10903

Szczegóły
Tytuł 10903
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10903 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10903 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10903 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SPISEK XIZORA Dla Andrew Slaca, Mary Mayther Slac i Gary 'ego Slaca ROZDZIAŁ DZIŚ... Równolegle do wydarzeń Powrotu Jedi Strach to pożyteczna rzecz. Była to jedna z najważniejszych nauk, jakie mógł poznać łowca nagród. A Bossk uczył się tego właśnie teraz. Przez okno kokpitu „Wściekłego Psa" widział wybuchy, które rozdarły na ogniste strzępy poczerniałej durastali tamten statek -„Niewolnika I" Boby Fetta. Jednocześnie ogłuszył go wybuch szerokopasmowych zakłóceń statycznych, dochodzących z komlinka jak elektromagnetyczny jęk śmierci. Przenikliwy, wielooktawowy dźwięk wylewał się z głośników „Wściekłego Psa" przez dobrych kilka minut, dopóki ognista apokalipsa nie pochłonęła ostatniego obwodu na pokładzie statku Fetta. Wreszcie, gdy już mógł słyszeć własne myśli, Bossk spojrzał w pustą przestrzeń, tam, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się „Niewolnik I". Na tle zimnego, rozgwieżdżonego nieba tylko kilka strzępów rozżarzonego do białości metalu powoli przygasało w stłumioną czerwień, oddając żar próżni. On nie żyje, pomyślał Bossk z dziką satysfakcją. Nareszcie. Wszystkie atomy, które składały się na ciało świętej pamięci Boby Fetta, także dryfowały teraz w przestrzeni, nareszcie nieszkodliwe. Zanim przeniósł się na własny statek, Bossk zdołał na pokładzie „Niewolnika I" zainstalować tyle detonatorów termicznych, żeby z wszystkiego, co tam żyło, pozostały wyłącznie popioły i paskudne wspomnienia. A więc jeśli wciąż odczuwał lęk, jeśli żołądek wciąż ściskał mu się na wspomnienie mrocznej, przesłoniętej wizjerem twarzy Boby Fetta, musiała to być całkowicie irracjonalna reakcja. On nie żyje, nie ma go... Ciszę panującą w kokpicie „Psa" zakłóciło ledwie słyszalne piknięcie pochodzące z panelu kontrolnego. Bossk spojrzał w dół i stwierdził, że teletransponder wychwycił w najbliższym sąsiedztwie obecność drugiego statku. Jeśli wierzyć koordynatom, jakie pojawiły się na ekranie, musiał on siedzieć na karku „Wściekłego Psa". W dodatku był to statek znany jako „Niewolnik I". Profil ID pasował idealnie. To niemożliwe, pomyślał oszołomiony Bossk. Serce na krótką chwilę zamarło mu w piersi, po czym niepewnie podjęło pracę. Przed eksplozją odczytał ten sam profil ID z drugiej strony swojego statku i obrócił „Wściekłego Psa" akurat na czas, aby ekran wypełniła ogromna kula eksplozji. Nagle zdał sobie sprawę, że nie widział samego „Niewolnika I". A to znaczy, że... Bossk usłyszał inny dźwięk, jeszcze cichszy, dochodzący z innego miejsca statku. Ktoś jeszcze tam był. Czujne zmysły Trando-szanina zarejestrowały molekuły innego stworzenia, krążące po zamkniętym obiegu wentylacji statku. Bossk wiedział, do kogo należą. On tu jest. Krew w żyłach Bosska zamieniła się w lód. Boba Fett... Bossk czuł, że jakimś cudem wyprowadzono go w pole. Eksplozja nie pochłonęła ani „Niewolnika I", ani jego pasażerów. Nie miał pojęcia, jak się to Fettowi udało, ale się udało. A ogłuszający wrzask elektroniczny, który wypełnił kokpit, wystarczył, aby ukryć wtargnięcie Boby Fetta na pokład „Wściekłego Psa". Hałas trwał dość długo, aby Fett zdążył wedrzeć się do włazu i uszczelnić go za sobą. Z głośnika na sklepieniu kokpitu odezwał się nagle głos, który nie należał ani do Bosska, ani do Boby Fetta. - Dwadzieścia sekund do detonacji - oznajmił chłodny, pozbawiony emocji głos autonomicznej bomby. Tylko największe modele miały takie obwody ostrzegawcze. Strach rozpuścił lód w żyłach Bosska, który wyskoczył z fotela pilota i zanurkował w korytarz za swoimi plecami. W pomieszczeniu ze sprzętem awaryjnym „Wściekłego Psa" rzucił się na zawartość jednej z szafek, rozdzierając ją uzbrojonymi w pazury łapami. „Pies" już niedługo pozostanie statkiem; za kilka sekund — odliczanie trwa — zmieni się w rozżarzone stalowe odpadki, otoczone mgłą szybko rozpraszających się gazów atmosferycznych, dokładnie tak samo jak to, co omyłkowo wziął za statek Boby Fetta. Bossk nie przejmował się teraz tym, że za chwilę jego statek nie będzie w stanie naprawić własnych systemów podtrzymywania życia. Gadopodobny Trandoszanin upchnął kilka najpotrzebniejszych rzeczy w samouszczelniający się otwór zniszczonej, często używanej torby ciśnieniowej. Za chwilę systemy nie będą miały już żadnego życia do podtrzymywania, bo z kapitana statku pozostanie kilka strzępków zakrwawionej tkanki i kości, szybko stygnących w zimnej próżni. Już mnie tu nie ma, pomyślał Bossk, zarzucając na ramię pasek torby, i rzucił się w kierunku włazu. - Piętnaście sekund do detonacji - poinformował Bosska spokojny, przyjazny głos dochodzący z centralnego korytarza „Psa". Trandoszanin rzucił się w kierunku kapsuły awaryjnej. Wiedział, że Boba Fett włączył autonomiczne obwody głosowe bomby tylko po to, żeby mu dokuczyć. - Czternaście... - nie ma lepszego sposobu motywacji myślącego stworzenia niż taki bezcielesny głos oznajmiający zbliżającą się zagładę. - Trzynaście... czy wziąłeś pod uwagę możliwość ewakuacji? - Zamknij się - warknął Bossk. Nie było sensu przemawiać do termicznych materiałów wybuchowych i obwodów zapłonowych, ale jakoś nie potrafił się powstrzymać. Pod śmiertelnym lękiem, który przyspieszył bicie jego serca, kryła się mordercza wściekłość. Każde jego spotkanie z Boba Fettem kończyło się tak samo. Czyżby nie można było tego uniknąć? Ten śmierdzący, zdradziecki łotr... Strzępy i odłamki po poprzedniej eksplozji bombardowały zewnętrzną pancerną powłokę „Psa" jak rój maleńkich meteorytów. Gdyby w tym wszechświecie panowała jakakolwiek sprawiedliwość, Boba Fett już by teraz nie żył. Mało tego, byłby rozbity na atomy. Furia i panika wypełniające serce Bosska ustąpiły miejsca zdumieniu. W biegu torba ciśnieniowa rytmicznie uderzała o jego pokryte łuską plecy. Dlaczego ten Boba Fett ciągle wraca? Czy naprawdę nie można go zabić tak, żeby raz na zawsze pozostał martwy? - Dwanaście... To nieuczciwe. Nie miał nawet okazji wyciągnąć się w fotelu pilota ani doznać ciepłego poczucia satysfakcji, słodkiego spokoju, jak zwykle, gdy wreszcie unieszkodliwi wroga. A Boba Fett zawsze był jego głównym przeciwnikiem. Bossk stracił już rachubę wszystkich upokorzeń, jakich od niego doznał. Bywało przecież, że działał razem z Fettem, a i tak zawsze to on okazywał się stroną przegraną. Kiedy wpatrywał się w wąski wizjer hełmu Fetta, wyczuwał grymas triumfu na twarzy ukrytej pod mandaloriańską zbroją. Przy jednej z takich okazji, gdy pracował z Boba Fettem, miał go zabić jeden z tajnych agentów Bosska. To, że mu się nie udało, stanowiło kolejny dowód na to, jak okrutnym i bezdusznym miejscem jest wszechświat. Jak dawno, dawno temu powiadał stary Cradossk, jego ojciec, zanim Bossk go zamordował: „Nikt nigdy nie pomaga własnemu zabójcy, nawet jeśli powinien...". - Jedenaście - oznajmiła bomba. Nie ma czasu na użalanie się nad sobą. Bossk wyrzucił z głowy wszelkie myśli poza instynktem samozachowawczym. Serce zaczęło mu szybciej bić na widok włazu do kapsuły ratunkowej, który znajdował się dokładnie przed nim. Bossk jedną ręką poprawił na plecach torbę ciśnieniową, drugą zaś desperacko wyciągnął w kierunku kontrolek wejściowych z boku włazu, który wciąż jeszcze znajdował się o kilka metrów od niego. W tej części „Wściekłego Psa" nie było żadnego poprzecznego korytarza, z którego Boba Fett mógłby wyskoczyć i trafić go strzałem z blastera. Wciąż jeszcze miał szansę, żeby wyjść z tego cało. - Dziesięć... Czubek pazura Bosska uderzył w wielki czerwony przycisk, w który celował. Właz kapsuły otworzył się z przenikliwym sykiem, odsłaniając sferyczną, ciasną kabinę. Przez cały czas będzie musiał siedzieć niczym poskładany, z kolanami przy twarzy. To lepsze niż śmierć, szybko przypomniał sobie Bossk. Wrzucił torbę do środka i sam wgramolił się do kapsuły. - Dzie... - Syk zamykającego się włazu uciął bezlitośnie pogodny głos bomby. Bossk sięgnął obok torby i wcisnął przycisk wystrzelenia kapsuły. Mocno wcisnął się w krzywiznę hermetycznie zamkniętej skorupy. Ciasnota tego miejsca podsunęła mu poniżające wspomnienie innego dnia, kiedy również uciekał przed Boba Fettem w kapsule awaryjnej. Nie potrafił się go pozbyć. Na zewnątrz kapsuły słyszał stłumione brzęki i zgrzyty, gdy maszyneria „Psa" ustawiała kapsułę w pozycji do wystrzelenia. - No, szybciej... - zachrypiał Bossk. Urządzenia przechodziły przez kolejne etapy programu z denerwującym spokojem. 10 Wreszcie ciche klikanie przeszło w wizg i skrobanie. Kapsuła zadygotała, jakby nie miała zamiaru opuszczać „Wściekłego Psa". Bossk nigdy przedtem nie korzystał z tej kapsuły; kiedyś nawet chciał ją wystrzelić jako niepotrzebny balast. Jego trandoszańska natura zawsze skłaniała się raczej ku temu, aby pozostać na polu walki i bić się, niż uciekać. Jednak wprowadzenie do równania Boby Fetta sprawiało, że wynik okazywał się nagle zupełnie inny. Ta kapsuła miała przynajmniej iluminator. Przez maleńki otwór, wielkości zaledwie dłoni, Bossk zobaczył rozgwieżdżone niebo. Widocznie śluza „Wściekłego Psa" otworzyła się wreszcie. Uzyskał pewność, gdy wgniotło go gwałtownie w klapę włazu. To potężny odrzut wypchnął kapsułę w przestrzeń, daleko od statku. Gwiazdy zawirowały w okienku, gdy kapsuła przechyliła się na bok. Bossk owinął ramiona wokół torby i zacisnął kły, usiłując opanować mdłości spowodowane ruchem pojazdu i twardą kulą strachu, jaką wciąż czuł w żołądku. Zacisnął powieki, zastanawiając się, do ilu zdążyła odliczyć bomba. Nie wiedział, czy już jest bezpieczny. Zależało to od tego, jaką ilość materiałów wybuchowych Boba Fett zdołał wnieść na pokład „Wściekłego Psa" i z jaką prędkością kapsuła przemierzała teraz przestrzeń. Eksplozja bomby wciąż jeszcze mogła zmyć kapsułę jak planetarny przypływ, tyle że nie wody morskiej, a ognia. Szpony Bosska zacisnęły się w pięści. Wyobrażał sobie siebie, ugotowanego w kapsule niczym jajko pieczone w ognisku. Zaraz, zaraz... przyszła mu do głowy inna myśl. Boba Fett miał dość instynktu samozachowawczego, by uciec z pokładu „Wściekłego Psa", jak tylko ustawił mechanizm zegarowy bomby. A zatem jego statek „Niewolnik I", ten prawdziwy „Niewolnik I", a nie atrapa, która emitowała ten sam profil ID, wciąż jeszcze musi być w pobliżu. W pobliżu i w zasięgu potężnej eksplozji. Bossk odetchnął lżej i rozluźnił ramiona trzymające torbę ciśnieniową. To proste obliczenie odrobinę złagodziło nieco strach, jaki ściskał mu wnętrzności. Nie uruchomiłby bomby, która zabiłaby także i jego, pomyślał. W ciasnocie kapsuły ratunkowej nagle odezwał się głos: - Pięć... Bossk momentalnie otworzył oczy. Znów przycisnął torbę do siebie, strzelając oczami na prawo i lewo. - Cztery - odezwał się znajomy, spokojny głos bomby. Paradoksalnie strach sprawił, że głos, który zabrzmiał teraz w głowie Bosska, był równie spokojny. To jest tutaj, pomyślał. Boba Fett umieścił bombę wewnątrz kapsuły ratunkowej. 11 - Trzy... Trandoszanin poczuł przypływ adrenaliny. Odrzucił od siebie torbę, która wcisnęła się we wklęsłą ściankę kuli. Pazurami darł wnętrze kapsuły, usiłując znaleźć urządzenie wybuchowe. Taki drobiazg, nie większy od pięści, wystarczy, żeby zmienić jego i otaczający go metal w luźne atomy. Ona musi tu być, myślał nerwowo. Musi gdzieś tu być... Wyrywał garściami obwody z niewielkiego panelu kontrolnego kapsuły, nie zważając na gorące iskry kąsające go po twarzy. Przewód powietrza, wyrwany z gniazda, syczał i wił się przed nosem Bosska jak zdychający wąż. Pękate cylindry i wygięty panel modułowy urządzeń pomocniczych kapsuły waliły go po ramionach i piersi, gdy klnąc, wyszarpywał ze ścian wszystko, na czym zdołał położyć szpony. - Dwa... Spokojny głos dochodził z niewielkiego błękitnego sześcianu, który Bossk trzymał w dłoniach. Już wiedział, że to bomba. Była przytwierdzona do kratki płuczki powietrznej kawałkiem najzwyklejszego kleju, który jeszcze nie zdążył wyschnąć. Bossk rozglądał się gorączkowo, którędy wyrzucić ją z kapsuły. Nie było takiej możliwości. - Jeden... Przestrzeń wewnątrz kapsuły była tak ograniczona, że Bossk nie mógł nawet wyprostować ramion na całą długość. Przekroczył leżące wokół szczątki, odwrócił wzrok — choć to i tak nie miało znaczenia — i wcisnął bombę w drugą ścianę kapsuły, koło maleńkiego okienka. I nic się nie stało. Wciąż żył. Powoli spojrzał na niebieski sześcianik, który wciąż przyciskał do wklęsłej ściany kapsuły. Urządzenie milczało, jakby zabrakło mu słów. Zacisnął je w garści i podniósł do oczu, żeby mu się dokładniej przyjrzeć. Jeden z narożników sześcianu pękł. Bossk ostrożnie wsunął koniec szpona w szparę i odchylił go. W środku nie było nic, a przynajmniej nic, co mogłoby wyglądać na ładunek. Zajrzał uważniej do pustego wnętrza. Jedyną zawartość sześcianu stanowił zminiaturyzowany głośnik i kilka programowanych obwodów głosowych. Bossk z odrazą odrzucił niebieską kostkę. To wcale nie była bomba. Nie słyszał też eksplozji z zewnątrz, a więc prawdopodobnie 12 nie było ładunku również na pokładzie „Wściekłego Psa". Gdyby nie dał się ponieść panice i nie opuścił „Psa", gdyby stanął twarzą w twarz z Boba Fettem, mógłby raz na zawsze załatwić porachunki ze swoim wrogiem... no i nie stracić statku. Bossk zastanawiał się, gdzie teraz jest. Jego łokcie ocierały się o ściany ciasnej kabiny, która stała się jeszcze mniej wygodna z powodu wirujących po niej resztek obwodów i części. Przynajmniej wyglądało na to, że nie uszkodził niczego ważnego. Wciąż miał powietrze do oddychania, a obwody nawigacyjne kapsuły wydawały się nie uszkodzone. Same nastawiły się na Tatooine, najbliższą zamieszkaną planetę; jej znajomy obraz wypełnił już iluminator. Wkrótce kapsuła pogrąży się w atmosferze i wyląduje na powierzchni planety. Prawdopodobnie gdzieś na pustkowiu, ponuro pomyślał Bossk. Zdaje się, że takie już jego szczęście. Z drugiej strony, Tatooine składała się głównie z pustkowi, a zatem szansa na cokolwiek innego była niewielka. Gdy tak wiercił się wewnątrz kapsuły, Bossk poczuł nagle, że zawartość torby wpija mu się w bok. Przynajmniej udało mu się wynieść parę rzeczy z „Wściekłego Psa". Cennych rzeczy. Pocieszał go fakt, że strach nie zdławił w nim innych instynktów. Naturalna trandoszańska chciwość pozostała nienaruszona. A czy uda mu się skorzystać z tego, co uratował - cóż, to się zobaczy. Podniósł niebieską kostkę, tę fałszywą bombę, która teraz wreszcie milczała. Teraz, kiedy tak przyglądał się niewielkiemu przedmiotowi, spoczywającemu w zagłębieniu szponiastej dłoni, czuł, że zaczynają nim targać zupełnie odmienne uczucia. Odwieczny gniew, który odczuwał zawsze, kiedy myślał o Bobie Fetcie, odżywał w mrocznej głębi jego serca. Co innego wypłoszyć Bosska z własnego statku: strategiczna ruletka, godna mistrza, za którego uważał Fetta cały wszechświat; ale włożyć ten gadający gadżet do kapsuły ratunkowej tylko po to, żeby doprowadzić uciekającego do szału... To już czysty sadyzm. Bossk zgniótł pusty niebieski sześcian i odrzucił go za siebie. Otoczył kolana łuskowatymi ramionami i oparł na nich podbródek. W miarę jak obraz Tatooine w iluminatorze nabierał ostrości, myśli Bosska stawały się coraz mroczniejsze i bardziej mordercze. Następnym razem, ślubował w duchu. Bo będzie następny raz... I wprowadził kolejną pozycję na długą listę upokorzeń, naznaczonych imieniem Boby Fetta. Od dawna hołubił tę listę w sercu. 13 ROZDZIAŁ - Pozwoliłeś mu odejść. Neelah odwróciła się od iluminatora kokpitu „Niewolnika I". Po drugiej stronie szyby kapsuła ratunkowa, unosząca łowcę nagród Bosska, skurczyła się już do świetlnego punktu zagubionego pośród gwiazd, a potem znikła za krzywizną planety, na którą leciała. - Stwierdzasz fakt oczywisty - odparł Boba Fett. Okryte rękawicami dłonie poruszały się po układach kontrolnych przed fotelem pilota. - Cóż, ja też nie rozumiem - odezwał się Dengar, który stał w progu kokpitu. Twarz lśniła mu jeszcze potem od niedawnego wysiłku. Trzeba było przenieść mnóstwo towaru ze statku do wystrzelonego modułu towarowego, i to w wielkim pośpiechu. - Ten bydlak próbował nas zabić. - Nie nas - poprawił Fett. - Mnie. Według wszelkiego prawdopodobieństwa Bossk nawet nie wiedział, że jesteście na pokładzie. Neelah nie czuła się przez to ani trochę lepiej. Wydarzenia zaczęły następować po sobie bardzo szybko - za szybko, jak na jej gust - jeszcze zanim statek Boby Fetta podniósł się z Morza Wydm na Tatooine. Szybki, funkcjonalny „Niewolnik I" spłynął z nocnego nieba niczym powiększony symbol potencjalnej zagłady, w samą porę, aby zgnieść pod rozpaloną dyszą rakietową jednego z dwóch ludzi, którzy ją trzymali. Dengar i Fett wyskoczyli, siejąc zniszczenie strzałami z miotaczy. Boba Fett podczas strzelaniny ani na chwilę nie stracił zimnej krwi. Dla niego to żaden pro- 14 blem, mruknęła do siebie Neelah. To właśnie on przesłał sygnał do „Niewolnika I", krążącego na orbicie nad ich głowami. A zatem wiedział, co się święci. Po prostu nie uznał za stosowne poinformować o tym swoich partnerów. O ile wciąż jeszcze nimi jesteśmy, pomyślała Neelah. Z ramionami skrzyżowanymi na piersi po kolei przyglądała się obu łowcom nagród. Dengara nietrudno było rozszyfrować — pewnie zdołałaby nawet zawrzeć z nim jakąś umowę, a on prawdopodobnie by jej przestrzegał. Zwłaszcza gdyby widział możliwość wyciągnięcia z tego zysków. Wiedziała nawet, po co mu są potrzebne pieniądze: Dengar opowiadał jej o swojej narzeczonej, kobiecie imieniem Manaroo, i o swoich marzeniach, żeby uzbierać mnóstwo forsy i raz na zawsze pożegnać się z fachem łowcy nagród. Mądry facet, zdecydowała. A przynajmniej na tyle mądry, żeby wiedzieć, że towarzystwo kogoś takiego jak Boba Fett to niebezpieczna sprawa. Z tego, czego się do tej pory dowiedziała, wynikało, że współpracownicy Fetta żyli prawie tak samo krótko jak jego wrogowie. Za to Fett — o ile mogła to stwierdzić — równie dobrze mógł być nieśmiertelny. Przeżył już upadek w czeluść gardzieli tej bestii Sarlaka, czyhającej na dnie Wielkiej Jamy Karkun. Neelah znalazła go z ciałem prawie dosłownie rozpuszczonym przez wydzieliny trawienne Sarlaka; dla każdego innego oznaczałoby to śmierć. Boba jednak przeżył, a całe zdarzenie zahartowało go jeszcze i uczyniło bardziej przerażającym. Takie już moje szczęście, zdecydowała Neelah. Zachowała nieprzenikniony wyraz twarzy, obserwując, jak Fett manewruje statkiem. Jej los znalazł się nagle w rękach jednej z najtwardszych istot we wszechświecie, której nie zatrzymają ani groźby, ani przemoc... ani cielesna pokusa. W pewnym sensie lepiej było jej nawet w pałacu Jabby, gdzie była jedną z tancerek jego trupy. Tam przynajmniej wiedziała, że uroda i wdzięk, a także zamiłowanie Jabby do tych właśnie cech, pozwoli jej przeżyć. Przez jakiś czas, dopóki Jabbie nie znudzi się jej ciemnooka uroda albo dopóki nie przyjdzie mu do głowy, żeby rzucić ją na pożarcie swojemu ulubionemu rankorowi, tak jak uczynił to z tą biedną twi'lecką dziewczyną Oolą. Przymknęła oczy, z trudem opanowując drżenie na wspomnienie potwornych krzyków dziewczyny, pomruków i powarkiwań rankora oraz ohydnej radości Jabby na widok sceny, jaka rozegrała się w zasłanej kośćmi czeluści u stóp jego tronu. Kimkolwiek byli ci, którzy 15 go wreszcie pokonali — Dengar powiedział jej, jak się nazywali: Lukę Skywalker i księżniczka Leia Organa, co zresztą niewiele jej mówiło - wykonali kawał dobrej roboty, uwalniając wszechświat od tego ohydnego, olbrzymiego ślimaka. Neelah nie ośmieliła się nawet przypuszczać, że tamci wrócą również jej przeszłość — mroczne, pogrążone w cieniach wspomnienia tego, kim była i co się z nią działo, zanim wylądowała w pałacu Jabby. Trudno było tego oczekiwać również od Boby Fetta. Profesja łowcy nagród miała tylko jeden cel: dostarczać drogocenne jednostki towaru najhojniejszemu oferentowi. Czy towar ten miał nadzieje, lęki i myśli, czy też wszystko to zostało usunięte przez dogłębne skasowanie pamięci — to nie miało większego znaczenia. Skoro Boba Fett utrzymywał Neelah przy życiu — w końcu wyrwał ją z pierwszej linii ognia i zabrał na pokład „Niewolnika I" tuż przed odlotem - mogła przypuszczać, że zrobił to z myślą o swoim zadaniu, a nie z troski o jej życie. Właśnie tego muszę się dowiedzieć, przypomniała sobie Neelah. Co on będzie z tego miał. Od odpowiedzi na to pytanie zależało bowiem nie tylko jej przetrwanie. Miała nadzieję, że będzie to również klucz do rozwikłania wszystkich innych tajemnic, łącznie z jej prawdziwym imieniem. Przerwano jej niewesołe rozmyślania. - Wciąż jeszcze nie powiedziałeś nam, dlaczego pozwoliłeś zwiać tej kreaturze Bosskowi — zauważył Dengar. Boba Fett spojrzał przez ramię na łowcę nagród, stojącego w progu kokpitu. - Znasz jego nazwisko? - Rozpoznałem profil ID, odczytany, kiedy do niego podchodziliśmy. Według moich ostatnich informacji „Wściekły Pies" wciąż jest statkiem Bosska. - Poprawka - wtrącił Boba Fett. - Był statkiem Bosska. - Masz zamiar go rozwalić? — Dengar skrzywił się i lekko potrząsnął głową. - Nie wiem, czy to taki dobry pomysł. Miałem w przeszłości okazję zetknąć się z Bosskiem. Potrafi być paskudny, jeśli się postara. - To się rozumie samo przez się. - Neelah została na pokładzie „Niewolnika I", obserwując, jak Dengar obsługuje kontrolki luków transferowych pomiędzy obu statkami. W wizjerze zdalnej kamery luku pochwyciła przelotny obraz Bosska, uciekającego przed zjawą swojego dawno pogrzebanego wroga, który nagle zmaterializował się na pokładzie „Psa". Doznała nawet pewnej satysfakcji na widok 16 paniki potężnego Trandoszanina. Jednocześnie rozpoznała łuskowa-tą, pełną kłów gębę widywaną w czasach, kiedy przebywała w pałacu Jabby. Bossk był tylko jednym z wielu nędzników i wykonawców przynoszącej zysk przemocy, którzy przychodzili i odchodzili ze służby zabitego Hutta. Za każdym razem, kiedy natykała się na niego, wnętrzności ściskał jej lodowaty strach — gadzi wzrok, jaki kierował na nią i inne tancerki, mówił o żądzach, których spełnienie pozostawiało rozbryzgi krwi i połamane kości. - Miałem więcej doświadczeń z Bosskiem niż ty. - Głos Boby Fetta pozostawał spokojny i niewzruszony. - Znamy się od bardzo dawna. Wierz mi, nie boję się jego zemsty. - Dobrze ci mówić — burknął Dengar. — Może ty sobie z nim poradzisz. Ja tam drżę na myśl, co się stanie, jeśli to mnie się dobierze do skóry. Ten gość raczej nie słynie z pobłażliwości i wspaniałomyślności. Kiedy się budzi rano, od razu ma apetyt na odgryzanie głów. - Potrafię się nim zająć. Już to kiedyś robiłem. - W głosie Boby Fetta zabrzmiała nuta rozbawienia. — Dopóki będziesz się mnie trzymał i dopóki przetrwa nasza współpraca, którą uzgodniliśmy, tak długo nie masz czym się przejmować. Zgadzasz się ze mną? Wyraz twarzy Dengara mówił Neelah, że kres zmartwień łowcy nagród wciąż jest bardzo odległy. Musiała jednak przyznać, że słowa Boby Fetta brzmiały bardzo realnie i nie miały w sobie nic z przechwałek. Wyprzedzał Bosska o całą długość, nawet wtedy, gdy wszyscy wreszcie wspięli się do wnętrza „Niewolnika I" i zatrzasnęli za sobą właz. - Ten statek zaraz wybuchnie - oznajmił Fett. - Ktoś załadował nam na pokład potężną porcję materiałów wybuchowych. - Co? — Dengar wytrzeszczył oczy na drugiego łowcę nagród. - Skąd o tym wiesz? Boba Fett postukał się w hełm i wyjaśnił: - Mam tu system alarmowy podłączony do układów zabezpieczających, które wpiąłem w sieć obwodową statku. Nikt nie wejdzie ani nie wyjdzie z „Niewolnika I" bez mojej wiedzy, nawet jeśli pozostaje w trybie automatycznego czuwania. Komputer dokonał już analizy i odczytu widma molekuł w powietrzu. Gdzieś tutaj jest kupa paskudnych, ale skutecznych materiałów wybuchowych, które ktoś podłączył do zdalnego zapalnika. Znalezienie ładunku nie zajęło im dużo czasu. Obwody czujnikowe „Niewolnika I" dokonały już pierwszego, pobieżnego 2 - Spisek Xizora przeszukania całego statku, zawężając możliwe miejsce złożenia obcej masy gdzieś za główną konstrukcją wspornikową. Boba Fett szybko zlokalizował bombę, wydobył ją i załadował do modułu towarowego. Neelah trzymała nad głową latarkę, kierując jej światło na przestrzeń pomiędzy durastalowym ożebrowaniem powłoki, kiedy Boba Fett i Dengar obluzowywali ładunek. Potem wywlekli go na środek podłogi. Przed pozbyciem się modułu Boba Fett wprowadził do jego układów zasilających niewielki aparacik, który przyniósł ze sobą z kokpitu. - Co to? — zapytała, wskazując na urządzenie. - Nadajnik nakładki ID - odparł Boba Fett. Zamknął luk modułu towarowego i wyprostował się. — Zaprogramowany kodem identyfikacyjnym „Niewolnika I". Wyłącznie na krótkie zasięgi, bez poziomów trwałego kodowania, które pozwoliłyby mu przejść przez prawdziwą kontrolę ID. Wystarczy jednak chyba, żeby zmylić naszego nieproszonego gościa, który zostawił tu tę paczuszkę, i to dokładnie na tak długo, jak będzie trzeba. Reszta była prosta. Zaledwie wystrzelili moduł towarowy z pokładu „Niewolnika I", jego obwody nawigacyjne skierowały go w stronę drugiego statku. Boba Fett wyłączył silniki własnego pojazdu i cofnął go, by utrzymać dokładnie w cieniu modułu towarowego, który wciąż zdążał do celu. Kiedy Bossk wcisnął zapalnik, eksplozja pozwoliła Bobie Fettowi włączyć silniki na pełną moc i zrównać się ze „Wściekłym Psem". Dostał się do jego wnętrza i przygotował własny zestaw niespodzianek, zanim drugi łowca nagród zorientował się, co jest grane. Cała ta błyskawiczna strategia była dla Neelah dość oczywista. Ale to było wtedy, a nie teraz. - Wciąż nie rozumiem — rzekła głośno — dlaczego nie zabiłeś Bosska, czy jak on się tam nazywa, zamiast tylko go postraszyć. - To proste. - Boba Fett nawet się nie obejrzał, nie przerywając korygowania współrzędnych położenia „Niewolnika I". -W tej chwili cały wszechświat uważa, że nie żyję. A przynajmniej ta jego część, którą obchodzi los łowców nagród. - Fakt - wtrącił Dengar. - Kiedy przyjechałem do Mos Eisley, całe miasto aż się trzęsło od plotek, jak to wpadłeś w gębę Sarlaka. - Przypuszczałem, że właśnie tak będzie. - Fett wprowadził jeszcze kilka liczb. - Nieraz korzystnie jest przez jakiś czas pozostać martwym. A przynajmniej żeby inni myśleli, że tak jest. 18 — Więc dlaczego wypuściłeś Bosska? On wie, że żyjesz! — Neelah nie wierzyła własnym uszom. - Czy to nie przewraca całej tej szarady do góry nogami? Jak tylko ten typek dotrze do Mos Eisley, rozpaple całą historię każdemu, kto zechce go słuchać. — Nie, nie zrobi tego — Boba Fett pokręcił hełmem. — Nie znacie Trandoszan tak dobrze jak ja. To bardzo egoistyczny gatunek, w tej dziedzinie przewyższają ich tylko Huttowie. Oni jednak są znacznie sprytniejsi od Trandoszan. Bossk jest przynajmniej na tyle inteligentny, że widzi, jakie korzyści płyną dla niego z powszechnego przekonania o mojej śmierci. Teraz, kiedy wypadłem z gry, wielu będzie go uważać za najlepszego łowcę nagród w tym biznesie. Zaczną napływać zlecenia odszukania i zabezpieczenia towaru, a jego pycha na tym skorzysta. Dla niego zawsze była to główna motywacja. Jeśli kredyty nie wpadną do mojej kieszeni, co mnie to obchodzi? Oczywiście, pomyślała Neelah. Postanowiła jednak trzymać buzię na kłódkę, przynajmniej tym razem. — Dla Bosska to sprawa ambicji — ciągnął Fett. — Lubi być rozpieszczany i chwalony, a jego wrogość w stosunku do mnie wynika przede wszystkim z przekonania, że jakimś cudem pozbawiłem go przywództwa Gildii Łowców Nagród. Tego mi nie wybaczy. Ale choćby mnie nienawidził do szpiku kości, na pewno nie zacznie rozpowiadać na prawo i lewo, że wciąż żyję. Zrobiłby z siebie głupca. Kiedy już dotrze do Mos Eisley, i tak będzie się musiał nieźle napocić, żeby wyjaśnić bywalcom kantyny, dlaczego stracił „Wściekłego Psa", którego miał od bardzo dawna. Na pewno nie wyzna nikomu, że został z niego wypłoszony jak biituiański zając błotny. — Rozumiem. - Dengar powoli skinął głową, przeżuwając to w myśli. Oparł się ramieniem o framugę wejścia do kokpitu. — A zatem nic nie tracisz, wypuszczając Bosska na wolność. Co jednak zyskujesz? Czy warto pozostawiać przy życiu takiego wroga, żeby wciąż mieć go na karku? — To proste: zyskuję bardzo przekonujący dowód mojej śmierci. We wszechświecie może być jeszcze kilka izolowanych sektorów, które nic nie wiedzą o tym nieszczęśliwym wydarzeniu, i na pewno są istoty, które z przyjemnością dowiedziałyby się czegoś więcej na ten temat. A ja muszę teraz załatwić parę spraw, co mogłoby niechcący zapoczątkować plotki, jakobym wciąż jeszcze żył. Lepiej, żebyśmy mieli w rezerwie Bosska. Mos Eisley to tygiel plotkarzy, gdzie przewijają się wszystkie szumowiny zamieszkanych 19 światów. Na pewno chętnie posłuchają jego opowieści o tym, jak bardzo jestem martwy. Mimo woli Neelah była pod wrażeniem. Myśli o wszystkim, przyznała niechętnie. Nic dziwnego, że wydarł sobie pazurami drogę na szczyt sławy jako łowca nagród. Stos krwawych trupów, jaki po sobie pozostawił, także musi być imponujący. - Zapomniałem o jednym — zafrasował się Dengar. — Pewien drobiazg może zrujnować cały ten piękny plan. Wszyscy w galaktyce wiedzą, że „Niewolnik I" jest statkiem Boby Fetta. Skoro tylko zauważą go mieszkańcy innych systemów, zaczną podejrzewać albo nawet nabiorą pewności, że wciąż żyjesz. I wciąż pozostajesz w kursie. - Cieszę się, że mój partner nie jest głupcem. - Głos Boby Fetta był wolny od sarkazmu. - No więc co z tym zrobisz? - zapytała Neelah dziwnie pewna, że łowca nagród ma już gotową odpowiedź na to pytanie. - To też nic trudnego. - Boba Fett oderwał od sterów okrytą rękawicą dłoń i zatoczył nią półkole. - Dengar ma absolutną rację, uważając, że ten statek zdradza mnie i mój plan... ale tylko wtedy, kiedy znajduję się na jego pokładzie. Opuszczony „Niewolnik I" to całkiem inna historia. Jeśli zostanie znaleziony pusty i dryfujący, wtedy nawet najbardziej inteligentne istoty dojdą do jedynego logicznego wniosku, że naprawdę nie żyję. Statek potwierdzi tylko to, co już wcześniej słyszeli. „Niewolnik I" jest dla mnie tak cenny, że nie wypuściłbym go z garści, gdybym nie był trupem. A przynajmniej tak uważa większość żywych istot. Neelah skinęła głową: dla niej miało to sens. - Jednak będziesz potrzebował statku - zauważyła. - Stąd do miejsca, gdzie chcesz się znaleźć, raczej nie dojdziesz na piechotę. - No to świetnie się składa, że mamy do dyspozycji drugi statek. — Fett spokojnie wskazał na przedni iluminator kokpitu, gdzie, zawieszony w przestrzeni pośród gwiazd, unosił się „Wściekły Pies". -Oczywiście nie dorównuje wyposażeniem i możliwościami mojemu... - żaden statek nie jest w stanie mu dorównać... ale wystarczy. Bossk nie był w końcu takim złym łowcą nagród, żeby nie zebrać przyzwoitej kwoty na przyzwoity system. — Fett lekko wzruszył ramionami. — Po paru niewielkich przeróbkach świetnie się nada do naszych celów. Po przełamaniu starego profilu ID i zastąpieniu go nowym nikt nawet nie pozna, że to statek Bosska. Nikomu nie przyjdzie do głowy, że podczas gdy właściciel „Psa" przebywa na 20 Tatooine, jego statek znajduje się o wiele lat świetlnych stamtąd. Dzięki temu uzyskamy potrzebną nam anonimowość. - To chyba wyjaśnia, dlaczego po prostu nie wysadziłeś go w powietrze razem z załogą na pokładzie. - Jednak nie wyjaśniało reszty zagadek, które wciąż jeszcze nurtowały Neelah. — Ale po co tyle tajemnic? - No właśnie - poparł ją Dengar. - Twoja reputacja jest przecież twoim największym atutem. Wiele istot wiedząc, że jesteś w coś zamieszany, po prostu odwraca się na pięcie i ucieka. Jeśli z tego zrezygnujesz... jeśli zrezygnujesz ze swojej tożsamości, będziesz musiał zaczynać od zera i za każdym razem zdobywać wszystko w pocie czoła. Boba Fett okręcił się razem z fotelem pilota, odwracając się od sterów. Obrzucił każde z nich po kolei spojrzeniem zza mrocznego, wąskiego wizjera. - Powinniście uważać się za niezwykle uprzywilejowanych -rzekł powoli. - Nie mam zwyczaju tłumaczyć się byle komu z moich metod. Teraz jednak mam partnera i to wymaga z mojej strony pewnych ustępstw. A co do ciebie — wskazał na Neelah i pokiwał głową w głębokiej zadumie - nie przeszkadza mi, jeśli słuchasz moich rozmów z Dengarem. Ale nie miej złudzeń. Ocaliłem cię i zabrałem ze sobą nie bez powodu. Neelah wytrzymała jego spojrzenie, czując, jak wzbiera w niej coraz większy gniew. - To znaczy? - Sama się wkrótce dowiesz. Na razie jednak jesteś mi potrzebna. To ci musi wystarczyć. Pewnie, pomyślała. Do momentu, aż przestanę ci być potrzebna. A co wtedy? Ten moment mógł nadejść w każdej chwili. Neelah zdecydowała już, że będzie na niego przygotowana. Boba Fett może sobie być najgroźniejszym łowcą nagród w całej galaktyce, niezależnie od tego, czy uznano go za nieboszczyka, czy też wszyscy wiedzieli, że żyje, ale jeśli mu się zdaje, że ona będzie tak po prostu czekać, aż zrobi z nią to, co uzna za stosowne dla swoich planów... ...to się grubo myli. Twarz Neelah wyglądała jak maska bez wyrazu, podobnie jak twarz jej rozmówcy. Jeszcze nie wiedziała, jaką to niespodziankę przygotuje dla Boby Fetta, ale jej mózg pracował już pełną parą. - A co do konieczności zachowania tajemnicy... 21 Przez chwilę sądziła, że w jakiś sposób zajrzał do jej umysłu i wyczytał to, co chciała ukryć. A potem nagle stwierdziła, że udzielał po prostu odpowiedzi na zadane wcześniej przez Dengara pytanie. - Pewne sprawy lepiej załatwiać w ciemności - dodał Boba Fett niskim, ponurym głosem i odwrócił się z powrotem do układów kontrolnych kokpitu. Milczący obraz „Wściekłego Psa" w przednim iluminatorze zbliżał się powoli. — Zbyt wielu pragnęło mojej śmierci. Niektórzy wychodzili z siebie, żeby spełnić to pragnienie. To prawda. W pamięci Neelah wciąż żyły wspomnienia Morza Wydm na Tatooine, wstrząsanego wybuchami nalotów bombowych. Pamiętała furię nieznanych sił — nieznanych jej — które próbowały zniszczyć Bobę Fetta za wszelką cenę. Siły te wciąż jeszcze czaiły się pośród gwiazd. - Zobaczymy, jak im się to spodoba... - głos Boby Fetta zniżył się do mrocznego, groźnego szeptu. - Kiedy martwi powracają... ROZDZIAŁ Nowiny przechodziły z jednej strony galaktyki na drugą, z zimnej pustki przestrzeni ponad najdalszymi, najbardziej opuszczonymi planetami znanymi istotom rozumnym aż do jednego z najwspanialszych ośrodków władzy i bogactwa Imperium. A tam, gdzie były władza i bogactwo, nieuchronnie czaiły się intrygi, konspiracja i oszustwa. — Żyjemy we wszechświecie kłamstw — powiedział Pan Kuat. Jedną dłonią gładził jedwabiste futro spoczywającego na jego piersi felinksa. Zwierzątko przymknęło oczy w błogiej nieświadomości. Słowa pana nie miały dla niego żadnego znaczenia. Szczęśliwe stworzenie, pomyślał Kuat. - Wdychamy kłamstwa i wydychamy zdradę, jakby stanowiły nieodłączną część atmosfery. - Sir? - Fenald, szef ochrony Kuata, stał obok, w pobliżu ogromnych ekranów widokowych prywatnej sali audiencyjnej. Widać było przez nie doki budowlane i zaplecze projektowe Zakładów Stoczniowych Kuat, rozciągające się daleko w kierunku nieskończonej spirali gwiazd. Całe pokolenia rodu Kuat najpierw tworzyły, a następnie przekształcały korporację w przemysłowego giganta. Na obrzeżach Zakładów Stoczniowych Kuat frachtowce składały surowce ściągnięte z innych systemów gwiezdnych. Surowce te następnie przekuwano w statki i broń dla imperialnej floty. Wielopoziomowy dysk budynku korporacji obracał się powoli wokół własnej osi, odmierzając czas krążowników i niszczycieli nastroszonych lufami, z których nikt jeszcze nie strzelał. Wzmocnione blachy przyspawane były do konstrukcji nośnych, a ruchome palniki laserowe dawały więcej światła niż wątłe słońce pośrodku orbity byłej planety. 23 Kuat zauważył reakcję szefa ochrony. Swoją uwagę wypowiedział po długim, pełnym melancholii milczeniu. Żaden wyżej postawiony pracownik Zakładów Stoczniowych Kuat, nawet z najciaśniej-szego kręgu zaufanych - i dobrze opłacanych - wspólników, nigdy nie odważył się przerwać jego głębokiej medytacji. Nieraz jednak pomagało, gdy ktoś zaczynał myśleć na głos. Oczywiście, w obecności zaufanych słuchaczy. Instynktowna lojalność szefa ochrony wzmacniana była solidnym wynagrodzeniem. Nic, co zostało powiedziane, nie wyjdzie poza ściany tego sanktuarium, troskliwie oczyszczonego z wszelkich ukrytych urządzeń podsłuchowych. - Ta odrobina geniuszu, którą posiadam - odezwał się wreszcie Kuat — pochodzi od mojego ojca i wszystkich wcześniejszych przodków. Fenald uśmiechnął się blado. Słyszał już takie słowa. - Pan inżynier jest zbyt skromny. - To lepsze niż nadmiar pychy. - Wiedział, że wszechogarniająca pycha będzie tym, co zgubi jego wrogów. Był taki falleeń-ski książę o ambicjach niemal dorównujących Imperatorowi Pal-patine'owi, którego ognista ścieżka pośród gwiazd zakończyła się śmiertelną katastrofą. - Ale jak już mówiłem, ten odziedziczony geniusz dotyczy czegoś więcej niż projektowania i produkcji statków wojennych. - Gdybym miał robić tylko to, myślał Kuat, życie byłoby pasmem rozkoszy. Ale dla mnie, tak samo jak dla mojego potomstwa, życie nie jest takie proste. - Sir? - Nawet w czasach starej Republiki musieliśmy liczyć się z intrygami politycznymi. -Kuat podrapał felinksa za spiczastymi uszkami i powiódł wzrokiem po półkolu ekranów. -1 z konkurencyjnymi firmami projektowymi, które chciałyby zająć pozycję Zakładów Stoczniowych Kuat, najważniejszego producenta sprzętu wojskowego w galaktyce. Zawsze tak było — powoli skinął głową. — Ale teraz, pod rządami Imperatora Palpatine'a, stawki, o jakie gra się w tych skomplikowanych, nie kończących się rozgrywkach, stały się śmiertelnie poważne. Każdy nasz ruch na szachownicy obejmującej wszystkie zamieszkane światy może być fatalny w skutkach... nie tylko dla jednego człowieka, ale nawet dla najpotężniejszych korporacji. Niewiele mnie obchodzi mój własny los, ale kiedy pomyślę, że Imperator mógłby zagarnąć Zakłady Stoczniowe Kuat tak samo, jak zagarnął tyle innych światów i istot w galaktyce... - zamilkł na chwilę, by powtórzyć w duchu swoje bolesne ślubowanie. 24 To się nigdy nie zdarzy, obiecywał sobie Kuat. Już raczej wolałbym ujrzeć Zakłady Stoczniowe Kuat, moją spuściznę i pracę całych pokoleń Kuatów, zniszczone i zrujnowane, niż pozwolić, aby wpadły w łapy Imperium. - Obejrzał się na szefa ochrony. — I to też nie jest pusta obietnica — dokończył. — Jestem tego w pełni świadom, panie inżynierze. — Fenald skłonił głowę na znak zgody. — Sam nadzorowałem niezbędne czynności i zapewniam, że wszystkiego dopilnowałem. Jeśli kiedyś przyjdzie taki czas... nie będzie już Zakładów Stoczniowych Kuat, które Imperator mógłby zagarnąć. Słowa Fenalda niosły pewną smętną pociechę. Co można zbudować, można również zrównać z ziemią, pomyślał Kuat. Te same zdolności, które wkładał w budowę statków wojennych Imperium, wykorzystał do zniszczenia doków, w których te statki budowano. I tu Kuat doznał wizji: nie zobaczył wprawdzie serii zaprogramowanych, wysokotermicznych eksplozji, które zmienią Zakłady Stoczniowe Kuat w dymiące ruiny, ale to, co będzie później, gdy poskręcane durastalowe resztki ogromnych dźwigów i suwnic wystygną do temperatury zbłąkanych atomów w otaczającej je próżni. Systemy podtrzymywania życia stoczni, chroniące ją przed próżnią i twardym promieniowaniem reaktorów zasilających, również legną w gruzach. Pośród zgliszczy nie pozostanie ani jedno żywe stworzenie. Ogarnie ich wściekła apokalipsa. Pracownicy i służba Zakładów Stoczniowych Kuat i ich właściciele, wszyscy umrą przy swoich stanowiskach pracy, aż po ostatniego operatora tokarki karuzelowej. Z samego Kuata zostanie tylko zwęglony zewłok, spoczywający przed rozdartą szachownicą ekranów, które jeszcze niedawno ukazywały całe jego królestwo. To będzie pomnik, mauzoleum dla niego i jego przodków, którzy również nosili nazwisko Kuat. Żyjący obserwatorzy z innych światów spojrzą w gwiaździste niebo i zobaczą cień katastrofy przesłaniający niebo, kreślący na horyzoncie mroczny hieroglif. Ten symbol minionej chwały nie będzie wymagał tłumaczenia na obce języki. - Dziękuję ci za wierną służbę - powiedział Pan Kuat. - Wiele to dla mnie znaczy. - Cieszę się, że to uspokaja pana inżyniera. - Szef ochrony Zakładów Stoczniowych Kuat stał z rękami założonymi do tyłu. W jego oczach lśnił blask szczerej wiary, odziedziczony po przodkach tak samo jak tytuł. - Czas wprowadzenia w życie naszych 25 planów nigdy nie nadejdzie, wierzę w to szczerze. Nasi wrogowie na próżno spiskują, Zakłady Stoczniowe Kuat i tak przetrwają. - Doceniam także twoją wiarę. - Kuat sam chciałby mieć taką pewność. Imperator i jego nie kończące się machinacje stanowiły tylko część kłopotów. Rebelia skomplikowała wszystko; było tak, jakby szachownica z dwuwymiarowej przekształciła się w trójwymiarową. Zakłady Stoczniowe Kuat nie podlegały nikomu z wyjątkiem samych siebie, nie miały też innych ideałów niż własne przetrwanie i niezależność. Były jak państwo w państwie. Czy to państwo, które otaczało korporację, miało być starą Republiką, czy Imperium, które ją pokonało, czy wizją uniwersalnej wolności, którą Rebelianci pragnęli powołać do życia, dla Kuata było całkowicie obojętne. Czy zapanuje Imperator Palpatine, czy Leia Organa i Lukę Skywalker, przywódcy sił, które symbolizowali -Kuat pragnął tylko mieć pewność, że Zakłady Stoczniowe pozostaną ze zwycięzcą w przyjaznych, a co najmniej neutralnych stosunkach. Ktokolwiek zwycięży, będzie potrzebował krążowników i niszczycieli oraz wszelkiego innego przerażającego sprzętu, niezbędnego do prowadzenia wojen międzyplanetarnych. - Rebelia... - rozmyślał na głos Kuat. - Nawet jeśli Rebelianci potrafią stworzyć nową Republikę, rządzącą się sprawiedliwością i harmonią wszystkich myślących istot galaktyki, lepszą nawet niż poprzednia, pewne aspekty natury ludzkiej i nieludzkiej nie ulegną zmianie. - Tak przemawia mądrość, panie inżynierze. Omawiał już kiedyś te sprawy z szefem ochrony. Zachłanność antagonistów i coraz to nowe nieporozumienia będą wymagały zaangażowania sił porządkowych. A to oznacza potrzebę broni oraz możliwości jej dostarczania na wielkie odległości. Osławiona Gwiazda Śmierci nie była projektem Zakładów Stoczniowych Kuata — zabronił swojej organizacji startować w przetargach choćby na jej podsystemy, co było całkowicie zrozumiałe. - Nie tylko mądrość, ale i spryt - odparł Kuat. Powtarzał sobie w myśli jedną z nauk, które przekazał mu ojciec: „Siła i terror dokonają tego, czego nigdy nie dokona rozsądek i zrozumienie". Rodzina Kuat prowadziła ten interes od bardzo dawna, niezmiennie dostarczając instrumenty dla siły i terroru. Niechęć do angażowania się w jakikolwiek aspekt budowy Gwiazdy Śmierci nie miała nic wspólnego z moralnością, lecz pochodziła z czystego wyrachowania. Bogactwo i siła Zakładów Stoczniowych Kuat miały 26 źródło w budowie statków wojennych, a Gwiazda Śmierci — gdyby spełniła nadzieje imperialnych admirałów - mogłaby spowodować koniec popytu na tak kosztowne i przynoszące zyski zabawki. Tylko głupiec kala własne gniazdo, tylko samobójca pomaga je zniszczyć. Kuat dowiedział się o zniszczeniu Gwiazdy Śmierci w Bitwie o Yavin z ulgą, zabarwioną pewną dozą mściwości. Skoro Imperium rozpoczęło budowę drugiej, jeszcze większej Gwiazdy Śmierci, należało wnioskować, że admirałowie niczego się nie nauczyli. Szybkość nie była aż tak ważna w porównaniu ze zwrotno-ścią. Możliwości hiperprzestrzenne Gwiazdy Śmierci nie wystarczyły, aby przeważyć szalę zwycięstwa w walce; wystarczyła przewaga liczebna przeciwnika. Wyprodukowanie Gwiazdy Śmierci, tak potężnej i niezniszczalnej, by zrekompensować brak możliwości manewru, było po prostu niemożliwe. Szef ochrony pozwolił sobie na lekki, pełen zrozumienia uśmieszek. - Spryt zwycięża tam, gdzie mądrość jest bezsilna, panie inżynierze. — Właśnie. — Ta zasada, stara jak świat, powstrzymywała go przed zaproponowaniem usług Zakładów Stoczniowych Kuat Rebe-liantom. Prawdziwy spryt wymagał zimnej krwi, zimniejszej niż krew płynąca w żyłach wszystkich gadzich gatunków w całej galaktyce. Kuat zauważył tę cechę u Imperatora, ale co z Rebeliantami? Przejrzał wszystkie raporty, składane przez siatkę szpiegowską Zakładów Stoczniowych Kuat: kompendium szczegółów, faktów, plotek, mitów, słowem wszystkiego, co można było wygrzebać na temat przywódców Rebelii, zwłaszcza zaś Luke'a Skywalkera, który stał się obsesją zarówno Imperatora, jak i jego głównego adiutanta Lorda Vadera. Kuat dowie się jeszcze, jaka jest ich prawdziwa natura. Cały ten idealizm go przerażał. Właśnie przez to zginęła stara Republika, a Palpatine doszedł do władzy. A teraz opowiadają, że Lukę Skywalker został rycerzem Jedi. Czy może być coś głupszego? Przodkowie Kuata napatrzyli się do syta, jak honor i poświęcenie, wiara w rzeczy większe niż to, co mogą zagarnąć dłonie śmiertelnika, giną stopniowo wraz ze wzrostem potęgi Imperatora. Zagłada, która pochłonęła całe słońca, pogrążając świat w cieniu. Tajemnicza Moc, obiekt wierzeń Jedi, zdawała się bezsilna wobec istot takich jak Va-der, który zrobił z niej mroczny oręż, zdolny pożreć jego duszę pomimo całej siły, z jaką dzierżył losy galaktyki. Lepiej ufać maszynom, pomyślał Kuat, i siłom, które można zobaczyć, poczuć 27 i zmierzyć. Ta prosta metoda pozwoliła przetrwać Zakładom Stoczniowym Kuat. Przynajmniej dotychczas... - A jednak... - mruknął Kuat. - A jednak uwierzyłbym, gdybym mógł. — Panie inżynierze? Uświadomił sobie, że Fenald zagląda mu w twarz, usiłując rozszyfrować ledwie słyszalne słowa. — Nie zwracaj na mnie uwagi. Felinks poruszył się w kołysce ramion Kuata, mrużąc lśniące zielone ślepia. Jego zwykłym marzeniom o ciepłym kątku i pełnym brzuszku na razie nic nie zagrażało. Dla małego stworzonka był to cały świat. Jemu jest łatwiej, pomyślał Kuat. Gdyby sam miał się kierować tylko własnymi pragnieniami, nadziejami i lękami, łatwiej byłoby podejmować właściwe decyzje. Ciężar prowadzenia Zakładów Stoczniowych Kuat, spoczywający na jego barkach, własny los, który także musiał dźwigać, odpowiedzialność za życie tak wielu istot, zależne wyłącznie od jego posunięć w tej grze, od sojuszy, jakie zawierał z niesprawdzonymi sprzymierzeńcami, od śmiercionośnej nienawiści wrogów, których ukryta siła obejmowała swoim zasięgiem całą galaktykę... Uśpiony felinks poruszył się w jego ramionach, jakby wyczuwając problemy gnębiące jego pana. Pogładził łebek zwierzęcia, uspokajając je, by na nowo pogrążyło się w beztroskiej drzemce. Zaopiekuję się tobą, obiecywał mu w myśli Kuat. Tak czy inaczej, wygrana czy przegrana. Stojący obok Fenald odwrócił się na chwilę; przycisnął palce do ucha i z uwagą słuchał szeptu implantu umieszczonego w małżowinie. — Rozszyfrowano i przeanalizowano raport, panie