10022
Szczegóły |
Tytuł |
10022 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10022 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10022 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10022 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Zimniak
Kochanek Chimery
Zaparkowa� niedbale, rozje�d�aj�c kilka w�ochatych li�ci, kt�re wype�z�y na beton z�niecki trawnika. Troch� za mocno zatrzasn�� drzwi i�spojrza� w�naje�on� krzewami ciemno�� ogrodu. Po zgaszeniu reflektor�w czer� sta�a si� g�sta, ciasno zape�niona nieruchomymi kszta�tami. Na tle brudnopurpurowego nieba pomyka�y �wiat�a samolot�w.
- Wszystko musi mie� swoje miejsce - mrukn�� do siebie, jednak wystarczaj�co g�o�no, �eby s�owa dotarty do g�stwiny ro�lin.
Ze skrzynki wydoby� plik korespondencji. Drzwi zamkn�� na obydwa zamki, po drodze zapali� wszystkie lampy. Przez kuchni� przeszed� chy�kiem, jakby nie chcia� przeszkadza� Nancy, kt�ra powinna przecie� ju� przyj��.
Gabinet urz�dzono surowo: ciemne zwaliste biurko, krzes�o z�wysokim oparciem, popielaty dywan. Fotel i�telewizor. Ma��e�skie �o�e, wci�ni�te w�k�t, mog�oby stwarza� dysonans dla ka�dego obcego. Gdyby przyszed�.
Telewizor by� sterowany otwarciem drzwi wej�ciowych. Paul wzmocni� d�wi�k, obserwuj�c szerok�, t�paw� twarz spikera. Oczy tego cz�owieka sprawia�y wra�enie po�yczonych od kogo innego: �ywe, rozbiegane, wyziera� z�nich spryt.
Paul si�gn�� do podr�cznej lod�wki, wyj�� to, co sta�o najbli�ej. Zmieni� kana�: wiadomo�ci zwykle go nu�y�y.
Lazur morza, podwodne ska�y. W�dr�wka w�pyle ksi�ycowym. Szampan, podawany kochankom do ��ka. Cios, krew na uszminkowanych ustach. Gwa�t na staruszce. Skoki narciarskie. Pi�ta odmiana wirusa AIDS. Szklanka musuj�cego piwa, podawana na tacy m�odej dziewczynie.
Pozostawi� ten obraz. Lubi� reklamy, bo wszystko by�o tam takie �adne, wymuskane. Pi�kne kobiety, �wietnie zbudowani m�czy�ni. I�dobrze si� ko�czy�y: ona wk�ada�a brylantowy diadem lub u�ywa�a dezodorantu, on za� obejmowa� j� czule lub za�ywa� lek wzmacniaj�cy ka�dego w�ka�dych okoliczno�ciach.
Dla Paula nie filmy by�y szatkowane reklamami, lecz odwrotnie: reklamy przerywane nud�, sentymentaln� fikcj�.
Mleko mia�o metaliczny posmak. Par�wki kruszy�y si�, rozpada�y. Jak Nancy przyjdzie, zrobi zup�. Ach prawda, dzi� ma zebranie. Wr�ci p�no.
Palenie szkodzi, ale je�li ju� decydujesz si�, ��daj czego�... najlepsze narty? To od nas!... Bryza znad morza, perfumy marki... mocne wra�enia to kana� 33!
Palce na guziku jak na spu�cie, najazd kamery, sk�ra s�oniowacieje, olbrzymieje rozpadlinami i�wyschni�tymi wzg�rzami, paznokie� jest kwarcow� skaln� p�yt�. Ten tw�r wgniata czarny bunkier wielko�ci kamienicy i�wtedy za kwarcow� �cian� zapala si� liczba 33, monstrum puszcza i�wgniata, puszcza i�wgniata. a�33 rozpala si� za ka�dym razem seledynowym blaskiem. Potem odwr�t kamery, starcza ju� miejsca na ekran, na kt�rym tasuj� si� niesamowite obrazy, nic pozornie nie znacz�ce, ale uk�adaj�ce si� w�niepokoj�cy i�dra�ni�cy ci�g. A�potem zn�w musuj�ce piwo, podawane na srebrnej tacy za u�miech tak �wie�y i�spontaniczny, �e a� zbyt komercyjny.
Paul przemie�ci� si� na ��ko, sk�d z�rosn�cym znu�eniem obserwowa� migaj�cy ekran. Musn�� prze��cznik: �wiat�o i�telewizor zgas�y r�wnocze�nie, jakby zabrak�o pr�du.
Ciemno�� natychmiast nabra�a �ycia i�cho� wszystko trwa�o w�bezruchu, nie by� to bezruch stabilny, lecz co� na kszta�t zatrzymanego filmowego kadru, na kt�rym wal� si� domy. Si�gn�� w�bok i�dotkn�� poduszki, gdzie spoczywa�a g�owa Nancy. Lecz Nancy nie by�o, chocia� poduszka pachnia�a jej w�osami, musia�a wyj�� na chwil� do �azienki. Szkoda, �e Nancy ma teraz tyle pracy, w�a�ciwie przychodzi do domu tylko nocowa�.
Dlaczego 33? Ponak�adane obrazy co� jednak przedstawia�y, je�li przywo�a�o si� na pomoc wyobra�ni�. Cz�owiek, skacz�cy w�g��b rozpalonego krateru, czy mo�e pieca hutniczego. Wypadek samochodowy, tak, makabryczny widok, chcia�oby si� odwr�ci� g�ow�, ale co� trzyma j� jak w�imadle. Czyja� twarz nierealnie blada, zrobiona z�waty, pod jej powierzchni� niebieszczej� spl�tane nitki. Twarz znajoma, dobrze znana... Wargi tak jasne, �e maj� karnacj� sk�ry. Gdzie jest Nancy?!
�pi obok, oddycha tak cicho, �e niedos�yszalnie. Nie, nie b�dzie jej budzi�, mia�a ci�ki dzie�.
Odrzuci� ko�dr� i�po omacku dotar� do kuchni. Nie lubi� tego miejsca, gdzie po niklowanych blachach chodzi�y b�yszcz�ce, br�zowe karaluchy. Wzi�� z�apteczki proszek i�popi� go wod� z�kranu.
Na progu gabinetu zatrzyma� si�, niezdecydowany. Nie by� w�stanie przekroczy� bariery ciemno�ci; mrok par� stamt�d, szczelnie wype�niony trudnymi do okre�lenia kszta�tami, g�sty i�namacalny, wywieraj�cy wyczuwalne ci�nienie. Nag�ym ruchem w��czy� �wiat�o.
Nancy nie by�o, cho� po�ciel sprawia�a wra�enie wygniecionej. Poza tym wszystko wygl�da�o normalnie.
Telewizor �yska� kolorami, smuci�, bawi�, wyg�upia� si�, wychodzi� na kretyna. Paul nastawi� kana� 33. Szed� ckliwy romans: zbyt obficie uszminkowane wargi klei�y si�, glikolowe �zy na trwa�e przylgn�y si� rz�s. C� w�tym szczeg�lnego?
Nagle za�wita�a mu my�l, a�w�a�ciwie sam jej pocz�tek, przeb�ysk intuicji. Po�o�y� kciuk na wy��czniku i�nachyli� si�, z�bliska obserwuj�c za��cony paznokie� i�nier�wno�ci sk�ry. Nacisn�� i�zwolni�. Nic szczeg�lnego si� nie sta�o, wi�c powt�rzy� czynno�� jeszcze dwukrotnie. Jak ten go�� z�reklamy.
Ekran zgas�, a�potem rozpali� si� na nim jaskrawo��ty napis:
�Ogl�dasz audycj� specjaln�, przeznaczon� tylko dla ciebie. Je�li nie jeste� sam, wr�� do nas kiedy indziej. Zawsze b�dziemy do twojej dyspozycji�.
Paul spojrza� na szerokie, dwuosobowe �o�e. By�o puste.
Ten cz�owiek rzeczywi�cie zamierza� skaka� do niecki z�law�, na kt�rej powierzchni p�cherze gazu p�ka�y z�dono�nym trzaskiem. On sam, towarzysz�ca mu �ona z�dwiema c�reczkami i�cz�onkowie ekipy telewizyjnej nosili po�yskuj�ce srebrem �aroodporne kombinezony. Po�egnanie z�rodzin� by�o kr�tkie: kamienna twarz �ony z�oczami ukrytymi w�cieniu i�policzkami wymalowanymi ognistym blaskiem, rozmi�kczona p�aczem buzia starszej c�rki, bezrozumne spojrzenie m�odszej. Ekipa telewizyjna unios�a r�kawice w�ge�cie �trzymaj si�, co nie przeszkodzi�o w�nagrywaniu kolejnej sceny. Tylko stoj�cy na uboczu wysoki m�czyzna nie poruszy� si�; jego twarz stale okrywa� ochronny filtr.
Gdy bohater widowiska bra� rozp�d, Paul zas�oni� oczy d�oni�. By�o mu niedobrze, ledwie powstrzyma� torsje. Si�gn�� do wy��cznika, ale w�tej samej chwili rozleg� si� g�os komentatora.
- Zgadzam si�, to by�a mocna scena dla mocnych ludzi. A�teraz par� s��w wyja�nienia. Ot�, szanowni widzowie, pojedynki zdarzaj� si� do dzi�. Ten odby� si� w�drodze losowania i�w�a�nie pan Thompson, a�nie jego adwersarz, wyci�gn�� czarn� kul�. Oznacza�o to, �e albo straci honor, albo pope�ni samob�jstwo w�ci�gu roku od dnia losowania. Lecz pan Thompson drogo postanowi� sprzeda� swoje �ycie! Sp�jrzcie, sp�jrzcie na ekran!
Pani Thompson machn�a czekiem przed obiektywem kamery, po czym schowa�a go do srebrzystej torebki, wzi�a dzieci za r�ce i�zacz�a schodzi� kamienist� �cie�k�. Obuta by�a w�bia�e botki na wysokim obcasie. Za ni� ruszy�a ekipa ze sprz�tem, a�poch�d zamyka� ponury m�czyzna ze stale os�oni�t� twarz�.
- Niestety, pan Thompson w�swojej cielesnej pow�oce nie mo�e ju� towarzyszy� �onie - szerokie, t�pawe oblicze spikera by�o nieporuszone, tylko ma�e oczka b�yszcza�y szczeg�lnym rodzajem ekscytacji - bo opr�cz honoru i�duszy pozosta�o po nim niewiele...
Szybkie zbli�enie ukaza�o wzd�t� powierzchni� stopionej ska�y, a�na niej gar�� nikn�cego �u�la.
Paul ledwie zd��y� dopa�� do umywalki. Op�uka� twarz i�oddycha� g��boko, ustami. Przenika�y go niesmak i�obrzydzenie, ale pomy�la�, �e dawno nie do�wiadczy� podobnie silnych wra�e�. Kto by przypu�ci�, �e takie rzeczy dziej� si� na �wiecie, i�to niemal�e w�majestacie prawa?
- A�teraz co� nowego; mi�o�� wielka, romantyczna, lecz niezbyt szcz�liwa, bo jednostronna, spe�niona w�niecodziennych okoliczno�ciach i�w niezwyk�y spos�b! Radz� nie wy��cza� odbiornika, jest na co popatrze�.
Paulowi pod�oga drgn�a pod stopami. Uchwyci� si� brzegu sto�u, wczepi� si� we� pobiela�ymi palcami. Zawr�t g�owy mija� powoli, pozostawiaj�c w�polu widzenia rzedniej�cy deszcz iskier. Dowl�k� si� do fotela i�opad� na poduszki, wlepiaj�c wzrok w�telewizor.
Schody. Drewniane schody do piwnicy, poczernia�e i�sp�kane, niemi�osiernie skrzypi�ce przy ka�dym kroku. I�w�osy, strugi i�fale w�os�w, zalewaj�ce najni�szy stopie�, tam gdzie zaraz zaczyna si� wiecznie wilgotny beton.
Nie. To niemo�liwe. Sk�d oni... - chcia� krzykn��, rozwali� t� cholern� maszyneri�, gdzie� zatelefonowa�, zaprotestowa�. Lecz nie uczyni� nic, nawet nie poruszy� r�k�, wpatruj�c si� w�hipnotyzuj�ce oko ekranu.
Na g�rze trwa przyj�cie. Wy�wie�one i�wypi�knione kobiety daj� z�siebie co maj� najlepszego, u�miechaj� si� zalotnie, st�paj� lekko i�z gracj�. M�czy�ni przepijaj� do siebie, staraj� si� by� rubaszni w�granicach dobrego smaku i�uwodzicielscy wobec dam. Przez gwar rozm�w i�brz�k sztu�c�w s�czy si� dudni�ca muzyka. Ha�as i�bieganina, jak zwykle.
Paul - a�jak�e, on te� jest w�r�d go�ci, tylko jakby o�kilka lat m�odszy - adoruje Nancy, �on� gospodarza. Jej m�� patrzy na te zabiegi z�wyrozumieniem, albowiem Nancy nie daje za�otnikowi �adnych szans. �w liberalizm bierze si� zapewne r�wnie� st�d, �e nic nie wie o�romansie ��cz�cym niegdy� tych dwoje. By� to niewinny flirt, zako�czony przez ni� po kilku wieczornych spacerach, niewielu wi�cej poca�unkach i�szeptanych, nieprawdziwych zwierzeniach. J� zaspokoi�o to ca�kowicie: stanowi�o cich� zemst� na m�u za ob�ciskiwanie ich piastunki do dzieci, a�niejako mimochodem okaza�o si� �atwym i�mi�ym podbojem i�jeszcze milszym odtr�ceniem. On zakocha� si� bez pami�ci, chorobliwie. Z�tej przypad�o�ci mog�a wyleczy� go tylko nowa mi�o��, lecz ta nie nadchodzi�a, nie by�a bowiem ani chciana, ani, co za tym idzie, poszukiwana.
- Pozwolisz, �e poprawi� ci poduszk�, Nan.
- Lepiej popraw sobie nos, Paul�tko. Jest odrobin� krzywy - parska �miechem, pluj�c sa�atk�. Wygl�da na dobrze wstawion�.
- Chod�, przejdziemy si� po ogrodzie, jest tak �adnie - prosi, obmacuj�c spojrzeniem jej kszta�tny biust. Dlaczego nigdy nie pozwoli�a mu si� dotkn��, chocia� tyle m�wi�a o�mi�o�ci?
- Na dworze jest zimno i�gryz� komary. A�tu s� takie fajne ch�opy - przechyla si� i�ca�uje w�policzek swego s�siada, sztywnego nauczyciela licealnego.
- Nie pij wi�cej, Nancy - to ju� nie pro�ba, raczej skamlanie. - Przejd�my do sypialni, odpoczniesz.
- Nie!! - wrzeszczy, a�jej twarz t�eje w�grymasie z�o�ci. - Przesta� wreszcie j�cze� nade mn� i�id� do diab�a!
- Nancy...
- No dobrze, ju� dobrze - m�wi nieprzyja�nie - mo�esz nie i�� do diab�a. Przynajmniej dzisiaj. Ale id� do piwnicy po wino; wiesz, kt�re lubi�. Zobacz - unosi brwi dziecinnym grymasem, kt�ry tak kocha - mam pusty kieliszek.
Pos�usznie wstaje. Zatacza si� lekko, te� nie �a�owa� sobie wina. Zapala �wiat�o i�ostro�nie przekracza pr�g, sprawdzaj�c stop� stabilno�� pierwszego stopnia schod�w. Porusza si� powoli, naprzemiennie opieraj�c d�onie o�ceglany mur. Rozeschni�te dechy skrzypi�, j�cz� i�uginaj� si� pod ka�dym krokiem.
Sterta ilustrowanych czasopism, zniszczony tapczan (uch, ci�gle freudowskie skojarzenia), rowery, przy drzwiach do gara�u skrzynie z�narz�dziami. Jest! Stojak z�butelkami wygl�da jak nastroszony je�. Do ataku!
- Przecie� wiesz, �e nie znosz� tego gatunku! - piszczy Nancy gdzie� spod powa�y. Stukot obcas�w, jaki� nierytmiczny, urwany.
Dlaczego ten g�upi nauczyciel nie zatrzyma� jej u�miechem, toastem czy nawet wsadzaj�c �apy pod sp�dnic�? Dlaczego nikt nie zapyta� jej o�nic po drodze? Dlaczego nie by�a ostro�niejsza? Dlaczego w�jednej chwili jeste�my szcz�liwi, podekscytowani i�pe�ni ch�ci �ycia, a�ju� w�nast�pnej nic nie obchodz� nas doczesne sprawy?
Jej cia�o wiruje w�piruecie z�krzywego zwierciad�a, trwa to tak d�ugo, �e przeczy logice. Ona p�ynie, zadaj�c k�am sile ci��enia! Nie krzyczy, bo po co ma krzycze�? Wzdycha g��bokim, zd�awionym g�osem. Uk�ada si� u�st�p schod�w mi�kko jak szmaciana lalka, tylko raz czym� stukn�a o�wiecznie wilgotny beton. �okciem albo obcasem, tym felernym obcasem, kt�rym przedtem zawadzi�a o�pr�g. Nie, jej g�owa jest bezpieczna, spoczywa tu� przy pierwszym stopniu, hojnie drapuj�c go ci�kimi zwojami w�os�w.
Zamkni�te powieki dr�� ledwie dostrzegalnie, blade usta uk�adaj� si� do u�miechu. W�ska talia, mocno zaznaczone biodra, p�aski brzuch, rozrzucone nogi... Szczup�e uda i�kszta�tne �ydki, o�dotkni�ciu kt�rych zawsze marzy�.
Podbiega, chce j� podnie��, ale zamiast tego zrazu nie�mia�o, potem coraz mocniej ca�uje poblad�e wargi. S� ciep�e, bardzo ciep�e i�mi�kkie.
Zawsze mnie chcia�a�, kochanie, tylko robi�a� na przek�r sobie, w�zarodku niszczy�a� w�asne szcz�cie. Mo�e to nios�o masochistyczn� przyjemno��, ale teraz nie mo�esz odm�wi�, bp �pisz. Twoje prawdziwe ja nareszcie dojdzie do g�osu.
Paul wbiega po schodach, zatrzymuj�c si�, zgi�ty w�p� nas�uchuje. Nikogo nie ma w�pobli�u, z�salonu dobiega gwar pijackich g�os�w i�muzyka. Ostro�nie przek�ada klucz na swoj� stron�, zamyka drzwi. I�ju� jest przy niej, swojej umi�owanej kochance, kt�rej cia�o nareszcie m�wi mu �tak�.
Odczuwa coraz silniejsze podniecenie. Dr��cymi palcami pie�ci przez cienki materia� sukienki jej piersi i�podbrzusze. Ods�ania uda i�brzuch dziewczyny - okazuje si� �e nie ma na sobie bielizny. Czy zawsze tak chodzi, czy mo�e spodziewa�a si� czego� dzisiaj? Kto wie, czy nie my�la�a o�nim?
Bierze j� szybko, mi�kk� i�bezw�adn�. Jej wargi nie s� ju� tak gor�ce jak przed chwil�, powieki przesta�y dr�e�. Szkoda, �e �pi i�nie mo�e szczytowa� razem z�nim. Zawsze chcia� dawa� kobietom wi�cej ni� sam bra�. Niestety, nigdy si� to nie udawa�o.
Wstaje, doprowadza si� do porz�dku, rozgl�da si� jak z�odziej. Obci�ga jej sukienk�, odsuwa przygarni�te do tu�owia rami�. Wbiega po piekielnie skrzypi�cych schodach, nas�uchuje, odblokowuje drzwi i�przek�ada klucz. Nie ryzykuj�c wyj�cie t�dy; zbiega z�powrotem do piwnicy i�opuszcza j� przez gara�. Z�r�kami w�kieszeniach, pogwizduj�c, po dywanie.
- Gdzie Nancy? - pyta jej m�a, myszkuj�c spojrzeniem po dywanie.
- Nie by�a z�tob� na spacerze? - tamten unosi brwi w�dobrze udanym zdumieniu. - Mo�e w�sypialni? Chcia�by� sprawdzi�? - szczerzy ko�skie z�by.
- Kto�... powinien. Mo�e...
- Je�li tam posz�a, chce by� sama, a�przynajmniej nie chce tam nas. Ja szanuj� jej wol�, przyjacielu - ma��onek Nancy klepie go jowialnie po plecach i�ma zamiar wyj�� na dw�r.
- Aa... - j�ka si� Paul - ...zabrak�o wina.
- To skocz po flaszk� do piwnicy. Tylko uwa�aj, nie zabij si�. Tam jest stromo, a�po paru szklankach bardzo stromo!
Nancy, jeszcze chwileczk�, kochanie. Zaraz b�d� m�g� wszcz�� alarm i�przyjedzie lekarz. Wiem, �e ci� boli, ale wytrzymaj jeszcze kwadrans. Wszystko jedno, co by�o i�b�dzie: i�tak jeste� na zawsze moja.
Paul nie wiedzia�, kiedy automat wy��czy� telewizor i��wiat�o. Wp�le�a� w�fotelu w�zat�oczonej zjawami ciemno�ci i�po raz dziesi�ty czy setny prze�ywa� to samo.
Tylko idioci mog� twierdzi�, �e Nancy nie �yje. Przecie� co noc �pi obok niego, spowijaj�c poduszk� we w�osy; ka�dego dnia dotyka jej bladych policzk�w, m�wi�c: ju� �wita, kochanie, kawa gotowa. Ale �wiat roi si� od idiot�w i�wiele milion�w spo�r�d nich twierdzi dzisiaj: on to zrobi�. Wskazuj� na niego palcami: on!
S�dzia te� do nich nale�y, chocia� wyst�puje w�todze i�reprezentuje prawo. Prawo to przecie� tylko narz�dzie, a�narz�dzia mo�na u�y� zar�wno do naprawy, jak i�do niszczenia. S�dzia b�dzie ferowa� wyrok: winny zaniechania pomocy, winny dewiacyjnych atak�w seksualnych na poszkodowanej. Przedstawiciel prawa piastuje wysoki urz�d i�te� niczego nie wie, jak to mo�liwe?
Sk�d si� dowiedzieli? Jakie systemy inwigilacyjne musz� by� za�o�one w�tamtym domu, w�innych domach, tutaj, u�niego?
Poderwa� si� z�fotela, lecz wok� t�oczy�a si� tylko ciemno��. Rzuci� si� na ��ko, szukaj�c wyci�gni�t� r�k�. Nancy jeszcze nie przysz�a.
Wsta�, zapali� wszystkie �wiat�a. Przyg�adzi� w�osy, obci�gn�� ubranie. Wzi�� dokumenty i�kluczyki od samochodu. Przy drzwiach zawaha� si� jeszcze, lecz potem z�determinacj� przekroczy� pr�g i�wyszed� w�duszn� noc.
Ogr�d je�y� si� k�pami trawy, p�kami krokus�w, witkami krzew�w. Na niskim niebie zawis� �mig�owiec, nape�niaj�c mrok nocy szczekliwym jazgotem.
Paul jecha� powoli, nie mog�c opanowa� tik�w mi�ni twarzy. Palce klei�y si� do kierownicy, stopa z�trudem wciska�a oporny peda� gazu. Jezdnia przechyla�a si� jak pok�ad statku, zmienia�a kszta�t, �y�a.
Co im powie? Wszystko! Wszystko, tak jak by�o naprawd�. Przecie� ten s�dzia nic nie wie, oni wszyscy nie maj� poj�cia, t�umem rz�dzi odmienna psychologia, powietrze drga ��dz� mordu. Kara�, kara�, likwidowa� wszystko co inne, zd�awi� uczucia i�nami�tno�ci, tak aby zosta�a szaro��, przeci�tno��, prokreacyjny p�odozmian. Czyli po prostu to, co reprezentuje �w t�um bez twarzy, si�gaj�cy pokracznymi r�koma, zazdrosny o�wszystko, odbiegaj�ce od miernoty. Tak! To im powie, rzuci par� s��w prawdy, kt�ra rozniesie ich s�d jak tajfun.
Na bury asfalt wpe�z�y plamy blasku, przemkn�y po nim jak grzbiety �wiec�cych p�aszczek i�uciek�y w�bok, pomi�dzy szeregi parterowych dom�w. �oskot nisko lec�cego �mig�owca wgni�t� g�ow� mi�dzy ramiona, przetoczy� si� mi�dzy drzewami i�przepad� w�ciemno�ci nastroszonych krzewami ogrod�w.
Pewnie nie dadz� si� przekona�. Wszystko zinterpretuj� po swojemu, zawsze tak robi�. Widz� rzeczy takimi, jakie chc�, �eby by�y. Projekcja wyobra�e� na rzeczywisto��, jak to si� �adnie m�wi. Wtedy go wsadz�. I�tak go wsadz�, wiedz� przecie� wszystko. Wszystko i�jeszcze wi�cej, czyli to, co sobie do�piewaj�. Tylko... dobrowolne zg�oszenie �agodzi wymiar kary. Czy� nie tak ustanowiono we wszystkich kodeksach �wiata?
Budynek policji otacza� r�j samochod�w. Niekt�re mia�y w��czone �wiat�a alarmowe i�wygl�da�y jak kolorowe, niebezpieczne zabawki. Na p�askim dachu z�grzmotem silnik�w siada� helikopter. Tak, r�j maszyn, podobny do roju podra�nionych os.
Kto� pom�g� mu wysi���. Inni chwycili pod ramiona i�pomagali i��. Mechanizm zaskoczy� i�zacz�� dzia�a�: systematycznie, konsekwentnie, nieodwracalnie.
- Pan w�jakiej sprawie? Napad, pobicie, wypadek samochodowy?
- Nie, ja... w�sprawie Nancy. To znaczy, ja nie jestem... - j�ka� si� Paul.
- Audycja? - dy�urny �ysn�� oczami spod nasuni�tego na czo�o daszka. - Od razu do szefa.
Zn�w pomog�y mu krzepkie ramiona. Biel, z�amana dodatkiem b��kitu, b�yszcz�ce drzwi i��ciany, pachnie farb�. Gabinet, jaki� inny ni� na filmach, a�na wprost drzwi siedzi w�fotelu drobny m�czyzna o�ruchliwych palcach i�rozbieganych oczach. Nie za biurkiem, tylko po prostu w�fotelu, jak na przyj�ciu u�znajomych. Skin�� g�ow� i�czyje� d�onie rozpocz�y w�dr�wk� po zakamarkach jego ubrania.
- Imi� i�nazwisko? Taak... Numer? Dobrze, teraz odciski palc�w, tutaj, na tej bia�ej p�ytce. Dzi�kuj�.
Ko�c�wka komputera podjecha�a na bia�ym wysi�gniku, bardziej podobna do aparatury ambulatoryjnej ni� do policyjnego sprz�tu wspomagaj�cego. Dane znikn�y w�jej wn�trzu.
- Chcia� pan z�o�y� zeznanie. S�ucham.
- Nancy... ona przecie� nie umar�a. Wszyscy...
- Jaka Nancy? Nazwisko, adres. Kiedy to by�o?
Urz�dnik przyci�gn�� komputer i�zn�w zacz�� dzioba� palcami w�klawiatur�.
- Ach tak - skin�� wreszcie g�ow�. - Chce si� pan przyzna� do zab�jstwa?
- Nie! - Paul zerwa� si� z�krzes�a, na kt�rym zaraz z�uprzejm� stanowczo�ci� usadzono go z�powrotem.
- Wi�c?
- Ona spad�a... Potkn�a si� i�spad�a. Chcia�em j� podnie��...
- Tak w�a�nie mam w�raporcie. Przyczyna zgonu: p�kni�cie podstawy czaszki w�wyniku uderzenia o�betonow� pod�og�. Zawarto�� alkoholu we krwi...
- To by�o nie tak! Znajdowa�em si� akurat w�piwnicy. Chcia�em ja podnie��, ona przecie� nie umar�a, by�a taka ciep�a... Zacz��em j� ca�owa�. Czy pan wie, �e ona mnie kocha�a i�kocha do dzi�?! - prawie krzycza�. Na skroniach czu� nieznaczny ucisk.
Przez twarz oficera przemkn�� skurcz, potem jego usta wykrzywi�y si�, wreszcie wybuchn�� skrzekliwym �miechem. Wydawa� by si� mog�o, �e ud�awi� si� o�ci� i�ze wszelk� cen� usi�uje z�apa� oddech. Bi� si� przy tym po chudych udach i�rzuca� na boki g�ow�. Urwa� nagle, jakby kto� go wy��czy�.
- Dosy� - wycedzi�, pochylaj�c si� do przodu i�wysuwaj�c drobn�, ostro zarysowan� szcz�k�. - Niech pan zabiera si� st�d i�zje�d�a do diab�a! Albo jeszcze lepiej do dobrej kliniki, je�li masz pan troch� forsy na zbyciu, he, he! Nie po to - jego g�os sta� si� twardy, sylaby d�wi�cza�y metalicznie - uk�adali�my program akcji, zastawiali�my sieci, aby wpad�y w�nie n�dzne p�otki. Pan i�pa�skie sk�onno�ci nekrofilne - pochyli� si� jeszcze bardziej, tak �e omal nie wypad� z�fotela - interesuj� mnie znacznie mniej ni� poranne pierdni�cie naszego dy�urnego. Rozumiesz pan?! Nie obchodzi mnie, na ile zaszkodzisz temu czy innemu umrzykowi! Interesuj� mnie �ywi, bo im mo�na bardziej zaszkodzi� - wy�adowywa� z�o��. - Zajmuj� si� tymi, kt�rzy niszcz� tkank� spo�eczn�, burz� �ad, bo chc� unicestwi� nas, to znaczy sprawiedliwo��. Jasne? A�teraz wiej st�d! I�du�o frajdy!
Wyprowadzono go, wepchni�to do wozu. Jego w�asnego wozu. I�kazano odjecha�.
Z trudem trafi� do domu ruchomymi, c�tkowanymi ulicami, przedzieraj�c si� przez zaprawiony r�em mrok nocy. Grzmot �mig�owc�w nie robi� ju� na nim wra�enia, mimo �e wydawa�o si�, i� tu� obok przemieszczaj� si� g�ry.
Trwa� w�letargu, spowodowanym przez zbyt silne napi�cie nerwowe, lecz chwilami jego my�l by�a jasna i�logiczna. Sk�d wiedzieli? Niczego nie wiedzieli! Ten glina mia� w�kartotece tylko oficjaln� wersj� wypadku. Czytnik zosta� umieszczony w�elektronicznej aparaturze odbiornika telewizyjnego. Indywidualny czytnik pami�ci, inwigilator sterowany molekularnym zapisem emocji! Najpierw puszczaj� jeden czy dwa kawa�ki takie same dla wszystkich, a�potem dobieraj� si� do ciebie! Chyba �e... co� podejrzewali i�nagrali hipotetyczn� wersj�. Dla ka�dego osobno, bo przecie� ka�dy prze-skroba� co� innego. Bzdura. Tym sposobem nie mo�na niczego udowodni�, ale mo�na wyp�oszy� zwierzyn� z�kryj�wek.
Tak, ju� wiedzia�. To jest w�a�ciwa droga. Nauczy si� elektroniki i�matematyki, a�jak b�dzie trzeba, to i�psychologii. Wszystko dla ludzi, nale�y tylko naprawd� chcie�. B�dzie konstruowa� i�instalowa� aparatur� �ledz�c�, r�nego rodzaju inwigilatory zbiorowe i�osobiste, a�z czasem mo�e i�urz�dzenia stymuluj�ce jednostki i�grupy do konkretnych zachowa�. Obiekt zamieni si� w�obserwatora. Zwierzyna w�my�liwego. Tak, to jest wyj�cie z�koszmaru.
Tylko... czy konstruktor sam nie b�dzie inwigilowany i�manipulowany? Kto poci�ga za nitki?
Niewa�ne, przynajmniej w�tej chwili. Nale�y co� zacz�� robi�, odbi� si� od dna.
Zajecha� przed ciemn� bry�� domu. Dziwne, �e Nancy jeszcze nie ma. Mo�e �pi, przecie� jest noc.
Ogr�d zastawi� si� ostrzami ga��zek, brzeszczotami traw i�kolcami krokusowych p�k�w. Ciemno�� napar�a na Paula, usi�uj�c wepchn�� go z�powrotem do samochodu. Szarpn�� si�, potkn�� i�przewr�ci�. Potoczy� si� kilka metr�w po trawniku; jego g�owa min�a o�d�o� kraw�d� betonowego podjazdu do gara�u.
Krokusy nie z�ama�y si� pod ci�arem cia�a. Pilotowi �mig�owca, �ledz�cemu z�g�ry t� scen�, wydawa�o si�, �e monitor ukaza� wierzcho�ki ich p�k�w w�kolorze ciemnoczerwonym.