2182

Szczegóły
Tytuł 2182
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2182 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2182 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2182 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Roger Zelazny Imi� moje legion (Redaktor: Leszek Walkiewicz) Billowi Spanglerowi i Fredowi Lernerowi z dw�ch bardzo wa�nych powod�w. RUMOKO By�em w sterowni, gdy modu� J-9 przesta� funkcjonowa�. Do moich obowi�zk�w nale�a�a konserwacja sprz�tu i tym podobne bzdury. W kapsule pod wod� znajdowa�o si� dw�ch ludzi sprawdzaj�cych "autostrad� do piek�a", jak nazwano szyb wywiercony w dnie oceanu wiele kilometr�w pod nami. Mia� on by� ju� wkr�tce oddany do eksploatacji. W normalnej sytuacji nie przejmowa�bym si� awari�, gdy� by�o to zadanie dw�ch specjalnie przeszkolonych technik�w. Problem polega� na tym, �e jeden z nich sp�dza� w�a�nie urlop na Spitsbergenie, a drugi by� chory. Gdy "Aquin�" wstrz�sn�a nag�a kombinacja fal z wiatrem i gdy przypomnia�em sobie, �e jutro zaczyna si� operacja "Rumoko", zdecydowa�em si�. Podszed�em i zdj��em boczn� tablic� rozdzielcz�. - Schweitzer! Nie ma pan uprawnie� do grzebania w tym - powiedzia� doktor As�iuth. Przygl�daj�c si� obwodom, zapyta�em. - Czy chce si� pan sam tym zaj��? - Jasne, �e nie. Nie wiedzia�bym nawet, jak z�cz��. Ale... - Czy chce pan, aby Martin i Demmy zgin�li? - Wie pan, �e nie, ale pan nie... - Wi�c prosz� mi powiedzie�, kto ma to zrobi�. Kapsu�a jest st�d, a my w�a�nie co� schrzanili�my. Je�li ma pan kogo�, kto bardziej nadaje si� do tego, to prosz� pos�a� po niego. Je�li nie, to sam spr�buje naprawi� J-9. Wreszcie zamkn�� si�. Mog�em w ko�cu si� zastanowi�. Nie byli zbyt ostro�ni. U�yli nawet lutownicy. Zmienili po��czenia czterech obwod�w. Rozpocz��em napraw�. Asqiuth by� oceanografem, wi�c raczej nie m�g� zna� si� na elektronice. Mia�em nadziej�, �e nie zorientuje si�, i� naprawiam efekty sabota�u. Po dziesi�ciu minutach kapsu�a zn�w zacz�a dzia�a�. Pracuj�c my�la�em o pot�dze, kt�ra wkr�tce b�yskawicznie przeb�dzie "autostrad� do piek�a", po czym, niby wys�annik szatana lub szatan we w�asnej osobie, zostanie uwolniona tu, na �rodku Atlantyku. Ponury wygl�d oceanu, normalny o tej porze roku i pod t� szeroko�ci�, nie poprawia� mi nastroju. �mierciono�na energia nuklearna b�dzie u�yta do wyzwolenia jeszcze gro�niejszych mocy - p�ynnej magmy, kt�ra teraz kipia�a pod dnem oceanu. Nie mog�em poj��, �e kto� mo�e nierozwa�nie igra� z takimi �ywio�ami. Statkiem zn�w wstrz�sn�y fale. - W porz�dku - powiedzia�em. - By�o kilka zwar�, ale ju� je usun��em. - Za�o�y�em z powrotem tablic� rozdzielcz�. - Teraz ju� nie powinno by� problem�w - doda�em. Doktor popatrzy� w monitor. - Wydaje si�, �e wszystko dzia�a prawid�owo. Zaraz sprawdz�... - Nacisn�� przycisk. - "A�uina" do kapsu�y. Czy s�yszycie mnie? - Tak. Co si� sta�o? - nadesz�a odpowied�. - Zwarcie w J-9 - odpowiedzia�. - Ju� naprawione. Jaka jest wasza sytuacja? - Wszystkie uk�ady powr�ci�y do normy. Instrukcje? - Kontynuujcie zadanie. Nast�pnie zwr�ci� si� do mnie. - Zarekomenduj� pana. Przepraszam, �e tak naskoczy�em. Nie wiedzia�em, �e potrafi pan naprawi� J-9. - Jestem in�ynierem elektrykiem - odrzek�em. - Znam to urz�dzenie. Wiem, �e J-9 jest otoczony tajemnic�. Gdybym nie potrafi� stwierdzi�, co jest nie w porz�dku, nie tkn��bym tego. - Rozumiem, �e woli pan, abym powstrzyma� si� od rekomendacji...? - Zgadza si�. - Wi�c nie zrobi� tego. To by�o najlepsze wyj�cie, poniewa� w�a�nie odbezpieczy�em ma�� bomb�, kt�ra teraz spoczywa�a w lewej kieszeni mojej kurtki i mia�a zaraz wylecie� za burt�. Za pi�� do o�miu minut zniszczy�aby ca�kowicie zapis. Nie zale�a�o mi na nim, ale je�li ju� istnia�, to wola�bym, by by� m�j, nie przeciwnik�w. Przeprosi�em i wyszed�em. Pozby�em si� bomby, po czym zacz��em zastanawia� si� nad faktami. Kto� pr�bowa� sabotowa� projekt, Don Walsh mia� wi�c racj�. Niebezpiecze�stwo by�o realne. Zastan�wmy si�. Oznacza�o to, �e w gr� wchodzi�o co� powa�nego. Podstawowym pytaniem by�o: co to jest? a nast�pnym - co w zwi�zku z tym nale�y robi�? Zapali�em papierosa i opar�em si� na relingu "Aquiny" Przygl�da�em si� zimnemu oceanowi, atakuj�cemu kad�ub statku. Dr�a�y mi r�ce. To by�o przecie� uczciwe, humanitarne przedsi�wzi�cie. Na dodatek bardzo niebezpieczne. Dlaczego kto� chcia� je zniszczy�? Z jakich powod�w? Jakie� jednak musia�y istnie�. Czy As�uith z�o�y raport? Prawdopodobnie tak, chocia� nie wie dok�adnie, co zasz�o. B�dzie musia� wyt�umaczy� przerw� w pracy kapsu�y, aby jego raport by� zgodny z zapisem w jej dzienniku pok�adowym. Napisz�, �e usun��em zwarcie i to wszystko. Tyle wystarczy. Doszed�em do wniosku, �e przeciwnicy maj� j dost�p do dziennika "Aquiny". Zorientuj� si� st�d, �e nie zg�oszono unieszkodliwienia bomby. B�d� wiedzieli r�wnie�, kto im pomiesza� szyki. Mog� by� w krytycznym momencie na tyle nieostro�ni, �e zrobi� jaki� fa�szywy ruch. O to mi w�a�nie chodzi�o. Straci�em ju� ca�y miesi�c, czekaj�c na co� w tym rodzaju. Mia�em nadziej�, �e to ich zaniepokoi i b�d� chcieli zada� mi kilka pyta�. Poszed�em do swojej kabiny i, poniewa� by�em ju� po pracy, zrobi�em sobie drinka. i Po pewnym czasie kto� zapuka� do drzwi. - Prosz� przekr�ci� ga�k� i pchn�� - powiedzia�em. Wszed� m�ody m�czyzna o nazwisku Rawlings. - Panie Schweitzer, Karol Deith chce z panem rozmawia�. - Powiedz jej, �e zaraz przyjd�. - Tak jest - odpar� i wyszed�. Uczesa�em si� i zmieni�em koszul�. Karol Daith by�a m�od� i �adn� kobiet�; pe�ni�a fukcj� oficera bezpiecze�stwa na statku. Mia�em do�� dobre poj�cie to tym, czym si� naprawd� zajmowa�a. Poszed�em do jej biura i dwukrotnie zapuka�em. - Witaj - powiedzia�em po wej�ciu. - Chcia�a si� pani ze mn� widzie�. - Schweitzer. Tak, czekam na pana. Prosz� usi���. Wskaza�a mi miejsce po przeciwnej stronie kosztownego biurka. Usiad�em. - Dzi� po po�udniu naprawi� pan modu� J-9. Wzruszy�em ramionami. - To pytanie czy stwierdzenie faktu? - Pan nie jest upowa�niony do zajmowania si� J-9. - Je�li pani sobie �yczy, mog� wr�ci� i doprowadzi� modu� do stanu, w jakim go zasta�em. - Wi�c przyznaje pan, �e manipulowa� przy J-9? - Tak. Westchn�a. - Niech pan zrozumie, nie o to mi chodzi. Prawdopodobnie uratowa� pan dzi� �ycie dwom osobom, wi�c nie zamierzam wyst�pi� z oskar�eniem o naruszenie przepis�w bezpiecze�stwa. Chcia�abym wiedzie� co� innego. - Co? - Czy to by� sabota�? No tak. Czu�em, �e dojdzie do tego. - Nie - odpar�em. - To nie by� sabota�. To by�o zwarcie. - Bzdury? - Przykro mi, nie rozumiem... - Doskonale pan rozumie. Kto� celowo uszkodzi� modu�. Pan go naprawi�, a usterki - to by�o co� wi�cej ni� par� zwar�. By�a te� bomba. Nasz nas�uch wykry� jej wybuch za lew� burt� oko�o p� godziny temu. - To pani powiedzia�a, nie ja. - Co to za gra? Pom�g� nam pan, a jednocze�nie os�ania pan kogo�. O co panu chodzi? - O nic. Przygl�da�em si� jej. Mia�a rude w�osy i mn�stwo pieg�w. Jej zielone oczy sprawia�y wra�enie szeroko rozstawionych pod czerwonaw� lini� grzywki. By�a wysoka - mia�a prawie metr osiemdziesi�t wzrostu. Ta�czy�em z ni� kiedy� na zabawie na statku. - No wi�c jak? - W porz�dku, a pani? - Czekam na odpowied�! - Na jakie pytanie? - Czy to by� sabota�? - Nie - odpar�em. - Sk�d przysz�o to pani do g�owy? - Wie pan, �e by�y ju� inne pr�by? - Nie wiedzia�em. Zaczerwieni�a si� nagle, co uwydatni�o jej piegi. Co j� tak zmiesza�o? - Tak, by�y. Udaremnili�my je oczywi�cie, ale oni tu byli. - Jacy "oni'? - Nie wiemy. - Dlaczego? - Nikogo nie uda�o nam si� z�apa�. - Jak to mo�liwe? - Byli sprytni. Zapali�em papierosa. - Myli si� pani. To naprawd� by�y zwarcia. Jestem in�ynierem elektrykiem, wi�c znalaz�em je. To wszystko. Wyj�a papierosa, a ja poda�em jej ogie�. - Dobrze. Rozumiem, �e to wszystko, co ma mi pan do powiedzenia. Wsta�em. - Przy okazji sprawdzi�am pana jeszcze raz. - I co? - Nic. Jest pan czysty jak �za. - Mi�o mi to s�ysze�. - Niech pan si� nie cieszy, to jeszcze nie koniec. - Prosz� spr�bowa�. Nic nowego pani nie znajdzie. By�em tego ca�kiem pewien. Wyszed�em, zastanawiaj�c si�, kiedy do mnie dotr�. Co roku przed Bo�ym Narodzeniem wysy�am jedn� kartk� �wi�teczn�. Nie podpisuj� jej. Kartka zawiera jedynie list� czterech bar�w i miejscowo�ci, w kt�rych one si� znajduj�. Wszystko zapisane jest du�ymi, drukowanymi literami. W Wielkanoc, Pierwszego Maja, w pierwszy dzie� lata oraz w Dniu Halloween jestem w kolejnym barze mi�dzy dwudziest� pierwsz� a p�noc�, czasu lokalnego. Po p�nocy wychodz�. Co roku s� to inne bary. P�ac� zawsze got�wk�, nie Uniwersaln� Kart� Kredytow�, kt�rej u�ywaj� dzi� prawie wszyscy. Bary te na og� s� spelunkami na peryferiach miast. Don Walsh czasami zjawia si� tam, siada obok mnie i zamawia piwo. Nawi�zujemy rozmow�, potem udajemy si� na spacer. Czasem nie przychodzi, ale nigdy nie opuszcza dw�ch kolejnych spotka�. Nast�pnym razem zawsze przynosi mi pieni�dze. Par�.miesi�cy temu, w pierwszym dniu lata, siedzia�em przy stoliku w knajpie "Interno" w San Miguel de Allende. Po pewnym czasie ujrza�em Dona. Mia� na sobie garnitur z imitacji we�ny i sportow�, ��t� koszul�, rozpinan� pod szyj�. Podszed� do baru, zam�wi� co�, odwr�ci� si� i rozejrza� po sali. Skin��em g�ow�, gdy u�miechn�� si� i da� znak r�k�. Podszed� ze szklank� w jednej r�ce i carte blanche w drugiej. - Znam ci� - stwierdzi�. - Jasne. Usi�dziesz? Wysun�� krzes�o i usadowi� si� naprzeciwko mnie. Popielniczka by�a przepe�niona, ale nie by�o to moje dzie�o. W powietrzu unosi� si� zapach te�uilli, wok� nas dwuwymiarowe nagusy walczy�y o miejsce na �cianie z afiszami reklamuj�cymi walki byk�w. - Jak teraz masz na imi�? - Frank - odpowiedzia�em, wydmuchuj�c dym. - Czy to nie by�o w Nowym Orleanie? - Tak, w Mardi Gras, par� lat temu. A propos, a ty jak masz na imi�? - George. - Tak, przypominam sobie teraz. Popijali�my razem. Ca�� noc grali�my w pokera. Zabawa by�a wspania�a. - I wygra�e� ode mnie oko�o dwustu dolar�w. U�miechn�� si�. - Co porabiasz? - zapyta�em. - Zwyk�e interesy. Mniejsze, wi�ksze - r�ne. Ostatnio trafi� mi si� wyj�tkowo du�y. - Gratuluj�. Mam nadziej�, �e ci si� powiedzie. - Ja te�. Uci�li�my sobie ma�� pogaw�dk�, podczas gdy Don dopija� piwo. P�niej spyta�em: - Zwiedzi�e� miasto? - Nie bardzo. S�ysza�em, �e jest godne uwagi. - My�l�, �e je polubisz. By�em tu kiedy� na ich festiwalu. Wszyscy bior� prochy, �eby nie spa� przez trzy doby. Indianie schodz� z g�r i ta�cz�. Wci�� jeszcze maj� tu pesos, wiesz? Maj� tu te� jedyn� w Meksyku gotyck� katedr�. Zosta�a zaprojektowana przez niepi�miennego Indianina, kt�ry widzia� katedry gotyckie na poczt�wkach z Europy. Wszyscy s�dzili, �e katedra rozleci si� po zdj�ciu rusztowa�, ale nie rozlecia�a si� i stoi do dzi�. - Chcia�bym poby� tu d�u�ej, ale mam tylko jeden dzie�. Zamierza�em kupi� troch� pami�tek dla rodziny. - To dobre miejsce na robienie zakup�w. Rzeczy s� tanie. Zw�aszcza bi�uteria. - Szkoda, �e nie mam wi�cej czasu. - Na wzg�rzu jest ruina toltecka. Pewnie j� widzia�e�? Ma trzy krzy�e na szczycie. Jest interesuj�ca, poniewa� rz�d ci�gle nie przyjmuje do wiadomo�ci jej istnienia. Widok ze szczytu jest wspania�y. - Ch�tnie bym j� zobaczy�. Jak si� tam dosta�? - Po prostu wejd� na wzg�rze. Nikt nie pilnuje ruin, wst�p wolny. - Jak d�ugo trzeba i��? - St�d nie d�u�ej ni� godzin�. Wypij piwo i przejdziemy si�. Wkr�tce wyruszyli�my. Ju� po chwili Don ci�ko oddycha�. Nic dziwnego, na co dzie� �yli�my niewiele nad poziomem morza, a tu znajdowali�my si� na wysoko�ci 2.000 metr�w. W ko�cu dotarli�my na szczyt. Usiedli�my na g�azach. - To miejsce nie istnieje - powiedzia� - tak samo jak ty. - Racja. - Wobec tego nie ma tu pods�uchu, w przeciwie�stwie do wi�kszo�ci miejsc w dzisiejszych czasach. - Do�� odludne, nieprawda�? - Mam nadziej�, �e takie pozostanie. - Ja te�. - Dzi�kuj� za kartk� �wi�teczn�. Szukasz zaj�cia? - Wiesz, �e tak. - W porz�dku. Mam co� dla ciebie. I tak si� wszystko zacz�o. - Czy wiesz co� w wyspach Leeward i W�ndward? - zapyta�. - Albo o Surtsey? - Nie, m�w. - Znajdziesz je w archipelagu Ma�ych Antyli, w kierunku po�udniowo-wschodnim od Puerto Rico i Wysp Dziewiczych. Tworz� one wierzcho�ki podmorskiego pasma o szeroko�ci od trzydziestu pi�ciu do stu trzydziestu kilometr�w. S� zbudowane z materia�u wulkanicznego. Ka�dy szczyt jest wulkanem - wygas�ym lub nie. - M�w dalej. - Hawaje powsta�y w ten sam spos�b. Surtsey wy�oni�a si� z morza w dwudziestym wieku. Powsta�a w bardzo kr�tkim czasie, troch� na zach�d od Wysp Yestmanna ko�o Islandii. To by�o w 1963 roku. Capelinhos w Azorach powsta�a podobnie i narodzi�a si� pod wod�. Zrozumia�em ju� wszystko. Projekt "Rumoko" nie by� mi obcy. Nazwa pochodzi�a od morskiego boga wulkan�w i trz�sie� ziemi. Jeszcze w dwudziestym wieku istnia�, przerwany p�niej, projekt "Mohole", dotycz�cy eksploatacji z�� gazu ziemnego za pomoc� g��bokich wierce� i �adunk�w j�drowych. - "Rumoko" - powiedzia� Don. - Wiesz co� o tym? - Troch�. Przede wszystkim z dzia�u naukowego "Timesa" - To wystarczy. Jeste�my w to wpl�tani. - Jak to? - Kto� pr�buje sabotowa� operacj� "Rumoko" Zosta�em zaanga�owany, aby wykry�, kto, jak i dlaczego, oraz aby zapobiec sabota�owi. Ponios�em niestety ca�kowit� kl�sk�. W dodatku w bardzo dziwnych okoliczno�ciach straci�em dw�ch swoich ludzi. Potem dosta�em twoj� poczt�wk�. Spojrza�em na niego. Wydawa�o si�, �e jego oczy �wiec� w ciemno�ci. By� troch� ni�szy ode mnie, ale mimo to by� z niego kawa� ch�opa. Teraz przyj�� prawie wojskow� postaw�, dzi�ki czemu sprawia� wra�enie wy�szego i silniejszego od tego, kt�ry przed chwil� sapa�, wchodz�c na szczyt. - Chcesz, �ebym wzi�� w tym udzia�? - Tak. - Ile dostan�? - Pi��dziesi�t tysi�cy. By� mo�e sto pi��dziesi�t, zale�nie od efekt�w. Zapali�em papierosa. - Co mam zrobi�? - zapyta�em po chwili. - Zaanga�ujesz si� jako cz�onek za�ogi na "Aquinie". Najlepiej jako technik. Dasz rad�? - Tak. - Wi�c zr�b to. Spr�buj wykry�, kto chce storpedowa� przedsi�wzi�cie. Potem zdasz mi raport. Albo lepiej pozb�d� si� tych ludzi w spos�b, jaki uznasz za stosowny, i dopiero wtedy zdasz mi raport. U�miechn��em si�. - To wygl�da na powa�ne zadanie. Kto ci� wynaj��? - Pewien ameryka�ski senator, kt�ry chce pozosta� anonimowy. - M�g�bym zgadn��, kto to jest, ale powstrzymam si�. - Podejmujesz si� tego? - Tak. Potrzebuj� pieni�dzy. - To b�dzie niebezpieczne zadanie. - Wszystkie s� niebezpieczne. Przyjrzeli�my si� krzy�om. Przywi�zane by�y do nich na ofiar� paczki papieros�w i inne cenne przedmioty. - W porz�dku - stwierdzi�. - Kiedy zaczynasz? - Przed ko�cem miesi�ca. - Dobrze. Kiedy zdasz mi sprawozdanie? Wzruszy�em ramionami. - Gdy b�d� co� mia�. - Tym razem to nie wystarczy. Trzeba zako�czy� spraw� do pi�tnastego wrze�nia. - A je�li nic si� nie b�dzie dzia�o? - Pi��dziesi�t tysi�cy. - A je�li powstan� trudno�ci i b�d� musia� si� kogo� pozby�? - Tak, jak powiedzia�em. - Dobrze, za�atwione. Przed pi�tnastym wrze�nia. - �adnych raport�w? - Tylko je�li b�d� potrzebowa� pomocy, albo b�d� mia� co� wa�nego do przekazania. - Zgoda. Wyci�gn��em r�k�. - Umowa stoi, Don. - Dopadnij tego drania - powiedzia�. - Chc� go mie�. Ci dwaj, kt�rych straci�em, byli naprawd� dobrzy. - Spr�buj�. Zrobi�, co b�d� m�g�. - Nie rozumiem, jak ty... - To moja sprawa. Zgin��bym, gdyby� dowiedzia� si� czegokolwiek. - Postawi� ci drinka - powiedzia� Martin, gdy mija�em go na pok�adzie dziobowym, wracaj�c ze spotkania z Karol Deith. - Dobrze - zgodzi�em si�. Poszli�my do baru okr�towego. - Chc� ci podzi�kowa� za to, co zrobi�e�, gdy Demmy i ja byli�my pod wod�. - Drobiazg - odrzek�em. - Sam zrobi�by� to w minut�, gdyby kto� inny by� w kapsule, a ty na pok�adzie statku. - Jeszcze raz ci bardzo dzi�kuj�. - Przyjmuj� podzi�kowanie - powiedzia�em, podnosz�c plastikowy kufel z piwem. - Do diab�a, wszystko jest teraz plastikowe! Jak wygl�da ten szyb od wewn�trz? - zapyta�em. - Wspaniale - odpowiedzia�, marszcz�c szerokie r�owe czo�o. Wok� jego niebieskich oczu pojawi�o si� wiele zmarszczek. - Nie wygl�dasz na ca�kiem przekonanego. U�miechn�� si� i poci�gn�� �yk. - Wiesz, tego jeszcze nikt przedtem nie robi�. Mamy troch� stracha. Uzna�em to za �agodne okre�lenie sytuacji. - Ale ca�y szyb ma w�a�ciwy kszta�t? Rozejrza� si� wok�, prawdopodobnie obawiaj�c si� pods�uchu. Pods�uch oczywi�cie by�, ale Martin i tak nie powiedzia� nic, co mog�oby zaszkodzi� jemu albo mnie. Gdyby chcia� to zrobi�, powstrzyma�bym go. - Tak - potwierdzi�. - Dobrze - powiedzia�em - bardzo dobrze. - Dziwne masz nastawienie - odrzek�. - Jeste� przecie� tylko technikiem. - Moja praca przynosi mi satysfakcj�. Spojrza� na mnie. - To dziwnie brzmi, jakby z dwudziestego wieku. - Jestem staromodny. Nie potrafi� si� od tego uwolni�. - Podoba mi si� to - rzek�. - Szkoda, �e wi�cej ludzi tak nie my�li. - Co robi teraz Demmy? - �pi. Powinni ci� awansowa� - doda�. - Mam nadziej�, �e tego nie zrobi�. - Dlaczego? - Nie lubi� odpowiedzialno�ci. - Ale sam j� wzi��e� na siebie i dobrze si� spisa�e�. - Raz mia�em szcz�cie. Kto wie, co b�dzie nast�pnym razem. Rzuci� mi ukradkowe spojrzenie. - Co masz na my�li, m�wi�c: "nast�pnym razem'? - Je�li zn�w do tego dojdzie - odrzek�em. - Tylko przypadkiem by�em wtedy w ster�wce. Przypuszcza�em, �e Martin chce dowiedzie� si� ode mnie, co si� naprawd� dzieje; a wi�c obaj nie wiedzieli�my zbyt wiele, cho� zdawali�my sobie jednocze�nie spraw�, �e dzieje si� co� z�ego. W roku 1957, pi��dziesi�t lat temu, istnia� AM SOC - American Miscellaneous Society. Nie by�a to wy��cznie kpina z p�du do tworzenia r�nych organizacji, a to za przyczyn� dw�ch cz�onk�w tego towarzystwa: doktor�w Waltera Munka z Instytutu Oceanografii i Harry'ego Hessa z Princeton. Przedstawili oni oryginalny projekt, kt�ry niestety nie zosta� zrealizowany z braku funduszy. Nie zapomniano jednak o nim. Cho� projekt "Mahole"zmar� nie narodzony, da� jednak pocz�tek czemu�, co mia�o jeszcze wi�kszy rozmach i si��. Wi�kszo�� ludzi wie, �e skorupa ziemska pod l�dami ma grubo�� ponad czterdzie�ci kilometr�w i �e trudno by�oby j� tam przewierci�. Wielu ponadto wie, �e pod dnem ocean�w skorupa ziemska jest o wiele cie�sza. W tych miejscach mo�na by�oby wierci� i wnikn�� w nieci�g�o�� Mohorovicica. Sporo m�wiono o informacjach, kt�re mo�na by w ten spos�b uzyska�. Zdobycie pr�bek p�aszcza pozwoli�oby odpowiedzie� na pytania dotycz�ce radioaktywno�ci, przep�ywu ciep�a, struktury geologicznej i wieku Ziemi. Poznaliby�my grubo�� poszczeg�lnych warstw skorupy ziemskiej; mogliby�my te� por�wna� te dane z wynikami bada� fal sejsmicznych powsta�ych w czasie trz�sie� ziemi, na d�ugo przed pojawieniem si� cz�owieka. To nie wyczerpywa�oby jeszcze wszystkich mo�liwo�ci. - Wypijesz jeszcze jedno piwo? - zapyta� Martin. - Tak, dzi�ki. Na podstawie publikacji "Aktywne wulkany �wiata" Mi�dzynarodowego Stowarzyszenia Geologii i Geofizyki mo�na zauwa�y�, �e wygas�e wulkany tworz� pasma. Jednym z nich jest Ognisty Kr�g otaczaj�cy Pacyfik. Pocz�wszy od wybrze�y Ameryki Po�udniowej ci�gnie si� przez Chile, Ekwador, Kolumbi�, Ameryk� �rodkow�, Meksyk, zachodni� cz�� Stan�w Zjednoczonych, Kanad�, Wyspy Kurylskie, Japoni�, Filipiny, Indonezj� i Now� Zelandi�. Pomijaj�c Morze �r�dziemne, podobne pasmo istnieje na Atlantyku, w pobli�u Islandii. Tam w�a�nie byli�my. Podnios�em kufel i poci�gn��em �yk. Na �wiecie jest przesz�o sze��set wulkan�w, kt�re mo�na uzna� za aktywne, cho� ich aktywno�� jest sporadyczna. W�a�nie my mieli�my doda� do tej liczby jeden wulkan. Naszym celem by�o utworzenie na Atlantyku nowego wulkanu, a raczej wyspy wulkanicznej. To w�a�nie by� cel operacji "Rumoko" - Opuszcz� mnie znowu w kapsule - powiedzia� Martin. - Przypuszczam, �e nast�pi to w ci�gu kilku najbli�szych godzin. By�bym ci wdzi�czny, gdyby� jeszcze raz m�g� mie� na oku t� przekl�t� maszyn�. Odwdzi�czy�bym ci si� jako�. - Dobrze - odrzek�em. - Daj mi zna�, kiedy zn�w ci� wy�l�. B�d� stara� si� by� w pobli�u sterowni. Je�li co� b�dzie sz�o nie tak, spr�buj� pom�c o ile nie b�dzie w pobli�u nikogo, kto zna�by si� lepiej. Klepn�� mnie po ramieniu. - To wystarczy, dzi�kuj�. - Boisz si�? - Tak. Chyba mam pecha. Przygl�da�em mu si� przez chwil�, potem zaj��em si� piwem. - Mapy izotermiczne pokazuj�, �e jest to w�a�ciwe miejsce - powiedzia�em. - Obawiam si� jednej rzeczy, ale to wykracza poza moj� wiedz�. - Jakiej? - Moje obawy dotycz� magmy. - Co masz na my�li? - zapyta�. - Nie wiadomo, jak si� zachowa po uwolnieniu. Sama magma mo�e mie� r�ny sk�ad. Jej zetkni�cie z wod� i powietrzem mo�e zako�czy� si� rozmaicie. - Gwarantowali, �e to bezpieczne. - To hipoteza. Naukowa, ale tylko hipoteza. - Zagra�a nam jakie� niebezpiecze�stwo? - Nam nie tak bardzo, gdy� b�dziemy na uboczu. Ale to mo�e mie� wp�yw na temperatur� Ziemi, przyp�ywy, pogod�. Potrz�sn�� g�ow�. - Nie podoba mi si� to. - Mnie te�. Dopili�my piwo. - Musz� ju� i��. - Mo�e postawi� ci jeszcze jedno. - Nie, dzi�kuj�. Mam troch� pracy. - No to do zobaczenia. - Do zobaczenia. I nie przejmuj si�. Wyszed�em na g�rny pok�ad. Ksi�yc �wieci� tak mocno, �e widzia�em cienie. Wiecz�r by� ch�odny, podnios�em ko�nierz p�aszcza. Przez chwil� przygl�da�em si� falom, potem wr�ci�em do swojej kabiny. Wzi��em prysznic i wys�ucha�em ostatnich wiadomo�ci. Wreszcie po�o�y�em si� do ��ka i zacz��em czyta� ksi��k�. Wkr�tce ogarn�a mnie senno��, wi�c od�o�y�em ksi��k� na stolik przy ��ku, zgasi�em lamp� i da�em si� ko�ysa� okr�towi do snu. Powinienem dobrze si� wyspa�. Przecie� jutro mia� narodzi� si� "Rumoko'! Jak d�ugo spa�em? Chyba kilka godzin. Nagle co� mnie obudzi�o. Kto� delikatnie otworzy� drzwi do mojej kabiny i cicho wszed�. Le�a�em, nagle zupe�nie rozbudzony, czekaj�c z zamkni�tymi oczami na dalszy rozw�j wypadk�w. Us�ysza�em, �e drzwi zosta�y zamkni�te na klucz. B�ysn�o �wiat�o i poczu�em czyj�� r�k� na ramieniu. - Niech si� pan obudzi - powiedzia� kto�. Udawa�em, �e powoli si� budz�. By�o ich dw�ch. Przetar�em oczy. Gdy je otworzy�em, zobaczy�em pistolet wymierzony w moj� g�ow�. - Co si� dzieje, do diab�a? - spyta�em. - Nic - odrzek� cz�owiek z pistoletem. - My pytamy, pan odpowiada. Tak b�dzie. Usiad�em na ��ku. - Dobrze. Czego chcecie? - Kim pan jest? - Nazywam si� Albert Schweitzer. - Znamy nazwisko, kt�rego pan u�ywa. Kim ; pan jest naprawd�. - Powiedzia�em. - Nie wydaje nam si�. - Przykro mi. - Nam te�. - Wi�c? - Opowie nam pan o sobie i swoim zadaniu. - Nie wiem, o czym m�wicie. - Prosz� wsta�! - Podajcie mi najpierw m�j szlafrok. Wisi w �azience po wewn�trznej stronie drzwi. Ten, kt�ry trzyma� bro�, odwr�ci� si� w stron� kolegi. - Przynie� go, sprawd� i daj mu. Obaj mieli twarze zas�oni�te chusteczkami. To wskazywa�o na fachowc�w. Amatorzy u�ywaj� raczej masek. Maski zakrywaj� niewiele. Doln� cz�� twarzy �atwiej zidentyfikowa�. - Dzi�kuj� - powiedzia�em, gdy ten bez broni poda� mi m�j niebieski szlafrok. Narzuci�em szlafrok, zawi�za�em pasek i usiad�em na skraju ��ka. - Wi�c o co wam chodzi? - Dla kogo pan pracuje? - Dla projektu "Rumoko". Uderzy� mnie lekko lew� r�k�, trzymaj�c w drugiej ca�y czas pewnie pistolet. - Nie - odpar�. - Prosz� o ca�� histori�. - Nie wiem, o czym m�wicie. Mog� zapali�? - Dobrze. Nie, chwil�. Prosz� wzi�� mojego papierosa. Nie wiem, co mo�e by� w pa�skiej paczce. Wzi��em jednego, zapali�em, zaci�gn��em si� i wypu�ci�em dym. - Nie rozumiem was - powiedzia�em. Dajcie mi lepsz� wskaz�wk�, co was interesuje. By� mo�e b�d� m�g� pom�c. Nie szukam k�opot�w. Wygl�da�o na to, �e moje s�owa uspokoi�y ich troch�, bo obaj odetchn�li z ulg�. M�czyzna zadaj�cy pytania mia� mniej wi�cej metr siedemdziesi�t pi�� wzrostu, drugi oko�o metra osiemdziesi�ciu. Usiedli obok na krzes�ach. - Niech pan si� odpr�y, panie Schweitzer. My te� nie chcemy k�opot�w - rzek� ten z rewolwerem. - �wietnie. Pytajcie mnie, o co chcecie, a ja wam dam uczciw� odpowied�. - Got�w by�em k�ama� jak naj�ty. - S�ucham. - Dzi� naprawi� pan J-9. - Wszyscy o tym wiedz�. - Dlaczego pan to zrobi�? - Dwom osobom grozi�a �mier�, a ja wiedzia�em, co nale�y zrobi�. - Sk�d pan wiedzia�? - Na Boga, jestem in�ynierem elektrykiem! Potrafi� radzi� sobie z obwodami. Wielu ludzi to potrafi. Wy�szy z nich spojrza� na drugiego. Tamten skin�� g�ow�. - Wi�c dlaczego stara� si� pan, aby Asquith nic nie m�wi�? - zapyta� wy�szy. - Bo z�ama�em przepisy, dotykaj�c tego modu�u. Nie jestem uprawniony do naprawiania go. Tamten zn�w skin�� g�ow�. Obaj mieli bardzo ciemne, po�yskliwe w�osy. Byli bardzo dobrze rozwini�ci fizycznie. - Czyli jest pan zwyk�ym, szarym obywatelem - podj�� wy�szy - kt�ry sko�czy� szko��, studia, nie o�eni� si� i pracuje uczciwie w swoim zawodzie. By� mo�e wszystko rzeczywi�cie tak wygl�da, jak pan m�wi, i w tym wypadku krzywdzimy pana. Okoliczno�ci s� jednak bardzo podejrzane. Naprawi� pan skomplikowane urz�dzenie, cho� nie ma pan uprawnie�. Przytakn��em. - Dlaczego? - Mam dziwny stosunek do umierania. Nie lubi� przygl�da� si�, jak kto� to robi. Dla kogo pracujecie? Jaki� wywiad? Ni�szy u�miechn�� si�. Odpowiedzia� ten drugi. - Nie mo�emy panu powiedzie�. Rozumie pan to z pewno�ci�. Interesuje nas jedynie, dlaczego postanowi� pan zachowa� w tajemnicy co�, co by�o oczywistym sabota�em. - Powiedzia�em wam. - Owszem, ale to k�amstwo. Nikt nie �amie zakaz�w w spos�b, w jaki pan to zrobi�. - Bzdura. Chodzi�o o �ycie ludzi. Potrz�sn�� g�ow�. - Obawiam si�, �e b�dziemy musieli kontynuowa� przes�uchanie, i to innymi metodami. Zawsze gdy oczekuj� zagro�enia, pojawiaj� si� wspomnienia - jak ba�ki mydlane b�yskawicznie zmieniaj� swe barwy, trwaj� przez chwil� i szybko znikaj�. W rejonie Karaib�w na dnie morza znajduje si� Nowy Eden. Przypomina wielk�, o�wietlon� kopu��. Wed�ug ostatnich danych jest domem dla ponad stu tysi�cy ludzi. Roztacza si� z niego wspania�y widok. Na znacznym obszarze wok�, liczne �wiat�a wyznaczaj� drogi pomi�dzy ska�ami. Poruszaj� si� nimi pojazdy morskie, niczym czo�gi. Miniaturowe �odzie podwodne unosz� si� na r�nych g��boko�ciach; zgrabnie wygl�daj�cy p�ywacy w obcis�ych kolorowych strojach pojawiaj� si� i odp�ywaj�. Sp�dzi�em tam kiedy� kilka tygodni urlopu. Cho� odkry�em u siebie, nieznane mi dot�d, tendencje do klaustrofobii, by�o ca�kiem mi�o. Mieszka�cy Nowego Edenu dobrowolnie wzi�li udzia� w akcji zmniejszania zag�szczenia ludno�ci na l�dach. Akceptowali jednak turyst�w. Zaakceptowali i mnie. P�ywa�em z nimi, pomaga�em im, zwiedza�em ich kopalnie, ogrody, domy. Nie by� to prawdziwy raj pod kloszem; to zwariowane kolorowe miasto z pewno�ci� nie by�o dla mnie. Zawsze jednak przypomina�em je sobie, gdy znajdowa�em si� w trudnym po�o�eniu - w�a�nie takim jak teraz. Westchn��em, zaci�gn��em si� papierosem i zgasi�em go, wiedz�c, �e moja ba�ka wspomnie� za chwil� p�knie. Jak to jest by� jedynym cz�owiekiem za Ziemi, kt�rego nie ma? Trudno powiedzie�. Nie jest �atwo uog�lnia�, gdy zna si� tylko jeden przypadek - sw�j w�asny. Je�li o mnie chodzi, jest to rodzaj niezwyk�ej przygody. W�tpi�, czy mo�na to z czymkolwiek por�wna�. Sta�o si� to w dziwny spos�b. Kiedy� pisa�em programy komputerowe. Od tego wszystkiego si� zacz�o. Pewnego dnia dotar�a do mnie niepokoj�ca wiadomo��. Dowiedzia�em si�, �e ca�y �wiat b�dzie istnia� na ta�mie. Jak? W dzisiejszych czasach ka�dy ma metryk� urodzenia, dyplom uko�czenia studi�w, po�wiadczenie o zdolno�ci kredytowej, histori� wszystkich podr�y i spis miejsc zamieszkania. Ostatni dokument to akt zgonu. Przedtem wszystkie te informacje by�y w r�nych miejscach. Postanowiono zebra� je razem. Nazwano to Centralnym Bankiem Danych. By�em jednym z tych, kt�rzy go tworzyli. Dopiero gdy prace by�y mocno zaawansowane, zacz��em mie� w�tpliwo�ci. Wiedzia�em jednak, �e jest ju� za p�no, aby cokolwiek zrobi�. Zajmowa�em si� wtedy ��czeniem istniej�cych danych. S�dzi�em, �e w tym wspania�ym, elektronicznym schy�ku wieku, w kt�rym �yjemy, bank danych jest naprawd� potrzebny. Wyobra�a�em sobie ka�dy dom z dost�pem do wszystkiego, co kiedykolwiek zosta�o napisane: ksi��ek, publikacji, wyk�ad�w, danych statystycznych (pewna teoria g�osi�a, �e nie mo�na manipulowa� wynikami bada� statystycznych, je�li ka�dy ma do nich dost�p i mo�e je kwestionowa�). Pe�na informacja zapewnia�aby rozw�j wielu dziedzinom: gospodarce (jak wspania�y by�by jej stan, gdyby wiadomo by�o, gdzie kierowany jest ka�dy cent), medycynie (zmniejszenie ilo�ci zgon�w), komunikacji (rozwi�zanie problem�w komunikacyjnych na l�dzie, morzu i w powietrzu). Przeczuwa�em nadej�cie Z�otej Ery. Bzdury. Przyjaciel, maj�cy lu�ne kontakty z mafi�, roze�mia� si� g�o�no, gdy to us�ysza�. Podziwia�am go, w�a�nie przeszed� z uniwersytetu do s�u�by federalnej. - Czy ty rzeczywi�cie wierzysz, �e ka�dy b�dzie zarejestrowany, �e ka�da transakcja wprowadzona zostanie do pami�ci? - zapyta�. - Po pewnym czasie tak. - Pami�tajcie, �e pieni�dze le�� nie tylko w bankach, ale te� w po�czochach i materacach. Nikt nie wie, ile jest pieni�dzy na �wiecie, i nigdy nie b�dzie wiedzia�. Mia� racj�. Nie chodzi�o tylko o pieni�dze. Przecie� mo�na by�o zatai� ka�d� niewygodn� informacj�. Byli tacy, kt�rym szczeg�lnie na tym zale�a�o. Chocia� projekt odchodzi� coraz bardziej od za�o�e�, wci�� si� rozwija�. Trwa�o to trzy lata. W tym czasie z programisty awansowa�em na doradc� starego Johna Colgate'a, kt�ry kierowa� ca�� operacj�. Pewnego dnia, gdy nasze zadanie by�o ju� na uko�czeniu, podzieli�em si� z nim moimi spostrze�eniami i w�tpliwo�ciami. Obawia�em si�, �e stworzymy monstrum, kt�re pozbawi ludzi wolno�ci. Przygl�da� mi si� przez chwil�, bawi�c si� przyciskiem do papieru wykonanym z koralu. - By� mo�e masz racj� - odpowiedzia�. - Co zamierzasz zrobi�? - Nie wiem - odrzek�em. - Chcia�em tylko podzieli� si� z panem moimi odczuciami. Westchn�� i zwr�ci� swe obrotowe krzes�o w stron� okna. Po pewnym czasie pomy�la�am, �e zasn��, co czasami mu si� zdarza�o po lunchu. Wreszcie jednak przem�wi�. - Nie s�dzisz, �e s�ysza�em to ju� tysi�c razy? - By� mo�e - odpar�em. - Zawsze zastanawia�em si�, co pan na to odpowiada�. - Nie znam �adnej odpowiedzi. Czuj�, ze jest to zmiana na lepsze, inaczej nie wi�za�bym si� z tym. Przyznaj�, �e mog� si� myli�. Mimo wszystko, trzeba znale�� jakie� metody pozwalaj�ce na rejestracj� i sterowanie wszystkimi istotnymi czynnikami wp�ywaj�cymi na spo�ecze�stwo tak z�o�one jak nasze. Je�li masz lepszy spos�b, to powiedz. Milcza�em. Zapali�em papierosa i czeka�em, co jeszcze powie. Nie wiedzia�em wtedy, �e zosta�o mu tylko p� roku �ycia. - Czy bra�e� kiedy� pod uwag� pozostanie poza systemem? - zapyta�. - Co pan ma na my�li? - Rezygnacj�, wyj�cie z systemu. - Pozosta� poza systemem? Rozumiem, �e ma pan na my�li zniszczenie czyje� - na przyk�ad - mojej kartoteki przed wprowadzeniem jej do systemu. - W�a�nie to - potwierdzi�. - Ale nie b�d� wtedy m�g� znale�� �adnej pracy, bo brak b�dzie danych o moim wykszta�ceniu, o pracy wykonywanej poprzednio. - To b�dzie ju� tw�j problem. - Nie b�d� m�g� niczego kupi� bez po�wiadczenia banku o mojej wyp�acalno�ci. - B�dziesz musia� kupowa� za got�wk�. - Got�wka jest pod kontrol� systemu. Obr�ci� krzes�o w moj� stron� i u�miechn�� si�. - Czy�by? Na pewno? - No, nie ca�a - przyzna�em. - Wi�c? Zastanowi�em si�, gdy zapala� fajk�. Dym otoczy� jego szerokie, siwe bokobrody. Czy by� to sarkazm i kpina, czy m�wi� serio? Jakby w odpowiedzi na moje w�tpliwo�ci wsta�, przeszed� przez pok�j i otworzy� szafk� z dokumentami. Grzeba� w niej przez chwil�, po czym wr�ci� do biurka, nios�c plik kart perforowanych. Rzuci� je przede mn� na biurko. - To ty. W przysz�ym tygodniu, jak wszyscy inni, zostaniesz wprowadzony do systemu. Wypu�ci� k�ko dymu i usiad� na swym krze�le. - We� je do domu, w�� pod poduszk� i �pij na nich. Zadecyduj, co ma si� z nimi sta�. - Nie rozumiem... - Wyb�r nale�y do ciebie. - A je�li je zniszcz�? Co pan wtedy zrobi? - Nic. - Dlaczego? - Bo jest mi wszystko jedno. - To nieprawda. Pan jest szefem tego wszystkiego. Wzruszy� ramionami. - Czy pan sam nie wierzy w przydatno�� tego systemu? - Nie jestem ju� tak przekonany, jak kiedy�. - Gdybym to zrobi�, to oficjalnie przestan� istnie�. - Tak. - Co sta�oby si� ze mn�? Po chwili powiedzia�em: - Niech pan da mi te karty. Wskaza� mi je gestem. Zebra�em je i w�o�y�em do kieszeni. - Co zamierzasz z nimi zrobi�? - Spa� na nich, jak pan sugerowa�. - Dopilnuj, aby wr�ci�y do mnie przed przysz�ym czwartkiem. - Oczywi�cie. U�miechn�� si�. Zabra�em karty do domu. Przez ca�� noc - chodz�c po pokoju tam i z powrotem oraz pal�c papierosy - zastanawia�em si�, co robi�. Istnie� poza systemem... czy by�o to w og�le mo�liwe? Gdzie� ko�o czwartej nad ranem doszed�em do wniosku, �e powinienem inaczej sformuowa� pytanie: Jak korzysta� z systemu, nie nale��c do niego? Siad�em i sporz�dzi�em dok�adny plan. Rano podar�em karty i spali�em je. - Niech pan usi�dzie na krze�le - powiedzia� wy�szy. Uczyni�em to. Obaj stan�li za mn�. Wyr�wna�em oddech i spr�bowa�em odpr�y� si�. - Teraz prosz� nam wszystko opowiedzie� - poleci� ten sam. - Dosta�em t� prac� przez biuro po�rednictwa pracy - odrzek�em. - Przyj��em j�, zacz��em pracowa�, spotka�em was. To wszystko. - Od pewnego czasu chodz� s�uchy, �e rz�d mo�e otrzyma� pozwolenie - ze wzgl�d�w bezpiecze�stwa - na stworzenie fikcyjnej pozycji w rejestrze centralnym. W ten spos�b wchodzi do gry agent. Wierzymy, �e jest to mo�liwe. Fikcyjne dane sprawiaj� wra�enie jak najbardziej autentycznych. Nie odpowiedzia�em. - Czy to prawda? - Tak. Podobno jest to mo�liwe. Nie wiem jednak, czy to prawda. - Potwierdza pan, �e jest takim agentem? - Nie. Szeptali mi�dzy sob�, po czym us�ysza�em szcz�kni�cie otwieranej metalowej kasetki. - K�amie pan. - Nie. Uratowa�em �ycie dwom facetom, a wy ubli�acie mi. Co z�ego zrobi�em? - Ja zadaj� pytania, panie Schweitzer. - Jestem po prostu ciekawy. By� mo�e, je�liby�cie powiedzieli mi... - Prosz� podwin�� r�kaw. Oboj�tnie kt�ry. - Dlaczego? - Bo ja tak ka��. - Co zamierzacie zrobi�? - Da� panu zastrzyk. - Czy jest pan lekarzem? - Nie powinno to pana obchodzi�. - Wi�c odmawiam. Dopilnuj�, aby Zwi�zek Lekarski dobra� si� do was. - R�kaw prosz�. - Robi� to wbrew woli - odpar�em i podwin��em lewy r�kaw. - Je�li zamierzacie mnie potem zabi�, ostrzegam, �e to raczej powa�ne przest�pstwo. Je�li nie, i tak b�d� was �ciga�. Pewnego dnia was dopadn�. Poczu�em uk�ucie. - Czy mogliby�cie powiedzie�, co mi zaaplikowali�cie? - Jest to tak zwane TC-6 - odpowiedzia�. - By� mo�e czyta� pan o tym. Po tym �rodku powie nam pan ca�� prawd�. Doskonale zna�em narkotyki typu TC-6. Wiedzia�em, �e pozwalaj� one zachowa� zdolno�� logicznego rozumowania, ale nie pozwalaj� k�ama�. Doszed�em do wniosku, �e najlepiej wykorzystam s�abe strony TC-6, pozostaj�c biernym. Mia�em te� ostatecznie jeszcze jeden pomys� w zanadrzu. Najbardziej obawia�em si� efekt�w ubocznych TC-6, zw�aszcza je�li chodzi o jego wp�yw na serce. Nie czu�em, �e ulegam dzia�aniu narkotyk�w. Wiedzia�em, �e to tylko z�udzenie. �a�owa�em, �e nie mog�em wcze�niej skorzysta� z antidotum, kt�re ukryte by�o w zwyczajnie wygl�daj�cym zestawie pierwszej pomocy w szafce na ubrania. - S�yszysz mnie, prawda? - zapyta�. - Tak. - Us�ysza�em w�asn� odpowied�. - Jak si� nazywasz? - Albert Schweitzer. - Czym si� zajmujesz? - Jestem technikiem. - Czym jeszcze? - Robi� wiele r�nych rzeczy. - Czy pracujesz dla rz�du - jakiegokolwiek rz�du? - P�ac� podatki, co oznacza, �e cz�ciowo pracuj� tak�e dla rz�du. Tak. - Nie o to mi chodzi. Czy jeste� tajnym agentem na us�ugach jakiego� rz�du. - Nie. - Jawnym agentem? - Nie. - Wi�c dlaczego znalaz�e� si� tutaj? - Jestem technikiem. Obs�uguj� maszyny. - Dla kogo jeszcze pracujesz? - Ja nie... - Dla kogo jeszcze pracujesz poza projektem? - Dla siebie. - Co masz na my�li? - Moja dzia�alno�� ma na celu utrzymanie mojego statusu ekonomicznego i w miar� dobrej sprawno�ci fizycznej. - Mam na my�li pracodawc�w. Czy s� tacy? - Nie. - Chyba jest czysty - stwierdzi� drugi. - By� mo�e. I zn�w pytanie: - Co zrobi�by�, gdyby� mnie spotka� i rozpozna�? - Odda�bym ci� w r�ce sprawiedliwo�ci. - A gdyby to nie by�o mo�liwe? - Gdybym m�g�, ci�ko bym ci� zrani�. Mo�e nawet zabi�bym ci�, gdybym by� w stanie nada� temu pozory samoobrony lub wypadku. - Dlaczego? - Poniewa� chc� chroni� swoj� osob�. Raz mnie ju� zaatakowa�e�, wi�c mo�e si� to powt�rzy�. Nie dopuszcz� do tego. - W�tpi�, czy to si� powt�rzy. - Twoje w�tpliwo�ci s� dla mnie bez znaczenia. - Wi�c jednym ocali�e� �ycie, a teraz chcesz je zabiera� komu� innemu. Nie odpowiedzia�em. - Odpowiadaj. - Nie zada�e� pytania. - Czy potrafisz neutralizowa� TC-6? - zapyta� drugi. - Nigdy nie s�ysza�em, by mo�na by�o to zrobi�. - Potrafisz? - Nie rozumiem pytania. - Ten �rodek pozwala ci zachowa� pe�n� orientacj�. Wiesz, kim jeste�, w jakim miejscu si� znajdujesz; nie straci�e� te� poczucia czasu. TC-6 narusza jednak twoj� wol�; dlatego musisz odpowiada� na pytania. Osoba maj�ca du�e do�wiadczenie z tego typu �rodkami mo�e czasem pokona� je, przeformu�owuj�c w my�li pytania i daj�c potem odpowiedzi prawdziwe w sensie dos�ownym. Czy post�pujesz w ten spos�b? - To �le postawione pytanie - stwierdzi� ten drugi. - A jakie jest dobrze postawione? - Czy by�e� przedtem pod dzia�aniem �rodk�w wp�ywaj�cych na prac� m�zgu? - Tak. - Jakich? - U�ywa�em nikotyny, alkoholu, kofeiny... - Serum prawdy. Co� takiego jak to, co zmusza ci� teraz do odpowiadania. Przyjmowa�e� co� takiego? - Tak. - Gdzie? - Na Uniwersytecie P�nocnozachodnim. - W jakim celu? - Zg�osi�em si� na ochotnika do serii eksperyment�w. - Czego one dotyczy�y? - Wp�ywu �rodk�w farmakologicznych na �wiadomo��. - Psychiczna blokada. To mo�e trwa� dniami. Uodporni� si� - powiedzia� przes�uchuj�cy mnie do kolegi. - Czy mo�esz pokona� serum prawdy? - zapyta� ten drugi. - Nie rozumiem. - Czy mo�esz teraz k�ama�? - Nie. - Zn�w z�e pytanie - stwierdzi� ni�szy. - On nie k�amie. Wszystko co m�wi, jest w sensie dos�ownym prawd�. - Wi�c jak wydob�dziemy od niego odpowiedzi? - Nie mam poj�cia. Znowu zarzucili mnie pytaniami. W ko�cu zacz�o brakowa� im konceptu. - Przekona� nas. Trzeba by dni, aby wyci�gn�� z niego to, o co nam chodzi - powiedzia� wreszcie ni�szy. - A mo�e... - Nie. Mamy ta�m�. Mamy jego odpowiedzi. Niech komputer si� martwi. Zaczyna�o �wita�. Dziwnie si� czu�em. Wydawa�o mi si�, �e jestem znowu zdolny do paru k�amstewek. Z bulaja dochodzi�o troch� �wiat�a. M�czyli mnie wiele godzin. Postanowi�em spr�bowa�. - My�l�, �e jest tu pods�uch - powiedzia�em. - Co? Co masz na my�li? - S�u�ba bezpiecze�stwa statku. S�dz�, �e wszyscy technicy s� na pods�uchu. - Gdzie on jest? - Nie wiem. - Musimy go znale�� - rzek� jeden z nich. - Co to da? - odpar� drugi szeptem. Musia� wiedzie�, �e szept cz�sto si� nie nagrywa. - Gdyby by� pods�uch, dawno ju� by tu byli. - Chyba, �e czekaj�, a� si� ca�kiem pogr��ymy. Zacz�li si� niepokoi�. Wsta�em i nie napotkawszy sprzeciwu, chwiejnym krokiem podszed�em do ��ka. Prawa r�ka zsun�a mi si� jakby przypadkiem. Znalaz�em pistolet. Odbezpieczy�em go wyci�gaj�c. Siad�em na ��ku i wycelowa�em w nich. - Dobra, kretyni. Teraz wy odpowiadajcie na moje pytania. Wy�szy pr�bowa� si�gn�� do pasa, wi�c postrzeli�em go w r�k�. - Nast�pny? - zapyta�em, zdejmuj�c t�umik, kt�ry spe�ni� ju� swoj� rol� i zast�puj�c go poduszk�. Drugi uni�s� r�ce do g�ry i spojrza� na kumpla. - Niech krwawi - powiedzia�em. Skin�� g�ow� i cofn�� si�. - Siadajcie obaj. Pos�usznie wype�nili polecenie. Stan��em za nimi. - Poka� r�k� - powiedzia�em do wy�szego i zabanda�owa�em mu ran�. Ich bro� po�o�y�em na szafce. Zdar�em im chustki i dok�adnie przyjrza�em si� twarzom. Nic mi nie m�wi�y. - Dobra, po co tu przyszli�cie? Nie by�o odpowiedzi. Wyj��em plaster z apteczki i skr�powa�em ich. - Te kabiny s� ca�kowicie d�wi�koszczelne - zaznaczy�em, odk�adaj�c pistolet. - Poza tym k�ama�em, �e jest tu pods�uch. Mo�ecie wi�c sobie pokrzycze�, je�li macie ochot�. Ale ostrzegam was: ka�dy krzyk to z�amana jedna ko��. No wi�c, dla kogo pracujecie? - Ja jestem mechanikiem na wahad�owcu, a kolega pilotem - odpowiedzia� ni�szy. "Kolega" spojrza� na niego z niech�ci�. - Dobra, kupuj�. Zastan�wcie si� dok�adnie nad odpowiedzi� na nast�pne pytanie: dla kogo naprawd� pracujecie? Kto poci�ga za sznurki? Brak odpowiedzi. - W porz�dku. Widz�, �e musz� zacz�� zadawa� pytanie w inny spos�b. G�owy obu zwr�ci�y si� w moj� stron�. - Chcieli�cie dla kilku odpowiedzi naruszy� fizjologi� mojego organizmu. Ja w rewan�u zajm� si� anatomi� waszych. Obiecuj�, �e wyci�gn� z was kilka rzeczy. Moje metody b�d� troch� prostsze. Po prostu b�d� was torturowa�, a� zaczniecie m�wi�. - Nie zrobi pan tego. Ma pan niski wska�nik agresji - powiedzia� wy�szy. Za�mia�em si�. - Zobaczymy. Rozpocz��em nowe �ycie - istniej�c i nie istniej�c zarazem. Stwierdzi�em, �e to ca�kiem �atwo. Po zniszczeniu moich kart pracowa�em jeszcze par� dni. Znalaz�em kilka wej�� do systemu i na tym zako�czy�em prac�. By�o to w Thule, w g��bi obszaru zimna, w stacji meteorologicznej. Stacj� prowadzi� starszy facet, kt�ry lubi� rum. Wprowadzi�em sw�j stateczek o nazwie "Proteus" do jego przystani i u�ala�em si� na burzliwe morze. - Przenocuj� ci� - stwierdzi�. Komputer nie zawi�d� mnie. - Dzi�ki. Przyj�� mnie, nakarmi�, rozmawia� ze mn� o oceanie, o pogodzie. - Czy jest tu pe�na automatyzacja? - zapyta�em. - Owszem. - To po co ty tu jeste�? Roze�mia� si�. - M�j wujek by� senatorem. Potrzebowa�em zacisznego k�ta i on mi to za�atwi�. Chod�my obejrze� tw�j statek. Nie szkodzi, �e pada. M�j statek by� sporej wielko�ci �odzi� motorow� z pot�nym silnikiem. - Za�o�y�em si� - powiedzia�em - �e dotr� do ko�a arktycznego i przywioz� dow�d na to. - Ch�opcze, jeste� szalony. - Wiem, ale wygram. - By� mo�e. Kiedy� by�em taki jak ty. Jakie� dziewczynki...? - Pog�aska� szpakowat� brod� i u�miechn�� si� znacz�co. - Wystarczy, chod�my si� napi� - powiedzia�em tak, bo Ewa nie by�a z dziewczyn, o kt�rych chcia�by pos�ucha�. Zerwali�my ze sob� oko�o czterech miesi�cy wcze�niej. Nie chodzi�o o religi� albo o polityk�. Przyczyny by�y bardziej prozaiczne. Spotka�em j� w Nowym Jorku, gdzie oboje robili�my to samo: odpoczywali�my, ogl�dali�my przedstawienia i filmy. By�a wysoka, mia�a kr�tko przyci�te w�osy. Pomog�em jej znale�� stacj� metra, wsiad�em z ni�, wysiad�em z ni�, zaprosi�em na obiad i zosta�em odes�any do diab�a. Jeszcze tego samego dnia poszli�my na spaghetti. Przez miesi�c naszego pobytu w Nowym Jorku stawali�my si� sobie coraz bli�si. W ko�cu poprosi�em Ew� o r�k�. Nie chcia�a jednak opuszcza� swojego podwodnego miasta, w kt�rym mieszka�a. Ja natomiast nie zamierza�em zrezygnowa� z marze�; potrzebowa�em ca�ego, wielkiego �wiata. Kocha�em t� upart�, niebieskook� dziewczyn�. Powinienem by�em zosta� z ni� w jej szklanej, zwariowanej barice. Gdyby�my oboje byli normalni... C�, nie byli�my. "Ewo, gdziekolwiek jeste�, mam nadziej�, �e jeste� szcz�liwa z Jimem" - Tak, coli - powiedzia�em. Ja pi�em col�, a on wzmocnione drinki z col�, a� w ko�cu stwierdzi�, �e jest ju� zm�czony. - Zaczyna mnie bra�, panie Hemingway - rzek�. - Wi�c przystopujmy. - Dobrze. Pokaza�em ci, gdzie s� koce? - Tak. - Wi�c dobranoc, Ernest. Do jutra. - Dobranoc, Bili. Jutro rano przygotuj� �niadanie. - Dzi�ki. Ziewn��, przeci�gn�� si� i wyszed�. Jego stacja meteorologiczna mia�a bezpo�rednie po��czenie z centralnym komputerem. Uda�o mi si� co nieco wprowadzi� do niego. Dobrze zakamuflowa�em swoj� ingerencj�. Gdy sko�czy�em, wiedzia�em, �e odnios�em sukces. Mog�em przes�a� do centrum, co tylko chcia�em i tak zosta�oby to uznane za zgodne z rzeczywisto�ci�. By�em prawie Bogiem. "Ewo, mo�e powinienem by� wybra� inn� drog�. Nigdy nie b�d� wiedzia�" Mog�em sta� si� kimkolwiek. Wystarczy�o, abym wymaza� istniej�ce dane - dat� urodzenia, nazwisko, wykszta�cenie itd. Mog�em nast�pnie umie�ci� siebie w dowolnym punkcie struktury nowoczesnego spo�ecze�stwa, przesy�aj�c odpowiednie informacje przez stacj� meteorologiczn� do centralnego komputera. Zosta�by utworzony specjalny zapis i istnia�bym, jakby od pocz�tku, w dowolnie wybranym przez siebie wcieleniu. "Ewo, potrzebowa�em ci�. Ja..." Uwa�am, �e rz�d czasami stosuje podobne sztuczki. Jestem jednak przekonany, �e nie podejrzewaj� istnienia wolnego strzelca. Znam wi�kszo�� rzeczy, kt�re nale�y zna� - nawet wi�cej, ni� potrzeba - np. jak oszukiwa� detektory k�amstwa i �rodki chemiczne wydobywaj�ce prawd�. Moje imi� jest �wi�te. Nikt go nie pozna. Czy zdajecie sobie spraw�, �e pisak wykrywacza k�amstw oszuka� mo�na na siedemna�cie r�nych sposob�w? Sam m�g�bym wykona� przyrz�d, kt�rego nie mo�na by�oby oszuka�, ale jego zapis niewiele wart by�by w s�dzie. �rodki psychotropowe? Nic prostszego. Ka�dy przechodzi� w �yciu r�ne testy: testy na inteligencje, testy zdolno�ci, testy wytrzyma�o�ci na b�l. Po pewnym czasie cz�owiek uczy si� tego, co psycholodzy nazywaj� "odporno�ci� na testy" Wie ju�, kt�re odpowiedzi s� poprawne, a kt�re nie, wie, czego si� od niego oczekuje. W�a�nie o to chodzi. Je�li bra�e� przedtem jakie� �rodki psychotropowe dla treningu, mo�esz p�niej bez przeszk�d przezwyci�y� ich dzia�anie. Odporno�� na tego typu �rodki to po prostu wiedza, jak sobie z nimi radzi�. - Id�cie do diab�a. Wy odpowiadacie teraz na moje pytania - powiedzia�em. My�l�, �e stara wypr�bowana metoda uzyskiwania odpowiedzi (gro�ba i zadawanie b�lu) jest najlepsza. U�y�em jej. Wsta�em rano i zrobi�em �niadanie. Przynios�em Billowi szklank� soku pomara�czowego. Potrz�sn��em go za rami�. - Co do diab�a... - �niadanie. Wypij to. Wsta� z ��ka i poszli�my do kuchni. - Morze wygl�da dzi� nie�le - powiedzia�em. - My�l�, �e b�d� rusza� w drog�. Skin�� g�ow�, pochylony nad jajkami. - Wpadnij tu kiedy�. - Dobrze. Rozmawiali�my przez ca�y ranek. Bili by� lekarzem z du�ym do�wiadczeniem zawodowym (w czasie kt�rej� kolejnej wizyty u niego wyci�gn�� ze mnie kilka ku� i zachowa� dyskrecj�). By� jednym z pierwszych astronaut�w. Jego �ona zmar�a na raka. Po jej �mierci zrezygnowa� z praktyki. Szuka� miejsca, w kt�rym m�g�by zapomnie� o �wiecie. Znalaz� je w�a�nie tu. Mimo �e stali�my si� serdecznymi przyjaci�mi, nigdy nie powiedzia�em mu o swoich machinacjach na stacji. Nie chcia�em, by mia� przeze mnie jakie� k�opoty. Zreszt�, nawet gdyby mnie z�apano, i tak by mu nic nie grozi�o. Jego wujek by� przecie� senatorem. Przez d�u�szy czas od mojej pierwszej wizyty u Billa mieszka�em na "Protensie" Zakotwiczy�em go w zatoczce ma�ej wyspy u wybrze�y New Jersey. Trenowa�em judo, style "Budo Kwai"i szko�� Federacji Francuskiej. Style te pozwalaj� na wi�ksze wykorzystanie si�y i na mniej dok�adn� technik�. Dlatego bardziej mi odpowiada�y. M�j brak precyzji m�g� si� jednak na mnie pewnego dnia zem�ci�. Przez ten czas uko�czy�em kurs �lusarski. Min�y tygodnie, zanim nauczy�em si� otwiera� najprostszy zamek (dalej uwa�a�em, �e najlepszy spos�b w krytycznym momencie to wywa�y� drzwi, zabra� co trzeba, i ucieka� na z�amanie karku). My�l�, �e nie urodzi�em si�, aby by� kryminalist�. Jedni maj� to we krwi, inni nie. Uczy�em si� ka�dego mo�liwego drobiazgu, kt�ry uwa�a�em za przydatny w przysz�o�ci. Dalej to robi�. Nie jestem ekspertem w �adnej dziedzinie, opr�cz swego w�asnego szczeg�lnego sposobu �ycia, lecz znam si� co nieco na wielu dziwnych rzeczach. No i mam t� przewag�, �e nie istniej�. Gdy zabrak�o mi pieni�dzy, odszuka�em Dona Walsha. Wiedzia�em, kim jest, ale on nie wiedzia� nic o mnie. Mia�em nadziej�, �e nigdy si� nie dowie. Wybra�em go jako sw�j modus vivendi. By�o to ponad dziesi�� lat temu i jak dot�d nie mog� narzeka�. Teraz, po tylu latach radz� sobie o wiele lepiej ze �lusarstwem i z judo, nie m�wi�c o farmakologii i pods�uchu. Nieod��czn� cz�ci� mego �ycia jest �wi�teczna karta dla Dona na ka�de Bo�e Narodzenie. Nie by�em pewien czy blefuj�. Powiedzieli, �e mam niski wska�nik agresji. Oznacza�o to, �e dobrali si� do moich osobistych danych w Centrali. To z kolei znaczy�o, �e musz� stara� si� utrzyma� ich w niepewno�ci do czasu rozpocz�cia operacji "Rumoko". M�j kieszonkowy zegarek wskazywa� za pi�� sz�st�. Prac� zaczyna�em o �smej. Na pewno opr�cz tych dw�ch na statku przebywali inni, ich sojusznicy, kt�rym tak�e zale�a�o na tym, by akcja nie powiod�a si�. Termin jej rozpocz�cia, pi�tnastego wrze�nia, sta� pod znakiem zapytania. - Panowie... - M�j g�os zabrzmia� dziwnie nawet w moich uszach. - ...wasz czas min��. Teraz na mnie kolej. - Odwr�ci�em krzes�o i usiad�em na nim. - Zanim zaczn� dzia�a�, podsumuj� moje domys�y na wasz temat. Nie jeste�cie agentami rz�du, bo wiedzieliby�cie, �e ja nim nie jestem. Reprezentujecie czyje� prywatne interesy. Uciekli�cie si� do ostateczno�ci, przes�uchuj�c mnie, bo jeste�cie chyba w trudnej sytuacji. Nie macie zbyt du�o czasu. To wed�ug mnie wi��e was z tymi, kt�rzy usi�owali wczoraj dokona� sabota�u. Dowiedzieli�cie si�, �e naprawi�em J-9 i �e zorientowa�em si� w ca�ej sprawie. Dlatego z�o�yli�cie mi wizyt�. Wiem, �e wasze dokumenty s� autentyczne. M�g�bym je teraz wyj�� z waszych kieszeni, o ile tam s�, ale wasze nazwiska nie s� mi potrzebne. Chc� odpowiedzi na jedno pytanie: dla kogo pracujecie? - Pan te� dla kogo� pracuje - stwierdzi� wy�szy. - Je�li nie dla rz�du, to i tak dla kogo�, kto nie jest nam mi�y. - Wi�c przyznajecie, �e nie pracujecie na w�asn� r�k�. Je�li nie chcecie powiedzie�, kto jest waszym szefem, to przynajmniej powiedzcie, dlaczego chcecie powstrzyma� projekt? - Nie. - Dobrze, zostawmy to. Widz�, �e jeste�cie zwi�zani z jak�� grub� ryb�, kt�rej on przeszkadza. O co chodzi? Mo�e mog� co� zasugerowa�? Ni�szy za�mia� si�, ale drugi zgasi� jego �miech szybkim spojrzeniem. - To mamy z g�owy - stwierdzi�em. - Dzi�kuj�. Teraz rozwa�my inn� spraw�. Mog� odda� was w r�ce s�u�by bezpiecze�stwa i stwierdzi�, �e w�amali�cie si� do mojego pokoju. Mog� te� by� na tyle mi�y, �e sk�ami� i powiem, �e trafili�cie do mnie w nocy przez przypadek po pijanemu. Jak to brzmi? - Czy tu jest pods�uch? - zapyta� ni�szy. - Jasne, �e nie. Tylko trzymaj j�