10685
Szczegóły |
Tytuł |
10685 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10685 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10685 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10685 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
CHARLES FRAZIER
ZIMNA G�RA
Z angielskiego prze�o�y�a Zdzis�awa Lewikowa
Katherine i Annie
Nie do uwierzenia, jak straszliw�, cho� cich� wojn� tocz� ze sob� utworzenia
zamieszkuj�ce spokojne lasy i pogodne pola.
Darwin. 1839 (zapis w dzienniku)
Ludzie pytaj�: Kt�r�dy do Zimnej G�ry? Zimna G�ra? Do niej nie wiedzie �aden
szlak.
Han-shan
Cie� kruka
O brzasku dnia pierwsze o�ywi�y si� muchy. Zlecia�y si� do oczu Inmana i obsiad�y
d�ug� ran� na szyi. Bzykanie owad�w i �echcz�cy dotyk ich n�ek okaza�y si� skuteczniejsz�
pobudk� ni� pianie podw�rkowych kogut�w. Tak si� zacz�� dla Inmana jeszcze jeden dzie�
pobytu w szpitalu. Pacn�� r�k� muchy i powi�d� spojrzeniem wzd�u� ��ka w stron� okna.
Wzrokiem si�ga� zwykle czerwonej drogi, gdzie r�s� d�b i sta� niski mur z cegie�. Potem
w�drowa� oczami po polach i sosnowych lasach, ci�gn�cych si� p�asko a� do linii horyzontu
na zachodzie. Widok mia� rozleg�y, bo okolica by�a r�wninna, a szpital zbudowano na
jedynym wzniesieniu, jakie znajdowa�o si� w polu widzenia. Dzi� jednak by�o jeszcze za
wcze�nie, by cokolwiek dojrze�. R�wnie dobrze ca�e okno mog�o by� zamalowane szar�
farb�.
Gdyby nie by�o tak ciemno, Inman wzi��by si� do czytania. W ten spos�b m�g�by
zabi� czas do �niadania. Mia� interesuj�c� ksi��k�, kt�ra przykuwa�a uwag� i absorbowa�a
my�li. Ale poprzedniej nocy, kiedy czyta�, aby sprowadzi� sen, wypali�a si� ostatnia
�wieczka. Szpital mia� za ma�o nafty do lamp i nie godzi�o si� dla samej tylko rozrywki
u�ywa� �wiat�a. Wsta� wiec, ubra� si� i usiad� na drewnianym krze�le, ty�em do ponurej sali
pe�nej ��ek i le��cych w nich po�ama�c�w. Op�dzaj�c si� od much, wyjrza� przez okno;
ujrzawszy pierwsz� smug� mglistego �witu, czeka�, a� tam, na zewn�trz, �wiat zacznie
przybiera� realne kszta�ty.
Okno by�o wysokie, niemal tak wysokie jak drzwi. Wiele razy wyobra�a� sobie, �e
gdy je otworzy, oczom jego uka�e si� jaka� inna okolica. �Wyjd� oknem - my�la� - i znajd�
si� w nowym miejscu�.
Podczas pierwszych tygodni w szpitalu nie m�g� porusza� g�ow�. Jedynym jego
zaj�ciem by�o wtedy wpatrywanie si� w okno i wyobra�anie sobie dawnych, pe�nych zieleni
zak�tk�w, kt�re pami�ta� z domu, z czas�w dzieci�stwa. Oczyma wyobra�ni widzia� wilgotny
brzeg strumienia, gdzie ros�a korzeni�wka, miejsce na ��ce, kt�re upodoba�y sobie
br�zowoczarne g�sienice, pojawiaj�ce si� tam jesieni�, i hikor� rozk�adaj�c� swe ga��zie nad
polan�. Inman cz�sto siadywa� na drzewie i obserwowa� ojca, gdy o zmierzchu p�dzi� krowy
do obory. Przechodzi�y tu� pod nim. Zamyka� oczy i ws�uchiwa� si� w cz�apanie krowich
kopyt odrywaj�cych si� od b�otnistej polnej drogi. Odg�os st�pania stawa� si� coraz s�abszy,
stopniowo cich� i w ko�cu zanika�. Zast�powa�o go cykanie konik�w polnych i pisk ptasich
piskl�t. Okno pozwala�o Inmanowi cofn�� si� pami�ci� w przesz�o��. Z przyjemno�ci� do niej
wraca�. Nie lubi� bezdusznego oblicza wsp�czesno�ci; tera�niejszo�� nieustannie go
zdumiewa�a. Gdy za� wybiega� my�lami w przysz�o��, jawi� mu si� �wiat, z kt�rego
wszystko, co uwa�a� za wa�ne, zosta�o dok�adnie wymiecione lub z w�asnej woli odesz�o.
Dop�ki trwa�o p�ne lato, ca�ymi dniami wpatrywa� si� w okno. Powietrze by�o tak
gor�ce i wilgotne, �e dniem, i noc� mia� uczucie, �e jakby oddycha� przez mokr� �cierk�. Na
skutek wilgoci gni�y pod nim �wie�e prze�cierad�a, a mi�kkie stronice ksi��ki, kt�r� trzyma�
na stoliku przy ��ku, w ci�gu nocy pokrywa�y si� malutkimi czarnymi grzybami ple�ni.
Tak d�ugo obserwowa� okno, �e mia� prawo przypuszcza�, i� powiedzia�o mu ono
wszystko, co mia�o do powiedzenia. A jednak zaskoczy�o go tego ranka - przywiod�o mu na
my�l dawno zapomnian� scen� ze szko�y: Oto siedzi w klasie przy oknie, r�wnie wysokim jak
to szpitalne. Widok z niego rozci�ga� si� na pastwiska i niskie zielone wzg�rza, tarasowato
wznosz�ce si� ku rozleg�emu garbowi Zimnej G�ry. By� wrzesie�. Na ��ce, tu� za ubitym
gruntem szkolnego boiska, ros�a trawa si�gaj�ca pasa. Ko�ce �d�be� ju� po��k�y, wida�
przysz�a pora ko�by. Nauczyciel - kr�py, niski, �ysy m�czyzna z zaczerwienion� twarz� -
mia� tylko jeden zrudzia�y garnitur i par� za du�ych but�w z zadartymi do g�ry noskami.
Buciska by�y tak znoszone, �e ich starte obcasy przypomina�y kliny. Nauczyciel sta� przed
�awkami, ko�ysa� si� na palcach i bez przerwy m�wi�. Tego ranka zajmowa� si� histori�.
Przerabia� ze starszymi uczniami dzieje s�ynnych wojen, przed wiekami toczonych w Anglii.
Po jakim� czasie znudzony ma�y Inman, kt�ry robi� wszystko, byle nie s�ucha�
wyk�adu, wyj�� spod �awki sw�j kapelusz, chwyci� za rondo i jednym ruchem wyrzuci� za
okno. Kapelusz porwany wiatrem wzbi� si� wysoko w powietrze i wyl�dowa� daleko na
ko�cu boiska, niemal na skraju ��ki. Wygl�da� jak cie� kruka, kt�ry przysiad� na ziemi.
Nauczyciel zobaczy�, co si� sta�o. Kaza� Inmanowi p�j�� po nakrycie g�owy i
przynie�� je do klasy. Zapowiedzia�, �e czeka go kara ch�osty. Do tego celu lubi� u�ywa�
�opatki ko�a wodnego; by�a du�a i mia�a wywiercone otwory. Inman do tej pory nie wie, co go
wtedy napad�o: wyszed� z klasy, podni�s� kapelusz, szykownie w�o�y� go na bakier... i nigdy
nie wr�ci� do szko�y.
Wspomnienie tego wydarzenia opu�ci�o Inmana dopiero w�wczas, gdy do sali
zawita�o �wiat�o dnia. M�czyzna le��cy na s�siednim ��ku usiad� i wzi�� w r�ce swoje kule.
I tak jak ka�dego ranka podszed� do okna, tu z wielkim wysi�kiem raz po raz wypluwa�
flegm� zalegaj�c� mu p�uca, dop�ki ich zupe�nie nie oczy�ci�. Nast�pnie przeci�gn��
grzebieniem po r�wno uci�tych czarnych w�osach, zwisaj�cych po obu stronach
wymizerowanej twarzy. W�osy opadaj�ce na czo�o wetkn�� za uszy, a na nos w�o�y� okulary z
dymnego szk�a. Nosi� je mimo szaro�ci poranka; widocznie jego oczy nie mog�y znie�� nawet
najs�abszego �wiat�a. Potem - wci�� w nocnej koszuli - podszed� do stolika i zabra� si� do
pracy nad plikiem papier�w. M�wi� monosylabami, nie wypowiadaj�c wi�cej ni� dwa s�owa
naraz. Inman zdo�a� si� od niego dowiedzie� tylko tyle, �e nazywa si� Balis i przed wojn�
chodzi� do szko�y w Chapel Hill, gdzie uczy� si� greki. Kiedy nie spa�, �l�cza� nad swoj�
grub� ksi��k� i przepisywa� staro�ytne gryzmo�y zwyk�ym pismem, tak by ka�dy je m�g�
przeczyta�. Siedzia� zgarbiony przy stoliku z twarz� nisko pochylon� nad tekstem i wierci� si�
w krze�le, usi�uj�c przyj�� jak najwygodniejsz� pozycj�. Praw� stop� mu odj�li, gdy strzaska�
j� kartacz pod Cold Harbour. Kikut nie chcia� si� goi� i gni� od kostki w g�r�, centymetr po
centymetrze. W wyniku nast�pnych amputacji skr�cono ko�czyn� a� powy�ej kolana, ale i
tak biedak �mierdzia� jak zesz�oroczna szynka.
Przez d�u�sz� chwil� s�ycha� by�o tylko skrobanie pi�rem i przewracanie stron. Potem
inni le��cy w sali zacz�li si� rusza� i kaszle�, niekt�rzy j�czeli. Wreszcie na dworze
poja�nia�o tak, �e mo�na by�o dok�adnie zobaczy� wszystkie rysy na lakierowanych �cianach
z groszkowanych tekturowych p�yt. Inman przechyli� si� na tylnych nogach krzes�a i policzy�
muchy na suficie: wed�ug niego by�o ich sze��dziesi�t trzy.
Pilnie wpatruj�c si� w okno, dojrza� ciemne konary d�b�w, nast�pnie skrawki
trawnika, a w ko�cu czerwon� drog�. Czeka� na �lepca. Przez kilka tygodni obserwowa� go z
daleka. Teraz, wyleczony na tyle, �e m�g� chodzi�, postanowi� podej�� do w�zka i
porozmawia� z m�czyzn�. Przypuszcza�, �e niewidomy d�ugo ju� �yje ze swoim kalectwem.
Inman zosta� ranny podczas walk o Petersburg. Kiedy dwaj najbli�si towarzysze
zerwali z niego odzie� i zobaczyli ran� na szyi, s�dzili, �e wkr�tce umrze. Powiedzieli mu
uroczy�cie: ��egnaj, spotkamy si� w lepszym �wiecie!� Tymczasem Inman wci�� �y�.
Zabrano go do przyfrontowego lazaretu, ale i tam lekarze nie wierzyli, �e przetrzyma.
Zaliczyli go do umieraj�cych i po�o�yli na ��ku polowym z dala od innych, aby spokojnie
czeka� na �mier�. Nie my�la� jednak rozstawa� si� z tym �wiatem. Po dw�ch dniach, z braku
miejsca, odes�ano go do zwyk�ego szpitala w stanie, z kt�rego pochodzi�.
Po cierpieniach, jakich dozna� najpierw w lazarecie, a potem w czasie podr�y
poci�giem na po�udnie, gdy umieszczono go w wype�nionym rannymi towarowym wagonie,
Inman uwierzy� swoim przyjacio�om i lekarzom, kt�rzy twierdzili, �e umrze. Z tej podr�y
zapami�ta� jedynie straszliwe gor�co, od�r krwi i ludzkich odchod�w, wielu bowiem rannych
cierpia�o na biegunk�. Ci, co czuli si� na si�ach, kolbami karabin�w wybili spore otwory w
bokach drewnianych wagon�w i g�owy wystawili na zewn�trz, aby z�apa� troch� powietrza.
Przypominali dr�b przewo�ony w skrzynkach.
W szpitalu lekarze, obejrzawszy go, powiedzieli, �e niewiele mog� pom�c. By� mo�e
prze�yje - takiej pewno�ci jednak nie mieli. Dali mu szar� szmatk� i niewielk� misk� z wod�,
�eby sam pr�bowa� czy�ci� sobie ran�. Gdy po kilku dniach odzyska� przytomno�� tak, �e
m�g� to robi�, przemywa� szyj� szmatk�, p�ki woda w misce nie sta�a si� czerwona jak
grzebie� indora.
Wkr�tce si� okaza�o, �e rana sama si� oczyszcza. Zanim zacz�a si� zabli�nia�,
wyplu�a z siebie przer�ne rzeczy: guzik od ko�nierza, kawa�ek we�nianego materia�u z bluzy,
kt�r� Inman mia� na sobie, gdy go trafi� od�amek, skrawek mi�kkiego szarego metalu
wielko�ci �wier�dolar�wki i co� zadziwiaj�cego, co przypomina�o pestk� brzoskwini. Po�o�y�
t� rzecz na nocnej szafce i przez kilka dni jej si� przygl�da�. Nie potrafi� orzec, co to by�o:
cz�stka jego cia�a czy co innego. Ostatecznie wyrzuci� to przez okno, ale potem m�czy�y go
sny, �e si� ukorzeni�o i wyros�o do monstrualnych rozmiar�w, niczym jasiowa fasola.
Szyja zacz�a mu si� wreszcie goi�. Mia� jednak za sob� trudne tygodnie, kiedy nie
m�g� obr�ci� g�owy ani utrzyma� w r�ce ksi��ki. Le�a� w ��ku i codziennie przez okno
obserwowa� niewidomego. Ten zjawia� si� zawsze o �wicie.
Przychodzi� sam i mozolnie pcha� przed sob� w�zek. Robi� to bardzo sprawnie,
zachowywa� si� jak widz�cy. Rozk�ada� kramik pod d�bem po przeciwnej stronie drogi,
ustawia� kr�g z kamieni i w �rodku rozpala� ognisko. Potem w �elaznym garnku pra�y� na
ogniu fistaszki. Ca�y dzie� siedzia� na krze�le, plecami do ceglanego murku i sprzedawa�
orzeszki oraz gazety szpitalnym pacjentom, kt�rzy mogli chodzi�. Gdy nie mia� klient�w,
odpoczywa�: siedzia� nieruchomo jak wypchany manekin, z r�kami z�o�onymi na kolanach.
Tego lata Inman ogl�da� �wiat przez okno, niczym obraz oprawiony w okienne
framugi. Mija�y godziny, a scena, jak� obserwowa�, wcale si� nie zmienia�a. Mog�a uchodzi�
za stary pejza� przedstawiaj�cy ulic�, murek, drzewo, w�zek i �lepca. Nieraz odmierza� czas,
wypowiadaj�c po cichu kolejne liczby, aby si� przekona�, jak d�ugo to, co widzia� przed sob�,
trwa� b�dzie w bezruchu i kiedy nast�pi jakie� znacz�ce przeistoczenie. Dla tej wymy�lonej
przez siebie zabawy ustanowi� nawet pewne regu�y. Przelatuj�cego ptaka nie bra� pod uwag�,
ale osob� przechodz�c� ulic� - tak. Uwzgl�dnia� tylko istotne zmiany pogody: wychodz�ce
zza chmur s�o�ce i nag�y deszcz, natomiast przep�ywaj�ce niebem ob�oki, oferuj�ce jedynie
chwilowy cie�, nie wchodzi�y w rachub�. Bywa�y dni, gdy dolicza� si� do tysi�cy, zanim
nast�powa�o co�, co mo�na by�o uzna� za rzeczywist� zmian� element�w sk�adaj�cych si� na
widziany obraz. Wierzy�, �e widok, jaki stale mia� przed oczami: murek - �lepiec - drzewo -
w�zek - droga, nigdy go nie opu�ci, jak d�ugo b�dzie �y�. Gdy o tym my�la�, w wyobra�ni
widzia� siebie jako starego cz�owieka. Te elementy pejza�u razem wzi�te mia�y pewnie jakie�
znaczenie, ale nie wiedzia� jakie, i podejrzewa�, �e nigdy si� nie dowie.
Tego dnia, jedz�c �niadanie sk�adaj�ce si� z g�stej owsianki z mas�em, nie przestawa�
obserwowa� okna. Wkr�tce zobaczy� �lepca, kt�ry, garbi�c si� pod ci�arem pchanego
w�zka, z trudem pokonywa� drog�. Obracaj�ce si� ko�a wzbija�y dwa ma�e ob�oki kurzu. Gdy
m�czyzna rozpali� ognisko i zabra� si� do pra�enia fistaszk�w, Inman odstawi� talerz na
parapet okna i wyszed�, szuraj�c nogami jak stary cz�owiek. Przeci�� trawnik i znalaz� si� na
drodze.
Niewidomy mia� barczyste ramiona i szerokie biodra. Nosi� bryczesy, kt�re �ci�ga�
mocnym sk�rzanym rzemieniem, szerokim jak pasek do ostrzenia brzytwy. Nawet podczas
upa��w chodzi� bez kapelusza, ukazuj�c kr�tko obci�te g�ste i siwe w�osy, szorstkie niczym
szczecina w szczotce do rozczesywania konopi. Siedzia� zadumany, z pochylon� g�ow�, wsta�
jednak, gdy Inman si� pojawi�, jakby widzia�, �e nadchodzi. Lecz jego powieki by�y martwe.
Zapad�y si� w g��b zaci�ni�tych oczodo��w, gdzie kiedy� znajdowa�y si� ga�ki oczne.
Inman nawet nie pozdrowi� m�czyzny, tylko od razu obcesowo zapyta�:
- Powiedz, kto ci wy�upi� oczy? Niewidomy przyjacielsko si� u�miecha�.
- Nikt! - odpar�. - Nigdy ich nie mia�em...
Inman ogromnie si� zdziwi�. By� zaskoczony, spodziewa� si� bowiem, �e nieznajomy
straci� oczy w jakiej� desperackiej i krwawej b�jce, w wyniku jakiej� niepohamowanej k��tni.
Wszystkie okropno�ci, z jakimi si� ostatnio spotyka�, dokonywa�y si� ludzkimi r�kami, wi�c
ju� niema! zapomnia� o tym, �e istniej� jeszcze inne nieszcz�cia.
- Jak to mo�liwe, �e nigdy nie mia�e� oczu?
- Nie wiem! Po prostu tak si� zdarzy�o.
- No, dobrze... - zgodzi� si� Inman. - Musz� przyzna�, �e jeste� niezwykle spokojny
jak na cz�owieka, o kt�rym wi�kszo�� ludzi by powiedzia�a, �e szcz�cie si� od niego
odwr�ci�o.
- Gorzej by by�o - zauwa�y� �lepiec - gdyby mi najpierw dano szans� spojrze� na
�wiat, a potem straci�bym wzrok.
- By� mo�e... Ale ciekaw jestem, ile by� da� za to, by m�c widzie�, cho�by tylko przez
dziesi�� minut... Za�o�� si�, �e bardzo wiele...
Niewidomy zamy�li� si? nad pytaniem i w zadumie wodzi� j�zykiem po k�ciku ust.
Wreszcie stwierdzi�, �e nie da�by nawet z�amanego grosza w obawie, �e zrodzi�aby si� w nim
nienawi��.
- Masz racj�! Tak w�a�nie sta�o si� ze mn� - wyzna� Inman. - Wielu rzeczy wola�bym
nigdy nie ogl�da�...
- Nie o tym my�la�em - zaoponowa� �lepiec. - Chodzi mi o te dziesi�� minut, o kt�rych
wspomnia�e�. Straszne jest mie� co� i potem to utraci�, rozumiesz?
Niewidomy skr�ci� z gazety ro�ek i zanurzywszy �y�k� cedzakow� w garnku, nape�ni�
go fistaszkami po czym wr�czy� Inmanowi.
- Wymie� mi, prosz� - powiedzia� - cho� jedn� przyczyn�, dla kt�rej wola�by� by�
�lepy.
Od czego zacz��? - zastanawia� si� Inman: Malvern Hill, Sharpsburg, Petersburg...
Ka�da z tych miejscowo�ci mog�a stanowi� dobry przyk�ad tego, czego wola�by nie widzie�.
Ale szczeg�lnie utkwi� mu w pami�ci dzie�, kt�ry kojarzy� si� z Fredericksburgiem.
Siedzia� ty�em do d�bu i roz�upywa� skorupki fistaszk�w, wyciskaj�c orzeszki wprost
do ust. Postanowi� opowiedzie� �lepcowi o tym, co mu si� przydarzy�o pod
Fredericksburgiem. Zacz�� od tego, �e gdy rankiem tego dnia podnios�a si� mg�a, ujrzeli mas�
wojska maszeruj�cego le��c� w dole drog�. Wojsko kierowa�o si� w stron� kamiennego muru
znajduj�cego si� na wzg�rzu. Pu�k, w kt�rym s�u�y� Inman, otrzyma� rozkaz przy��czenia si�
do oddzia��w rozmieszczonych za murem. �o�nierze szybko si� uformowali i ustawili wzd�u�
wielkiego bia�ego domu, wzniesionego na szczycie Maryes Heights. Genera� Lee, Longstreet
i elegancki Stuart, stoj�c na trawniku przed werand�, lornetowali pozycje po drugiej stronie
rzeki i wymieniali mi�dzy sob� uwagi. Longstreet mia� szary we�niany szal zarzucony na
plecy. W odr�nieniu od pozosta�ych m�czyzn wygl�da� jak gruby poganiacz �wi�. Mimo to
Inman, �ledz�c tok rozumowania genera�a Lee, doszed� do wniosku, �e wola�by walczy� pod
dow�dztwem Longstreeta. To nic, �e wygl�da� g�upio, ale ca�y czas si� g�owi�, gdzie by
znale�� tak ukszta�towany teren, �eby �o�nierz, przykucn�wszy, m�g� zabija� ludzi, sam
pozostaj�c wzgl�dnie bezpieczny. General Lee nie uznawa� takiej formy walki, jak� tego dnia
narzuca�a sytuacja we Fredericksburgu. Natomiast Longstreet ch�tnie j� stosowa�.
Kiedy pu�k Inmana si� uformowa�, �o�nierze opu�cili szczyt wzg�rza; schodz�c w d�,
dostali si� pod s�abn�cy ju� ogie� unionist�w. Tylko raz si� zatrzymali, aby da� salw�, po
czym biegiem ruszyli w stron� drogi za kamiennym murem. Wtedy w�a�nie trafi� Inmana
pocisk, kt�ry jednak tylko otar� si� o sk�r� nadgarstka, nie czyni�c mu �adnej krzywdy.
Inman poczu� jedynie co�, co przypomina�o li�ni�cie kocim j�zykiem, i zobaczy� niewielkie
otarcie w postaci ma�ej pr�gi.
Gdy doszli do drogi, Inman od razu si� zorientowa�, �e jest to w�a�ciwe miejsce.
�o�nierze, kt�rzy ju� tam byli, okopali si� wzd�u� masywnej �ciany muru, tak �e mogli
wygodnie sta� wyprostowani, b�dc�c jednocze�nie w ukryciu. Unioni�ci, aby wej�� na
wzg�rze, musieli przeby� ogromne po�acie otwartej przestrzeni. �o�nierzy z pu�ku Inmana tak
bardzo ucieszy�o ich dogodne po�o�enie, �e jeden z nich wskoczy� na mur i stoj�c na nim,
wykrzykiwa� w stron� unionist�w:
- Pope�niacie b��d! S�yszycie? Pope�niacie straszliwy b��d! - Po chwili, gdy wok�
niego zacz�y gwizda� kule, zeskoczy� do rowu za murem i odta�czy� skoczn� gig�.
Dzie� by� zimny, b�oto na drodze zamieni�o si� w marzn�c� papk�. Niekt�rzy
�o�nierze byli boso. Wielu nosi�o mundury domowej roboty; mia�y zgaszone kolory, jakie
zwykle przybieraj� tkaniny farbowane ro�linnymi barwnikami. Natomiast wszyscy unioni�ci,
ustawieni w szeregach na polu widocznym dla konfederat�w, zostali �wie�o wyekwipowani.
Mieli nowe, jasne i l�ni�ce, fabrycznie szyte mundury, a na nogach nowe buty. Gdy
zaatakowali, konfederaci ukryci za murem, nie przerywaj�c ognia, g�o�no ich wyzywali.
Jeden zawo�a�:
- Podejd�cie no bli�ej, mam chrapk� na wasze buty!
Pozwolili unionistom podej�� na dwadzie�cia krok�w, a potem otworzyli do nich
ogie�. Strzelali spoza muru na odleg�o�� tak blisk�, �e kt�ry� z �o�nierzy wyrazi� �al, i�
u�ywaj� papierowych naboi, gdyby bowiem mieli oddzielnie proch, kule i przybitki, mogliby
sporz�dzi� znacznie mniejsze �adunki i w ten spos�b zaoszcz�dzi� prochu.
Kiedy Inman przykucn��, by za�adowa� bro�, s�ysza� nie tylko strza�y, lecz tak�e
d�wi�ki, jakie wydaj� pociski, wbijaj�c si� w ludzkie cia�o. �o�nierz stoj�cy obok niego z
ogromnego przej�cia czy mo�e zm�czenia walk� zapomnia� wyci�gn�� wycior z lufy.
Wystrzeli� i trafi� unionist� w pier�. Ranny upad� na plecy. Gdy wydawa� ostatnie tchnienie,
wycior wystaj�cy z jego cia�a dr�a� jak upierzona strza�a.
Unioni�ci kontynuowali atak - ca�ymi tysi�cami nacierali na mur. Szturm trwa� ca�y
dzie�. Wspinali si� na wzg�rze i zestrzeleni, spadali w d�. Na polu bitwy sta�y w pewnej
odleg�o�ci od siebie trzy lub cztery budynki z ceg�y. Unioni�ci w pewnym momencie
schronili si� za nimi; by�a ich tam taka masa, �e przypominali d�ugie niebieskie cienie, jakie o
wschodzie s�o�ca k�ad� si� za domami. Co jaki� czas w�asna kawaleria wygania�a ich z
ukrycia. Kawalerzy�ci uderzali ich na p�ask szablami, niczym nauczyciele rozdaj�cy klapsy
niesfornym uczniom. �o�nierze rzucali si� biegiem w stron� muru, pochyleni do przodu, ze
zgarbionymi plecami. W oczach wielu �wiadk�w bitwy wygl�dali jak ludzie szukaj�cy os�ony
przed gwa�town� ulew�. Dawno ju� przekroczyli granic�, kt�rej zachowanie mog�oby da�
zwyci�zcom satysfakcj� z pokonania wroga. Inman wr�cz ich znienawidzi� za to, �e z g�upi�
determinacj� szukali �mierci. W tej walce jak we �nie wrogowie mieli niepor�wnywalnie
lepsz� i mocniejsz� od niego pozycj�, a jednak padali bez ko�ca, a� zostali zupe�nie
zniszczeni. Inman strzela�, dop�ki jego prawe rami� nie zm�czy�o si� ubijaniem �adunk�w, a
szcz�ki nie rozbola�y od odgryzania ko�c�wek papierowych naboj�w. Jego karabin
rozgrzewa� si� nieraz do tego stopnia, �e proch si� zapala�, zanim zd��y� wbi� pocisk do lufy.
Pod koniec dnia twarze �o�nierzy pokry�a warstwa prochu rozpryskuj�cego si� z luf, tak �e
ich skora mieni�a si� r�nymi odcieniami b��kitu. Inmanowi przypominali wielk� ma�p� z
bulwiastym, kolorowym zadem, ogl�dan� kiedy� w w�drownym cyrku.
Przez ca�y dzie� walczyli pod okiem genera�a Lee i Longstreeta. Wystarczy�o, �e
�o�nierze ukryci za murem wykr�cili nieco szyj�, by mogli zobaczy� obu dow�dc�w: stali te�
nad nimi wysoko na wzg�rzu i przygl�dali si� walce. Obaj genera�owie sp�dzili popo�udnie
na wzg�rzu i jak przysta�o na starych kawalarzy, wymy�lali r�ne �m�dro�ci�. Longstreet
oznajmi�, �e jego ludzie znajduj�cy si� na biegn�cej do�em drodze zajmuj� tak niezwykle
dogodn� pozycj�, �e gdyby ca�ej armii Potomacu kazano przej�� przez rozci�gaj�ce si� przed
nimi pole - wybiliby wszystkich �o�nierzy - zanimby doszli do muru.
- Unioni�ci - doda� - padali w czasie tego d�ugiego popo�udnia tak miarowo jak krople
deszczu spadaj�ce z okapu.
Genera� Lee, nie chc�c pozosta� w tyle, o�wiadczy�, �e to dobrze, i� wojna jest tak
straszna, bo inaczej za bardzo by�my j� polubili. I te jego s�owa - jak wszystko, cokolwiek �w
�bo�ek wojny� powiedzia�, zosta�y od razu podchwycone przez �o�nierzy; ci�gle je powtarzali
i przekazywali sobie z ust do ust, jakby sam B�g Wszchmog�cy je wyrzek�. Gdy owo
powiedzenie genera�a dotar�o do miejsca na ko�cu muru, stoj�cy tam Inman potrz�sn�� tylko
g�ow�. Ju� w�wczas, na pocz�tku wojny, jego opinia znacznie si� r�ni�a od zdania genera�a
Lee. Inmanowi wydawa�o si� bowiem, �e �o�nierze ogromnie wojn� lubi� i im jest
straszniejsza, tym lepiej. Podejrzewa�, �e w�a�nie Lee j� najbardziej ze wszystkich lubi, i
gdyby mu dano woln� r�k�, poprowadzi�by swoich �o�nierzy cho�by przez wrota �mierci.
Szczeg�lnie niepokoi�o Inmana to, �e Lee nie ukrywa�, i� uwa�a wojn� za narz�dzie s�u��ce
do obja�niania trudnej do poj�cia woli boskiej. Je�li chodzi o rang� �wi�to�ci, to jego zdaniem
tylko modlitwa i czytanie Biblii stoj� wy�ej od walki. Inman si� obawia�, by zgodnie z t�
logik� wygrywaj�cy w byle b�jce czy awanturze nie byli od razu obwo�ywani wybra�cami
Boga.
Nie m�g� si� podzieli� swoimi przemy�leniami z towarzyszami broni ani im
powiedzie�, �e nie po to zaci�gn�� si� do wojska, �eby si� przeciwstawia� wojowniczym
zap�dom Roberta Lee, mimo i� tego dnia na wzg�rzach Maryes Heights genera� zrobi� na nim
wra�enie powa�nego i szlachetnego cz�owieka.
P�nym popo�udniem unioni�ci przestali szturmowa� wzg�rze i strzelanina ucich�a.
Tysi�ce martwych i konaj�cych �o�nierzy leg�y pokotem na pochy�ym pobojowisku za
murem.
Gdy nasta�a ciemno��, zdolni jeszcze do poruszania si�, u�o�yli cia�a zabitych w stos,
za kt�rym znale�li os�on� i schronienie. Przez ca�� noc na niebie p�on�a zorza, roz�wietlaj�c
niesamowitymi, kolorowymi b�yskami p�nocn� cz�� firmamentu. Obserwuj�c to
niezmiernie rzadko spotykane zjawisko, �o�nierze po obu stronach frontu widzieli w nim jaki�
niezwyk�y omen, znak z g�ry, i prze�cigali si� nawzajem, aby prostym i zrozumia�ym
j�zykiem przekonuj�co wyja�ni�, co to zjawisko oznacza. Gdzie� na wzg�rzu nad nimi kto�
zacz�� wygrywa� na skrzypkach smutne akordy �Loreny" [Popularna piosenka wojskowa,
powsta�a w czasie wojny mi�dzy stanami (wszystkie przypisy pochodz� od t�umacza). ]. Na
oszronia�ym polu ranni unioni�ci j�czeli, lamentowali lub charczeli przez zaci�ni�te z�by,
niekt�rzy g�o�no po imieniu wo�ali swoich bliskich.
Przy tym akompaniamencie �le obuci �o�nierze z oddzia�u Inmana, pokonywali mur i
przedostawali si� na pole walki, by �ci�gn�� buty z n�g zabitych unionist�w. Inman, chocia�
buty mia� jeszcze w ca�kiem niez�ym stanie, te� wyszed� p�n� noc� na pobojowisko, ale
jedynie po to, by si� przekona�, jaki rezultat przynios�y poniesione tego dnia trudy. Zobaczy�
martwych unionist�w grub� warstw� zalegaj�cych ziemi�. Rozrzucone w nie�adzie,
ociekaj�ce krwi� stosy cia� by�y porozrywane na wszelkie mo�liwe do wyobra�enia sposoby.
�o�nierz id�cy obok Inmana powiedzia�, patrz�c na ten straszny obraz:
- Gdyby to ode mnie zale�a�o, sprawi�bym, aby wszystkie pola na p�noc od Potomacu
wygl�da�y tak samo jak to... do ostatniego szczeg�u...
Inmana za� na widok zabitych �o�nierzy ogarn�o tylko jedno pragnienie: wr�ci� do
domu!
Niekt�rzy zabici mieli przypi�te do mundur�w kartki z nazwiskiem, inni pozostali
anonimowi. Inman widzia� �o�nierza, kt�ry przykucn�wszy obok le��cego na wznak,
martwego unionisty, usi�owa� �ci�gn�� mu buty. Gdy uni�s� stop� i poci�gn�� za but,
nieboszczyk nagle usiad� i powiedzia� co� z tak silnym irlandzkim akcentem, �e jedynym
s�owem, jakie Inman zrozumia�, by�o �g�wno�.
P�niej, grubo po p�nocy, Inman zajrza� do jednego z dom�w, znajduj�cych si� na
polu bitwy. Z otwartych drzwi frontowych s�czy�o si� s�abe �wiat�o. W �rodku siedzia�a stara
kobieta z dziko spl�tanymi w�osami i przera�on� twarz�. Obok niej na stole sta� lichtarzyk z
p�on�cym ogarkiem �wiecy. Pr�g zalega�y cia�a zabitych �o�nierzy; inne znajdowa�y si� ju� w
�rodku. Wida� �mier� dopad�a ich w momencie, gdy wczo�giwali si� tu, szukaj�c schronienia.
Kobieta os�upia�ym wzrokiem patrzy�a przed siebie. Jej oczy ani na chwil� nie zatrzyma�y si�
na progu, prze�lizgn�y si� obok twarzy Inmana, jakby niczego nie widzia�y, Inman przeszed�
przez ca�y dom i opu�ciwszy go tylnymi drzwiami, zobaczy� �o�nierza, kt�ry m�otkiem
dobija� ci�ko rannych unionist�w. U�o�y� cia�a rz�dem, g�owami w jednym kierunku, i id�c
wzd�u� szeregu, sprytnie si� uwija�, by jednym uderzeniem w skro� u�mierci� rannego.
Czyni� to bez jakiejkolwiek z�o�ci, po prostu po kolei zabija� jednego po drugim, jak kto�, kto
stara si� fachowo wykona� swoj� robot�. Pogwizdywa� przy tym p�szeptem melodi� z �Cory
Ellen�. Gdyby �o�nierza przy�apa� kt�ry� z wra�liwszych oficer�w, grozi�oby mu
rozstrzelanie. Inman si� domy�la�, �e �o�nierz, zm�czony ju� wojn�, skorzysta� z okazji, by
niewiele ryzykuj�c, pozby� si� jak najwi�cej wrog�w. �o�nierz ten szczeg�lnie utkwi� mu w
pami�ci; kiedy bowiem doszed� do ko�ca szeregu r�wno u�o�onych cia�, na jego twarz pad�o
pierwsze �wiat�o poranka.
�lepiec bez s�owa wys�ucha� opowiedzianej historii i zwracaj�c si� do Inmana, radzi�:
- Staraj si� o tym zapomnie�! Musisz przesta� o tym my�le�!
- Wiem - odpar� Inman. - Ca�kowicie si� z tob� zgadzam. Nie przyzna� si� jednak, �e
widok owego pobojowiska, zapami�tany tamtej strasznej nocy, nigdy go nie opuszcza, �eby
nie wiadomo jak si� o to stara�. Przeciwnie... Obraz ten wraca do niego w majakach sennych i
ci�gle go tu, w szpitalu nawiedza. Widzi w tym �nie p�on�c� zorz�, a krwawe ludzkie
och�apy: r�ce, g�owy, nogi, tu�owia... powoli ku sobie ci�gn�, ��cz� si� i przeobra�aj� w
monstrualne cia�a, z�o�one z nie dopasowanych do siebie cz�ci. Cielska kr��� po ciemnym
polu bitwy i utykaj�c, zataczaj� si�, rzucaj� jak pijani �lepcy na nieswoich nogach. Odskakuj�
od siebie i w odr�twieniu klaszcz� w krwawe rozczapierzone d�onie. Wymachuj� w powietrzu
nie pasuj�cymi do siebie ramionami. Tylko nieliczni maj� r�ce naprawd� do pary. Niekt�rzy
g�o�no wymawiaj� imiona swych kobiet, inni �piewaj� ci�gle ten sam fragment jakiej� pie�ni,
jeszcze inni stoj� z boku i wypatruj�c czego� w mroku, uparcie przywo�uj� swoje psy.
Jeden ze stwor�w, kt�rego rany by�y tak okropne, �e bardziej przypomina� mi�so ni�
cz�owieka, pr�bowa� wsta�, ale nie m�g� si� podnie�� i run�� na ziemi�.
Le�a� cicho, spokojnie, obracaj�c tylko g�ow�, po czym nagle wykr�ci� szyj�, spojrza�
martwymi oczami na Inmana i niskim g�osem wym�wi� jego imi�. Po takim �nie Inman
budzi� si� rano w nastroju tak czarnym jak najczarniejszy z kruk�w, jakie kiedykolwiek lata�y
nad t� ziemi�.
Kiedy Inman, zm�czony wypraw�, wr�ci� na oddzia�, Balis nadal siedzia� w ciemnym
pokoju w przydymionych okularach i skroba� pi�rem po papierze. Inman wszed� do ��ka z
zamiarem przedrzemania reszty poranka, nie m�g� jednak zasn��. Wobec tego postanowi�
czyta� ksi��k�. Mia� u siebie trzeci tom �Podr�y� Bartrama. Wyj�� go z pud�a z ksi��kami,
kt�re panie ze stolicy ofiarowa�y szpitalowi. Wida� zale�a�o im nie tylko na tym, by pacjenci
poprawiali si� fizycznie, ale by rozwijali tak�e sw�j intelekt. Przypuszczalnie kto� odda� t�
ksi��k� na zbi�rk�, poniewa� brakowa�o przedniej ok�adki. Dla symetrii Inman oberwa� tak�e
tyln� i pozosta� ju� tylko sk�rzany grzbiet. Zwija� teraz ksi��k� w rulon i wi�za� sznurkiem.
Nie by�a to ksi��ka, kt�r� nale�a�o czyta� strona po stronie, od pocz�tku do ko�ca. Co
noc w szpitalu Inman otwiera� j� gdzie popad�o i czyta�, by si� uspokoi� i m�c zasn��.
Podobnie uczyni� teraz. Przygody samotnego w�drowca, kt�rego Czirokezi nazwali
�Zbieraczem kwiat�w�, zawsze potrafi�y odegna� z�e my�li. �w zbieracz nosi� sk�rzane torby
pe�ne ro�lin i ca�� swoj� uwag� skupia� na dzikiej, g�rskiej przyrodzie. Tego ranka Inman
wr�ci� do lektury ust�pu, kt�ry najbardziej mu si� podoba�. A zaczyna� si� nast�puj�co:
�Kontynuowa�em wspinaczk�, p�ki nie dotar�em na sam szczyt wynios�ego skalnego
grzbietu. Tu otworzy�a si� przede mn� prze��cz prowadz�ca do nast�pnych, jeszcze wy�szych
szczyt�w. Szed�em wi�c dalej, jak d�ugo pozwala�a na to trudna kamienista droga, biegn�ca
tu� nad kr�tymi brzegami szerokiego, rw�cego potoku. Potok w ko�cu skr�ci� w lewo.
Sp�ywaj�c po zboczach skalistych przepa�ci, mija� ciemne gaje i wysokie lasy, u�y�niaj�c i
uszcz�liwiaj�c swoimi wodami le��ce na dole pola�.
Takie opisy dawa�y mu wiele rado�ci, podobnie jak dalsze strony ksi��ki, na kt�rych
zachwycony autor relacjonuje sw� w�dr�wk� do Doliny Cowee, po�o�onej wysoko w g�rach.
W dech zapieraj�cym stylu opisuje urwiska i turnie, nie ko�cz�ce si� g�rskie grzbiety,
zanikaj�ce gdzie� w sinej dali. W�drowiec g�o�no skandowa� szczeg�owe nazwy wszystkich
napotkanych ro�lin, tak jakby wymienia� sk�adniki jakiej� silnie dzia�aj�cej mikstury. Dopiero
po jakim� czasie Inman zauwa�y�, �e porzuci� ksi��k� i po prostu odtwarza z pami�ci
topografi� rodzimych stron: Zimn� G�r� ze wszystkimi jej grzbietami, grotami i
strumieniami. Ich nazwy: Go��bi Potok, Ma�a Wschodnia Odnoga, Szczawiowa Zatoka,
Bezdenna Prze��cz, Ognisty Szczyt - zna� na pami�� i powtarza� je sobie, jak powtarza si�
s�owa zakl�� i czar�w, aby odegna� to, czego si� najbardziej boimy.
Kilka dni p�niej Inman wybra� si� do miasta. Bola�a go szyja. Mia� uczucie, �e jest
po��czona z palcami u n�g czerwonym postronkiem, kt�ry przy ka�dym kroku drga i silnie si�
napina. Nogi mia� jednak zdrowe i to go martwi�o. Wiedzia�, �e gdy b�dzie zdolny do walki,
natychmiast wy�l� go z powrotem do Wirginii. By� rad, �e teraz nie pracuje i zbija b�ki. Ale
musia� uwa�a�, �eby nie wygl�da� zbyt dziarsko, kiedy stanie przed lekarzem.
Z domu otrzyma� przesy�k� pieni�n�, wyp�acono mu te� cz�� zaleg�ego �o�du,
chodzi� wi�c po ulicach i robi� zakupy w sklepach z czerwonej ceg�y z bia�ym
obramowaniem. U krawca naby� czarn� marynark� z g�sto tkanej we�ny; �wietnie na nim
le�a�a, cho� uszyto j� na miar� innego cz�owieka, kt�ry jej nie odebra�, bo zgin��. Krawiec
sprzeda� j� za grosze. Od razu w�o�y� marynark� na siebie i wyszed� na ulic�. W sklepie z
artyku�ami przemys�owymi kupi� spodnie ze sztywnego niebieskiego drelichu, kremow�
we�nian� koszul�, dwie pary skarpetek, scyzoryk, n� w futerale, ma�y garnuszek i kubek.
Zaopatrzy� si� tak�e we wszystkie, jakie tylko mieli na sk�adzie, papierowe naboje i okr�g�e
puszki z kapiszonami. Wszystko razem zapakowano mu w br�zowy papier i przewi�zano
sznurkiem. Ni�s� t� paczk� na zgi�tym palcu, kt�ry w�o�y� pod krzy�uj�ce si� sznurki. W
innym sklepie naby� czarny kapelusz opasany popielat� wst��k�, z po�ow� ronda zagi�t� w
d�. Gdy wyszed� ze sklepu, zdj�� stary, zat�uszczony kapelusz i zamachn�wszy si�, wyrzuci�
go daleko przed siebie; wyl�dowa� w�r�d rz�d�w fasoli w czyim� ogrodzie. �Przyda im si� na
przybranie stracha na wr�ble� - pomy�la�. W nowym kapeluszu uda� si� do szewca, gdzie
znalaz� par� dobrych, mocnych but�w, kt�re pasowa�y jak ula� na jego nogi. Stare buty
zostawi� na pod�odze. Sta�y tam wykrzywione, znoszone i oklap�e. W sk�adzie papierniczym
kupi� pi�ro ze z�ot� stal�wk�, buteleczk� atramentu i kilka arkuszy listowego papieru. Gdy
zrobi� wszystkie zakupy, okaza�o si�, �e wyda� na nie plik niemal bezwarto�ciowych
papierowych banknot�w; by�a ich taka masa, �e mog�yby pos�u�y� za podpa�k� do
rozniecenia ognia.
Zm�czy� si� zakupami i zajrza� do knajpy usytuowanej tu� obok Kapitolu [Kapitol - tu
gmach parlamentu stanowego]. Usiad� przy stoliku pod drzewem i wypi� fili�ank� cieczy,
kt�r� w�a�ciciel lokalu nazwa� kaw�. Twierdzi�, �e przemycano j� przez blokad�, cho� wygl�d
ziaren wskazywa� raczej, �e jest to g��wnie cykoria i palona kasza kukurydziana z dodatkiem
odrobiny kawowego mia�u.
Stolik, przy kt�rym siedzia�, rdzewia� po brzegach. Dooko�a blatu powsta�o krusz�ce
si� pasmo pomara�czowego koloru. Gdy Inman odstawi� fili�ank� z kaw� na spodek, musia�
uwa�a�, aby nie otrze� r�kaw�w nowej marynarki o to niszczej�ce miejsce. Siedzia� sztywno
wyprostowany, d�onie zaci�ni�te w pi�ci po�o�y� na udach. Gdyby kto� stan�� po�rodku drogi
i, obserwowa� go, patrz�c od tylu na stolik ustawiony w cieniu d�bu, pomy�la�by, �e ma przed
sob� powa�nego m�czyzn�, kt�ry czuje si� nieswojo w czarnej marynarce z bia�ym
opatrunkiem opasuj�cym szyj� jak ciasny krawat. Mo�e by go omy�kowo wzi�� za kogo�
pozuj�cego do dagerotypowej fotografii, wymagaj�cej d�u�szego na�wietlania, kogo�, kto
siedzi oszo�omiony i zdezorientowany, podczas gdy zegar wci�� tyka, a posrebrzana p�ytka
nasi�ka rysami jego twarzy i na zawsze utrwala na sobie cz�� jego duszy.
Inman rozmy�la� o niewidomym. Tego ranka jak co dzie� kupi� od niego gazet�
�Standard�. Ogromnie wsp�czu� �lepcowi, szczeg�lnie teraz, odk�d pozna� histori� jego
kalectwa. �Jak to jest - my�la� - gdy kto� nie ma na kim wywrze� z�o�ci za to, co mu si� sta�o,
gdy� to si� sta�o samo z siebie? Jak� cen� p�aci poszkodowany, gdy nie ma kogo obwini� za
swoj� szkod�? Na kim rna si� m�ci�, je�li nie na sobie samym?�
Wypi� kaw�, zostawiaj�c tylko osad na dnie, i wzi�� do r�ki gazet� z nadziej�, �e
znajdzie w niej co�, co zajmie jego uwag� i skieruje my�li na inne tory. Zacz�� czyta� artyku�
opisuj�cy z�� sytuacj�, jaka panuje na przedpolach Petersburga, ale nie potrafi� si� tym
przej��. I tak ju� wszystko na ten temat wiedzia�. Gdy doszed� do trzeciej strony, natrafi� na
notk� informacyjn�, kt�r� rz�d skierowa� do dezerter�w, uciekinier�w i ich rodzin.
Ostrzegano w niej, �e dezerterzy b�d� �cigani, ich nazwiska znajd� si� na czarnej li�cie, a w
ka�dym okr�gu miejscowy oddzia� Gwardii Narodowej zostanie postawiony w stan alarmu i
dniem i noc� b�dzie patrolowa� okolice.
Nast�pnie Inman natkn�� si� na wzmiank� ukryt� na samym dole strony, gdzie� w
�rodku gazety. Wynika�o z niej, �e w rejonach przygranicznych, w pobli�u zachodnich g�r
stanu, genera� Thomas i dowodzone przez niego oddzia�y Czirokez�w stoczy�y liczne
potyczki z unionistami. Oskar�ono ich o branie skalp�w. �Tego rodzaju praktyki - pisano w
gazecie - s� barbarzy�stwem, niemniej jednak mog� stanowi� powa�ne ostrze�enie, �e za
napa�� na cudzy kraj p�aci si� okre�lon� cen�.
Inman od�o�y� gazet� i zamy�li� si� nad ch�opcami z plemienia Czirokez�w, kt�rzy
oskalpowali unionist�w. Roz�mieszy�o go, �e tym bladym robotnikom fabrycznym, kt�rzy
przyszli na Po�udnie pewni siebie i przekonani, i� uda im si� ukra�� cudze ziemie, w
tutejszych lasach zdarto z g��w sk�r� razem z w�osami.
Inman zna� wielu Czirokez�w. Sporo z nich by�o akurat w takim wieku, �e mogliby
walczy� pod dow�dztwem genera�a Thomasa. Zastanawia� si�, czy jest w�r�d nich Swimmer.
Spotka� go pewnego lata, gdy obaj mieli po szesna�cie lat. Inmanowi przypad�o wtedy w
udziale mi�e zaj�cie: zlecono mu wypas kilku ja��wek, kt�re mia�y si� karmi� ostatni� tego
lata traw� na wysokich, bezdrzewnych ��kach g�ry Balsam. Inman wzi�� ze sob� jucznego
konia, za�adowa� na niego naczynia do gotowania, boczek i m�k�, przybory do �owienia ryb,
strzelb�, koce i p�acht� brezentu na namiot. Spodziewa� si�, �e czeka go pasienie kr�w w
samotno�ci i b�dzie zdany tylko na siebie. Tymczasem gdy dotar� na ��k�, stwierdzi�, �e jest
tam sporo ludzi, kt�rzy �wietnie si� bawi�. Kilkunastu m�czyzn z Catalooch roz�o�y�o si�
obozem na samej grani g�rskiego grzbietu. Przebywali tu ju� przesz�o tydzie�, sp�dzaj�c czas
na weso�ym pr�nowaniu. Powietrze na wy�ynie by�o przyjemnie ch�odne, i ch�opcy mogli
si� rozkoszowa� poczuciem ca�kowitej swobody, znajdowali si� bowiem daleko od swoich
dom�w i rodzin. Pobyt na ��ce bardzo im odpowiada�. Roztacza� si� st�d wspania�y widok na
wsch�d i na zach�d, mieli tu dobry teren do wypasania byd�a, a pobliskie strumienie
obfitowa�y w pstr�gi. Inman przy��czy� si� do m�czyzn biwakuj�cych na ��ce i razem z nimi
zajmowa� si� przygotowywaniem obfitych posi�k�w, z�o�onych z chleba, sma�onej
kukurydzy, pstr�g�w i duszonej dziczyzny. Potraw� gotowali na du�ym ognisku, w kt�rym
dniem i noc� utrzymywali ogie� wysoki do kolan. Popijali przy tym najr�niejsze trunki - od
kukurydzianego likieru i jab�ecznego koniaku po g�sty mi�d. Wielu zapija�o si� na um�r; od
�witu do �witu le�eli pijani.
Wkr�tce na drug� stron� prze��czy przyby�a grupa Czirokez�w z Cove Creek.
Przyprowadzili ze sob� wychud�e stado �aciatych kr�w r�nych ras. Rozbili sw�j ob�z tu�
obok biwaku ludzi z Catalooch i od razu zabrali si� do �cinania wysokich jode�, z kt�rych
sporz�dzili bramki. Ustawili je w wyznaczonych miejscach i wytyczyli pole do gry w pi�k�.
Swimmer by� nieco dziwnym ch�opcem. Mia� wielkie d�onie i szeroko rozstawione
oczy. To on w�a�nie zjawi� si� w obozie Inmana i zaprosi� grup� ch�opc�w z Catalooch do
wsp�lnej zabawy. Rzuci� przy tym tajemnicze ostrze�enie. Powiedzia�, �e ludzie nieraz gin�
w tej grze... Inman i inni ch�opcy podj�li wyzwanie. Zacz�li od zaopatrzenia si� we w�asne
rakiety. �ci�li m�odziutkie zielone drzewka, rozszczepili je, tworz�c ramy do rakiet, a
nast�pnie rozpi�li na nich struny ze sk�rzanych rzemyk�w i sznurowade�.
Przez dwa tygodnie obie grupy biwakowa�y w tym miejscu obok siebie. M�odsi
ch�opcy ca�e niemal dnie sp�dzali na grze w pi�k� lub hazardowali si�, pr�buj�c obstawia�
wyniki. Rozgrywali zawody bez uprzedniego okre�lenia czasu ich trwania, ustanowili tylko
niewiele regu�. Graj�cy wybiegali naprzeciw siebie, atakowali z impetem ok�adaj�c si�
nawzajem rakietami jak kijami. Trwa�o to dop�ty, dop�ki kt�ra� z dru�yn nie osi�gn�a
ustalonej liczby punkt�w za trafienie pi�k� w bramk� przeciwnika. Po grze ch�opcy co
najmniej po�ow� nocy sp�dzali na piciu i opowiadaniu sobie r�nych historyjek przy ognisku.
Zjadali przy tym mn�stwo ma�ych plamistych pstr�g�w, kt�re w ca�o�ci sma�yli.
W g�rach prawie przez ca�y czas utrzymywa�a si� dobra pogoda. W przejrzystym
powietrzu, pozbawionym mgie�, widok rozci�ga� si� daleko, daleko na �a�cuchy niebiesko-
sinych g�r, coraz bardziej bledniej�cych, a� po ostatnie pasmo, kt�rego ju� nie spos�b by�o
odr�ni� od nieba. Odnosi�o si� wra�enie, �e ca�y �wiat sk�ada si� jedynie z dolin i g�rskich
grzbiet�w.
Kiedy� podczas przerwy w grze Swimmer spojrza� na g�ry, podziwiaj�c ich wynios�e
kszta�ty. Zauwa�y�, �e Zimna G�ra jest na pewno najwy�sza na �wiecie. Gdy go Inman
spyta�, sk�d wie, �e tak w�a�nie jest, Swimmer przeci�gn�� d�oni� po linii horyzontu do
miejsca, gdzie wznosi�a si� Zimna G�ra, i odpar�:
- A czy widzisz tu jak�� wi�ksz�?
Poranki na tej bezdrzewnej wy�ynie by�y rze�kie. W dolinach utrzymywa�a si� mg�a, a
szczyty g�rskie wynurza�y si� z niej, sprawiaj�c wra�enie, jakby by�y oderwane od pod�o�a i
z niczym nie po��czone, niby strome niebieskie wyspy rozrzucone po bladym morzu. Inman
budzi� si� zwykle jeszcze troch� pijany i schodzi� na d� do zatoki, aby razem ze Swimmerem
�owi� ryby. Siadywali nad rw�cym potokiem z w�dkami. Stosowali r�ne przyn�ty: zak�adali
na haczyk i muchy, i robaki. �owili godzin� lub dwie, a potem wracali, by nie sp�ni� si� na
gr� w pi�k�.
Swimmer przewa�nie m�wi� cichym i monotonnym g�osem, zlewaj�cym si� z
szemrz�cym szumem wody. Snu� r�ne opowie�ci o zwierz�tach, o tym, jak sta�y si� takimi,
jakimi s� obecnie. T�umaczy�, dlaczego oposy maj� �yse ogony, a wiewi�rki puszyste, po co
jeleniom rogi, a panterom pot�ne z�by i pazury, dlaczego w�� Uktena ma d�ugie kr�te cia�o i
z�by pe�ne jadu. W tych opowie�ciach Swimmer wyja�nia�, jak powsta� wszech�wiat i dok�d
zmierza. Wymawia� tak�e zak��cia, kt�rych si� nauczy�, chc�c sprawi�, by si� spe�nia�o to,
czego pragn��. Wiedzia�, jak sprowadzi� nieszcz�cie, chorob� i �mier� i jak za pomoc� ognia
to z�o odwr�ci�. Zna� sposoby, jakimi mo�e si� obroni� samotny piechur w�druj�cy noc�, i
potrafi� zaczarowa� drog�, by wydawa�a si� kr�tsza. Wiele jego zakl�� mia�o pewien zwi�zek
z dusz�. Swimmer znal kilka sposob�w na zabicie duszy wroga i wiele metod s�u��cych
uratowaniu w�asnej duszy. W jego zakl�ciach dusza przedstawia�a si� jako co� bardzo
kruchego, nieustannie atakowanego i potrzebuj�cego silnego wsparcia, wci�� jej bowiem
grozi�o �miertelne niebezpiecze�stwo. Inman uwa�a� t� ewentualno�� za szczeg�lnie
przygn�biaj�c�, poniewa� wierzy� zgodnie z tym, czego dowiedzia� si� z kaza� i hymn�w, �e
ludzka dusza jest nie�miertelna i umrze� nie mo�e.
Siedz�c i s�uchaj�c opowie�ci i zakl�� Indianina, Inman obserwowa� strumie� w
miejscu, gdzie pr�d uderza� w zanurzon� link� w�dki. G�os Swimmera, jednostajny potok
d�wi�k�w, dzia�a� na niego koj�co jak szum strumyka. Gdy obaj zape�nili worki ma�ymi
pstr�gami, przestawali �owi� i wracali do swoich oboz�w; reszt� dnia sp�dzali na grze w
pi�k�, podczas kt�rej ok�adali si� wzajemnie rakietami, popychali, roztr�cali i rozdzielali
ciosy, nie stroni�c od r�koczyn�w.
Wreszcie po wielu dniach nast�pi�a pora deszczowa. Nikt nie uwa�a�, �e przysz�a za
wcze�nie. Po obu stronach ludzie byli ju� zm�czeni, skacowani i mocno pot�uczeni. Mieli
po�amane palce i nosy i r�ne rany na ciele. Wszyscy nosili �lady od uderze� rakiet�: od
kostek do bioder byli poznaczeni siniakami. Ludzie z Catalooch przegrali do Indian wiele
rzeczy, bez kt�rych mogli si� oby�, ale te� i takie, bez kt�rych �y� nie spos�b, na przyk�ad
patelnie, piekarniki, worki m�ki, kije do w�dek, strzelby i pistolety. Inman przegra� calutk�
krow� i nie mia� poj�cia, jak si� wyt�umaczy przed ojcem. Zak�ada� si� o ni�, stawiaj�c j� na
szal� kawa�ek po kawa�ku. W zapale gry wykrzykiwa�:
- Stawiam pol�dwic� mojej ja��wki, �e zdob�dziemy nast�pny punkt! - Albo: -
Zak�adam si� o ka�de �ebro po lewej stronie mojej krowy, �e to my wygramy...!
Kiedy przyszed� czas po�egnania i obozy rozesz�y si� w dwie strony, ja��wka Inmana
by�a jeszcze w niez�ym stanie, ale rozmaici Czirokezi zg�aszali pretensje do poszczeg�lnych
cz�ci jej cia�a.
Tytu�em rekompensaty i na pami�tk� Inman otrzyma� od Swimmera dobr� rakiet� do
gry w pi�k�. Sporz�dzono j� z hikory, sznurowanie za� wykonano ze sk�rek wiewi�rki
przeplecionych w�sami nietoperza. �Ta rakieta - m�wi� Swimmer - u�yczy si�y swojemu
u�ytkownikowi, sprawi, �e b�dzie szybki i sprytny jak nietoperz�. Udekorowano rakiet�
pi�rami jask�ki, jastrz�bia i czapli. �Chodzi o to - wyja�ni� Swimmer - by tak�e cechy tych
ptak�w przenios�y si� na Inmana�. Mia� odziedziczy� po nich obrotno��, wdzi�k, wysokie
loty, umiej�tno�� rzucania si� na zdobycz i bezwzgl�dn� uczciwo��. Nie wszystko si�
spe�ni�o, ale Inman wierzy�, �e Swimmer nie zaci�gn�� si� do wojska, by walczy� z
unionistami, lecz nadal �yje w sza�asie z kory nad rw�cym potokiem.
Z restauracji dosz�y do uszu Inmana d�wi�ki skrzypiec, kt�re kto� w�a�nie stroi�.
S�ycha� by�o jakie� szarpni�cia, pr�bne poci�ganie smyczkiem, a potem powoli, jakby
szukaj�c po omacku, kto� usi�owa� zagra� melodi� �Aury Lee�. Co par� chwil d�wi�ki si�
urywa�y, a na ich miejsce wdziera�y si� jakie� niezamierzone piski i wycia. A jednak ten
pi�kny i znany utw�r potrafi� si� obroni� i nie podda� si� mimo z�ego wykonania.
�Jak przejmuj�co �wie�o brzmi ta pie�� - pomy�la� Inman.
S�uchaj�c jej, trudno sobie wyobra�a� przysz�o�� jako co� chmurnego, zawik�anego
czy niewa�nego...
Inman podni�s� fili�ank� do ust i stwierdzi�, �e tylko troch� zimnej kawy zosta�o na
dnie. Postawi� fili�ank� z powrotem na stole. Zajrza� do �rodka i wpatrzy� si� w ciemne
ziarenka zanurzone w resztce p�ynu; nie by�o jej wi�cej ni� kilka milimetr�w. Czarne plamki
chwil� wirowa�y, a potem u�o�y�y si� w pewien dese� i ju� tak zosta�y. Przez
moment Inman my�la� o tym, �e z uk�adu ziaren kawy mo�na wr�y� i przepowiada�
przysz�o�� tak jak z listk�w herbaty, �wi�skich wn�trzno�ci i kszta�tu chmur. Ale w gruncie
rzeczy nie wierzy�, �eby z tych uk�ad�w wynika�o co�, co warto by by�o wiedzie�.
Odsun�� fili�ank�, aby sko�czy� z czarami, i spojrza� na ulic�, gdzie za rz�dem
m�odych drzewek wznosi� si� Kapitol. Ten kopulasty gmach, zbudowany z kamiennych
blok�w, robi� wielkie wra�enie. Wydawa� si� tylko o odcie� ciemniejszy od wysoko na niebie
p�yn�cych chmur, przez kt�re prze�wieca�o s�o�ce. Jego szara tarcza ju� si� chyli�a ku
zachodowi. We mgle Kapitol wygl�da� jakby si� wznosi� nieprawdopodobnie wysoko. By�
masywny i wielki niczym jaka� urojona �redniowieczna wie�a obl�nicza. Poruszone wiatrem
firanki wydyma�y si� z otwartych okien biur i falowa�y przy ka�dym podmuchu.
Nad gmachem kr��y�y s�py i na r�owym jak ostryga niebie zatacza�y ciemne ko�a.
Na ich t�po zako�czonych skrzyd�ach wyra�nie by�o wida� d�ugie pi�ra, przypominaj�ce
kwef. Obserwuj�c ptaki, Inman zauwa�y�, �e wcale nie uderzaj� skrzyd�ami, a mimo to
wzbijaj� si� w g�r� i szybuj� wraz z wznosz�cym si� pionowo kominem powietrza, kr���c
coraz wy�ej i wy�ej, a� staj� si� jedynie ma�ymi czarnymi plamkami na firmamencie.
Inman przyr�wnywa� kr�te �cie�ki lotu s�p�w do wzoru, jaki ziarna kawy utworzy�y
na dnie fili�anki. Doszed� do wniosku, �e ka�dy mo�e zabawi� si� w wyroczni� i przewidzie�,
w jaki spos�b u�o�� si� przedmioty, kt�re �lepym trafem na siebie poupada�y. Nietrudno te�
wywr�y�, co przyniesie przysz�o��, je�li ma si� niezachwiane przekonanie, �e b�dzie na
pewno gorsza od przesz�o�ci, a up�ywaj�cy czas nie doprowadzi ludzko�ci do niczego innego,
jak tylko do stanu wielkiego i sta�ego zagro�enia. Przysz�o�� jawi�a si� Inmanowi w
mrocznych barwach. Uwa�a�, �e gdyby�my wydarzenia, kt�re mia�y miejsce w Fredericks-
burgu, uznali za wyznacznik obecnych czas�w, to mo�na
przypuszcza�, �e za wiele lat, gdy nadal b�dziemy szli naprz�d w takim tempie jak
obecnie, dojdzie do tego, �e ludzie b�d� si� nawzajem po�erali na surowo... Tak to sobie
wyobra�a�.
Doszed� te� do wniosku, �e racj� mia� Swimmer, gdy si� zaklina�, �e dusz� ludzk�
mo�na oderwa� od cia�a i unicestwi�, a cia�o b�dzie �y�o nadal. �miertelne ciosy mog�
ugodzi� dusz� lub cia�o niezale�nie od siebie. Sam by� najlepszym tego przyk�adem, a jego
przypadek wcale nie nale�a� do rzadko�ci. Czu�, �e si� jego dusza niemal do cna wypali�a, a
jednak �y� i chodzi�, jakby nigdy nic. Co prawda mia� wra�enie, �e jest wewn�trznie pusty,
jak pusty jest �rodek drzewa gumowego. W dodatku uwa�a�, �e skoro istnieje co� takiego, jak
powtarzalny karabin Henry�ego czy cho�by przeno�ny mo�dzierz, wszelka rozmowa o duszy
od razu staje si� nieaktualna. Ba� si�, �e skoro jego dusza zosta�a unicestwiona, b�dzie ju� na
zawsze samotny i wyobcowany z otoczenia jak smutna stara czapla, stoj�ca bez celu na
warcie w b�otnistym stawie, w kt�rym nie ma �ab.
Za niezbyt pocieszaj�ce uzna� odkrycie, �e jedynym sposobem na ustrze�enie si� l�ku
przed �mierci� jest zachowanie dystansu i przyj�cie postawy oboj�tno�ci, jakby�my ju� byli
martwi i nic z nas nie zosta�o tylko worek pe�en ko�ci.
Gdy tak siedzia�, rozmy�laj�c i t�skni�c za swoj� utracon� dusz�, nagle mu si�
przypomnia�a jedna z interesuj�cych opowie�ci, jak� wtedy nad potokiem us�ysza� od
Swimmera. Ot� Swimmer utrzymywa�, �e ponad b��kitnym sklepieniem nieba znajduje si�
puszcza, kt�r� zamieszkuj� niebianie. Puszcza jest niedost�pna dla ludzi, nie mog� w niej �y�
ani przebywa�, lecz w tych wysokich niebia�skich regionach zmar�e dusze mog� si� na nowo
narodzi�. Swimmer m�wi�, �e to miejsce jest bardzo od nas odleg�e i nieosi�galne, twierdzi�
jednak, �e najwy�sze g�ry dotykaj� ciemnymi szczytami dolnych granic puszczy. Z tamtego
�wiata do naszego przenikaj� nieraz r�ne tajemnicze znaki i cudy -
zar�wno wielkie, jak i ma�e. A g��wnymi pos�a�cami stamt�d do nas s� zwierz�ta.
Inman zwr�ci� mu uwag�, �e niejednokrotnie wspina� si� na Zimn� G�r� i dochodzi�
do jej szczytu; wspina� si� tak�e na g�r� Pisgah i Stering, a nie zna g�r, kt�re by si� wznosi�y
wy�ej od tych, kt�re wymieni�. Jednak gdy sta� na ich szczytach, nie widzia� stamt�d �adnych
wy�szych region�w. - Tu nie chodzi o samo tylko wspinanie si�, ale o co� wi�cej! -
odpowiedzia� mu Swimmer.
Inman nie m�g� sobie przypomnie�, czy Swimmer wyja�ni� mu wtedy, w jaki inny
spos�b mo�na by doj�� do tej odleg�ej krainy, przywracaj�cej duszom �ycie. Niemniej Zimna
G�ra pozosta�a dla niego miejscem, gdzie wszystkie roztrwonione si�y mo�na by zebra� na
nowo.
Chocia� nie uwa�a� si� za cz�owieka przes�dnego, wierzy� jednak, �e istnieje tak�e
�wiat niewidoczny dla cz�owieka. Nie uwa�a� tego miejsca za niebo ani nie wierzy�, �e
dostaniemy si� tam po �mierci. W to ju� dawno przesta� wierzy�. Ale nie m�g� zadowoli� si�
istnieniem �wiata, kt�ry sk�ada si� wy��cznie z cz�ci widzialnej, szczeg�lnie �e to, co
widzia� doko�a, cz�sto wydawa�o mu si� z�e. Nadal wi�c trzyma� si� my�li o innym, lepszym
�wiecie i s�dzi�, �e miejscem tym, r�wnie dobrym jak ka�de inne, mog�aby by� Zimna G�ra.
Zdj�� now� marynark�, zawiesi� j� na oparciu krzes�a i zabra� si� do pisania listu. List
mia� by� d�ugi. Od po�udnia wypi� jeszcze kilka fili�anek kawy i