Wrota Baldura II_ Cienie Amnu - ATHANS PHILIP
Szczegóły |
Tytuł |
Wrota Baldura II_ Cienie Amnu - ATHANS PHILIP |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Wrota Baldura II_ Cienie Amnu - ATHANS PHILIP PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Wrota Baldura II_ Cienie Amnu - ATHANS PHILIP PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Wrota Baldura II_ Cienie Amnu - ATHANS PHILIP - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ATHANS PHILIP
Wrota Baldura II: CienieAmnu
PHILIP ATHANS
Baldur's Gate II:
Shadows of Amn
Przelozyl Piotr Kucharski
Wydanie oryginalne: 2000
Wydanie polskie: 2000
Dla grupy:
Gordona
Laury
Mike'a
Andy'ego
Erica
Carla
i Julie
Rozdzial pierwszy
Poznym latem Roku Sztandaru Abdel Adrian, syn boga mordu, wrocil do Candlekeep jako bohater.Bramy, ktore zaledwie kilka tygodni temu przed nim zamknieto, tym razem byly otwarte. Czlowiek, ktorego znal przez cale zycie, ktory oskarzyl go o morderstwo, ktory zamknal go jak zwierze, ktory wrecz przekazal go w szpony Zelaznego Tronu, objal go z usmiechem ulgi oraz pewnosci siebie.
-Abdelu - powiedzial Tethtoril ze lzami naplywajacymi do oczu. - Abdelu, tak sie ciesze, ze do nas wrociles. Moge miec jedynie nadzieje, ze tym razem twoj pobyt bedzie dlugi i...
-Abdel! - rozlegl sie za nim cienki, przenikliwy glos. Abdel odwrocil sie, by ujrzec twarz, ktorej nie widzial od... jak dawna? Roku?
-Imoen - wydyszal Abdel, idac na spotkanie gwaltownemu usciskowi dziewczyny. - Imoen, wyrosla z ciebie...
-Nie mow tego, Abdelu - przerwala, jej glos zlagodzil usmiech.
-Jestes cudem dla oczu pelnych bolu - powiedzial jej i znow sie uscisneli.
Przytrzymala go i powiedziala - Przykro mi z powodu Goriona. Tak mi przykro.
Abdelowi dech uwiazl w gardle i zmusil sie do znuzonego westchnienia.
-Nie zginal na prozno - pocieszyl Tethtoril.
Abdel podniosl wzrok i zdumial sie, widzac, ze Tethtoril wydaje sie byc jeszcze bardziej oddalony. Po niebie nad tajemnicza twierdza Candlekeep przelewaly sie zielono-szare obloki. Abdel mogl wyczuc blyskawice, lecz jej nie widzial. Byl uradowany, mogac wrocic do domu z wysoko uniesiona glowa, powietrze bylo jednak ciezkie i kogos brakowalo - nie, wiecej niz tylko kogos, zbyt wielu osob. Gdzie byla Jaheira? Przeciez miala wrocic z nim z Wrot Baldura, i byl tez Xan, ale czy nie zagubil sie gdzies po drodze? Abdel pamietal, jak Xan klocil sie z ghulem Korakiem, a potem cos sie stalo...
-Abel - wyszeptala Imoen i mezczyzna poczul na nagiej piersi jej chlodny oddech. Abdel nie pamietal, by zdejmowal koszule. Imoen zatrzesla sie z zimna, a on spojrzal na nia. Byl wyzszy od dziewczyny o mniej wiecej pol metra. Imoen zaczynala nabierac ksztaltow, jej dzieciece, wydluzone konczyny nabieraly proporcji, biodra zaokraglaly sie, a zebra pokrywaly gladka, biala skora. Miala dlugie wlosy, ktore powiewaly Abdelowi w twarz, klujac go w oczy. Zasmial sie cicho i sprobowal odsunac ja delikatnie, ale nie chciala puscic.
Jej lekki uscisk na jego silnych rekach zaciesnil sie, a pozniej jeszcze bardziej, gdy wyszeptala - Co sie ze mna dzieje?
Znow wypowiedzial jej imie, po czym skrzywil sie, gdy jej paznokiec przebil mu skore. Z rany wyplynela krew, sciekajac po czubku jej palca na nadgarstek.
-Cos sie ze mna dzieje - wyszeptala, a jej glos znieksztalcil sie w gardlowy, nieludzki pomruk. Wrecz warknela, spryskujac Abdela zimna jak lod slina.
-Imoen - powiedzial, a gdy nie odpowiedziala, odepchnal ja z wieksza sila. Mogl byc jedynym czlowiekiem na Wybrzezu Mieczy, zdolnym zmierzyc sie z jej nagle ponadludzka sila, nie mial jednak czasu, by cieszyc sie swym fizycznym mestwem. Syknal na widok twarzy mlodej dziewczyny. Jej subtelne rysy byly wykrzywione i paskudne, usta zas stawaly sie rozwarta, najezona klami otchlania. Wystrzelil z nich jezyk, rozdwojony i dlugi jak u zmii, lizac naga piers Abdela. Jego dotyk byl tak mrozny, ze ogromny najemnik zadrzal.
Istota, ktora byla niegdys Imoen, wydala z siebie taki odglos, ze Abdel wrzasnal z przerazenia. Czerwieniejace oczy Imoen wybaluszyly sie do wielkosci przekraczajacej kilkakrotnie ich naturalny rozmiar i w rownym stopniu bylo w nich widac przerazenie i zaklopotanie, co glod i niegodziwosc. Z jej drzacych ust, krwawiacych w miejscach, gdzie ostre jak brzytwy kly naciskaly na purpurowa mase warg, wylal sie strumien przeklenstw.
Abdel odepchnal ja dalej. Jej naga skora byla lodowata pod dotykiem, szorstka, prawie jak luski. Abdel siegnal za siebie i znalazl rekojesc miecza. Miecz wydostal sie ze zgrzytem metalu o metal, ktory harmonizowal z przenikliwym skowytem Imoen-bestii. Abdel nie myslal o tym, co zamierza zrobic tej dziewczynie, ktora znal od dziecka, ktora przez ich spedzone w odosobnieniu Candlekeep dziecinstwo tolerowala jego posepne nastroje, a czasami okrutne wyszydzanie, dziecku, ktore chcialo mu towarzyszyc w jego przygodach i za kazdym razem bylo odtracane.
Abdel szybko i mocno skierowal miecz w dol. Odcial jej glowe i wrzasnal, opadajac na lamliwa, brazowa trawe Candlekeep, i wciaz wrzeszczal, gdy sie obudzil, w kolejnym, zbyt rzeczywistym koszmarze.
* * *
Abdel mogl byc bohaterem, jednak nie wrocil do Candlekeep. Najpierw ujrzal swiatlo dochodzace od paleniska, nastepnie zamknal oczy i poczul cieplo. Miedziana misa, pelna rozpalonych do czerwonosci wegli, byla dla niego zbyt blisko. Probowal sie od niej odsunac. Jego nagi grzbiet przesunal sie o centymetr, zanim natrafil na szorstka, chlodna, kamienna sciane. Abdel wzdrygnal sie i znow wyprostowal. Choc w tych pierwszych kilku chwilach pomiedzy snem a rzeczywistoscia staral sie jak mogl, nie mogl odnalezc szczesliwego srodowiska, jakiego zadalo jego cialo.Nie znajace przebaczenia, zelazne kajdany sciskaly mu nadgarstki, a odglos lancuchow, kiedy sie poruszal, szydzil z niego. Abdel warknal, wydajac z glebi gardla niski, zwierzecy odglos, i zacisnal piesci.
Otworzyl oczy i ujrzal, jak do celi wchodzi mezczyzna. Byl niski i gruby, ze smrodliwym nadmiarem owlosienia na ciele, zlepionym potem ponad czarnym skorzanym pasem. Zwisaly z niego na wezszych paskach narzedzia, wiekszosci ktorych Abdel nie rozpoznawal. Dziwny mezczyzna napotkal wzrok Abdela i usmiechnal sie, odslaniajac pojedynczy zolty zab, wiszacy z gornego dziasla. Jego broda byla nierowna, przedzielona blizna od oparzenia, ktora ani troche nie dodawala atrakcyjnosci albo chociaz charakteru jego okraglej twarzy.
-Obudziles sie - mezczyzna powiedzial powoli, wymawiajac ostroznie kazde slowo, jakby jezyk byl dla niego nowy, a przynajmniej bardzo trudny.
-Klawisz... - zaczal mowic Abdel, po czym jego zaschniete gardlo zacisnelo sie, a oczy zwilgotnialy. Zassal powietrze i zaczal kaszlec od dymu z paleniska, odwodnienia oraz bolu z rany, ktorej do tej pory nie pamietal.
-Wladca lochow - mruknal mezczyzna, odwracajac wzrok od Abdela, po czym przystajac, jakby po raz pierwszy zobaczyl palenisko. Siegajac po pogrzebacz wiszacy na scianie na prawo od Abdela powiedzial - Wladca lochow, nie klawisz. To nie jest wiezienie, to loch.
Abdel westchnal, starajac sie uchwycic puste, szkliste spojrzenie mezczyzny, jednak bezskutecznie. Ten czlowiek byl idiota.
-Jak... - zaskrzeczal Abdel, gdy mezczyzna wsunal pogrzebacz miedzy plonace wegle i przytrzymal go tam. - Jak sie nazywasz, wladco lochow?
Mezczyzna usmiechnal sie, lecz nie spojrzal na Abdela.
-Zgrywus - powiedzial. - Nazywam sie Zgrywus.
-Gdzie jestem? - spytal Abdel, ktoremu zaczynal tak naprawde wracac glos. - Jak sie tu znalazlem?
-U mojego szefa - wycedzil Zgrywus, skrobiac czubkiem zelaznego pogrzebacza o dno miedzianej misy. - Moj szef cie zabral. Nie wiem, skad cie zabral.
-Kim jest twoj szef? - zapytal Abdel, zerkajac podejrzliwie na pogrzebacz. Czul, jak gromadzi sie gniew i choc zaczynal przypominac sobie, ze probowal wyrwac lancuchy ze sciany i nie udalo mu sie, staral sie utrzymac glos tak spokojnym, jak tylko mogl.
-Kim jest twoj szef? - powtorzyl Abdel, gdy Zgrywus wyciagnal pogrzebacz z goracych wegli i przeciagnal nim w poprzek klatki piersiowej Abdela. Wrzasnal, czujac jak pali mu sie skora i wlosy, czujac kazdy pojawiajacy sie pecherz i kazdy spalony centymetr skory, czujac bol, ktory wydawal sie niemal zyjaca istota. Jego wrzask zagluszyl wiekszosc odpowiedzi Zgrywusa na jego ostatnie pytanie, jednak Abdel byl pewien, ze uslyszal, jak mezczyzna mowi Zlodzieje Cienia.
Nie byl chyba w Amn, prawda?
* * *
Abdel widzial, jak Jaheira zostala zamordowana przez Sarevoka. Kiedy przeszedl do rozlewania niegodziwej krwi swego przyrodniego brata, Jaheira zostala przywrocona swiatu zyjacych poprzez modlitwy kaplanow Gonda na prosbe przyszlego wielkiego ksiecia Angelo z Wrot Baldura. Minal pelen dzien od smierci Sarevoka, gdy Abdel znow ujrzal Jaheire zywa. Plakala w jego ramionach, a Abdel, wysaczony ze zdolnosci odczuwania czegokolwiek, po prostu ja trzymal. Malo spali, jednak istnialo uczucie ulgi. Tak wiele sie skonczylo, jednak tez tak wiele zostalo stracone. Zamiast spac, chodzili na dlugie spacery ciemnymi ulicami Wrot Baldura. Mieszkancy, kupcy i zolnierze rozpoznawali Abdela i kiwali podbrodkami, wyrazajac milczace podziekowania. Wiesci o smiercionosnych planach Sarevoka rozniosly sie szybko we Wrotach Baldura, miescie, ktore, tak jak wiele innych, opieralo sie na plotkach.Znow szli razem, tej ostatniej nocy zadne z nich sie nie odzywalo. Reka Jaheiry zwisala bezwladnie w zagieciu lokcia Abdela. Kazde jej dwa kroki rownaly sie jednemu dlugiemu jego i choc zmeczone walka kolana bolaly go, gdy musial isc tak wolno, byl szczesliwy, bedac przy niej. Co jakis czas spogladal na nia, a ona tylko sie usmiechala.
Ci mezczyzni wylonili sie z cieni niczym zawodowi porywacze. Zanim sie ukazali, juz otoczyli Abdela i Jaheire. Abdelowi zajelo jedynie mgnienie oka uswiadomienie sobie, co sie dzieje, a nie wiecej wyciagniecie miecza. W tym samym czasie trzech porywaczy podeszlo.
Abdel zakrecil mieczem nad glowa i zostal zaskoczony przez przenikliwy zgrzyt metalu o metal, a pozniej przez mocne szarpniecie, ktore zdolalo wyrwac mu ostrze z rak. Jego rece wciaz posuwaly sie szybko i z impetem do przodu - jeszcze szybciej, bowiem nie obciazal juz ich miecz - i niezbyt trudne bylo zmienienie kierunku tego zamachu w wystarczajacy sposob, by wbic ciezka prawa piesc w zamaskowana twarz mezczyzny. Rozleglo sie glosne chrupniecie i Abdel poczul, jak nos napastnika zapada sie pod ciosem.
Jaheira jeknela, a gdy Abdel spojrzal na nia, zauwazyl, ze zamaskowany mezczyzna trzyma glowe polelfki w bolesnym chwycie pod ramieniem.
-Zlamie jej... - zaczal mowic mezczyzna, lecz dokonczyl na gwaltownym wydechu, gdy Jaheira wbila mu mocno lokiec w zebra. Jego chwyt zostal dostatecznie rozluzniony, by mogla sie wyrwac, a Abdel zerknal za siebie.
Kolejny zamaskowany mezczyzna odwijal dlugi lancuch z czarnej stali z ciezkiego miecza Abdela. Abdel pokonal dwa dzielace go od niego dlugie kroki, a mezczyzna uchylil sie przed pierwszym kopnieciem z podziwu godna szybkoscia. Slizgajac sie na mokrym bruku, by uniknac lewej piesci Abdela, napastnik przesunal lancuch na bok i zmruzyl ostrzegawczo oczy.
Ogromny najemnik usmiechnal sie tylko i zamarkowal atak. Zamaskowany mezczyzna dal sie oszukac i zamachnal sie lancuchem wysoko, w poprzek twarzy Abdela, jednak nie wystarczajaco daleko. Abdel ugodzil go mocno w zebra lewa dlonia i z pluc zamaskowanego wylecialo cale powietrze. Zloczynca padl na kolana. Abdel powalil go kopnieciem w glowe.
Jaheira znow uderzyla lokciem, tym razem wyzej, w twarz przeciwnika. Ten mezczyzna rowniez padl na ziemie, a Jaheira usmiechnela sie do Abdela i niemal puscila oko, gdy kolejny zamaskowany napastnik zlapal ja od tylu.
-Dosc tego - z cieni zawolal glos z wyraznym akcentem. - Po prostu ich schwytajcie. - Glos byl wladczy i niecierpliwy, jednak zamaskowani mezczyzni wydawali sie w ogole na niego nie reagowac.
Jaheira zostala pociagnieta w tyl i podniesiona przez znacznie wiekszego mezczyzne, ktory uchwycil ja od tylu, a w Abdelu krew zagotowala sie na ten widok. Ktos zlapal go szorstko z tylu, a Abdel pochylil sie szybko w przod, ciskajac napastnika na ulice z trzaskiem, przeklenstwem oraz zgrzytem metalu o kamien, gdy sztylet odzianego na ciemno mezczyzny wyslizgnal mu sie z garsci.
Abdel podniosl stope, by przygniesc mezczyzne, wtem uslyszal - Pomiot Bhaala!
Cialo Abdela obrocilo sie niemal tak szybko jak jego glowa i udalo mu sie stanac przed czlowiekiem, ktory osmielil sie tak go nazwac po tym wszystkim, co przeszedl, by uwolnic Faerun od swego brata.
Cos suchego i zaskakujaco lekkiego uderzylo Abdela w piers i w powietrzu przed nim rozsypal sie proszek, tak lekki, ze niemal byl dymem. Abdel wciagnal powietrze, by pozwolic sobie na odpowiednie przeklenstwo i w jego ustach pojawil sie ostry, gorzki smak, a oczy zacisnely sie mocno.
-Abdel! - zawolala Jaheira.
Abdel warknal i odwrocil glowe. Przesunal stope na bok, by nie odczuwac tak bardzo ogromnych wstrzasow lodzi, na ktorej byl - ale zaraz, on nie byl przeciez na zadnej lodzi...
Rozleglo sie nastepne lekkie pukniecie i gdy Abdel rozsunal oczy, ujrzal, ze Jaheira odgarnia sprzed twarzy podobna chmure. Zdolala na niego spojrzec, jednak jej oczy schowaly sie w glab glowy i osunela sie w ramiona stojacego za nia mezczyzny.
Abdel probowal znow warknac, lecz poczul jedynie mdlosci. Czul, ze ktos dotyka jego reki i wiedzial, ze to nie Jaheira, probowal wiec zwinac piesc. Palce nie chcialy mu sie zgiac i mial tylko jedna czysta mysl - To dziwne - zanim nie ugiely sie pod nim kolana i nie stracil przytomnosci, zanim ujrzal, jak kamienie bruku ruszaja mu na spotkanie.
* * *
Abdel ryczal z wscieklosci, frustracji i zadzy krwi, jednak nie z bolu, nawet wtedy gdy Zgrywus zabral sie za drugi paznokiec swymi szczypcami o koncowkach cieniutkich jak igla.-To tez bedzie bolalo - mruknal samozwanczy wladca lochow, po czym pociagnal mocno, odrywajac paznokiec jednym szybkim, okrutnym ruchem.
Abdel zacisnal mocno zeby i przysiagl wiekszej ilosci bogow niz sadzil, ze moga go sluchac, ze zabije tego wladce lochow i zrobi to wkrotce.
Rozdzial drugi
Jaheira zacisnela zeby pod ciasna, metalowa opaska, dzieki ktorej musiala trzymac zamkniete usta. Mogla oddychac i pic wode, nie mogla jednak mowic, i choc z tego co jej sie wydawalo, byli tu przynajmniej od dwoch dni, nie byla w stanie jesc. Przez zamaskowanych porywaczy zostala zidentyfikowana jako czarodziejka, nie byla to jednak prawda. Jaheira byla druidka w sluzbie pani lasu, Mielikki, i mogla przyzywac te boska moc, by wywolywac male cuda, zwane przez ludzi czarami, nie byla jednak czarodziejka. Mimo to musiala przyznac, ze mieli racje uniemozliwiajac jej mowienie. Moglaby wypaczyc drewno w drzwiach, ktore trzymaly ja w tej ciemnej, cuchnacej komnacie, przemowic do korzeni oplatajacych zle dopasowane kamienne bloki, z ktorych skladaly sie sciany, albo po prostu usunac zgnilizne i zarazki z odstalej, gorzkiej wody, ktora jej dawano. Musialaby mowic, aby zrobic ktoras z tych rzeczy.Pamietala, jak zostala porwana, gdy spacerowala z Abdelem we Wrotach Baldura, i uznala, ze zostala zabrana do tego samego miejsca co on, choc nie widziala go, odkad odzyskala przytomnosc w klatce. Kiedy sie obudzila, poznala dwoch innych. Kazde z nich mialo wlasna klatke. Mogli sie widziec, a tamci mogli mowic, byli jednak trzymani oddzielnie.
Jednym z pozostalych byl dziwaczny, krepy, dobrze zbudowany mezczyzna o dlugich, rudych wlosach i kepkowatej, pomaranczowej brodzie. Najwyrazniej wzial sobie za towarzysza jakiegos malego szczura albo duza mysz. Jaheira spogladala na belkoczacego lunatyka z mieszanina strachu i litosci. Nie obawiala sie, ze moglby ja zranic albo wykorzystac - byli w koncu w oddzielnych klatkach. Nie, Jaheira bala sie, ze moze skonczyc tak jak on. Czy bedzie tu trzymana, wieziona, nie bedzie sie do niej mowic, aby jej umysl, jak tego biednego glupca, mogl sie rozplatac?
-Wszystko w porzadku, Boo - rudowlosy mruknal do swego szczurzego towarzysza. Zauwazyl, ze Jaheira na niego patrzy i zanim zdala sobie sprawe, ze on czuje sie z tego powodu niezrecznie, pochylil glowe w dol i na bok, odslaniajac poszarpana blizne biegnaca wzdluz prawej strony glowy.
A wiec mysli musial mu zmacic ciezki cios, miala nadzieje Jaheira. Moze nie przebywal tu dlugo.
-Mila grupke tu mamy, prawda? - spytal ja drugi wiezien, dostrzegajac najwyrazniej jej zmieszanie w stosunku do rudowlosego. - Milczacy gryzon, szaleniec, ja i pani.
Spojrzala na niego bez wyrazu, nie bedac w stanie okreslic, jakich slow po niej oczekiwal, nawet gdyby byla w stanie mowic. Wygladal dziwnie, jego rysy przypominaly elfa, ale nie calkiem. Wczesniej widziala tylko jedna osobe taka jak on: kobiete Tamoko, kochanke Sarevoka. Abdel powiedzial jej, ze Tamoko przybyla z Kozakury, po drugiej stronie swiata, na wschod od nie konczacych sie ziem Hordy. Ten byl oczywiscie mezczyzna, jednak roznil sie takze od Tamoko w innych wzgledach. Jego twarz byla okraglejsza, delikatniejsza, podobnie jak reszta ciala. Wydawal sie byc dobrze odzywiony, ale nie gruby, silny, ale nie muskularny. Mial na sobie prosta, czarna bluze oraz luzne, czarne spodnie, uniform niewiele odbiegajacy od tych, ktore nosili jej porywacze. Jaheira nie ufala mu z tego powodu oraz z innych, mniej konkretnych.
-Gdybym nazywal sie Boo - probowal zartowac Kozakurczyk - bylbym w lepszej sytuacji, jak sadze.
Starala sie usmiechnac, zdala sobie jednak sprawe, ze wyglada to bardziej jak szydercze spojrzenie. Zreszta moze w koncu wlasnie tak chciala wygladac.
-Chce sie stad wydostac, Boo - rudowlosy odezwal sie do swego malego przyjaciela. Gryzon nie odpowiedzial, jednak zrobil to Kozakurczyk.
-Istotnie, Boo - rzekl zbyt glosno. - Wydostan nas z...
Zamek cofnal sie gwaltownie i drzwi zawibrowaly, wzbudzajac glosne, niemal bolesne fale dzwiekowe w ciasnej komnacie. Drzwi rozwarly sie i Jaheira zamrugala w jasniejszym swietle dochodzacym z kapiacej pochodni w waskim korytarzu. Ten sam gruby, nie podnoszacy glosu polork w skorzanej uprzezy, ktory od czasu do czasu przynosil im wode, wczlapal sie z czyms przewieszonym przez ramie. Wielki klawisz walczyl wyraznie z ciezkim brzemieniem i Jaheira szybko zdala sobie sprawe, ze to Abdel.
Chciala wykrzyczec jego imie, mogla jednak tylko jeknac pod zelazna opaska. Klawisz zatrzymal sie i przeniosl ciezar na jedna stope, a oczy Jaheiry staly sie szerokie, gdy ujrzala nagly wybuch aktywnosci. Tym co dostrzegla najpierw, byly wlosy Abdela. Dlugie, czarne i zlepione czyms, co wygladalo jak krew i pot. Jego stanowcza, zdeterminowana twarz pojawila sie rownie szybko. Klawisz zaczal upadac w tyl, gdy spory ciezar Abdela przemiescil sie nagle, a Abdel podciagnal barki, oddalajac swa piers od wlochatych lopatek klawisza, jednoczesnie kopiac stopa w przod. W efekcie gruby klawisz przewrocil sie na szeroki tylek, a Abdel stanal pewnie w stercie kurzu, szczurzych odchodow i slomy.
Dlonie Abdela byly zwiazane mocno przed nim, jednak Jaheira byla swiadoma, ze nie spowolni go to na tyle, by uratowac klawiszowi zycie. Jaheira nie dostrzegala z poczatku oparzen i ran kwitnacych na ciele Abdela. Mezczyzna cofnal prawa stope w tyl i przykleknal obok klawisza. Jaheira zdala sobie sprawe, jak bardzo Abdel byl torturowany, i westchnela, w rownym stopniu na te mysl, jak i na widok podnoszacych sie dloni Abdela, jego lokcia przelatujacego obok glowy klawisza i dwoch wielkich niczym u boga rak, zaciskajacych sie wokol szyi wciaz oszolomionego polorka.
Dlaczego Jaheira chciala, zeby Abdel przestal? Nie wiedziala, po prostu nie chciala, by zabijal, nie ze zlosci, nie gdy nie musial. Czy musial?
Abdel wydawal sie dostrzec Jaheire po raz pierwszy, dopiero gdy zaczal wykrecac klawiszowi glowe. Ich spojrzenia zetknely sie i Jaheira mogla zobaczyc ogien - doslownie slaby zolty blask - rozgorzaly nagle w oczach Abdela. Zdala sobie sprawe, ze zauwazyl zelazna opaske na jej glowie. Nie miala pojecia, przez co przeszedl, nie mogla wiec wiedziec, co wyobrazal sobie na temat tego, przez co ona przeszla. Rozszerzyla oczy i probowala wrzeszczec do niego za pomoca umyslu. Chciala, zeby przestal.
Nie mogl slyszec jej mysli, jednak jej twarz, zmieniona w maske, byla wystarczajaco wyrazista i Abdel przestal. Scisnal mezczyznie szyje, jednak nie wykrecil jej i klawisz obudzil sie akurat, by wziac ostatni oddech, po czym znowu stracil przytomnosc.
-Jaheiro - wyszeptal Abdel, napinajac sznur, ktory utrzymywal jego nadgarstki razem.
Zamknela oczy i szarpnela raz glowa do tylu w nadziei, ze zrozumie. Przestal probowac uwolnic rece i podszedl do niej. Oparzenia na jego piersi i udach byly purpurowymi pregami, a krew ciekla mu z ponad dwoch tuzinow drobnych ran. Zblizyl sie do jej klatki i wyciagnal rece. Nie myslac, przysunela sie blizej niego, przyciskajac cialo do pretow. Po jej policzku splynela lza i musiala zamknac oczy, gdy nachylil sie blizej niej. Czula, jak jego nagie cialo ociera sie o jej ramie i slyszala glosny brzek metalu o metal, gdy grzebal przy zamku jej maski, dziwnie ignorujac fakt, ze wciaz byla w klatce.
Zaklal i pociagnal, bolesnie wyciagajac jej kark. Rozleglo sie skrzypienie, trzask, i opaska wokol podbrodka spadla. Wstal szybko i przeszedl do masywnego zamka klatki. Miesnie nabrzmialy na masywnych ramionach i drzwi ustapily po jednym mocnym pociagnieciu. O kamienna podloge zadudnily kawalki metalu, po nich zas rozlegl sie glosniejszy brzek drzwi, ktore Abdel z latwoscia odrzucil na bok.
-Kyoutendouchi! - uradowal sie Kozakurczyk. - Teraz uwolnij reszte z nas!
Abdel zignorowal go, biorac delikatnie podbrodek Jaheiry w swoje zwiazane dlonie.
-Czy on...? - spytal i na pol uderzenia serca do jego wyrazistych oczu wrocilo zolte swiatlo.
Jaheira, choc szczeka mocno ja bolala, powiedziala - Nie, nie, po prostu zostawil mnie z tymi dwoma. Nie znam ich.
Abdel spojrzal na pozostalych wiezniow, po czym z powrotem na Jaheire.
-Wez klucze - Jaheira rzekla do Abdela. - Wez klucze od klawisza.
Abdel usmiechnal sie i powiedzial - Od wladcy lochow - i wzial klucze.
Zabral sie do otwierania zamka Kozakurczyka, zatrzymal sie jednak, mijajac Jaheire. Abdel zamierzal ja objac, jednak odepchnela go.
Zamknela oczy i powiedziala - W imieniu pani lasu, wola najwyzszej tropicielki, na dotyk corki Silvanusa.
Abdel poczul, jakby zaczely go smagac zimne pokrzywy, a gdy dotknal swej piersi, bol z ran zniknal - zaleczyly sie.
-Nie wiedzialem, ze potrafisz cos takiego - wyszeptal zszokowany.
-Nie wolalam wystarczajaco duzo do Mielikki - przyznala Jaheira, czerwieniac sie - ani nie sluchalam uwaznie jej wezwan.
-To bardzo interesujace, mloda damo - powiedzial Kozakurczyk - jednak ja oraz moj drogi wspolwiezien wciaz mamy nadzieje dokonczyc to, co jak na razie jedynie w moich domniemaniach jest bardzo pozadana ucieczka.
Abdel spojrzal na Jaheire, ktora usmiechnela sie, po czym otworzyl klatke Kozakurczyka.
-Liczne oraz zroznicowane dzieki, szanowny panie rzekl mezczyzna. - Jestem Yoshimo z Dalekiego Wschodu, a ty jestes moim najnowszym przyjacielem.
Abdel jedynie warknal na mezczyzne, ktory stal na zadziwiajaco stabilnych nogach, siegajac wzrostem niemal szescdziesiat centymetrow nizej niz czubek glowy Abdela.
-Jaheira - powiedziala druidka, stojac i rozciagajac obolale, oslabione glodem miesnie. - A to jest Abdel.
Nie trudzila sie obserwowaniem reakcji na swoje imie lub Abdela. Byla zbyt zajeta oddychaniem, poruszaniem bolaca szczeka oraz rozciaganiem zasiedzialych nog.
-Wszystko w porzadku, prawda Boo? - rudowlosy mruczal raz za razem, gdy Abdel otwieral jego klatke. Wielki najemnik zostal najwyrazniej zbity z tropu przez szalone zachowanie wieznia.
-Czy ktos z was wie, jak sie stad wydostac? - spytal Abdel.
Jaheira musiala wzruszyc ramionami, a Yoshimo spojrzal na rudowlosego, jakby bedac pewien, ze otrzyma odpowiedz.
Mezczyzna wzruszyl ramionami, wskazal na jedyne drzwi i rzekl - Tedy?
Jaheira pozwolila sobie na smiech i podazyla za wychodzacymi Abdelem oraz rudowlosym.
* * *
Weszli prosto w walke.Czworo zbieglych wiezniow podazalo za odglosami bitwy, bowiem wydawaly sie one jedyna rzecza, za ktora mozna bylo podazac, poprzez zakrety i zakosy w waskich tunelach, ktore wprawialy w obled nawet poczucie kierunku Jaheiry. Rudowlosy wydawal sie nie zwracac uwagi na nic poza gryzoniem, ktorego trzymal w zlaczonych dloniach. Pytal zwierze, czy slusznie bedzie skrecic za ten rog, bezpiecznie wejsc po tamtych schodach, rozsadnie przejsc przez jakies drzwi. Nikt poza nim nie slyszal nigdy odpowiedzi, zawsze jednak podazal za reszta zbiegow.
Dotarli do szerokiej komnaty o niskim stropie, zdominowanej przez wielkie, podobne do roz klomby pomaranczowego krysztalu. Odziani na czarno mezczyzni byli zaangazowani w walke z innymi odzianymi na czarno mezczyznami i zadna ze stron nie wydawala sie wygrywac. Z poczatku nikt ich nawet nie zauwazyl i choc paru w koncu zerknelo w ich strone, wszyscy byli zbyt zajeci walka, by cos zrobic, badz powiedziec.
-Nie wiem, czy to jest lepsze od tych klatek - powiedzial sucho Kozakurczyk.
-Tam! - wrzasnela Jaheira, wskazujac na drzwi po drugiej stronie komnaty.
-Wszystko w porzadku, Boo? - rudowlosy spytal gryzonia.
-To jedyna droga na zewnatrz - rzekl Yoshimo, kladac dlon na ramieniu szalenca.
-Boo mowi, ze w porzadku - powiedzial mezczyzna, po raz pierwszy zwracajac sie do ktoregos z nich.
Mezczyzna w czarnych szatach padl z wrzaskiem na ziemie zaledwie tuzin krokow od nich. Dwaj skrytobojcy, ktorzy go zabili, spojrzeli ostro na mala grupke i rzucili sie na nia z wyciagnietymi mieczami.
Jaheira wezwala Mielikki, zamykajac oczy zaraz po tym, jak ujrzala, ze wciaz nagi Abdel rusza naprzod, by zetrzec sie z nadciagajacymi skrytobojcami. Wziela maly kawalek korzenia, ktory wyrwala ze sciany w komnacie z klatkami i schowala pod podarta, mokra od potu bluze. Korzen urosl jej w dloniach i usmiechnela sie, czujac go. Po czasie nie dluzszym niz dwa uderzenia serca stal sie mieczem z wypolerowanego drewna o lsniacej klindze, po ktorej widac bylo, ze jest ostra jak brzytwa.
-Z boku! - rudowlosy wrzasnal akurat na czas i Jaheira uchylila sie przed mlotem bojowym atakujacym ja z lewej.
Trzymal go odziany na czarno skrytobojca ze zbyt ludzkimi oczyma przepelnionymi panika i zadza krwi. Cofnela sie dwa kroki, co dalo jej wystarczajaco czasu, by sie otrzasnac, po czym podniosla swoj drewniany miecz akurat na czas, by sparowac kolejny silny cios mlotem. Przeslizgnela swa bron nisko i przejechala skrytobojce po lewym kolanie, a nastepnie po prawym, i mezczyzna opadl niczym worek mokrego ryzu.
-Poznasz cene swojej porazki, ty... - chrapliwy meski glos wrzasnal ponad harmidrem, a reszta stwierdzenia zagubila sie w brzeku stali o stal.
Jaheira uslyszala, ze ktos rzuca czar, akurat gdy inny skrytobojca nacieral na nia z podniesiona wysoko palka. Rzucila w niego swym mieczem i skupila na nim wzrok. Mezczyznie udalo sie uniknac lecacego ostrza, zdumial sie jednak, kiedy niezwykla bron zatrzymala sie i zmienila kierunek, mierzac w jego gardlo, jakby byla trzymana przez jakiegos niewidzialnego miecznika.
-Poznasz nasza cene! - przenikliwy meski glos krzyknal nad ogolnym zamieszaniem. - Daj nam nasza zaplate, nekromanto!
Skrytobojca parowal kazde pchniecie danego przez boginie miecza, wkrotce jednak zostal przyparty do sciany z kamiennych blokow. Jaheira musiala koncentrowac sie na ostrzu, uzywajac swej woli na odleglosc, tak jak robilaby to, gdyby trzymala ostrze.
Zastanawiala sie, co robia Yoshimo i rudowlosy mezczyzna, co sie dzieje z Abdelem i czy te pojedyncze drzwi naprawde sa droga na zewnatrz kiedy slowo - Zasnij! - wykrzyczane skads na prawo od niej, spowodowalo, ze to zrobila.
* * *
Abdel wiedzial, ze wbiegniecie w zielona chmure bedzie zlym pomyslem, ruszyl juz jednak w jej kierunku, kiedy pojawila sie nagle przed nim, otaczajac dwoch odzianych na czarno mezczyzn, przed ktorymi probowal sie bronic. Oblok byl najwyrazniej przywolany przez jakiegos maga, wymieszanego z szeregami skrytobojcow. Odglos mruczacych glosow przez caly czas byl czescia ogolnej kakofonii. Abdel i dwaj skrytobojcy zostali przytloczeni poteznym odorem smierci i rozkladu. Chcieli pozabijac sie nawzajem, wszystkim, co mogli jednak zrobic, byly wymioty. Gdyby Abdel mial cos w zoladku, wyproznilby sie na podloge. Zamiast tego stal tam tylko i krztusil sie, dopoki jakis mezczyzna nie wpadl na jego plecy i pociagnal... niemal wyniosl z obloku.-Zniszcze was wszystkich! - wrzasnal dziwny mezczyzna, osobnik ktorego Abdel nie mogl dostrzec. - Wasza krew posluzy mi lepiej, niz mogly wasze zalosne wysilki!
Abdel spojrzal zawilgoconymi oczyma, akurat by ujrzec, jak Jaheira pada bezladnie na podloge, a Yoshimo stoi bezsilnie u jej boku, cofajac sie, gdy siegaja po nia dwaj odziani na czarno mezczyzni. Nagle obok Abdela znalazl sie mezczyzna z rudymi wlosami, majacy przyklejone do twarzy cos, co bardziej przytomny Abdel nazwalby zupelnie nie pasujacym do sytuacji usmieszkiem.
-Abdel! - krzyknal do niego kobiecy glos, cienki i slaby.
Byl bardziej zdziwiony, ze Jaheira wydawala sie zdumiona, widzac go, niz ze w ogole mogla krzyczec, po czym uswiadomil sobie, ze to nie jest glos Jaheiry.
-Imoen? - wysapal po kolejnych targajacych jego cialem suchych wymiotach. Podniosl wzrok i ujrzal twarz, ktora widzial niedawno we snie, jednak od wielu miesiecy nie na jawie. Nieprawdopodobnosc jej obecnosci zalala Abdela niczym chlodny deszcz i najemnik byl po prostu dosc speszony.
-Musimy isc! - rudowlosy wrzasnal niemal radosnym tonem. - Boo nalega.
-Najpierw cie zabijemy, nekromanto - wrzasnal mezczyzna gdzies ze srodka bitwy. - Po czym zabierzemy to, co jestes nam winien... zabierzemy syna... - glos znow zagubil sie w halasie walki.
Wszystko zalala fala jasnej purpury i Abdel zostal rzucony na szorstka podloge. W calej podziemnej komnacie ludzie byli porozrzucani. Ze stropu, scian, podlogi wylecialy kawalki pomaranczowego krysztalu, bron wysunela sie z rak i przynajmniej jeden but zostal sciagniety ze stopy i trafil Abdela w twarz. Wszedzie lataly niebezpieczne, ciezkie, ostre przedmioty, a ludzie dryfowali do gory nogami, uderzajac o strop, sciany, podloge i siebie nawzajem.
-Jaheira! - zawolal Abdel. - Imoen!
Co tu robila Imoen? Kiedy Abdel widzial ostatnim razem te mloda kobiete - mala dziewczynke - znajdowala sie za chronionymi murami Candlekeep. Byla irytujacym dzieciakiem, ktory nigdy nie bral Abdela wystarczajaco powaznie, wyrazala otwarty brak szacunku oraz zlosliwosc i nalezala do nielicznego grona przyjaciol, jakich Abdel mial kiedykolwiek w ufortyfikowanym opactwie, w ktorym dorastal. Nie byl w stanie zglebic, co mogla robic w tym miejscu. Byla wiezniarka tych ludzi, ktorzy mogli byc Zlodziejami Cienia, ale jak, kiedy i dlaczego zabrali ja z Candlekeep?
Grupka walczacych skrytobojcow zaplonela w wyniku dziwacznej, zrodzonej z magii eksplozji. Pojawil sie gesty odor dymu, spalonych wlosow i krwi. Garstka ludzi podnosila sie na nogi. Niektorzy czolgali sie, szukajac broni. Inni juz zaczeli zabijac sie nawzajem. Widok na wiekszosc pomieszczenia blokowal Abdelowi powiekszajacy sie opar dymu, mimo to ruszyl tam.
-Imoen! - zawolal ostro i byl pewien, ze uslyszal jej odpowiedz, choc teraz w komnacie znow narastala kakofonia stali brzeczacej o stal. Spadl przed nim fragment stropu i musial cofnac sie o krok. Ktos chwycil go szorstko od tylu i Abdel obrocil sie z uniesiona prawa piescia.
Rudowlosy mezczyzna warknal i cofnal sie szybko. Abdel byl wystarczajaco zdumiony, by chybic w szalenca.
-Trzeba isc! - rzekl oblakaniec. - Boo zada tego! Boo zada...
Przerwal widzac, ze Abdel znow podnosi piesc i wzdrygnal sie, gdy wygladalo na to, ze najemnik zamierza go uderzyc. Zamiast tego wielki mezczyzna pchnal go w dol, ratujac mu w ten sposob zycie. Polyskujace stalowe ostrze zatoczylo luk w powietrzu w miejscu, gdzie mgnienie oka temu znajdowala sie ruda czupryna szalenca. Abdel sam musial pochylic sie piec czy dziesiec centymetrow w tyl, by uchylic sie przed swiszczacym czubkiem.
Abdel poczekal, pol sekundy, aby ostrze miecza zakonczylo swoj luk, po czym wymierzyl cios lewa piescia w skroconym ruchu. Krwawiac z paskudnie rozcietej wargi, mezczyzna padl na ziemie, mrugajac po drodze. Kiedy przewracal sie, Abdel zwinnie wysunal mu miecz z reki i kiedy zolnierz uderzyl w brukowana podloge, Abdel podniosl juz bron, by sparowac niepewny atak kolejnego napastnika.
Zolnierze w krotkich plaszczach, ktorych Abdel rozpoznal natychmiast jako Amnijczykow, wlewali sie do komnaty przez drzwi, ktorych najemnik nie zauwazyl wczesniej. W dymie, wrzaskach i zamieszaniu Abdel nie mogl odroznic, kto jest kto, podobnie jak zolnierze, ktorzy wchodzac atakowali po prostu kazdego, kto byl wewnatrz.
-Trzeba isc! - powiedzial rudowlosy mezczyzna, stajac teraz przed Abdelem.
Abdel sparowal nastepny zamach zdumionego zolnierza, ktory spogladal na nagie cialo Abdela i czerwienil sie. Syn Bhaala odtracil miecz Amnijczyka i uderzyl go piescia w twarz wystarczajaco mocno, by dolaczyl do swego przyjaciela na podlodze.
-Imoen - rzekl Abdel.
Nie mogl zglebic, jak ci porywacze zdolali wydostac Imoen z Candlekeep. Byla sierota, ktora wyladowala pod opieka Winthropa, dobrze znanego i lubianego wlasciciela gospody w Candlekeep.
Winthrop byl latwiejszym czlowiekiem niz Gorion, mniej wymagajacym, i frywolne zwyczaje oraz niedbale zachowanie Imoen byly latwe do wytlumaczenia.
Byla dobrym dzieciakiem i nie zaslugiwala na to, by byc tutaj.
-Boo - powiedzial rudowlosy, kopiac odzianego w czern skrytobojce w pachwine i zabierajac mu miecz, gdy sie przewracal, tak jak zrobil to Abdel - mowi, ze trzeba isc!
Rozdzial trzeci
Nawet pomniejszy wampir jest wystarczajaco silny, by zlamac czlowiekowi kark. Zostalo to dowiedzione trzykrotnie w przeciagu jednej minuty, gdy dwaj sludzy Bodhi chronili ja przed pospiesznym atakiem straznikow.Bodhi spojrzala przez wypelniona dymem komnate i westchnela w glebokim rozczarowaniu. Pojawili sie Zlodzieje Cienia, najwyrazniej rozwscieczeni zalatwianiem sprawy tego Abdela i dziewczyny. Nigdy nawet nie widziala tego czlowieka. Zlodzieje Cienia poprosili Bodhi i Irenicusa o zlapanie go, jednak Irenicus wydawal sie rownie zainteresowany nim oraz dziewczyna ktora opisywal jako siostre przyrodnia Abdela, jak Zlodzieje Cienia. To wlasnie dlatego trzymali wiezniow dluzej, niz chcieli tego od nich Zlodzieje.
Odpowiedz ze strony skrytobojcow byla przejawem zarowno ich zniecierpliwienia, jak i stopnia w jakim pragneli przynajmniej dwojga z tych wiezniow. Bodhi miala nadzieje, ze gildia skrytobojcow, ktora sama zebrala - na rozkaz Irenicusa - bedzie rownie oddana.
Teraz pojawila sie milicja, choc Bodhi nie byla pewna, co ja przyciagnelo. Moze halas i trzesienie ziemi byly czyms, co mozna bylo uslyszec lub wyczuc na powierzchni. Moze, Bodhi pomyslala z paskudnym usmiechem, sasiedzi sie skarzyli.
Zacisnela uchwyt na dlugich, delikatnych wlosach dziewczyny i kopnela przebiegajacego zolnierza w pachwine, posylajac go pol metra w gore i smiejac sie, gdy spadl na podloge ze lzami lejacymi sie z oczu i krwia nasaczajaca powoli skorzany woreczek przy spodniach.
-Imoen! - pewny, gleboki glos zawolal gdzies ze srodka zamieszania i Bodhi podniosla wzrok, by dostrzec jego zrodlo.
Nieomal pozwolila sobie na westchnienie na widok wielkiego mezczyzny, nagiego i opierajacego sie o rudowlosego czlowieka, ktory probowal wyciagnac go z pomieszczenia. Ten nagi byl piekny. Wydawal sie niemal blyszczec. Bodhi poczula cos, czego nie czula od dawna, odkad osiagnela stan nieumarlej. Uczucie to spowodowalo, ze sie usmiechnela.
-Abdel! zaskamlala dziewczyna, ktora trzymala za wlosy. Teraz usmiech Bodhi stal sie jeszcze szerszy.
-To jest Abdel? - wyszeptala wampirzyca, nie dbajac o to, ze Imoen nie mogla jej uslyszec przez odglosy bitwy.
Zolnierz zatrzymal sie gwaltownie przed nia, wycelowal kusze w jej twarz i wrzasnal przenikliwym glosem - Pusc dziewczyne i odsun...
Glos urwal sie, gdy wystapil jeden z jej slug.
Pomniejszy wampir obrocil kusze w strone gardla zolnierza. Stalowy czubek przebil skore i zolnierz szarpnal sie gwaltownie, naciskajac spust i posylajac belt we wlasne gardlo z sila wystarczajaca niemal do tego, by pozbawic sie glowy. Mezczyzna zakaszlal raz, a sluga otworzyl usta, wyciagajac je do szyi wyzszego mezczyzny. Oczy zolnierza skierowaly sie na sluge z przerazeniem, po czym mrugnely, gdy strumien krwi zalal mu twarz. Sluga Bodhi zywil sie, a ona mu na to pozwalala. Spojrzala tam, gdzie mala grupa zolnierzy walczyla z para lepiej wyszkolonych Zlodziei Cienia. Bili sie nad nieruchoma sylwetka mlodej kobiety - tej, ktora zostala pojmana we Wrotach Baldura z Abdelem.
-Ta tez? - Bodhi spytala na glos.
-Och, tak - glos Irenicusa odpowiedzial jej w glowie - ta tez.
-Gdzie jestes? - spytala go.
-Odszedlem stad - odparl - co sugerowalbym rowniez tobie. Ci zolnierze sa niezliczeni niczym krople deszczu i jeszcze bardziej irytujacy. Cale dnie zajeloby ci zabijanie ich jednego po drugim.
-Po jednym w kazdej rece - pomyslala z usmiechem, po czym powiedziala na glos - Abdelu, kiedy znow sie spotkamy...
* * *
Abdel wyszarpnal sie z trzymajacych go rak przyjaciela i odwrocil z powrotem w strone spowitego chaosem pomieszczenia. Dostrzegl kolejny przeblysk twarzy Imoen. Ktos, kogo nie mogl zobaczyc, ciagnal ja za wlosy. Abdel obrocil glowe. Co ona tu robila?Warknal z wsciekloscia i frustracja, kiedy dwaj zolnierze naciagneli strzaly, wymierzyli je w niego i jeden z nich wrzasnal - Stoj! Stoj tam, gdzie jestes!
Abdel rzucil sie w przod, starajac sie zblizyc, zanim lucznicy zdolaja zareagowac, jednak pelzajacy dym utrudnial okreslenie, gdzie byl, a sama obecnosc Imoen uderzyla go tak mocno, ze wyladowal w smiertelnej pulapce. Uslyszal wibrowanie cieciw i w mgnieniu oka poczul jeden, a zaraz potem nastepny bol w piersi. Wciagnal gleboko powietrze i proba ta spowodowala, ze wzdrygnal sie i kaszlnal, co wywolalo jeszcze wiekszy bol. Jego stopa poslizgnela sie na kawalku polamanego krysztalu. Uslyszal, jak jeden z zolnierzy smieje sie, po czym dolaczyl do niego drugi. Abdel przewrocil sie, wykrecajac sobie bolesnie kostke.
Glowa Abdela uderzyla w bruk i odglosy bitwy zostaly zastapione wstydliwie pustym lupnieciem. Wewnatrz glowy rozlegl sie ryk, a swiatlo przygaslo, po czym zmniejszylo sie do malej, zamglonej plamki w srodku pola widzenia. Abdel probowal zamrugac, ale bolaly go powieki. Stracil przytomnosc.
* * *
Nastepna rzecza, jakiej Abdel byl swiadomy, bylo slowo potrzeba, a druga bol. W jego glowie wciaz rozbrzmiewal ryk, a w ciele pojawialy sie kolejne punkty bolu, gdy jego nerwy wydawaly sie powracac do zycia, centymetr po centymetrze. Owe punkty nabieraly intensywnosci i slably w ogolnym tepym pulsowaniu.Z wciaz zamknietymi oczyma Abdel staral sie przylozyc dlon do skroni, jednak poruszenie lokcia spowodowalo, ze glowa w jakis sposob zabolala jeszcze bardziej, tak wiec pozwolil po prostu rece opasc, czujac pod soba szorstkie kamienie.
-Wiem, Boo - powiedzial obcy glos. - Wiem.
-Wstawaj, moj przyjacielu - zazadal inny glos. Rozkaz ten wydal sie Abdelowi calkowicie smieszny. Mezczyzna zdecydowanie zamierzal pozostac tam, gdzie byl, do konca swojego zycia.
-Boo! - Abdel przypomnial sobie rude wlosy i silny dotyk, gdy ten mezczyzna wyciagal go skads.
-Wstawaj, no juz! - drugi glos nalezal do Yo-costam.
-Yo... sho... yo... - mruknal Abdel, a dzwiek ten przejechal mu po wnetrzu glowy niczym maly rydwan tepego bolu.
-Tak, prosze pana, tak, to Yoshimo - odezwal sie glos.
To niemozliwe, pomyslal Abdel. Odciagali mnie od Jaheiry i...
-Imoen - Abdel powiedzial na glos i otworzyl oczy na przyjemny pomaranczowy blask oraz twarze mezczyzn, ktorzy powstrzymali go przed uratowaniem zycia dwoch kobiet, o ktore bardzo mocno sie troszczyl. Abdel usiadl, choc bylo to nieprzyjemne, i zaczal pracowicie obmyslac smierc dla tych dwoch mezczyzn.
-Jestem Minsc - rzekl rudowlosy, usmiechajac sie przez krew, ktora saczyla sie z poszarpanej rany na jego prawym policzku. - To przyjemnosc walczyc u twojego boku. Boo mowi mi, ze nazywasz sie Abdel.
-Boo? - Abdel spytal, zanim tak naprawde o tym pomyslal.
Minsc mial na sobie prosta znoszona tunike, ktora sciskal lewa dlonia przy piersi. Usmiechnal sie i rozsunal faldy brudnego materialu, by ukazac malutkiego, brazowo-bialego gryzonia z oczyma niczym czarne guziczki. Spiczasty nosek i wasy poruszyly sie, weszac powietrze przed Abdelem.
-To jest Boo - oznajmil Minsc z usmiechem zadowolonego dzieciaka. - Chroni mnie swoja inteligencja.
Abdel przebiegl szybko przez kilka mozliwych odpowiedzi, zanim zdecydowal sie na - To dobrze.
Wielki najemnik rozejrzal sie, szukajac Kozakurczyka, jednak on i Minsc byli teraz sami w pomieszczeniu.
-Yoshimo! - zawolal, lecz nie bylo odpowiedzi.
-Jesli tak mowisz, Boo - wyszeptal Minsc, po czym powiedzial do Abdela - Musial juz wyjsc. To znaczy, Boo my... mowi, ze juz wyszedl.
Abdel wzruszyl ramionami i starl zwir oraz pyl z ciala. Nagle uswiadomil sobie, ze wciaz jest nagi, nie trudzil sie jednak czerwienieniem w obecnosci szalenca.
-Boo mowi, ze tedy - powiedzial mu Minsc, po czym ruszyl jednym z korytarzy.
-To droga z powrotem? - spytal Abdel, zdeterminowany, by odnalezc Jaheire i Imoen.
-Obawiam sie, ze nie, moj przyjacielu - z ciemnosci bocznego korytarza dobiegl glos Yoshimo.
-Yoshimo? - zawolal Abdel, szykujac miecz. Kozakurczyk wylonil sie z mroku, usmiechajac sie pewnie.
-Istotnie to ja, prosze pana - odparl Yoshimo. - Znalazlem droge na zewnatrz.
-Nie chce wychodzic na zewnatrz - stwierdzil beznamietnie Abdel. - Musze wrocic tam, gdzie zostawilismy Jaheire.
-Gdyby to bylo mozliwe - rzekl Yoshimo - pochwalilbym twoja odwage i poslalbym cie w droge. Niestety jednak, ten korytarz zawalil sie, zaraz gdy przez niego przeszlismy.
-Boo mowi, ze tedy - powtorzyl Minsc.
Yoshimo zignorowal szalenca i przyjrzal sie Abdelowi od gory do dolu.
-Nie jestes w stanie w tej chwili jej pomoc - rzekl do Abdela. - Powinnismy chyba wyjsc stad, przegrupowac sie i wrocic po twoja przyjaciolke. Znam ja dopiero od niedawna, twierdze jednak, ze bedzie w stanie zadbac o siebie przez te chwilke, prawda?
Abdel zagryzl zeby, by powstrzymac gniewna odpowiedz. Niczego nienawidzil bardziej, niz przyznac, ze Kozakurczyk ma racje. Yoshimo skinal glowa i skierowal sie z powrotem do bocznego korytarza. Abdel podniosl sie i podazyl za nim, nie majac lepszego pomyslu.
* * *
Bylo mozliwe, ze wyksztalceni ludzie, wsrod ktorych Abdel dorastal w ufortyfikowanej bibliotece w Candlekeep, znali okreslenie na ten szczegolny rodzaj rozpoznania, ale jesli tak bylo, Abdel o tym nie wiedzial.-Na balustradzie na koncu rampy wydrapany jest brudny rysunek - powiedzial Abdel Minscowi i Yoshimo. Obydwaj spojrzeli na niego pytajaco.
Z tuneli, wspinajac sie po zardzewialych zelaznych drabinach, weszli do zakurzonego, pustego pomieszczenia, rownie wielkiego jak stodola. Na obydwu krotszych krancach prostokatnego budynku znajdowaly sie szerokie wrota, a po jednej stronie zwyczajne drzwi. Male drzwi byly blizej drewnianej zapadni, przez ktora przeszli, tak wiec przedostali sie ta droga w zamglone swiatlo wczesnego wieczora.
Za drzwiami znajdowala sie prosta, drewniana platforma. Otaczala ja niska drewniana balustrada, schodzaca wzdluz pomostu z wypaczonych desek na twardy, suchy piach, na ktorym stal magazyn. Wokol nich slychac bylo przytlumiony rozgardiasz miasta bedacego juz zdecydowanie w trakcie uspokajania sie pod koniec dnia.
Minsc, wzdychajac ze zmeczenia, zszedl w dol rampy i spojrzal na miejsce, ktore pokazal opierajacy sie o balustrade Abdel.
Rudowlosy mezczyzna usmiechnal sie, pokazujac przechodzace w szarosc zolte zeby i powiedzial - Skad wiedziales?
-Bylem tu wczesniej - rzekl Abdel, rozgladajac sie i bedac zmuszony do mruzenia oczu nawet w przycmionym swietle. - Strzeglem kiedys tego miejsca z mezczyzna o imieniu Kamon, ktorego pozniej musialem zabic.
-Wiesz wiec, gdzie jestesmy? - spytal go Yoshimo.
-Gdzie jestesmy? - Minsc zapytal malego gryzonia, ktorego niosl.
-W Athkatli - odpowiedzial Abdel za zwierze. - Jestesmy w miescie Athkatla, w krainie Amn.
Minsc podniosl wzrok, zachichotal i rzekl - Jestes nagi.
Spojrzal z powrotem na zwierzatko i powiedzial ze smiechem - On jest nagi, Boo.
Abdel westchnal i spojrzal na swoje brudne, posiniaczone cialo. Rany po strzalach nie tylko przestaly krwawic, lecz zaczely juz sie zamykac i nie bolaly. Popatrzyl na dwa oderwane paznokcie i ujrzal, z niemalym zdumieniem, ze obydwa zaczynaly odrastac. Dopiero teraz Abdel czul, ze ma chwile czasu, by pomyslec, i zdumiewala go nagla predkosc, z jaka wydawal sie byc zdolny zaleczac.
-Musimy znalezc dla ciebie jakies ubrania, moj przyjacielu, a moze tez jakas pomoc - zaproponowal Yoshimo.
-Pomoc? - spytal z roztargnieniem Abdel, po czym skierowal wzrok na miasto, ktore zapamietal jako szorstkie i nie przebaczajace, lecz wciaz rzadzone przez prawo. - Dobry pomysl.
* * *
Abdel wyprobowal wielu roznych ustawien dloni, roznych sposobow chodu albo tez kombinacji obydwu, by postarac sie ukryc fakt, ze idzie ulica zupelnie nagi, w koncu musial sie jednak pogodzic z tym, ze niezaleznie od tego, gdzie kladl rece, szedl ulica zupelnie nagi.Ulice byly dosc puste i gdy posuwali sie dalej, Abdel zaczal orientowac sie w terenie. Odwiedzal to miasto nie raz. Byli na polnoc od rzeki Alandor, ktora przecinala srodek miasta, plynac do Morza Mieczy z jakichs gor na wschodzie. Magazyn ustawiony byl na szerokim obszarze, ktory miejscowi nazywali - z typowa dla Amnu wyobraznia - Dzielnica Rzeczna. Wiekszosc miejskiej aktywnosci, nawet o tej porze dnia, koncentrowala sie wokol spietrzonego targowiska nazywanego Promenada Waukeen. Bylo to za rzeka. Abdel chcial znalezc jakies ubranie, zanim bedzie probowal tam dotrzec. Gdy pomyslal o czasach, kiedy strzegl magazynu, przypomnial sobie miejscowy szynk niedaleko stad na wschod, po drodze do mostu spinajacego rzeke pomiedzy Dzielnica Rzeczna na polnocnym brzegu i odpowiednio nazwana Dzielnica Mostowa na poludniu.
-Niedaleko stad jest tawerna - powiedzial Yoshimo.
-Miedziane cos? - spytal Abdel.
-Miedziana Mitra - odparl Kozakurczyk. - Znasz ja?
-Znam tawerny - przyznal Abdel.
Rozdzial czwarty
-Dobrze - powiedziala cicho blada kobieta, ciagnac Jaheire i druga dziewczyne przez ulewna burze. - On lubi dlugie wlosy.Jaheira walczyla z podobnym imadlu chwytem kobiety, jednak udalo jej sie jedynie wyrwac sobie troche wlosow. Potykala sie i jeczala z bolu, gdy szarpano jej glowa, jednak odzyskala rownowage. Trudno bylo uwierzyc, jak ta kobieta jest w stanie ciagnac jedna, nie mowiac juz o dwoch, za wlosy przez tunel, w ktorym nie moze sie nawet wyprostowac, jednak owa obca wlasnie to robila. Jaheira przy nie jednej okazji starala sie ja podciac, jednak kobieta z latwoscia unikala jej stop, nawet nie wydajac sie zauwazac tych prob.
Druga wiezniarka byla ladna, mloda kobieta, nie liczaca chyba nawet dwudziestu lat. Jej twarz byla poplamiona kurzem i lzami, a oczy miala zapadniete i wyczerpane. Wisiala na skraju przytomnosci, jakby lunatykowala. Podobnie jak w przypadku Jaheiry, dlonie drugiej porwanej byly skrepowane na plecach szorstka, drapiaca lina.
-Kim jestes? - Jaheira spytala potezna kobiete po raz trzeci, odkad odzyskala przytomnosc pod jej niezbyt czula kuratela.
-Cisza - powiedziala kobieta.
Jaheira byla mgliscie swiadoma, ze ktos za nimi idzie, nie mogla jednak odwrocic wystarczajaco glowy, by spojrzec za siebie.
-Dlaczego to robisz? - zapytala, ignorujac rozkaz kobiety.
Blada obca zasmiala sie - zadziwiajaco, byl to dosc przyjemny odglos - i powiedziala - Moge wyrwac ci jezyk z ust i nakarmic nim moje szczury, jesli sobie zyczysz.
-Tylko... - zaczela protestowac Jaheira, przerwala jednak, kiedy potezna dlon kobiety odsunela sie z jej wlosow i druidka przewrocila sie na sliski, wilgotny kamien. Kobieta uderzyla ja w twarz grzbietem dloni i Jaheira padla do tylu. Jej glowa obrocila sie i byla swiadoma odretwienia rozchodzacego sie po jej twarzy oraz chlodnej wilgoci, wsaczajacej sie w podarta koszule.
Ktos o zimnych jak lod dloniach chwycil Jaheire szorstko od tylu. Jego rece odnalazly jej piersi i zesztywniala pod chlodem tego dotyku. Podniosl ja z ziemi, by spojrzala na patrzaca na nia spode lba kobiete. Jaheira odwrocila glowe, starajac sie ujrzec mezczyzne, ktory trzymal ja w ten sposob, ten przesunal jednak uchwyt, popychajac ja do przodu. Uslyszala chrzest kolo prawego ucha, niczym tarcie koscia o kosc.
-Nie! - odezwala sie ostro kobieta, a Jaheira zdala sobie sprawe, ze mowi ona do znajdujacego sie za nia mezczyzny.
-Ale ona jest taka ciepla - rzekl mezczyzna niskim i syczacym glosem kolo szyi Jaheiry. - Taka slodka.
Jaheira wciagnela gwaltownie powietrze i spojrzala na kobiete, ktora popatrzyla jej w oczy i usmiechnela sie w taki sposob, ze Jaheira zaczerwienila sie.
-Jest taka - powiedziala kobieta - ale potrzebuje jej dla czegos wiecej niz krwi... na razie.
-Dostane ja pozniej? - spytal ochoczo mezczyzna.
-Nie - rzekla kobieta, pozwalajac, by jej wzrok przebiegl w dol ciala Jaheiry. - Sadze, ze chce ja dla siebie.
W glowie Jaheiry niczym wybuch pojawilo sie slowo wampir i zebralo sie jej na wymioty, gdy poczula na sobie chlodny oddech tej istoty.
-Gdzie nas zabierasz? - Jaheira uslyszala swoje pytanie. Nigdy dotad nie czula sie tak bezsilna, ale nie mogla sie podporzadkowac.
Kobieta usmiechnela sie, wydajac sie niemal oczarowana uporem Jaheiry.
-Obracasz sie w bardzo wyjatkowym towarzystwie - powiedziala. - Przypuszczam, ze o tym wiesz.
Jaheira spojrzala na kobiete, wciaz wiszaca za wlosy w zelaznym uchwycie szczuplej wampirzycy, i rzekla - Nie znam jej.
-Nie mowie o niej - odparla wampirzyca.
Nietrudno bylo Jaheirze zdac sobie sprawe, ze mowila o Abdelu. W zwiazku z tym, ze byl synem Bhaala, zabojca Sarevoka oraz wrogiem Zelaznego Tronu, Jaheira nie miala wiekszych problemow z uwie