Zajdel Janusz - Uranofagia
Szczegóły |
Tytuł |
Zajdel Janusz - Uranofagia |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zajdel Janusz - Uranofagia PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Zajdel Janusz - Uranofagia PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Zajdel Janusz - Uranofagia - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Janusz A. Zajdel
Uranofagia
Mój dobry znajomy, włóczykij z powołania, o którego niezwykłych przygodach
głośno w całej chyba Galaktyce, pochodzi z jednej z wysepek Morza Egejskiego.
Nazywa się Katapulos, lecz nie dałbym pięciu groszy na prawdziwość tego
nazwiska, podobnie zresztą, jak za ścisłość niektórych jego twierdzeń. Nikt
jednak nie ośmieli się zaprzeczyć niewątpliwej autentyczności jego wspomnień,
przywiezionych z licznych samotnych wypraw.
Zaproszony przeze mnie na obiad podczas jednej ze swych nielicznych i
krótkich bytności w Układzie Słonecznym, zrewanżował mi się taką oto pouczającą
historią.
Borykając się z naszymi codziennymi problemami, nie zdajemy sobie zazwyczaj
sprawy z tego, że niezależnie od warunków życia i typu ewolucyjnego, istoty
rozumne w całym Kosmosie - nawet bardzo różne od nas - napotykają takie same lub
co najmniej analogiczne trudności i dylematy w życiu osobistym i społecznym.
Spotkanie, o którym chcę opowiedzieć, przytrafiło mi się na jednej z planet
układu gwiazdy Dzeta w konstelacji Mlecznej Krowy. Trafiłem tam przypadkiem,
skracając sobie drogę z Abne gacji do ciemnej mgławicy w gwiazdozbiorze Ucho Od
Śledzia. Już z daleka planeta wydała mi się podejrzana: promieniowanie
jonizujące w jej otoczeniu było znacznie silniejsze niż w okolicy innych planet
układu. Analiza widmowa wyjaśniła mi natychmiast tę anomalię. Na planecie
musiały znajdować się wprost fantastycznie zasobne złoża uranu.
Uran jako taki nie interesował mnie zbytnio, jednakże z czystej ciekawości
wylądowałem na powierzchni globu. Początkowo wydał mi się nie zamieszkany;
dziki, kamienisty krajobraz nie zdradzał działalności żywych istot. Gdy jednak,
obliczywszy mak- symalny czas przebywania w dość silnym polu promieniowania,
wło- żyłem skafander planetarny, oczom moim ukazała się masywna pos- tać, która
biegnąc i wymachując imponującym zestawem kończyn, szybko zbliżała się ku mojemu
statkowi.
Przybysz był ogromnego wzrostu i wyglądał na niezwykle sil nego, lecz nie
zdradzał agresywnych zamiarów. Obserwując go przez wizjer, odniosłem nawet
wrażenie, że jest uradowany. Zatrzymał się o kilkanaście metrów od statku i jak
gdyby węszył, by wresz cie, gdy uchyliłem właz, z wyraźnymi objawami radości
rzucić się w moją stronę. Objął mnie w czułym geście powitania, przyciskając do
swej szerokiej piersi i dał wyraz swemu ukontentowaniu z powodu mojego
przybycia.
Nie chcąc zbyt długo przebywać poza statkiem, włączyłem translator i zaprosiłem
tubylca do wnętrza. Z trudem przecisnął się przez właz towarowy. Pokazałem mu
przy okazji urządzenia na- pędowe statku, a potem usiłowałem go czymś
poczęstować, jednak odmawiał zjedzenia czegokolwiek.
Dopiero, gdy zaprowadziłem go do siłowni jądrowej, zdradził wielkie
zainteresowanie reaktorem. Zbliżył się do niego os trożnie, a potem, nim
zdążyłem mu przeszkodzić, wyciągnął jeden z uranowych prętów paliwowych i
schrupał z wielkim apetytem. Oblicze jego przybrało wyraz najwyższej błogości,
jakby zjadł znakomity słony paluszek, albo coś w tym rodzaju.
* Wspaniałe! - powiedział z pełną gębą, aż okruchy uranu posypały mu się po
brodzie. - Sam to wyrabiasz?
Z uznaniem oglądał pozostały maleńki ogryzek pręta, a potem zjadł go do końca.
Nim sięgnął po następny, zdołałem mu jakoś wy- tłumaczyć do czego służy mi uran.
Był wyraźnie zawiedziony i gdy wychodziliśmy z siłowni, ze dwa razy się
obejrzał, oblizując się łakomie.
Na moją prośbę wyjaśnił mi, że mieszkańcy tej planety żywią się ciężkimi
pierwiastkami, głównie zaś uranem, którego jest tu pod dostatkiem. Jest to
bowiem jedyne dostępne tutaj pożywienie mogące dostarczyć energii ich
organizmom. Tak więc spożyty uran częściowo służy do kontrolowanego wyzwalania
energii jądrowej w tkankach ciała, częściowo zaś odkłada się w nich i tam
pozostaje.
Tubylec był istotą wykształconą, dowiedziałem się więc od niego o wielu
interesujących szczegółach z życia mieszkańców planety.
* Takimi, niestety, stworzyła nas ewolucja - mówił ze smut- kiem. -
Mając do dyspozycji jedynie u ran, jako wydajne źródło energii, szansę rozwoju
zyskały tylko te organizmy, które potra- fiły go wykorzystać. Nasze ciała są
wprawdzie bardzo masywne i silne, lecz cóż z tego? Czeka nas nieuchronnie smutny
koniec... A oprócz tego, szczególnie w wieku dojrzałym, skazani jesteśmy na
samotność i alienację.
* Dlaczego? - zdziwiłem się.
* Jak to: dlaczego? Przecież, gdy zbliży się do siebie dwóch pod-kry-masów (tak
nazywamy osobników w średnim wieku), dochodzi do złożenia się zawartego w ich
ciałach uranu - w masę nadkryty czną! Skutki tego są ci wiadome... O ile zatem
osobniki młode mogą bawić się razem, nawet po kilkoro. - o tyle starsi, w miarę
wzrostu zawartości uranu, z konieczności stają się samotnikami!
Mój rozmówca zasępił się i zamilkł. Po chwili dopiero ciągnął dalej z wyraźnym
smutkiem i zadumą.
* Jestem już bardzo stary... Dawno nie obcowałem na tak kró- tki dystans z żywą,
rozumną istotą! Wybacz więc, przybyszu, i zrozum moją wylewność przy powitaniu:
czując bowiem, że nie za- wierasz w sobie materiałów rozszczepialnych,
zapragnąłem cię uś- ciskać!
Nasza tragiczna samotność trwa zwykle bardzo długo - mał- żeństwa zawierane w
bardzo młodym wieku, szybko wydają potomstwo, by wkrótce rozejść się na zawsze,
gdy suma mas uranu osiąga stan podkrytyczny. Tylko nieliczne, bardzo kochające
się małżeństwa pozostają razem aż do eksplozji...
Dzieci szybko opuszczają rodziców, by nie spowodować ich wybuchu... Osobnicy
łakomi, folgujący sobie w obżarstwie, kończą tragicznie już w młodym wieku...
* U nas także otyli żyją krócej - powiedziałem, by go choć trochę pocieszyć.
* Ech, życie, życie... - westchnął sentencjonalnie. - Na starość stajemy się
niezwykle krytyczni i bardzo musimy uważać, by nie wybuchnąć z byle przyczyny.
Odpowiednia dieta, i tak da- lej... A i to nie na wiele się przydaje, bo trzeba
czymś żyć, a zatem, wcześniej czy później... Wczoraj zrobiłem sobie analizę i-
lościową. Już ponad 90%! Jeszcze trochę, a będę krymasem.
* Czyżby nie było sposobu na usunięcie z organizmu nadmia- ru uranu?
* Niestety, raczej nie. Zbudowane są z niego różne ważne części ciała.
* Może jednak opłaciłoby się niektóre z nich poświęcić...
* Na przykład co? - podkrymas poruszył kolejno swymi licz- nymi kończynami. -
Wszystkiego szkoda. Nie wiadomo, co się jesz- cze może w życiu przydać. Poza tym
trzeba przecież jakoś wyglą- dać, nawet na stare lata. Zawsze uważano mnie za
przystojnego... A wczoraj, z daleka wprawdzie, ale widziałem, jedną taką,
niczego sobie, młodziutką, pewnie nie więcej, jak 20%.. Gdybym miał poni- żej
osiemdziesiątki, kto wie, czy bym nie zaryzykował i nie pod- szedł... Co mi tam,
jeszcze trochę, a potem i tak... - tu zrobił wymowny gest ku niebu. - Wszystkich
to czeka, jeśli nie indy- widualnie, to hurtem: Coraz ciaśniej na planecie,
przyrost natu- ralny duży. Dawnymi czasy każdy miał dla siebie kilkuhektarową
przestrzeń życiową, a teraz trzeba się ograniczać. Nie wyobrażam sobie, co to
będzie dalej. Każdemu zostanie tak znikomy obszar, że przypadkowe spotkania z
sąsiadami będą nieuniknione. Grozi nam wprost zbiorowa eksplozja...
demograficzna! Ale ja cię już na pewno znudziłem tym opowiadaniem. Pójdę sobie,
dziękuję ci za przemiłą gościnę!
Pożegnawszy się serdecznie, skierował się ku wyjściu. Za uważyłem że
przechodząc przez siłownię, podwędził mi jeszcze dwa pręty uranowe, ale udałem,
że tego nie widzę - niech mu tam, sko ro takie smaczne... Mam kilka
rezerwowych: Odszedł, machając mi na pożegnanie, a kiedy oddalił się na tyle, że
nie spostrzegłbym tego gołym okiem, wydobył moje pręty i zaczął je pogryzać.
Obser wowałem go jednak przez lornetę, aż do. momentu, gdy oślepił mnie
potężny błysk. Gdy przejrzałem na oczy, już tylko sporych rozmi arów obłok snuł
się nad horyzontem.
Nie wiedząc z całą pewnością, czy miał materialistyczny światopogląd, pomodliłem
się za jego ewentualną duszę i wkrótce potem opuściłem tę niezbyt jednak
bezpieczną planetę.
Odtąd zawsze wszystkich przekonuję, że łakomstwo jest bar- dzo, ale to bardzo
szkodliwym nałogiem - zakończył opowieść mój przyjaciel Katapulos, nakładając
sobie czwartą porcję deseru.