10754
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 10754 |
Rozszerzenie: |
10754 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 10754 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 10754 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
10754 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Andrzej Filipczak
Gwardia
Szczup�a, opalona d�o� odgarn�a kosmyk jasnych w�os�w z czo�a. Zielone oczy
z zadowoleniem patrzy�y na krz�taj�cych si� po rozleg�ej polanie ludzi. Mimo wczesnej pory
nikt ju� nie spa�. U�miechn�a si�. Powoli obozowisko nabiera�o w�a�ciwego charakteru. Dzi-
siaj ci ludzie nie przypominali ju� rozbitk�w sprzed trzech tygodni, kt�rzy na kolanach wy-
czo�giwali si� z rozbitego wraku...
- Hej, dziewczyno! - zawo�a� �niadosk�ry m�czyzna. Za plecami chowa� bukiet du-
�ych, bladoniebieskich kwiat�w. Udawa�a zaskoczon�. To nic, �e telepatia zdradzi�a niespo-
dziewanego go�cia du�o wcze�niej. Uwa�a�a, �e pewne zwyczaje z Federacji nale�a�o po po-
rostu kontynuowa�.
- Hej, Assan - odpowiedzia�a �agodnym g�osem.
Przypad� do niej i poca�owa�. Kucn�� i po�o�y� kwiaty na podo�ku.
- To dla ciebie, Juliette.
U�miechn�a si� i zwichrzy�a mu w�osy.
- Co s�ycha� w Grodzie? - spyta�a.
B�ysn�� z�bami.
- Wrze jak w ulu. Domki wyrastaj� jak grzyby po deszczu. Teraz, gdy ju� opanowano
odpowiedni� technologi�... Swoj� drog� niez�y organizator z tego Obuchowitza. Zagna� tyle
os�b do roboty...
- Wiesz, Assan. Chyba po prostu ka�dy ma ju� do�� tej prowizorki.
Kiwn�� g�ow�.
- Wiem. Dlatego te� wybra�em dla nas odpowiednie miejsce. Na uboczu, z dala od te-
go nat�oku my�li... Zgromadzi�em ju� nieco hit-bambusa... Zobaczysz, b�dzie nam tam do-
brze... Wiem, �e nie o tym marzy�a�, ale trudno... Gdyby nie ta katastrofa... Albo gdyby przy-
najmniej przemytnicy z �Fenixa� nie okazali si� takimi skurwielami, �aduj�c z�om zamiast
sprz�tu... Co? Co si� sta�o?
- Nie, nic. Zabawne, �e wspominasz o za�odze. Zgadnij, kto dzi� rano pojawi� si� na
polanie?
- Za�oga??? To oni prze�yli?
Przytakn�a.
- I co? Co z nimi zrobili?
- Co, co. To co zwykle. Gadaj�...
- Gadaj�? Z nimi?
- Mo�e gdyby by� tu O�Callan...
- Widzia�em go w Grodzie, ale pewnie nied�ugo wr�ci... - g�o�no prze�kn�� �lin�. - Ju-
liette, sama widzisz co tu si� dzieje. Rzu� to wszystko w diab�y i przenie�my si� do Grodu...
- Nie mog�, Assan. Przecie� wiesz... Nie zostawi� tu rannych, a oni mogliby nie prze-
�y� kolejnej przeprowadzki... Jeszcze nie taraz...
- Ale...
Wsta�a podnosz�c co� z ziemi.
- �ap - spodnie poszybowa�y w powietrzu. - zszy�am t� rozdart� nogawk�. Swoj� dro-
g�, gdzie ty si� w��czysz...
- Jeste� anio�em, Juliette.
�achn�a si�.
- Nieprawda. Gdyby� wiedzia� co zrobi�am... Gdyby� wiedzia�, dlaczego musia�am tu
ucieka�...
Obj�� j� delikatnie.
- To przesz�o��, Juliette. Przesz�o��...
- Tak - powt�rzy�a zamy�lona - Tak, masz racj�. Dobra, na co czekasz - odezwa�a si�
ra�niej. - No, przymierzaj.
*
- Do dupy z tak� robot�, Russo - wysoka brunetka krytycznie oceni�a prac� m�czy-
zny. - Czy ty faktycznie nie rozr�niasz sadzonek kolankowca od reszty tego zielska? - zato-
czy�a d�oni� kr�g.
Szpakowaty m�czyzna milcza�, zmieszany. Szczerze m�wi�c dla niego wszystkie ro-
�liny wygl�da�y tak samo. No, mo�e gdyby trafi�a mu si� fasola lub kukurydza... Ale kolan-
kowiec? Judith mia�a racj�...
- Czekaj, czekaj a� wr�ci Kalen. To by�a jego dzia�ka... - gdera�a dalej, ale k�ciki ust
same unosi�y si� do u�miechu.
M�czyzna machinalnie obraca� w d�oniach ko�cian� grac�. Chcia� przecie� dobrze...
�Wiem� Judith odpowiedzia�a mentalnie. Poczu� ciep�o �yczliwego u�miechu. �Nie
przejmuj si�, Russo. Nauczysz si�. Jak my wszyscy...�
Szpakowaty milcza�. Pokryta siniakami twarz pozosta�a powa�na.
- Czekaj, ju� wiem - brunetka zaklaska�a w d�onie. - Mam dla ciebie robot�, Russo.
Idealn�. Teraz, gdy ty i Eva do��czyli�cie do nas, b�dziemy potrzebowali nowych poletek pod
upraw�. Tam trzeba b�dzie si� pozby� wszystkich ro�lin. No, chod�...
*
- Dzie� dobry, drodzy Radiobardianie! - u�miechni�ty m�czyzna siedzia� na wysokim
drzewie weso�o majtaj�c nogami. Nie by�o to wprawdzie prawdziwe studio, ale zawsze co�.
Poza tym dzi�ki drzewu zwi�ksza� zasi�g o kilka metr�w. Tak przynajmniej przekonywa� sam
siebie, gdy ka�dego ranka si� tu wspina�. Zreszt�, st�d ogarnia� wzrokiem ca�� polan�. Polan�,
kt�ra po katastrofie �Feniksa� sta�a si� ich domem. Dlatego te� z rezerw� patrzy� na wszyst-
kich, kt�rzy tak �pieszyli si� z przeprowadzk� do Grodu. Polana by�a ca�kiem w porz�dku,
nieco ciasna, ale za to bezpieczna, szczeg�lnie, �e uda�o si� odgrodzi� zerrib� obozowisko
r�wnie� od strony strumienia. Tymczasem Gr�d to skupisko lu�nych, porozrzucanych na
niewielkich wzg�rzach budowli. To, �e wystraszone upadkiem statku drapie�niki wynios�y
si� st�d, nie oznacza�o wcale, �e nie powr�c� na swoje tereny. Jako� nie chcia�o mu si� wie-
rzy� w �rajsko�� Hitalii...
- W ten pi�kny, s�oneczny dzie� wita was wasze ulubione, jednoosobowe Radio Bard
z Ceres. Niebo jest bezchmurne, wi�c nie raczej nie ma co si� obawia� kolejnej burzy.
A teraz gar�� wiadomo�ci.
Dzi� mija drugi dzie� od zej�cia z tego �wiata, Kaktusa, naszego dotychczasowego
przyw�dcy. Jaki by�, taki by�, ale przynajmniej zaprowadzi� w�r�d nas jakikolwiek porz�dek.
Ale, jak to m�wiono na staruszce Ziemi: �umar� kr�l, niech �yje kr�l�. Czy jednak Brian
O�Callan, kt�ry tymczasowo przej�� sched� po Kaktusie b�dzie mia� szans� si� wykaza�?
Go�cie, kt�rzy dzi� rano zawitali na polan� mog� zrobi� sporo zamieszania...
Jest to za�oga �Feniksa� - przemytniczego statku, kt�ry przywi�z� nas na t� �rajsk��
planet�. Jak si� okaza�o, podczas katastrofy g��wny komputer odstrzeli� mostek wraz
z za�og�. Mostek wbi� si� w dno morskie, ale dzi�ki pomys�owo�ci przemytnik�w, uda�o im
si� stamt�d wydosta�. Uczucia z jakim przyj�to go�ci s� do�� mieszane, co wcale nie dziwi
je�li przypomnimy sobie zawarto�� kapsu�y towarowej i �adowni otwartych przez Jokan�.
Nasi go�cie odpoczywaj� teraz po trudach pieszej w�dr�wki, ale gdy tylko mi si� uda, posta-
ram si� nam�wi� ich na wywiad.
Pozosta�e wie�ci:
W pobli�u polany zauwa�ono �lady ch�opca. Prawdopodobnie Alex Briscow st�skni�
si� za lud�mi. Wszystkich kolonist�w ostrzegam, by obchodzili si� z nim jak najostro�niej.
Nie zapominajmy na co go sta�...
Dotychczas nie odnaleziono Sahma i skradzionego semtexu, utrzymany wi�c zostaje
stan podwy�szonej gotowo�ci bojowej. Pozostali uczestnicy zbrodniczego napadu na ob�z,
Shogun i Cloudac, pracuj� od �witu na rzecz ca�ej spo�eczno�ci.
Z kolei nasz rudow�osy szpieg, Eva, odda�a si� w r�ce rolnik�w, deklaruj�c si� jedno-
znacznie po stronie Hitalian. Hmmm, zobaczymy...
- Hej, Ilquad! - M�czyzna siedz�cy na drzewie spojrza� w d�. O pie� opiera� si�
Divane. M�tny wzrok i nieskoordynowane ruchy �wiadczy�y, �e zn�w si� czego� na�pa�.
- Hej, Ilquad - narkoman powt�rzy� niewyra�nie. - Wiesz dlaczego Kaktus wykorko-
wa�? Bo mu si� tryby zatar�y od piasku, kt�rego si� na�yka�, gdy na pla�y pr�bowa�, jak mu
per�y zgrzytaj� w z�bach, he, he, he... - zatoczy� si� i upad� na traw�. Ilquad spojrza� na niego
z politowaniem. Ten cz�owiek stacza� si� coraz ni�ej. Tylko sk�d on ci�gle ma narkotyki?
Czy�by odkry� jaki� substytut w�r�d tutejszej ro�linno�ci? Hitalia - planet� miliona mo�liwo-
�ci. Zosta� jej odkrywc�, spe�nij swoje marzenia - tak reklamowali nielegalny zaci�g prze-
mytnicy z �Feniksa�. Uwierzy� im, bo chcia� uwierzy�. Chcia� by sta�o si� niemo�liwe. Nie
sta�o si�.
*
Smuk�a blondynka pochyli�a si� z trosk� nad nieprzytomnym Divanem. Niech �pi, za-
decydowa�a. Rozwa�a�a zas�yszane wiadomo�ci. To dobrze, �e wyja�ni�a si� sprawa z Ev�.
Zna�y si� ze szpitala. Eva by�a jedn� z nielicznych wolontariuszek. Cicha, spokojna dziew-
czyna. Nie rzuca�a si� w oczy... A potem ta nag�a afera ze szpiegiem...Wci�� nie chcia�o jej
si� w to wierzy�. Dobrze chocia�, �e sko�czy�o si� w ten spos�b... Tak, Eva dogada si�
z rolnikami. Na pewno spodoba jej si� rubaszny Khorst, spokojny Kalen i ciche chi�skie ma�-
�e�stwo T�ai. Znajdzie te� pewnie wsp�lny j�zyk z weso�� Judith. A mo�e Flower ju� wy-
zdrowia�? Gdy by�a tam ostatnio z Assanem, nios�c mikstur� sporz�dzon� przez Delilah,
nadal by� nieprzytomny. Ale teraz... Kto wie? A prawda... Jest jeszcze Russo. Khorst znalaz�
go w lesie, zakatowanego niemal na �mier� i przyni�s� do rolnik�w. Judith musia�a mie� pe�-
ne r�ce roboty... Ale teraz, gdy jest z ni� Eva... Dadz� sobie rad�.
*
Verino Cloudac mia� z�y dzie�. Prawd� m�wi�c mia� z�e dni od jakiego� miesi�ca.
Wszystko przez tego handlarza, kt�ry wcisn�� mu lewe wirtualki. B�g jeden wie, w jaki spo-
s�b wirtualna rzeczywisto�� przemieni�a si� w jak najbardziej realny horror. To prawdopo-
dobnie znajomi o do�� specyficznym poczuciu humoru zafundowali mu wycieczk� na Hitali�.
A mo�e kto� chcia� si� go pozby�... Policzy si� z nimi wszystkimi, gdy tylko wyrwie si�
z tego piek�a. O ile prze�yje kolejny dzie�. Wyka�cza�y go tutejsze upa�y. Jego 120 kilogra-
mowe cia�o sp�ywa�o potem. Ale nie to by�o najgorsze. Przera�a� go fakt, �e nagle znalaz� si�
na czarnej li�cie wrog�w rozbitk�w. Najpierw Russo na si�� �wcieli�� go razem z Shogunem
i Aleksem do Legionu... Wszystko jeszcze by�o w porz�dku dop�ki nie przy��czy� si� Sahm.
To on nam�wi� Shoguna do ataku na Russo... To on wymy�li� ten idiotyczny napad na pola-
n�... Cloudac nawet ucieszy� si�, gdy Kaktusowcy go z�apali... Traktowano go tu jak zbrod-
niarza, ale dano szans� powrotu do spo�eczno�ci. A teraz wpakowano go do tego do�u razem
z Shogunem... Podobno Sahm zostawi� go, samego, ton�cego w bagnie...
- Cloudac. Hej, Cloudac...
- Odczep si�, Shogun! Nie chc� mie� z tob� nic wi�cej wsp�lnego - grubas spojrza� na
ogolonego na �yso by�ego wsp�lnika i splun�� mu pod nogi.
Ten zacisn�� pie�ci.
- Nie denerwuj mnie, grubasie...
- Bo co, rzucisz si� na mnie jak na Russo? Tylko, �e wtedy by�o was dw�ch i mieli�cie
pa�ki. Ciekawe, czy gdyby� by� sam...
- Hej, wy tam - stra�nik pochyli� si� nad g��bokim do�em, kt�ry wykopali. - Sko�czy-
li�cie ju�?
Cloudac spojrza� w g�r�.
- Nie, jeszcze nie.
- To ruszajcie si� szybciej. Jak sko�czycie, to macie przenie�� tu latryny i zasypa� sta-
re do�y, rozumiemy si�, h�?
Obaj r�wnocze�nie kiwn�li g�owami. Chwycili za prowizoryczne �opaty, ale prze-
szkodzono im ponownie. Otoczona jasnymi w�osami twarz pojawi�a si� nad do�em.
- Jak maj� szybciej pracowa�, skoro od rana nic nie jedli - dziewczyna droczy�a si� ze
stra�nikiem. - Chod�cie, ch�opcy, na g�r�, bo wam jedzonko zaraz wystygnie.
Shogun spojrza� pytaj�co na towarzysza.
�To Juliette, dobry duch obozu� wyja�ni� Cloudac. �Ch�opcy� wygrzebali si� z do�u
i otrzepali r�ce z piachu. Dziewczyna przynios�a du�y garnek paruj�cej zieleniny. Smakowa�o
podle, ale podobno by�o od�ywcze. Shogun pr�bowa� zagadywa� dziewczyn�, ale jej my�li
zaj�te by�y czym� innym. Stoj�cy kilkadziesi�t metr�w dalej Jager wyja�nia� co� �go�ciom�...
Przymkn�a oczy by lepiej si� skupi� na s�abym sygnale rozmowy.
*
- I wy tym polujecie? - przemytnik z dezaprobat� patrzy� na �uk przewieszony przez
rami� obstrzy�onego na je�a kolonisty. Ta fryzura stanowi�a kompromis mi�dzy t�po�ci� no-
�a, a �wie�o odkrytym �talentem� fryzjerskim Lewandowsky�ego. I tak mia� szcz�cie, �e
ch�opak nabra� ju� wprawy, wi�c jego w�osy nie wygl�da�y a� tak �le na tle fryzur innych.
By� w�ciek�y... Na O�Callana, za to �e powl�k� si� o �wicie z budowniczymi do Grodu... Na
przemytnik�w z �Fenixa�, za to, �e pojawili si� tu tak nagle zaskakuj�c wszystkich... I na
siebie, za to �e nagle poczu� obowi�zek wyst�powania w roli rzecznika ca�ej spo�eczno�ci...
- Tak, to znaczy, nie tylko tym. Mamy jeszcze bro� - przed oczyma stan�y mu cztery
pistolety z resztk� amunicji.
- Nie musisz si� przed nim t�umaczy�, Jager - wmiesza� si� brodaty m�czyzna, kt�ry
szybko si� zbli�a� do zebranych. - W og�le nie powinni�my z nimi gada�. Po tym co znale�li-
�my w kapsule i w �adowniach...
- Kapsule? - przemytnik zagryz� warg�. �Cholera, niepotrzebnie wysy�a�em Lorqsa...
By�o ju� zbyt p�no na zacieranie �lad�w...�
- Tak, kapitanie. W waszej kapsule towarowej, w kt�rej powinny si� znajdowa� pod-
stawowe zapasy �ywno�ci, lekarstw i sprz�tu. Nasi ludzie zdobyli j�, nara�aj�c �ycie. Tylko,
�e te �miecie, kt�re si� tam znajdowa�y... - machn�� r�k�. - Podobnie zreszt� jak z�om
w �adowniach statku... - brodacz niemal krzycza�.
- Pan O�Callan, jak s�dz�. Niech si� pan przestanie gor�czkowa�...
- Gor�czkowa� si�? Sam nie wiem co mnie jeszcze powstrzymuje, �eby was nie wy-
korzysta� jako przyn�ty na drapie�niki. Takich jak wy...
- Starczy! - uci�� kapitan.- Koniec tych grzeczno�ci! Nie wiesz co ci� powstrzymuje,
tak? No to ci powiem. To ci� powstrzymuje, w�a�nie to - wskaza� chudym palcem na �uk Ja-
gera, a nast�pnie na grupk� dobrze uzbrojonych ludzi, kt�rzy stali nad strumieniem patrz�c
w ich stron�. - Uwa�aj wi�c, O�Callan, bo mo�emy tu zrobi� jatk�. Je�li b�dziesz rozs�dny, to
wszystko b�dzie w porz�dku. Nie mamy zbyt wielkich potrzeb. Na razie pob�dziemy troch�
w tym miejscu, wi�c oczekuj�, �e twoi ludzie pomog� zbudowa� nam jakie� sza�asy. Ponadto
��damy sta�ych dostaw �ywno�ci, a w zamian zostawimy was w spokoju. Ba, nawet b�dziesz
m�g� w dalszym ci�gu bawi� si� w wodza.
- Ty �mieciu, jak �miesz... - przyciemnione szk�a okular�w nie mog�y ukry� gniew-
nych b�ysk�w w br�zowych oczach.
- O�Callan! Stul pysk, albo przestan� by� grzeczny...
- Precz!
- Widz�, O�Callan, �e si� nie dogadamy. Trudno, sam b�dziesz odpowiedzialny, za to
co si� stanie...
Brodaty m�czyzna zacisn�� pi�ci.
- A co nam zrobicie? - powiedzia� ju� nieco spokojniej. - Uwa�aj, kapitanie. My te�
umiemy walczy�, wi�c radz� nie stawia� tu ��da�. Macie lepsz� bro�, ale nas jest wi�cej,
wi�c radzi�bym by� ostro�niejszym z gro�bami. Chcecie tu zosta�, prosz� bardzo, ale po dru-
giej stronie strumienia. I to tylko pod warunkiem, �e przyjmiecie nasze zasady...
Kapitan b�yskawicznym ruchem wyci�gn�� bro� z kabury i przystawi� rozm�wcy do
twarzy.
- Zasady, powiadasz - sykn��. - Ja ci poka�� zasady. Chcesz wojny, to mo�esz j� mie�,
ale w�tpi�, �eby�cie j� wygrali. Masz szcz�cie, �e dzi� jestem w dobrym nastroju, bo ju� by�
gryz� ziemi�. Powtarzam: dasz mi ludzi do pomocy przy budowie obozowiska i zapewnisz
�arcie, a zostawimy was w spokoju. B�dziesz si� stawia� - zginiecie.
O�Callan wyszarpn�� si�.
- Dam ci ludzi, ale jedzenie musicie sobie zapewni� sami. Nam samym si� nie przele-
wa...
- A rolnicy? - czarne oczy b�ysn�y z�o�liwie.
- Sk�d wiesz o rolnikach?
- Moja sprawa. Rolnicy, O�Callan. Czy�by nie dostarczali wam jedzenia?
- Oni? A sk�d oni maj� je mie� - wtr�ci� si� obci�ty na je�a. - Mo�e p�niej, ale oni
te� dopiero zaczynaj�... Przecie� jeste�my tu dopiero od paru tygodni...
- Dlaczego ich tak bronisz, eee, Jager, prawda? Jak �wiat �wiatem, to jeszcze �aden
ch�op nie umar� z g�odu - kapitan u�miechn�� si� krzywo. - Oni na pewno maj� �ywno��. Za-
�atwcie j� od nich...
- Sami sobie za�atwcie. Mo�e si� z wami za co� wymieni�.
- W porz�dku - kapitan spojrza� na za�og�. - No, wi�c gdzie s� ci obiecani ludzie,
O�Callan?
Zagadni�ty u�miechn�� si� pod nosem.
- Jager, mo�esz mi tu przys�a� Cloudaca i Shoguna?
*
D�ugow�osy kolonista, kt�ry przed chwil� przyby� na polan� wraz z reszt� ludzi
z Grodu zaalarmowanych przybyciem przemytnik�w, z niedowierzaniem patrzy� na przyja-
ciela.
- Brian, nie chc� ci si� wtr�ca�, ale wed�ug mnie posy�anie Cloudaca i Shoguna do
tych �mieci to szale�stwo. Przecie� to powi�kszanie zast�p�w wroga...
Brodacz pokr�ci� powoli g�ow�.
- Wiem co robi�, Obuch. Zaufaj mi. Wol�, jak to m�wisz �by powi�kszyli zast�py
wroga�, ni� abym mia� ci�gle ich pilnowa�, obawiaj�c si�, �e w ka�dej chwili mog� wbi� nam
n� w plecy. Nie, Idril. Je�li chc� zdradzi�, niech zdradzaj�, ale wtedy gdy jeste�my na to
przygotowani. A je�li pomy�lnie przejd� ten egzamin, b�dzie zn�w mo�na im zaufa�.
- R�b jak chcesz, ale nadal uwa�am to za samob�jstwo. Przecie� oni znaj� wszystkie
nasze s�abe strony. Je�li zdradz�...
- Zaryzykuj�. Musz� by� pewny swoich ludzi. Zreszt� przemytnicy i tak ju� wiedz�
zbyt du�o... Przekl�ta telepatia...
*
Na zielonej skarpie siedzia�y dwie osoby. Rudow�osa kobieta w zamy�leniu spogl�-
da�a na p�yn�c� powoli wielk� rzek�. Spokojne wody skrzy�y si� w promieniach s�o�ca. Roz-
my�la�a nad tym co si� wydarzy�o w ci�gu kilkunastu ostatnich dni. Ona, agentka wywiadu
Federacji, nagle zakocha�a si� w jednym z rozbitk�w, kt�rych okre�la�a do tej pory pogardli-
wie jako �materia� badawczy�. Wykorzysta�a tego cz�owieka do uwolnienia si� z r�k koloni-
st�w, gdy j� zdemaskowali, a on jej wybaczy�. Poza tym zmieni� jej �ycie wskazuj�c drog� do
poznania Si�y...
- Dlaczego im nie powiedzia�a�, Eva?
- A ty?
U�miechn�� si� do niej i przytuli� mocniej.
- Wiesz, nikt nie lubi si� dowiadywa�, �e jest jedynie pionkiem w czyje� grze...
- Wiem.
Milczeli przez chwil�.
- Kalen, powiedz mi...
- Tak?
- Dlaczego w�a�nie ty? Dlaczego ja nic nie zobaczy�am w Kr�gu? Dlaczego tylko ty
zosta�e� wybrany?
Roze�mia� si�.
- No, nie zapominaj o Aleksie. On zosta� powo�any jako pierwszy - za�artowa�.
- Odpowiedz mi, prosz�.
Westchn��.
- Nie wiem, Eva. Naprawd�, nie wiem. To znaczy, mam pewn� hipotez�, ale to tylko
hipoteza.
- Powiedz...
- Widzisz, wydaje mi si�, �e podchodzimy do tego ze z�ej strony. Przyk�adamy nasze
ludzkie miary do czego� zupe�nie obcego. Z pewno�ci� zwr�ci�a� uwag�, �e te rzekome ka-
mienie Kr�gu wcale nie przypominaj� kamieni. S� ciep�e i porowate. Wydaje mi si�, �e to co
widzieli�my, to jedynie niewielka cze�� czego� wi�kszego. Czego� ukrytego tam, pod po-
wierzchni� tej fascynuj�cej planety. Ot� nagle to Co� odkry�o nowe stworzenie na planecie -
cz�owieka. Aby go zwabi� u�y�o przyn�ty. Wykorzysta�o do tego nasze wspomnienia. Tak
naprawd� nie byli�my wybra�cami. Alex by� po prostu pierwszym cz�owiekiem, kt�ry zbli�y�
si� do Kr�gu, ale tu wmiesza� si� Russo. Powstrzyma� ch�opaka przed wkroczeniem pomi�dzy
�kamienie�. Ja by�em nast�pny. Teraz Co� ju� nas zna i najwidoczniej nie jest zainteresowane
dalszymi kontaktami. To dlatego nic tam nie ujrza�a�. A je�li chodzi o dar jaki otrzyma�em,
nie masz czego �a�owa�. Twoje zdolno�ci psioniczne s� wrodzone, a moja Si�a to prawdopo-
dobnie jedynie skutek uboczny dzia�ania Kr�gu. Aleksowi przeszkodzono w trakcie procesu,
kt�ry tam zachodzi� i ch�opak zwariowa�. Te� zdoby� pewne niezwyk�e zdolno�ci, ale postra-
da� zdrowe zmys�y. Ja mia�em nieco wi�cej szcz�cia...
Rudow�osa kobieta po�o�y�a si� na trawie i popatrzy�a w niebo.
- Czyli wed�ug ciebie ca�a si�a Psi, jak� zosta�e� obdarzony, to tylko wynik uboczny
badania jakie przeprowadza�o nad tob� jakie� zwierz�?
Kalen przecz�co pokr�ci� g�ow�.
- Nie zwierz�. Co�. Nie wiem co. Nie wiem nawet czy jest �wiadome. Zreszt� wed�ug
mnie, tu nie chodzi tylko o Si��. S�dz�, �e to Co� mo�e by� odpowiedzialne za panuj�c� tu
powszechnie telepati�...
- No, Kalen, tu ju� chyba nieco przesadzi�e�...
- Cicho! - poderwa� si� na r�wne nogi.
- Co si� sta�o?
- Kto� si� zbli�a do obozu. Musimy natychmiast wraca�.
- Ale...
- Natychmiast, Eva. Nadchodz� k�opoty.
*
Min�li w�a�nie kolejne wzniesienie, gdy ujrzeli rzek�. Szerokim �ukiem omija�a
zielone wzg�rza. A tu� przed nimi wykwit�a cienka smu�ka dymu. Niski, szczurowaty
m�czyzna wykrzywi� wargi. �cie�ka, kt�r� kroczyli, doprowadzi�a ich wprost do celu.
- Szykujcie bro�, ch�opcy. Zaraz b�dziemy na miejscu - zwr�ci� si� do pi�tki
towarzyszy.
- A je�li si� nie zgodz�, Trasser?
Szczurowaty si� roze�mia�.
- Jak to �si� nie zgodz��? Nie b�d� mieli wyj�cia. �arcie, albo strac� wszystko co
posiadaj�. Co z wami si� dzieje? Macie skrupu�y? Zapomnieli�cie ju� jak to by�o na
Galileuszu? Tam nie by�o �adnych �ale�. To przez t� cholern� telepati� tak si� rozklejacie...
Trzymajcie si�, do diab�a. Tylko patrze� jak nadleci Jeremiasz i wyci�gnie nas z tego bagna...
Kolejne wzg�rze ods�oni�o im osadk� rolnik�w. Pi�� niewielkich, bambusowych
chatek koncentrycznie otacza�o du�y namiot. Z paleniska w �rodku obozu unosi� si� dym.
Trasser poci�gn�� d�ugim nosem.
- Czujecie, ch�opcy? Jedzonko... Trafili�my na kolacj�.
Nagle spostrzeg� dwie sylwetki, kt�re wynurzy�y si� z zagajnika.
- Oho, gospodarze wyszli aby nas powita�. Mam nadziej�, �e czym� bardziej
konkretnym ni� chlebem i sol�, he, he...
Kobieta i m�czyzna zbli�ali si� do nich, ostro�nie id�c w�r�d niewielkich ro�lin. Gdy
znale�li si� naprzeciw, stan�li i chwycili si� za d�onie.
- Co jest, do diab�a... - mrukn�� Trasser. - Przedszkole, czy co?
�Musicie st�d odej�� g��boki g�os zadudni� w ich czaszkach. �To nie jest wasze
miejsce. Odejd�cie st�d!�.
Trasser z�apa� za pistolet.
- Odej�� st�d. Dobre sobie - mamrota� pod nosem odbezpieczaj�c bro�. - Jeste�my
z za�ogi �Feniksa� - krzykn�� dono�nie. - Chcemy porozmawia� z waszym przyw�dc�...
�Odejd�cie! Nie chcemy was tu!!!�
- Trudno, sami tego chcieli�cie. Ch�opaki, wyci�ga� bro�. Koniec uprzejmo�ci.
Kipner, rozwal jedn� z tych chatek, to od razu im rura zmi�knie!
�ODEJD�CIE� - g�os przybiera� na sile.
- Kipner! Strzelaj!!!
�ODEJD�CIE!!!�
- No, ju�! Na co, kurwa, czekasz...
Nagle, zupe�nie nieoczekiwanie, sze�ciu m�czyzn znieruchomia�o, by nienaturalnie
powolnym ruchem obr�ci� si� i ruszy� przed siebie...
Gdy Trasser otworzy� oczy nie widzia� ju� ani rzeki, ani te� osady rolnik�w. Panowa�a
ciemna noc, a on wraz ze swoimi lud�mi sta� przed �cian� lasu, z kt�rego wyszli rankiem.
W oddali co� zawy�o. Poczu� zimny dreszcz na plecach. Jednak ju� po chwili si� opanowa�.
Nie rozumia� co si� sta�o, ale z�o�� pot�gowa� b�l sforsowanych marszem n�g.
- Johson, co tam mruczysz pod nosem, h�? - rzuci� w�ciek�y. - Czy kto� ma przy sobie
jak�� latark�? Wracamy do obozu!
Para stoj�ca przed osad� rolnik�w odetchn�a g��biej i... opad�a bezsilnie na ziemi�.
*
Ton�� w bagnie. Powoli, stopniowo zanurza� si� w lepkiej mazi. Pr�bowa� si�
wydosta� z otch�ani, ale to tylko przy�piesza�o proces zanurzania. Krzycza�, b�aga�, ale nikt
z przechodz�cych obok ludzi nie zwraca� na niego uwagi. Dopiero po chwili jeden z nich
pochyli� si�. Podni�s� le��cy na brzegu gruby kij i poda� mu go. Shogun chwyci� si� mocno,
lecz wybawca zamiast ci�gn�� za kij, zacz�� wpycha� go nim jeszcze g��biej. Pr�bowa�
odsun�� si� od grubego dr�ga, ale nie m�g�. Otch�a� otwiera�a si� coraz pr�dzej. Brudna,
�mierdz�ca woda zala�a mu usta i wtedy rozpozna� swojego kata.
- Sahm! - wrzasn��...
- Sahm - szepn��, budz�c si� z koszmaru zlany potem. Sen powtarza� si� ka�dej nocy.
Ale dzi� pojawi�o si� co� jeszcze. Wyt�y� s�uch. Gdzie� w pobli�u s�ysza� nosowy g�os
albinosa.
- Sahm? - wci�� nie wierzy� w�asnym uszom. Ale g�os nie znika�.
- Sahm, ty skurwielu! Ju� nie �yjesz! - wrzasn�� podrywaj�c si� na r�wne nogi. G�os
dobiega� ze skraju lasu. Zobaczy� go. Nie zwa�a� na sze�ciu uzbrojonych ludzi, kt�rzy byli
wraz z nim. Dla niego istnia� tylko on. Sahm. Zdrajca.
- Zdrajco - zawy� rzucaj�c si� na zaskoczonego albinosa. Przewr�ci� go na ziemi�
i chwyci� za gard�o. Ko�ciany he�m potoczy� si� w zaro�la. Zacisn�� uchwyt. Bladoniebieskie
oczy wysz�y z orbit. Twarz poczerwienia�a, a r�ce bezsilnie wczepi�y si� w napastnika.
Shogun wyszczerzy� z�by ci�ko dysz�c... Nagle niebo rozb�ys�o milionem gwiazd...
- Zabi� to �cierwo, Sahm? - zapyta� Kipner.
Albinos pokr�ci� g�ow�.
�Zostaw. To przyjaciel.�
- Nie ma co, �adnych masz przyjaci� - Trasser splun�� na nieprzytomnego napastnika.
�Zostawcie nas samych. Powiedzcie kapitanowi, �e za chwil� przyjd�.�
- Jak sobie chcesz. Idziemy, ch�opcy.
Albinos przewr�ci� nieprzytomnego na brzuch i zwi�za� mu r�ce. Nast�pnie ponownie
odwr�ci� napastnika i dopiero wtedy zacz�� go cuci�. Nie stara� si� by� specjalnie delikatny.
- Sahm - wycharcza� Shogun. - Ty blada gnido. Zabij� ci�.
Albinos przykucn�� obok niego.
�W�tpi�, Shogun. Zreszt�, jeste� niewdzi�cznikiem. Przed chwil� uratowa�em ci
�ycie.�
�ysol skrzywi� si�.
- Zostawi�e� mnie. Tam, na bagnach...
�Na moim miejscu zrobi�by� to samo.�
- Mylisz si�, Sahm. S� pewne zasady...
�Zasady? Chyba jeste� g�upszy ni� my�la�em.�
Shogun szarpn�� si�.
- Rozwi�� mnie - za��da�.
�Zaraz, jeszcze nie sko�czyli�my rozmawia�. Pos�uchaj, Shogun. Sam nie wiem
dlaczego, ale ci� lubi�. To dlatego uratowa�em ci teraz �ycie. I to dlatego chc� da� ci szans�
wyrwania si� z tej planety.�
Shogun sapn�� w�ciekle.
�Tak, m�j drogi rasisto. Mo�emy si� st�d wyrwa�. Wiesz co by�o w kapsule.
W �adowniach jest taki sam szmelc. Nikt tu, na tej planecie nie prze�yje najbli�szych
miesi�cy. My mo�emy st�d uciec.�
Shogun milcza�, ale nie potrafi� ukry� my�li. S�ucha� uwa�nie. Albinos uda�, �e tego
nie wie. �ysol uda�, �e nie wie, �e on wie. Ot, taka zabawa z dawnych czas�w, gdy my�li by�y
rzecz� ca�kowicie prywatn�.
�Nie zapytasz w jaki spos�b? I tak ci powiem. Musimy wej�� w �aski za�ogi
�Feniksa�. Oni ju� zawiadomili przyjaci�, kt�rzy zabior� ich z tej zafajdanej planety. Jednak
liczba bilet�w b�dzie ograniczona. Musimy si� postara�, aby si� na nie za�apa�. Pocz�tek
mamy ju� za sob�. Spotka�em te sieroty, gdy b��ka�y si� w lesie i postanowi�em wskaza� im
drog�...�
Albinos wsta� i otrzepa� sobie spodnie.
�No, czas na mnie. Id� do kapitana. A ty sobie tu pole� i przemy�l ca�� spraw�.
Nied�ugo wr�c�...�
*
Juliette obudzi�y gniewne krzyki. Przeci�gn�a si�, pr�buj�c pochwyci� resztki
umykaj�cego snu. Nie chcia�o jej si� otwiera� oczu. Mia�a ci�k� noc. Jeden z pacjent�w
niespodziewanie dosta� biegunki i razem z Delilah przez ca�� noc czuwa�y przy chorym.
Jednak krzyki nie ustawa�y. Juliette rozpozna�a g�os Delilah. Sprzecza�a si� z jakim�
m�czyzn�. G�os by� obcy. Zaniepokojona, usiad�a i otoczy�a ramionami szczup�e nogi.
Awantura rozgrywa�a si� kilka metr�w dalej, na skraju szpitala.
- To pani tu rz�dzi? - g�adko ogolony m�czyzna raczej stwierdza� fakt ni� pyta�.
Delilah odgarn�a w�osy z czo�a.
- Tak jakby. O co chodzi?
- Tej nocy kto� nas okrad�. Musimy przeszuka� pacjent�w.
- Oszala� pan? To szpital. Chce pan przeszukiwa� ci�ko chorych, kt�rzy nawet nie
mog� si� ruszy� z pos�ania?
M�czyzna twardo spojrza� jej w oczy.
- Takie dosta�em polecenie.
- Nie zgadzam si�...
- Co si� tu dzieje, Deli? - obci�ty na je�a kolonista nagle pojawi� si� w szpitalu.
- Dobrze, �e jeste�, Jager. Wyt�umacz temu idiocie, �e w szpitalu le�� ranni. Ci�ko
ranni. Ci, kt�rzy mog� chodzi�, przychodz� do nas tylko na opatrunki...
- Panie Jager, prosz� wyja�ni� tej pani, �e nie mamy wyj�cia. Musimy przeszuka�
wszystkich. Bez wyj�tku.
Obci�ty na je�a podrapa� si� za uchem. Spojrza� na naszywk� z imieniem na
kombinezonie. Ronald Kipner.
- A co wam w�a�ciwie zgin�o, panie Kipner?
- Zegarek, panie Jager. Prawdziwy, dwudziestowieczny, ziemski Rolex. Kto� skrad�
go kapitanowi ostatniej nocy.
- Witajcie na Hitalii - mrukn�� Jager.
- S�ucham? - zainteresowa� si� przemytnik.
- Nie, nic takiego. Chcia�em tylko powiedzie�, �e nas to r�wnie� spotka�o zaraz po
wyl�dowaniu. Nas r�wnie� okradziono...
- Tym gorzej �wiadczy to o was, skoro przez kilka tygodni nie poradzili�cie sobie ze
z�odziejami. Ale my nie zostawimy tak tej sprawy. Prosz� nie robi� trudno�ci, bo u�yjemy
si�y.
- I co? Pozabijacie nas wszystkich, je�li wam nie pozwolimy na rewizj�? - ironicznie
zapyta�a Delilah.
- Je�li zajdzie taka trzeba - szare oczy pozosta�y zimne.
- Dobrze, niech pan si� bierze do roboty, panie Kipner, a potem precz ze szpitala -
sykn�a, w�ciek�a.
Jak mo�na si� by�o tego spodziewa�, rewizja nie przynios�a rezultatu. Kipner mrukn��
co� niewyra�nie i odszed� z dw�jka pomocnik�w. Stan�� przy ogrodzeniu obozu i otar� pot
z czo�a. W�wczas podszed� do niego jaki� cz�owiek i zacz�� co� mu t�umaczy�. Delilah
przyjrza�a si� uwa�niej. Nowo przyby�y kogo� jej przypomina�. Ta sylwetka, to �mieszne
nakrycie g�owy przypominaj�ce he�m. Zadr�a�a. Przed oczami stan�� jej napad na polan�
sprzed kilku dni. Wiedzia�a ju�, kto to jest.
- Jager - poci�gn�a kolonist� za r�kaw. - Zobacz kto tam stoi.
- Sahm - sykn�� zaskoczony. - Jak on �mie si� tu pokazywa�. Id� po Briana. Trzeba
co� z tym zrobi�.
Odszed�, pozostawiaj�c j� sam�. Delilah zacisn�a pi�ci. Wygl�da�o na to, �e albinos
przekona� przemytnika, gdy� zbli�ali si� tu obaj.
- Witaj, Delilah. Mi�o widzie� twoje pi�kne cia�o.
Odpowiedzia�a mu pogardliwym milczeniem i fal� mentalnego obrzydzenia jakie
w niej wywo�ywa�. Lecz albinos tylko si� u�miechn�� i postuka� w ko�ciane nakrycie g�owy.
�He�m� przypomnia�a sobie, �he�m z czaszki Skalniaka, kt�ry nie przepuszcza my�li.�
- Prosz� ewakuowa� pacjent�w - nagle odezwa� si� Kipner.
Zatka�o j�.
- Prosz� ewakuowa� pacjent�w - powt�rzy� g�o�niej. - Musimy przenie�� ich gdzie�
indziej.
- Ale dlaczego? - wykrztusi�a z trudem.
- Istnieje mo�liwo��, �e schowali zegarek gdzie� w poszyciu.
Delilah nie wierzy�a w�asnym uszom. To jaka� paranoja. Nagle spojrza�a na albinosa.
- Sahm, co ty knujesz?
Zagadni�ty u�miechn�� si� lekko.
- Aresztuj� tego cz�owieka! - g��boki g�os O�Callana wdar� si� mi�dzy nich.
- Pan raczy �artowa� - Kipner sykn�� lodowato. - Sahm jest naszym go�ciem...
- Aresztuj� go!!!
W d�oni Kipnera momentalnie pojawi� si� miotacz.
- Czy�by?
- Ten cz�owiek by� prowodyrem napadu na nasz� spo�eczno��. Przez niego kilka os�b
znalaz�o si� w szpitalu. Skrad� nam...
- Prosz� si� uspokoi�, panie O�Callan. Jak ju� powiedzia�em, Sahm jest naszym
go�ciem i nie ma mowy o jakimkolwiek aresztowaniu. Chyba nie chce pan wywo�ywa� tu
wojny o tego cz�owieka...
- Kipner, co si� u was, do diab�a, dzieje? Czego si� tak grzebiecie?
Do szpitala zbli�a�a si� grupa przemytnik�w, kt�ra najwyra�niej zako�czy�a ju�
rewizj� na polanie.
- Daj spok�j, Brian - szepn�a Delilah - Nie warto...
Brodaty m�czyzna zacisn�� z�by.
- Jakie� k�opoty? - kapitan wyci�gn�� miotacz.
- Niech pan przestanie wymachiwa� tak t� broni�, kapitanie - Jager pr�bowa�
za�agodzi� sytuacj�.
Zapad�a chwila milczenia.
- Nie warto, Brian. Nie warto... - powt�rzy�a delikatnie Delilah.
- Ostatni raz, kapitanie - warkn�� O�Callan. - Ostatni raz wam ust�pujemy.
Sahm u�miechn�� si� szeroko. Uda�o si�. Teraz to ju� betka. Odsun�� si� na bok, by
nie tarasowa� przej�cia dla przenosz�cych rannych. Pog�adzi� si� po kieszeni. Szkoda, �e
b�dzie musia� zwr�ci� kapitanowi zegarek. Spodoba� mu si�. Prawdziwy, oryginalny,
dwudziestowieczny Rolex. Mo�na by�o nawet odcyfrowa� wygrawerowany napis na
kopercie: Made in Taiwan. Przemytnicy zrozumiej� dlaczego rozp�ta� to ca�e zamieszanie.
Musia� post�pi� w ten w�a�nie spos�b. Inaczej ich my�li zdradzi�yby go przedwcze�nie...
Zatar� d�onie. Szpital sta� pusty. Ostro�nie zdj�� ci�k� sakw� z ramienia. Dobrze, �e za�oga
nie zorientowa�a si�, �e �wypo�yczy�� od nich co� jeszcze... Pochyli� si� i pogwizduj�c pod
nosem zacz�� rozgarnia� li�ciaste poszycie.
*
- No, sko�czone - Shogun z dum� spojrza� na w�asne dzie�o. Przed chwil� po�o�y�
ostatnie ga��zie na dach du�ego, sz�stego z kolei sza�asu, kt�ry by� przeznaczony dla
przemytnik�w. Stoj�cy obok grubas zatar� r�ce.
- Chod�my ju� - spojrza� wyczekuj�co na towarzysza.
�ysa g�owa pochyli�a si�.
- Id� sam, Cloudac.
- Shogun, nie wyg�upiaj si�. Znowu chcesz mu zaufa�? Przecie� zostawi� ci� na pewn�
�mier�. Wracaj ze mn� do obozu. Odpracujemy swoje i zma�emy winy.
- Id�, Cloudac. Id� i b�d� z nimi szcz�liwy.
- Jak tam sobie chcesz - grubas parskn�� z niedowierzaniem kr�c�c g�ow�.
Wyprostowa� zm�czone plecy i jednym susem przeskoczy� strumie�. Podszed� do ogrodzenia.
Czekali na niego.
- A Shogun? - zapyta� Obuchowitz.
- Zosta� z nimi.
- M�ty zbieraj� si� do kupy - filozoficznie stwierdzi� O�Callan. - Jego wyb�r, ale
lepiej niech nie pokazuje si� wi�cej w obozie.
*
- Dlaczego znowu ty? - �niadosk�ry m�czyzna ze z�o�ci� wrzuci� kamie� do
strumienia. - Czy ty nie przesadzasz, Juliette? Potrafi� zrozumie�, �e pomagasz w szpitalu,
a w wolnych chwilach gotujesz dla innych, ale to ju� przesada. Przecie� nie musisz zanosi�
tym �mieciom jedzenia. Dlaczego to zawsze masz by� ty?
Dziewczyna roze�mia�a si� rado�nie i poca�owa�a go w usta.
- Nie marud�, Assan. Zaraz wracam. Zanim sko�czysz wyplata� ten kosz b�d� tu
z powrotem - z�apa�a du�e naczynie z gulaszem i ju� by�a na k�adce.
- Ale dlaczego w�a�nie ty? - krzykn�� za ni�.
�A dlaczego nie?� opowiedzia�a weso�o.
*
- Martwi� si� o Lorqsa - mrukn�� zapatrzony w ogie� kapitan. - Ju� dawno powinien
tu by�...
- On nie �yje, kapitanie.
Zaskoczony Shogun obr�ci� si�.
- Nie �yje - powt�rzy� Kipner. - Zabi�y go skrupu�y.
- Skrupu�y? - zainteresowa� si� �ysol.
- Skrupu�y, Shogun. Skrupu�y. Lorqs by� zbyt uczciwy. Upar� si�, by zniszczy�
kapsu�� towarow�. Nie chcia�, m�wi�, aby to popsu�o stosunki z kolonistami. Nie wiedzia�,
biedaczek, �e na to by�o ju� zbyt p�no...
- Nie filozofuj, Kipner - g�os kapitana zabrzmia� stanowczo. - Jutro rano, ty i Tomtom
p�jdziecie poszuka� Lorqsa. W ko�cu to jeden z nas...
- Ta je.
�ysol zapatrzy� si� w ogie�. Nie czu� si� zbyt dobrze w tym towarzystwie.
- Napij si�, Shogun - aluminiowa mena�ka trafi�a w jego d�onie. Nie waha� si�. Od
razu czu�o si�, �e to porz�dny trunek, nie tak jak ten �mierdz�cy bimber, kt�rym raczyli si�
Kaktusowcy.
- Wypijmy zdrowie Sahma - Trasser podni�s� mena�k� do g�ry. - Dzi�ki jego
genialnemu planowi nie musimy si� ju� obawia� si� rozbitk�w.
- A c� takiego wymy�li�... - pr�bowa� si� dowiedzie� Shogun, lecz zag�uszy�y go
ch�ralne okrzyki wznoszone na cze�� albinosa. Ten wsta� i uk�onem podzi�kowa� za
�yczenia.
- Co to za plan? - Shogun nie dawa� za wygran�, lecz i tym razem nie by�o mu dane
dowiedzie� si�, gdy� Trasser zobaczy� nadchodz�c� dziewczyn�.
- �arcie!!! - wrzasn��. - �arcie idzie!
- W rzeczy samej, smaczny k�sek - mrukn�� kapitan patrz�c na powabn� posta�
zbli�aj�cej si�.
- Podoba si� panu, kapitanie? - twarz albinosa nabra�a lisiego wyrazu. - Mo�e j� pan
mie� i to za jedyne dziesi�� papieros�w.
- Handluj� tu kobietami? - zainteresowa� si� kapitan.
- Nawet je�li jeszcze nie, to ja mog� to zrobi�. Towar jest towarem i nie wa�ne, czy
chodzi na czterech nogach, czy na dw�ch, czy szczeka, gdacze, czy te� si� �mieje. A tam
gdzie jest towar i popyt, jest i dobry interes.
Roze�mieli si� obaj.
- Siadaj, laleczko - pijany Trasser pr�bowa� z�apa� dziewczyn� za r�k�. - Siadaj
z nami.
Wyrwa�a mu si� i szybko postawi�a naczynia. W jasnych oczach pojawi� si� strach.
Szczurowaty poderwa� si� na nogi. Zawsze podnieca� go strach u kobiet.
- Odejd�, bo ci po�ami� te krzywe �apy - powiedzia�a z gro�n� min�, ale my�li
i dr�enie g�osu zdradza�y przera�enie.
- To taka gra wst�pna? - zapyta� �lini�cy si� Trasser. Siedz�cy dooko�a ogniska
przemytnicy zarechotali. Shogun spojrza� na nich z niesmakiem.
Nagle Trasser szybkim susem dopad� do dziewczyny i przewr�ci� na ziemi�. Z�apa� za
udo i... Kto� chwyci� go za w�osy odci�gaj�c do ty�u...
- Shogun... - wycharcza�. Od pocz�tku nie ufa� temu przyb��dzie. Nagle pu�ci�
dziewczyn�. Wyrzuci� r�ce w ty�. Z�apa� napastnika za nogi i powali� na ziemi�. Obr�ci� si�,
lecz mocny kopniak odrzuci� go na dystans. Wstali, obaj ci�ko dysz�c. Dziewczyna rzuci�a
si� do ucieczki.
- �apcie j� - Trasser sykn�� do kompan�w. Wyszczerzy� ��te z�by. W d�oni b�ysn�a
stal no�a.
Kapitan pochyli� si� w stron� albinosa.
- Ciekawych masz przyjaci�, Sahm.
Zagadni�ty spojrza� w oczy rozm�wcy.
- Pomy�ka, kapitanie. To nie przyjaciel. Ju� nie...
Kapitan roze�mia� si� z satysfakcj�.
- S�ysza�e�, Trasser. Sko�cz z nim! - krzykn��. Zapowiada�o si� ciekawe widowisko.
- Z przyjemno�ci� - cienkie wargi wykrzywi�y si� w u�miechu.
- NIE!!!! - z oddali dobieg� ich g�os z�apanej dziewczyny.
B�ysn�a stal. Pop�yn�a pierwsza krew. Rozpocz�� si� taniec �mierci...
*
Delilah potkn�a si� o co� twardego.
- Co do licha... - mrukn�a rozgarniaj�c zryt� przez przemytnik�w �ci�k�. Jej palce
natrafi�y na co� twardego, o regularnym kszta�cie. Tylko intuicja uchroni�o j� przed
gwa�townym wyszarpni�ciem przedmiotu z ziemi. Delikatnie ods�oni�a stare li�cie. W ziemi
gro�nie l�ni� metalowy walec z napisem �Explosive�...
- NIE!!! - rozpaczliwy krzyk dobieg� j� zza strumienia.
*
- NIE!!! - okrzyk potwierdzi� najgorsze przeczucia. Juliette zbyt d�ugo nie wraca�a.
- Juliette!!! Juliette!!! - wrzasn�� przeskakuj�c przez strumie�.
- Juliette!!! - Ziemia t�tni�a pod stopami. �Szybciej, szybciej. O Bo�e, �eby tylko nic
si� jej nie sta�o.�
- Juliette!!! - zawy� dziko widz�c postacie podrywaj�ce si� od ogniska. Oszala�ym
wzrokiem szuka� drobnej sylwetki. �Gdzie jeste�, Juliette? Bo�e, gdzie jeste�?!!!�
- JULIETTE!!!
Hukn�� strza�.
*
Kapitan na widok nadbiegaj�cego ustawi� regulator g�o�no�ci na maksimum. Wsta�
i powoli wymierzy� w m�czyzn�. Nie denerwowa� si�. Nie po raz pierwszy znajdowa� si�
w podobnej sytuacji. Wiedzia�, �e w epoce bezszelestnej broni huk znakomicie odstrasza.
M�czyzna krzykn��. �lad szale�stwa w jego g�osie spowodowa�, �e kapitan przesun��
celownik miotacza z n�g w okolice serca. Ranny szaleniec m�g� by� nieobliczalny.
Wrzeszcz�cy m�czyzna zbli�a� si�. Kilkana�cie metr�w za nim pojawi�y si� kolejne postacie.
- JULIETTE!!! - wrzasn�� szaleniec. Kapitan spokojnie nacisn�� spust.
Hukn�� strza�.
M�czyzna zwin�� si� w powietrzu i upad� na ziemi�. Nadbiegaj�cy zatrzymali si� na
chwil�. Wykorzysta� to.
- St�jcie! - krzykn��, wyjmuj�c ma�e pude�eczko z kieszeni. Podni�s� d�o� do g�ry. -
Zosta�cie tam, gdzie jeste�cie, albo wysadz� wasz zasrany szpital w powietrze.
*
- Wynocha!!! - wrzasn�� O�Callan. - Wyno�cie si� st�d! Macie godzin�... - g�os mu
stwardnia�, gdy spojrza� na jasnow�os� dziewczyn� w porwanym ubraniu tul�c� do piersi
nieruchom� g�ow� Assana.
Trasser splun�� na traw�.
- Chyba co� si� wam popieprzy�o, panowie...
Kapitan uciszy� go podniesieniem r�ki.
- Nie przyjmujemy �adnych warunk�w. Chyba zapomnia�e�, O�Callan, �e mamy was
w gar�ci. Nigdzie nie p�jdziemy, a ponadto ��damy wi�kszych dostaw �ywno�ci...
Brodaty m�czyzna warkn�� w�ciekle i skoczy� do przodu. W tym samym momencie
palec kapitana spocz�� na uniesionym wysoko detonatorze.
O�Callan zgrzytn�� z�bami. Gdyby nie te cholerne �adunki wybuchowe, rozerwa�by
ich na strz�py. Do diab�a, trzeba by�o pos�ucha� instynktu i porozwala� ich od razu, gdy tylko
przybyli na polan�. A gdyby tak teraz rzuci� si� na nich... Mo�e nie zd��y zdetonowa�
�adunk�w... Mo�e blefuje... Mo�e...
R�ka na jego ramieniu. To Idril.
- Nie mo�emy ryzykowa�, Brian. Ranni...
Rozgor�czkowane oczy patrz� na zaci�te twarze rozbitk�w. S�yszy ich my�li. Te�
pragn� zemsty, ale ranni... Patrz� na niego... Podj�� si� przyw�dztwa... To on musi podj��
decyzj�... Niech to szlag, tu nie ma dobrych decyzji... Zacisn�� pi�ci.
- Wracamy - wyrzuci� z siebie kr�tko.
Kobiety podbieg�y do szlochaj�cej Juliette. M�czy�ni w milczeniu podnie�li zw�oki
Assana.
- Jeszcze to �cierwo... - kapitan ruchem r�ki wskaza� na nieruchomy kszta�t le��cy za
ogniskiem.
�Shogun... Dobrze. We�cie go...�
Pochyli� g�ow� i zgarbi� si�. W tej chwili poczu� ca�y ci�ar odpowiedzialno�ci... I po
co mu to by�o...
Gniew powr�ci�. Wyprostowa� si� i twardo spojrza� w czarne, bezduszne oczy.
�To jeszcze nie koniec, kapitanie... Jeszcze nie koniec...�
*
Przebudzenie by�o koszmarne. Czu� wszystkie ko�ci, a na dodatek straszliwie bola� go
lewy bok. Co� go uwiera�o na piersiach. D�o� natrafi�a na banda�. Pami�� powr�ci�a. Jakim�
cudem uda�o mu si� prze�y� spotkanie z no�em tego szczura, Trassera. Widocznie ostrze
ze�lizn�o si� po �ebrach. Potem si� potkn��... I nic ju� wi�cej nie pami�ta�. Dlaczego
prze�y�? Pewnie s�dzili, �e Trasser go zabi�. Ale kto go opatrzy�? Kaktusowcy? Podni�s� si�
z trudem. Zala�a go fala goryczy. Tak, opatrzono go, ale pozostawiono za ogrodzeniem...
A przecie� ryzykowa� �yciem dla jednej z nich... Nie, pokr�ci� g�ow�, to nie tak... Nie wa�ne
kto tam by�. I tak post�pi�by tak samo. Nie m�g� pozwoli� na gwa�t. Nie m�g�!
Zakr�ci�o mu si� w g�owie. Usiad�. Gor�czkowo zastanawia� si� co teraz robi�. Gdzie�
z oddali dochodzi�y go wzburzone my�li Kaktusowc�w. Po kilku minutach wiedzia� ju�
wszystko. Wiedzia� te�, �e zosta�o mu si� jedno jedyne wy�cie. O ile tam pozwol� mu doj��
do s�owa, zanim go zabij�.
*
- Spierdalaj! - szpakowaty m�czyzna odrzuci� ko�cian� grac� i si�gn�� po d�ug�,
drewnian� pa�k�. - Spierdalaj, sukinsynu, bo ci� zat�uk�!!!
Shogun skrzywi� si�. Mia� pecha, �e trafi� akurat na Russo.
- Nie, Russo. Pos�uchaj...
- Trudno. Sam tego chcia�e� - szpakowaty nie zwraca� uwagi na jego s�owa. -
Zreszt�... - odrzuci� daleko prowizoryczn� bro�. - Stawaj! Zabij� ci� w�asnymi r�koma. No,
stawaj!
- Nie...
- Co, jeszcze ci ma�o? A mo�e gdzie� w pobli�u czai si� tw�j kole� Sahm i zn�w
zajdzie mnie od ty�u! Co? Ty gnoju... Stawaj!!!
�ysy pokr�ci� powoli g�ow�.
- Innym razem, Russo. Z ch�ci� dotrzymam ci placu, ale nie teraz...
- Ty tch�rzliwa �winio... - szpakowaty przyskoczy� i z�apa� Shoguna za podart� bluz�.
Zraniony bok zapiek� �ywym ogniem. Zacisn�� z�by. Zatoczy� si� popchni�ty do ty�u.
- Nie sprowokujesz mnie, Russo. Tu chodzi o co� wa�niejszego. Pos�uchaj...
- Dobra - pu�ci� go i spojrza� wyczekuj�co.
Shogun roze�mia� si�. My�li szpakowatego by�y a� nadto wyra�ne.
- Nie, Russo. Nie przyszed�em tu ci� przeprasza�. Je�li chcesz wiedzie�, to wcale nie
�a�uj� tego co zrobi�em. Mo�e to nie by�o zupe�nie fair, ale... Istniej� pewne granice gnojenia
cz�owieka, a ty je przekroczy�e�... Dosta�e� to, na co sobie zas�u�y�e�... Ale ja nie o tym. Jak
ju� powiedzia�em, b�d� do twojej dyspozycji, ale p�niej. Teraz s� pilniejsze sprawy.
Kaktusowcy...
*
- ... i wtedy pomy�la�em, �e przyjd� tu, do was. Ani na polanie, ani w Grodzie, nikt ju�
by mi nie zaufa�, a ja po prostu nie mog� siedzie� bezczynnie i patrze� jak te �winie bezkarnie
terroryzuj� ca�y ob�z. Nie po tym jak zabili Assana i chcieli zgwa�ci� Juliette.
Siedzieli w wielkim tipi ze sk�r zielonych bawo��w. Wprawdzie namiot kiepsko spisa�
si� podczas ostatniej burzy i ka�dy mia� ju� niewielki sza�as z hit-bambusa, ale nadal
wykorzystywano go jako miejsce zebra�. Tu tak�e le�a� nieprzytomny Flower.
- Dobrze zrobi�e�, Shogun - cisz� przerwa�a wysoka brunetka. �To na pewno Judith�,
pomy�la�. Podzi�kowa� skinieniem g�owy.
- Tak, dobrze zrobi�e�, Shogun - zadudni� barczysty cz�owiek w mundurze pu�kownika
Cesarstwa Ziemi. - Skopiemy ty�ki tym �mieciom z �Fenixa�. Niech sobie nie my�l�, �e mog�
robi� z nami co im si� �ywnie podoba. Zdarli z nas sk�r� przy biletach, za�adowali �adownie
i kapsu�y samym szmelcem, a teraz rz�dz� si� na naszej planecie... To bydl�, Sahm
zaminowa�o szpital, ale niech nie �udzi si�, �e to nas powstrzyma. Oni jeszcze nie wiedz� na
co nas sta�. Kalen p�jdzie z nami i pomo�e nam za�atwi� spraw� swoimi sztuczkami...
- Nie, Khorst - cichym g�osem sprzeciwi� mu si� przysadzisty cz�owieczek. - Nie
p�jd� z wami...
- Ale dlaczego? - pu�kownik by� zaskoczony. - Przecie� przedwczoraj, ty i Eva
obronili�cie ob�z...
- To by�o wtedy. Ty chyba nie rozumiesz, pu�kowniku, na czym polega istota Si�y. Nie
mo�na jej wykorzystywa� do ataku. Wtedy tylko si� bronili�my. Si�a nie jest...
Khorst spojrza� na niego krzywo.
- Masz racj�, Kalen. Nie rozumiem. Wola�em ci�, gdy by�e� �yciowym pierdo��. Nie
wym�drza�e� si� wtedy tak bardzo. Si�a, Powo�anie - wielkie s�owa, ale w praktyce sprowadza
si� do tego, �e nie chcesz pom�c ludziom w potrzebie...
- Zamknij ten niewyparzony dzi�b, pu�kowniku, zanim powiesz co�, czego b�dziesz
�a�owa� - chrapliwy g�os dobieg� z ciemnego k�ta. Pierwsza poderwa�a si� brunetka.
Przypad�a do pos�ania.
- Flower, Bogu dzi�ki. W ko�cu odzyska�e� przytomno��. Jak si� czujesz?
Nie zd��y� odpowiedzie�, gdy� zasypano go deszczem u�cisk�w i pyta� o zdrowie.
Chudy Murzyn by� wyra�nie zmieszany wyrazami troski.
- Dajcie pi�.
Pi� powoli, jednocze�nie rozgl�daj�c si� po otaczaj�cych go twarzach.
- Widz�, �e powi�kszy�a si� nam nieco gromada. Russo i Shoguna znam, ale kim jest
ta rudow�osa pi�kno��?
Pi�kno�� przecisn�a si� do pos�ania.
- Jestem Eva. Witaj, Flower.
- Witaj, Eva. Mi�o mi ci� pozna�. A� krew �ywiej kr��y w �y�ach. O, przepraszam.
Nie wiedzia�em, �e jeste� z Kalenem. Czasami telepatia ustrze�e nas od niejednej gafy. Ale,
co ja chcia�em...
- Widz�, �e wracasz do formy, Flower. Rozgadany jak zawsze - Judith roze�mia�a si�,
szcz�liwa. Uda�o jej si� go uratowa�.
�Dzi�ki, Judith. Jestem twoim dozgonnym d�u�nikiem. Dzi�ki stokrotne...�
Pozostali dyskretnie odwr�cili my�li i odeszli na bok.
- O czym to ja? - Khorst spojrza� na zebranych. - A, ju� wiem. Nic, szkoda, ze Kalen
nie p�jdzie z nami, ale i tak nie zostawimy tak tej sprawy. Panie, panowie, nadesz�a
najwy�sza pora by zrealizowa� m�j postulat i w ko�cu powo�a� Gwardi�. Russo, Shogun,
mog� na was liczy�?
Szpakowaty spojrza� zimno na Shoguna. Ten odpowiedzia� mu tym samym.
- Ale tylko na razie - g�os Russo by� zdecydowany. - Gdy ju� si� wszystko sko�czy,
mamy z Shogunem jeszcze co� do za�atwienia.
- Tak jest - potwierdzi� �ysol.
- Dobrze - pu�kownik zatar� r�ce. - P�niej to si� zobaczy. Hmmm...Zobaczmy, kto by
tu jeszcze... Panie T�ai, nie skusi si� pan na tak� wypraw�? - zgadn�� niskiego Chi�czyka. Ten
u�miechn�� si� szeroko, jednocze�nie kr�c�c odmownie g�ow�. - Taaa... Tak te� my�la�em.
Szkoda, �e Kalen z nami nie p�jdzie. Mia�em ju� plan...
- Ja p�jd� - odezwa�a si� nagle Eva. - No, co si� tak gapicie. Id� z wami. Co wy
my�licie, �e kim ja by�am w wywiadzie? Przecie� nie siedzia�am za biurkiem... Mo�e moje
zdolno�ci nie s� tak du�e jak u Kalena, ale nam powinny wystarczy�.
Khorst nieco och�on�� i u�miechn�� si�.
- Dobrze. Bardzo dobrze. Eva idzie z nami. Teraz powinno si� uda�.
- A ja? - odezwa�a si� brunetka. - Co ze mn�? Ja te� chc� i��.
- Judith, z�otko, nie mo�esz - pu�kownik bezradnie szuka� pomocy u zebranych. -
Przecie� musisz zaj�� si� Flowerem...
- Flower da sobie rad�. Zostaje si� z nim Kalen i pa�stwo T�ai. Kalen w razie czego
obroni ob�z, a i uprawy nie zmarniej� przez tych kilka dni...
- Judith, nie mo�esz... Kalen, powiedz jej...
Przysadzisty m�czyzna pokr�ci� g�ow�.
- Niech idzie, pu�kowniku. Judith ma racj�. Damy sobie rad� sami.
Zrezygnowany Khorst machn�� r�k�.
- Niech wam b�dzie, skoro wszyscy sprzysi�gli�cie si� przeciwko mnie. Ja tylko nie
chcia�em �eby co� ci si� sta�o...
Judith pu�ci�a do niego oko.
- Dzi�ki, Khorst, ale jeszcze umiem sama zadba� o siebie...
- No dobrze, moi drodzy. Nie chc� wam przeszkadza�, ale jest ju� p�no, a w drog�
musicie ruszy� skoro �wit - Murzyn z trudem popar� si� r�k� i spr�bowa� d�wign��
wychudzone cia�o. - Id�cie spa�. Ja sobie pogadam z Kalenem... Kalen, cz�owieku, m�g�by�
pom�c mi usi���?
*
- Kalen - wzrok pu�kownika b��dzi� gdzie� w okolicach st�p. - Wiesz, ja wczoraj... No,
wiesz...
- Wiem - Kalen u�miechn�� si� lekko. - Wiem, Khorst. Nie ma sprawy. Powodzenia,
przyjacielu.
Twardy u�cisk d�oni i pi�� sylwetek roztopi�o si� w porannej mgle, kt�r� wiatr
przywia� znad rzeki.
*
- Raz, dwa, lewa...
- Khorst!
- Tak?
- Nie przeginaj...
*
- I co teraz? - Shogun podrapa� si� po zaro�ni�tym podbr�dku. Khorst zarz�dzi� post�j
na niewielkiej le�nej polance. Ca�a gwardia porozk�ada�a si� na ziemi. Tempo narzucone
przez pu�kownika by�o naprawd� mordercze.
- Poczekamy tu do zmroku. Polana jest ju� bardzo blisko. Nie mo�emy si� zdradzi�...
- A p�niej? - zainteresowa� si� Russo.
- P�niej, hmmm... P�niej Eva zajmie si� detonatorem, a my atakujemy. Po drodze
przy��cz� si� Kaktusowcy...
- Genialny plan, pu�kowniku - sarkazm w g�osie Russo by� a� nadto widoczny. Khorst
uda�, �e go nie dostrzega.
- Dzi�kuj�.
*
�O�Callan. Hej, O�Callan� s�aba my�l dobieg�a go z lasu. Poderwa� si� na r�wne nogi.
�S�ucham� warkn��. Mia� z�y dzie�.
�To, ja, Khorst. Prowadz� ludzi na pomoc. S�uchaj, O�Callan. Gdy dam ci sygna�
atakujemy, rozumiesz?�
Brodacz sykn��. Bo�e, bro� mnie przed przyjaci�mi, z wrogami sam dam sobie rad�...
�Idioci. Nie mo�emy atakowa�. Zaminowali szpital...�
�Szpitalem si� nie przejmuj. Ju� za�atwili�my spraw�. To, jak? Mo�na na was liczy�?�
Z�owrogi u�miech rozja�ni� pos�pn� twarz O�Callana.
�Ta jest, pu�kowniku! Kiedy?�
�Dam zna�.�
*
Wrzask dobiegaj�cy zza strumienia poderwa� ich na r�wne nogi. Z obozu bieg�a w ich
kierunku banda zaro�ni�tych obdartus�w.
- G�upcy - sykn�� kapitan. Spokojnie wyj�� detonator z kieszeni kombinezonu. Jeszcze
chwila i wkrocz� na pole, gdzie umie�cili reszt� �adunk�w. Jego ludzie sprawnie przybrali
szyk bojowy.
Wrzask powt�rzy� si�. Sahm zaciska� z�by na wardze. W d�oni zaciska� po�yczony
miotacz.
�Jeszcze kilka metr�w... Tak, skaczcie przez strumie�... Chod�cie, robaczki...�
Spojrza� w bok. Szczup�y palec kapitana spocz�� na czerwonym przycisku.
�Jeszcze troch�... Jeszcze... Teraz!!!�
Nic.
NIC?
Sahm ze zdumieniem spojrza� na kapitana. Z niedowierzaniem patrzy� jak ten
nienaturalnie spowolnionym ruchem ciska detonator w stron� nadbiegaj�cych.
Koloni�ci zawyli triumfalnie. P�dzili coraz szybciej. Twarz dowodz�cego atakiem
O�Callana pokrywa�y czarne pasy klanowych malowide�.
- Idioto, dlaczego... - Sahm przyskoczy� do kapitana. Odpowiedzia� mu szklisty wzrok.
Pierwsza salwa nie os�abi�a impetu kolonist�w. Za�wita�y strza�y i kamienie. Jeden ze
stoj�cych obok kapitana ludzi zachwia� si� i upad� ze stercz�c� z piersi strza��. Idril
Obuchowitz ponownie napi�� �uk.
- OGNIA!!! - wrzeszcza� Trasser.
Krzyki rannych.
Krew.
- OGNIA!!!
*
Ocala�o czterech.
Sahm pow��czy� zranion� nog�. Uciekli, lecz tu� za nimi rozbrzmiewa�y odg�osy
pogoni. Na szcz�cie noc ochroni�a ich granatowym p�aszczem. �cigaj�cy powoli
re