Za kt_r_ walczy_ chcesz-ffnet_11891939

Szczegóły
Tytuł Za kt_r_ walczy_ chcesz-ffnet_11891939
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Za kt_r_ walczy_ chcesz-ffnet_11891939 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Za kt_r_ walczy_ chcesz-ffnet_11891939 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Za kt_r_ walczy_ chcesz-ffnet_11891939 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Za którÄ… walczyć chcesz by Stokrot Category: Haikyu/フイã‚-ュー Language: Polish Characters: Kentarou K., Koshi S. Status: Completed Published: 2016-04-11 23:30:15 Updated: 2016-04-11 23:30:15 Packaged: 2016-04-27 19:37:50 Rating: T Chapters: 1 Words: 1,737 Publisher: www.fanfiction.net Summary: Przegrana boli najbardziej, kiedy daÅ‚eÅ› z siebie wszystko. Ale jeszcze bardziej od przeciwnika potrafi zranić wÅ‚asna drużyna. Co może zdziaÅ‚ać dobra rada rywala,kiedy we wÅ‚asnym zespole nie doczekasz siÄ™ dobrego sÅ‚owa? A innymi sÅ‚owy - tekst z gatunku: "Stokrot zobaczyÅ‚a szczegół w anime i napisaÅ‚a fika" ;). Za którÄ… walczyć chcesz _**Za którÄ… walczyć chcesz**_ ZwiaÅ‚. Po porażce z gimnazjum Uwamushi zwyczajnie uciekÅ‚ do Å‚azienki jak skoÅ„czona baba, nie chcÄ…c, by ktokolwiek z drużyny byÅ‚ Å›wiadkiem jego żaÅ‚osnej reakcji, i teraz staÅ‚ zgiÄ™ty wpół nad umywalkÄ…, trzÄ™sÄ…c siÄ™ ze zÅ‚oÅ›ci i krztuszÄ…c od pÅ‚aczu. Przegrali. Jak mogli przegrać? Przecież, do ciężkiej cholery, daÅ‚ z siebie wszystko… walczyÅ‚ do upadÅ‚ego… wbijaÅ‚ piÅ‚kÄ™ za piÅ‚kÄ™ na stronÄ™ przeciwnika… To byÅ‚a bitwa… Nie, nie, bitwa – wojna!, w której liczyÅ‚a siÄ™ jedynie wygrana, a on byÅ‚ gotów wyszarpać jÄ… choćby zÄ™bami, nie zważajÄ…c na nic i na nikogo. Czemu wiÄ™c? Czemu, kurwa, mu siÄ™ nie udaÅ‚o…? Dlaczego popeÅ‚niaÅ‚ cholerny bÅ‚Ä…d za bÅ‚Ä™dem, za każdym razem czujÄ…c na sobie peÅ‚ne politowania spojrzenia tych, co ponoć stali po tej samej stronie? ZgrzytnÄ…Å‚ zÄ™bami. Nie chciaÅ‚ pieprzonej litoÅ›ci. Nie chciaÅ‚ ich parszywego pocieszenia. Tylko najlepsi mieli prawo stać na boisku… wiedziaÅ‚ o tym dobrze. Czyżby, kurwa, jednak nic nie byÅ‚ wart…? Z caÅ‚ej siÅ‚y rÄ…bnÄ…Å‚ pięściÄ… w Å‚azienkowe kafelki, raz, a potem kolejny. Ból z obitych kostek przeszyÅ‚ caÅ‚e przedramiÄ™, promieniujÄ…c aż do Å‚okcia, ale Kentarou miaÅ‚ to gdzieÅ›. ByÅ‚ w takim stanie, że najchÄ™tniej rozwaliÅ‚by w pizdu caÅ‚e to miejsce… Strona 2 - Na twoim miejscu bym tak nie robiÅ‚. Jeszcze chwila i zÅ‚amiesz sobie rÄ™kę… Kyotani Kentarou zamarÅ‚. Jasna cholera! Jeszcze tylko tego brakowaÅ‚o, by go ktoÅ› przyÅ‚apaÅ‚. I to w najbardziej upokarzajÄ…cym momencie… - NaprawdÄ™, szkoda by byÅ‚o, gdyby ktoÅ› z twoimi możliwoÅ›ciami zrobiÅ‚ sobie krzywdÄ™. Nie uważasz? Szlag. PrzeklÄ™ty natrÄ™t ani myÅ›laÅ‚ sobie pójść. Przeciwnie, podszedÅ‚ bliżej. Kyotani instynktownie napiÄ…Å‚ ramiona, równoczeÅ›nie zerkajÄ…c ukradkiem w bok. DostrzegÅ‚ znajomy szaroniebieski dres – Uwamushi, do diabÅ‚a! - i krew siÄ™ w nim zagotowaÅ‚a. Jak on Å›miaÅ‚! Jak on Å›miaÅ‚ prawić mu moraÅ‚y… Jak on Å›miaÅ‚ patrzeć na niego z góry… Jak on Å›miaÅ‚ litować siÄ™ nad nim…! Oczy Kentarou przesÅ‚oniÅ‚a czerwona mgÅ‚a – i, nie baczÄ…c na ewentualne konsekwencje, rzuciÅ‚ siÄ™ na nieznajomego chÅ‚opaka z pięściami, gotów Å‚amać nosy, rozbijać Å‚uki brwiowe i przestawiać szczÄ™ki. Jakież byÅ‚o wiÄ™c jego zdziwienie, gdy napotkaÅ‚ opór. Gracz Uwamushi uchyliÅ‚ siÄ™ przed pierwszym ciosem, przedramieniem zablokowaÅ‚ drugi, po czym pewnie zÅ‚apaÅ‚ Kyotaniego za nadgarstki. Palce miaÅ‚ szczupÅ‚e, a dÅ‚onie wÄ…skie, jednak chwyt byÅ‚ zaskakujÄ…co silny. Kentarou odruchowo przestaÅ‚ siÄ™ miotać. - Spokojnie – odezwaÅ‚ siÄ™ Å‚agodnym tonem jego przeciwnik. MiaÅ‚ miÅ‚y gÅ‚os, z gatunku tych, które zazwyczaj doprowadzaÅ‚y Kyotaniego do szaÅ‚u. Nie znosiÅ‚, gdy traktowano go z góry – ale tym razem nie miaÅ‚ takiego wrażenia. WbiÅ‚ wzrok w podÅ‚ogÄ™, oddychajÄ…c gÅ‚Ä™boko. - Masz prawo być wÅ›ciekÅ‚y – ciÄ…gnÄ…Å‚ tymczasem chÅ‚opak – ale nie funduj sobie przy tym kontuzji, dobra? Niefajnie jest nie móc grać… zwÅ‚aszcza jeÅ›li bardzo by siÄ™ chciaÅ‚o. PoruszyÅ‚ nieznacznie rÄ™kÄ… – i dopiero wtedy Kentarou zauważyÅ‚, że za lewy przegub trzymajÄ… go tylko cztery palce. PiÄ…ty – najmniejszy – byÅ‚ zabandażowany i tkwiÅ‚ w szynie. - Wybity – skomentowaÅ‚ nieznajomy. – Dwa tygodnie leczenia i miesiÄ…c przerwy w grze. Blok nie jest mojÄ… mocnÄ… stronÄ…. PuÅ›ciÅ‚ nadgarstki Kyotaniego, który zaraz odwróciÅ‚ siÄ™ na piÄ™cie, wbijajÄ…c zaciÅ›niÄ™te pięści w kieszenie bluzy. Nie chciaÅ‚, żeby tamten patrzyÅ‚ dÅ‚użej na jego upokorzenie… i wÅ‚aÅ›ciwie nic nie staÅ‚o na przeszkodzie, żeby zwyczajnie sobie pójść. Tyle że to równaÅ‚oby siÄ™ przyznaniu do porażki – a on już raz dzisiaj uciekÅ‚, cholera by to wzięła… - O co ci, kurwa, chodzi, koleÅ›? – warknÄ…Å‚ przez zÄ™by. – Nie powinieneÅ› czasem Å›wiÄ™tować? Cieszyć siÄ™, że zmiażdżyliÅ›cie cholernych sÅ‚abeuszy? - Czemu miaÅ‚bym? – Zawodnik Uwamushi wydawaÅ‚ siÄ™ autentycznie Strona 3 zdziwiony. – Porażka przeciwnika to żaden powód do radoÅ›ci. Poza tym… wcale nie uważam, że jesteÅ›cie sÅ‚abi. - Taaa, kurwa, jasne! – Kentarou wykrzywiÅ‚ usta w gniewnym grymasie, choć rozmówca i tak nie mógÅ‚ widzieć jego twarzy. – Nie wciskaj mi kitu! Może jeszcze powiesz, że żaÅ‚ujesz, że z nami wygraliÅ›cie, co? - To nie tak. – ChÅ‚opak z wybitym palcem westchnÄ…Å‚ cicho. – OczywiÅ›cie, cieszÄ™ siÄ™ z wygranej, ale… tak sobie myÅ›lÄ™, że trzeba umieć docenić drużynÄ™ po drugiej stronie siatki. Wiesz… z Å‚awki sporo widać. I wydaje mi siÄ™, że stać was na wiele. Ciebie też. A może nawet ciebie przede wszystkim. Kentarou zacisnÄ…Å‚ szczÄ™ki. Akurat. Gówno prawda! Co z tego, że podobno miaÅ‚ cholerny potencjał… Co z tego, że byÅ‚ gotów zostawić na boisku serce, duszÄ™ i hektolitry potu, skoro i tak to nie wystarczaÅ‚o, a jego tak zwani koledzy z drużyny i tak traktowali go zwykle jak pieprzone, cuchnÄ…ce, zgniÅ‚e jajo…?! - Masz Å›wietne warunki, nie to co ja – kontynuowaÅ‚ tymczasem tamten. – Wystarczy, że popracujesz nad technikÄ…. WÅ‚aÅ›ciwie… - zaÅ›miaÅ‚ siÄ™, jakby trochÄ™ zmieszany – WÅ‚aÅ›ciwie nawet trochÄ™ siÄ™ cieszÄ™, że nie musiaÅ‚em dzisiaj grać… - PojebaÅ‚o ciÄ™?! – ryknÄ…Å‚ Kyotani, nim zdoÅ‚aÅ‚ siÄ™ powstrzymać. Sam nie wiedzÄ…c kiedy, znalazÅ‚ siÄ™ o krok od rozmówcy, zaciskajÄ…c dÅ‚onie na poÅ‚ach jego bluzy. – Pieprzysz jak potÅ‚uczony o potencjale i warunkach, a potem sam chcesz uciekać? Ty… ty cholerny kretynie! Nie wolno siÄ™ poddawać! Póki piÅ‚ka nie spadnie na boisko, każdy może walczyć! Każdy… UrwaÅ‚ raptownie, uciekajÄ…c spojrzeniem. Każdy… wiÄ™c dlaczego, do ciężkiej cholery, nie on? Czemu odmawiano mu tego, czego przecież pragnÄ…Å‚ bardziej niż ktokolwiek inny? Czemu jego zaangażowanie nic nie dawaÅ‚o? Czemu, kurwa, nikogo nie obchodziÅ‚o? Doceniać przeciwnika? Co za skoÅ„czona bzdura! Na tym pojebanym Å›wiecie nikt nikogo nie doceniaÅ‚! I w tej pieprzonej drużynie też nie… SzczupÅ‚a dÅ‚oÅ„ – ta bez bandaża i szyny – spoczęła stanowczym gestem na jego ramieniu. - Dlatego wÅ‚aÅ›nie – oznajmiÅ‚ chÅ‚opak gÅ‚osem, w którym nagle zadźwiÄ™czaÅ‚a stal – uważam, że jesteÅ› silny. Wierzysz w wygranÄ… bez wzglÄ™du na wszystko. Kentarou drgnÄ…Å‚ – ale nie daÅ‚ siÄ™ porwać chwilowemu uczuciu entuzjazmu. - Oni majÄ… to gdzieÅ› – burknÄ…Å‚ gorzko. – Nic nie rozumieją… NajchÄ™tniej w ogóle pozbyliby siÄ™ problemu… - Czy to coÅ› zmienia? – zapytaÅ‚ trzeźwo jego rozmówca. – OdpuÅ›cisz tylko z tego powodu? - Nigdy! – Kyotani szarpnÄ…Å‚ gÅ‚owÄ…. Kontuzjowany gracz Uwamushi mocniej uÅ›cisnÄ…Å‚ jego ramiÄ™. Strona 4 - W takim razie trzymaj siÄ™ swoich racji. JeÅ›li sÄ… drużynÄ…, za którÄ… chcesz walczyć, pokaż im to! Pokaż, że macie wspólny cel! Przekonaj ich, że mogÄ… na tobie polegać! Kentarou skrzywiÅ‚ siÄ™. Cholera…! SkÅ‚amaÅ‚by, mówiÄ…c, że te sÅ‚owa do niego nie przemawiaÅ‚y, ale… - Mam wierzyć, że to doceniÄ…? – burknÄ…Å‚ przez zaciÅ›niÄ™te zÄ™by. - Nawet jeÅ›li nie, przynajmniej ty bÄ™dziesz miaÅ‚ Å›wiadomość, że zrobiÅ‚eÅ› wszystko, co w twojej mocy. Prawda? Kyotani zmarszczyÅ‚ brwi. MusiaÅ‚ dopiero poukÅ‚adać sobie wszystko, co usÅ‚yszał… - A jeÅ›li… znów przegramy? - Cóż… Nie bÄ™dÄ™ Å›ciemniaÅ‚, że to Å‚atwe – przyznaÅ‚ chÅ‚opak. – Każdy byÅ‚by wÅ›ciekÅ‚y i przybity. Ale… nie lepiej, no wiesz, wziąć siÄ™ w garść? I przerobić to w siÅ‚Ä™, żeby walczyć dalej? To chyba sensowniejsze niż Å‚amanie sobie palców na kafelkach, nie? Kentarou zastanowiÅ‚ siÄ™ szybko. MiaÅ‚ poczucie, że to zbyt proste, zbyt naiwne, zbyt piÄ™kne, by mogÅ‚o być prawdziwe – a jednak jakoÅ› nie potrafiÅ‚ wykrzyczeć tego prosto w oczy tej dobrodusznej ciućmie o maÅ›lanych paluchach. Być może także dlatego, że rzeczone paluchy wciąż Å›ciskaÅ‚y jego bark z siÅ‚Ä… bez maÅ‚a imadÅ‚a. - Poza tym – spokojny, pewny gÅ‚os wdarÅ‚ siÄ™ nagle w myÅ›li Kyotaniego – to, że przegraÅ‚eÅ›, wcale nie znaczy, że jesteÅ› sÅ‚aby. Tylko że przeciwnik byÅ‚ silniejszy. SÅ‚yszÄ…c to, Kentarou mrugnÄ…Å‚ w zaskoczeniu raz i drugi – po czym prychnÄ…Å‚ Å›miechem godnym wygÅ‚odniaÅ‚ej hieny. - JesteÅ› popieprzony – oznajmiÅ‚ z przekonaniem. – Co za palant urzÄ…dza kÄ…cik dobrych rad dla przeciwnika? - PotraktujÄ™ to jak komplement. – Gracz Uwamushi również siÄ™ zaÅ›miaÅ‚. Kyotani przewróciÅ‚ oczyma. - Jeszcze tego pożaÅ‚ujesz – poczuÅ‚ siÄ™ w obowiÄ…zku zapewnić, zerkajÄ…c na rozmówcÄ™ spode Å‚ba. – Zobaczysz, kurwa, nastÄ™pnym razem skopiÄ™ ci tyÅ‚ek. Tobie i caÅ‚ej twojej drużynie. - W takim razie już siÄ™ nie mogÄ™ doczekać – odparÅ‚ tamten tonem, w którym sÅ‚ychać byÅ‚o wyzwanie. – Chociaż… nie byÅ‚bym taki pewien kto kogo… skopie. Kentarou wyszczerzyÅ‚ zÄ™by w wilczym uÅ›miechu. Z jakiegoÅ› powodu brzmiaÅ‚o to… obiecujÄ…co? Nawet jeÅ›li byÅ‚y to tylko czcze przechwaÅ‚ki. - Do nastÄ™pnego zatem. – ChÅ‚opak klepnÄ…Å‚ go w ramiÄ™, aż zabolaÅ‚o, i nie dajÄ…c mu szansy na odpowiedź, ruszyÅ‚ ku wyjÅ›ciu z Å‚azienki. Kyotani odprowadziÅ‚ go wzrokiem do drzwi – ot, niepozorny cherlak z burymi wÅ‚osami – i wtedy dopiero dotarÅ‚o do Strona 5 niego, że nie spytaÅ‚ nieznajomego o imiÄ™, a i twarzy zanadto siÄ™ nie przyglÄ…daÅ‚. Nie miaÅ‚o to jednak znaczenia. Podskórnie czuÅ‚, że rzeczywiÅ›cie jeszcze siÄ™ kiedyÅ› spotkajÄ… – a instynkt jeszcze nigdy go nie myliÅ‚. WyprostowaÅ‚ siÄ™ i przeciÄ…gnÄ…Å‚, poruszajÄ…c na próbÄ™ obtÅ‚uczonymi palcami. Już go Å›wierzbiÅ‚y do przebijania piÅ‚ek. ZapowiadaÅ‚a siÄ™ niezÅ‚a zabawa. * * * ><p><em>3 lata później<em> Kyotani Kentarou zakrÄ™ciÅ‚ kran nad umywalkÄ…, napiwszy siÄ™ wody. Ostatni mecz byÅ‚ diabelnie wymagajÄ…cy, a jego wynik daleki od oczekiwaÅ„ i, mówiÄ…c wprost, przyprawiajÄ…cy o konkretny wkurw - on jednak byÅ‚ już myÅ›lami przy kolejnym treningu. Może i nie wygrali dziÅ›, ale, do cholery, mogÄ… wygrać nastÄ™pnym razem. A on... on spróbuje dać z siebie jeszcze trochÄ™ wiÄ™cej niż dzisiaj... - No proszÄ™, wiÄ™c znów siÄ™ spotykamy – rozlegÅ‚o siÄ™ naraz bez maÅ‚a radoÅ›nie za jego plecami. Kentarou odwróciÅ‚ siÄ™ – mimo wszystko dość gwaÅ‚townie – i ujrzaÅ‚ rezerwowego rozgrywajÄ…cego drużyny Karasuno. Którego, jak sobie teraz uÅ›wiadamiaÅ‚, miaÅ‚ już kiedyÅ› okazjÄ™ spotkać. - Nie poznaÅ‚em ciÄ™ wczeÅ›niej – przyznaÅ‚ tamten wprost. – Trochę… siÄ™ zmieniÅ‚eÅ›. I to nie tylko z wyglÄ…du. - Ja w ogóle bym ciÄ™ nie poznaÅ‚ – odparÅ‚ Kyotani szorstko, lecz bez arogancji. ZdaÅ‚ sobie sprawÄ™, że czuje do tego goÅ›cia szacunek, choć caÅ‚kiem inny niż do Iwaizumiego-senpai. - Przynajmniej nie próbujesz testować wytrzymaÅ‚oÅ›ci glazury. – Gracz Karasuno podszedÅ‚ bliżej, uÅ›miechajÄ…c siÄ™ nieco krzywo. Kentarou wzruszyÅ‚ chmurnie ramionami. - Wiem, z kim przegraÅ‚em. – burknÄ…Å‚. - Jak na kogoÅ› z Å‚awki naprawdÄ™ masz jaja. CoÅ› na ksztaÅ‚t zaskoczenia odbiÅ‚o siÄ™ w oczach starszego chÅ‚opaka, nim jego twarz rozjaÅ›niÅ‚a siÄ™ w promiennym uÅ›miechu. - MiÅ‚o mi to sÅ‚yszeć – rzekÅ‚. – Zatem… znalazÅ‚eÅ› drużynÄ™, dla której chcesz walczyć? Kyotani zawahaÅ‚ siÄ™. - Nie jestem pewien – mruknÄ…Å‚. – Chyba tak. Ale nie dam siÄ™, kurwa, prowadzić na pieprzonym sznurku… - MyÅ›lÄ™, że przyda im siÄ™ ktoÅ› taki jak ty. - RozgrywajÄ…cy popatrzyÅ‚ na niego ze zrozumieniem. - I... dobrze im zrobi. Kentarou Å‚ypnÄ…Å‚ na rozmówcÄ™ trochÄ™ podejrzliwie, upewniajÄ…c siÄ™, czy ten jednak siÄ™ z niego nie nabija, po czym powoli Strona 6 odwzajemniÅ‚ uÅ›miech. - Ty siÄ™ nazywasz w ogóle? – zagadnÄ…Å‚. - Sugawara – odpowiedziaÅ‚ chÅ‚opak. – Sugawara Koushi. A ty jesteś… Kyotani, zdaje siÄ™? - Ta jest – potwierdziÅ‚ Kentarou z niejakÄ… satysfakcjÄ…. – Kyotani Kentarou. SkinÄ™li sobie, krótko, po mÄ™sku. Kyotani wsunÄ…Å‚ rÄ™ce do kieszeni. - Rozwalcie ShiratorizawÄ™ – rzuciÅ‚, robiÄ…c krok w stronÄ™ wyjÅ›cia. – Stać was. Ciebie też. Oczy Sugawary rozszerzyÅ‚y siÄ™ – po czym zapÅ‚onÄ…Å‚ w nich wojowniczy bÅ‚ysk. - Jasne – przyobiecaÅ‚. – A wy… też nie spuszczajcie z tonu. - Do kogo ta mowa? – obruszyÅ‚ siÄ™ Kentarou bardziej na pokaz, niż z jakiegokolwiek innego powodu. – ObiecaÅ‚em, że skopiemy wam tyÅ‚ki, nie zapominaj o tym! - Z pewnoÅ›ciÄ… bÄ™dzie na co popatrzeć – zgodziÅ‚ siÄ™ rozgrywajÄ…cy, ale coÅ› w jego gÅ‚osie uderzyÅ‚o Kyotaniego. ZatrzymaÅ‚ siÄ™ z dÅ‚oniÄ… na klamce, zmarszczyÅ‚ brew. - Twój tyÅ‚ek też kiedyÅ› skopię… wiÄ™c nie znasz dnia ani godziny. DotarÅ‚o? ZerknÄ…Å‚ przez ramiÄ™, nim wyszedÅ‚ na korytarz. Wyraz twarzy Sugawary Koushiego wart byÅ‚ każdych pieniÄ™dzy, ale nie to byÅ‚o najważniejsze. Najważniejsze, że bÄ™dÄ… walczyć dalej. End file.