Zieliński Jarosław - Jeźdźcy zagłady
Szczegóły |
Tytuł |
Zieliński Jarosław - Jeźdźcy zagłady |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zieliński Jarosław - Jeźdźcy zagłady PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Zieliński Jarosław - Jeźdźcy zagłady PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Zieliński Jarosław - Jeźdźcy zagłady - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jarosław Zieliński
Jeźdźcy zagłady
Planeta Tanen
Błyski sinawoszarych wybuchów wyłoniły z mroku sylwetki dwóch mężczyzn
stojących w cieniu potężnego korpusu statku. Niewiele już brakowało do
ustalonego planem końca akcji. Już teraz każda minuta zwiększała ryzyko.
Marteen odwrócił się do stojącego za nim Kilrasha.
- Podaj do wszystkich. Wycofujemy się, wariant C. Początek za pięć minut.
Patrzył jeszcze chwilę na doskonale stąd widoczną bazę. Jaka udana salwa
zapaliła jedną jedną z hal stoczni. Na tle płonących budynków ludzie z
oddziałów desantowych wyglądali jak pionki do gry. I to właśnie Marteen
był bliski wygranej.
Wszedł przez półotwarty luk. Krótki korytarz zaprowadził go do sterowni.
Pilot odstawił prawie pustą butelkę talvanu.
- Wiejemy? - spytał.
Marteen usiadł przy jednym z tylnych stanowisk.
- Tak: jeżeli chcesz to tak nazwać.
Czekając na Kilrasha pomyślał o Boyle. Przypomniał sobie ich ostatnie
spotkanie: jezioro oświetlone tęczowym błyskiem reflektorów, strugi
talvanu w wysokich pucharkach o kolorze letniego nieba. Ostatnie przed tym
długim rajdem.
Patrzył na stożkowatą butelkę, pustą już prawie butelkę talvanu. Zadrżała
lekko - w dobrze izolowanym wnętrzu statku tylko to jedno przypominało o
ciągle trwającej walce, bateriach pokładowych dających wsparcie
wycofującym się oddziałom.
Pilot wcisnął dwa klawisze naznaczone zielonym kolorem łączności.
- Limady, skończcie już z tym. Startujemy! Chcę mięć dobrą stabilność -
powiedział.
Tamten mruknął coś w odpowiedzi.
Marteen usłyszał szybkie kroki Kilkrasha. Tuż po zamknięciu się jego
fotela statek podniósł się i niespiesznie począł oddalać się od bazy.
Kłęby dymu przysłoniły ekrany i opadły - musieli zapalić trochę trawy pod
sobą. Wznosząc się mogli obejrzeć, po raz pierwszy w takiej oprawie, pole
kończącej się bitwy.
Baza tworzyła trójkąt: główny kompleks: kilka niskich budynków, kosmoport
z powstającą dopiero stocznią i centrum łączności, całe niemal zasłonięte
potężną anteną ultradarową. Otaczający ją biały mur przegradzały co
kilkanaście vansów niewielkie wieżyczki węszące lufami automatycznych
działek. Tak było jeszcze kilka godzin temu.
A teraz... antena i budynek centrum leżały w gruzach, płonęły portowe
magazyny. Ostatnie starcia już wygasały. Co chwilę startowały statki grupy
Marteena. Zresztą zniszczenia były na pewno większe, ale z coraz większej
odległości, z szybko wznoszącego się statku, trudniej było zauważyć
takie... szczegóły.
Lekkie wstrząsy zaznaczały przybycie kutrów desantowych. Ich dowódcy
zgłaszali się; nie zawsze byli to ci sami ludzie, co przed akcją.
Cztery godziny później Marteen siedział na wygodnych poduszkach
jasnobrunatnego fotela. Lecieli dość okrężną drogą ku ich gniazdku -
dzikiej, pustynnej planecie Modhar na pograniczu prowincji. Towarzyszyła
im jeszcze prawie połowa grupy Lastera, wspierająca ich w tej akcji. To
była znaczna siła.
Marteen nie spodziewał się zresztą trafnego i zbyt szybkiego pościgu.
Centrum łączności i ultradar należały do udanych celów ich ataku. Połączył
się z centrum dowodzenia. Duży, kwadratowy ekran zamienił się w szklaną
ścianę oddzielającą go od kabiny dowodzenia.
- Clifden. Przygotowałeś już raport? - spytał Marteen.
Analityk podniósł głowę. Wcisnął jakiś klawisz, zapełniając połowę ekranu
przekazem infkoru.
- Nie, już kończę. Musiałem uzupełnić go o nowe dane. Stan obrony
przeciwinwazyjnej, według przeciwnika.
- Dobrze. Przedstaw najważniejsze wnioski.
- Stopień zgodności z planem 83 na 100. Bezbłędne lądowanie oddziałów S, H
i L. Dla nich zgodność 91 przy stratach nie przekrazczających 0,15 stanu.
Gdyby nie port... grupa N zgodność 61, straty prawie 0,5. Zniszczone cele
ruchome i większość systemu przeciwinwazyjnego. Baza jest wyłączona z
obiegu na jakieś pół roku. Znaczące straty jednostek ze składu Eskadr
Terytorialnych.
- Twoja własna ocena?
- To była dobra akcja - zastanaowił się przez chwilę i powtórzył. - Gdyby
nie port.
Syknęły otwierające się drzwi. Marteen przerwał połączenie i obrócił się w
ich stronę. To był Laster - jak zwykle zaczął od wyjęcia dwóch pucharków i
napełnienia ich ciemnoniebieskim płynem, drettem zabarwionym tylko inae.
- Za współpracę! - powiedział podając Marteenowi jeden z nich.
Marteen pierwszym łykiem opróżnił go prawie do połowy. Dobry, chłodnawy
drett... Popatrzył na Lastera i zadał mu to samo pytanie.
- Jak oceniasz tę akcję?
- Tak, nie wykonaliśmy głównego zadania. Ale przecież moi dowódcy musieli
się z tym liczyć. Takie rajdy są zawsze ryzykowne. Zresztą mam dla nich
coś specjalnego - te trzy fregaty rozbite na płycie startowej. Ustaliłeś
już, skąd się tam wzięły?
- To część nowego zespołu Floty Segardzkiej. Jakaś niezapowiedziana
wizyta. Może w poszukiwaniu bargów?
Roześmieli się.
- Znaleźli ich!
- Kiedy następne spotkanie, komandorze?
- Dla mnie zapowiada się okres dłuższego spokoju. Co nie oznacza, że nie
znajdą czegoś dla was. Bitwy przecież rodzą bitwy - zacytował jedno ze
swoich ulubionych przysłów.
W kabinie rozległo się wezwanie systemu łączności: "Komunikat ze stacji
Modhar. Komandorze Laster, do stacji wpłynął przekaz od dowództwa w Nest.”
- Nest? Ciągle to samo miejsce? Nie boicie się, że kiedyś skoncentrują nad
nim pół imperialnej floty?
- To tylko symbol kodowy. Nawet ja już nie wiem, gdzie znajduje się nasze
dowództwo - wyjaśnił Laster.
Podszedł do pulpitu systemu i zadał mu kilka pytań.
- Polecę którymś z myśliwców. Ta wiadomość może być ważna, a zresztą...
należy mi się chyba trochę odpoczynku.
Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź ruszył w kierunku głównego hangaru.
Nawiązując kontakt z bazą. Marteen myślał o tym, co właściwie łączyło jego
i Lastera. Mariaż grupy bargów z jednostką rozpoznawczą Avagen - od kilku
lat pozostającego w stanie wojny z Imperium - okazał się zupełnie udanym
przedsięwzięciem. To była już szesnasta wspólna akcja. I dopiero trzecia
przegrana.
Prowincja Cafore Tral
Zanim Bantry wszedł do pokoju, Marteen zdążył już zastanowić się nad
sytuacją. Nagła i niespodziewana propozycja rokowało jakąś ważną
wiadomość. Nigdy nie bawił się w bohatera osobiście przyjmując zlecenia,
ale tym razem pomógł przypadek. A może i nie?
Gdy dowiedział się o tym, był na stołecznej planecie Ballycot, w wielkim
przemysłowym ośrodku Tullamore. Ale również dlatego musiał tu przyjechać.
Ów ktoś stanowczo zbyt dużo o nim wiedział. A tego Marteen nie lubił.
Nigdy nie spotkał się z nazwiskiem tego człowieka. Ale gdy go zobaczył -
rozpoznał natychmiast. Przysadzisty, dobrze umięśniony, a jednocześnie
zwinny. Œwietny nawigator i dobrze prosperujący kupiec. Spotkali się już.
Wiedział, co powie Bantry, wcześniej znany mu jako Et Nor. A raczej o czym
będzie chciał mówić. I nie mylił się.
- Znasz mnie, więc możemy obyć się bez wstępów. Wiesz, że jestem
pośrednikiem - Bantry uśmiechnął się szeroko. - Dość specjalnym
pośrednikiem... Tym razem chodzi o konwój. Dwudziesty Pierwszy Konwój
Segardzki. To mały, ale całkowicie wojskowy transport. W Korytarzu
Piętnastym.
- Na drodze do Avie?
- Tak. Trzy transportowce typu Watne, mets klasy Viger i dwa myśliwce
eskorty, starbargi. Razem dwadzieścia jeden jednostek ogniowych.
- Czas?
- Za dwa dni wystartuje z Południowego Kosmoportu Talv. 19 reanha znajdzie
się poza strefą bronioną, a 4 tesgha wchodzi do Trójkąta Avie. Masz cztery
dni na rozwalenie go. O ile...?
- Załóżmy, że się zgadzam. Choć interesuje mnie jeszcze jeden element.
Marteen wstał i podszedł do półkolistej szyby.
- Chodzi o cenę? Czy 250 tysięcy jekrów i dwie maszyny Storbarg C są
wystarczającą zapłatą?
Nieźle jak na zwykły konwój - pomyślał Marteen. To było dużo, blisko
dwukrotnie więcej, niż sam zażądałby za podobną akcję. Razem z tymi dwoma
myśliwcami... Mniejsza zresztą o nie - za połowę tej sumy mógłby kupić
średniej wielkości transportowiec. Ale co aż tak...
Opanował się równie błyskawicznie. Oparty plecami o szybę czuł przyjemne
ciepło rozgrzanego słońcem szkła. Patrzył gdzieś na ścianę nad głową
Bantry.
- Mam go zniszczyć?
- Tak. Choć oczywiście za informacje płacimy oddzielnie.
To znaczy, że chodzi właśnie o nie. On wie, że teraz będę chciał je zdobyć
- choćby po to, by się przekonać, czy mówi prawdę.
- Czterysta tysięcy.
- Trzysta. To niemało, sam przyznasz. Zgadzasz się? - spytał szybko
Bantry.
- Tak, za trzysta tysięcy. Połowa tej sumy jest płatna teraz. Myśliwce
mogę odebrać później. O ile jeszcze będę żył - dodał zgryźliwie.
Bantry był wyraźnie zadowolony. Kończąc spotkanie wręczył Marteenowi mały
upominek. Wielokanałowy komunikator ze starannie wykonaną tenboltową
obudową. Rzecz jasna oprócz owych 150 tysięcy jednostek kredytowych.
Znajdowali się prawie idealnie na pozycji wyczekiwania, pośrodku gwiezdnej
trasy nr 15, zwanej Korytarzem Piętnastym. Za jakieś dziesięć minut
powinni spotkać się z konwojem. Jeszcze wcześniej ujrzą go na ekranach
swych detektorów. Trochę wcześniej niż ludzie konwoju: dodatkowy atut w
tej niepewnej grze.
Konwój - sześć statków i pięćdziesięciu ludzi. Działka i wyrzutnie
pozwalające jednocześnie wystrzelić 21 ciężkich pocisków. Była to dość
silna eskorta jak na całkiem zwyczajny ładunek - broń i sprzęt dla baz w
Trójkącie Avie. Może Imperium nie czuło się tu już tak pewnie jak kiedyś?
W ciągu tych trzech dni na Talvanharze, jakie poświęcił na zorganizowanie
akcji, Marteen dużo zastanawiał się nad powodem, dla którego zdecydowali
się zapłacić tak dużo. Nie potrafił go rozszyfrować. W grę wchodziły
dziesiątki możliwości, a cel wcale nie ułatwiał właściwego wyboru. Ale
teraz musiał zająć się innymi sprawami.
Zbliżał się moment starciał.
- Echo odbicia na ARH - zauważył Kilrash. - Grupa obiektów. Kurs po
płaszczyźnie 12. Zgodnie z charakterystyką konwoju. Odległość przy
niezmiennej: 7 minut.
- Czy jest już bezpośredni obraz? Daj maksymalne duży na główny - Marteen
ustawiał przyrządy kontroli ognia. Zostało już mało czasu.
- Gotowość bojowa dla wszystkich.
Na chwilę podniósł głowę i zatrzymał się. Na ekranie, w śmiertelnej ciszy
kosmicznej pustki, płynęło dziesięć jednostek bojowych.
Kilkrash już to zauważył. Na ekranie infkoru pojawiło się jego polecenie.
Prawie jednocześnie z nim pierwszy ekran zapełnił się białymi znakami
odpowiedzi. Sztuczny mózg ich statku "Killybeg” działał błyskawicznie.
"Analiza: nierozpoznane obiekty na pozycjach... Inny kod rozpoznawczy.
Interpretacja hipotetyczna: obiekty klasy średni myśliwiec; formacja
Patrolu; siła uderzeniowa do 12 LQ.”
Pozostały jeszcze cztery minuty. Marteen przebiegł palcami klawiaturę
infkoru. Znów zapaliły się rzędy białych liter.
"Przy stanie obecnym cel nadal osiągalny. Zwiększony element ryzyka.
Zmiany terminów i dopuszczalnych strat.”
Zwiększony element ryzyka - to mogło oznaczać dosłownie wszystko. Nawet
klęskę. Ale na wycofanie się było już za późno. Z takiej odległości nawet
niepotrafiliby wymanewrować konwoju.
Kolejne polecenie. I odpowiedź.
"Potwierdzenie przekazania nowych analiz.”
- Włączyć systemy radiolokacji i zagłuszania. Uaktywnić hasło.
"Przyjęte.”
Podniósł do ust kulisty mikrofon.
- Uwaga! - słowo, zamienione w krótki sygnał hasła, przebiegło przestrzeń.
Za nim pobiegły niewidzialne smugi pocisków.
Uderzyli we właściwym momencie - po zmianie kursu konwój nie odzyskał
jeszcze w pełni swych zdolności manewrowych. Salwa dziesięciu jednostek
obramowała go, koncentrując się na potrojonej siłami Patrolu eskorcie. Na
pancerzach statków pojawiły się pierwsze rozbłyski.
Salwa była dość celna. Po chwili jeden z eskortowców dosłownie rozpadł się
na kawałki, nie wytrzymując trzeciego celnego trafienia. Niedaleko od
niego zlały się w jedno dwa wybuchy, uszkodzony Storrbarg pozostawał w
tyle, wysyłając im na pożegnanie wiązkę pocisków.
Zresztą cały konwój już strzelał. Miał ciągle niewielką przewagę ogniową -
choć szybko niwelowaną przez straty. Ale i on zadawał ciosy. Stopniowo
odzywały się potrójne działka Storrbargów Patrolu, próbując utworzyć przed
konwojem coś w rodzaju tarczy przed ciężkimi pociskami. To nie było takie
proste - podwładni Marteena przewidzieli i ten sposób obrony.
DG” do „RV”. Mesger Noth do „RV”. Obejmuję dowodzenie nad lewym skrzydłem.
Sekcja 3 wyłączona z walki. Proszę o nowe koordynaty artyleryjskie.
Dowódca transportowców do „RV”. Ze względu na ładunek niemożliwy
bezpośredni udział w starciu. Wyhamowuję i będę was wspierał...
Chłodne, rzeczowe meldunki przeszył nagle zwycięski okrzyk.
Jest! Trafiliśmy go!
Marteen, słysząc to, lekko obrócił fotel. Niewielki, prostokątny ekran
znalazł się na wysokości jego oczu. Dziewięć punktów ciągle zajmowało jego
lewą połowę. Ale dwa z nich płonęły ostrzegawczym blaskiem. Polecenie
Marteena pobudziło do działania infkor.
Każdy z jasnych punktów otrzymał swoją wizytówkę. Trójka i szesnastka -
pomyślał - trójka to przecież Greon, dowódca drugiej grupy!
Poprosił o dodatkowe informacje i próbę łączności z systemami na
uszkodzonych jednostkach.
Storrbarg 3 nie nadaje kodu podstawowego. Znikome prawdopodobieństwo
ocalenia załogi. Storrbarg 16 - chwilowy brak łączności zewnętrznej.
Częściowa utrata zdolności manewrowania i ostrzału. Nie naruszone
czynności biologiczne załogi. Dowództwo G-2 objął porucznik Faner -
Storrbarg 8.
Sala dowodzenia "Vigera” była z pewnością miejscem zbyt głośnym dla nie
osłoniętych niczym uszu. Ale bardzo niewiele z tego docierało do
kwadratowego pomieszczenia oddzielonego od niej przeźroczystą szybą. Tutaj
znajdowało się tylko dwóch ludzi. To od nich zależał los konwoju.
Sytuacja była zła - ale nie katastrofalna. Przynajmniej tak wynikało z
ciągle płynącego strumienia informacji. Chwilowy chaos po zniszczeniu
głównych anten krążownika, zażegnał dowódca patrolu. Zapłacił za to życiem
dwóch własnych załóg, ale "RV” dowodził wystarczająco długo, by
zorganizować obronę. Oczywiście napastnicy atakowali z lepszej pozycji,
ale to nie przesadzało losu bitwy.
Tak przynajmniej oceniał to jeden z nich - dowódca "Vigera”. Komandor,
oficer ze sztabu floty dowodzący konwojem, był nastawiony mniej
optymistycznie.
- Fachowcy - stwierdził komandor pod adresem ledwo widocznych sylwetek
myśliwców bargów na głównym ekranie. - Chciałbym teraz zobaczyć jakiegoś
asa naszego kontrwywiadu. Tylko jedno pytanie: skąd tamci mają tak
dokładne informacje. Idealnie dobrane miejsce i czas. Powiedziałbym:
siedem szans na dziesięć, że nie przeżyjemy następnej godziny.
- Nie można liczyć na pomoc? - spytał dowódca statku.
- Można, gdybym miał jeszcze dwa klucze myśliwców i potrafił utrzymać ich
na większą odległość.
- Możemy się poddać.
- Tak nakazuje zdrowy rozsądek - rzekł komador. - Ale w tej grze czasem
trzeba zrezygnować z dobrych rad.
Nagle odczuli jakby uderzenie młota rozrywające ich ciała. Niezwykle celna
seria artyleryjska przejechała po statku. Zgasły światła, kryjąc źródła
głośnych trzasków walących się ścian.
Potem wszystko ucichło.
Obezwładnienie krążownika było dużym sukcesem Marteena. Kilka pocisków
"Killybeg” i towarzyszących mu myśliwców dosięgła lewej burty i górnej
części pokładu artyleryjskiego "Vigera”. Wywołało to pożądany efekt -
sądząc po braku jakiejkolwiek odpowiedzi. Mogli teraz zwrócić się w stronę
transportowców. Za krótką potyczkę zapłacili ciężko uszkodzonym Storgsem,
co ostatecznie zniechęciło Marteena do tego typu maszyn. W parę minut
później cena stała się jeszcze wyższa.
Statkiem wstrząsnął nagły wybuch. Marteen wypadł z fotela, i przeleciał
przez całą kabinę. To zapewne uratowało mu życie. Pociski wystrzelone
przez jeden z ocalałych myśliwców patrolu trafiły w okolice górnej
wyrzutni, niszcząc jej baterię. Stożek pochodzącego z niej promieniowania
przemknął przez górny pokkład, zahaczając o kabinę kontroli.
Gdy Marteen podniósł się, miał jeszcze tyle sił, by dowlec się do fotela
pilota. Zwalił z niego zastygłe w bezruchu ciało Kilrasha. Siadając wyjął
z kieszeni kombinezonu zgniecione pudełko wielkości dłoni.
Powoli wracał do siebie, czując mdławy smak narkotyku przeszywający
organizm. Po chwili mógł już połączyć się z artyleryjskim. Na szczęście
wewnętrzny komunikator nie był uszkodzony.
- U nas wszystko w porządku, komandorze. Selt jest tylko trochę poobijany,
ale to nic. A co na górze?
- Kilrash nie żyje - przerwał mu Marteen. Błyskawicznie zmienił temat. -
Jaka jest ogólna sytuacja? Moje przyrządy są trochę zwichrowane.
- Są bliscy załamania. Ale potrzeba im jeszcze paru silnych wrażeń. Prawie
nie ruszaliśmy transportowców - Klles mówił swym zwykłym spokojnym,
miarowym głosem, bez śladu jakichkolwiek emocji.
- Nie. Przekażcie wszystkim: dwie, trzy salwy w osłonę i najwyżej w
baterie burtowe. Nic poważniejszego - musimy mieć od nich sprzęt i paliwo.
Rozwalcie też ten ostatni Storr.
Rozłączyli się. Marteen był teraz w klasycznej pozycji obserwatora. W
rozbitej, odciętej od świata kabinie. Mógł tylko czekać na dalszy rozwój
wydarzeń.
Nie było ich wiele. Bitwa skończyła się po pierwszej salwie w stronę
transportowców. Ich dowódca nie podzielał zdania komodora - po klęsce swej
osłony nie miał zresztą zbyt wielkiego wyboru. Z dziesięciu jednostek
zostały cztery największe - pomijając dwie kapsuły ratunkowe zmierzające
ku lukom krążownika. Kutry desantowe z "Killybeg” ostrożnie podążały za
nimi.
Marteen rozejrzał się po pomoście zdobytego krążownika. Bardziej nadawał
się do wsparcia sił inwazyjnych niż działań w otwartej przestrzeni.
Słabsze niż zazwyczaj uzbrojenie i tylko dwa stanowiska pokładowych
myśliwców. Nie był z pewnością najnowszym krzykiem techniki Imperium, ale
Marteen nie miał zbyt wielkich wymagań - w końcu był to największy okręt,
jaki udało mu się dotąd zdobyć.
Przed nim znajodwała się owalna szyba, przechodząca po bokach w dwa duże
ekrany. Tuż pod nimi rząd mniejszych monitorów i terminali bloków infkoru.
W półkolistych wycięciach trzy wygodne fotele.
Przez szklaną taflę obserwował krzątaninę techników na dolnej części
pomostu. Doprowadzenie tego wszystkiego do pełnej sprawności wymagało
porządnej stoczni i kilku tygodni czasu. Na razie udało się sprawdzić
najważniejsze systemy: to powinno wystarczyć w drodze do bazy.
Weszli jego dwaj zastępcy. Faner, odpowiedzialny za uzbrojenie i
wyposażenie grupy, i Nevil - szef rozpoznania i bezpieczeństwa.
- CO z załogami? - spytał Nevila. Wracali z jednego z transportowców,
zamienionego na obóz jeniecki.
- Dwudziestu trzech ludzi z konwoju. Może jedna trzecie ma lekkie
obrażenia. Kilku ciężko rannych. Także pięciu i jeden oficer z Patrolu.
Z podręcznej torby wyjął pakiet identyfikacyjny. Odznaka służb
analitycznych na okładce.
- Major Afn SeasNil z Zespołu Planowania. Kurier do Avie - stwierdził
Faner. - Tyle chciał powiedzieć. Poza kilkoma uwagami na nasz temat,
raczej nie do powtórzenia.
Marteen otworzył pakiet i wyjął klucz łączności. Może się przydać -
pomyślał.
- WIecie już coś o zdobyczy? - spytał.
- Głównie sprzęt planetarny. Trochę zapasów. Części do ciężkich pocisków
tych nowych Storrbargów Ald. Dużo paliwa, ale część niezbyt dobrej
jakości.
Faner mówił dalej, ale Marteen coraz słabiej go słyszał. Oparł się o
ścianę, czując napływające zmęczenie. Początek długiego i niezbyt
przyjemnego procesu. Nikt nie mógł wyjść bezkarnie spod strumienia cząstek
griv. I on nie był jakimś specjalnym wyjątkiem.
Czuł, że powoli słabnie. Ale, jak często w takich przypadkach, jego umysł
zaczął pracować szybciej. Połączył obecność oficera z pewnymi
doniesieniami jego informatorów. W pewnym stopniu także z ukrytym, i
ciągle mu nieznanym, celem mocodawców Et Nora. Miał przed sobą pewną
koncepcję. Mógł ją dobrze sprzedać...
- Źle się czujesz, dowódco? - usłyszał głos Nevila.
- Nie, to tylko griv - zdawał sobie sprawę, że powoli traci kontrolę. -
Zabieramy się stąd.
Prawie siłą zaciągnęli go do szafki atromeda. Pod siatką czujników poczuł
się trochę lepiej - ale zdawał sobie sprawę, że to tylko kolejny narkotyk.
Szansa na szczęście w krótkim wydaniu.
Jednostki grupy bargów i zdobyte przez nich statki konwoju coraz szybciej
oddalały się z miejsca bitwy. Godzinę później już tylko wraki jeszcze
niedawno tak wspaniałych statków Segard znaczyły jej pole. A pierwsze
jednostki floty imperialnej pojawiły się tam dużo później. Marteen i jego
ludzie znów rozpłynęli się w próżni.
Faner podszedł do bloku infkoru. Kilka jego poprzednich prób system
niezmiennie kwitował słowami: „wejście zablokowane - brak kodu
identyfikacyjnego.
- Miła maszyna - Faner pieszczotliwie pogładził klawisze. - Nie lubi
obcych.
- Nie wszystkich - zauważył Marteen. Na stole, w jego zaciśniętej dłoni,
spoczywał klucz łączności SeasNila.
- Zakład? - spytał Faner.
- Z góry przegrany - odpowiedział Marteen. Wolną ręką rozpoczął rozmowę z
infkorem.
Nie pamiętam kodu.
Nie powinieneś tu pracować - poinformował go infkor.
- Ma nawet poczucie humoru - roześmiał się Nevil.
Nie pracuję tutaj.
Podaj swój numer.
Marteen wsunął klucz w otwór identyfikacyjny.
Numer 01627 H: wejście otwarte - chwila namysłu - polecenie?
- Niezła sztuczka - stwierdził Faner. - Gdzie się tego nauczyłeś?
- Oszukując automaty filmowe w Falv - odpowiedział Marteen pochylając się
nad ekranem. - Ten major nie przyjechał tu na urlop - zauważył.
Zaczął kopiować informacje. Wbrew pozorom była to dość prosta operacja.
Trudności zaczynały się przy studiowaniu treści. Oderwane, fragmentaryczne
dane tylko specjaliści potrafili zamienić na zrozumiały obraz.
Kilka godzin pracy ludzi Fanera pozwoliło cokolwiek z tego wydobyć.
Ciekawą - i niepokojącą - była informacja o zniszczeniu podobnej im grupy
gdzieś na krańcach prowincji Tetgall. Krótka, tak przy okazji dołączona do
trasy mającego przewozić jeńców transportowca, właśnie pochodzącego z
Trójkąta Avie. Czas, melodyjna nazwa - „Doonvaneat”: wszystko jak na
dłoni.
Marteen przejrzał to dość pobieżnie. Później oceni ich wartość, wyciągnie
jeszcze coś od Et Nora. Najpierw odpoczynek i szpital - nie mógł długo
pociągnąć tylko na środkach pobudzających.
Księżyc Sangor. Okręg Centralny
Drzwi otwarły się. Oficer Imperium wszedł do niewielkiego przedpokoju.
Trzymał w ręku rezultat swej ciężkiej, prawie trzydniowej pracy. Ale tak
drastycznie krótki termin doskonale tłumaczyła osoba, dla której
przeznaczonym był sporządzony przez niego raport.
Następne drzwi wpuściły go do środka przestronnego pokoju. Naprzeciw miał
imponujący zestaw infinerowy, zajmujący prawie całą ścianę.
- Porucznik Leven Athlone, ostatni przydział: Dowództwo V Floty -
zameldował. Sztywno skłonił się w stonę trzech stojących przed nim
oficerów.
- A przedtem?
- Dowództwo Korpusu Ekspedycyjnego.
- Dlaczego przeniesony?
- Brałem udział w operacji wywiadowczej. Ze względu na jej bezpieczeństwo
nie mogłem pozostawać na tamtym terenie.
- Jeśli się nie mylę, chodziło o zniszczenie siatki agentów Peenf.
Operacja nie zakończyła się sukcesem.
- To nie była moja wina! - porucznik stracił na chwilę panowanie nad sobą.
- Ja nie popełniłem błędu. Ale IVB odsunęło mnie od dowodzenia.
- CIągle te rozgrywki! Ale nie mówmy już o tym. Mieliście przygotować
raport, poruczniku.
- Oto on.
Otworzył trzymaną w ręku teczkę, rozdzielając ją na dwie połówki. W lewej
zamocowane cztery krążki kaset, prawa mieściła podręczny infkor.
- Podstawowa część raportu jest tutaj - porucznik Athlone wyjął jedną z
taśm i podszedł do infinera. Wsunął ją do szpary odtwarzacza. - Na drugiej
jest indeks i plany sytuacyjne. Dwie pozostałe to nieco streszczone kopie.
Położył teczkę na szafce infinera. Za jego plecami jeden z mężczyzn
sięgnął po sterownik zestawu.
O krok od nich zapalił się duży obraz, rozdzielając na pół całe
pomieszczenie. Mapa tego rejonu galaktyki - setki urządzeń, mniejszych i
większych zestawów infkorowych wbudowanych w ściany pozwalało osiągnąć tak
widowiskowy efekt. Tysiące wpisanych w każdy z nich informacji o planetach
i układach, trasach statków i rojów meteorytów, kilkunastu państwach
dzielących między sobą tę część przestrzeni.
- Możecie już odejść, poruczniku - powiedział Imperator.
Skłonił się w milczeniu. Drzwi zamknęły się za nim równie szybko i
bezszelestnie, jak otworzyły.
- Nadal dajesz pierwszeństwo młodym oficerom. To wielu ludziom się nie
podoba - stwierdziła Arken.
- Za dziesięć, piętnaście lat może on powie to samo siedząc na twoim
miejscu. A mój czas zbliża się do końca. Chcę choć znać tych, którzy
przyjdą po mnie.
- Nie jest go jeszcze tak mało.
- Być może - popatrzył na sadowiącego się naprzeciw mapy oficera, trzecią
osobę obecną w tym pokoju. Dotknął palcami leżącej przed nim teczki. -
Masz więc pierwszą biografię.
Tamten roześmiał się. Wstał i podszedł do mapy, jakby chcąc w niej się
zanurzyć.
Ten ciemnowłosy, z lekka przygarbiony mężczyzna miał równo pięćdziesiąt
lat. Dwadzieścia cztery z nich poświęcił służbie w siłach państwa Righar,
przez przeciwników zwanego Imperium. Kontradmirał Tert Coleraine dowodził
Zespołem 17. Jednostka ta, w ciągu trzech lat pod jego rozkazami, zdążyła
ze sztabowej służby analitycznej przekształcić się w małą armię, mającą
swych ludzi i sprzęt na terenie całego niemal obszaru Imperium.
- Obyło by się i bez tego. Większość z tych informacji znam na pamięć -
powiedział lekceważącym tonem.
Z boku infkor zaczął przedstawiać pierwsze strony raportu. Arken
przeglądała je z zainteresowaniem.
- Być może... Co więc powiesz o historii bargów? - spytał go Imperator.
- Sprawdzian? Pierwszy atak: sześć lat temu. Tuż przed wojną z Abagen.
Wydaje się, że grupa powstała na dwa-trzy miesiące wcześniej. Początkowo
niektóre ataki uważano za wypady jednostek avageńskich, ale wyjaśniło się
to jeszcze przed rozejmem...
- Dobrze, nie musisz tak szczegółowo.
- Ogólnie: istniało jedenaście grup, o tylu możemy mówić z całą pewnością.
Dwie rozwiązały się, jedna przeszła do floty Ballycot. Jedna, oznaczona
jako Sell 7, zniszczona przed powstaniem Zespołu 17, druga dwa lata temu -
w czasie największego nasilenia ich działalności. Wykryto, i w dużym
stopniu unieszkodliwiono dalsze trzy, ale tu nie można mieć takiej
pewności, jak z Sell 7 i Sell 2. Obecnie pięć aktywnych, w tym jedna
powiązana z rebeliantami z Pięciu Republik, pozostałe niezależne. W
naszych dokumentach - oznaczenia Sell 1 do 11.
- Może coś jednak cię zainteresuje. Chociażby to - Arken przesunęła jedną
z dźwigienek bloku zapisującego. Duży fragment tekstu znalazł się na
tabliczce nessu. Podała je Coleraine. - Co o tym sądzisz?
- Nanowsze wiadomości? Już i o nich słyszałem. Choć... - zatrzymał wzrok
na jednej z nich. - Chyba jednak macie rację. To potwierdzony meldunek?
Pokazał Arken jedną z ostatnich informacji.
- Wpłynął do sztabu kilka godzin temu - odpowiedziała.
- Więc znów mamy do czynienia z Sell 4. Słyszałem pogłoski o ich wspólnych
akcjach z zespołem tego bohatera pogranicza Avagen... komandora Lastera.
To jedna z najbardziej aktywnych grup - wyjaśnił Imperatorowi. - Niezły
jest ten twój oficer, jeśli zdążył i to zaanalizować.
- Prześlesz mi kopię, prawda? - spytał podchodząc do Arken.
- Mogę ci nawet ją przynieść wieczorem, o ile nie będziesz na którymś z
tych zwariowanych bankietów.
- Ta stolica... Kto wpadł na pomysł połczenia stołecznej planety ze
Sztabem Imperium?
- Spytaj mojego ojca, dlaczego zgodził się na zbudowanie stolicy wokół
Pałacu - odparł Imperator.
- Z całym szacunkiem... ale lokalizacja tutaj Sztabu to raczej twój
pomysł, Imperatorze.
- Tylko w czasie pokoju, Coleraine. Połowa oficerów zanudziłaby się na tej
małej Enniscrone.
Arken wyjęła taśmy z projektora. Podniosła do oczu, chcąc odczytać drobne
litery opisu.
- "Kiwaty Elsneru”. Czy to on wymyślił?
- Po prostu jakieś oderwane określenie - powiedział Imperator. -
Kryptonim.
- Nie, ja też coś słyszałem o kwiatach Elsneru - rzekł Coleraine.
- To jakaś legenda?
- W pewnym sensie. Opowieść o roślinach dziwnego układu: wegetujących
latami, w oczekiwaniu na chwilę, gdy słońce ich planety znajdzie się
wystarczająco blisko, by dać im ciepło potrzebne do wydania owoców...
- Tak. - Arken obracała w dłoniach taśmę raportu. - Czekających długo...
czy koniecznie z założonymi rękami? Ale na razie nie wydają się groźne.
- Dopiero, gdy planeta zbliży się do peryhelium. Wtedy na jej powierzchni
rozpęta się zielone piekło. Kwiaty zaczną rodzić owoce... - Coleraine
przerwał na chwilę. - Ile to jest: „wiele lat”?
Imperator ze zdziwieniem przysłuchiwał się ich rozmowie.
- O czym wy mówicie? - spytał zaniepokojony.
Coleraine wskazał teczkę porucznika.
- O kwiatach... Kwiatach Elsneru. To tylko zabawa, mój panie - zwrócił się
do Imperatora. - Puste słowa.
- Nie powiedzą ci tak żołnierze ginący na pokładach naszych okrętów.
- Dlatego Athlone przyniósł ten raprot. Dlatego pracujemy przeciw nim -
Coleraine mówił powoli, spokojnie, jakby chcąc zatrzeć w pamięci
Imperatora tamtą wymianę zdań.
- A wiesz, jak nazywa się bargów? - Arken odeszła od nich w stronę mapy.
Na tle gwiazd jej jasny mudnur wyglądał niepokojąco. - Są już ballady o
"jeźdźcach zagłady”. Wynurzają się z przestrzeni, uderzają i odchodzą:
niepokonani. Sieją zniszczenie i śmierć. Bo zbrojna pięść Imperium jest
zbyt wielka i zbyt wolna, by ich zgnieść.
Za plecami Imperatora, zwróconego w stronę mapy, Coleraine wściekle
zmarszczył brwi.
- Na jednej nietrafnej transakcji możemy stracić więcej, niż w dziesięciu
potyczkach - powiedział Coleraine. - I nie są tak nieuchwytni. Właśnie
wybieram się do Tetgall. Mamy ich statki, ludzi, bazy. Całą grupę.
- To dobrze, Coleraine. Chcę, byś dostał tych... jeźdźców zagłady -
Imperator popatrzył na Arken.
Arken zgasiła ekran, zamknęła teczkę z raportem. Jedną z kopiii podała
Coleraine ze słowami:
- Dobrej zabawy na pograniczu, admirale - powiedziała mu na pożegnanie.
Pogranicze Avagen, Planeta Modhar
Szare drzwi doskonale tłumiły wszystkie dźwięki dochodzące z ich pokoju.
Ale wystarczyło znaleźć się po ich drugiej stronie, by usłyszeć, o czym
rozmawiają dwaj mężczyźni, jeszcze niedawno przyjmujący na tym samym
statku uderzenia pocisków.
- ... A gdybym nawet miał: to po co?
- Przecież tam są lduzie, kilkunastu dobrych ludzi?! - głos młodszego
drżał ze zdenerwowania. Wyraźnie zdawał się nie podzielać spokoju swego
rozmówcy.
- Tu chodzi przede wszystkim o nasze bezpieczeństwo. Ich grupa została
rozpracowana przez agenta Imperium. To i nasze kłopoty dałyby idealną
okazję do wpadki - przerwał, jak gdyby mówienie sprawiało mu trudność. - A
dla nas nie ma sezonu ochronnego. Wiesz chyba o tym.
- Dlaczego nie chcesz im pomóc!
- Jak ty to sobie wyobrażasz? Mają ewakuować wszystkie trzy bazy i
przenieść się do nas? - jego głos nabrał ironicznych akcentów. - Ach
przepraszam, już tylko dwie.
- Transport na Youghal trwa czternaście dni. Przez większą część lotu
znajdować się będzie na obszarze nie chronionym...
- Zaczynasz mieć już pirackie nawyki, chłopcze. Gdybyśmy atakowali każdy
startujący w kosmos statek, nie trwało by to zbyt długo - popatrzył na
lśniące obicie trójkątnych drzwi. - NIestety, nie mamy w tej chwili ani
jednego sprawnego okrętu. A i myśliwce...
Milczeli przez chwilę.
- Dobrze, pomyślę o tym. Wyjeżdżam teraz na kilka dni, po powrocie jeszcze
się spotkamy. Znajdź mi teraz naszego szefa rozpoznania.
Tamten wyszedł. W pokoju panował półmrok rozjaśniany przez
niebiesko-czerwone światła atromeda. Marteen położył głowę na poduszce.
Był zmęczony... bardzo zmęczony. ALe niemiał zbyt dużo czasu na
odpoczynek.
Lessale wszedł i z przyzwyczajenia popatrzył na wskaźniki atromeda.
- Będę kilka dni na Talvanharze - powiedział Marteen.
- W takim stanie?
- Dacie mi coś na wzmocnienie i wytrzymam trochę. Muszę tam pojechać.
- Interesy, czy...
- Może jedno i drugie? - spytał zaczepnie. - "Zdaje się najpiękniejszą ta
ściana kostki, której nie widzisz.”
- "Agdy ją odwrócisz, zapragniesz ujrzeć następną. - dodał Lessale. Obaj
dobrze znali te wiersze. - Ładnie. Przynajmniej psychicznie jesteś bez
zarzutu.
- Oto specjalnośćnaszego doktora Lessale: psychologia wojskowa. Doskonałe
miejsce. Nigdzie nie znajdziesz tylu ciekawych spraw - stwierdził Marteen.
- Przy okazji: zwróć uwagę na ludzi z naszej grupy pochodzących z Cafore
Tral, to znaczy terenów dawnej Republiki Talv. Może będę potrzebował małą,
doborową grupę.
- Zmęczył cię ten Clifden?
Marteen pokręcił głową.
- Nie, jest trochę gorący... Może ma rację, może ja jestem zbyt ostrożny.
Mówił ci coś o tym transporcie?
- Męczył mnie o jakieś dane.
- Wiesz - Marteen umilkł na chwilę, popatrzył w górę, na podwójny łuk
sufitu. - Daj mu to zadanie. Jak zdobyć ten... "Doonvaneat”. To zdolny
analityk, nie ma nic do roboty, dopóki łatamy tu dziury.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę, a gdy i tamten wyszedł, Marteen położył
się wygodnie i zamknął oczy. Był zmęczony i nawet nie cieszył się tak
widowiskowym zwycięstwem. Pomyślał, że zrobili się zbyt głośni, zbyt
znani. I w końcu, jak tamci, znajdą się gdzieś na liście przewozowej Floty
Imperium.
Potem zasnął, myśli uspokoiły się.
A na Talvanharze istotnie czekały pieniądze i kobieta. Nawet nieważne co
będzie pierwsze - dla jeźdźca zagłady.
Warszawa, listopad 1986
Jarosław Zieliński
01.11.86. Zmiany - 01.11.86
Strona Jaroslawa Zielinskiego | Historie | Settlers