10725
Szczegóły |
Tytuł |
10725 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10725 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10725 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10725 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Aby rozpocz�� lektur�, kliknij na taki przycisk H , kt�ry da ci pe�ny dost�p do spisu tre�ci ksi��ki.
Je�li chcesz po��czy� si� z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poni�ej.
iteratuna
KUKNIJ TUTAJ
HELENA ZAWISTOWSKA
�UK
KARAKAMBY
opowie�� ba�niowa
Tower Press, Gda�sk 1997
Wydawca: Tower Press, Gda�sk 1997 Projekt ok�adki i ilustracje: Jaros�aw Wr�bel
� Copyright for the text by Helena Zawistowska, Gda�sk 1997 � Copyright for the design by Jaros�aw Wr�bel, Gda�sk 1997
Redakcja i sk�ad: Ludwika Topp
Redakcja techniczna i korekta: El�bieta Smolarz
�amanie: Dariusz Szmidt
ISBN: 83-87342-00-9
I. �lubne dary
Gwarno i rojno by�o na dworze kr�la Ewalda i kr�lowej Idalii w dniu poprzedzaj�cym �lub ich c�rki Blanki. Szykowano uczt� weseln�, przyozdabiano komnaty, ogrodnicy strzygli trawniki, �cinali kwiaty i uk�adali cudne bukiety, w szwalniach szwaczki pakowa�y w kufry sporz�dzon� wypraw�, a najzr�czniejsze przystraja�y sukni� �lubn� - bia�� i zwiewn� jak mg�a, z welonem tak d�ugim, �e nie�� go musia�o ni mniej ni wi�cej tylko sto panien. Delikatny mu�lin mia� skrywa� �liczn� twarzyczk� oblubienicy, a wianek z b��kitnych kwiat�w przyozdabia� jej g�ow�.
Blanka oczekiwa�a z biciem serca swego wybranego - ksi�cia Gwalberta, znakomitego rycerza pozostaj�cego w s�u�bie kr�la, kt�ry mia� zjecha� nast�pnego dnia, wraz ze swoimi rodzicami i dru�yn�, a tak�e licznymi go��mi i przyjaci�mi. Lecz niespodziewanie dla wszystkich ju� w przeddzie� za�lubin, w po�udnie, zadudni�y kopyta ko�skie na mo�cie nad rzeczk�.
Nie by� to jednak orszak ksi���cy. Z pysznej karety zaprz�onej w sze�� bia�ych koni, o farbowanych na czerwono grzywach i ogonach, wysiad�a wielce strojna pani, a cho� by�a ju� w kwiecie wieku, twarz mia�a urodziw� i mi�y u�miech na ustach.
- Jestem ksi�na Zelmira - powiedzia�a sk�oniwszy si� przed par� kr�lewsk�. - Nie by�am dot�d na twym dworze, kr�lu, co z �aski swej musisz mi wybaczy�. Ale teraz, us�yszawszy o bli-
skim weselu, przyjecha�am, by �yczy� szcz�cia waszej �licznej c�rze i dary �lubne wr�czy�.
- Witamy ci� z wdzi�czno�ci�, ksi�no - odpar� kr�l -i prosimy na pokoje.
Z honorami podejmowano Zelmir� - pierwszego weselnego go�cia, cho� nikt jej nie zna�, a nawet nie s�ysza� przedtem jej imienia. Lecz grzeczno�� i go�cinno�� kaza�y da� wiar� mo�nej pani.
Po wieczerzy ksi�na wr�czy�a kr�lewnie podarunki �lubne: zwierciade�ko w srebro oprawne i z�ote puzderko, w kt�rym b�ysn�y drogie klejnoty. Ale trzeci dar zadziwi� wszystkich, bowiem nie wydawa� si� odpowiedni dla panny m�odej. Zelmira poda�a Blance uzd� pi�knej roboty, z barwnym pi�ropuszem, czerwonymi fr�dzlami i z�otymi guzami, po czym powiedzia�a:
- Wiem, panienko, �e lubujesz si� w konnych przeja�d�kach, dlatego daruj� ci uzd�, by zdobi�a twego wierzchowca.
- Ach, jaka �adna! - klasn�a w r�ce Blanka. - Dzi�kuj� ci, pani, to wspania�y podarek. Ju� jutro rano ka�� przystroi� moj� Burz� w t� u�dzienic�, bo chc� po�egna� si� z rodzinnymi stronami. Jest za lasem wynios�e wzg�rze, z kt�rego cz�sto ogl�dam zach�d s�o�ca. W�a�nie tam pojad� jutro rano.
Ksi�na Zelmira, kt�ra uj�a wszystkich mi�ym usposobieniem, dowcipem i wytworno�ci�, nie mog�a uczestniczy� w �lubnych uroczysto�ciach, gdy�, jak powiedzia�a, wzywa�y j� pilne sprawy. �egnano ksi�n� z �alem. Wnet zajecha�a posz�stna kareta, a gdy pani wsiad�a, konie ruszy�y z kopyta. Zadudni� pod nimi zwodzony most i z�ocisty pojazd znikn�� w wieczornym mroku.
Nast�pnego ranka przyprowadzono Blance przystrojon� od�wi�tnie klacz. Jednak Burza, zwykle tak uleg�a, by�a tego dnia wyj�tkowo krn�brna i niepos�uszna, i w �aden spos�b nie dawa�a si� prowadzi�. Wreszcie zakr�ci�a si� w k�ko i pomkn�a, ale nie tam, gdzie kierowa�a j� Blanka. Nie wiedzie� czemu porzuci�a ubit� drog� i pop�dzi�a przez pola, przez bezdro�a, po grudzie i ugorach, przez chaszcze i zaro�la, pokonuj�c - jak prawdziwa burza - wszelkie przeszkody.
4
Przera�ona kr�lewna z trudem utrzymywa�a si� w siodle, wiatr �wiszcza� jej w uszach, a kurz wciska� si� pod powieki. By�a ju� zupe�nie wyczerpana, jeszcze troch�, a spad�aby pod kopyta szalonego konia. Wtem Burza zacz�a zwalnia� i zatrzyma�a si� na pustkowiu z dala od wszelkich osad ludzkich. Blanka straci�a przytomno�� i niechybnie upad�aby, ale czyje� silne ramiona podtrzyma�y j� i ostro�nie zdj�y z siod�a.
Tymczasem w zamku czyniono ostatnie gor�czkowe przygotowania do �lubu kr�lewny. Zebra�y si� ju� dru�ki - sto dziewcz�t w bieli - by ubiera� pann� m�od�, lecz nigdzie nie mog�y jej znale��. �niadanie dawno min�o, kr�lowa zacz�a si� niepokoi�, a oko�o po�udnia ju� i kr�l by� pe�en obaw.
Rozes�a� wi�c s�ugi i �o�nierzy po ca�ej okolicy na poszukiwanie c�rki, lecz wszyscy wr�cili z niczym. Wszcz�� si� pop�och. Kr�lowa traci�a zmys�y, sto panien w bieli biega�o bez�adnie po komnatach, dostojnicy i dworzanie zasumitowani wielce, nie wiedzieli, co czyni�. Tylko kr�l nie straci� g�owy i postanowi�, i� sam uda si� na poszukiwanie. W�a�nie �egna� si� z kr�low�, gdy wpad� stajenny, wo�aj�c od progu:
- Ja�nie kr�lu! Burza wr�ci�a!
- Gdzie Blanka? - krzykn�a kr�lowa.
- Ja�nie pani... - rzek� dr��cym g�osem stajenny. - Klacz sama przyk�usowa�a, ale te� i bez owej pi�knej u�dzienicy, co to j� panienka kaza�a nam dzisiaj koniowi za�o�y�. A klacz zmarnowana jest i zgoniona, niby z dalekiej drogi.
Wszyscy pobiegli zaraz do stajen, otoczyli Burz� i dotykali jej siod�a, jakby nie wierz�c, �e nie ma na nim Blanki. A klacz zar�a�a tylko �a�o�nie i �eb spu�ci�a.
W tej samej chwili zadudni�y kopyta na mo�cie, da� si� s�ysze� gwar, �piewy i weso�e okrzyki. To Gwalbert nadci�ga� ze swoj� dru�yn� i ca�ym orszakiem. Niestety, wnet ten radosny nastr�j zamieni� si� w smutek. Gwalbert, cho� rozpacz targa�a mu serce, wys�ucha� spokojnie ca�ej opowie�ci o znikni�ciu Blanki. Potem radzili wszyscy nad spraw�.
Mo�e Burza przel�k�szy si� czego� ponios�a, kr�lewna spad�a
i le�y gdzie� teraz bez �ycia? Mo�e to za spraw� nowej uzdy klacz si� znarowi�a? Kto i po co zdj�� podarowan� u�dzienic�? A mo�e ksi�na Zelmira uplanowa�a to wszystko? Kim ona jest? �yczliwo�� mog�a udawa�, by zdoby� zaufanie i by Blanka przyj�a jej dar. Tak, ta obca dama wyda�a si� nagle wszystkim bardzo podejrzana.
W ko�cu Gwalbert podj�� postanowienie:
- Moja dru�yna do��czy do twojej, mi�o�ciwy kr�lu, i b�dzie szuka� Blanki wzd�u� i wszerz twych w�o�ci, a ja p�jd�, by odnale�� Zelmir�. Widz�, �e zale�a�o jej na tym, aby ksi�niczka znikn�a. Lecz przysi�gam, �e nie spoczn�, p�ki nie odzyskam mojej umi�owanej.
I jeszcze tego wieczoru odjecha� ksi��� samopas ku kra�com rozleg�ego pa�stwa kr�la Ewalda. Na wszystkie strony rozjechali si� te� rycerze z jego dru�yny. D�ugo w�drowali, a cho� ka�dy zje�dzi� szmat �wiata, nigdzie nie znale�li ksi�niczki i nie natrafili na �lad Zelmiry. Nikt nie umia� nic o niej powiedzie�, nikt nie zna� jej imienia i nie wiedzia� sk�d pochodzi. Gwalbert nabra� wi�c pewno�ci, i� to tajemnicza Zelmira porwa�a jego Blank�. Kim naprawd� by�a i po co to uczyni�a - nie wiedzia�, lecz cho� inni ustali ju� w poszukiwaniach, on przysi�g� sobie, �e z tym wi�ksz� zawzi�to�ci� szuka� jej b�dzie dalej.
//. Garbus
Pewnego wieczoru zatrzyma� si� Gwalbert w wiejskiej gospodzie, by posili� si� i przenocowa�. Siedzia�o tu ju� przy wieczerzy kilkoro go�ci, zapewne podr�nych jak i on. Rycerz siad� u ko�ca sto�u nad polewk�, a cho� by� zafrasowany i zaj�ty swymi my�lami, zaciekawi�a go rozmowa wsp�biesiadnik�w. Pewien m�odzieniec �ywego usposobienia opowiada� jak�� histori� ku uciesze wszystkich obecnych. Gwalbert j�� si� przys�uchiwa�.
- Tak wi�c, panowie - m�wi� m�odzik - brat m�j przekonywa�, �e to nie bajka, bowiem znalaz� stare zapiski, w kt�rych wyczyta�, i� naprawd� �y� ongi� wielmo�a wschodniego pochodzenia imieniem Karakamba. Zatem, jak dowodzi�, m�g� mie� �w nadzwyczajny �uk. Jak niesie stare podanie, o czym wielu chyba s�ysza�o, strza�a wypuszczona z tego �uku dobiega do osoby, kt�rej imi� si� wym�wi.
- Bajka! - krzykn�� kt�ry� z go�ci.
- Poczekajcie! M�j brat uwierzy� w t� gadk� i szuka� �uku, a� znalaz�!...
- Nie mo�e by�!!
- M�w dalej!
- G�upstwa opowiada! - wo�ano z r�nych stron izby.
- Znalaz� go - ci�gn�� m�odzik - pod dachem starej dzwonnicy. By�a i strza�a. Wtedy powiedzia� do mnie: �Patrz, niedowiarku!" Wym�wi� imi� pewnej pi�knej damy i wypu�ci� strza��. By-
8
�o to jako� na podwieczerz i mg�a sta�a nad ziemi�. Strza�a wnet znikn�a nam z oczu. My�l� sobie: �Nie jest�e to prawda"? I wiecie, co si� sta�o?
- Co? Co?? M�w�e!-krzyczano.
- Min�a chwilka, mo�e dwie, s�ysz� - co� �wiszcz�, patrz� -co� leci. A to strza�a wyprysn�a nagle z mg�y i leg�a tu� przy mym bucie. Ot i koniec bajki! - tu m�odzik wybuchn�� �miechem, gdy� jako �ywo - cho� m�ody i weso�y - nie przypomina� pi�knej damy. Za nim roze�mieli si� inni, a� zahucza�o w izbie. Nawet Gwalbert si� u�miechn��, cho� nigdy nie s�ysza� legendy o cudownym �uku. Wsta� i zbli�y� si� do weso�ej kompanii.
- Mo�ci panowie - powiedzia� - widz�, �e�cie bywali w �wiecie i r�ne dziwne historie znacie. Mo�e kto� z was spotka� kiedy na swej drodze dam� imieniem Zelmira? Jest wielce bogata, z�ot� karoc� zaprz�on� w sze�� koni je�dzi, ale nie wiem, gdzie przebywa, wi�c rozpytuj� ludzi.
Nie, nikt jej nie spotka�, nikt imienia takiego nie s�ysza�. Gwalbert po�egna� towarzystwo i wyszed� na dw�r, by przej�� si� przed snem. Noc by�a bezksi�ycowa, tylko gwiazdy �wieci�y na ogromnym niebie, ale nie przynosi�y m�odzie�cowi pociechy. Smutne by�y jako i jego dusza st�skniona. Gwalbert poczu� si� nagle bardzo samotny, bezradny i zagubiony w wielkim �wiecie mi�dzy niebem a ziemi�. Nagle dostrzeg�, �e kto� wysuwa si� zza w�g�a, a jednocze�nie dobieg� go szept:
- Przyjd� o p�nocy nad staw. Wiem co� o Zelmirze... - posta� si� cofn�a.
- Zaczekaj, kim jeste�?! - zawo�a� Gwalbert.
Ale nie by�o ju� nikogo, tylko pies z kotem szarpa�y si� po krzakach. Gwalbert rozgl�da� si�, a serce �omota�o mu ze wzruszenia i rado�ci. Poniesiony wyobra�ni� my�la�, �e mo�e ju� za dwa-trzy dni ujrzy Blank�, odzyskaj� i razem wr�c� do domu.
Nie spa� ani chwili czekaj�c p�nocy. Zawczasu znalaz� staw i zaszy� si� w nadbrze�nych zaro�lach. Czeka� d�ugo. Ju� ksi�yc wyp�yn�� zza dalekiego boru i jak czerwony balon zawis� nad horyzontem, a potem wspinaj�c si� po kopule niebieskiej skurczy�
si� i rozsrebrzy� swoj� tarcz�. Gwalbert ci�gle czeka�. Wtem da�o si� s�ysze� pohukiwanie puszczyka... Hu-u! Hu-u! A mo�e to jaki� cz�ek tak si� odzywa�? M�odzieniec odpowiedzia� podobnie. Wtedy cicho zachrz�ci� tatarak i nad brzegiem stawu pojawi� si� pokraczny, chudy cz�eczyna, zgi�ty wp� pod brzemieniem ci�aru, kt�ry d�wiga� na plecach. Dopiero gdy przysiad�, Gwalbert zrozumia�, �e to ogromny garb przyt�acza tego mizernego cz�eka. Jego twarz r�wnie� wykrzywia� grymas, a jedno oko stale przykrywa�a powieka.
- Jeste� prawdziwym rycerzem - powiedzia� garbus g�osem niespodziewanie d�wi�cznym i m�odym - a ja wielbi� rycerzy. Dlatego tobie jednemu wyjawi� tajemnic�, o kt�rej nikt dot�d nie s�ysza�. Musisz jednak przyrzec, �e mnie nie zdradzisz.
- Przyrzekam! - powiedzia� z powag� Gwalbert.
- Wierz� ci, a wi�c s�uchaj - tu garbus zni�y� g�os do szeptu. - Zelmira to czarownica. Zgaduj�, �e znowu porwa�a jak�� pann�... Jak to si� sta�o?
- Tak, znikn�a moja narzeczona, ksi�niczka Blanka. -Gwalbert opowiedzia� o wszystkich wydarzeniach i zako�czy�: -Je�li wiesz, gdzie jest Zelmira, powiedz mi pr�dko, dobry cz�owieku, abym m�g� zaraz ruszy� na ratunek. Stokrotnie ci si� odwdzi�cz�.
- Nie chc� nijakiej zap�aty, jeno �al mi ciebie, rycerzu... Pos�uchaj: Zelmira ma dziewi�ciu syn�w i co roku porywa jak�� szlachetn� pann� przeznaczaj�c j� na �on� dla kt�rego� z nich. Ju� o�miu po�eni�a, wida� twoj� Blank� ma za�lubi� dziewi�ty. Ka�d� pann� trzyma przez dwana�cie miesi�cy w swym pa�acu, �eby zapomnia�a o rodzinie, narzeczonym i ca�ym dawnym �wiecie. O, ma ona swoje czarodziejskie sztuczki, kt�re zabieraj� biednym dziewcz�tom ich pami��... Po roku nie pragn� ju� wolno�ci i bez sprzeciwu id� za tego, kogo im przeznaczy wied�ma.
Zadr�a� rycerz na my�l, �e Blanka mog�aby o nim zapomnie�.
- Okropne rzeczy m�wisz, przyjacielu - rzek�. - Ale po�o�� temu kres. Ja si� czar�w nie boj�, zniszcz� wied�m� i odzyskam moj� umi�owan�.
10
- Nie takie to proste, rycerzu! Nikt na �wiecie nie wie, gdzie jest pa�ac wied�my Zelmiry, je�li nawet s�ysza� o niej lub dozna� krzywdy z jej strony. Zapewne twoj� pann� te� ona porwa�a. Uzda by�a z w�dzid�em, a to w�dzid�o jest zakl�te, przyci�ga konia do wied�my, gdziekolwiek by by�a. Potem Zelmira zabiera pann� do swego domu... Zmienia te� imiona. Kiedy� nazywa�a si� �anna, potem Oda, teraz Zelmira, a b�dzie...
- Sk�d wiesz o tym wszystkim? - przerwa� niecierpliwie Gwalbert. -1 kim w�a�ciwie jeste�?
- Nazywam si� Iwo, a wiem o wszystkim, bom by� na jej dworze s�ug� wielce zaufanym - tu garbus wykrzywi� usta w u�miechu.
- Zatem wiesz, gdzie jest jej dom! - wykrzykn�� Gwalbert.
- Nie wiem.
- Jak to?! By�e� tam i nie wiesz?
- Nie wiem nawet, jak si� tam znalaz�em. Zapomnia�em, jako i inni, kt�rzy przebywaj� w pa�stwie Zelmiry, o wszystkim, co by�o przedtem. Widzia�em, jak kolejni synowie po�lubiaj� dziewcz�ta przywiezione przez ich matk�. A� przyby�a do nas �liczna kasz-
11
telanka, delikatna jak p�czek r�y. Polubi�em j� od razu, a ona p�aka�a, r�czki sk�ada�a, prosi�a mnie rankiem, prosi�a wieczorem, bym j� ratowa�. Uroni�em i ja �z� na jej bia�e d�onie, obieca�em, �e pomog�... Cho� sam nie wiedzia�em, co m�g�bym dla niej zrobi�, czarownica i tak domy�li�a si� wpr�dce mych zamiar�w. Pochwyci� mnie jej ciemnolicy niewolnik, Czanta, i zawl�k� na wysok� ska��. Tam ju� czeka�a na mnie Zelmira. Powiedzia�a: �Nieszcz�sny! Nie wiesz, �e st�d nie mo�na uciec? Ot� powiem ci: pa�stwo moje nie nale�y ani do ludzi, ani do duch�w, a znajduje si� jedynie w moim w�adaniu i w mojej mocy. Gdyby jednak kto� odnalaz� drog� do �wiata ludzi, prysn�aby moja moc. Ale to si� nigdy nie stanie. Ciebie sama si� pozb�d�. To m�wi�c str�ci�a mnie w przepa�� i �mia�a si� przy tym gromko. �miech ten d�ugo brzmia� mi w uszach, a� stopniowo zacich� i nie wiem, co si� potem ze mn� dzia�o. Zapomnia�em... Nie wiem, jakim sposobem znalaz�em si� na �awce przy jakim� domu. Pracuj� teraz to tu, to tam, u bogaczy s�u��c, a kasztelanka jest ju� na pewno �on� �smego syna. Wi�c co ci mog� doradzi�? Chyba to, aby� w g�rach szuka� tego zakl�tego kraju, bo ska�y tam by�y i przepa�cie okrutne. To jeno pami�tam.
- Wszystkie g�ry przetrz�sn�, a uratuj� Blank�. Nie wierz�, aby nie mo�na by�o znale�� tego przedziwnego pa�stwa.
- A �piesz si� m�j rycerzu, �piesz, bo zapomni o tobie twoja najmilsza - za�mia� si� jakby drwi�co Iwo.
Nasta� ju� �wit. Opary nad ��gami pobiela�y, ptaki pocz�y si� budzi�, zaklekota� gdzie� bocian. Gwalbert u�cisn�� w gor�cej podzi�ce r�k� biednego garbusa, wr�ci� do gospody i kaza� siod�a� konia.
Wiedzia�, �e g�ry rozci�gaj� si� we wschodniej cz�ci kraju, tam wi�c skierowa� rumaka witaj�c budz�ce si� w�a�nie s�o�ce.
12
///. W spalonym zamczysku
Gwalbert gna� bez wytchnienia dniem i noc�, nie daj�c wiele odpoczynku rumakowi, a i sobie samemu tak�e. Tote�, gdy pewnego p�nego wieczoru ujrza� za drzewami zarys jakiej� budowli, postanowi� zatrzyma� si� i odpocz��. Prastara aleja lipowa zaprowadzi�a go na obszerny dziedziniec, a budynek okaza� si� by� starym zamczyskiem do po�owy zrujnowanym, do po�owy spalonym. Pusto tam by�o i g�ucho, ruiny odstrasza�y, ale Gwalbert rozkulbaczy� konia, pu�ci� go na traw� i wszed� do �rodka.
S�o�ce ju� zasz�o. W po�wiacie wieczornego nieba, kt�re widoczne by�o przez wybite okna, ujrza� ziej�ce pustk� ponure komnaty o poczernia�ych, osmalonych �cianach, nierzadko pozbawione powa�y i dachu. Wszystko pokrywa� kurz, a obwis�e pasma paj�czyn poruszone przewiewem mog�y snadnie przestraszy� nieproszonego go�cia. Ale to nie paj�czyny zatrwo�y�y rycerza, lecz jaki� osobliwy d�wi�k dobiegaj�cy z g��bi zamczyska -jakby kucie �elaza, to zn�w przeci�g�y zgrzyt.
Gwalbert ostro�nie posuwa� si� naprz�d. Odg�osy to nik�y, to nasila�y si�. Wtem, min�wszy jakie� na wp� spalone podwoje, znalaz� si� na wewn�trznym podw�rcu zamkni�tym z dw�ch stron wysokim, poszczerbionym murem.
Teraz d�wi�ki sta�y si� wyra�ne i Gwalbert rozr�ni� kroki. Ich �elazny �oskot wydawa� si� przera�liwy w ciszy i martwocie zam-
13
ku; narasta�, zbli�a� si� nie wiadomo sk�d, a towarzyszy� mu szcz�k i chrz�st stali. M�odzieniec wyci�gn�� miecz z pochwy i got�w do obrony rozejrza� si� dooko�a, lecz nikogo nie ujrza�, tylko kroki s�ysza� coraz g�o�niejsze, coraz bli�sze... Spojrza� ku g�rze i wtedy zobaczy� niesamowity widok: oto pomi�dzy blankami obronnego muru kroczy�a ogromna posta� zakuta w zbroj�, ze spuszczon� przy�bic�. W jednej r�ce dzier�y�a tarcz�, w drugiej miecz. Kroki dudni�y, zbroja chrz�ci�a. Stal i �elazo martwo po�yskiwa�y w �wietle ksi�yca. Naraz chmura przes�oni�a tarcz� zjawy, posta� znikn�a i zapanowa�a cisza.
- Sen to czy jawa? - g�o�no zastanowi� si� Gwalbert przecieraj�c oczy. �Jawa" - odpowiedzia�o echo odbite od mur�w. Rycerz poczu� si� nieswojo i przeszed� mu po grzbiecie dreszcz l�ku. Zapragn�� co rychlej wr�ci� do swego wierzchowca, lecz zab��dzi� w labiryncie pustych sal. Wreszcie znalaz� si� w korytarzu, kt�ry przy ko�cu zakr�ca�, i Gwalbertowi wyda�o si�, �e jest na dobrej drodze do wyj�cia. Ale gdy min�� r�g, stan�� oniemia�y ze zdumienia.
Najpierw ujrza� smu�k� �wiat�a biegn�c� a� do jego st�p, a potem, przez uchylone drzwi - pi�knie i bogato urz�dzon� komnat�: pod�oga i �ciany by�y wys�ane kobiercami, dooko�a sta�y sofy i szafy d�wigaj�ce ksi�gi, po�rodku znajdowa� si� st�, na nim �wieca rzucaj�ca ��ty kr�g �wiat�a. Przy stole siedzia� niem�ody ju� m�czyzna i czyta� grub� ksi�g�. Na innym tomie kr�lowa� ogromny, szaro pr��kowany kot, mrucz�c i mru��c oczy. Gwalbert zbli�y� si� i stan�� w progu, nie wiedz�c, co czyni� dalej. To, co zobaczy�, by�o tak nierzeczywiste w�r�d og�lnego zniszczenia, �e wyda�o mu si� nowym przywidzeniem.
Nagle m�czyzna nie podnosz�c oczu znad pisma powiedzia�:
- Wcze�nie dzi� wr�ci�e�, przyjacielu. Czy�by noc by�a bezksi�ycowa? Lecz nie przeszkadzaj mi teraz, musz� sko�czy� rozpocz�ty ust�p.
Gwalbert chcia� si� cicho wycofa�, gdy wtem brz�kn�a ostroga u jego buta. M�czyzna w fotelu podni�s� g�ow�, wi�c m�odzieniec powiedzia� skruszony:
14
^ i
- Wybacz, panie, i� niechc�cy naruszy�em tw�j spok�j.
Na d�wi�k obcego g�osu m�czyzna zerwa� si� z miejsca i podszed� do drzwi, a ujrzawszy rycerza, wykrzykn�� wyci�gaj�c ku niemu ramiona:
- Ale� m�odzie�cze, niebo mi ciebie zes�a�o! Co za rado�� mie� go�cia w tej samotni. Tu nigdy nikt nie zagl�da, jeste� pierwszym od wielu lat. Wejd� prosz�! Kim jeste�?
- Jestem ksi��� Gwalbert, rycerz w s�u�bie kr�la Ewalda...
- I ja by�em rycerzem. Oho! Walczy�em, zwyci�a�em, kr�l mnie nagradza�... Nazywam si� Sambor. Gdy wojny si� sko�czy�y, wr�ci�em do domu, by obj�� sched� po ojcu. Lecz krewni moi wszystko zabrali, zostawiaj�c mi jedynie ten spalony zamek, a ja nie mia�em do�� �rodk�w, aby go podnie�� z ruin. Osiad�em tu jednak wraz z poczciwym s�u��cym Sewerem, kt�ry jest mi te� jedynym przyjacielem, i razem prowadzimy pustelnicze �ycie. W�a�nie Sewer przywdzia� zbroj� i wyszed� na blanki pe�ni� stra� i broni� zamku przed wrogiem. Czyni to wtedy, gdy ksi�yc o�wietla mu drog�, inaczej m�g�by wpa�� w jak�� dziur�, kt�rych pe�no jest w murze. Mo�e go widzia�e�?
- Tak, wzi��em go za zjaw�. Ale po co...
- Przypomina sobie, poczciwiec, dawne lata, istotnie broni� bowiem niegdy� tego zamku, gdy zachodzi�a potrzeba. Wydaje mu si�, �e jest znowu m�ody, gdy stoi tak na blankach i nie widzi spustosze� dooko�a... Ale m�w, m�ody cz�owieku, co sprowadzi�o ci� w ten zapomniany zak�tek i dok�d w�a�ciwie zmierzasz?
- Ku g�rom, panie, kt�re niedaleko st�d si� rozci�gaj�. Zgoni�em mego zacnego dzianeta i sam nie spa�em dwie noce, a mniemaj�c, i� nikt tu nie mieszka, zamierza�em przenocowa� w jakim� zak�tku tego zamku.
- Ale� Gwalbercie, ca�a ta ruina jest do twojej dyspozycji -za�mia� si� stary rycerz - lecz najlepiej wypoczniesz tu, na wygodnym �o�u.
Skrzypn�y drzwi, przez szpar� spojrza�o nieufne oko.
- Z kim rozmawiasz, panie? - zachrypia� starczy g�os. - Czy znowu z duchami?
16
- Nie! Tym razem z �ywym, m�odym rycerzem, Gwalbertem, naszym go�ciem. Wejd� Sewerze i poznaj go.
- Wielkie nieba! Co za szcz�cie! - zawo�a� starzec i starodawnym obyczajem podj�� go�cia za kolana. - Zosta�, paniczu, jak najd�u�ej, by pan Sambor mia� z kim rozmawia�, a to ju� sam do siebie gada, bo� ja wielom�wny nie jestem.
- Sewerze! Szykuj uczt�! Niech mi�d i wino si� lej�, a ba�anty, sarnina i zaj�ce na stole stan�!
- Zaraz wida�, �e dobry humor panu wr�ci�, skoro na �artowanie ma ch�tk�! - u�miechn�� si� stary s�uga i poda� skromn� wieczerz�.
- Powiedz mi, junaku - zagadn�� Sambor - co w tych dzikich g�rach poczyna� zamierzasz?
- Ach, szlachetny panie - odpar� Gwalbert - wiod� mnie tam troska i nieszcz�cie.
I opowiedzia� o znikni�ciu Blanki, sprawkach Zelmiry i jej tajemniczym pa�stwie.
- Sk�d wiesz o wied�mie tak wiele? - zapyta� na koniec Sambor.
- Wybacz, panie, obieca�em, �e nie zdradz� imienia �wiadka jej poczyna�. On to w�a�nie zach�ca� mnie, bym w g�rach szuka� siedziby wied�my, cho� wspomina� te�, �e nie wiadomo dobrze, gdzie jest jej pa�stwo.
- Czy wiesz, przyjacielu - powiedzia� ze smutkiem stary rycerz - �e i mnie pokrzywdzi�a ta czarownica?
- Co m�wisz, panie!? - wykrzykn�� zdumiony m�odzian. -Jak�e to mo�liwe?
- A tak, �e uprowadzi�a mojego cudownego Venturiana, konia, kt�ry nie ma r�wnego sobie na �wiecie. Jest pi�kny: jab�ko-wity, o smuk�ej p�cinie i wygi�tej szyi, a ch�d jego jak u panny w ta�cu. Szybki jak strza�a, wierny jak pies, lotny jak ptak, a do tego ma w sobie co� tajemniczego: nie mo�na go zabi�. Nieraz widzia�em, jak w bitwie wrogie miecze przez �eb go ci�y, a nie zostawi�y nawet zadra�ni�cia. Ale wied�ma okaza�a si� silniejsza. By�a tu, odwiedzi�a mnie jako hrabina Oda, czu�em si� nawet tym zaszczycony, a ona zapragn�a przejecha� si� na moim wierz-
17
chowcu. Tak, tak, wiedzia�a o zaletach Venturiana. Zgodzi�em si�, bo te� zawsze, cho�by z kra�ca �wiata do mnie wraca�, je�li wypadki nas rozdzieli�y. Tym razem jednak nie wr�ci�. Z pewno�ci� zniewoli�a go w�dzid�em, jak i klacz twojej Blanki. Po tygodniu Sewer znalaz� w polu star� uzd� Venturiana i pomy�la�em w�wczas, �e pad� gdzie�, a wilki porozw��czy�y jego ko�ci. Potem przysz�o mi do g�owy, �e zosta� uprowadzony, ale dziwi�em si�, czemu nie wraca. Teraz wiem, to w�dzid�o go trzyma. Przeszuka�em moje ksi�gi i znalaz�em zapiski o czarownicy, kt�ra porywa ludzi i konie, ale pr�no by szuka� jej siedziby - nie wiadomo, gdzie si� ona znajduje. I ja by�em na tych szczytach, przetrz�sn��em ca�e pasmo g�r, wszystkie zak�tki najbardziej dzikie i niedost�pne, i mog� ci� zapewni�, �e nie masz po co tam je�dzi�.
- Zatem co pocz��? - wykrzykn�� z rozpacz� m�odzieniec.
- Przysz�o mi co� do g�owy - odpar� Sambor. - Wprawdzie to pomys� szalony... ale mo�e? S�uchaj przyjacielu, musz� rozwa�y� i przemy�le� w spokoju m�j plan, zanim ci go przedstawi�. A ty id� spa�, nabierz si�, aby� jutro by� got�w do dzia�ania.
C�, Gwalbert musia� p�j�� za t� m�dr� rad�, bo ju� g�owa opada�a mu ze zm�czenia. Jednak o wschodzie s�o�ca zerwa� si� z pos�ania przera�ony, �e za du�o czasu straci� na sen. Ze zdumieniem ujrza� swego gospodarza wci�� siedz�cego przy stole, a raczej na wp� le��cego na roz�o�onych przed nim kartach. Wosk z wypalonej �wiecy zlepia� mu w�osy. �Czy�by umar�?" - przel�k� si� rycerz. Ale w tej chwili Sambor podni�s� g�ow�, a widz�c, �e Gwalbert jest ju� na nogach, rzek�:
- Sp�dzi�em noc na szperaniu w wiekowych r�kopisach i powiem ci, przyjacielu, �e nie na pr�no. Znalaz�em to, czego potrzebujemy. Czy znasz star� legend� o �uku Karakamby?
- Nie - odpar� Gwalbert - ale imi� to s�ysza�em. W pewnej gospodzie jaki� m�odzik opowiada�, �e jego brat znalaz� �uk Karakamby.
- Nie mo�e by�!!! - poderwa� si� z miejsca stary rycerz. Lecz gdy Gwalbert opowiedzia� zako�czenie tej historyjki, Sambor u�miechn�� si� i rzek�:
18
- A wi�c to nie by� prawdziwy �uk Karakamby. Patrz: oto bia�y kruk - jedyny manuskrypt, jaki si� przechowa� od tamtych zamierzch�ych czas�w. �uk Karakamby to nie legenda, to prawda. Czytaj!
Gwalbert wzi�� do r�ki po��k�e karty zapisane nier�wnym, cz�sto trudnym do odczytania pismem. Oto tre�� tego starego manuskryptu opatrzonego tytu�em:
DZIEJE SZLACHETNEGO KEDRYFA
Siedzia� straszny wielmo�a Karakamba na swym tronie, srogim tocz�c wok� okiem, a s�udzy i dworacy us�ugiwali mu przy stole. Oto nios� misy pe�ne przer�nych potraw z mi�s sporz�dzonych, bowiem mo�ny pan jada� tylko mi�so, g��wnie w dziczy tnie gustuj�c. Sam te� z ochot� wielk� wyprawia� si� na �owy, zabijaj�c mnogo�� zwierz�t le�nych i stepowych, i nie tylko dla po�ytku, lecz przewa�nie ku w�asnej przyjemno�ci i z w�a�ciwego mu okrucie�stwa.
A mia� on trzech syn�w. Zwali si�: For es, Egador i beniaminek Kedryf. Dobrzy to byli m�odzieniaszkowie. Pow�ci�gali, jak mogli, zap�dy ojca ku zabijaniu zwierz�t, a zdarza�o si�, �e i ludzi, kiedy kt�ry� ze s�ug mu nie wy godzi�. Z�y by� wielmo�a Karakamba na syn�w za ich przestrogi i upomnienia, wadzi� si� z nimi coraz to ostrzej, a� razu jednego przekl�� ojciec syn�w i wygna� ich z domu swojego. Poszli w �wiat m�odzie�cy, a ka�dy w innych stronach szcz�cia szuka�.
Przemin�o wiele lat. Oto �ona wielmo�y ju� zmar�a, jedni towarzysze uczt i �ow�w zako�czyli �ycie, drudzy si� porozpraszali, a i �owy nie te by�y co ongi�, bowiem wyl�kniona zwierzyna usz�a z ca�ej okolicy. Karakamba poczu� si� samotnym i smutek nim zaw�adn��. Po�a�owa� swego uczynku sprzed lat, zapragn�� syn�w swych mie� przy sobie. Lecz jak�e wezwa� ich do powrotu, kiedy nie wiadomo, gdzie przebywaj�? Min�o znowu czasu ma�o wiele, a� tu pewnego dnia pojawi� si� na dworze w�drownik jaki� nieznany, �ebrak pewnie, bo g�odny by� i wyn�dznia�y. Ali�ci,
19
mimo pod�ej kondycji upiera� si�, by dopuszczono go przed ob-�icze pana, ma bowiem rzecz jakow�� niezwyczajn� do okazania. Karakamba by� dnia tego w z�ym usposobieniu, jednak czuj�c zaciekawienie, kaza� go wprowadzi�. Wstrz�sn�� si� z odraz� ujrzawszy cz�eka obdartego i obmierz�ego, a�e� �askawie spyta� go, z czym przybywa.
- Panie - powiedzia� przybysz - zas�ysza�em od pewnego kupca, kt�ren z towarem by� na twym dworze, ii chcesz syn�w swych sprowadzi� na powr�t do domu, a nie wiesz, gdzie ich szuka�. Jednakowo� jest na to rada. Mo�esz uwiadomi� ich o swym pragnieniu, gdzieko�wiek by by�i - tu zdj�� �uk jaki� ma�y z ramienia. - Dam ci ten �uk, panie, i trzy strza�y. Ka�da z nich zaniesie wie�� cz�owiekowi, kt�rego imi� wym�wisz wypuszczaj�c strza��, a�i�ci raz jeden tylko mo�e by� u�yta do takiego ce�u. W ten oto spos�b wezwiesz do domu wszystkich swoich trzech syn�w.
- Dobrze, daj! - rozkaza� wielmo�a.
- Dam, a�e� nie darmo - sprzeciwi� si� biedak. - Oddasz mi za niego wszystkie inne �uki, kt�re s� na dworze.
- Jak to, chcesz mnie pozbawi� or�a?
- Twoja dru�yna ma wszak miecze, oszczepy...
- Po co ci te �uki?
- Po to panie, by� nie m�g� wi�cej zabija� niewinnych zwierz�t �e�nych, gdy masz na swym dworze pe�no wieprzy.
- Co rzek�e�, �mia�ku?! Na mym dworze s� jeno sami dostojnicy.
- Panie, niech b�dzie, �e w chlewie. A�e co rzeczesz na m� propozycj�?
- Jak�� mam pewno��, �e �uk ten w istocie jest czarodziejski?
- Przekonasz si�, gdy powr�c� synkowie. Azali masz jaki� wyb�r?
- Nie mam - przyzna� niech�tnie wielmo�a i nakaza� dru�ynie odda� �uki.
Wnet ca�y stos tego or�a �e�a� u n�g w��cz�gi, ten za� wr�czy� wielkiemu panu trzy strza�y i �uk, kt�ry cho� ma�y, niezwyk�y mia�
20
wygl�d. Jego pr�t drzewny nosi� tajne znaki magiczne, a ko�ce nieco ku g�rze pokr�cone ozdabia�y rze�by przedziwne przedstawiaj�ce g�owy smok�w i innych potwor�w. Zasi� ci�ciwa mocna, cho� cienka, z trudem dawa�a si� napina�. Strza�ki lekkie i smuk�e z czarnego hebanu wyrzezane, groty mia�y czerwono barwione.
Ju� pisarz nadworny naszykowa�pergamin. Wielmo�a napisa� na nim wezwanie do syna najstarszego, za czym przytwierdzono ow� kart� do strza�y, pan wym�wi� imi� �Fores" i pos�a� strza�� ku niebu. Pomkn�a jako b�yskawica i wnet wszyscy stracili j� z oczu. Podobnie� i drugi list z imieniem Egadora polecia� w �wiat daleki. Ot� i trzeci� kart� do Kedryfa pisan� poda� pisarz swemu panu. C� to si� jednak sta�o, �e wielmo�a, nagle znieruchomia�y wpatrzy� si� w dal i pergamin z r�ki wypu�ci�? Oto po�r�d krzew�w, w niedalekiej odleg�o�ci od pa�acu, pi�kny roczniak szczypa� traw�. Kopytkiem w ziemi grzeba�, r�ki nadstawia�, a wtem podni�s� wdzi�czny �ebek i spojrza� wprost na wielmo��. Ten nie wytrzyma� - chwyci� �uk czarodziejski i zanim ktokolwiek si� spostrzeg�, pos�a� strza�� ku zwierz�ciu.
- Co robisz, nieszcz�sny?! - wykrzykn�� w��cz�ga.
Ale by�o ju� za p�no. Strza�a utkwi�a w szyi jelonka. Nie przeznaczona do zabijania, zrani�a zaledwie zwierz�tko, kt�re uskoczy�o i pomkn�o w las.
- Uszed�!! - krzykn�� roze�lony pan. - Na nic taki �uk!
Jak zawsze zapalczywy, w gniewie wielkim prze�ama� �uk na p� i rzuci� nim o ziemi�. Zamarli dworacy, nie wiedz�c co czyni�. Wtem kto�, zebrawszy si� na odwag�, zapyta�:
- Co za� z Kedryfem b�dzie?
- A nic! - odpar� hardo wielmo�a. - Do�� mi dw�ch syn�w, trzeciego od�a�uj�, mo�e nie wraca�! - i odszed� spiesznie do swych komnat.
Gdyby� cho� u�ali� si� nad swym beniaminkiem, gdyby� cho� zasmuci� si�, �e nie ujrzy go nigdy, mo�e by odzyska� i tego najm�odszego syna... Na �ebraka nikt ju� nawet nie patrza�. On za� podni�s� �uk z�a-
22
many i ukrywszy twarz w kapturze opo�czy, cicho zap�aka�. Czego innego si� spodziewa�. Dziesi�� �at s�u�y� u kr�a Da�e-kiego Wschodu, dobywaj�c w kopalniach marmury i drogocenne kamienie. Za swe ci�kie trudy nie ��da� z�otych dukat�w, jeno prosi� o �uk czarodziejski, kt�ry, jak zas�ysza� od przyjaznego mu dworaka, znajdowa� si� w kr�ewskim skarbcu. W�adca da� mu to cudo. Wtenczas jako biedny tu�acz przyw�drowa� na dw�r wie�-mozy Karakamby. A w my��ach swoich widzia�, jak strza�a puszczona w niebo z imieniem Kedryfa �egnie cicho u jego n�g, jak wszyscy si� zadziwi�, a ojciec, tak niegdy� srogi i bez serca, pozna w nim syna swego i przyci�nie do piersi... Inaczej si� sta�o. Zraniony okrutnymi s�owy ojca, nieszcz�sny Kedryf przez nikogo nie zatrzymywany odszed� zn�w w �wiat. A kiedy w w�dr�wce swej przyby� do �asu, wzi�� �ywic� u sosny wynios�ej i u brzozy p�acz�cej, i spoi� p�kni�ty �uk. A kiedy przyby� do d�browy, zna-�az� d�a niego schronienie i ukry� czarodziejski �uk przed okiem �udzkim. A gdzie si� cudowna strza�a podzia�a? Kozio�ek bieg� �asem, a� pad� i niechybnie zako�czy�by �ywot, ali�ci znalaz� go cz�ek jaki� �ito�ciwy, wyj�� strza�� i wbi� j� w drzewo, a je�onka z rany wy�eczy�. Mi�dzy drzewcem strza�y, a ga��zi� uwi� drozd swe gniazdo i �piewa� w nim �w �piewak bo�y, a po nim jego potomstwo przez wie�e �at jeszcze. Na koniec drzewo spr�chnia�o, ptaszki odlecia�y, gniazdo wicher porwa�, a gdzie strza�a czarodziejska? Nikt tego nie wie.
Tymczasem bracia Fores i Egador dostali pos�anie ojca, cho� ka�dy w innej stronie �wiata przebywa�. Powr�ci�i zacni synowie uradowani odmian� serca wie�mo�y. A kiedy Kedryf d�ugo nie nadci�ga�, spytali o niego ojca. Ten �a�em wielkim zdj�ty zap�aka� i opowiedzia�, co i jak si� zdarzy�o. Potem pokut� sam sobie na�o�y�, a to by mi�sa do ko�ca �ywota swego nie je��. I trzeba rzec, i� s�owa dotrzyma�.
Na koniec powiedzie� nale�y, i� Fores b�d�c kiedy� w podr�y napotka� biednego w�drownika, kt�ry zapyta� go o wielmo�� Karakamb� i jego syn�w. Pozna� Fores brata swego, uradowa� si� nad wyraz i j�� go nak�ania� do powrotu w dom rodzicie�ski.
23
Jednakowo� Kedryf odm�wi�, wyjawiaj�c dzieje czarodziejskiego �uku, jak i to, i� to on sam ofiarowa� go ojcu, gdy by� u niego przebrany za tu�acza. Ali�ci zosta� bole�nie zraniony w swym sercu i powr�ci� mu niepodobna. A teraz zmierza do kr�la Dalekiego Wschodu, kt�ry by� dla� �askawy. For es zrozumia�, �e tak by� musi i zap�aka� szczerze nad losem brata swego, po czym u�ciskali si� serdecznie i rozjechali.
Nikt ju� wi�cej nie us�ysza� o biednym Kedryfie. A �uk cudowny przezwano �ukiem Karakamby.
- Niezwyk�a historia! - powiedzia� Gwalbert po przeczytaniu manuskryptu - lecz nie rozumiem, panie, czemu ty si� tym zajmujesz. Nie wiadomo, gdzie jest �uk, nie ma strza�y...
- Mylisz si� - rzek� z powag� stary rycerz. - Oto karta nad kt�r� sp�dzi�em ca�� noc, wskazuj�ca miejsce ukrycia �uku. Patrz!
Istotnie, na zbutwia�ej karcie widoczny by� mocno ju� zatarty szkic.
24
- I co powiesz? - zawo�a� z tryumfem Sambor.
- Nic nie rozumiem - odpar� m�odzieniec.
- A wi�c s�uchaj! Strza�ki wskazuj� strony �wiata. Ryba oznacza wod�, du�a ryba - du�� wod� na p�nocy kraju, gdzie p�ynie rzeka graniczna. Nie zaprzeczysz, �e �o��d� ro�nie na d�bie, a nietoperz kryje si� w ciemnych miejscach...
- Lecz c� ma wsp�lnego d�b... ach, mo�e to, �e w d�bie jest dziupla...
- Dobrze! W starym d�bie jest du�a dziupla, w kt�rej mieszkaj� nietoperze strzeg�ce ukrytego tam �uku, a d�b ten ro�nie nad rzek�.
- A co oznacza ten zygzak przy paszczy ryby? Podobny jest do robaka, czy�by ryba chcia�a go po�re�?
- Nie wiem, nie potrafi� si� domy�li�, co znaczy ten zygzak, ale s�dz�, �e wa�niejsze jest miejsce ukrycia strza�y.
- Ach, tej nigdy nie znajdziemy, nie mamy wskaz�wek. Ale mo�e wiesz, panie, gdzie ona?
- Wiem! Jest tu!!! - zawo�a� pan zamku triumfalnie i tupn�� nog� w pod�og�, a� zatrz�s�y si� �ciany, a przera�ony kot nastroszywszy sier�� umkn�� przez okno.
- M�j stary - zwr�ci� si� pan do Sewera, kt�ry w�a�nie szed� -daj no klucze do piwnic.
Zeszli we trzech do loszku. By� pusty, tylko po�rodku sta�a wielka skrzynia. A mimo i� ogie� i tu poczyni� wielkie spustoszenia, pr�chniej�ca skrzynia opar�a si� p�omieniom. Opar�a si� te� chciwo�ci krewnych, kt�rzy wyj�wszy z niej co cenniejsze przedmioty, zostawili j� jako dodatek do spalonego zamku.
Sambor podni�s� wieko, o�wietli� wn�trze p�omieniem �wiecy i krzykn��:
- Myszy!!!
Rozleg� si� przera�liwy pisk i przynajmniej setka tych potwor�w wyskoczy�a ze swego legowiska.
- Nie wiedzia�em, �e mieszka z nami tyle mi�ych zwierz�tek -powiedzia� z odraz� Sambor.
Ale pod stert� poci�tych przez myszy szmat, le�a�a nienaruszo-
25
na ma�a strza�ka, taka jak� kto� nieznany opisa� w manuskrypcie: czarna z czerwonym grotem.
Gdy potem w komnacie ogl�dali j� z ciekawo�ci�, zauwa�yli wyryt� na brzeszczocie liter� �K".
- Zapewne to pisarz Karakamby wyci�� literk� przeznaczaj�c t� strza�� dla Kedryfa - zauwa�y� stary rycerz.
- Tak, nie ma w�tpliwo�ci!!! - zakrzykn�� Gwalbert nadzwyczaj przej�ty wspania�ym znaleziskiem. - Jak�e ona trafi�a do twej skrzyni, panie?
- Znalaz� j� tkwi�c� w pr�chnie drzewa kt�ry� z moich przodk�w - wyja�ni� Sambor. - M�wi� o tym m�j pradziadek, wspominaj�c, i� jest to cudowna strza�a z �uku Karakamby, ale nie wiedzia�em o nim wiele, a i potem ma�o mnie obchodzi�a ta historia. Dopiero teraz, dzi�ki tobie... Czy domy�lasz si� jaki mam plan?
- Je�li znajdziemy �uk, b�dzie mo�na pos�a� wiadomo�� Blance.
- Jak� wiadomo��?
- �e j� kocham i �piesz� na ratunek.
- G�upstwo! Wszak nie wiesz, gdzie jest pa�stwo Zelmiry i nigdy tam nie dotrzesz. Jest inny spos�b. Venturian uwolniony od w�dzid�a przybiegnie do mnie, rozumiesz?
- Tak! - zawo�a� Gwalbert. - I przyniesie na swym grzbiecie Blank�!
- Nie inaczej. Teraz wiesz, jak� wiadomo�� masz jej przes�a�.
- Wiem, ale czy jeste� pewien, panie, �e ko� tw�j zdo�a wyrwa� si� z tej zakl�tej krainy? Wszak podobno nie mo�na stamt�d uciec.
- O to jestem spokojny. Zapominasz, �e Venturian jest koniem niezwyk�ym, cudownym, a poza tym to... to jedyna nasza nadzieja. Oby si� tylko Blance uda�o dosi��� mego rumaka! B�dzie musia�a dzia�a� bardzo rozwa�nie. A teraz, m�j m�ody przyjacielu, przygotuj list, aby� m�g�, gdy tylko znajdziesz �uk, natychmiast go wys�a�. Siadaj i pisz!
Po namy�le Gwalbert u�o�y� taki oto list:
26
Najmilsza Blanko!
Jestem sercem przy Tobie, lecz ani ja, ani nikt inny nie potrafi dotrze� do krainy, w kt�rej przebywasz za spraw� Zelmiry. Jest jednak rada. Znajd� w�r�d koni Zelmiry cudownego Venturiana - to siwy, jablkowity rumak. Trzyma go przy Zelmirze zaczarowane w�dzid�o. Dosi�d� go, odrzu� uzd� wraz z w�dzid�em, a ko� czuj�c si� wolnym, wyniesie Ci� z tego zakl�tego kraju. Powr�ci do swego pana, rycerza Sambora, do kt�rego i ja b�d� zmierza�. Tam si� spotkamy. B�d� ostro�na, Blanko, strze� si� wied�my Zelmiry! Spal list i strza��. Czekam na Ciebie z ut�sknieniem. -Tw�j Gwalbert.
Dobiega�o ju� po�udnie. M�odzieniec szykowa� si� do dalszej drogi; strza�� z �uku Karakamby umocowa� w swym ko�czanie, a plan i list ukry� g��boko na piersi. Jeszcze na odjezdnym wys�ucha� wielu rad, kt�rych nie posk�pi� mu stary rycerz, i po�egnawszy si� z nim oraz Sewerem, odjecha�.
28
IV. Na rozstajnych drogach
Dzianet Gwalberta ni�s� wytrwale swego pana ju� wiele dni w stron� wielkiej wody. M�odzieniec ogarni�ty pragnieniem zdobycia �uku niewiele dawa� wytchnienia swemu rumakowi, a o siebie nie dba� wcale. Jednak zm�czony wielce stan�� w pewnym zaje�dzie, gdzie te� wymieniano podr�nym konie. W jadalnej izbie gwarno by�o i weso�o, ale Gwalbert przej�ty swoimi troskami nie przy��cza� si� do nikogo. Gdy jednak podni�s� oczy, wyda�o mu si�, �e twarz jednego z hulak�w nie jest mu obca. Cz�owiek ten przypomina� mu kogo�, lecz kogo? Widzia� go chyba, ale gdzie i kiedy? M�ody ten m�czyzna siedzia� w towarzystwie czterech czarniawych kompan�w o b�yszcz�cych oczach i bia�ych z�bach. Nieznajomy te� spostrzeg� Gwalberta, a przyjrzawszy mu si� pierwszy zagada�:
- C� to, rycerzu, zmyli�e� szlak? Do g�r wszak nie t�dy droga!
Gwalbert milcza� szukaj�c w pami�ci, a przecie� i g�os wyda� mu si� znajomy. Wreszcie pomy�la�, �e mo�e to by� Iwo. Tak! Iwo, ale jak�e inny!!! Gdzie� si� podzia� nie�mia�y, kaleki i brzydki m�odzieniec, wielbiciel rycerzy!? Teraz mia� g�adkie lico, butn� min�, za to ani �ladu garbu. Gwalbert by� zbity z tropu; nie dowierzaj�c swym zmys�om spyta�:
- Gdzie� jest tw�j garb, Iwo? Czarniawi wybuchn�li �miechem.
- Tutaj - odpar� Iwo unosz�c w g�r� sakw�. - Gdy jest po-
29
trzebny - siedzi mi na karku, a je�li nie - idzie do worka. A wi�c, dok�d jedziesz, junaku?
- Na p�noc - odpar� niech�tnie rycerz.
- My�la�em, �e zwiedzasz g�ry. Czy ju� nie szukasz swojej dziewczyny?
- Zmyli�e� mnie - rzek� z uraz� Gwalbert. - W g�rach nic nie ma. Mam inny spos�b, by j� odzyska�.
- Jaki?
- Na to nie odpowiem, gdy� nie ufam tobie - odpar� m�ody rycerz. - Dlaczego udawa�e� biedaka? Po co wprowadzi�e� mnie w b��d? Mo�e wszystko, co wtedy gada�e�, jest nieprawd�? Kim�e ty w�a�ciwie jeste�?
- No jak to? Jestem twoim przyjacielem i wszystko co ci opowiada�em o Zelmirze to prawda, poza tym, �e to nie mnie wyrzuci�a, a pacho�ka o imieniu Iwo. Ja za� nazywam si� Dorkan, a to s� moi towarzysze - tu wskaza� na czarniawych. - Razem w�drujemy, razem si� weselimy. A garb? Nie przejmuj si�, lubi� sobie czasem po�artowa�, prawda, przyjaciele?
Czarniawi zn�w wy buchn�li �miechem.
- A jednak nie powiem ci, dok�d jad� - rzek� Gwalbert.
- M�g�bym zgadywa� - Dorkan nie dawa� za wygran�. -O dzie� drogi st�d jest wielka rzeka, nad ni� d�browa, za ni� granica. Tam si� zatrzymasz.
- C� z tego?
- Ech, rycerzu, dobrze ci radz�, nie szukaj �uku Karakamby!
- Dlaczego nie mia�bym go szuka�? - spyta� Gwalbert i zaraz po�a�owa� swych s��w.
- Widzicie? Zgad�em!!! - wykrzykn�� Dorkan, a czarniawi po raz trzeci roze�mieli si�. - A wi�c chcesz pos�u�y� si� �ukiem. Przykro mi, przyjacielu, lecz ja te� go potrzebuj�, a nie ma tak chy�ych koni jak moje. W drog�, chwaty!
To m�wi�c wcisn�� na g�ow� z�oty he�m, kt�ry le�a� przed nim na stole. Czarniawi zerwali si� z �awy i wyskoczyli na dw�r. Gwalbert rzuci� si� za nimi. Niestety, Dorkan mia� s�uszno��: ich spasione i wypocz�te konie a� rwa�y si� do biegu, za� dzianet
30
Gwa�berta do cna wyczerpany spa� na stoj�co. Rycerz machn�� tylko r�k�. Musia� kupi� nowego konia, lecz zanim wybra� najlepszego biegusa, zanim go osiod�ano, po Dorkanie i jego dru�ynie ju� dawno kurz opad� na drodze. Lecz m�odzieniec nie zra�a� si� - pomkn�� w �lad za nimi, a jego ko� rwa� jak strza�a. Po kilku godzinach musia� jednak zwolni�, a nawet jecha� st�pa, gdy� zbli�y� si� do du�ej wsi, gdzie tego dnia odbywa� si� jarmark i pe�no by�o na drodze woz�w, je�d�c�w i pieszych. A na wiejskim placu trwa� targ oraz rozmaite zabawy. Gwalbert jecha� spiesznie ci�gle wo�aj�c: �Z drogi! Z drogi!". Nagle wstrzyma� konia. Czy mu si� tylko wydawa�o? Nie, istotnie, nad t�umem b�ysn�� z�oty he�m Do-rkana. �Teraz ju� czas, abym ich wyprzedzi�" - pomy�la� Gwalbert. Przecisn�wszy si� przez ci�b� znalaz� si� po drugiej stronie placu, a z�oty he�m znikn�� mu z oczu. �Dobrze jest" - odetchn��. W tej samej chwili us�ysza� g�os przekupnia, kt�ry stoj�c na beczce zachwala� sw�j towar, jako to or� r�nego rodzaju i zbroj� rycersk� wielkiej ceny. Ale najbardziej cenny mia� by� �uk, kt�ry w�a�nie trzyma� w r�ce i wymachiwa� nim nad g�owami gapi�w. Gwalbert spojrza� i wstrzyma� konia. Przecie� to �uk Karakamby! Dobrze zna� go z ryciny widniej�cej w manuskrypcie. Pr�t by� pomalowany w r�ne wzory i zako�czony z obu stron rze�bami. Gwalbert nawet si� nie zdziwi�, wszak jaki� spryciarz m�g� ju� przedtem dobra� si� do dziupli, znale�� �uk i sprzeda� go.
- Kupuj� ten �uk! - wykrzykn�� m�odzieniec. - P�ac� z�otem!
Wspi�� konia, poskoczy�, ju� by� blisko, ju� wyci�ga� r�k�, gdy nagle... Och, sp�ni� si� o jedn� chwilk�! Oto nadjecha� galopem cz�owiek w z�otym he�mie, wychwyci� z r�ki przekupnia �uk, rzuci� gar�� dukat�w i pomkn�� przez wie� nie bacz�c na tratowanych przez siebie ludzi. Wraz do��czyli do niego czterej m�czy�ni i wszyscy znikn�li w tumanie kurzu.
Gwalbert pu�ci� si� w skok za uciekaj�cymi. P�dzi� teraz kr�t� drog� przez las, wi�c nie widzia� swych przeciwnik�w. Jak�e by� z�y na siebie! Czemu nie spostrzeg� w czas niebezpiecze�stwa! �I po co mu �uk Karakamby? - my�la�. - Przecie� nie ma strza�y. A mo�e wypatrzy� j� w mym ko�czanie i teraz zechce mi j� ode-
31
bra�?" Tak my�l�c pilnie rozgl�da� si� po przydro�nych chaszczach oczekuj�c zasadzki. Powiedzia� sobie, �e tym razem nie da si� wyprowadzi� w pole. Ale zasadzki nie by�o i nic si� nie sta�o. Po jakim� czasie Gwalbert wypad� z lasu na otwart� przestrze�; zbli�a� si� teraz do rozdro�a. Widzia� z daleka pi�� bia�ych dr�g, kt�re zbiega�y si� w jednym miejscu i krzy�owa�y ze sob�. I na tym rozstaju dostrzeg� grupk� je�d�c�w, a gdy si� zbli�y�, pozna�, �e by� to Dorkan wraz ze sw� dru�yn�. Siedzia� wyprostowany na koniu i najwyra�niej czeka� na ksi�cia.
- Honor kaza� mi czeka� na ciebie, i cho� m�g�bym rozkaza� moim zuchom, by ci� zabili - nie zrobi� tego.
- Wyzywam ci� na walk�! - zawo�a� Gwalbert i wyci�gn�� miecz. - Je�li zwyci��, �uk b�dzie m�j. Je�li mnie zabijesz, zostanie przy tobie.
Skrzy�owa�y si� miecze w zaci�tym boju; obaj wojownicy doskonale w�adali broni�, przeto �aden z nich nie m�g� zdoby� przewagi. S�o�ce ju� chyli�o si� ku zachodowi, gdy nagle jego uko�ne promienie za�wieci�y prosto w oczy Gwalberta. Rycerz zmru�y� powieki. Czy�by to by�o przyczyn� tego, co si� sta�o? A mo�e raczej jaka� tajemna, a z�owroga si�a sprawi�a, �e klinga jego miecza rozprys�a si� w kawa�ki pod ciosem or�a wroga. Gwalbert b�yskawicznie wydoby� sztylet, ale i ta stal p�k�a za dotkni�ciem miecza Dorkana.
- Poddaj si�, gdy� nie chc� ci� zabija�! - zawo�a� zwyci�zca.
- Nie poddam si�! - odkrzykn�� rycerz. - B�d� ci� �ciga� i walczy� z tob�, dop�ki �yj�.
To m�wi�c �ci�gn�� z ramienia �uk i ju� napina� ci�ciw�, gdy Dorkan ci�� go mieczem przez skro�. Gwalbert zachwia� si�, krew pociek�a stru�k� po jego twarzy, �uk wypad� z r�ki.
- Czemu mnie prze�ladujesz? - spyta�. - Po co ci ten �uk?
- Wiem dobrze, jak i ty, �e nosi on w sobie pewne zakl�cie, przez co mo�e by� bardzo u�yteczny. A poza tym... teraz ju� nigdy nie odzyskasz Blanki! - zawo�a� weso�o Dorkan.
- C� ci ona zawini�a?...
- Jeszcze si� nie domy�lasz? Jestem dziewi�tym synem
32
Zelmiry!!! - zakrzykn�� cz�owiek w z�otym he�mie. - �liczna Blanka b�dzie moja! Moja! Rozumiesz?! Lubi�em ci�, rycerzyku, ale teraz koniec! Zuchy, czas na nas!
Czarniawi rozbiegli si�, ka�dy inn� drog�. Pi�ciu m�czyzn pocwa�owa�o w pi�� r�nych stron, a nie wiadomo by�o, kt�ry z nich uwozi cenny �uk. Lecz Gwalbert i tak nie m�g�by ich goni�. Krew zalewa�a mu oczy, s�ab�, zsun�� si� z konia i pad� w proch znacz�c czerwieni� ziemi� na rozstaju pi�ciu bia�ych dr�g. Mo�e omdla�, a mo�e ju� chcia� opu�ci� �wiat �ywych?
Jakkolwiek by�o, nie s�ysza�, �e kto� zbli�y� si� i przykl�kn�� obok niego, nie czu�, �e kto� go dotkn��, a potem potrz�sn�� jego ramieniem. Ockn�� si� dopiero po d�ugim czasie. Gdy otworzy� oczy, zdziwi� si� niepomiernie, bowiem nie le�a� ju� w kurzu drogi, lecz na zielonej ��ce. By� wczesny, �wie�y poranek. G�ow� jego wsparto na siodle, czo�o spowija�y lniane szarpie, a ca�e cia�o przykrywa�a opo�cza. Opodal pas�y si� dwa konie, a na kamieniu siedzia� m�czyzna bogato odziany, m�ody jeszcze, cho� starszy od Gwalberta. Patrza� zatroskanym okiem na rannego, ale gdy ten da� znak �ycia, nieznajomy powiedzia� z ulg�:
- �yjesz! Martwi�em si�, gdy� bardzo d�ugo by�e� bez przytomno�ci. Lecz rana twoja nie jest zbyt gro�na, szybko wr�cisz do zdrowia i odzyskasz si�y.
- Nie chc� �y�! - szepn�� Gwalbert. - Jeste�, panie, bardzo dobry i dzi�ki ci za to, ale ja zosta�em pokonany i upokorzony. Nie chc� �y�, gdy� z mojej winy moja ukochana Blanka skazana jest na... ach, nie ka� mi panie ko�czy� tej opowie�ci, gdy� jest ona zbyt bolesna.
- M�odzie�cze, nie rozpaczaj. Mo�e nie wszystko stracone, a ja chc� ci pom�c. Jak si� nazywasz?
- Jestem ksi��� Gwalbert.
- A ja jestem Jan. By�em wczoraj na jarmarku i widzia�em wszystko. Pojecha�em za wami zaciekawiony tym, i� jaki� marny �uk ma dla was tak du�e znaczenie.
- Nie jest on marny, ale cudowny i by� ca�� moj� nadziej� -rzek� ze smutkiem Gwalbert.
34
- A wi�c obja�nij mnie dok�adnie i opowiedz o swym nieszcz�ciu. S�ysza�em z ust twojego przeciwnika imi� Zelmiry. Czy�by skrzywdzi�a ci� ta czarownica?
- Zatem wiesz co� o niej, panie? Dobrze, opowiem ci wszystko, je�li taka jest twoja wola.
I zrozpaczony m�odzieniec opowiedzia� ca�� swoj� histori� od pocz�tku do ko�ca, niczego nie ukrywaj�c i oskar�aj�c si� o zbytni� �atwowierno�� i powolno��.
Jan s�ucha� pilnie, nie przerywaj�c.
- Widzisz wi�c, panie, �e nie mam po co �y� d�u�ej - rzek� na koniec Gwalbert i �zy zakr�ci�y mu si� w oczach.
- Przeciwnie, m�j ch�opcze, musisz �y�, by wyratowa� Blank�.
- Ale� nie ma sposobu! Nie r�b mi z�udnych nadziei, panie!
- Jest co�, o czym nie wiesz, a co nie jest �adn� z�ud�. Gwalbert milcza� pos�pnie, wi�c Jan m�wi� dalej:
- �uk, o kt�ry walczyli�cie nie jest �ukiem Karakamby. S�owa te poderwa�y m�odzie�ca.
- Sk�d wiesz?
- Wiem, bom widzia� prawdziwy �uk Karakamby i �piesz� ci powiedzie�, �e r�ni� si� znacznie. Kto�, kto zrobi� �uk na sprzeda�, na�ladowa� tylko tamten. Mo�e widzia� rysunek, nie wiem. Gwalbert zerwa� si� na r�wne nogi, ale zaraz opad� z powrotem, bo mu si� ciemno w oczach zrobi�o ze s�abo�ci. Dr�a� i be�kota�:
- Czy jeste� pewien, panie, czy jeste� pewien? Widzia�e� go?! Gdzie? Wi�c mo�e wiesz, czy znajduje si� na swoim miejscu?
- Wiem - odpar� spokojnie Jan. - Ale najpierw odpocznij i posil si�, Gwalbercie, do�� wzrusze� na jeden raz. A potem pojedziemy. Ch�tnie b�d� ci towarzyszy�, bowiem nie mam �adnych obowi�zk�w.
- Nie! Teraz jed�my, zaraz! Zn�w si� sp�ni�! - gor�czkowa� si� Gwalbert.
- Ale� przyjacielu, jeste� ranny i os�abiony. Spadniesz z konia i c� nam z tego przyjdzie? Trzeba te� mie� pr�cz zapa�u i rozs�dek. Pos�uchaj: Zelmira pewnie pozna i� syn przywi�z� jej �uk fa�szywy, ale b�dzie przekonana, i� ty o tym nie wiesz. Rzeczywi-
35
�cie, nigdy by� si� prawdy nie dowiedzia�, gdyby� mnie nie spotka�.
- Panie, wybacz moje pytanie, ale szarpi� mn� w�tpliwo�ci. Sk�d wiesz tak du�o o tych tajemniczych sprawach? - spyta� m�odzieniec.
- Rozumiem, ju� raz ci� oszukano. My�l�, �e gdy przekonasz si� o mych szczerych intencjach, zostaniemy przyjaci�mi. A wi�c wiedz, �e nie nazywam si� Jan... Jestem Kedryf.
- Co?! - wykrzykn�� Gwalbert - A wi�c jeste� mo�e krewnym i dalekim potomkiem owego zacnego, a tak nieszcz�liwego Kedryf a z legendy?
- Nie - odpar� Jan i zamy�li� si�, a po d�u�szej chwili podj��: - Jestem nim samym, jestem synem Karakamby, kt�ry przyni�s� mu cudowny �uk trzysta lat temu.
Gwalbertowi zakr�ci�o si� w g�owie. Czarownica Zelmira wraz z jej zakl�ciami, czarodziejski �uk, niezwyk�y ko� Venturian -wszystko to zadziwia�o, lecz nie wzbudza�o l�ku. Teraz dopiero m�odzieniec odczu� groz� i strach. Zacisn�� powieki odganiaj�c my�l o ob��dzie Jana i o tym, �e ma on urojenia, a to co m�wi jest zmy�leniem, a wi�c p�onne nadzieje, wszystko na nic...
Naraz dobieg� go spokojny, a nawet weso�y g�os:
- Wiem, co my�lisz i czujesz, m�odzie�cze. Nie, nie jestem szalony. Przyszed� czas, bym ujawni� przed tob� pewn� tajemnic�, s�uchaj wi�c i nie przerywaj. Znasz wydarzenia tamtych lat a� do chwili, gdy rozsta�em si� z mym bratem Foresem. Ot� istotnie wr�ci�em do kopalni drogich kamieni, a cho� praca tam by�a ci�ka, lubi�em wydobywa� z szarych ska� barwne, drogocenne kamienie i wyobra�a� sobie, �e i w moim smutnym �yciu zdarzy si� co� r�wnie pi�knego. Tak min�o kilka kolejnych lat, gdy pewnego dnia natkn��em si� w mym wykopie na ogromny g�az, kt�ry zagrodzi�