2276
Szczegóły |
Tytuł |
2276 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2276 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2276 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2276 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Franck Goddio
Tajemnica "San Diego"
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 2000
Prze�o�y�a
Agnieszka Marco�
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni Zak�adu
Nagra� i Wydawnictw ZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk: Wydawnictwo "Muza",
Warszawa 1998
Korekty dokona�y
U. Maksimowicz
i K. Markiewicz
Autor ksi��ki jest
archeologiem podwodnym... i
Sherlockiem Holmesem. Odkrywa
prawdziwe przyczyny i miejsce
zatoni�cia hiszpa�skiego galeonu
u wybrze�y Filipin w 1600 roku.
Ekipa nurk�w pod kierunkiem
Francka Goddio znajduje wrak
statku z bezcennym skarbem -
wspania�ymi okazami chi�skiej
porcelany. Pe�na dramatyzmu
relacja z owych wydarze� i
dokona� to lektura pasjonuj�ca.
Przedmowa
wydawcy francuskiego
Oto wyj�tkowa ksi��ka napisana
przez wyj�tkowego cz�owieka.
Przeplataj� si� w niej losy
obie�y�wiat�w, poszukiwaczy
szcz�cia epoki renesansu z
ca�kiem wsp�czesnymi przygodami
francuskich nurk�w i archeolog�w
podwodnych. Historie
szesnastowiecznych marynarzy i
pirat�w, p�ywaj�cych i
walcz�cych na Morzu
Po�udniowochi�skim, zosta�y
wydobyte z mrok�w zapomnienia
przez cz�onk�w ekspedycji
kierowanej przez Francka Goddio.
Zar�wno on, jak i jego ekipa
nale�� do nielicznych na
�wiecie, maj�cych tak
wszechstronne umiej�tno�ci i
potencja� techniczny. Jednakowo
dobrze opanowali badania
historyczne dokument�w
archiwalnych, jak organizowanie
wypraw w odleg�e zak�tki �wiata,
eksploracj� wrak�w niegdy�
wspania�ych okr�t�w; u�ywaj� za�
przy tym niebywale nowoczesnych
i wymy�lnych urz�dze�
specjalistycznych.
Ich pasjonuj�ce przygody i
podwodne wykopaliska miewaj�
czasem do�� niezwyk�e pocz�tki.
Niekiedy archeolodzy przyst�puj�
do poszukiwania wraka opieraj�c
si� na hipotezie naukowej pod
wzgl�dem barwno�ci nie
ust�puj�cej powie�ciowej
intrydze. Na podstawie
autentycznych relacji �wiadk�w,
kt�re z uwagi na nadzwyczajne
okoliczno�ci opisywanych
wydarze� - aborda�, bitwa
morska, zatoni�cie okr�tu... -
daj� zdecydowanie niepe�ny obraz
ich przebiegu, Franck Goddio
potrafi zlokalizowa� wraki
zagubione po�r�d niezmierzonych
morskich przestrzeni. Jest te� w
stanie wyci�gn�� z po��k�ych
manuskrypt�w informacje na tyle
dok�adne, �eby podj�� ekspedycj�
wykopaliskow�, kt�ra wymaga
wszak zaanga�owania ci�kiego
sprz�tu, wielu statk�w i du�ej
liczby naukowc�w, technik�w i
nurk�w. Dzi�ki tym
umiej�tno�ciom zdo�a� wydrze� z
oceanicznych g��bin zatopione
skarby, odtworzy� wypadki z
dawno minionej przesz�o�ci, a
nawet, jak to si� sta�o w
przypadku "San Diego", odnale��
prawd� historyczn� zafa�szowan�
przed prawie czterema wiekami.
Bez w�tpienia mamy tu do
czynienia z ksi��k�, kt�ra w
znakomity spos�b ��czy
zamierzch�e dzieje, ich
staro�wiecki urok ze
wsp�czesno�ci�, i to w jej
najbardziej nowoczesnych
przejawach. W tej opowie�ci
spotykamy hiszpa�skie galeony i
holenderskie okr�ty wojenne,
�egluj�ce burta w burt� z
futurystycznym katamaranem o
d�ugo�ci dwudziestu jeden
metr�w, szybkim i sprawnym jak
"maszyny" regatowe. "Kaimiloa" -
tak bowiem nazywa si� statek
badawczy naszych archeolog�w -
zosta� wr�cz nafaszerowany
sprz�tem elektronicznym
najnowszej generacji; niekt�re z
jego urz�dze� pomiarowych to
szczytowe osi�gni�cia nauki. Co
si� za� tyczy samego Francka
Goddio, mo�na �mia�o stwierdzi�
bez obawy pope�nienia pomy�ki,
i� jest on cz�owiekiem
nieprzeci�tnym. Szerokie kr�gi
publiczne nied�ugo poznaj� go
lepiej dzi�ki tej publikacji, a
tak�e poprzez filmy nakr�cone
podczas wypraw oraz wspania�e
wystawy organizowane zar�wno we
Francji, jak i za granic�.
Naukowiec rozmi�owany w
historii, archeolog, �eglarz i
do tego... mi�dzynarodowy
finansista - jego nazwisko
niebawem b�dzie r�wnie s�awne,
jak nazwiska najwybitniejszych
badaczy i odkrywc�w.
Dw�ch lat potrzebowali - on i
jego ekipa - na odnalezienie,
przet�umaczenie i
zinterpretowanie dokument�w
archiwalnych. Ta mozolna praca
pozwoli�a odtworzy� prawd�
historyczn� o zatoni�ciu "San
Diego" podczas bitwy morskiej
wydanej holenderskim piratom na
Morzu Po�udniowochi�skim. W
rezultacie okre�lono
przypuszczalne po�o�enie wraka i
mo�na by�o wyruszy� na
poszukiwanie galeonu, kt�rego
pogmatwane dzieje Czytelnik
pozna z nast�pnych stron tej
ksi��ki. Fundamentem hipotezy
sta�y si� zeznania ocala�ych
rozbitk�w i manuskrypt
zawieraj�cy relacj� pewnego
ksi�dza, naocznego �wiadka
katastrofy. Przed czterystu lary
zatajono je, poniewa� by�y
ca�kowicie sprzeczne z
oficjalnymi sprawozdaniami z
przebiegu bitwy. Dlatego te�
zreszt� zwr�ci�y uwag�
archeolog�w. Dokumenty te, nigdy
nie publikowane, spoczywa�y w
hiszpa�skich archiwach od roku
1601. Szesnastowieczny j�zyk,
jakim zosta�y napisane, okaza�
si� niezwykle trudny do
odczytania. W dodatku cenne
informacje by�y rozproszone na
kilkuset stronach; pewne
szczeg�y w toku opowiadania
rozbitk�w wydawa�y si�
nieistotne, jednak przy
poszukiwaniach prawdy nabiera�y
wielkiego znaczenia. Przebieg
wypadk�w stopniowo odtwarzano z
drobnych poszlak, takich jak
kierunek i si�a wiatru wiej�cego
pami�tnego dnia 14 grudnia 1600
roku; usytuowanie statk�w
wzgl�dem siebie w momencie
aborda�u; opis tego, co zobaczy�
pewien kanonier, zanim rzuci�
si� do wody; ile czasu by�o
trzeba chirurgowi i ksi�dzu na
dop�yni�cie do wyspy Fortune...
Interpretacja tych fakt�w oraz
innych wskaz�wek by�a trudna i
nieraz wiod�a na manowce, ale w
ko�cu pozwoli�a Franckowi Goddio
okre�li� obszar, gdzie powinien
znajdowa� si� "San Diego".
Jednak�e wnioski na temat jego
usytuowania - kolejna
rozbie�no�� pomi�dzy dwoma
wersjami wydarze� - nie dawa�y
si� pogodzi� z twierdzeniami
jednej z g��wnych os�b dramatu.
Admira� Antonio de Morga,
dow�dca "San Diego", inaczej
opisa� t� histori� w dziele
opublikowanym w roku 1609 -
"Sucesos de las islas Filipinas"
- oraz w raportach adresowanych
do gubernatora Filipin i do
kr�la Hiszpanii.
Przygotowuj�c si� do
poszukiwa�, Franck Goddio
wytyczy� stref� dwa i p�
kilometra na trzy po wschodniej
stronie wyspy Fortune; �rodek
tego prostok�ta znajdowa� si�
mniej ni� p�tora kilometra od
male�kiej pla�y, do kt�rej
rozbitkowie dotarli wp�aw.
Tymczasem Antonio de Morga
twierdzi�, �e "San Diego"
zaton�� jedena�cie kilometr�w od
zachodniego brzegu wyspy! Nic
jednak nie mog�o zniech�ci�
naszego archeologa! Z pok�adu
swego �aglowca "Kaimiloa"
rozpocz�� badanie okolicy za
pomoc� magnetometr�w z
rezonansem nuklearnym,
skonstruowanych przez naukowc�w
z Komisariatu Energii Atomowej.
Wreszcie po d�ugich tygodniach
pracy "San Diego" zosta�
odnaleziony na g��boko�ci
pi��dziesi�ciu jeden metr�w,
zaledwie dwie�cie metr�w od
punktu ustalonego teoretycznie
na podstawie interpretacji
dokument�w archiwalnych.
Swymi poszukiwaniami oraz
wykopaliskami na "San Diego",
kt�re nale�y uzna� wr�cz za
modelowe, Franck Goddio potrafi�
zainteresowa� "National
Geographic Magazine" i wytw�rni�
filmow�. Ponadto zarazi� swoj�
pasj� kierownictwo Fundacji Elf
tak dalece, �e stwierdziwszy, i�
przedsi�wzi�cie odpowiada ich
polityce prowadzenia mecenatu,
zgodzili si� finansowa�
ekspedycj�. Dzi�ki temu wydobyto
z g��bin morza nies�ychane
bogactwa. Nie by�o to jednak
z�oto ani diamenty, lecz co�
du�o wa�niejszego dla historii i
innych nauk - mn�stwo niezwykle
cennych przedmiot�w zabytkowych:
chi�ska porcelana, przyrz�dy
nawigacyjne, gliniane dzbany,
spi�owe dzia�a, bro�, kotwice,
etc. Wiele z tych rzadkich
okaz�w zosta�o zaprezentowanych
publiczno�ci w roku 1994 w
Wielkiej Hali Muzeum la Villette
w Pary�u. B�d� one te�
wystawione w Stanach
Zjednoczonych, w Kanadzie, w
Hiszpanii i w Japonii.
Sam Franck Goddio ledwo
sko�czy� pisanie tej relacji,
zaraz wyruszy� na swym "Kamiloa"
po nowe przygody. Wkr�tce
rozpocznie nurkowanie przy
innych wrakach w Morzu
Po�udniowochi�skim albo w innych
morzach czy oceanach. Pomi�dzy
za� tamtymi ekspedycjami,
wsp�lnie z w�adzami egipskimi,
jeszcze przez d�ugie lata b�dzie
kontynuowa� prace kartograficzne
nad sporz�dzeniem map i plan�w
�wi�ty� oraz innych budowli
niegdy� wzniesionych przez Marka
Antoniusza i Kleopatr�, a
obecnie zatopionych na redzie w
Aleksandrii i Abu Kir. Oba
stanowiska archeologiczne
stanowi� unikatowy skarb
nale��cy do �wiatowego
dziedzictwa ludzko�ci. Franck
Goddio z pewno�ci� zn�w zechce
za pomoc� pi�ra przywr�ci� do
�ycia owe miejsca obros�e
legend� i kolejny raz porwie za
sob� Czytelnik�w zafascynowanych
w�dr�wk� po jego �ladach.
W dzisiejszych czasach ju�
tylko podniebne przestworza i
morskie g��biny kryj� jeszcze
dziewicze zak�tki, gdzie
wyobra�nia dzieci i marzycieli
mo�e swobodnie sobie b��dzi�,
gdzie ludzie wyj�tkowi mog�
odkrywa� nieznane �wiaty. Franck
Goddio jest w�a�nie jednym z
takich niepospolitych fantast�w,
wi�c czujemy si� dumni i
szcz�liwi oddaj�c w r�ce
Czytelnik�w jego pierwsz�
opowie�� o niezwyk�ej przygodzie
historycznej i archeologicznej;
zw�aszcza �e ma ona i naukowy, i
cz�owieczy wymiar.
I. Bitwa morska, zatoni�cie
galeonu i odkrycie wraka na
Morzu Po�udniowochi�skim
I
Bitwa morska,
zatoni�cie galeonu
i odkrycie wraka
1 1 61 0 0 108 1 ff 1 32 1
na Morzu Po�udniowochi�skim
1 1 61 0 2 108 1 ff 1 32 1
Galeon hiszpa�ski p�yn�cy z
Manili pod pe�nymi �aglami
zbli�a si� do wyspy Fortune.
Morze jest wzburzone, wieje
silny wiatr. W sercu archipelagu
Filipin Morze Po�udniowochi�skie
miewa czasem niezwyk�y wygl�d -
fale przybieraj� kolor czarnej
laki, a powiew monsunu zrywa z
nich �nie�nobia�e grzywy.
Trzystu pi��dziesi�ciu
�o�nierzy na pok�adzie "San
Diego" zastyg�o w zbrojach i
kolczugach - zdobione pi�rami
z�ocone he�my na g�owach, tarcze
w zaci�ni�tych pi�ciach,
szpady, halabardy i piki
wzniesione ku niebu. Czekaj� na
rozkazy g��wnodowodz�cego flot�,
wielce szanownego Antonia de
Morgi. Niecierpliwie wypatruj�
chwili, gdy zmierz� si� z
holenderskimi piratami, kt�rzy
o�mielili si� zagrozi� ich
kolonii. Wydaje si� im, �e �aden
cios nie mo�e ich dosi�gn��.
Czy� nie s� w r�kach Pana, pod
opiek� jego s�ug na tym statku -
jezuity, dw�ch dominikan�w i
trzech augustian�w? Czy� w
ostatniej pie�ni nie �piewali,
�e "s�u�ba w prawdziwej
hiszpa�skiej armii jest jak
spowied� i komunia"?
Zaledwie o kilka kabli�* dalej
pi��dziesi�ciu dziewi�ciu
marynarzy holenderskich,
wyczerpanych dwuletni� �eglug�
dooko�a �wiata, tak�e szykuje
si� do walki - pierwszej
pomi�dzy dwiema europejskimi
pot�gami bitwy morskiej na
Filipinach. Na pok�adzie
"Mauritiusa" admira� Olivier de
Noort przemawia do swoich ludzi
i spokojnie wydaje zwyk�e w
takowej potrzebie rozkazy:
"Moje drogie dzieci, nie
tra�my ducha; niech nikt nie
pi�nie s�owa; arkebuzerzy, z obu
ko�c�w zapalcie knot i po��cie
si� na pok�adzie; reszta niech
przyniesie piki, a �elazo ma by�
porz�dnie nasmarowane; rozdajcie
proch i naboje; oficerowie i
podoficerowie, przypilnujcie, by
moje rozkazy by�y dok�adnie
powt�rzone i wykonane - i nie
robi� mi przy tym za du�o
ha�asu; kanonierzy, moi
przyjaciele, wystawcie armaty z
furt; pok�ad posypa� sol�, �eby
nie by� �liski; strza�owi,
zapalcie lont; znacie wszyscy
swoj� powinno��, wi�c
naprz�d..."
Zbli�a�o si� Bo�e Narodzenie.
By� 14 grudnia 1600 roku. O
godzinie �smej rano z
"Mauritiusa" wystrzelono
pierwsz� salw�, kt�ra lekko
uszkodzi�a "San Diego", p�niej
drug�, od kt�rej pad� tuzin
Hiszpan�w, roztrzaskana zosta�a
cz�� omasztowania i takielunku
oraz zniszczona pompa z�zowa.
Artyleria "San Diego" nie
zdoby�a si� na zbyt wiele.
Admira� Antonio de Morga widz�c,
�e sytuacja pogarsza si� z
minuty na minut�, wyda� rozkaz
do aborda�u. Bosman zapyta�, czy
nie zwin�� cz�ci �agli, jak to
si� zazwyczaj robi przy tego
rodzaju manewrach. Kapitan de
Morga sprzeciwi� si� i nakaza�,
by galeon nadal p�yn�� pod
pe�nymi �aglami.
Ze straszliwym �oskotem, w�r�d
wrzawy i huku wystrza��w "San
Diego" wbi� si� pod k�tem
prostym w "Mauritiusa". Si�a
uderzenia by�a tak wielka, �e
"Mauritius" zosta� odepchni�ty
bokiem. Haki aborda�owe
poszybowa�y przy wt�rze
okrzyk�w: "Gi�cie, psy!".
Kotwice prawej burty "San Diego"
pos�u�y�y do sczepienia obu
statk�w ze sob�. Po czym
Hiszpanie zrzucili �agle, kt�re
zas�ania�y ich pok�ady przed
wzrokiem nieprzyjaci�.
Na widok ponad trzystu
uzbrojonych ludzi na galeonie
pi��dziesi�ciu dziewi�ciu
Holendr�w ledwie kilka razy
wystrzeli�o z arkebuz�w i
pospiesznie ukry�o si� po
k�tach. Trzydziestka Hiszpan�w
wskoczy�a na pok�ad
"Mauritiusa". Pi�tnastoletni
ch�opiec okr�towy, niejaki Juan
de Romero, wspi�� si� na top
masztu, by zerwa�
niebiesko-bia�o-pomara�czow�
chor�giew rodu Ora�skiego z
Nassau. Inny marynarz �ci�gn��
bander� z rufy i barwy
hiszpa�skie za�opota�y nad
"Mauritiusem". Potem �o�nierze
powr�cili na "San Diego", aby
zda� spraw� i nieprzyjacielskie
chor�gwie z�o�y� u st�p swego
dow�dcy Antonia de Morgi.
Wszystko zdawa�o si� sprzyja�
Hiszpanom. A jednak...
A jednak sze�� godzin p�niej
na "San Diego" odkryto powa�ny
przeciek, pok�ad za�
"Mauritiusa" spowi�y k��by dymu,
jakby ogarnia� go po�ar. Antonio
de Morga rozkaza� wi�c przeci��
liny ��cz�ce oba statki. Zapewne
mia� nadziej� znale��
schronienie na wyspie Fortune,
oddalonej ledwie o kilka kabli.
Niestety, "San Diego" -
uwolniony od p�on�cego Holendra
- pop�yn�� jeszcze tylko sto
metr�w w tamt� stron� i
raptownie przechyli� si� do
przodu. Najpierw zanurzy� si�
dzi�b, a w ci�gu paru sekund
znikn�� ca�y okr�t. Zabra� te�
ze sob� wi�ksz� cz�� za�ogi, a
zw�aszcza �o�nierzy, kt�rzy nie
zd��yli zrzuci� ci�kich zbroi.
Tak w�a�nie zaton�� "San Diego":
"...Kiedy na koniec - pisa�
p�niej holenderski admira� -
odczepili si� od nas, w kilka
chwil potem zobaczyli�my, �e ich
statek si� zanurza i jako ten
kamie� w mig idzie na dno..."
By�em w tym miejscu - trzysta
dziewi��dziesi�t pi�� lat
p�niej i pi��dziesi�t metr�w
pod powierzchni� wody -
wyposa�ony w nowoczesny sprz�t
do nurkowania: aparat oddechowy
z butlami i kombinezon
neoprenowy. By�em jednym z dw�ch
pierwszych ludzi, kt�rzy zn�w
spogl�dali na "San Diego". To
prawda, �e osta� si� ju� tylko
wrak - jakby u�piony od blisko
czterystu lat, szczelnie otulony
na pos�aniu z koralowca, ci�ki
od tajemnic w�asnych i sekret�w
marynarzy, kt�rzy zaton�li razem
z nim. Jednak taki widok budzi�
jeszcze silniejsze wzruszenia,
ni� gdybym zobaczy� galeon pod
pe�nymi �aglami wyd�tymi przez
podmuch pasatu, dzielnie
rozcinaj�cy fale tropikalnych
m�rz.
Ciemnoniebieskie �wiat�o,
przefiltrowane
pi��dziesi�ciometrow� warstw�
wody, pozwala�o odgadn��
zaledwie kontury sporego kopca,
z kt�rego wy�ania�y si� pierwsze
widoczne szcz�tki: kamienie
balastowe, wielkie gliniane
dzbany, dzia�a z br�zu.
Ulokowany na pag�rku statek
sprawia� wra�enie, jakby ca�y
sta� si� koralowcem - ka�dy
przedmiot wykonany niegdy�
ludzk� r�k� zosta� oprawiony w
fantazyjne koralowe konkrecje.�*
"San Diego" spoczywa�
przechylony na bok, na
g��boko�ci pi��dziesi�ciu
metr�w, w odleg�o�ci tysi�ca
dwustu metr�w od brzeg�w wyspy
Fortune; jego dzi�b by�
wycelowany na p�nocny zach�d ku
zachodowi, rufa za� trzy metry
poni�ej skierowana na po�udniowy
wsch�d ku wschodowi.
Powoli, nieomal zauroczony,
okr��a�em zatopiony galeon,
czasem jednym poruszeniem p�etwy
podnosi�em ca�e tumany bia�ego
piasku, tak drobnego jak py�.
Moja obecno�� w tej okolicy,
widocznie uznana za co�
nienaturalnego, wprawi�a w lekki
niepok�j wielkiego strz�piela,
p�ywaj�cego majestatycznie w
otoczeniu �awic ciekawskich i
�wawych ostrobok�w. Posuwa�em
si� po�r�d setek nienaruszonych
dzban�w, niekt�re by�y wr�cz
ogromne; niekiedy opiera�em si�
o pot�ne, spi�owe armaty, by
jednym wymachem ramion wzbi� si�
o kilka metr�w i lepiej
przyjrze� okolicy. Przemierzy�em
tak ca�y wrak od rufy po dzi�b,
gdzie odkry�em dwie wielkie
kotwice - wydawa�o si�, �e wci��
przytrzymuj� "San Diego" w
miejscu jego ostatniego
kotwiczenia. Przypomnia�em sobie
wtedy pewne zdanie, napisane
przez kronikarza Th~eodore'a de
Bry kilka lat po zatoni�ciu
galeonu, a wi�c w�wczas, gdy
wiek XVII dopiero co si�
narodzi�:
"...tako i wielki a kosztowny
statek pogr��y� si� w odm�tach,
kt�ren to w owem miejscu
przemieni� si� w wielki skarb".
I w�a�nie w momencie, gdy
poddaj�c si� lekkiemu pr�dowi
oddala�em si� ju� od "San
Diego", jeszcze raz unios�em si�
nad wrakiem i spr�bowa�em
wyobrazi� sobie, co si� musia�o
tu wydarzy� czterysta lat
wcze�niej, podczas powolnego
opadania w g��b - roztrzaskany
okr�t wci�ga� przecie� za sob� w
otch�a� tylu m�odych ludzi
pe�nych �ycia i nadziei. Po
chwili, kiedy z kolei stara�em
si� wyrzuci� z my�li obraz
tamtych wydarze� tragicznych,
lecz tak bardzo odleg�ych,
spostrzeg�em, �e przedryfowa�em
wraz z pr�dem jakie� trzydzie�ci
metr�w od rufy w stron� innego,
koralowego pag�rka, podobnego do
tego, na kt�rym ulokowa� si�
galeon. I nagle znalaz�em si�
"twarz� w twarz" z ogromn�
gorgoni� - z ca�� pewno�ci�
kr�low� gorgonii! Przypomina�a
wachlarz pi�ciometrowej
wysoko�ci; prawdopodobnie
r�wie�niczka "San Diego",
liczy�a jakie� kilkaset lat i
�ywi�a si� wrakiem. Dla niej
by�a to gigantyczna spi�arnia,
opr�nia�a j� wi�c rok po roku.
Cia�a marynarzy i zwierz�t,
przewo�onych na statku jako �ywy
prowiant, p��tno �agli i
ubrania, drewno z poszycia,
maszt�w i pok�ad�w, s�owem
wszystkie szcz�tki, czy to
zwierz�ce, czy ro�linne,
przemieszczane przez
przep�ywaj�cy obok pr�d,
zamienia�y si� w pokarm dla
ogromnej kolonii polip�w i
licznych pokole� skrzydlic -
gdzieniegdzie nazywanych r�wnie�
rybami-smokami. Te wielobarwne
ryby �y�y i rozmna�a�y si� w
rozga��zieniach gorgonii o
mieni�cych si� odcieniach,
przechodz�cych w zale�no�ci od
o�wietlenia od bieli do r�u i
od r�u po fiolet.
Zadziwiaj�cy spektakl sta� si�
wr�cz bajkowy, kiedy przesun��em
po gorgonii promie� latarki.
Spod �wietlistego strumienia
wynurzy�a si� feeria kolor�w,
jeden od drugiego bardziej
wyrafinowany; wygl�da�y jakby
przeniesione prosto z
szesnastowiecznego obrazu
weneckiego mistrza - ca�a gama
od bieli do szaro�ci, wszystkie
odcienie pomara�czowego,
r�owego i fioletu... Jeszcze
jeden ukryty skarb, kt�rego
istnienia nikt nawet nie
podejrzewa�, p�ki go nie
znalaz�em - zastanawia�em si�
w�wczas, czemu s�u�y to
szale�stwo barw, dla kogo by�o
przeznaczone, skoro tak daleko
od s�o�ca, pi��dziesi�t metr�w
pod wod�, wszystkie kolory
pozostaj� przy�mione dla naszych
oczu (a z pewno�ci� tak�e i dla
rybich), je�li nie o�ywi ich
sztuczne �wiat�o.
Wykoncypowa�em sobie tak�e -
kiedy wraca�em na powierzchni�,
uzbrajaj�c si� w cierpliwo�� na
my�l o d�ugich przystankach
dekompresyjnych, przez kt�re
musia�em przej��, aby ca�y i
zdrowy dotrze� na powierzchni� -
�e z wrakiem jest tak samo jak z
wielobarwnym podwodnym �wiatem,
kt�rego tak naprawd� nie ma,
dop�ki si� go nie o�wietli! Tak,
podobnie jest z wrakiem - nie
istnieje tak d�ugo, a� go kto�
odnajdzie. Zreszt� wraka tak po
prostu si� nie znajduje, jego
si� tworzy jak wynalazek.
Najpierw rodzi si� w wyobra�ni.
Potem powstaj� zarysy teorii,
wy�aniaj� si� ze starych ksi�g w
archiwach, gdzie posk�adano
okruchy dawnych dziej�w, i je�li
w ko�cu naprawd� zobaczy si�
taki wrak, to b�dzie on istnia�
w�a�nie dlatego, �e zosta�
wynaleziony... Kiedy stopniowo
oddala�em si� od "San Diego", a
b�belki powietrza wyp�ywaj�ce z
automatu stawa�y si� coraz
ja�niejsze od promieni coraz
bli�szego ju� s�o�ca, zda�em
sobie spraw�, �e przecie� w
j�zyku francuskim wyst�puje
wyra�enie "wynalazca wraka".
Jest ono zreszt� niezwykle
frapuj�cym zestawieniem s��w i -
gdy si� nad nim dobrze
zastanowi� - wydaje si�, �e
kryje w sobie wielk� moc
wskrzeszania przesz�o�ci.
Nie ka�dy wie o tym, �e gdy
si� nurkuje na g��boko�ci
pi��dziesi�ciu metr�w, miewa si�
sporo czasu na r�ne rozwa�ania.
Po sp�dzeniu p� godziny na dnie
trzeba po�wi�ci� jeszcze ponad
godzin� na dekompresj�. W
trakcie d�ugich postoj�w
zawieszony w wodzie cz�owiek
musi zachowa� czujno��, ale jego
umys� mo�e troch� pob��dzi� i
spogl�daj�c na miriady ryb
akwariowych, kt�re wpadaj� do� z
wizyt�, ma okazj� sam dla siebie
snu� opowie�ci. Je�eli o mnie
chodzi, to wtedy, w kwietniu
1991 roku, wyobra�a�em sobie,
prawdopodobnie dosy� naiwnie, �e
"wynalaz�em" wrak "San Diego" i
kr�low� gorgonii, a potem
wspomina�em d�ug� drog�, kt�ra
pozwoli�a mi zosta� szcz�liwym
archeologiem podwodnym.
II. Od przyg�d mojego dziadka
~erica de Bisschopa do mojego
pierwszego nurkowania -
archeologia podwodna pozwala
pozna� histori� i lepiej
zrozumie� tera�niejszo��
II
Od przyg�d mojego dziadka
~erica de Bisschopa
do mojego
pierwszego nurkowania -
archeologia podwodna
pozwala pozna� histori�
i lepiej zrozumie�
tera�niejszo��
Prawdopodobnie wszystko
zacz�o si� od tego, �e m�j
dziadek ~eric de Bisschop,
wspania�y marynarz i �owca
przyg�d, napisa� w jednej ze
swoich ksi��ek, i� chcia� "w
taki spos�b wype�ni�
egzystencj�, aby m�c �mia�o
sobie powiedzie� - warto by�o to
prze�y�". Chyba w�a�nie dlatego
tak bardzo si� stara�em pozosta�
cz�owiekiem wolnym i pod��a�
tam, dok�d prowadzi�y mnie
marzenia. Bardzo mo�liwe. W
ka�dym razie, od dzieci�stwa
czytaj�c kolejne ksi��ki mojego
antenata, wyobra�a�em sobie, �e
towarzysz� mu w niezwyk�ych
podr�ach. Musia�em zadowoli�
si� imaginacj�, dziadek bowiem
zgin�� na morzu, kiedy mia�em
jedena�cie lat. W nocy przy
pe�ni ksi�yca 30 sierpnia 1958
roku jego tratwa "Tahiti Nui
II", kt�ra wyp�yn�a cztery
miesi�ce i siedemna�cie dni
wcze�niej z portu Callao w Peru,
rozbi�a si� na rafie Rakahanga w
sercu archipelagu Tuamotu. Z
pi�ciu cz�onk�w za�ogi ocala�o
czterech. Wprawdzie ostry
koralowiec mocno ich pokaleczy�,
ale nie odni�s�szy
powa�niejszych ran zostali
wy�owieni przez mieszka�c�w
atolu. Kanonierka "Lotus"
odtransportowa�a rozbitk�w na
Tahiti. Niestety, jednostka
marynarki francuskiej zabra�a
te� na pok�ad zw�oki szefa
ekspedycji ~erica de Bisschopa.
Jeszcze przed katastrof� chory i
wyczerpany, nie znalaz� ju�
si�y, by walczy� o �ycie, i
zgin�� gdzie� w kipieli w�r�d
podwodnych ska�.
Trudno by�oby dzisiaj
stwierdzi�, czy ~eric de
Bisschop rzeczywi�cie liczy� si�
z tym, �e umrze na morzu.
Niemniej jednak taki koniec
wydawa� si� wr�cz nieunikniony,
je�li si� wiedzia�o, ile razy
cudem unikn�� �mierci w podobnie
dramatycznych okoliczno�ciach.
Je�eli o mnie chodzi, to zawsze
b�d� z podziwem my�la� o
niezwyk�ych losach mojego
dziadka. Po wielokro� te�
prze�ywa�em w wyobra�ni
przypadki z jego barwnego
�ywota. Widz� go jako szczup�ego
szesnastolatka, kt�ry koniecznie
chcia� wst�pi� do Szko�y
Morskiej. Odrzucenie dotkn�o do
�ywego jego m�odzie�cz� ambicj�
(p�niej to sobie odbije
zostaj�c kapitanem �eglugi
wielkiej). W�wczas jednak, bez
wiedzy rodzic�w, zamustrowa�
jako ch�opiec okr�towy na pok�ad
czteromasztowca "Dunkerque",
odp�ywaj�cego w�a�nie na
antypody. Celem rejsu mia� by�
za�adunek saletry w Chile i
we�ny w Australii. Oczywi�cie
trasa wiod�a wok� przyl�dka
Horn, by� bowiem rok 1907, a
budowa Kana�u Panamskiego
zosta�a uko�czona dopiero w
1914. Ci�ka szko�a
marynarskiego rzemios�a, ale z
pewno�ci� najlepsza! Nawigacja
pomi�dzy g�rami lodowymi, na
wysoko�ci po�udniowego kra�ca
Ameryki, przypomina�a piek�o.
Walka z wiatrem sztormowym
trwa�a pi�tna�cie dni, zanim
uda�o si� op�yn�� owo miejsce
okryte z�� s�aw�. Przy
morderczej pracy przerwy by�y
kr�tkie i m�ody ~eric niewiele
mia� czasu na sen. Przemoczony i
przemarzni�ty do szpiku ko�ci,
dniem i noc� wci�� wspina� si�
na najwy�sze reje; refowa�
bombramsel, by po nied�ugim
czasie z powrotem go rozrefowa�,
i tak w ko�o. P��tno,
stwardnia�e od prawie polarnego
zimna, do �ywego mi�sa zdziera�o
sk�r� z d�oni i wy�amywa�o
paznokcie. W ten spos�b ~eric
de Bisschop zosta� m�odszym
marynarzem, potem praktykantem
oficerskim, by w chwili wybuchu
wojny w 1914 roku znale�� si�
jako porucznik na transportowcu
nale��cym do Messageries
maritimes.�*
Przez sze�� miesi�cy dowodzi�
jednym z tra�owc�w usuwaj�cych
miny z kana�u La Manche i Morza
P�nocnego, po czym wst�pi� do
jednostki si� lotniczych
marynarki wojennej w Tulonie.
3�czerwca 1917 roku w stopniu
porucznika wyruszy� na lot
zwiadowczy dwup�atowym
hydroplanem J.�Donnet typu D8.
Sama maszyna, bez �adunku,
wa�y�a dziewi��set pi��dziesi�t
kilogram�w, z silnikiem
Hispano-Suiza 2007KM osi�ga�a
pr�dko�� do stu czterdziestu
kilometr�w na godzin�... Wprost
uwielbiam szczeg�y techniczne z
tamtych czas�w; tak samo
wzruszam si� za ka�dym razem,
kiedy ponownie odczytuj�
meldunek numer 26687 MARYNARKA
WOJENNA-TULON, kt�ry pozosta� w
rodzinnym archiwum:
"Hydroplan zwiadowcy zapali�
si� woduj�c w odleg�o�ci 10 mil
na po�udnie od przyl�dka Sici~e.
Przyszed� mu z pomoc� holownik i
uratowa� rannego porucznika
Bisschopa (z�amanie ko�ci
strza�kowej, powa�ny szok
pourazowy, rokowania niepewne).
Mata Baudouina nie uda�o si�
odnale��. Samolot zaton��..."
A przecie� m�j dziadek nie
umia� p�ywa�!
Kilka lat p�niej, kiedy sta�
si� - wprawdzie nie na d�ugo -
w�a�cicielem tr�jmasztowca,
uda�o mu si� prze�y� jego
zatoni�cie, i to na pe�nym morzu
u wybrze�y Afryki. Szcz�liwym
trafem inny statek znajdowa� si�
zaledwie o kilka mil morskich od
miejsca katastrofy. Pod koniec
1932 roku, po kolejnych paru
latach sp�dzonych w Chinach,
znalaz� si� na pok�adzie d�onki
"Fu Po" o wyporno�ci
czterdziestu ton. Sponiewierana
przez tajfun na pe�nym morzu na
wysoko�ci Szanghaju, zaton�a
pi�� dni p�niej przy skalistych
brzegach na p�noc od Formozy,�*
lecz zanim si� rozbi�a, zosta�a
jeszcze do cna spl�drowana przez
pirat�w. Niczym nie zniech�cony
~eric zabra� si� do budowy
nowej d�onki "Fu Po II",
mniejszej od poprzedniczki -
tylko dwana�cie ton. Przez
cztery lata b�dzie na niej
przemierza� Ocean Spokojny,
po�wi�caj�c si� badaniom ma�o
znanych pr�d�w, swoim pasjom
etnologicznym oraz sprawdzaniu
hipotez dotycz�cych w�dr�wek
lud�w wyspiarskich.
Po licznych przygodach na
Nowej Gwinei i Wyspach Marshalla
zako�czy� podr� na wyspie
Molokai w Archipelagu Hawajskim.
W dodatku okoliczno�ci tego
zdarzenia by�y niezwykle
dramatyczne... Dziadek i jego
wierny towarzysz, Breto�czyk
nazwiskiem Tatibou~et - ju� od
wielu dni pozbawieni zapas�w
�ywno�ci - �eglowali, a
w�a�ciwie dryfowali prawie
umieraj�c z g�odu, zbyt s�abi,
by manewrowa� �odzi�. W ko�cu
stracili przytomno��, zanim
zdo�ali dotrze� do miejsca
nadaj�cego si� do zakotwiczenia.
Gdy odzyskali zmys�y, otacza�a
ich grupa tr�dowatych z
miejscowej kolonii. W�wczas
~eric zada� jedno pytanie,
bowiem w swojej obecnej sytuacji
tylko t� kwesti� uwa�a� za
istotn�: "Moja �ajba, co z
ni�...?". Ale tak�e z drugiej
"Fu Po", kt�ra podobnie jak
pierwsza rozbi�a si� o skaliste
brzegi, nic nie pozosta�o! I
kiedy tak rozpami�tywa�em
przypadki, jakie los zsy�a� na
mojego przodka, pomy�la�em
sobie, �e je�eli darzy� on ocean
mi�o�ci� p�omienn�, to z
pewno�ci� nie zawsze by�o to
uczucie w pe�ni odwzajemnione.
Z Hawaj�w wyruszy� ~eric de
Bisschop po sw� najbardziej
zadziwiaj�c� przygod�. W 1936
roku w stoczni, zaimprowizowanej
na skraju pla�y pod palmami
kokosowymi, w�asnymi r�kami
zbudowa� �aglow� pirog� typu
polinezyjskiego - chyba pierwszy
wsp�czesny katamaran - w ci�gu
kilku miesi�cy dop�yn�� na niej
do Francji. "Kaimiloa" po
maorysku znaczy "Za dalekim
horyzontem" - tak nazywa� si�
dwunastometrowy
wielokad�ubowiec, kt�rego
zdj�cia fascynowa�y mnie w
czasach dzieci�stwa, a nawet
p�niej, gdy by�em nastolatkiem.
Oczami wyobra�ni widzia�em
siebie, jak stoj� za jego sterem
i lawiruj�c od jednej wyspy do
drugiej, przemierzam morza
po�udniowe! W roku 1987 r�wnie�
i ja sta�em si� w�a�cicielem
katamarana �aglowego o d�ugo�ci
dwudziestu jeden metr�w. Kaza�em
go zbudowa�, aby z jego pok�adu
prowadzi� prace archeologiczne.
I kiedy zastanawia�em si� nad
nazw�, natychmiast pomy�la�em o
�aglowcu, kt�ry m�j dziadek,
wspania�y wilk morski, tak sobie
upodoba�. Nie waha�em si� ju�
ani chwili, musia�em przecie�
spe�ni� marzenia - w ten spos�b
mia�em wreszcie szans� naprawd�
zacisn�� d�onie na sterze
"Kaimiloa".
O przygodach ~erica de
Bisschopa potrafi�bym jeszcze
d�ugo opowiada�, ale postaram
si� reszt� zrelacjonowa�
mo�liwie kr�tko. Swoj� drog�
jestem przekonany, �e on sam
najlepiej by si� czu� w sk�rze
jednego z owych
szesnastowiecznych odkrywc�w,
jako marynarz lub �o�nierz
wsp�czesny tym, kt�rych
pozna�em wtedy, gdy pod��aj�c
�ladami epopei "San Diego",
buszowa�em po archiwach w�r�d
starych ksi�g. Po "Kaimiloa"
dziadek zbudowa� sobie jeszcze
kilka jednostek - najpierw
trimaran "Kaimiloa Wakea", potem
"Cheng Ho", d�onk� o wyporno�ci
stu pi��dziesi�ciu ton; na niej
opu�ci� Honolulu, �eby dotrze�
do Papeete jedynie z dwoma
niedo�wiadczonymi cz�onkami
za�ogi... Po paru latach
sp�dzonych spokojnie na Tahiti
znowu zabra� si� do badania
migracji Polinezyjczyk�w i
�ledzenia pr�d�w morskich na
po�udniowym Pacyfiku. Tym razem
chcia� dowie��, w
przeciwie�stwie do tezy Thora
Heyerdahla i jego towarzyszy z
"Kon Tiki", i� Polinezyjczycy
nie pochodz� z Ameryki
Po�udniowej, lecz �e maoryscy
�eglarze przedostali si� z wysp
na kontynent ameryka�ski. By�a
to trudna wyprawa, ale uwie�czy�
j� sukces. W ci�gu pi�ciu
miesi�cy i dwunastu dni tratwa
"Tahiti Nui" pokona�a d�ug�
tras� pomi�dzy Tahiti a Chile.
Niestety, p�niej podj�� pr�b�
przep�yni�cia w odwrotnym
kierunku na "Tahiti Nui II" i ta
zako�czy�a si� tragicznie 30
sierpnia 1958 roku na podwodnej
rafie ko�o wyspy Rakahanga.
~eric de Bisschop spr�bowa�
szcz�cia o jeden raz za du�o i
z tej katastrofy nie wyszed�
�ywy. Ju� nigdy wi�cej nie
wyruszy na ocean w pogoni za
marzeniami, pr�buj�c dowie��
s�uszno�ci swych teorii, a ja
ju� nigdy nie zobacz� mego
dziadka, kt�rego wyczyny
sprawi�y, i� w mojej dzieci�cej
g�owie zaroi�o si� od
fantastycznych pomys��w.
~eric de Bisschop nie by�
jedyn� osob�, kt�ra skierowa�a
moje zainteresowania w stron�
morza i �eglarstwa. To nie
dziadek, lecz jeden z jego
najlepszych przyjaci� urz�dzi�
mi prawdziwy chrzest morski.
Kapitan �eglugi wielkiej Robert
Argod w swojej karierze dowodzi�
wieloma, dzi� ju� legendarnymi
�aglowcami regatowymi, do nich
nale�a� na przyk�ad "V~ega";
p�ywa� te� na frachtowcach, w
latach pi��dziesi�tych by�
kapitanem szkunera odbywaj�cego
regularne rejsy pomi�dzy Tahiti
a Makatea, w czasach gdy jeszcze
intensywnie eksploatowano
kopalnie fosforytu na tej
wyspie. Robert Argod jest
cz�owiekiem o gigantycznej
wiedzy historycznej, do tego
wybitnym specjalist� w
dziedzinie migracji lud�w. Jego
rady zawsze sobie ceni�em, a ju�
zw�aszcza od dnia, kiedy po raz
pierwszy w porcie w S~ete zabra�
mnie, nastoletniego go�ow�sa, na
pok�ad swojego "Auma", co w
sanskrycie oznacza "Powiew".
Pi�tnastometrowej d�ugo�ci
trimaran mia� maszty obrotowe -
jak na owe czasy osprz�t wr�cz
futurystyczny.
W�a�nie tego pragn��em od
wczesnej m�odo�ci - uciec przed
banaln� egzystencj�. Chcia�em
podr�owa� jak m�j dziadek,
chcia�em pod��a� �ladami ludzi,
kt�rzy niegdy� �yli na Ziemi,
odkrywa� kulisy dawno minionych
wydarze�. Przesz�o�� zawsze mnie
fascynowa�a; tak bardzo, �e od
dziecka by�em cz�stym bywalcem
muze�w i wykopalisk
archeologicznych. Ja sam
namawia�em rodzic�w - nie za�
odwrotnie - �eby pokazywali mi
owe miejsca u�wi�cone, gdzie
historia ludzko�ci spoczywa
zakl�ta w kamieniu.
Mimo wszystko zdrowy rozs�dek
- nabra�em go chyba wychowuj�c
si� na wsi w Normandii w�r�d
wie�niak�w, kt�rzy dobrze znali
twarde realia codziennego �ycia
- sprawi�, �e wybra�em solidne
studia, pozwalaj�ce zdoby�
�rodki na ziszczenie marze�. Tak
wi�c, chocia� poci�ga�y mnie
g��wnie nauki humanistyczne, a
zw�aszcza historia - mia�em to
szcz�cie, �e w szkole moim
profesorem by� Jacques Le Goff,
wybitny specjalista w dziedzinie
�redniowiecza - zaj��em si�
intensywnie matematyk�, kt�rej
nauka przychodzi�a mi z
�atwo�ci�. Zamierza�em dosta�
si� do jednej z najbardziej
renomowanych szk� wy�szych,
powiod�o mi si� i zda�em wst�pny
egzamin konkursowy.�*
Jednak nade wszystko chcia�em
zobaczy� �wiat, podr�owa�,
zwiedza� i przypatrywa� si�, aby
zrozumie� te niebywale
skomplikowane mechanizmy, kt�re
rz�dz� w r�nych
spo�ecze�stwach.
Najpierw uda�o mi si� unikn��
zwyk�ej s�u�by wojskowej,
poniewa� zosta�em oddelegowany
przez Ministerstwo Spraw
Zagranicznych do pracy w ONZ,
w ramach Komisji Gospodarczej
dla Azji i Pacyfiku z siedzib� w
Bangkoku. W 1973 roku wysi�ki
tej organizacji koncentrowa�y
si� wok� beczki prochu, jak�
stanowi�y w�wczas Wietnam, Laos
i Kambod�a. W Bangkoku,
Vientiane i Sajgonie sprawowa�y
kontrol� wszechobecna armia
ameryka�ska wraz z CIA, a w
powietrzu panowa�y niepodzielnie
linie lotnicze Air America.
Znalaz�em si� w samym �rodku
po�ogi wojennej, mia�em
dwadzie�cia cztery lata i
powierzono mi funkcj� doradcy do
spraw projekt�w rozwoju. W tych
krajach trudno by�o nawet marzy�
o rozwoju, wi�c praktycznie
�adne projekty nie istnia�y.
Tylko zgie�k i szale�stwo wojny;
co jednakowo� nie przeszkodzi�o
mi pozna� troch� Azj�. Najpierw
przez p�tora roku, czyli okres
odpowiadaj�cy s�u�bie wojskowej
(moje zaj�cia pozwoli�y na
je�d�enie po Wietnamie i Laosie
w rejonach, gdzie niewiele os�b
mia�o wst�p), potem przez
nast�pne p�tora roku, gdy
zosta�em - ju� jako cywil -
mianowany przez Ministerstwo
Spraw Zagranicznych doradc� przy
rz�dzie laota�skim.
Wtedy te� nauczy�em si�
cierpliwo�ci... Pami�tam na
przyk�ad pewn� umow�, kt�r�
mia�em przygotowa� dla
laota�skiego ministra i
chi�skiej delegacji. W 1975 roku
teki porozdzielano pomi�dzy
prawic� i komunist�w, u w�adzy
bowiem znajdowa� si� rz�d
jedno�ci narodowej.
Komunistyczny minister, dla
kt�rego pracowa�em, wezwa� mnie
kt�rego� dnia i powiedzia�:
- Przyjedzie delegacja
chi�ska. Pekin zgodzi� si�
po�yczy� nam dziesi�� tysi�cy
ton ry�u. Czy mo�e pan
przygotowa� odpowiedni dokument
okre�laj�cy szczeg�y?
Zredagowa�em �liczny, ma�y
traktacik, wymieniaj�c, ile ry�u
nam dadz� i w jaki spos�b, a my
w zamian z�o�ymy uprzejme
podzi�kowanie, �askawie godz�c
si� na ich ry�... Minister z
zadowoleniem przyj�� moj� prac�:
- To mi si� bardzo podoba, no
i zd��yli�my na czas, bo
Chi�czycy przyje�d�aj� jutro...
Nast�pnego dnia faktycznie
podjecha�o trzydzie�ci dziewi��
s�u�bowych samochod�w,
wype�nionych politykami
wysokiego szczebla. Wszyscy
m�wili biegle po francusku - w
owych czasach by�o nie do
pomy�lenia, �eby Chi�czyk
wym�wi� bodaj jedno s�owo po
angielsku! M�j minister by�
r�wnie zdziwiony jak ja. Taka
parada dostojnik�w w sprawie
po�yczki ry�u?
Zacz�o si� bardzo dobrze
oficjalnym powitaniem, wymian�
grzeczno�ci i u�miech�w. Ale
sytuacja uleg�a radykalnej
zmianie w chwili, gdy szef
delegacji chi�skiej brutalnie
przerwa� posiedzenie, ostro
zgromiwszy gospodarzy:
- Czy wy sobie z nas kpicie?
Zdanie to, kt�re w absolutnej
ciszy powt�rzy� jeszcze
kilkakrotnie, niemal zwali�o nas
z n�g. C� takiego zrobili�my?
Mo�e niechc�cy paln��em jak��
potworn� gaf� w przem�wieniu,
kt�re r�wnie� przygotowa�em dla
mojego ministra? W ko�cu
dygnitarz z Pekinu, z uporem
powtarzaj�c swoje pytanie,
chwyci� d�ugopis i w�wczas
zauwa�yli�my z przera�eniem, �e
wszystkie le��ce na sto�ach
d�ugopisy, specjalnie
przygotowane dla naszych go�ci,
mia�y niezno�nie dla nich
dra�ni�ce napisy: Made in
Taiwan!
By� to bezsprzecznie z�y
pocz�tek. �eby nadrobi� nietakt,
musieli�my si� bardzo du�o
u�miecha�, wi�cej ni�
kiedykolwiek... i to znacznie
d�u�ej, ni� przypuszczali�my.
Pobyt delegacji planowano na
jeden dzie�, tymczasem Chi�czycy
zabawili miesi�c. Ka�dego dnia
okazywa�o si�, �e trzeba co�
poprawi� w projekcie umowy,
jakie� zdanie, cho�by jedno
s�owo lub przecinek. Czy�by
wszystko by�o tylko po to, by
dosta� od nich prezent w postaci
ry�u? Stopniowo Laota�czycy i ja
zrozumieli�my, �e w tej grze
chodzi�o o inn� stawk�. Jednak
zamiast pod��a� prosto do celu,
ca�� rzecz przeprowadzono na
mod�� azjatyck�. Ot�, skoro
Chi�czycy zamierzali podarowa�
ry�, to nie by�o mowy o innych
�rodkach transportu jak chi�skie
ci�ar�wki. A poniewa� nie
istnia�y �adne drogi ani mosty
��cz�ce oba kraje, nale�a�o te
drogi i mosty wybudowa�. Zatem
faktycznie pertrakcje toczy�y
si� w sprawie szlaku
komunikacyjnego o ogromnym
znaczeniu strategicznym, mia� on
bowiem wychodzi� z po�udniowej
cz�ci Chin!
Moje azjatyckie do�wiadczenie
zako�czy�o si� w 1975 roku,
kilka miesi�cy po upadku
Sajgonu. W sumie ponad trzy lata
nauki, odkrywania i poznawania
osobliwo�ci kontynentu. Do dzi�
zreszt� mam do niego du�y
sentyment. W wieku dwudziestu
siedmiu lat osi�gn��em wyj�tkow�
dojrza�o��, prawdopodobnie
zawdzi�czam to �yciu w krajach,
gdzie trwa�a wojna, panowa�y
r�ne ustroje polityczne - wszak
zobaczy�em z bliska tak
egzotyczny dla Francuza
komunizm. Kiedy nadszed� czas
powrotu do domu, wiedzia�em z
ca�� pewno�ci�, �e b�dzie mi
niezwykle trudno osi��� na sta�e
w jakim� paryskim biurze, z dala
od ekscytuj�cego �ycia i pracy
"w terenie".
Dlatego te�, gdy w
Ministerstwie Spraw
Zagranicznych zapytano, czy
by�bym got�w zn�w wyjecha�, tym
razem do Arabii Saudyjskiej, nie
waha�em si� ani minuty.
Poinformowano mnie, �e szef
resortu finans�w kr�lestwa
zwr�ci� si� do Francji z pro�b�
o oddelegowanie eksperta, kt�ry
pom�g�by w uruchomieniu funduszu
na rzecz rozwoju. Czy to mnie
interesuje? Ale� oczywi�cie!
Propozycj� przyj��em z
entuzjazmem. Mia�em podlega�
bezpo�rednio rz�dowi
saudyjskiemu. Nowo utworzona
instytucja zajmowa�a si�
wszystkimi po�yczkami
udzielanymi przez kr�lestwo na
projekty wspieraj�ce rozw�j w
krajach trzeciego �wiata. Dzi�ki
powa�nym kapita�om, jakimi
dysponowa�, saudyjski Fundusz
Rozwoju dzia�a� - i nadal dzia�a
- w bardzo skuteczny spos�b,
finansuj�c, na korzystnych
warunkach, przedsi�wzi�cia
realizowane w Afryce, na Bliskim
Wschodzie i w dalszych regionach
Azji, a tak�e w Ameryce
�aci�skiej.
Prac� zacz��em od
przygotowania formularzy dla
typowych um�w po�yczki, procedur
reguluj�cych wydatkowanie oraz
innych zasad
techniczno-organizacyjnych. Z
pasj� po�wi�ci�em si� moim nowym
zaj�ciom, cho� nie zaniedbywa�em
innych zainteresowa�, przy
okazji bowiem poznawa�em i
podziwia�em niezwyk��
cywilizacj� saudyjsk�. By�em
odpowiedzialny za
przedsi�wzi�cia rozsiane na
terenie wielu kraj�w Afryki -
zapory dla hydroelektrowni,
porty, lotniska, drogi,
uniwersytety, szpitale, projekty
wp�ywaj�ce na rozw�j gospodarczy
ca�ych region�w. Dlatego te� bez
przerwy podr�owa�em po ca�ym
kontynencie afryka�skim, Europie
i Stanach Zjednoczonych.
Zajmowa�em si� ocen� projekt�w,
nadzorem ich funkcjonowania oraz
koordynacj� pomi�dzy inwestorami
krajowymi i zagranicznymi. Moimi
partnerami - cz�sto w rozmowach
bezpo�rednich - bywali szefowie
pa�stw, ministrowie i
pe�nomocnicy rz�d�w nadzoruj�cy
wykonanie projekt�w od strony
technicznej. Wszyscy oni
przyjmowali mnie z uprzedzaj�c�
grzeczno�ci�. Fakt, i�
reprezentowa�em tak wa�n�
instytucj�, sam przez si�
t�umaczy� wzgl�dy, jakimi mnie
otaczano!
W tamtym okresie zda�em sobie
spraw� z tego, w jak niewielkim
stopniu kraje wykorzystuj�
przeogromny potencja�, kt�ry
oferuj� im morza i oceany. By�em
zaskoczony widz�c, �e kraje
posiadaj�ce rozleg�e wybrze�a
morskie koncentruj� si� niemal
wy��cznie na inwestycjach
l�dowych. Nieszcz�sne oceany,
�le traktowane przez pot�gi
przemys�owe! Wszak zatruwamy je
bez �enady i bez opami�tania!
Tymczasem przy nale�ytej
eksploatacji mog�yby przynosi�
niezliczone korzy�ci. Nadejdzie
jednak taki dzie�, kiedy
u�wiadomimy sobie wreszcie, �e
skoro �ycie wysz�o z morskich
g��bin, tam trzeba szuka�
rozwi�za� problem�w, na dzi� i
na jutro. Przeogromne i wci��
nie zbadane do ko�ca zasoby
wszechoceanu s� w stanie
zapewni� nam dobrobyt. Cho�
nale�a�oby si� raczej
zastanowi�, czy obecnie stawk�
nie jest przetrwanie ludzko�ci.
Czas sp�dzony w Rijadzie
up�ywa� bardzo interesuj�co,
szczeg�lnie pod wzgl�dem
profesjonalnym. W dodatku
Saudyjczycy okazali si� lud�mi o
wyj�tkowej kulturze i
wspania�omy�lno�ci. Dzi�ki temu
po kilku latach mog�em si�
cz�ciowo wycofa� z
dotychczasowej dzia�alno�ci. Z
w�asnych funduszy za�o�y�em
Europejski Instytut Archeologii
Podwodnej, przeprowadzi�em moje
pierwsze wykopaliska,
zapewniwszy sobie do tych prac
doskona�e, najlepsze z
mo�liwych, zaplecze materialne i
naukowe. Oczywi�cie w dalszym
ci�gu zajmuj� si� problematyk�
finansow�, ale ju� jako
niezale�ny konsultant. Anga�uj�
si� te� troch� w inwestycje
prywatne. W rezultacie dziel�
swoje �ycie pomi�dzy pasjonuj�c�
prac� zawodow� oraz archeologi�
podwodn�, kt�ra wi��e si� z
marzeniami mojego dzieci�stwa. W
1983 roku postanowi�em bowiem
po�wi�ci� si� zg��bianiu
tajemnic i odnajdywaniu relikt�w
przesz�o�ci ukrytych na dnie
m�rz i ocean�w.
Najpierw przeprowadzi�em co� w
rodzaju analizy rynku -
obserwowa�em, co si� dzieje w
tej dziedzinie we Francji i w
innych krajach. Spostrzeg�em, �e
�rodowisko archeologii podwodnej
jest niezwykle ubogie. We
Francji istnia�a jedna
instytucja podlegaj�ca
Ministerstwu Kultury -
Departament Podwodnych Bada�
Archeologicznych, w skr�cie
DRASM, formalnie utworzony w
1966 roku w celu
zinwentaryzowania, zbadania i
ochrony podwodnego dziedzictwa
archeologicznego (na przyk�ad
naliczono ponad trzysta
pi��dziesi�t wrak�w rozsianych
wzd�u� francuskich wybrze�y).
Siedzib� DRASM ulokowano w
starym forcie Saint_Jean w
Marsylii. Niestety, �rodki
finansowe, jakie mu przyznano do
dyspozycji, nie zawsze
wystarczaj� na podj�cie
powa�niejszych operacji, chocia�
jego kadra sk�ada si� z
wybitnych naukowc�w, a statek
"Arch~eonaute" �wietnie
przystosowano do potrzeb akcji
ratunkowych, zw�aszcza w
przypadku zagro�enia grabie��. A
w innych krajach c� jest
takiego? Naprawd� niewiele! W
Holandii, w Grecji i w Kanadzie
powo�ano instytucje rz�dowe
podobne do DRASM. Ale w
wielu krajach morskich, na
przyk�ad w Stanach
Zjednoczonych, Japonii czy
Wielkiej Brytanii, nie ma
niczego w tym rodzaju. Jest to
zadziwiaj�ce zwa�ywszy, �e
jednocze�nie w tych samych
Stanach Zjednoczonych, w Szwecji
czy w Norwegii archeologia
podwodna doskonale rozwija si�
na uniwersytetach dzi�ki bardzo
szczodremu mecenatowi.
Obok tego dzia�aj�
awanturnicy, bardziej lub mniej
podejrzani poszukiwacze skarb�w,
ludzie bez czci i wiary, kt�rych
interesuj� tylko korzy�ci
materialne. Nale�y bowiem
wiedzie�, �e podwodne rafy wysp
karaibskich i wybrze�y Florydy
przyci�gaj� uwag� ludzi
powodowanych nie tylko wzgl�dami
natury naukowej - historycznej
lub archeologicznej! W tym
rejonie zaton�o wiele statk�w
wy�adowanych nies�ychanymi
bogactwami wydartymi Ameryce
przez konkwistador�w epoki
renesansu. W XVI i XVII wieku na
okr�ty armady, ci�kie od
hiszpa�skiego z�ota, czyhali
piraci i korsarze. Dzi� padaj�
one �upem innych rzezimieszk�w.
Na przyk�ad z wraka "Conde de
Tolosa" wydobyto setk� diament�w
i ponad tysi�c rzadkich okaz�w
pere� w doskona�ym stanie.
Podobnie z wn�trza hiszpa�skich
galeon�w "San Margarita" i
"Nuestra Se~nora de Atocha",
zatopionych u wybrze�y Florydy w
roku 1622, nurkowie wyci�gn�li
pi��dziesi�t cztery metry
z�otych �a�cuch�w oraz
naszyjniki, pi��dziesi�t
kilogram�w z�ota w sztabach,
sze��dziesi�t kilogram�w wyrob�w
ze srebra i osiemna�cie kilo
sztab tego kruszcu... Jest czym
roznieci� zapa� i apetyty nie
maj�ce nic wsp�lnego z
archeologi�!
Takie praktyki s� godne
pot�pienia nie tylko z etycznego
punktu widzenia, ale r�wnie�
dlatego, �e w du�ym stopniu
uniemo�liwiaj� zdobycie
informacji historycznych, jakie
uzyskuje si� z wykopalisk
prowadzonych metod� naukow�.
Poszukiwacze skarb�w bezmy�lnie
niszcz� relikty przesz�o�ci;
wydobywaj� na powierzchni� z�oto
i inne cenne przedmioty, jednak
nieodwracalnie zaprzepaszczaj�
szans�, by ponownie o�ywi�
minione dzieje, dowiedzie� si�
czego� nowego o tej czy innej
epoce. A tak naprawd� wiedza
jest niesko�czenie wa�niejsza od
kosztownych b�yskotek, kt�re
mo�na znale�� na starym wraku.
Archeologia nie jest
oczywi�cie celem samym w sobie,
s�u�y historii, dostarcza jej
po�ywienia i surowc�w, wzbogaca
nauk� o dawnych spo�ecze�stwach,
o cz�owieku. Ma za zadanie
ods�ania� �lady przesz�o�ci
staraj�c si�, za pomoc�
dost�pnej w danym czasie
techniki, ocali� mo�liwie jak
najwi�cej informacji. Tote�,
kiedy jaki� przedmiot zostanie
wydobyty z terenu wykopalisk czy
to na l�dzie, czy na dnie morza,
nale�y nie tylko podziwia� jego
pi�kno i kunszt tw�rc�w, ale
r�wnie� sprawi�, by przem�wi� i
przekaza� wszystko, co mo�e
poszerzy� nasz� wiedz�. Na
przyk�ad najstarszy wrak,
znaleziony u wybrze�y Francji w
1971 roku niedaleko
Saint-Tropez, wni�s� co�
niezwykle istotnego do
znajomo�ci staro�ytnych metod
stosowanych w budownictwie
okr�towym, do tamtej pory nie
spotkanych w basenie Morza
�r�dziemnego. Statek by�
wy�adowany bardzo cennymi
amforami greckimi i etruskimi z
VI wieku przed nasz� er�. Daleko
wa�niejsze dla nauki okaza�o si�
jednak jego poszycie spojone
powrozami. Albo we�my amfor� na
oliw� - wydobyt� z wraka blisko
Fos-sur-Mer - pozwoli�a
zrekonstruowa� szlaki handlowe,
kt�re marynarze w epoce
antycznej obierali p�ywaj�c
pomi�dzy W�ochami a po�udniow�
Hiszpani�.
Sw�j rozw�j archeologia
podwodna zawdzi�cza wynalazkowi
kapitana Cousteau i in�yniera
Gagnana, kt�rzy w 1943 roku
skonstruowali aparat oddechowy
do swobodnego nurkowania.
Oczywi�cie ludzie nie czekali na
rewolucj� techniczn�, �eby
wy�awia� skarby zatopione w
g��binach m�rz i ocean�w - w
tych "najwspanialszych muzeach
�wiata", jak je w roku 1900
nazwa� historyk Salomon Reinach.
Ju� w szczytowym okresie
rozkwitu cesarstwa rzymskiego
bardzo poszukiwani urinatores
(nurkowie) pr�bowali odzyskiwa�
�adunki statk�w zatopionych
blisko brzeg�w. Po d�ugim
hyperwentylowaniu na
powierzchni, obci��eni
kamieniami wa��cymi po dziesi��
kilo, zatrzymuj�c oddech,
docierali do wraka, gdzie mogli
pracowa� przez dwie, trzy
minuty. W epoce renesansu
Francesco de Marchi, in�ynier z
Bolonii, kaza� si� zamkn�� w
drewnianym dzwonie nurkowym.
Pomocnicy opu�cili go na dno
jeziora Nemi w miejscu, gdzie,
jak przypuszczano, w
staro�ytno�ci p�ywa�y kapi�ce od
przepychu pa�ace wodne cesarza
Kaliguli. De Marchi nie straci�
�ycia - ju� sam ten fakt jest
zadziwiaj�cy! - jednak jego
�mia�e przedsi�wzi�cie nie
przynios�o wiele po�ytku.
Natomiast pi�� wiek�w p�niej,
kiedy W�ochy epoki Mussoliniego
prze�ywa�y ponown� fascynacj�
�ladami chlubnej przesz�o�ci
p�wyspu, osi�gni�to pe�ny
sukces. Za pomoc� pomp o
wysokiej wydajno�ci w�oscy
in�ynierowie i technicy zdo�ali
obni�y� o ponad dwadzie�cia
metr�w poziom jeziora po�o�onego
w Monte Albano. Wtedy wy�oni�y
si� spod wody nies�ychane skarby
- niestety wszystkie przepad�y w
po�arze w 1944 roku. Dzi�ki
ogromnym nak�adom uda�o si�
r�wnie� wydoby� dwa kad�uby w
doskona�ym stanie, o d�ugo�ci
ponad siedemdziesi�t metr�w -
niew�tpliwie by�y to najwi�ksze
okr�ty staro�ytno�ci, na jakie
do tej pory natrafiono.
Pora w tym miejscu zaznaczy�,
�e pocz�tki archeologii
podwodnej, wielkie ekspedycje
prowadzone metod� naukow� nale��
do niezbyt odleg�ej przesz�o�ci.
Wymagaj� bowiem bardzo
nowoczesnych �rodk�w
technicznych i ci�kiego
sprz�tu, a w zwi�zku z tym s�
te� nies�ychanie kosztowne.
�wietny przyk�ad stanowi akcja
wydobywcza okr�tu "Wasa", dumy
szwedzkiej marynarki, kt�ry
zaton�� zaraz po zwodowaniu 10
sierpnia 1628 roku w porcie
sztokholmskim na g��boko�ci
trzydziestu pi�ciu metr�w.
Pierwsze prace na tym okr�cie
wojennym by�y pro