10425
Szczegóły |
Tytuł |
10425 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10425 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10425 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10425 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Dariusz Filar
Wi�niowie ciszy
Opuszcza�y go si�y. D�onie, zaci�ni�te kurczowo na ostrej kraw�dzi skalnego wyst�pu,
krwawi�y, w napi�tych mi�niach ramion pulsowa� parz�cy b�l. Czubkami but�w wci�� jesz-
cze szuka� oparcia, ale ich naje�one gwo�dziami okucia zsuwa�y si� po g�adkiej powierzchni
�ciany. Uni�s� g�ow� i przez zas�on� ta�cz�cych przed oczami p�atk�w czerwono-zielonego
�niegu patrzy� na g�ruj�cy nad szczytem masyw zamku. Po co tam szed�? W pami�ci kr��y�y
odpryski poj��, jakich� odleg�ych wydarze�, symboli. Pr�bowa� z�o�y� z nich chocia�by
szkic, szkielet akcji, kt�rej rozw�j zawiesi� go nad tym, co najpewniej by�o nie ko�cz�c� si�
pustk�, a teraz pcha� ku obcemu szczytowi. Przez chwil� zmaga� si� z opornym kojarzeniem,
nim zrozumia� bezcelowo�� wysi�ku.
Zawisn�� na prawej r�ce, gdy tymczasem lewa rozpocz�a mozoln� w�dr�wk� ku g�-
rze. Napotyka�a tylko �lisk�, nie daj�c� �adnego oparcia powierzchni�. Przez chwil� mia�
wra�enie, �e runie w d�. Nie przestraszy� si�. Ogarn�a go nieodparta ch�� odpoczynku,
snu... Wystarczy�o rozlu�ni� obola�e palce...
Wtedy zacz�y mu rosn�� pi�ra. Zbit� mas� pokry�y ramiona, rzed�y tylko na �okciach
i wok� przegub�w. Nawet d�onie obsypa� delikatny ptasi puch. W ca�ym ciele poczu� nie-
zwyk�� lekko��. Umiej�tno�� latania wyda�a mu si� nagle r�wnie oczywista jak umiej�tno��
chodzenia. Z pami�ci wyp�yn�� rozmyty obraz dalekiej krainy widzianej z wielkiej wysoko-
�ci. Tak, na pewno lata� ju� kiedy�! By�o to przed laty i musia�o zdarzy� si� naprawd�. Ode-
tchn�� g��boko, a potem oderwa� si� od skalnej �ciany. Szybowa� przez chwil�, by opa�� na
nieznan�, chocia� nieodleg�� p�aszczyzn�.
Porusza� wci�� ramionami wierz�c, �e bia�e, furcz�ce skrzyd�a, w jakie zamieni�a je
nieznana si�a, pozwol� mu wzlecie� do zamku. Nagle straszliwe kleszcze zacisn�y si� na jego
przegubach, a ogromna masa przywali�a piersi. Wypatrywa� w mroku pr�buj�c rozpozna�
przeciwnika. Wstrz�sn�� si� - patrzy�y na� ohydne, ma�e oczka; pod nimi otwarty �apczywie
dzi�b potwora. Kiedy dzi�b wzni�s� si� do uderzenia, szarpn�� ramiona w rozpaczliwym uni-
ku. Pierwszy cios chybi� jego g�owy, ale u�cisk szpon�w nie zel�a�. Jeszcze raz spr�bowa� si�
wyrwa� - odrzucona w ty� g�owa uderzy�a o jaki� ostry przedmiot. Poczu� w ustach s�odki
smak krwi, potem ogarn�a go ciemno��.
Ockn�� si� na w�ziutkiej k�adce. Zm�czenie o�owiem wype�ni�o cia�o, ptasie pi�ra
znik�y. Namaca� kra�ce chybotliwej deski, a p�niej ostro�nie obr�ci� si� na brzuch. Uni�s�
si� na r�kach, ukl�kn��. W rozbitej g�owie t�po dudni�a krew. Wyt�y� oczy i dostrzeg� smu-
g� �wiat�a, kt�ra pada�a przez szpar� leciute�ko uchylonych wr�t. Dzieli�o go od nich kilka-
dziesi�t metr�w. Zrozumia�, �e deska, na kt�rej kl�czy, to zwodzony most prowadz�cy do
wej�cia na zamek. Nie by� tu jeszcze nigdy, ale wype�nia�a go nie zachwiana niczym pewno��
blisko�ci celu. Nie podnosz�c si� z kl�czek podj�� w�dr�wk�. Przy ka�dym nieostro�nym
ruchu deska zamienia�a si� w zawieszony na spr�ynach trapez. W dole szemra� strumie�,
ale nie�atwo by�o oceni� przestrze� mi�dzy k�adk� i dnem przepa�ci.
Dotar� wreszcie do bramy zamku, uni�s� si� i ca�ym ci�arem cia�a napar� na okute
drewno jej uchylonego skrzyd�a. Ust�pi�o �atwo, a on, trac�c r�wnowag�, upad� na marmu-
row� posadzk� przestronnej sieni. Zmru�y� oczy, bo panowa�a tu niezwyk�a jasno��. Przez
szklane p�yty wysokiego sklepienia razi�y wzrok ostre promienie s�o�ca. Po chwili sta�y si�
mniej dokuczliwe dzi�ki nieprzejrzystym �cianom wielkiej, mlecznobia�ej kuli, w kt�rej
wn�trzu zamkn�y go niewidzialne moce. Kula drgn�a i wydaj�c wysoki �wist zacz�a
wznosi� si� ku g�rze. Na jej �cianach pojawi�y si� czarne cyfry, a z nich pocz�y rosn�� licz-
by wci�� wi�ksze i wi�ksze, wreszcie tak ogromne, �e nie potrafi� im nada� nazwy.
W miejsce dawnego spokoju przyszed� l�k - pod�wiadomo�� m�wi�a mu, �e liczby oznaczaj�
wysoko��, a on w kruchym jaju nie dostrzega� niczego, co mog�oby zabezpieczy� pasa�era
przed skutkami upadku. Liczby nie przestawa�y rosn��, jeszcze chwila i zad�wi�cza�o t�u-
czone szk�o - kryszta�owy plafon zatrzyma� ruch kuli. Zawirowa�a, a potem ze straszliw�
szybko�ci� run�a w d�. Krzykn�� i znowu straci� przytomno��.
Creed:
Ju� po pierwszym spotkaniu wiedzia�em, �e to mi�czak. Nie zrobi� wtedy niczego, co
da�oby mi podstawy dla takiego os�du, ale pod�wiadomie wyczu�em jego s�abo��. U pilota,
kt�ry tak jak ja dziesi�tki lat sp�dzi� w Przestrzeni i dowodzi� w tym czasie setkami za��g,
musia�a si� wykszta�ci� zdolno�� b�yskawicznego oceniania ludzi. Dzi�ki niej nigdy si� na
nikim nie zawiod�em - po prostu wcze�niej wiedzia�em, czego mog� oczekiwa� od ka�dego
ze swoich podkomendnych.
Pracowa�em w�a�nie nad planem kolejnej wyprawy, gdy na g��wnym ekranie super-
telekomunikatora zapali� si� sygna� wywo�ania pierwszej wa�no�ci. Po chwili szef Grupy
Rozdzia�u Za��g poinformowa� mnie, �e za kilka minut zamelduje si� u mnie wsp�towa-
rzysz wyprawy. Musz� tutaj wyja�ni� rodzaj zadania, kt�re nas oczekiwa�o. Polega�o ono na
odbyciu blisko dwumiesi�cznego lotu w ma�ym, dwuosobowym statku. W tym czasie nale-
�a�o zbada� dok�adnie ilo�� i przydatno�� wrak�w dawno porzuconych na nie ucz�szczanej
od wielu lat Kosmostradzie. Prace tego typu darzyli piloci zrozumia�� niech�ci�; uwa�ano je
za nudne, inwentarzowe, nieledwie urz�dnicze. Nie dawa�y �adnej satysfakcji, a na skutek
nudy wyczerpywa�y bardziej ni� najniebezpieczniejsza wyprawa odkrywcza. Tote� nie pisane
prawo Grupy Operacyjnej pozwala�o wys�a� do�wiadczonego pilota w taki rejs tylko raz na
cztery lata. Ca�y lot sp�dza�o si� we dw�jk� z pomocnikiem, zazwyczaj skierowanym na
praktyk� m�odym pilotem. Zwa�ywszy to wszystko, �atwo poj�� niepok�j, kt�ry zrodzi� si�
we mnie, gdy w przyby�ym odgad�em cz�owieka s�abego.
Wszed�, sk�oni� si� lekko i wyci�gn�� r�k�, w kt�rej trzyma� pomara�czowy znak ab-
solwenta Akademii Pilot�w.
- Wiem ju� - powiedzia�em - siadaj. Zaczeka�em, a� zajmie miejsce, a potem powie-
dzia�em mu to wszystko, co zawsze stara�em si� przekaza� m�odym pilotom, kt�rzy pod
moim dow�dztwem wylatywali w pierwszy rejs. Patrzy� uwa�nie, �ledzi� pilnie wzrokiem
ka�dy m�j ruch, ka�de drgnienie powiek. W�a�nie to uwa�ne spojrzenie wzbudzi�o moj� nie-
ch��. M�wi�em na sw�j zwyk�y spos�b - kr�tkimi, pe�nymi zdaniami. S�ucha� z wyra�n�
przyjemno�ci�. W jego podziwie, kt�rym pocz�� w ko�cu, jak lepk� ta�m�, kr�powa� ka�dy
m�j ruch, nie by�o nic z uznania m�odego po�eracza Przestrzeni dla starego mistrza. W tych
uwa�nych oczach, w skupionej twarzy kry�a si� rado�� cz�owieka s�abego, kt�ry nagle poczu�
blisko�� pewnego oparcia. Wiedzia�em, �e kandydaci na pilot�w przechodz� szereg pr�b, ale
stwierdzi�em nieraz, �e w g�stej ich sieci jest wiele dziur. Przy odrobinie aktorskich zdolno-
�ci mo�na by�o zmyli� najdociekliwsz� komisj� egzaminacyjn�.
- Twoje post�py w Akademii? - zapyta�em.
- Nazywam si� Reulli - zacz��. - Jalo Reulli. Akademi� uko�czy�em miesi�c temu.
- Wynik testu BAB? - przerwa�em.
- Zadowalaj�cy - odpar�.
- Test COC? - pyta�em dalej.
- Te� zaliczy�em... - zaczerwieni� si�. - Z ocen� dostateczn� - doko�czy�.
A wi�c pr�by refleksu i odporno�ci na zdarzenia nieoczekiwane zaliczy� s�abo - moje
podejrzenia potwierdzi�y si�.
Odes�a�em go wreszcie, a sam po��czy�em sw�j supertelekomunikator
z odbiornikiem szefa Grupy Rozdzia�u Za��g.
- Nie mo�esz mi da� kogo� innego? - spyta�em.
M�j niepok�j zaskoczy� go. Uwa�a� Jala za pilota wystarczaj�co zdolnego i nawet
s�ysze� nie chcia� o zmianach w�r�d skompletowanych ju� za��g. Przesta�em nalega�, ale
oczekiwa�em jednego z najtrudniejszych lot�w w swojej karierze dow�dcy.
Nie pomyli�em si�.
Jalo:
W czasie naszego pierwszego spotkania wyda� mi si� niezwyk�ym cz�owiekiem. Nie
kryj�, �e id�c do niego odczuwa�em pewien l�k - w Akademii opowiadano niestworzone hi-
storie o jego wymaganiach, niez�omnych zasadach, przys�owiowej surowo�ci. Creed Egre -
jego nazwisko znale�� mo�na na listach za��g wszystkich wi�kszych wypraw ostatniego p�-
wiecza. Nie by� ju� m�ody, ale nikt nigdy nie nazwa� go starym - od wielu lat uchodzi� za
m�czyzn� dojrza�ego, lecz w pe�ni si�, i dalekiego jeszcze od porzucenia lot�w. Pod jego
okiem mia�em rozpocz�� karier� pilota. Na mnie i na Creeda czeka�y miliardy kilometr�w
Czternastej Kosmostrady. L�k, jakim nape�nia�a mnie posta� Creeda, nie by� jedynym uczu-
ciem w przededniu lotu. R�wnocze�nie rozpiera�a mnie duma z otrzymanego odkomende-
rowania przez Grup� Rozdzia�u Za��g pod rozkazy cz�owieka tak s�awnego. I jeszcze co�
tkwi�o we mnie w tamtych dniach - narastaj�ca nadzieja na znalezienie idealnego wzorca,
kszta�tu, pod�ug kt�rego m�g�bym rozwija� w�asn� osobowo��.
W szkole nie nale�a�em do �cis�ej grupy najlepszych, w �adnej dziedzinie nie wyka-
zywa�em prawdziwego talentu, nie potrafi�em znale�� niczego, na czym zdo�a�bym pewnie
oprze� swoje przysz�e �ycie. Wszystko, co dzia�o si� wok� mnie, a dotyczy�o mojej osoby,
nosi�o znamiona si�y bezw�adu, nad kt�r� nie mia�em �adnej kontroli. Wszelkie moje przed-
si�wzi�cia nie mia�y wyra�nego planu i nigdy w zdecydowany spos�b nie osi�ga�y skutku.
Creeda uwa�ano za cz�owieka m�drego, w na�ladowaniu jego post�powania zamierza�em
znale�� w�a�ciw� drog� dla siebie. Pragn��em szcz�cia, a wiedzia�em, �e nie osi�gn� go, nie
znaj�c warto�ci, dla kt�rych wszystko got�w bym po�wi�ci�. My�la�em, �e Creed takie war-
to�ci nadrz�dne dawno dostrzeg�, i postanowi�em wykra�� mu prawd� o nich. Przekonany
by�em, �e je�eli on potrafi bra� z nich swoj� si��, to i ja, znaj�c je, nie pozostan� jak dot�d
bezradny.
Zawiod�em si� ju� w pierwszych dniach lotu. Nie znajdowa�em w Creedzie cech,
kt�re przypisywa�em mu wcze�niej. Pragn��em spotka� Filozofa Przestrzeni, m�drca,
a w�drowa�em z fachowcem - �wietnym wprawdzie, ale dalekim od jakiejkolwiek romanty-
ki.
Kosmostrada jak rzeka smo�y przep�ywa�a na zewn�trz statku - otacza�a nas czarna
pustka. Kiedy czujniki wy�awia�y z niej jaki� wrak, zmniejszali�my pr�dko�� i przy pomocy
sondy okre�lali�my rozmiary i po�o�enie szybuj�cego z�omu. P�niej ruszali�my dalej. Praca
inwentarzowa wype�nia�a zaledwie u�amek naszego czasu. Creed prowadzi� jakie� badania,
ale nie pr�bowa� mnie do nich wci�gn��. Nie mia�em przewa�nie nic do roboty i dwa tygo-
dnie sp�dzi�em na przemian nad ksi��kami i przed ekranem galaktowizora. Galaktowizor
absorbowa� mnie nawet mocniej - dostarcza� wci�� nowych obraz�w, kt�rych brak coraz do-
kuczliwiej odczuwa�em na statku. Z up�ywem dni narasta�o moje zniecierpliwienie; �wiado-
mo��, �e nast�pnego dnia nie wydarzy si� nic nowego, mrukliwa pewno�� Creeda, powtarza-
j�ce si� w niesko�czono�� wysy�anie sondy - wszystko budzi�o moje zniech�cenie,
a zarazem marzenia, na kt�rych spe�nienie nie mog�em liczy�. Galaktowizja by�a dla mnie
jedyn� drog� ucieczki od codzienno�ci i cz�sto z tej drogi korzysta�em.
Trzydziestego drugiego dnia natrafili�my na wrak rozmiarami przewy�szaj�cy
wszystkie poprzednie. Creed postanowi� zbada� go dok�adnie, a zarazem oceni� moje umie-
j�tno�ci bezpo�redniego manewrowania. Poleci� mi wyhamowa� statek i zbli�y� si� do bada-
nego obiektu na tyle, by umo�liwi� �atwe przej�cie.
Naprawd� pragn��em si� wtedy dobrze zaprezentowa�. Analizowa�em ka�dy manewr,
nie wykona�em ani jednego zb�dnego ruchu sterem, a jednak w dziesi�tej minucie operacji
statek wype�ni� sygna� systemu alarmowego.
- Co si� sta�o? - krzykn��em do Creeda. Spokojnie podszed� do pulpitu awaryjnego.
- Nic - powiedzia� - zniszczy�e� tylko g�owic� anten.
Wyszed� potem na zewn�trz statku i szuraj�c magnetycznymi butami po p�ytach po-
szycia dotar� do uszkodzonego miejsca. Pr�bowa� naprawi� poszarpane paj�czyny galaktowi-
zyjnych anten, ale nie przynios�o to �adnego rezultatu. Od najbli�szej automatycznej stacji
dzieli�y nas trzy tygodnie lotu; o tyle� byli�my odlegli od mo�liwo�ci nawi�zania po��czenia
z Ziemi�. G�o�niki milcza�y, jaskraw� biel� razi� oczy centralny ekran. Cisza pocz�a pe�za�
po pok�adach statku, zaleg�a laboratoria i magazyny. Tylko w kabinie nawigacyjnej szumia�
m�zg automatycznego steru i tam przebywa�em najch�tniej.
Dla Creeda awaria nie mia�a du�ego znaczenia, nawet nie robi� mi d�ugich wyrzut�w.
Panuj�ca na statku cisza denerwowa�a go na pewno, ale nie przeszkodzi�o mu to wr�ci� do
bada�, kt�re bez reszty wype�nia�y jego czas. M�j czas zdawa� si� sta� w miejscu, zegarek
nie budzi� zaufania. Czu�em przemijanie tygodni, gdy tymczasem up�ywa�y godziny. Znie-
cierpliwienie, kt�re zrodzi�o si� we mnie ju� w pierwszej po�owie lotu, przemieni�o si� teraz
w nieustaj�cy niepok�j. Nieprzerwanie panuj�ca cisza prze�ladowa�a mnie - nie dawa�a
sformu�owa� my�li, wyci�gn�� najprostszych wniosk�w. Wyrusza�em na w�dr�wki po statku,
z kt�rych zawsze wraca�em do kabiny nawigacyjnej, bo szum automat�w i ciasnota tego
pomieszczenia dawa�y u�ud� bezpiecze�stwa. Mi�dzy �cianami odleg�ymi ode mnie
o wyci�gni�cie r�ki mniej czu�em obecno�� niesko�czono�ci. Trwa�em w oczekiwaniu na
co�, czego nie potrafi�em okre�li� i o czym wiedzia�em, �e nadej�� nie mo�e.
Cztery dni trwa� ju� lot w ciszy, kiedy przypadkowo dotar�em do po�o�onego na rufie
magazynu medycznego. Tam w�a�nie znalaz�em pastylki. Doskonale wiedzia�em o ich dzia-
�aniu. Zabra�em z magazynu dziesi�� fiolek. Jedn� w�o�y�em do kieszeni skafandra,
a pozosta�ych dziewi�� ukry�em w r�nych zakamarkach statku. Wieczorem wysypa�em na
d�o� trzy ��te kr��ki, podrzuca�em je przez chwil�, a potem szybko po�kn��em jeden po dru-
gim. Nie potrafi� dok�adnie opowiedzie�, co zdarzy�o si� p�niej. Dzia�y si� wok� mnie rze-
czy niezwykle pi�kne, gro�ne...
Nast�pnego dnia po�kn��em now� porcj� pastylek. Czas przesta� mi ci��y�, l�k przed
nieznanym znikn��. Po kilku dniach Creed odkry� moje przest�pstwo, ale ja, nagabywany kil-
kakrotnie, zachowa�em kamienne milczenie.
Creed:
Domy�li�em si�, �e szczeniak za�ywa jakie� �rodki narkotyczne. Przyni�s� je na statek
ze sob� albo p�niej znalaz� w magazynie medycznym. Do niczego nie chcia� si� przyzna�.
Zamkn�� si� w sobie, otoczy� nieprzeniknion� skorup� uporu. Pomy�la�em, �e mo�e przed�u-
�one dzia�anie silnika parafotonowego wywar�o taki wp�yw na jego psychik� (medycyna ko-
smiczna zna takie przypadki), i prze��czy�em nap�d na konwencjonalny.
Wlekli�my si� teraz straszliwie, ale zmiana szybko�ci nie pomog�a. Dwa dni p�niej
przy�apa�em Jala na nieporadnej wspinaczce po �cianie kana�u towarowego. W pewnej chwili
run�� w d�. Podbieg�em do niego. Upad� z niedu�ej wysoko�ci i na szcz�cie nawet si� nie
zadrasn��. Dziwnym, rytmicznym ruchem uderza� r�kami o pod�og�. Spr�bowa�em go obez-
w�adni�. Patrzy� na mnie przera�ony, wyrywa� si�. Nagle uderzy� g�ow� o nakr�tk� jednej ze
�rub mocuj�cych p�yty chodnika. Straci� przytomno��. Zanios�em go do Kabiny Zmian Szyb-
ko�ci. Nale�a�o teraz ponownie przej�� na nap�d parafotonowy i jak najpr�dzej dostarczy�
Jala do Kosmicznego Instytutu Zdrowia Psychicznego. U�o�y�em go w fotelu. Kilka minut
zachowywa� si� spokojnie, potem zacz�� wykonywa� nieporadne ruchy, przewraca� si�
z boku na bok, kl�ka�. Trwa�o to chwil�, kt�r� przerwa� histeryczny krzyk. Wypr�y� si�,
a potem bezw�adnie opad� na fotel.
Czyni�em ostatnie przygotowania do zmiany szybko�ci, kiedy zacz�o si� nieznane.
Poczu�em najpierw, �e przeci��enie nieznacznie wzros�o. Niczego nie rozumia�em. Poruszali-
�my si� ze sta�� pr�dko�ci� i nie uruchomi�em jeszcze �adnej dodatkowej dyszy. System awa-
ryjny meldowa� bli�ej nie okre�lone zmiany na zewn�trz statku. Zerwa�em si� z fotela
i pobieg�em do �luzy. Zabezpieczony podw�jnym skafandrem wyszed�em na burt� statku.
Niebo zupe�nie niewidoczne. Ca�y kad�ub maszyny spowity by� w bia�� substancj�, kt�ra
przypomina�a wyj�tkowo g�st� mg��. Zdawa�a si� przylega� do poszycia kad�uba, ale owa
blisko�� okaza�a si� z�udna. Gdy spr�bowa�em dosi�gn�� substancji r�k�, zauwa�y�em, �e
wci�� dzieli mnie od niej niewielka przestrze�. Odbi�em si� lekko, ale i to nie pomog�o.
Mia�em wra�enie, �e mg�a ucieka, gdy usi�uj� si� do niej zbli�y�. Wr�ci�em do kabiny, usia-
d�em w fotelu. Jalo dysza� obok, pogr��ony w nerwowym �nie. Ci��enie znowu wzros�o.
W nast�pnej chwili skoczy�o o kilka g. Przekr�ci�em ga�k� systemu zabezpieczaj�cego
i patrz�c, jak zamykaj� si� nad nami ochronne czasze, pogr��y�em si� w nie�wiadomo��.
Ockn�li si� wewn�trz czego�, co przypomina�o ogromny p�cherz powietrza uwi�ziony
w czerwonym kisielu. �ciany p�cherza mi�kko ugina�y si� pod ci�arem ich cia�, ale
wygl�da�y na mocne i chyba nie grozi�y p�kni�ciem. Galaretowata substancja, w rytmie
kt�rej ko�ysa� si� ogromny p�cherz, pocz�a nagle zmienia� barw�; z czerwonej sta�a si�
pomara�czowa, p�niej ��ta i wreszcie za przejrzystymi �cianami ujrzeli doskona�� biel.
Obaj zbyt zaskoczeni, by m�wi�, �ledzili owe przemiany, kt�rych sensu nie potrafili poj��.
Drgania substancji, a z ni� drgania pu�apki, w kt�rej ich zamkni�to, zwi�kszy�y
cz�stotliwo��. Biel na zewn�trz stawa�a si� tak intensywna, �e musieli zamyka� oczy, pe�ne
teraz �ez i k�uj�cego b�lu. Jeszcze chwila i poczuli, �e swobodnie opadaj� w d�.
Wyl�dowali na rozleg�ej ��ce. ��ce? To s�owo nasun�o si� im obu, chocia� miejsce,
w kt�rym si� znale�li, pe�ne by�o kszta�t�w i barwi jakich �adna ziemska ��ka mie� nie
mog�a.
- Creed - wyszepta� m�odszy z rozbitk�w - co z nami si� sta�o?
- Nie wiem - odpar� starszy.
Rozleg�a si� muzyka. I to s�owo podsun�a im ziemskimi do�wiadczeniami
ograniczona wyobra�nia, chocia� d�wi�ki, kt�re s�yszeli, by�y czym� niesko�czenie
doskonalszym ni� fale odbite od drewnianej obudowy, a wywo�ane drganiem metalu czy
spreparowanego zwierz�cego cia�a. Nie umiej�c nada� jej w�a�ciwej nazwy, rozumieli ow�
harmoni� d�wi�k�w.
Muzyka m�wi�a;
Wyl�dowali�cie na.... Przepraszam, �e przerwa�em wasz lot. Wydaje mi si� zreszt�, �e
wy�wiadczy�em wam przys�ug�. Jestem.... We mnie spe�ni�o si� najwy�sze stadium ewolucji,
jakie osi�gn�� mo�e bia�ko. Jeszcze przed.... �y�y tutaj.... istot podobnych do mnie, chocia�
mniej doskona�ych. Osi�gn�y przedostatni stopie� ewolucji. Tylko ja poszed�em dalej. Gdy
by�em dzieckiem, przeprowadzono akcj�.... Przeniesiono troch� prymitywnego bia�ka w nie
zamieszkany obszar. To obowi�zek ka�dej cywilizacji, kt�ra umiera. Osi�gni�cie
ewolucyjnego szczytu oznacza �mier�. Dla mnie nie ma ratunku, ale tam, na dalekim
pustkowiu, zacznie si� nowa ewolucja. Wiem wszystko o Przestrzeni, o was te� wiem
wszystko. Moi przodkowie znali tych, co ju� nie istniej� od dawna. Oni wytworzyli bia�ko,
z kt�rego powsta�a wasza cywilizacja. Wy macie jeszcze du�o czasu - miliony pokole�. Ale
kiedy� i wy zaniesiecie bia�ko na pustyni�.
Muzyka ucich�a, Jalo i Creed wolno w�drowali ��k�. Czerwone trawy ko�ysa�y si�
w fioletowych promieniach ogromnej lampy zawieszonej na niebosk�onie. Przestrze�,
w kt�rej si� poruszali, by�a ograniczona �cianami przejrzystego klosza. Czuli si� wi�niami,
chocia� nie mogli dok�adnie wskaza� krat swojej celi. Za niewielkim pag�rkiem setki
niebieskich, l�ni�cych w�y wi�y si� wok� uwi�zionych we wn�trzu ich k��bowiska
nieznanych kszta�t�w. Dalej, g�bczaste kule wyciska�y z siebie g�st�, ��t� ciecz, a ta
b�yskawicznie zmienia�a si� w kolorowe ob�oki. Szli, a muzyka odezwa�a si� znowu:
�Nie szukajcie mnie. Istniej� w formach dla was niedostrzegalnych. M�wi�em, �e
spotkanie ze mn� przyniesie wam korzy��. Chc� was uwolni� od fa�szywych warto�ci, od
b��dnych przekona�. Odkry�em przed wami prawd� egzystencji, niesko�czonego ruchu wci��
odradzaj�cego si� bia�ka. Wierzcie, poza tym nie ma niczego. Obaj pope�nili�cie ogromny
b��d; gdy awaria statku da�a wam szans� czystej wegetacji, uciekli�cie od niej! Jeden w u�ud�
naukowych bada�, drugi w u�ud� narkotycznych wizji. Nie r�bcie tego wi�cej. Ws�uchajcie
si� w proces �ycia w�asnego cia�a, podziwiajcie Niesko�czone Bia�ko. Tylko taka
kontemplacja pozwoli wam przetrwa� kryzysy. Wasze oderwanie od �wiata b�dzie w�wczas
nie kl�sk�, lecz cudown� chwil� ofiarowan� przez los�.
Znowu uwi�ziono ich w p�cherzu, galaretowata masa zmieni�a barw�. Gdy otworzyli
oczy, na ekranie kontrolnym zielono �wieci�a uspokajaj�ca wiadomo��: �Pr�dko��
parafotonowa. Praca silnika bez zak��ce�. Ci��enie w normie�. Obaj trwali w milczeniu,
pogr��eni w g��bokiej zadumie.
��ni�em? - my�la� Creed. - Pierwszy raz �ni�em podczas zmiany szybko�ci? Mo�e m�j
organizm nie wytrzymuje ju� takich skok�w? Nie, to si� mog�o zdarzy� ka�demu, nawet
m�odemu pilotowi. Nie ma chyba zreszt� powod�w do niepokoju, gdy co� takiego �ni si� raz
na pi��dziesi�t lat. Przez jeden bzdurny sen i przez g�upot� smarkacza, kt�ry mnie przedtem
wyprowadzi� z r�wnowagi, nie my�l� porzuca� ulubionego zaj�cia. Nie warto nawet o tym
my�le�!�
�Przekl�ta pustka! Przekl�te narkotyki! Przekl�ty Creed! - Jala d�awi�a w�ciek�o��. -
Tak si� m�czy�em... i te wizje... zw�aszcza ostatnie... - Nat�y� pami��, ale poza niejasnym
uczuciem l�ku niczego nie m�g� sobie przypomnie�. - Mam tego dosy�! Nigdy wi�cej nie
wyrusz� w Przestrze�.
W k�cie kabiny rozp�ywa� si� wolno male�ki ob�ok bia�ej mg�y. Nie wiadomo sk�d si�
tutaj dosta�, zreszt� ani Jalo, ani Creed nie zwr�cili na t� drobin� uwagi. Wska�niki
odmierza�y miarowo przestrze� przebyt� na Czternastej Kosmostradzie. Okres ciszy dobiega�
ko�ca.