2276

Szczegóły
Tytuł 2276
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2276 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2276 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2276 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Franck Goddio Tajemnica "San Diego" Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 2000 Prze�o�y�a Agnieszka Marco� T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw ZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk: Wydawnictwo "Muza", Warszawa 1998 Korekty dokona�y U. Maksimowicz i K. Markiewicz Autor ksi��ki jest archeologiem podwodnym... i Sherlockiem Holmesem. Odkrywa prawdziwe przyczyny i miejsce zatoni�cia hiszpa�skiego galeonu u wybrze�y Filipin w 1600 roku. Ekipa nurk�w pod kierunkiem Francka Goddio znajduje wrak statku z bezcennym skarbem - wspania�ymi okazami chi�skiej porcelany. Pe�na dramatyzmu relacja z owych wydarze� i dokona� to lektura pasjonuj�ca. Przedmowa wydawcy francuskiego Oto wyj�tkowa ksi��ka napisana przez wyj�tkowego cz�owieka. Przeplataj� si� w niej losy obie�y�wiat�w, poszukiwaczy szcz�cia epoki renesansu z ca�kiem wsp�czesnymi przygodami francuskich nurk�w i archeolog�w podwodnych. Historie szesnastowiecznych marynarzy i pirat�w, p�ywaj�cych i walcz�cych na Morzu Po�udniowochi�skim, zosta�y wydobyte z mrok�w zapomnienia przez cz�onk�w ekspedycji kierowanej przez Francka Goddio. Zar�wno on, jak i jego ekipa nale�� do nielicznych na �wiecie, maj�cych tak wszechstronne umiej�tno�ci i potencja� techniczny. Jednakowo dobrze opanowali badania historyczne dokument�w archiwalnych, jak organizowanie wypraw w odleg�e zak�tki �wiata, eksploracj� wrak�w niegdy� wspania�ych okr�t�w; u�ywaj� za� przy tym niebywale nowoczesnych i wymy�lnych urz�dze� specjalistycznych. Ich pasjonuj�ce przygody i podwodne wykopaliska miewaj� czasem do�� niezwyk�e pocz�tki. Niekiedy archeolodzy przyst�puj� do poszukiwania wraka opieraj�c si� na hipotezie naukowej pod wzgl�dem barwno�ci nie ust�puj�cej powie�ciowej intrydze. Na podstawie autentycznych relacji �wiadk�w, kt�re z uwagi na nadzwyczajne okoliczno�ci opisywanych wydarze� - aborda�, bitwa morska, zatoni�cie okr�tu... - daj� zdecydowanie niepe�ny obraz ich przebiegu, Franck Goddio potrafi zlokalizowa� wraki zagubione po�r�d niezmierzonych morskich przestrzeni. Jest te� w stanie wyci�gn�� z po��k�ych manuskrypt�w informacje na tyle dok�adne, �eby podj�� ekspedycj� wykopaliskow�, kt�ra wymaga wszak zaanga�owania ci�kiego sprz�tu, wielu statk�w i du�ej liczby naukowc�w, technik�w i nurk�w. Dzi�ki tym umiej�tno�ciom zdo�a� wydrze� z oceanicznych g��bin zatopione skarby, odtworzy� wypadki z dawno minionej przesz�o�ci, a nawet, jak to si� sta�o w przypadku "San Diego", odnale�� prawd� historyczn� zafa�szowan� przed prawie czterema wiekami. Bez w�tpienia mamy tu do czynienia z ksi��k�, kt�ra w znakomity spos�b ��czy zamierzch�e dzieje, ich staro�wiecki urok ze wsp�czesno�ci�, i to w jej najbardziej nowoczesnych przejawach. W tej opowie�ci spotykamy hiszpa�skie galeony i holenderskie okr�ty wojenne, �egluj�ce burta w burt� z futurystycznym katamaranem o d�ugo�ci dwudziestu jeden metr�w, szybkim i sprawnym jak "maszyny" regatowe. "Kaimiloa" - tak bowiem nazywa si� statek badawczy naszych archeolog�w - zosta� wr�cz nafaszerowany sprz�tem elektronicznym najnowszej generacji; niekt�re z jego urz�dze� pomiarowych to szczytowe osi�gni�cia nauki. Co si� za� tyczy samego Francka Goddio, mo�na �mia�o stwierdzi� bez obawy pope�nienia pomy�ki, i� jest on cz�owiekiem nieprzeci�tnym. Szerokie kr�gi publiczne nied�ugo poznaj� go lepiej dzi�ki tej publikacji, a tak�e poprzez filmy nakr�cone podczas wypraw oraz wspania�e wystawy organizowane zar�wno we Francji, jak i za granic�. Naukowiec rozmi�owany w historii, archeolog, �eglarz i do tego... mi�dzynarodowy finansista - jego nazwisko niebawem b�dzie r�wnie s�awne, jak nazwiska najwybitniejszych badaczy i odkrywc�w. Dw�ch lat potrzebowali - on i jego ekipa - na odnalezienie, przet�umaczenie i zinterpretowanie dokument�w archiwalnych. Ta mozolna praca pozwoli�a odtworzy� prawd� historyczn� o zatoni�ciu "San Diego" podczas bitwy morskiej wydanej holenderskim piratom na Morzu Po�udniowochi�skim. W rezultacie okre�lono przypuszczalne po�o�enie wraka i mo�na by�o wyruszy� na poszukiwanie galeonu, kt�rego pogmatwane dzieje Czytelnik pozna z nast�pnych stron tej ksi��ki. Fundamentem hipotezy sta�y si� zeznania ocala�ych rozbitk�w i manuskrypt zawieraj�cy relacj� pewnego ksi�dza, naocznego �wiadka katastrofy. Przed czterystu lary zatajono je, poniewa� by�y ca�kowicie sprzeczne z oficjalnymi sprawozdaniami z przebiegu bitwy. Dlatego te� zreszt� zwr�ci�y uwag� archeolog�w. Dokumenty te, nigdy nie publikowane, spoczywa�y w hiszpa�skich archiwach od roku 1601. Szesnastowieczny j�zyk, jakim zosta�y napisane, okaza� si� niezwykle trudny do odczytania. W dodatku cenne informacje by�y rozproszone na kilkuset stronach; pewne szczeg�y w toku opowiadania rozbitk�w wydawa�y si� nieistotne, jednak przy poszukiwaniach prawdy nabiera�y wielkiego znaczenia. Przebieg wypadk�w stopniowo odtwarzano z drobnych poszlak, takich jak kierunek i si�a wiatru wiej�cego pami�tnego dnia 14 grudnia 1600 roku; usytuowanie statk�w wzgl�dem siebie w momencie aborda�u; opis tego, co zobaczy� pewien kanonier, zanim rzuci� si� do wody; ile czasu by�o trzeba chirurgowi i ksi�dzu na dop�yni�cie do wyspy Fortune... Interpretacja tych fakt�w oraz innych wskaz�wek by�a trudna i nieraz wiod�a na manowce, ale w ko�cu pozwoli�a Franckowi Goddio okre�li� obszar, gdzie powinien znajdowa� si� "San Diego". Jednak�e wnioski na temat jego usytuowania - kolejna rozbie�no�� pomi�dzy dwoma wersjami wydarze� - nie dawa�y si� pogodzi� z twierdzeniami jednej z g��wnych os�b dramatu. Admira� Antonio de Morga, dow�dca "San Diego", inaczej opisa� t� histori� w dziele opublikowanym w roku 1609 - "Sucesos de las islas Filipinas" - oraz w raportach adresowanych do gubernatora Filipin i do kr�la Hiszpanii. Przygotowuj�c si� do poszukiwa�, Franck Goddio wytyczy� stref� dwa i p� kilometra na trzy po wschodniej stronie wyspy Fortune; �rodek tego prostok�ta znajdowa� si� mniej ni� p�tora kilometra od male�kiej pla�y, do kt�rej rozbitkowie dotarli wp�aw. Tymczasem Antonio de Morga twierdzi�, �e "San Diego" zaton�� jedena�cie kilometr�w od zachodniego brzegu wyspy! Nic jednak nie mog�o zniech�ci� naszego archeologa! Z pok�adu swego �aglowca "Kaimiloa" rozpocz�� badanie okolicy za pomoc� magnetometr�w z rezonansem nuklearnym, skonstruowanych przez naukowc�w z Komisariatu Energii Atomowej. Wreszcie po d�ugich tygodniach pracy "San Diego" zosta� odnaleziony na g��boko�ci pi��dziesi�ciu jeden metr�w, zaledwie dwie�cie metr�w od punktu ustalonego teoretycznie na podstawie interpretacji dokument�w archiwalnych. Swymi poszukiwaniami oraz wykopaliskami na "San Diego", kt�re nale�y uzna� wr�cz za modelowe, Franck Goddio potrafi� zainteresowa� "National Geographic Magazine" i wytw�rni� filmow�. Ponadto zarazi� swoj� pasj� kierownictwo Fundacji Elf tak dalece, �e stwierdziwszy, i� przedsi�wzi�cie odpowiada ich polityce prowadzenia mecenatu, zgodzili si� finansowa� ekspedycj�. Dzi�ki temu wydobyto z g��bin morza nies�ychane bogactwa. Nie by�o to jednak z�oto ani diamenty, lecz co� du�o wa�niejszego dla historii i innych nauk - mn�stwo niezwykle cennych przedmiot�w zabytkowych: chi�ska porcelana, przyrz�dy nawigacyjne, gliniane dzbany, spi�owe dzia�a, bro�, kotwice, etc. Wiele z tych rzadkich okaz�w zosta�o zaprezentowanych publiczno�ci w roku 1994 w Wielkiej Hali Muzeum la Villette w Pary�u. B�d� one te� wystawione w Stanach Zjednoczonych, w Kanadzie, w Hiszpanii i w Japonii. Sam Franck Goddio ledwo sko�czy� pisanie tej relacji, zaraz wyruszy� na swym "Kamiloa" po nowe przygody. Wkr�tce rozpocznie nurkowanie przy innych wrakach w Morzu Po�udniowochi�skim albo w innych morzach czy oceanach. Pomi�dzy za� tamtymi ekspedycjami, wsp�lnie z w�adzami egipskimi, jeszcze przez d�ugie lata b�dzie kontynuowa� prace kartograficzne nad sporz�dzeniem map i plan�w �wi�ty� oraz innych budowli niegdy� wzniesionych przez Marka Antoniusza i Kleopatr�, a obecnie zatopionych na redzie w Aleksandrii i Abu Kir. Oba stanowiska archeologiczne stanowi� unikatowy skarb nale��cy do �wiatowego dziedzictwa ludzko�ci. Franck Goddio z pewno�ci� zn�w zechce za pomoc� pi�ra przywr�ci� do �ycia owe miejsca obros�e legend� i kolejny raz porwie za sob� Czytelnik�w zafascynowanych w�dr�wk� po jego �ladach. W dzisiejszych czasach ju� tylko podniebne przestworza i morskie g��biny kryj� jeszcze dziewicze zak�tki, gdzie wyobra�nia dzieci i marzycieli mo�e swobodnie sobie b��dzi�, gdzie ludzie wyj�tkowi mog� odkrywa� nieznane �wiaty. Franck Goddio jest w�a�nie jednym z takich niepospolitych fantast�w, wi�c czujemy si� dumni i szcz�liwi oddaj�c w r�ce Czytelnik�w jego pierwsz� opowie�� o niezwyk�ej przygodzie historycznej i archeologicznej; zw�aszcza �e ma ona i naukowy, i cz�owieczy wymiar. I. Bitwa morska, zatoni�cie galeonu i odkrycie wraka na Morzu Po�udniowochi�skim I Bitwa morska, zatoni�cie galeonu i odkrycie wraka 1 1 61 0 0 108 1 ff 1 32 1 na Morzu Po�udniowochi�skim 1 1 61 0 2 108 1 ff 1 32 1 Galeon hiszpa�ski p�yn�cy z Manili pod pe�nymi �aglami zbli�a si� do wyspy Fortune. Morze jest wzburzone, wieje silny wiatr. W sercu archipelagu Filipin Morze Po�udniowochi�skie miewa czasem niezwyk�y wygl�d - fale przybieraj� kolor czarnej laki, a powiew monsunu zrywa z nich �nie�nobia�e grzywy. Trzystu pi��dziesi�ciu �o�nierzy na pok�adzie "San Diego" zastyg�o w zbrojach i kolczugach - zdobione pi�rami z�ocone he�my na g�owach, tarcze w zaci�ni�tych pi�ciach, szpady, halabardy i piki wzniesione ku niebu. Czekaj� na rozkazy g��wnodowodz�cego flot�, wielce szanownego Antonia de Morgi. Niecierpliwie wypatruj� chwili, gdy zmierz� si� z holenderskimi piratami, kt�rzy o�mielili si� zagrozi� ich kolonii. Wydaje si� im, �e �aden cios nie mo�e ich dosi�gn��. Czy� nie s� w r�kach Pana, pod opiek� jego s�ug na tym statku - jezuity, dw�ch dominikan�w i trzech augustian�w? Czy� w ostatniej pie�ni nie �piewali, �e "s�u�ba w prawdziwej hiszpa�skiej armii jest jak spowied� i komunia"? Zaledwie o kilka kabli�* dalej pi��dziesi�ciu dziewi�ciu marynarzy holenderskich, wyczerpanych dwuletni� �eglug� dooko�a �wiata, tak�e szykuje si� do walki - pierwszej pomi�dzy dwiema europejskimi pot�gami bitwy morskiej na Filipinach. Na pok�adzie "Mauritiusa" admira� Olivier de Noort przemawia do swoich ludzi i spokojnie wydaje zwyk�e w takowej potrzebie rozkazy: "Moje drogie dzieci, nie tra�my ducha; niech nikt nie pi�nie s�owa; arkebuzerzy, z obu ko�c�w zapalcie knot i po��cie si� na pok�adzie; reszta niech przyniesie piki, a �elazo ma by� porz�dnie nasmarowane; rozdajcie proch i naboje; oficerowie i podoficerowie, przypilnujcie, by moje rozkazy by�y dok�adnie powt�rzone i wykonane - i nie robi� mi przy tym za du�o ha�asu; kanonierzy, moi przyjaciele, wystawcie armaty z furt; pok�ad posypa� sol�, �eby nie by� �liski; strza�owi, zapalcie lont; znacie wszyscy swoj� powinno��, wi�c naprz�d..." Zbli�a�o si� Bo�e Narodzenie. By� 14 grudnia 1600 roku. O godzinie �smej rano z "Mauritiusa" wystrzelono pierwsz� salw�, kt�ra lekko uszkodzi�a "San Diego", p�niej drug�, od kt�rej pad� tuzin Hiszpan�w, roztrzaskana zosta�a cz�� omasztowania i takielunku oraz zniszczona pompa z�zowa. Artyleria "San Diego" nie zdoby�a si� na zbyt wiele. Admira� Antonio de Morga widz�c, �e sytuacja pogarsza si� z minuty na minut�, wyda� rozkaz do aborda�u. Bosman zapyta�, czy nie zwin�� cz�ci �agli, jak to si� zazwyczaj robi przy tego rodzaju manewrach. Kapitan de Morga sprzeciwi� si� i nakaza�, by galeon nadal p�yn�� pod pe�nymi �aglami. Ze straszliwym �oskotem, w�r�d wrzawy i huku wystrza��w "San Diego" wbi� si� pod k�tem prostym w "Mauritiusa". Si�a uderzenia by�a tak wielka, �e "Mauritius" zosta� odepchni�ty bokiem. Haki aborda�owe poszybowa�y przy wt�rze okrzyk�w: "Gi�cie, psy!". Kotwice prawej burty "San Diego" pos�u�y�y do sczepienia obu statk�w ze sob�. Po czym Hiszpanie zrzucili �agle, kt�re zas�ania�y ich pok�ady przed wzrokiem nieprzyjaci�. Na widok ponad trzystu uzbrojonych ludzi na galeonie pi��dziesi�ciu dziewi�ciu Holendr�w ledwie kilka razy wystrzeli�o z arkebuz�w i pospiesznie ukry�o si� po k�tach. Trzydziestka Hiszpan�w wskoczy�a na pok�ad "Mauritiusa". Pi�tnastoletni ch�opiec okr�towy, niejaki Juan de Romero, wspi�� si� na top masztu, by zerwa� niebiesko-bia�o-pomara�czow� chor�giew rodu Ora�skiego z Nassau. Inny marynarz �ci�gn�� bander� z rufy i barwy hiszpa�skie za�opota�y nad "Mauritiusem". Potem �o�nierze powr�cili na "San Diego", aby zda� spraw� i nieprzyjacielskie chor�gwie z�o�y� u st�p swego dow�dcy Antonia de Morgi. Wszystko zdawa�o si� sprzyja� Hiszpanom. A jednak... A jednak sze�� godzin p�niej na "San Diego" odkryto powa�ny przeciek, pok�ad za� "Mauritiusa" spowi�y k��by dymu, jakby ogarnia� go po�ar. Antonio de Morga rozkaza� wi�c przeci�� liny ��cz�ce oba statki. Zapewne mia� nadziej� znale�� schronienie na wyspie Fortune, oddalonej ledwie o kilka kabli. Niestety, "San Diego" - uwolniony od p�on�cego Holendra - pop�yn�� jeszcze tylko sto metr�w w tamt� stron� i raptownie przechyli� si� do przodu. Najpierw zanurzy� si� dzi�b, a w ci�gu paru sekund znikn�� ca�y okr�t. Zabra� te� ze sob� wi�ksz� cz�� za�ogi, a zw�aszcza �o�nierzy, kt�rzy nie zd��yli zrzuci� ci�kich zbroi. Tak w�a�nie zaton�� "San Diego": "...Kiedy na koniec - pisa� p�niej holenderski admira� - odczepili si� od nas, w kilka chwil potem zobaczyli�my, �e ich statek si� zanurza i jako ten kamie� w mig idzie na dno..." By�em w tym miejscu - trzysta dziewi��dziesi�t pi�� lat p�niej i pi��dziesi�t metr�w pod powierzchni� wody - wyposa�ony w nowoczesny sprz�t do nurkowania: aparat oddechowy z butlami i kombinezon neoprenowy. By�em jednym z dw�ch pierwszych ludzi, kt�rzy zn�w spogl�dali na "San Diego". To prawda, �e osta� si� ju� tylko wrak - jakby u�piony od blisko czterystu lat, szczelnie otulony na pos�aniu z koralowca, ci�ki od tajemnic w�asnych i sekret�w marynarzy, kt�rzy zaton�li razem z nim. Jednak taki widok budzi� jeszcze silniejsze wzruszenia, ni� gdybym zobaczy� galeon pod pe�nymi �aglami wyd�tymi przez podmuch pasatu, dzielnie rozcinaj�cy fale tropikalnych m�rz. Ciemnoniebieskie �wiat�o, przefiltrowane pi��dziesi�ciometrow� warstw� wody, pozwala�o odgadn�� zaledwie kontury sporego kopca, z kt�rego wy�ania�y si� pierwsze widoczne szcz�tki: kamienie balastowe, wielkie gliniane dzbany, dzia�a z br�zu. Ulokowany na pag�rku statek sprawia� wra�enie, jakby ca�y sta� si� koralowcem - ka�dy przedmiot wykonany niegdy� ludzk� r�k� zosta� oprawiony w fantazyjne koralowe konkrecje.�* "San Diego" spoczywa� przechylony na bok, na g��boko�ci pi��dziesi�ciu metr�w, w odleg�o�ci tysi�ca dwustu metr�w od brzeg�w wyspy Fortune; jego dzi�b by� wycelowany na p�nocny zach�d ku zachodowi, rufa za� trzy metry poni�ej skierowana na po�udniowy wsch�d ku wschodowi. Powoli, nieomal zauroczony, okr��a�em zatopiony galeon, czasem jednym poruszeniem p�etwy podnosi�em ca�e tumany bia�ego piasku, tak drobnego jak py�. Moja obecno�� w tej okolicy, widocznie uznana za co� nienaturalnego, wprawi�a w lekki niepok�j wielkiego strz�piela, p�ywaj�cego majestatycznie w otoczeniu �awic ciekawskich i �wawych ostrobok�w. Posuwa�em si� po�r�d setek nienaruszonych dzban�w, niekt�re by�y wr�cz ogromne; niekiedy opiera�em si� o pot�ne, spi�owe armaty, by jednym wymachem ramion wzbi� si� o kilka metr�w i lepiej przyjrze� okolicy. Przemierzy�em tak ca�y wrak od rufy po dzi�b, gdzie odkry�em dwie wielkie kotwice - wydawa�o si�, �e wci�� przytrzymuj� "San Diego" w miejscu jego ostatniego kotwiczenia. Przypomnia�em sobie wtedy pewne zdanie, napisane przez kronikarza Th~eodore'a de Bry kilka lat po zatoni�ciu galeonu, a wi�c w�wczas, gdy wiek XVII dopiero co si� narodzi�: "...tako i wielki a kosztowny statek pogr��y� si� w odm�tach, kt�ren to w owem miejscu przemieni� si� w wielki skarb". I w�a�nie w momencie, gdy poddaj�c si� lekkiemu pr�dowi oddala�em si� ju� od "San Diego", jeszcze raz unios�em si� nad wrakiem i spr�bowa�em wyobrazi� sobie, co si� musia�o tu wydarzy� czterysta lat wcze�niej, podczas powolnego opadania w g��b - roztrzaskany okr�t wci�ga� przecie� za sob� w otch�a� tylu m�odych ludzi pe�nych �ycia i nadziei. Po chwili, kiedy z kolei stara�em si� wyrzuci� z my�li obraz tamtych wydarze� tragicznych, lecz tak bardzo odleg�ych, spostrzeg�em, �e przedryfowa�em wraz z pr�dem jakie� trzydzie�ci metr�w od rufy w stron� innego, koralowego pag�rka, podobnego do tego, na kt�rym ulokowa� si� galeon. I nagle znalaz�em si� "twarz� w twarz" z ogromn� gorgoni� - z ca�� pewno�ci� kr�low� gorgonii! Przypomina�a wachlarz pi�ciometrowej wysoko�ci; prawdopodobnie r�wie�niczka "San Diego", liczy�a jakie� kilkaset lat i �ywi�a si� wrakiem. Dla niej by�a to gigantyczna spi�arnia, opr�nia�a j� wi�c rok po roku. Cia�a marynarzy i zwierz�t, przewo�onych na statku jako �ywy prowiant, p��tno �agli i ubrania, drewno z poszycia, maszt�w i pok�ad�w, s�owem wszystkie szcz�tki, czy to zwierz�ce, czy ro�linne, przemieszczane przez przep�ywaj�cy obok pr�d, zamienia�y si� w pokarm dla ogromnej kolonii polip�w i licznych pokole� skrzydlic - gdzieniegdzie nazywanych r�wnie� rybami-smokami. Te wielobarwne ryby �y�y i rozmna�a�y si� w rozga��zieniach gorgonii o mieni�cych si� odcieniach, przechodz�cych w zale�no�ci od o�wietlenia od bieli do r�u i od r�u po fiolet. Zadziwiaj�cy spektakl sta� si� wr�cz bajkowy, kiedy przesun��em po gorgonii promie� latarki. Spod �wietlistego strumienia wynurzy�a si� feeria kolor�w, jeden od drugiego bardziej wyrafinowany; wygl�da�y jakby przeniesione prosto z szesnastowiecznego obrazu weneckiego mistrza - ca�a gama od bieli do szaro�ci, wszystkie odcienie pomara�czowego, r�owego i fioletu... Jeszcze jeden ukryty skarb, kt�rego istnienia nikt nawet nie podejrzewa�, p�ki go nie znalaz�em - zastanawia�em si� w�wczas, czemu s�u�y to szale�stwo barw, dla kogo by�o przeznaczone, skoro tak daleko od s�o�ca, pi��dziesi�t metr�w pod wod�, wszystkie kolory pozostaj� przy�mione dla naszych oczu (a z pewno�ci� tak�e i dla rybich), je�li nie o�ywi ich sztuczne �wiat�o. Wykoncypowa�em sobie tak�e - kiedy wraca�em na powierzchni�, uzbrajaj�c si� w cierpliwo�� na my�l o d�ugich przystankach dekompresyjnych, przez kt�re musia�em przej��, aby ca�y i zdrowy dotrze� na powierzchni� - �e z wrakiem jest tak samo jak z wielobarwnym podwodnym �wiatem, kt�rego tak naprawd� nie ma, dop�ki si� go nie o�wietli! Tak, podobnie jest z wrakiem - nie istnieje tak d�ugo, a� go kto� odnajdzie. Zreszt� wraka tak po prostu si� nie znajduje, jego si� tworzy jak wynalazek. Najpierw rodzi si� w wyobra�ni. Potem powstaj� zarysy teorii, wy�aniaj� si� ze starych ksi�g w archiwach, gdzie posk�adano okruchy dawnych dziej�w, i je�li w ko�cu naprawd� zobaczy si� taki wrak, to b�dzie on istnia� w�a�nie dlatego, �e zosta� wynaleziony... Kiedy stopniowo oddala�em si� od "San Diego", a b�belki powietrza wyp�ywaj�ce z automatu stawa�y si� coraz ja�niejsze od promieni coraz bli�szego ju� s�o�ca, zda�em sobie spraw�, �e przecie� w j�zyku francuskim wyst�puje wyra�enie "wynalazca wraka". Jest ono zreszt� niezwykle frapuj�cym zestawieniem s��w i - gdy si� nad nim dobrze zastanowi� - wydaje si�, �e kryje w sobie wielk� moc wskrzeszania przesz�o�ci. Nie ka�dy wie o tym, �e gdy si� nurkuje na g��boko�ci pi��dziesi�ciu metr�w, miewa si� sporo czasu na r�ne rozwa�ania. Po sp�dzeniu p� godziny na dnie trzeba po�wi�ci� jeszcze ponad godzin� na dekompresj�. W trakcie d�ugich postoj�w zawieszony w wodzie cz�owiek musi zachowa� czujno��, ale jego umys� mo�e troch� pob��dzi� i spogl�daj�c na miriady ryb akwariowych, kt�re wpadaj� do� z wizyt�, ma okazj� sam dla siebie snu� opowie�ci. Je�eli o mnie chodzi, to wtedy, w kwietniu 1991 roku, wyobra�a�em sobie, prawdopodobnie dosy� naiwnie, �e "wynalaz�em" wrak "San Diego" i kr�low� gorgonii, a potem wspomina�em d�ug� drog�, kt�ra pozwoli�a mi zosta� szcz�liwym archeologiem podwodnym. II. Od przyg�d mojego dziadka ~erica de Bisschopa do mojego pierwszego nurkowania - archeologia podwodna pozwala pozna� histori� i lepiej zrozumie� tera�niejszo�� II Od przyg�d mojego dziadka ~erica de Bisschopa do mojego pierwszego nurkowania - archeologia podwodna pozwala pozna� histori� i lepiej zrozumie� tera�niejszo�� Prawdopodobnie wszystko zacz�o si� od tego, �e m�j dziadek ~eric de Bisschop, wspania�y marynarz i �owca przyg�d, napisa� w jednej ze swoich ksi��ek, i� chcia� "w taki spos�b wype�ni� egzystencj�, aby m�c �mia�o sobie powiedzie� - warto by�o to prze�y�". Chyba w�a�nie dlatego tak bardzo si� stara�em pozosta� cz�owiekiem wolnym i pod��a� tam, dok�d prowadzi�y mnie marzenia. Bardzo mo�liwe. W ka�dym razie, od dzieci�stwa czytaj�c kolejne ksi��ki mojego antenata, wyobra�a�em sobie, �e towarzysz� mu w niezwyk�ych podr�ach. Musia�em zadowoli� si� imaginacj�, dziadek bowiem zgin�� na morzu, kiedy mia�em jedena�cie lat. W nocy przy pe�ni ksi�yca 30 sierpnia 1958 roku jego tratwa "Tahiti Nui II", kt�ra wyp�yn�a cztery miesi�ce i siedemna�cie dni wcze�niej z portu Callao w Peru, rozbi�a si� na rafie Rakahanga w sercu archipelagu Tuamotu. Z pi�ciu cz�onk�w za�ogi ocala�o czterech. Wprawdzie ostry koralowiec mocno ich pokaleczy�, ale nie odni�s�szy powa�niejszych ran zostali wy�owieni przez mieszka�c�w atolu. Kanonierka "Lotus" odtransportowa�a rozbitk�w na Tahiti. Niestety, jednostka marynarki francuskiej zabra�a te� na pok�ad zw�oki szefa ekspedycji ~erica de Bisschopa. Jeszcze przed katastrof� chory i wyczerpany, nie znalaz� ju� si�y, by walczy� o �ycie, i zgin�� gdzie� w kipieli w�r�d podwodnych ska�. Trudno by�oby dzisiaj stwierdzi�, czy ~eric de Bisschop rzeczywi�cie liczy� si� z tym, �e umrze na morzu. Niemniej jednak taki koniec wydawa� si� wr�cz nieunikniony, je�li si� wiedzia�o, ile razy cudem unikn�� �mierci w podobnie dramatycznych okoliczno�ciach. Je�eli o mnie chodzi, to zawsze b�d� z podziwem my�la� o niezwyk�ych losach mojego dziadka. Po wielokro� te� prze�ywa�em w wyobra�ni przypadki z jego barwnego �ywota. Widz� go jako szczup�ego szesnastolatka, kt�ry koniecznie chcia� wst�pi� do Szko�y Morskiej. Odrzucenie dotkn�o do �ywego jego m�odzie�cz� ambicj� (p�niej to sobie odbije zostaj�c kapitanem �eglugi wielkiej). W�wczas jednak, bez wiedzy rodzic�w, zamustrowa� jako ch�opiec okr�towy na pok�ad czteromasztowca "Dunkerque", odp�ywaj�cego w�a�nie na antypody. Celem rejsu mia� by� za�adunek saletry w Chile i we�ny w Australii. Oczywi�cie trasa wiod�a wok� przyl�dka Horn, by� bowiem rok 1907, a budowa Kana�u Panamskiego zosta�a uko�czona dopiero w 1914. Ci�ka szko�a marynarskiego rzemios�a, ale z pewno�ci� najlepsza! Nawigacja pomi�dzy g�rami lodowymi, na wysoko�ci po�udniowego kra�ca Ameryki, przypomina�a piek�o. Walka z wiatrem sztormowym trwa�a pi�tna�cie dni, zanim uda�o si� op�yn�� owo miejsce okryte z�� s�aw�. Przy morderczej pracy przerwy by�y kr�tkie i m�ody ~eric niewiele mia� czasu na sen. Przemoczony i przemarzni�ty do szpiku ko�ci, dniem i noc� wci�� wspina� si� na najwy�sze reje; refowa� bombramsel, by po nied�ugim czasie z powrotem go rozrefowa�, i tak w ko�o. P��tno, stwardnia�e od prawie polarnego zimna, do �ywego mi�sa zdziera�o sk�r� z d�oni i wy�amywa�o paznokcie. W ten spos�b ~eric de Bisschop zosta� m�odszym marynarzem, potem praktykantem oficerskim, by w chwili wybuchu wojny w 1914 roku znale�� si� jako porucznik na transportowcu nale��cym do Messageries maritimes.�* Przez sze�� miesi�cy dowodzi� jednym z tra�owc�w usuwaj�cych miny z kana�u La Manche i Morza P�nocnego, po czym wst�pi� do jednostki si� lotniczych marynarki wojennej w Tulonie. 3�czerwca 1917 roku w stopniu porucznika wyruszy� na lot zwiadowczy dwup�atowym hydroplanem J.�Donnet typu D8. Sama maszyna, bez �adunku, wa�y�a dziewi��set pi��dziesi�t kilogram�w, z silnikiem Hispano-Suiza 2007KM osi�ga�a pr�dko�� do stu czterdziestu kilometr�w na godzin�... Wprost uwielbiam szczeg�y techniczne z tamtych czas�w; tak samo wzruszam si� za ka�dym razem, kiedy ponownie odczytuj� meldunek numer 26687 MARYNARKA WOJENNA-TULON, kt�ry pozosta� w rodzinnym archiwum: "Hydroplan zwiadowcy zapali� si� woduj�c w odleg�o�ci 10 mil na po�udnie od przyl�dka Sici~e. Przyszed� mu z pomoc� holownik i uratowa� rannego porucznika Bisschopa (z�amanie ko�ci strza�kowej, powa�ny szok pourazowy, rokowania niepewne). Mata Baudouina nie uda�o si� odnale��. Samolot zaton��..." A przecie� m�j dziadek nie umia� p�ywa�! Kilka lat p�niej, kiedy sta� si� - wprawdzie nie na d�ugo - w�a�cicielem tr�jmasztowca, uda�o mu si� prze�y� jego zatoni�cie, i to na pe�nym morzu u wybrze�y Afryki. Szcz�liwym trafem inny statek znajdowa� si� zaledwie o kilka mil morskich od miejsca katastrofy. Pod koniec 1932 roku, po kolejnych paru latach sp�dzonych w Chinach, znalaz� si� na pok�adzie d�onki "Fu Po" o wyporno�ci czterdziestu ton. Sponiewierana przez tajfun na pe�nym morzu na wysoko�ci Szanghaju, zaton�a pi�� dni p�niej przy skalistych brzegach na p�noc od Formozy,�* lecz zanim si� rozbi�a, zosta�a jeszcze do cna spl�drowana przez pirat�w. Niczym nie zniech�cony ~eric zabra� si� do budowy nowej d�onki "Fu Po II", mniejszej od poprzedniczki - tylko dwana�cie ton. Przez cztery lata b�dzie na niej przemierza� Ocean Spokojny, po�wi�caj�c si� badaniom ma�o znanych pr�d�w, swoim pasjom etnologicznym oraz sprawdzaniu hipotez dotycz�cych w�dr�wek lud�w wyspiarskich. Po licznych przygodach na Nowej Gwinei i Wyspach Marshalla zako�czy� podr� na wyspie Molokai w Archipelagu Hawajskim. W dodatku okoliczno�ci tego zdarzenia by�y niezwykle dramatyczne... Dziadek i jego wierny towarzysz, Breto�czyk nazwiskiem Tatibou~et - ju� od wielu dni pozbawieni zapas�w �ywno�ci - �eglowali, a w�a�ciwie dryfowali prawie umieraj�c z g�odu, zbyt s�abi, by manewrowa� �odzi�. W ko�cu stracili przytomno��, zanim zdo�ali dotrze� do miejsca nadaj�cego si� do zakotwiczenia. Gdy odzyskali zmys�y, otacza�a ich grupa tr�dowatych z miejscowej kolonii. W�wczas ~eric zada� jedno pytanie, bowiem w swojej obecnej sytuacji tylko t� kwesti� uwa�a� za istotn�: "Moja �ajba, co z ni�...?". Ale tak�e z drugiej "Fu Po", kt�ra podobnie jak pierwsza rozbi�a si� o skaliste brzegi, nic nie pozosta�o! I kiedy tak rozpami�tywa�em przypadki, jakie los zsy�a� na mojego przodka, pomy�la�em sobie, �e je�eli darzy� on ocean mi�o�ci� p�omienn�, to z pewno�ci� nie zawsze by�o to uczucie w pe�ni odwzajemnione. Z Hawaj�w wyruszy� ~eric de Bisschop po sw� najbardziej zadziwiaj�c� przygod�. W 1936 roku w stoczni, zaimprowizowanej na skraju pla�y pod palmami kokosowymi, w�asnymi r�kami zbudowa� �aglow� pirog� typu polinezyjskiego - chyba pierwszy wsp�czesny katamaran - w ci�gu kilku miesi�cy dop�yn�� na niej do Francji. "Kaimiloa" po maorysku znaczy "Za dalekim horyzontem" - tak nazywa� si� dwunastometrowy wielokad�ubowiec, kt�rego zdj�cia fascynowa�y mnie w czasach dzieci�stwa, a nawet p�niej, gdy by�em nastolatkiem. Oczami wyobra�ni widzia�em siebie, jak stoj� za jego sterem i lawiruj�c od jednej wyspy do drugiej, przemierzam morza po�udniowe! W roku 1987 r�wnie� i ja sta�em si� w�a�cicielem katamarana �aglowego o d�ugo�ci dwudziestu jeden metr�w. Kaza�em go zbudowa�, aby z jego pok�adu prowadzi� prace archeologiczne. I kiedy zastanawia�em si� nad nazw�, natychmiast pomy�la�em o �aglowcu, kt�ry m�j dziadek, wspania�y wilk morski, tak sobie upodoba�. Nie waha�em si� ju� ani chwili, musia�em przecie� spe�ni� marzenia - w ten spos�b mia�em wreszcie szans� naprawd� zacisn�� d�onie na sterze "Kaimiloa". O przygodach ~erica de Bisschopa potrafi�bym jeszcze d�ugo opowiada�, ale postaram si� reszt� zrelacjonowa� mo�liwie kr�tko. Swoj� drog� jestem przekonany, �e on sam najlepiej by si� czu� w sk�rze jednego z owych szesnastowiecznych odkrywc�w, jako marynarz lub �o�nierz wsp�czesny tym, kt�rych pozna�em wtedy, gdy pod��aj�c �ladami epopei "San Diego", buszowa�em po archiwach w�r�d starych ksi�g. Po "Kaimiloa" dziadek zbudowa� sobie jeszcze kilka jednostek - najpierw trimaran "Kaimiloa Wakea", potem "Cheng Ho", d�onk� o wyporno�ci stu pi��dziesi�ciu ton; na niej opu�ci� Honolulu, �eby dotrze� do Papeete jedynie z dwoma niedo�wiadczonymi cz�onkami za�ogi... Po paru latach sp�dzonych spokojnie na Tahiti znowu zabra� si� do badania migracji Polinezyjczyk�w i �ledzenia pr�d�w morskich na po�udniowym Pacyfiku. Tym razem chcia� dowie��, w przeciwie�stwie do tezy Thora Heyerdahla i jego towarzyszy z "Kon Tiki", i� Polinezyjczycy nie pochodz� z Ameryki Po�udniowej, lecz �e maoryscy �eglarze przedostali si� z wysp na kontynent ameryka�ski. By�a to trudna wyprawa, ale uwie�czy� j� sukces. W ci�gu pi�ciu miesi�cy i dwunastu dni tratwa "Tahiti Nui" pokona�a d�ug� tras� pomi�dzy Tahiti a Chile. Niestety, p�niej podj�� pr�b� przep�yni�cia w odwrotnym kierunku na "Tahiti Nui II" i ta zako�czy�a si� tragicznie 30 sierpnia 1958 roku na podwodnej rafie ko�o wyspy Rakahanga. ~eric de Bisschop spr�bowa� szcz�cia o jeden raz za du�o i z tej katastrofy nie wyszed� �ywy. Ju� nigdy wi�cej nie wyruszy na ocean w pogoni za marzeniami, pr�buj�c dowie�� s�uszno�ci swych teorii, a ja ju� nigdy nie zobacz� mego dziadka, kt�rego wyczyny sprawi�y, i� w mojej dzieci�cej g�owie zaroi�o si� od fantastycznych pomys��w. ~eric de Bisschop nie by� jedyn� osob�, kt�ra skierowa�a moje zainteresowania w stron� morza i �eglarstwa. To nie dziadek, lecz jeden z jego najlepszych przyjaci� urz�dzi� mi prawdziwy chrzest morski. Kapitan �eglugi wielkiej Robert Argod w swojej karierze dowodzi� wieloma, dzi� ju� legendarnymi �aglowcami regatowymi, do nich nale�a� na przyk�ad "V~ega"; p�ywa� te� na frachtowcach, w latach pi��dziesi�tych by� kapitanem szkunera odbywaj�cego regularne rejsy pomi�dzy Tahiti a Makatea, w czasach gdy jeszcze intensywnie eksploatowano kopalnie fosforytu na tej wyspie. Robert Argod jest cz�owiekiem o gigantycznej wiedzy historycznej, do tego wybitnym specjalist� w dziedzinie migracji lud�w. Jego rady zawsze sobie ceni�em, a ju� zw�aszcza od dnia, kiedy po raz pierwszy w porcie w S~ete zabra� mnie, nastoletniego go�ow�sa, na pok�ad swojego "Auma", co w sanskrycie oznacza "Powiew". Pi�tnastometrowej d�ugo�ci trimaran mia� maszty obrotowe - jak na owe czasy osprz�t wr�cz futurystyczny. W�a�nie tego pragn��em od wczesnej m�odo�ci - uciec przed banaln� egzystencj�. Chcia�em podr�owa� jak m�j dziadek, chcia�em pod��a� �ladami ludzi, kt�rzy niegdy� �yli na Ziemi, odkrywa� kulisy dawno minionych wydarze�. Przesz�o�� zawsze mnie fascynowa�a; tak bardzo, �e od dziecka by�em cz�stym bywalcem muze�w i wykopalisk archeologicznych. Ja sam namawia�em rodzic�w - nie za� odwrotnie - �eby pokazywali mi owe miejsca u�wi�cone, gdzie historia ludzko�ci spoczywa zakl�ta w kamieniu. Mimo wszystko zdrowy rozs�dek - nabra�em go chyba wychowuj�c si� na wsi w Normandii w�r�d wie�niak�w, kt�rzy dobrze znali twarde realia codziennego �ycia - sprawi�, �e wybra�em solidne studia, pozwalaj�ce zdoby� �rodki na ziszczenie marze�. Tak wi�c, chocia� poci�ga�y mnie g��wnie nauki humanistyczne, a zw�aszcza historia - mia�em to szcz�cie, �e w szkole moim profesorem by� Jacques Le Goff, wybitny specjalista w dziedzinie �redniowiecza - zaj��em si� intensywnie matematyk�, kt�rej nauka przychodzi�a mi z �atwo�ci�. Zamierza�em dosta� si� do jednej z najbardziej renomowanych szk� wy�szych, powiod�o mi si� i zda�em wst�pny egzamin konkursowy.�* Jednak nade wszystko chcia�em zobaczy� �wiat, podr�owa�, zwiedza� i przypatrywa� si�, aby zrozumie� te niebywale skomplikowane mechanizmy, kt�re rz�dz� w r�nych spo�ecze�stwach. Najpierw uda�o mi si� unikn�� zwyk�ej s�u�by wojskowej, poniewa� zosta�em oddelegowany przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych do pracy w ONZ, w ramach Komisji Gospodarczej dla Azji i Pacyfiku z siedzib� w Bangkoku. W 1973 roku wysi�ki tej organizacji koncentrowa�y si� wok� beczki prochu, jak� stanowi�y w�wczas Wietnam, Laos i Kambod�a. W Bangkoku, Vientiane i Sajgonie sprawowa�y kontrol� wszechobecna armia ameryka�ska wraz z CIA, a w powietrzu panowa�y niepodzielnie linie lotnicze Air America. Znalaz�em si� w samym �rodku po�ogi wojennej, mia�em dwadzie�cia cztery lata i powierzono mi funkcj� doradcy do spraw projekt�w rozwoju. W tych krajach trudno by�o nawet marzy� o rozwoju, wi�c praktycznie �adne projekty nie istnia�y. Tylko zgie�k i szale�stwo wojny; co jednakowo� nie przeszkodzi�o mi pozna� troch� Azj�. Najpierw przez p�tora roku, czyli okres odpowiadaj�cy s�u�bie wojskowej (moje zaj�cia pozwoli�y na je�d�enie po Wietnamie i Laosie w rejonach, gdzie niewiele os�b mia�o wst�p), potem przez nast�pne p�tora roku, gdy zosta�em - ju� jako cywil - mianowany przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych doradc� przy rz�dzie laota�skim. Wtedy te� nauczy�em si� cierpliwo�ci... Pami�tam na przyk�ad pewn� umow�, kt�r� mia�em przygotowa� dla laota�skiego ministra i chi�skiej delegacji. W 1975 roku teki porozdzielano pomi�dzy prawic� i komunist�w, u w�adzy bowiem znajdowa� si� rz�d jedno�ci narodowej. Komunistyczny minister, dla kt�rego pracowa�em, wezwa� mnie kt�rego� dnia i powiedzia�: - Przyjedzie delegacja chi�ska. Pekin zgodzi� si� po�yczy� nam dziesi�� tysi�cy ton ry�u. Czy mo�e pan przygotowa� odpowiedni dokument okre�laj�cy szczeg�y? Zredagowa�em �liczny, ma�y traktacik, wymieniaj�c, ile ry�u nam dadz� i w jaki spos�b, a my w zamian z�o�ymy uprzejme podzi�kowanie, �askawie godz�c si� na ich ry�... Minister z zadowoleniem przyj�� moj� prac�: - To mi si� bardzo podoba, no i zd��yli�my na czas, bo Chi�czycy przyje�d�aj� jutro... Nast�pnego dnia faktycznie podjecha�o trzydzie�ci dziewi�� s�u�bowych samochod�w, wype�nionych politykami wysokiego szczebla. Wszyscy m�wili biegle po francusku - w owych czasach by�o nie do pomy�lenia, �eby Chi�czyk wym�wi� bodaj jedno s�owo po angielsku! M�j minister by� r�wnie zdziwiony jak ja. Taka parada dostojnik�w w sprawie po�yczki ry�u? Zacz�o si� bardzo dobrze oficjalnym powitaniem, wymian� grzeczno�ci i u�miech�w. Ale sytuacja uleg�a radykalnej zmianie w chwili, gdy szef delegacji chi�skiej brutalnie przerwa� posiedzenie, ostro zgromiwszy gospodarzy: - Czy wy sobie z nas kpicie? Zdanie to, kt�re w absolutnej ciszy powt�rzy� jeszcze kilkakrotnie, niemal zwali�o nas z n�g. C� takiego zrobili�my? Mo�e niechc�cy paln��em jak�� potworn� gaf� w przem�wieniu, kt�re r�wnie� przygotowa�em dla mojego ministra? W ko�cu dygnitarz z Pekinu, z uporem powtarzaj�c swoje pytanie, chwyci� d�ugopis i w�wczas zauwa�yli�my z przera�eniem, �e wszystkie le��ce na sto�ach d�ugopisy, specjalnie przygotowane dla naszych go�ci, mia�y niezno�nie dla nich dra�ni�ce napisy: Made in Taiwan! By� to bezsprzecznie z�y pocz�tek. �eby nadrobi� nietakt, musieli�my si� bardzo du�o u�miecha�, wi�cej ni� kiedykolwiek... i to znacznie d�u�ej, ni� przypuszczali�my. Pobyt delegacji planowano na jeden dzie�, tymczasem Chi�czycy zabawili miesi�c. Ka�dego dnia okazywa�o si�, �e trzeba co� poprawi� w projekcie umowy, jakie� zdanie, cho�by jedno s�owo lub przecinek. Czy�by wszystko by�o tylko po to, by dosta� od nich prezent w postaci ry�u? Stopniowo Laota�czycy i ja zrozumieli�my, �e w tej grze chodzi�o o inn� stawk�. Jednak zamiast pod��a� prosto do celu, ca�� rzecz przeprowadzono na mod�� azjatyck�. Ot�, skoro Chi�czycy zamierzali podarowa� ry�, to nie by�o mowy o innych �rodkach transportu jak chi�skie ci�ar�wki. A poniewa� nie istnia�y �adne drogi ani mosty ��cz�ce oba kraje, nale�a�o te drogi i mosty wybudowa�. Zatem faktycznie pertrakcje toczy�y si� w sprawie szlaku komunikacyjnego o ogromnym znaczeniu strategicznym, mia� on bowiem wychodzi� z po�udniowej cz�ci Chin! Moje azjatyckie do�wiadczenie zako�czy�o si� w 1975 roku, kilka miesi�cy po upadku Sajgonu. W sumie ponad trzy lata nauki, odkrywania i poznawania osobliwo�ci kontynentu. Do dzi� zreszt� mam do niego du�y sentyment. W wieku dwudziestu siedmiu lat osi�gn��em wyj�tkow� dojrza�o��, prawdopodobnie zawdzi�czam to �yciu w krajach, gdzie trwa�a wojna, panowa�y r�ne ustroje polityczne - wszak zobaczy�em z bliska tak egzotyczny dla Francuza komunizm. Kiedy nadszed� czas powrotu do domu, wiedzia�em z ca�� pewno�ci�, �e b�dzie mi niezwykle trudno osi��� na sta�e w jakim� paryskim biurze, z dala od ekscytuj�cego �ycia i pracy "w terenie". Dlatego te�, gdy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych zapytano, czy by�bym got�w zn�w wyjecha�, tym razem do Arabii Saudyjskiej, nie waha�em si� ani minuty. Poinformowano mnie, �e szef resortu finans�w kr�lestwa zwr�ci� si� do Francji z pro�b� o oddelegowanie eksperta, kt�ry pom�g�by w uruchomieniu funduszu na rzecz rozwoju. Czy to mnie interesuje? Ale� oczywi�cie! Propozycj� przyj��em z entuzjazmem. Mia�em podlega� bezpo�rednio rz�dowi saudyjskiemu. Nowo utworzona instytucja zajmowa�a si� wszystkimi po�yczkami udzielanymi przez kr�lestwo na projekty wspieraj�ce rozw�j w krajach trzeciego �wiata. Dzi�ki powa�nym kapita�om, jakimi dysponowa�, saudyjski Fundusz Rozwoju dzia�a� - i nadal dzia�a - w bardzo skuteczny spos�b, finansuj�c, na korzystnych warunkach, przedsi�wzi�cia realizowane w Afryce, na Bliskim Wschodzie i w dalszych regionach Azji, a tak�e w Ameryce �aci�skiej. Prac� zacz��em od przygotowania formularzy dla typowych um�w po�yczki, procedur reguluj�cych wydatkowanie oraz innych zasad techniczno-organizacyjnych. Z pasj� po�wi�ci�em si� moim nowym zaj�ciom, cho� nie zaniedbywa�em innych zainteresowa�, przy okazji bowiem poznawa�em i podziwia�em niezwyk�� cywilizacj� saudyjsk�. By�em odpowiedzialny za przedsi�wzi�cia rozsiane na terenie wielu kraj�w Afryki - zapory dla hydroelektrowni, porty, lotniska, drogi, uniwersytety, szpitale, projekty wp�ywaj�ce na rozw�j gospodarczy ca�ych region�w. Dlatego te� bez przerwy podr�owa�em po ca�ym kontynencie afryka�skim, Europie i Stanach Zjednoczonych. Zajmowa�em si� ocen� projekt�w, nadzorem ich funkcjonowania oraz koordynacj� pomi�dzy inwestorami krajowymi i zagranicznymi. Moimi partnerami - cz�sto w rozmowach bezpo�rednich - bywali szefowie pa�stw, ministrowie i pe�nomocnicy rz�d�w nadzoruj�cy wykonanie projekt�w od strony technicznej. Wszyscy oni przyjmowali mnie z uprzedzaj�c� grzeczno�ci�. Fakt, i� reprezentowa�em tak wa�n� instytucj�, sam przez si� t�umaczy� wzgl�dy, jakimi mnie otaczano! W tamtym okresie zda�em sobie spraw� z tego, w jak niewielkim stopniu kraje wykorzystuj� przeogromny potencja�, kt�ry oferuj� im morza i oceany. By�em zaskoczony widz�c, �e kraje posiadaj�ce rozleg�e wybrze�a morskie koncentruj� si� niemal wy��cznie na inwestycjach l�dowych. Nieszcz�sne oceany, �le traktowane przez pot�gi przemys�owe! Wszak zatruwamy je bez �enady i bez opami�tania! Tymczasem przy nale�ytej eksploatacji mog�yby przynosi� niezliczone korzy�ci. Nadejdzie jednak taki dzie�, kiedy u�wiadomimy sobie wreszcie, �e skoro �ycie wysz�o z morskich g��bin, tam trzeba szuka� rozwi�za� problem�w, na dzi� i na jutro. Przeogromne i wci�� nie zbadane do ko�ca zasoby wszechoceanu s� w stanie zapewni� nam dobrobyt. Cho� nale�a�oby si� raczej zastanowi�, czy obecnie stawk� nie jest przetrwanie ludzko�ci. Czas sp�dzony w Rijadzie up�ywa� bardzo interesuj�co, szczeg�lnie pod wzgl�dem profesjonalnym. W dodatku Saudyjczycy okazali si� lud�mi o wyj�tkowej kulturze i wspania�omy�lno�ci. Dzi�ki temu po kilku latach mog�em si� cz�ciowo wycofa� z dotychczasowej dzia�alno�ci. Z w�asnych funduszy za�o�y�em Europejski Instytut Archeologii Podwodnej, przeprowadzi�em moje pierwsze wykopaliska, zapewniwszy sobie do tych prac doskona�e, najlepsze z mo�liwych, zaplecze materialne i naukowe. Oczywi�cie w dalszym ci�gu zajmuj� si� problematyk� finansow�, ale ju� jako niezale�ny konsultant. Anga�uj� si� te� troch� w inwestycje prywatne. W rezultacie dziel� swoje �ycie pomi�dzy pasjonuj�c� prac� zawodow� oraz archeologi� podwodn�, kt�ra wi��e si� z marzeniami mojego dzieci�stwa. W 1983 roku postanowi�em bowiem po�wi�ci� si� zg��bianiu tajemnic i odnajdywaniu relikt�w przesz�o�ci ukrytych na dnie m�rz i ocean�w. Najpierw przeprowadzi�em co� w rodzaju analizy rynku - obserwowa�em, co si� dzieje w tej dziedzinie we Francji i w innych krajach. Spostrzeg�em, �e �rodowisko archeologii podwodnej jest niezwykle ubogie. We Francji istnia�a jedna instytucja podlegaj�ca Ministerstwu Kultury - Departament Podwodnych Bada� Archeologicznych, w skr�cie DRASM, formalnie utworzony w 1966 roku w celu zinwentaryzowania, zbadania i ochrony podwodnego dziedzictwa archeologicznego (na przyk�ad naliczono ponad trzysta pi��dziesi�t wrak�w rozsianych wzd�u� francuskich wybrze�y). Siedzib� DRASM ulokowano w starym forcie Saint_Jean w Marsylii. Niestety, �rodki finansowe, jakie mu przyznano do dyspozycji, nie zawsze wystarczaj� na podj�cie powa�niejszych operacji, chocia� jego kadra sk�ada si� z wybitnych naukowc�w, a statek "Arch~eonaute" �wietnie przystosowano do potrzeb akcji ratunkowych, zw�aszcza w przypadku zagro�enia grabie��. A w innych krajach c� jest takiego? Naprawd� niewiele! W Holandii, w Grecji i w Kanadzie powo�ano instytucje rz�dowe podobne do DRASM. Ale w wielu krajach morskich, na przyk�ad w Stanach Zjednoczonych, Japonii czy Wielkiej Brytanii, nie ma niczego w tym rodzaju. Jest to zadziwiaj�ce zwa�ywszy, �e jednocze�nie w tych samych Stanach Zjednoczonych, w Szwecji czy w Norwegii archeologia podwodna doskonale rozwija si� na uniwersytetach dzi�ki bardzo szczodremu mecenatowi. Obok tego dzia�aj� awanturnicy, bardziej lub mniej podejrzani poszukiwacze skarb�w, ludzie bez czci i wiary, kt�rych interesuj� tylko korzy�ci materialne. Nale�y bowiem wiedzie�, �e podwodne rafy wysp karaibskich i wybrze�y Florydy przyci�gaj� uwag� ludzi powodowanych nie tylko wzgl�dami natury naukowej - historycznej lub archeologicznej! W tym rejonie zaton�o wiele statk�w wy�adowanych nies�ychanymi bogactwami wydartymi Ameryce przez konkwistador�w epoki renesansu. W XVI i XVII wieku na okr�ty armady, ci�kie od hiszpa�skiego z�ota, czyhali piraci i korsarze. Dzi� padaj� one �upem innych rzezimieszk�w. Na przyk�ad z wraka "Conde de Tolosa" wydobyto setk� diament�w i ponad tysi�c rzadkich okaz�w pere� w doskona�ym stanie. Podobnie z wn�trza hiszpa�skich galeon�w "San Margarita" i "Nuestra Se~nora de Atocha", zatopionych u wybrze�y Florydy w roku 1622, nurkowie wyci�gn�li pi��dziesi�t cztery metry z�otych �a�cuch�w oraz naszyjniki, pi��dziesi�t kilogram�w z�ota w sztabach, sze��dziesi�t kilogram�w wyrob�w ze srebra i osiemna�cie kilo sztab tego kruszcu... Jest czym roznieci� zapa� i apetyty nie maj�ce nic wsp�lnego z archeologi�! Takie praktyki s� godne pot�pienia nie tylko z etycznego punktu widzenia, ale r�wnie� dlatego, �e w du�ym stopniu uniemo�liwiaj� zdobycie informacji historycznych, jakie uzyskuje si� z wykopalisk prowadzonych metod� naukow�. Poszukiwacze skarb�w bezmy�lnie niszcz� relikty przesz�o�ci; wydobywaj� na powierzchni� z�oto i inne cenne przedmioty, jednak nieodwracalnie zaprzepaszczaj� szans�, by ponownie o�ywi� minione dzieje, dowiedzie� si� czego� nowego o tej czy innej epoce. A tak naprawd� wiedza jest niesko�czenie wa�niejsza od kosztownych b�yskotek, kt�re mo�na znale�� na starym wraku. Archeologia nie jest oczywi�cie celem samym w sobie, s�u�y historii, dostarcza jej po�ywienia i surowc�w, wzbogaca nauk� o dawnych spo�ecze�stwach, o cz�owieku. Ma za zadanie ods�ania� �lady przesz�o�ci staraj�c si�, za pomoc� dost�pnej w danym czasie techniki, ocali� mo�liwie jak najwi�cej informacji. Tote�, kiedy jaki� przedmiot zostanie wydobyty z terenu wykopalisk czy to na l�dzie, czy na dnie morza, nale�y nie tylko podziwia� jego pi�kno i kunszt tw�rc�w, ale r�wnie� sprawi�, by przem�wi� i przekaza� wszystko, co mo�e poszerzy� nasz� wiedz�. Na przyk�ad najstarszy wrak, znaleziony u wybrze�y Francji w 1971 roku niedaleko Saint-Tropez, wni�s� co� niezwykle istotnego do znajomo�ci staro�ytnych metod stosowanych w budownictwie okr�towym, do tamtej pory nie spotkanych w basenie Morza �r�dziemnego. Statek by� wy�adowany bardzo cennymi amforami greckimi i etruskimi z VI wieku przed nasz� er�. Daleko wa�niejsze dla nauki okaza�o si� jednak jego poszycie spojone powrozami. Albo we�my amfor� na oliw� - wydobyt� z wraka blisko Fos-sur-Mer - pozwoli�a zrekonstruowa� szlaki handlowe, kt�re marynarze w epoce antycznej obierali p�ywaj�c pomi�dzy W�ochami a po�udniow� Hiszpani�. Sw�j rozw�j archeologia podwodna zawdzi�cza wynalazkowi kapitana Cousteau i in�yniera Gagnana, kt�rzy w 1943 roku skonstruowali aparat oddechowy do swobodnego nurkowania. Oczywi�cie ludzie nie czekali na rewolucj� techniczn�, �eby wy�awia� skarby zatopione w g��binach m�rz i ocean�w - w tych "najwspanialszych muzeach �wiata", jak je w roku 1900 nazwa� historyk Salomon Reinach. Ju� w szczytowym okresie rozkwitu cesarstwa rzymskiego bardzo poszukiwani urinatores (nurkowie) pr�bowali odzyskiwa� �adunki statk�w zatopionych blisko brzeg�w. Po d�ugim hyperwentylowaniu na powierzchni, obci��eni kamieniami wa��cymi po dziesi�� kilo, zatrzymuj�c oddech, docierali do wraka, gdzie mogli pracowa� przez dwie, trzy minuty. W epoce renesansu Francesco de Marchi, in�ynier z Bolonii, kaza� si� zamkn�� w drewnianym dzwonie nurkowym. Pomocnicy opu�cili go na dno jeziora Nemi w miejscu, gdzie, jak przypuszczano, w staro�ytno�ci p�ywa�y kapi�ce od przepychu pa�ace wodne cesarza Kaliguli. De Marchi nie straci� �ycia - ju� sam ten fakt jest zadziwiaj�cy! - jednak jego �mia�e przedsi�wzi�cie nie przynios�o wiele po�ytku. Natomiast pi�� wiek�w p�niej, kiedy W�ochy epoki Mussoliniego prze�ywa�y ponown� fascynacj� �ladami chlubnej przesz�o�ci p�wyspu, osi�gni�to pe�ny sukces. Za pomoc� pomp o wysokiej wydajno�ci w�oscy in�ynierowie i technicy zdo�ali obni�y� o ponad dwadzie�cia metr�w poziom jeziora po�o�onego w Monte Albano. Wtedy wy�oni�y si� spod wody nies�ychane skarby - niestety wszystkie przepad�y w po�arze w 1944 roku. Dzi�ki ogromnym nak�adom uda�o si� r�wnie� wydoby� dwa kad�uby w doskona�ym stanie, o d�ugo�ci ponad siedemdziesi�t metr�w - niew�tpliwie by�y to najwi�ksze okr�ty staro�ytno�ci, na jakie do tej pory natrafiono. Pora w tym miejscu zaznaczy�, �e pocz�tki archeologii podwodnej, wielkie ekspedycje prowadzone metod� naukow� nale�� do niezbyt odleg�ej przesz�o�ci. Wymagaj� bowiem bardzo nowoczesnych �rodk�w technicznych i ci�kiego sprz�tu, a w zwi�zku z tym s� te� nies�ychanie kosztowne. �wietny przyk�ad stanowi akcja wydobywcza okr�tu "Wasa", dumy szwedzkiej marynarki, kt�ry zaton�� zaraz po zwodowaniu 10 sierpnia 1628 roku w porcie sztokholmskim na g��boko�ci trzydziestu pi�ciu metr�w. Pierwsze prace na tym okr�cie wojennym by�y pro