Zeman Robert - Haiti 2004
Szczegóły |
Tytuł |
Zeman Robert - Haiti 2004 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zeman Robert - Haiti 2004 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Zeman Robert - Haiti 2004 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Zeman Robert - Haiti 2004 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Zeman
Haiti 2004
Po zachodzie słońca tropikalny upał nieco zelżał. W sobotę nawet natura
rezygnuje z walki - pomyślał porucznik Jacek Horowitz odstawiając pustawy kufel.
Wiedział, że po następnych kilku łykach zamieni "fula" na tutejszą "wodę życia".
Co prawda miejscowa "woda życia" była tylko podłej jakości cieczą powstałą z
tataraku czy innej trzciny cukrowej, ale na bezrybiu...
- Eesieeeeć w skali Baaafortaaaa - sierżant Widelski przerwał porucznikowi stan
błogiego zawieszenia między jawą a snem.
- Melduję... ep ...posłusznie, że dwie... ep... to dla mnie... ep ...za dużo.
Salutujący niezdarnie sierżant wspierał się na dwóch czarnych prostytutkach.
Atoli podczas oddawania honorów sytuacja uległa zmianie. Jedna z dziwek odsunęła
się od pijanego podoficera. Gdy sierżant próbował ponownie znaleźć oparcie na
prawej flance, jego ciężka bezwładna ręka trafiła w pustkę. Zachwiał się
niebezpiecznie i wyłącznie szybka reakcja drugiej kurtyzany uratowała go przed
upadkiem. Na koniec Widelski wykonał ekwilibrystyczny zwrot w tył i razem z
towarzyszką odpłynął w głąb lokalu.
- Naaaa czeeekolaaaaadę pooczuuuułeeem chęć - sierżant zmienił płytę.
Nie tym razem - pomyślał Horowitz. Dzisiaj tego nie zrobię. Choćby nawet pół
batalionu obstawiło moją porażkę. Westchnął. Widelski, ja ci pokażę bukmacherkę.
Giry z dupy powyrywam.
Prostytutka, która została przy stoliku, chwyciła za oparcie wolnego krzesła.
- Do you mind...?
- Yes, Ja, Da, - zaprotestował.
Dziewczyna usiadła nie zwracając uwagi na arogancką odpowiedź. Porucznik
obrzucił Murzynkę niechętnym, taksującym spojrzeniem. Miała nieomal europejskie
rysy twarzy, ale hebanowy kolor ciała mocno kontrastował z jasnymi blond
włosami. Była zgrabniejsza i szczuplejsza od tutejszych kobiet, jednak nie mogła
się równać z aktualną boginią kobiecego piękna, czarnoskórą Winoną Thomsen,.
- Brave soldiers in mission of peace? - zapytała retorycznie. Jej angielski
brzmiał po amerykańsku a błyskotliwa ironia nie pasowała do zajęcia zwykłej
dziwki. Może trafił na ruskiego szpiega wykradającego przez łóżko wojskowe
tajemnice? Jednak miała rację. Aktualnie ani on ani tym bardziej Widelski nie
przedstawiali żadnej wartości taktyczno-bojowej. Nie wytrzymał i wybuchnął
śmiechem. Dziewczyna również. Jej dźwięczny perlisty głos rozjaśnił barową
atmosferę.
Gdy Horowitz zamawiał następne piwo, poprosiła o pepsi. Właściwie powinien uznać
abstynencję dziwki za sygnał ostrzegawczy. Jednak chciał się odprężyć i wreszcie
zapomnieć o cholernej, oenzetowskiej misji na Karaibach. Zresztą Winona - jak ją
w myślach nazwał - od razu zaczęła zajmująco opowiadać.
Przez wiele lat mieszkała w New Yorku. Wróciła na wyspę, bo obiecano jej dobrą
posadę w administracji. Niestety wkroczyli Jankesi a z nimi bezrobocie i zakaz
opuszczania kraju. Gdy wyczerpała inne możliwości, postanowiła zarabiać ciałem.
Właściwie jeszcze nie zaczęła. Dzisiejszy wieczór miał być pierwszy...
Oho maleńka, może powiesz mi jeszcze, że jesteś dziewicą z państwowym atestem -
zirytował się porucznik. A jednak z drugiej strony może mówisz prawdę. Przecież
dobrze wiesz, że zaraz sprawdzę.
Instynktownie czuł, że coś jest nie tak. Ale było już za późno.
***
Oficer łącznikowy natychmiast do sztabu!
Porucznik w gwałtownym podrygu wyskoczył z łóżka. Szukając munduru omiótł
spojrzeniem trzcinowy dach niewielkiego pokoju, tandetne białe ściany, kilka
prostych mebli. Wróciła mu pamięć. Usiadł na brzegu łóżka i uspokoił oddech.
Miał dzisiaj wolne.
Winona przewróciła się na drugi bok.
- Winona - wyszeptał podziwiając gęstwę jej jasnych pukli rozsypanych na
poduszce.
- Skąd znasz moje imię? - zapytała nie otwierając oczu.
- Dlaczego farbujesz włosy? - odpowiedział pytaniem na pytanie - blond nie
pasuje do... - porucznik urwał a Murzynka roześmiała się.
- Ty mówisz po polsku! - wykrzyknął zdziwiony.
- To przez Napoleona - śmiała się dalej. Bawiło ją wrażenie jakie zrobiła na
Horowitzu.
- Dziadek znać a little polszki a reszta ja naumieć sze na Green Point -
zamarkowała pigin-polish i puściła oko do zastygłego w zdumieniu Horowitza.
Rozumiał ją doskonale choć mówiła z dziwacznym akcentem.
Nagle spoważniała.
- Skąd znasz moje imię? - zapytała ponownie.
- Jakoś tak... - zawahał się - trafiłem przypadkiem...
- Jestem Jacek - dodał, bo nie pamiętał, żeby się przedstawiał. Zresztą nie
pamiętał niczego z ostatniej nocy. Jedynie jak przez mgłę przypominał sobie, że
po wyjściu z pubu przyszli tutaj. Jednak tym razem udane zerwanie filmu wcale go
nie cieszyło.
Wskoczył z powrotem do łóżka i pocałował dziewczynę w odsłonięte ramię.
- Jak było?
Winona zbyła jego pytanie uśmiechem i wymknęła się do łazienki. Smakowała mu.
Jej zapach, widok ponętnego tyłeczka znikającego za trzcinową kotarą... Cholera
- oprzytomniał do reszty - przegrałem zakład i nawet nie żałuję. A to znaczy, że
Widelskiemu znowu się fuksło.
Winona wróciła ubrana w wojskowe szorty oraz bluzkę. Była zamyślona. Nieobecnym
wzrokiem spojrzała na Horowitza. Nienawidziła siebie za wszystkie kłamstwa,
którymi karmiła Jacka, nienawidziła siebie nawet za fałsze, których jeszcze nie
wypowiedziała. Jednak najważniejsze było zadanie. Czuła to każdym nerwem. Nie
potrzebowała żadnego rozkazu. Przede wszystkim zadanie. Od tego zależało jej
życie. Winona nosiła w kieszeni kilka rozpuszczalnych kapsułek. Pierwsza
tabletka spełniła swą rolę w nocy. Rozkochać Jacka, lecz nie spać z nim. Trudne,
ale nie niemożliwe.
- Idź już - rzekła.
- Przecież mam wolne - zaoponował Horowitz. Ale nagle zrozumiał co się dzieje.
Przedstawienie skończone. Ona po prostu była w pracy. Od tej do tej, za tyle i
tyle. Widelski wczoraj zapłacił, a dzisiaj licznik pokazał zero. Jak automat.
Wrzuć monetę i znowu będę twoja. Miał już sięgnąć po portfel, gdy nagle stracił
ochotę na wszystko. Płatny sex, płatna służba w armii i płatne życie. Wszędzie
czaiły się automaty bezwstydnie eksponujące swoje otwory wrzutowe. Sam był takim
automatem.
- Przyjdź o ósmej do cafe "Paradiso" - powiedziała i szybko wyszła z pokoju.
Że co?! Przez moment myślał, że się przesłyszał. Właśnie odkrył ostateczną
prawdę o płatnym świecie, a tu nagle kilka słów taniej dziwki wzbudza w nim nowe
nadzieje. Jednak były to nadzieje osiągnięte za cenę faktów. Dziwka, która
chodzi na randki? Uszczypnął się. Znowu czuł, że ktoś za niego układa scenariusz
jego życia. Jednak tym razem to nie był sierżant Widelski. Szarża z pewnością
była wyższa.
***
Zamyślony Horowitz ubierał się powoli. Celebrował zakładanie każdej części
garderoby. W ten sposób odróżniał święto od codziennego wojskowego drylu.
Winona. Niezła bestyjka. Jaka szkoda, że nie pamiętał niczego z nocnych
igraszek. No ale dzisiaj sobie powetuje. Żadnego pijaństwa, najwyżej mały
sznapsik i ciupcianie do rana.
- Cholera chyba zakochałem się w kurwie - zaklął pod nosem.
Sprawdził odruchowo magazynek pistoletu i wtedy zegarek piknął ostrzegawczo.
Dziewiąta. Za piętnaście minut poranne trzęsienie ziemi. Wybiegł z hoteliku na
rozsłonecznioną ulicę. Trzęsienie najlepiej przeczekać na otwartej przestrzeni
ewentualnie w oenzetowskim schronie. Co prawda nie wierzył w sens przebywania w
schronie podczas naprawdę dużych wstrząsów, ale niewielkie kilkuminutowe
ruchawki na Haiti powtarzające się z dokładnością atomowego zegara nie wzbudzały
już w nikim emocji. Choć oczywiście spekulacje co do przyczyn jedynych na
świecie regularnych trzęsień ziemi wciąż trwały.
W związku z trzęsieniami Amerykanie sprowadzili na wyspę sporą grupę naukowców.
Profesorkowie byli wszędzie i myszkowali z uporem. Główną kwaterę założyli w
starej niedokończonej elektrowni. Towarzyszyły im brytyjskie oddziały SAS. Po
jaką cholerę SAS pilnuje profesorków? Horowitz głowił się nad tym problemem od
momentu przybycia na Haiti. Przecież nawet zwykli komandosi zapewniliby
noblistom wystarczający poziom bezpieczeństwa.
Kiedy wkroczył do umieszczonej w schronie kantyny, olejowe łożyska przenośnej
budowli zajęczały boleśnie. Z trudem, bo z trudem, ale utrzymały podłogę w
poziomie. Po trzech seriach drgawek ustało brzęczenie szkła i sztućców. To
koniec.
W niedzielę trzęsie tylko rano - pomyślał Horowitz i rozejrzał się po sali. W
rogu nieopodal telewizora niestrudzony sierżant Widelski tłumaczył w praktyczny
sposób naiwnym drągalom z marines zawiłości gry w trzy karty. Bogaty zestaw
fantów w postaci noży, naszywek różnych typów wojsk, czerwonych i zielonych
beretów, paczek prezerwatyw, papierosów, cygar i innego drobiazgu świadczył o
nikłych postępach marines w nauce.
Porucznik uśmiechnął się pod nosem. Bij frajera. Od dziesięciu lat doborowi
amerykańscy marines regularnie zajmują ostatnie miejsce w konkursie przejścia
specjalnego toru przeszkód należącego do Legii Cudzoziemskiej. Ten wyjątkowy
małpi gaj symuluje ekstremalne przeszkody terenowe wszystkich stref
klimatycznych. Nie można go pokonać w pojedynkę ani we dwójkę. W dodatku nie
wolno go pokonywać bez asekuracji karetek pogotowia. Służy do sprawdzania
poziomu zgrania oddziału złożonego z minimum trzech żołnierzy.
Na drugim końcu sali popijało kilkunastu żołnierzy SAS. Horowitz zjeżył się
natychmiast. Angielscy komandosi ze swoimi manierami drażnili morale każdego
uczciwego wojaka. W młodości, po obejrzeniu filmu o kawalerii powietrznej,
Horowitz doszedł do wniosku, że doborowe wojsko to między innymi idealnie
zaścielone łóżka, sterylny porządek w szafce, nienaganny mundur. Tymczasem
faceci z esejesu urągali niemal wszystkim tradycyjnym wojskowym normom. W
kantynie siedzieli na krzesłach niedbale rozwaleni z kuflami Guinnessa w
dłoniach. Rozchłestane koszule bez pagonów, niektórzy w wojskowych spodniach,
ale każda para zdawała się pochodzić z innej armii świata. Podobnie było z
butami i bronią.
Gdy Horowitz pierwszy raz spotkał angielskiego komandosa omal nie zagotował się
ze złości. Trudno znieść widok żołnierza ubranego w kwiecistą koszulę rodem z
Florydy i stojącego na baczność z rękami w kieszeniach. Ale im było wolno. Nie
ścielili łóżek, trzymali w szafkach bałagan i już dawno zapomnieli co to
capstrzyk. Artyści kamuflażu. Primadonny pierwszej linii. Pierdolona elita elit.
Wzbudzali niechęć i zazdrość nawet w Wielkiej Brytanii. Zwierzchnicy wszystkich
normalnych rodzajów sił zbrojnych Zjednoczonego Królestwa nie ustawali w krecich
podchodach mających na celu likwidację SAS. I całkiem słusznie. Prędzej czy
później ktoś w Ministerstwie Skarbu może dojść do wniosku, że zamiast 200
tysięcznej zawodowej armii, Wielkiej Brytanii wystarczy 50 tysięczny korpus SAS.
Komandosi przywitali stojącego w progu Horowitza lekceważącymi spojrzeniami,
wymienili kilka niezrozumiałych, gardłowych uwag i zaśmiali się nie wiadomo z
czego. Wyglądali jak angielscy hooligans opijający w pubie kolejny mecz. Jednak
porucznik wiedział, że to tylko pozory. Nieprzypadkowo siedzieli przy stolikach
piątkami, choć były przeznaczone dla czterech osób, nieprzypadkowo wolne ręce
trzymali tak by móc w każdej chwili błyskawicznie sięgnąć po broń. Tych nawyków
nie pozbędą się do końca życia. Pewnie mają przy sobie cały sprzęt i gotowi z
marszu ruszyć do akcji. Mogli być pilotami myśliwców a na drugi dzień obsługiwać
atomową łódź podwodną, mogli być partyzantami na tyłach wroga albo szpiegami w
fabryce mikroprocesorów, jechać w szpicy dużego oddziału, odbijać zakładników z
porwanego samolotu albo robić za regularną armię czy fachowy szpital polowy. Nie
obca im była żadna broń na świecie. A prowadzić, obsługiwać i naprawiać
potrafili każdy wojskowy lub cywilny sprzęt od chirurgicznego skalpela po
kosmiczne wahadłowce. Jeden w drugiego same pieprzone MacGyvery.
Horowitz nienawidził ich a z drugiej strony podziwiał. To właśnie dzięki SAS-owi
został żołnierzem. Stało się tak, ponieważ w dzieciństwie na zawsze zapadł mu w
pamięć pewien CNN-owski obrazek - Zatoka Perska, pustynia i samotny komandos SAS
uzbrojony jedynie w kałasznikowa prowadzący kilka setek własnoręcznie wziętych
do niewoli Arabów.
Przy stoliku niedaleko Widelskiego Horowitz dostrzegł znajomą postać majora
Andrzeja Kowalskiego wspólnie z którym zaczynał zawodową służbę. Po powitaniu na
twarzy Andrzeja zagościł szeroki uśmiech.
- Przełamałeś się. Co? - major poklepał porucznika po plecach.
- Widelski już wygadał? - Horowitz złapał porozumiewawcze spojrzenie sierżanta
siedzącego przy sąsiednim stoliku.
Jakiś czerwony z przejęcia marines niemal krzyczał.
- Here! Here! Red card is here.
- Are you sure? - zapytał flegmatycznie sierżant - take a look noch ein mal -
upomniał zapalonego gracza po ojcowsku.
Podczas lotu na Haiti Horowitz założył się z Andrzejem o dwie pensje, że nie
tknie żadnej Murzynki. Wytrzymał tydzień. Ale na wypadek porażki miał awaryjny
układ z Widelskim - procent od wszystkich przyjętych zakładów.
- Rozliczenie w Polsce - major skwitował jednym zdaniem przegraną Horowitza -
zawsze uważałem, że prawdziwy komandos powinien skroić jakąś czarną dupę...
- Odpierdol się - porucznik zareagował gwałtownie więc zaskoczony major Kowalski
przyjrzał mu się uważnie.
- Miłość od pierwszego wejrzenia. Co?
- Może...
Ich uwagę przykuł telewizor. Na "Polonii" ruszały właśnie "Wiadomości". Kamera
pokazała tropikalną ulicę a debilowaty spiker z miejsca uderzył w dramatyczny
ton.
- Czy niewielka wyspa na Atlantyku stanie się polskim Wietnamem? Czy dopiero
tysiące aluminiowych trumien lądujących na Okęciu przywiodą do opamiętania rząd
premiera Ritego, który pochopnie zadeklarował pomoc amerykańskiej armii pod
flagą ONZ? Co będzie z datą naszego akcesu do Unii, jeżeli wojsko z orłem w
koronie demoluje Haiti w celu zmuszenia tego dzielnego narodu do przyłączenia
się do NAFTA? Czy Polska przeorientowała swoje wektory polityki zagranicznej?
Komentarz lektora uzupełniały sceny walk ulicznych. Tłumy czarnych wyrostków
obrzucały kamieniami posterunki sił pokojowych. Smarkatym napastnikom
odpowiadały serie plastikowych i gumowych pocisków. To nie było najgorsze.
Najgorsze były starsze nastolatki - kamikadze z plecakami pełnymi semtexu. No i
dorośli uzbrojeni w izraelsko-amerykańską broń przemycaną z Wolnej Palestyny.
Tak wygląda eksport intifady w praktyce. Amerykanie obdarowują Izrael najnowszym
i najlepszym wojskowym sprzętem a Żydzi bez skrupułów sprzedają go za rosyjskie
petrodolary Arafatowi. Business is business. Następnie Arafat uzbraja i szkoli
do walki z Amerykanami każdego chętnego na świecie.
Ale tego spiker z dziennika już nie powiedział.
- Dwa dni temu informowaliśmy o nocnej potyczce w pobliżu granicy haitańsko-
dominikańskiej, w której wzięły udział regularne oddziały...
Horowitz przestał słuchać. Akurat tą część historii znał z pierwszej ręki -
swojej własnej. Wrócił do rozmowy z Andrzejem. Po kilku głębszych major
powiedział mu w zaufaniu, że poprzedniego dnia oddział haitańskich rebeliantów
próbował dokonać desantu do starej elektrowni i porwać profesorków. SAS
nareszcie miał jakieś zajęcie, ale dlaczego robił z tego tajemnicę?
Mimo rozmów i różnych rozrywek godziny wlokły się Horowitzowi niemiłosiernie.
Porucznik zrozumiał, że tęskni. Nie mógł już doczekać się spotkania z Winoną. Po
jednej nocy? Z jakąś czarną dupą? - próbował wziąć się w garść, ale daremnie.
Wpadłem jak śliwka w gówno - zawyrokował.
***
Cafe "Paradiso" była obleśną knajpą na przedmieściu. Horowitz zmierzał tam dość
chwiejnie, bo wbrew wcześniejszym obietnicom zaczął tankować dla zabicia czasu.
Dla draki wygrał nawet kilka fantów od Widelskiego wzbudzając podziw marines i
skłaniając ich do dalszej gry. Przy powrocie do Polski sierżant chyba będzie
musiał wynająć transportowego jumbojeta.
Kilka par smolistych oczu obserwowało go, gdy oddawał mocz w jakimś zaułku.
Niebezpieczna tubylcza dzielnica. Był sam i całą nadzieję na bezpieczeństwo
pokładał nie w pistolecie, lecz w małej biało-czerwonej naszywce na ramieniu. W
tym roku mija 200 lat i Haitańczycy przypomnieli sobie o polskich korzeniach
swojej wolności. Marzą, że w 2004 roku Polacy zdradzą najeźdźców. Że jak przed
dwustu laty zmienią front. Niedoczekanie. Nic dwa razy się nie zdarza. Nie ma
dwu podobnych nocy, dwu tych samych pocałunków, dwu tych samych... Winona!
Pospiesznie dopiął spodnie i kontynuował marsz w kierunku knajpy.
Już od wejścia wypatrywał jej sylwetki, ale napotkał tylko nieufne, badawcze
spojrzenia tubylców. Nagle z tyłu ktoś chwycił go za łokieć. To była Winona.
- Cześć - po tym niezwykłym akcencie i melodyjnym głosie poznałby ją wszędzie.
Na widok Murzynki w uścisku żołnierza ONZ natychmiast podniosło się kilku
krewkich młokosów. Zaaferowany barman podbiegł studzić gorące głowy.
- Nie jesteśmy tu mile widziani - zauważył Horowitz.
- Chodź na zaplecze, właściciel to mój znajomy - prowadząc go za rękę zatańczyła
zgrabnie między stolikami.
Na zapleczu, w jakiejś pakamerze natychmiast niecierpliwie zaczął całować jej
oczy, włosy, policzki i szyję. Dłońmi odszukał zamek sukienki i już po chwili
mógł dotknąć wargami kształtnych piersi. Była boska i była jego. Lecz nagle
Winona zaczęła się bronić. Pomimo zaskoczenia Horowitz nie dawał za wygraną więc
szamotaninę przerwał dopiero szybki cios kolanem wymierzony pomiędzy nogi
porucznika. Horowitz schylił się gwałtownie i kaszląc próbował złapać powietrze.
- O... ku... wa... - wycharczał.
- Nie jestem tym za kogo mnie uważasz - odrzekła Winona nieco wyniośle
odgarniając zmierzwione włosy z oczu i próbując schować piersi do biustonosza -
rozerwałeś go.
- Kto... no... si biustonosz w taki upał?
- Ja.
- A ja nie. Kha... kha... - zaśmiał się chrapliwie z własnego dowcipu siadając
przy stoliku. Na blacie zauważył butelkę markowej wódki. Pewnie z przemytu.
Jeżeli nie jest kurwą, ani ruskim szpiegiem, to wpadłem w łapy powstańców -
pomyślał - cholera wie co ze mną zrobią.
Winona usiadła na drugim krześle i niebezpiecznie napinając kusą sukienkę
założyła nogę na nogę. Pomimo bólu libido Horowitza natychmiast podskoczyło o
kilka atmosfer. Piersi dziewczyny pozbawione biustonosza ponętnie rysowały się
pod gładkim, błękitnym materiałem sukienki. Winona zapaliła niewiarygodnie
długie Marlboro Maxi.
- Masz piękne piersi - nie mógł oderwać wzroku od jej kobiecych kształtów
unoszących się wysoko wraz z każdym oddechem.
- Nie cierpię papierosów - dodał.
- Wiem - odparła chłodno i dmuchnęła wprost na niego - to cię ostudzi. Częstuj
się - wskazała butelkę.
Nalał setkę i wypił.
- A jednak nie jestem ci obojętny.
- Myślisz, że gustuję w cwaniaczkach pokroju Widelskiego? Nie masz pojęcia ile
namęczyłyśmy się z Betty, żeby do ciebie dotrzeć.
To dzięki zakładowi - pomyślał - i gdybym wytrzymał, miałbym duże szanse wywieźć
stąd swoje dupsko w jednym kawałku.
- Ja... - nagle w jej oczach pojawiły się łzy - ja chciałabym widywać cię
codziennie...
- Ale...? - zawiesił głos.
- Już nie ma czasu. Miał być jeszcze tydzień, ale już go nie ma... - mocno
zaciągnęła się papierosem.
Nic nie rozumiał a gdy nic nie rozumiał, to po prostu odpinał kaburę pistoletu.
Chłód piętnastostrzałowej beretty przywracał mu poczucie równowagi.
- Wczoraj próbowaliśmy dostać się do elektrowni... Al-Kundi mówi, że już dłużej
nie można tego ciągnąć... - mówiła coraz chaotyczniej - to musi stać się
dzisiaj... musisz nam pomóc...
Do pomieszczenia wszedł stary, ubrany po arabsku Murzyn.
- Salem alejkum.
Horowitz nie wytrzymał. Wstał, wyszarpnął berettę i mierząc w czoło nieznajomego
krzyknął.
- Na podłogę!
- Salem alejkum - powtórzył spokojnie przybysz.
- Morda w kubeł i na podłogę! Twarzą do ziemi! - przytknął lufę do czoła
Murzyna.
Winona powiedziała coś w śpiewnym narzeczu i Murzyn położył się na podłodze.
- Ty też - Horowitz skierował broń w stronę dziewczyny.
Winona bez oporu wykonała polecenie.
- Zwiążę was lekko i zaknebluję. Kiedy się uwolnicie, będę już daleko -
przyklęknął i zaczął rozwiązywać sznurowadło w swoim bucie.
- Jacek... - zaczęła Winona - Jacek...
- Morda w kubeł. Mówię morda w kubeł - starał się nadać głosowi bezlitosny ton.
- Kochasz mnie? - zapytała cicho. Jej ramionami wstrząsnął szloch.
- O kurwa. O żesz kurwa mać - usiadł bezradnie na podłodze.
Coś mokrego pojawiło się pod jego powiekami, coś co w ustach smakuje tak słono.
Niewidzialna dłoń ścisnęła mu krtań, więc zamknąwszy oczy ukrył głowę w
ramionach. Słyszał jak Winona klęka przy nim, potem poczuł jak go obejmuje. Czuł
jej słodki zapach wymieszany z tytoniowym dymem i kurzem podłogi. Ach gdybyż w
takim momencie można było zatrzymać czas.
Pocałowała go. W tym decydującym momencie musiała go jakoś pocieszyć. Wiedziała,
że właśnie przeszedł na ich stronę i pomoże im ze wszystkich sił. Wiedziała też,
że to jeszcze nie koniec kłopotów. Zadanie wciąż trwa. Na razie Jacek myśli, że
są zwykłymi rebeliantami, ale kiedy dowie się czego od niego chcą uzna ich za
szaleńców. I wtedy trzeba go będzie namawiać jeszcze raz.
Nie otwierał oczu. Błądził ustami w gęstwie jej niewidzialnych włosów aż
odnalazł ucho.
- Masz niebieskie oczy. Jesteś Murzynką i masz niebieskie oczy - szeptał - to
dlatego błękitna sukienka i biustonosz podczas upałów. Wszystko po to, żeby mnie
rozkochać.
- Przepraszam.
- Za późno na przeprosiny. Poszło wam koncertowo - Horowitz podniósł się z
podłogi gotowy do działania.
- Czego chcecie? Wziąć noblistów na zakładników? Namówić polski kontyngent do
przejścia na stronę rebelii?
Winona milczała. Murzyn wstał i ponownie zwrócił się do Horowitza.
- Salem alejkum.
- Powiedz temu... - zaczął zniecierpliwiony porucznik.
- Musisz odpowiedzieć.
- In secula seculorum - Horowitz skłonił się po japońsku.
- Bruderschaft - Murzyn wskazał butelkę i kieliszki.
Może być. Przynajmniej jakoś zmyje ten słony smak z gardła.
- Jacek.
- Al-Kundi.
Jak cholera pomyślał patrząc prosto w oczy przywódcy rebelii. Wypił. Dla
uspokojenia nerwów wypił następnego.
- Więc czego chcecie? What do you want?
- Earthquake - Murzyn był wyjątkowo małomówny.
Ponieważ brakowało trzeciego krzesła Winona usiadła Horowitzowi na kolanach,
rękoma objęła za szyję i wtuliła się w kołnierz jego munduru. Mogli tak trwać
całą wieczność.
- Wiem o tym. Całe watahy jajogłowych łażą po wyspie i wkładają palce między
drzwi, żeby dowiedzieć się dlaczego trzęsie - gładził miarowym ruchem jej włosy.
- Trzęsienie ziemi to uboczny skutek pewnego eksperymentu - wyjaśniła Winona.
- A więc oni niczego nie szukają tylko coś kombinują? - zdziwiony próbował
zaplatać loczki z jej włosów na swoim palcu wskazującym. - To przez nich te
trzęsienia?
- Nie. Trzęsło zanim przyjechali. To my robimy eksperymenty a oni właśnie
dowiedzieli się gdzie i jak.
Milczący Al-Kundi kiwnął głową w geście potwierdzenia.
- Nasz dowódca polowy Mustafa próbował zgarnąć jednego takiego wścibskiego
profesorka. Gonił go aż do elektrowni, ale profesorek zwiał. Teraz siedzi w
bazie i pisze referat za referatem.
Horowitz z zainteresowaniem tarł w palcach pukiel włosów Winony.
- Niech mnie licho. Masz naturalny blond.
- Aha - westchnęła.
- Co to za eksperymenty?
Al-Kundi ocknął się.
- Albert Einstein. Time machine - rzekł i znowu zamilkł.
Tego było za wiele. Horowitz z gwizdem wypuścił powietrze.
- Słuchaj lala. Jesteś bardzo sexy, ale mamusia kazała mi wrócić dzisiaj
wcześniej do domu. Mam jutro klasówkę. Z fizyki - próbował się podnieść, lecz
Winona tylko mocniej przywarła do niego.
- Zostań proszę. Posłuchaj do końca.
- No dobrze. Lubię bajki na dobranoc - odparł zrezygnowany.
- Myślisz, że wojna... pardon misja pokojowa wybuchła z powodu naszej odmowy
wejścia do NAFTA? - zaczęła.
- A nie?
- Przecież myśmy chcieli do NAFTA! Amerykanie najechali nas zanim zdążyliśmy
oficjalnie odpowiedzieć. Naprawdę to oni szukali pretekstu do inwazji. Głupie
wstąpienie Haiti i Dominikany do NAFTA nie dawało im możliwości rozmieszczenia
wojska na wyspie, spuszczenia ze smyczy profesorków i swobodnego badania
Anomalii. A oto toczy się gra.
- Zaczynam się gubić.
- Na Haiti występuje Naturalna Anomalia Czasowa. Można ją wykorzystać do
obserwacji historii a nawet do podróży w przeszłość. Haiti jest więc bardzo
cenne. USA chcą powtórzyć manewr z Kanałem Panamskim i Panamą.
- Nie uda im się. Nic dwa razy się nie zdarza - zauważył filozoficznie Horowitz.
Winona drgnęła na dźwięk jego ostatnich słów.
- Nie mów tak. To nieprawda. Szymborska... - szukała odpowiedniego wyrażenia -
...is shit.
Słysząc angielski Al-Kundi ożył.
- We have to take care.
- Że co? - zacukał się Horowitz.
- Al-Kundi mówi, że każdy naród powinien dbać o swoją przeszłość, pilnować by
się nie zmieniła.
- Taa... - porucznik ziewnął - prawda historyczna przede wszystkim.
Winona zachichotała.
- To nie przenośnia. My na Haiti traktujemy te słowa wprost. To taka specyficzna
haitańska filozofia wytworzona przez setki lat życia razem z Anomalią...
- Czekaj czekaj. Zaczynam łapać. Coś się spieprzyło w waszej historii a ja mam
być tym supermenem, który... - nagle pojął jeszcze jedno - Jestem Polakiem, jest
rok 2004 - rocznica. Chodzi wam o bunt niewolników i legiony?
- Aha - powiedziała Winona a Murzyn pokiwał głową.
Horowitz stanowczym gestem wyprosił dziewczynę z kolan.
- Ładne bajki serwujecie, ale ja wolę wczorajszą noc od dzisiejszej - mrugnął do
Winony. - Czy nie moglibyśmy pozbyć się tego sztywniaka i pobawić w odwijanie
czekoladki ze sreberka?
Dłoń Winony z głośnym plaskiem wylądowała na policzku porucznika.
- To za zbereźne myśli - fuknęła.
- Wczoraj bara-bara a dzisiaj...
Winona pocałowała go w zaczerwieniony policzek.
- Nie było żadnego bara-bara. Od kiedy film urywa ci się po kilku piwach?
Wrzuciłam pastylkę na sen i byłeś załatwiony.
Horowitz zrobił wielkie oczy.
- Ależ kochanie dlaczego?
- Powiem ci dlaczego. Ponieważ wiem, że nam pomożesz i pojedziesz w przeszłość.
Dlatego.
***
Marszałek Jacek Horowitz stał nad brzegiem strumienia opadającego głośną kaskadą
w przepaść. Siklawa. Woda hałaśliwie odbijając się od głazów z nieustającym
szumem spada do jeziorka ukrytego w gaju bananowców.
Ciągle w dół i w dół. To tak jak czas. Podróż tylko w jedną stronę.
- Panie. Złapaliśmy jednego. Mówi po polsku. Znaczy tak jak wielmożny pan -
adiutant skłonił się przed Horowitzem.
Marszałek wrócił z podwładnym do górskiego obozowiska. Na środku stał człowiek
przywiązany do drzewa. Obok czuwało dwóch zarośniętych półnagich legionistów z
lekko zardzewiałymi kałasznikowami w dłoniach. Mistrzostwo świata. Pierwszy
angielski komandos złapany żywcem.
Więzień był pokiereszowany i nieprzytomny, więc jeden z legionistów dźgnął go
bagnetem w nogę. Pociekła krew a Anglik otworzył oczy. Pomimo licznych ran
spojrzenie miał harde.
- Witam porucznika... tfu marszałka.
- Twardyś acan - skomentował Horowitz, ale zaraz się żachnął - już sam z siebie
zaczynam pierdolić po staropolsku.
Mimo przenikliwego bólu więzień zaniósł się śmiechem.
- Było was pięćdziesięciu. Dziesięć esejeseowskich piątek - zaczął ponownie
Horowitz - przeszedłem ja, wy i sprzęt. Nikt i nic więcej. Czyli, że Al-Kudiemu
się udało, wysadził rebeliancką Bramę i elektromagnesami zniszczył Anomalię.
Teraz wasza Brama w elektrowni jest bezużyteczna.
Komandos SAS-u znowu wyszczerzył zęby.
- Przypalcie go, bo mnie wkurwia.
Horowitz odszedł na bok a Anglik donośnie, lecz krótko krzyknął. Zemdlonego
komandosa ocuciło dopiero drugie wiadro wody.
- Gadaj do rzeczy, bo oddam cię czarnuchom.
- Sam jesteś czarnuch. Każdy Polak to Murzyn.
- Wiem. Znam dekret. Mów kim jesteś!
- Generał in pectore... - zawahał się, ale dokończył - Malcolm Macdowell,
specjalizacja podstawowa języki obce, doktor slawistyki. Specjalizacje
drugorzędne chirurgia urazo...
- Dość. Nie obchodzi mnie ile baniek wpakował w ciebie rząd. Dlaczego in
pectore?
Macdowell wzruszył ramionami.
- Wszyscy jesteśmy in pectore. Inaczej tradycyjny system by się załamał.
Normalni generałowie i pułkownicy nie walczą na pierwszej linii.
- Po co tu jesteście?
- Dla równowagi. Żeby przeciwdziałać zmianom w czasie.
- Dziwne. Jestem z tego samego powodu.
- Nie - zaprzeczył komandos - to ty jesteś przyczyną zmian.
- Wyjaśnij - Horowitz powstrzymał przekleństwa.
- To proste. Zastanawialiśmy się nad ideą wehikułu czasu. Jeżeli ktoś go
zbudował i uruchomił, to nastąpiły zmiany w historii. Po dokładnej analizie
okazało się, że jednym z najmniej pewnych zdarzeń z przeszłości jest wysłanie
przez Napoleona Polaków na Haiti. Cesarz wiedział, że legiony walczą o swoją
zniewoloną ojczyznę. Prawdopodobieństwo, że legiony staną po stronie
zbuntowanych niewolników było zbyt duże, żeby wysłać tu Polaków. W prawdziwym
niezmanipulowanym świecie decyzja o wysłaniu legionów na Haiti nigdy nie
zapadła.
- Ale przecież...
- Oni tu są. Tak. Wskoczyliśmy w zbyt późny okres. Dopiero uczyliśmy się
korzystać z wehikułu. A ponieważ Al-Kundi zniszczył Haitańską Anomalię, to na
wszystko jest już za późno. Ktoś inny, za pomocą innej Naturalnej Anomalii albo
wywołując Sztuczną Anomalię, układa klocki historii po swojemu.
- Przecież to nie ma sensu. Próbujecie udawać bogów w oparciu o kilka
teoretycznych analiz statystycznych? - Horowitz nie wierzył własnym uszom. - Nie
kupuję tej bajki. To wy chcecie bawić się klockami historii po swojemu.
Nawet jeśli to prawda - myślał intensywnie marszałek - to od aktualnej
rzeczywistości nie ma odwrotu. Nawet jeśli jesteśmy marionetkami w cudzych
rękach, to nigdy nie zdołamy się o tym przekonać. Tak jak bohaterowie książek,
którzy nigdy nie dowiedzą się, że są tylko wymysłami autorów, a przystojny amant
filmowy nigdy nie zejdzie z ekranu, by zatańczyć z kobietą z widowni. Chyba, że
będzie to film w filmie albo książka w książce. W rzeczywistości to nie możliwe.
Już wiedział czego się trzymać. Dla niego to SAS polujący na polskich
legionistów był zaburzeniem równowagi, a nie marszałek Jacek Horowitz
uzbrajający rodaków w karabiny maszynowe. Robię to właśnie ze względu na SAS -
usprawiedliwiał się w myślach.
- Jakie jest według waszych danych prawdopodobieństwo, że bez Polaków Haiti
wybije się na niepodległość?
- Zero. Równe zero.
No właśnie. Marszałek znalazł kolejny argument. Walczył o niezmienny zapis
historycznych faktów. A więc o wolne w 1804 roku Haiti, a więc o Polaków na
wyspie, a więc o XIX wiek bez komandosów SAS.
- Na początku, gdy było was pięćdziesięciu, szanse na zwycięstwo rozkładały się
pół na pół. Teraz jednak my mamy przewagę - zauważył Horowitz.
- Wiem o tym - przytaknął zrezygnowany Macdowell. - Każdy nasz żołnierz wart
jest tysięcy haitańskich niewolników, lecz za chwilę będzie kolejnego komandosa
SAS mniej. Za mocno mnie przypiekliście.
Do serca marszałka wracały spokój i pewność siebie. Pal licho hipotetyczne
zabawy z historycznym prawdopodobieństwem. Było tak, jak stoi w encyklopedii, i
będzie tak jak stoi w encyklopedii. W encyklopedii, którą czytał on a nie
profesorkowie od statystyki.
Każdy naród powinien dbać o swoją przeszłość.
- We have to take care - powiedział uroczyście marszałek Jacek Horowitz kładąc
rękę na sercu. Pod palcami poczuł szorstki materiał munduru. Tutaj, w kieszeni
na piersi, nosił fotografię Winony.
Gdy dwieście lat temu dziewczyna dała mu swoje zdjęcie, prosiła by dopiero w
przeszłości przeczytał dedykację. Napis brzmiał:
"Kocham cię dziadku
Winona Horowitz"
Przynajmniej darowała mu te wszystkie pra. A powinno być ich sześć czy siedem.
Wiedział, że wszystkie swe córki nazwie jej imieniem i wszystkim swym potomkom
nakaże uczynić to samo. I jeszcze nakaże by żadna Winona nie zmieniała nigdy
nazwiska. Umrę, ale moje geny przetrwają - pomyślał Horowitz.
Wieczorem, po pogrzebie Macdowella, zszedł na dół do podnóża siklawy. Z miłością
popatrzył w swoją twarz lekko drgającą w pofalowanej tafli jeziorka. Pogładził
się po swych blond włosach i spojrzał w głąb swoich błękitnych oczu.
- Też cię kocham moja wnusiu - wyszeptał.
29 czerwca 2001