10828

Szczegóły
Tytuł 10828
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10828 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10828 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10828 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andrzej Falkiewicz Nie-Ja Edwarda Stachury Copyright � by Andrzej Falkiewicz Wydawnictwo �Tower Press� Gda�sk 2001 3 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 4 Punkt wyj�cia Tak m�wi� w m�odzie�czym wierszu z tomu Du�o ognia: �Do traw mi�kkich / jak na tratwy mnie wleczesz / �agodnie / Wysoko�� zmierzchu ci sprzyja / ave lilija�. Tak m�wi� w roku 1963 o Ga�czy�skim: �Id�c na wsch�d i widz�c, jak si� przede mn� chmury najni�sze i coraz wy�sze r�owi� kolorem tym, a brzegi ich w zgrabnym, p�ynnym z�ocie, czy mam si� nie odwr�ci�, kiedy to z ty�u s�o�ce w�a�nie zachodzi? Czy mam nie popatrze�? Musz� si� odwr�ci� i popatrze� chwil�, pokiwa� g�ow�, a potem i�� dalej. I jeszcze raz odwr�ci� si� i sk�oni� si� s�o�cu ju� nikn�cemu i temu, kto napisa�: �i uchwyci� to wszystko r�kami / uca�owa� to wszystko ustami / i tak zaj�� jak s�o�ce zachodzi��. A tak ko�czy� sw� dzia�alno�� pisarsk�: �ycie kwiat �adu w pe�nym rozkwicie mieni�ca si� nieustann� nowo�ci�, nigdy nie wi�dn�ca r�o �wiata w wie�cu kr�lestwa niebieskiego najdrobniejsza, najnieznaczniejsza polna stokrotko oczywisto�� rzeczywisto�� zjawa realna ca�a jaskrawo�� cudne manowce widok nad widoki kropka nad ypsylonem bia�a lokomotywa na czarnym w�glu aeternum mobile cz�owiek cz�owiek ca�y cz�owiek ka�dy dziecko samo siebie rysuj�ce nie do pokalania dziewiczo�� nie do pokonania bezbronno�� bezwysi�kowo��, naturalno��, spontaniczno��, wolno��, zdrowie, pi�kno, szcz�cie ksi�yc ksi�yc�w a s�o�ce s�o�c �ywy ogie� niewidzialne w postaci widzialnej Wszystko S� to ostatnie linijki jego ostatniego utworu, Oto. Potem nast�pi� List do pozosta�ych: �Umieram / (�) za nowy dzie�, / za cudne manowce / za widok nad widoki, / za zjaw� realn�, za kropk� nad ypsylonem, / za tajemnic� �mierci�. W zacytowanych fragmentach uderza to, �e wszystkie s� podobnie powiedziane, czy r a c z e j w�a�nie n a p i s a n e � podobnie d�wi�cznie odegrane na poetyckim instrumencie i podobnie odegrane w znaczeniu: gra�, udawa�. Pierwszy od ostatniego dzieli wi�cej ni� dwadzie�cia lat, ca�e tw�rcze �ycie tw�rcy, a jednak w obu dano nam do s�yszenia t� sam� litanijn� melodi�, dano nam do wierzenia� w�a�nie. Co dano nam do wierzenia? 5 By� pisarzem euforycznym, sensatem wzruszenia, tub� zachwycenia �wiatem, piewc� urody rzeczy � urody tak urodziwej i rado�ci tak radosnej, �e nic poza nimi si� nie mie�ci�o, �e dla niego samego nie starcza�o w tym miejsca. St�d wra�enie pewnej powierzchowno�ci, pewnej zdawkowo�ci jego poetyckich deklaracji, kt�re nie pozwala�o podziela� w pe�ni jego podziwu. Mo�e powinni�my by� mniej zabiegani, bardziej uwa�ni na zewn�trzn� urod� �wiata, jak to zreszt� wci�� powtarza�, bardziej czuli na literacki jej wyraz w dobrze napisanym tek�cie � ale c� robi�, tacy nie jeste�my. Od biedy jeszcze wierzymy komu�, kto do�wiadcza rozterki; nie wierzymy czystemu zachwytowi. Naczeln� cech� jego poetyki by�a przesada. W s�owniku, kt�rym pos�uguj� si� krytycy, przesada jest nisko notowana � lecz czym w istocie jest przesada? Jest sk�onno�ci� do skrajno�ci uczuciowych, pokus� ostateczno�ci w sferze uczu� (t� sam� cech�, kt�ra w sferze my�li zapewnia my�leniu wyrazisto�� i precyzj�). Przesada kaza�a mu: a) robi� poezj�, poezj� przede wszystkim i nade wszystko, w wierszach i prozie, i b) s�u�y�a do zamawiania rzeczywisto�ci; zagadywa�a to w �wiecie i w nim samym, co by�o nie takie, jak chcia�. Poprzednie zdanie nie podoba mi si� przez sw� trywialno��. Ale je zachowam. Pozwala bowiem zrozumie�, jak sam pisz�cy rozumia� dla siebie prac� poety (a) i nazywa typ konfliktu, kt�ry sw� tw�rczo�ci� rozwi�zywa� (b), rozwi�zywa� lub raczej w�a�nie � rozgadywa� (bez sytuacji konfliktowej nie ma sztuki, lecz z tego nie wynika, �e sztuka karmi si� rozwi�zywaniem konflikt�w. Przeciwnie, prosperuje dzi�ki ich rozgadywaniu; nie tyle rozwi�zuje, co r o z p o � � c i e r a konflikty). Przez dwadzie�cia par� lat intensywnie w�drowa� po �wiecie, jego zachwyt nad urod� rzeczy powo�ywa� wci�� nowe niewyszukane, obce dzisiejszym naszym uszom d�wi�czno�ci (my, smakosze d�wi�ku, seriali�ci i punktuali�ci poezji!), t� � niestety � du�� ilo�� s��w pochwalnych, rzeczy bardzo ozdobnych, kt�re nie wstydzi�y si� koligacji z barokowymi poetami, z Ga�czy�skim, nawet Rodziewicz�wn�. By� poet�, kt�ry by� poet� � a nie: nim bywa� � pisarzem, kt�ry wiedzia�, �e �wszystko jest poezj��. Zawsze w tego pisarza wierzy�em, ale kiedy w �Miesi�czniku Literackim� drukowa� swe wypowiedzi z cyklu Wszystko jest poezj�, te bardzo liczne stronice zape�niane g�stym jasnoszarym petitem, wiedzia�em, �e to dobre nadal, co jaki� czas sprawdza�em, czy dobre, i cieszy�em si�, �e dobre, lecz nie by�em w stanie czyta� tego w ca�o�ci. W czasach, kiedy czytywa�em go uwa�nie, czytywa�em po to, �eby wiedzie�, co w trawie piszczy, chcia�em zrozumie�, czego mi�ego lub niemi�ego mog� oczekiwa� po m�odych. A potem zacz�li�my si� starze� razem � i byli�my ju� prawie w tym samym wieku � i je�li wtedy czyta�em go uwa�niej, to po to, aby zastanowi� si�, jak i kiedy przestanie by� m�odym cz�owiekiem. By�o to ju� konieczne, a jednak wydawa�o si� nieprawdopodobne. Dla mojego pisania o nim wa�ne przede wszystkim to, �e on si� te� zastanawia�. �wiadczy o tym dramatycznie � cho� rzadko kiedy wprost � tom opowiada� Si�. To jest ta Conradowska smuga cienia oddzielaj�ca trzydziestk� od czterdziestki, kt�r� pewni ludzie przechodz� nie wiedz�c o tym, pewni maj� pierwsze k�opoty z sercem i kr��eniem; kt�rej pewni ludzie, z powodu k�opot�w z kr��eniem lub raka, nie przechodz�, pewni za� przechodz� lub nie przechodz� �wiadomie, za spraw� dokonanego wyboru. Carl Gustav Jung, uczony swymi pomys�ami nazewniczymi wci�� budz�cy spory, ale kt�rego kompetencja w dziedzinie spraw duchowych jest bezsporna, m�wi, �e w tym okresie �ycia nast�puj� w nas pierwsze ca�o�ciowe, niekiedy bardzo burzliwe rozstrzygni�cia wewn�trzne. Dla mojego pisania o Stachurze wa�ne, �e dokona� tego rozstrzygni�cia i przesta� by� m�odym cz�owiekiem. �eby powiedzie� od razu, ubiegaj�c dalszy wyw�d: przyczyn� mojego pisania jest Fabula rasa. Ca�kowite spe�nienie jego �ycia i tw�rczo�ci. Mo�e najwybitniejszy utw�r, jaki powsta� w Polsce� no nie b�d� dra�ni� i nie powiem od ilu lat. Jeden z wybitniejszych utwor�w w �wiatowej literaturze � nazwijmy to tak � konfesyjnej. 6 Co� bardzo dla mnie wzruszaj�cego w jego przypadku. By� ciekawym pisarzem i nigdy temu nie przeczy�em, ale jednocze�nie by� kim� (m�j ��wiat my�li�, odmienny styl �ycia i bycia), z kim nawet nie chcia�oby si� zasi��� do wsp�lnego piwa. I nagle, jednym rzutem dosta� si� tam, gdzie ja nigdy jako pisz�cy nie znajd� � chocia� te� do tamt�d szed�em, a nawet tam by�em. W�a�nie dlatego mog� pokusi� si� o przedstawienie jego drogi, jego pobytu i � niestety � powod�w opuszczenia tamtego miejsca. Interesowa� mnie b�d� g��wnie cztery utwory: Si�, Fabula rasa, Fabula rasa (apendyks) i Oto. 7 Si�, czyli droga, sam koniec drogi Najwa�niejsze wydaje mi si� nie to, co ksi��ka m�wi explicite, ale to, co implicite zawarte jest w jej budulcu i konstrukcji � w tych po raz pierwszy tak ostentacyjnie manifestowanych i rozrzutnych �poszukiwaniach formalnych�. Na przyk�ad te angielsko-polskie rozm�wki w Lekcyji j�zyka angielskiego niemal jak z Urody na czasie, na przyk�ad te, znowu Buczkowskie, kola�uj�ce zestawienia i przetworzenia dokument�w w Nocnym popo�udniu czy w San Luis Potosi. Podobno darzy� Leopolda Buczkowskiego niezmiennym podziwem i nawet pielgrzymowa� do Konstancina, ale nigdy dotychczas nie czyta�em tego podziwu tak wyra�nie zapisanego w jego tekstach. Podziw ten ca�kowicie zaprzecza tym �cis�ym zwi�zkom, jakie usi�owa� stworzy� mi�dzy w�asnym �yciem a w�asn� sztuk�. Tak jakby naraz straci� to poczucie jedno�ci i zacz�� my�le� arkuszami wydawniczymi prozy. Dalej. Pomys� � ale� tak, pomys� � stworzenia czego� w rodzaju pozbawionego przecink�w monologu wewn�trznego przy okazji porz�dkowania plecaka w S�odyczy i jadzie. On, kt�rego interpunkcja by�a zawsze zgodna ze szkolnym programem nauczania j�zyka polskiego, i w�a�nie dlatego � przezroczysta. On, kt�ry prawdopodobnie na pewno mia� w plecaku ba�agan � jak�e sk�adnie na u�ytek czytelnika z�o�y� z niego autorski mikrokosmos. Pisarz, kt�ry tak �mia�o, a jednak niewymuszenie pos�ugiwa� si� j�zykiem, kt�ry we wczesnym tomie opowiada� Faluj�c na wietrze umia� napisa� takie s�owa: ��ni�o mi si�, �eby o mnie nie zapomnieli wszyscy. �ebym wyparowa� w najg��bsze zapomnienie z pami�ci wszystkich g��w. (�) �ni�o mi si�: szcz�cie z wami, cicho ze mn�� (w Czystym opisie). Albo takie s�owa: �Wi�c powiedzieli mi w pewnym domu o pi�knej nazwie �Pr�g�, �e wizja mojego �wiata jest troch� za szczup�a. Co mog�em na to odszepta�? Daj wam, Bo�e. Daj wam, Panie Bo�e. A raczej nie. Bro�, Bo�e. Nie �ycz� ja nikomu ci�kiego szale�stwa� (w opowiadaniu Faluj�c na wietrze) � i nawet nie chodzi o to, co te s�owa znacz�, ale jak s� powiedziane, jak �agodnie przystaj� w literze na gramatyczne rygory �ami�c jednocze�nie nasze leksykalne i sk�adniowe przyzwyczajenia� Ot� taki pisarz w tomie opowiada� Si� po raz pierwszy uciek� si� do pomys��w. Dalej. Czy to w og�le jest tom opowiada�? Tom opowiada�, ale z jednym narratorem, z Ich-Erz�hlerem Micha�em K�tnym, kt�remu autor w przypisie przyznaje autorstwo pewnych j�zykowych pomys��w (?! � jeszcze jeden pomys�). Wi�c mo�e powie�� w pierwszej osobie? Nie, temu przecz� bezosobowo w��czone zapisy (takie jak wspomniana Lekcyja). I dlaczego w og�le to wymy�lone imi� i nazwisko? Przecie� dwa wczesne tomy opowiada�, Jeden dzie� i Faluj�c na wietrze, obywa�y si� bez nich, Edmund Szerucki i Janek Pradera pojawiaj� si� dopiero w p�niejszych powie�ciach, w Ca�ej jaskrawo�ci i Siekierezadzie. I dlaczego wymy�lone imi� i nazwisko w ksi��ce, kt�ra m�wi o �ko�cu biografii i bibliografii�; kt�ra nawet prawdziwemu nazwisku Edwarda Stachury usi�uje zaprzeczy�? Po co ta wysilona aparatura? Prosz� mnie zrozumie�. Ka�dy z element�w, kt�re mu wytykam, m�g�by by� sk�adnikiem wybitnego dzie�a sztuki. Ale jemu na ich u�ycie brakowa�o przede wszystkim poczucia humoru � tej jakiej� mo�liwo�ci potraktowania w�asnej sprawy z zewn�trz, obejrzenia siebie z dystansu � kt�rej by� ca�kowicie, w sensie �yciowym i artystycznym, pozbawiony. Na tej niemo�liwo�ci zasadza� si� dotychczas jego specyficzny talent. On, u kt�rego pocz�tk�w pisarskiego wyboru sta�a euforyczna jednoczesna zgoda na �wiat i na s�owa � w Si�, w opowiadaniu Naprz�d, niebiescy, tak o niej pisze: �oto staje przed nami to, co stoi za nami: Morze Ba�tyckie, przedwio�nie, ponad dwadzie�cia lat temu: czas w postaci pami�ci, pami�� w postaci obrazu, obraz w postaci s�ownej wiernie zobrazowany, malowniczo opisany, w d�oniach delikatnie przytrzymany�� � euforyczna jednoczesna zgoda na 8 �wiat i na s�owa, wi�c zgoda na siebie i s�owa, ta zgoda umo�liwiaj�ca mu tworzenie ca�o�yciowej kreacji pisarskiej, w kt�rej nie do rozr�nienia by�y biurko pisarza i cia�o pisarza, a przyczynowo-skutkowe zwi�zki mi�dzy �yciem pisarza a dzie�em pisarza by�y konsekwentnie i obustronnie gwa�cone (co wielu ludzi denerwowa�o, mnie te� denerwowa�o)� � ot� ten pisarz-dzie�o, to dzie�o-pisarz po raz pierwszy w tomie tym skrzeczy aparatur�. A wreszcie. Sprawa tytu�owego �si�. Czyli o tym � �e nie jest to opowie�� w pierwszej osobie i wcale nie by�o Ich-Erz�hlera. �To nie ja. Ja to jad. Ja to w��. Ja to rak. Edmund Szerucki � rak. Janek Pradera � rak. Ja, Micha� K�tny � rak. Edward Stachura, kt�ry nas trzech wymy�li� (on, kt�rego te� wymy�lono przy jego jednocze�nie niezast�pionej pomocy) � po trzykro� rak. Umar� rak. Umar� rak na raka. Ja umar�o.� (w zapisie zatytu�owanym Si�). Ja umar�o � zamiast niego zjawi�o si� �si�. To �si� jest nadal zaimkiem zwrotnym, ale zaczyna te� pe�ni� teraz funkcj� zaimka osobowego� cho� w�a�nie, �e bez osoby, czyli bezosobowego (?). Mo�e lepiej: pe�ni�c nadal funkcj� zaimka zwrotnego staje si� r�wnie� czym� w rodzaju bezosobistego zaimka osoby (czy te� bezosoby? bo ju� si� zgubi�em, w dzia�aniach arytmetycznych na liczbach ujemnych minus minus daje plus, natomiast plus minus � minus, wi�c raczej idzie tu o ten plus minus, czyli minus, czyli bezosoby), albo pro�ciej, jest imieniem w�asnym, wi�c osobistym, lecz bez osoby. I jeszcze pro�ciej. Ten j�zykowy wynalazek Stachury podczas czytania wci�� od nowa haczy nasze ucho. W ksi��ce kazano nam wierzy� (najdobitniej w zapisach I�cie i Si�), �e �si� to kto�, kto wszystko prze�ywa i m�wi po raz pierwszy, ale nam w jego imieniu pobrzmiewa idiomatyczne niemieckie man spricht, francuskie on parle, mowa trawa � czyli w�a�nie to, �e z w y k � o si� tak m�wi�, tak prze�ywa�. �Si� m�wi wszystko pierwszy raz � nam spoza jego imienia wyziera rutyna, j�zykowe przyzwyczajenie, nawyk mowy. Mo�e dlatego, �e zwykli�my uto�samia� wynalazczo�� i �wie�o�� prze�ywania z ludzkim Ja? Ale przecie� w tej przedziwnie nieudanej (chwilami znakomitej) ksi��ce Ja te� jest wci�� i do ko�ca obecne. Im gwa�towniej deklaruje w�asne znikni�cie, tym oczywi�ciej � nie znika. Nie b�d� na razie m�wi� o jego doznaniach i przeczuciach, wystarczy j�zykowy dow�d. Oto jeden z bardzo wielu przyk�ad�w na uwik�anie �si� zwrotnego, �si� idiomatycznego i owego bezosobowoosobowego �si� w racje i gramatyk� pierwszej osoby: �po d�u�szych i bezskutecznych usi�owaniach jak to si� m�wi da�em wreszcie za wygran� jak to si� m�wi a raczej da�em za przegran� jak to si� nie m�wi i tylko si� chwyci�o go za k�dzierzawe czarne jak noc tropikalna kud�y i si� pod�o�y�o mu pod g�ow� poduszk� (w S�odyczy i jadzie). By� mo�e jest to tylko bezw�ad j�zyka. Ale by� mo�e nie dostrzega si� tego � nie potrafi si� my�lowo wyczerpa� tego � co zawarte jest w bezw�adzie j�zyka. By� mo�e te� � autor wcale tego dostrzec i wyczerpywa� nie zamierza�. �Si� Stachury to kto�, kto podobno zrealizowa� jego ca�o�ciowy pisarski program; kto nie do�wiadcza ju� �adnych barier ani przegr�d, �adnych prog�w mi�dzy sob� a �wiatem, sob� a s�owami, sob� a� (a czym jeszcze?). Nawet gramatyczny rodzaj nijaki jego imienia, w powi�zaniu z post�puj�c� �agodno�ci� seksualn� narratora, m�g�by �wiadczy� o jego androgynizmie � o boskim spokoju i wyr�wnaniu napi��. Wra�enia czytelnika m�wi� jednak co innego (wra�enie, nasza ostateczna instancja!). Narrator S�odyczy i jadu, przegl�daj�c zawarto�� plecaka, jednym spojrzeniem ogarnia swe dotychczasowe �ycie, ka�e nam wierzy� we w�a�nie osi�gni�t� dojrza�o��. Ale ja w jego s�owach czuj� jakie� narcystyczne, m�odzie�cze rozczulenie nad sob� (�Modli�em si� nigdy a je�li to czysto / dla samej magii do siebie samego� � w poemacie Du�o ognia; ta mgie�ka autoerotyzmu by�a zawsze w jego prozie i wierszach, zw�aszcza w tych najm�odszych opowiadaniach z Jednego dnia, po�wiadcza�a ich m�odzie�czo�� i mo�e by nawet mog�a by� nadal, ale przecie� nie jako gwarant osi�gni�tej pe�ni i dojrza�o�ci!). Narrator I�cie� czy raczej ju� nie narrator, bo tam nareszcie zapanowa�o owo nareszcie osi�gni�te i jednolite �siꔅ wi�c to nareszcie osi�gni�te jednolite �si� straszliwie i cudow- 9 nie samotne powolutku skrajem drogi idzie, idzie i o�miu s�owami (dziewi�cioma, je�li w to liczy� sp�jnik �i�) �piewa o komunii ze �wiatem. Ale ja te osiem czy dziewi�� s��w w 22 kombinacjach, z kt�rych zbudowany jest zapis, czytam tak�e na inny spos�b. �e to wcale nie �si� idzie, a samo jego biologiczne cia�o, �e idzie samo, porusza si� i oddycha tymi dziewi�cioma s�owami, kt�re �si� spisa�o i bezzasadnie uzna�o za swoje, bo powinno by�o� bo powinien by� opatrzy� je cudzys�owem. I dopiero teraz trzeba by rozstrzygn��, jak to, co powiedzia�em wy�ej, ma si� do osoby i sztuki Edwarda Stachury. (Owszem, mo�na przymierza� stadia j�zyka do stan�w w�asnego organizmu, i nawet zbudowa� z tego ca�e dzie�o pisarskie. Ale przecie� nie to, kt�re pisa�, nie takie dzie�o. Tamto by w�a�nie mog�o zabli�ni� to p�kni�cie czy, jak nazwa�em, poczucie humoru, kt�rego on nie mia�, nie do�wiadcza�, kt�rego by� ca�kowicie pozbawiony). W tomie Si�, prowadz�cym do najwy�szego spe�nienia, do Fabuli rasy, pisarski rachunek autora si� nie zgadza. On, u kt�rego pocz�tk�w pisarskiego wyboru sta� brak dystansu� brak wszelkich dystans�w, w tomie tym manifestuje w�a�nie dystans� wszelkie mo�liwe dystanse i progi, kt�rymi para si� teoria literatury, nad kt�rymi �l�cz� badacze. I jest co� a� zabawnego w tym, �e pisarz taki stworzy� naszej dociekliwo�ci krytycznej, kt�r� tak nie bardzo lubi�, okazj� sporz�dzenia i rozwik�ywania podobnej szarady! By� mo�e powodem by� tylko nietrafny wyb�r s��wka �si�. Ale to wyja�nienie nie wyja�nia nam niczego, bo potem trzeba by zaraz zapyta�, co jest w tym �si�, co przede wszystkim jest w tym �si� � jaka by�a ta prawdziwa, nie za� deklarowana, przyczyna jego u�ycia. Odpowiedzi nale�y szuka� na pocz�tku drogi, w jego najwcze�niejszych zapisanych zachwyceniach �wiatem. Czy rzeczywi�cie by�y tak jasne, tak zupe�ne? �Dla mnie to nie jest nab�j, a sama �uska. Dla mnie to jest pusta szklanica. Gorzkie z niej wypi�em ju� przedtem�. Kto napisa�? Stachura, w opowiadaniu Faluj�c na wietrze. A ile� tych zapa�ci, ile osch�o�ci i pustki w opowiadaniach z Jednego dnia. Chcia� by� jak Eskimos znaj�cy 27 rodzaj�w �niegu, jak Watusi, kt�ry rozr�nia sk�r� 13 wiatr�w, zna� 11 p�r doby � ale przecie� taki nie by�, naprawd� tych p�r doby nie zna� (�ranek poranek przedpo�udnie po�udnie zmierzch wiecz�r-junior wiecz�r-senior p�noc nocne popo�udnie przed�witanie �witanie i od pocz�tku do ko�ca i od ko�ca do pocz�tku� � w opowiadaniu San Luis Potosi). Naprawd� tych 11 p�r doby nie zna� ( notabene m�g� ich mie� 12, co by�oby okr�glejsze i zgadza�o si� z tarcz� zegara, lecz opu�ci� prawdziwe popo�udnie, kt�re nawet my znamy, �eby nie zgrzyta�o z nocnym popo�udniem, kt�re wymy�li�). Mo�e trzeba tu powiedzie� bana�. Sztuka jest raczej list� brak�w, raczej kompensowaniem wad, przekuwaniem wad na zalety ni� dyskontowaniem zalet. Te dyskontuj� si� zawsze raczej poza sztuk�, w prywatnym �yciu. Gdyby on �y� w takim duchowym dostatku, jak o tym pisa�, to by o tym nie pisa�. Gdyby �y� tak dostatnio, to by te� tyle nie w�drowa�. �Nie jest konieczne, by� poszed� z domu. Pozosta� przy stole i s�uchaj. Nawet nie s�uchaj, czekaj tylko. Nawet nie czekaj, po prostu b�d�. �wiat sam ci si� ods�oni, b�dzie si� wi� przed tob� w ekstazie�. Kto napisa�? Kafka. Rembrandt za� podobno twierdzi�, �e w jego pokoleniu jest wi�cej malarskich motyw�w ni� malarz jest w stanie namalowa� przez ca�e swe �ycie. Kto wi�c w�druje? Pe�ny cz�owiek? Nie, raczej w�a�nie pusty. G�odny. G�odny bod�c�w. G�odny cz�owiek w�druje, poznaje przygodny �wiat i przygodnych znajomych � �wiat si� mu p r z y d a r z a i on nieobowi�zuj�co doznaje p r z y g � d. W jego w�drowaniu jest raczej pewien prymitywizm obcowania ze �wiatem, raczej pewien niedostatek wi�zi mi�dzy nim a lud�mi ni� ta zupe�no��, kt�r� g�osi. Jest chaotyczne i nieuwa�ne obcowanie z rzeczywisto�ci�, a nie ta pe�nia, czy Pe�nia, o kt�rej wci�� opowiada. Ot, pogwarzy� cz�owiek troch� z innymi przy piwku, ot, wy�wiadczy� sobie i dziewczynie mi��, koniecznie mi�� rzecz (koniecznie mi��!, bo tego, �e to si� z�o�ywszy mo�e nie z�o�y� i �e si� cz�sto i bole�nie nie sk�ada, narrator nie zauwa�a; owszem czasami cierpi, ale tylko wtedy, kiedy dziewczyna da- 10 leko, i tylko te cierpienia dziewczyny rozumie, �e on daleko), a ju� trudno o bardziej przejmuj�co zapisany dow�d jego nieuwagi, jak ten zarzucony list w S�odyczy i jadzie, kt�ry �gdyby si� sobie przypomnia�o o jego istnieniu na spodzie plecaka � natychmiast si� go wydoby�oby i otworzy�o dr��cymi palcami i przeczyta�o, wstrzymuj�c wszystek oddech. Ale si� zapomnia�o. Dog��bnie. Doszcz�tnie�. Nie, niespos�b wierzy�, �e si� to dzia�o po�r�d 13 wiatr�w i w 11 porach doby. I nie wierz�, aby on w to wierzy�. Chyba bole�nie nie wierzy�. W�a�nie w tym tomie, na progu dojrza�o�ci zacz�� uspokaja� si� i z�apawszy spokojny oddech odkry� niezgodno��. Pocz�tkowo pr�bowa� jeszcze po dawnemu zamawia� rzeczywisto��, to wszystko, co w jego �yciu i pisaniu si� nie zgadza�o, zagadywa� dawnym pochwalnym truchtem. �S�o�ce i ksi�yc, i gwiazdy i komety, i galaktyki i mg�awice, i kwazary i pulsary, i planety i planetoidy, i meteory i meteoryty, i niebo i chmury, i g�ry i doliny�� (w San Luis Potosi). Jest w tym zdaniu i wierzytelny ton zachwycenia, ale jest tak�e znamienity kiks, ta troch� za g�o�na musique de tout mon coeur, jeszcze jeden pomys� podyktowany k o n i e c z n o � c i � r o b i e n i a m e l o d i i � my�l� o kwazarach i j�zyku wsp�czesnej fizyki. On, kt�ry tak nieufnie odnosi� si� do twardej wiedzy, tutaj dla czystego d�wi�ku zapuszcza si� w t� czarn� dziur� kolejnych hipotez, podejrzan� nawet dla ich autor�w. Kiks b�d�cy skutkiem �poszukiwa� formalnych� � kt�re w istocie s� (s� zawsze, nawet u oczywistych grafoman�w) poszukiwaniami �yciowego wyj�cia. Wra�enia czytelnika tomu Si� nie by�y mylne. Rachunek pisarski w tym tomie nie zgadza si�. Nie zgadza si�, poniewa� powodem jego sporz�dzenia by�a w�a�nie ch�� ukrycia tego, co si� nie zgadza�o � i �e si� nie zgadza. U�ywszy s��wka �si�, autor usi�owa� obwie�ci� sw� komuni� ze �wiatem. Ale intuicja j�zykowa nie zawiod�a go, podpowiedzia�a mu s�owo, za kt�rego pomoc� powiedzia� to, co powinien by� powiedzie�. To wszystko, co zawarte jest w idiomatycznym i zwrotnym �si�: nawyk, rutyn�, egoizm, bezruch. Pustk�, osch�o��, kt�re wci�� stoj� jako zadanie. Kt�re dopiero trzeba pokona�. 11 Fabula rasa, czyli pobyt Nigdy si� w pe�ni nie zrozumie tego, czego si� przedtem g�o�no nie wypowie � t� my�l zanotowa� mi�dzy innymi Goethe w Wilhelmie Meistrze. �wi�ci uciekali si� w tym celu do modlitwy, filozofowie budowali sp�jne systemy, pisz�cemu okazj� g�o�nej wypowiedzi stwarza pisanie. Zacytuj� tutaj ostatnie s�owa tomu Si�, ko�cowy fragment nieudanego znakomitego utworu, kt�ry przygotowuje wspania�y utw�r: �To nie literatura. To nie fabu�a. To fabula rasa. Tego si� nie da napisa�. Tego si� nie da namalowa�. (�) Teraz dopiero. Nigdy przedtem. Przedtem to si� muska�o. Przedtem si� o to ociera�o si�. Wtedy, kiedy to nie by�o ja. Kiedy nie by�o: m�j moja moje. Bardzo rzadko. Bardzo od czasu do czasu. W tych przerwach od czasu do czasu. Bo ja to czas. Ja to w��. Ja to rak. Rak umar� na raka. W�� umar� od w�asnego uk�szenia. Czas umar� na czas. Ja umar�o na ja. Nie ma ja. Si� jest. Si� jest si�. Si� jest duch. Si� jest nikt�. Z tego jednego fragmentu m�g�bym wyprowadzi� to wszystko, co chc� powiedzie� o Fabuli rasie. Tak jak ca�� Fabul� m�g�bym wyprowadzi� z Si�. I z ka�dego innego fragmentu jego dzie�a. Bo w tym wspania�ym utworze nie ma niczego, czego by przedtem w jego dziele nie by�o. Tylko jakby uczuciowe wektory tego nagle si� poprzestawia�y, w�a�ciwe akcenty pad�y na w�a�ciwe miejsca � i powsta� ten jedyny utw�r. To wszystko, co w dotychczasowej tw�rczo�ci Stachury by�o zapowiedzi� � zawsze zapowiedzi� i nigdy nie spe�nian� (tak w�a�nie jak w poemacie Przyst�puj� do ciebie, zawieraj�cym 41 bardzo wspania�ych pocz�tk�w bez odpowiednio wspania�ych rozwini��) � co by�o dotychczas zapowiedzi�, lecz nie spe�nia�o si�, tutaj si� spe�ni�o. W czym tajemnica tego spe�nienia? W formie. Albo, �eby wyzby� si� nawyku formalizuj�cego krytyka: tajemnica tkwi w czystym g�osie. I �eby wyzbywszy si� nawyku formalizuj�cego krytyka, nie rezygnowa� jednocze�nie z precyzyjnego m�wienia: czysto�� tego czystego g�osu zawisa od drugiej osoby, o d w s p a n i a � e j d r u g i e j o s o b y. Jest to druga osoba gramatyczna liczby pojedynczej. Kiedy mistyk w swej zapisanej modlitwie m�wi do Boga (tylko te zapisane znamy), m�wi w drugiej osobie liczby pojedynczej. Kiedy Tomasz � Kempis w O na�ladowaniu Chrystusa rozmawia ze swym uczniem, jest to r�wnie� druga osoba liczby pojedynczej. Kiedy w Fabuli cz�owiek-nikt zwraca si� do cz�owieka-Ja, u�ywa tak�e drugiej osoby liczby pojedynczej. I kiedy cz�owiek-Ja zwraca si� do cz�owieka-nikt, te� u�ywa drugiej osoby w liczbie pojedynczej. Trzeba zatem t� drug� osob� pozna�. Trzeba zatem zapyta� o my�lenie. �eby m�c my�le�, musi si� nie rozumie�. A kiedy si� nie rozumie, jest dwoje: ten kto nie rozumie i to czego nie rozumie, osoba my�l�ca � zawsze pierwsza i zawsze pojedyncza � oraz jej my�l. Spostrzegam jaki� nieznany przedmiot, do�wiadczam nienazwanego stanu, u�amek sekundy p�niej pojawia si� my�l, oczywi�cie jest to m o j a my�l, i ni� oddzielam si� od tego przedmiotu, tego stanu. Moja my�l nazywa go, okre�la jakim� zaczerpni�tym z pami�ci mianem, i w ten spos�b s t a j � s i � - staje si�: Ja i przedmiot, Ja i stan. Czyli Ja i nie-Ja. Konstytutywna zasada Ja, pierwsza zasada my�lenia, zasadza si� na tym podziale i pami�ci. My�l�, wi�c jestem? Przeciwnie. My�l�, wi�c nie jestem. Jestem nie tym, co my�l�. My�l�c, nie jestem sw� my�l�. Jestem Ja � i reszta �wiata, my�lana i pami�tana przez Ja. Mo�na si� tu powo�a� a� na Jacquesa Derrid�, mo�na na Grek�w lub S�rena Kierkegaarda, mo�na na Fabul� ras�, lub mo�na nie powo�ywa� si� w og�le. To znaczy wejrze� w my�l�ce- 12 go siebie. My�l�c my�l� zawsze wobec czego�, co zosta�o ju� przedtem pomy�lane (co pomy�lano przede mn� lub co sam pomy�la�em chwil� temu), i my�l�c oddzielam moj� my�l od czego�, co t� my�l� nie jest. Gdyby nie by�o my�li poprzedniej, nie zosta�aby pomy�lana nast�pna. Gdyby nie by�o tego, co niepomy�lane, nie by�oby pewno�ci, �e cokolwiek pomy�lane zosta�o. Dopiero poznawszy i odr�niwszy to, co moj� my�l� nie jest, poznaj� moj� my�l. Konstytutywna zasada my�lenia zasadza si� na powtarzaniu i r�nicy. By� mo�e nawet czas � daj�cy si� segmentowa� ludzki czas � zosta� wytworzony po to, aby m�c my�le� (to znaczy powtarza�), m�c poznawa� (to znaczy postrzega� zjawiska powtarzalne i odr�nia� je od niepowtarzalnego lub powtarzalnego inaczej), i m�c dokonywa� eksperymentu (to znaczy zjawisko powtarzalne wt�rnie powo�ywa�). Warunkiem my�lenia, poznawania, eksperymentowania jest podzia�, oddzielenie czego� od czego� w przestrzeni lub czasie. Elektryczne plus i minus. Dwa bieguny jednego magnesu. Jeden bez drugiego nie istnieje. I o to w�a�nie chodzi. Pycha bez skromno�ci przestaje istnie�, tak jak chciwo�� bez hojno�ci, tch�rzliwo�� bez odwagi, ma�oduszno�� bez wielkoduszno�ci, nieszczero�� bez szczero�ci, smutek bez pociechy, okrucie�stwo bez lito�ci, gwa�t bez niegwa�tu, i tak dalej i dalej. Czer� � biel, B�g � Szatan, cia�o � duch, kultura � natura, ob��d � trze�we zdrowie, eksplozja � implozja, �ycie � �mier�, sztuka � �ycie, �ycie pisarza � dzie�o pisarza, O � 1, informacja � entropia, signifiant � signifi�, i tak dalej, i jeszcze dalej, jak w naddartej pruj�cej si� tkaninie (cytuj� tu, parafrazuj� Fabul�, pisz� obok niej, w niej, za� czytelnikowi doradzam uwa�ne przeczytanie, wielokrotne obcowanie z tekstem Stachury). Ty jeste� dzielaczem, ty wszystko dzielisz, bo ka�dy podzia� ci� mno�y, mno�y twe Ja. I tylko o to pomno�enie chodzi. Ja nie potrzebuje ca�o�ci, nie pragnie prawdy, nie musi zna�. �adne materialne ani duchowe dokonanie tak czy tak go nie zaspokoi, �aden konflikt nie zostanie przez Ja rozwi�zany, �adne jego poznanie nie b�dzie pe�ne. Ja funkcjonuje jedynie pod warunkiem nieposiadania prawdy, nierozwi�zania konfliktu. Niczego te� nie chce pozna� � ono chce p o � z n a w a �. Czego wi�c potrzebuje? Ja potrzebuje tylko wskrzeszenia Ja: przedmiotu, wobec kt�rego staje si� poznaj�cym podmiotem, drugiej osoby, wobec kt�rej mo�e w roszczeniu zaistnie�. Coraz nowych przedmiot�w, coraz nowych os�b. Jego sfera uczuciowa ma podobny rysunek � do�wiadcza podobnego g�odu � jak jego my�lenie. Tylko wobec �wiata, wobec �wy� � roszcz�c � zachowuje sw� autonomi�. �eby m�c my�le�, musi si� nie rozumie�. Wi�c kiedy si� rozumie, ju� nie potrzeba my�le�. Ale rozumienia nie osi�ga si� na drodze my�li. My�l mo�e zrodzi� tylko my�l, a ta rodzi nast�pn�. Rozumienie za� to w�a�nie umilkni�cie sporu mi�dzy my�l�cym a jego my�l�. Czyli oczywisto��. Rozumienie jest czym�, co nie ma dalszego ci�gu. W tym sensie mo�na powiedzie�, �e nie ma innych odkry� poza odkryciami oczywisto�ci; �e rozumienie dotyczy zawsze fakt�w bardziej pierwotnych od tych, kt�re mog� si� sta� przedmiotem my�lenia. Mo�na to, s�dz�, przeczyta� r�wnie� u Martina Heideggera, na pewno u Krisznamurtiego, mo�na si� tak�e powo�ywa� na Ludwiga Wittgensteina (na �ycie i dzie�o Wittgensteina). Kto wie, nie musi chcie� wiedzie�. Kto wie, w czym rzecz, jest ju� (cz�ciowo) sam� t� rzecz�. Prawda nie jest wi�c czym�, co daje si� poznawa�, prawd� mo�na jedynie (cz�ciowo i chwilowo) by�. Owszem mo�na prawd� nazwa� �prawd��, tak jak drzewo mo�na nazwa� �drzewem�, ale nazwa �drzewo� nie dotyczy faktu: drzewo. Fakt dany zostaje dopiero w rozumieniu. Dopiero wtedy rozumie si� fakt. Nagi fakt, a nie klasyfikacj� (fakt�w), kt�ra jest tworem my�l�cego umys�u. I nie to jest wtedy dziwne (znacz�ce, tajemnicze, mistyczne�), j a k i jest fakt, ale to � �e j e s t. Samo j e s t. Gdy� tym, co cz�owiekowi zostaje dane w rozumieniu, jest w�a�nie i tylko oczywisto��. Czyli jawno��. Czyli przejrzysto��, p r z e z r o c z y s t o � �. A� dot�d skrywaj�ca si� za porz�dkuj�cymi kategoriami umys�u i roszczeniami sfery uczuciowej. Rozumienie jest samoodmy�laniem si� tego, co si� samowymy�li�o, jest usuni�ciem przegrody, jak� umys� wzni�s� mi�dzy Ja i �wiatem. Czas (nast�pstwo akt�w postrzegania- poznawania) i odleg�o�� (odst�p mi�dzy dokonywanym aktem i aktorem) ulegaj� zawie- 13 szeniu. Problemy transcendencji, pytania transcendentalne (pytaj�ce o spos�b zjawienia i przejawiania si� transcendencji) trac� wa�no��. Umys�, przebywaj�cy dotychczas w �wiecie � w �wiecie tajemnic lub, m�wi�c ogl�dniej, problem�w � staje si� cz�ci� �wiata. Bez przegrody. Jedyna tajemnica (rozumienia, Fabuli rasy, czystego g�osu, wspania�ej drugiej osoby) polega na tym, �e nie ma tajemnicy. Je�eli wszystko jest jawne, to brak powodu, �eby przedmiot stawi� si� wobec Ja jako przedmiot, jako problem. Przedmiot jest tylko uroszczeniem wiedzy na przedmiocie, roszczeniem Ja dokonywanym na rzeczach � tak jak �ty�, �wy� s� nazwami roszczenia dokonywanego na osobach. Je�eli pierwsza osoba (w rozmowie, w akcie seksualnym, w przyja�ni, stosunku s�u�bowym) nie wysuwa wobec �ty� �adnych roszcze�, to brak powodu, aby zaistnia�a pierwsza osoba. Ja jestem ty, bo ty jeste� mn�. Wi�c nie ma i drugiej osoby. Nie ma drugiej osoby, bo pierwsza osoba liczby pojedynczej przesta�a istnie�. O tym wspania�ym ty (wspania�ym dlatego, �e nie doprasza si� ani cudzys�owu, ani du�ej litery) mo�na opowiedzie�, jak tu opowiedzia�em, albo ca�kiem inaczej. Ale w chwilach, kiedy jest si� artyst�, lub cz�owiekiem bogobojnym, mo�e si� odby� ta rozmowa: �� Czy B�g, prawdziwy B�g istnieje? � Ach, Bo�e! Ty dalej swoje. Przecie�, �eby m�c zapyta�, czy B�g istnieje, trzeba by � naturalnie � odrzuci� istnienie Boga, bo nie uczyniwszy tego, jak mo�na pyta� o istnienie Boga. Czy widzisz ca�y bezsens takiego pytania? Nie odrzuciwszy istnienia Boga, czy mo�esz pyta� o istnienie Boga? A je�li nie odrzucasz istnienia Boga, to po co pytasz o istnienie Boga? Pytanie: czy B�g, prawdziwy B�g istnieje? � jest tak bezpodstawne, tak niefundamentalne i tak niefortunne, jak pytanie: czy istnieje Xhzzzwzxqqq?� Nie jest wykluczone, �e Martin Heidegger, zapytany w ten spos�b, odpowiedzia�by podobnie. (Heidegger pojawia si� tu po raz drugi nie przypadkiem. Pojawia si� dlatego, bo polskie przek�ady jego prac pilnie niegdy� czytywa�em i wydaje mi si�, �e czytywa� je r�wnie� Stachura. By� mo�e by�y jednym z �piorun�w� jego wys�owienia � tym piorunem suchej burzy, po kt�rym nast�puje deszcz. W og�le tekst jego zadziwia du�� kultur� umys�ow�, czuje si� j� w sposobie powiedzenia pewnych rzeczy, co jednak nie znaczy, �eby w Fabuli kompilowa� systemy, cudze pogl�dy. Wi�c gdybym nawet nie mia� racji co do Heideggera � a �piorunem� jego wys�owienia by� na przyk�ad Krisznamurti � te� by to niewiele zmieni�o. Cz�owiek- nikt po nikim nie powtarza. Nawet je�eli zdarzy si�, �e co� powt�rzy po drugim cz�owieku- nikt, �e u�yje tego samego zwrotu, pos�u�y si� tym samym obrazem � to nie jest to powtarzanie. Bo on to rozumie. A kto rozumie � nie powtarza. Kto powtarza, nie rozumie. Poza tym i na marginesie: cz�owiek-kt�ry-rozumie nie musi by� oryginalny. Ty musisz by� oryginalny. Ty wszystko musisz). Przytoczon� rozmow� i poprzedzaj�cy j� wniosek mo�na opowiedzie� jeszcze innymi s�owami. Chodzi o to, �eby widzie� kogo� dla kogo�; �eby nie widzie� kogo� dla siebie. Bo widzie� kogo� dla niego samego, to kocha� go; widzie� �wiat dla niego samego � to kocha� wszystkich i wszystko. Chodzi o to, �eby umrze� dla siebie (nie wiem, czy dos�ownie tak Stachura by napisa�). Umrze� po to, �eby si� narodzi� do prawdziwego �ycia. Ostatnie zdanie przypomina wiele zda� ju� powiedzianych, kt�re znowu powiedziane zostan�. Badacze tekst�w z ulg� powitaj� to, co powt�rzone po kim�, i pomy�l� z ulg� o nast�pnych powt�rzeniach. Ale od mojej strony sprawa przedstawia si� inaczej, wygl�da mniej wi�cej tak. Rozstrzygn��em w sobie jeden problem. Problemem tym jest Ja, a rozstrzygn��em go odmiennie, ni� radziliby mi wsp�cze�ni � przynajmniej ci, przez samych siebie wypowiadani wsp�cze�ni. Wszystkie inne problemy, problemy w og�le, sam problem problemu, s� pochodn� tamtego. Pochodn� Ja. (Ja wci�� wiedz�ce o w�asnej �mierci i dlatego produkuj�ce 14 nie�miertelno��, to znaczy niesko�czono��. Fabryka niesko�czono�ci, to znaczy nie�miertelno�ci. To znaczy �mierci). Wyplu�em w�asne Ja, odt�d niesko�czono�� rodzi si� poza mn�. Co by�o rozchwiane i razi�o (w moich dobrych intencjach, w tylu dobrych moich intencjach) na boki, teraz biegnie prosto. Ale ju� nie moje. Nie jako moje. Mnie nie ma, wi�c wsz�dzie mam dom. Mnie nie ma, wi�c nie mog� zosta� oszukany. Mnie nie ma, wi�c nie musz� niczego posiada�, mie�. Mnie nie ma � to znaczy mam wszystko. Tylko mnie nie ma. Mnie nie ma, wi�c niczego nie mog� otrzyma�; mog� jedynie da�. Jest czysta rado��, rado�� zawsze dawania � i dziwnym, trudnym do zrozumienia zrz�dzeniem jest to m o j a rado��. Rado�� ta jest tym najtrwalszym, co znalaz�em. To nie jest tak, �e ja otwar�em si� na �wiat (jak roi�em kiedy�). Przeciwnie. �wiat i ludzie otwarli si� przede mn�. Ze spokojn� ciekawo�ci� patrz� na to, co si� przede mn� otwar�o, i daj� mu jemu jej to, na co czeka�o, co chcia�o, �eby mu jemu jej da� (t� rado�� dawania dawniej przeczuwa�em, ale nie wyobra�a�em sobie tak � za ma�o czu�em, �e nie jest ja�mu�n�). Co�, czego nie mog� ogarn��. Natomiast to ogarnia mnie. Nie ma �adnej wsp�lnoty, ca�o�ci, bo wszystko jest dla mnie p o k o l e i � jest kiedy jest, potem ze spokojnym roztargnieniem to porzucam. I w�a�nie w tym momencie co innego dla mnie jest, inne jest wchodzi w moje pole widzenia (pogo� za tamtym by�aby �zobowi�zuj�ca� dla tamtego, wprowadza�aby w niepok�j tamto i mnie). Jest zawsze jest, tylko mnie nie ma. Osi�gn��em stan, w kt�rym zamierzenia tw�rcze spe�niaj� si� najczy�ciej, najpe�niej, najskuteczniej. Wi�c w �adnym wypadku nie jest to stan chorobowy. Przekonuj� mnie o tym spotkania z lud�mi, przekonuje �agodna, spo�ecznie sprawdzalna skuteczno�� moich dzia�a�. Ale ja ju� nie chc� skutku, bo nie chc� chcie�, nie ma we mnie powodu powiedzenia: chc�. Jak dawniej, tak i teraz z przyjemno�ci� zaspokajam swe potrzeby, ale to odbywa si� jakby poza mn�, poza moj� wol� i chceniem. Kiedy� zna�em siedem grzech�w g��wnych. Dzi� wiem, �e by� to jeden grzech w siedmiu nieistotnych odmianach. Grzech nadmiernego �aknienia, zawiniony przez rozsierdzone Ja. Odk�d przesta�em by� dra�liwy na w�asnym punkcie, mniej s�odz� herbat� rano, nie musz� si� upija� (dopiero teraz pozna�em smak dobrych alkoholi), nie tak ostro doprawiam jedzenie i z okien autobusu nie wypatruj� seksualnych partner�w. Po� och, ju� nie m�wmy, po ilu latach odkry�em oczy ludzkie, w kt�re teraz spokojnie patrz�. Nie dla siebie, chocia� sprawia mi to przyjemno��. Nie dla tego drugiego, chocia� temu drugiemu w�a�nie teraz mog� skutecznie pom�c. Nie dla poderwania dziewczyny lub ch�opca spokojnie im w oczy patrz� � i w�a�nie dlatego patrz� spokojnie. Dawniej, nawet kiedy nie my�la�em o poderwaniu, bo przecie� nie wy��cznie o sprawach seksualnych wtedy my�la�em (tak jak teraz nie wy��cznie o nieseksualnych), w ka�dym moim zwr�ceniu si� do ludzi by�o co� z poderwania dziewczyny lub ch�opca. Dop�ki nie zrozumia�em� jak to powiedzie�? �e trzeba w��czy� si� (?) jak mistyk, kt�ry siebie integruje w Bogu, nie jak kwietysta przyjmuj�cy od Boga �akocie, i nie jak dzisiejszy cz�owiek, kt�ry pragnie si� zbawi� przez wewn�trzne bogactwo� � jeszcze nie tak, za du�o s��w i znowu skrzeczy humanistyczna aparatura. Dop�ki nie zrozumia�em przypowie�ci o wi�niu i stra�niku � kt�rzy s� jednym. Tym jest Fabula rasa. Wi�c czym jest? Najpierw czym nie jest. Nie jest traktatem filozoficznym, polemik� ze wsp�czesnym humanizmem (w istocie narcystycznym antropocentryzmem) � cho� oczywi�cie jest tak�e t� polemik�. Nie jest dyskursywnym komentarzem do pozosta�ych dzie� Stachury � cho� mo�e by� tak�e komentarzem; czytana w ten spos�b, czytana wbrew intencji tekstu, mo�e si� przyczyni� do odkrycia jego wczesnych opowiada� z tom�w Faluj�c na wietrze i Jeden dzie�, nies�usznie niedocenianych kosztem p�niejszych, bardziej artystycznie skrojonych powie�ci. Nie jest wyjawem umys�owej choroby (bo zwidzia� mi si� i taki bohomaz � �e kto� odczyta Fabul� jako zapis schizofrenii). Nie jest dzie�em sztuki, literatur� � cho� oczywi�cie jest tak�e 15 literatur� i nawet wielk� (bo jak mo�e nie by� literatur� tekst, w kt�rym znajduj� si� te n a j l e p i e j n a � p i s a n e s�owa Stachury, �wietnego prozaika i b�yskotliwego poety?). W takim razie czym jest? Jest po-literatur�, zapisem p o konflikcie, kiedy to wszystkie przyczyny rodz�ce literatur�, a tak�e inne manifestacje Ja, wszystkie jego duchowe i materialne spi�trzenia � przyczyny rodz�ce sam� potrzeb� takich spi�trze� � usta�y. Jest dzie�em ostatnim. Kwiatem agawy. 16 Fabula rasa (apendyks), czyli pisanie Zanim spojrzy si� na literatur� jak na ol�nienie lub wyraz ob��du, czy te� ol�nienia i ob��du, albo ob��du i ol�nienia, czym rzeczywi�cie niekiedy, do�� rzadko, literatura bywa, dobrze jest popatrze� na literatur� jak na nerwic�. Kto� cierpi na nerwic� i dlatego wci�� myje r�ce. Kto� cierpi na nerwic� i dlatego pisze. Zaraz na pocz�tku Fabuli rasy (apendyksa) czytam: �zdro�ne jest to (okre�lenie zdro�ne u�ywa si� nie jako cechy moralnej, lecz w znaczeniu: zboczenie z oczywistej drogi), �e zamiast cichutko zosta� z tym wielkim zdziwieniem, jak z nieznanym kwiatem w ustach, zaczynali�cie snu� wok� tego domys�y, zaczynali�cie interpretowa�, spekulowa�, kombinowa�, wymy�la�, jednym s�owem otwierali�cie usta i nieznany kwiat oczywi�cie wypada� wam spomi�dzy warg�. Jak�e s�usznie. A ju� na nast�pnej stronie: �Pisz sobie swoje ksi��ki, sobie i innym czytelnikom, ale przynajmniej u�wiadom sobie w pe�ni, czym to jest, dlaczego i po co to robisz. Kiedy to sobie w pe�ni u�wiadomisz, mo�e b�dziesz pisa� dalej (inaczej ni� dot�d), a mo�e w og�le pisania zaniechasz. Ta druga mo�liwo�� mo�e przera�a ci�. A mo�e nie, bo opowiada�e�, �e wiele razy chcia�e� z pisaniem zerwa� raz na zawsze, ostatecznie (�). Wi�c mo�e wcale nie przera�a ci� ta perspektywa, �e � u�wiadomiwszy sobie w pe�ni dlaczego i po co piszesz � mo�esz porzuci� pisanie na zawsze. Jakkolwiek by by�o, ta operacja, to boskie ci�cie, przebiega ca�kowicie bezbole�nie. Z tak� wr�cz rado�ci�, jakiej nigdy dot�d nie zazna�e��. Hm. Aha, to o nieznanym kwiecie zosta�o powiedziane w (apendyksie) nieco inaczej: �oczywi�cie wypada� wam n a t e n c z a s spomi�dzy warg�. Dziwne s�owo, zw�aszcza w tamtym stanie ducha i tamtej sytuacji syntaktycznej. Jest co� wstrz�saj�cego, kiedy, po zako�czeniu �ycia pisarza, pisz�cy � pisz�c � pragnie �powiedzie� bardzo bezdyskusyjnie, bardzo ucinaj�ce� o jedynej prawdzie (oczywisto�ci), kt�ra ucina dyskusj� i czyni s�owo zbytecznym. Czy mo�na dopowiedzie� co� do tego, co ju� jest kompletne? Mam do niego �al, �e nie by� do�� szczery � �e on, robi�cy ze szczero�ci pierwsz� zasad� literackiej wypowiedzi, nie by� szczery ze sob�. Dlaczego nie zrozumia�, �e trzyma si� kurczowo pisania, �e sw�j trening duchowy przerzuci� na w�asne teksty (bo jak nazwa� zabiegi maj�ce na celu utrzymanie si� na osi�gni�tej wy�ynie, t� modlitw� wci�� zagro�onego opadni�ciem)? �e l�kaj�c si� powrotu do osch�o�ci i dawnej rutyny modli si�, jak modlili si� wszyscy, kt�rych przedtem to spotka�o, ale modli p o s w o j e j z e w n � t r z n e j s t r o n i e? Zamiast jasno u�wiadomi� to sobie i o tym m�wi�, tylko to pokaza�, dopowiada� ca�e do czego�, co ju� by�o ca�e � a wi�c, wida�, ca�e nie by�o. Dziel� si� tu swymi domniemaniami na temat procesu tw�rczego, nie m�wi� o gotowym wyrobie. Ten jest �wietny, �wietlisty. By� mo�e w�a�nie (apendyks) zawiera naj�wietniejsze karty, jakie napisa� � wymieni� przypowie�� o zapchanym gwizdku, o ob�udzie odwracania uwagi od w�asnych cierpie� i przyczynach wojen, przypowie�� o stosunku ludzi-Ja do s��w cz�owieka-nikt, o wojnie przysz�ej � tak rzeczywistej, �e wr�cz nieuchronnej � przypowie�� o bogu (nie lokalizuj� ich w utworze, bo chcia�bym czytelnikowi doradzi�, co ju� doradza�em omawiaj�c Fabul� ras�: �eby z tekstem Stachury wielokrotnie i uwa�nie obcowa�). Tak, to jest nadal �wietne. Ale w swym najg��bszym zamiarze zosta�o napisane po to, aby uzasadni� konieczno�� dalszego pisania, rozgrzeszy� siebie-pisz�cego-nadal. Pod koniec tych wspania�ych, oczywi�cie wspania�ych rozwa�a� (�Oczywisto�� to jest co�, co nie ma, bo nie potrzebuje mie� dowodu na swoj� oczywisto��; czego nie da si� obali�; czego nie da si� w najmniejszym stopniu podwa�y�; w co nie mo�na w�tpi�, co nie potrze- 17 buje jakiejkolwiek wiary ani niewiary, co nie wymaga jakiejkolwiek aprobaty, akceptacji, ratyfikacji i tak dalej i temu podobne. Jest oczywiste to, co nie zale�y, co nie jest uwarunkowane kaprysami intelektualnymi czy emocjonalnymi. Jest oczywiste to, co nie ma autora [jak ca�a ta ksi��ka], co jest niczyje, a wi�c mo�e by� ka�dego�)� pod koniec tych oczywi�cie wspania�ych rozwa�a� (�s�owo �oczywi�cie� jest tak powszechnie nadu�ywane, �e a� w�os si� je�y, jak to m�wi�. Ale, pomimo wszystko, si� go tu u�ywa, gdy� jest jednak najzno�niejsze, najmniej stronnicze, najmniej polityczne�)� ot� pod koniec tych rozwa�a� sprawa pisania pojawia si� znowu. Utw�r staje si� swym autokomentarzem, a tak�e zamierzonym komentarzem autora do jego poprzednich utwor�w. Ostatnie s�owa cz�owieka-nikt w (apendyksie): �Bywaj zatem. I � do zobaczenia� mog� by� rozumiane jako obietnica szcz�cia w krainie- nikt, ale mog� by� tak�e (i, jak si� okaza�o, s�) zapowiedzi� dalszego ci�gu. Dlaczego sam nie skorzysta� z ol�niewaj�cej oczywisto�ci? Dlaczego, zamiast zachwycony patrze� w to, co si� przed nim otwar�o, wci�� pisa�? Omawiaj�c Si� ju� na to cz�ciowo odpowiedzia�em. Chcia� by� jak ci, kt�rzy posi�d� ziemi� i niebo, cichy i ubogi duchem, zna� 27 �nieg�w, 13 wiatr�w, 11 p�r doby � ale przecie� taki nie by�, nie ca�kiem taki by�. Kultura umys�owa, kt�r� b�ysn�� w ostatnich tekstach, wskazuje, �e sporo czasu sp�dza� przedtem w bibliotekach. Sporo czasu sp�dza� te� nad w�asnym pisaniem, by� przecie� tak�e rzemie�lnikiem s�owa i to znakomitym. W�a�nie dlatego swoje 27 �nieg�w, 13 wiatr�w, 11 p�r doby ponazywa�. Swoje prze�ycia ocenia� pod k�tem ich przydatno�ci do pisania, teraz mia� czy m�g� t� zale�no�� zerwa�, lecz nie potrafi� tego uczyni�. Wszystko odzyska�, ca�� oczywisto�� przyj��, tyle jasno�ci do�wiadczy� na tej wielkiej g�rze � a nawet nie oduczy� si� palenia (w Pogodzi� si� ze �wiatem m�wi, �e wypala paczk� dziennie, w szpitalu w Drewnicy wypala� trzy paczki, a kiedy by� cz�owiekiem-nikt �m�g� z �atwo�ci� nie pali� � wi�c pali� tak�e). Trzeba si� by�o chocia� oduczy� palenia, przynajmniej pozosta�by namacalny �lad tego, co prze�y�. Ale nie. Sko�czywszy najwi�ksze swe dzie�o, Fabul� ras�, jedno z wi�kszych, jakie w �wiatowej� (w czym?) powsta�y, przep�dziwszy jakie� miesi�ce czy tygodnie, pewnego dnia � pal�c � zabra� si� do pisania Fabuli rasy (apendyksa). Wspania�a druga osoba ju� by�a si� objawi�a, forma dialogowa zostawa�a jako pomys�, mo�na by�o robot� wykona�. Powstawa�a �wiadomie fabularyzowana (fabularyzowana w�a�nie) artystyczna kreacja. Cz�owiek-nikt od kilkunastu dni (!) go�ci w domu E. Stachury, zd��y� w tym czasie przeczyta� jego ksi��ki, nie dziw wi�c, �e na ich temat si� wypowiada� Dlaczego? Trudno o tym m�wi�, bo to jest tak, jakbym sobie i czytelnikom zabiera� nadziej�. Ludzie, kt�rzy zaznali i do�wiadczyli tego (a jest ich wcale niema�o), ci ludzie na wielkiej g�rze, zawsze maj� uczucie, �e co� nieprawdziwego i wt�rnego odgarniaj� � �e refutuj� nauk�, filozofi�, sztuk�, teologi�, zinstytucjonowan� religi� � i �e pod tamtym znajduj� to pierwotne i prawdziwe, jaki� rdzenny kruszec, kt�ry tamtym by� przywalony. Ale to ich �prawdziwe� bez tamtego �sk�amanego� w og�le nie dosz�oby do skutku. Ich rozd�te i rozsierdzone Ja, kt�re z tak nieprawdopodobn� ulg� w pewnej chwili mog� wyplu�, jest w�a�nie tamtego wytworem. Ich wyzwolenie, �zjednoczenie z pierwotnym�, ich nareszcie zdobyta oczywisto��, jest skutkiem spi�trzenia ju� spi�trzonego; jest przej�ciem na wylot przez radykalnie wyszpanowane i radykalnie rozszpaltowane konwencje kultury (oboj�tne, konwencje sztuki czy teologii, nauki czy obrz�du, w wieku XVI czy XX, w VI czy IV w. p. n. e.). Ich ogo�ocenie, doznania ciszy i ub�stwa s� wytworem kulturowo wydelikaconej, radykalnie wyszpanowanej, radykalnie rozszpaltowanej � i radykalnie pojedynczej � duszy. Chcieliby wierzy� (a etnografowie i antropolodzy usi�uj� im tej wiary dostarczy�), �e cz�owiek tamtym nie tkni�ty prze�ywa podobnie. Ale nie jest to prawda. Mo�na si� o niej przekona� obserwuj�c w�asn� matk�-ch�opk�, jak Stachura w ostatnich notatkach, w Pogodzi� si� ze �wiatem, lub bior�c za przyk�ad jakiegokolwiek innego prostego, pogodzonego z losem cz�owieka. Mi�dzy wielk� g�r� tamtych a 18 tymi pogodzonymi z losem i �yciem lud�mi jest przepa��; jest rozziew, wi�c nieustanne ryzyko � niemal pewno�� - opadni�cia, powrotu w to wyszpanowane i rozszpaltowane. Rozziew w tw�rczo�ci Stachury. To co by�o i co chcia�o, �eby by�. �y� dzie� po dniu, jak le�ny cz�owiek Rodziewicz�wny, jak w�drowiec Cendrarsa, i z tego budowa� swe utwory. Ale czy powiedzia� wszystko? W utworach tych czyta�em o jego ucieczkach z domu i gdzie si� od 15 roku �ycia wa��sa�, ale �e uko�czy� filologi� roma�sk� w Uniwersytecie Warszawskim dowiedzia�em si� dopiero ze skrzyde�ka ksi��ki. A ile czasu obnosi� si� z esejami Heideggera? Co jeszcze z prac tego rodzaju przeczyta� (mog� o tym opowiedzie� jego przyjaciele, kt�rym cz�sto rozdarowywa� przeczytane ksi��ki; ja tak�e, chocia� nie zalicza�em si� do przyjaci�, otrzyma�em w 1979 spor� przesy�k�)? Dlaczego wynotowa� by� te pi�kne hiszpa�skie palindromy, kt�re w��czy� p�niej do San Luis Potosi? Sana tigre vas a correr rocas a ver gitanas Saluda a Telamon. No maleta adulas O tym wszystkim ani s�owa. Jeszcze takie osobiste wspomnienie. Pozna�em go w 1972 w Kaliszu, kiedy pisa� teksty piosenek do pastora�kowego spektaklu, raz rozmawiali�my. Z rozmowy odnios�em wra�enie, �e cierpi na dobrze udokumentowan�, osadzon� we wsp�czesnych polskich realiach politycznych, mani� prze�ladowcz�, i �e jest w tym podobny do mnie samego i wielu moich znajomych. Zdziwi�em si� jednak, �e nic z tego nie przenikn�o do jego ksi��ek. A w�a�ciwie wcale si� nie zdziwi�em. Co to jest szczero�� artysty? Polega na bli�ej nie okre�lonym ma�ym odst�pie mi�dzy wypowiedzianym a tym, co chcia�o si� powiedzie�, lecz przecie� nie na tym � �e cz�owiek wyra�a �ca�ego siebie�. Byli pot�piciele instytucji rodziny, po kt�rych zosta�y pe�ne oddania rodzinne listy. Byli propagatorzy czysto�ci obyczaj�w, kt�rzy nawet gin�li za swe przekonania, a ich w�asne �ycie pozostawia�o pod tym wzgl�dem wiele do �yczenia. Czy mo�na nie m�wi� o rozziewie, kiedy m�wi si� o arty�cie? No ale niestety � niestety, mimo wszystko co w Fabuli rasie i Fabuli rasie (apendyksie) napisa� � wci�� m�wi si� o arty�cie. Niestety m�wi� o arty�cie. Dawni mistycy byli w lepszej od niego sytuacji. Nie dlatego, �e wierzyli w Boga. Z wiar� lub bez mo�na wyruszy� w drog�, prawdziwego Boga (je�li) znajduje si� dopiero na ko�cu. Nie dlatego, �e wierzyli w Boga, ale �e � wierz�c � zobowi�zani byli do uczestnictwa w zewn�trznym kulcie. Bierne uczestnictwo w kulcie pozwala�o im przetrwa� okresy depresji, kiedy to pami�� tamtego �wiate�ka ju� si� zaciera�a, i w jakim� szcz�liwszym momencie � pozwala�o znowu wyruszy� w drog�. W tym duchu niejednokrotnie do nich wprost m�wiono: m�dlcie si� chocia� ustami, m�dlcie nawet, gdy nie czujecie. Nikt im nie zaleca� wyj�cia, na kt�re musia� si� zdoby� wsp�czesny artysta: poczucia, �e czuje, wiary w to, �e wierzy. I jeszcze jeden pow�d szczeg�lnej bezradno�ci artysty wobec tego. To ka�dy prze�ywa sam, prze�ywa po raz pierwszy, wi�c jest to niepowtarzalne � cho� przecie� wiele razy zosta�o ju� do�wiadczone i nawet ponazywane. Kiedy Stachura w S�odyczy i jadzie pisze: �zamar�o serce, bo zrobi�o si� pusto, ca�kiem pusto, wielkie spustoszenie�, kiedy pisze we Fabuli (apendyksie): �jego Ja, jak lodowe sople na przedwio�niu, roztapia�o si� ca�e pod tym bezstronnym, niczyim s�onecznym spojrzeniem. Tak by�o kilka dni. A� do miejsca (o