03 Ultimatum Bourne'a

Szczegóły
Tytuł 03 Ultimatum Bourne'a
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

03 Ultimatum Bourne'a PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 03 Ultimatum Bourne'a PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

03 Ultimatum Bourne'a - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 ROBERT LUDLUM ULTIMATUM BOURNE'A Strona 3 PRZEKŁAD: ARKADIUSZ NAKONIECZNIK Strona 4 PROLOG Ciemność spłynęła na Manassas w stanie Wirginia. Bourne skradał się przez rozbrzmiewający nocnymi odgłosami las, który otaczał posiadłość generała Normana Swayne'a. Wystraszone ptaki uciekały z furkotem skrzydeł ze swoich pogrążonych w mroku kryjówek; wrony budziły się na gałęziach drzew i krakały na alarm, lecz zaraz cichły, jakby również wciągnięte do spisku. Manassas! Właśnie tutaj należało szukać klucza do ukrytych drzwi, przez które można było dotrzeć do Carlosa, mordercy opętanego pragnieniem zniszczenia Davida Webba i jego rodziny. Webb... Odejdź ode mnie, Davidzie! - Strona 5 krzyknął rozpaczliwie Jason Bourne w ciszy swego umysłu. - Pozwól mi stać się zabójcą, którym ty nigdy nie mógłbyś być! Wraz z każdym kolejnym cięciem nożyc prujących grubą drucianą siatkę ogrodzenia kapiący mu z czoła pot i coraz cięższy oddech potwierdzały to, czemu nie sposób było zapobiec: miał już pięćdziesiąt lat i chociaż bardzo starał się utrzymać swoje ciało w przyzwoitej kondycji, nie był w stanie działać z taką łatwością, jak przed trzynastu laty w Paryżu, kiedy udało mu się osaczyć Szakala. Należało liczyć się z tym faktem, ale niekoniecznie bez końca roztrząsać. Teraz chodziło o Marie i dzieci - o żonę i dzieci Davida - i nie istniało nic, czego nie mógłby osiągnąć, gdyby naprawdę tego chciał. David Webb znikał bez śladu Strona 6 z jego psychiki, ustępując przed Jasonem Bourne'em, drapieżcą. Udało się! Przepełznął przez ogrodzenie i zerwał się na nogi, instynktownie sprawdzając dotknięciem obu dłoni swoje wyposażenie: dwa pistolety, maszynowy i pneumatyczny, lornetkę Zeiss-Ikon, nóż myśliwski o zakrzywionym ostrzu. Było to wszystko, czego drapieżca potrzebował na terytorium nieprzyjaciela, który miał go ostatecznie zaprowadzić do Carlosa. "Meduza". Działający w Wietnamie, nie figurujący w żadnych oficjalnych wykazach batalion złożony z wyrzutków, degeneratów i morderców, podlegający bezpośrednio Dowództwu Sajgonu i dostarczający mu więcej informacji na Strona 7 temat wroga niż wszystkie wywiadowcze jednostki razem wzięte. Jason Bourne opuścił "Meduzę", prawie nie pamiętając Davida Webba - uczonego, który miał kiedyś inną żonę i inne dzieci; wszystkich bestialsko zamordowano. Generał Norman Swayne sprawował ważną funkcję w Dowództwie Sajgonu, będąc jednocześnie głównym zaopatrzeniowcem dawnej "Meduzy". Teraz pojawiła się nowa "Meduza" - zupełnie inna, potężna, uosobienie zła przebrane w strój budzący dziś szacunek, niszcząca wybrane fragmenty światowej gospodarki po to tylko, by nielicznym wybrańcom przysporzyć ogromnych korzyści finansowych. Taką działalność umożliwiały nigdzie nie zarejestrowane, Strona 8 niemożliwe do oszacowania profity pozostałe po batalionie zabójców. Nowa "Meduza" stanowiła jednocześnie pomost wiodący do Carlosa. Morderca z pewnością przyjmie od jej członków ofertę współpracy, równie mocno jak oni pragnąc śmierci Jasona Bourne'a. Musi się tak stać! Ale żeby tak się stało, Bourne musi poznać wszystkie tajemnice ukryte na terenie posiadłości generała Swayne'a, urzędnika odpowiedzialnego za dostawy dla Pentagonu, ogarniętego paniką człowieka z niewielkim tatuażem na wewnętrznej stronie przedramienia. Członka "Meduzy". W całkowitej ciszy, bez żadnego ostrzeżenia, zza zasłony liści wypadł rozpędzony czarny doberman i rzucił się Strona 9 na intruza, mierząc wyszczerzonymi, ociekającymi śliną kłami w jego brzuch. Jason wyszarpnął z nylonowej kabury pneumatyczny pistolet i strzelił, starając się trafić w łeb. Zawarty w pocisku silny narkotyk zaczął działać niemal natychmiast. Bourne położył ostrożnie na ziemi ciało nieprzytomnego zwierzęcia. - Poderżnij mu gardło! - ryknął w ciszy Jason Bourne. Nie - zaprotestował David Webb. - Trzeba ukarać tresera, nie psa. Odejdź, Davidzie! Strona 10 ROZDZIAŁ 1 W zatłoczonym wesołym miasteczku, położonym na przedmieściach Baltimore, panował nieopisany harmider. Letni wieczór był bardzo ciepły, twarze i karki ludzi błyszczały od potu. Wyjątkiem byli tu ci spośród gości, którzy akurat wrzeszczeli przeraźliwie, wpadając z ogromną prędkością w kolejne zakręty kolejki górskiej lub zsuwając się w przypominających torpedy saniach z krętych, kipiących od wzburzonej wody pochylni Wściekłemu migotaniu okalających główny pasaż różnokolorowych świateł towarzyszyły ogłuszające dźwięki muzyki wydobywającej się z niezliczonych Strona 11 głośników - organy presto, marsze prestissimo. Ponad zgiełk wybijały się nosowe, monotonne głosy zachwalających swoje towary sprzedawców, a ciemne niebo rozświetlały nieregularne eksplozje sztucznych ogni, rozkwitających oślepiającymi pióropuszami i spadających następnie kaskadami do niewielkiego czarnego jeziorka. Przy mierzących siłę uderzenia maszynach tłoczyli się mężczyźni o zawziętych twarzach i nabrzmiałych karkach, starając się z zapałem, choć często nieskutecznie, dowieść swej męskości; posyłane w górę ciosami ogromnych drewnianych młotów czerwone piłeczki z reguły nie docierały do będących celem dzwonków. Po drugiej Strona 12 stronie alejki dawali głośnymi wrzaskami upust swemu agresywnemu entuzjazmowi ci, co uderzając kierowanymi przez siebie samochodzikami w inne, krążące po parkiecie, czuli się przez chwilę niczym bohaterscy gwiazdorzy, pokonujący wszelkie piętrzące się ma ich drodze przeciwności. Pojedynek rewolwerowców o 9.27 wieczorem wywołany byle pretekstem. Nieco dalej wznosiło się mauzoleum gwałtownej śmierci - strzelnica nie przypominająca w niczym poczciwych przybytków, jakich mnóstwo można spotkać podczas wszelkiego rodzaju zabaw i festynów. Był to miniaturowy wszechświat wypełniony najbardziej śmiercionośną bronią, jaka znajdowała Strona 13 się we współczesnych arsenałach. Jedna obok drugiej leżały dokładne kopie pistoletów maszynowych MAC-10 i uzi, wyrzutni przeciwpancernych pocisków, a także budząca grozę replika miotacza płomieni, wyrzucająca snopy jaskrawego światła i kłęby ciemnego dymu. Również i tutaj roiło się od spoconych twarzy; krople potu ściekały koło błyszczących szaleństwem oczu, docierając aż do wyprężonych karków. Mężowie, żony i dzieci tłoczyli się obok siebie, wszyscy ze szkaradnie wykrzywionymi twarzami, jakby każde z nich rozkoszowało się zabijaniem swoich największych wrogów - właśnie mężów, żon, rodziców i dzieci - wszyscy uczestniczący w nie mającej końca ani znaczenia wojnie. W wesołym miasteczku, którego główną atrakcję Strona 14 stanowiła przemoc, była 9.29 wieczorem. Bez żadnych ograniczeń, ale i bez gwarancji, każdy mógł stanąć tu twarzą w twarz ze swymi nieprzyjaciółmi, z których najgroźniejsze były, rzecz jasna, gnębiące go lęki. Szczupły mężczyzna z laską w prawej ręce przekuśtykał obok budki, w której podekscytowani klienci rzucali ostrymi strzałkami do balonów z wizerunkami powszechnie znanych osobistości. Każda eksplozja gumowej twarzy była pretekstem do głośnej dyskusji na temat zalet i wad postaci, która służyła za pierwowzór, a także celności oka i ręki egzekutora. Utykający mężczyzna szedł alejką, rozglądając się w tłumie spacerowiczów, jakby szukał jakiegoś Strona 15 konkretnego miejsca w zatłoczonej, nie znanej dzielnicy miasta. Miał na sobie skromną, lecz schludną marynarkę i sportową koszulę; można było odnieść wrażenie, iż upał zupełnie mu nie dokucza, a marynarka jest nieodłącznym elementem jego stroju. Na przyjemnej twarzy starzejącego się już człowieka widniały głębokie zmarszczki, lecz zarówno one, jak i podkrążone oczy były bardziej rezultatem trybu życia niż liczby przeżytych lat. Mężczyzna ów nazywał się Aleksander Conklin i był emerytowanym, wysokim rangą funkcjonariuszem Centralnej Agencji Wywiadowczej, zajmującym się w swoim czasie najbardziej tajnymi z przeprowadzanych przez nią operacji. Akurat w tej chwili przepełniały go obawy i podejrzenia. Nie Strona 16 odpowiadało mu miejsce, w którym się znalazł, a zwłaszcza pora, a co gorsza, nie potrafił sobie wyobrazić rozmiarów katastrofy jaka musiała się wydarzyć skoro jednak został do tego zmuszony. Zbliżywszy się do piekła panującego wokół strzelnicy, zamarł nagle w bezruchu i utkwił spojrzenie w wysokim, łysiejącym mężczyźnie mniej więcej w swoim wieku, z przewieszoną przez ramię prążkowaną marynarką. Morris Panov zbliżał się z drugiej strony do ciasno zbitego tłumu! Dlaczego? Co się stało? Conklin błyskawicznie obrzucił spojrzeniem przesuwające się dookoła ciała i twarze, czując podświadomie, że zarówno on, jak i psychiatra są obserwowani. Było już za późno na to, Strona 17 żeby powstrzymać Panova przed wejściem na teren wyznaczony jako miejsce spotkania, ale może jeszcze nie za późno, żeby natychmiast wraz z nim zniknąć! Emerytowany oficer wywiadu zacisnął dłoń na rękojeści tkwiącej pod połą jego marynarki małej, automatycznej beretty, z którą prawie nigdy się nie rozstawał, i wymachując zamaszyście laską, ruszył szybko naprzód, waląc na oślep po kolanach, żołądkach i nerkach. Rozległy się zaniepokojone, wściekłe okrzyki, będące zapowiedzią rodzącego się zamieszania. W chwilę potem wpadł z rozpędu na zdezorientowanego lekarza i wrzasnął mu w twarz, przekrzykując ryk tłumu: - Co tu robisz, do diabła? Strona 18 - Przypuszczam, że to samo co ty. To David, a może powinienem powiedzieć: Jason? Tak było napisane w telegramie. - To pułapka! Ponad otaczający ich harmider wzbił się samotny, przeraźliwy krzyk. Zarówno Conklin, jak i Panov spojrzeli w kierunku odległej o zaledwie kilka metrów strzelnicy. Tłusta kobieta o twarzy zamarłej w grymasie przerażenia została trafiona pociskiem w gardło. W tłumie wybuchła panika. Conklin usiłował ustalić miejsce, z którego padł strzał, ale nie był w stanie dostrzec nic oprócz uciekających we wszystkie strony ludzi. Chwyciwszy Panova za ramię, przeciągnął go na drugą stronę alejki, a potem dalej, przez gęstwinę nieświadomych jeszcze tragedii Strona 19 spacerowiczów, aż do wejścia na ogromną kolejkę górską. Nie zważając na ogłuszający hałas, tłoczyli się tu podnieceni perspektywą przejażdżki klienci. - Boże! - wykrzyknął Panov. - Czy to było przeznaczone dla któregoś z nas? - Może tak, a może nie - odparł były oficer wywiadu. W oddali rozległo się wycie syren i świergot policyjnych gwizdków. - Powiedziałeś, że to pułapka! - Bo obaj dostaliśmy od Davida bezsensowny telegram podpisany nazwiskiem, którego nie używa od pięciu lat - Jason Bourne! Jeżeli się nie mylę, to w twoim również była wzmianka o tym, Strona 20 żeby pod żadnym pozorem do niego nie dzwonić? - Zgadza się. - W takim razie to na pewno pułapka... Tobie łatwiej poruszać się niż mnie, więc puść w ruch te swoje długie nogi. Spieprzaj stąd najszybciej jak potrafisz, i znajdź jakiś telefon, taki w budce, żeby nie można było od razu sprawdzić numeru. - Co takiego? - Zadzwoń do niego i powiedz, żeby natychmiast pakował Marie i dzieci i zwiewał, gdzie pieprz rośnie. - Dlaczego? - Ktoś nas znalazł, doktorku! Ktoś, kto od wielu łat szuka Jasona Bourne'a i nie