10760

Szczegóły
Tytuł 10760
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10760 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10760 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10760 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

*** UPI�R *** Artur E. Giera ================================================================ ===== Na �wiecie znowu, ale nie dla �wiata, Czym�e ten cz�owiek? - Upiorem. A. Mickiewicz - Gdzie jestem? Na chwil� wr�ci� do rzeczywisto�ci i rozejrza� si� wok�. Tym razem by�o to du�e miasto. Czy by� tu przedtem? Czy inne miasta by�y r�wnie ogromne? Nie pami�ta�. Napisy by�y po angielsku. I te wysokie budynki. Jest tylko jedno takie miejsce na Ziemi - Manhattan. Wi�c znowu by� w Ameryce. C� z tego? Nowy Jork by� mu r�wnie obcy jak Tokio, Moskwa, Praga, Johannesburg, Buenos Aires... Czy by� w tych wszystkich miejscach? Zapewne tak, w przeciwnym razie ich nazwy nie ko�ata�yby si� w jego pami�ci. Z pewno�ci� by� te� w wielu innych, kt�rych ju� nigdy sobie nie przypomni. Nie interesowa�o go, w jaki spos�b si� tu dosta�, ani dok�d zmierza�. Ca�a jego pami�� to strz�py, z kt�rych nie spos�b u�o�y� sp�jn� ca�o��. Jeden tylko fragment by� bardziej wyra�ny ni� pozosta�e. To wspomnienie z czas�w, gdy by� jeszcze cz�owiekiem. - * - Upa� by� tak dokuczliwy, �e Ben wola� usi��� w cieniu. Wprawdzie do um�wionego spotkania mia� jeszcze dziesi�� minut, ale wola� przyj�� wcze�niej, ni� pozwoli�, by Lorraine czeka�a na niego. Mija� drugi miesi�c ich znajomo�ci, cho� jemu wci�� si� wydawa�o, �e poznali si� zaledwie wczoraj. Czy dwa miesi�ce to wystarczaj�co d�ugo, by si� o�wiadczy�? Je�li chodzi o niego, m�g� to zrobi� w dniu, w kt�rym spotkali si� po raz pierwszy. Jeszcze nigdy przedtem nie by� tak pewny swych pragnie�. Wakacje zbli�a�y si� do ko�ca i za kilka dni Lorraine b�dzie musia�a wraca� na studia do Europy. Dobrze wiedzia�, �e nie zniesie rozstania, je�li nie b�dzie mia� cho� cienia nadziei, �e wkr�tce spotkaj� si� znowu i pozostan� ze sob� ju� na zawsze. Zupe�nie niespodziewanie czyje� d�onie zas�oni�y mu oczy. Us�ysza� za sob� �miech Lorraine. Wzi�� j� za r�k�, oprowadzi� wok� �awki tak, by mog�a usi��� obok niego i poca�owa� na przywitanie. - D�ugo czeka�e�? - spyta�a. Milcza�, zbieraj�c my�li i komponuj�c w g�owie to, co chcia� powiedzie�. - Co ci si� sta�o? Jeste� dzi� taki powa�ny. - Bo my�l� powa�nie o czym� powa�nym. Lorraine odwr�ci�a g�ow�, jakby nagle oparzy� j� jego wzrok. U�miech nadal jednak nie znika� z jej twarzy. - Lorraine, wyjdziesz za mnie? - Daj mi czas do jutra, dobrze? - powiedzia�a spogl�daj�c zn�w na niego. - Ale... - Zaufaj mi. Jutro dam ci odpowied�. Nie wiedzia�, dlaczego zwleka z odpowiedzi�. Jednego by� pewien: ta propozycja ucieszy�a j� i nie mog�a, b�d� te� nie chcia�a tego ukrywa�. - * - Pisk hamulc�w i ryk klaksonu wdar�y si� w jego �wiadomo�� i wyrwa�y z zamy�lenia. Trzyma� za r�k� jakiego� ma�olata staraj�cego si� odzyska� r�wnowag�. Kierowca samochodu stoj�cego przed nimi dar� si� na bladego ze strachu dzieciaka. - Ty pierdzielony gnoju! Nie widzisz czerwonego �wiat�a? - Odwal si� pan! - odgryz� si� ch�opak, kt�ry nad wyraz szybko doszed� do siebie. Pu�ci� r�k� ma�ego i oddali� si� od centrum zamieszania. Szed� Pi�t� Alej� w stron� Washington Square. S�o�ce by�o ju� nisko nad horyzontem i jego blask z trudem przeciska� si� pomi�dzy budynkami. Przed zmierzchem nic si� nie wydarzy, mia� wi�c jeszcze troch� czasu. Gdy nadejdzie pora, z pewno�ci� b�dzie na miejscu. Zawsze tak by�o. Zdawa� by si� mog�o, �e to miejsce i pora szukaj� jego, a nie odwrotnie. - * - Ben um�wi� si� z Lorraine w ma�ej restauracji. Gdy przyszed�, siedzia�a ju� przy jednym ze stolik�w. - Tym razem nie mog�am pozwoli�, by� czeka�, znowu przysz�yby ci do g�owy g�upie my�li. Nie mia� zamiaru jej przerywa�, ani pospiesza�. Po jej radosnej minie pozna�, �e wszystko jest w porz�dku. - Ben, zgadzam si�, - powiedzia�a �ciskaj�c jego d�onie. - Chc� by� wiedzia�, �e wcale si� nie waha�am, nie dlatego zwleka�am z odpowiedzi�. Jak dla mnie, to czeka�e� bardzo d�ugo, ale musisz zrozumie�, �e dla moich rodzic�w b�dzie to zbyt nag�e. Wiesz, jacy oni s� staro�wieccy. Rozmawia�am z Philem, jest ca�kowicie po naszej stronie, ale musisz zaczeka�, a� przygotujemy ich na to. - Na ciebie m�g�bym czeka� ca�e wieki, je�li zasz�aby taka potrzeba. Pe�en szcz�cia patrzy� jej w oczy. - To tylko sen, idioto. Co zrobisz, gdy si� obudzisz? Zignorowa� ten g�os. Cieszy� si� chwil� tak d�ugo, jak trwa�a. Lecz jak d�ugo mo�e trwa� chwila? - * - By� w jednej z tych w�oskich kawiarenek, kt�rych pe�no jest w Greenwich Village - studenckiej dzielnicy Manhattanu. Siedzia� przy bufecie i pi� piwo. Oczekiwanie by�o najgorsze. Nic si� nie dzia�o. Czas d�u�y� si�, mimo to nie m�g� sobie teraz pozwoli� na sny na jawie. Ca�� uwag� musia� po�wi�ci� �wiatu, od kt�rego pragn�� uciec ju� od wielu lat. Jedyne uczucia jakimi darzy� ludzi to pogarda i lito��. Je�li s� szcz�liwi to tylko przez swoj� �lepot�, je�li nieszcz�liwi to wy��cznie w wyniku swej nieudolno�ci. Trudno uwierzy�, �e by� kiedy� taki jak oni: �lepy i nieudolny za razem. Naiwnie przekonany, �e jest wybra�cem, kim� szczeg�lnym. "W �wiecie, w kt�rym s�o�ce poezji zachodzi, Noc szara nastaje, co snu �adnego nie rodzi. �yj� tam, przemykaj�c si� z cienia do cienia, Ludzie co nie odr�niaj� koszmaru od marzenia." Wypowiadane niskim g�osem s�owa dochodzi�y z telewizora umieszczonego nad bufetem. "Ty� jest wyj�tkiem, ty� sn�w wci�� spragniony, Przyjd� wi�c i zobacz ten w fabryce sn�w zrobiony." - Zapowiada si� jakie� romansid�o. Ciekawe, kto jeszcze chodzi na takie filmy. Paul mo�esz przerzuci� na co� innego? Barman wzi�� do r�ki pilota, ale nim zd��y� zmieni� program, kto� chwyci� jego r�k�. M�czyzna wyrwa� mu z d�oni zdalne sterowanie. Paul zamierza� zaprotestowa�, ale ju� po chwili miast twardego urz�dzenia poczu� w palcach mi�kki zwitek dwudziestodolarowego banknotu. M�czyzna, wpatrzony w ekran, nie powiedzia� ani s�owa. "Dzi�ki za romans" - powiesz. "Ja komedi� wol�". Lecz film nie b�dzie nudny, bo grasz w nim g��wn� rol�. Obserwowa� sceny, kt�re doskonale pami�ta�. Fragmenty w�asnego �ycia. Przyj�cie u Phila - kolegi ze studi�w. Tam spotka� jego siostr� - Lorraine. Tam po raz pierwszy... i ostatni si� zakocha�. Czas, kt�ry sp�dzili razem, dwa miesi�ce �ycia bezlito�nie poci�te i zmontowane w p�minutowy clip reklamowy. Nagle ekran pociemnia� szykuj�c si� do pokazania sceny kulminacyjnej. - * - Noc by�a ciep�a i pogodna. W�a�nie wyszli z kina. Wszystkie taks�wki, jakie by�y w zasi�gu wzroku, znalaz�y ju� swoich klient�w. Postanowili i�� w stron� domu, a� zobacz� jak�� woln�, ale taks�wki si� nie pojawia�y, a oni zaj�ci rozmow� przestali si� za nimi rozgl�da�. Zeszli z ruchliwej drogi i spacerowali jedn� z bocznych alejek. By�a o�wietlona, ale �wiat�o ma to do siebie, �e tworzy najdoskonalsze kryj�wki - cienie. Ben zauwa�y� ich pierwszy. Odruchowo przytuli� Lorraine. By�o ich dw�ch, ubranych w czarne, sk�rzane kurtki wybijane �wiekami. Ich twarze, pomimo zaciek�o�ci, u�miecha�y si�, niczym twarze my�liwych po udanym polowaniu. Ben i Lorraine odwr�cili si� gwa�townie, ale nim zrobili pierwszy krok ucieczki, ich serca zamar�y. Stali teraz na wprost trzeciego m�czyzny. By�a te� dziewczyna. Zauwa�yli j� dopiero wtedy, gdy cisz� przerwa� jej histeryczny �miech. Gdyby zada� jeden skuteczny cios z zaskoczenia mieliby jeszcze szans� uciec, ale Ben nie chcia� pogarsza� sytuacji. Sytuacji, kt�ra przecie� gorsza by� ju� nie mog�a. Jeden z tych z ty�u szarpn�� Lorraine. Dopiero teraz Ben zrozumia�, �e musz� si� broni�. Jednak nim zd��y� zareagowa�, pot�ny cios w �o��dek odebra� mu oddech. Zatoczy� si� i upad� na kolana. Zobaczy� Lorraine staraj�c� si� wyrwa� z r�k jednego z bandyt�w. Ten, drwi�c si� z jej wysi�k�w, si�ga� r�k� pod jej sp�dnic�. Mimo b�lu, Ben pr�bowa� ruszy� jej z pomoc�, ale uderzenie pi�ci powali�o go znowu na ziemi�. Potem nast�pi�a seria kopniak�w. Fala gor�ca zala�a mu twarz, oddech sta� si� ci�ki. S�ysza� histeryczny �miech dziewczyny i rozpaczliwy krzyk Lorraine: - Beeen, Be... heen. Bola�o go ca�e cia�o, ale najbardziej ze wszystkiego bola�a BEZSILNO��. Trudno powiedzie�, po jakim czasie odzyska� przytomno��. Rozejrza� si� za Lorraine. Le�a�a na boku dwa kroki od niego. By�a to odleg�o��, kt�r� z trudem pokona� czo�gaj�c si� po szorstkim chodniku. W pobli�u nie by�o nikogo, kto m�g�by im pom�c, a on nie mia� si�y krzycze�. - Lorraine - szepn��. Brak reakcji. - Oczywi�cie, przecie� �pi. Nie mo�e s�ysze� szeptu - pomy�la�, zdaj�c sobie spraw�, �e oszukuje samego siebie. Na ile m�g�, zas�oni� jej sp�dnic� odkryte nogi. Odwleka� chwil�, w kt�rej pozna prawd�, dodaj�c sobie si� resztkami nadziei. Gdy w ko�cu odwr�ci� jej cia�o, nadzieja odesz�a na zawsze. Oczy Lorraine by�y wci�� otwarte. W ustach zastyg�a niewypowiedziana skarga. Najgorsza jednak by�a szyja - jedna potworna rana. Dopiero teraz zauwa�y�, �e le�� w ka�u�y krwi. Dopiero teraz u�wiadomi� sobie, �e jej cia�o jest zimne i �ycie dawno przesta�o w nim go�ci�. Szok, kt�ry zazwyczaj wyrywa z koszmaru i uspokaja swojsk� obecno�ci� jawy, tym razem bezskutecznie szarpa� jego �wiadomo�ci�. Rzeczywisto�� zaw�adn�a jego umys�em sprawiaj�c, �e b�l, kt�ry dot�d odczuwa�, ust�pi� bezpowrotnie. Jego miejsce wype�ni� inny, stokro� pot�niejszy. B�l ja�ni, B�l niepo��danego bytu. I TAK JU� MIA�O BY� - ZAWSZE. Nawet nie zauwa�y�, kiedy opu�ci�o go zm�czenie. Zapomnia�, �e kiedykolwiek odczuwa� co� podobnego. Wsta� i wyda� z siebie krzyk. Krzyk, kt�ry przeszed� w wycie, a potem w ryk. - Opanuj si�, to tylko szok. - Us�ysza� g�os kogo�, kto odchodzi�, kim ju� nie by�. Tak jakby Ben by� tylko postaci�, pod kt�r� wyst�powa� we �nie. Nie chcia� mie� z nim nic wsp�lnego. �a�osny pokraka, kt�ry dopu�ci� do jej �mierci. Zapragn�� uciec jak najdalej. Ruszy� najszybciej jak potrafi� i bieg�, bieg�, bieg�. - * - Tak zaciera si� r�nica mi�dzy snem a jaw�. I kim�e teraz jeste�? Czy� nie upiorn� zjaw�? S�owa nie dochodzi� ju� z telewizora. Przemi�y dziewcz�cy g�os szepta� mu je wprost do ucha. Nie odwraca� si�. Wiedzia�, �e g�os jest wszystkim, czego mo�e oczekiwa�. Tak w��czysz si� po �wiecie cel maj�c jedyny: Pod��y� �ladem ka�dej wskazanej ci dziewczyny. Cho� �mierci pragniesz bardziej ni� przedtem wesela, To zgin�� mo�esz tylko z r�k swego przyjaciela. - Przedstawi� nasz� histori� jako reklam�wk� filmu to sarkazm, na kt�ry sta� tylko ciebie. - Gdyby� sam spr�bowa�, wiedzia�by�, �e sarkazm to najlepsze lekarstwo na zgryzot�. - Jak d�ugo to jeszcze potrwa? - Kiedy� m�wi�e�, �e m�g�by� na mnie czeka� ca�e wieki, je�li zasz�aby taka potrzeba. Potrzeba zasz�a. I nie m�w na g�os, gdy jeste� w publicznym miejscu. Dopiero teraz, niczym mrowienie, poczu� na ca�ym ciele spojrzenia ludzi z kafejki. - Patrzcie, jaki� czubek rozmawia z telewizorem. Rozejrza� si�, delikatnie tylko ruszaj�c g�ow�. Jego wzrok spotka� si� ze spojrzeniem dziewczyny siedz�cej przy stoliku, tu� obok wyj�cia. Speszona przesta�a si� u�miecha� i powr�ci�a do picia kawy. Po jakim� czasie sprawdzi�a, czy wci�� na ni� patrzy, a gdy przekona�a si�, �e tak, wyra�nie si� zaniepokoi�a. - Nie mylisz si�, m�j drogi, ona b�dzie nast�pna. Baw si� dobrze. Po�o�y� na ladzie jaki� banknot, nie sprawdzaj�c nawet nomina�u. Wyszed� z kafejki, lecz pozosta� w pobli�u. Gdy tylko dziewczyna opu�ci�a lokal, poszed� za ni�. Zauwa�y�a go dopiero w metrze. Wi�kszo�� pasa�er�w wysiad�a na poprzedniej stacji. Teraz w wagonie pozostali ju� tylko oni. Zn�w poczu� jej niepok�j. Nie patrzy� na ni�, by nie wystraszy� jej jeszcze bardziej. Tu� przed stacj�, na kt�rej mia�a wysi���, do ich wagonu wszed� policjant. Dziewczyna podesz�a do umundurowanego m�czyzny i przez chwil� o czym� rozmawiali. Gdy poci�g si� zatrzyma�, wysiad�a. Poszed� za ni�. Przy wyj�ciu z peronu zatrzyma� go policjant. By� m�ody i niedo�wiadczony. Nie powinien podchodzi� tak blisko. - Sir! Czy ma pan jakie� dokumenty, sir? - Nie nosz� dokument�w. Mog� ju� i��, czy zamierzasz mnie aresztowa�? - Wystraszy� pan t� dziewczyn�. Czy m�g�by pan przesta� j� �ledzi�? Dziewczyna znikn�a z pola widzenia. Pr�bowa� p�j�� za ni�, ale policjant nie dawa� za wygran�, chwyci� go za rami�. Wci�� jeszcze nie si�gn�� po bro�. Je�li teraz nie dostanie nauczki, wkr�tce za�atwi go pierwszy lepszy bandzior. - Czy ja musz� opiekowa� si� wszystkimi niedo��gami w tym mie�cie? - pomy�la� i jednym ciosem w podbr�dek powali� policjanta. Tymczasem dziewczyna zesz�a ju� z nadziemnej platformy stacji i szybkim krokiem ruszy�a wzd�u� wiaduktu. Straci� j� z oczu. Gdy znalaz� si� na dole, m�g� tylko pod��a� za uczuciem jej strachu, kt�re teraz nap�yn�o nag�� fal�. Wiedzia�, �e sta�o si� to, czego oczekiwa�. Us�ysza� wo�anie o pomoc i pobieg� w tamt� stron�. Czterech m�czyzn bawi�o si�, popychaj�c j� mi�dzy sob�, jak pi�k�. Ona pierwsza go dojrza�a. Reszta posz�a w �lad za jej wzrokiem. Wykorzystuj�c chwilow� konsternacj�, dziewczyna pr�bowa�a uciec, ale jeden z opryszk�w chwyci� j� mocno w pasie i nie puszcza�, mimo i� wyrywa�a si� z ca�ych si�. Gdy znudzi�o mu si� szamotanie, wyci�gn�� n� i przy�o�y� jej do szyi. Szybko dokonali oceny sytuacji i uznali, �e nowoprzyby�y nie stanowi dla nich zagro�enia. - Sp�ywaj, dla ciebie nie starczy. To wszystko by�o jak film, puszczony w zwolnionym tempie. W dodatku film, kt�rego r�ne wersje widzia� ju� setki razy. Jeden z bandzior�w podchodzi usi�uj�c go pchn��, ale jego r�ka grz�nie w stalowym u�cisku. Potem wykr�cona p�ka z trzaskiem. Drugi ko�czy trzymaj�c si� za krocze. Kolejny pr�buje atakowa� z rozp�du, ale jest r�wnie powolny jak jego poprzednicy. Zamiast trafi� w przeciwnika, z dodatkowym impetem uderza o filar wiaduktu i oszo�omiony pada na ziemi�. - Wyno� si�, albo j� zabij�. To ten, czwarty. Sw�j n� nadal trzyma przy krtani dziewczyny. Nim jednak zd��y mrugn�� okiem, jego r�ka zostaje wykr�cona, a on sam gwa�townym szarpni�ciem odci�gni�ty na bok. Dziewczyna jest bliska histerii. Dr�y na ca�ym ciele. Nieznajomy delikatnie ujmuje jej rami�. - Ju� dobrze. Uspok�j si� - m�wi �agodnie. Tymczasem jeden z intruz�w, ten z no�em, dochodzi do siebie i rzuca si� na nich. Nieznajomy os�ania dziewczyn� przed ciosem. Ostrze wbija si� tu� powy�ej jego biodra. Nie powstrzyma� jednak impetu i dziewczyna pchni�ta przewraca si� na pojemnik ze �mieciami. Bandzior te� upada, by po chwili zosta� uniesionym i postawionym twarz� do swojego przeciwnika. Ten, trzymaj�c nadal intruza za ubranie, wyjmuje z rany n� i na jego oczach �amie go palcami. Potem bardzo silnie pcha bandziora w stron� pozosta�ych trzech. - Id�cie st�d. Lepiej b�dzie, gdy si� wi�cej nie zobaczymy - m�wi spokojnie, ale stanowczo. - Dorwiemy ci� dupku. Dorwiemy i zabijemy. - Dobrze, a teraz ju� id�cie. Intruzi uciekaj�. Walka sko�czona. - * - Dok�d biegnie? Nie ucieknie od B�lu. TO ON JEST B�LEM. Zatrzyma� si�. W jego g�owie panowa� chaos nie do opami�tania. Niczym smaganie biczem odczuwa� wspomnienia scen, kt�rych uczestnikiem by� niedawno. Pod nogami dostrzeg� butelk�. - Szk�o... �mier�... ulga... - Umys� z trudem podsuwa� skojarzenia. Podni�s� butelk� i pr�bowa� rozgnie�� j� w r�ce. Nie starczy�o mu si�y, wi�c trzymaj�c j� nadal w gar�ci, uderzy� pi�ci� w mur. Szk�o p�k�o. Wyci�gn�� z pokrwawionej d�oni od�amek i przeci�� nim �y�y u przegubu d�oni. Osun�� si� na ziemi�. �wiadomo�� nadchodz�cej �mierci przynios�a ulg�. Fragmenty jego ja�ni pocz�y formowa� zn�w sp�jn� ca�o��, ale to co powsta�o, nie by�o ju� t� sam� osob�. - Oto przebudzenie ze snu, kt�rym jest �ycie. - Lorraine? - obraz dziewczyny by� zdumiewaj�co wyra�ny na tle bledn�cego �wiata. - Czy umar�em? Lorraine za�mia�a si� szyderczo. - Na �mier� trzeba sobie zas�u�y�. Ty tylko porzuci�e� �ycie. Czy naprawd� my�lisz, �e B�l ust�pi, gdy zniszczysz swoje cia�o? Przecie� to nie ono jest jego �r�d�em. - Wi�c co mam zrobi�? - Jeste� wolny, mo�esz robi� co zechcesz. - Czemu drwisz ze mnie? Czy a� tak mnie nienawidzisz? Czy to moja wina, �e uleg�em w walce przeciwko trzem silniejszym ode mnie facetom. Stara�em si� ich powstrzyma�, przysi�gam. By�em po prostu zbyt s�aby. Lorraine przykl�k�a przy nim. Pr�bowa� jej dotkn��, ale pokiwa�a g�ow� u�miechaj�c si� gorzko. - Rozczarujesz si�. To co widzisz i s�yszysz, to projekcja twojego umys�u. Tylko tak mog� porozumiewa� si� z tob�. Stanie si� to niemo�liwe, gdy pozwolisz swojemu cia�u umrze�. I mylisz si� bardzo, gdybym ci� nie kocha�a nie by�oby mnie tutaj. Pozwoli�abym by� si� wykrwawi� i zosta� duchem, uwi�zionym we wspomnieniu ostatniej chwili swojego �ycia. Taki jest los samob�jc�w. Zastan�w si�: B�l, kt�ry odczuwasz, pochodzi od twej duszy, a jej nie mo�esz zniszczy�, gdy� dusza to ty. Cia�o to jedyny instrument, za pomoc� kt�rego mo�esz jeszcze co� zmieni�. Mo�e ci si� uda� albo nie, ale p�ki je masz, p�ty istnieje mo�liwo�� dzia�ania, a wi�c i nadzieja. Trac�c je, skazujesz si� na wieczne cierpienie. W ten spos�b sam sobie budujesz piek�o. Widzisz, tu gdzie jestem, nie istnieje poj�cie winy i kary. Jest tylko dzia�anie i jego konsekwencja. Dlatego s�abo�� nie jest �adnym usprawiedliwieniem. Taka jest, niestety, cena "wolnej woli". Je�li wi�c pytasz, co masz robi�, odpowiedz najpierw: co chcesz osi�gn��. - Chc� by� przy tobie. Nawet je�li jeste� w piekle, chc� by� tam z tob�. - W piekle nie mo�esz by� ze mn�. Na tym w�a�nie polega piek�o. Je�li chcesz, aby�my byli razem, musisz zachowa� swoje cia�o. Mo�esz to jeszcze zrobi�, mo�esz teraz znacznie wi�cej, ni� kiedy by�e� cz�owiekiem. Naucz si� w pe�ni je kontrolowa�, nie tylko umys� i mi�nie, ale ca�� materi�, z kt�rej si� sk�ada. Musisz widzie� wi�cej, ni� widz� ludzkie oczy, czu� to co czuj� inni, my�le� zanim oni pomy�l�. Przekonasz si� wkr�tce, �e byli�my ostrzegani przed tym, co si� sta�o, ale zignorowali�my te ostrze�enia. Ucz si�, by twoje dzia�ania przynosi�y skutek, o jaki ci chodzi. Poznawaj prawa rz�dz�ce rzeczywisto�ci�, w kt�rej jeste�. Inne wcale tak bardzo si� nie r�ni�. Pami�taj: jedyn� osob�, wobec kt�rej wolno ci zaniecha� obrony, jest tw�j przyjaciel, ale to on musi znale�� ciebie. Tobie nie wolno go szuka�. Je�li zabije ci� kto� inny, stracisz wszystko. Wska�� ci dziewczyny, kt�rym grozi to, co spotka�o mnie. Je�li kt�rej� z nich stanie si� co� z�ego wr�cisz do punktu wyj�cia. Lorraine wsta�a i odwr�ci�a si� do niego plecami. - Jest jeszcze co�. Przez ca�y ten czas nie ujrzysz mojej twarzy, cho� b�d� tu� przy tobie. Widok ka�dej dziewczyny przypomni ci mnie i sprawi b�l, dotkni�cie kt�rejkolwiek z nich stanie si� nie do zniesienia. Ale cho� b�dziesz cierpia�, nie b�dzie ci wolno nawet zaskomle�. I odesz�a, pozostawiaj�c go w t�sknocie i rozpaczy, kt�rych dot�d nawet sobie nie wyobra�a�. - * - Upad� na kolana. Poczu� si� zm�czony. Nie tyle walk�, co tymi wszystkimi latami, kt�re przesz�y, a jeszcze bardziej tymi, kt�re nadejd�. Kl�cza� tak przez chwil�, pr�buj�c otrz�sn�� si� z bolesnych wspomnie�. Potem wsta� i podszed� do dziewczyny. Widz�c, �e si� cofn�a, przystan�� i wysun�� r�k� w jej stron�. By�a jeszcze w lekkim szoku. - Zrani�a� si� przy tym upadku. Pozw�l, �e rzuc� na to okiem - powiedzia�. Bez s�owa poda�a mu r�k�. Wci�� dr�a�a. - Mo�e lepiej id� z tym do lekarza. Nie wygl�da gro�nie, tyle �e zrani�a� si� o �mietnik. - Nie, chc� i�� do domu, prosz�. - Dobrze. Odprowadz� ci�, je�li chcesz oczywi�cie. Dziewczyna pokiwa�a g�ow� z aprobat�. Na Brooklynie wystarczy czasem przej�� kilka przecznic, aby opu�ci� dzielnic� n�dzy i wkroczy� do ca�kiem bezpiecznej i czystej okolicy. Widok ulicy pe�nej samochod�w i ludzi podzia�a� uspokajaj�co na dziewczyn�. - Wiesz, my�la�am, �e ty... To znaczy wygl�da�e� jak... - zmiesza�a si� w obawie, �e mo�e go urazi�. - Zdaj� sobie spraw�, jak wygl�dam. Prosz�, wybacz, je�li ci� wystraszy�em. - "Wybacz"? Chyba �artujesz. Uratowa�e� mi �ycie. Sk�d wiedzia�e�, �e... - Jestem jasnowidzem. Powiedzia� to w taki spos�b, �e nie wiedzia�a, czy m�wi powa�nie, czy po prostu nie chce kontynuowa� tematu. - Nie powinna� sama wraca� o tej porze. Nie zawsze b�dzie w pobli�u kto�, kto ci pomo�e. - Studiuj� medycyn�. Wieczorem pracuj� w szpitalu. Samo stypendium na d�ugo by mi nie starczy�o. - Nie mo�esz kupi� sobie samochodu? - Nie jeste� z Nowego Jorku, prawda? Pr�bowa�e� kiedy� zaparkowa� samoch�d na Manhattanie w godzinach szczytu? To tu, wejdziesz? Spojrza� na ni�. Naprawd� chcia�a go zaprosi�. Nie pami�ta� ju�, ile dziewczyn uratowa�. Pami�ta� jedynie, �e jak dot�d wszystkie stara�y si� jak najszybciej uwolni� od jego towarzystwa. Skin�� g�ow� i wszed� do �rodka. Mieszkanie by�o ma�e, ale przytulne i czyste. Pom�g� dziewczynie zdezynfekowa� ran� i za�o�y� opatrunek. - Nie jeste� �ebrakiem, prawda. Nie m�wisz jak ludzie z marginesu, banda�ujesz jak prawdziwy fachowiec. Kim jeste�? Masz jakie� imi�? - Nie - odpowiedzia� kr�tko. - Nie!? Jak to? Ka�dy ma jakie� imi�. Dla przyk�adu, moje imi� to Helena. - Nie pami�tam swojego imienia i nie wiem kim jestem. Wsta� i skierowa� si� do wyj�cia. Pobieg�a za nim i zatrzyma�a go przy drzwiach. - Zaczekaj, prosz�. Nie chcia�am ci� urazi�. - Nie czuj� si� ura�ony. - O Bo�e! - Na twarzy dziewczyny zn�w zago�ci� niepok�j. - Przecie� ty jeste� ranny. Jak mog�am zapomnie�. Pozw�l... Uchyli�a zaplamion� krwi� koszul�, ale na ciele nie by�o �adnego �ladu. Cofn�a si� o krok. Na chwil� zn�w zacz�a si� go ba�. U�miechn�� si� ze zrozumieniem i z�apa� za klamk�, ale doskoczy�a i przytrzyma�a drzwi. Sta� patrz�c w �cian� i czeka�. - Rety, gdzie moje maniery - Helena jakby zapomnia�a o wszystkim. - Mo�e chcesz co� zje��, napi� si�. Mam taki plan: Wrzuc� twoje ubranie do pralki, za dwie godziny b�dzie czyste, �wie�e i suche. Na razie mo�esz chodzi� w moim szlafroku. Jest w �azience. Oczywi�cie, o ile si� przedtem wyk�piesz. Nie obra� si�, ale naprawd� uwa�am, �e ci si� to przyda. Przez ten czas przygotuj� pyszn� kolacj�. Co ty na to? Je�li si� nie zgodzisz b�dzie mi bardzo przykro. Spojrza� jej w oczy. To nie by�a tylko wdzi�czno��. Nie chcia�a zosta� sama, a on w jakim� stopniu jej imponowa�. Czu�a si� przy nim bezpieczna. U�miechn�� si� do niej i bez s�owa poszed� do �azienki. Wyk�pa� si�, uczesa�, przystrzyg� nieco w�osy i zarost. Helena przygotowa�a obfit� kolacj�. Przy okazji zmieni�a str�j i teraz tylko szlafrok, kt�ry mia� na sobie, psu� ca�y nastr�j. Zaznaczy� to wymownym gestem. - Nie przejmuj si� tym - odpar�a. - Wiesz, jeste� naprawd� bardzo przystojny. U�miechn�� si� w odpowiedzi na komplement i zasiad� za sto�em. Dziewczyna zmieni�a taktyk�. Przez ca�� kolacj� nie zada�a ani jednego pytania, cho� doskonale wiedzia�, �e gryzie j� ciekawo��. Opowiada�a mu o sobie: o studiach, o pracy. Wspomnia�a o problemach, jakie ma ze swoimi nieco zaborczymi rodzicami. Nie ukrywa�a, �e przez jaki� czas mieszka�a z ch�opakiem, kt�ry rzuci� j� kilka miesi�cy temu. �ali�a si�, jak niewra�liwi s� m�czy�ni i jak trudne jest �ycie w samotno�ci. Ws�ucha� si� w potok jej s��w. Prawie bezwiednie przytakiwa�. Od czasu do czasu rzuca� jak�� rad�. By� jej wdzi�czny, �e sprawi�a, i� na chwil� zapomnia�. - �nisz g�upcze! Zn�w �nisz o mnie! Gorycz powr�ci�a tak nagle, �e chcia� zawy� z b�lu. Zapanowa� nad emocjami i tylko nieznaczne zmru�enie oczu mog�o zdradzi� to, co czu�. Odsun�� si� od sto�u. - Zdaje si�, �e pranie ju� si� sko�czy�o. - Dlaczego chcesz i��? - spyta�a po chwili, nie kryj�c rozczarowania. - Heleno, nie ma nic, co m�g�bym ci ofiarowa�. - Doprawdy? Znam ci� zaledwie od kilku godzin, a ju� zawdzi�czam ci �ycie. - Wi�c nie pozw�l, bym ci je teraz chwila po chwili odbiera�. Wysz�a i po jakim� czasie wr�ci�a z jego ubraniem, starannie u�o�onym w kostk�. Potem znikn�a ponownie, by m�g� si� swobodnie ubra�. Gdy przysz�a, by� ju� gotowy do wyj�cia. Odprowadzi�a go a� pod sam� bram�. - Obiecaj chocia�, �e si� jeszcze zobaczymy. - Jedyne co mog� ci obieca�, to, �e nigdy ci� nie zapomn�. Jestem ci naprawd� bardzo wdzi�czny. - Mnie? Za co? - spyta�a troch� zdezorientowana. Jak�e pragn�� opowiedzie� jej ca�� prawd� o sobie, ale czy uwierzy�aby mu? A je�li nawet, to co by to zmieni�o? - Sp�dzi�em wiecz�r, o jakim przez ostatnie lata mog�em jedynie marzy�. Ale to tylko iluzja. Uca�owa� jej rozchylone ze zdziwienia usta i odszed�. - Ale� nie, zaczekaj! - zawo�a�a, lecz by� ju� zbyt daleko, by wr�ci�. - * - Wszed� do swojego pokoju w obskurnym hoteliku, gdzie� na Queensie. Zn�w opanowa�o go zniech�cenie. Sta� przy oknie wpatruj�c si� w jaki� neon naprzeciwko. Drzwi za jego plecami uchyli�y si� z lekkim skrzypni�ciem. Poczu� fal� uczu� od osoby, kt�ra wesz�a. Nienawi��, rozpacz i rozterka splata�y si� w jedno pytanie: dlaczego? Bez trudu odgad�, kim by� go��. Jego przyjaciel ze studi�w. Cz�owiek, z kt�rym sp�dzi� pi�� lat w jednym pokoju akademika, przyszed� tu, by go zabi�. - Wiecz�r pe�en niespodzianek. Phil przyjacielu, mi�o... - Milcz, morderco. Pi�tna�cie lat tropi�em ci�, wydaj�c maj�tek na detektyw�w. W��czy�em si� za tob� po �wiecie. Wykorzysta�em ka�dy pozostawiony przez ciebie �lad i za ka�dym razem modli�em si�, by� pozostawi� nast�pny. Teraz... - us�ysza� stukni�cie naci�ganej iglicy - teraz ju� mi nie uciekniesz. Nie by�o sensu t�umaczy� czegokolwiek. Sta� spokojnie, czekaj�c na strza�, ale Phil nie nale�a� do ludzi, kt�rzy potrafi� strzeli� w plecy. Musi go w jaki� spos�b zmusi�. Szybkim ruchem uchyla po�y p�aszcza. Drug� r�k� si�ga niczym po bro�, i odwraca si� w stron� Phila. Pierwszy strza� trafia w rami�, drugi rani okolic� serca. Odrzut jest tak silny, �e musi si� zaprze� o framug�, by nie wypa�� przez okno. Osuwa si� na pod�og� zaskoczony ulg�, jak� sprawia zwyk�y b�l. Phil podchodzi do rannego i nie mog�c dostrzec �adnej broni, domy�la si�, �e zosta� sprowokowany. Zrozpaczony przykl�ka obok swego przyjaciela. - Ty idioto, jak mog�e� pomy�le�, �e to ja zabi�em Lorraine? - mimo b�lu m�wi spokojnie, niemal u�miechaj�c si�. - Phil, odwied� Helen�. - Helen�? Brak mu si� by m�wi�, przywo�uje z pami�ci obraz Heleny, widok domu w kt�rym mieszka, adres. Patrzy na Phila staraj�c si� przekaza� mu te informacje, ale ju� po chwili patrzy�y tylko same oczy. - * - Lorraine sta�a obok pogodna i promienna. Taka, jak� zawsze pragn�� j� pami�ta�. - Witaj w prawdziwym �yciu, Ben. - Ben? Ben umar�, pami�tasz? - Ja te� umar�am. Od kiedy to przejmujesz si� szczeg�ami? - Nie wiem kim jestem, ale na pewno nie jestem tym, kim by� Ben. - Ben to cz�owiek, kt�ry mnie kocha tak bardzo, �e got�w by� dla mnie umrze�, a jednak zdecydowa� si� dla mnie �y�. Tak brzmi definicja. Sam wi�c sobie odpowiedz, czy nim jeste�. Tw�j umys� umiera. To co teraz czujesz i czego pragniesz b�dzie wszystkim co ci pozostanie do czasu, a� twoja dusza zamieszka w innym ciele. - Dlaczego nie mog�em umrze� pi�tna�cie lat temu? Dlaczego musia�em m�czy� si� tyle czasu. - Ben, m�wi�am, �e tw�j umys� umiera, ale p�ki go jeszcze masz, wysil si� i pomy�l. Chcia�e� wtedy umrze�. Po �mierci zosta�aby ci jedynie nienawi�� do �ycia, jak wi�c mia�by� kiedykolwiek do niego powr�ci�. Dlatego przez ca�y czas czeka�am, a� zn�w poczujesz to jedno najwa�niejsze pragnienie, i poczu�e� je gdy pozna�e� Helen�. Zn�w zapragn��e� �y�. Sta�e� si� godny tego, co nas teraz czeka. - To znaczy...? Lorraine u�miechn�a si�, a on nagle poczu�, �e zna odpowied�. Zawsze zna�, tylko nie m�g� jej sobie uzmys�owi�, a teraz ju� nie musia�, nie mia� czym. Potok my�li usta�, i �wiadom by� tego, �e my�lenie to jedyne, co dot�d nie pozwala�o mu wiedzie�. I pod��yli w stron� jasno�ci, szcz�liwi jak nikt nigdy i nigdzie dot�d. Marzec 1994 Artur Giera [email protected] Artur Edwin Giera. Urodzi� si� 9 listopada 1966 w Warszawie, gdzie mieszka do dzi�. Studiowa� na wydziale elektronicznym Politechniki Warszawskiej. Obecnie pracuje w Radiu Zet, najwi�kszej prywatnej og�lnopolskiej rozg�o�ni radiowej, na stanowisku specjalisty komputerowego. Fantastyk� interesuje si� od dziecka. G��wne fascynacje to tw�rczo�� Roberta Sheckley'a, Isaaca Asimova, a tak�e filmy: "Blade Runner" oraz trylogia "Gwiezdne wojny". Publikowa� w polskim pi�mie science-fiction "Fenix". E-mail do korespondencji: [email protected]