05 - Imperium burz
Szczegóły |
Tytuł |
05 - Imperium burz |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
05 - Imperium burz PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 05 - Imperium burz PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
05 - Imperium burz - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Sarah J. Maas
IMPERIUM BURZ
przełożył Jakub Radzimiński
Strona 3
Dla Tamar, mojej obrończyni, dobrej wróżki i rycerza w lśniącej zbroi. Dziękuję ci
za to, że wierzysz w tę serię od pierwszej strony.
Strona 4
Strona 5
Zmrok
Dudnienie kościanych bębnów niosło się od zachodu słońca wśród
poszarpanych zboczy Czarnych Gór.
Księżniczka Elena Galathynius od popołudnia przyglądała się ze skalistego
cypla, na którym wznosił się jej namiot wojenny, trzeszczący pod naporem suchego
wiatru, czarnym szeregom wojsk mrocznego władcy, przetaczającym się między
szczytami. Teraz, gdy słońce już zaszło, widać było migoczące ogniska wrogiej
armii, przywodzące na myśl rozgwieżdżone niebo.
Były ich tysiące. Tak wiele w porównaniu z tymi, które płonęły po jej stronie
doliny…
Elena nie potrzebowała uszu Fae, by słyszeć modlitwy swej ludzkiej armii,
zarówno te głośne, jak i szeptane w duchu. Przez ostatnich kilka godzin sama
odmówiła ich wiele, choć wiedziała, że nie zostaną wysłuchane.
Nigdy dotąd nie zastanawiała się nad tym, gdzie przyjdzie jej zginąć. Nigdy
też nie przyszło jej do głowy, że może się to zdarzyć tak daleko od zielonych gór
Terrasenu. Że jej ciało może nie zostać spalone, lecz pożarte przez bestie
mrocznego władcy.
Nikt się nie dowie, w którym miejscu padła księżniczka Terrasenu. Nikt nie
będzie wiedział, gdzie zginęli jej żołnierze.
– Musisz odpocząć – rozległ się surowy, męski głos.
Elena obejrzała się za siebie. Jej rozpuszczone, srebrne włosy zaczepiały
o ostre krawędzie jej pysznej zbroi. Gavin, który stał w wejściu do namiotu,
mierzył ponurym spojrzeniem obie armie zebrane w dolinie. Wpatrywał się
w wąski odcinek ziemi niczyjej, który wkrótce miał zniknąć pod nogami
walczących.
Choć sam namawiał Elenę do odpoczynku, nie zdjął zbroi od dziesięciu
godzin, odkąd wszedł do namiotu. Reszta dowódców wyszła stamtąd kilka minut
wcześniej, ściskając pod pachami mapy. Nikt nie miał ani cienia nadziei w sercu.
Elena wyczuwała zapach strachu i rozpaczy.
Sucha, kamienista ziemia ledwie zachrzęściła pod stopami Gavina. Lata
włóczęgi po bezdrożach Południa nauczyły go sztuki bezszelestnego poruszania
się. Elena znów wpatrywała się w niezliczone ogniska nieprzyjaciela.
– Wojska twego ojca nadal mają szansę dotrzeć na czas – powiedział
ochrypłym głosem Gavin.
Tylko głupiec mógł nadal mieć nadzieję. Dzięki doskonałemu słuchowi
nieśmiertelnej istoty Elena wychwyciła każde słowo debaty, która toczyła się
w namiocie za jej plecami.
– Ta dolina to śmiertelna pułapka – oznajmiła.
Strona 6
I to ona sama ich tu przywiodła.
Gavin nie odpowiedział.
– Z nastaniem świtu – dodała Elena – ta ziemia spłynie krwią.
Przywódca armii, stojący u jej boku, nadal nie odzywał się ani słowem.
Rzadko się zdarzało, aby Gavin milczał. W jego skośnych oczach na próżno
było dziś szukać blasku niepohamowanej zaciekłości, a jego zwykle rozwichrzone,
brązowe włosy spływały bez życia. Elena nie pamiętała, kiedy po raz ostatni któreś
z nich się kąpało.
Gavin odwrócił się ku niej i zmierzył ją tym samym szczerym spojrzeniem,
które przenikało ją i obnażało od chwili, gdy poznała go pod dachem pałacu ojca
prawie rok temu. A raczej stulecia temu.
To były inne czasy! To był zupełnie inny świat! Nadal przepełniało go
światło i śpiew, a magia nie zaczęła jeszcze migotać i słabnąć w obliczu
potężniejącego cienia, rzucanego przez Erawana i jego demonicznych żołnierzy.
Elena zastanawiała się, jak długo wytrzyma Orynth po tym, jak jej armia na
Południu zostanie rozbita i zmasakrowana. Myślała o tym, czy Erawan zniszczy
najpierw błyszczący na szczycie góry pałac jej ojca, czy może spali królewską
bibliotekę, serce i ośrodek wiedzy ostatniej epoki. Zanim spali cały jej lud.
– Do świtu pozostało jeszcze wiele godzin – rzekł Gavin. Jego grdyka
podjechała w górę i opadła. – Jest jeszcze czas, by uciec.
– Roznieśliby nas na strzępy, nim udałoby nam się pokonać przełęcz…
– Nie myślę o nas, ale o tobie. – W blasku ogniska jego twarz wyglądała jak
mieniąca się światłem płaskorzeźba. – Tylko i wyłącznie o tobie.
– Nie porzucę tych ludzi – powiedziała Elena i musnęła palcami jego dłoń. –
Ani ciebie.
Twarz Gavina nawet nie drgnęła.
– Nie jesteśmy w stanie uniknąć tego, co czeka nas jutro. Nie unikniemy
masakry. Słyszałaś, co powiedział posłaniec, prawda? Tak, wiem, że
podsłuchiwałaś. Anielle zamieniło się w rzeźnię. Nasi sojusznicy na Północy już
nie istnieją. Armia twego ojca jest za daleko. Wszyscy zginiemy przed zachodem
słońca.
– Kiedyś i tak zginiemy.
– Nie. – Gavin ścisnął jej dłoń. – Ja zginę, a ze mną ci ludzie. Jeśli nie
padniemy od ciosów wroga, pokona nas upływ czasu, ale ty…
Jego wzrok przeniósł się na jej delikatnie wyostrzone uszy, dziedzictwo jej
rodu.
– Ale ty mogłabyś żyć przez całe stulecia. Przez tysiąclecia. Nie odrzucaj
takiej szansy ze względu na skazaną na porażkę bitwę.
– Wolę zginąć jutro niż żyć okryta hańbą przez tysiąc lat.
Gavin jednakże wpatrywał się już w dolinę. Patrzył na swoich żołnierzy,
Strona 7
ostatnią linię obrony przed hordą Erawana.
– Połącz się z armią swego ojca i kontynuuj walkę u jego boku – powiedział
ochryple.
– To na nic. – Elena przełknęła ślinę.
Gavin powoli przeniósł na nią spojrzenie. Po tylu miesiącach wreszcie była
gotowa do wyznania.
– Moc mego ojca słabnie. Niewiele mu jej pozostało. Światło Mali gaśnie
z każdym dniem. Król nie jest w stanie stawić czoła Erawanowi z nadzieją na
zwycięstwo.
Ostatnie słowa jej ojca, tuż przed wyruszeniem na tę feralną, skazaną na
zagładę wyprawę, brzmiały: „Moje słońce zachodzi, Eleno. Zrób wszystko, by
twoje nadal wschodziło”.
Gavin pobladł.
– I teraz mi to mówisz?
– Tak, Gavinie, ponieważ musisz wiedzieć, że dla mnie również nie ma
żadnej nadziei. To, czy dziś w nocy ucieknę, czy jutro stanę do walki, nie ma
właściwie znaczenia. Ten kontynent jest już stracony.
Gavin spojrzał na dziesiątki namiotów stojących na skalnym cyplu. Jego
przyjaciele.
Jej przyjaciele.
– Nikt z nas nie ujdzie stąd żywy – rzekł.
Głos mu zadrżał, a oczy się zaszkliły. Elena ponownie ujęła jego dłoń. Nigdy
dotąd, choć wiele razem przeżyli i mierzyli się już z niejednym koszmarem, nie
widziała, jak Gavin płacze.
– Erawan zwycięży i zdobędzie władzę nad tą ziemią, a także nad
wszystkimi innymi. Nikt mu nie zagrozi przez całą wieczność – wyszeptał.
W obozie pod nimi krzątali się żołnierze. Słychać było mamrotanie,
przekleństwa, nawet płacz. Elena wiedziała, że powód ich przerażenia znajdował
się po drugiej stronie doliny.
Wtedy ogniska przeciwnika zaczęły gasnąć jedno po drugim, jakby tłumiła je
wielka dłoń ciemności. Kościane bębny zagrzmiały głośniej.
Wreszcie przybył.
Erawan we własnej osobie nadszedł, aby być świadkiem ostatniej bitwy
Gavina.
– Nie będą czekać do świtu – oznajmił Gavin, a jego dłoń opadła na rękojeść
miecza zwanego Damaris.
Elena złapała go jednak za ramię i zacisnęła palce na jego twardych niczym
granit mięśniach, osłoniętych skórzaną zbroją.
Nadszedł Erawan.
Może bogowie nadal słuchali. Może jej matka z ognistą duszą zdołała jakoś
Strona 8
ich przekonać. Elena spojrzała na surową, dziką twarz Gavina, którą ukochała
ponad inne, i powiedziała:
– Nie wygramy tej bitwy. Na pewno też nie wygramy tej wojny.
Gavin drżał z niecierpliwości, by natychmiast skrzyknąć resztę dowódców,
ale opanował się. Już dawno nauczył się poskramiać swą dziką naturę i słuchać
z szacunkiem słów Eleny.
Uniosła wolną rękę, a surowa magia w jej żyłach zatańczyła. Płomienie
zamieniły się w wodę, a pnącza w trzaskający lód. Jej moc nie mogła się równać
bezdennej otchłani jej ojca, ale miała wszechstronne, przydatne zdolności,
spuściznę po matce.
– Nie wygramy tej wojny – powtórzyła. Twarz Gavina migotała w blasku jej
magii. – Ale możemy ją nieco opóźnić. Jestem w stanie przemierzyć tę dolinę
w godzinę bądź dwie.
Zacisnęła pięść. Jej moc znikła.
– To jakieś szaleństwo, Eleno! – Gavin zmarszczył brwi. – Samobójstwo.
Ludzie Erawana pochwycą cię, nim zdołasz prześlizgnąć się przez ich szeregi.
– Otóż to. Przywiodą mnie wówczas przed jego oblicze. Uznają mnie za
cennego więźnia, a nie za zabójczynię.
– Nie – rzekł Gavin. W tym słowie kryły się zarówno rozkaz, jak i prośba.
– Jeśli zabijemy Erawana, jego bestie ogarnie panika. Zyskamy nieco czasu!
Mój ojciec zdąży wówczas tu dotrzeć, zebrać resztki naszej armii i zniszczyć
legiony wroga!
– Jeśli zabijemy Erawana… Mówisz, jakby to była łatwizna. To król
Valgów, Eleno! Nawet jeśli postawią cię przed jego majestatem, obezwładni cię
urokiem, zanim wykonasz choć jeden ruch!
Serce ją zabolało, ale zmusiła się, by dokończyć zdanie.
– Dlatego właśnie – szepnęła drżącymi ustami. – Dlatego właśnie chcę, byś
porzucił dowództwo i poszedł tam ze mną.
Gavin wpatrywał się w nią. Po policzkach Eleny płynęły łzy.
– Ponieważ… ponieważ ktoś musi odwrócić jego uwagę. Ktoś musi zyskać
dla mnie chwilę, bym mogła się przebić przez blokadę w jego umyśle.
Nie miała wątpliwości, że Erawan rzuci się najpierw na Gavina. Przywódca
ludzi stawiał bowiem Mrocznemu Lordowi opór od lat i podejmował walkę tam,
gdzie nikt inny nie był już w stanie. Jedyną osobą, której Erawan nienawidził
bardziej od ludzkiego księcia, był jej własny ojciec.
Gavin przyglądał się jej jeszcze przez chwilę, a potem wyciągnął rękę i otarł
jej łzy.
– Jego nie można zabić, Eleno. Słyszałaś słowa wyroczni twego ojca.
– Wiem. – Księżniczka pokiwała głową.
– A nawet jeśli zdołamy go okiełznać lub uwięzić. – Gavin zastanawiał się
Strona 9
nad doborem słów. – Cóż, sama zdajesz sobie chyba sprawę z tego, że po prostu
zepchniemy odpowiedzialność na kogoś innego. Na kogoś, kto będzie rządził tymi
ziemiami wiele lat po nas. To na niego spadnie obowiązek dokończenia tej wojny.
– Ta wojna to dopiero drugie posunięcie w grze, która rozpoczęła się dawno
temu za morzem – rzekła cicho Elena.
– Niemniej jeśli Erawan się uwolni, ten koszmar dopadnie kogoś innego po
nas. Co więcej, nie uchronimy w ten sposób tych żołnierzy przed jutrzejszą rzezią.
– Jeśli niczego nie zrobimy, nie będzie komu przejąć po nas
odpowiedzialności – odparła Elena.
W oczach Gavina tańczyły wątpliwości.
– Nasza magia gaśnie z każdym dniem – naciskała księżniczka – a bogowie
nas porzucili. Uciekli od nas. Nie mamy sojuszników Fae poza tymi, którzy służą
memu ojcu. Ich moc, podobnie jak nasza, słabnie. Niemniej, gdy nadejdzie pora na
trzecie rozdanie, być może uczestnicy niedokończonej przez nas gry będą inni.
Może zdarzy się to w przyszłości, w której ludzie i Fae będą walczyć ramię
w ramię, emanując mocą. Może znajdą sposób, aby to zakończyć. Innymi słowy,
Gavin, ta bitwa jest już przegrana. Z nadejściem świtu nasi przyjaciele zaczną
ginąć na tym polu, a my wykorzystamy ten moment, by pojmać Erawana
i zapewnić Erilei przyszłość.
Gavin zacisnął mocniej usta i otworzył szerzej szafirowe oczy.
– Nie możemy nikomu nic powiedzieć – dodała Elena łamiącym się głosem.
– Nawet jeśli odniesiemy sukces, nikt nie może wiedzieć, jak tego dokonaliśmy.
Zwątpienie zaznaczyło się głębokimi bruzdami na jego twarzy. Elena
mocniej zacisnęła dłoń na jego ręce.
– Nikt, Gavin.
Książę patrzył na nią z bólem, ale skinął głową. Trzymając się za ręce,
spojrzeli na ciemność spowijającą góry. Kościane bębny mrocznego władcy biły
niczym młoty o żelazo. Wkrótce ich złowróżbny rytm miały zagłuszyć wrzaski
umierających żołnierzy. Wkrótce pola miały spłynąć potokami krwi.
– Jeśli rzeczywiście tego chcemy, powinniśmy ruszać w drogę – rzekł Gavin.
Jego uwagę przyciągnęły najbliższe namioty. Nie było czasu na pożegnanie
czy ostatnie słowa.
– Przekażę Holdrenowi rozkaz, by poprowadził jutro naszą armię. Będzie
wiedział, co powiedzieć reszcie.
Elena skinęła głową. Dalsza rozmowa nie była już potrzebna. Gavin
wypuścił jej dłoń i ruszył w stronę namiotu, który stał najbliżej ich własnego.
Należał do jego najbliższego przyjaciela i najwierniejszego z dowódców, który
przypuszczalnie próbował jak najlepiej wykorzystać ostatnie godziny spędzane ze
swoją młodą żoną.
Elena odwróciła wzrok, nim szerokie ramiona Gavina rozsunęły ciężkie
Strona 10
klapy namiotu, a on sam znikł w środku. Spoglądała daleko nad ogniskami na
dolinę, na ciemność kłębiącą się po drugiej stronie. Mogłaby przysiąc, że ta
odpowiedziała jej spojrzeniem. Mogłaby przysiąc, że słyszy tysiące osełek, na
których bestie mrocznego władcy ostrzyły zatrute kły.
Uniosła oczy ku zasnutemu dymem niebu. Kłęby rozsunęły się na krótką
chwilę, by ukazać jej upstrzone gwiazdami sklepienie. Władca Północy zerkał na
nią. Być może był to ostatni dar Mali dla tych krain, przynajmniej w tej epoce.
Może bogini chciała w ten sposób podziękować Elenie bądź się z nią pożegnać.
Ponieważ Elena zamierzała właśnie wkroczyć w wieczną ciemność, by dać
szansę Terrasenowi i całej Erilei.
Zmówiła w duchu ostatnią modlitwę, aby nienarodzeni jeszcze, odlegli
potomkowie tej nocy, spadkobiercy brzemienia, które miało ocalić bądź pogrążyć
Erileę, wybaczyli jej to, co właśnie chciała uczynić.
Strona 11
Część pierwsza
Przynosząca Ogień
Strona 12
1.
Elide Lochan posapywała chrapliwie, kusztykając po stromym zboczu
leśnego wzgórza. Każdy kolejny oddech palił jej gardło. Podejście było zdradliwe
ze względu na luźne, szare kamienie, skryte pod mokrymi liśćmi Dębowej Puszczy,
a dęby wokół wznosiły się zbyt wysoko, by w razie potrzeby można było złapać się
gałęzi. Pośpiech zwyciężał jednak ze strachem przed upadkiem i Elide parła
zdecydowanie przed siebie, aż wdrapała się na skalny szczyt. Jej noga pulsowała
bólem, gdy osunęła się na kolana, ciężko dysząc.
Wszędzie dookoła ciągnęły się zalesione wzgórza, przypominające szczeble
niekończącej się klatki.
Tygodnie. Upłynęły długie tygodnie, odkąd Manon Czarnodzioba i jej
Trzynastka porzuciły ją w tym lesie, a Przywódczyni Skrzydła nakazała jej
skierować się na północ. Miała odnaleźć swoją zaginioną królową, teraz dojrzałą
i potężną, a także Celaenę Sardothien, kimkolwiek była, aby spłacić dług, jaki
zaciągnęła u niej Kaltain Rompier. Choć minęło już kilka tygodni, w jej snach
nadal pojawiały się koszmarne wspomnienia ostatnich chwil spędzonych
w Morath. Widziała strażników, którzy usiłowali zawlec ją tam, gdzie wszczepiano
potomstwo Valgów, masakrującą ich Przywódczynię Skrzydła oraz ostatni czyn
Kaltain Rompier, która wygrzebała dziwny, czarny kamień, zaszyty w jej ramieniu,
i kazała go zanieść Celaenie Sardothien.
Chwilę później kobieta zamieniła Morath w dymiącą ruinę.
Elide przyłożyła brudną, drżącą dłoń do twardej grudki, upchniętej
w kieszeni skórzanej kurtki do podniebnych lotów, którą nadal nosiła. Mogłaby
przysiąc, że wyczuwa na skórze delikatne pulsowanie, które współgrało
z pospiesznym biciem jej własnego serca.
Zadrżała, choć padały na nią promienie słońca, przenikające przez zbity
gąszcz koron drzew. W całej krainie trwało lato, a duszący upał sprawiał, że woda
stała się najcenniejszym do zdobycia skarbem. Zawsze była cenna, ale teraz
decydowała o każdym kolejnym dniu, a nawet o całym jej życiu.
Dębowa Puszcza obfitowała w strumienie, które wiły się między drzewami,
zasilane topniejącym śniegiem z górskich szczytów. Niestety, nie każda woda
nadawała się do picia, o czym Elide przekonała się na własnej skórze. Przez trzy
dni leżała na mchu bliska śmierci, gorączkując i wymiotując po kilku łykach
stojącej wody z napotkanego stawu. Przez trzy dni trzęsła się tak bardzo, iż sądziła,
że połamią jej się od tego kości. Przez trzy dni szlochała cicho z rozpaczy,
przeświadczona, że umrze w tych bezkresnych borach i nikt się nigdy o tym nie
dowie.
A kamień w kieszeni na jej piersi szumiał i pulsował. Dręczona chorobą
Elide mogłaby przysiąc, że szeptał do niej we śnie i śpiewał jej kołysanki
Strona 13
w językach, w których jej zdaniem człowiek nie byłby w stanie wymówić ani
słowa.
Gdy doszła do siebie, więcej już go nie słyszała, ale nie przestawała o tym
myśleć. Zadawała sobie pytanie, czy inni ludzie również pokonaliby tę chorobę.
Chciała wiedzieć, czy niesie w swojej kieszeni dar, czy może przekleństwo.
I czy ta Celaena Sardothien będzie wiedziała, co z tym począć.
„Powiedzcie jej, że można otworzyć każde drzwi, jeśli ma się odpowiedni
klucz” – rzekła Kaltain. Za każdym razem, gdy Elide zatrzymywała się, by
odpocząć, wyjmowała ów opalizujący czarny kamyk i przyglądała się mu. Z całą
pewnością nie przypominał klucza – był niekształtny i ledwie ociosany, jakby
odrąbano go od jakiegoś większego kamienia. Być może słowa Kaltain były
zagadką zrozumiałą tylko dla Celaeny.
Elide zsunęła z ramienia swój nader lekki plecak i otworzyła go. Jedzenie
skończyło jej się tydzień temu i od tej pory polegała na leśnych owocach. Nie znała
żadnego z nich, ale pamiętała słowa niani Finnuli, która zawsze radziła potrzeć
znalezioną jagodą o nadgarstek, by przekonać się, czy nastąpi jakaś reakcja. Na
ogół, w większości przypadków, reakcja następowała.
Od czasu do czasu natrafiała jednak na krzak uginający się pod ciężarem
jadalnych owoców. Najadała się wówczas do syta, a potem robiła z nich zapasy.
Teraz, grzebiąc w środku poplamionego plecaka, Elide natrafiła na ostatnią garść
owoców, owiniętą w dodatkową koszulę. Białe płótno również było upstrzone
czerwonymi i fioletowymi plamkami.
Jedna garstka… Musiało jej to wystarczyć do kolejnego posiłku.
Mimo że dokuczał jej głód, zjadła tylko połowę porcji. Miała nadzieję, że
może uda jej się znaleźć coś więcej, nim zatrzyma się na nocleg. Nie miała pojęcia
o polowaniu, a na samą myśl o złapaniu żywej istoty, skręceniu jej karku czy
rozbiciu jej czaszki kamieniem przeszywały ją dreszcze. Nie, nie była jeszcze aż
tak zdesperowana.
Może więc nie była wcale Czarnodziobą? Może skrywane przez matkę
dziedzictwo nie stało się jej udziałem?
Elide zlizała resztki jagodowego soku ze swoich palców, nie przejmując się
brudem, a potem z sykiem stanęła na obolałych nogach. Wiedziała, że długo nie
pociągnie bez porządnego jedzenia, ale wolała nie zapuszczać się do wsi, choć
Manon obdarowała ją pieniędzmi, ani zbliżać do ognisk myśliwych, które
widywała od czasu do czasu.
Nie. Nazbyt często bywała świadkiem wątpliwej męskiej życzliwości.
Wiedziała, że nigdy nie zapomni strażników szydzących z jej nagiego ciała.
Wiedziała, że nigdy nie wybaczy wujowi, który sprzedał ją księciu Perringtonowi.
Krzywiąc się, zarzuciła plecak na ramiona i podjęła ostrożną wędrówkę
w dół zbocza, manewrując między skałami i korzeniami. Może gdzieś po drodze
Strona 14
skręciła w niewłaściwym kierunku? Skąd ma właściwie wiedzieć, kiedy przekroczy
granicę Terrasenu? No i jak ma niby odnaleźć królową i jej dwór?
Elide odepchnęła myśli na bok. Szła, trzymając się głębokich cieni i unikając
jasnych plam słońca, które tylko potęgowało jej pragnienie. Przed zapadnięciem
zmroku musiała znaleźć wodę, co było jeszcze ważniejsze od napotkania nowego
krzaka jagód.
Zeszła ze wzgórza i jęknęła na widok labiryntu ze skał i pni. Miała wrażenie,
że stoi na dnie wyschniętego strumienia, który wił się między wzgórzami. Koryto
ostro skręcało ku północy. Elide odetchnęła z ulgą. Dzięki niech będą Anneith.
Przynajmniej Pani Mądrych Rzeczy jeszcze jej nie opuściła.
Postanowiła, że będzie trzymać się koryta najdłużej, jak się da, o ile będzie
dalej wiodło na północ, a potem…
Niespodziewanie coś poczuła. Nie miała pojęcia, który z jej zmysłów
wychwycił nowe doznanie. Na pewno nie był to wzrok, słuch ani węch, gdyż nic
wokół niej nie budziło niepokoju. Nadal czuła zapach runa, widziała plamki słońca
na skałach i słyszała szept liści wysoko nad głową.
Niemniej jednak wiedziała, że coś się dzieje. Miała wrażenie, że ktoś
niespodziewanie wyszarpnął nitkę z wielkiego gobelinu.
Napięła mięśnie. Szum lasu ucichł uderzenie serca później.
Elide uważnie przyjrzała się zboczom wzgórza i wyschniętemu
strumieniowi. Omszałe korzenie dębu na szczycie najbliższego pagórka wystawały
z trawiastego zbocza i tworzyły zaimprowizowany dach nad korytem martwego
strumienia. Idealnie.
Elide pokusztykała ku kryjówce. Chroma noga dokuczała jej z każdym
krokiem, a kamienie chrzęściły i usuwały się jej spod stóp. Była już niemalże na
wyciągnięcie ręki od drzewa, gdy rozległ się głuchy łoskot.
Nie był to piorun. Nie, Elide pamiętała ten dźwięk, gdyż on również
nawiedzał ją w koszmarach, zarówno we śnie, jak i na jawie.
Było to uderzenie potężnych, skórzastych skrzydeł. Wywerny!
Co gorsza, na ich grzbietach zasiadały o wiele od nich groźniejsze
Żelaznozębne, których zmysły były równie czułe jak zmysły ich podniebnych
rumaków.
Elide rzuciła się naprzód i skryła pod nawisem grubych korzeni. Skrzydlata
bestia zbliżała się. Las dookoła milczał niczym cmentarz. Roztrącając kamienie
i łamiąc gałązki, dziewczyna wtuliła się w zbocze, a potem zerknęła przez
plątaninę korzeni na korony drzew.
Jedno uderzenie, a potem kolejne, ledwie ułamek sekundy później. Każdy
inny człowiek uznałby je za echo, ale Elide znała prawdę. W pobliżu przebywały
dwie wiedźmy.
Podczas pobytu w Morath dowiedziała się między innymi tego, że
Strona 15
Żelaznozębnym kazano ukrywać swą liczebność. Ruchy ich powietrznych
rumaków były idealnie zsynchronizowane, tak by nasłuchujący ich ludzie mogli
zameldować, iż mieli do czynienia z raptem jedną wywerną. Te dwie były jednak
nieostrożne – a przynajmniej tak nieostrożne, jak mogą być nieśmiertelne, zabójcze
wiedźmy. Może pochodziły z jakiegoś mało znaczącego sabatu? Albo wykonywały
misję zwiadowczą?
„A może polowały na kogoś?” – szepnął cichy, przerażony głos w jej głowie.
Elide wcisnęła się głębiej do kryjówki. Korzenie wbijały jej się w plecy, gdy
usiłowała przeniknąć wzrokiem plątaninę gałęzi.
O, jest. Tuż nad koronami drzew przemknął ogromny kształt, który poruszył
liśćmi. Elide zauważyła błoniaste skrzydło zwieńczone zakrzywionym pazurem,
błyszczącym w blasku słońca. Wywerny rzadko, niezmiernie rzadko latały za dnia.
Nie miała pojęcia, czego szukały, ale z pewnością było to coś ważnego.
Nie ośmieliła się głośniej odetchnąć do chwili, gdy uderzenia skrzydeł
oddaliły się na północ.
W kierunku Elfiej Przełęczy. Manon mówiła, że stacjonuje tam druga część
ich hufca.
Elide ośmieliła się poruszyć dopiero, gdy las na powrót rozbrzmiał
typowymi dla siebie odgłosami. Z jękiem rozprostowała nogi, potem ramiona, a na
końcu poruszyła barkami.
Nie miała pojęcia, kiedy jej wędrówka dobiegnie końca. Oddałaby wszystko
za bezpieczny dach nad głową oraz gorący posiłek. Może jednak warto by było się
rozejrzeć za jakimś schronieniem wśród ludzi, choćby na jedną noc.
Elide ruszyła przed siebie po dnie wyschniętego strumienia, ale ledwie
zrobiła dwa kroki, gdy jej osobliwy zmysł nie zmysł znów ją ostrzegł. Miała
wrażenie, że na jej ramię opadła ciepła, kobieca dłoń, nakłaniając, by się
zatrzymała.
Splątany gąszcz dookoła niej mruczał i szemrał, ale dziewczyna czuła czyjąś
obecność. Nie umiała tego lepiej określić. Na pewno nie była to wiedźma, wywerna
ani inny potwór, ale… ale ktoś się jej przyglądał.
Ktoś za nią podążał.
Swobodnym ruchem wyciągnęła sztylet, który wręczyła jej Manon, nim
pozostawiła ją w tym przeklętym lesie. Żałowała teraz, że wiedźma nie zdążyła
nauczyć jej, jak się nim zabija.
***
Lorcan Salvaterre uciekał przed tymi przeklętymi potworami już od dwóch
dni.
Nie obwiniał ich. Wiedźmy miały prawo być wściekłe. Wszak wślizgnął się
do ich leśnego obozu, zabił trzy wartowniczki, nim którakolwiek zorientowała się,
Strona 16
co się dzieje, a potem porwał czwartą i powlókł za sobą. Ukrył ją w jaskini tak
głębokiej, żeby nikt nie mógł usłyszeć jej wrzasków, a potem zaczął przesłuchiwać.
Minęły dobre dwie godziny, nim Żółtonoga wreszcie pękła i zaczęła mówić.
Dwie wiedźmie armie czekały w gotowości, by uderzyć na kontynent – jedna
w Morath, a druga na Elfiej Przełęczy. Żółtonogie nie miały pojęcia o mocy, którą
władał książę Perrington, ani też o tym, czego szukał Lorcan. Wojownik Fae
próbował odnaleźć dwa Klucze Wyrda, identyczne z tym, który nosił na długim
łańcuchu na szyi. Wszystkie trzy były odłamkami odrąbanymi od nieczystej Bramy
Wyrda, a kryła się w nich niezwykła, straszliwa potęga. Gdyby je połączono,
byłyby w stanie otworzyć bramę między światami.
Byłyby w stanie zniszczyć każdy ze światów lub wezwać zgromadzone
w nich armie z własnego wymiaru, a to byłby dopiero początek koszmaru.
Lorcan obdarował wiedźmę łaską szybkiej śmierci.
Od tego czasu jej siostry nie ustawały w wysiłkach, aby go pojmać.
Kucając w gąszczu zagajnika, porastającego strome zbocze wzgórza, Lorcan
przyglądał się dziewczynie wyczołgującej się spod korzeni. Chował się tam od
dłuższej chwili i nasłuchiwał, jak wlecze się i potyka. Była delikatnie zbudowana
i tak drobna, iż uznałby ją za nieletnią, gdyby nie to, że jej ciasna skórzana kurtka
opinała się na pełnych piersiach.
To właśnie ów strój przykuł jego uwagę. Żółtonogie nosiły identyczne,
podobnie jak pozostałe wiedźmy. Tymczasem ta dziewczyna bez wątpienia była
człowiekiem.
Nieznajoma odwróciła się ku niemu. Jej ciemne oczy, które bacznie
zlustrowały las dookoła, były zbyt stare i zbyt doświadczone jak na dziecko. Miała
przynajmniej osiemnaście lat, może trochę więcej. Jej twarz była brudna
i wychudzona. Z pewnością włóczyła się po lesie od dłuższego czasu, próbując
znaleźć jedzenie. Nóż w jej ręku drżał lekko, co oznaczało, że przypuszczalnie nie
miała pojęcia, jak go używać.
Lorcan nie opuszczał kryjówki. Patrzył, jak dziewczyna przygląda się
wzgórzom, strumieniowi i koronom drzew.
Skądś wiedziała, że ją obserwuje.
Ciekawe. Zwykle mało kto umiał go wykryć, gdy on sobie tego nie życzył.
Wszystkie mięśnie dziewczyny były mocno napięte, ale po chwili rozchyliła
zaciśnięte usta, nabrała lekko tchu i ruszyła przed siebie. Jak najdalej od niego.
Utykała. Z pewnością zrobiła sobie krzywdę, gdy schodziła wśród drzew.
Jej warkocz spoczywał na plecaku. Jedwabiste włosy dziewczyny były
ciemne jak jego własne. Ba, ciemniejsze. Czarne niczym bezgwiezdna noc.
Wiatr zmienił kierunek i pchnął jej zapach ku niemu. Lorcan wciągnął
powietrze i dzięki zmysłom Fae, odziedziczonym po swym ojcu łajdaku, zajął się
tym, co robił przez ostatnie pięćset lat. Zaczął oceniać i analizować.
Strona 17
Człowiek. Zdecydowanie człowiek, ale…
Znał ten zapach.
Przez ostatnie kilka miesięcy położył trupem wiele, wiele istot, które
pachniały w ten sposób.
Cóż za wspaniała okazja! Być może otrzymał właśnie dar od bogów! Być
może natrafił na kogoś, kogo będzie mógł przesłuchać! Ale powoli. Nie od razu.
Najpierw dobrze jej się przyjrzy i pozna jej słabe punkty.
Bezszelestnie wyślizgnął się z zagajnika, nie trącając ani gałązki. Opętana
przez demona dziewczyna nadal kusztykała po dnie strumienia, ściskając swój
bezużyteczny sztylet. Nie miała pojęcia, jak należy go trzymać. Dobrze.
Lorcan rozpoczął polowanie.
Strona 18
2.
Szum kropel deszczu wśród liści oraz kładące się nisko mgły Dębowej
Puszczy niemalże zagłuszyły plusk wezbranego strumienia, wijącego się wśród
wzgórków i dolinek. Aelin Ashryver Galathynius uklęknęła przy brzegu
strumienia, ułożyła puste bukłaki na mchu i wyciągnęła pokrytą bliznami dłoń
w stronę wartkiej wody. Pozwoliła, by porwała ją pieśń porannej burzy.
Łoskot piorunów i migotanie odpowiadających im błyskawic rozpoczęły się
godzinę przed świtem, ale szaleńcze przedstawienie powoli wytracało swoją moc.
Burzowe chmury rozchodziły się i wyciszały, a Aelin uspokajała swą płonącą
magię.
Oddychała chłodnym powietrzem, przesyconym wilgocią mgieł i deszczu,
wciągając je głęboko w płuca. Jej moc wzbierała w odpowiedzi, zupełnie jakby
chciała się przywitać ziewnięciem, a potem znów ułożyć do snu.
W istocie, jej towarzysze w rozbitym nieopodal obozie nadal spali.
Niewidzialna tarcza wzniesiona przez Rowana chroniła ich przed deszczem,
a wesoły rubinowy ogień, który Aelin podtrzymywała przez całą noc, skutecznie
przeganiał chłód świtu, dokuczliwy nawet pomimo pełni lata. Ów ogień stanowił
dla niej największe wyzwanie – musiała go podtrzymywać i jednocześnie
przyzywać drobny dar wody, który pozostawiła jej matka.
Rozprostowała palce nad strumieniem.
Po drugiej stronie potoku, na omszałym głazie wtulonym w korzenie
sękatego dębu, para drobnych, białych paluszków rozprostowywała się i kurczyła
w tym samym tempie co jej własne palce.
Aelin uśmiechnęła się.
– Jeśli masz jakieś rady, przyjacielu, chętnie ich wysłucham – powiedziała
cicho. Szum wody i deszczu niemalże zagłuszył jej słowa.
Chude paluszki natychmiast znikły za głazem, który, podobnie jak wiele
innych w tych lasach, pokryty był rozlicznymi symbolami i zawijasami.
Mali Ludzie śledzili ich od chwili, gdy przekroczyli granice z Terrasenem
i zagłębili się w puszczę. Eskortowali ich, jak utrzymywał Aedion za każdym
razem, gdy dostrzegali kolejną parę wielkich, bezdennych oczu, zerkających na
nich zza krzaka jeżyn czy spoglądających przez plątaninę liści któregoś ze
słynnych dębów. Żaden z nich nie zbliżył się jeszcze do Aelin na tyle, by mogła mu
się choć porządnie przyjrzeć, ale zostawiali drobne podarunki przy krawędzi
niewidzialnych tarcz wznoszonych przez Rowana. Co ciekawe, żaden z ludków nie
został nigdy dostrzeżony przez wartownika.
Jednego poranka zostawili koronę uplecioną z leśnych fiołków, którą Aelin
wręczyła Evangeline. Dziewczynka nosiła prezent na swoich złocistorudych
włosach przez cały dzień, aż całkiem się rozpadł. Następnego dnia czekały już
Strona 19
dwie korony: jedna dla Aelin, a druga, mniejsza, dla dziewczynki z bliznami.
Innym razem Mali Ludzie pozostawili podobiznę jastrzębia, w którego zmieniał się
Rowan, skleconą z pozbieranych gołębich piór, żołędzi i pancerzyków żuków. Jej
książę Fae uśmiechnął się lekko na widok ich dzieła, ale podniósł prezent i do tej
pory trzymał go w jukach.
Aelin uśmiechnęła się na wspomnienie tej chwili, choć świadomość, że Mali
Ludzie podążają za nimi krok w krok, nasłuchując i obserwując, sprawiała, że
w niektórych sytuacjach czuła się niezbyt komfortowo. Nie przeszkadzało jej to aż
tak bardzo, ale ze względu na niewidzialną publiczność wymykanie się w głąb lasu
z Rowanem utraciło nieco na romantyczności. W dodatku Lysandra i Aedion mieli
już tak dosyć ich gorących spojrzeń, że zaczynali wymyślać idiotyczne preteksty,
by tylko znaleźć się jak najdalej od nich. Lysandra udawała, że zgubiła jakąś
nieistniejącą chusteczkę na jakiejś nieistniejącej ścieżce, a Aedion uznawał, że
warto nazbierać jeszcze trochę drewna do ogniska, które mogłoby płonąć przez
kilka dni.
A wracając do tego jednego widza, z którym udało jej się nawiązać
kontakt…
Aelin rozłożyła palce nad strumieniem i wyciszyła serce, które stało się
spokojne niczym opromienione słońcem leśne jezioro. Strząsnęła wszelkie bariery
ze swego umysłu.
Znad powierzchni strumienia uniosła się wstążka wody, szara i czysta. Aelin
owinęła ją wokół swoich rozsuniętych palców niczym nić. Przechyliła nadgarstek
i uśmiechnęła się na widok własnej skóry prześwitującej przez wodę. Następnie
pozwoliła, by woda spłynęła jej na dłoń.
– I co opowiesz swoim towarzyszom? – spytała skrzata, który obserwował ją
zza głazu.
Za jej plecami rozległ się szelest wilgotnych liści. Aelin wiedziała, że słyszy
go tylko dlatego, iż Rowan chce, by go usłyszała.
– Uważaj, bo następnym razem zostawią ci coś zimnego i mokrego pod
kocem – oznajmiła i wypuściła wodę do strumienia. Zerknęła przez ramię. –
Myślisz, że Mali Ludzie spełniają życzenia? Bo ja oddałabym całe moje królestwo
za gorącą kąpiel.
Rowan przewrócił oczami. Aelin podniosła się i usunęła magiczną tarczę
z niewidzialnego płomienia, którą osłaniała się od deszczu. Para zderzających się
z nią kropel zlewała się z poranną mgłą. Książę Fae uniósł brew.
– Gadatliwa jesteś jak na tę porę dnia. Zastanawiam się, czy powinno mnie
to martwić – rzekł.
Tym razem to Aelin przewróciła oczami i zerknęła na głaz, zza którego leśny
skrzat obserwował jej nieudolne próby zapanowania nad żywiołem wody. Po ludku
pozostały tylko liście mokre od deszczu oraz pasma wijącej się mgły.
Strona 20
Silne dłonie otoczyły jej talię i przyciągnęły do ciepłego ciała. Usta Rowana
musnęły jej szyję pod uchem. Aelin odchyliła głowę. Wargi księcia wędrowały po
jej szyi, przeganiając poranny chłód.
– Dzień dobry – szepnęła.
Odpowiedział jej głuchy pomruk Rowana. Słysząc go, podkuliła palce u nóg.
Nie odważyli się zatrzymać w gospodzie, choć od trzech dni przebywali na
terenie Terrasenu. Nadal zbyt wiele wrogich oczu śledziło drogi i przeszukiwało
wspólne sale w karczmach, a traktami maszerowały długie szeregi adarlańskich
żołnierzy, którzy na rozkaz Doriana wreszcie opuszczali jej przeklętą ojczyznę.
Istniało zbyt wielkie ryzyko, że któryś z tych oddziałów mógłby niespodziewanie
zawrócić i stanąć nie po stronie swego prawowitego władcy, ale potwora
zasiadającego w Morath.
– Skoro tak bardzo chcesz się wykąpać – szepnął Rowan, wtulony w jej
szyję – to wiedz, że jakieś pół kilometra stąd znalazłem małe jeziorko. Mogłabyś
podgrzać wodę. Dla nas obojga.
Przesunęła paznokciami po jego dłoniach i przedramionach.
– Ugotowałabym wszystkie ryby i żaby. Wątpię, czy byłaby to przyjemna
kąpiel.
– Ale nie musielibyśmy się już martwić o śniadanie.
Aelin zaśmiała się cicho. Kły Rowana musnęły wrażliwe miejsce między jej
szyją a ramieniem. W odpowiedzi wbiła paznokcie w potężne mięśnie jego
przedramion, sycąc się drzemiącą w nich siłą.
– Lordowie przybędą dopiero po zachodzie słońca. Mamy czas – szepnęła
ledwie słyszalnym głosem.
Po przekroczeniu granicy Aedion wysłał wiadomość do tych spośród
miejscowych lordów, których darzył zaufaniem, i zaprosił ich na spotkanie. Miało
się odbyć na tej samej polanie, na której generał przez wiele lat odbywał tajne
spotkania z innymi buntownikami.
Przybyli wcześniej, aby dokładnie rozejrzeć się po okolicy, ale nigdzie nie
było ani śladu ludzkiej bytności. Aedion i żołnierze Zguby dokładali wszelkich
starań, aby usunąć pozostałości po każdym zebraniu. Jej kuzyn i jego legendarny
legion od dziesięciu lat ofiarnie służyli Terrasenowi, ale nadal zachowywali
ostrożność, nawet przygotowując spotkanie z lennikami jej wuja.
– To niezmiernie kuszące – Rowan przygryzł jej ucho. Aelin miała coraz
większe trudności ze składaniem myśli – ale za godzinę muszę ruszać w drogę.
Czekała go kolejna wyprawa zwiadowcza.
Tymczasem jego pocałunki, lekkie niczym piórka, przemykały po jej szyi
i szczęce.
– I bynajmniej nie zapomniałem o tym, co ci kiedyś powiedziałem – dodał. –
Nasz pierwszy raz nie nastąpi pod drzewem.