kochała. spojrzała na niego. Zawsze gdy mówił o jej matce, miała • ?P i on musiał ją kochać. Nigdy nie pytała go o to. Uścisnęła wrażenie, K ^°__ Wujku, chciałabym cię zapytać, dlaczego nigdy się nie ożeniłeś? P zez jego twarz przemknął bolesny skurcz. Teraz miał okazję, by jej wszystko wytłumaczyć. Objął jej dłonie. _ CZy jesteś tego pewna, że nie jestem żonaty? Nigdy tego nie powiedziałem. Wzdrygnęła się i spojrzała w jego pełną napięcia twarz. _ Wujku Joachimie? — zapytała krótko. _ Czy sprawiłoby ci ogromny ból, Liano, gdybym powiedział ci, że jestem żonaty? Lekko pobladła, jej oddech stał się urywany. — Czy sprawiłoby mi ból? Nie wiem. Ale to tylko żart z twojej strony, prawda? — spytała gwałtownie. — A gdyby to było prawdą, moje dziecko? — Ach nie... gdzie miałbyś żonę? Przecież nie mógłbyś tego przede mną przemilczeć. — Czasami człowiek jest zmuszony, by zachować w tajemnicy pewne rzeczy, Liano. I gdyby tak było, gdybym został z jakiegoś powodu zmuszony, by ukryć przed tobą, iż jestem żonaty? Poderwała się z krzesła i zbliżyła się do niego. — Wujku Joachimie, masz takie poważne oczy, jak gdyby to, co mówisz, było prawdą. Powiedz mi w tej chwili, czy to prawda? Jesteś żonaty? — zapytała niemal bezdźwięcznie. Przysunął się do niej i objął ją ramieniem w obronnym geście. Uspokój się, moje dziecko! Najchętniej na zawsze zachowałbym przed tobą ten fakt w tajemnicy. To nie ma żadnego wpływu na nasze Wzajemne stosunki. Teraz zostałem jednak zmuszony, by ci o tym powiedzieć. Zdradził mnie przypadek w czasie ostatniego tutaj pobytu wiedziała się o tym pani Bartels i obawiam się, że mogłaby ci o tym wiedzieć w bardziej bezwzględny sposób. Chciała nade mną tryum- — C l , y n*e dostarczyć jej tej satysfakcji, ośmieliłem się nawet 0 erdzic, że ty od dawna już o tym wiesz. Nie powinnaś dowiedzieć się Prą H S^olwiek innego, jedynie bezpośrednio ode mnie. A więc to Wda' m°Je dziecko, jestem żonaty. 18 19 Schowała twarz w jego ramionach. — Od kiedy, wujku Joachimie? — zapytała cicho. — Gdy byłaś w Szwajcarii, u cioci Lotty, jakiś rok od chwili, gdy cię tam zawiozłem. Ciocia Lotta wiedziała o tym i doradziła mi, bym nie mówił ci, dlaczego... dlaczego nie mogę zatrzymać cię przy sobie. dlaczego nie możesz ze mną mieszkać. Myśleliśmy, że będziesz mogła z nią zostać, a potem nie miałem już dolść odwagi, by ci o tym powiedzieć. — Ale dlaczego? — Być może powinienem był to uczynić. Ale dobrze to sobie przemyślałem, moje dziecko. Gdybym mógł wprowadzić cię do mojej rodziny, z pewnością już dawno bym to zrobił. Ale... ożeniłem się z rozsądku, nie z miłości. Nie mogłem oczekiwać od mojej żony, by przyjęła pod swój dach obce dziecko. A potem nie potrafiłem znaleźć stosownej chwili, by z nią na ten temat porozmawiać. Tymczasem niebiosa obdarowały nas córeczką. Liana w poruszeniu ukryła twarz w dłoniach. — Masz też córkę, twą własną córkę? — zapytała, lecz głos niemal odmówił jej posłuszeństwa. Z miłością starał się odsunąć jej ręce od twarzy. — Tak, Liano, mam córkę... kochane, młode i nieokrzesane jeszcze stworzenie. Ma szesnaście lat i możesz mi wierzyć, że jej pojawienie się na świecie w najmniejszym stopniu nie umniejszyło miłości, jaką cię darzę. Mam jej w sercu wystarczająco dużo dla was obu. Strasznie mi przykro, że tak cię to poruszyło. Między nami nic się jednak nie zmieni. / Spojrzała na niego ze smutkiem. — A jednak, wujku Joachimie, dla mnie to wiele zmienia, bardzo wiele — powiedziała. ( — Czyżbyś mnie nie kochała? Rzuciła się w jego ramiona. — Wiesz prze*cież, że jesteś najukochańszym z ludzi, których kiedykolwiek kochałam. Do tej pory sądziłam, że i ja jestem jedynym człowiekiem, którego możesz kochać. A teraz nagle dowiaduję się, że muszę się tobą z kimś dzielić. — Miłości się nie dzieli. Ona się budzi sama z siebie, jeżeli otwiera się serce dla innych ludzi. Można kochać wielu ludzi. Jeżeli ojciec ma , jeci czyż nie kocha każdego z nich równą miłością, z całego kilkoro zau\yażyłaś kiedyś, bym kiedykolwiek pozwolił ci odczuć sefCa ucia do ciebie? Kocham dwoje dzieci — ciebie i moją małą kra j manl wystarczająco dużo miłości, którą mogę obdzielić was Zatem nic nie powinno między nami ulec zmianie. ° L- Nie gniewaj się, wujku Joachimie, że robię z tego taką tragedię. T z pewnością brzydko z mojej strony, że nie potrafię się cieszyć f Ifteni iż posiadasz żonę i dziecko. Być może uda mi się tego nauczyć. Ale teraz teraz jednakże sprawia mi to ogromny ból... wiem bowiem, że nie mam już prawa do twojej miłości. Pogłaskał ją po głowie i starał się osuszyć jej mokre od łez policzki. Pragnął ją pocieszyć i uspokoić serdecznymi słowami. Nagle poderwała się niespokojnie. — Ach, teraz już wiem, na czym polegały twoje podróże. To nie interesy zatrzymywały cię z dala od domu. I to nie twój dom. Znajduje się on przy żonie i córce. Do mnie przyjeżdżałeś jedynie w odwiedziny, prawda? — zapytała niepewnie głosem przepojonym bólem. — Tak właśnie jest, moje dziecko. Jestem ordynatem Rastenau i żyję w tamtejszym zamku. Gdy tylko mogłem się stamtąd wyrwać, przyjeżdżałem do ciebie, chcąc się upewnić, czy u ciebie wszystko jest w porządku, czy nie brakuje ci niczego. Moja rodzina nie ma najmniejszego pojęcia o twoim istnieniu. Pragnąłbym stworzyć ci prawdziwy dom rodzinny, nie jest to jednak niestety możliwe. Przy- czyną są osobliwe stosunki, w których żyję i których nie potrafię ci teraz wytłumaczyć. Ale uśmiechnij się Liano! Ciąży mi na sercu twój smutek. Nie chcesz chyba, bym musiał się martwić z twojego powodu? Dzielna dziewczyna próbowała zmusić się do uśmiechu. Wydawało JeJ się jednak, że z jej życia zniknęły na zawsze słońce i radość. dopiero ^aJ mi trochę czasu, bym mogła się z tym pogodzić, wujku ^°!.C Muszę jakoś przeboleć tę stratę. W każdym razie teraz zrozumiałam, że jestem ci winna tysiąc razy więcej, niż ———————————————————————— , ~V J ——————,—————————— —————— —————— .. ———————————————————— ,J —————————L___ - —————————__, ..__C_____J, ————————————— 4 znam do tej pory. Masz przecież wystarczająco dużo zmartwień, Roszcząc się o swoją rodzinę. d' h zapominaj, Liano, że posiadam znaczne dochody z mych • Uo Rastenau należą przecież jeszcze inne majątki, przynoszące 21 20 wystarczająco dużo pieniędzy, bym nie musiał się martwić. Nie powin- naś sobie tym zaprzątać głowy. — Ale pieniądze, które na mnie wydajesz, odbierasz swojej córce. Nazywa się Steffi... to na pewno zdrobnienie od Stefanii? — Jej matka takie ma imię, przejęła go po niej. Przy chrzcie nadaliśmy jej imiona Stefania Charlotta. Wołamy na nią jednak po prostu Steffi. — Chciałabym ją kiedyś zobaczyć. Uśmiechnął się i odetchnął z ulgą. — Chcesz, bym ci pokazał jej zdjęcie? Mam je zawsze przy sobie. — Tak, proszę, pokaż mi je! Wyciągnął fotografię z portfela i podał ją dziewczynie. Było to amatorskie zdjęcie. Hrabianka Steffi, ubrana w białą sukienkę, siedzia- ła w rogu stołu pod kwitnącym drzewem. Olbrzymi, letni kapelusz zsunęła na tył głowy, tak że niczym aureola otaczał jej prześliczną, brunatną twarzyczkę. W ręku trzymała bukiet kwiatów, kiwając jak gdyby do fotografa. Jej radosne oczy sprawiły, że Lianie zrobiło się cieplej na sercu. — Co za kochane, urocze stworzenie! — wykrzyknęła. — Jest straszną trzpiotką, ani chwili nie potrafi usiedzieć na miejscu. Chętniej siedzi na koniu albo drzewie niż w szkolnej ławce. Nie znosi się uczyć. Ale ma naprawdę dobre, kochające serce. Gdyby się o tobie dowiedziała, nie dałaby mi chwili spokoju tak długo, ażbym cię przywiózł do Rastenau. Jakże chętnie opowiedziałbym jej o tobie, gdybym tylko mógł sobie na to pozwolić. — Nie powinieneś sobie robić z tego powodu najmniejszych wyrzutów, bo i tak mam olbrzymi dług wdzięczności w stosunku do ciebie. — Dziecinko, cóż ty tak dzisiaj ciągle wspominasz o jakimś długu wdzięczności? — Dopiero dziś,dowiedziałam się, jak jest on ogromny. Nigdy o tym nie zapomnę. Zrozumiał, że musi ją w jakiś sposób uspokoić, by nie zadręczała się nieustannie podobnymi myślami. Chciał ją wesprzeć, podtrzymać na duchu, by nie poczuła się zbędnym ciężarem. Przyszedł mu do głowy doskonały pomysł. teś w ogromnym błędzie, Liano. Jakikolwiek dług wdzięczno- ~~ 'ei strony nie ma najmniejszej racji bytu. To, że staram się, by odziło najlepiej, wynika z faktu, że pamiętam ciągle pOW' P° . , rodzicach, wobec których zaciągnąłem ogromne zobowiąza- °-tW zrodzone z najszlachetniejszych pobudek. Możesz być pew- lerzę ci. Sądzę jednak, że ów wspomniany przez ciebie majątek 22 23 pochodzi / twojej kieszeni. Mówisz tak tylko po to, by uspokoić moje sumienie, bym nie robiła sobie wyrzutów, że okradam twoją rodzinę. Wiedział, że, jeżeli nie chce stracić tego, co do tej pory zyska} w rozmowie, musi zachować pewność siebie. Musiał sprawić, by mu uwierzyła. Spojrzał na nią z powagą. — Moje dziecko, czy sądzisz, że mógłbym wziąć na siebie aż taką odpowiedzialność wobec mojej rodziny, ofiarowując ci lekką ręką tak pokaźną sumę. Spójrz na mnie, Liano... czy uwierzyłabyś mi, gdybym dał ci moje słowo honoru? — Z całą pewnością. Wiem, że jest ono dla ciebie święte. — A więc dobrze. Daje ci zatem moje słowo honoru, że owe sto tysięcy marek pozostawił ci twój ojciec i że zdeponowałem je w banku na jego wyraźne życzenie. Począwszy od dnia, w którym ukończysz dwadzieścia jeden lat, możesz osobiście podejmować odsetki naliczane od tej kwoty. Czy to wyjaśnienie cię zadowala? — Tak, wujku Joachimie, i... i bardzo się cieszę, że posiadam choć trochę pieniędzy. — O, nie wątpię, a to dlatego, że z nie wyjaśnionego powodu czujesz się wobec mnie zobowiązana. — Czy naprawdę nie potrafisz tego zrozumieć? Tak trudno ci pojąć, że cieszę się z tego, że posiadam własny majątek? — Przeciwnie, moje dziecko, doskonale potrafię to zrozumieć. I dlatego powiedziałem ci o tym już dzisiaj, a nie w dniu twych dwudziestych pierwszych urodzin. Obiecaj mi jednak, że nie będziesz sobie utrudniała i tak już niełatwego życia. Trzeba je przyjmować takim, jakie jest. I dlatego mam nadzieję, że między nami wszystko pozostanie po staremu. Z jego oczu wyczytała, jak bardzo się o nią martwi. Dlatego zmusiła się do uśmiechu, ujęła jego dłoń i położyła ją pieszczotliwie na swoim policzku. — Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej i nic nie potrafi zachwiać ufności, jaką w tobie pokładam i miłości do ciebie, wujku. — Szczere dzięki za te słowa. Kocham cię jak własne dziecko. Byłbym doprawdy bardzo nieszczęśliwy, gdybyś przestała mnie kochać i ufać mi. — Nigdy do tego nie dojdzie. 24 Wspomniałem o pamiątkach po twoich rodzicach. Wszystkie są T -e (jia ciebie przechowywane w kopercie, w sejfie bankowym. specja ^ ^ rzeczy, o których nie powinnaś dowiedzieć się przed . -miercią. Daj mi słowo, że będziesz respektować moją wolę. Mam Tu femu poważne powody. __ Daję ci moje słowo, wujku Joachimie. _ jutro rano pojedziemy oboje do banku, by przepisać wszystko na twoje nazwisko. Przy okazji uregulujemy sprawę odsetek od pozo- stawionego ci majątku, tak abyś w przyszłości sama mogła je podej- mować Nie będziemy też już nigdy na ten temat rozmawiać. Przez te narę dni, które możemy spędzić razem, nie chciałbym zajmować się takimi przyziemnymi drobiazgami. Dzielnie zdusiła w sobie wszystkie wątpliwości, które ją przytłaczały. Teraz był z nią wujek i nie chciała myśleć o rzeczach, które rzucały cień na jej beztroskie dotąd życie i ich wzajemne stosunki. Rozległo się pukanie do drzwi i pani Bartels, nie czekając na słowa pozwolenia, weszła do pokoju i spojrzała wyłupiastymi oczami na obecnych z wyrazem głębokiej i nieprzejednanej nienawiści. — Chciałam przedstawić panu do zatwierdzenia rachunki domowe, panie hrabio — powiedziała. — Proszę położyć na stole, przejrzę je później. — Zbliża się czas podwieczorku, będzie pan łaskaw zejść do jadalni, panie hrabio — powiedziała. Na Lianę w ogóle nie zwracała uwagi, jakby nie było jej wcale w pokoju. Ostatnie dni pobytu hrabiego Rastenau minęły niezwykle szybko. « jednak czas, by pojechać z Lianą do banku. Kazał też -lc w gazecie ogłoszenie, chcąc jak najszybciej znaleźć zastęp- pani Bartels, która lepiej wypełniałaby obowiązki damy do ^uwarzystwa i opiekunki Liany. Prosił, by wszystkie ewentualne zgłosze- "•• jrowac na adres jego bankiera, który miał dostarczyć mu listy. w ten sposób uniknąć, by listy przychodziły bezpośrednio do 25 Rastenau. Nie spełniła się jego nadzieja, że pani Bartels opuści dom jeszcze przed jego odjazdem. Był jednak przekonany, że nie odważy się już nigdy za bardzo zbliżyć do Liany. Nie przejrzał jeszcze na wskroś całej nikczemności, do której zdolna była ta kobieta. Obiecał też Lianie, że przyjedzie, by świętować jej dwudzieste pierwsze urodziny. Jeżeli jednakże nie uda mu się tego zorganizować, postara się odwiedzić ją wcześniej, by zobaczyć, jak jej się powodzi. Liana została zatem ponownie sam na sam z panią Bartels. Oprócz niej w domu była jedynie kucharka i pokojówka. Jak długo obecny był wuj Joachim, tak długo starała się być dzielna i nie okazywać swego niepokoju. Jednak po jego wyjeździe zdała sobie sprawę, że wszystko uległo zmianie i jej stosunki z wujem nie będą już takie jak wcześniej. Wiedziała bowiem, że istnieją ludzie, którzy są mu bliżsi niż ona i mają do niego większe prawa. Nie ważyła się już myśleć o nim jak dawniej, z dziecinną czułością. Miała wrażenie, jak gdyby okradała tym samym jego żonę i córkę. Liana była dziewczyną delikatnej i niezwykle subtelnej natury. Dopiero teraz zdała sobie naprawdę sprawę z tego, iż jest sierotą i nie ma na tym świecie ani jednego człowieka, do którego miłości miałaby wyłączne i nieza- przeczalne prawo. Poczuła się samotna i opuszczona jak nigdy dotąd. Uczucie to pogłębiało jeszcze pełne nienawiści zachowanie pani Bartels. Jak tylko mogła, starała się unikać jej towarzystwa. Jednak w zwyczaju tego domu było, że posiłki spożywały razem. A wtedy pani Bartels uporczywie wpatrywała się w jej twarz pełnymi nienawiści oczyma, co sprawiało, że Liana przeżywała niesamowite męczarnie. Dlatego też nie potrafiła niemal niczego przełknąć i czuła się niezwykle szczęśliwa, gdy ciągnący się, jak jej się wydawało, w nieskończoność posiłek dobiegał wreszcie końca. Nie chciała też wychodzić z domu, wiedziała bowiem, że pani Bartels będzie jej towarzyszyć. Dużo zatem czytała i oddawała się muzyce. Nie mogła jednak śpiewać. Nie była do tego zdolna w obecnym nastroju. W tym czasie dok'onała też niemiłego odkrycia. Kucharka i poko- jówka, które jak dotąd odnosiły się przyjaźnie do niej, zaczęły za- chowywać się w sposób niezwykle niegrzeczny. Stały się mrukliwe i przykre, bardzo nieprzyjemnie odpowiadały na jej pytania. Nie wiedziała, co ma sądzić o ich, tak odmiennym sposobie zachowania. ^puszczała bowiem, że obydwie pozostawały pod wpływem pani nie", Liana liczyła już tylko dni, kiedy wreszcie jej „dama do zystwa" opuści dom, pragnąc z utęsknieniem przyśpieszyć ten m Wreszcie pewnego dnia pani Bartels w czasie wspólnego obiadu stwierdziła bezczelnie: _ Dzięki Bogu, udało mi się nareszcie znaleźć inne miejsce pracy. Chciałabym jednak, zanim podejmę nowe obowiązki, odpocząć przez arę dni. Zdecydowałam się opuścić jutro ten dom. Będę niewypowie- dzianie szczęśliwa, że odetchnę w końcu zdrowym powietrzem. Liana od dawna już starała się nie przykładać wagi do obraźliwego tonu, jakim zwracała się do niej pani Bartels. Odetchnęła z ulgą na myśl, że uwolni się wreszcie od znienawidzonego i uciążliwego do granic wytrzymałości towarzystwa tej kobiety. — Może pani odejść, kiedy pani tylko zapragnie. Wuj Joachim polecił mi, bym wypłaciła pani pensję również za maj, nawet jeśli zdecydowałaby się pani wcześniej opuścić mój dom. Pani Bartels spojrzała wzrokiem przepojonym nienawiścią na ślicz- ną dziewczęcą twarz. — To jest moje niezaprzeczalne prawo i oczywiście będę wymagać, by się do niego stosowano. Poza tym może pani przestać odgrywać tę śmieszną komedię z „wujkiem Joachimem". Czyżby uważała mnie pani aż za tak głupią? — zapytała ostro. — Nie*rozumiem, o co pani chodzi. Od pewnego czasu sugeruje mi pani tak dziwne rzeczy, które nie mieszczą mi się w głowie. — Nic mnie już nie zdziwi z pani strony. Jest pani przebiegłą i wyrafinowaną komediantką. Zanim stąd odejdę, muszę pani powie- ce prawdę. Niech pani nie sądzi, że udało się pani mnie oszukać. Liana wyprostowała się dumnie. mnie Niech pani najpierw dobrze przemyśli słowa, zanim je pani ^ypowie, pani Bartels! Nie pozwolę obrażać ani wujka Joachima, ani Wypraszam to sobie! Nie zamydli mi pani oczu swoimi godnymi minkami, nie oszuka — ^ani'" n*e mnie! I powinna pani wysłuchać tego, co mam do Czv L 2en*a' Niech pani nie udaje oburzenia, nic to pani nie pomoże, y aje się pani, że upadliśmy wszyscy na głowy, by nie domyślić 26 27 się, z jakiego powodu hrabia urządził tu to miłe gniazdko i dlaczego panią utrzymuje? Dobrze wiemy, że jest pani jego kochanką. Liana wzdrygnęła się jakby pod wpływem niewidzialnego ciosu, p0 czym śmiertelnie pobladła. Z nieopisanym zdumieniem i przerażeniem spojrzała w oczy przeciwniczki. Przez chwilę walczyła sama z sobą, nie potrafiła bowiem wydać z siebie głosu, gardło miała jakby zasznurowa- ne z przerażenia i oburzenia. W końcu jednak udało jej się opanować: — Cóż za obraza! — wykrzyknęła. — Niech się pani nie waży podejrzewać hrabiego Rastenau i mnie o tak niesłychane i obrzydliwe sprawy! Jeśli ja jestem w tej chwili bezbronna wobec pani insynuacji, to on z pewnością pociągnie panią do odpowiedzialności. — Tylko nie tak ostro, moja droga! Nie cofnę ani na jotę tego, co powiedziałam. Liana podeszła do drzwi, otworzyła je gwałtownym szarpnięciem i wskazała wymownym ruchem ręki na drzwi. — Proszę wyjść! — krzyknęła. — Proszę sobie zaoszczędzić tych teatralnych gestów. Nie robią na mnie wrażenia. — Ty podła oszczerczyni! Proszę w tej chwili opuścić mój dom. Wyślę pani pieniądze do pani pokoju. Proszę mnie wreszcie uwolnić od pani widoku. Jest on dla mnie nie do zniesienia. — Proszę, proszę. Pani nie ma tu nic do powiedzenia. Za dom płaci tak czy tak hrabia Rastenau. Odejdę wtedy, gdy mi to będzie od- powiadało, powiem więcej: nie opuszczę tego domu wcześniej niż jutro, tak jak to sobie zaplanowałam. I radzę pani, w pani własnym interesie, by zwracała się pani do mnie innym tonem. W przeciwnym razie może mi wpaść do głowy, by poinformować hrabinę Rastenau, że jej małżonek ukrywa tu swą kochankę. Wtedy to ona do pani zawoła: „Proszę wyjść!" Liana oniemiała ze zgrozy. Groźba tej perfidnej kobiety odebrała jej niemal mowę. C,o się stanie, jeżeli rzeczywiście powiadomi hra- binę Rastenau o jej obraźliwych, ohydnych i, przede wszystkim, niezgodnych z prawdą podejrzeniach? Wystarczyłoby, żeby hrabina dowiedziała się w ogóle o jej istnieniu, by wujek Joachim znalazł się L w okropnej sytuacji. Do jakiego nieszczęścia mogłoby dojść, gdyby dój j; uszu hrabiny dotarły te niecne podejrzenia?! 28 może do tego dopuścić! Lepiej przejść najgorsze katusze, byleby ie zakłócić spokoju ukochanego wujka Joachima. Niech pani wyjdzie... proszę zostawić mnie samą... nie mogę ść pani towarzystwa. _ ^cl^ gdzież podział się pani wyniosły ton? Radzę pani, niech mi • więcej nie grozi, bo uczynię naprawdę to, co powiedziałam. I niech pani nie sądzi, że są to jedynie czcze pogróżki. _ Niech pani się nawet nie waży tego robić! Przede wszystkim tym, co pani sugeruje, nie ma źdźbła prawdy. Ale hrabia Rastenau nie powinien mieć z pani powodu najmniejszych nieprzyjemności. Nie może zakłócić pani spokoju jego rodziny. Byłoby to przestępstwem. Pani Bartels poczuła, że wyszła zwycięsko z tej potyczki. _ A zatem obstaje pani przy swoich kłamstwach? Ale mam dla pani dobrą radę. Niech pani zawróci z drogi, na której się pani znalazła. Nie prowadzi ona do niczego dobrego. Jeżeli nawet zdecyduję się nie mówić niczego hrabinie, uczynię to jedynie, by oszczędzić bólu biednej, oszukiwanej kobiecie. Wyjeżdżam zatem jutro rano. Proszę przesłać mi pieniądze do mojego pokoju. — Z tymi słowami opuściła pokój, głośno zamykając za sobą drzwi. , Liana śledziła ją wzrokiem. Czy to, co przed chwilą przeżyła, miało miejsce w rzeczywistości? Czy naprawdę musiała wysłuchiwać bez- wstydnych oskarżeń? Myśli kłębiły się w jej głowie. Co powinna teraz zrobić? „Wujku Joachimie!" — westchnęła, chcąc by był przy niej teraz i pomógł jej w jakikolwiek sposób. Bezradna i zmieszana opadła na Krzesło, oburzając się w duchu z powodu tak niesprawiedliwych zarzutów. Czuła się, jak gdyby ziemia usunęła jej się nagle spod nóg i spadała w głęboką, bezdenną przepaść. 16 wiedziała, jak długo siedziała nieruchomo na krześle. Do oczywistości przywołało ją dopiero pukanie do drzwi. Wystraszona niosła się i bezwiednie przetarła pałające oczy. Z przestrachem , -Za .na ^rzwi> obawiając się, że pani Bartels postanowiła ponownie «tał flcjej sP°kój. Okazało się jednak, że była to pokojówka, za którą Ma}a kucharka. (. ana Próbowała odzyskać równowagę, tym bardziej że obydwie e Y Przypatrywały jej się z ciekawością. 29 — Czego sobie panie życzą? — spytała ochrypłym głosem. Kucharka, osoba zuchwała, spojrzała wrogo na bladą twarz Liany w której odbijały się przeżycia ostatnich paru godzin i zwróciła się niezdecydowanie do pokojówki, małej, chudej kobiety o ostrych rysach twarzy, która zdecydowała się odpowiedzieć na pytanie Liany:' — Chciałam zanieść pieniądze pani Bartels. Poza tym... cóż, chciałam jeszcze powiedzieć, że, ponieważ jutro jest piętnasty, piętna- stego następnego miesiąca chciałybyśmy, Berta i ja, odejść z tego domu. — Dlaczego chcecie zrezygnować z pracy? — zapytała Liana prawie bezgłośnie. Kucharka wzruszyła ramionami. — Potrzebuję po prostu jakiejś odmiany, panienko. Pokojówka gwałtownie odsunęła ją na stronę. — Dlaczego nie powiedziałaś prawdy, Berto? Przecież odchodzimy, bo nie chcemy już więcej służyć u takiej — powiedziała ostro. Stwierdzenie to dodało Lianie odwagi. Uświadomiła sobie, że nie może liczyć na pomoc innych, pociechę i równowagę powinno przynieść jej poczucie własnej niewinności. Z rumieńcami na twarzy i wysoko uniesioną głową podeszła do biurka, otwarła szufladę i wyciągnęła z niej, nie licząc, trzy pokaźne garście pieniędzy. Po chwili zastanowienia przeliczyła je jednak. — To są pieniądze dla pani Bartels... A to jest dla was, miesięczna pensja i gotówka na koszty utrzymania na okres do piętnastego przyszłego miesiąca. Jesteście obydwie zwolnione, od zaraz — powie- działa spokojnie i spojrzała pewnie i dumnie na obie kobiety. Wyglądały na nieco zmieszane. Kucharka potarła w zamyśleniu czoło i z bezradnym wyrazem twarzy zwróciła się do Liany, chcąc się jakby usprawiedliwić: — Nic na to nie poradzę, łaskawa panienko. Pani Bartels powie- działa nam, że kto ma choć odrobinę honoru, nie powinien u panienki zostać. Anna też mi* mówiła, że powinnam się niezwłocznie zwolnić razem z nią. — Nie zatrzymam ani pani, ani Anny — powiedziała zimno Liana. — Nie zniosę obecności takich służących ani dnia dłużej. 30 — Dobrze, w takim razie zaraz odejdziemy. Chciałybyśmy jednak najpierw otrzymać zaświadczenia o naszej pracy u pani. Równie dobrze może je wam dać -pani Bartels, a zdaje mi ~~~- \ oiei się z nH rozumiecie niż ze mną. Proszę... oto wasze sję, ze lep j PieJWreczyła im pieniądze, zarówno te, będące ich własnością, jak owiace wynagrodzenie pani Bartels, po czym opuściła pokój. Później Liana nie mogła sobie przypomnieć, jak spędziła resztę dnia Nie ściągając nawet ubrania rzuciła się na łóżko i okryła się szczelnie grubym kocem, gdyż drżała ze zdenerwowania i poruszenia, wywołanego ostatnimi przejściami. Leżała tak bezsennie parę godzin. Dopiero nad samym ranem udało jej się zasnąć. Gdy się obudziła, w domu panowała głęboka cisza. Nie słyszała zwykłego krzątania się służby. Podniosła się i spojrzała na zegarek. Było parę minut po dziesiątej. Zmęczonymi, obolałymi oczami rozejrzała się po pokoju. Wspomnienia wczorajszych przejść napłynęły falą do jej skołatanej głowy. Zaczęła się uważnie przysłuchiwać. Czy pani Bartels opuściła już wreszcie jej dom? Dopiero po dłuższej chwili odważyła się wyjść na korytarz. W domu panowała niczym nie zmącona cisza. Drzwi, prowadzące do pokoju pani Bartels, były otwarte na oścież. Nie zostało ani śladu po niej ani po jej rzeczach. Liana odetchnęła z ulgą, po czym z wahaniem weszła do jej pokoju. Na stole leżała wizytówka, na której pani Bartels napisała: ,,Proszę przesyłać ewentualną pocztę do mnie na poste restante do Berlina." Lianie wydało się, że dopiero teraz, gdy pani Bartels ostatecznie opuściła mieszkanie, może swobodniej odetchnąć. Przeszła wolno przez Puste pokoje. Wszędzie panował idealny porządek. ° powinna teraz robić? Nie miała najmniejszego pojęcia, co teraz Począć. Czuła się zbyt zmęczona, za bardzo bolała ją głowa, by mogła c? "ad tym w spokoju zastanowić. Nie potrafiła nawet zebrać myśli. Wc a S1^ n'emal fizycznie chora. Nie zwróciła nawet uwagi, że od dob°rajSZeg° °^iadu nie miała nic w ustach. Pomyślała jednak, że otW u JLJ zr°bi na ból głowy, jeśli wyjdzie na chwilę na spacer, by tchnać świeżym powietrzem. 31 Bez celu przebiegła kilka ulic, starając się unikać spotkań z ludźmi Wydawało jej się, że każdy od razu spostrzeże, jak niesłuszne i obraźliwe zarzuty jej postawiono. Wszystko zdawało się przemawiać przeciwko niej, nie mógł jej pomóc nawet wujek Joachim. I jego honor został splamiony bezwstyd- nymi podejrzeniami podłej kobiety. Myśli kołatały jej w głowie, miała wrażenie, jakby traciła równowagę, wydawało się, jakby stąpała po bardzo cienkim lodzie, który w każdej chwili może się załamać. Starała się jednak nie zwracać na to uwagi. Co ma robić? Być może i inni ludzie myślą w podobny sposób o jej stosunkach z wujkiem Joachimem. Wuj wyglądał przecież nadal bardzo młodo, był energiczny i pełny życia. Być może w tym tkwiła przyczyna nieufności, z jaką ludzie podchodzili do ich wzajemnych stosunków. I dlatego... musi się z nim rozstać na zawsze. Nie może dłużej pozostawać w domu, który dla niej wynajął. Ze względu na jego, ale i swoje dobro musi zrezygnować z i tak zawsze bardzo krótkich spotkań z nim. Po tym, jak jej niewinność i szczerość myśli zostały zbrukane przez nierozumne ataki pani Bartels, postanowiła zacząć działać natychmiast, nie zwlekając i nie zastanawiając się nad sensem tego, co robi. Gdy zdała sobie sprawę z bezcelowości spaceru, w nie wyjaśniony sposób powrócił do niej spokój i jasność myślenia. Do tej pory życie nie postawiło jej w tak trudnej sytuacji, nie czuła się nigdy zdana na samą siebie i nie musiała podejmować żadnych trudniejszych życiowych decyzji. Oszczędzono jej wahań i niepewności. Teraz jednak poczuła, że sama musi walczyć o swoją przyszłość. Z wdzięcznością i niezmienną, dziecinną miłością pomyślała o wuju Joachimie. Nic nie mogło zachwiać zaufania, jakim go darzyła. Tak też pozostanie, nawet jeśli już nigdy w życiu miałaby go nie zobaczyć. Postanowiła otwarcie mu o tym wszystkim napisać, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dni i jakie decyzje podjęła. On na pewno ją zrozumie i zaaprobuje jej postępowanie. Kto jednak mógł być pewny, że jego wróg mimo wszystko nie zwróci się do hrabiny Rastenau ze swoimi pełnymi trucizny podejrzeniami? Dlatego też chciała uprzedzić wujka o ewentualnych nieprzyjemnościach. Z każdą chwilą, gdy układała sobie po kolei, co powinna zrobić i dlaczego miała tak postąpić, jej kroki stawały się coraz cięższe. Czuła 32 bardziej zmęczona. Miała wrażenie, że świat wiruje wokół ? C Liany zabłysły nieco jaśniej, straciły dziwny nieobecny z-1 w zamyśleniu, z rozmarzeniem, prawie z zachwytem, spojrzała Wv leznaJ°mego. Miał oczy wujka Joachima, tego samego koloru, glad Zaj^Ce °-°^ro i szlachetność charakteru i tak samo ciepło spo- c,,., na ma-- Instynktownie wyczuła, że nie należał on do mężczyzn, S2UkaJacych łatwych przygód. 33 omkąd — Bardzo panu dziękuję — powiedziała cicho. — Czy mógłbym pani w czymś jeszcze pomóc? Bardzo proszę, niech się pani nie krępuje, jestem do pani dyspozycji. Liana wyprostowała się, chcąc sprawdzić czy ma wystarczająco dużo sił, by stać, nie opierając się o poręcz. Wczorajsze i dzisiejsze przejścia, nerwy, bezsenna noc i głód, nie jadła przecież nic od wczorajszego obiadu, sprawiły, że czuła się niezwykle osłabiona. Spojrzała na niego bezsilnie. — Czy mogłabym pana prosić o przywołanie taksówki? Chciała- bym pojechać do domu — powiedziała cicho, zmieszana swoją słabo- ścią. — Oczywiście, z przyjemnością. Pozwoli jednak pani, że zaprowa- dzę panią do najbliższej ławki, by nie zemdlała pani, gdy udam się po taksówkę? Powoli podprowadził ją do ławki i gdy usiadła, pośpieszył zawołać taksówkę. Po paru minutach wrócił, podjeżdżając zatrzymanym samo- chodem nie opodal alejki, przy której siedziała. Troskliwie szedł u jej boku. Pomógł jej wsiąść do taksówki i usłyszał, jak podaje kierowcy swój adres. — Czy naprawdę mogę zostawić panią samą? Może siądę koło kierowcy i odwiozę panią do domu? Liana potrząsnęła przecząco głową. — Nie, bardzo panu dziękuję za pomoc. Wtedy uchylił kapelusz w pożegnalnym geście i odsunął się samochodu. Ich oczy ponownie się spotkały i przyglądali się sobie nawzajem, jakby chcieli dobrze zapamiętać swoje twarze. Nieznajomy pozostał nieruchomo na ścieżce i spoglądał za odjeż- dżającym samochodem tak długo, aż nie zniknął mu z oczu za zakrę- tem. Potem odszedł w przeciwnym kierunku. Po chwili zatrzymał się przed sanatorium, położonym nie opodal jeziora. Chciał tu odwiedzić jednego z przyjaciół,'który niedawno spadł z konia, czego wynikiem było niezwykle skomplikowane złamanie nogi. Przy okazji pobytu w Berlinie chciał poświęcić poranek, by go znów zobaczyć. I akurat dzisiaj spotkał swoje przeznaczenie. Młoda kobieta wywar- ła na nim niezapomniane wrażenie. Sądził jednak, że przeżycie to już 34 kończyło się bezpowrotnie. Nie był mężczyzną szukającym nlin^ ' 'A i nawet najbrzydszej kobiecie udzieliłby takiej samej pomocy ^ifte?uroczej, pociągającej go dziewczynie. R ł przekonany, że jest ona jeszcze niedoświadczoną dziewczyną, w iej sposobie zachowania coś tak czystego i szlachetnego, że nie 'h wał nawet zapamiętać podanego przez nią adresu, by w ten P <. starać się później w jakiś sposób do niej zbliżyć. Również Liana myślała nieustannie o rycerskim wybawicielu, którego oczy spoglądały na nią z wyrazem szczerego współczucia. Udzielił jej natychmiastowej, naturalnej pomocy, która nie miała w sobie nic niestosownego. W czasie jazdy do domu siedziała z za- mkniętymi oczami, starając się z całych sił zachować w pamięci jego obraz. Widziała go wyraźnie, jakby ciągle stał przed nią. Mógł mieć niewiele ponad trzydzieści lat. Rysy jego twarzy wyrażały siłę i energię. Jego jasne oczy silnie kontrastowały z opalenizną, wska- zującą, iż młody człowiek często przebywał na świeżym powietrzu i słońcu. Ledwie weszła do domu, ponownie naszła ją chwila słabości. Zmusiła się wręcz do zjedzenia czegokolwiek. W lodówce w kuchni znalazła wystarczająco dużo: zimne mięso, jajka, masło, chleb i wszel- kiego rodzaju konserwy. Przygotowała sobie z tego pożywny i wzmac- niający posiłek, do którego wypiła również lampkę wina. Nie po- stąpiła zbyt mądrze wychodząc na spacer, nic uprzednio nie jedząc. Gdy posprzątała po posiłku, udała się do salonu, chcąc dokładnie przemyśleć, jak ma sformułować list do wujka Joachima i o czym mu dokładnie napisać. Wszystkie pisane przez nią do tej pory listy wysyłała na adres bankiera wuja Joachima, a on już wiedział, co z nimi dalej zrobić. .o Liar>a cieszyła się na myśl, że chyba po raz pierwszy jej list dojdzie do go r^ nie przeczytany. Mogła napisać o wszystkim, co leżało jej na u- Tak też chciała uczynić. A wyśle go dopiero wtedy, gdy będzie °wa opuścić jego dom. Najpierw musiała jednak postanowić, co ma z s°bą dalej począć. a Westchnieniem ulgi pomyślała o majątku, jakim dysponuje, net < Orym wujek Joachim poinformował ją dopiero w czasie swego °«atniego pobytu. 35 •*• Nigdy nie miała pojęcia o właściwej roli i wartości pieniędzy i o tym jak ogromną rolę odgrywają one w życiu człowieka. Musiała się tego nauczyć dopiero teraz. Ułożenie sobie życia, przy dziesięciu tysiącach marek rocznego dochodu, nie może być jednak aż tak trudne. Przede wszystkim miała jeszcze pieniądze w jednej z szuflad biurka Ubyło ich co prawda znacznie po wypłaceniu pensji pani Bartels i służbie, sądziła jednak, że wystarczą na przeżycie paru następnych tygodni. Myślała o tym, w jaki sposób chciałaby urządzić sobie życie. Najlepiej byłoby przygotować jakiś ogólny zarys, o którym mogłaby powiadomić wuja. Nie było to jednak takie proste. Po rozpatrzeniu i odrzuceniu paru pomysłów z westchnieniem sięgnęła po gazetę. Przeglądała ją niemal mechanicznie, czytała parę linijek i ponownie odwracała stronę. W ten sposób dotarła do części zawierającej liczne ogłoszenia, co wzbudziło wreszcie jej zainteresowanie. Przyłapała się jednak na tym, że ich sens nie docierał do niej, mimo iż każde czytała kilkakrotnie. Postarała się zatem skupić myśli i zmusiła do ponownego przeczytania strony. ,,Poszukiwana młoda dama do towarzystwa dla panienki z dobrego domu. Wymagane wykształcenie, uzdolnienia muzyczne i mile usposobie- nie. Stosunkowo niskie wynagrodzenie zostanie wynagrodzone przyjęciem do rodziny i pobytem w majątku, znajdującym się w prześlicznej okolicy. Ewentualne zgłoszenia prosimy kierować na skrytkę pocztową H. B 8. Kandydatki proszone są o dołączenie zdjęcia i świadectw." Liana jak zaczarowana wpatrywała się w ogłoszenie. Czy nie byłoby najlepiej, gdyby rzeczywiście poszukała takiego miejsca pracy, w któ- ryni spotkałaby się z serdecznością i życzliwością i została przyjęta do rodziny, jak o tym zapewniano w ogłoszeniu? Przed jego przeczytaniem zastanawiała się bowiem, czy nie poszukać sobie miejsca w jakimś dobrym pensjonacie. Pamiętała, że jedna z jej koleżanek mieszkała ze swoją ciotką w jednym z genewskich pensjonatów. Liana odwiedziła ją parę razy i rozmawiała z mieszkającymi tam kobietami. Gorąco zachwalały panujące tam •36 , . siedziała, że chociaż był to bardzo elegancki pensjonat, to aru trudem, ale dałaby radę opłacać należność za utrzymanie. ?ZT Hnocześnie postanowiła odpowiedzieć na ogłoszenie z gazety. , orzecież spróbować, zobaczyć, czy uda jej się to miejsce otrzymać sprosta powierzonym jej zadaniom. Otrzymała bardzo dobre ' l/ztałcenie i umiała o wiele więcej od swoich szkolnych koleżanek, vm z przyjaznym uśmiechem zapewniała ją pani Schópfling. Jednak • pOSiadała żadnych świadectw, poza jednym: świadectwem ukończe- nia pensji dla dziewcząt. To jednakże było doskonałe i spokojnie mogła je przesłać, razem ze swym zdjęciem. Zdecydowana ostatecznie napisała: Szanowna Pani! W odpowiedzi na Pani ogłoszenie ośmielam się zgłosić moją kan- dydaturę na opisane przez Panią miejsce. Mam nie skończone dwadzieścia jeden lat, jestem sierotą, rozporządzam niewielkim majątkiem, co pozwala mi zrezygnować z wysokich zarobków. Siedem lat przebywałam na pensji dla dziewcząt prowadzonej przez panią Schópfling w Genewie. Mówię płynnie po angielsku i francusku, śpiewam igram na fortepianie. Mam nadzieję, że i pod innymi względami udałoby mi się zadowolić Pani wymagania. Ponieważ jednak jak dotąd nigdy jeszcze nie pracowałam, nie mogę przedstawić Pani moich referencji, wykazać się mogę jedynie świadectwem ukończenia szkoły, wspomnianej już przeze mnie pensji dla dziewcząt. Ponieważ jestem sierotą, bardzo zależy mi na tym, by znaleźć rodzinę. Dołączam też moją fotografię. roszę o przesłanie odpowiedzi na niżej podany adres i polecam się na P^yszłość. Z poważaniem Liana Reinold dołączyła adres pensjonatu „Wesemann", w którym zamierzała się rzymać. westchnieniem ulgi przeczytała list raz jeszcze. Potem napisała do hrabiego Rastenau: 37 Mój kochany, najdroższy Wujku Joachimie! Dzisiaj Twoja mała Liana przychodzi do Ciebie z naprawdę ciężkim sercem. Od chwili, w której mnie opuściłeś, tak wiele zmieniło się w moim życiu, że świat wygląda teraz zupełnie inaczej. Chciałabym na samym początku napisać o najgorszym, co się stało. Gdy otrzymasz ten list, nie będzie mnie już w domu, który z prawdziwie ojcowską miłością dla mnie wynająłeś. Muszę ci napisać, jak do tego doszło, chociaż, możesz mi wierzyć, przychodzi mi to z trudem. Gdybym jednak to przemilczała, co uczyniłabym chętnie, nie chcąc Cię dener- wować, mogłoby to mieć bardzo przykre dla Ciebie konsekwencje. Napełniła mnie grozą i przerażeniem groźba pani Bartels, że może podjąć pewne kroki. Dlatego chciałabym Cię na wszelki wypadek uprzedzić. Chciałabym opisać to jak najkrócej, ponieważ to, co zaszło jest tak obrzydliwe i straszne, że do tej pory na samo wspomnienie czuję się jak sparaliżowana. Wczoraj pani Bartels oznajmila mi, że postanowila dzisiaj rano opuścić dom, po czym zaczęła rozwodzić się na temat mojego prowadzenia się. To, co sugerowała na temat stosunków między nami, Tobą i mną, jest tak obrzydliwe, że nie chcę Ci tego nawet powtarzać. Tylko o jednym muszę Ci wspomnieć... nazwala mnie Twoją kochanką. Pokazałam jej drzwi i kazałam natychmiast opuścić dom. Wtedy zagroziła mi, że powiadomi Twoją żonę o swych bezwstydnych podejrze- niach, które ośmieliła się wypowiedzieć mi prosto w twarz, patrząc mi w oczy. Spokój i szczęście Twojego małżeństwa zostały zagrożone i ja, chociaż niewinna, jestem tego powodem. Nie wybaczyłabym sobie nigdy, gdybyś otrzymał taką zapłatę za dobro, które mnie, sierocie, wyświad- czyłeś, niczym najbardziej troskliwy ojciec. Pani Bartels nie zadowoliła się jednakże moim upokorzeniem. Udało jej się podburzyć przeciwko mnie obydwie służące tak, że poprosiły o zwolnienie, wyjaśniając to tym, że nie mogą dłużej pracować w ,,takim" domu. Odeszły wczoraj wieczorem, pani Bartels zaś dzisiaj rano. Teraz jestem sama w domu. Początkowo czułam się strasznie, kochany wujku Joachimie. Teraz jednak uspokoiłam się wreszcie i opanowałam na tyle, że udało mi się odzyskać jasność myśli. Jedno zrozumiałam: muszę opuścić dom, który 38 ' dla mnie w swej niezmierzonej dobroci. Nie mogę dopuścić do kuPl Lw Joachimie, by inni ludzie nabrali podobnie obrzydliwych te% '. fi w stosunku do nas. Dlatego nie powinniśmy się już nigdy więcej P°, „,./ Tak musi się stać, chociaż wiem, mój ukochany, zastępczy ojcze, zobaczy^- * . .,.,,.. 7 holu sprawi Ci moja decyzja. Już po tym, jak powiedziałeś mi, ze masz ' -a własną rodzinę, poczułam, iż utraciłam prawa do Twojej miłości. Stfasze wzajemne stosunki nigdy nie byłyby już takie jak dawniej, zwłaszcza po niesprawiedliwym i niegodnym ataku pani Bartels. Mam nadzieję, że nie będziesz się na mnie gniewał z tego powodu, iż postanowiłam wziąć mój los we własne ręce? Nie powinieneś też pomagać mi materialnie. Wszystko sobie dobrze przemyślałam, znajdę sobie posadę u jednej z rodzin, których córki potrzebują damy do towarzystwa, albo zajmę się opieką jakiejś staruszki. Wiem, że na pewno pochwalisz moje zamiary, prawda? Odpowiedziałam już na jedno z ogło- szeń w gazecie. Wiem, że najchętniej przyszedłbyś mi teraz z pomocą. Nie powinieneś tego jednak czynić. Dlatego nie powiem Ci nawet, gdzie mógłbyś mnie odnaleźć. Nie martw się o mnie, postępuję z rozwagą i rozmysłem. Zatrzymaj w sercu wspomnienie o Twojej maleńkiej Lianie, zostaw tam dla mnie choć malutkie miejsce, obok Twojej własnej córki. Jak tylko spakuję moje rzeczy, udam się do jednego z pensjonatów, który jest mi dość dobrze znany i zostanę tam, dopóki nie otrzymam gdzieś stalej posady. Regularnie będę Ci dawała znać o sobie. Obiecuję Ci to, by Cię choć trochę uspokoić. Mam jeszcze około stu marek, potem otrzymam odsetki od mojego majątku. Jak to dobrze, że mi to umożliwiłeś! Proszę napisz do mnie jak naszybciej, czy jesteś zadowolony ze mnie i mojej decyzji i czy zechcesz jeszcze wspominać o mnie z Twą zwykłą ojcowską miłością i dobrocią. Wysyłaj swoje listy na poste restante Berlin West 50, na moje nazwisko. alby Bóg, byś został wynagrodzony za swój piękny czyn wobec ° y po Twym najlepszym przyjacielu, której starałeś się zastąpić ojca. e kiedyś tak szczęśliwie się złoży, że będziemy mogli się jeszcze czyc. Nigdy nie zapomnę, jak wiele Ci zawdzięczam. Z miłością i poważaniem Twoja Liana 39 Po napisaniu tego listu Liana odetchnęła z ulgą. Zrobiło się jej lżej na sercu, gdy przelała na papier swoje troski i zmartwienia. Ukryła twarz w dłoniach i długo płakała. Gdy zabrakło jej łez, podniosła się i ze zdecydowaniem zaczęła pakować swoje rzeczy. Między nimi leżała jedna z najnowszych fotografii wujka Joachima. Gdy jej spojrzenie padło na jego twarz, przypomniał jej się znów nieznajomy, młody mężczyzna., który dzisiejszego poranka z taką troskliwością udzielił jej pomocy. Przyglądał się jej z identycznym wyrazem twarzy, jak zawsze czynił to wujek Joachim: ciepło, serdecznie i ze współczuciem. Pokręciła głową z niezadowoleniem. Cóż ją obchodził ten obcy człowiek, który jedynie raz przelotnie wkroczył w jej życie i którego niewątpliwie już nigdy nie spotka? Układała rzeczy systematycznie, jedną po drugiej. Na szczęście miała w domu duży kufer podróżny. Po zapakowaniu wszystkich rzeczy poczuła się prawdziwie zmęczona i ponownie głodna. Poszła więc do kuchni, przygotowała sobie kolację, do której postanowiła wypić filiżankę aromatycznej herbaty. Gdy tak siedziała samotnie w jadalni, ponownie opanowały ją smutek i żałość. Starała się z nimi walczyć, samotność jednak niezwykle ją przytłaczała. Tak wyobcowana czuła się tylko jeden jedyny raz w swym krótkim życiu: pierwsze święta Bożego Narodzenia w tym domu spędziła w podobnej, męczącej atmosferze. Wujek Joachim napisał jej wtedy, że jego interesy nie pozwolą mu przyjechać do niej, by wraz z nią cieszyć się Gwiazdką. Przesłał jej jednak wspaniałe prezenty, w związku z czym Liana pięknie przyozdobiła choinkę i pod nią złożyła jego podarunki. Pani Bartels jednakże, wbrew oczeki- waniom dziewczyny, zaraz po otrzymaniu prezentu udała się do swego pokoju, Liana natomiast pozostała samotnie przy choince niczym biedne, osierocone dziecko. Z tęsknotą myślała o wujku Joachimie. Teraz wiedziała już, że i tamte święta, jak wiele innych, spędził on u boku swojej szczęśliwej rodźmy. Próbowała go sobie wyobrazić, jak zasiada teraz w zamku Rastenau, otoczony przez żonę i kochającą go córkę. Być może i or. je właśnie kolację. Pod wpływem takich myśli łzy ponownie napłynęły jej do oczu. Podniosła się więc gwałtownie i poszła do kuchni pozmywać naczynia. Bardzo ostrożnie, nie miała bowiem w tym wprawy, doprowadziła / 40 do porządku. Mieszkanie musiało zostać gruntownie po- >ZyTane. Zamierzała przecież jutro opuścić je na zawsze. S^ 7anim zasnęła, jej myśli znów powróciły do młodego nieznajomego. P Hobnie następnego ranka, przy śniadaniu pojawiło się wspomnienie . jego opalona, bardzo charakterystyczna twarz budziła zaufanie. Wydawało się jej, że to los zesłał jej tego sympatycznego mężczyznę, by ocieszył ją w chwili słabości. Przeznaczenie skrzyżowało ich drogi, by udowodnić Lianie, że dobrzy ludzie istnieją jeszcze na tym świecie. Po śniadaniu opuściła dom i udała się do pensjonatu „Wesemann". Mieścił się on w olbrzymim, starym domu w zachodniej części miasta. Do drzwi wejściowych prowadziły marmurowe schody, pokryte czerwo- nym chodnikiem na podwyższony parter, na którym znajdował się pensjonat. Liana zadzwoniła do drzwi i po niedługiej chwili otworzyła jej sympatyczna pokojówka, ubrana w schludny, biały fartuszek. — Chciałabym porozmawiać z panią Wesemann — powiedziała niepewnie Liana. — Proszę usiąść i chwilę zaczekać. Obecnie pani Wesemann jest zajęta. Liana wygodnie usiadła na krześle i zamknęła oczy. Z korytarza, wiodącego na prawo od drzwi wejściowych, dobiegł do jej uszu szmer delikatnie otwieranych drzwi. Liana sądziła, że nadchodzi pani Wese- mann. W następnej chwili jednak drgnęła zaskoczona. To nie pani Wese- mann nadchodziła, lecz zbliżał się ku niej młody nieznajomy, który wczoraj udzielił jej pomocy. I on ją od razu rozpoznał. Przyglądał się Lianie ze zdziwieniem i zauważył, że jej policzki okryły się ledwo zauważalnym rumieńcem. Wahał się przez chwilę, nie należał bowiem o mężczyzn, którzy bezwstydnie wykorzystaliby podobny przypadek, ym bardziej, iż nie wiedział, czy owo spotkanie sprawiło nieznajomej równie dużą radość, jak jemu. Nie potrafił podjąć decyzji i stał niezdecydowany, gdy drzwi ownie się otworzyły. Wtedy postanowił przywitać ją, ściągając °wy kapelusz i kłaniając się głęboko. Liana podziękowała skinie- głowy. Ponownie pojawiła się pokojówka, do której zwrócił się Ł Pytaniem: ~~ Czy nadeszła dla mnie jakaś poczta? 41 — Nie, listonosza jeszcze nie było. — Jeżeli ktoś pytałby o mnie, proszę go powiadomić, że najpraw- dopodobniej nie wrócę aż do wieczora. Pokojówka otworzyła mu uprzejmie drzwi, po czym zwróciła się do Liany. — Pani dyrektor kazała panią poprosić, panienko. Nieznajomy dosłyszał jeszcze jej słowa. Przez chwile stał nie- zdecydowany na schodach. Wydało mu się dziwne, że los ponownie skrzyżował ich drogi, jego i tej pięknej, młodej dziewczyny, o której od wczorajszego poranka myślał nieustannie. „Przypadek czy zrządzenie losu?" — pytał samego siebie. Zły na siebie zbiegł po schodach i wyszedł z domu. Jego kroki, im bardziej się oddalał od pensjonatu, stawały się coraz wolniejsze. Na kolejnym rogu ulicy zatrzymał się i stał tam dopóty, dopóki młoda kobieta, która wywarła na nim tak głębokie wrażenie, nie wyszła z domu. Dopiero gdy zobaczył, że zatrzymuje przejeżdżającą akurat taksów- kę i odjeżdża, zapalił silnik samochodu i odjechał. Liana była równie poruszona ponownym spotkaniem. Wszystko świadczyło o tym, że nieznajomy mieszkał w pensjonacie pani Wese- mann. „Czy jeszcze go kiedyś zobaczę?" — myślała niespokojnie. Pani Wesemann, skromna i sympatyczna kobieta, która potrafiła rozpoznać charakter ludzi od pierwszego spojrzenia jasnych, mądrych oczu, zaprosiła Lianę do pokoju uprzejmie i niemal przyjacielsko. — Czym mogę pani służyć? — Chciałabym przez pewien czas u pani zamieszkać. Moja przyja- ciółka, panna von Schlicht, wychwalała wspaniałe warunki panujące w pani pensjonacie. Czy znalazłaby pani wolny pokój dla mnie? Szybko doszły do porozumienia, tym bardziej że akurat zwolnił się jeden z pokoi. Liana pojechała zatem do swego dotychczasowego mieszkania. Tam poprosiła portiera, by pomógł jej znieść na dół kufer i pozostałe bagaże, a ponieważ ofiarowała mu sowity napiwek, bardzo starannie i szybko wykonał powierzone mu zadanie. Liana raz jeszcze przeszła przez pokoje, rozglądając się troskliwie, czy wszystko jest w porządku, pogłaskała ze smutkiem i czułością 42 no czym szybko wybiegła, zamknęła drzwi i przekazała klucze poręcze, p rtierowi- tego Wyjeżdżam na dłuższy czas. Bardzo proszę, niech pan strzeże klucza do chwili, gdy mój wujek przyjedzie, by go odebrać iedziała. _. poWl' Mówiąc to, dokładnie obserwowała twarz portiera i jego małżonki. M' wiedziała przecież, czy i do nich dotarły obrzydliwe podejrzenia pani Bartels. Nie wyglądało jednak na to, że do tego doszło; oboje zachowywali się wobec niej przyjaźnie, podziękowali za wysoki napiwek j odprowadzili do samochodu. Liana odetchnęła z ulgą, jak gdyby uwolniła się od przygniatającego ją ciężaru. Po raz pierwszy w życiu poznała smak porażki. Musiała uciekać przed opinią publiczną. Spojrzała w górę, na okna, za którymi znalazła wreszcie własne mieszkanie, własny dom. Niestety jedynie na rok. Teraz ponownie nie miała się gdzie podziać, nie miała niczego i nikogo, kogo mogłaby kochać i dla kogo mogłaby żyć. Dokąd teraz rzuci ją przeznaczenie? Liana szybko urządziła sobie pokój w pensjonacie, w którym miała się zatrzymać przez najbliższy czas. Nie rozpakowywała nawet dużej walizki. Wszystko, co było jej niezbędne do życia, miała przecież spakowane osobno w dwóch małych walizkach. Postanowiła teraz poczekać na odpowiedź wujka Joachima. W pensjonacie pani Wesemann obiad był o pierwszej po południu. Liana została wprowadzona do jadalni przez samą dyrektorkę. W prze- locie usłyszała, jak zwraca się ona do pokojówki: — Pan Greifenberg dzwonił z zawiadomieniem, że zje dzisiaj z nami obiad. Proszę przygotować dla niego miejsce. Liana pytała samą siebie, czy ów tajemniczy pan Greifenberg nie jest przez przypadek jej młodym nieznajomym, którego widziała dzisiej- szego poranka w holu. Greifenberg przebywał w pensjonacie, gdyż przyjechał na dłuższy s do Berlina. Posiłki spożywał jednak zazwyczaj w jednej z licznych auracji w centrum miasta. Również dzisiaj chciał tak uczynić, co b] ń ^- zaP°wiedział pokojówce. Jednakże ustawiczne wspomnienie eJ i pełnej słodyczy twarzy nieznajomej dziewczyny nie pozwoliło Pozostać z dala od pensjonatu. Z tego też powodu odwołał 43 spotkanie z przyjaciółmi. Nie dawało mu to spokoju, musiał się wreszcie dowiedzieć, kim jest piękna i tajemnicza nieznajoma i co robi w pensjo- nacie pani Wesemann. Dlatego też zawiadomił telefonicznie, że tym razem nie będzie jadł na mieście, lecz zje obiad z innymi gośćmi. Zanim jednak do tego doszło, zaczął się złościć na samego siebie. Dlaczego tak go przyciąga perspektywa bliższego poznania młodej kobiety? Nie potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie, niemniej jednak punktualnie o godzinie pierwszej zasiadł przy stole w jadalni pensjonatu „Wesemann". I teraz szczęście mu sprzyjało. W pensjonacie panował miły zwyczaj, iż nowo przybyli goście zajmowali miejsce na końcu stołu, po prawej i lewej ręce pani Wesemann. W ten sposób miała ona możliwość zapoznania nowicjuszy z ich sąsiadami i pośredniczyła, jeżeli tego sobie życzono, w rozmowach. Liana Reinold i Greifenberg byli ostatnimi gośćmi, którzy zgłosili się do pani Wesemann. Dlatego też zostali posadzeni naprzeciw siebie. Dzięki temu Greifenberg dowiedział się wreszcie, że jego przepiękna nieznajoma, która przy tym, trzecim już spotkaniu, zaczerwieniła się jeszcze mocniej, nazywała się Reinold. Gdy tylko zauważył, że ich sąsiedzi pogrążyli się w interesującej rozmowie, zwrócił się do niej półgłosem: — Nie wiedziałem, czy przypomina sobie jeszcze pani o naszym wczorajszym spotkaniu i dlatego też nie chciałem o nim wspominać. Proszę mi jednak wybaczyć, jeśli zachowałem się niezręcznie. — Pamiętam o troskliwej pomocy, której mi pan udzielił i niepręd- ko ją zapomnę. Bardzo się cieszę, że mam okazję jeszcze raz panu z całego serca podziękować. — Niestety nie mogłem zbyt wiele dla pani uczynić. Mam nadzieję, że przezwyciężyła pani całkowicie wczorajszą słabość. — To było tylko chwilowe omdlenie — powiedziała starając się, by jej głos brzmiał pewnie. Nie umknęło jednak jego uwagi, że rysy jej twarzy ponownie ściągnęły się w znanym już od wczoraj grymasie bólu. Miał wielką ochotę dowiedzieć się, jakie zmartwienia tak przy- gniatają jej serce, był jednak zbyt taktowny, by wspomnieć o tyrn choć słowo. Pragnął zwrócić jej myśli w inną stronę, zapytał, czy zna dobrze Berlin. 7aczęli teraz rozmawiać o berlińskich teatrach i koncertach, które • tu odbywały; w ich oczach dostrzec można było coraz cieplejsze dośnłejsze błyski, wiedzieli bowiem, że ich przypadkowa, jak dotąd, znajomość zaczyna się umacniać. Liana ukradkiem obserwowała jego twarz. Przypominał jej ukocha- e2o wujka Joachima. Podobieństwo uwidaczniało się nie tylko w oczach, jak do tej pory sądziła, lecz również w rysach twarzy. Najdziwniejsze wydawało się jej jednak to, że na czole Greifenberga, w chwilach gdy je marszczył, tworzyła się ta sama trójkątna bruzda, co na czole wujka Joachima. „Wujek Joachim!" — pomyślała. — „Cóż powie, gdy przeczyta jej list, kiedy jej odpisze i czy w ogóle odpisze?" Po obiedzie podano kawę. Panowie udali się do przyległego pokoju, by zapalić papierosa. Niektórzy poderwali się, by wyjść do centrum — byli przecież w Berlinie, żeby zobaczyć coś nowego, czego nie mają w swoich okolicach. Detlev Greifenberg powinien był wyjść, musiał się bowiem spotkać ze swymi przyjaciółmi. Jednak mimo świadomości, iż nie ma zbyt wiele czasu, pozostał przy Lianie, chcąc dotrzymać jej towarzystwa przy poobiedniej kawie. Gdy ją skończyła, udała się do swego pokoju. Wtedy dopiero oddalił się i postanowił unikać w przyszłości ponownego z nią spotkania. „Będzie lepiej i dla niej, i dla mnie, jeżeli już się nie spotkamy. Czar jej oczu jest prawdziwie niebezpieczny, jeszcze chwila, a nie będę mógł się od niego uwolnić" — myślał zaniepokojony. Następnego dnia jednakże ponownie zasiadł przy stole naprzeciwko niej. Również Liana zbyt często spoglądała w jego oczy, by zachować otychczasowy spokój serca. Następnego dnia ich rozmowa nabrała jeszcze cieplejszych tonów. I trzeciego dnia, gdy Greifenberg ponownie siadł przy stole, wbrew swemu rozsądkowi, rozmawiali ze sobą z ożywieniem, jak dwoje dobrych przyjaciół. Wreszcie nadszedł dzień czwarty. Detlev Greifenberg ponownie jawił się na obiedzie. Złożył sam sobie gorącą obietnicę, że jest to ni dzień, gdy pozwala sobie na tak karygodną słabość i ulega Usie z°baczenia Liany Reinold, która roztacza nad nim niewy- 45 44 tłumaczalną moc. Uważał, że stanowi ona dla niego « zagrożenie z przyjemnością jednak poddał się raz jeszcze jej urokowi, jsf:l/!Nie spuszczaj przy tym oczu z jej prześlicznej twarzyczki. Po obiedzie zbliżył się do niej. — Pozwoli pani, że się z panią ostatecznie pożegianeam. Dziś po południu wyjeżdżam z Berlina. Liana lekko, prawie niezauważalnie pobladła. Poza O tym nic nie zdradzało, co poczuła po usłyszeniu tej informacji. UprzednLinio mówił jej, że zamierza pozostać jeszcze trzy, cztery dni w stolicy. M Musiał zatem zmienić plany. — A więc opuszcza nas pan już dzisiaj, panie Greibfpberg? — Tak, otrzymałem telegram, w którym jestem pihijwie wzywany — powiedział gwałtownie. — Życzę panu w takim razie szczęśliwej podróży. Podała mu rękę na pożegnanie, którą on uchwycił mccti.po i podniósł do ust. — Bardzo pani dziękuję. Cieszę się, że panią spotkalerl:m i mogłem dotrzymać pani towarzystwa. Ciekaw jestem, czy drogi na^szego życia kiedykolwiek się jeszcze przetną. — Jeśli los tak zechce, panie Greifenberg — odpowiedziała cicho, prawie niedosłyszalnie. — Wierzy pani w przeznaczenie i niezmienność losu! — Czasami odnoszę wrażenie, że całe nasze życie i jego t--°k zapisane są w jakiejś księdze przeznaczenia. — Życzę pani w takim razie, by pani los ukazywał ppani zawsze uśmiechnięte i szczęśliwe oblicze. — I ja tego panu życzę. Jeszcze raz uścisnął jej dłoń. — Nigdy pani nie zapomnę. Do widzenia! — powiedział szybko, gdyż głos zdawał się odmawiać mu posłuszeństwa. Po chwilki oddalił się w pośpiechu. » Gdy znalazł się już w pokoju, gwałtownie zaczął paktować swoje rzeczy do walizki. Chcąc oszukać samego siebie, zaczął wesoło pogwiz- dywać. Gdy jednak przygotował już bagaże i zamknął ostatnią walizkę, gwizdanie zamarło na jego wargach. Z ponuro zmarszczor^ym czołem podszedł do okna. Nieruchomo wpatrywał się przed siebie, a jego usta 46 iednie, bez udziału jego świadomości wypowiedziały to, co czuł w głębi serca: . . . Ł. __ Spogląda się na siebie, poznaje się siebie nawzajem, a gdy się okocha, nadchodzi chwila rozstania. Słowa te dotarły do jego świadomości, gdy już zostały wypowiedzia- ne z wściekłością zaczął krążyć po pokoju. Pospiesz się wreszcie, mój drogi Detlevie, byś odzyskał jasność myśli i zwykły ci rozsądek. W przeciwnym razie zwariujesz. I to z tak głupiego powodu? Ta dziewczyna nie jest dla ciebie, a rozumny człowiek nie powinien sięgać po rzeczy, które nie leżą w zasięgu jego możliwości. Koniec i kropka! Przelotne spojrzenie na zegarek uświadomiło mu, że nadszedł już najwyższy czas opuścić pensjonat pani Wesemann. W kilka minut później, mocno zagryzając usta, zbiegł po schodach. Nie mógł się jednak powstrzymać i spojrzał w górę na okna. Na szczęście jednak nie dostrzegł złotowłosej dziewczęcej głowy, ukrytej wstydliwie za zasłoną, skierowanej w stronę ulicy, na której miał się pojawić. Liana Reinold chciała rzucić jeszcze ostatnie, pożegnalne spojrzenie na człowieka, który sprawił, że jej serce po raz pierwszy mocniej zabiło. Wjej duszy rozbrzmiewały jeszcze jego ostatnie słowa: „Nigdy pani nie zapomnę." I jej się to nigdy nie uda, była tego pewna. Wydawało jej się, że uczucie to wzbogaciło jej życie, nadając mu,inną treść i sens. Zamek Rastenau położony był w przepięknej okolicy, na wzniesie- niu górującym nad pozostałymi ziemiami. Początkowo zamek był jedynie niewielką warownią. Jednakże z kolejnych panów na Rastenau powiększał swoją rodową rezyaencję, przebudowując i rozbudowując ją. W ten też sposób po Ptywie kilku wieków niewielka warownia przekształciła się w okazały, nie wznoszący się nad pozostałymi ziemiami zamek. W otoczeniu Pięknej przyrody sprawiał niezwykle malownicze wrażenie, choć r°scił sobie żadnych praw do jakiegoś konkretnego stylu architek- 47 tonicznego, do czego przyczyniły się niezaprzeczalnie wspomniane liczne przebudowy. Rastenauowie zaliczali się do tych nielicznych rodów szlachec- kich, którym na przełomie ostatnich wieków nie tylko udało się utrzymać swe liczne dobra i majątki, lecz zdołali je jeszcze znacznie powiększyć. Do hrabstwa Rastenau zostały dołączone znaczne obszary ziemskie. Posiadłość nie została podzielona, jak to się stało z więk- szością innych dóbr szlacheckich. Całość majątku dziedziczyli przeważ- nie pierworodni synowie. Jednak podczas, gdy majątek i dobra nie uległy upadkowi, wymierał ród Rastenau. Hrabia Joachim nie miał syna, któremu mógłby przekazać dziedzictwo, żona urodziła mu jedynie córkę. Poza nim żył już tylko jeden jedyny Rastenau, jego siostrzeniec. On zostać miał, po śmierci hrabiego Joachima, panem na Rastenau. Liczył sobie trzydzieści trzy lata i od dwunastego roku życia był sierotą. Hrabia Joachim przyjął go do swej rodziny i wychowywał wraz z córką Stefanią. Steffi, jako dziecko, najchętniej bawiła się z dziećmi ogrodnika, czterema potężnymi, silnymi blondynami. Biegała z nimi po górze zamkowej, po ogrodzie, wspinała się na mury, drzewa i wszelakiego rodzaju ogrodzenia. Kłóciła się z nimi, potem ponownie się godziła i jeszcze dzisiaj, gdy była już prawie dorosła, chętnie przebywała w ich towarzystwie. Hrabianka Steffi, mimo swych szesnastu lat, zachowywa- ła się z dziecinną beztroską. I dzisiaj siedziała znowu na olbrzymiej czereśni, rosnącej nie opodal zamkowych murów. To było jej ulubione miejsce, stąd bowiem roztaczał się przepiękny widok na leżące poniżej ziemie, mogła też spoglądać na szeroką drogę podjazdową, wiodącą w górę do samego zamku. To też było jej głównym celem. Kiedyś bowiem tą drogą musiało coś nadjechać — może szczęście, może książę z bajki, a może... Jan Wachau, jej najlepszy przyjaciel, z którym od dawna prowadziła wojnę podjazdową, a który odwiedzał ją stosunkowo często i nie był jej tak całkiem obojętny. Dzisiaj jednak nie mogła oczekiwać jego wizyty, od kilku tygodni leżał bowiem w szpitalu, przykuty do łóżka, czego powodem było skomplikowane złamanie nogi. Mimo to siedziała na czereśni niespokoj- nie czegoś oczekując. Pod drzewem siedziała panna Malwina Riickauf, wychowaw- i steffi. Dlatego też hrabianka preferowała miejsce na górze, wiedziała bowiem, że jej wychowaczyni nie będzie jej tam prześladować. Zdawała sobie jednak sprawę, że zostanie za to ukarana, gdyż panna Malwina nie uważała za stosowne, by dorastająca panienka wspinała się na drzewa. Steffi miała jednak inne poglądy na ten temat. Siedząca pod drzewem panna Riickauf podniesionym głosem czytała swej podopiecznej biografię Lessinga. Hrabianka przysłuchiwa- ła jej się niespokojnie, bez należnego skupienia. Po chwili krzyknęła, spuszczając głowę: — Moja kochana Malwino, dlaczegóż pani tak krzyczy? Zmęczy się pani tylko. Niepotrzebnie się pani wysila, czytając mi tę nudną do granic wytrzymałości biografię świętego Klopstocka. — Czytam pani biografię Lessinga, hrabianko! — Tak? Cóż, może wreszcie ustalimy jedną, bardzo ważną rzecz. Nie mam czasu ani ochoty, by zajmować się podobnymi bzdurami. Muszę obserwować drogę, gdzie przed wieloma wiekami moi przod- kowie uprawiali, przynoszący wprawdzie ogromne korzyści, ale nie- zwykle trudny zawód rozbójników. — Cóż za niesłychane rzeczy panienka opowiada, hrabianko! — zawołała wyprowadzona z równowagi panna Riickauf. — Zgadzam się z panią. I ja sądzę, że było niesłychanie nieuprzejme ze strony moich przodków, że zakłócali spokój tej pięknej okolicy swoimi zbójeckimi napadami. — Natomiast ja uważam, że na naganę zasługuje pani nieuwaga w czasie zajęć. — Ach, droga Malwino, nie obchodzi mnie, kiedy żył i cierpiał stary Klopstock czy jakiś tam Lessing. I tak nic to nie zmieni w moim życiu. — Musi panienka jednak znać najważniejsze fakty z życia naszych najsłynniejszych klasyków. ~~ Najważniejsze jest, bym znała przynajmniej ich dzieła. Moje yjcształcenie ita^ nigdy nie będzie doskonałe, zawsze będzie wykazy- Wało Pewne braki. „Dzięki Bogu!" — jak stwierdził Jan Wachau. , ~~_ °an baron nie powinien umacniać jeszcze w pani wro- neJ chyba niechęci do nauki. Braki w pani wykształceniu są mestety ogromne. 48 4 Seler, 49 •^ prowadź, donikąd l — Malwinko, nie gniewaj się tak strasznie na mnie. „Złość piękno- ści szkodzi", stanie się pani stara i brzydka. I co powiedziałby na to nasz młody pastor? Wie pani niewątpliwie, że szuka on żony i ja już się o to postaram, by wreszcie przejrzał na oczy i dostrzegł, że jest pani dla niego stworzona i powinien panią wprowadzić na plebanię jako swoją żonę. On jest czasami tak nieśmiały, że trzeba energicznie działać za niego. Dobrze się pani czuje? Panna Ruckauf nerwowo przewracała kartki trzymanej w ręku książki. — Hrabianko Steffi, czasami nie zdaje sobie panienka sprawy z tego, co plecie. — Ależ nie, zdaję sobie doskonale sprawę. Niech pani odłoży teraz książkę na bok i pozwoli odpocząć swojemu nadwyrężonemu długim mówieniem gardłu. — Mam jednak obowiązek nauczenia panienki czegokolwiek. W tej chwili powinnyśmy się uczyć historii literatury. Steffi postanowiła opuścić swe miejsce na drzewie. Osunęła się, puszczając gałąź. Przez chwilę wydawało się, że zawisła między niebem a ziemią. Jej szczupłe nogi bujały przez chwilę tuż przed oczami wystraszonej wychowawczyni, w końcu z wdziękiem opadła na ziemię. — Malwinko, ziemia ponownie odzyskała swoją mieszkankę! — krzyknęła całując zdenerwowaną pannę Ruckauf w zaczerwieniony lekko policzek. — Cóż za trzpiotka z panienki! — westchnęła wychowaw- czyni z udawaną złością, w rzeczywistości bowiem nie potrafiła długo gniewać się na swoją podopieczną. Po chwili wahania zamknęła książkę. Steffi spojrzała na zegarek. — Drogi Boże, Malwinko! Teraz naprawdę musimy się spieszyć. Nadeszła wreszcie pora ppsiłku! „Jedzenie jest wspaniałym przeżyciem" — tak mówi zawsze Jan Wachau. — Młodej panience jednakże nie przystoją podobne stwierdze- nia. — Precz z przestarzałymi konwenansami, kochana Malwinko! — stwierdziła Steffi, po czym ceremonialnie skłoniła się przed opiekun- 50 __ Marn zaszczyt zaprosić panią na śniadanie. Mama i tata wnością nas oczekują. Już najwyższy czas! — powiedziała poważnie. Joachim Rastenau siedział z żoną na tarasie zamkowym. Tam też kryto do stołu, by zjeść posiłek w blasku słońca. Hrabina była sympatyczną kobietą, liczącą około czterdziestu lat Ubierała się gustownie, jej ruchy pełne były godności. Miała gęste ciemne włosy i świeżą, zdrową cerę. Jej ciemne oczy przypomi- nały barwą i kształtem oczy córki, nie było w nich jednak wyrazu zuchwałości i radości, lecz powaga i roztropność, jakie przystoją dorosłej kobiecie. — Czy słyszysz naszego kochanego skowronka, Stefanio? — za- pytał uśmiechając się z rozrzewnieniem hrabia Joachim, gdy dobie- gły do' ich uszu słowa piosenki śpiewanej dźwięcznym głosem przez Steffi. — Nawet gdy się nie widzi naszej kochanej trzpiotki, zawsze można ją usłyszeć. Steffi jest tak żywa, że napełnia sobą cały zamek. — Strasznie się cieszę, Stefanio, że pozostawiasz jej tyle swobody! — W człowieku można zabić jego najlepsze cechy, próbując dopa- sować go do ogplnie przyjętych szablonów. Przekonały mnie o tym własne doświadczenia. Po co więc wprowadzać bezmyślną, salonową tresurę? Samo życie oszlifuje jej bardzo żywy temperament. — Jest przecież twoją córką, Stefanio — powiedział hrabia ciepło i serdecznie. ' Zaraz po ślubie stosunki między nimi nie układały się najlepiej. Byli sobie obojętni. Po pewnym czasie jednak zdziwili się, odkrywszy, że nie najlepsze pożycie przekształciło się w harmonijny i szczęśliwy związek. Polegał on na wzajemnym zrozumieniu i zaufaniu, a pojawie- nie się na świecie wspólnego dziecka zbliżyło ich jeszcze bardziej. Pożycie małżeńskie było szczęśliwe, bez sprzeczek i niepotrzeb- nych kłótni. Być może powodem był właśnie fakt, że pobrali się ozsądku, a nie z płomiennej, lecz przemijającej szybko namiętności. k legiem lat coraz bardziej się do siebie przywiązywali, nie mogli już jCz siebie żyć i nie chcieli się wzajemnie ranić. Dlatego też hrabia im nie miał odwagi powiedzieć o zatajonym przed laty istnieniu wa vi cnciał niszczyć harmonii swego udanego jak dotąd małżeńst- usiałby bowiem przyznać się żonie, że miał przed nią tajemnicę, którą ukrywał latami. Poza tym istniał jeszcze jeden powód zmuszający go do milczenia. W jego przeszłości było coś, co nie powinno wyjść na jaw. Tymczasem na tarasie pojawiła się Steffi w towarzystwie opiekunki. Gwałtownie, powiewając sukienką, podbiegła do rodziców, objęła ich serdecznie i pocałowała, najpierw matkę, potem ojca. — Nie uduś nas przypadkiem! — zażartował hrabia. Zasiedli do stołu. Służący podał im, oprócz zimnych potraw, ciepłą jajecznicę. W trakcie śniadania służący przyniósł pocztę, która nadeszła tego poranka. Joachim posegregował listy. Przeznaczone dla niego włożył do kieszeni, by przeczytać je w spokoju po śniadaniu w swoim gabine- cie. Pozostałe wręczył rodzinie. Hrabina otrzymała pismo od swego dostawcy, jeden listy zaadresowany był do panny Riickauf. W końcu w ręce została mu jedna koperta, którą trzymał, uśmiechając się tajemniczo. — A do kogo jest ten list? — zapytał córkę. — Daj mi... och, daj mi go szybko! Hrabia wręczył jej ze śmiechem kopertę. Spojrzała na nią w po- śpiechu, chcąc dowiedzieć się, kto jest nadawcą. — Och, od Detleva — powiedziała odrobinę rozczarowana. — Nie wiem, kto właściwie mógłby do ciebie pisać, Steffi — zauwa- żyła matka. Steffi nie przyznała się, że w najgłębszym zakamarku swojego serca żywiła nadzieję, że otrzyma list od Jana Wachaua. — Detlev obiecał mi przecież, że napisze. Steffi dopiero teraz przeczytała cały adres, jaki podany był na kopercie i roześmiała się głośno. Pokazała wszystkim, co napisał jej kuzyn Detlev, swym pewnym, charakterystycznym pismem, po czym przeczytała na jednym oddechu: * „Do rąk szlachetnie urodzonej hrabianki Stefanii Charlotty Marii z rodu Rastenau-Greifenberg-Uerzen-Soldenau-Giitershagen na zamku Rastenau. Doręczyć do rąk wlasnych adresatki." 52 potem, z braku nożyka do rozcinania kopert, rezolutnie ujęła 'ż z zastawy śniadaniowej i ku zdumieniu panny Ruckauf rozcięła nim kopertę- Ze środka wyjęła pokaźnych rozmiarów kartkę, gęsto zapisaną dużymi drukowanymi literami: Moja kochana, mała Steffi! Mężczyźni dotrzymują raz danego slowa. Trzymasz wiośnie w rękach obiecany list. ' Ponieważ każda chwila mojego pobytu w Berlinie jest niezwykle kosztowna i powinna zostać wykorzystana, możesz więc sobie wyobrazić, jak bardzo zależy mi na Twojej miłości i zaufaniu, gdyż zamiast załatwiać powierzone mi sprawy, spędzam czas na pisaniu do Ciebie tej długiej epistoły. Najpierw relacja z powierzonego mi przez Ciebie zadania, które wykonalem dokładnie według Twoich wskazówek. Rankiem, dzień po moim przyjeździe, złożyłem wizytę Jankowi Wachau, który leży tu w pięknym sanatorium. Jest z nim już o wiele lepiej i myślę, iż niebawem wróci do domu. Jeden z najsłynniejszych chirurgów uporał się już ze składaniem jego złamanej nogi. Twierdzi też, że można ją całkowicie wyleczyć i doprowadzić do ,,stanu używalności".*. Ten trzykropek oznacza małą przerwę, by pozostawić Ci czas na wybuch radości. Powiedziałem Jankowi, że zagroziłaś mi wypowiedzeniem swojej przyjaźni, jeżeli go zaraz po moim przyjeździe nie odwiedzę i nie dowiem się o jego zdrowie. Wiadomość ta niezwykle go ucieszyła. ,,Cóż za wspaniała dziewczyna!" — powiedział. Mam Cię zatem oficjalnie powia- domić, że Twoje zainteresowanie i współczucie głęboko go poruszyło i przesyła Ci za nie serdeczne wyrazy podziękowania. Czuje się dobrze, tęskni i nie może się już wprost doczekać, kiedy będzie ponownie mógl skakać z tobą przez rowy i inne przeszkody. Masz trzymać kciuki, by jak najszybciej mógł wrócić do domu. t-ncialem jeszcze zawiadomić, że wrócę do Rastenau pod koniec ygodnia, tak, jak umawiałem się z wujem Joachimem. Poza tą wiadomo- ltł chciałbym, byś wiedziała, że kupiłem dla Ciebie olbrzymią bombonier- ?: okladnie taką, jaką lubisz? — z Twoimi ulubionymi kandyzowanymi, 53 leśnymi owocami. Będziecie zadowoleni — Ty i Twój tata. Proszę Cięt pozdrów serdecznie wuja Joachima. Całuję z szacunkiem ręce cioci Stefanii, a Ciebie ściskam mocno i całuję w zadarty nosek. Z wyrazami braterskiej miłości Twój kuzyn Detlev — No i co, Steffi, dostałaś od Detleva miłe wiadomości? — zapytała — matka. Steffi skinęła twierdząco głową, podeszła do matki i objęła ją z miłością. — O tak, mamo, bardzo miłe. Pomyśl tylko, że noga Jana Wachaua została dobrze złożona i odzyska w niej niebawem całkowitą władzę. — Och, to rzeczywiście wspaniała wiadomość! Jak się czuje Janek? — zapytał hrabia. — O wiele lepiej. Kazał mi przekazać, że nie może już doczekać się chwili, kiedy wsiądzie na konia i pomknie ze mną w dal, pokonując rowy i inne przeszkody. — Jeszcze, jak sądzę, minie trochę czasu, zanim do tego dojdzie, Steffi. W końcu jednak nie musicie od razu wybierać najtrudniejszych dróg. Możecie trochę poczekać ze skakaniem przez przeszkody — za- uważył Joachim Rastenau. — Och, tatusiu, Jan na pewno szybko nauczy się ponownie skakać, prawda? — O, z pewnością będzie się starał dotrzymać ci kroku, chociaż może mu się to nie udać z naszą trzpiotką. W końcu ma on już swoje lata — zażartował hrabia. — Dwa dni po moich szesnastych urodzinach skończy dwadzieścia siedem lat. — W każdym razie uważam, że to bardzo ładnie z twojej strony, Steffi, że tak bardzo przejmujesz się wypadkiem barona Wachaua. — Ależ, mamo, to chyba zrozumiałe w przypadku tak sta- rych i dobrych przyjaciół jak my. On do tej pory mi wypomina, że za każdym jego pobytem w Rastenau, gdy byłam jeszcze małym dzieckiem ciągnął mnie za sobą za pieluchę, jak małego psiaka na smyczy. Mógł znieść moje „towarzystwo", gdyż nie płakałam. Jak mówi, nie może ścierpieć małych dzieci/z powodu ich nieustannego wrzasku. Zawsze jednak byliśmy dobrymi przyjaciółmi. 54 Hrabina odgarnęła z czoła córki niesforny lok ciemnych, gęstych włosów. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo Steffi była przywiązana do młodego barona Wachaua. _ Czy oprócz tego Detlev napisał jeszcze coś ważnego, Steffi? — zapytał hrabia. _ Wraca pod koniec tygodnia, jak się z tobą wcześniej umówił, tatusiu, i przywiezie wspaniałą bombonierkę z pralinkami nadziewa- nymi kandyzowanymi owocami. — No cóż, widzę, że cały jego list zawiera jedynie dobre wiadomo- ści. Ale teraz i ja chciałbym przeczytać moją poranną pocztę — to powiedziawszy hrabia wstał od stołu. — Bądź dzisiaj grzeczna, Steffi, by panna Riickauf nie musiała się na ciebie skarżyć. — Tatusiu, przecież ona jest ze mnie prawie całkiem zadowolona. Tylko z czysto pedagogiczno-wychowawczych powodów nie chce tego po sobie pokazać. Nieraz jednak mamy różne poglądy na tę sprawę, prawda, droga Malwinko? — Hrabiankę Steffi rozpiera czasami nadmiar sił witalnych i dlate- go ma trudności z usiedzeniem choćby przez chwilę na jednym miejscu — powiedziała pojednawczo wychowawczyni. — Bardzo ładnie to pani ujęła i dlatego obiecuję dobrowol- nie, że przez cały tydzień postaram się być wzorową uczennicą. A zazwyczaj dotrzymuję obietnic, o czym pani powinna już wie- dzieć. Dzisiaj jest poniedziałek... a więc do następnego poniedział- ku przeobrażę się w pilną uczennicę, by i pani miała w życiu choć trochę radości. Teraz jednak muszę niezwłocznie odpowiedzieć na list Detleva. Jego adres jest jak zwykle taki sam, a on oczywiście podróżuje incognito. — Napisz po prostu: Detlev Greifenberg, Berlin West, pensjonat "Wesemann". Hrabianka Steffi w zamyśleniu pokiwała twierdząco głową. Cóż, jeśli i ja będę musiała w przyszłości tyle podróżować, co etley, też będę to robić incognito. Tytuły są tak przesadnie ceremonial- Już w domu, a w podróżach jak sądzę stanowią jeszcze większe Dążenie. do °achirn Rastenau udał się do swojego gabinetu, hrabianka Steffi swojego pokoju, a hrabina pozostała na tarasie, chcąc poroz- 55 mawiać z panną Riickauf o zakończeniu nauki swej córki. Lekcje miały być kontynuowane jedynie do końca roku. Joachim zasiadł przy biurku i szybko przejrzał listy. Jako pierwszą otworzył kopertę z nadrukiem adresu firmy swego bankiera. Tak, jak przypuszczał, w środku znalazł listy od Liany. Jego twarz rozjaśnił rzewny uśmiech. „Moja mała, biedna Liana! Chciałbym wiedzieć, czy bardzo ją zraniłem wiadomością, że nie jest jedyną bliską mi osobą, że są też inni, których gorąco kocham" — myślał trochę zatroskany. Szybko otworzył list i zaczął niecierpliwie czytać. Wkrótce uśmiech zniknął z jego twarzy, siedział nieruchomo wpatrzony w kartkę papieru, zapisaną ręką Liany. Gdy przeczytał do końca, odetchnął ciężko i przycisnął mocno zaciśnięte w pięści dłonie do rozpalonego czoła. Strasznie poruszyły go informacje przekazane mu w liście przez Lianę. Po długiej chwili, w czasie której siedział nieruchomo zapatrzony przed siebie, zerwał się nerwowo z krzesła i zaczai szybko krążyć po pokoju. „Muszę wreszcie powiedzieć o niej Stefanii, muszę przecież pozwolić Lianie zamieszkać z nami w Rastenau" — myślał nerwowo, bijąc się z własnymi myślami. Zdecydowany, odrzucając wszelkie „za i przeciw", pospieszył do drzwi. Zanim jednak nacisnął klamkę, zatrzymał się. — Nie, nie... nie mogę do tego dopuścić — wyszeptał i ukrył twarz w dłoniach. Po paru minutach ręce mu opadły i rozejrzał się dookoła zmęczonymi oczami. Ponownie rozpoczął niespokojną wędrówkę po pokoju. W jego głowie kłębiły się gorączkowe, chaotyczne myśli. Co ma zrobić, w jaki sposób mógłby pomóc Lianie? Jak ma ją chronić przed niegodnymi zarzutami podłej kobiety? Czy uwierzą mu, że traktował Lianę jak swą córkę i obdarzał ją miłością czysto ojcowską i że ona nie czuła do niego nic poza dziecinnym przywiązaniem do człowieka, który z całych sił starał się zastąpić jej rodziców? Najchętniej rzuciłby teraz wszystko i podążył do Liany, by pomóc jej chociaż ciepłym słowem. Gdybyż tylko wiedział, gdzie można ją znaleźć, gdzie obecnie przebywa. Ale ona sprytnie przewidziała jego reakcję i zataiła przed nim adres miejsca, do którego postanowiła się udać. Ponownie wziął do ręki list Liany i przeczytał go po raz drugi, spokoniej i z większą uwagą. Liczył, że znajdzie jakiś punkt zaczepie- 56 d którego mógłby zacząć poszukiwania. Liana pisała, że po- ma' owj}a znaleźć miejsce w jakimś pensjonacie w Berlinie Zachodnim. S\r i dzielnicy było pełno takich pensjonatów. Kazała mu pisać na te restante, Berlin West 50. Z jaką rozwagą wszystko zaplanowała, Vi ciąż jak do tej pory nie podejmowała samodzielnie żadnych decyzji, daiac się na jego rady i rozporządzenia. Z ciężkim westchnieniem stwierdził, że niestety musi przyznać jej rację. I on obawiał się, że inni ludzie mogą z nieufnością i obraźliwymi podejrzeniami przyglądać się ich wzajemnym stosunkom. Nagle uświadomił sobie, że rzeczywiście mogli swym zachowaniem potwierdzać owe podejrzenia. Przeczytał ogłoszenie, które dołączyła do listu. Nic mu ono jednak nie mówiło. Nie wiedział nic o ogłaszających się ludziach, szukających towarzystwa dla swoich córek. Jak dobrze się złożyło, że w czasie jego ostatniego u niej pobytu powiedział o pieniądzach, które uchronią ją przynajmniej od skrajnej nędzy. Usiadł przy biurku. Najważniejsze teraz było, by Liana możliwie najszybciej dostała od niego wiadomości. Sięgnął po pióro i zaczął pisać: Moje kochane, najdroższe dziecko! Moja biedna, mała Liano! Jak możesz sobie 2 pewnością wyobrazić, Twój list strasznie mną wstrząsnął i wyprowadził mnie z równowagi. Jednak roztrząsanie i za- stanawianie się nad podłością ludzką nie przyniesie ani rozwiązania, ani ulgi. Jest zatem bezcelowe i nie warto zaprzątać sobie tym głowy. Masz jednak rację, Liano, musimy wziąć pod uwagę opinię ludzi i powinniśmy, przede wszystkim w Twoim interesie, unikać wszelkich podejrzeń. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, ile mnie kosztuje wysiłku, Powstrzymanie się od odwiedzenia Cię teraz, w tak trudnej dla Ciebie wili. Chciałbym pospieszyć do Ciebie, by móc Cię pocieszyć i uchronić P <-e kolejnymi zasadzkami, które niewątpliwie zgotuje Ci jeszcze pełne poazianek życie. Masz jednak rację, nie powinniśmy się teraz ^ac- Mogłoby to jeszcze pogorszyć Twoją i tak już ciężką sytuację. j US2ę_ Jednak wiedzieć, gdzie przebywasz. Dlatego proszę Cię, byś mi Twój adres. Daję Ci moje słowo honoru, że nie będę próbował 57 jest w znacznym stopniu ograniczona. Ja sama mam zbyt dużo pracy związanej z prowadzeniem domu, a mój mąż, zajęty osobiście zarządem majątku Brinkenhof, również nie potrafi znaleźć dla niej czasu. Dlatego musimy zostawiać naszą córkę zdaną na jej własne towarzystwo i obawia- my się, że zbyt długie przebywanie w samotności spowoduje, iż popadnie w apatię. Znajdzie Pani u nas milą atmosferę i serdeczne przyjęcie. Moja córka ma spokojny i miły charakter, a Pani zdjęcie bardzo jej się spodobało. Nasz majątek leży w przepięknej okolicy, nie opodal jednej z najsłynniejszych i najpopularniejszych w kraju miejscowości kuracyjnej. Rozumie się, że otrzyma Pani u nas stale utrzymanie. Czekają już na Panią dwa przyjemne pokoiki obok pokoi mojej córki. Bardzo proszę niezwłocz- nie powiadomić mnie o Pani decyzji i wysokości wynagrodzenia, jakiego Pani oczekuje. Resztę, jak sądzę, uda nam się ustalić bez większych kłopotów, gdy już Pani będzie u nas. Z wyrazami szacunku Ina von Brinken Brinkenhof List pani von Brinken bardzo się Lianie spodobał, dlatego też bez wahania postanowiła przyjąć pracę u niej. Wysłała do wujka Joachima otrzymany list, do którego dołączyła kartkę od siebie: ' Kochany wujku Joachimie! Proszę, przeczytaj dołączony przeze mnie list pani von Brinken i napisz, czy i Ty sądzisz, że powinnam przyjąć tę propozycję. Chciałabym jej napisać, że nie chcę od niej żadnego wynagrodzenia, by w ten sposób utrzymać swą niezależność. Sądzę, że ją to ucieszy, a i Ty będziesz bardziej zadowolony. Czekam na Twji niezwłoczną odpowiedź, chciałabym bowiem jak najszybciej poinformować panią von Brinken o mojej decyzji. Całuję Twoja Liana Zwrotną pocztą otrzymała odpowieź wujka: 60 Kochana Liano! Kamień spadł mi z serca. Znam rodzinę Brinkenów. Ich dobra leżą pobliżu jednego z moich majątków, zwanego Greifenberg. Jestem zaprzyjaźniony z panem Brinkenem, dobrze znam jego żonę i córkę. Są to prawdziwie sympatyczni ludzie. Ich córka nie jest ladna — prawdę powiedziawszy to można ją określić jako brzydulę — i częściowo ^paraliżowana w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Ale ma miły charak- ter. Jestem pewny, że Ci się tam spodoba. Będzie Ci się z nimi dobrze żyło, a ja będę Cię miał blisko siebie. By dojechać samochodem z Rastenau do (jreifenbergu wystarczy godzina, a stamtąd Brinkenhof jest odległy zaledwie o kwadrans. Piszę to na wypadek, gdybyś kiedyś była w potrzebie i chciała mojej pomocy. Majątkiem Greifenberg zarządza mój siostrzeniec, ja rzadko tam bywam. Jeżeli spotkalibyśmy się kiedyś przypadkowo, będziemy zmuszeni udawać, że się nie znamy, by nie padło na nas kolejne podejrzenie. Ubolewam nad tym, że nie mogę oficjalnie Cię przedstawić jako mojej przybranej córki. Mam jednak związane ręce. Dlatego świadomość, że zamieszkasz w Brinkenhof, jest dla mnie ogromną pociechą. Powiadom rnnie niezwłocznie, kiedy zamierzasz tam pojechać. Bóg z Tobą, moje dziecko. Zlikwiduję zatem mieszkanie w Berlinie, a meble zostawię w depozycie. Należą przecież do Ciebie, zakupiłem je za Twoje pieniądze. Kwit depozytowy prześlę Ci w następnym liście; być może pewnego dnia przydadzą Ci się stare meble. Pozdrawiam Cię i całuję Twój wujek Joachim. Liana zapowiedziała więc pani von Brinken, że przyjedzie pod koniec tygodnia. Od razu zwróciła jej uwagę kilkakrotnie wspomniana przez wujka Joachima w jego ostatnim liście nazwa Greifenberg. Do tej pory nie siedziała, że posiada on taki majątek. Po przeczytaniu listu, przed jej oczyma pojawiła się ponownie postać pana Detleva Greifenberga. i^e podejrzewała jednak, że między nazwą majątku a nazwiskiem deznajomego istnieje tak ścisłe powiązanie. Nie mogła też wiedzieć, Pan Greifenberg, którego tak przypadkowo poznała, jest siostrzeń- 61 cem wuja Joachima. W przeciwnym razie inaczej patrzyłaby na swój wyjazd do Brinkenhof. Po opuszczeniu pensjonatu „Wesemann" hrabia Detlev Greifenberg zatelegrafował do Rastenau, powiadamiając o swoim wcześniejszym powrocie. Gdy wysiadł z pociągu, na stacji, położonej najbliżej posia- dłości Rastenau, przywitała go Steffi, wychylająca się z eleganckiego powozu. W rękach trzymała cugle, starając się uspokoić dwa niespokoj- ne konie, które niecierpliwie przestępowały z nogi na nogę i głośno parskały, chcąc jakby dać wyraz swemu niezadowoleniu. — Hallo, Detlev! Pospiesz się wreszcie! Nie mogę już utrzymać tych rozjuszonych rumaków. Detlev jednym skokiem znalazł się przy niej i umościł wygodnie w powozie. — Cześć, Steffi! Chcesz mi oddać lejce? Energicznie pokręciła głową. — Absolutnie nie. Sama dam radę powozić. — Nie wrzuć mnie jednak do fosy! — zażartował. Wykrzywiła swą uroczą twarz w pełnym pociechy grymasie. — Znam się na koniach lepiej niż ty! — Ho, ho! Jestem zasłużonym kawalerzystą. — By zrozumieć konie, nie trzeba służyć w kawalerii. Ucałował ją po bratersku w jej dziecinnie okrągłe policzki. — Zatrzymaj się! Poczekaj jeszcze dwie minutki, Steffi. Muszę wziąć mój bagaż, w nim bowiem schowałem bombonierkę dla ciebie. Hrabianka Steffi zatrzymała konie. — No to wkładaj ten "kufer! Detlev skinął na bagażowego, który zgodnie z jego wskazówkami włożył bagaż do powozu, za co otrzymał spory napiwek. — No to w drogę, Steffi, pozwól koniom gnać ile sił w no- gach, w przeciwnym razie będą się niepokoiły. Będziemy pędzić szybciej niż samochód. — Na pewno im się to uda. Chciałam przyjechać po ciebie arnochodem, oczywiście bez kierowcy, ale tata się na to nie zgodził. — I słusznie postąpił. Wjechałabyś na drzewo i skrzywiła swój i tak już zadarty nosek. _ Martw się o swój własny nos, dobrze? Właściwie za karę powinnam wjechać do najbliższego rowu, żal mi jednak biednych koni. _ A mnie nie byłoby ci szkoda? _ Nie za bardzo. Ale czekoladek tak. _ No oczywiście! Czekoladek! I owoców, Steffi. Tak, teraz jestem spokojny, nie poświęcisz ich tak bez skrupułów jak twój ojciec. Steffi rzeczywiście umiała obchodzić się z końmi. Bez zarzutu kierowała nimi swoimi drobnymi, lecz silnymi rączkami. I mimo iż przez pierwszy odcinek konie biegły odrobinę nierówno i niespokojnie, teraz cńętnie i dobrze spełniały powierzone im zadanie. Obydwoje mieli masę rzeczy do omówienia. — Jak było w Berlinie, Detlev? Jesteś zadowolony z pobytu w stolicy? — zapytała Steffi. — O, tak. — Dlaczego więc przyjechałeś dwa dni wcześniej niż zamierzałeś? Westchnął ciężko i w zamyśleniu spojrzał przed siebie. — Był już najwyższy czas, by się stamtąd wyrwać, Steffi. Berlińskie powietrze nadmiernie mnie upajało i prawie przestałem nad sobą panować. Kątem oka spojrzała na niego badawczo. 4 — Tym bardziej zostałabym tam na dłużej. — Co słychać w domu? Czy wszystko układa się dobrze? — Dziękuję, wszystko jest w porządku. Tylko tata od paru dni jest trochę bardziej nerwowy, nie wiem dlaczego. Mówi, że ma kłopoty związane z interesami. Poza tym wszystko jest na swoim miejscu. — Nie doprowadziłaś panny Ruckauf do rozstroju nerwowego? — zażartował. — W gruncie rzeczy to wspaniała osoba. Jedyną jej wadą jest to, że m?czy siebie i mnie wychowawczymi zasadami. „Rozumne kobiety maJą tylko jedną wadę", jak mawia Jan Wachau. ~~ Cóż... Janek tak powiedział? Hm, już on się na tym na pewno doskonale zna. 62 63 Steffi skróciła gwałtownie lejce, tak, że konie prawie się zatrzy- mały. — Powiedz wreszcie, Detlevie, co u niego słychać? Jak się czuje? Jest nadal unieruchomiony? Co mówił, gdy go odwiedziłeś? — Pytasz o za dużo rzeczy naraz. Spróbuję jednak odpowiedzieć ci wyczerpująco na każde pytanie. Przysłuchiwała się jego relacji, starając się nie uronić ani jednego słowa. A gdy wreszcie zamilkł, nie odezwała się i ona. Nie zauważyła nawet, że przygląda jej się z prawie niedostrzegalnym uśmiechem. Detlev spojrzał na zamek Rastenau, wznoszący się nad pozostałymi ziemiami i odcinający się malowniczo od zielonej trawy i pokrytych lasami wniesień. ' — Czy to nie wspaniały widok, Steffi? Jakżesz piękna jest ta nasza stara siedziba! — Serce mi się ściska, gdy widzę Rastenau w blasku słońca, jak dzisiaj. Ale i Guntershagen, gdzie przyjdzie mi zakończyć życie, też jest przepiękny. — Dlaczego chcesz spędzić ostatnie dni w Guntershagen? Chyba nie dlatego, że zgodnie z naszym rodzinnym, niepisanym prawem jest to siedziba dla wdów, sierot i starych panien? O, nie sądzę w takim razie, byś kiedyś tam zamieszkała. Z pewnością pewnego pięknego dnia wyjdziesz za mąż. Lekki rumieniec zabarwił jej blade policzki. — Wykluczone! Nie znajdę nigdy odpowiedniego mężczyzny. — Nie spiesz się tak, poczekaj... masz jeszcze ładnych kilka lat, by stracić nadzieję na zamążpójście. — Myślisz, że mogę mieć jeszcze nadzieję? — A nawet jeżeli nie uda ci się wyjść za mąż, zostaniesz ze mną i będziesz mi prowadziła dom. — Ty przecież też na pewno się ożenisz. — Nie spieszy mi się' Powóz przejechał przez bramę wjazdową i zatrzymał się przed samym wejściem do zamku Rastenau. Steffi bawiła się pejczem do chwili, w której pojawił się koniuszy, wyprzągł konie i odprowadził do stajni. Służący, wyjąwszy uprzednio z powozu bagaże Detleva, podążył do zamku. Steffi i Detlev weszli do ogromnego holu, w którym mimo upału było chłodno i przyjemnie. Przez okna wpadały promienie słońca ukazując przepych kosztownych dywanów. Potężne kolumny podpierały sklepie- nie sufitu ozdobione kolorowymi malowidłami. Tu wyszedł im na spotkanie hrabia Joachim. Ucałował córkę i serdecznie przywitał swojego siostrzeńca. W pół godziny później w sali jadalnej podano do stołu. Nie zasiadła przy nim tym razem panna Riickauf, która spożywała posiłki wspólnie z rodziną hrabiego tylko wtedy, gdy nie było gości. W czasie posiłku panowała ożywiona dyskusja. Hrabia Detlev miał nowe wiadomości o licznych znajomych, których wszyscy byli ciekawi. Również i Detley zauważył, że wuj Joachim wyglądał dziwnie blado; wydał mu się niespokojny i bardziej nerwowy niż zazwyczaj. Po obiedzie mężczyźni udali się do pokoju hrabiego Joachima, by w spokoju zapalić papierosa. Zasiedli w wygodnych fotelach przy kominku. Jak i pozostałe pokoje w zamku, tak i ten charakteryzował się komfortowym i gustownym umeblowaniem. Po chwili milczenia Joachim, badawczo przyglądając się siostrzeń- cowi, zapytał: — Jak doszło do tego, że zdecydowałeś się wrócić dwa dni wcześniej niż zamierzałeś? Co cię do tego skłoniło? Detlev w zamyśleniu śledził kłęby dymu unoszące się z jego papierosa, jak gdyby chciał zyskać na czasie. Potem spojrzał na wuja. Obydwaj zmarszczyli czoła, na których utworzyły się identyczne trójkątne zmarszczki, kontrastujące z ich szarymi oczami. — Szczerze mówiąc, wuju Joachimie, mój wyjazd z Berlina bardziej przypominał ucieczkę. Nie była to przemyślana decyzja. — Ucieczkę? Przed kim lub przed czym uciekałeś? Detlev westchnął głęboko. — Przed samym sobą... lub przed parą przepięknych dziewczęcych oczu i pełną uroku twarzyczką. — W zasadzie mężczyźni nie uciekają przed pięknymi kobietami, Detlevie. — W zasadzie nie. Ale, wuju Joachimie, nie zależy mi na przygo- dach z kobietami, nie odpowiada mi styl mężczyzny, szukającego tatwych znajomości. W sprawach sercowych jestem nieco niezgrabny 64 SSeki ;rety prowadzą donikąd i dlatego staram się strzec, jak tylko mogę, przed jakimiś głębszymi uczuciami, tym bardziej że do Rastenau, jeżeli nie chce się stracić praw do majątku, wprowadzić można jedynie równe rodem kobiety. Już wcześniej myślałem, że to zarządzenie jest okrutne i bezsensowne. Nie jesteśmy lepsi od książąt panującej rodziny, nie możemy wybierać zgodnie z sercem, lecz zgodnie z tradycją. — Tak już jest, Detlevie — słowom tym towarzyszyło ciężkie westchnienie, którego hrabia nie umiał powstrzymać. — Wujku Joachimie, Bogu dzięki, ciebie nie dotknął aż tak bardzo krzywdzący nakaz tradycji. Przecież i ślepy by zauważył, że poślubiłeś ciocię Stefanię z głębokiej miłości. Tak udane, pełne harmonii małżeń- stwo, jak wasze, może się przytrafić tylko ludziom przekonanym o wzajemnej, dozgonnej miłości. Hrabia Joachim utkwił wzrok w jakimś niewidocznym punkcie za oknem. — Tak ci się wydaje? — zapytał gwałtownie. Zdumiony Detlev spojrzał na niego badawczo. — A nie jest tak? — Masz rację, Detlevie, określając nasze małżeństwo jako pełne harmonii. Ale nie pobraliśmy się z miłości. Dopiero po kilku nieudanych latach, licznych kłótniach i nieporozumieniach, nasze dziecko wskazało nam właściwą drogę do siebie i wzajemnego zrozumienia. — Nie wiedziałem o tym — powiedział cicho Detlev. — Tak, tak, mój chłopcze, pewne rzeczy wyglądają całkiem inaczej, gdy zedrze się z nich wierzchnią warstwę i dotrze do sedna. Ale odeszliśmy od twojego problemu. Uciekłeś zatem przed piękną dziewczyną? — Owszem, wydawało mi się, że z każdym dniem staje się dla mnie i mojej wolności i niezależności coraz większym niebezpieczeństwem. I dopiero teraz zdałem sobie sprawę, ile w mym rozumowaniu było racji. Czy wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia? Joachim w zamyśleniu spojrzał przed siebie. — Tak, wierzę... kiedyś... dawno, dawno temu doświadczyłem na własnej skórze, że istnieje taka właśnie miłość, gorąca, namiętna i... od pierwszego wejrzenia. — Ja natomiast sądziłem do tej pory, że dwoje ludzi musi się najpierw dość dobrze poznać, zanim poczują do siebie coś więcej. Teraz \ 66 v zrozumiałem, że to nieprawda. Myliłem się. Ty byłeś zawsze Je . najlepszym przyjacielem, prawie ojcem, od kiedy przyjechałem do m°h'e Jako dwunastoletni chłopiec. Nigdy nie uda mi się odwdzięczyć ci 016 dobro i miłość, jakimi mnie obdarzyłeś. 1 __ przecież to się rozumie samo przez się. Jako zarządca majątku nawet obowiązek pomagać i wspierać mniej zamożnych członków rodziny. __ Może tak, jak robił to twój poprzednik, zanim ty nie zająłeś jego miejsca? Z tego, co wiem, miał on zwyczaj trzymać twoją głowę tylko na tyle nad wodą, abyś nie mógł się utopić i robił to tak długo, aż zmęczyłeś się porządnie ustawicznym wyrywaniem się, by wystawić głowę i zaczerpnąć odrobinę powietrza. A ty?>Czegoś ty dla mnie nie uczynił w swej miłości i nieskończonej dobroci! Wychowywałeś mnie i traktowałeś jak własnego syna. Oddałeś mi nawet w zarząd Greifen- berg. Ustanowiłeś właścicielem tego majątku i tylko tobie zawdzięczam, że moje dzieciństwo i młodość upłynęła spokojnie i beztrosko. To wszystko, jeden Bóg wie, nie było bynajmniej twoim obowiązkiem. — Nie kłóćmy się na ten temat. Nie jest najprzyjemniejszym uczuciem świadomość, że opływa się w dostatki, podczas gdy inni ludzie głodują. Doskonale zresztą wiesz, że mogłem ci bez żalu oddać Greifenberg, gdyż mam wystarczająco duże dochody z pozostałych majątków. Poza tym odciążasz mnie znacznie, zajmując się zarządem Greifenbergu. Jak więc sam widzisz, głównym bodźcem mojego działa- nia jest egoizm. Hrabia Detlev ujął jego dłoń. — Swoimi słowami ostatecznie przekonałeś mnie, że jestem twoim dobroczyńcą, gdyż przyjmuję dobra, które mi wyświadczasz. Muszę przyznać, że pod tym względem jesteś osobliwością tego świata, w którym każdy woli brać niż dawać. Musisz jednak przyjąć słowa mojej wdzięczności, wuju Joachimie. — Przestań, zakończmy może ten temat! — powiedział gwałtownie Joachim. chciałbv — No cóż, jak sobie życzysz. Chciałem jednak tylko przez Powiedzieć, że ufam ci jak najlepszemu przyjacielowi. Dlatego opowiedzieć ci, co mnie wygnało z Berlina. A może nie Jesteś tym zainteresowany? 67 — Możesz być pewny, że interesuje mnie wszystko, co ciebie dotyczy. Poznałeś zatem piękną, młodą damę, która wywarła na tobie ogromne wrażenie, a która, jak sądzę, nie jest ci równa rodem. — Tak jest, wujku Joachimie. Ma pochodzenie mieszczańskie — nazywa się po prostu panna Reinold. Joachim drgnął, w zaskoczeniu nie potrafiąc zapanować nad gwałtowną reakcją. — Reinold? Siostrzeniec spojrzał na niego przerażony. — Co ci się stało? Czy powiedziałem coś złego? — Nie, nic się nie stało... widzę jednak, że twój przypadek jest beznadziejny, ponieważ w żyłach tej młodej kobiety nie płynie nawet kropla szlacheckiej krwi. — Tak, całkowicie beznadziejny — z głębokim westchnieniem powiedział Detlev. — Dlatego też uciekłem, zanim nie było za późno. — Jak ją poznałeś? Detlev opowiedział wyczerpująco o ich pierwszym spotkaniu nad brzegiem jeziora i o tym, jak niezapomniane i głębokie wrażenie wywarła na nim jej bezradność, potem o kolejnym spotkaniu w pen- sjonacie pani Wesemann i o tym, jak stawali się sobie coraz bliżsi, i o czym rozmawiali. Joachim przysłuchiwał się w napięciu. Wyraz jego oczu wskazywał, że głęboko nad czymś rozmyśla: Jakież to dziwne, że jego siostrzeniec w olbrzymim przecież Berlinie spotkał Lianę, właśnie ją! I że wywarła na nim aż tak ogromne wrażenie! — Teraz już wiesz, wuju Joachimie, dlaczego wróciłem do domu o parę dni wcześniej. Teraz zamierzam wziąć się ostro do pracy i zapomnieć o przyczynie, która wyprowadziła mnie z równowagi. To powinno mi pomóc, nie sądzisz? — Życzę ci, by zaoszczędzone ci zostały udręki nieszczęśliwej miłości, co mężczyznom naszego pokroju niestety rzadko się udaje. — Mówisz jakby z własnego doświadczenia, wujku Joachimie. — Być może nie mylisz się, mój chłopcze. W każdym razie bardzo ci współczuję i chciałbym móc ci w jakiś sposób pomóc. Teraz chodźmy jednak do cioci Stefanii i Steffi. I one chcą się nacieszyć twoją obecnością. — Obaj mężczyźni powrócili do salonu. Stefania siedziała w fotelu z ręczną robótką i spojrzała na nich 7 lekkim uśmiechem. Steffi natomiast zdążyła już dokładnie spróbować wszystkich prali- , QLy tylko zobaczyła kuzyna, podbiegła do niego i uwiesiła się na jego ramieniu. J _ Czekoladki są wyśmienite, Detlevie! — pochwaliła. Spojrzał na nią z góry z dobrotliwym uśmieszkiem. — Cieszy mnie, że utrafiłem w twoje gusta. Usiedli w czwórkę przy stole i Steffi ponownie zaczęła opowia- dać o baronie Wachau. Wszyscy chcieli dowiedzieć się o nim czegoś nowego. Detlev rozmyślał nad tym, co powiedział mu Jan Wachau, gdy złożył mu wizytę w sanatorium. „Gdy Steffi dorośnie i będzie gotowa do małżeństwa, mój drogi Detlevie, przybędę do Rastenau jako pierwszy z konkurentów. Los mi ją zesłał i zabiję każdego, kto stanie mi na drodze do jej ręki. Ma wszystkie te cechy, które posiada kobieta moich marzeń. Jest młoda, radosna i taka naturalna. Nie porusza się z wystudiowaną elegancją, jak inne szlachcianki, przypominające bardziej lalki niż prawdziwego, żywego człowieka. Zawsze gotowa kroczyć przy mnie, na dobre i na złe. Nie mdleje, gdy zauważy choćby najmniejszą przeszkodę na sztucznie wygładzonej ścieżce swego życia. Nie, ona jest dzielna 1 odważna. I to mi się w niej właśnie podoba." Joachim był tego wieczora dziwnie cichy i milczący. Nie zauważył nawet, że żona raz po raz obrzuca go ukradkowymi spojrzeniami. Nie Pytała, co go martwi, widziała jednak, że od paru dni coś mu ciąży na duszy. On tymczasem krążył jeszcze myślami wokół dzisiejszej rozmowy 2 Detlevem. Cóż za dziwne zrządzenie losu, to ich spotkanie! Bardzo Poruszył go fakt, że Detlev zakochał się w Lianie. A jeżeli i ona go Pokochała? Niespokojnie podszedł do otwartego okna. Zapach kwit- nącego bzu obudził w jego pamięci wspomnienia z odległej, lecz jakże łownej przeszłości. Jego myśli zwróciły się ku Lianie. Och, jak dobrze ozumiał Detleva! Liana tak bardzo przypominała swoją matkę, ^spokojnie potarł ręką czoło. Nagle poczuł, że ktoś gładzi go delikatnie po ramionach; wzdrygnął > zebrawszy w sobie wszystkie siły, wrócił do rzeczywistości. 68 69 — Wspaniały wieczór, Joachimie — powiedziała jego żona spokoj- nym, pełnym ciepła i miłości głosem. Instynktownie wyczuwała, że jej mąż cierpi, i chciała mu okazać, że jest gotowa, by pomóc mu udźwignąć przytłaczający go ciężar. Powoli odwrócił się w jej stronę. Jego twarz zaniepokoiła ją swą bladością, oczy mu płonęły. Och, jak chciałby powiedzieć jej w tej chwili, co go dręczy już od tylu lat i nie daje ani chwili spokoju! Z pewnością zrozumiałaby go i... wybaczyła. Nie miał jednak prawa, nie mógł! Nie może przecież obarczać jej ciężarem, który dla niego samego był trudny do utrzymania. Podniósł jej dłoń do ust. — Masz rację, Stefanio, wieczór jest naprawdę prześliczny. Przy- prawia o prawdziwy zawrót głowy. Może lepiej będzie, gdy zamkniemy okno — powiedział. Wiedziała, że próbuje odwrócić jej uwagę od swojego dziwnego zachowania, lecz mimo to pomogła mu zamknąć okno. Steffi tymczasem pogrążona była w żartobliwej rozmowie z kuzy- nem. Jej śmiech uspokajał chaotyczne myśli i pozwalał mu zapomnieć o głęboko skrywanej tęsknocie za Lianą. Po chwili hrabina zwróciła się do córki: — Myślę, kochana Steffi, że już najwyższy czas, byś udała się do swojego pokoju i położyła się spać. — Czy rzeczywiście jest już tak późno? — Tak, moje dziecko. A młodzi ludzie potrzebują dużo snu. Już i tak, ze względu na odwiedziny Detleva, siedziałaś z nami o godzinę dłużej niż zwykle. — Czuję się jak w wojsku. Wieczorny capstrzyk! No cóż... dob- ranoc, mamo. — Dobranoc, moje drogie dziecko. Podeszła też do ojca, ucałowała go serdecznie, a on czule pogładził jej okrągłe policzki i lśniące włosy. Detlevowi z godnością podała rękę. — Zobaczę cię jeszcze jutro rano, przed twoim wyjazdem do Greifenbergu? — Mam nadzieję, że tak, jeżeli nie będziesz zbyt długo spać. Wyjeżdżam koło dziewiątej. Och o tej Porze jestem już od dawna na nogach. A zatem, i miłych snów. Mam nadzieję, że nie przejadłaś się ii i nie przyśnią ci się kandyzowane koszmary — przekomarzał L n'ią żartobliwie. S1? L___ gojeniu żołądkowi nie zaszkodziłyby nawet kamienie, jest trzymały- Zatem dobranoc i przyjemnych snów. Wy Pozostali patrzyli z uśmiechem, gdy wychodziła, po czym roz- wiali jeszcze przez godzinę, zanim zdecydowali się udać na spoczy- ncłc Detlev nie położył się od razu do łóżka. Długo siedział przy oknie, ukryty w swoim pokoju przed ciekawskimi spojrzeniami i palił papiero- sa Jego myśli uleciały w kierunku Greifenberga. Wróci tam jutro i podejmie przerwaną pracę. W Berlinie zrelaksował się odrobinę, z takim też zamiarem tam pojechał, chciał przynajmniej trochę od- począć przed początkiem sianokosów. I wrócił z przepełnionym miło- ścią sercem. Nie poradzi sobie z tą miłością tak szybko, jakby chciał. Był o tym głęboko przekonany. „Muszę to w sobie zwalczyć. Przecież nie mogła mi panna Reinold utkwić aż tak głęboko w sercu. Jeżeli nie zobaczę jej przez dwa, trzy tygodnie, opadnie ze mnie jej czar i urok. Chciałbym tylko wiedzieć, czy i jej mój nagły wyjazd sprawił taki ból, jak mnie. Przestań wreszcie o niej myśleć. Detlevie!" — złajał samego siebie. Jego nieposłuszne myśli ciągle wracały do Liany, jej uroczej, pełnej słodyczy towarzyszki i uroczych oczu. Następnego dnia, po śniadaniu Steffi odprowadziła kuzyna do samochodu, którym miał udać się do Gerifenberga. . etley serdecznie pożegnał się z wujem i ciocią. Steffi natomiast wiesiła mu się na szyi i skakała, nie mając dla niego litości. t~T Cnetniej pojechałabym z tobą do Greifenberga niż została KifJ',Wlerz m* Detlevie. Zanudzę się tu na śmierć z kochaną Malwinką. si? znowu zobaczymy? 71 70 — Najpóźniej w niedzielę, o ile nie zjawisz się wcześniej w Greifen- bergu. — Zobaczymy, co się da zrobić. Chciałabym ponownie poje- chać z tobą do S., na koncert. Czy nie moglibyśmy tam pojechać w niedzielę? S. było niewielkim kurortem, położonym w pobliżu Greifenbergu. — Bardzo chętnie, Steffi. Porozmawiamy o tym jeszcze w niedzielę. — Tak też uczynimy. I nie bój się. Założę moją najbardziej elegancką sukienkę i obiecuję, że nie przyniosę ci wstydu. — Jeżeli o mnie chodzi, mogłabyś być ubrana tak jak teraz. Krytycznie spojrzała na białą sukienkę, okrytą również białym fartuszkiem. — No cóż, tu w Rastenau o tak wczesnej porze nikomu nie przeszkadzają moje domowe sukienki. Gdzie indziej jednak mogłyby się za bardzo wyróżniać. — Może masz rację, Steffi... teraz jednak muszę się pospieszyć. Do zobaczenia! — Do widzenia, Detlevie! — krzyknęła Steffi biegnąc przez chwilę przy samochodzie, po czym zwróciła się w stronę ogrodu, gdzie czekała już na nią panna Riickauf. Hrabia Joachim pozostał w swojej pracowni i stał obecnie przy oknie, przyglądając się scenie pożegnalnej. Uważnie śledził zachowanie siostrzeńca. Ustawicznie myślał o jego wczorajszym wyznaniu. Gdy po paru dniach otrzymał wiadomość od Liany, że przyjęła posadę w Brinkenhof, miał uczucie, jakby wyzwał los na pojedynek. Nie starał się przekonać Liany do zmiany podjętej decyzji, co powinien był uczynić w interesie Detleva. Zrobił coś wręcz przeciwnego — po- chwalił Lianę za jej dojrzałe zachowanie. Po wysłaniu listu do niej, zamyślił się, błądząc nieobecnym wzro- kiem po położonym za oknem parku. Wreszcie ocknął się, podniósł dumnie głowę i udał się do biblioteki zamkowej. W przyległym pokoju znajdowało się tajne archiwum, do którego wszedł zdecydowanym krokiem. Pozostał tam przez godzinę, przeszukując zachłannie papiery i akta. Nie znalazł jednak tego, czego szukał. Ostatecznie opuścił archiwum, nie był jednak zadowolony, a jego napięta twarz wyrażała ponure zdecydowanie. rzeczy ich własnemu biegowi. Jeden Bóg wie, dlaczego Na pewno też skieruje sprawy ku lepszemu." łączy A inip iazdy Detlev dotarł do zamku Greifenberg. Nie był on Po eoQzini J J . , , • j t - od Rastenau, jego rozległe ziemie sąsiadowały , z terenami wchodzącymi w skład majątku Greifenberg. bOWNiezbyt duży zamek okazał si? przepiękną budowlą, położoną lowniczo na szczycie wzniesienia, nie tak wysoko jednak jak zamek Rastenau. Wąska ścieżka wiodła prosto do bramy, przez ruchomy most, który przed wielu laty służył celom obronnym. Greifenberg nie był tak przestronny i umeblowany z takim smakiem i przepychem jak zamek w Rastenau. Przez wiele lat, zanim Detlev się do niego wprowadził, pozostawał opuszczony, nikt nie chciał w nim zamieszkać. Hrabia Joachim kazał go jednak odpowiednio przygoto- wać, umeblował go wygodnie i przytulnie, a potem dopiero wskazał go na stałą siedzibę swojemu siostrzeńcowi. Stare meble zostały fachowo odnowione. Dzięki temu pokoje zachowały swój dawny urok. A Det- levowi niezwykle spodobał się jego nowy dom i tu właśnie czuł się najlepiej. Staną} przy oknie i rozejrzał się po znajomej okolicy. „Wspaniale jest być znowu w domu — pomyślał — naprawdę wspaniale. Niczego mi nie brakuje poza... poza młodą kobietą, która dzieliłaby ze mną to wszystko, co mam. Wujek Joachim nie zdaje sobie sprawy, jakie dał mi bogactwo, przekazując ten majątek w moje ręce, bym nim zarządzał jako jego właściciel. Jestem na- prawdę zadowolony i szczęśliwy, że los tak mi sprzyja i nie zamieniłbym się w tej chwili nawet z królem. Jednego jednak jestem pewny... moje szczęście nie będzie pełne, dopóki nie wprowadzę do domu... Liany Reinold." Gdy spostrzegł, że jego myśli znów wróciły ku niej, postanowił Przerwać bezczynność, udał się do swego pokoju i przebrał się w strój 0 jazdy konnej. Postanowił zrobić jeszcze przed obiadem małą Przejażdżkę po ziemiach należących do Greifenbergu, by zobaczyć, Jakim są stanie i czy w czasie jego nieobecności nie zostały zaniedbane. s H droc*ze spotkał sąsiada, pana von Brinkena. Przywitali się bardzo ecznie mocnym uściskiem dłoni. Pan Brinken był właścicielem 72 73 ziemskim, skromnie ubranym, o przyprószonych siwizną włosach i pełnych dobroci, niebieskich oczach. — Dzień dobry, drogi hrabio! No i co, udało się panu wrócić zdrowym z tej świątyni grzechu, jaką jest Berlin? Sądziłem, że planował pan powrót dopiero na przyszły tydzień. — Nie dawała mi spokoju tęsknota za domem, panie Brinken. Już wczoraj byłem w Rastenau i pozostałem tam do dzisiejszego poranka. — Cieszę się, że pan wrócił. A co nowego słychać w Rastenau? Czy wszystko po staremu? — Dzięki Bogu, wszystko dobrze. Tylko wujek Joachim wydaje się zmęczony i przepracowany. — Nic dziwnego. Pracuje za dużo, ale też i ma dużo do zrobienia. Tak olbrzymi majątek jest wspaniałą rzeczą, a bogactwo nie przynosi wstydu. Chociaż, muszę przyznać, wydaje mi się, że ja jestem w lepszej sytuacji niż on, mimo że moje dobra nie sięgają dalej niż na wyciągnię- cie ręki. Ale co mamy robić ze skarbami, które pożerają mole i rdza. Trzeba się nimi zająć. Na szczęście moja mała, biedna Hania jest tak mało wymagającym, skromnym stworzeniem, że dla niej wystarczy, będzie jej aż nadto. — Jest pan najbogatszym człowiekiem pośród innych bogatych, panie Brinken. Pańskie zadowolenie z życia i uśmiech na twarzy są bardziej godne zazdrości niż wszystkie ziemie tego kraju. W Brinkenhof jest zawsze tak miło i przyjemnie, naprawdę wspaniała atmosfera, człowiek czuje się jak u siebie w domu. — Bardzo mnie cieszą pana słowa, hrabio. Tym samym utwier- dził mnie pan w przekonaniu, że się panu u nas podoba i chętnie pan z nami przebywa. Proszę zatem przyjść do nas w najbliższym czasie i proszę się w ogóle częściej pokazywać. Na kiedy mam zatem pana zapowiedzieć moim damom? Przyda im się trochę rozrywki. — Jak tylko znajdę parę wolnych chwil. Jak się czuje panienka Hanna? — Jak zwykle. Nigdy się przecież na nic nie skarży, jak pan zresztą dobrze wie. Z wzruszającą cierpliwością przyjmuje swój ciężki los, wyznaczony jej przez Boga. Nie mówmy zresztą o tym, bo słowa i tak nic nie zmienią. Ale żona i ja wpadliśmy na doskonały po- mysł. Postanowiliśmy zatrudnić młodą kobietę, która dotrzymywa- arzystwa Hannie. Nie chcemy bowiem, by nasza córka dłużej wała w samotności. n tak, to naprawdę doskonały pomysł! Prawda? Że też nie wpadliśmy na to wcześniej! Hanna bardzo się No ale nie chcę zatrzymywać pana zbyt długo. „Pańskie oko C1CS^ tuczy!" Ciekaw jestem, jakie będą tegoroczne sianokosy? Nie chcę jednak zapeszać! J _ jak dotąd wszystko idzie dobrze. Byle tylko po samym koszeniu, utrzymała się taka dobra, bezdeszczowa pogoda... Pokażę się zatem u państwa w ciągu najbliższych dni. Najbardziej pasowałby mi wieczór. _ Nam również. A zatem do zobaczenia już wkrótce. Uścisnęli sobie serdecznie dłonie i rozjechali się każdy w swoją stronę. Detlev musiał przejechać przez las, by dotrzeć do bardziej oddalo- nych pól'i łąk. W czasie przejażdżki jego myśli ponownie podążyły ku Lianie Reinold. W jego uszach ponownie zabrzmiał jej dźwięczny głos, przed oczami ujrzał jej uroczą twarz, rozjaśnioną słodkim, urzekającym uśmiechem. Nie miał wątpliwości, że mimo, iż spędził z nią zaledwie parę dni, parę wspólnych godzin, chciałby z całego serca, by została jego żoną. Niespokojne parskanie konia wyrwało go z pełnych tęsknoty marzeń. Skręcił gwałtownie cugle, przyśpieszył i w zawrotnym galopie wyjechał z lasu na pola. Miał tu przecież tyle pracy, która pomoże mu zapomnieć o niedozwolonych pragnieniach i marzeniach. dni później po ozdobionej kwiatami werandzie, otacza- niewielki pałacyk należący do majątku Brinken, przechadzała ol ,anna Von Brinken, przystając koło każdej donicy i troskliwie 3 ając pielęgnowane rośliny, wyhodowane na jej specjalne życzenie. na m°8te ich doglądać, chodząc powoli od jednej do drugiej, wsparta do k °1C u^acn- %ła poważnie sparaliżowana i skazana na kalectwo nca życia. Przed dwoma laty została najechana przez ciężarówkę, 74 75 a jej stopa wpadła akurat pod jedno z kół. Była tak poważnie uszkodzona, że postanowiono ją amputować. Jednak jeden z najlep- szych lekarzy zaprotestował i uratował nogę dziewczynki, która, mimo iż była zmiażdżona, zrosła się i Hanna mogła chodzić, choć wymagało to od niej siły i wytrzymałości i było naprawdę męczące. Hanna nie była ładną dziewczyną. Miała płaskie czoło, zbyt wystające kości policzkowe i szeroki nos. Usta były trochę za duże, jednak gdy Hanna się uśmiechała, odsłaniała równe rzędy wspaniałych, białych zębów. Jej głowę otaczały długie czarne i proste włosy. Nie była zbyt wysoka i nie posiadała niezbędnego kobietom wdzięku. Jednak, mimo iż natura potraktowała nieco po macoszemu owo biedne stworzenie, miała w sobie dwa atrybuty: szczupłe, delikatne ręce i ciemne, pełne miłości, urzekające oczy. Słońce zniżało się już ku zachodowi, gdy Hanna zakończyła swoją pracę. Sięgnęła po kulę i powoli skierowała się do pokoju, by wymyć ręce i przebrać się. Gdy już się z tym uporała i wyszła z pokoju, spotkała matkę. Była to skromna i nie najładniejsza kobieta. Od razu uderzało podobieństwo między nią i córką. Pani Ina Brinken z czułością objęła ramiona Hani, chcąc pomóc córce. — Dokąd chcesz pójść, Haniu? — Na werandę, jeszcze na chwilkę, mamusiu. Jest jeszcze całkiem ciepło. Masz dla mnie może chwilkę czasu? — Tak, kochanie, aż do powrotu taty. Zachowaj cierpliwość, Haniu, już niedługo będziesz miała koleżankę. Nie będziesz już taka samotna. — Strasznie się cieszę na przyjazd panny Reinold, mamusiu. Jej zdjęcie bardzo mi się podoba. — Mam nadzieję, że i ona sama spodoba ci się tak bardzo, jak jej fotografia. No chodź, u§iądź sobie wygodnie tutaj, na fotelu. Matka chciała przysunąć córce wygodny fotel, choć wiedziała, że Hanna nie lubi, gdy traktuje się ją jak chorą. — Mamusiu, ja wolę postać sobie przez chwilę. Ty jednak musis/ czuć się zmęczona — po czym popchnęła matkę delikatnie, ale stanowczo w kierunku krzesła. Odwróciła się ku polom. T tuś wraca! — po chwili jednak z ożywieniem ujęła rękę matki. Cre jedzie sam, jest z nim hrabia Detlev! """ l- Dotrzymał więc danego słowa. On nigdy nie łamie raz złożonej obietnicy. H Cieszysz się z jego odwiedzin? u rma nrzytaknęła z głębokim westchnieniem, rianii" y j _ _ _ przecież wiesz, mamo — powiedziała spokojnie. Ta młoda dziewczyna miała niezwykłą siłę ducha i potrafiła aoanować nad swoimi emocjami. Matka nie powinna zauważyć, jak mocno bije jej serce na widok Detleva. Nikt zresztą nie powinien zwrócić na to uwagi, a już z pewnością nie on. Hanna pokochała go przed dwoma laty, zaraz po tym, jak sprowa- dził się do Greifenbergu. Był to akurat okres, kiedy stawiała pierwsze kroki po wypadku. Starała się z całych sił nie okazać i tak już zmartwionym rodzicom, jak bardzo cierpi. I wtedy pojawił się Detlev. Słyszał o nieszczęśliwym wypadku i wyraził jej swoje współczucie. Od tego czasu zaglądał do Brinken coraz' częściej, za każdym razem przywożąc jej małą niespodziankę. Były to kwiaty, książka lub nowe nuty, gdyż razem grali na fortepianie. Jednym słowem starał się poprawić jej sampoczucie i nastawienie do życia. Wtedy zaczęła się dla niej udręka związana z nieodwzajemnioną miłością. „Gdybym nie miała wypadku i była zdrowa — myślała — nie interesowałby się mną wcale, jestem przecież taka brzydka. Unikałby nawet przyjazdu do Brinken jak inni młodzi mężczyźni, którzy boją się chyba, że wiązałabym z nimi jakieś nadzieje. Ponieważ teraz jestem sparaliżowana, wie, że nigdy nie będę dążyć do tego, by zostać jego żoną. 0 ° jak moje nieszczęście przyniosło mi odrobinę szczęścia. Nie ma ego złego, co by na dobre nie wyszło?" nad • *=0 bezinteresownie, nie wiążąc z nim żadnych życzeń ani Hio Zlei> tal< Jalc kocha się słońce tylko za to, że jest. Tak jak słońce był dla^J ^osiągalny. Przyj H° t0 •'e<^na^ JeJ oczy błyszczały niepohamowaną radością z jego p. . si? cieszę, że znowu nas pan odwiedził! -iłowałjej r?ke. 77 76 — Pierwsze wolne chwile, jakie udało mi się wygospodarować należą do pani, panno Hanno. I mam zamiar pozostać tu przez cały wieczór, pod warunkiem, że matka pani poczęstuje mnie kromką chleba z masłem i filiżanką herbaty. — Niech się pan nie martwi, sądzę, że znajdzie się i coś do chleba. Trzeba umieć cieszyć się z rzadkich świąt. Bo każde pana przybycie jest dla nas małym świętem — powiedział z zadowoleniem pan von Brinken. — Mój mąż ma rację, panie hrabio. — Nie chciałbym jednak sprawiać pani kłopotu swoimi odwiedzi- nami. — Ależ nie sprawia mi pan najmniejszego kłopotu! To po prostu mój mąż nie jest zbyt zadowolony, gdy po całym dniu pracy na dworze częstuję go chlebem z masłem i herbatą. Detlev usiadł naprzeciw Hanny, która spoglądała na niego z rado- ścią. Z szerokiej kieszeni swej kurtki do konnej jazdy wyciągnął książkę. — To najnowsza powieść pani ulubionej pisarki, panno Hanno. „To jest coś dla twojej przyjaciółki" — pomyślałem od razu, gdy ją dostrzegłem na wystawie jednej z berlińskich księgarni. Mam nadzieję, że czytanie jej dostarczy pani wiele przyjemności. Hanna z błyszczącymi oczami sięgnęła po książkę. — Och, tak się cieszę! Jak to miło z pana strony, Detlevie, że pan o mnie pomyślał. Otworzyła książkę i zauważyła, że na pierwszej stronie napisał jej dedykację: „Mojej dzielnej przyjaciółce Hannie, by rozjaśnić najsmutniejsze godziny jej dnia. Detlev Rastenau." Uśmiech rozjaśnił jej twarz. Wyciągnęła do niego rękę. — Dziękuję, bardzo panu dziękuję, Detlevie, za książkę, za to, że pan o mnie myślał, a przede wszystkim za dedykację. Bardzo mnie cieszy, że nazywa mnie pan swoją przyjaciółką. — Czyżbym się mylił? Nie uważa mnie pani za godnego pani przyjaźni? — Och, na Boga, nie! Jestem pana oddaną przyjaciółką. Bardzo bym chciała móc jakoś pana o tym przekonać. Brinken przysiadła się do Hanny i hrabiego. °« ał już pan najnowsze wiadomości, hrabio? Do Hanny "7~-dfa dama do towarzystwa. prZyJL Teraz stanę się bardzo dystyngowaną, wytworną panien- """• mogącą się obejść bez damy do towarzystwa — zażartowała ka. nie nw&i * Mam nadzieję, że pani towarzyszka jest młoda i sympatyczna • będzie potrafiła panią rozweselić. __ QWSzem, jest młoda i bardzo ładna. Wybrałam najładniejszą ośród wszystkich. Otrzymaliśmy bowiem aż dwadzieścia ofert. _ j z dwudziestu kobiet wybrała pani najładniejszą. To bardzo obiecujące. _ Hanna chciała mieć przy sobie ładną dziewczynę — powiedziała pani Brinken z głębokim westchnieniem. _ Mama nie bardzo się ze mną zgadza. Najchętniej sprowadziłaby tu jakąś brzydulę. Ale nawet jeżeli Bóg poskąpił mi urody, nie muszę być chyba skazana na otaczanie się brzydotą. Chciałabym móc patrzeć na ładną twarz. — Kto pani powiedział, że jest pani brzydka? Spojrzała na niego rozszerzonymi ze zdziwienia oczami. — Mój najszczerszy przyjaciel — moje lustro. — I jeżeli ono pani powiedziało, że jest pani brzydka, nie pozostaje mi nic innego, jak stwierdzić, że jest ono niegodnym kłamcą. Niech pani dokładnie przyjrzy się swym pięknym oczom, zdrowym, białym zębom i delikatnym rękom... nie ma w nich nic brzydkiego, tym bardziej że posiada pani głębokie, kochające i takie dzielne serce. Bardzo panu dziękuję, Detlevie, bo sprawił pan swymi słowami ogromną radość mamie. Ona ma straszne pretensje do losu, że obdarzył Ja tak brzydką córką. ani v°n Brinken podniosła się i gwałtownie pokręciła głową, chcąc ^przeczyć jej słowom. tylko... Q J . ' **»»* j O J O Włi.1.1*-' T ł ±1 J \SJ Ł^VLJ4 V+Ui-iW4J.lJ Ł TT W,. ^r ^SMKLl^S »• Łłił-ł ieH u*13 . ' Powiedziała gwałtownie: — Bardzo przepraszam, muszę jednak H zajrzeć do kuchni. nna Patrzyła na oddalającą się matką ze smutkiem. mnie jesteś i zawsze będziesz piękna, Haniu, gdybyś urwała, gdyż głos odmówił jej posłuszeństwa. Opanowała 79 78 — Biedna mama! Bardzo cierpi z mojego powodu, o wiele bardziej niż ja. Nie chce i nie może uwierzyć, że jestem całkiem zadowolona z losu, jaki przypadł mi w udziale. — Zadowolona? Jest pani odważna i bardzo, bardzo dzielna, Hanno. Podziwiam panią często, gdy stara się pani przekonać rodziców, że jest pani szczęśliwa, by nie cierpieli jeszcze bardziej. I dlatego też tak bardzo panią szanuję i jestem bardzo dumny, że darzy mnie pani swoją przyjaźnią. Jest pani wspaniała. — Pańskie słowa podnoszą mnie na duchu, Detlevie. Prosię uważać mnie zawsze za swoją przyjaciółkę. Niech mnie pan nie opuszcza nawet wtedy, gdy pewnego dnia spotka pan i pokocha jakąś piękną kobietę. O mnie pańska żona z pewnością nie będzie zazdrosna. To jest dobra strona mojej brzydoty i kalectwa — powiedziała spokojnie Hanna. W głębi serca nigdy nie miała nadziei, że spełnią się jej marzenia o tym, by Detlev obdarzył ją miłością. — Jeżeli jeszcze raz nazwie pani moją przyjaciółkę Hannę brzydulą, będę naprawdę zły i nie powrócę już nigdy do pani domu! — powiedział z wyrzutem. — O, z pewnością nie chcę się narażać na wybuch pańskiego gniewu. — No dobrze, możemy iść na ugodę. A co się tyczy mojej przyszłej żony, musi być i ona pani oddaną przyjaciółką, w przeciwnym bowiem razie nigdy nie dojdziemy do porozumienia. Tymczasem jednak nie myślę jeszcze o małżeństwie. — Być może stanie się to szybciej, niżby pan sobie tego życzył. — Nie odpowiada mi ten temat. Czy możemy zmienić go na jakikolwiek inny? Na przykład poplotkować o pani nowej towarzyszce. Kiedy przybędzie do Brinken? — Nie przypuszczał nawet, jak bardzo ten temat związany jest z poprzednim, którego tak bardzo pragnął uniknąć. — Jutro w południe' Pochodzi z Berlina. Bardzo się cieszę z jej przyjazdu i mam nadzieję, że jest równie sympatyczna, jak ładna. Początkowo nie chciałam, by rodzice angażowali kogoś obcego. Tata ma wystarczająco dużo kłopotów, by wypłacić wszystkim robotnikom wynagrodzenia za ich pracę. Rodzice jednak upierali się przy tym pomyśle. A młoda kobieta, którą zdecydowaliśmy się zatrudnić w ogóle 80 pobierać pensji. Ma swój niewielki majątek i chodzi jej przede 016 ° tkim, by znaleźć u nas dom. Pragnie, byśmy przyjęli ją do naszej ws^. jeSt sierotą i nie ma nikogo. W każdym razie będę próbować r° Z1yiaźnić się z nią. Jestem taka szczęśliwa, gdy ktoś znajdzie trochę walnego czasu i zdecyduje się poświęcić go dla mnie. _ Bardzo jestem ciekaw, jak wam się będzie razem układać. __ Możemy siadać do stołu, panie hrabio. Mój mąż nie może się już doczekać i depcze mi po piętach, marudząc, że jest głodny _ powiedziała pani von Brinken, która akurat wróciła z kuchni. W tym też momencie pojawił się pan domu. _ Jestem głodny jak wilk. Zjadłbym konia z kopytami, gdyby nie fakt, że i tak nie mamy ich zbyt dużo — stwierdził żartobliwie. Hanna podniosła się i oparła na ramieniu ojca. Wszyscy udali się do pięknie urządzonej jadalni. Przy stole panował niezwykle miły nastrój. Detlev zawsze czuł się dobrze w kręgu rodziny Brinkenów, która zachowywała się tak naturalnie, bez wymuszonej grzeczności. Sądził, że nie udają do niego sympatii, lecz szczerze go lubią. Po posiłku Hanna i Detlev zasiedli przy fortepianie. Hanna była prawdziwą artystką. Tak też minął wieczór. Detlev dziwił się, że aż tak szybko uciekał czas w towarzystwie tych miłych ludzi. — Za państwa pozwoleniem pozwolę sobie wkrótce złożyć kolejną wizytę w waszym domu — powiedział przy pożegnaniu. Trzymamy pana za słowo, drogi hrabio. Zawsze bardzo się cieszymy z pańskich wizyt — z tymi słowami pan von Brinken odprowadził miłego gościa do wyjścia. Hanna stała przy matce na werandzie i machała mu na pożegna- odczas powrotnej jazdy do domu, myśli hrabiego Detleva krążyły wokoł niedawno zakończonej wizyty. » YC może przy boku takiej kobiety jak Hanna zapomniałbym sern o Lianie Reinold. W jej obecności zapomina się o wszystkich lest i7CZn^ck życzeniach. Muszę mieć jednak zdrową żonę, a i Hanna le, r , d°bra i zasługuje na coś więcej, niż zostać żoną człowieka, który 81 °cha i który stara się przy niej zapomnieć o innej." donikąd Natomiast Hanna, zaraz po odjeździe Detleva, udała się do swego pokoju. Stanęła przy lustrze i obrzuciła się krytycznym spojrzeniem Po chwili uśmiechnęła się smutno do swego odbicia i skinęła melan- cholijnie głową. „Cóż, jak na przyjaciółkę nie jesteś zbyt brzydka, Hanno. Nie przeszkadza w tym nawet twoja sparaliżowana noga. Przeszkadzają one jednak w zdobyciu miłości" — pomyślała. — „Czy jednak pomogłaby mi w czymś uroda? Kto wie, czy i wtedy mógłby mnie pokochać. A gdybym była ładna, a on i tak by mnie nie kochał, sytuacja byłaby o tyle gorsza, że jego przyszła żona nie mogłaby ścierpieć jego przyjaźni do mnie. A bez niej nie potrafiłabym już chyba żyć." Wzięła do ręki książkę, którą jej przywiózł i ponownie przeczytała dedykację. „Mojej dzielnej przyjaciółce...", wyszeptała i z uczuciem przycisnęła książkę do serca. Pan von Brinken oczekiwał na stacji na przyjazd Liany. Przywitał ją serdecznie i zaprowadził do powozu, który miał ich zawieźć do domu. Był poruszony do głębi jej urodą. Przysłana przez nią fotografia w najmniejszym bowiem stopniu nie oddawała całego jej uroku, jak i wdzięku całej jej postaci. Uprzejmie pomógł jej wsiąść do powozu, sam siadł na koźle, by powozić końmi. — Za piętnaście minut dojedziemy do celu, panno Reinold. Mam nadzieję, że miała pani przyjemną podróż i nie czuje się bardzo zmęczona? — powiedział. Liana pokręciła przecząco głową, uśmiechając się do niego uprzej- mie. — Nie, nie jestem zmęczona, panie von Brinken. Konie równym kłusem ciągnęły powóz drogą prowadzącą wprost do Brinkenhof. Liana z zachwytem przyglądała się prześlicznemu krajob- razowi, ciesząc się, że zamieszka wśród drzew i zieleni. Była już spokojniejsza. Cieszyło ją, że wujek Joachim poparł jej decyzję, świadomość ta przynosiła jej ulgę. Miała też poczucie, że jest 82 nie* • cjloc nie bezpośrednio, ale stara jej się z całych sił pomóc. ' 7e'li nie mogła z nim porozmawiać, wiedziała, że jest blisko ^Terwuje ją, co było dla niej dużą pociechą. ' ° r ła się szczęśliwa, że zdołała wreszcie opuścić Berlin; w stolicy 'ała się nieustannie, że może, choćby przez przypadek, spotkać ° • Bartels. Kobieta ta wydawała się jej uosobieniem wszystkiego ł e i do tej pory wzdragało się na wspomnienie krzywdy, jaką /adziła jej „opiekunka". Jadąc do Brinkenhof marzyła jedynie, by łyskać tam spokój, opiekę i przyjazne przyjęcie. Pani von Brinken wychodziła akurat z obory, gdzie doglądała chorej krowy, gdy powóz wjechał na dziedziniec i zatrzymał się przed wejściem. Podeszła do przybyłych i gdy spojrzała na uroczą i piękną dziewczęcą twarz, jej serce ścisnął mimowolny dreszcz zazdrości i bólu. Jak niekorzystnie wyglądać będzie Hanna w obecności tej przepięknej kobiety! Zauważyła też, że panna Liana ma na sobie elegancki kostium. Ogólnie nowo przybyła wywarła na niej dobre wrażenie. Pozdrowiła ją przyjaźnie i poprosiła, by poszła za nią do pokoju córki. Męża natomiast wysłała do obory, by sam niezwłocznie przyjrzał się chorej krowie. Liana przeszła za panią von Brinken przez duże drzwi wejściowe, długi hol, przyozdobiony wieńcami dożynkowymi z zeszłorocznych zbiorów i kilka z gustem umeblowanych pokoi. Hanna, jak zwykle w pogodne, słoneczne dni, siedziała na weran- dzie, w wiklinowym fotelu. Podniosła się, gdy tylko zauważyła wcho- dzącą matkę, prowadzącą za sobą Lianę. Panno Reinold, oto moja córka Hanna — powiedziała pani von Brinken. Liana szybko podeszła do Hanny, nie chcąc, by chora wstawała. ~- Proszę, niech się panienka nie podnosi — poprosiła ze szczerą troską w głosie. Hanna spojrzała na nią z uśmiechem. ~- Chodzenie nie sprawia mi bólu. Nie poruszam się co prawda szybko, lecz i tak sprawia mi to ogromną przyjemność. Serdecznie '4 witam, panno Reinold, bardzo się cieszę, że pani do nas hof *a' ^cz? Pani * s°bie> by spodobało się pani tutaj, w Brinken- 2 tymi słowami Hanna podała Lianie dłoń. 83 Liana poczuła się wzruszona powitaniem Hanny i jej miłym sposobem bycia. — Bardzo pani, dziękuję za miłe przyjęcie, panno Hanno. To, co do tej pory udało mi się zobaczyć, bardzo mi się podoba. I dom, i przepiękna okolica. Pani von Brinken uznała za stosowne wtrącić się do rozmowy: — Pozwoli pani, panno Reinold, że pokażę pani jej pokój. Po czym zaprowadziła Lianę na pierwsze piętro, gdzie czekały na nią ładnie urządzone pokoje. Po chwili wróciła na werandę. Hanna czekała na nią i gdy tylko zobaczyła matkę,, objęła ją serdecznie. Jej twarz promieniała szczęściem. — Och, mamo, co za urzekające stworzenie! Człowiek czuje się od razu zdrowszy i szczęśliwy, patrząc na tak piękną, pełną uroku twarz. Pani von Brinken w jednej chwili zapomniała o wszystkich dotych- czasowych wątpliwościach. Otwarła serce Lianie, gdyż sama jej obec- ność sprawiała radość jej córce. — Jesteś więc zadowolona z twojej damy do towarzystwa? — Jeżeli jest chociaż w połowie tak dobra i sympatyczna, jak piękna, to tak. Przecież wiesz, że ładnym ludziom o wiele łatwiej jest zdobyć moje serce. — Miejmy zatem nadzieję, że posiada ona wszystkie te zalety, których od niej oczekujesz, kierując się jedynie jej wyglądem. Tymczasem Liana przyglądała się swym dwóm pokojom, w których spędzić miała najbliższe miesiące. W sypialni stały meble z drzewa wiśniowego. Białe zasłonki opadały w równych falbanach na szyby, co wyglądało bardzo ładnie i estetycznie. Mały salonik, urządzony w prawdziwym biedermeierowskim stylu, podobał się jej jeszcze bardziej. W pokojach czuć było delikatny zapach lawendy. Na biurku w stylowym wazonie stał bukiet czarnego bzu. W jednym kącie pokoju stała sofa, a przed nią niewielki stoliczek. Naprzeciwko znajdowała się niewielka, prześliczna szafka. Liana była bardzo zadowolona z wyglądu swego nowego „króle- stwa". Odetchnąwszy z ulgą podeszła do otwartego okna i spojrza- ła na duży ogród warzywny, za którym rozciągał się las, aż do widocznych na horyzoncie gór. 84 awa- noczuła, jak jej duszę ogarnia coraz większy spokój. Wyd • że po długich latach tułaczki odnalazła wreszcie ojczyznę, ło jej .' noWał pokój i radość. Tutaj też nie spotka człowieka, który W A*') w jej sercu niespełnione uczucia. Nieustannie próbowała ° Z ieć o Greifenbergu. Ale jej myśli uparcie do niego powracały, brzmiały w uszach jego pożegnalne słowa: „Nigdy pani nie T na nigdy go nie zapomni, nawet tego nie chciała. Myślenie o nim, wspomnienie jego dobrych oczu, dźwięcznego, męskiego głosu sprawia- ło jej ogromną przyjemność. Był stale obecny w jej marzeniach, sprawiając, że nie czuła się już samotna i opuszczona, jak gdyby rzeczywiście był przy niej i opiekował się nią, tak jak wtedy... nad jeziorem, gdy ją delikatnie podtrzymał, chroniąc przed nieuniknionym upadkiem, patrząc przy tym współczująco swymi szarymi, pełnymi ciepła oczami. Z lekkim westchnieniem oderwała się od okna, szybko przygotowała się do obiadu i zeszła na dół. Kilka minut później Liana siedziała przy stole w otoczeniu rodziny Brinkenów. Została przez nich tak serdecznie przyjęta, że nie wątpiła, iż bardzo jej się tu spodoba i pokocha tych dobrych poczciwych ludzi. Hanna starała się z całych sił sprawić, by nowo przybyła poczuła się w Brinkenhof jak u siebie w domu. Z niesamowitym wyczuciem skłoniła Lianę do opowiedzenia o sobie, co dało jej pewne yobrażenie o jej dotychczasowym życiu. A pani von Brinken stopniało rce, gdy dowiedziała się, że Liana straciła matkę, mając zaledwie dwa ~~ ° niedawna przebywała więc pani na pensji dla dziewcząt, ^ zonej przez panią Schópfling? — zapytała ze współczuciem. _ p . a*> proszę pani — odpowiedziała nieco speszona Liana. rno.,.niewa^ nie miałam domu, pozostałam tam tak długo, jak to było ~~ l nie ma już pani innych krewnych? 85 — Nie, krewnych nie mam już żadnych. Jedyna, jaką miałam ciocia Lotta, zmarła, gdy miałam dwanaście lat. Przyjaciel moich rodziców pomagał mi, jak długo tylko mógł. Jednak stosunki rodzinne nie pozwoliły mu w dalszym ciągu troszczyć się o mnie A ponieważ nie chcę i nie mogę pozostawać w samotności, szukałam opieki i miłej rodziny, która zechciałaby mnie przyjąć do swojego grona — Lianie nie przyszło łatwo opowiedzieć tym dobrym ludziom o swym życiu. Nie mogła przecież wyjawić im wszystkiego, a nie chciała kłamać. — To bardzo rozsądne z pani strony, panno Reinold. Mam nadzieję, że już niedługo poczuje się pani w Brinkenhof jak w domu. Postaramy się pani z całego serca pomóc. Liana spojrzała z wdzięcznością w pełne dobroci oczy pani von Brinken, która skinęła przyjaźnie, chcąc dodać jej otuchy. Wtedy Liana uścisnęła jej rękę i podniosła do ust. — Dziękuję pani serdecznie za dobroć, jaką mi pani okazała. Po obiedzie Liana i Hanna przeszły na werandę. Obydwie młode dziewczyny starały się jakoś do siebie zbliżyć, co udało im się po niedługim czasie. Hanna podziwiała bez odrobiny zazdrości urodę i elegancję Liany, ta natomiast odkryła, jak wspaniałym i prawym stworzeniem jest Hanna. Jej sympatię pogłębiało dodatkowo współ- czucie dla kalectwa Hanny. Otoczyła ją też tak serdeczną i taktowną troską, że Hanna po raz pierwszy od czasu wypadku pozwalała się komuś rozpieszczać. Później poszły na spacer do ogrodu. Zawsze gdy Hanna prze- chadzała się z obcym człowiekiem, miała wrażenie, że go ogranicza swym powolnym krokiem. Liana nie pozwoliła jednak, by takie uczucie się w niej zrodziło, z niezwykłym taktem potrafiła bowiem dostosować się do tempa Hanny. Czasami zatrzymywała się, by przyjrzeć się jakiemuś nie znanemu jej dotąd kwiatu, podziwiała otoczenie, które cały czas zadziwiało ją swoim naturalnym pięknem, opowiadała z ożywie- niem o Berlinie, jego bogatym życiu kulturalnym z jednej strony, a wiecznym pośpiechu i ruchu ulicznym z drugiej. — Czy nie będzie tego pani brakować w naszym spokojnym Brinkenhof, oddalonym od wszelkich rozrywek, do których jest pani przyzwyczajona, panno Reinold? — zapytała z niepokojem Hanna. 86 . nje będzie mi tu niczego brakować, w Brinkenhof jest tak T or7ei wyobrażałam sobie wieś i zadziwiła mnie swoim inat^fcj j żalnym dla mieszczuchów pięknem. niewy°° nasze ziemie są rzeczywiście piękne. I nie leżą aż tak daleko ~~~ świata. W pół godziny samochód dowiedzie panią do S. 0(* rLS nrzeżywa ono niezwykłe ożywienie, jest tam również mnóstwo k kulturalnych, a ostatnimi czasy, od kiedy taką popularnością roz , -g cieszyć sporty zimowe i w zimie można tam spotkać wielu fa,H ' Odbywają się koncerty, czasami przedstawienia teatralne. Utrzy- — mv też ożywione kontakty z sąsiadami. Mimo to jednak jest tu mujerny ...... . , . , . .. it_ iewątpliwie spokojniej niż w mieście, co z pewnością w mniejszym lub większym stopniu pani odczuje. — Chyba jednak bardziej jako zaletę niż wadę. W zeszłym roku tak często bywałam na koncertach i w teatrach, że przez długi czas nie będę za nimi tęsknić. Odkryły, że mają podobny gust i upodobania, co jeszcze bardziej je do siebie zbliżyło. Gdy doszły do ogrodzenia, zauważyły czworo dzieci z pobliskiej wioski z upodobaniem wspinające się na drzewa. Pomachały Hannie na powitanie. Miała ona zawsze przy sobie pudełko z czekoladkami, które skwapliwie wykorzystywała przy takich właśnie okazjach. Roz- dzieliła między jasnowłose dzieci wszystkie cukierki, jakie miała, i z zadowoleniem spostrzegła, z jaką przyjemnością je zjadają. — Chyba bardzo kocha pani dzieci, prawda? — zapytała Liana. - — Tak. A szczególnie ta czwórka jest mi bliska. Zdobyłam sobie Prawo do ich miłości. Po tych słowach z prostotą opowiedziała, jak doszło do wypad- u, w wyniku którego stała się kaleką. Właśnie prostota jej opowiadania uJ?ła Lianę najbardziej. ~~ Och, jakże dumna może być pani, że uratowała pani te malutkie dzieci! ~~. Każdy by to zrobił na moim miejscu. Cieszę się tylko, że j .Clerpiałam niepotrzebnie. Szczerze mówiąc, gdybym wiedzia- 0, e mój czyn będzie miał konsekwencje, prawdopodobnie nie lek a akym si? na to. Nie podejrzewałam, że upadnę i zostanę ka- na całe życie. Nie był to więc'absolutnie bohaterski wyczyn. Nie 87 jestem stworzona na bohaterkę. Porozmawiajmy jednak może o czymś przyjemniejszym. Liana poczuła w stosunku do Hanny głębokie współczucie, jakiego dotąd nie odczuwała jeszcze do nikogo innego. Postanowiły na chwile przysiąść, by odpocząć, po czym udały się do domu, by wypić herbatę z rodzicami. Gdy usiedli już do stołu, Liana z naturalnością, jakby to było zrozumiałe samo przez się, zaczęła podawać napełnione herbatą fili- żanki. Kazała pani von Brinken usiąść i pozwolić się obsłużyć. Hanna i jej ojciec bardzo się z tego cieszyli, od dawna bowiem żyli w przekona- niu, że pani Ina za dużo pracuje. — Mamusiu, jak to dobrze, że wreszcie możesz przez chwilkę odpocząć — powiedziała Hanna. Po czym, zwróciwszy się do Liany, kontynuowała: — Mama ma stanowczo za dużo pracy, panno Reinold, a ja niestety nie mogę jej za bardzo pomóc. — Może ja mogłabym pani w czymś pomóc, pani Brinken? Bardzo chętnie to uczynię, kiedy tylko pani będzie mnie potrzebowała — powie- działa szybko Liana. Pani von Brinken przecząco pokręciła głową. — Nie, nie, dziękuję, poradzę sobie sama z pracą w domu, tym bardziej że widzę, jak dobrze Hanna czuje się w pani towarzy- stwie. — Mimo jej oporu Liana przejęła jednak część jej obowiązków, czemu pani von Brinken zdecydowanie się sprzeciwiała. Liana wiedziała bowiem, że i gospodyni potrzebuje od czasu do czasu wolnej chwili dla siebie, by odpocząć. Hanna i jej ojciec zauważyli manewr Liany i byli jej za to bardzo wdzięczni. Wreszcie i sama pani von Brinken spostrzegła, że Liana upiera się przy tym, by odciążyć ją trochę w pracach domowych i po części jej uległa. — Haniu, Liana jest naprawdę wspaniałym stworzeniem — powie- dział po kilku dniach pan von Brinken do swojej córki. — Wygląda bardzo ładnie i elegancko, jakby była damą, jednak nie wzdraga się i przed ciężką pracą. Nie pytając, sama wie, w czym może pomóc. Zanim mama ma czas zaprotestować, jest już po fakcie. rację, tatusiu, jak tylko stwierdzi, że ja chwilowo nie ~~~ . jej towarzystwa, już skrada się za mamą i wyręcza ją potrze J pracach. Rzeczywiście jest kochana i powinniśmy być dla w niektóry v nie\ja a iuż w pierwszych dniach napisała do wujka Joachima — jak adres jego bankiera w Berlinie — że dotarła do Brinkenhof ZW^/ ła niezwykle miło przyjęta. Czuła się wśród nowej rodziny bardzo IA h Prosiła go, by się o nią nie martwił, ona bowiem jest bardzo zadowolona ze zmiany, jaka zaszła w jej życiu. Brinkenowie byli rzeczywiś- . dobrymi, kochanymi ludźmi, a Hanna — prawdziwym aniołem. Od czasu jej przyjazdu Detlev tylko raz przejazdem zawitał do Brinken, by pozdrowić sąsiadów. Liana akurat była nieobecna, pojechała bowiem do pobliskiej wsi, by załatwić coś dla pani von Brinken. W ten sposób młodzi się nie spotkali. I tym razem tak się dziwnie złożyło, że nie wspomniano jej imienia, tak że Detlev w dalszym ciągu nie przypuszczał, że kobieta, do której nieustannie tęsknił, mimo upływu czasu i ciężkiej pracy, po której tak wiele sobie przecież obiecywał, że pomoże mu o niej zapomnieć, była tak blisko. Hanna upierała się przy tym, żeby Liana codziennie chodziła na spacery. Przeznaczyły na to czas przed południem, w którym to Hanna ćwiczyła, by nie stracić władzy w nogach. W tym więc czasie Liana była wolna. Pewnego ranka Liana poszła na spacer do lasu. Było to pod ko- niec drugiego tygodnia jej pobytu w Brinkenhof. Las wyglądał prześlicznie. Korony drzew pokryte zielonymi liśćmi tworzyły dach Przypominający sklepienie świątyni. Po półgodzinie dostrzegła coś, co prawiło, że zatrzymała się, nie będąc w stanie zrobić kroku, a z jej ust yrwał się okrzyk podziwu. Stała na polanie, a przed nią roztaczał się z°ny na wysokim wzniesieniu zamek Greifenberg, ze swymi _ "!czymi wieżyczkami, błyszczącymi teraz w promieniach słońca. w iri u- Piknie... och, jak przepięknie! — krzyknęła oczarowana tym 'aołciern Liana. zamek j"10^ starntąd odejść, chciała jeszcze przez chwilę podziwiać n> m d ^ zacnować w pamięci jego piękno. Usiadła więc na przewróco- FZewie i Pogrążyła się w myślach. 89 Oparła ręce na kolanach. Wyglądała przepięknie w delikatnej, przewiewnej letniej sukience. Włosy, lokami otaczające jej uroczą twarz, lśniły w promieniach słońca. Stanowiła naprawdę prześliczny widok — urocza, pełna wdzięku dziewczyna w leśnej świątyni. Liana podejrzewała, że zamek, który miała przed oczami, to Greifenberg, niedawno bowiem Hanna opisała go jej ze szczegółami i wskazała kierunek, w którym był położony. Wiedziała też od wujka Joachima, że jego posiadłość, Greifenberg, jest położona w pobliżu Brinkenhof. Gdy więc siedziała teraz spoglądając na zamek, wydawało jej się, że znajduje się znowu w pobliżu ukochanego wuja. Czy Rastenau był równie piękną posiadłością? Gdybyż mogła zobaczyć ją choćby z daleka! „Greifenberg" — powiedziała z rozmarzeniem w głosie. To nazwis- ko ciągle brzmiało w jej uszach, dusza oczarowana była opaloną męską twarzą, a serce przepełnione tęsknotą za nim. Nie umiała przestać myśleć o panu Greifenbergu, nie wiedziała nawet, gdzie jej myśli powinny go szukać, co prawdziwie ją smuciło. Nie odważyła się zapytać pani Wesemann, gdzie mieszka na stałe jej były gość. Na co by jej się zresztą przydała ta wiadomość? To było tylko przypadkowe, przelotne spotkanie, zamienili jedynie parę nic nie znaczących słów, potem los ponownie ich rozdzielił. Tylko jedno jego zdanie było ważne: „Nigdy pani nie zapomnę!" Czy i dla niego rozstanie było tak ciężkie, jak dla niej? Czy myśli o niej czasem? Dlaczego od razu tak go pokochała? Czy rzeczywiście dlatego, że przypominał jej wujka Joachima? Miał jego oczy i te same zmarszczki na czole. Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na te pytania, wiedziała tylko, że nigdy dotąd nie myślała o nikim tyle i nie odczuwała za nikim takiej tęsknoty, jak właśnie za nim. „Greifenberg" — powiedziała ponownie. Jakie to dziwne, że piękny zamek, na który patrzyła, nazywa się tak samo jak on! Będzie jej ciągle o nim przypominał. Siedziała tak, pogrążona w myślach, gdy nagle wyrwało ją z rozmyślań parskanie konia. Miękkie leśne podłoże stłumiło odgłos zbliżającego się kłusem konia. Wyjechał spośród drzew na polanę tuż koło niej. Najpierw dostrzegła konia, potem dopiero dosiadającego go jeźdźca. , zaskoczona i jak sparaliżowana spojrzała prosto w opalo- • złą męską twarz, którą każdego wieczoru widziała przed sobą ną'fm; wyobraźni. Detlev dostrzegł ją w tym samym momencie. Drgnął, jak i ona, Hownym ruchem ściągnął cugle. Ich oczy zatonęły w sobie, ' ^ mogli oderwać od siebie wzroku. Przyglądali się sobie, jak "H bv pogrążeni we śnie, nie mogąc uwierzyć, zaistnieją w rzeczywisto- ~ . • kapryśny los ponownie złączył ścieżki ich życia. Dopiero po chwili Detlev odzyskał równowagę, z okrzykiem zdumienia sprężyście zeskoczył z konia i podszedł do Liany. _ Nie wierzę w leśne elfy i inne zwodnicze stworzenia! W przeciw- nym bowiem razie musiałbym panią uważać za jedną z ich grona. W pierwszej chwili Liana zbladła, dopiero potem, ku swemu zdziwieniu, poczuła, że krew zdradziecko napływa do jej policzków. — Pan Greifenberg... to... pan? — gwałtownie urwała, po czym spojrzała ku zamkowi. W jej głowie powstało nagłe podejrzenie. Jego eleganckie, dystyngowane zachowanie, podobieństwo do wuja Joachima... Jej serce zabiło gwałtownie. Detlev odetchnął głęboko, chcąc opanować i zdusić w sobie uczucie szczęścia, które nieoczekiwanie zalało jego serce. — Stoję przed panią jak przed jakimś cudownym zjawiskiem i cały czas drżę, że może pani zniknąć równie nieoczekiwanie, jak się pani pojawiła. Ale pani istnieje naprawdę i stój przede mną. Przeznaczenie ofiarowało więc nam ponowne spotkanie. Próbowała odzyskać równowagę i uśmiechnęła się do niego. Tak się wydaje. W najśmielszych marzeniach nie przypusz- czałabym, że mogę tu pana spotkać. raz Pani nie *- ja nie potrafiłbym sobie tego wyobrazić, choć często o pani . m- Tak często, że przypuszczałem już w pewnej chwili, gdy tu ra, '^.z°kaczytem, że to moje własne myśli przybrały pani kształt. Po spotkałem panią nad jeziorem, potem w pensjonacie ann... a teraz tu. W myślach szukałem pani wszędzie... tylko w lesie, w Greifenbergu. V ten las należy już do Greifenbergu? Tak. e wiedziałam o tym. A jak pan się tu znalazł? 90 91 — 'Nazywam się Detlev Rastenau. Mam jednak prawa do nazwiska Greifenberg, mieszkam bowiem w zamku o tej samej nazwie i zarządzam przylegającymi do niego majątkami. W podróżach więc przybieram nazwisko Greifenberg. Liana mocno zagryzła wargi. Mężczyzna, którego kochała, był siostrzeńcem wuja Joachima! Potarła niespokojnie czoło. — Znajduję się zatem na pańskim gruncie, hrabio Rastenau? — W zastępstwie mojego wuja jestem panem w Greifenbergu. Czy jest pani na mnie zła, że gdy się poznaliśmy, występowałem pod innym nazwiskiem? — Nie miał pan przecież najmniejszego obowiązku zdradzać mi swego prawdziwego nazwiska, jeżeli zdecydował się pan wystę- pować przed obcymi jako Greifenberg. Jestem trochę wyprowadzona z równowagi, spotkaliśmy się tak nieoczekiwanie. — Po czym, zmusza- jąc się do lekkiego tonu, kontynuowała: — Właśnie podziwiałam piękno zamku, położonego w tak malowniczej okolicy, nie przypuszczając nawet, że pan tu mieszka. — Zagadka mojego pobytu tutaj została rozwiązana. Co jednak oznacza pani tu obecność? — Zaraz to panu wyjaśnię,, hrabio Rastenau. Zostałam zaan- gażowana w Brinkenhof jako dama do towarzystwa panny Hanny von Brinken — odpowiedziała spokojnie. — Ach, więc to pani jest towarzyszką Hanny? Nie mogę wprost w to uwierzyć! — Dlaczego wydaje się to panu niemożliwe? — Gdyby mi powiedziano, że jest pani księżniczką z bajki, nie miałbym trudności z uwierzeniem. Ale damą do towarzystwa? Tak, teraz jednak sobie przypominam, że panna Hanna opowiada- ła mi, że jej opiekunka przyjęła propozycję tej pracy, by znaleźć rodzinę, która chętnie przyjęłaby ją do swego grona. Szukała pani opieki miłej rodziny, ponieważ nie ma już pani krewnych. Zgadza się? — Niech pan zapomni, hrabio, że jestem młodą dziewczyną. — Nie zapomnę, nie mógłbym zapomnieć, nawet gdyby... Urwał nagle, w pół słowa, a ona poruszyła się niespokojnie. — Muszę wracać do Brinkenhof. woli wyprostował rękę w geście, jak gdyby chciał ją za- M""0 trzyrnac. niech pani zaczeka jeszcze chwilę. Może słyszała pani, ~~>' estó bywam w Brinkenhof. Hanna jest moją przyjaciółką, ze d°sc czasll Ha<.„i- na<* n^ niewytłumaczalną wprost władzę. Cofnęła rękę szybko stamtąd, nie oglądając się nawet. 93 92 iii nadeszli rodzice Hanny i wszyscy zgromadzeni zasiedli do stołu' 1 i<,rii gospodarz domu zwrócił się do Detleva: Po koiat-jJ er r ...... ..... ,. Dzisiejszego wieczoru powinien bawić się pan lepiej mz zwykle, "7, uj0 bo do Brinkenhof wprowadził się prawdziwy słowik. '' o^innld iuż kilkakrotnie czarowała nas swoim przepięknym Panna KCHW* j ...... . .... r i. Zaśpiewa nam pani i dzisiejszego wieczora kilka Dopiero gdy zniknęła mu z oczu, Detlev wsiadł na konia i powoli odjechał. Ponowne spotkanie wywołało w jego sercu burzę uczuć, które zaniepokoiły go swą siłą. Detlev nie mógł wprost doczekać się wieczoru, tak bardzo spieszyło mu się do Brinkenhof, do Liany. Gdy wreszcie nadeszła upragniona pora i nadjechał na koniu do Brinkenhof, zastał Hannę i Lianę, siedzące na werandzie. Pewnym krokiem pośpieszył w ich kierunku. Przez chwilę nie mógł oderwać błyszczących oczu od nieco pobladłej twarzy Liany. Mimo to jednak najpierw pozdrowił Hannę. — Dzień dobry, Hanno. Dobrze się pani czuje? Z uśmiechem podała mu rękę. — Dobry wieczór, Detlevie. Czuję się wspaniale. Od kiedy jest z nami panna Reinold, mam wyłącznie dobre dni. A dzisiaj przy- chodzi i pan. Panna Reinold opowiedziała mi już, że jesteście starymi znajomymi i przy dzisiejszym porannym spotkaniu przeżyliście niemałe zaskoczenie. Teraz nadszedł czas, by pozdrowić Lianę, co uczynił uprzejmie, lecz z dystansem. Nie mógł narażać Liany na jakiekolwiek nieporozu- mienia. Potem ponownie zwrócił się ku Hannie. — Nie wyjawiła mi pani nawet nazwiska nowego mieszkańca Brinkenhof. — Gdybym tylko przypuszczała, że pan i panna Reinold mieszkali w tym samym pensjonacie w Berlinie! Proszę, niech się pan do nas dosiądzie, Detlevie. Rodzice wkrótce nadejdą. Zajął wskazane miejsce i zaczęli prowadzić ożywioną dyskusję, która tylko pozornie była spokojna i beztroska. Liana z całych sił próbowała zachować równowagę i opanowanie, podobnie jak hrabia. Hanna, mimo swej przenikliwości, niczego po nich nie dostrzegła. Dziwiła się jedynie, że Liana nie wywarła na Detlevie takiego wrażenia, jakiego Hanna się spodziewała. panno Reinold? ani akompaniować, panno Liano. Chcę zasłużyć sobie na choćby jeden wieniec laurowy — zażartowała Hanna. Hrabia Detlev zaprowadził ją do fortepianu. Liana szła za nimi woli, szukając w nutach odpowiednich na ten wieczór pieśni. Hrabia Detlev, usadowiwszy wygodnie Hannę, powrócił do państwa von Brinkenów, którzy zdążyli już wygodnie zasiąść w fotelach w pełnych wyczekiwania pozach. Usiadł koło nich 1 w zamyśleniu spojrzał na dwie dziewczęce postacie przy fortepia- nie. Jasna, urocza twarzyczka Liany i ciemna, charakterystyczna główka Hanny, o nieładnej twarzy, której brzydotę łagodziły je- dynie piękne, ciemne oczy. Nie można było wyobrazić sobie większe- go kontrastu od tego, który istniał między tymi dwiema młodymi kobietami. Obydwie ubrane były w lekkie, przewiewne sukienki. Liana i w tym prostym ubraniu wydawała się dumna i dystyngowana niczym królowa. Spojrzenie Hanny padło na Detleva. I wtedy dostrzegła, z jaką tęsknotą wodzi oczami za Lianą. Przez chwilę serce ścisnęło jej się bólem. Szybko jednak minął. Hanna opanowała się i pozostała spokojna, nie dając niczego po sobie poznać. Jednym spojrzeniem swej przenikliwej duszy wniknęła w serca młodych. Jedno wymienione przez Lianę i Detleva spojrzenie zdradziło jej wystarczająco dużo. w Jej sercu zrodziła się troska... nie o siebie, lecz o szczęście mężczyzny, którego kochała. °zniej, podczas pozornie spokojnej rozmowy, uspokoiła się ż HC° ^Z^ n'e wy°Drażała sobie zbyt wiele? Nie miała przecież si H dowodów, że tych dwoje łączy jakieś uczucie. Przecież Detlev 2 j. naPrzeciw niej i rozmawiał z ożywieniem, lecz spokojnie tak §> Jak' i z nią. Oczywiście, jego poprzednie spojrzenia, którymi 95 94 obrzucał Lianę, zdradzały jego podziw i zachwyt. To nie musi jednak być od razu wielka i głęboka miłość. Wiedział przecież doskonale, że nie może poślubić panny Reinold, nie pochodziła ona bowiem ze stanu szlacheckiego. Powinien więc uważać i trzymać w ryzach swoje serce. Zachowała się niepoważnie, martwiąc się o niego na zapas i to najprawdopodobniej niepotrzebnie. Był przecież mężczyzną. A mężczy- źni, tak przynajmniej sądziła Hanna, nie byli tak subtelni i czuli, jak kobiety; u nich podobne uczucia nie są tak głębokie A ponie- waż Detlev, wydawało się, był we wspaniałym humorze — z całych sił starał się bowiem sprawiać takie wrażenie — odsunęła od siebie niepoważne, jak sądziła, urojenia. Mimo to jednak wciąż powracała do niej ta sama myśl: „On musi być szczęśliwy, tak szczęśliwy, bym i ja mogła się cieszyć jego radością". Detlev wspomniał też przy okazji, że za parę dni, w niedzielę, wybiera się ze swą kuzynką Steffi do S. — Czy mają państwo ochotę dołączyć się do nas? — zapytał. Brinkenom spodobała się jego propozycja. — Musimy przecież pokazać pannie Reinold, że i za tymi górami żyją ludzie — powiedział pan von Brinken. Pani von Brinken spojrzała na córkę. — A ty, Haniu, masz na to ochotę? — Naturalnie, mamusiu. Wiesz przecież, że jestem otwarta na tego rodzaju propozycje. — Dobrze więc, hrabio. Myślę, że najlepiej będzie, gdy spotkamy się już na miejscu, w S. Tylko dokładnie, gdzie i o której godzinie. Detlev zastanawiał się przez chwilę. — Sądzę, że lepiej będzie, jeżeli pojedziemy do S. wszyscy razem. Steffi może przyjechać z Rastenau samochodem. Zabierze mnie z Grei- fenbergu, a po drodze wstąpimy po państwa. Zmieścimy się bez kłopotów, samochód może pomieścić ponad sześć osób. — A więc zgoda.'Będziemy na pana czekać. O której godzinie możemy się pana spodziewać? — Powiedzmy, że około pierwszej. Pójdziemy na koncert, a po- tem zjemy wspólnie posiłek w gospodzie „Pod białym jeleniem". Proszę tylko państwa, byście byli punktualni! Steffi i tak jest strasznie niecierpliwa. 96 ,. wystarczająco dobrze znamy już hrabiankę Steffi. - ~~~ p dobają mi §i? weso^e i pełne życia osóbki. Zawsze się cieszę, Hv1a widz? - stwierdziła Hanna, goy j<ł rzeczywiście jest wspaniałą dziewczyną. Nic dziwnego, przy takich rodzicach! 1 _ ,yja pan rację, drogi hrabio, obydwoje są wspaniałymi ludźmi __ potwierdziła pani von Brinken. __ Umowa stoi, będę tu ze Steffi o pierwszej, potem pojedziemy A § j będziemy się doskonale bawić, bo w przeciwnym razie Steffi byłaby strasznie rozczarowana. Czeka już od tak dawna na jakąś rozrywkę. _ Będziemy robić wszystko, Detlevie, poza długimi spacerami _ zażartowała Hanna. _ O, do tego Steffi nie jest aż taka chętna. Chce zobaczyć ludzi, posłuchać muzyki i przede wszystkim zapomnieć o codzien- nym, trochę nudnym życiu. Zatem do zobaczenia w niedzielę o pierw- szej! Liana przysłuchiwała się uważnie rozmowie na temat hrabianki Steffi i jej rodziców. Przed oczami stanęło jej zdjęcie Steffi, które poka- zał jej pewnego razu wujek Joachim. Cieszyła się na myśl, że wreszcie pozna hrabiankę, nie potrafiła jednak odpędzić się od przykrej myśli, co by się stało, gdyby przyjechała ona ze swoimi rodzicami. Nie było wykluczone, że pewnego dnia dojdzie do takiego spotkania. Wtedy będzie zmuszona udawać, że nie zna wujka Joachima. Pragnęła, by podobne przeżycie zostało jej oszczędzone. Postanowiła, że następnego ranka napisze do wujka Joachima, ze w najbliższym czasie pozna jego córkę. Czy ucieszy go ta wiado- m°sc. A co powie na to, gdy się dowie,- że ona i Detlev znają się już z Berlina? ama nie wiedziała, czy powinna się cieszyć, czy martwić, że Ł zyzna, który tak szybko zdobył jej serce, mieszka w pobliżu • •* ° Detley Rastenau, siostrzeniec wuja Joachima. Na wspomnie- i 73^1°^^^' Ja^mi J4 obrzucał, westchnęła, przycisnęła ręce do serca m'" ' oczy. 97 lret> Prowadź, domkąd Następnego dnia, wczesnym rankiem napisała list do wujka Joachi- ma. Powiadomiła go, kiedy i gdzie poznała jego siostrzeńca, po czym kontynuowała: A jutro, kochany wujku Joachimie, poznam Twoją córkę, hrabiankę Steffi. Wybieramy się wszyscy do S. Hrabia Detlev przyjedzie po nas razem z Twoją córką. Sama nie wiem, co powinnam o tym wszystkim myśleć, jednocześnie cieszę się, ale i boję. W Bńnkenhof podoba mi się z każdym dniem coraz bardziej. Brinkenowie są naprawdą wspaniałymi ludźmi i traktują mnie bardziej jak gościa niż zatrudnioną przez nich damę do towarzystwa. Panna Hanna jest dla mnie bardzo dobra i czuję się tu prawie jak w domu. Nie musisz się więc martwić. Wczoraj rozmawialiśmy o Twoim zamku Rastenau. Wszyscy są zdania, że jest on bardzo ładny. A Ty jesteś panem tych wszystkich prześlicznych posiadłości. Wszyscy mówią o Tobie z szacunkiem i po- dziwem. Cały czas pytam sama siebie z niepokojem, czy myślisz o mnie w ten sam sposób, czy nic się między nami nie zmieniło, boja kocham Cię tak samo jak przedtem i nigdy się to nie zmieni. Być może, przypadek sprawi kiedyś, że zobaczę choć z daleka zamek Rastenau. Wtedy będę do Ciebie tak długo machać ręką, że nawet jeżeli 'tego nie zobaczysz, poczujesz na pewno w sercu moje gorące pozdrowienia. Być może jutro Twoja córka, po powrocie do domu, będzie ci opowiadać, że poznała pannę Reinold. Wtedy uśmiechnij się i pomyśl o mnie. A mnie świadomość, że wspominasz mnie z uśmiechem naprawdę bardzo ucieszy. * Zanim skończę, chciałabym Ci jeszcze napisać, że hrabia Detlev ma Twoje oczy i takie jak Ty zmarszczki na czole. Zwróciłam na to uwagę już w Berlinie, zanim dowiedziałam się, kim jest w rzeczywistości. Gdy patrzył na mnie, miałam wrażenie, że to ty mi się przyglądasz. Dlatego też odrazu bardzo misie spodobał i poczułam do niego niezwykłe zaufanie. On bardzo Cię kocha i szanuje i jest dobrym, szlachetnym człowiekiem. 98 enu,vie też bardzo go lubią i chętnie widzą go w swoim pełnym ciepła aości domu. Tu chyba zresztą nikt nie czuje się źle i obco. Teraz jednak muszę kończyć. Pozdrawiam Cię i całuję z dziecięcą • ---"unkiem. Twoja Liana List ten, zaadresowany jak zwykle do berlińskiego bankiera wujka Joachima, Liana, schodząc na śniadanie, dołożyła do przygotowanej już do wysłania poczty. Przy śniadaniu zastała jedynie Hannę i jej matkę. Pan von Brinken był już od wczesnego ranka na łąkach; rozpoczęły się sianokosy i miał bardzo dużo pracy. Pani von Brinken również nie mogła długo pozostać przy stole. Liana zaproponowała swą pomoc, rezygnując z codziennego, poran- nego spaceru. Pani von Brinken chętnie przyjęła jej pomoc, nie dawała sobie już bowiem sama rady z nagromadzoną pracą, a Liana była chętna i pilna i wykonywała z radością każdą powierzoną jej czynność. Niezależnie bowiem, co Liana robiła, jej myśli zwracały się ku Detlevowi. W niedzielę pogoda była prześliczna. Służący i dziewczyny wiejskie, wykonawszy niezbędne prace przy bydle, udali się do kościoła. Po śniadaniu rodzice Hanny wyszli, a obie młode kobiety zostały na werandzie. Hanna wyczuła, że nadszedł odpowiedni moment, by porozmawiać z Lianą o Detlevie. — Detlev jest następcą swego wuja. Po jego śmierci on przejmie caty majątek. Hrabia Joachim nie ma męskiego potomka, ma tylko Je "ą córkę i dlatego jedynym spadkobiercą jest Detlev. Wszystkie należące do majątku ordynata Rastenau przejdą w jego ręce. 3 Detlev jest ostatnim z tego, licznego niegdyś rodu. snoi,lanie wydawało się, jakby mówiły o kimś innym. Powiedziała więc ^p^Kojme: majątk takim razie hrabia Detlev będzie właścicielem ogromnego swój «,nna przytakn?ła i z powagą patrząc na Lianę, kontynuowała j wywód. 99 l — Dziedzictwo obciążone jest jednak pewnym zastrzeżeniem, które w tych warunkach będzie mu ciężko spełnić. — Czy mogę zapytać, cóż to za warunek, tak dla niego niedogodny? — Między innymi, jeżeli pewnego dnia postanowi się ożenić, nie może wybrać żony zgodnie z własną wolą. Przyjęcie dziedzictwa jest równoznacz- ne z wypełnieniem zobowiązania, że wybierze sobie na żonę kobietą równą mu urodzeniem. Musi pochodzić ze szlacheckiego rodu, jak on sam. Liany na pozór nie poruszyła ta uwaga. — Może zatem poślubić jedynie hrabiankę — powiedziała z uda- nym spokojem. — Będzie dla niego tragedią, jeżeli pokocha kobietę niższą mu pozycją społeczną. Liana spojrzała na Hannę rozszerzonymi oczami. Instynktownie wyczuła, że rozmowa ta nie jest przypadkowa. Hanna prowadzi ją celowo. Poczuła też, że hrabia Detlev nie jest Hannie obojętny. Spojrzały na siebie, a ich spojrzenie zdradziło, że kochają tego samego mężczyznę. Odkrycie to, które u innych, bardziej przyziemnych i nie- godnych osób obudziłoby wzajemną zawiść i wrogość, związało je mocniej, ich wzajemna przyjaźń jeszcze się pogłębiła. Liana zastanawiała się, czy Hanna jest równa Detlevowi urodze- niem i pozycją społeczną. Szybko jednak odrzuciła od siebie tę myśl. Nie powinno jej interesować, kogo Detlev wprowadzi pewnego dnia jako żonę do swego domu. Do tej pory nawet się nad tym nie zastanawiała. Wiedziała tylko, że go kocha i to jej wystarczyło. Dzięki Hannie i temu, co jej wyjawiła, Liana zrozumiała, że musi uważać, by nie straciła dla niego całkowicie głowy. Hanna była szczęśliwa, mogąc ostrzec Lianę przed niebezpieczeń- stwem, jakie tkwiło w jej niekontrolowanej miłości do Detleva, a i Liana czuła głęboką wdzięczność, że Hanna wskazała jej niebezpieczeństwo, które jej zagrażało. Nie wiedząc nawet o jego istnieniu, mogłaby popełnić błąd i zaangażować się bezpowrotnie. Nie chciała się przyznać nawet sama przed sobą, że i tak tkwiła w tym już bardzo mocno. O oznaczonym czasie przed dom zajechał duży, elegancki samo- chód. Liana przyglądała się jak nadjeżdżał. Stanęła koło Hanny na werandzie. Wyglądała prześlicznie w swej lekkiej, letniej sukience. 100 , zaczarowana przyglądała się wysiadającej z samochodu (f Hrabianka miała na sobie prześliczną sukienkę, o krótkiej ^W szczonej spódnicy, na którą zarzuciła przewiewny letni żakiecik PomansyWnie zielonej barwie, z którym silnie kontrastował czerwony °kórzany pasek, którym była spięta, i biały golf pod szyją. S Szybko wbiegła na werandę, przeskakując po dwa stopnie naraz. __ Dzień dobry, Hanno! Przyjechaliśmy na czas! Jesteście gotowi , wyjazdu? Nie chcę tracić ani minuty z jedynego wolnego dnia, jaki mi się od dłuższego czasu przytrafił. Hanna objęła ją serdecznie. __ Dzień dobry, hrabianko! Czuję się doskonale, pani też, co widać od pierwszej chwili. Jesteśmy gotowi do wyjazdu. Gdzie zostawiła pani pannę Riickauf? Oczy Steffi błyszczały energią i poczuciem humoru. — O, Malwinka siedzi sobie spokojnie w domu, ciesząc się, że wreszcie może sobie chociaż jeden dzień ode mnie odpocząć. Zor- ganizowałam jej na dzisiejszy wieczór zaproszenie na herbatkę do matki naszego pastora. Strasznie się cieszę, że jedzie pani z nami. Musimy sobie użyć życia za wszystkie czasy, prawda, panno Hanno? — Z przyjemnością! Mam nadzieję, że nie będę pani ograniczać moją sparaliżowaną nogą. — Proszę nawet o tym nie mówić, Hanno! Przecież będziemy pra- wie cały czas jeździć. A S. nie jest aż takie duże. Przespacerujemy się jedynie wolno po promenadzie, a potem siądziemy sobie w ogrodzie hotelowym albo na ławce w alei. ~ Doskonale. Teraz jednak chciałabym przedstawić pani naszego nowego członka rodziny. Liano, niech pani do nas podejdzie. Liana, która do tej pory stała w pewnym oddaleniu, zbliżyła się do rozmawiających. Steffi przyglądała jej się rozszerzonymi zachwytem oczami. Hanna przedstawiła je sobie: ~~ Panna Steffi Rastenau, największa trzpiotka tego kraju... panna na Reinold, od dwóch tygodni nasz dobry duszek domowy, a moja Pocieszycielka. etfi spojrzała w oczy Liany, która patrzyła na nią ciepło i z sym- 1 ^- Impulsywnie wyciągnęła do niej rękę. 101 — Jak pięknie przedstawiła panią Hanna! I jaka pani piękna! Strasznie mi się pani podoba — powiedziała Steffi otwarcie. Liana szybko uścisnęła jej dłoń. W jej oczach pojawiły się łzy. — Bardzo mnie cieszy, hrabianko, że się pani podobam. Podzielam pani odczucia, i pani bardzo mi się podoba. — Och, niech pani będzie ostrożna w ocenach mnie dotyczących. Są ludzie, którzy nie potrafią ze mną wytrzymać ani chwili. — Nie wierzę pani — powiedziała Liana z przekonaniem. Steffi ujęła Hannę pod rękę i szła z nią, mimo wrodzonej niecierp- liwości, wolno i uważnie do stojącego nieopodal samochodu. Liana poszła jeszcze po płaszcz i szybko podążyła za nimi. Detley tymczasem przywitał się z rodzicami Hanny. Gdy zobaczył zbliżającą się Lianę, jego oczy rozbłysły radośnie i z niezrozumiałą nadzieją. Steffi ujęła Lianę za rękę. — Niech pani podejdzie, panno Reinold, musimy przygotować pannie Hannie wygodne miejsce. W czasie tej czynności Steffi paplała nieustannie i wesoło, tak że Liana, chcąc nie chcąc, musiała się roześmiać. — Ach, jak pięknie się pani śmieje, panno Reinold. Ludzie, którzy nie potrafią się szczerze i z całego serca śmiać, mogliby dla mnie nie istnieć. Sądzę, że zostaniemy dobrymi przyjaciółkami. Myślę, że nie należy pani do ludzi, którzy przerywają zabawę w najciekawszym momencie. — O nie, z całą pewnością nie. I ja lubię się bawić, gdy nadarza się ku temu okazja. — Świetnie, bo dzisiaj cały dzień będziemy się bawić. Hanna usiadła wśród żartów i chichotów umieszczona na wygod- nym miejscu w samochodzie. — Znowu mnie rozpieszczacie — powiedziała na swój miły, żartob- liwy sposób. Steffi pocałowała ją V policzek. — Strasznie się cieszę, kiedy łaskawie godzisz się, by cię rozpiesz- czać, Hanno. Obok pani powinna usiąść pani matka. Miejsca środkowe zajmą nasi mężczyźni. A ja z panną Reinold siądziemy obok kierowcy. — Steffi rezolutnie kierowała całym towarzystwem. Nie przejmowała się tym, że właściwie nie wypada jej tego robić, bo jest najmłodsza. 102 Hrabianko, ma pani zadatki na doskonałego organizatora ",. i^ imprez — zażartował dobrodusznie pan von Brinken. c ffi siadła jako ostatnia na uprzednio wybranym przez siebie więc w drogę! — krzyknęła szoferowi. W czasie jazdy panował doskonały nastrój. Steffi już się o to postarała. I lana siedziała obok niej z błyszczącymi oczyma. Czuła się szczęś- r a że córka wuja Joachima jest taka miła i dobra i tak bardzo jej się podoba. Cieszyła się, że i Steffi najwyraźniej darzy ją sympatią. Droga wiodła przez przepiękne zagajniki, wśród łąk i pól. Samochód jechał szybko i po półgodzinie byli już na miejscu. Akurat gdy przyjechali do S., rozpoczął się koncert. Samochód zatrzymał się przed hotelem „Pod Białym Jeleniem". Portier pozdrowił ich dobrze znanym gestem. Detlev poprosił go o przygotowanie stołu na werandzie. — Proszę o stolik w kącie, z widokiem na zabytkowe ruiny — powiedział. W mieście panował olbrzymi ruch, co z zadowoleniem stwiśrdziła Steffi. Kuracjusze, ubrani w świąteczne, letnie toalety, przechadzali się po promenadzie. Spotkali kilku znajomych, z którymi zamienili parę słów. Steffi śpiewała pod nosem do akompaniamentu orkiestry. Nagle drgnęła, a jej twarz zalał ciemny rumieniec. Objęła Detleva za ramię. — Detley, popatrz! Tam jest Jan Wachau ze swoją matką! — powie- działa z ożywieniem i przejęciem. Detley rozejrzał się wokół i dostrzegł młodego, wysmukłego męż- czyznę, kroczącego u boku miłej starszej pani. Szedł naprzeciw im, Podpierając się laską. Steffi szybko podbiegła do matki i syna. Baron Wachau! Dzięki Bogu, że widzę już pana chodzącego asnych siłach. Jest więc pan znowu zdrów! — krzyknęła radośnie, Pobladła nieco ze wzruszenia. Oczy Wachaua zabłysły. j ~~^ Kogóż to widzę? Panienka Zuchwała! Cóż za miła niespo- est pan już całkiem zdrów, baronie? 103 Uśmiechnął się do niej. — Melduję posłusznie, że jestem już prawie zdrów, potrzebuję jedynie jeszcze trochę opieki i muszę uważać na tę nieszczęsną nogę. Ale za trzy, cztery tygodnie przeskoczę wraz z panią wszystkie przeszkody. — Ach, jak mnie to cieszy! Kochana pani baronowo, chyba kamień V spadł pani z serca. Baronowa kiwnęła twierdząco głową, uśmiechając się do Steffi. — Tak, moje dziecko. Przeżyłam naprawdę ciężki okres, pełen niepokoju i trosk. Ale co słychać u was w domu? Czy są tu też twoi rodzice? — Nie, przyjechałam w towarzystwie Detleva i państwa Brinken. Ale Janie, od jak dawna pan tu jest? — Przywiozłam syna z Berlina wczoraj. Powinien odpocząć parę dni, zanim wrócimy z powrotem do Wachau. — Miałem nadzieję, Steffi, że panią tu dziś spotkam — powiedział Jan Wachau, podczas gdy matka oddaliła się, by przywitać Brinkenów, którzy tymczasem znacznie się do nich zbliżyli. Steffi zaczerwieniła się prawie niezauważalnie. — No cóż, ostatecznie mógł pan nas zawiadomić, że pan tu przebywa. — Chciałem panią zaskoczyć. — Niby w jakim celu? Zaśmiał się i czule na nią spojrzał. — Chciałem zobaczyć, jakie wrażenie zrobi na pani niespodziewane spotkanie ze mną. — Sam widok pana sprawił, że śmiertelnie się przeraziłam — powie- działa. — Czyżbym wyglądał aż tak strasznie? — Niech pan nie opowiada takich bzdur, Janie! Jego oczy zabłysły. — Czy mi się wyćlaje, czy tym razem mówiła pani poważnie? — zapytał ze śmiechem. Roześmiała się wraz z nim, potem wskazała na jego nogę. — Czy w dalszym ciągu sprawia panu ból? Potrząsnął przecząco głową. — Nie, teraz już nie. 104 tali zbliżyli się do nich, witając barona i życząc mu jak u „yw^mję(jzy Steffi a Detlevem. Baronowa Wachau przyglądała L!f Trotliwym uśmiechem jej oddalającej się sylwetce. si? Z r za wspaniała, przepiękna młoda kobieta, droga pani Brinken. """" t naprawdę kochanym stworzeniem i wraz z mężem cieszy- ~~~- bardzo, że zdecydowaliśmy się przyjąć ją do Brinkenhof ™^ dowiedziała. Po czym zaczęła wychwalać Lianę, jej wdzięk, dobre ^rce i chęć do pomocy. Steffi szła trochę z przodu, wyprzedzając pozostałych. Musiała tak długo siedzieć przy obiedzie w hotelu i teraz czuła niewypowiedzianą potrzebę ruchu. Detlev wolno kroczył przy boku Liany. Jego serce biło niespokojnie i gwałtownie, podobnie działo się z nią. _ Nie powinna się teraz pani za siebie oglądać, dopóki nie osiągniemy ruin. Wtedy piękny widok, jaki się stamtąd roztacza, będzie dla pani prawdziwą niespodzianką i zaskoczeniem — poradził. — Dostosuję się do pana rad. — Jak się pani podobają nasze strony? — Tu jest naprawdę wspaniale. Co prawda góry nie są tak olbrzymie, jak pokryte śniegiem szczyty Alp w Szwajcarii, gdzie spędziłam moje dzieciństwo. Są jednak o wiele ładniejsze i bliższe mojemu sercu. Dziwne, ale czuję się bardziej związana z tym miejscem niż ze Szwajcarią. — Spędziła pani dzieciństwo w Szwajcarii? Ale jest pani Niemką? Tak, mój ojciec był oficerem armii niemieckiej. Urodziłam się w Hamburgu. Moja mama miała ciotkę w Szwajcarii, i po śmierci rodziców mój wujek... — urwała nagle. Niewiele brakowało, a po- 'j ZIa*aby: „Wujek Joachim". Ostrożnie ciągnęła więc: — Przyjaciel . _ICOM, którego nazywałam wujkiem, zawózł mnie właśnie do tej ^ . m°jej mamy, mieszkającej w Szwajcarii. U niej też pozostałam do d Wunastych urodzin, kiedy to umieszczono mnie na pensji dla ^ l teraz jest pani sama? alt, nie marą już nikogo bliskiego. 108 109 — I, przepraszam, jeżeli wydam się pani zbyt natarczywy, dlatego była pani tak smutna tamtego ranka nad jeziorem? Czy może przy- tłaczało panią jeszcze inne zmartwienie? Zaczerwieniła się po korzonki włosów. — Byłam nieszczęśliwa, gdyż dopiero wtedy uświadomiłam sobie, jak jestem samotna i że nie mam nikogo, na kim mogłabym się wesprzeć, kogo mogłabym zapytać o radę. Ale od kiedy mieszkam w Brinkenhof, wszystko się ułożyło. Tutaj znalazłam dom i przyjazną atmosferę. Nie sądzę, bym kiedyś zapragnęła opuścić te piękne strony. — Być może kiedyś, pewnego dnia, gdy zdecyduje się pani wyjść za mąż — powiedział żarliwie. — Nie chcę wyjść za mąż nigdy — powiedziała cicho, ale ze zdecydowaniem. Wiedziała, że nie chce i nigdy nie będzie należeć do innego mężczyzny, poza tym, koło którego właśnie szła. A on musiał poślubić kobietę równą mu urodzeniem. Odetchnął z trudem. — Jest pani jeszcze za młoda, by podejmować tak poważne decyzje. — Nie, nie jestem zbyt młoda — powiedziała zdecydowanie. — Jeżeli młodzi ludzie, tak jak pani, podejmują podobnie ważkie, decydujące o całym życiu decyzje, to mają ku temu zazwyczaj powody. Spojrzała na niego i jej oczy napotkały jego niespokojne, badawcze spojrzenie. — Jakie powody ma pan na myśli? — Na przykład... nieszczęśliwa, niespełniona miłość. — Są i inne powody skłaniające do podjęcia podobnych decyzji, hrabio Rastenau. — W tym przypadku nie są one wystarczająco przekonujące. A pani została stworzona, by być szczęśliwą i uszczęśliwiać innych. Spojrzała na niego z przerażeniem. Odruchowo przyśpieszyła kroku, starając się dogonić wyprzedzającą ich znacznie Steffi. — Niech pan zobaczy, pozostaliśmy daleko w tyle. Hrabiance udało się nas wyprzedzić o niezły kawałek drogi. — Chce pani uniknąć odpowiedzi, a ja niestety nie mam prawa, najmniejszego nawet prawa kontynuowania tego tematu. Nie powi- , 110 dłużej tego ciągnąć, jestem bowiem hrabią Rastenau — powie- 1116 ł 7 ciężkim westchnieniem, kładąc pełen niechęci nacisk na swój ^ _1 Mówi pan to z taką goryczą, jak gdyby tytuł hrabiowski był dla pana ograniczeniem. ' . ^ __ Bo to jest więzienie, które ogranicza swobodę mych ruchów. p zekonałem się o tym dopiero niedawno. Chętnie zamieniłbym się z najprostszym mieszczaninem. Wie pani, dlaczego? \V milczeniu potrząsnęła przecząco głową. _ Chciałbym to pani wytłumaczyć. Być może nie będziemy już mieli podobnej okazji jak dzisiejsza. Ponieważ powinienem unikać pani towarzystwa, Liano... właśnie dlatego, że jestem hrabią Rastenau. Zamieniłbym się z mieszczaninem, gdyż kocham dziewczynę mieszczań- skiego pochodzenia. Liana śmiertelnie pobladła. Dopiero po chwili zdołała wydusić z zaciśniętych warg: — Dlaczego mi pan to mówi? Dlaczego właśnie mnie? — Bo, gdyby to panią zainteresowało, poczułbym się mimo wszyst- ko szczęśliwy. — Już wcześniej wiedziałam o warunkach, jakie musi pan spełnić jako hrabia Rastenau, Powiedziała mi o tym panna Hanna dzisiaj rano. — W Berlinie inaczej pani na mnie patrzyła niż dzisiaj — powiedział przytłumionym głosem, z trudem powstrzymując wzbierające w nim uczucia. — Dzisiaj unika pani spojrzenia mi w oczy. A przedwczoraj wieczorem, gdy przy kolacji rozmawialiśmy na temat małżeństwa, to panna Hanna utrzymywała, że zostanie starą panną, pani natomiast 16 wyP°wiadała się na ten temat, zachowała pani milczenie. Nie zawsze trzeba wszystkim wyjawiać swoje myśli i zamiary na Przyszłość! Niech pani będzie ze mną szczera! Niech pani się przyzna, że pan przedwczoraj nie myślała pani o staropanieństwie, błagam _J ^ecn Pani powie, że podjęła pani tę decyzję dopiero dziś rano! Stara . '° Rastenau, nie mogę panu odpowiedzieć na to pytanie. noscj. . ^ nie kłamać, kłamstwa nie sprawiają mi najmniejszej przyjem- *yja\vi • f° te§°' §dy mam możliwość ich uniknięcia. A... prawda... Cnie Prawdy upokorzyłoby mnie. 111 — Nie będę więc już pytał. Moje serce samo udzieli mi od- powiedzi na to pytanie. Nie mogłoby być inaczej. Tylko nie wiem, czy powinienem się cieszyć, czy martwić; teraz zresztą nie mogę czynić ani tego, ani tego. Jak to dobrze, że od dzieciństwa uczono nas trudnej umiejętności ukrywania swych uczuć. W przeciwnym razie bowiem popełniłbym teraz straszne głupstwo. A tak mogę na pozór spokojnie spacerować u pani boku. Jeżeli ktoś spojrzałby na nas z boku, pomyślałby, że obojętnie rozmawiamy o pogodzie. — Bardzo pana proszę, czy nie moglibyśmy porozmawiać na inny temat?! — Już za chwilę. Chciałbym pani wyjawić jeszcze jedno, nie chcę już tego przed panią ukrywać. Wtedy w Berlinie... uciekłem przed panią. Wyjechałem parę dni wcześniej, niż zamierzałem, gdyż chciałem uniknąć kolejnego spotkania z panią, obawiając się, że stracę panowa- nie nad sobą. Ucieczka na nic się nie zdała — przeznaczenie i tak mnie dopadło. Mimo to jednak nie chciałem wyjawić pani uczuć, jakie do pani żywię. Teraz jednak muszę panią ostrzec przed samym sobą. Jestem tylko człowiekiem i czasami nie panuję nad sobą. Moja mądra przyjaciółka Hanna rozpoczęła dzisiejszą rozmowę, chcąc też panią uprzedzić. Być może wyczuła, co do pani czuję, i dlatego wyjawiła pani, że hrabia Rastenau nie jest wolnym człowiekiem i nie może roz- porządzać własnym losem. Chłonęła każde jego słowo, starając się je zapamiętać na zawsze. Równocześnie doznawała dziwnego uczucia, że musi być silna i pano- wać nad swymi emocjami, nie tylko ze względu na siebie, lecz, przede wszystkim, na niego. — Nie istnieją wolni ludzie, którzy nie byliby obciążeni jakimiś zobowiązaniami. Trzeba zadowolić się tym, co mamy, co leży w zasięgu naszych możliwości. Nie możemy sięgać po słońce, jest dla nas nieosiągalne. — Czy to pani naprawdę wystarcza, czuje się pani zadowolona z takiego, pełnego bezsensownych ograniczeń życia? Tak łatwo panią zadowolić? — zapytał gorzko. — Łatwo? O nie! Ale życie nauczyło mnie już jednego — powinnam umieć zdobyć się na wyrzeczenia i cieszyć się tym, co mam, nawet jeśli inni ludzie mają życie usłane różami i nie muszą się niczym martwić. 112 camotni ludzie, osieroceni i nie mający krewnych, przechodzą trudną szkół? życia i nie ma nikogo, kto chciałby im pomóc. — Z jaką chęcią pomógłbym pani! Dałbym pani nawet gwiazdkę z nieba, gdybym mógł. Czy pani tego nie czuje? Zanim zdążyła mu odpowiedzieć, głos Steffi sprowadził ich z po- wrotem na ziemię. — Hej! Idziecie wreszcie? Poruszacie się tak wolno jak starzy ludzie! — krzyknęła w ich stronę. Liana i Detlev zmusili się do wesołego tonu i żartowali razem ze Steffi. Wspięli się wreszcie ku ruinom, pozostałościom po pięknym, okazałym niegdyś zamku. Roztaczał się stąd rzeczywiście przepiękny widok na porośnięte lasem góry i doliny. Młodzi ludzie stanęli koło siebie w milczeniu i z rozmarzeniem przyglądali się romantycznemu widokowi. Po chwili Steffi żwawo wspięła się do środka zamku. Detlev stał w milczeniu u boku Liany. Nie mogli wydać z siebie nawet westchnienia, oczarowani otaczającym ich pięknem, bali się spłoszyć je najmniejszym ruchem. Zalała ich fala niewytłumaczalnego szczęścia. Po chwili jednak uleciało ono z ich serc bezpowrotnie. Do uszu Liany dobiegły ciężkie i pełne bólu westchnienia Detleva, odwróciła więc ku niemu twarz. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy i zatopili się w sobie, jak gdyby już nigdy nie mieli się rozłączyć. Po chwili dobiegł do nich okrzyk Steffi, nawołującej do powrotu. Ciągnęło ją do Jana Wachaua. Dlatego też i w tę stronę szła o wiele szybciej niż oni. Detley spojrzał na Lianę. Była blada i poważna. Rysy jej twarzy zdradzały głęboki smutek. ~ Czy gniewa się pani na mnie, że ośmieliłem się powiedzieć pani, ° niej czuję? — zapytał cicho. — Doprowadziłem do tego, że jest Par» smutna. ma •' n^e ^an' *° Przeznaczenie> które nie zawsze spełnia nasze losu N*a ^'C mozemy jednak pozwolić, by przygnębiały nas kaprysy le możemy dążyć do niemożliwego. Są i inne rzeczy, dla których : tym, ^c, przynajmniej panu. lecn Pani nie martwi się o mnie. Muszę sobie sam poradzić ' Pfow CzuJę, chociaż świadomość, że i mój los leży pani na sercu jest 113 donikąd dla mnie niesłychanie miła. Nie wiem tylko, jak mam pogodzić unikanie pani z nieuniknionymi przecież spotkaniami z panią w Brinkenhof. — Muszę w takim razie opuścić Brinkenhof — powiedziała cicho i ze smutkiem w głosie. — Nie, za żadne skarby! Jeżeli nie dam rady żyć w pani pobliżu hamując i nie okazując moich uczuć do pani, jeżeli nie będę umiał wytrzymać tej sytuacji, to ja opuszczę Greifenberg. Wuj posiada jeszcze inne dobra. Poproszę go, by pozwolił mi nimi zarządzać. Pani musi zostać tu, gdzie pani jest. Wiem przynajmniej, że w Brinkenhof jest pani bezpieczna i otoczona przyjaznymi ludźmi. To stanowi moją jedyną pociechę i nie pozwolę, by mi pani ją odebrała. Po tych słowach dogonili Steffi, która od razu uwiesiła się na ramieniu Detleva. Zakochani nie mogli więc dokończyć przerwanej rozmowy i nie zamienili już ani słowa do chwili, w której doszli do hotelu, gdzie oczekiwała ich reszta towarzystwa. Hanna spojrzała na nich niespokojnie. I nie uszedł jej uwagi ponury wyraz oczu Detleva, ani ból i smutek zastygły w twarzy Liany. W czasie ich nieobecności sprzątnięto ze stołu i wniesiono misę z pierwszymi tegorocznymi owocami leśnymi. Pan von Brinken włas- noręcznie je wymieszał i napełnił naczynia obecnych. Baronowa Wachau zadrżała łekko, w hotelu panował bowiem lekki chłód, po czym przywołała kelnera. — Proszę posłać posłańca do pokoju i przekazać mojej damie do towarzystwa, by przyniosła mi płaszcz — powiedziała. Jej słowa nie uszły uwagi pani von Brinken. — Nie wiedziałam, że towarzyszy tu pani panna Schlegel, droga baronowo. Przecież zaprosilibyśmy ją już dawno, by usiadła z nami do stołu. — Nie, nie towarzyszy mi panna Schlegel, droga pani von Brinken, niedawno przeprowadziła się do owdowiałej siostry. Zaangażowałam kogoś innego i najpierw ja sama muszę się do niej przyzwyczaić. — Nie dziwię się pani. Panna Schlegel była naprawdę wspaniałą kobietą, godną zaufania kobietą. — Tak, bardzo mi jej brakuje i nie potrafię zaprzyjaźnić się z jej następczynią. Mam nadzieję jednak, że mój brak zaufania minie i uda nam się zbliżyć do siebie. W każdym jednak razie jest 114 , ^ njesprawiedliwością z mojej strony, że zapomniałam bardzo towarzystwie o tej biedaczce, która siedzi teraz sama w Pan • Kfje będzie pani miała nic przeciwko temu, by usiadła z nami vv pokoju- ^° S ° Ależ oczywiście, że nie, droga pani baronowo. w asie podwieczorku Liana udawała jedynie, że przysłuchuje się wom, w rzeczywistości bowiem pogrążyła się w swych niezbyt fOZ łvch myślach. Siedziała tyłem do wyjścia. W pewnej chwili W ażyła, że baronowa macha komuś na powitanie, nie obróciła się . , k piątego też nie zauważyła skromnej kobiety, która w od- powiedzi na machanie baronowej' zbliżyła się do stołu. Dostrzegła ją dopiero, gdy baronowa zwróciła się z uprzejmym pytaniem: _ Pozwolą państwo, że ich przedstawię? Wtedy Liana drgnęła i lekko pobladła. Jej'przerażenie było tak widoczne, że zwróciło uwagę nie tylko Detleva, ale i Hanny oraz jej matki, które przyglądały się jej ze zdziwieniem. Damą do towarzystwa baronowej Wachau nie był bowiem nikt inny, jak panna Bartels, stary wróg Liany. Gdy baronowa przedsta- wiła jej Lianę, spojrzała na nią wrogo, jej wzrok wyrażał pragnienie zemsty. Liana wpatrywała się w jej obraźliwy uśmiech jak sparali- żowana. Jej serce przepełniał strach, obawa zapierająca dech, w piersiach przed złem, które ta kobieta mogła jej wyrządzić i które- go, w swej niewinności, nie potrafiła przewidzieć. Najchętniej uciekła- by z okrzykiem przerażenia poza zasięg jej zimnego, wyzywającego spojrzenia. Ach... panna Reinold — powiedziała pani Bartels, spoglądając obraźliwie na pobladłą twarz Liany. lanie przyszła z pomocą jej wrodzona duma, spojrzała wyniośle na owczynię. Nikomu za nic na świecie nie uda się zmusić jej, by _ 'a z tą kobietą choć jedno nic nie znaczące słowo. ba aille najwidoczniej już się znają — powiedziała spokojnie Rein IrT^ Kochana pani Bartels, niech więc pani siądzie koło panny rz> L arte's wykonała polecenie. Detlev dostrzegł, że na twa- Z\vrócj} y P0Jawił się wyraz skrywanego obrzydzenia i wstrętu. Wa§e, jak podwinęła fałdy sukienki, chcąc uniknąć jakiego- 115 kolwiek kontaktu z nowo przybyłą kobietą. Z niepokojem spojrzał w jej zastygłą twarz. Pani Bartels natomiast sprawiała wrażenie, jak gdyby nie do- strzegała zachowania Liany. — Cóż za dziwne spotkanie, panno Reinold. Sądziłam, że pozostała pani w Berlinie — powiedziała sarkastycznie. Liana nie chciała rozmawiać z tą kobietą. Poczuła, że w związku z tym spotkaniem zagraża jej nowe niebezpieczeństwo. Mimo że obawiała się zdenerwować swą rywalkę, by na nowo nie wzbudzać jej nienawiści, nie mogła się jednak zmusić do rozpoczęcia z nią normalnej, towarzyskiej rozmowy, jaką zwykło się prowadzić przy stole. Nie potrafiła ukryć swej pogardy. Gdy tylko pani Bartels zajęła wskazane jej miejsce, podniosła się gwałtownie i podeszła do krzesła Hanny. Wiedziała, że postępuje niemądrze, nie potrafiła jednak za- chować się inaczej. — Życzy sobie pani czegoś ode mnie, panno Liano? — zapytała Hanna. — Chciałabym usiąść tu, przy pani — odpowiedziała prawie bezgłośnie Liana. Hanna była osobą domyślną i spostrzegawczą. Zbyt dobrze już zresztą znała Lianę, by nie wiedzieć, iż musi mieć ona naprawdę ważkie powody do takiego zachowania. Wymieniła szybkie spojrzenie z Det- levem, który siedział koło niej. Hrabia podniósł się niezwłocznie i poszukał wolnego krzesła, które umieścił między swoim a Hanny. — Liana jak zwykle bardzo przejmuje się swoimi obowiązkami, Hanno, nie chce zostawiać już pani samej — Detlev próbował przyjść Lianie z pomocą. Wiedziała, że popełniła karygodne głupstwo, prowokując niejako swą rywalkę i przeraziła się jeszcze bardziej. Pozostali powrócili do przerwanej rozmowy. Baronowa za- uważyła jednak dziwne zachowanie Liany wobec pani Bartels; nie umiała go sobie wytłumaczyć i pogodzić z dotychczasowym, miłym i łagodnym postępowaniem młodej dziewczyny. Odruchowo poczu- ła wzbierającą niechęć, sama nie wiedziała, dlaczego niechęć ta skiero- wana była nie przeciw Lianie, lecz przeciw jej nowej damie do towarzystwa pani Bartels. • R rtels przez cały czas obserwowała Lianę, obrzucając ją • • nawiści i żądzy zemsty spojrzeniami. Podczas gdy prowadzi- pełnym Ożywioną dyskusję z baronową i Steffi, starała się ze 'a ^° v b sił odkryć, jakie stosunki łączą poszczególne osoby i jaką wszys. a;muje w nich Liana. Szybko doszła do wniosku, że Liana pozycję pajistwu von Brinken, że Steffi jest córką hrabiego Joachima RWstenau, a przystojny i sympatycznie wyglądający Detlev jego sio- ' ni Le Rastenau i Greifenberg należą do jednego właściciela i że Brfnkenhóf położone jest w pobliżu tych majątków. Od razu w swej nad wyraz wyczulonej i zwyrodniałej, jak ona sama wyobraźni, powiązała te fakty. Była święcie przekonana, że hrabia Joachim załatwił „swojej kochance" jakąkolwiek posadę, która sprowadziła ją w jego pobliże, by móc wygodnie i bez podejrzeń odbywać z nią tajemne, czułe schadzki. I nikt w jej otoczeniu najwidocz- niej nie domyślał się nawet, jak w rzeczywistości kształtują się stosunki między nimi. Pani Bartels poczuła się moralnie oburzona i wydawało się, że jest powołana, by wydobyć na światło dzienne ów „skandal", tym bardziej że Liana odważyła się zachować tak niegrzecznie wobec niej. Z pewnością znajdzie się okazja, by zajść jej za skórę i zmusić do uległości i posłuszeństwa. Liana natomiast powoli odzyskała panowanie nad sobą. Kto jednak lepiej ją znał, musiał od razu zauważyć, jak źle się czuje i że przygniata ją jakiś ogromny ciężar. Detlev i Hanna obserwowali ją z troską, zaniepokojeni jej zachowaniem, i czuli, że coś ją dręczy od chwili pojawienia się pani Bartels. w sercu Detleva zrodziła się wrogość wobec tej kobiety. Instynktow- nie wyczuwał, że wstręt Liany miał jakieś konkretne, głęboko uzasad- ne powody. Jakże chętnie poprosiłby ją, by powierzyła mu swój em, powiedziała, co ją tak strasznie dręczy, wiedział jednak, że nie ma prawa do podobnej prośby. niLJ mieszka Jest z \v n ' i °WlC ^ *an^ kłębiły się urywane myśli. Co powinna, co mogła Odn 6 ^b1*-'- by przeciwdziałać niewątpliwemu atakowi rywalki? \wthi ^ '^a krótlta: nic. Nie mogła się bronić, nie mogła nic Musiałaby wtedy wyznać, że wuj Joachim wynajął dla od czasu do czasu z nią mieszkał i... że nie m w jakikolwiek sposób spokrewniona. Nie miała prawa dla 116 117 obrony samej siebie powoływać się na nazwisko wuja. Nawet gdyby to zrobiła, znalazłaby się w jeszcze gorszym położeniu. I on nie mógł nikogo zmusić, by uwierzono mu, że związani byli ze sobą czystym, niewinnym uczuciem, jakie łączyło ojca i córkę. To, że ukrył przed swoją rodziną ich znajomość, że zataił nawet jej istnienie, rzucało na nich niekorzystne światło. Dlaczego wuj Joachim nie powiedział żonie o jej istnieniu? I dlaczego tak długo ukrywał przed nią, że jest żonaty? Co się kryło za niedopowie- dzeniami tego zwykle tak szczerego i otwartego człowieka? Siedziała między Hanną a Detlevem i porażała' ją ciągle ta sama przerażająca myśl: „Twoja przeciwniczka przepędzi cię z odnalezionej wreszcie oazy spokoju, jaką jest dom rodzinny von Brinken. Znalazłaś ją z takim trudem, a teraz znowu będziesz bezdomna. I musisz to znosić bez najmniejszej skargi, jak gdybyś rzeczywiście była winna. Wszyscy jej uwierzą — Detlev! Detlev także! — I wszyscy będą tobą gardzić." Liana drżała i mocno zaciskała usta, powstrzymując się od okrzyku rozpaczy. Detlev przyglądał jej się z troską i niepokojem. — Jest pani zimno, panno Reinold? — zapytał. — Nie... ja... ja po prostu nie czuję się zbyt dobrze. — Co z panią, Liano? — zapytała zmartwiona Hanna. — Strasznie boli mnie głowa, panno Hanno. Proszę nie zwracać na mnie uwagi. — Zaraz pojedziemy z powrotem do domu — powiedziała pociesza- jąco Hanna. I rzeczywiście po niecałej godzinie zdecydowano się przerwać rozmowę. Gdy pożegnano się już z baronem i baronową Wachau, pani Bartels podeszła do Liany. Obrzucając ją nienawistnym spojrzeniem, szepnęła jej do ucha: , — Bardzo sprytnie to sobie wymyśliliście, romantyczna idylla z tak zwanym wujkiem. Niech się pani wstydzi! To, co robicie, to po prostu skandal! Liana czuła, że gardło ma zasznurowane, nie potrafiła wydać z siebie ani słowa. Drżąc na całym ciele odwróciła się od rywalki. Pani Bartels chciała iść za nią, ale wtedy niespodziewanie pojawił się Detlev, stając 118 u boku Liany w obronnym geście, chcąc służyć jej pomocą i pociechą, ni na krok, aż do chwili, gdy pani Bartels opuściła • H szedł u boku Liany do samochodu, powiedział do niej cicho, tak by inni nie usłyszeli: , . . , . Ta oani Bartels jest z jakiegoś niewyjaśnionego powodu pani rdziałym wrogiem. Jeżeli mogę pani w czymś pomóc, proszę Z • wierzyć swą tajemnicę. Moje życie będzie miało tylko wtedy jakąkolwiek wartość, jeżeli będę mógł się pani na coś przydać. Jeżeli chodzi o tę kobietę, nic i nikt nie jest w stanie mi pomóc. Od dawna jest moim wrogiem i czuję do niej nieprzezwyciężony wstręt. Dłużej nie mogli rozmawiać. Oczekiwano ich już przy samochodzie. Steffi towarzyszył baron Jan. — Niech pan da słowo honoru, Janie, że w następnym tygodniu odwiedzi nas pan w Rastenau! — powiedziała hrabianka z jawnym żądaniem w głosie. Baron złożył jej głęboki ukłon, uśmiechając się jednocześnie żartob- liwie. — Najbardziej honorowe słowo honoru! Przyjadę na pewno. Najpierw jednak chcę sobie poćwiczyć chodzenie, by móc poruszać się bez pomocy tej kuli. Bardzo proszę, niech pani powiadomi o moim zamiarze szanownych rodziców. Tymczasem Hanna wsiadła do samochodu. Obok niej zajęła miejsce matka. Steffi, jak zwykle, wsiadła ostatnia i wychylając się przez okno skinęła głową baronowi Wachau, ponownie życząc mu zdrowia. ~ Niech pan się leczy! Proszę się pośpieszyć! Chcę, by jak najs7ybciej stanął pan pewnie na nogach. Do zobaczenia w Rastenau. Samochód odjechał f , n~, J — Czv i^ufrńe wsunęła swą dłoń pod ramię siedzącej koło niej Liany się do niej. nie sądzi pani, panno Reinold, że było to wspaniałe ścisn }Zy y zwilgotniały. Wzruszyło ją ufne zachowanie Steffi, i n,a , m°cno jej drobną rączkę. Och, gdyby tak mogła pojechać razem i tam J^tenau, do wujka Joachima, by móc mu się rzucić w ramiona Ukać Pociechy i ukojenia. 779 — Tak, było wspaniale — odpowiedziała i przelotnie spojrzała na Detleva. — Wydaje mi się jednak, że nie jest już pani tak wesoła i zadowolona jak dzisiejszego poranka — kontynuowała niezrażona Steffi. Swoimi słowami wyraziła opinię pozostałych. Wszystkim wydawało się, że Liana zmieniła się w ciągu paru ostatnich godzin. Pani von Brinken spojrzała na nią badawczo. — Lianę boli głowa — przyszła jej z pomocą Hanna. — Ból głowy minie bez śladu. Nie powinna pani o nim myśleć — powiedziała Steffi przyjaźnie i serdecznie. Nie myśleć o tym! Liana chętnie zapomniałaby o wszystkim, co ją dręczyło i przyprawiało o ból głowy. Nie chcąc jednak psuć nastroju pozostałym, opanowała się i zmusiła do żartów i pozornej beztroski. — Ty też nie wyglądasz na zbyt zadowolonego, Detlevie — stwier- dziła ze zdziwieniem Steffi. — Zły jestem, że tak wspaniałe popołudnie, jak dzisiejsze, musiało tak szybko dobiec końca. Detlev zapatrzył się przed siebie i pogrążył w niewesołych myślach. Z każdą chwilą coraz wyraźniej zdawał sobie sprawę, że powinien unikać kolejnych spotkań z Lianą, tak dla swojego, jak i jej dobra. I chcąc jak gdyby wyryć sobie w pamięci jej dokładny obraz, zapatrzył się w jej słodką, bladą twarzyczkę. — Bardzo się cieszę, że spotkaliśmy barona Wachaua i jego matkę — powiedziała Steffi. — Baronowa ma za sobą długie tygodnie przepełnione troskami i niepokojem. Dobrzeją rozumiem i wiem, co czuła po wypadku syna — powiedział pan von Brinken. — Jednak jej nowa dama do towarzy- stwa bardzo mi się nie podoba. Panna Schlegel była o wiele sympatycz- niejsza — kontynuował. — Dzięki Bogu, że i pan jej nie polubił! Jest odrażająca. I wydawało mi się, że gdy tylko się pojawiła, atmosfera od razu się zmieniła, stalą się taka ciężka i naprawdę trudna do wytrzymania — powiedziała Steffi. — Doznałem tego samego wrażenia, hrabianko. Cieszę się, ze się zgadzamy w tym względzie — potwierdził pan von Brinken. — Czy zna pani panią Bartels bliżej, panno Liano? — zapytała jego małżonka, badawczo przyglądając się pobladłej twarzy dziewczyny. 720 Liany pokryła się nagle ciemnymi rumieńcami, zdradzaj ący- * 'ezwykłe poruszenie i zdenerwowanie. ml ^ 7nam ją niestety bliżej, niż chciałabym ją znać, droga pani von • ~t I błagam panią, niech mi pani nie każe wypowiadać się na tonat tej kobiety. __ \Vydaje się strasznie wścibską osobą — ponownie doszła do gteffi. — Starała się wyciągnąć ze mnie wszelkie informacje, ^. sędzia śledczy. Chciała wiedzieć o wszystkim. Wypytywała nie nawet o moich rodziców, koniecznie chciała poznać imię mojego ojca. A już odległość między Rastenau a Brinkenhof wydała iei się tak ważna, że chciała ustalić ją z dokładnością co do kilometra, jak gdyby wybierała się na pieszą wędrówkę z jednego majątku do drugiego. Mam nadzieję, że pani baronowa nie zabierze jej ze sobą na obiecaną wizytę do Rastenau! Liana oniemiała przysłuchując się Steffi. Dlaczego jej rywalka zbierała tak dokładne informacje o ludziach, między którymi zamieszkała? — To rzeczywiście bardzo niesympatyczna osoba, której, na miejs- cu pani baronowej, nie ścierpiałbym przy sobie ani przez chwilę — powiedział twardo Detlev. * Zatem, z tego, co słyszę ta dobra kobieta nie przypadła nikomu z nas do gustu, mimo że starała się z całych sił, swą przesadną łagodnością i udawaną dobrocią, zrobić na nas dobre wrażenie. Jednak tego typu emfatyczne osoby zawsze budziły moją nieufność. Nie chcę jednak być niesprawiedliwy i cofam ze skruchą ostatnie słowa — powie- dział pan von Brinken. Tymczasem dojechali do Brinkenhof. Pani von Brinken prosiła e " i Detleva, by pozostali z nimi jeszcze przez pół godzinki. DeUev jednak odmówił, ku niezadowoleniu Steffi. Chciałbym jeszcze odwieźć Steffi do Rastenau. Bardzo więc Pr°szę o wybaczenie, ale naprawdę nie możemy, że ' °Z^nano ich serdecznie. Gdy Detlev uścisnął rękę Liany, poczuł, fozs dl na* ^rży> mimo jej starań, by drżenie to opanować. Wbrew dodać OV^.mocno uścisnął jej dłoń, starając się swym uściskiem iwspó}Jej si* * otuchy. Obrzucił ją spojrzeniem i jego pełne ciepła Poiau,iiC2Ucia oczv zatopiły się w jej oczach pełnych łez. Na jego twarzy *lł się wyraz czułości. 121 Dostrzegła to Hanna. Mimo to pożegnała się z hrabią w swój zwykły serdeczny sposób. Steffi natomiast ucałowała serdecznie Hannę, energicz- nie potrząsnęła ręką pana von Brinken, ucałowała dłoń jego małżonki, po czym otoczyła ramionami Lianę w serdecznym, pełnym ciepła uścisku. — Mam nadzieję, że niedługo ponownie się spotkamy, kochana panno Reinold! Bardzo panią polubiłam i chciałabym, byśmy jak najczęściej się spotykały. Detlev miał ochotę ucałować kuzynkę za te słowa. Liana przez chwilę mocno przytuliła się do Steffi. — Dziękuję pani, hrabianko. I mnie jest pani bardzo bliska. Do zobaczenia, jeżeli Bóg zechce. — O, on już na pewno pozwoli — zaśmiała się Steffi i wsiadła do samochodu. Detlev usiadł koło niej i odjeżdżając jeszcze raz pomachali pozostałym na pożegnanie. — Chcesz mnie zatem odwieźć do Rastenau, Detlevie? — zapytała Steffi kuzyna, gdy zostali już sami w samochodzie, kierując się w stronę domu. — Tak, Steffi. Muszę omówić bardzo ważną sprawę z twoim ojcem. Spojrzała badawczo w jego twarz. — Dlaczego jesteś taki rozstrojony? Skąd się wziął twój zły humor. Detlevie? Zwróciłam już wcześniej uwagę, że przez całe popołudnie byłeś dziwnie milczący. Nie podoba mi się twoje dzisiejsze zachowanie. — Akurat ci wierzę, Steffi! Przez całe popołudnie nie miałaś ani chwili czasu, by uważać na moje zachowanie. Dzieliłaś całe swoje zainteresowanie tylko między Janka Wachaua i pannę Reinold. — Oczywiście, oni są najbardziej interesującymi ludźmi z całego towarzystwa. Detlev, nie wydaje ci się, że Jan Wachau jakoś dziwnie zmężniał po tym wypadku? Nieszczęście, które przeżył, sprawiło, że stał się bardziej zdecydowany i pewny siebie. — Gdyby usłyszał twoje słowa, byłby pewnie zdolny ponownie złamać sobie tę nieszczęsną nogę, by jeszcze raz usłyszeć podobne pochlebstwa na swój temat. 722 wcale nie jest taki próżny. A co się tyczy panny Reinold, 'de wspaniałym, zachwycającym stworzeniem. Gdybym była jest napra a|(OCi1ałabyrri się w niej bez pamięci i nie potrafiła o niej ~i^-7r7VZna, ' A i /apofflnieć. ni igay v ^ ty możesz wiedzieć o miłości? ~~ N cóż, nie pozwalaj sobie na zbyt dużo! W końcu nie jestem T • w™ w pieluchach! Nawet jeżeli panna Ruckauf zezwala mi iuż dziecKici" t- r i_ -t ' •• • j • • • • 1- edynie czytać książki, w których miłość me odgrywa najmniejszej roli, czasem udaje mi się dorwać lekturę, w której ów ważny problem jest starczający sposób naświetlony. A reszty można się już bez trudu domyślić. A wracając do panny Reinold, wydaje mi się bardzo zagadkowe, dlaczego doszło do tego, że przyjęła posadę damy do towarzystwa; nie bierze żadnego wynagrodzenia, nie potrzebuje zatem tej pracy. Ona w ogóle nie pasuje do skromnych warunków, jakie panują w Brinkenhof. Jest o wiele bardziej elegancka i ma w sobie więcej szlacheckiej godności niż Hanna. Nie wydaje ci się? — Tak, Steffi, być może jest ona zaczarowaną przez złego czarno- księżnika królewną. — Już nie istnieją niestety zaklęte księżniczki. Ale nie zdziwi- łabym się zbytnio, gdyby mi powiedziano, że jest ona jedną z ich grona. Ja też nie, Steffi. I naprawdę żal mi, że, jak powiedziałaś, zaczarowane księżniczki nie istnieją już od dawna na tym świecie. — Co ci dzisiaj jest, Detlevie? Zachowujesz się naprawdę bardzo dziwnie. z zakłopotaniem czoło. mus 1L ZWraca-J na to uwagi, Steffi. Myślę cały czas o sprawie, którą ona s? Z,tW°im °Jcem bardzo poważnie przedyskutować. Nie daje mi ^Pokoju i chciałbym ją raz jeszcze dokładnie przemyśleć, ^reszci W^C pow'e<^z mi wreszcie prosto z mostu, że powinnam dłużej n m ^ć i pozostawić cię w świętym spokoju. Nie będę ci już Rastenau — a(Jza*a- Z moich ust nie usłyszysz już ani słowa, aż do w r°gu n H cy^°wanie odwróciła się od niego i oparła się o leżącą stano\vien x • ^ez w^tpienia naprawdę chciała dotrzymać po- 2aP°mniala • ^ U(^a^° JeJ si? to jednak. Jej ruchliwa, energiczna natura 2 PO chwili o danym przyrzeczeniu. Detlevowi nie 123 pozostało więc nic innego, jak zapomnieć o własnych zmartwieniach i wysilić wszystkie swe siły, by dorównać jej humorem i nie dać po sobie poznać trosk. Mimo że zewnętrznie mu się to udało, jego myśli krążyły jednak nieustannie wokół tego, o czym tak niezwłocznie chciał poroz- mawiać z wujem Joachimem. Hrabia Joachim ostatnimi czasy poświęcił się nowemu hobby. Każdą wolną chwilę dnia spędzał w zamkowym archiwum, szperając wśród zakurzonych półek i systematycznie przeglądając stare papiery, akta i roczniki. W bibliotece, obok ręcznie pisanych kronik hrabiow- skiego rodu Rastenau, znajdowały się liczne dokumenty, tajemne pisma i dziwne przesyłki niewiadomego pochodzenia. Wydawało się jednak, że hrabia Joachim szuka czegoś naprawdę szczególnego. Jego żona starała się o nic nie pytać. Od pewnego czasu wydawał jej się tak rozstrojony i zdenerwowany, że była już pewna, iż dręczy go naprawdę ciężka troska. Również i tej niedzieli, kiedy jego córka pojechała do S., zamknął się na parę godzin w archiwum; po czym wrócił do pokoju z radosną miną i rozpromienionymi oczami, niczym człowiek, którego rozpiera ogromna radość. Gdy spojrzała czule na jego radosną i wreszcie odprężoną twarz, zbliżył się do niej szybkimi krokami, ujął jej ręce i złożył na nich gorący pocałunek. — Jesteś cudowną kobietą, Stefanio. Mimo iż ostatnimi tygodniami byłem nie do zniesienia, nie usłyszałem od ciebie ani słowa wyrzutu, z twoich ust nie padła choćby jedna skarga. — Nie do zniesienia? Ależ skąd! Po prostu martwiłam się o ciebie. Niepokoiła mnie twoja nerwowość i przygnębienie. — Każda inna kobieta na twoim miejscu zadręczałaby mnie nieustannymi pytaniami. Ty tego nie robiłaś. Pozwól mi podziękować ci za tyle taktu i wyrozumiałości. Coś mnie dręczyło, coś, o czym nie mogę powiedzieć ci i dzisiaj. Nie dlatego, bym ci nie ufał — wiesz przecież, że nikomu innemu nie ufam tak bardzo jak tobie — lecz dlatego, że nie chcę cię obarczać ciężarem, który sam z trudem dźwigam- Ale teraz wszystko jest już w porządku, wypłynąłem z powrotem na spokojne wody. Nie musisz się już więc o mnie martwić. • będziesz patrzył na mnie tak spokojnie i radośnie, jak w tej ' nością nie będę miała powodów do zmartwień, chwili' z p reszcje wróci do domu nasza mała trzpiotka? Stęskniłem ^ j __ powiedział hrabia. się już z na(łzieję, że już niebawem. Niezadługo zacznie się zmierz- 7" ftriowiedziała z westchnieniem hrabina. , jejj akurat przy kolacji, gdy przed drzwi zajechał samochód. ' re chwil później do pokoju wpadła Steffi i przywitała się gwałtownie z rodzicami, ściskając ich i całując, jak gdyby wróciła z długiej podróży, po kilkumiesięcznym rozstaniu. — Jak widzicie, nareszcie wróciłam! Czy bardzo za mną tęskniliście? — O tak, nasza tęsknota była już nie do wytrzymania. Bardzo się cieszymy, że jesteś znowu z nami. Kiedy nie ma cię w domu, panuje w nim przeraźliwa cisza — powiedziała z uśmiechem hrabina. — Jedliście już kolację? — Akurat skończyliśmy. — Och, jaka szkoda! No cóż, w takim razie Detlev będzie musiał mi dotrzymać towarzystwa. Chodź tu, Detlev, zostało dla nas wystarczają- co dużo jedzenia, a i ty przecież musisz być głodny! Hrabia Joachim serdecznie uścisnął dłoń siostrzeńca. — Cóż za niespodziewana radość! Zrobiłeś nam niemałą nie- spodziankę, odwożąc Steffi do domu i odwiedzając nas przy okazji. Twarz Detleva zdradzała jednak napięcie. Spojrzał niespokojnie wujowi prosto w oczy. Nie byłbym przyjechał, gdybym nie musiał omówić z wujem eJ> nie cierpiącej zwłoki sprawy, wuju Joachimie. Znajdziesz dla mniechwilę czasu? ~ |le tylko zechcesz, drogi chłopcze, eabin ^ P°zw°hsz> CZY moglibyśmy od razu przejść do twojego Wsunął • °aL'a"n był przekonany, że wie, co dręczy jego siostrzeńca. iec reV« pod jego ramię i lekko popchnął w kierunku wyjścia. — M ^ w'^ Jestem do twojej dyspozycji, mój kochany Detlevie. na chwil* nadzieję, że wybaczysz mi, ciociu Stefanio, jeżeli porwę ci uv Winiło 125 124 — Ależ nic się nie stało. Nie przeszkadzajcie sobie. — Detlev, przecież od obiadu nic nie jadłeś — powiedziała zaniepo- kojona Steffi. — Nie jestem głodny, Steffi. Tobie jednak życzę smacznego. Ja zjem po powrocie do Greifenberga. — Z tobą jest jednak coś nie w porządku, Detlevie. Hrabia Joachim pogłaskał córkę po pałających, rozgrzanych poli- czkach. — Dobrze się bawiłaś, Steffi? Uwiesiła mu się na szyi. — Wspaniale! Mam ci tak dużo do opowiedzenia. Poznałam dzisiaj pewną młodą kobietę, damę do towarzystwa Hanny von Brinken. Nazywa się panna Liana Reinold i co z niej za prześliczne i urocze stworzenie! Chciałbym być kiedyś do niej podobna. Gdybym miała taką damę do towarzystwa, zdziwilibyście się, jak szybko nabrałabym ogłady! Hrabia Joachim mocno przytulił Steffi i serdecznie ucałował ją w czoło. Potem gwałtownie się odwrócił i ujął Detleva za ramię. — Chodźmy już, mój chłopcze. — Usiądź, Detlevie. Na biurku leżą papierosy, poczęstuj się, jeżeli masz ochotę — powiedział hrabia Joachim, gdy znaleźli się tylko we dwoje w jego gabinecie. Detlev podziękował za papierosy i opadł miękko na fotel. — Nie, nie chcę teraz palić. Najpierw chciałbym ci powiedzieć, co mnie dręczy. — Jak sobie życzysz. Mów zatem. Detlev oparł głowę na rękach i przechylił się nieco do przodu. Rysy jego twarzy niespokojnie drżały. — Wuju Joachimie, chciałbym cię bez zbędnych ceregieli prosić o pewną przysługę. Proszę cię, pozwól mi przenieść się do twojego majątku w Uerzen. Nie chcę zostać już dłużej w Greifenbergu, lub może mówiąc precyzyjniej, nie mogę tam dłużej zostać. Hrabia Joachim podniósł się, zbliżył do siostrzeńca i spojrzał mu prosto w twarz. — Uerzen jest o wiele mniejszym majątkiem niż Greifenberg, Detlevie. Jeżeli spełniłbym twą prośbę, twoja sytuacja materialna pogorszyłaby się znacznie. 0 świadomy, wuju Joachimie. I to, że nadal proszę hig?> niech będzie dla ciebie dowodem, że nie jest to cię o tę Pr y , mam poważne powody, które skłoniły mnie do zwykł>' kaprys* ^ podj?cia poznać. Nie puszczę cię zbyt chętnie w nieznane. ~~~ i ' tak daleko. Poza tym Greifenberg ma lepszą pozycję. Jakie Uerzen e które zmusiły cię do podjęcia tak niekorzystnego więc są P°w }i postan n|e mja}em przed tobą żadnych tajemnic. Teraz też nie nic przed tobą ukrywać, chcę byś zrozumiał motywy mojego tenowania. Na pewno przypominasz sobie, że ostatnim razem, siedząc w tym właśnie fotelu, opowiedziałem ci, że w czasie mego pobytu w Berlinie zakochałem się w pewnej młodej i pięknej kobiecie, co zresztą było powodem mojego wcześniejszego powrotu ze stolicy. _ Tak, Detlevie... nie zapomniałem ani jednego szczegółu twojego opowiadania. — Wierz mi, wuju, dołożyłem wszelkich możliwych starań, by zapomnieć o tej dziewczynie. Nie udało mi się. A gdy parę dni temu przejeżdżałem przez las, dostrzegłem tę samą młodą kobietę, przed którą w takim popłochu uciekałem. Tego, co poczułem w głębi mej duszy na jej widok, pozwól, nie będę ci opowiadał. Zabrakłoby mi słów. Mogę tylko powiedzieć, że w owym momencie byłem tak szczęśliwy, że zapomniałem o całym świecie. Podjechałem do niej i rozmawialiśmy przez chwile, dzięki czemu dowiedziałem się, że mieszka teraz w Brin- nhof' Jest damą do towarzystwa Hanny. Wbrew rozsądkowi tego go wieczora pojechałem w odwiedziny do państwa Brinkenów. Y zauważyłem, że i ja nie jestem jej obojętny. Czułem, jak z każdą I zn °0raZ ^?kiej i głębiej zapadam się w otchłań mojej miłości. pojech'r na Z*°^ rozwadze, dzisiejszy dzień też z nią spędziłem. poszła Sm^ razem d° S- P° obiedzie poradzono pannie Reinold, by towar?, Zlc rumy starego zamku. Steffi i ja mieliśmy dotrzymać jej jSttyfl ^ t- CL~ ' o spory k orettl> jak zwykle pełna życia i energii, wyprzedziła nas JeJ-jakba H ^zięki temu zostaliśmy sami. I... i wtedy powiedziałem k'01 jestem °-^ ^oc^ani i Jak "^ na meJ zależy, nie mogłem jednak ukryć, kobiet v -x. 1 ciąży ha mnie obowiązek — obowiązek poślubienia u stanem. Chciałem ją ostrzec przed sobą samym. 726 727 • Joachim ciepło uścisnął ręce swego siostrzeńca, jego oczy — A ona? Jak ona zareagowała? — zapytał poruszony do głębi hrabia Joachim. Detlev nerwowo potarł czoło i zapatrzył się przed siebie. — Przyjęła to, jak przyjmuje się inne zrządzenia kapryśnego losuJ dzielnie i spokojnie. Powiedziała mi, że słyszała już o ciążącym na mniel obowiązku od panny Hanny von Brinken. Dodała też, że postanowiłaj nigdy nie wychodzić za mąż. „Należy ograniczać swe wymagania wobec życia, cieszyć się tym, co się ma i nie dążyć do niemożliwego. Życie ma również inne, poza miłością, wartości." Chciała nawet wyjechać z Brin- kenhof, by zejść mi z drogi, byśmy nie musieli się już więcej spotykać. Hrabia Joachim przerwał gwałtownie. — Chciała wyjechać? — Tak, mimo iż tak się cieszyła, że znalazła wreszcie spokój w Brinkenhof, które, jak mówi, stało się dla niej prawdziwym domem. Nie mogę dopuścić do tego, by z mojego powodu opuściła Brinkenów. Jest taka samotna, nie ma nikogo, kto mógłby się nią zaopiekować. Dlatego to ja muszę odejść. Z jej powodu mógłbym bowiem zapomnieć, że należę do rodziny Rastenau i nie mogę dobrowolnie rozporządzać moim życiem. Pomóż mi, wuju Joachimie, wyślij mnie jak najdalej stąd, bym mógł uciec przed pokusą, nie wiem bowiem, jak długo uda mi się jej jeszcze opierać. Joachim spojrzał Detlevowi prosto w twarz, która mieniła się powstrzymywanym ożywieniem i podenerwowaniem. — Więc aż tak bardzo ją kochasz? — zapytał głęboko poruszony słowami siostrzeńca. — Tak, wuju Joachimie. Kocham ją bardziej niż moje własne życie. — I poślubiłbyś ją, gdyby nie ograniczał cię ciążący na Rastenauach obowiązek? — Tak, wujku. I jeżeli jak najszybciej nie oddalę się od niej, zdecyduję się poślubić ją mimo 'tego obowiązku, rezygnując tym samym ze spadku. — Naprawdę byłbyś do tego zdolny? — Bóg wie, że nie chciałbym sprawiać ci dodatkowych trosk. Tyle ci zawdzięczam. Gdybym nie myślał o tobie, dawno już poślubiłbym Lianę, gdyż jest tego warta, by ponosić dla niej najwię- ksze ofiary i wyrzeczenia. 128 Mój j; kochany chłopcze... rozumiem cię bardzo dobrze, lepiej nuże wydawać. Już ostatnio, gdy opowiedziałeś mi o swej ^ C1 i ucieczce z Berlina, przypuszczałem, jak bardzo poważna jest spiesznej u . • ta sprawa. I w ciągu ostatnich dni miałem okazję, by to dokładnie jue ,,> pr/eklinałem ciążący na nas obowiązek, używając naprawdę P172 „4i «/vzwisk. W końcu postanowiłem zaleźć naszemu wrogowi za najgorszy y ,, t ^ . • - •. • • • i V Moje próby przez cały tydzień me przynosiły najmniejszych katów Przeszukałem i przewertowałem całe archiwum zamkowe. Chciałem znaleźć przyczynę, która leżała u podstaw nałożonego na nas obowiązku. I znalazłem ją między starymi dokumentami i kontraktami. I gdy przeczytałem je z uwagą, dokonałem pewnego dziwnego odkrycia. — Cóż to za odkrycie? Hrabia Joachim podniósł się wolno i podszedł do biurka. — Mam tutaj ten dokument i chciałbym ci go pokazać. Z jednej z szuflad biurka wyjął stary, pożółkły i pogięty ze starości dokument. Wygładził go ostrożnie i podał Detlevowi. — Przeczytaj jedynie zakreślony na czerwono fragment. Dotyczy on obowiązku, ograniczającego pretendentom do tytułu hrabiego Rastenau swobodny wybór małżonki. Mogą oni poślubiać jedynie kobiety wywodzące się ze starych rodów szlacheckich, jeżeli oczywiście me chcą stracić swych praw do spadku. Wystarczająco dobrze znam to zarządzenie, wujku Joachimie. Lnasz je tak samo powierzchownie, jak i ja je kiedyś znałem. zypominam sobie, że jeszcze jako mały chłopiec, słyszałem, jak mój mi ) K s?°m'nał c°ś o jakiejś klauzuli, która zgodnie z jego wiedzą Osw . .^dołączona do zarządzenia. Gdy ostatnio opowiadałeś mi ciąża °^c'> która, jak sądziłeś, nie może zostać spełniona z powodu szukal r° na t0^e °bowiązku, coś mi zaświtało w pamięci. Dlatego tp?° dokumentu. O tu, przeczytaj to zdanie — Joachim levo\vi odpowiedni ustęp, brzmiała: je< omkąd iest m\i • n hrabia Rastenau zamierza poślubić kobietę, która nie vna urodzeniem, lecz pozostali żyjący jeszcze hrabiowie 729 Rastenau jednomyślnie uznają ją za osobę o nieposzlakowanej opinii godną wprowadzenia do rodziny, ogranicza się działanie wyżej przed- stawionego zarządzenia i zezwala mu się na poślubienie wybranej kobiety. Detlev aż pobladł z podniecenia. Rozszerzonymi ze zdziwienia oczami spojrzał na wuja. — Czy dobrze to zrozumiałeś, Detlevie? Jest napisane czarno na białym, że od naszej, twojej i mojej, woli zależy ograniczenie za- rządzenia. Jesteśmy ostatnimi z rodu Rastenau. A jeżeli ja wyrażę zgodę na twoje małżeństwo z panną Lianą Reinold, nikt inny nie będzie mógł w to ingerować. Jednym skokiem Detlev znalazł się przy wuju i objął go w geście głębokiej wdzięczności. — Wuju Joachimie... wujku Joachimie! Uczynisz to dla mnie? Zgodzisz się na to małżeństwo? — Czy możesz mnie zapewnić, że twoja ukochana jest „osobą o nieposzlakowanej opinii, godną wprowadzenia do rodziny"? — zapy- tał hrabia Joachim żartobliwie. — Ach, wujku Joachimie, zapewniam cię, że i ty uznałbyś ją za godną nawet królewskiego tronu. — Wiem, mój chłopcze, że nie pokochałbyś niegodnej twego uczucia. Również Steffi wydała o niej przychylny sąd. Dlatego w imię Boga możemy bez przeszkód wcielić w życie wspomnianą klauzulę. Nie powinieneś być nieszczęśliwy, jeżeli można tego uniknąć. Detlev uścisnął mocno dłonie wuja. — Jak mam ci dziękować, jak mogę ci się odwdzięczyć? — Gdybyś był na moim miejscu, a ja znalazłbym się w podobnej sytuacji, czy pozwoliłbyś mi, bym był nieszczęśliwy? A może tak jak ja, zgodziłbyś się zastopować klauzulę, ograniczającą ciężki obowiązek, jaki na nas spoczywa? — Postąpiłbym niewątpliwie tak, jak ty, wuju Joachimie. — A więc sam widzisz! Czy wiesz, mój chłopcze, że gdybym przed laty znał tę klauzulę, poruszyłbym niebo i ziemię, by uzyskać zgod? pozostałych hrabiów Rastenau na ślub z niżej ode mnie urodzoną kobietą? Wtedy jednak żył jeszcze wuj Magnus, jego syn i ty. I nawet skał zgodę wujka Magnusa i jego syna, twojej zgody na ie mógłbym uzyskać. _____ ewnością nie odmówiłbym ci jej. 7<*&y Pan roześnliał si?- Nie rnój drogi, choćby z tego prostego powodu, że nie umiałeś """ mówić. Cieszę się, że jestem władny uczynić cię szczęśliwym przez •„ 7SOdy na małżeństwo — uszczęśliwić ciebie i Lianę, o której udzielenie i&" j ... mności jesteś przekonany. Moje postępowanie nie jest zresztą pobawione egoizmu. _ O bardzo chciałbym poznać ten egoizm. — Być może chcę cię ode mnie uzależnić i zmusić do wdzięczności? Może nie chcę cię po prostu utracić, bo kocham cię jak własnego syna. Chciałbym zrobić dla ciebie jak najwięcej. — Pozwól, że ci podziękuję i wyrażę swą synowską miłość. A dziew- czyna, którą kocham i którą chcę poślubić, też na pewno obdarzy cię miłością i szacunkiem, jak ja. — Niech Bóg da, że zawsze będziesz o mnie tak dobrze myślał, jak teraz. Ja też jestem człowiekiem... zresztą któż z nas jest bez winy? Nie rozmawiajmy już jednak o tym. Zejdźmy teraz do cioci Stefani i do Steffi i zostań z nami chociaż godzinkę. Teraz, jak sądzę, nic cię już nie ciągnie do twojej samotni. Jutro poczynię niezbędne kroki w celu unieważnienia krzywdzącego zarządzenia. — Chętnie z wami zostanę, wujku Joachimie. Co prawda teraz ? ie mnie ciągnęło do BYinkenhof, by powiedzieć Lianie, że wszystkie P zeszkody, które uniemożliwiały nam osiągnięcie szczęścia, zostały zawied J°acnim wiedział, że los Liany, tak do tej pory dla niej surowy, WSZY tl<- ^ Wreszcie do spokojnego i bezpiecznego portu. Teraz powinno się potoczyć szczęśliwie, bez większych kłopotów. TH '' — * dokurn - JUZ' ^et'ev'e- ^a zostanę tu jeszcze przez chwilkę i zabezpieczę dzenie m«>." ^ otrze^uJ? ich jeszcze jutro, by mieć odpowiednie potwier- . ^cH)i. Teraz na pewno odzyskasz wilczy apetyt — powie- pechem hrabia Joachim. - _ , najlepszym, najwierniejszym przyjacielem — moim by Bóg wynagrodził ci to, co dla mnie uczyniłeś. 130 131 Joachim gwałtownie wyrzucił go za drzwi, które szybko za nim zamknął. Przez chwilę stał nieruchomo. Potem wziął cenny dokument i ukrył go w jednej z szuflad biurka, obrzucając go jednak przedtem przelotnym spojrzeniem. „Ich szczęście wisi na cienkim włosku. A moje? Boże, wybacz nam nasze winy" — wyszeptał. Potem powoli zszedł do pozostałych. Podszedł do żony i objął ją czule. — Detlev wyjawił mi właśnie swoje plany na przyszłość, na które z radością przystałem. — Jakieś nowości, tatusiu? — zapytała Steffi. — Ogromna i radosna niespodzianka. — Detlev, czyżbyś się zaręczył albo przynajmniej zakochał? — Zaręczyć mi się jeszcze nie udało, Steffi, ale nie jest powiedziane, że to wkrótce nie nastąpi. Steffi skoczyła na równe nogi, stanęła przed Detlevem i mocno nim potrząsnęła. — Nie zastanawiaj się aby zbyt długo! Już najwyższy czas, byś się zaręczył. — Toteż mam zamiar jak najszybciej naprawić mój dotychczasowy błąd. , — Ale jeżeli już musisz się zaręczyć, wybierz sobie przynajmniej taką narzeczoną, która i mnie się spodoba. — To akurat mogę ci obiecać. — Ależ jesteś lekkomyślny! Nie mogę się już wprost doczekać, jestem taka ciekawa. Nie znam tu w okolicy żadnej młodej damy, która pasowałaby do Detleva. Hanna von Brinken nie wchodzi przecież w rachubę. — Nie, Steffi. I nie łam sobie niepotrzebnie głowy — zażartował Detlev. Spojrzała na niego badawczo. Po chwili głębokiego zamyślenia wykrzyknęła: — Ha! Już wiem, kto skradł ci serce! — Zamieniam się w słuch. Któż taki? — Już po twoim powrocie z Berlina wyczułam coś dziwnego w twoim zachowaniu. — Jesteś małą czarownicą! — skinął głową, potwierdzając jej domysty- 132 czasem Liana przeżywała najgorsze godziny swego życia. Tyffl Lenjem wszystkich swych sił zmusiła się do opanowania, je sprawiać pozory osoby odprężonej i wesołej. Dopiero gdy ra^ się sama w pokoju, zrzuciła z twarzy maskę zadowolenia a prawdziwe oblicze. Z ulgą opadła na miękki fotel. ' ""dzisiejsze popołudnie dostarczyło jej zbyt wiele wrażeń. Zresztą . . 0 Hanna zaskoczyła ją swoim wyjaśnieniem, że Detlev może ślubie jedynie kobietę równą mu urodzeniem, a więc szlachciankę. Potem spotkanie z córką wuja Joachima. Ledwie zdążyła się nieco uspokoić, doszło do rozmowy między nią i Detlevem, która ostatecznie rzekonała ją, że jej miłość jest odwzajemniona. I w końcu spotkanie z jej starą, nieprzejednaną nieprzyjaciółką. To było najgorsze. Napawało ją przerażeniem podejrzenie, że być może, z powodu bliskiego sąsiedztwa, będzie zmuszona spotykać się z nią częściej. Czy pani Bartels i tutaj da wyraz swym oskarżeniom, czy sprawi, że ludzie, którzy do tej pory ją lubili i których ona zdążyła pokochać, zaczną przyglądać się jej podejrzliwie? Liana nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Zacznie od Brinkenów. Najpierw ich zwróci przeciw niej, potem dowie się Detlev. A wujek Joachim? Jeżeli pani Bartels ośmieli się zakłócić szczęście ' spokój jego rodziny swoimi niecnymi i obraźliwymi podejrzeniami? ZY nie powinna ostrzec go przed tą kobietą, poinformować, że przyjęła posadę damy do towarzystwa u pani baronowej Wachau? j^ lm° 2m?czenia i obezwładniającej ją słabości usiadła za biurkiem, na k Zyf!Uszcza^a nawet, że w tej samej chwili w Rastenau rozstrzyga się z°arzysć JeJ przyszłe życie. acz?ła pisać pełen niepokoju i troski list: Kochany, najdroższy wujku Joachimie! °becną j naszego dzisiejszego pobytu w S. spotkałam panią Bartels, lę d° towarzystwa pani baronowej Wachau. Nadal jest ona 133 wrogo przeciw nam nastawiona, pragnie się na nas zemścić za zniewagę jaką przeżyła w Twoim domu w Berlinie. Obawiam się, że może odwied-\: Cię w Rastenau, dając wyraz swoim podejrzeniom. Dzisiaj powiedziała, •> specjalnie załatwiłeś mi posadę damy do towarzystwa u Brinkenów, b\ sprowadzić mnie, Twoją kochankę, w swoje pobliże. Kochany, najuko. chańszy wujku, nie potrafię nawet wyrazić obawy, jaka ogarnia mnie ns myśl o tej kobiecie. Najchętniej uciekłabym stąd jak najdalej, ile sil w nogach. Boję się też, że będzie ona próbowała zatruć spokój i szczęście Twojego domu. Zrób wszystko, co w Twojej mocy, by nie stało się nic złego, by ta podła kobieta nie dala powodów do cierpienia Twojej żonie i córce. Gdy pomyślę, że te fałszywe podejrzenia wyjdą na jaw, będę musiała stanąć twarzą w twarz z ludźmi, którzy byli dla mnie tacy dobrzy i przyjęli mnie tak serdecznie — Brinkenowie, twoja córka Steffi i hrabia Detlev... ach wujku Joachimie, chyba wolałabym umrzeć. W grobie znalazłabym przynajmniej spokój i nie sprawiałabym nikomu kłopotów moim istnieniem. Wydaje mi się, jak gdyby obraźliwe podejrzenia tej kobiety już teraz skradały się ku mnie, niczym obrzydliwy, budzący wstręt gad. Jak widzisz, dzisiaj nie zasłużyłam sobie na Twoją pochwałę, że jestem mężną i dzielną osobą. Ale zbyt wiele zwaliło się na moje barki w tak krótkim czasie. Wiem, że oskarżenia pani Bartels ranią Cię w równym co mnie stopniu. Musisz więc wiedzieć, że jest ona w Twoim pobliżu. Nie gniewaj się na mnie, że przesyłam Ci te przygnębiające wia- domości. Zachowaj o mnie miłe wspomnienia. Serdecznie Cię pozdra- wiam. Twoja Liana Po skończeniu listu Liana poczuła, że nieco ulżyło jej na sercu. Długo jednak leżała z otwartymi oczami, przewracając się z boku na bok, zanim udało jej się wreszcie zasnąć. Mimo trosk marzyła o męż- czyźnie, którego tak kochała i którego, o czym była głęboko przekona- na, nigdy nie poślubi. Wpatrywała się pałającymi oczami w otaczającą ją ciemność- I podczas gdy ona pogrążała się w beznadziejności i pustce swego los11- • rnliwością oczekiwał nadchodzącego dnia, który, jak petlev z nieC je mu wymarzone szczęście w ramionach ukochanej sadz*1- Pr^ fflu przez niebo kobiety. i przezna" poranka Detlev obudził się niezwykle wcześnie. Nie aż "wprost doczekać spotkania z Lianą. Miał nadzieję, że mogl -g^izyty w Brinkenhof uda mu się być z nią choć przez chwilę sam WCZarńe by móc jej powiedzieć, że żadne przeszkody nie stoją już na Srodze do ich szczęścia. . Detlev nie dziwił się, ze wuj Joachim wyraził swoją zgodę na małżeństwo z Lianą, mimo iż, jak sądził, nie znał Liany i nie miał okazji przekonać się o tym, czy rzeczywiście jest „osobą o niepo-. szlakowanej opinii, godną wprowadzenia do rodziny", czy spełnia zatem warunki, od których klauzula uzależniała możliwość poślubienia kobiety niższej stanem. Taki bowiem sąd wydawał mu się zrozumiały sam przez się, jak chyba każdemu zakochanemu, który nie dostrzega wad osoby, którą kocha. Załatwił kilka koniecznych spraw, po czym pogalopował do Brin- kenhof. Już z daleka zauważył, że Liana i Hanna spacerują wolno po ogrodzie. Młode kobiety nie zauważyły go. Starając się nie zwracać na siebie ich uwagi, zeskoczył z konia i poszedł do stajni, gdzie oddał go w ręce stajennego, by go napoił i rozkulbaczył. Potem szybkimi krokami P° 'egł do ogrodu i wyszedł naprzeciw kobietom uśmiechając się wesoło promieniując wprost skrywanym szczęściem, rad ann'e V°n Brinlcen kamień spadł z serca, gdy ujrzała, że jest tak ^"Y ' °eztroski. Martwiła się bowiem o niego i Lianę. __ est pan w drodze iuż tak wcześnie rano, drogi przyjacielu? "PYtsta i — 'M Wycia^n?ła r?k? na powitanie miłego gościa. śnie v- UsZ^ Prosić o wybaczenie, że składam wizytę tak wcze- zaPytać S •mo§łem si? jednak doczekać chwili, w której mógłbym panie d/ P°dobała się paniom wczorajsza wycieczka i jak się 1SlaJ czują. 735 134 Zauważył, że Liana zarumieniła się gwałtownie pod wpływem jego gorącego spojrzenia. Dostrzegł też na jej twarzy wyraz skrywanego bólu. „Muszę go przegonić pocałunkami i to jak naszybciej!" — pomyślał żarliwie. Dzisiejszego poranka Liana wydawała mu się piękniejsza niż zwykle. „Cierpiała przeze mnie, muszę jej to wynagrodzić!" — przez jego głowę przewijały się szalone myśli i zastanawiał się, w jaki sposób zostać z nią choć przez chwilę sam na sam. — Proszę pójść z nami do domu, Detlevie. Musi pan zjeść z nami śniadanie. Jak pan widzi, czujemy się doskonale po wczorajszej wycieczce — powiedziała Hanna, podczas gdy Detlev witał się z Lianą i specjalnie dłużej przetrzymał jej drżącą dłoń. — Poza tym, bardzo się cieszę, widząc pana dzisiaj w tak doskonałym humorze. Spojrzał Lianie prosto w oczy. — Ach, Hanno, nawet pani nie przypuszcza, w jak wspaniałym jestem dziś nastroju! Następnym razem muszą mnie panie odwiedzić w Greifenbergu. Ach, mam też panie pozdrowić od Steffi i przekazać, że ma ona nadzieję w niedługim czasie zobaczyć panie w Rastenau. Panna Reinold też ma być koniecznie obecna. Przyjedzie po panie samochód wujka, który po zakończeniu wizyty odwiezie panie z powrotem. Panna Reinold powinna też mieć okazję poznać zamek Rastenau — mówiąc to, obserwował uważnie Lianę i zauważył jej nagłe przerażenie. Powoli szli w stronę domu. Liana prawie się nie odzywała. Myśl, Że Detlev potrafił być tak radosny, sprawiała jej niemal fizyczny ból. Pod wpływem jej obecnych trosk odczuwała to niejako drwinę z jej uczuć. Gdy znaleźli się na werandzie, Hanna przeprosiła ich na chwilę. — Chciałabym powiedzieć mamie, że złożył nam pan wizytę. Liana usiłowała ją powstrzymać, chcąc sama poinformować panią von Brinken, lecz Hanna powiedziała z uśmiechem. — Przecież wie pani, Liano, że tylko mnie się udaje odciągną? mamę od jej prannych zajęć. Pani nawet by nie posłuchała. Zaraz wrócę. Detlev odetchnął z ulgą. Wreszcie zostanie z Lianą sam na sarn! — Mój los miał obowiązek podarować mi taką chwilę — powiedział z radością, patrząc Lianie prosto w oczy. 136 « , się, jakby w nieświadomej obronie. Mimo to ujął jej ręce do ust, całując je raz za razem. ) och Liano... jestem dziś tak szczęśliwy! Czy nie do- ^ ani tego, Liano? Moje zachowanie powinno pani podpowie- moia wczorajsza rezygnacja minęła. Nie mam już związanych dziec, zL U1UJ rą ___ Co się stało, hrabio Rastenau? __ Wczoraj wydarzyło się dużo, Liano, bardzo dużo. Wszystkie • 'eiace między nami przeszkody zostały usunięte. Ciążący na mnie howiązek, który tak bardzo nas dzielił, może zostać unieważniony. Nie potrafię wprost wypowiedzieć, jak bardzo panią kocham, Liano... czy pani o tym nie wie, nie czuje pani tego? I pani odwzajemnia mą miłość, prawda? Szybką, niech pani powie, zanim ktokolwiek tu przyjdzie, że mnie pani kocha, niech pani to powie, muszę to usłyszeć z pani ust. Liano! Ostatnie słowo wypowiedział już niemal z przerażeniem. Widział, że pod wpływem jego słów Liana gwałtownie pobladła. Cały czas patrzyła na niego, a jej spojrzenie wyrażało tęsknotę i ból. Nagle zachwiała się, jak gdyby straciła grunt pod nogami i, zanim zdołał ją podtrzymać, upadła bezsilnie na stojący obok fotel. Jej twarz była śmiertelnie blada, oczy zamknięte. — Co z panią, Liano? Niech mi pani powie, kocha mnie pani? Nie może pani zostawić mnie bez odpowiedzi — kocha mnie pani? — prawie wymuszał odpowiedź. Spojrzała na niego drżąc, ze łzami w oczach. — Przecież pan wie, Detlevie, kocham pana bardziej niż własne życie — powiedziała cicho. Hanna Po\vir — Liano! — wykrzyknął radośnie. Miał ochotę wziąć ją w ramiona szc °Cn° przyc*sn^c do nierówno bijącego, oszalałego nadmiarem CI^ serca. Powstrzymało go jednak jej spojrzenie. wraca — wyszeptała. vmna się dowiedzieć, jak bardzo panią kocham. Ale nie... nie 2a,,, ^ miec panią tylko dla siebie, choć przez jedną, niczym oczekiw }COn^ §°dzinę. Liano, jutro rano, o dziesiątej. Będę cię Słyszysz lfW t^m samym mieJscu, w którym ostatnio się spotkaliśmy. ochanie? Przyjdziesz? Być może do tego czasu przyjadę tu raz 137 \ jeszcze. Gdyby jednak to się nie udało, zobaczymy się jutro rano. Powiedz mi, że przyjdziesz! — Przyjdę — wyszeptała. Po chwili Hanna weszła na werandę. Błagalne spojrzenie Liany sprawiło, że Detlev zmusił się do spokoju i wyszedł Hannie naprzeciw. Chciał zostawić Lianie trochę czasu, by mogła odzyskać równowagę. f — Mama przyjdzie tu za chwilkę. Poszła jeszcze tylko do kuchni, by wydać odpowiednie zarządzenia, dotyczące śniadania. — Nie jest zła na mnie, że znowu się zjawiłem w Brinkenhof? Hanna roześmiała się. — Jest strasznie zła! A oto wraca i tata. Hanna podeszła do balustrady i pomachała ojcu. W tym czasie Detlev zdążył raz jeszcze uścisnąć dłoń Liany. — Siedząc przy stole z Brinkenami i jedząc ze smakiem śniadanie, opowiedział, głównie w celu uspokojenia i pocieszenia Liany, o tym, że wczorajszego wieczora długo jeszcze pozostał w Rastenau. — Mój wujek znalazł bowiem w archiwum zamkowym niezwykle ciekawy dokument, dotyczący rozporządzenia ustalającego warunki dzie- dziczenia dóbr należących do Rastenau. Przy okazji odkryliśmy dołą- czoną do niego klauzulę, której treść do tej pory nie była nam znana. Te słowa skierowane były przede wszystkim do Liany, co od razu zrozumiała. — Czy mógłbym wiedzieć, czego dotyczy owa klauzula, Detlevie? Interesuję się podobnymi ciekawostkami — zapytał pan domu. — Wie pan zapewne o tym, że wszyscy hrabiowie z rodu Rastenau, jeżeli nie chcieli zostać odsunięci od spadku, nie mogli poślubić kobiety niższej od nich urodzeniem. — Wiem, wiem, drogi hrabio. Detlev opowiedział im o treści klauzuli, dołączonej do rozporządze- nia. ' Hanna podniosła głowę. W jej oczach pojawił się wyraz zdziwienia i niepokoju. Potem odezwała się dziwnie brzmiącym głosem: — Zatem, jeżeli wuj pana zgodzi się na zastosowanie tego dopisku, może pan poślubić kobietę o niższej od pana pozycji społecznej, nie tracąc jednocześnie praw do spadku? 138 _ Tak jest, Hanno. ~~j na odchyliła się nieco do tyłu i, czując nagłą słabość, oparła się CL krzesła. Zrozumiała, jaka była przyczyna jego dzisiejszej 0 P° ' podejrzenie, że Detlev kocha Lianę, zamieniło się w pewność. ra l mu Bóg przeznaczył szczęście, mnie przypadnie w udziale ". je" — pomyślała z przerażeniem i smutkiem. ClL Dzielna dziewczyna posiadała umiejętność rezygnacji, siłę ducha, rakterystyczną dla ludzi, którzy potrafią wyrzec się swego szczęścia Hl tych, których kochają, i nie mają do życia wygórowanych pretensji. Snojrzała na Lianę i zauważyła, że z trudem walczy ona z ożywieniem i przepełniającym jej serce szczęściem. Detlev nie podejrzewał nawet, ile siły ducha potrzebowała jego dzielna przyjaciółka, by zwalczyć w sobie ogromny ból, którego, nawet o tym nie wiedząc, był przyczyną. Tego dnia nie udało mu się już ponownie zostać sam na sam z Lianą. Pewny był, że następnego dnia o poranku spotkają się w lesie i porozmawiają ze sobą bez świadków. Teraz wiedziała już przecież, że ją kocha i że dzielące ich przeszkody zostały usunięte. I on był pewny, że Liana odwzajemnia jego miłość. Wkrótce przedstawi ją Brinkenom jako swoją narzeczoną. Po śniadaniu pożegnał się z Brinkenami w radosnym nastroju. — Kiedy nas pan ponownie odwiedzi, drogi hrabio? — zapytał pan von Brinken. Detlev zastanowił się przez chwilę. Dzisiejszego dnia miał jeszcze uzo zajęć i z niechęcią przyznał przed samym sobą, że nie znajdzie już czasu, by przyjechać do Brinkenhof. ~ Może jutro wieczorem, jeżeli państwo pozwolicie — powiedział w końcu. 2 przy' • ^rotiowa Wachau odprowadziła syna, po tym jak pożegnał się tak dłim;^ mi' ^° Je§° P°koju w hotelu. Musiał wreszcie odpocząć po 1 Pełnym wysiłku dniu. Baron Jan nie chciał już co prawda o %szeć ze powinien się oszczędzać i nie przemęczać nadmiernie 139 nadwyrężonej nogi, pozwolił jednak, by matka położyła go do nj^a i stosunkowo posłusznie poddał się jej zabiegom. Gdy okrywała g0 troskliwie kocem, złapał jej rękę, przycisnął ją do ust, po czym powiedział z uśmiechem: — Rozpieszczasz mnie jak małe dziecko, mamo. Z miłością odgarnęła mu opadające na czoło włosy. — Dla twojej mamy na zawsze pozostaniesz małym dzieckiem. Matkom nie podoba się za bardzo, gdy ich dzieci dorastają i stają się samodzielne. Wolałyby całe życie roztaczać nad nimi opiekę. Pozwól mi na to, bym się tobą zajęła. Wiem, że już niezadługo mnie opuścisz. Z pewnością masz już jakieś plany małżeńskie. Objął ją serdecznie i spojrzał na nią błyszczącymi oczyma. — Czyżbyś uważała, że jest jeszcze zbyt wcześnie, mamo? — Nie! Musisz jednak trochę poczekać, aż hrabianka Steffi trochę dorośnie i dojrzeje do tej poważnej decyzji. — Poza tym jednak zgadzasz się na moje plany, prawda? — Całkowicie. Dziewczyny, podobne do Steffi Rastenau, są zazwyczaj najlepszymi żonami. Poza tym stosunki są nad wyraz korzystne. Lubię nie tylko ją, ale i jej rodzice wydają mi się dobrymi, sympatycznymi ludźmi. Możesz być zatem pewny mojego błogo- sławieństwa. — Gdy Steffi zamieszka już z nami w Wachau i tobie będzie lżej, mamo. Będziesz miała kochającą cię córkę i nie będziesz już po- trzebowała opłacanej damy do towarzystwa. Panna Schlegel była jeszcze w miarę sympatyczna, ale jej następczyni wydaje mi się bardzo niemiła. Jak mogłaś ją zaangażować? Przecież ona i tobie się nie podoba, nie jesteś za bardzo zadowolona z jej towarzystwa. Baronowa westchnęła ciężko. — Początkowo wywarła na mnie całkiem dobre wrażenie. Poza tym miałam tyle zmartwień i trosk z twojego powodu, że nie byłam specjalnie wybredna. Zresztą była jedyną starszą kobietą, która od- powiedziała na moje ogłoszenie. Chciałam mieć damę do towarzystwa mniej więcej w tym samym wieku co ja. W końcu nie może nic na to poradzić, że przy bliższym poznaniu nie przypadła mi do gustu i dlatego nie mogę jej ot tak zwolnić. Teraz jednak zostawię cię samego. Może zdrzemniesz się na chwilę. -howujesz się, jak gdybym był śmiertelnie chory. Ale dla IL. mności pozwolę ci się rozpieszczać przez parę dni, potem wszystko się^ , iwaja z uśmiechem głową i wyszła z pokoju. Chciała Barono er z panją Bartels, która oczekiwała na nią w holu jeszcze P°JSC IW F hotelowym. dwie kobiety szły przez chwilę koło siebie nie zamieniwszy ba ani jednego słowa. Pani Bartels zastanawiała się, jak po- Zch wpływów niegodnych osób? Czy pod tym osobliwym ma pani na myśli pannę Reinold? śń;larZ Pani Bartels przybrała jeszcze bardziej pokorny, lecz jedno- zgorszony wyraz, westchnęła przy tym z troską, jak gdyby lama ból. do \wt 10SĆ' iż ^J6 na tak zepsutym świecie, sprawiała jej trudny yirzymaniL 140 141 — Może mi pani wierzyć, pani baronowo, że niechętnie o tyr mówię. Mam jednak święty obowiązek. By mnie pani dobrze zro zumiała, muszę się cofnąć nieco w przeszłość. Przed niespełn rokiem zostałam zatrudniona przez pewnego starszego pana — pozwolę sobie zatrzymać w tajemnicy nazwisko ze względu na dobro jeg0 rodziny — jako dama do towarzystwa jego bratanicy. Ów pan zamieszkiwał z nią w pięknie urządzonym mieszkaniu w jednej z dzielnic Berlina Zachodniego. Niczego nie podejrzewając, z radością przyjęłam tę posadę. Od razu podpadło mi, że bratanica tego szlachetnie urodzonego pana nosiła mieszczańskie nazwisko, odnosili się też do siebie z nadmierną czułością. Wtedy jednak jeszcze niczego nie podej- rzewałam. Dziwne było również i to, że ów wujek spędzał w domu jedynie kilka dni, najwyżej tydzień, resztę czasu spędzał podobno w podróżach w celach handlowych, czego wymagał jego zawód. Listy, które do niego wysyłałam, adresowane były na adres jego bankiera. Wszystko to wydawało mi się bardzo dziwne i podejrzane, ale mimo to nadal wierzyłam w to, że ta dwójka jest blisko spokrewniona. Potem jednak przez przypadek dowiedziałam się, że ów arystokrata prowadził tak zwane „podwójne życie". W rzeczywistości wcale nie podróżował, lecz mieszkał we własnych dobrach. Okazało się, że on, który cały czas podawał się za kawalera, posiada rodzinę, która nie miała najmniej- szego pojęcia o istnieniu domniemanej bratanicy. W rzeczywistości nie był nawet spokrewniony z tą dziewczyną — była ona po prostu jego kochanką, a tą kochanką jest... panna Reinold. — Pani Bartels z zadowoleniem zrobiła dłuższą przerwę, by spotęgować jeszcze znacze- nie swych słów. — Niemożliwe! Ta młoda, tak miła i sympatycznie wyglądająca dziewczyna miałaby być aż tak zepsuta? — Niestety tak właśnie jest, pani baronowo. Naturalnie, gdy si? o tym dowiedziałam, natychmiast wypowiedziałam pracę. Zanim jednak do tego doszło, starałam się pannie Reinold przemówić do sumienia. Zachowała się jednak nad wyraz bezczelnie i zuchwale- chciała wyrzucić mnie z domu. Dopiero, gdy zagroziłam jej. ze powiadomię o wszystkim żonę owego pana, spuściła nieco z tonu i próbowała mnie przejednać łzami. „Wujkowi" powiedziałam prost° w oczy, że przejrzałam jego podwójne życie i co w związku z tym o ' 'łarn ich dom. Najwidoczniej panna Reinold opuściła go myśl?- OPUS. p0nieważ i służące wzdragały się przed pracą u takiej zaraz p° m 'przekonana, że panna Reinold przyjęła posadę w Brin- osoby Je , w pObliżu swojego „wujka". Jak słyszałam, nie pobiera kenhot, y pracę. No cóż, nie potrzebuje pieniędzy, jej kochanek pensji za wnje> jak dotychczas, ponieważ i wcześniej nie liczył się starając się spełnić każdą jej zachciankę. R nową wyprowadziły z równowagi zasłyszane wiadomości. — Drogi Boże, gdyby Brinkenowie tylko przypuszczali! Nie można tego tak zostawić. _ j :a tak sądzę, pani baronowo. Powiedziałam, że moim obowiąz- kiem było położyć kres temu skandalowi. Niech pani z tym zrobi, co pani uważa za słuszne, może być pani pewna mojego poparcia. _ Upoważnia mnie pani zatem, bym wykorzystała zawierzone mi przez panią informacje? — Oczywiście, pani baronowo, ręczę za prawdziwość moich słów. — I jest pani pewna, że ów wspomniany przez panią mężczyzna mieszka gdzieś tu w pobliżu. — Tak, jestem zupełnie pewna. — W takim razie muszę go znać. — Wiem, że pani go zna, pani baronowo. Niejednokrotnie wspomi- nała pani o nim w moim towarzystwie. I nie chce pani wyjawić mi jego nazwiska? Zrobiłabym to, gdybym się nie obawiała, że cały wstyd nie spadnie potem na jego niewinną rodzinę. Tego chciałabym z całych sił uniknąć. ani baronowa nie mogła się pozbyć niemiłego uczucia. Nie należała 1Lm do kobiet, które z przyjemnością raczą się opowieściami o Podobnych skandalach. N godne pochwały, że chce pani oszczędzić spokój tej rodziny. oszuk !3°Wlec*z'ame szkoda mi żony tego człowieka. Została okropnie W u~rono mnie ^ ^° ^ki szkoda. Ale niech pani pomyśli, pani ni nr, J?' ^by pani była na miejscu tej biedaczki, czy nie wolałaby '""" prawdy? 2Lczy samej, wymagałabym poznania prawdy. 142 143 — To właśnie chciałam od pani usłyszeć, baronowo. Powiej* zatem tej biednej, oszukanej kobiecie całą prawdę. Będzie miaja przynajmniej możliwość odsunięcia męża od tej niegodnej osoby, a ja nie będę zmuszona podawać do publicznej wiadomości nazwiska tego człowieka. \ — Tak będzie chyba najlepiej. Publiczny skandal z pewnością miałby ogromny wpływ na trwałość tego małżeństwa. Niech pam jednak spróbuje powiadomić nieszczęsną w jak najdelikatniejszy spo- sób. Ja natomiast wytłumaczę pani von Brinken, kogo przyjęła pod swój dach. — Baronowa z troską pokręciła głową. — Że też tak się można co do kogoś pomylić! Panna Reinold wywarła na mnie tak dobre wrażenie. Dotrzyma mi pani towarzystwa w czasie mojej jutrzejszej wizyty w Brinkenhof, by mogła pani potwierdzić prawdę moich słów. Najprawdopodobniej pani von Brinken zechce skon- frontować zdanie pani i panny Reinold. — W głosie pani baronowej można było jeszcze wyczuć lekkie niedowierzanie w prawdziwość zasłyszanych informacji. — Oczywiście, pani baronowo, zrobię to bez wahania. Miałam już zresztą okazję wyrazić pannie Reinold moje oburzenie faktem jej pobytu w tej okolicy. Oczywiście była przerażona moim widokiem. Zresztą sama pani zwróciła na to uwagę, droga pani baronowo. Starała się mnie unikać. — Sądziłam jednak, że wina takiego zachowania leży po pani stronie. Dlatego też chciałam panią o to zapytać. Szczerze mówiąc, cała ta sprawa sprawia mi ogromną przykrość. A zatem jutro po południu pojedziemy do Brinkenhof. — Jak pani sobie życzy, pani baronowo. I ja uważam takie wyjście za najlepsze. — Chciałam jeszcze panią prosić, by nie wspominała pani nic na ten temat w obecności mojego syna. Powinnyśmy zachować jak największą dyskrecję. — Rozumiem. Piękna panna Reinold okazała się tak niebezpieczni osobą. Baronowa spojrzała nieufnie i z urazą na panią Bartels. — Nie jest niebezpieczna dla mojego syna! Z twarzy pani Bartels znikł dotychczasowy uśmiech. wybaczenie, nie miałam na myśli pana barona. Zauwa- Pr°s - , grabią Rastenau jest podejrzliwie rycerski w stosunku panny z przerażeniem spojrzała na swą damę do towarzystwa. ^aT\/\'' Boże, hrabia Detlev powinien być ostrożny. Może jednak ~~~' • v Chciałabym wrócić do hotelu, przeszła mi ochota na zawrócimy- przechadzkę. Pani von Brinken zajmowała się właśnie księgami rachunkowymi, gdy oznajmiono jej przyjazd baronowej Wachau i jej damy do towarzystwa. Zdziwiona i mile zaskoczona weszła do pokoju, do którego wprowa- dzono gości. Serdecznie pozdrowiła baronową, panią Bartels natomiast uprzejmie, lecz z dystansem. — Tak się cieszę, droga baronowo, że odwiedziła nas pani tak szybko! Chciałabym od razu zawołać Hannę. Pani baronowa przytrzymała ją za rękę. — Nie, droga pani von Brinken, niech pani chwilę zaczeka. Byłoby lepiej, gdyby na razie nie wzywała pani córki. Musimy omówić pewną nieprzyjemną sprawę, która wywoła rumieńce wstydu i na naszych policzkach. Zdziwiona i zarazem wystraszona pani von Brinken spojrzała na baronową Wachau.' Nie brzmi to zbyt optymistycznie, droga pani baronowo. Cóż takiego się stało? ~~ Powiodło mnie tu jedynie poczucie obowiązku z powodu zeJ długoletniej przyjaźni, kochana pani von Brinken. Wczoraj, nstwa wyjeździe, pani Bartels wyznała mi pewną bardzo nie- zach "^ rzec?- Zauważyła pani z pewnością wczorajsze dziwne Bart l aniC Panny Reinold względem mojej damy do towarzystwa, pani Rzec: _____ v°n Brinken spojrzała z lekką odrazą na panią Bartels. zywiście zwróciłam na to uwagę. 145 'onikąd 144 i — Słyszała też pani zapewne, że pani Bartels i panna Reinold znały się już wcześniej? — Oczywiście, odniosłam też wrażenie, że ich znajomość nie pozostawiła zbyt przyjemnych wspomnień — odpowiedziała pani von Brinken, nastawiona nieco wrogo do niemiłej jej pani Bartels. — Dobrze pani zauważyła. A zatem, mówiąc krótko i zwięźle, muszę panią ostrzec przed panną Reinold, chociaż Bóg mi świadkiem, że nie łatwo mi to uczynić. — Ostrzec?! Ostrzec przed Lianą Reinold? O co chodzi? Cóż ona takiego zrobiła? — Musi pani wiedzieć, droga przyjaciółko, że panna Reinold jest kochanką żonatego mężczyzny, mężczyzny z naszej sfery, którego posiadłości ;znajdują się gdzieś tu w pobliżu. Pani Bartels nie chce wyjawić jego nazwiska, by uchronić jego rodzinę. Panna Reinold najprawdopodobniej przyjęła posadę w pani domu, by móc mieszkać w pobliżu swojego kochanka. Pani von Brinken bezsilnie opadła na fotel, jak gdyby trafił ją grom. — To niemożliwe! To nie może być prawdą! Nie można się przecież aż tak pomylić w ocenie człowieka. — I ja nie chciałam w to wierzyć. Panna Reinold wywarła na mnie całkiem inne wrażenie. Pani Bartels złożyła mi jednak takie deklaracje, że nie mogłam już w to wątpić. Pani Bartels, proszę, niech pani sama opowie pani von Brinken wszystko, co wie pani na ten temat. Pani Bartels cieszyła się, że może ponownie opowiedzieć swą wymyśloną historię, zarzucającą Lianie popełnienie tak niegodnych czynów. Powtórzyła więc to samo, co wczoraj opowiedziała pani baronowej — to, w co rzeczywiście sama uwierzyła i co jeszcze dodała jej własna, nad wyraz wybujała wyobraźnia. Również i teraz przemil- czała, że owym „wujkiem" był hrabia Joachim Rastenau. Pani von Brinken przysłuchiwała się oniemiała ze zdumienia. Gdy relacja, wzmocniona dodatkowo teatralnym sposobem mówienia pani Bartels, dobiegła końca, pani domu podniosła się i ostrym, badawczym wzrokiem przyjrzała się pełnej sarkazmu, niemiłej twarzy niedawno poznanej kobiety. — Oskarżenie, które zwraca pani przeciwko pannie Reinold, jest tak ciężkie, że nie tylko ja, ale i sama zainteresowana powinna g° 146 ć Każę ją zawołać i przekażę jej, o co ją pani oskarża. Potem wyshic ^ stanje / nią twarzą w twarz. Nie wierzę, że ta dziewczyna niLC P kyć aż tak bezwstydna. Jeżeli nie będzie się potrafiła usprawie- ffl°g a będę oczywiście zmuszona zwolnić ją. C'ni Bartels z udaną pokorą schyliła głowę. Rozumiem pani wątpliwości, szanowna pani. I ja początkowo ierzyłam, że panna Reinold jest zdolna do podobnych rzeczy. niech pani postąpi zgodnie z pani przekonaniem, a ja oczywiście towa jestem powtórzyć moje oskarżenia w obecności panny Reinold. Pani von Brinken wyszła z pokoju i poleciła służącej, by poszła do ogrodu i poprosiła pannę Reinold o jak najszybsze przybycie do salonu. Niczego nie podejrzewając Liana zjawiła się już po chwili. _ Chciała pani ze mną rozmawiać, pani von Brinken. „To nie może być prawda! Nie mogę w to uwierzyć!" — pomyślała z przerażeniem pani von Brinken. Po chwili odezwała się: — Panno Reinold, odwiedziła nas właśnie pani baronowa Wachau i jej nowa dama do towarzystwa. Liana pobladła i mocno ścisnęła poręcz fotela, szukając w niej podpory. „A więc o to chodzi!" — pomyślała. Nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa, wydawało się jej, że ma zasznurowane gardło. Pani von Brinken czuła, jak narastają w niej wątpliwości. Nieco twardszym głosem ciągnęła: — Pani Bartels oskarża panią o bardzo ciężkie przewinienie. Nie chciałam jednak w nie uwierzyć, nie mogłam pani potępić, nie dając pani nawet możliwości obrony. Pani oskarżycielka twierdzi, że jest pani ochanką żonatego mężczyzny, którego posiadłości znajdują się w na- szej okolicy. Liana osunęła się, jakby powalona niewidzialnym ciosem, na stojący totel i ukryła twarz w dłoniach. Wstyd i obawa, co o niej myśli pani von Brinken odebrała jej wszystkie siły. Wstręt i niechęć, jakie p w°bec swojej oskarżycielki, wstrząsały jej ciałem. Za ł n' V°n ^rmken przyglądała się jej z rosnącym przerażeniem. anie Liany przyjęła jako potwierdzenie jej winy. w to wi?c Jednak to prawda? Nieszczęsne stworzenie! Nie chciałam lerzyć, mimo zapewnień tej kobiety. Drogi Boże w niebie, jak to 147 się mogło stać? Pani Bartels nie chce nawet zdradzić nazwiska tego mężczyzny, by uchronić przed cierpieniem jego niewinną rodzinę — powiedziała poruszona do głębi i z rozczarowaniem w głosie. Liana powoli odzyskiwała równowagę. Z całej przemowy pani von Brinken dotarło do niej jedynie to, że imię wuja Joachima nie zostało wymienione. Powoli podniosła głowę. Pani von Brinken przeraziła się wyrazem bólu i cierpienia, widocznym na jej twarzy. Starając się opanować ze wszystkich sił Liana powiedziała prawie bezgłośnie. — I tak by mi pani nie uwierzyła, szanowna pani, nawet gdybym powiedziała, że obraża się moją cześć i honor. Nie mogę z równą mocą odeprzeć owego oskarżenia, pozory świadczą przeciw mnie. W oczach pani von Brinken widać było jeszcze litość, nie było jednak już w nich wiary. — Jeżeli jest pani rzeczywiście niewinna, proszę pójść za mną. W salonie siedzi pani Bartels i jest gotowa powtórzyć ,pani swe zarzuty prosto w twarz. Liana wstrząsnęła się z niechęcią. Skrzyżowała ręce na piersiach, chcąc jakby obronić się przed czymś obrzydliwym. Mocno zagryzła usta. Było dla niej niemożliwością stanąć przed oskarżycielką, spoj- rzeć jej w twarz i powiedzieć, że jest oszustką. Być może w złości wymieniłaby przez przypadek i wbrew woli nazwisko wuja Joachima, co i tak nic by jej nie pomogło, a jemu mogłoby jedynie zaszkodzić. Pokręciła głową, odmawiając propozycji pani von Brinken. — Nie mogę stanąć naprzeciw tej kobiety, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. I nawet tego nie chcę. Wiem, że muszę opuścić Brinkenhof. Gdy tylko zobaczyłam ją w S., wiedziałam, obawiałam się, że zostanę wygoniona i z tego azylu, z tej oazy spokoju. Dziękuj? pani za wszystko, co pani dla mnie zrobiła, i proszę, niech mi pani uwierzy, że nie gościła pani w domu osoby tego niegodnej. Jestem nieszczęśliwa, ale nie poczuwam się do winy. Pani von Brinken wzruszyła się mimo woli. Było jej tak przykro, że ta śliczna i kochana dziewczyna zeszła na manowce. — Sama pani widzi, że nie może pani zostać w Brinkenhof. Musz? panią prosić, by jeszcze dzisiaj opuściła pani ten dom. Nie mogę pan' pozwolić na pożegnanie się z moją córką. Proszę, niech się pani od razu 148 wojego pokoju i niezwłocznie spakuje rzeczy. Ile czasu zajmie Ud przygotowanie się do podróży? Panj P na podniosła się z trudem i potarła czoło. JaDwie godziny powinny wystarczyć. __ Dobrze. Za dwie godziny zatem gotowy będzie powóz, który dwiezie panią na stację. Tuż przed siódmą odjeżdża pociąg, powinna Li na niego zdążyć. Liana schyliła głowę. — Dziękuję pani. Życzę pani szczęścia, droga pani von Brinken. __ I ja życzę pani szczęścia... niech Bóg ulituje się nad panią. Powoli, z trudem stawiając nogi Liana opuściła pokój. Zawlokła się do swojego pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Potem osunęła się na ziemię. Była zbyt słaba, by utrzymać się na nogach, lecz mimo wszystko świadoma swej sytuacji. Nie straciła przytomności, co przyniosłoby jej z pewnością olbrzymią ulgę, mogłaby bowiem choć przez chwilę zapomnieć o bólu. Pani von Brinken odprowadziła ją pełnym bolesnego przygnębienia wzrokiem aż do chwili, gdy zniknęła za drzwiami. Potem wolno wróciła do salonu, gdzie oczekiwały ją niespokojne kobiety. — Panna Reinold nie chce się z panią spotkać, pani Bartels. O mało co nie zemdlała, gdy powiedziałam jej, o co ją pani oskarża. Muszę przyznać, że nic mną do tej pory tak nie wstrząsnęło, jak rezygnacja tej dziewczyny. Twierdziła, że jest niewinna. Nie zdziwiłabym się, gdybym się dowiedziała, że została po prostu uwiedziona. Nie ma krewnych, żyje całkiem sama. Kto będzie ją za to sądził? ~~ Rozumiem pani przygnębienie, kochana przyjaciółko. I dla mnie y a to przyjemna misja. Nikt nie odgrywa radośnie podobnej roli Powiedziała baronowa. dom Istocie. Panna Reinold opuści w ciągu dwóch godzin nasz __]_ le P°2woliłam jej też pożegnać się z moją córką. Pa ' R1" "^ chciafybyśmy dłużej pani przeszkadzać. _ ~ artels spojrzała sarkastycznie na panią von Brinken. k>ło m'ł r°ga ^an'' n'ech mi Pani wierzy, że i dla mnie to spotkanie nie v°n Brinken spojrzała na nią przenikliwie. 149 , — Wcale też pani nie zazdroszczę — powiedziała zimno, nje podając jej nawet ręki na pożegnanie. Nie wiedziała, dlaczego ta kobieta wydawała jej się tak niemiła. Pani Bartels nie znalazła więc spodziewanego uznania, mimo iż opuściła pole walki jako zwycięzca. Pani von Brinken próbowała najpierw trochę się uspokoić, zanim zdecydowała się pójść do ogrodu, w którym siedziała jej córka. Hanna spojrzała na nią radośnie. — Czyżby Liana zastąpiła cię przy pracy? Wspaniale! To ładnie z jej strony. Chodź tu, usiądź koło mnie. Pani von Brinken z głębokim westchnieniem usiadła obok Hanny i objęła ją ramieniem. — Haneczko, będziesz musiała się znów obejść bez panny Reinold. Jeszcze dzisiaj opuści ona nasz dom. Hanna z przerażeniem spojrzała na matkę. — Co się stało? Dopiero teraz zauważyłam, że jesteś dziwnie blada i zmieszana. — Haneczko, przeszłam naprawdę ciężkie chwile. Sądzę, że powin- naś wiedzieć, co zaszło. Przyjechała tu baronowa Wachau ze swoją nową damą do towarzystwa. Ta ostatnia wyznała mi, że panna Reinold nie jest bez zarzutu, jak nam się początkowo wydawało. Została oskarżona o tak ciężkie przewinienia, że musiałam ją bezzwłocznie zwolnić. Hanna drgnęła i pobladła gwałtownie. Pierwsza jej rnyśl dotyczyła Detleva. Zdecydowanie pokręciła głową w niemym przeczeniu. — Nie, mamusiu, to nie może być prawdą, oskarżono Lianę bezpodstawnie! Nie zdziwiło mnie to, pani Bartels wygląda na osobę zdolną do podobnego zachowania. — Ależ drogie dziecko, czy sądzisz, że mogłabym potępić pannę Reinold, nie wysłuchawszy przedtem, co ona ma na ten temat do powiedzenia? Poprosiłam ją, że jeżeli nie czuje się winna, powinna stanąć przed panią Bartels i spróbować się wytłumaczyć. Ona jednak nie zgodziła się na to. Prawie zemdlała, zrezygnowana, nieszczęśliwa, ale nie niewinna. Hanna zapatrzyła się przed siebie. Czy Liana była rzeczywiście winna? Czyżby Detlev zakochał się w osobie tego niegodnej? 150 matkę za ramię i spojrzała na nią prosząc^ •? vań7e zaszła przez przypadek jakaś nieszczęśliwj P *nyłka. Nie t ć źle o Lianie. Nie mogłaby aż tak się mas* *c. Mamo, my 'wól mi pójść do niej, pozwól mi z nią por^wiać choć prósz?, P° . pfZeZ HS dziecko, będzie lepiej, jeżeli się już z g, więcej nie C~ v<7 'oszczędź sobie niepotrzebnego wzruszenia. f byś mogła zobaczysz, zareagowała na moje głowa i ty nie r/f^bys nadal wi " jej niewinność. Gdyby mogła się usprawiedli/ ' * pewnością by HannTmusmła poddać się jej poleceniu. Uczyf* to jednak z ciężkim sercem. Przygniatała ją troska, jak Detlev zar^g V na to, co się stało. Wiedziała przecież, jak bardzo kocha on LmJ. Tymczasem Liana spakowała swoje rzeczy najszy1'0' ja* tyiKo mogła. Bez większego zainteresowania wrzuciła wszy* 5 co do mej należało, do walizek. Zazwyczaj dbała o rzeczy, v. razem me przejmowała się tym, że sukienki z pewnością się ^T- ^ta.- Coz W obchodziły w tej chwili podobne drobnostki? Cóż >* obchodziło wszystko inne, poza tym, że bezlitośnie zniesławiono dobre imię i zarzucono jej publicznie tak obraźliwe podejrzenia. Cały czas zastanawiała się, jak przekonać jedytf . człowieka, którego kochała całym sercem i duszą, o swej niewinne^ .. ^-zy nie miał prawa nawet do słowa wyjaśnienia, po tym, co wyznał -1 Dzisiejszego ranka? Jutro rano miała się z nim spotkać w lesie. Miała ea Jako jego narzeczona, tak jej powiedział. Nie mogłaby/ >k obecnie stanąć z nim twarzą w twarz, pełna wstydu mimo swej n> *mości. Nie, nie mogła się z nim zobaczyć. Ale- ale mogła przecież do niego napisać! Myśl F . >dała jej się ^Jawieniem. Tak, napisze do niego! A gdy opuści ) , Brinkenhof conajd?le si? z powrotem w Berlinie, poinformuje też V^ Joachima, Sle '? Stało' również o tym, że kocha Detleva i że na jego P *bę zgodziła str0n°StaC J6g0 narzecz°ną. Być może wtedy wujek ^ ^ ze swojej > Postara się przekonać Detleva o jej niewinn^ . Detlev me „i., nien nią gardzić, nie powinien nawet nnmvśl<5* ^ ofiarował miłość osobie niegodnej. 757 . nje wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Życie rzucało ją Pon°w^i1vi<łca na drugie, nie pozwalając nigdzie zapuścić korzeni, idnego Szybko spakowała ostatnie rzeczy i zamknęła walizki. Potem siadł przy biurku i napisała: Hrabio Rastenau! Cokolwiek mówiono by Panu o mnie, proszę, niech mi Pan uwierz-o —jestem niewinna. Mam jednak związane ręce i nie mogę się usprawied- liwić. Nie napisalabym do Pana tego listu, gdyby mnie Pan nie poprosi bym jutrzejszego ranka spotkała się z Panem jako Pana narzeczona Skoro jednak poprosił mnie Pan o rękę, muszę Pana zapewnić, że nie ofiarował Pan swojej miłości osobie tego niegodnej. Jestem niewinna, prześladowana przez wrogo wobec mnie nastawione osoby. Przysięgam to Panu na to, co w mym sercu najcenniejsze — na moją miłość do Pana. Nawet jeżeli mi Pan uwierzy — czego sobie w głębi duszy życzę i na co mam nadzieję — nie możemy się już nigdy spotkać. Nie mogę się z Panem spotkać. Wstydzę się, że obrzucono mnie tak okropnymi oskarżeniami, przed którymi nie mogłam się niestety obronić. Niech Bóg Pana prowadzi, będę się modliła o Pańskie szczęście i spokój. Wszystkiego dobrego. Pana nieszczęśliwa Liana Reinold List ten chciała wrzucić do skrzyni na stacji kolejowej. Detlev otrzyma go zatem jutro rano, zanim wyjdzie z domu, by pójść na spotkanie z nią, które nigdy już nie miało dojść do skutku. Z głębokim westchnieniem Liana podniosła się z krzesła. Uczyniła przynajmniej coś, by złagodzić cios, który wymierzyła jej rywalka. Usłyszała, że przed dom zajechał już powóz, który zawieźć miał ją na stację. Przywołała służącą i poprosiła, by przysłała kogoś, kto pomógłby jej znieść bagaże. Potem powoli zeSzła ze schodów, z trudem utrzymując równowag?- Wyprzedzał ją służący niosący jej bagaże, poza nim nie dostrzegła nikogo. Weszła do powozu i ciężko opadła na poduszki. Jej twarz była śmiertelnie blada, Liana nieruchomo wpatrywała się przed siebie. Niczym wyklęta opuszczała ten dom, który tak kochała i w którym znalazła długo poszukiwaną oazę spokoju. 152 zje ego poranka Detlev przeglądał pośpiesznie i jedynie pobież- , sjaną pocztę. Nie mógł się już doczekać chwili spotkania nie . jeg0 serce przepełniała tęsknota za nią. Zdziwił się, gdy zobaczył list zaadresowany jej ręką. Otworzył go niecierpliwie, od- kładając na bok wszystkie pozostałe. Szybko wyciągnął dokładnie złożoną kartkę i przeczytał. Przez chwilę jak sparaliżowany wpatrywał się w zapisaną kartkę papieru. Nie był w stanie zebrać myśli, przeczytał więc list jeszcze raz. Potem zerwał się nagle na równe nogi, podbiegł do okna, otworzył je i zawołał służbę. Stajenny pośpieszył na wezwanie pana. — Szybko osiodłać mego konia! Powiedziałem: szybko! — zawołał nie panując nad sobą Detlev. W parę minut później galopował już przez lasy w kierunku Brinkenhof. Gdy tam przybył, jego koń pokryty był potem, z pyska ciekła mu piana. Hanna siedziała na werandzie, pogrążona w głębokim Smutku. Jedno spojrzenie na jego twarz zdradziło jej, że wie już o wyjeździe Liany. Musiała więc sama go o tym powiadomić. Detlev zeskoczył z konia i szybkimi krokami wbiegł na werandę. S2epnąłe Dzień dobry, Hanno! Przygląda mi się pani z dziwnym ożywie- 'em. Proszę, niech mi pani wybaczy, że ośmieliłem się wtargnąć waszego domu. Ale pani zawsze była moją najserdeczniejszą n kt aC1° ' Powinna pani pierwsza dowiedzieć się o czymś, czego ?cze n'e wie. Otóż od wczorajszego poranka liana jest moją s?prm f311^' ^e miałem okazji porozmawiać z nią dłużej na osobności, . —tivu, wi?c jCj tylko w przelocie, ze wszysioe uzieiące ims pi^c- sze°dy Z0stały usunięte. Poprosiłem ją, byśmy spotkali się dzisiej- ot^go Poranka w lesie. Zgodziła się na to. Jednak zamiast spotkania rzymałern dzisiaj wiadomość od niej, że musiała wczoraj opuścić 753 w przelocie, że wszystkie dzielące nas prze- Brinkenhof. Co się stało, Hanno? — mówił szybko i z nienaturalnym ożywieniem. Z niepokojem przyglądał się Hannie. Twarz Hanny pobladła, nie zdradziła jednak, że swoimi słowami sprawił jej olbrzymi ból, który jedynie bardzo dzielne kobiety potrafią wytrzymać bez słowa skargi. Próbowała zapomnieć o samej sobie i jej miłości do Detleva. Martwiła się tylko o niego. — Dokładnie nie wiem, co się wczoraj wydarzyło. Mogę tylko panu powiedzieć, drogi przyjacielu, że wczoraj po południu przyjechała do nas pani baronowa Wachau ze swoją nową damą do towarzystwa, panią Bartels, i bardzo długo rozmawiały z moją mamą. — Ach, więc atak nastąpił z tej strony? Hanna potwierdziła skinięciem głowy. — Pani Bartels oskarżyła o coś Lianę. Nie mogę dokładnie powiedzieć panu o co, bo jak już wspomniałam, sama dokładnie nie wiem. Zawołam mamę, ona panu o wszystkim opowie. Zatrzymał ją jeszcze przez chwilę. — Niech mi pani powie tylko jedno... Czy Liana rzeczywiście wyjechała? Przytaknęła ze smutkiem. — Tak, Detlevie, jeszcze wczoraj wieczorem. Jestem z tego powodu bardzo zmartwiona i zaniepokojona. Nie wierzę, że Liana jest winna zarzucanych jej czynów. Jeżeli pomyliłabym się co do niej, nie mog- łabym już nigdy nikomu zaufać. Nie mogłam już z nią porozmawiać, lecz im dłużej nad tym myślę, tym bardziej wydaje mi się niemożliwe, że jest ona rzeczywiście winna. Detlev wyciągnął list Liany. — Niech pani to przeczyta, Hanno. Potem niech pani zawoła pani mamę. Mam prawo dowiedzieć się całej prawdy na temat tego, co zaszło, i obowiązek obrony mojej narzeczonej. Hanna drżącą ręką odebrała od niego list, przeczytała, oddała mu z powrotem i poważnie spojrzała na Detleva. — Ona jest niewinna, drogi przyjacielu. Niech pan nie pozwoli zachwiać w sobie przekonania ojej niewinności, niezależnie od tego, co pan usłyszy. Ucałował serdecznie jej delikatną dłoń. — Dziękuję pani za te słowa, kochana, wierna przyjaciółko. 154 az pójdę zawołać mamę — Hanna wzięła swoją kulę i naj- ""• • 'ak tylko potrafiła, poszła do domu. szybciej' ^gpokojnie krążył po werandzie, dopóki po kilku minutach zła Pan' von Brinken. Spojrzała na niego zdziwiona, gdy 1116^naturalnym ożywieniem ujął jej rękę i zapytał: Z m Szanowna pani, niech mi pani powie, co się stało z Lianą, dlacTego wyjechała tak nagle? - , R - v , n — Skąd pan wie, ze cos się z nią stało i ze opuściła Brinkenhof? Zamiast wyjaśnienia podał jej list Liany. __ Proszę, niech pani przeczyta! Uczyniła to, po czym gwałtownie pobladła. _ Hrabio Detlevie, czy pan rzeczywiście chciał poślubić Lianę Reinold? — zapytała tracąc panowanie nad sobą. _ Nie tylko chciałem, szanowna pani, ale nadal chcę. Traktuję ją nadal jak moją narzeczoną, niezależnie od tego, co się wczoraj wydarzyło. — Drogi hrabio, bardzo proszę, niech pan usiądzie. Musi się pan wszystkiego dowiedzieć. — Proszę o całkowitą szczerość. Pani von Brinken opowiedziała wyczerpująco o wszystkim, co wydarzyło się poprzedniego dnia. Nie pominęła, ale i nie dodała ani jednego słowa. — Bóg wie najlepiej, że jej wczorajsza rezygnacja sprawiła mi ogromny ból i zawód. Z pewnością jest ona bardziej nieszczęśliwa niż winna. Nie można jednak wątpić w prawdziwość relacji pani artels. Dlatego też myślę, że miał pan mimo wszystko szczęście, że owiedział się pan o tej aferze, zanim oficjalnie ogłosił pan swe ęczyny z panną Reinold, która niestety nie okazała się godna pana r„ „ 6V zerwał si? na równe nogi, jego szare oczy wydawały się niemal głębokie oburzenie. w - -" "" pmii opowiedziała, absolutnie nic nie zmienia mni lm P°stanowieniu. Niezależnie od wszystkiego jedno jest dla o c7vctPeWne ~~ Liana nie jest zepsutą osobą, jestem przekonany ^JeJ duszy. I moim zadaniem będzie tego dowieść i przekonać "> jej niewinności. 755 — Być może pana przekonanie będzie zaraźliwe. Nikt nie będzie się cieszył tak jak ja, jeżeli okaże się, że miał pan słuszność. Ąje niech się pan nie oszukuje! Gdyby była rzeczywiście niewinna, stanęłaby spokojnie i z dumą przed jej oskarżycielką i powiedziałaby jej prosto w oczy: „Pani kłamie, pani mnie obraża!" — Kto może wiedzieć, czym zostało podyktowane takie, a nie inne jej zachowanie. Wydaje mi się, że za tym kryje się jakaś tajemnica i zrobię wszystko, by ją wyjaśnić. Teraz się już pożegnam nie chciałbym stracić ani chwili. Proszę, niech pani podziękuje Hannie za jej głęboką wiarę w niewinność mojej narzeczonej. — Z pewnością to uczynię. Do widzenia zatem i niech Bóg pana prowadzi! Hanna obserwowała przez okno, jak odjeżdżał. Wtedy poszła do matki na werandę. Jej oczy błyszczały i pełne były powstrzymywanych z trudem łez. Bez zapowiedzi rzuciła się matce na szyję. — Moja kochana mamo, wierzę jak Detlev, że Liana jest niewinna. Niech Bóg sprawi, by pewnego dnia ożenił się z nią. Przecież chodzi o jego szczęście. Pani von Brinken spojrzała z troską w mieniącą się wzruszeniem twarz Hanny. — Hanno, czyżby aż tak bardzo zależało ci na tym, by Detlev był szczęśliwy? Hanna spojrzała na matkę poważnie i z rozwagą. Nie powinna się za żadną cenę domyślić, ile Detlev dla niej znaczył, w przeciwnym razie zaczęłaby się martwić o nią jeszcze bardziej niż dotychczas. — Jest przecież moim przyjacielem i jego współczucie i wiara we mnie pomogły mi przeżyć najgorsze chwile. Mam się więc teraz spokojnie przyglądać, jak jego szczęście staje pod znakiem zapytania? — Haneczko, boję się tylko, by nie stał się on dla ciebie kimś bliższym niż przyjacielem. — Nie musisz się zamartwiać podobnie niedorzecznymi myślami- Dobry Bóg wszystko doskonale urządził. Ponieważ poskąpił mi darów na jednym polu, to znaczy urody, obdarzył mnie czymś w zamian. Tym wyprzedzam inne piękne dziewczęta, że mogę mieć przyjaciela, będąc przez nikogo podejrzewana i krytykowana. I chcę cieszyć: 156 • 'a i zrobić wszystko, by jej nie utracić, ponieważ, oprócz waszej przyja to najpiękniejsza rzecz, jaką zesłało mi niebo. I Detlev miłości, .^ niojm wiernym przyjacielem. I niech Bóg mu dopomoże, ZaWS^ ło mu się uratować zagrożone szczęście. A ja chciałabym mieć b^ U « w tym udział, by móc potem z czystym sercem cieszyć się jego szczęściem- ... _ Ponieważ ty nigdy me zaznasz podobnego szczęścia — wes- tchnęła ze skarg-ą matka Hanna z miłością pogładziła jej dłonie. — Ach, mamusiu, nie wmawiaj sobie podobnych bzdur. Czy kobieta może być szczęśliwa jedynie wtedy, gdy wyjdzie za mąż? Ja czuję się zadowolona z mego życia. A czymże jest szczęście, jeżeli nie właśnie zadowoleniem? No, szybko, uśmiechnij się, nie rób takiej nieszczęśliwej miny. Ciesz się, że przynajmniej żaden mężczyzna nie odbierze ci twojej córki i nie uprowadzi jej nie wiadomo dokąd. Pomyśl, mogłabym zakochać się w kimś, kto by mnie unieszczęśliwił. O ile straszniejszy byłby wtedy mój los! Matka i córka ucałowały się serdecznie. Hanna z czułością przytuliła się do matki. — Nie martw się o mnie, mamusiu. Zdradzę ci teraz coś, o czym na razie nikomu nie chciałam mówić, nie jestem bowiem jeszcze całkiem pewna. Mam nadzieję, że w przyszłości mój paraliż zupełnie ustąpi. Wydaje mi się, że codzienne ćwiczenia gimnastyczne rzeczywiście wzmocniły moje nogi. Z dnia na dzień czuję się coraz lepiej. Nie trać zatem nadziei, mamusiu! Popatrz tylko! I Hanna odłożyła kulę, na której się zwykle opierała, i przeszła przez werandę bez jakiejkolwiek podpory. W ten sam sposób wróciła do totela, na którym siedziała matka. ani von Brinken przyglądała się córce ze wzruszeniem. Od czasu P^ Ku Hannie ani razu jeszcze nie udał się podobny wyczyn. Haneczko! Drogi Boże, czy dokonasz cudu? Czyżbyś chciał «*ić moją córkę? OPJJ . 1(lzisz, mamusiu? Tak się cieszę! Czuję, że z każdym dniem Gdy e*)le^' ^°S? poruszać stopą i staje się ona coraz silniejsza, sprawi-a WfÓci na °biad, podejdę do stołu bez kuli. Jemu też chcę lc radość. 757 Tego samego ranka Joachim Rastenau wyjął pocztę ze skrzynki i jak zwykle przeglądał ją przy śniadaniu. Były to prawie same listy handlowe, dotyczące prowadzonych przez niego interesów. Wśród nich znalazła się też koperta od jego berlińskiego bankiera. W środku znajdowały się dwa listy od Liany, jeden napisany w sobotę rano, drugi w niedzielę wieczorem. Hrabia udał się zatem do swojego gabinetu by w spokoju je przeczytać. I hrabina otrzymała list, któremu badawczo się przyglądała, zanim go otworzyła. Stempel wskazywał, że wysłano go z pobliskiego kurortu S. Koperta zaadresowana była nie znanym hrabinie charakterem pisma. Szybko otwarła kopertę i wyjęła z niej drobno zapisaną kartkę papieru. Od razu spojrzała na koniec i przeczytała podpis nadawcy listu: „Helena Bartels". Ze zdziwieniem pokręciła głową. Nie znała kobiety o tym nazwisku. Bez specjalnego zainteresowania zaczęła czytać. Wkrótce jednak z oży- wieniem i rosnącym zdenerwowaniem przebiegała linijki. Treść listu brzmiała bowiem niepokojąco: Szanowna Hrabino! f Niech Pani wybaczy, że jako osoba Pani nieznajoma ośmieliłam się napisać do Pani te parę słów. Jestem jednak zobowiązana położyć kres skandalowi i chcąc oszczę- dzić wstydu Pani rodzinie, zwracam się bezpośrednio do Pani. Niech Pani postąpi według własnego uznania z wiadomościami, które zmuszona jestem Pani przekazać. Proszę mi wybaczyć, jeśli zadam Pani ból tym, co w mym liście przekażę. Nie mogę jednak już dłużej przyglądać się w milczeniu, jak Pani jest okłamywana za swoimi plecami. Pani małżonek, hrabia Joachim Rastenau, ma kochankę. Z pewnością zauważyła Pani, że regularnie, mniej więcej co kwartal, wyjeżdża x domu, tłumacząc się prawdopodobnie wyjazdami służbowymi. Czas ten spędzał zazwyczaj u swojej kochanki, 158 • czvny, którą określał jako swoją bratanicę, a której wynajął młodej aż ^ mieszkanie w jednej z dzielnic Berlina. Podawał się za i pięknie kochanka nazywa się Liana Reinold. Miałam nie- kWae. ' stać zatrudniona przez Pani małżonka jako dama do towa- SZC:ęSwa iego domniemanej bratanicy. Zaraz po tym, gdy zorientowałam r:^'S \ rzeczywiście kształtują się stosunki między nimi, opuściłam ich w ' obecnie pracuję u pani baronowej Wachau. Przez przypadek . j.jaiam się, że Liana Reinold znajduje się obecnie w pobliżu wa- •, a0 majątku, w Bńnkenhof. Spotkałam ją w niedzielę w towarzystwie p ni córki i młodego hrabiego Detleva Rastenau. Obydwoje nie mieli oczywiście pojęcia, z jak niegodną osobą się zadają. Byłam tak oburzona, że postanowiłam przerwać ów skandal. Dlatego też informuję Panią o tym. Jestem gotowa opowiedzieć Pani o pozostałych szczegółach, dlatego też proszę mną rozporządzać według Pani uznania. Na koniec chciałam Panią zapewnić, że ze względu na Panią i Pani córkę, nie wyjawiłam nikomu nazwiska Pani małżonka. Postarałam się jedynie o to, by panna Reinold natychmiast została usunięta z Bńnken- hof. Z wyrazami szacunku Helena Bartels Adres zwrotny: Hotel „Pod Białym Jeleniem" w S. Hrabina Stefania, do głębi poruszona, wypuściła list z ręki i przez chwilę bezmyślnie wpatrywała się w dal. Potem jednak głęboko wes chnęła i energicznie potrząsnęła głową, dając wyraz swemu niedo- wierzaniu. Nie, nie mógłby mi tego zrobić! To nie może być prawdą. je m°myslała o tym, jak Steffi z zachwytem opisywała Lianę Reinold. wzo prz-c'sna-ł ją wtedy czule i powiedział, by starała się naśladować zawa fC °^e-; damy. Nie, nie mógłby tego uczynić, gdyby to, co . :o prawdą. a się zdecydowanie. Natychmiast chciała udać się do męża i przeczytać mu, co za kłamstwa napisała ta kobieta. em w r?ku pośpieszyła do domu i wbiegła prawie do gabinetu. 759 Hrabia Joachim skończył właśnie czytać listy Liany i z ostatniego dowiedział się, że pani Bartels przebywa w S. Wtedy sparaliżowała go myśl, że przy śniadaniu wręczył swojej żonie list ze stemplem właśnie z S. Przeszedł go dreszcz przerażenia. Zastanawiał się akurat, co powinien zrobić, by dowiedzieć się, kto był adresatem tego listu, gdy jego żona gwałtownie weszła do gabinetu. Gdy tylko spojrzał na jej pobladłą i niespokojną twarz, nie miał już żadnych wątpliwości. Wstał z krzesła i z troską wyszedł jej naprzeciw. — Co mi przyniosłaś, Stefanio? Pozwoliła się mu wygodnie posadzić w fotelu, czuła bowiem, jak siły z niej ulatują. l — Kochany Joachimie... z pewnością nie połączyła nas wzajemna miłość. Ale szacunek i wzajemne zaufanie sprawiło, że staliśmy się sobie o wiele bliżsi. Dlatego też, ufając ci w pełni, przyszłam teraz do ciebie. Otrzymałam właśnie list od zupełnie obcej mi kobiety. Informacje, które mi przekazała głęboko mną wstrząsnęły. Nie wierzę, że mógłbyś mi zrobić to, o co oskarża cię ta kobieta. Nie mam jednak stuprocentowej pewności. Proszę, przeczytaj ten list. Nie odchodząc od niej, oparł się o blat biurka i z niecierpliwością przeczytał list. Żyły na jego czole nabrzmiały, w oczach widać było błyski wściekłości. Gdy hrabina zobaczyła jego rekację, natychmiast się uspokoiła, od razu zrobiło jej się lżej na sercu. Gdy skończył czytać, wypuścił list.z ręki i pozwolił mu upaść na ziemię. Był blady i jego twarz zdradzała zdenerwowanie. Ale spojrzenie, które skierował na żonę, było pewne i czyste. — Dziękuję ci, Stefanio, że przyszłaś do mnie z tym listem. Dziękuję ci za zaufanie. I najpierw powiem ci najważniejsze, na Boga nie, nie mógłbym ci uczynić tego, co zarzuca mi w liście owa kobieta. Za bardzo cię szanuję i cenię, za mocno cię kocham, bym był do tego zdolny. Tak, Stefanio, mogę ci wreszcie otwarcie wyznać, że kocham cię, ciebie jedyną. Ten list jest 'wytworem chorobliwej zazdrości przepojonej nienawiścią osoby. Jednak nie wszystko, co w nim napisano, jest kłamstwem i wymysłem. Dlatego też zmuszony jestem wyznać ci par? spraw, o których do tej pory nie wiedziałaś. Muszę ci wyznać prawdę. Spójrz na mnie, Stefanio. Wierzysz mi? — Ufam ci bardziej niż samej sobie, Joachimie. 160 Ze wzruszeniem przycisnął jej rękę do ust. \Vyshichaj mnie zatem, Stefanio. Liana Reinold jest moją ybraną córką, dziewczyną, którą się opiekowałem. Pr Qp0wiedział żonie wszystko, co do tej pory przed nią ukrywał. __ i dlaczego nie pozwoliłeś mi wziąć udziału i pomóc ci w tym dnym, lecz godnym pochwały zadaniu wychowania tej młodej dziewczyny, Joachimie? — zapytała z powagą hrabina. — Na to pytanie nie mogę niestety udzielić ci zadowalającej odpowiedzi. Gdy się pobraliśmy, Liana miała zaledwie trzy latka. Wtedy byliśmy nastawieni do siebie stosunkowo wrogo, poza tym nie znałem cię jeszcze tak dobrze, jak dzisiaj. Myślałem, że nie mogę oczekiwać od ciebie, byś zajęła się wychowaniem jakiegoś obcego ci dziecka. Gdy Liana ukończyła szkołę i musiała opuścić pensję, wynają- łem dla niej mieszkanie na moje nazwisko. Ponieważ mogłem z nią być tylko parę dni w roku, pozwoliłem jej wierzyć, że to moja praca zmusza mnie do nieustannych podróży. By miała opiekę i towarzystwo, zaangażowałem panią Bartels. Miałem wrażenie, że to właśnie ona robiła sobie nadzieje, że kiedyś zostanie hrabiną Rastenau. Gdy przekonała się, że jej nadzieje są płonne, zaczęła skandalicznie wprost odnosić się do Liany, mszcząc się na niej za własne nie spełnione marzenia. Gdy Liana poskarżyła mi się na oburzające zachowanie jej opiekunki i damy do towarzystwa, zwróciłem wreszcie i ja uwagę na charakter tej kobiety. Wypowiedziałem jej pracę, za co zrobiła mi okropną wręcz scenę. Hrabia Joachim opowiedział, co wydarzyło się później. Potem z szuflady biurka wyjął listy Liany i podał je żonie. Możesz przeczytać wszystkie jej listy, Stefanio, i to powinno ci? przekonać, jak wyglądają stosunki między nami. Daję ci słowo °ru, ze czuję do Liany miłość czysto ojcowską, a i ona kocha mnie J^ córka. Czy mi wierzysz? lerz? ci, Joachimie. Ale wiem też to, czego nie chciałeś mi __^ Zlec> żeby nie sprawić mi przykrości. r;o?_CZ,ym ty mowisz? — zapytał cicho. 'lJego dłoń. którą k' H ?°wiedziałeś mi> ze matką Liany Reinold była kobieta, ys tak gorąco kochałeś. Tylko tym bowiem mogę sobie 161 wytłumaczyć aż tak żywe zainteresowanie dla tej nieszczęśliwej dziew- czyny. Ujął jej rękę i przycisnął do ust. Przez chwilę siedzieli w milczeniu Potem podniósł głowę i spojrzał na nią. Wyraz jego oczu poruszył ją do głębi serca. — Zataiłem to, gdyż nie chciałem sprawiać ci bólu. Tak, Stefanio, kiedyś kochałem matkę Liany ponad wszystko. Tak bardzo, że byłem gotów ponieść dla niej każdą ofiarę. Gdy umarła, świat stracił dla mnie urok, jedynym pocieszeniem było dla mnie jej dziecko. Wybacz mi, jeżeli to wyznanie sprawiło ci ból. — Nie mam ci nic do wybaczenia, Joachimie. Gdy się pobiera- liśmy, powiedzieliśmy sobie otwarcie, że nie możemy nawzajem ob- darzyć się miłością. A ponieważ nadeszła godzina wyznań i ja chcia- łabym ci coś powiedzieć. Zanim poznałam ciebie i ja kochałam kogoś innego... Nazywał się Grzegorz von Yerden i był tak jak i ja biedny, niczym mysz kościelna. Nie mieliśmy najmniejszej możli- wości, by się pobrać. Odjechał na południowy wschód. Tam też zginął. Rok po jego śmierci wyszłam za ciebie za mąż. Cóż, teraz jesteśmy kwita, Joachimie. — Moja kochana, najdroższa i jedyna Stefanio! — wyszeptał ze wzruszeniem. Chcąc ukryć zmieszanie, powiedziała do niego żartobliwie: — Będę musiała cię jednak wyłajać za twoją... hm... głupotę. Nie jest bynajmniej dziwne, że na Lianę spadło tak ciężkie podejrzenie. Biedne dziecko! Musimy natychmiast sprowadzić ją do Rastenau i uciszyć te plotki. — Stefanio, jesteś pewna, że chcesz to uczynić? — Masz jakieś wątpliwości? — Podziwiam twoje serce. Nie potrafię wprost zrozumieć, że wszystko tak dobrze się rozwiązało, dzięki twojej dobroci. — Och, gdybyś zaufał mi wcześniej! Pomyśl tylko, jak Steffi ucieszy się, że będzie miała przy sobie uwielbianą i otoczoną podziwem Lian? Reinold! — Nie zatrzyma się u nas na długo, Stefanio. I o tym powinnaś si? dowiedzieć. Detlev bardzo ją kocha i chce się z nią ożenić. O tym właśnie rozmawialiśmy w niedzielę. Ależ Joachimie... przecież może poślubić jedynie kobietę wywo- :Tsięjak on, ze szlachty. n czywszy ją ramieniem opowiedział jej o klauzuli dołączonej do dzenia i o tym, o czym rozmawiali w niedzielę z Detlevem. zar J^ /-zy L)etlev wie, że znasz Lianę? — zapytała hrabina. __ Nie jeszcze nic o tym nie wie. Chciałem najpierw gruntownie ystko przemyśleć i postanowiłem, że powiem wam o tym, gdy tkamy się kiedyś we trójkę. Cóż, w zaistniałych okolicznościach dowie się o tym nieco później niż ty. Hrabina w zamyśleniu zapatrzyła się przed siebie. Pogładziła delikatnie czoło męża. — Czy nie czujesz się lepiej teraz, gdy wyznałeś mi wszystko, co leżało ci na sercu? Joachim miał jednak jeszcze jedną tajemnicę, jedyną, o której nie powinna się nigdy dowiedzieć. Tak chętnie uwolniłby się od jej przytłaczającego ciężaru. Nie mógł jednak tego uczynić. — Tak, masz rację, Stefanio, czuję się o wiele lepiej. Dziękuję ci za zrozumienie i wybaczenie mi mych błędów. A teraz, proszę cię, weź ze sobą listy Liany i przeczytaj je. — Wierzę ci i bez tego. — Mimo to chciałbym, abyś je przeczytała. W ten sposób najlepiej uda ci się poznać Lianę, a także to, co mnie z nią łączy. — Dobrze, przeczytam je zatem z przyjemnością — przycisnęła listy do piersi. W tym momencie usłyszeli hałas nadjeżdżającego samochodu. Podeszli do okna. Z samochodu wyskoczył Detlev. Najlepiej by było, gdybyś chwilowo zostawiła nas samych, e amo. Z pewnością chce powiedzieć mi coś szczególnego. Proszę, ch ^^ ^ będziemy rozmawiali, przeczytaj listy Liany. I jeszcze raz c>aj)ym ci podziękować za twoją dobroć. ^. . le wyolbrzymiaj aż tak bardzo mojej wielkoduszności. Wydaje gd\ K HC t0' C° zr°biłam> Jest zrozumiałe samo przez się. Zawołaj mnie, — ?aziesz czegoś potrzebował. chcialb\ ' Przyszedł służący, by zameldować, że hrabia Detlev - r°zmawiać z wujem. 163 162 Hrabia od razu zauważył, że siostrzeniec jest do granic ostateczność' wzburzony. — Co się stało, Detlevie? — Kochany wujku, stało się coś naprawdę strasznego. Liana Reinold wyjechała! W Brinkenhof z dnia na dzień wypowiedziano jei pracę. Jej stara nieprzyjaciółka oskarżyła ją o popełnienie niegodnych czynów. Proszę cię, przeczytaj ten list, który do mnie napisała, potem opowiem ci resztę. Przyjechałem, by poprosić cię o dłuższy urlop chciałbym bowiem odnaleźć Lianę i wyjaśnić całą tę dziwną sprawę Proszę, nie myśl źle o Lianie z powodu tego kłamliwego oskarżenia Ręczę za jej niewinność i czystość. Hrabia wyjął list z rąk Detleva i przeczytał go z powagą. Gdy jednak dowiedział się, że Liana opuściła już Brinkenhof, odczuł przerażenie i przygnębienie. — Opowiedz mi o wszystkim, co wiesz, mój chłopcze — poprosił cicho. Detley rozpoczął nerwową i nieco nieskładną opowieść, a hrabia Joachim słuchał go w napięciu. Jego twarz tężała coraz bardziej. Dopiero teraz zrozumiał, że może oczyścić honor. Liany podając do wiadomości publicznej wszystkie tajemnice swego życia, które do tej pory starannie ukrywał. Przede wszystkim Detlev powinien po- znać prawdę, dowiedzieć się o tym, co najchętniej wymazałby z pa- mięci: największy i najcięższy grzech jego życia, który już dawno byłby zdradził, gdyby nie myśl o rodzinie. Teraz jednak nadszedł czas, by wyznać wszystko do końca. Nie może poświęcać szczęścia, a być może i życia Liany, by chronić żonę i Steffi. O sobie nawet nie pomyślał. — Najpierw chcę odszukać Lianę, wujku Joachimie. A gdy już ją odnajdę, musi mi o wszystkim opowiedzieć, bym mógł udowodnić jej niewinności — zakończył Detlev swoją opowieść. — Kochany Detlevie, nie będziesz musiał długo szukać prawdy. Znajdziesz ją tutaj, u mnie w domu. Mężczyzna, którego domniemaną kochanką miała być Liana Reinold, siedzi naprzeciw ciebie. Ja nim jestem — powiedział twardo i spokojnie, mimo iż jego twarz była śmiertelnie blada. — Ty, wujku Joachimie? T k rnój chłopcze. Pani Bartels poinformowała moją żonę "• h obrzydliwych podejrzeniach. Stefania otrzymała dzisiaj list 0 S*° • w którym oskarża mnie i Lianę o te same czyny, o których Od niej, .e^zjajeL Mamy właśnie za sobą długą rozmowę., Stefania ml P w swoim pokoju i czyta listy Liany do mnie. Wyjaśniłem Jes . Liana Reinold jest moją przybraną córką, dzieckiem kobiety, jeJ' kochałem przed laty i którą odebrała mi śmierć, rok przed moim ślubem z ciocią Stefanią. _ Ąch5 dzięki Bogu! Wiedziałem, że to nieprawda, ze to tylko ohydne oszczerstwa. Teraz jednak wszystko jest w porządku. Hrabia Joachim pokręcił przecząco głową. _ Niestety nie, mój chłopcze. Takim wytłumaczeniem zadowo- lisz się ty i ciocia Stefania, ale nie obcy ludzie. Ta plotka zatoczyła już dość szerokie kręgi, a zawarte w niej oskarżenia na długo utkwiły w pamięci ludzkiej i zawsze będą się im kojarzyć z osobą Liany. Jest jednak sposób, by oczyścić jej honor i wybić im z głów, żerni ędzy nami istniały jakieś nieczyste stosunki. Jestem zmuszony skorzys-tać z tego środka. Muszę ci jednak najpierw wszystko dokładnie wytłumaczyć, byś dobrze mnie zrozumiał, Detlevie. Powinno to zostać moją, tajemnicą aż do śmierci, sytuacja wszakże zmusza mnie do wyznania ci tego, zresztą być może będzie mi lżej na sercu, gdy poznasz catą prawdę. Wziąłem na swe barki okropną winę, a właściwie nie na moje, lecz kobiety, którą tak bardzo kochałem. Ale podejdź tu, usiądź; wygodnie koło mnie i wysłuchaj mojej spowiedzi. Usiedli koło siebie. Hrabia Joachim przez długą chwilę -wpatrywał S1? w jakiś niewidzialny punkt przed sobą. Potem rozpoczął opowieść, jegojłos łamał się ze wzruszenia. stu na Jednak n>ch dzi ł ypominasz sobie zapewne, Detlevie, jak ostatnio powie- C1> ze i ja byłbym szczęśliwy jak ty, gdybym przećl dwudzie- óeł zawiesić działanie rozporządzenia, nakładającego poślubienia kobiety równej nam urodzeniem, jak twoim wypadku. Byłem wtedy w bardzo ciężkiej *czesny dziedzic i władca hrabstwa Rastenau, hrabia | mi dodatkowe pieniądze, które zasilały mnie finansowo. J otrzymywałem w wojsku i pieniędz y przysyła- 'iego Magnusa, ledwie wiązałem koniec z końcem. 165 164 Wtedy poznałem Dorę Reinold, przepiękną, kochaną i wzruszająca osóbkę, w której zakochałem się bez pamięci. Liana jest jej niemal lustrzanym odbiciem, przypomina matkę i urodą, i cechami charakteru Dora była biedna jak ja. Nic dziwnego, i ona była sierotą. Bardzo ja kochałem, nawet dzisiaj nie potrafię opisać głębi mego uczucia, a ona je odwzajemniała. Nie mieliśmy jednak najmniejszej nadziei na wspólne życie. Gdybym bowiem zrezygnował z prawa do spadku, z czego byśmy żyli? W tym czasie nagle, w dziwny sposób stałem się dziedzicem. W jednej chwili z biedaka zmieniłem się w bogatego człowieka, miałem ogromne dochody i mogłem poślubić ubogą dziewczynę, pod jednym wszakże warunkiem — musiała być szlachcianką. Łamałem sobie głowę, chcąc znaleźć jakieś sensowne rozwiązanie. Mówiąc krótko, nie będę teraz opowiadał ci wszystkich szczegółów, skłoniłem Dorę, by wyjechała do Anglii, tam się ze mną spotkała i wzięliśmy ślub w tajemnicy, by nie dowiedział się o tym nikt w Niemczech. Tak, Detlevie, Dora Reinold była moją żoną. Po krótkim czasie, jaki spędziliśmy razem w Anglii, załatwiłem mojej żonie papiery na nazwisko pani Dory Reinold, podczas gdy w rzeczywistości była już hrabiną Rastenau. Nikt o tym nie1 wiedział i nigdy się nie dowiedział, poza jej starą ciotką Lotta. Świadectwo naszego ślubu leży schowane w jednym z berlińskich banków. Po mojej śmierci powinna go otrzymać moja córka Liana. Detlev zerwał się na równe nogi. Złapał Joachima za ramiona i silnie nim potrząsnął. ,— Wujku 'Joachimie... Liana jest twoją córką? — nie mógł po- wstrzymać krzyku. Tylko to do niego dotarło z całej przemowy wujka. To było dla niego najważniejsze. — Tak, jest moją córką z pierwszego małżeństwa, nie ma o tym jednak najmniejszego pojęcia. Z jakim trudem przychodziło mi ukrywanie tego przed nią, wiem tylko ja i Bóg. Ale i jej nie mogłem o tym powiedzieć, musiałbym bowiem wyznać, dlaczego nie mog? uznać jej za własne dziecko. Po śmierci Dory zawiozłem Lianę do ciotki Lotty, do Szwajcarii. I wtedy ożeniłem się po raz drugi. Nikt nie dowiedział się nigdy, że wcześniej byłem już związany małżen- 166 k spełniałem swoje ojcowskie obowiązki względem Liany, ci innym razem. Jeszcze tylko jedno: ową panią Bartels opowiefflwajenlj by zapewnić mojej córce opiekę i towarzystwo, zaanga ^^ ^ mogłem przebywać z nią zbyt długo, zazwyczaj P°nie , j w roku. Ta kobieta o wybujałej wyobraźni dostrzegła coś wneeo w naszym zachowaniu. A teraz moja córka cierpi przeze l achim opowiedział siostrzeńcowi, jak bardzo pani Bartels obraziła . która ze strachu i przerażenia nie wiedziała, co ma ze sobą czać Udała się więc do pensjonatu pani Wesemann, a potem los przywiódł ją do Brinkenhof. _ Teraz możesz sobie wyobrazić — kontynuował — co czułem, gdy opowiedziałeś mi o waszym spotkaniu w Berlinie i gdy wyzna- łeś, jak bardzo ją kochasz. Gorączkowo szukałem jakiegoś sposobu, możliwości zapewnienia wam szczęścia. Nawet gdybym ci powie- dział, że Liana jest moją córką, nie zmieniłoby to faktu, że nie jest ci równa urodzeniem i pozycją społeczną. Dzięki Bogu znalazłem klauzu- le, która wskazała mi najlepsze wyjście. Wtedy pomyślałem sobie, że wszystko jest na najlepszej drodze. Od tej chwili wszystko znów uległo przerażającym zmianom. Trzeba oczyścić honor Liany. A teraz stoję przed tobą jako twój dłużnik, Detlevie. W rzeczywistości to ty jesteś obecnie zarządcą i jedynym właścicielem majątku należącego do hrabstwa Rastenau. Ja przez moje pierwsze małżeństwo utraciłem prawo do dziedziczenia. Wybacz mi, że tak długo cię oszukiwałem. ierz mi, ciężko to odpokutowałem. Teraz jednak przekazuję ci twoje prawa, prosząc cię tylko o jedno: nie pozwól cierpieć mojej żonie i Steffi, °ne nic nie zawiniły! Wujku Joachimie, wiesz przecież, że obydwaj uchyliliśmy dzi ^c^ tego bezsensownego rozporządzenia o warunkach dzie- gdvh mnie obowiązuje, jest ważne i względem ciebie. Nawet gdvbv' CuCla' °b.kć teraz dziedzictwo, w czym by mi to dopomogło, Zreszt slawał przy utrzymaniu mocy wiążącej rozporządzenia, me Pot ":Jesterri pewien, jak postąpiłbym na twoim miejscu, gdybym jak t\ 0- ' • znalLźć innej drogi wyjścia. Być może dokładnie tak °tocz\}ej '. m s*? z Lianą. To ja jestem twoim dłużnikiem. A ty nie °pieką po śmierci moich rodziców, starałeś się zastąpić 167 mi ojca. Zresztą nie ma człowieka bez winy. A ty ciężko odpokutował • za swoje grzechy. Majątek przynosi wystarczająco duży dochód K utrzymać nas wszystkich i zapewnić nam więcej niż w rzeczywistość1 potrzebujemy. Nie jesteś mi nic winny. Natomiast ja jestem ci dłużn gorące słowa podziękowania za to, że ożeniłeś się z Dorą Reinold Oddasz mi rękę twojej córki, przez co uczynisz mnie bogatszym ni? tysiąc właścicieli takich majątków jak Rastenau. — Mój chłopcze, mój kochany chłopcze! Jak mam ci podziękować za twoje zrozumienie, za wyrozumiałość? Tak się cieszę, że nie potępiasz mnie za to, co uczyniłem w przeszłości. — Nawet o tym nie mów. Na pewno strasznie cierpiałeś. Teraz musimy zapomnieć o smutkach i strapieniach. Pani Bartels chcia- ła ci dokuczyć i dostarczyć ci nowych cierpień. Przez przypadek jednak udało jej się sprawić wiele dobrego. Do pełnego szczęścia brakuje mi już tylko jednego — chciałbym jak najszybciej odnaleźć moją Lianę. — W tym akurat mogę ci, dzięki Bogu, bardzo szybko pomóc. Liana jest w Berlinie w pensjonacie pani Wesemann i czeka na wiadomość ode mnie. — Bogu niech będą dzięki! Wreszcie i ona zostanie uwolniona od wszelkich trosk i strapień i odnajdzie swój dom, z którego już nikt jej nie wygoni. — Tak, Bogu niech będą dzięki, Detlevie! Chodźmy teraz do cioci Stefanii. I ona powinna usłyszeć ostatnią część mojej spowiedzi. Dalby Bóg, by mi wybaczyła jeszcze i to. Bez ogródek wyjaśnił żonie to, co przed chwilą 'opowiedział Det- levowi. Gdy skończył, hrabina potarła delikatnie jego czoło. Nigdy nie miała zamiaru udawać nieprzejednanej żony, trzymającej męża pod panto- flem. » — Mój biedny Joachimie! Przy twoim charakterze czyn ten musiał niesłychanie obciążać twe sumienie. Na pewno dręczyło cię nieustanne poczucie winy. To była jedyna odpowiedź i reakcja na jego zwierzenia. P° tylu latach ludzie ci otwarli wreszcie przed sobą swoje serca. Przy' 168 A tń oory nie mieć już nigdy przed sobą jakichkolwiek rzekli sobie od tej v tajemnic- cofania wytłumaczyła Detlevowi z pełnym wzruszenia TT,ohina Siei"* uśmiecflcja}abym osobiście przyprowadzić do ciebie twoją na- ~~~ netlevie. Jest córką Joachima, a więc i moją, siostrą naszej rzeczoną,^ ^usicie mj na to pozwolić. Chciałabym osobiście spotkać ma 6\ ana jako jej przybrana, lecz kochająca matka i przekazać jej dobre wiadomości. Jeszcze dzisiaj wyjadę do Berlina. Roześmiała się, a w jej głosie zabrzmiała nutka szczęścia. Po chwili jednak spoważniała i powiedziała z przekonaniem: _ Wy natomiast macie inne zadanie. Trzeba ostatecznie Oczyścić Lianę z zarzutów. Pojedziecie zatem do Brinkenhof i do S., by opowiedzieć o wszystkim państwu von Brinken i baronowej Wachau. Pani Bartels też powinna zostać o tym natychmiastowo powiado- miona. Spróbujcie ją jak najbardziej nastraszyć, niech się trochę podenerwuje za karę za to, co zrobiła biednej, niewinnej Lianie, za to, że napędziła jej tyle strachu i wypędziła z jedynego miejsca, gdzie nieszczęśliwa dziewczyna mogła się zatrzymać. W pośpiechu przygotowali się do drogi. Gdy byli już gotowi, do ich uszu dobiegł wysoki, dziewczęcy głos. To Steffi wołała ich z dworu. — Wraca nasza mała trzpiotka, Joachimie. Do odjazdu została mi jeszcze godzina. Chciałabym ją wykorzystać na wytłumaczenie tętn w jak najbardziej oględny sposób, że ma siostrę. Bardzo was proszę, byście byli przy tym obecni, byście wiedzieli, co jej powiedziałam 1 W J?kl sP°sób jej to wytłumaczyłam. Jwilę później Steffi weszła do pokoju. ^ Ach, więc tu jesteście! mieć °^a mała dzilcusko, co ty tu robisz? Wydaje mi się, że powinnaś jeszcze zajęcia z panną Ruckauf? Czyżbym się myliła? nna Riickauf może zostać zwolniona — odpowiedziała się już uczyć. Tym śmiechem r> Tazem wstawię się za tobą, Steffi — powiedział ze J^l UPtli^Tr 169 Nie ch a ^ednocze^nie matkę i ojca i spojrzała na nich prosząco. — Niech ci to Bóg wynagrodzi, Detlevie — z wdzięcznością odpowiedziała dziewczyna. 1 — A zatem... drogi wujku, kochana ciociu, nie zmuszajcie już więcej waszej córki do nauki. Samo życie nauczy ją tego, co powinna jeszcze wiedzieć. — Dobrze, dobrze, ale co stanie się z panną Ruckauf? Steffi zaśmiała się nieco zuchwale. — O, już ja się o nią wspaniale zatroszczę. Ożenię ją z naszym młodym pastorem. — Jak chcesz to zrobić, Steffi? — zapytał z zainteresowaniem hrabia Detlev. — W bardzo prosty sposób. Oni obydwoje kochają się w sobie już od dawna. Ale do tej pory nie mieli okazji porozmawiać ze sobą sam na sam. Właśnie powiedziałam pastorowi, że muszę na chwilkę odejść i poprosiłam go, by poczekał na mnie w towarzystwie panny Ruckauf. Jestem pewna, że nie będą zawiedzeni, jeżeli pojawię się po dłuższej niż przewidziana chwili. — Ależ Steffi! Cóż ty wyprawiasz? — powiedziała ze zgorszeniem matka, podczas gdy dwaj panowie nie potrafili ukryć pełnego rozbawie- nia uśmiechu. Steffi aż promieniała z zadowolenia. — Ach, kochana, najdroższa mamusiu! Oni dręczyliby się w ten sposób przez całą wieczność. Są tacy nieśmiali. Poza tym dzięki temu nie musimy się już martwić i łamać sobie głowy, co stanie się z panną Ruckauf, gdy przestanie troszczyć się o moją edukację. — Moja perełko, chodź do taty, muszę cię ucałować w sam czubek twojego zadartego noska — powiedział ojciec, szczerze rozbawiony jej opowieścią. — Detlevie, przypominam ci, że obiecałeś mi jakąś radosną nie- spodziankę. Właśnie po to tu przybiegłam. No, mów więc wreszcie! Jestem pewna, że chodzi o twoje zaręczyny, ciekawam tylko, kim jest szczęśliwa wybranka. — Właśnie chciałam z tobą porozmawiać akurat na ten temat, moje dziecko. A zatem... Detlev zaręczył się z twoją siostrą, kocha- nie. — Ależ mamusiu! Przecież ja nie mam siostry! Nieprawda, Steffi. Masz siostrę. Wierz mi jednak, mieliśmy powody, by zachować to w tajemnicy przed tobą, moje _ Ach, nie żartujcie sobie ze mnie! __ Broń nas Panie Boże przed takimi żartami. Do dzisiaj 'eliśmy ukryć przed tobą fakt, że twój tatuś, zanim ożenił się ze miał już inną żonę. Kobieta ta zmarła po niedługim czasie od ich 'lubu lecz zostawiła mu maleńką córeczkę. Jest ona twoją siostrą. Czy nie cieszy cię fakt posiadania starszego rodzeństwa? — Ach, tatusiu! Przecież wiesz, że zawsze marzyłam o siostrze! — I dlatego w naszym domu zamieszka teraz twoja śliczna i kocha- na siostra. Sama zresztą tak ją oceniłaś, Steffi. Uważałaś, że jest piękna i dobra. — Matka ponownie doszła do głosu. Miałaś już bowiem okazję ją poznać, zanim zostałaś o tym uprzedzona. Poznałaś ją w niedzielę, w Brinkenhof. Twoja siostra to nikt inny jak Liana Reinold. — Mamo, teraz naprawdę odebrało mi głos! — Założę się, Steffi, że nie potrwa to nawet pięciu minut — zażar- tował Detlev. Oczywiście miał rację. Steffi radośnie objęła matkę i ojca, omal ich nie dusząc. — Czy to rzeczywiście prawda?! Wspaniała Liana Reinold moją siostrą?! Nie naigrawacie się przez przypadek z mojej naiwnej jest Detleva. —-Dziecko, z podobnych spraw nie należy żartować. Liana twoją siostrą. A niedługo zostanie również żoną oczv T. -iZałkaJa lekko. Wydawało jej się, że coś stanęło jej w gardle, y ^Ugotniały. działa. — vj°lc'e mi zastanowić się nad tym przez pięć minut — powie- ki,, leCle co? p°Jadę teraz do Brinkenhof i przywiozę Lianę. Co ""le jeszcze tam robi? możesz !Ja tam jadę y nie ma Juz w Brinkenhof. Wyjechała do Berlina. Jutr° o tej dniowym pociągiem, by ją przywieźć do nas do domu. ^'eć, w v*6 -^ z Lianą z powrotem. Ty tymczasem Kt°rym pokoju zamieszka. 777 770 — Przygotuję prawdziwe przyjęcie z okazji jej przyjazdu. Dasz mi wolną rękę w jego przygotowaniu, mamo? Hrabina roześmiała się radośnie i odgarnęła z czoła córki opadające niesforne loki. — Pozwalam ci na wszystko, co chcesz. Mam nadzieję, że pokażesz, co potrafisz. — Jeszcze was zadziwię! I, mamo, gdy Detlev i Liana będą się zaręczać, będę już wtedy wreszcie prawdziwą młodą damą, prawda, mamusiu? Obaj hrabiowie Rastenau, po odwiezieniu pani Stefanii na dworzec, udali się do Brinkenhof. — Ależ wspaniała niespodzianka! Tak rzadko odwiedza nas pan w Brinkenhof, drogi hrabio! Serdecznie panów witamy — gorąco powitał ich pan von Brinken. — Nie przyjechaliśmy do państwa przypadkowo, musimy poroz- mawiać o pewnej ważnej sprawie. — Nie popełnię omyłki, twierdząc, że panów odwiedziny są ściśle związane z wczorajszym pobytem tu hrabiego Detleva, prawda? — Pozwoli pan, że opowiem od razu o wszystkim, w obecności panny Hanny? Hanna czytała w błyszczących szczęściem oczach Detleva jak w otwartej księdze i ukradkowo przycisnęła dłoń do nierówno bijącego serca. Po chwili zwróciła się ku niemu, dzielnie kryjąc ból za radosnym uśmiechem. — Mam nadzieję, że uwolnił się już pan od wszelkich trosk i utrapień, drogi przyjacielu. — Tak, Hanno. Powfedziałem zresztą, jak głęboko wierzyła pani w niewinność mojej narzeczonej. I wuj chce pani za to serdecznie podziękować. — Dziękuję pani z całego serca. Liana została fałszywie oskarżona i zniesławiona. To ja jestem tym „domniemanym wujkiem", którego pani Bartels podejrzewała o utrzymywanie tak haniebnych stosunków 772 w Reinold — hrabia Joachim wytłumaczył dokładnie, jak Lia zywistości kształtowały się stosunki między nimi. r7R ' kenowie byli zdumieni zasłyszanymi informacjami. Pierwsza 'etała się Hanna i serdecznie uścisnęła Detlevowi dłoń. °pa™ Bogu niech będą dzięki! My obydwoje wierzyliśmy w jej niewinność, drogi przyjacielu. Zaraz po obiedzie panowie Rastenau zakończyli wizytę w Brinken- hof chcieli bowiem jeszcze zdążyć do S. Tam kazali zameldować się u baronowej Wachau i wytłumaczyli jej, na czym polegało nieporozu- mienie. Gdy hrabia Joachim poprosił, by wezwano panią Bartels, pani baronowa zgodziła się bez wahania. _ Oczywiście, drogi hrabio. Powinni panowie udzielić jej niezłej lekcji, zasłużyła na to. Postanowiłam zresztą niezwłocznie ją zwolnić. Wezwano panią Bartels. Gdy weszła do pokoju i spostrzegła gości, straciła pewność siebie. Szybko jednak opanowała się i przybrała bojową minę. Hrabia Joachim wyszedł jej nieco naprzeciw i poważnie spojrzał w jej, trochę rozszerzone strachem, oczy. — Pani Bartels, opowiadała pani niestworzone, a zarazem obraź- liwe plotki na temat stosunków panujących między mną a Lianą Reinold. Nie oszczędziła ich pani nawet mojej żonie. Nie będę mówił, co myślę o pani postępowaniu. Pani Bartels wyprostowała się wojowniczo. Uczyniłam to, co było moim obowiązkiem. — Chciałbym panią zatem pokrótce poinformować, chcąc uniknąć kolejnych fałszywych oskarżeń z pani strony, że Liana Reinold jest moją córką z pierwszego małżeństwa. Chciałbym też uczulić panią na to, że przypadku kolejnych nieprzyjemności, wywołanych przez panią, zostanie pani dotkliwie ukarana. Jini Bartels wydukała zmieszana i przerażona: pobud kr°SZę ° wybaczenie- Robiłam to z jak najszlachetniejszych — 7^ ™omencie baronowa wmieszała się do rozmowy. i osobą o bardzo niebezpiecznym charakterze, pani !go muszę panią prosić, by niezwłocznie zrezygno- 173 wała pani z pracy u mnie. Może pani natychmiast wrócić do pokoju i spakować swoje rzeczy. Tak zakończyła się mało owocna misja pani Bartels. W chwilę potem baron Jan wrócił ze spaceru do domu. Dowiedział się o tym, co zaszło, i poczuł się głęboko poruszony. — Och, jak to dobrze, że wreszcie pozbyłaś się tej osoby, mamo! Była doprawdy nie do zniesienia — powiedział z zadowoleniem. Hrabia Joachim przekazał mu pozdrowienia od Steffi i opowiedział, śmiejąc się serdecznie, o jej ostatnim wybryku, mającym na celu zaręczenie jej nauczycielki. — Na zaręczyny Liany i Detleva przyjadą do Rastenau wszyscy nasi znajomi i przyjaciele. Przy tej okazji chciałbym zapoznać z nimi nie tylko moją „starą", ale i „nową" córkę. A Steffi tak energicznie sprzeciwiła się dalszemu wychowywaniu, że od tej pory musimy traktować ją jak dojrzałą, młodą damę. Baron Jan przytaknął energicznie. — Moim zdaniem słusznie. Bardzo mnie cieszy, że się państwo na to zdecydowali. — Obawiam się jednak, że nasza mała trzpiotka jeszcze kilka ładnych razy wypadnie z upragnionej roli młodej i dobrze ułożonej młodej damy. — Dzięki Bogu, że nie poddała się okropnym szablonom wy- chowawczym, uczącym jedynie konwenansów i zabraniających natural- nych, szczerych ludzkich odruchów! — powiedział z zapałem baron Jan. Jego matka i hrabia Joachim spojrzeli na siebie ukradkowo. Ich spojrzenia wyrażały delikatne rozbawienie. Gdy po godzinie obydwaj panowie Rastenau zdecydowali się wracać do domu, Jan wręczył im bukiet róż, do którego dołączony by} list. — Drogi Detlevie, czy byłbyś tak uprzejmy i wręczył Steffi te róże i list, dołączając jeszcze serdeczne pozdrowienia ode mnie? — Załatwione, Janie. Dotrzymał słowa i zaraz po przybyciu do Rastenau przekazał Steffi i list, i róże. 174 • a Steffi niecierpliwie otwarła kopertę, z której wyjęła Zaczerwieniona hau^ na której napisał: izvtówkę barona wizy • «,„ifl szczęścia i powodzenia z okazji wkroczenia do Serdeczne życzeniu kręgu dorosłych. Z poważaniem Jan Wachau Liana przyjechała do Berlina w nastroju dalekim od szczęścia. W pensjonacie pani Wesemann otrzymała ten sam pokój, w którym już kiedyś spędziła kilka dni. Jej serce przepełniały troski i przytłaczający smutek. Brakowało już jej wszelkiej nadziei. Nie była nawet w stanie rozpakować swych walizek. Nie miała na nic ani ochoty, ani siły. Jej myśli nieprzerwanie powracały do przeżytych dni, zwracając się raz ku Greifenberg, raz ku Rastenau. Co zrobią obaj mężczyźni, którzy stanowili treść jej życia, nadając mu jakikolwiek sens, których gorąco kochała, każdego'w inny sposób? Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Czuła się opuszczo- na i zagubiona w nie znanym jej świecie, nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Była jednak tak zmęczona po nie przespanej nocy, że, mimo zmartwień, zamknęły jej się oczy i zapadła w niespokojny sen. ,,~ ^budziło ją pukanie do drzwi. Z przerażeniem zerwała się 7 na rzePraszam panienko, że przeszkadzam, ale jakaś pani chce ^dn>ą rozmawiać. nowana ? a' Przestraszyła się śmiertelnie. Była już tak zrezyg- mi nienr niesP0(iziewane odwiedziny kojarzyły jej się jedynie z nowy- — Pa Jomn°ŚCiami- — fa, ' 7~ zaPytała nieprzytomnie. C2> Pani tu ^ starsza kobieta. Zaraz po przybyciu zapytała, eszka. A teraz przysłała mnie do panienki, bym zapy- 175 tała się, czy zgodzi się pani na rozmowę z nią. Jest jedną z rodziny Rastenau. Liana poderwała się. Wuj Joachim — czyżby przesyłał jej jakąś informację? — Niech pani ją poprosi — powiedziała z nagłym ożywieniem. Służąca wpuściła do pokoju elegancką i sympatycznie wyglądającą kobietę. Liana nie znała jej. — Co panią do mnie sprowadza? — zapytała grzecznie Liana, wskazując jednocześnie krzesło, by gość mógł usiąść. Hrabina Stefania nie skorzystała jednak z jej zaproszenia. Szybko podeszła do Liany i ujęła jej dłoń. — Moje biedne, kochane dziecko! Przyjechałam tu po ciebie, by zawieźć cię do Rastenau, gdzie znajduje się twój dom i twoja rodzina. — Ależ... droga pani! Kim pani jest? — Kim jestem? Od dzisiaj twoją matką, moje kochane dzie- cko, oczywiście, jeżeli wyrazisz na to zgodę. Jestem żoną Joachima Rastenau. Liana drgnęła i cofnęła się o krok, jednak hrabina nie pozwoliła jej się oddalić. Bez zwłoki wzięła ją w ramiona i przycisnęła do swego pełnego dobroci i miłości serca. — Moja mała, biedna Liano, jaką krzywdę uczyniła ci ta kobieta! Teraz jednak musisz o wszystkim zapomnieć. Mam dla ciebie wspaniałą niespodziankę. Czy wiesz, z czym do ciebie przyjechałam? Lianie wydawało się, że śni, że daleka jest od rzeczywistości. — Nie, nie wiem, mam tylko dziwne wrażenie, jak gdyby otwarło się przede mną niebo. — A więc uważaj, Liano. Przywiozłam ci wiadomość, że czeka na ciebie twój ojciec, twoja młodsza siostra, narzeczony, ja; jako twoja matka, i dom rodzinny. Co na to powiesz? Liana ukryła twarz w ramionach hrabiny i gorąco płakała, a wraz ze łzami opuścił ją dotychczasowy lęk i niepewność. Zrobiło jej się lżej na sercu. Hrabina uspokajająco gładziła ją po głowie. 176 — Musisz jedu^ n^jpietvv czegoś się ' dowiedzieć, Liano. Otóż mężczyzna, którego od z^WS!e ^zywałaś wujkiem Joachimem, w rze- czywistości jest... t\v0jm ^jcem. — Moim ojcem? Moim «jcejn? — Liarrfia me mogła powstrzymać okrzyku zdumienia. — Nie nazywa^ sie Liąa B.einold, jegsteś hrabianką Lianą Ras- tenau. — Drogi Boże! czy to niożiiwe, że to, eco pani mówi, jest prawdą? — zapytała wstrząśnięta. — Wszystko ci 2araz wyt|uroaczę. — StUfania ponownie przytuliła Lianę do siebie i \vyjaśniła jt]> dlaczego jej życie wyglądało tak, a nie inaczej. Obydwie kobiety długo Jeszcze siedziały, • serdecznie objęte jak matka i córka, i czuły, że 2 każdą, Vvs,pólnie spędzoną chwilą stają się sobie coraz bliższe. Po pewnym czasie Liana ucałowała impulsywnie hrabinę. — Moja droga, kochanamamo, tak strgasznie cię kocham i chciała- bym ci się z całego serca odwdzięczyć za d ,obroć, jaką mi okazałaś! Od wyjazdu matki Steffj poświęciła si ę wytężonej i gorączkowej pracy. Niecierpliwie dyrygo^ła służącymi, również panna Riickauf musiała uczestniczyć w przygotowaniach r#a przyjęcie Liany. — Niech pani Splecie gi%rtdy, ułoży bufety kwiatów i włoży je do wazonów, Malwinko, Nie nadaje się pani dc? bardziej prozaicznej pracy. Szczęśliwi narzeczeni nie potrafią myśleć o bardziej przyziemnych sprawach - powijała Sttffj. Kazała przynieść kosze Kejne kwiatów, a najpiękniejszymi różami P^ozdobiła pokój liany. się n J°veC Z uśmieclietti rozrzewnienia pozwalał jej na wszystko i godził Na K*' chof*y najbardziej szalony, pomysł. °mrku stojącym w^pg^oju, w którym zamieszkać miała Liana, ijęcia; svvoje, rodzicaw i L>etleva. Zdjęcie Detleva pączkami róż. 177 Detlev tego ranka ponownie udał się do Greifenbergu. Ledwie wrócił do Rastenau, Steffi porwała go do pokoju Liany i postawiła go przed obramowanym pączkami róż zdjęciem. — Spójrz na to, Detlevie! Jak ci się podoba? — Sądzę, że w różowym kolorze wyjątkowo mi do twarzy — zażar- tował Detlev. — Ty... lepiej się z tego nie śmiej! To bardzo poważna sprawa. Przyozdobiłam twoje zdjęcie różami oczywiście tylko po to, by Lianie, nie tobie, zrobić przyjemność — pogrążona w marzeniach Steffi jeszcze przez chwilę w milczeniu przyglądała się różom, po czym wydała z siebie głębokie westchnienie. — Ach, Detlevie, jak to musi być cudownie być zaręczonym. Przyjacielskim gestem wsunął jej rękę pod ramię. — Nie martw się, Steffi. I ty się wkrótce z pewnością zaręczysz. Jesteś już przecież dorosła. — Czy ja wiem, czy ktoś w ogóle polubi kiedykolwiek takiego okropnego trzpiota, jak ja, którym, jak sądzę, już na zawsze zostanę? — Jan Wachau powiedział wczoraj, gdy rozmawialiśmy o tobie, że ma cichą nadzieję, że nigdy nie stracisz swojej naturalności. Jestem pewien, że on nie spojrzałby nawet na dobrze wychowaną, trzymającą się sztywno narzuconych konwenansów damę. Podobają mu się kobiety właśnie takie jak ty. Kilka minut później Liana padła w objęcia ojca. Hrabina Stefania taktownie wyprowadziła córkę i Detleva do innego pokoju. — I na was przyjdzie kolej w odpowiednim momencie — powiedzia- ła z dobrotliwym uśmiechem. Ojciec i córka nie mieli już sobie wiele do wyjaśniania. Hrabina wytłumaczyła Lianie wszystko bardzo dokładnie i drobiazgowo. Pa- trzyli więc sobie w oczy i przytulali się do siebie. — Zawsze kochałam tię jak ojca — powiedziała cicho Liana. — Moje dziecko, moje kochane dziecko, wreszcie mogę otwarcie cię nazywać — szeptał ze wzruszeniem Joachim. Dopiero po długiej chwili wypuścił córkę z objęć. Zawołał Steffi \tawił jej Lianę jako siostrę. Młode kobiety ze wzruszeniem padły 178 Steffi myślała jednak o Detlevie, który czekał obok w pokoju, chodząc niespokojnie z jednego kąta ^ drugi, jak dzikie zwierzę trzymane na uwięzi. Dlatego też raz jeszcze serdecznie ucałowa}a Liane; podem podeszła do ojca i wsunęła rękę pod jego rami?- — Cóż, tato, teraz kolej na Detleva -— powiedziała i pociągnęła go za sobą, wyprowadzając z pokoju. Liana stała z podniesioną głową, piękniejsza i bardziej urocza niż zwykle. Detlev szybko do niej podszedł j ują} jej drżące ręce. — Liano... czy już wszystko w porządku? Czy chcesz wyjść za mnie i być moją już na zawsze? — zapytał z niepowstrzymaną czułością i spojrzał na nią tęsknym wzrokiem. Spojrzała na niego błyszczącymi oc2;yma — Kocham cię, Detlevie. Nie potraf,e nawet wypowiedzieć, jak bardzo, i z radością złożę mój los i moje szczęście w twoje ręce. Wtedy przyciągnął ją do siebie, a ich \ista odnalazły się w pierwszym pocałunku. Po długiej chwili wypuścił ją, zaczerwienioną i zmieszaną, ze swych objęć i rozejrzał się, gdzie są pozostali. Ale znajdowali się sami w pokoju. — Czy teraz czujesz się wreszcie szczęśliwa, kochanie moje? — za- pytał czule. — Jestem tak szczęśliwa i tak bogata twoją miłością, że zaczynam się obawiać. Mam teraz zbyt dużo do stracenia. — Nie obawiaj się niczego, kochanie. juz i tak zbyt dużo miałaś trosk i zmartwień w swym życiu. — Liana przez chwilę stała z zamkniętymi oczyma, nie potrafiąc wydobyć z siebie ani słowa. Dopiero po dłuższym czasie otwarła oczy i powiedziała radośnie: Boże, proszę cię, nie odbieraj mi nigdy szczęścia, które mi teraz ofiarowałeś i za które ci z całego serca dziękuję! ^ czasie przyjęcia zaręczynowego nikt nie przypuszczał, jaką walkę °czyc musiała ze sobą Hanna: walk? z \vłasnym sercem. Życzyła Lianie 179 szczęścia i w życzeniach tych nie było zazdrości. Wiedziała bowiem, że jest ono również szczęściem ukochanego Detleva. Resztę lata, jesień i zimę Liana pozostała na zamku Rastenau. Była szczęśliwym, kochanym i otaczanym opieką dzieckiem. Jednak już na święta wielkanocne Detlev zabrał ją do Greifenbergu. I tak okres narzeczeństwa wydał mu się zbyt długi, nie chciał jednak od razu odbierać wujowi Joachimowi ledwie odzys- kanej córki. Ślub połączył ich na zawsze, od tej pory wiedzieli, że już nic ich nie rozdzieli. Steffi, w ciągu ostatnich paru miesięcy ciągłego przebywania z ukochaną siostrą, która była dla niej niedoścignionym wzorem, zmieniła się w prawdziwą młodą damę, nie tracąc jednak nic ze swej naturalności. W czasie ślubu siostry wyglądała prześlicznie, na co zwrócił przede wszystkim uwagę młody baron Wachau, który nie spuszczał z niej oczu. „Liana wyjedzie teraz z Detlevem w podróż poślubną, a nawet gdy już powrócą, zamieszkają w Greifenbergu i nie będę już mogła codziennie się z nią spotykać — myślała ze smutkiem Steffi. — W Ras- tenau będzie teraz tak smutno, o wiele smutniej niż przed przybyciem Liany. Wtedy przynajmniej Detlev częściej się pojawiał." Steffi rozejrzała się dookoła i zauważyła, że Jan Wachau roz- mawia z jakąś młodą kobietą, która wyraźnie stara się go oczarować swymi pięknymi oczami. Wtedy dopiero zdała sobie sprawę, jak bardzo kocha barona Wachaua. Miłość przepełniała jej duszę, lecz jednocześnie pojawiło się w niej uczucie okropnej zazdrości. Jak ta nieznajoma kobieta śmiała się na niego patrzeć w ten sposób?! Zazdrość, strach, cierpienie. Steffi znalazła jakiś spokojny, schowany przed ludzkimi spojrzeniami zakątek, opadła na stojące tam krzesło, oparła ręce na jego poręczy i ukryła w nich zapłakaną twarz. Jednakże baron Jan, który mimo pozornie ożywionej pogawędki nie spuszczał jej z oczu, podążył za nią. Nigdy nie widział jeszcze płaczącej Steffi. — Dlaczego pani płacze? — zapytał wyprowadzony z równowagi, nie bardzo wiedząc, jak powinien się zachować. Przestraszyła się, gdy tak niespodziewanie koło niej stanął. 180 — Ja wcale nie płaczę — powiedziała przekornie i zaczęła ukrad- kowo szukać chusteczki, by obetrzeć łzy. W najlepszej wierze chciał jej w tym pomóc. Sprzeciwiła się jednak gwałtownie. — Co za bzdura! Płakałam tylko dlatego, że Liana wyjeżdża i ja znowu zostanę sama. — Wcale nie z tego powodu pani płakała, hrabianko. Niech mi pani powie prawdę, jak zawsze. Co takiego zrobiłem, że aż zaczęła pani płakać? Łzy ponownie napłynęły jej do oczu. I zła na samą siebie, napadła na niego: — Niech mnie pan zostawi w spokoju, niech pan wraca do panny von Hagen, z którą tak miło się panu gawędziło! Nagle schwycił ją za ręce i powoli do siebie przyciągnął. x — Ach, jest pani zazdrosna! — ucieszył się. Rozzłoszczona Steffi starała się wyzwolić z jego uścisku. On jednak trzymał ją mocno i przyciągał do siebie bliżej i bliżej. — Nie, wyrywanie na nic ci się nie zda. Musisz mnie wysłuchać... wreszcie cię złapałem i już nigdy cię nie wypuszczę, słyszysz? Już nigdy. — Roześmiał się i przytulił ją mocno do siebie. — A teraz powtarzaj za mną! — Co mam powtarzać? — Uważaj. Powiedz: Mój kochany Janie, chcę zostać twoją żoną. — Nie, nigdy w życiu! — zawołała poruszona do głębi. — Tak, powtórz szybko. — Nie mogę. Wtedy delikatnie ujął jej głowę w swoje ręce i gorąco pocałował ją w usta. — Teraz już możesz. A może jeszcze nie? W takim razie muszę cię jeszcze raz pocałować. ~~ W takim razie poddaję się! — krzyknęła. n Jednak pocałował ją jeszcze raz i jeszcze raz. Początkowo r^Ul s^> Potem jednak poddała się jego woli i... oddała mu pocałunek. ugiej chwili powiedziała posłusznie. 181 ^ — Chcę zostać twoją żoną. Dopiero wtedy poczuł się usatysfakcjonowany. W tej samej chwili Liana i Detlev opuszczali zamek, by udać się w podróż poślubną. W jednym z okien sali balowej stała Hanna i długo patrzyła swymi ciemnymi oczami za oddalającym się powozem. W duszy modliła się o szczęście dla człowieka, którego kochała, nie pragnąc niczego w zamian. Troszeczkę było jej żal, dzielnie jednak zdusiła w sobie to uczucie. „Nie wszyscy ludzie mogą być szczęśliwi. Lepiej, że to mnie ominęło szczęście, a nie jego" — pomyślała. I ta myśl zwyciężyła ból i cierpienie. Drogie Czytelniczki Informujemy, że z myślą o Was kontynuować będziemy wydawanie powieści Jadwigi Courths-Mahler W najbliższym czasie, proponujemy dwa tytuły: • Córka praczki • Szczęście było blisko a po nich: • Do ostatniej chwili • Podróż poślubna